Teberia 29

Page 1

Języko-łamacze: globalnie i lokalnie

Człowiek, który zmienił świat

Być jak Rockefeller…

NUMER 10 (29) PAŹDZIERNIK 2013

NAUKA / TECHNOLOGIE / GOSPODARKA / CZŁOWIEK

Kiedy orłowi wyrosną kły



* Skąd ta nazwa –

Spis treści: 4 LIDER 6 NA OKŁADCE 14 NA CZASIE 22 PREZENTACJE 24 PREZENTACJE 26 ANALIZY 28 O TYM SIĘ MÓWI 30 O TYM SIĘ MÓWI 33 O TYM SIĘ MÓWI 35 START UP 37 KREATYWNI 42 EDYTORIAL

Pokażmy, jak wiele nam się udało! Być jak Rockefeller... Kiedy orłowi wyrosną kły Małe reaktory zamiast dużego? Pozyskać najlepszych studentów Kanada to dobry kierunek Regiony bardziej i mniej innowacyjne - od czego to zależy? Człowiek, który zmienił świat Przepis na monokryształ Cywilizacja monokryształów Języko-łamacze globalnie i lokalnie Zdjęcie pod specjalnym nadzorem

…Otóż gdy pojawił się gotowy projekt witryny – portalu niestety nie było nazwy. Sugestie i nazwy sugerujące jednoznaczny związek ze Szkołą Eksploatacji Podziemnej typu novasep zostały odrzucone i w pierwszej chwili sięgnąłem do czasów starożytnych, a więc bóstw ziemi, podziemi i tak pojawiła się nazwa Geberia, bo bóg ziemi w starożytnym Egipcie to Geb. Pierwsza myśl to Geberia, ale pamiętałem o zaleceniach Ala i Laury Ries, autorów znakomitej książeczki „Triumf i klęska dot.comów”, którzy piszą w niej, że w dobie Internetu nazwa strony internetowej to sprawa życia i śmierci strony. I dalej piszą „nie mamy żadnych wątpliwości, co do tego, że oryginalna i niepowtarzalna nazwa przysłuży się witrynie znacznie lepiej niż jakieś ogólnikowe hasło”. Po kilku dniach zacząłem przeglądać wspaniała książkę Paula Johnsona „Cywilizacja starożytnego Egiptu”, gdzie spotkałem wiele informacji o starożytnych Tebach (obecnie Karnak i Luksor) jako jednej z największych koncentracji zabytków w Egipcie, a być może na świecie. Skoro w naszym portalu ma być skoncentrowana tak duża ilośćwiedzy i to nie tylko górniczej, to czemu nie teberia. Jerzy Kicki Przewodniczący Komitetu Organizacyjnego Szkoły Eksploatacji Podziemnej Portal teberia.pl został utworzony pod koniec 2003 roku przez grupę entuzjastów skupionych wokół Szkoły Eksploatacji Pod-ziemnej jako portal tematyczny traktujący o szeroko rozumianej branży surowców mineralnych w kraju i za granicą. Magazyn ,,te-beria” nawiązuje do tradycji i popularności portalu internetowego teberia.pl, portalu, który będzie zmieniał swoje oblicze i stawał się portalem wiedzy nie tylko górniczej, ale wiedzy o otaczającym nas świecie.

Wydawca:

Fundacja dla Akademii Górniczo-Hutniczej im. Stanisława Staszica w Krakowie

Jerzy KICKI

Prezes Fundacji dla AGH

Artur DYCZKO

Dyrektor działu wydawniczo-kongresowego Fundacji dla AGH Dyrektor Zarządzający Projektu Teberia

Jacek SROKOWSKI Redaktor naczelny

jsrokowski@teberia.pl

Biuro reklamy:

Małgorzata BOKSA reklama@teberia.pl

Studio graficzne:

Tomasz CHAMIGA tchamiga@teberia.pl

Adres redakcji:

Fundacja dla Akademii Górniczo-Hutniczej im. Stanisława Staszica w Krakowie, pawilon C1 p. 322 Aal. Mickiewicza 30, 30-059 Krakówtel. (012) 617 - 46 - 04, fax. (012) 617 - 46 - 05, e-mail: redakcja@teberia.pl, www.teberia.pl” www.teberia.pl f-agh@agh.edu.pl, www.fundacja.agh.edu.pl NIP: 677-228-96-47, REGON: 120471040, KRS: 0000280790

Konto Fundacji:

Bank PEKAO SA, ul. Kazimierza Wielkiego 75, 30-474 Kraków, nr rachunku: 02 1240 4575 1111 0000 5461 5391 SWIFT: PKO PPLPWIBAN; PL 02 1240 4575 1111 0000 5461 5391 Redakcja nie odpowiada za treść ogłoszeń. © Copyright Fundacja dla AGH Wszelkie prawa zastrzeżone.Żaden fragment niniejszego wydania nie może być wykorzystywany w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.


EDY TORIAL >>

Pokażmy, jak wiele nam się udało!

Punktualnie o godz. 17.00 mieszkańcy Kcyni, podobnie jak w całej Polsce, pokazali swoje elektroniczne gadżety do kcyńskiego monitoringu i byli widoczni w całym świecie, dzięki kamerze w internecie.

M

ieszkańcy Kcyni dołączyli się do ogólnopolskiej akcji „Pokaż kryształ Czochralskiego”, zainicjowanej przez Polskie Stowarzyszenie Dziennikarzy Naukowych, którzy postanowili upamiętnić 128. rocznicę urodzin prof. Jana Czochralskiego w nietypowy, choć na te czasy coraz częściej spotykany sposób, a mianowicie za pomocą tzw. flash moba. A kimże był prof. Czochralski warto byłoby zapytać? Otóż jest On wynalazcą słynnej metody hodowli monokryształów. Kryształy wyprodukowane metodą Czochralskiego znajdują się w praktycznie wszystkich urządzeniach elektronicznych: zegarkach, odtwarzaczach MP3, telefonach, smartfonach, dyktafonach, lampkach z diodami świecącymi, nawet w kartach kredytowych. I choć żyjemy dziś otoczeni „kryształami Czochralskiego” mało kto z nas miała świadomość, że zawdzięczamy to uczonemu z Polski. Już na pewno mało kto wie, że prof. Czochralski do dziś pozostaje najczęściej cytowanym polskim uczonym w świecie. 4

Teberia 29/2013

Prawdopodobnie brak tej świadomości wśród Polaków jest spuścizną naszej złożonej historii, w której do dziś wielu lubi się taplać. Po zakończeniu drugiej wojny światowej prof. Czochralski został niesłusznie oskarżony o współpracę z okupantem i pozbawiony tytułu profesorskiego. W pełni zrehabilitowano go dopiero w 2011 roku. I zapewne ten fakt zaważył, że ten znakomity naukowiec praktycznie zniknął z naszych kart historii. Tym bardziej chwała tym, którzy postanowili zadbać o pamięć o prof. Czochralskim, czyli członkom Polskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy Naukowych. Celem ich akcji „Pokaż kryształ Czochralskiego” było uświadomienie Polakom, jak powszechne i jak fundamentalnie ważne dla naszego życia są kryształy produkowane metodą Czochralskiego. „Pokażmy – nie tylko światu, ale przede wszystkim sobie – że jesteśmy narodem wybitnych intelektualistów, ludzi pokroju Kopernika, Skłodowskiej-Curie, Łukasiewicza, Funka czy właśnie Czochralskiego, których geniusz zmienił losy całej cywilizacji. Pokażmy, jak wiele nam się udało!”, zachęcał Jarosław Chrostowski, dziennikarz naukowy i jeden z inicjatorów akcji. Akcja nie zgromadziła wprawdzie tłumów po horyzont, jak przyznają sami organizatorzy. Najważniejsze jednak, że cieszyła się ogromnym zainteresowaniem mediów ogólnopolskich i regionalnych wszystkich typów, a artykuły pakietu prasowego dotyczące prof. Czochralskiego, jego metody i jej zastosowań, trafiły nie tylko do wielu redakcji, ale także do wielu szkół. Udało się więc osiągnąć zamierzony cel: prof. Jan Czochralski nie jest już nieznanym, lecz doskonale znanym polskim uczonym! Wszystkich chętnych do zapoznania się z biografią naukowca i jego metodą zapraszam do lektury najnowszej Teberii. PS. A Kcynia to miejsce urodzenia prof. Czochralskiego.

Jacek Srokowski zapraszamy do dyskusji napisz do nas


Teberia 29/2013

5


LIDER >>

Być jak Rockefeller…

- kilka refleksji o możnych tego świata Historia zna wielkich przywódców, zmieniających losy świata, cechujących się męstwem, odwagą, czasem sprytem, zawsze wielką charyzmą, porywającą tłumy. Ale czas wielkich wojowników dobiegł końca, dzisiaj świat podbija się inaczej – wprowadzając nowe pomysły, nowoczesne technologie. Ale żeby to zrobić, potrzeba niezwykle silnej osobowości, łączącej cechy wizjonera i twardego realisty i… porwać za sobą ludzi. Trudne? A jednak takie postaci pojawiają się co jakiś czas, rewolucjonizując rynek i osiągając prawdziwe sukcesy. Czy to właśnie jest receptą na bycie świetnym przywódcą? A jeśli nie, to co?

W

ramach 16. badania PwC Annual Global CEO Survey zapytano 1437 prezesów firm z 68 krajów świata, kto jest najbardziej podziwianym przez nich liderem oraz jakie wyróżniają go cechy. Wyniki pokazały kilka wyraźnych typów przywódców - wojownicy (Napoleon, Aleksander Wielki), reformatorzy (Jack Welch), przywódcy na ciężkie czasy (Winston Churchill, Abraham Lincoln), liderzy, którzy zawładnęli wyobraźnią mas (Mahatma Gandhi, Nelson Mandela) oraz budowniczowie konsensusu jak Bill Clinton. Najpopularniejszym przywódcą wśród prezesów firm na świecie okazał się Steve Jobs podziwiany w największej liczbie krajów. Z kolei większość amerykańskich publikacji dotyczących wielkich liderów pokazuje takie przykłady jak Jack Welch, czy John Kennedy. W Polsce zaś jako typy przywódców wymienia się Lecha Wałęsę, Jurka Owsiaka czy Andrzeja Leppera. Charyzmatyczny przywódca jawi się w tym świetle jako przykład wykorzystania odziedziczonych genów i rozwijanych predyspozycji do przewodzenia innym. Czy bycia dobrym przywódcą można się nauczyć? Czy można to jakoś wypracować? Pytania te biorą się pewnie z różnych mitów, którymi spotykamy się od dzieciństwa. Jeden z nich brzmi tak: >>> 6

Teberia 29/2013


Teberia 29/2013

7


LIDER >>

Uczciwością i pracą ludzie się bogacą…

Któż z nas nie słyszał rad starszych, że tylko pracowitość gwarantuje sukces? Rad takich słuchał zapewne także mały Andre Citroen. Ale nie wszyscy wiedzą, że sukces Citroena narodził się… w Polsce. To tu, w 1903 r. w zakładach tekstylnych w Łodzi, zapoznał się z technologią kół zębatych o daszkowym uzębieniu i - zaskoczony skutecznością działania tego rozwiązania -wkrótce opatentował stalowe koła z podwójnym uzębieniem daszkowym i założył małą firmę, którą nazwał „Engrenages Citroën”. Zbiegło to się w czasie z rozwojem motoryzacji – duże zapotrzebowanie na koła zębate pozwoliło Citroënowi na spore inwestycje i dalszy rozwój firmy. W wieku 27 lat André Citroën był już znanym francuskim przedsiębiorcą, działającym w branży motoryzacyjnej. W roku 1908 zostawił produkcję przekładni, a sam przejął zarządzanie fabryką samochodów, szybko zwiększając jej produkcję, która sięgnęła w roku 1913 ponad 100 samochodów na miesiąc, co w tamtych latach stanowiło imponujące osiągnięcie. W Stanach Zjednoczonych Citroën zapoznał się z produkcją na linii montażowej i wiedział, że jest to przyszłość przemysłu motoryzacyjnego. Aby sfinansować rozszerzenie działalności fabryki, powołał do życia towarzystwo Societe des Engrenages A. Citroën. Rozwojowi biznesu sprzyjała wojna. W 1915 roku przy wsparciu rządu powstała fabryka w Paryżu, w której produkowano amunicję. Kompleks fabryczny miał na swoim terenie nie tylko samą linię produkcyjną, ale również sklepy, kantynę, przychodnię, klinikę dentystyczną obsługujące 12 tysięcy zatrudnionych tam pracowników. Dbałość o zatrudnionych nie była powszechna w tamtych czasach, dlatego nazwisko Citroën stało się znane daleko poza jego fabrykami. Przyczyniła się do tego także specjalna opieka nad kobietami – te, które zachodziły w ciążę, miały swój specjalny system opieki, wsparcie i zasiłki. Po zakończeniu wojny Citroën zdecydował się zainwestować w produkcję samochodów, która okazała się wielkim sukcesem. Ponadto Citroën utworzył własną firmę wydawniczą, którą nazwał André Citroën Editions. Zajął się dodatkowo inną działalnością związaną z rynkiem motoryzacyjnym, w tym finansowaniem zakupów i ubezpieczeniami. André przykładał ogromną wagę do promocji, wprowadzając w swojej firmie wiele nowoczesnych na owe czasy, a oczywistych dzisiaj, rozwiązań.

8

Teberia 29/2013

Ale nastał kryzys i pomimo osiągnięć technicznych w firmie działo się źle. Największym wierzycielem firmy był Eduard Michelin, który ostatecznie w 1934 roku przejął firmę. André Citroën nie mając żadnego wpływu na swoje zakłady, silnie przygnębiony, bez chęci do życia, coraz bardziej chory, zmarł kilka miesięcy później – 3 lipca 1935 roku. I choć wielki kryzys powalił wielkiego lidera, losy firmy – jak wiemy dziś – potoczyły się dobrze. Wniosek z tej historii taki, że dobry lider po pierwsze wykorzystuje specyfikę czasów, w jakich żyje, dba o pracowników, ale także musi być odporny na niepowodzenia. Na tym, niestety, wyłożył się geniusz Citroena. Świetną receptę na kryzys miał za to prawdziwy fenomen biznesu John D. Rockefeller, który zwykł mawiać: Zawsze starałem się wykorzystać każdą katastrofę jako szansę. Ale nie każdy może...

…być jak Rockefeller Ten sławny Amerykanin, będący synonimem prawdziwego sukcesu w biznesie, już od młodości wykazywał talent do zarabiania pieniędzy. W wieku 16 lat został asystentem księgowego w niewielkiej firmie „Hewitt & Turtle”. W 1859 roku razem ze wspólnikiem Mouricem B. Clarkiem założył firmę, która cztery lata później, po przyłączeniu się do niej Samulea Andrewsa i braci Clarka, wybudowała rafinerię.


Dwa lata później Rockefeller postanowił wykupić braci Clark i założyć firmę Rockefeller & Andrews, co miało bardzo duże znaczenie w jego dalszej działalności w przemyśle naftowym. W 1870 roku założył w stanie Ohio firmę zajmującą się wydobyciem, przetwórstwem i sprzedażą ropy naftowej Standard Oil, która wkrótce stałą się pierwszą i największą na świecie międzynarodową korporacją kontrolującą, aż do jej przymusowego podziału w 1911 roku, ponad 90% rynku w USA. W 1882 roku Sandard Oil została przekształcona w trust, zupełnie nowy rodzaj przedsiębiorstwa, swoistą „korporację korporacji”, która pozwoliła jej stać się monopolistą. W 1897 roku Rockefeller przeszedł oficjalnie na emeryturę i zajął się filantropią. Wykorzystał swój gigantyczny majątek do stworzenia fundacji wspierających konkretne pola potrzeb (gł. medycynę, edukację i badania naukowe) tworząc w ten sposób nowoczesne standardy takiej działalności. W 1902 roku wartość jego majątku osiągnęła 200 milionów (ówczesnych) dolarów. Tuż przed wybuchem I wojny światowej było to już 900 mln dolarów, a w momencie jego śmierci, w wieku 97 lat, ok. 1,4 mld. Siła sukcesu Rockefellera zamyka się także w powiedzeniu: Umiejętność postępowania z ludźmi jest takim samym towarem do kupienia jak cukier czy kawa i za ten towar jestem gotów płacić więcej niż za jakkolwiek inny. A może kluczem do sukcesu jest właśnie drugi człowiek?

Różnica między Bogiem a Larrym polega na tym, że Bóg nie uważa się za Larry’ego – narcyzm liderów

Analizując sylwetki czołowych liderów biznesu, warto przywołać interesującą koncepcję narcystycznych przywódców. Ta – sięgająca freudyzmu – teoria, przedstawiona m.in. przez Michaela Maccoby –

amerykańskiego antropologa i psychologa, zamyka się w cytacie dotyczącym pewnego dyrektora naczelnego Larry’ego Ellisona: Różnica między Bogiem a Larrym polega na tym, że Bóg nie uważa się za Larry’ego. Według tej koncepcji narcystyczni przywódcy mają ogromne trudności z dostrzeganiem własnych błędów i nigdy nie robią tego z własnej inicjatywy. Są przy tym skrajnie niezależni i skłonni do obrony własnego zdania za wszelką cenę. W czym przejawia się ów narcyzm? Liderzy prezentujący ten typ przywództwa są utalentowanymi, twórczymi strategami, o szerokich horyzontach myślowych, podejmującymi ryzykowne wyzwanie zmiany świata i pozostawienia po sobie dziedzictwa. W istocie jedną z przyczyn tego, że w okresach przełomowych zmian zwracamy się ku produktywnym narcyzom, jest właśnie ich odwaga przeprowadzania potężnych transformacji, do których społeczeństwo co jakiś czas zmierza. Produktywni narcyzi nie tylko chętnie podejmują ryzyko i są skłonni doprowadzić zadanie do końca, ale potrafią też oczarować masy swoją retoryką. Niebezpieczni stają się wtedy, gdy oddają się pozbawionym realizmu utopiom. Kreśląc ambitne plany, ulegną złudzeniom, że to jedynie niepomyślne okoliczności lub wrogie siły przeszkadzają im w osiągnięciu sukcesu. Ta megalomania w połączeniu z nieufnością jest ich piętą achillesową. Dlatego nawet błyskotliwi narcyzi są podejrzewani o egocentryzm, brak przewidywalności, a w skrajnych wypadkach - nawet o paranoję. Przykładami narcystycznych przywódców z pewnością są dwaj naprawdę wielcy – Bill Gates i Steve Jobs

Na świecie panuje tendencja, by zwracać na mnie zbyt dużo uwagi, mawiał co prawda Bill Gates. Jednak większość relacji z pierwszej ręki przedstawia go jako człowieka nieprzyjaznego, besztającego podwładnych Teberia 29/2013

9


LIDER >>

za błędy dostrzeżone w ich strategiach biznesowych czy propozycje narażające długoterminowe interesy firmy na ryzyko. Podobno jest przy tym święcie przekonany, że wszystko zrobi szybciej i lepiej. Gdy podwładni zdawali się zwlekać, żartował: Chcesz, bym zrobił to w weekend? Według doniesień zwykł także krzyczeć na pracowników nie pozwalając im kontynuować. Jego uwagi miały brzmieć To najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałem!. Gates jednak znany był także z wycofywania się ze swoich uwag, gdy spotykały się one ze szczerymi i bezpośrednimi odpowiedziami. O swojej nieomylności przekonany był także Steve Jobs Czy chcesz przez resztę życia sprzedawać słodzoną wodę, czy wolisz iść ze mną i zmieniać świat? Zapytał ówczesnego prezesa Pepsi Co Johna Sculleya, proponując mu stanowisko prezesa Apple. Właśnie zmiana świata na inny, lepszy, tworzenie nowej rzeczywistości to główne cele działań Jobsa. Zmiana, dodajmy, specyficznymi metodami. Jego biograf Walter Isaacson nazywa te działania nawet zjawiskiem pola zniekształcania rzeczywistości. Wszystko przez silną aurę jaką roztaczał wokół siebie Jobs i poprzez którą wpływał na ludzi w swoim otoczeniu. Był w pewnym sensie tyranem, nie znoszącym sprzeciwu, wytrwałym i upartym. Pole zniekształcania rzeczywistości przejawiało się między innymi naginaniem faktów do własnych potrzeb oraz sprawianiu, że ludzie działają dokładnie tak, jak chce. 10 Teberia 29/2013

Jak opisuje Isaacson, bardzo niewiele osób potrafiło się temu polu przeciwstawić. Jedną z niewielu takich osób był właśnie Bill Gates, z którym Jobs współpracował kilka razy. Jobs miał wszystko, by w środowisku komputerowców otaczał go prawdziwy kult. Dbał o swój image – zawsze pojawiał się ubrany w szare adidasy, czarny półgolf i levisy 501 – oraz cięty język. Do tego antykorporacyjna demonstracja, jaką były jego zarobki – 1 dolar rocznie (tyle że po sprzedaży Disneyowi udziałów w Pixarze zainkasował 48 mln dol.). Kreacja oparta na niezłomnej wierze Jobsa w swoje działania i osiąganie celów, które inni uważali za niemożliwe. Jobs wierzył w siebie i swój zespół, nie uznając kompromisów. Ludzi zarażał tą wiarą, wymagając jednocześnie niemożliwego, bo tylko to gwarantowało, że osiągną wielkie cele. Gdyby nie bycie wymagającym i stawianie poprzeczki wysoko w chmurach, nigdy nie stworzyłby tak wielkiej firmy i tak wspaniałych produktów. Dziś – dwa lata po śmierci Jobsa - Apple jest wciąż jedną z najcenniejszych marek na świecie, a cena jej akcji w porównaniu z 2011 r . wzrosła z 378 do 490 dol. (w 2012 cena wynosiła nawet 666 dol). Czy dzieje się tak, bo charyzma Joba na dobre rozpędziła tę maszynę? Pewnie tak, bo choć pieniądze oczywiście były częścią tego biznesu, prawdziwą siła napędową było to, co socjolog Daniel Bell nazywał „kulturowymi sprzecznościami kapitalizmu” – czyli dążenie do przyjemności oraz chęć ekspresji.


Biznes jest grą. Zwycięstwa w tej grze to największa przyjemność - Jack Welch i jego dokonania

Jack Welch jest świetnym przykładem narcyzmu produktywnego. Uważany jest za najsłynniejszego menedżera na świecie, nazywany bywa także prymusem wśród najinteligentniejszych. Sławę i rozgłos zyskał dzięki niekonwencjonalnemu stylowi zarządzania i biznesowej intuicji, dzięki którym, w ciągu 20 lat rządów Welcha wartość rynkowa General Electric wzrosła o ponad 400 miliardów dolarów. W wieku 33 lat został najmłodszym dyrektorem General Electrics, a w 1980 roku, czterdziestopięcioletni Welch objął stanowisko prezesa zarządu. Co ciekawe, jego sukcesy przypadają na czas jednego z poważniejszych kryzysów w gospodarce amerykańskiej. Podejmował odważne decyzje - zdecydował się na przejęcie 70 przedsiębiorstw i sprzedaż 200 spółek, a z GE uczynił wielofunkcyjną machinę. Co więcej, pomógł biznesowi amerykańskiemu stanąć na nogi i odzyskać pozycję najpoważniejszego konkurenta w skali światowej. Znany był z radykalnych decyzji. Zwolnił ponad 150 tysięcy osób oraz zredukował szczeble w hierarchii zarządu, skupiając tym samym wszystkie zakłady GE w trzech obszarach: działalność podstawowa, technologie, serwis. Zapoczątkował przemianę w strukturach wielkich korporacji, zaproponował, aby pracownicy przejęli inicjatywę w rozwoju firmy. Dzięki takiemu prostemu zabiegowi, czyli delegacji uprawnień, Welch walczył z lenistwem, przesuwaniem odpowiedzialności oraz bezmyślnym wykonywaniem obowiązków. Walczył z formalizmem i biurokracją, popierał rozwój pasji, produktywność i inteligencję swoich pracowników. Twierdził także, że najlepszą inwestycją są ludzie. Starał się więc, aby pracujący

w jego firmie byli nastawieni na pogłębianie wiedzy. Często podkreślał, że liczy się głos i opinia każdego pracownika, bo więcej osób to więcej pomysłów, a to z kolei szansa na szybszy rozwój. Poza tym, jeżeli pracownicy mogą zgłaszać swoje idee, to wezmą większą odpowiedzialność za swoje czyny. Uważał, że lider powinien być ukierunkowany na klienta, bo dzięki temu firma zarabia pieniądze. Utrzymuj stały kontakt z klientami. Jeśli rozmawiają z nami, nie mają czasu na rozmowy z konkurencją – mówił. Po odejściu z GE Jack Welch oddaje się pomocy ludziom ambitnym oraz przepełnionym pasją. Jest osobą medialną - udziela wywiadów, pisze książki i podręczniki. Dzieląc się doświadczeniami nakazuje biznesmenom i liderom być pozytywnie nastawionym do pracy po to, by zarażać optymizmem inne osoby. Jack Welch osiągnął sukces wierząc w człowieka. Czy to warunkuje sukces? Powyższe przykłady zdają się potwierdzać tę tezę, ale wśród znanych liderów jest ktoś, kto wiary w uczciwość, solidność pracownika nie ma wcale. To...

brutalny kapitalista Jeff Bezos.

Ten szef Amamzon.com, który już w 1999 r. zdobył zaszczytne miano Człowieka Roku tygodnika „Time”, znany jest między innymi z tego, że pracownikom płaci poniżej średniej wyliczonej dla firm internetowych. A trzeba dodać, że praca to niełatwa – pracownik działu obsługi klienta musi odpowiadać co najmniej na siedem e-maili na minutę. Skąd to wiadomo? Dziennikarz Jean-Baptiste Malet zatrudnił się w jednym z centrów logistycznych Amazon.com we Francji. Teberia 29/2013 11


LIDER >>

Pracował na nocną zmianę z rzeszą innych pracowników, w większości o statusie tymczasowym. Każdy ich ruch był monitorowany przez elektroniczne czujniki i komputery wskazujące, jak najszybciej dotrzeć do towaru, i jednocześnie mierzące efektywność pracy. W ciągu nocnej zmiany przysługiwało prawo do dwóch przerw, jedna na koszt firmy, druga na koszt pracownika. Kolejną receptą na finansowy sukces Bezosa jest tzw. „optymalizacja podatkowa”, czyli unikanie płacenia podatków na wszelkie możliwe sposoby. Nie jest też, w odróżnieniu od np. Billa Gates’a szczególnie hojny. Chyba, że chodzi o własne hobby. Inwestuje między innymi w prywatną kosmonautykę. W 2000 r., założył firmę Blue Origin, której istnienie wyszło na jaw dopiero w 2006 r., kiedy Bezos zaczął wykupywać ziemię w Teksasie pod przyszły kosmodrom. Zgodnie z najnowszymi informacjami szef Amazon.com wchodzi obecnie w sojusz z Richardem Bransonem, innym ekscentrycznym miliarderem i miłośnikiem podróży kosmicznych. Ale powodem prawdziwego wrzenia w mediach była inna informacja - Na początku sierpnia 2013 r. Jeff Bezos kupił legendę prasy drukowanej „Washington Post”. Oczywiście okazyjnie, bowiem za gazetę przynoszącą starty zapłacił – po przecenie – 250 mln dol. (w gotówce!), co stanowi zaledwie nieco ponad 1 proc. osobistego majątku szefa Amazon. Po co to zrobił? Psychologowie biznesu odpowiadają: kompleks Steve’a Jobsa. Cierpiący na kryzys wieku średniego Bezos nie mógł znaleźć lepszej oferty, by zafundować sobie pomnik. Bo jeśli Bezos zdoła wymyślić sposób na ożywienie „Washington Post”, zarobi i jednocześnie zaspokoi swoją próżność, z internetowego - bądź co bądź - sklepikarza stając się zbawcą kultury. Nie brakuje jednak i pozytywnych wobec Jeffa Bezosa komentarzy. Bob Woodward i Carl Bernstein dziennikarze, którzy wykryli słynną aferę Watergate - twierdzą, że ludzie tacy jak Bezos to elita nowego kapitalizmu, doskonale rozumiejąca znaczenie silnej prasy. 12 Teberia 29/2013

Prowadząc swoje firmy, pokazali, że myślą strategicznie, patrząc kilkadziesiąt lat do przodu. A skoro tej umiejętności zabrakło wydawcom prasowym, może trzeba postawić na brutalnego kapitalistę? Tak czy owak Jeff Bezos jest dziś jednym z najbogatszych ludzi świata, zajmując 14 miejsce na liście „Forbes’a” z majątkiem 18,4 mld dolarów i uważany jest za człowieka wielkiego sukcesu. Ale czy oprócz faktu, że jest wybitnym biznesmenem – jest również wielkim przywódcą...? Nie sposób nie wspomnieć przy tej okazji faktu, że – jak głoszą nagłówki prasowe - Amazon wchodzi do Polski. Minister gospodarki Janusz Piechociński jest podekscytowany tym wydarzeniem, zupełnie jakby nie rozumiał, że Jeff Bezos widzi tu wyłącznie tanią siłę roboczą w postaci ponad 2 milionów bezrobotnych, gotowych pracować za płacę minimalną. W Niemczech, gdzie Bezos żegnany jest właśnie gwizdami pracowników i niepochlebnymi publikacjami w prasie, płacił swoim ludziom 9 euro za godzinę. W Polsce zapłaci tylko 10 złotych… A skoro o naszym kraju mowa… Co z polskimi biznesmanami–przywódcami? Czyżby takich nie było? W badaniach wskazuje się głównie przywódców politycznych – Lecha Wałęsę, czy Andrzeja Leppera, ludzi z wielką charyzmą. A biznesmani? Na całym cywilizowanym świecie pokutuje stereotyp, o którym wspominałam na wstępie, że uczciwością i pracą ludzie się bogacą. W Polsce mówi się, że pierwszy milion trzeba ukraść. Dlatego przedstawianie sylwetek czołowych postaci polskiego biznesu wydaje się nieco ryzykowne. Tych, co to pierwszy milion zdobyli nieuczciwie trudno gloryfikować, a tych uczciwych… już dawno pożarł fiskus i cała machina państwa „przyjaznego” przedsiębiorcom. O wybitnych przywódców trudno zresztą z jeszcze innego powodu – mianowicie polskiej mentalności, czyli piorunującej mieszanki, w której dominuje obawa przed ryzykiem oraz specyficzny rodzaj zaradności, zwany w cywilizowanych krajach cwaniactwem lub po prostu oszustwem.


Może wynika to z faktu, że kapitalizm w Polsce jeszcze raczkuje, że to co najlepsze jeszcze przed nami? Do jakiego ideału lidera powinniśmy zatem zmierzać?

Lider, biznesman, narcyz… Steve Jobs powiedział: Kiedy miałem 23 lata byłem wart ponad milion dolarów, ponad 10 milionów dolarów gdy miałem 24 lata, a kiedy miałem 25 lat było to już ponad 100 milionów dolarów. Ale to się nie liczyło, ponieważ nigdy nie robiłem tego dla pieniędzy. Henry Ford mawiał: Chciwość pieniędzy jest największą przeszkodą w otrzymywaniu ich. Zaś John D. Rockefeller uważał, że kto pracuje przez cały dzień, ten nie ma czasu na zarabianie pieniędzy. Prawdziwy lider pieniądze traktuje drugorzędnie, liczy się idea, drugi człowiek, także klient. Cechuje go wiara w siebie granicząca z narcyzmem, odwaga i fantazja. W porównaniu z szefami wielkich przedsiębiorstw z lat 1950-1980 (którzy unikali prasy, a ich wypowiedzi były bardzo starannie przygotowywane przez działy PR) dziś wielcy liderzy funkcjonują w kulturze jak prawdziwe gwiazdy show-biznesu. Bill Gates, Steve Jobs czy Jack Welch – to autorzy książek, gwiazdy TV, aktywnie rozpowszechniające swoje osobiste filozofie, są na okładkach czasopism, i to nie tylko„Business Week”, „Time” czy „Economist”. Stają się współczesnymi ikonami, autorytetami, tworzącymi i kształtującymi nasze ideały. Zdecydowanie przywódcy biznesu są dziś bardziej widoczni i popularni niż kiedykolwiek, stając się wzorem do naśladowania. Bo przecież każdy chciałby znaleźć receptę na sukces i być jak Rockefeller ... Dominika Bara

Źródła: Joanna Zawada: Jack Welch – legendarny menadżer sukcesu. [on-line] www.treco.pl; Michael Maccoby: Narcystyczni przywódcy. [on-line] www.hbrp.pl/biblioteka; www.polityka.pl; www.pwc.pl Teberia 29/2013 13


NA OKŁ ADCE >>

Kiedy orłowi wyrosną kły Podczas gdy cięcia budżetowe nie wychodzą w Europie z mody, polski rząd decyduje się na największy w historii kraju program modernizacji i dozbrajania sił zbrojnych. Inwestycje mają poprawić zdolność bojową armii i jednocześnie stanowić bodziec do rozwoju gospodarki - bo polska broń w pierwszej kolejności zaatakuje zagraniczne rynki.

14 Teberia 29/2013


Złote Kły W ciągu najbliższych dziesięciu lat Polska wyda na zbrojenia ponad 130 mld złotych. Budowa „Polskich Kłów", czyli program „Priorytetowe zadania modernizacji technicznej Sił Zbrojnych RP w ramach programów operacyjnych” ma obejmować wszystkie podstawowe elementy armii: od budowy tzw. tarczy, czyli systemu obrony powietrznej, przez modernizację wojsk lądowych i marynarki aż po zakup latających bezzałgowców.

Nie chodzi przy tym jedynie o realizację „doktryny Komorowskiego”, czyli budowania polskiego potencjału odstraszania i obrony. W odróżnieniu od poprzednich programów modernizacyjnych nacisk położony ma zostać na polską zbrojeniówkę i polskie projekty. – Dziesięcioletni program zbrojeniowy ma być nie tylko skokiem modernizacyjnym dla armii, ale też kołem zamachowym dla całej gałęzi przemysłu, tak aby w przyszłych latach mógł z powodzeniem eksportować swoje produkty. Bo bez eksportu polski przemysł zbrojeniowy nie przetrwa – mówi Tomasz Siemoniak, minister ON „Gazecie Wyborczej”.

Teberia 29/2013 15


NA OKŁ ADCE >>

Z

tego też względu w przetargu na zakup śmigłowców, na które przeznaczono 11 mld złotych, preferowani mają być dostawcy, którzy posiadają fabrykę w Polsce lub zobowiążą się do jej kupienia lub wybudowania. Drugim warunkiem ma być transfer technologii i zaangażowanie polskich naukowców w badania rozwojowe. W przetargu biorą udział trzy podmioty: Eurocopter, Agusta-Westland, właściciel zakładów w Świdniku oraz amerykański Sikorsky Aircraft, do którego należą PZL Mielec. Do zmiany stanowiska ministerstwa przyczyniły się przede wszystkim złe doświadczenia związane z umową offsetową na myśliwce F-16. Teraz zamiast obietnicy reinwestowania środków po zakupie sprzętu MON stawia na bezpośrednie powiązanie zakupów z korzyściami dla polskiej gospodarki.

Radon z Radomia Jednym z ciekawszych i leżących w zasięgu polskiej zbrojeniówki projektów jest Indywidualny System Walki „Tytan”. Będzie to zestaw kompatybilnych i współpracujących ze sobą urządzeń stanowiący w niedalekiej przyszłości podstawę uzbrojenia żołnierzy piechoty. Projekt realizowany jest przez konsorcjum kilkunastu podmiotów, m.in. przez Polski Holding Obronny pod auspicjami resortu obrony. Docelowo Tytan obejmować ma wszystkie elementy podstawowego ekwipunku żołnierza, zintegrowane z kamizelką i wspólnym źródłem zasilania. System ma być modułowy, dzięki czemu łatwo da się go dostosować do konkretnych wymagań środowiska i pola walki. Drugim paradygmatem określającym Tytana ma być otwartość i elastyczność jego elementów, zapewniająca łatwą modernizację i stopniowe ulepszanie całej konstrukcji wraz z pojawianiem się nowych komponentów. Podstawowymi elementami wyposażenia Tytana ma być system obserwacji i rozpoznania (celownik i inne przyrządy optyczne), system ochrony i przenoszenia (hełm, kamizelka taktyczna, maska gazowa), moduł monitorowania życia i komunikacji i last but not least, karabin. Karabin, który ma zostać następcą używanego obecnie przez wojsko Beryla istnieje już w postaci demonstratorów i przechodzi testy. MSBS 5,56 Radon, czyli Modułowy System Broni Strzeleckiej, został zaprojektowany przez Wojskową Akademię Techniczną we współpracy z Fabryką Broni Łucznik. Ma to być broń elastyczna, uniwersalna i prosta w obsłudze - przy jego budowie postawiono przede 16 Teberia 29/2013

wszystkim na rozwiązania ergonomiczne, ułatwiające i upraszczające obsługę broni, takie jak łatwa wymiana magazynka czy pełna oburęczność. – MSBS to w porównaniu do aktualnie używanej przez wojsko polskie broni duży krok w przód – mówi Łukasz Cichy, przedstawiciel radomskiej Fabryki Broni Łucznik. – Wcześniej żołnierze nie stawiali na takie rzeczy jak ergonomia, nie było to tak istotne. W tej chwili na współczesnym polu walki, kiedy od szybkość manipulowania bronią może zależeć życie, te wszystkie zagadnienia, choćby jak prostoliniowe podpinanie magazynka czy łatwość operowania przełącznikiem rodzaju ognia mają bardzo duże znaczenie – dodaje. Sam karabin składa się z „bazy”, na której można instalować poszczególne komponenty: lufy o różnych długościach, podwieszany granatnik, kolbę, nóżbagnet czy dowolne urządzenia optyczne. W prezentowanej obecnie wersji Tytana Radon wyposażony jest w celownik polskiej produkcji SCT Rubin, który dzięki połączeniu z wyświetlaczem umieszczonym w okularze montowanym na hełmie umożliwia celne strzelanie w dowolnej praktycznie pozycji, np. poprzez wystawienie samej tylko broni „zza węgła”. – Tytana należy traktować jako system ewoluujący.


Nie wdrożymy go 1 stycznia 2015 roku i będziemy się nim posługiwać przez 20 lat w niezmienionej konfiguracji. Będzie on doskonalony tak długo, jak długo istnieć będą Wojska Lądowe – mówi „Polsce Zbrojnej” gen. bryg. Andrzej Danielewski. — Nie możemy w Tytanie zastosować technologii, które mamy dziś i zakończyć pracy. W firmach naszego konsorcjum chcemy opracować perspektywiczne i nowatorskie technologie, które powinny następnie przenikać do użytku cywilnego – dodaje. Jedną z modyfikacji, która na pewno znajdzie szereg zastosowań w cywilu jest egzoszkielet, którego projekt budowy ma się zakończyć w 2016 roku. W badaniach bierze udział Przemysłowy Instytut Automatyki i Pomiarów, znany z produkcji robotów, oraz Maskpol, wchodzący w skład Polskiego Holdingu Obronnego. – Egzoszkielet to obecnie najważniejszy i najbardziej perspektywiczny projekt. Będzie z niego korzystała nie tylko polska armia, ale również ludzie z dysfunkcją dolnych kończyn, z niewydolnością stawów kolanowych – mówi „Naszej Armii” Krzysztof Dębek, Prezes Zarządu

Maskpolu. – Ze względu na fakt, iż na obecnym polu walki żołnierz wyposażony jest w coraz więcej elementów, pojawił się pomysł opracowania egzoszkieletu, to jest szkieletu zewnętrznego, który miałby go wspomóc. Nasz egzoszkielet będzie oparty o napęd hydrauliczny, musimy dobrać jeszcze do niego źródło zasilania, znaleźć optimum między możliwością wzmocnienia żołnierza a odległością, jaką może on przebyć w określonym czasie. Następnym elementem układu jest tzw. Alpha Dog. Miałby to być sztuczny pies, sterowany głosem ludzkim i przenoszący cały ekwipunek na polu walki, zamiast żołnierza – dodaje Janusz Strzelczyk, główny konstruktor egzoszkieletu.

Zapach miny Podczas gdy pomysł stworzenia polskiego robota przenoszącego ekwipunek jest jeszcze w powijakach, amerykanie testują już swoje urządzenia. W Polsce powstaje jednak inny „pies", który ma szansę na Teberia 29/2013 17


NA OKŁ ADCE >> międzynarodową karierę. Polski „pies”, a właściwie jego sztuczny nos, stanowiący serce wynalazku, służy do zwalczania min niemetalowych, to znaczy wykonanych z tworzyw sztucznych lub ceramiki. Miny takie stanowią poważne zagrożenie i stosowane są w konfliktach w ubożysz częściach świata, takich jak Czad czy Afganistan. – Robot jest autonomiczną platformą do wykrywania i niszczenia min niemetalowych. Użyto tutaj naszego oryginalnego pomysłu podwójnej analizy ultradźwiękowej i analizy zapachowej min znajdujących się w ziemi, które nie posiadają elementów metalowych – mówi „Naszej Armii” dr Robert Głębocki z Zakładu Automatyki i Osprzętu Lotniczego Politechniki Warszawskiej. Robotem można sterować ręcznie, ale jego głównym trybem pracy ma być autonomiczne wykonywanie zadań. Robot podąża wytyczoną trasą, kierując się zaprogramowanymi danymi i systemem nawigacji. W trakcie skanowania terenu porusza się z prędkością 2 km/h, omiatając drogę przed sobą wysięgnikiem, na którym zainstalowany jest „nos”. Najpierw robot przeszukuje drogę przed sobą za pomocą ultradźwięków i bardzo czułego mikrofonu, przy pomocy których szuka obiektów ukrytych pod powierzchnią ziemi. Znalazłszy podejrzany przedmiot „nos” pochyla się i przystępuje do analizy zapachowej. Powietrze trafia do komputera, który porównuje woń wydzielającą się z miejsca ukrycia obiektu z bazą danych zapachów i z zapachem otoczenia. Jeśli robot utwierdzi się w podejrzeniach, że ma do czynienia z miną, zainstaluje na niej specjalnie w tym celu opracowany ładunek termitowy, który spala minę w bardzo wysokiej temperaturze uniemożliwiając jej eksplozję. – Min niemetalowych są na świecie miliony. Są to zazwyczaj miny, które nie zabijają, ale okaleczają. Jest problem z ich wykrywaniem, ponieważ klasyczne metody oparte na zjawiskach elektromagnetycznych niestety w tym przypadku nie działają. „Nos” jest polskim oryginalnym rozwiązaniem, wykrywamy zapach, a nie obecność danego związku chemicznego. Tym się różni sztuczny nos od urządzeń takich jak spektrometry mobilności jonów, które potrafią wykryć dany typ materiału wybuchowego. Stworzenie takiego „nosa” to duże osiągnięcie naszych chemików, oparte na własnych, oryginalnych rozwiązaniach, w oparciu o naszą, polską myśl techniczną – dodaje dr Robert Głębocki. Nos jest obecnie w fazie poprawiania parametrów poszczególnych elementów, jeśli uda się uruchomić produkcję seryjną, cena maszyny powinna oscylować w okolicach 50 – 100 tysięcy złotych. 18 Teberia 29/2013

Walka o rynki Zgodnie z nową polityką zbrojeniową polska ma się stać nie tylko konsumentem uzbrojenia, ale również jego eksporterem. Kandydatów do „polskiego hitu” jest wielu, a jednym z nich ma być „polski czołg podstawowy”, który odnosiłby sukcesy nie tylko na polu bitwy, ale i w halach wystawowych branżowych targów. Polska od dawna nie miała własnego czołgu: produkowany w Gliwicach PT-91 Twardy to właściwie modyfikacja radzieckiego T-72, a kolejne próby stworzenia krajowej maszyny kończyły się fiaskiem. Złą passę ma zakończyć Polski Holding Obronny, który nawiązał w tym celu współpracę z firmą BAE Systems, jednym ze światowych liderów produkcji broni. – Współpraca z BAE Systems ma doprowadzić do zaprojektowania i zbudowania nowej rodziny pojazdów gąsiennicowych, czyli zarówno czołgu średniego, czołgu lekkiego, wozu wsparcia ogniowego, wozów dowodzenia. Będzie to również szansa na wyprodukowanie niepływającego bojowego wozu piechoty – wszystko na podwoziach gąsiennicowych – mówi Agencji Informacyjnej „Newseria” Krzysztof Krystowski, prezes zarządu Polskiego Holdingu Obronnego. – Chcemy połączyć doświadczenia polskie z doświadczeniem międzynarodowym i stworzyć wspólnie produkt, który będzie oferowany na rynek polski oraz na rynki międzynarodowe, chcemy stworzyć produkt, który od razu będzie konkurencyjny międzynarodowo. Mówimy o kontraktach opiewających na miliardy złotych na samym rynku polskim, a jeśli dodamy do tego rynki zagraniczne to możemy mówić o kilkunastu miliardach złotych na przestrzeni dziesięciu lat – dodaje. Nowy czołg ma wejść do produkcji seryjnej ok. roku 2018. Na Międzynarodowym Salonie Przemysłu Obronnego w Kielcach, który odbył się w na początku września, zakłady OBRUM wchodzące w skład Polskiego Holdingu Obronnego zaprezentowały prototyp tej maszyny pod niezbyt romantycznym kryptonimem Pl-01 Concept. – Pl-01 Concept rozwijany wspólnie z armią jest systemem nowoczesnym we wszystkich aspektach, które są istotne w programach pancernych. Po pierwsze, ma on zapewnioną, ze względu na swoją niską wagę, wysoką manewrowość i mobilność. Po drugie, niezbędna siła ognia, zapewniona przez nowoczesną armatę i aspekt trzeci: bezpieczeństwo załogi – tłumaczy „Naszej Armii” Andrzej Szortyka, Prezes Zarządu spółki Obrum. – Siły zbrojne ciągle powtarzają nam,


że ten nowy czołg musi być czołgiem nowoczesnym, na miarę XXI wieku, sięgającym nie tylko po systemy, które są w tej chwili znane, ale też takie, które zostaną w najbliższych latach rozwinięte. I dopiero taki czołg będzie mógł być przedmiotem produkcji. Współpracując z firmami krajowymi i zagranicznymi chcemy sobie zagwarantować wszystkie prawa własności, dzięki czemu będziemy mieli swobodę eksportu tego czołgu na rynki światowe – dodaje.

Pożyteczne trutnie W ramach modernizacji i nadrabiania różnic technologicznych armia dostanie również kilkadziesiąt samolotów bezzałogowych. Polska armia korzysta już z dronów, zwłaszcza na misjach zagranicznych, ale kolejne zakupy są konieczne z punktu widzenia realizacji lansowanej przez szefa BBN, gen. Stanisława Kozieja koncepcji „przeskoku cywilizacyjnego”. Przeskok miałby polegać na przejściu od razu od aktualnie używanych samolotów bojowych prosto do floty opartej na bezzałogowych dronach – bez rozwijania własnej produkcji samolotów załogowych.

Liderem produkcji dronów na polskim rynku jest grupa WB, której flagowy produkt, Bezzałogowa Platforma Latająca FlyEye, produkowana przez spółkę Flytronic jest już wykorzystywana przez armię polską w celach zwiadowczych. Niewątpliwą zaletą dronów jest ich uniwersalność: można je wykorzystywać w celach militarnych, ale również cywilnych, do patrolowania dróg i autostrad czy wykrywania pożarów. Atutem polskiego bezzałogowca są jego niewielkie rozmiary, umożliwiające spakowanie platformy podstawowej do dwóch plecaków. Samolot do startu nie potrzebuje pasa startowego ani dodatkowej wyrzutni – by poderwać go w powietrze wystarczy siła ludzkich mięśni.

Teberia 29/2013 19


NA OKŁ ADCE >> Obsługa samolotu jest bardzo prosta, zarówno start jak i lądowanie wykonywane są za pomocą kilku przycisków. Proces jest w pełni kontrolowany przez komputer w samolocie, operator daje tylko dyspozycję do startu i lądowania w oznaczonym uprzednio miejscu, a samolot sam wykonuje manewry. Maszyna dostosowana jest do operowania w trudnym terenie: przed rozpoczęciem właściwego lądowania zrzuca na spadochronie zasobnik z głowicą obserwacyjną i głównym akumulatorem, na które przypada ponad połowa masy samolotu. Odchudzona maszyna może lądować w trudnym terenie bez ryzyka uszkodzenia zrzuconego w zasobniku sprzętu. – Głównym przeznaczeniem samolotu jest obserwacja terenu. Gwarantowany czas lotu to dwie godziny, rzeczywiste możliwości są jednak nawet dwukrotnie większe. Na pokładzie znajduje się głowica obserwacyjna wyposażona w dwa rdzenie optyczne. Jeden to jest kamera kolorowa, natomiast drugi to jest kamera termowizyjna – mówi „Naszej Armii” Wojciech Szumiński, konstruktor samolotu FlyEye. – Większość czasu samolot lata bez załączonego silnika, a co za tym idzie jest absolutnie cichy. Konstrukcję mechaniczną stanowią w większości tworzywa sztuczne, dzięki czemu jest niewykrywalny dla wielu radarów – dodaje.

Wiedza z tłumu Pogoń polskiej armii za straconym czasem nie ogranicza się jednak tylko do zakupów. W tym roku rozpoczął działalność Inspektorat Implementacji Innowacyjnych Technologii Obronnych (3ITO), wyodrębniona komórka Ministerstwa Obrony Naro-

dowej skupiająca naukowców i wojskowych. Do jej zadań należeć ewaluacja programów badawczych finansowanych z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju oraz wspieranie wdrażania technologii w praktyce. Jak zapowiedział Minister Obrony Narodowej Tomasz Siemoniak podczas konferencji Nowoczesne Technologie dla bezpieczeństwa kraju i jego granic „Inspektorat Implementacji Innowacyjnych Technologii Obronnych ma w sposób nierutynowy, odbiegający od dotychczasowego modelu, wymyślać zupełnie nowe pomysły, pozyskiwać partnerów. Mogą to być studenci czy osoby, które nie są związane zawodowo z działalnością naukową czy naukowotechnologiczną”. Wzorem dla 3ITO ma być słynna amerykańska DARPA (Defense Advanced Research Projects Agency) znana z konkursów, których uczestnicy próbują w niekonwencjonalny sposób rozwiązać problemy, a których owoce często znajdują zastosowanie w wojsku i przemyśle cywilnym. Pierwsze konkursy zorganizowane przez 3ITO mają dotyczyć m.in. systemu pozycjonowania nieopartego na GPS czy paliwa do silników rakietowych. – W konkursach będzie mógł uczestniczyć każdy. Ten sposób pozyskiwania informacji po angielsku nazywamy crowdsourcing, czyli źródło z tłumu. Mamy wiele tysięcy specjalistów, ale także entuzjastów, którzy mogą stworzyć projekt. Po jego wdrożeniu może się on przyczynić do wzrostu obronności granic Polski – mówi „Rzeczpospolitej” gen. dyw. dr Leszek Cwojdziński, twórca i szef 3ITO. „Polskie Kły" mają rosnąć szybciej niż do tej pory, choć jak przyznają wojskowi, nawet one, bez pomocy sojuszników z NATO nie pozwolą Polsce samodzielnie odeprzeć ataku. Na pewno za to wygenerują miejsca pracy i przyczynią się do rozwoju rodzimych technologii, choć można się spierać o to, czy wydawanie państwowych pieniędzy na państwowe firmy jest najlepszą metodą osiągnięcia tego celu. Pozostaje mieć nadzieję, że jeśli „Kły” nie będą w stanie ani zagryźć, ani choćby pokąsać przeciwnika, to może przynajmniej będą się nieźle sprzedawać. Piotr Pawlik

20 Teberia 29/2013


NA C Z A SIE >>

Shark pełen energii S

konstruowany przez studentów Politechniki Śląskiej lekki pojazd elektryczny „Shark” po raz drugi zwyciężył w finale międzynarodowych zawodów The Greenpower Corporate Challenge 2013. Zawodnicy ścigali się na legendarnym torze Goodwood w Wielkiej Brytanii. Bolid zespołu Silesian Greenpower skonstruowali studenci Wydziałów Automatyki, Elektroniki i Informatyki, Mechanicznego Technologicznego i Inżynierii Środowiska i Energetyki Politechniki Śląskiej. Podczas ścisłego finału wyścigu pojazdów elektrycznych The Greenpower Corporate Challenge 2013 pokonał siedem innych ekip. "Mimo bardzo ciężkich warunków pogodowych planujących na torze Goodwood nowy politechniczny bolid +Shark+ pokonał największą liczbę okrążeń. Ostatecznie przejechał 17 +kółek+ w rekordowym czasie 1h 33 min.” – informuje na swojej stronie internetowej Politechnika Śląska. Członkowie zespołu Silesian Greenpower relacjonują, że przy dziewiątym okrążeniu nastąpiła wymiana akumulatorów oraz zmiana kierowców, a jedenaste „kółko” okazało się najszybszym.

Shark przejechał je w rekordowym czasie 4 minut i 49 sekund. Uczestnicy wyścigu The Greenpower Corporate Challenge muszą wykonać jak najwięcej okrążeń toru w czasie czterech godzin, przy ograniczonym źródle zasilania. Podczas pracy nad pojazdem konstruktorzy muszą więc przestrzegać ściśle określonych reguł dotyczących bezpieczeństwa kierowcy i gabarytów pojazdu. W 2010 roku bolid skonstruowany przez studentów Politechniki Śląskiej w ramach projektu Silesian Greenpower, uplasował się na szóstym miejscu zawodów The Greenpower Corporate Challenge. W roku 2011 było to już miejsce drugie. W 2012 roku dwa bolidy zespołu Silesian Greenpower zajęły pierwsze i drugie miejsce w zawodach.

źródło: PAP – Nauka w Polsce / www.naukawpolsce.pap.pl Teberia 29/2013 21


NA C Z A SIE >>

Małe reaktory zamiast dużego?

Eksperci twierdzą, że Polski nie stać na budowę dużej elektrowni jądrowej bez wsparcia z budżetu państwa. Budowa planowanych bloków to koszt rzędu 150 mld zł. Alternatywą mogą być małe elektrownie jądrowe (SMR), które mają mniejszą moc, są bezpieczniejsze, można je zaadaptować w dowolnej lokalizacji i co najważniejsze są dużo tańsze.

W

marcu tego roku na biuro wicepremiera Janusza Piechocińskiego trafiło pismo adresowane przez Krzysztofa Kiliana, szefa PGE, która to firma odpowiada za realizację polskiego programu jądrowego. Kilian miał napisać w piśmie, iż duże reaktory to przeżytek – ich budowa trwa za długo i jest za droga. Prezes PGE uważa, że Polska powinna zadać sobie „pytanie, czy dotychczasowe podejście zawarte w projekcie Programu Polskiej Energetyki Jądrowej jest optymalne”. Jego zdaniem lepiej odejść od tradycyjnej technologii i postawić na budowę małych reaktorów. Zdaniem szefa PGE - tańszych, bezpieczniejszych i prostszych. Niedługo po nim premier Donald Tusk jasno zakomunikował jednak, że program będzie realizowany. Niemniej sprawa małych modułowych elektrowni jądrowych wciąż jest żywa. Jak doniosła niedawno „Rzeczpospolita” Amerykanie chcą namówić PGE do wdrożenia technologii SMR. W listopadzie 2012 roku rząd USA przeznaczył kwotę 425 mln dolarów na projekt budowy małego reaktora SMR dla firmy Babcock&Wilcox. Wchodząca w skład koncernu spółka mPower jest już w fazie testów jednostki o mocy 180 MWe i 530 MWt i do 2017 r. chce otrzymać licencję Agencji Dozoru Jądrowego. Małe reaktory jądrowe są w Stanach Zjednoczonych powszechnie uważane za następców energetyki opartej na węglu. 22 Teberia 29/2013

Jednakże według ekspertów Narodowego Centrum Badań Jądrowych w Świerku (NCBJ), wyboru konkretnej technologii elektrowni modułowych można by dokonać w Polsce najwcześniej w 2022 roku, a budowę rozpocząć dopiero ok. 2024-2026 roku. Oznaczałoby to opóźnienie programu jądrowego o 8-10 lat, czyli w praktyce rezygnację z jego realizacji w chwili obecnej. NCBJ opublikowało w marcu tego roku raport o małych reaktorach modułowych SMR. Naukowcy podkreślają w nim, że małe reaktory modułowe SMR mogą stanowić ważny element polskiej energetyki, ale najwcześniej po 2030 roku. Nigdy jednak nie będą podstawowym źródłem energii elektrycznej. Małe reaktory modułowe SMR nie zastąpią dużych reaktorów przemysłowych pracujących w podstawie mocy. Nakłady inwestycyjne związane z budową małych reaktorów SMR w przeliczeniu na jednostkę otrzymywanej mocy są zdecydowanie wyższe niż w dotychczas budowanych elektrowniach jądrowych. – Proszę zauważyć, że polityka energetyczna naszego rządu zakłada wybudowanie do 2030 roku w Polsce reaktorów jądrowych o łącznej mocy elektrycznej 6000 MW. Gdybyśmy chcieli zrealizować założone cele przy zastosowaniu małych reaktorów modułowych SMR szybko okazałoby się, że wybudowanie kilkudziesięciu tego typu obiektów jest nie tylko ekonomicznie nieopłacalne, ale również technicznie niemożliwe – podkreśla prof. Andrzej Strupczewski, Przewodniczący Komisji Bezpieczeństwa NCBJ.


– Co więcej, względy bezpieczeństwa, które mają najwyższy priorytet, wymuszają budowę reaktorów, które z powodzeniem eksploatowane są już w innych krajach i spełniają obecnie najwyższe normy, drobiazgowo sprawdzone ostatnio w ramach akcji stress testów. Dlatego też wybudujemy w naszym kraju reaktory III generacji 0 dodaje Strupczewski. Wg NCBJ reaktory SMR mogą być cennym uzupełnieniem w systemach energetycznych. Małe reaktory modułowe SMR mogą być za to cennym uzupełnieniem dla dotychczas eksploatowanych elektrowni w zastosowaniach specjalnych. Będą znakomitym rozwiązaniem dla lokalizacji położonej daleko od sieci przesyłowych (np. północ Rosji, USA) czy w krajach o małej łącznej mocy systemu energetycznego, gdzie duże bloki trudno stosować ze względu na równowagę w sieci. W Polsce mogłyby służyć jako źródło ciepła dla dużych zakładów przemysłowych lub miejskich sieci ciepłowniczych. 10 października br., w Warszawie podczas pierwszego spotkania ekspertów z 21 ośrodków naukowych i przemysłowych z całego świata uroczyście zainaugurowano projekt badawczy NC2I-R (Nuclear Cogeneration Industrial Initiative – Research), którego koordynatorem jest NCBJ. Wspólnie z zagranicznymi i krajowymi partnerami (Akademia Górniczo-Hutnicza, Prochem, Politechnika Warszawska) rozwijana jest koncepcja małych reaktorów modułowych, np. reaktorów wysokotemperaturowych (HTR), do kogeneracji, czyli równoczesnej produkcji energii elektrycznej i cieplnej.

Celem projektu jest zbadanie tych możliwości i przygotowanie budowy pierwszego demonstratora. Rozpoczęcie projektu NC2I-R zbiega się w czasie z ożywieniem prac w USA nad małymi reaktorami modułowymi SMR. Niektóre z proponowanych modeli mogłyby znaleźć zastosowanie w kogeneracji, dlatego przewidziana jest współpraca zespołu NC2IR z odpowiednimi inicjatywami amerykańskimi. – Prąd elektryczny jest stosunkowo łatwo dziś wytworzyć. Mamy dużo technologii do wyboru, natomiast zastąpić węgiel, gaz czy ropę, jeżeli chodzi o dostarczanie ciepła, jest bardzo trudno. Reaktory SMR mogą być wykorzystane także np. do ogrzewania mieszkań, dostarczając ciepło do miejskich sieci ciepłowniczych – mówi w rozmowie z Agencją Informacyjną Newseria prof. Grzegorz Wrochna z NCBJ. Profesor uważa, że mamy dużo sieci ciepłowniczych w Polsce i możemy zastąpić elektrociepłownie węglowe, elektrociepłowniami jądrowymi. I tu małe reaktory byłyby niezastąpione – uważa ekspert. jac

Teberia 29/2013 23


PRE ZENTAC JE >>

Międzynarodowe praktyki studenckie w ramach projektu „Poland, Go Global”

Pozyskać najlepszych studentów C hile, Kanada i Stany Zjednoczone – do tych krajów wyjechali studenci AGH, Politechniki Śląskiej i Politechniki Wrocławskiej biorący udział w programie praktyk międzynarodowych organizowanych przez KGHM Polska Miedź S.A. KGHM, jako pierwsza firma z branży wydobywczej zorganizowała zagraniczne praktyki dla polskich studentów. Program praktyk studenckich to efekt listu intencyjnego o współpracy podpisanego wiosną tego roku pomiędzy KGHM Polska Miedź S.A. a Wydziałem Górnictwa i Geoinżynierii Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, Wydziałem Geologii, Geofizyki i Ochrony Środowiska Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, Wydziałem Górnictwa i Geologii Politechniki Śląskiej w Gliwicach oraz Wydziałem Geoinżynierii, Górnictwa i Geologii Politechniki Wrocławskiej. Praktyki trwały od lipca do końca września w projektach górniczych KGHM International Ltd., Sierra Gorda w Chile, w Victorii i Ajax Exploration w Kanadzie oraz w kopalni Robinson w USA. Zakwalifikowano do nich najlepszych dwunastu studentów zgłoszonych przez polskie uczelnie. Dla każdego został przygotowany indywidualny program praktyk związany z kierunkiem wykształcenia. Studenci mieli m.in. możliwość zebrania materiałów do prac dyplomowych. – Chcemy pozyskać najlepszych studentów do kadry menadżerskiej i realizacji przyszłych zadań strategicznych – mówi Herbert Wirth, prezes KGHM Polska Miedź S.A. – KGHM jako firma globalna dzieli się zdobytą wiedzą i doświadczeniem. 24 Teberia 29/2013

W ubiegłym roku powołaliśmy Think Tank „Poland, Go Global!”, który jest doskonałą platformą do wymiany doświadczeń. Teraz w ramach tego projektu zorganizowaliśmy i sfinansowaliśmy system międzynarodowych praktyk studenckich. Proces rekrutacyjny składał się z 2 etapów. W etapie I każdy student ubiegający się o udział w praktykach zobowiązany był do złożenia w wymaganym terminie CV oraz listu motywacyjnego w języku angielskim do dziekanatu WGiG. List motywacyjny zawierał odpowiedzi na 2 pytania rekrutacyjne: Co jest Twoim największym dotychczasowym osiągnięciem? Jakie są Twoje oczekiwania związane z wyjazdem na praktyki zagraniczne do kopalni KGHM International Ltd.? W wyniku przeprowadzonego procesu rekrutacyjnego została stworzona lista 12 studentów. Jednym z uczestników programu był Łukasz Kudlak, Student Górnictwa i Geologii na Wydziale Górnictwa i Geoinżynierii AGH Kraków, który swoje praktyki odbywał w kanadyjskim Sudbury. W ramach praktyki studenckiej zostałem skierowany do nowego a zarazem najważniejszego projektu górniczego realizowanego obecnie przez KGHM International, jakim jest kopalnia Victoria. W chwili obecnej projekt znajduje się w fazie przygotowania do budowy szybów oraz rozpoczęcia budowy infrastruktury powierzchniowej. Czas życia kopalni szacowany jest na około 14 lat z produkcją dzienną realizowaną na poziomie 3,5 tyś. Mg rudy – kopalnia Victoria będzie największą kopalnią KGHM w Sudbury.


– Największe wrażenie zrobiły na mnie miejsca zsypu rudy tzw. drawpoints. Ze względów bezpieczeństwa, pracownik kopalni nigdy nie wjeżdża maszyną odstawczą bezpośrednio do zsypu. Wychodzi z kabiny i kieruje wozem odstawczym zdalnie za pomocą sterowania zlokalizowanego na specjalnej platformie. Praktyki w Kandzie były dla Łukasza niesamowitą okazją do zdobycia cennego doświadczenia zawodowego, poszerzenia horyzontów oraz poznania pracy w kanadyjskim górnictwie.

– Po zdobyciu podstawowej wiedzy dotyczącej projektu rozpocząłem naukę programów komputerowych wspomagających zadania planowania produkcji górniczej, tworzenia harmonogramów oraz tworzenia symulacji przepływu powietrza w projektowanych wyrobiskach górniczych, co było jednym z podstawowym moich celów w czasie odbywanych praktyk. W czasie praktyki studenckich Łukasz miał również możliwość zwiedzania (kilkakrotnie) 2 kopalń należących do KGHM International: McCreedy Mine i Morrison/Craig Mine zlokalizowane około 35 km na północ od Sudbury. Dzięki wyjazdom miał możliwość zapoznania się z innym systemem eksploatacji złoża – cut and fill (system blokowy) oraz z nowoczesnym systemem zarządzania eksploatacją.

– Dzięki codziennemu uczestniczeniu w pracach zespołu miałem okazję, oprócz poprawy umiejętności językowych, zobaczyć jak należy efektywnie zarządzać projektem planowania nowej kopalni podziemnej przy jednoczesnym zachowaniu wszystkich zasad bezpieczeństwa. Nauczyłem się planować produkcję górniczą w programie komputerowym, co pomoże mi przy projektach, w których obecnie uczestniczę. Pozwoliły zobaczyć także obraz „innego” górnictwa i potwierdzić tezę, że poziom wykształcenia, jaki zdobywa student na AGH pozwala konkurować o pracę na rynku międzynarodowym bez żadnych przeszkód. jac

Teberia 29/2013 25


PRE ZENTAC JE >>

Kanada to dobry kierunek Rozmowa z Łukaszem Kudlakiem, studentem AGH, uczestnikiem międzynarodowych praktyk studenckich KGHM Polska Miedź Łukaszu, jakie są Twoje plany zawodowe? Górnictwo czy może praca w innej branży? Istotny wpływ na sposób w jaki patrzę na swoją przyszłość ma uczelnia, na której studiuję – AGH. Jako student, jednej z najlepszych uczelni technicznych w kraju, mam w miarę jasno sprecyzowane i określone plany na najbliższą przyszłość. Zgodnie ze swoim kierunkiem studiów – górnictwo i geologia – chciałbym pracować w zawodzie. Po zakończeniu studiów najpewniej rozpocznę od poszukiwania pracy w Polsce jednak, jeżeli byłaby taka możliwość, bez wahania, wyjechałbym za granicę, np.: do Kanady. KGHM Polska Miedź SA jest jedną z najlepszych spółek górniczych w Polsce, dlatego też już teraz biorę tę firmę pod uwagę jako przyszłe miejsce mojej pracy. W chwili obecnej, jestem już po kilku praktykach studenckich w tej firmie, a niedawno odbyłem praktyki zagraniczne organizowane przez KGHM. Mam nadzieję, że będę miał dzięki takim praktykom większe szanse na zatrudnienie. Górnictwo to szeroki rynek pracy. Moje zainteresowania zawodowe skupiają się przede wszystkim na planowaniu i harmonogramowaniu produkcji górniczej jak również na szacowaniu opłacalności inwestycji/projektów górniczych. Już teraz biorę udział w kilku projektach z tego zakresu, więc mam możliwość praktycznego zastosowania wiedzy zdobytej na moim wydziale. 26 Teberia 29/2013

Czy po tym z czym zetknąłeś się w Kanadzie chciałbyś pracować w polskiej czy kanadyjskiej kopalni KGHM? Zdecydowanie wolałbym pracować w górnictwie kanadyjskim. Górnictwo polskie należy do jednych z najlepszych na świecie, jednak warunki pracy w Kanadzie są dużo lepsze niż w Polsce. Nie trzeba się oszukiwać, że Kanada jest jednym z ciekawszych krajów do życia i pracy. Praca w kanadyjskiej kopalni jest dużo spokojniejsza. Ludzie są mili, życzliwi, chociaż pochodzą z różnych kręgów kulturowych i ras. Nie trzeba się więc dziwić, że praca w kopalni jest „prawie” bezproblemowa. Dodatkowo, mentalność Kanadyjczyków jest całkiem inna niż polska. Liczba istniejących kopalń jest wielokrotnie większa niż w Polsce. Z perspektywy miesięcznych praktyk, można zauważyć, że pracownicy kopalń niejednokrotnie w swoim życiu zmieniali miejsca pracy i przeprowadzali się w różne regiony Kanady. Gdy zamykana jest kopalnia, ludzie nie protestują tak jak u nas i nie przeciągają zamknięcia kopalni. Są przyzwyczajeni do takiego stanu rzeczy. W Kanadzie czułem się prawie jak w domu. Na pewno brakowało mi kilku rzeczy – np., polskiego jedzenia, jednak jeżeli KGHM zaproponował by mi pracę w Kanadzie, bez wahania bym przyjął ich ofertę.


Co można by Twoim zdaniem przenieść z polskich kopalń do kanadyjskich i odwrotnie? Górnictwo kanadyjskie jest całkiem inne niż polskie, zarówno pod względem wydobycia z pojedynczej kopalni jak i stylu pracy. Nie można w sposób bezpośredni porównywać tych kopalń ponieważ warunki pracy są całkiem inne, np.: w kanadyjskiej kopalni należącej do KGHM, dzienne wydobycie nie przekracza 3 000 Mg rudy, a w Polsce, same tylko ZG Polkowice-Sieroszowice wydobywają dziennie kilka razy więcej rudy miedzi. Jeżeli miałbym jednak wskazać obszar możliwej wymiany poglądów lub przenieść pewne wzorce to na pewno zacząć należy od sposobu podchodzenia do bezpieczeństwa. W kanadyjskiej kopalni na każdym kroku widnieją znaki: Safety work (bezpieczna praca).

bezpieczeństwa, np.: po każdej zmianie, wypełnia dokument, w którym zapisuje w jaki sposób poprawił bezpieczeństwo w kopalni kierując się zasadą pięciu kroków, czyli przed każdą wykonywaną pracą ma co najmniej 5 minut, które poświęca na sprawdzenie bezpieczeństwa w miejscu swojej pracy. W Polsce podobny system już istnieje jednak u nas nadal najważniejsza jest produkcja (metry, metry, metry… - jak mówią górnicy na kopalniach). W Kanadzie: Bezpieczeństwo ponad produkcję.

Rozmawiał: Jacek Srokowski

U nas, bezpieczeństwo w kopalni jest na wysokim poziomie, jednak w Kanadzie, stara się, aby każdy pracownik brał udział w tworzeniu tego Teberia 29/2013 27


ANALIZ Y >>

Regiony bardziej i mniej innowacyjne – od czego to zależy? Innowacyjną gospodarką mogą pochwalić się te regiony, w których urząd marszałkowski potrafi rozmawiać z firmami i naukowcami – wynika z analizy Deloitte.

R

egionalne Strategie Innowacji (RSI) istnieją w Polsce blisko dziesięć lat. Jednak jak wynika z analizy porównawczej 16 polskich województw przeprowadzonej przez firmę doradczą Deloitte, są one w większości dopiero na początku budowy systemu wspierania innowacji. Strategie innowacyjności są dobrze przygotowanymi planami, które często nie są efektywnie wdrażane, a urzędy marszałkowskie w większości przypadków dopiero zaczynają tworzyć skuteczny system łączący przedsiębiorców i świat nauki. Udaje się jednak w Polsce znaleźć przykłady dobrych praktyk, jak program wspierania klastrów na Pomorzu czy system szkolnictwa zawodowego na Podkarpaciu. Każdy region może pochwalić się dobrymi inicjatywami, które z powodzeniem mogą być naśladowane przez innych. Analiza Deloitte jest pierwszym tego typu zestawieniem przygotowanym pod patronatem Ministerstwa Rozwoju Regionalnego i Ministerstwa Gospodarki. Eksperci Deloitte zebrali niezbędne dane statystyczne, a w okresie od czerwca do sierpnia br. spotkali się z przedstawicielami 16 samorządów wojewódzkich. Następna edycja raportu zaplanowana jest za rok. Jak wynika z danych Innovation Union Scoreboard Polsce daleko jest do europejskich liderów innowacji – państw Europy Zachodniej i Skandynawii. Najprężniejszy pod tym względem region w Polsce (województwo mazowieckie) wypada zaledwie średnio na tle Europy. Reszta województw została zakwalifikowana jako „skromni innowatorzy”1. „Słabą stroną polskiej innowacyjności jest jakość systemu badań, w tym przede wszystkim transfer osiągnięć naukowych do przedsiębiorstw oraz brak współpracy pomiędzy poszczególnymi sektorami. Barierą w tworzeniu innowacji jest też niski kapitał społeczny, a to z kolei rodzi konsekwencję w postaci nadmiernej biurokratyzacji.” – tłumaczy 28 Teberia 29/2013

Magdalena Burnat-Mikosz, Partner Zarządzająca Zespołem R&D and Government Incentives w Europie Środkowej w Deloitte. Aktywność badawczo-rozwojowa polskich regionów została przeanalizowana w pięciu obszarach: Polityka Innowacyjności RSI, Regionalne Strategie Innowacji, Zasoby, Zarządzanie RSI oraz Wyniki RSI. Każdy z nich był oceniany w 10 punktowej skali. Polityka Innowacyjności RSI: jest to teoretyczne i formalne przygotowanie strategii innowacyjności, na które składa się m.in. planowanie, koordynacja czy monitoring działań. Ten obszar okazał się być zdecydowanie najbardziej rozwiniętym spośród pięciu badanych i nie odstający poziomem od najlepszych innowatorów w Europie. Średnia dla wszystkich 16 województw wyniosła prawie sześć punktów, a najlepszy region otrzymał 8,29 punktów. Regionalny System Innowacji: Składa się na niego m.in. podział zadań, podejmowane projekty i inicjatywy oraz instytucje, które są w nie zaangażowane. W dziesięciostopniowej skali średnia dla wszystkich regionów wyniosła 4,1, a lider został oceniony na 5,71 punktów.


Te oceny pokazują, że regiony dopiero budują efektywny system wspierania innowacji. Na wyróżnienie w tym obszarze zasługuje m.in. system wspierania klastrów w Pomorskiem. Zasoby: W tym przypadku oceniano m.in. infrastrukturę, dostępność środków finansowych i zaangażowanie ludzi. Okazało się, że odpowiedzialność w urzędach marszałkowskich za wdrażanie RSI jest często rozproszona, a same urzędy rzadko delegują zadania instytucjom zewnętrznym. To wszystko powoduje, że ten obszar został oceniony jedynie na 3,8 punkty (lider uzyskał 5,81 punktów). Przykładem godnym naśladowania są Małopolskie Targi Innowacji. Zarządzanie RSI w Urzędach Marszałkowskich: Sprawdzano zaangażowanie organów samorządowych w proces wprowadzania innowacji. Ten zakres oceniono na 5,4 punkty, co sprawia, że znalazł się on na drugim miejscu spośród wszystkich analizowanych. Najlepsze województwo otrzymało 6,94 punkty. Rozwiązaniem godnym uwagi jest zarządzanie szkolnictwem zawodowym na Podkarpaciu. Utworzono tam sieć Regionalnych Centrów Transferu Nowoczesnych Technologii Wytwarzania, w których jest kształcona młodzież i dorośli na potrzeby przedsiębiorstw działających w branży lotniczej, mocno zakorzenionej w tamtym regionie. Wyniki RSI: Wypada najgorzej spośród przeanalizowanych obszarów, został bowiem oceniony jedynie na 2,7 punktów (lider uzyskał 5,03 punkty). Dane na temat postępu prac są trudno dostępne w poszczególnych województwach, a system pomiaru efektywności i wskaźniki wdrażania RSI różni się między regionami. Przykładem dobrych praktyk w tym zakresie jest m.in. Łódzka Platforma Transferu Wiedzy, która umożliwia kojarzenie partnerów, poszukiwanie konkretnych zasobów informacji oraz realizację szkoleń. „Wyniki badania wskazują na zaawansowanie regionów w zakresie tworzenia dokumentów strategicznych. Wyzwaniem jest natomiast ich wdrażanie oraz budowa systemu innowacji, który powiązałby wszystkie podmioty oraz wskazał na ich zadania i odpowiedzialności. To dlatego kluczem do powodzenia będzie sprawność systemu innowacji oraz jakość współpracy kluczowych aktorów systemu innowacji: sektora publicznego, biznesu i nauki”– wyjaśnia Dionizy Smoleń, Menedżer w Dziale Konsultingu Deloitte. W nowej unijnej perspektywie finansowej na lata 2014-2020 wymogiem uzyskania pomocy finansowej

na działalność B+R jest trafna identyfikacja inteligentnych specjalizacji (smart specialisation). Pod uwagę będzie wzięty m.in. potencjał przedsiębiorstw, sfera naukowo-badawcza, zasoby ludzkie, zdolność do współpracy zainteresowanych podmiotów, i to zarówno na poziomie krajowym (specjalizacje krajowe), jak też regionalnym (specjalizacje regionalne). Polskie województwa dokonały już tego wyboru bądź są na końcu procesu decyzyjnego. Każdy z regionów wybrał od dwóch do kilku specjalizacji. „Regiony najczęściej wskazywały IT oraz przemysł rolnospożywczy (takiego wyboru dokonało 8 województw) siedem regionów zdecydowało się na energetykę, a po pięć postawiło na przemysł metalowy i medycynę oraz farmację. Sporym zainteresowaniem cieszyła się także turystyka i ochrona środowiska. Trafny dobór specjalizacji, wynikający z potencjału gospodarczego i technologicznego regionu oraz oparty o efektywny regionalny system innowacji jest wielką szansą na skok rozwojowy – mówi Dionizy Smoleń. Dla liderów innowacji, czyli tych, którzy najlepiej wypadli w analizie Deloitte, kształtowanie strategii innowacyjności jest jednym z priorytetów polityki regionalnej. Angażują oni w prace nad RSI możliwie najszerszy krąg interesariuszy (sfera nauki, biznesu, NGO, eksperci, lokalny samorząd). Dotychczas jednak w niewielu regionach prowadzono systemowy monitoring i ocenę polityki innowacji. Najlepsze województwa monitorują nie tylko wskaźniki GUS, ale też wskaźniki bezpośrednio wskazane w RSI (cele strategiczne, postęp wdrażania strategii). Regiony potrzebują jednak wsparcia organów centralnych, wskazują też na potrzebę jednoznacznego podejścia ministerstw i urzędów centralnych w kształtowaniu polityki innowacyjności. „Kluczowym czynnikiem, gwarantującym powodzenie we wdrażaniu innowacji nie są wcale pieniądze, ale partnerstwo pomiędzy różnymi środowiskami. Te regiony, które potrafiły doprowadzić do współpracy między przedsiębiorcami a nauką, mogą pochwalić się już sukcesami. Nie zapominajmy, że w centrum uwagi wszelkich działań proinnowacyjnych powinni być zawsze przedsiębiorcy. Wtedy jest szansa na stopniowe odrabianie dystansu do liderów innowacji w Europie – podsumowuje Magdalena Burnat-Mikosz.

Źródło: Deloitte Teberia 29/2013 29


O T YM SIĘ MÓWI >>

Człowiek, który zmienił świat

Skrócona biografia prof. Jana Czochralskiego

Korzystasz z telefonu komórkowego, tabletu, empetrójki? Żadne takie urządzenie by nie działało bez kryształów wyprodukowanych metodą wynalezioną przez prof. Jana Czochralskiego. W środę 23 października przypadła rocznica urodzin wielkiego, polskiego naukowca. Jan Czochralski urodził się 23 października 1885 roku w Kcyni, małym miasteczku na Pałukach, niedaleko Bydgoszczy, w szanowanej, wielodzietnej rodzinie stolarskiej. Był ósmym dzieckiem z dziesięciorga. Rodzinne strony opuścił mając zaledwie 16 lat, pod wpływem ojca, któremu nie podobały się ryzykowne chemiczne eksperymenty syna. Przeniósł się do Krotoszyna, gdzie podjął pracę w aptece. W 1904 roku wyjechał do Berlina i tu szybko trafił do laboratoriów koncernu Allgemeine Elektrizitäts Gesellschaft (AEG). Pracuje, ale równolegle zdobywa wykształcenie i w 1910 roku otrzymuje tytuł inżyniera chemika na Politechnice Berlińskiej. W 1916 roku Czochralski dokonał odkrycia, które po latach okaże się jego największym osiągnięciem: opracowuje metodę pomiaru szybkości krystalizacji metali. Wtedy interesująca wyłącznie dla metaloznawców, obecnie jest powszechnie stosowana w produkcji kryształów, zwłaszcza półprzewodnikowych.

30 Teberia 29/2013


Teberia 29/2013 31


O T YM SIĘ MÓWI >> W 1924 roku światło dzienne ujrzał inny ważny wynalazek Czochralskiego: bezcynowy stop, świetnie nadający się na panewki do produkcji łożysk kolejowych (znany później jako bahnmetal lub metal B). Patent natychmiast kupiła kolej niemiecka. Dzięki metalowi B można było zwiększyć prędkości jazdy pociągów i w znacznym stopniu rozwinąć kolejnictwo w Niemczech, Polsce, Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i ZSRR. Za sukcesami szły rozgłos i pieniądze. W 1925 roku Czochralski został przewodniczącym Zarządu Głównego Niemieckiego Towarzystwa Metaloznawczego. Sława dotarła do USA. Polskim uczonym zainteresował się Henry Ford, założyciel słynnego koncernu samochodowego. Zaprosił on Czochralskiego do zwiedzenia swoich fabryk, po czym zaproponował objęcie stanowiska dyrektora w nowopowstałej fabryce duraluminium. Mimo kuszącej oferty Czochralski odmówił. W 1928 roku, wskutek próśb prezydenta Polski i wybitnego chemika Ignacego Mościckiego, Czochralski wrócił na stałe do ojczyzny. Objął stanowisko profesora kontraktowego Politechniki Warszawskiej, a w listopadzie 1929 roku został jej doktorem honoris causa. W kolejnym roku z rąk prezydenta Polski przyjął tytuł profesora zwyczajnego. Zrzekł się obywatelstwa niemieckiego, lecz procedura nie została formalnie zakończona. W 1932 roku Czochralski zakupił neoklasycystyczny pałacyk w Warszawie przy ul. Nabielaka, który stał się miejscem przyjęć osób ze sfer rządowych i artystycznych. Stałymi bywalcami byli tu m.in. Ludwik Solski, Karol Roztworowski i Kornel Makuszyński. Tymczasem na Politechnice Warszawskiej, w ramach Wydziału Chemicznego, Czochralski zajął się organizowaniem Zakładu Metalurgii i Metaloznawstwa. W czasie wojny kierował Zakładem Badań Materiałów, jednym z ośmiu zakładów utworzonych na Politechnice za zgodą okupanta. Zakład pomógł przetrwać wielu polskim naukowcom, ale wykonywał prace także dla Wehrmachtu. Sam Czochralski w czasie wojny wielokrotnie wykorzystywał swoje koneksje i dobrą sytuację materialną by ratować nie tylko naukowców i artystów przed represjami ze strony hitlerowskich Niemiec. W pomoc zaangażowana była cała rodzina, zwłaszcza najstarsza córka Leonia. Z powodu prac wykonywanych dla Niemców przez zakład kierowany przez Czochralskiego, natychmiast po wojnie profesora oskarżono o współpracę z okupantem. 32 Teberia 29/2013

Czochralski na kilka miesięcy trafia do aresztu w Piotrkowie Trybunalskim. Wobec braku dowodów winy dochodzenie umorzono. W obronie poszkodowanego, dając wyraz jego patriotyzmu, wystąpił m.in. Gustaw Olechowski, były konsul Rzeczypospolitej. Mimo uniewinnienia przez prokuraturę czasów stalinowskich, w grudniu 1945 roku władze Politechniki Warszawskiej pozbawiły Czochralskiego tytułu profesorskiego i praktycznie wykluczyły ze środowiska naukowego. W sierpniu 1945 roku upokorzony Czochralski wrócił do Kcyni. Założył tu małą firmę chemiczną BION, zajmującą się m.in. produkcją pasty do butów, soli peklującej i płynu do trwałej ondulacji. Po brutalnej rewizji, przeprowadzonej w jego willi w Kcyni przez Urząd Bezpieczeństwa, Jan Czochralski doznaje ataku serca i 22 kwietnia 1953 roku umiera w szpitalu w Poznaniu. Prof. Jan Czochralski był autorem lub współautorem ponad 120 publikacji naukowych, wielu wynalazków i patentów. Do dziś jest najczęściej cytowanym polskim uczonym. Jego największym osiągnięciem okazała się jednak metoda wytwarzania monokryształów. Można przypuszczać, że gdyby prof. Czochralski żył kilkanaście lat dłużej i doczekał rozkwitu elektroniki półprzewodnikowej, z ogromnym prawdopodobieństwem Polska miałaby drugiego noblistę w – najbardziej prestiżowych – naukach ścisłych. Starania o rehabilitację prof. Czochralskiego podejmowano na Politechnice Warszawskiej kilkakrotnie. Dopiero dokumenty odnalezione w 2011 roku pozwoliły jednoznacznie potwierdzić współpracę prof. Czochralskiego nie z okupantem, a z wywiadem Komendy Głównej Armii Krajowej. W tej sytuacji senat Politechniki Warszawskiej uchwałą z 29 czerwca 2011 roku – po 66 latach... – całkowicie zrehabilitował prof. Czochralskiego. Z uwagi na uwarunkowania historyczne Czochralski był postacią tragiczną. Wychowanie w rodzinie patriotycznej nie pozwoliło mu na obronę, której skutkiem byłoby pogrążenie wielu innych osób z kręgu opozycji podziemnej Armii Krajowej. W uznaniu ogromnych zasług prof. Czochralskiego i znaczenia społecznego jego wynalazków, sejm Rzeczypospolitej Polskiej ustanowił rok 2013 Rokiem Jana Czochralskiego.


O T YM SIĘ MÓWI >>

Przepis na monokryształ Co to jest „metoda Czochralskiego”?

M

etoda Czochralskiego polega na bardzo ostrożnym „wyciąganiu” monokryształów z roztopionej substancji za pomocą pręta dotykającego jej powierzchni. Można ją stosować do wszystkich materiałów, których cząsteczki nie rozpadają się podczas podgrzewania i topnienia. Otrzymane dzięki metodzie Czochralskiego monokryształy cechują się wysoką czystością i jednorodnością. Jak metoda Czochralskiego wygląda w praktyce? Zobaczmy na przykładzie monokryształów krzemu, które każdy z nas ma przy sobie w odtwarzaczach MP3, telefonach komórkowych, zegarkach czy kartach kredytowych. Wytwarzanie monokryształów metodą Czochralskiego odbywa się w piecach do monokrystalizacji. We wnętrzu takiego pieca, w atmosferze chemicznie

obojętnego argonu, umieszcza się tygiel wykonany z krzemionki, czyli tlenku krzemu (SiO2). Materiał tygla jest dobrany nieprzypadkowo. Chodzi o to, żeby w wysokiej temperaturze do znajdującego się w tyglu roztopionego krzemu (Si) nie przenikały atomy obcych pierwiastków (w praktyce nawet tlen w krzemionce jest źródłem wielu problemów). Gdy piec nagrzeje się do nieco ponad 1400 stopni Celsjusza i krzem w tyglu zmieni się w ciecz, do jej powierzchni zostaje dosunięty cienki pręt z monokryształu krzemu. Pełni on rolę zarodka, wokół którego stopniowo osadzają się atomy cieczy. Dobierając odpowiednio szybkość wyciągania zarodka z wnętrza tygla, prędkość obracania pręta, temperaturę, a nawet skład i ciśnienie atmosfery wewnątrz pieca – można precyzyjnie sterować procesem wzrostu kryształu. Rosnący kryształ jest stale ważony za pomocą czułych wag elektronicznych, a specjalne oprogramowanie cały czas monitoruje tempo wzrostu. Jeśli kryształ przyrasta zbyt szybko, można temu zaradzić podwyższając temperaturę pieca, co zmniejsza lepkość cieczy i obniża tempo przyrostu. Specjalny układ chłodzenia zapewnia, że temperatura nie będzie też zbyt wysoka. Sterowane komputerowo silniki krokowe gwarantują z kolei właściwą prędkość wysuwania pręta z tygla, co ma wpływ na średnicę powstającego kryształu.

Teberia 29/2013 33


O T YM SIĘ MÓWI >>

Atomy płynnej substancji w tyglu muszą mieć czas, by trafić we właściwe miejsce w sieci krystalicznej rosnącego zarodka. Jeśli zarodek jest wyciągany zbyt szybko, struktura krystaliczna będzie mieć liczne defekty, a w skrajnych przypadkach może się w ogóle nie wytworzyć. Kryształy krzemowe rosną bardzo szybko: 1 m kryształu powstaje w zaledwie 30 godzin. Inne półprzewodniki tworzą kryształy wolniej, zwykle w tempie ok. 10 cm na dobę. Z kolei monokryształy tlenkowe przyrastają niewiele ponad 10 cm na tydzień. Nic dziwnego, że przy tak wolnych procesach piece z rosnącymi kryształami są zabezpieczane przed drganiami podłoża i wyposażane w zasilacze, pozwalające zachować ciągłość procesu nawet podczas przerw w dopływie prądu z elektrowni.

o dopasowanej do wymogów linii przemysłowych średnicy, po czym tnie się na płytki. Po wypolerowaniu płytki stają się idealnym materiałem do budowy elementów elektronicznych. W przypadku kryształów krzemu płytki mają zazwyczaj średnice 20-30 cm, a niedługo powinny się one zwiększyć nawet do 45 cm. Przy związkach półprzewodnikowych średnice są mniejsze, od 5 do 15 cm, gdyż kryształy są trudniejsze do wyhodowania.

Pierwsze kryształy wytworzone przez prof. Czochralskiego przypominały metalowe druty: miały milimetr średnicy i długość do półtora metra. Dziś za pomocą metody Czochralskiego produkuje się przede wszystkim kryształy z krzemu i związków półprzewodnikowych. Te pierwsze mogą mieć nawet ponad dwa metry długości, średnicę zbliżoną do pół metra i masę kilkuset kilogramów. Inne kryształy są zwykle znacznie mniejsze. Na przykład monokryształy tlenkowe mają do 10 cm długości, a ich średnice nie przekraczają 5 cm. Kryształy ze szczególnie rzadkich i/lub trudnych w obróbce materiałów wymagają hodowania w specjalnie zmodyfikowanych piecach. Maleńkie, lecz niezwykle cenne kryształy Czochralskiego wyciąga się wtedy z... pojedynczych kropel lewitujących w polu magnetycznym. Wyhodowany kryształ krzemu jest poddawany obróbce. Najpierw nadaje mu się postać walca

Metoda Czochralskiego stała się fundamentem współczesnego przemysłu elektronicznego. Ocenia się, że aż 90% urządzeń półprzewodnikowych powstaje właśnie dzięki niej. W Polsce na największą skalę metodę wykorzystuje Instytut Technologii Materiałów Elektronicznych w Warszawie. Znaczenie wynalazku jest ogromne i wciąż wzrasta. Świadczy o tym fakt, że liczba publikacji naukowych odwołujących się do pracy prof. Czochralskiego w ostatniej dekadzie wzrosła niemal dwukrotnie, a liczba cytowań – niemal trzykrotnie. Prof. Czochralski wciąż jest najczęściej cytowanym polskim uczonym.

34 Teberia 29/2013

Najczystsze chemicznie fragmenty kryształów, o najdoskonalszej strukturze krystalicznej, są wycinane i używane jako zarodki przy wytwarzaniu kolejnych kryształów. Proces otrzymywania kryształów jak najwyższej jakości przypomina więc prawdziwą hodowlę.


O T YM SIĘ MÓWI >>

Cywilizacja monokryształów

Gdzie można znaleźć kryształy wyhodowane metodą Czochralskiego?

N

a słowa „metoda Czochralskiego” niejeden lekceważąco wzruszy ramionami. „Też coś! To przecież tylko jakieś tam kryształy!”. Tak, ale bez tych kryształów elektronika nigdy nie stałaby się powszechna. Komputery nadal byłyby maszynami ważącymi tony, zajmującymi całe pokoje, żrącymi prąd godny małych elektrowni i tak drogimi i awaryjnymi, że byłoby ich co najwyżej kilka na kraj. Na szczęście teraz elektronika jest już wszędzie. Mogła stać się popularna, bo dzięki kryształom Czochralskiego wyprodukowanie jednego tranzystora jest dziś tańsze od wydrukowania jednej litery w książce. Wartość światowego rynku elektroniki i powiązanych z nią usług jest szacowana na wiele bilionów dolarów rocznie. Aż 90% tego rynku funkcjonuje dzięki monokryształom krzemu wytwarzanym metodą Czochralskiego! Od elektroniki zależy dziś cała cywilizacja. Nasza wygoda, rozrywka, praca, a nawet bezpieczeństwo. Elektronika, a wraz z nią kryształy wyhodowane metodą Czochralskiego, jest w zegarkach, telefonach, odtwarzaczach MP3, nawigacji GPS, w telewizorach, cyfrowych aparatach fotograficznych, kuchenkach mikrofalowych, pralkach i lodówkach, dekoderach telewizyjnych, konsolach do gier, telewizorach, a nawet w naszych kartach kredytowych i rowerach (w diodach świecących ich lamp). Steruje ruchem samochodów i pociągów, utrzymuje w powietrzu samoloty. Pozwala chronić majątek, walczy o zdrowie i życie pacjentów w szpitalach. Lecz przede wszystkim elektronika – a wraz z nią kryształy Czochralskiego –

to jądro smartfonów, tabletów, laptopów i wszelkich komputerów, które są siłą napędową niemal każdej dziedziny życia współczesnego człowieka. Elektronika konsumencka korzysta z monokryształów krzemu. Nie są to jedyne kryształy otrzymywane metodą Czochralskiego. Powstają dzięki niej na przykład kryształy piezoelektryczne (w których naprężenia mechaniczne prowadzą do gromadzenia się ładunku elektrycznego) i akustooptyczne (np. z dwutlenku telluru; pod wpływem fal dźwiękowych zmieniają one własności światła laserowego). Te z kryształów Czochralskiego, które wykazują tzw. własności nieliniowe, są kluczowym elementem wielu układów optycznych, od laserów wielkich mocy po sprzęt przeznaczony do kryptografii kwantowej. Kryształy z fosforku indu znajdują zastosowania w optoelektronice, m.in. przy produkcji laserów półprzewodnikowych i detektorów dalekiej podczerwieni. Kryształy antymonku galu i antymonku indu to z kolei świetne materiały na nie tylko na detektory podczerwieni, ale i ultrafioletu. Zbudowane dzięki nim urządzenia mogą w przyszłości pomagać na przykład strażakom w ocenie rodzaju płonących substancji. Monokryształy z odpowiednich związków są używane jako podłoża pod wysokotemperaturowe warstwy nadprzewodników lub pod warstwy arsenku galu. Natomiast kryształy samego arsenku galu są postrzegane przez wielu jako następcy krzemu w elektronice. Już dziś wiele urządzeń mikrofalowych i optoelektronicznych działa dzięki kryształom GaAs.

Teberia 29/2013 35


O T YM SIĘ MÓWI >> Ale metoda Czochralskiego przydaje się także w badaniach nad spintroniką, dziedziną nauki i techniki uważaną za następczynię elektroniki. Nadzieję na zastosowania spintroniczne budzą m.in. monokryształy niektórych związków międzymetalicznych. We wskaźnikach laserowych i mikrolaserach są używane m.in. kryształy wanadianu itru domieszkowanego neodymem. Odpowiednio domieszkowane granaty itrowo-glinowe to kluczowy element nowoczesnego sprzętu telekomunikacyjnego. W holografii do zapisywania i wzmacniania obrazu używa się kryształów niobianu wapniowobarowego. Z fosforku galu wykonuje się soczewki o unikatowych własnościach. Z kolei monokryształy z grupy perwoskitów, domieszkowane jonami ceru, pod wpływem promieniowania gamma generują błyski światła. Własność ta ma kluczowe znaczenie w detektorach tomografów PET, które są jednymi z najdoskonalszych narzędzi obrazowania wnętrza ludzkiego ciała. Natomiast odpowiednio domieszkowane kryształy granatów są świetnym materiałem na lasery medyczne – idealnie sterylne skalpele, dzięki którym można przeprowadzać bezpieczne i niemal bezkrwawe operacje, zarówno chirurgiczne, jak i kosmetyczne. Dzięki komputerom i internetowi świat staje się globalną wioską. Lecz tak naprawdę przekształca się w nią dzięki kryształom Czochralskiego. Bez nich nie moglibyśmy nawet marzyć o efektywnej interakcji między ludźmi rozsianymi po wszystkich kontynentach – interakcji pozwalającej wspólnie realizować wielkie projekty biznesowe i naukowe, przede wszystkim zaś zdolnej przełamywać uprzedzenia historyczne i ideologiczne. Dzięki metodzie pewnego profesora z Kcyni świat powoli staje się coraz bardziej spójną całością. Największym kryształem Czochralskiego.

36 Teberia 29/2013


START UP >>

Zniesienie barier językowych jest jednym z marzeń ludzkości, istniejącym tak długo jak istnieje sam język. Wciąż jeszcze daleko nam do pełnego sukcesu, jednak dzięki najnowszym technologiom jesteśmy już bliżej tego celu. Mowa tu zarówno o technologiach globalnych, mogących zmienić życie nas wszystkich, jak i małych startupach, działających na rynkach nieco bardziej lokalnych, wspierającym nieduże firmy.

Języko-łamacze: globalnie i lokalnie Różowe okulary Jedziesz do obcego kraju, w którym poza „dzień dobry” i „dziękuję” nie znasz żadnego słowa w języku tubylców? Często podróżujesz i nie zawsze możesz liczyć na to, że znajdziesz rozmówców, którzy znają język angielski? Z odsieczą przybędzie ci twój telefon. Papierowe rozmówki, czy słowniki przeszły już do lamusa, a ich miejsce zajęły aplikacje mobilne na smartfony, które mogą tłumaczyć za nas wszyst-

kie, niezbędne nam w podróży słowa i wyrażenia. To jednak dopiero początek. Prawdziwi technologiczni „języko-łamacze” wciąż są przed nami. W ostatnim czasie świat obiegła informacja o tym, że firma Google pracuje nad tłumaczem, który mógłby w czasie rzeczywistym przekładać głos innej osoby z dowolnego języka świata. Już teraz funkcjonuje aplikacja zdolna tłumaczyć dwadzieścia cztery języki “ze słuchu”, choć jej działanie wciąż jest jeszcze bardzo dalekie od ideału. Teberia 29/2013 37


START UP >> Jak przyznają przedstawiciele informatycznego giganta, potrzebny jest tu przede wszystkim czas by zgłębić wszystkie drobne niuanse języków, w tym składnię, odmiany, a także dwuznaczność słów. Google jednak nie zatrudnia lingwistów, algorytmy w Translate są stworzone tak, aby uczyły się od ludzi w trakcie korzystania z programu. Z usługi w 2012 roku korzystano 200 milionów razy, jest więc szansa, że przy tak intensywnej „nauce” program będzie już niebawem mógł spełniać swoją funkcję na dużo wyższym poziomie. To nie jedyny tego typu wynalazek i nie jedyny pomysł Google. W ubiegłym roku firma zaprezentowała swój koncept okularów wykorzystujących rozszerzoną rzeczywistość - Google Glass. Okulary, których debiut rynkowy zaplanowany jest na początek 2014 roku, mają mieć funkcje standardowego smartfona, będą jednak obsługiwane głosem poprzez przetwarzanie języka naturalnego. Zintegrowane z Google Translate ułatwią komunikację językową użytkownikowi gdziekolwiek pojedzie i gdzie będzie musiał zmierzyć się z obcym mu środowiskiem językowym. Nieco innym pomysłem są okulary, które w czasie rzeczywistym podają nam napisy do tekstu słyszanego w obcym języku, projektu Willa Powella. Urządzenie to “słyszy” słowa wypowiadane przez inne osoby, rejestruje je, a następnie przekłada je na żądany język i wyświetla napisy tuż przed oczami użytkownika. W wyścigu bierze udział także Microsoft, który pracuje nad systemem, który pozwolił nam na przetłumaczenie tekstu mówionego na dowolny inny język. Co ciekawe, przetłumaczony tekst moglibyśmy usłyszeć naszym własnym głosem. Oprogramowanie nie tylko przetłumaczy dla nas tekst z innego języka, ale także może pomóc w nauce. Już teraz nowy system może tłumaczyć dwadzieścia sześć języków, ale i w tym przypadku wciąż potrzebne są kolejne udoskonalania. Wszystko wskazuje więc na to, że jesteśmy o krok od „językowej rewolucji”, która ułatwi komunikację wszystkich ze wszystkimi. Pytanie tylko, czy w efekcie prawdziwi poligloci skazani są na wyginięcie, a szkoły językowe stracą swoich klientów? Niekoniecznie, choć przysłowiowy Kowalski rzeczywiście będzie mógł porzucić zainteresowanie nauką języków obcych. A to dlatego, że Kowalski potrzebuje języka wyłącznie do komunikacji. Sytuacja zmienia się, gdy tłumaczenie dotyczy zagadnień specjalistycznych i biznesu, gdzie wymagany jest precyzyjny język, a nie tylko słowa zbliżone do pożądanego znaczenia i do tego po38 Teberia 29/2013

dane w określonym kontekście. W przypadku tekstów bardziej zaawansowanych kluczowi są ludzie i ich umiejętności, technologia może być jedynie narzędziem i to tylko w ich rękach. Tak właśnie można przedstawić propozycję polskiego startupu - platformy do szybkiego tłumaczenia online, Turbo Tłumaczenia.

Tłumaczenia w czasie turbo Odpowiedzią na zapotrzebowanie na usługę w dziedzinie szybkich, specjalistycznych tłumaczeń online jest startup o wdzięcznej nazwie Turbo Tłumaczenia (wcześniej: Pleonazm.pl). Firma oferuje tłumaczenia online przez całą dobę, siedem dni w tygodniu. Średni czas, jaki zleceniodawca czeka na swój tekst w przetłumaczonej wersji to 1,5 h. Turbo Tłumaczenia jest młodym przedsięwzięciem – w obecnym kształcie działa od stycznia jako jeden z projektów Pawła Nowaka i Michała Opydo – twórców PressPad-a. Jak zwykle w takich przypadkach pomysł narodził się z braku – podczas swojej pracy szukali narzędzia do szybkiego, taniego i dobrego tłumaczenia online tekstów na język angielski. Nie znaleźli, więc nie pozostawało im nic innego, jak coś takiego stworzyć. Tak powstały Turbo Tłumaczenia, nad którymi prace trwały zaledwie 33 godziny. Jak opisuje to Paweł Nowak na swoim blogu na platformie natemat.pl: - Projekt TurboTłumaczeń powstał z potrzeby jaką mieliśmy w styczniu tego roku. Zdaliśmy sobie sprawę w zespole PressPad, że lepiej jest nam pisać po polsku i tłumaczyć niż tracić czas na pisanie po angielsku (3x wolniej - zmierzyliśmy). Dodatkowo, pisząc sami nie byliśmy w stanie uniknąć błędów, od których wolna była profesjonalna korekta/tłumaczenie. W duchu lean startup posklejaliśmy pomysł i kilka kawałków kodu razem i po 33 godzinach powstał serwis do tłumaczeń online. Szybko zamawiasz, szybko płacisz, szybko dostajesz tłumaczenie zrobione przez profesjonalistów. Po kilku minutach od uruchomienia serwisu pojawił się już pierwszy klient, potem przyszli kolejni. Do momentu pisania tego tekstu przetłumaczono już ponad 3 miliony znaków. Obecnie firmą zajmuje się Anna Ryś, CEO i Online Marketing Manager, Robert Siemiński który odpowiada za growth hacking i community management oraz Grzegorz Miklaszewski, który pracuje przy rozwijaniu firmy od strony technologicznej.


Teberia 29/2013 39


START UP >>

przetłumaczenie półstronicowego tekstu zajmuje trzy dni, o ile nie jest się stałym klientem biura. U nas średnio zajmuje to półtorej godziny.

Wspólny język

– Naszymi klientami są małe i średnie firmy – mówi Anna Ryś. – Zlecenia najczęściej dotyczą treści zamieszczanych na stronach internetowych, prezentacji, umów, pojawiają się także CV. Na czym to polega? W okienku na stronie wklejamy tekst, który mamy do tłumaczenia, kalkulator oblicza cenę „na żywo”. Opłacamy zlecenia, a nasz tekst jest wysyłany do bazy zweryfikowanych tłumaczy i pierwszy wolny tłumacz zaczyna nad nim pracę. Klienci najczęściej tłumaczą teksty z polskiego na angielski, ale korzystają też z usług tłumaczy niemieckich, francuskich, rosyjskich i hiszpańskich. Tłumacze to freelancerzy, którzy dla serwisu pracują dorywczo, a z których krótkimi zawodowymi CV można zapoznać się na stronie. – Rynek tłumaczeń online dopiero się w Polsce tworzy – przyznaje Anna Ryś. – Chcemy się skupić na jego budowaniu, uświadamianiu klientów na czym to polega i co zyskują. Naszą konkurencją są biura tłumaczeń, u których jak sami sprawdzaliśmy, 40 Teberia 29/2013

Poza biurami tłumaczeń Turbo Tłumaczenia muszą się także zmagać z innymi firmami o podobnych profilach. Anna Ryś wymieniła tu Quickla oraz dogadamycie.pl, zaznaczając jednak, że rynek się rozwija i właściwie wszystkie tego typu firmy w pewien sposób mu służą. Podstawą jest jednak znalezienie wspólnego języka i współpraca. Quickla działa w analogiczny sposób jak Turbo Tłumaczenia. Dogadamycie.pl jest natomiast witryną należącą do firmy Brillant Partner, specjalizującej się w usługach tłumaczeń na żądanie. Firmę założyły trzy lingwistki: Agnieszka Chmielewska, Anna Dzięcioł i Agnieszka La Roche, które wspólnie operują dziesięcioma językami. Za pośrednictwem dogadamycie.pl użytkownicy mogą zrealizować usługę w blisko pięćdziesięciu językach i ponad stu kombinacjach językowych. W ofercie, obok najpopularniejszych języków, pojawiły się między innymi translacje na uzbecki, turecki, azerski, islandzki, koreański i kazachski. Docelowo tłumaczenia mają być prowadzone w dwustu światowych językach. Witryna dogadamycie.pl specjalizuje się w tłumaczeniu rozmów telefonicznych, e-maili, czatu na miejscu zdarzenia oraz pisemnych.


Niedawno do wachlarza usług dołączyło tłumaczenia przez SMS - przetłumaczona wiadomość trafia na telefon użytkownika w ciągu 15 minut. Rynek tłumaczeń online powoli wypełnia się więc firmami o zróżnicowanych profilach i możliwościach. Czy gdy rynek się już rozwinie, umiejętności językowe będą mogły być już zupełnie scedowane na specjalistów? Usługi tego typu są szansą przede wszystkim dla sektora małych i średnich firm, które nie zawsze mogą pozwolić sobie na zatrudnienie wielojęzycznych pracowników, a przy tym mają już zagraniczne kontakty biznesowe lub właśnie nad nimi pracują. Młode polskie startupy mogą więc przyczynić się do rozwoju polskiego biznesu, ale także przyjść z pomocą osobom prywatnym, które okazjonalnie wyjeżdżają za granice i potrzebują językowego wsparcia przy rezerwacji hotelu, czy wynajmu samochodu. – Nasi klienci zyskują przede wszystkim oszczędność czasu. Nawet jeśli sami mogliby wykonać tłumaczenie jakiego tekstu, ponieważ bardzo dobrze znają dany język, to i tak zajęłoby im to trzy razy więcej czasu niż specjaliście – wyjaśni CEO Turbo Tłumaczeń. Firma Turbo Tłumaczenia w przyszłości chce wkroczyć także na rynek zagraniczny, oferując tłumaczenia z każdego na każdy język europejski.

Jeśli pozyskają inwestora stanie się to w przeciągu pół roku, jeśli nie – ekspansja potrwa zapewne do roku. Z pewnością za tą firmą pójdą kolejne.

Krok po kroku Rewolucja dopiero się zaczyna. Czego możemy się spodziewać w przyszłości? Trudno powiedzieć, przede wszystkim dlatego że nie można przewidzieć nie tylko samego postępu technologicznego, ale też kreatywności ludzi. Pomysły firm takich jak Google na rynku globalnym, pomysłowość i umiejętności takich ludzi, jak twórcy Turbo Tłumaczenia, czy dogadamycie.pl na rynku lokalnym – z pewnością przybliżają nas do spełnienia wielkiego snu o zniesieniu językowych barier. Jest to droga opierająca się na małych kroczkach, jednak każdy z nich wydaje się ważny, bo w jak najbardziej praktyczny sposób ułatwia nam życie.

Aneta Żukowska

Teberia 29/2013 41


KRE AT Y WNI >>

Zdjęcie pod specjalnym nadzorem Naukowcy z Akademii Górniczo-Hutniczej zostali nagrodzeni „Srebrną Gwiazdą Policji” za opracowanie systemu służącego do wykrywania fałszerstw w obrazach cyfrowych. System nazywa się MITIS, a naukowcy z AGH opracowują go pod kierunkiem prof. dr. hab. inż. Andrzeja Dziecha z Wydziału Informatyki, Elektroniki i Telekomunikacji. Główną zaletą systemu stworzonego przez naszych uczonych jest to, że wskazuje, które fragmenty zdjęcia zostały zmienione i co próbowano ukryć.

P

rogram składa się z dwóch modułów, służących odpowiednio do zabezpieczania zdjęć oraz do wykrywania manipulacji. Ochrona zdjęcia polega na wprowadzeniu dodatkowego, niedostrzegalnego szumu, którego analiza pozwala na skuteczne wykrycie wprowadzonych modyfikacji. Przy jego pomocy można potwierdzić autentyczność poszczególnych fragmentów zdjęcia, a w przypadku stwierdzenia zmian, przywrócić fotografii jej pierwotny wygląd. – W swojej rozprawie zajmowałem się zagadnieniem uwierzytelniania i rekonstrukcji obrazów, i nasz system bazuje przede wszystkim na tych badaniach. Zaimplementować i rozszerzyć system o dodatkową funkcjonalność pomagał mi doktorant mgr inż. Jarosław Białas – mówi dr inż. Paweł Korus z Wydziału Informatyki, Elektroniki i Telekomunikacji, autor pracy doktorskiej, na której badaniach i wynikach oparty jest MITIS. Naukowcy z AGH chcą, aby w MITIS można było w przyszłości „uzbroić” dowolne urządzenie służące do robienia zdjęć. – Pracujemy jeszcze nad możliwością zaimplementowania naszego algorytmu bezpośrednio na aparacie cyfrowym bądź na telefonie komórkowym, żeby rzeczywiście zabezpieczenie zdjęcia odbyło się dokładnie w momencie jego tworzenia. Dopiero gdy zakończymy ten etap prac, wtedy tak naprawdę stworzymy produkt, z którego policja będzie mogła korzystać na co dzień. W tej chwili nasze oprogramowanie pozwala zabezpieczać zdjęcia, ale trzeba to robić ręcznie. Docelowo policja może otrzymać od nas aparat cyfrowy, który przygotujemy w taki sposób, że zdjęcie zostanie zabezpieczone już w momencie jego robienia. Materiał 42 Teberia 29/2013

wykonany zabezpieczonym sprzętem mógłby być używany jako dowód, ponieważ jest wiarygodny. Jesteśmy w stanie bezsprzecznie stwierdzić, czy obraz został zmieniony czy nie – wyjaśnia dr Korus. – Zdjęcia mogą i często są wykorzystywane w różnorakich postępowaniach karnych. Istnienie globalnego systemu, który zabezpieczałby zdjęcie przed ewentualnymi manipulacjami którejkolwiek ze stron postępowania byłoby istotnym krokiem naprzód. Natomiast przypadku gdyby to wyłącznie policja była weń wyposażona to dla potencjalnego oskarżonego stanowiłoby to przynajmniej dodatkową gwarancją prawa do obrony oraz domniemania niewinności, uniemożliwiając „wytworzenie” ewentualnych dowodów go obciążających. Z drugiej strony również i dla sądu ów dowód stanowiłby większe oparcie przy dokonywanej przezeń rekonstrukcji stanu faktycznego. Należałoby jednak wówczas korzystać wyłącznie z takiego materiału zdjęciowego, bo tylko on gwarantowałby jednolitość orzekania oraz pozycję stron w różnych postępowaniach. Powyższe rozwiązanie pozostanie jednak bez wpływu na materiał dowodowy zbierany z użyciem różnorakich technik operacyjnych albowiem ten nie może stanowić dowodu w postępowaniu przygotowawczym czy też sądowym – mówi adwokat Andrzej Bartuzi. System MITIS został po raz pierwszy zaprezentowany na Międzynarodowych Targach Techniki i Wyposażenia Służb Policyjnych oraz Formacji Bezpieczeństwa Państwa EUROPOLITCH 2013. Przedstawiciele policji chwalą możliwości płynące z pracy przy użyciu MITIS. Doceniają system za możliwość uwierzytelniania materiału dowodowego


cyfrowych wraz z rozpowszechnieniem technologii cyfrowych staje się coraz bardziej aktualny – mówi prof. Andrzej Dziech.

oraz rekonstrukcji tego co było wcześniej, bo w dochodzeniach kryminalistycznych obrazy cyfrowe odgrywają ważną rolę. – Zabezpieczenie obrazu cyfrowego przed fałszerstwem nie było do tej pory możliwe, istnieją wprawdzie prace naukowe, które opisują to zagadnienia, ale nasz algorytm działa najlepiej. Mamy to potwierdzone badaniami i publikacjami – mówi dr inż. Paweł Korus. – Jeśli chodzi o warstwę komercyjną to jest to nowe rozwiązanie, wprawdzie w literaturze naukowej istnieją podobne rozwiązania, jednakże nasze jest dużo bardziej skuteczne niż opisane dotychczas – wyjaśnia. – Policja jest zainteresowana wdrożeniem takiego systemu, gdyż problem wykrywania fałszerstw obrazów

Projekt MITIS jest już zamkniętą całością, ale naukowcy z AGH pracują nad rozszerzeniem funkcjonalności o nowe moduły. System można m.in. wykorzystać do ochrony praw autorskich. Jeśli np. ktoś naniósł na swoje zdjęcie logo, a ktoś inny je usunął, to można będzie udowodnić, że znak firmowy rzeczywiści tam był. Dodatkowo MITIS można rozszerzyć o zabezpieczanie obrazów z kamer cyfrowych, gdzie materiał filmowy mógłby być chroniony już z chwilą rozpoczęcia nagrywania. Ilona Trębacz/blog naukowy AGH

Teberia 29/2013 43



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.