nietak!t nr 32

Page 27

Inspiracją dla twórców spektaklu One – Katarzyny Kani (koncept, realizacja i dramaturgia), Katarzyny Ustowskiej (koncept, realizacja i obsada), Patryka Durskiego (koncept, realizacja i obsada), Piotra Stanka (koncept, realizacja i obsada), Michała Drabczyka (muzyka) oraz Piotra Kołodzieja (reżyseria świateł) – był Sailor, dyptyk filmowo-literacki Normana Leto. W programie do One zapisano następujący cytat: „Obecny stan naszej wiedzy o tzw. rzeczywistości sugeruje, dość sensownie zresztą, że wszechświat zbudowany jest z bardzo małych cząstek elementarnych oraz tzw. ruchu zachodzącego pomiędzy nimi. Ich ilość jest nieskończona. To znaczy zawsze o jeden więcej. I co. I niektóre cząstki się zlepiają. I wytrzymują tak dłużej. Galaktyki, ludzie, owoce. To mniej lub bardziej złożone grudy cząsteczkowe. Rzadko o sobie tak myślicie, bo macie przed tym wrodzoną blokadę. Myślenie o sobie i o świecie jak o abstrakcyjnym zlepie cząsteczkowym prowadzi do niewygodnych wniosków”. Początek najnowszego przedstawienia Dada swoiście odtwarza „akt założycielski” tak rozumianej rzeczywistości – podzielonej na nieskończoną liczbę cząstek elementarnych, z których jedne łączą się z innymi (okazjonalnie bądź trwale), drugie zaś zawsze płyną w całkowitej izolacji. One rozpoczyna się od krzyku. Katarzyna Ustowska porusza się powoli po scenicznej przestrzeni, nieustannie krzycząc. Choć może krzyk nie jest najlepszym określeniem wydawanego przez nią dźwięku – to mocne, głębokie, zwielokrotnione „a”, najbardziej pierwotny i pierwszy dźwięk człowieka. Symbol życia i zaistnienia życia, znak Wielkiego Wybuchu w skali makro i mikro. W wykonaniu Ustowskiej nie ma w tym dźwięku strachu czy euforii, jest natomiast oczekiwanie. Jest zainteresowanie, chęć poznania, konfrontacji, przemożna chęć spotkania z Drugim. Ustowska bada tym zwielokrotnionym, głębokim „a” całą przestrzeń czarnego sześcianu, w którym wszyscy się znajdujemy, skanuje nim swoich scenicznych partnerów i nas, widownię. Jej krzyk, podbudowany powolnym, mozolnym wręcz ruchem, zawiera w sobie trud uniwersalnie rozumianego początku. Prócz dźwięku, którym Ustowska eksploruje sceniczny świat, inicjalne partie spektaklu to także obraz tancerzy przytrzymujących pokaźnych rozmiarów plastikowe tuby, przywodzące na myśl hydrauliczne rury. Skojarzenia z hydrauliką, budową, działaniem pewnego mechanizmu są tu chyba słuszne, bo w całej swej rozciągłości najnowsze przedstawienie Dada opowiada o istnieniu i funkcjonowaniu w ramach danej konstrukcji. Tę intuicję potwierdza również muzyka Michała Drabczyka, kolaż chropowatych dźwięków kojarzący się z przelewa-

niem, stukotem i trzaskiem trzewi jakiejś skomplikowanej (nie)ludzkiej struktury. Właściwie – każdej struktury. Kosmosu, Ziemi, ludzkiego ciała. Czy teatralnego zespołu, bo One to również rozważania na temat bycia w grupie tworzącej sztukę. Porządkiem każdego z tych istnień, mechanizmów jest rytm poruszających się nieustannie cząsteczek. Rytm przypadkowych spotkań, połączeń, związków. Dynamika ich trwania, ich wewnętrzne skomplikowanie. Uniwersalna opowieść o istnieniu, którą prezentuje w One Dada, rozpisana jest na choreografię daleką od tego, z czym zazwyczaj kojarzymy taniec współczesny. Nie ma tu efektownych, naznaczonych lekkością układów, nie ma epatowania możliwościami wyćwiczonego ciała. Cielesność i ruch oddają tu przede wszystkim podstawowy, chemiczno-fizyczny aspekt istnienia, z wpisanym w niego trudem, metodycznością, przypadkowością, czasem – nieudolnością. Tak jest chociażby w jednej z pierwszych scen, w której tancerze raz za razem upadają na sceniczne deski. Padające niemal bezwładnie ciało, które zaraz po upadku wstaje ponownie, nie ma w sobie gracji, wdzięku, oddaje natomiast w pełni mozół konstytuowania się świata, tak w skali makro, jak i w jego najbardziej mikroskopijnym wymiarze. W kolejnych partiach spektaklu powtórzona zostaje surowość tych inicjujących gestów, ruchów. Asynchroniczne na ogół układy sytuują tancerzy niemal zawsze w bliskości. Ich ciała są w nieustannym kontakcie, naznaczonym jednak zawsze rodzajem przypadkowości. Owa przypadkowość nadaje charakter każdej obrazowanej tu relacji. Jedne związki jawią się jako wyraźnie okazjonalne i połowiczne, co zaznaczone zostaje poprzez delikatne jedynie muśnięcia czy też naznaczone rysem rywalizacji, a nawet swoistej agresji pchnięcia, mijanie się, potykanie o siebie. Choreografia ustawia ciała tancerzy w serie kanciastych figur, jednoznacznie kojarzących się z liniami chemicznych, fizycznych czy matematycznych wzorów. Na każdym etapie spektaklu podkreślany jest cykliczny akt łączenia i oddalania. Jedną z najciekawszych, a zarazem najmocniejszych scen przedstawienia jest ta, w której trójka tancerzy przemierza scenę w mocnym uścisku przeplatających się nóg i ramion. Trzy ciała połączone w jedność za sprawą wędrujących nieustannie dłoni, wciskających palce do ust, nosów, uszu, w zgięcia kolan, pod bieliznę. W tej scenie w pełni dochodzi do głosu charakter procesu łączenia się pojedynczych cząsteczek w daną całość, obojętne, czy jest nią komórka, która wraz z tysiącem innych tworzy źdźbło trawy, czy kolektyw ludzi połączonych wspólną twórczą pracą. Powolny ruch w tej scenie, palce penetrujące każdy zakamarek ciała Drugiego pokazują,

nietak!t nr 3 (32) \ 2018

| 25


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.