Dekada Literacka

Page 1

1

Na tropach mistycyzmu – kazanie z pogranicza Maciej Dulewicz

№ 2/3 (251/252)

2

Wschód i kresy – o polskim imperializmie Paweł Kuciński

DEKADA

Literacka Kwartalnik Kulturalny

pogranicza

3

Rosja odczarowana Małgorzata Kowalska

Cena 19 zł W tym 5% VAT ISSN 0867-4094 Kraków 2012



1

Edytorial

Spis treści

Pogranicza

W

e wszystkich sferach ludzkiego życia istnieją granice i pogra‑

nicza. Człowiek wydaje się kukłą, lalką szmacianą wrzuconą

Zarys pogranicza 4

w życie, przeciąganą raz na jedną, raz na drugą stronę. Poddawany wpływom, toczy on wewnętrzny spór z samym sobą; nie jeden spór,

Maciej Dulewicz Na tropach mistycyzmu – kazanie z pogranicza

9

Paweł Kuciński Wschód i kresy

a wiele sporów. Na prezentowany numer DL składają się teksty osób, które spór mają „we krwi”, ponieważ wyrosły one w miejscu wyjąt‑

Kierunek Rubież

kowym, mianowicie na styku wzajemnie znoszących się i dopełnia‑

18

Bartosz Kuźniarz Powrót utopii

jących kultur, gdzie – jak pisze Bogumił Linde w Słowniku Języka

27

Katarzyna Chocha Portret domyślny: o sztuce

Polskiego – „niemal wszystkie pogranicza zwaśnione mamy”. Dobrze wiemy lub przynajmniej domyślamy się tego, że jeste‑

zawsze dobrej i zawsze demonicznej 31

Katarzyna Niziołek Pomnik, instalacja, działanie.

śmy częścią szerszego widowiska, którego przeznaczeniem nie jest

Trajektorie sztuki publicznej w posttransforma‑

zgrabny finał, lecz trwanie w zawieszeniu, „bez końca”. To, co się

cynej Polsce

wokół nas dzieje, jest polem walki – walki niezwykłej, ponieważ

43

bezkrwawej i nieprzynoszącej strat, lecz generującej zysk; walki sprowadzającej się do czynnego napięcia przekomarzających się

Joanna Głuszek Tożsamość i transgresja w Absolutnej amnezji Izabeli Filipiak

52

stron. Konflikt między Wschodem i Zachodem – tak to odczuwamy

Sebastian Kochaniec Gdyby Jean Leon Gerome grał w tenisa z Marcelem Duchamp

dzisiaj, w wioskach, w których mieszkamy – nie jest – na szczęście – konfliktem rzeczywistym, wrogowie zaś nie są wrogami na śmierć

Kontur bezkresu

i życie. Nasze „wschodnie” istnienie podobne jest do opowieści, którą

56

Mateusz Pawluczuk Robinson na Ibizie

los układa bardziej dla zabawy i z potrzeby śmiechu, niż wedle reguł

75

Ewelina Głowacka Wiersze

podsuwanych przez realny świat.

80

Agnieszka Michałowska Wiersze

Ufam, że coś z tego przedostało się do krakowskiej DL, którą chcie‑ liśmy potrząsnąć, zainteresować sobą. Układ treści numeru stanowi więc rezultat spoglądania na mnogość form pogranicza, w których

Na interlinii słów – przekłady 84

istniejemy my sami. Jesteśmy poetami i gawędziarzami mieszkają‑

Dmitrij L. Bykow Boris Pasternak, przeł. Jacek Chmielewski

cymi na Wschodzie Polski. Naszym zamiarem było pisać prawdę, ale zgodnie z konwencją przedstawienia chcieliśmy, aby Czytelnik został w nie – także w nas samych – wciągnięty, niczym do świata baśni,

Rozmowy graniczne 100 Piotr Kamiński, Anna Cetera, Piotr Nowak

w opłotki nierzeczywistej sytuacji, w której młodzi ludzie tłumaczą

Happy end zależy od miejsca, w którym

się oto ze swojego zdziwienia światem, w jakim się znaleźli. Bo u nas, tutaj, na Podlasiu, jest – niesamowicie. Dziwność, niesamowitość tego

zatrzyma się historię 115

miejsca od dawna nas nie dziwi i dziwi zarazem.

Joanna Dolecka Nie nosić żalu zbyt długo Rozmowa z Moniką Szewczyk, dyrektor Galerii

Pogranicza bywają wieloaspektowe. Jeśli pominiemy choć jeden z aspektów, łatwo utracić całe bogactwo granicznej prawdy, która

Arsenał w Białymstoku 118

się tam objawia. Wędrowiec, podróżnik, obieżyświat, znawca granic

Maja Maciejewska „I love Podlasie” Rozmowa z Małgorzatą Józefowicz

i punktów granicznych – oni wszyscy dobrze wiedzą, że im dalej posuwają się w głąb innego, nieznanego im świata, tym bardziej

Na rogatkach – recenzje

bezstronna zewnętrzność staje się fikcją. Zawsze trzeba brać czyjąś

126

stronę. Tego właśnie uczy istnienie na pograniczu, „w zwaśnieniu”.

134

Małgorzata Kowalska Rosja odczarowana

Monika Justyńska

137

Tomasz Rosiński Skrzyżowanie dróg

Piotr Nowak Ośmiu wspaniałych


Będzie można się, dowiedzieć czym jest duch puszczy, co znaczy kafle opalać, i mam nadzieję, że zain‑ teresuje ludzi miejscami, które są naprawdę warte odwiedzenia, jak już się będzie na tym Podlasiu. Miejsca nie koniecznie turystyczne. To będzie pewnego rodzaju przewod‑ nik po Podlasiu jednak bardzo subiek‑ tywny, widziany moimi oczami. Fragment rozmowy z Małogrzatą Józefowicz, czytaj dalej na stronie 118..

Małgorzata Józefowicz To nie my, to nie tu litografia, 210 × 300 cm, 2011

Dekada Literacka 2/3 (251/252)



4

Zarys pogranicza

Na tropach mistycyzmu

Kazanie z pogranicza

Fot. Maciej Dulewicz

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


5

Maciej Dulewicz

M

mistyki Wschodu i Zachodu. Wiąże się ściśle z bogactwem i specyfiką doświadczenia religij‑

ili moi, Siostry i Bracia,

nego, którego źródłem jest obcowanie z przyrodą,

Miejsca graniczne w sensie dosłownym

jako najbliższą człowiekowi cząstką sacrum.

kojarzą nam się z sąsiadującymi państwami,

Ludzie Podlasia, którzy mówią o sobie

regionami czy cywilizacjami, obszarami, gdzie

„tutejsi”, żyją w obrębie polsko‑białorusko‑ukra‑

jedno się kończy, a zaczyna drugie. Pogranicza

ińsko‑litewskiej kultury od stuleci mieszającej

interesujące socjologów to terytoria, gdzie mie‑

się jak w kotle. Poprzez dziejowe zawirowa‑

szają się religie, narodowości, kultury. Moim

nia i zmiany ustrojów politycznych musieli

celem nie jest opisanie takiego obszaru w spo‑

nauczyć się żyć jako gospodarze ziemi wspólnej.

sób obiektywny. Pogranicze to nie tylko prze‑

Współistniejący i współodpowiedzialni za prze‑

strzeń na styku kultur, religii, narodów, co naj‑

strzeń, za wymiar egzystencji i dzieł, ucząc się

mniej dwóch a czasem nawet kilku. To nawet

dostrzegać boski obraz w „innym”. „Inność” uze‑

nie tylko niejasny obszar gdzieś między rozmy‑

wnętrzniająca się w sposobie życia i myślenia,

tym Wschodem a systematycznym Zachodem

celebrowania świąt i tradycji czy prozaicznych

(przez Zachód postrzegany z przymrużeniem

obyczajach, musiała stać się treścią wspól‑

oka, z dozą ignorancji i myślowych stereoty‑

nego doświadczenia, zachęcając do dostrze‑

pów). Interesuje mnie pogranicze rozumiane

gania Tajemnicy w drugim. Dzielenie jednego

jako pewna przestrzeń duchowa. Przenikanie

obszaru i nieunikniony w tych warunkach dia‑

się kultur, a w szczególności wpływy „Wschodu”

log zakładają możliwość zobaczenia drugiego

nie są tu bez znaczenia. Ale niemniej istotne jest

jego własnymi oczami. A jest to możliwość iście

pewne doświadczenie przyrody, pejzażu i spo‑

bosko‑ludzka. Potwierdzenie tej myśli znajduję

sobów życia. Pogranicze jako obszar duchowy

w zasłyszanym kiedyś zdaniu „w końcu ludzie

zawsze stanowiło miejsce bogatsze, tyleż o kon‑

zostali stworzeni tak, aby oglądać twarze

flikty, co o tradycje harmonijnego współistnie‑

innych, a nie swoją.” Doświadczenie „inności”

nia. A nawet, jak sądze, o pewną wrażliwość

jest zatem wspólnym mianownikiem dla ludzi

mistyczną. W życiu codziennym, w ludowej

mieszkających na obszarze pogranicza. Ale jest

mądrości i może nade wszystko w przyrodzie.

nim także doświadczenie przyrody, będącej

Na pograniczu obecne jest jeszcze sacrum.

czymś zarazem pierwotnym i najbliższym.

Przez mistycyzm rozumiem intuicyjne

Znaczenie przyrody dla religii zawsze było

i w tym sensie irracjonalne doświadczanie Boga

ogromne. Przyroda skłania do kontemplacyjnej

i całej sfery zjawisk religijnych w najbliższym

refleksji. Widać to dobrze w kilku pokoleniach

otoczeniu. Takie rozumienie pozostaje luźno

rosyjskich filozofów, należących do szeroko

związane – ale jednak związane – z tradycją

rozumianego obszaru pogranicza, chociaż


6 będących wyznawcami prawosławia. Wydaje

niej doświadczenie Boga było czymś zupełnie

mi się, że wiele ich poglądów jest bliskich

naturalnym, widocznym na co dzień.

każdemu „człowiekowi pogranicza”, również

Harmonijność praw przyrody daje punkt

katolikom, a nawet bezwyznaniowcom, choć

odniesienia do wyższej Zasady, organizacji wyż‑

niewątpliwie w różnym stopniu. Miejsca święte,

szego rzędu. Człowiek spontanicznie poszu‑

kościoły, kapliczki, cerkwie, meczety, cmentarze,

kuje transcendencji, czegoś, co go przekracza

najczęściej znajdują się w lasach, puszczach.

i nadaje sens jego istnieniu, czyniąc, go mniej

Mistyka zielonych pagórków, dzikiej puszczy,

samotnym. Pozwala mu to wzrastać, wykra‑

ogromnych przestrzeni,

czać poza ludzkie możliwości, a czasami „stanąć

Prawa natury zdają się przeczyć har‑ monijnemu współ‑ życiu wszystkich istot, w tym ludzi. Dominujący w nich egoizm i chęć zaspo‑ kojenia własnych pragnień prowa‑ dzą do alienacji i nie‑ zgody. Dlatego nie‑ możliwe jest życie tylko według ele‑ mentu naturalnego, taka egzystencja rodziłaby jedynie zło.

łąk jest jakby odzwier‑

na progu atmosfery” i skoczyć w dół. Mały czło‑

ciedleniem stanu „sprzed

wiek odnajduje siebie właśnie jako większego

upadku”, spokoju i roz‑

w tym świecie, odkrywając wspólną tożsamość

woju w klimacie Sacrum.

z Przyrodą, Kosmosem, a w końcu z Bogiem.

Niech o tym zaświadczy

Zakrawa to na panteizm, ale lepiej mówić

krótka anegdota.

o panenteizmie: Bóg zawiera przyrodę w Sobie,

Pewien ksiądz na wsi

a jednocześnie ją przekracza, transcenduje. Być

rozmawiał ze starszą

może taka koncepcja jakoś nam Tajemnicę tłu‑

kobietą, o Bogu i doświad‑

maczy. Widzimy jedynie to, co stworzone, czy

czaniu Boga. Duchowny

to w wyniku ewolucji, czy odwiecznego zamy‑

zaczął opowiadać o Pię‑

słu, ale zarazem zostajemy odesłani „gdzieś

ciu Drogach św. Toma‑

dalej”, „gdzie indziej”. Także w katolicyzmie cała

sza z Akwinu. Zapytał

przyroda naznaczona jest znakiem obecności

staruszkę, który argu‑

Boga, każdy jej element i cały Wszechświat.

ment najbardziej do niej

Chciałoby się powiedzieć za Teilhardem

przemawia. Na co odpo‑

de Chardin: „(…) Chrystus przyszedł po to,

wiedziała „- Ja posiadam

by przyoblec, zbawić i uświęcić świętą materię”

te wszystkie, drogi, argu‑

Rozumianą, jako całokształt otaczających nas

menty u siebie na polu,

wszechrzeczy. Zatem świat jest jakiegoś rodzaju

na łące. Chce je ksiądz

znakiem. A może obrazem, jak mówił Martin

zobaczyć?” Do takiej

Heidegger. Ale takim, który odsyła nie do nas,

odpowiedzi ksiądz już

lecz poza siebie.

nic nie był w stanie

Taka obrazowość pełni centralną funkcję

dodać. Ta staruszka

w prawosławiu, naszych braci w wierze. Przy‑

miała w swoim odczuciu

toczę jeszcze jedną anegdotę.

widzialny dowód har‑

Kilka osób rozmawiało ze starym pasterzem

monijnej cyrkularności,

bydła o ludziach, przyrodzie i Bogu. W końcu

rytmicznego bicia serca Stwórcy. Musiała też

starzec stwierdził: „Święta Cerkiew poucza,

wiedzieć, że obowiązują pewne prawa i samo‑

że pod ikoną kryję się Bóg, ale ja wiem, że taką

dzielnie zakładać, iż istnieje ktoś, kto je ustano‑

żywą ikoną jest człowiek. Jest nią także cała

wił. Całość tych praw i okoliczności czasu, zsyn‑

przyroda: kwiaty, góry, zwierzęta… Wszystko

chronizowanych z chrześcijańskimi świętami,

wyszło z ręki Boga i chyba wszystko jest ikoną

obrzędowością, ludową pobożnością, aktuali‑

(…) ” Ikonostas w kościele prawosławnym,

zuje się w prozie życia, rodzeniu i umieraniu.

zawsze jest zwrócony w kierunku wscho‑

Pozwala na jednoczenie tego, co na ziemi z tym,

dzącego słońca, a wykonany jak każda ikona

co ostatecznie Niewidzialne. Stara kobieta nie

z naturalnego drewna. Ilustruje duchowość

potrzebowała rozumowego dowodzenia, dla

człowieka w sposób symboliczny i nawiązuje

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


7 do kontaktu z przyrodą. Która jest równie

własnych pragnień prowadzą do alienacji

symboliczna, gdy postrzegamy ją jako przenik‑

i niezgody. Dlatego niemożliwe jest życie tylko

nioną boskim blaskiem, sięgającym kosmosu

według elementu naturalnego, gdyż taka egzy‑

i wszystkich galaktyk, jako mająca swój cel

stencja rodziłaby jedynie zło. Na co Sołowjow

w Chrystusie, pierwszym i ostatecznym sensie

dość paradoksalnie odpowiada: „Od najdrob‑

świata. Taki namysł pozostaje bliski zarówno

niejszej cząstki substancji, ciążącej ku innym

Prawosławiu, jak i katolicyzmowi.

cząstkom, do wysoko rozwiniętych gatunków

W. S. Sołowjow twierdził, że wcielenie Boga

zwierząt, pochłaniających inne organizmy

dokonało się, by nadać światu sensowność

w procesie odżywiania albo łączących się

w ludzkiej świadomości. Można powiedzieć,

z podobnymi sobie w akcie płodzenia – wszę‑

że człowiek jest dziedzicem, który powinien

dzie ukazuje się i działa wieczny sens istnienia,

ten świat przemieniać, czynić bardziej przej‑

odwieczne Słowo niemającego początku Boga.

rzystym. Sens objawiony w Chrystusie nadal

Słowo to neguje wszelkie odrębne, niepowią‑

przejawia się w przyrodzie, jednocząc tym

zane z niczym istnienie, łączy nierozerwal‑

samym w człowieku, element boski i naturalny.

nymi więzami jedno z drugim i każdą istotę

Tworząc Bogoczłowieczeństwo rozumiane jako

ze wszystkimi innymi i z ich chaotycznej wie‑

połączenie Bóstwa z przyrodą materialną.

lości tworzy jeden świat.”1�

Sołowjow uznaje uniwersalne powołanie czło‑

Sens świata zawiera się we wszechjedno‑

wieka do bezinteresownego usensownienia

ści, będącej tajemnicą życia przyrody. Jedynie

świata i powracania do jedności z Bogiem.

człowiek może jej doświadczyć i urzeczywistnić

Taki sposób myślenia wydaje się dziś rzad‑

w sobie jako osobisty sens. Nie tylko przyroda,

kością, ale zdarza się jeszcze u ludzi ducho‑

ale także historia ludzkości urzeczywistnia

wego pogranicza. Ponieważ żyją niespiesznie

mądrość poprzez jednoczenie i ukazywanie

w środowisku przyrody i innych, bywają bar‑

sensu wszechrzeczy. Człowiek posiada zatem

dziej refleksyjni i otwarci na „nienowoczesne”

moc sprawowania władzy nad przyrodą i to,

przeżycia.

jak ją wykorzystuje, powinno odpowiadać jego

Kluczowe jest zdanie sobie sprawy z obec‑

powołaniu.

ności zła w świecie i ludzkim życiu. Cierpienie

Człowiek może poznawać prawdy rządzące

będące skutkiem zła nie może zostać zaakcep‑

światem. Rozumieć przyrodę i patrzeć na nią

towane. W naturze i pomiędzy zwierzętami

całościowo, jako na dowód i ikonę, w którą

zło pozostaje mimowolne. Jak twierdził Soło‑

został wpisany. Patrząc na naturę wyłącznie

wiow, człowiek ma dwie możliwości, spośród

jednowymiarowo – fizykalnie, spłaszczamy

których dokonuje wolnego wyboru. Albo

obraz, sprowadzając refleksję nad dziełem

będzie realizował swoje powołanie, czyniąc

Stwórcy do pytania, o narzędzia, jakich użył

świat lepszym i wykorzysta swoją moc, otwie‑

i metodę, jaką się posłużył. Co za tym idzie,

rając się na innych i na Boga, albo wykorzysta

traktujemy przyrodę jak surowiec. O tyle

swoją moc do zdobywania dóbr materialnych,

potrzebny, o ile jest dla człowieka i służy

co uczyni go niewolnikiem rzeczy i od Boga

powiększaniu obszaru jego władzy. Z takiej

odwróci. Chęć panowania zastępuje w czło‑

perspektywy nie widzimy organizacji i sensu

wieku wolę jednoczenia świata. Nasze zmysły

istnienia świata. Liczne pytania i problemy

dążą do konsumowania materii w oderwaniu

związane ze wspólnym bytowaniem pozostają

od jej duchowego czynnika, który człowiek

bez odpowiedzi.

powinien wydobyć na jaw. Prawa natury zdają się przeczyć harmonij‑

Wszystko, co wyżej powiedziałem, wiąże się z filozofią prawosławnego Wschodu i postawą

nemu współżyciu wszystkich istot, w tym ludzi.

Chrystocentryczną. Jednak idee Sołowjowa

Dominujący w nich egoizm i chęć zaspokojenia

wydają się bliskie mieszkańcom duchowego

Maciej Dulewicz – stu‑ diuje teologię na PWTW (Papieski Wydział Teologiczny w Warszawie) Bobolanum oraz filo‑ zofię na Uniwersytecie w Białymstoku, kilkukrot‑ nie nagrodzony na ogólno‑ polskich konkursach foto‑ graficznych, zamieszczony tekst jest jego debiutem.


8

pogranicza. Z jednej strony mamy tu rozwiniętą intuicję czegoś na kształt wschodniego Bogo‑ człowieczestwa, a z drugiej powiew zachod‑ niej cywilizacji i materializmu. Pogranicze to bowiem również miejsce styku przyrody i cywilizacji, kosmocentryzmu i antropocentry‑ zmu. Jedna sfera oddziałuje na drugą, tworząc obszar zmieszany. Rozwój cywilizacji przesłonił przyrodę. Ludzie mieszkający w dużych miastach, oto‑ czeni często bezkształtną i szarą, choć coraz częściej pstrokatą materią ludzkiego wyrobu, biegną gdzieś przed siebie. Żyją w pośpiechu, uganiając się za promocjami, zakupami, ucieka‑ jącym autobusem. Być może biegną i śpieszą się, bo sądzą, że tak muszą. Zalewa ich coraz wię‑

Fot. Maciej Dulewicz

cej informacji i mają coraz mniej czasu na ich

Ludzie pogranicza stoją przed wyborem, pomiędzy tym, co bar‑ dziej pierwotne a tym, co nowo‑ czesne. W rodzącym się kon‑ flikcie między sferą widzialną i niewidzialną.

by dorównać „ideałom” żyjących w dobrobycie. Wydawać by się mogło, że to już sama cywili‑ zacja podjęła za nas decyzję o tym, jakie życie będziemy prowadzić. Skrajny antropocentryzm i racjonalizm przekształcający się w nihilizm. Zamyka on nas w ciasnych okowach egofa‑ nii, zimnej kalkulacji tego, co przydatne i tego, co nieużyteczne. Ludzie pogranicza stoją przed wyborem, pomiędzy tym, co bardziej pierwotne a tym,

Przypisy:

co nowoczesne. W rodzącym się konflikcie

1. W. Sołowjow, Wybór

między sferą widzialną i niewidzialną.

pism, t. 1, tłum. J. Zychowicz, Poznań 1988, s. 56

Dekada Literacka 2/3 (251/252)

przetworzenie. Chcą coraz wyższych zarobków,

Prawdą jest, mili moi, że w życiu każdego z nas są sfery pograniczne, Sacrum i Profanum, Wschód i Zachód.


9

Zarys pogranicza

Wschód i kresy Nacjonalistyczne mitologizacje ziem wschodnich (w II Rzeczpospolitej)

Paweł Kuciński

Kiedy powstają legendy? Jak tworzone są społeczne mity i klechdy? W przypadku Kresów Rzeczpospolitej na to pytanie odpowiedzieć

I

łatwo. Pamięć o miejscu utraconym projektuje deficyt emocjonalny,

Radykalni nacjonaliści w publicystyce i poezji

potem uzupełniany o nowe wątki z czasem – w społecznej nieświado-

manifestują determinację polskiego charakteru

mości układające się w większe fabuły i narracje. Tak tworzy się pamięć

narodowego, rozważają nie tylko jego „struk‑

o przestrzeni nieistniejącej, narracyjny projekt braku, którego jedyną

turę”, ale wpisują do wierszy i artykułów także

ontologią okazują się ekspresje mogące zaistnieć tylko i wyłącznie

emocje „prawdziwych Polaków”. Imputują spo‑

jako (od)twarzane fabuły. Kresy w dwudziestym wieku, po II wojnie

łeczeństwu mocarstwowe intuicje, pragnienia

światowej są właśnie taką ekspresją utraty. Przed wojną jednak były

oraz oczekiwania narodu, rozumianego jako

argumentem politycznym i mitycznym, racjonalnym o tyle, o ile – para-

hipostatyczna osobowość, obdarzona instynk‑

doksalnie – sfabularyzowanym. W latach 30. w publicystyce i poezji

tem zdobywczym, zbiorowym, kolektywnym

różnych obozów politycznych, przede wszystkim – sanacji i radykalnej,

umysłem. Tworzą mit geopolityczny przy‑

nacjonalistycznej prawicy – funkcjonują w oparciu o zamierzchłe opo-

szłej Polski, która „dzierży prymat nad Środ‑

wieści, choć wcale nie jako wyobrażenie i fantazmat, ponieważ są także

kowo‑wschodnią Europą”, panuje nad narodami

częścią nowocześniejszej geopolitycznej historii – przywracania Polski

Europy Południowej, a gestowi zawłaszczenia

na mapę Europy. Na tym ambiwalentnym tle tworzone i wypracowy-

i inkorporacji często towarzyszy propaganda

wane są mity polityczne, jak również prowadzona jest pragmatyczna

rzekomo wspólnego losu i historii. Nacjonaliści

wewnętrzna walka, której Kresy, a przede wszystkim – ich mieszkańcy,

obwołują się spadkobiercami tych pojęć. Zdają

mniejszości narodowe, są zakładnikami.

się zatem powtarzać za Herderem, wyklucza‑ jąc z jego koncepcji to wszystko, co było w niej

pojęcia „antropogeografii”, jednego z termi‑

romantycznie demokratyczne, że „warunkuje

nów‑poprzedników geopolityki2, mówią więc:

mitologię szczególnie ta ilość dobra i zła, którą

„Religia, nauka i poezja w znacznym stopniu

naród znajduje w przyrodzie […] zależy […] [zaś]

są odbiciem natury w duszy ludzkiej”3. Należy

od tego, jak naród tłumaczy jedno przez drugie”1.

pamiętać, że Ratzelowskie stwierdzenia

Jak wiadomo, z takiego podejścia wynikało

o konieczności i determinacji, wraz z hasłem

romantyczne zainteresowanie inną kulturą,

ekspansywności, zdobywczego ciążenia każ‑

uznanie pluralizmu, a jednak dalekim echem

dego narodu ku „wielkiej przestrzeni” przygoto‑

tej koncepcji są egoizmy narodowe i szcze‑

wywały, choć nie bezpośrednio, grunt dla nazi‑

gólnie dwudziestowieczne partykularyzmy,

stowskich koncepcji „przestrzeni życiowej”4.

imperializm, kolonializm czy w końcu nacjo‑

Niemniej już przed II wojną nacjonali‑

nalizm. Za Franciszkiem Ratzelem – autorem

styczne pojęcie „granic” powiada o narodzie,


10 który zamieszkuje dane terytorium (lub

wszystkim jednak – twórczy, własny i polski,

do którego rości sobie prawa), w obrębie któ‑

narodowy, który by odróżniał mesjanizm Polski

rych tworzy własne niepowtarzalne opowie‑

od innych – totalitarnych nazistowskich, faszy‑

ści o początkach i nowsze. Przekształciwszy

stowskich, komunistycznych bądź rozkłado‑

z symboliczno‑poetyckich podań i legend –

wych – ówczesnych misjonizmów:

służą mu one do ekspansji i podboju, nieko‑

„Trzeba mieć, do licha, większe ambicje.

niecznie realnego. To w podaniach i legendach

Trzeba mieć ambicję wyjścia na świat z wielką

powstają symboliczne granice, to ziemia nimi

ideą, godną wielkiego narodu. […] Trzeba mieć

ograniczona jest odbiciem natury psychicznej

ambicję stania się ośrodkiem przebudowy,

narodu, na którą wpływ ma środowisko. Może

stworzenia takiego wkładu w strukturę cywi‑

dlatego, polityczne „Granice zewnętrzne dla

lizacyjną ludzkości, który by pozostał i wtedy,

woli ludzkiej są względne. Ich usunięcie nie

po długich wiekach, kiedy Polski może nie

jest prawie nigdy niemożliwe, wymaga tylko

będzie, ale zostanie cywilizacja polska. Jak dziś

niekiedy wysiłków nieprawdopodobnie wiel‑

żyje cywilizacja rzymska i nasza papuzia duma

kich. Mówiąc zatem o przyszłości narodu,

z wasalstwa wobec niej”7

mówić należy zatem o nieprawdopodobień‑

– powtarzał Stanisław Piasecki, przeko‑

stwach niż o niemożliwościach” . Nic więc

nany zaś, że „kompleks niższości jest przecież

w tym dziwnego, że geopolityka przechodzi

odwrotną stroną kompleksu wyższości; oba

w geopoetykę:

łączą się ze sobą nierozdzielnie”8 – dodawał

5

„ku pokrzepieniu serc”: „W tym miejscu jesteśmy dziś – mała scalona

Granicami, rzekami

Polska z wielkimi ambicjami historycznymi,

podzwaniają puklerze. Księżyc – Włodyka wznosi ramię, stanic kresowych strzeże

6

uzasadnionymi przeszłością, prężnością naro‑ dową i położeniem geograficznym na przeciągu wichrów ze wschodu i zachodu. Tu można być

Nacjonalistyczne rojenia o „polskiej Epoce Europy”, Imperium „Trzech Mórz”, nad którym

tylko albo czymś wielkim i potężnym, albo nie być”9.

panują Polacy, dzierżąc władzę hegemona,

Ta groźba i buta określały nacjonalistyczne

zyskują odzwierciedlenie w narodowych wier‑

emocje związane z poczuciem misji. Ambicje

szach i poematach. W Wyzwolonych mitach

narodowców, których treścią był „prymat nad

Jerzy Pietrkiewicz powie o żywych granicach

środkową słowiańską Europą. Prymat polega‑

ciągle przesuwanych dalej na Wschód wolą pra‑

jący na tym, że temu światu niesie się ognie

słowiańskich bogów wspieranych przez elitę

Zachodu”10.

wojowników:

Pietrkiewicz celowo modeluje „kresowość” terytorium poetyckiego, wykorzystując mity

Na granicach Chrobrego słychać palów żela‑ zny huk, echo im odpowiada pośród kresowych stanic. Szeroki wiatr się zrywa, kołuje, wieki wzywa,

„dzikich pól”, zamieniając niczyje, terra inco‑ gnita, na „nasze”, gdzie: „Żelazem palów jest wbita w rzeki narodu wola[…]/każda droga jak pancerz oddzwania twardym krokom” (Wyzwolone mity). W ten sposób nadana toż‑

ciemnymi nocami wybuchają powstania,

samość narodowa jest, a przynajmniej ma być

Dadźbóg‑Jarowit dmie w wojenny róg.

heroiczna. Mit kresów, a także zdobywanego

(Pietrkiewicz, Wyzwolone mity)

Wschodu, polskiej wersji Drang nach Osten, a pewnie i Bismarckowskiego Kulturkampfu,

Misja dziejowa Polski, koncepcja lanso‑

służy przede wszystkim do oceny „zawartości

wana przez radykalnych nacjonalistów, miała

polskości w Polakach”, wedle której mierzy się

mieć charakter ofensywny, zdobywczy, przede

determinację „wielkości”.

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


11 II Nierozerwalny związek poetyki z polityką znaj‑ duje odzwierciedlenie w wierszu Turystyka. Za prędko w mit Ukrainy wyrósł liryczny błąd, który zasadził ojciec pod niepodległy miecz: wyrasta mit ugłaskany i w oczach szerzy swe „precz” (Pietrkiewicz, Turystyka) Nie przypadkiem pisze się tu o nienawiści, której źródło znajduje poeta nie tylko w pol‑ skiej liryczno‑romantycznej „kresowej wol‑ ności”, znanej choćby z Marii Malczewskiego

W tym miejscu jesteśmy dziś – mała scalona Polska z wielkimi ambicjami historycznymi, uza‑ sadnionymi przeszłością, pręż‑ nością narodową i położeniem geograficznym na przeciągu wichrów ze wschodu i zachodu. Tu można być tylko albo czymś wielkim i potężnym, albo nie być.9

i w innej wersji – z Mohorta Wincentego Pola. Przede wszystkim nacjonalista ujawnia poli‑ tyczną dyskursywność swojego wiersza. Daje

za właściwy sposób artykułowania sprzeciwu.

do zrozumienia, że język poezji zawiera w sobie

To raczej ona – władza – od zawsze obawiała

postawy światopoglądowe. Nie tylko zdolny

się poetów i lirycznej (lub satyrycznej) konte‑

jest je opisać, ale także stworzyć matryce wła‑

stacji. Wiedział to marzący o idealnym pań‑

ściwego postępowania w świecie rzeczywi‑

stwie Platon (przypomnijmy: według. Karla

stym, a – z drugiej strony – na świat opisywany

Poppera Państwo to jedna z pierwszych utopii

wywierać realny wpływ.

totalitarnych i zarazem – realna instytucja cier‑

Polityka podana za pomocą formuł poetyki

piąca z powodu degenerującej społeczeństwo

jest niekiedy jedynym możliwym sposobem

demokracji11); wiedział o tym Hitler z nazistow‑

ekspresji dostępnym dla działaczy opozycyj‑

ską koncepcją „sztuki zdegenerowanej”. Ale

nych, to jest wszystkich niesprawujących wła‑

wiedziała to również, dryfująca ku autoryta‑

dzy, a zatem także tych, z najsłuszniejszych

tywnemu modelowi rządów, sanacja po 1935

powodów trzymanych przez społeczeństwo

roku w Polsce, kiedy obawiała się nie tylko

demokratyczne z dala od instytucji i pozbawio‑

oenerowskich bojówek krążących po ulicach

nych (resp. notorycznie drogą plebiscytu pozba‑

Warszawy, ale też – romantycznego radykal‑

wianych przez nie) prawa do decyzyjności.

nego i zdegenerowanego idealizmu bepistów,

Polityczna radykalność, antydemokratyczne,

ich magicznych haseł będących wezwaniem

antysemickie, szowinistyczne, wywrotowe

do rozruchów i burd. I vice versa: radykalni

hasła (z których słynął polski faszyzm w ciem‑

narodowcy spod znaku Mieczyka Chrobrego

nej dekadzie dwudziestolecia), a nawet stopień

doskonale wykorzystywali tradycję roman‑

demokratyzacji społeczeństwa nie odgrywają

tyczną, poetykę patosu, heroizmu do walki

w procesie wyboru poezji jako istotnej formy

politycznej, skupiając się na, jak im się zdawało,

walki z hegemoniami (jak uważali nacjonali‑

immanentnej dla tej formacji postawie buntu,

ści demokracja była taką hegemonią), żadnej

którą samowładnie przejmowali jako niedości‑

istotnej roli. Nie o radykalność haseł chodzi,

gniony model kontestacji. Popiłsudczykowski

ich słuszność bądź niesłuszność z etycznego

romantyzm państwowo‑twórczy okazywał się

punktu widzenia, gdy poezja – obojętnie czy

zatem fałszywy, chybiony i pozbawiony funk‑

przez opozycję demokratyczną, czy antyde‑

cji perswazyjnych, ponieważ został zinstytu‑

mokratyczną – faszystowską – zostaje uznana

cjonalizowany. Próba państwowej mitologii


12 romantyzmu przegrywała w walce na słowa

Albowiem mit i lirykę dzieli właściwie

z nacjonalistycznym radykalnym historycy‑

wszystko. W liryczności, która miast o czło‑

zmem, fałszywie pojmowanym tradycjona‑

wieku mówi o „przyrodzie”, zauważa wszystko

lizmem i wskrzeszanym w ich publicystyce

wokół niego zamiast żywej istoty, z jakąś deter‑

i wierszach mitem narodu od zawsze ścierają‑

minacją realizując przebrzmiały, banalny już

cego się z jakąś władzą (najpierw zaborczą, teraz

rytuał, swoistą wulgarną reinkarnację hora‑

– państwową lub też obcą i ukrytą – żydowską).

cjańskiego ut pictura poesis – dostrzegał Alfred

To pod piórami radykałów – w poezji – rodził się

Łaszowski:

zmodernizowany mit romantycznego buntow‑

chorobliwą celebrację pustki duchowej czło‑

nika – nacjonalisty, sama poezja zaś stawała się

wieka, który dlatego »naświetla się«, pobudza

orężem w rozgrywce z demokratycznym świa‑

pejzażem, bo sam jest w gruncie rzeczy ubogi,

tem, który młodzi chcieli podpalić.

jałowy i pusty – potrafi tylko odbierać wrażenia

Nacjonalistyczna mitografia starannie jest

w trybie bezpośrednim, aby potem przetworzyć

przygotowywana. Zanim powstanie wyobra‑

je zupełnie mechanicznie przy pomocy obowią‑

żona Wielka Polska (której częścią są poetyc‑

zujących konwencji, czy zasad rzemiosła.12

Jak wszystkiemu, także kresom, nacjonaliści przyznają rangę pojęcia psychologicznego, widzą w „polskiej przestrzeni” element woluntarnej gry ze światem, która ma być agresywna, nawet jeśli – a może przede wszyst‑ kim dlatego że – to poetycka roz‑ grywka wyobraźni.

Reminiscencje tego sądu powracają w Tury‑ styce. Pietrkiewicz analizuje właśnie „mental‑ ność turysty” – postawę bierną i nijaką, bezide‑ ową, osobowość zdolną wyłącznie do zachwytu: Cerkiewne dzwony na niebie, dzwoniący sad, urwiska słońca na niebie i jary ciszy. Jastrząb krążył pod chmurą, teraz za las spadł, wejdziesz w widnokrąg i Dniestr usłyszysz. Niosły blaski po rzece, niosła smukłość cieni, bulgot pod wiosłem wierny, piana na ustach fal, Okopy Świętej Trójcy i zmierzch jak wes‑ tchnienie – jeden zakręt, już drugi i trzeci spłynął w żal. (Pietrkiewicz, Turystyka)

kie wizje żywej granicy woalujące polityczną ekspansję „żywiołu polskiego” na Wschód, jesz‑

Jak wszystkiemu, także kresom, nacjonali‑

cze dalej niż kresy), mit w nacjonalistycznej

ści przyznają rangę pojęcia psychologicznego,

publicystyce i poezji jest najpierw teoretyczną

widzą w „polskiej przestrzeni” element wolun‑

konstrukcją, wypracowywaniem właściwego

tarnej gry ze światem, która ma być agresywna,

języka, poszukiwaniem genologicznej formy

nawet jeśli – a może przede wszystkim dlatego

i ideologicznej formuły mającej być uzasadnie‑

że – to poetycka rozgrywka wyobraźni. Jeśli –

niem wyboru. Właśnie z nim związana jest fraza,

twierdzi Pietrkiewicz, „artysta ustawia siebie

którą w omawianym wierszu łatwo przeoczyć.

na tle rzeczywistości, która go absorbuje kolo‑

„Liryczny błąd” wpisuje się w dyskusję wewnątrz

rystycznie”, po to tylko, by „uzyskać harmonię

ideologiczną, która, nie tracąc charakteru geno‑

między potrzebami chwili, a swoim piękno‑

logicznego, była jednym ze sposobów opozy‑

duchowskim wygodnictwem[…]”, to wówczas

cyjnej antydemokratycznej retoryki i batalii

„krajobraz przytłacza wyobraźnię”, która „stacza

o słowo narodowe, modelowy język nacjonali‑

się po równi pochyłej liryzmu »napisanego«”13.

zmu polskiego – walki na słowa i gatunki.

Tak – udowadnia poeta –

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


13 powstała piękna poezja napisana. Brak

postawę „odczytywania”, „wyobraźni słowa”,

pięknej, a raczej wielkiej poezji przeżytej. […]

taktykę „braku komentarza”, w deficyt refleksji

Artysta poszukuje w pięknie dekoracji, zamiast

„mocarstwowej”. W Tęsknotę, która dławi praw‑

tę dekorację na nowo, po swojemu przemalo‑

dziwe emocje, ów ideowy głos, i jest „liryzmem

wać i nad nią się wznieść – w sferę agresywnego

duszy”, estetycznym ekwiwalentem demokracji.

przeżycia” .

Zdaniem Pietrkiewicza powinno być inaczej:

14

Słowo ma chwytać rzeczywistość, rozbijać złote ramy wiersza, którego

Haftuj się pieśni, haftuj się ziemio, Seretem, Dniestrem i Zburczem Myślcie: tutaj ruiny drzemią,

[…] nie można wrzucić w walizkę, odjechać stąd.

Rzeki przeszłości dno płuczą…

[…]na skalach podolskich, choć piosnka, choć sielska wieś.

Jeszcze na Dzikich polach wiatr mglisty.

Orły białe wytłaczać musi turysty krok. (Pietrkiewicz, Turystyka) W Wyzwolonych mitach będzie podobnie:

Orły Zatrte? Przemów turysto! (Pietrkie‑ wicz, Turystyka) Po latach nacjonalistyczni poeci i publicy‑ ści uderzają w lirykę i jej konwencjonalność.

Tobie, poezjo polska, korzenie nie uschną od żalu

Powstaje przez to poezja niezdolna, by realizo‑ wać rewolucyjne i dalekosiężne cele ideologii

W kopułach Krzemieńca odkrzykniesz, na larum zaświeci Krzyż

narodowej. Dlatego do wiersza, zamiast niej – liryki – wkracza polityka. Mit Ukrainy powstał

(Pietrkiewicz, Wyzwolone mity)

(również) z nieprzemyślanych, zdaniem poety,

Pierwszą reakcję „turysty- poety”, Polaka

rowskiej, która ma we współczesnej polityce

na Kresach, a więc bierny zachwyt, żal – poezja

państwa wobec mniejszości ukraińskiej. Wia‑

musi przerywać retrospekcją wielkości, pamię‑

domo, o kim pisze Piasecki:

nie tak niedawnych pomysłów Ukrainy Petlu‑

cią, która, gdy „[…] stąpa przeszłość w rycerskim pochodzie: Trembowla, Zbaraż, Bar, Dzikie

Patriota dawnego pokroju wyobrażał

Pola…” (Pietrkiewicz, Do poetów Ukraińców)

to [zagadnienie ukraińskie – P.K.] sobie bardzo

– narzuca miarę wielkości. Nacjonalista powi‑

nieskomplikowanie: oczywiście, nie ma żad‑

nien wyłapać podskórną dynamikę świata, zło‑

nego narodu ukraińskiego, tylko są ciemne

15

żonego – jak każdy element, na który spojrzą

kmiotki ruskie, których starsi bracia Polacy

heroicznie usposobieni narodowcy – z emocji

poprowadzą, jak zechcą na swoje podwórko.

odczuwającego i pamiętającego podmiotu.

Perswazją i kijem na przemian, po szlachecku.

„To przecież [jasne –P.K.], że baszt oczy zapadłe

Tymczasem z owych „ciemnych kmiotków”

w stęchły mrok, […] że na chmurach zamkowych

wyłoniła się inteligencja ukraińska o świa‑

chora pieśń […]” (Turystyka), że zatem – smutek

domości narodowej tak mocnej i napięciu

i irracjonalny żal są pierwszą reakcją, pozwa‑

ideowym tak silnym, że już tu mohortowskie

lającą marzyć temu i podobnym mu „turystom”

metody wydają się być wątpliwymi w skutecz‑

w obliczu Okopów Świętej Trójcy. A jednak

ności. Nawet, gdyby się je chciało stosować16.

wyłącznie taka, pozbawiona głębszej refleksji reakcja li tylko estetyczna i nostalgia – nie odrze twierdzy z tradycyjnej liryczności, i opresyj‑

Ich poetyckie reminiscencje powracają w wierszu Do poetów Ukraińców:

nego, także w tradycji literatury polskiej unie‑ śmiertelnionego – romantyzmu, który po wie‑ kach przerodził się w skonwencjonalizowaną

O jak Wam, Poeci podać najszczerzej te słowa,


14 by nie błysnęły policyjną pałką! (Pietrkie‑ wicz, Do poetów Ukraińców)

dopowiada, że nic więcej prócz tego wyznania „polski poeta” uczynić nie może. Bezwzględne przekonanie, że „Ukraińcy

Nagle okazuje się, czym jest ta polityczna

są narodem […]”19 – pozwala na eksplikację

poezja nacjonalistów: „śpiewem wolności”,

własnego poglądu na kwestię ukraińską, który

„romantyczną otuchą i symboliczną nadzieją”:

wykazuje cechy dyskursu kolonialnego:

Bo krwi z poezji nikt niczym nie zetrze. Bo wolność jednaka dla wszystkich we wie‑ trze, (Pietrkiewicz, Do poetów Ukraińców)

„Jeżeli jest możliwość budowy prawdziwego państwa ukraińskiego, to tylko i wyłącznie wtedy, kiedy centrum Zachodniej Cywilizacji, środek nowego porządku będzie w Polsce. Kiedy

A jednak też – paradoksem. – crux interpre‑

człowiek znad Dniepru będzie mógł wybrać nie

tum nacjonalistycznych wizji Polski – mocar‑

rosyjski materializm, tylko polski spirytualizm,

stwa i poetyckiej, Wielkiej, uświęconej mogi‑

nie rosyjski kolektyw tylko polską rodzinę, nie

łami, w których:

rosyjską produkcję tylko polską twórczość, nie rosyjski internacjonalizm tylko polską miłość

Miłość do ziemi najgłębsza […],

własnej narodowości, nie rosyjski marksizm

gdy krzyże całuje zapłakany nów,

tylko chrześcijaństwo. Kiedy będzie mógł

cmentarz się staje świątynią

wybrać […] i kiedy „wybrawszy” będzie chciał

[…]

i mógł w imię idei stoczyć walkę bezwzględną”20.

Tu serce Polski najjaśniej zabiło. To Lwów, to Lwów… (Pietrkiewicz, Do poetów

W to wszystko zamieszana jest poetyka. Pietrkiewicz przemawia do Ukraińców języ‑

Ukraińców)

kiem lirycznym, który sam wcześniej uznał Następny, wracający jak refren wers: „Jak

za fałszywy, metaforami, które, jak sam przy‑

wam miłość moją wyśpiewać, poeci ” (tamże),

znawał, są banalne i bezideowe (mówi o miło‑

oraz zapewnienia:

ści, lirycznym żalu, nostalgicznych melodiach kozackich fujarek), a w sensie literackiej tradycji,

Wasze i moje wiersze opina błękit,

bardzo – może nawet zanadto, wobec politycz‑

szumem lasów wrastamy w ziemię,

nej świadomości podmiotu – obiegowe21. To dys‑

bo przecież kiedyś tak było:

kurs wewnętrzny, tak jak nacjonalistyczny

Dnieprem płynęły polskie piosenki. (Pietr‑

antysemityzm oparty na zasadzie: „wszystko

kiewicz, Do poetów Ukraińców) –

o nich bez nich”. Tu także nie zakłada się sprze‑ ciwu. Jedyna różnica polega na tym, że obcy nie

– zakrawają na – lub po prostu prezentują

musi nosić, tak jak Żyd, wyraźnego stygmatu,

zalegalizowaną w poetyce ideologicznej – hipo‑

a inny, może stać się tym, kto i tak będzie „nasz”.

kryzję . Niełatwo zdać z niej sprawę poecie

Nacjonalizmy i radykalne ideologie po pro‑

lirycznemu, „[…] kiedy słońce dwoma Ojczyznami

stu stać na to, by czasem, dla celów własnej

wschodzi./Nie świeci już, ale boli.” A jednak hipo‑

wewnętrznej propagandy, kusić i nęcić „inne

kryzja ta w pełni jest uświadamiana jako fakt,

narody”, powoływać się „odrębność i atrakcyj‑

którego obejść niepodobna. Nacjonalizm wów‑

ność polskiej kultury[, która] polegała właśnie

czas przypomina sobie o swoim politycznym

na urzeczywistnianiu […] ideałów chrześcijań‑

charakterze, że zrezygnować w imię miłości

skich”22, bo „nie ogniem i żelazem, ale toleran‑

17

i braterstwa z Kresów Wschodnich nie można

cją narodową i religijną budowała Polska swą

żadnemu Polakowi, „Wiem – mówi Pietrkiewicz

potęgę na Wschodzie Europy, sięgając po Morze

do Ukraińców – ten błękit w waszych wier‑

Czarne”23. Niekoniecznie też, by pokazać swoje

szach krwawi” , ale także między wierszami

prawa, wskazane jest mówienie o wrogu, gdy

18

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


15 można zwracać się do innych jak do przyjaciół,

Kresów zaś – potęgowało wymiar poetyckiej

mówić o kulturowej i historycznej wspólnocie

obcości tych ziem. Ponadto, o czym nie należy

celów i ideałów, która jest i będzie zhierarchizo‑

zapominać, kresy w publicystyce nacjona‑

wana. „Pobity” może stać się podbitym, podda‑

listycznej były miejscem zesłania, separacji

nym, którego rządzący będą „kochać” miłością

i odosobnienia przeciwników politycznych

hegemona i razem pisać „te same wiersze”. Pod

rządów pomajowych. Radykalny kontekst poli‑

wspólnym polskim niebem, które już nie będzie

tyczny – doraźność Berezy Kartuskej, ironicz‑

mienić się różnymi odcieniami narodowości.

nie nazywanej przez oenerowców „rezerwatem na Wschodzie”, w którym państwo więzi swoje

III

ofiary, a także – niezależnie od opcji politycznej – twierdza Brzeska – brał górę nad lirycznymi

Nacjonalistyczna, radykalna idea polskiej misji

Okopami Świętej Trójcy czy malowniczymi

dziejowej, mimo retorycznych gestów wobec

ruinami Krzemieńca.

mniejszości, nie zdołała pod płaszczem hero‑

Nacjonalistyczna, radykalna idea polskiej misji dziejowej, mimo retorycznych gestów wobec mniejszości, nie zdołała pod płaszczem heroizmu i inten‑ cji li tylko defensywnych ukryć agresywnego przekazu i ledwie woalowanej nienawiści.

izmu i intencji li tylko defensywnych ukryć agresywnego przekazu i ledwie woalowanej nienawiści. Propagandowy fałsz całej konstruk‑ cji retorycznej ujawniał się wówczas, kiedy kończyły się panslawistyczne sentymenty, a na publicystyczną wokandę wstępowała figura wroga en bloc, którą nacjonalizm dzięki stereotypom dostosowywanym za pomocą nowoczesnych technik narracyjnych niekiedy przekształcał w mit o rysach epickich, niedo‑ statecznie poetycki jednak, by oblicze wroga mogło być zamaskowane. Kresy Wschodnie zawsze odgrywały poważną rolę w polskim dyskursie antyse‑ mickim. Choć o Żydach właściwie nigdy nie mówiono w nim inaczej jak o diasporze, a roz‑

Wymyślona antysemicka opowieść o getcie

proszenie na terenie całego kraju, miało potę‑

żydowskim na Kresach zrazu wydaje się pro‑

gować resentyment społeczeństwa polskiego,

wincjonalna. Publicysta, a raczej – korespon‑

to jednak właśnie tam – na Wschodzie – anty‑

dent poznańskiej „Tęczy” – nazywa ją jednak,

semici mieniący się „żydoznawcami”, zawsze

idąc trochę za amerykańskim mitem Dzikiego

chętnie lokowali ową „Judeopolonię”:

Zachodu, „Zjudaizowanym Wschodem”:

„Na przestrzeni 1412 kilometrów płaskiej

Jestem tu, na dalekim od Poznania polskim

z Rosją Sowiecką granicy, rozwartej jak olbrzy‑

Wschodzie. W Pińsku jestem. Czy to polski

mie ramiona, nie posiadamy miast polskich.

Wschód? – zadaję sobie pytanie, łażąc po mie‑

Chwilami wydaje mi się, że na Wschodzie

ście w dzień sabatu [sic!], zalany ludnością obo‑

mamy granicę żydo‑bolszewicką. Tedy te ziemie

jej mniejszościowej płci. […] Mniejszość? Nie

musimy skolonizować, przepolszczyć i gospo‑

popełniajmy nieścisłości!25

darczo ufortyfikować”24. Bliskość Rosji Sowieckiej – uaktualniała

Za chwilę zjawia się getto – jako wyobrażenie

stereotyp „żydo‑komuny”, rzekomo czyniąc go

i propagandowa opowieść, ale przede wszystkim

bardziej niźli w centralnej Polsce dotkliwym

– antysemicki ideał. Wymyślone, staje się ważne

i dokuczliwym, zróżnicowanie narodowościowe

i niezbędne. Ogranicza i łagodzi frustrację, którą


16 napawają dziennikarza „Tęczy” podwójnie wro‑

sobie wyobrazić, że taka przestrzeń, bez nadzoru

gie i niepolskie kresy:

i dozoru w ogóle może istnieć. To bowiem prze‑ strzeń pozostawiona własnej egzystencji, ale

„Wyruszyłem na oględziny miasta. Patrząc

nie zapomniana, pozbawiona „narodowej świa‑

na te szyldy o wypokraczonych, żydowskich,

domości”, ale świadoma swej – pejoratywnie

hebrajskich napisach, zastanawiałem się: Gdzie,

ocenianej przez „dziennikarza” – multikulturo‑

u licha jestem? I pasja mnie porwała wściekła,

wości. Jej niejednorodna tożsamość sprawia,

gdy przechodząc obok mnie, dwie, wypasione

że przejrzenie jej przez kogoś z zewnątrz, wej‑

na polskim chlebie żydówki prowadziły kon‑

rzenie w nią okazuje się niemożliwe. Jawi się jako

wersację… w języku rosyjskim”26 .

świadomie heterogeniczna a nade wszystko jest

Getto na Wschodzie w latach 30. symbo‑

wyposażone w schizofreniczną tożsamość, która

licznie zatem kompensuje tę i podobne wście‑

nie jest nawet polsko – żydowska, czy choćby

kłości, uśmierza ideologiczny nacjonalistyczny

polsko – rosyjska, a właśnie podwójnie wroga,

lęk przed „zażydzoną”, rozrośniętą nad miarę

totalnie obca. W odróżnieniu od „zjudaizowanego

przestrzenią, „żydowskim polipem”

bądź

wschodu”, getto, choć jeszcze bez haniebnego

„armią piątego zaboru”, amebą rozlaną na całą

muru – ale już istniejące jako narracja – można

27

przestrzeń narodową, mającą zdolność dyfuzji,

kontrolować i na tym polega różnica. Więcej

przyjmowania kształtu przestrzeni, w której

nawet – można sprawować nad nim władzę

diaspora aktualnie się znajduje, dążąc do jej cał‑

poprzez nadzór nad dyskursem, historią i opo‑

kowitego opanowania. Między innymi dlatego

wieściami, które – powtarzalne i inwariantne,

polskość na kresach jest dodatkiem, ewentu‑

wymyślone – przenikają do świadomości tłumu

alnie – w granicach prawa – pozostaje admi‑

jako opowieści obiektywne dlatego, że niefalsyfi‑

nistracyjnym frazesem – jest niedostrzegalna

kowalne. Fantazmaty przyjmują tu status faktów,

na „zjudaizowanym wschodzie”: „To nie jest już getto żydowskie! To neo‑Pale‑

stereotypy zaś – przez immanentną, zachłanną zdolność do multiplikacji, która pacyfikuje wszel‑

styna. Nas tu nie widać. Znajdujemy się zaledwie

kie próby ewentualnego sprzeciwu, jawią się jako

na marginesie życia społecznego. Jesteśmy tylko

prawdy niemal odwieczne, starodawne mądrości,

tolerowani. Polskość tu zepchnięta na szary

kiedyś objawione, które przez wieki zyskały moc

koniec: cicha, nieśmiała, jakby wystraszona.

permanentnego samo potwierdzenia.

Mieszkamy kątem. Niby nasza ziemia, ale nie mamy ani koncesji na handel, ani na tę ziemię

***

przewłaszczenia”28. Warto zwrócić uwagę, że między wierszami

Na koniec warto więc zauważyć, że oba roz‑

powyższej narracji o polskości, getto zjawia się

ważane powyżej pojęcia: Kresy i getto, a także

jako punkt dojścia, prawda, że niewyartykuło‑

pojęcie granicy i pogranicza, które nawet dzisiaj

wany, ukryty i niemal niezauważalny, niemniej

ewokują konotacje obrony, doskonale odpo‑

jednak istniejący, nawet realny – jeśli wziąć pod

wiadają innemu porządkowi – z zakresu teorii

uwagę moment osobistego przerażenia „spra‑

wojskowości. Wedle właściwego terytorium

wozdawcy” oraz nakładającą się na tę emocję

Państwa nacjonalistyczne Kresy są pojęciem

niewystarczalność języka opisu. Język dzienni‑

ofensywnym, Getto zaś odpowiada nacjonali‑

karskiej prezentacji traci swoją istotę – nie jest

stycznej kontrofensywie, Granica, choć u Pol‑

obiektywny ponieważ po pierwsze – wdzierają się

skich prawicowych radykałów, ruchliwa, jest

do niej emocje, po drugie zaś – gdyż zamierzone

kategorią defensywną. I choć ta pragmatyka

w tekście sprawozdawczym dążenie do auten‑

degraduje mityczność wyżej wymienionych

tyzmu prezentacji kapituluje przed ofensywno‑

pojęć, szczególnie mitu Ziem Wschodnich

ścią rzeczywistości zastanej, niepolskiej, żydow‑

i mitu Kresów, niszczy ich niewyszukaną, ale

sko‑rosyjskiej. Korespondentowi „Tęczy” trudno

w zbiorowej pamięci – spójną narracyjność,

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


17 demaskując metafory, pozbawia symbole, o któ‑ rych była mowa, migotliwości znaczeniowej

15. J. Pietrkiewicz, Do poetów Ukraińców, „Pzm” 1936, nr 20, s. 1.

zawartej w inwariantach opowiadanych legend

16. S. Piasecki, Odzew, „Prosto z mostu” 1935, nr 54, s. 1.

– to niewątpliwie dobrze. Nawet bowiem wiel‑

17. Por. „Mniejszości słowiańskie zdobędziemy dla Polski

kie mity i odwieczne narracje, nie wytrzymują

przez asymilację mas i zwalczanie wrogich jedno‑

bliskiego spotkania z perwersyjną wyobraźnią,

stek. Nie przez mechaniczne nakazy, ani naiwne schlebiania, ale przez wielki plan przebudowy kul‑

tożsamością „Prawdziwych Polaków“, zdobyw‑

turalnej i gospodarczej kresów, przez Powszechną

ców i konkwistadorów.

Organizację Wychowawczą, przez dopuszczenie oraz całkowite równouprawnienie mniejszości słowiań‑ skich w Organizacji Politycznej Narodu – prowa‑ dzi droga do zdobycia ludności kresowej dla Polski. Ukraińcy mają słuszne prawo dążyć do własnego pań‑ stwa na swoim terenie macierzystym, ale nie na zie‑ miach, które leżą w granicach Polski. Wszelka działal‑ ność mająca na celu oderwanie ziem polskich, będzie

Przypisy:

uniemożliwiona, a jej sprawcy wytępieni.” (Zasady

1. M. Reutt, Elementy geopolityczne, „Awangarda

Programu Nar.-Radykalnego, „Ruch Młodych” 1937, nr 2,

Państwa Narodowego”, 1939, nr 6–9, s. 218. 2. Por. tamże. Zob. też notę biobibliograficzną do: F. Ratzel, Geografia polityczna [1897], [w:] Przestrzeń i polityka. Z dziejów niemieckiej myśli politycznej, wyb. i oprac. A. Wolff‑Powęska, E. Schulz, tłum. Z. Coderny‑Loew i P.O. Loew, s. 251. 3. M. Reutt, s. 218. Cytat z Ratzela podawany przez Reutta bez identyfikacji źródła. 4. Zob. R. Sala Rose, Krytyczny słownik mitów i sym‑

pkt. 14., s. 25.) 18. Ten i poprzednie cytaty, J. Pietrkiewicz, Do poetów…, dz. Cyt. 19. S. Piasecki, W młodych oczach, „Prosto z mostu” 1936, nr 19, s. 1. 20. W. Wasiutyński, List do Ukraińca, [w:] Z duchem czasu, Warszawa 1936, s. 191. 21. Zob. G. Ritz, Postać Kozaka pomiędzy mitem

boli nazizmu, wprowadzenie R. Argullol, przeł. Z.

a historią w polskiej literaturze romantycznej, [w:]

Jakubowska, A. Rurarz, Warszawa 2006, s. 200.

Opowiedziany naród. Literatura polska i niemiecka

5. W. Wasiutyński, Misja dziejowa Polski, „Prosto z mostu” 1938, nr 55–56, s. 3.

wobec nacjonalizmów XIX wieku, pod red. I Surynt i M. Zybury, Wrocław 2006. 22. [Zespół „Polityki”], Polska idea imperialna, Warszawa

6. J. Pietrkiewicz, Wyzwolone mity, w tegoż, Wiersze

1938, s. 12.

i poematy, Warszawa 1938. Pozostałe wiersze

23. Tamże, s. 12–13.

Pietrkiewicza, jeśli nie zaznaczono inaczej, pocho‑ dzą z tego wydania. Ich tytuły podaję bezpośrednio po fragmencie w nawiasie okrągłym wraz z nazwi‑ skiem autora. 7. S. Piasecki, Imperializm idei, [w:] tegoż., Prawo do twórczości, Warszawa 1936, s. 66. 8. Tenże., Zadanie, które nas czeka, „Prosto z mostu” 1936, nr 46, s. 1.

24. L. Sobociński, Zdobywamy zjudaizowany wschód, „Tęcza” 1938, nr 11, s. 29. 25. Tamże, s. 29–30. 26. Tamże, s. 33. 27. Zob. S. Pieńkowski, Dwa Żywioły (Głos w sprawie żydowskiej), Warszawa 1913. 28. Tamże, s. 30.

9. Tenże, Imperializm… 10. K.S. Frycz, Zagadnienie Ukraińskie „Prosto z mostu” 1938, nr 2, s. 1. 11. Zob. K. R. Popper, Społeczeństwo otwarte i jego wrogo‑ wie, przekł. H. Krahelska, wyd. II, Warszawa 1993. 12. A. Łaszowski, Poezja spacerowiczów. Dlaczego publicz‑ ność nie czyta wierszy?, „Kronika Polski i Świata” 1938, nr 18, s. 9. 13. J. Pietrkiewicz, Niech żyje liryka imperialistyczna!, „KPiŚ” 1938, nr 19, s. 7. 14. Tamże.

Paweł Kuciński – doktor, adiunkt w katedrze kultury XX wieku na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Autor kilkunastu artykułów dotyczących literatury polskiej radykalnej prawicy lat 30. Zainteresowania naukowe skupiają się na relacjach literatury i polityki, kulturowej teorii i praktyce tekstu, komunikacji kulturowej, ideologicznej, poli‑ tycznej, społecznej. Interesuje się również dyskursami: władzy, kategorią narzucenia i opresji w języku, losem kategorii estetycznych w totalitaryzmie, próbami opisu świata politycznego za pomocą kategorii z pogranicza estetyki i polityki, dyskursem antysemic‑ kim. Współredaktor i pomysłodawca książki: Analizować nienawiść, Dyskurs antyse‑ micki jako tekstowe wyzwanie (Warszawa 2011).


18

Kierunek Rubież

Powrót utopii

Bartosz Kuźniarz

Złe oświecenie Od połowy dziewiętnastego wieku utopia nie miała na lewicy najlepszej prasy. Marks i Engels, mimo okazjonalnych gestów dobrej woli, traktowali socjalistów utopijnych z pobła‑ żaniem, sugerując naiwność i brak umocowania

się i rozwój spowodowały kryzys klasycznych

poglądów Saint‑Simona, Fouriera czy Owena

utopii społecznych. Nie oznacza to jednak,

w rygorystycznej, naukowej analizie. Wra‑

że utopia w ogóle przestała istnieć (…) wraz

żenie to potęgował fakt, że Marks nigdy nie

z rozwojem kapitalizmu nasilały się skłonno‑

żałował swoim ideowym przeciwnikom żółci

ści do myślenia utopijnego. Utopia stawała się

i atramentu. Z kolei jedna z ważniejszych prac

powszechnym elementem świadomości. Była

Engelsa nosi znamienny tytuł Rozwój socjali‑

sposobem na pozorne «pocieszenie» szarego

zmu od utopii do nauki. Choć trzeba uczciwie

człowieka, który nie akceptował obiektywnej

przyznać, że dopiero w rękach mniej wrażliwych

rzeczywistości społeczeństwa kapitalistycz‑

na myślowe subtelności następców ten pierwot‑

nego, ale też i nie zdobywał się na możliwości

nie polemiczny pogląd zmienił się w dogmat

jego rewolucyjnych przeobrażeń. Stała się

i artykuł socjalistycznej wiary. W pracy Engelsa

źródłem iluzorycznych nadziei na zlikwido‑

socjalizm utopijny (wizja przyszłości), obok

wanie niesprawiedliwości społecznych przez

brytyjskiej ekonomii politycznej (analiza

radykalną, choć nie wymagającą bolesnych

teraźniejszości) i dialektyki Hegla (mechanizm

wstrząsów przebudowę. Jej pseudoradykalizm

zmiany historycznej), wymieniany jest jeszcze

przeciwstawiał się ideom socjalizmu nauko‑

jako jeden z trzech prądów myślowych, które

wego”1. Czyli wszystko jasne. Utopia to rady‑

stworzyły warunki dla powstania marksizmu.

kalizm dla mięczaków, wybieg zachodnich

Wprawdzie każdą z tych perspektyw teoretycz‑

intelektualistów, symulujących sprzeciw, ale

nych należało znieść i przezwyciężyć, nie były

w rzeczywistości nieskorych do prawdziwego,

one jednak z pewnością wrogie marksizmowi

rewolucyjnego przewrotu, którego logikę pro‑

w tym znaczeniu, jakie stało się później częścią

roczo przewidział socjalizm naukowy.

komunistycznego dogmatu.

Problem w tym, że na Zachodzie utopia

Posłuchajmy zresztą fragmentu zapatrzonej

nie cieszyła się wcale większym wzięciem niż

w marksizm, radzieckiej ortodoksji: „Powsta‑

w scenerii wytapetowanej filozofią marksi‑

nie naukowej teorii rewolucji w latach czter‑

zmu‑leninizmu. Po drugiej wojnie zachodni

dziestych XIX wieku, jej późniejsze umacnianie

przedstawiciele nowej lewicy szli utartym

Dekada Literacka 2/3 (251/252)

Rys. Bartosz Krot


19 szlakiem krytyki oświecenia, totalitaryzmu,

Mniej muzykalnym czytelnikom podobne

nowoczesności i zagłady, z czasem wzbogaca‑

sformułowania mogą z pewnością wydać się

jąc swoje analizy o elementy „libidalnych pły‑

mało treściwe. Gdzie indziej Foucault wykłada

wów”, ustanawiających ciało i pragnienie w roli

jednak tę samą strategię in abstracto, doko‑

podstawowego nośnika społecznego protestu.

nując klasyfikacji przestrzeni, posiadają‑

Z łatwym do przewidzenia rezultatem. Wraz

cych „szczególną właściwość pozostawania

z zatrutą wodą snu o czystości wylewano

w związku ze wszystkimi innymi, w taki

kolejne i niewątpliwe zdobycze oświecenia.

sposób, że zawieszają one, neutralizują lub

Postęp, utopię i rewolucję, jako praktyczno‑spo‑

odwracają charakter związków społecznych,

łeczne wcielenia wyklętej idei całości, odesłano

których stanowią ucieleśnienie, powtórzenie

do historycznego lamusa. Zamiast projektu

lub refleksyjne odbicie”3. Chodzi więc o prze‑

i całościowej zmiany społecznej większość

strzenie odsyłające do całości relacji zachodzą‑

lewicowych myślicieli zaczęła opowiadać się po stronie logiki lokalnych zerwań, rozprosze‑ nia czy transgresji. Cień rzucany na egzysten‑ cję milionów ludzi przez wspomnienie zagłady, podsycający strach przed kolejnym totalnym „eksperymentem”, doprowadził poszukiwania społecznej alternatywy do krainy półcieni i mętów, odprawiających trefne praktyki gdzieś na dalekich rubieżach systemu. Wbrew rozpo‑ wszechnionym w socjalistycznym bloku prze‑ konaniom, i dokładnie w myśl marksistowskiej ortodoksji, również nowa (zachodnia, akade‑ micka, kulturalna) lewica bardzo niechętnie,

Foucault umieszcza jeszcze trze‑ cią kategorię przestrzeni, którą stanowi lustro. W lustrze „widzę się tam, gdzie mnie nie ma, w nie‑ rzeczywistej przestrzeni, która otwiera się potencjalnie poza jego powierzchnią (…) utopia lustra.

choć z krańcowo innych niż u Marksa powodów,

cych w społeczeństwie. Za ich pośrednictwem

przyznawała się do utopii.

możliwy jest ogląd tego, czym dana wspólnota jest w ogóle, nie zaś tylko w swych poszcze‑

Inna przestrzeń

gólnych przejawach czy aspektach. Co więcej,

Ten anarchiczny i estetyzujący impuls przeni‑

obraz ten, nawet jeśli całkiem wierny, oddaje

kający krytykę społeczną drugiej połowy dwu‑

nam społeczeństwo niejako w cudzysłowie,

dziestego wieku widać szczególnie wyraźnie

ujęte w nawias, a często z postawionym przed

w pracach Michela Foucaulta. Krótki manifest

nim znakiem negacji.

postawy teoretycznej francuskiego filozofa

Do tego typu przestrzeni należą, po pierw‑

zawiera Przedmowa do pierwszego wydania

sze, utopie. „Przedstawiają one samo społeczeń‑

Historii szaleństwa w dobie klasycyzmu. Czy‑

stwo doprowadzone do perfekcji, lub całkowi‑

tamy w niej, że chcąc wyzwolić się spod tota‑

tego rozkładu, i zawsze należą do przestrzeni

lizującej, a ostatecznie również totalitarnej

ze swej istoty nierzeczywistych” (362). Po dru‑

władzy zachodniego rozumu i sprzężonych

gie, mamy przestrzenie „zrealizowanej utopii,

z nim karceralnych instytucji, „trzeba (…) będzie

w których wszystkie rzeczywiste rozwiązania

wytężyć słuch, pochylić się nad mamrotaniem

społeczne (…) są jednocześnie przedstawione,

świata, spróbować dojrzeć wielość obrazów,

podane w wątpliwość i przekroczone: rodzaj

które nigdy nie były poezją, mnóstwo fanta‑

miejsca, leżącego na zewnątrz wszystkich

zmatów, które nie osiągnęły nigdy barw bezsen‑

miejsc, dającego się jednak lokalizować.

nego czuwania”. I dalej, równie poetycko, mowa

W odróżnieniu od utopii, miejsca te, absolutnie

jest o konieczności wsłuchiwania się w „szmer

inne w stosunku do wszystkich rozwiązań spo‑

podziemnych owadów”2.

łecznych, których stanowią odbicie i o których


20 opowiadają, można określić mianem heteroto‑

i które stanowić mają punkty oporu, podmi‑

pii” (362). Z kronikarskiego obowiązku dodajmy,

nowujące totalne procedury zachodniego

że obok utopii i heterotopii, a właściwie pomię‑

rozumu. Po drugie, heterotopie, w przeciwień‑

dzy nimi, Foucault umieszcza jeszcze trzecią

stwie do swych utopijnych odpowiedników,

kategorię przestrzeni, którą stanowi lustro.

stanowią realnie istniejące miejsca, inną, choć

W lustrze „widzę się tam, gdzie mnie nie ma,

zarazem namacalną przestrzeń, która już

w nierzeczywistej przestrzeni, która otwiera

teraz zapewnia odwiedzającym ją rozbitkom

się potencjalnie poza jego powierzchnią (…)

schronienie i odpoczynek od formatujących

utopia lustra. Jednocześnie, mamy tu do czy‑

wpływów systemu. Heterotopia znajduje się

nienia z heterotopią. Lustro naprawdę istnieje

na obrzeżach dominującego porządku, jednak

i wywiera zwrotny wpływ na miejsce, w którym

istnieje, wywiera wpływ, już teraz może stać się

się znajduję (…) Jestem nieobecny w miejscu,

czyjąś odskocznią. Pod koniec tekstu Foucault

w którym się znajduję, ponieważ widzę siebie

pisze: „Pomyślmy o statku, dryfującym kawałku

tam” (352). W tekście nie pada żaden przykład

przestrzeni, miejscu pozbawionym miejsca,

„miejsca będącego lustrem”. Można się jednak

żyjącym w odosobnieniu, zamkniętym i równo‑

zastanawiać, czy jego zasady działania nie

cześnie zdanym na nieskończony ocean, a przy

ucieleśniają przypadkiem teorie społeczne.

tym, z portu do portu, hals za halsem, z bur‑

Konfrontują nas one z obrazem samych siebie,

delu do burdelu, płynącym po najdalsze kolo‑

który posiada moc refleksyjnego odrywania

nie, w poszukiwaniu drogocennych skarbów

nas od zajmowanego w przestrzeni społecznej

ukrytych w ich ogrodach. Wtedy zrozumiemy

miejsca. „W teorii społecznej rozpoznanie fak‑

nie tylko, dlaczego był on głównym czynnikiem

tów jest ich krytyką” – pouczał w Człowieku

wzrostu gospodarczego (…) ale także najwięk‑

jednowymiarowym Herbert Marcuse. A jeśli tak,

szą skarbnicą wyobraźni dla naszej cywilizacji

to slogan „teorii krytycznej”, choć może pełnić

od szesnastego wieku po dzień dzisiejszy. Sta‑

pewną funkcję retoryczną, w swej istocie jest

tek jest heterotopią par excellence. W cywili‑

zwykłym pleonazmem. Od teorii wystarczy

zacjach, gdzie go brakuje, marzenia wysychają,

wymagać prawdziwości, spełnienia warunku

przygodę zastępuję się szpiegostwem, a korsa‑

adequatio. Nie trzeba krzykliwych komenta‑

rzy policją” (352).

rzy. Gdy rzeczywistość niedomaga, spojrzenie

Krytyka społeczna podążająca, hals za hal‑

w dobrze wypolerowane lustro stanowi najwy‑

sem, tropem wytyczonym przez Foucaulta

mowniejszą krytykę.

powinna zatem umieć dwie rzeczy: dotrzeć do obszarów, gdzie nie sięga władza systemu,

Po najdalsze kolonie

a gdy już się tam znajdzie, wykorzystać skarby

Krótki tekst o heterotopiach nie tylko dobrze

odnalezione w ich ogrodach do stworzenia

oddaje charakter społecznego zaangażowania,

nowej, lepszej i mniej opresyjnej formy życia.

któremu przez całe życie hołdował Foucault,

Założenie jest w każdym razie takie, że zasoby

lecz pokazuje kierunek politycznych poszu‑

pozwalające zerwać ze światem późnego

kiwań całego pokolenia tworzących od końca

kapitalizmu już istnieją. Inność jest możliwa.

lat sześćdziesiątych myślicieli nowolewico‑

Wystarczy ją tylko odkryć i wyzwolić. Wpraw‑

wych. Uściślijmy: heterotopie to wypełnione

dzie my zapomnieliśmy, co znaczy dobre życie,

„szmerem podziemnych owadów” marginesy,

ale za siedmioma morzami, w najdalszych kolo‑

strefy graniczne, w których strukturalna prze‑

niach, mieszkają ludzie piękni i w naturalny

moc systemu zaczyna się strzępić i rozrywać.

sposób szczęśliwi. To jednak nie wszystko.

Komuny hippisowskie, squaty, pokoje tajem‑

Pierwiastek odwracający istniejące stosunki

nych schadzek kochanków. Miejsca, które

władzy i zapewniający umiejącym z niego

Foucault z takim znawstwem i upodobaniem

korzystać śmiałkom możliwość autentycznego

przemierzył (nie tylko) w swoich pracach

życia tkwi również w naszym wnętrzu. Te dwa

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


21 elementy – natura i nieświadomość – w ich róż‑

w towarzystwie kochanka i gdzie niedozwo‑

nych pojęciowych odsłonach, takich jak wspól‑

lony seks jest w pełni bezpieczny i jednocześnie

nota plemienna, ciało czy pragnienie, stanowiły

w pełni ukryty, ma miejsce na uboczu, ale nie

inspirację i punkt oparcia dla uprawianej przez

pod gołym niebem” (355–356). Także heteroto‑

nową lewicę krytyki. W pewnym sensie jej stra‑

pia par excellence, czyli żeglujący hals za hal‑

tegia osiągnęła zresztą pełny sukces. Naturę

sem w poszukiwaniu drogocennych klejnotów

i nieświadomość rzeczywiście udało się wyzwo‑

statek, posiada swój rynkowy odpowiednik

lić. W obu znaczeniach tego słowa: zapewnienia

w postaci seks‑turystyki. Luksusowe rejsy,

swobody działania, jak i wydobycia zawartej

Problem nie w tym, że system mnie oszukuje sztucznymi zaspo‑ kojeniami, ale w tym, że przy‑ zwyczaiłem się żreć ponad miarę. Właśnie dlatego ruch młodzie‑ żowy końca lat sześćdziesiątych, głoszący emancypację wszyst‑ kich i wszystkiego, zdaniem Finkielkrauta nie tylko nie naru‑ szył logiki systemu, ale „unice‑ stwił to, co w jego ramach nie odpowiadało wymogom życia, czyli właśnie systemu”.

w nich potencjalnej energii. Statki heteroto‑ pii dotarły do najdalszych kolonii, a klejnoty ukryte w ich ogrodach ujrzały światło dzienne, poszerzając ofertę wielu zachodnich instytucji. Czy można sobie wyobrazić, że gdzieś na świe‑ cie kopie dziś futbolówkę cudownie zdolny nastolatek, o którego istnieniu nie wiedzą skauci bogatych klubów piłkarskich? Niektóre szczepy zamieszkujące terytorium południo‑ wego Sudanu nazywane są plemionami mode‑ lek i graczy koszykówki. Kapitalizm był już wszędzie, wziął stamtąd, co uznał za stosowne, w międzyczasie zamieniając dumną biedotę w rzeszę sfrustrowanych konsumentów. Także pragnienie przestało być czymś wstydliwym. Seks może być ciągle źródłem całkiem przy‑ jemnych doznań, ale, jak na ironię, nie budzi już w nikim większych emocji. „Zupełnie niedawno – pisze Foucault, łącząc w jednym obrazie wątki natury i nieświadomości – została wynaleziona nowa postać czasowej heterotopii, heterotopia wakacyjnej wioski: rodzaj polinezyjskiej osady, oferującej trzy krótkie tygodnie prymitywnej

względnie czarterowe loty do Tajlandii, Brazylii

i odwiecznej nagości mieszkańcom miast” (355).

czy Kuby stanowią dziś odrębną gałąź prze‑

Zachwyt francuskiego filozofa zrozumieć

mysłu, odnotowywaną w dokumentach wielu

dziś równie trudno, co infantylne „bed‑ins”,

międzynarodowych instytucji. Seks‑turystyka

łóżkowe strajki okupacyjne, organizowane

to heterotopia, której przydarzył się dramat

w 1969 roku przez Johna Lennona i Yoko Ono.

urzeczywistnienia, to lewicowość à la Foucault,

Wiele z tego, co pod koniec lat sześćdziesią‑

którą menedżerowie agencji turystycznych

tych wiązało się z odwagą i nosiło znamiona

potraktowali jako zaczyn masowego projektu.

duchowego eksperymentu, dziś podawane

Alain Finkielkraut, filozof wiązany dziś

jest w postaci marketingowej oferty. „Ten

z konserwatyzmem, choć wywodzący się

rodzaj heterotopii, który zniknął już niemal

z licznego we Francji grona anarchizujących

całkowicie z naszej cywilizacji – entuzjazmuje

soixante‑huitards, uczestników paryskiego

się Foucault w czymś na kształt poetyckiej

maja 1968 roku, powiedział kiedyś o tamtych

parodii folderu reklamowego nocnego klubu

wydarzeniach, że podobnie jak inne bunty mło‑

– można odnaleźć w amerykańskim pokoju

dzieżowe tamtego okresu toczył się on o wiele

«motelowym», który odwiedza się samochodem

bardziej pod dyktando indywidualizmu niż


22

Coś wisiało w powietrzu, jakaś radykalna zmiana, zaś lawina mogła z wierzchołka tej góry potoczyć się w zupełnie różnych kierunkach. To, że wyszło jak zwy‑ kle, nie powinno być odczytywane w kategoriach dziejo‑ wej konieczności, ale jako rezultat wyjątkowego splotu historycznych okoliczności, nakładających na całą sytu‑ ację określone strukturalne ograniczenia. w imię solidarności społecznej. W rezultacie,

emancypację wszystkich i wszystkiego, zda‑

ruch młodzieżowy lat sześćdziesiątych nie

niem Finkielkrauta nie tylko nie naruszył logiki

zakwestionował niczego, co z taką pasją ata‑

systemu, ale „unicestwił to, co w jego ramach

kował. Wręcz przeciwnie: zniszczył on ostatnie

nie odpowiadało wymogom życia, czyli właśnie

bastiony oporu wobec kroczącego ku światowej

systemu”. Natura i nieświadomość, wcześniej

dominacji systemu. „Za sprawą skrajnego indy‑

zapewniające kontestatorom systemu archi‑

widualizmu – mówi Finkielkraut w wydanym

medesowy punkt oparcia, dostały się w tryby

w 1999 roku wywiadzie‑rzece Niewdzięczność

kapitalistycznej akumulacji, stając się kolejnym

– kontestatorzy odkrywali i uświęcali zasady

źródłem zysku.

charakterystyczne dla tego samego społe‑ czeństwa, z którym, jak im się zdawało, toczyli

Lewicowy Goliat

walkę”4. Skoro „zabrania się zabraniać”, a każdy

Ten obraz warto odrobinę wycieniować. Nie

„kto nie jest mną, jest agentem represji wobec

jest oczywiście żadną tajemnicą, że rewolta stu‑

mnie” – jak głosiły wypisywane na paryskich

dencka lat sześćdziesiątych, nie tylko w swym

murach „rewolucyjne” odezwy sytuacjonistów

paryskim wcieleniu, toczyła się w atmosferze

– bycie sobą przestaje wiązać się z jakimkolwiek

upojenia wolnością, częstokroć potęgowanego

wysiłkiem, jakimkolwiek świadomym i konse‑

przez unoszące się nad namiotami komitetów

kwentnym projektem przemiany wewnętrznej.

ludowych dymne obłoki. Wbrew sugestiom

Sobą staje się od tej pory każdy, kto je dokładnie

Finkielkrauta, nie stanowi to jednak argu‑

to, na co ma w danym momencie ochotę. Fin‑

mentu podważającego szczerość ówczesnego

kielkraut słusznie zauważa, że w dzisiejszym

buntu. W Postscriptum w sprawie terroru

społeczeństwie konsumpcyjnym nie mamy

i wzniosłości Lyotard pisze o doznawanym

do czynienia „z tryumfem imitacji i sztucz‑

podczas politycznych przewrotów uczuciu

ności, tylko z apoteozą funkcji organicznych.

entuzjazmu i wzniosłości jako nieomylnym

Nie z konfiskatą życia, lecz z życiem rozbu‑

– i właściwie jedynym – dowodzie celowości

chanym, bulimicznym, przed żarłocznością

dokonujących się wtedy przemian. Rozróż‑

którego nie uchroni się żaden przedmiot tego

niając za Kantem wolność transcendentalną

świata”. Krótko mówiąc, problem nie w tym,

i empiryczną, Lyotard powołuje się na istnienie

że system mnie oszukuje sztucznymi zaspo‑

idei, „których przedmiotu nie można przedsta‑

kojeniami, ale w tym, że przyzwyczaiłem się

wić, mają [one bowiem] tylko swoje analoga,

żreć ponad miarę. Właśnie dlatego ruch mło‑

znaki, hipotezy”5. Do tego rodzaju idei należy

dzieżowy końca lat sześćdziesiątych, głoszący

celowość historii ludzkiej. Z tego powodu

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


23 nie może istnieć polityka wzniosłości (chcąc

sześćdziesiątych dwudziestego wieku, kiedy

empirycznie skonsumować to, co transcenden‑

kapitalistyczna baza przechodziła, w myśl nie‑

talne i nie dające się przedstawić, niechybnie

których marksistowskich periodyzacji, kolejną

skończyłaby się terrorem), ale istnieje wywo‑

ze swych dziejowych metamorfoz.

łana wzniosłością estetyka. Lyotard podkre‑

Łatwo w tej sytuacji powiedzieć, w duchu

śla za Kantem, że wzniosły afekt, na przykład

Finkielkrauta, że rewolta studencka była tylko

entuzjazm obserwatorów rewolucji, ma „war‑

kolejną z dziejowych „chytrości” kapitalistycz‑

tość sygnału politycznego”. Ludzie wyczuwają

nego systemu. W poszukiwaniu nowych prze‑

w rewolucji obecność nieprzedstawialnej, z naj‑

strzeni ekspansji miałby on doprowadzić wów‑

wyższym trudem dającej się sformułować Idei

czas do wyzwolenia takich pokładów energii

(dziejowej celowości), i dlatego reagują bezwa‑

społecznej, które kapitalizm mógłby natych‑

runkowym, bliskim upojenia entuzjazmem:

miast przechwycić i przetworzyć na paliwo

„Aktorzy, bohaterowie politycznego dramatu

dla swej tym dynamiczniejszej reprodukcji.

zawsze są podejrzewani i zawsze powinni być

Prawdziwsza wydaje się jednak interpretacja

podejrzewani o powodowanie się partykular‑

mówiąca o roku 1968 jako klasycznym momen‑

nymi i interesownymi motywami. Ale wznio‑

cie bifurkacji. Coś wisiało w powietrzu, jakaś

słe uczucie, jakiego doznaje publiczność wobec

radykalna zmiana, zaś lawina mogła z wierz‑

dramatu, leży poza podejrzeniami”.

chołka tej góry potoczyć się w zupełnie róż‑

Tak więc fakt, że statek studenckiej hetero‑

nych kierunkach. To, że wyszło jak zwykle,

topii stał się na pewien czas statkiem pijanym,

nie powinno być odczytywane w kategoriach

nie tylko nie dowodzi jałowości czy partyku‑

dziejowej konieczności, ale jako rezultat

larnej interesowności tamtego zrywu (zarzuty

wyjątkowego splotu historycznych okolicz‑

stawiane w Polsce buntującej się z nudów

ności, nakładających na całą sytuację okre‑

„bananowej młodzieży”), ale wręcz przeciwnie,

ślone strukturalne ograniczenia. Studenci

stanowi certyfikat autentyzmu studenckiej

mieli prawo i obowiązek się zbuntować. Ich

rewolty. W końcu sto lat wcześniej, gdy pewien

entuzjazm nie był chorobliwym zachłyśnię‑

młody mieszkaniec Paryża ujął doświadczenie

ciem się wolnością, ale dowodem na obecność

miejskiego życia właśnie w metaforę pijanego

zasilającej ich protesty z transcendentalnego

i prującego fale egzotycznych mórz statku, nad

pułapu Idei. Finkielkraut, potępiając rewoltę

Europą przetaczały się watahy jak najbardziej

studencką właściwie w czambuł, popełnia więc

wywrotowych biesów, widm i upiorów:

błąd, przed którym w innym kontekście, za Aro‑ nem, sam przestrzega. „Retrospektywna iluzja

Pośród wściekłych kołysań przypływów, odpływów, Ja przeszłej zimy głuchszy nad mózgi dziecinne, Biegłem! Tryumfalniejszych nie zaznały dziwów Półwyspy wzięte lądom przez bezdroże płynne6.

fatum” polega na tym, że znając ostateczne następstwa pewnych wydarzeń, zawsze znaj‑ dzie się fakty, które potwierdzą, że to, co się wydarzyło, musiało się wydarzyć. Izrael wygrał cztery prowadzone przez siebie wojny, więc od początku był bliskowschodnim Goliatem7. Studenci doprowadzili do legitymizacji byle jakiego indywidualizmu, więc ich sprzeciw był od początku fałszywy. To jednak wyłącznie

Ukuta przez Rimbaud metafora biegu, obo‑

złudzenie optyczne, wywołane dzielącym nas

jętnego na historię (przeszłe zimy), pełnego

od opisywanych wydarzeń dystansem. Zezu‑

nowych doznań (tryumfalne dziwy), wśród

jąc przez ramię na oddalający się krajobraz,

zagarnianych przez płynne bezdroża form

mamy skłonność, by zapominać o wypełniają‑

(wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu),

cej każdą teraźniejszość mieszaninie niepew‑

jak ulał pasuje również do doświadczeń lat

ności i nadziei.


24 archimedesowy dla skutecznej krytyki”8. Tylko

Filozofia pany

czy sama potrzeba krytyki, imperatyw odnaj‑

Co nie zmienia faktu, że natura i nieświado‑

dywania krytycznego dystansu, nie jest obec‑

mość utraciły dziś zdolność dystansowania

nie strategicznym błędem? W tle „skutecznej

człowieka wobec kapitalistycznego świata.

krytyki” kryją się wszak założenia podobne

„Inność” stała się jednym z synonimów „ryn‑

do tych, które przyświecały Foucaultowi pod‑

kowej niszy”. Natura, rozumiana jako nieska‑

czas tworzenia pojęcia heterotopii. Przypo‑

żony nowoczesną racjonalnością wzorzec

mnijmy: heterotopie już istnieją, już można

życia, ulotniła się wraz z rozwojem telewizji

w nich zamieszkać, już dają się posłyszeć

satelitarnej i technik komunikacyjnych, które

w mamrotaniu podziemnych owadów. Wystar‑

zaszczepiły zachodnie aspiracje trzem miliar‑

czy spojrzeć na człowieka pod odpowiednim

dom ludzi utrzymujących się na całym świecie

kątem, znaleźć miejsce dostatecznie oddalone

za mniej niż dwa dolary dziennie. W rezulta‑

od centrum, aby spod warstwy fałszu ukazała

cie, na Polinezji nie mieszka już żaden dziewi‑

się naszym oczom nietknięta i gotowa do uży‑

czy lud, którego sposób życia wystarczyłoby

cia prawda. Zarówno heterotopie, jak i krytyka

odkryć, opisać, a następnie uczynić zeń model

społeczna odsyłają do zasobów istniejących

społeczny dla zepsutych obywateli Zachodu.

poza czy też może „przed” nimi; mniej lub bar‑

Podobny los spotkał naturę w znaczeniu przed‑

dziej świadomie zakładają one, że prawda jest

wiecznej mądrości, przemawiającego w naszym

w świecie obecna, została jedynie przez ludzi

wnętrzu głosu kosmicznej matki, którą trzy

zapomniana.

miliardy lepiej urodzonych istot ludzkich

Tyle że ów inny, bardziej autentyczny świat,

ceni sobie zwłaszcza w postaci nastrojowych

w ogromnej mierze dzięki skuteczności eman‑

widoczków na ekranach noszonych przez nich

cypacyjnych zabiegów nowej lewicy, już nie

wszędzie elektronicznych gadżetów. Potęga nie‑

istnieje. Heterotopie padły ofiarą własnego

świadomości poległa w starciu z przemysłem

sukcesu. Ponowoczesność jest pod wieloma

reklamowym, o czym można się przekonać, gdy

względami nazwą procesu, w którym lewicowa

nasze spontaniczne i najbardziej własne odru‑

strategia wyzwalania inności została przejęta

chy popychają nas do kupowania przedmiotów,

i cynicznie wykorzystana dla własnych celów

których nasz sąsiad w cudowny sposób zdaje

przez rynek – choć, jak starałem się pokazać,

się pragnąć jeszcze gwałtowniej od nas.

zbyt prostackie byłoby twierdzenie, że przed‑

„Wyprowadzona tu z mozołem analiza –

stawiciele nowej lewicy od początku byli tylko

moglibyśmy powtórzyć za Fredricem Jame‑

zgrają pożytecznych idiotów, którymi posłu‑

sonem, od którego pochodzi używana przeze

żył się w swej bezgranicznej chytrości kapi‑

mnie w tekście para natura‑nieświadomość

talistyczny rozum. Wielu ludzi nie musi dziś

– sugeruje jednak, że dystans w ogólności

wstydzić się tego, kim jest, właśnie dzięki inspi‑

(a w szczególności „dystans krytyczny”)

rowanym przez nich protestom.

w nowej przestrzeni postmodernizmu został

Od losu heterotopii ważniejsza jest jednak

całkowicie zniesiony. Jesteśmy w niej skąpani

z pewnością aktualna kondycja teorii kry‑

i zanurzeni do tego stopnia, że nasze ponowo‑

tycznej czy też, ogólniej, całej nowolewicowej

czesne ciała tracą przestrzenne współrzędne

maniery, by nie powiedzieć „fetyszu” społecznej

i praktycznie (a tym bardziej teoretycznie) nie

krytyki. Coraz wyraźniejsze, a w każdym razie

są w stanie zyskać jakiegokolwiek dystansu;

taką tezę chciałbym tu na zakończenie postawić,

tymczasem, jak już zauważyliśmy, ekspan‑

staje się bowiem przekonanie o wyłącznie nega‑

sywny kapitał międzynarodowy penetruje też

tywnej roli, jaką może ona pełnić w naszych

i kolonizuje właśnie te przedkapitalistyczne

próbach lepszego urządzenia świata. Pewnych

enklawy (Naturę i Nieświadomość), które

rzeczy krytyka zrobić nie potrafi. Nadzieja,

niegdyś stanowiły eksterytorialny punkt

że wynalazek kolejnego „wywrotowego” pojęcia

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


25 obnażającego hipokryzję władzy odsłoni wresz‑

konotacji. Krytyka, podobnie zresztą jak hete‑

cie kryształ godnego ludzkiego życia, okazała

rotopia, skrycie fantazjuje o innym i lepszym

się płonna. Pod gębą jest najwyraźniej tylko

życiu, które już gdzieś się toczy. W tym sensie

kolejna gęba. Gdyby doprowadzić do końca

ukrytym surowcem krytyki jest rzeczywistość.

pracę społecznej dekonstrukcji, nie zostanie

Tymczasem utopia bliższa byłaby marzeniom.

nam już w rękach nic, co choćby mętnie przy‑

O wiele odważniejszym, choć zarazem snutym

pominało człowieka (Jacques Derrida, arcy‑

na jawie i skłaniającym się ku jasnej, a nie zaka‑

mistrz dekonstrukcji, mawiał, że ostatecznym

zanej i egzotycznie uwodzicielskiej stronie rze‑

horyzontem jego metody jest sprawiedliwość,

czywistości. Marzenia kroczą do przodu i stano‑

choć czasami trudno oprzeć się wrażeniu,

wią źródło własnego ruchu. Fantazje są bierne,

że słowo to stanowi dla niego rodzaj obron‑

pozwalają się przyciągać i uwodzić, będąc nie‑

nego zaklęcia – niczym wyraz „mamo” powta‑

mal całkowicie pozbawione własnego ciążenia

rzany przez chorego na szpitalnym łóżku nie

czy substancji. To nie przypadek, że najgłębszy

po to, aby wezwać do siebie konkretną osobę,

od lat trzydziestych dwudziestego wieku kryzys

ale z uwagi na kojące brzmienie składających

finansowy nie dał impulsu do zmiany. Cała lewi‑

się na to słowo sylab). Mówiąc inaczej, dobro

cowa propozycja dla świata streszcza się obec‑

nie jest brakiem czy nawet konsekwentnym

nie w nieświadomym życzeniu, aby raz jeszcze

usuwaniem zła, lecz praktykowaniem okre‑

zrobić to samo, w odrobinę szerszym gronie, uni‑

ślonej wizji dobra. Słynne zalecenie z Listu

kając w miarę możliwości kilku bolesnych, ale

do Rzymian nie brzmi „zło dobrem usuwaj”,

w gruncie rzeczy dosyć marginalnych błędów.

lecz „zło dobrem zwyciężaj” – różnica między

Powiedzmy to wszystko jeszcze inaczej:

ciągłym zezowaniem na twarz niegrzecznego

pokolenie tworzących od końca lat sześćdzie‑

i mającego naśladować nasze szlachetne

siątych myślicieli to grono socjologicznych

uczynki dziecka a robieniem wszystkiego, aby

wrażliwców, którzy doprowadzili do perfekcji

prowadzić jak najlepsze i najskromniejsze

narzędzia pozwalające krytykować struktury

życie, do jakiego jesteśmy zdolni. Z jakiegoś

istniejącego społeczeństwa. Na pytanie „jak

powodu wciąż potrafimy przeoczyć myśl tak

żyć?” odpowiadali oni również we właściwy

oczywistą, jak ta, że dobra przybywa na świe‑

socjologom sposób. Dobre życie jest czymś,

cie nie wtedy, kiedy uda nam się powstrzymać

co się odkrywa, a nie tworzy. W każdym zaś

od olbrzymiej liczby bardzo złych rzeczy, ale

razie, twórczość zalecana przez część myślicieli

wtedy, kiedy zrobimy jedną rzecz dobrą. Lub

postmodernistycznej lewicy polegać miała

jeszcze inaczej: dobro z pewnością nie pojawi

raczej na nieskrępowanej ekspresji własnego

się na świecie, kiedy przez całe życie będziemy

wnętrza, niż na świadomym dążeniu do znaj‑

bezbłędnie unikać zła. Szansę otrzymuje ono

dującego się ponad nami dobra. Taki sposób

dopiero wtedy, kiedy choć raz zdecydujemy się

myślenia okazał się błędem, który na dłuższą

podążyć za czymś, co być może jedynie wydaje

metę zamknął nas w pułapce własnych fantazji.

nam się czymś dobrym.

O swoich potrzebach opowiadamy jedynie ano‑

Przeciwieństwem skupionego na krytyce

nimowym ankieterom (także tym zliczającym

sposobu myślenia są utopie, co tłumaczyć

nasze kliknięcia na stronach internetowych

może ich postponowanie w myśli lewicowej

i wypłacającym na tej podstawie honoraria ich

drugiej połowy dwudziestego wieku. Wezwa‑

właścicielom i twórcom). W rezultacie, dzięki

niem krytyki jest wizja wyzwolenia. Utopii

przygotowanej przez nich „specjalnie dla nas”

zależy na świadomej i ukierunkowanej twór‑

ofercie coraz częściej robimy dziś to, czego

czości. Powiedziałbym, że fascynacja krytyką

skrycie chcemy – zapominając, że to, czego

pozostaje w związku z tą szczególną aktyw‑

skrycie chcemy, dostarcza nam w postaci

nością ludzkiego umysłu, jaką stanowią fanta‑

łatwych do spożycia gotowców rynek. Konsu‑

zje – z całym bagażem otaczających to słowo

mując własne fantazje, zjadamy własny ogon,


26

Hannah Arendt napisała kiedyś, że prawdy o Holokauście nie może poznać świadek, a jedynie myśliciel. Prawdy, innymi słowy, można dotknąć wyłącznie myślą. Zmysły i doświadczenia nie‑ ustannie nas oszukują. Tylko kto ma jeszcze odwagę, by o tej pla‑ tońskiej mądrości pamiętać? zdumiewając się jego łagodnym dla naszego podniebienia smakiem, a przy okazji prze‑ kształcając się bezwiednie w największych tyranów samych siebie. Zapytany „jak żyć?”, filozof prosi o parę dni spo‑ kojnego namysłu, a potem wraca z odpowiedzią, której dziwaczna zuchwałość zdumiewa często nawet jego. Dobrze wie, że nie jest to jednak dostateczny powód, aby tę odpowiedź odrzucić. „Nie może być bowiem nic bardziej szkodliwego i mniej godnego filozofa – poucza Immanuel Kant w Krytyce czystego rozumu – niż wulgarne powoływanie się na doświadczenie rzekomo niezgodne (z ową ideą); nie byłoby przecież wcale do niego doszło, gdyby w odpowiednim czasie poczyniono zgodnie w ideami właściwe kroki i gdyby wszelkich dobrych zamiarów nie były udaremniły, zamiast idei, surowe, bo wła‑ śnie z doświadczenie wzięte, pojęcia” . Hannah 9

– filozof i socjolog. Pracuje w Zakładzie Filozofii

Arendt napisała kiedyś, że prawdy o Holokau‑ ście nie może poznać świadek, a jedynie myśli‑

Współczesnej i Społecznej

ciel. Prawdy, innymi słowy, można dotknąć

na Uniwersytecie

wyłącznie myślą. Zmysły i doświadczenia nie‑

w Białymstoku. Autor

lektury. Współczesność jest wielkim cmenta‑ rzyskiem idei, które skonfrontowano z wyni‑ kami aktualnych sondaży. Socjologia krytyczna niczego tutaj nie zmieni. Tylko wierna idei filo‑ zofia próbuje znaleźć odpowiedź na naprawdę wywrotowe pytanie, które z zupełnie innych pobudek stawiają sobie dziś wyłącznie ekono‑ miści: „Jak dać ludziom to, czego oni nie chcą?” Przypisy: 1. A. W. Ikonnikow, Od architektury nowoczesnej do postmodernizmu, wyd. cyt., s. 14 (co ważne w tym kontekście, radzieckie wydanie tej książki ukazało się w 1982 roku). 2. M. Foucault, Przedmowa, przeł. T. Komendant, w: M. Foucault, Szaleństwo i literatura, Warszawa 1999, s. 10 i 11. 3. M. Foucault, Of Other Spaces: Utopias and

Dlatego dziś przyszła pora na filozofów.

Bartosz Kuźniarz

książki, porzucają ją natychmiast po obejrzeniu filmu nakręconego na podstawie przeczytanej

Heterotopias, w: Rethinking architecture, red. N. Leach, Londyn i Nowy Jork 1997, s. 362. Foucault napisał tekst Des Espaces Autres (dostępny w oryginalnej wersji pod adresem: http://foucault.info/documents/hetero‑ Topia/foucault.heteroTopia.fr.html) w Tunezji w 1967 roku. Stanowił on podstawę wygłoszonego wów‑ czas przez francuskiego filozofa wykładu. Rękopis został przygotowany do druku o wiele później, na oko‑ liczność wystawy w Berlinie w 1984 roku, a więc tuż przed śmiercią Foucaulta. Po raz pierwszy opubliko‑ wało go pismo „Architecture/Mouvement/Continuité” w październiku tego samego roku. Wszystkie cytaty w niniejszym tekście, jeśli nie zaznaczono inaczej, odsyłają do angielskiego przekładu eseju Foucaulta. Numery stron umieszczam w nawiasach. 4. A. Finkielkraut, Niewdzięczność, przeł. S. Królak, Warszawa 2005. Ten i dwa kolejne cytaty: s. 122–123. 5. J‑F. Lyotard, Postscriptum w sprawie terroru i wzniosłości, w: tegoż, Postmodernizm dla dzieci. Korespondencja 1982–1985, przeł. J. Migasiński, Warszawa 1998. Ten i dwa kolejne cytaty: s. 96 i 97. 6. A. Rimbaud, Statek pijany, przeł. Miriam, w: tegoż, Wybór poezji, Wrocław 2004, s. 32.

ustannie nas oszukują. Tylko kto ma jeszcze

7. Por. A. Finkielkraut, Niewdzięczność, dz. cyt., s. 57.

Postmodernism. Teorie

odwagę, by o tej platońskiej mądrości pamię‑

8. F. Jameson, Postmodernizm, czyli logika kulturowa

społeczne myślicieli póź‑

tać? Nie ma dziś chyba większej utopii niż

książek Goodbye Mr.

nej lewicy (Monografie FNP, Toruń 2011) oraz Pieniądz i system. O diable w gospo‑ darce (Kraków 2006).

wiara w moc sprawczą myśli. W pewnym sen‑ sie żyjemy dziś jak dzieci, które wytworzywszy sobie w głowie pewną ideę ulubionego bohatera Dekada Literacka 2/3 (251/252)

późnego kapitalizmu, przeł. M. Płaza, Kraków 2011, s. 48. 9. I. Kant, Krytyka czystego rozumu, przeł. R. Ingarden, t. II, Warszawa 1957, s. 26.


27

Kierunek Rubież

Portret domyślny O sztuce zawsze dobrej i zawsze demonicznej Katarzyna Chocha

A

„Nikt nie jest kimś, jeden człowiek nieśmiertelny jest wszystkimi ludźmi. Jak Cornelius Agrippa, jestem bogiem, jestem bohaterem, jestem

merykańska rzeźbiarka Louise Bourgeois

filozofem, jestem demonem i jestem światem, co jest męczącym sposo‑

żyła w przekonaniu, że jedyną odpowie‑

bem powiedzenia, że nie istnieję. Pojęcie świata jako systemu doskona‑

dzialnością artysty za dzieło jest uczciwość

łych kompensacji wywarło rozległy wpływ na Nieśmiertelnych.”

wobec samego siebie. Rozwijając tę myśl,

Jorge Luis Borges, Nieśmiertelny

powiedziałabym, że jedyną odpowiedzialnością odbiorcy sztuki powinna być umiejętność słu‑

– oba portrety psychologiczne w sztuce mają

chania twórcy. Wejście w relację artysta‑inter‑

miejsce uprzywilejowane. Kto nie współczuje

pretator jest z góry ułatwione, bowiem w ludz‑

Nosferatu, ten trąba. Kogo zniesmacza Matka

kiej naturze leży perwersyjna miłość do tych,

Boska Kwietna Jeana Geneta, sztuki nie czuje

którzy uginają się pod ciężarem własnego

w ogóle. Głód szaleństwa to nie wytwór pono‑

wizerunku. Chcemy pokracznych rzeźb, tra‑

woczesności, ani domena społeczeństwa

gicznych mitów, na suspens czekamy z wypie‑

narcystycznego. To odwieczny efekt Pigma‑

kami na policzkach, chcemy wejść twórcy pod

liona, który pozwala sztuce trwać i tworzyć

kołdrę i wiedzieć, kiedy wstrzymuje oddech.

sinusoidy na kartach historii. Wynieśliśmy

Te postacie na bezdechu, którym nie zakrze‑

szaleństwo na piedestał i zrobiliśmy to zgoła

pły jeszcze myśli, tworzą przestrzeń mitologii

bezwstydnie; dziś żyjemy w epoce hołdującej

tytanów. Sztuką uprawiają egzorcyzmy i tym

indywidualnościom. Chcemy więcej sztuki,

oczyszczeniem zaspokajają nasz głód szaleń‑

sztuki intymnej, szalonej, świeżej otwartymi

stwa. Leczą nas nie tylko nieokrzesani autorzy,

ranami. Pragniemy portretu domyślnego

ci barbarzyńcy systematyzujący świat w formy

– tytana‑pisarza, tytana‑malarza, tytana‑sza‑

pokraczne, szarpiące serce, niewygodne, nie‑

leńca, tytana‑satrapy. Potrzebujemy ich, żeby

wypowiedziane w innych językach niż język

usprawiedliwić się z co bardziej zwierzęcych

sztuki. Leczą nas podmioty liryczne. Cierpiący

myśli. Substancja tragedii to continuum

dręczyciel wzbudza taką samą litość, jak kato‑

naszych fantazji.

wany nastolatek. Wystarczy grymas głębokiego obrzydzenia sobą u tyrana, żeby przypisać jego

Tytanka i jej Maman

postaci charakter tragiczny. Niech tyran będzie

Amerykańscy krytycy byli zszokowani, kiedy

półprzezroczysty i przegrany, skłócony ze sobą

w 1974 roku Louise Bourgeois pokazała swoją

i z całym światem. Albo pełen woli mocy, jak

instalację Destruction of the Father. Drażniącą,

satrapa, który grabi, morduje, podbija w nie‑

niepokojącą, przypominającą efekt kaniba‑

tzscheańskim poczuciu dionizyjskości. Czy

listycznego rytuału. Bourgeois stworzyła

to cezar marzący o imperializmie, czy odpycha‑

ją z marzenia, w którym dzieci wraz z matką

jąca, pijąca na umór postać od Bukowskiego

rozrywają dominującego i nieuczciwego ojca


28 na części. Biologię śmierci, w której Amery‑ kanka dopatrywała się oczyszczenia, ubrała w gumową przestrzeń wykonaną z odlewów części ciał martwych zwierząt. Nie oswajała świata. Ona go przeżuwała, przetrawiała i wypluwała. Nie pozbywała się wspomnień. Dekonstruowała je na rzecz szaleńczej rytu‑ alnej ekspresji. Ratunku na spazmy niepokoju i strachu dopatrywała się w psychoanalizie, którą przełożyła na własny język sztuki. Z dzie‑ ciństwem rozprawiała się w sposób szczególnie brutalny. Jej ojciec symbolizował wojnę i zdradę, został więc rozszarpany. Leży jako na wpół obłe, na wpół chropowate martwe formy, zwisa z sufitu jako obrzydliwe kuliste kształty o bar‑ wach choroby, istnieje jako nowotwór, którego

Louise była silna na tyle, że swój ból i niepokój

Kadr z filmu Pianistka,

nie można usunąć. Przestrzeń wystawiennicza

potrafiła ubrać w formy wypełniające strachem

źródło Internet

symbolizuje jednocześnie łóżko (ojciec Bourge‑

całe przestrzenie wystawiennicze. To potra‑

ois romansował z jej angielską guwernantką)

fią robić tylko tytani. W pamięci Bourgeois

i stół, na którym zostaje pożarty przez rodzinę.

dzieciństwo zawsze było dramatyczne, mimo

Ambiwalencją, która przejawia się w chęci

dobrobytu jaki panował w jej domu rodzinnym.

zniszczenia ojca i w pragnieniu odczuwania

Dom stawał się klatką, relacje płci przedmio‑

jego niebezpiecznej obecności, Louise zastępuje

tem dezinterpretacji i niezdrowej fascynacji.

freudowskie teorie o kobiecie.

Sztuka stała się dla niej przezwyciężaniem stra‑

Jako twórca Louise Bourgeois jest przej‑

chu. Dzieła Bourgeois, od obrazów po rzeźby,

rzysta i naga. Czyni swój portret zupełnie

unikają kategoryzacji. Balansują na pograniczu

klarownym, w sam raz dla neoromantycznego

modernizmu i postmodernizmu.

odbiorcy, który brzydzi się kłamstwem i łak‑

Technika u artysty to sprawa wtórna. Bez

nie intymności. Echo współczesnych twórców

impulsu, siły i autotematycznej metafory nawet

nie jest delikatne – to grzmot, cios, krwawiąca

pewna ręka zdaje się na nic. Bourgeois miała

rana. Taką dojrzałą sztukę paroksyzmu Bour‑

moc, która zasługuje na notki przekraczające

geois doprowadziła do perfekcji. Zarówno

objętość biogramu. Jej Maman mogłaby wiecz‑

w Deconstruction of the Father i w Maman –

nie stać na dziedzińcu Placu Zimowego w Peter‑

rzeźbie stworzonej na cześć matki w 1999 roku.

burgu i wtapiać się w niepokojące miasto, przy‑

To jedna z największych rzeźb na świecie, mie‑

spieszając jego puls i zmuszając przechodnia

rząca prawie dziewięć metrów wysokości i dzie‑

do przyjęcia nowej semantyki. Przechodząc

sięć szerokości konstrukcja z brązu, stali i mar‑

pod odwłokiem Maman, przekracza się granicę

muru. Majestatyczna, opiekuńcza, niepokojąca.

bolesnego napięcia. Nie wiadomo tylko, czy

Odlewy ogromnej rzeźby stały między innymi

to wejście pod Maman powoduje dyskomfort,

w Bilbao, Ottawie, Sankt Petersburgu, Tokyo

czy wyjście na otwartą przestrzeń.

i Bostonie. Zaczerpnięty z antycznych mitów pająk jest jednocześnie opiekunem i drapieżni‑

Szaleństwo pianistki

kiem. Arachne kocha za mocno, chce żebyśmy

W świecie prawie idealnym ludzie bez skazy

zostali w łonie w okresie wiecznego dorastania,

tworzyliby fetysze z niepokoju, a grzeszni

w impotencji dzieciństwa.

ze świętości. Pierwsi chwile uniesień zamie‑

Strach, trwoga paraliżują człowieka, odbie‑

nialiby w godziny upokorzeń, dla drugich deli‑

rają mu mowę i każą zastygać w bezruchu.

katny dotyk stawałaby się egzotyką. Szaleństwo

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


29 polega na tym, że taki dualizm nie ma miejsca. Doskonale wie o tym Elfriede Jelinek. Postacie powoływane do życia przez Austriaczkę nie przekraczają żadnej ludzkiej miary. Mimo tego Pianistka drażni na poziomie narracyjnym i kon‑ strukcyjnym. Poszarpany rytm, który pisarka ukochała, wyprowadza z równowagi. Książka jest demoniczna, co potęguje precyzyjna narra‑ torska kontrola nad rozedrganą do granic moż‑ liwości postacią Eriki Kohut. To rozdygotanie pozbawione jest tajemnicy. Książka jest dla Jeli‑ nek, jak rytuał, który musi odprawić, bo inaczej wybuchnie. Takie podejście do pisania nie może skutkować niczym innym, jak uwalnianiem wła‑ snych demonów. Natrętne zjawy mają ludzkie twarze – nadopiekuńczą matkę Eriki, wspo‑ mnienie chorego ojca. Erika jest nauczycielką muzyki, mimo ambicji matki, która widziałaby

Autorka tylko rozszarpuje rany, a maszyna

Kadr z filmu Persona,

ją jako światowej sławy pianistkę. Mentorka

do pisania obok, wystukuje słowa. Zupełnie

źródło Internet

młodych pianistów ma do ukrycia więcej niż

inną technikę pisarki widzimy w Wykluczo‑

odwiedzanie przybytków ze striptizem i nacina‑

nych. Narracja jest mniej drapieżna, ponieważ

nie sobie krocza w łazience. Zakochuje się chorą

tym razem Elfriede Jelinek stopniuje napięcie.

miłością w swoim uczniu. Główna bohaterka nie

O to proszą się bohaterowie jej powieści, zbun‑

jest jedynie konstruktem ambicji, nadopiekuń‑

towani, wiedeńscy licealiści – między innymi

czości swojej matki i osobowości nieżyjącego

dzieci sadystycznego, byłego oficera SS i córka

ojca. Jest nie tylko ofiarą, ale i katem. Chorobli‑

lewicowej aktywistki – którzy po kolei udowad‑

wie upaja się własnym cierpieniem, z pozoru

niają, że nie można uciec od popełniania błędów

zimna, ulega podporządkowanym szaleństwu

matek i ojców.

namiętnościom. Jest bojaźliwa, rozszarpywana

Portret domyślny mają jedynie wielkie

przez skrajne emocje, niedojrzała, rozczarowana

postacie. Tylko one są w stanie tworzyć mity.

życiorysem swojego ciała i duszy. Jej zbawicie‑

Tylko ci, którzy zapisują się w kulturze i potrafią

lem miał być młody student. Jednak niejednoli‑

się do niej ustosunkować. Ci, którzy krytykują

tość jej pragnień popycha ją w absolutną auto‑

ją przez przyznanie jej racji bytu. Tylko dzięki

destrukcję, impas, w miejsce, gdzie nie ma już

jej afirmacji zaznaczają, że współczesna kultura

dla niej ratunku. Autorka nie ukrywa autobiograficznej osnowy Pianistki. Traumy Eriki są żywymi

znajduje się w sytuacji kłopotliwej. Taką kry‑ tyką są Wykluczeni. To jednocześnie krytyka i wyraz marazmu nowej epoki.

ranami Jelinek. Racjonalizacja jej świata nie prowadzi jednak do pogodzenia się z rzeczywi‑

Persona – jej magia i demony

stością. Elfriede Jelinek cierpi między innymi

Artysta może być genialnym potworem. Może

na lęk przed otwartą przestrzenią – z tego

być tak wybitny, że niemal nieludzki, a jego

powodu nie była w stanie odebrać przyznanej

sztuka idealnie harmoniczna, na pograniczu

jej w 2004 roku nagrody Nobla.

oniryzmu i dławiącej realności. Tak jak w bres‑

W myśl zasady, że pisarz nie musi się ukry‑

sonowskiej koncepcji decydującego momentu,

wać za uprzejmą fasadą, Jelinek tworzy dzieła

istnieje chwila, w której odnajduje się porządek

obrzydliwie autentyczne. W Pianistce rytm

świata, tak w filmach Ingmara Bergmana mamy

jakoby wybija się za autorkę, bez jej udziału.

do czynienia z ciągiem takich momentów. Przez


30

Życie nie może być niczym innym, jak batalią prze‑ ciwko entropii. Współcześni tytani nie są pokorni wobec śmierci, nie oddają jej tego, co jej się należy według kon‑ cepcji bardziej klasycznych. kilkadziesiąt lat był obecny w świecie kinema‑

Magik Bergman, tak jak Elizabet Vogler,

tografii. Dramatycznie poszukiwał momentu

może milczeć, może szaleńczo milczeć, kiedy

prawdy dawno przed napisaniem scenariusza.

odbiorca miota się przed ekranem i w każdej

Określać można go różnie: geniusz, mistrz

sekundzie życia, szukając odpowiedzi na drę‑

psychodramy, który idealnie odwzorowywał

czące go pytania. Tylko odbiorca będzie się

na ekranie chwile nadchodzącej egzystencjal‑

miotał, mimo że i artysta czuje podskórnie lęk

nej pustki, życiowej energii i moment absolut‑

przed pustką.

nego bezruchu, który boli. Bergmanowskich

Katarzyna Chocha – dziennikarz, copywriter,

bohaterów dopada i obezwładnia destrukcyjna

Postacie tragiczne

pasja, poetyckie demony reżysera. Każdy opis

Nawet jeśli to nieprawda, że Woody Allen

osobowości Bergmana wydaje się jednak zbyt

poznał Ingmara Bergmana przy szwedzkich

wulgarny, jeśli nie jest zapisem prosto ze scena‑

klopsach, a anegdotka na temat ich pierwszego

riusza, wywiadu lub z błony filmowej.

spotkania jest medialną bujdą, to nie o to cho‑

Persona, nakręcona w 1965 roku, w lapidar‑

dzi w portrecie domyślnym. Życiorys autora

nej fabule zawiera skondensowaną filozofię

współgrający z jego sztuką, zwykle schodzi

Bergmana. Bergman „mówi” tu jako Elizabet

na drugi plan, gdyż idzie tu przede wszystkim

Vogler, aktorka, która podczas grania Elek‑

o wzięcie odpowiedzialności za dzieło, o portret

try milknie i ukrywa się za fasadą milczenia,

z najtwardszych materiałów. Wizerunki mają

jakby w ten sposób miała odciąć się od świata

swoje mity, swoje romanse i rozwody. Portret

zewnętrznego. Trafia do kliniki psychiatrycznej

domyślny mają tylko najlepsi.

i niedługo później wyjeżdża odpocząć w towa‑

Życie nie może być niczym innym, jak bata‑

rzystwie pielęgniarki Almy. Między kobietami

lią przeciwko entropii. Współcześni tytani

tworzy się relacja ekstremalna. Naiwna, słaba

nie są pokorni wobec śmierci, nie oddają jej

Alma nie znosi milczenia swojej podopiecznej,

tego, co jej się należy według koncepcji bar‑

która w ten sposób ją wykorzystuje. Pielę‑

dziej klasycznych. Tytani boją się śmierci

gniarka, jednocześnie zafascynowana, podzi‑

na swój sposób. Obawiają się jej genialnie.

wiająca i nienawidząca Elizabet, prowadzi dłu‑

Na temat każdego portretu domyślnego mie‑

gie monologi, zwierza się, wprowadza milczącą,

wamy fantazje tak wyraźne, że nie możemy

narcystyczną aktorkę w swój świat intymny.

go pogrzebać. Mamy pisarzy. Co prawda

logii na Uniwersytecie

Alma, jak dziecko uczy się postrzegać sama sie‑

władających rytmem absolutnym mniej niż

w Białymstoku, laure‑

bie w obecności Elizabet. Szybko jednak oka‑

na liście nazwisk, ale mamy. Literatów, poetów,

zuje się, ile ma wspólnego ze swoją podopieczną.

reżyserów z prawdziwego zdarzenia, mala‑

Obie stają się symbiotycznym tworem pełnym

rzy, postacie magiczne rozprzestrzenione

studentka filozofii i socjo‑

atka przeglądów literac‑ kich i konkursów foto‑ graficznych, jej zdjęcia można było oglądać m.in. w ramach projektu ‚iinne’ w 2009 roku w Galerii Przedział oraz hostelu Deco w Krakowie.

erotyzmu i napięcia, choć Elizabet funkcjonuje

na mapie w mniejszej ilości niż komedianci

raczej, niczym wampir energetyczny, niż zwier‑

i wątłe zgrywusy. Mniej lub bardziej cherla‑

ciadlane odbicie Almy. Różnią się między sobą

wych intelektualistów, szaleńców cierpiących

siłą. Problemy mają niemalże takie same.

za miliony. Szczęściarzy.

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


31

Kierunek Rubież

Pomnik, instalacja, działanie... Trajektorie sztuki publicznej w posttransformacyjnej Polsce1 Katarzyna Niziołek

art4 – jako „mody” czy „trendu” zaimporto‑ wanego z Zachodu (na co wskazują już same

W

znanej także w Polsce książce One Place

wymienione terminy), (3) rozwój tzw. sztuki

After Another. Site‑Specific Art and Loca‑

ulicy (street art). Po 1989 r. polscy artyści odzy‑

tional Identity amerykańska historyk architek‑

skują swobodę twórczą i poczucie autonomii,

tury i sztuki Miwon Kwon przedstawia wyniki

ale niemal równocześnie zaczynają tracić

swojej pracy badawczej, opisując, w jaki sposób

swoją uprzywilejowaną pozycję na skutek

zmieniało się podejście do współczesnej sztuki

procesów demokratyzacji kultury (w Europie

publicznej w Stanach Zjednoczonych, jak ewo‑

Zachodniej i Ameryce Północnej obserwowa‑

luowało ono od obojętnych obiektów sztuki

nych od lat 70. XX w.).

ulokowanych w publicznych przestrzeniach,

Przez ponad pięćdziesiąt lat jedyną sztuką

poprzez zorientowanie sztuki na miejsce (czyli

publiczną możliwą w Polsce (z niewieloma

tzw. site‑specific art), po współpracę artystów

wyjątkami) była oficjalna propaganda i nie‑

z lokalnymi społecznościami, ukierunkowaną

zaangażowana politycznie nowoczesna rzeźba

bardziej na dobro wspólne (często wartości

(tzw. binole5). Po 1989 r. sytuacja zmieniła

i cele pozaartystyczne) niż na indywidualną

się diametralnie, otwierając przestrzeń dla

artystyczną ekspresję . Jak dotąd nikt nie

nowego zjawiska, które historyk sztuki Piotr

zrealizował podobnego projektu badawczego

Piotrowski nazwał „agorafilią”, czyli szczegól‑

2

w Polsce, chociaż kontekst postkomunistycz‑

nym upodobaniem artystów do przestrzeni

nego państwa i społeczeństwa wydaje się szcze‑

publicznej, wiążąc to zjawisko z postkomu‑

gólnie interesujący.

nistycznym odreagowaniem wcześniejszych

Przyglądając się posttransformcyjnej

ograniczeń strukturalnych.

sztuce publicznej w Polsce, od razu zauwa‑ żamy, że nie istnieje jedna trajektoria rozwoju

Agorafilia – pisze Piotrowski – to popęd wej‑

w tym obszarze, że rozwój sztuki publicznej

ścia w przestrzeń publiczną, wola uczestnictwa

w Polsce po 1989 r. przebiega nieliniowo i wie‑

w tej przestrzeni, kształtowania życia publicz‑

lokierunkowo. W specyficzny sposób nakła‑

nego, działanie krytyczne i projektowe na rzecz

dają się tu na siebie różne zjawiska powiązane

i w obszarze społecznym6.

ze zmianą ustrojową: (1) odrodzenie sztuki narodowej i religijnej, (2) pojawienie się nowej

Zjawisko to nie dotyczy tylko sztuki, ale

sztuki publicznej (współczesnej) we wszyst‑

wszelkiej aktywności podejmowanej przez

kich jej przejawach jednocześnie – od plop

obywateli w sferze publicznej. Pomimo

artu3, poprzez site‑specific art, po community

że „agorafilia” jest wspólną cechą sztuki


32 i działań społeczno‑obywatelskich, działania

poważnych trudności. Jest to zbiór zjawisk

artystyczne,

bardzo wewnętrznie zróżnicowany. W cza‑

(…) podobne w metodach i o analogicznych

sach przednowoczesnych do zbioru tego

celach, są jednak czymś innym i odczytuje się

należały pomniki i realistyczne rzeźby, wyko‑

je na innej płaszczyźnie, właśnie artystycznej,

nane z trwałego materiału i na stałe umiesz‑

czasami wbrew woli samych artystów. Sztuka

czone w miejscu publicznym, pełniące jedną

wytwarza własne pola referencyjne i to przede

z dwóch funkcji: afirmujące władzę – państwa

wszystkim na nich jest postrzegana7.

lub Kościoła, albo dekorujące przestrzeń (albo

A jednak według tego autora funkcją sztuki

jedno i drugie). Dziś sytuacja jest o wiele bar‑

w przestrzeni publicznej nie jest jej estetyza‑

dziej skomplikowana; obok pomników i rzeźb

cja czy nasycanie komunikatami (tekstami

(nie tylko historycznych, ale także nowopow‑

lub obrazami), ale jej kształtowanie, a nawet

stających), przestrzeń publiczną „zasiedlają”

wytwarzanie – właśnie poprzez projekty kry‑

lub czasowo „anektują” konceptualne i utyli‑

tyczne. Sztukę uznaje więc Piotrowski za jeden

tarne instalacje, sztuka uliczna (street art) –

z czynników społecznego konstruowania sfery

w całej rozciągłości i złożoności tego zjawiska

publicznej. Umiejscawia ją tym samym w obsza‑

(od graffiti, poprzez murale, po tzw. biżuterię

rze społeczeństwa obywatelskiego, rozumia‑

miejską) oraz różne postaci sztuki akcji (hap‑

nego za Norberto Bobbio jako pole, w którym

pening, performance, teatr, rozmaite praktyki

obok konfliktów i procesów legitymizacji

sytuacjonistyczne).

(i delegitymizacji) władzy, toczy się publiczna

Virginia Maksymowicz, wychodząc od słow‑

dyskusja i kształtuje opinia publiczna8. Wobec

nikowej definicji słowa „publiczny”, konkluduje,

powyższego można wysnuć wniosek, że sztuka

że sztukę możemy nazwać publiczną tylko, jeśli

w przestrzeni publicznej jest czymś więcej niż

w jakiś sposób odnosi się do problemów i inte‑

działaniem artystycznym (wąsko definiowa‑

resów społeczności11. Umieszczenie wielkiej

nym) i powinna być postrzegana nie tylko

rzeźby na miejskim placu nie czyni z niej zatem

poprzez pryzmat własnej dziedziny, ale także

dzieła sztuki publicznej, pomimo jej powszech‑

społeczeństwa obywatelskiego.

nej dostępności (głównie w sensie fizycznym,

Przyglądając się zjawisku wychodzenia

rzadziej emocjonalnym i intelektualnym).

współczesnej sztuki w przestrzeń publiczną,

Także Hilde Hein podkreśla, że sposób ekspo‑

krytyk sztuki Anna Maria Potocka zwraca

zycji i dostępność nie są wystarczającymi prze‑

uwagę, że w przypadku sztuki publicznej cał‑

słankami, by nazywać sztukę publiczną, gdyż

kowitemu odwróceniu ulega relacja między

upublicznienie posiada konotacje społeczne

sztuką i jej publicznością – to już nie odbiorca

i polityczne, których nie da się sprowadzić

poszukuje sztuki (świadomie kierując swoje

do kwestii dostępu. Sztuka publiczna wiąże

kroki do galerii lub innej instytucji kultury),

się z zagadnieniami: przestrzeni publicznej,

ale sztuka poszukuje odbiorcy9, stając na jego

własności publicznej, publicznej reprezentacji,

drodze10 niejako wbrew jego oczekiwaniom,

interesu publicznego i sfery publicznej. Nawet

pragnieniom czy woli. W sztukę publiczną

przyjmując bardzo wąską, instytucjonalną defi‑

nieuchronnie wpisany jest więc element prze‑

nicję sztuki publicznej – jako sztuki umieszcza‑

mocy. Nasuwają się ważne pytania: Czy to sta‑

nej w miejscach publicznych przez podmioty

wanie na drodze odbiorcy jest czymś więcej

publiczne i finansowanej ze środków publicz‑

niż „przedłużeniem” galerii sztuki? Czy sztuka

nych – nie unikniemy problemów związanych

w przestrzeni publicznej oddziałuje inaczej lub

z uzasadnieniem i społeczną akceptacją obec‑

na kogo innego niż w galerii? Co praca w prze‑

ności danego dzieła lub działania w danej prze‑

strzeni publicznej oznacza dla artysty?

strzeni12. Publiczny w sensie instytucjonalnym

Samo zdefiniowanie czym jest dziś sztuka

rodowód sztuki nie chroni jej przed bardziej

publiczna (nie tylko w Polsce) nastręcza

bezpośrednim, oddolnym sprzeciwem ze strony

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


33 społeczności/społeczeństwa i zarzutem prywa‑ tyzacji przestrzeni publicznej. Żeby sztuka publiczna była naprawdę publiczna – pisze Lucy R. Lippard – żeby odpo‑ wiadała na społeczne potrzeby określonego środowiska na równi z zaspokojeniem este‑ tycznej intencji artysty oraz w pełni realizo‑ wała kulturowe możliwości tego środowiska, musi być czymś więcej niż dekoracją, zabiegiem kosmetycznym czy artefaktem. Musi być zdolna angażować przynajmniej część publiczności wewnątrz jej własnego doświadczenia, a jed‑ nocześnie rozszerzać to doświadczenie. Sztuka taka musi odnosić się do miejsca, w którym jest

Funkcje i cele współczesnej sztuki publicznej często wią‑ zane są przez jej twórców z dąże‑ niem do zmiany społecznej. Sztuka publiczna ma artykuło‑ wać problemy społeczne, mobili‑ zować ludzi do działania, a nawet wytwarzać więzi między nimi.

ulokowana nie tylko na poziomie formalnym –

dwa przeciwstawne modele publicznego dzia‑

skali i widzialności, ale też atmosfery, ducha

łania artystycznego: sztukę publiczną i sztukę

i znaczenia tego miejsca dla jego mieszkańców13.

ulicy (street art). Sztuka publiczna jest działa‑

Tak rozumiana sztuka publiczna odróżnia

niem odgórnym, zinstytucjonalizowanym – jej

się więc istotnie od sztuki zinstytucjonalizo‑

tworzenie pozostaje przywilejem artystów, któ‑

wanej (kościelnej, muzealnej, galeryjnej, stu‑

rzy na fali demokratyzacji wszystkich dziedzin

dyjnej, kuratorskiej, kolekcjonerskiej itd.), jak

życia także stają się bardziej skłonni do stoso‑

też od sztuki (po prostu) zewnętrznej . Zawiera

wania w swoich działaniach demokratycznych

w sobie element demokratyczny i partycypa‑

strategii. Sztuka ulicy jest natomiast działaniem

14

cyjny. Przestrzeń publiczna skraca dystans

oddolnym, wyrasta ze środowisk tworzących

dzielący sztukę od rzeczywistości pozaarty‑

własną, alternatywną kulturę i często działa‑

stycznej i uruchamia proces zacierania się

jących poza prawem, w sposób „partyzancki”

granicy między nimi. Na końcu tego procesu

(guerilla art). Sztuka publiczna zajmuje więc

cała przestrzeń publiczna staje się medium czy

miejsce pośrednie – między instytucją galerii

„materiałem” sztuki.

a pozainstytucjonalną przestrzenią publiczną.

Projekty publiczne produkują bardzo swo‑

Funkcje i cele współczesnej sztuki publicz‑

iście pojęty społeczny i polityczny spektakl/

nej często wiązane są przez jej twórców z dąże‑

film – tłumaczy w jednym z wywiadów artystka

niem do zmiany społecznej. Sztuka publiczna

Joanna Rajkowska. Są to scenografie dla toczą‑

ma artykułować problemy społeczne, mobili‑

cych się 24 godziny na dobę spektakli ulicy.

zować ludzi do działania, a nawet wytwarzać

Natura tych spektakli jest taka, że absorbują

więzi między nimi. Coraz częściej staje się

każdy gest, jaki wydarza się w polu rażenia pro‑

formą aktywności obywatelskiej. Nie tylko jest

jektu. (…) Być może jest też zupełnie odwrotnie,

umieszczona w przestrzeni publicznej, ale także

projekt wchłaniany jest przez życie, połykany

ma publiczne aspiracje, wyraża lub realizuje

z pestką, tak że ze sztuki nie zostaje nic .

publiczne wartości lub cele, przynosi publiczny

15

W przestrzeni publicznej sztuka może

pożytek. Krytyk sztuki Arlene Raven nazywa

zostać zignorowana lub nie rozpoznana jako

taką sztukę „sztuką w interesie publicznym” (art

sztuka, może zostać zaanektowana przez

in the public interest)16, a artystka Suzanne Lacy

„świat życia”, o czym mówi Rajkowska, może też

„sztuką publiczną nowego gatunku” (new genere

zostać wtórnie przejęta przez świat sztuki i tym

public art)17. Nie są to pojęcia tożsame, różni

samym „odpubliczniona” albo urynkowiona.

je między innymi stosunek do społecznej par‑

Przyglądając się sztuce w przestrzeni

tycypacji w sztuce, ale oba wyraźnie wskazują

publicznej, warto rozróżnić i wyeksponować

na potrzebę rozróżnienia sztuki o aspiracjach


34

To właśnie fakt, że sztuka publiczna uruchamia procesy społecznego konstruowania zna‑ czenia, mające de facto sens poli‑ tyczny, jest zdaniem Lacy źró‑ dłem wszelkich kontrowersji, jakie wokół niej narastają.

(site), (4) doświadczenie (experience) i (5) zna‑ czenie (meaning). Wszystkie te elementy są ści‑ śle związane ze społecznym, interaktywnym procesem konstruowania znaczenia dzieła lub zdarzenia w przestrzeni publicznej wspólnie przez artystę i nie‑artystów, „zwykłych” użyt‑ kowników tej przestrzeni. Lacy zwraca uwagę na różnorodność strategii obieranych przez artystów w odniesieniu do każdego z wymie‑ nionych elementów: od konsultacji, poprzez edukację (przygotowanie do odbioru), po współ‑ uczestnictwo. Nie wyklucza też strategii „par‑ tyzanckich”, polegających na nieuprawnionej

społecznych od sztuki takich aspiracji pozba‑

(w sensie formalnym) obecności sztuki w danej

wionej, tradycyjnie skupionej na wyrażaniu

przestrzeni, typowych dla sztuki ulicy (street

wewnętrznego świata artysty.

art). To właśnie fakt, że sztuka publiczna uru‑

Sztuka publiczna, i ta starego, i ta nowego

chamia procesy społecznego konstruowania

gatunku, służy przede wszystkim komunikacji

znaczenia, mające de facto sens polityczny, jest

z szerokimi grupami (masami?) społecznymi.

zdaniem Lacy źródłem wszelkich kontrowersji,

Figura odbiorcy i problem jego uczestnictwa

jakie wokół niej narastają. Sztuka publiczna

(partycypacji) w sposób nieunikniony wysuwa

nieuchronnie zderza bowiem ze sobą dwa kon‑

się na pierwszy plan w jej opisie. Dziś coraz czę‑

kurencyjne sensy przypisywane działaniu arty‑

ściej nie jest to już „bierny” odbiorca (jedynie

stycznemu: publiczny i prywatny, co czyni z niej

odczytujący komunikat „włożony” w dzieło), ale

obszar zbiorowego rozpoznawania, sprawdza‑

odbiorca „czynny” – współtwórca (przy czym

nia i definiowania tego, czym jest sztuka i jaki

współtwórczość nie oznacza tu udziału w pracy

jest jej cel19.

interpretacyjnej, lecz w procesie twórczym jako

Ten „populistyczny” pogląd na sztukę

takim). W warstwie teoretycznej konieczne jest

publiczną podziela Cher Krause Knight,

więc wyjście od zdefiniowania sztuki publicznej

podkreślając, że publiczny charakter sztuki

nie tylko jako umieszczonej na zewnątrz (poza

zależny jest przede wszystkim od jej relacji

galerią czy muzeum), ale także jako zoriento‑

z odbiorcami: wpływu, jaki na nich wywiera

wanej na odbiorców. Artysta publiczny m u s i

i jaki zwrotnie oni wywierają na nią. Nie cho‑

brać pod uwagę odbiorców – publiczność, którą

dzi przy tym o szeroko dyskutowane na mar‑

można dalej podzielić na dwa podzbiory: ogólną

ginesie wielu realizacji w przestrzeni publicz‑

i szczególną, odbiorców zupełnie przypadko‑

nej kwestie społecznej akceptacji dzieła (jego

wych i odbiorców rekrutujących się z wybranej

obecności), lecz o „zdolność sztuki do posze‑

społeczności (mieszkańców osiedla, dzielnicy,

rzania w rozsądny i sprawiedliwy sposób

miasta, czasami nawet wsi18). W jednym i dru‑

szans członków publiczności na rozumienie

gim przypadku sztuka publiczna może mieć

i negocjowanie ich własnego z nią związku”20.

aspiracje transformacyjne, ale to czy uda się

Sztuka publiczna postrzegana jest w tym

jej zainicjować zmianę w społeczeństwie lub

przypadku przede wszystkim przez pryzmat

w człowieku zależy od pracy komunikacyjnej:

jej funkcji komunikacyjnej i interpretacyjnej

sztuki, artysty i publiczności.

roli jej zbiorowego odbiorcy, który – jak ujął

W ujęciu artystki Suzanne Lacy sztukę

to w The Creative Act Marcel Duchamp (1957)21

publiczną definiuje pięć powiązanych wzajem‑

– poprzez akt interpretacji staje się czynnym

nie elementów: (1) uznanie kulturowe (cultu‑

uczestnikiem aktu twórczego. Dostępność

ral approval), (2) zasoby (resources), (3) miejsce

emocjonalna i intelektualna dzieła wysuwa

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


35 się tu przed kwestie formalne, estetyczne. Jed‑

Serry (1981–1989)22 czy Pozdrowienia z Alej

nocześnie nie musi oznaczać jego spłycenia,

Jerozolimskich Joanny Rajkowskiej – sztuczna

uproszczenia czy deradykalizacji, przed czym

palma ustawiona przez artystkę na rondzie de

ostrzegają krytycy „populistycznej” sztuki

Gaulle’a w Warszawie w 2002 r. Oba projekty

publicznej. Poszerzenie dostępu niewątpliwie

reprezentują tzw. site‑specific art, czyli sztukę

wymaga jednak od artysty pewnego zaangażo‑

zorientowaną na miejsce.

wania na poziomie świadomego, intencjonal‑ nego kształtowania relacji z odbiorcami, swego

2. Strategia utylitarystyczna

rodzaju Public Relations. Sztuka publiczna nie

Stanowi inny wariant zorientowania na miej‑

broni się sama. Stawia artystę wobec komuni‑

sce (site‑specificity). Realizacja artystyczna

kacyjnego wyzwania: dialog ze zróżnicowaną,

jest zintegrowana z przestrzenią i odpowiada

niekoniecznie wyspecjalizowaną i często przy‑

na pewne potrzeby użytkowników tej prze‑

padkową publicznością wymaga od niego/niej

strzeni. Ma znacznie praktyczne i niekiedy

większego zaangażowania niż nawiązanie

symboliczne (np. ławeczki poświecone znanym,

kontaktu z publicznością bardziej jednolitą

historycznym lub fikcyjnym, postaciom, m.in.

(w sensie klasowo‑kulturowym) i przygoto‑

Agnieszce Osieckiej w Warszawie, Piotrowi

waną do odbioru sztuki, z jaką ma szansę spo‑

Skrzyneckiemu w Krakowie czy Dzielnemu

tkać się w galerii czy muzeum. Przekraczanie

Wojakowi Szwejkowi w Łodzi). Kontakt odbiorcy

granic tradycyjnie rozumianej estetyki wydaje

z dziełem jest głównie fizyczny, często zawiera

się obecnie kluczową charakterystyką sztuki

w sobie jednak potencjał społeczny, ujawniający

publicznej: ważniejsze stają się intencje, zdol‑

się w skupiających się w takim dziele‑miejscu kontaktach międzyludzkich (np. Dotleniacz

ność komunikacji, funkcja. Patrząc na współczesną sztukę publiczną przez pryzmat odbiorcy wyróżnić można osiem

Joanny Rajkowskiej – ozonujący sztuczny staw na pl. Grzybowskim w Warszawie, 200723).

dystynktywnych, stosowanych przez artystów strategii „włączania” publiczności, które tworzą

3. Strategia deliberatywna

kontinuum od pasywnego odbiorcy, do w pełni

Realizacja artystyczna jest efektem ścisłej

upodmiotowionego uczestnika; są to strategie:

i trwałej współpracy między artystą i lokalną

elitarystyczna, utylitarystyczna, populistyczna,

społecznością. Artysta rezygnuje z autonomii;

deliberatywna, mediatyzacyjna, egalitary‑

temat, forma i ekspozycja dzieła są przedmio‑

styczna, dialogiczna i polityczna. Przyjrzyjmy

tem negocjacji między nimi. Efekt ma charak‑

się im nieco bliżej.

ter uzgodniony, konsensualny. Członkowie społeczności nie angażują się jednak jako

1. Strategia elitarystyczna Realizacja

artystyczna

twórcy. Instruktywnym przykładem strategii

ma charakter

deliberatywnej jest realizowany od 1982 r. przez

quasi‑muzealny. Artysta zachowuje autonomię,

około dziesięć lat Docklands Community Poster

realizuje autorski pomysł lub zlecenie. Publicz‑

Project, skoncentrowany na problemach rewi‑

ność jest wystawiana na kontakt z dziełem

talizacji i idącej w ślad za nią gentryfikacji tej

umiejscowionym w otwartej przestrzeni. Kon‑

nadrzecznej dzielnicy Londynu24.

takt ten jest zwykle nieintencjonalny – dzieło niejako staje na drodze odbiorcy. Często jest

4. Strategia populistyczna

skontekstualizowane historycznie lub kultu‑

Realizacja artystyczna jest dziełem artysty,

rowo (symbolicznie). Może mieć też znaczenie

który bezpośrednio odnosi się w niej do realiów

krytyczne, jakkolwiek nie jest ono czytelne dla

społecznych miejsca. Jest członkiem społecz‑

większości odbiorców. Przykładami są szeroko

ności i/lub wypowiada się w jej imieniu. Wcho‑

dyskutowany i ostatecznie usunięty z nowo‑

dzi w rolę tłumacza między społecznością

jorskiego Federal Plaza Tilted Arc Richarda

a resztą świata. Niekiedy angażuje członków


36 społeczności na poziomie procesu twórczego.

ją procesualność i efemeryczność (nietrwałość)

Stopień tego zaangażowania może być zróż‑

efektu artystycznego. Dziełem jest sytuacja

nicowany: od bycia modelem, do bycia współ‑

komunikacyjna. Rola artysty polega na stwa‑

twórcą. Przykłady nowojorskich rzeźb Johna

rzaniu warunków sprzyjających pogłębio‑

Ahearna Raymond i Tobey, Corey i Daleesha25,

nemu dialogowi i dyskusji. Cel ten osiąga się

przedstawiających młodych mieszkańców

poprzez czasowe zawieszenie obowiązujących

Bronxu, oraz warszawskiego „pomnika” Pana

„na zewnątrz” znaczeń, konwencji, ról społecz‑

Gumy, stworzonego przez Pawła Althamera

nych. Obecna jest między innymi w projektach

i grupę nastolatków z Pragi Północ, pokazują,

Suzanne Lacy (takich jak: Crystal Quilt czy Code

że tego rodzaju realizacje, pomimo prospołecz‑

33)33 oraz teatrze Augusto Boala (niewidzialny

nych intencji artystów, łatwo stają się przy‑

teatr, teatr forum, teatr legislacyjny)34.

czyną konfliktów z lokalnymi społecznościami.

8. Strategia polityczna 5. Strategia mediatyzacyjna

Polega na przeniesieniu akcentu z działania

Realizacja jest dziełem artysty, który koncen‑

artystycznego na działanie polityczne – zorien‑

truje się na jakimś problemie społecznym.

towane na włączenie do sfery publicznej akto‑

Problem ten może mieć różny zasięg, od lokal‑

rów, wartości i poglądów wcześniej margina‑

nego, po globalny. Celem artysty jest skupienie

lizowanych lub wykluczanych. W obszar tak

na tym problemie uwagi mediów i społeczności/

rozumianej sztuki publicznej inkorporowane

społeczeństwa, zainicjowanie publicznej dys‑

są także działania spoza repertuaru arty‑

kusji, wpływanie na decyzje polityczne. Często

stycznego, realizowane przez alternatywne

przyjmuje formę kolaboracji między kilkoma

media, ruchy społeczne, organizacje pozarzą‑

artystami. Przykłady: Three Weeks in May

dowe i inne podmioty społeczne. Przykładem

Suzanne Lacy ; Welcome to America’s Finest

implementacji tej strategii jest 7. Biennale

Tourist Plantation Davida Avalosa, Louisa

Sztuki Współczesnej w Berlinie35, podczas któ‑

26

Hocka i Elizabeth Sisco ; akcje publiczne Chri‑

rego z inicjatywy kuratorów (Artur Żmijewski,

stopha Schlingensiefa28.

Joanna Warsza) instytucja biennale została

27

przejęta w charakterze transmitera komuni‑

6. Strategia egalitarystyczna (lub partycypacyjna)

katów i działań politycznych i społecznych.

Dzieło ma znaczenie estetyczne i/lub spo‑

Spośród wymienionych strategii w Polsce

łeczno‑polityczne. Proces twórczy może mieć

najczęściej spotykamy dwie pierwsze –bliższe

charakter zbiorowy i kolaboracyjny. Często

biegunowi pasywnej publiczności. Chociaż

lokuje się w przestrzeni pozainstytucjonalnej.

z łatwością można przytoczyć przykłady pozo‑

Nie‑artyści uczestniczą w nim na tych samych

stałych (ze szczególnym naciskiem na coraz

prawach, co artyści. Licznych przykładów

częstszy artystyczny populizm), są one zdecy‑

dostarcza amerykański ruch muralistów (com‑

dowanie mniej liczne.

munity mural movement); są to między innymi

Co to oznacza dla rodzimej, współczesnej

The Great Wall of Los Angeles (Judy Baca, 1976-)

sztuki publicznej? Przede wszystkim silne

i The Wall of Respect (William Walkner, 1967-)29.

obciążenie a r b i t r a l n o ś c i ą . Charaktery‑

W Polsce strategię tę częściowo adaptują w swo‑

stycznym zjawiskiem jest odrzucenie projektu

ich działaniach między innymi Dariusz Paczkow‑

publicznego przez lokalną społeczność lub

ski, twórca Trzeciej Fali30 i Fundacja VlepVnet31.

określone grupy społeczne, których projekt

7. Strategia dialogiczna32

Rajkowskiej). Przyczynę tego problemu bar‑

dotyczy (np. Minaret czy Socgwiazda Joanny Stanowi szczególny przypadek strategii

dzo trafnie diagnozuje Ilja Kabakow, umiesz‑

partycypacyjnej opisanej wyżej. Wyróżnia

czając zjawisko sztuki publicznej w optyce

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


37 mieszkańca miasta jako miejsca/świata jego

sztuki. Ich podejście często pozostaje w ścisłym

życia:

związku z kategorią wolności artystycznej.

Na każdą pojawiającą się nowość patrzy

Są skłonni do przekraczania społecznych tabu

jak właściciel mieszkania, któremu ktoś chce

i działań dyskusyjnych z punktu widzenia etyki.

coś wstawić, dlatego musi to zaakceptować,

Różnica polega na tym, że wystawiając swoje

uznać za naturalny element swojego życia albo

prace w galerii, artysta nie ponosi praktycznie

odrzucić, potraktować jako rzecz bezużyteczną,

żadnej społecznej odpowiedzialności, podczas

zbędną, niekonieczną – reakcja ta jest całkowi‑

gdy pracując z ludźmi, staje się odpowiedzialny

cie naturalna i zrozumiała. Zmienia to jednak

i za nich, i przynajmniej częściowo za społeczny

w zasadniczy sposób relację między projektem

efekt swojej działalności. W sferze publicznej

publicznym i widzem, ponieważ to widz mieszka

ryzyko działania nie dotyczy już tylko artysty,

w miejscu, gdzie artysta jest jedynie zaproszo‑

ale także pozostałych jego uczestników. Czym

nym gościem . 36

innym była rewolucja wywołana przez Czarny

W tym kontekście większość polskich pro‑

kwadrat na białym tle Kazimierza Malewicza

jektów publicznych, od prekursorskich Pozdro‑

w świecie sztuki, czym innym jest zakwestio‑

wień z Alej Jerozolimskich Joanny Rajkow‑

nowanie tego dzieła odtworzonego na ścia‑

skiej, po kontrowersyjny Universal Grzegorza

nach szczytowych bloków przy ul. Dudziar‑

Drozda37, okazuje się problematyczna z powodu

skiej w Warszawie przez mieszkańców tego

ich arbitralności, nienegocjowalności, inwazyj‑

zaniedbanego osiedla (wspomniany wyżej

ności. Współcześni artyści publiczni chętnie

projekt Universal). Z drugiej strony, podejście

wchodzą w rolę społecznych eksperymen‑

„eksperymentatorskie” nie musi być tożsame

tatorów. Deklarują, że ich celem jest zmiana

z uprzedmiotowieniem uczestników; często –

społeczna, ale nie doprecyzowują, jakiego

wręcz przeciwnie – eksperyment polega na ich

rodzaju ma to być zmiana, komu i dlaczego jest

upodmiotowieniu. Jeśli działanie ma strukturą

potrzebna. Modyfikują warunki, tworzą nowe

otwartą, demokratyczną, to uczestnicy, a nie

sytuacje i sprawdzają co się w efekcie wydarzy.

animatorzy (w tej kategorii także artyści) decy‑

Dlatego Joanna Rajkowska może po latach oswa‑

dują o tym, co i w jaki sposób chcą osiągnąć.

jania warszawiaków z palmą na rondzie de Gaul‑

W takim przypadku trudno jest z góry wyzna‑

le’a powiedzieć: „palma mnie przerosła”38. Brak

czyć cele działania, a jednocześnie strategia

myślenia o skutkach, ich antycypacji, planowa‑

ta w dużym stopniu pozwala zrealizować ideał

nia jest czymś właściwym sztuce, a nie aktywno‑

uczestniczącej obywatelskości.

ści obywatelskiej, o czym przypominają między innymi autorzy Manifestu Nooawangardy:

Często podkreśla się, że projekty z dziedziny sztuki publicznej niejako ze swej natury mają

(…) sztuka wpływa na rzeczywistość w spo‑

charakter dzieł otwartych – wieloznacznych

sób nieliniowy, nieprzewidywalny, na zasadzie

i procesualnych. To czym są współdefiniują

„rzadkich zdarzeń”, które nie mogą być zaplano‑

i współtworzą ich odbiorcy, mówiąc o nich czy

wane i zaprojektowane z góry, lecz ich istnienie

używając ich.

i rolę dostrzega się dopiero ex post, często z per‑

Sztuka publiczna jest sztuką z pustym cen‑

spektywy czasu (…). Sztuka może się zatem stać

trum, które wypełniane jest przez jej widzów/

użyteczna z czasem, ale w formie i kontekście

uczestników. Co ważne – w dużej mierze wedle

nieprzewidzianym z góry i niezdefiniowanym

ich własnej chęci i uznania40.

precyzyjnie przez jej autora/autorkę39. Na tym polega „ograniczona odpowiedzial‑

To ma stanowić o jej demokratycznym cha‑ rakterze. Musimy jednak pamiętać, że poza

ność” artystów publicznych i tzw. sztuki zaan‑

symboliczną interwencją, sztuka publiczna

gażowanej w Polsce. Taki stosunek artystów

zwykle „namacalnie” ingeruje w przestrzeń

do działania w sferze publicznej jest lustrza‑

publiczną i to, co się w niej dzieje. Na tę inge‑

nym odbiciem strategii znanych im ze świata

rencję, jeśli jest autonomicznym dziełem artysty,


38

Związek polskiej sztuki publicznej z praktyką demokra‑ cji kulturowej jest niejednoznaczny, a polska prze‑ strzeń publiczna jest przestrzenią nie‑ wykorzystanego demokratycznego i obywatelskiego potencjału.

widzowie/uczestnicy

sfery publicznej. Pod tym względem społe‑

wpływu już nie mają –

czeństwo polskie jest n i e p r z y g o t o w a n e

obecność dzieła sztuki

do sztuki publicznej. Słabość sztuki publicznej

w przestrzeni publicznej

w Polsce – nie w sensie jakości formalnych, ale

jest efektem indywidu‑

społeczno‑obywatelskich – jest pochodną sła‑

alnych dążeń artysty,

bości społeczeństwa obywatelskiego.

nawet jeśli podyktowa‑

Sztuka publiczna jest dziś przede wszyst‑

nych względami społecz‑

kim zjawiskiem dyskursywnym, tzn. jej inte‑

nymi czy politycznymi,

gralną (niezbywalną) częścią jest mówienie

nie zawsze czytelnych dla

o niej, nadawanie jej znaczeń, praca interpre‑

odbiorców. Wobec braku

tacyjna i komunikacyjna. Sztuka publiczna jest

dialogu i współpracy

formą publicznej wypowiedzi, tym głośniejszej,

z lokalną społecznością,

im bardziej radykalnej na poziomie użytego

realizacje takie, pomimo

„języka”; jest potencjalnym nośnikiem ważnych

krytycznego zamiaru, nie

tematów publicznej dyskusji. W Polsce dysku‑

wychodzą poza granice

sja wywoływana przez artystyczne projekty

świata sztuki i odtwa‑

publiczne zamiast na problemach, skupia się

rzają właściwe mu hie‑

na samej sztuce: na środkach formalnych, arty‑

rarchie – z podziałem

ście jako twórcy, znaczeniu dzieła (lub działania)

na kompetentnych i nie‑

w kontekście historii i teorii sztuki, artystycz‑

kompetentnych odbior‑

nej wolności i cenzurze. Nie ma przyzwolenia

ców na czele. Bywa,

na otwartą dyskusję w przestrzeni publicznej,

że jako element obcy i inwazyjny, spotykają

wymagającą agonistycznego zdefiniowania tej

się z otwartą wrogością nie tylko słowną, ale

przestrzeni i uznania konfliktu, który się w niej

także fizyczną. Akty takie można odczytywać

nieustannie toczy42. Przy czym to nieprzygo‑

na dwa sposoby: jako przejaw wandalizmu lub

towanie w równej mierze dotyczy potencjal‑

jako przypomnienie, że przestrzeń publiczna,

nych odbiorców, co artystów, dla których dialog

jak pisze Łukasz Gorczyca, jest zawsze prze‑

z odbiorcami jest często tożsamy z zamachem

strzenią negocjacji, niekoniecznie przybiera‑

na ich artystyczną autonomię. W tym aspekcie

jących formę dyskusji. Zaliczyć do nich należy

artyści publiczni bardzo różnią się od społecz‑

także wszystkie spontaniczne działania w prze‑

ników czy aktywistów, szczególnie tych działa‑

strzeni publicznej, dające wyraz emocjom, woli

jących według trzeciosektorowych standardów:

czy preferencjom jej użytkowników . 41

jeśli projekt społeczny się nie sprawdza (nie

Związek polskiej sztuki publicznej z prak‑

przynosi zamierzonych rezultatów), przyczyn

tyką demokracji kulturowej jest niejedno‑

niepowodzenia szuka się po stronie projektu

znaczny, a polska przestrzeń publiczna jest prze‑

i jego twórców, a ci przyjmują na siebie odpo‑

strzenią niewykorzystanego demokratycznego

wiedzialność za swoje działanie, także finan‑

i obywatelskiego potencjału. Dlaczego tak się

sową; jeśli mieszkańcy odrzucają publiczny pro‑

dzieje? Odpowiedzi na to pytanie nie znajdziemy

jekt uznanego w świecie sztuki artysty, „winni”

w polu sztuki (jej teorii, praktyki i krytyki).

są oni – niewyedukowani, zamknięci, lękliwi.

Należy jej szukać w obszarze społeczeństwa

A artysta? Patrzy na nich „z dna wąskiej, głę‑

obywatelskiego, ponieważ sztuka publiczna

bokiej studni”43, z bezpiecznego dystansu wła‑

jest jakościowo innym zjawiskiem niż sztuka

snej społecznej pozycji. Słusznie zauważa Hilde

galeryjna (postestetycznym). Społeczne znacze‑

Hein, że współczesna sztuka publiczna „zmusza

nie, dynamika rozwoju, sposób funkcjonowania

artystę do samo‑negacji i podporządkowania

sztuki w przestrzeni publicznej zależą od kon‑

wspólnocie”44, stając się tym samym zaprze‑

dycji społeczeństwa obywatelskiego i jakości

czeniem wciąż obowiązującej nowoczesnej

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


39 estetyki. Źródłem konfliktu w polu sztuki

Z drugiej strony bardziej „partyzanc‑

publicznej jest zderzenie definiowanej indy‑

kie” (i potencjalnie polityczne, obywatelskie)

widualistycznie i elitarystycznie pozycji artysty

formy sztuki (kontestacji kulturowej) w prze‑

z logiką partycypacji w demokratycznie (egali‑

strzeni publicznej, takie jak graffiti i street

tarystycznie) definiowanej sferze i przestrzeni

art, zamiast odzyskiwać tę przestrzeń dla

publicznej. Nieprzygotowanie, o którym mowa,

oddolnej ekspresji, szybko podążają w stronę

wiąże się więc nie tyle z brakiem kompetencji

instytucjonalizacji i festiwalizacji, wchodząc

kulturowej, co politycznej (w szerokim rozu‑

do głównego obiegu sztuki (samo pojawienie

mieniu), obywatelskiej.

się pojęcia urban art czy wall art jest wyrazem

Chociaż w demokratycznych (już przecież

tej tendencji). Widoczne jest odejście sztuki

nie nowych) warunkach sztuka odgrywa coraz

publicznej od kontestacji, porzucenie aspira‑

bardziej znaczącą rolę w procesie społeczno‑kul‑

cji tworzenia alternatywy czy kontrkultury.

turowego konstruowania przestrzeni publicz‑

Widoczne tym wyraźniej, że tłem dzisiejszej

nych, miejskich, to jednak w przestrzeń

„mainstreamowości” w tym obszarze jest kon‑

publiczną jako przestrzeń sztuki wpisana jest

testacyjność lat 80. XX w., od polskiego punku,

we współczesnej Polsce silna a m b i w a l e n ‑

poprzez tzw. kulturę zrzuty, po Pomarańczową

c j a . Potencjalnie jest to przestrzeń licznych,

Alternatywę czy Totart. Potwierdza się znana

zróżnicowanych małych narracji, faktycznie

teza, że im więcej wolności i możliwości kon‑

jednak jest ona zdominowana przez dyskurs

testacji, tym mniej kontestacyjnych działań.

narodowo‑religijny, który wdziera się w tę prze‑

Większość realizacji i projektów publicznych

strzeń także za sprawą sztuki ulicy (murale

powstaje „na zlecenie” miasta i finansowana

okolicznościowe – z okazji narodowych rocznic,

jest ze środków publicznych, bądź jest realizo‑

murale kibicowskie). Po 1989 r. możliwość wyra‑

wana pod kuratelą publicznych galerii sztuki,

żania poglądów i wartości publicznie w formie

centrów kultury i innych instytucji. Dotyczy

sztuki jest wykorzystywana nie tylko jako

to także street artu.

symboliczne, kulturowe wyzwanie (symbolic

Reasumując, proces zmian w sposobie

challenge – pojęcie zapożyczam z teorii nowych

społecznego i instytucjonalnego rozumienia

ruchów społecznych Alberto Melucciego45),

sztuki publicznej opisany przez Miwon Kwon

ale nawet bardziej ekspansywnie jako wehi‑

w kontekście amerykańskim, idący w kierunku

kuł pamięci historycznej, patriotyzmu i wiary

coraz silniejszych związków sztuki publicznej

katolickiej. Największym (w dosłownym sensie)

z jej otoczeniem – fizycznym i społecznym,

monumentem okresu postkomunistycznego

i przejmowania nad nią społecznej kontroli,

w Polsce jest Pomnik Chrystusa Króla wznie‑

nie daje się przenieść na doświadczenia pol‑

siony w Świebodzinie w 2010 r. W każdym

skiej sztuki publicznej. W Polsce nagminne

polskim mieście stoi dziś figura Jana Pawła II.

jest nie tylko pomijanie kontekstu architekto‑

Jednocześnie wiele krytycznych czy zaanga‑

nicznego i społecznego dzieła – powstaje plop

żowanych projektów publicznych zderza się

art, pomniki „parkingowe”, realizacje znienawi‑

z cenzurą w nowej postaci, nierzadko moty‑

dzone przez lokalne społeczności (przywołany

wowaną religijnie (np. billboardy Więzy krwi

przykład projektu Universal), ale brakuje też

Katarzyny Kozyry). W odpowiedzi twórczość

kompetencji obywatelskich – zarówno po stro‑

prawicowa, nie tylko pomnikowa, jest wyklu‑

nie twórców, jak i publiczności – które pozwo‑

czana z pola sztuki w oparciu o kryteria este‑

liłyby w pełni wykorzystać demokratyczny

tyczne lub ideologiczne, na co trafnie zwrócili

(w sensie politycznym i kulturowym) poten‑

uwagę Sebastian Cichocki i Łukasz Ronduda,

cjał sztuki w przestrzeni publicznej. Wydaje się

kuratorzy wystawy Nowa sztuka narodowa

jednak, że nie ma innego sposobu na nabycie

w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie

tych kompetencji niż praktyka, ćwiczenie się

(2 czerwca – 19 sierpnia 2012 r.).

w sztuce publicznej.


40 1. Artykuł przygotowano w ramach projektu badaw‑ czego „Sztuka społeczna w Polsce. Badanie jako‑ ściowe” realizowanego w związku z pracą doktorską pt. „Sztuka społeczna. Obywatelski wymiar działań społeczno‑artystycznych”. Projekt został sfinanso‑ wany ze środków Narodowego Centrum Nauki oraz Podlaskiego Funduszu Stypendialnego. 2. Miwon Kwon, One Place After Another: Site‑Specific Art and Locational Identity, Cambridge – Londyn 2004; Miwon Kwon, Sztuka publiczna w przestrzeni: integracja czy interwencja, „Kultura współczesna” 2009, nr 4(62), s. 103–131. 3. Jest to pejoratywne określenie użyte w 1969 r. przez

Piotr Piotrowski, Znaczenia modernizmu. W stronę historii sztuki polskiej po 1945 roku, Poznań 2011. 6. Piotr Piotrowski, Agorafilia. Sztuka i demokracja w postkomunistycznej Europie, Poznań 2010, s. 7. 7. Tamże, s. 10. 8. Norbero Bobbio, Społeczeństwo obywatelskie, w: Jerzy Szacki (red.), Ani książę, ani kupiec: obywatel, Kraków 1997, s. 63–83. 9. Maria Anna Potocka, To tylko sztuka, Warszawa 2008, s. 253. 10. Określenie funkcji sztuki publicznej jako stawania

amerykańskiego architekta Jamesa Winesa. Plop

na drodze odbiorcy zapożyczam z rozmowy Joanny

w języku angielskim oznacza plusk. Termin do dziś

Erbel i Natalii Ostrowskiej z Rochem Sulimą zaty‑

funkcjonuje jako synonim sztuki publicznej tworzonej

tułowanej słowami profesora Artyści nie wytyczają

bez szczególnej atencji dla miejsca. Na podobieństwo

dziś dróg, oni stają na naszej drodze…. W: Rajkowska.

przedmiotu wrzuconego do wody, sztuka w miejscach

Przewodnik Krytyki Politycznej, Warszawa 2010, s. 183,

publicznych jest „wrzucana” przez jej twórców w prze‑

203.

strzenie miejskie, których różnorodność i szczególne cechy są przez nich ignorowane. Alternatywą dla plop artu miały być takie kierunki artystyczne, jak: sztuka zorientowana na miejsce (site‑specific art), sztuka zorientowana na środowisko/otoczenie (environmen‑

11. Virginia Maksymowicz, Through the Back Door: Alternative Approaches to Public Art, w: William J. Thomas Mitchell (red.), Art and the Public Sphere, Chicago‑Londyn 1992.

tal art) i sztuka ziemi, krajobrazu (Earth art, land art). 12. Hilde Hein, What Is Public Art?: Time, Place and 4. Community art – sztuka społecznościowa lub wspól‑ notowa, w której aktywnie uczestniczy lokalna spo‑ łeczność, tworząc coś wspólnie. Wspólne uczestnic‑ two jest centralnym momentem tego rodzaju działań. Uczestnicy w grupie sami kierują procesem artystycz‑ nym: biorą bezpośredni udział w planowaniu, wła‑ ściwej pracy twórczej i jej rezultacie – muralu, przed‑ stawieniu, koncercie, filmie, wystawie itp. Często korzystają z pomocy zawodowych artystów, ale nie jest to regułą. Założeniem jest traktowanie samego procesu twórczego na równi z jego efektem. Sztuka społecznościowa jest środkiem przezwyciężenia podziału na artystów i nieartystów; umożliwia uczest‑ nictwo bez względu na poziom kompetencji. 5.

Nazwa ta ma swoje źródło w Biennale Form Przestrzennych organizowanym od 1965 r. w Elblągu. Biennale, poza wymiarem twórczym, miały służyć integracji środowisk artystycznych i robotniczych (tzw. proletaryzacji sztuki). Wszystkie rzeźby powsta‑ jące w ramach tych spotkań wykonywali pracow‑ nicy elbląskiego Zamechu (Zakładów Mechanicznych). Stamtąd też pochodziły użyte do ich wykonania mate‑ riały. W sumie w latach 1965–1987 w mieście stanęło 48 abstrakcyjnych rzeźb wykonanych w metalu, które z czasem wrosły w miejski krajobraz i – pod posta‑ cią anegdoty – w świadomość mieszkańców. Nie były jednak projektowane z myślą o otoczeniu. Wyrażały raczej bardziej uniwersalne dążenie do zastąpienia ideologii obecnej w pomnikach wartościami estetycz‑ nymi. Podobny rodowód mają rzeźby rozmieszczone w 1968 r. na warszawskiej Woli w ramach Biennale Rzeźby w Metalu, wykonane przy udziale pracowni‑ ków Zakładów Radiowych im. Marcina Kasprzaka. Por.

Dekada Literacka 2/3 (251/252)

Meaning, „The Journal of Aesthetics and Art Criticism” 1996, t. 54, nr 1, s. 1–7 13. Lucy R. Lippard, Community and Outreach: Art Outdoors, In the Public Domain, w: tejże, Get the Message? A Decade of Art for Social Change, Nowy Jork 1984, s. 38. Cyt. przeł. KN. 14. Termin „sztuka zewnętrzna” ma charakter opi‑ sowy, wskazuje na miejsce ulokowania dzieła sztuki – na zewnątrz, poza instytucjami kultury i sztuki. Nie zawiera „bagażu” znaczeniowego właściwego pojęciu „sztuka publiczna”, analizowanego powyżej. Termin ten, poprzez swoją nazwę, popularyzuje w Polsce Fundacja Sztuki Zewnętrznej, bliżej go jednak nie definiując. Zob. http://fundacjasztuki.blogspot.com/; dostęp 29 listopada 2012 r. 15. Rajkowska. Przewodnik Krytyki Politycznej, Warszawa 2010, s. 180. 16. Arlene Raven (red.), Art in the Public Interest, Michigan 1989. 17. Suzanne Lacy (red.), Mapping the Terrain: New Genre Public Art, Seattle 1995. 18. Sztuka publiczna jest zjawiskiem miejskim. Na wsi pojawia się niezmiernie rzadko. Do wyjątków należą na przykład działania podejmowane przez Daniela Rycharskiego we wsi Kurówko. Zob. Dorota Łagodzka, Street art na wsi, „Magazyn sztuki” 2011, nr 1, s. 133–138. 19. Suzanne Lacy, Fractured Space, w: Arlene Raven (red.), dz. cyt., s. 287–301. 20. Cher Krause Knight, Public Art: Theory, Practice and


41 Populism, Malden – Oxford – Carlton 2008, s. ix. 21. Zob. http://iaaa.nl/cursusAA&AI/duchamp.html; dostęp 29 listopada 2012 r. 22. Zob. Tom Finkelpearl (red.), Interview: Douglas

35. Zob. http://www.berlinbiennale.de; dostęp 29 listo‑ pada 2012 r. 36. Ilja Kabakow, Projekt publiczny albo duch miejsca, w:

Crimp on Tilted Arc, w: tegoż, Dialogues in Public Art,

Ewa Rewers (red.), Miasto w sztuce – sztuka miasta,

Cambridge – London 2001, s. 60–79; M. Kwon, dz. cyt.,

Kraków 2010, s. 346.

s. 56–99; Robert Storr, Tilted Arc: Enemy of the People?, w: A. Raven, dz. cyt., s. 269–285. 23. Zob. Dotleniacz – „Obieg” 2010, nr 1–2. 24. Zob. Peter Dunn, Lorraine Leeson, The Docklands Photo‑Murals, w: Will Bradley, Charles Esche (red.), Art and Social Change. A Critical Reader, Londyn 2007, s. 245–248. 25. Zob. T. Finkelpearl (red.), Interview: John Ahearn on the Bronx Bronzes and Happier Tales, w: tegoż, dz. cyt., s. 80–100; T. Finkelpearl (red.), Interview: Arthur Symes on Fighting the Bronx Bronzes, w: tegoż, dz.cyt., s. 102– 109; M. Kwon, dz. cyt., s. 56–99. 26. Vivien Green Fryd, Suzanne Lacy’s Three Weeks in May: Feminist Activist Performance Art as „Expended Public Pedagogy”, „NWSA Journal” 2007, t. 19, nr 1, s. 23–36; Suzanne Lacy, „Three Weeks in May”: Speaking Out on Rape, a Political Art Piece, „Frontiers: A Journal of Women Studies” 1977, t. 2, nr 1, s. 66–70. 27. Zob. T. Finkelpearl (red.), Interview: David Avalos, Louis Hock, and Elizabeth Sisco on Welcome to America’s Finest Tourist Plantation, w: tegoż, dz. cyt., s. 126–146. 28. Zob. Tara Forrest, Anna Teresa Scheer, Christoph Schlingensief: sztuka bez granic, Poznań 2011. 29. Zob. Alan W. Barnett, Community Murals. The People’s Art, Filadelfia – Nowy Jork – Londyn 1984. 30. Zob. http://3fala.art.pl/; dostęp 29 listopada 2012 r. 31. Zob. http://vlepvnet.bzzz.net/; dostęp 29 listopada 2012 r. 32. Grant H. Kester, Conversation Pieces. Community and Communication in Modern Art, Berkley–London 2004. 33. Zob. Lucy R. Lippard, Lacy. Some of Her Own Medicine, „TDR” 1988, vol. 32, nr 1, s. 71–76; Moira Roth, Suzanne Lacy, Julio Morales, Unique Holland, Making & Performing „Code 33”: A Public Art Project with Suzanne Lacy, Julio Morales, and Unique Holland, „PAJ: A Journal of Performance and Art” 2001, vol. 23, nr 3, s. 47–62. 34. Zob. np. Augusto Boal, Legislative Theatre. Using Performance to Make Politics, Londyn – Nowy Jork 1998; Augusto Boal, Susana Epstein, Invisible Theatre: Liege, Belgium, 1978, „TDR” 1990, t. 34, nr 3, s. 24–34; Jan Cohen‑Cruz, Boal at NYU: A Workshop and Its Aftermath, „TDR” 1990, t. 34, nr 3, s. 43–49; Michael Taussing, Richard Scheechner, Augusto Boal, Boal in Brazil, France, the USA: An Interview with Augusto Boal, „TDR” 1990, t. 34, nr 3, s. 50–65.

37. Zob. Piotr Rypson, Kwadrat na Dudziarskiej, „Obieg” 2010, http://www.obieg.pl/fokus/19555; Piotr Sikora, Rudowęglowiec „Ibupron”, „Obieg” 2010, http://www. obieg.pl/fokus/19563; Patricia Watts, Grzegorz Drozd: animowanie wykluczonych w przestrzeni publicznej, „Obieg” 2010, http://www.obieg.pl/fokus/19569; dostęp 29 listopada 2012 r. 38. Palma mnie przerosła. Rozmowa Doroty Jareckiej z Joanną Rajkowską, w: Dotleniacz…, dz. cyt., s. 96, 99. 39. Jakub Banasiak, Edwin Bendyk, Oskar Dawicki, Agnieszka Kurant, Adam Mazur, Łukasz Ronduda, Janek Simon, Manifest Nooawangardy, „Obieg” 2009, http://www.obieg.pl/wydarzenie/13677; dostęp 29 listo‑ pada 2012 r. 40. Kuba Szreder, Sztuka publiczności, „Res Publica Nowa” 2008, nr 4, s. 43. 41. Łukasz Gorczyca, Dlaczego Mona Lisa się uśmiecha? O dobrych praktykach artystycznych w przestrzeni publicznej, „2+3D” 2010, nr 36, s. 54–58. 42. Por. Chantal Mouffe, Polityczność. Przewodnik Krytyki Politycznej, Warszawa 2008. 43. A. M. Potocka, dz. cyt., s 246. 44. H. Hein, dz. cyt., s. 1. Cyt. przeł. KN. 45. Alberto Melucci, The Symbolic Challenge of Contemporary Movements, „Social Research” 1985, nr 52, s. 789 –816. Katarzyna Niziołek – pracownik naukowo‑dydaktyczny w Instytucie Socjologii Uniwersytetu w Białymstoku, gdzie prowadzi zajęcia z makrostruktur społecznych, socjologii narodu i grup etnicznych oraz kursy specjalizacyjne – między innymi ze społeczeństwa obywatelskiego, organizacji pozarządo‑ wych i nauczania wielokulturowości. Przygotowuje roz‑ prawę doktorską na temat sztuki społecznej. Stypendystka The Clifford & Mary Corbridge Trust (University of Cambridge, 2009) i Podlaskiego Funduszu Stypendialnego (2012/13). Publikowała m.in. w „Pograniczu”, „Trzecim Sektorze”, „Przeglądzie Socjologii Jakościowej” i angloję‑ zycznym „Limes. Cultural Regionalistics”. Od 2005 r. pracuje społecznie na rzecz Fundacji Uniwersytetu w Białymstoku (od 2008 r. jako jej prezes). Jest także członkinią Oddziału Białostockiego Polskiego Towarzystwa Socjologicznego. Angażuje się w działalność społeczną w obszarze animacji kultury, edukacji nieformalnej oraz popularyzacji lokalnej historii i dziedzictwa kulturowego. W 2009 r. została nagro‑ dzona w ramach akcji „Przystanek Młodzi” – „za dyskusje o wielokulturowości i tolerancji oraz za działania na rzecz historii lokalnej”.


Jest to zarazem rzecz o umieraniu i odradzaniu się, odnajdywaniu siebie oraz poszukiwaniu i prze‑ kraczaniu własnych granic3.

Fot. Aniela Szczytko

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


43

Kierunek Rubież

Tożsamość i transgresja w Absolutnej amnezji Izabeli Filipiak

Joanna Głuszek

A

świata. Pisanie Marianny to mityczno‑baśniowa próba systematyzowania: pisząc o siedmiu Filipiak

talerzach‑Ziemiach, Marianna chce odnaleźć

to książka o wielu wymiarach. Można

swoje miejsce w świecie, a porównując się do Ifi‑

ją czytać jako manifest feministyczny, opowieść

genii, stara się zrozumieć sytuację w rodzinnym

bsolutna

amnezja

Izabeli

inicjacyjną, Bildungsroman, historię pewnego

domu. Cała powieść poprzetykana jest inter‑

pokolenia)1, anty‑bajkę, powieść postmoderni‑

tekstami – nie tylko pamiętnikiem dziewczyny,

styczną czy powieść o pisaniu powieści2. Jest

wypisami z dramatów czy listem o Ziemiach.

to zarazem rzecz o umieraniu i odradzaniu

Mamy tu też wypracowanie Marianny odnale‑

się, odnajdywaniu siebie oraz poszukiwaniu

zione pośród papierów polonistki i scenariusz

i przekraczaniu własnych granic3. Można też

spektaklu z okazji Dnia Kobiet autorstwa

wyróżnić dwa podstawowe motywy organizu‑

tej ostatniej. Znamienny okazuje się język:

jące przestrzeń powieści: tożsamość i transgre‑

we wszystkich tekstach jest podobny, jeśli nie

sję. Chodzi zarówno o tożsamość dorastającego

tożsamy. I nie jest to język dziecka. Jak zauważa

dziecka, którym jest Marianna, jak i tożsamość

Wojciech Bonowicz, także w dialogach wszyscy

kobiety, którą odkrywa i której uczy się każda

bohaterowie powieści mówią literacką polsz‑

z bohaterek. Symboliczna przemoc kultury

czyzną5. Zarówno jednolity stylistycznie język,

zmusza do walki o swoją dziecięcą niewinność

jak i mitologizowanie i odrealnienie przywo‑

i o kobiecość. By się ratować, Marianna musi

dzą na myśl porządek rekonstrukcji. Żonglerka

uciec, także przed samą sobą, przekraczając –

stylami, zamiany podmiotów, zapis równole‑

fizycznie, psychicznie, w wyobraźni – wiele gra‑

gły powodują, że z trudem oddzielamy praw‑

nic, których istnienia nawet się nie spodziewała.

dziwe zdarzenia od fantazmatów. Sam proces

Należy zadać pytanie: czy mamy do czy‑

kreacji głównej postaci przebiega „od jej reali‑

nienia z opowiadaniem Marianny, czy opowia‑

stycznego wizerunku poprzez kolejne fazy aż

daniem o Mariannie? Czy są to słowa dziecka,

do sennej konfabulacji”6. Mityczne, oniryczne

chcącego zachować pamięć o sobie, zatrzymać

zabarwienie narracji przypomina przypomina‑

chwile w pamiętniku – czy dorosłego, próbu‑

nie‑opowiadanie dorosłego na temat własnego

jącego odnaleźć w sobie dziecko, którym był,

dzieciństwa. Dysonans poznawczy każe pytać

zrekonstruować siebie ze wspomnień? O roli

o wierność i prawdziwość tych wspomnień:

opowiadania dla konstytuowania i (re)konstru‑

mamy do czynienia już nie z samym zapisem

owania tożsamości traktuje wiele prac4. Funk‑

faktów. Interpretujemy zdarzenia i układamy

cją narracji jest nadawanie całościowego sensu

z nich narracje (opowieści), jednocześnie jed‑

i koherencji – jest ona sposobem rozumienia

nak dodatkowo nakładamy formę narracyjną


44

Kobieca mowa, kobiece pisanie, pisanie kobiety, w końcu pisanie k o b i e t ą , écriture féminine, to autorska kon‑ cepcja Hélène Cixous(8). Teoria ta jest pokrewna filozo‑ fii Luce Irigaray, byłej uczennicy Jacques’a Lacana. Ten z kolei bazował na pomysłach Sigmunda Freuda. na zdarzenia przeszłe, zatem wciąż je re‑inter‑

wypracowanie szkolne na temat „Wyobrażam

pretujemy, nadbudowujemy znaczenia.

sobie moją przyszłość”. Marianna projektuje

Dziewczynce w walce o tożsamość pomaga

różnorodne wcielenia, wiodąc wiele para‑

pisanie. Jej pamiętnik staje się ogromną księgą

lelnych żyć, porównując się między innymi

tożsamości. Marianna jest jedną z nielicznych

do Virginii Woolf czy Elizy Orzeszkowej. Nie

osób, które uniknęły amnezji. Udało jej się

wychodzi jednak poza doświadczenie kobiece.

n i e z a p o m n i e ć , więc tekst może być opo‑

Alternatywy bardzo różnią się od siebie, ale

wiadaniem dorosłej Marianny, retrospekcją,

każda nosi znamiona kulturowej przemocy.

historią, której sens uformował się dopiero

Wszystko, co wydaje się szansą wyjścia z „zaklę‑

z czasem, próbą z a p i s a n i a zachowanej

tego kręgu”, jak rozwiedzenie się z mężem czy

tożsamości. Można zaryzykować stwierdze‑

też związanie z kobietą, sprowadza na kolejne

nie, że na podstawie wybiórczo pamiętanych

wcielenia Marianny nowe nieszczęścia. Każda

uczuć i wrażeń z lat dziecięcych – takich jak

próba ucieczki kończy się porażką. W każdym

strach przed ojcem, niezrozumienie matki,

przypadku kobieta jest skazana na niepowo‑

nieumiejętność odnalezienia się w szkole czy

dzenie... i zapomnienie. Wrażenie zagubienia

adrenalina towarzysząca pierwszym przygo‑

jest powodowane zarówno przez gwałtowne

dom z bandą Turka, dorosła Marianna buduje

przeskoki, jak i mnogość wariantów. Wcie‑

na nowo swoją dziecięcą tożsamość, przypo‑

lenia zaczynają mieszać się i plątać ze sobą.

minając sobie tamtą siebie. Trzecioosobowa

Po jakimś czasie nie wiadomo, która postać

narracja, z którą przeplatają się fragmenty

należy do której historii albo która nosi czyje

pamiętnika, wydaje się mową zależną. Jed‑

dziecko. Ta mowa przypomina nieco strumień

nak celowa niekonsekwencja każe wątpić, czy

świadomości: gwałtowna, potoczysta, o niewy‑

rzeczywiście mamy doświadczenia z narracją

raźnych związkach. Opowiadanie nie poddaje

auktorialną. Także skomplikowanie związki

się wymogom i rygorom, nie chce być proste

Marianny z dwiema dorosłymi narratorkami

i linearne, rozrasta się, zmienia, ewoluuje. Labi‑

powieści, Lisiak i Prządką, oraz wyraźne aluzje,

rynt historii Marianny ma ogromnie wiele

tropy, ślady zamierzonej literackości pozwalają

odnóg i ślepych uliczek. Oplata ją jak bluszcz,

sądzić, że Absolutna amnezja nie jest powieścią

rośnie kolejnymi warstwami palimpsestu, staje

(do końca) realistyczną.

się kobiecą mową. Kobieca mowa, kobiece pisanie, pisanie

Écriture féminine

kobiety, w końcu pisanie k o b i e t ą , écri‑

Marianna doświadcza p o d w ó j n e j a m n e ‑

ture féminine, to autorska koncepcja Hélène

z j i , jako dziecko i jako kobieta7. Bardziej

Cixous(8). Teoria ta jest pokrewna filozofii

odczuwa symboliczną przemoc kulturową.

Luce Irigaray, byłej uczennicy Jacques’a Lacana.

Opresja wobec kobiet to leitmotiv twórczo‑

Ten z kolei bazował na pomysłach Sigmunda

ści Marianny. Najważniejszym i najbardziej

Freuda. By zrozumieć, co jest przedmiotem

znamiennym tekstem jej autorstwa staje się

analizy, musimy cofnąć się w historii filozofii

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


45 do początku XX wieku, kiedy Freud rozważał

[Przedrzeźnianie ma] dwa cele: demistyfi‑

kwestię Ojca i logosu. Jak u Freuda, Sekretarz

kować poprzez „uwidocznianie” męskiego dys‑

jest źródłem prawa, a także języka – Marianna

kursu o kobiecie i szukać śladów kobiecego.

w pamiętniku posługuje się jego zwrotami

Pokazać szczeliny, skazy, nieświadome założe‑

i sformułowaniami, strukturami nowomowy,

nia panującej ideologii i odsłonić wszystkie jej

nadając im swoje znaczenia . Język, męski,

puste miejsca, odczytać to, co jest pozostawiane

bo logocentryczny, jest niedostępny dla kobiet:

między gestami mimesis, gdyż tylko tam można

muszą milczeć lub mówić „cudzą mową”. Logo‑

znaleźć kobietę. [...] Jak „czynić widocznym”?

centryczna i fallocentryczna była także filo‑

Wyolbrzymiać, wyakcentowywać, przerysowy‑

zofia Lacana. Luce Irigaray, spadkobierczyni

wać. Cytować13.”

9

jego myśli, dokonała znaczącego przewarto‑ ściowania. Pozwoliła kobiecie się wypowiedzieć

Szalona kobieta na strychu

i zauważyła prawidłowości jej mowy: wydaje

Kobietą, która naśladuje w duchu Irigaray,

się szalona, bo próba wpasowania jej słów

jest Lisiak, polonistka Marianny. Pisze trochę

w logocentryczny dyskurs odziera je ze zna‑

na szkolne przedstawienia, trochę do szu‑

czeń i sensów. Błażej Warkocki podsumowuje

flady: podczas szkolnych zamieszek Marianna

to tak: „Punktem wyjścia staje się rozróżnienie

i banda Turka znajdują w biurku polonistki

na język ojczysty (!) i wyuczony, który nigdy nie

rękopis powieści i w ferworze rewolucyjnej

może stać się prawdziwie własnym. Dlatego

zabawy niszczą go. Nauczycielka napisała też

wewnętrzny „głos” wiersza poszukuje innego,

trawestację trenów Jana Kochanowskiego,

tylko intuicyjnie wyczuwanego rozwiązania.

w której Urszulka była wykorzystywana

Języka, który „mógłby nazywać się macierzy‑

seksualnie przez ojca, i scenariusz spektaklu

sty”. [...] Język macierzysty byłby tym, czego nie

szkolnego z okazji Dnia Kobiet. Lisiak ma intu‑

ma, wypartym, nieprzedstawialnym, a mimo

icyjne poczucie krzywdy, którą system edukacji

to – a może właśnie dlatego – nieubłaganie

wyrządza dzieciom, niszcząc ich niewinność,

potencjalnym w swym istnieniu10.”

zatem absolutna amnezja nie zniszczyła cał‑

W nowym dyskursie, kobiecej mowie,

kiem jej wewnętrznego dziecka. Ma też wiedzę

kobieta, ciało i pisanie tworzą „triadę subtelnych

na temat społecznej roli kobiet – „dup” – która

relacji”11. Powód, dla którego pisanie Marianny

jest, jak ujmuje to Maria Janion, „niebezpieczną

oscyluje wokół tematów takich, jak menstru‑

wiedzą”14. Sztuka Lisiak opowiada o sytuacji

acja, ciąża, poród, a także, oczywiście, seksual‑

kobiet, które są redukowane do ciała, towaru.

ność, jest prosty: pozbawiona języka kobieta

Nazywane w spektaklu „dupami”, stanowią naj‑

koncentruje się na swoim ciele, doświadcze‑

pierw publiczną własność, a potem własność

niu tego ciała, czyli tym, co należy do niej, nie

narzeczonego albo męża – wówczas są „dupami

może zostać jej odebrane. Na tym zasadza się

ze znakiem przynależności”. Jedna z postaci,

jej podmiotowość. Skupienie na ciele prowadzi

dupa Małgorzata, wychodzi za mąż za symbo‑

do deuniwersalizacji podmiotu. Mowa jest więc

liczną figurę Gustawa Słowackiego, romantycz‑

potoczysta, nielinearna, chaotyczna, „cielesna”.

nego poety. Inna dupa, Katarzyna, jest lesbijką,

„Prześmiewcza kalka” to druga strategia

co przyznaje w zawoalowany sposób, mówiąc

działania proponowana przez feministyczne

do dupy Małgorzaty: „Nie wiem nawet, czy

badaczki. Luce Irigaray nazywa taki sposób

jeszcze cię kocham. A teraz niech się wszyscy

pisania „mimetyzmem”. Jeśli Lacan mówi,

domyślają” (s. 168)15. Gustaw Słowacki zwraca

że kobieta musi milczeć, to Irigaray – że nie

się do niej słowami: „Spieprzaj, lesbijo. Niedo‑

powinna. Proponuje ona „naśladujące prze‑

brze mi się robi na twój widok” (s. 169). Niedługo

drzeźnianie tekstów męskiego dyskursu, przez

po zakończeniu akademii pod szkołę przyjeż‑

co obnażone zostają wszystkie jego schematy‑

dża karetka i zabiera Lisiak do szpitala psychia‑

zmy i określające go patriarchalne przesądy12.

trycznego. Tym samym Lisiak sama kończy jak


46 poeta romantyczny. Maria Janion pisze: „Lisiak

Komornicka, a za nią Lisiak, stanowią figurę

w bluźnierczym wobec konwencji scenariuszu

„szalonej kobiety na strychu”20. Szpital, jak

i w tym, co ją za to spotkało, przejmuje na sie‑

strych, jest miejscem odosobnienia, składowa‑

bie rolę zbuntowanego poety romantycznego.

nia niepotrzebnych przedmiotów, barachła;

To kobieta znajduje się po stronie kreacji, nega‑

topos wariatki ze strychu to „obraz ostatecz‑

cji, destrukcji. Jej przypada w udziale szaleń‑

nego opuszczenia, odrzucenia, odosobnienia,

stwo i represja”16. Zdaniem autorki Kobiet

niemożności i niechęci porozumienia (zresztą

i ducha inności utwór polonistki nie wykazy‑

z obu stron), dziwactwa, milczenia z ludźmi

wał symptomów obłędu, co najwyżej ujawniał

i rozmowy tylko z Duchami‑Starcami”21. Jest to,

„groteskową kondycję” kobiet w społeczeństwie.

jak się okazuje, także opis Marianny, która – jak

Leszek Bugajski sądzi, że wątek Lisiak ociera

Lisiak i jak Komornicka – pod koniec jest zupeł‑

się o banał: „Kolejny [banał] to, że nie da się tej

nie wyobcowana i rozmawia z duchami Aldony

naturalnej dziecięcości przenieść do świata

i Helenki. Znamienne okazują się nawet stopnie

dorosłych i przechować w sobie już w wieku

pokrewieństwa: Komornicka nawiązuje więź

dojrzałym, a próby zmierzające w tym kie‑

ze swoim dziadem, Marianna – z babką.

runku doprowadzić mogą do obłędu (nauczy‑ cielka Lisiak)”17. Zdaje się jednak, że Bugajski nie

Manuskrypt

zrozumiał postawy i motywacji Lisiak, której

W szpitalu odwiedza polonistkę ostatnia

zamiarem nie było zachowanie wewnętrznego

z triady bohaterek, Prządka (spolszczona

dziecka, a właśnie groteskowe przedrzeźnianie

wersja mitycznej Parki). Prządka pisze pracę

konwencji.

magisterską pod tytułem Samobójstwo

Jak zauważa później Prządka, Lisiak ze swoim szaleństwem wspaniale wpisuje się

a ogień Feniksa i ona właśnie porównała Lisiak do Komornickiej.

w transgresyjny nurt kobiecego pisania, w któ‑

Lisiak i Prządka razem chodziły na semina‑

rym „kobiecie wystarczy dobrze zwariować,

rium magisterskie prowadzone przez Mistrzy‑

by załapać się na historię”18. Lisiak osiągnęła

nię. Prządka była nim zawiedziona. Tematem

„stan pożądany”, będący połączeniem osobi‑

spotkań był proces artystycznej transgresji,

stych doświadczeń z wynikającym z nich zapi‑

ale wszystkie pisarki omawiane przez stu‑

sem. Janion przywołuje sąd, że kobieta nie może

dentki były rozczarowująco podobne, a sławę

stać się poet(k)ą, jeśli nie oszaleje – i przytacza

zawdzięczały głównie szaleństwu. Prządka,

przykład żony hrabiego z Nie‑Boskiej komedii

nieco irracjonalnie, zazdrości Lisiak doświad‑

Zygmunta Krasińskiego. Izabela Filipiak poda

czenia: jej szaleństwo może okazać się dosko‑

ten sam przykład w wywiadzie dla Agnieszki

nałą pożywką dla twórczości. Sama Prządka,

Kosińskiej19. Innym ważnym przykładem sza‑

gdyby chciała poznać tajemnicę śmierci, musia‑

lonej pisarki jest przywoływana wielokrot‑

łaby umrzeć, nigdy więc nie uda jej się osiągnąć

nie w całej powieści Maria Komornicka, czyli

„transgresyjnego ideału” połączenia doświad‑

Piotr Odmieniec Włast. Powszechnie uznano

czenia i zapisu. Gdy tylko dowiaduje się o poby‑

ją za wariatkę i zamknięto, a zdaniem wielu

cie Lisiak w szpitalu, pakuje manuskrypt, który

dzisiejszych badaczy, Komornicka miała pro‑

dostała kiedyś od przyjaciółki do przeczytania,

blem z nieheteroseksualną albo transseksu‑

i udaje się do Mistrzyni, by poinformować

alną tożsamością. Są jednak zdania – i ku tym

o rodzącej się na ich oczach szalonej poetce.

się przychylam – że przemiana Komornic‑

Mistrzyni jest jednak zajęta pisaniem artykułu

kiej była dramatycznym aktem zdesperowa‑

o „pewnej autorce rymowanek”, jak domyślamy

nej twórczyni: osiągnąwszy wszystko jako

się z kontekstu, właśnie Komornickiej. Uda‑

poetka, nie mogła dorównać innym poetom

jąc się do szpitala z zamiarem odwiedzenia

tylko dlatego, że była kobietą. Postanowiła

Lisiak, Prządka wyobraża sobie ich przywita‑

więc wyzbyć się ograniczeń kobiecości. Maria

nie, a potem ucieczkę. Podczas rozmowy zaś

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


47 zastanawia się, czy udałoby jej się pokochać

wyraz da później wielokrotnie w swoim wypra‑

Lisiak bez uwiedzenia jej. Prządka jest zwią‑

cowaniu. Gdy goście weselni pod koniec nocy

zana z wykładającą na uniwersytecie Łucją, ale

odnajdują półmartwą Prządkę, Marianna jest

nie jest z nią szczęśliwa. To niestabilny związek,

zawiedziona, że kobieta „nie mogła już odpowia‑

w którym Łucja daje z siebie znacznie więcej

dać na żadne pytania” (s. 83). Prządka łyka mie‑

niż Prządka.

szankę leków nasennych i antybiotyków, popija

Co ciekawe, Luce Irigaray widziała w homo‑

to wódką i podcina sobie żyły. Cięcia okazują

seksualnych związkach kobiet „wartość samo‑

się za płytkie, a dziewczyna traci przytomność.

istną, ponieważ pozwalają one na utwierdzenie

Tym samym i Prządce

się kobiet we własnej podmiotowości”22, gdyż

udaje się zbliżyć do (choć

nie muszą dookreślać się w opozycji do męż‑

nie – dosięgnąć) „trans‑

czyzny, a jedynie wychodząc od siebie, swoich

gresyjnego

ideału”:

doświadczeń i pragnień. Tak jest też, zdaniem

ociera się o śmierć, o któ‑

Ingi Iwasiów, w przypadku twórczości pisar‑

rej będzie mogła pisać.

skiej Virginii Woolf (przywoływanej także

Jest to jedna z wielu jej

w wypracowaniu Marianny): „miłość lesbijska

prób samobójczych, choć

stanowi zaproszenie bohaterki do samej siebie,

naprawdę nie chciała

że „ta druga” to nie ktoś obcy (jak mężczyźni),

umrzeć: „Umieram po to,

lecz dramatyczne wcielenie „ja”, zwierciadlane,

żeby żyć, oraz na znak

bliźniacze, zamieszkujące podświadomość” .

protestu przeciw życiu,

Dzięki związkowi z inną kobietą można prze‑

które nie jest moje, szep‑

stać widzieć się jako Inną i poznać siebie. Być

tała na chwilę przed

może to powód, dla którego w wypracowaniu

zaśnięciem” (s. 178). Histo‑

23

Marianny występują wątki homoseksualnych

ria Prządki jest karyka‑

związków. Dodajmy, że jako lesbijka Marianna

turalną wersją mitu

tak naprawdę ulega (lub raczej: mogłaby ulec)

Feniksa, o którym pisze.

amnezji po trzykroć, bo trzykrotnie rodzi

Tymczasem manu‑

się jako Inny (Inna): najpierw jako dziecko,

skrypt, w którego posia‑

następnie kobieta, w końcu – jako kobieta

daniu jest Prządka, to –

nieheteroseksualna24.

jak się okazuje – kopia

Marianna przeżywa bowiem moment epifa‑

tego samego tekstu,

nii na weselu brata. Okazuje się, że to Prządka

który ulega zniszcze‑

poznała ze sobą Antoniego i Izoldę. Przyszła

niu podczas szkolnych

na wesele z Łucją. Były jedynymi osobami

zamieszek. Na obwo‑

na weselu, które ją interesowały, bo „nie widziała

lucie wersji biurkowej

jeszcze takich kobiet” (s. 82). Uwagę dziew‑

Marianna rozpoznaje

Luce Irigaray widziała w homo‑ seksualnych związ‑ kach kobiet „wartość samoistną, ponie‑ waż pozwalają one na utwierdzenie się kobiet we wła‑ snej podmiotowo‑ ści”22, gdyż nie muszą dookreślać się w opozycji do męż‑ czyzny, a jedynie wychodząc od siebie, swoich doświadczeń i pragnień.

czynki przykuwa krótko ostrzyżona Prządka,

słowa tytułu – Absolutna amnezja. Gdy kartki

jej surowa twarz i nonszalancki, czarny sweter.

rozsypują się na wszystkie strony, dziewczynka

Pokazuje jej jeden ze swych noży, o kształtnym,

chwyta kilka z nich i odnajduje w nich swój

wygiętym ostrzu i inkrustowanej rękojeści. Jak

pamiętnik. Jest pewna, że nauczycielka „telepa‑

mówi, ma go zawsze przy sobie. Opowiada też

tycznie go ukradła”, i cieszy się ze zniszczenia

dziewczynce o swojej pracy, o samobójstwie

rękopisu. Niestety dla Marianny, istniała jego

i Feniksie. „Wszystko to bardzo zaciekawiło

kopia i posiadała ją fascynująca samobójczyni

Mariannę. Starała się natknąć na studentkę

z wesela. Kiedy Mistrzyni nie wyraziła zain‑

przypadkiem, ale dziewczyna bez przerwy jej

teresowania twórczością Lisiak, Prządka zde‑

gdzieś znikała”. Być może wtedy Marianna

cydowała się podjąć trud redakcji samodziel‑

odkrywa w sobie fascynację kobietami, której

nie: „Było w nim trochę zabawnych opowieści,


48 ciekawych zbiegów okoliczności i postaci,

omamy Marianny są wyraźną aluzją do tego,

jakich nigdzie wcześniej nie spotkała, a jednak

by skupić się dokładniej na triadzie bohaterek.

opisanej tam historii brakowało zakończe‑

Marianna, Lisiak i Prządka są połączone nie

nia i odkryła w niej coś z natury japońskiego

tylko luźnymi związkami, takimi jak spotkania

drzewka, które skarłowaciało pod wpływem

na studiach i weselu, ale przede wszystkim –

nieustannych postrzyżyn. Wpadła na pomysł,

wspólnym opowiadaniem. A w tym opowiada‑

żeby cokolwiek tu i tam dopisać, a następ‑

niu jest wiele wskazówek, jak naprawdę należy

nie zapakować powieść w butelkę i wysłać

je przeczytać. Pojawia się wyraźna gra autorki

ją na pełne morze […]. Wyobraziła sobie sesję

z czytelnikiem. Być może Lisiak i Prządka

naukową, jaka odbyłaby się, powiedzmy,

są wariantami przyszłości Marianny, jej doro‑

za pięćdziesiąt lat, a dotyczyłaby, wśród kilku

słymi wcieleniami. A może sama je wymyśliła

innych poruszających wyobraźnię krytyczną

i może nawet pojawiają się bezimiennie jako

tematów, tajemnicy manuskryptu znalezionego

alternatywne wersje historii we fragmentach

w butelce. Sama naszkicowała referat wprowa‑

jej wypracowania. Może wszystkie trzy są jedy‑

dzający (s. 183).”

nie autorskim porte‑parole, to jest wariantem

Prządka między innymi dołącza do manu‑

autobiograficznym samej Izabeli Filipiak. Czy

skryptu powieści wypracowanie Marianny,

może są po prostu jedną osobą? Wojciech Bono‑

czego uważny czytelnik dowiaduje się z notatki

wicz zwraca uwagę na fakt, że znamy imię jed‑

przy tytule. Zaskakujące są losy tego manu‑

nej, nazwisko drugiej i tylko pseudonim trzeciej

skryptu. Nie wiadomo, jak znalazły się tam

z nich25. Rozmaitość możliwości każe zapytać,

fragmenty pamiętnika Marianny, „na który

kto na poziomie fabularnym jest autorem

przypadkiem natknął się Sekretarz i znisz‑

powieści.

czył, a później kazał jej, żeby sama pozbyła się szczątków” (s. 212). Niedługo po zniszczeniu

Ex libris

pamiętnika Marianna przeżywa odrodzenie

Niejasne losy manuskryptu skłaniają Wojcie‑

Feniksa. Choruje na różyczkę i rozkwita „jak

cha Bonowicza do pytania o jego faktyczne

kwiat nie z tej ziemi, płonęła jak nieziemski

autorstwo 26. Jeśli wszystkie trzy kobiety

ptak na wolnym ogniu” (s. 214). Gorączka

są jedną osobą, to powieść pisze najprawdo‑

na jakiś czas unieruchamia ją w łóżku. Wtedy

podobniej dorosła Marianna. Być może nawet

ma dziwne sny i wizje: „Na podwórku ujrzała

jest odwrotnie, niż sądzić by można – dwuna‑

swoją dawną nauczycielkę i jej towarzyszkę,

stoletnia Marianna może nigdy nie istnieć,

którą poznała na jakiejś zabawie. Trzecia

może być tylko figurą dziecka, które odkrywa

kobieta, codziennie na nowo pokrywająca

w sobie po latach (i próbuje zre‑konstru‑

głowę i twarz warstwą niebieskiej farby, pośród

ować) dorosła autorka książki. Jak zauważa

której smugi i plamy szarości oznaczały zapo‑

Bonowicz, wyjaśniłoby to przynajmniej dwie

wiedź przyszłych kontynentów, przesypując

rzeczy: skąd tak dojrzała i interesująca lite‑

w palcach pióra i kamyki, odwróciła się w jej

racko proza u dziewczynki Marianny – ale

stronę [i zaczęła mówić – przyp. J.G.] (s. 215).”

i skąd „duch niewybrednych uczniowskich

Tajemnicza kobieta opowiada wszystko,

żartów” w obrazoburczej interpretacji Trenów

co wiedziała dotąd tylko Marianna: zastana‑

u Lisiak, a także dlaczego groteskowe fabuły

wia się nad gąsienicą, którą dziewczynka miała

Marianny współbrzmią z pisanymi przez

wcześniej w rękach, mówi o Ifigenii, krwa‑

Lisiak absurdalnymi scenariuszami27. To jed‑

wej kapłance z wypracowania i „wzniosłym

nak niesatysfakcjonująco proste rozwiązanie,

kawałku pieczeni” z pamiętnika. To ona pyta:

jeśli zważyć na bardzo wiele śladów zamie‑

„Ach, czy historia Ifigenii nie jest w istocie oka‑

rzonej literackości. W postaci Mistrzyni roz‑

leczoną wersją mitu ptaka Feniksa, mitu, który

poznała się Maria Janion, na której semina‑

wykrzywił swój bieg […]?” (s. 215). Gorączkowe

rium magisterskie uczęszczała kiedyś Izabela

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


49 Filipiak28. Z kolei pracę doktorską Filipiak napisała właśnie o wspominanej już Marii Komornickiej29. Różnorodne powiązania mię‑ dzy postaciami książki i realnymi osobami skłaniają do patrzenia na nie jak na aluzje literackości. Temu służyć miałyby też motywy mityczne Ifigenii i Feniksa. Kamila Budrow‑ ska analizuje dokładnie skomplikowaną strukturę utworu30. Dzięki niej powieść staje

W tym opowiadaniu jest wiele wskazówek, jak naprawdę należy je przeczytać. Pojawia się wyraźna gra autorki z czytelnikiem.

się sylwiczna, palimpsestowa, przypomina kolaż, staje się postmodernistyczna: świadczy o tym gra autorki z czytelnikami, zamierzona literackość, intertekstualna zabawa. Szczególną uwagę należy zwrócić na to, kto

Ten uśmiech Filipiak widzi Wojciech Bonowicz i pisze, że autorka nie daje nam

jest w posiadaniu manuskryptu jako ostatni.

zapomnieć, iż mamy do czynienia z fikcją lite‑

Ostateczna redakcja należy do Prządki. Jej

racką. „To dlatego stale p l ą c z e i z r y w a

przydomek kojarzy się jednoznacznie, jeśli

n i c i p o r o z u m i e n i a [podkr. – J.G.] mię‑

znamy teorię arachnologii. To inna femini‑

dzy czytelnikiem i opisywanymi postaciami”34.

styczna koncepcja kobiecego pisania, którą

Nawet fikcyjna Prządka puszcza oko do czy‑

wykłada Nancy K. Miller w tekście Arachnolo‑

telnika: „skrzętna Parka naigrawa się z przy‑

gie: kobieta, tekst, krytyka31. Odwołuje się ona

szłych badaczy (i recenzentów) powieści, którą

do archetypu Arachne – kobiety‑pająka: „Histo‑

skompilowała”35, kiedy wyobraża sobie sesję

ria Arachne to obrazowa metafora twórczości

naukową dotyczącą tajemniczego rękopisu,

kobiecej – cokolwiek tworzysz, tworzysz siebie.

znalezionego w butelce. Manuskrypt, który

Cokolwiek odsłaniasz, odsłaniasz siebie”32. Tekst

przeplata Prządka, jest, jak zauważa Bonowicz,

jest jak Tkanina, jak pisał Roland Barthes, ale

tekstem ulegającym zniszczeniu i odradzają‑

Miller przesuwa akcenty: tekst jako efekt tego

cym się36. Mimo że pamiętnik Marianny został

procesu jest zapisem doświadczeń stojącego

zniszczony przez Sekretarza, jego fragmenty

za nim konkretnego podmiotu. Arachne pisze

ocalały w powieści Lisiak; manuskrypt tej

sobą, pisze ciałem: tekst, ta sieć pajęcza, jest

ostatniej zniszczyły dzieci podczas szkolnych

upleciona nicią wychodzącą z własnego ciała

zamieszek, ale okazuje się, że Prządka miała

pająka. Jest to też działalność tkacka: przędze‑

drugi. Wszystkie paralelne losy kobiet wystę‑

nie, czyli łączenie, dopasowywanie, wplatanie,

pujących w powieści są obrazem nieszczęścia

przeplatanie. Tkanina tekstu ulega przeobra‑

i porażki, przed którą bezskutecznie próbuje

żeniom, uzupełnieniom. To Prządka właśnie

uciec Marianna, a walka o tożsamość i własny

zbiera i składa w jedno różne fragmenty tek‑

los jest z góry przegrana: kulturowa rola, któ‑

stów zapisanych przez bohaterki powieści.

rej dziewczyna nie chce przyjąć, wciąż do niej

Uzupełnia tekst powieści o wypracowanie

powraca, razem z odradzającym się tekstem.

Marianny, dopisuje gdzieniegdzie fragmenty:

Jest jak w Mistrzu i Małgorzacie: rękopisy

można odróżnić je od pozostałych po zapisie

nie płoną; co raz zapisane, staje się nieśmier‑

kursywą, jak w wypracowaniu. Izabela Filipiak

telne. Sama Marianna pod koniec książki – gdy

uśmiecha się do czytelnika i mówi w wywia‑

odzyskuje swoje zapisy, znajdując pod stołem

dzie: „to nie ja napisałam tę książkę. Jest wspól‑

zeszycik, „w którym wszystko było” – decy‑

nym wysiłkiem kilku występujących w niej

duje się go porzucić. Nie jest jej już potrzebny.

postaci”33. Ona też pisze zgodnie z koncepcją

Zarówno zapisanie, jak i porzucenie notatek

arachnologii, zostawiając w tekście autobio‑

jest konieczne, by Marianna mogła udać się

graficzne ślady.

w dalszą drogę. Nie wiedząc, czy wygrała, czy


50 poniosła klęskę, odchodzi, zamieniając się miej‑

kilka razy. „Doskonałość narracji, doskonałość

scami z Helenką. Walka o wolność i tożsamość

kreacji – jest również tym, przed czym chcia‑

jest skazana na niepowodzenie. Ale Mariannie

łam uchronić Mariannę pod koniec Absolut‑

udaje się osiągnąć to, o co jej chodziło. Połączyła

nej amnezji. Gdyż ona nie pragnie absolutu.

w sobie naukę Feniksa i Pająka: „odradzać się

W doskonałości kryje się śmierć, jakaś wartość,

bez końca i odchodzić nie zapominając”. „Mimo

która sama w sobie jest martwa. To jest idealne

okrucieństwa przedstawionych doświadczeń

zakończenie czegoś, po czym nie może nic wię‑

kobiecości nie ma tu gwałtownych zerwań

cej nastąpić. Jeśli zrobimy coś za dokładnie,

pamięci i pisarstwa. Triumfuje wzór tkaniny

za pięknie, to nas w końcu samo odpycha. […]

– ciągłej i spoistej”37.

Gdyż świat, z którego nie ma ucieczki, który

Jak zauważa Błażej Warkocki: „przez pozór

jest absolutnie doskonale skonstruowany

realistycznej narracji coraz wyraźniej prześwi‑

jako pułapka, taki świat nie jest prawdą. Żeby

tują wydarzenia nie mieszczące się w tej kon‑

go stworzyć, trzeba usunąć wszystkie inne

wencji: nad miastem kołuje anioł, a główna

możliwości, jakie mogłoby mi dać życie, albo

bohaterka prowadzi rozmowę ze swą zmarłą

mogłaby dać moja własna narracja39.”

babką Aldoną. Ta proponuje jej jako wyzwo‑

W końcu z pomocą przyszła Prządka.

lenie – absolut, transcendencję, pobyt w Siód‑

Wystarczyło tak rozplątać, przepleść i zapleść

mym Niebie. Zauważmy podobieństwo do losu

na nowo – tak utkać tkaninę, by Marianna

Ifigenii – ona również po spełnieniu się ofiary

mogła opuścić historię i zacząć pisać nową.

została przeniesiona przez Artemidę na nie‑

„Triumfuje wzór tkaniny”...

bieski firmanent [sic!]. Gdyby więc Marianna zgodziła się na tę propozycję – wpasowałaby się tym samym w koleiny już wcześniej przygoto‑ wane. Taka pozorna deifikacja nie jest niczym nowym, leczy wyjściem zaprojektowanym już przez kulturę. Dlatego Marianna stwierdza: „Nie chcę żadnego absolutu, chcę już iść” [s. 242]. Jest to gest prawdziwie rewolucyjny. Akt czy‑ stej negacji. Niezgoda na zastane reguły gry. [...] [Marianna] Opuszcza nie‑swoją opowieść. Jeśli kultura jest zarówno przyczyną jak i skutkiem represji, to jedyne wyjście. Absolutny początek nowego38.”

Joanna Głuszek – studentka filologii polskiej oraz kulturoznawstwa na Uniwersytecie w Białymstoku, na konferencji „Literatura i doświadczenie” (UwB, 2012) wystąpiła z refe‑ ratem na temat doświadczenia płci w Absolutnej amnezji, zamieszczony tekst jest jej debiutem. 1. Zob. A. Kosińska, Absolutna pamięć pewnego pokole‑ nia, w: „Dekada Literacka” 1995, nr 6, s. 12. 2. Zob. W. Bonowicz, Rękopis znaleziony w Trójmieście, w:

Marianna odnosi sukces: udaje jej się w y j ś ć z k s i ą ż k i . Nie zgadza się na obo‑ wiązujące zasady, więc opuszcza powieść. Nie zapomina, bo ta pamięć stanie się dla niej obroną w „nowym” świecie, tak, jak wcześniej miała nią być w świecie powieści. Pamięć będzie jej zabezpieczeniem, gdy będzie two‑ rzyć nowe zasady – absolutnie nowe, swoje. To nie niszczenie, a jedynie rozplatanie, by spleść na nowo. Być może to Prządka prze‑

„Tygodnik Powszechny” 1995, nr 28, s. 12. 3. Zob. M. Janion, Ifigenia w Polsce, w: tejże, Kobiety i duch inności, Warszawa 1996, s. 323. 4. Zob. np. Philippe Lejeune, Miraże dzieciństwa (wer‑ sja w tłumaczeniu skrócona), w: tegoż, Wariacje na temat pewnego paktu. O autobiografii, pod red. R. Lubas‑Bartoszyńskiej, Kraków 2001; Jan Kordys, Pamięć i opowiadanie, w: Praktyki opowiadania, pod red. B. Owczarka, Z. Mitosek, W. Grajewskiego, Kraków 2001; Katarzyna Rosner, Narracja, tożsamość i czas, Kraków 2003; Jerzy Trzebiński, Narracja jako sposób rozumienia świata, w: Praktyki opowiadania..., dz. cyt.

plotła tę historię tak, by pozwolić Mariannie

5. Zob. W. Bonowicz, Rękopis znaleziony w Trójmieście, dz. cyt.

opuścić kartki powieści? Filipiak przyznawała

6. W. Browarny, Pączkowanie opowieści, w: „Odra” 1996, nr

w wywiadach, że zakończenie powieści pisała Dekada Literacka 2/3 (251/252)

2, s. 109.


51 7. Zagadnieniu podwójnej amnezji poświęcony będzie referat Doświadczenie płci w „Absolutnej amne‑ zji” Izabeli Filipiak, który zostanie wygłoszony pod‑ czas sesji Literatura i doświadczenie na Uniwersytecie w Białymstoku w 2012 r. i opublikowany w tomie pokonferencyjnym. 8. H. Cixous, Śmiech Meduzy, przeł. A. Nasiłowska, w: „Teksty Drugie” 1993, nr 4/5/6. 9. Zob. A. Kosińska, Niech się stanie sztuczność, w: „Dekada Literacka” 1995, nr 4. 10. B. Warkocki, Poszukiwanie języka. O twórczości Izabeli Filipiak, w: „Teksty Drugie” 2002, nr 6, s. 95. 11. Tamże, s. 96. 12. P. Dybel, „Pisanie kobiece” Irigaray, w: Zagadka „dru‑ giej płci”. Spory wokół różnicy seksualnej w psycho‑ analizie i w feminizmie, Kraków 2006, s. 341. 13. B. Smoleń, Mimetyzm Luce Irigaray, w: Ciało, płeć, lite‑ ratura. Prace ofiarowane Profesorowi Germanowi Ritzowi w pięćdziesiątą rocznicę urodzin, pod red. M. Hornung, M. Jędrzejczaka, T. Korsaka, Warszawa 2001. 14. M. Janion, dz. cyt., s. 323. 15. Ten i inne cytaty z Absolutnej amnezji (z numerem

nie pojedyncze strony. W czasie szkolnych zamieszek do rąk dziewczynki przypadkiem trafia powieść napi‑ sana przez jej nauczycielkę – młodą polonistkę Lisiak. Rękopis nosi tytuł Absolutna amnezja. Również i on zostanie zniszczony, ale zanim to się stanie, Marianna ze zdumieniem odkryje, że znajdowało się w nim „wszystko, co zawierał jej pamiętnik”. W jakiś czas potem Lisiak zostaje umieszczona w zakładzie psy‑ chiatrycznym, gdzie odwiedza ją koleżanka ze studiów przezywana Prządką (lub Parką); razem uczęszczały na seminarium poświęcone transgresjom literac‑ kim […]. I znów niespodzianka: powieść Lisiak oca‑ lała, gdyż Prządka posiada manuskrypt z jej odpisem. [...] W pierwszym odruchu Prządka myśli nawet o tym, by „cokolwiek tu i tam dopisać”, później jednak odstę‑ puje od tego zamiaru. [Czy na pewno? – przyp. J.G.] Postanawia zająć się innymi „papierami” utalentowa‑ nej koleżanki, wśród których znajduje... długie wypra‑ cowanie Marianny na temat własnej przyszłości (tekst ten jest symultanicznym zapisem kilku czy nawet kil‑ kunastu kobiecych życiorysów). Ale to jeszcze nie wszystko: w jednej z ostatnich scen powieści Marianna wyjmuje ze skrytki pod stołem – „mały, zniszczony zeszycik o zadartych rogach i rozpadającym się grzbie‑ cie. Wszystko w nim było: peregrynacje Ifigenii, trage‑ dia polonistki, rzeczy, które się wydarzyły, mogły się wydarzyć i inne do których nigdy nie nabrała przeko‑

strony) przytaczam na podstawie wydania: I. Filipiak,

nania, lecz pozwoliła im trwać”. I znów powtarza się

Absolutna amnezja, Warszawa 2006.

ten sam gest, co na początku: dziewczynka odkłada

16. Tamże, s. 324–325. 17. L. Bugajski, Radość i ból wspominania, w: „Wiadomości Kulturalne” 1995 nr 41, s. 21. 18. Zob. M. Janion, dz. cyt., s. 320. 19. Zob. A. Kosińska, Niech się stanie sztuczność, dz. cyt. 20. Sformułowanie to jest tytułem książki Susan Gubar

ocalałe notatki, gdyż „niczego więcej dopisać już nie ma ochoty”. Cyt. za: tamże. 27. Tamże. 28. Zob. M. Janion, dz. cyt., s. 319. 29. I. Filipiak, Obszary odmienności. Rzecz o Marii Komornickiej, Gdańsk 2006. 30. Zob. K. Budrowska, Kobieta i stereotypy. Obraz

i Sandry Gilbert, dwóch amerykańskich kryty‑

kobiety w prozie polskiej po roku 1989, Białystok 2000,

czek feministycznych. M. Janion przywołuje ten

s. 123–124.

topos w szkicu o Komornickiej. Zob. M. Janion, Maria Komornicka in memoriam oraz „Gdzie jest Lemańska?!”, w: tejże, Kobiety i duch inności, dz. cyt., s. 316. 21. Tamże. 22. P. Dybel, „Pisanie kobiece” Irigaray, dz. cyt., s. 318. 23. I. Iwasiów, Kobiety na krawędzi dyskursu emancypa‑ cyjnego – Monika Mostowik, Grażyna Plebanek, Anna Piwkowska, w: Lektury płci. Polskie (kon)teksty, pod red. M. Dąbrowskiego, Warszawa 2008, s. 76. 24. O „podwójnym wykluczeniu” lesbijek mówią np. J. Butler czy L. Irigaray.

31. N.K. Miller, Arachnologie: kobieta, tekst, krytyka, w: Teorie literatury XX wieku. Antologia, pod red. A. Burzyńskiej, M. Markowskiego, Kraków 2006. 32. G. Borkowska, Zamiast wstępu. Krytyka femini‑ styczna wobec sztuki i teorii kultury. Rekonesans, w: tejże, Cudzoziemki. Studia o polskiej prozie kobiecej, Warszawa 1996, s. 13. 33. A. Kosińska, Niech się stanie sztuczność, dz. Cyt. 34. W. Bonowicz, dz. Cyt. 35. A. Kosińska, Absolutna pamięć pewnego pokolenia, dz. Cyt.

25. Zob. W. Bonowicz, dz. Cyt.

36. W. Bonowicz, dz. Cyt.

26. Dowiadujemy się najpierw, że Marianna prowadziła

37. M. Janion, dz. cyt., s. 344.

pamiętnik i stopniowo zapoznajemy się z jego frag‑ mentami. Później okazuje się, że ów pamiętnik został znaleziony i podarty przez ojca, i ocalały zeń jedy‑

38. B. Warkocki, dz. cyt., s. 109. 39. B. Keff, O pisarstwie kobiet, w: „Literatura na Świecie” 1996 nr 4, s. 208–209, 210.


52

Kierunek Rubież

Gdyby Jean Leon Gerome grał w tenisa z Marcelem Duchampem... „Piękne jak przypadkowe spotkanie maszyny do szycia z parasolem

aksjologie. Istnieje pole religii, obyczajowości,

na stole do sekcji ” – te słowa wypowiedziane przez francuskiego poetę

tradycji i między innymi interesujące nas tutaj

Comte de Lautreamonta, jednego z pierwszych symbolistów, można

pole sztuki. W każdym z tych poszczególnych

1

by odnieść do wstępnego komentarza tytułowego meczu tenisowego

pól, które oczywiście nie są autonomicznymi

pomiędzy akademickim malarzem Jeanem Leonem Gerom a awangar‑

tworami, lecz wzajemnie na siebie oddziały‑

dzistą, Marcelem Duchampem. Spotkanie tych dwu postaci na korcie

wającymi strukturami, wyodrębnić możemy

tenisowym traktować należy oczywiście jako swego rodzaju metaforę

dwie kategorie: ortodoksyjną – powszechnych

dla ujęcia szerszego problemu, któremu chcę poświęcić ten tekst. Sytu‑

i panujących norm, oraz stojącej w opozycji

acja tego typu w historii ludzkości nigdy bowiem nie mogła by mieć

do zastanego porządku, kategorię heterodoksji.

miejsca, ze względu na wiele czynników, jak różnica wieku, środowisko

Pomiędzy tymi kategoriami, według P. Bour‑

w jakim obaj artyści się poruszali, oraz wiele innych osobistych uwarun‑

dieu, zachodzi ścisła opozycja. Tenisowy kort,

kowań. Duchamp np. o wiele bardziej pasjonował się grą w szachy niż

jako pole sztuki, dzieli dwóch graczy na odpo‑

przebijaniem piłki przez siatkę na korcie tenisowym. Być może bardziej

wiadające ich twórczości kategorie: Jean Leon

interesującym porównaniem byłoby odniesienie do piłkarskiej potyczki

Gerome, przedstawiciel akademizmu zajmuje

pomiędzy wspomnianym akademikiem i awangardzistą, ale biorąc pod

miejsce ortodoksji, natomiast awangardzista

uwagę prawdopodobne wyniki meczu piłkarskiego – wygrana, remis,

Marcel Duchamp, staje na polu oznaczonym

porażka – druga z kategorii zupełnie nie miałaby racji bytu. W tenisie

mianem heterodoksji. Pomiędzy „zawodni‑

natomiast zwycięzca może być tylko jeden.

kami” znajduje się siatka, nad którą przebijana będzie piłka, wyznaczając tym samym pomost

Sebastian Kochaniec

K

jaki rodzi się pomiędzy tradycją, a innowacją. Siłami twórczymi, a w pewnym sensie odtwór‑

ort tenisowy posłuży nam jako metafora

czymi. Aby stosowana przeze mnie metafora

tak zwanego „pola sztuki”, w którym –

kortu tenisowego w pełni oddała różnice zacho‑

według koncepcji Piera Bourdieu – możemy

dzące pomiędzy środowiskiem akademickim

upatrywać zachodzących pomiędzy dwoma

a awangardowym, należało by poczynić pewne

teoriami sztuki zależności co do koncepcji jej

przygotowania pod względem tego, jaki styl

uprawiania. Teorie jakimi kierowali się zarówno

i jaką technikę przyjmują wspomniani w tytule

Jean Leon Gerome jak i Marcel Duchamp sta‑

artyści. Trzeba przyjrzeć się sposobom upra‑

nowią bowiem właściwy przedmiot podej‑

wiania, a przede wszystkim rozumienia sztuki

mowanych w tekście rozważań. Francuski

przez środowisko akademickie i opozycyjną,

socjolog twierdził, że w kulturze i składają‑

a nawet wrogą wobec niego postawę awan‑

cych się na nią formach, można wyznaczyć

gardową. Kto zostanie zwycięzcą? Na wstępie

pewne „pola” dla konkretnych form kulturo‑

należałoby jednak zaznaczyć, czym właściwie

wych, kształtowanych przez takie a nie inne

jest teoria sztuki i jak może być rozpatrywana.

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


53 Wybitny hamburski historyk sztuki – Aby

która od momentu jej założenia przez Gior‑

Warburg, uważał, że w badaniach nad sztuką

gio Vasarego, w XVIII wieku zaczyna panować

należałoby łączyć analizę formalną dotyczącą

wszem i wobec, dyktując warunki nauczania

samego dzieła z analizą kulturologiczną. Aby

i postrzegania sztuki. Akademicy wychodzili

Warburg uważał bowiem, że niemożliwe jest

z prostego założenia, że sztuka jako element

oddzielanie historii sztuki od historii kultury,

ludzkiego życia, a przede wszystkim forma

ponieważ dzieło sztuki można badać tylko

kultury, jest czymś uniwersalnym, umownym,

w jego powiązaniu ze wszystkimi obszarami

opartym na pewnych ścisłych regułach, któ‑

kultury . Sztuka stanowi bowiem jeden z naj‑

rych wyuczenie i przestrzeganie pozwala two‑

pierwotniejszych elementów kultury. Wystar‑

rzyć wybitne dzieła. Studenci uczęszczający

czyłoby przyjrzeć się malowidłom znajdującym

do akademii byli więc uczeni historii i teorii

się w jaskiniach Altamiry lub Lascaux, aby móc

sztuki, skrzętnie opracowanej przez środowi‑

2

wywnioskować, że obraz od momentu wykształ‑

sko akademickie. W myśl propagowanych przez

cenia się w człowieku świadomości refleksyjnej

akademię teorii, wyuczeni zostali co do kwe‑

stanowił punkt wyjścia do opisywania i rozu‑

stii reguł i wartości związanych z kompozycją

mienia świata. W mojej kwestii nie leży zajmo‑

obrazu, tematyką itd. Wszelkie „zagrywki” sto‑

wanie się tutaj sposobami uprawiania historii

sowane przez Leona Gerome w jego twórczości,

sztuki. Chciałbym jedynie zwrócić uwagę na to,

jak w przypadku innych akademików, opierały

że rozpatrywany dyskurs ma wiele wspólnego

się na kilku istotnych kwestiach. Po pierwsze

z historią kultury, a tym samym z wypracowa‑

dzieło ma być godne. Przez określenie to należy

nymi w tych dyskursach teoriami. Stanowią

rozumieć ukazywanie przez artystę scen pate‑

one – zarówno w przypadku sztuki, jak i kul‑

tycznych, o zabarwieniu historycznym, mitolo‑

tury – rodzaj szerszego zakresu pojęciowego,

gicznym czy religijnym.

służącego do opisywania i interpretowania zja‑

Drugą bardzo ważną kwestią jest reali‑

wisk zachodzących w ich przestrzeni. Sztuka

styczne i trójwymiarowe oddawanie cha‑

jest specyficznym element kultury, który jak

rakteru przedstawianych na obrazie postaci,

pisał H. Focillion, obrazuje kondycję ludzkiego

przedmiotów, otoczenia. Dobrze o obrazie aka‑

ducha w widzialnej artystycznej formie. Aby

demickim świadczyła również ponura tonacja

odczytać zakodowane w formie artystycz‑

kolorystyczna, utrzymana w konwencji brą‑

nej przekazy, należy znać idee towarzyszące

zów na wzór przedstawień z greckich waz.

artyście, które z kolei zawarte są w teoriach

Akademickie środowisko propagowało więc

tworzonych przez twórcę, jak i współczesnych

niezwykle „wypieszczony” wygląd obrazu,

mu odbiorców. Trzeba pamiętać jednak o tym,

oparty na dawnych wzorach i tradycji malar‑

że kultura jest procesem i ulega zmianom. Wraz

skiej. Po trzecie, dzieła malowane przez arty‑

z nią zmienia się kondycja ludzka i sposób jej

stów musiały posiadać fotograficzne wręcz

przedstawiania w formie artystycznej, a tym

wykończenie. Płótno nie powinno zawierać

samym zmianom ulegają teorie jej pojmowa‑

żadnych grudek i pozostałości po farbie. Jak

nia. Pisali o tym w swoich manifestach mię‑

zauważamy, obrazy akademickie opierały się

dzy innymi dadaiści Berlińscy, którzy uważali,

na pewnym niezmiennym schemacie dyktowa‑

że sztuka pod względem techniki i kierunku

nym przez środowisko akademickie. Stosowa‑

zależy od czasu w którym żyje, artysta zaś jest

nie się do wyznaczonych reguł stanowiło para‑

wytworem swej epoki.

dygmat uprawiania sztuki uważanej ówcześnie

Styl „gry” reprezentowany przez pierwszego

za godną. Z czasem jednak, mimo silnej emo‑

z naszych „zawodników” jest bardzo mocno

cjonalności dzieł, doprowadziło do znużenia

zakorzeniony w tradycji zarówno rozumienia

i ubóstwa w wymiarze poznawczym.

jak i tworzenia dzieła sztuki. Jean‑Leon Gerome

O ile tradycja i klasyczny sposób pojmowa‑

jest przedstawicielem szkoły akademickiej,

nia sztuki stanowiły podstawę dla twórczości


54 Jeana Leona Gerome’a, Marcel Duchamp jako

podstawę do której odnosi się twórczość arty‑

przedstawiciel awangardy czerpał z zupełnie

styczna. „ Nie ma rebusu, nie ma klucza. Dzieło

odmiennych wartości. Pierwotnie sztuka była

istnieje, a jedyną racją tego bytu jest właśnie

oparta na tekście, który stanowiły mity i reli‑

fakt istnienia. Nie przedstawia niczego, jedynie

gia. Do XIX wieku komponowanie treści dzieła

życzenie umysłu, który je wymyślił”3 – napisze

odbywało się na podstawie Pisma Świętego

Marcel Duchamp, który w swojej późnej działal‑

i ewangelii apokryficznych. Od okresu rene‑

ności ukazuje, że – paradoksalnie – działaniem

sansu włącza się w te treści również mitolo‑

artystycznym może być sam brak tego dzia‑

gie greckie i rzymskie. Jednak od połowy XIX

łania. Realizm w sztuce, został sprowadzony

wieku, artyści zaczynają opierać swoją sztukę

do roli prześmiewczej i parodystycznej, doko‑

na nowym micie, jaki stanowi tekst, który sami

nując destrukcji wszelkich tradycyjnych war‑

tworzą. Opierają swoją twórczość na własnym

tości estetycznych. Elementy dzieła sztuki takie

micie który niejednokrotnie – przynajmniej

jak rama obrazu, cokół na którym spoczywała

w przypadku Duchampa – stanowi samo dzieło.

rzeźba, zanikają. Następuje całkowite uwol‑

Prowadzi to do ogólnego niezrozumienia, a jed‑

nienie się malarstwa od przedstawieniowości.

nocześnie zupełnej zmiany stylu. Charakter

Proponowane przez Duchampa dzieła jak Koło

tej innowacji polega na tym, że o stylu jako

rowerowe, odwrócony pisuar – Fontanna, czy

takim nie mówi się wcale, a jego istotą stają

łopata do śniegu stają się elementami tego

się środki artystyczne. W ten sposób opierając

samego dziedzictwa kulturowego, jakie two‑

się o metaforę meczu tenisowego, Jean Leon

rzyły do tej pory np. Wenus z Milo4. „Awangar‑

Gerome reprezentuje tradycyjne i sprawdzone

dowe gry w pierwszym rzędzie dotyczyły sfery

zagrywki, natomiast Marcel Duchamp jest

kultury artystycznej (…) W którymś momencie

zupełnym innowatorem, którego z tradycją

przekroczyły one jego granice, czyli kultury

łączy jedynie to, że postanawia całkowicie z nią

w znaczeniu wąskim, i zaczęły dotyczyć kul‑

zerwać. Podobnie jak całe środowisko awan‑

tury w znaczeniu szerokim, czyli możliwie naj‑

gardowe, Duchamp sprzeciwia się panującym

szerzej pojmowanego środowiska człowieka”5.

do tej pory schematom.

W świecie, w którym prym wiodła maszyna

Dzieła akademickie w swoich formach

i sfunkcjonalizowane za jej pośrednictwem spo‑

artystycznych odwołują się w pewnym sensie

łeczeństwo, awangardyści z grupy Dada upa‑

do źródeł – mitów, religii i tradycji. Ugrupowa‑

trywali tematów dla swoich prześmiewczych

nia awangardowe, z dadaizmem i reprezentują‑

dzieł. Mimo pogardy, jaką środowisko awangar‑

cym go Marcelem Duchampem, katalizatorem

dowe żywiło wobec tradycyjnych metod arty‑

działań artystycznych czynią ówczesny stan

stycznych, dzięki niej właśnie, możemy zoba‑

rzeczywistości, która tematem obrazu czyni

czyć w zupełnie innym świetle dawne szkoły

przedmiot, maszynę etc. To czego brakowało

i ruchu artystyczne. Sztuka poprzez awangardę

w sztuce akademickiej, czyli ukazywania tego

zaczyna przyglądać się samej sobie.

co „tu i teraz”, w teorii awangardy staje się rze‑

W opozycji wobec akademizmu postrze‑

czą niezwykle istotną. Zmiana fundamentu

ganego jako sztuka dla mas, które w czasie

tworzenia – przejście od tradycji, do rzeczywi‑

rewolucji przemysłowej doszły do głosu, awan‑

stości zastanej – sprawia, że awangarda wiąże

garda stanowiła bohemę, składającą się z elit,

wizję sztuki z rozwojem technologicznym,

emigrujących ze społeczeństwa burżuazyj‑

jaki przyniosła epoka XIX wieku. Awangarda

nego. W pewien więc sposób przedstawiciele

stanowi doskonały przykład zobrazowania

awangardy w swoim buncie wobec środowi‑

metody badawczej proponowanej przez Aby‑

ska mieszczańskiego buntowali się przeciw

’ego Warburga w której to kultura – w XIX wieku

samym sobie. Brzmi to być może paradoksal‑

przybierająca coraz bardziej mechaniczny cha‑

nie, ale doskonale oddaje założenia awangardy‑

rakter – w swoim szerokim rozumieniu stanowi

stów, którzy – jak zauważa Zygmunt Bauman

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


55 – porażkę przyjmowali jako słuszną sprawę,

czasu uchodzi za heterodoksję, czyli opozycję

a wszelki sukces na rynku artystycznym

wobec zastanego porządku, z czasem staje się

za dowód porażki6. Wracając jednak do wątku

normą panującą i przyjmuje postawę ortodok‑

społecznego, awangarda uchodziła za elitę.

syjną. To samo stało się z awangardą, mimo

Nie była to jednak kasta wysoko postawiona,

tego, że sam Marcel Duchamp przejawiał pewne

szerząca wszem i wobec patetyczne wartości.

prorocze myśli odnoszące się do tej sytuacji –

W skład awangardy wchodziło około setki

„Wkrótce powstało realne niebezpieczeństwo

artystów, głównie malarzy. W swojej bojowo‑

powielania tej formy wyrazu, dlatego posta‑

ści, bezkompromisowości i dystansie wobec

nowiłem ograniczyć produkcję ready‑mades

tradycji postulowali radykalne zmiany w dzie‑

do kilku sztuk rocznie. Zdawałem sobie sprawę

dzinie sztuki. Zaprzeczali wszelkim dotych‑

z tego, że sztuka jest dla widza, w większym

czas uformowanym koncepcjom. W przewar‑

nawet stopniu niż dla artysty, środkiem nało‑

tościowaniu tradycji szukali nowego sposobu

gotwórczym ( jak opium), i chciałem moje

wyrazu. „Dadaizm to stan umysłu… Wolna myśl

ready‑mades uchronić przed podobnym

w sprawach religijnych nie ma nic wspólnego

zbezczeszczeniem”8. Zdaniem Petera Burgera,

z kościołem. Dada to wolna myśl artystyczna”7

śmiertelny cios awangardzie zadał sukces

– w ten sposób podsumował działalność awan‑

komercyjny – skwapliwa „Inkorporacja” sztuki

gardowego ruchu Dada Andrea Breton.

awangardowej przez „rynek artystyczny”. Para‑

Gdybyśmy mieli teraz podsumować teorię

doks awangardy uczynił sztukę nowoczesną

akademicką i awangardową, zestawić ze sobą

symbolem dystynkcji; to w tej właśnie roli

pełne gracji i patosu działania na polu sztuki

znalazła ona masowego nabywcę wśród boga‑

Jena Leona Gerom’e i buńczuczne, prześmiew‑

cącego się choć nie pewnego swej pozycji spo‑

cze wariacje Marcela Duchampa, skłonni jeste‑

łecznej mieszczaństwa. Jako sztuka, wysiłek

śmy przyznać zwycięstwo temu drugiemu.

awangardy mógł nadal, zgodnie z zamierze‑

Przeważyłyby zapewne innowacja, kreatyw‑

niem twórców, szokować; jako narzędzie uwar‑

ność, podejście do stwarzania lub konstru‑

stwienia i utwierdzania społecznego statusu,

owania dzieła sztuki. Środowisko akademickie

stał się jednak przedmiotem rosnącego wciąż

odwoływało się głównie do emocji związanych

popytu i bezkrytycznego zachwytu”9. Przyglą‑

W przygotowaniu publi‑

z wizualną sferą obrazu. Posługując się katego‑

dając się wynikowi meczu Jeana Leona Gerome

kacja dotycząca wstępu

riami estetycznymi można powiedzieć, że obraz

z Marcelem Duchampem z tej oto perspektywy

Sebastian Kochaniec – studiuje kulturoznawstwo na specjalizacji krytyka sztuki. Tekst jest debiutem.

do katalogu wystawy Doroty Świdzińskiej pt

akademicki cieszył oko. Wszystko to było jed‑

możemy dojść do wniosku, że zwycięstwo

„Dzienniczek” w galerii

nak niezwykle ubogie w sensie poznawczym.

Marcela Duchampa i reprezentowanego przez

Scena w Koszalinie oraz

Skutkowało to zubożeniem i zanikiem kreatyw‑

niego środowiska awangardy w kontekście kul‑

ności w przedstawieniach malarskich. Wszy‑

turowym, uchodzić może za pyrrusowe.

scy akademicy malowali właściwie tak samo.

publikacja pokonferen‑ cyjna na temat starzenia się dzieł sztuki.

Musimy jednak pamiętać o pewnej zasadni‑

Przypisy:

czej kwestii, która celowo została pominięta

1. Rene Magritte, „Wielcy malarze. Ich życie, inspiracje i dzieło”, pod red. Ewa Dołowska,

na początku. Tenisowy mecz, którego meta‑ forą tutaj się posługujemy, wyłonić może tylko jednego zwycięzcę i w tym momencie będzie do Marcel Duchamp. Ujmując jednak kort do gry, jako pole sztuki Pierra Bourdieu z jego ortodoksją i heterodoksją, należy pamię‑ tać, że w tenisie mamy do czynienia ze zmianą stron przez zawodników. Chciałbym przez to powiedzieć – i zauważa to również Pierre Bourdieu – że to co swego

wyd. Eaglemoss Polska sp. z o.o. nr 123, Wrocław 2001. 2. A. Kisielewski, Awangardowe gry z kulturą w kulturoznawczej perspektywie, w: Artystów gry z kulturą, pod. Red. A. Kisielewski, wyd. UWB. 3. Dadaizm i surrealizm, w: Kierunki i tendencje sztuki nowoczesnej, zebrali T. Richardson i Nikos Stangos, wyd. Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1980 4. Dz. cyt. S 16. 5. Dz. cyt. s. 18. 6. Z. Bauman, Ponowoczesność, czyli o niemożliwości awangardy, w. tegoż. Ponowoczesność jako źródło cierpień, wyd. Sic, Warszawa 2011. 7. Dadaizm i surrealizm, w: Kierunki i tendencje sztuki nowoczesnej, zebrali T. Richardson i Nikos Stangos, wyd. Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1980. 8. H. Richter, Dadaimz. Sztuka i antysztuka, wyd. Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1983. 9. Z. Bauman, Ponowoczesność, czyli o niemożliwości awangardy, [w:] tegoż, dz. cyt.


56

Kontur bezkresu

Robinson na Ibizie Znaleźć się w jednym z najdroższych miejsc na ziemi, bez pieniędzy, bagażu i biletu powrotnego? Czemu nie. Współczesny Cruzoe korzysta z basenów, siłowni, przy odrobinie szczęścia może nawet ze spa. Życie rozbitka na miarę XXI wieku sprawdził Mateusz Pawluczuk

O

Ibizie słyszał, przynajmniej zdawkowo, niemal każdy. Wyspa na morzu śródziemnym. Motyw przewodni różnego rodzaju wakacyjnych piosenek

i cel podróży celebrytów. Wybrać się na Ibizę to tyle, co dorobić się określo‑

nego statusu. Wyjść z kręgu powszechnych miejsc wypoczynkowych i znaleźć się w środowisku jak gdyby magicznym. Na wyspie stworzonej praktycznie od podstaw z myślą o przybyszach z zewnątrz. Nie bez powodu miejsca, które dorobiły się takiej marki będącej wyznacz‑ nikiem statusu, stanowią właśnie wyspy. Poza Ibizą inne znane i budzące zazdrość lokacje to na przykład Karaiby czy Bora‑Bora. Ekoizolowane przysta‑ nie, gdzie mikroklimat zapewnia bezchmurną pogodę przez całe lato, co sta‑ nowi jakby prerekwizyt idealnego miejsca wypoczynkowego. Przecież w raju nie może padać. Nie może też być zimno, nie mogą gryźć komary, latać muchy ani grozić inne tego typu rewelacje. Jednak poza pogodą ważnym elementem jest właśnie eksterytorialność. Magiczny punkt gdzieś na środku morza bądź oceanu, dostępny dla wtajemniczonych. Mając zapewniony odpowiedni klimat oraz zbudowaną markę pod posta‑ cią globalnie rozpoznawalnej, egzotycznej i idyllicznej wyspy, pozostaje tylko podbudować ową ekskluzywność odpowiednio wysokimi cenami. Ibiza nie stanowi wyjątku. Ceny w sezonie zaczynają się od stu euro za dobę i to w naj‑ niższym dostępnym standardzie trzech gwiazdek. Później już tylko idą w górę, osiągając bez problemu kwoty wynoszące tysiące euro za noc. Mimo to próżno by szukać pustych apartamentów. Większość hoteli ma już komplet rezerwa‑ cji na cały wakacyjny okres albo przynajmniej na miesiąc wprzód. Nic więc dziwnego, że ciało zarządzające Ibizą wprowadziło, wydawałoby się nieco kuriozalny, dekret zakazujący budowy hoteli o standardzie gorszym niż pięć gwiazdek. Na wyspie toczy się również, a może przede wszystkim, wyjątkowo bogate nocne życie. Niezależnie od dnia tygodnia wielkie megakluby oferują wido‑ wiskowe imprezy do białego rana w towarzystwie najbardziej znanych DJ‑ów, pokazów świetlnych i tłumu hedonistycznie nastawionych wczasowiczów. Dekada Literacka 2/3 (251/252)


57

Na brzegu raju Tak wygląda Ibiza oglądana okiem quasi‑obiektywnym. Quasi, bo z pewnym udziałem osobistych spostrzeżeń i wniosków, niemniej wciąż na podstawie informacji pochodzących z zewnątrz. A jak wygląda to od środka? I to najle‑ piej nie od strony turysty, lecz z perspektywy osoby, która znalazła się w tym miejscu niejako z przypadku? Nie wnikając w szczegóły, skomplikowane koleje losu rzuciły mnie tym razem właśnie na tę wyspę. Biorąc pod uwagę, że miałem bilet tylko w jedną stronę, a na lotnisku w Ibizie wylądowałem wyłącznie z tym co zdołałem zabrać na pokład samolotu, mogłoby się wydawać, że kwestia przetrwania będzie stanowić nie lada wyzwanie. I faktycznie była na swój sposób wyzwa‑ niem, tyle że zupełnie innego rodzaju niż się spodziewałem. Pierwsze wrażenie to, poza oczekiwaną falą gorąca, nienaganna i kon‑ trolowana egzotyka, jaką charakteryzował się teren dookoła. Mam na myśli równo posadzone palemki, dużo wolnej przestrzeni, szeroką szosę, choć ruch w tym rejonie ograniczał się praktycznie do taksówek i tym podobne. Nie mogło zabraknąć telebimów pokazujących imprezujące w klubach tłumy wraz z załączonymi poniżej ulotkami informacyjnymi do wzięcia. Wszystko to dawało natychmiastowe poczucie zarazem egzotyki, inności i luksusu. Jako że nie miałem innego wyboru jak tylko ruszyć w wędrówkę pieszo, szybko okazało się, że niezagospodarowana część wyspy wygląda zupełnie inaczej. Były to tereny suche i jałowe, niemal jak z jakiegoś pustynnego filmu, z popękaną ziemią, kłującymi zasuszonymi ostami i okazyjnie przemykają‑ cymi pomiędzy nimi salamandrami. Znalazło się nawet parę skupisk jeżyn. Krzew nie mniej drapiący od ostów ale przynajmniej obficie ozdobiony jadal‑ nymi owocami, przynajmniej częściowo, w miejscach gdzie palące słońce nie wysuszyło ich do cna. To jednak w gruncie rzeczy przeszłość. Zbieranie i zajadanie się jeżynami miałoby sens w przypadku osoby, która rozbiłaby się o brzegi Ibizy, nim wyspa została zasiedlona. To jednak uległo zmianie już za czasów Fenicjan, a teraz jest

Pierwszą noc spędzam gdzieś z dala od dys‑ tryktu, na podziu‑ rawionym materacu wod‑ nym, z którego uszło powietrze pośród wspo‑ mnianych ostów i kamienistej ziemi. Pokąsany nie tylko przez komary, ale i inne nieznane insekty, ślady ugryzień których nie chciały znik‑ nąć jeszcze przez wiele dni.


58

Jako że nie miałem innego wyboru jak tylko ruszyć w wędrówkę pie‑ szo, szybko oka‑ zało się, że nieza‑ gospodarowana część wyspy wygląda zupełnie inaczej.

to obszar nie tylko zamieszkały, ale i gruntownie przekształcony, by stanowić oazę dla zamożnych obywateli świata pragnących odpocząć w ekskluzywnym środowisku stworzonym specjalnie dla nich. Nie mogąc pochwalić się ani pieniędzmi, ani ponadprzeciętną urodą, z pew‑ nością miałem w sobie w tym miejscu sporo z rozbitka. Jak nigdzie indziej, liczy się tu pieniądz, wypchany po brzegi portfel, a wyrażenie „bezinteresowna pomoc” stanowi rodzaj żartu. Takie przynajmniej było moje drugie wraże‑ nie, gdy idąc przed siebie dotarłem do Playa den Bossa, kolejnego ważnego ekoizolowanego odcinka stanowiącego południowo‑zachodni fragment plaży, gdzie, biorąc pod uwagę sposób, w jaki tam zawędrowałem, przyszło mi spędzić zaskakująco dużo czasu.

Sztuka adaptacji Podstawą surwiwalu, czyli umiejętności przetrwania w różnych, mniej lub bardziej niesprzyjających warunkach, jest zdolność do adaptacji, polegająca na obserwacji otoczenia, by następnie się do niego dostosować w optymalny w danej sytuacji sposób. Bez tej zdolności nasza wiedza będzie miała wyłącznie podręcznikowy charakter. W moim przypadku trudno mówić o jakiejkolwiek perfekcji czy nawet o jakiejś sensownej wiedzy. Brakuje mi wielu informacji, które pewnie dla niejednego znawcy sztuki przetrwania są oczywistością. Jednak gdy chodzi o adaptację i przystosowanie, to teren, na którym się zna‑ lazłem, z pewnością dawał duże pole do popisu. Nie mogłem tutaj powołać się na własne doświadczenie chociażby z zakresu ulicznego surwiwalu stosowa‑ nego w różnej wielkości metropoliach i miastach. Na Ibizie nie ma dworców ani innych tego typu miejsc publicznych. W Playa den Bossa, gdzie zawitałem, brakuje czegokolwiek o nieturystycznym przeznaczeniu. Pospolite, wydawa‑ łoby się, przybytki są nieobecne, o ile ich funkcja miałaby być skierowana na potrzeby lokalnych mieszkańców. W całym dystrykcie znalazło się miejsce tylko na jeden bank, a i tam duża część osób przychodzi po prostu w celu wymiany waluty. To oczywiście tylko jeden z wielu szczegółów, zdradzających jednakże spe‑ cyfikę miejsca, po którym przyszło się mi poruszać, szukając czegoś na kształt punktu zaczepienia. Wszystko dookoła wpisywało się w tymczasowo‑sezo‑ nowo‑turystyczną poetykę. Rdzenni rezydenci Ibizy jak gdyby się gdzieś pocho‑ wali, a to od nich, przynajmniej w założeniu, miałem zamiar nauczyć się sposobu przetrwania na Ibizie. Ich miejsce zajęła kosmopolityczna mieszanka narodo‑ wości, zarówno gdy chodzi o wczasowiczów, jak i osoby zajmujące się szeroko pojętą działalnością komercyjną. Moment mojego przybycia zbiegał się z nadejściem wieczornej pory i począt‑ kiem okresu nocnego. Ja się później okazało, miejsce, do którego trafiłem, znane jest z dwóch dużych klubów „Space” oraz „Ushuaia”. Pierwsze informacje, jakie trafiły do mojej głowy, wiązały się z zatem z głośną elektroniczną muzyką połączoną z festiwalem wyjątkowo skąpo odzianych kobiet oraz mężczyzn, czekających w kolejce, by wejść na imprezę, gdzie grać miał popularny DJ znany jako David Guetta. Po wstępnym szoku związanym z byciem niejako Sierotką Marysią w tym zbiorowisku, gdzie wszyscy świetnie się bawią wykorzystując swoje bogactwo

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


59 (lub zamożnych rodziców) jako formę paliwa, zaczęło do mnie docierać, że brak lokalnych mieszkańców może być nie tyle problemem, co kluczem do adaptacji. Początki były jednak dość trudne. Pierwszą noc spędzam gdzieś z dala od dystryktu, na podziurawionym materacu wodnym, z którego uszło powie‑ trze pośród wspomnianych ostów i kamienistej ziemi. Pokąsany nie tylko przez komary, ale i inne nieznane insekty, ślady ugryzień których nie chciały zniknąć jeszcze przez wiele dni. Problem ten dotyczył oczywiście tylko mnie. Kilkaset metrów dalej, po komarach nie ma już ani śladu. Pomimo wilgoci związanej z nawadnianymi trawnikami i hotelowymi tarasami oraz zapadającego zmroku są one na tyle skutecznie odganiane, iż przeciętny turysta może nawet nie zdawać sobie sprawy z ich występowania na Ibizie. Po wstępnym chaosie, w mojej głowie ułożył się plan, ogólnie rzecz biorąc, krakania tak jak wrony. Skoro lokalnych mieszkańców praktycznie nie widać to znaczy, że albo są oni bardzo skutecznie eliminowani z pola widzenia, albo sami się chowają, albo w ogóle ich nie ma. Tak czy inaczej, moja aparycja z pew‑ nością sytuuje mnie bliżej hipotetycznego turysty aniżeli rdzennego mieszkańca wyspy. I to pomimo że wciąż, przynajmniej we własnym mniemaniu, stanow‑ czo zbyt widocznie odstaję od reszty. Jako jedyny z całego tłumu noszę dżinsy, czyli spodnie z długimi nogawkami, absurdalnie ciepłe i ciężkie jak na aktualne warunki. Brakuje mi okularów przeciwsłonecznych i innych niezbędnych gadże‑ tów. Okazuje się jednak, że pomimo wybrakowanego ekwipunku plan działa w miarę skutecznie. Wchodzę do kilku hoteli, kręcąc się po recepcji, zachodząc do toalety i tym podobne. Z żadnego nie zostaję wyproszony, ani nawet nie wzbudzam specjalnych podejrzeń. Rozpoczynam zatem proces systematycznego badania różnego rodzaju hoteli, kafejek i tym podobnych miejsc, by zorientować się, na czym stoję. Dookoła toczy się dolce vita. W jednym z czterogwiazdkowych hoteli sporej wiel‑ kości basen wykorzystują tylko trzy osoby. Kilka dodatkowych wygrzewa się na rozstawionych wokół leżakach. Zajmuję jeden z nich obserwując przez chwilę luksusowe otoczenie, w którym się znalazłem. Wspomniana trójka to rodzice z synem, jak się po chwili okazuje z Niemiec. Zamiast leżaków mają do dyspozycji własną lożę z baldachimem, gdzie w specjalnym wiaderku chłodzi się szampan i inne trunki. Młody chłopak, na oko dziesięciolatek, pływa i zagaduje. podczas gdy rodzice kursują od czasu do czasu między swoim łożem a basenem. Widać ich niemałe zainteresowanie dzieckiem, troskę i opiekuńczość. Pływają czasem w trójkę, atmosfera jest bardzo pogodna. Nie wyglądają na rodzinę, która posta‑ nowiła się szarpnąć na niecodzienny luksus z własną lożą VIP w renomowanych hotelu. Raczej na taką, która ma już odpowiednie sumy na kontach i korzysta z życia w sposób dostosowany do ich stanu. Przechodzący obok kelner pyta, czy może zabrać leżący obok mnie ręcznik. Przez jeszcze jakiś czas obserwują tę idyllę. Wskakuję, nie bez wewnętrznego skrępowania, na chwilę do basenu, po czym ruszam dalej. Na chwilę stałem się milionerem. W hotelach poniżej czterech gwiazdek ruch jest na tyle duży, że pozostanie anonimowym nie stanowi już praktycznie żadnego problemu. Codziennie przy wejściu tłoczy się sporo osób z bagażami, aby się wymeldować lub odwrotnie, potwierdzić swoje przybycie. Woda jest tam jednak słona, zarówno ta lecąca z kranu, jak i w toalecie. Zwraca to moją uwagę, sugerując problemy związane


60 z niedoborem wody pitnej. Podobnie baseny, nieco mniej ekskluzywne i bardziej oblegane od opisanego powyżej, również wypełnione są solanką. Nie zmienia to faktu, że kwestie higieny osobistej i załatwiania tak zwanych potrzeb natu‑ ralnych mam już z głowy. Poza basenami na plażach rozstawione są co jakiś czas prysznice, aby każdy mógł zmyć niepotrzebny piasek. Nie zapominajmy też o samej morskiej wodzie – na tyle przeźroczystej, że można zobaczyć prze‑ pływające obok ryby. Gorzej z załatwieniem pożywienia. Co prawda pod naporem nowych bodź‑ ców nie czuję specjalnie głodu, ale wiadomo, że stan ten nie będzie utrzymywał się wiecznie. Zerkam na kilka restauracji i kilka znanych fastfoodów, jak KFC czy Burger King. Jedzenie marnuje się dosyć obficie, ale w związku z dużym ruchem obsługa niemal natychmiast pojawia się, by sprzątnąć ze stołu resztki frykasów. Zależy mi zresztą na tym, aby pozostać w jak największym stopniu człowiekiem anonimowym, a nie niemal od początku stygmatyzowanym. Sta‑ ram się więc nie wykonywać ruchów, które ewidentnie odstawałyby od przy‑ jętego ogółu zachowań. Zarobienie na chleb w sposób legalny, przynajmniej na pierwszy rzut oka, wydaje się mało prawdopodobne. Choć oferty pracy sporadycznie pojawiają się tu i ówdzie zazwyczaj pod postacią napisanych kredą i wystawionych przed danym przybytkiem tablic, ewentualnie w formie wywieszonych na słupach plakatów, to bez przynajmniej skromnego zaplecza finansowego jestem ska‑ zany z góry na porażkę. Przydałoby się nie tylko zdjęcie i wydrukowane CV, ale chociażby lokalny numer telefonu komórkowego, o adresie nie wspominając. Wypada też wspomnieć o moich brakach językowych. Optymalnie byłoby móc się pochwalić dobrą znajomością przynajmniej kilku języków europejskich. Z pomocą przychodzi plaża, czyli drugie, obok nocnego życia głównych ulic i promenad, miejsce, gdzie spotkać można dużą część przyjezdnych. Wzdłuż linii brzegowej wystawione na słońcu stoją rzędy leżaków do opalania wraz z opcjonalnymi parasolami. Można też oczywiście rozłożyć stary dobry ręcznik, by na przykład socjalizować się w większej grupie. Chociaż duża część tury‑ stów woli korzystać z przyhotelowych basenów, wygrzewając się w bardziej intymnym i ekskluzywnym środowisku, plaże wciąż pozostają jedną z bardziej ruchliwych części wyspy. Pomiędzy wypoczywającymi wczasowiczami kręcą się różnego rodzaju indywidua szukające sposobu, by uszczknąć dla siebie chociaż promil z tego przelewającego się tu codziennie dobrobytu. Nie ma konkretnych reguł, jak to zrobić, wszystkie chwyty wydają się dozwolone. Jedni korzystają z tego wczesnokapitalistycznego środowiska oferując różnorakie produkty, od ubrań, nakryć głowy po wisiorki i bransolety, inni proponują swoje usługi – jak tatuaże z henny, masaże lub zaplatanie warkoczyków, a jeszcze inni starają się pozostać w cieniu żyjąc z kradzieży. Wchodzę w to środowisko idąc po, wydawałoby się, linii najmniejszego oporu. Znajduję sklep oferujący mineralną po najniższej cenie pięćdziesięciu centów. Drobniaków starcza jeszcze na jedną litrową butelkę sprite’a. Tak wyekwipo‑ wany ruszam na podbój. Brakuje mi wiary w siebie i kwestionuję sens podjętego działania do momentu, gdy pan w wieku na oko pięćdziesięciu lat stwierdza, że, owszem, chętnie napije się sprite’a, płaci mi trzy euro i jeszcze wygląda na cał‑ kiem zadowolonego, dziękując za przysługę. Dekada Literacka 2/3 (251/252)


61 Na falach wirtualu Francuski filozof kultury i socjolog Jean Baudrillard zasłynął przede wszystkim pojęciem symulakru, wprowadzonym w jednej z jego książek. Najkrócej mówiąc, terminem tym określił proces oddalanie się znaku, czyli czegoś symbolizującego rzeczywistość, od samej rzeczywistości. Na podobnej zasadzie, na jakiej strony internetowe powołują się na kolejne strony w niekończącym się, pozbawionym twardego oparcia cyfrowym cyklu – znak zaczyna oznaczać sam znak. Odry‑ wając się całkowicie od dawnego znaczenia, staje się symulakrum, to znaczy symuluje rzeczywistość i nasze o niej wyobrażenia. To w tym kontekście Bau‑ drillard używa pojęcia hiperralności, czyli rzeczywistości bardziej rzeczywistej niż sama rzeczywistość, w której nie sposób odróżnić fantazji od faktu, gdyż różnica między nimi nie tylko się zaciera, ale wręcz przestaje istnieć. Światem hiperrealizmu rządzi magia nadrzeczywistych wyobrażeń gdzie piękno staje się piękniejsze od piękna, a prawda prawdziwsza od prawdy. Na swój sposób właśnie takie simulacrum stanowi Ibiza, w szczególności jej ściśle turystyczne odcinki, takie jak Playa Den Bossa, gdzie przyszło mi egzy‑ stować. Cała rzeczywistość staje się tu jakby wirtualna, zbudowana od podstaw, by stanowić odzwierciedlenie idealnego centrum wypoczynkowego. Nie chodzi jednak o odzwierciedlenie jakiegoś konkretnego miejsca na mapie z jego kon‑ kretną topografia i kulturą, ani nawet o próbę realizacji abstrakcyjnego Edenu, lecz właśnie o tworzenie wizji tego, jak powinno wyglądać idealne miejsce do wypoczynku. Nie chodzi o odtworzenie rajskiej rzeczywistości, ale o symula‑ cję samej wizji, kształtowanej przez foldery reklamowe, w rozmowach dotyczą‑ cych wypoczynku, media masowe itd. Symulacja symulacji zatem, zwana Ibizą. O niektórych aspektach tej symulacji wspomniałem już wcześniej. Jest to wyspa czyli miejsce jak gdyby bez zaczepienia, w środku morskiego pustkowia, gdzie pogoda zawsze dopisuje. Na przestronnych ulicach z szerokimi chodni‑ kami przechadzają się szczęśliwi ludzie. Nie ma bezdomnych czy żebraków. Sprzedawcy i ekspedientki, kelnerzy i kelnerki, wszyscy są urodziwi i zadbani. Miejsce, gdzie rozbiłem swój prowizoryczny szałas, okazało się być zapleczem dla czegoś w rodzaju plantacji palm. Rosną one w rzędach, nieopodal niecodziennie wyglądającego wysypiska dla obciętych lub uschniętych gałęzi tego drzewa. Biorąc pod uwagę, że palma jest symbolem egzotyki i najbardziej odpowiednim typem roślinności dla miejsca idealnego, interes może być całkiem intratny. Prze‑ cież każdy nowy budynek, restauracja czy nawet ulica winna być obstawiona właśnie palmami. Moje legowisko znajdowało się zatem obok czegoś, co można nazwać wręcz fabryką palm. Nie chodzi jednak tylko o ulice, plaże czy kluby. Wspomniałem już o trud‑ nościach związanych w wypatrzeniem lokalnych mieszkańców, którzy chcąc nie chcąc przypominaliby, że miejsce to jest realne. Nawet miejscowi dilerzy narkotyków okazują się z importu. To czarnoskórzy mieszkańcy Maroka i Sene‑ galu, którzy z amerykańskim akcentem zachwalają swoją „kalifornijską trawę” niczym rodowici gangsterzy z Nowego Jorku. Z drugiej strony posterunek policji znajduje się w przypominających baraki prostokątnych kontenerach. Zarządzanie i obsługa takiego symulakru nie jest wcale łatwa. Całość funk‑ cjonuje według własnego, określonego rytmu. Chociaż oficjalnie Ibiza nigdy nie

Ewidentnie zdaje sobie sprawę, że nie pasuje do otoczenia, mimo że praw‑ dopodobnie jest na tej wyspie od dnia swoich urodzin.


62 zasypia, to wczesny poranek charakteryzuje się relatywnie niewielkim ruchem. Rodziny i osoby nastawione mniej imprezowo jeszcze śpią, a z drugiej strony ci bawiący się do rana w większości wrócili już z klubów do swoich hoteli. Jest to zatem dobry okres, by wykonać czynności, które pomimo że niezbędne, nie pasują do pięknej idylli i najlepiej je wykonać w sposób niezauważony. Najbardziej oczywiste są kwestie porządkowe. Trudno spodziewać się po intoksykowanych i swawolnych turystach, że będą ich martwić kwestie czystości i ekologii, z drugiej strony usuwanie walających się wszędzie petów po papierosach, plastikowych kubków, niedokończonych, a czasem ledwo napo‑ czętych wód i alkoholi jakoś nie wydaje się zajęciem godnym raju na ziemi, a zatem i oczu wczasowiczów. Podobnie, gdy czasem powieje silniejszy wiatr, woda przynosi na wybrzeże różnego rodzaju muszelki, wodorosty czy też po pro‑ stu liście. W efekcie woda mętnieje, brzegi stają się nieatrakcyjne. I znowu to bla‑ dym świtem, a nawet trochę wcześniej, bo pod osłoną nocy, na plaże wypuszcza się ciężki sprzęt, który odpowiednio przeczesuje i zbiera w kopy nieatrakcyjny materiał, przywracając piaskom odpowiednią postać. W okolicy godziny dziesiątej na ulicach i plażach pojawiają się pierwsze postacie. Wszystko jest już wyczyszczone, a grunt przygotowany pod kolejny dzień na wyspie. Oczywiście zawsze można zauważyć lekko zagubionych

Zarządzanie i obsługa takiego symulakru nie jest wcale łatwa. Całość funkcjo‑ nuje według wła‑ snego, określo‑ nego rytmu.

i dopiero co przybyłych gości, którzy z walizkami kręcą się po wciąż opusto‑ szałej o tej porze Ibizie. W oczy rzuca się jednak głównie krzątający tu i ówdzie personel, pierwsi uliczni sprzedawcy, obsługa hotelowa. Na plaży rozkładane są leżaki, ratownicy morscy wchodzą do swoich punktów. Ci, którzy wrócili nad ranem z imprez i klubów, będą jeszcze spać co najmniej kilka godzin, jest to więc okres przeznaczony głównie dla tych bardziej ustatkowanych wczasowiczów, preferujących raczej bierny relaks. To właśnie oni stopniowo zaludniają plażę w tych pierwszych godzinach turystycznego ruchu. Gdy około piętnastej na brzegi zaczynają wychodzić dopiero co przebu‑ dzeni i nieraz skacowani po zeszłej nocy imprezowicze, styl plażowego odpo‑ czynku zaczyna powoli ulegać zmianie. Robi się coraz gwarniej i głośniej i już o siedemnastej zabawa trwa w najlepsze. Plażowe dyskoteki puszczają gło‑ śną elektroniczną muzykę, ludzie tańczą w strojach kąpielowych w basenach, jacuzzi, na plaży, na stołach i wynajętych baldachimach. Inni podrygują popi‑ jając alkohol lub skaczą z rozpędem do basenów. To tak zwane pre‑party, czyli wstęp do właściwych imprez. Niektóre restauracje i puby otwierają się dopiero po osiemnastej, kluby natomiast po dwudziestej drugiej, przy czym wiele z nich rozkręca się dopiero w okolicach drugiej w nocy, kiedy to bilety wstępu osiągają najwyższe ceny. Tymczasem, gdy powoli zaczyna zmierzchać, a ludzie z plaż przenoszą się do zamkniętych lub półotwartych przybytków oferujących dalszą rozrywkę, nad brzegiem można wypatrzyć kilku lokalnych mieszkańców. Wyposażeni w wykrywacze metalu, przeczesują piaski w poszukiwaniu pozostałości po fie‑ ście. Często pojawiają się już po zmroku, unikając kontaktu z turystami. Przyglą‑ dam się jednemu z nich, by z czystej ciekawości zobaczyć, co też takiego udało mu się znaleźć. Zauważa jednak na sobie mój wzrok i nie kontynuując poszukiwań, przenosi się w inny punkt. Ewidentnie zdaje sobie sprawę, że nie pasuje do oto‑ czenia, mimo że prawdopodobnie jest na tej wyspie od dnia swoich urodzin.

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


63 Chcąc nie chcąc, podświadomie przyjmuje wewnętrzne założenia symulakru i czuje się nieswojo działając jak gdyby wbrew przyjętym wyobrażeniom. Być może jest to też przynajmniej jeden z powodów, dla których sprzedaż wody idzie mi zadziwiająco dobrze. W porównaniu z konkurencją oferowany przeze mnie wybór jest praktycznie zerowy. Pozostałe dwie osoby trudniące się tym samym co ja zajęciem mają komplet puszek z wszystkimi znanymi napo‑ jami, do tego icetea, redbullem, piwem i co kto jeszcze sobie zażyczy. Ja noszę przy sobie tylko kilka półtoralitrowych butelek z wodą mineralną i okazyjnie litr sprite’a, a mimo wszystko mam wrażenie, że to ode mnie ludzie kupują najchętniej tę zwykłą niegazowaną wodę. Chcąc nie chcąc wpasowałem się jak ulał w symulakr Ibizy. Zagaduję wszyst‑ kich po angielsku, zresztą mimo wszystko widać po mnie, że nie jestem stąd. Ot, kolejny kosmopolityczny podmiot szukający szczęścia, wypoczynku, a być może również i pieniędzy, by sfinansować tutejsze nocne życie, co zresztą zostało mi zasugerowane wprost przez pewną grupę plażowiczów. Jestem abstrakcyjną postacią w abstrakcyjnym świecie symulakru – pozostali dwaj sprzedawcy są natomiast lokalnymi mieszkańcami z krwi i kości. To oczywiście niedobrze, bo w przeciwieństwie do mnie umieszcza ich to w przestrzeni fizycznie realnej i niepotrzebnie przypomina wypoczywającym, że tutejsi tubylcy muszą praco‑ wać, aby żyć i jeść. Z pewnością nie przylecieli tutaj samolotem zbierać hipote‑ tyczną kasę na nocne szaleństwa, wypoczywać i spędzić trochę czasu w blasku sławnego słońca na Ibizie. Bynajmniej. Są już ogorzali od wielu spędzonych tu na miejscu lat, do tego jeden z nich z brzuszkiem, a drugi jakiś taki zarośnięty. Najlepiej odwrócić wzrok, gdy się zbliżają i czekać, aż sobie wreszcie pójdą. To oczywiście uproszczenie, bo mimo wszystko istnieje zawsze grupa spra‑ gnionych jakiegoś płynu klientów, którzy podejdą do sprawy pragmatycznie i kupią puszkę z piwem lub colą. Trudno jednak ukryć, że idzie mi jakby za dobrze, i nie da się tego zrzucić wyłącznie na karb uśmiechu oraz kilku socjotechnicz‑ nych trików. Gdybym miał taki wachlarz produktów w sprzedaży jak konku‑ rencja, efekt prawdopodobnie byłby jeszcze bardziej uderzający. Zdarzają się bowiem sytuacje, gdy chcąc uniknąć konfrontacji z konkurencją, jak również nadmiernego tłoku, postanawiam zaczekać chwilę z obchodem. Idę wtedy de facto po terenie, który dosłownie kilka minut temu został obsłużony i wszy‑ scy winni być już napojeni. Ja tymczasem dalej sprzedaje wodę tym, którzy z jakiegoś powodu nie chcieli bądź krepowali się poprosić o nią przed chwilą mojego poprzednika. Ci ostatni nie są rzecz jasna specjalnie zadowoleni z mojej obecności. Z tego, co zdążyłem wywnioskować, posługują się dialektem hiszpańskiego. Nie znam jednak ich języka, więc nie mogą mi nawet przemówić do rozsądku. Pojawiają się pierwsze zakłócenia, gdy chodzi o moje wolnorynkowe działania na wybrzeżu. Jeden z tubylców jest nawet przyjazny, witając się ze mną hasłem „hola amigo!”, drugi jednakże stara się mnie pozbyć sugerując gestami, że on tutaj płaci komuś pieniądze, tudzież łapówki i ma ten teren na wyłączność. Kilkaset metrów dalej swój rejon określiła, jak się okazuje mafia i to ona, a nie policja, ma za zadanie pilnować, by nikt spoza układu nie kręcił się tam z dobrami. Żaden z moich konkurentów się tam nie zapuszcza, a sam dowiaduję się o tych ograniczeniach drogą prób i błędów. Gość podający się za policjanta


64 od razu zaczyna przywitanie od lekkiego ‘strzała’ w twarz, by dopiero później zabrać się za zadawanie pytań. W efekcie moje wody zostają wylane, a powy‑ ginane i powykręcane butelki zostawione mi na pamiątkę. Do tego informacja, że i tak zostałem potraktowany bardzo grzecznie, w co zresztą nie wątpię. Jest to rejon, którego od teraz unikam, a na widok rzeczonego pseudo‑policjanta natychmiast uciekam. Prawdziwa policja też nie próżnuje. Po tajniaku, w przewiewnych spoden‑ kach i koszulkach obserwują niektóre rejony plaży. Ci umundurowani patrolują na rowerach i skuterach bulwary. Spotkanie z nimi jest jednak dużo bardziej profesjonalne. Nie ma gróźb czy niszczenia towaru, zamiast tego zostaję poin‑ struowany, które rejony są pod ich nadzorem, a także o karze do dwustu euro tudzież areszcie w razie braku wpłaty. Ja ze swojej strony twierdzę uparcie, że po prostu bardzo chce mi się pić i stąd te wody, a ludzi zaczepiałem, by zapytać, jak pogoda na Ibizie, czy dobrze się bawią i tym podobne. W efekcie zamiast beztroskiego dbania o byt i spekulowania na plaży muszę mieć oczy dookoła głowy, lawirując między konkurencją, mafią i policją. Gra jest

Inni stawiają na usługi. Filigranowa pani o azjatyckiej uro‑ dzie oferuje masaże rodem z Tajlandii, choć i tu konkurencja nie śpi.

jednak warta świeczki. Z początkowych kilku euro zysku szybko przechodzę do kilkunastu a potem kilkudziesięciu. Pieniądze niemal natychmiast zostają zainwestowane w podstawowe elementy, które mają mnie upodobnić do prze‑ ciętnego turysty. W pierwszej kolejności ciężkie dżinsy zamieniam na hawaj‑ skie spodenki, a buty na klapki. Do tego okulary i filtr przeciwsłoneczny, gdyż schodzące płaty skóry okazują się nie lada problemem. Niepotrzebnie sytuują mnie poza wspomnianym symulakrem, gdyż po pierwsze są nieestetyczne i potencjalni klienci zamiast patrzeć na zimną wodę są zaabsorbowani białymi plamami na mym ciele, a po drugie sugerują, że mogę być bez grosza, a takich skojarzeń należy bezwzględnie unikać. Pozostając anonimowy i do tego odpowiednio ubrany i schowany za para‑ wanem przeciwsłonecznych okularów, korzystam dalej beztrosko z basenów, by po mozolnym dreptaniu tam i z powrotem po plaży nieco się ochłodzić i obmyć. Od czasu do czasu znajduję nawet chwilę, by wpaść na siłownię. Trudno nie zauważyć obecnego wszędzie kultu urody. Nieważne, czy chodzi o stojących na ulicach i chodzących po plażach sprzedawców biletów, promotorów, czy róż‑ norakich nagabywaczy zachęcających do odwiedzenia na przykład restauracji lub pubu, wszyscy oni dumnie prezentują swoją nienaganna muskulaturę lub – gdy chodzi o dziewczyny – zgrabną figurę w kostiumach kąpielowych. Staram się więc i ja zadbać przynajmniej o tak podstawowe sprawy jak codzienne zgolenie zarostu. Inwestuję również we fryzjera, skracając włosy na jeżyka. Wszystko to przynosi oczekiwany skutek a ja biję kolejne rekordy osiąga‑ jąc zarobki rzędu czterdziestu, a czasem nawet pięćdziesięciu euro dziennie. Pozostali dwaj sprzedawcy napojów rezygnują, mam więc duże części plaży na wyłączność. Przynajmniej gdy chodzi o północną część Playa den Bossa, bo na południu rządzi pewien czarnoskóry sprzedawca wód, grożąc mi twardo śmiercią. Gdy orientuje się, że nie znam hiszpańskiego, zaczyna pokazywać mi gestami, jak podrzyna mi gardło, ewentualnie grozi po angielsku swoimi „chłopcami”. Staram się nie wchodzić mu w drogę, choć jest dla mnie oczywiste, że są to groźby bez pokrycia, gdyż każdy kolejny raz ma być tym ostatnim, a tymczasem nie dzieje się nic. Tak czy inaczej, przy dziennych obrotach rzędu

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


65 kilkudziesięciu euro pieniądze na bilet powrotny mam już po chwili. Tratwa gwarantująca bezpieczny powrót na stały ląd zostaje oficjalnie zdobyta. Życie na wyspie mam jednak opanowane w takim stopniu, że postanawiam wyko‑ rzystać tę wiedzę przez jeszcze jakiś czas i zostać dłużej.

Portrety z Ibizy W ciągu kolejnych tygodni spędzonych na wyspie poza antagonizmami poja‑ wiają się też różne konstruktywne lub przynajmniej interesujące znajomości, a czasem i przyjaźnie. Na plaży można spotkać czarnoskórych sprzedawców okularów przeciw‑ słonecznych oraz płyt CD z hitami Ibizy tego lata. Obstawiają większość część brzegu i dużą część ulic, pracując zarówno w dzień, jak w nocy. Niektórzy ofe‑ rują też słomiane kapelusze, nosząc na głowie po dziesięć z nich, torebki lub jakieś inne atrybuty wczasowicza. Jakiś gość z długimi włosami, wyglądający na oko na mieszkańca Brazylii lub okolic, proponuje wszelkiego rodzaju wisiorki, kolczyki i bransolety. Inni stawiają na usługi. Filigranowa pani o azjatyckiej urodzie oferuje masaże rodem z Tajlandii, choć i tu konkurencja nie śpi. Po plaży zasuwa również dobrze zbudowany facet o nieznanym pochodzeniu, nosząc koszulkę z wielkim czarnym napisem „Beach Massage”. Niektórzy w pierwszej chwili wyglądają bardziej jakby podrywali dziewczyny niż zarobkowali wykonywaniem masaży, ale wraże‑ nie to szybko okazuje się mylne. Oryginalnym sposobem na pieniądz są również tatuaże z henny, malowanie ciała czy artystyczne zaplatanie warkoczy. Osoby takie chodzą zazwyczaj po prostu z portfolio, starając się wyłapać wyrażający zainteresowanie kontakt wzrokowy. Prym wiodą jednak osoby sprzedające bilety, których wszędzie jest po prostu pełno. Podchodzą do wypoczywających plażowiczów, siadają i zaczynają roz‑ mowę o tym, kto słucha jakiej muzyki, gdzie się wybierają tej nocy i tym podobne. Nikt nie działa na własny rachunek, a niektóre firmy promocyjne mają nawet układy z mafią, uzyskując w ten sposób wstęp na ich tereny. Bilety nie są tanie, ceny sięgają siedemdziesięciu euro od osoby. Sprzedają je mieszkańcy wszel‑ kich krajów i narodowości. Dużo jest osób ze Stanów Zjednoczonych, ale nie brakuje Czechów, Holendrów czy Szwajcarów, by podać tylko kilka przykładów. Jest więc tylko kwestią czasu gdy w końcu spotykam wśród nich Polaka. Roki On pierwszy zagaduje mnie po angielsku z pytaniem, po ile sprzedaję swoje dobra. Chce się również upewnić, czy aby na pewno butelka jest odpowiednia duża. Siedzi w parze z innym promotorem biletów i we dwójkę podpytują trzy opalające się na ręcznikach dziewczyny. – Tak, bardzo duża, człowieku! To będzie dwa pięćdziesiąt. – Odpowiadam po angielsku z charakterystyczną pewnością sprzedawcy, podając mu jedno‑ cześnie zimną wodę. – A nie sprzedałbyś mi jej za dwa? – Hmm… no dobra – Super, Dzięki. – To ja też poproszę jedną – wtrąca się dziewczyna zachęcona prawdopodob‑ nie widokiem oszronionej butelki. Rozliczam się z nią, gdy tymczasem nowo poznany sprzedawca zagaduje dalej.


66 – To skąd jesteś? – Z Polski -O! Hehe, to możemy rozmawiać po polsku? – Tutaj ku mojemu zaskoczeniu, rozmówca nagle zmienia język na nieużywany przeze mnie od jakiegoś już czasu polski. Odpowiadam tylko, że naturalnie i oboje robimy sobie przerwę w obo‑ wiązkach, podczas gdy jego kolega dalej się produkuje, reklamując różnorakie kluby i imprezy techno. – To może sprzedasz rodakowi tą wodę za półtora euro? – Jak nie masz kasy, to niech będzie.

Ku mojemu zaskoczeniu wypija prawie całą półtoralitrową butelkę.

Musi być cholernie spragniony. Przynajmniej znaczy to, że znalazłem się we wła‑ ściwym miejscu o właściwym czasie, by wykonać dobry uczynek. Ogolony praktycznie na łyso, tylko z delikatnym jeżem, mocno muskularny i z tatuażem „JP” na prawym ramieniu. – No nieźle, to co ty tutaj w ogóle robisz? – pyta z nieukrywanym zdziwieniem, gdy już kończy pić. Nie za bardzo wiem co odpowiedzieć, więc trochę kluczę i staram się szybko zakończyć temat. – Hmm… znalazłem się tutaj trochę z przypadku… właściwie to miałem mieć inną pracę, ale nie wyszło i teraz chodzę po plaży i sprzedaję wodę. – I co, dobry interes? Da się zarobić? – Nie wiem, co dla ciebie znaczy zarobić. Jak mam dobry dzień, to potrafię uzbierać około czterdzieści euro. – Aha… no … lepsze to niż nic – No właśnie, tak sobie też mówię. Gdybym nic nie robił, to bym nie miał nawet złamanego euro, a tak pieniądze na ruchy zawsze są. A ty jak tu trafiłeś? Jesteś tu pierwszy raz? – Na Ibizie tak, ale od trzech lat mamy z kumplami mieszkanie na Majorce. – Nieźle. I co, codziennie wracasz z Ibizy na Majorkę? – Nieee – odpowiedział tonem zdradzającym, że samym tym pytaniem lekko się skompromitowałem. – Oczywiście mieszkam teraz tutaj. Na Majorce praco‑ wałem w hotelarstwie, a tutaj jest nas kilkunastu i mamy do własnej dyspozy‑ cji całe piętro w bloku. Wiesz, muzyczka sobie leci non‑stop, wszystkie drzwi otwarte, ogólnie dobry klimat. – To średnie warunki tak mieszkać po kilkanaście osób w jednym pionie. – Każdy tutaj tak mieszka, nie da się inaczej. Normalnie płaci się piętnaście euro za dobę, ale jak pracujesz dla tego gościa, u którego mieszkamy, to wtedy dziesięć. A ty ile płacisz za mieszkanie? – Yyy… ja płacę mniej niż ty… ale u mnie nie ma bieżącej wody ani innych takich wygód, dlatego w sumie to wciąż szukam dobrego lokum. – E, to u nas wszystko jest. Spróbuję załatwić ci pracę, weź mój numer. – Jak mam cię zapisać? – Roki. Słuchaj, widzę, że masz opanowany angielski perfekt. Możesz pomóc mi rozprowadzać dragi. Anglicy masowo biorą ketaminę. Mam również MDMA i kokainę. To bardzo dobry zarobek, opłaca się. – Dzięki, pomyślę o tym, ale w sumie lubię moją wodę. Chyba będę się tego trzymał.

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


67 – Ok, ok, nie nalegam. Ale jak coś, to przynajmniej przekaż mój numer. Mam Quada i mogę być w piętnaście minut w dowolnym miejscu. Z dziewczynami, które leżą na plaży i które kupiły ode mnie wodę, a od Rokiego i jego kumpla być może kupią bilety, rozmawia po hiszpańsku. Gdy opisuje swojemu koledze, kim jestem i co tu robię, używa płynnego nie‑ mieckiego. Ze mną natomiast chętnie konwersuje po polsku. Zna też oczywiście angielski, co wiedziałem od samego początku. Myślę sobie, ze raczej nie uda mu się przekonać kogokolwiek by dał mi pracę. Nie jestem poliglotą tak jak on. Z pewnością Roki ma swoją historię do opowiedzenia i nie wziął się na Ibizie znikąd. Mam takie wrażenie słysząc zwłaszcza jego bezbłędny niemiecki. Nie zgłębiam jednak tego tematu, zwłaszcza że oboje mamy robotę do wykonania. Ale odtąd co parę dni wymieniamy na plaży pozdrowienia, a czasem również kilka słów. Aż do momentu, gdy Roki na zawsze znika z codziennego krajobrazu. Zgodnie z tym, co powiedział jego kumpel z pracy, podobno wrócił do siebie. Miyako Rozmowy z turystami, poczynając od zwykłego targowania się, a kończąc na dłuższych pogawędkach, stanowią zawsze dobry sposób na przynajmniej chwilowe urozmaicenie wybitnie odtwórczego zajęcia, jakim jest sprzedaż wód. Tak też poznaje Miyako, pochodzącą z Japonii dziewczynę na wczasach. Jest jedną z wielu takich jak ona. Ciemna karnacja skóry spowodowana wyjątkowo silną opalenizną, jak również okulary przeciwsłoneczne powodują, że w pierw‑ szej chwili nie orientuje się nawet, iż mam do czynienia z kimś z dalekiego wschodu. Jak to często bywa, to właśnie rozmowa dotycząca kupna proponowanej przeze mnie wody staje się przyczynkiem do dłuższej wymiany zdań i w konse‑ kwencji do znajomości. Jak na kogoś z Japonii Miyako targuje się jednak dosyć ostro, zbijając ostatecznie cenę litrowego sprite’a do dwóch euro. – W ten sposób to ja nic tutaj nie zarobię! – żartuję podając jej butelkę. – Heh, przepraszam. – Nie, nie, nie ma powodu przepraszać. Chodzi tylko o to, że jest to wyjątkowo niska i okazyjna cena. – Skąd jesteś? – Pyta po wzięciu kilku pierwszych łyków. – Z Polski, a ty? – Z Japonii. – O. Byłem tam kilka lat temu szukając pracy. Niestety bez rezultatu. Może jeszcze kiedyś tam wrócę. – Po co? Przecież to taki nudny kraj. Nic tam nie ma ciekawego. Nie ma sensu wracać. Lepiej zwiedź inne miejsca. Byłeś na przykład w Meksyku? – Niezbyt – Polecam. Bardzo ładne brzegi i plaże. A słońce wcale nie gorsze niż tutaj. Ibiza wcale mi się nie podoba. Woda nie jest krystalicznie czysta. Myślałam, że będzie dużo piękniejsza, jak na przykład Karaiby. Byłeś tam? – Nie miałem okazji. – Żałuj. Plaże tam są piękne. A woda idealnie przeźroczysta. Nie to co tutaj. Ibiza jest brudna. Do tego jestem taka zmęczona po wczorajszych imprezach. – Gdzie się bawiłaś, w Space?

Jak to często bywa, to właśnie rozmowa doty‑ cząca kupna pro‑ ponowanej przeze mnie wody staje się przyczyn‑ kiem do dłuższej wymiany zdań i w konsekwencji do znajomości.


68 – Najpierw w Ushuaia, a potem w Space. Ale czemu na całej Ibizie grają taką samą muzykę? W każdym klubie identyczne techno. W ogóle nie ma latino czy nawet popu. Do tego straszny tłok, pełno ludzi. Zwłaszcza w Amnesia. Nie da się wytrzymać. – W Ushuaia grał wczoraj David Guetta. – To ktoś sławny? – No jasne, to jeden z najbardziej znanych DJów na świecie. Nagrywał z wie‑ loma gwiazdami … – Tak? Jakiś strasznie niski. Zwłaszcza jak na kogoś kto tak popularnego. Do tego każą sobie płacić osiemdziesiąt euro za bilet, a imprezę kończą o północy. Porażka. Dlatego potem poszliśmy do Space, ale tam też nie było jakoś specjalnie fajnie. Głośno, tłok i wszędzie to samo. – To jesteś tutaj ze znajomymi? – Ze znajomym. Takim włoskim przyjacielem, który teraz śpi w hotelu, dla‑ tego opalam się dzisiaj sama. Ale ponieważ Ibiza mi się nie podoba, to zostaniemy tu jeszcze maksymalnie kilka dni. – To kiedy macie bilet powrotny? – Nie mamy jeszcze biletu, bo po prostu nie wiemy dokładnie, kiedy wrócimy i jaką trasą. Przylecieliśmy tutaj z Dubaju. Piękne miasto i bardzo bogate, tylko strasznie gorące. Nie wiem, jak ludzie tam wytrzymują. – Wiem co masz myśli. Ja co prawda nie byłem w Dubaju, ale… – Tak, jest tam okropnie gorąco, ale wiesz co, może przejdź tu na drugą stronę, bo mówisz za głośno, a dookoła ludzie śpią i może ich to denerwować. – A tak, tak. Masz racje. Przepraszam. – Nieco zbity z pantałyku, zmieniam temat rozmowy – to w takim razie nie przylecieliście na Ibizę bezpośrednio z Japonii? – Oczywiście, że nie – odpowiedziała Miyako tonem prawie że zbulwerso‑ wanym. – Z Japonii poleciałam do Hong Kongu, by tam spotkać się ze swoim przyjacielem. Potem razem byliśmy w Tajlandii, Dubaju, no i teraz tutaj. – A gdzie lecicie potem? – Do Paryża, a dalej nie wiem. Rozmawiamy jeszcze chwilę o Tokio, z którego pochodzi, a gdzie parę lat temu spędziłem trochę czasu. Miyako zachowuje niezmienny krytyczny stosunek do swojego kraju. Przejawia się to nawet w niechęci do konkretnych centrów handlowych, o których wspominam. Jej styl podróżowania wyróżnia się, nawet w takim miejscu jak to. Nie każdy, chociażby i zamożny człowiek, ma warunki by wybrać się do dowolnego miejsca na ziemi tylko dlatego, że taki ma kaprys. Dla większości to właśnie Ibiza stanowiła ich wymarzony cel i najlepsze miej‑ sce do wypoczynku. Miyako tymczasem o wyspie wypowiada się co najmniej ozięble punktując kolejne, jej zdaniem, niedociągnięcia. I jest w tej roli całkiem autentyczna, wychwalając jednocześnie wspomniane Karaiby czy różne regiony Meksyku. Nie czuje więc, że ma ochotę po prostu ponarzekać na wszystko i wszystkich, a tylko, iż jej wymagania są wyższe, co znajduje wyraz w długiej liście kurortów, które zdołała zwiedzić, często jeden po drugim. Po kolejnych kilkunastu minutach rozmowy muszę wracać do pracy. Woda, chociaż ukryta głęboko w torbie, stopniowo się nagrzewa, na czym niespecjalnie

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


69 mi zależy. Ruszam zatem dalej, obiecując w razie czego, że zawsze jestem gotów przynieść kolejną butelkę i zamienić przy okazji parę słów. Gdy dzień później przechodzę tą samą trasą, Miyako opala się w towa‑ rzystwie znajomego, udając że się nie znamy. Trudno uwierzyć, by w ciągu dnia zdążyła mnie zapomnieć, postanawiam jednak nie wprowadzać niepo‑ trzebnego zamieszania akceptując rolę przypadkowego sprzedawcy. – Mam zimną wodę i Sprite w dużych butelkach. Ktoś tu jest spragniony? – Nie, dziękuje – odpowiada za nią jej przyjaciel i na tym nasza znajomość się kończy. Omarsam Jedną z bardziej interesujących postaci jest Omarsam, z którym nawiązałem relacje prawie przyjacielskie. Większość moich znajomości na Ibizie ma raczej efemeryczny i ulotny charakter, co nie powinno dziwić biorąc pod uwagę naturę tego miejsca. Tym bardziej doceniam więc to, że jest tutaj ktoś, z kim mogę po prostu bezinteresownie pogadać, tak jak się rozmawia z dobrym znajomym. Nie da się również ukryć, że dzięki tym luźnym pogawędkom uzyskuję cał‑ kiem pokaźny zasób informacji. Część z nich ma charakter praktyczny, pomagając mi w moich perypetiach na wyspie, a część ogólny, pozwalając spojrzeć na Ibizę oczami stałego bywalca, za jakiego mogę uważać Omarsama. To on zagaduje pierwszy, pytając o cenę sprzedawanej przeze mnie wody, gdy po raz enty przemierzam wybrzeże Playa Den Bossa. Skwapliwie staję więc w miejscu, by choć na chwilę odpocząć. Czarnoskóry sprzedawca okularów przeciwsłonecznych na pierwszy rzut oka nie różni się specjalnie od wielu mu podobnych pobratymców, których codziennie wielokrotnie mijam w różnych częściach plaży. Siedzi w cieniu palmy, na schodkach prowadzących w kierunku miasta. Oczy pozostają zasłonięte jedną z reklamowanych przez niego par okularów. Proponowana przeze mnie cena nie przypada mu jednak do gustu. – Za drogo, man. Jakby była po jeden euro, to bym się może zastanowił. A nie masz choć trochę swojej własnej wody? Wezmę tylko jednego łyka i to mi wystarczy. – Nie noszę przy sobie otwartych butelek. Przykro mi. Mogę otworzyć sprite, bo robi się już ciepły. Napiję się i przy okazji dam tobie. – Nie, nie, nic słodkiego. Chodziło mi właśnie o zwykłą wodę. – To w tej chwili nie mam za bardzo jak ci pomóc. Sam jestem spragniony. Może wezmę jedną dodatkową butelkę, jak będę szedł do sklepu i sprzedam ci ją za jeden euro w ramach przysługi? Co ty na to? – A idziesz teraz do sklepu? – Prawdę mówiąc to właśnie miałem taki zamiar, tylko chciałem skończyć obchód. – Skoro i tak wybierasz się do sklepu, man, to może w ramach przysługi dam ci pieniądze i po prostu mi ją kupisz? Ja i tak się stąd nie ruszam przez najbliższe pół godziny. Poczułem się zaskoczony tą prośbą. Przyzwyczaiłem się bowiem do tego, że na Ibizie stosunki międzyludzkie są komercyjne i nastawione w przytłacza‑ jącej większości na wzajemną eksploatację. W tej sytuacji jego pytanie wydało

Poczułem się zasko‑ czony tą prośbą. Przyzwyczaiłem się bowiem do tego, że na Ibizie sto‑ sunki między‑ ludzkie są komer‑ cyjne i nastawione w przytłaczającej większości na wza‑ jemną eksploatację.


70 się wręcz lekko tupeciarskie. Prosić sprzedawcę wody, by nie tylko dał ci jedną butelkę po kosztach, ale wręcz skoczył po nią dla ciebie do sklepu? Z perspektywy Mateusza jako sprzedawcy pytanie to oczywiście mogło jawić się jako trochę bezczelne, ale już z perspektywy Mateusza jako miesz‑ kańca Ibizy była to jeno zwykła koleżeńska prośba drugiego spragnionego mieszkańca wyspy. Zgadzam się więc bez specjalnego wahania, prosząc, by dał mi pięćdziesiąt centów, bo tyle kosztuje mineralna w sklepie. Ku mojemu zasko‑ czeniu Omarsam wciąż jednak bije się z myślami, co robić i czy na pewno warto wydawać pieniądze na coś, czego prawdopodobnie w domu ma pod dostatkiem. Na chwilę rolę się zamieniają i teraz to ja usilnie próbuję go nakłonić, by jednak uzupełnił płyny w tym upale.

Wszelkie perype‑ tie, niedogodno‑ ści, podobnie jak i odniesione suk‑ cesy wpisują się w ten schemat, a gdy w końcu uda się mi opuścić tę wyspę, zosta‑ wię to wszystko za sobą.

– Nie, dzięki, man, ale jednak nie ma sensu, abyś musiał tutaj wracać. Zresztą niebawem sam będę szedł do sklepu – odpowiada, co jednak niespecjalnie mnie przekonuje. Ewidentnie jest to wymówka, mająca przykryć fakt, że żal mu pięć‑ dziesięciu centów, co notabene wprawia mnie w pewne zdumienie. Sam wpraw‑ dzie klepię przysłowiową biedę oszczędzając na czym tylko się da, jednakże wydatek rzędu pół euro nie stanowi dla mnie powodu, by walczyć z samym sobą, zwłaszcza gdy w grę wchodzi zaspokojenie pragnienia. W tym momencie uświadamiam sobie, jak diametralnie odmienne jest moje położenie. Cóż z tego, że jestem bez kasy, skoro cały mój pobyt na Ibizie pozostaje oparty na pewnego rodzaju konwencji o charakterze podróżniczo‑rozbitko‑ wym. Wszelkie perypetie, niedogodności, podobnie jak i odniesione sukcesy wpisują się w ten schemat, a gdy w końcu uda się mi opuścić tę wyspę, zostawię to wszystko za sobą. Tymczasem gość siedzący naprzeciwko mnie na schodkach ma na głowie poważniejszy problem. Już ta krótka wymiana zdań sprawia, że przestaje być w moich oczach jednym z wielu anonimowych czarnoskórych sprzedawców, a staje się właśnie Omarsanem z krwi i kości. Na Ibizę przybył nie przypadkowo, ale jak najbardziej celowo. Jak się szybko okazało, z miejsca, gdzie próżno o tanie linie lotnicze, a wiza w paszporcie jest koniecznością. Już sam bilet na samolot stanowi więc pokaźną inwestycję. Dodatkowo przyleciał z miejsca, gdzie euro ma dużo większą wartość nabywczą, a o legalną pracę niełatwo. Ibiza stanowi zatem jedyną w swoim rodzaju okazję, by sezonowo zarobić dla siebie i swojej rodziny pieniądze, za które można będzie potem żyć aż do następnego lata. Nic więc dziwnego, że bije się z myślami. Mogę sobie nawet wyobrazić argu‑ menty, jakie podsuwa mu umysł, by wzmocnić jego silną wolę. W końcu jeżeli teraz się złamie, to może i jutro zapragnie niby taniej wody za pięćdziesiąt centów. A potem i pojutrze, i tak codziennie, aż nagle nie będzie to już kilka drobniaków, ale kilkanaście euro albo i więcej. Do tego wystarczy pomyśleć, ile takie pół euro jest warto w jego rodzinnych stronach i co będzie mógł za to kupić, a najlepiej przypomnieć sobie w całości, dlaczego tu jest i po co tu przybył, by na dobre zniechęcić się do jakichkolwiek wydatków, traktując wcześniejszą prośbę wyłącznie jako chwilę słabości. Rezygnuję w tej sytuacji z dalszych zachęt, żeby nie wyszło, że namawiam go do złego i ruszam w swoją stronę. Pierwszy kontakt został jednakże nawią‑ zany i pierwsze lody przełamane, a gdy wieczorem rozsiadam się po pracy

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


71 na murku, by zjeść bagietkę z jogurtem, na widoku powtórnie pojawia się jego znajoma twarz. – Jak leci, już po? – Tak, dla mnie to już koniec. – Man, policja kręci się w pobliżu, trzeba uważać. – O tej porze jest mi już raczej wszystko jedno. Ty możesz sprzedawać oku‑ lary nawet w nocy, hehehe, ja natomiast zwijam interes praktycznie po piątej. – No tak, ale pewnie zarobiłeś dzisiaj dużo kasy, nie? Dasz łyka? – pyta nie czekając nawet na odpowiedź na swoje wcześniejsze pytanie, wskazując przy tym na lekko sfatygowaną butelkę leżącą obok mnie. – Jasne, tylko nie wypijaj lodu, bo go potrzebuję. Owa butelka stanowi zdobycz, która wpadła w mojej ręce dosłownie chwilę temu. Ktoś kupił lub zabrał z zamrażarki całkowicie skostniałą wodę i nie mogąc dostać się do nieroztopionych jej pokładów, porzucił ją pod sklepem, wcześniej starając się wycisnąć z niej ostatnie resztki płynu. Być może Omarsam również miał na nią oko, a może po prostu zeszliśmy się w wyniku zupełnego zbiegu okoliczności. Tak czy inaczej, nie dane jest nam dłużej porozmawiać, bo mój towarzysz zmuszony jest w pewnym momencie odebrać telefon. Rozmawiając w swoim języku przez komórkę oddala się w kierunku plaży, a ja powtórnie zostaję sam z resztkami lodu i niedokończoną kolacją. Znajomość jednak kwitnie i już następnego dnia spotykamy się ponownie. Zaczynamy zwyczajowo od kilku zdań o pogodzie i lokalnych patrolach. – Słuchaj, a czy tamten gość nie jest przypadkiem tajniakiem? – pytam. – bo stoi cały czas na promenadzie, nic nie robi i tylko patrzy. Nie czuję się kom‑ fortowo w jego obecności. – Który? Ten? Nieee, to zwykły chłopak. Żaden tajniak. Syn tamtej masa‑ żystki, widzisz? – Aaaa. I teraz przygląda się po prostu, jak jej idzie? – On sam też czasem robi masaże. Widocznie przyszli trochę zarobić. – Widzisz, przez tych tajniaków popadam w paranoję. Zamiast skupić się na pracy, ciągle rozglądam się dookoła, czy nie patrzą się na mnie jacyś podej‑ rzani ludzie. – No to jutro nie musisz się o to martwić. – A to czemu? – Bo jutro jest, jak to powiedzieć, policja ma święto i nie pracuje. – Super! Szykuje się dobry zarobek, hehehe. Ale jakie święto? – Normalne święto, man, wszystko jest zamknięte. – Coś jak święto narodowe? Czyli na przykład banki też są zamknięte, tak? – Tak, będziesz mógł chodzić po plaży bez obaw o tajniaków – tutaj Omarsan uśmiechnął się z lekką kpiną. – To nie takie śmieszne. Wczoraj mało mnie nie złapał ten gość, co jeździ na rowerze. – Akurat ten chłopak jest spoko. Czasem mnie zauważy, to wtedy się po pro‑ stu cofam za hotel, gdzie już nie ma promenady i nie może jeździć. Tu chodzi o wzajemny szacunek. Z innymi jest już gorzej. Zwłaszcza w okolicy hotelu Jet. Policjant, który się tam kręci, jest szalony.


72 – Nie sądzę, aby był policjantem – wtrącam – z tego, co zdążyłem zauważyć, to należy po prostu do mafii, która kontroluje te tereny. – Tak! Dokładnie, man. Policja to jedna wielka mafia! – zdenerwował się Omarsan przeinaczając w emocjach sens moich słów. – Czemu się nie zabiorą za złodziei, których jest tutaj wszędzie pełno?!? Ludzie tutaj kradną, niszczą cudze mienie i policja się tym jakoś nie przejmuje, a gdy ktoś taki jak ja chce zarobić uczciwie na życie, to od razu pojawiają się problemy! Przecież widzę to codziennie. Haruję wiele godzin, by zarobić kilkadziesiąt euro, a inna osoba weźmie torebkę albo telefon, i co, i w jedną sekundę dostanie może nawet kilkaset euro? Gdzie tu sprawiedliwość?!? Nikt nie ściga złodziei, za to na nas robią wielkie obławy jak na bandytów. Jakiś czas temu koło hotelu Grand urządzili taką zasadzkę. Wyszło pięciu tajniaków ubranych jak turyści. Nagle wszyscy pokazali odznaki, zaczął się chaos. Każdy uciekał

Moje doświad‑ czenia i spotka‑ nia na Ibizie dość dobrze potwier‑ dzają proces globa‑ lizacji. Omarsam chcąc nie chcąc na pewno wróci tutaj za rok, podobnie jak wielu jemu podobnych włóczęgów z róż‑ nych stron świata.

w inną stronę. Nie wiem, po co to zrobili. Możesz to sobie wyobrazić, gonitwa między opalającymi się ludźmi. – A potem wszyscy się boją cokolwiek od was kupić. – Właśnie, man. I na takie akcje idzie masa pieniędzy i sił policyjnych, a tym‑ czasem złodzieje kradną w najlepsze. Chore. W tym momencie chciałem dodać, że na podobnej zasadzie nikt nie próbuje zrobić porządku z grasującymi wszędzie dilerami narkotyków, którzy nie wydają się specjalnie przejmować policją. Momentami wydają się wręcz mniej czujni czy ostrożni od wiecznie narażonych na spotkanie z tajniakami sprzedawców z plaży. Gryzę się jednak w język, bo kto wie, czy Omarsan sam nie zajmuje się po godzinach jakimiś szemranymi sprawami, a nawet jeśli prawdopodobnie nie, to na pewno zna tutaj niejedną osobę żyjącą z tego typu handlu. – Kiedyś to się pobiłem z jednym z nich, to znaczy z ochroną niedaleko apar‑ tamentów Jet – ciągnie dalej nie zważając na moje zająknięcie. – Spotkałem na plaży trzy dziewczyny i mówią mi, że im się podobam i żebym przyszedł wieczorem do ich hotelu, hehehe. Dały mi numer pokoju, w którym mieszkały i w ogóle. Wieczorem zjawiłem się na miejscu, wchodzę do windy, a tu ten gość od ochrony nie chce mnie puścić. Mówi, że przyszedłem tutaj sprzedawać i abym się wynosił. Ja na to, że się myli i żeby mnie puścił wreszcie. Wiesz, dziewczyny tam na mnie czekają, a ten kołek coś sobie ubzdurał i nie daje mi przejść. Zrobiło się zamieszanie. W końcu nie wytrzymałem i go uderzyłem. Od tamtej pory zawsze, gdy mnie widzi, od razu chce się bić, chociaż minęło już tyle czasu. Bez sensu, man. – To chodzi o tego niby policjanta z długimi włosami? – Nie, nie. Ten gość, z którym miałem spięcie, już tam nie pracuje chyba od dłuższego czasu. Nie wiem, co teraz robi, ale po prostu, jak się spotkamy na ulicy lub gdzieś indziej, to od razu idzie na mnie z pięściami. – To od ilu lat ty tak wracasz na wyspę? – A gdzieś od siedmiu. – Od siedmiu?!? I zawsze na Playa den bossa? – Tak – To nieźle mnie zaskoczyłeś, przyznam szczerze. Musisz mieć obcykany każdy kąt. Wiesz, jak zmieniała się muzyka, kluby, plaża… wszystko.

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


73 – Można tak powiedzieć. Kiedyś było dużo łatwiej, bo nie było ani tej prome‑ nady, po której jeździ policja, ani nie było hoteli Jet. Można było chodzić po całym wybrzeżu, a interes szedł naprawdę dobrze. – Ja sądzę, że mimo wszystko zarobek wciąż jest całkiem dobry. – Tak sądzisz? – Odpowiedział, uśmiechając się przy tym przyjacielsko. W jego tonie nie było niedowierzania czy drwiny. Co najwyżej specyficzny optymizm, który w formie uśmiechu zawitał również na jego twarzy. – Dobra – dodał sekundę później. – Chyba musisz wracać do pracy. – Tak, tak, racja, klienci nie mogą czekać, a woda się niepotrzebnie nagrzewa. Do pogadania później. – Na razie, man. Zdarzają się też sytuacje, gdy to ja prowadzę dłuższą narrację, a Omarsam jest tym od zadawania pytań. Dopytuje się zwłaszcza o Bałtyk, myśląc o spró‑ bowaniu swoich sił właśnie tam. Jego mocno ograniczona lista krajów, gdzie może wyrobić sobie wizę, obejmuje bowiem i Polskę. Niestety nie mogę mu poradzić wiele w kwestiach prawnych regulacji, gdyż się na nich po prostu nie znam, jednak z pewnością do sprzedaży okularów przeciwsłonecznych oficjalnie potrzebny jest jakiś rodzaj pozwolenia. Zrazu ostrzegam go również, że trudno w mych rodzimych stronach o bogate kurorty i szastających kasą turystów, choć oczywiście jego egzotyczny wygląd z pewnością wzbudziłby zainteresowanie niejednego plażowicza. Wspominam o Wielkiej Brytanii, opowiadam o różnych zajęciach, których się imałem wcześniej, zwierzam się z codziennych problemów sprzedawcy wód. Wraz z upływającymi dniami nasze relacje zaczynają się cementować, a wspólne rozmowy stają się rutynowym elementem każdego dnia. Nie umyka to uwadze otoczenia, w tym pozostałych czarnoskórych sprzedawców, którzy zaciekawieni moją osobą starają się wypytać Omarsama o różne szczegóły na mój temat. On sam nie jest specjalnie zachwycony takim stanem spraw, o czym mówi mi wprost, gdy spotykamy się pod jednym z przeciwsłonecznych parasoli. – Ci wszyscy ludzie podchodzą do mnie i pytają się: A co on tu robi? Gdzie mieszka? Co sprzedaje? Dlaczego nie zajmą się własnymi sprawami. Ja się inte‑ resuję tym, co mam tutaj – wskazał na swój zestaw okularów i płyt CD – i tylko to mnie pochłania. Nie wtykam nosa w nie swoje sprawy. – Ludzie są ciekawscy z natury. A niewiele się w sumie tutaj dzieje. Codziennie to samo, ta sama plaża, to samo zajęcie, więc plotkują. – Tak, man, tylko że przy tym tworzą różne swoje teorie, a potem idą z nimi do mnie pytając, co ja o tym sądzę. A co mnie to obchodzi? Mówię im: Ja tylko widzę, że chłopak ciężko pracuje, codziennie chodzi po plaży i tyle. Ostatnio nie wytrzymałem i powiedziałem jednemu gościowi, żeby sam się ciebie spytał, jak chce wiedzieć, a nie zawracał mi ciągle głowę. – Hahaha, no i bardzo dobrze – odpowiedziałem, zmieniając temat na inny. Jakiś tydzień później zbieram się powoli do opuszczenia Ibizy. Pierwotny cel, jakim było przetrwanie bez żadnego zaplecza, już dawno został osiągnięty. Atmosfera się jednak stopniowo zagęszcza. Jestem znany policji, konkurencji i mafii, a przez to rozpoznawalny już z daleka. W dalszym ciągu pracuję, jednak nie jest to już zajęcie równie beztroskie jak na początku.


74 O moich planach informuję właściwie tylko Omarsama, traktując go jako jedyną osobę, której mogłoby być w jakiś sposób przykro, że zniknąłem z wyspy bez pożegnania. W pierwszej chwili przekonuje mnie, abym został jeszcze cały wrzesień, bo właśnie wtedy według niego na Ibizę przybywają najbogatsi turyści i biznesmeni, którzy nie mieli czasu wypocząć w ciągu lata. Ja jednak podją‑ łem już decyzję. Wymieniamy się kontami na skype, życząc sobie wzajemnie powodzenia.

Epilog Zygmunt Bauman w swojej książce „Globalizacja”, opisując ponowoczesne spo‑ łeczeństwo, przeprowadza podział na turystów i włóczęgów. Jak same nazwy wskazują, turystami są ci, którzy podróżują z własnej woli. Chcą tego, bo mogą sobie pozwolić na doświadczenie wszelkich luksusów życia. Należą do grupy określanej mianem eksterytorialnych elit, spędzając czas w ramach eksklu‑ zywnych symulakrów typu Ibiza. Włóczędzy natomiast podróżują, bo muszą, bo zmuszają ich do tego czynniki od nich niezależne, konieczność zapewnienia sobie bytu. Wielu z nich wolałoby pozostać w jednym miejscu. Moje doświadczenia i spotkania na Ibizie dość dobrze potwierdzają opisany w ten sposób proces globalizacji. Omarsam chcąc nie chcąc na pewno wróci tutaj za rok, podobnie jak wielu jemu podobnych włóczęgów z różnych stron świata. Miyako prawdopodobnie już się na Ibizie nie pojawi, kurorty na wybrzeżach Meksyku oraz Karaiby dużo bardziej przypadły jej do gustu. Podstawy istnienia tego symulakru pozostają niezmienne, jednak, jak się okazuje, nawet na wyspę zaprojektowaną tak, by imitować najcudowniejsze miejsce wypoczynkowe, wielu zostaje niejako zesłanych i zmuszonych do pozo‑ stania, podczas gdy inni opuszczają je z uczuciem niedosytu, szukając jeszcze piękniejszych miejsc i mocniejszych wrażeń. Gdy już więc opuszczam te rejony, głęboko zastanawiam się również i nad własną tożsamością. Nad własnym położeniem. Czy współczesny Cruzoe jest włóczęgą w świecie symulakru, roz‑ bitkiem zdanym na łaskę losu, czy może jednak turystą, który wyprawił się na wody pod wpływem kaprysu?

Mateusz Pawluczuk – absolwent socjologii UJ, po studiach zajmo‑ wał sie m.in. tłumaczeniem angielskojęzycznych tekstów socjologicznych (przełożył w szczegól‑ ności Umysł człowieka pierwotnego F. Boasa), jego pasją stały się jednak samotne podróże. Przewędrował m.in. kraje nordyckie, kaukaskie i Bliskiego Wschodu. Relacje i refleksje z tych podróży zawarł w przygotowanej do publikacji książce Ku krańcom. Zapiski podróżnika w sensie egzystencjalnym.

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


75

Kontur bezkresu Ewelina Głowacka

*** Sójki od lipca na walizkach Z dreszczem czekają końca lata W podbrzuszach czują – podróż bliska W wabiąco obce kręgi świata. Zdeptują ludzie buty w parkach Parki zbyt wątłe snują przędze Jaka się musi znaleźć miarka By ująć w rozmiar ludzką nędzę Sójki wciąż tęsknią do zamorza A człowiek tęskni do człowieka Aż miłe stają się bezdroża Gdy każda droga za daleka

*** Pomilczmy kochany w ten pudrowy ranek Za oknem bełkot mas gubi świata boskość Nas przed pustką strzegą koronki firanek Patrzymy sobie w oczy – odkrywamy kosmos Obok świata spędźmy te parę chwil ciepła Osnuci w jasną mgłę, w arcydawne baśnie I milczmy jeszcze głębiej. Bywa – życzę wam, Życzę wam tej chwili – że wszystko jest jasne.

*** Morze – już nie ma nas nad morzem. Fatamorgana. Piach i pustka. Wpatrzmy się w siebie, nim nam przyjdzie Ewelina Głowacka

Patrzeć w pozasłaniane lustra.

– studiuje polonistykę i filo‑ zofię na Uniwersytecie w Białymstoku. Publikowała w kwar‑ talniku filozoficznym „Kronos”.

Świat nam umyka za plecami A czasu nigdy nie jest dosyć Za chwilę stanie w drzwiach samotność Której się nie da już wyprosić


76 *** Zapadła mieścina – tu się dzieją czary drży wzruszeniem glina ulicznych okaryn kawiarnie pęcznieją od wytwornych gości przytułek w nich przedni mgły i samotności dandys z fajką drzemie goniąc myślą w mroki wieczór pada cieniem na światło epoki u bram cerkwi tańczy w chmurze rudych włosów czarownica, której Bóg oszczędził stosu noc zanurza wędkę w odmętach ulicy łowiąc wstyd kochanków na haczyk księżyca a zemdlonych frantów którym ciężko w pionie bruk usłużnie chwyta w spolegliwe dłonie ledwie ośmielona absyntem i ciszą złamana się dusza tkliwiąc i kołysząc uchyla przed inną, taką z krwi i kości – już ją świt zawstydził bielmem codzienności – mdły, gorzki poranek staje z mrokiem w szranki budzi secesyjne werandy i klamki Dekada Literacka 2/3 (251/252)

S. 77, 78 Rys. Bartosz Krot


77


78

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


79

*** Czasami anioły sfruwają ku ziemi by czytać nam wiersze w swych ptasich słowach pół śpiewnych, pół niemych najpierwszych My ulepieni z gliny i ciasta Nie znamy mowy świętej Umiemy tylko śmiać się gdy muchy łaskoczą w pięty Dziwaczne te boskie trele Nie słuchać ich chyba lepiej… Turkocze coś – wyjrzyj – może już Franek Ciągnie dwukółkę z mlekiem

*** nim przedświt zaróżowi podźwięki w sennych łanach kiwa się w nich nadziejnie nasza miłość spłakana skrzy się chwiejnie i niknie niedokwitła w łzach i owocach niedorosła do życia córka biedy sieroca łypie na nas, my na nią każde w oddzielnej udręce nieskalana światem – anioł – przeto strach brać ją w ręce


80

Kontur bezkresu Agnieszka Michałowska w podróży

w mój grafik wplatam twoje włosy po kieszeniach jak drobne monety plączą mi się dni bez ciebie ślady po kawie to pocałunki których nie było w słowach innych ludzi odnajduję kształt twoich ust kiedy odchodzisz kroki układają się w pieśń o czekaniu ale ja nie czekam zdziwiona niezmiennie miejscami w topografii twarzy których jeszcze nie umiem na pamięć opuszkami cudzych ale oswojonych palców przeglądam katalogi świata wybieram wyspy wszystkie miejsca które poznałeś oddychają wspomnieniem twojego ciała kiedy płaczesz boję się śmierci kiedy mówisz szeptem dym w kolorze czułości oplata mnie koronkową pajęczyną rzek Agnieszka Michałowska

a każda zmarszczka na atłasowej pościeli oceanu

– absolwentka pedagogiki kulturoznawczej, obecnie stu‑ diuje filozofię i msg na Uniwersytecie w Białymstoku, publikowała w „Dzienniku Teatralnym”, „Teatraliach”

to hołd wieczności…

i „Teatrze Lalek”, autorka 34. tomiku z serii „Lalkarze” i opracowania do wydawnictwa jubileuszowego z okazji 55‑lecia Białostockiego Teatru Lalek.

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


81

Iwona k… B.

Tętnicą włóczki przykrótki Przykrótko wydziergała świat Od początku, jakieś smutki od zawsze – nie tak. Coś się nie układało Mikrofizyczne defekty! Usterki w czasie dyskretnym Plamka jakaś na sercu? Nie, nie to krew! Ale za wolno.  Za wolno, za wolno… I w kółko, choć i tak nie dociera gdzie ma Po jeden włos tylko, panie Witoldzie?!? Po jeden włos. Nie da się przejść żeby po‑k... Kogo ma w sobie teraz ta… ćma? I choć się nie wy‑karask‑ała Wygrała Filipa k… (syna królewskiego, syna kurewskiego, s…a)

A więc nie da się przetrzymać życia? przeczekać jakoś… wydobrzeć po porodzie zostawić kartkę: „Chwilowo nieczynne” a tak naprawdę – cały czas w remoncie. przytulić się w kąciku na godzinkę, może dwie albo na zawsze i na nigdy Bo życie nas przetrzyma. w wymiętej pozytywce i żaden mikroklimat czy sanatorium tylko te bale, ciągle bale A my? tak nieproszeni jak kostium źle dobrany jak czerń się nie czerwieni


82 co to jest piekło?1 to brak… a więc jestem w piekle. przypadki odmieniane przez przeznaczenie stały się egipską plagą do szczętu spopielona za każdym razem nie odrodzę się już jedyne co mogę poczuć od ciebie to kiedy piszę twoje imię na dłoni mam zatrutą ciemną krew oczy ze znamieniem szaleństwa każdy krok to ból nie prowadzi do ciebie nie cierpię tych przypadkowych spotkań bo wiem, że są przypadkowe na tej drodze donikąd potykam się o uczucie którego ci nie wyznam bo mógłbyś odpowiedzieć już nie zdołam poskładać resztek nic nie zostało pusto w szufladzie miłość i wiara w nadziei jeszcze pleśń słonecznych dni – chmurnym cieniem złych dni – łzą, westchnieniem jesteś bo nie umiem nie zdążę nie powiem bezgłośnie „kocham” boję się przestałam być sobą? Dekada Literacka 2/3 (251/252)


83

Przypis: 1. Czytać szybko! Za późno, bo czyta się tylko raz. Fot. Agnieszka Michałowska


84

Na interlinii słów – przekłady

Dmitrij L. Bykow Boris Pasternak Przełożył Jacek Chmielewski

Marii Wasiljewnie Rozanowej

S

PROLOG próbujcie wyobrazić sobie film, w którym opowiada się o dwóch dniach z życia człowieka. O dniu jego urodzin i dniu śmierci. Historia, sądząc po początku,

powinna rozwijać się w pewnym określonym kierunku, ale, na co wskazuje epi‑

log, poszła zupełnie inną drogą, bardzo odległą od tego, co zakładano. Odległą także geograficznie. Wyobrazić sobie film, w którym istnieje ranek i wieczór, ale nie ma natężenia czasu, leżącego pomiędzy nimi. Michelangelo Antonioni. Ranek i wieczór Poeta rosyjski Boris Leonidowicz Pasternak urodził się 29 stycznia (10 lutego) 1890 roku w Moskwie, zmarł 30 maja 1960 roku w Pieriediełkinie na raka płuc. Żył siedemdziesiąt lat, trzy miesiące i dwadzieścia dni. 29 stycznia 1890 Poniedziałek „Moskowskije wiedomosti” WIADOMOŚCI Z DWORU. Audiencje cesarskie. „Prawitielstwiennyj Wiestnik” donosi, że w piątek, 26 stycznia bieżącego roku, miał zaszczyt zaprezentować się Jego Wysokości Cesarzowi komendant 17 korpusu wojska, Sztabu Generalnego generał‑lejtnant Zalesow… KINDERBAL. 25 stycznia, wieczorem, w Pałacu (Aniczkowym), należącym do Jego Wysokości, odbył się kinderbal, na którym obecni byli Ich Cesarskie

Dmitrij Lwowicz Bykow – dziennikarz, pisarz i poeta. Absolwent wydziału

Wysokości, Jego Cesarska Wysokość następca tronu, Wielka Kniaziówna Edyn‑

dziennikarstwa uniwersytetu w Moskwie.

burska Maria Aleksandrowna z małżonkiem księciem Edynburga…

Pracował lub publikował nieomal we wszyst‑ kich moskiewskich tygodnikach i kilku dzienni‑ kach, regularnie w Ogon’kie, Wieczerniem kłu‑ bie, Stolice, Obszczej gazietie i Nowoj gazietie.

WIADOMOŚCI MOSKIEWSKIE. W poniedziałek, 29 stycznia 1890 roku, w Wielkiej Sali Rosyjskiego Towarzystwa Szlacheckiego odbędzie się wieczór gruziński na rzecz ubogich Gruzinów mieszkających w Moskwie. Program wieczoru:

Od roku 1985 pracuje w Sobiesiednikie. Od roku 1991 jest członkiem związku pisarzy. Autor pięciu tomów poezji, powieści Oprawdanije

Punkt 1. Dwa pierwsze akty gruzińskiej komedii A. Cagareli „Inne nastały już czasy!”

i Orfografija, zbioru esejów Błud truda.

Dekada Literacka 2/3 (251/252)

Punkt 2. Chór w kostiumach narodowych wykona gruzińskie pieśni ludowe.


85 Oświetlenie elektryczne. NOWY PRZEOR MONASTYRU POD WEZWANIEM SPOTKANIA PAŃSKIEGO. Na miejsce archimandryty Serafima, mianowanego przez Najświętszy Synod przeorem monastyru na Krymie, koło Bałakławy, i wyruszającego tam w najbliższych dniach, przeorem monastyru pod wezwaniem Spotkania Pańskiego miano‑ wany został archimandryta Nikon, dotychczasowy namiestnik przy przeorze monastyru stauropigialnego Simonowa. DZIAŁ PODRÓŻNICZY. Groźna niegdyś turecka twierdza, główny punkt oporu Turków nad brzegiem Morza Czarnego, Anapa, utraciła jakiekolwiek strate‑ giczne znaczenie wraz z przyłączeniem owego wybrzeża do Rosji… SZÓSTY WYKŁAD PROFESORA I. M. SIECZENOWA. Na początku owego wykładu, na zebraniu lekarzy, mającym miejsce 25 stycznia, profesor I. M Sieczenow kontynuował analizę i objaśnianie nieciągłości tych ruchów organizmu, które mają na celu ochronę skóry przed zewnętrznymi podrażnieniami… ZAWODY ŁYŻWIARSKIE. Dzisiaj, 28 stycznia, na lodowisku Moskiewskiego Rzecznego Jacht‑klubu, w domu Charitonowa, na Pietrowce, odbyły się zawody łyżwiarskie. Na początku wystartowało siedmiu chłopców w młodszym wieku na dystansie 100 sążni. Zwyciężył I. Gorożankin, który w nagrodę otrzymał łyżwy. WIADOMOŚCI Z ZAGRANICY. Obojętność rządu austriackiego względem głodujących… …W wiedeńskiej gazecie „Deutshes Volksblatt”, w numerze z 26 stycznia, znajdujemy artykuł zatytułowany „Prawda o Rosji”, utrzymany w takim tonie, w jakim, jak się wydaje, od czasu stłumienia powstania węgierskiego w 1849 roku jeszcze żadna austriacko‑niemiecka gazeta o Rosji nie pisała. Przytaczamy główne tezy owego artykułu w dosłownym przekładzie. „Prasa żydowska we wszystkich krajach żarliwie dowodzi, że sytuacja wewnętrzna Rosji jest wyjątkowo niedobra i że mocarstwo to znajduje się jakoby w przededniu finansowego bankructwa. Jakkolwiek byłoby rzeczą nad wyraz przyjemną, gdyby owo zataczające coraz szersze kręgi przekonanie odpowiadało rzeczywistości, to jednak zmuszeni jesteśmy, niestety, w interesie naszej własnej przyszłości, wystąpić przeciwko owemu przekonaniu, ponieważ z doświadcze‑ nia wiemy, że fałszywe rozpoznanie sił przeciwnika stanowi najpoważniejszy błąd. Od czasu wstąpienia na tron cara Aleksandra III w Rosji dokonała się stop‑ niowo zasadnicza zmiana, która bardzo szybko doprowadziła do uzdrowienia nieco przedtem rozregulowanego porządku państwowego, i całą zasługę w tym względzie należy przypisać wyłącznie panującemu obecnie imperatorowi”. LIST DO WYDAWCY. Sz(anowny) P(Anie). Najdroższy sercu dzień św. Tatiany w bieżącym roku przeszedł w Tule nieomal niezauważony. Choroba przeszko‑ dziła mi zająć się urządzeniem tradycyjnego święta. Jednak kilku drogich kole‑ gów, wśród nich także nasz gubernialny przywódca szlachty A. A. Arsieniew, sprawiło mi radosną niespodziankę, przyjechawszy do mnie na wieś. W wąskim domowym kręgu uczciliśmy dzień 12 stycznia skromnym obiadem, śpiewaliśmy „Gaudeamus” i wznosiliśmy toasty za rozkwit drogiej naszym sercom nauki. Otrzymałem wiele telegramów z Moskwy z życzeniami od dobrych kolegów, wspominających mnie, starego. Dawny student Uniwersytetu Moskiewskiego, rocznik 1823, A. I. Lewaszow. Mleczna mąka Nestle, cena 1 rb. Zgęszczone mleko Nestle, cena 85 kop.


86 SPROSTOWANIE. W № 27 „Moskowskich Wiedomostiej” w „Liście do wydawcy” A. N. Zybinoj przez niedopatrzenie wkradł się błąd drukarski przy oznaczeniu zapomnianej przez nią w hotelu „Drezno” sumy. Wydrukowano „35 000 rb.”, powinno być „3. 500 rb.”. 30 maja 1960 roku Poniedziałek „Prawda” PARTIA – NASZYM STERNIKIEM! Wystąpienie towarzysza Chruszczowa wyraża myśl wszystkich ludzi radzieckich. Miliony ludzi radzieckich z ogromną uwagą słuchało w radiu, 28 maja, wystąpienia N. S. Chruszczowa podczas Wszech‑ związkowej Narady Przodowników Współzawodnictwa Brygad i Przodowników Pracy Komunistycznej. Szybko rozeszły się niedzielne numery gazet, w których zostało opublikowane przemówienie głowy rządu radzieckiego. „Ja, tak jak cała delegacja gruzińska, z ogromnym wzruszeniem słuchałem przemówienia Nikity Siergiejewicza Chruszczowa. My, ludzie południa, obda‑ rzeni temperamentem, nie umiemy ukrywać swoich uczuć. Powiem to samo, co wykrzyczałem na Kremlu, kiedy tow. Chruszczow opowiadał o amerykańskiej agresji przeciwko nam: precz z podżegaczami wojennymi! Kierowana przeze mnie brygada walczy o tytuł Kolektywu Pracy Komunistycznej”… ŚWIADECTWO POTĘGI I UMIŁOWANIA POKOJU. Z głęboką radością naród polski odebrał wystąpienie N. S. Chruszczowa na Kremlu podczas narady Przodow‑ ników Pracy Komunistycznej. ARGUMENTY WASZYNGTONU NIEPRZEKONUJĄCE. Sztokholm, 29 maja (TASS). Komentując przemówienie N. S. Chruszczowa na Wszechzwiązkowej Naradzie Przodowników Współzawodnictwa Brygad i Przodowników Pracy Komuni‑ stycznej, konserwatywna gazeta „Svenska Dagbladet” zwraca uwagę na prze‑ konujący charakter dowodów przytaczanych przez Związek Radziecki w odnie‑ sieniu do szpiegowskich lotów samolotów amerykańskich. „Svenska Dagbladet” podkreśla [z kolei] nieprzekonywający charakter dowodów przywoływanych przez kręgi amerykańskie, które usiłują obciążyć odpowiedzialnością za zerwa‑ nie obrad na szczycie Związek Radzieckiego. POMÓŻMY ZWYCIĘŻYĆ POKOJOWI. Wystąpienie Maurice’a Thoreza. Odtąd sprawa pokoju wspiera się na wyjątkowo mocnych podstawach. Pierwsza pod‑ stawa to coraz bardziej oczywista przewaga obozu socjalistycznego. Niedawne wystrzelenie na orbitę statku kosmicznego jeszcze raz dowodzi, do jakiego stopnia Związek Radziecki wyprzedził USA w dziedzinie nauki i techniki… NIE CHCEMY MIEĆ NIC WSPÓLNEGO Z PROWOKATORAMI. New York, 29 maja. Korespondent „Prawdy” W. Strielnikow. Nawet najbardziej reakcyjne tutejsze gazety nie są w stanie zatuszować prawdziwego umiłowania pokoju charakte‑ rystycznego dla radzieckiej polityki zagranicznej, i potwierdzonego z nową siłą w przemówieniu N. S. Chruszczowa. TRZĘSIENIE ZIEMI W CHILE. W związku z klęską żywiołową, która nawiedziła naród chilijski, pociągając za sobą liczne ofiary w ludziach i zniszczenia, Prze‑ wodniczący Prezydium Rady Najwyższej ZSRR L. I. Breżniew skierował do pre‑ zydenta Republiki Chile, generała Alessandro Rodriquesa, telegram, w którym

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


87 w imieniu narodu radzieckiego, Prezydium Rady Najwyższej ZSRR, wyraził naj‑ głębsze współczucie z narodem Republiki Chile. SPORT. Druga połowa maja była pełna interesujących meczy piłkarskich. Najbardziej interesujący pojedynek sportowy z drużyną Hiszpanii nie odbył się: faszystowski dyktator Franco, dla dogodzenia swoim protektorom zza Oceanu, zakazał piłkarzom hiszpańskim grać z drużyną radziecką. ŚWIĘTO MŁODYCH MOSKIWCZAN. W południe przy stadionie „Dynamo” poja‑ wiły się dziwne postacie w jasnych, kolorowych kostiumach. To wesołe bła‑ zny i pajace wyszły na spotkanie młodym gościom, przybywającym na święto uczniów „Ostatni dzwonek”. Wesołym świętem „Ostatni dzwonek” młodzi Moskwiczanie rozpoczęli swoje pionierskie lato.

1 Nazwisko Pasternak to chwilowy zastrzyk szczęścia. Przyznają to ludzie róż‑ nych biografii i przekonań, komsomolcy o różowych twarzach i zasłużeni dysydenci, niepoprawni optymiści i dumni zwolennicy światopoglądu tra‑ gicznego. Los Pasternaka, szczególnie na tle poezji rosyjskiej XX wieku, wydaje się wręcz tryumfalny, i bynajmniej nie dlatego, że umarł on w swojej pościeli, i że w roku 1989 został na powrót przyjęty do Związku Pisarzy Radzieckich, tak samo jednogłośnie, jak w roku 1931 został z niego wykluczony. Nie chodzi o tryumf sprawiedliwości. Dla literatury rosyjskiej pośmiertna rehabilitacja nie jest żadną nowiną. Takim samym cudem harmonii, jak dzieła Pasternaka, była jego biografia. Dumny był z tego, że nie była ona jego osobistą kreacją. Pokora uczestnictwa, świadomość autorstwa przewyższającego jego własne – oto podstawa światopoglądu Pasternaka: „Trzymasz mnie jak [swój] wyrób, i zamykasz w futerale niczym pierścień”. Wyrób się udał – Pasternak nie prze‑ szkadzał Mistrzowi. „Życie było dobre” – oto jego słowa, wypowiedziane podczas jednej z licznych poprzedzających śmierć chorób, kiedy leżał w Pieriediełkinie i nie mógł liczyć na żadną pomoc: kolejka nie wyjeżdżała poza granice Moskwy, a do państwowych i związkowych [chodzi o Związek Pisarzy] szpitali nie chciano go zabrać. „Zrobiłem wszystko, co chciałem”. „Jeśli umiera się w ten sposób, to nie ma w tym nic strasz‑ nego” – mówił na trzy dni przed śmiercią, po tym, jak kolejne przetoczenie krwi na krótko dodało mu sił. I nawet po tragicznych wyznaniach ostatnich dni – o tym, że pokonała go wszechogarniająca trywialność – na kilka sekund przed śmiercią powiedział do żony: „Cieszę się”. Z tymi słowami odszedł, w pełni świadomy. „Jaki piękny pogrzeb!” – powiedziała Achmatowa, wysłuchawszy opowieści o ostatniej drodze Pasternaka. Sama Achmatowa nie mogła się z nim pożegnać – leżała w szpitalu po zawale. W owym zdaniu, zapisanym przez Lidię Ginzburg, pamiętnikarka słusznie dostrzegła „zazdrość w stosunku do ostatniego powo‑ dzenia dziecka szczęścia”. Achmatowa, człowiek głęboko religijny, nie mogła nie docenić harmonijności dzieła. Pasternaka chowano słonecznego dnia, wczesnym latem, w porze kwitnienia jabłoni, bzów, jego ulubionych kwiatów; ośmiu Paster‑ nakowskich „chłopców” – przyjaciół i rozmówców z ostatnich dni z jego życia – niosło trumnę, i Pasternak płynął ponad tłumem, w którym nie było nikogo przypadkowego. Wielu ludzi przechwalało się później, że uczestniczyło w owym pochodzie, w którym było coś ze stypy, ale także z politycznego mityngu, ale

Rozdział I Dziecko szczęścia


88 ludzie, którzy przyszli wówczas żegnać Pasternaka mieli najczystsze intencje, nie przyszli dla sprzeciwu, lecz dla samego Pasternaka. Ludzie czuli, że uczest‑ niczą w ostatnim akcie misterium, w które przekształciło się życie poety; 2 czerwca 1960 roku w Pieriediełkinie można było dotknąć czegoś nieskończenie większego niż biografia nawet najbardziej utalentowanego pisarza. Nic dodać nic ująć – ostatnie powodzenie dziecka szczęścia. Owo powodzenie towarzyszyło mu przez całe życie. Zresztą, prawie każde życie, jeśli rzecz nie dotyczy kogoś nieuleczalnie chorego albo od urodzenia zaku‑ tego w kajdany, można przedstawić w taki właśnie sposób; pytanie – na co zwra‑ cać uwagę. Sama Achmatowa nie jeden raz przeżywała fantastyczne wzloty i oszałamiające sukcesy, ale pierwotne ukierunkowanie na tragedię bardziej odpowiadało jej temperamentowi: po każdym nowym niepowodzeniu wypo‑ wiadała ona sakramentalne: „To u mnie normalne”. Życie Pasternaka wygląda nie mniej tragicznie – rozłąka z rodzicami, choroba i wczesna śmierć pasierba, areszt ukochanej, katorżnicza codzienna praca, nagonka – jednak jego nastawie‑ nie było zupełnie inne: cały był nakierowany na szczęście, na święto, rozkwitał w atmosferze ogólnej miłości, nieszczęścia umiał znosić po stoicku. Dlatego właśnie tragiczne epizody swojej własnej biografii – czy to będzie rok siedem‑ nasty, trzydziesty czy czterdziesty siódmy – przyjmował jako nieuchronne „przypadkowe okoliczności”, do których ignorowania nawoływał już także Błok. Jeśli jednak u Błoka taki nastrój był rzadkością – niekiedy wręcz nieorganiczną na tle jego stałej melancholii (jakieś tam „Dziecię dobra i światła!”) – to Pasternak płonie ze szczęścia, które go wypełnia: Mnie radostno w swietie niejarkom, Czut’ padajuszczem na krowat’, Siebia i swoj żriebij – podarkom Biescennym twoim soznawat’!1 A przecież są to wiersze pisane podczas choroby, wymyślone „między ata‑ kami nudności i torsji”, po rozległym zawale, w korytarzu szpitala Botkina – w sali miejsca nie znaleziono. Lekarze, leczący go podczas ostatniej choroby, wspominali o „pięknej muskulaturze” i „sprężystej skórze” siedemdziesięcio‑ letniego Pasternaka – a co dopiero mówić o Pasternaku czterdziestoletnim, w przypływie poetyckiego uniesienia noszącym na rękach ciężkiego gruziń‑ skiego gościa; o pięćdziesięcioletnim, z rozkoszą kopiącym ogródek – Ja za rabotoj ziemlanoj S siebia rubaszku skinu, I w spinu mnie udarit znoj I obożżet, kak glinu. Ja stanu, gdie silniej pripiek, I tam, głaza zażmuria, Pokrojus’ s gołowy do nog Gorszecznoju głazur’ju2.

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


89 I jeśli mając lat pięćdziesiąt, a nawet sześćdziesiąt, ciągle jeszcze wyglądał na młodzieńca – to co dopiero mówić o dwudziestosiedmioletnim Pasternaku, o Pasternaku‑dziecku – Junost’ w sczasti pławała, kak W tichom dietkom chrapie Naspannaja nawołoka3. Ów ładunek szczęścia udziela się także czytelnikowi, dla którego liryka Pasternaka jest świątecznym rejestrem podarków, fajerwerkiem cudów, wodo‑ spadem zachwycających objawień; ani jeden poeta rosyjski od czasów Puszkina (może oprócz Feta – ale gdzie tam Fetowi równać się z Pasternakowskimi eks‑ tazami!) nie promieniował taką prostoduszną i czystą radością. Temat łaski, obdarowania, daru przewija się przez całą twórczość Pasternaka: Żyzn’ wied’ toże tolko mig, Tolko rastworienie Nas samich wo wsiech drugich, Kak by im w darienie4. I w odpowiedzi na tę jego gotowość do szczęścia, los rzeczywiście był dla niego łaskawy: ocalawszy z koszmarów swojego wieku, nie trafił na imperiali‑ styczną wojnę, nie zginął podczas Wojny Ojczyźnianej, chociaż ryzykował życie, kiedy rozbrajał bomby zapalające na moskiewskich dachach albo wyjeżdżał na front jako członek brygady literackiej. Oszczędziły go cztery fale repre‑ sji – w końcu lat dwudziestych, w połowie i w końcu trzydziestych, w końcu czterdziestych. Pisał i drukował, a kiedy nie dopuszczano do druku oryginal‑ nych wierszy – żywiły go, a także jego rodzinę, przekłady, do których także miał wrodzony talent (pozostawił najlepszego rosyjskiego „Fausta” i nieprze‑ ścignionego „Otella” – osiągnięcia, które innym wystarczyłyby do wiecznej sławy, dla niego zaś były pracą dniówkową, odrywającą od tego, co ważne). Był trzykrotnie długotrwale, szczęśliwie i z wzajemnością zakochany (tragiczne perypetie wszystkich owych historii nie mają w tej chwili znaczenia – ważna jest wzajemność). W końcu, po okresie nagonki, państwowych prześladowań i ogólnonarodowego szczucia, nastały czasy, które wielu, w ślad za Achmatową, nazywało „wegetariańskimi” – nastał stosunkowo humanitarny okres Chrusz‑ czowowski. Jak zauważyli złośliwi – a tych wokół Pasternaka było wystarcza‑ jąco dużo – była to „Golgota z wszelkimi wygodami”; o wygodach owej Golgoty pomówimy szczegółowo w odpowiednim rozdziale, ale patrzącemu z zewnątrz niełaska Pasternaka mogła w istocie wydać się czymś nieporównywalnym z tragicznym losem Mandelsztama czy Cwietajewej.

2 Szczęście może się wydawać czymś obraźliwie nietaktownym, niestosownym, egoistycznym. A bo to mało beztroskich dzieci szczęścia znał wiek dwudziesty! Mało owych szczęściarzy zapamiętały lata trzydzieste, postrzegane jako czasy


90 ogłuszających przemysłowych zwycięstw i swobodnej sprzedaży czarnego kawioru! Pasternakowska predylekcja do szczęścia drażniła wielu ludzi. Zachowała się notatka jednego ze współczesnych o tym, jak wiosną 1947 roku Pasternak, piękny, zdrowy, szczęśliwie zakochany, tanecznym krokiem wkroczył do pokoju nieule‑ czalnie chorej i tubalnym głosem zaczął wychwalać pogodę, wiosnę, zmierzch, jak gdyby niczego nie zauważając – w rozświetlającej go aureoli szczęścia… Jest to, rzecz jasna, sąd powierzchowny i denerwujący; być może Pasternak usiłował w ten sposób pocieszyć chorą – po swojemu, po Pasternakowsku… przecież dla niego śmierć nie jest końcem, lecz jedynie przejściem do tego, czego nie potra‑ fimy sobie wyobrazić („Śmierć nas nie dotyczy”5 – skonstatował w podobnej rozmowie już na pierwszych stronicach „Doktora Żywago”). Jednak również tych, którzy nie znali Pasternaka, nie obcowali z nim, drażniła niezwykła egzaltacja jego poezji – szczególnie w kontekście literatury rosyjskiej, która przywykła do zadręczania się nieodwzajemnioną miłością i nabrzmiałymi problemami społecznymi. Dzieci szczęścia trafiają się tutaj niezwykle rzadko, można ich policzyć na palcach jednej ręki i dlatego analogie między nimi wydają się aż tak oczywiste. „Wszystko wskazuje w nim na fatalne pokrewieństwo z wierszami Bieniediktowa” – pisał zawsze niechętny Pasternakowi Nabokow. Ale radość wczesnego Bieniediktowa (późny radować się przestał, i czytelnik przestał go kochać) jest radością szczęśliwego kochanka, posiadacza, swawolnego junaka, zachwyconego hedonisty, obdarzonego odmiennym systemem trawiennym i głuchego na pierwotny tragizm bytu. Przypadek Pasternaka jest zupełnie inny. Stałym elementem Pasternakowskiego szczęścia jest tragizm, jednak „tragiczne doświadczanie życia” to nie jęczenie i narzekanie, lecz szacunek dla złożoności wszystkiego, co istnieje. Wszystkie płaczące kobiety w wierszach i prozie Pasternaka są nade wszystko piękne. Z pogrzebu Pasternaka – jeszcze jedna cudowna zbieżność literatury i życia – wielu zapamiętało płaczącą Iwinską. „Nigdy nie widziałam kogoś równie pięknego, chociaż była ona cała czerwona od łez i nie wycierała ich, dlatego że w rękach trzymała kwiaty” – opowiada Maria Rozanowa. Owa szlochająca piękność z kwiatami w rękach stanowi najlepszy przykład Pasternakowskiego stosunku do życia, także tutaj, tak jak we wszyst‑ kich węzłowych momentach jego biografii, znać rękę Najwyższego Artysty. Właśnie dlatego jego wiersze tak lubili katorżnicy. Warłam Szałamow, pisarz o najbardziej być może męczeńskiej i okaleczonej biografii w całym rosyjskim dwudziestym wieku – a w końcu jest tu spośród kogo wybierać – pisał: „Wiersze Puszkina i Majakowskiego nie mogły być ową słomką, której człowiek chwyta się, by utrzymać się przy życiu – przy prawdziwym życiu, nie życiu‑istnieniu”. A Jewgienia Ginsburg, autorka „Stromej marszruty”, usłyszawszy, że skazana została nie na rozstrzelanie, lecz na dziesięć lat łagru, z trudem powstrzymuje się, by nie zapłakać ze szczęścia, i powtarza w myślach z tego samego „Lejtnanta Szmidta”: „Szapku w zuby, tolko nie rydat’! Wiorsty szacht wdol Nierczinskogo trakta. Katorga, kakaja błagodat’!” (Czapkę w zęby, tylko nie łkać! Kilometry kopalń wzdłuż traktu Nierczinskiego. Katorga, prawdziwy raj!). Chrześcijańskie odczuwanie życia jako bezcennego daru stało się w XX wieku udziałem wielu ludzi, albowiem metafora ta urzeczywistniała się w spo‑ sób dosłowny: życie odbierano, jednak czasami, kierując się rozczulającym Dekada Literacka 2/3 (251/252)


91 miłosierdziem, nagle wracano. Trzeba się było doprawdy napracować nad rosyjskim społeczeństwem (w tym sensie władza radziecka poszła znacznie dalej niż carska), ażeby katorgę zaczęło ono postrzegać jako raj. Katorżnicy XX wieku kochali Pasternaka dlatego, że przeżył on życie w poczuciu wycier‑ pianego cudu. Nie jest to szczęście samolubnego zwycięzcy, lecz nagle ułaska‑ wionego skazańca. Jego wiersze pozostawały ową „ostatnią słomką” dlatego, że każda ich linijka zawiera fantastyczną, zapomnianą pełnię życia: teksty te nie opisują przyrody – one stanowią jej przedłużenie. Oto dlaczego czymś śmiesznym jest wyma‑ ganie od nich logicznej jasności: nadlatują one porywami jak deszcz, szumią jak gałęzie. Słowo przestało być środkiem służącym do opisu świata i stało się instrumentem służącym do jego odtwarzania. A oto jeszcze jedna przyczyna, by radować się na sam dźwięku nazwiska Pasternak: mamy do czynienia z talentem, któremu dane było urzeczywistnić się w pełni. „Miałem szczęście, że mogłem wyrazić się w pełni” – samoocena, która nie jest przesadzona. Pasternak z odwagą wychodził na spotkanie poku‑ som swojego czasu – i zapłacił za to wysoką cenę; jego zwycięstwo nie polega na tym, że był kimś nienagannym, lecz na tym, że w pełni i adekwatnie wyraził wszystko, co przeżył (a także w tym, że nie bał się przeżywać tego wszystkiego). Owym tryumfem cieszymy się wraz z nim, dlatego że po takim życiu także śmierć nie wydaje się przeciwnym naturze okrucieństwem, lecz jeszcze jednym niezbędnym ogniwem w łańcuchu. I właśnie owej intonacji Pasternakowskich wierszy poświęconych śmierci nie mogli zrozumieć współcześni: w największe zakłopotanie wprawiał ich „Sierpień”. „Ciągle mowa jest o śmierci, i jednocześnie ileż w tym życia!” – powiedział wstrząśnięty Fiedin na krótko przed tym, jak zdradził autora, swojego wieloletniego przyjaciela. Proszczaj, łazur’ Prieobrażenskaja I zołoto wtorogo Spasa, Smiagczi posledniej łaskoj żenskoju Mnie goriecz’ rokowogo czasa. Proszczajtie, gody biezwriemienszczyny! Prostimsia, biezdnie uniżenij Brosajuszczaja wyzow żenszczina! Ja – pole twojego srażen’ja. Proszczaj, razmach kryła rasprawlennyj, Poleta wolnoje uporstwo, I obraz mira, w słowie jawlennyj, I tworczestwo, i czudotworstwo6. Owo połączenie wolności i uporu, duma z obrazu świata, w tak wyczerpujący sposób objawionego w słowie, że wydaje się nam jak gdyby dokonywało się to przy naszym żywym udziale (albowiem hojny autor daje nam szansę, byśmy jako współtworzący czytelnicy pracowali wraz z nim) – napełnia nas szczęściem na sam dźwięk nazwiska „Pasternak”.

Pasternak jest poetą, który całym swoim doświad‑ czeniem potwier‑ dza ideę owoc‑ nej syntezy, który raz na zawsze wyrzeka się konieczności dokonywania wyboru.


92

Mówiąc języ‑ kiem kolokwial‑ nym, Pasternak jest najbardziej kompromisową postacią w litera‑ turze rosyjskiej. W języku apologe‑ tycznym nazywa się to uniwersali‑ zmem.

Istnieją dwa biegunowo różne podejścia do biografii. Pierwsze – apologe‑ tyczne (przeważająca większość). Drugie – degradujące, celowo unikające szkol‑ nych banałów i oświetlające wielkość bohatera, jeśli można się tak wyrazić, z przeciwnej strony (Abram Tierc o Puszkinie, Nabokow o Czernyszewskim, Zwieriew o Nabokowie). Mówiąc językiem kolokwialnym, Pasternak jest najbar‑ dziej kompromisową postacią w literaturze rosyjskiej. W języku apologetycznym nazywa się to uniwersalizmem. Kontynuator klasycznej tradycji i modernista; znakomity radziecki, i przy tym w wyzywający sposób nie radziecki, poeta; inteligent, raznoczyniec7, jed‑ nakowo bliski szlacheckiemu estecie i pochodzącemu z chłopstwa nauczy‑ cielowi; elitarny i demokratyczny, nie uznawany przez czynniki oficjalne, ale i nie zakazany (sprawiało to, że do roku 1958 Pasternak znajdował się „sytuacji dwuznacznej”, której nie znosił, ale to właśnie ona decydowała o wyjątkowości jego sytuacji). Żyd i spadkobierca rosyjskiej kultury, pisarz chrześcijański, nie lubiący i nie podtrzymujący rozmów o swoim żydostwie. Filozof, muzyk, bibliofil i człowiek zakorzeniony w bycie, kopiący ogród i piekący chleb z prawdziwe chłopskim wprawą. Pasternak był dla rosyjskiego czytelnika taką samą harmo‑ nijną jednością przeciwieństw jak jego dacza – niby „posiadłość” (król szwedzki w osobistym liście do Chruszczowa prosił o nie odbieranie Pasternakowi „posia‑ dłości”), a w rzeczywistości dwupiętrowy drewniany dom na państwowej działce. Dla milionów sowieckich czytelników Pasternak był poetą z daczy: na daczach po pasternakowsku pieczono chleb, palono suche bierwiona, przypominając sobie „pogańskie ołtarze na święcie urodzaju”, chodzono na grzyby, śpiewano romanse, a nocami, w rytm szumiącego deszczu, szeptano na ucho ukocha‑ nym: „Na daczy śpią. W sadzie po stopy odwietrznym kotłują się łachmany”… Inni koledzy pogardliwie nazywali Pasternaka „dacznikiem” – odmawiał on wyjazdów na sowieckie budowy, do obozów pracy i kołchozów, zauważając prowokacyjnie, że znajomość tak zwanego życia nie jest pisarzowi potrzebna: wszystko, czego potrzeba, widzi on z okna. Samo Pieriediełkino, gdzie przeżył dwadzieścia pięć lat, było takim właśnie harmonijnym kompromisem pomię‑ dzy miastem i przyrodą: oddalone od Moskwy niecałe dwadzieścia kilometrów, a piękno wprost bajkowe, no i cicho. Filologia rosyjska przeżywa trudne czasy. Presja strukturalistów i post‑struk‑ turalistów, freudystów i „nowych historyków”, apologetów dekonstrukcji i ryce‑ rzy semiotyki nie okazała się wcale mniejsza niż dyktatura radzieckich mark‑ sistów, z tą tylko różnicą, że za uprawianie filologii niemarksistowskiej mogłeś w innej epoce zostać rozstrzelany, a za odmowę pisania w modnym języku mogą co najwyżej odmówić uznania tego, co piszesz za literaturę. Ale literatura, chwała Bogu, jest tak urządzona, że powracają do niej nawet rozstrzelani, czy zatem należy się obrażać na urąganie, z jakim spotykają się nierozpoznane literackie obiekty? Pasternak jest poetą, który całym swoim doświadczeniem potwierdza ideę owocnej syntezy, który raz na zawsze wyrzeka się konieczności dokonywania wyboru. Sam jego uniwersalizm, bliskość z wszystkimi i z każdym z osobna, zwra‑ canie się do każdego [pojedynczego] czytelnika, w którym dostrzega współbrata i współtowarzysza – przekonują o tym, że opowiedzenie o Pasternaku choćby setnej części prawdy, wybrawszy jeden styl i jedną orientację światopoglądową,

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


93 z istoty swojej nie jest możliwe. Los i tekst muszą stanowić jedno (los pozo‑ staje pełnoprawną częścią tekstu); nie można też nie brać pod uwagę związku autora ze współczesnymi, społecznych aspektów biografii, a także osobistego stosunku do przedmiotu badania – wszystkiego po trochu. Tylko takim synte‑ tycznym językiem można mówić o Pasternaku, stosując do analizy jego biografii te same metody, co do analizy jego dzieł. W tekście artystycznym cienił on przede wszystkim kompozycję i rytm – to dwa jego ulubione słowa z młodości – i los Pasternaka, właśnie ze względu na kompozycję i rytm, wydaje się najbardziej pożądanym materiałem dla badacza. Życie Pasternaka dzieli się wyraźnie na trzy okresy, tak jak rosyjskie lato na daczy – na trzy miesiące. Mimo wszystkich urzekających zimowych wierszy, które napisał Pasternak – poczynając od wstępu do „Roku dziewięćset piątego” aż do przedśmiertnego „Śnieg pada” – w istocie swojej pozostaje on dla nas „objawieniem lata”, w takim samym sensie, w jakim bohater Pasternakowskiej powieści Jurij Żywago nazywał Błoka „Objawieniem Bożego Narodzenia”8. Wier‑ sze Pasternaka to letni deszcz z jego radosną szczodrobliwością, przypiekające słońce, kwitnienie i dojrzewanie; także latem miały miejsce wszystkie najważ‑ niejsze wydarzenia w jego życiu – kolejne miłości, rodzenie się najlepszych pomysłów, duchowe przełomy. Użyliśmy owej metafory dla opisu jego życia […]

1 Spróbujemy teraz wniknąć w ową książkę, która szeroko rozsiała swoje ziarna, dzięki burzy, jaką wywołała wokół siebie; książkę, która była dwukrotnie ekra‑ nizowana na Zachodzie i ani razu w Rosji, którą nazywano „genialną pomyłką”, „totalną klęską” i „najważniejszą powieścią XX wieku”; książkę, dla której Pasternak się urodził i za którą zapłacił życiem. O powieści tej napisano całe stosy litera‑ tury – jej pełna bibliografia złożyłaby się na tom przewyższający objętością samą powieść; jednak aż do dzisiejszego dnia dzieło to pozostaje jednym z najbardziej zagadkowych w literaturze światowej. Jeśli potraktujemy „Doktora Żywago” jako tradycyjną powieść realistyczną, z miejsca natkniemy się na taką ilość sztuczności, cudowności i sprzeczności, że nie da się ich objaśnić w prosty sposób. Samo wyliczenie absurdów zdoła skutecznie zniechęcić do tej książki każdego, kto szuka w literaturze dokład‑ nego odwzorowania epoki. Ma rację Jurij Arabow, autor scenariusza pierwszej rosyjskiej ekranizacji powieści: tę książkę należy czytać powoli, tak jak była pisana. Po jednej‑dwie strony dziennie. Czasami wystarczy jeden akapit, ażeby cały dzień czuć się szczęśliwym i słyszeć zdumiewającą i zachwycającą intonację, z którą Pasternak zdaje się przemawiać prosto do naszych uszu. […] Powodem do szczególnej dumy jest w „Doktorze Żywago” właśnie styl, into‑ nacja – to w niej została zawarta podstawowa treść [powieści]; fabuła jest czymś drugorzędnym. N. Fatiejewa, autorka książki „Poeta i proza”, obliczyła, że zda‑ nia i akapity w tej książce są średnio dwa razy krótsze niż we wczesnej prozie Pasternaka; „Doktor Żywago” został napisany krótkimi frazami, bez ciągłych Pasternakowowskich zwrotów imiesłowowych i rozwlekłych opisów, z biblijną lakonicznością, z łagodną i wzruszającą, łzawą intonacją. Poszukiwania owej intonacji stanowiły w istocie główny wątek pracy Pasternaka nad prozą; dopiero w końcu lat czterdziestych osiągnął on pożądaną ostrość spojrzenia. Wszystkich

Rozdział XXXXII „Doktor Żywago”


94 bohaterów książki, chłopców i dziewczęta, wszystkich żal, nad wszystkimi – nawet i nad najbardziej obrzydliwymi – „płacze Pan, rękawem ocierając łzy”; to Bunin, który na starość także zaczął pisać zwięźle i z wyjątkowym smutkiem. Sam Pasternak mówił, że powieść została napisana „szarymi barwami”. To nie tak – neutralność języka nie powinna zwieść czytelnika. Nie ma tutaj egzaltacji charakterystycznej dla jego młodzieńczych dzieł, jest za to pokora wobec nieskończonego bogactwa świata, wobec jego niewyczerpanego uroku, i nie ma ani jednego przypadkowego słowa. Po pierwszych głośnych lekturach powieści Pasternak zetknął się z reakcjami, do jakich nie był przyzwyczajony: więcej niż połowa słuchaczy była speszona, zakłopotana i, strach powiedzieć, rozczarowana. Chwalili wiersze, które czy‑ tał, objaśniając charakter bohatera. Zachwycali się krajobrazami. Pasternaka to denerwowało. Dobrze wiedział, że potrafi opisywać krajobrazy. Właśnie wówczas, jak nigdy przedtem, potrzebował on uważnego krytyka, czytelnika‑przyjaciela, rozumiejącego doradcy, który objaśniłby ostatecznie samemu Pasternakowi, co ów tak naprawdę stworzył. Jaka to dziwna książka, niezależnie od niego, pisze samą siebie, jaka siła prowadzi jego rękę? Nigdy nie przepadający za rozmowami o własnej twórczości, od nikogo nie oczeku‑ jący porad – teraz wręcza on rękopis każdemu, komu tylko się da; zdarzało się niekiedy, że otrzymywali go ludzie skrajnie różniący się od Pasternaka, na pół przypadkowi (i często okazywało się – „im bardziej przypadkowo, tym bardziej trafnie”). Nie starczało egzemplarzy. Z chciwą niecierpliwością pytał o wraże‑ nia. Słyszał najczęściej: wiersze, krajobrazy. Z niektórymi przyjaciółmi, którzy odrzucili powieść, zerwał stosunki. Pośród tych, z którymi jego relacje popsuły się z powodu książki znalazła się także Anna Achmatowa – między nią i Paster‑ nakiem powstało napięcie.

2 „Doktor Żywago” jest powieścią symboliczną napisaną po symbolizmie. Sam Pasternak nazywał ją baśnią. Książka rzeczywiście „przyszła przez Paster‑ naka”, był on bowiem jednym z nielicznych ocalonych; nie mogła się nie poja‑ wić – ktoś bowiem musiał spojrzeć na rosyjską historię ostatniego półwiecza z punktu widzenia prozy symbolicznej, skoncentrowanej nie na wydarze‑ niach, lecz na ich pierwotnych przyczynach. Ale spojrzenie takie było moż‑ liwe dopiero w drugiej połowie wieku – z uwzględnieniem tego wszystkiego, do czego wydarzenia te doprowadziły. Charakterystyczna jest pod tym wzglę‑ dem porażka, jaką okazała się „Droga przez mękę”. Trzeba przyznać, że być może jedyną w pełni wartościową powieść o rewolucji rosyjskiej napisał Pasternak – jeśli jego książkę potraktuje się nie jako książkę o ludziach i wyda‑ rzeniach, lecz o siłach, które kierowały zarówno ludźmi, jak i wydarzeniami, a także nim samym. Wyłącznie z tego punktu widzenia można patrzeć na powieść, w stosunku do której w różnych czasach kierowano jedno i to samo zastrzeżenie: niena‑ turalność, sztuczność, nieprawdopodobieństwo… „Tak nie mogło być!” I nie powinno. Powieść Pasternaka jest przypowieścią, pełną metafor i przesady. Jest ona nieprawdopodobna, tak jak nieprawdopodobne jest życie toczące się na mistycznym historycznym przełomie. Dekada Literacka 2/3 (251/252)


95 Fabuła powieści jest prosta, oczywisty jest także jej wymiar symboliczny. Lara to Rosja, łącząca w sobie nieprzystosowanie do życia ze zdumiewającą zaradnością życiową; fatalna kobieta i fatalny kraj, przyciągająca do siebie marzycieli, awanturników, poetów. Antipow –zakochany w Larze radykał, rewo‑ lucjonista, żelazny człowiek czynu; Komarowski – obraz władzy i bogactwa, tryumfującej pospolitości, życiowej zaradności. Tymczasem Lara – tak jak i Rosja – jest przeznaczona poecie, który nie umie sobie z nią poradzić i zatroszczyć się o nią, ale potrafi zrozumieć. Jurij Żywago uosabia rosyjskie chrześcijaństwo, za główne cechy którego Pasternak uznaje ofiarność i szczodrość. Rosja nigdy nie dostaje poety – wiecznie rozdziela ich albo wszechmocne okrucieństwo starego świata, albo wszechmocna stanowczość nowego; a kiedy skończył ze sobą Strel‑ nikow i przepadł Komarowski – umarł także sam Jurij Żywago, i jego związek z Larą znowu nie zdołał się urzeczywistnić. Zresztą, Pasternak jest dokładny nie tylko w symbolicznym opisie rosyj‑ skiego losu: dostrzega on także beznadziejność rewolucjonistów, zniknięcie żelaznych Strelnikowów, których miejsce zajęły trywialne figury. Duch rewolucji zawładnął bohaterem jedynie w październiku roku 1917 – bardzo szybko duch ten ulotnił się z rzeczywistości, i bolszewicka tępa szczerość stała się doktorowi tak samo wstrętna jak kłamstwo wojennej propagandy i kozackie nahajki. Dla Lary i Jurija nie ma Ojczyzny – ich jedynym schronieniem był opustoszały dom w Warykinie, w którym, jako jedynym, mogli być szczęśliwi, poza przestrzenią, poza historią; rewolucja rosyjska była cenna wyłącznie dlatego, że nie pozosta‑ wiła długo Rosji i poety sam na sam ze sobą. Sądzone im było wkrótce rozłączyć się ponownie. Ale powieść Pasternaka nie wyczerpuje się na owym symbolicznym meta‑opi‑ sie rosyjskiego losu. „Doktor Żywago” jest krzykiem cierpiącego człowieka, przez całe swoje życie zmuszanego do ustępstw nie tylko w obliczu władzy, zawsze tak samo głuchej i ograniczonej, ale także własnego sumienia. Człowiek, który w roku 1931 pytał wyimaginowanego rozmówcy: „Jak mogę istnieć ze swoją klatką piersiową?”, w roku 1947 da odpowiedź. „Doktor Żywago” jest krzykiem sprowadzającym się do jednego: „Ja mam rację, nie wy wszyscy!” Bohater powieści zrobił w swoim życiu wszystko, o czym marzył i czego w porę nie zdołał uczynić jego twórca: wyjechał z Moskwy zaraz po rewolucji, nie współpracował z nową władzą ani czynem, ani myślą; od samego początku pisał proste i jasne wiersze. Los jednostki, od początku przekonanej o tym, że wyłącznie jednostki mają rację, stał się właśnie fabułą powieści. W roku 1947 Pasternak zrozumiał to, nad czym łamał sobie głowę przez dwadzieścia lat: tre‑ ścią powieści powinno stać się jego własne życie, takie, jakim chciałby je widzieć.

3 Za główną cechę „Doktora Żywago”, u jednych czytelników wywołującą zachwyt, u innych rozdrażnienie, przyjęło się uznawać nieprawdopodobną ilość zbie‑ gów okoliczności, przypadkowych spotkań, fabularnych rymów. Doktor jeździ po całej Rosji, tymczasem wrażenie jest takie, jak gdyby, nie opuszczając miejsca, przebywał ciągle w jednym i tym samym dziecinnym [pokoju], w którym dzieci stopniowo dorastają, dochowują się własnych dzieci, jednak nie wychodzą poza zamkniętą przestrzeń, nie przestają zderzać się niczym kule bilardowe,

Fabuła powieści jest prosta, oczy‑ wisty jest także jej wymiar sym‑ boliczny. Lara to Rosja, łącząca w sobie nie‑ przystosowanie do życia ze zdu‑ miewającą zarad‑ nością życiową; fatalna kobieta i fatalny kraj, przy‑ ciągająca do siebie marzycieli, awan‑ turników, poetów.


96 wpadając od czasu do czasu do łuz wielkich nieszczęść. Sam Pasternak, mówiąc o „otwartości na dowolne zbiegi okoliczności”, objaśniał je w następujący sposób: „Chciałem w ten sposób wskazać na wolność panującą w bycie i prawdopodo‑ bieństwo, które łączy się i graniczy z nieprawdopodobieństwem”. Objaśnienie wymijające i niepełne, chociaż odnoszące się także do, powiedzmy, „Drogi przez mękę”. Generalnie, cała wielka proza o rewolucji rosyjskiej tak czy inaczej zasa‑ dza się na niezliczonych fabularnych zbiegach okoliczności. Bohaterowie stale spotykają się, i nie są w stanie uwolnić się od siebie. Jeśli nawet Pasternak i A. N. Tołstoj, których nie łączyła ani osobista przyjaźni, ani jakakolwiek istotna zbieżności światopoglądowa, obaj, nie porozumiewając się, i w różnym czasie, odwołali się do jednego i tego samego chwytu (Kawierin w „Dwóch kapitanach”, Erenburg we wczesnych awanturniczo‑filozoficznych powieściach i po części Grossman w swojej prozie wojennej, także się nim posługiwali), to nasuwa się wniosek dotyczący głębokiej nieprzypadkowości owego podobieństwa. Przy‑ pomnijmy „chwyty epopei”, wedle sformułowania Sołżenicyna z „Kolekcji lite‑ rackiej”. Chwyt fabularny jest tutaj w istocie jeden od czasów Tołstoja: autor

Bohaterowie stale spotykają się, i nie są w stanie uwol‑ nić się od sie‑ bie. Jeśli nawet Pasternak i A. N. Tołstoj, których nie łączyła ani oso‑ bista przyjaźni, ani jakakolwiek istotna zbieżności światopoglądowa, obaj, nie poro‑ zumiewając się, i w różnym czasie, odwołali się do jed‑ nego i tego samego chwytu (...).

bierze kilka rodzin, i następnie zaczyna śledzić dziwaczne zawiłości i sploty ich losów w polu rażenia jakichś przełomowych wydarzeń. Gdyby przeanalizować z tego punktu widzenia „Wojnę i pokój”, to okazałoby się, że niewyjaśnionych zbiegów okoliczności i zagadkowych spotkań nie ma tutaj wcale mniej niż w „Doktorze Żywago”, tyle tylko, że na gigantycznej przestrzeni Tołstojowskiej powieści chwyt ów nie jest aż tak bardzo widoczny. Tymczasem to właśnie on pozwala domknąć fabularne wątki, uczynić konstrukcję nośną wystarczająco trwałą i wypełnić ów szkielet obszernymi autorskimi przemyśleniami, wojen‑ nymi i filozoficznymi dygresjami, historiozoficznymi domysłami itp. Inna rzecz, że u Tołstoja mamy dziesięć razy więcej bohaterów, w ich liczbie zaś – odważnie zreinterpretowane, niekiedy skarykaturowane postacie historyczne; Paster‑ nak postanowił obejść się bez nich, najprawdopodobniej dlatego, że go one nie interesowały. Przysłuchują się temu, co dzieje się „na napowietrznych drogach”, uważał on wybór ziemskiego wykonawcy woli Boskiej za rzecz na poły przypad‑ kową i bynajmniej nie zasadniczą. Jeśli już jednak mowa o zbiegach okoliczno‑ ści, to periodyczne spotkania Żywagi z Antipowem wcale nie są cudowniejsze niż spotkania księcia Andrzeja z Pierrem w przeddzień każdego poważnego historycznego zdarzenia (w końcu ktoś musi być wyrazicielem Tołstojowskich przemyśleń na ich temat!), albo fakt, że to właśnie Mikołaj Rostow zostaje wysłany w celu tłumienia buntu Boguczarowskiego – to właśnie tutaj uratuje on i pokocha siostrę tego samego człowieka, którego jego własna siostra tak boleśnie zdradziła; i do właśnie do tego potrzebny był bunt, który dokonał się w imię Bołkońskich! Prawdą jest również to, że Pasternak posługuje się owym chwytem wyjąt‑ kowo hojnie, eksploatuje go na wszelkie możliwe sposoby, gromadzi i rymuje przypadki ze szczególną satysfakcją; w owych nieprzerwanych przecięciach, „skrzyżowaniach losów”, zawiera się cała muzyka owej zdumiewającej powieści, z której bez nich pozostałyby tylko osławione krajobrazy i kilka aforyzmów. Nawet przed śmiercią nieszczęsny doktor znowu się z kimś spotyka – zdążyw‑ szy uprzednio, ostatni raz w życiu, zamyślić się nad ową dziwną prawidłowo‑ ścią swojego losu. Impuls do rozmyślań dała staruszka, idąca obok tramwaju,

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


97 to zostająca z tyłu, to zrównująca się z nim. „Jurij Andriejewicz przypomniał sobie szkolne zadania na wyliczenie czasu jazdy i kolejności wyruszających o różnych porach i w różne strony pociągów, chciał odtworzyć wzór rozwiązania, ale nie udało mu się to, więc nie doprowadzając tych myśli do końca, przerzucił się na inne, jeszcze trudniejsze. Pomyślał o kilku rozwijających się obok siebie istnieniach, które poruszają się także obok siebie z różnymi prędkościami, i o tym, kiedy czyjś los wyprzedza w życiu los innej istoty, i kto kogo przeżyje. Zarysowało mu się coś w rodzaju teorii względności życia, ale zaplątał się zupełnie i porzucił te porównania”9. W istocie, jak tu się nie zaplątać! Jak gdyby istniał [jakiś] ogólny sposób rozwiązywania podobnych zadań! W dusznym tramwaju doktor dostaje ataku serca, na skutek którego nagle umiera (nie dożywszy najstraszniejszych wydarzeń w historii Rosji) – i kropkę nad „i” w rozdziale poświęconym jego śmierci stawia, kto by to przy‑ puszczał, nieomal zapomniana postać z dalszego fabularnego planu. Przypomnij‑ cie sobie, jeszcze wtedy… no, wtedy…, wtedy w tym, jak mu tam, Mieluziejewie! Była tam jakaś starucha, która usiłowała pchnąć ku sobie doktora i Larę, miała bzika na punkcie romansów, dlatego że była ni to Francuzką, ni to… Tak, oczywi‑ ście, Szwajcarką! Mademoiselle Fleury! Przypomnijcie sobie, ciągle zdawało się jej, że ktoś puka, puka… Spieszyła się do ambasady – „i naprzód, po raz dziesiąty wyprzedzając tramwaj, i nic o tym nie wiedząc, wyprzedziła Żywagę i przeżyła go”10. Trudno uwierzyć, jeszcze trudniej objaśnić, a tymczasem chwyt zdaje egza‑ min. Muzykalna, tragiczna moc powieści, jej artystyczna siła przekonywania w źródłowy sposób związana jest z owym nieprawdopodobieństwem. Doktor Żywago w powieści Pasternaka jest w istocie postacią centralną – w tym sensie, że w owym dziwacznym artystycznym wszechświecie on jeden, niezależnie od wszystkich swoich wędrówek i przemieszczeń, pozostaje nieruchomy, niczym „słońce miłości” Sołowjowa. Jeszcze jako student, usiłując pocieszyć umierającą Annę Iwanownę Gromieko, wykłada jej te same zasady swojej filozofii, którym pozostanie wierny także przez następne dwadzieścia lat życia. Pasternak wiele razy podkreślał, że obdarzył swojego protagonistę światopoglądem, którego jeszcze wówczas nie było i który po prostu nie mógłby wówczas powstać – świa‑ topoglądem człowieka, który przeszedł przez wszystkie koszmary rosyjskiej historii dwudziestego stulecia. Nosiciel myśli autorskiej nie zmienia się, nie myli, od samego początku ocenia wszystko w sposób adekwatny (jedynie samą rewolucję widzi przez moment jako „wspaniały zabieg chirurgiczny”11 – ale bardzo szybko zaczyna rozumieć, jaka jest jej cena, nie ulegając, wraz ze swoimi współczesnymi, ani jednej z jej hip‑ noz i pokus). Wokół owego nieruchomego bohatera, który, mając dwadzieścia lat, rozumie wszystko tak jak należy, jak wokół jądra atomowego, krążą po swoich przecinających się orbitach mniej ważkie, „służebne” postacie. Doktor spotyka się z nimi jak ziemia z kometą Halley – przede wszystkim po to, żeby własną niezmiennością podkreślić rozmaite zmiany, jakie w nich zachodzą. Oto Antipow‑Strielnikow: po raz pierwszy przelatuje on obok naszego boha‑ tera, kiedy ten nie ma pojęcia o jego istnieniu – w istocie ich drogi krzyżują się w sposób pośredni (I, 2, 8): wuj Jurija Nikołaj Nikołajewicz w 1906 roku stoi w oknie i widzi biegnących ludzi, uczestników rozpędzanej demonstracji. Jest wśród nich chłopiec Patula. Dalej ich losy splatają się, znowu bez ich wiedzy


98

(...) Pozostając nie‑ zmiennym na róż‑ nych etapach wła‑ snej i zbiorowej biografii, Żywago pomaga autorowi podkreślić dobro‑ czynne, najczęściej zaś zgubne, prze‑ miany, zachodzące w tych, którzy dali wiarę cudzym sądom i mirażom historii.

– Jurij Andriejewicz zobaczył dziewczynę z innej sfery, a w dziewczynie tej kocha się akurat Patula; postanawiają się pobrać, Larysa Fiodorowna żegna męża odjeżdżającego na front, po czym jedzie szukać zaginionego na wojnie męża i spotyka Żywagę, który dalej nie wie, kim jest Paweł Antipow. Dopiero pod koniec pierwszej księgi spotka się z mężem Lary, który będzie się wówczas nazywać Strielnikow; protagonistę uderzą w postaci bezpartyjnego komisarza „jasno sprecyzowane poglądy, prostolinijność, surowe zasady, prawość, pra‑ wość, prawość”12. A pod koniec drugiej księgi Strielnikow znowu staje przed nim – jakaż ogromna przemiana dokonała się w Antipowie! Główne cechy jego osobowości to teraz poczucie klęski i osaczenia: ta sama rewolucja, którą kochał, w którą tak wierzył, prześladuje go i bez wątpienia dopadnie: „I wszystkie moje projekty obróciły się w proch. Jutro mnie złapią. […] Złapią mnie i nie pozwolą się wytłumaczyć. Rzucą się od razu, krzykiem i obelgami zatykając mi usta. Ja miałbym nie wiedzieć, jak się to odbywa?”13 Nazywa się to „Mnie pomsta, ja oddam”; wszystko to doktor rejestruje bez cienia złośliwej satysfakcji. Krąg życia Strielnikowa zamyka się na jego oczach – i moralne zwycięstwo, co oczywi‑ ste, staje się udziałem tego, kto potrafi odrzucić pokusy wieku, na nikim się nie mści, nikogo nie rozstrzeliwuje i zdobywa swoją Larę – swoją Rosję – w zupełnie inny sposób. „A co pan miał z tym wspólnego?” – pyta Strielnikow. „To zupełnie inne zagadnienie”14 – mgliście odpowiada doktor; w istocie, nie miał nic wspól‑ nego. Był takim, jakim został pomyślany, i na tym koniec. Dokładnie tak samo krążą wokół niego Dudorow i Gordon – pasjonując się to terrorem, to prawosławiem, a wszystko po to, by w końcu pogodzić się, zamienić w konformistycznych radzieckich inteligentów, do których doktor skieruje swoje bezlitosne: „To zupełnie tak, jak gdyby koń opowiadał, jak się sam ujeżdżał na maneżu”15. Zresztą, w myślach sformułuje to jeszcze dobitniej i ostrzej: „Drodzy przyjaciele, jakże beznadziejnie jesteście pospolici, wy i wasze środowisko, blichtr i sztuczność waszych ulubionych postaci i autorytetów! Jedyną wartością, która pozostaje w was żywa i barwna, jest fakt, że żyliście w tych samych czasach co ja i żeście mnie znali”16. W cieszącym się złą sławą liście redakcji „Nowogo mira” do Pasternaka o przyczynach odmowy publika‑ cji powieści właśnie na to zdanie zwrócono szczególną uwagę; wywołało ono oburzenie Konstantina Fiedina, który wziął na siebie trud napisania całej „ana‑ litycznej” części listu. Fiedin zrozumiał, że mimo jego przyjaźni z Pasternakiem i wzajemnych komplementów, zdanie o beznadziejnej pospolitości uderza bez‑ pośrednio w niego – tak jak i we wszystkich, którzy „dobrowolnie służą władzy radzieckiej”, jak wykrzykuje, nie bez patosu, w swojej odpowiedzi. Obraził się do tego stopnia, że nie dostrzegł nawet autorskiego miłosierdzia dla Dudo‑ rowa i Gordona – owe odwieczne satelity Żywagi otrzymują w końcu nadzieję, wojna otwiera im oczy, i właśnie ich lekturą wierszy doktora, na balkonie, nad powojenną Moskwą, kończy się powieść. Zniknąwszy ze świata żywych, doktor Żywago pozostaje jego myślowym centrum – także po swojej śmierci pozwala on przyjaciołom odczuć nadejście jakiegoś nowego etapu ich własnego istnienia, oświetla w nich to, co wyzwoliła wojna. Wszystkie postacie powieści konfrontowane są z Żywagą, na wszystkich kładzie się cień jego osoby, każdego przenika jego bezlitosny wzrok – spojrzenie poety, wedle wyrażenia, Junny Moric, „z miejsca miłosiernie zdzierające łuskę”.

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


99 Na tym polega sens kompozycji, opierającej się na niezliczonych spotkaniach głównego bohatera z drugoplanowymi postaciami: pozostając niezmiennym na różnych etapach własnej i zbiorowej biografii, Żywago pomaga autorowi podkreślić dobroczynne, najczęściej zaś zgubne, przemiany, zachodzące w tych, którzy dali wiarę cudzym sądom i mirażom historii. Postać głównego bohatera w powieści jest owym wałkiem w pozytywce, który, kręcąc się w miejscu, wpra‑ wia w ruch dzwoneczki; ale dzwonią ona coraz ciszej, coraz płycej… i muzyka ta trwa jedynie do czasu, kiedy pęka sprężyna. To znaczy do roku 1929. (...)

Przypisy: 1. „Napawa mnie radością światło niejaskrawe, Co ledwo pada na łóżko, Świadomość, że ja i mój los jesteśmy twoim darem bezcennym!” Przekład filologiczny. Przyp. Tłum. 2. „Do pracy w ziemi /Zdejmę koszulę, /I w plecy uderzy mnie żar /I wypali jak glinę. //Stanę tam, gdzie najsilniej przypieka, /I tam, zmrużywszy oczy, /Pokroję od stóp do głów /[Wypalone] garncarskie szkliwo”. Przekład filologiczny. Przy. Tłum. 3. „Młodość w szczęściu pływała, jak /W cichym dziecięcym chrapaniu /Od snu poszewka”. Przekład filologiczny. Przyp. tłum. 4. „Przecież życie to także tylko mgnienie, /Tylko rozpuszczenie /Nas samych w innych, /Jak gdyby w podarku dla nich”. Przekład filologiczny. Przyp. Tłum. 5. Borys Pasternak, Doktor Żywago, przeł. Ewa Rojewska‑Olejarczuk, Warszawa 2001, s. 90. Przyp. Tłum. 6. „Żegnaj, błękicie [klasztoru] Przemienienia Pańskiego /I złoto cerkwi Zbawiciela, /Złagodź ostatnią pieszczotą kobiecą /Moją gorycz fatalnej godziny. //Żegnajcie, lata przedwczesne! / Żegnaj, otchłani poniżenia /Rzucająca wyzwanie kobieto! /Ja jestem polem twojej bitwy. // Żegnaj, rozpiętości wyprostowanego skrzydła, /Lotu wolnego uporze, /I obrazie świata, w sło‑ wie objawiony, /I twórczości, i cudowności”. Przekład filologiczny. Przyp. Tłum. 7. Przedstawiciel postępowej inteligencji rosyjskiej w drugiej połowie XIX wieku, pochodzącej z różnych stanów, głównie ze zdeklasowanej szlachty, mieszczaństwa, duchowieństwa, która odegrała dużą rolę w rosyjskim ruchu rewolucyjnym lat 60–70 XIX wieku oraz wywarła wpływ na rozwój demokratycznej publicystyki i literatury. Przyp. tłum. 8. Pasternak, Doktor Żywago, dz. cyt., s. 106. Przyp. tłum. 9. Tamże, s. 633. Przyp. tłum. 10. Tamże, s. 635. Przyp. tłum. 11. Tamże, s. 250. Przyp. tłum. 12. Tamże, s. 590. Przyp. tłum. 13. Tamże, s. 599. Przyp. tłum. 14. Tamże, s. 596. Przyp. tłum. 15. Tamże, s. 624. Przyp. tłum. 16. Tamże, s. 621. Przyp. tłum. 17. Tamże, s. 593. Przyp. tłum. 18. Tamże, s. 593. Przyp. tłum.


100

Rozmowy graniczne

Happy end zależy od miejsca, w którym zatrzyma się historię Dyskusja z udziałem Piotra Kamińskiego,

tej sztuki w Warszawie nie wystawił, pomy‑

Anny Cetery i Piotra Nowaka zorganizowana

śleliśmy zatem, że dobrze będzie ją wskrzesić

przez Koło Naukowe Filozofów Uniwersytetu

w czterdziestą rocznicę tamtej inscenizacji.

w Białymstoku i kwartalnik filozoficzny KRO-

Nie spodobał nam się jednak żaden istniejący

NOS odbyła się 30 listopada 201 2 roku w Bia-

przekład na język polski. Narzekałem zwłasz‑

łostockim Teatrze Lalek.

cza ja, bo tak tę sztukę kocham, że nic nie było w stanie mnie zadowolić. Andrzej roześmiał się

Piotr Nowak: Zanim dobierzemy się do sen‑

na to i powiedział: Jak taki mądry jesteś, to tłu‑

sów Burzy, pomówmy naprzód, jak to się stało,

macz sam. Siadłem więc do jednego monologu,

że to właśnie Paryż stał się najlepszym miej‑

zastanawiając się, czy przypadkiem nie zwa‑

scem do przekładania angielskiego poety

riowałem. Ale pokusa i ochota była tak wielka,

na język polski?

że zabrałem się do tego na serio i to był mój

Piotr Kamiński: Z samym Paryżem nie

pierwszy przekład.

ma to nic wspólnego. W mieście tym zeszli‑

Rola Paryża w moim tłumaczeniu Szekspira

śmy się po prostu z Andrzejem Sewerynem,

jest więc tylko taka, że tam właśnie spotkałem

z którym znamy się od 45 lat i który, jak pań‑

się i pracowałem z Andrzejem Sewerynem,

stwo prawdopodobnie wiecie, był do niedawna

choć mogło do tego dojść zupełnie gdzie indziej.

aktorem Komedii Francuskiej – jednego z naj‑

Gdyby nie burze historyczne, niekoniecznie

słynniejszych teatrów na świecie. Tam wła‑

Szekspirowskie, niewykluczone, że w Warsza‑

śnie zaczęliśmy współpracować. Gdy Andrzej

wie odbyło by się to dokładnie tak samo.

podjął się reżyserii, zaprosił mnie do tworzenia

PN: Kiedy czytam Shakespeare’a (staram

oprawy muzycznej, a kiedy pojawiła się propo‑

się to robić ze studentami po angielsku, ale

zycja Teatru Narodowego, aby wystawić którąś

także w rozmaitych, mniej lub bardziej uda‑

ze sztuk Szekspira, zasugerowałem Ryszarda

nych przekładach), zawsze uderza mnie nawet

II, arcydzieło stosunkowo słabo znane w Pol‑

nie rubaszność języka szekspirowskiego, ale

sce, a jednocześnie jedną z moich ukochanych

jego brutalność, którą przykrywa i wycisza

sztuk Szekspira. Grana była na tej samej sce‑

najwyższej próby poezja. Pamiętam, że gdy

nie czterdzieści lat wcześniej w legendarnym

jeszcze czytałem pańską Burzę w szczotkach,

przedstawieniu z Gustawem Holoubkiem

bardzo chciałem usłyszeć, że Trinkulo zwraca

w roli tytułowej. Jego kreacja przeszła do histo‑

się do Stefana uzurpującego sobie tytuł króla

rii, intonacje Holoubka, zwłaszcza w scenie

zamiast „wasza królewska mość” – „wasza

abdykacji, pamiętam po dziś dzień. Niestety,

kurewska mość”. Podmiana ze wszech miar

zachowały się z niej tylko strzępki, utrwalone

uzasadniona okolicznościami, w jakich „szewcy”

w kronikach filmowych. Od tamtego czasu nikt

sięgają po władzę. Jednak Pański Shakespeare

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


101 stroni od wulgaryzmów, jest uczesany, dobrze

Kleopatry nienawidzi i nią gardzi. Tego nie

wymyty, rzekłbym, po francusku uperfumo‑

można kneblować eufemizmem, mówiąc

wany. Dlaczego? Skąd taki wybór?

„ladacznica” albo „dziwka”. W kontekście języ‑

PK: Nie wątpię, że aktorom mogą się zda‑

kowym Szekspira narzuca się to, co w języku

rzyć tego typu pomysły i byłoby to całkowicie

polskim najwulgarniejsze. I tu słowo idealnie

zgodne z duchem szekspirowskim. Dzisiaj

odpowiada sytuacji. Ale tam gdzie Szekspir

wiemy już prawie na pewno, że wszystkie sceny

go nie używa, nie mogę go wstawić. Może

komiczne były w pewnej mierze improwizo‑

to pozostać jedynie w gestii aktorów.

wane. Dopuszczam więc myśl takiej zamiany.

PN: Burza to ostatnie dzieło Shakespeare’a.

Natomiast ja mogę tłumaczyć tylko ten tekst,

Dlaczego stało się ostatnie, skoro, gdy Shakespe‑

który leży przede mną i stosować słowa wul‑

are je pisał, był ledwo po pięćdziesiątce, a więc

garne tylko wtedy, gdy takie się pojawiają. Rzecz

w momencie, w którym organizm ma dość siły

w tym, że u Szekspira znacznie częściej padają

na kolejne, wielkie przedsięwzięcia? Nie ukry‑

przejrzyste aluzje do różnych funkcji fizjolo‑

wam, że bardzo przekonująca wydała mi się

gicznych. Jest nawet słowniczek takich aluzji.

interpretacja pani profesor, w której skłania

Uważam, że nie mam prawa niczego dokładać

się pani do twierdzenia, że uniwersum szekspi‑

do tekstu, staram się zawsze znaleźć słowo

rowskie zamyka się w obrębie jednego pokole‑

odpowiednie temu, którego używa Szekspir.

nia, że wszystko tam kwitnie razemn i razemn

PN: Czy liczy pan te wszystkie linijki w tekście? PK: Absolutnie tak, liczę każdą linijkę. Nie chodzi tu jednak o same linijki, to problem innego rodzaju. Uważam, że jako tłumaczowi,

odchodzi. To jest naturalna kolej rzeczy. Szek‑ spir napisał rolę Prospera w Burzy dla swojego ulubionego aktora, który właśnie odchodził i Szekspir także chciał odejść wraz z nim. Anna Cetera: To nie jest bardzo odkrywcza

płacą mi za robotę „jeden do jeden”, oczywi‑

uwaga, o tym mówią daty! Szekspir i Richard

ście w rozsądnych granicach. Jeżeli Szekspir

Burbage byli nieomal rówieśnikami, pierwszy

używa słowa pewnego typu, z określonego

zmarł w 1616, drugi w 1619 roku – ale interpretu‑

kwadratu szachownicy leksykalnej czy fra‑

jąc sztuki Szekspira często daty lekceważymy.

zeologicznej, to ja się muszę zmieścić w tym

Ostatecznie skoro autor nie żyje, wszystko

samym polu. Oczywiście, w tłumaczeniu nie

jedno od jak dawna... Przyjmujemy, że tzw.

ma ścisłych równoważników, choćby dlatego,

kanon szekspirowski jest monolitem: to samo

że nawet w wypadku najprostszych słów pola

pióro, ta sama epoka. Jak bardzo zmieniał się

semantyczne się różnią. Każde niesie ze sobą

Szekspir jako twórca łatwiej zrozumieć jeśli

inne skojarzenia, swoistą frazeologię, inne

zauważymy, że żyjemy w podobnej relacji

przysłowia. Nie jest to jednak dla tłumacza

do stulecia jak on sam. Burza powstała naj‑

carte blanche – najwyżej wygodne alibi dla

prawdopodobniej w 1611 roku, wystawiono

leniuchów. Nie pozwalam sobie na to, aby się

ją w 1612, a więc podobnie jak przekład Piotra

odsunąć się zbyt daleko od pierwotnego zna‑

Kamińskiego. Ile scenicznych szlagierów zdą‑

czenia. Taki sobie postawiłem szlaban, choć

żyło już przebrzmieć! Szekspir żył i tworzył

sam decyduję od przypadku do przypadku,

w zawrotnym tempie. Zadebiutował w począt‑

gdzie on dokładnie stoi.

kach lat dziewięćdziesiątych, przez następne

A skoro pyta Pan o szekspirowskie wulga‑

dwadzieścia lat pisał dwie sztuki rocznie,

ryzmy, to takie dosadne słówko pojawia się

ponadto występował i – w zakresie, w jakim

w Antoniuszu i Kleopatrze, gdy już w pierw‑

to wówczas czyniono – zapewne reżyserował.

szej kwestii Filon mówi do Demetriusza:

Nic więc dziwnego, że pojawia się potrzeba

„Ujrzysz jak jeden z trzech filarów świata

przewartościowań, syntezy, czy wreszcie wyco‑

przed kurwą błazna rżnie”. W oryginale użyte

fania się z aktywnego życia. Tworząc Burzę,

zostało słowo „strumpet”. Używa go ktoś, kto

Szekspir miał nawet mniej niż pięćdziesiąt lat,


102 czterdzieści siedem, osiem, ale od dwudziestu

późniejszych epok. W tej różnorodności, giną

lat żył w teatrze, dosłownie stał na scenie...

niekiedy najbardziej oczywiste, pierwotne

PN: Czyli tyle, co Prospero.

konteksty. Szekspir niewątpliwie zdawał sobie

AC: Tak, i to może być znaczący trop, pod

sprawę, że teatr dla którego tworzył, The Globe,

warunkiem, że nasze kalkulacje odnośnie wieku

wkrótce opustoszeje. Jego własna Trupa zain‑

Prospera są poprawne. W tradycyjnych odczy‑

westowała już w budynek nowego typu, zada‑

taniach często przykłada się biografię Szekspira

szony. Nowy teatr będzie czynny przez cały rok

do losów Prospera i odwrotnie. Ale zależność

i przyniesie wyższe, bardziej stabilne dochody.

między tymi postaciami wydaje się głębsza

Zmieni się też publiczność: będzie bogatsza

aniżeli kwestia, nazwijmy to, wieku emerytal‑

i bardziej przewidywalna.

nego. W dojrzałych sztukach Szekspira pojawia

PN: To już nie będzie ta publiczność z ulicy,

się wiele obrazów wyczerpania nerwowego.

która reagowała szalenie spontanicznie na to,

W przypadku Burzy można nawet powiedzieć,

co oglądała na scenie, niekiedy wykłócając się

że jest to sztuka dziwnie neurologiczna: postaci

z aktorami, komentując na głos to, co mówią…

cierpią na kłucia, drętwienia, zaburzenia świa‑

AC: Często mówi się o teatrze elżbietań‑

domości. Niektóre z dolegliwości są związane

skim jako o zjawisku fundamentalnym dla

z wiekiem, natomiast inne powiązać można

epoki, ale to przecież zaledwie trzydzieści lat

raczej ze stanem psychicznym. Jako że nikt

jeśli odliczyć skarlałe dekady poprzedzające

ani nie tłumaczy, ani nie czyta sztuk Szekspira

rewolucję purytańską. Warto pamiętać, że jed‑

w takiej kolejności jak zostały napisane, czę‑

nym z warunków rozwoju tej formy rozrywki

sto umykają nam wyraźne zmiany jakościowe,

był przełom natury ekonomicznej. Wędrowny

obsesyjne skojarzenia, powracające obrazy.

aktor najpierw występował, a dopiero potem

Trudno oprzeć się wrażeniu, że z roku na rok

wyciągał rękę, prosząc aby widzowie zapłacili

w Szekspirze pojawiają się oznaki wypalenia,

za przedstawienie. Powstanie drewnianych

że intensywne życie z dala od domu w Strat‑

playhouse’ów oznaczało, że publiczność naj‑

fordzie, w centrum metropolii ma swoją cenę.

pierw płaci, a potem podziwia. W taką dzia‑

W Burzy Prospero wraca do Mediolanu, w życiu

łalność znacznie łatwiej i sensowniej inwe‑

Szekspir wkrótce przenosi się do Stratfordu.

stować, co dobitnie obrazuje początkowa

Być może to podobieństwo losów jest dziełem

scena z filmu Zakochany Szekspir, gdzie kilku

przypadku, być może Szekspir nie tyle żegnał

krewkich biznesmenów precyzyjnie wylicza

się z teatrem, co zmieniał rodzaj aktywności.

wpływy z nowej sztuki. Apogeum epoki play‑

Mógł mieć plany związane choćby z redakcją

house’ów przypada na przełom wieków, wtedy

swoich sztuk, być może zamierzał pisać kolejne,

też dochodzi do bezprecedensowego przemie‑

już we współpracy. Około 1613 roku Trupa Szek‑

szania publiczności ze wszystkich warstw

spira miała już nowego dramaturga, Johna

społecznych. Po 1610 roku formuła ta ulega

Fletchera. Zachodziła więc naturalna zmiana

stopniowemu wyczerpaniu, teatr różnicuje się,

pokoleniowa, ale nie bez znaczenia jest też to,

rozchodzą się drogi plebsu i elit. Co charak‑

co się dzieje z samym Szekspirem.

terystyczne, Trupa Szekspira wciąż utrzymy‑

PN: Teatr również zmienia się w tym czasie.

wała swój playhouse, nawet wtedy, gdy stało

AC: Tak, i to w diametralny sposób, podob‑

się jasne, że będzie czerpać znacznie większe

nie jak nasz świat w ciągu ostatnich dwudzie‑

zyski z Blackfriars – eleganckiej sali w dawnym

stu lat. Szekspir żył w czasach równie ekspan‑

opactwie dominikańskim. Co więcej, wbrew

sywnych, chociażby pod względem otwarcia

logice, odbudowano Teatr Glob po pożarze

horyzontów kolonialnych i Burza jest właśnie

w 1613 roku. Aktorzy byli więc przywiązani

takim oknem na zupełnie Nowy Świat. Istnieje

do tego miejsca, a jednocześnie mieli świado‑

wiele sposobów interpretacji Szekspira, które

mość, że budynek – the great Globe itself – odej‑

odzwierciedlają światopogląd i upodobania

dzie razem z nimi.

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


103 PK: Warto dodać, że Szekspir jest znany jako

odpowiednie widowisko.

dramaturg elżbietański, choć prawie połowa

Szekspir niewątpliwie

jego kariery toczy się już po śmierci królowej

napisał Burzę z dużym

Elżbiety. Burza to przecież sztuka weselna napi‑

wyprzedzeniem. Sztuka

sana dla Stuartów. Zmiany w teatrze zachodzą

zaczyna się od upozoro‑

zaś pod wpływem oczekiwań widowni. Ponie‑

wanej śmierci królewicza,

waż publiczność płaci, to wymaga, a gusta ewo‑

a przecież to, co opóźniło

luują. Burza jest sztuką napisaną w konwen‑

ślub córki Jakuba, to wła‑

cji zwanej feeryczną, gdzie teatr kusi już nie

śnie śmierć królewicza,

tylko mową, opowiadaniem dziejów, ale także

jej brata. Szekspir w żad‑

fantastyką i efektami specjalnymi. Zresztą

nym wypadku nie zary‑

w pół wieku po śmierci Szekspira, gdy tylko

zykowałby tego rodzaju

wskrzeszono teatry londyńskie, tę właśnie

aluzji. Z drugiej strony,

sztukę przerabiano parokrotnie na muzyczne

typową cechą Szekspira

widowisko. Z czasem teatr przesunie się też

jest jego niebywała zdol‑

w stronę brutalności. We wspomnianym filmie

ność do budowania wie‑

Zakochany Szekspir jest scena, gdzie pojawia

loznaczności, do wykrę‑

się smarkacz z krwiożerczym okiem. Przedsta‑

cania

wienie mu się nie podoba, bo jest za łagodne,

nieuchwytność wątków.

za poczciwe. Okazuje się, że to John Webster.

Burza jest sztuką, którą

Reprezentuje on następną generację drama‑

można wystawić tak,

się

cenzurze,

turgów, którzy piszą sztuki krwawe, okrutne,

żeby zabawić dworską

z wypruwaniem niemowląt włącznie, takie

publiczność, a jedno‑

jak Księżna d’Amalfi. Są to spektakle z pogra‑

cześnie ten sam tekst

nicza horroru. Ciekawe, jak ewolucja gustów

nieustannie przemyca

publiczności dalej by się rozwijała, gdyby nie

zwątpienie w świetlaną

przyszli purytanie, którzy po porostu odcięli

przyszłość... Streszcze‑

wszystkiemu głowę. Sto lat po śmierci Szek‑

nie Burzy jest proste:

spira w Londynie pojawi się Haendel, który

zdarzyła się katastrofa,

też będzie przedsiębiorcą prywatnym, stwo‑

przez chwilę wszyscy

Warto dodać, że Szekspir jest znany jako drama‑ turg elżbietański, choć prawie połowa jego kariery toczy się już po śmierci królo‑ wej Elżbiety. Burza to przecież sztuka weselna napisana dla Stuartów. Zmiany w teatrze zacho‑ dzą zaś pod wpły‑ wem oczekiwań widowni. Ponieważ publiczność płaci, to wymaga, a gusta ewoluują.

rzy własną kompanię i będzie musiał dawać

bardzo się zdenerwowali,

publiczności to, czego ona chce. W działalności

bo część zaginęła, ale okazało się, że jednak żyją

Haendla widać jak popyt reguluje podaż. Szek‑

i cała gromadka wraca do domu. Wszystko,

spir nie był tu ani pierwszy, ani ostatni.

co podważa szczęśliwe zakończenie, jest w dia‑

PN: Powiedział pan, że Burza to dramat weselny. To odsyła nas do pytania, czym

logu, w monologu, ale nie daje się uchwycić w biegu fabuły.

jest to dzieło, jak je zakwalifikować? Czy jest

PN: No dobrze, rozplączmy wątki, poukła‑

to wesoła, cierpka komedia, czy raczej dramat,

dajmy tematy. Burza jest sztuką o tym, jak

który kończy się bezkrwawym happy endem?

pewien człowiek chce zamordować brata,

Pani Anna Cetera, we wstępie do nowego tłu‑

by przejąć po nim schedę; albo o tym, że dawny

maczenia pisze nieco ironicznie, że u Szekspira

władca wycofał się – został wypchnięty –

świeżo wykąpana elita płynie z wesela na wesele.

na łono natury, by tam chować córkę. Jeszcze

Czyli co? Czy wszystko dobrze się kończy?

inny temat to temat miłości – oto młody kró‑

AC: Sztuka co prawda powstała na rok przed

lewicz pokochał głupią gąskę, co z początku

weselem u Stuartów, ale dla nikogo nie było

– zwłaszcza przez choleryczny temperament

tajemnicą, że królewskie matrymonium zbliża

rodzica – przypomina dramat Romea. Gdzieś

się wielkimi krokami i wypada mieć w zanadrzu

w tle trwają przygotowania do „rewolucji


104 szewców”. Pięć aktów i tak wiele wątków.

nigdy nie pozwala sobie na jednoznaczność,

O czym jest Burza? I gdzie jest jej miejsce na tle

u niego pytania są zawsze znacznie ciekawsze

całej twórczości Stratfordczyka?

od odpowiedzi. A im więcej pytań otwiera się

AC: Pisząc wstęp do naszego wydania Burzy,

jednocześnie i na wszystkie padają tylko cząst‑

w pewnym sensie przepracowałam już te pyta‑

kowe odpowiedzi, z tym większą ciekawością

nia i swoją bezradność wobec nich, postawio‑

to oglądamy. Prospero jest człowiekiem docie‑

nych tak konkretnie. Nie chodzi tylko o to,

kliwym, chce zapanować nad naturą. To wiel‑

że tekst wymyka się jednoznacznemu posta‑

kie marzenie złotego wieku nauki. Galileusz

wieniu sprawy, ale również o to, co starałam

urodził się w tym samym roku, co Szekspir,

się wyrazić pisząc o nieistniejącej psycho‑

Newton – w roku śmierci Galileusza. Prospero

analizie dla czarodziejów. Jak zrozumieć czło‑

to także figura alchemika, wcielenie mitu, który

wieka, którego od czasu

wróci oknem trzysta lat później, żeby wzruszyć

Spróbujmy spojrzeć na ten dramat ina‑ czej: Burza jako opo‑ wieść o kontrolo‑ wanej abdykacji. Usytuujmy ją w kon‑ tekście dwóch innych inscenizacji. Myślę tutaj o Królu Learze i Miarce za miarkę. Learowi ta sztuka – sztuka abdykacji – się nie udaje. On próbuje przekazać władzę, ale nie wie, jak tego dokonać.

do czasu nie widać? Jak

z posad bryłę świata, odwrócić bieg rzek itd.

wysupłać postać z kon‑

Natura jest mu całkowicie podporządkowana.

wencji romansowych?

Sztuka kończy się jednak straszliwym rozcza‑

W każdym przypadku,

rowaniem. Prosperowi udało się wszystko,

gdy mamy do czynienia

o czym marzą wielcy magowie, doświadczenie,

z postacią fikcyjną, ale

o którym mówi w V akcie, powiodło się. Osią‑

w jakiś sposób zakotwi‑

gnął, czego chciał. I co mu zostało? Rozpacz

czoną w historii, mamy

i drżenie. Straszliwy zawód.

pewne narzędzia do tego, aby ją interpretować. Natomiast w przypadku

PN: Przepraszam, a czego chciał? PK: Chciał wrócić do Mediolanu, chciał odzyskać swoje księstwo…

Prospera, który biega

PN:?!

w tej swojej czapce

PK: Został straszliwie skrzywdzony, mści

niewidce, wymachuje

się za swoją krzywdę. Chce zawładnąć naturą…

różdżką, usypia, mami,

PN: A no właśnie.

tumani, przestrasza –

PK: … żeby odzyskać tron. W epilogu mówi

wszystko to jest znacznie

wprost: „tron mi oddał”, choć dwie minuty

trudniejsze. Za każdym

wcześniej powiedział: „wracam do domu, ale

razem, aby dostać się

co z tego, skoro będę teraz tylko w kółko myślał

do jego wnętrza musimy

o śmierci”. Jest to być może najbliższe figurze

przebić się przez tę cza‑

Szekspira, który opuszcza Londyn i już długo

rodziejską maskę. Wię‑

nie pożyje, ale przecież to los każdego czło‑

cej, bywa, że Prospera

wieka, który spełnił wszystkie swoje marzenia.

chciałoby się rozdzielić

Wiadomo, że gdy bogowie chcą kogoś ukarać,

na kilka postaci i każdą

to spełniają jego marzenia.. Co wtedy zostaje

z nich interpretować

w rękach? Popiół.

osobno, z pominięciem bajkowej,

baśniowej,

feerycznej reszty, która

wymyka się analizie. PN: Grecy powiedzieliby, że każda niewi‑ doczna osoba to osoba niesprawiedliwa.

PN: Oczywiście, ale spróbujmy spojrzeć na ten dramat inaczej: Burza jako opowieść o kontrolowanej abdykacji. Usytuujmy ją w kontekście dwóch innych inscenizacji. Myślę tutaj o Królu Learze i Miarce za miarkę. Learowi ta sztuka – sztuka abdykacji – się nie

PK: Zabawa z tekstem Burzy polega na tym,

udaje. On próbuje przekazać władzę, ale nie

że wszystkie wątki są ważne. Z tego bierze się

wie, jak tego dokonać. On wciąż jeszcze chce

fascynacja tą sztuką. Ktoś taki jak Szekspir

rządzić! Pyta: „Czy wiesz, kim ja jestem?”,

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


105 „Czy wiesz, z kim masz do czynienia?” – „Dost

genetycznie, w pokoleniach, ale Mediolan

thou know me, fellow? – pyta jednego ze sług

znalazł się pod panowaniem Neapolu. A więc

Goneryli. Tamten nie wie, czy też nie chce

jeśli chce pan podążać tropem władzy, kontro‑

wiedzieć. Z drugiej strony, mamy też Miarkę,

lowanej czy też niekontrolowanej abdykacji,

gdzie Diuk postanawia nieźle zabawić się

to decyzje Prospera oznaczają koniec auto‑

młodymi ludźmi. Jest manipulantem, do tego

nomii księstwa. Mediolan będzie istniał tak

cynicznym manipulantem. Przekazuje władzę

długo, jak będzie żył Prospero, a później będą

na niby, właśnie dla zabawy. Słowem, ma kupę

rządziły jego wnuki, królowie Neapolu. Tym

śmiechu z młodych. W jakimś stopniu również

sposobem Prospero paradoksalnie przypieczę‑

Prospero jest manipulantem, ale jemu jednak

towuje działania swego brata, który „poddał

coś się udaje. On od samego początku rozmy‑

Mediolan, księstwo nieugięte”. Inna sprawa,

śla, jak przekazać władzę, bo wie, że przekazać

że czysto polityczne czytanie Burzy nie jest

władzę musi. Lear tego w ogóle nie rozumiał.

do końca uprawnione, nie jest to przecież

Prospero wie, że musi przekazać władzę i aran‑

dramat polityczny o historii Włoch. Z kolei

żuje okoliczności jej przekazania. W tym miej‑

co do magii, to czemu magia Prospera służy?

scu pojawia się pytanie: do jakiego stopnia on

Czy chodzi o nieokiełznaną pasję naukową,

rzeczywiście tę władzę przekazał? Do jakiego

czy o kontrolę nad innymi ludźmi? W przed‑

stopnia udała mu się sztuka kontrolowanej

stawieniu w Teatrze Polskim jest taki moment,

abdykacji? Czy rzeczywiście to, co wrzucamy

kiedy Prospero usiłuje wrzucić różdżkę

do morza, wyrzucamy raz na zawsze? Czy

i księgę, a właściwie książeczkę, do studzienki

morze nam tego przypadkiem nie zwróci?

kanalizacyjnej i w ostatniej chwili rezygnuje.

To jest wątpliwość Harolda Blooma, który

Publiczność jest nawet rozbawiona tą przezor‑

twierdzi, że morze zwraca wszystko, także

nością. Ale potem, wbrew intencjom Szekspira,

księgi magiczne, które stara się w nim zatopić

łamiąc kark sztuce, rozgrywa się niesłychanie

Prospero. Jest to więc takie przekazanie wła‑

ciekawa scena, która nadaje spójność całemu

dzy, by móc ją w każdej chwili na powrót ode‑

spektaklowi. Okazuje się, że Prospero od czasu

brać. A skoro chcąc nie chcąc jest się magiem,

do czasu korzysta jeszcze ze swej magicznej

skoro nosi się czapkę niewidkę, można znów

władzy, aby zakląć w posąg swych krzywdzi‑

dokonywać aktów niesprawiedliwości. W tym

cieli i nie pozwolić im przedstawić swoich

sensie Prospero jest nie mniej podejrzany niż

racji: żadnych argumentów, żadnych uspra‑

Diuk czy Lear.

wiedliwień. Jeśli założyć, że największym pro‑

AC: Tak, ale jednak trzeba odpowiedzieć

blemem Prospera jest jego brat, który mimo

wprost na pytanie: co on z tymi księgami robi?

tych wszystkich dramatycznych wydarzeń

Kiedy pan mówi: „to wszystko wraca”: to to albo

na wyspie milczy do końca sztuki i można

samo wraca, albo człowiek nie może się od tego

wnioskować, że przepełnia go taka zatwardzia‑

oderwać. Czy ma pan na myśli to, że księgi

łość, że Prospero, z całym swym magicznym

są częścią konstrukcji psychicznej Prospera

instrumentarium, jest wobec niej zupełnie

i w tym sensie pozostaną z nim na zawsze?

bezradny, to w przedstawieniu Jammetta mil‑

PN: Przepraszam, odpowiem tylko jednym

czenie Antonia wynika wprost z zachowania

zdaniem. To nawet nie jest część konstrukcji

przez Prospera magicznej władzy. Prospero

psychicznej, tylko to są rozpętane żywioły.

po prostu nie daje mu szansy, aby cokolwiek

Prospero to mag. To znaczy, że magia nie może

powiedział. Jest niezdolny do wysłuchania

od niego odejść.

racji drugiej strony. To jest oczywiście teatr,

AC: Ale proszę też zwrócić uwagę, że z poli‑

który proponuje własną interpretację, ale

tycznego punktu widzenia on oddał Medio‑

w pewnym sensie ma to związek z pana pyta‑

lan, wydał córkę za króla Neapolu i to ozna‑

niem: czy magia wraca? Czy od magii można

cza, że wprawdzie zachował władzę niejako

się uwolnić? I dalej, czym właściwie jest magia


106 w życiu Prospera? Czy chodzi o otwieranie gro‑

Natomiast koniec w tym przedstawieniu,

bów, zaćmienie słońca, a może o zasklepienie

o którym mówisz, to moment, kiedy Prospero się

we własnych racjach?

ujawnia i mówi: „To ja, Książę Mediolanu”, a nasze

PK: A mnie się zdaje, że można pogodzić to,

dwa skurczybyki Antonio i Sebastian znikają,

o czym pan mówi. Szalenie mi się spodobała

milkną. To jest chyba jedyna sztuka Szekspira,

ta analogia: Lear, Książę w Miarce i Prospero.

jeśli dobrze pamiętam, gdzie szwarccharakter

Zacznijmy historię Prospera od tego, co się stało

nie mówi nic, bo nawet Jago na końcu mówi

przed pierwszym aktem: on opowiada bardzo

przynajmniej, że nic nie powie! A ci nie mówią

dokładnie, że w gruncie rzeczy abdykował dużo

w ogóle nic, tylko pluną ostatnim głupim żar‑

wcześniej i za to właśnie, za tę dobrowolną abdy‑

tem na widok Kalibana. Nagle milkną, jakby ich

kację, zapłacił. Dokładnie to opisuje: wycofał

w ogóle nie było na scenie. W innych sztukach

się na swoją wieżę z kości słoniowej, ponieważ

pojawiają się podobne motywy, choćby Wiola

znudziła go władza, i zakopał się w swoich księ‑

pod koniec Wieczoru Trzech Króli też nagle milk‑

gach – tylko to go fascynowało. Był wspaniałym

nie… Szekspir na pewno o nich nie zapomina, ale

naukowcem, magiem, czarownikiem, Galile‑

zdarza się, że pewne jego ważne postaci, które

uszem – wszystko jedno, jak to sobie nazwiemy.

powinny jakoś tam podsumować swoją sytuację

W tym momencie można wysnuć taką hipotezę,

i swój los, nagle milkną. To jest bardzo zabawne,

którą już wysuwano w odniesieniu do Ham‑

że on tak potrafi kończyć sztuki.

leta: dlaczego Klaudiusz zabija starego Ham‑

PN: Ależ oczywiście, że Szekspir niczego nie

leta i przejmuje po nim władzę? Ponieważ stary

zapomina, między innymi dlatego przeciwsta‑

Hamlet był bardzo złym królem i koniecznie

wiam się nazywaniu tej sztuki sztuką bezkr‑

trzeba było coś zrobić, żeby uratować króle‑

wawą. Przecież ginie syn… tego, no, Antonia?

stwo. Materiału do tego jest tyle, ile jest, ale nie o to chodzi. Jest i taka możliwość, jeżeli odczytamy to politycznie, że Antonio myśli

PK: O którym wspomina się w jednej kwestii i nigdy więcej. PN: W jednej linijce, i to dzięki panu

tak: nie można temu księżycowemu kawalerowi

ja to w ogóle dostrzegłem. Zwykle czytałem

pozostawić państwa, bo ono zmarnieje i zginie.

Burzę albo oglądałem spektakle, nie zwraca‑

Prospero, który najpierw dobrowolnie władzę

jąc na to uwagi. A teraz przyszła mi do głowy

oddaje, jest potem strasznie obrażony, że mu się

myśli: ktoś tam jednak zginął, tylko nie bardzo

ją odbiera. Książę w Miarce nie staje przed taką

wiadomo, kto. Pan to uściślił, dzięki pańskiemu

ewentualnością, ponieważ Angelo nie zdobywa

przekładowi nareszcie wiemy, kto.

się na to, żeby go obalić, choć przypuszczam, że trochę go to swędzi, ale Szekspir nie idzie aż tak daleko. Z Learem jest ta sama sytuacja.

PK: Ale ja tego nie wymyśliłem… AC: Ależ panie Piotrze, to jest problem nieco innej natury...

Oddaje władzę, jednocześnie wcale nie chcąc jej

PK: …to jest fascynujący temat.

oddać. Można zaryzykować bardzo polityczną

PN: Ale to jest odpowiedź, dlaczego ten facet

hipotezę, że właściwie wszyscy oni chcieliby

– myślę o Antoniu – nic nie mówi. On wie, kim

zachować przywileje władzy, a pozbyć się tylko

jest Prospero. O czym mówić z kimś, kto zabił

obowiązków i odpowiedzialności. Ciężary zwa‑

mi syna, kto sprawuje nade mną bezwzględną

lić na kogo innego, rozkosze i blichtr zatrzymać.

władzę?

Dość podobna jest sytuacja – ale to są już znacz‑

PK: Wie pan, gdyby to istotnie było dla niego

nie dalsze analogie – w Ryszardzie II. U Szek‑

takie ważne, to gdzieś po drodze odezwałby się

spira rzadko się zdarza. by obalony, zdradzony,

na ten temat. On w ogóle o tym nie wspomina.

zamordowany władca, był całkiem bez winy,

PN: To zapomniał jednak?

a kiedy się zdarza (jak w Makbecie, gdzie sam

AC: Nie, no nie…

morderca wystawia mu laurkę), morderstwo

PK: Nie, jeżeli ktoś zapomniał, to Antonio.

i uzurpacja są kompletnie bez sensu.

AC: Ależ proszę panów…

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


107 PK: No już, filolog powie nam, jak jest.

PK: W latach sześćdziesiątych, w Krakowie,

AC: To jest klasyczny przypadek niedoróbki.

Leszek Herdegen i Lidia Zamkow grali tę parę.

PK i PN: (śmiech)

Była w tym spektaklu sławna scena, często póź‑

AC: Syn Antonia nie pojawia się w dida‑

niej opisywana, kiedy to w pewnym momencie

skaliach… Didaskalia i spis postaci, opracował

przewraca się kołyska – i jest pusta. I teraz pyta‑

Ralph Crane, bardzo skrupulatnie opracował.

nie brzmi: czy dziecko było, czy było urojone?

Mogę sobie wyobrazić taką inscenizację i to rze‑

Na to pytanie nigdy nie padła odpowiedź.

czywiście byłaby fascynująca interpretacja,

AC: Ale historycznie rzecz biorąc jest prze‑

gdyby wszystko opleść wokół syna Antonia,

cież Lulah, syn Lady Makbet, o którym kroniki

o którym raz jest tylko mowa i on gdzieś tam

mówią, że był „nieszczęsny”. Co się za tym kryje?

znika, a Antonio cały czas go szuka. Ale proszę

Kroniki są bardzo lakoniczne, Lulah zginął

zwrócić uwagę, że w ten sposób pan właściwie

w dramatycznych okolicznościach, a więc jego

pisze następną sztukę! Szekspir po prostu, jak

krótkie panowanie było nieszczęsne, ale moż‑

to często bywa, namnożył postaci, a później

liwe też, że przydomek ten wynikał z fizycznego

o nich zapomniał. To nie jedyny przypadek...

lub psychicznego upośledze‑

PN: Ale Szekspir nie zapomina!

nia. To stwarza szczególny

PK: Jego imię nie pada, tego syna Antonia.

kontekst dla obsesji matki,

AC: Nie. Później kilkakrotnie mówi się

której myśli krążą wokół

o tym, że wszyscy poszli na dno, albo odwrot‑

dziecka, następcy tronu,

nie, że się uratowali, ale o synu Antonia nikt już

który jest, ale nie może, nie

nie wspomina.

chce lub nie powinien być

PK: To, że Szekspir mógł zapomnieć o jakimś

królem. Tutaj wątek nieobec‑

chłopcu, który na początku sztuki ginie za kuli‑

nego dziecka ma potężne

sami i nie ma nawet imienia, zdarza się w tym

oparcie nie w zdawkowej

kanonie. Natomiast, jeżeli jedna z głównych

wzmiance, ale w sposobie

postaci intrygi nagle, w zakończeniu, milknie

myślenia i odczuwania

jakby znikła i więcej się nie odzywa, nie komen‑

postaci. O tym się mówi,

tuje, i co więcej – jesteśmy jednak w teatrze

o tym się myśli...

bardzo moralnym – nie przyznaje się do winy,

PK: W Makbecie zawsze

albo nie okazuje skruchy, albo wręcz przeciw‑

mnie fascynowało to, że jed‑

nie, jak Jago, nie prowokuje swoją nienawiścią,

nym z najważniejszych

tylko w ogóle milknie całkowicie, to musi to być

tematów i przyczyną, dla

chyba owocem decyzji dramaturga. AC: Jeszcze tylko jedna uwaga o zaginionym

której Makbet zabija Banka, jest:„jak to? To ja popełniłem

synu. Sztuką, gdzie obsesyjnie szuka się dziecka

zbrodnię, a jego dzieci będą

jest Makbet.

królowały?”. No tak, ale nie

W Makbecie zawsze mnie fascynowało to, że jednym z naj‑ ważniejszych tematów i przy‑ czyną, dla któ‑ rej Makbet zabija Banka, jest:„jak to? To ja popeł‑ niłem zbrodnię, a jego dzieci będą królowały?”

PN: No tak, tam jest to…

ma żadnej alternatywy, naj‑

PK: Że było dziecko?

wyżej jakieś nadzieje na przyszłego następcę

PN: …że Lady Makbet karmiła piersią.

tronu. Makbet nie ma kogo posadzić na tym

AC: Tak, i tam już nie jest tak, że ktoś

tronie, a Szekspir nikogo takiego nie przewi‑

o dziecku mimochodem wspomina, ale to jest

dział, żeby bodaj jakiś syn biegał po scenie, jak

kluczowy obraz w jednym z najważniej‑

u Macduffów. Na pewno tego nie przegapił,

szych monologów. Lady Makbet opowiada

można więc najwyżej wyobrazić sobie reżyser‑

o doświadczeniu, które bardzo silnie odci‑

ską interwencję pod historycznym pretekstem.

snęło się na jej psychice. Wedle klasycznej

AC: Myślę też o tych zakończeniach, o któ‑

interpretacji Freuda Makbet jest dramatem

rych panowie wspomnieli. Niewątpliwie jest

bezpłodności...

taka zmiana jakościowa w komediach Szekspira,


108 że konflikty, które są konieczne dla skompli‑

jest już pewnym sygnałem jak i aktor i reżyser

kowania fabuły stają się coraz poważniejsze.

myślą o tej sytuacji.

Na końcu zostaje zawsze jakiś nieszczęśnik, ktoś,

PN: No właśnie, przebaczenie. Proszę

kto był źródłem kryzysu, i postać ta ma coraz

państwa, mariaż wiedzy i władzy zdarza się,

więcej rysów tragicznych. To przede wszystkim

owszem, ale tylko w cudownych warunkach.

Malvolio z Wieczoru Trzech Króli, który schodzi

PK: I nie zawsze przynosi dobre owoce.

ze sceny grożąc: „ja się na was wszystkich jesz‑

PN: Tyle, że tutaj akurat mamy do czynie‑

cze odegram”, albo Don

nia z jakąś syntezą: „tajemnicza wyspa”, wie‑

John z Wiele hałasu o nic,

dza i władza stanowiące razemną postać. Pro‑

o którym z kolei mówi

spero nauczył się dwóch rzeczy: nie lekceważyć

się, że „później się nim

polityki, ale też i nie dominować jej całkowi‑

zajmiemy”. Na pierwszy

cie. Nie pacyfikować wolności. Zwraca pani

Czyli można zało‑ żyć, że magiczny początek Burzy został już przez nich zapomniany. Zapomniany po to, aby mogli rozpo‑ cząć nowe życie. Prospero celowo prowokuje prze‑ szłość, następnie gani ją, a jeszcze później rozgrze‑ sza (oraz, jak pan słusznie zauwa‑ żył, w kółko myśli o śmierci).

rzut oka w Burzy jest

uwagę w swoim wstępie, że w gruncie rzeczy

podobnie: „proszę wejdź‑

Miranda nigdy nie pyta Prospera o pozwolenie

cie”, zachęca Prospero,

na zamążpójście, co było rzeczą zupełnie nie‑

„rozgoście się, a z tobą,

bywałą. Ona ma po prostu autonomię w tym

Antonio, jeszcze sobie

względzie. Dzięki ustaleniu tych dwóch rzeczy:

porozmawiam”. A jed‑

że nie wolno pacyfikować wolności oraz że poli‑

nak w tym wypadku brak

tyka jakoś się liczy, Prospero odkrywa właściwy

pojednania z bratem sza‑

moment przekazania władzy młodym. Mło‑

lenie obciąża finał sztuki.

dym, czyli komu? Młodym, którzy niczego nie

To jeden z głównych

pamiętają, którzy nie chcą niczego pamiętać. On

problemów

się spodziewa, że młodzi nie będą już wracać

Prospera

i my przejmujemy ten

do starych spraw i nie będą ich dalej rozdrapy‑

ciężar od niego. Współ‑

wać. Czyli można założyć, że magiczny począ‑

uczestniczymy w drama‑

tek Burzy został już przez nich zapomniany.

cie Prospera, który pra‑

Zapomniany po to, aby mogli rozpocząć nowe

gnie pojednania i który

życie. Prospero celowo prowokuje przeszłość,

inscenizuje te wszystkie

następnie gani ją, a jeszcze później rozgrzesza

szalone czyśćce, prze‑

(oraz, jak pan słusznie zauważył, w kółko myśli

prowadza Antonia przez

o śmierci). Czy Burza nie jest przypadkiem opo‑

doświadczenia graniczne,

wieścią o polityce „grubej kreski”?

i wszystko to nie przy‑

AC: Raczej o naiwności takiej polityki...

nosi żadnego, absolutnie

PK: To jest marzenie ludzi starych, że młodzi

żadnego skutku. To dra‑

nauczą się na ich błędach i swoich własnych

matyzuje, a właściwie

błędów już nie popełnią. Marzenie bardzo stare,

tragizuje finał sztuki.

które się zazwyczaj nie sprawdza. Jeżeli tak

PK: Tu trzeba dodać, bo państwo nie widzieli

interpretować pojęcie „grubej kreski”, to każde

przedstawienia, że jest tam bardzo ciekawa

pokolenie marzy o tym samym i popełnia ten

scena, w której Prospero przebacza Antoniowi,

sam błąd. Ale popatrzcie państwo, że tutaj ani

ale nie może tego wykrztusić. Jąka się i wresz‑

razu jeszcze – jeśli dobrze pamiętam – nie padło

cie szczeknie to „przebaczam”, ale jakby czekał

imię dość istotne w tej sztuce.

na to, że brat coś powie, zareaguje. W rzeczy‑

PN: Ferdynanda.

wistości jednak nie czeka, bo w tej inscenizacji

PK: Nie, Kalibana.

Antonio jest tylko marionetką w rękach Pro‑

PN: A no właśnie.

spera. Ale to, że samo słowo „przebaczam” nie

PK: Przecież to następca tronu tej wyspy.

jest w stanie przebić się przez wargi Prospera

Ferdynand z Mirandą wyjeżdżają rządzić

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


109 Mediolanem, a potem prawdopodobnie połą‑

facet, bo on nie ma płci. On jest dowodem

czonymi królestwami Mediolanu i Neapolu,

na to, że Prospero panuje nad wyspą białą

a władcą tej tajemniczej wyspy – jak pan o niej

magią, że za pomocą Ariela osiąga dobro. Tak

powiedział – zostaje ktoś zupełnie do nich nie‑

strzelam.

podobny. Zresztą dziękuję panu bardzo, jakoś

PK: Czysty duch i czysta cielesność.

mi to nigdy nie przyszło do głowy, ale przez to,

Co do sensu tej słynnej frazy istnieje jednak

że pan wspomniał tytuł książki Juliusza Ver‑

wciąż wiele sporów, a my wybraliśmy po prostu

ne’a, uświadomiłem sobie, że przecież kapitan

jedną z możliwych wykładni.

Nemo nie jest nikim innym jak Prosperem,

AC: To jest jedna z dwóch scen, w której

to jawna inspiracja Burzą. Nemo włada przy

Prospero się do czegoś przyznaje, nie bierze

pomocy nauki. To są wspaniałe odkrycia tech‑

w posiadanie, nie zastrzega, ale właśnie przy‑

niczne, bo takie czasy, ale w gruncie rzeczy jest

znaje się... ja bym przekładu Piotra nie wymie‑

czarownikiem i mamy tę wyspę przez niego

niła na inny... Ale przepraszam, zamyśliłam

rządzoną, a on manipuluje rozbitkami. Ale

się nad tym, co pan powiedział o „grubej kre‑

wróćmy do tego Kalibana, który jest też wcie‑

sce” i wydaje mi się, że decyzję o takiej kresce

leniem mitu o początku ludzkości, o powrocie

musi podjąć pokolenie, którego ona dotyczy.

do pierwszego dnia. Jakież ogromne trudno‑

Gdyby to Prospero mógł zdecydować, że młode

ści mamy z tą postacią dzisiaj, by nie popaść

pokolenie zacznie od nowa, to by to była bar‑

w naiwną, postkolonialną moralność i nie zro‑

dzo krucha wiara. Prospero może rozgrzeszyć

bić z Prospera białego prześladowcy. Kaliban

tylko te winy, które popełniono wobec niego,

to nie jest, ot tak po prostu, jakieś królewiątko

co, jak dowodzi finał sztuki, nie do końca mu

afrykańskie, które potem będzie handlować

się udaje. To, co ofiarowuje młodemu pokole‑

swoimi własnymi pobratymcami. Jeżeli go

niu jest niesłychanie ulotne. Być może będą

wyrwiemy z metafory i włożymy w konkrety

żyli długo i szczęśliwie, a być może Ferdynand

historyczne, to zrobi się nam strasznie mały.

w Neapolu otrząśnie się z tych wydarzeń

Zdaje mi się, że Kaliban jest o wiele ciekawszy

i powie: zaraz, zaraz, przecież ja się wtedy prze‑

i bogatszy.

straszyłem, straciłem ojca, później były jakieś

PN: Tak, naturalnie. Ja bym powiedział, przeciągając kołderkę na swoją stronę, że Kali‑ ban to jest cielesność samego Prospera. On nie

nimfy, śpiewy... PN: … no a ta cała Miranda wcale taka piękna nie jest.

może się od Kalibana uwolnić i dlatego musi

AC: …w ogóle wszystko stało się w ciągu

go ze sobą zabrać. Tam jest taki moment, gdy

trzech godzin. Przecież to czyste szaleństwo!

wszyscy mówią: „weźmy go ze sobą, pokażemy

Ktoś mnie porwał, odurzył. Dalszy ciąg tej histo‑

w cyrku za pieniądze”, a Prospero mówi „nie

rii zależy od wyobraźni reżysera, czytelnika –

ruszać, to jest moje”, czyli „nie możecie sobie

a ci mają więcej czasu na myślenie.

tego wziąć”. „To jest moje”, moja cielesność,

PN: Ale czy nie jest tak u Audena? W Morzu

„ciało z ciała mego”. Po angielsku jest to bar‑

i zwierciadle pisze o tym bez woalki, że ta ich

dzo dobrze widoczne: This thing of darkness

miłość bardzo szybko im przejdzie. Tylko

I /Acknowledge mine (V, i, 275–76). Nie wiem,

Auden dołącza do tego jeszcze jedne element:

jakim cudem, ale lepiej od Piotra Kamińskiego

starzenie się. W tłumaczeniu Barańczaka

oddaje ten niuans Słomczyński: „to stworzenie

brzmi to tak: „Czy Ferdynand wciąż będzie

mroczne /Do mnie należy”, co znaczy, że nie

szalał za swoją Mirandą /Powszednią jak poń‑

sposób się z niego wyplątać, że to popsute

czocha? Czy Miranda, kiedy przestanie /Być

i psujące się ciało – „darkness”! – będzie z nim

zakochaną gąską, kiedy już jej zezwyczajnieje

do jego – ciała i Prospera – ostatnich chwil.

/Ferdynand i cały jego nowy wspaniały świat,

Z drugiej strony, Ariel to jest kolejny facet,

/Będzie nadal wpadać w ekstazę z powodu

o którym nie mówiliśmy dzisiaj. Facet? Żaden

samego istnienia?”


110 AC: Tak, to może być taki naturalny pro‑

powieści czy opery. Boy o tym pisał. Jednak

ces wzajemnego znudzenia i starzenia się, ale

wracając do pytania czy Burza jest komedią

można to też przekuć w oskarżenie wobec

czy nie, pamiętajmy o jednej, bardzo konkret‑

Prospera.

nej rzeczy. Ścisły podział na tragedie, kroniki i komedie, jest formalny, stary. Dziś odchodzi

PN: Ano tak. AC: Prospero oboje zmanipulował, wręcz

się już od niego i zdarzają się wydania obalające

wpędził w ten związek. Auden mówi również

mit zrodzony z pierwszego wydania. Można

o porażce wychowawczej Prospera, który

się wręcz zastanawiać, czy Makbet i Król Lear

nikogo nie wychował: ani brata, ani córki, ani

nie należą do kronik, czy nie należałoby ich

Kalibana.

wstawić przed tragedią o Królu Janie. Nie wia‑

PK: W tym ostatnim przypadku wprost się

domo w którą stronę chwieją się niektóre sztuki,

do tego przyznaje: że wobec tej rośliny ogrodnik

np. Burza czy Miarka za miarkę, i właściwie

jest bezradny.

jedynym kryterium, jakie przyjmujemy przy

AC: Tak., „wiedział, ale uczyć nie umiał.”

ich podziale, jest happy end zależny od owej

To jest ta kluczowa diagnoza. Chyba, że przyj‑

decyzji: w którym momencie przerywamy.

miemy, że to jest w ogóle niemożliwe, że to się

W niektórych wydaniach używa się kategorii

nikomu nie udaje.

tragikomedii i do niej wpisuje tych kilka pro‑

PN: „Czy mnie słuchasz?”, Dost thou attend

blematycznych sztuk, które nie są ani bardzo

me? – chyba ze cztery razy pada to pytanie adre‑

wesołe, ani bardzo smutne – za co my uwiel‑

sowane do biednej Mirandy, która potwierdza

biamy Szekspira i za co Francuzi go nie znoszą,

„no słucham, słucham. Ile można”. Your tale, sir,

bo oni nie cierpią mieszania gatunków. Jak

Happy end zależy od miejsca, w któ‑ rym zatrzyma się historię. Wszystkie opowieści bardzo tragiczne można – Otella też, po pierw‑ szym akcie na przy‑ kład – skończyć w takim miej‑ scu, żeby wszystko wyglądało na happy end, i oni potem będą żyli długo i szczęśliwie. Dekada Literacka 2/3 (251/252)

smutno, to smutno, a jak wesoło, to wesoło.

would cure deafness! AC: I to jest to powra‑ cające

pytanie:

PN: Dlatego oddają go prozą.

czy

PK: To inny, ciężki problem. Może jednak

my w ogóle możemy

być tragedia, która dobrze się kończy, ale ponie‑

wychować

następne

waż cały ton utworu jest tragiczny i nie ma tam

pokolenie?

Czy

nas

żadnego efektu komicznego, jawnego buffo,

można było lepiej wycho‑

to nazywa się go tragedią. Nie zakończenie

wać? Czy ten nowy wspa‑

determinuje podtytuł, ale ogólny ton opowieści.

niały świat już był, czy

Doskonałym przykładem jest tutaj Cyd Cor‑

dopiero będzie...

neille’a, emblematyczna wręcz sztuka gatunku

PK: Happy end zależy

francuskiej tragedii klasycznej, która w pierw‑

od miejsca, w którym

szym kształcie nosiła podtytuł „tragikome‑

zatrzyma się historię.

dia”. Corneille zaryzykował tę dwuznaczność,

Wszystkie

opowieści

to migotanie, i straszliwie za to oberwał od Aka‑

bardzo tragiczne można

demii. W drugim wydaniu położył zatem uszy

– Otella też, po pierwszym

po sobie, poprawił sztukę w wielu miejscach

akcie na przykład – skoń‑

i nazwał ją „tragedią”. Dlatego z Szekspirem

czyć w takim miejscu,

Francuzi mają po dziś dzień wielkie problemy.

żeby wszystko wyglądało

Dostrzegają w nim barbarzyńcę, bo uważają, że,

na happy end, i oni potem

jak to powiadają. nie miesza się ścierek i ręczni‑

będą żyli długo i szczęśli‑

ków. A my kochamy go właśnie za to.

wie. Lepiej się nie zastana‑

AC: Tak, ale to też czasami zaciemnia roz‑

wiać, jak będą wyglądały

wiązanie akcji. Wiemy, co się dzieje z elitą, ale

te cudowne

małżeń‑

co z Kalibanem – już nie. Są takie dziewięt‑

stwa, którymi kończą

nastowieczne landszafty, na których Kaliban

się

siedzi na skale, nad brzegiem i przygląda

sztuki

teatralne,


111 się odpływającej flocie. Na niemych filmach

grozi Kalibanowi. Tak reagują niziny społeczne,

niezdarnie wdrapuje się na statek, wyraźnie

czyli Stefano i Trynkulo, ale czymś podobnym

zaniepokojony tym, że nie zdąży, że zostanie

grozi mu Antonio – pójdzie na wagę, po przy‑

na brzegu, jak jakaś zapomniana walizka...

stępnej cenie... Nie wiemy czy ta groźba jest

Jeżeli Kaliban nie istnieje, a jest jedynie, jak pan

realna, czy Prospero go od tego uchroni, czy go

mówi, częścią Prospera, tak czy inaczej popły‑

wyda na pośmiewisko, czy pozwoli mu zostać

nie do Europy...

na wyspie...

PN: Prospero nie może go zostawić. Chętnie by to zrobił, ale nie może.

PN: Ja mam poczucie, że to jest happy end. Stefan Kubiak: Pan Piotr Kamiński z lekce‑

PK: Jednocześnie próbuje uwolnić Ariela.

ważeniem opowiedział o interpretacji postko‑

PN: Próbuje go uwolnić na tyle, na ile można

lonialnej. Niewątpliwie, gdybyśmy politycznie

uwolnić się od swojego ducha.

do tego podeszli, sprymitywizowalibyśmy całą

PK: Zabawne, zauważcie państwo, że w sztuce

sztukę, ale czy możemy

jest bardzo wyraźnie odegrana scena pożegnania

sobie pozwolić na zlek‑

z Arielem. PN: Odłączenie nie tylko od ducha, ale i od mocy.

ceważenie tego zagad‑ nienia? Burza została napisana pięć lat po zało‑

PK: Pożegnanie z Arielem jest skonsumo‑

żeniu Jamestown w Vir‑

wane na scenie, a pożegnanie z Kalibanem

ginii, więc Anglia znała

nie. Tutaj również trzeba się zastanowić, czy

już Indian, a Pokahontas

Szekspir tak postanowił, czy coś zaniedbał, czy

zdążyła odwiedzić Lon‑

ma to jakiś głębszy sens, czy zostawił te otwarte

dyn. Postać Kalibana

pytania umyślnie. Męczmy się teraz.

w interpretacji postko‑

AC: Jeśli Kaliban jest na statku, po powro‑

lonialnej jest tutaj klu‑

cie mogą wystawić go na pokaz. U Szekspira

czowa. Kaliban jako ten

to częsty motyw. Pewnie nieraz przechodził

inny, obcy. Pierwotny,

obok klatek z egzotycznymi zwierzętami nad

skolonizowany człowiek,

brzegiem Tamizy. O takiej klatce mówi też

do którego Prospero pod‑

w finale Makbet: unika Macduffa, dopiero lęk

chodzi negatywnie. Pan

przed obnażeniem, wyszydzeniem popycha go

Piotr Nowak mówił tutaj

do walki. PK: Podobna obawa przesądza o losie Kle‑

Nie ma potrzeby, aby mnożyć teraz te obrazy, ale one niewątpliwie dręczą samego Szekspira, wiele z jego postaci boi się publicznego upodlenia. W Burzy upodlenie cały czas grozi Kalibanowi.

o pacyfikowaniu wolności i Prospero poskra‑ mia tę wolność Kalibana i Ariela.

opatry. To na pewno wypływa z doświadcze‑

PN: Lub poskramia samego siebie.

nia Szekspira, który ogląda poniżenie nie tylko

PK: Zostańmy przy tym teatralnym roz‑

ludzi, ale i zwierząt. Motyw okrutnej rozrywki

trojeniu jednej postaci, gdzie trzy twarze

szczucia psów na niedźwiedzie dobitnie nim

jednej osoby są widoczne na scenie. Jeste‑

wstrząsnął. Dla zabawy motłochu przykuwa

śmy w teatrze, gdzie nas zabawiają, udając,

się żywego niedźwiedzia do pala i szczuje psami,

że te postacie naprawdę istnieją i coś znaczą.

które żywcem rozszarpują zwierzę na strzępy.

Nie twierdzę wcale, że nie ma w tym wspo‑

Widowiska te urządzano na sąsiednim podwó‑

mnianych przez Pana treści, nie chcę jedynie

rzu. Szekspir jest tak wstrząśnięty tym obra‑

popaść w anachronizm, stosując do sztuki

zem, że w kilku sztukach ten temat powraca,

napisanej czterysta lat temu nasze własne

np. w Wieczorze Trzech Króli i w Makbecie.

doświadczenia, poglądy i wykształcony

AC: Nie ma potrzeby, aby mnożyć teraz

przez te stulecia profil etyczny; wykładnię

te obrazy, ale one niewątpliwie dręczą samego

post‑kolonialną do sztuki powstałej w cza‑

Szekspira, wiele z jego postaci boi się publicz‑

sach, gdy kolonizacja dopiero się zaczyna.

nego upodlenia. W Burzy upodlenie cały czas

Istotne jest, że Szekspir bierze w tej sztuce


112 na warsztat ogromny problem filozoficzny

Arnold Toczyski: A propos wątku Prospera

i moralny, jaki stanowi nagłe spotkanie cywi‑

i Kalibana. W latach dziewięćdziesiątych miała

lizacji z dzikością. Dopiero co załatwiono

miejsce inscenizacja Burzy w reżyserii Laco

kwestię „czy kobieta ma duszę?”, aż tu nagle

Adamika. Jeden z aktorów grał i Prospera

pojawia się obcy, Indianin, który niby ma dwie

i Kalibana, Adamik również mówił o złącze‑

ręce i dwie nogi, ale czy aby na pewno jest

niu obu tych postaci. Chciałem zapytać pana

człowiekiem? I czy on ma duszę? Nie chcę,

o aktualną inscenizację Burzy w Teatrze Pol‑

by nasze odpowiedzi zdobyte wielkim trudem

skim, opartą na pana tłumaczeniu. Prospero

przez te czterysta lat, wkładać na barki tej

grany przez Andrzeja Seweryna jest tam poka‑

sztuce, bo nie tak była ona pomyślana. Takie

zany inaczej, bo jego magia jest powiązana

odpowiedzi ją zmiażdżą. Ciekawiej jest zadać

z alkoholem. Chciałem zapytać na ile nowa

sobie pytanie: co ta obcość, dzikość znaczy

interpretacja mogła wynikać z pańskiego

w jej kontekście? Szekspir starannie dba o to,

tłumaczenia?

by kwestia ta nie była jednoznaczna. Pro‑

PK: Sądzę, że to niemożliwe, ponieważ reży‑

spero opowiada, a Miranda potwierdza (tam

ser warszawskiego spektaklu jest Anglikiem,

są zabawne problemy edytorskie, bo pewne

nie zna języka polskiego, zatem nie czytał prze‑

kwestie Mirandy długo przypisywało się

kładu, a swój projekt przygotował pracując

Prosperowi), że na początku nie było żad‑

na oryginale. O ile wiem, z doświadczeń z Wie‑

nego problemu. Sam Kaliban mówi: „pieściłeś

czorem Trzech Króli, oraz z moich własnych

mnie, głaskałeś, poiłeś”, ale w końcu popeł‑

doświadczeń z pracy przy Cydzie, gdzie było tak

nia zbrodnię. Szekspir zadbał o to, by w tych

samo, asystent tłumaczy reżyserowi przekład

stosunkach była ostra cezura. Kaliban pró‑

z powrotem na język oryginału, żeby sprawdzić

buje zgwałcić Mirandę, a potem przyznaje się

jak rozkładają się akcenty i czy wszystko mu

do zła, mówiąc wprost: „czegoś się wtrącał?

odpowiada. Natomiast ta współczesna inter‑

Zaludniłbym wyspę Kalibanami!”. Element

pretacja Burzy jest bardzo oryginalna i ciekawa,

zła w samym Kalibanie jest bardzo wyraźny.

zgodna z duchem czasów. Można się z nią spie‑

Nie jest tak, że zły, biały człowiek przyjeżdża

rać, ale na pewno jest szalenie spójna. Wszystko

i kolonizuje dobrego dzikusa. Szekspir takich

się dzieje w mieście współczesnym i Prospero

błędów nie popełniał.

jest nie tyle wygnanym księciem, co człowie‑

SK: Zgadzam się, że nie można wkładać

kiem, który wszystko stracił. Jest kimś na dnie,

dzisiejszych poglądów między linijki Szek‑

bezdomnym, nazwijmy rzeczy po imieniu –

spira. Natomiast uważam, że ta sztuka jest

menelem, strąconym w jakiś porzucony, stary

przyczynkiem do zrozumienia pewnych proce‑

basen, gdzie inni włóczędzy śpią po kątach.

sów. Na początku stosunki białych z Indianami

Z pewnością są w tej sztuce trzy realne postacie:

są poprawne, a dopiero później...

Prospero, Kaliban, który jest innym bezdom‑

PK: Psują się, gdy wchodzi w grę największy

nym, leżącym pod ścianą i można się domyślać,

wróg pokoju, czyli konflikt interesów. O India‑

że Prospero rzeczywisty bardzo się nad tym

ninie wspomina się zresztą w sztuce, co suge‑

rzeczywistym pijakiem znęca. Trzecią posta‑

ruje, że Kalibana załadują na statek, żeby na nim

cią jest dziewczyna, prawdopodobnie również

zarobić. Na biedaka nikt nic nie wyda, powiada

prawdziwa, Miranda, ale nie ma podstaw, by się

Trynkulo, a pokaż motłochowi strupieszałego

domyślać, że jest ona naprawdę córką tego

Indianina, to wydadzą na niego w cyrku masę

Prospera. Prospero rozwija wielką opowieść

pieniędzy. Szekspir nigdy nie lekceważy tego

o swojej klęsce i odgrywa zemstę. Pomyślałem

typu tematów i stara się, aby to migotało, żeby

sobie nawet, że – jak bohaterowie Becketta –

było ciekawie, żebyśmy mogli w tej chwili kłócić

on odgrywa cały ten rytuał dzień w dzień, jak

się, która z tych twarzy, które z tych lusterek

człowiek, który przegrał, został strącony z tronu

na brylancie świeci najjaśniej.

ludzkiej godności i za wszelką cenę znów nań

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


113

Z pewnością są w tej sztuce trzy realne postacie: Prospero, Kaliban, który jest innym bezdomnym, leżą‑ cym pod ścianą i można się domy‑ ślać, że Prospero rzeczywisty bar‑ dzo się nad tym rzeczywistym pijakiem znęca. Trzecią postacią jest dziewczyna, prawdopodobnie rów‑ nież prawdziwa, Miranda, ale nie ma podstaw, by się domyślać, że jest ona naprawdę córką tego Prospera. Piotr Nowak – filozof, adiunkt w Katedrze Filozofii na Uniwersytecie w Białymstoku, redaktor kwartalnika „Kronos”, wydawca.

Anna Cetera – szekspirolog w Instytucie Anglistyki UW, autorka kilkudziesięciu prac z zakresu przekładu lite‑ rackiego i interpretacji dramaturgii szekspirowskiej, oraz monografii Enter Lear: The Translator’s Part in Performance (2008) i Smak morwy: u źródeł recepcji prze‑

się wspina. Podobnie jak my odbywamy w gło‑ wie kompensacyjne dialogi z naszymi wrogami, dzięki którym leczymy własne krzywdy, tak Prospero rozmawia ze swoim upokorzeniem, nędzą, stale podlewając to wódką i wywołując z przeszłości postaci, które go kiedyś skrzyw‑ dziły. Te postaci są piękne, gładkie, są jak pier‑ roty z białymi twarzami. Pojawiają się, gdy Prospero sobie tego życzy i znikają, gdy odsyła je za kulisy. W tym momencie pojawia się w sce‑ nografii aluzja do oryginalnej sceny szekspirow‑ skiej: gdy demony z przeszłości wracają do kur‑ tynek w głębi, zza których wychodzą, więdną jak marionetki, którym odczepiono sznurki. Wszystkie rytuały, jakie Prospero odgrywa,

kładów Szekspira w Polsce (2009). Z Piotrem Kamińskim współpracuje od 2008 roku. Piotr Kamiński – dziennikarz RFI, wieloletni współpra‑ cownik Polskiego Radia, tłumacz, krytyk francuskiego miesięcznika muzycznego „Diapason”, współpracownik radia France‑Musiques. Wyjechał do Francji w listopadzie 1981 roku na zaproszenie Romana Polańskiego, by powtó‑ rzyć tam inscenizację sztuki Amadeusz Petera Shaffera zrealizowaną przedtem w Teatrze na Woli z Tadeuszem Łomnickim w roli Salieriego. Po wprowadzeniu stanu wojennego został we Francji, gdzie opublikował m.in. cztery edycje przewodnika płytowego Indispensables du CD Classique (Fayard, 1993–96). Autor największego polskiego i francuskiego przewodnika operowego Tysiąc i jedna opera (PWM 2008, wyd. franc. Fayard 2003, nagroda im. W. Bogusławskiego za najlepszą książkę teatralną roku 2008). Tłumacz m.in. S. Becketta, R. Chandlera i J. Geneta, a także Wisławy Szymborskiej na francuski. Współpracował z Andrzejem Sewerynem przy jego inscenizacjach (Le Mal

aby odbudować siebie i swoją godność, za każdym

court Jacques’a Audibertiego, Teatr Vieux Colombier 2000,

razem kończą się zupełną klęską, tak jak wszelki

Tartuffe Moliera, TVP 2002, Wieczór Trzech Króli Szekspira,

los ludzki. Wszystkie nasze wysiłki, by zbudować siebie, nieuchronnie kończą się tak samo.

Komedia Francuska 2003, Ryszard II Szekspira, Teatr Narodowy, 2004). Odznaczony w roku 1997 francuskim orderem Sztuki i Literatury.


114

Po koncercie Świetlików nieznany dotąd sprawca zniszczył sto‑ jącą przed elektrownią – siedzibą Galerii Arsenał – Perłę Maurycego Gomulickiego, tocząc ją kilkadzie‑ siąt metrów po asfalcie i obijając o ogrodzenie.

Maurycy Gomulicki, Perła, 2009, fot. M. Zaniewski

Monika Szewczyk – dyrektor i kurator Galerii Arsenał, w której od 20 lat realizuje swój autorski pomysł na pokazywanie sztuki najnowszej. W 1997 r. w ankiecie tygodnika „Polityka” białostocki Arsenał został uznany za najlepszą samorzą‑ dową instytucję kultury, zajmującą się promocją sztuki współczesnej. W 2010 roku zajął trzecie miejsce w ran‑ kingu na najlepszą galerię publiczną w Polsce. Joanna Dolecka – studiuje filozofię na Uniwersytecie w Białymstoku, menadżerka, dziennikarka, animatorka działań społecznych i kulturalnych, zawodowo związana z Galerią Arsenał.

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


115

Rozmowy graniczne

Nie nosić żalu zbyt długo Rozmowa z Moniką Szewczyk, dyrektor Galerii Arsenał w Białymstoku Joanna Dolecka: Po koncercie Świetlików nie‑

wątpliwości, gdy praca ma charakter inte‑

znany dotąd sprawca zniszczył stojącą przed

raktywny. Gdyby Maurycy miał taki pomysł,

elektrownią – siedzibą Galerii Arsenał – Perłę

zrobiłby piłkę futbolową. Perła została wyko‑

Maurycego Gomulickiego, tocząc ją kilkadzie‑

nana przy udziale młodzieży podczas warsz‑

siąt metrów po asfalcie i obijając o ogrodzenie.

tatów w Domu Pracy Twórczej na Wigrach,

Jak to przyjęłaś?

czyli w trakcie działania społecznego. Ale

Monika Szewczyk: To był cios. Wszystko,

w niesłusznym.

to działanie ma nas łączyć w słusznym, a nie co robimy w galerii, jest zawsze robione dla ludzi. Wszystkie nasze projekty w przestrzeni

J.D.: To, co tworzy markę białostockiego Arse‑

publicznej to gesty wobec mieszkańców Białe‑

nału, to wychwytywanie idei w momencie ich

gostoku. Zniszczenie nastąpiło w czasie kon‑

wyłaniania się, swoiste laboratorium sztuki

certu Świetlików, na który nie przyszły jakieś

najnowszej. Czemu przetoczenia Perły nie

męty społeczne, ale kulturalni ludzie, nasza

potraktować jako spontanicznego performan‑

publiczność, nasi goście. Zaprosiliśmy ich

ce’u? Gdzie jest granica, której przekraczać nie

do siebie, dla nich zorganizowaliśmy koncert

wolno?

po to, żeby rozszerzyć naszą ofertę, żeby jeszcze więcej osób zainteresować naszym programem,

M.S.: Jeżeli ktoś odrywa głowę praczce1, to nie

żeby im było u nas milej. To jest taka sytuacja,

masz wątpliwości, że to wandalizm, a nie dzia‑

kiedy zapraszasz kogoś do domu, przygotowu‑

łanie artystyczne. Działanie w przestrzeni

jesz dobrą kolację, a ten ktoś wychodząc, złośli‑

publicznej – wtedy gdy mówimy o sztuce

wie dewastuje ci ogródek. To bolesne, po prostu.

– wymaga szczególnej delikatności. Nie chcę przez to wykluczyć działań radykalnych, ale

J.D.: W komentarzach po tym zdarzeniu poja‑

podkreślić, że taka obecność w mieście wymaga

wiły się też takie głosy, że wielka biała kula

wrażliwości i mądrości i trzeba wiedzieć, czemu

na trawie to zaproszenie do wspólnej zabawy,

działanie ma służyć. Granice w sztuce… są po to,

potoczenia jej dalej. Umieszczasz coś w prze‑

by je przesuwać, są zawsze w innym miejscu,

strzeni publicznej, należącej do wszystkich,

tak, jak definicje sztuki są po to, by kolejne

a jednocześnie spodziewasz się, że pozostanie

prace im przeczyły. Ale w tym konkretnym

nietykalne?

przypadku, podobnie jak przy zniszczeniu

M.S.: Perła jest publiczna w tym sensie, że jest

1. Rzeźba Praczki Stanisława Horno‑Popławskiego z 1938

upubliczniona. Nie została zrobiona po to, by ją toczyć. Artysta z reguły nie pozostawia

roku. Od 1945 roku stoi w parku Planty w Białymstoku. W ciągu ostatnich kilkanastu lat była systematycznie dewastowana.


116

Tęczy Julity Wójcik, nie mieliśmy do czynienia

J.D.: A jednak trudniej domalować wąsy Mona

z performancem, bo nie mieliśmy do czynie‑

Lisie niż pomazać współczesną pracę. Mówiąc

nia z decyzją artysty. Ciągle nam się wydaje,

„trudniej”, mam na myśli respekt, który trzeba

że praca twórcza to zestaw przypadkowych,

przezwyciężyć. Dlaczego sztuka współczesna

„spontanicznych”, czyli bezmyślnych gestów.

jest dziś oblężoną twierdzą?

J.D.: Niedawno Umaniec2 podpisał dzieło ame‑

M.S.: Lekceważenie, niechęć do sztuki najnow‑

rykańskiego malarza Marka Rothko, twier‑

szej jest ciężką naszą przypadłością. Myślę,

dząc, że w ten sposób zwiększy wartość dzieła.

że jest ona bardziej widoczna w krajach post‑

Czy jego yellowizm to wandalizm czy jeszcze

komunistycznych. „W świecie” nie tylko świa‑

sztuka?

domość własności jest troszeczkę inna, ale i stosunek do sztuki. Wychodzą lata zaniedbań.

M.S.: To jest interesujący chłopak, szkoda

Wystarczy porównać filmy cudownego skądi‑

tylko, że jego aktywność na polu sztuki nosi

nąd Barei z Gustami i guścikami Agnes Jaoui.

znamiona takiej desperacji. Nie łatwo jest być

Ale brak autorytetu i zainteresowania sztuką

artystą, szczególnie na początku drogi, często

nie muszą prowadzić do zniszczeń. Według

towarzyszy temu poczucie samotności, dzia‑

mnie momentem przełomowym była dewa‑

łania w pustce, strachu przed przegapieniem

stacja prac Uklańskiego przez Olbrychskiego

swoich 5 minut. Antidotum na „niewidzialność”

w Zachęcie. Żenujący akt, mający skupić uwagę

ma być działanie radykalne, aczkolwiek w tym

na jego autorze, a jednocześnie ewidentne

przypadku niespecjalnie świeże i nowatorskie.

działanie marketingowe, dające zielone świa‑

Opowiadał mi kiedyś Mikołaj Smoczyński,

tło kolejnym wandalom szukającym rozgłosu.

że na jednej z wystaw Edward Krasiński przy‑

To działanie otworzyło oczy różnym grupom,

kleił swoją niebieską linię do jego pracy, było

na przykład politykom, uzmysławiając łatwość,

to następnie przedmiotem negocjacji między

z jaką można zyskać zainteresowanie mediów

artystami, ale praca nie została zniszczona.

poprzez dewastację czegoś w galerii – a u nas

To nie jest tak, że obraz Rothko zyska na inter‑

zainteresowanie mediów jest najważniejsze.

wencji innego artysty, ale czy zyska na tym

Nie porównywałabym natomiast tych zdarzeń

Umaniec?

do sytuacji z Perłą. W tym drugim przypadku

2 Umaniec jest współautorem koncepcji zwanej „yellowi‑ zmem”, wyrażającej emocje w kolorze żółtym i nie uważającej się za sztukę ani za antysztukę. W galerii Tate Modern w Londynie dopisał on na muralu Marka Rothko w październiku 2012 roku: „Vladimir Umanets, a potential piece of yellowism” (Władimir Umaniec: potencjalne dzieło yellowizmu). Mark Rothko uwa‑ żany jest za jednego z najważniejszych powojennych

jest to prostackie, bezmyślne zniszczenie. Kie‑ dyś Zbyszek Warpechowski napisał w jednej ze swoich książek o nienawiści do sztuki. Pomy‑ ślałam wtedy, że przesadza, że przecież ludzie bywają obojętni wobec sztuki, ale nie mają powodu jej nienawidzić. Po latach skłaniam się jednak do przyznania mu racji.

amerykańskich twórców ekspresjonizmu abstrakcyj‑ nego. W tym roku obraz Rothko Pomarańczowy, czer‑ wony, żółty sprzedano na aukcji w Nowym Jorku za blisko 87 mln dolarów, co jest najwyższą ceną zapła‑ coną za dzieło sztuki nowoczesnej.

Dekada Literacka 2/3 (251/252)

J.D.: Dlaczego to niezrozumienie nie dotyka literatury czy teatru?


117 M.S.: Ponieważ sztuka wizualna operuje więk‑ szym skrótem i jest zdecydowanie bardziej radykalna. Paradoksalnie, ludzie zajmujący się sztuką wizualną nie mają problemu z awangar‑ dowym teatrem czy muzyką, często się na nich dobrze znają. Kiedy historycy sztuki, specja‑ lizujący się w sztuce renesansowej, nie rozu‑ mieją sztuki współczesnej, to przykre, ale mogę to zrozumieć. Ale to, że awangardziści innych dziedzin sztuki nie akceptują sztuki współcze‑ snej, jest naprawdę smutne. Jarosław Suchan nazwał to kiedyś rozmijaniem się awangard. J.D.: Czy marka galerii gwarantuje spotkanie z dobrą sztuką?

Lekceważenie, niechęć do sztuki najnowszej jest ciężką naszą przypadłością. Myślę, że jest ona bardziej widoczna w krajach postkomunistycznych. „W świecie” nie tylko świadomość własno‑ ści jest troszeczkę inna, ale i sto‑ sunek do sztuki. Wychodzą lata zaniedbań.

M.S.: Tak, gwarantuje, a w każdym razie powinna, ale to nie znaczy, że zawsze będziemy usatys‑

J.D.: Perła owinięta w brezent czeka na kosz‑

fakcjonowani. Nie wszystko musi się podobać.

towną renowację. Tymczasem na budynku

Rzecz w tym, żeby nie budować w sobie oporu

galerii pojawił się baner Elżbiety Jabłońskiej

przed sztuką i nie rezygnować z następnych

Nie licz na nic. To prowokacja czy odpowiedź

kontaktów. Żeby nie przychodzić z takim

na wandalizm?

nastawieniem, że my wiemy lepiej i jesteśmy cwańsi od tego artysty, który na pewno chce

M.S.: Ta praca jest trochę prowokacyjna, ale

nas wpuścić w maliny, bo to się bardzo rzadko

i kontekstowa. Gdybym jednak rzeczywiście

zdarza. Wśród artystów też są kabotyni, ale ich

chciała odpowiedzieć na zniszczenie Perły,

nie zapraszamy do wystaw.

to nie robiłabym już kolejnego koncertu, tym razem Paristetris, przeznaczając środki

J.D.: Jak wybierasz tych, których warto pokazać?

na renowację. Jesteśmy instytucją publiczną

M.S.: To pytanie o kuchnię. Mój ojciec, kiedy

karać za wygłup jednej osoby, która, mam

go pytałam, ile pieprzu czy soli dosypać

nadzieję, bardzo się teraz wstydzi tego, co zro‑

do potrawy, odpowiadał: do smaku. I trochę tak

biła. Co do pracy Elżbiety Jabłońskiej, jest gru‑

i jesteśmy dla publiczności, nie będziemy jej

jest. To jest taka branża, że musisz cały czas

dzień, skończyliśmy sezon, w jednym budynku

pracować, coś przepracowywać, ciągle się roz‑

jest remont, drugi czeka na remont, co jest dla

wijać, nie popadać w rutynę, nie przywiązywać

mnie sytuacją przytłaczającą. Napis Eli Jabłoń‑

się do prostych oczywistych recept, w ogóle im

skiej z jednej strony oddaje trochę klimat tej

mniej reguł, tym lepiej. Pracuję w tej branży

sytuacji i listopadowy nastrój. Z drugiej, inter‑

już bardzo długo i siłą rzeczy, dwadzieścia lat

pretując tę pracę, pamiętam o powodzie, dla

temu więcej rzeczy mnie zachwycało, działało

którego Ela ją zrobiła. Buddyjskie przesłanie,

na wyobraźnię, poruszało. Dzisiaj trudniej

żeby nie oczekiwać, nie spodziewać się. Kiedy

wygrzebać w sobie taką gamę emocji, bo gdy

się nie oczekuje, to człowiek ma w sobie spo‑

widzę pracę, pojawiają mi się asocjacje z pięt‑

kój, ciszę, łagodniej przyjmuje porażki, a rzeczy

nastoma innymi pracami, ale mimo wszystko

przyjemne są nieoczekiwanymi przyjemno‑

ciągle się zdarza spotykać takie rzeczy, które

ściami. Pozwala to nie nosić w sobie tego żalu

mnie zatrzymują w miejscu, wbijają w ziemię.

czy pretensji zbyt długo.


118

Rozmowy graniczne

„I love Podlasie” Z Małgorzatą Józefowicz rozmawia Maja Maciejewska

Maja Maciejewska: kiedy wpadła mi w ręce

miażdżące dla mnie doświadczenie. Filigran

Dekada Literacka z białostockimi tekstami

kontra monument – czyli dzieło i jego twórca.

od razu pomyślałam o tobie i o twoich pełnych

Oho … teraz zobaczyłam, że już na początku

koloru, wielkich linorytach, które miałam przy‑

popełniłam błąd to nie były linoryty tylko lito‑

jemność widzieć kilkakrotnie, między innymi

grafie – duże litografie.

na wystawie w krakowskim ” Łączniku”.

MJ: Maja bez problemu, gdy spotykam osoby,

Małgorzata Józefowicz: miło mi bardzo, że zapa‑

które wiedzą, czym jest litografia mówią,

dają w pamięć.

że z chęcią zobaczyliby te 45 kilo odbijające

MM: czytelnicy dostają do ręki Dekadę z twoimi

grafiki na tych ogromnych kamieniach.

pracami bardzo pomniejszonymi i “okrojonymi”

MM: Realne zmagania z materią, gdzieś w inter‑

z kolorów. Warto wiedzieć, że one są wręcz

necie widziałam boskie zdjęcie – ty wisząca

monumentalne i bardzo kolorowe. Niesamo‑

na wieeelkim zamachowym kole do prasy.

witą rzeczą było, kiedy stałaś obok nich taka,

Wracając do mojego nieuctwa (muszę to jakoś

jak by to ująć? Delikatna.

ograć), proszę opowiedz o tym jak taką odbitkę

MJ: he he, proszę bardzo, powiedz, przyzwy‑

się "produkuje". Ja robiłam trawione płyty.

czaiłam sie do tego i staram się sie robić z tego

Linoryty z kamienia? Sama nie mam pojęcia,

atut. Na zewnątrz po prostu chuda. Jednak to,

co z czego wynika.

co widać na zewnątrz nie oddaje tego, co mamy w środku. MM: no właśnie nie chciałam tak wprost, ale skoro mogę, tak chuda i delikatna. To było

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


119 MJ: no miałam problem z dociskiem jednak

najlepiej poczytać sobie jakąś książkę, która

na akademii mamy rewelacyjnych asysten‑

opisuje i pokazuje tę technikę, bo daje ona

tów, którzy maja troszkę więcej siły niż ja.

morze możliwości.

To powiem ogólnie o procesie wykonywania

MM: Ile waży przeciętnie taki kamień litogra‑

odbitki litograficznej. Na kamieniu litograficz‑

ficzny? Bo przecież podczas pracy chyba trzeba

nym rysujemy, „tworzymy” grafikę, możemy

nimi manewrować, choć trochę.

to zrobić za pomocą kredki litograficznej, tuszu;

MJ: Dlatego też ta technika jest raczej kojarzona

możemy przełożyć projekt, grafikę (wcześniej

z mężczyznami. Waga zależy od wielkości, małe

zrastrowaną w komputerze) za pomocą nitro

kamienie można przenieść ręcznie a do dużych

na kamień. Opcji jest dużo, w zależności od tego,

potrzebny jest wózek, za pomocą, którego prze‑

jaki efekt chcemy uzyskać. Następnie taki

nosimy kamień. Dokładnie nie powiem ile waży

kamień jest trawiony kwasem azotowym, gumą

przeciętny kamień, ale by przenieść taki format

arabska w zależności od tego, co jest na kamie‑

60 na 80 cm potrzebnych jest dwóch, trzech

niu. Dalej po wytrawieniu zmywamy rysunek

bardzo silnych facetów.

za pomocą terpentyny. Następnie na mokry

MM: A tak bezpośrednio to co lub kto cię skłonił

kamień nakładamy wałkiem farbę drukarską,

do wybrania tego typu "kamieniołomu"?

ustawiamy odpowiedni docisk i odbijamy.

MJ: Przemysław Runo w liceum plastycznym,

MM: na wielkiej prasie dociskowej.

jeden z polskich litografów, który przywiózł

MJ: dokładnie tak – na wielkiej prasie doci‑

ze sobą prasę aż z Warszawy, i tam w swo‑

skowej, która wymaga użycia siły własnych

jej malutkiej pracowni pokazał nam jak się

mięśni. Co do dokładnego opisu technologii, to dość trudno w skrócie wytłumaczyć. Dlatego

l Małgorzata Józefowicz Kaniuki fotografia, 2011


120

Małgorzata Józefowicz

wykonuje odbitki. Wtedy zaciekawiła mnie

MM: ja byłam przedostatnia.

Bez tytułu

ta technika a po drugie pracownia litograficzna

MJ: ja też, druga od końca!

na akademii – bardzo specyficzna.

MM: No to klepnijmy piątkę.

MM: Czyli do Krakowa przyjechałaś z konkret‑

MJ: Hi fife.

litografia, 70 × 100 cm, 2011

nie poukładanym planem twórczym, a jakie

MM: Teraz mieszkasz w Białymstoku, czy masz

liceum plastyczne skończyłaś?

tam możliwości pracy z prasą drukarską czy

MJ: Liceum plastyczne w Supraślu. Ale do Kra‑

zajęłaś się raczej innymi formami graficznymi.

kowa jechałam bez sprecyzowanych planów

Bo widzę, że przysłałaś nam całkiem nowy

i nie sądziłam, że wybiorę pracownię litogra‑

materiał.

fii. Jednak stało się tak, a nie inaczej i jestem

MJ: Obecnie uczę w liceum, które kończyłam.

z tego zadowolona. Nie zapomnę słów Przemka

Jestem technikiem w pracowni graficznej, mam

– „idź na grafikę warsztatową, bo komputerów

dostęp do prasy wałowej, która daje mi możli‑

możesz się nauczyć zawsze sama, a warsztat

wości wykonywania linorytów, wklęsłodruków,

mało kto ma przyjemność poznać”. Wybrałam

monotypii; coś próbuję tworzyć, jednak brakuje

krakowską ASP dlatego, że wszyscy z mojej klasy

mi prasy litograficznej. Obecnie więcej maluję

szli do Poznania, a ja na przekór wszystkim, nie

i działam w programach komputerowych,

wiedząc jeszcze nic o Akademii powiedziałam,

tworzę za pomocą tabletu. Jednak mam plan

że zdaję do Krakowa. Co ciekawe jeden punkt

by te projekty przenieść na papier graficzny,

i by mnie nie było!

właśnie za pomocą linorytu, wklęsłodruku

MM: Nie ma cudów, tak musiało być.

z użyciem szablonu – to plany na nowy rok,

MJ:...

który już za chwilę.

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


121

MM: No i dobrze ci to wszystko robi, ostat‑

MM: Ja w ogóle nie wiedziałam, że go to zajmuje,

Małgorzata Józefowicz

nie prace są totalnie świeże i myślę, że nie

nigdy za późno na naukę!

A wy z której wsi?

jest to tylko wpływ lepszego powietrza. Ale

MJ: Dokładnie, no i tworzenie. Ja cieszę się

muszę Cię ostrzec. To wracanie do „źródła”,

za siebie, że też maluję, i że nie zapomniałam

czyli zanurznie się w ulubionej technice, jest

o tym.

pewnego rodzaju wyrokiem. U mnie z wiekiem

MM: Kogo tak naprawdę „kochasz” za to co zro‑

jest coraz gorzej, nawet jak rysuję to tęsknie

bił twoim zmysłom poprzez lito, lino, mezo,

do farb olejnych. Jak ostatnio oglądałam

piórko... grafie?

obrazy Rafała Borcza, to aż się zwentylowałam

MJ: Krzysia Świętka za kolor w litografii jego

z emocji, i zaczęłam lekko łzawić, a na dodatek

rewelacyjne pomysły i cierpliwość. Darka

wcale nie oczami tylko nosem; wzruszyłam się

Vasine, Ingrid Ledent – choć nie lubię abstrakcji,

i musiałam podczas wernisażu po kryjomu ocie‑

to jej prace mówią do mnie …geniusza Picassa,

rać twarz rękawem z jedyną myślą – chcę w tej

Hieronima Bosha. Aaa… można by wymieniać

chwili choć powąchać farby.

i wymieniać. Ale najbardziej lubię samouków,

MJ: Mnie taka słona woda lekko twarz zalała

dziwaków artystycznych, którzy tworzą

gdy dowiedziałam się, że znany reżyser, Lynch,

bo to jest ich życie, i często to ich życie jest

tworzy litografie, i to w nie małych ilościach

dla wielu niezrozumiałe. Uwielbiam artystów,

bo na swoim koncie ma ich około 160.

twórców, którzy nie zwracają uwagi na obecne

MM: Wow!

tendencje w sztuce i robią swoje bo wiedzą,

MJ: Wow, wow – nie wiedziałam o tym, wiedzia‑

że to co robią jest ich, jest prawdziwe, nie okła‑

łam że maluje, ale o lito nie słyszałam wcześniej!

mują siebie a tym samym widza czyli nas.

litografia, 70 × 100 cm, 2011


122

MM: W twoich pracach wyraźnie widać fascy‑

MM: Książka, do której powstały twoje rysunki

nacje tym co jeszcze pozostało na wsi ze sztuki

jest o tym właśnie o Podlasiu, co jeszcze będzie

ludowej, wzorów tworzonych i dopracowywa‑

zawierać oprócz fantastycznych ilustracji?

nych przez pokolenia.

MJ: Będzie można sie dowiedzieć czym jest

MJ: Dobrze powiedziane „jeszcze”. Tak staram

duch puszczy, co znaczy kafle opalać, i mam

sie znajdować takie motywy, bo rzadko kiedy

nadzieje, że zainteresuje ludzi miejscami, które

możemy je zobaczyć no i pokazać. Używam

są naprawdę warte odwiedzenia, jak już się

ich w swoich pracach po to by o nich pamiętać,

będzie na tym Podlasiu. Miejsca nie koniecz‑

że są i są prawdziwe; tworzone z dziada, pradziada.

nie turystyczne. To będzie pewnego rodzaju

MM: Poza tym tej tradycji towarzyszy ogromna

przewodnik po Podlasiu jednak bardzo subiek‑

wiedza, że ten kolor z tym gra a taki wzór

tywny, widziany moimi oczami.

z innym koresponduje. Mnie też to „klęka”.

MM: ooo… duch puszczy! Do tej pory jest

MJ: To jest magiczne szczególnie tu na Podlasiu

to cenna flaszeczka w moim domu.

na wsiach prawosławnych, gdzie króluje kolor

MJ: Pamiętam jak duch puszczy załatwił Darka,

niebieski. W Białymstoku przeważa szarość

wiele osób go zna i mówi, że ma moc!

i krem gdy jadę do wsi Kaniuki, Ciełuszki, Pawły

MM: Jak na ducha przystało – moc ma! Ja po gospo‑

– kierunek z Białegostoku na Lublin – to moje

darsku wydzielam go po kawałku do wszelkiego

oczy pławią sie w tych kolorach: np. Bordowy

rodzaju tortów i mas – niezwykły aromat.

domek z żółtymi okiennicami, zielono – biały

MJ: Pamiętam, że zawsze jak jechałam do domu

ganek, czy też niebiesko‑pomarańczowa cer‑

to miałam zamówień na parę buteleczek.

kiewka w Rybołach!

Ummm ale tego z ciastem nie próbowałam, ale

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


123

spróbuje. Jak będę następnym razem, będę

tego w Białymstoku, ale zawsze można wsiąść

Małgorzata Józefowicz

pamiętać by przywieść.

w pociąg czy wyruszyć na stopa.

To nie tu, ziom

MM: Jak ja lubię coś sobie przy okazji załatwić!

MM: Czy masz takie pomysły żeby zacząć

Ale powiedz czy jak byłaś na studiach to fak‑

ruszać te sprawy również tam w Białymstoku?

tycznie tak było, że chciałaś być blisko tych

Żeby twórca też był animatorem życia arty‑

inspiracji. Czy nie uważałaś jak większość osób,

stycznego? Tak trochę jak my w gili? – nie

że w tym fachu łatwiej w większym mieście,

odpowiadało nam do końca to co widzimy

albo raczej za granicą, bo przecież wiadomo,

więc próbujemy robić swoje: wydawnictwa,wy‑

że u nas ten "zawód" to prawdziwy zawód.

stawy etc. Oczywiście kosztem bycia czasem

MJ: Tak, tęskniłam. A teraz tęsknie za Krako‑

urzędnikiem sztuki.

wem – tak już jest! Dopiero na trzecim roku

MJ: Myślę, że z czasem może tak. Ostatnio

spodobał mi sie Kraków, życie krakowskie. Ale

rozmawiałam z Tomaszem Kukawskim, który

na Podlasiu udało mi sie znaleźć pracę w liceum

organizuje graficzny Białystok i powiedziałam,

plastycznym no i tworzę. Całe szczęście nie

że moglibyśmy zorganizować jakieś warsztaty

muszę pracować w agencji reklamowej prze‑

itp., niestety problem jest z funduszami, ale coś

suwając jakiś napis dwa centymetry w prawo,

sie wymyśli. Na razie chce zają

cztery do dołu. Mam kontakt z młodzieżą,

sie tym co siedzi mi w głowie czyli trzy cykle

robie swoje, ale fakt brakuje mi dużego mia‑

– jeden malarski i dwa graficzne. No i musze

sta, muzeów, galerii. Gdy byłam na triennale

zająć sie swoim życiem bo miałam bardzo ciężki

w Krakowie i obejrzałam te wszystkie wystawy

rok pod względem spraw osobistych. Powoli

to zakręciła mi sie łezka w oku, że nie mam

wszystko wraca do normy. A was podziwiam

litografia, 70 × 100 cm, 2011


124

j Małgorzata Józefowicz Grzybowszczyzna technika mieszana, 70 × 100 cm, 2011

Maja Maciejewska

i kibicuje cały czas, myślę, że jesteście wzorem

Rysuje, opowiada histo‑

dla wielu ludzi.

rie, maluje, rzeźbi. Wzięła udział w wielu wysta‑ wach, zilustrowała kilka

MM: Dziękuje w imieniu kolektywu. Oczywiście Cię wkręcam w jakieś deklaracje w stylu‑uwaga

wydawnictw i zadruko‑

w Białymstoku otwieramy największą w Euro‑

wała mnóstwo koszu‑

pie manufakturę litograficzną Ale z twoją

lek. Współtworzy grupę wydawniczo‑artystyczną „gili-gili” oraz „Trzy oczy”, absolwentka krakow‑ skiej ASP urodzona w 1972 roku w Zdzieszowicach. Obecnie mieszka w Krakowie. http://panimaja.blogspot. com/

książką, to właśnie jest taka popularyzatorska, w dobrym tego słowa znaczeniu energia. MJ: Myślę, że ten przewodnik ,,I love Podlasie” da ludziom uśmiech i dostaną do rąk zupełnie inny przewodnik bardzo subiektywny, książkę o Podlasiu inną niż te, które mogą znaleźć na pułkach w księgarniach. MM: I za to właśnie „copki z głów”! MJ: Mam nadzieje, że ludzie to docenią. MM: Kiedy widziałyśmy się po raz ostatni w jakiejś knajpie nie pomnę jakiej zaprasza‑ łaś mnie do Białegostoku żeby przyjechać i wszystkie te cuda, z taką pasją przez ciebie zobaczone, obejrzeć. Ja choć na ramieniu nie siedział mi duch puszczy to wykrzyczałam „ooczyyywiście Chuda – będę”. A rano zdjęła mnie trwoga, że jechać trzeba, teraz widzę, że to była właściwa decyzja – jadę!

Małgorzata Józefowicz Urodzona w 1986 r w Białymstoku. Absolwentka krakowskiej ASP na Wydziale Grafiki, dyplom w 2011r w pracowni litografii, aneks w pracowni książki. Laureatka wielu nagród m. in. III nagroda na 8 Triennale Grafiki Polskiej Katowice 2012. Zajmuje sie grafika warsztatową, malarstwem, ilustracją. Obecnie mieszka i tworzy w Białymstoku. Niektóre z publikowanych w Dekadzie Literackiej rysunków będzie można zobaczyć w autorskiej książce ,, I love Podlasie", która zostanie wydana w pierwszej połowie 2013 roku przez Centrum im. Ludwika Zamenhoffa w Białymstoku. http://malgorzatajozefowicz.carbonmade.com/ mg.jozefowicz@gmail.com

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


125


126

Na rogatkach – recenzje

Ośmiu wspaniałych Piotr Nowak Od autora: Historia tego tekstu, który ukazuje się w dwanaście lat od jego powstania, warta jest, sądzę, przypomnienia. Ośmiu wspaniałych to recenzja z książki W obronie zdrowego rozsądku, ideowego manifestu mojego pokolenia. Artykuły składające się na tę książkę będącą

R

ecenzję zamówił u mnie Robert Krasow‑ ski, który był w tamtym czasie szefem

działu opinii w tak zwanym „Życiu z kropką”,

znając zresztą moje mocno liberalne upodo‑

w jakiejś mierze efektem spotkań i rozmów członków Warszawskiego

bania polityczne i mój związek myślowy z GW.

Klubu Krytyki Politycznej – bez wątpienia najciekawszej inicjatywy

Książkę W obronie zdrowego rozsądku prze‑

pokoleniowej lat dziewięćdziesiątych – to zapis myśli, obaw, uwag

czytałem szybko, nie bez uczucia abominacji

i uprzedzeń, jakie zdradzali wobec nieprzyjaznego świata moi, pod-

i jeszcze szybciej – bo chyba w jedno popołudnie

ówczas trzydziestoparoletni rówieśnicy. Jako zaprzysięgły czytelnik

– napisałem ten tekst, przesyłając go następnie

„Gazety Wyborczej” i Heideggera patrzyłem na te ich strachy z pobłaża-

Robertowi. Na jednym z posiedzeń Klubu kole‑

niem. Czego chcą? O co im chodzi? Z jakiego powodu spychają Polskę

dzy postanowili przedyskutować sensowność

w kierunku cywilizacyjnych peryferii? Lubią mieszkać w skansenie,

jego publikacji. Wtedy też redaktor książki, śp.

czy jak? Dlaczego umniejszają wolność indywidualną – wolność eks-

Tomek Merta zasugerował, aby tego jednak nie

presji, a więc wolność jedyną – usiłując zakorzenić ją we wspólnocie?

puszczać. Dziś wiem, że dzięki tej decyzji Tomek

Do czego służą im tak wyświechtane i anachroniczne pojęcia, jak naród,

ocalił mi skórę, ponieważ publikacja tego tekstu

państwowość, suwerenność? O jakiej suwerenności w ogóle mowa,

uniemożliwiłaby mi przeprowadzenie w przy‑

skoro za parę lat Europa otworzy przed nami podwoje i Polska stanie

szłości pewnych ważnych dla mnie projektów,

w szeregu bratnich narodów europejskich jako pełnoprawny członek

jak choćby redakcję Wojny pokoleń (2006),

szerszej zbiorowości? Takie były wtedy moje przekonania i pytania

książki, do której dojrzewałem bardzo powoli

skierowane do autorów tej publikacji, z którymi znałem się, piłem

i w wielkich bólach. Wtedy jednak odebrałem

wódkę, a z niektórymi przyjaźniłem się i przyjaźnię do dziś.

to jako „cenzurę chłopców”, atak na wolność

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


127 mojej myśli, wolność ekspresji. Tekst przesła‑

W listopadzie 2012

łem więc do „Wyborczej”, następnie zadzwoni‑ łem prosto do Wysokiego Adiustatora, którego

Ośmiu wspaniałych

niesławne nazwisko – jako że powszechnie znane – pominę (niech się smaży w piekle

[Rec. z W obronie zdrowego rozsądku,

ludzkiego zapomnienia). Przez telefon wyją‑

red. M.A. Cichocki, T. Merta, Ośrodek Myśli

kał (bo oni wszyscy mają, jak Michnik): „Znak‑

Politycznej, Kraków 2000, s. 284]

komicie! Trzeba skrócić i dopissać mocniejszą puentę. Zzrobimy zz nich sałatkę śleśledziową”.

Jedną z podstawowych zasad dobrego pisania

Myślę, że to resztki poczucia więzi pokolenio‑

jest uprzednie przepowiedzenie sobie na głos

wej nakazały mi odrzucić tę wspaniałomyślną

tego wszystkiego, o czym zamierza się napisać.

propozycję. Lepiej zgubić z rówieśnikiem, niż

Pod tym względem Warszawski Klub Krytyki

ze starym znaleźć – pomyślałem sobie. Napisa‑

Politycznej jest zjawiskiem więcej niż niety‑

łem więc do Piotra Mucharskiego z „Tygodnika

powym. Oto ośmioosobowa grupa przyjaciół

Powszechnego” z pytaniem, czy nie zechciałby

u schyłku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stu‑

tej recenzji opublikować u siebie. Mucharski

lecia wskrzesza coś, co przywodzi zrazu na myśl

tekst przeczytał, przyjął do druku, potrzymał

tradycję sokratejską: przywraca mianowicie

pół roku, następnie oznajmił, że „Tygodnik

dobry obyczaj rozmowy poprzedzającej pisanie.

Powszechny” jest tygodnikiem („a Ziemia kulą” „Sokratyzm” warszawskich klubowiczów jest – chciałem mu przerwać) i nie będzie drukować

wszakże umowny tylko, albowiem przestając

rzeczy przestarzałych. W sumie jemu również

z ich zbiorowym manifestem, odnosi się silne

jestem wdzięczny, ale jakby mniej.

wrażenie, że grupie tej brakuje – na szczęście!

Decydując się na publikację tej recenzji

– „Sokratesa”, że za żadną z wykładanych tam

po tak długim czasie od jej napisania, pomyśla‑

racji nie stoi sankcja nauczyciela czy „przewod‑

łem, że warto ją przypomnieć z dwóch powo‑

nika stada”, który nadawałby ton pomieszczo‑

dów. Po pierwsze, już sam kontekst jej powsta‑

nym tam wypowiedziom. Grupowy namysł

nia i perypetie z jej publikacją są zabawne

nad bieżącymi problemami, z którymi boryka

i w jakimś sensie pouczające. Po drugie, dzięki

się nasza (już nie taka młoda) demokracja, czy

tej recenzji widzę, jak wiele się we mnie zmie‑

wspólna lektura platońskiego Państwa, nie

niło. Doświadczyłem na sobie skali manipulacji

znoszą, ani nie zasypują różnic, jakie z takich

GW, która na potęgę grzebała – grzebie do dziś,

sporów się wyłaniają. Różnorodność wypowie‑

choć jej wpływy zostały mocno ograniczone –

dzi i temperamentów, odmienność punktów

w duszach młodych ludzi, przekształcając samo‑

widzenia, rozmaity stopień konfesyjnego zaan‑

wiednych obywateli w nienajmądrzejszych

gażowania, to chyba najważniejsze powody, dla

konsumentów późnokapitalistycznej rzeczy‑

których „warszawską apologię zdrowego roz‑

wistości. Z perspektywy dekady, jaka upłynęła

sądku” można by osądzić jako bez mała wzor‑

od czasu ukazania się W obronie zdrowego

cowy przypadek obiektywizmu i teoretycznej

rozsądku, wiem, że nie ja, ale moi koledzy mieli

wszechstronności.

rację. Nawet jeśli ich diagnozy formułowane

Ale co znaczy tutaj „obiektywizm”? Co kryje

były na wyrost a niepokoje wyolbrzymione, nie

się za tym słowem, jeśli oderwać je od jego

znaczy to, że zbywało im na ostrości widzenia.

potocznego, trywialnego niemal znaczenia

Wszakże niewczesna publikacja tej recenzji nie

sugerującego, że może tu chodzić o pewien

służy „odszczekaniu” przeze mnie tez w niej

rodzaj bezstronności? Otóż „obiektywizm”

zawartych. Tak „się” po prostu wtedy myślało,

w nietrywialnej wykładni tego terminu

co gorsza, tak „się” niekiedy myśli i dzisiaj.

oznacza „umiejętność panowania nad swymi

Ośmiu wspaniałych jest tedy swoistym signum

argumentami »za« i »przeciw«, ich włączania

temporis i tylko tak proponuję czytać ten tekst.

i wyłączania, takiego, by umiało się zużytkować


128 dla poznania właśnie rozmaitość perspektyw

bo na bezwolną, koniunkturalną „kukłę” to wła‑

i interpretacji (...) im więcej zaś oczu, różnych

ściwie wszystko jedno czy się głosuje czy nie.

oczu umiemy użyć w patrzeniu na nią [tj.

„Niezwykła popularność – pisze Karłowicz

na rzecz, na którą właśnie spoglądamy – PN]

– jaką cieszy się polityczny niebyt Aleksan‑

tym pełniejsze będzie nasze „pojęcie” tej rze‑

dra Kwaśniewskiego, dowodzi, że Polacy nie

czy, nasza „obiektywność’”. Mieć dwa, często

są skłonni do poważnego traktowania zadań

przeciwstawne zdania na jeden i ten sam temat

prezydenta wybranego w powszechnych wybo‑

i umieć panować nad sprzecznością wynika‑

rach” (s.78). Jedynie papieski majestat cieszy się

jącą z natury rzeczy – oto sens tak pojętego

u Polaków niesłabnącym poważaniem, czego

obiektywizmu.

można było doświadczyć za sprawą obu nie‑

O tekstach składających się na „warszaw‑

dawnych pielgrzymek Biskupa Rzymu do kraju.

ską apologię zdrowego rozsądku” można

Intronizacji Jana Pawła II w sercach wszyst‑

powiedzieć właściwie wszystko: są nierówne,

kich Polaków towarzyszyła wtenczas, żywo

bo jedne lepsze, inne gorsze; pisane przez

odczuwalna, moralna odnowa ludu polskiego

uczonych (większość to doktorzy nauk huma‑

pod znakiem Najświętszej Panienki (nawet jeśli

nistycznych), ale i przez „historyków filozofii”,

przyjąć, że jako zjawisko tymczasowe, nosiła

co jak rozumiem, jest takim „niedotytułem”

niekiedy znamiona odpustowej papolatrii).

naukowym przeznaczonym dla publicystów

Wraz z odnową moralną nastąpiła odnowa

parających się amatorsko wyższymi ideami.

pamięci – Polacy głębiej jeszcze utwierdzili

Można w niej znaleźć teksty lżejsze, ale i takie,

się w swojej polskości i patriotyzmie. ”Zwal‑

które doskonale wpisują się we współczesny

czający się księgowi i prawnicy, zwani dzisiaj

nurt filozofii politycznej kojarzonej z nazwi‑

politykami, nie nauczą nikogo kochać ojczyzny”

skami Carla Schmitta czy Leo Straussa. Jak

(s.79) – pisze autor omawianego tekstu. Tylko

każda porządna publicystyka polityczna, eseje

papież, sytuujący się zawsze ponad podziałami,

i artykuły zawarte w „apologii” są tekstami

występujący w imieniu wszystkich Polaków,

stronniczymi, co może je w oczach „na prawo”

zdolny jest zapewnić „ponadkonfesyjne ramy

zorientowanych czytelników tylko nobilitować.

określające warunki uczestnictwa w polskiej

Myślę jednak, że ta ich stronniczość, dokład‑

wspólnocie politycznej” (s. 79). Lecz naraz Kar‑

niej zaś biorąc: jednostronność, jest pozorna

łowicz wzmacnia ton swojej wypowiedzi uści‑

i w istocie rzeczy całkowicie deklaratywna.

ślając w charakterystycznym dla niego stylu:

Albowiem pod szyldem Warszawskiego Klubu

jak to dobrze, że my chrześcijanie, „ministranci

Krytyki Politycznej kryje się prawdziwy galima‑

Kurii Rzymskiej, kościelni Watykanu (...) mamy

tias idei wzajemnie nieuzgadnialnych, by nie

jednak króla, który nie podlega terrorowi szero‑

powiedzieć: zwyczajnie sprzecznych. Ten brak

kich kół” (s. 80–1), przed którego wolą i miłością,

„obiektywizmu”, o którym tu mowa, sam w sobie

jako dobrzy patrioci, z pokorą i w uszanowaniu

nie jest zjawiskiem nagannym, niemniej budzi

klękamy. Albowiem „tylko doskonały chrześci‑

zdumienie wszędzie tam, gdzie przybiera zna‑

janin może być doskonałym obywatelem”(s. 83),

miona politycznej niespójności Klubu. Pokażę

kimś, kto wie, że jego „lojalność wobec naro‑

to na wybranych przykładach.

dowych wspólnot zawsze przecież jest tylko

Lekturę „apologii” proponuję rozpo‑

częściowa i warunkowa” (s.83). Dobry obywatel

cząć od dwóch tekstów Dariusza Karłowi‑

w rozumieniu Karłowicza z przejęciem i odda‑

cza Reqiuem dla grabarzy (1997) oraz Papież

niem służy narodowej racji stanu. Mimo to jed‑

jako król Polski (1999). Karłowicz wychodzi

nak każdej chwili gotów jest ją uznać za rację

w nich od dość przewrotnie postawionej

cząstkową tylko i jako taką podporządkować

tezy, że „biedni ludzie” zdecydowani są głoso‑

racji uniwersalnej, której jedynymi depozy‑

wać na Kwaśniewskiego, ponieważ gest ten

tariuszami zdają się być dyplomaci państwa

nic dla nich nie znaczy, niczego nie zmienia,

watykańskiego. „Wielki Ogrodnik Historycznej

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


129 Pamięci Aksjologicznej” (to kolejny tytuł, jakim

muzyki, sposobów życia, umierania, kultury,

szafuje Karłowicz pod adresem Karola Wojtyły)

wychowania, sfery publicznej (...) Nie wiadomo

miałby ułatwiać i zarazem sankcjonować pod‑

przy tym dokładnie, czy kiedy mówi się o »war‑

jęcie przez doczesną wspólnotę polityczną wła‑

tościach chrześcijańskich«, to ma się na myśli

ściwych [podkr. – PN] wyborów politycznych.

wartość wymienną świętości czy też użytkową.

Co począć z jawnym, z premedytacją niewo‑

Jakkolwiek rzeczy się mają, boskość jako towar

alowanym, ultramontanizmem Karłowicza?

każdorazowo jest pożyteczna, co z kolei można

Odpowiedzi na tak postawione pytanie udziela

wyrazić w pieniądzu. Zwrot »wartości chrze‑

w tej samej (pierwszej) części książki inny „apo‑

ścijańskie« znaczy tyle, co »suma społecznego

logeta zdrowego rozsądku”. Mam na myśli tekst

pożytku płynącego ze zinstrumentalizowa‑

Janusza Ostrowskiego O postmodernistycznym

nej wiary w Boga«. Wiara zostaje tym samym

konserwatyzmie po komunizmie (1996).

zaliczona do sfery usług, obok klubów fitness

Współczesna konserwatywna oferta,

i małej gastronomii” (s. 63–5). Ultramonta‑

powiada Ostrowski, będąca odpowiedzią

nie, których stanowiska broni w tej książce

na powierzchowne i banalne ujmowanie

Karłowicz (zdemistyfikowany przez swojego

świata przez rasę „odmieńców” pieszczotliwie

kolegę z Klubu) potrzebują autorytetu Ojca

przez niego nazywanych postmodernistami,

Świętego, by przejąć rząd dusz, potrzebują

sama nie jest wolna od powierzchowności

wartości chrześcijańskich („pieniędzy”, jakby

i banalności. Podobnie do jej (mniejsza z tym

powiedział Ostrowski), by zdobyć i utrzymać

czy wyimaginowanego) adwersarza, jakim jest

władzę, której rację ostateczną trudno poddać

rzeczony postmodernizm, ulega ona modzie,

w wątpliwość. Pytanie tylko, czy cena, jaką

zatrzymując się na powierzchni zdarzeń. Boi

muszą za to zapłacić, nie jest nazbyt wysoka?

się bowiem spojrzeć w otchłań dziejów i świata,

Ich patriotyzm bowiem, na który tak chętnie

lęka się wysiłku ponownej ich problematyzacji,

się powołują, ma niewielkie szanse w „sporze”

ponieważ przede wszystkim obawia się siebie

z „kosmopolityzmem” stolicy watykańskiej.

i o siebie. „Musi on [konserwatyzm – PN] więc

Chciałem napisać, że allodemaskatorski

porzucić swój strach, a uczyni to tylko wtedy,

”język radości”, którym posługuje się Ostrow‑

gdy zrozumie, że śmiertelny strach przed oświe‑

ski, jest w tej książce wyjątkiem od reguły

ceniem po śmierci oświecenia jest tylko stra‑

(pasującym zresztą do reguły o wyjątkach).

chem przed samym sobą. (...) Konserwatyzm

Ale to nieprawda. Kolejnym przykładem roz‑

żył dotąd dzięki powierzchowności i trudno

prawy wewnątrz, co prawda już nie Klubu, lecz

mu się z nią rozstać. Lęka się samotności,

szeroko pojętej prawicy, jest polemika, jaką

własnej głębi. Czyżby w pewnym sensie sam

wszczął Dariusz Gawin (W sidłach postmoder‑

był powierzchowny?” (s.63) – pyta Ostrowski

nizmu, 1997) ze środowiskiem tzw. „pampersów”,

Karłowicza. Czy powoływanie się na autory‑

na marginesie manifestu ich duchowego przy‑

tet papieża w sprawach państwa nie jest obja‑

wódcy Cezarego Michalskiego. Swój artykuł

wem swego rodzaju dziecinnej „bezradności”

rozpoczyna Gawin od przypomnienia, że autor

i „powierzchowności” tak dobrze charaktery‑

książki o „powrocie człowieka bez właściwo‑

zujących entuzjastów Palmowej Niedzieli? Czy

ści” nie jest „garbaty”. „Jeśli bowiem Cezary

instrumentalizacja wartości chrześcijańskich

Michalski ma być »faszystą«, to cóż, na miłość

nie wywołuje natychmiastowych skojarzeń,

Boską, to słowo znaczy?” (s.205). Dowiadujemy

których konserwatyzm wolałby uniknąć?

się zatem już na wstępie, że Michalski nie musi

„Konserwatyzm potrzebuje, niemal jak ryba

wstydzić się „garbów”, bo ich nie ma, ani tym

wody, swojej trwającej od dwustu lat paplaniny

bardziej swojego konserwatyzmu, jako że nie

o upadku czy też – w nowszej stylizacji – kry‑

jest on proweniencji faszystowskiej. To bar‑

zysie bądź to obyczajów, bądź autorytetu, pań‑

dzo ważne przypomnienie. Uzmysławia nam

stwa, moralności, sacrum, rodziny, metafizyki,

bowiem, że nie każdy konserwatyzm musi być


130 od razu kompromitujący. No dobrze – wiemy

co rzeczywiste. „Uczynienie z tradycji pewnej

już, że konserwatyzm Michalskiego nie jest

atrakcyjnej abstrakcji, utopijnej idei, oznacza

kompromitujący, że można się z nim bez ujmy

nieuchronność zasadniczego konfliktu z rze‑

towarzyskiej zadawać. Ale czy on sam jako

czywistością, w której pierwiastki liberalne czy

konserwatysta, teoretyk „pampersów” (nb. czy

szerzej – modernistyczne, są już głęboko zako‑

pamiętacie Państwo jeszcze, co słowo to zna‑

rzenione” (s.209). W miejsce awantury Gawin

czy?), może mieć szczególny powód do dumy?

proponuje dialog z przeciwnikiem (może być

Czy wolno mu się szczycić ze sposobu, w jaki

nim ktokolwiek, byle by umiał dyskutować),

manifestuje swój konserwatyzm? Otóż nie bar‑

który miałby służyć temu między innymi,

dzo. Wedle Gawina konserwatyzm nasamprzód

by „oderwać się wreszcie od własnych obsesji

kojarzy się z pewną elegancją – klubowymi

na jego temat” (212). Wizja ta poczęta z ducha

cygarami i „wyfrakowaniem” intelektualnym,

wolteriańskiej zasady tolerancji („zwalczam

dopiero potem z obroną tradycyjnych warto‑

twoje odrębne zdanie, ale walczę jednocześnie,

ści. Michalskiemu natomiast brakuje pewnego

byś mógł je bez zahamowań wypowiedzieć”),

sznytu, ogłady. Jego prowokacje trącą ekstra‑

która Gawinowi o dziwo nie pasuje (zob. jego

wagancją, której nijak nie zmieści sztywna

Miłosierdzie liberała, 1993), jakkolwiek wydaje

prawicowa etykieta. „Delikacik” – myślałby kto.

mi się sympatyczna, to w odniesieniu do bardzo

„Czy warto troszczyć się o kwiatki, gdy płoną

młodej prawicy, co musi się przecież wyszumieć,

lasy” – dorzuciłby inny. Tyle że Gawinowi nie

na pewno została sformułowana na wyrost.

idzie wyłącznie o styl „krzewienia” konserwa‑

Marek A. Cichocki, kolega Gawina z Klubu,

tywnych wartości. Zarzuca Michalskiemu i jego

już taki wspaniałomyślny i tolerancyjny nie

środowisku, że ich „barbarzyństwo”, sponta‑

jest. Jako człowiek źle wychowany („w pewnych

niczne rozbijanie „instytucji składających się

sytuacjach dobre wychowanie trzeba odłożyć

na ład modernistyczny” (s.207) po to tylko,

na bok”, s.181), parający się zawodowo myślą

by zwyciężyć na jej terenie zmorę postmoder‑

Carla Schmitta (zob. jego Ciągłość i zmianę

nizmu, zagraża stabilności procesów moderni‑

wydaną w – Sic! – „Więzi”) nie ma tej skłon‑

zacyjnych. „Przerwanie »materialnej« ciągłości

ności polemicznej, jaką Gawin odczuwa jesz‑

kultury zachodniej” (s. 208) – pisze w dalszym

cze wobec „odmieńców”. Jego argumenty, jak

ciągu Gawin – uniemożliwiło na dobrą sprawę

mówił pan Pickwick, „nie znoszą repliki” – on

bezrefleksyjne odwoływanie się do tradycji,

nie argumentuje, on „strzela”, czego przykła‑

jako rezerwuaru nietkniętych przez czas war‑

dem jest recenzja (Ponowoczesność i postko‑

tości. Dlatego też jeśli młodzi konserwatyści

munizm, 1996) z książki Zygmunta Baumana

decydują się z właściwym dla ich wieku tupe‑

Wolność. W swoim tekście Cichocki zalicza

tem, „wprowadzić ją w przestrzeń publicznej

Baumana w poczet tzw. „pragmatystów”, osób

komunikacji, [to] poddana takiej intelektual‑

o podłym charakterze, którzy w imię fałszywie

nej obróbce tradycja staje się rodzajem uto‑

pojmowanej wolności, odrzucają moralność en

pii, idei za pomocą której atakuje się prze‑

bloc. „Jeśli ktoś posługuje się w polityce argu‑

ciwników” (s.208), albo – jeśliby sprawę nieco

mentem moralnym bądź religijnym – powiada

wyostrzyć – rodzajem pukawki, z jakiej mierzy

Cichocki – albo powołuje się na jakąś wartość,

się, ze wzburzonej przez wicher dziejów „Arki”,

to zdaniem tych ludzi [takich jak prof. Bau‑

w stronę różowych „Indian”. Niepodobna abs‑

man i Andrzej Werblen, były sekretarz KCPZPR

trahować w tym miejscu od następstw takiego

– PN] nie potrafi się dobrze zachować” (183).

zachowania. Młoda prawica epatująca swoich

Albowiem dla ludzi o komunistycznym rodo‑

antagonistów pustym frazesem, fantastycz‑

wodzie, którzy pewnej nocy przepoczwarzyli

nym obrazem starodawnej Polski („od morza

się w postmodernę, moralność, cnota a nade

do morza”), posługując się przy tym językiem

wszystko „heroiczny indywidualizm nie mają

skandalu, odrywa tradycyjne wartości od tego,

racji w ponowoczesnym świecie, gdyż zbyt

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


131 wiele wymagają od obywateli, a zbyt mało im

Osobliwa to perspektywa, z jakiej dzieło Fryde‑

dają. Dlatego przegrywają współzawodnictwo

ryka Nietzschego pokazuje się „apologecie zdro‑

ze współczesnym konsumeryzmem, który

wego rozsądku”. Tym bardziej, że nieco dalej

może obiecać wszystko (...)” (s. 186). Z własnego

folguje on swoim hermeneutycznym umiejęt‑

doświadczenia wiem, że namawianie niegrzecz‑

nościom z jeszcze większym talentem, gdy prze‑

nych chłopców do czytania książek niewiele

konuje, że moralność w rękach pojedynczych

daje. Tyle że gdyby Cichocki zadał sobie trud

moralistów na ogół zmienia się w narzędzie

zapoznania się z innymi pracami Zygmunta

szantażu. Myślę zresztą, że trudno się z tym

Baumana, zwłaszcza z jego wyśmienitą ana‑

nie zgodzić. Moralność bowiem (i o to przecież

lizą Holocaustu (Nowoczesność i Zagłada, War‑

chodzi Baumanowi) z istoty swojej daje się roz‑

szawa 1991), być może przekonałby się, że nie

maicie „używać”. Słabym dostarcza pretekstu

rezygnuje on z perspektywy moralnej, lecz

oraz instrumentu potrzebnego do ogranicza‑

ją reinterpretuje. Dla Baumana bowiem oczy‑

nia natur silnych, silnym zaś służy za zasadę

wistym jest fakt, że „(...) istnieją silne popędy

legitymizującą ich przemożne postępowanie

moralne mające źródła przedspołeczne podczas

wobec słabych. Jeśli więc dogmatyczną moral‑

gdy niektóre działania nowoczesnych organiza‑

ność, niczym kobietę lekkich obyczajów, mogą

cji społecznych mają wpływ negatywny na ich

„obracać” wszyscy razem i każdy z osobna,

siłę oddziaływania i że w efekcie społeczeństwo

po co upierać się z taką determinacją przy jej

może w niektórych przypadkach wspierać dzia‑

cnotliwości? Cichocki powtarza: „Moralność

łania niemoralne zamiast je tłumić (...) Obo‑

nie jest własnością autonomicznych jednostek”

wiązek moralny musi szukać siły w powrocie

(s. 48) – a ja mu mówię, że jest. Po czym dodaje:

do pierwotnych źródeł: elementarnej ludzkiej

„Moralność (...) istnieje tylko w związku z rze‑

odpowiedzialności za Innego”. „Obowiązek

czywistością, a rzeczywistość w wymiarze spo‑

moralny”, o którym w zakończeniu cytowanej

łecznym to przede wszystkim rzeczywistość

pracy pisze Bauman, bliższy jest więc swoistej

wspólnoty politycznej”. Czyżby Cichocki chciał

„etyce bez kodeksu” z jej afirmacją samodziel‑

powiedzieć, że jestem mniej rzeczywisty od tej

ności i niepowtarzalności ludzkich wyborów,

jego, postulowanej dopiero, wspólnoty? Może

aniżeli rezygnacji z przyzwoitości. Lecz oparta

się mylę, ale gdzieś to już słyszałem...

na swobodzie ekspresji „etyka bez kodeksu” nie

Na koniec chciałbym krótko nawiązać

budzi w Cichockim entuzjazmu. Dlatego zde‑

do tekstu, który z całej „apologii” wydaje się naj‑

cydowany jest przeciwstawić jej etykę twar‑

milszy mojemu uchu, gdyż wypływa z dobro‑

dych zasad, etykę kodeksu właśnie. W Moral‑

dusznej naiwności oraz wiary, że świat mógłby

nych podstawach amoralności (1998; nb. sam

być lepszy niż jest. Myślę tu o Poza pragma‑

tytuł oraz sposób konstruowania argumentów

tyzmem Andrzeja Gniazdowskiego (pierwo‑

przypomina do złudzenia artykuł Leszka Koła‑

druk). Jego autor wypowiada się, podobnie jak

kowskiego Marksistowskie korzenie stalinizmu)

Cichocki, przeciwko pragmatyzmowi w poli‑

zaczyna od stwierdzenia, że choć nie miał czasu

tyce, który wyzwala u ludzi głupotę i/lub cynizm.

„wgłębiać się we wszystkie szczegóły filozofii”

Jednakże w przeciwieństwie do swojego kolegi

Nietzschego, to jego zdaniem nietzscheański

z Klubu nie uważa, by wyłącznie lewa strona

amoralizm wolno zinterpretować jako „krytykę

miała na nie monopol. Dla Gniazdowskiego

instrumentalnego wykorzystywania moral‑

felix culpa polskiej demokracji to ekskluzywna

ności (...) w celu osiągnięcia bardzo partyku‑

polityka „okrągłego stołu”, która uniemożliwiła

larnych i często bardzo niemoralnych celów”

jak najszersze porozumienie społeczne. Dla

(s. 35). Cichockiemu wychodzi więc, że Nietz‑

wszystkich bowiem jest jasne, że o „konsen‑

sche wcale nie poddał druzgocącej krytyce

sie jako wyniku negocjacji decyduje nie tyle

całej mieszczańskiej moralności wraz z jej

siła argumentu, ile fakt, kogo dopuszcza się

założeniami, lecz jedynie sposób jej „używania”.

do stołu” (s. 71). Gniazdowski uważa, że przy


132

stole powinno znaleźć się miejsce dla każ‑

(Robert, stary koniu, to nie my, ale nasze córki

dego, ponieważ tylko wtedy polityka, będąca

mają dobrze się bawić na filmach dla dzieci!).

„u swych źródeł przede wszystkim aktywnym

Karłowicz przestrzega przed „świerszczykami”,

współistnieniem” (s.73), stanie się dla obywa‑

to znów Tomasz Merta opowiada o swoich sto‑

teli czymś zrozumiałym. Albo inaczej: stanie się

sunkach z feministkami.

czymś, czego rozumieć wcale nie będzie trzeba,

W obronie zdrowego rozsądku jest książką

tak jak nie trzeba znać chemicznego składu

ciekawą, lecz nieobiektywną. Autorzy, choć

powietrza, by móc nim oddychać. „(...) dopóki

każdy z osobna doskonale panuje nad wła‑

współistnienie to ma miejsce – dopóki nie prze‑

snym językiem, z trudem dadzą się pomyśleć

stając być sobą, jesteśmy z innymi i potrafimy

jako klub, a więc luźny, aczkolwiek w miarę

patrzeć im w oczy – dopóty nie wiemy nawet,

jednorodny, związek osób połączonych wspól‑

że uprawiamy politykę. Bo polityka, aby być

notą interesów. Odnosi się bowiem wrażenie,

sobą, musi być niewidoczna” (s. 73), innymi

że każdy z nich chciałby przy pomocy Klubu

słowy, musi wreszcie się stać dziedziną przej‑

załatwić swoje własne, partykularne sprawy.

rzystości, protestujące zaś pielęgniarki – nieza‑

Jeden chce władzy, drugi broni etosu inteligen‑

leżnymi kobietami o wielkiej urodzie i mądrości.

cji, jeszcze inny ma na uwadze awanturę czy

Wizja ta, inspirowana Listami o estetycznym

dobro gazety, dla której pracuje. Dlatego wypo‑

wychowaniu człowieka Fryderyka Schillera

wiedź całego Klubu, abstrahując od klarownej

stanowi ciekawy dysonans na tle pozostałych

jednostronności tekstów poszczególnych auto‑

artykułów „apologii”, gdyż z pewnością jest „nie

rów, wydaje mi się po prostu niejednostronna,

z tej ziemi”.

pogmatwana i wewnętrznie sprzeczna.

W kontakcie z Obroną zdrowego rozsądku przeżyłem coś na kształt embarras de riches‑ ses. Czego tam nie ma! Obok poważnej debaty politycznej, z której starałem się po części zdać sprawę, są też rzeczy lżejsze. Cichocki zachęca do lektury (a przynajmniej do pójścia do kina na) Sienkiewicza, z kolei Robert Krasowski odradza kreskówkę Dawno temu w trawie Dekada Literacka 2/3 (251/252)

Piotr Nowak – wykłada filozofię na Uniwersytecie w Białymstoku, czło‑ nek Rady Fundacji Augusta hr. Cieszkowskiego, wydawca. W 2012 roku ukazał się pod jego redakcją nowy przekład Uczty Platona (Wydawnictwo Sic!), Wykłady o filozofii politycznej Kanta Hannah Arendt oraz jej Pisma żydow‑ skie (obie nakładem Fundacji Augusta hr. Cieszkowskiego). Członek redakcji kwartalnika „Kronos”.


133

Rys. Bartosz Krot


134

Na rogatkach – recenzje

Rosja odczarowana Borys Kagarlicki, Imperium peryferii. Rosja i system światowy, przeł. z rosyjskiego Łukasz Leonkiewicz i Beata Szulęcka, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2012

Małgorzata Kowalska

Z

XIX‑wiecznego sporu „słowianofilów” z „okcy‑ dentalistami” w samej Rosji dość powszechne

acznijmy od nieodkrywczego stwierdze‑

stało się przekonanie o rosyjskiej specyfice,

nia, że stosunek Polaków do Rosji (nietoż‑

jeśli nie absolutnej wyjątkowości. Jego wyra‑

samy ze stosunkiem do konkretnych Rosjan)

zem jest nie tylko równie ambiwalentny stosu‑

jest na ogół nieumiarkowanie emocjonalny,

nek do zachodu, co stosunek zachodu do Rosji

a nawet zbudowany na fantasmagoriach

(mieszanka podziwu z pogardą, poczucia wyż‑

i kompleksach, w których strach miesza się

szości z poczuciem niższości, obawy z fascyna‑

z fascynacją, pogarda z podziwem, poczucie

cją), ale i bardziej jeszcze ambiwalentne uczu‑

wyższości z poczuciem niższości itd. Wspólnym

cia do samej matki‑Rosji, często wieńczone

mianownikiem tej emocjonalnej ambiwalencji

westchnieniem: Razumom (w wersji bardziej

(najczęściej z tendencją rusofobiczną, znacz‑

ludycznej: biez vodki) Rossiji nie rozbieriosz…

nie rzadziej rusofilską) jest wyobrażenie Rosji

Niepojęta dla innych, Rosja zdaje się niepojęta

jako wielkiego Innego. Wschód, Bizancjum, Azja,

również dla samej siebie, budząc zarazem miłość

dzicz, despotyzm, irracjonalizm, demoniczność,

i nienawiść, przyciągając i odpychając, a nade

mistyka – to tylko niektóre spośród tradycyj‑

wszystko pochłaniając, zatapiając, paraliżując

nych parasynonimów tej wielkiej inności.

samą wolę racjonalnego rozumienia. Biesy,

Toute proportion gardée, tj. z odpowiednio mniejszym emocjonalnym natężeniem, taki sto‑

otchłań, mrok, beznadzieja – i „trzeci Rzym”, jutrzenka swobody, nowy wspaniały świat...

sunek do Rosji prezentował i nadal prezentuje

Borys Kagarlicki, socjolog, dyrektor

również Zachód, czyli kraje „starej Europy” i USA.

moskiewskiego Instytutu Badań nad Globali‑

Chociaż w porównaniu ze statystycznym Pola‑

zacją i Ruchami Społecznymi, dysydent w cza‑

kiem statystyczny Amerykanin, a zwłaszcza

sach Breżniewa, ale w istotnym sensie dysy‑

Francuz czy Niemiec niewątpliwie myślą o Rosji

dent do dziś, systematycznie i bezpardonowo

bardziej pragmatycznie (a i bardziej życzliwie),

zwalcza taki sposób myślenia o Rosji. Jego

to wiele wskazuje na to, że również dla nich

książka Imperium peryferii. Rosja w systemie

Rosja jest pod wieloma względami ucieleśnie‑

światowym przynosi coś w rodzaju alterna‑

niem inności: Wschodu, Bizancjum itd.

tywnej historii Rosji – alternatywnej wobec

Co więcej i co najciekawsze, w taki sposób

historii znanej w Polsce i na Zachodzie, ale

patrzy na Rosję również wielu Rosjan. Czy

także wobec tej, której uczyli się i nadal uczą

to dlatego, że uwewnętrznili dystans, z jakim

się sami Rosjanie. Dla człowieka zaintereso‑

traktują ich ci z Zachodu, czy dlatego, że sami

wanego historią Rosji, a zwłaszcza dla kogoś

mają do Zachodu dystans – mniejsza z tym. Fak‑

słabo w niej zorientowanego, praca ta będzie

tem jest, że przynajmniej od czasu sławnego

na pewno cennym źródłem wielu konkretnych

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


135 informacji o kształtowaniu się rosyjskiej pań‑ stwowości, o rozwoju i kolejnych wcieleniach „imperium” – aż po jego ostatni, współczesny kryzys. Kagarlicki nie jest jednak profesjo‑ nalnym historykiem i jest prawdopodobne, że z historyczno‑erudycyjnego punktu widze‑ nia jego książka zawiera błędy, a przynajmniej istotne luki oraz tezy nie dość udokumento‑ wane i formułowane na wyrost. Ale nawet jeżeli tak jest (jako osoba niezajmująca się zawodowo historią w ogóle ani historią Rosji w szczególno‑

Peryferie, a zwłaszcza tzw. pół‑peryferie, mogą w ograni‑ czonym stopniu korzystać z roz‑ woju centrum czy centrów, chociaż są zarazem przez nie eksploatowane.

ści nie mogę w tej materii zająć żadnego stano‑

dostarcza w szczególności interpretacji miedzy

wiska), w niczym nie umniejsza to wartości tej

„bogatą Północą” i „biednym Południem”.

pracy. Albowiem jej podstawowa wartość tkwi

Oryginalność Kagarlickiego polega na zasto‑

nie w historycznych szczegółach, lecz w ogól‑

sowaniu podstawowych Wallersteinwoskich

nym interpretacyjnym zamyśle, w pewnej

kategorii do analizy relacji Zachód – Rosja,

propozycji teoretycznej. Propozycje tę można

a także na rozwijaniu paradoksalnego pojęcia

na upartego nazwać socjologiczną, ale w grun‑

„peryferyjnego imperium”. Zgodnie z tą inter‑

cie rzeczy ma ona charakter filozoficzny. Ści‑

pretacją, poczynając od XVI wieku Rosja znala‑

ślej: mieści się na skrzyżowaniu filozofii historii

zła się na peryferiach zachodniego kapitalizmu

i filozofii społecznej. Zgodnie z tą propozycją,

– przede wszystkim z trywialnych powodów

historia i kultura Rosji dają się zrozumieć tylko

geograficznych -, zarazem jednak rosła w siłę

na globalnym tle, tylko w powiązaniu z historią

i zyskiwała imperialne znaczenie korzystając

Zachodu, a konkretniej – z rozwojem zachod‑

ze swojego statusu kapitalistycznej peryferii.

niego kapitalizmu, stanowiącego tytułowy „sys‑

Nieco upraszczając: kapitalistyczny Zachód

tem światowy”.

był zainteresowany zarówno terytorialną

Podstawowe kategorie proponowanej przez

ekspansją Rosji (a niezainteresowany np. nie‑

Kagarlickiego analizy nie są całkiem oryginalne.

podległością Polski), jak i utrzymaniem w niej

Rosyjski autor przejął je od Immanuela Waller‑

prymitywnej struktury społecznej, opartej

steina, filozofującego historyka gospodarczego,

na zniewoleniu pańszczyźnianego chłopstwa,

twórcy pojęcia „system światowy” (lub, jak się

albowiem właśnie w ten sposób Rosja mogła

to niekiedy oddaje, stosując kalkę z angielskiego,

stać się „spichlerzem Europy”.

system‑świat), a także podstawowej dystynk‑

Rozwijając tę tezę, Kagarlicki polemizuje

cji miedzy „centrum” i „peryferiami”. Zgodnie

z „kulturalistami”, w szczególności ze zwolen‑

z najogólniejszą tezą Wallersteina, kapitalizm,

nikami Samuela Huntingtona (bardzo w Rosji

poczynając od swoich początków w XV‑XVI

licznymi!) i jego teorii „zderzenia cywilizacji”.

wieku, rozwijał się do tej pory (i może będzie

Z perspektywy Kagarlickiego Rosja nie jest

rozwijał się nadal, bo taka jest jego nieuchronna

żadną szczególną cywilizacją. O kształcie jej

logika) w sposób nierównomierny, wytwarza‑

historii i teraźniejszości nie zadecydowało ani

jąc właśnie coraz bardziej globalny podział

przyjęcie wschodniej odmiany chrześcijań‑

na centra i peryferie. Te ostatnie są koniecznym

stwa, ani podbój przez Mongołów i osławione

zapleczem (zarazem źródłem surowców, taniej

wpływy azjatyckie. Do czasu ukształtowania

siły roboczej i rynkiem zbytu) dla „centrów”.

się kapitalizmu Rosja rozwijała się mniej więcej

Peryferie, a zwłaszcza tzw. pół‑peryferie, mogą

tak samo jak inne kraje europejskie. Pomimo

w ograniczonym stopniu korzystać z rozwoju

wpływów Bizancjum i Mongołów nie było i nie

centrum czy centrów, chociaż są zarazem

ma nic specyficznego dla „rosyjskiej duszy”: ani

przez nie eksploatowane. Taka „historiozofia”

uległość, ani despotyzm, ani kolektywizm, ani


136

Po upadku komunizmu wszystko, można by rzec, wró‑ ciło do normy: Rosja znów stała się peryferią de facto – to zna‑ czy ekonomicznie – podległą Zachodowi.

Tych ostatnich Kagarlicki zdenerwuje tym bar‑ dziej, że wystawia wyjątkowo surową ocenę Rosji Jelcynowskiej i tzw. rosyjskim liberałom, twierdząc, że to za ich sprawą w pierwszej poło‑ wie lat 90. XX wieku Rosja została faktycznie wysprzedana i skolonizowana. Z dwojga złego lepszy jest okres Putinowski, kiedy rosyjskie państwo choć trochę się ogarnęło. Ostateczne przesłania książki Kagarlic‑ kiego są dwa. Jedno wyrażone explicite, dru‑ gie tylko implicite. Zgodnie z tym pierwszym,

nihilistyczna anarchia, ani mistyczna noc. Lub

historia Rosji jest soczewką, w której skupia się

raczej: cokolwiek jest tam specyficzne, stanowi

historia nowoczesnego świata, a konkretnie

efekt rozwoju na peryferiach światowego sys‑

historia kapitalizmu. Skupienie oznacza też

temu gospodarczego.

większą intensywność, większy dramatyzm.

W tej perspektywie rewolucja bolszewicka,

Toteż, jak w ostatnich słowach „Wprowadze‑

komunizm, ZSRR i jego globalna ekspansja

nia” pisze Kagarlicki „Dramat rosyjskiej histo‑

w okresie zimnej wojny i podziału świata

rii polega właśnie na tym, że doświadczenie

na dwa wrogie bloki jawią się jako tragiczna,

całego rodzaju ludzkiego przejawiało się w niej

nieudana i katastrofalna w skutkach próba

w formie skrajnej i tragicznej. W tym sensie

wyrwania się Rosji ze statusu zachodniej

nie istnieje i istnieć nie może żaden wyjątkowy

peryferii – ciągle jednak w relacji z Zachodem,

„rosyjski los”. Nasz los jest bowiem losem ludz‑

bo sam komunizm był przecież ideą zachodnią.

kości”. Czytajmy: wszyscy jesteśmy Rosjanami.

Kagarlicki nie jest w żadnym razie „pogrobow‑

Status peryferii nie jest bowiem specyficzny.

cem” czy „nostalgikiem”, nie ma cienia senty‑

Peryferie obejmują nie tylko kraje takie jak Pol‑

mentu do ZSRR. Jednak na okres radzieckiego

ska (co oczywiste). Znajdują się także w samych

komunizmu patrzy z lotu ptaka ze sui generis

sercach centrum, na przedmieściach metropo‑

zrozumieniem jako na patetyczny, choć okrutny

lii, na niższych piętrach hierarchicznej budowli

w Białymstoku, kierow‑

epizod w wielowiekowym zmaganiu się jego

korporacji, urzędów, rynków, społeczeństw tout

niczka Zakładu Filozofii

kraju z „systemem światowym”.

court. Peryferie są wreszcie – dodajmy, nawet

Małgorzata Kowalska – profesor Uniwersytetu

Współczesnej i Społecznej w Instytucie Socjologii tamże, autorka m.in.

Po upadku komunizmu wszystko, można

jeśli sam Kagarlicki tak daleko się nie posuwa

by rzec, wróciło do normy: Rosja znów stała

– w każdym z nas. Na marginesie dobrze zor‑

W poszukiwaniu straco‑

się peryferią de facto – to znaczy ekonomicz‑

ganizowanej i przystosowanej do świata jaźni.

nej syntezy. Jean‑Paul

nie – podległą Zachodowi. Tym razem już nie

W nieświadomości, podświadomości, fanta‑

Sartre i paradygmaty filo‑ zoficznego myślenia (1997), Dialektyka poza dialektyką. Od Bataille’a do Derridy (2000), Demokracja w kole krytyki (2005); redak‑ torka tomów Filozof w polis (2004), The New Europe. Uncertain Identity and Borders (2007); tłu‑ maczka filozoficznych tek‑ stów francuskojęzycz‑ nych; zajmuje się przede wszystkim filozofią współ‑ czesną, zwłaszcza fran‑

jako spichlerz, lecz jako dostawca ropy i gazu.

zmatach i marzeniach. W tym, co zarazem

I znów próbuje na tych kruchych podstawach

„jasnemu światu” ulega i stawia mu opór.

budować pozycję „peryferyjnego imperium”.

Drugie, niewypowiedziane wprost prze‑

W gruncie rzeczy w obecnych realiach niewielki

słanie książki ma związek właśnie z marze‑

ma wybór.. Wedle wszelkiego prawdopodobień‑

niami. O świecie, w którym przestanie obo‑

stwa książka Kagarlickiego znajdzie w Polsce

wiązywać podział na centrum i peryferia,

niewielu życzliwych czytelników. Zirytuje ruso‑

o świecie sprawiedliwym. Takim, w którym

fobicznych patriotów, zirytuje nielicznych ruso‑

Rosja nie będzie synonimem inności w sto‑

filów, ale zirytuje też, a co najmniej sfrustruje

sunku do Zachodu, lecz stanie się naprawdę

tych, którzy naiwnie wierzą, że tylko od Rosji

inną Rosją. I cały świat będzie inny. A ściślej:

– w szczególności od jej decydentów – zależy, czy

pod warunkiem, że cały świat stanie się inny.

cuską, oraz filozofią

przekształci się w „normalną europejską demo‑

Szalone marzenie! Ostatecznie jednak to wła‑

społeczno‑polityczną.

krację” z „normalnym liberalnym kapitalizmem”.

śnie ono stanowi o wartości książki Kagarlickiego.

Dekada Literacka 2/3 (251/252)


137

Na rogatkach – recenzje

Skrzyżowanie dróg Po upadku komunizmu w roku 1989 polska

środowiskami, które nie rozstały się z dawnym

filozofia straciła kontakt z myślą światową,

etosem Solidarności i które, choćby w szere‑

bo choć nowa epoka przyniosła tłumacze-

gach Unii Pracy, szukały jakiejś „trzeciej drogi”,

nia wielu ważnych dla humanistyki pozycji,

parę lat temu, wokół „Krytyki Politycznej”,

które, przeważnie ze względów politycz-

powstało znaczące środowisko, które nie

nych, nie mogły zostać w Polsce wcześniej

godzi się na potępianie w czambuł dorobku

wydane, zarazem jednak, z powodów oczy-

tzw. Polski ludowej i nawołuje do przemyśle‑

wistych, straciliśmy kontakt z myślą lewi-

nia na nowo komunistycznych pomysłów oraz

cową, która w ostatnich latach przeżyła

idei. Nie miejsce tu na wyciąganie zbyt pochop‑

prawdziwy renesans.

nych wniosków, dość wspomnieć, że Bartosz Kuźniarz, autor Goodbye Mr. Postmodernism,

Tomasz Rosiński

W

czuje się z „Krytyką Polityczną” silnie związany, choć lektura jego książki – osobistej, ale i wpi‑

szystko wskazuje na to, że sądzono,

sującej się we wspomniany nurt „nadrabiania

iż Polacy dosyć już mają komunistycz‑

lewicowego dystansu” – przynosi niekiedy wąt‑

nych czy socjalistycznych analiz rzeczywistości

pliwości, czy jest to małżeństwo z przymusu,

i że zasłużyli na to, by przynajmniej na pewien

czy z wyboru.

czas od nich odpocząć. Traf chciał, że te intelek‑

Większość dzisiejszych raportów o stanie

tualne wakacje przypadły na okres burzliwych

świata zaczyna się w podobny sposób. W dwu‑

intelektualnych debat. Polacy, po części z wła‑

dziestym wieku okazało się, że racjonalny grunt,

snej winy, nie brali w nich udziału, jeśli nie liczyć

na którym starano się budować cywilizację,

znaczącej obecności książek Zygmunta Bau‑

staje się istnym grzęzawiskiem, zachęcającym

mana, który wszelako od bardzo wielu już lat

nieostrożnych śmiałków do dalszej eksplora‑

traktowany jest jako autor par excellence anglo‑

cji. Tworzone przez nich teorie, ku zaskocze‑

języczny i piszący dla anglojęzycznej publicz‑

niu samych teoretyków, obfitowały w niespo‑

ności. Z kolei inny znany marksolog‑Polak,

dziewane i koniec końców mało przyjemne

Leszek Kołakowski, swoimi Głównymi nurtami

konsekwencje. Myśl narodowosocjalistyczna

marksizmu pokazał, że myśl lewicową uważa

przejrzeć się mogła w państwie Adolfa Hitlera,

za fatalną pomyłkę, a zatem nie widzi szans

komuniści, nolens volens, owoce swoich roz‑

na jej odnowę i reaktywację.

ważań oglądali w imperiach Stalina, Mao

Owszem, można rzec, że w miarę, jak

Ze Donga i pomniejszych watażków. W rezul‑

uwalnialiśmy się od widma. realnego socja‑

tacie, pojawiło się pytanie, czy za to z pozoru

lizmu, pojawiały się nowe, o wiele dojrzalsze

niewinne zajęcie, jakim jest teoretyzowanie,

próby lewicowego ujęcia rzeczywistości. Poza

nie płaci się zbyt wysokiej ceny? Wyrastający


138 z tego wątpienia postmodernizm – głosi dal‑

wodę etycznej refleksji z fajerwerkami kapitału

sza część obiegowej historycznej mądrości

finansowego myślicielami konserwatywnymi.

– wyleczył nas z właściwego rozumowi nie‑

Książka Bartosza Kuźniarza interesuje mnie

umiarkowania. Myślenie przestało nam już

jednak przede wszystkim dlatego, że myśli on

zagrażać. Mury runęły, komunistyczne kolosy

i pisze na skrzyżowaniu dwóch dyskursów.

uległy implozji, na placu boju pozostawiając

Z jednej strony, światopoglądowo, przynależy

swoje skarlałe szczątki, tyleż niepoznawalne,

on do szeroko pojmowanej lewicy, z jej idio‑

co nieprzewidywalne.

synkratyczną niechęcią do narodowych i ide‑

Kto potrafi dziś jednak odpowiedzieć

ologicznych separatyzmów, oraz otwartością

na pytanie, czym jest w istocie obecny chiński

na nowe prądy i idee. Zarazem jednak autor

reżim: nową drogą, na którą wkroczyło pań‑

wyraźnie czuje się bliski Kościołowi Katolic‑

stwo komunistyczne, czy też kapitalistyczną

kiemu, choć w tych swoich sympatiach znaj‑

parodią gospodarki planowanej? Powołując się

duje się on raczej na antypodach ortodoksji.

na koncepcje omawianych przez siebie auto‑

Paradoksalnie, miejscem spotkania lewicy

rów – bohaterami kolejnych rozdziałów Good‑

i chrześcijaństwa jest dla niego Kościół (pisany

bye Mr. Postmodernism są tworzący w języku

dużą literą) i widać to szczególnie w rozdziałach

angielskim marksiści: Perry Anderson, David

poświęconych Terremu Eagletonowi. Punktem

Harvey, Fredric Jameson, Terry Eagleton i Sla‑

wyjścia jest tu rzeczywisty bądź domniemany

voj Žižek – Kuźniarz twierdzi, że alternatywa

katolicki komunizm, którego potwierdzenia

między tymi dwoma stanowiskami jest w isto‑

znaleźć możemy w tekstach Ewangelii. Adre‑

cie złudna. Kondycja ponowoczesna to, z jednej

satami Dobrej Nowiny, głoszonej przez Jezusa,

strony, „postmodernizm, szalona fragmenta‑

pisze za brytyjskim filozofem Kuźniarz, byli

cja, gry i paralogie, lokalne tożsamości, Babel,

galilejscy anawim, do których i sam Zbawi‑

Babilon, pragmatyzm, relatywizm i pomiesza‑

ciel miał się zaliczać. Czy jest to rozpoznanie

nie języków, a z drugiej zwierzchnictwo kapi‑

trafne, nie nam o tym przesądzać. Faktycznie

tału nad globalną rzeczywistością (…) te dwa

jednak Eagleton interesuje autora recenzo‑

opisy nie tylko nawzajem nie wykluczają się,

wanej książki przede wszystkim ze względu

ale stanowią dwie strony tej samej monety.”

na bardzo u niego widoczną i wciąż na nowo

Z komunizmu została nam wielka opowieść,

podkreślaną dychotomię woli i ciała.

struktura rzeczywistości, do której kapitalizm

Człowiek, za sprawą zakorzenienia w nie‑

dołączył jedynie kolorowe rekwizyty. Tytułowe

naturalnej – i w tej mierze nadnaturalnej – sfe‑

pożegnanie z postmodernizmem stanowi więc

rze symboli, wykracza poza swoją zwierzęcość.

w książce Kuźniarza tyleż diagnozę, co postulat.

Obdarzony mową, może wychylać się w przy‑

Uznając, że wielkie narracje już się skończyły,

szłość i przeszłość, a zatem nie musi i nie chce być

Tomasz Rosiński – doktor filozofii, adiunkt w Zakładzie Filozofii Współczesnej

postmodernizm błędnie opisuje rzeczywistość.

więźniem teraźniejszości. Jednak to właśnie owa

Jako teoria nie ma więc racji bytu. Zarazem,

hybris – pisze za Eagletonem Kuźniarz – będąca

Socjologii Uniwersytetu

niczym religia u Marksa, stanowi on konieczny

symbolicznym wymiarem człowieczeństwa, jest

w Białymstoku, czło‑

aromat świata wytwarzanego przez różniczki

fundamentem jego upadku. Mając w rękach tak

dzisiejszego kapitału. Kto nie darzy postmoder‑

potężne i przez to nieludzkie narzędzie, nie boi

nizmu sympatią, winien zatem równocześnie

się go użyć w celach nielicujących z humani‑

kwestionować to, co warunkuje go jako sposób

stycznymi ideałami. Tracąc kontakt z ciałami

myślenia, czyli właśnie ów dziko odrealniony,

innych ludzi oraz z własną cielesnością, która

zdominowany przez instytucje finansowe kapi‑

dla nas samych staje się coraz bardziej nieprze‑

talizm – strategia, której intelektualnymi augu‑

niknioną zagadką, angażujemy się po stronie

rami mają być zdaniem Kuźniarza opisywani

abstrakcyjnych, a przez to coraz mniej ludzkich

przez niego przedstawiciele „późnej lewicy”,

projektów. Oto właściwy korzeń naszej alienacji.

w przeciwieństwie do próbujących łączyć

Wiek dwudziesty dobitnie, ale i boleśnie, pouczył

Dekada Literacka 2/3 (251/252)

i Społecznej w Instytucie

nek‑założyciel Ośrodka Badań Filozoficznych, inte‑ resuje się w szczególności filozofią religii i filozofią historii, autor m.in. książki Platonizm i Simone Weil (Warszawa 2003) oraz roz‑ prawy Wiedza, wiara, wąt‑ pienie. Dzieje sceptycyzmu do Montaigne’a (przygoto‑ wanej do publikacji). Rys. Bartosz Krot i


139

nas, jak daleko sięga nasza wola, sprzęgnięta z morderczą techniką i ideologią. Ale też, wła‑ śnie przez to, objawił nam drogę przyszłego zbawienia. Najkrócej rzecz ujmując, zeszłe stulecie, poprzez spotęgowanie siły komunikacji, dotarło do jej apokaliptycznego zwieńcze‑ nia. W gruncie rzeczy, nie da się nadal bez‑ karnie kumulować mocy, ale nadszedł czas, aby się jej solidarnie wyrzec. I znowu, czy żyjemy w epoce, która na takie wyrzeczenie jest gotowa? W latach sześćdziesiątych Eagle‑ ton przeżył srogie rozczarowanie Kościołem, który utracił, albo po prostu zmarnował, swoją „lewoskrętność”, angażując się w kon‑ serwatywny program przemian Kościoła, które, jakby to gorzko zauważył irlandzki pisarz, niewiele albo i nic nie zmieniły. Tym niemniej, mimo że sojusz Kościoła z komuni‑ zmem nie skończył się pożądanym przez obie strony conubium, to stosowne gesty sympatii zostały poczynione i w każdej chwili, w sprzy‑ jającym momencie, można do nich powrócić. Nie chodzi tu zresztą u ukościelnienie komu‑ nizmu albo o upartyjnienie Kościoła. W swojej tanecznej metaforze współżycia społecznego w erze porewolucyjnej Eagleton odwołuje się wręcz do jakiejś mistycznej przemiany, danej nam – co oczywiste! – z zewnątrz, na którą jed‑ nak sami, uczciwym trudem, zapracowaliśmy. U kresu dziejów czeka nas zatem współdzia‑ łanie Woli Bożej i robotniczego czynu, ciała i naszych zerwanych ze smyczy pragnień, które wreszcie, po latach rozłąki, zdolne będą do siebie powrócić.


140

k Małgorzata Józefowicz

DEKADA Literacka

Wydawca:

KWARTALNIK KULTURALNY

Fundacja na Rzecz

ISSN 0867–4094 nr indeksu 356–875

Głębokiej Integracji DYNAMIS

Redaguje zespół:

ul. Św. Krzyża 5/9

Marek Kozicki – redaktor naczelny

31-028 Kraków

Maja Maciejewska – redaktor graficzny Marek Drwięga

Redakcja nie zwraca materiałów niezamówio‑

Piotr Gruszczyński

nych i zastrzega sobie prawo skrótów.

Rada Redakcyjna:

Nakład:

Agata Bielik Robson

200 egz. + 200 egz. gratisowych

Jerzy Jarzębski

Numer zamknięto 10 grudnia 2012 roku

Szymon Wróbel Zespół pod kierownictwem: Moniki Justyńskiej i Piotra Nowaka Zrealizowano ze środków Ministerstwa Kultury Na okładce wykorzystano pracę

i Dziedzictwa Narodowego

Małgorzaty Józefowicz

w ramach programu operacyjnego: Promocja Literatury i Czytelnictwa Priorytet: Czasopisma

Layout i skład: Kinga Nowak, Museolab

ISSN 0867–4094 Adres redakcji:

Nr indeksu 356–875

ul. Św. Krzyża 5/9, 31-028 Kraków

Warunki prenumeraty:

www.dekadaliteracka.pl,

Dostępne na stronie:

e‑mail: dekadaliteracka@dynamis.pl

www.dekadaliteracka.pl

Dekada Literacka 2/3 (251/252)



www.dekadaliteracka.pl


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.