jesien_2007

Page 1

jesien 2007

nr 5 | kwartalnik

magazyn

AEROBIK 2.0 DESIGN ŻYJE! WSZYSCY MAJĄ WŁOSY BLOND, WSZYSCY NOSZĄ RURKI MĘSKA BIŻUTERIA GRZEGORZ KOPACZEWSKI PIOTR LEDWIG WYBIERAM.PL KRZYSZTOF OSTROWSKI MIETALL WALUŚ MAGAZINE FESTIWAL FILMÓW ROSYJSKICH FESTIWAL PLUS CAMERIMAGE ULTRA ORANGE & EMMANUELLE FREE FORM FESTIVAL ROISIN MURPHY EDITORS KRONOS QUARTET MICHAŁ ZADARA FESTIWAL DIALOG



12

18

w numerze•

nr 5 | kwartalnik

#21

4

jesien 2007

KRZYSZTOF OSTROWSKI

wydawca

Niedźwiedziniec 10b 41-515 Chorzów tel. 032 3492002 magazyn@reporter.com.pl www.reporter.com.pl

kontakt: Daniel Wahl dwahl@reporter.com.pl redakcja pl. Sejmu Śl. 2 40-032 Katowice tel. 032 7857777 red@reportermag.pl koordynacja: Agnieszka Psiuk Andrzej Kłodnicki

FESTIWAL PLUS CAMERIMAGE

#28

21

27

29

zespół: Sebastian Cichocki Adrian Chorębała Dominika Hilszczańska Bartek Hilszczański Grzegorz Kopaczewski Łukasz Kowalczyk Joanna Malicka Wojtek Mszyca Jr Robert Serek Pola Sobaś Aga Starzyńska Marceli Szpak Maciej Andrzej Szydłowski Damian Vacha Kordian Wesołowski projekt graficzny: Aleksander Joachimiak

34

Reporter Magazyn powstaje przy współpracy firm:

ROISIN MURPHY

#31

36 40

Redakcja nie odpowiada za zmiany w repertuarach. Zastrzegamy sobie prawo do zmian i skrótów w nadesłanych artykułach i listach. Tekstów nie zamawianych nie zwracamy.

44 45 46

www.reportermag.pl

w numerze • jesien 2007 •

|3


fotorepor ter•

Jesień i zima też mają swoje kolory! Najnowsza kolekcja Reportera przegoni jesienną monotonię z polskiej ulicy. Wyzwoli indywidualizm i luz, odrzucając typowe kolory i kroje. Pozwoli wyrazić emocje w wyrafinowanym miejskim stylu. Kolekcja jesień/zima 2007/2008 to mieszanka niekonwencjonalnych, odważnych miejskich trendów. Intensywnie nasycona pozytywną energią kolekcja zmienia oblicze miejskiego stylu. Wygoda, doskonała ekspresja kolorów, nowatorskie kroje dla mężczyzn, jak i dla kobiet oraz dobór tkanin i materiałów pozwalają przełamywać jesienno-zimową konwencję. Łatwość łączenia stylów oraz szeroki wybór ubrań, które wyróżniają się na tle miejskiego krajobrazu, otworzą Was na nowe doświadczenia, znajomości i sytuacje. Dopełnieniem kolekcji jest cała gama stylowych akcesoriów: pasków, toreb, butów, które będą idealnym uzupełnieniem miejskiego jesienno-zimowego wizerunku. Zapraszamy do sklepów! więcej na www.reporter.com.pl


fotoreporter • jesien 2007 •

|5



fotorepor ter• fotoreporter • jesien 2007 •

|7



fotorepor ter• fotoreporter • jesien 2007 •

|9



fotorepor ter• fotoreporter • jesien 2007 •

| 11


style•

Lata 80. wracają w wielkim stylu – to wiemy nie od dziś. Ale nie wszyscy wiedzą , że wraz z nimi wraca także aerobik! t: Dominika Hilszczańska, f: Mary Scherpe & Benjamin Richter (stilinberlin.blogspot.com)

AEROBIK 2.0 „Fame”: reaktywacja

L

egendarny film Alana Parkera „Fame” powstał w 1980 roku. To między innymi ten film o grupie utalentowanych artystycznie nastolatków z Nowego Jorku, którzy tańczą skomplikowane układy i śpiewają same przeboje niemal przypadkiem, z marszu i bez przygotowania, zdefiniował styl lat 80. Szalone fryzury, trwałe, jaskrawe kolory, śmieszne dresy, odjechane tenisówki, getry i lycra – to wszystko było w „Fame”, a teraz powraca do nas w zupełnie nieoczekiwanym miejscu. W tym roku, w czerwcu, Berlin przez jeden wieczór został wessany przez czarną dziurę czasową wprost w tamtą epokę. Tego pięknego letniego wieczoru na ulicach Berlina można było zobaczyć ludzi machających nogami, robiących przysiady, skłony i dziwne podskoki. Zupełnie jak w musicalach, które oglądając człowiek zawsze zastanawia się, jak to możliwe, że nagle tak wszyscy zupełnie bez przygotowania znają kroki czy tekst piosenki. Drugie spotkanie pod hasłem „Schnell und sauber” odbyło się całkiem niedawno, bo 4 sierpnia. Tłumy ludzi przebranych w genialne, oldschoolowe stroje i „uzbrojonych” w odtwarzacze kasetowe żywcem wyjęte z lat 80. spotkały się na jednej z najbardziej szalonych

12 |

• jesien 2007 • style

imprez tego lata. Wyobraźcie sobie dudniącą muzykę Pointer Sisters i Eurythmics, a do tego całe tabuny uczestników imprezy noszących piękne, lycrowe getry, frotowe opaski, obcisłe body, czapeczki z dziwnymi nadrukami, nawet spodenki, które pamiętają z zajęć wychowania fizycznego osoby rozpoczynające swoją edukację przed zburzeniem muru berlińskiego. Impreza zaczęła się w jednej z miejskich pralni, by później przenieść się do tureckiej restauracji, na stacje metra i na ulice miasta. I chociaż niektórzy twierdzili, że nu rave jest już kompletnie martwy, to okazuje się, że jednak się pomylili. Nu rave, zjawisko na tyle dziwne, co efemeryczne, bo pojawiło się w 2006 roku, a zniknęło niedługo później, ze swoją disco-electro stylistyką i uwielbieniem strojów w kwaśnych, neonowych kolorach, w których występowali wykonawcy, objawiło się w Berlinie w nowym wcieleniu. Teledysk Madonny z 2005 r. do utworu „Hung Up” czy wcześniejszy, Geri Halliwell do „It’s Raining Man” musiały z pewnością zainspirować organizatorów tej imprezy, bo zdjęcia ze spotkania fanów szalonego aerobiku wyglądają prawie jak screeny z tych clipów. Wzmiankę o tym wydarzeniu opublikował nawet „Die Tageszeitung”. Kolejne spotkanie już wkrótce, a tymczasem krótkie filmiki z poprzednich edycji, kręcone podczas kolejnych etapów imprezy, możecie zobaczyć na www.myspace.com/schnellundsauber. A jeśli zamierzacie odwiedzić Berlin, dodajcie tego użytkownika do listy przyjaciół, żeby otrzymać informacje o kolejnych spotkaniach. Pamiętajcie tylko o tym, by wcześniej przygotować odpowiednie, odblaskowe wdzianko, najlepiej z dużą ilością lycry, ale popularny kiedyś kresz (pamiętacie dresy z kreszu?) też pewnie będzie mile widziany. Aha, popracujcie jeszcze wcześniej nad kondycją, bo „Schnell und sauber” to nie tylko okazja do dobrej zabawy, ale przede wszystkim spora dawka aerobiku. No, ale w zdrowym ciele... zdrowe ciele?


style•

Pamiętacie film Carpentera „Oni żyją”? Tym razem nie chodzi o kosmitów, lecz o projektantów. Polski design ma się coraz lepiej i żeby podziwiać jego przejawy wcale nie trzeba nosić specjalnych okularów, które we wspomnianym filmie pozwalały odróżnić kosmitę od zwykłego obywatela. t: Dominika Hilszczańska, f: Zamek Cieszyn, Dominika Hilszczańska

DESIGN ŻYJE!

Z

astanawialiście się kiedyś, kto zaprojektował krzesło, na którym lubicie przesiadywać w ulubionej knajpie? Serwis, na którym jadacie? Stolik, na którym rozkładacie gazety? W pierwszej w Polsce galerii żywego designu na Zamku Sztuki i Przedsiębiorczości w Cieszynie, której pierwszym przejawem jest Caffee Presso, żeby się tego dowiedzieć, wystarczy przeczytać metkę przyczepioną do każdego eksponatu. Tak, eksponatu, bo każde krzesło, fotel, kanapa czy dywan są tutaj eksponatami. Nawet porcelana, na której podawana jest – pyszna nota bene – szarlotka z lodami, jest dziełem projektanta. Nie musicie się jednak obawiać, że coś się zniszczy, fotel rozhuśta, a talerzyk stłucze. To właśnie design w najlepszym swoim przejawie – żywy design – „Design Alive!”. Tutaj każdy przedmiot nie tylko ma spełniać funkcje estetyczne, ale przede wszystkim użytkowe, czyli dokładnie te, dla których został zaprojektowany. „Dizajn, czyli wzornictwo, jest wszędzie, tylko może być dobry lub zły. My staramy się promować ten dobry” – mówi Ewa Trzcionka, kurator projektu „Design Alive!”. By móc promować dobry design musiała najpierw

przekonać producentów, że nie chce tylko wyposażenia kafejki, ale stworzyć miejsce, gdzie każdy będzie mógł się przekonać, że wzornictwo to nie tylko elitarne produkty, nie tylko „metki” i wygórowane ceny. Miejsce, w którym wszyscy będą czuć się dobrze i jednocześnie będą mogli obejrzeć i „wypróbować” każdy przedmiot; przekonać się, że design to nie tylko piękna linia, ale i wygoda, nie wspominając już o przyjemności przebywania w otoczeniu ciekawych mebli, które można dotknąć, sprawdzić czy są wygodne, pogładzić materiał, z którego są wykonane. „Chodziło o to, żeby dobre wzornictwo pokazać w miejscu, które jest ogólnodostępne, dlatego otworzyliśmy klubokawiarnię – miejsce, do którego każdy może przyjść i obyć się z tym designem, niekoniecznie świadomie” – dodaje Ewa Trzcionka. Trzeba przyznać, że pomysł okazał się być bardzo udany. Siedząc w kawiarni Presso, nie ma się ochoty kończyć swojej kawy, choć jest naprawdę świetna, bo zwyczajnie jest tam nie tylko pięknie, ale i komfortowo. Jest tak między innymi dlatego, że wyposażenie Presso stanowią nie tylko rzeczy doskonale zaprojektowane, ale

też bardzo dobre jakościowo. Dlatego, bo galeria żywego designu to również „organiczne” laboratorium, w którym przedmioty poddawane są ciężkim próbom. Wnioski z użytkowania produktów trafiają prosto do producentów. „Staraliśmy się wybierać rzeczy dobrze zaprojektowane. Kilka rzeczy, które wydawało nam się, że są dobre, które dostawały nagrody na konkursach w Polsce i zagranicą, u nas się nie sprawdziło. Ale to wcale nie jest źle, wręcz przeciwnie, to pozwala nam na to, żeby dać producentowi sygnał, że coś trzeba ulepszyć, coś poprawić” – mówi Trzcionka. Ale to dopiero początek. Design „ożywa” w Cieszynie nie tylko w Presso. Od 7 września do 4 listopada design dokona inwazji na przestrzeń publiczną Cieszyna. Ławki, przystanki autobusowe – to wielkie pole do popisu dla projektantów, ale też kolejna możliwość do obcowania ze sztuką użytkową zupełnie mimochodem. Załatwiając własne sprawy, spacerując po mieście, możemy przekonać się sami, że to, co wcześniej wydawało nam się jedynie częścią codziennego krajobrazu miasta, może sprawić, że samo miasto będzie lepsze i ładniejsze.

style • jesien 2007 •

| 13


style•

„Kiedy kupują ubrania, to myślą tak: to wygląda zupełnie tak, jak ciuchy tych, którzy modnie się ubierają. Biorę! Dla tych ludzi nie ma nic złego w tym, że wyglądają tak samo. Więc wszyscy wyglądają jak klony.” t: Robert Serek, Łukasz Kowalczyk, f: Pierre Jorge Gonzalez, Judith Haase / Atelier Architecture & Scenography, Mat. Prasowe

WSZYSCY MAJĄ WŁOSY BLOND, WSZYSCY NOSZĄ RURKI C

i, o których mówił Robert Rydberg, stylista szwedzkiego „Elle” w wywiadzie dla „JC Report” w 2004 r., to... Szwedzi. „Szwed myśli, że jest indywidualistą, ale jednocześnie chce należeć do jakieś grupy” – naigrywał się dalej stylista ze swoich rodaków. „Kiedy jakiś trend jest na topie, np. rurki i duże topy, wszyscy natychmiast w ten sposób się ubierają. Jeśli ubierasz się w rzeczy, które dopiero mają być za jakiś czas modne, to wszyscy myślą, że jesteś dziwakiem.” WSZYSCY NOSZĄ VINTAGE Na szczęście dla Szwedów trend „rurki plus duże topy” pojawił się u nich pierwszy. Powyższy wywiad ukazał się właśnie dlatego, że Sztokholm zaczął promieniować sławą jednego z najbardziej modnych miast na świecie. Potem pojawiły się pierwsze blogi mody ulicznej, takie jak np. www.hel-looks.com i nagle okazało się, że na ulicach Sztokholmu, Oslo, Helsinek i Kopenhagi jest pełno ciekawie ubranych ludzi. Style.com zaczął nawet płacić Scottowi Schumanowi – znanemu blogerowi, który fotografuje bardziej elegancką modę uliczną (thesartorialist.blogspot.com) za jego wyjazdy do Sztokholmu. Dwa lata temu Netta miała 22 lata, kiedy sfotografowała ją para Liisa Jokinen i Sampo Karjalainen, założyciele Hel Looks. Nosiła wtedy sukienkę po babci (można to odgadnąć po jej wyglądzie i stanie), w której za guziki służyły wielkie, urocze paciorki. Twierdzi, że jej najlepsza sukienka, która pochodzi z lat 70., należała kiedyś do matki. Sama najbardziej lubi rzeczy z lat 1930-1970. Stylowo ubierający się młodzi

ACNE JEANS

14 |

• jesien 2007 • style


jeansów, oprócz stębnówki czerwoną nitką. Stanowią niejako europejski odpowiednik jeansów Helmuta Langa, kultowego nowojorskiego minimalisty austriackiego pochodzenia. Acne wywodzi się z kolektywu, który wydaje awangardowe czasopismo, robi filmy, gry komputerowe i reklamy. Sto pierwszych par jeansów zostało rozesłanych przyjaciołom kolektywu i ich rodzinom jako prezent. Dzięki temu do Jonny’ego Johanssona – założyciela Acne zgłosiło się kilka znanych butików, które koniecznie chciały je sprzedawać. Fenomen Cheap Monday, szwedzkiej marki super obcisłych jeansów polega na tym, że z powodu niskiej ceny spodnie najpierw opanowały skandynawskie ulice, a potem wdarły się przebojem do kilku najbardziej modnych butików concept store w Europie. Nagle okazało się, że znalazły się wśród rzeczy, które „musisz mieć”. Firma zaczęła działalność od secondhandu pod Sztokholmem. Drugi sklep „Weekdays” otworzyli już w centrum miasta, gdzie sprzedają drogie markowe ubrania ze starannie wyselekcjonowanymi rzeczami „drugiej świeżości”. Ponieważ w sprzedaży były drogie jeansy, Orjan – jeden z właścicieli postanowił uszyć modne, ale koniecznie tanie spodnie. Szwedzi nie mieli nawet dość pieniędzy, by zamówić minimalną, wymaganą ilość spodni w liczbie tysiąca par. Pierwsza partia, która wynosiła 800 par, odniosła jednak spory sukces. Zaczęła się właśnie moda na punk rocka i tanie jeansy – rurki z logo w postaci czaszki i odwróconego krzyża rozeszły się w ciągu kilku tygodni. Obecnie jeansy Cheap Monday sprzedawane są w ponad 1000 sklepów na całym świecie.

WSZYSCY NOSZĄ JEANSY Vintage lub secondhand to fajna rzecz, ale nie bardzo przekłada się na korzyści dla rodzimych projektantów mody. Ci „wypływają” dzięki jeansom. Maria Erixon, założycielka Nudie Jeans mówi, że „Szwecja to kraj z obsesją na punkcie jeansów”. Jej marka zasłynęła z jeansów szytych z tzw. „dry selvage denim”. To rodzaj denimu, który tkano na maszynach starego typu. Można je poznać po białych pasemkach materiału, które są ukryte na lewej stronie nogawek. „Dry” lub w przypadku innych marek „raw” oznacza, że klient dostaje sztywne, nieprane jeansy. Maria Erixon, która poprzednio przez wiele lat pracowała w Lee Jeans, skierowała swoją ofertę do ekskluzywnej grupy osób – fanatyków denimu. Na stronie marki zamieściła filmy video, które wyjaśniają krok po kroku cały proces produkcji, począwszy od przędzenia bawełny, do ścierania spodni za pomocą pumeksu. Filmy pokazują również, jak należy je wyprać, a raczej nie prać przez kilka pierwszych miesięcy, w celu nadawania spodniom cech indywidualnych w postaci śladów użycia. Wbrew pozorom armia fanatyków denimu na świecie, a zwłaszcza w Japonii okazuje się całkiem pokaźna. Nudie z dnia na dzień stał się kultową marką, która działa na wyobraźnię niekoniecznie tylko tych, którzy znają się na „selvage denim”. Inna marka, która cieszy się fenomenalną popularnością zwłaszcza wśród tzw. ludzi branży mody, to Acne Jeans. Ich spodnie kosztują około 200 euro i nie mają „zbędnych” detali, które są jednak charakterystyczne dla

CHEAP MONDAY

WSZYSCY ROBIĄ MODĘ Podobnie jak w przypadku Cheap Monday, trójka Duńczyków z Kopenhagi: Brian SS Jensen, Karl-Oskar Olsen i Magnus Carstensen również zaczynają od sklepu. Pierwszy Wood Wood otworzyli w Kopenhadze w 2002 r., drugi w Berlinie w tym roku. Sprzedają ubrania topowych marek, jak Comme des Garcons Play, Bernharda Wilhelma, Kima Jonesa wraz z własnymi kolekcjami. Duńczycy są grafikami, którzy najpierw zdobyli sławę „street couture” – marki ekskluzywnej mody ulicznej, dzięki grafikom na T-shirtach i bluzach. Swój styl określają jako „chaotyczną i naiwną mieszankę przeciwstawnych symboli i motywów, jak dobro–zło, radosne–mroczne, czerwień–zieleń”. Trio zaproszono do licznych prestiżowych projektów, m.in. uczestniczyli w specjalnej edycji Adicolor Adidasa w zeszłym roku. Na tegoroczną jesień zaprojektowali małą kolekcję koszul i T-shirtów z charakterystycznymi nadrukami dla Nike, którą w Polsce można kupić w jedy-

style • jesien 2007 •

| 15

style•

mieszkańcy Skandynawii noszą bowiem vintage, kupują ciuchy w secondhandach i mieszają wszystko ze wszystkim. Zdarza się, że szyją własne ubrania, kupują dziwne szmaty podczas dalekich podróży i noszą je z markowymi dodatkami. Co prawda, w ten sam sposób komponują swoją garderobę wszyscy stylowo ubierający się młodzi ludzie na świecie, ale różnica polega na tym, że Skandynawowie robią to w sposób zupełnie naturalny, jakby to była najbardziej normalna rzecz na świecie, a nie snobistyczny trend. Przy tym wcale nie przejmują się dopasowaniem poszczególnych części garderoby do siebie. Po prostu ubierają się w rzeczy, które pasują do nastroju dnia. Dla porównania Japończycy np. idą na całość, ubierając się w total look, identyfikują się według kodów ubraniowych: „ninja”, „gothic” czy „barbie girl”. W Ameryce hipsterzy też noszą ciuchy z secondhandów, ale z założenia ich wygląd ma być niechlujny. Bywalcy klubów, zwani scenesters, przesadzają z kolei z eksponowaniem seksapilu. Jak sugeruje ich ksywa, ubierają się trochę na pokaz.


style•

mach. Jego kolekcje cieszą się dużym powodzeniem w Japonii i Berlinie, gdzie specyficzna mieszanka grafiki rodem ze streetwear i tradycyjnego, europejskiego krawiectwa ma grupę stałych wielbicieli.

ATELIER ACNE W BERLINIE

nym Nike concept store w Warszawie. Obecnie Wood Wood to już nie tylko streetwear. Najnowszą kolekcję pokazali podczas londyńskiego tygodnia mody. Inny Duńczyk, Henrik Vibskov, absolwent londyńskiego Central St. Martins od kilku lat pokazuje swoje kolekcje w Paryżu. Oprócz mody zajmuje się kręceniem filmów, tworzeniem grafiki, wystawianiem swoich prac w prestiżowych galeriach na całym świecie (m.in. Sotheby’s Gallery w Nowym Jorku, Palais de Tokyo w Paryżu i ICA w Londynie). Vibskov gra na bębnach od 10 roku życia i kiedy nie rysuje w atelier w Kopenhadze, to koncertuje. Duńczyk jest znany z nowatorskiego podejścia do tradycyjnego męskiego krawiectwa, szyjąc sportowe ubrania o zaskakujących połączeniach kolorów, w fantazyjnych for-

16 |

• jesien 2007 • style

SKANDYNAWSKA, ŚWIATOWA Według Roberta Rydberga początek awangardowej mody w Skandynawii miał miejsce właśnie w Danii, gdzie projektanci zawsze starają się być na falach najnowszych zmian w światowej modzie. Powstała w 2005 r. marka Noir stosuje wyłącznie bawełnę kupioną bezpośrednio od afrykańskich dostawców, którzy przestrzegają zasady „fair trade”. Część zysku ze sprzedaży kolekcji jest z kolei przeznaczona do wspomagania biednych regionów, w których uprawiano bawełnę. Etyczny biznes, choć w ostatnich latach zyskuje coraz więcej konsumentów, jest wciąż rzadkością wśród ekskluzywnych marek mody. Z etycznej bawełny Noir szyje rock’n’rollowe kolekcje, które są pokazywane podczas londyńskiego tygodnia mody, i które w tym roku reklamuje znana polska modelka, Małgosia Bela. Największym odkryciem ostatnich lat jest jednak niewątpliwie marka Peachoo + Krejberg, stworzona przez Hinduskę Datwani Peachoo i Duńczyka Roya Krejberga w 2004 r. Przed założeniem wspólnej marki Datwani była znaną projektantką tkanin, mebli i dekoratorką wnętrz. Krejberg przez kilka lat tworzył męskie ubrania dla Kenzo. Obecnie ich wspólne kolekcje można kupić w najbardziej renomowanych butikach, m.in. Dover Street Market w Londynie. Peachoo + Krejberg to kreacje z duszą, vintage w wydaniu na wskroś nowoczesnym – połączenie pięknie zmarszczonych, delikatnie spranych tkanin z precyzyjnym krojem, subtelnym haftem i krawieckimi detalami zarezerwowanymi najczęściej dla haute couture. Ktoś może zapytać czy ta moda jest jeszcze skandynawska, czy może już za bardzo paryska? Bo gdzie słynna nordycka praktyczność i prostota? Dobra mogłaby być odpowiedź, że niezwykły duet tworzy bardzo osobistą modę. Czy nie tak właśnie powinno być zarówno w modzie skandynawskiej, jak i światowej?


style•

Na ulicy Faubourg St. Honore wesoło pobrzękiwały metalowe świecidełka. Z naprzeciwka szło trzech Japończyków, obficie obwieszonych łańcuchami różnych wielkości i długości. t: Robert Serek, Łukasz Kowalczyk, i: na podst. projektów Rene Talmona L’armee I Chrome Hearts

MĘSKA BIŻUTERIA

Perły dla odważnych O

kreślenie „hałaśliwy styl” nagle nabrało całkiem realnego znaczenia, choć Japończycy wcale nie przypominali typowego hiphopowego stylu „bling bling”. Ubierali się raczej ponuro: ciemne jeansy i T-shirty, skórzane kurteczki, bluzy z kapturem, trampki. Nosili kapelusze. Znając jednak zamiłowanie Japończyków do niezbyt popularnych, ale bardzo drogich marek, łańcuchy nie mogły być tanie. Jeśli była to biżuteria Chrome Hearts, to cena masywnego łańcucha, który jest wykonany ręcznie ze srebra, może wynosić nawet ponad tysiąc euro. Chrome Hearts powstał w 1989 r. w Nowym Jorku. Na Zachodnim Wybrzeżu i w Japonii cieszy się kultowym uwielbieniem. Pewnie dlatego, że jego wyroby noszą znani raperzy, muzycy rockowi i filmowi buntownicy. Piękne, srebrne wyroby Chrome Hearts są wykonane ręcznie, często noszą średniowieczne motywy kwiatu irysa (tzw. fleur de lys) lub krzyża w groźnym, gotyckim stylu. Mroczne klimaty, które zapanowały w modzie męskiej w ostatnich latach, przynosiły coraz większą popularność „groźnej” biżuterii, dotychczas znanej wyłącznie członkom pewnych subkultur. Wszak do czarnych bluz z kapturami, ciemnych jeansów rurek i wypalanej lub wypranej skóry pasują idealnie motywy czaszki, rogu jelenia, piór drapieżnych ptaków i „kurzych” pazurów. Kiedy hardcore’owy gotyk staje się zbyt trendy, współczesna bohema stylu zwraca się ku bardziej subtelnej estetyce. Awangardowi projektanci mieszają symboliki kulturowe, religijne i etniczne, pochodzące z różnych epok. Sięgają po nowe materiały. René Talmon l’Armée, berlińczyk, który prowadzi pracownię w dzielnicy Marais w Paryżu, tworzy naszyjniki, bransoletki złożone z eklektycznej mieszanki czarnych pereł z Tahiti, polerowanego onyksu, paciorki z kości słoniowej, korali. Trzydziestokilkuletni złotnik wciąż pracuje sam nad większością swoich wyrobów, które kupuje m.in. Jean Paul Gaultier i Christian Lacroix. W Nowym Jorku Gia Bahm, projektantka marki pod nazwą Unearthen łączy zużyte, miedziane pociski z kryształami, które, według wiedzy tajemnej, potrafią nieść moc uzdrawiania, ochraniania i pozytywną energię. Gia daje klientom wskazówki, co należy zrobić, by ku-

pione kryształy stały się własne i dołącza do każdego pudełka biżuterii worek z solą morską. Należy przyrządzić roztwór z solą morską i zanurzyć kryształy przez kilka godzin, by uleciały z nich negatywne energie. O ile projektanci biżuterii traktują swoją twórczość ze śmiertelną powagą, to awangardowi projektanci mody bawią się elementami klasycznej biżuterii, dopasowując ją do potrzeb swoich kolekcji. Nie jest ważne czy robią to w duchu Coco Chanel, która odważyła się upiększać damy plastikowymi perłami, czy ruchu punk, który z gadżetów służących do seksu sadomasochistycznego (np. skórzane obroże, agrafki, żyletki) uczynił ideologiczny oręż. Liczy się charakterystyczny styl, osobowość projektanta, a nie kunszt sztuki złotnictwa. Moda uczyni z pozornie błahych przedmiotów kultowe gadżety. Różnicę dostrzegają oczywiście jedynie wtajemniczeni, czyli ci, którzy wiedzą, kto jest autorem owej niepospolitej rzeczy, pomimo że nie jest oznakowana żadnym logo. Maison Martin Margiela robi bransoletki ze skóry z odzysku, tak jak i marynarki, i skórzane płaszcze. Ann Demeulemeester w rockowej kolekcji srebrnym sznurkiem zawiązuje stare klucze, a w romantycznej – jedwabną wstążką łączy perły. Comme des Garcons wybrał kicz pozłacanych łańcuszków, do których dołączono m.in. różowe, plastikowe żołnierzyki, guziki i muszelki.

Biżuterię dla japońskiego domu mody zrobił Judy Blame. To pseudonim artystyczny Chrisa Barnesa, londyńskiego stylisty, artysty i złotnika, który zasłynął dzięki Boy George’owi. Kiedy w 1984 r. piosenkarz odebrał nagrodę Grammy, zawiesił na szyi kilka krzykliwych naszyjników, które kupił od Blame’a poprzedniego dnia. Stwierdził, że nie mógł się zdecydować tylko na jeden. W końcu ekscentryczny duet wylansował dwa trendy. Pierwszy to biżuteria w stylu trash, wykonana ze zużytych przedmiotów, jak np. puszka Coca-Coli, którą poprzednio przejechał samochód. Drugi to noszenie biżuterii w stylu trash, czyli nałożenie na siebie jak największej ilości naszyjników, spinek, przypinek, bransoletek. Ten „styl” wygląda szczególnie atrakcyjnie na łamach kolorowych czasopism. I jakże jest pożyteczny – wystarczy jedno zdjęcie, żeby pokazać wyroby kilku lub kilkunastu marek. W ostatnim czasie ta estetyka zaczyna przenosić się na salony. Justin Giunta, założycielka amerykańskiej marki Subversive, tworzy biżuterię vintage. Na pierwszy rzut oka jej dzieło wygląda właśnie na powiązanie jak największej ilości starych naszyjników w jeden. Giuntę nominowano właśnie do prestiżowej nagrody Vogue’a i CFDA – amerykańskiego stowarzyszenia projektantów mody. Wątpię czy nominacja Amerykanki zmieni opinię przeciętnego mężczyzny na temat tego, jaką biżuterię powinien nosić, a jakiej unikać. Kobiety mają bardziej kategoryczny osąd w tej sprawie – biżuteria powinna świadczyć o klasie mężczyzny, czyli w domyśle chodzi o stan jego konta, a więc pośrednio i męskości. W grę wchodzą drogie zegarki, pierścionki, spinki do mankietów i krawatów. Nie dla tych, którzy wolą T-shirty od krawatów.

style • jesien 2007 •

| 17


Debiutancka książka Grzegorza Kopaczewskiego „Global Nation” narobiła sporo szumu. W listopadzie ukaże się jego druga powieść, zatytułowana „Huta”. Czy też będzie o niej głośno? t: Adrian Chorębała, f: Aga Psiuk

GRZEGORZ KOPACZEWSKI A w hucie... P

odtytuł „Global Nation” brzmiał: „obrazki z popkultury”. Książka przedstawiała sceny z życia młodych ludzi, pracujących czasowo w Londynie. Temat był aktualny: emigracja ludzi, którzy są w międzyczasie – już nie nastolatki, jeszcze nie dorośli. Grzegorz Kopaczewski w listopadzie wydaje swoją drugą powieść pt. „Huta”. To kolejny przykład dobrej literatury rozrywkowej: niegłupiej, z wciągającą akcją i pełnej zaskakujących pomysłów. „Huta” to próba pokazania nowoczesnej utopii. Kopaczewski to pisarz, który bacznie obserwuje życie społeczne, czego daje dowód w comiesięcznych felietonach do „Ultramaryny”, jak i w najnowszej „Hucie”. „’Global Nation’ była pisana dla podsumowania młodości górnej i durnej, i dla jakiegoś jej zakończenia” – odpowiada zapytany o swoją debiutancką powieść. „Huta” natomiast powstała, by pokazać, że „za bardzo ufamy ludziom, którzy nazywają siebie naukowcami. Tymczasem to, co oni robią, nie ma aż takiego oparcia w nauce. Przekłada się to niestety na życie społeczne. Cała historia, począwszy od Platona, przez różne szaleństwa innych wieków, na Marksie, Leninie, Stalinie i Hitlerze kończąc, jest najlepszym przykładem tego, że nie powinniśmy ufać tzw. naukowcom. Najgorsze jest to, że mimo tych szaleństw, które w całej historii wystąpiły, ludzie się nie uodpornili na quasi-naukowe twierdzenia o życiu społecznym i prognozy jego dotyczące.” Tytułowa Huta to miejsce, które ma swój odpowiednik w rzeczywistości (tereny byłej Huty Baildon w Katowicach), ale jej funkcja – kulturalnego centrum, idealnego miejsca dla artystów i ludzi, którzy chcą żyć lepiej we wspólnocie – to już pomysł autora. Pomysł na powieść długo dojrzewał. „Wiedziałem, że napiszę ‘Hutę’ od jakichś 7-8 lat. Wiedziałem, jak

18 |

• jesien 2007 • intensity

ta powieść będzie wyglądała, o czym będzie, że będzie się działa na terenach Huty Baildon. Kiedy podczas studiów profesor Kaute nakierował mnie na filozofię Karla Poppera, od razu wpadłem na to, że można by to przełożyć na język literacki. To, co Popper pisał 50 lat temu, jest teraz na tyle ważne, że właściwie trzeba to zrobić. Dlatego napisałem ‘Hutę’” – mówi. Kopaczewski skrupulatnie opisuje, w jaki sposób można stworzyć teren badań marketingowych, w Hucie bowiem każdy aspekt życia jej mieszkańców jest odpowiednio mierzony, analizowany i porównywany. „Wszystko jest policzalne, ale nie ma jednej metody liczenia. W związku z tym statystycznie można udowodnić wszystko. Zależy, jak sformułujemy pytanie i jak zakwalifikujemy odpowiedź. Pomimo tych matematycznych podstaw, na których opiera się statystyka, ona też bardzo łatwo może być zmanipulowana. To, że ludzie szaleńczo ufają statystyce, jest jedną z plag

naszej cywilizacji.” Na pytanie czy książkę tę można nazwać powieścią o marketingowcach, autor odpowiada: „Też można. Marketing stał się jedną z najważniejszych ze sztuk. Metody stosowane przy marketingu są już tak zaawansowane, że marketingowcy potrafią nam wszystko wmówić. To też jest dziedzina quasi-naukowa, opiera się na quasi-naukowych argumentach. Ale ludzie wierzą w jego naukowość, w związku z czym marketing jest skuteczny.” Główny bohater książki – Tomasz – tak, jak Grzegorz jest wielkim kibicem sportowym. „Bycie koneserem sportu wcale nie jest takie proste. Nie jest też prostsze od bycia koneserem sztuki. Społeczność ‘Huty’ jest społecznością konsumpcji uczestniczącej. Ich konsumpcja polega na uczestniczeniu w wydarzeniach kulturalnych i też sportowych właśnie.” Felietony Grzegorza Kopaczewskiego: www.ultramaryna.pl/kopaczewski


Młodym filmowcom nie jest łatwo. Z tą tezą zgadza się Piotr Ledwig, który swoje sukcesy na polu producenckim tłumaczy szczęściem. Jednak samo szczęście nie wystarczy, żeby zrealizować dwa odnoszące sukcesy filmy – tutaj potrzebny jest też talent, którego Piotrowi z pewnością nie brakuje. t: Maciej Andrzej Szydłowski, f: archiwum P. Ledwiga

PIOTR LEDWIG Producentem być W

przypadku kierownika produkcji talent objawia się w obrotności, energiczności i zaradności człowieka. „Robisz wszystko” – oświadcza Piotr. „Organizujesz, pilnujesz, nosisz sprzęt. Nawet kawę robisz. Brałem udział we wszelkich pracach począwszy od preprodukcji, poprzez transfer i montaż.” Można zatem powiedzieć, że nie ma zadania, którego kierownik produkcji by się nie podjął. Niewątpliwie ważne przy tym wszystkim jest doświadczenie. Piotr swoje pierwsze kroki stawiał na studiach produkcji filmowej na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Jako student starał się być aktywny i, jeśli tylko mógł, brał udział w każdym możliwym projekcie swoich kolegów z roku. Znaczące doświadczenie przyniosła mu praca z operatorem Pawłem Dyllusem. W pamięci Piotra szczególnie zapisała się pierwszoroczna etiuda „Sycylijczyk”, która została nawet zaprezentowana na festiwalu Camerimage. „To był pierwszy sukcesik, który przyniósł nam ogromną satysfakcję” – wspomina Piotr. „Sam fakt, że ten film, pierwszoroczny film egzaminacyjny, został pokazany na nie byle jakim festiwalu, był bardzo ważnym wydarzeniem.”

Krakowie na Slamdance oraz Prowincjonaliach. Film ten miał okazję również podbić serca widzów poza granicami Polski. „Emilka” została uhonorowana specjalnym wyróżnieniem na znaczącym festiwalu w Oberhausen, natomiast wkrótce „zawita” do Seulu i Dublina. „Emilka płacze” w jeszcze jeden, istotny sposób przyczyniła się do rozwoju kariery tria Kapeliński-Ledwig-Dyllus. Dzięki sukcesowi tego dzieła łatwiej było filmowcom zabrać się do realizacji kolejnego – „Ballady o Piotrowskim”. Tym razem poprzeczka znów została podniesiona, bo o ile „Emilka” trwała 33 minuty, o tyle „Piotrowski” dobił do godziny. Ponadto w pracach nad obrazem wzięli udział aktorzy z „wyższej półki”. Główną rolę odegrał Krzysztof Kiersznowski, a w jedną z postaci drugoplanowych wcielił się Zbigniew Zamachowski. Warto zaznaczyć, iż „Ballada o Piotrowskim” spotkała się z dobrym przyjęciem wśród festiwalowej widowni podczas tegorocznej edycji Era Nowe Horyzonty. Istnieją zatem duże szanse, iż film ten trafi do regularnej dystrybucji kinowej. Piotr nie ukrywa, że chciałby zrealizować film pełnometrażowy. „Tutaj już dofinansowanie jest niezbędne, a co za tym idzie, musimy pogodzić się z utraceniem pełnej niezależności.” Jaki film będzie zatem następny? Firma producencka Aurora Film Production, założona przez Piotra i Rafała, ma w zanadrzu kilka pomysłów, o których można przeczytać na jej oficjalnej stronie internetowej www.aurorafilm. pl. „Czekamy na tegoroczny festiwal w Gdyni, a po nim zadecydujemy co dalej.” Zatem i my poczekamy. Z niecierpliwością.

Etiudy etiudami, ale prawdziwe wyzwanie miało dopiero nadejść wraz z pewnym telefonem z Londynu. Z Piotrem skontaktował się Rafał Kapeliński, który zaproponował współpracę przy jego nowym projekcie filmowym. „Emilka płacze” w założeniu miała być pracą dyplomową Rafała, jednak kilka miesięcy później opuściła festiwal filmowy w Gdyni z Grand Prix konkursu niezależnego. „Wszyscy włożyliśmy w ten obraz tak dużo pracy, że szkoda było rezygnować z praw do niego. Gdyby ‘Emilka’ pozostała pracą dyplomową, to szkoła przejęłaby nad nią kontrolę” – wspomina Piotr. „Patrząc na sukces w Gdyni, podjęliśmy dobrą decyzję.” Wkrótce okazało się, jak bardzo dobrą – „Emilka płacze” została doceniona na wielu ważnych polskich festiwalach filmowych. Pojawiła się we Wrocławiu,

intensity • jesien 2007 •

| 19


Wielu nazwisko Kasi Szajewskiej mogło się obić o uszy już dwa lata temu, przy okazji wyborów prezydenckich i parlamentarnych. Wtedy bowiem powstała organizacja Wybieram.pl, która swoją działalnością zachęcała młodych Polaków do oddawania głosów. Podobnie jak wtedy, tak i teraz postara się skutecznie zapędzić wyborców do urn. t: Maciej Andrzej Szydłowski, f: Wybieram.pl

WYBIERAM.PL W jak Wybieram

KASIA SZAJEWSKA

WYBIERAM.PL NA COKE LIVE FESTIVAL

C

i, którzy uważają, że paranie się działalnością polityczno-społeczną jest domeną posłów czy też nad wyraz poważnych studentów z przerostem ambicji, są w błędzie. Kasia jest żywym dowodem na to, iż wcale nie trzeba w liceum czy na studiach „bawić się” w samorząd, aby móc wystartować z ciekawą i istotną inicjatywą społeczną. Wystarczy chcieć i interesować się tym, co nas otacza. Nasza bohaterka sama przyznaje, że swój pociąg do polityki wyniosła z domu. „Moi rodzice rozmawiali ze mną o tym, co się dzieje, czytaliśmy razem gazety – dla mnie było to zawsze ciekawe” – wspomina Kasia. Pomysł na założenie Wybieram.pl pojawił się w 2005 roku, podczas jednego z towarzyskich spotkań w kawiarni przy ulicy Chłodnej w Warszawie. „Poznałam właściciela, często rozmawialiśmy i właśnie podczas jednej z takich rozmów padł pomysł, aby zrobić kampanię zachęcającą młodych ludzi do głosowania w wyborach” – opowiada Kasia. „W pewnym

20 |

• jesien 2007 • intensity

sensie zainspirowała nas amerykańska akcja Rock The Vote – nam się to spodobało i pomyśleliśmy, że fajnie by było zrobić coś takiego i u nas” – dodaje. Młodzi aktywiści pod przewodnictwem Kasi szybko wzięli się do pracy, nie marnując ani chwili, aby zdążyć ze swoją kampanią przed dniem wyborów. Zrealizowali spot reklamowy, który emitowany był na antenie popularnych stacji muzycznych, do tego doszły naklejki i opaski silikonowe. „Wszystko, oprócz spotu, finansowaliśmy z własnej kieszeni. Ludzie pomagali nam przy tej akcji z dobrej woli, nie żądając w zamian zapłaty” – opowiada Kasia. Działalność Wybieram.pl szybko została zauważona – pisano o niej w gazetach, a członkowie organizacji zaczęli dostawać wiele pozytywnych e-maili z całej Polski. „Zdarzały się niestety i mniej przyjazne głosy, oskarżające nas o powiązania z jakimiś konkretnymi partiami” – przyznaje.

Wkrótce logo przedstawiające uniesioną dłoń z wyprostowanymi trzema palcami stało się powszechnie znane. „Trochę to miało przypominać znak victorii, ale też i kształt litery ‘W’ jak ‘wybieram’” – tłumaczy szefowa Wybieram.pl. Przeprowadzona akcja z pewnością w jakimś stopniu ułatwiła też studentce Stosunków Międzynarodowych wyjazd do Stanów Zjednoczonych w ramach programu stypendialnego International Visitor Leadership, gdzie miała możliwość spotkać się między innymi z organizatorami akcji Rock The Vote. Pobyt za oceanem zaowocował nowymi doświadczeniami oraz ciekawymi obserwacjami. „Dla Amerykanów angażowanie się w podobne inicjatywy jest zupełnie normalne, a u nas nadal jest postrzegane jako dziwactwo” – zdradza Kasia. Wyjazd do Ameryki w niewielkim stopniu wpłynął również na kształt tegorocznej kampanii Wybieram.pl. Na wzór akcji „Vote Or Die” powstanie spot reklamowy z udziałem polskich gwiazd muzyki i ekranu. Wiadomo już, że na pewno wystąpi Pezet. Co do reszty – wciąż prowadzone są rozmowy. „Hasło, którego będziemy się trzymać w tym roku, będzie brzmiało: ‘Głosuj jak chcesz’ i chcemy do tego dodać ‘Masz drugą szansę’, aby uderzyć do tych osób, które nie głosowały poprzednim razem” – oznajmia Szajewska. Przed Kasią i członkami Wybieram.pl ciężki miesiąc, ale sądząc po ogromnej determinacji i wielkim zapale, wszystko będzie dobrze. Zatem do zobaczenia przy urnach!


temat•

Wokalista Cool Kids of Death. Autor komiksów. Twórca teledysków. Krzysztof Ostrowski rozmawia z nami o alterglobalizmie i byciu 16-latkiem. Wkrótce nowa płyta zespołu. t: Bogna Świątkowska, f: Igor Omulecki, Aga Psiuk, Karolina Breguła

KRZYSZTOF OSTROWSKI Niech coś pier***nie! REPORTER: Czy myślisz, że alterglobalizm jest skuteczną taktyką w byciu w świecie dzisiaj, czy daje realną alternatywę wobec rzeczywistości? KRZYSZTOF OSTROWSKI: Nie mówiłem nigdy, że jestem alterglobalistą, ale wiem, że naszemu zespołowi często wmawiano, że podpisujemy się pod tym. Ostatnio rozmawiałem z kimś, jak działa BMG, bo byliśmy akurat na świeżo po wypisaniu się z kontraktu z Sony BMG. Powodem było to, że jako polski zespół mieliśmy straszne problemy, żeby wydać płytę za granicą, a dostaliśmy propozycję z Niemiec. Były wielkie schody, strasznie pod górę. Sony ma bardzo dziwną politykę, jak nam się wtedy wydawało, że w ogóle niemożliwe jest przeniesienie artysty z jednego rynku na drugi. I to znalazło potwierdzenie, bo rozmawialiśmy z zespołem z Niemiec, który się też wyrwał z Sony BMG i miał bardzo podobną sytuację. Po bardzo dobrze przyjętej trasie europejskiej dostali różne propozycje spoza Niemiec. No i śmialiśmy się, że podobna sytuacja jest z Coca-Colą, że polskiej coli nie można sprzedawać w Anglii, że wszystkie te wielkie koncerny, z którymi walczą alterglobaliści, działają dokładnie odwrotnie – to nie jest globalna sieć. Oni stawiają na rynki lokalne i wspierają je. Więc nie wiem, co miałbym powiedzieć na temat alterglobalizmu. Dlaczego więc uważa się, że wy jako zespół jesteście związani z tym ruchem? Nie wiem, coś się chyba zbiegło, chyba byliśmy bardziej krzykliwi i rozwrzeszczani przy wydaniu pierwszej i drugiej płyty. Mieliśmy po dwadzieścia parę lat, takie czarno-białe widzenie świata, podobnie jak alterglobaliści. A zbiegło się to w czasie z protestami, spektakularnymi akcjami i nami w tych samych mediach. Pewnie dlatego wrzucili nas do tej samej szuflady, że to niby różne aspekty tego samego nurtu światowego.

temat • jesien 2007 •

| 21


temat•

Gdybyś mógł spróbować opisać zespół, a jest was kilku, to jak byś was scharakteryzował? Jakie macie poglądy? Nie wiem. Im dłużej się znamy, tym to jest trudniejsze. Jeszcze parę lat temu mógłbym powiedzieć, że Kuba ma taki pogląd, Marcin taki, a Jacek ma taki. A teraz nie powiem ci, bo nie wiem. Mam wrażenie, że teraz znamy się coraz mniej. Teraz wszystko się tak szybko zmienia. Wciąż traci się punkty odniesienia. Coś, co trzy dni temu wydawało się sensowne, nagle ten sens traci. Ale chodzi ci o wszystkie pola, nie tylko o życie polityczne? Funkcjonowanie w czasie i przestrzeni, czyli akurat tu i teraz. W „Hej chłopcze” jest tekst: „(…) Za nic w świecie nie chciałbym, mieć znów 16 lat (...)”. No, nie chciałbym. Dlaczego nie? Jest to fajny moment, bo wszystko jest przed tobą – to są banały, każdy to powie. Nie wiem czy jest sens to powtarzać. Ale też jest to straszna szarpanina. I jak sobie pomyślę, że znowu miałbym mieć 16 lat i musiałbym przechodzić przez to, co się musiałem od tego 16 roku życia naszarpać, żeby osiągnąć względny spokój i swoje miejsce, niezależnie od tego czy to moje życie by się potoczyło lepiej czy gorzej, to nie chciałbym tego robić jeszcze raz. Zwłaszcza, że są ludzie, którzy są w podstawówce i w liceum super popularni, mają grono przyjaciół i są kapitanami drużyny futbolowej. Ale jest też także druga strona

Mieliśmy po dwadzieścia parę lat, takie czarnobiałe widzenie świata, podobnie jak alterglobaliści. A zbiegło się to w czasie z protestami, spektakularnymi akcjami i nami w tych samych mediach.

22 |

• jesien 2007 • temat

szkoły, czyli tak zwane nerdy. A ja chodziłem do takiego liceum dla bananowej młodzieży, w którym każde odstępstwo od normy było bardzo mocno piętnowane. Żeby jakoś funkcjonować w hierarchii tej szkoły trzeba było dokazywać, być łobuzem, mieć problemy. Ciężka sprawa. Miałeś problem z tym, że musiałeś łobuzować bardziej niż inni, żeby zyskać uznanie? Wyleciałem ze szkoły. A moja matka była nauczycielką w tym liceum, z którego mnie wyrzucali. Później, już na studiach, nie miałem takich stresów. A co studiowałeś? Wstyd się przyznać, ale jestem z wykształcenia projektantem mody po łódzkiej ASP. No wiem, sam się dziwię. To też jest jeszcze jeden z powodów, dla których jeszcze raz nie chciałbym przez to przechodzić. W zawodzie pracowałem tylko raz, robiłem kostiumy do przedstawienia teatralnego dla Teatru Wybrzeże. To był mój jedyny kontakt z zawodem i też nie było to przyjemne doświadczenie. Ciężkie zajęcie z aktorkami się użerać. Ale gdybyś jednak miał te 16 lat i jeszcze raz miał możliwość wyboru wykształcenia, to co byś wybrał? Może techniczne, poważne. Może inżynierem, architektem, konkret jakiś. Żeby dzieci nie musiały się wstydzić, że ich tatuś jest rysownikiem. Żartuję


temat•

trochę. Jestem bardzo zadowolony z tego, jak mi się życie ułożyło. Zawsze chciałem być rysownikiem komiksów. Moje bycie muzykiem to jest śmiech na sali. Jestem głuchy jak pień i nie potrafię śpiewać. Nie potrafię zagwizdać prostej melodii. A rysownikiem komiksów zawsze chciałem być, a nigdy nie wierzyłem, że to się uda, bo dorastałem w momencie, kiedy jeszcze nie było tak kolorowo w Polsce. Kiedy szedłem na Akademię Sztuk Pięknych studiować, to wszyscy znajomi mojego ojca się pukali w czoło, że na co on mi pozwala, jakieś fanaberie, potem będzie musiał mnie utrzymywać. A w trakcie studiów się okazało, że przez przypadek wybrałem sobie najlepszy, najbardziej dochodowy z zawodów, jaki był w zasięgu moich możliwości. Z rysowania komiksów udaje mi się utrzymywać. Teraz tak naprawdę zespół to jest hobby, na które mogę sobie pozwolić rysując komiksy. Nie mam powodów do narzekań. Moja dziewczyna, kiedy narzekam, mówi, że grzeszę, bo naprawdę robię to, co lubię i mam możliwość sprzedawania tego. Sytuacja super. A nie masz takiego sprzężenia, kiedy robisz co lubisz przez długi czas, że szkoda, że brak konfrontacji z jakimiś ograniczeniami? Nie. Mam taką cechę, a to jest akurat zła cecha, że ciągle szukam czegoś nowego. Tak, jak moi koledzy rysownicy mają swój styl, że się patrzy i się widzi od razu co kto narysował, to ja ciągle próbuję sprawdzić coś nowego, innego, szukam. Przez ostatni rok moim głównym zajęciem było robienie teledysków i animacji, które wyszły z rysowania komiksów. Kiedy robię jedną rzecz przez długi czas, to mnie to męczy, dlatego robię różne rzeczy, czasem nawet za dużo naraz. Więc nie ma takiego stanu, żebym się zmęczył czymś. Do jakiego stopnia kierujesz się intuicją? Niestety, rzucam się zawsze na głęboką wodę, nawet nie sprawdzając, jak głęboka jest ta woda. Na przykład mówię, że OK, coś będzie za miesiąc, chociaż wiem już mówiąc to, że trzy miesiące to jest minimum. No i trzeba skończyć to w półtora miesiąca. Jak dotąd się udaje. Może to jest sposób – nie kalkulować za bardzo. A nie masz wtedy takiego wyrzutu sumienia, bo ja mam przy takich sytuacjach, że jesteś niedojrzały? No to chyba nie jest praca dla dojrzałych… To chyba na tym polega. Jak ktoś jest dojrzały, to nie ma czego szukać w tej pracy. Trzeba mieć sporą dozę niedojrzałości. Poza tym to jest znana zasada, że jak ktoś ci mówi, że potrzebuje czegoś na za miesiąc, to tak naprawdę potrzebuje tego na za dwa miesiące. Każdy to wie.

A jaki masz system stwarzania światów w swoich komiksach? Ten główny komiks „Plastelina” jest bardzo mocno zakorzeniony w rzeczywistości, takiej trochę przefiltrowanej, trochę przekręconej, ale to nie jest tworzenie świata, tylko przerysowywanie. Nie robię komiksów science fiction, gwiezdnych wojen ani eposów rycerskich, gdzie wszystko trzeba wymyślać od zera. To są krótkie strzały. Szukałem formuły, która pozwoli mi na szybkie notowanie rzeczy, nie gubić się w długiej formie i nie nudzić, tylko bardzo szybko przekazać, co się chce powiedzieć, zanotować pomysł. Rysunek jest bardzo skrótowy i szybki. Nie ma tam opcji tworzenia świata. I co jest najważniejsze w takiej historii? Najważniejsze, żebym się z niej śmiał.

Moje bycie muzykiem to jest śmiech na sali. Jestem głuchy jak pień i nie potrafię śpiewać.

A to zaskakujące. Co by się musiało wydarzyć, żeby piosenka CKOD była wesoła? Tu akurat mogę powiedzieć w imieniu wszystkich, oprócz naszego perkusisty, że wesołe piosenki nikomu nie siedzą w głowie. Ani słuchanie wesołych piosenek, ani granie wesołych piosenek. Ale nie ma to żadnego przełożenia na to czy lubimy się śmiać. My się w zespole bardzo dużo śmiejemy z siebie nawzajem, to znaczy z kolegów. Bo najlepiej jest śmiać się z kolegi. I kiedy jesteśmy w pięć osób, a tej szóstej nie ma, to ta szósta jest obgadywana do bólu, do końca. Jest więc bardzo dużo zabawy w zespole, ale niekoniecznie przekłada się to na piosenki. O czym innym chcieliśmy mówić. Chociaż jest trochę ironii w tych piosenkach, nie wszystkie są takie na barykady, pod sztandary. Tak mi się właśnie wydawało, że CKOD to jest taki zespół intelektualnie bardzo skupionych kolesi, którzy nie pozwalają sobie na chwile głupawki... Nie ma chyba takich zespołów. Nie wiem, może jakiś zespół złożony z wojskowych. Kiedy więcej niż trzech kolesi siedzi przez osiem godzin w małej przestrzeni samochodu, to myślisz, że oni o Sartrze rozmawiają? Miasto, z którego pochodzisz – Łódź – czy ona ma na ciebie wpływ? To bardzo różnie bywa. Od miłości do nienawiści. To jest moje miasto. Urodziłem się w Szczecinie, ale od 3

temat • jesien 2007 •

| 23


temat• miesiąca życia mieszkam w Łodzi, jestem więc łodzianinem z Bałut. W Łodzi są tylko Bałuty, reszta się nie liczy. Mój kolega z Warszawy, który studiował w Łodzi, ma teorię, że energia czakramu pod Wawelem, który promieniuje pozytywną energią, nie bierze się znikąd, tylko jest wysysana z Łodzi. I coś w tym jest. W Łodzi nikt się nie interesuje feng shui, nie ma hipisów. Łódź to jest ciężkie, brudne, punkowe miasto. Bo na przykład z perspektywy Łodzi Warszawa jest dla nas miastem hipisów, chociaż nie jest tak bardzo hipisowska jak Trójmiasto – centrum hipisowstwa. Robisz teledyski dla CKOD i dla innych wykonawców, czy myślałeś, żeby zająć się tym na stałe? Zrobiłem 9 teledysków, ale na razie to jest zabawa. Czasem robimy coś, żeby zoba-

24 |

• jesien 2007 • temat

…Warszawa jest dla nas miastem hipisów, chociaż nie jest tak bardzo hipisowska jak Trójmiasto – centrum hipisowstwa.

czyć, co można zrobić, jak to wyjdzie. Chciałbym na przykład wysadzić coś w powietrze, no to robimy wybuch i miasto wybucha, super jest. Nawet w teledysku Marcina Rozynka jest wybuch, na końcu wylatują różne rzeczy z wody i wszystko płonie, łącznie z Marcinem Rozynkiem. To taka zabawa dla dużych chłopców. Przyjemność. Robię to wirtualnie, a to musi być naprawdę przyjemne w rzeczywistości... No, ale jak będziesz miał naprawdę duży budżet... No tak, wtedy coś by pierdolnęło! Więcej o Krzysztofie Ostrowskim i CKOD na: www.kostry.net, www.ckod.com.pl, a dwie „Plasteliny” w Deserze, na s. 46.


temat•

Mietall Waluś – wokalista i lider zespołu Negatyw wkrótce wydaje solową płytę „Mietall Waluś Magazine”. O nowym albumie i nie tylko opowiada nam w katowickiej kawiarni Kryształowa. t: Damian Vacha, f: Dawid Meller

MIETALL WALUŚ MAGAZINE Totalnie świeży REPORTER: Znudzili ci się twoi koledzy z Negatywu? MIETALL WALUŚ: Nie znudzili mi się ani oni, ani kumple z innych projektów. Nie ma żadnych kłótni czy kwasów, na które lekarstwem będzie pomysł na solową płytę. Chciałem mieć przygodę z muzyka elektroniczną, a dzięki temu, że udało mi się poznać Szymona Folwarcznego z zespołu Stealpot, udało mi się zrealizować swoje marzenie. Jak doszło do tej współpracy? Miałem okazję wcześniej słyszeć muzykę Szymona i w związku z tym bardzo chciałem się z nim spotkać. Dzięki jednemu z moich kumpli, który go zna, udało się. Nie bez znaczenia jest to, że Szymon mieszka w Katowicach, bo to ułatwiło spotkanie i współpracę. Tak a propos myślę, że tu na Śląsku powinniśmy się trzymać razem i robić coś wspólnie, bo na miejscu jest tylu młodych i zdolnych ludzi. Poza tym jestem w sumie wygodny, wolę się po prostu spotkać z kimś na piwie i pogadać o muzyce, niż wisieć na telefonie i słać maile. Jaka jest muzyka na twojej nowej płycie? Inna. Lubię pracować z ludźmi, z którymi do tej pory nie pracowałem. Szymon dodał muzyce zawartej na płycie coś, co sprawiło, że jest nietypowa w porównaniu do moich poprzednich albumów, ale zarazem taka, jaką chciałem. Mimo tego, że to głównie elektronika. Poza piosenkami, przy których ludzie mogą się bawić w klubach, są też utwory smutne i nostalgiczne, z beatami nadającymi charakterystyczny i ważny dla mnie klimat. Dlaczego „Mietall Waluś Magazine”? Miałem kiedyś stronę internetową, która była skonstruowana jak magazyn muzyczny. Poza tym podobał mi się skrót MWM i taki pseudonim artystyczny. Jak przyjmą twoją solową płytę fani Negatywu? Mam nadzieję, że dobrze. Choć szczerze mówiąc nie wiem, jak to będzie. Liczę na to, że ich zaskoczę (śmiech), pozytywnie oczywiście,

temat • jesien 2007 •

| 25


temat•

Jakaś twoja perełka na tej płycie? Są etapy na piosenki. Na dzisiaj najbardziej mnie ruszają: „To ty gonisz mnie” i „Nadejdzie taki dzień”. Na Off Festivalu MWM miał swój debiutancki koncert. Jakie pierwsze wrażenia twoje i publiczności? Jestem człowiekiem, który tak naprawdę boi się wejść na scenę i jest stremowany w takich sytuacjach. Byliśmy, jako zespół, po pięciu wspólnych próbach i miałem totalnego cykora, że wszystko się wysypie. Poza tym graliśmy przed swoją publicznością na Śląsku, co potęgowało stres. Niestety z tego 50-minutowego koncertu nic nie pamiętam. Dlaczego? Przemknął bardzo szybko, a ponieważ byłem zeschizowany, że coś nie wyjdzie, moja pamięć musiała jakoś odreagować (śmiech). Wszyscy, z którymi rozmawiałem po koncercie, twierdzą, że MWM to coś innego, niż to, co do tej pory zrobiłem. A o to mi właśnie chodziło. Wiesz, przychodzenie na koncert artysty, którego się słyszy po raz pierwszy, to wielka niewiadoma. Nie wiadomo, co on śpiewa i czego się można spodziewać. Generalnie rzecz ujmując uważam, że płytę będzie można ocenić po kilkukrotnym przesłuchaniu. Czy trudno nagrać solową płytę w Polsce? Myślę, że było podobnie jak z poprzednimi płytami. Generalnie rozmawiam i pracuję z ludźmi, którzy nie olewają mojej muzyki, ale robią to z pasją. Na szczęście już trochę funkcjonuję na rynku i ludzie w wytwórniach wiedzą, „czym mnie się je”. Aktualnie jestem na etapie omawiania terminu wyjścia płyty i pierwszego singla. i że przyjęcie będzie ciepłe. Choć nie liczę, że zostanę okrzyknięty nie wiadomo kim. O czym śpiewasz? O życiu, o tym, co mnie dotyczy, co mnie spotyka. Jeśli coś lub ktoś mnie wkurwia, to pisze taki tekst jak „Szczur – Król”. Trudno pisać inne teksty w solowym projekcie niż w Negatywie czy w Penny Lane, ponieważ jestem takim samym człowiekiem. „Mietall Waluś Magazine” to po prostu następna płyta, na której Mietall Waluś udziela się wokalnie i komponuje piosenki. Dla mnie ten projekt nie jest czymś ważniejszym niż inne płyty. Jest sporo wokalistów, którzy mówią, że ich solowe płyty są ważniejsze, niż to, co zrobili do tej pory i takie tam, ale ja nie będę opowiadał takich andronów. Dla mnie najważniejszą płytą była pierwsza płyta, „MWM” to po prostu kolejna, szósta już zresztą, płyta. To powiedz, jak się nagrywało szóstą w karierze, a pierwszą, solową płytę. Łatwiej,

26 |

• jesien 2007 • temat

trudniej? Przede wszystkim z o wiele większą odpowiedzialnością. Komfortowe w takiej pracy jest to, że nie ma osób trzecich, wcinających się w materiał i forsujących swoje zdanie. Odpadają jakieś niepotrzebne kłótnie o to, jak wygląda materiał. Niestety sukces i porażka spoczywa na twoich i tylko twoich barkach. Mogę decydować czy to, czy tamto mi się podoba czy nie, ale jak coś nie pójdzie, tylko sobie będę pluł w brodę. W takim razie co było najfajniejsze podczas produkcji tej płyty? Zdecydowanie najciekawsze było, gdy przynosiłem teksty i melodię do Szymona i nie wiedziałem, co on z tego zrobi. Rysując słowami to, jakbym chciał, żeby wyglądał dany kawałek, nie miałem pojęcia, co z tego ostatecznie wyjdzie. Odbierając od niego gotowy kawałek, otrzymywałem coś, co najczęściej totalnie mnie zaskakiwało oraz było megafajne. Wiesz: aranż, rytmy, instrumenty, których kompletnie się nie spodziewałem.

Kiedy premiera? Chciałbym, żeby to był pierwszy tydzień listopada. Co potem? Trasa koncertowa. Kilka koncertów solo, a kilka z zaprzyjaźnionymi zespołami. Jakimi? Kasia Nosowska, Hey i T.Love. Teraz sam nie wiem dokładnie z którym, ale na pewno jednym z wymienionych. Skąd pomysł na zdjęcia promujące twój album? Znudziły mi się foty, na których ubierałem się na czarno i pozowaliśmy w kurtkach dżinsowych. Nie mówię, że te pomysły były złe, ale po prostu chciałem zrobić coś innego. Dlatego ściągnąłem koszulkę i napisałem na swej dobrze zbudowanej klacie (śmiech): Mietall Waluś Magazine. Pokazuję się z trochę innej strony. Może trochę bardziej kontrowersyjnej, ale mam nadzieję, że fajnej. www.mietallwalus.pl


film•

Zmęczeni latami przymusowej miłości do ZSRR niechętnie interesowaliśmy się ostatnio kulturą rosyjską. To błąd. Miejmy nadzieję, że niechęć minęła, bo to, co dzieje się we współczesnej rosyjskiej literaturze, teatrze i kinie zasługuje na najwyższą uwagę. Nic, tylko wybierać. t: Joanna Malicka, f: materiały prasowe

FESTIWAL FILMÓW ROSYJSKICH Kosmos po prostu

W

ychodząc naprzeciw ogólnonarodowemu zapotrzebowaniu warszawska Kinoteka pomiędzy 9 a 18 listopada postanowiła przybliżyć nam niezbyt ostatnio popularną w Polsce rosyjską kinematografię. Podczas 1. Festiwalu Filmów Rosyjskich (o dźwięcznym podtytule „Sputnik nad Warszawą”) pokazane zostanie więc wszystko, co najlepsze w kinie byłego Wielkiego Brata. Rzecz będzie się działa w Pałacu Kultury i Nauki, a impulsem do rozpoczęcia imprezy jest 50. rocznica wystrzelenia w przestrzeń okołoziemską sputnika... Nie ma się jednak z czego śmiać, bo w odróżnieniu od polskich twórców Rosjanie otrząsnęli się już z postsocjalistycznego marazmu twórczego i porządnie wzięli się za poprawę stanu swojej kinematografii. Zastrzyk prywatnych pieniędzy i międzynarodowe koprodukcje to tylko jedno oblicze rozkwitu światowej popularności rosyjskich filmów. Ważniejsze, że co roku po canneńskim czerwonym dywanie (i nie tylko zresztą) przechadzają się prawdziwi ambasadorzy tej kinematografii: twórca moskiewskiego festi-

walu filmowego Nikita Michałkow i flagowy okręt kina rosyjskiego Aleksander Sokurow, którego intelektualne i rozbuchane formalnie filmy ogromnie podobają się w Europie. Za mistrzami na salony niespodziewanie wkroczyli młodzi. Kręcą filmy obrazoburcze, często łamiące estetyczne zasady lub, odwrotnie, wysmakowane, oparte na niedomówieniach, subtelne i wyciszone. Na czele młodych stanął Andriej Zwiagincew. Mówiąc wprost, z jednej strony Rosjanie zakochali się w kulturze popularnej, w wielkich wysokobudżetowych, kręconych z rozmachem produkcjach, mafijnych porachunkach i sensacyjnych historiach, ale z drugiej na świecie tryumfy święci kino z najwyższej artystycznej półki i trudno dziś wyobrazić sobie Cannes, Wenecję, Rotterdam czy Berlin bez rosyjskiego kina. Specyficzna wrażliwość, smutek i nostalgia pozostawały ich znakiem rozpoznawczym na długo przed nadejściem epoki Tarkowskiego – jest więc skąd czerpać wzory. „Sputnik nad Warszawą” ma być imprezą cykliczną. W pierwszej odsłonie zobaczymy aż

sześćdziesiąt filmów, wśród których dwadzieścia będzie miało swoją polską premierę. Po raz pierwszy zostanie pokazany najnowszy obraz autora rewelacyjnego „Powrotu” Andrieja Zwiagincewa. „Wygnanie” nie jest może filmem tak przejmującym i głębokim, ale nakręconym ze szczególną dbałością o stronę wizualną, co – trzeba przyznać – robi wrażenie. Warto zresztą śledzić dokonania tego być może najzdolniejszego z młodych Rosjan. Równie ciekawie zapowiada się projekcja słynnego już i wzbudzającego spore kontrowersje filmu „Udając ofiarę” Kirilla Serebrennikowa (bardzo, bardzo, bardzo swobodnej adaptacji Hamleta), będącego z jednej strony komediodramatem, z drugiej dziwaczną groteską balansującą na granicy dobrego smaku. Do tego trochę klasyki w postaci retrospektywy Andrieja Tarkowskiego, największego być może spośród mistyków kina i kilku radzieckich filmów powojennych. Obok filmów wystawy, spotkania z twórcami i krytykami, dyskusje. Nagrodę przyznaje publiczność. Miejmy nadzieję, że Rosjanie zadomowią się w Pałacu Kultury. film • jesien 2007 •

| 27

9-18.11 Warszawa, Kinoteka, PKiN www.filmros.pl

WYGNANIE


film•

Kiedy piętnaście lat temu dzięki inicjatywie Marka Żydowicza ruszał w Toruniu Camerimage, nikt chyba nie przypuszczał, że będzie to jeden z najważniejszych festiwali filmowych w Polsce. t: Joanna Malicka, f: Douglas Kirkland

FESTIWAL PLUS CAMERIMAGE Huczne urodziny

24.11-1.12 Łódź bilety 15 zł, karnety od 70 zł www.camerimage.pl

Przez 15 festiwalowych lat Camerimage bardzo się zmienił, nie tylko dlatego, że w 2000 roku nastąpiła głośna przeprowadzka do Łodzi. Przede wszystkim wzrosło znaczenie imprezy, najważniejsi światowi operatorzy, laureaci Oscarów i równie prestiżowych wyróżnień przestali bywać tu okazjonalnie i na stałe wpisali w swoje kalendarze wizytę w Polsce na przełomie listopada i grudnia. Wymienianie nazwisk tych, którzy odwiedzili Camerimage, zajmuje dziś długie godziny. Wśród byłych gości – same gwiazdy, by wymienić jedynie Svena Nykvista, Laszlo Kovacsa, Witolda Sobocińskiego, Sławomira Idziaka czy Robbiego Müllera. Dość powiedzieć, że już podczas pierwszej edycji festiwalu w kuluarach można było spotkać legendę operatorskiego świata Vittorio Storaro. Później napięcie tylko wzrastało. Tradycją już stało się, że wielcy nie tylko pokazują tu swoje filmy, ale i zdradzają tajniki swojego zawodu, prowadzą warsztaty i rozmawiają ze studentami.

STEPHEN GOLDBLATT, LAUREAT NAGRODY ZA CAŁOKSZTAŁT TWÓRCZOŚCI PLUS CAMERIMAGE 2007

F

ormuła była jak na owe czasy zaskakująca – co prawda do konkursu zaproszono filmy, ale nagrody miały powędrować nie, jak to zwykle bywa, w ręce reżyserów, ale operatorów. Chodziło o uświadomienie widzom, że autorzy zdjęć są współodpowiedzialni za ostateczny kształt filmu, a największym mistrzostwem jest zaproponowanie formy, która nie przytłacza treści. Dziś chyba nikt nie ma wątpliwości, że był to świetny pomysł.

28 |

• jesien 2007 • film

W tym roku jubileuszowy Międzynarodowy Festiwal Sztuki Autorów Zdjęć Filmowych Plus Camerimage, trwający od 24 listopada do 1 grudnia, ma być wyjątkowo uroczysty. Obok nagród w trzech tradycyjnych konkursach (głównym, filmów polskich i filmów studenckich) jednemu z operatorów, których wyróżniono wcześniej Złotą, Srebrną lub Brązową Żabą, wręczona zostanie Żaba Żab. Głosuje publiczność, a ogłoszenie wyników podczas hucznego otwarcia. Nagroda dla polskiego operatora trafi w ręce wiernego festiwalowego widza i byłego jurora Adama Holendra, który pracował m.in. przy „Nocnym kowboju”, a na swoim koncie ma 35 filmów fabularnych i setki reklam. Laureatem przyznawanej rok rocznie nagrody za całokształt twórczości jest tym razem Stephen Goldblatt, znany chociażby z rewelacyjnych „Aniołów w Ameryce” i owocnej współpracy z Mike’iem Nicholsem. Obrazy laureatów będzie można oczywiście oglądać podczas festiwalu, a oprócz tego wspominanie 14 ubiegłych edycji oraz kilkadziesiąt świetnie nakręconych filmów z całego świata. Jak co roku.


ULTRA ORANGE & EMMANUELLE Zdolna szansonistka

muzyka•

Wydawać by się mogło, że będzie to kolejna rockowa ściema. Żona Romana Polańskiego – aktorka i modelka Emmanuelle Seigner zostaje wokalistką formacji Ultra Orange. Zamiast sztucznego tworu wielka niespodzianka – Ultra Orange & Emmanuelle to kawał rasowego rock’n’rolla. W październiku po raz trzeci zagrają w Polsce. t: Adrian Chorębała, f: Sony BMG

I

ch pierwszy koncert w Polsce, w maju tego roku, był równocześnie debiutem scenicznym Emmanuelle jako wokalistki. Nie oznacza to jednak, że Ultra Orange to żółtodzioby w branży. Początki zespołu sięgają połowy lat 90. Grupa została założona przez małżeństwo Pierre’a i Gil Emery. I pewnie nikt w naszym kraju nie usłyszałby o tym zespole, gdyby nie Ona. Elektryzująca, piękna i intrygująca – Emmanuelle Seigner. Uważana za jedną z najpiękniejszych kobiet w Europie. Aktorka znana przede wszystkim z ról w filmach swojego męża: „Frantic” (1988 r.), „Gorzkie gody” (1992), „Dziewiąte wrota” (1999), w których gra tajemnicze kobiety, femme fatale i diablice. Taką aurę wytwarza też śpiewając. Rzuca urok na słuchacza. Od razu trzeba dodać, że jej umiejętności wokalne są raczej przeciętne. Zafascynowana Nico, Marianne Faithfull i Debbie Harry, jako piosenkarka nie dorasta swoim idolkom do pięt. Łączy ją z nimi natomiast charyzma, osobowość i klimat dekadenckiego rock’n’rolla.

Jak Emmanuelle trafiła do Ultra Orange? Gil – gitarzystka formacji – była stylistką aktorki na jednym z planów filmowych i podczas przymiarek dziewczyny zgadały się na temat muzyki. Naturalną koleją rzeczy Emmanuelle dołączyła do grupy. I okazało się to strzałem w dziesiątkę. Ultra Orange z jednej z wielu alternatywnych francuskich kapel, dzięki sławnej osobie na wokalu, stało się rozpoznawalne. Emmanuelle jest bowiem cool. Leniwie deklamuje słowa do gitarowej muzyki. Czasami wystarczy, że nuci swym zmysłowym głosem, tak jak w słynnym motywie „Rosema-

4.10 Szczecin, Can Can Club 5.10 Warszawa, klub Palladium bilety 89-150 zł www.myspace.com/ultraorangeemmanuelle

„Chcieliśmy nagrać płytę z brudnymi, melancholijnymi piosenkami” – opowiada Pierre w wywiadzie dla „Machiny”. „Trochę jak w latach 60. Wtedy zespoły miały wyrazistą osobowość. Stąd nazwa projektu i wokalistka.” Emmanuelle dodaje: „Chcieliśmy w ten sposób zaakcentować prawdziwość tego spotkania. Ani nie jest to ich płyta, ani moja. To kombinacja.” Jeden z krytyków ten mariaż określił, że to jakby Bob Dylan śpiewał piosenki Sex Pistols. Niezbyt trafione porównanie przekazuje jednak, że formacji udało się połączyć świat folku z rockową rewolucją, intymność z zadziornością.

ry’s Baby” (z filmu Polańskiego o tym samym tytule), ale zdarza się jej wykrzesać z siebie trochę surowej, rockowej energii, np. w „Bunny” czy „Touch My Shadow”. Wszystkie teksty śpiewane są po angielsku z silnym francuskim akcentem, co nadaje kompozycjom specyficznego klimatu. Francuska lekkość przemycona do rockowych piosenek wyraża się poprzez słodko-gorzkie melodie i niejednoznaczny głos Emmanuelle. Raz jest dziewczęconaiwna, raz drapieżna, raz znudzona. Płyta okazała się sukcesem we Francji, zbierając rewelacyjne recenzje. Aktorka śmiała się, że nigdy takich nie zdobyła za swoje filmowe role. A koncerty potwierdzają, że rola wokalistki Ultra Orange wydaje się dla niej stworzona. Szykownie nonszalanckie, ujmujące w swej prostocie i wierne tradycjom śpiewania rockowych piosenek. Wyszukajcie sobie na YouTube teledysk do „Sing, Sing”, a poczujecie klimat tej muzyki. muzyka • jesien 2007 •

| 29


muzyka•

Kolejna edycja Free Form Festival potwierdza jego rosnącą renomę jako jednego z najważniejszych festiwali w Polsce. t: Bartłomiej Hilszczański, f: Tommi Grönlund

FREE FORM FESTIVAL Formy uwolnione P

12-13.10 Warszawa, Fabryka Trzciny 1-dniowe bilety 60-80 zł, karnety 100 zł i 120 zł www.freeformfestival.pl

ierwszy ważny moment w rozwoju ambitnych imprez cyklicznych to osiągnięcie stałości i stabilności. To organizującym Free Form Festival już z pewnością się udało, bo oto przed nami trzecia z kolei spora porcja audiowizualnych przyjemności. Warszawska Fabryka Trzciny znów będzie gościć wszystkich, dla których na jakość imprezowej zabawy ma wpływ przede wszystkim dźwięk i obraz mu towarzyszący. Drugim ważnym krokiem jest systematyczne zwiększanie atrakcyjności swojego programu. I tutaj Free Form również nie zawodzi – w ciągu dwóch dni w tegorocznej edycji będzie czego posłuchać i na co popatrzeć. W pierwszym rzędzie pojawią się weterani i pionierzy wśród kreatywnych kolektywów VJ-skich, jeden z filarów londyńskiej wytwórni Ninja Tune – Hexstatic. Stuart Warren Hill i Robin Brunson zaczęli swoje eksperymenty na polu wizualizacji już w 1995 roku. Przełomowy moment w ich dość specyficznej karierze to teledysk do utworów „Timber” Coldcuta, który, wielokrotnie nagradzany, szybko stał się klasykiem i lekturą podstawową dla wszystkich zainteresowanych videoartem. Pierwsi wydali pełnoprawny video album „Rewind”. Są regularnymi uczestnikami wszelkiej maści medialnych festiwali, współpracowali z brytyjskimi stacjami TV, stworzyli niesamowite medialne show dla muzeum sztuki współczesnej w Bilbao, ale co najważniejsze ogromne triumfy święcą również, a może przede wszystkim, w warunkach naturalnych, tzn. klubowych. Ich występy to unikatowe doznanie, najwyższa rekomendacja dla wszystkich klubowych wyjadaczy. Panowie, pomimo kilkunastu lat działalności, są ciągle w świetnej formie, o czym świadczy tegoroczny album „When Robots Go Mad!”.

Of Nowhere” rozpoczął swój romans z muzyką współczesną, aż w końcu osiadł wraz ze swym bigbandem na funkujących afrobeatowych żyznych terenach. Występy tego kolektywu wśród wielu muzycznych atrakcji, jakie z sobą niosą, pozwalają również zapoznać się na przykład z widokiem kilku mężczyzn w fikuśnych srebrzystych pelerynkach, a taka gratka nie trafia się co dzień.

W drugim rzędzie staje równie wielce zasłużony Jimi Tenor. Ten fiński multiinstrumentalista, producent, twórca wideoklipów, projektant mody, konstruktor wymyślnych maszyn dźwiękowych, to unikatowa postać w świecie nowych brzmień. Najpierw uwiódł taneczne parkiety swym subtelnie prostym hitem „Take Me Baby”, później stał się jazzującym czarnym koniem w załodze stajni Warp. Albumem „Out

Trzeci rząd należy do panów Jan St. Werner i Andi Toma, znanych bardziej jako Mouse On Mars. Jeśli nie zatknęliście się z tą nazwą, to prawdopodobnie nic nie wiecie o muzyce elektronicznej i najwyższy czas to nadrobić. Albumy, które wyszły spod ich rąk, są ogromnie trudne do klasyfikacji, zawsze przebogate i niezwykle pomysłowe. Z ogromną swobodą łączą w sobie elementy rockowe, techno, dub,

30 |

• jesien 2007 • muzyka

JIMI TENOR & KABU KABU ambient, noise i wszystko, co tylko do głowy wpadnie. A ich występy na żywo to lektura obowiązkowa! W czwartorzędzie zasiądzie postać dość świeżego austriackiego producenta Parova Stelara, którego produkcje podbiły uszy wszystkich miłujących chilloutowe zaciszne kąciki. W 5-osobowym składzie zaprezentuje swoją wizję rozwoju trip-hopu i lounge’owych, leniwie rozluźniających klimatów. Piąty rząd, który bynajmniej nie jest oślą ławeczką, to miejsce niesamowicie prężnego kolektywu VJ-skiego Giraffentoast. Od lat są w ścisłej czołówce wśród VJ-ów, tworzyli projekty wizualne dla Smirnoffa i Levis’a, obrazowali muzykę Herberta, plus niezliczoną ilość innych projektów komercyjnych i galeryjnych.


muzyka•

8 lat w Moloko nauczyło ją scenicznego zachowania, bo ekscentryczność i niesamowity głos to jej naturalne cechy. Roisin Murphy – niezwykła osobowość tanecznego popu. Zadziorna, filuterna i łobuzerska. Po raz kolejny przyjeżdża do Polski na dwa koncerty w październiku. t: Adrian Chorębała, f: Ewen Spencer/ EMI Music

ROISIN MURPHY Mleczna Roisin D

W wieku 28 lat artystka miała już za sobą rozdział pod tytułem Moloko. Rozstała się z Markiem w pokojowych relacjach, ale o reaktywacji zespołu raczej szybko nie usłyszymy. „Przed realizacją mojej solowej płyty byłam w dołku, jak nigdy dotąd” – wspomina Roisin w wywiadzie dla „The Guardian”. „Po ostatniej trasie koncertowej nic mi nie zostało. Przeprowadziłam się do Londynu i nie miałam zupełnie swojego życia, bo ciągle byłam w rozjazdach. Skończyłam ze spędzaniem czasu po swojemu. Podczas tych lat wspaniałego sukcesu zebrałam wielu ludzi, którzy byli tam bez powodu, więc przeewaluowałam przyjaźnie.” I wtedy piękna Irlandka na swojej drodze artystycznej spotkała znów Matthew Herberta (znali się już wcześniej – Herbert robił swego czasu remiksy dla Moloko) – jednego z najwybitniejszych producentów nowobrzmienio-

wych naszych czasów, autora tak unikalnych płyt, jak „Bodily Function” (2001), „Goodbye Swingtime” (2003) czy „Plat Du Jour” (2005). Współpraca wokalistki i producenta zaowocowała majstersztykiem „Ruby Blue” (2005). Ta płyta przywraca wiarę w siłę muzyki pop. Roisin Murphy w magiczny sposób łączy w sobie elementy retro i nowoczesności. Delikatny głos, taneczne wibracje, zniewalający rytm i nieustanne eksperymenty. Tytułowy utwór „Ruby Blue” to intrygujący flirt z rockiem, „If We’re In Love” to jedna z lepszych piosenek o niepewności w miłości, „Sow Into You” hipnotycznie zaprasza na parkiet. Album ten charakteryzuje niesymetryczne metrum, perwersyjna frywolność, a zarazem niewinność w zabawie dźwiękami. Pokręcona elektronika wymyślona przez Herberta flirtuje z jazzem

i psychodelią, i doskonale łączy się z głosem Roisin. „Zawsze kochałem sposób, w jaki jej głos wkomponowuje się w dźwięki, nad którymi pracowałem” – wspomina Mathew Herbert. „Praca nad jej solowym albumem jest więc dla mnie idealną próbą umiejętności połączenia muzycznej charyzmy i dźwięków, czasem drażniących, które rzadko możemy usłyszeć w radiu.” Co przyniosą październikowe koncerty Roisin Murphy? Na pewno sporo niespodzianek. Najnowszy singiel artystki „Overpowered” zwiastuje zwrot w stronę acid house’u. Wokal Roisin hipnotyzuje po raz kolejny w odmienny sposób. Artystka zaklina rytm i buduje napięcie w tej tajemniczej piosence, zaostrzając apetyt na jesienne koncertowe harce.

muzyka • jesien 2007 •

| 31

29.10 Kraków, Klub Studio 30.10 Warszawa, Stodoła www.roisinmurphy.com, www.goodmusic.com.pl

o legendy przeszły słowa, którymi Roisin zaczepiła swojego przyszłego partnera muzycznego i życiowego Marka Bryndona: „Czy podoba ci się mój obcisły sweterek?”. Taki tytuł miał debiutancki album Moloko. Nazwę zespołu wzięto natomiast od narkotycznego, mlecznego napoju, którym raczyli się bohaterowie książki „Mechaniczna pomarańcza”. Taka też była twórczość Moloko – ekstatyczna, pobudzająca, pożywna i zdrowa. Ewenement na scenie tanecznej. Inteligentne disco autorsko dopracowane i oryginalnie podane jako mikstura bitów i żywego instrumentarium. Dokonania, do których chce się powracać, gromadzą się w albumach „Do You Like My Tight Sweater” (1995), „I Am Not A Doctor” (1998), „Things To Make And Do” (2001) i „Statues” (2003). Na szerokie wody wpłynęli przebojem „Sing It Back” w remiksie Borisa Dlugoscha, ale o ich sile stanowiły całe płyty. Przemyślane i dopracowane producencko, a jednocześnie z miejscem na świeży oddech porywającego do tańca rytmu. Naturalnie pobudzające i pomysłowo bawiące się formułą muzyki tanecznej.


muzyka•

Jedna z najciekawszych brytyjskich grup wystąpi po raz pierwszy w Polsce. t: Adrian Chorębała, f: materiały prasowe

EDITORS

Nowojorski smutek made in UK

Z

4.11, godz. 20 Warszawa, Stodoła bilety 99 zł i 120 zł www.editorsofficial.com

ostali nazwani kopią Interpolu. Powód: prawie identyczna barwa głosu wokalistów obu zespołów. Mimo to ich debiutancki album „The Back Room” (2005) sprzedał się na świecie w ponad 800 tysiącach egzemplarzy i zdobył nominację do prestiżowej brytyjskiej nagrody muzycznej Mercury Prize. Powód: kompozycje na tej płycie to świetne gitarowe piosenki, przypominające oczywiście dokonania Interpolu i Joy Division, ale muzycy przemycają także własne patenty na brzmienie. Jedyny polski koncert grupy odbędzie się 4 listopada w Warszawie. Warto się na niego wybrać. Powód: druga tegoroczna płyta zespołu „An End Has A Start” jest o wiele dojrzalsza i bardziej przemyślana niż pierwsza, dzięki czemu udało im się zakasować swoich rywali z Nowego Jorku, których trzeci album pozostawia sporo do życzenia. Najnowszy teledysk Editors, chociaż nagrany do niezbyt radosnego tytułowego utworu „An End Has A Start”, pokazuje, że muzycy mają dystans do całego rockowego światka, porównywania ich do innych zespołów i wszystkich tytułów „najlepszego zespołu świata”, jakimi uwielbia szafować brytyjska prasa muzyczna. W teledysku za grającym zespołem żartobliwą

32 |

• jesien 2007 • muzyka

i nieco surrealistyczną choreografię wykonują piękne dziewczyny ubrane w czarne koszulki i kolorowe rajstopy. Editors wysyłają światu komunikat: „Halo! Nie jesteśmy takimi smutasami, za jakich nas uważacie, też mamy poczucie humoru!”. „Paranoidalny post-punk prosto z centrali telefonicznej” – tak BBC określało zespół za czasów ich debiutu. Nie bez przyczyny, bowiem jeszcze przed wydaniem swojej pierwszej płyty Tom Smith (wokal), Chris Urbanowicz (gitara), Ed Lay (perkusja) i Russell Leetch (bas) – mieszkańcy Birmingham – pracowali albo w centrali telefonicznej, albo w sklepie obuwniczym. Dlaczego paranoidalny post-punk? Muzyka Editors jest duszna i nasycona paranoicznym klimatem. Ale o jej sukcesie zadecydowały zaraźliwe melodie i rytm. „Chcemy dodać elementu tanecznego do muzyki, którą robimy” – tłumaczył wówczas gitarzysta – „wrzucić trochę house’owych bitów i zobaczyć, jak to zabrzmi. Chcemy poruszyć ludzi, emocjonalnie lub fizycznie, najlepiej jeśli uda nam się to równocześnie na dwa sposoby.” Udało im się to na tyle, że krytycy ich przeboje „Munich” i „Blood” okrzyknęli mianem „dark disco”. Ton muzyce Editors nadaje także jej miejski charakter i determinacja robienia

tego, co się chce. „Miasto ma wpływ na muzykę, którą robimy” – wyjaśniał Urbanowicz. „Jesteśmy w 100% zadowoleni z tego, gdzie jesteśmy i z tego, co zrobiliśmy.” 25 czerwca 2007 r. wyszedł drugi album Editors i od razu wskoczył na pierwsze miejsce najlepiej sprzedających się płyt w Wielkiej Brytanii. Muzyka zespołu przeszła dużą ewolucję. Postpunkowa zadziorność została lekko stonowana (co złośliwi skomentowali, nazywając Editors drugim Coldplayem), ale pozostałe elementy muzyki zespołu nieźle się bronią. Ekspresyjny wokal współgra z nastrojowymi kompozycjami, bity zostały bardziej zastąpione gitarowymi riffami. „An End Has A Start” to płyta z rockowymi hymnami, które jednak nie są patetyczne. Miękkie brzmienie tego krążka czasami zbliża ich do brytyjskiej ikony muzycznej, jaką jest The Smiths, a nastrojowe ballady przywodzą na myśl dokonania Nicka Cave’a. Wielu osobom muzyka Editors może wydawać się nudna i wtórna, ale ich koncerty podobno rozwiewają wątpliwości co do ognistego charakteru kwartetu. Nie bez przyczyny brytyjskie media nazwały ich tegoroczny występ na festiwalu Glastonbury jako „dream show”. W listopadzie będzie się można osobiście przekonać, ile prawdy jest w tych słowach.


muzyka•

Kronos Quartet jest bez wątpienia najbardziej znanym kwartetem smyczkowym świata. Nie ma chyba innego przypadku, by tego typu zespół kameralny zdobył zarówno najwyższą renomę w świecie muzyki klasycznej, jak i tak szeroką sławę, nie idąc przy tym na artystyczne kompromisy. Muzycy zdają się konsekwentnie angażować w projekty, które niosą w sobie uniwersalną muzyczną wartość, przekraczającą wszelkie bariery – stylistyczne, środowiskowe, czasowe czy geograficzne. t: Wojtek Mszyca Jr, f: materiały prasowe

KRONOS QUARTET gra Góreckiego G

rupa została powołana do życia w 1973 roku przez Davida Harringtona. Od 1978 roku ustalił się jej skład, który nie zmienił się przez kolejne 21 lat. Kwartet tworzyli Harrington oraz John Sherba (skrzypce), Hank Dutt (altówka) i Joan Jeanrenaud (wiolonczela). W 1999 roku Jeanrenaud została zastąpiona przez Jennifer Culp, której miejsce z kolei w 2005 roku zajął Jeffrey Zeigler. Tak ukształtował się obecny skład, który zobaczymy w Katowicach 10 listopada, podczas XVI edycji Górnośląskiego Festiwalu Sztuki Kameralnej.

Wszystko to jednak nie tłumaczy jeszcze, dlaczego założona przez Harringtona grupa zyskała sławę wykraczającą dalece poza, bądź co bądź elitarny i hermetyczny, świat akademickiej muzyki klasycznej. Sekret tkwi w niemal niespotykanej wśród tego typu zespołów otwartości stylistycznej. Zainteresowania kameralistów z Kronos obejmują niezwykle rozległe obszary muzycznego świata. Wykonywali i wykonują współczesną muzykę eksperymentalną, preklasyczną mu-

zykę dawną i antyczną, jazz, tango, meksykański folk. Wielu słuchaczy zna ich z nagrań muzyki filmowej, na przykład słynnego soundtracku do „Requiem dla snu” Darrena Aronofsky’ego. Najwięcej osób poznało jednak kwartet dzięki jego współpracy z licznymi wykonawcami szeroko rozumianej muzyki popularnej, tak różnymi, jak Tom Waits, David Bowie, Björk, Dave Matthews, Nelly Furtado czy Amon Tobin. Szerokim echem odbiły się również ich smyczkowe aranżacje muzyki rockowej, między innymi Jimiego Hendrixa, Sigur Ros czy Television. Choć tego typu działania często spotykają się z ostracyzmem bardziej konserwatywnych środowisk akademickich, postrzegających je jako artystyczny mezalians, Kronos Quartet nic nie stracił ze swojej renomy. Niewątpliwie jest to zasługą ich bezdyskusyjnie najwyższej klasy wykonawczej.

10.11, godz. 20 Katowice, Górnośląskie Centrum Kultury bilety 40 zł i 50 zł www.kronosquartet.org www.cameralis.art.pl

Kwartet specjalizuje się w wykonywaniu muzyki współczesnej, ze szczególnym naciskiem na dzieła najwybitniejszych minimalistów takich jak Arvo Pärt, Steve Reich, Philip Glass, Terry Riley czy wreszcie nasz rodak Henryk Mikołaj Górecki, którego „3. Kwartet smyczkowy” został skomponowany specjalnie z myślą o grupie. Jego nagranie ukazało się całkiem niedawno nakładem wydawnictwa Nonesuch i jest jedną z ostatnich realizacji płytowych kwartetu. Górecki bynajmniej nie jest jedynym kompozytorem, który poprzez dedykację uhonorował i docenił kunszt Kronos Quartet. Liczba utworów skomponowanych przez różnych artystów dla tej grupy sięga już około 600! Muzycy, będąc jednymi z najbardziej zajętych i rozchwytywanych wykonawców świata, nie spoczywają na laurach i starają się wykorzystać swoją pozycję i sławę do promowania mniej znanych twórców, zamawiając dzieła na przykład u początkujących, lecz zdolnych kompozytorów przed 30. rokiem życia czy też współpracując z artystami pochodzącymi z egzotycznych krajów.

10 listopada podczas koncertu w Katowicach usłyszymy kwartety smyczkowe Henryka Góreckiego. Występ, jak zapewniają sami muzycy, będzie dla nich wyjątkowy ze względu na szczególny szacunek dla twórczości naszego wielkiego kompozytora. Będzie też zapewne niezapomnianym przeżyciem dla słuchaczy.

muzyka • jesien 2007 •

| 33


teatr•

Michał Zadara ma za sobą reżyserię kilkunastu przedstawień, z których najlepiej znane są „Wałęsa. Historia wesoła, a ogromnie przez to smutna”, „Odprawa posłów greckich” oraz „Kartoteka”. Na jesień przygotowuje „Operetkę” z muzyką Leszka Możdżera oraz „Księgę Rodzaju 2”, której pierwsza wersja, jeśli wierzyć didaskaliom, została przysłana Iwanowi Wyrypajewowi przez chorą na schizofrenię Antoninę Wielikanową. t i f: Pola Sobaś-Mikołajczyk

MICHAŁ ZADARA

10 procent „Operetki”

Iwan Wyrypajew „Księga Rodzaju 2”, Wrocław, Teatr Współczesny premiera 8.09, godz. 19.15 www.wteatrw.pl Witold Gombrowicz „Operetka”, Wrocław, Teatr Muzyczny Capitol premiera 11.10, godz. 19 www.teatr-muzyczny.home.pl

REPORTER: „Operetka” będzie twoim pierwszym przedstawieniem muzycznym, prawda? MICHAŁ ZADARA: W pewnym sensie wszystkie moje przedstawienia są muzyczne. Jan Peszek twierdzi, że lubi ze mną pracować, dlatego że zwracam szczególną uwagę na muzyczność i rytmiczność. Już w „Odprawie posłów greckich” jest bardzo ważna rola muzyka występującego na scenie – awangardowego artysty Dominika Strycharskiego, a „Wy, którzy pospolitą rzeczą władacie” jest tam wykrzyczany jako ballada noisowa, jako wściekły protest song. Potem w „Chłopcach z Placu Broni” pojawił się chór niewolników z „Nabucco”. I ze spektaklu na spektakl muzyka staje się coraz bardziej istotną częścią mojej pracy. Pytam, bo ponoć z aktorami muzycznymi pracuje się zupełnie inaczej niż z dramatycznymi. Poczułeś duży przeskok? Krystyna Meissner mówiła mi, że aktorzy dlatego lubią ze mną pracować, ponieważ traktuję ich poważnie. Dzielę się z nimi wątpliwościami, moją niewiedzą i przede wszystkim całą warstwą myślową na temat przedstawienia. Myślę, że aktorzy teatru muzycznego mogą być do tego nieprzyzwyczajeni, ale jest to dla nich raczej miłym zaskoczeniem. Wydaje mi się, że świat musicalowy zwykle funkcjonuje jak maszyna: reżyser wie, czego chce, ma rozrysowane sceny, ustawia aktorów, a aktorzy mają śpiewać swoje piosenki. A ja na początku nie wiem, jak będą wyglądać sceny. Rozmawiam z aktorami o tym, co wydaje mi się w tych scenach ważne, choć wolę próbować niż dyskutować. W każdym razie jest to relacja bardzo partnerska. Kiedyś powiedziałeś, że „Operetka” jest twoim ulubionym dramatem Gombrowicza, dlaczego? Ponieważ jest w niej najbardziej nieoczywisty stosunek pomiędzy literą tekstu a tym, co może z niego powstać. Czytając „Operetkę” ma się może w dziesięciu procentach pojęcie, jak może ona wyglądać na scenie. Jest to w tym sensie najbardziej teatralny utwór Gombrowicza. Mój nauczyciel Allen Kuharski zawsze mówił, że cała twórczość Gombrowicza nadaje się przede wszystkim do teatru, że nie da się jej

34 |

• jesien 2007 • teatr

zrozumieć bez ciała. Coś w tym jest, a w „Operetce” widać to najlepiej. Na przykład w warstwie słowa jest mowa o tym, że wchodzą służący i czyszczą buty, ale gdy się zobaczy tych dziewięciu czy dziesięciu służących na kolanach czyszczących buty i widać wszystkie działające mięśnie oraz całe to poniżenie, to dopiero wtedy wiadomo, o co chodzi w tym motywie – jaki jest on wieloznaczny, erotyczny. Chodzi w nim i o erotykę, i o władzę, i o klasę społeczną, itd. Dopiero ciało wprowadza pełnię znaczenia. Poza tym jest w tej sztuce silne napięcie między banalnością a filozofią. Powierzchowna forma, jaką jest operetka, niesie tu bardzo poważną treść o tym, jak działa historia. Ambicje tego utworu są tak wysokie,

jak ambicje „Dziadów”. Jest to wykład historiozoficzny, i jednocześnie wciąż jest to głupia operetka. Ta opozycja jest fascynująca. Swego czasu stwierdziłeś, że przyszłość polskiego teatru należy do komedii. Wydaje mi się, że w życiu teatralnym trochę brakuje komedii, w tym sensie, że nie ma silnego sojuszu z widzami. Ludzie, którzy mają coś ważnego do powiedzenia, mówią to tylko na smutno. Dla mnie wzorem twórczości zaangażowanej politycznie jest Monty Python, które zawsze było krytyczne wobec rzeczywistości, religii i polityki. Aczkolwiek ostatnio jeden recenzent napisał, że humor i lekkość nie są moją najsilniejszą stroną. Załamałem się.


teatr•

To, że festiwal „Dialog” odbywa się co dwa lata zwykle bardzo dobrze służy jego programowi. Kiedy można wybierać wśród produkcji z ostatnich dwóch lat, znalezienie sześciu wybitnych polskich przedstawień raczej nie stanowi problemu. t: Pola Sobaś, f: archiwum festiwalu

FESTIWAL DIALOG Dialog wykrzywiony D

latego polskie spektakle, które nie powstają na zamówienie festiwalu, a są prezentowane na wrocławskim przeglądzie, to zwykle niekwestionowane teatralne wydarzenia. Na „Dialogu” pojawiają się, gdy mija już fala zachłyśnięcia się nimi krytyki, gdy właściwie wszystko na ich temat już zostało powiedziane i jedyne, co może tej dyskusji nadać jakiś nowy sens, to umieszczenie ich na tle przedstawień zaproszonych zza granicy. Tak właśnie ma się sprawa z „Aniołami w Ameryce” w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego, „Oresteją” w reżyserii Jana Klaty oraz „Odprawą posłów greckich” i „Kartoteką” w reżyserii Michała Zadary.

Nie mniej komentarzy, niż „Anioły...” wywołała „Oresteja” Jana Klaty. Grecka tragedia przeżuta przez popowe klisze to z pewnością ciekawy pomysł, który zresztą przełożył się na ciekawe rozwiązania, a jednak ten spektakl pozostał martwy, jak pokrywający scenę popiół. Właściwie trudno powiedzieć, czemu tak się stało, skoro znalazło się w tym przedstawieniu na przykład miejsce na tak piękną Klitajmestrę Anny Dymnej, której ból jest

„MAŁA SYRENKA”, CIRKUS CIRKÖR & KALEIDOSKOP (SZWECJA, DANIA) brudny, mocny i we wzruszających proporcjach wymieszany z matczyną czułością. Cóż, może po prostu teza postawiona przez Klatę jest nieprawdziwa, a głoszona tym przedstawieniem wiadomość o śmierci tragedii greckiej okazała się mocno przesadzona. „Odprawa posłów greckich” Michała Zadary, podobnie jak „Oresteja” powstała na zamówienie festiwalu „re_wizje antyk” i też podobnie jak ona współczesnymi środkami rozłożyła nawiązujący do antyku tekst na czynniki pierwsze, ale tym razem nie po to, aby wykazać uwiąd starczy przebrzmiałego mitu, ale właśnie, aby udowodnić jego żywotność. W podobny sposób Zadara traktuje „Kartotekę”, mądrze podzieloną na powtarzalne słowno-ruchowe sekwencje. Konfrontacja tych przedstawień chociażby ze spektaklem „[mede:a]” Grzegorza Jarzyny czy „Rewizorem” w reżyserii Nikołaja Kolady zapowiada się nader interesująco. 10-17.10 Wrocław bilety 25-100 zł www.dialogfestival.pl

Ci, którzy widzieli „Dybuka”, dostrzegą w „Aniołach w Ameryce” wiele zbieżności – znów poczucie opuszczenia przez Boga tłumaczy się żydowskim mistycyzmem, znów żałosna ludzka śmieszność polega na kwestionowaniu tej samotności, znów łącznikiem świata realnego z duchowym jest postać kreowana przez Magdalenę Cielecką i nawet motyw kul, na których ta postać się wspiera, został powtórzony. Zapominanie o tym wszystkim trwa jednak nie dłużej niż pierwszą połowę spektaklu. Transu, jaki się przeżywa podczas drugiej, nie da się porównać z niczym. Ogromna w tym zasługa zespołu Rozmaitości – Andrzej Chyra, Danuta Stenka i Stanisława Celińska tworzą kapitalne role niemal mimochodem. Natomiast Maciej Stuhr w tym spektaklu przekroczył sam siebie. Nie mógł lepiej pożegnać się z emploi wiecznego chłopca niż grając mężczyznę wciąż skomlącego o to, by nie musiał się przed swoją żoną przyznawać do homoseksualności, a przed sobą do zakłamania i tchórzostwa.

Również na przedstawieniach zagranicznych ciąży udowodnienie tegorocznego motta festiwalu („Sztuka nie jest niczym innym, jak przesadą i zniekształceniem” – Imre Kertesz). Z pewnością do takich właśnie wniosków mogą nas doprowadzić „Mabou Mines Domlalki”, w którym role męskie przypadły karłom, a żeńskie – kobietom o zwyczajnym wzroście, „Golfo 2.3 Beta” – okrutnie wykrzywiona ckliwa historia o biednej pastereczce oraz „Trzy siostry”, grane w maskach wzruszających przez swoją brzydotę. teatr • jesien 2007 •

| 35


3 tygodniom i 2 dniom”. Odpowiedź na pytanie, co fascynującego znaleźli w tym filmie, nie jest ani oczywista, ani tak jasna, jak mogłoby się wydawać. Tematem filmu jest aborcja. To – oczywiście – temat trudny i bolesny, obciążony ideologicznym bagażem, wzbudzający dyskusje i kontrowersje. Obserwujemy zmagania dwóch studentek, z których jedna chce pozbyć się nieplanowanej ciąży, a druga ze wszystkich sił stara się jej pomóc i to właśnie ona staje się

starają się odkryć, co kryje się za cukierkowatymi mitologiami animowanych czarów, dojść do tego, jakim cudem człowiek odpowiedzialny za największe pranie dziecięcych mózgów w XX wieku miał kontakty z nazistowskimi wynalazcami, odkryć, co kryje się za drzwiami najbardziej tajnej atrakcji Disneylandu – Klubu 33, do którego wstęp mieli tylko najwyżsi dygnitarze i wojskowi, i dlaczego twórca

na obraz wielkości flamandzkiej miniatury. Dla niego „Blaszany bębenek” jest uniwersalną historią każdej wojny i każdej odmowy uczestnictwa w „dorosłym” szaleństwie. Oskara, chłopca który postanowił nigdy nie dorosnąć, gra dwudziestoczteroletni Paweł Tomaszewski znany z bydgoskiej „Plasteliny”. Spektakl jest jedną z atrakcji przygotowanych w ra-

W ostatnich latach canneńska Złota Palma trafiała w ręce reżyserów, których filmy nie były festiwalowymi faworytami. W tym roku było inaczej. Kameralny obraz niemal nieznanego rumuńskiego reżysera Cristiana Mungiu od samego początku prowadził we wszystkich rankingach. Dla publiczności, dla krytyków, a nawet w pewnym sensie dla samych twórców (o czym mówią dziś w wywiadach) właściwie było jasne, że jedna z nagród przypadnie właśnie „4 miesiącom,

Dzieciństwo każdego z nas wypełniały potworki stworzone w chorej głowie Walta Disney’a. Nadęte myszy, kretyńskie kaczki, zidiociałe psy i cała reszta stworzeń, próbująca pokazać światu, że jest pięknie i ładnie, chociaż nie było. Dziś z tym animowanym tałatajstwem i jego twórcą rozprawia się trójka polskich grafików: Jan Kallwejt, Marcin Kuligowski, Rafał Szczepaniak. Wspólnymi siłami

Gdyby o wyborze repertuaru dla reżysera decydowała wyłącznie biografia, Andrzej Nalepa już dawno stworzyłby swój „Blaszany bębenek”. Urodzony w Chorzowie reżyser od szesnastu lat mieszka w Niemczech. Od trzech regularnie odwiedza Gdańsk. O adaptowaniu książki Güntera Grassa na potrzeby sceny mówi, że to tak, jakby przekładać Panoramę Racławicką

POMIĘDZY sztuka

4 MIESIĄCE, 3 TYGODNIE I 2 DNI film

WALT DISNEY IS DEAD sztuka

BLASZANY BĘBENEK teatr

miejscach i sytuacjach. Jednym z nich jest Adrian Paci, Albańczyk mieszkający we Włoszech, którego filmy można zobaczyć w Bunkrze Sztuki. Znajdziemy tu opowieść o córce artysty, która przekazuje swoje wojenne wspomnienia lalkom, zapis ostatnich lat historii Albanii poprzez pryzmat opowieści starego malarza, zmuszonego do zarabiania na życie dziwnymi sposobami oraz dramatyczną narrację

Doświadczenie emigracji jest tym, co chyba najmocniej łączy całe pokolenie trzydziestolatków z okolic Europy Wschodniej i Centralnej. Na prawdziwy wysyp dzieł o tematyce emigracyjnej będziemy musieli jeszcze pewnie poczekać, jednak już dziś są artyści, którzy starają się przy pomocy sztuki przekazać swoje doświadczenia związane z opuszczeniem stron ojczystych i próbą odnalezienia się w nowych

mach obchodów osiemdziesiątych urodzin pisarza. /POLA

tak masowy tak mocno podkreślał swoją elitarność. Na wystawę składa się pokaz animacji i filmów, grafiki, malarstwo i instalacje. Jeśli chcesz wiedzieć, co kryje się za zamkniętymi drzwiami Disneylandu – zobacz koniecznie. /SZPAK

bohaterką filmu – wspiera przyjaciółkę, organizuje nielegalny zabieg, ale ponosi moralne i życiowe konsekwencje. Siłą tego filmu nie jest jednak ani sam problem, ani często przywoływany kontekst historyczny (schyłek rumuńskich rządów komunistycznych), ani nawet „czysta”, chłodna, ascetyczna i wysmakowana filmowa forma. Jego siłą jest brak nachalnego moralizatorstwa i dystans, z jakim reżyser opowiada swoją historię. A to już naprawdę bardzo wiele. /ASIAM

starego emigranta. Nim doczekamy się pierwszych dzieł pokazujących współczesną Wielką Polską Emigrację, warto zwrócić uwagę na to, jak w dzisiejszym świecie nomadów i błyskawicznego przemieszczania się radzą sobie przedstawiciele innych kultur. /SZPAK

Günter Grass „Blaszany bębenek”, reż. Adam Nalepa premiera: 6.10, godz. 19 bilety 80 zł (premiera) i 18-30 zł Gdańsk, Teatr Wybrzeże www.teatrwybrzeze.pl

5-19.10 Wrocław Studio BWA www.bwa.wroc.pl

„4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni”, reż. Cristiana Muniu, Rumunia 2007 premiera: 5.10, dystrybucja: Gutek Film www.gutekfilm.pl

wystawa trwa do 21.10 Kraków, Bunkier Sztuki www.bunkier.com.pl

notes•


notes • jesien 2007 •

| 37

BLISCY NIEZNAJOMI teatr

SCORN muzyka

wienia stawiają na prostotę, nie ma w nich efekciarstwa ani kokieterii. Pierwsze pozwala opowiedzieć swoją historię dziesięciu polskim i niemieckim wygnańcom w skupieniu, na jakie może pozwolić prawie pusta, pokryta ziemią scena. Drugie jest znacznie bardziej kameralne. Pomiędzy dwiema osobami – energiczną dziennikarką i byłym oficerem kontrwywiadu toczy się proces dziedziczenia historii. Proces bolesny, choć chwilami zabawny.

Nie samą Maltą Poznań żyje. Teatr Polski właśnie przygotował pierwszą edycję Europejskich Spotkań Teatralnych „Bliscy Nieznajomi”. Pierwsza edycja festiwalu przebiegać będzie pod znakiem zapytania o blizny zadane nam przez historię. W programie znalazły się m.in. dwa najwybitniejsze polskie przedstawienia poruszające temat uwikłania w historię – „Transfer” w reż. Jana Klaty i „Norymberga” Agnieszki Glińskiej. Oba przedsta-

TRANSVIZUALIA 007 sztuka/muzyka

współczesnej awangardy od Johna Zorna przez Muslimgauze po Billa Laswella i Bass Comunion. Scorn to przede wszystkim potęga basu, świdrujących, doprowadzonych do granic wysokich dźwięków, mrocznych pejzaży i ogólnej ponurości. Zdecydowanie nie da się przy tym wesoło pląsać machając marynarą, ale dla każdego, kto lubi, gdy muzyka stawia przed nim wyzwania i testuje odporność na szalone

informacyjnego” – piszą organizatorzy. Na jedynym koncercie wystąpią boginie elektro, czyli Chicks On Speed (na zdjęciu). Odbędzie się także ekspozycja multimedialna Mediascream! oraz zagrają i wystąpią m.in. Otto Von Schirach + VJ Motomichi, Mira Calix, Gong Gong, Suka Off, Dick4Dick, Oszibarack, The Complainer & The Complainers. Filmowa uczta składać się będzie m.in. z przeglądu kina

Transvizualia 007: Mediascream! Festiwal Form Audio-Vizualnych i Multimedialnych to impreza wyjątkowa – odważna, interdyscyplinarna, z mocnym programem. „Transvizualia stanowią eksperyment wizualno-muzyczny traktujący o przenikaniu i współistnieniu sztuk. To jedno z wydarzeń o charakterze międzynarodowym, które odbijają i współkreują świadomość współczesnego społeczeństwa

LOW FI FESTIVAL muzyka

Scorn – ostra jazda brutalnymi dźwiękami po uszach, zdecydowanie nie przeznaczona dla wielbicieli melodii, chwytliwych tekstów i radosnego kiwania się za stołem. Nie można się zresztą spodziewać niczego innego po facecie, który lata całe udzielał się w tak legendarnych świątyniach brutalnych dźwięków, jak Napalm Death czy Painkiller, i który słynie z współpracy z największymi tuzami

(na zdjęciu). Oryginalny kobiecy wokal wyśpiewuje urocze piosenki w rytm downtempo i elektroniki. Nagrania Flunka porównywane są do dokonań Zero7 i Everything But The Girl. Z Islandii przyjedzie Worm Is Green. Też dziewczyna na wokalu, ale ich muzyka idzie bardziej w stronę tego, co robi Portishead. Poza tym wystąpią reprezentanci niemieckiej sceny muzycznej: Kate Mosh (gitarowe

Od 10 do 13 października Bydgoszcz stanie się mekką słuchaczy alternatywnej muzyki, wszystko za sprawą Low Fi Festival. Początkowo miała to być impreza złożona tylko z występów polskich wykonawców (m.in. Nosowska, Cool Kids Of Death, The Cars Is On Fire), ale dołączyli do nich artyści z zagranicy. Wystąpią zespoły, które warto odkryć. Jedną z gwiazd będzie skandynawska grupa Flunk

pomysły artystów, zobaczenie Micka Harrisa na żywo to prawie obowiązek. Dwie okazje usłyszenia legendy – Wrocław i Warszawa – i może to być jeden z ciekawszych tegorocznych występów w Polsce. /SZPAK

Zaproszono też m.in. przedstawienia „Jeden dzień z życia Nicolae Ceaucescu” z Bukaresztu, „Germania. Stücke” (na zdjęciu) z Berlina i „Czerwony rower” z Budapesztu. /POLA

japońskiego, klasyki kina kultowego i pokazu „Cremaster Cycle” Matthew Barney’a. Tam trzeba być, jeśli chce się wiedzieć więcej o najbardziej znaczących prądach w alternatywie. /ADRA

granie) i La Batterie (fuzja noise, hip-hopu, lo-fi oraz rocka). Holandię reprezentować będzie zespół Tres B (z Polką na wokalu), którego muzyka kojarzona jest z tym, co robi PJ Harvey. Oprócz atrakcji muzycznych czeka wiele innych. Czyżby Low Fi miał być jesiennym odpowiednikiem mysłowickiego Offu? Warto przekonać się samemu. /ADRA

12.10, godz. 20 Wrocław, Firlej bilety 25 zł i 35 zł www.firlej.wroc.pl 13.10, godz. 20 Warszawa, CSW bilety 25-40 zł csw.art.pl

19-23.10 Poznań, Teatr Polski www.teatr-polski.pl

18-21.10 Gdynia, Klub Ucho, Klub Filmowy, Magazyn Polska 30 karnety 110 zł i 85 zł w przedsprzedaży www.transvizualia.com

10-13.10 Bydgoszcz bilety 30 zł, karnety 50 zł www.lowfi-festival.com


wościami Krzysztofa Globisza. Obsadził go w roli pedofila, który postanawia wystawić się na lincz w publicznej telewizji, jednak splot okoliczności sprawia, że nie dochodzi do emisji programu, w którym nasz bohater przyznaje się do zgwałcenia syna sąsiadów. Wtedy skarży nadawcę, staje się niesamowicie popularny, a wreszcie dostaje ofertę pracy w telewizji. Znać w fabule rękę autora

składów. Bedrock Trio to typowo dla Caine’a postmodernistyczny projekt, w którym wraz z rewelacyjnymi partnerami (Zach Danziger na perkusji i Tim Lefebvre na gitarze basowej) pianista przedstawił swoją niezwykle efektowną wersję nowoczesnej muzyki klubowej. Miałem szczęście być wśród osób, które słuchały zespołu (wówczas z innym basistą, Jamesem Genusem) podczas Gdynia Summer Jazz Days w 2003 roku. Od tamtego

przewidzenia, niewiele wspólnego, to i tak warto ten wysmakowany film zobaczyć. Wszystkich, którzy będą szukali w nim historii życia malarza, należy przestrzec, że Greenawaya nie interesuje snucie biograficznych opowieści i że nie w jego stylu są ugrzecznione historie o mękach twórczych czy wypełnianie luk pomiędzy faktami. Reżyser – ostatni być może intelektualista kina wierzący w erudycję widzów – wykorzystuje jedynie postać Rembrandta, by prowadzić

Niedawno w Krakowie od knajpy do knajpy przekazywano sobie tę samą, zupełnie niewiarygodną plotkę – Petr Zelenka, autor „Samotnych” i „Historii o zwykłym szaleństwie” miałby wyreżyserować swoją sztukę w Starym Teatrze w Krakowie. A jednak niewierni Tomasze nie mieli racji. Zelenka (na zdjęciu podczas próby spektaklu) napisał „Oczyszczenie”, kierując się komicznymi możli-

Minęło już kilka dobrych lat, od kiedy Uri Caine zabłysnął sensacyjną płytą z eklektycznymi reinterpretacjami muzyki Gustava Mahlera. Przez te lata potwierdził swoją pozycję jednego z najzdolniejszych pianistów współczesnej sceny, ale również muzycznego kameleona, który potrafi zagrać wszystko i z każdym. Nie raz już odwiedzał nasz kraj – czy to jako lider własnych zespołów, czy członek innych gwiazdorskich

O filmie było głośno na wiele dni przed rozpoczęciem jego produkcji. Poruszenie wzbudziła informacja, że wielki indywidualista współczesnego kina Peter Greenaway zaczyna prace nad biografią jednego z najsławniejszych malarzy europejskich – Rembrandta. Napięcie sięgnęło zenitu, kiedy okazało się, że prace nad swoim nowym filmem Greenaway rozpocznie w Polsce, a epizodyczne role zagrają w nim polscy aktorzy. I choć ostateczny efekt ma z Polską, co było do

PORA UMIERAĆ film

OCZYSZCZENIE teatr

URI CAINE BEDROCK TRIO muzyka

STRAŻ NOCNA film

rami jej filmów – choć nie zawsze w pierwszym planie – bywały dzieci. W jej najnowszym filmie jest nieco inaczej, co nie znaczy, że Kędzierzawska odchodzi od swojego stylu. „Pora umierać” jest opowieścią o staruszce, która pod koniec życia zyskuje szansę na spełnienie swoich marzeń. Aniela, właścicielka niegdyś przepięknej, dziś już mocno zaniedbanej drewnianej willi, przez lata zabiegała,

Kto wątpi w kondycję polskiego kina (i chce zmienić zdanie), powinien choć raz zobaczyć film Doroty Kędzierzawskiej – reżyserki, która nie dba o popularność i konsekwentnie kroczy swoją własną artystyczną drogą. Od lat pracuje z tą samą ekipą i razem tworzą rozpoznawalne już od pierwszych kadrów kino autorskie, które zresztą bardzo podoba się poza granicami Polski. Często bohate-

pełen nawiązań dyskurs o roli sztuki splecionej w mocny węzeł z prywatnym życiem artysty. Pożądanie, zazdrość, chciwość, a w końcu sama dość tajemnicza intryga są jedynie pretekstami do stawiania pytań o istotę sztuki – najważniejszego motywu w twórczości Greenawaya. /ASIAM

czasu projekt poszerzył swoją bazę stylistyczną, w kolejnych nagraniach łącząc breakbeatowo-jazzrockowe fusion z elementami funku, disco i muzyki rodem z amerykańskich kryminałów z lat 70. Śmiało można powiedzieć, że ten zespół jest w stanie poruszyć każdego. Fani muzyki klubowej będą zaskoczeni wirtuozerią muzyków, odtwarzających na żywo karkołomne połamane rytmy. Możemy się spodziewać jednego z najgorętszych wieczorów koncertowej jesieni 2007. /WMJR

„Guzikowców”. Miejmy nadzieję, że wyraźnie się też odciśnie na samym przedstawieniu. Obok Globisza wystąpią m.in. Jan Peszek, Jerzy Trela i Ewa Kaim. /POLA

by odzyskać swoją własność. Po wojnie dom zamieszkiwali niechciani lokatorzy i dopiero dziś bohaterce udaje się ich pozbyć. Lecz spełnione marzenia nie zawsze oznaczają pełnię szczęścia. Pogodna i właściwie pogodzona z życiem Aniela (w tej roli nieco ostatnio zapomniana, a jak zwykle świetna Danuta Szaflarska–na zdjęciu) rozpoczyna swoją prywatną walkę z własną rodziną, z sąsiadami, z przeciwnościami losu. /ASIAM

„Straż nocna”, reż. Peter Greenaway, Wielka Brytania, Holandia, Polska, Kanada 2007 premiera: 2.11, dystrybucja: Monolith Plus www.monolithplus.pl

27.10, godz. 20 Katowice, Hipnoza bilety 35 zł www.uricaine.com www.gck.org.pl

Petr Zelenka „Oczyszczenie”, reż. Petr Zelenka premiera: 27.10, godz. 19.15 Stary Teatr w Krakowie www.stary.pl

„Pora umierać”, reż. Dorota Kędzierzawska, Polska 2007 premiera: 26.10, dystrybucja: Best Film www.bestfilm.com.pl

notes•


notes • jesien 2007 •

| 39

reggae – melodyjne ragga miesza się z dancehallem. Artysta nie stroni też od „roots reggae”, śpiewa tak naturalnie, że trudno uwierzyć, że to głos białego człowieka. We Wrocławiu artysta będzie promował swój najnowszy, tegoroczny krążek „Another Intensity”. Zdecydowanie najciekawszy koncert dla miłośników raggae w tym sezonie. /ADRA

czonych początku dwudziestego wieku. Biały ojciec rodziny rusza na podbój bieguna polarnego, czarny muzyk Coalhouse postanawia się wreszcie ustatkować, a polski Żyd Tateh wszelkimi siłami próbuje zapewnić byt sobie i małej córce. W tle przewijają się wielkie amerykańskie mity – Emma Goldman przemawiająca do walczących o swoje prawa związkowców, legendarny prestidigitator Harry

To chyba jedyny przypadek w historii oprócz „Skrzypka na dachu”, żeby musical będący adaptacją powieści był od niej lepszy. „Ragtime” wręcz wibruje od dobrej muzyki stylizowanej na epokę, której towarzyszą pytania o emigrację, terroryzm i miraże, z których pozlepiano amerykański sen. Akcja toczy się wokół losów trzech rodzin: białej, murzyńskiej i emigranckiej w Stanach Zjedno-

Gentleman w tym przypadku to nie nobliwy angielski arystokrata, ale jeden z najwybitniejszych muzyków reggae w Europie. 23 listopada wystąpi we Wrocławiu na imprezie WrocLove Exclusive Stage. Muzyk pochodzi z Niemiec, ale nauki o reggae pobierał u źródła, czyli na Jamajce. Nauczył się tam posługiwania się patois (językiem użytkowym Jamajczyków) oraz chłonął karaibskie rytmy. Gentleman uprawia nowoczesną formę

Host: Potwór” w reżyserii Bong Joon-ho. Do realizacji zaproszono największych światowych speców od efektów specjalnych i nawet przyzwyczajonych do zbytku Amerykanów oszałamiają koszty, jakie pochłonęła produkcja. Ale było warto. Historia kilkupokoleniowej niezbyt bogatej i niezbyt szczęśliwej rodziny, która wspólnie podejmuje walkę o odzyskanie uprowadzonej przez tytułowego potwora dziewczynki, przyciągnęła uwagę

Na całym świecie grono wielbicieli azjatyckich horrorów rośnie w zadziwiającym tempie. Producenci – głównie z Japonii i Korei Południowej, ale nie tylko – prześcigają się w pomysłach i nie szczędzą pieniędzy oraz wysiłku, byle tylko zachwycić fanów tego, tak niestety pogardzanego w Europie, gatunku. Tym razem w wyścigu na prowadzenie wyszła Korea, skąd pochodzi najlepiej sprzedający się w historii tego kraju film „The

Houdini i wciąż lekko oszołomiony wynalazkiem pracy taśmowej Henry Ford. Kochajmy musicale z sensem, tak rzadko się trafiają! /POLA

publiczności i (uwaga!) krytyków na całym świecie. Zdaniem niektórych moment, gdy nad wyraz realistyczny biologiczny mutant niepostrzeżenie wynurza się z nurtu spokojnie płynącej przez Seul rzeki, porównać można jedynie z mistrzostwem słynnych „Szczęk”. Warto wybrać się więc na „Potwora”, bo w przygotowaniu jest już sequel oraz wersja amerykańska. Będzie strasznie i trochę... śmiesznie. /ASIAM

23.11 Wrocław, Wytwórnia Filmów Fabularnych bilety 49-80 zł www.myspace.com/gentlemanjourneytojah

Stephen Flaherty „Ragtime”, reż. Maria Sartova, choreografia Elena Bogdanovich (na zdjęciu) premiera: 23.11, godz. 19 Gliwicki Teatr Muzyczny www.teatr.gliwice.pl

„The Host: Potwór”, reż. Bong Joon-ho, Korea Płd. 2006 premiera: 16.11, dystrybucja: Gutek Film/Blink www.gutekfilm.pl

„Szewcy u bram”, na motywach „Szewców” Stanisława Ignacego Witkiewicza, reż. Jan Klata premiera: 11.11 TR Warszawa www.trwarszawa.pl

ZDJĘCIA: MATERIAŁY PRASOWE, KRYSTYNA KRAUZE („OCZYSZCZENIE”), PIOTR BUJNOWICZ/ FABRYKA OBRAZU („STRAŻ NOCNA”), JAN TOMAS ESPEDAL (FLUNK), TOMASZ KAMIŃSKI („BLASZANY BĘBENEK”), STEFAN OKOŁOWICZ (JAN KLATA)

GENTLEMAN muzyka

RAGTIME teatr

THE HOST: POTWÓR film

SZEWCY U BRAM teatr

sojuszu, jaki zawarli prawicowy reżyser Jan Klata (na zdjęciu) i lewicowy publicysta Sławomir Sierakowski, dramaturg przedstawienia. Nieprzypadkowo premiera spektaklu odbędzie się 11 listopada. Jeśli faktycznie potrzebne jest nam kolejne wyzwolenie, to może być jedna z lepszych jego wersji. /POLA

Kiedy spytano Grzegorza Jarzynę, jaki będzie TR Warszawa po odejściu Krzysztofa Warlikowskiego, odpowiedział, że stanie się teatrem bardziej krytycznym wobec rzeczywistości, politycznym w najlepszym tego słowa znaczeniu (musimy wierzyć, że takie jest). Pierwszym spektaklem realizującym te założenia ma być adaptacja „Szewców”, efekt pracy dość specyficznego tandemu –


net•

namierzył i opisał: Damian Vacha

Jesteśmy dumni, że możemy wykorzystywać swój cenny czas, aby znajdować dla Was najbardziej obciachowe filmy w necie. W każdym numerze odlotowa porcja specjalnie wyselekcjonowanych filmików z sieci!

ściągnij: FILMY THE ITALIAN MAN WHO WENT TO MALTA Nie od wczoraj powszechnie są znane kłopoty lingwistyczne mieszkańców słonecznej Italii. Bywa to szczególnie uciążliwe, kiedy nie do końca wyedukowany obywatel Włoch wyjeżdża poza granice swego rodzinnego kraju. Niestety bywają przypadki szczególne. Czytałem kiedyś wywiad z Dodą, w którym twierdzi, że nie zna za dobrze angielskiego, ale za granicą się dogada. Cóż, mam wrażenie, że ww. osobnik miał/ ma podobne mniemanie o sobie. Jak to wygląda w praktyce, sprawdźcie sami. http://www.youtube.com/watch?v=m1TnzCiUSI0

DOOM IN RUSSIAN ARMY Pomysłowość poborowych nie zna granic. Szczególnie rosyjskich. Zafascynowani kultową grą Doom młodzieńcy przedstawiają swoją własną wersję tej strzelanki. I trzeba im przyznać, że robią to całkiem fajnie (czyt. śmiesznie). Po filmiku nakręconym w koszarach i to przez żołnierzy spodziewałem się czegoś na granicy dobrego smaku i wytrzymałości przeciętnego widza. A tu takie miłe rozczarowanie ;) Polecam wszystkim graczom i nie tylko. http://www.youtube.com/watch?v=S2cZ-7idJlU

ANIMATOR VS ANIMATION Rzec by można, że ta animacja porusza temat mityczny, wręcz biblijny, kiedy to stworzenie występuje przeciwko stwórcy. Jednak nie obawiajcie się żadnych napuszonych nudziarstw. Pomimo ponadczasowych i uniwersalnych pierwiastków wizualizacja jest jak najbardziej cyfrowa, zaś fabuła osadzona w realiach widzowi współczesnych. Walka pomiędzy twórcą a tworzywem rozgrywa się w znanym wszystkim grafikom środowisku Macromedia Flash 8. Dramatyczne zwroty akcji, wyjątkowe efekty specjalne i napięcie – to tylko niektóre z atutów tego filmu. http://alanbecker.deviantart.com/art/Animator-vs-Animation34244097

40 |

• jesien 2007 • net

ROOM Budujesz, remontujesz? Nie masz pomysłu, jak przygotować pokój na przyjście koleżanki? Bez dwóch zdań ten film jest idealny dla Ciebie ;) Co można zrobić z pomieszczenia mieszkalnego w ciągu pięciu minut? Wierzcie mi naprawdę wiele. Szczególnie, jak zabiera się do tego japońska grupa artystów The Rinpa Eshidan. Ci malarze-performerzy są lepsi od polskich fachowców aktualnie pracujących na Wyspach. W każdym razie bez wątpienia szybsi i bardziej kreatywni. Wersje zmieniają się jak w kalejdoskopie, a każda z nich jest dość odległa stylistycznie od swej poprzedniczki i bynajmniej nie gorsza. http://www.youtube.com/watch?v=GzKgjmrqmRI KRUCHE CIASTECZKO Niby banalny scenariusz, a cieszy. Krótka historia dwóch szalonych jajek i jednego ciastka w proszku. Okazuje się, nie po raz pierwszy zresztą, że rozproszony kierowca to śmiertelnie niebezpieczny kierowca dla innych użytkowników ruchu drogowego. Świetna muzyka i niezłe ciuchy to bez wątpienia plusy tego filmu ;) http://www.weebls-stuff.com/wab/ pastry


net•

Namierzył i Opisał: Bartek Hilszczański

Do pobrania, do posłuchania, do potańczenia!

ściągnij: MUZYKA DIGGIN Na początek bardzo udany i smaczny zestaw promujący frapujące projekty elektroniczne i nie tylko. Sam portal opiera swoje działanie na rekomendowaniu muzyki, recenzjach i krytyce, a przede wszystkim prowadzący stronę promują zakupy tradycyjnych nośników audio i wspieranie w ten sposób artystów. Wśród 20 utworów różnorodnych artystów z całego świata każdy znajdzie coś miłego dla siebie, a – co ważniejsze – kompilacja nie traci swej spójności. Przepocona wpływami soul elektronika, eksperymentujące zabawy z rytmem, elektroclashowe dowcipy, imprezowe, funkowe, jazzujące, reggae’owe, hiphopowe i co tylko można jeszcze sobie wymarzyć. Pozostaje tylko czekać na kolejne części, wybierać faworytów i kupować płyty! http://diggin.pl/comp

!K7 !K7 to wielce zasłużona wytwórnia dla nowobrzmieniowego świata muzyki. Wystarczy wymienić takie nazwiska, jak Herbert, Kruder & Dorfmeister i Ursula Rucker, aby ustalić miejsce tej wytwórni na dźwiękowej mapie. To właśnie oni wydają jedną z najsławniejszych serii didżejskich setów, a mianowicie „DJKicks”. Na oficjalnej stronie w dziale „Extras” czeka na Was kilka rewelacyjnych godzinnych setów. Jeśli należycie do tzw. osób „otwartoczaszkowych”, to śledzenie wydawnictw tego labelu jest Waszym obowiązkiem. A jeśli odsprzedacie im swój adres mailowy do celów promocyjnych, to regularnie otrzymacie prezenty w postaci świeżutkich plików z najnowszymi produkcjami. http://www.k7.com

AUTOPLATE Wśród netowych wytwórni dystrybuujących darmowe pliki MP3 zdecydowanie wiodą prym. Niemiecka solidność przekłada się na regularne dostarczanie internetowym poszukiwaczom dźwięku wielce rzetelnych produktów. Działają już ponad 6 lat, a w swym przebogatym archiwum mają już ponad kilkadziesiąt wydawnictw. Taka ilość muzyki podczas pierwszego podejścia może wręcz przerosnąć możliwości Waszego łącza. Jeśli lubujecie się w klimatach minimal house i dub techno, to właśnie jest miejsce w sieci dla Was! http://www.autoplate.org

MONOLAKE Robert Henke realizuje przebogaty model muzyka, nawet jak na współczesne warunki. Działa na dwóch płaszczyznach muzycznych. Przede wszystkim prezentuje swoje taneczne oblicze w projekcie Monolake, a poza tym bardziej eksperymentalnie po audialnych przestrzeniach porusza się pod własnym nazwiskiem. Oprócz tej dość oczywistej działalności jest także współautorem sukcesu bardzo popularnego oprogramowania muzycznego, a mianowicie Ableton Live. A na dokładkę tworzy własny dźwiękowy hardware, w tym rewelacyjny sterownik midi o nazwie Monodeck – niestety gadżet jest nie do kupienia. Jeśli te kilka informacji pobudziło Waszą ciekawość, to sprawdzenie darmowego zasysu z pewnością Was nie zawiedzie. http://monolake.de/downloads

net • jesien 2007 •

| 41


net•

namierzył i opisał: Kordian Wesołowski

EYEMAGS E

yemags to bardzo ciekawy serwis, który daje możliwość publikacji własnych mini-magazynów na telefony komórkowe. Mini-magazynów? – zapytacie. Dokładnie! Nastały w końcu czasy, kiedy każdy może wydawać własną gazetę. Dzięki Eyemags bez przeszkód w kilka minut stworzycie atrakcyjną w wyglądzie aplikację na telefon wraz ze zdjęciami i tekstem. Co się w niej znajdzie? Cokolwiek Wam przyjdzie do głowy! Możecie stworzyć mini slide-show z fotkami z wakacji lub mieć zawsze pod ręką ściągę z geografii lub ulubione fragmenty komiksów, książek etc. Możecie także uruchomić własną mini-gazetkę na komórki i rozprowadzać ją wśród znajomych. Eyemags daje niepowtarzalną możliwość do bezpłatnego i niemal automatycznego generowania aplikacji na komórkę, które potem każdy może bezpłatnie pobrać na telefon. Wyróżniają się one niezwykle przyjaznym interfejsem i bardzo dobrą szatą graficzną. A jeśli prowadzisz swojego bloga, możesz wykorzystać Eyemags

do automatycznego generowania mobilnej wersji tegoż bloga z najnowszymi postami (każdy czytelnik będzie mógł automatycznie pobrać aplikację na telefon w sytuacji kiedy nie ma np. dostępu do Internetu). Ale Eyemags to także portal internetowy, który rozwija się coraz prężniej. Najpopularniejsze „eyemagi” nagradzane są honorowymi tytułami w zależności od ilości pobrań twojego magazynu. Dzięki temu powstaje prężna i aktywna społeczność, która wymienia się aplikacjami, zaprasza nowe osoby etc. Co prawda wśród najpopularniejszych magazynów dominują te z rozbieranymi paniami, ale są także bardziej interesujące pozycje i niemal każdy może znaleźć coś dla siebie. www.eyemags.com

BLIP J

eśli ktoś z Was Bardzo Lubi Informować Przyjaciół (BLIP) o wszystkim, co robi i co dzieje się wokół niego, to nie mógł lepiej trafić. Uruchomiony niedawno serwis, na razie w wersji beta, pozwala na automatyczne informowanie niemal wszystkich znajomych o tym, co robimy w danej chwili! Blip jest klonem amerykańskiego twitter.com, ale to nie znaczy, że jest pozbawiony własnego charakteru – po prostu zasada działania jest podobna. Każdy użytkownik ma swoją stronę, za pomocą której może pisać, co aktualnie robi, gdzie się znajduje etc. Można oczywiście dodawać informacje o swoim aktualnym statusie i stanie (nie tylko cywilnym, ale także stanie poczytalności), zapraszać znajomych i podglądać innych. Zatem Blip to rodzaj uberkomunikatora połączonego ze słupem ogłoszeniowym. Informować o tym, co robimy, możemy na kilka sposobów – za pomocą komunikatora (wysyłając krótkie zdanie na uniwersalny numer Blipa) lub wysyłając SMS-a lub

42 |

• jesien 2007 • net

MMS-a na podany numer. Blip oferuje także bardzo ciekawą funkcjonalność – mianowicie tzw. wklejki, czyli fragmenty kodu, który można zamieścić w dowolnym miejscu w Internecie, np. na własnym blogu lub stronie. Dzięki temu wszyscy odwiedzający naszą stronę będą wiedzieć, co w danej chwili zaprząta nasz umysł, co robimy, gdzie i z kim się bawimy. Serwis jest w fazie testowej, ale już można się do niego zapisać – i warto, bowiem jest dość ciekawie zrobiony, a zapewne będzie rozwijany coraz bardziej. www.blip.pl rejestracja na www.beta.blip.pl


net•

namierzyła i opisała: Dominika Hilszczańska

Modę ulicy pokazują niezależne blogi na całym świecie. W Polsce jest ich coraz więcej, choć nie wszystkie dorównują swoim zagranicznym odpowiednikom.

MODA NA BLOGACH fashionincracow.blogspot.com. Regularnie prowadzony, ciekawe zdjęcia i krótkie, ale zupełnie wystarczające komentarze do nich. To miejsce ma dość krótką historię, ale miejmy nadzieję, że jego autorka – Gabba F. wytrwa i pstryknie jeszcze niejedną fotkę na ulicach Krakowa, udowadniając, że nie jest to tylko miasto turystów i gołębi, ale świetnie ubranych ludzi.

A

leż w tych Helsinkach jest fajnie! Przeglądając zdjęcia zgromadzone przez Liisę Jokinen i Sampo Karjalainena na poświęconej modzie stronie www.hel-looks.com (o której wspominamy także na s. 14) nietrudno o taką refleksję. Z ich zbiorów utworzono nawet wystawę, którą można było zobaczyć w ubiegłym roku w Jugendsali w Helsinkach właśnie. Hel Looks powstało w 2005 roku i od tego czasu regularnie dokumentuje modę uliczną Helsinek. Świetne zdjęcia niebanalnie ubranych ludzi plus krótki komentarz ich samych na temat tego, kim są, co robią, ile mają lat i w końcu co mają na sobie. W Internecie znajdziemy wiele stron poświęconych modzie z prawie każdego większego miasta na świecie. A co z Warszawą, Krakowem, Trójmiastem czy Śląskiem? Niestety wciąż jeszcze nie jest łatwo znaleźć dobrą stronę lub bloga o polskiej modzie ulicznej. Nie polecamy zdecydowanie www.streetfashion.info, bo zdjęć jest niewiele i to w dodatku bardzo kiepskich, a i prezentowani na nich ludzie nie załapaliby się nawet do pierwszej setki osób, które można poprosić o radę, jeśli staniemy przed

odwiecznym problemem pt. „nie-mam-sięw-co-ubrać”. Na kolejnym blogu www.faddypeople.fotolog.pl, poza kilkoma fotkami z marca, kwietnia i maja tego roku, zrobionymi na ulicach Trójmiasta, znajdziemy taką oto informację: „Poszukujemy: alternatywnie, modnie, dobrze, ciekawie, inaczej ubranych ludzi. Chcemy pokazać całemu światu, że w Gdańsku, też potrafimy się ubrać. (..) Tak więc, gdy jesteście elozajebiści nie pozostaje wam nic innego, jak umówić się ze mną”. No cóż, nic tylko się umawiać, tylko jeszcze, co to dokładnie znaczy „elozajebisty”? Natomiast na www.colorsofwarsaw.blogspot. com, blogu o modzie ulicznej Warszawy, rozpoczętym w kwietniu tego roku, znajdziemy tylko kilka postów. Może autorzy bloga – Pan Farfelu i Pani Lukrecja jeszcze powrócą, co obiecują w ostatnio dodanym wpisie, ale tego nie wiadomo na pewno. Polecamy trzy blogi, które trzeba odwiedzać regularnie. Pierwszy z nich to www.street-

Lellaina od kwietnia 2007 prowadzi www.polishstreetfashion.blogspot.com. Ma niezłe oko, a na jej blogu można znaleźć m.in. wybrane przez nią najciekawsze kreacje pojawiające się na ostatnim festiwalu Era Nowe Horyzonty we Wrocławiu i Off Festivalu w Mysłowicach. Last but not least: www.ulicewarszawy.blox. pl. Prowadzone są regularnie już od ponad roku, a 9 sierpnia obchodziły nawet swoje małe święto – 100.000 unikalnych użytkowników odwiedziło to miejsce na blox’ie. Zdjęcia naprawdę fajnie ubranych ludzi, komentarze do aktualnych trendów i wydarzeń w modowym świecie, ale nienachalne, bez zadęcia i ambicji, by czytelnikom sprzedać swój jedyny i właściwy pogląd na to, co aktualnie modne. Widać, że autorka wie, o czym pisze, a ponadto wygrzebuje takie smaczki, jak stare reklamy Diora jeszcze sprzed „ery Galliano”. Dodatkowo trochę informacji na temat tego, co aktualnie w sklepach, wyprzedaży i tego, jak nosić to, co już kupimy, ale znów bez nudnego poradnictwa, za to fachowo i zabawnie na dodatek. Warto także odwiedzać co jakiś czas kultowe, choć z definicji dość ograniczone bialekozaczki.blog.pl.

net • jesien 2007 •

| 43


rar ytas•

KOMIKS

PŁYTA

BLACK HOLE Tym razem w ramach niesienia kaganka komiksowej oświaty w lud miast i wsi polecamy najprawdziwsze arcydzieło – „Black Hole” Charlesa Burnsa. Ci, którzy mają choć powierzchowną orientację w komiksowym światku Polski, bez wątpienia natknęli się na album poprzednich dokonań artysty – tom „El Borbah”. „Black Hole” to jednak dzieło całkowicie odmienne. Rysowane w stylu reklamowych grafik z lat 70., czarno-białe, pełne ponurych obrazów i postaci, stanowi jedno z najciekawszych dokonań w obrębie amerykańskiej graphic novel. Pozornie banalna opowieść o dorastaniu w latach 70. zamienia się w mitologiczną historię o życiu w czasach Plagi, którą śmiało można zestawić z „Dżumą” Camusa czy „Miłością w czasach zarazy”, bez żadnej ujmy dla tych dzieł. Zabójczy wirus staje się metaforą tamtych czasów, jego działanie dotyka w różnym stopniu praktycznie wszystkich bohaterów tego komiksu. Ponury, groteskowy, przewrotny, diabelnie inteligentny – to tylko kilka przymiotników, jakie przychodzą na myśl po przeczytaniu „Black Hole”. Po prostu – klasyczny must have. /Marceli Szpak Charles Burns „Black Hole”, Wydawnictwo Kultura Gniewu 2007 www.kultura.com.pl

FANTASTIC PLAYROOM Jak wchodząca na giełdę młoda i agresywna spółka, tak New Young Pony Club podbili londyńskie parkiety z marszu. Prawdziwa taneczna eksplozja. Dzięki wyjątkowej fuzji punka i electroclashu udało im się przewartościować dyskotekę. New rave młodych kucyków to ożywcza fuzja retro i futuro, wyrażająca się pogodą ducha, witalizmem, który aż bije po uszach. Tak właśnie teraz wygląda recepta na dancefloorowy sukces. Pięcioosobowy skład z wyraźną dominacją kobiecego pierwiastka czerpie muzyczne inspiracje z takich tuzów, jak Gang Of Four, New Order, A Certain Ratio, The Presets, The Stranglers czy Grace Jones. Myślę, że to najlepsza rekomendacja. /Damian Vacha New Young Pony Club „Fantastic Playroom”, Modular Interscope 2007 www.wearepony.com

PŁYTA

KSIĄŻKA

MADE OF BRICKS Myspace.com wygenerował kolejną gwiazdę: 20-letnią Kate Nash. Jej debiutancki album „Made Of Bricks” zdobył w tygodniu premiery szczyty brytyjskich list przebojów, a wielki przebój „Foundations” przez wiele tygodni utrzymywał się w czołówce playlist w całym Zjednoczonym Królestwie. Jest to o tyle zastanawiające, że muzyka, którą tworzy Kate, to nie lekkostrawny pop, ale piosenki flirtujące z alternatywnymi brzmieniami. Płyta Kate Nash to przedziwna fuzja akustycznych, ascetycznych i melodyjnych piosenek („Dickhead”, „Birds”) z kabaretowo-folkowopopowymi nagraniami z wyraźnym pianinem, nadającym im zadziorny rytm („Foundations”, „Moutwash”, „We Get On”, „Mariella”). Brytyjska prasa ogłosiła ją zbawczynią popu, chociaż niektórzy bardzo krytykują ją za nazbyt dosłowne teksty. Irlandka stosuje w swych tekstach metodę tzw. „storytellingu” i czasami rodzi to lekko głupawe historyjki („Shit Song”, „Dickhead”). Jedno jest pewne – piosenki Kate Nash są niezwykle zaraźliwe i pomimo paru niedoskonałości „Made Of Bricks” to płyta do połknięcia w całości. Obiecujący debiut, który przemyca sporo indie-popowej alternatywy do mainstreamu. /Adrian Chorębała Kate Nash „Made Of Bricks”, Polydor 2007 www.myspace.com/katenashmusic

44 |

• jesien 2007 • rarytas

BARBARA RADZIWIŁŁÓWNA Z JAWORZNASZCZAKOWEJ Witkowski zrobił psikusa wszystkim, którzy przylepili mu łatkę „pisarza gejowskiego”. „Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej” to niezbity dowód na to, że autor „Lubiewa” jest prozaikiem bez etykietki, za to pełną gębą, o wyobraźni rozległej i języku giętym, ciętym i malowniczym, stąd wszystko, co opowiada wciąga i porusza. Tak jest właśnie z historią Huberta vel Barbary Radziwiłłówny. Witkowski przekornie wybiera na swego bohatera drobnego przedsiębiorcę – właściciela lombardu, opasłego grubasa z żylakami i pozwala mu mówić. Tworzy z niego postać fascynującą, pełną gorących namiętności i przyziemnych ciągot. Sacrum i profanum walczą bezustannie w Hubercie. Z jego gęby toczy się opowieść przedziwna: kłamstwa mieszają się z legendami miejskimi, a wszystko na tle rodzącego się w naszym kraju kapitalizmu. Lata 90. to dla autora „Fototapety”: „mistycyzm podszyty płynem do czyszczenia dywanów” i tak są opisywane. Z czułością i fascynacją Zachodem zadomawiającym się w Polsce, a zarazem odkrywając chamstwo i prostactwo polskich dorobkiewiczów. Kaszpirowski, akwizycja, pielgrzymka do Lichenia, stary maluch i mokradła, plastikowa rzeczywistość przechodzi w fantomy ułudne. Opisane soczyście i obrazowo. Książka, którą czyta się jednym tchem i – co ważne – chce się do niej wracać. /Adrian Chorębała Michał Witkowski „Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej”, W.A.B. 2007 free.art.pl/michal.witkowski www.wab.com.pl


namierz nas•

>>> w salonach reportera: Bytom • C.H. Plejada, ul. Dolnośląska 25 • Chorzów • Reporter, ul. Wolności 23• Gdańsk • C.H. Morena, ul. Szumberta 102 • Kalisz • Carrefour Polska C.H. Galeria Kalisz, ul. Poznańska 109-131 • Katowice • C.H. Silesia, ul. Chorzowska 107 • C.H. 3 Stawy, ul. Pułaskiego 60 • Reporter, ul. 3. Maja 17 • Kobierzyce • C.H. Auchan, ul. Francuska 6 • Koszalin • C.H.R. Emka Koszalin, ul. Jana Pawła II 20 • Kraków • Galeria Kazimierz, ul. Podgórska 34 • Galeria Krakowska, ul. Pawia 5 • C.H. Geant, ul. B. Komorowskiego 37 • C.H. M 1, al. Pokoju 67 • Lublin • C.H. Galeria Orkana, ul. Orkana 6 • Łódź • C.H. Manufaktura, ul. Jana Krasińskiego 5 • Olsztyn • Alfa Centrum, al. Marszałka J. Piłsudskiego 16 • Poznań • King Cross Żonkil, ul. Bukowska 156 • Szczecin • C.H. Turzyn, ul. Bohaterów Warszawy 42 • Ster, ul. Ku słońcu 67 • Warszawa • C.H. Arkadia, ul. Jana Pawła II 82 • C.H. Reduta, Al. Jerozolimskie 148 • C.H. Wola Park, ul. Górczewska 124 • Galeria Mokotów, ul. Wołoska 12 • C.H. Janki, ul. Mszczonowska 3 • C.H. Marki, ul. Piłsudskiego 1 • Wrocław • Pasaż Grunwaldzki, pl. Grunwaldzki 22 • Zabrze • C.H. M 1, ul. Skubacza 1 • C.H. Platan, pl. Teatralny 12

>>> w lokalach:

SOPOT

bytom Jazz Club Fantom Żeromskiego 27, tel. 032.281.09.18

Jazz Club Hipnoza Pl. Sejmu Śląskiego 2, tel. 032.785.71.31

Kronika Rynek 26, tel. 032.281.81.33

Kraków

Mandarynka Bema 6 tel. 058.555.71.68

Warszawa Balsam Racławicka 99, tel. 022.898.28.43

B-side Club Estery 16 (pl. Nowy), tel. 0694.46.14.03

chorzów Naturalcut Wolności 110/8 tel. 032.249.36.15

Bunkier Cafe Pl. Szczepański 3a, tel. 012.431.05.85

cieszyn

Klubokawiarnia Łubu Dubu Wielopole 15, tel. 0694.46.14.02

Klubokawiarnia Presso Zamkowa 3 tel. 0605.491.521

Katowice Cogitatur Gliwicka 9a, tel. 032.355.00.55 Dekadencja Mariacka 20, tel. 032.203.44.33

Centralny Dom Qultury Burakowska 12, tel. 022.636.83.00 Fabryka Saturator 11. Listopada 22, tel. 0504.353.772 Klubokawiarnia Chłodna 25 Chłodna 25, tel. 022.620.24.13

Pauza Floriańska 18/3 (I piętro), tel. 0602.637.833

Teatr Dramatyczny Cafe Kulturalna PkiN, Pl. Defilad 1, tel. 022.656.62.81

łódź Klub JazzGa Piotrkowska 17 tel. 042.630.27.44

Wrocław

Poznań Elektro Klub Pl. Sejmu Śląskiego 2, tel. 032.785.70.54

Hostel Mleczarnia Włodkowica 5 tel. 071.78.77.570

SQ Klub Półwiejska 42 (Stary Browar/ Słodownia), tel. 061.859.65.78

Mediateka pl. Teatralny 5 tel. 071.347.12.68

>>> www.reportermag.pl

namierz nas • jesien 2007 •

| 45


46 |

• jesien 2007 • deser

Ostrowski jest absolwentem Wydziału Projektowania Ubioru Łódzkiej ASP. Tworzy również ilustracje do gazet, książek oraz okładki płyt (CKOD, Myslovitz). Brał udział w kilku istotnych wystawach: Triennale

Krzysztof Ostrowski (ur. 1976 r.), z którym wywiad możecie przeczytać w tym numerze „Reportera”, jest wokalistą i współautorem tekstów Cool Kids Of Death. Jest także wziętym rysownikiem komiksów, animacji i teledysków. Publikujemy kilka zabawnych komiksów jego autorstwa.

Więcej informacji na: www.kostry.net i www.myspace.com/kostry

Grafiki w Krakowie (Bunkier Sztuki), Anatomia Momentów (Szwecja) oraz w 1. Biennale w Pradze. W 2001 r. zdobył Grand Prix Międzynarodowego Festiwalu Komiksu w Łodzi za komiks „Pantofel panny Hofmokl” do scenariusza Dennisa Wojdy. W 2002 r. Ostrowski zdobył nagrodę specjalną na Yach Film Festiwal i Yacha za najlepszy klip animowany w 2006 r. Jego autorski komiks „Plastelina” publikuje aktualnie magazyn „Playboy“.

deser•


deser • jesien 2007 •

| 47



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.