
5 minute read
Gry
from 2011 01 PL
by SoftSecrets
Czyli idealna gra „pod blanta” DeathSpank: Thongs of Virtue
Moje prośby zawarte w recenzji DeathSpank zostały wysłuchane i oto także posiadacze pecetów mogą zaznajomić się z bezpośrednią kontynuacją przygód walecznego, choć nie do końca poważnego rycerza. Nosząca podtytuł Thongs of Virtue gra niezmiennie bawi swoim absurdalnym humorem, zaś mechanika rozgrywki, o dziwo, choć jedynie po minimalnych zmianach kosmetycznych, nie zaczyna nużyć po kilku godzinach, jak w pierwowzorze. Czyżbyśmy mieli zatem do czynienia z sequelem doskonałym?
I tak i nie. Pierwszego DeathSpanka oceniłem na mocną „ósemkę”, zarzucając grze przede wszystkim wkradającą się w pewnym momencie monotonię. Związaną poniekąd z gatunkiem, ale nie odczuwałem czegoś podobnego przykładowo w Torchlight. Nie wiem zatem co nagle się stało, ale producentom z Hothead Games udała się sztuka bardzo trudna – przy jednoczesnym wydłużeniu trwania kampanii dla pojedynczego gracza i, rzecz jasna, zachowaniu mechaniki rozgrywki, Thongs of Virtue nie daje graczowi chwili na potencjalne ziewnięcie! Z drugiej strony wciąż nie otrzymaliśmy kooperacji online...
Druga część zabawnej opowieści Rona Gilberta o dzielnym wojowniku, który podejmuje walkę z wszelkim złem. DeathSpank: Thongs of Virtue to kontynuacja ciepło przyjętego połączenia gry akcji/RPG z przygodówką o tytule Deathspank. Produkcja została opracowana przez studio Hothead Games, które w przeszłości stworzyło odcinkową serię Penny Arcade Adventures: On the RainSlick Precipice of Darkness. Głównym producentem DeathSpank: Thongs of Virtue ponownie jest Ron Gilbert, mający w dorobku m.in. pierwsze odsłony sagi Monkey Island.
Dawno temu zaplanowano stworzenie 9 mistycznych stringów, które miały przynieść harmonię i równowagę we wszechświecie. Niestety, z powodu problemów natury ekonomicznej wyprodukowano jedynie 6 sztuk, a efekt tego był katastroficzny. Wszyscy je noszący zdobywali potężną moc, ale stawali się zepsuci i źli. Wszyscy, prócz DeathSpanka, który musi odszukać wszystkie 6 stringów, pokonać ich właścicieli i zniszczyć je raz na zawsze. Rozgrywkę zaczynamy dokładnie w tym samym miejscu, w którym swój koniec miała pierwsza część. Nasz epicki heros pokonał tego, którego uważał za główne źródło zła na świecie. To jednak otworzyło konieczność walki z posiadaczami... magicznych stringów - tajemniczych artefaktów wyprodukowanych, by utrzymywać równowagę dobra i zła. Późniejsza żądza władzy doprowadziła do nieustannych walk (św. Mikołaj z wojskiem!?), lecz na ratunek wszelakiemu istnieniu przybywa bohaterski DeathSpank! I jeżeli uważacie to za kompletnie idiotyczne, debilne, gorszące i tak dalej – nie frasujcie się zbytnio, tak właśnie miało być.
Główną siłą gier z serii DeathSpank są bowiem niezliczone pokłady humoru. Nic dziwnego, skoro autorem dialogów jest Ron Gilbert, znany w branży przede wszystkim dzięki swojemu wkładowi w klasyczną serię przygodówek Monkey Island. Od początku zatem spodziewałem się krępujących rozmów, absurdalnych gier słownych i takoż samo absurdalnie zaprojektowanego świata. Muszę w tym momencie przyznać, że o ile już w pierwszej części projektanci stanęli na wysokości zadania, o tyle w Thongs of Virtue naprawdę przeszli samych siebie. Miejscówki, które odwiedzimy w trakcie trwającej mniej więcej dziewięć godzin przygodzie, są totalnie odjechane. Akcję rozpoczynamy od bardzo „luźno” przedstawionego obozu zagłady, z którego DeathSpank, z gracją ponad stukilowego wojownika, wycina sobie drogę do wolności. Z ponurych klimatów płynnie (brak loadingów między lokacjami) przeniesiemy się między innymi do miasteczka wzorującego się na amerykańskim Dzikim Zachodzie, miejsca katastrofy UFO, gdzie zresztą DeathSpank spotyka znajomego aliena (...), ohydnie zielonej dżungli czy skąpanej w słońcu pustyni z „małą” niespodzianką na jej terenie. Na sam koniec znajdziemy się również na Księżycu. I jak tu nie pokochać tej gry?
Wszędzie jest co robić. Naturalnie wykonywanie zleconych nam zadań to kwintesencja erpegowej części DeathSpanka. Tym razem czeka na nas około 150 questów o zróżnicowanym poziomie trudności i złożoności. Najczęściej niewątpliwie uciekają się do utartego schematu „idź, zabij, przynieś” w dowolnych kombinacjach. W Thongs of Virtue dostaniemy jednak więcej zleceń wymagających odpowiednio dobrego poznania mapy, gdy będziemy musieli przykładowo powywieszać flagi francuskie na określonych do tego pozycjach. Nowością będzie możliwość pływania okrętem pirackim po zajmującym dużą część planszy morzu, który możemy pożyczyć od znajomego korsarza dopiero po zagwarantowaniu mu odpowiedniego dostępu do rumu. A że jedynemu sprzedawcy w okolicy ukradziono właśnie koncesję na sprzedaż tego jakże elitarnego trunku, zrobimy wszystko, by dorwać właścicielkę pierwszych magicznych stringów za to odpowiedzialną i ukończyć trzy zadania w tej samej chwili. To jest piękne wynagrodzenie trudu, gdy słyszymy charakterystyczny dźwięk i zieloną strzałkę pośrodku ekranu. Wtedy wiemy, że możemy spokojnie wrócić po zasłużoną nagrodę do zleceniodawcy.
Wybawieniem w wielu sytuacjach są ciasteczka, które zawierają w sobie podpowiedzi do wybranego przez nas zadania. Dlatego też warto niszczyć wszelkiej maści beczki, rozsiane tu i tam, ponieważ jest to moim zdaniem jeden z ważniejszych elementów ekwipunku. Trudno by mi było skojarzyć fakt, że mogę nauczyć się okolicznościowej piosenki urodzinowej w stoisku z jedzeniem, w dodatku w miejscu, o którym bym nie pomyślał.
W kwestiach typowo gameplayowych, Thongs of Virtue nie różni się niczym od swojego starszego brata. To wciąż całkiem sycący hack’n’slash, z tym że ze zmienionym nieco arsenałem, którym dysponuje tytułowy bohater. Miast łuków i kusz, teraz pobawimy się karabinami szturmowymi, granatami, bazookami, a nawet fikuśną bronią laserową, otrzymaną w podzięce od znajomego kosmity. Są to typowo kosmetyczne zabiegi, ale czuć zdecydowanie większą moc w tychże giwerach. Nie wspominając już, że bieganie wymaksowanym herosem z laską Tesli w lewicy oraz futurystycznym laserem w prawicy daje masę frajdy i prawdziwe poczucie wyższości nad zbliżającymi się przeciwnikami.
Przed grą poluzujcie nieco paski od spodni! Popękają wam brzuchy od śmiechu a pad nie raz wypadnie wam z rąk.
Bestiariusz także uległ zmianom, ale chyba wyłącznie na lepsze. Nie tylko skopiemy parę zielonych tyłków ohydnych orków, ale tym razem zajmiemy się także zbuntowanymi robotami, kosmitami, ghulami, mnichami czy ogromnymi zwierzakami. Przykładów można przybliżać wiele, bowiem co kolejne miejsce, to czeka nas kilka rodzajów potencjalnie niegroźnie wyglądających żywych przeszkód, czyhających na życie DeathSpanka.
Czyli że jednak sequel doskonały? Prawdę mówiąc trudno mi w przypadku tej gry na coś narzekać. Poza brakiem kooperacji online, mógłbym jedynie skarcić nieco występujące od czasu do czasu bugi i błędy graficzne, ale występujące na tyle sporadycznie, by w ogóle nie zaprzątać sobie nimi głowy podczas rozgrywki. DeathSpank: Thongs of Virtue jest więc moim zdaniem nieco lepszy od pierwszego DeathSpanka. Kres przygód tytułowego bohatera wypadł naprawdę dobrze i po ujrzeniu jednego z dwóch zakończeń, czułem chęć dalszego eksplorowania świata, dalszej eksterminacji wszystkiego, co się rusza i może dać punkty doświadczenia, w końcu, dalszego poznawania historii DeathSpanka. Bo w końcu to heroiczny bohater, który nigdy nie odmówi zadanej prośbie...

