Nr 08 Rękopis marzec 2017

Page 1

JANUSZ KOSTYNOWICZ Ù Ù Ù

nr 8, marzec 2017 Miałem poważny powód, by czuć się poza nawiasem, gdy rodzice zaczynali swoje rozmowy. (…) Przysłuchiwałem się im w największym napięciu i pytałem potem, co to lub owo znaczy. Śmiali się i mówili, że jeszcze dla mnie na to za wcześnie, że są to rzeczy, które będę mógł zrozumieć dopiero później. (…) Myślałem, że z pewnością chodzi o cudowne rzeczy, które można wypowiedzieć tylko w tym języku. Gdy już dostatecznie długo nadaremnie żebrałem, uciekałem rozgniewany do drugiego, rzadko używanego pokoju i dokładnie tym samym tonem przepowiadałem sobie zdania niby czarodziejskie formuły, które od nich usłyszałem… Elias Canetti, Ocalony język

jeszcze brat matki gdy grał ze mną w berka cioteczna siostra ojca nim stała się ciotką potem już wszyscy zapadali w skałę nie przeczuwałem czemu milczą dorośli

MARIAN JANUSZ KAWAŁKO

OSTATNI PAŚNICY

Kontakt ze światem zapewniało jedyne we wsi radio słuchawkowe z detektorem, „na kryształki”. Połączenie z jakąkolwiek stacją radiową powstawało w miejscu styku cienkiego drucika stalowego z kryształkiem w kształcie pastylki. Urządzenie było umieszczone w przeźroczystym, walcowatym manipulatorze. Zepsułem je na zawsze, szukając kiedyś samodzielnie, jako paroletni brzdąc, głosu z eteru. Chyba w 1949 roku przywiózł Tata ze Śląska, gdzie kuzyn Jego miał teściów, niemiecki odbiornik radiowy lampowy, pierwszy taki aparat we wsi. Tata słuchał na nim Wolnej Europy, polskojęzycznego Radia Londyn i Głosu Ameryki. Gdy miałem prawie cztery lata dyrekcja cukrowni, w której Tata pracował jako księgowy, ufundowała dzieciom pracowników paczki bożonarodzeniowe. Wymyślono, że oprócz słodyczy, paru pomarańczy i cukierków w kolorowych celofanach, włożą do torby „Elementarz” Falskiego. Krótki był czas, w którym zachwycałem się tylko obrazkami. Wymyślanie historyjek do nich i opowiadanie ich samemu sobie, szybko się znudziło. Podpytywałem więc Mamę o kolejne litery i tak w niecałe pół roku nauczyłem się czytać. Zacząłem wkrótce podczytywać Maminą Przyjaciółkę i Taty Sztandar Ludu. Najczęściej interesowały mnie listy do redakcji o życiowych rozterkach czytelniczek i urywki powieści romansowych ilustrowanych przez Antoniego Uniechowskiego. Rodzice uznali, że to zła samoedukacja, wiec zaprenumerowali

mi Świerszczyk. Z utęsknieniem wypatrywałem we czwartki garbatego listonosza, pana Pyca. Nosił na głowie pocztową, granatową rogatywkę i takiegoż koloru służbowy uniform ze złoconymi guzikami. Na bagażniku roweru woził ciemnobrązową, mocno sfatygowaną, dużą torbę z gazetami i listami. Tata był średniego wzrostu, miał ciemne włosy, zawsze szczupły, nosił się prosto. Przystojny, mógł podobać się pannom na wydaniu. Miał Tata pewne zdolności muzyczne: grał dobrze na skrzypcach oraz na organkach. Mieliśmy też patefon na 78 obrotów i sporo przedwojennych płyt. Były to piosenki z repertuaru chóru Czejanda, nagrania Lucyny Szczepańskiej, Eugeniusza Bodo, utwory akordeonowe i marsze wojskowe. Mówi się, że każda matka jest piękna, ale moja rzeczywiście miała pociągającą urodę. Sama wybrała sobie partnera i choć Tata niezbyt spieszył się do ożenku, doszło do tego w czerwcu 1946 roku. Wobec mnie była opiekuńcza i surowa zarazem. Za wybryki karciła rózgą, ale to był u nas na wsi powszechny środek wychowawczy. Zawsze dbała o mój wygląd, dobierając mi różne ubranka. Wobec męża zawsze czuła i posłuszna. Pracowita ponad miarę, pełniąca w domu funkcję oszczędnej księgowej. Tylko dzięki Jej nadzwyczaj oszczędnemu gospodarowaniu ukończyłem studia, chociaż jako jedynak nie mogłem korzystać z żadnych ulg studenckich. Mieszkaliśmy przy lesie, w domu wzniesionym w latach trzydziestych ubiegłego stulecia. Przypominał mały szlachecki dworek z XVII wieku. Przez środek domu biegła sień, w której znajdował się piec do pieczenia chleba, zejście do piwnicy na opał i ziemniaki oraz wejście na strych. Po lewej stronie wejścia od północy znajdowały się dwa pomieszczenia: kuchnia i pokój. Prawa strona, po której mieszkałem z Rodzicami, była symetryczna. Lewą stronę zajmowała sędziwa starsza pani, ciocia – babka Taty, u której się wychowywał. Egzystowaliśmy bardzo zgodnie przez kilkanaście lat, aż do jej śmierci u córki w Warszawie. Od południowej strony dom zwieńczała gustowna weranda z długim stołem i ławami do siedzenia po obu jej stro-

nach. To przy tym stole spożywane były wakacyjne obiady podczas pobytu córki z zięciem naszej cioci-babki, dorosłej wnuczki z mężem i trójki rozkrzyczanych prawnucząt. Wszyscy oni mieszkali na stałe w Warszawie. Dla mnie ich odwiedziny to był czas szczególny, bo obdarowywali mnie swoimi książkami Krasickiego, Tuwima, baśniami i bajkami, a w sadzie urządzaliśmy zawody lekkoatletyczne. Za to jesienią Tata targał na pocztę w miasteczku duże paczki z owocami dla warszawiaków. Dach naszego domu był kryty ocynkowaną blachą, już w rdzawych plamach. Podczas wakacji, na tzw. lasach czyli w skrzyneczkach z dnem ażurowym, wykonanym z wąskich deseczek lub leszczynowych kijków, warszawska rodzina suszyła jabłka na zimowe kompoty. Przy werandzie rosły gałęziste czereśnie, po których wdrapywaliśmy się. Rys. Stanisław Kuba Kostynowicz

Po Zwiastowaniu NMP tj. po dniu moich narodzin (mówiło się we wsi, że na Zwiastowanie bocian na gnieździe stanie i to powiedzenie na dobrych kilka lat wyjaśniło mi zagadkę, skąd się wziąłem), zastrzelono w Bieszczadach pod Jabłonkami, gen. Waltera – Karola Świerczewskiego. Kiedy nauczyłem się czytać, jako obowiązkową lekturę musiałem zaliczyć „O człowieku, który się kulom nie kłaniał” Janiny Broniewskiej. Urodziłem się w gorączkowym czasie. Był marzec roku 1947. Dwa miesiące wcześniej Tata głosował na Stanisława Mikołajczyka, jak większość mieszkańców wschodnich wsi i miasteczek. Wybory przegrał i uważał że zostały zmataczone.

Dom miał stylizowane orynnowanie, a przy rynnach od strony południowej wkopano w ziemię, dwie beczki na wodę. O takiej właśnie beczce pisał Mickiewicz w bajce „Lis i kozioł”. Do takiej beczki wpadłem kiedyś i Tata musiał wyciągać mnie za nogi. Potem, jako chłopak topiłem się – na poważnie w podrejowieckim stawie. Do dziś się boję wody. Na południowej, frontowej stronie domu rosły krzewy słodkich winogron. Od północy dobudowane zostały: spiżarenka i na jej ciągu niewielka obórka w której hodowaliśmy krowę i dwa tuczniki, oraz po babcinej stronie – komórka na opał. Podwórze, usytuowane po stronie północnej, było wąskie, porośnięte łopianem i dziką winoroślą. Rosło tu również kilka półdrzewiastych bzów. Lubiłem w letnie południa wchodzić na strych. Tam znajdowało się moje naturalne kino. W słoneczne dni przez mały otwór w blasze na polepę padały obrazy chmur przesuwających się po niebie. Chmurki przesuwały się po „ekranie” mającym kilka, może kilkanaście centymetrów kwadratowych. Do dziś to optyczne zjawisko jest dla mnie tajemnicą lat dziecinnych. Razem z dzieciarnią wiejską bawiłem się letnią porą w berka, w podchody, w matki, czyli w palanta, w klasy, w nożyki.

Dok. na str. 2

KATARZYNA HERBIJOWSKA*

ŚWIAT CZARÓW

Zbylitowska Góra, 26.III. 1949. wieczór. Zastanawiam się od czego zacząć. Może od życiorysu. (…) At, to głupie. Jestem drugi rok w Sacrè-Coeur. Jutro imieniny Matki Drohojowskiej. Wesoła siódemka w pensjonacie to my: Róża, Zośka, Kryśka, Haluśka, Bożena, Lidka i ja. Dawniej była tylko piątka, ale w ostatnich dniach przyjęłyśmy Bożenę. Wesoła siódemka jest bardzo wesoła i ma wiele swoich zabaw. W ostatnich dniach wesoła siódemka zauważyła, że bardzo w ostatnich czasach, bardzo kłapciała i teraz postanowiłyśmy zacząć działać i chodzić na wyprawy.

27.III. 1949, wieczorem. Cudny był dzisiejszy dzień! cudny ale muszę go opisać dokładnie. Dzisiaj obchodziłyśmy imieniny M. Drohojowskiej. Rano po Mszy Św. poszłyśmy na śniadanie. Musiałam je pożreć

piorunem bo Matka Tarantiuk kazała mi przepisać powinszowanie, które Kryśka-gapa układała jak zwykle w ostatniej chwili. Później samo powinszowanie! „Życie Matki Bożej w jej świętach”. Ja mówiłam wstęp, a później wiersz Mickiewicza pt. „Pokłon Przeczystej Rodziny”. Później podawałyśmy laurki, wzrok Matki Drohojowskiej najdłużej zatrzymał się na naszej. Cudna Goplano! to Ty! Później dowiedziałyśmy się że będzie „dzień zabawy” poprzedzony godziną studium. Niestety kilka dziewczynek nie mogło wziąć w nim udziału. (…) Biedne pokutnice, ale nie miałyśmy czasu o nich pomyśleć. Cudny dzień. Pierwszym punktem było poszukiwanie zgubionej księgi mądrości Koszałka-Opałka, która zawiera wiele cennych wiadomości.

Dok. na str. 3

1


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.
Nr 08 Rękopis marzec 2017 by Rekopis - Issuu