Księga Baśni

Page 1


KSIĘGA BAŚNI

Z RÓŻNYCH STRON ŚWIATA

Projekt finansowany ze środków budżetu państwa, przyznanych przez

Ministra Edukacji i Nauki (MEiN/MEN) w ramach programu „Studenckie koła naukowe tworzą innowacje”

Id: 569752 Nr rej. SKN/SP/569752/2023

Technologie audiowizualne w edukacji międzykulturowej dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym ,,MEWA”

SPIS TREŚCI

Baśń o Sierotce Dobrochnie

Baśń o Sierotce Dobrochnie

przepięknej dolinie Noteci, pośród lasów i jezior, pomiędzyGąsawą a Żninem,wznosiłsiębardzo,bardzo dawno, możeprzed tysiącem lat, potężny, warowny zamek ,,Wenecja”. W zamku tym mieszkał raz pan bogaty, ale całkiem bez serca. Nikogo nigdy nie kochał i z nikim się nie przyjaźnił. I chciwy był okrutnie na złoto i srebro. Służbę swoją głodził, lud uciskał i za lada przewinę zabierał ludziom wszelki ich dobytek. Nie oszczędzał przy tym ani wdów, ani sierot. Toteż był postrachem dla wszystkich, wszyscy obchodzili go z daleka. Mieszkałw zamku samjeden,a zajęciemjegonajmilszymbyłoliczenieskarbów,które przechowywał w ukryciu podziemia zamkowego. Codziennie o zmierzchu schodził do piwnicy i tam, przy słabym świetle łuczywa, liczył dukaty złote i srebrne talary, pieścił je i całował. Wyciśnięte z krzywdy ludzkiej skarby rosły i rosły. Kiedy się postarzał, posiadał już zapełnione trzy olbrzymie dębowe beczki złota i srebra. Jedno wszakże niepokoiło go, a mianowicie to, że wszystkie nagromadzone tam dukaty i talary były zawsze mokre. Mógł je wycierać ile chciał, od rana do nocy i od nocy do rana - wszystko na próżno. Zaledwie bowiem wytarł pieniądz do zupełnej suchości,natychmiastwystępowałana nim kropla wody czysta jak łza. Były to łzy skrzywdzonych przez niego sierot.

Jednego dnia służba znalazła go nieżywego. Wszyscy wiedzieli, że pozostawił po sobiewielkieskarby. Dlategoteż zaraz przeszukalicały zamek, ale nic nie znaleźli. A na domiar w nocy rozlegały się w zamku jakieś jęki i wycia, przeraźliwe świsty

i trzaskania drzwiami. Ponieważ straszny ten niepokój powtarzał się co noc, dlatego wszystko, co żyło, uciekło z zamku. I stało się tak, że zamek całkowicie opustoszał, a ludzie omijali go z daleka mówiąc, że zaciążyły na nim łzy sierot i gniew niebios. Minęło lat wiele, bardzo wiele - i zamek zaczął rozpadać się w ruinę.

W tymże czasie żyła w pobliskiej wiosce dziewczyna bardzo dobra, i dlatego Dobrochną nazywana. Sierotą była. Nie miała ani domu własnego, ani żadnej chudoby. Ale wszyscy przygarniali ją chętnie i żywili, bo każdemu umiała się przysłużyć i w smutku pocieszyć. Gdzie tylko zawitała, tam od razu jakby słonko zajaśniało, i radość, i wesele serca wszystkich rozgrzewało. Toteż w całej wiosce kochano ją wielce i nie było takiego, kto by sierotcechciał jakąś przykrość wyrządzić. Jednego razu zdarzyło się, że przez wioskę tę przejeżdżał oficer szwedzki z oddziałem wojska. Wtedy właśniewojska szwedzkienajechały kraj nasz i niszczyły Polskę ogniem i mieczem. Oficer szwedzki ujrzał Dobrochnę i od razu tak mu się spodobała,że chciałją pojąćza żonę.AleDobrochnaniechciaławyjśćza cudzoziemca.

I dlatego uciekła z wioski i ukryła się w rozpadającym się strasznym zamczysku

Wenecji.Nocbyłaciemna,wiatrświstałwśródopustoszałychmurówzamku,nagórze gdzieś wysoko sowy huczały ponuro i żałośliwie. Zaledwie jednak Dobrochna znalazła się w ciemnym krużganku zamczyska, ujrzała nagle jakieś światełko w oddali. Bez lęku więc, odważnie pobiegła za światełkiem, w głąb zamku. Ale światełko przed nią wciąż uciekało. Dobrochna, idąc za nim, zaszła po zmurszałych, skrzypiących schodach do podziemi. I tu dopiero ujrzała niespodziewanie staruszka zgrzybiałego, chudego jak kościotrup, z długimi jak wiechcie siwymi wąsami, sięgającymi aż do pasa. W oczach jarzyły mu się ognie jak u żbika. Staruszek skinął na nią i poszedł naprzód, a ona bez lęku, odważnie podążyła za nim. I szli tak długo, długo, krętymi schodkami na górę, potem na dół, aż wreszcie stanęli przed drzwiczkami okutymi mocnym żelastwem. Staruszek dotknął palcem drzwiczek i zaraz rozwarły się z trzaskiem. Po czym wszedł do wielkiej, dość dobrze utrzymanej piwnicy, a Dobrochna za nim. I wówczas zdumione oczy ubogiej sieroty ujrzały przed sobą trzy olbrzymie dębowe beczki,

pełne dukatów złotych i talarów srebrnych. A kiedy ochłonęła z pierwszego zdziwienia, wtedy usłyszała cichy głos staruszka. - Dobrochno - mówił staruszek - tobie zawdzięczam moje wybawienie. Za życia byłem skąpy i chciwy, skrzywdziłem wiele wdów i sierot wiele, i łzy ich gorzkie spoczywają na tych skarbach. Za karę Pan Bóg skazał mnie na ciężką pokutę: od kilkuset lat już stać muszę na straży tych skarbów i pilnować ich dopóty, dopóki nie schroni się tu jaka sierota o duszy czystej i sercu niewinnym, pełnym dobroci. Ty właśniejesteśtaką sierotąi w nagrodę skarb ten należy do ciebie. Ale zapamiętaj sobie: jedną beczkę skarbów rozdać musisz między biedne wdowy i sieroty, a drugą beczkę ofiarujesz klasztorowi. Dzięki ci, dzięki za wybawienie mej biednej, pokutującej duszy. Staruszek, powiedziawszy to, zniknął nagle, jakby się pod ziemię zapadł.

A Dobrochna, przejęta do głębi tym, co usłyszała, uklękła pobożnie i odmówiła serdecznie modlitwę za spokój duszy pokutującego chciwca.

A potem, kiedy już wojska szwedzkie wypędzone zostały z kraju, Dobrochna uczyniła tak, jak staruszek nakazał i stała się panią bardzo bogatą i szczęśliwą.

A szczęściem jej największym, prawdziwym było to, że do końca życia mogła była spełniać uczynki miłosierne.

Taka to opowieść snuje się dookoła starego zamku Wenecji, którego ruiny znajdują się po dziś dzień w przepięknej dolinie Noteci, pośród lasów i jezior, pomiędzy Gąsawą a Żninem.

Cztery

BAŚŃ TURECKA

Cztery rady

awno, dawno temu, w krainie, otulonej mglistymi opowieściami, gdzie niebo splatało się z ziemią, żył ubogi człowiek. Pewnego dnia pojął za żonę piękną dziewczynę, która promieniowała radością i dobrocią. Uczucie rozkwitające między nimi było ogromne, lecz nie było w stanie zabezpieczyć ich materialnie. Niedostatek, w którym żyli, przymusił mężczyznę do wyruszenia na południekraju, na terenygdzie ziemiabyła żyzna, w celu znalezieniadobrejpracy. Dostał ją na plantacjisoczewicy jako robotnik. Przez dwadzieścia lat trwał na polach, oddany ziemi, nie żądając zapłaty, nie skarżąc się na trudy. Lecz jego serce przepełnione było tęsknotą za tymi, których kochał najbardziej - żoną i matką. W końcu postanowił wrócić do domu. Udał się do właściciela plantacji, by odebrać należną mu zapłatę, lecz otrzymał jedynie trzy liry. Mężczyzna, ze smutkiem w oczach, wpatrywał się jakiś czas w monety, które błyszczały w jego dłoniach jak iskry. Wtedy niespodziewanie pojawiła się żona pracodawcy, która przysłuchiwała się ich rozmowom. Żal jej się zrobiło młodego człowieka, mającego przed sobą resztę życia z marnym dorobkiem. Kobieta rzekła do niego:

- Zaczekaj, przygotuję dla ciebie chleb. Chociaż tak odwdzięczę się za serce, które pozostawiłeś na naszych ziemiach.

Kobieta poszła, upiekła bochenki, a do jednego z nich włożyła 5 lirów. Podarowała mu je, mówiąc:

- Niejedz tych bochenkówchleba w drodze, niechto będzie prezentdla Twojej żony.

Człowiek schował podarunek do torby, pożegnał się i ruszył w drogę. Zanim jednak opuścił plantację, ponownie zwrócił się do właściciela:

- Panie uczyniłeś mi wiele dobrego. Nauczyłem się od ciebie więcej, niż ktokolwiek jest w stanie przeczytać w książkach. Dziękuję ci za to.

- Synu, usiądź. Mam ci jeszczecoś do powiedzenia.Podaruj mi lirę, a przekażę

Ci ważną radę.

Mężczyzna po tym, jak wyciągnął monetę, usłyszał:

- Posłuchaj mnie uważnie! Nigdy nie wyruszaj w podróż nocą.

- Dam Ci kolejną lirę, tylko powiedz mi coś jeszcze.

- Nigdy nie brodź w mętnej wodzie. Rozumiesz? Daj mi trzecią monetę, a przekażę Ci następną wskazówkę.

Mężczyzna wydał ostatnią lirę, którą miał w kieszeni, w zamian za to usłyszał:

- Nie zabieraj głosu w tematach, o których nie masz pojęcia.

Mężczyzna w podzięce skinął głową. Gdy miał właśnie odejść, właściciel rzekł:

- Zatrzymaj się, mam jeszcze jedną darmową radę dla Ciebie. Nie mieszaj się w sprawy, których prawdziwości do końca nie znasz.

Każda z wypowiedzianych rad zapadła mężczyźnie w pamięć. Wyraził wdzięczność właścicielom plantacji i wyruszył w drogę.

Przemierzając nieodkryte dotąd szlaki, spotkał karawanę i zapytał stojącego na jej czele:

- Dokąd zmierzacie?

- Idziemy do Yozgat.

- Ja też tam zmierzam. Czy możecie mnie zabrać ze sobą?

Herszt nie widział żadnych przeciwwskazań, więc pozwolił mężczyźnie dołączyć do nich. Podczas trwającej godzinami podróży mijali bujne pola i lasy. W końcu nastała noc, a mrok rozciągnął się nad ich głowami. Wspominając słowa mistrza, człowiek odpowiedział:

- Nie będę z wami dalej podróżował.

- Dlaczego? - zapytał przywódca karawany.

- Nie mogę - zapadł już zmrok.

- My od wielu lat przewozimy wartościowe rzeczy, a nie boimy się wcale. Ty za to nie masz ze sobą niczego. Dlaczego więc boisz się i nie chcesz jechać dalej?

- Po prostu nie pójdę, idźcie beze mnie.

Na te słowa, przywódca karawany zarządził kontynuowanie wyprawy, a młody mężczyzna pozostał.

Następnego ranka człowiek ruszył w drogę. Po kilku godzinach wędrówki, pośród bujnych drzew i krzewów, zauważył rozbitą karawanę i leżące martwe konie. Niespodziewanie w kieszeni mężczyzny pojawiła się lira. Wtedy sam do siebie powiedział: “Oto moneta, którą zapłaciłem mistrzowi za jego radę - wróciła teraz do mnie”.

W czasie dalszej wędrówki spotkał galopującego na pięknym rumaku jeźdźca. Postanowił więc w dalszą drogę udać się wraz z nim. Po kilku godzinach jazdy, ich oczom ukazała się nagle rwąca rzeka, której dna nie było widać. Mężczyzna przestraszyłsięwielce,a w głowie rozbrzmiewałymu słowausłyszanenie tak dawno od jego pracodawcy. Jeździec natomiast powiedział:

- Chodź prędzej, mój koń jest nieustraszony, przejedziemy na drugą stronę.

- Nie bracie, nie mogę.

- Czego się boisz? Przecież nic ci się nie stanie, jedźmy.

- Nie, przysięgam, nie zdołam tego zrobić, gdyż nie ufam mętnej wodzie.

Jeździec nie zważając na obawy swojego tymczasowego towarzysza, wjechał sam do rzeki. W chwili, gdy dotarł na jej środek, koń spłoszył się, a dosiadający go mężczyzna zachwiał się i runął w odmęty wody. Wówczas człowiek stojący na brzegu powiedział sam do siebie:

- Oto kolejna lira wróciła do mnie, bo posłuchałem drugiej rady mistrza.

Stojącnabrzegu, wpatrywałsięw rozciągającąsię przednim polanęi wspominałswój dom rodzinny. Po kilku chwilach dumania dostrzegł w oddali przewróconą kłodę drzewa i za jej pomocą przedostał się na drugą stronę. Podróżował aż do zmroku.

W końcu dotarł do niewielkiej wioski, postanowił więc poszukać noclegu. Za radą jednego z napotkanych mieszkańców udał się do karczmy. Tam, przy dębowym stole zastał grupę debatujących ze sobą mężczyzn. Zdawało mu się,

że sprzeczająsięo to, jakiej barwy są nasionasoczewicy.Znał sięna tym, jak mało kto, ponieważ sam uprawiał ją na plantacjach od wielu lat. W rzeczywistości zebrani w karczmie ludzie dyskutowalio tym, która z odmian soczewicyjestnajsmaczniejsza. Przybysz miał dotychczas jedynie do czynienia z tą, której nasiona były brązowe.

Już był gotów wtrącić się do rozmowy, by jednoznacznie wyrazić swoją rację. Wtem przypomniał sobie trzecią radę swego dawnego pracodawcy, właściciela plantacji soczewicy, aby nie zabierać głosu w tematach, o których nie ma się pojęcia. Okazało się, że bohater, milknąc w porę, dowiedział się, iż jestwiele odmian i kolorów nasion tej rośliny. Najbardziej wyrazista jest soczewica zielona. Soczewica brązowa to po prostu nasiona soczewicy czerwonej, soczewica czarna natomiast zawdzięcza swoją głęboką, ciemną barwę tym samym barwnikom, które są zawarte m.in. w jagodach, śliwkach czy wiśniach. Dzięki temu, że mężczyzna w porę zamilkł, nie naraził się na ośmieszenie, wydając błędne sądy. Co więcej, wsłuchując się w głosy bardziej doświadczonych plantatorów nauczył się czegoś nowego. A w jego kieszeni pobrzękiwała następna lira.

Po długiej, wykańczającejwłóczędze w końcu zbliżył się do rodzinnego domu.

Przez okno zobaczył młodego mężczyznę przytulającego jego własną żonę.

Zdziwiony ogromnie przybysz wtargnął szybko do środka. Już miał wszcząć awanturę, wtem przyszła mu do głowy ostatnia rada mistrza: ,,Nie mieszaj się w sprawy, których prawdziwości do końca nie znasz”. Myśl ta sprawiła, że uspokoił się nieco i postanowił porozmawiać z żoną. Powiedział do niej:

- Czy mnie poznajesz? Jestem twoim mężem.

Kobieta najpierw nie mogła uwierzyć, ale w końcu rozpoznała go. Objęła go z radością, lecz on jednocześnie spoglądał na obcego mężczyznę podejrzliwym wzrokiem. Jego żona zapytała:

- Czy wiesz,kim jesttenczłowiek?Dwadzieścialat temu,dziewięćmiesięcypo twoim wyjeździe z domu, gdy postanowiłeś zarobić na nasze utrzymanie, on przyszedł na świat. To twój syn! Po tych słowach mężczyzna rozpłakał się ze szczęścia. Wtedy zrozumiał, że rady mistrza były cenniejsze niż złoto. Osiągnął znacznie więcej, niż zakładał: wrócił do swego rodzinnego domu, w którym czekali na niego żona i syn. To, co udało mu

się zarobić podczas dwudziestu lat pracy na plantacji, było jedynie kroplą w morzu tego, ile zyskał wsłuchując się w rady mistrza.

AUDIOOBOOK CZTERY RADY

Kakofoniusz i Księżniczka

BAŚŃ DUŃSKA

Kakofoniusz i Księżniczka

pewnym miasteczku, daleko, daleko stąd, tam, gdzie słońce świeciło najjaśniej, mieszkał szewc w swoim małym, skromnym domu. Znany był jako mistrz w swoim rzemiośle i kochał to, co robił. Natomiast jeszcze bardziej znany był ze swojej miłości do muzyki.

Szewc miał syna, Kakofoniusza, który mimo swojego imienia, tak samo jak ojciec, kochał grać na instrumentach. Mówiono o nim, że miał dźwięczną duszę, która potrafiła przemienić najdziwniej brzmiącą melodię w symfonię. Jego ojciec chciał, aby poszedł w jego ślady i w przyszłości został szewcem.Jednak Kakofoniusz miał tylko jedno marzenie — podążać za swoją pasją do muzyki.

Pewnego dnia, gdy słońce chyliło się ku zachodowi, do miasteczka przybył, stary czarodziej. Mężczyzna planował zatrzymać się w nim na kilka dni, żeby nabrać sił przed dalszą podróżą. Spacerując po okolicy, natknął się na Kakofoniusza, gdy ten grał na fujarce. Starzec był oczarowany talentem chłopca. Uśmiechnął się i powiedział:

- Mój drogi chłopcze,twoja muzyka pozwolici przeżyć niesamowiteprzygody.

Weź tę magiczną fujarkę i niech jej dźwięk prowadzi cię.

Z instrumentemwręku Kakofoniuszwyruszyłw podróż. Grał pięknemelodie, opowiadające o miłości i odwadze. Idąc tak i przygrywając sobie w drodze, dotarł do zaklętego, mrocznego lasu. Wystraszył się nieco, ale mimo to, postanowił wejść

między drzewa. Kakofoniusz zatopił się w zieleni drzew, dodając sobie otuchy grą na fujarce.

Po drodze spotkał wiele nieziemskich istot, które wsłuchiwały się w jego muzykę i dzieliły się z nim swoją mądrością. W końcu dotarł na jego skraj, gdzie stał wspaniały zamek, a w nim mieszkała piękna księżniczka. Kakofoniusz dostrzegł ją, siedzącą w oknie jednej z wież.

Dziewczyna została uwięziona przez złego, podstępnego czarnoksiężnika.

Wrota zamku zostały zaryglowane i zaklęte. Otworzyć je mogła jedynie piękna symfonia. Kakofoniusz wiedział, że to jego muzyka ma tę moc - jest jedyną nadzieją na złamanie zaklęcia. Zastanowił się chwilę, wyciągnął fujarkę, wziął głęboki wdech i zaczął grać. Z instrumentuwydobywałysięnajpiękniejszedźwięki,jakietylkomogły wydobyć się z fujarki. Jego melodia opowiadała o samotności, odwadze, poszukiwaniu szczęścia, a także miłości. Zaklęcie czarnoksiężnika zaczęło słabnąć. Wrota pomału zaczęły otwierać się, a księżniczka mogła w końcu swobodnie wyjść z wieży. Z wdzięczności za uratowanie, ucałowała Kakofoniusza w czoło.

Dzięki muzyce chłopca spokój powrócił do zamku. Od tego dnia Kakofoniusz i księżniczkażyli razem długo i szczęśliwie.Jego muzyka rozbrzmiewaław pięknych komnatach, a czarnoksiężnik nie mógł już nigdy skrzywdzić żadnego z mieszkańców.

Ojciec Kakofoniusza widząc szczęście swego syna już nigdy nie namawiał chłopca, by ten w przyszłości został szewcem. Wiedział bowiem, że prawdziwe szczęście płynie z realizacji własnych planów i zamierzeń. A Kakofoniusz, jak mało kto, umiał wspaniale grać na fujarce, urzekając nią wszystkich wokół. Odtąd Kakofoniusz swą grą zachwycał już nie tylko swego ojca i księżniczkę, słuchali go bowiem wszyscy niezależnieod wieku, wykształceniai majętności.Muzyka bowiem, o czym świetnie wiedział stary czarodziej, ma tę magiczną cechę, że łagodzi zatargi, koi uczucia i otula swym spokojem.

AUDIOBOOK KAKOFONIUSZ I KSIĘŻNICZKA
Kogut i dwie myszy
BAŚŃ UKRAIŃSKA

Kogut i dwie myszy

awno, dawnotemu, w urokliwejwiosceprzy leśnejpolanie zamieszkiwały dwie myszki o imionach Kurt i Vert oraz dumny kogut o imieniu Głośne Gardło. Każdego ranka, gdy pierwsze promienie słońca oświetlały gospodarstwo, myszki wesoło tańczyły i śpiewały, a kogut budził wszystkich wokół swoim wspaniałym głosem - tak rozpoczynał nowy dzień. Pewnego razu, gdy ptak zajmował się swoimiporannymi obowiązkami, odkrył coś niezwykłego - świeżykłos pszenicy, błyszczący w promieniach wschodzącego słońca.

- Kurt! Vert! Przybywajcie szybko! Zobaczcie, co znalazłem! - zawołał kogut, wznosząc kłos ku górze.

Myszy, zaintrygowane odkryciem, przybiegły natychmiast i ujrzały zebrane zboże.

- Musimy znaleźć kogoś, kto wymłóci te ziarna - rzekł kogut.

- Ale kto, może to zrobić? - zapytały myszki, patrząc na siebie z niepewnością.

- Nie ja! Nie ja! - krzyknęły jednocześnie.

- Ja to zrobię - oświadczył z pewnością siebie Głośne Gardło.

Myszki z ulgą zdały sobie sprawę, że mogą wrócić do swoich radosnych zajęć, całkowicie oddając się tańczeniu i śpiewaniu.

Kiedy kogut skończył pracę, znów zawołał:

- Kurt! Vert! Przybywajcie! Zobaczcie, ile ziaren wymłóciłem!

- Nadszedł czas, by trafiły one do młyna i stały się mąką - stwierdziły myszki, kiedy zobaczyły efekty wysiłku koguta.

- Ale kto to zrobi? - zapytał Głośne Gardło, spoglądając na myszki.

- Nie ja! Nie ja! - krzyknęły ponownie.

- W takim razie ja to zrobię - odpowiedział kogut, po czym wziął torbę z ziarnem i udał się w stronę młyna.

Myszki znowu mogły cieszyć się zabawą, tańcem i śpiewem.

Kiedy ptak wrócił, od razu powiadomił myszki:

- Kurt! Vert! Przyniosłem mąkę!

- Oh, kogucie, teraz trzeba z niej zrobić ciasto na pyszne pierożki! - zawołały wesoło małe gryzonie.

- Ale kto to zrobi? - zapytał kogut, patrząc na nie.

- Nie ja! Nie ja! - wykrzyknęły znowu, unosząc łapki w geście zaniepokojenia.

- Chyba będę musiał zająć się tym ja - rzekł kogut po dłuższym namyśle.

I tak też się stało. Ptak przygotował ciasto, przyniósł drewno na opał i rozgrzał piec, a kiedy tenbyłjuż gotowy,delikatniewsunąłdojegownętrzamałekuleciasta.Myszki w tym czasie kontynuowały swoje radosne zabawy.

Gdy wypiekibyły już gotowe,kogut wyjąłje z piecai ułożył na stoliku.Myszki, wyczuwając zapach przysmaków, przybiegły w to miejsce prędko.

- Och, jaki jestem głodny… - szepnął Kurt.

- I ja również! Tak bardzo głodny! - zgodził się Vert. Wszyscy usiedli do stołu, a wtedy kogut powiedział:

- Poczekajcie! Poczekajcie! Najpierw powiedzcie mi, kto znalazł ten kłos.

- Ty, drogi kogucie - odpowiedziały myszki.

- A kto wymłócił ziarna?

- Ty, szlachetny kogucie… - odparły znowu cichym szeptem.

- A kto rozgrzał piec i przygotował posiłek?

- Również ty, nasz drogi przyjacielu - przyznały myszki.

- A wy, coście zrobiły? - zapytał Głośne Gardło, spoglądając na nie z powagą. Żadna z myszek nie była w stanie odpowiedzieć. Musiałyby przyznać, że w żaden sposób nie pomogły kogutowi. Zaczęły więc powoli oddalać się od stołu. Kogut nie próbował ich zatrzymywać. Była to cenna nauka dla leniwych myszek,

że prawdziwaprzyjaźń nie polega tylko na korzystaniuz pomocy innych,ale na chęci

dzielenia się obowiązkami i wspólnej pracy.

AUDIOBOOK KOGUT I DWIE MYSZY

Kulejąca kaczka

BAŚŃ UKRAIŃSKA

Kulejąca

kaczka

awno, dawno temu,w małej chatcena skraju gęstego lasu, mieszkali Dziadek i Babcia. Choć kochali się bezgranicznie, smutek wypełniał ich serca, gdyż nie mieli dzieci, a samotność bardzo im doskwierała.

Pewnego pięknego dnia, Dziadek powiedział do Babci:

- Chodźmy, moja droga Babciu, do lasu po grzyby!

Wyruszyli więc na spacer i cieszyli się świeżympowietrzem.Babcia nagle dostrzegła w gęstwinie krzaków gniazdko, a w nim - małą kaczkę. Zdziwiona zawołała:

- Patrz, drogi dziadku, jak urocza jest ta kaczka! Tylko nóżkę ma złamaną!

- Zabierzmy ją do naszegociepłegodomku i zaopiekujmy sięnią. Wśród naszej miłości na pewno odzyska swoje zdrowie - dziadek odpowiedział z uśmiechem.

Przygarnęli ją i stworzylidla niej przytulne gniazdko przy kominku, obłożone miękkimi piórami. Następnego dnia znów wyruszyli na grzybobranie, zostawiając kaczkę samą w domu.

Wrócili po kilku godzinach i zaskoczeni zobaczyli, że z ich komina unosi się dym, izba lśni czystością, a na stole czeka świeżo upieczony chleb i gorący barszcz. Obok pysznego jedzenia pojawiło się również wrzeciono. Zdziwieni tajemniczą pomocą, udali się do sąsiadów, lecz nikt nic nie widział.

Następnegodniaposzlinakolejnąwyprawędo lasu, a kiedy wrócili,zastałoich to samo, co wcześniej - posprzątana izba i gotowy obiad. Babcia z Dziadkiem ponownie udali się do sąsiadów i zapytali ich:

- Czy nie widzieliście nikogo obcego w naszym domu?

- Widzieliśmy jakąś dziewczynę, która nabierała wody ze studni. Była bardzo piękna, lecz troszkę kulała - usłyszeli w odpowiedzi.

Dziadeki Babcia zastanawialisiędługo,ktoto mógłbyć. Niemoglijednak dojść do żadnych wniosków. Wtedy Babcia powiedziała do Dziadka:

- Wiesz co, Dziadku? Zrobimy tak: powiemy na głos, że idziemy na grzyby, a tak naprawdę schowamysię i zobaczymy, kto przynosi wodę ze studni i zajmuje się naszym domem.

Jak zaplanowali - tak zrobili. Schowali się za spiżarnią i obserwowali swoją chatkę. Po krótkiej chwili zobaczyli piękną, kulejącą dziewczynę, wychodzącą z ich domku z wiadrami w rękach. Kiedy skręciła w stronę studni, aby nabrać wody, Dziadek z Babcią wrócili do chatki. Zobaczyli tam puste gniazdo i leżące na ziemi pióra. Pomyśleli wtedy, że to na pewno ich kaczka przemieniła się w tę piękną nieznajomą.Postanowilispalić gniazdo w piecu, by dziewczyna nie mogła już wrócić do swej ptasiej postaci. Tym samymmieli nadzieję,że staniesięona ich upragnionym dzieckiem. Gdy dziewczyna wróciła z pełnymi wiadrami, zastała Dziadka i Babcię, stojących przy piecu. Od razu zauważyła, że jej gniazdo zniknęło i zaczęła głośno rozpaczać. Staruszkowie, nie rozumiejąc jej smutku, zaproponowali jej,by została z nimi. Obiecalijejteż,że będą ją kochaći opiekowaćsię nią jak własną córką. Jednak dziewczyna, ze łzami w oczach, odpowiedziała:

- Mogłabym tu pozostać, gdybyście nie szpiegowali mnie i nie spalili mojego gniazda. Teraz jednak muszępowiedzieć - nie chcę i nie mogę!Proszę tylko, Dziadku, oddaj mi moje wrzeciono, a ja odejdę.

Dziadek,pełensmutku,podałjejwrzeciono,októreprosiła.Dziewczynawyszłaprzed chatkę, usiadła na ławeczce i zaczęła prząść. Wówczas ujrzała stado lecących kaczek, które zaczęły śpiewać:

,,Jest taka dziewczyna

Na czystym podwórku.

Na rzeźbionym płotku

Kołowrotek dźwięczy.

Podzwania wrzeciono, Rzućmy do niej piórko.

Jest taka dziewczyna

Na czystym podwórku.

Niech nie będzie sama,

Niech leci za nami.”

Dziewczyna odpowiedziała:

,,Nie polecę z wami!

Kiedy byłam na łące,

Złamałam nogę,

A wy zostawiłyście mnie,

Porzuciłyście mnie!

I poleciałyście dalej.”

Kiedy przyleciało kolejne stado, śpiewając to samo, odpowiedź dziewczyny pozostała niezmienna.Dopierotrzeciestado kaczek razem z pieśniąprzyniosło stertę piór. Zrzuciły je w kierunku dziewczyny, która ubierając się w nie - zamieniła się w kaczkę. W tej postaci poderwała się do lotu i dołączyła do reszty stada.

Nie minęła chwila, a Dziadek i Babcia uświadomili sobie, że znów zostali zupełnie sami.

AUDIOBOOK KULEJĄCA KACZKA

Leniwa Pszczoła

BAŚŃ HISZPAŃSKA

Leniwa Pszczoła

awno, dawno temu, w uroczym ulu znajdującym się pośród kwietnych łąk, mieszkała Pszczoła, której nie zależało na pracy. Zamiast tego, uwielbiała korzystać z pięknej pogody, fruwając z kwiatka na kwiatek. Spijała w prawdzie nektar z polnych kwiatów, ale nie przetwarzała go na miód. Nieustannie unikała swoich obowiązków - była bowiem bardzo leniwa. Codziennie o świcie, gdy tylko słońce rozpoczynało swoją wędrówkę po niebie, Pszczółka wychylała się z ula i sprawdzała, czy pogoda jest ładna. Następnie zaczynała fruwać, rozkoszując się pięknym dniem. Wzlatywała na skrzydłach w powiewach delikatnego wiatru, wpadając do swego domu jedynie na chwilę, by znów odlecieć, pozostawiając prace pszczołom, wypełniającym ul miodem. Owady te jednak zaczęły irytować się egoistycznym zachowaniem leniwej siostry.

Przy drzwiach ula zawsze stało kilka strażniczek, które pilnowały, aby żaden nieprzyjaciel nie zakłócał im spokoju.. Pszczoły te miały duże doświadczenie życiowe - wraz z upływem czasu, ocierając się o wejście do swojego schronienia, wytarły im się wszystkie włoski na plecach.

Pewnego dnia strażniczki zatrzymały leniwą Pszczołę, gdy ta chciała wlecieć do środka, mówiąc:

- Siostro, trzeba pracować! Wszystkie musimy uczestniczyć w zbieraniu nektaru i produkowaniu miodu.

- Cały dzień latam i jestem bardzo zmęczona - odpowiedziała Pszczoła.

- Nie chcemy, żebyś nieustannie beztrosko latała, ale żebyś choć trochę nam pomogła - odrzekły. - To jest nasze pierwsze ostrzeżenie.

Mówiąc to,puściły ją wolno. Ale leniwa Pszczoła nie chciała zmieniać swoich przyzwyczajeń.

Dlatego następnego wieczoru opiekunki ula, powiedziały jej:

- Siostro, trzeba pracować. Czy nie pamiętasz już, o co Cię prosiłyśmy?

A ona od razu odparła:

- Pewnego dnia zacznę!

- Jednak nam zależy na tym, abyś zaczęła współpracować z innymi, czym prędzejnajlepiej już jutro! Zapamiętaj to.

I puściły ją wolno.

Następnego wieczoru sytuacja powtórzyła się. Pszczółka, zanim jeszcze strażniczki zdążyły jej, cokolwiek powiedzieć, wykrzyknęła:

- Tak, tak! Już sobie przypominam, co obiecałam!

- Och, droga siostro, nieustannierzucasz słowa na wiatr - odpowiedziały jej. - Dziś jest już połowa kwietnia. To najlepszy czas na zbieranie pyłku z zawilców. Postaraj się jutro przynieść go choć odrobinkę, a teraz, idź.

Mówiąc to, odsunęły się, aby wpuścić ją do ula.

Jednakże kolejny dzień również minął bezowocnie, jak wszystkie inne. Gdy zaczęło zmierzchać, ciemne chmury zebrały się na niebie. Leniwa Pszczoła pospieszyła do swojego domu, myśląc o tym, jak tam będzie ciepło. Ale gdy chciała wejść, strażniczki nie pozwoliły jej na to.

- Nie wolno Ci tutaj wchodzić - powiedziały oschle.

- Chcę wejść! - krzyknęła Pszczoła. - To jest też mój ul.

- To jest dom dla pracowitych - odpowiedziały jej - nie możesz wejść, jeśli nie pomagasz nam wszystkim. Lenistwo nie popłaca.

- Jutro bez wątpienia będę pracowała! - upierała się.

- Nie ma wstępu dla tych, którzy nie pracują - powtórzyły doświadczone już siostry i mówiąc to, wyprosiły ją z ula.

Pszczółka, nie wiedząc co robić, zaczęła frunąć. Ale w końcu zapadał zmierzch. Zrobiło się ciemno tak, że nie było prawie nic widać. Chciała złapać się dryfującego w powietrzu liścia, jednak nie udało się jej i spadła na ziemię. Miała ciałko zdrętwiałe od zimnego powietrza i nie mogła już latać. Wtedy, czołgając się po ziemi, wspinając się i chodząc po patykach i kamieniach, które wydawały jej się być ogromnymi górami, dotarła z powrotem do drzwi ula. Zaczęły padać zimne krople deszczu. Rozpoczęła się burza, wiatr rozwiewał liście i gałęzie, niosąc zapowiedź nadchodzącej nocy.

- Ojejku! - zawołała bezradna. - Chyba tutaj zamarznę. I spróbowała wejść do ula. Jednak pszczoły stojące na jego straży znowu zagrodziły jej drogę.

- Przepraszam! - jęknęła leniwa kruszynka. - Pozwólcie mi wejść!

- Zaprzepaściłaś już swoją szansę - odpowiedziały.

- Proszę, siostry! Jestem zmęczona!

Strażniczki, mimo to, wciąż nie chciały jej wpuścić do środka.

- Pomóżcie, zamarznę tutaj!

- Nie, nie zamarzniesz. Tej nocy nauczysz się pokory i uczciwości. Idź już stądnakazały.

Wtedy, trzęsąc się z zimna, z mokrymi skrzydełkami, potykając się nieustannie, próbowała znaleźć schronienie. Aż nagle wpadła do dziury i zjechała na samo jej dno. Gdy wstała, zobaczyła przed sobą zielonego węża o ceglastym grzbiecie, który patrzył na Pszczołę gotowy do ataku. W rzeczywistości jama, do której się zsunęła, okazała się kryjówką gada. Pszczółka, napotykając swojego wroga, westchnęła tylko, zamykając oczy:

- Żegnaj moje życie! To jest moja ostatnia godzina, kiedy widzę światło.

Jednakże ku wielkiemu jej zaskoczeniu, wąż nie tylko jej nie pożarł, ale zaczął z nią rozmawiać:

- Cześć! Jak się masz? Pewnie nie jesteś zbyt pracowita, skoro o tej porze znalazłaś się tutaj.

- To prawda - szepnęła w odpowiedzi. – Zgadza się,nie pracuję ito moja wina, że tutaj jestem.

- Skoro tak - dodał gad kąśliwie- chyba będę musiał Cię zjeść na kolację.

Pszczółka, drżąc, zawołała wtedy:

- Nie jest sprawiedliwe, że mnie zjesz, bo jesteś silniejszy ode mnie. Ludzie przynajmniej wiedzą, co to jest sprawiedliwość.

- Ach, ach! - wykrzyknął wąż, zwijając się szybko. - Myślisz, że ludzie, którzy wykradają wam miód, są bardziej sprawiedliwi niż ja?

- Są sprawiedliwi, a do tego bardzo pomysłowi i sprytni! - odpowiedziała. –

Oni dobrze go wykorzystują. Poza tym dbają o nas.

Ale gad roześmiał się tylko i wykrzyknął:

- Dobrze! Pomysłowi czy nie i tak cię dopadnę, przygotuj się. - I cofnął się, by wkrótce

zaatakować Pszczołę.

Jednak nasza bohaterka krzyknęła:

- Robisz to, bo jesteś mniej bystry ode mnie.

- Mniej bystry niż ty, mała Pszczoło? - zapytał Wąż.

- Zgadza się.

- Cóż - odparł. - Sprawdźmy to. Przeprowadzimy dwa testy. Wygra ten, kto wykona najlepszą sztuczkę. Jeśli to ja osiągnę sukces, w nagrodę staniesz się moją przekąską.

- A jeśli ja wygram?

- Jeśli wygrasz - odpowiedział gad - masz prawo spędzić tu noc, aż do świtu, a potem wrócić do swojego ula. Zgadzasz się?

- Zgadzam się - odpowiedziała.

Wąż roześmiał się ponownie, ponieważ wymyślił coś, czego pszczoła nigdy nie byłaby w stanie zrobić. Wyszedł na chwilę na zewnątrz i wrócił z komorą nasienną eukaliptusadrzewa, które rosło nieopodal ula i rzucało na nie swój cień.

- Oto co zamierzam zrobić - powiedział. - Patrz uważnie! Gad owinął swój ogon ciasno wokół małej komory. Następnie odwinął go z taką prędkością, żewprawił ją wruch, ata zaczęła brzęczeć. Wąż śmiałsię i to nie bez powodu - żadna pszczoła nigdy nie była w stanie zrobić czegoś podobnego. Kiedy komora z nasionamiw końcu upadła na ziemię, nasza bohaterka powiedziała:

- To bardzo dobra sztuczka, nigdy nie będę w stanie tego zrobić.

- W takim razie będę mógł Cię zjeść.

- Chwileczkę! Nie mogę tego powtórzyć, ale pokażę Ci coś, czego nie jest w stanie wykonać nikt inny.

- Co takiego?

- Zniknę.

- Jak?! - wykrzyknął Wąż, podskakując ze zdziwienia. - Znikniesz bez opuszczania tego miejsca?

- Bez opuszczania tego miejsca.

- I bez chowania się w ziemi?

- Bez chowania się w ziemi - odpowiedziała Pszczółka.

- Cóż, zrób to! Jednak jeśli Ci się nie uda, wtedy…

Gad niezdążył nawet dokończyć zdania, apszczoła już zaczęła działać. Zbliżyła się do rośliny, którą wcześniej ujrzała w jamie, dbając o to, aby jej nie dotknąć. Był to krzew, z ogromnymi liśćmi.

Skrzydlata istota powiedziała do gada:

- Teraz moja kolej, Panie Wężu. Proszę, odwróć się i policz do trzech. Kiedy wypowiesz cyfrę „trzy”, zacznij mnie szukać. Jednak gwarantuje Ci, że nie będziesz w stanie mnie znaleźć!

I tak też się stało. Gad szybko policzył: jeden...,dwa...,trzy…, odwrócił się i otworzył szeroko usta ze zdziwienia: nie było tam nikogo. Spojrzał w górę, w dół, we wszystkie strony, przeszukał zakamarki, sprawdził wszystko językiem. Bezskutecznie - Pszczoła zniknęła. Wąż zrozumiał wtedy, że jeśli jego sztuczka z nasionami eukaliptusa była bardzo dobra, to sztuczka tej małej istoty była po prostu niezwykła. Gdzie ona się podziała? Nie było sposobu, aby ją znaleźć.

- Dobrze! - zawołał w końcu. - Poddaję się. Gdzie jesteś?

Ledwo słyszalny głos pszczółki wydobył się ze środka jamy:

- Nie zrobisz mi krzywdy? - zapytała. - Mogę wierzyć w twoje słowo?

- Tak - odpowiedział wąż. – Daję ci moje słowo. Gdzie jesteś?

- Tutaj - odpowiedziała Pszczółka, wyłaniając się z zamkniętego liścia rośliny.

Cóż niezwykłego wydarzyło się w jamie gada? Jaki sekret kryje się za sztuczką naszej bohaterki? To coś bardzo prostego. Jedną ze szczególnych cech rośliny, o której mowa, jest to, że jej liście zamykają się pod wpływem najdelikatniejszego dotyku.

Dlatego też,gdy Pszczoła musnęła ją swoim drobnym ciałkiem, liście zamknęły się,całkowicie ją ukrywając. Wąż nie rozumiał, jak to zrobiła i nic nie mówiąc, siedział zirytowany. Dumna pszczółka cały czas przypominała swojemu wrogowi o obietnicy, którą wcześniej otrzymała. Była to długa noc. Oboje, zarówno Gad, jak i jego towarzyszka, spędzili ją w głębi jamy, ponieważ rozpętała się burza, a woda zaczęła wpływać do środka. Na dodatek było bardzo zimno, wewnątrz panowała ciemność. Nigdy, przenigdy mała Pszczoła nie sądziła, że noc może być taka straszna. Przypominając sobie swoje wcześniejsze życie, kiedy to spała zawsze w ciepłym ulu, płakała w ciszy.

Kiedy nastał dzień, słońce wzeszło, a pogoda się polepszyła, Pszczółka w końcuodleciała. Dotarła doula, stworzonego wspólnym wysiłkiem jegomieszkańców. Tym razem strażniczki pozwoliły jej wejść do środka. Zrozumiały, że ta, która wróciła, nie jest już leniwą wędrowniczką, ale siostrą, która jednej nocy odbyła trudną życiową lekcję. Odtąd żadna pszczoła nie zbierała tyle pyłku ani nie produkowała tyle miodu co ona.

Gdy nadeszła jesień, a wraz z nią koniec jej dni, przekazała ważną naukę młodym pszczółkom: „Nie wiedziałam, czym jest obowiązek, dopóki nie spędziłam nocy w jamie z wężem.Wtedy dopiero zrozumiałam, żenie tylko nasza inteligencja czy zdolności, ale praca czyni nas tak silnymi. To dzięki niej możemy osiągnąć sukces. Swojego sprytu użyłam,

by uratować swoje życie i stać się znów wolną. Jednak, gdybym wcześniej rozumiała, jak ważna jest współpraca i wzajemna pomoc, to nie znalazłabym się w takim niebezpieczeństwie. Pamiętajcie, pszczółki, że szczęście jest rezultatem naszych wysiłków”.

AUDIOBOOK LENIWA PSZCZOŁA

BAŚŃ KAZACHSKA

Mędrzec i mrówka

krainie,gdzielasy piętrząsiękuniebu,a czas płynieleniwie, żył sobie mędrzec.Jego spojrzenieprzenikałonapotkanychprzechodniów,jakpromień księżycowego światła. Miał on dar rozmawiania z każdym stworzeniem, rozumienia szeptówdrzew i śpiewu ptaków. Wędrując przez świat,znalazł w sercu leśnejotchłani małą, pracowitą mrówkę, która niestrudzenie niosła na plecach swe ziarno. Gdy się do niej zbliżał, dźwięk jego kroków przypominał taniec liści na wietrze.

- Ach, maluszku, dokąd zmierzasz, niosąc w swej podróży ziarno?

A mrówka z pokorą odpowiedziała:

- Idę do swojego domu. Muszę je ukryć przed mrozem i wilgocią, aby mogło mi posłużyć we właściwym momencie.

- Zapewne daleka droga przed tobą. Dlaczego nie skosztujesz ziarna jako nagrodę za swój trud, tylko zamierzasz je schować?

Na to mróweczka, pełna mądrości, odpowiedziała:

- Szlachetnywędrowcze!Ononie służy mi jako pożywienie,lecz jako spichlerz na mroźne czasy, by w zimowej porze nie doznawać głodu ni cierpień.

Mędrzec zatopił się w refleksji, analizując słowa i postawę napotkanego zwierzęcia. Wiedząc, że każda odpowiedź jest kluczem do większej mądrości, pytał dalej:

- Dlaczego głowę masz tak wielką, jakby były w niej skryte tajemnice całego świata?

Mrówka, delikatnie machając swoimi drobnymi czułkami, odparła:

- W mojej głowie są zaklęte tajemnice, ukryty jest w niej skarb, przez to mniej mówię, więcej myślę.

- A czemuż to twoje ciało jest tak chude, jakby stworzone było z tchnienia wiatru?

- W umiarze jest moja siła. Zjadam tylko jedno ziarno rocznie.

- Lecz w jakim celu tak oszczędnie się żywisz, droga mróweczko? –zapytał znów mędrzec, zaciekawiony tym, co słyszy.

- Przecież gdybym jadła więcej, niż jedno ziarno rocznie i była zachłanna, moje rodzeństwo mogłoby umrzeć z głodu! Nauczono mnie, że w życiu mniej

znaczy więcej!

Mędrzec, pełen podziwu i szacunku dla tej małej istoty, postanowił przetestować jej mądrość i wytrwałość. Przygotował dla niej pudełko, do którego włożył ziarno i umieścił je w bezpiecznym zakątku.

- Wrócę za rok, mróweczko. Przygotowałem ci zapasy, byś mogła odpocząć i nie odczuwać trudów pracy - rzekł, pozostawiając jej obietnicę spokoju.

Rok minął, a mędrzec powracając do ukrytego pudełka, pragnął dowiedzieć się, czy mrówka wytrzymała próbę czasu. Zaglądając do środka, ujrzał mrówkę całą i zdrową, lecz ziarno zniknęło tylko w połowie.

- Ach, mróweczko droga - rzekł, pragnąc poznać tę tajemnicę - powiedziałaś, że zjadasz jedno ziarno rocznie. Dlaczego więc tylko połowa ziarna zniknęła, gdy kolejny rok minął? Skąd taka oszczędność?

- Masz rację, mój przyjacielu. Przed naszym spotkaniem jedno ziarno było moim pożywieniem na cały rok. Gdy widzieliśmy się ostatnio, zamknąłeś mnie w pudełku jak złodzieja w klatce, pozbawiając mnie jakiejkolwiekwolności,traktując jak przedmiot.

Jej słowa niosły w sobie smutek i rozczarowanie, pełna żalu kontynuowała:

- Nie mogłam wyjść, nie wiedziałam czy kiedykolwiek jeszcze ujrzę moją rodzinę. Gdybym zjadła całe ziarno byłabym jak ryba w sieci, skazana na głód, który prędzej czy później by mnie dopadł. Lecz wybrałam mądrze, zachowując część pożywienia na czarną godzinę.

Mędrzec, speszony i wzruszony taką mądrością, uświadomił sobie, jak krzywdzące może być więzienie nawet dla najmniejszej istoty.

- Przepraszam cię, mróweczko! To co zrobiłem było nierozsądne, kierowałemsię własnymi pragnieniami.Twój umiar i roztropność są godne podziwu - rzekł, wypuszczając ją na wolność, by mogła wrócić do swojej codzienności.

To spotkanie, choć przypadkowe, przyniosło mędrcowi nieocenioną naukę. Podczas dalszych wędrówek nauczał napotkanych ludzi, jak ważne jest szanowanie potrzeb innych. Głosił również istotę umiaru w każdej dziedzinie życia.

AUDIOBOOK MĘDRZEC I MRÓWKA

Śmieszne życzenia

ardzo dawno temu, w starej chatce, w lesie na krańcu krainy, mieszkał drwal o imieniu Blaise. Prowadził bardzo skromne życie ze swoją żoną Fanchoni od zawszesądził, że bogowienie dbają o jego szczęśliweżycie.Jednak los drwala niebył obojętnydla Jowisza, władcy niebios.Poruszonynędzą, w jakiej żył Blaise, Jowisz postanowił przyjść mu z pomocą:

- Nielękajsię!Ja,Pantegowszechświata,obiecujęspełnićtwojetrzynajskrytsze życzenia. Lecz ostrzegam cię, wybierz mądrze to, czego pragniesz najbardziej.

Po spotkaniuz Boską Istotą,Blaisewróciłdo chatki szczęśliwyipełennadziei, by podzielić się wspaniałymi wieściami ze swoją żoną.

- Jak myślisz, droga Fanchon, czego powinniśmy sobie życzyć? - zapytał, szukając wsparcia w jej mądrych słowach. Fanchon zamyśliła się na chwilę.

- Może skrzynie pełne złota? Tylko do czego posłużyłby nam majątek, gdybyśmy się rozchorowali. Może powinniśmy życzyć sobie zdrowia? –zastanawiała się żona.

- Maszrację, Fanchon,być może pierwszymżyczeniempowinnobyć zdrowie... Blaise skinął zgodnie głową, widząc sens w słowach żony.

- Możesz mieć rację, Fanchon. Zdrowie byłoby cennym darem. Lecz trudno jest podjąć decyzję.

Małżeństwo zagłębiło się w rozważaniach, a czas mijał niezauważony.

W końcu zaczęli odczuwać głód, więc Blaise westchnął: - Ach, te wszystkie plany i pomysły sprawiły, że zgłodniałem. Aż chciałbym teraz zjeść miskę dobrego, świeżego budyniu - powiedział drwal.

I otożyczeniejego natychmiastsięspełniło.Przednimipojawiłasięmiskapachnącego budyniu. Jednakże ich radość nie trwała długo, bowiem Fanchon z marszu zganiła męża za marnotrawienieżyczeń na zwykłe jedzenie. Wypomniała mu wszystkie bogactwa świata, które jej najdroższy właśnie wymienił na miskę jedzenia. On natomiast w odpowiedzi krzyczał, życząc jej złośliwe, żeby ten budyń zawisł jej na nosie. Nie minęło wiele czasu, a słodki deser przylgnął do nosa rozzłoszczonej kobiety. Tak zmarnowało się kolejne życzenie. Sytuacja była jednocześnie absurdalna i komiczna! Kiedy mieli wreszcie okazję, by spełnić swoje marzenia, wszystko szło nie tak.

Fanchon stała przed ich rozpadającą się chatką z budyniem zwisającym z nosa,aBlaisepatrzyłnanią załamanymwzrokiem.Drwalowizostałojużtylkojedno, ostatnie życzenie. Tym ostatnim chciał naprawić nieszczęście swojej żony i wynagrodzić jej to najlepiej jak mógł. Uświadomił sobie, że bogowie nie ignorowali jego życia, ale to on sam nie potrafił go docenić.

- Nocóż, mojadroga Fanchon - jąkałsiępo kilku minutachciszy - wydaje mi się, żejuż niema potrzebymartwićsięoznalezienietrzeciegożyczenia… to,czegopragnę najbardziej, to widzieć twą uśmiechniętątwarzi czuć twą miłość.Niech budyń wróci do miski, a ty, droga żono, odzyskaj swój urok i wdzięk. Bez budyniu na nosie… Oczywiście gdy to życzenie zostało wypowiedziane, twarz Fanchon znów stała się taka, jak przed wypowiedzeniem pierwszych dwóch i wróciła do swojego pierwotnego wyglądu.

- To chyba jest nasze prawdziwe szczęście Fanchon, prawda? Bardziej niż całe złoto na świecie i wszystkie najlepsze życzenia, wolę twoją twarz i twoje czułe towarzystwo - westchnął Blaise, zatapiając się w spojrzeniu swojej ukochanej.

Przeżywszy tę niezwykłą przygodę, Blaise i Fanchon zrozumieli, że najcenniejszym skarbem w życiu jest miłość i wzajemna troska, które przetrwają nawet największe próby i niepowodzenia.

AUDIOBOOK ŚMIESZNE ŻYCZENIA

Trzy koziołki

BAŚŃ NORWESKA

Trzy koziołki

awno, dawno temu żyło sobie trzech kozich braci.

Byli wolni,więcrobili wszystko,naco mieliochotęi spędzalidnie najedzeniupysznej trawy. Koziołki nazywały się Mały, Średni oraz Duży. Wszystko w ich życiu było szczęśliwe, aż pewnego dnia usłyszały o groźnym Trollu, który zamieszkał przy moście nad wodospadem. Był to olbrzymi, dziki stwór o rudej brodzie z pazurami ostrymijak brzytwy i groźnym błyskiem w oku. Troll był bardzo głodny, ponieważ tam skąd przyszedł, brakowało sytego jedzenia. Miał więc nadzieję zjeść jednego z koziołków, którego widział na pobliskiej łące.

Po kilku dniach kozi bracia zorientowali się, że zjedli całą trawę po swojej stroniemostuibędą musieliprzejśćnadrugą stronędodoliny. ŚredniiDuży Koziołek zaczęli zastanawiać się, jak przejść niezauważonymi przez terytorium Trolla.

- Może znajdziemy inną drogę? - zastanawiał się Średni.

- Obawiamsię bracie, że to jedyna droga - zasmuciłsięDuży. - Czuję się jednak w powinności, by zadbać o was, moich młodszych braci. To ja powinienem się poświęcići przejśćpierwszyprzez most.Kiedy Troll się mnąnasyci, wy przemkniecie szybko do doliny.

Wtedydo rozmowy dołączyłMały, który od zawszeuważanybył za najsprytniejszego z braci.

- Nie zgadzam się! Zaufajcie mi, ja mam plan!

Powiedział starszym koziołkom o swoim pomyśle, a ci zachwyceni jego sprytem, zgodzili się. Mały pobiegł w stronę mostu, stukając przy tym kopytkami. Wszedł na drewniane belki lekko wystraszony, ale pewny swojego planu.

- Kto śmie przechodzić przez mój most? - krzyknął groźnie troll i zagrodził koziołkowi drogę.

- To tylko ja, Mały koziołek - odpowiedział spokojnie - przechodzę na drugą stronę, do doliny, gdyż jest tam soczysta, świeża trawa.

- Ha ha ha! Na pewno tędy nie przejdziesz - roześmiał się ogromny Troll.Zamiast tego zjem cię na deser.

- Ale ja nie sądzę, że mnie zjesz, groźny Trollu.

- Jak to? - zainteresował się olbrzym.

- Widzisz, jestemnajmniejszymz moichbraci, nawetsię mnąnie najesz - zaczął tłumaczyćMały - ale możeszpoczekaćnamojegostarszegobrata - Średniegokoziołka, który zaraz będzie tędy szedł. Jest o wiele smaczniejszym kąskiem ode mnie.

Troll w swojej chciwości postanowił poczekać na większą ucztę i przestał zwracać uwagę na Małego, który spokojnie przeszedł przez most.

Kozi bracia obserwowali tę sytuację zza krzaków. Ucieszyli się, że Troll nabrał się na ich podstęp. Postanowili realizować plan dalej. Na mostek przybiegł Średni koziołek i tupiąc kopytkami, obudził drzemiącego Trolla.

- Kto śmie przechodzić przez mój most!? - krzyknął troll i stanął na środku przejścia. - Czyżby to był Średni koziołek?

- Tak to ja - odpowiedział pewnie. - Idę do doliny, żeby poskubać pyszną, zieloną trawę, która tam rośnie.

- Chyba nie wiesz,z kim masz do czynienia koziołku! - podniósł głos potwór.Nigdzie nie przejdziesz. Zamiast tego zjem cię ze smakiem!

- Mógłbyś mnie zjeść, ale popełniłbyś wtedy wielki błąd Trollu - odpowiedział Średni.

- A to niby jaki? - zainteresował się olbrzym.

- Zaraz będzie tędy przechodził Duży, mój najstarszy brat. Jest największy i najsmaczniejszy z nas wszystkich. Szkoda by było, gdybyś nie miał już na niego miejsca w swoim brzuchu.

Troll w swojej chciwości postanowił przepuścić Średniego i poczekać na jego brata.

Na samą myśl o obiedzie ciekła mu ślinka. Duży w tym czasie przyglądał się temu zza krzaków. Uradowany powodzeniem sprytnego planu jego najmłodszego brata postanowił przejść przez most. Przybiegł na mostek, na którym czekał już na niego wygłodniały potwór.

- A kogo ja tu widzę? - przywitał koziołka Troll, nie mogąc się doczekać uczty.

- Jestem Duży - przedstawił się najstarszy z braci. - Idę na drugą stronę do doliny, żeby skosztować tej pachnącej, pysznej trawy.

- Nie wydaje mi się, żebyś zdążył przejść, zanim cię pożrę! - powiedział ochryple Troll.

- Mnie się natomiast nie wydaje, że to dobry pomysł - odpowiedział Duży.Czyżby moi bracia nie powiedzieli ci o zaklęciu?

- O jakim zaklęciu? - zapytał olbrzym.

- Każdy, kto spojrzy na moje odbicie w wodzie, zamieni się w przystojnego księcia - wymyślił Duży koziołek. - W takim wypadku nie musiałbyś mnie jeść.

Troll przemyślał słowa koziołka. Gdyby był księciem, poślubiłby królewską córkę, zamieszkał w zamku, a tam, co wieczór, wyprawiał uczty tak syte,że stoły uginałyby się pod ciężarem potraw. Troll był chciwy, więc bardzo spodobała mu się ta wizja.

- Wiesz co, koziołku? - rozpoczął Troll - Chodź tu i pokaż mi swoje odbicie w wodzie.

Duży podszedł bliżeji korzystającz tego, że olbrzym wychyliłsię przez poręcz mostu, by dostrzec odbicie koziołka, popchnął go i zrzucił do rzeki. Groźny potwór został porwany przez nurt i zanim się obejrzał, popłynął daleko poza granice doliny kozich braci. Ci natomiastdalej wiedli swojespokojnei szczęśliweżycie,jedząc trawę i bawiąc się na łące.Trolla niktjuż więcejnie widział.Być może wciążpłynie z nurtem rzeki. Pochłonęła go nie tylko woda, ale przede wszystkim jego chciwość, która zawsze jest przyczyną czyjegoś upadku.

AUDIOBOOK TRZY KOZIOŁKI

Lokomotywa

JULIAN TUWIM

Lokomotywa

toi na stacji lokomotywa,

Ciężka, ogromna i pot z niej spływa:

Tłusta oliwa.

Stoi i sapie, dyszy i dmucha,

Żar z rozgrzanego jej brzucha bucha:

Buch - jak gorąco!

Uch - jak gorąco!

Puff - jak gorąco!

Uff - jak gorąco!

Już ledwo sapie, już ledwo zipie,

A jeszcze palacz węgiel w nią sypie.

Wagony do niej podoczepiali

Wielkie i ciężkie, z żelaza, stali,

I pełno ludzi w każdym wagonie,

A w jednym krowy, a w drugim konie,

A w trzecim siedzą same grubasy,

Siedzą i jedzą tłuste kiełbasy,

A czwarty wagon pełen bananów,

A w piątym stoi sześć fortepianów,

W szóstym armata - o! jaka wielka!

Pod każdym kołem żelazna belka!

W siódmym dębowe stoły i szafy,

W ósmym słoń, niedźwiedź i dwie żyrafy,

W dziewiątym - same tuczone świnie,

W dziesiątym - kufry, paki i skrzynie,

A tych wagonów jest ze czterdzieści,

Sam nie wiem, co się w nich jeszcze mieści.

Lecz choćby przyszło tysiąc atletów

I każdy zjadłby tysiąc kotletów,

I każdy nie wiem jak się wytężał,

To nie udźwigną, taki to ciężar.

Nagle - gwizd!

Nagle - świst!

Para - buch!

Koła - w ruch!

Najpierw - powoli - jak żółw - ociężale, Ruszyła - maszyna - po szynach - ospale, Szarpnęła wagony i ciągnie z mozołem,

I kręci się, kręci się koło za kołem, I biegu przyspiesza, i gna coraz prędzej,

I dudni, i stuka, łomoce i pędzi,

A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost!

Po torze, po torze, po torze, przez most, Przez góry, przez tunel, przez pola, przez las,

I spieszy się, spieszy, by zdążyć na czas,

Do taktu turkoce i puka, i stuka to:

Tak to to, tak to to , tak to to, tak to to.

Gładko tak, lekko tak toczy się w dal, Jak gdyby to była piłeczka, nie stal,

Nie ciężka maszyna, zziajana, zdyszana, Lecz fraszka, igraszka, zabawka blaszana.

A skądże to, jakże to, czemu tak gna?

A co to to, co to to, kto to tak pcha,

Że pędzi, że wali, że bucha buch, buch?

To para gorąca wprawiła to w ruch,

To para, co z kotła rurami do tłoków,

A tłoki ruszają z dwóch boków

I gnają, i pchają, i pociąg się toczy,

Bo para te tłoki wciąż tłoczy i tłoczy,

I koła turkocą, i puka, i stuka to:

Tak to to, tak to to, tak to to, tak to to!...

PROJEKT ZREALIZOWALI:

dr Mariusz Przybyła

Kierownik Projektu, opiekun koła naukowego MEDIOcratum

Zakład Edukacji Medialnej, Wydział Studiów Edukacyjnych Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu

Członkowie MEDIOcratum:

Zuzanna Linkiewicz

Weronika Roszak

Bogna Utrata

Paulina Kruza

Milena Dąbrowska

Paulina Kraszewska

Aleksandra Papke

Klaudia Błauciak

Jagoda Pawlik i Hanna Ober (Lokomotywa - pomysł i wykonanie)

Szymon Rewers (multimedia)

Piotr Mucha (tło muzyczne)

Wsparcie projektu:

Studenci zagraniczni (Erasmus+)

Studenci stacjonarni i niestacjonarni pedagogiki WSE UAM (w ramach przedmiotów okołomedialnych)

Jarosław i Katarzyna Juszkiewiczowie (Polish Voices)

prof. Natalia Walter (ZEM WSE UAM)

Zespół Szkół w Kleszczewie

Wszystkie grafiki zostały wygenerowane przez AI

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.