POST SCRIPTUM_5_2022_19

Page 80

SCRIPTUM ARTAKTY POST SCRIPTUM P R O Z A P O E Z J A P U B L I C Y S T Y K A S Z T U K I W I Z U A L N E NIEZALEŻNY KWARTALNIK LITERACKO-ARTYSTYCZNY Gość specjalny U NASZ NA SZMULKACH Andrzej Rodys POLSKA MUZYKA NA LITWIE LIŚCIAKI ELŻBIETY WODAŁY DLA MNIE WAŻNA JEST METAFORA KRZYSZTOFA CZADERA ŚWIATY WYCZAROWANE MICHAŁ ZABŁOCKI WIERSZ ZAWSZE JEST ROZGRYWKĄ www.postscriptum.uk www.postscriptumfundacja.com fb: post scriptum 5 / 2022 (19) ANDRZEJ OLCZYK POST ANJA CHOLUY PODĄŻAM ZA ZMIANĄ

DRUK NA ŻYCZENIE: 24,95 zł

ZAMÓWIENIA BEZPOŚREDNIO W DRUKARNI:

https://www.wyczerpane.pl/wydawnictwo-post-scriptum,dBA-0io.html

SPIS TREŚCI:

PROZA:

7. Algi – opowiadanie KATARZYNY LEWANDOWSKIEJ

12. Robert Knapik – recenzja książki Matka siedzi z tyłu JOANNY MOKOSY-RYKALSKIEJ

16. Na czasie – felieton Juliusza Wątroby

34. Esej Adama Buszka o Lipcu na Białorusi IZABELI FIETKIEWICZ-PASZEK

40. Smak życia – esej Renaty Szpunar

106. Robert Knapik – recenzja Empuzjonu OLGI TOKARCZUK

SZTUKI WIZUALNE:

20. Wywiad z malarzem ANDRZEJEM OLCZYKIEM Renata Cygan

56. Juliusz Wątroba – KRZYSZTOFA CZADERA światy wyczarowane

79. Anna Maruszeczko rozmawia z fotografką ANJĄ CHOLOUY

94. Liściaki ELŻBIETY WODAŁY – Wanda Dusia Stańczak

102. GRUPPA SIEDEM – Izabela Winiewicz-Cybulska

POEZJA:

8. U nasz na Szmulkach – Wanda Dusia Stańczak o ANDRZEJU RODYSIE

15. JOANNA FLIGIEL – wiersze

31. Sonety IZABELI FIETKIEWICZ-PASZEK

39. JOANNA SŁODYCZKA – wiersze

46. Desant na poezję

48. Wywiad z MICHAŁEM ZABŁOCKIM – Renata Cygan

54. MICHAŁ ZABŁOCKI – wiersze i piosenki

69. WANDA DUSIA STAŃCZAK – sonet

80. Wiersze polecane – PAWEŁ BILIŃSKI

86. JOANNA FLIGIEL – wiersze

92. KĄCIK SATYRYCZNY

ROZMAITOŚCI:

4. ArtAkty „POST SCRIPTUM” – relacja z gali

82. Paweł Krupka – Polska muzyka na Litwie

84. Wywiad z KATARZYNĄ PARSZUTĄ – Paweł Krupka

88. Relacja z pikniku operowego w Glydebourne – Renata Cygan

104. Festiwal Młodych Talentów „Polonus”, Londyn 2022

https://www.yumpu.com/xx/post_scriptum/2

https://issuu.com/post.scriptum

PARTNERZY MEDIALNI

ZESPÓŁ REDAKCYJNY: Renata Cygan (redaktor naczelna), Zastepczynie redaktor naczelnej: Joanna Nordyńska i Katarzyna Brus-Sawczuk. Redaktorzy: Juliusz Wątroba, Anna Maruszeczko, Izolda Kiec, Wanda Dusia-Stańczak, Renata Szpunar-Kubczyk, Robert Knapik, Iza Smolarek, Alex Sławiński, Paweł Krupka, Izabela Winiewicz-Cybulska (gościnnie) Korekta: Aleksandra Krasińska, Joanna Olszewska, Dominika Paluch i Małgorzata Nowak Tłumaczenia z języka angielskiego: Renata Cygan Skład, łamanie i opracowanie graficzne: Renata Cygan

WERSJA ELEKTRONICZNA DO POBRANIA ZA DARMO:
2 POST SCRIPTUM

Obraz na okładce: Andrzej Olczyk

Skończyło się lato, skończyły wakacje, Gus Christie oficjalnie zakończył sezon opero wy w Glyndebourne (o czym w relacji na stronie 88.), a wraz ze śmiercią królowej Elżbiety II skończyła się pewna epoka. (Tylko wojna w Ukrainie jakoś nie może się skończyć…)

U nas w „Post Scriptum” naturalną koleją rzeczy także coś się kończy, coś zaczyna. Uro czystą galą i wręczeniem statuetki ArtAkty zamknęliśmy plebiscyt na Artystę Roku 2021. Impreza odbyła się w legendarnej Piwnicy pod Baranami. Kto nie był, niech żałuje. A już za chwilę rozpoczniemy nominacje do tegorocznego plebiscytu. Będzie się działo!

Coraz dłuższe wieczory skłaniają do refleksji, rześkie powietrze pobudza myślenie, a spa cery szeleszczą kolorowymi liśćmi, których coraz więcej pod stopami. W ten wszechobec ny jesienny klimat pięknie wpasowują się „liściaki” Elżbiety Wodały. Zaintrygowanych zapraszam do wywiadu, którego artystka udzieliła Wandzie Dusi Stańczak. Wanda roz mawiała również z Andrzejem Rodysem, niezwykłą postacią, szczególnie w warszawskim świecie literackim. Pan Andrzej opowiada między innymi, jak to było na dawnych Szmul kach, i snuje wspomnienia, gdy jako ośmiolatek recytował własne wiersze warszawskim powstańcom. Wzruszające.

Ze świata poezji prezentujemy w tym numerze także innego niezwykłego poetę, gościa specjalnego tego wydania – Michała Zabłockiego, którego nie trzeba szczególnie przed stawiać, bo któż nie zna Cichoszy czy Maszynki do świerkania. Michał zdradza nam swoje plany i opowiada o mnogości projektów i pomysłów literackich oraz o szukaniu nowych dróg dla poezji, która powoli dogorywa na zapomnianych półkach księgarskich. I chwała mu za to! Kibicujemy z całego serca.

Anna Maruszeczko jak zwykle wyłuskała dla nas kolejną perełkę, tym razem w postaci fotografki Anji Choluy. Z wywiadu dowiecie się Państwo między innymi, co to jest psycho logia wizerunku i co Anja przenosi z Norwegii na grunt polski.

Czas leci (a nawet kopie pod nami dołki) jak w felietonie Juliusza Wątroby, ale w ma gicznym domu Krzysztofa Czadera – jakby się zatrzymał. Snuje się między drewnianymi ptakami i świątkami, ociera o ikony i omiata obrazy. Więcej na stronie 56.

Od świątków, przez fotografię, poezję i prozę przechodzimy do realizmu metaforyczne go w malarstwie Andrzeja Olczyka. W jego obrazach można się zatracić – zapraszam do wywiadu i galerii.

Dużo się dzieje w tym numerze – jak to u nas. Przedstawiamy Państwu kalejdoskop sztuk wszelakich przeplecionych słowami do których warto się tulić w nostalgiczne i coraz dłuż sze jesienne wieczory.

3 POST SCRIPTUM Redaktor Naczelna Wydawca: Post Scriptum LTD, Watford, UK NUMER KONTA: IBAN: GB82 LOYD 3096 2657 4181 60 UK: SORT CODE: 309626 ACC Number: 57418160
WSTĘPNIAK www.postscriptum.uk, fb: post scriptum, e-mail: redakcja@postscriptum.uk

gala

ARTYSTA ROKU 2021

Szanowni Państwo, w sobotę 20 sierpnia mieliśmy zaszczyt wrę czyć statuetkę ArtAkty Post Scriptum zwycięzcy plebiscytu. Tytuł Artysty Roku został przyznany Piotrowi Kamieniarzowi.

Artysta posługuje się piórkiem i kredkami. Mimo że nie ma wy kształcenia plastycznego, znalazł własną drogę do doskonałości artystycznej. Na pozór baśniowe rysunki obnażają nasze ludzkie wady i przywary, ujawniają okrucieństwo i cierpienie. Twórca współpracuje z galerią Leonardo w Kazimierzu Dolnym, a miesz ka i pracuje w Salominie na Lubelszczyźnie.

Statuetkę dla laureata zaprojektował i wykonał bułgarski artysta Ilian Sharkov.

Gala odbyła się w legendarnej Piwnicy pod Baranami w Krakowie, w której panuje prawdziwie artystyczna atmosfera. Uroczystość poprowadziła znakomita dziennikarka – Anna Maruszeczko. Na scenie były obecne: redaktor naczelna „Post Scriptum”, Renata Cygan, i zespół redakcyjny – Joanna Nordyńska i Katarzyna Brus-Sawczuk. Były z nami również nasze niezastąpione korektor ki – Aleksandra Krasińska i Joanna Olszewska, a także redaktor i poeta Juliusz Wątroba. Wszyscy artyści nominowani w plebi scycie zostali przedstawieni, ich prace zostały zaprezentowane w wirtualnej galerii, a wiersze nominowanych wybrzmiały w re cytacji. Karol Ochodek – zdolny krakowski muzyk – zagrał i zaśpie wał swoje kompozycje. Został bardzo ciepło przyjęty przez licznie przybyłych na galę gości. Dziękujemy wszystkim, którzy przyczy nili się do organizacji naszej gali, wszystkim naszym partnerom medialnym, a także sponsorom. Publiczności, wśród której byli sympatycy naszego kwartalnika, pisarze, poeci i artyści, dzięku jemy za przybycie i ciepłą atmosferę. Serdecznie gratulujemy wszystkim nominowanym, a szczególnie – naszemu laureatowi. Więcej o Piotrze Kamieniarzu i jego artystycznych realizacjach w linku: https://www.youtube.com/watch?v=5jCDLK2_JHw [PS]

4
foto: RC

Ż

ycie kobiet na Zanzibarze regulują odpływy i przypływy. W trakcie odpływu woda cofa się nawet o dwa kilometry, odsłaniając brzuch oceanu i dojrzewające na nim algi. Wówczas ubrane w długie, barwne suknie panie idą w kierunku swoich poletek, które tylko na pewien czas wyłaniają się na powierzchnię...

– Połknij tę tabletkę. – Podchodzę do niego z lekiem i szklanką wody.

Cofa się i wyciąga przed siebie rozwartą dłoń. Odwra ca głowę.

– Nie potrzebuję prochów, jestem zdrowy!

– Proszę cię, Oskar. Wiesz, że po nich poczujesz się lepiej. Zaufaj mi.

– Mam ci zaufać? I pewnie im wszystkim? Czuję się dobrze. Nigdy się tak dobrze nie czułem. – Odpycha moją rękę i odsuwa się gwałtownie. Zaraz się wściek nie i wypchnie mnie z pokoju. Już tyle razy to przera bialiśmy.

– Ich nie ma. Istnieją tylko w twojej głowie – mówię, choć wiem, że i tak mi nie wierzy.

– Znów chcesz zamknąć mnie w szpitalu. Już mnie nie kochasz? Trzymasz z nimi?

– Kocham cię. Dlatego proszę cię, weź to lekarstwo.

– A ja cię proszę, odwal się ode mnie. Życie kobiet na Zanzibarze jest trudne. Oprócz pielę gnacji alg zajmują się wychowywaniem dzieci, goto waniem, przynoszeniem wody, praniem. Robią biżu terię, oferują masaże. No i budują domy. Mężczyzna za to sam wybiera sobie żonę. Kobieta nie ma tu wiele do powiedzenia.

– Zamknij drzwi na klucz – prosi szeptem. – Mogą przyjść w każdej chwili.

Znów nie umiem mu pomóc. Zamykam te cholerne drzwi, niech ma pewność, że jestem po jego stronie. W końcu świadomie ślubowałam trwać przy nim na dobre i na złe.

Dziesiąty rok, regulowany rytmem szalonych wód oceanu. Przypływy i odpływy, spokój i zamęt, ciągła niepewność. Od lat pielęgnuję to uczucie jak algi. Kie dy jest dobrze, wbijam w ziemię pale i mocno przy wiązuję je do nich, żeby przetrwało w czasie kolejnej wielkiej fali.

Poznaliśmy się w Berlinie, na jednej z domówek u Bruna. „Przyjdź, będzie Oskar, powie nam coś niecoś o Afryce”. Poszłam, właśnie rozstałam się z Markiem i potrzebowałam wypełnić czymś pustkę. Marzenia o podróżach wydawały mi się dobrym farszem do da nia w postaci ostro zakrapianej imprezy.

Oskar wyróżniał się z tłumu. Miał białe włosy i takie same rzęsy, otaczające bladobłękitne, roześmiane oczy. Patrząc na jego jasną twarz, szyję i ręce odnosiło się wrażenie, że skóra na nich stanowi cienką, niemal prze zroczystą osłonkę, pod którą kryje się całe jego intry gujące wnętrze. Jednak tym, co przyciągało najbardziej, był jego głos: głęboki, mocny, miękki.

Nie było wyjścia, musiałam się w nim zakochać.

Opowiadał o swojej podróży po Afryce i wyświetlał zdję cia. Szczególnie podobały mi się te, na których pozował z Masajami; pomimo tego, że był wysoki i szczupły jak oni, kontrast ich czarnych skór i jego jasnej karnacji robił wrażenie.

Po prelekcji podszedł do mnie z drinkiem. Zapytał, czy wybiorę się z nim na Zanzibar, a ja powiedziałam, że chętnie. Opowiadał mi o położonej na kamieniu zan zibarskiej knajpie, do której można dostać się łódką. Obiecał, że zabierze mnie tam na romantyczną kolację. Tę noc spędziliśmy u mnie.

Po miesiącu zamieszkaliśmy razem, a po dwóch popro sił mnie o rękę. Wybrał mnie na żonę jak mężczyzna z ludu Suahili, a ja zgodziłam się nią zostać. Widocznie mam w sobie coś z tamtejszych kobiet: uległość wobec tego, co przynosi życie, ale i wiarę, że wszystko będzie dobrze.

Czy wiedziałam? Tak, powiedział mi o tym już po pierw szej nocy. Nie wierzył, że z nim zostanę. A gdyby miał chore nerki? Wtedy też myślałby, że go odepchnę?

Rozkruszam tabletki i wsypuję biały pył do kanapki z tuńczykiem; może nie zauważy. Zależy, czy już zaczął podejrzewać mnie o spisek. Współpracowałam już z FBI, podawałam w kotletach mikroskopijne chipy, któ re pozwalały śledzić każdy jego ruch, włamywałam się do jego głowy. Kto wie, co teraz wymyśli.

– Mężczyźni nie nadają się do takiej roboty – powiedział kiedyś, gdy zapytałam go, dlaczego dziewięćdziesiąt procent osób pracujących przy algach to kobiety. – Pra ca z wodorostami wymaga cierpliwości.

Pomyślałam, że to całkiem jak o nas. Gdybyśmy zamie nili się rolami, Oskar chyba by tego nie przetrwał. Pocie szałam się nikłą nadzieją, że mógłby się znaleźć wśród tych dziesięciu procent wytrwałych.

Zanoszę mu kanapki i pukam do sypialni, wystukując ustalony rytm. Nie odpowiada, więc wchodzę do środ ka. Siedzi pod ścianą. Wystraszony własnymi myślami, zamknięty w swoim świecie, bezbronny.

Na Zanzibarze problemy nie istnieją. Wszystko funkcjo nuje w trybie „pole, pole”, czyli „powoli, powoli” i „ham na shida”, czyli „nic się nie martw”. Te słowa właściwie wystarczają do odnalezienia się w każdej sytuacji.

Siadam obok. Milczymy oboje, każde z nas z innego powodu. On boi się zdradzić przed „tamtymi”, ja chcę, żeby uwierzył, że nie przyszłam tu, żeby go zdemasko wać. Pomimo wszystko czuję, że ta cisza nas jednoczy.

foto: RC

Nasze dłonie splatają się ze sobą jak gałązki dojrzałych alg. [KL]

7 POST SCRIPTUM
ALGI KATARZYNA LEWANDOWSKA

NA SZMULKACH

czyli podróż sentymentalna

Andrzejem Rodysem

Miał zaledwie 8 lat, kiedy spod ołówka wyłoniły się pierwsze słowa, wier szem spisane. Wtedy mieszkanie było pełne powstańców. Ze skrawków rozmów, z zachowań, zdarzeń budował swój świat tu i teraz. Chciał ko niecznie walczyć, chciał być żołnierzem. Ale mógł tylko napisać wierszyk. I czytać go wielokrotnie w domu, w piwnicy, przed swoją pierwszą publicznością. Wier szyk podpisany: Andrzej Rodys…

Upłynęło od tego czasu 78 lat. Spotykamy się przy herbacie. W rocznicę Powstania Warszawskiego. Nie, nie specjalnie, po prostu tak się złożyło. I wyjątkowo Andrzej jest w tym dniu wolny. Od kilku lat bowiem, właśnie z okazji tej rocznicy, spędzał czas na scenie warszawskiego Teatru Kamienica u Emiliana Kamińskiego. W spek taklu Godzina W mówił z pamięci poematy własnego autorstwa – część Tetralogii warszawskiej i Opowieść o wypędzeniu.

Mówi – to właściwe słowo, jeszcze właściwsze – opowiada. Bo Andrzej Rodys opo wiada swoje wiersze, sonety, poematy. Tak jak przed kilkunastoma minutami opo wiedział mi przy herbacie fragment Tetralogii warszawskiej.

8 POST SCRIPTUM U NASZ
z

Andrzeju, widzę te panie w kapeluszach i małego gaze ciarza, widzę pucybuta, czuję klimat, pomalowany Twoimi słowami. Ale zobaczyłam też inny obraz: ośmiolatka recytującego wiersz powstańcom. I nie mogę nie zapy tać, czy pamiętasz i zacytujesz?

Niestety, nie mogę sobie przypomnieć, sięgałem pamięcią kilkakrotnie do tych wspomnień, ale przypomniały mi się tylko ostatnie wersy. Brzmiały tak: Armia Krajowa walczy ludność w piwnicach siedzi a Führer niemiecki Rzeczpospolitą biedzi.

Tyle... Tak mi wtedy się poskładało z moich emocji dziecię cych, wiersz był dużo dłuższy, ale nie się zachował. Jednak pamiętam, że czytałem wiele razy i że słuchali, więc może to dla niektórych ważne było…

I potrzebne. Tak jak Twój udział w Godzinie W w Kamie nicy. Przypominasz wtedy dawną Warszawę, niezwykle plastycznie, z wyjątkową dbałością, ciekawie, rozko chujesz w niej, by uderzyć Opowieścią o wypędzeniu, co jeszcze mocniej boli. Andrzeju, zrób to dla mnie: przymknę oczy i będę pić herbatę w Café Bristol, mój wymy ślony kapelusz będzie najpiękniejszy z najpiękniejszych, a Ty opowiedz mi drugą część, moją ulubioną…

No to zmruż oczy. Fragmenty Ci opowiem…

Tetralogia warszawska, fragmenty części drugiej PERFECTUM

[…] Warszawa żyła Lopkiem, Wiechem, Jarossym, Ordonówną, Bodo, zdawałoby się: wszystkie drogi do kin, teatrów nas zawiodą, do pierwszych rzędów lub pod sufit, zależy, co kto miał w kieszeni… I tak się żyło rozrywkowo, wśród blasków, lecz i nie bez cieni… A na ulicy, wśród przechodniów galeria różnorodnych typów: starozakonnych kupców grupy, obok ówczesnych, sławnych VIP-ów (bez ochroniarzy, incognito), brzęczały szable i ostrogi, błyszczały gwiazdki, belki, szlify, stukały zgrabne damskie nogi strojne w wykwintne pantofelki od Hiszpańskiego lub Kielmana, rewia sukienek, kapeluszy, czy to wieczorem, czy to z rana, gdy eleganckie biuralistki do biur pędziły szybkim krokiem,

zaś szwaczki, praczki i sklepowe też podążały, jakby bokiem, nie chcąc się bardzo rzucać w oczy z ubiorem swym, skromniejszym nieco, lecz były nie mniej czarujące i zbrojne w ową broń kobiecą, o której śpiewał słynny Bodo, sławiąc potęgę sex-appealu…

To właśnie były warszawianki, pełne uroku, wdzięku, stylu i potrafiące fascynować urodą, elegancją, głosem (niczego nie ujmując paniom z innych miasteczek, miast i wiosek)…

W dźwiękową ilustrację miasta wrośli nieletni gazeciarze, anonsujący swe dzienniki barwnymi opisami zdarzeń jak „trup we wannie na bugaju”, albo też „romans z zajzajerem”, którym chlapnęła w twarz rywalce panna z dość krewkim charakterem, bowiem nie mogła znieść zniewagi, że ta odbiła jej strażaka, ta „makolągwa z kaczem skrzydłem, taka i siaka i owaka”…

Więc zanim gość gazetę kupił, znał prawie pełny przegląd newsów, od porachunków wśród półświatka, po hollywoodzki świat luksusu

i po tajniki polityki, po hossy, bessy, koniunktury, słynne procesy kryminalne, wieści ze sztuki i kultury

i nawet mógłby nie zaglądać na wielkie strony „Czerwoniaka”, bo wszystko wcześniej już ogłosił mały gazeciarz-zawadiaka…

9 POST SCRIPTUM

[…] W tak zwanych lepszych kamienicach były przy bramach umieszczone groźne napisy ostrzegawcze, że wstęp surowo tu wzbroniony żebrakom, różnym domokrążcom, handlarzom, grajkom i śpiewakom, i było to egzekwowane, lecz chyba nie do końca jakoś… Stróż zwykle bywał blisko bramy i dość gorliwie jej pilnował, niechętnie patrząc na intruzów… Często odzywał się w te słowa: „A pan szanowny, że tak powiem, Faktycznie kogo tu uważa?”.

Zaś gdy zobaczył tych jak wyżej, pięścią lub miotłą im wygrażał… Ale zdarzało się czasami, że cieć oddalał się od bramy, albo jeżeli wypił setkę, nie był już tak skoncentrowany, by w jego monitorowanie nie mogła wkraść się drobna luka, a przez tę lukę na podwórko wślizgnął się handlarz, żebrak, sztuka… Toteż przez okno uchylone zdarzało się niekiedy słyszeć: „Blacharz, lutuje, reperuje…!” Lub: „Ziemia, ziemia do doniczek…!”, „Handlarz starzyzną, kupno-sprzedaż…!”. i tym podobne zawołania, wytwarzające atmosferę dzisiaj już nie do opisania… Wszystko to było jakby wczoraj, a może nawet dzisiaj rano, na rogu sklepik pana Szmula, w którym dość chętnie kupowano, nigdy niczego nie zabrakło, a gdyby nawet było tak, to się słyszało: „Co jest, nie ma…? U mnie jest wszystko, nawet brak…!”. Jednakże przyszedł tamten wrzesień, znaczony wybuchami bomb, niszczących wszystko w lewo, w prawo, w przód i do tyłu, wzwyż i w głąb… Pan Szmul wtłamszony został w getto, później odjechał z Umschlagplatz, była godzina policyjna, łapanki, Pawiak i ersatz…

* ZAPISKI STAREGO WARSZAWIAKA

ZAPISKI STAREGO WARSZAWIAKA

Dziękuję! Mimo zamkniętych oczu wiem, że ani razu nie spojrzałeś w tekst, nie zaszeleściły kartki. A to tylko fragmenty. Tetralogia ma 4 części i – policzyłam – zajmuje 38 stron. Całość przekazujesz słuchaczom z pamięci. Bar dzo płynnie, bardzo pięknie, nie szukając w głowie wer sów, słów. Policzyłam też kiedyś podczas spotkania po etyckiego czas: mówiłeś poemat przez 45 minut. I taką skupiłeś na sobie, na treści uwagę, że nikt z dużej grupy obecnych na wieczorze nawet nie drgnął. To wielki talent–albo talenty: tak napisać i tak przekazać. Masz – czego nie ukrywasz – 86 lat i nadal na spotkaniach dzielisz się swo imi utworami z pamięci. Na Ciebie PESEL nie działa. Jak to załatwiłeś?

Nie, ja mam dopiero… 31 lat. I to niecałe jeszcze…

Andrzeju, a jednak, przepraszam, trochę pamięć Cię zawodzi. A na scenie nie…

Nie zawodzi, ja naprawdę mam 31 lat. 31 lat temu narodzi łem się na nowo. Tyle lat bowiem nie sięgnąłem po kieliszek.

Chcesz o tym mówić? Wiesz, że wyznaczanie granic osobistych, intymnych, należy do Ciebie…

Dusia, wiesz, że nie stawiam tu granicy. Jestem dumny z siebie. Z tego nowego Andrzeja. Było przedtem fatalnie. Owszem, pełniłem odpowiedzialne funkcje, dyrektorskie, ważne. Niestety, zawalałem. Ta bestia wciąga i nie wiesz, że już sięgasz dna. I chyba koledze zawdzięczam moje nowe na rodziny. On miał też z tym problem, ale wcześniej się opa miętał. Zapytał, czy dam się zaprowadzić do przychodni na ul. Płocką (nie było wtedy klubów AA). Tam prowadzona była terapia dwuletnia. Zgodziłem się. I przez dwa lata uczęszcza łem na terapię. Z niektórymi „narodzonymi” nadal jestem w kontakcie. Wielu to byli ludzie na stanowiskach albo ci, co z nich pospadali. Twórcy, artyści. Tam poznałem Małgosię Hillar, wspaniałą poetkę. Niestety, nie dała rady…

Piękne wiersze pisała. Przepisywałam je do zeszytu, z ja kichś gazet, gdzieś zasłyszane, znalezione… Czy ten szcze gólny czas miał wpływ na pisanie? Wychodzenie z uzależ nienia to jak trzęsienie ziemi. Życie na głowie stanęło?

Otóż właśnie poezja była wtedy ważna, naprawdę ważna. Na spotkaniach w przychodni czytaliśmy wiersze. Współto warzysze raczej nie pisali sami, ale przynosili ze sobą utwo ry różnych autorów i czytali. Ja natomiast mówiłem własne. Małgosia Hillar też. I rozmawialiśmy o nich, o emocjach. To było potrzebne, pomocne, dużo wierszy tam „opowiedzia łem” w ciągu tych dwóch lat. A potem – nowy świat otwo rzył się przede mną. I trwa nieprzerwanie 31 lat, a dokładnie „urodziny” (czyt. narodziny) obchodzić będę 25 września 2022. Takiej daty się nie zapomina…

W tym nowym życiu nie próżnowałeś. Pracowałeś zawo dowo i aktywnie udzielałeś się w kręgach literackich. Masz bogate konto osobiste – 11 książek, w tym powieść biogra ficzna Karol Hardy i inni oraz Obrachunki WIECHowskie. Sporo miejsca poświęciłeś w swej twórczości Warszawie, rodzinnemu miastu, a pominąć tu się nie da utworów o szczególnym klimacie: napisanych gwarowym stylem, zwanym wiechem.

foto: Paulina Cysak
10 POST SCRIPTUM

Już jako mały chłopiec zachwycałem się językiem i humo rystycznymi felietonami Stefana Wiecheckiego „Wiecha”, znanego publicysty, prozaika, satyryka. Zamieszczane były m.in. w „Expressie Wieczornym”, regularnie obecnym w rodzinnym domu. Szczególnie upodobałem sobie stwo rzony przez niego język, będący jakby zlepkiem co najmniej pięciu lokalnych gwar warszawskich. Ten styl gwarowy na zwany został wiechem. Podjąłem próby napisania nim kil ku utworów, również mocno zabarwionych satyrycznie.

Jeden z nich – pamięci Wiecha – U nasz na Szmulkach słyszałam co najmniej 10 razy, choćby na scenie kabare tu „Pół-serio”, który mam przyjemność prowadzić, a którego Ty byłeś członkiem. I słysząc po raz dziesiąty, reago wałam, jakbym słyszała po raz pierwszy. Za każdym razem ubawiona, za każdym razem zachwycona językiem zabawnie skonstruowanym przez Ciebie na wzór Wie cha. I publiczność nigdy nie chciała wypuścić Cię ze sceny.

[…] Oba ze szwagrem wciąż się staramy, by salonowe alibi mieć, mówić znajomem „Panie szanowny”, w rączki całować tak zwaną płeć… Nie pogardzamy tyż alkoholem, wykwintne tronki smakują nam; czysta zwyczajna i „tata z mamą”, bez nadużycia, tylko sto gram… Co prawda Gienia nam w to nie wierzy, od moczymordów wyzywa nasz, bośmy jej większy gąsior nalewki wygondolili, po pół na twarz…

Widzisz, Andrzeju, pamiętam. A Gieniek Oniegin na Solcu, czyli pojedynek Oniegina z Leńskim bawi od pierwszego wersu, aż po ostatni. Przypomnisz kawałeczek? Czemu nie…

Mój wujo Wężyk, w ząb szarpany, zawsze mnie mówił, żem cholera, lecz kiedy grypą legł złamany, rzekł: „ Gienek, skacz koło mnie tera!”. Zaczełem skakać, bo faktycznie miał się przejechać do sztywniaków, a w destamencie, detalicznie, troszkie zapisał mnie moniaków…

Wystarczy? Dodam, że to utwór pamięci Aleksandra Puszkina i Stefana Wiecheckiego-Wiecha, który zapew ne tak przełożyłby początek pierwszego rozdziału pusz kinowskiego poematu, traktującego o tym pojedynku.

Przy dzisiejszej herbatce gawędziło nam się bardzo cie kawie, dużo działo się w Twoim życiu, tyle ciekawych obserwacji poczyniłeś, słuchałam w czasie naszej pry watnej rozmowy z wielkim zainteresowaniem. Podziel się tym, przesiej i podziel…

Właśnie to robię. Pracuję nad książką o tytule jednego z moich wierszy: Zapiski starego warszawiaka – będą to wspomnienia. Równocześnie przygotowuję do druku, ze brane z dwóch tomów i uzupełnione nowymi, utwory war szawskie – to będzie duża pozycja, blisko 200 stron.

No tak, wierzę, wiersze Twoje to nie miniaturki. Jesteś pewna? To powiem Ci mój najkrótszy erotyk: pożądam wklęcia się w istnienie Twoje i trwania NAMI tak długo jak czas

A to mnie zaskoczyłeś. Raz – bo krótki, dwa – bo ero tyk, trzy – naprawdę ekscytujący, zabieram do pamięci. A teraz zaprośmy Czytelników 2 października do Teatru Kamienica. Na Godzinę W (być może spektakl odbędzie się pod innym tytułem) i poemat, którego słuchanie nie będzie ani jedną straconą minutą. Zapraszamy. [WDS]

11 POST SCRIPTUM

Gagi i zgrywki

W tym momencie zrozumiałam także, czym jest filo zofia slow food. Niczym innym jak powolnym wycho dzeniem z mojego kosza odpadów w towarzystwie much. Mieliśmy je wyrzucić, ale jakoś się nie składa ło. Zadbaliśmy również z mężem o aktywność fizycz ną. Po każdym powrocie z pracy był siad płaski na kanapę, potem podnoszenie ciężarów – kieliszków z alkoholem, a na końcu wyskok do toalety. Nas rów nież, jak jedzenie, ogarnęła filozofia slow. W sypialni zostawiłam książkę, ale z tego lenistwa zamówiłam drugą taką samą na Allegro, żeby nie musieć cho dzić po nią z salonu. To przecież tak daleko. Mieliśmy z mężem tyle planów: rowery, bajery, dziwki, koks. Skończyło się na tym, że w weekend spotkaliśmy się z innymi chwilowo bezdzietnymi – ale na działce, nie w modnym klubie, ciesząc się brakiem przyległości. To było najlepsze spotkanie od lat.

Bywa tak, że chce się śmiać tak bardzo, bardzo, że aż człowiek traci poczucie kontroli. I sensu. Wszyst kie chwyty dozwolone. Aż do momentu, kiedy coś zaczyna pękać. Porównania bawią, później jednak mno żą się kolejne asy z rękawa, a jedyną bronią jest cięta riposta – i robi się słabo.

Dałem szansę historiom przedstawionym przez Joannę Mokosę-Rykalską. Potem drugą, trzecią… i rzeczywiście są momenty, gdy te krótkie formy potrafią rozbawić. Autorka ma dar pokazywania domowej scenerii, wyol brzymiania, groteski oraz przenoszenia sytuacji w inny kontekst. Ciekawym przykładem jest motyw slow life –wieczorne spędzanie czasu ujmowane jest na różne spo soby, podciągane pod aktywności niemające być może związku, ale to trzyma się całości, więc wycieczki w da leko idące skojarzenia to dobry kierunek. Poczytacie też o przygodach Joanny w urzędzie czy tańcach wokół krze seł. Natomiast przyległości albo przyrośla (tzn. dzieci),

utrapienia matki, trud, wysiłek i znój to już powtórka z rozrywki. Narratorka nie jest wcale zabawna, raczej histeryczna, chimeryczna, wyraźnie nadpobudliwa. Drodzy państwo, zdradzę wam jeden sekret: jeżeli coś ma być śmieszne, tak jak sobie autorka założyła, to są marne szanse, że tak będzie. Czasami się uda, za drugim razem będzie infantylnie i trywialnie. Komizm bierze się z niezapowiedzianej wizyty, jest niereformowalny i przy chodzi spontanicznie. Blurby na książce trąbią: „Bareja w spódnicy”, „Jazda bez trzymanki”, „Można się wprost posikać z wrażenia”. Być może to były polecenia dla znajomych autorki albo znajomych owych znajomych. Ci znajomi na pewno się ucieszą – dla nich będzie śmiechu co niemiara. Joanna Mokosa-Rykalska wyda ła książkę, będzie się czym pochwalić na Instagramie. W pewnym wymiarze średnioklasowego poczucia sma ku, mieszczańskiego obruszenia to będzie miało sens. Jeżeli dodać do tego humor najniższych lotów rodem spod budki z piwem, na przykład: lafirynda, która cze ka na bolcowanie albo ktoś, kto musi przedmuchać komuś rurę, no to mamy gotowy scenariusz na sitcom dla niewybrednych telewidzów. Zrozumiałbym jeszcze, gdyby chodziło o knajacką gawędę, bo takie rozumowa nie tym ludziom przynależy, ale przecież to mieszczań stwo, klasa średnia, obrazki z dalekich podróży, laptopy, smartwatche, plazmy i inne gadżety. Przykro tylko, że o książkach tak mało. Płaska heteronormatywność – po jawia się co prawda drag queen, ale znowuż w intencji autorki to ma być wyłącznie prześmiewcze. Narracja jest również irytująca z innych względów. Joanna prze konuje nas, że jest tak zwaną babą z jajami. Nie używa zbyt wielu kosmetyków, nie ma zapchanej garderoby, jest praktyczna i lubi proste rozwiązania. Co do tego nie miałbym uwag, przeszkadza jednak zbytnie banalizowa nie rzeczywistości, prostota – nie chcę powiedzieć pro stactwo, bo do tego jeszcze trochę brakuje. Rozumiem, że bycie matką jest zapewne nieco męczące. Mokosa -Rykalska dała zresztą temu upust w mocno anegdo tycznych historyjkach. Jaki to przyniosło rezultat? Otóż czytamy wypracowanie sprofilowane pod określoną grupę odbiorców. Ma być śmiesznie, a przynajmniej ma

Joanna Mokosa-Rykalska Matka siedzi z tyłu. Opowieści z d**y wzięte
12 POST SCRIPTUM

się wydawać, że tak jest. Sporo tutaj kalk i przewidywal ności. Zakończenia są niestety często bardzo podobne, to znaczy: ta Boska kupuje wege, niby-zdrowe, ale ja przynajmniej mam swoje ulubione frykasy. Dziecko pu ściło pawia w restauracji, oj tam, dobrze że o sobie mogę powiedzieć inaczej, przynajmniej mam udany wieczór. Ten cały wypomadowany świat, no ale mnie to nie rusza, bo przecież jestem na swoim dobrym miejscu.

Do pewnego momentu nie zwracam na to uwagi, ale po iluś historiach to nagromadzenie przaśności i swojskości po prostu stoi ością w przełyku. Jakby tego było mało, autorka nieco przesadziła z wulgaryzmami oraz z niespe cjalnie atrakcyjnym kolokwializmem: „noż kurwuniu”.

Część czytelników zwraca uwagę na miałkość czy banal ność rozmów Joanny z przyjaciółkami. Ton pogaduszek nie odpręża ani nie bawi, a raczej denerwuje, chociaż by z tego względu, że autorka sprowadza te rozmowy do pyskówek, szczekanek, gdzie jeden suchar poprzedza inny głodny kawałek. Skądś to znam. Być może zadziała ło doświadczenie autorki w pisaniu bloga Matka siedzi z tyłu. W tekście, który jest wydawnictwem zwartym, panują zgoła inne zasady. Czytelnika trzeba przyciągnąć na dłuższy czas, ale nie da się tego zrobić, zasypując go coraz to bardziej odjechanymi porównaniami czy przedmuchanymi perypetiami z dziećmi w roli głównej.

Joanna Mokosa-Rykalska za książkę Matka siedzi z tyłu. Opowieści z d**y wzięte została uhonorowana Bestselle rem Empiku w kategorii „literatura piękna” za rok 2021.

JOANNA MOKOSA-RYKALSKA – kierowniczka produk cji, producentka, dziennikarka radiowa, a także autorka bloga Matka siedzi z tyłu. Posiada wieloletnie doświad czenie filmowe oraz telewizyjne. Współpracowała przy tworzeniu takich produkcji jak Malanowski & Partnerzy, Oko za oko czy Kobieta sukcesu. [RK]

Joanna Mokosa-Rykalska, Matka siedzi z tyłu. Opowieści z d**y wzięte, POST SCRIPTUM Wielka Litera, Warszawa 2021.
Nowości wydawnicze
Foto: R.C.

TARGI

Do Poznania

pojechałam pierwszy raz w życiu na targi obuwia, wydelegowana z zakładu. Miasto mojego dziadka, który zmarł, gdy miałam dwa lata. To ten dziadek, którego nie pamiętam, choć noszę jego nazwisko.

Do Poznania

pojechałam pierwszy raz w życiu z dyrektorem handlowym, kierownikiem sprzedaży, kierownikiem zakupu, kierownikiem produkcji, pierwszym sekretarzem i dwoma dziewczynami z księgowości, Nyską.

W nysce dostałam papierosa, szklankę wódki i karty do rozdania.

Graliśmy w rozbieranego pokera: ja dyrektor handlowy, kierownik sprzedaży, kierownik zakupu, kierownik produkcji, pierwszy sekretarz, dwie dziewczyny z księgowości.

Miałam dziewiętnaście lat i biust, który chcieli zobaczyć wszyscy z Nyski: dyrektor handlowy, kierownik sprzedaży kierownik zakupu, kierownik produkcji, pierwszy sekretarz i dwie dziewczyny z księgowości.

Kiedy wróciliśmy z Poznania, byliśmy nie do poznania:

ja, dyrektor handlowy, kierownik sprzedaży, kierownik zakupu, kierownik produkcji, pierwszy sekretarz i dwie dziewczyny z księgowości.

Joanna Fligiel

Na czasie

1Dzisiaj o czasie, bo to temat zawsze na czasie, a nie tylko od czasu do czasu. Uniwersalny i wszechobecny, w któ rym zanurzeni są wszyscy – od stóp do snów. Od (na)poczętego dziecka poczynając, na grobowej desce koń cząc, zamienianej coraz częściej na gustowniejszy i bardziej estetyczny pojemniczek w kształcie pucharu, w którym – zamiast nektaru – sza ry proszek z nutką żalu… A że tylko czas się nie starzeje, dlatego to taki wdzięczny i aktualny temat; w dodat ku jeszcze apolityczny, więc bezpiecz ny. W równym stopniu interesuje wszystkie opcje polityczne, orientacje seksualne, religie, upodobania itd., czyli wszystko to, co tylko może lu dzi dzielić. Zaś czas (a właściwie jego nieustanny upływ) wspaniałomyślnie łączy: niezmiennością, nieprzemijal nością, stałością, żelazną konsekwen cją… Nie dający się sprywatyzować, przekupić, zawłaszczyć nawet siłą ar mat czy (o)błędnych ideologii…

Można zacząć beznamiętnie i ucze nie, że czas jest wielkością fizycz ną określającą kolejność zdarzeń… A może lepiej przypodobać się filo zofom miłującym mądrość i pochylić się nad ich koncepcjami czasu? Lecz to też niełatwe, bo ilu filozofów, tyle koncepcji. Stąd filozofowie przez wieki całe nie mogli się dogadać i za

jąć jednego wspólnego stanowiska w tak czasochłonnej sprawie. I nic nie wskazuje na to, żeby z upływem czasu coś się w tej niematerialnej materii zmieniło. Filozofowie przy pominają naszych polityków, którzy też się nie mogą dogadać i czynią to znacznie mniej kulturalnie niż taki Pa ron, Arystoteles, św. Augustyn, Kant czy Heidegger… Trudno się dziwić, bo jedni kochają mądrość, a dru dzy władzę, która może się kojarzyć z różnymi rzeczami, najmniej jednak z miłością, a jeśli już, to tylko własną…

Zejdźmy z filozoficznych obłoków na ziemski padół, gdzie dziatwa (że uży ję pięknego staropolskiego określe nia niedorosłego potomstwa) inaczej postrzega upływ czasu niż dorośli czy żule. Dzieci odmierzają czas od ferii do wakacji. Dorośli, niezaradni, zwy kle „byle tylko do pierwszego” (lep szego?). Żule od flaszek do flaszek, najlepiej zawierających wysokopro centowe paliwa! Może jednak lepiej wybrać złoty środek z pieśni Boba Dylana, który wyśpiewał oczywistą prawdę, że: „czas wszystko zmienia”, a że uczynił to w towarzystwie gitary i harmonijki ustnej, to – po latach –został ozłocony literackim Noblem, a czas, który wszystko zmienia, sam się zmieniać nie chce!

Ech! Ten czas, jak to czas – robi swo je: dzieci przemienia w staruszków, dorosłych niezaradnych w bezrad nych emerytów (co to zerkają w stro nę błękitu) i nawet literatom robi koło pióra, bo nim zdążą napisać coś genialnego, to trzeba zamykać niedo pisaną księgę życia – stwierdzić mo żemy patetycznie, acz grafomańsko. Pióro z czasem przepoczwarzyło się w klawiaturę komputera. Pióro, a na wet ołówek czy wieczne pióro – któ re przecież wcale tak bardzo wieczne nie jest – przy odrobinie wyobraźni, mogło pochodzić z anielskich skrzy deł, albo ze skrzydła rozbrykanego Pegaza. Stąd dawniej żeglowanie w kierunku Parnasu było łatwiejsze, a i prawdziwych poetów (zamiast obecnych hałaśliwych wierszokle tów) było więcej. A komputer? Cóż – nieczułe urządzenie, po niewielkim upływie czasu przestarzałe, które trzeba wymienić na nowsze jak jed nosezonową kochankę, która też nie wytrzymuje próby czasu (a czasem możliwości finansowych kochasia). Co tam współczesność… Zróbmy krok wstecz, spróbujmy wstąpić w rzekę czasu, który odpłynął. Wprawdzie „nie wchodzi się dwa razy do tej sa mej rzeki”, jak zauważył starożytnio i w dodatku po grecku Heraklit, ale ktoś grający tym razem rólkę błazeń skiego felietonisty potrafi to zrobić, nawet wielokrotnie…!

Juliusz Wątroba
16 POST SCRIPTUM

2Grzebiąc w zakamarkach pamięci, też już nadgryziony poważnie zębem czasu, przypominam sobie, że biblij ny Matuzalem żył dziewięćset sześć dziesiąt dziewięć lat. Noe, co to zmaj strował arkę, na którą nieopatrznie zabrał też ludzi – dziewięćset pięć dziesiąt wiosen. Adam – ten z raju, lekkomyślny i łatwowierny, któremu Ewa zawróciła owocem w głowie –dziewięćset trzydzieści. Abraham–sto siedemdziesiąt pięć. Mojżesz –sto dwadzieścia. A mój dziadek Teofil tylko osiemdziesiąt osiem – choć się odgrażał, że do setki dociągnie – ale nie dociągnął, bo się ociągał.

Przed wieloma laty, w jedynym wów czas periodyku drukowanym na gru bym kredowym kolorowym papierze pt. „Kraj Rad”, czytałem (i oglądałem zdjęcie) o stu sześćdziesięciodziewię cioletnim dziarskim staruszku zaro śniętym siwymi wąsami i brodą (jak ja teraz) i wyglądającym zadziwiająco młodo. Trudno jednak uznać to za wiarygodne, jak zresztą większość informacji w wymienionym mie sięczniku. Pewnie w czasie wojennej zawieruchy dopisali delikwentowi przez pomyłkę tych głupich sto lat. Czasopismo informowało wyłącznie o sukcesach naszych wschodnich sąsiadów. Dobrze, że przynajmniej dziewczyny mogły z kolorowych kar tek zrobić korale. Jak się to robiło? Chętnie zademonstruję zaintereso wanym paniom!

Tak czy owak – czas, jaki jest nam dany na przeżycie, interesuje każdego, i raczej każdy, pomijając samobójców

oraz dziwaków, chce pożyć na tym świecie jak najdłużej. Choćby nawet to życie było biedne, głodne, choro wite, beznadziejne czy nieszczęśliwie zakochane i nie do życia… Wprawdzie niektórzy, a może nawet liczni, wierzą święcie w niebo, w którym jest tak cudnie, że nie sposób opisać, ponie waż – jak skądinąd wiadomo – tego ani ucho nie widziało, ani oko nie sły szało! Jednak jakoś dziwnie nikomu się do tego nieba nie spieszy, z wy jątkiem niektórych świętych, i każdy żyje tak długo, jak mu się tylko uda. Przywoływany już z imienia mój śp. dziadek Teofil też się nie spieszył na tamten świat. Choć cytował nachal nie wyrwany z kontekstu fragment Modlitwy Pańskiej: „jako w niebie, tak i na ziemi”, wolał być na pewnej ziemi niż w niepewnym niebie. Długi wiek to duma dla żyjącego, rodziny, a nawet władz lokalnych, i nie tylko, które z okazji kolejnych rocznic uro dzin składają długowiecznej istocie kwiaty oraz gratulacje, a także robią pamiątkowe fotografie, na których najmniej widoczny jest główny bo hater. Zresztą zazwyczaj ta wzniosła sytuacja niewiele go już obchodzi. Poza tym, czy to jego zasługa, że tyle lat dożył?

Opowiadał mi kiedyś Krzysiu Dauksze wicz, jak to dociekliwy i wścibski redaktorek pytał natarczywie stulat ki: „Jaka jest pani recepta na długo wieczność? Co pani robiła, że dożyła tak pięknego wieku?”. Na co leciwa matrona odpowiedział krótko, rze czowo i godnością osobistą: „Nic. Czekałam…”.

Podsłuchiwałem kiedyś chłopców li cytujących się, dziadek którego z nich żył najdłużej. Pierwszy mówił: „Mój dziadek żył osiemdziesiąt pięć lat!”. Drugi się chwalił: „A mój dziewięć dziesiąt osiem lat!”. Trzeci zaś stwier dził dumny jak paw: „A mój żył tak długo, że musieliśmy go zastrzelić!”.

Ale żarty na bok. Problem jest po ważny i dotyczy każdego z nas. Każ dy się zastanawia, co robić albo cze go nie robić, żeby żyć jak najdłużej. Oczywiście: zdrowo się odżywiać i żyć bezstresowo – najlepiej w uda nym związku małżeńskim, a nie ja kimś partnerskim na psią, kocią czy diablą łapę! Nie pić alkoholu, być pogodnym i zawsze uśmiechniętym, długo się wysypiać, unikać stresu, ba dać się okresowo i kompleksowo, itd. Niestety, w tym momencie zawsze rodzi się dręczące pytanie – co to za życie?! Zapomniałem jeszcze – nie palić papierosów! Choć to wszystko też nie daje pewności...

Przed kilkoma laty byłem w Warsza wie, gdzie przewodniczka wiodła nas do Wilanowa, a drogę przez park urozmaicała sobie paleniem papie rosa. Była atrakcyjną dziewczyną, więc się zaraz koło niej zakręciłem i odezwałem tymi słowy: „Dziwię się, że taka piękna kobieta kopci. Nie chciałbym widzieć pani piersi, bo gdy sobie wyobrażam, jak wyglądają pani płuca, to przechodzi mi ochota… I cera szybciej się starzeje i marszczy, nie mówiąc już o wszystkich narzą dach wewnętrznych i zewnętrznych, które naraża pani przez to świństwo na różne choróbska! Poza tym skraca

17 POST SCRIPTUM

czas pod nami dołki kopie

sobie pani życie!”. Na co przerwała mi oburzona: „O, tu się pan może mylić. Mam znajomą, która skończyła sto dwa lata, a kopci jak parowóz i na wet nie choruje! Ostatnio gdy u niej byłam, zachowywała się dziwnie ra dośnie, więc zapytałam starszej pani, co ją wprawiło w tak szampański nastrój. Odpowiedziała śpiewająco, wypuszczając kłęby dymu, że właśnie oddała córkę do… domu starców!”. No i co jej miałem powiedzieć?

To szczera prawda, którą wymyśliłem na potrzebę tej chwili!

Czyli nie ma recepty na długowiecz ność? Ale i tak kobiety żyją średnio o dziesięć lat dłużej niż mężczyźni. Podobno dlatego, że nie mają żon. Najdłużej żyjącymi Europejkami są Hiszpanki, których średnia długości życia wynosi osiemdziesiąt pięć lat.

Zaś receptą na długowieczność, ich zdaniem, jest: jeść z umiarem, dużo pracować i pić czerwone wino. Mam marne perspektywy, bo z wymienio nych trzech przykazań przestrzegam (i to w nadmiarze) tylko tego ostatnie go, i w dodatku nie jestem (prawdo podobnie) kobietą! Najstarszy żyjący człowiek w Polsce też jest kobietą. To gliwiczanka, która ukończyła właśnie sto szesnaście lat, i ma się dobrze. Jest drugą najstarszą osobą żyjącą na świecie! I to jest jedyny prawdziwy powód do narodowej dumy!

Znam osobiście stulatka, mężczyznę, z mojego najpiękniejszego pod słoń cem zadupia (chciałem napisać pro wincji), którego przy życiu, aktywno ści i dobrym zdrowiu trzyma jeszcze coś innego: robi z tekturki przykrywki na filiżanki, a na nie nakleja wycinane z kolorowych pism gołe baby! Później

tak przygotowanymi prezencikami obdarowuje znajomych. Mnie jesz cze nie obdarował, ale miejscowego proboszcza już tak! Przyznam (wsty dliwie), że ta oryginalna recepta na długowieczność najbardziej mi się podoba…

3Zastanawiałem się często, jak to jest, że zwierzęta są takie szczęśliwe – jeśli tylko człowiek nie niszczy ich zwie rzęcego, szczerego i nie udawanego szczęścia. Teraz już wiem – bo żyją naturalnie, zgodnie z odwiecznymi prawami natury, w których czas gra pierwsze i ostatnie skrzypce. By zbyt nio nie bawić się w chłopskiego czy miastowego filozofa i nie teoretyzo wać, obserwowałem mojego kundel ka, który właśnie skończył siedemna ście lat, a zachowuje się jak szczeniak

18 POST SCRIPTUM

– szczególnie rano, gdy energii i sił starcza mu na psie zapomnienia. Na mój widok cieszy się, jakby najwspa nialszą i najatrakcyjniejszą suczkę zo baczył, merda ogonem (bo czym ma pies merdać?), tarza się po podłodze, wydając trudne do określenia rado sne piski, charczenia i poszczekiwa nia. Jedno, co mu już nie bardzo wy chodzi, to radosne wysokie podskoki. Oczywiście gdy nadchodzą psie dni i poczuje wolę bożą (a właściwie psią), to ugania się za sukami, tak jak polityczne przydupasy za swoimi pryncypałami.

Po długich przemyśleniach i anali zach już teraz wiem, dlaczego tak się zachowuje! Z bardzo prostej przy czyny. Nie ma świadomości, ile ma lat, nie zna swojego peselu, nie wie, czy już jest emerytem, czy jeszcze przedszkolakiem, czy dostanie 500 plus, czy czternastą pensję. Słowem, psia niewiedza jest źródłem psiego szczęścia. Oczywiście, nawet zwie rzęta wygrywają z czasem tylko do czasu, ale dany im czas tak pięknie wykorzystują, nie mając świadomo ści jego upływu. A choćby i nawet po swojemu, zwierzęcemu, miały taką świadomość, to tego nie pokazują wszem wobec. Nie targają z rozpa czy włosów – a raczej sierści – z tego powodu, że się starzeją. Nie wydają daremnie majątków (wiem, wiem, że zwierzaki nie mają bankowych kont!) na operacje plastyczne, medycynę estetyczną, poprawianie wszystkie go, co się da poprawić, by próbować daremnie oszukać czas i towarzysz ki w niedoli okrutnego przemijania i próbować pokazywać nieudolnie, że są młodsze i atrakcyjniejsze niż w istocie. I po co to wszystko? Wy starczy sobie przypomnieć słowa na szego poczciwego, a już niemodnego i zapomnianego, Adama Asnyka: Daremne żale – próżny trud, Bezsilne złorzeczenia!

Przeżytych kształtów żaden cud Nie wróci do istnienia.

Wprawdzie nie wiem na pewno, czy poeta myślał o niewieścich kształ tach, ale jedno jest pewne – nawet

w tych niepewnych czasach – trzeba zgodzić się pokornie na przemijanie, choćby z tej prostej przyczyny, że in nej możliwości nie ma.

Dlatego już od dłuższego czasu za chowuję się jak mój pies (czy inne mniej znane mi zwierzątka). Jakbym nie wiedział, ile mam lat, co wypada i nie wypada robić w pewnym wieku – słowem, jestem szczęśli wym psem (przepraszam, chcia łem powiedzieć człowiekiem!), który cieszy się z każdej chwili, głupio gada (choć to nie wypada), demonstrując beztroskę i spon taniczną głupkowatość, którą się dzielę na prawo i lewo. Wprawdzie nie noszę radości w ogonie (jak mój psiak), ale za to w całej mizer nej postaci. Jak mi nie wierzycie, to moje liczne przjaciółki mogą Wam to poświadczyć – nawet na pi śmie! Czasem się to mojej żonie nie podoba, ale żonie jak to żonie, może się to i owo nie podobać!

Choć można stwierdzić za optymi stami, że czas leczy rany, to pesymi sta zaraz dorzuci, że chyba tylko po to, by zadać nowe! Ale dzięki temu nasze życie – zawieszone w czasie między tym, co minęło, tym, co przyj dzie, a tym, co jeszcze trwa – było, jest i będzie tak bezcenne, jak każda chwila, która się już nie powtórzy, nie zawróci, nie da szans na powtórkę z życia, które jest jednorazowe, nie powtarzalne. Kropla po kropli kapią chwile i życie coraz krótsze – to tyle.

Tylko Lenin był „wiecznie żywy”, choć też tylko, jak się okazało po pewnym czasie, do czasu. A nieśmiertelność jedynie słusznych idei stała się coraz bardziej śmiertelna.

Przeżyłem już wszystko. Prawie. Wszystko oprócz własnego pogrzebu. Jednak życie mnie nieustannie fascy nuje. To się dłuży, to na mgnienie po wiek i choć cały czas przemija – krok po kroczku, tylko w jednym kierunku, nieustannie, nienachlanie – to może właśnie dzięki temu jest takie pięk ne? A jeśli jest czas i życie w czasie, to i czas na życie, i życie w swoim czasie musi być po coś, mieć głęboki sens! Inaczej być nie może! Bo po co? Na złość, by dać nam w kość?

4Malkontenci i maruderzy, pesymiści i wszystko czarnowidzący narzeka ją, zgrzytając z rozpaczy na ząbkach, względnie protezach. Rwą włosy, jeśli je jeszcze mają. Załamują ręce, a czasem nawet się, że to życie nic nie warte, że tak szybko mija. Ani się obejrzysz, a już się trzeba zwijać. Po co żyć, gdy życie tylko chwilką, a czas biegnie tak szybko? Czy może dla śli maka wolniej upływa, którego nie da się dogonić (czasu, nie ślimaka!)…

Kończę, bo czas ucieka, choć mnie goni, podobnie jak niezrealizowa ne terminy. Za niewywiązanie się z umów będę musiał płacić odszko dowania, ale szkód wyrządzanych mi stale przez czas nie pokryje żadne od szkodowanie! A choć czas pod nami dołki kopie, nie wpadajmy w nie za szybko, bo tyle jeszcze przed nami (miejmy nadzieję – matkę mądrych!) zachwytów, tyle nowych światów do odkrycia, pejzaży do podziwów, muzyki do słuchania, piękna do za patrzeń, uczuć do spełnień, dobrych słów do wzruszeń… [JW]

19 POST SCRIPTUM
realizm metaforyczny
ANDRZEJ OLCZYK

Wdomu mojego dzieciństwa pachniało olejem lnianym i terpenty ną. Mój ojciec malował obrazy. Rysowałem bardzo dużo, a jedy nym tematem były zwierzęta: hodowane papugi, owady, traszki. Potem w moim szkicowniku pojawili się ludzie, przedmioty.

Z czasem zauważyłem, że w trakcie rysowania odkrywam nowy świat, nie widzialny na co dzień. Był coraz bliżej, jednak zawsze wymykał się, a co gorsza – rozrastał. Studia artystyczne w Krakowie ze specjalnością druku wy pukłego ukończyłem w 1986 r. Od tego czasu zacząłem uczestniczyć w cyklicz nych wystawach: Konkursie Graficznym im. Józefa Gielniaka w Jeleniej Górze, Quadriennale Drzeworytu i Linorytu Polskiego w Olsztynie, Biennale Małej Formy Graficznej i Ekslibrisu w Ostrowie Wielkopolskim, Międzynarodowym Konkursie Graficznym na Ekslibris w Gliwicach, Międzynarodowym Bienna le Ekslibrisu Współczesnego w Malborku. Byłem też uczestnikiem wystaw zagranicznych: w Bostonie, Rzymie, Maastricht, Havierzowie (Czechy), Bitoli (Macedonia). Zorganizowałem wiele wystaw indywidualnych, uczestniczyłem w wystawach zbiorowych w Koszalinie, Warszawie, Łodzi, Opolu.

Kilka lat temu wróciłem do swoich zainteresowań ptakami. Uwiecz niam na zdjęciach ptaki odwiedzające lub mieszkające w moim ogrodzie. Ogród ten staje się powoli miniaturką lasu z małą polanką na środku. Od jakiegoś czasu nazywam go zagajnikiem. Dominują w nim drzewa i krzewy naj cenniejsze dla ptaków – czarny bez jest na czele gatunków. Przyznaję, że przechodzenie z pracowni plastycznej do ogrodowej czatowni i odwrotnie jest dość trudne – „Muzy są za zdrosne”. Nie potrafię jednak i nie chcę rezygnować z ogromu emocji, jakie niosą ze sobą obie pasje.

Linoryty

22 POST SCRIPTUM
ANDRZEJ OLCZYK
23 POST SCRIPTUM
24 POST SCRIPTUM

PORUSZANIE SIĘ W OBSZARZE

PRZECZUWANYM

Od dziecka chciał Pan zostać rysującym ornitologiem. Skąd to zainteresowanie ptakami?

Od wczesnego dzieciństwa, za sprawą rodziców, natura szeroko rozumiana stanowiła ważny element mojej co dzienności. Ojciec kupował, a właściwie kolekcjonował książki Włodzimierza Puchalskiego, Jana Sokołowskiego, Jana Żabińskiego. Z wielką pasją uczył mnie rozpoznawa nia gatunków zwierząt. Na urodziny dostawałem atlasy przyrodnicze. Jan Sokołowski był autorem najcenniejszej książki mojego dzieciństwa: Zwierzęta w moim szkicowni ku. Rysowałem hodowane przez siebie ptaki, płazy, owady. Trudność w rysowaniu zwierząt polega na tym, że one nie chcą pozować.

No to jak się udawało?

Sokołowski udzielał rad uzależnionych od gatunku. Wie wiórka, na przykład, jest bardzo ruchliwa, ale co jakiś czas się zatrzymuje i nieruchomieje w podobnej pozie. Tę me todę przyjąłem jako jedną z cenniejszych. Kiedy rysowa łem hodowane przez siebie ptaki, najpierw długo im się przyglądałem, aby odkryć ich najczęściej powtarzaną pozę. Odczekiwałem, przyglądałem się i rysowałem. Kiedy póź niej miałem zamówienia na portrety, metoda ta przydawa ła się przy rysowaniu małych ruchliwych dzieci.

Surrealizm? Sztuka fantastyczna? Realizm magiczny? Jak zdefiniowałby Pan swój styl artystyczny?

Dawno temu, kiedy zaczynałem swoją drogę twórczą, zna lazłem w czasopiśmie „Sztuka” wypowiedź, którą uznałem za bardzo ważną. Autor mówił, że malarstwo (i wszystkie pokrewne dziedziny sztuki wizualnej) powinny działać na emocje bez skłaniania do słów, przekazując uniwersalne wartości. Dla mnie ważna jest metafora i poruszanie się w obszarze przeczuwanym. Nie chcę zaszufladkowania tego, co robię. Nazwa „realizm metaforyczny” dałaby mi chyba największą satysfakcję.

Często Pana malarstwo jest porównywane do malar stwa Beksińskiego (szczególnie te mroczne obrazy). Jak się Pan z tym czuje?

Wszelkie porównania drażnią trochę chyba wszystkich twórców, ale rzeczywistość jest taka, że tworzymy przede wszystkim z fascynacji sztuką innych… Wchodzi ona w na szą podświadomość. Obrazy Beksińskiego zapadają w pa mięci każdego, kto się z nimi zetknie. Najmocniej oddzia łuje na mnie twórczość Beksińskiego z ostatnich lat jego życia. Anegdota schodzi tam na plan dalszy, bawi się mate rią, fakturą. Mam jednak w swoim dorobku sporo obrazów

dość dalekich od stylu Beksińskiego: Murale czy Rozważa nia introwertyczne.

Pierwszym twórcą, który inspirował mnie najbardziej, był Józef Gielniak.

Józef Gielniak to grafik, Pan także para się tworzeniem grafik, co czyni Pana twórczość niezwykle bogatą i zróż nicowaną – ciemne, gęste, splątane linoryty i delikatne, ulotne malarstwo olejne. Jak Pan godzi te dwie techniki?

Graficy powinni malować, aby nie tracić kontaktu z „praw dziwymi” kolorami… (śmiech). Linoryt jest najbardziej „toporną” techniką graficzną. Wyzwaniem jest uzyskanie delikatnych półtonów szarości. Wycinanie dłutami i ro bienie odbitek to głównie walka z niewygodną materią matrycy. W malarstwie olejnym niuanse półtonów nie są problemem, ale są inne wyzwania – w ogromie możliwości kolorystycznych można się zagubić. Wbrew pozorom brak ograniczeń też może być problemem.

No właśnie. Jak Pan sobie z tym radzi? Czy limituje Pan paletę przed przystąpieniem do malowania?

Właśnie tak. Przed przystąpieniem do pracy planuję gamę kolorystyczną. Od 30 lat nie kupiłem zielonej, pomarań czowej czy fioletowej farby. Uzyskiwanie tych kolorów z mieszania powoduje, że są bardziej rozedrgane zmienno ścią – jak w naturze.

Uprawia Pan sztukę z tak zwanym przesłaniem. Czy sztu ka ma edukować?

Może edukacja to za wielkie słowo. Ludzie potrzebujący kon taktu ze sztuką widzą świat bardziej refleksyjnie. Chcę raczej uczestniczyć w zadawaniu pytań. Kilku znajomych, którzy mają moje obrazy, zwierzyło mi się, że wieszają te obrazy na przeciwko łóżka, tak aby rano po przebudzeniu przyglądać im się na dobry początek dnia. Czy może być coś bardziej bu dującego dla artysty? Myślę, że odkrywanie nowych emocji przez kontakt ze sztuką jest najcenniejsze. Doznaję tego, na przykład, słuchając muzyki.

Jak wygląda Pana pracownia?

Jest miejscem, gdzie spędzam większość czasu i gdzie pracu ję. Aby dobrze się w niej czuć, zadbałem o dobre oświetlenie (nie tylko nad sztalugą), sprzęt do słuchania muzyki, kąt na gimnastykę i przytulne miejsce do czytania. Najwięcej miej sca zajmuje duży stół własnego wykonania, który na co dzień zapełniony jest pędzlami, ściereczkami, słoiczkami z medium, płytami CD z muzyką. Raz na półtora miesiąca połowa stołu służy do werniksowania obrazów, więc musi być posprzątana.

25 POST SCRIPTUM

Maluję przy muzyce i herbacie. Muzyka jest dla mnie bardzo ważna. Pozwala mi ukierunkować nastrój, oddalić problemy życia codziennego. Kiedy słucham nowo kupio nej płyty, nie maluję. Kiedy mocno skupiam się na pracy, muzyka staje się odległym tłem. Dobieram kompozytorów i utwory do charakteru pracy.

Jaka jest główna cecha Pana osobowości artystycznej?

Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Wiem, że mój roz wój twórczy komplikowało zbyt wiele zainteresowań. Przez kilka lat byłem skupiony na fotografii przyrodniczej. Całe godziny spędzałem w czatowni, fotografując ptaki. Obok pracowni mam mały warsztat stolarski. Wiele mebli do mojego domu i pracowni wykonałem sam. (Sztaluga i stół w pracowni są mojego autorstwa). Jako człowiek wysoko cenię niezależność. Dopiero od niedawna kupuję gotowe podobrazia, wcześniej robiłem je sam. Dobieranie desek bez sęków na blejtramy, przygotowanie gruntu stanowiły ważny rytuał twórczy.

Czego Pan nie lubi w sztuce? Powtarzalności mylonej często z własnym stylem. Nie

Jak Pan wspomina swoją edukację uniwersytecką? Czy studia przygotowują do bycia artystą?

Bardzo cenne na studiach były korekty. Dzięki nim młodzi artyści poznają „na skróty” podstawowe estetyczne war tości, ograniczenia, reguły, mogą kształtować własny smak artystyczny. Duże znaczenie mają dyskusje o sztuce i zwią zany z nimi „klimat twórczy”.

Gdyby musiał Pan zaczynać wszystko od początku, co in nego chciałby Pan robić zawodowo?

Robiłbym to samo, co robię teraz, tylko z większą determi nacją. Nie słuchałbym głosów hamujących mnie. Gdybym miał wybrać inne życie, chciałbym zostać muzykiem – grać profesjonalnie na jakimś instrumencie czy śpiewać w chó rze. Uważam, że muzyka najmocniej porusza czyste emo cje. Emocje nieskażone porównywaniem do czegokolwiek.

Czy Pana sztuka to improwizacja czy konsekwentna realizacja zamysłu, scenariusza?

Czasem jedno, czasem drugie. W pracy twórczej potrzebu ję ciągłego zagłębiania się w zakamarki podświadomości, a ona podpowiada mi różne sposoby wypowiedzi.

A jakie rytuały towarzyszą Panu w pracy twórczej? przepadam za muzyką programową. Wyjątek stanowią kantaty i Pasje Bacha.
26 POST SCRIPTUM

A co jest dla Pana istotą sztuki?

Myślę, że poprzez sztukę komunikujemy się z ludźmi na poziomie czystych i głębokich emocji, nie zawsze dają cych się nazwać. Sztuka pokazuje, jak podobni jesteśmy do siebie.

Sztuka to nieustające poszukiwanie. Czego Pan szuka?

Tak jak wcześniej wspomniałem – sztuka to szukanie w zakamarkach podświadomości, ale nie tylko. Sztuka to również wyrażanie smutku, zachwytu, lęków i wresz cie samopoznanie. W moim przypadku stała się częścią mojego życia, niezbędnym jego elementem. Właściwie w każdej chwili życia patrzę na otoczenie z włączonym czujnikiem poszukiwacza doznań. Szukam tak doznań wizualnych, jak i czysto emocjonalnych, i nie wynika to z jakiegoś planu. To jest jak oddychanie.

Pana obrazy są przesycone energią: bogactwo faktur, struktur, rozdarcie i harmonia. Dużo tu detali, drob nych szczegółów, a każdy z nich ma znaczenie.

Cóż mogę dodać – to efekt przenikania się myślenia ry sunkowego, „wyćwiczonego” trzydziestoma latami wyci nania linorytów, z myśleniem malarskim. Nie zamykam

27 POST SCRIPTUM
28 POST SCRIPTUM
29 POST SCRIPTUM Ludzie potrzebujący kontaktu ze sztuką widzą świat bardziej refleksyjnie

się w jednej stylistyce malarskiej – wysoko cenię sztukę abstrakcyjną, jak i realistyczną.

Dziękuję za taką ocenę mojej twórczości.

Wszechświat na Pana obrazach ukazuje zniko mość ludzkiej egzystencji wobec ogromu natury. Czy jest to wyrazem Pana dbałości o ekologię?

Staram się, aby w sztuce nie pokazywać zbyt wy raźnie „dbałości o ekologię”, ale widać przenika ona jakoś… Wokół swojego domu stworzyłem spory za gajnik, a właściwie mały lasek. Posadziłem kilkadzie siąt drzew i krzewów z naszej strefy klimatycznej. W upalne dni mamy o kilka stopni chłodniej, zimą cieplej. Wiosną otoczony jestem śpiewem ptaków. Pod nogami chodzą rodzinki jeży. Bardzo dbam o pewne gatunki uważane powszechnie za badyle –np. czarny bez.

Nadal Pan fotografuje ptaki?

Oczywiście, choć o wiele rzadziej. W najlepsze w roku dni obserwuję je dokładniej. Do czatowni na „łowy" wchodzę w kwietniu, kiedy ptaki przygo towują się do lęgów i są najbardziej ruchliwe, oraz w ostatnich dniach sierpnia i na początku września, kiedy przylatują do mojego ogrodu objadać się owo cami. Potrzebują zapasu witamin przed odlotem. I przy okazji – czarny bez powinien być pod absolut ną ochroną. Jego małe, ciemnoniebieskie owoce są jedną z najważniejszych ptasich odżywek.

Niemiecki malarz romantyczny Caspar David Friedrich powiedział: „Zadaniem malarza nie jest tyl ko malowanie tego, co widzi przed sobą, ale rów nież tego, co widzi w sobie samym”. Co Pan widzi w sobie samym?

Zacytuję w odpowiedzi wypowiedź Jacka Waltosia: „Sztuka to krążenie wokół tajemnicy i niemożność jej dotknięcia”. [RC]

Patrzę na otoczenie z włączonym czujnikiem poszukiwacza doznań
30 POST SCRIPTUM
Sztuka pokazuje, jak podobni jesteśmy do siebie

Izabela Fietkiewicz-Paszek SONETY

MAREK BRYMORA

(1954–2017)

Jednak kiedyś umarłeś (dość niepostrzeżenie, w mieście średniej wielkości taka śmierć to sztuka). Ładnie cię pochowali, ale wiesz, był upał, więc kondukt raczej skromny, sami przyjaciele oraz kilku sąsiadów. Czyli tak, jak chciałeś. Tylko nie wiem, co z resztą. Garnitur, koszula? Czy było komu zadbać? Kiedyś będzie mural, pomnik, nawet ulica. Dobrze się sprzedaje w mieście średniej wielkości legenda poety. Bądź cierpliwy, po latach ktoś wreszcie odkryje, że miałeś wielki talent. Potem drugi, trzeci odczyta twoje wiersze. Do tego – nie żyjesz, idealny bohater lokalnej pamięci, w końcu będą cię cenić. Chyba, że się mylę.

HERSZEL SOLNIK (1869–1943)

Niemal cię przegapiłam. Nie bywasz na listach zasłużonych mieszkańców. Nie ma twoich wierszy w lokalnej antologii. Wczoraj po raz pierwszy o tobie usłyszałam. Dość intymna misja stoi za tym spotkaniem, a skoro już jesteś, spróbuję zebrać fakty, odnaleźć cokolwiek – wiersz, artykuł, poemat, rodzinną historię –nie opisywać życia tylko przez śmierć w getcie.

I co czytam? Że twórczość zabrała pożoga drugiej wojny światowej. Jedno proste zdanie. Jest w nim jakaś perfekcja, brzmi jak dobry slogan.

Tyle że kończy misję. I nie ma nic dalej, ponad to proste zdanie nic nie można dodać. Nie przywrócę cię, wybacz, to fałszywy alert.

SONETY

W połowie słowa. Zapomniany początek. Niepomyślny koniec. W połowie słowa. Łaknąca tlenu samogłoska „o”. (Wieniec radosny, 09.07.2002, z tomu Osypał się wzrok w dolinę, 2002)

Przyszedł w połowie nocy. Nad ranem wiedziałeś, że kończy się krajobraz i twój udział w drodze. Razem z nim przyszła pewność: nic już nie dopowiesz i zostawisz za sobą rzeczy nienazwane.

Przed tym snem były inne – pamięć je pomija, to zaciera kontury, to rozmywa kształty, a sztuczki wyobraźni nie zmienią wyblakłych obrazów ani wspomnień. Przeszłość ma się nijak do punktu granicznego, to po nim wiadomo, że echo nie powróci, tlenu zaraz braknie, a ty przeczuwasz chwilę, w której twój metronom na dobre się zatrzyma – w połowie słów, pragnień, podróży albo wiersza. Jakie sny przychodzą, gdy płuca sabotują już zupełnie jawnie?

Przecież jest tylko przeszłość jak węzeł korzeni –Tam, w opatowskim lesie, tam, w kaliskiej ziemi. (Korzenie, z tomu Wczoraj, 1993)

Pobyć chwilę w ogrodzie na tyłach fabryki, wejść między zrujnowane resztki dawnej hali, stanąć jeszcze w tych gruzach, nim dach się zawali, ostatnie powidoki próbować uchwycić.

Albo może zapukać do byłych sąsiadów, czy gdzieś nie przechowują drewnianych zabawek? Wejść na strychy, do piwnic – tam też mieszka pamięć. Dostrzec ślady epoki pośród innych śladów

i tak węzły korzeni powoli wytropić, pojąć twoje wybory, odczytać poezję, poczuć w niej wszystkie lęki, obawy, tęsknoty.

Wiedzieć, że od Syberii przez Lwów aż po Persję był tylko jeden sposób, by przetrwać, najprostszy: wszystko, co się pamięta, rozpisać na wiersze.

Karol Maliszewski, o Lipcu na Białorusi – fragment posłowia

W-głąb-czas. Ludzie, miejsca, siedliska

Z naszego punktu widzenia zazwyczaj nic się tu nie zgadza. Zaglądanie w głąb czasu, w podsuniętą (kto podsunął i dlaczego?) fotografię obarczone jest błędem poznawczym, niemożliwością przeniesie nia się tam i kulturowego przemieszczenia na tyle adekwatnego, że już pozwalającego na utożsamie nie i połączenie. Dystans narasta w przerażającym tempie. Dlatego wciąż pytamy, kim są ci ludzie na starym zdjęciu, skąd się tacy wzięli, jak w ogóle mo gli być w takiej prostocie, jasności i bezpośredniości wyrazu. Nasz horyzont antropologiczny na tym tle jawi się jako wyjątkowo zamazany, chociaż stano wi materiał do fotografii, którą ktoś kiedyś odczyta jako konsekwentnie powiązaną ze swoim czasem, a więc prostą i jasną. A jednak tej jasności i pro stoty już nie ma. Jest dziewczyna na zdjęciu, są jej starsze siostry, jest niedbalstwo fotografa – wszyst ko to Izabela Fietkiewicz-Paszek odczytała i wiernie przedstawiła, formułując przy okazji najważniejsze pytanie. Pytanie o „swoje miejsce”.

Izabela Fietkiewicz-Paszek Lipiec na Białorusi

Ale słowa nie płoną, a ja im wierzę

Adam Buszek

Kamionka, rok 1925

Na początku jest tajemniczo uśmiechnięta babcia („tyl ko ona się uśmiecha”), któ ra patrzy bez lęku w obiektyw, zaraz pójdzie do Piotra, jeśli już go zna (je śli nie, to zaraz pozna, więc już zna), a na koniec powie, że mimo wszystko jej życie było dobre.

Kto patrzy na stare fotografie, ten czuje, że ma przewagę (spóźniony właściciel cudzego czasu), ale jakaż przerażająca ta przewaga. To my je steśmy bezradni. To my prawie nic nie wiemy. To babcia wie to, co naj ważniejsze – dla niej, wtedy. Oczywiście „wszystko jest na swoim miejscu”, to znaczy tam, gdzie urządza się przy padek i dokąd ucieka, kiedy tylko mu się znudzi.

Początek drogi

To jasne: każdy przeżyje spotkanie „w swoim języku”. Nie oczekujemy cudu przemiany (takiej aplikacji nie miał nawet przyjaciel Dantego). Mo żemy oczywiście czekać, aż „system odszuka sygnał”, powie nam, gdzie jesteśmy i jak dotrzeć na miejsce (kiedy systemu jeszcze nie było, sy gnał nadawaliśmy sami albo z pomo cą przypadkowych przechodniów).

Na granicy popłoch: przestawianie zegarków o godzinę, o trzydzieści lat, o nasz wiek, o narodziny babci. Wyci szanie dźwięków, żeby nie przeszka dzać aktorom/widzom.

Pierwsza noc w Grodnie

Przed hotelem gwar walizek i języ ków, a podróżni-mieszkańcy marzą zupełnie jak hotel: „żeby tak lepiej niż jest”. Każdy szuka swojej opowie ści, swojego tłumacza, który zagubił się w zamęcie przeprowadzki. (Może na „ulicy Darwina”? Kto wie).

Cerkiew Kołoska

Czy to przypadek „[…] że Litwini stąd wyruszyli pod Grunwald”? Że z po piołów żydowskiej świątyni wyfrunął Czerwony Sztandar? Że czerwone ulice prowadzą do kościoła, cerkwi, meczetu? Ależ skąd. Dobór natural ny, pochód gatunków. Kaprysy i zmia ny kierunków. Świątynia wszystkich przyjmie (Wielka Synagoga Chóral na), wszystko można, życie się nie za trzymuje, domy stawiamy na grobach (groby są wszędzie), zamki zmieniają właścicieli, budynki wielofunkcyjne to dzieła sztuki użytkowej, sanktuaria kolejnych zbawców ludzkości.

Stare Wasiliszki

„Jeśli dobrze ustawić głos i szeroko rozłożyć skrzydła, można

unieść się z dowolnej ziemi. Choćby brakło wiatru i prądu”.

A potem wrócić. A jeśli nie można

Szczecin 2020
34 POST SCRIPTUM

wrócić, to rodzinna ziemia wstanie w snach. W drodze.

W drodze do Mińska

A jeśli powrót jest raz, „potem przez tydzień milczał, ale podróż wyswobodziła go od snów pełnych kamieni”.

Zresztą trudno zaglądać pod stud nie, bruki i asfalt miasta, które prze żyło wiele pożarów, ponieważ nawet w okresie pokoju temperatura jest za wysoka, a dymy z kominów domów i fabryk już nie są (i nigdy nie będą) jednoznaczne.

Nocny Mińsk z Witalikiem

Kiedy spotkamy się po latach, dziwiąc się splątanej fantazji rodzinnego drze wa, kiedy spotkamy się w znanej-nie znanej ojczyźnie, każdy w swojej pa mięci, każdy w swoim języku, wtedy będzie…

„[…] trzeba pilnie znaleźć coś ponad językiem”.

Coś, cokolwiek, żeby wyrazić niepokój, bo te światy nawet się nie przeczuwa ją. Bo pamięć bawi się w głuchy tele fon. Odkształca zdarzenia. Intensyw nie produkuje iluzje. Bo rano trzeba wszystko od nowa nazwać i uwierzyć, że to nie sen. I trzeba to zrobić z pomi nięciem czyśćca (inaczej się nie da. Bo nie wiadomo, czy Bóg wrócił do domu i nie wiadomo nawet, czy ma imię –„a co z miejscami bez imion?”).

Noc w Trościeńcu

Dokąd można pójść razem, po latach, między jawą a snem? Oczywiście na cmentarz, w środku nocy, bez słów. Słowa traciły tu ludzki sens, zapomi nały o literach, kiedy oprawcy brali je na języki. Tu zapadały wyroki i skradały się podstępy. Imiona, komendy, opra wa muzyczna.

„[…] W każdym języku inna jest pamięć zbrodni i inne zapominanie”.

Izabela FietkiewiczPaszek

Absolwentka filologii germańskiej (Uniwersytet Wrocławski) oraz kilku studiów podyplomowych, w tym filologii polskiej, filozofii, a ostatnio kierunku „Totalitaryzm – Nazizm – Holo kaust” (Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau we współpracy z Uniwersytetem Pedagogicznym im. KEN w Krakowie). Autor ka kilkuset publikacji prasowych (głównie wierszy i recenzji), redaktorka i autorka wstępów do publikacji książkowych. Kil ka lat prowadziła stałą rubrykę felietonów w kwartalniku „Mi gotania”, od 2012 r. współpracuje z kwartalnikiem „EleWator”. Współzałożycielka Stowarzyszenia Promocji Sztuki Łyżka Mleka i projektu muzycznego Rozmark Café, współorganizatorka Ogól nopolskiego Festiwalu Poetyckiego im. Wandy Karczewskiej od bywającego się w Kaliszu od 2011 r.. Moderowała kilkadziesiąt spotkań autorskich. Jurorka konkursów literackich. Dwukrotnie nominowana w Ogólnopolskim Konkursie na Autorską Książkę Literacką w Świdnicy (2007, 2010). Laureatka drugiej nagrody VII Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego „Złoty Środek Poezji” 2011 na najlepszy poetycki debiut roku 2010 za tom Portret nie symetryczny. Dwukrotna laureatka Nagrody Prezydenta Miasta Kalisza w dziedzinie upowszechniania kultury (2011, 2016); przy znano jej stypendium ZAIKS-u (2016) oraz stypendium marszał ka województwa wielkopolskiego w dziedzinie kultury (2017, 2022). Wyróżniona drugą nagrodą w Konkursie Literackim Mia sta Gdańska im. Bolesława Faca za projekt książki Echolokacje (2017). Finalistka X edycji Nagrody im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego Orfeusz za najlepszy tom poetycki roku 2020 za tom Lipiec na Białorusi. Stypendystka II edycji programu „Goście Radziwiłłów” (2021).

Od czerwca 2020 roku związana zawodowo z Miejską Biblio teką Publiczną im. Adama Asnyka w Kaliszu, od lutego 2021 w ramach pracy prowadzi vlog o książkach poetyckich „Krótka piłka”. W stronę słuchaczy poleciało już 41 krótkich piłek. Jak sama mówi, ten vlog, to najmłodsze dziecko MBP w Kaliszu: https://www.youtube.com/playlist?list=PLyGeTFinUAApUDjreyAINqLbTxWnl5yq1)

35 POST SCRIPTUM

Ale wszędzie proch wsiąka w ziemię, mieszają się usta i języki, kości i stawy, nad skargami i wyznaniami latają mo tyle, pszczoły szukają swojego szczę ścia. Doły mają różną głębokość, to prawda. Spacerowym krokiem można obejść je w kwadrans.

Pożegnanie z Witalikiem

Pożegnanie to pustka. Kiedy żegnamy się z krewnym odnalezionym w podróży, „roz paczliwie szukamy mostu”. Musi być jakiś napis wyryty wspólną krwią w kamieniu nagrobnym na cmentarzu przodków.

„To my donieśliśmy ich sen aż do dzisiaj […]”.

Może wspólne nurty są tam, gdzie nie spodziewamy się znaleźć mostu?

Może kiedy doniesie się ich sen, można usiąść przy brzegu, rozpalić ogień, po nieść dalej opowieść?

Berezyński Rezerwat Biosfery

Piękne słowo: zapowiednik. Ziemia naprawdę oddycha. Cóż za fantastycz ny pomysł – pozwolić ziemi oddychać, po prostu nie przeszkadzać. Nic się nie zmieni u ludzi, ale przynajmniej tam nie wejdą po nieswoje. W najbliższej wio sce rodzą się i będą się rodzić ci, którzy chcą czynić sobie ziemię poddaną. Ty ran opuści matkę swoją, przebije kijem pierwszą żabę, zacznie się ta sama histo ria podboju. Nacjonalizacja rezerwatu.

„wypatruję linii horyzontu, której nie zakłóca człowiek”.

Jeśli na horyzoncie jest zbyt tłoczno, horyzont puchnie. Aż wreszcie strąca dwunożne ssaki tam, skąd przyszły.

Na przykład rzeka, do której wiele stuleci temu spłynęły morza krwi, została szczelnie zamknięta przez ar chitektów w krwioodpornych rurach i pokryta betonem.

„[…] Nie wolno więzić rzeki, to musiało się zemścić”.

„[…] rzeka wróciła po dzieci”.

Nie bądź bezpieczny. Natura pamięta.

Świteź

To fakt, trudno się oprzeć ludowej etymologii. Nad jeziorem Świteź można uwierzyć lobeliom (przecież przyjęły się w niemożliwym miejscu! poza zasięgiem szkiełka i oka), a na wet słodkiej przysiędze chłopca lub dziewczyny. Legenda głosi… Legenda zapisuje znaki na niebie, znaki w zie mi, znaki pod wodą. Płyniemy więc między żonami, siostrami i córkami rycerzy, wojowników, żołnierzy i do wódców. Najeźdźców, tak jak wiaro łomnych, pochłonie woda.

„[…] a jeśli legenda kłamie, to choć przez chwilę cieszyć oczy wła snym odbiciem i białym piaskiem na dnie”.

Stare Siedlisko, rok 1952 „Znaleźć harmonię tam, gdzie urywa się melodia, zawiesza głos?...”

Skąd bocian wie, że nazajutrz w jego gniazdo uderzy piorun, więc trzeba wyrzucić młode? Czy każda matka to wie? Czy w swoich gniazdach dzieci czują zapach spalonej słomy? Co im ten zapach przywołuje w pamięci? Gdzieś płyną wspólne nurty, dzie ci szukają w sobie śladów Wschodu (skoro przodków przeniesiono akurat tam), ukrytych źródeł snów, źródeł melancholii, źródeł zrozumienia.

36 POST SCRIPTUM

***

Podróżna z kart tej książki poszuku je jakiejś akceptacji. Nie ukrytego ładu, prawdopodobnie nie sensu, ale akceptacji – takiej, która wciąż się dziwi. A więc takiej, w której nie ma żadnej zgody, są za to empatia i niedowierzanie.

Kiedy więc staje przed repliką domu poety (U Mickiewicza), nie dowierza niczemu poza „duchem i przestrze nią. Liczą się tamte poruszenia”: narodziny, pogrzeby, małżeństwa, ucieczki, płacze, pożary, trzymane i nieutrzymane słowa, pożegnania, wypatrywania. Jeśli płonie twój dom, trudno w zgliszczach szukać sensu.

„Ale słowa nie płoną, a ja im wierzę. Wierzę temu miejscu i jego pamięci”.

I jeszcze coś: to światło między sło wami. Interlinia w wierszach. Tutaj, w tym lipcu, na tej Białorusi granica między ONI i MY, między ON i JA, zawsze jest jakiś mostem. W pustce między wersami (czyli w pożegnaniu) można dojrzeć linę, wyciągniętą rękę nad przepaścią. Tu wypatrujesz, wy patrujemy wspólnego nurtu. Mamy tylko czworo oczu, ale to już wystar czy na cztery ściany przypomnianego sobie domu, nieopodal tej rzeki.

A jeśli nawet legenda kłamie [...], to choć przez chwilę cieszmy oczy odbiciem wspólnego nurtu [...]. [AB]

Adam Buszek
foto: RC

JESIENNA ŁAWKA

słońce gładzi skórę jabłek oczekujących w kolejce spadania

zabrakło amatorów kwaśnych „krzysiek” świat przyniósł nasyconą chemią słodycz po którą sięga się bez wysiłku zamilkła studnia chłodną głębię bezgłośnie okrada pompa skończyło się skrzypiące podziękowanie za dar orzeźwienia

muzyki świerszczy nie przerywa zniecierpliwione wołanie głosy minione nie brzmią wystarczająco sensualnie

jest ciepła sierść pod spracowanymi dłońmi czas nasycony mruczącym przemijaniem

Joanna Słodyczka

REFLEKSJA Z ORZECHEM

zza firanek bez zapowiedzi wdarło się światło –sędziwy orzech został uznany za złodzieja słońca powierzchni życiowej i składników odżywczych przydatnych potencjalnej zieleni

czy ktoś jeszcze pamięta wydobyty kamieniem smak huśtawki gałęzi zaczarowany szmaragdowy dach dłonie pomarszczone jak skorupki z niepokojem przesuwają oślepione begonie dopóki jest się o co troszczyć nie przeraża złowieszcze tykanie

ludzie nie drzewa czasem odchodzą niezauważalnie w ciszy którą może zburzyć dopiero pukanie listonosza z zapłatą za życie

BURSZTYNOWY CZAS

październik z szelestem zaprawia powietrze migotliwym brązem przelewa go przez splecione palce

chwila tężeje w pamięci w bursztynową kroplę

39 POST SCRIPTUM

W ręku masz pędzel i farby. Najpierw malujesz raj, a potem do niego wchodzisz. (Nikos Kazantzakis)

SMAK ŻYCIA
RENATA SZPUNAR

Przyszło kolejne lato. W tesalskiej wiosce wciśniętej pomiędzy niedostępne pasmo gór Ossa a rozlany szeroko lazur Morza Egejskiego zanurzam się w buj ną zmysłowość przeżywanej chwili, tracąc poczucie czasu. Dni i noce pełne są tu tajemnego życia, które rozgrywa się w głębi dziewiczej natury – w ukrytych górskich ja rach, w splątanych zaroślach, nad źródłami, w morskiej toni, na rozgwieżdżonym niebie. W niepoznawalnej nie skończoności, której dotyk czuje się co krok. Wieczność sączy się tutaj jednostajnymi kroplami i faluje jak morze. Kolejne doby przypływają i odpływają. I zdają się podob ne do tamtych, co były daleko przed nimi, i do tych, które przyjdą po nich. A jednak, jak morskie fale, nigdy nie są takie same.

Po zmroku, w świetle nielicznych lamp przy drożnych, widać czasem przecinające po wietrze przelatujące nietoperze. Po północy gdzieś w dali pohukuje sowa, a koniec nocy ogłaszają donośnie piejące koguty. Podobnie opisał poranki na Krecie Nikos Kazantzakis. Jego bohater – Grek Zorba – jest moim kom panem w tej podróży.

Wioska budziła się, stapiały się w jeden gło sy kogutów, świń, osłów, ludzi. Chciałem wy skoczyć z łóżka i krzyknąć: Hej, Zorba, dzisiaj do pracy! Ale i ja też odczuwałem błogość milczącego pogrążenia się w narodzinach różowego świtu. W takich czarownych chwi lach życie wydaje się lekkie jak mgła. Ziemia jak nietrwała kłębiasta chmura za każdym powiewem wiatru zmienia swoją postać. (Nikos Kazantzakis, Grek Zorba, przeł. Nikos Chadzinikolau)

Wstaje świt. Patrzę na Zatokę Termajską z balkonu „pokoju z widokiem” na piętrze starego pensjonatu, który bieli się na wyso kim wzgórzu wśród zieleni bujnego ogrodu. Na horyzoncie morza szarzeje zarys poszar panych krawędzi Półwyspu Chalcydyckiego i ledwie zauważalny, stożkowaty kształt góry Athos. U stóp wzgórza pulsuje połyskującym srebrem łan oliwnego gaju. Uginają się od nadmiaru owoców gałęzie drzew owocowych: granatów, brzoskwiń, pomarańczy, figowców i kasztanowców. W wypielęgnowanych przy domowych ogródkach czerwienieją pomidory i płożą się liany dyni z owocami w przeróż nych kształtach. Z zielonych dywanów pergoli zwieszają się kiście winogron. Przy polnych drogach pstrzą się różowo nakrapiane krzewy oleandrów, a przed domami – niebieskie kule hortensji. Czerwone witki mimozy kołyszą się z ruchem gorącego powietrza. Grupa kilku ciemnozielonych, strzelistych cyprysów na wzgórzu dopełnia obraz tej żyznej doliny.

Znad linii morza powoli podnosi się słońce. Pejzaż nabie ra ostrości. Bladość i subtelność barw poranka ustępuje powoli oślepiającym plamom światła i pogłębiającym się chłodnym cieniom. Świat wyraźnieje, ostre kontrasty na bierają gwałtowności i głębi.

Czytam wspaniałe myśli Nikosa Kazantzakisa:

Ten kreteński krajobraz przypominał mi dobrą prozę: wypracowaną, oszczędną, wolną od zbędnych ozdob ników pełną dynamizmu i powściągliwą. Jak ona wy rażał istotę rzeczy najprostszymi środkami, wolny od wszelkiej kokieterii, od najmniejszej sztuczności, po męsku surowy. Ale wśród jego ostrych kształtów moż na było odnaleźć nieoczekiwaną czułość i zmysłowość. W cichych dolinach upajały wonią drzewa pomarań czowe i cytrynowe, a dalej z nieskończoności mo rza jak z niewyczerpanego źródła emanowała poezja. (Grek Zorba)

Umieć tak opisywać życie i tak je malować – to absolutne marzenie.

Ciszę poranka przy greckiej kawie przerywa mi nagle do nośne wołanie: „Renata! Renata!”. Wbiegam na weran dę od ogrodu, a gospodarz rzuca mi dwie soczyste brzo skwinie. Innym razem bywają to słodkie figi. Gospodyni czasem daje mi karminowe pomidory, które polewam tu tejszą domową oliwą, posypuję świeżym oregano, kiszo nymi oliwkami i słoną fetą z mleka kóz, które wypasają się w stadach na polanach zboczy Ossy. Popijam wodę przy niesioną ze źródła, lodowato zimną i naturalnie gazowa ną, zabarwioną czerwienią żelazistych minerałów wypłu kanych w skałach jarów Kissavos. Pradziadowie gospo darza ponad sto lat temu nosili tę wodę w tłoczonych, miedzianych tureckich dzbanach, wiszących teraz pod su fitem budynku w ogrodzie. Czasem wodę na stole zastę puje domowe różowe wino o mocnym smaku winogron. Przyjemnie jest pić je, siedząc wieczorem w ogrodzie, pod pergolą ze starych winorośli. Kiedy noc zapada, ogromny

czerwony księżyc wynurza się znad wysokiego wzgórza, które przysłania widok na zatokę od strony południowej. Zaprasza do przeniesienia się myślą w znacznie dalszą przestrzeń niż ten zaciszny sad greckiego letniska…

Owoce Południa pełne są światła. Zgromadzoną w sobie ciepłą energią rozgrzanej ziemi karmią znacznie głębiej niż tylko ciało człowieka.

Zrozumiałem wreszcie, że jedzenie jest także aktem du chowym, a mięso, chleb i wino stanowią tę podstawową materię, z której powstaje duch. (Grek Zorba)

Z każdym dniem przesyconym odwieczną grecką ksenofi lią dusza przybysza odrasta i odzyskuje życie. Żyzna Tesa lia karmi nie tylko Grecję.

[…] Święta Tesalio, nadal cię kochają i pamiętają ich dusze.

W bogach, jak i w nas, nadal kwitnie pamięć ich pierwszych miłości, ich dreszcz. Gdy brzask, jak kochanek, całuje Tesalię, wiew jakiejś mocy życia nieśmiertelnych porusza atmosferę, i w jakiejś postaci ulotny kształt wędruje nad wzgórzami.

(Konstandinos Kawafis, Pamięć, przeł. Ireneusz Kania)

Czujący człowiek o jasnej duszy całym sobą wyraża pier wotną jedność, więź człowieka z wszechświatem i za chwyt cudem bujnego i zmysłowego życia.

Biegłem z góry, usiłując zmęczeniem fizycznym osłabić ból. Umysł mój daremnie próbował drwić z tajemniczych znaków, które jakoby zdolne są, bez udziału zmysłów, przeniknąć wprost do duszy człowieka. Jakaś zwierzęca, pierwotna pewność głębsza od logiki przejmowała mnie grozą. Była to ta sama świadomość jaka przed trzęsieniem ziemi przejmuje niektóre zwierzęta, na przykład owce czy szczury. Zbudziła się we mnie dusza pierwotnego człowie ka, taka, jaką była, gdy nie oderwała się jeszcze od ziemi, gdy wolna od zniekształcającego pryzmatu rozsądku bez pośrednio wyczuwała prawdę. (Grek Zorba)

To obraz człowieka żyjącego w harmonii z naturą i będą cego jednością z samym sobą, nieskażonego rozszczepie niem siebie między materię a ducha.

Jest wielkim błędem naszego czasu, że lekarze oddzielają duszę od ciała. (Hipokrates)

Już w starożytności rozdzielano. W momentach zatracenia siebie w akcie kreacji, w stanie absolutnego zapomnienia w czynności, czasem udaje się przywrócić tę jedność.

Maluję właściwie po to, żeby przestać myśleć. […] Przesta ję myśleć i czuję, że jestem częścią wszystkiego, co mnie otacza i wypełnia. […] Czasem mówią, że jestem szalony, ale… w sztuce najlepsze jest właśnie ziarno szaleństwa. […]

Nie wymyślam obrazu. Nie muszę tego robić. Odnajduję go w naturze. Muszę go tylko uwolnić. (dialog Vincenta van Gogha z doktorem Gachet w filmie Van Gogh. U bram wieczności, reż. Julian Schnabel)

***

W południe werandę mojego pokoju spowija cień. Przy jemny wiatr chłodzi teraz wschodnią pierzeję pensjonatu. Życie, które obudziło się wraz ze świtem, na kilka godzin zamiera. Sjesta to dobra pora, by z rozpalonego słońcem

wzgórza, ostrą ścieżką pomiędzy ogrodami i aleją starych nadmorskich platanów, zbiec na wybrzeże.

Słońce grzeje wciąż mocno, ale toń morska daje upra gniony chłód. Kołysząc się na szmaragdowej tafli wody, widzę biały domek skryty na skarpie za pełnymi kwiatów bujnymi krzewami hortensji. Siada tam na krawędzi klifu pszczelarz Telemach i wpatruje się w dal. Czasem prze chodzącym tamtędy sprzedaje miód ze swojej pasieki i świeże gruszki. Z dystansu wydaje mi się stoickim filozo fem, który porzucił chaos miasta. Szaleniec?

Znajduję ciche miejsce ukryte pod skałami. Siadam na piasku i wyjmuję z plecaka książkę. Kto czuł mocniej smak życia niż ten prosty robotnik Zorba, który przeżywał każdą chwilę istnienia głęboko we wnętrzu i przesycał ją swym ludzkim ciepłem? Czytam scenę ostatniego pożegnania z przyjacielem…

Trąciliśmy się. Zrozumieliśmy obaj, że ten gorzki smutek nie może już dłużej trwać. Trzeba wybuchnąć łkaniem albo rzucić się w obłędny taniec.

– Zagraj Zorba! – poprosiłem. […]

– Tak. Żegnamy się na zawsze. […]

– Może pójdę z tobą, jestem wolny. […]

– Nie, nie jesteś wolny. Powróz, który cię więzi, jest tyl ko trochę dłuższy niż u innych. To wszystko. Tylko dzięki temu, szefie, że masz długi powróz, możesz oddalać się i wracać. Zdaje ci się, że jesteś wolny, ale nie przecinasz powroza. A jeśli człowiek nie przetnie swoich więzów…

– Pewnego dnia przetnę je! – powiedziałem, sam w to nie wierząc, gdyż słowa Zorby dotknęły otwartej we mnie rany i sprawiły mi ból.

– To jest trudne, szefie, bardzo trudne. Do tego trzeba odrobiny szaleństwa. […] Trzeba wszystko postawić na jedną kartę, a ty masz rozum i on weźmie górę. […]

Ale jeśli nie przetniesz sznura, powiedz, jaki smak może mieć twoje życie? Smak rumianku, mdławego rumian ku. To nie rum, który pozwala widzieć świat do góry nogami! […] Rozumiesz i to cię zgubi! Byłbyś szczęśliwy, gdybyś nie rozumiał. Czego ci brak? Jesteś młody, masz forsę, masz rozum i zdrowie, jesteś fajny chłop, niczego ci nie brak, u diabła! Jednego tylko ci trzeba. Odrobiny fantazji. Bo jeśli tego brak, szefie… […]

Wszystko, co mówił Zorba było słuszne…[…] Wytyczyłem granice, zacząłem odróżniać możliwe od niemożliwego, ludzkie od boskiego, trzymałem się mocno mego latawca, żeby mi się nie wymknął. […]

Nagle Zorba uniósł wysoko głowę osadzoną na żylastej szyi, zaczerpnął tchu w piersi i krzyknął dziko, rozpaczli wie, a ten krzyk przekształcił się po chwili w ludzką mowę.

To, co kryło się w głębokościach jaźni Zorby, wydarło na świat starą, pełną smutku i goryczy samotności turecką melodię. Otwarło się łono ziemi, emanując urokliwą sło dycz trucizny Wschodu. (Grek Zorba)

Czym więc jest dusza? […] I jaki tajemny związek łączy ją z ziemią, obłokami i zapachami? A może to ona właśnie objawia się w morzu, chmurze, zapachu? (Grek Zorba)

Wieczorem, kiedy rydwan Heliosa dociera nad poszarpaną grań Ossy, światło spowijające krajobraz nabiera delikat nej perłowej poświaty. Chodzę wtedy po wodę do źródła. Z drogi otaczającej wioskę od strony gór widzę w dole całą dolinę z jej zielonymi ogrodami. Mijam sady starych kaszta nowców i gaje wiekowych oliwnych drzew. Ziemia o rdza wym zabarwieniu mocno odbija zieleń liści. Zapachy ziół i kwiatów nabierają mocy, wzmagane wilgocią wieczornej rosy. Czasem padają tu gwałtowne deszcze, które przeta czając się nawałnicą wody, porywają ze sobą masy ziemi i kamieni z górskich zboczy. Wówczas nad Zatoką Termajską widać skłębione chmury, ciemność rozdzierają błyskawice. Wilgotna okolica obfituje w strumienie, w górach tworzące gdzieniegdzie kaskady wodospadów, spływające do morza lub do rzeki Pinios, która wyżłobiła przez wieki wąwóz Tem pi. Homer nazwał ją argyrodinis – rzeką ze srebrnymi za wijasami. Wiodą tu frywolne życie nimfy i fauni oraz czuje się bliskość Olimpu, który wyrasta wysoko ponad chmury z doliny Tempi i równin Macedonii. Nieśmiertelni bogowie rozgrywają na jego szczytach swoje odwieczne sprawy.

Przy źródle spotykam przenośny stragan i sprzedawcę ziół: oregano, tymianku, szałwii, herbatki górskiej, a także melonów, pomidorów i wysmażanych domowych konfi tur – z fig, z jadalnych kasztanów. Wokół roznosi się za pach pieczonej na grillu kukurydzy.

Kiedy napełniam wodą kolejne butelki, przygląda mi się zastygły w bezruchu ogromny krab, który próbuje się wto pić w tło ziemi. Wycofuję się powoli, wtedy krab podrywa się gwałtownie i w szaleńczym galopie, bokiem, przebie rając wszystkimi dziesięcioma nogami, wpada do strumie nia i natychmiast zagrzebuje się w czerwony muł jego dna. Zanurzenie stóp w lodowatym źródle żelazistej wody odświeża ciało i umysł zmęczone upałem. Zahartowani mieszkańcy wioski zanurzają się w nim cali. Ten rytuał ma znaczenie oczyszczającego symbolu. Niekiedy spoty kam tu wiekową babcię Parthenę, która ma duszę młodej dziewczyny, i przed domkiem, w którym mieszka samot nie, czasem tańczy przy dźwiękach tradycyjnej muzyki wydobywającej się ze starego tranzystora. Uniesionymi w górę rękami falującymi łagodnie w rytm melodii, opo

wiada swoje życie pełne dzieci, wnucząt i prawnucząt rozsianych po świecie. Babcia Parthena pochodzi z Greków kaukaskich. Mam wrażenie, że ma w sobie jakąś pier wotną wiedzę, naturalne rozumienie, ak ceptację życia. Kiedy spotykam jej wzrok, uśmiecham się do niej i pozdrawiam ser decznie („Kalimera, Giagia Parthena!”), widzę w jej spłoszonym, przelotnym spoj rzeniu i ledwie uchwytnym uśmiechu jed noczesny smutek i radość, słodycz i gorycz, odwagę i lęk…

W sobotnią noc z tawerny nad brzegiem morza dobiegają dźwięki bouzouki. Po pół nocy, gdy zmysłowa atmosfera gęstnieje, trans muzyki porywa od stołów starszych mężczyzn i improwizują zeibekiko – taniec orła, w którym ruchy rozpostartych szero ko ramion przypominają płynny lot ptaka. Zeibekiko – zewnętrzny wyraz duszy, po dróży w głąb siebie samych, czasem pełnej smutku i cierpienia, czasem obfitej w nie powstrzymywaną radość.

Nagle nocne niebo rozlewa się strugami deszczu, Grecy tańczą wśród kałuż w ubra niach przyklejonych do ciał. Deszcz przyno si ukojenie chłodem w tę parną sierpniową noc. Na moment cichną cykady, których jednostajny śpiew towarzyszy tu nieustan nie, w dzień i w nocy. Zgasły wątłe świateł ka świętojańskich robaczków żyjących na nadbrzeżnych skałach, jakby były odbiciem gwiazd, które skryły się za gęstymi chmurami… Tej nocy wszystko na chwilę zamarło – zamilkło i zgasło. Tylko mu zyka i taniec wypełniły pustą przestrzeń. Noc nabrzmiała od wina, muzyki i tańca na krótką chwilę uwolniła w cia łach i duszach lekkość, przyniosła zapomnienie. Upojne zatracenie.

Soczyste owoce zrodzone z ziemi, zanurzenie w czystym źródle, upojny taniec i zatracenie się w tworzeniu, po dobieństwo duszy z drugim człowiekiem, błogość, która ulotną chwilą szczęścia wypełnia i nasyca, dając słodkie chwile ukojenia i zapomnienia – a potem znów wraca wspomnienie goryczy nieuchronnego przemijania, nie ustannej utraty…

Jakimże cudem jest życie i jak bardzo podobne są do sie bie wszystkie dusze, kiedy zapuściwszy korzenie w głąb, spotkają się i staną się jednością. […]

Ot, co znaczy prawdziwy człowiek – mówiłem sobie, za zdroszcząc Zorbie jego bólu. – Człowiek o gorącej krwi i twardych kościach, który jeśli cierpi, pozwala płynąć szczerym, gorącym łzom, a jeśli jest szczęśliwy, to odczu wa radość niewyrozumowaną, nieprzesianą przez gęsty, metafizyczny przetak. (Grek Zorba)

W głębokim jarze, w którym woda płynąca z ukrytego w skałach źródła tworzy niewielkie rozlewisko i drąży ka mienie, promienie słońca, przebijając się przez gęstwinę lian i listowia, iskrząc się, dają wrażenie wnętrza strzeli stej katedry oświetlonej światłem gotyckich witraży. Jacy bogowie zamieszkują ten kościół? Gdzie można bardziej poczuć smak życia niż u jego źródeł?

Słońce znów zaszło za szczyty gór Ossa. Płynącej nie przerwanie wieczności ubył dzień tak, jak niknie rozbita o brzeg kolejna morska fala. Został zapamiętany przez zmysły i zatrzymany w zapisanych słowach smak nietrwa łej chwili, mały fragment, urywek, strzęp zdarzeń… Ulotny zapach, subtelny dotyk, milknący dźwięk, blednący kolor i przesycający wszystko do głębi smak…

Nocne niebo w Tesalii, z dala od miast, jest piękne i prze pastne jak nigdzie indziej. Życie efemeryczne i zmienne, będące ciągłym ruchem i przemianą, być może w gwiaz dach zamieni się w wieczność.

Pod okrytymi wiosenną zielenią drzewami – topolami, sosnami, dębami, platanami i wysmukłymi palmami – od tysięcy lat tańczą i tańczyć będą jeszcze lat tysiące chłop cy z twarzami płonącymi pożądaniem i dziewczęta. Ciała ich zmieniają się, obracają w proch, z powrotem łączą się z ziemią, z której powstały, ale przychodzą na ich miej sce wciąż nowi. Są jak wciąż ten sam tancerz o tysiącach twarzy. Zawsze ma dwadzieścia lat, zakochany tańczy, nie śmiertelny. (Grek Zorba)

Co po nas zostanie? Tylko twarda skała, której bosą stopą dotknęliśmy przypadkiem, przechodząc… Ty decydujesz, w jaki sposób spojrzysz, jak poczujesz i co zabierzesz stąd ze sobą w najdalszą podróż, a co pozostawisz na wieczność… Wszystko jest ciągłą przemianą i jak stwierdził Heraklit–wciąż płynie. Nie pozostawaj więc w bezruchu, w mar twocie – płyń także, najlepiej do źródła, i obserwuj ruch gwiazd, jakbyś się poruszał wraz z nimi. (Marek Aureliusz, Rozmyślania) [RS]

każdy ma swój punkt odniesienia a zaczyna się od prób przekupienia Boga

puszczona furtka kołysze się na zawiasach słonecznik na tle zbóż uszlachetnia horyzont las jest jak konfesjonał zanim skryje go cisza

ojciec tam idzie jakby ciągnął chmury za sobą widzę jego pochylone plecy łąka urasta do bezkresu w niej modlitwy świerszczy we śnie wiem że to sen wstrzymuję myśli skanuję ciało w poszukiwaniu bólu to tylko cienie po pochmurnym dniu gdy oddech chce zatrzymać czas a zatrzymuje fizjologię

przywołuję na koniec trajektorię lotu ciem które co wieczór zmartwychwstają w sztucznym słońcu mojego sufitu bez widoku na biblijną przypowieść

NA POEZJĘ

Grupa Poetycka Desant to nieformalna grupa skupia jąca około dziesięciu członków – twórców oraz miło śników poezji. Poznaliśmy się dzięki „Poniedziałkom z poezją” – spotkaniom odbywającym się w każdy ostatni poniedziałek miesiąca w Centrum Infor macji Kulturalnej w Sieradzu. Od maja 2014 roku funkcjonujemy jako grupa, która wspólnie tworzy, organizuje spotkania poetyckie, warsztaty oraz bie rze udział w wydarzeniach literackich w innych mia stach. Do naszego grona należą zarówno osoby de biutujące, jak i poeci, którzy mają na swoim koncie publikacje, nagrody oraz rolę jurorów w konkursach literackich. Razem chcemy wprowadzić do naszej przestrzeni trochę literackiego zamieszania, często wać ludzi poezją oraz promować tę formę literatury jako wciąż wartościową i ciekawą.

Agnieszka Jarzębowska

Przywędrowały na wernisaż kobiety wklęsło-wypukłe. Bez rąk, bo im opadły, bez twarzy, bo wszystkie jednakowe.

Ledwo się mieszczą na płótnach.

Każda z obecnych na wernisażu dam mogłaby pozować do tych portretów.

Mężczyźni zachwycaliby się formą niczym Venus albo archetypem matki.

46 POST SCRIPTUM Desant…

Monika Milczarek

OK BOOMER

wczoraj mieliśmy być gwiazdami rocka nową metallicą albo nirvaną być a nie mieć nigdy nie sprzedać marzeń uczyliśmy się riffów ćwiczyliśmy wokal

dziś mówią do nas pan/pani mamy dom w kredycie stresującą pracę dwójkę dzieci rozwód nadwagę zdiagnozowaną depresję alkoholizm niepotrzebne skreślić jesteśmy za starzy na pisanie protest songów noszenie martensów lub dzwonów nie wypada nam jechać na woodstook ani na dyskotekę sami kastrujemy się z młodości a może to czas nam ją zabiera patrzymy w lustro widzimy swoich rodziców a przecież nie mieliśmy być tacy jak oni przeglądamy się w oczach synów i córek widzimy dziadków boomer czy wszystko ok?

Paulina Zawieja

OCALONA unika zatłoczonych miejsc nie lubi metra stacji lotnisk boi się pełnych godzin zwłaszcza porannych nigdzie nie czuje się wolna fala wybuchu powaliła ją na ziemię gdy wstała była tylko pustą skorupą serce zostało na posadzce sny obrastają w kolejne oderwane palce wciąż zdejmuje je z siebie tkwi w miejscu w którym tamtego dnia ktoś nacisnął detonator jej wyrwano serce innym tylko nogi ręce niektórzy się rozprysnęli ci mają lepiej nic już nie czują

do tej pory nie wierzyła w nic była nowoczesna teraz zaczęła wierzyć w szatana

47 POST SCRIPTUM

MICHAŁ ZABŁOCKI – poeta, animator życia literackiego, autor tekstów piosenek. Laureat Muzycznej Jedynki za najlepszy tekst roku 1993, stypendysta Ministra Kultury w 2004 roku, odznaczo ny brązowym medalem Gloria Artis w 2018 roku, laureat Nagrody Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa w 2021 roku.

Na podstawie jego wierszy powstało wiele znanych piosenek w repertuarach Grzegorza Turnaua (Cichosza, Na prawdę nie dzieje się nic, Bracka i inne), Czesława Mozila (Maszynka do świerkania, i inne), Agnieszki Chrzanow skiej (Cały swiat płonie i inne), Golec uOrkiestra (Górą ty, górą ja i inne), oraz wielu innych artystów.

Jest autorem librett i tekstów piosenek do spektakli teatralnych i muzycznych. Wydał dwanaście zbiorów wierszy. Jest pomysłodawcą i twórcą programu „Multipoezja”, a w nim akcji: Wiersze na murach, Wiersze chodnikowe, Wiersze pisane na czacie i innych krakowskich wydarzeń cyklicznych, takich jak: Dyskusyjne Kluby Czytelnicze, Rozkręcamy Literacki Kraków, Tydzień Piosenki. Zrealizował projekt wielojęzycznego międzynarodowego portalu poetyckiego eMultipoetry.eu według własnego pomysłu.

Od 2014 roku jest wydawcą Krakowskiej Biblioteki SPP, od 2017 roku – Biblioteki Młodych SPP, a od 2020 roku – Biblioteki SPP. Od 2009 roku jest wykładowcą Studiów Literacko-Artystycznych przy Wydziale Polonistyki Uni wersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.

W młodości był wielokrotnym drużynowym i indywidualnym mistrzem i wicemistrzem Polski w szermierce (sza bla). W 2020 roku założył jedyną sekcję szabli sportowej w Krakowie (Centrum Szabli Cracovia). Od 2014 roku jest prezesem krakowskiego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. W latach 2012-2014 był przewodniczącym Komisji Dialogu Obywatelskiego ds. Kultury w Krakowie.

48 POST SCRIPTUM

Mam porażającą ilość nowych planów

Dorastałeś w wyjątkowym domu, od dziecka otaczały Cię wybitnie osobowości. Mama: Alina Janowska – sławna i uwielbiana aktorka, tata: Woj ciech Zabłocki – multimedalista w szermierce na szable, olimpijczyk, profesor, malarz i wybitny architekt (muszę się pochwalić, że zwiedziłam w Syrii stadion, który zo stał zaprojektowany przez Twojego ojca – duża duma i niemałe emocje), matka chrzestna: Agnieszka Osiecka. Twój dom był pełen znanych ludzi. Czy jako dziecko zdawałeś sobie sprawę z wyjątkowości swojego otoczenia? Jak ono wpłynęło na Twoje wybory życiowe?

Nie za bardzo. To nie były sprawy, którymi mógłbym się pochwalić przed rówieśnikami. Przychodzili fajni znajo mi. Fakt, byli interesujący, ale który dzieciak na poważ nie traktuje panią po trzydziestce? To już są wszystko ru piecie. Nawet jeśli zrobili coś ważnego, ich życie minęło. Są dorośli, czyli starzy. A starzy, to już niemal trupy. Nie warto się nimi interesować. Siedzą, gadają, przynudzają. Lepiej pójść grać w piłkę. Przez okno w moim domu było świetnie widać trawnik, na którym ustawialiśmy bramki z kamieni.

Bo sens się wyłania, że w tym wyłącznie celu uczyłem się pisania.W jakim celu uczyłeś się pisania?

W późniejszym życiu sprawy się komplikują. Sami dora stamy i zaczynamy rozumieć, że zasięg i możliwości nie są zbyt wielkie. Świat nie leży u naszych stóp i o wszystko trzeba walczyć. Ci, którzy mieli lat trzydzieści, czterdzie ści, pięćdziesiąt, teraz mają osiemdziesiąt, i nagle trzeba się nimi zainteresować, roztoczyć nad nimi jakąś opiekę. A przy okazji odkrywamy, że byli wielkimi ludźmi. I taka myśl się rodzi: przecież ja wiem o nich coś więcej. Coś, co domaga się ujawnienia. I kto wie, może pisząc o nich, zrobiłem najlepsze, co mogłem? Nie tylko w tym celu uczyłem się pisania, ale może po części po to żyłem, żeby opisać ich życie?

Ja jestem człowiek od dużej ilości małych działań. Szer mierz, poeta, reżyser, tekściarz, prezes oddziału krakow

skiego Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, bloger, twórca unijnego międzynarodowego projektu eMultlipoetry, pomysłodawca wierszy na murach i chodnikach, autor kilku tomów poetyckich, pomysłodawca projektu Dys kusyjne Kluby Czytelnicze. Robisz bardzo dużo dla pol skiej poezji. Po co?

Nie wiem. Coś mnie pcha. Wciąż mam wrażenie, że naj ciekawsze pomysły jeszcze nie zostały wcielone w życie, że jestem o krok od kolejnego odkrycia. I robię ten krok. I tak dalej. Dokądś zmierzam. Ale tak prawdę mówiąc, to nie wiem dokąd. Czuję się, jakby ktoś sterował mo imi krokami, a ja nie mogę mówić: „nie”. Nie mogę spo cząć na laurach albo nagle powiedzieć: „nie opłaca się”. Teraz rozkręcam równolegle dwa bardzo duże projekty. Jeden z nich, to „Skriptura” – zarządzanie procesami pi sarskimi – działanie coachingowo-psychoterapeutyczne. Praktycznie dla każdego.

Pierwszy wiersz na Brackiej wyświetlony został 24 paź dziernika 2002 roku w ramach akcji 366 wierszy w 365 dni. Do tej pory wyświetlonych zostało około 40 tys. wierszy – jak nad tym panujesz?

Od 2010 roku zbieram wiersze na mury przez portal eMul tipoetry.eu. Pierwsza selekcja to warunki formalne. Jeśli wiersz ma więcej niż trzydzieści znaków w linii i więcej niż pięć linii, po prostu nie przejdzie. A potem już trzeba czytać. Czytać i wybierać. Wybranie wierszy do projekcji na cały miesiąc zajmuje mi mniej więcej dwa dni.

Jestem jak każdy artysta. Kabotynem. Głupkiem, który się mizdrzy, żeby inni mieli uciechę. Naprawdę? Wszyst ko dla innych? Nic dla siebie?

Licentia poetica. Pewne rzeczy trzeba przerysowywać, żeby dać impuls, zwrócić na coś uwagę. Wszystko dla in nych, bo to, co inni przyjmą, wraca do mnie. Artysta może być szczęśliwy, tylko żyjąc dla innych, tworząc dla innych. Pytanie: jak definiuje Innego i na jakim Innym mu zależy?

49 POST SCRIPTUM

Świat nie leży u naszych stóp o wszystko trzeba walczyć

Ostatnio przetoczyła się przez media dyskusja o wypowie dzi Olgi Tokarczuk, która nie chce schodzić pod strzechy. Tylko że ona już dawno jest pod strzechami. Te strzechy, to strzechy „swojaków”, na których jej zależy. Strzechy, na których jej nie zależy, nigdy jej nie przyjmą. I w tym sensie Tokarczuk miała sto procent racji. Chodziło jej oczywiście o kompetencje kulturowe, które są potrzebne do rozszy frowania danego kodu twórczego. W moim przypadku te kompetencje są znacznie niższe. Nie stawiam wysoko po przeczki. Tak mi się przynajmniej wydaje. A jednak głosy, które mnie dochodzą, nie są w tej kwestii jednoznaczne. Jedni twierdzą, że moje pisanie jest zbyt łatwe, inni – że zbyt trudne. To złożony, rozległy temat i jak widać na załą czonym obrazku, można zostać źle zrozumianym.

Nie mam żadnych ideałów ani wzorów – nie masz swo jego mistrza?

Nie mam. Ale pojawiały się, i wciąż pojawiają się, nazwi ska, postacie, które mi jakoś na trochę rozświetlają drogę. Przyboś. Białoszewski. To były kamienie milowe. O wielu innych mógłbym mówić i pisać, ale to już nie tak wielkie objawienia. Nie kamienie, ale kamyki.

,

Każdy ma taką matkę, na jaką zasłużył albo oswojoną, albo dziką albo pomocną, albo szkodliwą albo ukrytą, albo ujawnioną

Jeżeli coś jest nie tak z naszymi matkami sami jesteśmy sobie winni należało się bardziej starać kopać głębiej w poszukiwaniu prawdy

Michał Zabłocki Michał Zabłocki z mamą, Aliną Janowską Michał Zabłocki z tatą, Wojciechem Zabłockim
50 POST SCRIPTUM

Czesław Mozil powiedział o Tobie: Michał jest idealny, bo jest jak psycholog, któremu można się zwierzyć. Czy jesteś człowiekiem otwartym na ludzi, czy raczej lubisz się chować?

Pół na pół. Zmiennie. Mniej więcej połowę czasu muszę spędzać z ludźmi, a połowę w całkowitej samotności, sku pieniu. Dzięki temu udaje mi się zachować jaką taką rów nowagę. Pisanie to samotna walka. Dlatego dość szeroko wchodzę w interakcje społeczne, bo potrzebuję wciąż no wych impulsów.

Jak powstała Maszynka do świerkania?

No właśnie. Dobry przykład połączenia indywidualizmu z działaniem grupowym. Maszynka do świerkania powsta ła na czacie, który działał od 2002 roku. Dwadzieścia lat pi sania w różnego rodzaju grupach – od kilku do kilkudziesię ciu osób. Opracowałem scenariusz powstawania wiersza w czasie rzeczywistym, gdzie moderator tworzy na bieżąco wiersz z propozycji nadsyłanych przez internautów. Wybie rając, zmieniając, poprawiając, przeinaczając. Podejmuje grę z uczestnikami – bo nie tylko składa wiersz z materiału przez nich dostarczonego, ale też podsuwa im tropy my ślenia i zarazem toczy rozgrywkę z tym, czego oni się spo dziewają. To wielka nauka. Wiersz zawsze jest rozgrywką. Jeśli czegoś się spodziewasz jako czytelnik, musisz dostać coś trochę innego.

Skazana na dogorywanie na zapomnianych półkach księgarskich, poezja straciła właściwą sobie siłę i wigor. No to co robić?

Szukać nowych dróg. Ale nie tylko medialnie. Także treścio wo. I formalnie. Trzeba przyglądać się całokształtowi i tak określać swoją własną drogę. Przez częściowe asymilowa nie, a częściowe zaprzeczanie. Być blisko, a jednak daleko.

Te relacje, które są w tomikach opisane, choć przecież nie idealne, były dość klarowne, wszystkie osoby akcepto wały siebie w swoich funkcjach. Nasz trójkąt był pod tym względem czysty, dlatego zadziałał. Wydałeś tomy po ezji poświęcone swoim rodzicom: Janowska i Ojcze nasz. Ojcze nasz ukazuje charakter podmiotu: konkretnego i szybkiego człowieka. O tomie Janowska Grzegorz Turnau powiedział, że jest bardziej epicki. Czym są dla Ciebie te tomy i dlaczego powstały?

Nie wiem, jak to określić. Po prostu nie mogłem o niczym innym myśleć, a piszę zawsze o tym, co mnie pochłania. No więc była to jakby czynność naturalna. Bez jakichś dalszych założeń. Myślę, że mogłem napisać więcej i ciekawiej, ale już się nie da. Było, minęło. Jeśli komuś się przydadzą te tomy, na przykład jako odniesienie do własnych relacji z rodzicami, to dobrze, ale nie mam złudzeń. Przez to, że pi sałem o celebrytach, skazałem się na wielką nieufność. Nie postrzegamy siebie tak, jakbyśmy byli podobni do gwiazd. My – normalni, zwyczajni ludzie.

Czy liczba 33 ma dla Ciebie jakieś szczególne znaczenie?

Nie, nie ma. Janowska po skrótach okazała się składać z trzydziestu trzechwierszy, a ponieważ tata chciał mieć do

JANOWSKA. SYNOWIE ALINY –WIDOWISKO MUZYCZNE MICHAŁA ZABŁOCKIEGO W TEATRZE

POST SCRIPTUM

kładnie taki tom pośmiertny dla siebie, pomyślałem, że jestem mu to winien. Tak że widzisz – w pewnym sensie te tomy, to zamówienia społeczne. Zamówienie podsta wowej komórki społecznej, jaką jest rodzina.

Tulę się do dobrych słów, a odrzucam złe. Do jakich słów się tulisz?

Chciałbym tak robić. Nie zawsze się udaje. Dobre słowa, to słowa budujące, wzmacniające, pochwalne. Złe słowa, to oskarżenia, szyderstwa. Ale pozytywne podejście słabo się sprzedaje. Wolimy czytać i słuchać o aferach i proble mach. Sukcesy nas nie obchodzą. Dlatego autobiografia, którą ostatnio napisałem, koncentruje się na porażkach. Ale nie będę jej w najbliższym czasie publikował. To proza. Musi się bardziej odleżeć.

Czy Twoim zdaniem poezja powinna być odświętna czy codzienna? Jakie pisanie jest Ci bliższe: ku wieczności czy ku ludziom?

Ku ludziom, czyli ku wieczności. Nie ma czegoś takiego jak wieczność absolutna, jeśli chodzi o literaturę. Wszyst ko przemija. Ale zanim przeminie, może się w ogóle nie narodzić. W tym sensie, że nie zostanie wcale przyswojo ne. Przyszłość wyciąga ze skarbca pamięci tylko dzieła raz mocno wryte w pamięć. Więc bez aktualnych czytelników nie istnieje żadna wieczność. Jest pustka i nicość.

Książka jest martwa. Wiersz w książce jest zasuszonym liściem. – Jak reanimować poezję?

Olewać książki. Książka to złe medium. Alienuje bardziej niż telewizja. Szukać szans na zbiorowe prezentacje, lek tury głośne, fejsbuki, jutuby. Oczywiście wydaję książki, bo taka jest jednak konieczność. Ale nie lubię ich. Wolę pojedyncze pliki graficzne, wiersze-obrazy, recytacje, filmy.

Z poezji nie da się wyżyć – to jest niestety bolesna praw da. Do poezji się raczej dokłada. (śmiech) Czyli można powiedzieć, że wychodzisz na tworzeniu poezji jak Za błocki na mydle?

Tak to wygląda. Na szczęście piszę też piosenki. Nigdy nie pracowałem na etacie. Utrzymuję się tylko z pisania i sprzedaży tego, co napiszę, wymyślę. Nie jestem krezu sem, ale daję sobie radę.

Skończyłem właśnie pracę nad dużym projektem hiphopo wo-operowym – opowiedz, proszę, o tym projekcie. Nie ma sensu. Nie będzie go. Przynajmniej na razie. Prze strzeliłem się z tematem. Jest zbyt interwencyjnie ekolo giczny. W grudniu 2022 zapowiada się za to premiera dru giej edycji Grajków Przyszłości Czesława Mozila z uczniami szkół muzycznych. Tam będą znowu dwadzieścia cztery moje teksty. Mogę już podać tytuł: Inwazja nerdów. Gratuluję i trzymam kciuki.

52 POST SCRIPTUM

Jedni twierdzą, że moje pisanie jest zbyt łatwe,inni – że zbyttrudne

Musical Bracka 1981, tworzenie piosenek hiphopowych, piosenki o kotach dla Anny Szałapak, nowela filmowa o powstaniu wielkopolskim – jesteś człowiekiem orkie strą, ciągle Cię gdzieś nosi, wciąż zaskakujesz nowymi pomysłami. Czy jesteś niespokojnym duchem?

Trzeba by było wymieniać o wiele, wiele dłużej. Przerzu cam się z projektu na projekt. Niektóre są zamawiane, niektóre po prostu chodzą mi po głowie i je robię. Ale to jest chyba naturalne. Malarze podążają od płótna do płótna, od obrazu do obrazu. Filmowcy od filmu do filmu. Poezja szczęśliwie nic nie kosztuje. Inwestuję tylko mój czas. Nie muszę czekać na innych inwestorów. Mogę się bardziej wsłuchiwać w siebie.

Natchnienie jest ciągle i wszędzie, ono wisi w powietrzu i trzeba umieć po nie sięgać – czyli natchnienie nigdy Cię nie opuszcza?

Czasami zdaje się, że go nie ma. Ale jak się posiedzi, to zaczynają snuć się nitki. Trzeba umieć je chwytać. To nie znaczy, że każda z nich będzie jednakowej długości. Zwi jając je, nie zawsze zaplecie się cały wielobarwny motek. Czasem pozostanie się z pojedynczą, krótką i szarą. Ale i ona warta jest uwagi.

Dlaczego warto być w Nowym Jorku?

Nie warto nie być w Nowym Jorku, ale ja już byłem i wiem, że to miejsce nie dla mnie. W ogóle warto było pojechać w kilka miejsc, żeby się przekonać, że do nich nie należę, a one nie należą do mnie. Że moje miejsce jest tu, między niebezpiecznym Bugiem i zatrutą Odrą.

Która z Twoich ról jest dla Ciebie najważniejsza?

Nie jestem aktorem. To wszystko ja. Nie mogę żyć bez pisania. Bez innych działań mogę. Ale to samo dotyczy wszystkich. Nikt nie powinien żyć bez pisania. Nie da się żyć świadomie i szczęśliwie bez pisania. O tym właśnie jest „Skriptura”.

Zgadzam się. Nie da się żyć bez pisania :)

Czy masz przekonanie, że odniosłeś sukces?

Nie. Nie gonię za sukcesem, chociaż wiele osób mnie o to oskarża. Sukces mnie cieszy, ale w tym samym czasie żenuje i martwi. Martwi mnie, że to tylko tyle. Że to takie płytkie i marne. A jednak się zdarza. A kiedy się zdarza, trzeba umieć się cieszyć i nie demonstrować swojej wyż szości.

Chciałbym odwołać wczorajszy wiersz, a przynajmniej niektóre jego wersy (…).

Jak powstają Twoje wiersze? Piszesz szybko, czy cyzelu jesz w nieskończoność? Jak wiemy, są dwie szkoły: jedni piszą błyskawicznie, pod wpływem chwili, byle iskra nie zgasła i by nie przekombinować, a druga szkoła polega na tym, że wiersz musi się rodzić w ogromnych cierpie niach, że trzeba go kuć jak kamień, poprawiać i doskona lić miesiącami. Ja lubię pisać szybko, jak to jest u Ciebie?

I tak, i tak. Najpierw piszę szybko, a potem wracam i po twornie skracam, albo wyrzucam, albo przedłużam do skutku. Niektóre wiersze męczą mnie w nieskończoność, a niektóre są gotowe w godzinę. Nie ma reguły. Mam porażającą ilość nowych planów – opowiedz o najbliższych.

O kilku już powiedziałem. Najważniejsza jest „Skriptu ra”. Może w ogóle najważniejsza ze wszystkiego, co do tej pory robiłem. Każdy potrzebuje pisania. Nie tylko pi sarz. Pisanie nas konstytuuje, tworzy. To nie my tworzymy dzieła, to dzieła tworzą nas. I nie muszą to być dzieła wiel kie. Wystarczą małe, często niepozorne, mikroskopijne, nigdzie nie publikowane, tajne. Ale żeby były.

Życzę nam wszystkim, żeby były. [RC]

Wszystkie cytaty pochodzą z wypowiedzi i wierszy Michała Zabłockiego. Wszystkie zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum Michała Zabłockiego.

53 POST SCRIPTUM

MICHAŁ

***

Natężenie świadomości w zmianie swej osobowości. Od młodości do starości coraz łatwiej, coraz prościej.

Naprężenie chceń wzmożonych i nieumień poronionych. Rozrywanie własnej jaźni realizmem wyobraźni.

Z kogoś całkiem przeinnego –w kogoś całkiem przeinnego. Z wychowania –w zachowanie.

Z wyuczenia –w wydumanie.

Natężenie świadomości w zmianie swej osobowości.

ZABŁOCKI

Wiersze i piosenki

ŁATWO MNIE ZNISZCZYĆ

Zbyt łatwo mnie zniszczyć

Wystarczy nacisnąć klawisz

A jeśli dodatkowo poświęcisz kilka minut

I wciśniesz, powiedzmy, kilkadziesiąt klawiszy

To możesz mieć jeszcze większą satysfakcję

Satysfakcję zadawania bólu

Niepowtarzalną

Anonimową

Serdecznie polecam

Ale jeśli chciałbyś się wykazać

A co tu dużo mówić, także i pokazać

Doradzam ci walkę otwartą, jawną, bardziej bezkompromisową

W trakcie paneli, wykładów, warsztatów i spotkań

W artykułach, esejach i całych książkach

Zresztą milczenie

Całkowite milczenie

Jest w sumie najbardziej efektywne

Milcz i doradzaj milczenie

Niech to wszystko odbędzie się po cichu

W TEJ KNAJPIE

JANOWSKA

Szanowni Państwo miło mi was powitać na kartach tej skromnej książki Pewnego lipcowego dnia płynąc po jeziorze Kalwa w trakcie wakacji odbywanych tradycyjnie u pierwszej żony swojego drugiego męża Alina Janowska pomyślała:

Oto niebo bezchmurne nade mną a prawo zbójeckie we mnie Naprawdę wszędzie już byłam

i z wielu pieców jak to się mówi wsuwałam zakalec świata Jednego mi tylko brak nie zaistniałam w poezji

I to nie w jakimś tam poślednim okolicznościowym wierszyku ale w poezji pełną gębą drapieżnej i poruszającej ryzykownej i brawurowej! Szybko wydobyła organizm z nadmiaru zimnej wody Wykręciła właściwy numer i mówi: Pisz synu pisz bo ja już niewiele pamiętam Poczułem się dotknięty zraniony do żywego Przecież się nie nadaję wybierz kogoś innego! Uciekłem nie dzwoniła już ani razu chyba

I trzech dób nie siedziałem w żołądku wieloryba

Aż w końcu kiedy wszystko naprawdę zapomniała Jezioro Kalwa niebo i ciężar swego ciała zebrałem się i piszę

A sens już się wyłania

że w tym wyłącznie celu uczyłem się pisania

W tej knajpie każą płacić z góry

Mieli zbyt wiele złych doświadczeń

Nie naleją ci herbaty bez piątaka

Zamawiasz ale pani czeka

Nie wiadomo na co czeka

Aż w końcu się orientujesz

I wtedy nadchodzi kluczowy moment

Coś w środku mówi ci że jesteś oszukiwany Że najpierw należy się towar a potem zapłata

Zaczynasz się targować

Kładziesz dwa złote i mówisz że resztę dasz jak naleje

Pani nalewa wrzątek ale nie podaje go póki nie dodasz złotówki

Pozostała dwójka idzie ręka w rękę

W lewej kasa w prawej torebka do zamaczania

Ale ona nie jest pewna że ty masz pieniądz w zamkniętej pięści

A ty nie jesteś pewien czy dostajesz właściwy smak

Każde usiłuje rozewrzeć zaciśniętą dłoń przeciwnika

Szarpiecie się tak dobrą chwilę

Aż w końcu pani nie wytrzymuje

Rzuca torebkę na ladę i odchodzi od baru płacząc: Co to za koszmarny kraj że dwoje ludzi nie potrafi sobie zaufać

Ty myślisz to samo

Rzucasz dwójką tłukąc lustro za barem

I wychodzisz gwałtownie na ulicę

Co to za koszmarny kraj

PTAKI, Zdjęcie: Lucjan Pawłowski
BLASZANE NIEBO, CHRZĄSZCZE, BOŻODRZEW, MOTYLE, MONETY,
Krzysztof Czader ŚWIĄTKI, STAROCIE, KAMIENIE, BŁYSKOTKI, IKONY, BAJKOWE STWORY

Krzysztofa

ŚWIATY WYCZAROWANE

Krzysztof Czader

Urodził się w 1954 r. w Jaworzu. Absolwent Liceum Plastycznego w Bielsku -Białej. Artysta wszechstronny – maluje, rzeźbi w drewnie i kamieniu, tworzy kompozycje z fragmentów metali. Miłośnik i znawca przyrody, a ptaki, motyle czy chrząszcze są ulubionymi motywami jego twórczości. Jest też kolekcjone rem, szczególnie przedmiotów związanych z dziedzictwem kulturowym, m.in. starych wydawnictw, numizmatów, mebli. W swoim niezwykłym rodzinnym domu w Jaworzu stworzył, wraz z żoną Ewą, Izbę Pamięci Ekologicznej.

CZADERA

Próbując napisać nawet obszerny tekst o twórczości Krzysztofa Cza dera, musimy dojść do wniosku, że to niemożliwie. Możemy jedynie zasygnalizować i stwierdzić jednoznacznie, że jest to ktoś wyjątkowy, kogo nie sposób opisać, sklasyfikować, bo obszar jego zain teresowań jest tak rozległy, szeroki i głębo ki, że „daremne żale, próżny trud, bezsilne złorzeczenia”, jakby powiedział poeta… Tak czy owak, trzeba koniecznie zobaczyć jego dom i pobyć w tym niezwykłym miejscu choć przez chwilę. Niezwykłym wyjątkowo ścią gospodarzy i niezwykłością eksponatów w nim zgromadzonych. Bo każdy sprzęt, me bel, kamień, owad, obraz, każda moneta, rzeźba czy wyczarowana ze skrawków me talu płaskorzeźba ma swoją jedyną historię, o której godzinami, zajmująco potrafi opo wiadać gospodarz i (s)twórca tego wszyst kiego, co mieści się w – na pozór wygląda jącym zwyczajnie – wiejskim domu… Choć nie, nie zwyczajnym, bo już na dzień dobry witają nas krowy wychylające ciekawskie łby z obory, a bydlęce lokum jest ozdobione set kami płaskorzeźb z miejscowego piaskowca z wizerunkami zwierząt, owadów, ptaków, płazów… Pod dachem, na belce, przysiadło wielkie stado drewnianych, dziwacznych ptaków nie-ptaków, które nie wiedzieć ja kiego gatunku, czy właśnie przyfrunęły, czy szykują się do odlotu i tak pięknie, choć bez głośnie, śpiewają… Czasem przysiądzie obok nich autentyczny wróbel czy sikorka, dzięcioł czy kawka, by pogwarzyć chwilę z drewnia nymi braćmi…

Podchodzimy do domu, przed którym – z wi doczną nadwagą i poczciwością – wita nas pies Bazyl, merdając ogonem (bo czym ma merdać?), jakbyśmy się znali całe lata i przy sięgali sobie psią wierność, bo na ludzką to nie ma co liczyć…

Jesteśmy w domu. Po drewnianych scho dach wchodzimy na piętro, gdzie od razu można dostać oczopląsu, bo taka mnogość eksponatów spoglądających z każdego miej sca, stłoczonych przy ścianach, przycupnię tych w kątach, a nawet podwieszonych pod sufitem! W obszernym pomieszczeniu są setki rzeźb: Chrystusów frasobliwych, Matek Boskich zatroskanych, spoglądających wy rzeźbionymi, głównie w lipowym drewnie, załzawionymi oczami (ale i oczami sęków); stad drewnianych ptaków, jeszcze liczniej szych i dziwniejszych niż pobożne świątki;

Zdjęcia: Lucjan Pawłowski

tradycyjnych obrazów malowanych pędzlem i farbami, ale jeszcze oryginalniejszych tworzonych z fragmentów kolorowych metali, czasem inkrustowanych perłami i wie lobarwnymi szkiełkami. Stłoczone, skłębione to całe dziw ne towarzystwo jedno na drugim, jedno za drugim, jakby każde chciało zaznaczyć swoją wyjątkowość i ważność: kamienna rzeźba ważniejsza od drewnianej, ptak cenniej szy od Chrystusa podpierającego zafrasowaną głowę, mo tyle u sufitu mające żywe barwy, a chociaż nie żyją, głoszą chwałę życia. Przy wejściu – przecudnej urody ikona na pisana sercem i talentem przez Ewę, żonę Krzysia, której urokliwe prace znalazły się w oryginalnej sypialni, gdzie nawet łoże małżeńskie jest ponadstuletnie, a każdy sprzęt prosi się, by coś o nim napisać…

Artysta jest, najdosłowniej, wrośnięty korzeniami w tę Ziemię, z której czerpie inspiracje do swoich niezwykłych prac. I do niej jest przypisany, tak jak ona – z wzajemnością – do niego. Ale też i do tradycji, przekazywanej z pokolenia na pokolenie, z tego jedynego miejsca pod słoń cem, przytulonego do Beskidu Śląskiego, do Błatniej [szczyt górski w grupie Klimczoka w Paśmie Wiślańskim Beskidu Śląskiego – przyp. red.], gdzie i ja przed wielu laty z mamą wyprawiałem się na borówki i przechodziłem koło domu Krzysztofa, nie mając świadomości, kto w nim rośnie… Od dziecka obserwowałem to, co wokół domu żyje, ro śnie, kwitnie… I zachwyt nad pięknem życia powodował, że chciałem to jakoś zatrzymać. O posiadaniu własne go aparatu fotograficznego nie mogłem nawet marzyć. Rysowałem więc rośliny, starałem się znalezione gą

sienice karmić w słoiku roślinami, na których siedziały, i patrzyłem, jak rosną, przepoczwarzają się w kolorowe motyle… To świat piękniejszy niż mogłem przypuszczać. Przeżywałem bardzo każdą porażkę w hodowli moty li, bo do wszystkiego dochodziłem sam, instynktownie.

Świątki

Kiedy spoglądam na zafrasowane twarze Chrystusów fra sobliwych, zdaje mi się, że każdy z nas jest takim Chry stusikiem, skrojonym na swój wymiar (i to niezależnie od stanu naszej wiary czy niewiary), z podpartą głową, w ko ronie cierniowej, z tym że ciernie w naszych koronach nie koniecznie z kolczastych krzewów… O ile drewniane Chry stusy wyciosane ręką Krzysztofa frasują się nad naszymi grzesznymi żywotami, to Chrystusiki zaklęte w nas boleją nad nieszczęściami, które nas spotkały (nie wiedzieć za co?), a może jeszcze bardziej nad tymi, które nadejdą. A jeśli wpatrzeć się uważnie w twórcę, to dostrzec może my (naprawdę!) zafrasowanego świątka, z tą drobną róż nicą, że grzeszny i klnie…

Każdy świątek z innego drewna: ten z gruszy cały w sę kach stawiających dłutu opór, ów z lipowego pieńka, w który dłuto wchodziło jak w masło, tamten z wzorzy stego bożodrzewu, kolejny z czerwonego drewna daglezji, nie wspominając już o dębowym, wiśniowym, jesiono wym czy z zielonkawobrązowego octowca. Doliczyć się można ponad 40 gatunków drzew, w których ukrył się, wyłuskany dłutem Krzysztofa, zafrasowany Bóg-Człowiek.

60 POST SCRIPTUM

Oddajmy jednak głos Artyście, bo choć mówi do nas przez swoje dzieła, to i słowa mają tu znaczenie:

Zawsze coś rysowałem, malowałem, próbowałem strugać i nigdy nie mogłem zdążyć z notowaniem tego cudow nego, bożego świata. Wszędzie też dookoła widziałem kawałki drewna, kamienie, mające kształty, fakturę… Wy starczyło to tylko docenić i tym się zachwycić, żeby się dało coś z tego zrobić. Rzeźby w kościele były dla mnie niedoścignioną doskonałością, ale patrząc na nie, czu łem że skoro ktoś je wykonał, to czemu i ja nie miałbym spróbować. Rzeźbiłem w każdym drewnie, jakie było koło domu, chociaż wiedziałem, że najlepiej rzeźbi się w li pie. Jednak różne gatunki drzew mają w sobie niezwykłe piękno i to dodatkowo motywowało mnie do poszukiwa nia w koślawych, pogiętych, sponiewieranych gałęziach, konarach, klockach ukrytych Chrystusów czy świętych.

Ptaki

Ptaki, ptaki, ptaki… Tych jest najwięcej. Przysiadły, gdzie się tylko da: pod strzechami, na półkach, w czterech ką tach, wśród których już się nie zmieścił piąty piec. Wszę dzie ich pełno, a te, które już nie są w stanie się pomieścić, wylądowały nawet w ogromnym… koszu! Przedziwne te drewniane ptaki. To właściwie nie ptaki, a ptakopodob ne stworzenia. I w przeciwieństwie do hitchcockowskiego horroru jasne – może symbolizujące marzenia o prawdzi wej wolności wolnego ciała i ducha, zamkniętego w nie lotnym ciele? W bezskrzydłych ptakach Czadera czujemy przestrzeń, lot ku słońcu, a przy odrobinie wyobraźni mo żemy dojść do wniosku, że każdy z tych ptaków przypisany

jest drzewu, z którego powstał, drzewu przywiązanemu dożywotnio korzeniami do ziemi. Artysta ziścił niezisz czalne marzenia drzew – skryte między słojami liczący mi lata czy też spoglądające tęsknie w niebo oczami sęków – o uniesienie się wyżej, ponad zielone korony, by być w przestrzeni i przestrzenią, ponad ułomnością tego świa ta, tak często pełzającego po szarej ziemi… W tej odwiecz nej tęsknocie drzewa są podobne ludziom, a może ludzie drzewom? Ale to tylko moje nieudolne próby odczytania języka kształtów i… myśli.

Krzysztofie, jakie były Twoje myśli, jeszcze zanim spod Twojego dłuta wykluły się te ptaki? Jaka idea w nich skryta? Bo to chyba nie przypadek, że jest ich aż tak wie le, jakby chciały zdominować swoją obecnością Twoje przebogate dokonania?

Gdy wycinałem drzewko w sadzie, zestawiałem róż ne rozgałęzienia, sęki i to już był dziób. Później dobie rałem do tego resztę – kształt ptaka. Wystarczyło to tylko opowiednio przyciąć i osadzić pod odpowied nim kątem i powstawały zupełnie bajkowe stwo ry, których nie dałoby się zrobić z prostego kawał ka drewna. To tyle. Resztę niech dośpiewają ptaki…

Blaszane (wszech)światy

Nie wiem, jak TO nazwać: malowane blachą obrazy? Metalowe płaskorzeźby? Metaloplastyka? Kogel-mogel na metale, szkiełka, gwoździe i tak dalej?

Zdjęcia: Lucjan Pawłowski
61 POST SCRIPTUM
Zdjęcia: Lucjan Pawłowski
POST SCRIPTUM Łączyłem czasem drewno ze szkłem, z metalami, kamieniem i to też przenosiło mnie w zupełnie inny świat kolorów, jakie dają skrawki starych, przerdzewiałych blach żelaznych, cynkowych, mosiężnych, miedzianych…
POST SCRIPTUM

Piękne te metalowe pejzaże i te dosłowne, i te z marzeń wzięte, lecz wszystkie dziwne – takie niepojęte, choć miedź miedziana, a mosiądz mosiężny, cyna mniej barwna, a nikiel bezcenny…

Perlą się perły, szkiełka kolorowe, łebki gwoździków gwiazdami czy gradem? – to się nie mieści w rozpalonej głowie, lecz w wyobraźni malowanej blachą i tajemnicą ze skarbca Artysty już tak fizycznie i metafizycznie…

Piękne te „obrazy” czy też płaskorzeźby, z tylu niedomówień, gdzie płaczące wierzby, czy radość co mruga kolorowym szkiełkiem, szafirem, bursztynkiem z blaszanego nieba spada złoty deszcz…

64 POST SCRIPTUM

Skąd się wzięła właśnie taka forma, wymykająca się jednoznacznym definicjom i określeniom?

Łączyłem czasem drewno ze szkłem, z metalami, kamieniem i to też przenosiło mnie w zupełnie inny świat kolorów, jakie dają skrawki starych, przerdze wiałych blach żelaznych, cynkowych, mosiężnych, miedzianych… Tak zrodziło się we mnie nowe pa trzenie i otwierały nowe możliwości twórcze, bez farb, a kolory wzmocnione jeszcze błyskotliwością metali dawały efekty, których nie da się wymalować – wystarczy tylko tym się zachwycić, no i już chce się robić… A chce mi się zawsze!

To prawda najprawdziwsza, bo twórca jest tytanem pracy. Nie ma dnia bez nowego dzieła, nowych eks ponatów w postaci kamiennych odcisków stworzeń sprzed milionów lat czy kamiennych wytworów człowieka, który już przed 18 tys. lat zamieszkiwał tę ziemię, czy mebli, ceramiki, porcelany, szkła –co sprzed wieków, a nieustannie zachwycają – czy (bez)cennych monet, a nawet wyhodowanych wła śnie egzotycznych motyli i owadów!

Krzysztof Czader to ginący gatunek – prawdziwy i szcze ry twórca, poświęcający bez reszty czas na realizowa nie swoich pasji. Jest więc trochę nie z tego świata i nie z tej epoki – natarczywej i hałaśliwej autokreacji, lansowania się za wszelką cenę, reklamowania tego, co tak często nie zasługuje na reklamę. Pewnie dlatego tak niewielu o nim wie, choć to wielobarwna osobo wość, których bardzo brakuje w skomercjalizowanym i przesiąkniętym hipokryzją do szpiku kości, plastiko wym świecie na pozory, na niby, na chwilę… [JW]

Zdjęcia: Lucjan Pawłowski
66 POST SCRIPTUM
Zdjęcia: Renata Cygan
67 POST SCRIPTUM
foto: RC

Wanda Dusia Stańczak

JESTEM…

Kiedyś pewność w mych myślach że „zawsze” że „nigdy” wagą słów wyznaczała że uczciwie gramy wiara cuda czyniła nakreślając ramy a młodzieńcze zapały na chwilę nie stygły życie znak zapytania ustawiło w rzędzie i padł filar przekonań jak klocki domina ja dojrzała kobieta nie tamta dziewczyna inne myśli przewodnie rzeczywistość przędzie do niedawna wierzyłam że czarne to czarne lecz dostrzegłam odpryski półcienie szarości może warto powtórzyć myśl za Kartezjuszem gdy czerń mi rozświetliły rozsądku latarnie skutecznie wyzwalając z przemyśleń młodości że ja jestem bo myślę nie jestem bo muszę

69 POST SCRIPTUM
70 POST SCRIPTUM

ANJA CHOLUY

Psychotraumatolog. Fotograf. Kreatorka obrazu. Od 15 lat zajmuje się psychologią wizerunku. Pracuje z autorami, aktorami, ludźmi tworzącymi międzynarodowe marki premium i rodzime firmy. Tworzy ich spójne obrazy, między innymi poprzez profesjonalną fotografię. Łączy w całość to, co wewnątrz człowieka, z jego światem zewnętrznym. Identyfikuje i dowartościowuje ich autentyzm i indywidualizm.

Od ośmiu lat uczy kobiety ze świata biznesu, jak odnaleźć się w swoim zawodowym wizerunku, nie tracąc kobiecej tożsamości.

Właścicielka Human Mind Center. Minimalistka.

71 POST SCRIPTUM
72 POST SCRIPTUM

kobiet

Czego potrzebuje twojakobieca dusza

Zacznijmy ab ovo, czyli od pierwszej fotografii. Co było dla Ciebie ważniejsze – narzędzie, które chciałaś sprawdzić czy obiekt, który miałaś zarejestrować, uwiecznić? O ile pamiętasz jeszcze ten moment.

Tak, pamiętam dokładnie! Od zawsze podziwiam świat, a jesz cze bardziej podziwiam ludzi. Jestem ich ciekawa. Od zawsze szukam czegoś w człowieku. I najczęściej to znajduję. Narzę dzie – zrządzeniem losu – wpadło mi w ręce później. Gdy chwyciłam swój pierwszy aparat fotograficzny, taki półprofe sjonalny, uświadomiłam sobie, że dzięki niemu wreszcie będę mogła pokazać, jak ja widzę rzeczywistość, i przepuszczę przez niego całą swoją obserwację świata. A jak już złapałam, to nie puściłam.

Zawsze fotografowałaś ludzi?

Zawsze to był detal. I w naturze, i w architekturze, i w człowie ku, a także w pracy, jaką ten człowiek wykonuje, bo w foto grafii pokazuję też, jak ludzie rozwijają się zawodowo. Wbrew pozorom im mniej się pokaże, tym więcej można odczytać. Detal jest bardziej intrygujący. Odbiorca chce się zagłębić w takie zdjęcie, chce je dalej odkrywać. Gdy fotografujesz po stać od góry do dołu, znika czar.

Siła detalu to Twoje odkrycie?

Pokazywanie świata przez detal jest wpisane w moje DNA. Tak jak minimalizm, czysta forma. Nie interesuje mnie nic, co jest oczywiste. Doszukuję się głębi, drugiego dna.

73 POST SCRIPTUM
12

Jaka jest geneza projektu „12 Kobiet”?

Wymyśliłam go ponad 2 lata temu, ale przyszła pandemia i zburzyła moje plany. Postanowiłam przeczekać. A 24 lu tego 2022 roku przyszła wojna. Dotarło do mnie, że nie można odkładać życia na później. „Robię to!” – zdecydo wałam wreszcie.

Przez wiele lat przyglądałam się kobietom świetnie funk cjonującym w biznesie – zajmującym eksponowane stano wiska, odnoszącym sukcesy, spełnionym, dynamicznym, które jednocześnie chowają swoją kobiecość albo wręcz już jej nie rozpoznają. Mam tu na myśli styl i postawę w miejscu pracy. Pomyślałam, że to jest ogromna strata. Potencjał, jaki tkwi w kobiecości, po prostu się marnuje, ponieważ my go świadomie kasujemy.

W świecie biznesu nierzadko automatycznie przyjmuje my wzorce stworzone przez mężczyzn.

Tak. Ja miałam na to wewnętrzną niezgodę. Tym bardziej, że na planie zdjęciowym spotykałam na pozór kostyczne, chłodne bizneswoman, które w trakcie sesji okazywały się ciepłe, serdeczne, hojne. Dotarło do mnie, że one w ogó le nie myślą o swojej kobiecości jako atucie czy wartości. Mało tego, odnosiłam wrażenie, że ona im przeszkadza. W męskim świecie kryją się z nią, by się dopasować.

I gdybyśmy się jeszcze dobrze czuły z tym chowaniem własnej natury po kieszeniach. Ale wcale nie! Jesteśmy tym zmęczone. W skrytości serca marzymy, by ktoś nas

w czymś wyręczył. Mało tego, zaczęłam rozmawiać z mężczyznami na ten temat i okazało się, że oni tęsk nią za kobiecością w nas. Nasza „męskość” ich dezo rientuje, nie wiedzą, jak z nami postępować. „Wszystko sama” i „wszystko najlepiej” – ja też należałam do gatun ku niezależnych, samodzielnych, samowystarczalnych. Aż zobaczyłam, że potrzeba wyciągnięcia kobiecości na zewnątrz daje o sobie znać po dwóch stronach.

To niczym wejście na ścieżkę ulgi.

Dzięki idei tego projektu i pracy na planie zdjęciowym wszystkie wypuściłyśmy powietrze z napiętych ciał, uwalniając to, co jest bliskie naszej kobiecej naturze –siłę i słabość, determinację i odpuszczenie. Miałam po czucie, że wszystkim nam daje to mnóstwo radości. Cał kowicie się z tym utożsamiłyśmy.

W projekcie wzięły udział kobiety w różnym wieku. Naj młodsza – Matylda, modelka, miała 16 lat. Najstarsza była po sześćdziesiątce. Mój przekaz był taki, żeby kobie ty, niezależnie od wieku, zaczęły żyć pełnią swoich możli wości, a te młode nie poszły w kierunku sztuczności, nie prawdziwości, ulegania trendom, które zniekształcają je fizycznie i psychicznie. Tak, mam tu na myśli nieumiejęt nie stosowaną medycynę estetyczną. Zależało nam na tym, żeby przez ten projekt powiedzieć: „Ja nie muszę nikogo udawać. Botoks jest OK tylko w wolności, nie pod obyczajowym przymusem. Nie boję się być tym, kim chcę być. Pozwalam sobie na słabość, niepewność, pozwalam sobie na niewiedzę, na bezradność. Nie udaję superhero”.

Mój przekaz był taki, żeby kobiety, niezależnie od wieku, zaczęły żyć pełnią swoich możliwości
74 POST SCRIPTUM

Masz poczucie, że Ci się to udało?

Skalę chyba osiągnęłam za małą. Marzy mi się wielka spo łeczna dyskusja na ten temat. By dopełnić swój komuni kat do świata, zamierzam stworzyć drugą odnogę tego projektu – portrety dwunastu mężczyzn.

Oni także potrzebują uwagi, obiektywu skierowanego na siebie?

Kobiety muszą usłyszeć męski głos. My się wspieramy, coachujemy. Istnieją grupy wsparcia, społeczne i biznesowe. A oni znaleźli się na marginesie naszego zainteresowania.

Wpadłyśmy w samozatrzask. Chcemy być samostanowią ce i to jest ważne, ale często zacieramy różnice pomiędzy korzystnym samorozwojem a zapomnieniem, kim jeste śmy, dokąd zmierzamy, czego potrzebuje nasza kobieca dusza.

Zapędzone w roli supermenki odbieramy mężczyznom możliwość adoracji, zaopiekowania się nami, a przecież też to kochamy.

Zmierzasz do tego, żeby przedstawić męskie spojrzenie na kobiecość czy męskie spojrzenie na męskość?

I to, i to.

Co takiego robisz z kobietami na planie, że odpuszczają kontrolę?

Nie przebieram ich, nie ustawiam. Dyskretnie reżyseruję. Daję im być sobą.

Trudno być sobą przed obiektywem?

Osobom nieobytym z mediami – trudno. One potrzebują więcej czasu, żeby się otworzyć. Na planie jesteś odsło nięta. Stoisz przed człowiekiem z wielką czarną tubą wy celowaną prosto w ciebie. Nie widzisz się. A w dobie selfie wszyscy się widzą i kontrolują sytuację.

Dlatego podczas sesji zawsze toczy się rozmowa, wzbo gacająca obie strony, co podkreślam. Jest dużo emocji. I jednocześnie odbywa się proces psychoterapeutyczny po przez pracę z ciałem. W efekcie wytwarza się intymny kontakt.

Ja kocham ludzi. Gdy mam do czynienia z istotą tak cieka wą jak kobieta i ona mi ufa, czuję się szczęśliwa. I to widać chyba. Wtedy magia tworzy się sama.

Puszcza napięcie w ciele, bo nie ma strachu o to, czy do brze wyglądam.

Ty umiesz zadbać, by dobrze wyglądała. Wydobywasz ze swojej bohaterki to, co najlepsze. Nie jesteś beznamiętnym komercyjnym fotografem.

Ale powiedz, jak ewoluował Twój styl fotografowania?

Od zawsze kochałam mało skomplikowane formy, przyja zne, spokojne, naturalne kolory – takie nude. Od początku

wiedziałam, że chcę fotografować w prostym, surowym stylu. Wcześnie byłam zdefiniowana. I niech to nie za brzmi, jakbym była butna. Długo mieszkałam w Skandy nawii, co z pewnością miało wpływ na moje estetyczne wybory. Surowość formy czy nawet środowiska do foto grafowania na pewno wzięłam stamtąd. I nigdy nie szłam na kompromisy. Nie zmuszałam się do robienia rzeczy, których nie czułam. Moi klienci mieli jasno sprecyzowany obraz tego, czego mogą się spodziewać, nie zakładali, że „ta pani zrobi wszystko, co ja powiem”. Wniosek – w życiu zawodowym prowadziła mnie kobieca intuicja. Chociaż zdarzały się skręty, ale w małe uliczki. (śmiech)

Pracując w kręgu medycyny estetycznej, gdzie notabene spotykam wspaniałe kobiety, usłyszałam raz, że jestem je dyną „tak niezrobioną” osobą w tym środowisku: „O mat ko, Aneczko, nie sądziłam, że problem jest aż tak głęboki”. (śmiech) A ja marszczę czoło, robiąc zdjęcia. I rzeczywiście miałam zmarszczki. Zrobiłam zabieg, który okazał się za mocny i całkowicie zmienił moją twarz. Skończyło się tym, że rozgrzewałam suszarką czoło, by efekty botoksu jak najszyb ciej zniknęły. Nie neguję i nie odrzucam wszystkiego. Dbam o siebie, ale wtedy czułam, jakbym się za kogoś przebrała, jakbym naruszyła swoją tożsamość. Odchorowałam to. Czym się karmiłaś, tworząc swój styl w fotografii? Mia łaś swoich mistrzów?

Fascynował mnie czeski fotografik Jan Saudek, który foto grafował kobiety dalekie od klasycznego ideału piękna na tle brudnych, odrapanych, betonowych ścian. Wysłałam mu swoje zdjęcia i odpisał! To było dawno, gdy stawiałam w fotografii pierwsze kroki. Drugi mój mistrz to Peter Lindbergh. Niedawno pojechałam do Turynu podziwiać jego prace, na wystawę, którą przygotowywał dwa lata. Nie stety nie doczekał inauguracji. Lindbergh działał w branży modowej, ale dla niego najważniejsza była kobieta, a nie produkt, który miała reklamować. Fotografował w suro wy, czysty sposób. Był moją wielką inspiracją.

75 POST SCRIPTUM

Chcę fotografować w prostym, surowym stylu

Pamiętam, jak kiedyś usłyszałam od pewnej instagramer ki: „Wiesz, te Twoje zdjęcia są takie smutne, chropowate, zmarszczki widać”. Miałam świadomość, że Instagram lubi kwiatuszki, puszki, piórka, baloniki – kolorowo, różowo. Żach nęłam się jednak: „Jeszcze się doczekam swoich czasów”.

To jest wyzwalająca wierność sobie. Ale trzeba mieć od wagę, żeby iść za sobą.

Tak samo jest z naszą kobiecością. Jeżeli ja lubię przepast ne swetry i nie lubię się malować, i chodzę w kucyku, to niech ja sobie tak chodzę! Wiesz, ile ja takich pięknych kobiet spotkałam?! Ale jeżeli wolę szpilki i ołówkowe spódnice, to nich ja sobie tak chodzę! Przyzwolenie na wolność wyboru tworzy świat wspaniały, bo różnorodny.

Jak to się stało, że Norwegia stała się tak silnym bodź cem w Twoim życiu?

Po studiach wyprzedałam to, czego się wówczas dorobi łam, i pojechałam w świat za miłością mojego życia. Ale nie od razu pokochałam ten kraj. Jadąc do Oslo, byłam przekonana, że jadę do tętniącej życiem stolicy, nowo czesnej metropolii. A zastałam miasto żyjące w rytmie slow life. Niedaleko od centrum odnosisz wrażenie, że wyjechałaś na wieś. Zdarza się, że jedziesz autem i nie widzisz człowieka przez 5 minut. Byłam młoda, oczekiwa łam czegoś innego i przeżyłam poznawczy szok. Chciałam wracać. Kupiłam bilet powrotny. Już jechałam na lotnisko. W ostatnim momencie zmieniłam zdanie. To była terapia szokowa. Szybkie, pełne bodźców warszawskie życie za

stąpiłam klimatem zen. Z czasem przyswoiłam sobie nor weskie holistyczne podejście do życia.

Żyjesz równolegle w dwóch światach?

Kiedyś mówiłam, że żyję w rozkroku, a teraz – że żyję w pięknej synergii. To bardzo wzbogaca. Eksploruję Nor wegię i przenoszę stamtąd, co zdołam, na grunt polski. Podoba mi się tamtejsze umiłowanie i poszanowanie natury, spójność, bo charakter Norwegów jest wszędzie, w każdej dziedzinie życia.

U Ciebie też. Nawet w tkaninach, którymi się otulasz czy w wystroju wnętrz.

Hołduję minimalizmowi i to niewątpliwie ma skandy nawski rodowód. Imponuje mi to, że Norwegowie two rząc swoje domostwa, respektują to, co natura wcześniej stworzyła w danym miejscu. Nie wycinają starych drzew, nie usuwają kamieni. Nie forsują swoich wizji, a dopaso wują się do czegoś, co było tam przed nimi.

To też przełożyłam na życie. Wiem, że nie zawsze to, co chcę przeforsować, jest dobre. Nauczyłam się korzystać z mądrości innych ludzi. Z otwartością i pokorą mielę so bie to w głowie i potem okazuje się, że ich rozwiązania są lepsze.

Chociaż ego nas zwodzi na manowce.

Ono jest potrzebne, żebyśmy mogli określić swoją pozycję w świecie. Ale niestety jest nienasycone.

76 POST SCRIPTUM

„Ego to nasz wróg” – napisał Ryan Holiday. Kto inny napisał, że tam, gdzie szanuje się naturę, nikt nie krzywdzi kobiet.

Tak. W Norwegii panuje klimat prokobiecy i prozdrowotny.

Kiedy pojawiła się u Ciebie myśl, żeby zacząć studiować psychologię?

Gdy skończyłam 40 lat, czyli kilka lat temu. To taki ważny moment rozwojowy w życiu człowieka. Wtedy, po pierw sze, uświadomiłam sobie, że procesy psychologiczne od dawna mnie fascynowały, po drugie – że ja już to prakty kuję w pracy z obrazem, w mojej fotografii, a po trzecie, że jestem już w tym wieku, w którym nic nie muszę, wręcz mogę robić, co chcę. Dałam sobie pół roku na próbę. „Najwyżej polegnę” – pomyślałam. I nie dość, że nie pole głam, to jeszcze idę jak burza. Jestem zafascynowana tym procesem, jestem rozkochana w umyśle, w emocjach, w duszy, w całej naturze ludzkiej.

Dlaczego wybrałaś psychotraumatologię?

Trauma to jest zmiana, której się nie spodziewamy. A ja się nie boję zmian. Jestem zmianą. Idealnie funkcjonuję w zmianie. Zarówno w pozytywnej, jak neutralnej czy na wet tej negatywnej. I wiem, że mam w sobie potencjał i moc do tego, by wspierać ludzi w sytuacjach trauma tycznych, by ich przez nie przeprowadzić i pomóc stanąć na nogi. Mnie to nie jest straszne. Sama doświadczyłam wielu traum. Przeszłam swój proces psychoterapii i wiem, o czym mówię.

A o czym mówisz?

Kiedyś może o tym opowiem. Zapewniam, że wiem, co to znaczy. Wiem też, jak wygląda proces leczenia.

I wierzysz w powodzenie terapii?

Wierzę, że z każdej traumy można wyjść i wieść lepsze życie. Trauma nie musi niszczyć naszego potencjału, rela cji i tego, na czym nam zależy.

Naprawdę nie boisz się zmian?

Zmiana jest tym, co mi w życiu towarzyszy. Teraz na świecie też jest to bardzo znamienne – wszystko jest dynamiczne. To mnie nauczyło reagowania adekwatnie do sytuacji, po dążania za zmianą. Ja się nie łudzę, że to chwilowe. Nawet jeżeli nowe okoliczności zmieniają moje plany, nie traktu ję tego jak tragedii. Nie rezygnując ze swoich wizji i celów, umiem dostosować się do sytuacji. Człowiek jest całością, ale nie jest skończoną całością, raz na zawsze zdefiniowa ną, sztywną. Cały czas podlega procesom zmiany.

Nie boisz się, że nie udźwigniesz ciężaru spraw, z którymi klienci do Ciebie przychodzą?

Nie. Chciałabym, żeby świat był dzięki temu, co robię, tro chę lepszy. Bardzo chcę drugą połowę swojego życia po święcić na to, by ludziom żyło się lepiej ze sobą.

Ja już jestem szczęśliwa, ponieważ odważyłam się zmie nić ścieżkę zawodową. Kiedy dawno temu pierwszy raz pomyślałam o psychologii, rodzina mnie od tego odwio dła, mówiąc, że to profesja bez przyszłości. Czułam się zagubiona, nie wiedziałam, czym się kierować w wyborze kierunku studiów. Ostatecznie skończyłam dziennikar stwo ze specjalizacją media i komunikacja. Notabene na prywatnej uczelni, o uniwersytecie nawet nie pomyśla łam, sądząc, że to za wysokie progi. Nie chodziło mi o to, żeby było łatwiej, tylko bezpieczniej. Wtedy brakowało mi pewności siebie. Uczciwie mówiąc, dopiero teraz cieszę się spokojem i świadomością, kim jestem. I nie zamierzam

77 POST SCRIPTUM
Piękne są sytuacje, kiedy nagle w nieśmiałej kobiecie odkrywasz potencjał dynamicznej osoby
78 POST SCRIPTUM

Zmiana jest tym, co mi w życiu towarzyszy

zmieniać się na cudze potrzeby – rynku czy pracy. Chcę iść swoją drogą.

Zatem do psychotraumatologii zaprowadziło Cię nie tyl ko kilka lat studiów, lecz wszystko, co do tej pory robiłaś na ścieżce zawodowej i w życiu osobistym?

Tak. Psycholodzy naprawdę dużo czerpią z własnego do świadczenia. Pomoc, jaką otrzymuje klient, to nie jest tylko wiedza psychoterapeutyczna. Ja jestem wielką zwo lenniczką psychologii humanistycznej Carla Rogersa, któ ra zakłada, że mamy w sobie moc samouzdrawiania, tylko musimy mieć sprzyjające temu środowisko. W gabinecie terapeuty, który jest całkowicie oddany klientowi, który stwarza atmosferę przyjaźni i komfortu, ujawnia się naj większy potencjał człowieka i jest szansa na uzdrowienie. Twój dar otwierania ludzi ujawnił się najpierw na planie zdjęciowym.

Tak, to są moje naturalne zasoby. Piękne są sytuacje, kie dy nagle w nieśmiałej kobiecie odkrywasz potencjał dy namicznej osoby. To jest przecież proces psychologiczny.

Na stronie Human Mind Center znalazłam słowa Carla Rogersa o zmianie, z których uczyniłaś swoje motto: „Zda ję sobie sprawę, że gdybym był stabilny, rozważny i sta tyczny, żyłbym w śmierci. Dlatego akceptuję zamieszanie, niepewność, strach, wzloty i upadki emocjonalne. Jest to cena, jaką gotów jestem zapłacić za płynne, kłopotliwe i ekscytujące życie”. Przewrotne.

Ten cytat mówi o tym, żeby nie bać się ryzykować, popeł niać błędów i próbować. Gdy unikamy wszelkich niebez pieczeństw, jesteśmy, że powtórzę za swoim synem, „mar twi w środku”. [AM]

Rozmawiała:

Autorka podcastu #Wojowniczki&Wojownicy na Spotify: https://open.spotify.com/show/3RjoeghoM8ZSU9RiAX2cmA

79 POST SCRIPTUM

POEZJA

Polecane

PAWEŁ BILIŃSKI . Laureat Połowu Poetyckiego 2016 i finalista organizowanych przez Biuro Literackie Pracowni Stacji Literatura w latach 2017-2020, zdobywca II nagrody w XXVIII edycji konkursu im. K.K. Baczyńskiego 2020, laureat kilku innych ogólnopolskich konkursów poetyckich.

Na przestrzeni lat jego wiersze były publikowane w sieci i drukiem w antologiach.

W 2019 roku zadebiutował książką poetycką Część urojona, a w 2021 roku ukazała się jego druga książka poetycka Bezsynność, obie w Wydawnictwie Fundacji Duży Format.

Administrator i jeden z redaktorów-założycieli portalu poetyckiego poemax.pl, kontynuującego wieloletnie tradycje serwisu poema.pl.

Zawodowo związany z branżą nowoczesnych technologii. Warszawiak z pochodzenia i zamiłowania, od 1999 roku zamieszkuje blisko natury w okolicach Piaseczna.

80 POST SCRIPTUM

CREDO

wierzę w błogość oka wciąż mogącego w twoim ciele widzieć ślady nieba i ziemi rzeczy niewidzialne czynić widzialnymi wiedząc że co już było może zdarzyć się znów bo ty byłaś pierwsza i ty będziesz ostatnia dla ciebie są przedświty i wycieki światła w nasze noce zdyszane pozbawione snów

jak światłość ze światłości wyłaniaj się z mroku zamieszkaj w moich ustach dotykaj do boku odbieraj uwielbienie mów mi przez proroków dziel ze mną chwile które pozostały spróbujmy ocalić resztki naszej wiary w ciała dopieszczenie śniętych obcowanie grzechów powtórzenie żywot wieczny zamęt

POEZJA

MYŚLI GONITWA

młody chłopak opowiada o swojej pracy wolontariusza w obozie dla uchodźców w Grecji – pomaganie innym jako sposób na walkę z depresją chłopak uśmiecha się lampka kamery miga wesoło

a jednak nie ma filmu z tego wydarzenia i chłopak już o nim nie opowie

obaj mieli w sobie nieodwracalne uszkodzenia plik wideo rozsypał się na przypadkowe zera i jedynki chłopak – na litery obrazy i skrawki wspomnień

POWRÓT

SZTUKA PŁAKANIA

bardzo dobrze jest płakać robiąc coś jeszcze dzięki efektywnemu gospodarowaniu płaczem uzyskasz więcej płaczogodzin na dobę

więc można pić i płakać płakać zasypiając płakać przez sen można w drodze do pracy płakać patrząc na ludzi i samochody można ocierać łzy nad arkuszem Excela lub w trakcie rozmowy z klientem ale najlepiej płakać śmiejąc się do woli nikt się nie zorientuje

obraz drży przy przesuwaniu rzeka mały chłopiec z tatą piją kefir ze szklanej butelki

obraz drży przy przesuwaniu wieczór przystanek zetknięcie rąk na chwilę zanim przyjedzie tramwaj ręka drży przy przesuwaniu po brzuchu i dalej żeby poczuć opuszkami wilgotne ciepło

powietrze drży od upału szum fal puste wydmy i zieleń lasu wiatr przesypuje ziarnka piasku

obraz drży i z wolna blednie może to powrót poszarpany sen a może tylko coś się kończy

81 POST SCRIPTUM

POLSKA MUZYKA NA LITWIE

Wpoprzednich numerach „Post Scriptum” przedstawi łem literaturę polską i sztuki plastyczne tworzone przez przedsta wicieli licznej polskiej mniejszości na rodowej na Litwie. W tej edycji kolej na muzykę, która jest bodajże najpo pularniejszą dziedziną sztuki, głównie dzięki masowym imprezom i środkom masowego przekazu. Polacy od wie ków odgrywali kluczową rolę w życiu muzycznym Litwy. Tam tworzyli m.in. Michał Kleofas Ogiński i Stanisław Mo niuszko, uznawani przez naszych są siadów za artystów nie tylko polskich, lecz także litewskich. Blisko związany z Polską był też najpopularniejszy li tewski kompozytor przełomu XIX i XX wieku Mikołaj Konstanty Czurlanis (lit. Mikalojus Konstantinas Čiurlionis).

Wydaje się zatem oczywiste, że i dzisiaj Polacy, stanowiący wg niedawnego spi su ludności około sześciu procent lud ności Litwy, nadal odgrywają znaczącą rolę w życiu muzycznym tego kraju. Nie brakuje naszych rodaków wśród wykonawców muzyki klasycznej, a tak że wśród litewskich jazzmanów oraz twórców rocka i innych gatunków mu zyki popularnej. Oprócz tego jednak od wielu dziesięcioleci rozwija się na Li twie niezależne polskie życie muzyczne i jemu właśnie poświęcam ten artykuł.

W polskiej społeczności Litwy, od po koleń bardzo przywiązanej do trady cji narodowych, których pielęgnacja w środowisku domowym i sąsiedzkim pomogła przetrwać trwającą niemal pół wieku okupację radziecką, szcze gólne miejsce w życiu muzycznym zajmuje folklor. Już w 1955 roku nasi rodacy wykorzystali pierwsze oznaki odwilży po okresie stalinowskiego ter roru i założyli w Wilnie zespół pieśni i tańca „Wilia”, będący do dzisiaj sym bolem utrzymanej z trudem i poświę ceniem polskości. Przez zespół prze winęło się wielu cenionych muzyków i choreografów jak znakomity chór mistrz Wiktor Turowski i gwiazda scen polskich okresu międzywojennego Zofia Gulewicz. Występowali w nim lu dzie zasłużeni w wielu dziedzinach ży cia publicznego, m.in.: pisarz i historyk

Wojciech Piotrowicz, czołowy polityk Jarosław Narkiewicz i wszechstron na artystka Alina Lassota. Weterani „Wilii” reprezentujący już trzy pokole nia, wciąż się spotykają i uczestniczą w życiu społeczności polskiej, a zespół nadal występuje z powodzeniem na scenach litewskich i zagranicznych, przyciągając coraz młodsze roczniki.

Śladem „Wilii” w schyłkowym okre sie ZSRR powstało na Litwie wiele polskich zespołów folklorystycznych, a w odrodzonym, niepodległym kraju, wyrosły jak grzyby po deszczu dzięki wsparciu konserwatywnych przywód ców politycznych mniejszości polskiej. Obecnie każda większa lub mniejsza miejscowość, gdzie Polacy stanowią znaczny odsetek ludności, może się pochwalić polskim zespołem pieśni i tańca dysponującym różnymi sekcja mi od dziecięco-młodzieżowej po se niorską. Mocną stroną tych zespołów jest świetna organizacja, piękne stroje, często dobra choreografia i przygoto wanie muzyczne. Słabością natomiast jest fakt, że grupy te koncentrują się niemal wyłącznie na prezentacji folkloru z różnych regionów Polski w obecnych granicach, natomiast zde cydowanie zaniedbują własne, regio nalne tradycje.

Chlubny wyjątek w tej materii stanowi Kapela Wileńska, męski zespół pre

zentujący folklor miejski, jedyna tego rodzaju grupa na Litwie, działająca od ponad 30 lat. Trzon zespołu stano wią akordeonista Romuald Piotrowski oraz bracia Łatkowscy, tworzący sek cję rytmiczną. W kapeli występuje też koncertmistrz Zbigniew Lewicki, jeden z czołowych litewskich skrzypków, związany z najlepszymi orkiestrami kraju. Obok seniorów, co kilka lat do kapeli dołączają młodsi muzycy, którzy zapewniają tym samym ciągłość grupy i wymianę pokoleń. Kapela prezentuje zabawne piosenki z tekstami pisanymi tradycyjną gwarą polską Wileńszczy zny w oprawie muzycznej najpopu larniejszych tańców miejskich, wśród których dominują tanga i walce. Ze spół wykonuje repertuar pochodzący z dawnego międzywojennego Wilna, a także utwory własnego autorstwa, skomponowane do wierszy dzisiej szych polskich autorów z Litwy.

Oprócz pielęgnacji „klasycznego” folk loru rozwija się też wśród litewskich Polaków nowocześniejsze podejście do ludowych tradycji muzycznych. minionej dekadzie pojawiło się na Litwie kilka młodych zespołów tworzących w gatunku folk i wyko rzystujących w swej twórczości nie tylko folklor polskojęzyczny, ale także posługujący się gwarami litewskimi i białoruskimi. Największą popular ność i renomę zdobył zespół Folk Vi

Kapela Wileńska, fot. z archiwum zespołu

bes utworzony w 2014 roku w Wilnie z inicjatywy Renaty Juozukienė. Głów nym walorem grupy są brzmienia po lifoniczne w tradycyjnych ludowych harmoniach połączone z inteligentnie dobraną sekcją rytmiczną oraz cieka wymi brzmieniami współczesnych in strumentów elektronicznych. W stylu bardziej zbliżonym do gatunku pop aranżuje swe utwory grupa Art of Mu sic z Solecznik związana z miejscowym Centrum Kultury, preferująca w aran żacjach znakomity głos solowy Jolanty Prowłockiej. Jeszcze inne podejście do folkloru, bardziej zbliżone do rocka, reprezentuje młoda grupa StaraNova z Niemenczyna, której pierwszą solist ką była znakomita autorka i wykonaw czyni piosenek Katarzyna Parszuta.

Nie brakuje Polaków na litewskiej sce nie jazzowej. Wśród nich wyróżnia się świetny saksofonista i kompozytor, uczestnik wielu międzynarodowych festiwali Jan Maksymowicz, który pod kreśla swą polskość i często występuje na polskich koncertach. Blisko jazzu porusza się też wszechstronna piosen karka Ewelina Saszenko, śpiewająca w wielu językach (często też po pol sku), popularna dzięki sukcesom osią gniętym w młodości w konkursach te lewizyjnych.

Nasi rodacy preferujący nowoczesne rodzaje muzyki, jak rock, techno, rap i pokrewne gatunki, mają większe trudności w przebiciu się na krajowej scenie. Muzyka nowoczesna nie korzy sta z tak hojnego mecenatu polskich polityków jak folklor i wszystko zwią zane z tradycją narodowo-chrześcijań ską. Żeby zrobić karierę na estradzie trzeba więc używać języka litewskiego lub angielskiego i wtopić się w tłum ogólnokrajowy. Niemniej, niektórym muzykom udaje się utrzymywać polski repertuar równolegle do egzystencji

w ogólnolitewskim nurcie, i przedstawiać go na kon certach. Przykładem takiej wielojęzycznej działalności estradowej są polskie ze społy rockowe Black Biceps i Will’n’ska, wykorzystujące w swej twórczości współcze sną gwarę miejską polskiej młodzieży z Wilna i mniej szych litewskich miast. Bar dzo ciekawą osobowością sceniczną jest też wieloję zyczny raper Romuald Ławrynowicz, który jest też aktorem, operatorem i twórcą filmów krótkometrażowych. Również wśród uczniów licznych szkół polskich przybywa zdolnej muzycznie młodzieży. Do niedawna działał w Wil nie bardzo ciekawy kwartet Diversión. Niestety, po maturze artyści rozjechali się na studia po świecie i zespół prze stał występować.

Największe trudności promocyjne na potyka na Litwie polska piosenka au torska. O ile muzyka klasyczna, jazz czy rock mają charakter uniwersalny i ję zyk mniejszości nie stanowi przeszkody do kariery na litewskiej scenie, o tyle w przypadku piosenki opartej na tek ście twórczość w języku mniejszości wtrąca autorów do głębokiej niszy. Śpiewający poeci polscy nie mogą liczyć na odbiór ogólnokrajowej pu bliczności, nie korzystają też z hojnego mecenatu publicznego, skupionego na promocji folkloru. A jednak polska piosenka autorska rozwija się na Li twie doskonale, pomimo niełatwych warunków, z pokolenia na pokolenie. Starszą generację najlepiej reprezen tują dwaj zasłużeni poeci i tłumacze śpiewający swe utwory z gitarą – Wik tor Tamošiūnas-Tomaszun i Wiacze sław Zienkiewicz. Do najzdolniejszych młodych autorów należą: Katarzyna Parszuta, Elita Narkiewicz, Rafał Szyp kowski i Joanna Zawalska. W gatunku piosenki z dobrym tekstem wyróżniają się też świetni wykonawcy klasyki pol skiej związani z Polskim Teatrem „Stu dio” – Jolanta Gryniewicz-Tankielun i Czesław Sokołowski. Cenną inicjaty wą w zakresie promocji polskiej pio senki autorskiej na Litwie są organi zowane od kilku lat przez nauczycielkę muzyki Ja ninę Stupienko konkursy na wykonanie piosenek

do tekstów Agnieszki Osieckiej, które wyło niły w ostatnich latach kilka wartościowych talentów. Ważnym elementem wspomaga jącym polską muzykę kameralną było też stworzenie Klubu Bazylia Nowej Piosenki w podziemiach klasztoru Bazylianów przy Ostrej Bramie, pod słynną Celą Konrada, z inicjatywy prowadzącego tam hotel pol skiego działacza Ernesta Morozowa i Pol skiej Młodzieży Patriotycznej.

Z powyższego przeglądu wynika, że polska muzyka na Litwie ma się dobrze i rozwija się w wielu kierunkach. Oczywiście rozwój kariery nie jest łatwy, a możliwości zarobku są niewielkie, zaś pandemia i wojna jeszcze bardziej je utrudniły. Niemniej polskie życie muzyczne na Litwie się toczy, a na litewskiej scenie pojawia się coraz więcej utalentowa nych Polaków komponujących i wykonują cych utwory w różnych gatunkach. [PK]

Black Biceps, fot. z archiwum zespołu Folk Vibes, fot. z archiwum Wilnoteki Wiaczesław Zienkiewicz, fot. z archiwum artysty
Zespół pieśni i tańca Wilia, fot. z archiwum Wilnoteki

Jak oceniasz stan muzyki polskiej na Litwie? Które gatunki mają się dobrze, a które gorzej?

Muzyka polska na Litwie, moim zda niem, wychodzi teraz z wieloletniej stagnacji. Od czasów odzyskania niepodległości, w celu zachowania oryginalności i tożsamości narodo wej, Polacy zakładali zespoły ludo we. W szkołach repertuar ograniczał się do pieśni Moniuszki, wojennych piosenek oraz przyśpiewek ludo wych. Współcześni artyści polscy na Litwie również opierali się na tych właśnie fundamentach, np. Kapela Wileńska śpiewa głównie o życiu na wsi, chociaż większość jej członków pochodzi z miasta. Przez ostatnie 10 lat jednak to się trochę zmie niło, pojawiły się zespoły i soli ści, którzy najpierw wykonywali utwory estradowe pochodzące z Polski, a później zaczęli tworzyć swoją muzykę z tekstami po polsku. W polskim radiu na Litwie nieraz można usłyszeć piosenki w stylu R&B, soul, neofolk, punk. Najczęściej jednak słyszymy pop lub muzykę poprockową. Związane jest to pew nie z tym, że większość słuchaczy to miłośnicy akurat tego gatunku.

Czy poza społecznością polską zauważasz na Litwie jakieś zainteresowanie muzyką polską?

Gdybym zapytała kogoś ze starszych Litwinów, których pol skich wykonawców znają, na pewno wymieniliby Marylę Rodowicz i Czerwone Gitary. Ich piosenki nadal są grane codziennie w radiu, ludzie pamiętają je z młodości. Moje pokolenie zaś wie, czym jest disco polo i folk, ponieważ przy takiej muzyce często się bawi na imprezach. Kilkakrotnie byłam świadkiem, gdy młodzież litewska imprezowała pod Niech żyje wolność, Hej sokoły czy Bałkanicę. Także polski rap staje się powoli coraz bardziej rozpoznawalny.

Czy wykorzystujesz polskie utwory w pracy pedagogicznej z litewskimi chórami i zespołami?

Nie raz włączałam twórczość polskich kompozytorów do pracy z zespołami wokalnymi czy solistami. Staram się, by była to wartościowa i w miarę skomplikowana muzy ka. Z chórem Cantabile śpiewaliśmy W moim ogródecz ku w aranżacji czterogłosowej, a także Mszę (Kyrie, Gloria i Agnus Dei) Józefa Kwietniowskiego. Solistom, którzy ra czej wolą muzykę popularną, staram się dawać piosenki z wartościowym tekstem, by ich kontakt z muzyką polską był bu

dujący i jakościowy. Teksty Agnieszki Osieckiej czy Wojciecha Młynarskiego pokochali nawet najmłodsi moi uczniowie.

Jakie widzisz perspektywy rozwoju własnej twórczości oraz innych autorów polskich piosenek na Litwie?

Na szczęście młodzież nie ucieka daleko od swoich korzeni i nie boi się śpiewać po polsku. Tak, każdy znajduje coś bli skiego dla siebie. Jestem świadoma, że poezja śpiewana ni gdy nie będzie tak popularna jak pop-rock, i moje piosenki nie będą grane częściej niż piosenki Golec uOrkiestry, sta ram się jednak, by poezja śpiewana i piosenka kabaretowa nie zniknęła ze sceny. By ludzie, dla których śpiewam, nie tylko tańczyli, ale też słuchali treści piosenek. Inni, którzy marzą o popularności, są świadomi, że tworzyć trzeba to, co się sprzeda, i taką muzykę też tworzą.

Czy znajdujesz inspirację utworami autorów polskich lub litewskich dla twórczości własnej? Jeśli tak, to jakich?

Jak już wspominałam wcześniej, teksty Agnieszki Osiec kiej i Wojciecha Młynarskiego są mi bardzo bliskie. We własnej twórczości też staram się być trochę ironiczna, nie stronię jednak od głębszej refleksji. Litewski poeta Ju stinas Marcinkevičius jest jednym z tych autorów, których poezja wciąż wraca do moich rąk. [PK]

Wywiad z Katarzyną Parszutą – polską kompozytorką, chórmistrzynią i artystką estradową z litewskiego Niemenczyna
foto: RC

FEMINISTKA

Powtarzam sobie znad sterty prania, że nie muszę rezygnować z prasowania gaci mojego męża, żeby być feministką, nie muszę rezygnować z posiadania męża, żeby być feministką, nie muszę rezygnować z bycia matką, żeby być feministką, nie muszę mieć opinii na każdy temat, żeby być feministką, nie muszę wychodzić na ulicę protestować, żeby być feministką, nie muszę być męska, żeby być feministką, nie muszę przenosić mebli, żeby być feministką, nie muszę mieć jajników, żeby być feministką nie muszę być kobietą, żeby być feministką, nie muszę nawet kochać kobiet, żeby być feministką. Feministka w ogóle nic nie musi. Dlatego tak fajnie nią być.

Joanna Fligiel

I E R S Z

TRZECIA

Kiedy marzną stopy, myślę o nich więcej. Jestem ta najsłabsza. Nie urodzę córki. Przepraszam, kochanie. Obiecanej latem, kiedy moje stopy owiewane ciepłem nie marzły mi wiecznie. Kaszlę od tygodnia. Wyszłam gdzieś bez golfa. One wyszły w lutym. Chodaki za buty, w pasiastych sukienkach, jestem taka miękka, jestem taka miękka.

Babki we mnie płaczą. Jedna, druga. Trzecia. Krzyczę po niemiecku, mam zadartą kieckę, wiem, jak śmierdzą Ruski, piersi rwą spod bluzki, wszystko mam na wierzchu, wszystko mam na wierzchu, wzięło mnie trzech wespół. Przepraszam, kochanie. Nie urodzę córki obiecanej latem. Nie dotrzymam zatem.

Ten wiersz będzie mieć rok – trzydziestego lipca. Pisze się długo, bo zagraża śmierci. Wolno przyjmuje postać, aby mógł zmartwychwstać. Boi się, że umrze dwukrotnie: w niezrozumieniu i bólu. Jeszcze jest nagi, bez grzbietu jak Dostojewski z półki Stasia Goli.

Ten wiersz jest sarną, płochą i zranioną. Słabą jak staruszek na balkonie, który woła o pomoc dla uwięzionego zwierzęcia. Stoi przy bukowym potoku. Patrzy, jak nędznicy grają butelkami w zielone. Płacze w ciszy, a gdy otrze łzy, zgaśnie światło w jego oknie.

Ten wiersz jest z prowincji, wiec jest skromny jak renta polskiego dobrobytu. Tęskni do pastwisk pod asfaltową drogą. Chce się włóczyć niczym zakochani po Cygańskim Lesie. Zagrać w piłkę. Nie śmieje się z upadku Ikara. Temu wierszowi topią się słowa. Sposobi się do odejścia.

EPAMIĘCI STANISŁAWA GOLI
86 POST SCRIPTUM
W
foto: RC

Piknik operowy w Glyndebourne

Foto: oficjalna strona festiwalu Foto: oficjalna strona festiwalu
88 POST SCRIPTUM

We wczesnych latach trzydziestych angiel ski oficer i miłośnik opery, właściciel zamku w Glyndebourne, sir John Christie zakochał się w śpiewaczce operowej Audrey Mildmay. Zakocha nej parze zamarzył się teatr, który mógłby konkurować z największymi festiwalami operowymi, m.in. niemiec kim Bayreuther Festspiele i austriackim Salzburg Festi val. Wspólna pasja do muzyki doprowadziła do powsta nia znanej na całym świecie opery, a mogło się to udać tylko dzięki ogromnej determinacji, pasji i… pieniądzom.

Glyndebourne leży osiemdziesiąt kilometrów na połu dnie od Londynu, w hrabstwie East Sussex, w pobliżu miasteczka Lewes (w jego sąsiedztwie mieszkała także Virginia Woolf).

Od 1934 roku Glyndebourne stało się miejscem ope rowych festiwali, które po II wojnie światowej zyskały międzynarodową sławę. Wczesne lata Festiwalu Glyn debourne koncentrowały się prawie wyłącznie wokół obszernego repertuaru dzieł operowych Mozarta, po czym stopniowo repertuar poszerzano o dzieła innych kompozytorów, takich jak: Benjamin Britten, z którym Glyndebourne od dawna współpracuje, a także Giuseppe Verdi, Gioachino Rossini i wielu innych.

Na przestrzeni lat teatr wielokrotnie roz budowywano i ulepszano, aby pomieścić większą widownię – tak ogromny był po pyt na operę w Glyndebourne. Do 1977 roku liczbę miejsc powiększono z 300 do 850. W latach dziewięćdziesiątych stało się jasne, że Glyndebourne potrzebuje jeszcze okazalszego audytorium. W 1994 roku wybudowano nowy teatr operowy na 1200 miejsc – dokładnie w tym samym miejscu, co poprzedni. Otwarcie zainau gurowano Weselem Figara Mozarta – jako hołd dla początków festiwalu. Teatr przyle ga do zamku, w którym część pomieszczeń przeznaczono dla publiczności.

Glyndebourne do dziś znajduje się w rę kach rodziny Christie. George Christie prze jął posiadłość po swoim ojcu w 1962 roku, a następnie przekazał ją swojemu synowi Gusowi, który do dziś zarządza tym niebo tycznym przedsięwzięciem. Festiwal pozo stał imprezą prywatną, finansowaną wy łącznie przez kilkuset bogatych sponsorów.

Do Glyndebourne dociera około 150 tys. ludzi rocznie, teatr oferuje ponad 120 przedstawień operowych na żywo, zatrud nia inspirujących reżyserów, światowej kla sy orkiestrę, dyrygentów i wykonawców. Nasi rodzimi śpiewacy także mieli szanse

pokazać się w tym wyjątkowym miejscu, m.in.: Maria Ki nasiewicz, Teresa Żylis-Gara, Wiesław Ochman, Urszula Koszut, Teresa Kubiak, Krystyna Kujawińska, Bożena Be tley, Leonard Mróz, Marek Torzewski, Elżbieta Szmytka, Wojciech Drabowicz, Daniel Borowski, Artur Stefano wicz, Mariusz Kwiecień, Andrzej Dobber i Anna Simińska. Operowa fiesta w Glyndebourne to nie tylko doznania stricte artystyczne – jest to także (dość snobistyczne trzeba przyznać) miejsce spotkań angielskiej arystokracji i miłośników muzyki poważnej. Latem koncerty wielkich muzycznych gwiazd przypominają pikniki dla turystów. Można się poczuć w tym anturażu jak na obrazach mi strzów impresjonizmu. Pomiędzy spektaklami prze widziane są dwie godzinne przerwy. To czas na piknik, konsumpcję przywiezionych przystawek, dań głównych i deseru oraz obowiązkowego szampana. Koce rozkła da się na łąkach otaczających zamek, a w razie deszczu goście rozlokowują się w hallu teatru lub pod pergola mi, gdzie rozstawia się dziesiątki stołów nakrytych bia łymi obrusami. W antrakcie można skorzystać z jednej

Foto 1: oficjalna strona festiwalu, foto 2: Renata Cygan
89 POST SCRIPTUM

z dwóch restauracji i zjeść elegancki obiad. Na festiwalu obowiązują wytworne stroje –panie przechadzają się po ogrodach i parkach posiadłości w długich sukniach, panowie w białych koszulach i smokingach, kapelusze i parasolki słoneczne nie są tu rzadkością. Glyndebourne jest nie tylko miejscem dla bogatych snobów, przyjeżdżają tu także dy rektorzy najważniejszych teatrów, tu śpie wają zarówno gwiazdy, jak i młode talenty –niejedna wielka kariera miała swój początek w posiadłości lorda Christie.

Tegoroczny sezon rozpoczął się w maju, a za kończył 28 sierpnia dwoma koncertami fran cuskiego kompozytora Poulenca pod batutą Robina Ticciatiego, które wyreżyserował Lau rent Pelly. Miałam przyjemność być świad kiem tego niezwykłego spektaklu (także jako wysłanniczka „Post Scriptum”).

Pierwszy koncert, to La Voix humaine: ope rowy monolog samotnej, pogrążonej w sa mobójczej depresji kobiety, która rozmawia przez telefon ze swoim byłym kochankiem. Jest dużo emocji: flirt, rozpacz, kłamstwa, błaganie, obwinianie, wyznania miłości. Sce nografia jest bardzo oszczędna, niespotyka nie minimalistyczna, jednoplanowa: kobieta (grana przez francuską artystkę Stéphanie d’Oustrac) w ciemnej koszuli nocnej, trzyma jąc w dłoniach czarny telefon, spaceruje ner wowo po szarej, przechylającej się (w zależ ności od stanu psychicznego kobiety) płycie. Mnie uderzyło w tej realizacji przede wszyst kim to, że śpiewaczka – siłą swojej osobowo ści i talentu – przy tak oszczędnych środkach, potrafiła przykuć uwagę widzów przez cały czas trwania monologu.

Drugi, to zabawny wodewil Les mamelles de Tirésias (pol. Piersi Tejrezjasza). Jedna z głównych postaci, Teresa, ogłasza mężowi, że jest feministką; chce rządzić krajem i iść na wojnę. Zapuszcza wąsy i brodę, funkcje prokreacyjne pozostawia swojemu mężowi, a ten postanawia udowodnić, że przy odrobi nie pomysłowości i siły woli mężczyzna może je wypełnić. Po odejściu żony zaczyna „pro dukować” potomstwo na masową skalę. Elsa Benoit i Régis Mengus stanowią część zna komitej, głównie francuskojęzycznej obsady pod entuzjastycznym kierownictwem Robina Ticciatiego. Jest kilka niesamowitych scen, na przykład 40 tys. dzieci-marionetek, których pierwszy rząd tworzą członkowie chóru czy

foto: Renata Cygan Foto: Renata Cygan Foto: oficjalna strona festiwalu
90 POST SCRIPTUM

operaG l yndebourne

ruchoma, sprytnie regulowana podłoga, która jest główną częścią bardzo kolorowej i pomysłowej scenografii.

Obydwie produkcje śpiewane były w języku oryginalnym, francuskim – na szczęście organizatorzy zadbali o subtitles, czyli napisy po angielsku, które wyświetlono nad sceną. Spek takle zostały przyjęte entuzjastycznie – aplauz był naprawdę imponujący.

Tak oto zakończył się tegoroczny sezon jednej z najbardziej nie zwykłych uczt operowych w Wielkiej Brytanii. Kto dotrwał do końca, ten mógł zobaczyć i usłyszeć samego Gusa Christiego, który po koncercie wszedł na scenę i oficjalnie zamknął sezon 2022 roku.

Miłośnicy sztuki operowej opuścili teatr usatysfakcjonowani, w niewątpliwym przekonaniu, że następne lato w Glynde

bourne okaże się kolejnym sukcesem i powodem do spotykań towarzyskich. Ja od siebie dodam, że warto odwiedzić to wyjątkowe, zatrzymane w czasie, jedyne w swoim rodzaju miejsce ukryte wśród starych drzew, otoczone piękną roślinnością i stawami, i zanurzyć się w klimacie starej Anglii. Choć bilety nie są tanie, nie warto nie być w Glyndebourne – parafrazując słowa Michała Zabłockiego. Choć raz w życiu. Serdecznie zachęcam. [RC]

Wykorzystano źródła: www.rp.pl/kultura/art15525891-wielkie-oko-nad-jeziorem www.glyndebourne.com – oficjalna strona festiwalu

91 POST SCRIPTUM

Satyra zabija, nie obraża –Stanisław Jerzy Lec

ZNAKI DYMNE

Kiedyś prerie Ameryki były stepem całkiem dzikim, po nich tylko czasem mustang z wiatrem gonił. No i jeszcze tamte ziemie zasiedlało Indian plemię, już nie pomnę: Nawahowie czy Szoszoni.

Wodzem ich był Bystry Orzeł. Syna miał (pożal się Boże!). Taki dureń to się czasem trafi wszędy. Ten synalek, Łeb Zakuty, choć miał inne atrybuty, to popełniał w znakach dymnych ciągle błędy.

Nigdzie szczep ów nie mógł trafić, bo ten dureń nie potrafił ani razu znaków wysłać w świat bez błędu. Szczepu los był niewesoły, bo nie było wtedy szkoły, więc historia ta nie miała happy endu.

A efekty tych pomyłek opłakane raczej były. Posłuchajcie miłe babki oraz chłopy o nieszczęsnym tym tępaku: jak się dorwał raz do znaków, to Kolumba im sprowadził z Europy!

Każdy Kargul własną mądrość ma życiową, każdy Pawlak ma mądrości własnej wiele, jednak cenią tylko swoje własne słowo, jeden od drugiego płotem się oddziela.

Czasem się przy płocie spotka jeden z drugim, aby rzucić sąsiadowi w twarz wulgaryzm, żeby uciąć przy koszuli rękaw długi, albo żeby w wielkiej złości potłuc gary.

Może minie jeszcze kilka lat z okładem i niejedna burza krajem zakolebie, nim zrozumie wreszcie Kaźmirz oraz Władek, że najbardziej krzywdzą tylko sami siebie.

Wierzę jednak w taką wersję najgoręcej, że podejdą wespół do owego płota, i na zgodę poda jeden z drugim ręce, i się skończy wreszcie rodów dwóch głupota.

92 POST SCRIPTUM

***

Chciał mieć żonę pan Jan. Lecz nie z Ręczna, gdyż nie lubił on Ręczna, a wręcz na Ręczno wypiął się raczej. Ale wyszło inaczej. Sytuacja, przyznacie, niezręczna.

***

Prawo jazdy dygnitarz w Rąbieniu chciał wyrobić, lecz błąd w założeniu zrobił na egzaminie.

Otóż siadł w limuzynie z prawej strony na tylnym siedzeniu.

***

Rzekła myszka do szczurka spod Grotnik –Choć nietoperz przydzwonił dziś w błotnik

i krew z noska mu ciurka, wolę gacka od szczurka. Wybacz, ale co lotnik, to lotnik.

***

Pewien aktor – amator z Czarnożył tak się zagrał, że miecz sobie włożył w okolice przepony.

Rzekł reżyser wzruszony: No! Nareszcie się pan nam otworzył!

***

Praprzyczyną zepsucia w Gomorze nie był brak moralności, lecz to że wszystkie normy gdzieś prysły kiedy przybysz znad Wisły rzekł beztrosko: Pan wie, gdzie mnie może ...

***

***

Rzekła żona do męża w Baniosze –Zobacz Wieśku, jak teraz się noszę! Czy mi dobrze w toplesie? Może być – odparł Wiesiek. Tylko jeszcze odprasuj to, proszę.

***

Po pijaku raz Janek z Łomianek starej pannie mirtowy skradł wianek. Kiedy przestał mieć w czubie, było dawno po ślubie. Ciężką karę za kradzież ma Janek.

***

Moim zdaniem pan Stach z Murzasichla ma niesłusznie opinię popychla. Cóż, że żony gach, Michał znów go w nocy popychał? Każdy może pobłądzić, gdy wychla.

***

Opowiadał mi gawron w Oławie: „Byłem wczoraj, psze pana na kawie, a właściwie na kawce”. Mruga szelma i braw chce. Ach, jak takiej obłudy nie trawię!

***

Gorąca Inez z Sacramento była niewiastą tak namiętną, że nawet pułk marines nie stłumił żaru Inez i po tygodniu ich ściągnięto.

***

Pewien rogacz nieszczęsny z Kadzidła, gdy do reszty chęć życia mu zbrzydła, po wielokroć zdradzony, skacząc z okna głos żony słyszał – Głupku, masz rogi, nie skrzydła!

skrzydła!

Hodowca drobiu z Mogielnicy znany jest w całej okolicy. Wieść gminna głosi, że jajka znosi! Zwłaszcza, gdy schodzi do piwnicy.

***

Taką płaską ma żonę Maks z Laxen, że nie sposób nie zgodzić się z Maksem, kiedy mówi – Kochanie, będzie szybciej i taniej, gdy na wczasy wyślemy cię faksem.

Rzekła żona Jerzemu z Chodzieży –Szalonego coś uczyń dziś, Jerzy! Nie chcąc zawieść swej żony, Jerzy wyprał zasłony, dając przykład współczesnej młodzieży.

93 POST SCRIPTUM
***
Pewien rogacz nieszczęsny z Kadzidła, gdy do reszty chęć życia mu zbrzydła, po wielokroć zdradzony, skacząc z okna głos żony słyszał – Głupku, masz rogi, nie
a dam gwara
94 POST SCRIPTUM

Oshibana po polsku

95 POST SCRIPTUM

Liściaki

ELŻBIETY WODAŁY

Spotkałyśmy się na plenerze literacko-artystycznym w Kazimierzu Dolnym. Wtedy po raz pierwszy zo baczyłam liściaki. Zachwycona chłonęłam obrazy wyklejone z zasuszonych liści, płatków kwiatów i innych ich części. Wyszły spod palców Elżbiety Woda ły, dla której pasja stała się solą życia. A działo się to za sprawą przypadków, które podobno nie istnieją… Ela jest wrocławianką. Nie wiem, dlaczego tak się dzie je, ale dzieje – jak spotkam kogoś z Wrocławia, to wiem, że znajomość znajdzie miejsce w szczególnym folderze – ze sztuką na ty. Wielu znajomych bywało, bądź osia dło na dobre, we wrocławskim Saloniku Trzech Muz. To tam Ela zaproszona na wieczór autorski koleżanki z ban ku, w którym pracowały, zachwyciła się salonikowym logo w stylu ekslibrisu wykonanym przez Czesława Ro dziewicza, poetę, grafika, malarza, twórcę ekslibrisów i niezwykłych liściaków. Zafascynowana tym dziełem i zachęcona przez artystę nie zawahała się spróbować.

Dziś ma na koncie wiele sukcesów. W kraju i na świecie. Opowiada o tym z wrodzoną skromnością, ale widać na wskroś, że spełnia się twórczo…

Elu, już w Kazimierzu można było dostrzec sycenie się sztuką przez Ciebie na każdym kroku. Kiedy zobaczy łam Twoje liściaki, wiedziałam, że ta pasja ma pokaź ny grunt w Tobie, w środku.

Od zawsze kochałam to, co harmonijne i piękne, a szczególnie: muzykę Chopina, secesję, malarstwo Toulouse-Lautreca, ulicę Kanoniczą w Krakowie, Tatry, ze smakiem zaprojektowane wnętrza i stroje, kostiu my teatralne oraz taniec i jazdę na rowerze po nado drzańskich wałach, pod starymi dębami… To prawda, że mój zachwyt liściakami przerodził się w pasję, któ rą zaczęłam rozwijać i pielęgnować pod okiem mistrza Czesława Rodziewicza. Poprzez liczne próby odkryłam w sobie własny świat wyobraźni, który był uśpiony. Wyklejanie obrazów daje mi możliwość przedstawienia

nieurzeczywistnionych dotąd wizji, fantazji, wyobrażeń, pobudza kojarzenia, przemyślenia, daje poczucie wolno ści, pobudza ogólne zainteresowanie różnymi dziedzina mi sztuki: malarstwem, architekturą, rzeźbą.

Sztuka inspiruje. Ale wiem, że inspirują Cię przede wszystkim rośliny, które w Twoich oczach zamieniają się w materiał dzięki kształtowi, barwie, fakturze i innym, Tobie tylko wiadomym cechom.

Z jednej strony inspirują mnie rośliny – pierwszym mo mentem rozpoczynającym nową kompozycję jest zawsze zachwyt nad niezwykłą urodą jakiegoś liścia, płatka, fan tazyjnie splecionych pędów, wszelkich ziarenek i innych frapujących części roślin. Zasuszone często dają mi bo gatsze wrażenia od tych świeżych, intensywnie pobudza ją wyobraźnię. Z drugiej strony – interesują mnie ludzie, ich przeżycia, ruch, strój, wdzięk w tańcu. Lubię też, aby utworzone przeze mnie realne i nierealne postacie prze żywały swoje emocje, żeby zachodziły między nimi jakieś tajemnicze relacje, żeby liściaki zawierały też pewien dowcip.

Od razu mam przed oczami Twojego Aniołka Łobuziaka – mogę patrzeć na niego bez końca. Czuję, że powinnam poświęcić mu wiersz.

To cieszy. Wiesz, powstało już kilkanaście wierszy zain spirowanych konkretnymi liściakami. Autorkami są wro cławskie poetki. Dodam, że cyfrowy zapis florotypii (taka nazwa została wymyślona przez Czesława Rodziewicza) pozwala na wykorzystanie ich jako ilustracje i okładki, szczególnie do poezji, bajek i baśni. Ze środowiskiem lu dzi ceniących piękno słowa jestem związana od kilku lat w Stowarzyszeniu Twórców Animatorów Kultury Historii i Literatury we Wrocławiu INSTAK. Moje kontakty w tym stowarzyszeniu zaowocowały uczestnictwem w plenerach literacko-plastycznych w Kazimierzu Dolnym oraz ilustro waniem kilku tomików poezji.

96 POST SCRIPTUM
97 POST SCRIPTUM Wyklejanie obrazówdaje mi możliwość przedstawienia nieurzeczywistnionych dotąd wizji, fantazji, wyobrażeń

To duża satysfakcja i, zapewne, dodatkowa zachęta do tak pracochłonnej pasji. Pomijam już samo zbieranie roślin, suszenie, ale przecież wykonanie jednej pracy zajmuje wiele, wiele godzin.

Od kilku dni do trzech tygodni. Korzystając z techniki komputerowej, oryginały wykonane z roślin przekształ cam we florotypię. Jest to również bardzo czasochłonny proces – do trzech tygodni pracy przy komputerze. Po zeskanowaniu kolażu w wysokiej rozdzielczości, przy użyciu programu komputerowego, z dokładnością do pikseli usuwam tło. Jednak wykonuję to „na piechotę”, tj. bez używania dostępnych automatów, aby maksy malnie oddać naturalne piękno roślin. Słucham przy tym ulubionej muzyki – najczęściej jazzowej. Dostępna technika komputerowa pozwala na uzyskanie różnych rozmiarów florotypii: od miniaturowych do wielkofor matowych drukowanych na płótnach malarskich.

Bywa, że ktoś już czeka na pracę, która dopiero rodzi się w Twojej wyobraźni. Tak jak pewna pani w New Jersey…

Aaa… masz na myśli historię z sasanką? Jej wąskich pokrytych włoskami liści i puchatej kuli pozostałej po opadnięciu płatków, a po spłaszczeniu i zasuszeniu sprawiającej wrażenie „czuprynki”, użyłam do wyko nania zabawnego ptaka Strusi. Tak bardzo spodoba

ła się pewnej pani z New Jersey, że zdecydowała się czekać okrągły rok, aż moja siostra zasieje sasanki na swojej działce, sasanki wyrosną i przekwitną, zerwę je i zasuszę listki oraz puchate kule i wykonam ko laż. Tak powstała Młodsza Strusia, która oprawiona w antyramę i potrójne passe-partout poleciała samo lotem do New Jersey. Notabene, florotypia wykonana na jej podstawie spodobała się wydawnictwu Oxford University Press w Hongkongu i w 2019 roku wykorzy stana została jako ilustracja w zintegrowanych mate riałach dla uczniów przedszkolnych i ich nauczycieli. Podręczniki zostały wydane w formacie drukowanym i cyfrowym, początkowo na terytorium Hongkongu, a następnie Chin kontynentalnych! Wraz z podzięko waniami od wydawnictwa otrzymałam egzemplarz tego podręcznika. Świat Cię ceni, masz wiele osiągnięć ważnych dla twór cy. Twoja Manuela de Lisboa otrzymała nagrodę spe cjalną w International Pressed Flower Art Competition 2019 w Korei Południowej. Praca ta następnie zaprezentowana została w Ogrodzie Botanicznym w Szang haju na międzynarodowej wystawie obrazów z roślin The 2nd International Pressed Flower Exhibition.

Rzeczywiście trochę się zadziało, m.in. moje prace dwukrotnie zajęły I miejsce w kategorii rękodzieła ar tystycznego w ogólnopolskim konkursie Aneks Twór czości Artystycznej, natomiast trzy florotypie wielko formatowe otrzymały w 2016 roku III miejsce w kate gorii grafika. Te same prace zostały zakwalifikowane

98 POST SCRIPTUM

w 2017 roku do II etapu międzynarodowego konkursu Arte

Laguna Prize w Wenecji w kategorii grafiki cyfrowej – zna lazły się w grupie 17 twórców z różnych krajów. Oryginal ny floral collage Nordic walking został zaprezentowany w kwietniu 2018 roku w Ogrodzie Botanicznym w Szang haju na międzynarodowej wystawie obrazów z roślin Shanghai International Pressed Flower Art Exhibition oraz w maju na Shanghai Tangzhen Art Center Exhibition. Niektó re moje prace wykorzystano w charakterze ilustracji w nie mieckim czasopiśmie „Happinez” wydawanym w dziewię ciu krajach Europy, w południowokoreańskim czasopiśmie z Seulu „Donga Science” oraz w międzynarodowym czaso piśmie esperanckim „Juna Amiko” z Rotterdamu.

280 prac… zastanawiam się, gdzie przechowujesz, su szysz, chronisz materiał na te cudowności. Czy zostaje Ci jakaś przestrzeń „bezroślinna”?

Rośliny suszę w różnych miejscach, np. w pokojach, na dwóch balkonach. Przechowuję w książkach, pudeł kach i pudełeczkach w komodach i witrynach – w jednym pokoju. Gdy przeglądam moje zbiory i wybieram rośliny do nowej koncepcji, potrzebuję także drugiego pokoju z dużym stołem, gdzie wykładam rośliny. Korzystam również z podłogi, na której rozkładam białe arkusze z wybranymi roślinami „wiodącymi” i z roślinami do nich pasującymi. Często koncepcje do kilku prac powstają jed nocześnie. Wybrane do konkretnego pomysłu rośliny gru puję na arkuszach papieru i składam w płaskich pudełkach.

Gdy już przyklejam kolaż, potrzebuję dużego stołu i lampy, bo zawsze zaskakuje mnie noc, którą z reguły zarywam. Praktyczną rolę pełni też komórka lokatorska, w której prze chowuję florotypie wielkoformatowe w czasie, gdy nie są prezentowane na wystawach oraz pudełka z zasuszonymi roślinami, które przygotowuję dla uczestników warsztatów.

Nie włączysz hamulca, to pewne. Zaskoczysz – to też pewne. Nie jestem tylko pewna, czy zdradzisz czym.

Już mogę – na ucho. Ukończyłam właśnie zupełnie nowy, wręcz wyrafinowany cykl kolaży wyklejonych wyłącznie z jednego rodzaju roślin, tj. liści japońskiego klonu pal mowego, skręconych pod wpływem warunków atmosfe rycznych, jakie panują w Karkonoszach. Liście zebrałam jesienią pod klonem rosnącym przed wejściem do ogrodu japońskiego „Siruwia” w Przesiece, położonego na wyso kości 600 m n.p.m. Zetknięcie z tak pięknym, inspirującym materiałem nasunęło mi skojarzenie ze staroangielską porcelaną o jednokolorowym, czerwonym zdobnictwie, i jednocześnie z tematyką angielską, w tym – szekspirow ską. Spełniłam marzenie o jednokolorowej grafice z roślin.

I pewnie przed Tobą kolejne wystawy. Następna będzie już siedemdziesiąta piąta.

Tak wypada. Głównie były wystawy indywidualne. Mia łam też 42 spotkania z publicznością, z czego połowa to były zajęcia warsztatowe.

99 POST SCRIPTUM

floral collage

100 POST SCRIPTUM
Uprawiany przeze mnie kolaż roślinny podobny jest do praktykowanej na całym świecie sztuki wyklejania obrazów z roślin, zwanej oshibana

Jesteś dostrzegana, z fascynacją postrzegana i doce niana. Zapewne w dużej mierze to Twoje kontakty oraz osobowość, które otwierają wiele drzwi. Wiem, że nie ma w Polsce płaszcza ochronno-wspierającego w postaci choćby stowarzyszenia. A jak jest na świe cie? Czy floral collage jest mocną pozycją sztuki? Uprawiany przeze mnie kolaż roślinny podobny jest do praktykowanej na całym świecie sztuki wykle jania obrazów z roślin, zwanej oshibana. To sztuka używania prasowanych kwiatów i innych materia łów botanicznych do tworzenia obrazu z natural nych elementów. Technika ta polega na suszeniu płatków kwiatów i liści w prasie do kwiatów, aby je spłaszczyć i wykluczyć światło i wilgoć. Tak przygoto wane elementy są wykorzystywane do malowania kompozycji artystycznej. Już w XVI wieku japońscy samurajowie stworzyli oshibanę jako jedną ze swo ich dyscyplin, aby promować cierpliwość, harmonię z naturą i zdolność koncentracji. Obecnie artyści stosu ją różne nowe technologie w metodach tłoczenia, tech nikach oprawiania i wzmacniania koloru, aby pomóc prasowanym materiałom zachować ich wygląd przez lata. Metoda próżniowego uszczelniania ramek w celu utrwalenia koloru, tekstury i przejrzystości płatków i liści oraz zapobiegnięcia rozwoju wilgoci i grzybów, została również opracowana w Japonii i jest prakty kowana przez wielu artystów na całym świecie zrze szonych w wielu organizacjach. Jedna z największych organizacji to Międzynarodowe Stowarzyszenie Sztuki Kwiatów Prasowanych IPFAS, które promuje tę sztukę, oferuje edukację i organizuje konkursy i wystawy. Ma członków z ponad 20 krajów, w tym z: Japonii, Wiel kiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, Francji, Niemiec, Meksyku i Australii. Druga organizacja to Światowa Gildia Kwiatów Prasowanych World Wide Pressed Flo wer Guild – Chiny, Korea Południowa. Pomimo różnicy polegającej na zupełnie naturalnym – w moim przy padku – procesie suszenia roślin, który ma na celu za chowanie zróżnicowanych faktur, dzięki którym kolaże posiadają walor płaskorzeźby, zapraszana jestem przez organizacje oshibany na wystawy i do konkursów.

Elu, zagranica zagranicą, miłe to zaproszenia, ale wiem o Twoim wielkim marzeniu tu, w kraju. Wyso ka rozdzielczość pozwala na wykorzystanie floroty pii także w charakterze murali, a to właśnie sprawiłoby Ci wielką radość. Życzę Ci tego szczerze z wiarą, że się spełni. [WDS]

101 POST SCRIPTUM

GRUPPA SIEDEM

Wystawa w Sopockiej Galerii Sztuki, otwar ta 24 czerwca 2022, zainaugurowała działal ność formacji artystycznej o nazwie Grup pa Siedem, którą tworzy ośmiu artystów z różnych środowisk twórczych, mających niemały własny dorobek twórczy. Już sama nawa formacji wskazuje, że trudno będzie umieścić ją w określonych ramach, tym bar dziej że jej członkowie nie są zwolennikami formalizmu, nie opracują wspólnie żadnego memoriału ani manifestu. Czy spotkali się po to, by prowokować, wstrząsać, wywołać skandal? To sprawdzone metody zwrócenia uwagi krytyków i opinii publicznej, ale sko ro artyści nie opracowali wspólnego pro gramu, obserwator tej sztuki może nie zo rientować się od razu, o co tu tak naprawdę chodzi.

Historia sztuki polskiej odnotowała już dzia łalność formacji o podobnej nazwie – Grup pa, ale inicjator tego przedsięwzięcia Piotr Jakubczak mówi, że to tylko czysty przy padek. Zbieżność rzeczywiście okazała się przypadkiem. Gruppę, czyli sześciu malarzy ze środowiska warszawskiego, połączyła kiedyś odrębność, a także potrzeba wspól nej działalności sprowokowanej polityczną rzeczywistością lat osiemdziesiątych ubie głego wieku. Jako metodę artystycznej wy powiedzi przyjęli antyestetyzm najbardziej odpowiedni dla obrazu tamtych czasów.

Gruppa Siedem przyjęła nieco inne for my wypowiedzi i zaplanowała dotąd trzy wspólne wystawy. Odbyła się już nawet jedna – poza programem – nieplanowana (otwarta 23 lipca 2022), co świadczy o tym, że te wspólne pokazy nie będą miały rutyny. To, co mogliśmy dotąd oglądać pokazuje, że jeśli artyści zdecydują się na prowokację czy antyestetyzm, to na pewno zrobią to z klasą, bo postawili na prawdziwe malar

Piotr Jakubczak, Madonna od czerwonych paznokci Piotr Jakubczak, Bezwstydny Anioł
102 POST SCRIPTUM

stwo, widząc jak sztuka (każda) topi się dziś w masowej kulturze i poddaje się komercja lizacji Nie zamkną się więc w kręgu własnych problemów, podporządkowując się gustom współczesnego discopolowego odbiorcy.

Prezentacja Gruppy Siedem u Kukuczki w Istebnej przypomniała, że sztuka (malar stwo) nie jest elitarnym tworem i może być bardzo blisko widza w miejscu, które nie jest salą wystawową, co nie znaczy, że ar tyści odejdą od pokazów w galerii. Wręcz przeciwnie – w walce z „bylejakością” sztu ki, zechcą ocalić „okruchy historycznego, uznanego piękna” – mówi Dariusz Miliński – jeden z ośmiu – z tej siedmioosobowej formacji. „Dobrze byłoby, żeby kolejki przed galerią stały się wyznacznikiem dobrego smaku” – dodaje. Dziś oblicze współczesne go malarstwa kształtuje rynek sztuki, domy aukcyjne – czyli po prostu biznes. Sprzedają się najlepiej obrazy „kolorowe”, inspirowane estetyką gier komputerowych, naśladujące popularnych twórców. Kto odważy się zain westować w malarstwo oryginalne, które nie szuka inspiracji w popularnych trendach i zmusza do intelektualnego wysiłku? Wydaje się, że Gruppa zdecydowała się podjąć próbę zmiany estetycznych i intelektualnych przy zwyczajeń społeczeństwa, bo w sztuce – jak mówi Leszek Żegalski – „przekroczono grani ce niemożliwe do przekroczenia”, pogrążając się coraz bardziej w mrokach kiczu.

Wystawy w Istebnej nie wpisano w sztyw ny program działalności Gruppy, tak jak nie przestrzega się tu sztywnych zasad doboru malarstwa do ekspozycji, bo tych zasad zwy czajnie nie ma. Artyści wzajemnie się inspi rują, zachowując rzetelność warsztatową i twórczą niezależność. Poza tym mają taką specyficzną wrażliwość (może nadwraż liwość), że wyładowując własne emocje, reagują na rzeczywistość i robią to na swój sposób – poprzez metaforę, absurd, ironię, a nawet bluźnierstwo. Muszą skłonić do re fleksji. „Prostacki przekaz nie może być do minującym w polskiej sztuce” – mówi Paweł Ćwik, muzyk zespołu Smoleńsk, który wystą pił na wernisażu w Dworze Kukuczki. Żyjemy

w czasach, w których sztuka jest głównie po to, by „bawić lud, bo modne stało się nieuży wanie mózgu” – dodaje artysta. Najwyższy czas, żeby się temu przeciwstawić.

Wystawa Gruppy Siedem znalazła się w pro gramie Beskidzkiej Biesiady Kulturalnej – in nymi słowy pokazała, że można biesiadować pośród obrazów. Obrazy zawieszone wysoko, ponad głowami biesiadujących, bardzo do brze zaaranżowały przestrzeń. Działały za równo formą (nawet formatem), jak i treścią. Człowiek był motywem wiodącym, bo sztu ki nie można oddzielić od jego problemów, zwłaszcza że w dzisiejszym świecie problemy te narastają. Prezentacja – można powiedzieć – była jedyną w swoim rodzaju. Swoistego blasku, oprócz występu Pawła Ćwika, dodała gitara Piotra Resteckiego. Artyści stawili się niemal w komplecie (w dwóch przypadkach covid i wypadek losowy uniemożliwił przy jazd), a prezentacja (dosłowna) ich sylwetek na scenie przed widzami pokazała, że zupełnie nieplanowo stworzyli zupełnie zgraną grupę.

Gruppa nie wymyśli nowych trendów. Nie sprecyzuje programu. „Im mniej będziemy pi sać, tym więcej będą o nas mówić” – stwier dza Robert Heczko. I pewnie ma rację, bo po co tłumaczyć, o co tu tak naprawdę chodzi? Obrazy mówią o wszystkim, a wnioski z regu ły nasuwają się same. Każdy twórca jest oso bowością, ale wszyscy razem czują potrzebę wspólnej wypowiedzi. Czy rzeczywiście coś zmienią? Trudno zmienić gust i przyzwycza jenia kształtowane od najmłodszych lat, gdy w szkole „plastyka” zawsze jest gdzieś na mar ginesie przedmiotów nauczania, a od ucznia wymaga się odpowiedzi „zgodnych z klu czem”, a nie z jego przekonaniami. Można powiedzieć, że inicjator Gruppy Piotr Jakubczak odważył się „rzucić koło ratunkowe sztuce”. Ta inicjatywa nie jest więc wyzwa niem, a raczej pomocą tonącej „sztuce wyso kiej”. Jakie będą rezultaty – czy topielca uda się uratować? Czas pokaże. [IWC]

103 POST SCRIPTUM

LONDYN 2022

Relacja z Festiwalu Młodych Talentów POLONUS

Współczesna młodzież żyje w świecie nie ograniczonej konsumpcji zdominowanym przez mass media. Jak pisze E.V. Sullivan „stały się [one] najpotężniejszym instrumentem kształtowania systemu wartości”1 . Od nas, doro słych, w głównej mierze zależy, by młodzież była włączana w działania, by zaszczepić im „bakcyla” i kształtować gusta. Z tego założenia wychodzi Ma riola Dobrenko – wokalistka, autorka piosenek, na uczycielka wokalu, reżyserka, scenarzystka, choreo grafka, założycielka Grupy Reja oraz Piwnicy Pod Big Benem, nauczycielka muzyki w Szkole Przedmiotów Ojczystych im. Mikołaja Reja na Chiswick w Londy nie, niezmordowana animatorka życia kulturalnego Polonii w Wielkiej Brytanii, a także główna organi zatorka i pomysłodawczyni Konkursu oraz Festiwalu Młodych Talentów „Polonus”. Festiwal „Polonus” to piękna, bardzo potrzebna ini cjatywa polonijna, która pozwala utalentowanym dzieciom zaistnieć i podzielić się wrażliwością i talen tem. To wspaniałe, że zachęca się młode pokolenia do brania udziału w przedsięwzięciach kulturalnych i pokazuje im drogę do doskonalenia się, bowiem od aktywności młodzieży zależy przyszły wygląd nasze

1. E.V.

Pedagogy

Massachusets 1987,

104 POST SCRIPTUM
Sullivan, Critical
and Television [w:] Critical Pedagogy and Cultural Power, D.W. Livingstone,
s. 57.

go świata. Odpowiednio pokierowani, z wielkim entuzjazmem podejmują wyzwania artystyczne. Wystarczy tylko chcieć i doprowadzić do spotkania we właściwej przestrzeni.

Myśl o zrealizowaniu Festiwalu Młodych Talen tów „Polonus”, który objąłby swoim zasięgiem całą Wielką Brytanię, dojrzewała przez kilka lat –mówi Mariola Dobrenko. Ale nie odbyłoby się to w takiej formie, z takim rozmachem organizacyj nym, gdyby nie spotkała na swojej drodze dwóch ważnych osób, które włączyły się do współpracy i zaproponowały pomoc. A są to: Elżbieta Barras –prezeska Polskiej Macierzy Szkolnej w UK oraz Bo żena Dybowska – dyrektorka Szkoły Przedmiotów Ojczystych im. M. Reja (przy czynnym współudziale Rady Rodziców i nauczycieli tejże szkoły). Ogrom nym wsparciem przy organizacji tegorocznej uro czystości była także Ambasada RP – główny patron festiwalu. Do konkursu zgłosiło 55 uczestników (w wieku od 6 do 22 lat). Sala teatralna legendarne go POSKu (Hammersmith, Londyn) była wypełnio na po brzegi dzieciakami, rodzicami, nauczycielami i krzątającymi się wolontariuszami – aż serce rosło na taki widok. Było o co walczyć, albowiem hojni spon sorzy ufundowali atrakcyjne nagrody i dyplomy.

A oto lista zwycięzców:

Złoty SUPER TALENT – Natalia Łątka z Bournemo uth z piosenką Edyty Geppert „Nie żałuję” (20 lat)

Srebrny SUPER TALENT – Melania Mason – woka listka z Londynu (16 lat)

Brązowy SUPER TALENT – Stanisław Urban – piani sta jazzowy z Chiswick (11 lat)

Równorzędne nagrody TALENT otrzymało 10 uczestników:

Hania Dutkowska (6 lat), Natasha Adamczyk (10 lat), Matylda Ziemianek (11 lat), Sofiya Mason (11 lat), Anna Parczewska (12 lat), Emilia Radoń (14 lat), Ali cia Johnson (16 lat), Maia Massaro (13 lat), Andrzej Wizowski (14 lat), Maciej Przasnyski (16 lat).

Wyróżnienia: Maria Maciejewska (18 lat), Stani sław Joachimiak (16 lat), Alicja Rzepińska (15 lat), Daniel Connolley (11 lat), Franciszek Sekuła (8 lat).

Wyłonienie najlepszych było nie lada wyzwaniem. Członkowie jury mieli ciężki orzech do zgryzienia, gdyż poziom prezentowanych talentów był na prawdę bardzo wysoki.

Oprócz przeglądu uczestników dużym zaintereso waniem cieszył się koncert festiwalowych gości specjalnych: Justyny Majkowskiej oraz Piotra Caj dlera, którym na gitarze akompaniował Robert Otwinowski.

Cały festiwal zadedykowano Królowej Elżbiecie II. [PS]

105 POST SCRIPTUM

Okrakiem pomiędzy światami

– Ojcze, ty byś wolał, żebym umarł – powiedział i zapragnął, żeby właśnie teraz jego ojciec, Janu ary Wojnicz, inżynier ze Lwowa, człowiek pragma tyczny i nader męski, mógł go przytulić, nawet może i niezręcznie, po żołniersku, poklepując Mieczysia po drobnych plecach, w geście mają cym dodać otuchy żołnierzom, którzy załamali się na polu walki. Albo nawet, jak pan August, sztywno, z jakąś dramatyczną determinacją. Za pragnął jego dotyku i fizycznej obecności i poczuł nawet z bliska zapach ojca, który dolatywał doń już wcześniej z daleka, który wywąchiwał, mijając go czy wchodząc do jego sypialni: zapach tej jego angielskiej wody, jakby starej skóry potartej cy tryną, gładkiej od długiego używania, wyślizganej dotykiem rąk. Biedny ojciec, pomyślał. Jest jak przedmiot, jak wysłużone narzędzie.

piący na tuberkulozę (gruźlicę) przyjechał do Görbersdor fu (dzisiejszego Sokołowska) trochę jak do miejsca wy śnionego, będącego aluzją do szklanych domów. Głośni i mocno pobudzeni Polacy przechadzający się wśród kura cjuszy, niczym u Żeromskiego marzą i fantazjują o tym, że być może będą mogli cieszyć się upragnioną wolnością we własnym kraju. Początek XX wieku jest powolnym odcho dzeniem w niepamięć starych schematów, a zasadniczą tego reprezentacją jest tutaj grono dyskutantów (August August, Longin Lukas, Walter Frommer). Lwią cześć po wieści zajmują dysputy owych panów na tematy mocno dzisiaj nieaktualne, chociaż w różnorakich konfiguracjach obecne do tej pory. Czytelnicy pamiętają zapewne Walte ra Frommera z innej książki – E.E., opowiadającej o tru dach dojrzewania niejakiej Erny Eltzner w Breslau na po czątku XX wieku. Czas i miejsce tychże historii jest mocno zbliżony.

Jeszcze

przed premierą Empuzjonu Olgi Tokarczuk czytelnicy podejrzewali, że będzie to kolejna wersja Czarodziejskiej góry. Wydanie książki Tokarczuk spo wodowało tym samym znaczny wzrost zainteresowania niemieckim dziełem. Najnowsza proza noblistki rezonuje z utworem Manna, przede wszystkim poprzez rysowanie szczelnych podziałów, niepewności; postacie są bardziej poddane emocjom, uniesieniom aniżeli zastane w kon kretnej rzeczywistości. Stawia tezy i odsłania nowe – nie odgadnione, wyłaniające się z chaosu. Świat trawi nad chodząca katastrofa. Skądinąd wcale nie mniej ważne jest skojarzenie z Przed wiośniem Stefana Żeromskiego. Mieczysław Wojnicz cier

Najwięcej miejsca noblistka poświęca kwestii kobiet. Wkłada w usta interlokutorów myśli kilkunastu inte lektualistów, pisarzy, filozofów i badaczy, między inny mi Charlesa Darwina, Tomasza z Akwinu czy Friedricha Nietschego, aby, no właśnie, pokazać tendencyjność, kru chość owych sądów. Mam też nieodosobnione wrażenie, iż Tokarczuk chciała zaznaczyć, że około 100 lat temu, przecież jeszcze nie tak dawno w kontekście przestrzeni dziejowej, kobiety nie miały praw wyborczych, trakto wano je podrzędnie jako własność mężczyzn – niezdol ne do samodzielnej egzystencji, z natury emocjonalne i płoche, pozbawione uczuć wyższych. Jeśli już, mogłyby być, co najwyżej, emanacją zazdrości i mściwości (mitycz ne Empuzy). Płeć żeńska oczywiście zaznacza się w trak cie czytania: Frau Weber, Frau Brecht czy Sydonia Patek. Są one jednak odmalowane na poły dziwacznie i grotesko wo. Pojawiają się, znikają, nie za wiele o nich wiadomo. W jednej z nich, Sydonii Patek, Mieczysław Wojnicz na wet się zadurzył, chciał dowiedzieć się o niej nieco więcej, ale spełzło na niczym. Za takim, a nie innym ukazaniem, portretowaniem kobiet stoi ukryty cel, odważyłbym się nawet powiedzieć, że mamy do czynienia ze swoiste

106 POST SCRIPTUM

go rodzaju interwencją. Spójrzcie, przypomnijcie sobie, nie wracajmy do tych narracji, jesteśmy przecież bogatsi o nowe doświadczenia. Nie ujmując przy okazji nic z tre ści (to warstwa tendencyjna), tez umniejszających war tość płci pięknej jest chyba nawet za dużo. Wierzyć się nie chce, że mężczyźni w rozmowach byli aż tak zajadli. Au torka badała jednak opisywaną materię, zna więc temat od podszewki. Do pewnego momentu towarzyszyła mi w tym kontekście irytacja, przecież to niemożliwe, potem było mi zwyczajnie smutno. Tokarczuk stoi ramię w ramię z uczestniczącymi w protestach, walczącymi o godność i szacunek. Ma świadomość szkodliwych i niszczących ste reotypów. I w tym świetle Empuzjon to historia zadziwia jąco współczesna.

Pierwsze próby pisarskie do Empuzjonu znalazły się w majowym wydaniu „Odry” w 2008 roku. Pierwotnie miał to być dziennik prowadzony przez Wojnicza, nato miast ostatecznie pomysł ten został porzucony. Praca nad książką stała w miejscu, a autorka zaczynała i kończyła inne swoje powieści. Tokarczuk wróciła do ukończenia dzieła po dwunastu latach. Nie ulega wątpliwości, że rys fabularny zmienił się zapewne przez ten czas, ukształto wała się też postać Mieczysława Wojnicza. Naiwny chło

piec wkraczający na teren uzdrowiska przechodzi meta morfozę, zmienia się jego podejście nie tylko pod wpły wem nagłej śmierci żony gospodarza pensjonatu Wilhel ma Opitza czy znajomości z homoseksualnym studentem malarstwa Thilem, ale chyba najbardziej przez obcowanie z tym szczelnym światkiem pełnym tajemnic i niedopo wiedzeń. Görbersdorf położony jest 570 metrów nad po ziomem morza, trudno z niego wyjechać, jest miejscem oddzielonym od innych miejscowości – wpływa to na swoisty klaustrofobiczny charakter utworu. Dychotomia, dwudzielność, Görbersdorf a reszta świata. Dodajmy jeszcze, że Tokarczuk chciała oddać stary ład, który już za chwilę przestanie istnieć. Powtarzanie utartych sądów, zasklepienie się poprzez nieprzyjmowanie do wiadomo ści, że jest inna rzeczywistość, w powijakach rodzi się nie znane. Przykładem mogą być tutaj nowe prądy myślowe i kierunki w sztuce. Kubizm, na co to komu? Psychoanali za Zygmunta Freuda – do niej również dyskutujący mieli wątpliwości, przynajmniej na początku. Sytuacja jednak zaczyna się zmieniać. Przestarzałe tezy dotyczące kobiet – to trochę jak ostatnia deska ratunku, bezpieczna przy stań. Ci mężczyźni nie wpuszczą nowej energii do dysku sji, dlatego też Wojnicz, jak i jego mocno chory przyjaciel Thilo nie włączają się do rozmowy. Tych starszych panów w garniakach już niedługo nie będzie, dobije ich ostatecz nie masowa kolonizacja, prątek gruźlicy w ich organizmie albo zginą gdzieś zamieszani w wojennym zniszczeniu. Świat się kończy, mężczyzn w uzdrowisku trawią uprzedze nia, lęki i kompleksy. Postawy mizoginistyczne pokazują, jak trwale w naszej kulturze zakodowany jest patriarchat, prawo pięści czy też brak racjonalnego myślenia. Narracja spowalnia, i to jest zupełnie świadomy zabieg. Ospałość, statyczność, jak również nie do końca poznane sekrety wprowadzają jakieś poczucie zgnilizny i rozpadu. Obok

1 Tytuł powieści autorka zaczerpnęła najpewniej z mitologii greckiej. Empusa to bowiem grecka bogini strachu. Zamieszkiwała w królestwie Hadesa. Wabiła podróżnych, a później wysysała ich krew. Mogła przybierać różne postacie. Pierre Grimal, Słownik mitologii greckiej i rzymskiej, Wrocław 2008, s. 83. Stąd też pewnie wynikają mizoginistyczne postawy mężczyzn wobec kobiet w treści książki. Żeńskie demony Empuzy mogące przybierać różny kształt pojawiają się też w Żabach Arystofanesa – przyp.aut.

107 POST SCRIPTUM
1

Empuzjon

kilku zaledwie powierzchownych charakterystyk, kobiet praktycznie nie widać. Mężczyźni jednakże o nich rozma wiają, jest to więc element rozładowania napięcia, wia domo, w grupie raźniej. Do tego męskiego świata wkracza niepewny siebie Wojnicz – neurotyk, wybitnie wpisujący się w postawy dzisiejszego świata. Jego nadwrażliwość, dla jednych błogosławieństwo, tutaj traktowana jednak jako oznaka choroby. Zimne prysznice oferowane w uzdro wisku pomagają przecież odejść od nadmiernego analizo wania i skupić się na innych oznakach ciała. Mieczysław Wojnicz nie znosi, gdy ktoś go podgląda, na przykład przy rozbieraniu się. Jeszcze w domu rodzinnym wkładał do dziurki od klucza papierowe kulki, aby zapobiec takim sy tuacjom. Próby badania lekarskiego, w których Wojnicz miał być dotykany w miejscach intymnych kończyły się niepowodzeniem. Wstydliwość, próba kontroli. Tak zresz tą objawia się subtelny zmysł humorystyczny Olgi Tokar czuk. Wspominałem o tym przy innych książkach, ale pod kreślę raz jeszcze: w Empuzjonie jest komizm, nie dono śny i obsceniczny, żaden „śmiech z puszki”, po prostu nie zwykle wykwintny akcent komediowy. Autorka nie pisze w taki sposób, abyśmy padali ze śmiechu, to jest gdzieś obok, nieco z zaskoczenia, być może momentami ociera się o absurd. No i w tym nieco komediowym spektaklu Wojnicz chce mieć iluzję kontroli, raczej usuwa się w cień, obserwuje, notuje, aniżeli podejmuje natychmiastowe decyzje. Otrzymuje przecież od Frommera radę, iż lepiej by było, gdyby zawczasu się ulotnił, bo jak się okazuje, w tym uzdrowisku ludzie wcale nie zdrowieją.

łowsku, zupełnie stracę chęć, aby się tym zainteresować. Sokołowski festiwal literacki – to byłoby coś.

Przed rozpoczęciem lektury warto zdać sobie sprawę, że to nie jest uczta dla tych, co pragną, aby sypały się ser pentyny, strzelały fajerwerki, noże podskakiwały do gar deł, a ognie piekielne rozgrzewały do czerwoności. Jestem czytelnikiem, który ma frajdę w odnajdywaniu pewnych tropów, wątków nie wprost, jak ma to miejsce z niedopo wiedzianym w tekście homoerotyzmem. Jest homosek sualny Thilo, do którego w najcięższym stadium choroby przyjeżdża kochanek. Między Thilem a Mieczysławem do chodzi do pocałunku, jednak sam Wojnicz nie za bardzo wie, jak się w tej sytuacji zachować, tym bardziej że jest często zapraszany do pokoju Thila. Nie wprost, ale w nie dopowiedzeniu zaobserwować można kuszenie Mieczy sława przez innych współtowarzyszy. Nikt nie przyzna się do męskiej miłości, zauroczenia w innym mężczyźnie, ale przecież jesteśmy dorośli, przy braku kobiet mężczyzna znajduje sobie zastępczy obiekt seksualny.

I nie jest tak, że mnie to nie ciekawi, ale mam wrażenie, że wokół Sokołowska w ostatnich latach zrobiło się tłocz no. Geograficznie najbliżej tutaj do Gorzko, gorzko Joanny Bator. Nie chcę bynajmniej powiedzieć, że to odgrzewany kotlet, chociaż jeśli ktoś odważy się jeszcze pisać o Soko

Olga Tokarczuk (ur. 29 stycznia 1962 w Sulechowie) – polska pisarka, eseistka, poetka i autorka scena riuszy, psychoterapeutka, laureatka Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za rok 2018 i Międzynarodo wej Nagrody Bookera 2018 za powieść Bieguni oraz dwukrotna zdobywczyni Nagrody Literackiej Nike za powieści: Bieguni (2008) i Księgi Jakubowe (2015).

108 POST SCRIPTUM Na koniec nie sposób nie odnieść się do wypowiedzi Olgi Tokarczuk w czasie trwającego w tym roku festiwalu Góry Literatury, iż literatura nie jest dla idiotów. Towarzyszy ły temu gromkie brawa, a później rozpoczęła się żywa awantura, kogoż ona nie obraziła, przecież jak to: idioci nie mogą czytać jej książek? Każdy przecież może. Jeden czytelnik nie będzie szukał tropów, inny poszuka. Tam, gdzie powinniśmy dochodzić do głębszego przekazu, nie wychodzimy poza dosłowność. Smutne. Warto przyjrzeć się całej wypowiedzi i zwrócić uwagę na szerszy kontekst, tak jak przy czytaniu książki, warto spojrzeć na to, co dzie je się za oknem, postarać się o swój komentarz. Nie po wielajmy wyświechtanych opinii. Istotne są poszczególne składniki wypowiedzi autorki. Sformułowanie „trafić pod strzechy” trafnie skomentował w jednym z postów w me diach społecznościowych Tomasz Sobierajski. Otóż Olga Tokarczuk nie chce trafić pod strzechy ze swoimi książ kami, nie chce stać się narodową maskotką, przy której przaśnie wznosi się toasty, stać się kuszącym obiektem pod względem marketingowym. Nieważne, kto czytał, kto nie czytał, przecież to nasza rodaczka, żeby tylko tak jeszcze patriotycznie pisała, chłopców zagrzała w walecz nym szyku. Problem w tym, że wtedy to już nie będzie literatura, a raczej propagandowa przebierka. Słowo rodzi się w różnorodności, a już szczególnie słowo literackie. No, a ci „pożyteczni idioci” (osoby traktujące literaturę pragmatycznie, tendencyjnie, powierzchownie) nie będą zważać na kompetencje, nic nie wyniosą z czytania, a je dynie przyklasną, że to takie super, cool i git. Powiedzenie „Lepiej z mądrym zgubić, niż z głupim znaleźć” nabiera tutaj zupełnie nowego znaczenia. [RK]

Foto:Renata Cygan
109 POST SCRIPTUM Tu jest miejsce na twoją REKLAMĘ
110 POST SCRIPTUM Oprócz dzielenia się z czytelnikami aktualnościami w dziedzinie sztuki oraz literatury pragniemy wspierać młode talenty. W tym celu stworzyliśmy Fundację Wspierania Kultury „Post Scriptum”. Darowizny dla fundacji będą służyły szeroko pojętej promocji młodych artystów, zarówno na łamach kwartalnika, jak i w formie pomocy w organizacji wystaw, warsztatów czy wydawaniu książek. Jeśli chcesz przekazać datek na działalność naszej fundacji, możesz zrobić to za pośrednictwem strony internetowej www.postscriptumfundacja.com lub wpłacić darowiznę bezpośrednio na konto fundacji: 75114020040000310281956333. Dane kontaktowe: FUNDACJA WSPIERANIA KULTURY „POST SCRIPTUM” 05-092 Łomianki ul. STANISŁAWA STASZICA 14/5, KRS 0000908539 NIP 1182225810, e-mail: biuro@postscriptumfundacja.com FUNDACJA „ POST SCRIPTUM ”

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.