10 minute read

W KRAINIE SMOKÓW

W KRAINIE SMOKÓW

podróże

Tekst Sylwia Kosmalska-Juriewicz

Zdjęcia Adrian Juriewicz

Czerwono-biały, turbo śmigłowy samolot linii lotniczych Lion Air z trudem odrywa się od ziemi lotniska w Denpasar. Wszystko się trzęsie, a my w wibrującym rytmie wzbijamy się w powietrze.

Powoli turbulencje ustają, samolot osiąga wysokość przelotową, a sygnalizacja świetlna zapiąć pasy zostaje wyłączona. Lot z Denpasar na Flores trwa półtorej godziny, świat z okna samolotu wygląda zjawiskowo, chmury przyjmują niezwykłe kształty i cały czas się przeobrażają. Przed południem lądujemy na lotnisku w Labuan Bajo na wyspie Flores, temperatura powietrza przekracza 35°C. Po wyjściu z samolotu uderza w nas gorące, tak dobrze mi znane powietrze, nasycone zapachem morza, przepalonej słońcem roślinności i ziemi. Bardzo sprawnie odbieramy bagaże i kierujemy się do wyjścia, wsiadamy do busa i jedziemy 10 minut do portu. Droga jest wąska, kręta i bardzo malownicza. Zatrzymujemy się na parkingu, tuż obok zacumowanych łodzi. Po chwili obok nas pojawiają się tragarze, którzy przenoszą nasze torby na motorową łódź. My również na nią wsiadamy i w mgnieniu oka znajdujemy się na pięknym, niebiesko-białym żaglowcu, który jeszcze dwa dni temu oglądałam na zdjęciu w Internecie.

Po zapoznaniu się z menedżerem jachtu, załogą oraz zasadami panującymi na łodzi, zostajemy podzieleni na trzy grupy nurkowe, niebieską, czerwoną i czarną. Każdy z nas otrzymuje plastikową skrzynkę do której wkłada cały sprzęt nurkowy. Pracownicy łodzi oklejają każdy element naszego ekwipunku kolorowymi plastrami (kolor odpowiada grupie do której zostaliśmy przydzieleni) tak, aby załoga nie pomyliła sprzętu podczas wkładania go na zodiaki (małe łodzie operacyjne).

Park Narodowy Komodo jest niepowtarzalnym miejscem pod względem fauny i flory, która tu występuje. Po północnej stronie prądy morskie bywają silne i bardzo nieprzewidywalne co sprawia, że przypływają tu duże ryby, żółwie, tuńczyki, rekiny, orlenie. Po południowej stronie możemy również spotkać spore zwierzęta, ale przede wszystkim będziemy nurkować pośród niesamowicie kolorowych koralowców, które nawet na znacznych głębokościach bez dodatkowego sztucznego światła zachwycają intensywną, wręcz fluorescencyjną barwą. Nurkowania w Parku Narodowym Komodo nie należą do najłatwiejszych ze względu na silne, zmieniające się prądy, ale zdecydowanie są jednymi z najpiękniejszych i najbardziej zróżnicowanych na świecie. Razem z nami w rejs wypływa Hope, kobieta, która jak się dowiedzieliśmy podczas krótkiej rozmowy, postanowiła będąc na emeryturze spełnić swoje największe marzenie. Odkąd pamięta chciała zostać nurkiem, podwodny świat fascynował ją od dziecka. Jednak strach przed zanurzeniem głowy pod powierzchnię wody był tak silny, że odkładała swoje marzenie na bliżej nieokreślone później. Dwa lata temu po śmierci męża zapisała się na kurs nurkowania, a po jego ukończeniu wynajęła swój dom w Australii i wyruszyła w świat... Od tamtej pory jest cały czas w podróży, a że zdrowie jej dopisuje wypływa już w trzeci rejs na tej wspaniałej łodzi. W wolnych chwilach pomiędzy nurkowaniami „zaplata” kolorowe bransoletki z muliny, co bardzo ją relaksuje podobnie jak nurkowanie.

Lubię obserwować Hope przy pracy, supełek po supełku, tworzy kolorowe wzory, małe arcydzieła, którymi później obdarowuje załogę oraz gości. Czasami w życiu nie chodzi o to, aby dotrzeć do celu, ale po prostu odważyć się wyruszyć... Z portu wypływamy wieczorem, w momencie kiedy słońce powoli zanurza się w morzu, pozostawiając po sobie pomarańczowo-różowe wspomnienie minionego dnia. Łódź zatrzymuje się dopiero wtedy, kiedy na horyzoncie pojawiają się wypiętrzenia, łagodne łańcuchy górskie wyrastające prosto z morza. W porze monsunowej zbocza gór porastają bujne trawy, teraz kiedy jest pora sucha, niegdyś zielone łąki zamieniły się w jałowe stepy. Gdzieniegdzie na zboczach wzniesień widzimy drzewa, które górują nad nami niczym strażnicy tych niezwykłych wypiętrzeń. Dookoła panuje cisza przerywana odgłosami zwierząt i delikatnych fal uderzających o burtę statku. Do morza wrzucono kotwicę, gruby łańcuch powoli znika w ciemnej, granatowej otchłani. Zostajemy tu na noc, jutro rano nurkujemy w pobliżu, a teraz nadszedł czas na kolację. Stół na górnym pokładzie nakryto białym obrusem i białą zastawą, a serwetki ułożono w kwiaty lotosu. Delektujemy się wieczorem tak samo jak znakomitymi potrawami, które nam zaserwowano. Następnego dnia rano budzę się przed świtem, zegarek wskazuje godzinę 5:40, a ja najciszej jak tylko potrafię, na paluszkach, wspinam się po drewnianych schodach na górny pokład. Biorę głęboki wdech i ciesze się przestrzenią, która mnie otacza, spokojem i pięknem natury. Zwracam swoją twarz w kierunku wschodzącego słońca i z wdzięcznością wchodzę w nowy dzień. Dzień wolny od portali społecznościowych, maili, messengerów i całej ilości aplikacji, z których korzystam na co dzień. Brak zasięgu, nie ma Internetu: to prawdziwy detoks od mediów społecznościowych.

Na pokładzie panuje niczym niezakłócona cisza, jeszcze wszyscy śpią, tylko Ketut jeden z członków załogi, odpowiedzialny za porządek w aneksie kuchennym, krząta się po pokładzie. Wyjmuje tostery, układa kubki, parzy kawę i uśmiecha się do mnie, mówiąc wesołe – good morning. Powietrze wypełnia się wspaniałym aromatem świeżo parzonej kawy. Ketut urodził się na Bali niedaleko Ubud (stolica kulturalna Bali). Każdego dnia o świcie składa dary dla swoich bogów. Do kwadratowego koszyczka z liści palmy wkłada kwiaty, ciasteczka, cukierki oraz monety. Zapala kadzidełko i kropi wszystko wodą ze świętego źródła, którą przechowuje w małym, szklanym flakoniku. Na koniec wkłada kwiat między dwa palce prawej dłoni i wykonuje nim piękne harmonijne ruchy. Kieruje swoją uwagę do serca i w skupieniu zaczyna wypowiadać swoje prośby do przodków, a oni przekazują je dalej do Boga. Nie ma jednej określonej regułką modlitwy, każdy oddaje swoje modlitwy oraz intencje temu, w co wierzy. Hinduizm balijski, bo tak nazywa się religia, którą w większości wyznają mieszkańcy Bali, zapożyczyła dużo elementów z buddyzmu oraz animistycznych wierzeń lokalnych.

Na powierzchni Komodo jest spokojne, jakby wstrzymało na chwilę oddech, ale kiedy tylko zanurzymy się pod powierzchnię wody, odkrywamy zupełnie inny świat.

Powoli pokład zaczyna tętnić życiem, delikatne ziewnięcia, zaspane dzień dobry, kawa, tosty, grzanki, jogurty i świeże owoce, tak wygląda nasze przed śniadanie. To znaczy, że jemy coś na szybko, przed pierwszym porannym nurkowaniem. Menadżer łodzi uderza kilka razy w gong, budzi w ten sposób pozostałych uczestników rejsu. Po śniadaniu bierzemy udział w briefingu, dzisiaj nurkujemy trzy razy. Nasz rejs trwa siedem dni i jest szczegółowo zaplanowany, może jednak nieznacznie ulec zmianie jeżeli prąd w danym miejscu nurkowym okaże się zbyt silny i nie będziemy mogli zejść pod wodę. Wówczas zmienimy spot na inny. Podczas naszego pobytu na łodzi odwiedzimy najpiękniejsze miejsca nurkowe w tym rejonie takie jak Sebayor, Tatawa Besar, Gili Lawa, Tatawa Kecil, Mawan, Shotgun, batu Bolong, Karang Makassar, Manta Alley, Loh Sera.

Po brefingu ubieramy się w pianki, północne wody Komodo są znacznie cieplejsze niż na południu (od 21°C do 27°C). Wsiadamy do zodiaków i płyniemy na nasze pierwsze miejsce nurkowe Sebayor, które jest idealną lokalizacją na check dive. Po dopłynięciu na miejsce zakładamy sprzęt nurkowy, siadamy na burcie zodiaka i na trzy-czte-ry wskakujemy do wody. Na początku różnica temperatury pomiędzy powietrzem (35°C) a wodą (27°C) powoduje lekki szok termiczny, ale po chwili przychodzi stan który uwielbiam najbardziej: moment kiedy ciało jednoczy się z wodą. Wypuszczam całe powietrze z płuc oraz skrzydła i powoli zaczynam opadać w dół. Wraz z nami zanurza się żółw morski, który wypłynął na powierzchnię, aby zaczerpnąć powietrza. Przez moment zanurzamy się razem, jednak po chwili żółw odpływa i znika pośród przepięknych koralowców. Zatrzymujemy się na 20 metrze tuż nad piaszczystym dnem, które porastają zarówno miękkie jak i twarde koralowce. Pośród nich kryją się krewetki, maleńkie, przezroczyste istoty, które trudno jest dostrzec gołym okiem. Moją uwagę przykuwa zielono-pomarańczowy ślimak nagoskrzelny z niewielkimi wypustkami na głowie, które tworzą kolorowy pióropusz. Jego wygląd zafascynował mnie do tego stopnia, że zbliżając się do ślimaka nie zauważyłam małego ukwiału, który pojawił się tuż obok. Niemal natychmiast podpłynęli do mnie jego mieszkańcy: dwa błazenki, znane również jako Nemo, albo anemony, które zaczęły atakować, skubać moją maskę nurkową. W ten sposób chciały odstraszyć intruza który niebezpiecznie się do nich zbliżył. Błazenki bronią w ten sposób swojego domu, ukwiału w którym mieszkają przez całe swoje życie.

Na powierzchni Komodo jest spokojne, jakby wstrzymało na chwilę oddech, ale kiedy tylko zanurzymy się pod powierzchnię wody, odkrywamy zupełnie inny świat. Świat różnorodny, nasycony kolorami, tętniący życiem i bardzo nieprzewidywalny. Tatawa Beser, to miejsce które również jest idealne na check dive, jednak tylko wtedy kiedy prądy morskie są słabe, albo w ogóle nie występują. Jeżeli się pojawią wówczas nurkowanie zmienia się w dreeft nad pięknymi gąbkami i miękkimi koralowcami, które tętnią morskim życiem. Dzisiaj prąd jest bardzo silny co sprawia, że pojawiają się rekiny blacktip, ośmiornice i duże ławice ryb.

Pod drewnianymi budynkami, wzniesionymi na palach, odpoczywają najedzone warany zwane również smokami z Komodo. Te wyjątkowe gady są największymi jaszczurkami żyjącymi na ziemi.

Karangan Makassar zwane również Manta point to lokalizacja gdzie można spotkać manty przez cały rok. Najczęściej pływają blisko powierzchni, aby pożywić się planktonem, albo bliżej dnia (15–17 m) gdzie poddają się zabiegom higienicznym. Spora grupa osób, które z nami przyleciały na Komodo nigdy wcześniej nie widziały tych majestatycznych stworzeń w ich naturalnym środowisku. To ogromne szczęście i przywilej móc nurkować z tymi magicznymi stworzeniami. Dzisiaj podczas nurkowania w tej lokalizacji przypłynęło pięć mant, zaczęły krążyć nad naszymi głowami poruszając niespiesznie „skrzydłami”. W takich chwilach jak ta bardzo żałuję, że nie mogę tu zostać na dłużej, pod powierzchnią wody, w otoczeniu tych majestatycznych stworzeń i świecie spokoju, natchnienia… W momencie kiedy ujrzałam krajobraz National Park Loh Buaya, pomyślałam o książce Karen Blixen – “Pożegnanie z Afryką”. Jednej z najpiękniejszych powieści autobiograficznych jakie miałam okazję przeczytać. Może to przez bardzo suchy klimat panujący o tej porze roku, albo ten niewiarygodnie piękny widok z górami w tle. Jedno jest pewne, poczułam się jak w Afryce.

Do National Park Loh Buaya, płyniemy około 15 minut dwiema małymi, drewnianymi łódkami. Cumujemy łodzie w maleńkim porcie i po drewnianych schodach schodzimy na ląd. Welcome to Komodo – National Park Loh Buaya, duży biały napis wita nas na wyspie smoków. Idziemy wąską piaszczystą drogą, wzdłuż niewielkich wzniesień. Jest bardzo gorąco temperatura powietrza przekracza trzydzieści stopni. Przechodzimy przez betonową bramę podtrzymywaną przez dwa kamienne warany. Piaszczysta droga prowadzi nas do kilku drewnianych zabudowań, gdzie swoją bazę mają rendzersi (opiekunowie i przewodnicy wycieczek). Pod drewnianymi budynkami, wzniesionymi na palach, odpoczywają najedzone warany zwane również smokami z Komodo. Te wyjątkowe gady są największymi jaszczurkami żyjącymi na ziemi. Waga dorosłych osobników waha się pomiędzy 79–90 kg, a długość ciała wynosi od 2,5 do 3 metrów. Żywią się głównie ssakami, ale również dochodzi do aktów kanibalizmu w ich gniazdach. Smoki z Komodo polują z zaskoczenia, w ich ślinie znajdują się toksyny, które wywołują paraliż, a w konsekwencji śmierć ofiary. Dlatego bardzo ważne jest, aby przestrzegać wszystkich zasad panujących w rezerwacie podczas jego zwiedzania. Wraz z lokalnym przewodnikiem wchodzimy powoli na najwyższą górę w okolicy. Kamienista ścieżka jest wąska, bardzo kręta. Dopiero z tego miejsca mogę dostrzec nieprawdopodobne piękno, które nas otacza. Podobno nasze istnienie jest dowodem na występowanie cudu. Patrząc na otaczający nas świat uważam, że cudem jest wszystko...

PERFECTDIVER nr 3(21)/2022 31