Mogłem wziąć kurtkę, ale nie planowałem chodzenia po deszczu. Nie jest może najnowsza, ale przynajmniej ochroniłaby mnie co nieco. Tak bardzo chcę zobaczyć, jak statek wygląda z zewnątrz, że deszcz ani zimno nie powstrzymują mnie przed działaniem. Szybko zbliżam się do sznurka, idę wzdłuż i zatrzymuję się mniej więcej na środku. Odwracam się, szykuję się na niesamowity widok. Mina mi rzednie. Nie dowierzam. – Jak to? Przecież…? Wbrew założeniom woda nie zatrzymuje się na statku i nie ukazuje jego kształtu, tak jak papier na przykład butelkę spirytusu, kiedy chce się go ukryć. Co więcej, krople deszczu normalnie upadają na łąkę. Trzęsę się jak flaga na wietrze, wydaję z siebie odgłosy niedowierzania. Nagle dostrzegam pewną oczywistość. – Ale ze mnie idiota. Jak mogłem wcześniej nie zauważyć? Nikt nie zwrócił na to uwagi. Przecież nawet po trawie nie widać, żeby coś na niej stało. Rośnie normalnie. – Ale ze mnie idiota – powtarzam dla jasności i wciąż nie rozumiem. Przecież gdyby coś tam było, trawa zostałaby zgnieciona. To rozsądne rozumowanie, prawda? – Więc jak to? Jak to możliwe? – Co rusz ocieram zmoczoną twarz, by coś widzieć. Trudno mi określić, jak blisko statku jestem. Wyciągam rękę i idę tak jak głupek w deszczu. Z każdym krokiem serce bije mi coraz mocniej. Ni stąd, ni zowąd dłoń napotyka znaczący opór. Niezależnie od wyczuwanej twardości statku deszcz pada wszędzie. Wiele kropli uderza w moją dłoń i zsuwa się zgodnie z grawitacją. Podchodzę bliżej i przykładam drugą dłoń. Przesuwam dłonie to w lewo, to w prawo. Końcówki nerwów na skórze wyczuwają to, czego moje oczy nie widzą.

