nowyczas2012/179/002

Page 1

LONDON 14 - 27 February 2012 2 (179) FREE ISSN 1752-0339

Wisława Szymborska 1923–2012 Nic dwa razy się nie zdarza I nie zdarzy. Z tej przyczyny Zrodziliśmy się bez wprawy I pomrzemy bez rutyny. Choćbyśmy uczniami byli Najtępszymi w szkole świata, Nie będziemy repetować Żadnej zimy ani lata. Żaden dzień się nie powtórzy, Nie ma dwóch podobnych nocy, Dwóch tych samych pocałunków, Dwóch jednakich spojrzeń w oczy. Wczoraj, kiedy twoje imię Ktoś wymówił przy mnie głośno, Tak mi było, jakby róża Przez otwarte wpadła okno. Dziś, kiedy jesteśmy razem, Odwróciłam twarz ku ścianie. Róża? Jak wygląda róża? Czy to kwiat? A może kamień? Czemu ty się, zła godzino, Z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś – a więc musisz minąć. Miniesz – a więc to jest piękne. Uśmiechnięci, wpółobjęci, Spróbujemy szukać zgody, Choć różnimy się od siebie, Jak dwie krople czystej wody.

»13


2|

14-27 lutego 2012 | nowy czas

” wtorek, 14.02 – walentego, zenona W Iranie przywódca religijny Chomeini wydał zaocznie wyrok śmierci na 1989

listy@nowyczas.co.uk

pisarza Salmana Rushdiego za publikację książki pt. Szatańskie wersety.

Kiedy zacząłem czytać tekst Michała Sędzikowskiego w ostatnim wydaniu „Nowego Czasu” [NC178, 16.01.12], natknąłem się na temat, w którym to akurat ja jestem specjalistą nie wiadomo po co komu potrzebnym. Ale sugestia, że do pracy tłumacza potrzebny jest dyplom uniwersytecki jest zabawna. To tak jakby do upicia się konieczna była znajomość składu chemicznego piwa. Moim skromnym zdaniem do pracy tłumacza potrzebna jest całkowicie płynna znajomość dwóch języków, co jest warunkiem dostania się na kurs, który przygotowuje do radzenia sobie z sytuacjami, w jakich może się znaleźć tłumacz. Do prowadzenia takiego kursu nie jest konieczna znajomość językowa. By przygotować do sytuacji, w jakich tłumacz może się znaleźć – na przykład na policji – potrzebny jest policjant, nie filolog i znajomość odpowiedniego słownictwa i technik tłumaczenia. Przykłady takich sytuacji: klient wygłosi pięć zawiłych zdań (w sądzie się to zdarza nierzadko) i dopiero potem zrobi przerwę na ich przetłumaczenie – a co mówił w pierwszym zdaniu, trzy minuty temu?; klient w ogóle nie robi przerw i trzeba tłumaczyć słuchając jednocześnie (tzw. tłumaczenie symultaniczne; klient podaje długą listę zakupów albo składniki do przepisu kucharskiego, albo dwa numery telefonów i oczekuje, że tłumacz je dokładnie przetłumaczy (jaka była ta trzecia cyfra?); klient mówi coś bez sensu, co wcale nierzadko się zdarza podczas – na przykład – przesłuchania na policji Aby się dostać na listę osób „rekomendowanych” przez ową „agencję”, o której wspomina Michał Sędzikowski, (nazywa się ona National Register of Public Services Interpreters – policja i sądy mają obowiązek korzystania z tego rejestru) trzeba przejść przez egzamin, który stawia kandydata we wszystkich tych sytuacjach i jeszcze paru innych. Zapewniam, że ten egzamin to magiel, który ja sam zdałem dopiero za drugim podejściem. Z poważaniem WłoDeK FeNRyCh

Środa, 15 lutego, Józefa, faustyna 1979

W warszawskiej rotundzie PKO doszło do wybuchu gazu, w katastrofie zginęło 49 osób.

Czwartek, 16 lutego, Julianny, danuty 1918

Turcy podpalili budynek biblioteki w Bagdadzie. Pożar pochłonął blisko 20 tysięcy książek.

Piątek, 17 lutego, donata, Juliana 1945 1949

Wznowiła działalność Polska Akademia Umiejętności w Krakowie. Cheim Weizmann został zaprzysiężony na pierwszego prezydenta Izraela.

sobota, 18 lutego, konstanCJi, szymona 1846

Rozpoczęła się rabacja, czyli bunt chłopów galicyjskich przeciw szlachcie, zakończona słynną rzezią galicyjską. Na czele stanął Jakub Szela.

niedziela, 19 lutego, konrada, marCelego 1922

Urodził się Władysław Bartoszewski, współtwórca Rady Pomocy Żydom „Żegota”, minister spraw zagranicznych w latach 1995-2000.

Poniedziałek, 20 lutego, leona, eustaChego 1530

Koronacja Zygmunta Augusta na króla Polski. Od tej chwili „król ojciec” nazywany jest Zygmuntem I Starym.

wtorek, 21 lutego, feliksa, eleonory 1936 1975

W Zakopanem uruchomiono kolejkę linową na Kasprowy Wierch. Premiera filmu Andrzeja Wajdy Ziemia obiecana nakręconego na podstawie powieści Władysława Reymonta.

Środa, 22 lutego, marty, małgorzaty 1992

1997

Zmarł Tadeusz Łomnicki, jeden z największych polskich aktorów XX wieku. Rektor warszawskiej PWST w latach 1970-1981, kierował przez długie lata Teatrem na Woli. Urodziła się sklonowana owca Dolly.

Czwartek, 23 lutego, romany, damiana 1951 1999

Urodziła się Ewa Bem, wokalistka jazzowa i piosenkarka. Jej przeboje to m.in. Kolega maj, Mister Blues, Żyj kolorowo. Premier Jerzy Buzek podpisał akt ratyfikacyjny o wejściu Polski do NATO.

Piątek, 24 lutego, maCieJa, bogusza 1833 1954

Przedstawieniem Cyrulika sewilskiego Rossiniego otwarto gmach Teatru Wielkiego w Warszawie. W Polsce weszła w życie reforma administracyjna kraju. W miejsce gmin powstały gromady.

sobota, 25 lutego, konstanCJusza, Cezarego 1831

Bitwa pod Grochowem w Powstaniu Listopadowym. Polacy stoczyli zaciętą walkę z wojskiem feldmarszałka Iwana Dybicza.

niedziela, 26 lutego, aleksandra, mirosława 1806

Na placu Gwiazdy w Paryżu położono kamień węgielny pod budowę Łuku Triumfalnego, wzniesionego na cześć Wielkiej Armii Napoleona Bonapartego.

Czas jest zawsze aktualny Sławomir Mrożek

Poniedziałek, 27 lutego, anastazJi, gabriela 1990

Polska i Izrael ponownie nawiązały stosunki dyplomatyczne zerwane wcześniej w 1968 roku.

63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk REDAKTOR NACZELNY: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk); REDAKCJA: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk), Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk); WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz; FELIETONY: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RYSUNKI: Andrzej Krauze; ZDJĘCIA: Monika S. Jakubowska; WSPÓŁPRACA: Adam Dąbrowski, Włodzimierz Fenrych, Mikołaj Hęciak, Aleksandra Junga, Robert Małolepszy, Grażyna Maxwell, Michał Opolski, Bartosz Rutkowski, Sławomir Orwat, Aleksandra Ptasińska, Michał Sędzikowski, Wojciech A. Sobczyński, Agnieszka Stando.

DZIAŁ MARKETINGU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk), WYDAWCA: CZAS Publishers Ltd. © nowyczas Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia.

Szanowna Redakcjo, znalazłam się zupełnie przypadkowo w Sali Malinowej PoSK-u na wykładzie prof. Józefa Szaniawskiego o płk. Kuklińskim. Sama pewnie bym nie poszła, bo jakoś prof. Szaniawski kojarzył mi się jedynie z „Gazetą Polską”, której nie czytam. Jakież było moje zdziwienie, kiedy usłyszałam profesora. Jak łatwo potentaci od medialnych manipulacji robią szufladki w naszych głowach. I jak łatwo my, odbiorcy, temu ulegamy, nie wysilając się, by wyrobić sobie własne zdanie. Profesorowi przykleja się gębę prawicowego oszołoma, a tymczasem jest człowiekiem o ogromnej wiedzy i bardzo wyważonych poglądach. Naprawdę, nie mogłam wyjść ze zdumienia. Czasem trzeba samemu zobaczyć drugą stronę medalu. ANNA MAleC

Imię i Nazwisko........................................................................................ Adres............................................................................................................ ........................................................................................................................ Kod pocztowy............................................................................................ Tel................................................................................................................. Liczba wydań............................................................................................ Prenumerata od numeru....................................................(włącznie)

Prenumeratę

zamówić można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonosć zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na adres wydawcy wraz z załączonym czekiem lub postal order Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.

Czeki prosimy wystawiać na: CZAS PUBLISHERS LTD.

63 Kings Grove London SE15 2NA


|3

nowy czas |14-27 lutego 2012

wydarzenie

Możdżer w Londynie Fot. Mela Piekacz

W największym w Europie centrum kultury – londyńskim Southbank Centre, w Purcell Room, wystąpił 1 lutego Leszek Możdżer, pianista wywołujący coraz większą euforię wśród miłośników jazzu. Zaprezentował utwory z wydanej w ubiegłym roku płyty Komeda, która w Polsce bardzo szybko osiągnęła status platynowej. Wykreowana przez pianistę muzyczna magia spotkała się z ogromnym aplauzem widowni. Do pewnego momentu wszystko działo się zgodnie z oczekiwaniami. Wirtuozeria Leszka Możdżera, mistrzowskie wycieczki po skalach i tonacjach… Nagle jednak pianista nie przerywając uderzeń w klawiaturę palcami jednej ręki, drugą jął coś upychać we wnętrzu fortepianu. Przypominało to zabiegi konserwacyjne instrumenetu. Każdy, kto zna filmy Polańskiego, pamięta muzykę Komedy jako tło, liryczny kontrapunkt. Filmowa muzyka bez obrazu, to tak jak niepełny przekaz i z tą niepełnością, swoistym niedosytem postanowił zmierzyć się Możdżer. Może to właśnie stąd wzięła się potrzeba eksperymentu prowadząca do dopełnień akustycznych, generowanych przez ingerencję różnych przedmiotów wrzucanych na struny do fortepianowego pudła. Jeśli słuchacz liczył tylko na wirtuozerię pianisty w odtwarzaniu muzycznego zapisu, miał prawo być zawiedziony. Niepotrzebna dawka stłumionych dźwięków, odgłosów, melodii, dysonans, psucie kompozycyjnego szyku – mógłby zarzucić artyście. Po chwili jednak okazywało się, że dzięki takim zabiegom powracał klimat oryginalnej narracji, stwarzany na nowo, bez obrazu. Kołysanka z Rosemary’s Baby przestawała kołysać, odzyskiwała swą pierwotną funkcję pogłębiania narastającej grozy. Możdżer grając muzyczne motywy filmu potrafił opowiedzieć to, czego nie widzieliśmy na ekranie, bo ekranu nie było, a za całą scenografię musiała wystarczyć ascetyczna scena zdominowana przez czarne pudło fortepianu i samotnego, smukłego pianistę oświetlonego punktowym reflektorem. Prezentując utwory ze swojej pyty artysta zaprosił nas w zupełnie inny świat dźwięków i doznań, niż te, które znaliśmy ze studyjnych, całkowicie czystych, żeby nie powiedzieć wręcz ascetycznych brzmień. Wydawało się, że gra na wielu instrumentach, a wśród instrumentalnych dźwięków wydobywał się od czasu do czasu lament zagubionego głosu. Owacje, przypominające momentami te, które słyszy się podczas występu artysty rockowego, były jednoznaczną odpowiedzią widowni z entuzjazmem aprobującej te eksperymenty. Po zakończonym kilkoma bisami występie (był między innymi dowcipnie zagrany Mazurek Chopina, który roztopił serca wielu Polaków obecnych na widowni) artysta udzielił „Nowemu Czasowi” krótkiego wywiadu. Z Leszkiem Możdżerem rozmawiał Sławomir Orwat.

Ostatni raz widzieliśmy się latem ubiegłego roku podczas Męskiego Grania. Zapewne wiele wydarzyło się w twoim życiu artystycznym od tego momentu.

– Skupiłem się ponownie na muzyce. Był taki moment, kiedy poświęcałem bardzo dużo energii na reaktywację sopockiego klubu Sfinks. Udało mi się postawić go na nogi i teraz kręci się sam. Dlatego mogę swoją energię ponownie poświęcić muzyce i odkrywam jej smak na nowo. Wiem, jak jeszcze dużo mam do zrobienia na klawiaturze. Wiem też, jak jeszcze dużo rzeczy powinienem wyćwiczyć i jak dużo jeszcze trzeba wypracować sobie narzędzi, żeby być dobrym pianistą. Ciągle jest to cała czeluść możliwości i chciałbym temu poświęcić jak najwięcej energii. Ponadto dostaję sporo zamówień kompozytorskich. Napisałem muzykę do trzech filmów, a ostatnio realizuję muzykę dla Bałtyckiego Teatru Tańca do jednego z baletów Izadory Weiss. Poza tym powoli starzeję się, włosy mi rosną, ale muzyka jest nadal dla mnie najważniejsza (uśmiech). Dziś korzystałeś z rekwizytów. Brzmiało to wszystko zupełnie ina-

czej niż na płycie. Skąd ten pomysł?

– Taka preparacja fortepianu nie jest tylko pustym efektem dla samego efektu, lecz wpleciona jest w całość muzycznej narracji, a pianiści rzadko mają odwagę to robić. Dzięki temu, że zniekształcam dźwięki, narracja ta jest nieco ciekawsza i publiczność z zainteresowaniem obserwuje tę metamorfozę fortepianu. Często jest to dla nich bardzo odkrywcze, że fortepian może brzmieć w taki sposób. Nie ukrywam, że słucham tych swoich koncertów za każdym razem kiedy je wykonuję i dochodzę do wniosku, że takie drobne modyfikacje dźwięku niezwykle wzbogacają mój koncert. Godzina fortepianu solo to, jak sądzę, dawka muzyki tylko dla bardzo wytrawnych słuchaczy i nastawionych konkretnie na pianistykę, a takich ludzi jest niewielu. Nawet ja rzadko kiedy jestem w stanie wytrzymać fortepianowy recital, a co dopiero widz, który nie ma aż takiej wprawy czy wiedzy. Staram się szanować moją publiczność i zapewnić jej jak najwięcej interesujących dźwięków. Sposób, w jaki zagrałeś Rosemary’s Baby, był wyraźnym nawiązaniem do atmosfery filmu Polańskiego.

In the close-knit world of jazz pianism, Leszek Mozdzer appears like some blond, smiling visitor from afar. His music, too, is like a mysterious visitation, light-fingered, floating, bejewelled with streams of ornament, and shot through with a keening expressivity suggestive of big lonely spaces. Ivan Hewett, The Daily Telegraph

– Taki był też mój cel, aby tę grozę, która w filmie jest widoczna i ten pozorny konflikt pomiędzy dobrem a złem, który cały czas w nim występuje, właśnie w taki sposób przedstawić. Jak odbebrałeś dzisiejszy koncert w Purcell Room?

– Zaskoczyło mnie niezwykle życzliwe nastawieniem widowni. Publiczność była nadzwyczaj uważ-

na. Przede wszystkim ta sala jest bardzo przyjazna pod względem akustycznym. Pomimo tego że jest tu prawie 400 miejsc, sprawia ona wrażenie bardzo przytulnej. Patrząc ze sceny nie czuje się, że jest to duże pomieszczenie, wręcz przeciwnie. Pomimo tego, że nie używaliśmy żadnych mikrofonów ani systemu nagłośnieniowego, fortepian brzmiał bardzo dobrze, a komfort obcowania z muzyką był wysoki. Takich sal jest niewiele. Czy nie myślałeś kiedyś o nagraniu albumu z jazzowymi wersjami wielkich dzieł rocka?

– Już album Komeda zawiera de facto wyłącznie covery i zawsze można jeszcze coś podobnego zrobić. Nie chciałbym być jednak odbierany jako artysta oportunistycznie traktujący jakąś tradycję muzyczną, który chce się dobrze sprzedać. Przypuszczam, że byłoby sporo komentarzy na ten temat. Mnie interesuje muzyka jako medium, jako pewien żywioł i mam jednak ambicje samemu komponować i samemu odkrywać pewne współbrzmienia. Myślę też, że lepiej będzie dla polskiej kultury, jeśli polscy artyści będą komponowali polskie tematy, bo wtedy sami będziemy budowali swoją tożsamość. Posługiwanie się tym, co robią inni i adaptowanie tego może stanowić pewną drogę, ale wydaje mi się, że nie jest to droga dla mnie.


4|

14-27 lutego 2012 | nowy czas

na bieżąco

ACTA śmierdzi Historia międzynarodowego traktatu o prawach autorskich i patentach bardziej przypomina scenariusz kryminału, niż mającego niebawem obowiązywać w całej Europie (i nie tylko) aktu prawnego. Nic dziwnego, że budzi coraz więcej kontrowersji i coraz więcej się o nim mówi. nych kar – z więzieniem włącznie – na osoby, których działalność w sieci byłaby na szkodę tych firm.

Roman Waldca

NEGOCJACJE W TAJEMNICY Na internetowej stronie avaaz.org lista osób podpisujących się pod petycją sprzeciwiającą się ratyfikowaniu ACTA przez Parlament Europejski rośnie gwałtowanie. Już dawno przekroczyła dwa miliony. „Jako zaniepokojeni mieszkańcy globalnej wioski apelujemy do Was [członków Parlamentu Europejskiego] byście stanęli w obronie wolnego internetu i sprzeciwili się ratyfikowaniu Anti-Counterfeiting Trade Agreement (ACTA), który go zniszczy. Internet jest niezbędnym narzędziem wymiany myśli i poglądów dla ludzi na całym świecie, jest promocją demokracji. Apelujemy do was, abyście pokazali prawdziwe przywództwo i bronili naszych praw” – brzmi petycja. Avazz w niektórych europejskich, bliskowschodnich i azjatyckich językach znaczy voice – głos. Strona powstała w 2007 roku z prostym przesłaniem: zorganizowania ludzi wszystkich krajów, w celu zmniejszania różnicę pomiędzy światem, który mamy, a tym, w którym większość z nas chciałaby żyć. O ACTA serwis pisze wprost, że to międzynarodowy traktat, który zezwala wielkim korporacjom na cenzurowanie internetu. „Negocjowany w tajemnicy przez małą grupę bogatych krajów i przedstawicieli wielkich korporacji. Traktat umożliwia monitorowanie sieci oraz nakładanie ogrom-

Pierwsze wzmianki o ACTA pojawiły się w internecie kilka lat temu, ale od samego początku towarzyszy im jedno: dziwna tajemniczość okoliczności, w których dokument powstaje oraz niezwykłe zaangażowanie Stanów Zjednoczonych w całym procesie negocjacyjnym. Co więcej – dokument narzuca amerykańską wersję przepisów dotyczących praw autorskich. Może to być szczególnie groźne dla tych państw, w których przepisy te nie są aż tak zaostrzone, jak w Ameryce. Latem 2008 roku w Genewie spotykają się przedstawiciele Stanów Zjednoczonych, Japonii, Kanady i Unii Europejskiej. Spotkanie odbywa się w tajemnicy, bez udziału prasy. Kilka dni po spotkaniu do prasy przedostają się pierwsze przecieki z powstającego dokumentu. Wywołują burzę. Wielu zaczyna głośno mówić o tym, co tak naprawdę stoi za ACTA – i przestrzega, że może to być początek przeglądania zawartości prywatnych komputerów oraz monitorowania tego, co robimy w internecie. Według informacji ujawnionych przez portal WikiLeaks.org, inicjatorzy porozumienia przyjęli strategię, według której rzeczywiste negocjacje nad warunkami ACTA miały odbywać się w wąskim gronie państw w pierwszej fazie tworzenia porozumienia. Pozostałe państwa miały zostać za-

T-TALK Międzynarodowe Rozmowy z komórki

2

p

Polska tel. stacjonarny

Bez nowej karty SIM

/min

7

p

Polska tel. komórkowy

/min

KONKUR S NA POWITA NIE LATA !

Stałe stawki 24/7

Każdy TopUp bierze udział w losowaniu! Im więcej doładujesz, tym większa szansa na wygraną!

I WIELE

INNYCH

NAGRÓD

!

Aby wzi ąć udział w konkur doładuj si konto pr zed 30.0 e, 6.11

Kredyt £5 - Wyślij smsa o treści NOWYCZAS na 81616 (koszt £5 + std. sms) Kredyt £10 - Wyślij smsa o treści NOWYCZAS na 65656 (koszt £10 + std. sms) Wybierz 0370 041 0039*, a nastĊpnie numer docelowy (np. 0048xxx) i zakoĔcz #. ProszĊ nie wybieraü po numerze docelowym. WiĊcej informacji i peány cennik na www.auracall.com/polska

* Koszt poáączenia z numerem 0370 to standardowa opáata za poáączenie z numerem stacjonarnym w UK, naliczana wedáug aktualnych stawek Twojego operatora; poáączenie moĪe byü równieĪ wliczone w pakiet darmowych minut.

Polska Obsługa Klienta: 020 8497 4622 T&Cs: Entry given to all customers, who TopUp the minimum of £5 before 30.06.2011, unless otherwise stated. Every top-up counts as an entry. The Draw is open to England, Wales and Scotland residents only. Winners will be chosen at random from all valid entries and notified via telephone. The prizes are not transferable and cannot be exchanged for cash. Winners will participate in all required publicity and Auracall reserves the right to publish the name and picture of the winners in all publicity media. By entering the competition participants consent to receive relevant promotional material via SMS. The draw is provided by Auracall Ltd. Ask bill payer’s permission. SMS costs £5 or £10+standard SMS. Calls charged per minute & apply from the moment of connection. The charge is incurred even if the destination number is engaged or the call is not answered, please replace the handset after a short period if your calls are engaged or unanswered. Connection fee varies between 1.5p & 20p. Calls to the 03 number cost standard rate to a landline or may be used as part of bundled minutes. Text AUTOOFF to 81616 (standard SMS rate) to stop auto-top-up when credit is low. Calls made to mobiles may cost more. Credit expires 90 days from last top-up. Prices correct at 31/05/2011. This service is provided by Auracall Ltd.

proszone do traktatu w drugiej fazie negocjacji, w której nie miało być możliwość dokonywania żadnych zmian w ACTA, a podpisanie umowy miało być wymuszone na tych państwach presją polityczną. Jednym z takich krajów jest Polska. Nieświadomie tę wersję potwierdził sekretarz polskiego Ministerstwa Kultury podczas wystąpienia 31 sierpnia 2011 roku. – Pragnę przypomnieć, że negocjacje wstępne były zainicjowane przez Japonię, później włączyły się Stany Zjednoczone. Były one prowadzone absolutnie poza krajami UE. Była to Australia, Kanada, Korea, Meksyk, Maroko, Nowa Zelandia, Singapur. Była też Szwajcaria. Mówiąc wprost, została wynegocjowana umowa handlowa, która w sposób globalny ma walczyć z naruszeniami prawa własności intelektualnej. W momencie, kiedy w sposób oficjalny w UE pojawiły się pytania, czy ustawa może być przyjęta, czy jest zgodna z unijnym prawem i jego procedurami, pojawiły się oceny negatywne. W sposób szczególny była to opinia europejskich środowisk naukowych, która podnosiła różnice między zapisami ACTA a prawem europejskim. Jednak 27 kwietnia 2011 roku Komisja Europejska przedstawiła szczegółowe stanowisko w tej sprawie mówiąc jednoznacznie, że ACTA może być przyjęta w ramach struktur UE. Polskie stanowisko w tym względzie może być absolutnie jednoznaczne. Od 2010 roku, kiedy zostaliśmy skreśleni z takiej bardzo symbolicznej listy, na której przedstawicielstwo handlowe rządu Stanów Zjednoczonych umieszcza kraje, które łamią prawo europejskie, znaleźliśmy się w gronie tych państw, które w sposób jednoznaczny muszą bronić prawa własności intelektualnej jako szczególnego dobra i to bronić w sposób skuteczny – twierdził Piotr Żuchowski. W tym kontekście stanowisko Polski w negocjacjach było nieistotne, ponieważ z założenia nie miało być brane pod uwagę. Być może właśnie dlatego stanowisko Polski i UE musiało pozostać tajne. Dodatkowo, według ministerstwa, nie mieliśmy prawa negocjowania traktatu, ponieważ robiła to za nas UE. Nic dziwnego, że taki obrót spraw wywołał burzę.

POSPOLITE RUSZNIE Co ciekawe, chociaż o powstawaniu traktatu mowa była już wcześniej, to jednak jakoś nikomu nie przyszło do głowy, by się temu dokładnie przyjrzeć. Sprawę trochę zawalili również dziennikarze, nie doceniając powagi sprawy. I pewnie nadal byłoby cicho, gdyby nie burza protestów w Polsce. Burza? To było niemal tornado protestów, jakby nowe pospolite ruszenie Polaków, którzy bez skrupułów wyszli na ulicę protestować nie tylko przeciwko samemu dokumentowi, ale również sposobowi, w jakim rząd załatwia sprawy. „Zdumiewające, jak uparci są politycy. Cały czas żyją w przekonaniu, że zdołają po cichu zrealizować swoje plany, licząc, że nikt ich na tym nie złapie” – przekonywał jeden z blogerów tygodnika „Polityka”. Wystarczyło kilka dni protestów, by zaczęły o tym pisać międzynarodowe media. I zwracać uwagę swoim czytelnikom, że to, przeciwko czemu protestowano w Polsce, dotyczy również ich. ACTA jest dokumentem międzynarodowym, który w założeniu ma być podpisany przez jak największą liczbę państw. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Lawinowo zaczęły pojawiać się informacje z różnych krajów o tym, że i tam dostrzeżono problem. I chociaż dokument mówi również o walce z podróbkami, to temat, który dominuje dyskusje o tym dokumencie to internet i wolność tego medium. – Musimy podziękować protestującym w Polsce, ponieważ to im zawdzięczamy to, co dzieje się teraz w całej Europie – mówi zgromadzonym na proteście w Berlinie jego organizator Tillmann Mueller-Kuckelberg. – Wielu z nas dopiero po wydarzeniach w Polsce właśnie się przebudziło. Mamy nadzieję, że nie jest za późno, by to szaleństwo zatrzymać. I chociaż protesty w Niemczech nie zgromadziły aż takich tłumów, jak w Polsce, to jednak szybko sprowokowały niemieckiego ministra spraw zagranicznych do zajęcia stanowiska w tej sprawie. Przyznał on, że podpisanie traktatu zostaje odroczone, ponieważ minister sprawiedliwości ma pewne zastrzeżenia. Zdania o tym, jakie zagrożenie niesie za sobą ACTA są bardzo podzielone. Zdaniem dr. Jana Zająca z Uniwersytetu Warszawskiego, perspektywa braku wolnego dostępu do internetu porusza wiele osób czujących, że zagrożone są ich przyzwyczajenia czy nawyki, które stały się ważną częścią ich życia. – Boją się, że nie będzie można ściągać plików albo że zostaną zamknięte serwisy, z których korzystają – niezależnie od tego, na ile te obawy są uzasadnione – przyznaje w jednym z wywiadów. I dodaje: Ale na tych demonstracjach gromadzą się bardzo różne osoby, organizacje czy grupy.

ODZYSKAĆ TWARZ Polska na razie nie ratyfikuje ACTA, ale też nie wycofa swojego podpisu. Premier Tusk, który wcześniej bronił ACTA teraz zastanawia się, jak odzyskać swoją twarz i... notowania. Jeszcze w styczniu premier Donald Tusk twierdził, że zdania ws. ACTA pod naciskiem internautów nie zmieni, ponieważ „lepiej nie być w rządzie, niż ulegać tego typu szantażom”. Jednak już w lutym nastąpił niespodziewany zwrot akcji: „Nie spadnie mi korona z głowy, jeśli przyznam rację tym, którzy mówili, że doprowadzenie do podpisania ACTA nie było wystarczająco konsultowane” – przyznał premier. Początkowo premier i jego ministrowie bronili umowy, którą dziś podważają. Ten brak konsekwencji sprawił, że rząd traci na wiarygodności. Komentatorzy zauważają, że jeżeli premier chce wygrać sprawę ACTA wizerunkowo, to musi doprowadzić nie tylko do odrzucenia tej umowy w Polsce, ale też w Unii Europejskiej, bo gdy Unia traktat ratyfikuje, a Polska nie, to i tak duża jego część wejdzie w życie w naszym kraju.


Lycamobile juİ w Polsce!

0

/min*

Opłata za kaİde połĈczenie tylko 15p

Dzwoę w sieci Lycamobile do przyjaciół i rodziny w Polsce

Zamów bezpłatnĈ kartč SIM dla bliskich w Polsce na www.lycamobile.pl/freesim Tel. T el. stacjonar stacjonarne ne T Tel. el. komórkowe

5

10

DołĈcz cz do Lycamobile Lycamobile i zachowaj swój numer

Buy and top up online or in over 115,000 stores stores

Customers may not be able to use Electronic Electronic T Top-Up op-Up at all locations where where the top-up logo appears

*A 15 pence connection charge applies to all calls. Customers can call for up to 30 minutes at 0 pence per minute, ther thereafter eafter all Lycamobile Lycamobile to L Lycamobile ycamobile calls will be charged at the standar d rate. The offer offer may be withdrawn at any time in full or in part at the absolute discr etion of Lycamobile Lycamobile UK Ltd. unless the offer offer is withdrawn, it is standard discretion increases valid until 29/02/2012. Any incr eases to rates during the offer offer period will be notified on the rates section of our website, at www.lycamobile.co.uk www.lycamobile.co.uk or call our customer services team on 020 7132 0322 for curr ent rates. current


6|

14-27 lutego 2012 | nowy czas

Wielka iluzja neoliberałów rozmowa na czasie

Gospodarka się kurczy, pracy nie ma, rząd tnie wydatki socjalne. A bankierzy? Jak gdyby nigdy nic zgarniają premie. O tym, jak do tego doszło, co zrobić, by w przyszłości nie było powtórki i dlaczego kapitalizm tak trudno oswoić mówi „Nowemu Czasowi” socjolog GerArd HANlON, w rozmowie z Adamem dąbrowskim Uważa pan, że u źródeł bałaganu, w jakim się znaleźliśmy jest neoliberalna rewolucja z lat osiemdziesiątych?

– Tak. W latach osiemdziesiątych po obu stronach Oceanu doszła do głosu filozofia, która doradzała odrzucenie idei państwa opiekuńczego i przesunięcia w stronę neoliberalizmu zalecającego jak najmniej ingerencji w siły rynkowe. Symbolem tej tendencji stała się Margaret Thatcher. W owym czasie w Stanach Zjednoczonych dominowała tak zwana reaganomika, siostrzana wobec pomysłów Żelaznej Damy. Wiele amerykańskich uniwersytetów i think-tanków nawróciło się na nią, gdy pod koniec lat siedemdziesiątych zawiódł keynesizm. Chodziło o to, by państwo odgrywało jak najmniejszą rolę. O deregulację gospodarki i jak największe jej zglobalizowanie. O wystawienie ludzi na działanie sił wolnego rynku. Symbolem tego myślenia o gospodarce są Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Światowa Organizacja Handlu czy Europejski Bank Centralny. Rynek był podobno sprawiedliwy. Pomysł był taki, byś to ty decydował o swoim losie, a nie urzędnicy, jak to podobno miało miejsce w państwie opiekuńczym. Sprzedano to ludziom tak: „jeśli będziesz pracowity, rynek cię wynagrodzi”. W teorii brzmi to dobrze. Ale czy jesteśmy pewni, że ludzie zawsze wiedzą, co jest dla nich najlepsze? Retoryka swobodnego wyboru jest atrakcyjna, ale gdy jej się przyjrzymy, zobaczymy, że ten system wygenerował większe nierówności niż w czasach wiktoriańskich. Wini pan rynek. Ale prawicowa opowieść głosi dokładnie coś innego: to przerost państwa opiekuńczego wpędził nas w ten cały bałagan. Państwo wydaje zbyt wiele, a siatka bezpieczeństwa staje się sposobem na życie. Obaj doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że w Wielkiej Brytanii państwo opiekuńcze rozrosło się z czasem do absurdalnych rozmiarów, często wytwarzając po prostu kulturę uzależnienia od zasiłków.

– Spójrzmy na kraje z rozbudowanymi świadczeniami: Niemcy czy państwa skandynawskie. One sobie jakoś poradziły. Przetrwały największą zawieruchę. Kryzys uderzył najmocniej w peryferia Europy, a także w Wielką Brytanię oraz Stany Zjednoczone, gdzie obowiązywała neoliberalna filozofia. Wielka Brytania przestała produkować, zamiast tego stawiając na rynek finansowy. I

takie są efekty. To niekontrolowani bankierzy są tak naprawdę winni, a nie zwykli ludzie, którzy nadużywali – albo i nie – darmowej służby zdrowia. Co w takim razie zrobić?

– W Wielkiej Brytanii potrzeba silnego państwa, które zapewni odpowiednie ramy rynkowi. Mam tu na myśli państwo o zabarwieniu socjaldemokratycznym. Ale niestety, obawiam się, że szansa na jego zbudowanie minęła. Nie możemy liczyć na polityków, którzy są wrośnięci w ten system. Szansą jest mobilizacja społeczeństw, taka, jaką obserwowaliśmy w Grecji czy we Włoszech. To ludzie muszą wymusić zmiany Ależ to nic nie daje! Po masowych protestach Grecja dostała budżet przygotowany pod ścisłą kontrolą Międzynarodowego Funduszu Walutowego, a we Włoszech premier Monti wprowadza drastyczne reformy i cięcia, jakich ten kraj nie widział od dziesięcioleci. To pokazuje, że wbrew temu co pan mówi, społeczeństwa są po prostu bezsilne.

– Jest w tym trochę prawdy. Ale innego wyjścia nie ma. Popatrzymy na włoski rząd, który dziś składa się z technokratów, a nie polityków. Zwyczajni Włosi na niego nie głosowali. Nie dano im takiej szansy. Dlaczego? Bo nie wybraliby technokratów. Włoska odpowiedź stawia w centrum właśnie instytucje, a nie ludzi. Nie wierzę więc w to, by instytucje czy politycy zwrócili się przeciwko nurtowi, który sam przez tyle lat współtworzyli. Jedyne rozwiązanie to bunt społeczeństw. Państwo dobrobytu nie pojawiło się znikąd. Powstało dlatego, że ludzie zaczęli się buntować, wymusili je. Przykład? National Health Service, który nie spłynął na nas ot, tak. Rządzący skopiowali to od małej społeczności walijskich górników, którzy wymyślili podobny system. Mamy służbę zdrowia dlatego, że oni odważyli się głośno mówić o swoich marzeniach. Osobiście uważam, że w pewnym sensie stworzenie welfare state było sposobem na kupienie klasy robotniczej i odciągnięcie jej od bardziej radykalnych ruchów. Ale to temat na inną dyskusję. Ważne jest to, że politycy sami z siebie nie zmienią systemu. Odpowiedzą tylko na zorganizowane żądania społeczeństwa. Brakuje im wyobraźni. Na pewno tak jest w przypadku przywódców Wielkiej Brytanii, gdzie aż roi się od milionerów, a większość ministrów ma za sobą edukację w najlepszych szkołach kraju. Nie mają oni pojęcia, jak żyją prawdziwi ludzie. I nie mam tu na myśli najbiedniejszych, mówię o klasie średniej. A co w tym kontekście znaczy The Third Way Tony Blaira. To miał być pomysł na łagodny kapitalizm próbujący pogodzić thatcherowską ortodoksję z lewicową wrażliwością. Mieliśmy dalej zbijać kasę, ale socjalna siatka bezpieczeństwa miała być mocniejsza. Czy „trzecia droga” to coś więcej niż tylko chwytliwe hasło, którym wygrywa się wybory?

– Myślę, że nie. Tak samo jak puste jest określenie „etyczny kapitalizm”. Potrzebujemy po prostu silnego państwa, które będzie pilnowało kapitalizmu. Pomysł, że może on się samoograniczać to iluzja. Nie trzeba mieć poglądów lewicowych, by tak uważać. Już Adam Smith ostrzegał, że wraz z rozwojem kapitalizmu państwo będzie musiało rosnąć w siłę. Zawsze zadziwia mnie łatwość, z jaką neoliberałowie przejęli dla swoich celów Smitha. Tak naprawdę był to o wiele bardziej subtelny myśliciel niż czasem się to dziś przedstawia. Rozważmy to na przykładzie: najpierw bankierzy wygenerowali kryzys, stwarzając skomplikowane instrumenty, których sami do końca nie rozumieli. Wciągnęli nas w recesję, a my za nią zapłaciliśmy. I płacić będziemy. A jednak bankierzy dalej tu są i pobierają gigantyczne premie. Wielu z nich ma poczucie, że to nie jest w porządku, ale rozkładają ręce. Tłumaczą, że tak po prostu działa rynek. Panuje na nim konkurencja, więc jeśli bankier domaga się szybujących pod niebo wynagrodzeń, to te wynagrodzenia zostaną wypłacone. Ze strony pracowników sektora finansowego nie ma w tym nic nieetycznego Mówią: tak, to złe, ale nic na to nie poradzimy, bo takie są prawa rynku. Sami nigdy się nie ograniczą. Potrzebne jest silne państwo. Mówi pan o wzmocnieniu państwa. Ale to nie wystarczy. Rozsianie kapitału, skurczony świat globalizacji sprawia, że państwo jest bezsilne . Raz uwolnione siły rynkowe działają

po nad strukturami państwowymi, któ rych in sty tu cje już nie wy star cza ją. Je śli ura to wać nas ma ją in sty tu cje – po trzeb ne by ły by in sty tu cje po nad pań stwo we. Ty le że na przy kład li de rzy Unii, a szcze gól nie Ca me ron, nie pa lą się, by je stwo rzyć.

– Oczywiście, ale instytucje powstać mogą tylko wtedy, jeśli silne państwa postanowią je zbudować. Żeby kapitalizm nabrał etycznego odcienia, państwo musi czasem interweniować. Mam tu na myśli państwo socjaldemokratyczne. Cały problem polega właśnie na tym, że – obawiam się – szansa, by tak się stało, przeszła nam już koło nosa. Myślę, że tak pojmowanego państwa nie zobaczymy w najbliższej przyszłości. Rzecz w tym, że większość ludzi wyraźnie myli się rozdzielając elity biznesowe od elit politycznych. Mamy tendencję do stawiania państwa i rynku po dwóch przeciwległych stronach. A w rzeczywistości te światy są ze sobą powiązane. Zarówno politycy, jak i biznesmeni mówią o świecie identycznie: wyznają zasadę, że rynek przyniesie dobrobyt, jednocześnie dbając o aspekt etyczny. Tak naprawdę wydaje mi się, że wielu z tych ludzi nie do końca w to wierzy. Weźmy na przykład raporty Banku Światowego, stworzone choćby przez Branko Milanovica. Bank ten trudno by było nazwać instytucją lewicową, a tymczasem w raportach można wyczytać, że globalizacja zwiększyła globalne nierówności. Gdy „Oburzeni” mówią o jednym procencie, który w nieproporcjonalny sposób korzysta z dobrodziejstw obecnego systemu, mylą się. Uważam, że tych ludzi jest zdecydowanie więcej. Ale nie więcej niż 20 proc. spośród wielu społeczeństw: w Ameryce, Europie czy Chinach. A pozostali? Borykają się z potężnymi trudnościami. A będzie jeszcze gorzej. Nasze globalne społeczeństwo nastawione jest na zwiększanie nierówności. Funkcjonuje tu wbudowany w nie mechanizm, dzięki któremu zyskują elity biznesowe i polityczne. Wie rzy pan w Big Society Da vi da Ca me ro na? To ma być kon ser wa tyw na wer sja oswo jo ne go, etycz ne go ka pi ta li zmu...

– To nic nie znaczy. Big Society wymaga czasu. Wymaga od ciebie byś robił różne rzeczy dobrowolnie. Ludzie mieliby wpadać do sąsiadów, zakładać organizacje i działać spontanicznie. Ale to złudzenie. Jestem przekonany, że wasi czytelnicy dobrze to rozumieją. Jeśli ludzie, mają dzieci, którymi muszą się opiekować, jeśli oboje rodzice pracują, a do tego być może wspierają starszych członków rodziny, to kiedy właściwie mają budować to „wielkie społeczeństwo”? Szczególnie że na każdym kroku odczuwają skutki cięć wprowadzanych przez rząd. Pomysł jest taki, że to my mielibyśmy przejąć na siebie jakąś część usług społecznych. Ale ludzie nie mają na to ani czasu, ani energii. W Wielkiej Brytanii pracuje się dłużej niż gdziekolwiek indziej. W latach siedemdziesiątych mówiło się, że moglibyśmy pracować jedynie trzy dni w tygodniu. Miał nam to zagwarantować postęp techniczny. A teraz bijemy rekordy jeśli chodzi o czas pracy. Być może da się budować „wielkie społeczeństwo”, jeśli ukończyło się Eton, ale w przypadku absolwenta szkoły powszechnej w Hackney – to niemożliwe.

Pro f. Ge rard Han lon jest so cjo logiem wy kła da ją cymm na Qu een's Ma r y Uni ver si t y. Spe cja li zu je się w teo r iach or ga ni za cji oraz spo łe czeństw ryn ko wych. Jes t au to rem wie lu ksią żek i ar t y ku łów, mię dzy in ny mi opra co wa nia po świę co ne mu wpły wo wi glo ba li za cji na dzia ła nie or ga ni za cji.


|7

nowy czas | 14-27 lutego 2012

takie czasy

Stracone pokolenie współczesnej Europy DOVER

Bartosz Rutkowski

Niesamowita podróż jeszcze taniej Kiedy kilka lat temu nazywano greckich dwudziestolatków Pokoleniem 700 Euro (bo tyle najwyżej wynosiły ich zarobki), oburzali się. Dziś z pocałowaniem ręki przyjęliby taką pracę, bo ponad 30 proc. młodych ludzi w tym potwornie zadłużonym kraju nie ma żadnej pracy. Nie lepiej jest w wielu innych krajach Unii Europejskiej. 22-letnia Viola Caon kilka miesięcy temu opuściła rodzinny dom w okolicach Turynu, by szukać pracy. Szybko jednak wróciła pod skrzydła rodziny, bo żadnej pracy, nawet sezonowej dla niej nie było. – Co z tego, że znam kilka komputerowych programów, że szkolono mnie na sekretarkę i asystentkę w biurze. Nie ma dla mnie pracy – mówi rozżalona Takich jak ona jest we Włoszech, Grecji, Hiszpanii czy Portugalii już nie tysiące, ale setki tysięcy, o których mówi się wprost: pokolenie straconej szansy. Bez pracy jest ich w krajach Unii Europejskiej aż 5,6 mln. Do niedawna każde kolejne pokolenie mieszkańców Europy Zachodniej w momencie przyjścia na świat już mogło być pewne, że pod względem dobrobytu przeskoczy swoich rodziców. Teraz nie tylko nie jest to pewne, ale wielu socjologów zastanawia się, jak ci ludzie urządzą się w życiu, czy wpasują się w warunki, które rozmijają się z ich oczekiwaniami, aspiracjami. Podobnie jest w Polsce, choć może na mniejszą skalę. O ile jeszcze kilka lat temu absolwent wyższej uczelni marzył o pierwszej pracy za 4000 złotych miesięcznie, tak dzisiaj musi w swoich oczekiwaniach zejść do 1500, a niekiedy 1000 złotych. Nie trzeba nikogo przekonywać, że młody człowiek, zatrudniony na tak zwaną śmieciową umowę z symbolicznym wynagrodzeniem nie ma szans na kredyt. Tym samym nie ma co marzyć o własnym mieszkaniu, swoim samochodzie, musi tkwić i gnuśnieć na garnuszku u rodziców.

Zachód w cZarnych barwach A co ma powiedzieć młody Włoch? Tych w wieku od 16 do 24 lat bez pracy jest aż 28 proc. Młodzi ludzie zabijają się o nisko płatne, dorywcze zajęcia, bez żadnego ubezpieczenia, bez opieki lekarskiej. Co z tego, że nowo wybrany włoski premier Mario Monit nawołuje, by państwo pospieszyło z pomocą młodym ludziom, by stworzono warunki do zakładania małego biznesu, skoro na obiecankach się kończy. Kiedy premier Monti ogłaszał pakiet oszczędnościowy dla swojego kraju, który miał przynieść 30 mld euro, mówił, że poświęcenia będą konieczne. Młodzi ludzie poświęcają się dla kraju, nie mają pracy, a odsetek bezrobotnych jest tam jeden z najwyższych w całej strefie euro. Z danych Eurostatu wynika, że w całej Unii, czyli w 17 europejskich krajach, jest w tej chwili bez pracy 16,3 mln ludzi. Ale jeśli chodzi o młodych to jest to prawdziwy dramat. W Hiszpanii odsetek bezrobotnych w przedziale wiekowym 1624 lata wynosi ponad 51 proc., w Grecji 43 proc.

FRANCJA

Koniec Złotej ery Nikt nie podejrzewał, że będzie tak źle, że po sześciu dekadach pokoju na Starym Kontynencie nagle skończy się złota era. Nikt nie podejrzewał, że kryzys tak boleśnie dopadnie młodych. Nieco ponad milion młodych ludzi nie ma pracy na Wyspach Brytyjskich, jest to najgorszy wskaźnik od roku 1983, od czasu, kiedy Eurostat zaczął zajmować się problemem bezrobocia. Ktoś może powiedzieć, że skala bezrobocia ludzi młodych na Wyspach jest niczym w porównaniu z tym, co się dzieje w tej chwili w Hiszpanii, tam bez pracy jest w sumie 5 mln ludzi i to w różnym wieku, ale zdecydowana większość to niestety ludzie młodzi. W nowoczesnej Europie takie zjawisko zarejestrowano po raz pierwszy. Od Dublina po Ateny politycy starają się robić coś, by zapobiec niebezpiecznemu zjawisku odpływu ludzi młodych, którzy w poszukiwaniu pracy ruszają do Stanów Zjednoczonych, Australii, Nowej Zelandii. Uciekają ludzie najbardziej dynamiczni, tacy, którzy – gdyby tylko stworzono im odpowiednie warunki – być może rozruszaliby rodzime gospodarki, Gdyby tylko dano im taką szansę…

SAM0CHÓD + 4 W JEDNĄ STRONĘ JUŻ OD

Politycy tylKo mówią Praca, bezrobocie i wszystko co się z tym wiąże jest teraz na ustach polityków we Francji, bo zbliżają się wybory prezydenckie. Na ulicach wielu miast już się nie rozmawia, tam dochodzi do regularnych starć młodych zdesperowanych ludzi, którzy nie widzą dla siebie jutra. – Kryzys w strefie euro jest wielkim problemem dla rozwoju nie tylko tej części świata, także Stanów Zjednoczonych oraz innych regionów, jak kraje Azji, których gospodarki zależą od eksportu do Europy – mówi Steven Kapsos, ekonomista z Międzynarodowej Organizacji Pracy. Ostrzega on, że jeśli jak najszybciej problem bezrobocia nie zostanie rozwiązany, Staremu Kontnentowi grozi fala niekontrolowanych buntów.

29

£

DOVER-FRANCJA DFDS.PL 0871 574 7221


8|

14-27 lutego 2012 | nowy czas

fawley court jest naszym dziedzictwem!!!

FAWLEY COURT – A POISONED CHALICE FAW L E Y C O U R T O L D B O Y S Rarely, if ever, has a property deal been bedeviled with such stupefying controversy. Fawley Court has got it all: greed, cheap quick-profit motives, bent trustee-priests, grave robbing, wholesale incompetence, conflicts of interest, business pals falling out, court room drama and scandal, forgery, debts, institutional paralysis… political plots, and sub-plots of Shakespearian proportions. It’s all here. Paradoxically, because of these extraordinary shenanigans, it is clear that Fawley Court WILL eventually revert to Polonia. But… do we really want it? At present Fawley Court appears – cursed or blessed – with many problems. The most alarming now coming to light are: that the burial ground of around one acre within which stands St Anne’s Church possibly contains five unmarked graves; some forty three urns with human remains are unaccounted for; together with the ashes of many dear departed which are scattered around Fawley Court’s protected parkland. Planning permission for the burial ground was sought primarily by Fr. Józef Jarzębowski together with Marian priests Paweł Jasiński, and ‘George’ Frankowski. The application was submitted on 12 May 1961 by Marian solicitors Witham & Co (today Pothecary Witham Weld), and permission was granted by Bucks County Council on 1 June 1961. It is alleged – after Fr Józef’s death – that for a tidy sum one could have a grave at Fawley Court, “…but without a tombstone”(!). It is mystifying given that Fawley Court has its own burial ground, why would Fairmile Cemetery in Henley be host to so many of Fawley Court’s (and Hereford’s Lower Bullingham’s), departed; teachers, priests brothers, and friends. All, (save for Fr. Józef), are buried at Fairmile, Henley… or are they? The date for the appeal against Justice Hallett’s unusual ruling supporting Kenneth Clarke’s Ministry of Justice decision to exhume Fr Jarzębowski has been set for Wednesday, 28 March. For everyone’s peace of mind it would now make eminent sense to examine Fawley Court’s burial ground, and surrounding parkland with geophysic, soil perforator detectors for evidence of all traces of human remains. Also, the thus far very seriously neglected issues of: “good” title; the right to sell; the illegally removed charity status, Fr Józef Museum; the Charity Commission’s involvement in the Marian’s self-serving deed changes – these issues, and more, should all be investigated prior to any judgement on Fr Józef’s exhumation. Meanwhile other curses, or ‘blessings’ besetting Fawley Court today, which must be righted, include: ensuring the professional, chemically delicate process of removing the dangerous asbestos in the basement of the main building; ensuring the right flood insurance is in place (it has now come to light that the picturesque ‘Venetian’ canal-waterway is in fact a flood regulator!); ensuring that the roof of Fawley Court’s main building – destroyed by a horrendous fire on 29 June 1973 – is both safe, and has adequate insurance; ensuring that worshippers, and public, can forthwith continue – as prescribed by law – to visit or pray at St Anne’s; ensuring Polonia’s right of ownership to the Pilgrims House – Pope John Paul II building; ensure regaining ownership of the St Faustina Apostolate ‘building’ (the disused, neglected flintstone chapel premises by the farm); ensuring that all the missing statuary at Fawley Court be restored, and that all Grade I, and Grade II listed monuments are professionally and properly maintained – particularly the scientifically important, beautiful orange-brick Water/Clock Tower, and the unique pink-brick stables and barns (English Heritage, Wycombe District, and Bucks County Council planning authorities as the Register of Parks & Gardens of Special Historic Interest are all alerted – particularly with a view to ensure that binding C2 uses are not being breached); ensuring that the disgraceful “AuschwitzBelsen” gates be dismantled forthwith; ensuring that our cherished public rights of way throughout Fawley Court be returned at once, (complaints are being lodged with the Local Government Ombudsman at the outrageous manner in which both Wycombe District Council and Bucks County Council arrived at their – unlawful/ undemocratic – gates, and public rights of way decisions. And finally, to ensure that all Fawley Court’s wild flowers, priceless trees (some privately planted by Polonia visitors years

Dear Editor, I am writing to you concerning the letter of Fel. Pawlak, and the move to sell Fawley Court (02.4.93). As the Superior General of the Congregation of Marian Fathers I categorically declare: this is not true. The Congregation of Marian Fathers has never had any intention of selling Fawley Court nor does it entertain such a suggestion. It is regrettable that such a rumour has been circulated. Yours very sincerely, Rev. Donald S. Petraitis MIC Superior General *) Letter to the Polish Daily and the Soldiers Daily, London

ago), and animal species are all lawfully protected. Particular attention is drawn to the plight of our good friends and one of our many “blessed” guardians, the newly discovered Brown Long-Eared Bats, Plecotus Auritis. Their families are living cosily under the eaves of the main building, naturally oblivious to the fuss and commotion around them, largely generated by the Charity Commission’s scandalous inaction. It is the same Charity Commission which when asked about the absolute rotters, rascals and spivs hanging around Fawley Court, respond with; The purchaser of charitable land is not an issue for the Commission. Our interest is limited to the disposal by the charity and cannot extend to making judgements on the moral suitability of a purchaser. [Letter to FCOB Chairman, 3rd September 2010]. Moral maybe not. But what about the law?

WHO Cares WINS 82 PORTOBELLO ROAD, NOTTING HILL, LONDON W11 2QD tel. 020 7727 5025 Fax: 020 8896 2043 email: mmalevski@hotmail.co.uk

Time and again the Charity Commission has been asked, indeed implored, to initiate a Section 8 Enquiry. With every days that passes – it has now been three years – the Fawley Court affair throws up evermore breaches and scandal. The Section 8 Enquiry is now imminent, but wherein lies the fault? In an interview with the Financial Times, (15 January 2012), the former US security advisor Zbigniew Brzeziński concludes with a blistering attack on former Prime Minister Tony Blair, saying: That guy (Blair) is a lightweight… I don’t like his political morals and how he’s been enriching himself since leaving office. He preaches high moral language but… (Brzezinski pauses as if wondering whether to continue.) I have a visceral contempt for Blair… Not dislike. Just contempt. Strong stuff. But what in heaven’s name has this to do with Fawley Court? Well, quite a lot really. Zbigniew Brzeziński has a point. In office, ‘saint’ Tony Blair was forever moaning about how poorly paid he was as Britain’s Prime Minister. The Labour Party, and its Government under Blair went around reforming and reshaping the Charity Commission, and the traditional concept of Charity and Trust values and its works and objectives beyond recognition. This spineless behemoth ‘oversees’ 190,000 charities. This is a multi-billion pound industry. But guess who today, now out of office, is racking up one of the fastest number of newly formed trusts/charities, and is now the new Charity system’s main beneficiary of Labours charity reforms? Why none other than our ‘saint’ (and recent convert to Roman Catholicism) Tony Blair. Little wonder that Zbigniew Brzeziński is scathing, saying he doesn’t like how he (Tony Blair) has been enriching himself since leaving office. As for Fawley Court today? With the documents and evidence now coming to light like a white hot tsunami, revealing not only the serious malpractice surrounding its bogus ‘sale’, but also the number of intelligent, professional wealthy well-wishers who could have, and still could put Fawley Court back on its feet, demonstrates how we were a whisker away from losing something so precious. Do we, Polonia, want Fawley Court back? You bet we do. But it is going to take a damn sight more protest in numbers, cohesion, work and unity to achieve this.

Mirek Malevski, Chairman FCOB

The Fawley Court High Court merry-go-round continues The Father Jozef Jarzebowski Exhumation Appeal Hearing is set for Wednesday, 28 March. Richard Butler-Creagh wins right to appeal against Cherrilow's £7million counterclaim... while Osmond Solicitors Ltd., and Richard Butler-Creagh 'lose' £75,000 to Cherrilow Ltd in interim payment file ownership dispute. The Appeal hearing over t he r ight to exhume Fat her Jar zebowski set for Wednesday 28 March 2012 may well be adjourned not only because of all t he satellite claims hear ings and appeals set for the for thcoming year, but more as a result of vital fresh evidence emerging (involving t he Marians) regarding the alleged "fraudulent" misrepresentation over a conveyance (i.e. Fawley Cour t and other properties). Having dismissed Richard Butler-Creagh's claim for £5million against Aida Dellal Hersham, and Cherr ilow Ltd in the July 2011 trial, when Justice Eady awarded cos ts and damages of £7.5million for Cherr ilow and Hersham, the t ables have now been tur ned – on Cherr ilow (and possibly Mrs Hersham). On 9 December 2011, in The Cour t of Appeal, Civil Division, Lord Justice Rober ts issued t he order that t he applica tion by Richard Butler-Creagh to appeal be granted. James Weale, Counsel, instructed by Solex Legal Ser vices, for Butler-Creagh had twice resisted Cher rilow's attempts to q uash the appeals applications. Lord Justice Richards in a detailed 25 point judgement was not convinced by Stephen Auld's QC (instructed by Grosvenor Law, for Cher rilow Ltd) arguments seeking to topple ButlerCreagh's r ight to appeal. Put simply; James Weale ,Counsel, contended t hat at the 2011 July trial, Cherr ilow "submitted a

general assor tment of UNEXPLAINED invoices." Butler-Creagh, he argued, never had a chance at his 2011 July trial to q ues tion this "schedule" of unq uantified costs. Even Justice Eady recognised in para 112 of his tr ial judgement that ;" Butler-Creagh did not have t he oppor tunit y to test or challenge the (£7m) cos ts schedule. Mr Weale fur t her argued that "Butler-Creagh was deprived the normal opportunit y at trial to tes t the figures or the evidence relied on." Butler-Creagh will now get his chance. The Appeal date has not yet been lis ted, but FCOB Ltd., understand from Mr Weale's Chambers, 3 S toneBuildings, that it is likely to be set for October/November t his year. "This is a curious case" says Justice Eady in a separate (Fawley Cour t) "satellite" hear ing of 20 December 2011. Essentially, t he matter(s) before Jus tice Eady were to do with, conflicts of interest, indemnit y costs, par ty conduct, and non, or late disclosure of 'privileged, lien' documents, all s temming from the 2011 July trial. The claimant, Cherrilow Ltd sought an order against Osmond solicitors, and Butler-Creagh seeking t hat t hey disclose their files which Cherrilow Ltd "considered were necessary... in a claim for 'fraudulent misrepresent ation' over a conveyance"... (Fawley Cour t!). In a written direction Justice Eady ruled that Cherr ilow Ltd had now got "their files/documents" from Osmonds, and awarded £75,000 inter im payment for Cherr ilow, but, "subject to furt her submissions." And so t he Dickensian, Bleak House cos ts, cos ts, and more costs goes on. It seems that the Fawley Cour t High Cour t mer rygo-round jus t goes on and on. Meanwhile, it is imperative, and highly likely – given all t hese satellite claims, actions, hear ings, and appeals – that t he Father Józef Jarzębowski Appeal must be adjour ned.


|9

nowy czas | 14-27 lutego 2012

polska

Władza się zużywa Dla Donalda Tuska wartości i ideologie są mało ważne w polityce. Z kolei PiS ma wizję i ideologię, wciąż odwołuje się do wartości, ludzie chyba tego potrzebują – brzmi kolejna diagnoza. – Sondaże mnie martwią, ale nie załamują – mówił premier, komentując te fatalne dla PO wyniki.

Bartosz Rutkowski

Platforma Obywatelska zachwiała się na swojej mocnej pozycji po raz pierwszy tuż po listopadowym exposé premiera Donalda Tuska. Zapowiedzi cięć kosztują, rządząca partia straciła wtedy 8 pkt procentowych w porównaniu z sondażem sprzed kryzysowego wystąpienia. A wtedy miała jeszcze 34 proc. poparcia. Tusk zapowiadał ciężkie czasy: kryzys wymusi wyrównanie i podwyższenie wieku emerytalnego, likwidację wielu ulg, ograniczenie dodatku becikowego i ulg na dzieci, podniesienie składki rentowej dla pracodawców. – Po zapowiedziach cięć w exposé nie mogliśmy spodziewać się wzrostu poparcia – przyznał szef klubu PO Rafał Grupiński. Sytuacja zmienia się jednak coraz bardziej dramatycznie – PO ma ledwie 2 pkt. procentowe przewagi nad Prawem i Sprawiedliwością, a poparcie dla partii zmalało do 27 proc. I nikt nie ma wątpliwości, że spadek poparcia dla Platformy to efekt jej błędów, a nie siły opozycji. I z tego punktu widzenia jest to fatalne dla kraju. W ostatnich czterech latach Platforma udawała, że rządzi – nie przeprowadziła zapowiadanych reform, nie poprawiła funkcjonowania państwa. Zabiegi dążące do pooprawy wizerunku odwracały jedynie uwagę od fatalnej jakości rządów i miały na celu utrzymanie poparcia. To się udało, PO wygrała wybory i znów ma władzę. Tyle że sytuacja doszła do takiego punktu, w którym od reform nie można już uciec.

Po róWni Pochyłej

W ostatnich czterech latach Platforma udaWała, że rządzi – nie PrzeProWadziła zaPoWiadanych reform, nie PoPraWiła funkcjonoWania PaństWa. zabiegi dążące do PoPraWy Wizerunku odWracały jedynie uWagę od fatalnej jakości rządóW i miały na celu utrzymanie PoParcia.

jak nie leki, to acta Tusk, jak widać, nie przejmuje się słowami XIX-wiecznego myśliciela Alexisa de Tocqueville’a, wedle którego najgorszy moment przychodzi wtedy, gdy marny rząd podejmuje ambitne reformy. Wystarczy przypomnieć co działo się na początku roku z tzw. ustawą lekową. Wyszła ona bokiem pacjentom, potem lekarzom, aptekarzom, na koniec rządowi. Potem był brak konsultacji w sprawie kontrowersyjnej umowy ACTA, porażka w sprawie paktu fiskalnego, nowe dowody w związku z katastrofą smoleńską, wreszcie brak autostrad przed Euro 2012 i zmieniające się terminy otwarcia nowo wybudowanych stadionów, z czym konfrontowana jest szefowa resortu bez żadnych kompetencji. Do tej listy dodać należy zapowiedź ustawy o podwyższeniu wieku emerytalnego. Skutek musiał być oczywisty. W tej chwili PO ma najniższe notowanie od chwili objęcia władzy w 2007 roku. Normalnie taka wiadomość powinna cieszyć opozycję, ale niższe notowanie PO nie przekładają się na wzrost poparcia dla innych partii. Nadal nie ma dla Platformy alternatywy, ale jaka to pociecha dla Polaków, skoro coraz bardziej przekonują się, że PO nie radzi sobie z rządzeniem?

tusk ruszy W Polskę Badacze i politycy głowią się teraz, co było powodem tego tąpnięcia i jak Platforma z tego chce wyjść. Odpowiedź na drugie pytanie wydaje się jedna – Tusk, jak to bywało wcześniej w kryzysowych dla Platformy czasach, stawał się takim Rocky Balboa i samotnie ruszał w Polskę, by przekonywać, że tylko on i tylko jego partia są w stanie rządzić krajem. – Poparcie dla Platformy spada z wielu względów. Coś, co początkowo podobało się wyborcom tej partii, a więc brak działań i ini-

cjatywy, w obliczu wyzwań, jakich wymaga państwo, stało się zabójcze. I wyborcy to dostrzegli – tłumaczy prof. Jadwiga Staniszkis, socjolog z Instytutu Studiów Politycznych PAN. Do tej pory wyborców przywiązywał do Platformy strach przed PiS, ale dziś on zmalał, za to wyrzuca się rządowi bierną postawę w kwestii katastrofy smoleńskiej, a fakt, że nie skorzystał on z konsultacji prawników, że w dużej mierze zdał się na decyzje strony rosyjskiej, odebrał mu część zwolenników.

czy to już koniec miłości? – Wyborcy, którzy jeszcze niedawno popierali Platformę, teraz nie deklarują już dla niej poparcia, bo się nią rozczarowali, co jednak nie oznacza, że zrezygnowaliby z głosowania na to ugrupowanie. To zawieszenie może się stać nawet pewnego rodzaju motywacją, aby w chwili wyborów powrócić do pierwotnych preferencji, gdy zagrożenie PiS-em okaże się zbyt duże – dodaje prof. Wojciech Łukowski, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. – W jakimś sensie Platforma się opatrzyła, przestała być siłą, która wzbudza zaufanie. Staje się też oczywiste, że PO nie buduje jasnych wizji przyszłości, i z tego powodu odpadają jej częściowo ludzie młodzi. Również retoryka PiS nieznacznie złagodniała, co oznacza, iż jego liderzy zrozumieli, że na zbytniej gwałtowności niewiele zyskają, zwłaszcza u młodszej części elektoratu. PO zaczęła grzęznąć w konfliktach wewnętrznych, a to z kolei oznacza, że ludzie już nie postrzegają tej partii jako „drużyny Tuska” – przekonuje z kolei prof. Jacek Wódz, socjolog z Uniwersytetu Śląskiego.

A najgorsze, jak mówią eksperci, dopiero przed rządzącą partią, która może się fatalnie poślizgnąć na ustawie emerytalnej. Premier zapowiedział, że w sprawie wydłużenia i zrównania wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn referendum nie będzie. Na to opozycja i związki zawodowe: to się Tusk przekona, co znaczy siła gniewu ulicy. Coraz częściej pada określenie, że Tusk zjeżdża już po równi pochyłej. – To wina premiera, który stworzył maleńki dwór, mianował szefami resortów ludzi bez przygotowania, by wspomnieć choćby ministrów sportu czy zdrowia. Do tego dochodzi arogancja. Tusk przekonał się, co znaczy oszukiwać Polaków, kiedy na ulice miast wyszli ci, którzy protestowali przeciwko ACTA, prawu, które miało ograniczyć swobodę internetu – mówią politolodzy. Rzecznik rządu Paweł Graś na to: – Sondaż jest bardzo, bardzo poważnym sygnałem. Traktujemy go z powagą i pokorą. To sygnał ostrzegawczy, z którego musimy wyciągnąć wnioski. Na ten wynik złożył się szereg wydarzeń z początku roku. Wpływ miało zamieszanie związane z ustawą refundacyjną, jak i burza, która wybu-

chła przy okazji ratyfikacji umowy ACTA. Ale zdaniem Grasia, to tylko sygnał, że Platforma w ciągu najbliższych tygodni i miesięcy powinna być bliżej ludzi, powinna lepiej tłumaczyć i przekonywać, bo trudne reformy dopiero przed nami. I wszystkie ręce na pokład. A to oznacza, że coraz częściej będzie widać Tuska w telewizji, będzie się on teraz spotykał z różnymi środowiskami, będzie przekonywał, konsultował, jednym słowem będzie pokazywał, że tylko on może rządzić Polską. – Spadek notowań Platformy może się utrzymać, a PiS będzie stopniowo zyskiwało poparcie – uważa dr Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. – Jest to realne. Dalszy spadek notowań Platformy jest nieuchronny. Realne poparcie dla PO jest trochę sztuczne. Mniejszy procent Polaków ma poglądy takie jak PO, niż na nią głosuje. Zdaniem Chwedoruka Platforma zaczęła działać wbrew poglądom wielu Polaków oraz doprowadziła do chaosu. Widać to na przykładzie reformy emerytalnej i ACTA. Podobnie punktują partię Tuska inni politolodzy, nawet ci sprzyjający Platformie. Nie brakuje opinii w samej PO, że Tuska kolejne zwycięstwo oszołomiło, sam się już pogubił, bo nie wie, co z władzą ma robić. Teraz premier powtarza, że w ciągu najbliższych trzech miesięcy trzeba uchwalić ustawę emerytalną, ale zapomina o tym, że w sytuacji, gdy wskaźniki poparcia spadają, Polacy będą coraz bardziej przeciwni pomysłom premiera.

www.met.police.uk/terrorism

IT’S PROBABLY NOTHING, BUT... IF YOU SEE OR HEAR SOMETHING THAT COULD BE TERRORIST RELATED, TRUST YOUR INSTINCTS AND CALL THE CONFIDENTIAL

ANTI-TERRORIST HOTLINE. OUR SPECIALLY TRAINED OFFICERS WILL TAKE IT FROM THERE.

0800 789 321 YOUR CALL COULD SAVE LIVES


10|

14-27 lutego 2012 | nowy czas

felietony opinie

nowy czas redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 King’s Grove London SE15 2NA

Dwie ojczyzny Krystyna Cywińska

2012

Ojczyzną człowieka jest cały świat – napisał pewien poeta. I, jak to poeta, przesadził. Bo człowiek, z grubsza biorąc, może mieć trzy ojczyzny. Tę, w której się urodził, gdzie nie zawsze mu się powodzi. Tę, do której emigrował, by dobrze mu się wiodło, choć nie zawsze jest u siebie. No i ta trzecia – jego język ojczysty. Bo jeśli z ojcowizny zniknie twój język ojczysty, jeśli inny język tam zamieszka, ziemia i mury stają ci się obce.

Ile trzeba lat mieszkać na cudzej ziemi, żeby się poczuć u siebie? Ile pokoleń musi tę ziemię orać, nawozić, własnym potem zlewać, a czasem i krwią, żeby się stała ojczyzną? Żeby człowiek czuł się bezpiecznie i u siebie? I żeby nikt mu nie groził wysiedleniem, obcości nie wytykał ani chleba nie wypominał. Tak, jak to się dzieje wobec niektórych Polaków osiadłych w obcych krajach. W Niemczech od dawna nie są mile widziani. W Holandii nie chcą ich widzieć i chcą się ich pozbyć. W Irlandii wilkiem już na nich patrzą. A tu, w Anglii, już się do tych Polaków, czyli do nas tutaj od wojny przyzwyczaili. Ale niech tylko kryzys się tu pojawi na dobre, niech bida zastuka do drzwi, a zaraz wyjdą na ulice bojówki. Tak jak w przedwojennej Polsce wychodziły przeciwko żydowskiej mniejszości. Szyby w polskich sklepach będą wybijać. Kamieniami Polaków obrzucać na ulicach. Dzieci polskie, nieznające angielskiego sadzać będą osobno, a na wyższych uczelniach wprowadzą ograniczenia dla polskich studentów i pracy dla nich zabraknie. Scenariusz ten został przez wieki wypróbowany. Przez liczne pokolenia w różnych krajach. A że wszystko w naszych dziejach do znudzenia się powtarza, z pewnymi

tylko zmianami, można by zakładać w teorii i taki czarny scenariusz. Dyżurną mniejszością do bicia byli od wieków do niedawna Żydzi. A że żyli w diasporze, prawie wszędzie w praktyce nie byli u siebie, byli obcy. Dziś w diasporze żyją także Polacy rozsiani po kontynentach. Jeśli się nie zasymilują, językowo i obyczajowo, a w niektórych krajach nawet religijnie, mogą być narażeni na ataki. Słowne czy siłowe. Takie czy inne, jeśli będą tak jak Żydzi zachowywać przez pokolenia swoją odrębność. Jeśli będą żyć w gettach, jak Żydzi, może ich, czyli nas, podobny czekać los w kryzysowej zawierusze. Szerzenie polskiej kultury, tradycji i osiągnięć – co nam się nieustannie z kraju zaleca – niewiele by nam pomogło w poważnej kryzysowej zawierusze. Naszły mnie takie myśli, luźne i płochliwe, nie oparte na żadnych aktualnych statystykach ani badaniach socjologicznych. Ot, takie myśli refleksyjne. Przyczyną ich była wymiana listów napisanych do redakcji „Dziennik Polskiego i Dziennika Żołnierza”. Jeden ze stałych tej gazety korespondentów, Jerzy Hebda, znany ze swoich nacjonalistycznych poglądów, znowu zaatakował Żydów. Stwierdził kategorycznie, że Polacy byli

większymi ofiarami Żydów w okresie powojennym, w PRL-u, niż Żydzi w przedwojennej Polsce. Towarzyszył temu cały pseudohistoryczny wykład. Mniejsza o to, co sądzi i na jakiej podstawie Jerzy Hebda, czy jemu podobni. Wolno im, niech sobie tak sądzą. Ale nie wolno pismu polskiej mniejszości w tym kraju, pismu o tak godnej i szlachetnej tradycji publikować takich zaczepnych, oszczerczych listów. Przez lata wojny i przez lata powojenne na naszej emigracji nie istniał jawny antysemityzm. Jeśli był, to dyskretny i nieszkodliwy. Wielu wybitnych dziennikarzy, publicystów, pisarzy i działaczy społecznych było pochodzenia żydowskiego. Nie będę wyliczała ich nazwisk, bo zabrałoby to zbyt wiele miejsca. Żyliśmy tu razem zgodnie. Nawet taki lekki antysemita, jakim był ówczesny redaktor naczelny „Dziennika” Karol Zbyszewski, nigdy by nie pozwolił na publikowanie w swojej gazecie takich prostackich listów. Prostackie treści – to właśnie powiedzenie Karola Zbyszewskiego. Nie zamierzam polemizować z panem Hebdą. Ani ja go nie przekonam, ani on mnie. Zrobił to na łamach „Dziennika” kulturalnie, poważnie i rzeczowo prof. dr medycyny Aleksander Skotnicki z Krako-

wa. Potomek znanego rodu Skotnickich (Dz.P., 13.02.12). Zastanawiam się tylko czemu i komu miał służyć list Jerzego Hebdy. Po co i dlaczego go napisał, poza upuszczeniem sobie nadmiaru żółci i jadu. Rozlanego na mniejszościowym piśmie codziennym z niewielkim już nakładem. Mała, nieważna rzecz, ale wstyd duży. Przy okazji polecam pamiętnik Stanisława Aronsona, pisany po angielsku, pt. Years of Turmoil. Jest to opowieść akowca pochodzenia żydowskiego, wywodzącego się z zasymilowanej inteligenckiej rodziny z Łodzi, który był czynny w jednostce Kedyw, wykonywał wyroki, brał dział w Powstaniu Warszawskim, był ranny, bił się o tę swoją Polskę w czasie wojny i po wojnie, ma Virtuti Militari, był w 2 Korpusie we Włoszech aż doczekał się swojej ojczyzny w Izraelu. Tej drugiej ojczyzny, o którą też walczył w wojsku i bił się o nią nim się spełniła. Fascynująca opowieść o fascynującym życiu syna dwóch ojczyzn. W tej drugiej, Izraelu, grożą mu tylko ataki palestyńskie. Kto wie, czy nie łatwiejsze do zniesienia, bo na własnej ziemi, niż jad nienawiści i żółć na ziemi, która urodziła jego i dziesiątki pokoleń jego współwyznawców. I dziś nie jest już ich ojczyzną, tylko bolesnym wspomnieniem.

Lost in translation Mieszkam w Londynie wystarczająco długo, by wiedzieć, że po artykułach na temat Polaków w „The Daily Mail” nie możemy się niczego dobrego spodziewać. Najczęściej pokazują nas w niezbyt dobrym świetle, opisują, jak świetnie potrafimy wykorzystywać tutejszy system zasiłków lub też jak to dzięki naszej obecności na Wyspach tysiące młodych i niewykształconych tubylców będzie miało problem ze znalezieniem pracy. Głównie dlatego, że pracodawcy wolą zatrudniać nas, a nie ich. Swego czasu artykuły w „The Daily Mail” były na tyle agresywne, że rzecznik Zjednoczenia Polskiego w Wielkiej Brytanii wystąpił z oficjalną skargą na gazetę do organizacji zajmującej się monitoringiem standardów prasy. A tymczasem okazuje się, że „The Daily Mail” potrafi jednak zaskoczyć. Dla mnie takim zaskoczeniem był materiał, jaki znalazłem na stronie internetowej gazety, w którym opisane jest jak to różnice językowe wpływają na sposób, w jaki jesteśmy postrzegani przez Brytyjczyków. Jak to różnice w sposobie posługiwania się językiem powodują, że mimo iż nasze intencje są jak najbardziej pozytywne i przyjazne, to jednak jesteśmy odbierani

niesłusznie jako osoby niemiłe, agresywne, jednym słowem chamskie. Przyznaję, że sam jestem ofiarą tej językowej różnicy. Gdy przed laty zacząłem pracować w dużej, brytyjskiej firmie z tradycjami, szybko stało się dla mnie jasne, że znajomość języka to jedno, a znajomość obyczajów, które za tym idą, to zupełnie coś innego. Nie trwało to długo nim zostałem zaproszony przez mojego szefa na rozmowę, w trakcie której w jak najbardziej łagodny sposób starał się przekonać mnie do tego, że tutaj nie mówi się po prostu answer the phone, tylko can you answer the phone, please? A ponadto, że muszę trochę spokornieć i zamiast the bin needs taking out – raczej poprosić: would you put the bin out please? Jestem pewien, że niejeden z was miał podobne doświadczenie. Jak wyjaśnia gazeta, nie jest to wcale objaw polskiego braku kultury, tylko tego, że dla nas jest to oczywiste, iż osoba do której się zwracamy zareaguje na to, o co się do niej zwracamy w sposób naturalny i jest wyrazem naszych dobrych stosunków z nią. Tymczasem Anglicy – albo inaczej, osoby, dla których język angielski jest ich podstawowym językiem –

oczekują, że zostaną grzecznie poproszone zanim coś zrobią dla kogoś innego i pokażą, że są w stanie z tą osobą współpracować. Co więcej, są to nie tylko różnice językowe, ale również kulturowe. Sposób, w jaki porozumiewamy się ze sobą w języku polskim jest dowodem na istnienie silnego poczucia wspólnoty, obowiązków i solidarności w naszej kulturze. Tymczasem dla English speakers ważny jest szacunek i prawo do prywatności każdej osoby. While in Polish the other person’s availability for a chore is assumed, in English families the other person’s availability always depends on their agreement. Oczywiście „The Daily Mail” nie doszedł do tego ciekawego wniosku sam. Powołuje się na badania przeprowadzone przez psychologa dr Jörga Zinkena, który przez dwa lata przysłuchiwał się, jak porozumiewamy się między sobą: zarówno mieszkając tutaj, w Wielkiej Brytanii, jak i w Polsce, w Lublinie. Wszystko za sprawą siedemdziesięciu tysięcy funtów dotacji z Government Economic and Social Research Council.

V. Valdi

nowyczas.co.uk


|11

nowy czas | 14-27 lutego 2011

felietony i opinie

Na czasie

KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO

Grzegorz Małkiewicz

11 lutego w wypełnionej po brzegi Sali Malinowej Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego w Londynie odbyło się spotkanie poświęcone pułkownikowi Ryszardowi Kuklińskiemu. W tym samym mniej więcej czasie (była to rocznica śmierci pułkownika) w Krakowie, w Parku Jordana, doszło do kolejnej profanacji popiersia pułkownika. Poza krótką informacją agencyjną media krajowe nie poświęciły temu wydarzeniu zbyt wiele miejsca. Podobno w wolnej Polsce nadal obowiązuje, w najlepszym razie, kompromitujące hamletyzowanie: „zdrajca czy bohater?”. W dyskusji tej zabrał swego czasu głos generał Jaruzelski: „Jeśli pułkownik Kukliński był bohaterem, to my byliśmy zdrajcami”. W świetle takiej figury retorycznej wskazanie sprawcy profanacji w Krakowie nie jest trudne. Powoływanie się na złamanie przysięgi wojskowej świadczy, delikatnie mówiąc, o nieznajomości polskiej historii. Polscy żołnierze przez wiele lat składali ją obcym mocodawcom. Pułkownik Kukliński nie był pierwszym polskim oficerem, który złamał „przysięgę”, bo wybrał ojczyznę. Na szczęście nie zapłacił za to karą śmierci, chociaż wyrok otrzymał, a jego synowie zginęli w niewyjaśnionych okolicznościach. O roli pułkownika Kuklińskiego w najnowszej historii Polski – czego, jak się okazuje, nigdy za wiele – mówił jego pełnomocnik, profesor Józef Szaniawski, wspomagany przez profesora Wiesława Wysockiego. Do Londynu przyjechali dzięki zaproszeniu niestrudzonej działaczki harcerskiej, druhny Grażyny Pietrykowskiej, która od lat walczy o pamięć o bohaterach naszej najnowszej historii. Szkoda, że o tę pamięć trzeba walczyć. Cóż, takie czasy, tym bardziej należą się druhnie słowa uznania. A frekwencja na sali pokazała, jak wielkim zainteresowaniem cieszą się tematy spychane na margines przez główny nurt życia krajowego. Pułkownik Ryszard Kukliński dokonał wyboru najbardziej radykalnego. Wiedział, jaką cenę może zapłacić za

ujawnienie planów militarnych Związku Sowieckiego. Musiał też liczyć się z konsekwencjami grożącymi jego najbliższej rodzinie. W razie popełnienia najmniejszego błędu, krąg podejrzanych stawał się niewielki. A jednak podjął takie ryzyko, wiedząc jednocześnie, że zdradzić go może nieostrożność Amerykanów. Opowieści, że jednak nie uchronił Polski przed wprowadzeniem stanu wojennego świadczą o cynicznej próbie dyskredytowania jego wkładu w zakończenie „zimnej wojny”, osłabienia Związku Sowieckiego i otwarcia na zmiany polityczne, jakie zaszły w komunistycznej Polsce. Nasuwa się jednak nieuchronne pytanie, czy z tego otwarcia właściwie skorzystaliśmy? W raporcie dla prezydenta Ronalda Reagana dyrektor CIA William Casey napisał: „Nikt na świecie w ciągu ostatnich czterdziestu lat nie zaszkodził komunizmowi tak, jak ten Polak. Narażając się na wielkie niebezpieczeństwo, Kukliński konsekwentnie dostarczał niezwykle cenne, wysoce tajne informacje na temat Armii Sowieckiej, planów operacyjnych i zamierzeń Związku Sowieckiego, przez co przyczynił się w bezprecedensowy sposób do utrzymania pokoju. Ci, którzy znają Kuklińskiego osobiście, widzą w nim człowieka wielkiego charakteru, odwagi, polskiego patriotę i bohatera”. Wstydzę się, że postać Ryszarda Kuklińskiego nadal budzi takie kontrowersje w jego i w moim kraju.

kronika absurdu Wygląda na to, że ugrupowanie „Solidarna Polska” w wielkiej tajemnicy opracowuje nowe metody walki politycznej. Nie przed kamerami telewizyjnymi i w telewizyjnych studiach, ale w ich przedsionkach, a konkretnie w poczekalniach. Pierwszej próby dokonał poseł Ziobro, który właśnie z telewizyjnej poczekalni, przez rozstargnienie (?), wyszedł odziany w płaszcz posła Kalisza. Kilka dni później z powodu podobnego rozstargnienia telewizyjną szatnię opuścił Ludwik Dorn z teczką ministra Ćwiąkalskiego. Kiedy trafią na premiera, wyjdą z jego osobistą obstawą… Baron de Kret

Wacław Lewandowski

Genialny wódz i basta Premier Tusk ogłosił, że Polska bezzwłocznie podpisze międzynarodową umowę ACTA, co szef rządu nakazał pani ambasador RP w Japonii. W kraju zawrzało, zaczęły się demonstracje i inne spontaniczne protesty przeciw umowie. Wtedy Tusk stanął przed kamerą i z zaciętym wyrazem twarzy oświadczył, że rząd nie ulegnie naciskom i chuligańskim próbom szantażu i z ACTA się nie wycofa. Po czym zniknął, a w kraju wrzało coraz silniej. Po kilku dniach specjaliści od PR musieli donieść premierowi, że w związku z umową rząd traci poparcie internautów, a młodzież odwraca się od Platformy Obywatelskiej, co nie jest bez znaczenia, bo w końcu wiadomo: PO wygrywała wybory głosami „młodych, wykształconych, z dużych miast”. Tusk wpadł w panikę i oświadczył, że – owszem – gotów jest z internautami na temat ACTA podebatować. W pośpiesznie zorganizowanym spotkaniu udział wzięli jednak głównie rządowi pupile reprezentujący tzw. środowiska twórcze, ze Zbigniewem Hołdysem na czele. Trzeba więc było jakoś obłaskawić tych, którzy z zaproszenia nie skorzystali, a protestów nie zaniechali. Minister od cyfryzacji Michał Boni, specjalista od aktów lojalności (czyt.: lojalek), pokajał się publicznie, mówiąc że nic w sprawie

ACTA nie jest winą Donalda Tuska, ale wyłącznie jego, Boniego, i innych gabinetowych urzędasów, którzy najwybitniejszego przywódcy i męża stanu nie poinformowali, co właściwie nakazał podpisać. To zaś, że Tusk to genialny przywódca i mąż opatrznościowy, wynika zdaniem Boniego z tego, że premier potrafił przeprosić za pomyłkę i ogłosił, że nie rozpocznie prac nad ratyfikacją ACTA. Tusk jest genialnym wodzem i basta, bo – jak twierdzi Boni – przed nim żaden premier za nic nie przepraszał. Przy okazji tej sprawy premier wypowiedział tyle bzdur i tyle sądów wzajemnie sprzecznych, że posła SLD Ryszarda Kalisza, prawnika z zawodu, szlag trafił i choć dotąd żył z Tuskiem w komitywie, nie wytrzymał i ogłosił, że pan premier jest prawniczym analfabetą, dyletantem i amatorem, w ogóle – dzieckiem we mgle. Kalisz dramatycznie pytał, czy premier ma jakichś doradców prawników, ludzi mających jakieś pojęcie o prawie lub choćby znających polską konstytucję, jako że z bełkotu premiera wynika, że z tego rodzaju doradców nie korzystał… Dziś wiemy już, że umowę ACTA odrzucą Niemcy, co dla Tuska musi być ciosem, gdyż zawsze naśladując panią kanclerz, tym razem chciał ją wyprzedzić, no i wyszło kiepsko.

Anti-Counterfeiting Trade Agreement służby amerykańskie przygotowywały już od kilku lat w celu międzynarodowej ochrony „geniuszu amerykańskich pracowników i producentów”. Wiedząc, że umowa ta będzie nie do przyjęcia dla międzynarodowej społeczności, USA postanowiły ją negocjować z każdym z państw z osobna (a nie np. z instytucjami Unii Europejskiej). Jak te negocjacje wyglądały można sobie wyobrazić, skoro wiemy, że w dniu, w którym nad ACTA dyskutował Sejm RP, do sejmowej kancelarii wydzwaniano z ambasady USA, pytając czy sprawa jest już załatwiona. Cokolwiek mówi Tusk, a wiadomo już, że jeśli on cokolwiek „stanowczo” twierdzi, za kilka dni może równie stanowczo twierdzić coś przeciwnego, polski rząd podpisał ACTA. Nie daj Bóg, by za kilka lat jakiś wnuk Donalda Tuska nakręcił filmik ze swego urodzinowego przyjęcia i umieścił go w internecie. Bo jeśli w tle będzie słychać jakąś muzykę wyprodukowaną w Stanach Zjednoczonych, wnuk premiera stanie się przestępcą ściganym przez prawo amerykańskie na całym świecie. A wtedy rozgoryczony powie: – To twoja wina, dziadku! I można być pewnym, że nie przekona go odpowiedź: – To nie ja, to mój minister Boni mnie wkręcił!


12|

14-27 lutego 2012 | nowy czas

czas na wyspie

Pomniki mijamy obojętnie Gdy napiszę kiedyś swoich Londyńczyków, to stanę się bogatym człowiekiem. Cały nakład wykupią od razu sami bohaterowie – żeby nikt inny nie zobaczył tej książki. Szkoda tylko, że nie będę przy tym obecny. Dzień wcześniej wyjadę z Londynu, a może nawet z Anglii, zmienię numer telefonu, skrzynki e-mailowe i nie zostawię nikomu nowego adresu. Nie uśmiecha mi się być bogatym nieboszczykiem. Robert Małolepszy

Ani mi w głowie polemizowanie z felietonistką „Nowego Czasu” na temat Londyńczyków. W jej tekstach poświęconych tej książce znalazłem natomiast – jak mawiają w kościołach – szerszy wymiar i głębszy sens. Coś, co nurtuje mnie przez całe zawodowe życie, czyli niemal 30 lat. Jest to pytanie o granice prywatności, których nie powinien przekraczać dziennikarz. Gdzie są te granice? Na progu domu, czy dopiero przy drzwiach sypialni? A może już w sekretariacie, przed gabinetem pana prezesa albo pani dyrektor? Czy dla osób na świeczniku są wytyczone w innym miejscu niż dla przeciętnego Kowalskiego? Oczywiście, najłatwiej uznać, że nie ma żadnych granic. Pieszmy wszystko o wszystkich, bez żadnych rozterek i moralnych dylematów. Jest i druga skrajność – piszemy tylko ładnie, grzecznie, na kolanach. Retuszujemy nawet najmniejszy cień, pomijamy najdrobniejsze rysy na wizerunku: Nasz bohater był wspaniały w każdym calu, od A do Z. Jako dziecko nigdy nie przywiązał kotu do ogona puszki, o wyrywaniu muszkom skrzydełek nie wspominając. Uczył się pilnie przez całe ranki, dokonywał wielkich czynów z okrzykiem „Niech żyje Polska”. Po codziennym bohaterstwie, szedł do kościoła, a potem z kolegami przy wodzie mineralnej niegazowanej śpiewał patriotyczne pieśni i wspominał najpiękniejsze karty historii ojczyzny. Wcześnie kładł się spać, wypijając uprzednio kubek mleka, aby mieć siły na bohaterstwo nazajutrz.

Zrobić z człowieka pomnik wcale nie jest trudno. Wyprać z ludzkich słabości, namiętności i niepowodzeń także, zwłaszcza po śmierci. I już mamy pomnik. Tyle tylko że obok pomników przechodzi się zazwyczaj obojętnie, w ogóle ich nie zauważając.

ten Pan o tamtej Pani...

Po co o tym Pisać? Kilka lat temu trafiłem na ciekawy dokument. Był to list Mariana Hemara do pewnej polskiej organizacji dobroczynnej (kiedyś jednak Polacy pomagali Polakom nie tylko wycinając z brytyjskich gazet szkalujące Polaków artykuły) z prośbą o odroczenie spłaty pożyczki. Chodziło o kilka funtów, ale w latach 60. ubiegłego wieku był to ładny grosz. Zaciekawiłem się. Interesujące, taki człowiek – znany, utalentowany, a klepał biedę. A może tylko miał przejściowe trudności finansowe? Kto ich nie miał albo nie ma… Próbowałem podpytać kilka osób, które znały Hemara. Przynajmniej twierdziły, że znały, bo jak wiadomo, sławnym ludziom po śmierci znajomych przybywa. No i cóż słyszę od indagowanych: – Ależ to nieprawda, na pewno nie był biedny. Kto wtedy zresztą mówił o pieniądzach. O Polsce się mówiło. A nawet jeśli miał jakieś kłopoty, to po co dziś o tym pisać? Nie lepiej napisać, że był wspaniałym poetą, że prowadził tu teatr, że miał w radio audycje... Właśnie, po co o tym pisać? Może po to, żeby zamiast pomnika, czy raczej skromnej tablicy w Ognisku Polskim, pokazać żywego człowieka. Pomimo że nie żyje. Może stanie się komuś trochę bliższy, bo też nieobce mu były przyziemne problemy. A czy straci na swej wielkości?

In Memory of Stanisława Kuszyk We were all shocked by the news t hat Pani Stasia passed away on Fr iday 27 January 12. It will be for those who knew her well and for a long time to pay tribute to her deter mination, wisdom and aut horit y as well as her kind hear t. She was 85, the last representative of a generation before ours, uncompromising and pure, wit h a nobility of soul and shining faith, and did not waiver at the end, marking out an example for us all. The treacherous sale of Fawley Cour t offended all that she believed in – honest y, decency and goodness, and she opposed it will all her hear t, campaigning to the end. A Great One has passed away. I have only known Pani St asia since October 2009 and consider it was my pr ivilege and honour to work with her against t he sale of Fawley Cour t. I first met her at the signing of t he Appeal to the Pope to save Fawley Court. The people gathered at the restaurant all deferred to her and she was the first signatory. Then there was the “Last Mass” at Fawley Cour t in December 2009 and a long conversation on the motor way back, and the meeting at Mleczko where she had already had a statement for an injunction to stop the sale. She became an inspiration to t he newly for med Association and can be said to have sustained it by good counsel, sharp intellect and perseverance. In March 2010 she braved t he High Cour t – on her own, without lawyers – and told Judge Treacy of the betrayal of our community by t he Marian Fathers, even about Far ther Honkisz. He rejected her plea because he said she could not show an interest in the land. Many would have given up but not Pani Stasia. By the summer of 2011 she became t he President of t he newly-formed Polish Action Group and stood up in the High Cour t again, this time with two others and won a victory in that the matter was adjour ned and not thrown out of cour t as the Mar ian bar rister demanded. It was a field day for Poles and clear to ever yone t hat her sincerity and strengt h convinced t he court of the Polish cause. She will be sorely missed, and we know she will help us s till. Krzysztof Jastrzembski

bez odpowiedzi. Jeden z kolegów dziennikarzy, który ośmielił się zainteresować sprawą pewnej nieruchomości sprzedawanej szybciutko i cichutko, byle nie trafiła w ręce Polaków z Polski, usłyszał ni mniej, ni więcej: – O tym nie wolno pisać. Sam dziesiątki razy słyszałem, że szukam sensacji, interesuje mnie to, co nie powinno i w ogóle kim ja jestem, żeby pozwalać sobie na zadawanie niestosownych pytań. Ten swoisty fenomen można wytłumaczyć tym, że tutejsze polskie media funkcjonowały i częściowo nadal funkcjonują na nieco innych zasadach niż media w ogóle. Generalnie stronią od spraw kontrowersyjnych, tego, co tu i teraz, tematów z jakichkolwiek powodów komuś niewygodnych. Stąd łatwiej trafić na płomienną polemikę odnośnie godziny pierwszego wymarszu I Brygady albo znaleźć miażdżącą krytykę dwóch kranów przy umywalce, niż dowiedzieć się, co piszczy w trawie wokół tej czy tamtej zasłużonej, społecznej instytucji.

Ostatecznie o Hemarze, który nie mógł oddać kilku funtów, nie napisałem. Jeszcze by się okazało, że szukam sensacji.

Po szu ki wa cze ta niej sen sa cji Bardzo chętnie podyskutowałbym z Krystyną Cywińską o granicach prywatności, zwłaszcza tej emigracyjnej prywatności. Odnoszę bowiem wrażenie, że tu owa prywatność, rozumiana jako granica zainteresowania mediów, dziwnie rozciąga się na sferę działalności publicznej. Są polskie instytucje i organizacje, które uważają, że na ich temat można pisać tylko dobrze albo wcale. A najlepiej, jak się napisze to, czego sobie życzą. Wszystko inne jest szukaniem sensacji, jątrzeniem, ingerencją w wewnętrzne sprawy organizacji. Uchowaj Boże, żeby zapytać o finanse albo majątek. Jakiś czas temu bezskutecznie próbowałem uzyskać informację, jakiej pomocy udzielono Polakom poszkodowanym podczas ostatnich zamieszek w Londynie. E-maile do rzecznika pewnej szacownej organizacji pozostały

Choć się o tym nie pisze, to mówi się sporo. I chyba zawsze tak było. Ludzie zresztą lubią mówić – o sobie dobrze, o innych już niekoniecznie. Dotyczy to wszystkich pokoleń zresztą. Z opowieści, jakie sam słyszałem, napisałbym lepszych Londyńczyków niż Ewa Winnicka, tyle że pod tytułem Ta pani o tamtym panu, tamten pan o tej pani. Kusząca myśl i pewny, dobry zarobek. Cały nakład wykupią od razu sami bohaterowie – żeby nikt inny nie zobaczył tej książki. Szkoda tylko, że nie będę przy tym obecny. Dzień wcześniej wyjadę z Londynu, a może nawet z Anglii, zmienię numer telefonu, skrzynki e-mailowe i nie zostawię nikomu nowego adresu. Nie uśmiecha mi się być bogatym nieboszczykiem. Jednak ludzie czasem mówią też o ważnych sprawach, ale zwykle na ucho. Gdy taka gazeta jak „Nowy Czas”, która nie unika trudniejszych tematów, podejmie jakiś bulwersujący wątek, nieraz słyszymy: – Wreszcie ktoś się tym POSK-iem zajął. Brawo, tak trzeba. Jeszcze powinniście napisać o Ognisku Polskim. Tam się szykuje powtórka z Fawley Court. Łasy na pochlebstwa, od razu robię błogą minę i próbuję iść za ciosem: – To może napisze pani jakiś list do redakcji. Szefostwu będzie miło, i na mnie też spojrzą łaskawszym okiem, bo coś ostatnio kręcą nosem, że opuściłem się w pracy. I widzę w oczach rozmówczyni blady strach: – Ach, uchowaj Boże! I jeszcze niby miałabym się pod tym podpisać? Przecież mnie tu zjedzą, stłamszą, zaszczują. Pan chyba nie wie, co tu są za ludzie... Wiele osób ma świadomość, że zamiatanie przeróżnych problemów pod dywan niczego nie załatwia. Wiele z tych spraw ma bezpośrednie przełożenie na kondycję i pozycję polskiej społeczności w Wielkiej Brytanii. Jaka ona jest, chyba każdy widzi, jeśli tylko chce widzieć. Niestety, odwaga ma swoją cenę, a święty spokój wypada taniej. Akurat pani Krystyna Cywińska wielokrotnie udowodniła piórem, że nie jest wielbicielką świętego spokoju za wszelką cenę. Potrafiła i nadal potrafi wyłożyć kawę na ławę. Więc pewnie mnie zrozumie, choć jestem tylko dziennikarzem z Polski. Myślę też, że odbierze mój telefon, albo sama zadzwoni i przez godzinę będziemy się pięknie różnić. Jak to drzewiej bywało. PS. Książki Ta pani o tamtym panu... pisać nie zamierzam, ale zawsze mogę zmienić zdanie. Gdyby ktoś chciał sponsorować nienapisanie tego dzieła, chętnie przyjmę propozycję.


|13

nowy czas | 14-27 lutego 2012

drugi brzeg

O Wisławie Szymborskiej Michał Piętniewicz

U

rodziła się 2 lipca 1923 roku w Kórniku pod Poznaniem, gdzie spędziła jedynie wczesne dzieciństwo. Całe późniejsze życie związana była z Krakowem, z którego – jak sama przyznawała – wyjeżdżała rzadko i niechętnie. W Krakowie Szymborska uczęszczała do elitarnego Gimnazjum Sióstr Urszulanek, mieszczącego się przy ulicy Starowiślnej, gdzie już wtedy wyróżniała się sporym talentem w pisaniu wypracowań. Tak zresztą zapamiętały ją koleżanki, a jedna z nich nawet powiedziała (przepowiedziała), że młoda Wisława otrzyma kiedyś Nobla. Podczas okupacji uczęszczała na tajne komplety, a po wojnie studiowała na Uniwersytecie

Jagiellońskim polonistykę i socjologię, jednak – jak zaznacza Stanisław Balbus, autor książki o Wisławie Szymborskiej Świat ze wszystkich stron świata – „żaden z tych akademickich kierunków jej nie zafascynował i nie przywiązał, więc i nie doprowadził do uzyskania dyplomu”. Debiutowała 14 marca 1945 roku w „Dzienniku Polskim”, a raczej w jego tygodniowym dodatku, który nosił tytuł „Walka”. Wiersz był zatytułowany Szukam słowa. W 1952 roku przyjęto Wisławę Szymborską do Związku Literatów Polskich. W tym samym czasie poetka wstąpiła do PZPR i była członkiem partii do 1966 roku. Wystąpiła z niej na znak protestu, że wyrzucili z PZPR Leszka Kołakowskiego. Od roku 1953 Szymborska była członkiem redakcji „Życia Literackiego”, gdzie redagowała dział poezji i prowadziła tak zwaną Pocztę Literacką, w której jako autorka i redaktorka zasłynęła z ciętego, ale ciepłego i ironicznego humoru wobec nadsyłanych tam prób literackich młodych ludzi. Po 1968 roku zmieniła tę rubrykę na Lektury Nadobowiązkowe – felietony poświęcone jej osobistym pasjom literackim. Prowadziła ją do 1976 roku, czyli do tak zwa-

nych wypadków radomskich. Po tych wydarzeniach poetka uznała, że dalsza jej współpraca z „Życiem Literackim” nie jest już możliwa. A od momentu wprowadzenia stanu wojennego związała się z krakowskim podziemiem literackim. W 1988 roku została członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, które powstało w miejsce Związku Literatów Polskich. W 1981 roku współpracowała z krakowskim miesięcznikiem „Pismo”, jednak nie tyle instytucjonalnie, ile bardziej koleżeńsko. Pisywała tam od czasu do czasu zabawne, a zarazem gorzkie felietony i wspierała je swoim literackim autorytetem. Od odejścia z „Życia Literackiego” nie była związana już z żadną instytucją. Taka postawa pozwala spojrzeć na poetkę jako na osobę niezależną od literackich grup i instytucji. Wisława Szymborska była wierna przede wszystkim swojej poezji i czytelnikom, dla których jej utwory były przeznaczone i z myślą o których były pisane. Przypomnijmy jeszcze ważniejsze nagrody, którymi została wyróżniana. Oprócz Literackiej Nagrody Nobla (1996) otrzymała również Nagrodę Kościelskich (1990), Nagrodę Goethego (1991), Nagrodę Herdera (1995), Order Orła Białego (2011), Złoty Medal Zasłużonych Kulturze Gloria Artis (2005). Warto też wspomnieć, że od 2001 roku była honorowym członkiem prestiżowej Amerykańskiej Akademii Sztuki i Literatury. Wisława Szymborska zmarła 1 lutego 2012 roku w Krakowie. W ciągu 88-letniego życia opublikowała około 350 wierszy, co można by rozłożyć na cztery, pięć wierszy rocznie. Pytana o to, czemu publikuje tak mało, odpowiadała: „Mam w domu kosz”. W porównaniu na przykład z bogatą i obfitą twórczością Czesława Miłosza, dorobek poetycki Szymborskiej wypada nader skromnie, ale nie ilość się liczy przecież, ale jakość. Tomiki, które wydała za życia to: Dlatego żyjemy (1952), Pytania zadawane sobie (1954), Wołanie do Yeti (1957), Sól (1962), Sto pociech (1967), Wszelki wypadek (1972), Wielka liczba (1976), Ludzie na moście (1986), Koniec i początek (1993), Chwila (2002), Dwukropek (2005), Tutaj (2009), Milczenie roślin (2011). Warto też wspomnieć, że ostatni tomik poetki, który ukaże się już po jej śmierci nosi autoironiczny tytuł Wystarczy. Już po tym spisie można się zorientować, że Szymborska realizowała dyrektywę Czesława Miłosza (do której raczej sam się nie stosował), że wiersze należy pisać rzadko i niechętnie. Dystans czasowy, jaki dzieli Wielką liczbę od Ludzi na moście to aż dziesięć lat!

W

lutowy, zimowy poranek, po tym, kiedy dowiedziałem się z telewizji o śmierci Wisławy Szymborskiej i kiedy dostałem zamówienie z „Nowego Czasu” na ten artykuł, postanowiłem odświeżyć długo nieodświeżaną poezję noblistki. Z biblioteki przy ulicy Rajskiej pożyczyłem zbiór Wiersze wybrane, wydane w wydawnictwie a5, które prowadzi Ryszard Krynicki wraz z małżonką. Oprócz tej książki na moim biurku leży Dwukropek, a także kilka opracowań dotyczących twórczości poetki, w tym Świat ze wszystkich stron świata pióra Stanisława Balbusa. Nie wiem, od czego zacząć. Wypadałoby chyba zacząć właśnie od tego krótkiego stwierdzenia: nie wiem – które było przez poetkę szczególnie lubiane. W przemówieniu noblowskim Wisława Szymborska, mówiąc o tak zwanym natchnieniu poetyckim, przyznaje: „Ja także, pytana o to czasami, istotę rzeczy obchodzę z daleka. Ale odpowiadam w sposób taki: natchnienie nie jest wyłącznie przywilejem poetów czy artystów w ogólności. Jest, była, będzie zawsze pewna grupa ludzi, których natchnienie nawiedza […] Bywają tacy lekarze, bywają tacy pedagodzy, bywają tacy ogrodnicy i jeszcze setka innych zawodów. Ich praca może być bezustan-

ną przygodą, jeśli tylko potrafią w niej dostrzec coraz to nowe wyzwania […] Pomimo trudów i porażek, ich ciekawość nie stygnie. Z każdego rozwiązanego zagadnienia wyfruwa im rój nowych pytań. Natchnienie, czymkolwiek ono jest, rodzi się z bezustannego nie wiem”. W tym małym fragmencie przemówienia widać charakterystyczne cechy myślenia o poezji Wisławy Szymborskiej, ale także cechy jej pisania, jej stylu. Pomimo pozornej elitarności, pomimo koniecznego wtajemniczenia w arkana fachu poetyckiego, poezja pozostaje mimo wszystko sprawą społeczną, sprawą, która ustanawiać powinna porozumienie na linii autor–czytelnik, dążąc do szczęśliwego finału, jakim jest zrozumienie wiersza, a czasem może niekiedy więcej: błysk, olśnienie, fascynacja, epifania. Poza tym poezja bierze się przede wszystkim z nieustannej ciekawości, z nieustannej potrzeby zadawania pytań światu, zastanawiania się, dlaczego świat został urządzony właśnie tak, a nie inaczej, kto za tym stoi, kto tym kieruje, czy świat ma cel, sens, kierunek czy jest tylko bezładną materią, a ludzie marnymi marionetkami? Czytając poezję Wisławy Szymborskiej ciągle towarzyszyła mi ta odpowiedź poetki, która jest zarazem postawieniem pytania: nie wiem. Sam lubuję się w innego rodzaju poezji, przyznaję, ale wielkość noblistki bierze się chyba właśnie ze specyfiki operowania słowem, ze szczególności jej poetyki. Przede wszystkim należy zwrócić uwagę, że nie jest to poezja, za którą stoi jakiś irracjonalny wylew duszy, jakiś furor poeticos, czyli poetycki szał (o którym pisze Platon), wprawiający w rytm poszczególne zdania, wersy, frazy. Jest to poezja z gruntu powściągliwa, opanowana, by nie powiedzieć racjonalna, która wyżej nad poetyckie stany czy absolutne drgnienia ducha stawia sobie zwięzłość, lapidarność, misterną konstrukcję i próbę nawiązania rozsądnego dialogu z czytelnikiem, nie skazując go – zgodnie z przesłaniem wiersza Ars poetica Czesława Miłosza – na męki wyższego rzędu. Jest to nade wszystko poezja intelektualna wysokiej próby. Intelektualna nie w sensie tworzenia abstrakcyjnych, wierszowanych traktatów filozoficznych i systemów, z których przeciętny czytelnik niewiele zrozumie, ale intelektualna w sensie stawiania pytań zasadniczych i ostatecznych nie w formie filozoficznego podręcznika, ale poetyckiego pytania, poetyckiego namysłu nad światem. Znana jest przecież skądinąd niechęć wielu poetów do abstrakcyjnych formuł. Podmiot wierszy Herberta powiada w pewnym miejscu: „lepiej być skrzypieniem podłogi niż przeraźliwie przeźroczystą doskonałością”. Dla podmiotu wierszy Szymborskiej znaczenie utworu także wygrywa się przede wszystkim w zwycięskim starciu konkretu z abstrakcją czy filozoficznym uogólnieniem. Szymborska operuje filozoficznym pytaniem, docieka zagadki świata, ale w inny nieco sposób niż czyni to filozof. Filozof w swojej mrówczej pracy w krainie abstrakcji traci jakby kontakt z namacalną rzeczywistością, traci kontakt z tym, co jest. Dla podmiotu wierszy Szymborskiej natomiast to, co jest, jest najważniejsze. Już samo to, że świat istnieje, stanowi jeden z największych cudów będących źródłem niewyczerpalnej radości i zachwytu. W wierszu Jarmark cudów poetka pisze: Cud pierwszy lepszy: krowy są krowami. Drugi nie gorszy: ten a nie inny sad z tej a nie innej pestki Cud, tylko się rozejrzeć: wszechobecny świat. […] A zatem w tym pozornie niewinnym słowie upatrywać należy źródeł tajemnicy świata i zagadki człowieczeństwa. Jednak słowo to nie jest przyjmowane przez podmiot tych wierszy z bez-

ciąg dalszy na str. 14


14 |

nowy czas | 14 lutego 2012

drugi brzeg

O Wisławie Szymborskiej

Irena Jarocka

ciąg dalszy ze str. 13 względną afirmacją, która łatwo może przejść w naiwny i bezkrytyczny zachwyt nad światem. Podmiot jej wierszy jest jakby archeologiem, badaczem świata, wyjmuje skamieliny i rupiecie, odświeża dawne dzieje ludzkości, ale ogląda je pod szkłem powiększającym ironicznego dystansu i krytycznego namysłu nad światem, który przecież nie jest niewinny w swoim pięknie; czasem jego piękno jest okrutne i niesprawiedliwe, i od tego zdaje się jest poeta: żeby sprawy nie upraszczać, ale skomplikować ją, uczynić bardziej wieloznaczną, poddać osądowi refleksji i krytycznego namysłu. Poezja Szymborskiej jest również poezją wieloznacznego sceptycyzmu co do samej ontologicznej podstawy świata, jego przeznaczenia i sensu bycia człowieka we Wszechświecie. Zadaje ona drażniące pytania, niewygodne dla przedstawiciela gatunku ludzkiego, wielokrotnie stawiając go pod pręgierzem historii, zwłaszcza nieludzkiej, okrutnej i bestialskiej historii XX wieku. Człowiek, który wyłania się z poezji Szymborskiej jest nade wszystko bytem uwarunkowanym biologicznie, nie jest w stanie oszukać natury. Jego wzniosłe koncepcje sztuki, Boga, geniuszu, talentu zdają się przegrywać z naturalnymi potrzebami i odruchami fizjologicznymi, których bardziej jest poddanym, ofiarą, aniżeli władcą. Nie jest to jednak poezja, która bezlitośnie i zimno analizuje człowieka i skazuje go od początku na nicość i zapomnienie w historii Wszechświata. Jest to raczej poezja, która w sposób niepozbawiony ciepła, ale także ironii i dystansu, pochyla się nad pojedynczym istnieniem, pojedynczym życiem i próbuje to życie jakoś opisać, namalować słowem, poddać refleksji poetyckiej i krytycznemu namysłowi, znaleźć sens i przeznaczenie człowieka w dziejach świata. Dla podmiotu wierszy Szymborskiej ważna jest właśnie owa poszczególność istnienia, jego indywidualność, która choć – jak przyznaje Stanisław Balbus – jest wyjęta z Nicości i do Nicości powraca, to jednak dane jej życie jest na tyle ciekawe, obfitujące w przygody, nieustanną zabawę w myślenie, że warto żyć dla samego życia i warto o tym życiu ciekawie i mądrze pisać. W samej materii wiersza daje się właśnie słyszeć echo tej przygody życia i przygody z życiem. Poetka operuje tak zwanym konceptem poetyckim opartym często na językowym żarcie, ironii, dowcipie słownym. Jej poezja obfituje w rozmaite antynomie i paradoksy językowe, które mają na celu oddać antynomiczność i paradoksalność samego istnienia. Niekiedy poezja Szymborskiej jest nazywana poezją nonsensów właśnie przez wzgląd na rozmaite zdarzenia, które w porządku życiowym i zdroworozsądkowym są nieoczywiste. Nie jest to jednak, powtarzam, poezja irracjonalnego wylewu duszy. Owe nonsensy przypominają raczej misternie oszlifowane kamyczki, które tworzą skomplikowaną, niejednoznaczną i wielopoziomową architektonikę wiersza. Poezja Wisławy Szymborskiej przypomina raczej misternie wyrzeźbioną budowlę, pełną niekiedy sprzeczności, antynomii i paradoksów architektonicznych, aniżeli rwącą rzekę natchnienia. Racjonalna, choć nie pozbawiona Tajemnicy, zdaje się przede wszystkim przyciągać tym, że jest pisana głównie z myślą o czytelniku i traktująca czytelnika z najwyższym szacunkiem, jako pełnowartościowego partnera dialogu. Stawia pytania metafizyczne: o istotę i sens istnienia człowieka, ale nie próbuje ich w żadnej mierze wyjaśnić, pozostając jakby na obrzeżach odpowiedzi, w ciągle ponawianym – na sposób poetycki – pytaniu filozoficznym. Humor, ironia oraz dystans w ukazywaniu świata i człowieka nie pozbawia tych wierszy głębszego sensu, lecz właśnie znacząco uwypu-

kla ich głębsze znaczenie oraz ukrytą w nich Tajemnicę.

A

jaka była Wisława Szymborska jako człowiek? Była osobą niesłychanie ciepłą, miłą, pogodną, skromną, mającą ogromny dystans do siebie i świata, z wielkim poczuciem humoru. Ceniła sobie towarzystwo przyjaciół, którym urządzała tak zwane kolacyjki. Do tego grona należeli między innymi Teresa Walas, Bronisław Maj, Jerzy Jarzębski; po otrzymaniu Nagrody Nobla jej osobistym sekretarzem został Michał Rusinek – wszyscy wymienieni to pracownicy naukowi Uniwersytetu Jagiellońskiego. Uwielbiała i ceniła sobie kameralność swojego życia, ograniczała go do kilkorga znajomych. I dlatego wciąż powtarzana fraza o katastrofie sztokholmskiej jest wyrazistym oddaniem stosunku poetki do całego szumu medialnego, który narósł dookoła jej osoby po otrzymaniu Nobla. Uwielbiała też palić papierosy. Chodziła do Kawiarni Noworolskiego przy Rynku Głównym i zamawiała sobie sernik po wiedeńsku, kawę i namiętnie paliła papierosy. Chodziła również do Nowej Prowincji przy ulicy Brackiej, którą upodobało sobie wielu artystów i poetów, lecz kiedy wprowadzono tam zakaz palenia, nie pokazywała się w już w tym lokalu. Zbierała tak zwane wycinanki z prasy i często używała ich, aby naklejać je na zabawnych kartkach, które później wysyłała znajomym, których lubiła. Pisała także limeryki. Według krytyków literackich osiągnęła w nich mistrzostwo porównywalne z mistrzostwem Stanisława Jerzego Leca czy Stanisława Barańczaka. Często padają zarzuty pod adresem poetki o zaangażowanie w ówczesny system komunistyczny, pisanie wierszy na cześć Stalina, Lenina, Bolesława Bieruta. We wspomnianej książce Stanisława Balbusa przytoczona jest wypowiedź Jerzego Turowicza, który tak objaśnia ten fakt: „Początkowe zaangażowanie dwudziestoparoletniej wówczas poetki w ideologię komunistyczną jest z tamtej perspektywy zupełnie zrozumiałe i nawet naturalne; a jeżeli zdarza się, że jeszcze jacyś ludzie mają pretensje o to jej młodzieńcze zaangażowanie, to jest to zupełnie bezsensowne i bezpodstawne, natomiast to, czym jest, co zrobiła dla kultury polskiej, to wszelkie tak zwane grzechy odkupiła z nawiązką”. Myślę, że wypada zgodzić się z Jerzym Turowiczem i nie wikłać się w ciągłe obwinianie i wywlekanie krzywd, gdyż poezja Szymborskiej mówi na tyle silnym głosem, że zdaje bronić się sama, niezależnie od plam w jej biografii. Te znakomicie napisane wiersze, niezależnie od zmieniających się mód i prądów, będą – myślę – świetnym pretekstem do literackiej uczty dla niejednego jeszcze pokolenia czytelników. Warto sięgnąć po tomiki Wisławy Szymborskiej, kiedy chce się przeżyć przygodę wyobraźni i intelektu. Sama poetka zapewne odniosłaby się do takiej konstatacji ze sporą autoironią, o czym niech poświadczy wiersz pod tytułem Nagrobek: Tu leży staroświecka jak przecinek autorka paru wierszy. Wieczny odpoczynek raczyła dać jej ziemia, pomimo że trup nie należał do żadnej z literackich grup. Ale też nic lepszego nie ma na mogile oprócz tej rymowanki łopianu i sowy. Przechodniu, wyjmij z teczki mózg elektronowy xx i nad losem Szymborskiej podumaj przez chwilę. xx

Michał Piętniewicz

21 stycznia Irena Jarocka przegrała walkę z najbardziej nieprzewidywalną z chorób. Dokładnie dwa miesiące przed śmiercią ukazała się dwupłytowa składanka jej największych przebojów. Dorastała w ubogiej rodzinie w podwarszawskiej Srebrnej Górze. Zanim stała się damą polskiej piosenki, szlifowała swój talent w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Gdańsku, a następnie w Petit Conservatoire de la Chanson przy paryskiej Olympii, koncertując z takimi gwiazdami francuskiej piosenki jak: Charles Aznavoure, Mireille Mathieu i Michel Sardou. Posiadając w Polsce status gwiazdy (dzięki takim przebojom jak: Motylem jestem, Kocha się raz, Odpływają kawiarenki, Wymyśliłam cię, Beatlemania story), w roku 1990 wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych. Zrobiła to z wielkiej miłości dla swojego drugiego męża Michała Sobolewskiego, który jako profesor informatyki otrzymał za oceanem in-

tratną propozycję pracy. Wróciła po latach tak samo piękna i uśmiechnięta jak w okresie największej świetności. Nie licząc albumu bożonarodzeniowego z roku 2010, dwa lata wcześniej nagrała swoją ostatnią oficjalną płytę Małe rzeczy. Nie zabiegała o popularność za wszelką cenę. Nie ulegała chwilowym modom, ani nie poddała się rockowemu boomowi lat 80. Wiedziała doskonale, że jej przestrzenią jest „muzyka środka” (używane niegdyś określenie grupy wykonawców, którym udało się stylistycznie połączyć pokolenia, zachowując przy tym akceptowany przez niemal wszystkich wysoki poziom artystyczny). 14 sierpnia 2010 Irena Jarocka po raz ostatni zaśpiewała publicznie. Występ odbył się podczas parafialnego festynu w maleńkiej miejscowości Szczepanki koło Łasina w województwie kujawsko-pomorskim. Po koncercie artystka trafiła do szpitala. W ciszy i z dala od mediów podjęła walkę z nieuleczalną chorobą. Co takiego jest w tekstach i melodiach jej piosenek, że przekazywano je sobie z pokolenia na pokolenia przez ponad 40 lat? Odpowiedzi próbuję szukać w niezwykle ciepłej barwie głosu i szczerym uśmiechu, który oczarowywał mężczyzn i wzbudzał sympatię u kobiet. Irena Jarocka nie była wyłącznie piosenkarką. Prawie wszyscy pamiętają ją z filmu Motylem jestem w reżyserii Jerzego Gruzy, ale chyba bardzo niewielu wie, że wystąpiła także w wystawionej w Waszyngtonie sztuce Sławomira Mrożka Piękny widok.

Sławomir Orwat

Whitney Houston Jeszcze nie otrząsnęliśmy się po nagłej śmierci Amy Winehouse (23.07.11), Violetty Villas (5.12.11 i Ireny Jarockiej (21.01.12), a już 11 lutego świat usłyszał o przedwczesnym odejściu kolejnej wielkiej damy piosenki. Czy Whitney Houston była najlepszą wokalistką ze wszystkich wyżej wymienionych? Trudno teraz o porównania. Na pewno była najbardziej utytułowaną. Za piosenkę Saving All My Love for You już w roku 1986 otrzymała nagrodę Grammy. Największym jednak sukcesem komercyjnym był jej aktorsko-wokalny udział w jednej z najbardziej kasowych hollywoodzkich produkcji 1992 roku Bodyguard, w której Whitney, grając u boku Kevina Costnera, ugruntowała swoją pozycję gwiazdy w muzyce soul i pop, a dzięki mechanizmom wielkiej machiny, jaką jest amerykański przemysł filmowy, stała się medialną ikoną. Whitney miała dużo szczęścia już na starcie. Jej matka, Emily „Cissy” Houston była bardzo znaną piosenkarką soul i gospel, która jeździła w trasy koncertowe z takimi gwiazdami, jak Elvis Presley i królowa soulu Aretha Franklin (matka chrzestna Whitney). Jej kuzynkami były Dionne Warwick i jej siostra Dee Dee Warwick. Nic by jednak nie dały rodzinne koneksje, gdyby nie wielki talent Witney. Jak wiele innych gwiazd, z trudem jednak dźwigała oczekiwania rodziny i fanów. Z czasem stało się jasne, że jest kolejną wielką gwiazdą, która nie radziła sobie z narkotykowym uzależnieniem. Swoim talentem zasługiwała na to, aby zestarzeć się w glorii wielkich sukcesów i dziesiątek wspaniałych albumów. Niestety, o wszystkim zaważyła jedna chwila w jej życiu. Kiedyś Whitney zaśpiewała piosenkę noszącą właśnie taki tytuł. One Moment In Time opowiada o wielkich pragnieniach utalentowanej kobiety.

Myślę, że po odejściu Amy i Whitney nadszedł już czas, by gwiazdy piosenki przestały być przez przemysł muzyczny traktowane jak wyścigowe konie, które dla poprawienia kondycji sięgają po „sproszkowany obrok” i choć prawie wszyscy o tym wiedzą, nabierają wody w usta. Gwiazdom stawia się zbyt wysokie wymagania w wieku, w którym ich dojrzałość artystyczna przerasta ich dojrzałość emocjonalną.

Sławomir Orwat


|15

14-27 lutego 2012 | nowy czas

kultura

David Hockney w RA i w iPad Fot. Wojciech A. Sobczyński

Obraz pokazany na iPadzie, sfotografowany iPhonem

Jeden z najlepszych wielkich obrazów – Spring at Woolgate, 2011

Wojciech A. Sobczyński

W

szyscy, którzy interesują się współczesnym malarstwem, wiedzą kim jest David Hockney. A nawet jeśli nie, to nie sposób nie zauważyć reklam w gazetach, plakatów w metrze, na autobusach czy programów w radio i telewizji. Określenie Our David – użyte z narodową dumą – jakie usłyszałem w rozmowach z Anglikami jest zrozumiałe, zwłaszcza dla mnie, witającego sukcesy polskich artystów na szerszej arenie z taką samą przyjemnością. Kampania reklamowa towarzysząca ogromnej wystawie Hockneya w salach Royal Academy of Arts zakrojona była na wielką skalę. Wszystko w tej wystawie jest wielkie – liczba i rozmiary obrazów, tłumy oglądających, technologiczne nowości stosowane przez artystę i handlowe apetyty sklepu RA zaopatrzonego we wszystko co Hockneyowskie (od stosów reprodukcji i pocztówek, poprzez książki, katalogi, szaliki, ołówki, kubki do kawy, popielniczki i wiele innych trywialnych przedmiotów). Nie sposób jest wejść na wystawę nieocierając się o komercyjną presję. Ja też skusiłem się, by obejrzeć specjalnie wznowioną edycję opowiadań braci Grimm z ilustracjami artysty. Pierwsze wydanie ukazało się w USA w początkowej fazie jego meteorycznej kariery lat 60. ubiegłego stulecia. Niełatwo jest mi mówić o żyjącym artyście używając terminu „ubiegłe stulecie”. Pasuje on jednak do Hockneya zarówno teraz, jak i w czasach, kiedy jego kariera się zaczynała. Pierwsze artystyczne kroki stawiał młody Hockney w swoim rodzinnym Yorkshire, wykazując wystarczający talent i twórczy entuzjazm, by zakwalifikować się do londyńskiej Royal College of Art – najważniejszej szkoły artystycznej w Wielkiej Brytanii. Ówczesny Londyn właśnie otrząsnął się z ponurych powojennych lat, pełnych niepewności i poszukiwań właściwego miejsca we współczesnym świecie. Imperium Brytyjskie rozpadało się pod presją wolnościowych ruchów, wspomaganych przez moskiewski blok. Angielski świat intelektualny, pełen kompleksów, spoglądał w stronę Paryża i Nowego Jorku na sukcesy artystów, filozofów, pisarzy, takich jak Pablo Picasso, Henri Matisse, Jackson Pollock,

Jean-Paul Sartre, Ernest Hemingway czy Arthur Miller A to zaledwie wyrywki z długiej listy przykładów ze świata muzyki, filmu i teatru, do której należą też polskie nazwiska. Do diametralnej zmiany w nastrojach brytyjskiego społeczeństwa, a zwłaszcza młodzieży, która po prostu wymknęła się spod kontroli utartych schematów, przyczyniło się kilka rzeczy. Wybory powszechne wygrała Partia Pracy, obiecując głębokie, egalitarne zmiany. Państwowa służba zdrowia udostępniła antykoncepcyjną pigułkę, wyzwalając brytyjskie kobiety z zasadniczych presji moralnych. Twiggy wystąpiła w super skąpej mini, a młode Angielki masowo pobiegły do sklepu Barbary Hulanickiej, gdzie tanie i modne ubiory rozchwytywane były przy dźwiękach rock'n'rolla, a zwłaszcza Beatlesów, którzy właśnie podbili świat muzyki popularnej. Muzyka ta jednoczyła młodzież do niedawna podzielonego świata. W Europie dostępna była poprzez Radio Luxemburg, a później przez pirackie eksterytorialne stacje, jak Radio Caroline. Stacje, które nawiasem mówiąc docierały do młodych słuchaczy także w Polsce, chłonących z niekończącym się apetytem wszystko co nowe i z Zachodu. Londyn zaczął się bawić (stąd określenie swinging London), a wraz ze wszystkimi i młody Hockney, który – zaprzyjaźniony z wpływowym Johnem Kasminem, właścicielem otwartej wtedy galerii na Cork Street – dostał ofertę pierwszej ważnej wystawy. Pop art był wtedy nowym stylem, dzieląc swoją nazwę z pop music. Charakteryzował się zaskakująco jaskrawymi kolorami, użyciem technik malarstwa reklamowego, które najlepiej prezentuje się na ogromnych powierzchniach. W tym właśnie momencie przyjechałem do Londynu, jako student i absolwent polskiej Akademii Sztu Pięknych, poszukujący przykładów europejskiej i brytyjskiej awangardy. Poznałem Anthony Caro, Eduardo Paolozzi, wchłaniałem prace co ciekawszych artystów, takich jak Victor Pasmore, William Scott czy Amerykanina Davida Smitha. Jakże zdziwiony byłem, gdy ogłoszono w Tate Gallery otwarcie ogromnej wystawy Hockneya. Obrazy malowane w Kalifornii oraz w jego londyńskim studio pokazywały portrety przyjaciół we wnętrzach zasobnych domów, sceny ze świata mody i rozbawionej bohemy. Odebrałem je wtedy jako przykład poszukiwań czegoś bardziej zbliżonego do ilustracji, zwrotu w tył i odejścia od awangardowych poszukiwań, czego nie spodziewałem się po artyście młodego pokolenia. Wyczuwałem w tych pracach mechanizmy rynku. jednocześnie idealizując to, co kształtowało mnie samego i było mi bliższe – poszukiwania czystej sztuki. Udało mi się nawet przekonać Mateusza Grabowskiego, ówczesnego właściciela wpływowej galerii na Sloane Avenue o konieczności protestu, który planowałem z kilkoma innymi studentami na frontowych schodach Tate w wieczór wernisażu. Mieliśmy w planie przewieźć ciężarówką ogromny ładunek pseudorealistycznych form, którymi chcieliśmy zaśmiecić wejście dla zaproszonych VIP-ów, demonstrując w ten sposób naszą dezaprobatę powrotu do figuratywności i wsteczności tej wystawy. Grabowski dał pieniądze popierając całą akcję. Konspiracyjne przygotowania trwały, powstały rysunki i makieta. Odbyły się wizje lokalne. Niestety, w ostatniej chwili do protestu nie doszło – moi współspiskowcy odmó-

wili współpracy w obawie przed wyimaginowanymi konsekwencjami. Od tamtych czasów minęło już pół stulecia, lecz nic nie zmieniło moich pierwotnych zastrzeżeń do artysty, pomimo zaszczytnych tytułów, międzynarodowych sukcesów i obecności jego prac w większości najważniejszych kolekcji świata. Aprobata publiczności nie idzie w parze z opiniami licznych krytyków sztuki, którzy jednogłośnie wyrażają zastrzeżenia dotyczące nowych monumentalnych płócien, braku wyczucia koloru, często niechlujnego nakładania farby i wątpliwych rozwiązań technicznych, a szczególnie dominujący wszystko odcień zieleni, zaobserwowany nie w naturze, a w technikolorze jaskrawych ekranów komputerowych. Nauczyciel malarstwa z czasów szkolnych, skrytykował w wywiadzie radiowym ostatni okres twórczości Hockneya jako zaprzeczenie jego umiejętności. Podzielam to zdanie w zupełności. Najlepsze obrazy artysty znajdują się na samym początku wystawy i zawarte są w książkach z jego grafikami i ilustracjami. Wtedy pojawił się jego talent, który niestety dość szybko padł ofiarą przedwczesnego sukcesu. Hockney popadł w manierę i jego obecne obrazy stały się karykaturą wcześniejszych prac. O minusach wystarczy, ale są też i plusy. Artysta pracuje nieustannie i jego płodność jest gigantyczna. Poza malarstwem sztalugowym i grafiką, jego zainteresowania nowymi technologiami zaowocowały interesującymi pracami „polaroidowymi” i przy użyciu faksu. Hockney od lat posługuje się komputerem jako narzędziem twórczym, a obecnie fascynuje go iPad, wyposażony w specjalny zestaw programów umożliwiających malowanie i szkicowanie. Taki elektroniczny szkicownik wędruje z Hockneyem po utartych drogach jego zaścianków w Yorkshire. Tam też powstają kolejne filmy wideo, utrwalające pory roku i zmiany światła ulubionych widoków. Wieloekranowa projekcja tych filmów jest bez wątpienia najciekawszym aspektem wystawy. Daje ona niezbędny klucz do obsesyjnego powielania tematów. To powielanie doprowadza wielu krytyków do skrajnej irytacji. Instalacja jest w ostatniej sali. Szkoda, że wystawa nie zaczyna się od tej projekcji.

Zakupy w sklepie RA


16|

14-27 lutego 2012 | nowy czas

kultura

Kształćcie się za granicą, a potem wracajcie do Polski Co z nas wychodzi? Marta Kazimierczyk

Za czy na się nie win nie. Jed no mał żeń stwo od wie dza apar ta ment dru gie go. Spra wa jest przy kra, ale ni by bła ha wśród ro dzi ców na sto lat ków: syn Nan cy (Ka te Win slet) i Al la na (Chri stoph Waltz) wy bił zę by sy no wi go spo da rzy – Pe ne lo pe (Jo die Fo ster) i Mi cha ela (John C. Re il ly). Trze ba usta lić, o co po szło i jak spra wę ład nie roz wią zać. At mos fe ra jest nie zręcz na, ale kul tu ral na. Nie na dłu go. Je den przy tyk, kil ka drob nych zło śli wo ści i oskar żeń za mie nią z po zo ru grzecz ną wi zy tę we wście kłą woj nę na sło wa, te le fo ny ko mór ko we i tu li pa ny. Skąd w lu dziach pełnych ogłady i oczy ta nych, ty le mrocz no ści i nie na wi ści, py tał Po lań ski, ada ptu jąc na film sztu kę Bóg mordu fran cu skiej dra ma to pi sar ki Yasmi ny Re zy. Te atral ność jesz cze pod kre ślił – ca ła ak cja, roz pi sa na na czte ry gło sy, roz gry wa się w jed nym miesz ka niu, w cza sie rze czy wi stym. Po lań ski uwiel bia klau stro fo bicz ne kli ma ty – wy star czy przy po mnieć choć by Nóż w wodzie czy ostat nie go Autora widmo – tam też re ży ser umiesz cza swo ich bo ha te rów w za mknię tych prze strze niach (łód ka, wy spa), wy sta wia jąc ich na pró by. Na przy kład, pró bę gra nic. Gdzie koń czy się ego, a za czy na instynkt? In ny mi sło wy, cze go po trze ba by spa dły ma ski hi po kry zji, by śmy po ka za li, ja cy je ste śmy na praw dę? Po lań ski snu je tę dusz ną far sę po mi strzow sku, lek ko i z wpra wą. W Cranage czwór ka bo ha te rów to po sta ci-ste reo ty py dzi siej szej kla sy śred niej. Pe ne lo pe pra cu je w księgarni i pi sze książ ki z hi sto rii sztu ki. Jest bez kom pro mi so wym li be ra łem, de spo tycz nym i po zba wio nym po czu cia hu mo ru. Jej mąż – sprze daw ca ar ty ku łów go spo dar stwa do mo we go, z po zo ru ła god ny i ustę pli wy – jest tak na praw dę okrut nym cha mem. Al lan to po zba wio ny skru pu łów praw nik, wy znaw ca dar wi now skie go pra wa si ły. Nan cy z ko lei jest hi ste rycz ną pa nią ban kier, kla sycz ną stłam szo ną żo ną z ogrom nym po czu ciem krzyw dy. W mia rę jak spi ra la nie na wi ści się na krę ca, po dob nie jak na woj nie zawiązują się so ju sze, a stro ny zmie nia ją fron ty: naj pierw mę żo wie wy ty ka ją so bie zło śli wie swo je za wo dy, po tem na stę pu je star cie żon w świet nej sce nie, kie dy Nan cy wy mio tu je z ner wów na uko cha ne al bu my ma lar stwa Pe ne lo pe. Na koń cu mę żo wie występują prze ciw ko żo nom i vi ce ver sa. Te nie koń czą ce się sza ra dy da ją po le do po pi su ca łej czwór ce świet nych ak to rów (szcze gól ne bra wa dla Jo die Fo ster, któ ra do sko na le od da je skraj ne emo cje oso by w nie ustan nej de fen sy wie). Pierw szą, naj bar dziej oczy wi stą war stwą fil mu jest dość ogra ny te mat gry po zo rów ze psu tych miesz czan, któ rzy chcą wi dzieć się ja ko to le ran cyj na, roz sąd na eli ta. W rze czy wi sto ści pod po wło ką uprzej mo ści, ob ser wu je my, od kry wa ny krok po kro ku prze gląd neu roz – top nie ją za ha mo wa nia, po praw ność po li tycz na, spo łecz nie na rzu co ne ego. Ale jest też war stwa głęb sza. Nan cy i Al lan mo gą opu ścić nie przy jem ną sce nę w każ dej chwi li (wy cho dzą z miesz ka nia dwa ra zy, już cze ka ją na win dę w ko ry ta rzu), ale za wsze coś przy cią gnie ich z po wro tem. Co? Pęd do prze mo cy, któ ry jest w pe wien spo sób wy zwa la ją cy. Za pi sa no bo wiem w Cranage ana li zę ludz kiej na tu ry, na szej skłon no ści do prze mo cy, któ rej przy ję te nor my spo łecz ne i wy cho waw cze nie zdo ła ją wy ma zać. Za pi sa no mię dzy wier sza mi, ale też do słow nie. W pew nym mo men cie fil mu Ka te Win slet od czy tu je ty tuł al bu mu o Fran ci sie Ba co nie: okru cień stwo, splen dor, cha os i rów no wa ga. Carnage, reż. Roman Polański, Francja/ Niemcy/Polska/Hiszpania 2011, 78 min.

AGATA SZYMCZEWSKA, znakomita skrzypaczka, zdobywczyni I nagrody w Konkursie im. Henryka Wieniawskiego w 2006 roku opowiada o swoich związkach z Londynem, miłości do muzyki i życiowej misji w rozmowie z Aleksandrą Jungą . Każdy z nas ma za sobą szkolne lekcje muzyki. Dla jednych była to zmora, dla innych czas na przepisywanie zadań domowych z matematyki. Niewielu z nas miało takie szczęście, jak bohaterowie francuskiego filmu Pan od muzyki, którzy dzięki ogromnej pasji swojego nauczyciela odkrywają zaczarowany świat nut. Suzi Digby (znana dyrygentka i dyrektorka chóru), inicjatorka projektu Vocal Futures, który ma na celu zainteresowanie młodych ludzi muzyką klasyczną, w wywiadzie dla „Evening Standard” zaznaczała, że tego rodzaju muzyka jest mało atrakcyjna, szczególnie dla dzieci. Dzieci wolą Lady Gaga. Co zrobić, by w domowej płytotece obok płyt Lady Gagi stanął Bach czy Mozart? Agata Szymczewska, w ciągu ostatnich trzech lat pojawiała się w Londynie dość często. W 2008 roku została laureatką London Masters Award, która dała jej możliwość nie tylko osobistego rozwoju, uczestniczy również w powiązanym z nagrodą w projekcie London Music Masters Bridge Project. Za każdym razem, gdy przyjeżdża do Londynu, odwiedza domy starców, noclegownie dla bezdomnych, placówki dla niepełnosprawnych i tam gra koncerty, rozmawia z ludźmi. Zaangażowana jest także w projekt, w ramach którego dzieci w szkołach podstawowych razem z profesjonalistami uczą się gry na skrzypcach. – Dzieciaki się cieszą, bo mogą grać z profesjonalną skrzypaczką. Radość w ich oczach jest piękna, a świadomość, że można coś zrobić dla drugiego człowieka, bierze we mnie górę – podkreśla Agata. Sama zaczynała od koncertów dla… własnych lalek. – W wieku pięciu lat dostałam od rodziców skrzypce. Była to dla mnie świetna zabawka. Brałam wszystkie lalki, sadzałam je na kanapie, z wiaderka robiłam scenę i codziennie występowałam. Rodzice patrzyli na to trochę przymykając oko. No tak. Niech się czymś zajmie – myśleli sobie pewnie, choć sami również są muzykami. Potem zaczęłam na tych koncertach sadzać ich, a później ludzi, którzy do nas przychodzili – obojętnie, czy po to,

by naprawić pralkę czy na herbatę. Zawsze musiałam wszystkich „umęczyć” swoim występem. Stąd też Agata dobrze rozumie ten błysk w oczach dzieci, które w szkole chwytają za swoje pierwsze skrzypce. W ramach London Music Masters Bridge Project młodzi utalentowani muzycy z całego świata spotykają się z dziećmi ze szkół podstawowych w dzielnicach Lambeth i Westminster. – The Bridge Project jest niesamowicie inspirujący. Daje dzieciom ogromne możliwości i pozwala doświadczać to, co wcześniej było dane tylko niewielu wybranym – tak mówi jeden z nauczycieli o projekcie. Potwierdzają to również słowa Agaty, która wspomina z uśmiechem jedno z takich spotkań w londyńskiej szkole: – Była prośba, żebym zagrała dwa utwory: jeden wolny, drugi szybki. Najpierw zagrałam Caravandę Bacha. Na sali panowała absolutna cisza. Po prostu jakby wszystkich wbiło w ziemię. Nikt się nie ruszał, nikt nie oddychał. To było po prostu niesamowite. Widzieć te dzieci siedmio-, ośmioletnie tak bardzo skupione. Po czym zagrałam Kaprys polski Grażyny Bacewicz, utwór bardzo żywiołowy. Reakcja przeszła nasze najśmielsze oczekiwania. Wszystkie dzieci zerwały się z miejsca i zaczęły tańczyć. Były krzyki, przepychanki. Utwór trwał parę minut, ale nie mogłam go zagrać do końca, bo mogłoby to spowodować jakąś katastrofę. Musiałam przerwać w połowie i kolejne 10 minut próbowaliśmy wszystkich uspokoić. Na różne więc sposoby mogą zaczynać się muzyczne przygody i kariery. Zobaczyć plakat ze swoją podobizną na drzwiach Filharmonii Warszawskiej, stanąć wraz z London Philharmonic Orchestra na scenie Royal Festiwal Hall czy pojawić się w BBC w ramach transmisji na żywo, o tym marzy wielu artystów. Agacie Szymczewskiej to się udało. Czy istnieje jakiś przepis na sukces? – Ja nigdy nie byłam cudownym dzieckiem i nigdy też wokół mnie nie było jakiegoś wielkiego szumu: prasy, wywiadów.

GEORGIA MANCIO W JAZZ CAFE POSK Jazz Cafe POSK, w ramach prezentowania najciekawszych londyńskich artystów jazzowych, będzie gościć na swojej scenie znakomitą wokalistkę, poetkę, kompozytorkę i producentkę w jednej osobie. Georgia Mancio w ciągu ostatniej dekady ugruntowała swoją pozycję jednej z najważniejszych i najciekawszych artystek nowego pokolenia w Wielkiej Br ytanii i zdobyła uznanie oraz szacunek zarówno wymagającej jazzowej publiczności, jak i muzyków, kr ytyków i promotorów. Krytycy podkreślają jej niezwykłą wyobraźnię muzyczną, niekwestionowany talent improwizowania oraz oryginalność, elegancję i smak w doborze muzycznego materiału. A „London Jazz” nazwał ją „archetypem nowoczesnej wokalistki”, która bez względu na to, w jakim muzycznym wymiarze i stylu wyraża się, zawsze pozostaje w pełni jazzową śpiewaczką, a jej interpretacje są zawsze przekonujące muzycznie. Przyznać trzeba, że talent to nie lada, zważywszy że czarująca Georgia ma w swoim repertuarze standardy jazzowe, utwor y bluesowe, własne kompozycje, chilijski folk, brazylijską sambę, a nawet włoskie tradycyjne pieśni (które wykonuje w oryginalnych wersjach językowych). Pomimo tej repertuarowej różnorodności jej koncerty wyróżniają się zaskakującą spójnością, co wypływa z osobowości artystki. W ubiegłym roku ukazał się trzeci album Georgii Mancio zatytułowany Silhouette, który spotkał się z ogromnym uznaniem kr yt yków i potwierdził jej nieprzeciętny talent kompozytorski i literacki oraz jej naturalną zdolność nadawania śpiewanym przez nią standardom jazzu i muzyki latynoamerykańskiej bardzo in-


|17 nowy czas | 14-27 lultego 2012

kultura

Z dziećmi w Ashmole Primary School

W rAMAcH LOndOn MuSIc MASTerS BrIdGe PrOJecT MłOdZI uTALenTOWAnI MuZycy Z cAłeGO śWIATA SPOTyKAJą SIę Z dZIećMI Ze SZKół POdSTAWOWycH. ZAJęcIA Z dZIećMI PrOWAdZI róWnIeŻ AGATA SZyMcZeWSKA The Times” po jej koncercie z London Philharmonic Orchestra w 2010 roku pisał: „Gra z powagą, opanowaniem i mądrością muzyczną ponad swój wiek, brzmiąc momentami jak płomienna młoda Ida Haendel

Sporadycznie zdarzały się, ale naprawdę miałam zupełnie normalne dzieciństwo. Za to jestem bardzo wdzięczna moim rodzicom, bo oni bardzo tego pilnowali i nie dopuścili, żeby te ważne lata gdzieś zaginęły – skromnie mówi o sobie Agata. Uśmiechnięta, bezpośrednia. „The Times” po jej koncercie z London Philharmonic Orchestra w 2010 roku pod batutą Osmo Vanska pisał: „Gra z powagą, opanowaniem i mądrością muzyczną ponad swój wiek, brzmiąc momentami jak płomienna młoda Ida Haendel”. A Agata mówi, że pomimo tremy, która chyba zawsze będzie nieodzowną częścią jej samej, uwielbia grać przed publicznością: – Po prostu staję na scenie i mogę się oddać temu, co najbardziej lubię robić. To jest właśnie moje pół godziny. Wtedy nikt nie ma prawa zawracać mi głowy jakimiś bzdurami. Przez sześć lat mieszkała w Hannoverze, gdzie studiowała w klasie prof. Krzysztofa Węgrzyna, równolegle studiując w Poznaniu na Akademii Muzycz-

dy wi du al ne go cha rak te ru. Je den z utwo rów z pły ty Silhouette na pi sał dla niej Pat Me the ny. Ar tyst ka okre śla tak okre śla z te go al bu mu: – Mo je pio sen ki od zwier cie dla ją na sze obec ne cza sy, na przy kład jed na jest o wiel kim fi nan so wym kra chu, coś jak Buddy, Can You spare Dime, acz kol wiek je stem moc no osa dzo na w jaz zo wych stan dar dach i w ca łej hi sto rii, któ rą nio są ze so bą. No i jesz cze la t y no skie i wło skie kli ma ty, któ re uwiel biam. Geo r gia wy stę po wa ła i współ pra co wa ła z ta ki mi gwiaz da mi, jak Bob by McFer rin, She ila Jor dan, Gwi lym Sim cock, Lee Ri te no ur czy Da ve Hol land. Du że uzna nie zdo by ła rów nież ja ko ku ra tor wła sne go pre sti żo we go fe sti wa lu wo kal ne go Re Vo ice, od by wa ją ce go się co ro ku w Lon dy nie. W 2008 ro ku Geo r gia Man cio wy stą pi ła w Pol sce – na Vo icin gers w Żo rach oraz w Tyg mon cie w War sza wie – dzię ki za pro sze niu otrzy ma ne mu od Grze go rza Kar na sa, któ ry w 2006 ro ku wy grał Br us sels In ter na tio nal Young Jazz Sin gers’ Com pe ti tion, gdzie jed nym z człon ków ju ry by ła wła śnie Geo r gia. Ona sa ma wy gra ła ten kon kurs rok wcze śniej. Szcze gól ne wra że nie zro bił na wo ka li st ce war szaw ski Tyg mont. – Bar dzo mi się tam po do ba ło i by łam pod wra że niem wy ro bio nej pu blicz no ści, na praw dę open minded i do ce nia ją cej róż no rod ność ma te ria łu mu zycz ne go, któ r y za pre zen to wa li śmy. Gra li śmy tam (ja oraz mój bry tyj ski per ku si sta Da ve Ohm) z dwo ma ab so lut nie fan ta stycz ny mi pol ski mi mu zy ka mi: Ku bą Ci choc kim, pia ni stą, oraz Wojt kiem Pul cy nem, ba si stą. Nie dość, że oby dwaj są in stru men ta li sta mi posiadającymi do sko na łą tech ni kę, to po nad to są niezwykle mu zy kal ni i ma ją du sze, co spra wi ło, że współ pra ca by ła nie tyl ko ła twa, ale by ła też praw dzi wą ra do ścią. Chcia ła bym móc tam jesz cze wró cić.

Tomasz Furmanek GeOrGIA MAncIO wystąpi w Jazz cafe POSK w sobotę, 3 marca o godz. 20.30. Wstęp £6.00. (Informacja o darmowych biletach dla czytelników „nowego czasu” w następnym wydaniu).

nej. Dziś miesz ka w Pol sce i jak mó wi, nie wy obra ża so bie ży cia gdzie in dziej. – Bar dzo mi się w Pol sce po do ba i uwa żam, że jest to kraj, któ ry ma ogrom ne moż li wo ści roz wo ju. Od stro ny mu zycz nej, ja tak to wi dzę, je ste śmy wła śnie na po cząt ku bo omu na wiel kich ar ty stów, na wiel ką kul tu rę. Jest co raz wię cej środ ków na to, że by spro wa dzać do Pol ski co raz lep szych ar ty stów, że by pol scy ar ty ści wy jeż dża li za gra ni cę i pre zen to wa li pol ską mu zy kę, pol ską kul tu rę, pol skich kom po zy to rów na naj więk szych sce nach mię dzy na ro do wych. Dla te go ape lu ję do wszyst kich swo ich zna jo mych, że by wy jeż dża li za gra ni cę, kształ ci li się tam, zdo by wa li do świad cze nie, ale że by póź niej wra ca li do kra ju, w któ rym jest jesz cze wie le do zro bie nia. Za gra ni cą jest ła twiej żyć, ma się więk szy do stęp do prze róż nych pro gra mów, sty pen diów, fun du szy. Je śli wszy scy jed nak wy ja dą, kto bę dzie zmie niał ten kraj na lep sze? A ja czu ję ta ką mi sję ży cio wą: mu szę coś zro bić dla na sze go kra ju i na pew no w naj bliż szym cza sie nie chcia ła bym ni gdzie na sta łe się wy pro wa dzać. Mó wi, że jej ży cie bar dzo się zmie ni ło, od czasu, kiedy w październiku 2006 roku została laureatką I Nagrody i Złotego Medalu oraz Nagrody Publiczności TVP Kultura XIII Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu. Za czę ła jeź dzić na kon cer ty. By ła to szyb ka lek cja prze trwa nia w po dró ży. – Nikt mnie nie przy go to wy wał na ta kie wy jaz dy. Nikt

PŁYTY GeOrGIA MAncIO Artystka podarowała Czytelnikom “Nowego Czasu” dwie pyty Trapeze. Zgłoszenia prosimy przesyłać do 26 lutego

adres redakcji: redakcja@nowyczas.co.uk 63 King's Grove, London SE15 2NA

DLA CZYTELNIKÓW

na de mną nie pra co wał, że by zro bić ze mnie wiel ką gwiaz dę. Nie by łam więc przy go to wa na na ta kie ży cie, ja kie mi los spre zen to wał – tak wspo mi na pierw sze mie sią ce po otrzy ma niu na gro dy. W cią gu czterech lat zre du ko wa ła swój ba gaż do dziesięciu ki lo, miesz cząc w nim nu ty, to reb ki, su kien ki. Wie już, co zro bić w chwi li, gdy w środ ku la su zła pie kap cia, al bo spóź ni się na sa mo lot. Nie strasz ne jej są największe sa le kon cer to we Eu ro py, Azji czy Ame ry ki. Naj mi lej wspo mi na pra cę z takimi dy ry gen ta mi jak Krzysz tof Pen de rec ki, Sir Ne vil le Ma ri ner czy Osmo Van ska. – Pa ra dok sal nie pra ca z wy bit nym dy ry gen tem, gdzie nie ma po trze by, by dys ku to wać o pew nych kwe stiach jest bar dziej in spi ru ją ca. Brak zbęd nych słów, ja kichś tłu ma czeń. Po pro stu przy cho dzi my na pró bę, sta je my przed orkiestrą i gra my. I wszyst ko idzie tak jak ma iść. Agata podkreśla jednak, że cięż ko jest przed kon cer tem wszyst ko usta lić. Każ de brzmie nie po je dyn czych nut. – Ja nie wiem, w ja kim sty lu za gra np. pierw szy klar ne ci sta da nej or kie stry. Jak on za gra, tak ja mu od po wiem. Na sza le nie cie płą, spo koj ną bar wę ja nie po de rwę nie wia do mo jak ener gicz nie da ne go te ma tu, tyl ko po pro stu od po wiem. Przyj dzie in na or kie stra, bę dą in ni mu zy cy. Ktoś bę dzie miał wi zję, że ta me lo dia po win na iść do przo du, po win na mieć w so bie coś bar dzo eks cy tu ją ce go. Ja mu szę na to wte dy za re ago wać. To tak, jak w ży ciu. Je śli nie pa trzy my na to, co się dzie je do oko ła, jest to nie bez piecz ne, bo mo że do pro wa dzić do te go, że kie dyś wej dzie my w śle pą ulicz kę. Obec nie Aga ta przy go to wu je się do dok to ra tu w Po zna niu, pro wa dzi za ję cia ze stu den tami, kon cer tu je po świe cie. Speł nia swo je ma rze nia jed no po dru gim. Wy da ła już sie dem płyt, w tym dwie na gro dzo ne Fry de ry ka mi. Ma po my sły na ko lej ne. W Lon dy nie z pew no ścią jesz cze się po ja wi (najbliższy koncert już w maju), więc war to śle dzić in for ma cje o jej wy stę pach.

Aleksandra Junga


18|

14-27 lutego 2012 | nowy czas

kultura

Allistair Siddonsi Marcin Noga

The Artists Eye

Jarosław Śmietana, Alicja Śmietana i Nigel Kennedy w klubie Vortex

Nigel & Co w Vortexie W piątek 3 lutego w londyńskim klubie Vortex odbył się koncert Nigela Kennedy’ego, światowej sławy brytyjskiego skrzypka mocno związanego z Polską. Na scenie obok Kennedy’ego stanął pierwszy gitarzysta jazzowy Rzeczpospolitej Jarosław Śmietana, Izraelczyk Yaron Stavi, znany w londyńskim świecie jazzowym kontrabasista, który w 2005 nagrał płytę z legendarnym gitarzystą Pink Floyd Davidem Gilmourem, oraz perkusista Krzysztof Dziedzic, który od kilku lat współpracuje z Kennedym. Koncert rozpoczął się kameralnym występem solowym Nigela, który w wypakowanym po brzegi klubie zagrał Partitę d-moll Bacha. Solowy występ skrzypka publiczność wysłuchała w absolutnej ciszy (w klubie jazzowym, rzecz niespotykana), po czym Kennedy zaprosił na scenę muzyków. W repertuarze były kompozycje Fatsa Wallera – legendy sceny jazzowej lat 20. Cały koncert miał charakter akustyczno-surowo-organiczny z elementami minimalizmu, który w przypadku takich gigantów jak Kennedy i Śmietana podkreślił jeszcze ich wielkość. Perkusista Krzysztof Dziedzic zachwycił swoją grą na… werbelku, ponieważ nic więcej nie miał. Wcale nie musiał mieć rozbudowanego zestawu perkusyjnego, żeby wygrywać wymyślne rytmy podczas swoich solówek – zawsze jest jeszcze łokieć, którym można sobie pomóc… Tuż przed końcem tego spontanicznego koncertu Kennedy zaprosił na scenę skrzypaczkę, Barbarę Dziewięcką, pochodząca z Krakowa, która na co dzień współpracuje z Nigelem w jego Orchestra of Life. Dziewięcka i Kennedy wykonali w duecie przy akompaniamencie reszty zespołu Melody in

the wind. Jest to autorska kompozycja Kennedy’ego z albumu zatytułowanego Kafka z 1996 roku. Utwór niebywale nostalgiczny znakomicie zabrzmiał w tym właśnie zestawieniu gdy Dziewięcka dorzucając do całości swoje trzy grosze wydobyła spod smyczka ogrom gracji i lekkości. Ostatnim punktem programu było zaproszenie na scenę jeszcze jednego gościa – kolejnej krakowianki Alicji Śmietany, znanej nie tylko z tego, że jest córką słynnego Jarosława. Alicja jest wybitną, cenioną skrzypaczką i współdyrektorem artystycznym założonej przez Nigela Kennedy’ego Orchestra of Life. Fascynujący wieczór. Spotkanie klasyki z jazzem, Bach meets Fats Waller. Radykalne połączenie zadziałało tak samo, jak po raz kolejny zadziałało połączenie Kennedy-Śmietana, w tym przypadku Śmietana podwójnie. Są muzycy, którym czas spędzony na scenie nie wystarcza. Nie potrafią z niej zejść i wyłączyć w głowie światła reflektorów. Muszą tę muzyczną chemię, która wytwarza się podczas koncertu i pulsuje jeszcze w żyłach, przenieść poza scenę, w przestrzeń prywatną. Do takich muzyków bez wątpienia należy Nigel Kennedy. Jego after parties i wspólne jammowanie po oficjalnych koncertach przechodzą razem z nim do legendy. Tym razem nie obyło inaczej. Koncert w Vortexie był początkiem wielkiej trasy Bach meets Fats Waller. Z Londynu muzycy wyjechali do Chin, ale powrócą tu jeszcze i 15 września zagrają w Royal Festival Hall, na słynnym londyńskim Southbank. Śpieszcie się, bilety znikają błyskawicznie.

Tekst i fot.: Krystian Data

Olimpiada 2012 jest nie tylko wielkim świętem sportu. Jest też inspiracją dla lokalnych i międzynarodowych placówek kulturalnych do organizowania imprez jej towarzyszących. W Muzeum w Hackney przy współpracy z lokalnymi artystami narodził się projekt The Artist Eye, który jest subiektywnym komentarzem do wielu zmian powstałych we wschodnim Londynie w związku z budową wioski olimpijskiej. Druga strona medalu często wygląda inaczej… Na wystawie znajdziemy nie tylko ciekawe fotografie, ale i animowaną historię z polskim akcentem. We Dig for Matchbox Victory! jest ośmiominutową opowieścią o czterech zabytkowych pojazdach-zabawkach firmy Matchbox. Po dwudziestu pięciu latach spędzonych w zamknięciu, zabawki muszą się wyprowadzić, bo miejsce, w którym przebywały zostanie zburzone. Powstanie tam nowoczesna wioska olimpijska. Kiedy chcą wrócić, przeżywają wielkie rozczarowanie, bo orientują się, że ich świata już nie ma. Projekt został napisany i wyreżyserowany przez artystę i dziennikarza Allistaira Siddonsa, we współpracy z polskim fotografem mieszkającym w Londynie Marcinem Nogą. Reżyser o pracy Marcina mówi: – Sfotografowanie miniaturowych zabawek na tle wielkiego placu budowy wymagało wytężonej pracy i wręcz mistrzowskiej techniki. Projekt można oglądać w Hackney Museum do 28 kwietnia. (msj)

SZTOS 2, czyli odcinanie kuponów Na londyńskiej gali było wszystko, czego potrzeba na premierze kinowego „hiciora”. Popcorn i cola. Występy prezesów i konferansjerów. Żart y Cezarego Pazur y i głupie miny Michała Milowicza. Legendarne pozy Jana Nowickiego i chamskie okrzyki londyńskich dorobkiewiczów, którzy rzadko mają okazję ogrzać się w blasku gwiazdorskiej sławy. Tylko Bartłomiej Topa wyglądał, jakby nie wiedział, czy jes t już gwiazdą czy wciąż t ylko/aż świetnym aktorem. Uważam, iż filmy t ypu Sztos 2 nie powinny podlegać aksjologii rzetelnych recenzji kinowych, bo kina w nich niewiele. To raczej wspólny wygłup, rodzaj kabaretu, w któr ym liczy się poziom rozśmieszenia widowni, a nie zdjęcia, mont aż, scenog rafia czy reż yseria. Od lat czekałem na ten moment, gdy Olaf Lubaszenko zechce zdys tansować sławę swego bardzo udanego debiutu. Z gwiazd próbujących sił po drugiej stronie kamer y (Pazura, Linda etc.), wy-

kazał on najwięcej reżyserskiego t alentu i w pewnym momencie więcej tworzył, niż odtwar zał. Potem jego gwiazda przygasła i tli się do dziś. Widać Lubaszenko uznał, że najwyższa pora powalczyć z koszmarem zapomnienia i trochę się przy tym zabawić. Mnie też jego film ubawił, choć liczba kalek i zapożyczeń, jakie zas tosował reżyser, przeraziłaby najbardziej zatwardziałego pos tmodernistę. Grupa pomorskich cwaniaczków zostaje w Zakopanem zaskoczona przez wybuch stanu wojennego. Pos tanawiają przedostać się do Sopotu. Po drodze wpadają do Krakowa i Warszawy, dokonując mniejszych i większych pr zekrętów. Ściga ich ZOMO oraz ubecja, bo pomogli uciec skarbnikowi Solidarności, któr y na koniec okradnie ich, poświęcając pieniądze słusznej sprawie. Ot i fabuła cała. Reszta rozpływa się w oparach wygłupów i gagów, które wypełniają pustkę scenariusza. Bardzo długo nic się

nie dzieje, bo bohaterowie oddają się imprezowaniu w lokalach Krakowa czy Warszawy, a potem spędzają noc w hotelu lub w milicyjnym areszcie. Jes t w tym filmie dużo wdzięku i poczucia humor u, ale nie każdy się w nim odnajduje . Wielu młodych ludzi, któr zy nie pamiętają ani PR L-owskich cinkciar zy, ani wydarzeń s tanu wojennego, wychodzi z kina nie kr yjąc rozczarowania. Nie jest to Weekend Pazur y, przy któr ym można było rechot ać z powodu głupoty, ciamajdowatości czy upośledzenia b ohat erów. Sztos 2 jest zatopiony w określonej rze czywis tości i z j ej konte kstów wynika humor i poziom użyt ych żartów. Wygląda na to, że Cooltura Films będzie nas raczyć kasowymi filmami z Polski. Na wrażenia art ys tyczne nie ma co liczyć, ale ubaw będzie na pewno.

Jacek Ozaist


|19 nowy czas | 14-27 lultego 2012

kultura Smalec stworzył najpierw wizerunek Zielonych Żabek, a następnie grupy Ga-Ga. Jak tłumaczysz jego nieustającą świeżość w spojrzeniu na rzeczywistość?

– To, co w nim było zawsze, to zdolność do określenia tego co go otacza w kilku słowach. To, w jaki sposób dzięki tej zdolności potrafił docierać do innych, świetnie pokazuje choćby Numerek w krzaczkach. Ludzie interpretują ten tekst bardzo przeróżnie, a jak się dobrze wsłuchasz, to jest to historia zwykłych smutnych ludzi z knajp, których można było wtedy spotkać na każdym kroku. Takie było środowisko, przez pryzmat którego postrzegało się świat. Ten kawałek to zwyczajny, szary, nieraz zapijaczony świat dorosłych widziany oczyma nastolatka. Były wtedy też i kolorowe sytuacje, jak choćby wyjazdy na kolonie. Smutnego świata wtedy wokół nas było znacznie więcej, a Smalec nie akceptował tego i ten brak akceptacji odzwierciedlały jego teksty. Kiedy w roku 1988 jechaliście do Jarocina, dopuszczaliście myśl, że publiczność okrzyknie was zwycięzcami?

– To nie była jazda po sukces. Dla nas sukcesem było już to, że udało nam się nagrać w auli naszego ogólniaka na prostych szpulowych magnetofonach z dwoma dziwnymi mikrofonami materiał, który później wysłaliśmy organizatorom i który na tyle się spodobał, że pozwolił nam zakwalifikować się do udziału. Jarocin to było wtedy kultowe miejsce. Takie wielkie forum internetowe dzisiejszych czasów. Porcelanową nagrodę rozbiliście na drobne kawałki i rozrzuciliście w tłum, oddając hołd tym wszystkim, którzy na was głosowali, bo należy podkreślić, że była to nagroda nie od jury, tylko właśnie wprost od publiki.

Tomek Gala „Galik” gościnnie w polskiej audycji Radia Verulam w St Albans

Żabki w Stockwell Kiedyś perkusista punk-rockowej for macji Zielone Żabki, która w roku 1988 zdobyła główną nagrodę na największym polskim festiwalu rockowym w Jarocinie. Z TomKIEm GalĄ „GalIKIEm”, któr y mieszka teraz w londynie i do pubu The Grosvenor w londyńskim Stockwell zaprosił Ga-Ga Zielone Żabki, rozmawia Sławomir or wat. Skąd pomysł, by grać punk-rocka, a kapeli dać nazwę Zielone Żabki?

władzę i polityczną hipokryzję. Jak to przełożyło się na wasze teksty?

– Nazwa zespołu zawsze była kontrowersyjna. Każdy ówczesny wywiad zaczynał się od pytania, dlaczego Zielone Żabki? A powód jest banalny. Po prostu żabki są zielone. W tamtych czasach modne było nadawanie punkowym grupom nazw bardziej szokujacych, typu Sedes czy Smary Mechanika. Punk to też łamanie schematów. Pomysł był taki, aby nadać grupie nazwę Zielone Żabki, bo jest ona zwyczajna z jednej strony, ale jak popatrzysz z innej to... tak wyglądał i dalej wygląda punk. Forma otwarta na świat. W żaden sposób też nie nawiązywała do ówczesnej mody. A dlaczego punk? Takie to były czasy, że punk był odskocznią od otaczającej nas szarej rzeczywistości. No i w punku nie było tych długich solówek, jak w metalu.

– Właściwym człowiekiem do wypowiadania się o tekstach jest Smalec [Mirosław Malec – przyp.] i będziesz mógł go zapytać o to 16 marca po londyńskim koncercie. Był i nadal jest mózgiem zespołu piszącym teksty, a ja zawsze, powiem szczerze, byłem fanem jego twórczości. On zawsze miał dobre pióro (śmiech). Pamiętaj, że rozmawiamy o tym co działo się prawie 25 lat temu. Były to czasy bez internetu, komórek i całego tego „dobrodziejstwa”, które teraz nas otacza. To był czas Polski komunistycznej. Pojawił się bunt na otaczającą szarą rzeczywistość. Bunt też powoduje postęp i rozwój, jeśli bardzo w to uwierzysz. Bunt nie tylko obala, bunt także coś zmienia, a głównie to, co się ludziom nie podoba. Dlatego w punkowych tekstach bunt nie był tylko po to, aby coś burzyć, ale także, aby coś zbudować.

Punk-rock kojarzy się z buntowniczymi tekstami negującymi ustalony porządek,

– Nagrodą była też kwota 200 tys. złotych, czyli po 50 tys. na głowę. Dokładnie tyle kosztowała wtedy perkusja z drugiej ręki. 2,5 tys. złotych kosztował karnet na cały festiwal. Pamiętam, że zabroniliśmy telewizji nagrywania naszego koncertu. Była to forma buntu przeciw mediom, które w tamtych czasach były narzędziem kłamliwej propagandy. Telewizja nigdy nie pokazywała Jarocina tak jak trzeba. W programach można było zobaczyć głównie zapijaczonych ludzi, bo taki był potrzebny wizerunek festiwalu, który przez długi okres był solą w oku peerlowskiej władzy, a tego co było tam dobre i wartościowe, nigdy nie pokazywano. Żałujesz, że nie macie dziś filmowego zapisu tego historycznego dla was wydarzenia?

– Wiesz co, nie wiem, czy powinniśmy tego żałować. Czasami lepiej jest, jak coś jest nie-

dopowiedziane. Wtedy kierowało nami myślenie, że jak mamy występować w programie, który mógł przekłamać nasz wizerunek, to woleliśmy nie występować w nim wcale. Ówczesna telewizja kręciła to tak jak chciała. Robili to pod własne potrzeby, nie biorąc pod uwagę opinii młodzieży, która mogła przecież coś ciekawego powiedzieć. Oni woleli pokazać punka z irokezem, który bez sensu się szlaja, niż pozwolić przemówić fanom muzyki, którzy w ogromnej liczbie przybywali na ten festiwal. Jakie są dziś Zielone Żabki, a raczej Ga-Ga Zielone Żabki, bo przypomnijmy, że po rozpadzie waszego składu, Smalec wraz z grupą Ga-Ga w 1992 roku ponownie wygrał jarociński festiwal, a później postanowił połączyć tradycje obu grup i zdecydował się swój zespół nazwać Ga-Ga Zielone Żabki.

– O tym okresie ja nie mogę już rozmawiać. Odsyłam cię do Smalca. Nasze drogi na jakiś czas się rozeszły. On poszedł swoją ścieżką, ja swoją, a dziś, po latach, jesteśmy przyjaciółmi i z dystansem patrzymy na to, co nas poróżniło. Kiedy Smalec w Jaworze robił kolejne projekty z Ga-Gą, ja studiowałem i mieszkałem we Wrocławiu i robiłem już zupełnie coś innego. Od zawsze chciałeś grać na perkusji?

– Nie. Wcześniej grałem na gitarze. W szkolnym zespole, który był pierwszym przystankiem na mojej muzycznej drodze byli lepsi gitarzyści ode mnie, a że jakoś tak łatwo mi przyszło opanowanie synchronicznego machania rękami w rytm albo antyrytm, zostałem bębniarzem. Grasz dziś w jakiejś kapeli?

– Nie. Skupiam się teraz bardziej na tym, żeby zaszczepić bakcyla moim córkom, które już potrafią grać na perkusji, gitarze, więc łatwo będzie kiedyś założyć zespół. A tak poważnie to gram na bębnach, dżambach z lokalnymi rastamanami na Brixton Hill jak pogoda dopisuje i to w zupełności mi wystarcza. Jakbyś zachęcił czytelników „Nowego Czasu” do przybycia na londyński koncert grupy Ga-Ga Zielone Żabki 16 marca w pubie The Grosvenor w Stockwell?

– Przybywajcie, bo nowy materiał, który przywożą Ga-Ga Zielone Żabki jest naprawdę dobry, a przy okazji odświeżycie sobie wspomnienia, dzięki starym kawałkom, które chłopaki na pewno zagrają. Będzie także interesujący, zawsze nowo brzmiący polsko-londyński Pro Publico Bono – ostry czad z trąbką w tle, jak też Flowers of Flesh and Blood – wybuchowa mieszanka ostrego grania z Keithem na wokalu. Pozdro i dozo na koncercie.

W piątek,16 marca, o godz. 20.00 Ga-Ga Zielone Żabki zagrają w Londynie w pubie The Grosvenor 17 Sidney Road Stockwell, SW9 0TP


20|

14-27 lutego 2012 | nowy czas

pytania obieżyświata

Co to za święty, co jara? Włodzimierz Fenrych

M

ajowie dbają o swych świętych i to nie tylko o tych kościelnych. Święty Szymon nie mieszka w kościele. Podobno kiedyś mieszkał, ale w pewnym momencie księża kazali jego figurę usunąć. Majowie jednak nie mieli zamiaru rozstawać się ze swoim świętym i przenieśli go do jednego z domów we wsi. Troszczą się o niego nie mniej niż o innych świętych, tych kościelnych. Tak naprawdę, to troszczą się o niego bardziej. No bo czy kto widział, by któryś ze świętych w kościele dostawał papierosy? Przecież w kościele nie wolno palić! A świętego Szymona wyrzucono z kościoła i teraz może sobie palić do woli. Bo święty Szymon to palacz nałogowy, odpala jednego szluga od drugiego. Siedzi zawsze z papierosem w ustach, a Indianie przynoszą mu ich pod dostatkiem. Nie wierzycie? Ja widziałem świętego Szymona na własne oczy, i to nie jednego. We wsi Zunil niedaleko Quetzaltenango jest jeden z nich, chyba najbardziej znany. Pojechałem tam z Cataliną, moją nauczycielką ze szkoły hiszpańskiego Centro Maya Xela. Jest to szkoła, której właścicielami są Majowie, a ja właśnie dlatego do tej szkoły się zapisałem. Przypuszczałem, że Indianie zaprowadzą mnie w ciekawe indiańskie miejsca. Kaplica świętego Szymona to niewątpliwie takie właśnie miejsce. Jest to zdecydowanie nietypowy święty: figura normalnej wielkości, w normalnym ubraniu, pod krawatem, w kapeluszu i ciemnych okularach siedzi na fotelu i jara. Wierni klękają i prosząc o błogosławieństwo kładą jego rękę na głowie, z czego wynika, że nie jest to sztywna rzeźba. Wierni modlą się i proszą o błogosławieństwo, a kiedy świętemu dopali się papieros – zapalają mu następnego. Święty Szymon od trunków także nie stroni – raz po raz ktoś mu wyjmuje papierosa z ust i wlewa tam gorzałeczki, a rządek pustych butelek stoi koło fotela. Przed figurą jest taca ze świeczkami, a jest ich dużo więcej niż przed którymkolwiek z kościelnych świętych. Kto to taki, ten święty Szymon? Takie było pierwotnie imię świętego Piotra, ale jako świętego Piotra go znamy, nie jako świętego Szymona. Może więc chodzi o Szymona Cyrenejczyka? Tylko że skoro księża wyrzucili figurę świętego Szymona z kościoła, to widocznie jacyś teologowie uznali, że nie należy on do katolickich świętych. Więc kto to jest? Może jakaś postać z dawnego panteonu Majów ochrzczona wtedy, kiedy Majowie nawrócili się na katolicyzm? Na przykład (taką sugestię gdzieś wyczytałem) praojciec,

pierwszym szaman w mitycznej historii? Niewątpliwie indiańscy szamani w modlitwach zwracają się do niego zarówno „ojcze”, jak i „bracie”. Miejscowość San Andres Xecul znana jest przede wszystkim z pstrokato pomalowanego kościoła, znajdujący się we wsi święty Szymon jest mniej znany, Catalina jednak wie, gdzie go szukać. Mieszka on zupełnie niedaleko pstrokatego kościoła, obok sklepu ze świecami, które przed obliczem świętego Szymona zapalić trzeba. W tej kaplicy jest też łóżko, bo święty Szymon siedzi w fotelu paląc papierosy tylko za dnia, na noc kładzie się go do łóżka. Jest tam też figura świętego w oszklonym

żywicy, używanej do takich ofiar, świece w określonych kolorach, kilka jajek, wielkie grube cygara, cały czas przy tym coś mówi. Potem wszystko zapala, sam też zapala wielkie grube cygaro. Mówi częściowo w języku kicze, a częściowo po hiszpańsku – mam wrażenie, że to po to, żebyśmy i my zrozumieli (Catalina pochodzi z innego rejonu kraju i nie zna kicze). W pewnym momencie szaman się dziwi. – Dlaczego nie robisz zdjęć? Patrz, jaki wspaniały ogień! Istotnie, płomień bucha wysoko, to dobry znak. Szaman pyka swoje cygaro, puszcza kłęby dymu, z ogniska też buchają czarne kłęby. – Są w kontakcie – szaman mówi do nas po hiszpańsku. – To dobry znak. Święty Szymon jest z nami. W pewnym momencie wybucha jajko i rozpryskuje się.

Catalina i Pedro

Święty Szymon z Zunilu i...

palankinie – obnoszona z procesją po wsi dnia 18 listopada, w imieniny świętego Szymona. Chwilę po nas do kaplicy wchodzą dwaj Indianie i wykonują jakieś obrzędy. To znaczy obrzędy zdaje się wykonywać starszy z nich, młodszy się im tylko poddaje. Nie rozmawiają po hiszpańsku, tylko (pytam chwilę potem) w języku kicze. Młodszy mówi, że za chwilę będą odprawiać na dziedzińcu ofiarę całopalną. Pytam, czy mogę przy tym być. Nie ma problemu. Starszy Indianin – szaman – układa w specjalny wzór grudki wonnej

...i z San Andres Xecul

– Bardzo dobry znak! To złe moce pękają. Ofiara jest modlitwą o opiekę nad kimś, kto właśnie niedawno pojechał do Stanów. Sposób, w jaki ogień trawi ofiarę, jest informacją na temat najbliższej przyszłości. Ale ofiara jest też błogosławieństwem dla wszystkich obecnych. To błogosławieństwo przekazywane jest na zakończenie, ale nie znakiem krzyża, tylko w zupełnie zaskakujący sposób, i nie hurtem, tylko każdy obecny indywidualnie. Szaman nabiera w usta jakiejś cieczy z buteleczki uprzednio przyniesionej i rozpyla w kierunku błogosławionej właśnie osoby pokrywając ją gęstą mgiełką. Wszyscy obecni poddawani są temu błogosławieństwu. Gringo (czyli ja) na końcu. – Jakie jest znaczenie tego ostatniego gestu?

– Jak to? Przecież to błogosławieństwo! No tak, przecież to oczywiste. Jak mogłem być tak niedomyślny! San Francisco del Alto jest miasteczkiem zamieszkałym prawie wyłącznie przez Indian, a sławne jest dzięki swojemu cotygodniowemu jarmarkowi. Catalina pokazuje mi ten niesłychanie barwny rynek, ale potem prowadzi na skraj miasta, na kilkusetmetrowe urwisko nad wąwozem. Jest to szczególne miejsce, szamani nazywają je „osią” i twierdzą, że ofiary w tym miejscu składane są szczególnie skuteczne. Skała wznosi się nad wąwozem jak Sokolica, w kilku załomach palą się ogniska, a szamani odprawiają nad nimi swoje modły. Zagaduję jednego z nich. Mówi mi, że są książki opisujące wszystkie te rytuały, ale zwykły człowiek kupić takiej książki nie może, przeznaczone są one tylko dla szamanów. A kształcenie szamana to nie byle co. Jak ktoś jest bystry, to może taki kurs zrobić w dwa lata, ale to jest minimum. Oczywiście nie jest to żaden kurs, tylko praktyka odbywana u innego, starszego szamana. – A co na to mówią księża? Przecież większość ludności to katolicy! – Księża nie mają nic przeciw. Nasze obrzędy to nie jest jakaś odrębna religia. Modlimy się do tego samego Boga. Katoliccy księża nie mają obiekcji, tylko protestanci nas zwalczają. Twierdzą, że jeśli czegoś nie ma w Biblii, to musi to być dzieło szatana. Niewątpliwie do modłów nad całopalną ofiarą często odprawianą pod krzyżem wplatane są elementy chrześcijańskie, uczestnicy żegnają się, odmawiają Ojcze Nasz. Nad wsią Todos Santos w górach Chucumatanes są starożytne ruiny, miejsce uważane przez szamanów za święte, ale ołtarz do ofiar jest zupełnie nowy, wznoszą się nad nim wmurowane weń krzyże. Przechodząc tam widziałem płonący ogień, uczestnicy sami mnie zawołali, żebym przyszedł i im zdjęcia zrobił. Ogień płonął na ziemi pod ołtarzem, a na ołtarzu leżały dwie kury z obciętymi głowami. Zapytałem, w czyjej intencji jest ofiara, wskazano mi urodziwą młodą Indiankę w tradycyjnym stroju. Jak się dobrze zastanowić, to dla kogoś z zewnątrz te dwie tradycje mogą się wydawać podobne. Dla niekatolika „msza w czyjejś intencji” to też tylko szereg niezrozumiałych czynności wykonywanych przez księdza. Co więcej, niekatolik może mieć problem ze zrozumieniem, w jaki sposób te czynności miałyby wpłynąć na – na przykład – czyjeś wyzdrowienie. Indiańscy szamani mówią, że w niektórych miejscach modlitwa jest skuteczniejsza. Katolicy też mają takie święte miejsca, gdzie modlitwa ma większe szanse bycia wysłuchaną. Polacy na przykład jadą modlić się do Częstochowy. W Gwatemali też są takie pielgrzymkowe miejsca, do Czarnego Chrystusa z Esquipulas nawet sam papież przyjeżdżał. Ale Majowie przyjęli katolicyzm nie odrzucając dawnej tradycji, a dla szamanów święte miejsca są raczej w naturze, nie w kościołach. Na przykład na urwisku w San Francisco del Alto. Albo na szczycie wulkanu Chicabal. Na szczycie tego wulkanu byłem z Cataliną oraz Pedrem, jej mężem. Jest to idealny stożek wznoszący się ponad otaczające altiplano. Jest to wygasły wulkan, w kraterze obecnie jest okrąglutkie jezioro – Laguna de Chicabal. To jezioro jest świętym miejscem, w okól którego nad brzegiem są ołtarze do ofiar całopalnych. Przy niektórych stoją krzyże ozdobione kwiatami. Zbocza krateru porośnięte są lasem. Chmury raz po raz przelewają się przez krawędź krateru i spływają nad jezioro. Pasma mgły przepływają między drzewami, jezioro co chwilę przesłania się i odsłania. Zachowuje się, jakby miało jakąś tajemnicę do ukrycia. Czy święty Szymon również tu jest obecny?


|21

nowy czas | 14-27 lutego 2012

czasoprzestrzeń

londyn w subiektywie

Jestem bombardowana komplikacjami – skomplikowane informacje, zadania, związki. Stosunki międzynarodowe – też skomplikowane. Nie wspominam o otwieraczu do konserw, którego nie potrafię użyć. Biorę nóż i sposobem uwalniam makrelę w pomidorach... Prostota jest intuicyjna i taki winien być otwieracz! Ta jednak jest rzadkim okazem, bo rzeczy są komplikowane na siłę. Z tekstów wylewają się jarmarczne ozdobniki, a z metra kobiety-choinki. Trzeba silnych wiatrów, by całe to skomplikowanie rozwiać, skrzydła minimalizmowi przyczepić i można lecieć – znacznie dalej niż wymyślnym wehikułem komplikacji. As simple as that... Tekst i zdjęcie: Monika S. Jakubowska

Władek filozof Jacek ozaist

S

Sa-fo-ta-ho... Tłum w autobusie bardzo zgęstniał. Otoczona przez tych wszystkich ludzi Magda oddychała szybko i płytko. Nie było wokół niej ani jednego białego. Kolor skóry, zapach, ubranie, język – wszystko tak egzotyczne i obce nie pozwalało jej się uspokoić. Bała się innych pasażerów, choć ci wcale nie zwracali na nią uwagi. – Sa-fo-ta-ho... Maszyna co chwilę przez głośnik bełkotała dokąd ten autobus jedzie, lecz Magda rozumiała tylko tyle: – Sa-fo-ta-ho... Musiała zgubić drogę. Albo wsiadła do złego autobusu, albo pojechała w przeciwną stronę niż powinna. Na każdym przystanku przybywało ludzi, z którymi w żaden sposób nie umiała się utożsamić. Budzili w niej obawę, ale też fascynowali. Wymyśliła na poczekaniu zabawę. Wybierała jednego z pasażerów i zastanawiała się kim jest i skąd pochodzi. Zaczęła od ubranej na czarno kobiety w okularach. Nosiła zwiewne szaty i burkę, przez którą widać było tylko oczy. Rozmawiała przez telefon komórkowy. Jej głos był suchy, akcent twardy i rwany. Pewno Somalia. Kraj widmo. Helikopter w ogniu i Waris Dirie. Dalej niski, drobny mężczyzna z białą bródką. Pewnie pasterz kóz z Algierii. Nie! Z afgańskiego interioru! Tylko te białe skarpetki ubrane do czarnych spodni i pomarańczowych adida-

sów, hm... Kobieta o bardzo surowej, płaskiej twarzy i migdałowych oczach. Pewnie demonstrantka z placu Tahrir, która żąda zemsty na wszystkich arabskich dyktatorach. Hinduski chłopiec w mundurku szkolnym dopiero zapuszczający czarne włosy, by kiedyś zwinąć je troskliwie pod turbanem. Trójka robotników o zniszczonych, ogorzałych twarzach i skośnych oczach, którzy zamiast szerpować pod Himalajami, wyjechali z Nepalu, by wprawiać okna Anglikom. – Sa-fo-ta-ho... Autobus zatrzymał się przed wielkim budynkiem kina, przerobionym na mieniący się pastelowymi kolorami pasaż handlowy. Tłum wokół Magdy zaczął rzednieć, aż wreszcie została na górnym pokładzie sama. Minęła minuta zanim zorientowała się, że to ostatni przystanek i kierowca czeka na jej wyjście. Southall Town Hall – przeczytała napis na przystanku i wybuchnęła śmiechem. Rozejrzała się niepewnie. Ludzie, sklepy, biura, banki były żywcem przeniesione z bazarów Bliskiego i Dalekiego Wschodu. Szukała choćby jednego białego człowieka, ale… bezskutecznie. Minęła jakiś kościół. Chciała wstąpić i pomodlić się krótko, lecz nagle spostrzegła, że to nie jest świątynia, tylko agencja reklamowa. Zdjęto krzyż z wieży, wymieniono okna. Z kościoła została tylko ogólna bryła budynku. Wstrząśnieta tym widokiem brnęła w kolorowym tłumie, próbując odnaleźć przystanek tego samego autobusu, tylko jadącego w przeciwną stronę. Kiedy wreszcie zobaczyła białego człowieka, był nim uliczny sprzątacz. Pochylony nad swoim wózkiem, coś tam wkładał do jednego z pojemników. Wyprostował się i spojrzał na nią. Oniemiała. – Władek?! Władek Filozof?! Chciał uciekać, niczym złodziej przyłapany na wyciąganiu czyjegoś portfela. Rzuciła mu się na szyję, choć nie podobał się jej brudny kombinezon, który miał na sobie. Przyjaciel z dzieciństwa wydawał się nie podzielać jej radości. – No, to mnie masz – syknął. – O co ci chodzi? Nie cieszysz się, że mnie widzisz? Smutek w jego oczach sprawił, że zrozumiała po co mu ten strój, wózek, jakieś miotły i chwytaki. Był w pracy.

– Nie mów nikomu, dobra? – poprosił cichym głosem. – Jasne! Ludzie we wsi wciąż pamiętają, jak przyjechałeś odwiedzić matkę mercedesem. – Mitsubishi! – To na „m” i to na „m”. Wszyscy myślą, że zrobiłeś tu karierę. Wyją z zazdrości. Czemu sprzątasz ulice? Nie było niczego lepszego? Władek rozejrzał się nerwowo. Wielka kropla potu wyłoniła się spomiędzy włosów nad jego czołem. To nie był ten sam wyniosły, pewny siebie bohater, którego pamiętała. Cała wieś śledziła jego karierę niby serial telenoweli. – Porozmawiamy później. Usiądź w tej wegetariańskiej knajpce na przeciwko. Przyjdę po ciebie. Mój kierownik to straszna menda. Nie może widzieć, że rozmawiamy. Ma na mnie nerwy, bo sam studiów nie dokończył. Za pół godziny mam przerwę. Idź! Odepchął ją lekko i odszedł, jak gdyby nigdy się nie znali. – Ale przyjdź na pewno! – krzyknęła za nim. Tłum ludzi obejrzał się, próbując zobaczyć, kto przemówił w tak dziwnym języku. Władek tylko uniósł rękę. Magda przeszła przez ulicę. Wegetariański bar też wyglądał bardzo egzotycznie. Za przeszkloną ladą widniały jakieś dziwne wypieki, kolorowe kule i pokryte słodką polewą ciasta. Kobieta w zielonym sari krzątała się między stolikami na końcu sali. Miała piękne, duże oczy i brunatną kropkę na czole. Jej uśmiech spokojnie nadawałby się do reklamy pasty do zębów. Magda pamiętała gest złożenia rąk z jakiegoś filmu. Ukłoniła się nisko i powiedziała: – Namaste! Hinduska też wykonała ukłon, zanosząc się od śmiechu. – Mogę tu posiedzieć przy kawie? – zapytała łamanym angielskim Magda. – Pewnie! Rozsiadła się wygodnie przy stoliku obok okna. Radośnie bębniła palcami o blat stołu, nie mogąc usiedzieć spokojnie. Pół godziny szybko minęło, a Władek nie przychodził. Magda niespokojnie przeczesywała wzrokiem tłum za oknem. W końcu nie wytrzymała. Zapłaciła za kawę i wybiegła na ulicę. Doszła do miejsca, gdzie się rozstali. Kilka kroków dalej zobaczyła pod murem roztrzaskany wózek. Obok niego leżała odblaskowa kamizelka. Magda odwróciła się wolno. Już nie patrzyła na ludzi. Ze wzrokiem wbitym w ziemię wsiadła do autobusu. – H 32, to Hounslow Bus Station – powiedziała maszyna.


22|

14-27 lutego 2012 | nowy czas

czas na podróże

Czym pachnie Islandia? Edyta Kozioł

Głównie siarką. Islandczycy dodaliby jeszcze, że ogniem, górami i lodem, bo są to symbole, które wybrali na swoją flagę narodową. Skąd ten zapach siarki? Z licznych źródeł, z których wydobywa się gorąca para wodna i gazy, a źródła te łatwo rozpoznać po oparach, syczeniu i charakterystycznym zapachu. Na Islandii mówi się, że w źródłach tych diabeł gotuje swoją zupę. Islandia to wyspa wulkaniczna, to szczyt wulkanu z pasma wulkanicznego znajdującego się w Atlantyku, który ciągnie się aż do Karaibów. By rzec dokładniej – Islandia jest jednym szczytem tego pasma a Karaiby drugim. Nie będę tu rozstrzygać, które wyspy są początkiem, a które końcem, bo zależy to od punktu widzenia, nadmienię tylko, że Islandczycy lubią się uważać za pępek świata. Jest to wyspa przepiękna, a zarazem bardzo tajemnicza. Pełna kontrastów, delikatności, wiary w trolle i elfy, a z drugiej strony dzika i surowa. Nic dziwnego, że wyspa ta jest rajem dla fotografów i całej rzeszy artystów. Wyspiarze szanują prywatność i na przykład w Blönduós można spotkać Erica Claptona, który siedzi sobie w pubie i gra na gitarze. Czym jeszcze pachnie Islandia...? Oczywiście potrawami. Jedynymi w swoim rodzaju. Nie dla wybrednych. Dania te są osobliwe. I podawane w szczególnym okresie. Chodzi tu o Þorrablót. To święto miesiąca þorri, najchłodniejszego okresu zimy, przypadającego na koniec stycznia i trwający do końca lutego. Jest to święto pogańskie, obchodzone co roku. Od zamierzchłych czasów rok jest podzielony na dwie pory i właśnie w okresie zimowym Islandczycy ucztują, by przetrwać w tym nieprzyjaznym klimacie. Potrawy te można znaleźć na islandzkim stole także 23 grudnia. Jak dla nas, są one niezwykłe i często niejadalne. Można się delektować daniem ze zgniłego rekina Hákarl, Svið – czyli owczą głową, z oczami, zębami, językiem. Sviðasulta to taki ich salceson składający się z gałek ocznych, języka i mózgu owczego, Harðfiskur – rybą, którą Islandczycy suszą na słońcu, lub Hrútspungar, czyli jądrami baranimi. Islandia to mieszanka przeróżnych zapachów. Mamy zapach mroźnego powietrza, szalejących wiatrów, a do tego cudowny spektakl, jakim są białe noce i zorze polarne, tak zwane Aurora Borealis”. Kiedy szaleją chłodne, arktyczne porywiste wiatry, człowiek ma uczucie, że temperatura spada do -300C. Podmuch takiego wiatru potrafi przekroczyć 90 m/s. Są też wiatry słoneczne, które z wiatrem mają niewiele wspólnego. To dźwięk towarzyszący zorzom polarnym, dźwięk dla wybrańców, bo nie każdy może go usłyszeć – wiatr ten to delikatny szum. Zorze polarne to przepiękne zjawisko, które zawdzięczamy burzom magnetycznym. Można by je oglądać przez cały rok, gdyby nie było białych nocy, które trwają od połowy kwietnia do sierpnia. Słońce zachodzi najwyżej na pięć minut... Zapach historii. Islandczycy nadal bardzo mocno wierzą w elfy i trole. Żyją one schowane w skałach. W tych najpiękniejszych oczywiście. Pomimo przejścia na chrześcijaństwo w 1000 roku, kiedy to ówczesny wódz Þorgeir wrzucił do wody ostatnie obrazy pogańskich bogów, wiara ta nadal jest bardzo silna. Istnieje nawet Ministerstwo Troli, które między innymi sprawdza, czy teren, na którym Islandczyk chce wybudować dom, nie jest już zajęty przez jakiegoś trola. Trole są największe ze wszystkich istot zamieszkujących wyspę. Ich wzrost sięga czterech metrów. Dimmuborgir jest jednym z miejsc, gdzie można je spotkać. Oprócz troli żyją tam jeszcze elfy i krasnale. Te pierwsze są tajemnicze, chroniące swoją prywatność, ale za to dobrze ubrane. Krasnoludki są wielkości dziecka i na ogół marudne. Islandczycy bardzo szanują stare opowieści zwane sagami. Są one do dzisiaj ważną częścią kultury islandzkiej. Zaczęto je zapisywać około X wieku. Do najpiękniejszych należy Saga o Njalu opowiadająca historię trzech rozwodów. Ciekawostką jest fakt, że do dzisiaj większość imion islandzkich pochodzi z sag. I przyjmowanie imienia ojca jako nazwisko dla potomka. Zapach flory i fauny. Surowy i niezbyt przyjazny klimat, krótki okres wegetacji, a także częściowo izolacja Islandii nie sprzyja rozwojowi flory. Większą część Islandii porasta tundra. Sami Islandczycy

śmieją się z wyspiarskiego krajobrazu w żartach. Jednym z ulubionych jest ten: Co trzeba zrobić, jak się zgubi w islandzkim lesie? Wystarczy wstać. Poza mchem, trawą i porostami można też spotkać mniszka lekarskiego czy łubin. I krzewy. Niektóre smaczne – bo z borówkami. Wyspiarze podjęli się zalesiania swojego kraju. Można już spotkać małe skupiska zasadzonych drzewek Islandii nie zamieszkują płazy ani gady, za to cała gama owadów. Miejscem, w którym można się o tym przekonać jest powulkaniczne jezioro Mývatn, czyli jezioro komarów. W okresie letnim należy nabyć specjalną maskę na twarz... Jedynym ssakiem, uważanym za rodzimy gatunek jest islandzki lis arktyczny. I można spotkać renifery, które żyją na wolności w stadach. Zobaczyć można je po wschodniej stronie Islandii wokół lodowca Vatnajökul. W przybrzeżnych wodach Islandii można spotkać foki, morsy,delfiny, orki i wieloryby. Dumą wyspiarzy są ich ko-

nie, tzw. kucyki islandzkie. Każdy Islandczyk, zapytany o tego konia, odpowie, że nie ma drugiego takiego samego. Jak odcisk palca. Niepowtarzalny. A w lecie, na fiordach, można spotkać maskonury. Przepiękne, o smutnym, zamyślonym spojrzeniu. Zapach niepowtarzalności. Na zachodnich fiordach Látrabjarg przylądku Bjarngtangar można znaleźć samotnie stojący budynek. Nic dziwnego na tej wyspie? Racja. Jest takich wiele. Ale ten jeden jest szczególny. Mieści się tam pizzeria Sliceland – najdalej wysunięta na zachód Europy. Otwarta jest tylko w okresie letnim i tylko przez trzy godziny, od 15.00 do 18.00. Stoję na skale i wciagam głeboko powietrze. Tę mieszankę zapachów. Gdzieś w dali ktoś śpiewa.. Śpiew miesza się z szumem wiatru i odgłosem fal rozbijających się o skały. Patrzę w dal i dostaję gęsiej skórki. Bynajmniej nie z zimna. Wiem jedno. Islandio, ja wrócę.


|23

nowy czas | 14-27 lutego 2012

czas na relaks

Na ławeczce graŻyNa Maxwell

Historia MŁodego eMeryta Stefania usiadła na Ławeczce z ciężkim sercem. Tak wchodzi się do konfesjonału. Wiemy jednak, że Ławeczka nie udziela ani rozgrzeszenia, ani nie zadaje pokuty. – Zabiłam swojego męża – zaczęła Stefania. Każda zbrodnia musi mieć motyw, bo inaczej nic się nie klei w śledztwie i nie można znaleźć winowajcy. – Zwracam się dlatego do Ławeczki, bo chcę odsłonić motyw swojej zbrodni doskonałej i go wyjawić światu i ludziom na przestrogę. Trułam swojego męża przez całe życie, tak to sobie teraz uświadamiam. Ale wykańczającą dawkę podałam mu niedawno, osiem miesięcy temu, kiedy mąż przeszedł na emeryturę. – Teraz to sobie dopiero pożyjemy kochana Stefciu – mówił rozmarzonym głosem mąż. – Synowie wykształceni, ustatkowani, pożenieni. Nic nam nie pozostaje, tylko cieszyć się życiem!. Oszczędzaliśmy przez całe lata, teraz mamy niezłą emeryturkę i całkiem całkiem konto w banku. – Żeby uczcić przejście męża na emeryturę, wybraliśmy się w długą i luksusową podróż statkiem po Wyspach Karaibskich. Mąż był tak pełen entuzjazmu, cieszył się wszystkim radością i świeżością dziecka. Aktywnie zainteresował się czym żyje mężczyzna modny i nowoczesny, co się nosi, jakie potrawy i wina się obecnie lansuje i co w ogóle jest w modzie w różnych dziedzinach życia. Był regularnym pacjentem u dietetyka i dentysty. Zapałał nową pasją do medyta-

cji, siłowni i tai hi... A ja zostawałam w tyle. Szczelnie otoczona niekształtną zbroją tłuszczu, z zadkiem na dwa krzesła, z twarzą rozlaną jak patelnia, bez polotu w ubiorze, z zastojem myślowym, nudna i klempowata. Nie czułam żadnego głębszego zainteresowania ludźmi, życiem towarzyskim czy jakimiś wyższymi jego formami. Czy tak może wyglądać portret zbrodniarki? Niby niewinny, ale jednak zabójczy. Pewnego dnia maż wprost przyfrunął do domu i oznajmił, że zmieniamy diametralnie styl życia i będziemy „jechać, aby żyć”, na dwóch kółkach króla dróg. Harley Davidson! To miał być nasz nowy wehikuł przyszłości! Już się widziałam w myślach, obciśnięta w skórzane spodnie jak pasztetówka, z opuchniętymi stopami wtłoczonymi w wysokie obcasy, wciągając smak przygody przez czerwono wyrysowane usta. – Born to be wild, Born to be free! – krzyczał mąż zachłystując się wizją Route 66 i odbijał spienionego szampana kawaleryjską szablą swojego dziadka. Z perfidią kury domowej zagrożonej w swojej zasiadłej egzystencji, zaczęłam kampanię sabotażową. I tu się dopiero rozwijałam! Moja fantazja uciekała się do najperfidniejszych chwytów wypróbowanych przez pokolenia kur domowych. W końcu robiłam to całe życie, więc byłam w tym dobra. – Znalazł się, siwowłosy młodzieniec na Harleyu, ależ mi widok. Stary dziad, któremu odbiła palma w drodze na cmentarz. Co za dziwactwa przychodzą ci do głowy. Staliśmy się pośmiewiskiem sąsiadów i wytykają nas palcami. Firma ubezpieczeniowa dzwoniła, że nie ubezpiecza „ekscesów” i ekstremalnych sportów, i zamierza unieważnić polisę na życie. Rano i wieczorem, całymi dniami i nocami zatruwałam mu życie, obrzydzałam wszystkie przyjemności, szkalowałam zainteresowania, plany i marzenia. Wyżywałam się na nim z sadystyczną przyjemnością. Przyswoiłam sobie leksykon marginesu społecznego, słów niecenzuralnych i języka ulicy. Zamęczałam go

swoim kwaśnym humorem, gderaniem i nękaniem. I w końcu dopięłam swego. Mąż się skurczył, zakrył uszy, wycofał się ze swoich planów, ale też i wyłączył się z aktywnego życia. Minęły trzy miesiące i mąż tak po prostu, po cichu, bez żadnej zapowiedzi wypisał się z tego świata. Zgasło światło w jego pokoju życia. Lekarz powiedział, że to serce, a ja wiem najlepiej, że on umarł ze smutku. Jego ciało w kaplicy wyglądało jak zamrożona rzeźba anatomiczna, pełna niedopowiedzeń i niespełnień. To wygląda dobrze tylko w poezji, bo w prawdziwym życiu wyciska tylko łzy. Patrzyłam na niego i zdawałam sobie powoli sprawę, że mąż mój ani nie chciał zatrzymywać czasu, ani się sztucznie odmładzać. On tylko nie chciał trwać w bezruchu oczekując na śmierć. Emerytura nie była dla niego wezwaniem do bezdziałania i bezużyteczności. Mówił, że starość jest jak gruby plaszcz ochronny, jak się go już raz założy, to człowiek staje się niewidzialny i usunięty w świat cieni. Nie chciał, by życie jego było spoczynkiem i beztrwaniem, które mogą trwać dnie i całe lata. Ja skutecznie zadbałam o to, żeby nie trwały i skróciłam okres oczekiwania! Właśnie zrealizowałam polisę ubezpieczeniową

męża, śmieszne, bo nazywa się polisa na życie, ale wypłacają ją tylko po śmierci. Siedzę na tych ciężkich tysiącach i poszukuję szlachetnego celu, na jaki by je spożytkować. Nie musiałam szukać długo i daleko. Postanowiłam, że cały majątek po mężu będzie służył na zdobywanie, doskonalenie i pielęgnowanie cnoty mądrości. Sokrates oddał za to życie. A ja, na Obronę Ksantypy, poświęcę resztę swojego życia dla przyswojenia idei mądrości, najwyższej i najdoskonalszej z cnót. Ławeczka słuchała, lecz ani ze zrozumieniem, ani ze współczuciem. Pragnie jedynie dorzucić pewną refleksję. Sokrates nie mógł odejść na emeryturę i dlatego wybrał śmierć. Jego miejscem uprawiania filozofii była agora nie zacisze domowe w papciach przy kominku. Nie mógł też uciec w starość, bo to nie jego filozofia. Z czystej przewrotności Ławeczka poleca, by Stefanie tego świata, dostały za główny cel życia poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, kto był autorem pierwszego opisu nieba. Tym sposobem, bez względu na motywy swojego działania, nie mogą wyrządzić dużej krzywdy ani autorowi, ani niebu.

JC ERHARDT: What a nightmare… I almos t had a hear t attack a few weeks ago, when the F irst Bor n was departing to see his father in t he land far away, and was catching a 9.40 am flight from Heat hrow. He phoned me at 8.30 am. "Mama, I must've overslept through t he alarm clock, is it still wor th going to the air por t?" I knew he had a gig t he previous night and his friend Trick, the dreadlocked Tr inidadian was sleeping on the sofa. I screamed down the phone "Bloody idiot, get yourself to t he aipor t NOW. Do you unders tand, NOW!!!!!!" He must've jumped into the car only half alive wit hin t he next minute, because 20min later they were approaching the air por t wit h me screaming down the phone: "DON'T GET IN THE LINE, GO STRAIGHT TO THE DESK, AND BEG THEM, CRY, PLEAD, DO YOU UNDERSTAND YOU IDIOT!!!" He got through at 9.25 and texted from the aircraft before departure: "Mama, I didn't even

panic..." I had diarrhoea all day. Went to Waitrose later that day, Saturday, crowds quite unbelievable. I grabbed the small bird roast, thought that would do for both of us, The Friend and Me, nice, small bird. I had a q uick glance at it while putting it in the fridge, and almost fainted. I paid £36.95! It was a wild mallard, stuffed with pheasant, stuffed with partridge, stuffed with canar y, stuffed with humming bird, stuffed with wild boar and apricots. That night I had a dream that I cooked that bird and when I took it out of the oven it was still alive, moving, the head on the neck with f lapping eyes looking at me, and I thought how can it move, I cooked it! And it’s stuffed with pheasant and apricots, how can it look at me! The Friend says I need a psychiatrist. The bird was delicious. I even found t he pellets from t he gun that killed it. (Them). We went for a two hours walk down t he r iver, watching mallards,

pheasants, humming birds and sunk in t he mud. The Firs t Born came back and confessed, actually it was not Trick that was driving him at breakneck speed, it was Polly the Redhead. Not Tara, the Blond. And yes, next day he was depar ting to L A to play a par t y in Hollywood. With Jus tin Timbactoo and Celebrities, or somebody. Whoever. Diarrhoea again… The Fr iend says, he never had a dream in his entire life until he st ar ted frendship with me. And now he is having nightmares, or so he says. Last night he says, he was on a plane to Moscow wit h Putin. On the plane Putin presented him with three ceramic pots; one was the head of Putin himself, one was a human figure and one was a tall building. Then when they got off, he was given t hree Jaguars, all red and asked to drive one of them to Moscow. “And where was Putin’s head?” I asked.

I think it is HIM that needs a psychiatr ist not me. Anyhow, I don't t hink that classifies as a nightmare. And by HIM I mean Putin, of course. I had a ‘funny’ email from a friend with a photo of a large toad sitting on a Coca cola packet. She said; “My prince had ar rived”. “But, Darling” I answered, “I’ve seen him before, don’t you remember, you’ve married him!” Now, THAT’s a nightmare… And anot her joke; from the ar ticle of Jonat han Sacks in 'The Times': An old Jewish story: Mendel meets David. He says, "Tell me friend, how is life? I haven't got much time, so tell me in one word. "David says, "In one word? Good." Mendel says, "Give me a bit more detail. In two words, how is life?" David replies: "In two words? Not good". P.S. I am dreaming of Nor thern Lights…


24|

14-27 lutego 2012 | nowy czas

co się dzieje kino carnage Nowy film Romana Polańskiego zbiera doskonałe recenzje. Bardzo teatralny, kameralny i śmieszny. Ale, jak to zwykle u Polańskiego, śmiech to raczej gorzki. Spotykają się dwie pary, by omówić zachowanie swoich dzieci w szkole. Klasa, elegancja i dystans. Ale pod powierzchnią buzują emocje i złość. Jak można się spodziewać, maski dosyć szybko spadną... David Lynch: retrospektywa

na ciągniku, aż po agenta Coopera. Prawdziwa uczta dla fanów reżysera. Może wreszcie – po dziesiątym obejrzeniu – zrozumiemy, o co właściwie chodzi w Inland Empire? No i może się wreszcie dokładnie okaże, czym tak naprawdę są te sowy. Bo to, że nie tym, czym się wydają, to już wiemy, prawda? BFi Belvedere road SE1 8Xt

the Woman in the Fifth Amerykańśki pisarz przyjeżdza do Paryża. A tam – jak to w Paryżu! Ciemne zakamarki, elegancja, tajemnica, agenci służb specjalnych no i ognisty romans... Film Pawła Pawlikowskiego wchodzi na ekrany w sieci kin Curzon. the Girl with the Dragon tatoo

Od Blue Velvet przez Wild At Heart aż po Mullholand Drive – luty to w BFI sezon na dziwactwa Davida Lyncha. Reżyser zaprasza nas w swoje pokręcone światy, wypełnione dziwaczynymi postaciami: od Dorothy Vallens, potwora z Mullholand, Alvina Straighta jadącego przez pół Ameryki

Niesamowicie popularna proza Larsa Stiegsona przeniesiona zostaje na ekrany już po raz drugi. Oryginalna ekranizacja – produkcji szwedzkiej – biła rekordy popularności zarówno wśród widzów, jak i krytyków. A o spotkanie tych dwóch światów nie zawsze jest przecież łatwo! Ponury, chłodny thriller zdołał je jednak pogodzić. Teraz rozbieg bierze Hollywood – pierwsza część planowanej trylogii właśnie wchodzi na ekrany. Reżyserem jest David Fincher, znany chociażby z przerażającego Seven. W rolach głównych – Daniel Craig i Rooney Mara. Wielu zastanawiało się, jak poradzą sobie z uniesieniem kreacji, z którymi zrośli się aktorzy grający w oryginale. Teraz pojawia się sposobność, ażeby to sprawdzić.

Dzwonnik z notre Dame Słynne dzieło Victora Hugo w wersji filmowej. Reżyseria: Wallace Worsley. Historia „miłości niemożliwej” garbatego dzwonnika z piętnastowiecznego Paryża do pięknej cyganki Esmeraldy. W tle wielka historia: narastający bunt chłopów i niechęć do monarchii. Środa, 23 lutego, godz.20.50 Prince charles cinema Leicester Place, Wc2H 7BY

muzyka Kaiser chiefs Wystarczająco alternatywni, by nie zagrała ich BBC 1 (przynajmniej w dzień), wystarczająco mainstreamowi, by już teraz wypełnić Hammersmith Apollo. Tak można opisać grupę Kaiser Chiefs, która w ramach swojego intensywnego tournée wpada również do Londynu. Pochodząca z Leeds grupa promować będzie swój ostatni album zatytułowany The Future is Medieval. czwartek, 23 lutego Hammersmith apollo

rafael amargo Mieszanka tańca, teatru i sztuki multimedialnej – to propozycja artysty Rafela Amargo, która kończy tegoroczny festiwal Flamenco. Dochodzi do tego poeta Federico Garcia Lorca – jako jedna z głównych inspiracji. Do tego jazz, balet i folk. Mieszanka wybuchowa? Warto sprawdzić i zatorszczyć się o bilety wcześniej, mimo że to aż dwa wieczory. Sadler's Wells rosebery ave, Ec1r 4tn

Florence and the Machines Barokowy, ale też trochę gotycki, teatralny i niepokojący – taki jest pop Florence, która od paru lat nie opuszcza ambitniejszych list brytyjskich ipodów. Czasami wydaje się, że jest tu więcej formy niż treści, ale artystka ma grono oddanych fanów, którym najwyraźniej to nie przeszkadza. Poza tym słynie z tego, że robi niezłe show sceniczne. Nawet jeśli miejscem występu jest tak niepasująca do niej sala jak Alexandra Palace. alexandra Palace alexandra Palace Way, n22 7aY

Devonia concert Series 2012: cello and Piano recital Kościół Devonia zaprasza na tegoroczną inaugurację cieszących się coraz większą popularnością recitali z serii Devonia Concerts. Nowy cykl rozpocznie się recitalem na wiolonczelę i fortepian. Tym razem zaproszona została znakomita brytyjska wiolonczelistka Louise Hopkins. Wraz z pianistą pochodzenia australijskiego Pierem Lane zaprezentują kompozycje Beethovena, Sibelusa, Rachmaniova, jak również czeskich kompozytorów Janàčeka oraz Dvořáka. Bitety w cenie £10. Sobota, 25 lutego, godz 19.30 2 Devonia road islongton, n1 8JJ

teatry

Ladykillers

the Sea Plays Pod dostojnym, szacownym, nieco konserwatywnym Old Vic Theatre znajduje się prawdziwy podziemny świat: Old Vic Tunnels. Tunele goszczą mniej znane spektakle, często w odoważniejszych interpretacjach niż te, które prezentuje się na górze. Tym razem widzowie będą tu mogli obejrzeć potrójną dawkę jednoaktówek o ciężkim życiu marynarzy. old Vic theatre 103 the cut Waterloo rd, SE1 8nB 45 Queen caroline St., W6 9QH

aida Historia nieumierającej nigdy miłości pośród piasków i piramid Egiptu od zawsze cieszy się w Londynie wielką popularnością. Nic dziwnego, że bilety na jej najnowszą wersję sprzedają się jak gorące bułeczki. Opowieść o romantycznym trójkącie między tytułową bohaterką – piękną niewolnicą z Etiopii, córką króla oraz kapitanem straży królewskiej zyskała właśnie nowe opakowanie. Reżyseria: Stephen Medcal

Klasyczna komedia ze stajni Ealing przeniesiona na deski teatru. W rolach głównych – Peter Capaldi i Ben Miller. Po raz kolejny spróbują załatwić starszą panią, która może pokrzyżować ich plany obrabowania pobliskiego kasyna. I po raz kolejny okaże się, że wcale nie jest to takie łatwe zadanie. Gielgud theatre Shaftesbury avenue, W1D 6ar

rock of ages Lata osiemdziesiate powracają! A wraz z nimi – automat perkusyjny, syntezatory, długie włosy, cekiny i power ballads. Musical dla nostalgicznych. W roli głównej popularny komik, muzyk i prezenter Justin Lee Collins. A w tle 30 klasycznych hymnów rockowych lat osiemdziesiątych. Cóż, trzeba będzie odkurzyć tę koszulkę White Snake... Shaftesbury avenue, 10 Shaftesbury avenue, Wc2H 8DP

La traviata

royal albert Hall Kensington Gore, SW7 2aP

the Madness of King George Dlaczego król Jerzy oszalał? I, co ważniejsze, jak zapobiec tragedii, która wisi powietrzu: tragedii dla niego samego, jego rodziny dworzan, no i kraju. Swoją wersję odpowiedzi na te pytania zaproponuje nam najbardziej chyba uznany brytyjski inscenizator Allan Bennet. Jak podkreśla większość krytyków, odczytanie opowieści o królu Jerzym jest podobno dość konserwatywne, ale ze wszech miar satysfakcjonujące. apollo Shaftesbury Shaftesbury avenue, W1D 7EZ

Główne role w tej uwspółcześnionej wersji Traviaty, której akcja dzieje się w klubach wschodniego Londynu,

Im bardziej będziecie wierni Bogu, waszej to samości i kulturze, tym owocniejszy będzie wasz wkład nie tylko w dobro kraju i narodu, w którym tkwią wasze korzenie, ale tak e owocniej i skuteczniej będziecie mogli słu yć dobru waszych nowych ojczyzn i społeczeństw, które współtworzycie” (Jan Paweł II, Bruksela, 19 V 1985).

Parafia Finchley-Highgate zaprasza na koncert

Piotra racHonia organisty archikatedry Warszawskiej, znanego i cenionym muzyka w Polsce i za granicą

W programie utwory: Maurice Durufle, Gaspard Corrette, Jana Sebastiana Bacha, Louisa Vierne, Charlesa-Marii Widora W kościele św. Józefa w Highgate znajdują się największe organy w północnym Londynie, skonstruowane przez słynną firmę William Hill & Sons w 1898 roku. 17 marca, godz. 19.00 St Joseph’s church, Highgate Hill, London n19 5nE

Koncert rozpocznie się uroczystą msza świętą. Wstęp wolny


|25

nowy czas | 14-27 lutego 2012

co się dzieje gra trójka utalentowanych polskich śpiewaków operowych (Marcin Gęśla, Anna Jeruć-Kopeć, Marcin Kopeć. Jej międzynarodowa obsada tej produkcji odzwierciedla wielokulturowość brytyjskiej stolicy. Spektakl w czerwcu prezentowany będzie w amfiteatrze przed siedzibą burmistrza Londynu The Soop. Do 3 marca (od wtorku do soboty godz. 19.30; niedziela godz. 16.30). Gatehouse Pub rógHampstead Lane i North Road, Highgate Village, N6 4BD

Kew Extra va gan za Odtrutka na styczniowo-lutową chandrę. Królewski Ogród Botaniczny w Kew kipi kolorami. Jak co roku znajdziemy tu dziesiątki egzotycznych roślin ze wszystkich zakątków świata. W tym roku tematem przewodnim są siły natury, a ekspozyscja podzielona jest na cztery części odpowiadające żywiołom: powietrzu, ogniu, wodzie i ziemi. Wystawie towarzyszą wyklady. Kew Gar dens Kew Rd, Rich mond TW9 3AB

sarz napisał wiele ze swoich dzieł. Mu seum of Lon don Lon don Wall EC2Y 5HN

Abo ry gen skie in spi ra cje Wystawa malarstwa Mariusza Czajkowskiego zainspirowana malarstwem aborygeńskim. So bo ta, 25 lu te go do mar ca POSK Gal le ry 238-246 King Stre et, W6 0RF

twie była kierownikiem artystycznym. O tej wyjątkowej parze artystów opowiedzą nam między innymi zajmująca się spuścizną Themersonów Jasia Reichardt oraz pisarz i artysta Nick Wadley. So bo ta, 18 lu te go, godz. 12.30 In sti tu te of Con tem po ra ry Arts The Mall, SW1Y 5AH

Jo ur na li sts Un der Fi re Rewolucje w krajach arabskich, nie-

pokoje w Somalii... W zeszłym roku działo się naprawdę wiele. Wiedzieliśmy o tym dzięki dziennikarzom, którzy – często z narażeniem własnego życia – nadawali swoje relacje z terenów ogarniętych kryzysem. O tym, jak wygląda życie na froncie i jak się je opisuje dowiemy się podczas spotkania we Fronline Club. Wto rek, 21 lu te go, godz. 19.00 Fron tli ne Club 13 Nor folk Pla ce W2 1QJ

wykłady/odczyty

The Way We Li ve Now

wystawy Da vid Hock ney Wystawa Davida Hockneya to przede wszystkim opowieść o powrocie. Najstarsze dzieła na ekspozycji pochodzą jeszcze ze studenckich lat artysty, spędzonych w szarej i ponurej Anglii. Zaraz po studiach Hockney opuszcza jednak Wyspy. Powód? Filmy z Hollywood. Napatrzył się w nich na światło, na które pod ciężkim niebem Anglii nie miał szans. W Stanach spędził dużo czasu malując między innymi słynną Mullholand Drive. Ale całkiem niedawno Hockney powrócił do rodzinnego Yorkshire i odkrył je na nowo. A dokładniej: tamtejsze krajobrazy. To one stanowią główną część wystawy. A oprócz powrotu w ojczyste strony, malarz odwiedza też na nowo inne terytorium: malarstwo pejzażowe. – Ludzie mówią, że ten gatunek się zestarzał. Ale to nieprawda. Dotychczasowy sposób jego ujmowania być może się już wytarł, ale nie sam pejzaż. Trzeba tylko na niego spojrzeć na nowo – tłumaczy Hockney. Roy al Aca de my of Arts Pi cca dil ly W1J 0BD

Hajj

Duża wystawa pokazująca wpływ projektanta Terence’a Conrana na wygląd wnętrz naszych domów. To właśnie Conran zrewolucjonizował design dzięki swojej założonej w 1956 pracowni oraz sklepowi Habitat, który przybliżył modernizm szerszemu odbiorcy. Wystawa to także oryginaly sposób, by powiedzieć „dziękuję” Conranowi, który od zawsze wspiera Design Museum, a niedawno wysupłał niemal osiem milionów funtów na przeprowadzkę tego muzeum do nowej siedziby w Kensingon. De sign Mu seum, 28 Bu tlers Wharf, Shad Tha mes, SE1 2YD

Dic kens and Lon don W tym roku sławny pisarz obchodzi okrągłe urodziny. Jubileuszowy rok obfituje w atrakcje. Jedną z nich jest wystawa poświęcona Dickensowi, którą przyogotowało Museum of London. Trudno sobie chyba wyobrazić pisarza bardziej związanego z Londynem, nie dziwi więc, że to właśnie związkom Dickensa z tym miastem poświęcona jest ekspozycja. A na niej między innymi projekcje i nagrania dźwiękowe, które pozwolą nam się przenieść do wiktoriańskiego Londynu. Oprócz tego wiele cennych eksponatów, takich jak na przykład krzesło – siedząc na nim pi-

CRACOW CENTRE BALLET z udziałem uczniów szkoły baletowej KZSB przedstawia widowisko w dwóch częściach

The mer sons Dzień poświęcony Franciszce i Stefanowi Themersonom, awangardowym artystom od wojny aż do śmierci mieszkającym w Londynie – ich filmom, książkom, obrazom i rysunkom. Stefan – prozaik, poeta, eseista, filozof, filmowiec i kompozytor; twórca koncepcji poezji semantycznej. Pisał w języku polskim, francuskim i angielskim. Franciszka – rysowniczka, malarka związana z London Group, scenografka, realizatorka filmowa, która wspólnie z mężem realizowała filmy awangardowe. W 1948 Stefan Themerson założył wraz żoną wydawnictwo Gaberbocchus Press, mające na celu wydawanie tzw. bestlookerów – książek o oryginalnej szacie graficznej; stał na jego czele do 1979. Franciszka w rodzinnym wydawnic-

IGRASZKI – jednoaktowy balet NAJPIEKNIEJSZE MINIATURY BALETOWE

2 marca (piątek), godz. 19.00 3 marca (sobota), poranek godz. 10.45 3 marca (sobota), godz. 19.00 4 marca (niedziela), godz. 16.00

TEATR w POSK-u (238-246 King Street, London W6 0RF, kolejka: Ravenscourt Park) Bilety £15 i £10, dla dzieci £5; rezerwacja e-mail:baletkrakow@hotmail.co.uk od 1 lutego u Niny Hollis w godz. 9.00-13.00, tel. 020 8992 0202 (mozna zostawic wiadomosc) oraz od 24 lutego w kasie teatru w POSK-u w godz. 18.00-20.00, tel. 020 8741 0398

CzY NOWOCzESNA SzTUKA MUSI BYć POWAżNA? Oczy wi ście, że nie. Od wie lu lat sta ra się nas o tym prze ko nać Da viD Shri gley. Opowieści pielgrzymów, stare kopie Koranu, pozłacane tkaniny i licząca kilkaset lat lektyka. Wszystko to można znaleźć na wystawie Hajj w londyńskim British Museum. Ekspozycja poświęcona jest pielgrzymce, którą każdy muzułmanin powienien odbyć przynajmniej raz w życiu. – Hajj to klucz do zrozumienia islamu – tłumaczy saudyjski książe Nawaf Al Saud. – Jako pielgrzymi zostawiamy dom, rodzinę i codzienne problemy, poddając się zupełnie woli Boga – opowiada. – Zebraliśmy dziesiątki eksponatów. Mamy dzienniki z podróży, pamiątki, wykopaliska archeologiczne. A także fotografie – zarówno nowe jak i stare – mówi kuratorka Venetia Porter. Bri tish Mu seum 44 Gre at Rus sell St, WC1B 3DG

Lu stro, w któ rym prze glą da się spróch nia ły ząb. Pod pis: Oto ob raz ze psu cia. Kilkuminutowa ani ma cja po ka zu ją ca mężczyznę rzu ca ją ce go kośćmi – nie za leż nie od te go, ile cza su i wy sił ku po świę ci, wy nik jest za wsze ta ki sam: je dyn ka. Wy pcha ny pies trzy ma ją cy w ła pie ta blicz kę z roz wie wa ją cym wszyst kie wąt pli wo ści ko mu ni ka tem: I'm de ad. Do te go jak że uspokajający na pis: Nie chcę was de ner wo wać, więc nie po wiem o okrop nych rze czach, któ re za raz się wy da rzą. To tyl ko prób ka spe cy ficz nej twór czo ści Da vi da Shri gleya, któ rą oglą dać mo że my w Hay ward Gal le r y w So uth bank Cen tre. Uro dzo ny w 1968 ro ku Szkot jest na Wy spach po pu lar ny od daw na, ale je go pra ce prezentowane były też w ga le rach amerykańskich czy nie miec kich. Przez kil ka lat był ry sow ni kiem dzien ni ka „The Gu ar dian”. Je go dzie ła łą czy jed no:

ab sur dal ny, czę sto ma ka brycz ny hu mor. Two rzy zdję cia i in sta la cje, ale za sły nął przede wszyst kim za baw ny mi r y sun ka mi. Jak mó wi – „pro du ku je” je hur to wo, a po tem – w pro ce sie uważ nej se lek cji – wy rzu ca do śmie ci na wet trzy czwar te. – Mo je pra ce za wie szo ne są gdzieś mię dzy ko me dią a hor ro rem – tłu ma czył ar ty sta pod czas wer ni sa żu. I rze czy wi ście: dow cip by wa tu dość czar ny. Zresz tą, jak mó wi Shri gley, hu mor moż na zna leźć wszę dzie. – Po czu cie hu mo ru jest w dzie łach wszyst kich ar t y stów, któ rzy wy war li na mnie wpływ. Na przykład Du champ al bo Da li – tłu ma czy, by za raz po tem do dać, do tej li sty... Fran za Kaf kę. – Na swój spo sób Kaf ka jest prze śmiesz ny – de kla r u je Szkot. No wła śnie, na swój spo sób... Choć Shri gley za rze ka się, że nie uwa ża, by je go pra ce by ły ja koś szcze gól nie

za baw ne, obec ni na wy sta wie wy da ją się z tym nie zga dzać. Trud no nie za uwa żyć, że wszy scy oglą da ją cy na praw dę ob szer ną eks po zy cję w Hay ward Gal le r y wy cho dzi li z niej po pro stu sze ro ko się uśmie cha jąc. I o to cho dzi, bo jak tłu ma czy Shri gley, hu mor jest w sztu ce nie zbęd ny. Tak jak w ży ciu. Je śli w ży ciu nie ma hu mo ru, nie za słu gu je ono na miano ży cia. Nie wia do mo t yl ko czy mo że my mu wie rzyć. W koń cu jak dość szyb ko wy ja wił dzien ni ka rzom, od po wia da na ich py ta nia po waż nie tyl ko dla te go, że jest dobrze wychowany. – Zwy kle do sta li by ście ode mnie ja kąś na praw dę głu pią od po wiedź – wy ja śnił nam Shri gley.

Adam Dąborwski


26|

14-27 lutego 2011 | nowy czas

czas na relaks

krzyżówka z czasem nr 2_2012

Poziomo: 1) powieść Bolesława Prusa; 7) jest nad nami, bywa w gębie; 8) kłopoty, opały; 9) gad z rzędu węży; 12) na odciski; 16) metalowy pręt, do którego umocowane są lejce, wkładany koniowi do pyska, umożliwiający kierowanie zwierzęciem; 19) dzieło gisera; 22) pomieszczenie na statku zapełnione kontenerami; 23) toaletowe do mycia; 24) łyżwiarka figurowa jeżdżąca indywidualnie.

Pionowo: 1) część Trylogii Sienkiewicza; 2) główna tętnica; 3) na głowie dziewczynki idącej do komunii; 4) aromatyczna przyprawa do ciast, wódek; 5) czapka wojskowa z czworokątnym daszkiem; 6) Beata Ścibakówna dla Jana Englerta; 10) szlam; 11) kation; 13) wypatrywany z bocianiego gniazda; 14) autor powieści Tajemnice Paryża; 15) legendarny wokalista zespołu Dżem; 17) najwyżej położony punkt na niebie; 18) załoga łodzi wioślarskiej; 19) zabieg leczniczy; 20) imię tancerki Halamy; 21) jeży się.

Rozwiązanie krzyżówki z czasem z poprzedniego numeru: Leszek Teleszyński

sudoku

łatwe

8

1 3 9 4 8 7 3 7 6 9 1 5 2 3 5 1 9 8 7 5 6 4 9 2 7 4 3 6 5 9

średnie

7

6 9 3

1

5

trudne

6

6 7 9 7 9 4 3 2 1 3 2 8 4 1 5 9 5 6 4 8 1 7 5 4 2 5 2 1 8 3

4 9 6

8 2 1

5

3 2 2 5

9 4 2 9 5 3 4

4 7 6 9 2

6 3 6

7 4 8


|27

nowy czas | 14-27 lutego 2012

sport

STOCH: nie jestem podróbką Małysza Jak każdy rasowy sportowiec wie, że trzeba żyć dobrze z kibicami i dziennikarzami. To dlatego nim jeszcze skakał po najlepsze miejsca na podium zaprosił ekipę telewizyjną do swojego domu, by pokazać, jak żyje, co myśli, jakie ma plany.

Kamil Stoch od dłuższego czasu ma ma dobra passę i jest dziś uważany za godnego następcę Adama Małysza. W dziewięciu tegorocznych konkursach Polak uzyskał najlepszy wynik punktowy. Przyznaje, że ma niekiedy dość porównywanie go z naszą legendą skoków, choć zawsze podziwiał Adama i wiedział, że pokonanie go na skoczni graniczy z cudem. Skoczek z Zakopanego ma jednak czym się już pochwalić: czterokrotny zwycięzca zawodów Pucharu Świata, zwycięzca Letniego Pucharu Kontynentalnego w sezonie 2010. No i jeszcze pięciokrotny indywidualny mistrz Polski. Do tego reprezentant Polski, dwukrotny olimpijczyk. Ludzie ze sztabu Stocha, którzy się nim opiekują, mówią, że ma on potencjał porównywalny z tym, jakim dysponował Małysz. Kiedy padają te słowa w obecności Stocha krzywi się lekko i wzdycha, znowu ten Małysz. Ale czy chce, czy nie chce, zawsze będzie porównywany z wielkim Małyszem. Kariera Kamila Stocha zaczęła się w roku 2004, kiedy zadebiutował w Pucharze Świata. Sporo jednak musiał się naczekać, nim wreszcie postawił stopy na podium Pucharu Świata. Stało się to 23 stycznia ubiegłego roku, i – jak mówi – było to niezwykle ważne dla niego zwycięstwo, bo odniesione w rodzinnym Zakopanem. Natomiast w Letnim Grand Prix wystąpił po raz pierwszy w sezonie 2005. Był wtedy jedenasty, a za szczęśliwe miejsce może uznać niemiecki Oberhof, kiedy odniósł pierwsze zwycięstwo w tym cyklu. Do swojej kolekcji może dorzucić też dziewiętnaście medali na zimowych i letnich mistrzo-

stwach Polski. Patrząc na wygrane lepiej jednak idzie mu w sezonie zimowym – wygrywał cztery razy, latem dwa razy. Stoch jest typem kalkulatora, mozolnie przybywa mu punktów i jak na razie wyprzedza konkurencję. Polak w dziewięciu zawodach cztery razy stawał na podium: był pierwszy w Zakopanem, drugi w Bad Mittendorf i Sapporo, a w Japonii stanął dodatkowo na najniższym stopniu podium. Sezon 2011/2012 już na pewno będzie najlepszym w dotychczasowej karierze Stocha. – Zawsze chciałem być w tym miejscu, w którym jestem. Zawsze chciałem być w gronie najlepszych skoczków świata i to mi się udaje. Najważniejsze jest dla mnie również to, że moje skoki są coraz lepsze. To przynosi mnie, a także mam nadzieję kibicom, dużo satysfakcji i radości. Cieszę się, jeżeli mogę zadowolić na skoczni takie tłumy – mówił Stoch po wygraniu zawodów Pucharu Świata w Zakopanem. Jest jednak skromny i mówi, że miał trochę szczęścia, pomógł mu bowiem… wiatr. Kiedyś publiczność przychodziła głównie dla Adama Małysza, dziś przychodzi na Stocha. Trener Łukasz Kruczek nie może się nachwalić zawodnikiem, o którym mówi „Kamilek”. Po jednym z wygranych konkursów, gdy zaśpiewał Mazurka Dąbrowskiego Andreas Kofler śmiał się z niego i dodawał, że Stoch powinien z takim głosem wziąć udział w muzycznym programie wyszukującym nowe talenty. Stoch wyjaśnia jednak poważnie, że głosu to on nie ma, ale nie potrafił sobie odmówić zaśpiewania hymnu – to jest dla niego takie ważne. I kiedy on zaczyna, dołączają do niego kibice, którzy – podobnie jak kiedyś za Małyszem – przemierzają teraz całą Europę, by dopingować sympatycznego górala z Zakopanego.. Kiedy pada pytanie, że ciągle mówi się o nim, jako o następcy Adama Małysza i jak się czuje się w tej roli Stoch wyjaśnia: – Ogólnie czuję się naprawdę bardzo dobrze. Zrozumiałem sporo rzeczy. Poukładałem też wiele spraw. Jest zatem dobrze. To pozwala mu iść do przodu. W porównaniu z sezonem 2010/2011 Stoch już jest lepszy. Na razie tylko o jeden punkt, ale nie mamy wątpliwości co do tego, że jeszcze sporo tych punktów dorzuci. W poprzednim sezonie skoczek z Zakopanego wygrywał co prawda trzy razy (Zakopane, Klingenthal, Planica), ale ani razu nie stanął na podium, a w pierwszej dziesiątce plasował się w sumie 10 razy. W tym sezonie Stoch wygrał raz (Zakopane), ale za to już sześć razy był na podium (Lillehammer, Engelberg, Bad Mitterndorf, Zakopane i dwa razy w Sapporo), a w pierwszej dziesiątce dwanaście razy. Nie wypada z niej zresztą od pierwszego konkursu Turnieju Czterech Skoczni w Garmisch-Partenkirchen, gdzie musiał skakać w bardzo trudnych warunkach i skończył zawody na 23. miejscu. Do końca sezonu pozostało jeszcze kilka konkursów Pucharu Świata. I wszyscy zadają sobie pytanie: czy Stoch po raz pierwszy w karierze przełamie magiczną barierę tysiąca punktów? Szanse na to ma duże.

Bartosz Rutkowski

(Nie)oczekiwana zmiana miejsc Od tygodnia Harry Redknapp nie schodzi z czołówek angielskiej prasy. To praktycznie murowany faworyt na objęcie posady po rezygnacji Fabio Capello. Kibice są zadowoleni, działacze trochę mniej, bo roszada uszczupli konto federacji o minimum kilkanaście milionów funtów.

Daniel Kowalski

Cała historia rozpoczęła się od incydentu Johna Terry’ego w ligowym meczu z Queens Park Rangers. Były kapitan reprezentacji Anglii miał obrazić Antona Ferdinanda, co zarejestrowały telewizyjne kamery. Działacze FA na specjalnie zwołanym posiedzeniu zdecydowali, że zawodnik The Blues nie może być już kapitanem reprezentacji. Uczynili to pomimo iż rozprawa sądowa w związku z tym incydentem odbędzie się dopiero na początku lipca. Decyzja działaczy federacji podzieliła piłkarskie środowisko w Anglii, choć należy przyznać, że jej zwolenników jest zdecydowanie więcej niż oponentów. Z werdyktem FA w pełni zgadza się minister sportu Anglii, Hugh Robertson. Jednym z przeciwników tak drastycznego rozwiązania sprawy jest natomiast Terry Venables, który twierdzi, że wyrok działaczy może być z pewnego punktu nielegalny. Karaniu Johna Terry’ego najbardziej zdecydowanie sprzeciwił się jednak Fabio Capello, dla którego zawodnik ten był jednym z filarów kadry na Euro 2012. Włoski trener twierdzi, że nie powinno karać się kogokolwiek przed udowodnieniem winy przez niezawisły sąd, a to stać się ma przecież dopiero po zakończeniu polsko-ukraińskich Mistrzostw Europy. Działacze dmuchają jednak na zimne, nie chcą podpaść UEFA, która do spraw rasizmu podchodzi w ostatnim czasie niezwykle restrykcyjnie. Anglia stara się bowiem o organizację Mistrzostw Europy, a incydenty na tle rasistowskim zdecydowanie obniżają ich notowania. W najbliższym meczu towarzyskim z Holandią kadrę poprowadzi Stuart Pearce. Powołania na kolejny pojedynek z Norwegią ma już rozsyłać Harry Redknapp, który dziwnym trafem, w dniu kiedy Capello złożył rezygnację, został oczyszczony z zarzutów uchylania się od płacenia podatków, a to było podstawowym warunkiem otrzymania posady. Aby taki scenariusz mógł być zrealizowany, FA zaoferowała już podobno Tottenhamowi piętnaście milionów odszkodowania, które „Koguty” mają przeznaczyć na nowego trenera. Tu kandydatów zbyt wielu nie ma. Najmocniejszym zdaje się być Jurgen Klinsmann, aktualnie selekcjoner reprezentacji USA, ale ma podpisany kontrakt aż do czerwca 2014 roku. Kolejni na liście są podobno Guus Hiddink oraz Frank Rijkaard. Gdy i te rozmowy zakończą się fiaskiem, schedę po Redknappie miałby objąć trener z lokalnego podwórka.

Kto zostanie Kapitanem? Choć kandydatów na przejęcie kapitańskiej opaski jest kilku, żaden nie nadaje się do pełnienia tej roli tak jak John Terry. Takie jest przynajmniej zdanie samych piłkarzy. Decyzja jednak zapadła, więc jednym z pierwszych kroków nowego szkoleniowca będzie właśnie wybór kapitana. Nie zostanie nim raczej Wayne Rooney, tym bardziej iż dwa pierwsze mecze w ME będzie pauzował. Często wymienia się też Franka Lamparda, jednak w ostatnim czasie nie zawsze występował w pierwszym składzie. W takim wypadku pewniakiem zdaje się być Steven Gerrard, który zapomniał już o kontuzji i powoli dochodzi do wysokiej formy sprzed miesięcy. Pomocnik Liverpoolu ma już zresztą doświadczenie, bo w kilku meczach był kapitanem, więc przygoda z opaską nie będzie dla niego nowością. Oprócz wyżej wymienionych bukmacherzy na liście kandydatów umieścili takich piłkarzy jak: Joe Hart, Gareth Barry, Scott Parker, Ashley Cole oraz Rio Ferdinand. Ten ostatni zdecydowanie jednak wykluczył taką możliwość, tym bardziej że Terry stracił swoją pozycję po incydencie z jego bratem. Można powiedzieć, iż decyzja Capello jest na dobrą sprawę wszystkim na rękę. Trener mógł na Mi-

Wydaje się, że rezygnacja Fabio Capello jest wszystkim na rękę

strzostwach Europy znów osiągnąć wynik poniżej oczekiwań, kibice z kolei od lat domagają się rodzimego szkoleniowca (zapomnieli chyba, jak kompromitujące rezultaty osiągał z kadrą przed kilku laty Steve McClaren). Federacja natomiast kosztem milionów funtów spełni marzenie zarówno kibiców, jak i sporej części środowiska dziennikarskiego. W tej chwili prawnicy 65-letniego Włocha pracują nad formą prawną rozwiązania umowy, tak aby ich klient mógł dostać sowitą odprawę. Sam trener podobno już odwiedził Rosję, gdzie rozmawiał na temat angażu w Andżi Machaczkała. Jeśli tak się stanie, będzie pewnie najlepiej opłacanym trenerem świata.

terry i Capello W liCzbaCh Fabio Capello poprowadził Anglię w 42 spotkaniach. Dwadzieścia osiem meczów wygrał, osiem zremisował i tylko sześć przegrał. Najboleśniejsza była oczywiście porażka z Niemcami (1:4) w ćwierćfinale Mistrzostw Świata w RPA, która wyeliminowała Anglików z dalszych gier. John Terry był 106. kapitanem w historii reprezentacji Anglii. Z kapitańską opaską zadebiutował 16 sierpnia 2006 roku w meczu z Grecją (4:0), w którym strzelił pierwszego gola. Największa wygrana pod jego wodzą to 6:0 w meczu z Andorą w 2009 roku. Terry to strzelec pierwszej bramki na nowym stadionie Wembley. Uczynił to w zremisowanym 1:1 meczu z Brazylią. Anglię reprezentował 72 razy, sześciokrotnie wpisując się przy tym na listę strzelców. Z funkcją szefa drużyny pożegnał się już kilkanaście miesięcy temu, kiedy to bulwarowa prasa ujawniła jego romans z żoną klubowego kolegi. W jednym z ostatnich wywiadów piłkarz nie wykluczył zakończenia piłkarskiej kariery. Ma to ogłosić jeszcze przed finałami ME.


28|

14-27 lutego 2012 | nowy czas

d.kowalski@nowyczas.co.uk

Jesteśmy przygotowani Z PIOTRem ZAChARSKIm, członkiem Zarządu Polskiej Ligi Piłki Nożnej Sami Swoi w Londynie, rozmawia Daniel Kowalski.

Paweł Brożek w Celtic Glasgow! Już od kilku tygodni głośno spekulowano o zainteresowaniu naszym reprezentantem działaczy z Glasgow. Chodziło jednak o Rangersów. Zamknięcie transferowego okienka zbliżało się nieubłaganie, a działacze The Gers ciagle tylko pytali i pytali. Nie było żadnych konkretów.

Inauguracja rundy wiosennej nastąpi tym razem przynajmniej dwa tygodnie później. Czy Zarząd Ligi był przygotowany na taki rozwój sytuacji?

– Przesunięcie inauguracji mieliśmy wkalkulowane, nie spodziewaliśmy się jednak, że zima zagości u nas tak długo. W tej chwili boiska kompletnie nie nadają się do gry, więc nie mamy innego wyjścia niż przełożenie spotkań. Nie możemy przecież narażać zdrowia zawodników. Przygotowaliśmy plan awaryjny, który błyskawicznie został wdrożony. Mało tego, gdyby aura nie zmieniła się w kolejnych dniach, jesteśmy przygotowani na odwołanie również trzeciej kolejki. Za nami kolejne „okienko transferowe”. Czy któryś z klubów był w nim szczególnie aktywny?

– Bardziej niż kluby wyróżnił się, po raz kolejny zresztą, duet: Michał Janicki – Robert Zdunek. Na początku bieżącego sezonu obaj zawodnicy zostali zgłoszeni do drużyny Piątka Bronka, jednak w ostatnim dniu okienka zdecydowali się przejść do Scyzoryków. Przed rundą rewanżową obaj dokonali podobnego manewru. Tym razem ofiarą padła ekipa Przyszlim Pograć, która zgłosiła transfer przed kilkoma dniami. Na kilka godzin przed zamknięciem okienka okazało się jednak, że obaj ostatecznie zagrają w rundzie wiosennej w drużynie Inter Team. Jakie są najważniejsze cele Polskiej Ligi Piłki Nożnej w Londynie na najbliższe lata?

Czy działalność charytatywna, o której często słychać, będzie w dalszym ciągu kontynuowana?

– Przez ostatnich kilka sezonów pracowaliśmy nad tym, aby wokół ligi ustabilizowała się sytuacja organizacyjno-finansowa i mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że nam się to udało. Dziś już nie usłyszymy o żadnych aferach związanych z ligą, polepszyła się współpraca na linii Zarząd Ligi – drużyny. To dla nas jeden z większych sukcesów i zamierzamy go w dalszych latach pielęgnować.

– Oczywiście, że tak. Dopóki będzie to możliwe, zawsze będziemy chcieli pomagać tym. którzy tego od nas oczekują. W tym roku oprócz tradycyjnych już Mistrzostw Polski Domów Dziecka, które rozegrane zostaną w ostatni weekend marca, czeka nas jeszcze jedna wielka impreza – Mistrzostwa Europy Domów Dziecka, w których wystąpią przedstawiciele wszystkich reprezentacji grających na Euro 2012. Tam również będziemy silnie obecni.

Coraz mniej słyszymy o reprezentacji ligi, która ma przecież na swoim koncie sporo sukcesów...

To jednak nie oznacza, że zabraknie nagród w lidze...?

– Ciężko jest mi w tej chwili odnieść się do jakichkolwiek planów w tym temacie, przede wszystkim ze względu na napięty terminarz tego sezonu. Jeśli mistrzostwa świata amatorów odbędą się w sierpniu, bardzo możliwe, że wystąpi tam nasza reprezentacja. Jeśli będzie inaczej, na pewno tam nie zagramy, bo przecież odpadły nam już dwa ligowe terminy. Poza tym zaraz po zakończeniu rozgrywek ligowych wielu z nas wyjeżdża do Polski, aby z bliska oglądać Euro 2012. Ciężko więc będzie w tym terminie skompletować optymalną ekipę.

– Budżet oraz nagrody zaplanowaliśmy już dużo wcześniej i nie ma żadnego wpływu na działalność charytatywną. Nagrody, które przekazujemy do Warszawy pochodzą zresztą z kar za żółte i czerwone kartki oraz corocznej licytacji koszulek znanych piłkarzy. Ponadto w dalszym ciagu jesteśmy solidnie wspierani przez firmę Sami Swoi. Fundacja Czerwona Kartka Rasizmowi ufunduje w tym roku nagrody w klasyfikacji Fair-Play, a Polska Szkoła Nurkowania „Wyspiarze” uhonoruje najlepszych strzelców pierwszej i drugiej ligi.

Lokalny rywal okazał się bardziej zdecydowany, dzięki czemu były piłkarz Wisły Kraków będzie miał szansę na regularne występy, a co za tym idzie, przepustkę do kadry na Euro 2012. W ostatnim czasie w barwach Trabzonsporu przesiadywał bowiem na ławce rezerwowych. Brożek trafił do Glasgow na razie tylko na cztery miesiące na zasadzie wypożyczenia. Marzyła mu się koszulka z nr 23 (trykot z tym numerem ma Szwed Mikael Lustig), ale zagra z nr 17. To jednak nie jest najważniejsze, a miejsce w pierwszym składzie, o które rywalizował, będzie z Anthonym Stokesem (Irlandia) oraz Garym Hooperem (Anglia). Obaj w tym sezonie rozegrali po 31 spotkań, legitymują się również podobną skutecznością. Irlandczyk wpisał się na listę strzelców siedemnaście razy, Hooper natomiast zanotował tylko jedno trafienie mniej. Wszyscy liczyli, iż debiut kadrowicza Franciszka Smudy nastąpi już 4 lutego w wyjazdowym meczu z Iverness w Pucharze Szkocji. Trener zdecydował się go wystawić dopiero kilka dni później w ligowym meczu z Hearts. Gdy Celtic wygrywał już 4:0, Brożek zmienił strzelca jednej z bramek Scotta Browna, ale nie udało mu się wpisać na listę strzelców. Trener Neil Lennon wierzy jednak, że Polak jeszcze bardziej wzmocni linię ataku, aby oprócz walki o najwyższe trofea w Szkocji, jego klub miał również szanse na dobre wyniki w europejskich pucharach. – Przyglądaliśmy się Brożkowi już od dłuższego czasu – mówi Lennon. – To typowy snajper. Znamy jego osiągnięcia w polskiej lidze, wiemy też, że w Turcji nie potrafił się odnaleźć. Liczymy jednak na jego skuteczność, bo wiemy, jaki ma potencjał. Jeśli Brożek sprawdzi się podczas czteromiesięcznego wypożyczenia, klub ma prawo pierwokupu. Celtic Glasgow powoli staje się „polskim” klubem. Po zakończeniu sezonu do kadry dołączy Jarosław Fojut ze Śląska Wrocław, który przed kilkoma tygodniami związał się z Celtami trzyletnim kontraktem. W 2006 roku na testach w Glasgow przebywał również Filip Burkhardt (młodszy brat bardziej znanego Marcina grającego w Legii Warszawa). To było w czasach, gdy na stadionie przy Celtic Park grało już dwóch innych naszych rodaków: Artur Boruc oraz Maciej Żurawski. Od 1989 roku Celtic reprezentowało dwóch piłkarzy Legii Warszawa: Dariusz Dziekanowski oraz Dariusz Wdowczyk. Dziekan grał w Szkocji do 1992 roku, a Wdowczyk dwa lata dłużej. Mało kto jednak wie, iż pierwszym Polakiem w słynnym szkockim klubie był Konrad Kapier, który przybył do Wielkiej Brytanii w czasie IIwojny światowej. W ciągu dwóch lat (1945-1947) zagrał zaledwie osiem spotkań, nie strzelając w nich ani jednego gola. Daniel Kowalski

Odwołane mecze w Londynie oraz w Coventry Siarczyste mrozy oraz obfite opady śniegu storpedowały inaugurację tegorocznych rozgrywek w Londynie oraz Coventry. W stolicy Anglii odwołano też najbliższą niedzielną kolejkę.

Polska Liga Piątek Piłkarskich w Londynie miała rozegrać dwunastą rundę spotkań ligowych, jednak ze względu na złe warunki atmosferyczne mecze zostały odwołane. – Małym zmianom ulegnie nasz terminarz – mówi

członek zarządu ligi, Piotr Zacharski. – Odwołana kolejka rozegrana zostanie 13 maja, a finał Pucharu Ligi oraz baraże tydzień później. W związku z tym zmianie ulegnie też data uroczystego bankietu kończącego sezon, który odbędzie się 25 lub 26 maja – dodaje Piotr Zacharski. Przełożono też XIII kolejkę, która miała być rozegrana w minioną niedzielę. W związku z tym Zarząd Ligi postanowił, iż każdej niedzieli odbędą się po dwa spotkania XIII kolejki. Szczegóły znaleźć można na oficjalnej stronie ligi: www.polskaliga5.co.uk Nie odbyły się również rozgrywki Pucharu Ligi w Coventry. Tam również powodem były obfite opady śniegu w nocy z sobotę na niedzielę. O nowym terminie organizatorzy poinformowują na swojej stronie internetowej: www.plpn6-aside.com

Daniel Kowalski


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.