nowyczas2011/177/020

Page 1

LONDON 16 December 2011 20 (177) FREE ISSN 1752-0339

Naszym wiernym czytelnikom, współpracownikom i ogłoszeniodawcom radosnych świąt Bożego Narodzenia, duchowej odnowy i chwili refleksji przed wejściem w kolejny 2012 Nowy Rok życzy redakcja „Nowego Czasu”


2|

16 grudnia 2011 | nowy czas

” Piątek, 16 grudnia, daWida, sebastiana 1981

Pacyfikacja strajku w kopalni „Wujek" w Katowicach. Zabito 9 górników.

sobota, 17 grudnia, Floriana, Jolanty 1791

Pierwszy raz w historii wprowadzono w Nowym Jorku zasadę poruszania się pojazdami na ulicy w jednym kierunku.

niedziela, 18 grudnia, bogusłaWa, mirosłaWa 1865

Została uchwalona 13 poprawka do konstytucji Stanów Zjednoczonych, która znosiła niewolnictwo.

Poniedziałek, 19 grudnia, dariusza, gabrieli 1915

Urodziła się Edith Piaf, francuska piosenkarka, której znakiem rozpoznawczym była ekspresja i charyzmatyczny głęboki głos. Żyła 47 lat.

Wtorek, 20 grudnia, dominika, Wincentego 1879

Amerykański wynalazca Thomas A. Edison zademonstrował na pokazie w laboratorium Menlo Park nowe urządzenie elektryczne – żarówkę.

Środa, 21 grudnia, Piotra, tomasza 1988

W wyniku zamachu bombowego przeprowadzonego przez terrorystów libijskich na miasteczko Lockerbie w Szkocji spadł amerykański samolot pasażerski Boeing 747. W katastrofie zginęło 270 osób.

czWartek, 22 grudnia, beaty, Judyty 1990

Ostatni prezydent RP na Uchodźstwie, Ryszard Kaczorowski, przekazał Lechowi Wałęsie insygnia władzy prezydenckiej.

Piątek, 23 grudnia, iWony, słaWomira 1784

Decyzją Kongresu Kontynentalnego stolicą Stanów Zjednoczonych został wybrany Nowy Jork (do 1790 roku).

sobota, 24 grudnia, adama, eWy 1986

Po raz pierwszy w polskiej telewizji nadano transmisję nabożeństwo pasterki z Watykanu.

niedziela, 25 grudnia, marii, Piotra 1989

Rozstrzelano rumuńskiego dyktatora Nicolae Ceauşescu i jego żonę Elenę.

Poniedziałek, 26 grudnia, dariusza, gabrieli 1893

Urodził się Mao Tse-tung, chiński przywódca, przewodniczący KPCh, twórca osławionej rewolucji kulturalnej w Chinach.

Wtorek, 27 grudnia, dominika, Wincentego 1979

Inwazja ZSRR na Afganistan. Wojska radzieckie wkroczyły na teren Afganistanu.

Środa, 28 grudnia, Piotra, tomasza 1895

W Paryżu bracia Lumiere zaprezentowali po raz pierwszy projekcje filmu.

czWartek, 29 grudnia, beaty, Judyty 1989

Sejm zniósł nazwę PRL wprowadzając nazwę Rzeczpospolita Polska oraz przywrócił dawne godło państwowe, orła w koronie.

Piątek, 30 grudnia, iWony, słaWomira 1922

Na I Zjeździe Rad Republik Radzieckich utworzono federacyjne państwo Związek Socjalistycznych Republik Radziedzkich.

31 grudnia, sylWestra 1726

Benedykt XIII kanonizował św. Stanisława Kostkę, patrona młodzieży.

Piątek, 1 stycznia, marii, Piotra 1989

Prezydent Stanów Zjednoczonych Abraham Lincoln proklamował wolność dla wszystkich niewolników w południowych stanach Ameryki.

63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk REDAKTOR NACZELNY: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk); REDAKCJA: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk), Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Aleksandra Junga, Aleksandra Ptasińska (nowyczas@nowyczas.co.uk); WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz; FELIETONY: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RYSUNKI: Andrzej Krauze; ZDJĘCIA: Monika S. Jakubowska; WSPÓŁPRACA: Maciej Będkowski, Adam Dąbrowski, Włodzimierz Fenrych, Mikołaj Hęciak, Robert Małolepszy, Grażyna Maxwell, Michał Opolski, Bartosz Rutkowski, Sławomir Orwat, Michał Sędzikowski, Wojciech A. Sobczyński, Agnieszka Stando.

DZIAŁ MARKETINGU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk), WYDAWCA: CZAS Publishers Ltd. © nowyczas Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia.

Wydanie dofinansowane ze środków Kancelarii Senatu w ramach opieki nad Polonią i Polakami za granicą w 2011 roku.

listy@nowyczas.co.uk Język i morze absurdu

Szanowna Redakcjo, z zaciekawieniem przeczytałam artykuł Michała Sędzikowskiego „Melodia języka” w ostatnim numerze „Nowego czasu” [Nc 19/176, 1.12]. Szczególnie uderzyła mnie puenta tego artykułu, bo przypomniałam sobie jak dwadzieścia pięć lat temu na kursie języka angielskiego miły skądinąd nauczyciel powiedział mi mniej więcej to samo: angielski mówiony przez Polaków brzmi bardzo nieprzyjemnie. Jako przykład dał mi słowo „of course”, które jest uprzejmym potwierdzeniem jakiegoś stanu rzeczy – wypowiedziane przez Polaków jest potwierdzeniem kategorycznym i mówionym jakby z arogancją i pretensją, że ktoś w ogóle oczekuje takiego potwierdzenia. Tak mnie przekonywał. Mój nauczyciel, poza tym, że uczył angielskiego, był zawodowym aktorem, dorabiając sobie między kontraktami nauczaniem obcokrajowców. Miał dobre ucho. coś więc musi być na rzeczy... To jedna sprawa, a druga: zalani jesteśmy morzem absurdu, to prawda, i pan Sędzikowski znakomicie go opisuje. Gratulacje. Mam jednak nadzieję, że są to opowieści zasłyszane i sam nie kąpie się w tym morzu, bo z bezsilności można przecież utonąć.. Pozdrawiam Redakcję życząc radosnych Świąt i dobrego 2012 Roku. AGNieSZKA MuSiAł

stan wojenny odchodzi do lamusa Szanowna Redakcjo, stan wojenny dzielił Polaków od momentu, kiedy tylko został wprowadzony. Wszystko jednak wskazuje na to, że 30 rocznica była już chyba ostatnią, jaka była w Polsce obchodzona. ci, którzy pamiętają pierwszą „Solidarność”, byli zniesmaczeni, że akurat tego dnia, w dzień, w którym czołgi gen. Jaruzelskiego rozjeżdżały nadzieje Polaków, odbył się uliczny sąd nad polityką zagraniczną obecnego rządu. Polscy parlamentarzyści nie byli w stanie wypracować nawet jednej uchwały w sprawie stanu wojennego, ograniczono się jedynie do minuty ciszy upamiętniającej jego ofiary. Zaraz po stanie wojennym podział był prosty, oni – czyli twórcy tego stanu i ich poplecznicy, i my – ci, którzy stali po właściwej stronie barykady. Dzisiaj ta linia podziału przebiega inaczej, nawet wśród tych, którzy 30 lat temu trafiali do więzień, byli internowani. To między innymi przez te podziały do dziś nie udało się rozliczyć nie tylko sprawców zbrodni popełnionych w tym czasie, ale także jego twórców. Za dużo było wokół wydarzeń związanych z najbardziej dramatycznym momentem powojennej polityki, by nie powiedzieć politykierstwa. i dlatego dziś po 30 latach wielu mądrych ludzi twierdzi, że może już pora zamknąć rozdział pod tytułem stan wojenny.

Czas jest zawsze aktualny

Oficjalne przekazy zrobiły wiele w ostatnich latach, by przekonać, że to gen.Wojciech Jaruzelski uratował kraj przez agresją Rosjan i wojną domową. Sam Jaruzelski jeszcze nie tak dawno gościł w telewizji, trafił też na salony, a prezydent Bronisław Komorowski zaprosił go nawet na posiedzenie swojej rady bezpieczeństwa jako eksperta od spraw rosyjskich. To wszystko w czasie, kiedy trwał proces przeciwko generałowi, teraz z powodu stanu jego zdrowia zawieszony. A pod ambasadą w Londynie odbywało się coś, czego nawet uroczystością nie można nazwać. Kilka skulonych z zimna osób, kilka zapalonych zniczy. Trochę się spóźniłem i właściwie było już po wszystkim. A telewizja polska nadała program

Sławomir Mrożek

dokumentalny pokazujący kilku działaczy „Solidarności” wspominających internowanie jakby to był obóz samokształceniowy: ładne tereny, ciepłe światło, organizowanie odczytów i teatrzyków obozowych. Miło i przyjemnie, można by powiedzieć. Spokojne twarze Niesiołowskiego, prezydenta Komorowskiego, premiera Mazowieckiego i paru innych. Kilka anegdotek żon internowanych, w tym żony prezydenta. A na ulicach matki-Polki dziękujące zmarzniętym żołnierzom za to, że pilnują kraju z karabinami. Smutno, że tak zaciera się pamięć narodu, dzięki czemu ważna chwila naszej historii stanie się nieważnym epizodem. Z poważaniem STANiSłAW TRAcZyńSKi

Imię i Nazwisko........................................................................................ Adres............................................................................................................ ........................................................................................................................ Kod pocztowy............................................................................................ Tel................................................................................................................. Liczba wydań............................................................................................ Prenumerata od numeru....................................................(włącznie)

Prenumeratę

zamówić można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonosć zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na adres wydawcy wraz z załączonym czekiem lub postal order Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.

Czeki prosimy wystawiać na: CZAS PUBLISHERS LTD.

63 Kings Grove London SE15 2NA


|3

nowy czas | 16 grudnia 2011

czas na wyspie

ANIOĹ OWIE BIALI W najbliĹźszÄ… niedzielÄ™, 18 grudnia swojÄ… premierÄ™ bÄ™dzie miaĹ‚a pĹ‚yta zatytuĹ‚owana AnioĹ‚owie Biali, zrealizowana przez dziaĹ‚ajÄ…cy przy paraďŹ i Ĺ›w. Andrzeja Boboli zespół Dei Trust. To wydarzenie wprowadzi nas w nastrĂłj Ĺ›wiÄ…t oraz ostatnich dni oczekiwania na nowo narodzonego Chrystusa.

ChĂłr Ave Verum

W pięknym kościele St Clement Danes przy londyńskim Strandzie odbył się 14 grudnia wzruszający koncert w wykonaniu chóru Ave Verum, przygotowany przez Polskie Stowarzyszenie Kawalerów Maltańskich. Przyblişenie polskiej tradycji boşonarodzeniowej to nie jedyny cel tego koncertu. Była to równieş jedna z wielu akcji charytatywnych, mająca na cel u zbieranie funduszy na szpital onkologiczny w Poznaniu. Akcję tę prowadzi działające w Londynie Polskie Stowarzyszenie Kawalerów Maltańskich, które w ciągu dwóch lat zebrało juş około 60 tys. funtów. Chór Ave Verum pod dyrekcją Jurka Pockerta i artystycznym kierownictwem Ewy Kwaśniewskiej niejednokrotnie prezentował brytyjskiej publiczności to, co najpiękniejsze w naszej tradycji i kulturze. I nie po raz pierwszy podziękowano mu gorącą owacją. Widać było, şe polsko-angielska publiczność, która zebrała się tego wieczoru w kościele przy Strandzie była bardzo wzruszona przygotowanym przez chór programem, głównie po lskimi kolędami, ale były teş i bryty jskie akcenty. Nie tylko zresztą w wykonaniu chóru. Phyllida Law, Sophie Thompson i Rupert Everett czytali fragmenty Biblii odnoszące się do narodzin Chrys tusa, usłyszeliśmy teş fragment Dickensa. St Clement Danes to reprezentacy jny kościół bryty jskich sił powietrznych (Royal Air Forces), znajduje się w nim takşe tablica upamiętniająca polskich lotników walczących w obronie Wielkiej Brytanii (świecę pod nią zapalił płk Andrzej Jezierski). Na koniec wszyscy podzielili się opłatkiem. – To wspaniały wieczór i piękna polska tradycja – mówili wychodzący z kościoła Anglicy. Koncert był niewątpliwie wielkim sukcesem, przybyło na niego ponad 250 osób i zebrano 4500 funtów. Miejmy nadzieję, şe stanie się coroczną tradycją, a polskie kolędy będą rozbrzmiewać w wielu angielskich kościołach. (tb)

T-TALK Międzynarodowe Rozmowy z komórki

Oferta waşna 19.12.11 – 01.01.12

Polska tel. stacjonarny

2p

/min

Polska tel. komĂłrkowy

7p

/min

Jeszcze dłuşsze świąteczne rozmowy z najblişszymi!

Kredyt £5 - Wyślij smsa o treści NOWYCZAS na 81616 Kredyt £10 + £2.50 GRATIS - Wyślij smsa o treści NOWYCZAS na 65656 Wybierz 037 0041 0039*, a nastĊpnie numer docelowy (np. 0048xxx) i zakoĔcz #. ProszĊ nie wybieraß po numerze docelowym. WiĊcej informacji i peåny cennik na www.auracall.com/polska

* Koszt poĂĄÄ…czenia z numerem 0370 to standardowa opĂĄata za poĂĄÄ…czenie z numerem stacjonarnym w UK, naliczana wedĂĄug aktualnych stawek Twojego operatora; poĂĄÄ…czenie moÄŞe byĂź rĂłwnieÄŞ wliczone w pakiet darmowych minut.

Polska Obsługa Klienta: 020 8497 4622 T&Cs: Ask bill payer’s permission. SMS costs £5 or £10 + standard SMS rate. Promotion of £10 + £2.50 free credit valid from 19/12/2011 to 01/01/2012 and £10 + £1 free credit in other days. Calls billed per minute, include VAT & apply from the moment of connection. The charge is incurred even if the destination number is engaged or the call is not answered, please replace the handset after a short period if your calls are engaged or unanswered. Connection fee varies between 1.5p & 20p (depending on the destination). Calls to 0370 number cost standard rate to a landline and can be used as part of bundled minutes. We will automatically top-up with £5.00 credit if you are a user of the 81616 code or with £10.00+£1 free credit if you are a user of the 65656 code before your calling credit is about to run out. To unsubscribe text AUTOOFF to 81616 or 65656 at any time. Credit expires 90 days from last top-up. Rates are subject to change without prior notice. Prices correct at 8/12/2011. This service is provided by Auracall Ltd.

– Do powstania płyty przyczyniło się wiele osób, bez wsparcia których nie byłoby moşliwe nasze dzieło – mówi Magda Wójcik, dyrygent zespołu. Zespół Dei Trust od sześciu lat działa przy parafii pw. św. Andrzeja Boboli i angaşuje się w şycie wspólnoty parafialnej poprzez śpiew na mszy świętej i uroczystościach parafialnych, działalność charytatywną, organizację Festiwalu Piosenki Religijnej, prowadzenie sklepiku parafialnego i wiele innych. W skład zespołu wchodzi ponad 40 osób (w tym byli członkowie zespołu). Ich głosy oraz to, co chcą przekazać światu – radosną nowinę z narodzenia Pana – moşna będzie usłyszeć na wydanej właśnie płycie Aniołowie Biali. Oprócz znanych i lubianych polskich kolęd, takich jak: Oj Maluśki, Maluśki czy Z narodzenia Pana, usłyszymy tam równieş ukochaną kolędą śp. księdza Bronisława Gostomskiego, który zginął w katastrofie pod Smoleńskiem, 10 kwietnia 2010 roku, zatytułowaną Kolęda dla nieobecnych. – Jest to kolęda, z którą jesteśmy mocno, emocjonalnie związani,

2 SU ]\ħ ZL HÄ„FL H EO DV NL HP V NU ]\GHĂŁ V ZRL FK %\ GR 3DQD W U DI L ĂŁ W HQ ]JXEL RQ\ , W HQ FR V L Ä“ RF]X SRGQL Hħ Ä„ ERL

$Q L RO RZL H %L D O L %RÄłRQDU RG]HQL RZD SĂŁ \W D EÄ“GÄŽFD XNRU RQRZDQL HP O HW QL HM SU DF\ ]HV SRĂŁ X 'HL 7U XV W 'R QDE\FL D Z .Rħ FL HO H SZ ÄŚZ $QGU ]HM D %RERO L M XÄł RG JU XGQL D /H\V I L HO G 5RDG +DPPHU V PL W K /RQG\Q : -)

1L HFK QRZR QDU RG]RQ\ -H]XV SU ]\QL HV L H QDP U DGRħ Ä„ PL ĂŁ Rħ Ä„ L SRNyM :HV RĂŁ \FK ÄŚZL ÄŽW Äł\F]\ =HV SyĂŁ 'HL 7U XV W :V SRPDJDM ÄŽ QDV 3DW U RQDW KRQRU RZ\ 3RO V NL HM 0L V M L .DW RO L FNL HM Z $QJO L L L :DO L L

więc wieść o tym, şe sam kompozytor, Zbigniew Preisner wyraził aprobatę dla nagrania jej na naszej płycie, uchyliła nam nieba. Ta kolęda na zawsze będzie nam się kojarzyła z naszym ukochanym, tragicznie zmarłym księdzem Bronkiem – mówi Sebastian Ksiąşek, który zajął się realizacją nagrań. Kupując płytę Dei Trust Aniołowie Biali moşecie równieş przyczynić się do czynienia dobra, bo cały dochód z jej sprzedaşy zostanie przeznaczony na cele charytatywne. Dei Trust zaprasza na koncerty boşonarodzeniowe 18 grudnia w Jazz Cafe POSK, a 8 stycznia w parafii pw. św. Adrzeja Boboli przy Leysfield Road w Londynie.

Płyta do nabycia w kościele pw. św. Andrzeja Boboli (1 Leysfield Road, Hammersmit h, Londyn, W12 9JF) od 18 gr udnia.


4|

16 grudnia 2011 | nowy czas

polska

OPOzycjA: nie zrzucimy się na bogatych Po unijnym szczycie w Brukseli polski Donald Tusk oznajmił, że jest z niego zadowolony, że udało się uratować strefę euro i Unię Europejską. Teraz jednak premier będzie miał duży problem, by przekonać opozycję do swoich racji. A ta zarzuca mu wprost zdradę, że pojechał na szczyt nie konsultując tematów, które tam zamierzał poruszać. Bartosz Rutkowski

Wrogiem dla opozycji jest nie tylko premier, również szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski. Tego ostatniego wciąż krytykuje się za berlińską mowę, w której nawoływał do większej integracji Unii Europejskiej, co opozycja odczytała jako poddanie się pod władztwo Niemiec. Punktów spornych jest więcej, tak naprawdę one dopiero się pojawiają w miarę, jak unijne agendy będą precyzować, na czym ma polegać unia fiskalna, jakie obciążenia podejmą poszczególne kraje, jak będą egzekwowane kary za przekroczenia krajowych budżetów, itd. Najbardziej bulwersuje opozycję to, że Polska, która nie jest w strefie euro, ma zrzucać się na pomoc bogatym krajom. Tym, które wydawały pieniądze ponad miarę. W sumie kraje, które nie są w strefie euro, a są w Unii Europejskiej, mają wysupłać 50 mld euro, z tego Polska – z racji swej pozycji we wspólnocie – najwięcej. Mowa jest o kilku miliardach euro. Ile dokładnie, to jeszcze tajemnica, choć na przykład nasi południowi sąsiedzi Czesi przyznali wprost, iż są gotowi wyłożyć na ratowanie europejskiej waluty 3,5 mld euro.

Głos w tej sprawie zabrał pierwszy bankier w Polsce profesor Marek Belka, szef Narodowego Banku Polskiego. Jak tłumaczy, udostępnienie Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu środków z rezerw NBP to nie pożyczka dla jakiegokolwiek kraju. To nie jest też świadczenie na rzecz jakiegoś funduszu, który byłby tylko przez MFW zarządzany. To dwustronna formalna umowa, tak przynajmniej się o tym mówi. Dodał też, że udostępnienie środków do dyspozycji MFW „gwałtownie obniży ryzyko kredytowe” takiej pożyczki. Nie chciał jednak prezes NBP powiedzieć o charakterze tej pożyczki, jakie będą jej warunki, o tym czy i w jakiej skali się w to zaangażujemy. Polska, jego zdaniem, czeka w tej chwili na list od przewodniczącego Rady UE Hermana van Rompuya, który ma zawierać informacje dotyczące zarówno skali, jak i charakteru tych ewentualnych pożyczek. Na szczycie Rady UE podjęto decyzję o zasileniu MFW o 200 mld euro, by ten wspierał zadłużone gospodarki Eurolandu. Miałoby to nastąpić w drodze dwustronnych pożyczek banków centralnych krajów unijnych. 150 mld euro miałoby pochodzić z krajów strefy euro, a pozostała część od krajów spoza strefy euro. Na razie klucz pożyczek dla MFW nie został uzgodniony, więc nie można mówić o kwocie, jaką miałaby udostępnić Polska.

Zbliża się XX Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy XX Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy (WOŚP) odbędzie się w Londynie w niedzielę 8 stycznia w Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym (238-246 King Street, od hasłem: W6 0RF) po Gramy z pompą! Zdrowa mama, zdrowy wcześniak, zdrowe dziecko, czyli na zakup najnowocześniejszych urządzeń dla ratowania życia wcześniaków oraz pomp insulinowych dla kobiet ciężarnych z cukrzycą. Już po raz trzeci Finał WOŚP w Londynie organizowany jest przez Stowarzyszenie Poland Street, we współpracy z POSK i Jazz Caffe. Zapraszamy wszystkich chętnych bycia wolontariuszem, do przyłączenia się do sprawdzonej ekipy w sztabie i udzieleniu pomocy w prowadzeniu sztabu i organizowaniu koncer tów oraz kwestowania z puszką.

Jeśli chcesz pomóc w prowadzeniu tej ważnej akcji, wyślij emalia na adres: wolontariat.wosplondyn@gmail.com.

Belka wykluczył, by suma ta mogła sięgnąć 10 mld euro, gdyż byłoby to „nieproporcjonalne w stosunku do tej części, jaką mają dostarczyć kraje spoza strefy euro”. Dla opozycji jednak nawet jedno euro przeznaczone na ten cel to i tak za dużo. Opozycja chce też, by zmiany unijne w ramach paktu fiskalnego, jakie obejmą Polskę, przyjął Sejm kwalifikowaną większością głosów, a z tym premier będzie miał problem. Z dotychczasowej dyskusji wyłania się taki obraz: Tusk zdradził Polskę na szczycie, trzeba bronić polskiej suwerenności nie tylko w parlamencie, ale i na ulicy. Stąd marsz 13 grudnia w obronie polskiej niepodległości w stolicy. – Tusk powinien uczyć się dyplomacji od Camerona – oceniał zaraz po szczycie Arkadiusz Mularczyk z Solidarnej Polski. Inni posłowie opozycji też nie zostawiają na premierze suchej nitki. – To porażka, Polska będzie spłacała długi bogatszych – dodaje Mariusz Błaszczak z PiS. Z kolei Tadeusz Iwiński z SLD ubolewał, że szczyt nie został poprzedzony debatą w polskim Sejmie. Zdaniem Mularczyka, premier zamiast zgadzać się na narzucone przez Berlin rozwiązania w sprawie ratowania strefy euro powinien uczyć się unijnej dyplomacji od Davida Camerona. Według niego nie ma powodów, by Polacy spłacali gigantyczny dług za kraje strefy euro, które tak jak Grecja, przez wiele lat żyły ponad stan. – To wbrew interesowi polskich obywateli i całego narodu – mówił Mularczyk. Dla wielu posłów opozycji ten szczyt to klęska Polski, bo ważniejsza z naszego punktu widzenia powinna być obrona polskiego społeczeństwa i suwerenności przed spłacaniem długu, którego nie zaciągnęło polskie społeczeństwo. Szef klubu PiS Mariusz Błaszczak mówi, że szczyt to porażka premiera. – Dlatego, że Polska sprawuje prezydencję w UE, będziemy spłacali długi bogatszych od nas, bo zadeklarowaliśmy udział w gwarantowaniu długów państw strefy euro. Po pierwsze Polski na to nie stać, a po drugie jest to niesprawiedliwe. Adam Hofman z PiS: – Będziemy płacić na ratowanie bogatszych od Polski krajów bez żadnych dodatkowych gwarancji. Wielka Brytania swój interes rozumie, Polska nie. Witold Waszczykowski z PiS mówi, że Polska nie ma instrumentów, by bronić strefy euro. – To jest udawanie, że Polska ma możliwość wypowiedzieć się, zająć jakieś stanowisko i coś tam pomóc. Polska nie ma pieniędzy, które mogłaby wpłacić do budżetu UE i w ten sposób uratować strefę euro. Inaczej widzi ten szczyt europoseł lewicy Marek Siwiec, który mówi, że korzystne jest, iż Polska jest w gronie państw, które chcą mądrze zarządzać swoją przyszłością. – Jeśli przeżyjemy ten kryzys i zaciśniemy pasa, to zaczniemy się rozwijać – uważa. Negocjacje unijnych przywódców zakończyły się bez porozumienia w sprawie zmiany traktatu UE. Wobec tego zdecydowano, że nowe zasady dyscypliny finansów publicznych mają być wdrożone umową międzyrządową 17 państw ze strefy euro oraz 7 innych, w tym Polski. Londyn, który zawetował zmiany traktatu UE nie chciał się poddać dyktatowi Brukseli. 17 państw UE oraz kilka innych, w tym Polska, zgodziły się na wdrożenie nowych zasad dyscypliny finansów publicznych (tzw. umowa fiskalna), w tym wprowadzenie sankcji dla krajów łamiących limity deficytu i długu publicznego. – Nie ma jeszcze decyzji, w jakim trybie będzie przyjmowane porozumienie ze szczytu – mówi marszałek Sejmu Ewa Kopacz. – Mam nadzieję, że po argumentach premiera i ministra spraw zagranicznych nie powinniśmy mieć obaw, co do większości w Sejmie. – Po tym, co się na szczycie wydarzyło i po wypowiedziach polityków mogłabym narysować obrazek: jeden fajny dom, 27 mieszkań, w których mieszka 27 rodzin. I jeśli z powodu gorszej aury w tym domu przecieka dach, to reszta może powiedzieć, że to nie ich sprawa lub że wszyscy będziemy dbać o ten wspólny budynek. Polska chce ponosić odpowiedzialność za to, co się dzieje w strefie euro tak jak wszyscy – podkreśliła Ewa Kopacz.



6|

16 grudnia 2011 | nowy czas

takie czasy

Camerona wojna z Europą david Cameron traci przyjaciół. Jednym ruchem popsuł atmosferę w Brukseli i rozjuszył własnego koalicjanta. teraz brytyjski premier stąpa po cienkim lodzie. adam dąbrowski

Nazwijmy rzeczy po imieniu: Cameron po prostu wkurzył europejskich liderów. Rozdrażnienia od dawna nie krył na przykład Nicholas Sarkozy. Teoretycznie – wymarzony partner dla brytyjskiego premiera: prawicowy, zdecydowany polityk, zdeterminowany, by zreformować swój kraj. W praktyce – mało jest ludzi, którzy jak premier Francji czuliby ostatnio aż tak wielką niechęć do szefa rządu Wielkiej Brytanii. Rzeczywiście, francuski przywódca od dawna podminowany był zachowaniem Camerona, który najpierw pouczał państwa strefy euro z linii bocznej, a potem dokonał klasycznej obstrukcji. TwarDy Cameron Już przed szczytem w Brukseli, na którym europejscy przywódcy ratować mieli euro (a możliwe, że również i Unię) lider konserwatystów był bardzo stanowczy. Zarówno Francuzi, jak i Niemcy chcieli poważnych zmian w funkcjonowaniu Wspólnoty. Merkel domagała się zmian w Traktacie Lizbońskim, Sarkozy wolał uniknąć majstrowania przy umowach założycielskich. Stawką rozmów w Brukseli było nie tyle zapobieżenie obecnemu kryzysowi, co stworzenie szczepionki przeciwko kolejnym. Europa chce uniknąć powtórki i ściślej kontrolować bankierów – coraz częściej przypominających hazardzistów – oraz państwa, które w przeszłości miały tendencję do życia ponad stan. Tymczasem we wszystko wmieszał się brytyjski premier. „Cameron wyznacza swoją cenę” – napisał na pierwszej stronie „The Times” na dzień przed początkiem spotkania. Gazeta zamieściła też tekst Camerona, w którym nie wykluczał on, że zawetuje nową umowę, jeśli nie będzie mu ona odpowiadać. Pośród „waty” w postaci zapewnień o przywiązaniu do idei europejskich i solidarności w czasie kryzysu znajdował

się nóż: weto. Premier podkreślał, że uratowanie euro jest w żywotnym interesie jego kraju. Ale zaraz potem stawiał warunki: „Europa powinna być elastyczną siecią, a nie jednolitym blokiem” – przekonywał. W rozmowie z BBC uderzał w podobne tony. – Jeśli państwa strefy euro przygotują nowy traktat, będziemy potrzebowali szeregu gwarancji. O ile je uzyskamy – traktat przejdzie. Jeśli nam się nie uda – nowej umowy nie będzie – mówił szef brytyjskiego rządu. walka o CiTy O co chodzi Cameronowi? Przede wszystkim o londyńskie City. W połowie lat osiemdziesiątych na Wyspach doszło do prawdziwej rewolucji. Spokojny dotychczas parkiet londyńskiej giełdy zamieniony został w maszynownię nowej gospodarki na Wyspach; miejsce, gdzie na przestrzeni jednego dnia operuje się miliardami funtów. Gospodarcza wajcha została przestawiona. Dziś –w przeciwieństwie na przykład do Chin czy nawet Niemiec – na Wyspach niemal nic się nie produkuje. Niby po co, skoro pojawiła się magiczna różdżka: łatwy, ogólnodostępny kredyt. Brytyjczycy masowo poszli na zakupy. Teoretycznie efektem powinna być inflacja, ale zapobiegał jej napływ śmiesznie tanich dóbr z Chin czy Indii. Wydawało się, że raz na zawsze udało się zaprzeczyć „dziejowemu prawu”, według którego historia gospodarki kapitalistycznej to seria skoków i załamań (boom and bust – jak mawiają Anglicy). Kapitalizm wkroczył w nową fazę. Jej znaki rozpoznawcze? Konsumpcja, tani kredyt oraz szał na kupowanie nieruchomości, których wartość szybowała ku absurdalnym poziomom, tworząc bańkę podtrzymującą złudzenie dobrobytu. Doszedł do tego potężny rynek wtórny (czyli oderwany od rzeczywistej gospodarki) pełen dziwacznych instrumentów finansowych – zabawa którymi coraz bardziej przypominała po prostu rzucanie kośćmi. Lata świetlne od purytańskiego ideału kapitalizmu z pism Maxa Webera zalecającego oszczędność i akumulację „realnego kapitału”. Dziś, gdy przychodzi nam je odkurzyć, Londyn odkrywa, że 25 lat temu sam pozbył się wielu kart, które dziś być może by mu się przydały. Jedynym atutem, jaki posiada, jest City. Cameron sprzeciwia się więc sugerowanemu przez coraz większą liczbę przywódców i ekonomistów podatkowi od transakcji bankowych i podobnym regulacjom, które okiełznać miałyby „Lewiatana rynku”. Londyn musi bronić swojej maszynowni ze wszystkich sił. Podobno premier zażądał prawa weta w kwestii ewentualnych nowych mechanizmów kontrolnych. Efekt? – No i – Nein – wypowiedziane równocześnie przez duet Sarkozy-Merkel. rozgrywka wewnęTrzna Podobnie, jak inni liderzy, Cameron prowadzi tu także rozgrywkę wewnętrzną. Przypomnijmy, że w jego partii istnieje radoSław SIkorSkI minister spraw zagranicznych rp Wielka Brytania zdefiniowała uratowanie strefy euro jako ważny interes Wielkiej Brytanii, po czym zażądała, aby za jej zgodę na realizację tego interesu zapłacić. Zresztą brytyjska propozycja zapisów protokolarnych wpłynęła 24 godziny przed szczytem. Nasze doświadczenie w polityce europejskiej wskazuje, że to stanowczo za późno. Większość społeczeństwa i prasy brytyjskiej przyjęła entuzjastycznie decyzje premiera Camerona. Mam wrażenie, że stał się on ofiarą wieloletniej antyeuropejskiej propagandy wewnątrz Wielkiej Brytanii. Fragment wypowiedzi w „Gazecie Wyborczej”

David Cameron

wyraźna wyrwa między eurosceptykami i euroentuzjastami. Premier, który sam określa się jako „umiarkowany eurosceptyk” od zawsze podkreśla, że z perspektywy Londynu największą zaletą Unii Europejskiej jest wolny przepływ kapitału, towarów i usług – aspekt gospodarczy, nie polityczny. Cameron od początku balansuje między dwiema wspomnianymi grupami, co jakiś czas spłacając dług partyjnym przeciwnikom Wspólnoty. To dlatego zamiast do głównej, centroprawicowej grupy w europarlamencie (do której należy między innymi PO i partia węgierskiego premiera Victora Orbana), przystąpił do nowo utworzonego, nieco egzotycznego stronnictwa Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Krytycy zarzucali Cameronowi, że dobrowolnie wykluczył się z głównego nurtu europarlamentarnej polityki, ale premier uzyskał to, co chciał na lokalnym podwórku: jedność w partii i wzmocnienie własnej pozycji. To właśnie było dla niego priorytetem. Niedawno znów zrobiło się gorąco. Szef torysów musiał gasić bunt w sprawie referendum w kwestii wyjścia z UE. Część jego posłów domagała się, by spytać Brytyjczyków o to, czy chcą w niej pozostać. Cameron doskonale zdaje sobie sprawę, że atmosfera na Wyspach jest raczej John rEntoul Independent on Sunday Każdy brytyjski premier chciałby gwarancji, że nikt nie wprowadzi regulacji rynków finansowych wbrew życzeniom Brytyjczyków. (...) Od 1973 roku Wielka Brytania zawsze w ten sposób balansowała: trzeba było wytrzymać z rzeczami, których się nie lubi, żeby nie pozostać poza salą obrad, na której miała się odbyć następna runda negocjacji dotyczących... rzeczy, których się nie lubi. (…) Dziś, gdy Niemcy konstruują mechanism, który uratować ma skazane na zagładę euro, nadszedł dobry moment, by skończyć z tą taktyką.


|7 nowy czas | 16 grudnia 2011

takie czasy

JACEK ROSTOWSKI minister finansów RP, specjalnie dla  „Nowego Czasu”: Nam zależy na tym, żeby była większa integracja strefy euro. Bez większej integracji strefa się rozpadnie, a jak strefa się rozpadnie, to Unia prawdopodobnie też się rozpadnie, jak Unia się rozpadnie – to byłaby kompletna katastrofa dla Polski. Są dwa filary naszego bezpieczeństwa: NATO i Unia Europejska. Jeśli jeden miałby się rozpaść, to byłoby to dla nas duże zagrożenie. Podobnie myśli Angela Merkel, która podkreśliła niedawno w Marsylii, że gdyby nie upadek muru berlińskiego to jej nie byłoby przy tych negocjacjach. Ona widzi właśnie tę konieczną równowagę między integracją zachodnią i integracją wschodnią, i integracją całości. Nowy traktat będzie pisany przez wszystkie kraje antyunijna i głosowanie mogłoby się skończyć gromkim „nie” dla Wspólnoty. A – przy wszystkich zastrzeżeniach do Brukseli – nie ma wątpliwości, że to byłoby dla jego kraju niepożądane. Ale brytyjski premier ma otwarte dwa fronty. Udało mu się zadowolić eurosceptyków we własnym stronnictwie, tyle że jednocześnie rozjuszył zdecydowanie euroentuzjastycznego koalicjanta. Wieść gminna głosi, że gdy o czwartej rano obudzono wicepremiera Nicka Clegga, by zakomunikować mu, że rozmowy zostały zerwane, ten wpadł w furię: „W koalicji trzeszczy” – donosił „Sunday Telegraph”. Dla liberałów kwestie europejskie są przecież kluczowe. Ich wyborcy są już chyba na granicy wytrzymałości. Na razie nie zanosi się na to, by Clegg i spółka dokonali strategicznego odwrotu, ale gdyby w końcu Liberal Democrats nie wytrzymali i koalicja się rozpadła, dla Camerona byłaby to klęska. Torysi nie wprowadzili jeszcze korzystnych dla siebie (tudzież – jak nie bez racji przekonują konserwatyści – korygujących przechył na stronę lewicy) zmian w wyznaczaniu okręgów wyborczych. W dodatku wprowadzili szereg dotkliwych reform, których (ewentualne) skutki będą pewnie odczuwane dopiero za parę lat. W takiej sytuacji pójście do wyborów mogłoby się dla prawicy skończyć tragedią. Pytanie brzmi jednak, jak wiele jeszcze zniosą liberałowie? Jak na razie wydają się być „przystawką”. CO DALEJ? Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. W marcu siedemnaście państw strefy euro podpisze nowy traktat, omijając tym samym wymóg jednomyślności obecny przy nowelizacji NIALL FERguSSON historyk: Nie stało się tak naprawdę nic wielkiego. Nasz premier miał niewątpliwie rację. Zobaczyliśmy kulminację konsekwentej polityki konserwatystów, która swe korzenie ma w czasach Margaret Thatcher, a kontynuowana była też przez Johna Majora. Chodzi o to, by przeciwstawić się krokom (...) prowadzącym de facto do tego, by Wielka Brytania stała się członkiem federalnej Europy. Fragment art ykułu w „The Times”

członkowskie. Bardzo żałujemy, że nie będzie przy tym Brytyjczyków, ale wierzę, że w końcu dołączą do nas. Zresztą ten traktat będzie musiał być włączony do istniejących traktatów europejskich, żeby naprawdę skutecznie funkcjonował. I myślę, że wtedy Brytyjczycy wynegocjują to, co chcieli wynegocjować, i przyłączą się. Naszym celem jest większa integracja, bo bez niej w strefie euro nie będzie Unii, ale nie może do tego dojść kosztem podzielenia Unii, dlatego forsujemy taki pomysł: udział bez prawa głosowania w sprawach euro dla wszystkich członków Unii, bo są to sprawy najważniejsze dla wszystkich członków. Gdyby nie to, co dzieje się teraz w strefie euro, to my zastanawialibyśmy się nad podwyższeniem prognoz na przyszły rok, a tak musieliśmy je obniżyć z 5 do 2,5 proc. PKB. Polska w czasach kryzysu miała najlepszy w całej Europie wzrost gospodarczy – 15,4 w ciągu ostatnich czterech lat, to daje nam znaczący autorytet. traktatów europejskich. Dołączą do nich państwa, które wspólną walutę chciałyby kiedyś przyjąć, wśród nich Polska. Razem to 23 kraje. Trzy – Szwecja, Czechy i Węgry – jeszcze się wahają. Budapeszt jako jedyny na początku deklarował poparcie dla Londynu, szybko jednak zorientował się, że ryzykuje zupełną izolację i spuścił mocno z tonu. Pamiętajmy, że niedawno Orban przyznał, iż – w wyniku polityki rządzącej dotychczas na Węgrzech lewicy – będzie musiał przyjąć pomoc ze strony MFW. Mimo że nie jest to instytucja unijna, premier Węgier musi uważać, by nie zadzierać za bardzo ze światowym establishmentem. Niemal 2/3 Brytyjczyków przyklasnęła decyzji Camerona. Jeden z eurosceptycznych tabloidów zamieścił w sobotę na okładce fotomontaż, w którym twarz premiera wklejona jest w sylwetkę Winstona Churchila. Ale dziś Cameron jest sam. Francja i Niemcy i tak pewnie przeprowadzą swoje reformy, pozostawiając Wielką Brytanię tam, gdzie sama się usadowiła: na poboczu. Trudno powiedzieć, czy uratują w ten sposób euro czy nawet całą Wspólnotę. Pojawia się w tej kwestii coraz więcej wątpliwości, szczególnie że reakcja Wysp utrudni skuteczne działanie. Ale faktem jest, że obecnie Londyn nie ma za wiele do powiedzenia w kluczowych dla siebie kwestiach gospodarczych. Tak samotna w Europie Wielka Brytania jeszcze nie była. „Nie mamy przyjaciół, tylko interesy” – głosi stara maksyma brytyjskiej dyplomacji. Rzeczywiście – na nadmiar sojuszników Londyn nie może narzekać. Ale wkrótce może się okazać, że jego interesy i tak mają się kiepsko.

DOVER Niesamowita podróż jeszcze taniej

FRANCJA

SAM0CHÓD + 4 W JEDNĄ STRONĘ JUŻ OD

Adam dąbrowski LORd HuT TON  ko men ta tor  „The Ob se rver”: Sektor usług finansowych zatrudnia ok. milion ludzi i stanowi 7,5 proc. naszej gospodarki. City reprezentuje jedną trzecią. To maleń ki interesik gospodarczy. Jeśli koalicja naprawdę chce przywrócić naszej gospodarce równowagę, skandalem jest fakt, że postawiła właśnie maleńką część City na szczycie listy naszych narodowych priorytetów. (...) Zwyciężył instynkt, by zarządzać ludem w coraz większym stopniu opanowanym przez najgorsze, torysowskie instynkty.

29

£

DOVER-FRANCJA DFDS.PL 0871 574 7221


8|

16 grudnia 2011 | nowy czas

czas przeszły teraźniejszy

W 30. ROCZNICĘ STANU WOJENNEGO

Wspomnienia i refleksje Janusz Pierzchała

Lato i jesień 1981roku były okresem gorączkowej emigracji dziesiątków tysięcy ludzi z całej Polski. Po raz pierwszy od przejęcia władzy komuniści dawali paszport właściwie każdemu, kto o niego wystąpił (osobiście nie słyszałem o odmowach). Wydaje mi się, że takiej fali emigracji ani wcześniej, ani później nie było. Nie mam żadnych danych, ale w moim przekonaniu wyjechało wtedy 300-400 tys. osób. Autobusy Orbisu wracały puste. W kolejkach po wizy ustawiały się przed konsulatami setki osób dziennie. W rozmowach pojawiało się poczucie zagrożenia, widziałem zbiorowy lęk przed zbliżającą się katastrofą, jakimś końcem „wiosny wolności”. Reżym zaś chciał się pozbyć jak największej liczby ludzi, zwłaszcza młodych i czynnych. Wielu moich znajomych wyjechało. Do nikogo nie miałem pretensji; sam też chciałem „wyrwać się”, ale miałem bardzo skromne środki finansowe, a planowałem USA. W opinii publicystów i historyków stan wojennych był strasznym szokiem. I zapewne był – dla zwykłych ludzi. Siedząc już w więzieniu w Kielcach, miałem czas na wiele przemyśleń. Z perspektywy paru tygodni po nocy 13 grudnia zadziwiała ignorancja władz związkowych „Solidarności”. Bez względu na to, jak dalece ktoś wierzył w jego wprowadzenie, należało przedsięwziąć daleko idące środki ostrożności na wypadek, gdyby do niego doszło. Nie mogło ujść uwadze nawet zwykłych ludzi (nie mówiąc o działaczach związkowych, opozycjonistach) przemówienie gen. Jaruzelskiego, wygłoszone pod koniec lutego 1981 na XXVI zjeździe KPZR. Słyszałem je na własne uszy, w autobusie w drodze do Radomia, transmitowane przez Polskie Radio. Jaruzelski powiedział: „Zapewniam tu radzieckich towarzyszy, że odwrócę bieg wydarzeń w Polsce!”. Czy trzeba było więcej? Przecież taka deklaracja musiała zostać spełniona. Było to tylko kwestią czasu. Na jesieni 1981 wielu ludzi usiłowało mówić o charakterze stanu wojennego (czy też generalnie stanu wyjątkowego) i konsekwencjach dla „Solidarności” i organizacji opozycyjnych. Jeden ze znanych działaczy dysydenckich przedstawił Komisji Krajowej „Solidarności” w Radomiu dokładne parametry stanu wojennego. Czy ktoś z tego wyciągnął wnioski? Raczej nie! Poza Wrocławiem, gdzie na drugi dzień po wprowadzeniu stanu wojennego dyrektor pewnego banku wypłacił „Solidarności” chyba 13 mln złotych (co srodze przypłacił!), związek z dnia na dzień znalazł się bez środków finansowych. A przecież można było wyjąć część pieniędzy i ukryć je choćby w zaprzyjaźnionych klasztorach, kuriach czy innych schowkach. Nie wyznaczono utajnionych władz zastępczych na wypadek aresztowania pierwszoplanowych działaczy związkowych. Nie wytyczono kierunku działań związku na wypadek stanu wojennego. Nie pomyślano o zbudowaniu choćby prymitywnej siatki kurierów dla zachowania łączności pomiędzy regionami. Od października 1981 roku czułem się coraz gorzej. Nie mogłem spać, budziłem się z koszmarów całkiem zdrętwiały. Całymi dniami towarzyszyło mi niezwykle napięcie mięśniowe. Byłem pewien, ze coś się szykuje. Pomyślałem, że trzeba coś robić. Miałem w

domu nieużywany powielacz ręczny Romayor i 400 matryc białkowych (używaliśmy już wtedy offsetów), który dostałem od księdza Czesława Sadłowskiego ze Zbroszy Dużej. W połowie listopada wziąłem z pracowni Komisji Robotniczej Hutników „Solidarności” 400 blach offsetowych, mrucząc szefowi, że coś jednak trzeba ukryć i zaufanym samochodem zawiozłem to z powielaczem i „białkami” do mego przyjaciela na wieś. Powiedziałem, żeby zakopał to głęboko w stertę słomy. Leszek Batko, późniejszy wieloletni burmistrz Świątnik Górnych został aresztowany w stanie wojennym, słomę kluto widłami, ale powielacza i matryc nie znaleziono. Powielacz służył „Solidarności Wiejskiej” w stanie wojennym i przez parę następnych lat. Tymczasem sytuacja zaostrzała się. Parę dni przed 13 grudnia szedłem ul. Grzegórzecką w Krakowie z Ryszardem Bocianem z KPN. Rzuciły mi się w oczy ogromne napisy antykomunistyczne, niezamalowane! – Popatrz – powiedziałem do Bociana – już ich nie zamalowują, nie mają na to czasu. Uderzą w nas lada dzień.

Zapewniam tu radzieckich towarzyszy, że odwrócę bieg wydarzeń w Polsce! Gen. Wojciech Jaruzelski w Moskwie, luty 1981 I jeszcze jedna historia. Trzy lub dwa dni przed 13 grudnia, wezwała mnie telefonicznie do siebie nieżyjąca już od lat Anka Szwed, moja koleżanka z SKS (Studencki Komitet Solidarności, grupa opozycyjna powstała po śmierci Stanisława Pyjasa w Krakowie) i powiedziała, że dostała od znajomej strażniczki oddziału kobiecego więzienia w Ruszczy ostrzeżenie. – Pani Anno – miała powiedzieć – opróżnili całkiem więzienie w Ruszczy. Potrzebują miejsca. Będą wielkie aresztowania. Niech pani nie sypia w domu. Zapytałem, czy ostrzegła Zarząd Regionu. – Tak, powiedziałam im – usłyszałem A więc informacje, dość precyzyjne, krążyły, ale jakoś nikt nie wyciągał z nich wniosków. (Ja nie spałem w domu w pamiętną noc grudniowa. Dorwali mnie inaczej). Cały cywilny opór po aresztowaniach rodził się spontanicznie, w bólach, w sposób chaotyczny i trochę przypadkowy. (Pomijam tu całkowicie uboczny fakt, że bezpieka pozostawiła na wolności szereg osób, wśród których było wielu jej agentów, i to oni mieli przenikać do rodzących się tajnych struktur. Taką osobą był w Krakowie m.in. Lesław Maleszka, któremu doskonale rozpisano role.) I dlatego ów ruch oporu mógł być niebezpieczny. W celi więzienia kieleckiego dziękowałem Bogu, że Polacy nie rzucili się do organizowania zbrojnego oporu. Ktoś powie, że nie było przecież broni, przeszkolonych oficerów, konspiratorów itd. i itp. Ja chcę więc przypomnieć Irlandzką Armię Republikańską i baskijską ETA, które przez ponad 20 lat prowadziły skutecznie wojnę terrorystyczną, budząc przerażenie Europy, mimo że zaczynały od zera. Tylko że skala

represji w Polsce w odwet za coś takiego byłaby ogromna. Prawdą jest, że napięcie i pragnienie walki wyhamowywał Kościół, ale niebezpieczeństwo istniało. Uważałem i zdania nie zmieniłem po 30 latach, że przyczyna tej zmiany sposobu myślenia była inna i bardzo głęboka: straszna trauma Powstania Warszawskiego – zniszczenie budowanej przez 600 lat stolicy, jej bogactw i śmierć 230 tys. jej mieszkańców oraz eksterminacja podziemia antykomunistycznego po 1945 roku przebiły do świadomości (czy raczej podświadomości) zbiorowej Polaków prawdę o bezsensowności narodowych powstań zbrojnych. W Kielcach dziękowałem Bogu, bo wiedząc ze jesteśmy wszyscy zakładnikami Jaruzelskiego, uważałem, że będziemy zgładzeni, jeżeli tylko pojawi się zbrojny opór. Przyszedł czas na nowe idee… Wobec przemocy, z traumą historyczną na karku, po raz pierwszy społeczeństwo polskie zachowało się w sposób wyjątkowo dojrzały. Jak trzcina, która ugięła się, ale nie złamała (pęknąć miała dopiero przy Okrągłym Stole). Idee ghandyzmu po raz pierwszy poza Indiami rezonowały na taką skalę. Zaszczepił ich chrześcijańską wersję Kościół, kontrolował odruchy społeczne Jan Paweł II. Jego rola i autorytet były niesłychane! Pojawiła się strategia, droga alternatywna. Ludzie lgnęli do Kościoła, bo był jedynym miejscem azylu duchowego. Ciekawa rzecz, po stanie wojennym reżym, chcąc kanalizować nastroje i frustracje inteligencji zezwalał na wydawanie wielu wartościowych publikacji. Wyszła wtedy w dużym nakładzie praca Stanisława Tokarskiego Orient i kontrkultury, która stała

się natychmiast szlagierem mojego pokolenia. Pomijając kontrowersyjne uwielbienie dla różnych aspektów kontrkultury na Zachodzie, książka omawiała szeroko wpływ idei Ghandiego na ruchy społeczne i ideologie polityczne na całym świecie, stwarzając szeroką i czytelną aluzję do sytuacji w Polsce. Ba! – podsuwając wręcz nowe pomysły. Nieposłuszeństwo obywatelskie, bierny opór, odmowa współpracy (bo czymże był bojkot teatrów, sal koncertowych, wytworni filmowych przez aktorów, muzyków, dyrygentów itd.? – wspaniały zresztą i długotrwały) i jednocześnie zdecydowane unikanie aktów przemocy, budowanie kultury i wiedzy alternatywnej, poza kontrolą partii – to była nowa droga. Czy słuszna? Na pewno zapisała się jak nowy sposób reagowania społecznego na przemoc i zagrożenie, i stała się składnikiem historycznej świadomości, nową możliwością. Komuniści kontrolowali jednak sytuację (koncesjonowana opozycja to osobny, ale istotny tego przyczynek). Z łatwością rozgromili Związek, tysiące działaczy emigrowało, o strajkach nie było mowy, zakłady przemysłowe zamilkły. Zastanawiali się jednak, co robić dalej. Głowiono się nad tym przede wszystkim w Moskwie. Dla Polaków stan wojenny był ciosem moralnym, który po paru latach załamał ich psychicznie oraz podkopał ich zdolność do długotrwałego oporu i wiarę w jego sens. W tej sytuacji po ośmiu latach można im było narzucić przy pomocy potężnych manipulacji koncepcję Okrągłego Stołu. I nią komuniści wygrali ostatecznie. Ale o tym może innym razem.


|9

nowy czas | 16 grudnia 2011

czas przeszły teraźniejszy

Piękni trzydziestoletni Gdy wieje wiatr historii, Ludziom jak pięknym ptakom Rosną skrzydła, natomiast Trzęsą się portki pętakom. K. I. Gałczyński

dzi ny przy by wa ły, by znowu być razem. By wało jednak, że pod czas dłu giej roz łą ki coś się w lu dziach od mie ni ło. Nie umie li, nie mo gli, nie chcie li żyć ra zem. Ni gdy nie za po mnę lo su wielu ścią gnię tych do Wielkiej Brytanii żon. Zo sta wa ły bez ką ta, bez pra cy, sa me. Spo ty ka łam je w or ga ni za cji Po lish Re fu ge es’ Ri ghts Gro up, gdzie wów czas pra co wa łam. Na budowach zda rza ły się tra gicz ne wy pad ki. Tam pra co wa li ab sol wen ci stu diów hu ma ni stycz nych, bo in nej pra cy zna leźć nie mo gli. W ho ste lach, wśród wa ga bun dów z ca łe go świa ta i lu dzi ner wo wo cho r ych, ko czo wa li słab si du chem Po la cy. Tę prze dziw ną mo zai kę cha rak te rów, ty pów, lu dzi prze róż nych za wo dów łą czy ło jed no. Żal. Żal, cza sem nieuświadomiony, do lo su. Nie mie li prze cież szan sy, by za pla no wać ży cie w mo men cie wpro wa dze nia sta nu wo jen ne go. Nie mie li cza su ni sposobności, by po że gnać bli skich. Dziś, po wstą pie niu Pol ski do Unii wyjazdy są nor mal no ścią. Od ma ja 2004 roku lu dzie pla nu ją i wy jaz dy i po wro ty. Za bra nie czło wie ko wi wol nej wo li, moż li wo ści przemyślenia wy bo ru, czy li pod ję cia świa do mej de cy zji by ło strasz ną krzyw dą. To rów nież, bo nie sa mym chle bem czło wiek ży je, wryło się wiel kim nie po ko jem w ich du sze. Mo że i do dziś naj wraż liw si na to cier pią? I jesz cze spra wa eme ry tur. Mniej za rad nym za ję ło la ta, by znaleźć tu sta łą pra cę. Pra co wa li do ryw czo, cza sem na czar no, po zna wa li ję zyk. Te raz do bie ga ją wie ku eme ry tal ne go. Stan od mien ny -wo jen ny wy rwał z ich ka rie ry za wo do wej la ta po trzeb ne do uzy ska nia peł nej eme ry tu ry. Te go już ni gdy nie nad ro bią.

Polska w odmiennym stanie. Wiatr historii niejednokrotnie szalał nad Polską. 13 grudnia 1981 roku zima objawiła się mroźnym wiatrem. Poranny komunikat władz nadany w radiu i TV zmroził serca i dusze Polaków. Ogłoszono stan wojenny. Takiej „zadymy” jeszcze nie było. Monotonnym i grobowym głosem przemówił do narodu generał Wojciech Jaruzelski. Za ciemnymi okularami nie widać było jego oczu, nie wiedzieliśmy więc, jak wyglądało „zwierciadło” jego duszy. Pod jego przywództwem armia przejęła wszechwładzę nad narodem. Polska znalazła się w odmiennym stanie.

stan wojenny w skutki Brzemienny Któż to ci piękni trzydziestoletni? Latem 1980 roku, gdy kończyły się spory, strajki i burzliwe debaty nad zarejestrowaniem pierwszych niezależnych związków zawodowych, mieli po 20, 30, 40 lat. 31 sierpnia wybuchła „Solidarność”. Zwyciężyli! Ewenement nie tylko na skalę całego bloku komunistycznego Europy, ale i całego świata. Przywódcy i członkowie „Solidarności”, również niezarejestrowani sympatycy najogólniej mówiąc przetrwali do 13 grudnia 1981 roku. Nie wnikam w szczegóły, bo stanowiska i losy jednostek, czasem chwiejne na politycznym wietrze, nie są podmiotem tego zapisu. Mój zapis poświęcam tym, którym wówczas rosły skrzydła. Tamtej grudniowej nocy ciemne moce aresztowały pierwszych przywódców. Napadły podstępnie na lokale „Solidarności”. Rozpoczęło się wyłapywanie dalszych, ważniejszych członków Związku. Ogłoszono godzinę policyjną! Na ulicach pojawiły się czołgi i wozy pancerne. Przerwano połączenia telefoniczne. Listy cenzurowano. Loty odwołano. Nie wolno było wyjeżdżać ze swojego miasta bez zezwolenia władz wojskowych. Ten stan odmienny-wojenny, nieplanowana ciąża, w którą naród zaszedł na skutek gwałtu, trwała długo. Zawieszono go 31 grudnia 1982 roku. Sylwestrowy gest władzy? Stan wojenny zniesiono 22 lipca 1983 roku. Ku czci Manifestu Lipcowego? Kolejno wypuszczano więźniów politycznych. Wielu jednak zwolniono dopiero w roku 1986. Trudna, przenoszona ciąża trwała. Być może za datę rozwiązania (porodu) można uznać czerwiec 1989 roku, czas pierwszych demokratycznych wyborów. 13 grudnia 2011 minęło 30 lat od wprowadzenia stanu wojennego. Po tylu latach bujne czupryny panów przerzedziły się, brzuszki uwypukliły. Panie ukryły zmarszczki pod makijażem, a siwiznę pod farbami. Nie ma to znaczenia, ile lat mieli w roku 1981, ile mają teraz. Osiągnięcia „Solidarności” zapisały się na zawsze w historii XX wieku. Historia utrwaliła więc pięknych trzydziestoletnich w „kwiecie młodości, kwiecie wieku”. Sami tę historię tworzyli.

Nie należy zapominać, że nie wszyscy Polacy należeli do „Solidarności” lub ją otwarcie popierali. Może z braku odwagi, sił, zrozumienia lub niechęci do politykowania. Jednakowoż stan wojenny dotknął wszystkich i zamknął w takich czy innych klatkach na długi czas. Zbliżało się Boże Narodzenie. Ludzie dreptali od sklepu do sklepu, żeby kupić coś godnego świątecznych stołów. Tradycyjnie jedno miejsce przy stole wigilijnym zostawia się puste. Dla nieobecnych. Tym razem było to szczególnie smutne miejsce. Nieobecnymi byli członkowie rodzin już zamknięci w aresztach i więzieniach. Nieobecnymi byli również ci, którzy przebywali tymczasowo w krajach zachodnich. Gdy zarejestrowano „Solidarność”, otworzyły się pewne szuflady ubeckich biurek. Zdeterminowani obywatele otrzymali upragnione paszporty. Wyjeżdżali, by popracować, postudiować, rozejrzeć się po świecie, odetchnąć demokratycznym powietrzem. Inną, najmniejszą grupą byli ci, którzy kapali pojedynczo na Zachód w połowie lat 70., przycupnęli tu, lecz planowali powrót we właściwym dla nich czasie. Mój zapis dotyczy Polaków w Anglii, bo tutaj mieszkam od lat. Bez po śreD nie skut ki sta nu wo jen neg o Co nas najbardziej dotknęło? Strach i bez sil ność. Niepewność lo su ro dzi ny, która została w kra ju i oj czy zny oraz swo je go na obczyźnie. Go r ycz, że znów nie po wio dło się na dro dze do de mo kra cji. Dy le ma ty: wra cać czy nie? Jak i czym wra cać? Wra cać i paść na ko la na? Cho ro by, przede wszyst kim za wa ły ser ca wy wo ła ne po tęż nym stre sem. Rów nież prze wle kłe cho ro by psy cho so ma tycz ne, np. wrzo dy żo łąd ka. Zdarzały się też na głe śmier ci z powodu za wa łu czy wy le wu i sa mo bój stwa. w wielu przypadkach długotrwałym problemem stawał się al ko ho lizm.

Dłu go trwa łe skut ki stan u wo jenn e go Wśród Po la ków, któ r ych stan wo jen ny za stał w An glii by ło wie lu lu dzi wy kształ co nych. By li ar chi tek ci, le ka rze, in ży nie ro wie, na uczy cie le. By li też spe cja li ści róż nych rze miosł, rol ni cy i stu den ci na urlo pach dzie kań skich. Za opa trze ni w bi le ty po wrot ne, bo ta ki był wa ru nek otrzy ma nia wi zy wjaz do wej, mie li wra cać do kra ju. Wra cać jak kry mi na li ści? Z mo ni tor kiem na no dze (przy sło wio wo mó wiąc). Wra cać do do mu przed go dzi ną po li cyj ną? Po pew nym cza sie do łą cza li tu so li dar no ściow cy wy pusz cza ni z wię zień i aresz tów. Pasz por ty mie li jed no ra zo we. Mniej licz nie przy by wa ły jed nost ki, któ re ucie ka ły z kra ju w dra ma tycz nych oko licz no ściach. Ska ka li ze stat ków i pro mów, po r y wa li sa mo lo ty, ukry wa li się pod pod wo ziem cię ża ró wek wy jeż dża ją cych na Za chód. Po pew nym cza sie rząd Wiel kiej Bry ta nii wpro wa dził dla nich tzw. wy jąt ko we ze zwo le nie na po byt, czy li Exceptional Leave to Remain. Ozna cza ło to, że mu sie li okre so wo wy stę po wać do Ho me Of fi ce o prze dłu ża nie ze zwo le nia na ko lej ny rok. Po sied miu la tach – a to strasz nie długi czas ży cia w niepewności – mo gli ubie gać się o po byt sta ły. Nie wszy scy mie li si łę, by to prze trwać. Nad szedł, choć nie pręd ko, czas, że po sia da cze „wy jąt ko we go ze zwo le nia na po byt” mo gli ścią gać tu współ mał żon ków i dzie ci. Oczy wi ście po speł nie niu od po wied nich wa run ków i o ile wła dze pol skie zgo dzi ły się na wy jazd ro dzin. Go rzej, gdy cho dzi ło o spro wa dze nie ro dzi ców, zwy kle eme r y tów. Gdy od ma wia no im pasz por tów – by uka rać nie god ne praw czło wie ka dzie ci? – by wa ło, że ugo dze ni głę bo ko w ho nor do ro słe dzie ci zrze ka ły się oby wa tel stwa. By od ciąć się od swe go kra ju, w któ r ym pra wa czło wie ka po gwał co no. Mu sie li jesz cze, o iro nio, za to Ra dzie Pań stwa (w sta nie od mien nym) za pła cić. Ro -

Dal sze lo sy Zde ter mi no wa ni, ze zna jo mo ścią ję zy ka i przy chyl no ścią lo su prze trwa li okres bez dom no ści, by le ja kich prac, roz te rek. Usta bi li zo wa li się, ro bią, co mo gą i lu bią, nie gde ra ją. Nie któ rzy emi gro wa li da lej, do Ka na dy i Au stra lii. Od cza su do cza su po ja wia ją się w po lo nij nej pra sie roz wa ża nia o po ko le niach emi gran tów w Wiel kiej Bry ta nii. Zwy kle pi sze się o emi gran tach II woj ny świa to wej oraz tych po ma ju 2004. Je den tyl ko raz za uwa żo no tych, któ rzy przy jeż dża li tu i zo sta wa li w la tach 70. O „pięknych trzy dzie sto let nich” chy ba ni gdy lub nie wie le wspo mi na no. Czyż by te mat wsty dli wy? Ja nie wsty dzę się. Pi sa łam o nich, wów czas jesz cze Nastolatkach emigracji, w czerw cu 1991 ro ku w „Dzien ni ku Pol skim i Dzienniku Żołnierza”. Czy na dal są ta cy, któ rych drę czy nie po kój, bo zo sta li skrzyw dze ni przez współ ro da ków, któ rzy stan wo jen ny wpro wa dzi li i kon ty nu owa li przez la ta? Na pew no nie po ma ga Wam obec na sy tu acja po li tycz na w kra ju, w skłó co nej Pol sce. Nie te go ocze ki wa li śmy, nie ta kiej wol no ści wy pa try wa li śmy. Cóż, na pi sa łam me ta fo rycz nie, że Pol ska 13 grud nia 1981 roku za szła w nie pla no wa ną, bo z gwał tu, cią żę. Z tej trud nej, prze no szo nej cią ży uro dzi ła się wszak wol ność, ale to „dziec ko” ma po wód cier pieć na cho ro bli we do le gli wo ści. Jak dłu go to po trwa, nie wiem. Wia do mo, że gni ją ce ra ny należy otwo rzyć, by mia ły szan sę wy le cze nia i za bliź nie nia. Po za bli źnie niu moż na spo koj niej, z dy stan sem spoj rzeć wstecz, za uwa żyć te ra źniej szość i po my śleć o przy szło ści. Wszyst kim tym, któ r ym nie trzę sły się por t ki, gdy wiał wiatr hi sto rii ży czę, by już ni gdy nie obu dzi li się w kra ju prze mo cy. Spo koj nych Świąt Bo że go Na ro dze nia! Li lia na Ko wa lew ska


10|

16 grudnia 2011 | nowy czas

nowy czas

felietony opinie

redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 King’s Grove London SE15 2NA

Hagiografia i kolędowanie Krystyna Cywińska

2011

– No jak było? – pytali ci, którzy tam nie byli. Bo są albo złożeni niemocą fizyczną, albo finansową. Niektórych, którzy mogą jeszcze z łóżka wstać, nie stać już na 25 funtów od głowy za wieczór. Nawet za wieczór wspomnień o naszej Generałowej, Renacie BogdańskiejAndersowej w pierwszą rocznicę jej śmierci.

Wieczór wspomnień odbył się w Ognisku Polskim w Londynie. Przedostatnim klejnocie postemigracyjnych nieruchomości. Człowiek się w Ognisku czuje jak na lordowskich salonach. Nawet nasz sławny minister finansów Jacek Rostowski, który stawił się z żoną na ten wieczór, mógł się czuć jak u siebie w domu – niemal jak wpisany w tę salonową scenerię. – Czy potrząśnie krajowym trzosem na Ognisko? Czy nie potrząśnie? – pytano w kuluarach. Zaznaczam, że to nie ja pytałam. I uznałam to za raczej retoryczne, choć na miejscu, pytanie. Obecność na tym wieczorze związanych z naszą emigracją Jacka i Wandy Rostowskich okazała się szlagierem wieczoru. Inne szlagiery to piosenki śpiewane przez lata przez Renatę Bogdańską, czyli Irenę Andersową. Wyboru dokonała Maria Drue, jej przyjaciółka i akompaniatorka. Wybór mógłby być nieco inny. Zabrakło mi niektórych melodii i pamiętnych słów. Zabrakło mi w tym wieczorze jego bohaterki. Nie było żadnych nagrań z jej aksamitnym głosem (choć mówiono, że zostawiła ich wiele). Nie było żadnej fotografii na scenie. Ani kawałka taśmy filmowej z jej życia. A zapewne gdzieś są. Może nawet kilometry. I nie czuło się jej obecności w piosenkach śpiewanych innymi głosami (Ewa Becla, Renata Chmielewska, Teresa Greliak, Magdalena Włodarczyk, Wojtek

Piekarski). Może najbardziej zbliżonym do aksamitu jej głosu jest ciepły głos Ewy Becli. Ale wieczór Dla Ciebie Renato był serdeczny, zadumany, pełen wspomnień i paru anegdot. Już w domu przejrzałam i przeczytałam pięknie wydany program. Z fotografiami, starannie opracowany. Ale oczywiście nie mogło się w nim obyć – jak to u nas w zwyczaju – bez przesadnego patosu. Bez tej pseudoliterackiej kwiecistości w tekście. Bez tego alegorycznego głównego Reżysera Życia, co ją nam zabrał za kulisy realności i sztuki – że zacytuję, by nikt nie pomyślał, że to ja wymyśliłam. Więcej cytatów nie przytoczę, bo mnie smutek i nuda ogarnia. Prostota jest chyba bardziej wyrazistą i mocniejszą siłą przekazu w mowie i piśmie. Silniejszą chyba od pseudopoetyckiego alegorycznego bełkotu. Za wszystko jednak dziękuję organizatorom i wykonawcom tego wieczoru. A że minister Jacek Rostowski, czaruś i zbawiciel ojczyzny – jak orzekło parę osób – zaćmił wszystko i wszystkich na salonach, to już jego osobista przywara. Ale tak naprawdę zabrakło mi na tym wieczorze Czerwonych maków na Monte Cassino. Ktoś powiedział, że wszyscy by się przy tej pieśni popłakali. No to co? Ja lubię się wzruszać. Wracam więc do swoich wzruszeń

wpatrując się w migoczące światełka choinki. Wychowała mnie pensja panny Gepner w Warszawie. Za murami jej domu przy Moniuszki 8 oświecano nas w naukach ścisłych i nieścisłych. Do tych nieścisłych należały instrukcje o stosunkach damskomęskich. Do tych ścisłych – instrukcje ojców Kosibowicza i Rostworowskiego. Na pensji panowała atmosfera burżuazyjnej etykiety. A także mieszczańsko pojętej przyzwoitości. W klasach czuwały nad tym „przyzwoitki” –damy klasowe. W mojej klasie była nią Niemka, Fräulein Heinemann. Chuda, hakowata, w cwikerach na wystającym nosie, z włosami w kukiełkę. Na kościstym ciele szata-całun do łydek. Na wystających ramionach szydełkowana pelerynka. Siedziała zawsze sztywna na krzesełku przy drzwiach i wodziła szpiczastym wzrokiem od pulpitu do katedry i z powrotem, czy aby panny Danusia i Krysia nie zerkały na młodego, przystojnego polonistę Eugeniusza Sawrymowicza. Wzrok trzeba było mieć wbity w książkę, ręce na pulpicie, a nogi w czarnych fildekosach pod blatem. Włosy musiały przylegać do głowy, paznokcie krótko przycięte, sukienki pod fartuszkami w drobny rzucik. I żadnych, Boże broń, wyzywających kolorów. Fräulein Heinemann mówiła do nas w swoim języku i nadmieniała o ważności Drei K – Kinder, Küche und Kirche.

O dzieciach, o których poczęciu się nie mówiło, o kuchni, z której przepisy należy wymieniać i w kościele, w którym odzywać się nie należy nawet szeptem. Takie to były czasy. Była na naszej pensji również druga Niemka, germanistka, nazywała się Fräulein Bille. Sama głosiła, że się truła dla polskiego ułana i dlatego miała taki chrapliwy głos. Kiedy Niemcy ukazywali się gdzieś w pobliżu, obie Fräulein nakazywały rzucić książki do schowka pod podłogą, z pod podłogi wyciągnąć manekiny i kapeliny do robienia kapeluszy i udawać szkołę modystek i szwaczek. Zdarzyło się parę razy, że nasze obie Niemki nie wpuściły za próg szkoły niemieckich patroli. A kiedy szarża niższego szczebla przysłała im kiedyś choinkę na Boże Narodzenie, kazały ją wystawić na podwórko. W szkolnej sali stanęła inna. Choinka z Karcelaka (plac handlowy – dopisek dla tych, co nie z Warszawy). I zdarzyło się, że pod tą choinką stanęła cała pensja i z przywiązania do swoich dam klasowych, Niemek zaśpiewałyśmy po niemiecku Stille nacht, heilige nacht, czyli Cichą noc, jedną z najpiękniejszych kolęd. Nasze obie Fräulein się popłakały. A panna Bille rzekła chropowatą polszczyzną: – Panienki, nie „czeba” po niemiecku. Zaśpiewajmy Podnieś rękę Boże dziecię. I śpiewały razem z nami. Życzę wszystkim miłego kolędowania.

Dwa tysiące jedenasty Dla mnie to był dobry rok. Powiedziałbym nawet, że bardzo. Ale jak to zawsze w grudniu bywa, w duszy cieszę się z tego, że powoli zbliża się on do końca. Bo wszystko przecież kiedyś musi się skończyć? Nie będę się z nikim spierał, jeśli ktoś ma odmienne zdanie. Owszem, mogło być lepiej. Znacznie lepiej. Po ostatnim wystąpieniu brytyjskiego premiera w Brukseli przypomniały mi się stare polskie szlacheckie obyczaje, kiedy „Veto!” wykrzykiwano w polskim sejmie często i nagminnie. Co z tego krzyku wyszło, wszyscy wiemy, na szczęście wciąż jeszcze historii w naszych szkołach uczą lepiej niż tutaj. Premier brytyjski też powiedział NIE i już. Może to i dobrze. Ostatnio stwierdziłem, że zaczynam się nudzić europejską polityką, bo mało się w niej ciekawego dzieje, a tutaj taka miła niespodzianka. Nie wiem, i nawet nie chcę się zastanawiać na tym, co z tego wyniknie i w jakim kierunku potoczą się sprawy i losy brytyjskie w Europie. Nie, żeby mnie to nie obchodziło – w końcu tu przecież mieszkam, ale czuję się bezwładny. Swoją uwagę skupiam na tym, jaki

wpływ będzie to miało na moje życie. No bo jeśli Brytyjczycy wystąpią kiedyś z Unii Europejskiej, to co stanie się z nami, którzy zdecydowaliśmy się tutaj zostać, zamieszkać, ułożyć sobie nowe życie. Co wtedy? Każą nam znowu stawać w kolejkach po wizy? Prosić o zezwolenia na pracę i pozwolenia na otwarcie konta bankowego? W krótkiej chwili uprzytomniłem sobie, że te wszystkie dobrodziejstwa unijne, z jakich my, Polacy, korzystamy siedząc tu na Wyspach mogą się nagle skończyć. Tak samo, jak kończy się ten rok i nikt nie ma pewności, jaki będzie kolejny. Tuż przed końcem roku nie będę sobie jednak zaprzątał tym głowy. Robiłem to tyle razy, że teraz, w grudniu, warto się trochę wyciszyć i uspokoić. Po co szarpać sobie nerwy myśleniem: A co to będzie? A do czego to doprowadzi? Nie warto. Warto cieszyć się chwilą. Tego doświadczyłem w tym mijającym roku najbardziej. Najgłębiej. I sama świadomość, że nagle, po tylu latach nauczyłem się wreszcie rzeczywiście cieszyć chwilą, tą tutaj i teraz, właśnie teraz, jest dla mnie największą radością i nagrodą tego roku. Ciężko zapracowaną,

ale jakże długo oczekiwaną. Ci z Was, którzy również posiadają tę zdolność doskonale wiedzą, o czym mówię. Jak jednak wytłumaczyć to tym, którzy tego jeszcze nie rozumieją? Może w ten sposób: wyobraź sobie, że ten rok jest ostatnim w twoim życiu. Co byś zmienił? Jak byś żył? Ile czasu znalazł dla żony, męża, chłopaka czy dziewczyny? Ile kasy poświęcił, by zadzwonić do domu, z mamą lub tatą pogadać? Opowiedzieć, co słychać. Posłuchać co u nich. Nawet pomilczeć. A może tak do kina, na jakiś dobry film? By zapomnieć na chwilę o tym całym ciężkim dniu, wczesnych rankach, późnych nockach. By zrobić coś innego, niż zwykle. Wyjść z tej rutyny, która tak po cichu zabija nas w sobie. Obezwładnia. Męczy. Gdy spotkam się ze znajomymi w te święta, dam z siebie wszystko. Wyłączę się na chwilę i posłucham jak mówią. Trochę opowiem. Pewnie coś wypijemy. Będzie przyjemnie. Miło i ciepło. Bez polityki. Bez szarpaniny. Może z szampanem. Wesołych Świąt!

V. Valdi

nowyczas.co.uk


|11

nowy czas | 16 grudnia 2011

felietony i opinie

Na czasie

KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO

Grzegorz Małkiewicz

Czytałem gdzieś, że UK chciała rozmawiać z RP na temat przyszłości UE, przed decydującym szczytem w Brukseli. Wynik szczytu znamy. UK w totalnej izolacji, RP w głównym nurcie. Czy doszło do tej rozmowy? Polskie koła rządowe zaprzeczają, okołorządowe nie potwierdzają. Brytyjskim uzasadnieniem rozmowy, o której nie wiadomo czy do niej doszło, była polska prezydencja, bardzo udana – jak twierdzi polska strona.

Mogło być gorzej. Ważyły się losy Unii, i chociaż Polacy nie zasiadali przy stołach konferencyjnych, to końcowe, aczkolwiek kompromisowe rozwiązanie, poszło na nasze konto. Przypadła nam ta prezydencja w czasie zapaści, odrobiliśmy swoje zadanie domowe. Chcieliśmy integrować, a przyszło nam zmierzyć się z największym w historii zjednoczonej Europy zagrożeniem dezintegracją. Polacy mieszkający i pracujący na Wyspach z niedowierzaniem i niepokojem przyjęli wykluczenie swojego gospodarza z głównego nurtu. To w końcu dzięki otwartości Brytyjczyków Londyn stał się w niedługim czasie drugą stolicą Polski. Jak to więc jest z tą Unią? Czy jest jeszcze ktoś, kto zadaje sobie pytanie dlaczego w Wielkiej Brytanii znalazło się najwięcej Polaków po przyjęciu Polski do Unii? Gdzie nas chcą, gdzie nie musieliśmy czekać kilka lat na potwierdzenie naszego europejskiego obywatelstwa i możliwość korzystania z przysługujących nam przywilejów. Paradoksy historii. Wielka Brytania, najbardziej prointegracyjny kraj wypada z szeregu. Jeszcze jest w Europie, ale już postrzegana z niechęcią i nieufnością przez kontynentalną większość umacnia swój wyspiarski dystans. Słynne powiedzenie: „Panowie, Anglia jest wyspą”, otwierające wykłady z historii Zjednoczonego Królestwa, staje się bardzo aktualne. Istnieje choćby w genach politycznej świadomości. Duch nie śpi, rodzą się upiory. To chyba ten duch podpowiedział francuskim bankierom zrobienie donosu na Wielką Brytanię, że też jest zadłużona.

Gdyby tak na każdy kraj członkowski Unii popatrzeć z perspektywy zaszłości historycznej, obraz zjednoczeniowy przybrałby zgoła inne kształty. Niektórym posłom w Polsce upiorność tego obrazu zaatakowała zmysły. Ale to nie jest powód, żeby rząd forsował pewniejszą dla siebie drogę ratyfikacyjną, z pominięciem zapisu konstytucji. Chodzi o próbę przeforsowania zwykłej większości w głosowaniu nad traktatami europejskim w Sejmie, chociaż w zapisie konstytucyjnym jest wymóg co najmniej 2/3 „za” w ratyfikowaniu takich ustaw. Pewny wynik byłby zapowiedzią spokojnych i radosnych świąt, a tak grozi nam niepewność przy wigilijnym stole. I podziały w kręgu jednej rodziny, bo aż tak głęboko zarysowała się polaryzacja postaw w kraju. A na emigracji? Chyba jest nieco lepiej. Nikt walizek nie pakuje, bo Brytyjczycy nas nie chcą. W tutejszych mediach i w parlamencie temat europejski pojawia się częściej niż zwykle, ale bez tego polskiego, krajowego napięcia. Giełda zareagowała raczej spokojnie, a wyrażane opinie nie świadczą o panice spowodowanej przegraną premiera Camerona. „Anglia jest wyspą”, co potwierdziło się w tymczasowym (tak twierdzą obserwatorzy) wykluczeniu Wielkiej Brytanii z negocjacji kryzysowych. W jednym jest zgoda: na czas świąt Bożego Narodzenia temat kryzysu jest zawieszony. To czas odnowy, warto go wykorzystać, czego wszystkim czytającym te słowa, i sobie, życzę. Do siego roku.

kronika absurdu Zwolennicy „poprawności politycznej” odnieśli kolejny sukces. Dyrekcja Hamleys, największego sklepu z zabawkami w Londynie, ustąpiła po kampanii w internecie zwalczającej gender apartheid w tym znanym na cały świat królestwie dla nieletnich. Chodziło o napisy informujące o zabawkach „dla chłopców”, bądź „dla dziewczynek”. Napisy zniknęły, chociaż dyrekcja utrzymuje, że nie jest to wynik prowadzonej kampanii. Najwyższy czas zabrać się za publiczne toalety. To kolejny przykład segregacji rodzaju męskiego i żeńskiego. Nie mówiąc już o staroświeckim sposobie ubierania. Kiedy usłyszymy Nie dla spódnic? Baron de Kret

Wacław Lewandowski

Kto jest „proeuropejski”? Nie tylko lewicowa, ale też ogół prorządowej prasy polskiej (czyli – po prostu – ogół polskiej prasy) od momentu zakończenia unijnego szczytu zadziwia jednostronnością. Bohaterem pozytywnym tych czasopism stał się Radosław Sikorski, jako ten, który zapewni Polsce przynależność do najsilniejszej w UE grupy państw, nazwijmy „grupy szybkiej integracji”. Negatywnym bohaterem stał się David Cameron, nie dlatego, że konserwatysta, lecz z tego powodu, że nie chcąc zgodzić się na dodatkową umowę międzyrządową, „uzupełniającą Traktat Lizboński” nie tylko nie chce ratować strefy euro, nie chce także pogłębiać integracji, a zapewne chce szkodzić UE i skrycie marzy o wyjściu Wielkiej Brytanii ze wspólnoty państw europejskich. Nie wiemy dokładnie, na czym w szczegółach polega plan Merkel i Sarkozy’ego, jaki w ciemno przyjmuje polski rząd, nie wiemy zatem też, przed czym to mianowicie Cameron ustrzegł Brytyjczyków, czego w ich imieniu odmówił. Tymczasem publicyści i różni eksperci mają całkowitą pewność – tylko ów plan uratuje strefę euro, nobilituje nas, bo chociaż euro nie mamy, a złoty staje się śmieciową walutą, dopuszczą nas łaskawie do grona wielkich europejskich decydentów…

Nie jest to poparte żadnymi argumentami, analizami, bo też póki co nie ma żadnych przesłanek do budowania argumentacji – szczegóły cudownego planu ratunkowego mają być znane w styczniu. Jest więc tak, że zły Cameron racji nie ma, bo nie ma, a dobrzy Sarkozy i Merkel mają ją, bo – mają! Zamiast argumentacji odgrzewa się stare stereotypy. Przecieram oczy i czytam ze zdumieniem, że Wielka Brytania była zawsze „egoistyczną wyspą”, kierowała się tylko swoim interesem, izolowała od kontynentu i była przeciwna unijnemu projektowi. W jednej chwili zapomniano o takim na przykład drobiazgu, że to właśnie Wielka Brytania (a nie Francja czy Niemcy – zapaleni integryści) otworzyła swój rynek pracy dla nowych członków UE bez żadnych okresów karencyjnych, że jest to drugi płatnik do unijnej kasy, że – co tu gadać – stereotyp wyspiarza nie poczuwającego się do jakiejkolwiek więzi z kontynentem jest stereotypem właśnie, zatem sądem z gruntu fałszywym, nie znajdującym potwierdzenia w rzeczywistości. Nie wiem, nie mam dość danych (a kto ma?), by powiedzieć dzisiaj czy ów „europejski projekt”, jakim jest strefa wspólnej waluty da się uratować i czy naprawdę warto cokolwiek

dla tego ratowania poświęcać. Nie wiem, czy dalsza integracja i dalsze gwarancje kredytowe pomogą zadłużonym państwom strefy euro, czy tylko ich zadłużenie pogłębią. Wiem tylko tyle, że francusko-niemieckie wizje umów międzynarodowych sprzecznych z Traktatem Lizbońskim to zmiana zasad w trakcie gry. Nie rozumiem, dlaczego każdy, kto się na tę zmianę nie godzi, ma nagle być „antyeuropejski”? Warto też, sądzę, choć trochę odwoływać się do historii. Był czas, kiedy Wielka Brytania wzięła czynny udział w ratowaniu pewnego europejskiego projektu, jakim był pokój w Europie pod kuratelą Ligi Narodów. To ratowanie doprowadziło do rozwiązań przyjętych w Monachium, które umocniły III Rzeszę i zwiększyły jej potencjał wojenny. Gdy już polityka Monachium przyniosła owoce, po aneksji Czech i Austrii, po ataku i rozgromieniu Polski, wreszcie po kapitulacji Francji, wówczas nie było już w Europie żadnej koalicji, która mogłaby bronić przed Hitlerem jakiejkolwiek „europejskości”. W tym trudnym roku 1940 jedyny głos za Europą, jej wartościami, jedyne deklaracje walki i stanowczej niezgody na podeptanie tych wartości popłynęły z „izolacjonistycznych” Wysp.


12|

16 grudnia 2011 | nowy czas

fawley court jest naszym dziedzictwem!!!

SILENT, JOYOUS NIGHT AT FAWLEY COURT

FAW L E Y C O U R T O L D B O Y S WHO Cares WINS 82 PORTOBELLO ROAD, NOTTING HILL, LONDON W11 2QD tel. 020 7727 5025 Fax: 020 8896 2043 email: mmalevski@hotmail.co.uk

By Mirek Malevski

St Agnes’ Eve Ah, bitter chill it was! The owl, for all his feathers, was a-cold; The hare limped trembling through the frozen grass, And silent was the flock in woolly fold: Numb were the Beadsman's finger's, while he told His rosary, and while his frosted breath, Like pious incense from a censer old, Seem’d taking flight for heaven, without a death, Past the sweet Virgin’s picture, while his prayer he saith. As he said his prayers and rosary, all alone in the woodland stone flint chapel, there chanced upon the good Beadsman’s ears, the distant, faint sound of young mirthful chattering. Youthful, happy voices. He raised his kneeling, frozen frame, and peered from around the chapel doors into the dark moonless night. There, beyond the midst of the yews and fir trees he could see Fawley Court, its warm and glowing windows invitingly lit up, the red brick building splendidly outlined in the frost, under a sky, filled with the twinkling jewelled cluster of the holy stars.

Y

es, of course. It was 6 December (1964), St Nicholas’s Day (Święty Mikołaj!). The happy, excited voices belonged to the boys of Fr Jozef’s Divine Mercy College, making their way in the dusk, along different paths to Fawley Court’s imposing main building. At this time, every year, the Marian priests, brothers, teachers, staff, cooks, and pupils all excitedly await the arrival of Święty Mikołaj. Naturally, as always, it was the expectation of gifts, and good food (a rarity), as much as Święty Mikołaj’s appearance that delighted everyone. Święty Mikołaj always appeared in Fawley Court’s Red Room – the one with marvellous views onto the Venetian canal, and river Thames – under the picturesque ceiling of deer, herons in reeds, rabbits, and dogs, carved by the famous Grinling Gibbons. The huge Red Room was lit by just one huge ornate glass chandelier, which gave off a hazy, indeed lazy golden hue. In the far right corner, facing the rows of chairs, slowly filled by the schoolboys, was the nativity crib – baby Jesus in the straw manger, with Mary and Joseph surrounded by faithful animals. And next to the crib, a beautiful Fawley Court Christmas tree with the Star of Bethlehem on top. In the opposite corner behind the seated boys playing on the small but robust oakwood foot-pedal organ was Divine Mercy College’s accomplished musician Vyvyan Ekkel. Vyvan’s forte was to play hymns and carols, but at the same time

skilfully weave in the latest pop songs. Hence whilst listening to Silent Night you’d suddenly get a rendering of Cliff Richard’s Batchelor Boy, or with any one Polish carol Vyvyan would work in Bobby Vee’s Rubber Ball, or This night of a Thousand Stars. Even the Beatle’s got a look in. The boys were thrilled, and absolutely loved it. The priests thinking Vyvyan was playing out of tune, never quite grasped what was going on.

became Bishop of Myra, and for his Christian beliefs was thrown into prison. The prison was so full of bishops, priests, and deacons, there was no room for real criminals – murderers, thieves, or robbers! As Bishop of Myra, Święty Mikołaj told how he particularly liked helping children, then sailors and travellers, and even he big moment was arriving. Father Andrzej Janicki, The Rector, thieves..! This drew a gasp from the boys...”Thieves!?” Święty commanded a hush from all those gathered – some one hundred and Mikołaj hastily added; ”Reformed thieves, of course.” fifty festive boys and staff. Fr Wlodzimierz Okonski joined in; ”Father When released from prison he continued his genuine charity, Christmas/Święty Mikołaj is approaching!” saying he gained great pleasure from helping the needy, poor, and Finally the huge double-doors facing the canal windows gently swept open bringing in a white bearded figure, dressed from head to toe in red, with matching suffering, and privately rejoiced at seeing the fruits of his work, and the many happy faces. It is said that he supposedly died on hat (with bells), and brown boots. In attendance was a small delegation of schoolboys, dragging in the most enormous, bulging sacks... one bright spark from 6 December AD 343, but the boys could see for themselves, this was not true. He added that a relic from his grave at his cathedral the boys blurted out; ”Where are the lazy reindeer?”. The joke of course raised church in Myra produces a unique substance with great healing much laughter, but also a quick rebuke from one of the teachers. powers called manna... Looking in through one of the huge frosted windows, touched by, and Outside in the frost the Holy Beadsman, and Father Jozef were enjoying all the fun and revelry, was our Holy Beadsman, (he prays for the captivated – entranced by Święty Mikołaj’s account. Also, whilst souls of others), accompanied by the spirit of Father Jozef Jarzebowski. Father fascinated with Święty Mikołaj’s story of his past, the boys had ”Jo” had just recently passed away, (13 September 1964), and had become visibly restless. None more so than young been entrusted – in keeping with his will, Polonia’s allegiance, and the Maksymilian. And so, with that essential formality out of the Marian's duty of promise, a permanent resting place – his beloved ”football way, it was time to hand out the presents; ”Tadeusz L”, ”Albert spot” – a grave on the hillock near where now stands St Anne’s Church, C”, ”Zenon S”, ”Kazimierz J”, and so the presents poured out. (1971), of Fawley Court. Both the brothers, and some of the boys acted as Święty Mikołaj’s Święty Mikołaj, in a booming voice, (and it must be said, excellent Polish), assistants. The gifts were various; crayons, books, the Bible, penexplained that it was an honour to be in England at the Polish Kolegium SERDECZNE ŻYCZENIA BOŻONARODZENIOWE OWOROCZNE DLA knives, marbles, fountain pens, little food hampers (with an opłatek Bożego Miłosierdzia (Divine Mercy College, Fawley Court, Henley). He ORAZ hoped N “N OWEGO C ZASU ” SKŁADAJĄ FA WLEY C OURT O LD OYSbe admitted, all very thoughtfully CZYTELNIKÓW the boys would forgive him for the absence of the reindeer, but there was much – holy wafer). It was, itBmust organised. Clearly Święty Mikołaj had done his homework. work delivering presents, and so the creatures needed a rest. Święty Mikołaj Maksymilian however was still waiting... then asked if all the boys said their prayers properly, did their homework, and And so the gifts continued being handed out; ”Andrzej C”, ”Jerzy G”,”Miroslaw M”, ”Ryszard G”, ”Father Janicki”, ”Father Mirosz” (Latin), ”Professor Schejbal” (Maths), and ”Professor Kapiszewski” (English)... but still nothing for Maksymilian. The bulky sacks had by now began to sag and empty alarmingly. Maksymilian was agitated, and very worried. ”Surely, I won't be forgotten..?” The brothers, cooks... all got their gifts...Then, at last. Then the magic words; ”Maksymilian Dobry”... He raced swiftly to Święty Mikołaj dodging the loose wrappings and strings. Grabbing his presents, almost forgetting to listen to Święty Mikołaj‘s kind words, he paused, listened, then retreated and unwrapped his treasures, ready to examine a copy of Pan Tadeusz by Adam Mickiewicz, a copy of the Bible, (with a parallel text in Polish/Latin), and a delicious hamper. Meanwhile Vyvyan Ekkel, our organist, was now in full swing; Bóg się rodzi (Christ the Lord is Born), interlaced with Elvis Presley's It’s Now or Never...

T

T

SERDECZNE ŻYCZENIA RADOSNYCH ŚWIĄT ORAZ WSZELKIEJ POMYŚLNOŚCI W NOWYM ROKU REDAKCJI ORAZ CZYTELNIKOM „NOWEGO CZASU” SKŁADAJĄ

FAWLEY COURT OLD BOYS whether they were all good students. ”Of course we are!” – the response was unanimous. Everyone was excellent at prayers, homework was diligently done, and as for academic studies, well... they were as good as Copernicus, Einstein, or Shakespeare any day! Święty Mikołaj, then very kindly gave a little history about himself. He said he was born (around AD 290 – he could not quite remember the date), at the village of Patara, formerly in Greece, now Turkey. His wealthy, very devout Christian parents christened him Nicholas, but died in an epidemic when he was still very young. He used his inherited wealth to ”help the needy, sick and suffering, but particularly children”. Life for him became very tough under the ruthless Roman emperor Gaius Diocletianus (AD 245-316), who mercilessly persecuted all Christians. As a young man, Nicholas, although not a cleric,

his was God’s earth at its happiest. Young and old. Humankind in a tiny beautiful corner of England, in communion with its Maker, and all that is good. Outside, today, and every night on the 6th December, St Nicholas’s Day, the Holy Beadsman, and Father Jozef saunter up to Fawley Court’s main building, and look in utter bewilderment, and sheer sadness, at the forlorn, empty, cold building, asking themselves where has all that youthful joy gone, evaporated into thin air? Not for much longer they assure themselves. There are so many Polish schools in the UK, all looking for an educational and occasional or weekend cultural home, and religious retreat. How could anyone (even temporarily) have so cruelly robbed them and Polonia of such a treasure?! PS. To the memory of Divine Mercy College’s dedicated Professor S. Kapiszewski. A Polish professor and master of English literature, who taught us how to love the (English) language and respect the written, spoken, and sung word. The opening stanza from The Eve of St. Agnes, by John Keats (1795-1821), taken from A Book of Narrative Verse, Oxford University Press, first published 1931. Professor Kapiszewski made it compulsory holiday-Christmas reading from which we had to learn by heart large chunks...


|13

nowy czas | 16 grudnia 2011

ludzie i miejsca

Ściąganie surowo wskazane Czasem kilka słów może uratować życie. Dosłownie. Gdyby Robert Dziekański potrafił powiedzieć, chociażby najbardziej łamaną angielszczyzną „My family waiting for me”, być może nie doszłoby do tragedii na lotnisku w Vancouver kilka lat temu. W 4. Terminalu lotniska Heathrow, w przypadku pasażerów z trudnościami językowymi procedura jest prosta – dzwoni się po Krystynę albo innych tłumaczy. A gdy Krystyna pyta jaki język wchodzi w grę, pada odpowiedź - nie wiem, to ty nam powiesz. Krystyna Dulak-Kulej jest także poetką, prozaikiem oraz dziennikarką. Pełni funkcję sekretarza Stowarzyszenia Pisarzy Polskich za Granicą.

po polsku. W opracowaniu jest też mini słowniczek Lodgers – Lokatorzy, Police i Car – samochód Pracy co niemiara, więc trzeba jeszcze... dołożyć sobie więcej. Po wejściu Polski do Unii Krystyna Kulej zorganizowała lekcje angielskiego przy polskiej parafii w Slough. Wymyśliła autorski program nauczania. Założyła, że wszyscy chętni nie będą w stanie przychodzić co niedzielę na zajęcia, więc każde spotkanie było zamkniętą całością – gdy ktoś opuścił kilka lekcji, wciąż mógł bez trudu uczyć się kolejnych bloków tematycznych. – Te zajęcia prowadziłam przez blisko rok. Potrzebowałam pomocy, bo już nie byłam w stanie wszystkiemu podołać. Niestety, tylko jedna pani, Jadwiga Prober, wyraziła chęć współpracy – mówi z żalem Krystyna. Pisze kolejne ściągi, m.in. Medyk, Hydraulik. Trzykrotnie kwalifikuje się do konkursu organizowanego dla personelu przez BAA pod nazwą I-Volunteer – to już bardzo wiele, i kilkaset funtów na dalszą działalność. Co roku wyłaniani są także laureaci mający szczególnie osiągnięcia w wolontariacie. Zwykle to wieloosobowe zespoły mogące poszczycić się np. zebraniem znacznych kwot na duże charytatywne programy pomocowe. W 2008 roku, na kolejnej gali konkursu, w ekskluzywnym Renaissance Chancery Court Hotel nie przygotowała sobie nawet przemówienia. Dosłownie na chwilę przed ogłoszeniem wyników, bez cienia fałszywej skromności, przekonywała niżej podpisanego, że na pewno nie zostanie laureatką jednej z głównych nagród. Sekundy później, w iście oscarowej oprawie, odczytano nazwisko: Krystyna Kulej.

Te Słowa raTują Robert Małolepszy

pani Krystyna, w myśl zasady „solidarny Polak potrafi”, nieraz potrafiła pobiec do samolotu i szukać czyichś „skarbów” – przeważnie kosztem swojej przerwy na posiłek.

Zdarzenie z ostatnich dni. Ląduje samolot z Peru. Jeden z pasażerów ma problem, ale nikt nie wie o co chodzi. Mówi językiem niepodobnym do żadnego, z jakim personel miał do czynienia. Indianin? Nie, Litwin. W końcu okaże się, że coś niecoś rozumie i mówi po rosyjsku. Telefon do punktu informacyjnego Terminalu 4. Krystyna Kulej jest akurat na dyżurze. Chwilę później już wie, o co chodzi. Litwin pojechał w podróż życia – oferta za 1000 euro – do Peru. Wcześniej przez sześć lat pracował w Irlandii. Tylko ze swoimi albo z Polakami. Po polsku zna kilka słów, ale raczej nie do zacytowania. Po angielsku zupełnie nic. Jedyne, co powtarza w szoku, to: – No Englisz, no mony. Gdy wyszedł z peruwiańskiego lotniska w Limie, szukał taksówki. Ktoś wskazał mu stojące dalej od budynku jako tańsze. Poszedł w ich kierunku. Potem już nic nie pamięta. Gdy się ocknął, bolała głowa i nie miał przy sobie żadnych pieniędzy. Tamtejszy konsulat litewski kupił mu bilet do Londynu. Dalej już nie wie, co ma ze sobą zrobić. Pani Krystyna nie może się nadziwić: – Być sześć lat w anglojęzycznym kraju i zero porozumienia, ale co zrobić, trzeba pomóc. Zagubiony mężczyzna nie wie, z kim się skontaktować, nie ma nawet na telefon. Polka ustala numer do konsulatu. Nie śpieszą się z pomocą swojemu rodakowi. Trzeba załatwić z ochroną lotniska, żeby nie robili problemów, gdyż jakiś czas będzie tu koczował. Jest bez pensa przy duszy, a pewnie i głodny. Pani Krystyna pracuje na Heathrow ponad 30 lat, z tego 26 na Terminalu 4 jako pracownik BAA (British Airports Authority) – firmy zarządzającej sześcioma brytyjskimi lotniskami, w tym największym – londyńskim Heathrow. Przez wiele lat była zatrudniona w ochronie, teraz w informacji.

Bez języKa BieDa

Na loTNiSKu o KłoPoT NieTruDNo Takie lotnisko to prawdziwa Wieża Babel. Kilkadziesiąt milionów pasażerów rocznie, dziesiątki języków, dialektów. I tysiące spraw każdego dnia. Bywa, że drobnych, ale dla kogoś istotnych. – Wystarczy, że pasażer pomyli walizkę przy odbiorze bagażu, o co nietrudno, bo większość jest czarnych Gdy po opuszczeniu komory celnej dostrzeże błąd, nie może ot tak wrócić – oddać cudzą i zabrać swoją. To cała procedura. Dla kogoś, komu w żadnym popularnym języku nie da się wytłumaczyć, jak ma postąpić, to koszmar – opowiada pani Krystyna. Utrapieniem personelu lotniska są zapominalscy, którzy zostawili coś w samolocie – bagaż podręczny, portfel, książkę albo ukochanego pluszowego misia. Ani sami nie mogą wrócić po zgubę, ani raczej nikt z obsługi lotniska nie pobiegnie szukać igły w stogu siana, jakim jest np. telefon komórkowy w jumbo jecie. Można najwyżej poprosić sprzątających, żeby zwrócili uwagę na taki lub inny przedmiot – czasem zwrócą. Jakkolwiek

Zdarza się, że robi za adwokata albo męża zaufania. Pomaga w różny sposób nie tylko rodakom. Oprócz polskiego i angielskiego zna także niemiecki, włoski, rosyjski i esperanto. Wśród Polaków na lotnisku słynne są już jej ściągi językowe. Pierwszą napisała ponad siedem lat temu. Były to najpopularniejsze wyrazy oraz zwroty używane na lotniskach w językach angielskim, włoskim i hiszpańskim. Odkryła, że na dwustronnie zapełnionej kartce formatu A3 mieści się aż około pół tysiąca wyrazów. Zmyślnie rozmieszczone słówka i całe zdania łatwo odszukać, gdy są akurat potrzebne. Odbija na koszt pracodawcy-sponsora po kilkadziesiąt egzemplarzy. Dostają je podróżni i personel. Także sprzątający halę, do których również pasażerowie zwracają się o pomoc. Szefowie zauważają, że to niegroźne hobby Polki naprawdę przydaje się firmie. Nadchodzi rok 2004 – na Heathrow ląduje coraz więcej Polaków. Dla wielu angielski to język bardzo obcy. Nie wiedzą, jak zapytać, gdzie jest stacja metra, jak dojechać, jak znaleźć pracę... W trybie alarmowym powstaje polsko-angielska wersja Travel = Podróż. – Jest niemało słowników i różnych rozmówek polsko-angielskich, jednak nierzadko zawierają one zwroty mało przydatne albo sformułowania bardzo trudne pod względem gramatycznym. Niewiele wyrażeń odnosi się do sytuacji, gdy ktoś znajdzie się w kłopocie, gdy go okradli, gdy ma jakiś problem ze zdrowiem. W fast-foodzie wystarczy, że pokażemy palcem na planszę z fotografią posiłku, który chcemy. W przypadku zgubienia bagażu trzeba już powiedzieć dużo więcej – pani Krystyna wyjaśnia ideę swoich ściąg. O skali problemów językowych wśród rodaków Krystyna przekonuje się dopiero w Slough, gdzie mieszka. Swego czasu głośno było o tym mieście ze względu na masowe oszustwa i wyzysk emigrantów z Polski. Nie tylko zresztą przez Polaków. Na łatwowierności i braku znajomości angielskiego wśród przybyszy znad Wisły z powodzeniem żerowały też inne, emigranckie nacje.

GwiazDa woloNTariaTu Krystyna Kulej niejednokrotnie interweniuje w takich sprawach. Jako członek Amnesty International odważnie staje przeciw różnym ciemnym typom, gdzie niejeden mężczyzna miałby solidnego pietra. Wie jednak, że najlepszą drogą do ukrócenia wykorzystywania Polaków jest poznanie powszechnie używanego tu języka. Błyskawicznie staje się ,,ekspertem” od budownictwa i tworzy ściągę, która będzie powszechnie nazywana Konstrakszn. Wiele kobiet pracuje przy sprzątaniu mieszkań – potrzeba zatem kolejnej ściągi – Dom, Domestic, Family. Miejscowe Brytyjki żądają zaraz wersji angielsko-polskiej z wymową fonetyczną, by zrozumiale przekazać instrukcje

Nagroda pozwoliła pani Krystynie spełnić jedno z marzeń – uruchomić strony internetowe z pomocą językową dla wszystkich, którym jest to potrzebne. Strony: http://www.lingvasos.pl albo http://www.lingvasos.iaw.pl naprawdę warto dodać do zakładki „ulubione”. Ich podtytuł: Słowa, które ratują życie, oddaje cały sens tego przedsięwzięcia. Całkiem prawdopodobne, że gdyby Robert Dziekański potrafił powiedzieć, chociażby najbardziej łamaną angielszczyzną, My family waiting for me, nie doszłoby do tragedii na lotnisku w Vancouver (policja użyła zabójczego paralizatora). Na stronach są również do pobrania i wydrukowania wszystkie ściągi w poszerzonych wersjach. Autorka nie tylko nie zastrzega sobie praw autorskich, ale wprost zachęca do powielania i rozpowszechniania tych materiałów, gdzie tylko można. Przed Londynem niebawem wielki sprawdzian – Olimpiada. Na Heathrow pojawią się miliony kibiców. Krystyna Kulej pracuje już nad sześciojęzycznym słownikiem Travel SOS. Niewątpliwie nakład nie zaspokoi popytu. Będzie też specjalna wersja dla... polskich olimpijczyków. Były (ale z życia nie wybyły) małżonek pani Krystyny, najwybitniejszy polski pięściarz wszech czasów Jerzy Kulej, obiecał zainteresować tym projektem Polski Komitet Olimpijski. I jeszcze zbliżają się święta – najtrudniejszy czas dla lotnisk. Od lat są w tym okresie problemy z pogodą, przeciążonym rozkładem lotów, strajkami, awariami maszyn. Serwisy informacyjne pełne są doniesień o odwołanych lotach i tysiącach pasażerów koczujących na lotniskach, którzy nie zasiądą z rodziną przy wigilijnym stole. Ale dla pani Krystyny najtrudniejsze były święta na lotnisku dokładnie trzydzieści lat temu. Jako pracownica LOT-u na Terminalu 2 niewiele mogła powiedzieć Polakom chcącym wrócić do kraju. Z powodu stanu wojennego zawieszono loty do Warszawy i nikt nie wiedział na jak długo. – Wszystko, co mogliśmy zrobić, to częstować rodaków kawą, herbatą, słodyczami i dzielić z nimi łzy... Z kraju wtedy wolno było wywieść pięć dolarów, a pozwolenie na legalną pracę w Anglii graniczyło z cudem. Sami nie wiedzieliśmy, jak będzie i kiedy odleci pierwszy samolot – a wspomnienia pęcznieją na oddzielną książkę – dodaje Krystyna.


14|

poradnik

Skąd się bierze kasa? Michał Sędzikowski

Wielokrotnie w swoim życiu, Drogi Czytelniku, zastanawiałeś się, skąd inni ludzie biorą pieniądze, a konkretnie skąd biorą ich tak dużo. Oczywiste jest, iż na początku należy rozważyć możliwość, iż bliźni poprawił swój status majątkowy dzięki jednemu z tradycyjnych, sprawdzonych sposobów. Wpadł do banku w kominiarce; podpisał intratną umowę na niewymiarowe wozy bojowe; kupił ziemię za jeden procent wartości i sprzedał za sto; zmonopolizował media… Nasze swojskie metody, wywołujące w prawym obywatelu silne emocje to jednak pospolita bandyterka w dziurawych rękawiczkach, którą kolejny gabinet rządowy może z ramienia prawa ścigać i, co więcej, czasami nawet to robi. Są to działania prymitywne, nieporadne i trącą futrem barbarzyńcy zza Odry – jesteśmy w ogonie Europy nie tylko w kwestii równych praw i możliwości, w Polsce brakuje profesjonalizmu. Nowoczesny bandyta krajów cywilizowanych jest bandytą przyjaznym społeczeństwu. Ma w małym palcu prawne paragrafy, ustawy i przepisy. Jest za pan brat z ministerstwami, policją i mediami. Nowoczesny bandyta Zachodu dba o twoje bezpieczeństwo, ale przede wszystkim o swoje własne. Nie sposób go pozwać. To on pozwie ciebie, jeśli spróbujesz być sprytniejszy. Nowoczesny bandyta ma monopol na spryt. Od ciebie żąda byś był pogodzonym z losem idiotą. Protestujące 99 Procent Oburzonych obywateli USA dostrzegło ów bandytyzm w swej elicie finansowej. Patrząc na to z polskiego punktu widzenia, z punktu widzenia obywatela kraju, w którym legalna bandyterka dopiero raczkuje, powiem, że dostrzegli oni jedynie wierzchołek góry lodowej. Idąc w dół drabiny prawno-administracyjnej, począwszy od zasad sprzedaży rządowych obligacji a skończywszy na zasadach sprzedaży kurczaka z rożna, na każdym szczeblu pusta przestrzeń prawnych regulacji jest zagospodarowana przez gang ludzi „przedsiębiorczych inaczej”. Kiedy myślę o tych Che Guevarach amatorach, którzy okupują Wall Street, jest mi ich żal. Kojarzą mi się z filmem Geneza planety małp, gdzie stadko owych zwierząt na skutek chemicznej manipulacji ich szarymi mózgami zyskało odrobinę inteligencji i przejrzało na oczy. Ocknęło się w świecie z gruntu im wrogim. Pomyśleli, że mogą walczyć o swoje prawa. Kto jednak da prawa małpie? Małpie, domagającej się równych praw w oparciu o naturalne pobudki i zdrowy rozsądek w społeczeństwie, w którym od wieków rządzą przepisy, a zdrowy rozsądek i naturalne odruchy już dawno zostały zwolnione dyscyplinarnie. Racjonalista wychowany na humanistycznym dorobku ostatnich trzech wieków jest w swych intelektualno-etycznych odruchach niczym owa małpa, ulegająca nieujarzmionym jeszcze odruchom rozumu. W rzeczywistości rządzonej przez sztywne paragrafy, tworzone do spółki przez cwaniaków i ogłupiałych pseudohumanistów, a egzekwowane przez regularnych debili, racjonalista jest kreaturą z gruntu wrogą systemowi, dziką i potencjalnie niebezpieczną. Przechodząc od ogółu do szczegółu, przykład pierwszy: na moim stole leży plik zaświadczeń o niekaralności. Wszystkie zgodnie potwierdzają, że jestem zacnym, niekaranym obywatelem. Różnią się tylko datą wydania, o mniej więcej dwa tygodnie. Czy to ja, płacąc za każdym razem biurokratom od 45 do 60 funtów, co dwa tygodnie musiałem się upewniać, że nie byłem w więzieniu? Nie! Chcąc zajmować się ludźmi upośledzonymi każda agencja żądała ode mnie pieniędzy za przeprowadzenie CRB check [sprawdzian niekaralności], nie bacząc na to, że w rękach trzymałem dokument dopiero co wydany przez policję. Nie dość na tym, że po raz trzeci zapłaciłem agencji łowców głów tę sumę, to firma, której zostałem sprzedany, stwierdziła, że muszą znowu przeprowadzić CRB check, bo takie są przepisy. Gdybym jednak zakwestionował ich decyzję, nie dostałbym pracy. – Przecież to absurd – rzekłem na rozmowie kwalifikacyjnej. – Właśnie otrzymaliście moje zaświadczenie o niekaralności wraz z referencjami od agencji, która mnie tu

przysłała. Mogę wam jeszcze przynieść trzy inne zaświadczenia o niekaralności, za które w ciągu ostatnich dwóch miesięcy zapłaciłem prawie dwieście funtów. – Takie są przepisy – odrzekła mechanicznie kobieta. – Najwyraźniej ma to sens skoro takie są wymagania. Ostatecznie uznali, że jestem co prawda prawnie czysty, ale za to arogancki. Formalnie uzasadnili, iż nie jestem wystarczająco wykwalifikowany. Moje dyplomy ukończenia licznych kursów piętrzą się obok certyfikatów o niekaralności. Wszystkie w trzech lub czterech egzemplarzach, każde z innej firmy. Agencje najwyraźniej nie ufają sobie nawzajem, bo każda z nich wysyła nowe pracownika na to samo szkolenie, które już odbył, choćby tydzień wcześniej, w innej agencji. – Rozumiem, że już wykonywałeś tę pracę i masz na piśmie kwalifikacje, ale wiesz… musimy chronić swój tyłek – bez żenady stwierdza agent. Koszt jednego z licznych kursów wynosi albo 200 funtów, albo czasami nic. Kwotę tę pokrywa podatnik, bo to z jego kieszeni sponsorowana jest pomoc społeczna. Podatnik też utrzymuje armię wysoko wyspecjalizowanych i dobrze opłacanych podludzi, którzy mają dwa zadania: po pierwsze przekonać cię, żebyś przestał myśleć, a po drugie wyplenić w tobie wszelkie ludzkie odruchy. W taki oto sposób gotowi są przez cały dzień zapewniać cię, że najlepsze, co możesz zrobić dla siedemdziesięcioletniej pacjentki, gdy ta się przewraca, to odskoczyć, byś przypadkiem nie odniósł obrażeń. To przecież oczywiste, skoro celem szkolenia jest zadbanie ponad wszelką wątpliwość, że – gdybyś przypadkiem pokierował się resztkami ludzkich uczuć i przy tym stłukł sobie tyłek – nie będziesz mógł za to pozwać pracodawcy. Przecież w końcu na kursie wyjaśnili ci, że w razie kłopotów masz zachować się jak rasowy gnój. Jeśli tej sztuki nie opanowałeś, pracodawca będzie cię mógł wyrzucić na psyk za narażenie się na niebezpieczeństwo podczas ratowania staruszki. I zrobi to w świetle prawa. Opóźnionego w rozwoju klienta na wycieczce do kina rozbolał ząb. Młody opiekun nie chcąc psuć swoim podopiecznym zabawy, doradził mu, by weszli do sklepu i kupili paracetamol. Tabletka pomogła. Ale nie opiekunowi! – Złamał prawo! Opiekun nie był przecież lekarzem, więc nie miał prawa doradzać zakupu paracetamolu! – grzmiał tonem kaznodziei jeden z moich licznych instruktorów. – I co się stało później!? – uniósł wskazujący palec celując nim w

niebo, jakby opowiadał właśnie o upadku Sodomy i Gomory. – Został zwolniony dyscyplinarnie! Tego samego dnia! W trybie natychmiastowym! I miał wielkie szczęście, że tylko tak się dla niego to skończyło, bo co by mogli jeszcze mu zrobić? – zapytał retorycznie. – Mogliby go powiesić! – wyrwało mi się. Sala wybuchła śmiechem. Instruktor się nie śmiał. – Sprawa mogła trafić do sądu! – zakończył ze śmiertelną powagą. Na każdym kolejnym kursie z zakresu podawania lekarstw uczą nas przede wszystkim tego, że nie można nawet sugerować klientowi spożycia lekarstw, które nie są zapisane przez lekarza. Na własny użytek na każdym instruktorze przeprowadzam test i pytam, czy herbata z cytryną i z miodem jest lekarstwem. Wynik każdego testu jest pozytywny. – Oczywiście, jest to lekarstwo domowej produkcji – odpowiada. – A co z herbatą z mlekiem i z cukrem? – pytam dalej. – To jest przecież zwykły napój – odpowiada. – W Polsce herbata z cytryną i miodem to też jest tylko napój – stwierdzam. – Zdziwiłbyś się, co w laboratorium mogliby znaleźć z miodzie – ripostuje instruktor. – Zdziwiłbyś, się, co by mogli znaleźć w kurczaku – odbijam piłeczkę. Mniej więcej na tym etapie każda dyskusja się kończy. – Takie jest prawo! Nie możecie oferować nikomu herbaty ani z miodem, ani z cytryną – stwierdza instruktor. O tym, że faceci z Departamentu Zdrowia i Bezpieczeństwa, którzy wyciągają z kieszeni podatnika parędziesiąt funtów za godzinę opowiadania historii godnych średniowiecznych dziadów proszalnych, to skończeni idioci, pisałem już w felietonie Ekskomunika”. Dla przypomnienia – jeden z nich, człowiek z licencją inspektora angielskiego odpowiednika BHP przekonywał nas, że goły przewód pod napięciem można złapać bezpiecznie jedną ręką, ale łapiąc go dwoma, można stracić życie na skutek zwarcia. Drugi mówił, że dotykanie odizolowanego kabla stopą jest bezpieczniejsze, ponieważ prąd idąc do ziemi nie porazi naszej głowy. To, co jest godne uwagi, to niesamowity cynizm tych ludzi i ich zwierzchników. Departament Zdrowia i Bezpieczeństwa, który tak naprawdę ma gdzieś nasze zdrowie i zdrowie naszych klientów. Jego działalność jest zorientowana tylko i wyłącznie na wyprodukowanie papieru, chroniącego tyłki ludzi zarządzających firmami, tworząc zasady często niemożliwe, by je przestrzegać, ale w sytuacji, gdy coś pójdzie źle, będzie można zawsze obwinić pracownika. Opiekun czy pielęgniarka nie ma prawa żądać, by pacjent spożył leki w ich obecności, ani tym bardziej zajrzeć mu do gęby, by nie naruszać jego godności osobistej i nietykalności. Swym podpisem w tak zwanym MRS {co to jest?] musi natomiast potwierdzić, iż w jego obecności pacjent leki przyjął. – Klient wypluwał leki i chował je do kieszeni, a na koniec połknął wszystkie na raz! – grzmiał mój instruktor. – Kto został pozwany do sądu?! Jak sądzicie?! Kto złamał prawo?! – Opiekun – odpowiadam potulnie. – Brawo Michael – powoli się uczysz – odpowiada ukontentowany. Wracając do kwestii sprawdzianów niekaralności. Kto zgarnął kilkaset funtów z mojej kieszeni, za pięciokrotne upewnienie się w ciągu dwóch miesięcy, że jestem niekarny? – to proste. Mój wkład w opiekę socjalną nie jest pokrywany tylko z mojego podatku, ale również z każdej inicjatywy zostania opiekunem społecznym. A i agenci muszą coś zarobić. Jawnie, wraz z departamentem sprawiedliwości, dzielą między siebie wyłudzone od obywatela pieniądze. Spróbuj ich człowieku zapytać, dlaczego musisz pięć razy w ciągu dwóch tygodni mieć sprawdzoną niekaralność, a kiedy już zaczniesz pracę, przez dwadzieścia lat nikt cię nie będzie sprawdzał? Za takie pytania można stracić reputację i klientów, o czym przekonałem się na własnej skórze. Kwestionowanie przepisów funkcjonowania państwa bezpiecznego i przyjaznego podlega karze stygmatyzacji jako element obcy, wrogi i ogólnie niegodny zaufania. Komuś o tak marnym statusie społecznym jak imigrant, w bezpiecznym i przyjaznym państwie poczta pantoflowa uwarunkowanych robotów, którymi rządzi tylko strach o własny tyłek, załatwi koniec kariery w danym sektorze w tempie błyskawicznym.


|15

nowy czas | 16 grudnia 2011

czas na rozmowę

Leszek Możdżer

śniła. Modliłem się o to, żeby być muzykiem. Marzyłem o tym, żeby być na scenie. Bawiłem się z kolegami w zespoły. Graliśmy z playbacku na imieninach u mamy. Muzyka od samego początku towarzyszyła mi i była moją miłością.

na Żywo Fot. Anna Włoch

Gdańsk to miasto, które odnowiło wiele spraw w Polsce, od politycznych przez kulturowe. Zespół Miłość, w którym debiutowałeś i który zrewolucjonizował polską scenę jazzową, także powstał w Gdańsku. Czy jest w tym mieście jakiś szczególny klimat?

– W Gdańsku jest jedna bardzo ważna rzecz. Mianowicie jest morze. Kiedy stanie się nad morzem i popatrzy w dal, coś zmienia się w myśleniu. Człowiek nabiera dystansu i zaczyna sam siebie rozliczać i przywoływać swoje marzenia. Ja sam, jak przyjeżdżam do Gdańska lub Sopotu, to natychmiast idę nad morze, staję na brzegu i patrzę w dal. To jest bardzo ważny dla mnie rytuał, ważny moment. Myślę, że ta przestrzeń, która jest w tym mieście, ten bezkres, na pewno zmienia coś w myśleniu. Rok 1991 był przełomem nie tylko w twojej karierze. To był ważny rok dla muzyki. Rodziła się Nirvana, kończył się Queen. Działo się w sztuce wiele rzeczy przełomowych. Twoje pojawienie się w Miłości w momencie odejścia Jerzego Mazzolla w odczuciu wielu fanów jazzu wyprostowało yassowe ścieżki, jakimi kroczyła grupa. Jak na to patrzysz z perspektywy lat?

– Ja nie uczestniczyłem w tych wszystkich rozgrywkach. Nie wiem, dlaczego Mazzoll opuścił zespół Miłość. Z Miłości zniknął też przecież Tomek Gwinciński, który przez szereg lat był jego gitarzystą i zagospodarowywał całą strefę harmonii. To właśnie wtedy wystąpiła potrzeba, aby pojawił się w zespole jakiś instrument harmoniczny. Wtedy Tymon [Tymański – przyp. red.] zaproponował mi współpracę, a ja byłem początkującym muzykiem z głową pełną marzeń. Ten zespół bardzo mnie ukształtował i przez wiele lat był takim moim zespołem matczynym, w którym mogłem się schronić, w którym mogłem eksperymentować i w którym mogłem się bezkarnie rozwijać w poczuciu tego, że jestem w awangardzie, pracuję w podziemiu, zmieniam świat i mam coś do zdobycia.

nie tak dawno na łamach „nowego Czasu” zamieściliśmy recenzję najnowszego albumu Leszka Możdżera Komeda. 1 lutego ten znakomit y ar tysta zaprezentuje muzykę z tego właśnie albumu w Purcell Room, na Southbank. Z Leszkiem Możdżerem rozmawia Sławomir or wat. Jak zaczęła się twoja przygoda z muzyką? Kiedy zdałeś sobie sprawę, że jesteś utalentowany i chcesz grać?

– Nigdy nie myślałem o tym, czy jestem utalentowany, natomiast już właściwie jako czterolatek wiedziałem, że chcę zajmować się muzyką. Jak tylko w domu pojawiło się pianino, kiedy miałem trzy albo cztery lata, spędzałem przy nim sporo czasu. Wiedziałem, że to jest to. Muzyka mi się

Trzymam w ręku twój krążek Chopin oraz numer „Nowego Czasu” z recenzją twojego albumu Komeda. Sięgasz do największych polskich kompozytorów. Czy jest to próba nowego pokazania tych muzyków i czy fuzja muzyki jazzowej i klasycznej będzie kontynuowana w dalszych twoich projektach?

– Mam wrażenie, że fuzja muzyki jazzowej i klasycznej jest nieunikniona i że prędzej czy później te światy muszą się połączyć. Moim zdaniem jedyną rzeczą, dzielącą te dwa gatunki jest tylko to, że jazz zwykło się grać z nagłośnieniem, a muzykę klasyczną zwykło się grać bez nagłośnienia. To jest właściwie jedyne pole, na którym muzyka klasyczna przegrywa z jazzem, z muzyką rockową, z muzyką rock’n’rollową, z muzyką popową. Dzieje się tak głównie dlatego, że nie jest ona nowocześnie podana. Jest podana w sposób starodawny, bez nagłośnienia, bez oświetlenia, w kostiumie z minionej epoki. Jeżeli zaangażuje się wszystkie nowoczesne środki do prezentacji muzyki klasycznej, to ona będzie równie wstrząsająca dla publiczności jak muzyka rockowa i przewiduję wielki powrót muzyki klasycznej na listy przebojów. Jakie emocje towarzyszą ci podczas grania kompozycji Krzysztofa Komedy? Po jego utwory sięgałeś już znacznie wcześniej, jak choćby ze swoim trio Możdżer, Danielson, Fresco. Lubisz grać Komedę na koncertach? Czy ten kompozytor jeszcze kiedyś wróci w twojej twórczości?

– Teraz promuję tę płytę, więc siłą rzeczy gram ten repertuar, ale myślę, że ta płyta będzie jedyna, jaką nagrałem z repertuarem komedowskim. Myślę, że więcej to się nie powtórzy.To było idealne wyjście dla mnie w tym stanie, w jakim byłem podczas jej nagrywania. Byłem załamany psychicznie, kompletnie zdruzgotany finansowo i nie miałem siły, aby zrobić swój własny repertuar, a poza tym dojrzałem wreszcie do tego, aby nagrać płytę z muzyką Komedy. Oprócz tego, tak się złożyło, że miałem w życiu dosyć długi epizod alkoholowy, podobnie jak Komeda, więc myślę, że tutaj te wszystkie wątki połączyły się i nagranie tej płyty stanowiło zamknięcie pewnego ważnego dla mnie życiowego etapu. Wobec potrzeby wypuszczenia na rynek nowego albumu, biorąc pod uwagę, w jakim stanie się znajdowałem, nagranie muzyki Komedy było idealnym rozwiązaniem. Krążek Komeda nieoczekiwanie okazał się bestsellerem. Po nagraniu tego albumu bardzo dużo w moim życiu się zmieniło. W tym roku skończyłeś 40 lat. Czego można życzyć człowiekowi czterdziestoletniemu, który osiągnął już sukces światowy?

– No, nie [uśmiech]. Ten sukces dopiero się tworzy. Czuję, że jestem cały czas na początku drogi. Uważam, że jeszcze nie nagrałem żadnej ważnej płyty i że te najlepsze płyty są dopiero przede mną. Kompletnie nie wiem, co zrobić z tą czterdziestką. Zobaczymy. Czekamy na rozwój wydarzeń. Ja sam czekam, sam jestem ciekaw, co życie mi dalej przyniesie. Na pewno wiem, że trzeba się oczyszczać zarówno w myśleniu, jak w diecie, we wszystkich tych rzeczach, które decydują o ogólnym stanie zdrowia. Zacząłem dbać o siebie, bo chyba jest to wiek odpowiedni na to, by zwracać uwagę na pewne rzeczy. Pytanie na koniec: kiedy usłyszymy Leszka Możdżera w Londynie na żywo?

– Już na początku przyszłego roku – 1 lutego. Cieszę się, że zagram znów w Londynie, bo to jest bardzo jazzowe miasto.

Przyszedł jednak taki moment, że nie był to już underground. Stałeś się człowiekiem znanym i popularnym. Otrzymałeś nawet propozycję odciśnięcia dłoni na promenadzie gwiazd w Gdańsku. Powiedziałeś wówczas w jednym z wywiadów, że była to najgłupsza rzecz, jaką zrobiłeś w życiu. A czy nie jest tak, że właśnie pianista odciskając narzędzie swojej twórczości zostawia coś ważnego?

– Myślę, że każdy człowiek jest w stanie swoimi dłońmi zrobić rzeczy zarówno piękne, jak i druzgocące nasz świat, i dłoń jest takim samym narzędziem jak każde inne. Tak naprawdę tajemnica nie tkwi w dłoniach. Tajemnica tkwi w szukaniu prawdy, w czystości intencji i w tym, żeby realizować swoje marzenia. Oczywiście, była to przekora z mojej strony. Z dumą i radością przyjąłem tę nagrodę i propozycję zostawienia po sobie odcisku.

LESZEK MOZDZER Wednesday 1 February Southbank Centre / Purcell Room 0844 875 0073

Supported by Arts Council England


16|

16 grudnia 2011 | nowy czas

kościół i korona

Bóg mówi po angielsku Dla jednych to zwykła książka. Jedna z tysiąca. Dla innych to najważniejsza księga na świecie. Drogowskaz. Dla jeszcze innych to najważniejsza publikacja w języku angielskim. Wielokrotnie wznawiana, wydrukowana w ponad miliardzie egzemplarzy ciągle jest czytana i podziwiana. W tym roku obchodziliśmy 400 rocznicę pierwszego wydania The King James Bible. Jak na 400-letnią księgę, jest ona ciągle niezwykle popularna. Co chwilę ukazują się jej kolejne wydania, które – poza małymi poprawkami w druku – są lustrzanym odbiciem pierwszego wydania. Jej stary, archaiczny język budzi podziw i szacunek. Na sześciu kontynentach. Co takiego jest w tym tłumaczeniu Pisma Świętego, że mimo upływy czasu, ciągle przyciąga tak licznych czytelników? Skąd bierze się ten zachwyt nad średniowiecznym tłumaczeniem, skoro od tamtego czasu zdołano Biblię przetłumaczyć dziesiątki razy? Dlaczego, mimo czterech wieków, jakie upłynęły od jej pierwszego wydania, ciągle jest ona uznawana za jedno z najbardziej dokładnych tłumaczeń na język angielski?

RELIGIA A POLITYKA Anglia w XVII wieku to kraj chaotyczny, zbiurokratyzowany, gdzie wszystko było sprawą polityczną. Także religia. Kościół był z polityką nierozerwalnie związany, a król był równocześnie głową Kościoła. Kiedy w marcu 1603 roku zmarła Elżbieta I, na tronie zasiadł jej kuzyn, król Szkocji James VI, zostając królem Jakubem I. To były ciężkie czasy reformacji, a sam Kościół targany był pomiędzy jednym reżimem a drugim, pomiędzy protestantami a ich przeciwnikami. Król Jakub wiedział, że jako głowa Kościoła nie będzie miał łatwego zadania i prędzej czy później będzie musiał stawić czoło obu stronom konfliktu, które – co ciekawe – posługiwały się dwoma różnymi tłumaczeniami Biblii. Pierwsze to tzw. Biblia Genewska, wydrukowana w 1560 roku przez niewielką grupkę szkockich i angielskich kalwinistów w Genewie, do której uciekli w związku z prześladowaniami w Anglii. Przetłumaczona została z hebrajskiego i greckiego przez Williama Tyndale i uznawana jest jako pierwsze drukowane wydanie Biblii w języku angielskim. Niestety, tłumaczenie to służyło sprawie, jaką była wówczas reformacja i zawierało wiele przypisów, które – mniej lub bardziej dosłownie – sugerowały, że poczynania króla są tyranią. Król Jakub cenił to wydanie za jakość tłumaczenia, jednak nie mógł się pogodzić z antykrólewskimi komentarzami. Drugim istniejącym wówczas wydaniem Pisma Świętego była tzw. Bishop Bible, która wydrukowana z ogromnym portretem królowej Elżbiety nie pozostawiała żadnych złudzeń, że jest bardzo prokrólewska. Lubił ją również kler, który nie ukrywał przywiązania do korony. Problem polegał jednak na tym, iż mało kto z tego właśnie powodu z niej wówczas korzystał.

DLA KAŻDEGO Tłumaczenie Biblii, które wolne jest od nieprzychylnych politycznych komentarzy, a jednocześnie wierne jest oryginałowi, łatwo dostępne i zrozumiałe dla każdego, ilustrujące dobroć Stwórcy zdawało się być najbardziej efektywnym politycznym orężem, które ktokolwiek mógł sobie wówczas wymarzyć. Król Jakub nie miał więc trudnego zadania: wiedział, że potrzebuje nowego tłumaczenia, które będzie czytane przez ludzi i które – co ważniejsze – przestanie dzielić i budzić kontrowersje, przestanie być widziane jako wydanie polityczne, a będzie postrzegane jako dzieło samego Stwórcy. We desire that the Scripture may speake like it selfe – pisali w przedmowie do pierwszego wydania tłumacze – that it may be understood ever of the very vulgar. Napisane będzie w języku zrozumiałym dla zwykłych ludzi, wierne i prawdziwe tłumaczenie oryginalnych tekstów. To trudne zadanie powierzone zostało grupie 56 tłumaczy, którzy wywodzili się z różnych warstw społecz-

nych i reprezentowali czasem zupełnie odmienne podejście do Pisma Świętego. Był wśród nich matematyk, dostojnicy kościelni, autor ówczesnego przewodnika po świecie. Jeden z tłumaczy znany był z tego, że nigdy w życiu nie położył się do łóżka trzeźwy. Wszystkich łączyło jednak coś zupełnie innego, co zdaniem wielu badaczy The King James Bible sprawiło, że tłumaczenie to jest tak doskonałe i łatwo zrozumiałe – różnice w pochodzeniu, różne doświadczenia życiowe i to, że wielu z nich pochodziło spoza najbliższej królowi elity. Każdy z nich zasiadł w jednej z sześciu grup, której powierzone zostało przetłumaczenie innych części Biblii. Mieli świadomość tego, że tłumaczenie musi być dokładne. Zajmowali się przecież tłumaczeniem słów Stwórcy, a z nimi żartować nie można. Dokładność to jednak tylko jeden z wielu szczegółów świadczących o wyjątkowych walorach tego tłumaczenia, które w zamierzeniach miało być czytane głośno w kościołach i katedrach ówczesnej Anglii. W 1611 roku tłumaczenie było gotowe.

THE BOOK Pierwsze oprawione wydanie w niczym nie przypominało poprzednich publikacji Biblii. Na okładce i grzbiecie nie znajdziemy nazwy dzieła. Jedynie bogate złote ornamenty świadczą o tym, że to właśnie jest The Book – księga, na którą tak czekano. Do dzisiaj zachowało się ponad 169 egzemplarzy pierwszego oprawionego wydania. Za dziesięć szylingów można było kupić nieoprawione wydanie w arkuszach, dwanaście szylingów kosztowało wydanie oprawione. Co ciekawe, wydrukowanie pierwszego wydania było na tyle drogie, że nawet królewski drukarz Robert Barker popadł w długi i musiał zlecić drukowanie części dwóm konkurencyjnym drukarniom, z których każda drukowała inną część. Drukarze szybko zaczęli oskarżać się o przekręty finansowe i konkurencję, co sprawiło, iż zostali oni aresztowani za długi. W 1611 roku ukazały się dwa wydania, w których zachowały się widoczne różnice świadczące o tym, że poszczególne części drukowano w różnych miejscach. W 1629 roku Cambridge Universtity dostał zgodę króla na poprawione pełne wydanie. Jednak dopiero od 1814 roku wydanie to nazywa się The King James Bible albo – jak kto woli – Authorized Version. Pierwsze wydanie było totalną katastrofą. Nie tylko dlatego, że zawierało mnóstwo literówek i błędów drukarskich, a głównie dlatego, że nie spełniło pokładanych w tym wydaniu nadziei i nie zdołało zjednoczyć podzielonej religijnie Anglii. Wiele lat po pierwszym wydaniu w kraju dochodzi do wojny domowej i... w efekcie do upadku monarchii. Przynajmniej na chwilę. Dopiero po przywróceniu monarchii The King James Bible wróciła do łask, jako żywy ślad z czasów przed wojną domową i całym okrucieństwem z nią związanym. Biblia stała się symbolem kontynuacji obecności Boga na angielskiej ziemi i zdołała połączyć nawet najbardziej radykalnych protestantów ze zwolennikami obrzędów i ceremonii katolickich. Stała się symbolem królestwa, które tak naprawdę zawsze było przecież krajem chrześcijańskim. The King James Bible z tygodnia na

tydzień, z miesiąca na miesiąc, przez lata i wieki, aż do dzisiaj, była i jest czytana w kościołach, kaplicach, katedrach, domach i szkołach, uniwersytetach i na ulicach. Stała się fundamentem, na których wychowały się całe pokolenia, ostoją, w której spokój i radość znajdują tysiące wiernych na wszystkich kontynentach. Do dzisiaj The King James Bible pozostaje najczęściej drukowaną księgą na świecie i najbardziej popularną publikacją w języku angielskim. To właśnie na Biblię Króla Jakuba składa swoją przysięgę każdy nowy prezydent Stanów Zjednoczonych. A w dzisiejszym potocznym języku angielskim znajdziemy ponad 270 idiomów, które swój rodowód mają w Biblii Króla Jakuba. W tym roku The King James Biblia obchodziła swoje 400 urodziny. Bez problemu znajdziemy w internecie cyfrową fotokopię pierwszego wydania oraz poprawiony już tekst New King James Bible – opublikowany w pod koniec ubiegłego wieku. Różnią się one jednak od wydań i tłumaczeń, które znamy w Polsce, szczególnie najbardziej u nas popularnej Biblii Tysiąclecia, która jest wydaniem katolickim Pisma Świętego. Od protestanckiego wydania Pisma Świętego różni się tym, że zawiera księgi deuterokanoniczne, które co prawda ukazały się w pierwszym wydaniu The King James Bible jako Apokryfy, ale później zostały z niej usunięte. Biblia pozostaje najbardziej rozpowszechnioną księgą na świecie, przetłumaczoną na ponad dwa tysiące języków. Według różnych statystyk tylko w samych Stanach Zjednoczonych codziennie sprzedawanych i rozdawanych jest ponad 150 tys. egzemplarzy Pisma Świętego. Wiele z nich to właśnie The King James Bible – jedyne istniejące wydanie na świecie bez praw autorskich, które każdy w każdej chwili może na nowo wydrukować i przekazać kolejnym pokoleniom. Roman Waldca


|17

nowy czas | 16 grudnia 2011

kultura

Cztery wystawy i ŚwiętA Agnieszka Stando

M

ieszkamy w mieście-Wieży Babel, w którym ludzie mówią wszystkimi językami. Londyn jest gigantycznym tyglem społeczno-kulturowym i według mnie także gigantycznym kulturowym śmietnikiem, gdzie pieniądze wyznaczają granice tolerancji i tworzą nowe zasady. Tu jedni gubią się w powszechnej wolności, inni odnajdują się wzajemnie. Ludzkie postawy, jak zawsze, są różnorodne, niektórzy uprawiają skrajny indywidualizm, próbując lansować swoją niepowtarzalność, inni zasłaniają się znanym już znakiem firmowym, by czuć się silniej w grupie, jedni rabują sklepy z markowymi ubraniami, podczas gdy drudzy strzygą szkolne trawniki w harmonijnym krajobrazie pięknej dzielnicy południowego Londynu – Dulwich. Do tego dochodzą silne podziały klasowe, dodające smaku wielu wydarzeniom towarzyskim. Dotychczas starałam się zachęcić czytelników do odwiedzania znanych muzeów i galerii pisząc o klasykach sztuki, co nie znaczy, że w moich londyńskich wędrówkach nie odwiedzam galerii ultranowoczesnych. Tym razem chciałabym zwrócić uwagę, na kilka wystaw zestawionych bez specjalnego klucza, po prostu wydają mi się warte zwrócenia uwagi z różnych powodów. Pierwsza do wystawa Wilhelma Sasnala w The Whitechapel Gallery, dlatego że ma świetne recenzje w prasie brytyjskiej i dlatego, że warto odwiedzić tę galerię – jedną z najbardziej liczących się w tej chwili, i zobaczyć to, co można nazwać językiem wizualnym pokolenia 30-40 latków. Można też zastanowić się, czy jest to tylko język polski czy już dawno język międzynarodowy – system nowych kodów i symboli, który może być niezrozumiały dla wielu, ale na pewno warto się z nim liczyć, skoro jest odczytywany i używany przez tak wielu. Sasnala inspiruje świat zewnętrzny, sceny z życia w Polsce i na świecie. Używa prostego przekazu wizualnego (niemalże języka reklamy) stosując przy tym wyrafinowane środki malarskie. Druga, to wystawa Graysona Perry The Tomb of the Unknown Craftsman (Grób nieznanego rzemieślnika) w British Museum, na którą jeszcze nie udało mi się dostać z powodu braku biletów

GraySon Perry Sam Wybrał anonimoWe dzieła, zeStaWiając je ze SWoimi Pracami i tWorząc SPójną Wizualnie i emocjonalnie całość. (radzę więc rezerwować wcześniej), co najlepiej świadczy o powodzeniu przedsięwzięcia. Wystawa – jak pisze Perry – jest hołdem, który on, żyjący w epoce artystów-celebrytów pragnie złożyć anonimowym artystom-rzemieślnikom, tworzącym „cuda świata” – bezcenne przedmioty na przestrzeni wieków. Brytyjski artysta, nagrodzony prestiżową Turner Prize w 2003 roku, pokazuje na tej wystawie swoje prace (większość z nich to ogromne ceramiczne wazy pokryte rysunkami i tekstami o tematyce przeważnie autobiograficznej lub społeczno-towarzyskiej, choć tu również rzeźby) w zestawieniu z kolekcją starych artefaktów z różnych wieków i różnych kultur, pochodzących ze zbiorów British Museum. Perry sam wybrał anonimowe dzieła, zestawiając je ze swoimi pracami i tworząc spójną wizualnie i emocjonalnie całość. Ominął przy tym wszelkie interwencje komisarzy i historyków sztuki, co jest niespotykanym wydarzeniem w skomercjalizowanym świecie współczesnych sztuk pięknych. Trzecia wystawa jest dla mnie przykładem zjawiska komercjalizacji i wydała mi się nie skandalizująca, lecz skandaliczna. To wystawa braci Jake’a i Dinosa Chapmanów (Chapman Brothers) w galerii White Cu-

Praca Wilhelma Sasnala w Whitechapel Gallery

be przy Hoxton Square (Shoreditch), gdzie młoda awangarda spotyka się w klubach muzycznych, kawiarniach i butikach. Ludzie tworzą miejsce, miejsce tworzy ludzi, złote koło wzajemnej adoracji i powodzenia materialnego zamyka się i kręci dalej. Tak prestiżowych miejsc, jak White Cube, nie trzeba reklamować, o nich po prostu się wie. Jestem przekonana, że do odbioru sztuki nie trzeba być specjalnie przygotowanym – nawet najbardziej niezrozumiałe obiekty można odbierać emocjonalnie lub wrażeniowo. Często czytam o artyście lub o miejscu czy procesie powstawania dzieła dopiero po obejrzeniu wystawy. W tym wypadku nie zadam sobie tego trudu, zainteresowanych ideologią braci Chapman odsyłam do wyszukiwarki Google. To, co zaprezentowali w Shoreditch to cztery obrazy i cztery figurki świętych, Madonny i Chrystusa z demonicznie powykrzywianymi twarzami, wyeksponowanymi genitaliami – brutalnie zniekształcone symbole chrześcijaństwa lub raczej katolicyzmu. Nie mam zamiaru krytykować światopoglądu twórców tej instalacji, ale muszę wyrazić niezadowolenie z tego, jak wygląda poprawność polityczna w stolicy Brytanii. Zauważyłam, że w Londynie (nie wiem dokładnie jak to jest w innych miastach) nie można wyrażać negatywnej opinii o wyznawcach żadnej religii czy wiary poza chrześcijańską. Ta z kolei może być krytykowana, rozliczana i ośmieszana w dowolny sposób. Obrażanie innych religii, nazywane rasizmem, jest zabronione, obrażanie katolicyzmu rozumiane jest jako krytyka, która nikogo nie dotknie, ponieważ na pewno w końcu jest głęboko uzasadniona intelektualnie. Dla odmiany, te klasycznie piękne Madonny o zmysłowym uśmiechu i łagodnym spojrzeniu mamy szansę obejrzeć w National Gallery na wystawie Leonardo da Vinci: Painter at the Court of Milan (Leonardo da Vinci na Dworze Mediolańskim) prezentującej obrazy i rysunki mistrza renesansu. Tam też liczba biletów jest ograniczona, trzeba odczekać w kolejce kilka godzin, by dostać się na tę wyjątkową wystawę rozproszonych po świecie arcydzieł, na którą sprowadzono też z Krakowa słynną Damę z łasiczką z kolekcji Czartoryskich. Wystawa przedstawiana jest jako najbardziej kompletny zbiór prac włoskiego artysty, naukowca i wynalazcy pracującego w latach 1480-1490 na dworze księcia Lodovico Sforzy. Świetliste obrazy Leonarda stworzyły europejski kanon piękna funkcjonujący do dziś, nadawały kierunek sztuce pragnącej naśladować naturę, określanej jako wyobrażenia realistyczne, którą rozwijało później malarstwo akademickie: realizm, naturalizm i inne kierunki. Włoski artysta jest twórcą rewolucyjnej techniki malarskiej sfumato – światłocienia oddającego niepowtarzalnie wrażenie miękkiego śródziemnomorskiego światła. Kiedy pisałam ten artykuł, przypadkiem trafił mi w ręce wywiad w „Rzeczypospolitej”, w którym malarz Jarosław Modzelewski mówi: W sztuce i w życiu muszą istnieć wartości niezmienne i niezależne od czasów. Powinnością artysty jest ich pilnowanie. Czy zgadzamy się z tym? Jak to wygląda w praktyce? Odpowiedzi na te pytania pozostawiam otwarte. Życzę wszystkim udanych Świąt Bożego Narodzenia, bez trudności komunikacyjnych, w każdym tego słowa znaczeniu.


18|

16 grudnia 2011 | nowy czas

kultura

MGŁA, KORKI, LEONARDO I HIGGS BOSON Wojciech A. Sobczyński

L

istopad był w Anglii wyjątkowo ciepły. Pierwsze dni grudnia przyniosły wreszcie zimową aurę, a wraz z nią czarującą mgłę. Miasto wtedy przycicha, a jego puls zwalnia, jakby zapadało się w zimowy sen. Patrzę na Tamizę z małego parku przy budynkach parlamentu. Samotna barka zakotwiczona na prawie gładkiej tafli wody stoi w bezruchu. Na drugim brzegu rzeki w bladym zarysie widać tylko, prawie zanikające, sylwetki budynków szpitala św. Tomasza. Wieża Izby Lordów ginie w mleku mgły, a rude jesienne liście pokrywają swoim dywanem przepiękną rzeźbę Biedaków z Calais Rodina. Nad Tamizą, w pobliżu parlamentu jestem codziennie od dziesiątek lat i znam te widoki wręcz intymnie, a jednak zawsze zachwycają mnie czymś nowym i innym, bez względu na porę dnia czy roku. Widoki te przywołują w pamięci natychmiast obrazy artystów, którzy tam malowali. Monet stworzył około setki obrazów nad Tamizą. Pissarro, Sisley czy André Derain, i wielu innych, których „basen londyński” inspirował do malowania. Na tych obrazach poranne lub zachodzące słońce mieszało się z kłębiastymi chmurami, kolumnami dymu wydobywającego się z kominów fabryk, z cegielni w Lambeth i niezliczonych statków parowych na Tamizie. Lokomotywy buchały dymem i parą na Charing Cross Bridge, inspirowały swoim futurystycznym żywiołem, który przemawiał do wyobraźni bez reszty. Tradycyjna londyńska mgła należy już do przeszłości. Kiedyś nazywało się to zjawisko „smog” – kombinacja dwóch angielskich słów, smoke + fog – groźny nieprzyjaciel dzieci i osób starszych, których płuca nie mogły podołać trującym oparom. Kiedy wiatr wieje, powietrze w tym ogromnym mieście jest całkiem możliwe, nawet wtedy, kiedy na zatłoczonych ulicach miasta ustawia się kolejka ogromnych autobusów, tak jak bywa to w samym centrum miasta na Oxford Street, w okolicach Piccadilly Circus. Zbliżają się Święta a wraz z nimi pogoń za tradycyjnymi prezentami. W ostatni weekend nie dało się w ogóle poruszać po chodnikach i łatwiej byłoby chodzić po dachach autobusów, stojących w kolejce bez ruchu w niekończącym się korku. Każda z tych gigantycznych maszyn wyposażona jest w co najmniej czterolitrowy silnik, z którego wydobywają się oprócz maszynowego hałasu całe „tony” dieslowskich spalin. Pojazdy stoją puste, bo sfrustrowani pasażerowie dawno już wysiedli kontynuując swoją wędrówkę na piechotę. Wyspiarze w ogóle kochają kolejki, traktując to z flegmatycznym spokojem jako zło konieczne, w przeci-

wieństwie do innych nacji, których jest tutaj wiele i które nie ukrywają swojej irytacji z takiego stanu rzeczy. Parę dni temu poddałem się sam bardzo surowemu sprawdzianowi moich zapasów cierpliwości. Jak na pewno czytelnikom „Nowego Czasu” jest wiadome, wszystkie bilety na wystawę Leonarda da Vinci w National Gallery zostały wyprzedane przez internet w kilka godzin. Internet z jednej strony jest wielkim udogodnieniem dla organizatorów, jak i również dla miłośników sztuki, ale nie tylko. Bilety rozeszły się błyskawicznie, gwarantując dobry bilans finansowy wystawy, ale równie szybko pojawiły się na internetowej giełdzie osiągając astronomiczne ceny przeszło czterystu funtów. Nie miałem więc wyboru, gdy stanąłem w kolejce o dziesiątej rano, która pomimo wczesnej pory i powszechnego dnia była już na tyle długa, że służby porządkowe galerii ostrzegały nas wszystkich o braku gwarancji na wejście, nawet pod wieczór. Po przeszło trzech godzinach, zmarznięty i zmęczony staniem, walcząc z wątpliwościami czy w ogóle osiągnę zamierzony cel zauważyłem, że kolejka topnieje zarówno przed jak i za mną. Zbliżał się lunch time. Niektórzy ludzie ewidentnie stracili nadzieję i wybrali realny posiłek, a nie duchowy. Na wystawę wpuszczono mnie o czwartej po południu, pobijając moje rekordy cierpliwości z niedawnej wystawy Velazqueza, kiedy czekałem trochę krócej. Nasuwa się na myśl pytanie: czy warto ponosić takie trudy? Odpowiedź dla mnie jest prosta i niekoniecznie z powodów, które przytaczają organizatorzy, twierdząc, że jest to unikalne wydarzenie. Dwie wersje Madonny z Groty – jedna z Luwru, a druga z National Gallery znajdują się w jednej sali po raz pierwszy od czasu kiedy opuściły pracownię malarza. Opinie są podzielone co do tego, który obraz jest piękniejszy. Zdecydowanie londyński – ma ładniejszą to-

Leonardo da Vinci, La Belle Ferroniere

nację z mojego subiektywnego punktu widzenia, ale to nie ważne, bo inne prace wywarły na mnie większe wrażenie, jak na przykład słynny rysunek, który traktuje ten sam temat Matki Boskiej, św. Anny, Jana Chrzciciela i malutkiego Jezusa Chrystusa. Znam ten obraz dokładnie, bo można go oglądać codziennie w stałej kolekcji galerii, w specjalnym pokoiku, z przygaszonymi światłami, jakoby w kontemplacyjnym sanktuarium. Wystawa pokazuje też ogromną liczbę rysunków wypożyczonych z wielu kolekcji światowych. Największa grupa pochodzi z królewskiej kolekcji z Windsoru, paryskiego Luwru oraz z British Museum, gdzie można je oglądać nawet na indywidualne zamówienie, w unikalnych kameralnych warunkach, obcując z geniuszem artysty sam na sam. Na przestrzeni czasu było już kilka wielkich wystaw Leonarda, z których w Hayward Gallery zapamiętałem szczególnie jego studia nad urządzeniami inżynierii wojennej, maszyn latających, urządzeń obronnych i tym podobnych. Ich konstrukcje zbudowane według planów Fot. Wojciech A. Sobczyński


|19

nowy czas | 16 grudnia 2011

kultura ilu stro wa ły do sko na le roz le głość je go za in te re so wań. Nie ule ga jed nak wąt pli wo ści, że naj więk szą sła wę przy nio sły mu por tre ty kil ku prze pięk nych ko biet. Jest tu „Da ma z ła sicz ką z kra kow skie go Mu zeum Czar to ry skich – chy ba naj pięk niej szy por tret ar ty sty, któ ry kon ku ru je o su pre ma cje z dru gim, pod ty tu łem La Bel le Fer ro nie re. Oby dwa por tre ty są mi strzow sko ma lo wa ne, po ka zu jąc pięk no ko biet w ich naja trak cyj niej szym mo men cie ży cia, kie dy są kwit ną ce mło do ścią i olśnie wa ją swo ją per fek cją. Ko bie ty te są jak by naj pięk niej szy mi kwia ta mi na tu ry, któ re wła śnie po ka za ły po raz pierw szy do tych czas ukry te swo je de li kat ne płat ki. Wy sta wę za my ka stu dium po świę co ne Ostat niej Wie cze rzy. Oczy wi ście me dio lań ski fresk nie mo że po dró żo wać, ale oglą dać moż na kro cie przy go to waw czych ry sun ków, ogrom ną ko pię fre sku po ka zu ją cą stan przed nie daw ną kon ser wa cją oraz gi gan tycz ne zdję cie cy fro we z obec ne go sta nu ma lo wi dła. W trak cie tych prac usu nię to wie le prze ma lo wań i „na praw”, któ rych obec nie nie to le ru je się w dzie łach sztu ki. Ory gi nał ucier piał spo ro na prze strze ni cza su. Z jed nej stro ny z po wo du prze cie ka ją ce go da chu, a z dru giej z po wo du sa me go ge niu szu ar ty sty, któ re go roz licz ne za in te re so wa nia i chro nicz ny brak cza su zmu sił do szu ka nia al ter na tyw nych roz wią zań. Fre ski wy ma ga ją wiel kie go na kła du cza su, ści śle pod po rząd ko wa ne go wy pra co wa nej mar szru cie. Aby do ko nać cza so wych cięć, Le onar do za sto so wał coś w ro dza ju dzi siej szej tech ni ki mie sza nej do da jąc tem pe rę do pew nych frag men tów dzie ła. Gdy by Le onar do żył dzi siaj, na pew no był by jed nym z no wa to rów. Po zwo lę so bie na wet na ta kie spe ku la cje, że pew nie sto so wał by wszyst kie no we kom pu te ro we sztucz ki, in te re so wał się naj now szy mi osią gnię cia mi tech ni ki i na uki. Na pew no przy jął by też z fa scy na cją wia do mo ści eu ro pej skie go ośrod ka ba dań fi zy ki ją dro wej CERN sprzed kilku dni, z któ rych wy ni ka, że zna le zio no pod czą stecz kę zwa ną Higgs Bo son. To od kry cie jest hi sto rycz nie tak waż ne, jak pra ca Mi ko ła ja Ko per ni ka czy po dró że Ko lum ba. Higgs Bo son jest klu czem do zde f i nio wa nia gra wi ta cji, jed ne go z pod sta wo wych me cha ni zmów kon struk cji wszech świa ta. Le onar do my ślał o la ta ją cych ma szy nach i szki co wał kon cep cyj ne ry sun ki, bę dą ce wte dy fan ta zją wy ni ka ją cą z ob ser wa cji pta ków, wy obraź my więc so bie, ja kie spe ku la cje po wsta wa ły by dzi siaj, kie dy po zna je my me cha ni zmy gra vi ty, czy li przy cią ga nia. Mo że znaj dzie my też an ti -gra vi ty, a wte dy wszy scy bę dzie my szy bo wać w nie waż kiej prze strze ni, wol ni jak pta ki. Mam na dzie ję, że w takiej nie skrę po wa nej prze strze ni nie bę dzie kor ków, man da tów i Con ge stion Char ging.

Woj ciech A. Sob czyń ski

To jest właśnie to: WIARA I POŚWIĘCENIE Brick Lane, londyńskie centrum Bangladeszu, centrum k ultury i alternat ywnej sztuki. Margot Przymierska, pomysłodawczyni założenia kolektywu PAIL (Polish Artists I n London) na miejsce spotkania wybrała właśnie Brick Lane. Nieprzypadkowo, gdyż to właśnie tutaj, w The Rag Factory odbyła się premiera przedstawienia teatralnego Pios en ki o wier ze i poś więc e niu, reżyserowanego właśnie przez Margot na podstawie sztuki Przemka Wojcieszka. W pierwszy weekend grudniowy 150 widzów miało okazję zobaczyć i ocenić owoc działań młodych polskich art ystów. Alek san dra Jun ga

W so bo tę, 3 grudnia, przed wej ściem do Rag Fac to ry ze bra ła się grup ka osób chcą cych spraw dzić, cóż ta kie go kry je się pod ta jem ni czą na zwą PA IL. Krę te scho dy pro wa dzą nas do stry cho po dob ne go po miesz cze nia, gdzie w at mos fe rze in tym nej bli sko ści bę dzie my nie my mi świad ka mi hi sto rii Pio tra, An ny, Ma riu sza i Agniesz ki. In tym ność oraz bli skość bi je nie tyl ko ze sce ny, gdzie ak to rzy kadr po ka drze od sła nia ją przed wi dza mi swo je du sze i cia ła. In tym ność jest z na mi już od chwi li, gdy zaj mu je my miej sca, pro mie niu je od sce ny. – Are you su re you want to se at he re? – zwra ca się z za py ta niem do an giel sko ję zycz nych wi dzów An na Krucz kow ska, któ ra ku ca jąc u brze gu sce ny bę dzie peł nić ro lę su f ler ki. Z dru giej stro ny Mar got z Da mia nem Kwa śnia kiem czu wa ją nad mu zycz no -wi zu al nym ca ło kształ tem. – Yes, we do – od po wia da ją an glo ję zycz ni wi dzo wie, któ rzy nie ma ją nic prze ciw ko temu, że ze sce ny bę dą pa dać sło wa w ję zy ku pol skim.

O wie RZe i PO Świę ce Niu Poznajemy hi sto rię mło de go mał żeń stwa, któ re w wy ni ku ży cio wej tra ge dii sta je przed py ta nia mi, na ja kie trud no zna leźć pro ste od po wie dzi. Ane ta Pio trow ska tak mó wi o swo ich ro lach (wcie la się w po sta ci żo ny -mat ki oraz w po stać pro sty tut ki): – Pierw sza myśl po prze czy ta niu skryp tu: ja kie wy zwa nie! Dwie po sta cie, ja jed na! Pew nie, że dam ra dę! Jed nak póź niej sze pró by zwe ry f i ko wa ły pew ność sie bie. Spek takl był oku pio ny cięż ką pra cą, łza mi, gry pą. By ła to jed nak nie sa mo wi ta po dróż, w ja ką za bra ła nas Mar got. Ja cek Wy trzy ma ły (gra mę ża oraz księ dza) za zna cza na to miast: – Mnie za fa scy no wa ło to, że te po sta cie są tak mię si ste, a jedn cze śnie tak in ne ode mnie. W ży ciu nie je stem ani księ dzem, ani mę żem-skur wy sy nem, ale to mi się wła śnie po do ba ło. To by ło wy zwa nie. Skąd wy bór tej akurat sztu ki? Mar got przy zna je, że na po cząt ku do utwo ru Woj ciesz ka nie mo gła się prze ko nać. Coś ją w nim jed nak sta le fa scy no wa ło. – Po bo ba ło mi się też to, że ta sztu ka w ja kiś spo sób uj mu je to na sze po ko le nie – mówi. – Ja kiś ta ki spo sób my śle nia, z któ rym ja się czu ję w pe wien spo sób zwią za na. Po dru gie Woj cie szek uży wa bar dzo sil nych ste reo ty pów bez żad ne go uda wa nia, bez żad ne go cho wa nia się, ukry wa nia.

członkowie kolektywu Polish Artists in London

by, któ ra roz pocz nie. Gdy usły sza łam o PA IL, powiedziałam so bie: to jest wła śnie to. Te raz al bo ni gdy. W tym dniu po czu łam jak by no wa gwiaz da za świe ci ła na nie bie, ta, któ rej daw no szu ka łam.

NAjPieRw cOŚ ZRÓbmY Po cząt ki nie by ły jed nak wca le ta kie ła twe. Gru pa ze bra ła się we wrze śniu, nie któ rzy do łą czy li do pie ro w paź dzier ni ku, li sto pa dzie. Na przy go to wa nia by ło bar dzo ma ło cza su. Ale spektakl był zagrany, jak przystoi na prawdziwej scenie, a nie czytany z kartki. Nie za czę li od ad mi ni stra cji, od wpi sy wa nia or ga ni za cji do re je strów. Ir mi na Ja ku biak, od po wie dzial na za pro mo cję pro jek tu, mó wi: – Za czy na jąc od ad mi ni stra cji mu sie li byśmy naj pierw usiąść, wy my ślić so bie kim je ste śmy, co bę dzie my ro bić? A jak już coś zro bi li śmy, to nam się bar dziej wja śni ło, co z te go mo że być. Sko ro jed nak mo wa już o ad mi ni stra cji, to czym za mie rza być PA IL? Ania mó wi, że to or ga nizm, któ ry pra cu je swo im ryt mem, otwar ty na no wo ści. Ir mi na do da je, że to or ga ni za cja pa ra so lo wa, w ra mach któ rej po wsta wać bę dą róż ne pro jek ty.

SPO TKA NiA PRZY KA wie

STA RZY PRZY jA cie Le?

Wszyst ko za czę ło się od te go, że Mar got czu ła się sa mot na. – Chcia łam, że by ktoś umó wił się ze mną na ka wę i dzięki Po lish Ar ti sts In Lon don wy szły wła śnie ta kie spo tka nia – żar tu je za ło ży ciel ka ko lek ty wu PA IL. Głów nym ce lem by ło po zna nie osób, któ re w ja kiś s po sób mo gły by dzie lić się ze so bą swo ją pa sją, za in te re sow nia mi, chcia ły by wspól nie coś to wo rzyć, dys ku to wać nie tyl ko o za ra bia nych fun tach. Za rów no Mar got, jak i Ania wspo mi na ją, że bra ko wa ło im w Lon dy nie miej sca, któ re ofe ro wa ło by im moż li wość współ dzia ła nia ra zem z in ny mi pol ski mi ar ty sta mi. – Już daw no no si łam się z za mia rem dza ła nia w po dob nych or ga ni za cjach – mó wi Anna Krucz kow ska – ale wiesz jak to jest… Nie ma tej ini cja ty wy, tej oso -

Gdy się na nich pa trzy z bo ku, spra wia ją wra że nie gru py przy ja ciół, któ rzy becz kę so li ze so bą zje dli. Nawet na rozmowę na potrzeby tego artykułu – choć spo dzie wa łam się tylko Mar got – przy szła znacz na część ko lek ty wu. Nie po tra fię ukryć za sko cze nia, gdy do wia du ję się, że zna ją się do pie ro od nie daw na, wła śnie od tych wa ka cyj nych spo tkań przy ka wie. Ane ta tak mó wi o okre sie współ pra cy: – Przez ten czas nie by ło wie lu pry wat nych, zwy kłych roz mów. Nie wie dzie li śmy o so bie za wie le. Wszyst ko by ło bar dzo zo rien to wa ne na pra cę. Ale i tak uda ło nam się ja koś zżyć. Pierw szy dzień po pro jek cie to by ła strasz na tor tu ra. Bez nich...”.

PLA NY NA PRZY SZŁOŚĆ Za ga je ni o pla ny na przy szłość mó wią, że sta wiam cięż kie py ta nia. Jed nak na pew no w naj bliż szym cza sie chcą za jąć się kwe stia mi ad mi ni stra cyj ny mi, za re je stro wa niem or ga ni za cji. W 2012 ro ku jesz cze kil ka przed sta wień Pio se nek (kto nie wi dział, niech śle dzi na bie żą co blo ga ko lek ty wu). Mar got przy zna je, że ma wie le po my słów na ko lej ne pro jek ty – My ślę, że nie mu si my się z tym spie szyć. Na po cząt ku czu li śmy ja kąś ta ką pre sję. Te raz my ślę, że to nie jest ta kie waż ne. Na praw dę nie ma się co spie szyć. Cho dzi o ja kość, nie o ilość. W przy szło ści z pewnością waż ne bę dzie kie ro wa nie tej twór czo ści rów nież do wi dza an glo ję zycz ne go. Po mi mo iż spek takl był po pol sku zja wi ło się rów nież wie le osób nie mó wią cych w na szym ję zy ku. Dla Mar got waż ne w tej per spek ty wie bę dzie przyj rze nie się kwe stiom gra nic ko mu ni ka cji, moż li wo ściom ko mu ni ko wa nia się i od bio ru bez zna jo mo ści ję zy ka. – W ra mach ko lej nych pro jek tów bę dę zaj mo wa ła się eks plo ro wa niem miej sca ko mu ni ka cji w sztu ce ja ko zja wi ska. Chcia ła bym zba dać, na ile my mo że my kie ro wać ludź mi. Na ile mo że my ich usta wiać w kie run ku tego, co chce my im prze ka zać”. Na ko niec kil ka słow człon ków PA IL do czy tel ni ków „No we go Cza su”: Mar got: – Chcia ła bym wy sto so wać otwar te za pro sze nie do wszyst kich lu dzi, któ rzy są za in te re so wa ni tym co ro bi my. Im wię cej osób o nas wie, tym le piej. Po więk sza to szan se, że się po zna my. Przy chodz ćie i wspie raj cie nas.... Ania: – Chciał abym za pro sic wszy stich ary stów czy ta ją cych tę ga ze tę, do współ pra cy. Nie je ste śmy sa mi w tym Lon dy nie. Pójdź my na ka wę. Zrób my coś. Dla cze go Po la cy nie łą czą się ze so bą tak jak in ne spo łecz no ści? Ane ta: – Chcia ła bym, że by lu dzie przy szli i po we dzie li: „Dzień Do bry”. Nie je ste śmy ja kimś her me tycz nie za mknię tym two rem. Ir mi na: – Je ste scie art sta mi? Ma cie mo ty wa cję? Chce cie coś ro bić tu taj w An gli? Przyjdźcie.. Ja cek: – Bądź cie szczę śli wi.


20|

16 grudnia 2011 | nowy czas

Co robić, żeby nie pogasły gwiazdy na niebie?

pytania obieżyświata

Włodzimierz Fenrych

W

kościele w San Juan Chamula nie wolno robić zdjęć, a szkoda, bo widok to niezapomniany. Nie ma w tym kościele ławek, są za to tysiące świec porozstawianych po całej podłodze. Wokół ścian w oszklonych szafkach porozstawiane są figury świętych Pańskich, każdy święty ubrany w szatki ozdobne i zadbane, czyściutkie. Przed świętymi ustawione są stoły, a na nich tysiące płonących zniczy. Jest tych świętych Pańskich w kościele w Chamula kilkadziesiąt. Podłoga wysypana jest świeżutkim sosnowym igliwiem, ale w niektórych miejscach igliwie uprzątnięte jest na jedną stronę, bo wierni ustawiają tam rzędy świeczek, aby się pomodlić. Do każdej modlitwy potrzebnych jest kilkadziesiąt świeczek w różnych kolorach, ustawia się je w rzędach jeden za drugim. Czasami obok świeczek kładziony jest rząd kurzych jajek albo i ze dwie kury z obciętymi łbami. Przy każdej modlitwie obecnych jest kilka osób, ale tylko jedna osoba je recytuje. Świeczki nie są zapalane wszystkie na raz tylko kolejne rządki w kolejnych fazach modlitwy. Czasem do modlitw potrzebna jest też gorzałka, w odpowiednim momencie należy łyknąć kielonek. Zdarza się, że przy takiej okazji poczęstowany kielonkiem jest stojący obok i patrzący z zaciekawieniem przybysz z Polski. Kościół świętego Jana w Chamula teoretycznie jest rzymskokatolicki, z małym ale. Miejscowość jest zamieszkała przez Indian, konkretnie Majów mówiących językiem Tzotzil. Kościół należy do wsi, a nie do księdza, a Indianie mają swoiste pojęcie katolicyzmu. Przyjezdny ksiądz odprawia wprawdzie niedzielne msze o świcie, ale dla Majów znacznie ważniejsi są święci Pańscy. San Juan Chamula to miasteczko w górach południowego Meksyku, w stanie Chiapas. Jest to region, w którym od wieków mieszkają Majowie. W niedzielne ranki przyjezdny ksiądz odprawia msze, ale niedziela nie jest tu dniem wypoczynku. W San Juan Chamula niedziela jest dniem targowym. Na placu przed kościołem rozstawiane są stragany, Indianie i Indianki w barwnych tradycyjnych strojach rozkładają swoje towary. Czego tu nie ma! Owoce, warzywa, ceramika, sandały, niezwykle barwne tkaniny domowej roboty, tkane przez Indianki. Plastikowe towary produkowane fabrycznie są oczywiście również. Można się posilić, na sprzedaż są tamale, tortille, gotowana kukurydza w różnych kolorach – biała, czarna, czerwona. Indianki ubrane w barwne bluzki oraz spódnice z modnej w tych stronach czarnej kudłatej tkaniny. Indianie w kapeluszach i kudłatych ponczach związanych w pasie. Niektórzy, w białych ponczach związanych żółtymi pasami, przechadzają się grupkami po rynku, wyglądają

jak służba porządkowa. Inni, w czarnych ponczach i kapeluszach z czerwonymi kutasami siedzą na ławkach ustawionych w półkręgu na skraju rynku, jakby na kogoś czekali. Ów kościół, w którym nie wolno robić zdjęć, stanowi nietypową atrakcję turystyczną. Fakt, że przyciąga turystów, jest ubocznym skutkiem tego, że Indianie traktują go bardzo poważnie. Turyści przyjeż-dżają i Indianie pozwalają im wejść do kościoła, ale każdego proszą o ofiarę na jego utrzymanie. Tak naprawdę to ofiara jest obowiązkowa: przy wejściu stoi Indianin i każdemu, kto na Indianina nie wygląda, sprzedaje bilet oraz informuje o zakazie robienia zdjęć. Indianin jest przyjazny, można do niego zagadać i zapytać kim są ci faceci w kapeluszach z czerwonymi kutasami. Są to alcaldes, czyli władze miasta. Pełnią oni funkcje podobne do rajców i sędziów, w dni targowe siedzą przy rynku, by rozsądzać ewentualne spory. Władze Meksyku uznają autonomię Majów i pozwalają im sądzić większość spraw dotyczących wspólnoty. Rajcy pełnią swoje funkcje okresowo, a wybierani są tradycyjnym systemem. Mogą nimi zostać ci, którzy wcześniej pełnili inne odpowiedzialne funkcje. Jedną z takich funkcji jest mayordomo. Wszyscy święci Pańscy mają swoje domy we wsi, a funkcją mayordomo jest troska o to, by ten dom we wsi był należycie zadbany. – Jeśli chcesz taki dom zobaczyć, to idź tam, łatwo go znajdziesz, bo przed nim jest brama udekorowana liśćmi – mówi mi Indianin przy drzwiach kościoła. Idę tam. Istotnie, bez trudu znajduję to miejsce. Mayordomo siedzi przed Indiańskie władze miasta domem na tarasie, jest w miarę rozmowny, San Juan Chamula chętnie opowiada co jest w środku. Tyle że ja

niewiele z tego rozumiem. Dla świętego przeznaczony jest osobny dom, nie byle ołtarzyk w rogu pokoju. Osobny dom w tradycyjnym stylu Majów z jednym wnętrzem niepodzielonym na pokoje. To jeszcze rozumiem, ale nie rozumiem dekoracji wnętrza, bardzo starannie wykonanej, zgodnie z tradycją. Pośrodku jest niby ołtarz, ale niewiele na nim widać, bo otoczony jest zewsząd gęstą dekoracją z zieleniny. To nie może być byle jaka dekoracja. Mayordomo wyjaśnia mi, gdzie jaka roślina powinna wisieć. Podłoga jest również udekorowana zieleniną, dokładnie zieloniutkim igliwiem sosny. Zarówno wisząca dekoracja jak i igliwie zmieniane są co dwadzieścia dni, czyli tyle, ile trwa miesiąc w tradycyjnym kalendarzu Majów. Przed ołtarzem stoi stół, na którym ustawione są świeczniki w kształcie rogatych bydlątek. Cztery razy dziennie zapala się świeczki na plecach bydlątek i odprawia modły przed ołtarzem świętego. Jest to niby katolicki święty, ale ja z tego niewiele rozumiem. W pewnym momencie przychodzi wycieczka z przewodnikiem, a ja podsłuchuję co przewodnik opowiada. Mówi swoim słuchaczkom, że taki mayordomo to jest jeden z mieszkańców wsi, który podejmuje się postawić świętemu dom i utrzymywać go przez rok, czyli pilnować, by regularnie zmieniane były dekoracje i odprawiany kult. – A kto za to płaci? – No jak to kto, mayordomo. – A co on z tego ma? Turystkom – przybyszom z innego świata – nie mieści się w głowie, że można zbudować dom i przez rok ponosić spore koszty i nic z tego nie mieć. – No dobra, mayordomo zyskuje szacunek, ale czy szacunek można spieniężyć? Przewodnikowi jest jakby trudno wejść w tok myślenia turystek. Tłumaczy, że szacunek, jaki zyskuje mayordomo, pozwala na to, by powierzyć mu później inną funkcję. Na przykład alcalde, czyli rajcy-sędziego. Ale funkcja mayordomo nie jest wcale mniej ważna. Jest to bardzo istotne, by święci Pańscy mieszkali wśród ludu. Święci mają domy we wsi, ich obecność wśród ludu jest niemal dotykalna. Dla Indian to jest skarb, będą dbać i troszczyć się o swoich świętych, żeby tylko nie uciekli. Ale najważniejszy jest kościoł. Niezwykły kościół z tysiącem świec i zniczy na całej podłodze. – One są jak gwiazdy na niebie – mówi mi Indianin przy wejściu. – Musimy dbać o to, by się paliły, bo jak pogasną nasze świece, to pogasną też gwiazdy na niebie...


|21

nowy czas | 16 grudnia 2011

czasoprzestrzeń

Wśród nocnej ciszy

Jacek Ozaist

D

la Marka liczyła się wyłącznie praca i płaca, więc gdy nadeszła Wigilia, okazało się, że wcale nie jest na nią przygotowany. Mijał właśnie trzeci grudzień jego pobytu w londyńskim maglu. Dwa poprzednie też dały mu nieźle popalić, lecz ten obecny dokuczał trochę bardziej. Był jak trzeci rok studiów, kiedy człowiek ma wrażenie, że tematy na zajęciach powtarzają się, że nic więcej już nie da rady się nauczyć i najchętniej by zrezygnował. Poza tym samotność i tęsknota dokuczały bardziej, gdy nocą łapał mróz, a niebo zaczynało przypominać sufit zadymionego baru. Zaskoczony, niczym polscy drogowcy, Marek pobiegł do sklepu po coś gotowego. Kupił barszcz w kartoniku, porcję pierogów z kapustą i grzybami, śledzie w oleju oraz kawałek makowca. – Polska wódka tania – mrugnął do niego hinduski sprzedawca. – Nie, dziękuję. – Jak to? Dziś wszyscy kupują. – Ale ja lubię tradycję. Hindus pokiwał głową, jednak nie wyglądał na przekonanego. – Może za rok – rzekł filozoficznie. – Może... Marek wyszedł na ulicę. Ruszył wolnym krokiem w stronę domu, choć wcale nie spieszyło mu się do pokoiku na piętrze – dusznego, ciasnego i mrocznego. Na co dzień uwielbiał w nim być, lecz przecież była Wigilia. Nawet nie zauważył, kiedy z naprzeciwka nadeszła jakaś długonoga piękność w biało-czerwonym stroju. Nad głową trzymała tablicę z napisem: Polska Wigilia/Polish Christmas Eve’s Supper and Party. – Gdzie ta Wigilia? – spytał. – W pubie obok. Pan z listy czy prywatnie? – Jaka to różnica? – Z listy ludzie robili coś do jedzenia, piekli ciasta. Prywatnie wstęp osiem funtów. Zaintrygowało go to, a przede wszystkim oddaliło od samotnego powrotu do domu i spędzenia tej nocy przed ekranem komputera. – Wstąpię na chwilę. Prywatnie. Minął okno z neonem Tyskie (kiedy oni to powiesili?) i pchnął odrapane drzwi. Wąsaty jegomość bez włosów na głowie zrobił na jego widok srogą minę i machnął pieczątką przed nosem. Marek uprzedził jego pytanie, kładąc na stoliku dziesięciofuntowy banknot. Facet wydał mu resztę, po czym pacnął tuszem w nadgarstek. Zapłacono gotówką. – Jemy w barze, sala taneczna na prawo. – Taneczna? – A jak. Marek nieśmiało wszedł między ucztują-

cych ludzi. Jakaś kobieta zerwała się na jego widok i podbiegła wymachując opłatkiem. – Wszystkiego najlepszego! – Nie mam dziś urodzin. – No to co? Inny łysy i wąsaty jegomość pod pięćdziesiątkę kiwnął, by usiadł obok niego. – Czym chata bogata! Marek zajął miejsce na stołku bez oparcia, na przeciw talerza ze stertą schabowych. Zdumiony powiódł wzrokiem po całym stole. Kotlety mielone, udka z kurczaka, plastry pieczeni, różne szynki, pęta kiełbasy. Misy z sałatkami, śledzie, stosy pierogów, jajka w majonezie... I morze smukłych butelek wódki. – Kto się żeni? – zapytał głupio. – Nie podoba się? – mruknął ktoś z lewej. – Super jest. Tylko czy to Wigilia? – A co? Facet w sukience kazał inaczej? – Post już zniesiono – dodał ktoś z boku. Zawrzało wokół. Wszyscy popatrzyli na niego spod byka. – Mówi tu który po angielsku? – odezwał się ktoś z głębi sali. Zapadła krępująca cisza. – Ja mówię – powiedział w końcu Marek. – Fajnie, bo tu kolesie mają parę pytań. Generalnie im smakuje, ale chcą wiedzieć, co to jest. Ten czarny z okrągłą gębą pyta się, czy to wieprzowina. Pork, no nie? Dopiero teraz Marek zauważył, że po drugiej stronie stołu nie siedzą Polacy. Podszedł, by się przywitać. Szkot, Hindus, Somalijczyk, paru Anglików i Rosjanin. Byli już nieźle podchmieleni. Pokrótce objaśnił, co to za potrawy, a muzułmanom kazał nie tykać schabowych ani szynki. Teraz Polacy patrzyli na niego z podziwem. Ktoś nagle zaintonował Wśród nocnej ciszy, ale że pamiętał tylko jedną zwrotkę, a nikt mu nie pomógł, znów zapadła krępująca cisza. – To po maluchu! – zawołał ktoś. – Gdzie jest didżej? Dawać didżeja! Marek został zmuszony do połknięcia trzech kieliszków z rzędu. Poczuł wielkie gorąco na policzkach i nagle przyszło rozluźnienie. Z drugiej sali dobiegły dźwięki Daddy cool Boney M oraz piski stęsknionych za tańcem kobiet. Człowiek, który wcześniej pytał o angielski, zdybał Marka przy barze. Był niski, krępy i śmierdział potem. Uniósł do góry flaszkę i kieliszek. – Walnij, bracie. Tak świątecznie. Marek znów nie odmówił. Raz, drugi i trzeci. Zajrzał na salę. Grupka kobiet podrygiwała w świetle laserów. Jedna z nich uśmiechnęła się ponętnie i pomachała do niego ręką. Udał, że nie widzi, więc pofatygowała się osobiście. – Zatańczymy? Wódka otępiła go do tego stopnia, że nie mógł oderwać wzroku od szczeliny między piersiami tej dziewczyny. Tak dawno mieszkał sam, tak dawno nie miał kobiety. Wyciągnął ręce, by dotknąć, poczuć, przeżyć tę ulotną chwilę. – Ej, gościu! – Co? – spytał głupio. – Wiesiek! Ten gnój dotykał moich cycków!!!!! Zmieszany Marek cofnął się w stronę baru, licząc, że Wiesiek nie pójdzie za nim. Daremnie. Dukał jak przedszkolak, widząc zbliżającego się szybko srogiego wąsacza. – Panie Wieśku. Ona tak sama... Gdy było już naprawdę blisko, wielki facet spojrzał na niego ironicznie i nagle machnął ręką. – Pan się nie przejmuje. Dziś Wigilia. Marek oparł się o tłustawą ścianę i długo łapał oddech. Kiedy wreszcie doszedł do siebie, od razu pobiegł do drzwi. Uciekał od wódki, schabowych i Boney M, zapominając o wigilijnej siatce z zakupami. Dochodziła północ. Wśród nocnej ciszy cały Londyn szalał na imprezach.

londyn w subiektywie Boże Narodzenie w Wielkiej Brytanii. W telewizji reklama o tym, by dokładnie rozmrozić indyka (inaczej grozi zatruciem), a w głowie ciągnąca się lista tych, do których mniej lub więcej wypadałoby wysłać kartkę. W portfelu gnie się i pręży karta kredytowa, którą w grudniu częściej dotykamy, miętosimy, wystukujemy nerwowe rytmy przy kasie: WY-STAR-CZY-CZY-NIE-WY-STAR-CZY? Grudzień to również zawrotne ceny biletów lotniczych, lecz pomimo tego podróżujemy, bo ciężko nam – emigrantom – spędzać święta poza granicami wielowiekowej tradycji, poza zasięgiem ramion, tych których kochamy. Wiedzą o tym wszyscy, że można świętować bez karpia, a opłatek kupić u Hindusa na rogu, ale czy o to chodzi? Londyn wydaje się być miejscem, gdzie pod kolorowymi parasolami i klasycznym krojem prochowca chowa się deszczowe oblicze smutnej samotności. Pędźmy więc na dworce, na lotniska, chrzanić ceny biletów – śpieszmy się kochać! Tekst i zdjęcie: Monika S. Jakubowska


22|

16 grudnia 2011 | nowy czas

czas na relaks

przepraszam, ale ja nic złego nie zrobiłem. Potem pobiegł już bez łupu do lasu.

Ptasie raDio

Zwierzaki są w różny sposób użyteczne dla człowieka. Często bez wzajemności. Dobrze, że nie zawsze rozumiemy, co po swojemu mówią.

Gadulstwo zwierząt Każde dziecko wie, że w wigilijną noc można bez problemu porozumieć się ze zwierzętami używając w tym celu ludzkiego języka. Kto jednak ma akurat wtedy czas, aby to sprawdzać? Trzeba ubrać choinkę, zapakować prezenty, naszykować stosy jedzenia na dwudniowe siedzenie przed telewizorem, zatłuc młotkiem karpia. Robert Małolepszy

Kto by się w taki wieczór przejmował gadaniem psa, kota czy choćby chomika? Zwierzaki nie wybrały sobie najlepszej pory na pogawędki z ludźmi. A zresztą, czy na pewno chcielibyśmy usłyszeć, co nam mają do powiedzenia?... Do wigilijnego gadulstwa zwierząt nie przywiązują również uwagi ludzie, którzy poświęcają im całe życie i dla których pies jest czymś znacznie więcej niż tylko dodatkiem do domowego wyposażenia. Oni po prostu wiedzą, że zwierzęta mówią przez cały rok i nie trzeba czekać na Wigilię, by się o tym przekonać. Obserwują je całymi latami i nauczyli się odczytywać ich język. Do takich ludzi można śmiało zaliczyć wielkiego miłośnika przyrody Artura Murzę oraz pasjonata ornitologii Leszka Wojcieszaka. Ich wiedza na ten temat opiera się głównie na własnych obserwacjach. Choć zagadnienie to jest fascynujące, nauka podejmuje je niezbyt chętnie. Brakuje pieniędzy na takie badania – nie mają one praktycznego zastosowania. To jeszcze jeden dowód, że zwierzęta nie mogą chyba liczyć na zrozumienie ludzi.

MuZyka kniei Dla nas głównym sposobem komunikacji jest głos. Dla zwierząt to tylko jedna z możliwości i to wcale nie najważniejsza. Najłatwiej zaobserwować mowę gatunków stadnych i zorganizowanych, najtrudniej – żyjących samotnie. Najwyższa forma zorganizowania społecznego występuje u wilków. Murza pasjonuje się tymi zwierzętami od wielu lat. W Polsce obserwował je w Bieszczadach, skąd pochodzi. – Wielu ludzi twierdzi, że wycie wilka jest straszne, upiorne – mówi. – Dla mnie to najpiękniejszy chór, prawdziwa muzyka kniei... Wśród wilków panuje ścisła hierarchia i podporządkowanie, co znajduje odzwierciedlenie w sposobach komunikacji. Inny głos wydaje wilk-samiec ostrzegający konkurentów przed wejściem na jego terytorium, inny gdy zaleca się do samicy. Poprzez warczenie dominant okazuje agresję wobec osobnika podporządkowanego. Ten drugi z kolei, za pomocą określonego skowytu demonstruje swoją uległość lub przyjacielskość. Coś tak trochę jak u ludzi. Bawiące się szczeniaki skowycząc informują matkę, gdzie się znajdują. Samice podczas cieczki głosem oznajmiają gotować do pełnego przyjęcia zalotów samca. Rzadziej spotykane gardłowe szczekanie oznacza ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem lub groźbę. Najczęściej spotyka się chóralne wycie

watahy, do którego dołączają coraz to kolejne osobniki. Niestety, ten gatunek został niemal doszczętnie wytępiony, a więc mamy marne szanse na posłuchanie tej „muzyki kniei”. Oprócz tego wilki mają cały system innych znaków. Za pomocą samej tylko postawy można powiedzieć wszystko o pozycji wilka w stadzie. Nastroszone uszy, zmarszczone czoło, obnażone zęby znamionują wilka dominującego. Po zamkniętym pysku i opuszczonych uszach poznamy wilka podporządkowanego. Nawet położenie ogona ma znaczenie; postawiony do góry oznacza zastraszanie oponenta, podkulony – strach. Wilki porozumiewają się także za pomocą zapachów, o istnieniu których człowiek nie ma pojęcia. Swój teren oznakowują oddając mocz – to są „słupy graniczne”, wyczuwane węchem przez inne wilki. Zwyczaj ten mają również domowe psy, jednak obsikiwanie klatek schodowych nie ma już nic wspólnego ze znaczeniem terytorium. Ginący świat wilków jest zarazem fascynujący, bezwzględny i okrutny. Ale czy nasz jest tak dużo lepszy?

oDblaskowy ZaD Równie łatwo można zaobserwować komunikowanie się saren i jeleni. System znaków sprzyja życiu stadnemu. Najefektowniejszym tego przejawem jest wrześniowe rykowisko jeleni, kiedy to samce donośnym rykiem obwieszczają łaniom swą potencję. Poza tym okresem odzywają się rzadko. Prędzej można za to usłyszeć pobekiwanie cieląt (zwanych przez myśliwych „sysakami”), zwłaszcza kiedy zgubią matkę. Sarny okazują strach poprzez odgłos przypominający szczekanie psa. Jelenie i sarny żyją w ciągłym strachu przed leśnymi drapieżnikami (i przed ludźmi), toteż ich system komunikacji służy wzajemnemu ostrzeganiu. Takim znakiem jest... biała plama na zadzie. Sarna, która pierwsza zauważy zagrożenie zaczyna uciekać. Stukot jej kopytek oraz jasna plama to dla pozostałych sygnał ostrzegawczy. Ze swoich niezliczonych wędrówek po lesie pan Artur zapamiętał, jak „przemówił” do niego lis. I wcale nie było to w wigilijną noc, lecz w pewien sierpniowy poranek, kiedy siedział dobrze zamaskowany na skraju lasu. Nagle zobaczył , że z dala coś się do niego zbliża. Dopiero po dłuższej chwili rozpoznał, że to lis niosący w zębach kokoszkę. Nieświadomy obecności człowieka szedł wprost na niego. Gdy przystanął w odległości kilku metrów, Murza spokojnie powiedział : – A komuś ty ją ukradł? Reakcja lisa była dość zaskakująca. Rozejrzał się, jednak ciągle nie zauważał człowieka, a że ludzki głos brzmi dla niego obco, zupełnie nie wiedział co zrobić. Ostrożnie położył kokoszkę na ziemi, a jego oczy mówiły: – O,

W zielonym gaju ptaszki śpiewają – to każdy wie, ale co one tam wyśpiewują, wiedzą tylko nieliczni. Zalicza się do nich Leszek Wojcieszak, ornitolog, znawca ptasich zwyczajów. Ptaki porozumiewają się przede wszystkim za pomocą głosu, węch mają znacznie słabszy niż ssaki (wyjątkiem jest sęp wietrzący padlinę z odległości kilku kilometrów). Każdy wydawany przez nie odgłos coś oznacza. Najczęściej sygnalizują swoją obecność na danym terenie, przywołują samicę, ostrzegają przed niebezpieczeństwem, nawołują się w stadzie, pisklaki proszą matkę o żer, itp. U niektórych gatunków samice kierują się nawet „jakością” głosu w doborze partnera. Ale my też przecież wiemy, że to dziewuchy strasznie jara – śpiew angielski i gitara... Ptaki odpowiednio modulują swój głos wyrażając różne nastroje. Przyjemniej dla ludzkiego ucha brzmi śpiew zakochanego słowika, niż krakanie wrony, ale przecież wrona też w ten sposób się porozumiewa. Komunikat zawarty w ptasich odgłosach adresowany jest do osobników tego samego gatunku, ale czasem odbierają go wszyscy mieszkańcy lasu. Przestraszona sójka narobi takiego hałasu, że uciekną inne ptaki (podobnie, jak na ostrzegawcze „szczekanie” saren reagują np. dziki). Do arsenału sygnałów należą także rozmaite pozy, kiwanie ogonem, stroszenie piór (u kuraków, dla których śpiew nie jest mocną stroną, mają większe znaczenie). Barwne upierzenie samców ma na celu zainteresowanie płci przeciwnej. Nie wszystkie ptaki potrafią śpiewać. Dzięcioł wabiąc samicę uderza dziobem w specjalnie wybraną suchą gałąź wydając charakterystyczny terkot (inaczej dziobie szukając korników). Bocianowi pozostało tylko klekotanie dziobem, ale radzi sobie całkiem nieźle, potrafi bowiem w ten sposób wyrazić swoje nastroje, wzmacniając ich wymowę różnymi pozami.

sZPak krukowi nie Dorówna... Stara jak świat czytanka dla IV klasy szkoły podstawowej opowiada o szpaku, którego więźniowie obozu jenieckiego nauczyli gwizdać Mazurka Dąbrowskiego. Czy to możliwe? – Trudne, ale możliwe – odpowiada Wojcieszak. – Na pewno wymaga to dużo pracy i nie z każdym szpakiem się uda. Ptaki naśladujące różne odgłosy, w tym ludzki głos, zawsze nas fascynowały. Papugi? Owszem, ale nie tylko one. Drozd, szpak lub kos chętnie powtarzają zasłyszane dźwięki. Wszystkie wróblowate mają takie zdolności, w czym pomaga im duża powierzchnia mózgu. Do najinteligentniejszych ptaków należy kruk, którego można nauczyć mówić. W dodatku potrafi w sensowny sposób użyć wyuczonych zdań! – Swego czasu w stacji badawczej Polskiego Związku Łowieckiego trzymano w sąsiednich klatkach orła i kruka, którego laboranci dla zabawy nauczyli mówić „cześć koleś” – wspomina Leszek Wojcieszak. – Witał ich w ten sposób, gdy przychodzili go karmić. Natomiast orła często mierzono i ważono przy czym zawsze było mnóstwo zamieszania. Kruk słuchał słów i... sam się ich nauczył. Kiedy podchodzili do klatki orła, dar się wniebogłosy: „Człowiek idzie, rety, co robicie, człowiek idzie!”. Kojarzył te słowa z określoną sytuacją. Inna sprawa, że czasem używał ich bez powodu.


|23

nowy czas | 16 grudnia 2011

czas na relaks

Na ławeczce GRAŻYNA MAxwELL

KIEdY ŻYJESZ w śwIECIE CUdów Już fizyka mówi, że zdarzenia są ze sobą znacznie bardziej powiązane, niż możemy to sobie wyobrazić. A wszystko, co robimy, oddziałuje na wszystko inne i rozprzestrzenia się na siedem pokoleń. Zwracam się do Ławeczki, bo myślę, że tam usiądę i będę czekał na jakiś pocałunek od Stwórcy tego świata, który mnie przebudzi do nowego życia. W winie zawarta jest jednak prawda, ale tylko w dużej jego ilości, jak się przekonałem. Po paru godzinach zaglądania na dno butelki, miałem wizję. Dwie małe żabki wpadły do głębokiej filiżanki z mlekiem. Wystraszone, rozpaczliwie starały się utrzymywać na powierzchni ale ciągle ześlizgiwały się po porcelanowych ściankach wąskiej filiżanki. Po pewnym czasie jedna z żabek powiedziała, że ich sytuacja jest beznadziejna, że z pewnością nikt nie przyjdzie im z pomocą i że ona osłabła z sił i się poddaje. Druga żabka błagała ją, żeby nie przestawała pływać i że ktoś ich z pewnością uratuje. Na nic się zdały jej prośby, zrezygnowana żabka poddała się i bezwiednie opadła na dno. Druga żabka, z większym jeszcze wigorem i żarliwością poruszała się wokoło filiżanki. I stał się cud. Po krótkim czasie z mleka zrobiło się masło, żabka odbiła się mocno od powierzchni i żabim skokiem wyskoczyła z uwięzienia. Rano, z ciężką głową zrozumiałem, że wino również stymuluje zdolności prorocze i jasnowidztwo. Ja jestem tą żabką, która się poddała, zwątpiła, nie miała woli przetrwania i opadła na dno. A niewielki promyk nadziei stworzyłby prąd, który by zdołał przemienić beznadziejną sytuację. Tylu rzeczy się już w swoim życiu chwytałem – to zacząłem studiować medycynę, to przeniosłem się na farmację, a potem jeszcze na stomatologię. Tej też nie skończyłem, bo wszystko było za trudne, zawsze zabrakło mi wytrwałości i wiary, że warto. Opadałem na dno zanim dobiegłem do mety.

Wmówiłem sobie, że nie mam szczęścia po swojej stronie, i że opatrzność boska o mnie zapomniała. Nie byłem szczęściarzem jak ci, którzy nawet z piasku potrafią makowiec ukręcić. Napisałem ogłoszenie: „Poszukuję wiary. Proszę się spieszyć, bo mój koniec świata jest już blisko”. Rozumiem, że my sami nadajemy sens temu, co widzimy, a wiara w powodzenie życia tylko pogłębia to znaczenie. Jestem samotny jak palec i zdany na pastwę losu. Nikt się za mną nie wstawia u najwyższego i nie widzę żadnych aniołów dobrej woli tańczących wokół mnie. Nie otrzymałem też w przydziale cnoty uważności, bo sens życia zupełnie mi umyka. Miałem mieć opiekuna, miałem nie być samotny i opuszczony! Jedyne, co czyni życie interesującym, to możliwość, że nasze marzenia się spełnią. Jak ja mam wykrzesać jakiś entuzjazm, jeśli jestem całkowitym bankrutem co do marzeń i wiary, że jakaś ręka szczęścia mnie poprowadzi. Moja babcia radzi mi serdecznie, żebym się częściej modlił. – Bo modlitwa jest – według niej – i zadaniem i poleceniem, ale też i dziękczynieniem i uwielbieniem. I że Bóg wszystko widzi i że z Bogiem wszystko jest możliwe. On troszczy się i o kwiaty polne, i o ptaki na niebie. – Babcia twierdzi też, że u podnóża widzialnego świata leży niewidzialna inteligencja, która jest genialnym architektem tego świata. Moja Babcia jest albo bardzo mądra, albo bardzo naiwna, ale to w niczym nie zmienia faktu, że ja nie dostałem zaproszenia na kurs cudów. Czy ktoś mógłby sprawić, by szczęście i powodzenie zakochało się we mnie?!

Pan Leszek miał kiedyś pewnego kosa, którego nauczył gwizdać melodię przeboju. Potem go wypuścił . Po kilku dniach znajomy z sąsiedztwa zwrócił uwagę, że jakiś ptak w ogrodzie śpiewa mu coś znanego... Oczywiście, był to ten sam kos. Gwizdał jednak po swojemu, mieszając poszczególne frazy piosenki – widocznie na ptasie ucho tak było ładnej. Nawet drobne owady mają swoje kody porozumiewawcze. Niektóre leśne pasożyty potrafią na kilka kilometrów wyczuć samiczkę wydzielającą specyficzną substancję. Leśnicy imitując jej zapach sztuczną substancją zwabiają je w pułapkę, aby ograniczyć ich liczebność. Najłatwiej podpatrzeć mowę wysoko zorganizowanych społeczności owadów np. mrówek lub pszczół .

A CO POWIE BRYTYJSKI KOT? U zwierząt domowych instynkt porozumiewawczy został przytłumiony, ale one też nam komunikują różne potrzeby, choćby trącając miskę nosem lub pochodząc do drzwi. I to najczęściej z nimi próbujemy się dogadać w wigilijny wie-

JĘZYK ANGIELSKI KOREPETYCJE PROFESJONALNE TŁUMACZENIA ABSOLWENTKA ANGLISTYKI ORAZ TRANSLACJI (WESTMINSTER UNIVERSITY) TE. 0785 396 4594 ewelinaboczkowska@yahoo.co.uk

czór, kiedy już rozpakujemy prezenty, napełnimy brzuch karpiem i uszkami. Co by nam powiedziały? Tutaj, w Wielkiej Brytanii pewnie nie miałyby aż takich powodów do narzekań. Ten kraj dba także o swoich czworonożnych i skrzydlatych obywateli. Podejście Brytyjczyków do zwierząt może wyznaczać światowe standardy. Wielu z nas zapomniało już o marznących za oknem bezdomnych, śmietnikowych kotach, odpędzanych kamieniami od ciepłych piwnic, lub o porzuconych na łaskę losu psach narażonych na kopniaki rozwydrzonych dzieciaków. Mniej tu myśliwych i kłusowników, więc rzadziej dałoby się usłyszeć skargę sarny szamoczącej się rozpaczliwie godzinami we wnykach, lub jelenia broczącego krwią z postrzałowej rany. Także nie sprzedaje się żywych karpi, które głosu nie mają, a musiałyby dogorywać całą noc w wannie, aby – jak nakazuje polska tradycja – ostatecznie zostać zatłuczone młotkiem, by potem… jako jedna z dwunastu potraw pojawić się na pięknie udekorowanym wigilijnym stole.

Robert Małolepszy

Jest taka ławka. Usiądź tam ze mną. Posłuchaj opowieści.

Pewien staruszek bardzo kochał muzykę. Chodził namiętnie do różnych sal koncertowych, by oddawać się jej słuchaniu, ale był bardzo rozczarowany, bo nigdy nie doczekał się wysłuchania całej symfonii. Wszystko kończyło się dla niego zawsze na preludium. Postanowił sprawę zanieść do nieba i rozmówić się ze Stwórcą. Wiedział, że sny i marzenia nocne są językiem Boga, więc zaczął długo i słodko sypiać. Ale Bóg schował się gdzieś za grubymi chmurami i milczał. Lata mijały i staruszek był już na łożu śmierci i głośno wyrażał swoją skargę. – Obiecywałeś mi Panie Boże, że nigdy mnie nie opuścisz i że zawsze będziesz ze mną szedł i rozmawiał. Staruszek, oczami wyobraźni, przechodził przez różne lata swojego życia i zauważył, że na piasku zawsze były ślady czterech stóp. – To jednak Stwórca szedł obok mnie, towarzyszył mi – ucieszył się staruszek. Ale patrząc dalej w swoje życie, zauważył, że w najtrudniejszych jego momentach, w najczarniejszej godzinie potrzeb, na piasku były ślady tylko jednego człowieka. – To jednak Bóg opuścił mnie, kiedy potrzebowałem go najbardziej – zasmucił się staruszek. Po czym głośno już wezwał Boga i zażądał od niego wyjaśnienia. Bóg cicho wyszeptał słowa do ucha staruszka: – Obiecałem ci na początku twojej drogi, że nigdy cię nie opuszczę i że zawsze będę szedł obok ciebie. Będę cię prowadził. Kiedy widziałeś ślady tylko dwóch stóp na piasku, to właśnie wtedy ja ciebie niosłem. – Słuchałeś muzyki, ale jej nie słyszałeś, a miałeś ją w swoim sercu. Popatrzyłam na autora listu. Jesteś niepowtarzalnym krokiem Boga i strumieniem jego energii. – Nie musisz się bać. Wyciągnij ręce. Jesteś prowadzony. – Bóg jest jak słońce, które nie pyta, czy Ziemia jest dobra czy zła, po prostu świeci.


24|

16 grudnia 2011 | nowy czas

co się dzieje zga dza się spę dzić z nim tro chę cza su i po wo li, mo zol nie zro bić z nie go rand ko we go kil ler. Uff…, pro lem roz wią za ny. Ale czy na pew no?

kino Sher lock Hol mes 2 Je że li bę dzie tak do bra jak pierw sza część, to nie ma wąt pli wo ści: w prze rwie mię dzy świą tecz ny mi wy pie ka mi i ko lek cjon wa niem gwiad ko wych za ku pów trze ba ko niecz nie wy brać się do ki na. Fe no me nal nie ob sa dze ni Ju de Law i Ro bert Do wney gra ją w no wo cze snej, ale za cho wu ją cej kli mat ory gi na łu wer sji Sher loc ka. Jest za baw nie, dy na micz nie i bar dzo spraw nie pod wzglę dem tech nicz nym.

Ke vin sam w do mu & It’s a Won der ful Li fe Jak świę ta, to świę ta. Pew nych rze czy nie mo że za brak nąć. Jak wia do mo Gwiazd ka bez Ke vi na to nie Gwiazd ka. Je go przy go dy moż na śle dzić w ki nie Prin ce Char les Ci ne ma nie opo dal Le ice ster Squ are. W ce nie bi le tu jest też jesz cze je den po kaz (o ile bę dzie my mie li na nie go czas i po kaz nie bę dzie ko li do wał z wi gi lij ną ko la cją): kla sycz ny me lo dra mat It’s a Won der ful Li fe, któ ry – choć mniej po pu lar ny u nas – na Wy spach jest że la zną, świą tecz ną po zy cją.

Hu go No wy film Mar ti na Scor ses se. Bar dzo in ny od gang ster skich epo pei, w ja kich do t ych czas się spe cja li zo wał. At mos fe rą rzecz przy po mi na nie co Ju man ji z Ro bi nem Wil liam sem w ro li głów nej. To świą teczna w kli ma cie opo wieść o ma łym, osie ro co nym chłop cu ży ją cym na ty łach pa ry skiej sta cji ko le jo wej. Nasz bo ha ter pró bu je z ca łych sił do końc zyć ostat nie dzie ło swe go oj ca – ze gar mi strza. To sre brzy sty ro bot trzy ma ją cy w rę kach pió ro. Chło pak jest prze ko na ny, że je śli spra wi, że ro bot za cznie dzia łać, ten prze ka że mu ostat nią wia do mość od ta t y. I choć wkrót ce oka że się, że ma szy na nie mo że za pro wa dzić go do oj ca, dzię ki niej po zna zu peł nie no wy, fa scy nu ją cy świat: świat fil mu.

prze pis na kla sycz ny mu si cal. Fa bu ła? Ra czej szcząt ko wa. Ale nie ona jest tu naj waż niejsza. Cher les Wal ters za bie ra nas w świat ary sto kra cji lat pięć dzie sią t ych, któ ry pew ne go dnia na jeż dza pa ra nie co bez czel nych dzien ni ka rzy. Ma ją re la cjo no wać wiel ki ślub Tra cy z jej no wym na rze czo nym. Ale co z na dal za ko cha nym w dziew czy nie by łym mę żem? Wzią łem ze so bą trąb kę – za gram tak, że do cie bie wró ci, chło pie – śpie wa za raz na po cząt ku Lo uis Arm strong. No wła śnie. BFI, Be lve de re Ro ad, SE1 8XT

Wi gi lia, godz. 15.30 Prin ce Char les Ci ne ma Le ice ster Pla ce, WC2H 7BY

muzyka Steelye Spain Weterani folk rocka zagrają w całości swój album Now We Are Sic. Potem zabiorą nas w podróż w liczącą sobie niemal czterdzieści lat historię zespołu, wyławiając z niej najpopularniejsze kawałki. Niedziela, 19 lutego, godz. 19.30 Barbican Centre Silk Street, EC2Y 8DS

How to Stop Be ing a Lo ser High So cie ty Osza ła mia ją ca Gra ce Kel ly, nie do ce nio na Ce le ste Holm, a do te go cza ru ją co aro ganc ki Frank Si na tra i pe łen kla sy Bing Cros by. W tle – Lo uis Arm strong. Do łóż my do te go pio sen ki Co le Por te ra i już ma my

Acid Drinkers Back to the Streets Tour

Ja mes nie ra dzi so bie z ko bie ta mi. Każ da rand ka (o ile już się na ja kąś za ła pie) koń czy się nie zmien nie tra ge dią. Ze ro wy czu cia, pew no ści sie bie. Ale na szczę ście raut nek jest tuż, tuż! Nie ja ki Am per sand, któ re go Ja mes po znał na kur sie uwo dze nia,

Saxon Weterani ciężkiego metalu grają już od ponad trzydziestu lat i wcale nie zamierzają zwolnić. Najważniejsi, obok Def Lepard, przedstawiciele tak zwanej nowej fali brytyjskiego metalu wydali niedawno płytę zatytułowaną Call to Arms, na której zawracają pod względem stylistycznym do początków kariery. Mniej tu kombinowania, więcej prostego, dynamicznego grania. Podczas energetycznego – jakżeby inaczej – koncertu spodziewać się możemy jednak mieszanki nowych kawałków i tych klasycznych, które co bardziej zbuntowane „dzieci lat osiemdziesiątych” na Wyspach, znały na pamięć. Sobota, 20 grudnia, godz. 20.00 KOKO 1 Camden High Street, NW1 7JE

The Sleeping Beauty Klasyka baletowa w Covent Garden. Zrealizowana z dużym rozmachem, imponująca pod względem wizualnym inscenizacja. Coś dla całej rodziny. Roy al Ope ra Ho use Bow Stre et, WC2E 9DD

Ni co le Sche rzin ger Sły ną ca z uro dy i nie złe go gło su wo ka list ka cie szy się na Wy spach wiel ką po pu lar no ścią, dla te go je śli ktoś ma ocho tę zo ba czyć jej wy stęp na ży wo, po wi nien kupić bilet już te raz, bo dłu go pew nie nie poleżą w kasach. Kon cert bę dzie pro mo wał re edy cję jej al bu mu Kil ler Lo ve wzbo ga co ną mię dzy in ny mi o jej no wy sin giel za ty tu ło wa ny Try With Me. Niedziela, 19 lutego, godz. 20.00 HMV Hammersmith Apollo 45 Queen Caroline Street, W6 9QH

The Bol ly wo od Trip Co się sta nie, gdy gwiaz da Bol lywo od w wy ni ku zbie gu dziw nych wy da rzeń tra f i do szpi ta la psy chia trycz ne go w... Da nii? Ta kie py ta nia za da ją so bie twór cy te go nie t y po we go spek ta klu. Czyż by Lot na ku kuł czym gniaz dem w wer sji kam po wo-mu si ca lo wej? W Ko penha dze przed sta wie nie mu zycz ne zro bi ło praw dzi wą fu ro tę. Jak bę dzie nad Ta mi zą? So uth bank Cen tre Be lve de re Ro ad, SE1 8XX

Denmark Street Big Band Wśród lon dyń skich or kiestr jaz zo wych Den mark Stre et Big Band pre zen tu je mu zy kę naj bar dziej zbli żo ną do zło tej ery swin gu. W re per tu arze ze spo łu znaj du ją się kla sycz ne stan dardy, któ re na sta łe we szły do hi sto rii jaz zu, dzię ki ta kim ar ty stom jak Frank Si na tra, De an Mar tin, Sam my Da vis Jr czy Bob by Da rin. Na każ dy kon cert w Jazz Ca fe li der ze spo łu Paul Burch za pra sza naj lep szych pol skich i bry tyj skich wo ka li stów jaz zo wych z Lon dy nu, któ rzy pre zen tu ją zna ne i lu bio ne stan dar dy jaz zo we w ory gi nal nej aran ża cji ze spo łu. So bo ta, 17 grud nia, godz. 20.30 JAZZ CAFE POSK 236-242 King Street, W6 0RF

Je den z naj lep szych i naj bar dziej wi do wi sko wych ze spo łów w hi sto rii pol skie go thrash me ta lu, le gen dar ni Acid Drin kers wra ca ją do Lon dy nu po ubie gło rocz nym wy prze da nym kon cer cie w ra mach tra sy Back to the Stre ets – su ge ru je my nie ocią gać się z re zer wa cją bi le tów. Te go rocz na tra sa bę dzie kon t y nu acją pro mo cji pły t y Fi sh dick Zwei. The Dick Is Ri sing Aga in, któ ra w ze szłym ro ku na ro bi ła spo ro ha ła su, a na wet wrza sku na pol skiej sce nie mu zycz nej! Ze spół po wstał 21 wrze śnia 1986 ro ku i od te go cza su za grał po nad 500 kon cer tów. Sobota, 21 stycznia 2012 The Garage 20-22 Highbury Corner, N5 1RD

teatry Tra vel ling Li ght Te atr skła da po kłon ki nu. Tra vel ling Li ght Ni cho la sa Wri gh ta to list mi ło sny do fil mu. Ak cja dzie je się w za bi tej de cha mi wio sce gdzieś we wschod niej Eu ro pie. Głów ny bo ha ter Motl Mendl za ko chu je się pew ne go dnia w – dość jesz cze wte dy nie po rad nych – ru cho mych ob ra zach i po sta na wia zo stać re ży se rem. Ale każ dy sen ma swo ją ce nę. Ci ne ma Pa ra di so wiecz nie ży we? Pre mie ra 11 stycz nia Na tio nal The atre So uth Bank, SE1 9PX

The Can ter bu ry Ta les Zde cy do wa nie nie orto dok syj ne od czy ta nie śre dnio wiecz ne go kla sy ka, Opo wie ści kan ten be r yj skich. W wer sji uro czej tru py z So uth wark du żo bę dzie wy ko ny wa nej na ży wo mu zy ki, a ca łość prze nio sio na zo sta nie do cza sów bliż szych na szym. Punkt star to wy dla jed nej z hi sto ri – go spo da Ta bard Inn znaj do wa ła się


|25

nowy czas | 16 grudnia 2011

co się dzieje

Southwark Playhouse Shipwright Yard, SE1 2TF

zna ne dzie ła Fran ka Au er ba cha. Wspól ny mia now nik wszyst kich dzieł: kurs pod prąd do mi nu ją ce go pod ów czas tren du – ame r y kań skie go abs trak cjo ni zmu. Wszy scy ar t y ści, któ r ych dzie ła zo ba czy my na wy sta wie zde cy do wa nie za wró ci li ku sztu ce fi gu ra t yw nej.

Haunted Child

Haunch of Venison 103 New Bond Street, W1S 1ST

pięć mi nut od So uth wark Play ho use. Dla te go twór cy in sce ni za cji zde cy do wa li się prze kształ cić sce nę wła śnie w tę karcz mę. Do dat ki też nie do po gar dze nia: spró bu je my tro chę do bre go, an giel skie go ale!

Na wie dzo ne dziec ko? Czyż by teatr Roy al Co urt po sta no wi ł prze nieść na de ski ja kiś ja poń ski hor ror? Punkt wyj ścia jest na wet po dob ny. Po zna je my ośmio let nie go chłop ca, któ re go oj ciec za gi nął w nie wy ja śnio nych oko licz no ściach. Pew ne go wie czo ra sie dzi z ma mą w do mu i za czy na sły szeć dziw ne dźwię ki ze stry chu. Ale Haun ted Child za ofe ru je nam coś wię cej niż ta nie stra sze nie: me ta f i zycz ną opo wieść o wie rze bez dna. Royal Court Theatre 50-51 Sloane Square, SW1W 8aS

Eyeball Massage My śli cie, że Szwaj ca ria to tyl ko kraj se rów i ze ga rów z ku kuł ką? Otóż nie. Przed lon dyń czy ka mi jed na z ostat nich szans, by zo ba czyć pra ce Pi pi lot ti Rist, po cho dzą cej z te go kra ju ar t yst ki zna nej z in no wa cyj nych in sta la cji wi deo. Na eks po zy cję skła da ją się też jed nak rzeź by i fo to gra f ie. Mi mo że Rist jest ak t yw na od lat osiem dzie sią tych, wy sta wa w So uth bank Cen tre jest do pie ro pierw szą re tro spek t y wą po swię co ną jej twór czo ści.

Pape to zmarły cztery lata temu brazylijski artysta, założyciel ruchu zwanego neokonretyzm, który za cel postawił sobie przywrócenie sztuki sferze publicznej. I to sztuki w jak najszerszym znaczeniu tego słowa. Na wystawie zobaczymy szkice, obrazy, instalacje, wiersze i zapisy... układów baletowych.

Narodowej pozwala zwiedzającym poznać historię pochodzących spoza Wielkiej Brytanii uczestników Bitwy o Anglię. Rzecz jasna byli wśród nich również Polacy. Na ekspozycji obejrzeć można uniformy, dokumenty, pamiętniki, raporty z lotów oraz – co ciekawe – szczątki pierwszego niemieckiego samolotu, jaki podczas starcia zestrzelili członknowie Dywizjonu 303. Będzie też coś dla najmłodszych. Będą oni mogli stanąć na interaktywnej planszy poświęconej historii polskiego dywizjonu. Wystawa potrwa do połowy marca.

Serpentine Gallery kensington Gardens, W2 3Xa

RaF Museum London Grahame Park Way, NW9 5LL

Brothers in arms

Wilhelm Sasnal

Wystawa, przygotowana we współpracy z naszym Instytutem Pamięci

Już niewiele czasu zostało, by zobaczyć wiel ką re tro spek t y wę pol skiego ar t y sty Wil hel ma Sa sna la – jed ne go z naj bar dziej roz chwy t y wa nych obec nie twór ców znad Wi sły. Są ob ra zy, zdję cia i fil my. I dwa głów ne te ma t y, któ re prze wi ja ją się u Sa sna la nie usta nie: sto su nek sztu ki do wiel kich wy da rzeń hi sto r ycz nych oraz spo sób, w ja ki ta ostat nia za po śred ni cza rze czy wi stość. W Whi te cha pel Gal le r y in t ym ne por tre t y są sia du ją z dzie ła mi po świę co nym hi sto r ycz nym lo som Pol ski i pop -ar to wą wa ria cją na te mat ko mik su Ar ta Spie gel ma na o Ho lo cau ście.

rocznej nagrody dla najlepszego brytyjskiego fotografa zajmującego się zdjęciami pejzażowymi. National Theatre South Bank, SE1 9PX

Lygia Pape

TakE a ViEW fotografia pejzażowa

Thriller Live To w Lon dy nie Mi cha el Jack son miał za grać ostat nie pięć dzie siąt kon cer tów swo je go ży cia. Gi gan t ycz ne przed się wzię cie w ha li O2 w Gre en wich ni gdy nie do szło do skut ku w wy ni ku śmier ci ar t y sty. Thril ler Li ve to hołd zło żo ny mu zy ko wi. Tym ra zem przy jął on for mę mu si ca lu. Do naj więk szych prze bo jów Mi cha ela – od ABC z cza sów, gdy był na sto lat kiem, na grań z prze ło mo wej Off the Wall aż po Earth Song czy They Don’t Ca re Abo ut Us – do pi sa no im po nu ją cą cho re ogra f ię. Lyric Theatre Shaftesbury avenue, W1D 7ES

wystawy

The Mystery of apperance Słynny Papież Francisa Bacona to największa gwiazda wystawy w galerii Haunch of Venison. Ale zobaczymy tu też na przykład mniej

Behind the Curtain przedłużona wystawa Wy sta wę zdjęć fi na list ki, kon kur su New Sen sa tion 2010 zor ga ni zo wa ne go przez Chan nel 4 oraz Ga le rie Sa at chi, Uli Wi zne ro wicz moż na bę dzie oglą dać nie co dłu żej w Galerii POSK. Ro bio ne w Pol sce zdję cia w me ta fo r ycz ny spo sób uka zu ją pro blem al ko ho li zmu, któ re go nie za kry je żad na za sło na. Wy sta wa, któ rej nie spób prze ga pić. Do 3 stycznia 2012 Galeria POSk 238-246 king Street, W6 0RF

wykłady/odczyty

Southbank Centre Belvedere Road, SE1 8XX

Od mroź nych kra jo bra zów Szko cji, przez groź ne ska ły bry t yj skie go wy brze ża, swoj skie kra jo ba zy słod kiej An glii aż po nie ograr nio ne, noc ne me tro po lie – wy sta wa w Na tio nal The atre po zwo li nam za po znać się z pra ca mi no mi no wa ny mi do te go -

Do 1 stycznia 2012 Whitechapel Gallery Whitechapel Road, E2 7JB

Urodziny Philosophy Now Po pu lar ne pi smo Phi lo so phy Now koń czy wła śnie dwa dzie ścia lat. Już od dwóch de kad wy daw cy prze ko nu ją, że fi lo zo f ia jest co ol. Z tej oka zji wpaść moż na na Red Lion Squ are i po słu chać (mię dzy in ny mi) jed ne go z naj wy bit niej szych ży ją cych fi lo zo fów, Ro ge ra Scru to na. Oprócz te go w progra mie se ria fi lo zo f icz nych gier i warsz ta tów. Po ja wi się też ta jem nicz ny... Mi ko łaj – fi lo zof! Niedziela, 18 grudnia od 11.00 Conway Hall 25 Red Lion Square, WC1R 4RL

CO ROBić W śWięTa? Jak to co? Lista jest długa: bigos, kiełbasa, makowiec… A może jednak trochę ruchu albo kultury? O nie! Znowu tłumy, nerwówka, trąbienie samochodów, płacz dzieci i nieubłagalne tykanie zegarka. Do tego atakujące nas zewsząd Last Christmas i All I Want For Christmas Is You. Słowem – okres przedświątecznych zakupów na ulicach Londynu. Jak je przetrwać? Przepychanie się przez tłum można sobie umilić małym tour po uliczkach przystrojonych świątecznymi iluminacjami i dekoracjami. Przykłady? Oczywiście największa i najbardziej imponująca instalacja to Oxford Street i Regent’s Street. Podwieszone nad naszymi głowami lampiony i neony zawsze robią wrażenie, szczególnie w zestawieniu z imponującą architekturą tej okolicy, co tak naprawdę dostrzec można jedynie w nocy, kiedy znikają stamtąd tłumy. Troszkę bardziej awangardowo jest na St Chrisopher Place, gdzie powitają nas gigantyczne, futurystyczne bombki. Znajdująca się po drugiej stronie Oxford Street South Molton Street zaprosi nas do przejścia pod serią niebieskawych łuków przyozdobionych świątecznymi gwiazdkami. Instalacja jest dosyć podobna do tej z poprzednich lat, ale spacer tą ulicą i tak gwarantuje niezapomniane wrażenia. Na nietypowe świętowanie Gwiazdki zdecydowała się dyrekcja dworca St Pancras. Zamiast tradycyjnego drzewka znajdziemy tu choinkę zbudowaną z… klocków Lego. Dzieci – i nie tylko – są zachwycone. Spodoba im się też wizyta w jednej z „zaimportowanych” ze Stanów Zjednoczonych Grot Świętego Mikołaja. Będą tu mogły spotkać samego brzuchatego, roześmianego przybysza z Laponii. Gdzie znajdziemy takie gro-

ty? W tym roku stoją one między innymi w centrach handlowych (Westfields, Whiteleys), na placu Duke of York Square w Chelsea, ale także w Museum of London (klimat dickensowski, poznamy też samego Scrooge’a!) oraz na Canary Wharf. W Kensington Olympia czeka na nas natomiast alternatywna grota utrzymana w klimacie… Doctor Who! A może w przerwie między indykiem/bigosem i apple pie/makowcem warto troszkę zadbać o linię? Z pewnością. Że zimno, że ciemno i nie ma co się męczyć? Niestety – w Londynie tego typu wymówki nas nie uratują. Specjalnie na zimę miasto przygotowało bowiem szereg lodowisk. Często są one położone w absolutnie czarujących miejscach. Na przykład przed Muzeum Historii Naturalnej przy Exhibiotion Road, Kensington. Inny to najsłynniejsze – być może najbardziej romantyczne – na dziedzińcu Somerset House. Pojeździć też można w potężnym, świątecznym miasteczku w Hyde Parku. Dla prawdziwych leniuchów, którzy zechcą upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu, jest też lodowisko w galeriach handlowych Westfield.

Ki lo gra my zrzu co ne, te raz po ra po śpie wać. Tra dy cyj nie świę ta na Wy spach są bar dzo mu zycz ne. Przo du je rzecz ja sna Roy al Al bert Hall. Pro gram jest bar dzo bo ga t y – od bar dzo roz r yw ko wych wie czo rów, pod czas któ r ych opa ko wa ne w po pu lar ne aran ża cje świą tecz ne hi t y moż na po nu cić ra zem z pio sen ka rza mi, aż po bar dziej do stoj ny wie czór ze świe ca mi i chó rem. Bo ga tą ofer tą w tym za kre sie mo że po chwa lić się też West mi na ster Ab bey. Wy słu cha my tu tra dy cyj nych ca rols i świą tecz nych kom po zy cji kla sycz nych. Spe cjal ny, świą tecz ny kon cert przy świe cach z wła snym chó rem w ro li głów nej odbędzie się 21 grud nia So uth wark Ca the dral. W samym cen trum ko ściół St. Mar tin in the Fields za pro po nu je nam mię dzy in ny mi wy stęp swo je go chó ru i wy ko na nie Me sja sza Ha en dla – obo wiąz ko wo w to wa rzy stwie świec. At mos fe rę świąt moż na też po czuć po pro stu prze cha dza jąc się Tra fal gar Squ are. Usta wia ją się tu ko lęd ni cy, któ rzy śpie wa ją sto jąc przed umieszczoną na pla cu gi gan t ycz ną cho in ką.

adam Dąbrowski


26|

16 grudnia 2011 | nowy czas

czas na relaks

k krzyżówka z czasem nr 37

Poziomo: 1) polska piosenkarka, śpiewała m.in. Mały książę i O mnie się nie martw; 5) impreza sportowa lub turystyczna; 8) ciężki metal; 9) imię aktora Obuchowicza; 10) dowcip, kawał; 12) starożytne państwo w północnej Mezopotamii; 13) pojemność zbiornika wyrażona w litrach; 16) domek pasterzy w górach; 20) włochaty owoc; 23) mongolski hodowca bydła; 24) lubi życie domowe; 25) bankiet, gala; 26) substancja kwaśna; 27) rzeka, która ma ujście w Gdańsku.

Pionowo: 1) azjatycki ssak drapieżny z rodziny łasicowatych; 2) nakrycie głowy; 3) …buduje, niezgoda rujnuje; 4) przyszła do woza; 5) zakaźna choroba bakteryjna świń; 6) członek ludu, który w VI w. przybył z Azji nad Dunaj i założył państwo w Panonii; 7) 15 lipca 1410 roku; 11) imię piosenkarki Pavone; 14) kniaź z opery Borodin, 15) hałas połączony z bieganiną; 17) zamieszanie; 18) państwo z Rygą; 19) zwierzę polskich lasów; 20) imię autora powieści o przygodach Tomka Sawyera; 21) koralowa; 22) imię reżysera Hanuszkiewicza. Rozwiązanie krzyżówki z czasem z poprzedniego numeru: Miron Białoszewski

sudoku

łatwe

6 2 7 1 5 7 6 1 2

średnie

9 3 2 8 2 9 4 1

7

6 9 2 3 5 7 9 7 8

trudne

9 6

7 5

5

6

9 6 3 8 2 7 7 9 4 2 5

3 2 7 4 6 1

3 4

8 1

2 7

4 2 6 9

7 2 8 7

5 4 1

3 8 5

9 1 7 5 2 9 4 6

1

5

4 2 6 8 1

6

5 9

4

1 6 9 4 2 2

3


|27

nowy czas | 16 grudnia 2011

PoLsKA LIGA PIłKI NożNEj – sAmI sWoI LoNDyN

Runda jesienna Kamil Biegniewski

Tradycyjnie już o tej porze podsumowujemy piłkarską jesień na polonijnych boiskach w Wielkiej Brytanii. Rozpoczynamy od rozgrywek w Londynie, które od kilku lat cieszą się mianem największej polonijnej ligi na świecie. W pierwszej lidze na czele zespół Niepokonani Porażka, który raczej nie pozwoli sobie odebrać mistrzostwa. Scyzoryki, jak co roku, depczą liderowi po piętach i nie tracą nadziei, ale główny cel osiągnąć będzie niezwykle trudno. Zaskoczeniem jest bez wątpienia postawa piłkarzy PCW Olimpia. Przed sezonem zespół ten nie był stawiany w gronie faworytów, a czwarte miejsce było raczej poza zasięgiem. Teraz celem „olimpijczyków” jest zapewne jeszcze wyższa lokata. Na piątym miejscu plasuje się Piątka Bronka, która rok temu toczyła zacięty bój o mistrzostwo. Przed sezonem z klubu odeszło kilku wartościowych zawodników, co od razu przełożyło się na wyniki. „Bronki” w dalszym ciągu cieszą kibiców dobrą piłką, ale stracili sporo punktów w meczach z czołówką i zajmują dopiero piąte miejsce.

Rozczarowuje postawa Janosików, którzy z aktualnym składem powinni walczyć o wyższe cele niż szóste miejsce. White Wings Seniors apetyty też mięli większe, ale grali w kratkę. Usprawiedliwieniem mogą być częste problemy kadrowe. Kelmscott Rangers to klasyczny przykład jak wielka jest różnica między pierwszą a drugą ligą. Na drugim froncie wygrywali praktycznie z każdym, teraz o każdy punkt muszą ciężko walczyć. Zdecydowanym faworytem do spadku jest FC Cosmos, który zdobył zaledwie trzy punkty. Na drugim froncie rewelacją rundy jesiennej jest KS Pyrlandia, o której wypowiadać się można w samych pozytywach. Dobre wrażenie robi również FC Falcon, który jako beniaminek zajmuje drugie miejsce. Sensacji jednak bym się nie doszukiwał, bowiem zespół tworzy wielu doświadczonych zawodników. Kolejnym faworytem do awansu jest „piątka” Przyszlim Pograć, która powstała z połączenia drużyn You Can Dance oraz Somgorsi. Pozytywnym zaskoczeniem jest też postawa MK Team. Mało kto spodziewał się wyników osiąganych przez ten zespół, choć końcówka rundy była w ich wykonaniu bardzo słaba. Ze sporymi problemami kadrowymi boryka się Prestigekm.co.uk. Efektem jest piąta lokata, która z pewnością nie jest

Cud nad Wisłą! To był niezapomniany wieczór dla piłkarzy Wisły Kraków. Ich szanse na awans do fazy pucharowej Ligi Europejskiej były prawie czysto statystyczne, a jednak udało się.

Wszystko za sprawą niespodziewanego remisu Fulham Londyn z Odense, który stał się faktem dopiero w trzeciej minucie doliczonego czasu gry. Warunkiem awansu piłkarzy Białej Gwiazdy było zwycięstwo nad Twente Enschede oraz strata punktów przez klub z Londynu. Oba zadania wydawały się niezwykle ciężkie do zrealizowania, bo w Krakowie to klub z Holandii był faworytem, Odense z kolei u bukmacherów nie miał nawet cienia szans z Fulham. Wisła swoje zadanie wykonała, choć nie bez problemów, bo zwycięstwo nie przyszło z łatwością. Gdy zabrzmiał ostatni gwizdek sędziego nikt w Krakowie się nie

szczytem marzeń tego zespołu. Fatalny początek sezonu miał The Plough, w końcówce nastąpił jednak zwrot o 180 stopni, czego efektem miejsce w połowie stawki. Dużo więcej spodziewaliśmy się po ekipie Czarny Kot. W minionych tygodniach zespół miał wielkie trudności ze skompletowaniem składu, dlatego zaledwie siódma lokata w końcowym rozliczeniu. Wymarzony początek sezonu zanotował FC Polska. Później było już tylko gorzej. Przed rundą wiosenną zespół ma być jednak istotnie wzmocniony, dlatego należy się spodziewać lepszej postawy w rundzie rewanżowej. Kolejny beniaminek – Milioner Club – oddał już w tym sezonie dwa walkowery. Jeśli podobna sytuacja wydarzy się wiosną, zgodnie z regulaminem zespół zostanie wykluczony z rozgrywek. Poza triumfem nad wiceliderem „milionerzy” nie mają się czym pochwalić. Ostatnie miejsce w tabeli zajmują Finansiści. Beniaminek płaci frycowe za wejście w szeregi ligowców. W kilku meczach gra zespołu mogła się podobać, ale dwa zwycięstwa to za mało, aby opuścić pozycję outsidera.

cieszył, bo w Londynie mecz jeszcze trwał, a Fulham wygrywał w ostatniej minucie 2:1. Kilkadziesiąt sekund później stadion oszalał, bo okazało się, że rezerwowy Odense – Djiby Fall – pogrążył londyńczyków, dzięki czemu awans uzyskali krakowianie! Już wcześniej awans zapewniła sobie warszawska Legia, która swój ostatni grupowy mecz rozgrywała już po zamknięciu tego numeru. Wisła Kraków – Twente Enschede 2:1 (1:1) 1:0 12 min. Garguła 1:1 39 min. Jong 2:1 46 min. Genkow Widzów: 15.000 Sędziował: Władisław Bezborodow (Rosja) Żółte kartki: Janssen, Gouriye (Twente) Wisła Kraków: Pareiko – Jovanović, Bunoza, Diaz, Nunez – Boguski (od 61 min. Małecki), Wilk, Melikson (od 89 min. Kirm), Jirsak (od 90 min. Brud) Garguła – Genkow. Trener: Kazimierz Moskal. Twente Enschede: Marsman – Cornelisse, Bengtsson, Buysse, Roeseler – Janssen, Landzaat, de Jong (od 77 min. Gouriye) – Bajrami, Janko (od 21 min. Berghuis), Chadli (od 46 min. John). Trener: Co Adriaanse.

Daniel Kowalski

RUNDA JESIENNA W LICZBACH – I LIGA: Najwięcej punktów: Najmniej punktów: Najlepszy atak: Najgorszy atak: Najlepsza defensywa: Najgorsza defensywa: Najwięcej remisów: Drużyna Fair–Play:

Niepokonani Porażka – 31 pkt FC Cosmos – 3 pkt Niepokonani Porażka –106 goli Kelmscott Rangers – 29 goli Scyzoryki – 20 straconych goli FC Cosmos – 126 straconych goli Janosiki – 4 Kelmscott Rangers – 12 pkt karnych Najwięksi brutale: White Wings Seniors – 57 pkt karnych Największa niespodzianka: KS Pyrlandia Największe rozczarowanie: Janosiki Drużyna tygodnia: Scyzoryki – 4 razy Drużyna miesiąca: Niepokonani Porażka – 2 razy Najgorsza drużyna tygodnia: Kelmscott Rangers, FC Cosmos – 2 razy RUNDA JESIENNA W LICZBACH – II LIGA: Najwięcej punktów: KS Pyrlandia – 27 pkt Najmniej punktów: Warriors of God, Finansiści – po 6 pkt Najlepszy atak: FC Falcon – 61 goli Najgorszy atak: Warriors of God – 24 gole Najlepsza defensywa: KS Pyrlandia – 25 straconych goli Najgorsza defensywa: Finasiści – 75 straconych goli Najwięcej remisów: Przyszlim Pograć – 3 Drużyna Fair–Play: Czarny Kot FC – 21 pkt karnych Najwięksi brutale: Milioner Club – 54 pkt karnych Największa niespodzianka: Biała Wdowa Największe rozczarowanie: Czarny Kot Drużyna tygodnia: KS Pyrlandia – 3 razy Drużyna miesiąca: FC Falcon, KS Pyrlandia, The Plough Najgorsza drużyna tygodnia: Milioner Club – 5 razy

Wyrównany poziom Niezwykle wyrównana była czternasta runda spotkań polonijnej ligi piłkarskiej w Coventry. Aż trzy z czterech spotkań kolejki zakończyły się jednobramkowym zwycięstwem. Grad bramek kibice zobaczyli jedynie w meczu White Eagles z Victoria Legion. Wicelider wbił outsiderowi aż czternaście goli, tracąc przy tym zaledwie dwa.

Wyniki 14. kolejki: White Eagles II – Huragan Coventry 1:2, White Eagles – Victoria Legion 14:2, AC Milan – Albatros Rugby 2:3, FC Stoprocent – Polmed Midlands 2:1. Zestaw par 15. kolejki: 16:00 AC Milan – Polmed Midlands, 16:00 FC Stoprocent – Victoria Legion, 17:00 Albatros Rugby – Huragan Coventry, 17:00 White Eagles – White Eagles II. Najlepsi strzelcy: 22 bramek – Paweł Kasprzyk (White Eagles), 16 – Siergiej Sakurovs (White Eagles), 13 – Kamil Krzemiński (White Eagles), 12 – Marek Dziudziek (White Eagles), 12 – Tomasz Kwarciak (Victoria Legion), 11 – Dawid Pszczoła (FC Stoprocent), 11 – Marcin Mentel (Huragan Coventry), 9 – Marcel Varga (Huragan Coventry), 9 – Marian Jakubovic (FC Stoprocent), 8 – Dawid Śmigaj (FC Stoprocent).

Klasyfikacja Fair–Play: 1. Huragan Coventry – 12 punktów karnych, 2. White Eagles II – 15 pkt, 3. FC Stoprocent – 15 pkt, 4. AC Milan – 15 pkt, 5. Victoria Legion – 18 pkt, 6. Polmed Midlands – 21 pkt, 7. White Eagles – 24 pkt, 8. Albatros Rugby – 33 pkt, 9. White Eagles – 24 pkt, 10. Albatros Rugby – 33 pkt. Organizatorzy Polskiej Ligi Pilki Nożnej w Coventry poinformowali, iż okienko transferowe dla zespołów całej ligi potrwa do 29 stycznia 2012. Runda wiosenna rozgrywek sezonu 2011/2012 rozpocznie się w niedzielę 12 lutego 2012.

Daniel Kowalski


BoĹźonarodzeniowe szopki na Rynku w Krakowie


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.