nowyczas2011/176/019

Page 1

LONDON 1 December 2011 19 (176) FREE ISSN 1752-0339

– Właściwie to jest to, co zobaczyłam. To znaczy technika jest drugorzędna, podporządkowana zdjęciu, nie odwrotnie. Ula Wiznerowicz (na zdjęciu)

»14-15 TAkIE CZASy

»13

Było dla mnie sporym zaskoczeniem, gdy następnego dnia zostałem wezwany przez moją agencję na rozmowę dyscyplinarną. Przełożona ze smutnym wyrazem twarzy pokazała mi maila.

LUDZIE I MIEJSCA

»17

Central Saint Martins, alma mater największych gwiazd mody i sztuki, zmienia adres. Z historycznych budynków przy Charing Cross i Holborn przenosi się do nowoczesnego kampusu przy King's Cross.


2|

1 grudnia 2011 | nowy czas

” Piątek, 2 grudnia, balbiny, blanki 1901

W Stanach Zjednoczonych King Camp Gillette otrzymał patent na maszynkę do golenia o wymiennych ostrzach.

sobota, 3 grudnia, Franciszka, natalii 1857

Urodził się Joseph Conrad (Teodor Józef Konrad Korzeniowski) Polak, który zasłynął jako wybitny pisarz angielski. Do jego najważniejszych powieści należą: Lord Jim, Jądro ciemności, Zwycięsto.

niedziela, 4 grudnia, barbary, krystiana 1980

Została zastrzelona Stella Walsh (Stanisława Walasiewicz Olson), polska lekkoatletka mieszkająca od 1914 w USA, sprinterka, mistrzyni olimpijska oraz rekordzistka świata w biegu na 100 m.

Poniedziałek, 5 grudnia, krystyny, Jana 1996

Madeleine Albright jako pierwsza kobieta stanęła na czele dyplomacji zagranicznej USA. Pochodząca z Czech polityk, profesor prawa międzynarodowego została mianowana sekretarzem stanu USA.

Wtorek, 6 grudnia, MikołaJa, angeliki 1970

Wizyta kanclerza RFN Willego Brandta w Polsce, podczas której doszło do spektakularnych przeprosin za okupację.

Środa, 7 grudnia, Marcina, aMbrożego 1912

Niemiec Ludwig Borchardt odnalazł w Egipcie popiersie królowej Nefretete. Znalezisko jest główną atrakcją Egipskiego Muzeum w Berlinie.

czWartek, 8 grudnia, aloJzego, Marii

listy@nowyczas.co.uk złe nawyki

Szanowna Redakcjo, kilka smutnych wniosków nasuwa się po lekturze artykułu „Tym razem chodzi o drobne” Roberta Małolepszego [NC nr 19/176]. Rzeczywiście, niezbyt dobrze wychodzi nam uczenie się dobrych nawyków od innych (w tym bezproblemowego wydawania reszty, ale również w setkach ważniejszych sytuacji), za to nasze złe nawyki ciągamy za sobą po całym świecie i niemalże chlubimy się nimi. Prawdą jest również, że sami z siebie robimy złodziei, sami szukamy absurdalnych wytłumaczeń na różne nasze absurdy. ale najbardziej przykre jest to, że tak kurczowo trzymamy się rozlicznych polskich nonsensów, nawet jeśli widzimy, jak być powinno, jak postępują inni, jak jest – po prostu – normalnie. Pozdrawiam BaRBaRa KaŁDuńSKa

65 p.chr. Urodził się Horacy, najwybitniejszy liryk starożytnego Rzymu, napisał

Epody, Satyry, Pieśni i Listy, autor hasła Capre diem – chwytaj dzień.

Piątek, 9 grudnia, nataszy, cyPriana 1961

Adolf Eichmann został w głośnym procesie w Izraelu uznany winnym zbrodni wojennych.

sobota , 10 grudnia, bogdana, Judyty 1901 1948

W Sztokholmie po raz pierwszy przyznano Nagrody Nobla w dziedzinach: literatury, fizyki, medycyny, chemii i nagrodę za działalność pokojową. W Paryżu podczas sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ przyjęto wersję ostateczną Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka.

niedziela, 11 grudnia, artura, WaldeMara 1790

W Rosji ukończono pracę nad pierwszą maszyną parową według konstrukcji maszyny parowej Watta.

Poniedziałek, 12 grudnia, Franciszka, Joanny 1964

W ZSRR wystrzelono w kosmos statek Woschod I. Po raz pierwszy w kosmos udała się załoga wieloosobowa (trzech kosmonautów).

Wtorek, 13 grudnia, otylii, eugeniusza 1981

Wybuch stanu wojennego w Polsce. Internowano większość działaczy związkowych „Solidarności” oraz intelektualistów i ludzi sztuki związanych z opozycją demokratyczną. Zawieszono normalną działalność prasy, radia i telewizji, cenzurowano rozmowy telefoniczne.

Środa 14 grudnia, Jana, izydora 1920

Parlament brytyjski przyjął ustawę o podziale Irlandii na dwa autonomiczne obszary z własnymi parlamentami.

czWartek, 15 grudnia, celiny, Weroniki 1832

Urodził się Gustave Eiffel, francuski inżynier. Jego największe dokonania to konstrukcja wieży Eiffla w Paryżu oraz Statuy Wolności w Nowym Jorku (autorstwa rzeźbiarza F. A. Bartholdiego).

63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk REDAKTOR NACZELNY: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk); REDAKCJA: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk), Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Aleksandra Junga, Aleksandra Ptasińska (nowyczas@nowyczas.co.uk); WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz; FELIETONY: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RYSUNKI: Andrzej Krauze; ZDJĘCIA: Monika S. Jakubowska; WSPÓŁPRACA: Maciej Będkowski, Adam Dąbrowski, Włodzimierz Fenrych, Mikołaj Hęciak, Robert Małolepszy, Grażyna Maxwell, Michał Opolski, Bartosz Rutkowski, Sławomir Orwat, Michał Sędzikowski, Wojciech A. Sobczyński, Agnieszka Stando.

DZIAŁ MARKETINGU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk), WYDAWCA: CZAS Publishers Ltd. © nowyczas Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia.

Wydanie dofinansowane ze środków Kancelarii Senatu w ramach opieki nad Polonią i Polakami za granicą w 2011 roku.

Przyszłość Posk-u

Szanowny Panie Redaktorze, ponad miesiąc temu opublikował Pan mój list otwarty do pana dr Olgierda Lalko, prezesa POSK-u [NC 15/172, ], w którym postawiłem zarządowi tej organizacji zarzut, że wbrew opinii dużej liczby członków i fundatorów tego ośrodka podejmuje decyzje przerobienia części budynku na mieszkania do wynajęcia. Ponieważ mimo upływu tak długiego czasu mnie otrzymaliśmy ani wyjaśnienia, ani obrony pobieranej decyzji, którą określiłem jako najgorszą i najdroższą z możliwych, pozwalam sobie prosić Pana Redaktora o ogłoszenie moich argumentów wzmacniających poprzednio postawione zarzuty. 1. Statut POSK-u paragraf 3(0) mówi, że zarząd „is allowed to borrow money for the purpose of association…”, a więc decyzja zarządu zadłużenia POSK-u na sumę pomiędzy ćwierć a pół miliona funtów nie stoi w jawnej sprzeczności z literą prawa. 2. Statut we wszystkich poprzednich czternastu punktach od 3(a) do 3(N) mówi wyraźnie, że celem Stowarzyszenia jest „to promote and to advance… greater intelectual co-operation between persons who are either wholly or in part of Polish extraction, origin or descent”, a więc decyzja zarządu zdecydowanie koliduje z duchem prawa. 3. Decyzję wynajmowanie posiadanych pomieszczeń nie-Polakom można wytłumaczyć sytuacją rynkową i brakiem polskich zgłoszeń. Jednakże zmiany strukturalne celem przerobienia części budynku na mieszkania do sprzedaży lub wynajmu na wolnym rynku nie ma absolutnie nic wspólnego z celami, dla których powstał i istnieje POSK. 4. Ponieważ POSK działa w myśl ustawy parlamentu brytyjskiego odnoszącej się do organizacji charytatywnych, Charities act 2006, wobec tego decyzja taka jest zaskarżalna, a nawet

Czas jest zawsze aktualny

możliwa jest akcja prawna zmierzająca do uzyskania kompensaty finansowej za sprzeczne ze statutem decyzje z prywatnych funduszy indywidualnych członków zarządu POSK-u. 5. Projekt budowy mieszkań przewiduje, że ich koszt wyniesie co najmniej 250 tys. funtów, ale może wzrosnąć do sumy 500 tys. i przynosić będzie dochód brutto 70 tys. rocznie. Oznacza to, że koszt tej drogiej inwestycji przez wiele lat (prawdopodobnie siedem) będzie zwiększać rocznie straty POSK-u, a zatem będzie sprzeczny z celem, w jakim powstaje. 6. Istnieją trzy Fundacje Przyszłości POSK-u, które w roku 2010 przyniosły łącznie 55 tys. funtów. Fundusze te określane są jako nienaruszalne, niemniej zarząd naruszył je i pobrał z ich konta w roku budżetowym 2010 sumę 150 tys. funtów, czyli zmniejszył ich wartość o 100 tys. Ponieważ budowa mieszkań zwiększy roczne straty, to zarząd będzie musiał znowu naruszyć te fundusze, aby spłacać zaciągniętą na budowę mieszkań pożyczkę, oraz aby spłacać zwiększone roczne straty budżetowe przez następnych kilka lat. 7. Celem zapewnienia POSK-owi zwiększonych rocznych dochodów proponuję budowę hotelu połączonego z centrum kongresowym. IV piętro jest powierzchnią deficytową, poza salą jadalna z kuchnią i barem, które w godzinach otwarcia, czyli około sześciu godzin dziennie, przynoszą dochód POSKlubowi, ale nie

Sławomir Mrożek

POSK-owi. Wielka przestrzeń przeznaczona na Salę Brydżową i Salę Bilardową jest wykorzystywana średnio przez pół dnia na tydzień. Poza tym czasem stoi bezużyteczna, pusta, a jej utrzymanie podnosi koszta utrzymania budynku. Przeróbka tej dużej przestrzeni nie wymaga żadnych prac konstrukcyjnych, tylko usunięcia mebli i budowy ścianek działowych oraz instalacji wodnej i elektrycznej. Nie ma potrzeby przenoszenia ani Sali Konrada, ani Zarządu POSK-u, ani Instytutu Józefa Piłsudskiego. 8. Cały pion budynku pozostałby bez zmian, natomiast można by reklamować POSK jako centrum konferencyjne, których jest brak w Londynie, posiadające własny hotel, restaurację, kawiarnię, prywatny bar przy hotelu, dużą salę zebrań plenarnych, szereg sal obrad komisji oraz łatwy dojazd na lotnisko i do centrum miasta. Istnieje również możliwość uzyskania od władz miasta dotacji około kilka tysięcy funtów za każdy pokój gdyż takie dofinansowanie miało już miejsce. Podsumowując, pragnę jeszcze raz wyrazić moje przekonanie, że plan budowy hotelu i bardzo dochodowego centrum kongresowego jest tańszy, lepszy i łatwiejszy do wykonania niż sprzeczny z celami POSK-u plan przeróbki budynku na mieszkania. Łącze wyrazy szacunku JaNuSZ W. CyWIńSKI, PhD

Imię i Nazwisko........................................................................................ Adres............................................................................................................ ........................................................................................................................ Kod pocztowy............................................................................................ Tel................................................................................................................. Liczba wydań............................................................................................ Prenumerata od numeru....................................................(włącznie)

Prenumeratę

zamówić można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonosć zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na adres wydawcy wraz z załączonym czekiem lub postal order Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.

Czeki prosimy wystawiać na: CZAS PUBLISHERS LTD.

63 Kings Grove London SE15 2NA


|3

nowy czas | 1 grudnia 2011

czas na wyspie Z powodu historycznych zaszłości to może ryzykowny przykład, ale co potrafi dobrze zorganizowana społeczność widać doskonale w Polsce na przykładzie Ukraińców. Owszem, mają swoje stacjonarne szkoły z wykładowym językiem ojczystym i to od wielu, wielu lat. Pomimo tego, że nie byli ani mniejszością narodową specjalnie hołubioną przez władze, ani nie dysponowali nadzwyczajnymi fortunami. Po prostu, naprawdę chcieli, aby ich dzieci uczyły się w rodzimym języku. Kilka lat temu pewien biznesmen/wydawca deklarował otwarcie polskiego liceum w Londynie. Odbył się bal, z którego dochód miał zasilić fundusz nowej placówki. Ani dochodu, ani liceum nikt nie zobaczył. Wiadome jest, że jedna, ani nawet kilka szkół i tak nie rozwiązałoby problemu. Miałyby niewątpliwie znaczenie prestiżowe, ale znając realia, to szybko pojawiłyby się apele: „Ratujmy polską szkołę!”. Gdyby nie było problemów finansowych, to by znaczyło, że... to nie polska instytucja.

Przybyli ułani pod okienko to bardzo ładna piosenka, ale czy równie patriotycznie, a trochę bardziej współcześnie, nie brzmi np. Sen o Warszawie Niemena?

Patriotyzm, ale jaki?

Tak się uczy Polak mały Czy polskie dzieci rodzące się teraz w Wielkiej Brytanii będą mówić po polsku? Kto i jak powinien uczyć języka Mickiewicza, historii ojczyzny, miłości do niej, patriotyzmu? I jakiego patriotyzmu – roczniczowo-marszowego, czy tego codziennego przywiazania, chyba jednak trudniejszego? Robert Małolepszy

Polki na Wyspach Brytyjskich rodzą na potęgę. Bez obiecanek polityki prorodzinnej i pełnej głębokiego zatroskania zachęty z ambony. Całkiem sporo rodaków ściągnęło tu swoje pociechy, gdy tylko stworzyli warunki bytowo-materialne na przyjęcie rodziny. Polskich dzieci jest już tysiące, a będzie pewnie więcej. Co jakiś czas pojawiają się głosy zaniepokojonych o polską edukację dla małych Krzysiów, Tomków i Oliwek. Problem dostrzegają także Polacy urodzeni w Wielkiej Brytanii – dzieci emigrantów wojennych i powojennych. Na własnym przykładzie dowodzą, jak trudno czasem z tą polskością bywało. Szczególnie z językiem ojców i dziadków. W pierwszych miesiącach przyszłego roku ma się odbyć konferencja poświęcona edukacji w ojczystym języku nowych pokoleń Polaków na Wyspach. Konferencja – dobra rzecz. Zwłaszcza gdy przynosi konkretny efekt. Polski Londyn widział już całe mnóstwo bardzo pięknych konferencji, z których nie wynikało zupełnie nic. Może poza dobrym samopoczuciem organizatorów oraz pożywnym poczęstunkiem. Wypada mieć nadzieję, że ta konferencja nie ograniczy się do „nakreślenia ogólnego zarysu problemu”, a konkluzją nie będzie wskazanie na „potrzebę... zorganizowania kolejnej konferencji”.

Nie oglądali Bolka i lolka Sprawa polskiej oświaty na Wyspach Brytyjskich jest mocno skomplikowana i delikatna. Jak wiadomo, wszelkiego rodzaju „ciała pedagogiczne” są bardzo wrażliwe, ogólnie, a na swoim punkcie szczególnie. Tymczasem, być może trzeba powiedzieć kilka prawd nie zawsze najsympatyczniejszych. Przy okazji, zmierzyć się z różnymi stereotypami, a także

zweryfikować obiegowe opinie. Na przykład, że rodzące się obecnie dzieci będą miały podobne problemy z językiem ojczystym, jak Polacy pół wieku temu, a nawet przed dwudziestu laty. Wcale tak być nie musi. Wówczas dzieci i młodzież, poza rodzinnym domem i szkołą sobotnią, nie miały szans na kontakt z polszczyzną. Nie była dostępna polska telewizja, a nawet gdyby była, to przecież kto pozwoliłby dziecku oglądać dobranockę z milicyjnym psem Reksiem, albo z dwoma małymi agentami bezpieki o pseudonimach Bolek i Lolek. Co do Bolka nie ma chyba wątpliwości. Ograniczony był dostęp do słowa pisanego, zwłaszcza prasy i czasopism. Młodzieży nie porywały zapewne treści wypełniające „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”. Tradycji, z której to pismo wyrosło, jest poniekąd wierne do dziś. Kraj przodków latorośl odwiedzała sporadycznie, z powodu kosztów i problemów technicznych rzadko telefonowano do rodzinki za „żelazną kurtyną”, no i nie było internetu. Dziś w co drugim polskim domu jest polska telewizja, wydawnictw zatrzęsienie i to za darmo, telefonować do Polski, do babci albo cioci, można na każdej przerwie w szkole – od pół pensa za minutę. Portale społecznościowe, komunikatory i poczta elektroniczna, a także miliony polskich stron www – dają możliwość kontaktu z językiem też niemalże w każdej chwili. Prawdopodobieństwo, że mali Polacy nie nauczą się (albo zapomną) ojczystą mowę wydaje się, w tym kontekście, jednak mniejsze.

oczywiście w brytyjskim systemie oświatowym), lecz w przypadku Polaków, jedynymi były szkoła dla chłopców w Fawley Court i dla dziewczynek w Pittsford. Swoje szkoły, nie tylko w Wielkiej Brytanii, mają mniejszości dobrze zorganizowane. Właśnie zorganizowane, dopiero potem zamożne. Nie chodzi przy tym o liczbę organizacji, bo tu niewątpliwie jesteśmy liderami.

Swego czasu jeden z polskich wiceministrów edukacji wywołał niemalże skandal stwierdzeniem, iż tutejsze polskie szkoły sobotnie stylem działania przypominają mu czasy Orzeszkowej. Ileż było protestów, ileż oburzenia. Częściowo słusznego – te szkoły są bardzo różne. Niektóre znakomite, ale zdarzają i takie jak... za Orzeszkowej. Niebywała drażliwość „ciał pedagogicznych” sprawia jednak, że nie sposób podjąć na ten temat żadnej dyskusji. Podobnie, jak w kwestii formuły działania szkół sobotnich, albo alternatywnych form nauczania. Od razu pada riposta: – Przecież dziatwa tak się zawsze garnęła do śpiewania Wojenko, wojenko i Morze, nasze morze.

ciąg dalszy > 4

T-TALK Międzynarodowe Rozmowy z komórki

2

p

Polska tel. stacjonarny

Bez nowej karty SIM

/min

7

p

Polska tel. komórkowy

/min

KONKUR S NA POWITA NIE LATA !

Stałe stawki 24/7

Każdy TopUp bierze udział w losowaniu! Im więcej doładujesz, tym większa szansa na wygraną!

I WIELE

INNYCH NAGRÓD !

Aby wzią ć udział w konkur doładuj sie, konto pr zed 30.0 6.11

Kredyt £5 - Wyślij smsa o treści NOWYCZAS na 81616 (koszt £5 + std. sms) Kredyt £10 - Wyślij smsa o treści NOWYCZAS na 65656 (koszt £10 + std. sms) Wybierz 0370 041 0039*, a nastĊpnie numer docelowy (np. 0048xxx) i zakoĔcz #. ProszĊ nie wybieraü po numerze docelowym. WiĊcej informacji i peány cennik na www.auracall.com/polska

Polska szkoła już Była To nie znaczy wcale, że nie jest potrzebna edukacja młodego pokolenia. Pytanie, jak ona powinna wyglądać? Trzeba powiedzieć jasno – stacjonarnych polskich szkół, czy to podstawowych czy średnich, w Wielkiej Brytanii nie będzie. Owszem, są mniejszości posiadające swoje szkoły (funkcjonujące

* Koszt poáączenia z numerem 0370 to standardowa opáata za poáączenie z numerem stacjonarnym w UK, naliczana wedáug aktualnych stawek Twojego operatora; poáączenie moĪe byü równieĪ wliczone w pakiet darmowych minut.

Polska Obsługa Klienta: 020 8497 4622 T&Cs: Entry given to all customers, who TopUp the minimum of £5 before 30.06.2011, unless otherwise stated. Every top-up counts as an entry. The Draw is open to England, Wales and Scotland residents only. Winners will be chosen at random from all valid entries and notified via telephone. The prizes are not transferable and cannot be exchanged for cash. Winners will participate in all required publicity and Auracall reserves the right to publish the name and picture of the winners in all publicity media. By entering the competition participants consent to receive relevant promotional material via SMS. The draw is provided by Auracall Ltd. Ask bill payer’s permission. SMS costs £5 or £10+standard SMS. Calls charged per minute & apply from the moment of connection. The charge is incurred even if the destination number is engaged or the call is not answered, please replace the handset after a short period if your calls are engaged or unanswered. Connection fee varies between 1.5p & 20p. Calls to the 03 number cost standard rate to a landline or may be used as part of bundled minutes. Text AUTOOFF to 81616 (standard SMS rate) to stop auto-top-up when credit is low. Calls made to mobiles may cost more. Credit expires 90 days from last top-up. Prices correct at 31/05/2011. This service is provided by Auracall Ltd.


4|

1 grudnia 2011 | nowy czas

czas na wyspie

Krzyżanowskiego Tak się uczy powrót po pół wieku Polak mały We wtorek 29 listopada w Bibliotece Polskiej POSK w Londynie odbyło się spotkanie poświęcone życiu i twórczości Zygmunta Krzyżanowskiego, Polaka zmarłego w 1950 roku w Moskwie, którego proza i eseistyka obecnie – czyli pół wieku po śmierci pisarza – odbywa triumfalny pochód przez literackie salony Europy i obu Ameryk. Dysputę o tym – uznanym przez krytyków i historyków literatury za fenomenalne – literackim odkryciu XX wieku prowadziła przybyła z Warszawy staraniem dyrektor Biblioteki Polskiej, Dobrosławy Platt, tłumaczka i propagatorka twórczości pisarza, Walentyna Mikołajczyk-Trzcińska. Znakomite tło stanowiła przygotowana przez pracowników Biblioteki Polskiej ekspozycja ilustracji do polskiego wydania powieści pt. Powrót Münchhausena, autorstwa światowej sławy polskiego grafika, prof. Zygmunta Januszewskiego, który zilustrował także wydany przez PIW tom opowiadań Zygmunta Krzyżanowskiego Most przez Styks. Wśród londyńskiej Polonii twórczość Krzyżanowskiego zaczyna być znana z polskich przekładów, które w miarę ukazywania się w Polsce docierają też do Biblioteki POSK. A także dzięki publikacjom między innymi takich luminarzy lon-

dyńskiego środowiska kulturalnego, jak redaktor Maja Cybulska. Przebywając od 1922 roku na emigracji w Moskwie Krzyżanowski tworzył tam w języku rosyjskim (zresztą – jednym z siedmiu, jakimi biegle władał), spodziewając się, że ułatwi mu to dotarcie do czytelników, co jednak nie nastąpiło. Bezkompromisowe poglądy polityczne i specyfika odległej od socrealistycznych wzorców twórczości sprawiły, że jego książki zaczęły wychodzić dopiero w latach 90., najpierw – w Rosji i w Niemczech, potem we Francji, Polsce i Hiszpanii, a ostatnio także w Anglii i USA (w tłumaczeniu Joanne Turnbull). Skomplikowane losy, trudne życie, wspaniała twórczość jeszcze jednego odciętego od Ojczyzny Polaka – tak można w jednym zdaniu streścić temat wtorkowego spotkania. Dodajmy – Polaka do dziś przez niektórych rosyjskich i zagranicznych wydawców określanego, jako „pisarz radziecki”. Ta niesprawiedliwość wobec człowieka, który – poza miejscem zamieszkania – z radzieckością nie miał nic wspólnego ani za życia, ani po śmierci może zostać zmazana także dzięki takim spotkaniom, jak londyńskie. Więcej o pisarzu: www.zygmuntkrzyżanowski.edu.pl (wmt)

Ciąg dalszy ze str. 3 Dziatwa, a przynajmniej jej część, w porywach szczerości przyznaje, że niecierpiała chodzić do polskiej szkoły w wolny dzień, gdy brytyjscy koledzy beztrosko się bawili. Nie wszyscy mieli ochotę uczyć się pilnie przez całe sobotnie ranki szlagieru Przybyli ułani pod okienko. Niemała część absolwentów mówi dziś po polsku kiepsko, albo wcale. Z umiłowaniem ojczyzny przodków też bywa różnie. Szkoły te stawiają sobie za cel nie tylko uczenie języka, ale także przybliżanie ojczystej historii, kultury, religii, a zebrawszy wszystko razem – rozbudzanie i podtrzymywanie patriotyzmu. Nie wiadomo tylko, czy wszyscy jednakowo interpretują to pojęcie. W ogóle polski patriotyzm jest z kategorii rocznicowo-marszowych z domieszką sentymentalizmu. Symbole narodowe, wielkie słowa o Ojczyźnie w odmianie przez wszystkie przypadki, na śniadanie, obiad i kolację. Podczas okolicznościowej akademii w pierwszym szeregu, na marszu w pierwszej kolumnie – jakżeby inaczej. I jeszcze Chopin, wierzba płacząca oraz wadowickie kremówki. Gorzej z tym patriotyzmem na co dzień, choćby w relacjach z rodakami. Patriotyzmem przejawiającym się, między innymi, w pomocy jeden drugiemu, wspólnym działaniu. I najważniejsze – wzajemnym szacunku. Więc nie tylko dla Orła w koronie, ale dla murarza Mietka bez korony też. Jednak to nie wszystkim kojarzy się z patriotyzmem – niestety. Nikt nie twierdzi, że czas szkół sobotnich minął. Inna rzecz, że część z nich chyba nie zauważyła, że to już XXI wiek, i to i owo zmieniło się od końca II wojny światowej. Ponadto, nawet gdyby te szkoły były najnowocześniejsze i najbardziej zaawansowane programowo, dydaktycznie i wychowawczo, to spora część polskich dzieci (z różnych powodów) i tak do nich chodzić nie będzie. Warto pomyśleć o alternatywnych formach nauczania.

Hej, MeN, weź się do roboty! Społeczności, które troszczą się o naukę w ogóle, a już zwłaszcza w przypadku młodego pokolenia, zdecydowanie dobrze na tym wychodzą. Jeśli oświata, również ta ukierunkowana na przedmioty ojczyste, ma przynosić dobry skutek, musi być realizowana jak najbardziej profesjonalnie. Począwszy od programów, poprzez metodykę po prowadzenie zajęć. Oczywiście, powołanie pedagogiczne jest nie do przecenienia, ale dopiero połączone z prawdziwym zawodowstwem może przynieść sukces. Kłopot w tym, że o merytoryczne wsparcie dla polonijnej oświaty nieła-

two, przy ryzykownym założeniu, iż ta oświata takowego wsparcia sobie życzy. Przyjmując optymistyczny wariant, że przynajmniej część szkół i działaczy oświatowych chciałaby uzyskać fachową pomoc, to jednak nie bardzo wiadomo skąd. Jak polskie władze (bez względu na rządzącą opcję) traktują Polaków na obczyźnie – każdy widzi. Ministerstwo Edukacji Narodowej dotychczas nie zrobiło nic dla dzieci polskich imigrantów. Prawdopodobnie nikt na ministerstwo specjalnie też nie naciskał – jeszcze się zaczną wtrącać, coś narzucać albo wyrzucać nam z programów piosenkę O mój rozmarynie. Urzędnikom z Warszawy w to graj. Żeby nie było, że nic nie robią – rzucą czasem trochę grosików: „A jakże, widzimy cenną społeczną inicjatywę, to w ramach skromnego budżetu, oczywiście wesprzemy, jak najbardziej. I poza tym róbta se co chceta”. Zorganizują nawet niesłychanie poważną konferencję, na której nauczyciele polonijni po raz nie wiedzieć który wymienią się bezcennymi doświadczeniami, ponarzekają na trudności w niesieniu kaganka oświaty i zadeklarują potrzebę takich konferencji w przyszłości. Może jednak warto byłoby przycisnąć MEN o stworzenie spójnej koncepcji edukacyjnej dla polskich dzieci na obczyźnie. Pewnie z uwzględnieniem specyfiki poszczególnych krajów. Tam siedzą ludzie, którzy potrafią to zrobić, jak ich ktoś trochę pogoni do pracy. Tu naprawdę jest potrzebny profesjonalizm. To trochę tak, jak z promowaniem polskiej kultury na zasadzie „pospolitego ruszenia” (z udziałem tzw. czynnika społecznego) a zawodową promocją przeprowadzoną jakiś czas temu przez Instytut Adama Mickiewicza w ramach Polska! Year. Z jednej strony – głośno zapowiadane i cicho odwoływane festiwale, a z drugiej komplety widzów w prestiżowych salach koncertowych, galeriach i teatrach. Fakt, nie wszystkim było to w smak. Podobnie, nie wszystkim byłyby w smak jakiekolwiek zmiany w podejściu do edukacji z zakresu przedmiotów ojczystych. Są tacy, którzy uważają, że najlepiej wiedzą, jak ma taka edukacja wyglądać, a inni się nie znają i nie powinni zabierać głosu. Tymczasem sprawa ma się tak, że albo zostaną podjęte jakieś konkretne działania (z merytorycznym wsparciem profesjonalnych instytucji, w tym MEN), albo... co roku będą konferencje na temat problematyki oświaty polonijnej. Udzielający się w tej dziedzinie społecznicy będą natomiast opowiadać, jak to od lat dzielnie walczą o lepszą edukację dla polskich dzieci i młodzieży. I tak sobie walczą i walczą, i walczą...

Robert Małolepszy



6|

1 grudnia 2011 | nowy czas

Krajobraz po strajku wielka brytania

W anglii zamknięto 90 proc. szkół, nie wywieziono śmieci, szkockie szpitale odwołały ponad trzy tysiące zaplanowanych wcześniej operacji, a w irlandii północnej na tory nie wyjechał ani jeden pociąg. i co? jak na razie – niewiele.

Adam Dąbrowski

A przecież 30 listopada nad Wielką Brytanię nadciągnął największy od dziesięcioleci masowy strajk. Organizatorzy przekonywali, że wzięły w nim udział ponad dwa miliony ludzi. Protestowali między innymi nauczyciele, lekarze, urzędnicy oraz pracownicy muzeów, bibliotek i sądów. Rząd mówi im: „Musicie pracować więcej i płacić wyższe składki emerytalne”. Dlaczego? Bo ludzie żyją coraz dłuzej, a obecny system jest po prostu niewydolny. Poza tym, zmianie ma ulec system obliczania świadczeń emerytalnej. Do tej pory to, ile pieniędzy dostaniemy na jesień życia, zależało od wysokości wypłat w ostatnich latach naszej pracy. Gabinet premiera Camerona chciałby jednak, by podstawą stało się średnie wynagrodzenie, jakie otrzymywaliśmy przez całe życie. Innymi słowy: niskie uposażenie, jakie otrzymywaliśmy zaraz na początku naszej drogi zawodowej obniżyłoby nasze pobory na emeryturze. Z punktu widzenia zmagającego się wciąż z dziurą budżetową państwa jest to czysty zysk.

reaganomika Wiecznie żyWa Pracownikom budżetówki na Wyspach zawsze żyło się całkiem dobrze. Wielu zatrudnionych w sektorze prywatnym patrzyło na nich z zazdrością. Trudno się więc dziwić, że związki zawodowe w sektorze publicznym się burzą. Dave Parentis z Unison wyraża nawet przekonanie, że rząd oszukuje nas mówiąc, że oszczędności wykorzystane przy budowaniu nowego systemu. – Ani jeden pens nie pójdzie na emerytów. Wszystko wróci do budżetu na walkę z kryzysem spowodowanym przez upadające banki – przekonuje. W podobne tony uderza Brendan Barber, szef Trade Union Congress. – Wcale nie cieszy mnie, że życie zwykłych ludzi będzie utrudnione w rezultacie protestów. Ale ta akcja jest usprawiedliwiona. Miliony pracowników budżetówki czują, że rząd wyrządza im krzywdę wprowadzając drastyczne zmiany w systemie emerytur. Mają prawo protestować i myślę, że społeczeństwo ich poprze – zapewnia Barber. Tymczasem rządzący przekonują, że nie ma innego rozwiązania. Kraj jest zadłużony, mamy czasy permanentego kryzysu, a ludzie żyją coraz dłużej. Brak reform będzie oznaczał zawalenie się dotychczasowego systemu, który wkrótce stanie się po prostu niewydolny. – To oczywiście niełatwe decyzje. Ale jeżeli ich nie podejmiemy, nie będzie nas stać na jakiekolwiek układ z sektorem publicznym. Nasz kraj by zbankrutował – ostrzegał w rozmowie z BBC minister finansów George Osborne. Dodawał, że właśnie okres kryzysu jest odpowiednim momentem na zaciskanie pasa. Ma ono przygotować grunt dla lepszych czasów. – Sytuacja się nie zmieni, jeśli nie zabierzemy się za walkę z długiem i nie sprawimy, by nasza gospodarka znów była w stanie się rozwijać. Trzeba przetrwać tę burzę. Właśnie teraz musimy położyć fundamenty dla przyszłego wzrostu gospodarczego – przekonuje kanclerz. To dośc klasyczna narracja tak zwanej „reganomiki”, spojrzenia na gospodarkę popularnego w Stanach Zjednoczonych i na Wyspach od lat osiemdziesiątych. Główne przykazania? Obniżaj podatki, tnij świadczenia socjalne, dereguluj i prywatyzuj. Takie neoliberalne credo

Osborne odziedziczył po ekipie Margaret Thatcher. Tyle że – na co wskazują krytycy – jak na razie ta polityka nie przynosi rezultatów. Stare zaklęcia wydają się nieco przebrzmiałe. Rząd Camerona przechwalał się przecież, że w przyszłym roku brytyjska gospodarka będzie się rozwijać w zdrowym, wynoszącym 2,5 proc. tempie. Niedawno George Osborne był zmuszony przyznać, że w rzeczywistości wzrost osiągnie... 0,7 proc.

potęga ulicy Brytyjska ulica potrafi być naprawdę potężna. W 1979 roku sprawiła ona nie tylko, że upadł rząd Jamesa Callaghana, ale także, że na całą dekadę Wielka Brytania stała się krajem Partii Konserwatywnej. Masowy strajk doprowadził do paraliżu kraju. Pracownicy sektora publicznego zjednoczyli się i masowo pozostali w domach. Wszystko to zbiegło się z wyjatkowo jak na brytyjski klimat dokuczliwą zimą. Efekt? Tak zwana Winter of Discontent, „zima niezadowolenia” czy też – bardziej poetycko – „zima naszej goryczy” (określenie wzięło się z Ryszarda III Williama Szekspira). Do stosów niewywiezionych śmieci zalegających na każdym kroku doszły nieusuwane przez nikogo zaspy śniegu. Związki zawodowe, od końca wojny niezwkle potężna siła w brytyjskiej polityce sprawiły, że wielki europejski kraj właściwie stanął. To wtedy zaczęto mówić, że Wielką Brytanią, dla której lata siedemdziesiąte nie były zbyt różowe, po prostu nie da się rządzić. Dlaczego? Na drodze politykom zawsze stawały potężne związki zawodowe, które jednym skinięciem palca mogły zamrozić życie w całym kraju. Znać o sobie dała jednak ironia historii. Paradoksalnie ta spektakularna akcja stała się dla związkowców łabędzim śpiewem. Potem

W dzień po proteście obie strony sporu poWróciły do negocjacji. ale zWiązki zaWodoWe Wiedzą doskonale, że za dużo nie ugrają. rząd camerona Wyszedł z pierWszej rundy bez szWanku. nastąpiły bowiem wybory, które zmiotły rządzącą dotychczas lewicę. Od teraz kraj miał należeć do Żelaznej Damy, a ta postawiła sobie za cel diametralnie go przemienić. Była to rewolucja ortodoksyjnie prawicowa. Zmiany nie były w smak związkowcom. Margaret Thatcher wydała związkom zawodowym wojnę na śmierć i życie, dobrze zapamiętawszy upokorzenia, jakiego z ich strony doznał jej poprzednik na fotelu premiera. Żelazna Dama obiecała sobie, że w jej przypadku to się nie powtórzy. Nie ugięła się przed masowymi protestami przeciwko jej radykalnym reformom gospodarczym. Kopalnie i tak pozamykano, cięcia i tak przeprowadzono.Gdyby tylko w 1979 roku związkowcy wiedzieli, co ich czeka, gdy montowali Winter of Discontent...

poWtórki z historii nie będzie Żelazną Damę zmiotły zamieszki wywołane przez samobójczy pomysł wprowadzenia podatku pogłównego. Labour Party, która po kilku latach mało wyrazistego gabinetu Johna Majora, przejęła rządzenie krajem, nie była już tą samą partią, co w latach siedemdziesiatych. Jej liderzy zaprowadzili Partię Pracy do środka. A tam – jak odkrył Tony Blair – można sobie poradzić bez poparcia ze strony związków. Dodajmy do tego, że młoda lewica zafascynowana była receptami reganomiki. Uzupełniwszy je o większą wrażliwość społeczną, postanowiła więc stosować je dalej. Nagle okazało się, że związki nie tylko nie są New Labour potrzebne, ale też mogą jej przeszkadzać. W tym kraju złota era związków zawodowych jest już na zawsze przeszłością… To dlatego strajk 30 listopada nie wstrząsnął brytyjską sceną polityczną. W dobie kryzysu wszyscy przeczuwają, że bez jakichś cięć się nie obejdzie. A tutejsza lewica? Nawet gdyby chciała, nie mogłaby się rzucić entuzjastycznie w ramiona protestujących. W końcu za obecny stan brytyjskiej gospodarki odpowiada też po części Partia Pracy rządząca krajem w latach 1997-2010. Dlatego Ed Milliband wyraża rytualne poparcie dla protestujących, ale wie, że nie bardzo jest w stanie rozegrać tej karty tak, by zyskać jakieś realne polityczne punkty. Jeszcze bardziej kłopotliwa jest sytuacja Nicka Clegga i jego liberałów. Mieli być łaodniejszą, „społeczną” twarzą tego rządu. Ale teraz, chcąc nie chcąc, firmować muszą politykę cięć Davida Camerona. Ich topniejący elektorat ma poważne problemy z przełknięciem tej postawy. Pole manewru nie jest jednak dla liberałów zbyt duże. Alternatywą byłoby zerwanie koalicji. W dzień po proteście obie strony sporu powróciły do negocjacji. Ale związki zawodowe wiedzą doskonale, że za dużo nie ugrają. Nie sprzyja temu klimat niepewności wokół strefy euro i przyszłości samej Unii oraz ciągnąca się w nieskończoność sytuacja okołokryzysowa. Rząd Camerona wyszedł z pierwszej rundy bez szwanku. Winter of Discontent AD 2011 nie będzie. Przynajmniej na razie.


|7

nowy czas | 1 grudnia 2011

polska

Rząd na tRudne czasy:

filozof i ładna buzia Premier skroił swój gabinet na miarę potrzeb Platformy, nie Polski – mówią politycy opozycyjni i dodają, że w czasach, kiedy Europa funduje sobie w trudnych czasach rządy fachowców, Tusk stawia na polityczne gierki i piękne buzie.

Bartosz Rutkowski

Zanim jeszcze nowy minister sprawiedliwości w ekipie Donalda Tuska przekraczał bramy obejmowanego przez siebie urzędu, ustępujący szef tego resortu Krzysztof Kwiatkowski pozwolił sobie na uszczypliwość: tam nie trzeba filozofować, tam trzeba ciężko pracować – ocenił. te słowa odniósł do Jarosława Gowina, doktora filozofii, który – jak sam o sobie mówi – nie ma pojęcia o prawie, ale jego koledzy dodają, że to człowiek inteligentny i szybko się uczy.

FilozoF rozbija układ Oficjalna wersja jego nominacji jest taka, że to człowiek spoza branży, spoza układów, tym samym nie będzie musiał dbać o to – jak inni ministrowie z prawniczym wykształceniem – że kiedy nadepnie na odcisk prawnikom, to ci rozliczą go z tego, gdy skończy się już jego kadencja. Krytycy jednak nie pozostawiają na Donaldzie Tusku i samym Gowinie suchej nitki. – To przecież minister sam osobiście opiniuje wiele aktów, on wytycza linię działania resortu, bez znajomości prawa jest to niemożliwe – twierdzi Ryszard Kalisz. Ale i on, i inni politycy opozycji przyznają, że nowy gabinet Tuska jest tak naprawdę stary, bo główne podpory rządu – ministrowie obrony narodowej, finansów, spraw zagranicznych czy gospodarki zostali ci sami. To oni razem z Tuskiem będą decydowali o tym, co rząd zrobi, lub czego nie zrobi.

MinisTEr za … karę A Gowin trafił tak naprawdę do resortu sprawiedliwości za karę. Był dość ostrym krytykiem rządu, więc Tusk wymyślił, że jak go rzuci do tego ministerstwa, to zyska dwie sprawy. Po pierwsze krytyka Gowina skończy się i to od razu, po drugie, co też jest niemal pewne, nie poradzi on sobie ze sprawami, jakie stoją przed tym resortem – chodzi głównie o przyspieszenie rozpraw sądowych. Wtedy wyleci Gowin z hukiem, ale wówczas już będzie musiał siedzieć cichutko, bez żadnej krytyki.

rząd Po, niE dla Polski – To oznacza, że Tusk skroił swój gabinet na miarę potrzeb Platformy, nie Polski – mówią politycy największej wciąż partii opozycyjnej Prawa i Sprawiedliwości i dodają, że w czasach, kiedy Europa funduje sobie w trudnych czasach rządy fachowców, Tusk stawia na polityczne gierki i piękne buzie. Za taki ruch przyjmuje się mianowanie Anny Muchy na szefa resortu sportu. Jako jej główny atut Tusk wymieniał to, że nowa pani minister ma jakiś

pas, bo trenowała kiedyś karate. Na dodatek jest miła w obejściu i generalnie przed Euro 2012 potrzebna jest piękna twarz sportu. Ale Mucha wpadła niemal od razu w wir problemów, a ten najważniejszy to Polski Związek Piłki Nożnej, gdzie zabagnione problemy, afery, pomówienia i skandale to dzień powszedni. Nic więc dziwnego, że minister Mucha zaszyła się głęboko w swoim gabinecie, jej ludzie nie dopuszczają do niej dziennikarzy, ona sama mówi, że zwoła konferencję, ale nie wiadomo kiedy. Zdaniem jednak Tuska to stanowcza i kompetentna osoba, a także – co kilka razy podkreślał premier – piękna kobieta. I to ma nam zapewnić sukces Euro 2012.

PolEgniE na kolEi Podobną nominacją był Sławomir Nowak, który ma się zająć infrastrukturą. Pojęcia o tym nie ma żadnego, już nawet odsunięty jego poprzednik Cezary Grabarczyk był w porównaniu z Nowakiem specem od dróg i kolei. Nowak wie, że przez najbliższe pół roku, a może i dłużej będzie miał pracę jak w raju, będzie mógł jeździć z jednego krańca Polski w drugi i tylko przecinać wstęgi, bo nieudolny – jak mówiono o Grabarczyku – minister zostawił jednak po sobie wiele prawie dokończonych odcinków dróg. Teraz Nowak będzie spijał śmietankę.

Specjaliści z grupy Tor, którzy od lat recenzują poczynania ministrów infrastruktur twierdzą jednak, że po okresie przecinania wstęg, Nowak wybije sobie zęby na kolei, bo Polska kolej to obraz nędzy i rozpaczy, nawet porządnego rozkładu jazdy nie potrafią przygotować. Nowak był jednak człowiekiem Tuska w gabinecie prezydenta i przez długi czas będzie korzystać z parasola ochronnego premiera. Obaj zresztą pochodzą z tego samego rejonu, to też się liczy.

MinisTEr, bo swojak Nikt więc się nie dziwi, że jednym resortem pokieruje filozof, innym zaś kobieta od ekonomiki medycznej, skoro jeszcze lepsze kwiatki spotykamy w komisjach sejmowych. To tam, jak mówią doświadczeni posłowie, wykuwa się lub ugniata prawo i tam szefami powinni być fachowcy. Ale czy tak jest? Szefem komisji edukacji został Artur Bramora z Ruchu Palikota. Został, bo partia ta z klucza musiała dostać szefowanie kilku komisji. Brambora mówi o sobie: – Posiadam dwa profile średniego wykształcenia. Przed głosowaniem nad jego kandydaturą posłowie zadali mu wiele pytań o edukację, ale też o legalizację marihuany. – Czy dopuszcza pan, by dzieci i młodzież miały prawo do posiadania i zażywania nar-

kotyków, zarówno miękkich jak i twardych? Co pan sądzi o zmianach dotyczących podstawy programowej kształcenia ogólnego? Czy według pana, te zmiany, które zaproponował resort edukacji idą w dobrym kierunku? Jak modyfikowałby pan system egzaminów zewnętrznych? Czy są potrzebne jakieś zmiany? – pytano posła. Odpowiedzią była cisza. A potem dalej pytania zadawali kolejni posłowie, np. była minister edukacji i posłanka SLD Krystyna Łybacka. – Jedną z pierwszych kwestii, jaką będziemy musieli rozstrzygnąć na posiedzeniu komisji jest problem edukacji sześcioletnich dzieci i przesunięcie terminu obligatoryjności rozpoczęcia tej edukacji. Chciałabym poznać pana pogląd w tej sprawie – powiedziała Łybacka. – Jeżeli będę przewodniczącym tejże komisji. to będę koordynował jej prace. To jest sprawa pierwsza. Sprawa druga: nie będę odpowiadał dziś na merytoryczne pytania w większości zadane przez państwa z powodu naszych różnic programowych. Wydaje mi się, że jesteśmy w stanie wypracowywać takie kompromisy, które będą rozsądne i będą gwarantowały pójście edukacji we właściwym kierunku – powiedział po serii pytań Bramora, dodając, że ma świadomość, iż sejmowa komisja edukacji „jest trudna”. Potem posłowie chcieli dowiedzieć się, jakie wykształcenie ma Bramowa. – Posiadam dwa profile średniego wykształcenia – odpowiedział Bramora. Dopytywany, czy zdał egzamin dojrzałości, odpowiedział, że „jest technikiem-mechanikiem i technikiem-optykiem, to są dwa zawody, z czego drugi jest po maturze”. Ostatecznie Komisja Edukacji, Nauki i Młodzieży ukonstytuowała swoje władze po dwukrotnym głosowaniu na szefa komisji. – To miła funkcja, ogromny zaszczyt, prestiżowa komisja, bardzo się cieszę. Myślę, że ta komisja, tak jak wiele innych, pokaże, że podziały polityczne na sali plenarnej nie muszą dotyczyć prac komisji, zwłaszcza wojska. Będę się starał uczynić z pracy tej komisji przykład dobrej współpracy wszystkich klubów – zadeklarował Stefan Niesiołowski, profesor od owadów, jak go nazywają w sejmie, który pokieruje pracami komisji obrony. Kiedy spytano Niesiołowskiego, ile Polska ma już myśliwców F-16, nie wiedział, ale niespecjalnie go to nie wzruszyło, bo to przecież – jak sam deklaruje – jest to taka miła komisja.


8|

1 grudnia 2011 | nowy czas

fawley court jest naszym dziedzictwem!!!

Fawley Court i potęga nowej Polonii Razem możemy zbudować coś wartościowego i trwałego Zastanawiam się, jak wytłumaczyć dwuznaczne, haniebne i nieodpowiedzialne wystąpienie byłego Trustee/kustosza księży marianów, Wojtka Jasińskiego?: Tak naprawdę Fawley Court jest początkiem lawiny. Wkrótce przed podobnym jak my problemem staną właściciele i „zarządcy” Ogniska Polskiego czy POSK-u. Tych instytucji nie da się uratować bez pomocy z zewnątrz. („Goniec Polski”, 28.10.2011, str.6-8). Naprawdę? Pierwsza część tej wypowiedzi wymaga ponownej analizy. FCOB pyta po raz kolejny: 1. Gdzie szanowny panie „skarbniku” Jasiński są pieniądze ze „sprzedaży” (2006) North Lodge na terenie Fawley Court, za sumę 440 tys. funtów, czy może było to 690 tys? 2. Gdzie są pieniądze (300 tys. funtów,) zebrane od starej i nowej Polonii na budowę Domu Apostolatu na terenie Fawley Court, a więc na cele duchowno/charytatywne? 3. Gdzie są pieniądze zebrane z „prywatnych”, komercyjnych inicjatyw marianów na terenie Fawley Court? Na przykład Fawley Court był wynajmowany co roku różnym Antique Markets; na śluby; jako miejsce parkingowe (w czasie słynnych Henley Royal Regatta); na prywatne przyjęcia (Amabassador Catering); na filmowanie reklam (Sky Television)...?! (itd). Sądzimy, że zarobiona suma z tej działalności może wynieść przez ostatnie 20 lat co najmniej 100 tys. funtów, plus… Gdzie są te pieniądze? 4. Gdzie są pieniądze od English Heritage (40 tys. funtów) i z datków (15 tys. funtów) od starej i nowej Polonii na nowy dach głównego gmachu Fawley Court, który został zniszczony przez pożar w niewyjaśnionych okolicznościach w latach 80.? Czy ubezpieczenie budynku pokryło jakiekolwiek (jeśli nie całe) koszta nowego dachu? 5. Gdzie teraz znajdują się pieniądze z tej tymczasowej „sprzedaży” Fawley Court? Jakim sposobem zacny panie „skarbniku” Jasiński doszło do tego, żeście obiecywali (zupełnie nielegalną i niepotrzebną) „sprzedaż” Fawley Court za 22,5 mln, a teraz okazuje się, że waszą cenę zbito do 16,5 mln funtów, a potem do 13 mln? Te 13 mln (o ile w ogóle istnieją) powinny leżeć na specjalnym, oprocentowanym koncie, u niezależnych (nie u Pothecary Witham Weld!) adwokatów w Anglii! Czy tak jest? 6. Zbieracie już od trzydziestu lat z parafii na Ealingu od starej i nowej Polonii co najmniej 250 tys. funtów rocznie. Dochodzi do tego czynsz (nielegalnie zbierany?) z domów należących do parafian. Gdzie są te pieniądze? 7. Gdzie są pieniądze z nielegalnie sprzedanych przedmiotów i dzieł sztuki (medale, obrazy, szable) z naszego (starej i nowej Polonii!), Muzeum im. Ks. Józefa Jarzębowskiego w Fawley Court? Licho (a raczej Licheń) tylko wie? Mówimy tu o swoistym skarbie narodowym i dziedzictwie o wartości 20 mln funtów. Gdzie są te pieniądze, i dlaczego pozbawiono nas, starą i nową Polonię, naszego cennego muzeum, należącego do nas, tu, na terenie Anglii? Podsumowując wymienione sumy, bez wliczania kwoty uzyskanej ze „sprzedaży” Fawley Court i spraw „muzealnych”, po „rozliczeniach” (podatki itd.), powinno być – surplus funds (bo nie ma i nigdy nie było długów!) – na koncie 6-7 mln funtów z ostatnich 30 lat. Gdzie są te pieniądze? yły to duże sumy/fundusze, które w imieniu starej i nowej Polonii można było inwestować w Fawley Court! Tak zwana „sprzedaż” Fawley Court (który nie miał kropli długów), była wyraźnie niepotrzebna. Jest to wprost, panie „skarbniku” Jasiński zabawne, jak również tragiczne, mówić o Fawley Court jako o „początku lawiny”. Gdzie szanowny ksiądz uczył się ekonomii... lub „biznesu”...? Jakim sposobem doszło do takich absurdów i (niby) finansowego bałaganu, gdzie nasi różni „reprezentanci” mają na

B

widoku tylko... sprzedaż. Nie możemy sobie poradzić..., nie ma pieniędzy! W takim razie dajcie szansę innym, mądrzejszym i doświadczonym ludziom, aby rzeczywiście zbudować coś wartościowego i trwałego dla CAŁEJ STAREJ I NOWEJ POLONII. A dokładnie kim jest ta Polonia? Tutaj trzeba podziękować pani Barbarze Darowskiej [Listy, NC, 18 (175)] – Dlaczego po angielsku? Czy pan Mirek Malevski naprawdę musi pisać swoje artykuły o Fawley Court po angielsku? Odpowiadam: – Tak. Bo jesteśmy w Anglii... i chcemy docierać również do czytelnika brytyjskiego, a przede wszystkim do władz brytyjskich. Ale w tym wypadku specjalnie dla pani Barbary, i bardzo wartościowej nowej Polonii, zrobiłem wysiłek (jako tu urodzony Polak), by ten artykuł napisać po polsku.

FAW L E Y C O U R T O L D B O Y S WHO Cares WINS 82 PORTOBELLO ROAD, NOTTING HILL, LONDON W11 2QD tel. 020 7727 5025 Fax: 020 8896 2043 email: mmalevski@hotmail.co.uk

THE FINAL TOUCHES TO THE PETITION TO PARLIAMENT OVER THE FAWLEY COURT AFFAIR ARE BEING MADE. YOURS WILL BE ONE OF 100,000 SIGNATURES NEEDED! WATCH THIS SPACE

Histe dla AP LE TE Jasiński)‚ by liDA goTE toILY wiLE sprze daćGR swo EILY TH Htak AP GR DA stiżowej E pre na TH ił ieśc zam iu dan wy j skiego nas, i ym dla nozam woieśc przybywających owe ajsz stiższc zor ił na preMo we wc zyńrodaków aniu m wyd Wiktora jszyent orakom wcz i opinię goPo kilku we skiecji. arzam zyńgra szcimi w ogó O ST Mogo torakat! nie zent się tuogó Wik dzie dzic two. Uni strokom ię to RAPORT – opin a skąd pan ął? mi wzi arza le Panie, ską ące ycz w w dot go imigracji. Po kilku o już tu sunków panujących sięsto ortu stronie z pandla temat rap a tycdzne na Panie,ma ące był ycz w dot gazety iu było ujących at raportu wydan ów pan Na norne wotow czy wcze ar i listy sympto ymtam na tem jużtykuły stosunk e było mi dlanym ety sne inte ne cyj pytani tyczigra li anie ch w maem zina wydaniu gaz w Ang god sympto zi temat. ied było mi rnetowymkilk pow inte wy w pyt ąt li ch isku iesi Ang zina at. . adz dow w god tem tzw i śroowi ym z edz by owi oso ne wyp emigracyjn ąt róż w „No wym Cza sie” na te mat Faw ley Co urt, ez iesi . prz adz ie tzw środ zadsku kilk z lokrotnprzez różne osoby awane wie dynie. lokrotnieent w Lon goLon skie zadawane wie u pol dynie. ishm ow ablhm i wi dzę, jak du że jest za an ga żo wa nie mło dej kieg est pols u ent blis esta Polonii w Anglii – ludzi, którzy nie mieli nigdy szansy ujrzeć tego historycznego wielkiego-małego raju nad Tamizą. Trzeba jednakże przyznać, że był też ogromny DON DON wysiłek starszego pokolenia: pan Hulacki, LON LON 88 200 200 ILIL APR 4 4APR YKL Pan Fedo roSH wicz, pan Mlecz ko i wieY lu innych EE EE WKL SH (78) LI 13 LIW 13(78) PO PO E E THTH o.uk o.uk as.c ycz as.c ycz now now z na szej star szej emi gra cji. E M E EW NN EWTITIM EE FRE FRE W dużym stopniu zaCHW wioILIdły „nasze” emigraZ OSTATN OSTATNIEJ CHWILI Z IEJ cyjne organiza cje, rząd, a także Kościół! Wiausta domo też, że Je po st jakimś czaw siea! głośnej kampanii poproszono „Nowy Czas”, aby się nie zajmonadurt, się prac wał sprawą raZak towa leyesię Co zyłyFaw ońcnia nadpewna prace bo zyły Zakońc atko- atkoz- mapod abolicji wą o kret grupa prowadzi ne negocjacje” usta„dys pod o abolicji ustawą ków Pola rianami w celuwejzadla war ciadla jaPola kiegoś ków „kompromiwej granicą. za h ącyc su”. Wtedy pozara wstabiaj łazara grubiaj paący Faw ley Conicą urt. Old za gra ch k na konferencji W czwzarte ncji fere kon Boys, która razem „No wym Cza sem” rozpona k arte czwformował o j poin oweW ło owa form poin częła kampaniępras naprem no wo. ej sow k. pra Tus ier Donald tym k. telaldnoTus premie Już nieraz tłumaczo wyrjaDon śnia czy tymno, nikom „Nowego Cza su”, że na te mat Faw ley mizerne, Efekty przez kilka miesięcy były musia-były mizerne, – prace ierkilka niłyprem miesięcy – jak zapew ale sze Court FCOB pi po giel sku, by tra fić do przez Efektan ła zoa musia , bo ustawnił długo – prace musiapremier ły trwać takale – jakwzapew góle. m szcze zo- i na każdy ła cowa(wie władz i przeciwstaćnidopra ków my, jak rze tel nie musia a ustaw bo , długo tak Mikołaj Skrzypiec ły trwaćy, którzy płacili podatszczególe. nie z nią Polac w każdym ana acownę), - do czy stać będą musie gorliwie śledząZgod kodopr lum i też Mikołaj Skrzypiec Polski, nie granicami i podat- pozaszą kina y.płacil y,wktórz nią Polac niechzpodat Polsce Zgod ków kowy Historyczna posiadłość o dodat płacić nych, będą nie i,obejPolsk telników tu uroliUregu dzo któ rzyzłości czy ta jąw musie tylko grani kiiapoza przes zące cami dotyc o nalowan ość dla Polsce. iadł ze pos tków a wad poda ch ale toryłejczn tkowy takHiswyk niez doda płacić roku, li 2004 od okres mują nie obejpo angielsku. Jest totylko rze czy wi ście lezłości mat. przes zącedy dotyc ulow roku. dla naUreg 2002 , Faw zeley e, odania oriiwad niejsz histłej szej że lata wcześ nieztuwyk roku, ale takokres regua 2004 tylko ustawod nieje iera,–aby mują prem iem Był za miar – i da lej nie tłu ma czyć Zdanist haon-T ley leyroku. Faw 2002 Hen , od rodowych Cou zynaze, lata wcze międśniejs szejrttuwhistorii ształt całokże a regu ustaw b nak iera, sposó prem jakito teksty angielskieluje nanków pol ski... Na jed nie .W taw Zdan lnychiem fiska Thaon-iona stosu ley, zost mes Henwys rt wanie Cou zynarodowych Osomięd isów? t ształ przep ch całok nowy z luje ystać skorz wie b poło sposó w a po zwa la czas, pie nią dze, i miej sce w ga ze cie. jaki ż muion W . eda będą e taw lnych sprz fiska names, zostanie wys się w Polsc Tamizy. stosuą nków by, które zjawi odzącego do brzegu du isów? OsoUrzę przep ego ch ko-e h Fawley Court, doch do własn z nowy ryn ić się ystać zgłos skorz siałydzi Ważrtoś a.eda Ale jakoś sozna bie ra my. Część parku, na tyłac owi kwi .. Stras w ćpoł u e będą musprz Polsc ludzi wied naetni się wdruk izy. , szkoda tego. czyło ią nim na odpo i Tam o zjaw kogu oweg niu które brze by, Skarb Liche do w – t cego Cour y odzą ktu Fawle lona. wrt, doch obie sów) rozża zeum je Urzędu ego Cou Finan lat doda ego nią wo – ley atow a ciągu sterst własn Faw w unik szkod koi do ch Mini je się wą ryn Z dłośc e tyła ić ć W każ dym ra zie mo gę za pew nić pa gotuj zgłos ie posia u, na zających. (przy siały teren zwied g ć park j li. Na zna wedłu więce Częś zy Stras nego kwietnia. Wartośaga .. zobac ntow t- nim druku tego. niere lekcję a poda dażludzi, szkod ców ( latami o umor sekbowe czyło ć niu ko-Ale sprze telna odpowied go izenie nieb przestała Skar Liche naweg dów ie, co złożyć wnio utworzono szkołę dla chłop się t – wistnie uje e wyjśc h powo Cour ey bnyc jedyn szac to wyFawl ektu lona. podo tu w ) zyć obi obiek rozża o nsów zeum załąc ucje je a anów Fina Bar ba rę Da row ską, że bę dzie my in for mo wać instyt lat doda trzeb wo ne – Mari a sku kato ciągu racyjdłości w ją ych. Z szkod Ministerst ano wą uni ków.ugDo wnio zliwkjidow y wedł ie posia zając (przygotuje jeanyc wspie ożon ców terenemig zwied przeł Na przez li.raną dla chłop ojciecniere w ie podatczy–więce nego szkoła np. rzen zoba ntow sierMiło i lekcję ogłos gium sprzedaż mln funtów. ( latam Ale roku , Kole ców dochodów 1986.tała istnie ne 20uje enia) sek ho umo chłop ć ił w 2007 rokuprzes rzysz wdów wnio ę dla -wyjśckaz ć uzysk nia, stowa sprze złoży o szkoł na działa rzon co olenie latach ie, utwo 33 no wo przybyłych Po la ków o tym, jak są okra Pozw zobo po powo ki. y e h hiował Jasińs bnyc jedyn szac się na niebagatel- idzia iej to wyiech regul tu podo polsk zyć Wojc umracyjne instytucje a załąc muze ii. Osoby, które Marianówwobiek sku trzeb go oraz Bożeraną - Angl emig Do wniobędą wydaprzeł przez kanieojciec Waty y ch np. w wspie ożony ków. ców – zliwkidowanodażjąwładze zakonwu 2007 mogł e, e wszy tkow roku poda to przed nia kaz kany ił ni na się enia) Miłosier- szkoła dla chłop uzys wiąza ogłosda Stałorzysz giumstkim odóworo roku. storiii .stowa rów ni z na mi, któ rych dzi ce – w , Kole doch 1986. niedawno, ne 20 mln funtów. 2008oleni tku roku w począ piet na ania, sprze KIM bo zwro na dział e h JózeBOS ks. Z ówki latac ły zmieum polskiej hi- po 33 do skarb y, które regulowały zoboi chary Jasiński. Pozwch na zwrócić sięAngl ięcen Wojciech i pośw muze goiuorazpierw acyjne, dziękdzia Boże -y. Równieżii.zaOsob ją w wieluukraja właściwedziała kanie wyda pomocąrun szego ojca PRZYZWOLENIEM Marianiedaż Waty winne mog , Rozległy park i tereny rekre tko- fa Jarzę jak żezakon cięż wo jenwiąz nych łoły kiego ze będą – bows wład pla- poniędz podatkowe,kach przede wszystkim ania wa dze na kich się to zaby Stało więc pienią roku. storii. ego 2008go świecie, będą ątku y Court.zmie ks. Józe- Z BOSwKIM Skarbowego. pocz nie du położone nad samą Tamizą, na Fawle w jonal bo Urzę zwrot pieemoc wno, ey ożon ówki nieda otna Henl przeł ły zawr ią do skarb trafi cić ąsię zabudo- e, aleourt. dnie ięceniu i chary Z posiadłośc się, zwró dokła egającerekre e pośw i czyły na Gdzi dzięk i. ch zakoń ży li na za kup i utrzy ma nie Faw ley Co cówk kraja encja i przyl ustaw wielu acyjn nad Dla . w wa rezyd Prace ają e nie wialudziM NIE ocą właściweo wielu i tereny bardzOLE za pom YZW nieżproje są w , pierwszego ojca Rów w? Jeszcz Rozległy park PRZjest kiego związanych kt trafi funtódział mlnanie 20Mari pięćdziesiątych JarzęEbows kiedy plana inne wiadoy.mo, ORY ądze wania od lat ZBI zabytko- fa LKI razie nieniędz więc y Court stanowijonalkwota Tamizą, anaie, będą Mari z ców nad samą iepieni Skarbowe ey Court. żone Ojcó . Zakon WIE nie świec dutrzeb Ta kie pla ki sąnaotna bardzo po nego. teczyły raz, nie pewn połodaniu większości z nich Fawle zosta ego w Fawl go Urzę w Marianów ey emoc przełożon zawr ią wi Henl aniu. domo, część posia trafi dłoścPolsk zabućdo- KSI dnie Y posia na wygn ące Z się, ale dokła i, OET e legaj Polsk A-P Gdzi przy i do i. zakoń serce i ą zie ĘDZ cówk encja alnoś ynię ustaw pojed rezyd dział świąt nad Dla część . wa nowił zakończyć Prace ludzi mi na Wyspie, zochwielu nie wiastron zetu posta chwjestz bard są w Jeszc w?by różny ątych zwią funtó u, projekt trafi zawy ziesi kie przy ło ty lu na szych ro da ków. mln rantó 20dy pięćd kiedy dom a nia, do Wars miejemigzany lat kwot do omo, Y może tym od w Setki a wiad OR rót wi jnej nie wani ZBI Liche ojca stano misy t E razie do Pow na wki czasy Cour LKI może ey placó ętają WIE Fawl swojej z Marianały tu co n Ci Polac i z nich ie y, którzy pami Zako eżdża szośc pewn w. przyj nie więk ianó 8 nii zosta » Mar Bryta w część ciwu , co? kiej Ojcó sprze u dani . iądomo ale po zakonnicy. posia ą o nim z Wiel w wielu głosom – mów na wygn iadajTY wbre a aniu i, opowOE Polsk scu Tym czapojed sem wPolsk następnym numerze niai Duch kiego,A-P i serce zie do bowsĘDZ ynięystoś ci Zesła KSI dział świąt ta ść Jarzę ie, część urocz zja alno ił zako ści. ćDecy ieku. roku na cznończy posta społe ych stron mi na Wysp iejnow różntki, , polsk w nez Świą rantó Zielo do Warszawy miej- nostalgią, jako o wspaniałym człowczasy emig tzw. do do tymhiSetkiczyli ót stro nia, może jnej wrsta karty misy do Liche ej w Po Świętego tkow może w ojca iętają jące ej placó c wyją co pam „No we go Cza su” cze ka ca ła pu na,mu swojcza tu działa y koniewki um ały którz y, muze wem jeżdż ozna iż Polac ił, żeńst przy Ci aniinabo ystym ciwu To on spraw uroczBryt sprze kiej Wielkiej nicy. z poza ale po co? » 8 ów wmWiel o nimkiedy ą ach Polakgłoso zbior i iwielu scu wbre swychiadaj Polskw nia Ducha – mówią zakon kiego,wopow dzień storii miało t Zesła bows cały ści Cour Jarzę y przez zysto ta Fawle parku uroc w e zja na się gólni Decy roku ści.szcze odbywał specjalnie przeznaczona dla „skarbnika” Jacznoym, człowieku. społecenn m dająnaty, niały ekspo niiiejw tym polsk o wspa lie iŚwiątki, Bryta jakotowe Wigine e unika anoZielo dziwilgią, tzw. nizow czyli . Orga tego cu. hi- prawnosta festyn ej karty miejs tkow w i Świę racji, ii. polsk c wyją j emig iej histor działające konie polskum czajenne powo iom muze ozna kie.żeństwem dla iż stulec ił,poprzednich świec ectwo nabo spraw To on zystyi m List ten spowodował, że do numesińskiego, aby nareszcie – w imieniu Kościoła urocelne wkiej ce świad ystośc isięgnąłem pozai kości urocz Wiel inne kiedy posiawdłośc o ków nał ach ianki Pola orygi i wzm zbior i ał h sze należ swyc Polsk Pierw i w żyjąi cały dzień szych stori t miało Cour najceeynniej u przez jestwpomn parkikiem , a ie Do Fawl y Cour wiekugóln wał tsię XIszcze odby sięgają ym, mes cenn jedno roku, tym naty,z dają- Fawle ey-on w 1506 z tożekspo j i Henl anii-Tha ego” lie towe Bryt nasze rów „Nowego Czasu”, i co się okazało, że akcja ratowania i marianów – szczerze odpowiedział na nasze Łaski m Wigi unika usu ie ano ectwe „Stat dziw świad praw ęcią,i festy ła ren. Organizow cu. ie stanę cą pami terenracji , miejs polsk 1574 , z iej na tym ń Biblii historii. 1684jenn ej emig wydaiom rokupowo wdla polsk ichstulec ą obur reślaj i świeckie. podkści ectwo cozysto elne zeni świadpolsk wa- i w pierw kości tutaj, ceszych ści jekto samo t, zapro uroc dłośc natów inne y Cour o posia ekspo Fawley Court była iianki jest – razem z Save Fawley Court Action pytania. A zwłaszcza co to znaczy, że „tych inał cji cja Fawle oryg kolek DlazydenPierw ał iej – sze wzm wielk należ racji. żyjąobok i emig szych j nikiem a,u, a roku,Do najcenniej Wren erają XI ey Court jest pom stoph ego; wiek Fawljenne Chrimes niow z y z powo sięga tania zStycz , jednoPolac Powsiego” pani roku ey-on-Tha 1506 ątek – pyta Henlprzez dawa naszej tożemMalonusuz Łask to sprze ectw „Stat y m.in. czego cą Group –na robotą „nowej Polonii”! Rozpoczęto tę akcję 18 instytucji nie da się uratować bez pomocy z , twórc Muięcią,ć?świadKoła ła re- i pami tekta ów. pam stanę archi ie obraz ego teren w tów, 1574 (słynn z tym , AK skryp na ek, Biblii ń 1684 s książszych polskich wyda preze setkipierw w roku al,tutaj Szejbści reślają oburzeni ). Budy rzena samo , co podk Cathedral rokunatów Paul’ jekto-wa- zeum w 2006 St.Fawl zapro kolek jakoś – Dlategoracji. nięto,Nie eys Cour zamk możnjaemig cji ekspo nie jenne ncja kolek zydeiej iejcja kwietnia dyńsk 2008 roku, a t,może i wcześniej. było wtedy żadzewnątrz”? łcie, ynie. –yCzy ksztaWren mera , obok wielk Lond roku niony de- ego; a, taje powo z pows nieco zmie w przez gdzie ść Polac nek, nia, łalno stoph Liche Dzia Chri daniu Ojców trafiła do iątek z Powstania Styczniow zostawić, z Polakami? Mana pani – pyta ć?j niż pam jej muze W posia dziś. tekta zję tę Oj- Mu- czego to sprzedawa doarchi lon- dykoi wane a m.in.Kolegium um. DecyMiłosierdzia, cy przetrwał szkoł twór , nego udziału wychowanków Bożego więce zów. coś to obra t ego w tów, (słynn znajduje się (według infor - setki książek, skryp AK Fawley Cour Koła jącym w roku al, prezesktóre łąl). Budy Marianów tłumaczą male rzena Szejb Marianie nięto ’s Cathedra To takie miejsce, w 2006 cja em , kolek dyńskiej St.goPaul 1952 roku,łcie, cowie zamk mu- czy muzeum.ynie. zakonu), od ym zeum wani Fawley Court! Mi .rek Ma – Czy nie można tego jakoś ereso macji z same kszta ich latach zaintnia, nion zmie w nieco 23 le vski, gdzie powstaje de- Lond właścicie- ostatn nek, ich łalność ostatn Liche Dzia od do i? ją a ili kam trafił zakup Pola z w daniu Ojcó posiaśledziło W BILETY! · STR do dziś. Decyzję tę Oj- zostawić, a um. W przet szkołE Wiem,kiedy że rwał kilku zuje nas tę sprawę, ale wprowadzano Pre zes ej niż M więcO wane jej muze coś R dyko to t A Cour infor D ey · ług Fawl (wed L Ew Ającym Rmale ianów znajd się łątłumaczą anieIZ e Mari· E cowiR T , z nas R um. To takie miejsce, które roku E muze 1952 Z czy od E nu), nas w błąd,Mar a równocześnie nikt nie wierzył, że „koleFaw l ey Co u rt Old Boys, muD zako em go wani macji z same ostatnich latach zaintereso . 23 pili ją od ostatnich właściciekiedy zaku ILETY! · STRFCOB Ltd dzy kustosze” (Naumowicz, Gowkielewicz, Nawalaniec, DARMOWE B ŚCI NO ANIE NIEMOŻ ŚCI NO RAPORT O ST wziął? – to ANIE NIEMOŻle

FFaawwleleyy C Coouurrtt ppoodd m łotetekk mło

RAEL · DEZERTER · IZ

Jest ustawa!


|9

nowy czas | 1 grudnia 2011

z wyspy na kontynent

W poszukiwaniu świątecznej atmosfery

DOVER Niesamowita podróż jeszcze taniej

FRANCJA Grzane wino w Lille przywraca dobry humor nawet tym najbardziej przemarzniętym

Aleksandra Junga

Brytyjczycy, jak wiadomo, dumni są ze swojej wyspiarskiej odrębności. Niby Europa, a jednak oderwany od kontynentu skrawek ziemi, gdzieś pomiędzy wodami mórz. To przekonanie o wyjątkowości może być jednak złudne. Francuskie Lille, główne miasto historycznej krainy Flandrii, swoją nazwę wywodzi od słowa l’Isla, czyli wyspa. Tak ochrzczono zamek, który wybudowano na suchym lądzie wśród bagnistych terenów. Do Lille dotrzeć można drogą „podlądową”, podniebną bądź morską. Najkrótsze połączenie morskie zajmuje niecałe 80 minut, i już przenosimy się do miasta, w którym czas płynie trochę wolniej niż w Londynie. Firma DFDS Seaways zaprosiła dziennikarzy polonijnych mediów na rejs do Francji – właśnie do Lille, gdzie mieliśmy odwiedzić jarmark bożonarodzeniowy, poczuć, że święta coraz bliżej. Jarmarki bożonarodzeniowe przywodzą na myśl zapach prażonych orzechów, woń aromatycznego grzanego wina, cieszą oko wyrobami lokalnymi, które zdobić mogą choinki osób o najbardziej wymagających gustach. Tradycja jarmarków bożonarodzeniowych sięga XIII-XIV wieku. Początkowo były one organizowane głównie w krajach niemieckojęzycznych. Mieszkańcy miast i okolic gromadzili się tłumnie, by zaopatrzyć się w produkty przed nadciągającą zimą. Z biegiem czasu jarmarki stały się niezbędnym elementem dodającym kolorytu okresowi przedświątecznej gorączki i przeniosły się również do innych krajów. Jednak do tej pory najpopularniejsze i największe targi bożonarodzeniowe odbywają się właśnie w Niemczech, gdzie przoduje Kolonia oraz Norymberga. W Lille w związku ze świątecznymi obchodami na głównym placu Grand Place ustawiono wysokie na pięćdziesiąt metrów diabelskie koło, obok którego stoi pięknie udekorowana osiemnastometrowa choinka. Obok, w jednej z 83 drewnianych chatek, zakupić można oryginalne wyroby z Rosji, Kanady czy Polski – od bożonarodzeniowych szopek, po świąteczne ozdoby aż po biżuterię bursztynową prosto z Gdańska. Lille to jednak nie tylko targ bożonarodzeniowy. Miasto zachwyca wspaniałymi budynkami w stylu flamandzkiego renesansu czy art déco. Jeszcze do lat 80. XX wieku było to wielkie zagłębie przemysłowe, gdzie w poszukiwaniu pracy przybyła również duża liczba polskich pracowników, głownie do pracy w okolicznych

kopalniach. Polska diaspora jest w Lille nadal dość liczna, stąd również polski konsulat w tym mieście. Kibice piłki nożnej znają z pewnością nazwiska dwóch polskich reprezentantów grających w drużynie OSC Lille. Gdy zamknięto nierentowne kopalnie, miasto musiało zacząć myśleć o zmianie wizerunku. Dziś, kiedy przechadzamy się po Lille, zachwycają nas brukowane wąskie uliczki, ciekawa zabudowa miejska z wyraźnymi wpływami gotyku, renesansu, klasycyzmu czy art nouveau. Życie w Lille płynie wolniej. Warto odwiedzić to miasto, gdy w Londynie zaczyna nam brakować kawiarenek, gdzie o poranku w blasku słońca przy mało ruchliwych ulicach można spróbować croissanta przy stolikach ustawionych na zewnątrz. Warto się tam wybrać, gdy chcemy przypomnieć sobie o wartości wspólnego, wielogodzinnego biesiadowania. Nawet kelnerzy są w Lille jakby wolniejsi i zdaje się, że celowo spóźniają się z podawaniem kolejnych potraw. A jeśli jesteście wielbicielami staroci, warto odwiedzić Lille we wrześniu, bo jest tam jeden z największych we Francji, znany w całej Europie, pchli targ Braderie. Do Lille można jednak wpaść na krótki wypoczynek niezależnie od pory roku.

SAMCHÓD + 4 W JEDNĄ STRONĘ JUŻ OD

DOVER-FRANCJA DFDS.PL 0871 574 7221 Grand Place w Lille zdobi pięknie udekorowana 18metrowa choinka

29

£


10|

1 grudnia 2011 | nowy czas

nowy czas

felietony opinie

redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 King’s Grove London SE15 2NA

Dziennikarskie hieny Krystyna Cywińska

2011

Lata temu, do redakcji „Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza” w Londynie zadzwonił czytelnik. – Czy Cywińska jeszcze żyje? – zapytał co nieco stroskany. Doświadczenie nas uczy, że zawsze kto inny umiera. I pewno się ten czytelnik zdziwił, jak się dowiedział, że Cywińska żyje. – To dlaczego nie pisze? – krzyknął. Pewnie uznał pisanie felietonów za nałóg, z którego wyzwolić może tylko śmierć.

Choć to nie takie pewne. Bo na tamtym świecie może wychodzi jakieś „Słowo Niebieskie”. I może się jeszcze na coś tam przydam. Przydatność dziennikarzy – jak wiadomo – jest związana z zapotrzebowaniem na wiadomości i pożądaniem plotek. Publicystyka jest wyższym stopniem dziennikarskiego nałogu. Jest, czy powinna być, rodzajem politycznego czy społecznego reflektora. Publicyści są odrębną kategorią. Są klasą dziennikarzy sięgających do trzewi problemów politycznych czy społecznych. Komentujących znane im mniej lub więcej dziedziny życia. A felietoniści? Felieton to refleksja pisana pod wrażeniem chwili, czegoś czy kogoś. To czasem gawęda, czasem esej, czasem także scenka na kilka głosów. Felieton powinien być lekko ironiczny, lekko sentymentalny i dowcipny. Powinien też wnieść jakąś wiedzę. Historyczną, literacką, polityczną. Dla równowagi. Choć podobno felietony piszą najczęściej grafomani. Znałam kiedyś kilku takich. Ideałem felietonu jest lekkość, lapidarność i dawka cynizmu. Tak mnie kiedyś uczył nieodżałowany publicysta, eseista i znawca literatury Juliusz Sakowski. Nikt prawie o nim dziś już nie wspomina. A w latach rozkwitu naszej emigracji był

magiem i ojcem chrzestnym wydawnictw i publicystyki. Podobno pierwszym felietonistą był diabeł – krytyczny recenzent Stworzenia. Uważałam się za zaszczyconą, kiedy czytelnicy dość często zresztą nazywali mnie wredną, rogatą diablicą. Czy można się nauczyć dziennikarstwa? Nie można. Można się tylko nauczyć technik i metod. Dziennikarstwo wymaga wrodzonych zdolności. Łatwości pisania, instynktu obserwacji itd. Wiele osób piszących trudno nawet nazwać dziennikarzami, szczególnie tu, na emigracji. Dziennikarstwo polonijne jest przypadkowe. Z reguły deficytowe. Jest to także dziennikarstwo amatorskie, nawet chałupnicze. Czy dziennikarstwem można nazwać redagowanie biuletynów. Okazyjnych gazetek? Rocznicowych wspomnień? Albo nałogowe pisanie listów do redakcji? Emigracja miała kilku takich niezawodnych korespondentów. Prasa polonijna mimo swych słabości ma jednak swoją rację bytu. Daje możliwość wypowiedzenia się ludziom tu żyjącym. Czy prasa polonijna jest wciąż łącznikiem społecznym, czy jest łącznikiem Polonii z krajem? Może w jakimś stopniu, choć zagłuszyła ją telewizja i internet. Wydaje się, że

najważniejsze jest to, że prasa polonijna jest przewodnikiem reklamowym po polskich przedsiębiorstwach, różnorodnych usługach i sklepach. Politycznie jest niewyraźna. Patriotycznie rachityczna, dostosowana do komercjalizacji życia przyziemnego. Dawne patetyczne, patriotyczne natchnienia i uniesienia wymiótł wicher wolności. Polacy tu zasiedzieli czy zasiadający z dziećmi korzeni łatwo sobie stąd łopatą nie wykopią. Przesadzać by je było trudno. Można je tylko podlewać polską tradycją i polskim słowem. Byle słowem zrozumiałym. Biorę do ręki „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza” (1.12.11) i cóż czytam pod fotografią? „Katastrofa smoleńska spowodowała oddalne wyzwolenie autentycznej potrzeby solidarności”. Że co proszę? Oddalnie się wyłączam. Polonijna prasa nie zajmuje się prywatnym życiem lokalnych celebrytów. Bo ich tu nie ma. Gdyby byli w całej krasie i majętnościach, pewnie by się nimi zajmowała. Pożądanie plotek i podglądanie innych jest receptą na poczytność. Sądy, kary, kryminały, powszechne niby oburzenie w niczym jednak nie zmienią procederu plotkarstwa w dziennikarstwie. Kilka miesięcy temu telefon. – Czy to pani Cywińska? – Pewnie

ktoś pyta czy żyję – myślę. –Tak, tak, żyję – mówię. – Czy można panią odwiedzić? – Proszę. Zjawiła się dziennikarka z tygodnika „Polityka”. Siedziała kilka godzin, wypiła kilka kaw. Zjadła kilka kanapek i ciastek, i zadała mi kilka pytań o emigracji. – Po co? – pytam – Pamięć moja już nie taka – mówię. – Chcę napisać o emigracji książkę. – Jeszcze jedną? Po co. Okazało się, po co. Żeby systemem wywiadów i nie całkiem dokładnie zapisanych rozmów z pozostałymi przy życiu opisać życie nieżyjących już emigrantów od podszewki. Kiedyś na emigracji było to nie do pomyślenia. Nikt by się nie odważył nawet mruknąć ani syknąć o tym, co się dowiedział lub widział między prześcieradłami. Mało kogo zresztą to interesowało. Obowiązywała tu pełna kurtuazja w piśmie i dyskrecja w prasie, a nawet w biografiach. No i teraz się okazało, że dziennikarka „Polityki” znalazła niezły sposób na spopularyzowanie swojej książki. Opisała życie znanych emigrantów pół sensacyjnie, pół prawdziwie, pół szkodliwie, ale chodliwie w księgarniach. Czyli full wypas plotkarski po wypadzie do Londynu. Nie wpuszczajcie dziennikarzy z kraju do domów, bo się mogą okazać szakalami.

Wrażliwość ulicy Żyjemy w ciekawych czasach. Jeszcze nie tak dawno temu fascynowaliśmy się przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej. Już wówczas trwały gorączkowe dyskusje o tym, czy i kiedy zastąpimy złotówkę europejską walutą. Dzisiaj, na naszych oczach, rozgrywa się walka o to, czy waluta przetrwa kryzys, czy też będziemy świadkami ponownych narodzin marki, pesetos czy liry. I wydawać by się mogło, że już nic bardziej interesującego nie rozgrywa się na naszych oczach, gdy tymczasem… Dzieje się dużo małych rzeczy, które tylko sporadycznie trafiają na czołówki gazet. Dla mnie jedynym z takich wydarzeń, znacznie ciekawszych i ważniejszych jest to, co wydarzyło się w Londynie w ubiegłym tygodniu. Niby nic wielkiego: w zatłoczonym tramwaju pomiędzy Croydon a Wimbledonem siedzi kobieta z dzieckiem na kolanach. Jedna ze scen, jakich pełno każdego dnia w środkach komunikacji publicznej w Londynie. W tym przypadku jednak nie jest to zwykła pasażerka. Ta się awanturuje, krzyczy obraźliwe słowa do siedzących obok: – You are not English! I rzuca przekleństwami. Zaczyna się pyskówka...

W sumie trudno powiedzieć, co się tam naprawdę wydarzyło. Ważne jest coś zupełnie innego: dla jednego z pasażerów owego tramwaju było to wydarzenie na tyle zaskakujące czy nawet szokujące, że postanowił (lub postanowiła) utrwalić je na filmie, korzystając z telefonu komórkowego. Chwilę później filmik znalazł się na YouTube i zaczął żyć własnym rytmem. Autor stracił kontrolę na tym, co utrwalił i zamieścił w sieci. Tyle fakty. Prosty zapis chwili utrwalony w cyfrowym zapisie. Umieszczony w sieci szybko staje się przebojem i budzi zainteresowanie policji, która nie waha się, by wszcząć dochodzenie. Dwa dni później kobieta z tramwaju zostaje aresztowana i postawiona przed sądem. Żeby było ciekawiej, do podobnej reakcji policji dochodzi również w Polsce. Tam policja zaczyna dochodzenie w sprawie obraźliwych komentarzy pojawiających się w internecie, a dotyczących jednego z naszych polskich czarnoskórych posłów. Powód jest ten sam: rasistowskie komentarze. Można się kłócić, co jest ważniejsze. Kryzys europejskiej waluty, czy wrażliwość społeczna?

Euro jest ważne i zapewne wszyscy chcemy, aby ten kryzys jak najszybciej się skończył. Jednak jeśli nie będzie euro, to z pewnością pojawi się jakaś inna waluta, coś muszą wymyślić, życie będzie toczyć się dalej. Dla mnie, szczególnie tutaj, w Londynie – a może jeszcze bardziej w Polsce – ważne jest to, że są wśród nas tacy, dla których nie ma miejsca na rasizm, dla których wszyscy jesteśmy takimi samymi ludźmi.Ważne jest to, że są tacy, którzy potrafią wykorzystać najnowsze technologie do tego, by to zdziczenie obyczajów pokazać, bez względu na skalę, w jakiej się to odbywa. To rewolucyjne połączenie najnowszych technologii z naszą wrażliwością odbywa się na naszych oczach, tylko jakby cichaczem, na boku, z dala od telewizyjnych kamer. Dla mnie to warta odnotowania sprawa. Bo bez euro przeżyjemy. Poradzimy sobie jakoś. Bez naszej wewnętrznej wrażliwości, niezgody na to, że ktoś kogoś obraża, poniża, wyszydza daleko nie zajdziemy. W niedalekiej historii mieliśmy już tego przykłady…

V. Valdi

nowyczas.co.uk


|11

nowy czas | 1 grudnia 2011

komentarze i opinie

Na czasie

KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO

Grzegorz Małkiewicz

Pogrążona w kryzysie Europa zaniemówiła. Odbywają się wprawdzie nocne narady niemiecko-francuskie, ale jak dotąd nie wpływają na uspokojenie rynków finansowych. Ten największy kryzys finansowy europejskiego projektu przypadł na okres polskiej prezydencji. Nikt jednak do sztabów kryzysowych nas nie zaprosił. No to zaprosiliśmy się sami. Minister Radosław Sikorski wygłosił w Berlinie płomienne przemówienie, które na Zachodzie mało kto zauważył, a w Polsce opozycja pogroziła ministrowi Trybunałem Stanu. Współczuję ministrowi. Tak to się niestety kończy, kiedy w politycznej edukacji jest więcej książek niż praktyki. Który z polityków nie marzy o tym, żeby dorównać klasykom gatunku…? Tym bardziej że wielkie przemówienia wielkich polityków powstawały również wtedy, kiedy nie mieli już władzy. Jeśli Churchill po wszystkich swoich błędach mógł pouczać Europejczyków o politycznych konsekwencjach „zimnej wojny”, a jego określenie „żelazna kurtyna” weszło do języka powszechnego, dlaczego minister Sikorski nie może pozwolić sobie na podobną próbę zaistnienia w panteonie politycznych oratorów? Gdyby ktoś pomyślał, że nie może, minister w odpowiednim miejscu swojego wystąpienia przypomniał słuchaczom, że to Polska była pierwsza w budowaniu podstaw nowożytnego państwa demokratycznego. I być może to tradycja Konstytucji 3 Maja spowodowała, że minister postanowił publicznie na forum europejskim zająć stanowisko wobec największych europejskich wyzwań. Tradycja zobowiązuje. Minister mówił o polskim sukcesie transformacji ustrojowej, o tym, że Polska była kiedyś problemem w Europie, a teraz może być przykładem i służy skutecznymi rozwiązaniami. Swoją argumentację wzmocnił nawet terminologią kantowską, imperatywem kategorycznym, co w Berlinie musiało wywołać pomruki uznania, a może też zdziwienia.

Jaka Europa? Zdecydowanie republikańska, z silną centralną władzą polityczną i ekonomiczną. Cel zjednoczeniowy jest piękny, ale projekt nie dysponuje odpowiednimi środkami, by kraje członkowskie mogły go realizować. Do tego dochodzą utrudnienia stwarzane głównie przez Wielką Brytanię. Minister kurtuazyjnie dziękuje Brytyjczykom za ich zjednoczeniowy wkład: język, wspólny rynek, brytyjskiego komisarza odpowiedzialnego za politykę zagraniczną Unii. Docenił też rolę Zjednoczonego Królestwa w kontaktach Europy ze Stanami Zjednoczonymi. I ostrzega Brytyjczyków – kryzys euro zrujnuje również i was, wasz dług przekracza 400 proc. PKB. – Skąd macie tę pewność, że rynek zawsze będzie wam sprzyjał? – pytał retorycznie minister, bo chyba nie spodziewał się, że w Londynie ktoś na te pytania będzie odpowiadał. Tak rzeczywiście było. Tylko Niemcy mogą uratować Europę. – Bardziej się obawiam niemieckiej bezczynności niż niemieckiej siły – deklaruje minister, zaznaczając, że jest prawdopodobnie pierwszym polskim ministrem spraw zagranicznych, który doszedł do takiego wniosku. Niemcy nie mają wyjścia, muszą przewodzić. Ale nie dominować – dodaje biegły w historii minister. As a Pole and a European, here in Berlin, I say: the time to act is now – skończył swoje wystąpienie Radosław Sikorski, co sala przyjęła gromkimi oklaskami. A niewdzięczni rodacy chcą, by odpowiadał przed Trybunałem.

kronika absurdu Prawo nie zakazuje zwracania się do oficerów policji twardym, męskim językiem, czyli przeklinania. Tak orzekł sędzia Sądu Apelacyjnego w Wielkiej Brytanii Justice Bean. Sprawa dotyczyła młodocianego poszkodowanego, który na mocy wyroku pierwszej instancji miał zapłacić 50 funtów za posługiwanie się wulgarnym językiem wobec przedstawicieli władzy zamierzających przeprowadzić rewizję osobistą. – Policjanci powinni być przygotowani i oswojeni z takim językiem – stwierdził sędzia. A może też nie powinni posługiwać się narzędziami przemocy? Baron de Kret

Wacław Lewandowski

Kwestia ukraińska Dobrze się stało, że Bronisław Komorowski udał się z oficjalną wizytą na Ukrainę. Wspólnie z ukraińskim prezydentem patronował tam wmurowaniu aktu erekcyjnego pod budowę polskiego cmentarza wojskowego w Bykowni pod Kijowem. Pozwala to wierzyć, że po upływie długich dziesięcioleci nareszcie wszystkie ofiary zbrodni katyńskiej będą miały godne miejsce pochówku i upamiętnienia. W Bykowni leży prawie trzy i pół tysiąca Polaków zamordowanych przez NKWD, których nazwiska widnieją na tzw. liście katyńskiej. Przez długie lata miejsce ich spoczynku było nieznane, teraz jest szansa, że cmentarz powstanie. Piszę „szansa”, bo przecież nie ma ostatecznej pewności. Dziś, w dniu wizyty (28 listopada) pilnie nasłuchiwałem wieści z Kijowa, czekając czy polski prezydent powie tam to, co powinien był powiedzieć, co jest nakazem chwili. Powiedział! Upomniał się o skazaną na siedem lat więzienia byłą premier Ukrainy Julię Tymoszenko. Stwierdził, że jej uwolnienie jest warunkiem koniecznym, który musi zostać spełniony, jeśli Ukraina pragnie ratyfikacji umowy stowarzyszeniowej z UE, co miałoby nastąpić 19 grudnia. W czasie procesu Tymoszenko otoczenie ukraińskiego prezydenta Wiktora Ja-

nukowycza puszczało w świat pogłoski, że proces i wyrok będą trochę „na niby”, bo szykuje się pospieszną zmianę kodeksu karnego, której skutkiem będzie usunięcie z ustawy paragrafów, na podstawie których zbudowano akt oskarżenia. Julię Tymoszenko skaże się więc, by wkrótce potem uniewinnić. Gdy wyrok zapadł, pogłoski ucichły, a jedyną wiadomością dotyczącą sprawy jest alarm rodziny byłej premier, rodziny, która twierdzi, że Tymoszenko jest ciężko chora, nie jest leczona, a w więzieniu przetrzymywana jest w strasznych warunkach. Pytaniem najpilniejszym jest czy Wiktor Janukowycz rzeczywiście chce stowarzyszenia Ukrainy z Unią Europejską, a w przyszłości członkostwa w UE. Deklaruje taką chęć, jak czyni to ponad 60 proc. jego rodaków, ale czy deklaruje szczerze? Jeśli tak – posłucha apelu prezydenta Komorowskiego i spowoduje uwolnienie Tymoszenko. Wtedy – rzecz jasna – umowa stowarzyszeniowa zostanie ratyfikowana, a cmentarz w Bykowni rzeczywiście powstanie. Jeżeli jednak Janukowycz mówi nieprawdę, bojąc się opinii publicznej, w rzeczywistości zaś nie chce dopuścić do zbliżenia Ukrainy z Unią, wtedy zasłoni się „niezawisłością wymiaru sprawiedliwości” i w

sprawie Tymoszenko nie zrobi niczego. Ponieważ UE uznaje byłą premier za ofiarę politycznego procesu i za więźnia politycznego, nie będzie już mowy o jakimkolwiek zmierzaniu Ukrainy do Zjednoczonej Europy. Janukowycz wytłumaczy swoim rodakom, że on, owszem, chciał, ale Unia nie chciała, skoro żądała od niego rzeczy niemożliwych, później zaś niezwłocznie rozpocznie proces integracji swego kraju z Rosją, być może w strukturach nowego „związku państw” budowanego przez Moskwę. A cmentarz w Bykowni wówczas nie powstanie – Janukowyczowi nie będzie już politycznie potrzebny. Ciesząc się na to, co powiedział w Kijowie prezydent Komorowski, z obawą oczekuję odpowiedzi na to najważniejsze pytanie: chce Janukowycz Unii, czy też nie chce? Powody do obaw są racjonalne, jeśli przypomnimy sobie, że przed polskim prezydentem na Ukrainę jeździł minister Sikorski wraz z szefem dyplomacji Szwecji z misją nakłaniania do uwolnienia Tymoszenko. Nic nie wskórali. A może być i tak, że ukraiński prezydent liczy na to, że Unia jednak pogodzi się z losem słynnej Julii, byle tylko Euro 2012 mogło się odbyć, jak to zaplanowano? Jeśli tak, zapewne się przeliczy, ale Ukraina tak czy owak wróci pod skrzydła Moskwy.


12|

1 grudnia 2011 | nowy czas

czas przeszły niedokonany

Aneta Naszyńska i Jagna Wright

Do dziś bardzo dobrze pamiętam dzień, kiedy poznałam Jagnę. (…) Przywitał mnie ciepły, serdeczny uśmiech, a potem potoczyła się długa, zajmująca rozmowa i tak już było zawsze, przez następne dziesięć lat naszej współpracy. Jagna miała w sobie wielką żarliwość, a jej entuzjazm był wręcz zaraźliwy – pisała Aneta Naszyńska po śmierci Jagny Wright. Przypadkowe spotkanie Jagny Wright i Anety Naszyńskiej zaowocowało nie tylko udaną współpracą. Dla mnie Jagna była przede wszystkim wielkim przyjacielem. Potrafiła słuchać, współczuć, pomóc i doradzić. Przyjaciół miała zresztą dużo i wszędzie – tak wspominała Jagnę Aneta. Według Janusza Guttnera Aneta bardzo przypomina swoją przyjaciółkę. Trzy lata temu, po śmierci Jagny, Aneta napisała o niej między innymi takie zdanie: „Jej entuzjazm był zaraźliwy”. Jak bardzo to określenie odnosi się również do niej samej! Aneta wręcz tryskała energią. Żyła pełnią życia, z cudowną niecierpliwością, z ogromną pasją, ciekawa ludzi i świata. I taką ją zawsze będziemy pamiętać. Jagna walczyła z rakiem długo, Aneta zmarła

niespodziewanie, również na raka. Ich życie można podsumować słowami Anety z jej wspomnień o Jagnie: We wszystkim próbowała znaleźć coś pozytywnego. Często powtarzała, że w każdej kałuży można znaleźć skrawek błękitnego nieba. Cytaty z artykułów, które ukazały się w „Nowym Czasie”: Aneta Naszyńska: Jej entuzjazm był zaraźliwy [NC, 26/38, 29.06.2007] Janusz Guttner: Aneta Naszyńska [NC, 12/148, 10.07.2010]

W Anglii opowiadania polskich emigrantów o rosyjskich okrucieństwach psuły tylko atmosferę powojennego balowania. Kiedy dzielni Rosjanie zostali przyjaciółmi, Polacy stali się po prostu ambarasujący. Teraz świadkowie tych przeżyć odchodzą, rozgoryczeni brakiem uznania dla ich tragedii. Przyznanie im należytego miejsca na łamach książek historycznych to jedyne zadośćuczynienie, jakiego się domagają… [„The Independent”, 03.04.2000]

Ocalić od zapomnienia Te ludzkie tragiczne historie. Kiedy zwykłe codzienne życie zamieniło się w codzienną tułaczkę, w codzienną walkę o przetrwanie, którą nie wszyscy wygnani z własnych domów przeżyli. Syberyjską golgotę polskich zesłańców w czasie II wojny światowej wyparły z pamięci inne wydarzenia, albo znowu na mocy dekretu zwycięskich armii znalazły się w sferze niepamięci. O te losy, o pamięć o nich upomniały się Jagna WrIghT i aneTa naSzyńSKa. Poświęciły się temu wyzwaniu bez reszty, zanim same przedwcześnie odeszły.

aleksandra Junga

23 listopada w Ambasadzie RP w Londynie na ręce Roberta Kostro, dyrektora Muzeum Historii Polskiej, zostały przekazane bogate archiwa przedstawiające poruszające historie z kart dziejów Polski. Jagna Wright oraz Aneta Naszyńska to dwie przedwcześnie zmarłe dokumentalistki, które w latach 90. postanowiły nakręcić dokument Zapomniana Odyseja utrwalający na taśmie filmowej wstrząsające wspomnienia ofiar masowych zsyłek Polaków w głąb ZSRR w latach 194041. W tym czasie niewielu interesowało się historiami Sybiriaków. – To dziesiątki godzin nagrań rozmów z ludźmi, którzy przeżyli gułagi. To gehenna Polaków na Wschodzie utrwalona w formie wywiadów z tymi, którzy przeżyli, ich rodzinami oraz z bliskimi osób, które zginęły. To ludzie z różnych środowisk, którzy po wojnie znaleźli się w Anglii, a także w Australii i USA – opowiadała o dokumencie Ewa Wierzyńska z działu współpracy z zagranicą Muzeum Historii Polski. Dzięki ogromnemu samozaparciu autorek, dokument został pokazany w brytyjskiej telewizji, później również w wielu innych krajach, m.in. w Kanadzie czy w USA. Zanim do tego doszło autorki przeprowadziły tysiące rozmów, napisały setki listów, spędziły godziny niemalże syzyfowej pracy. Jak słusznie zwraca uwagę Ewa Wierzyńska, celem Jagny i Anety „było nie tylko przybliżenie losów tych ciężko doświadczonych przez los Polaków, Brytyjczykom, ale także uhonorowanie ich w ten sposób”. Kolejny projekt obu dokumentalistek Druga prawda przedstawia historię relacji polsko-żydowskich na przestrzeni wieków. Impulsem do rozpoczęcia prac nad dokumentem stała się zagorzała dyskusja, jaka toczyła się wtedy wokół Jedwabnego, dyskusja o udziale Polaków w mordowaniu Żydów. Śledząc owe dyskusje z Londynu, szczególnie Jagna Wright, była przekonana, iż niezbędne jest dopełnienie toczących się dysput, tak by pamiętano nie tylko o haniebnych czynach Polaków, ale również o niesionej przez nich – często z narażeniem życia – pomocy. Jagna Wright w chwili tworzenia tego filmu zmagała się już z chorobą nowotworową, zmarła kilka tygodni po ukończeniu dokumentu. Aneta Naszyńska już samodzielnie zajęła się upowszechnianiem Drugiej prawdy. Jednakże w trzy lata po śmierci Jagny, Aneta niespodziewanie zmarła w Chile na raka mózgu. Mąż Jagny Wright oraz synowie Anety Naszyńskiej, Luke i Konrad Haseler, postanowili przekazać zarówno taśmy

Od lewej: Luke Haseler, syn Anety Naszyńskiej, Stephen Wright, mąż Jagny Wright oraz Robert Kostro, dyrektor Muzeum Historii Polski; obok makieta Muzeum

filmowe, jak i związaną z nimi dokumentację do budowanego w Warszawie Muzeum Historii Polski. – Rodziny obu autorek chciały znaleźć miejsce, gdzie materiały będą miały właściwą opiekę. Mamy zamiar przyjrzeć się im od strony historycznej, uporządkować, opisać i wykorzystać przy powstawaniu naszej wystawy stałej. Pragniemy je także udostępnić do badań dla historyków czy pasjonatów tematu – podkreślała Ewa Wierzyńska. Muzeum Historii Polski będzie najdroższym muzeum w Polsce (ma powstać jesienią 2013 roku). Wstępne koszty wyceniane są na ok. 300 mln złotych. – Muzeum ma być miejscem, w którym będzie odbywał się dialog pomiędzy historią a młodym pokoleniem. Chcemy uczynić historię bardziej namacalną – mówi dyrektor Robert Kostro. Muzeum ma przedstawiać najważniejsze wątki polskiej historii, zwracając szczególną uwagę na tematykę wolnościową (m.in. powstania narodowe czy dzieje „Solidarności”). Ważnym aspektem ma być również współpraca międzynarodowa i budowanie świadomości powiązania polskich dziejów z historią innych narodów żyjących na obszarze dawnej Rzeczypospolitej. Stąd np. specjalny fundusz stypendialny dla zagranicznych historyków interesujących się historią Polski czy współpraca z historykami z Litwy, Ukrainy czy Białorusi.

Ile razem dróg przebytych ile ścieżek przedeptanych ile deszczów, ile śniegów wiszących nad latarniami ile listów, ile rozstań ciężkich godzin w miastach wielu i znów upór, żeby powstać i znów iść i dojść do celu Konstanty Ildefons gałczyński


|13

nowy czas | 1 grudnia 2011

takie czasy

Melodia języka Michał Sędzikowski

M

wamy saunę! Czy to nie wspaniałe!? – drze się wniebogłosy mój cierpiący na debilizm podopieczny. Przybij piątkę! Sztywno unoszę rękę. Z Kevinem lepiej się zgadzać. To bardzo wrażliwy człowiek i w dodatku gej. Dotknięty wpada w furię. Potrafi wówczas wrzeszczeć i okładać pięściami swoich opiekunów do upadłego. Sauna powstała w łazience Kevina na skutek przypadku. Ot, godzinę temu odkręcił gorącą wodę, by mnie zmylić, gdy kazałem mu wziąć prysznic. Po rzekomym prysznicu wpadł w szał, gdy dowiedział się, że menedżerka domu dla psychicznie i nerwowo chorych nie zgadza się, byśmy poszli tego dnia do kina. – Powiedzieli, że nie stać cię, by codziennie chodzić do kina i zaproponowali w zamian restaurację – rzekłem, z niepokojem patrząc jak szybko wyraz jego twarzy zmienia się. – Porozmawiam sobie z nimi! – ogłosił wściekłym falsetem. Wojownicza mina pasowała do jego umalowanej twarzy jak pióropusz do łysiny Churchilla. – Może jednak powinniśmy pójść do kina – zasugerowałem spokojnie dwóm menedżerkom, gdy Kevin miotał się po biurze, grożąc, że roztrzaska drukarkę. – Kino kosztuje tylko osiem funtów. W restauracji Kevin z pewnością wyda więcej. Jako wysłannikowi agencyjnemu, wciskano mi tego zniewieściałego terrorystę za każdym razem. Ale dzięki temu doskonale znałem jego nawyki. Jako agencyjny, powinienem jednak konsekwentnie trzymać gębę na kłódkę. Menedżerki spojrzały na mnie zimno. – Tylko sugeruję – wzruszyłem ramionami. Ostatecznie Kevin dał się przekonać. Wyjście do restauracji przeciągnęło się, bo musiałem posprzątać powódź w jego trzypokojowym apartamencie. W tym czasie Kevin przymierzał swoje kreacje wyjściowe. Na utrzymanie mieszkania tej wielkości, jakie zapewnia rząd Kevinowi, poszłaby cała wypłata mojej partnerki. Na zalewanie go gorącą wodą zwyczajnie nie byłoby nas stać. Podobnie jak na codzienne wyprawy do kina czy restauracji. Jednak nie to było powodem narastającej we mnie frustracji. Nawet nie to, że stałym zwyczajem moja uwaga została potraktowana jak porykiwanie białego niedźwiedzia. Jako agencyjny opiekun przywykłem do takich sytuacji. A fakt, że ludzie psychicznie upośledzeni często mieszkają w lepszych warunkach niż ich opiekunowie, dawno przestał robić na mnie wrażenie. To, co naprawdę mąciło mój spokój ducha, to fakt, że co pięć minut Kevin chwytał mnie za rękę i zaciągał przed lustro, by sprawdzić, czy nasze ubiory będą do siebie pasowały. – Ubierasz się zbyt jednolicie, Michael – narzekał. – I odłóż ten mop! Przecież nie pójdziemy na kolację z mopem, głuptasie! – w porę złapałem jego rękę, by uchronić się przed klepnięciem w pośladek. – Kevin, nie zostajesz na obiedzie? Zrobiłam dla ciebie twoje ulubione steki – pół godziny później kucharka ośrodka opiekuńczego zatrzymała nas w drzwiach. – Możesz je wyrzucić. Mamy z Michaelem wychodne – oznajmił mój podopieczny. – Przybij piątkę Michael! Restaurację wybrał nie byle jaką. Kevin trzyma fason nie tylko przed lustrem. Zamówił sobie główne danie za szesnaście funtów. Ponurym wzrokiem patrzyłem, jak bawi się jedzeniem. Po wakacjach w Polsce nie stać mnie było na biesiadowanie, więc zadowoliłem się darmową colą. – Wiesz co…? Jednak nie jestem głodny – stwierdził Kevin odsuwając nietkniętą zastawę. – Ja mogę to zjeść – zasugerowałem, gdyż głód skręcał mi kiszki.

– Och, Michael, daj spokój – spróbował chwycić moje dłonie, ale w porę je odsunąłem. – Poważnie, skoro nie masz ochoty, z chęcią cię wyręczę – rzekłem. – Nie – odparł. – Dlaczego? – zapytałem. – Bo ja wiem? – podparł ręce na dłoniach i uśmiechnął się, w jego mniemaniu zapewne czarująco. Może chciał mnie nakarmić swoim uśmiechem. – Przybij piątkę! – Czy wiesz, że jakaś świnia oddała życie za ten obiad, a ty grymasisz, choć cię na niego nie stać? – rzekłem z profesjonalnym uśmiechem, czując, że moje emocje z goła przestają być profesjonale.

– Michael, głuptasie, nie mów takich rzeczy – upomniał mnie nieznośnie śpiewnym falsetem.. – Dlaczego? – Tu są dzieci. Przybij piątkę! – Mam jednak ochotę na coś słodkiego – stwierdził, po chwili zadumy nad stygnącym obiadem. – Nie masz pieniędzy – zauważyłem. – Michael! – jego mina zaczęła zmieniać się niebezpiecznie. – Nieważne – stwierdziłem, strwożony wizją Kevina rzucającego we mnie zastawą. Zamówił lody w pucharze za kolejne sześć funtów. Smakołyk miał na czubku zatknięty wafelek. Kevin włożył wafelek między wargi i przez chwilę testował jego smak. – Za twardy – stwierdził, po czym odstawił puchar na bok. – Jednak nie mam na nic ochoty – wyznał z zadumą. Przybij piątkę! Gdy przyszło do płacenia, musiałem z własnej kieszeni pokryć część kosztów nietkniętych smakołyków. Po powrocie do ośrodka nie wytrzymałem i zrelacjonowałem menedżerkom przebieg wydarzeń. – Jestem zszokowany – stwierdziłem. – Proszę mnie zrozumieć. Być może wynika to z faktu, że w moim kraju ludzi niepełnosprawnych czasami nie stać na najtańsze jedzenie – mówiłem. – Myślę, że plan finansowy Kevina powinien zostać zrewidowany. – Dziękujemy za opinię Michael – sztywno rzekła główna menedżerka. Było dla mnie sporym zaskoczeniem, gdy następnego dnia zostałem wezwany przez moją agencję na rozmowę dyscyplinarną. Przełożona ze smutnym wyrazem twarzy pokazała mi maila, jaki dostała do menedżerki, z którą rozmawiałem dzień wcześniej. Z pisma wynikało, że moje kategoryczne opinie i kwestionowanie decyzji zarządu świadczą o moim braku wychowania. Natomiast mój polski stosunek do produktów żywnościowych może w przyszłości źle odbić się na emocjonalnym wsparciu, jakie powinienem zapewniać tak wrażliwemu osobnikowi, jakim jest Kevin. Menedżerka nie poprzestała na tym. Wysłała kopie tego maila do dziesięciu innych członków zarządu, w tym głównej zwierzchniczki instytucji roztaczającej opiekę nad umysłowo upośledzonymi. Ta wystosowała list do mojej przełożonej z sugestią, że skoro jestem tak złym człowiekiem, to radzi, by mnie zwolnić w trybie natychmiastowym. Było to nieporozumienie lingwistyczne. Parę tygodni później wyjaśnił mi to Byron, który rozwiązał mi zagadkę, kryjącą w sobie odpowiedź na większość polsko-angielskich konfliktów. Byron – wbrew temu, co mogłoby sugerować jego imię – nie jest białym Anglikiem z rodziny posh o wielkich tradycjach. Jest czarnoskóry, nosi dredy, a jego rodzice są Jamajczykami. Urodził się w Londynie, przez sześć lat żył w związku z Polką i większość młodości spędził na podróżach po Europie. Po ponad dwugodzinnej rozmowie jestem pod wrażeniem jego bystrego umysłu i niebywałej elokwencji. – Byłem w wielu krajach i słyszałem angielski w wykonaniu chyba każdej grupy narodowościowej, wasze wykonanie jest jednak szczególne – mówi uśmiechnięty, opierając się o blat stołu. – Polski język, sam w sobie, jawi się nam, Anglikom, jako płaski i mechaniczny. A gdy mówicie po angielsku, nie możemy się oprzeć wrażeniu, że nam rozkazujecie, i to w kategoryczny sposób! Cóż – myślę teraz –Anglicy to najwyraźniej bardzo muzykalny naród. Podtrzymanie dobrego samopoczucia Kevina kosztuje podatnika co najmniej 150 funtów dziennie, jeśli nie więcej. A jest on i tak jednym z najtańszych niepełnosprawnych ludzi objętych programem pomocy socjalnej. Chciałbym śpiewnym angielskim opowiedzieć moją historię „99 procentom” oburzonym, którzy pikietują na Wall Street. Sfrustrowanym wyspiarzom z klasy robotniczej i średniej, którzy zasuwają w pocie czoła, by raz w tygodniu móc z rodziną wyjść do restauracji. Prawdopodobnie jednak mój język jest zbyt mechaniczny, a przede wszystkim zbyt dosadny w czasach, gdy styl i obowiązująca melodia biorą górę nad zdrowym rozsądkiem.


14|

1 grudnia 2011 | nowy czas

w kręgu sztuki dialogi

Behind the Curtain Rzadko kiedy narracja – niejako na drugim planie – potrafi tak radykalnie zmienić odbiór prezentowanych ekspozycji. To swego rodzaju drugie dno, które nie pozwala zatrzymać się przy pięknym pejzażu. Piękno kosztuje, a w przypadku historii opowiedzianej przez Ulę Wiznerowicz, jest to cena bardzo wysoka. Czy to ma znaczenie, że zdjęcia robione były w Polsce? Mogły być robione wszędzie, i w tym jest ich siła przekazu. Destrukcyjna siła nałogu nie zna granic, nie likwiduje jej też zamożność społeczeństwa. Jest kurtyna i świat za kurtyną. Tytuł wystawy Behind the Curtain brutalnie przenosi widza z doświadczenia estetycznego w doświadczenie egzystencjalne. Sygnalizuje dwuwarstwowość przekazu. To, co widzisz, jest pierwszym kręgiem (dantejskim?) ludzkiego piekła. Piękne pejzaże wprowadzają dysonans odbioru. Surowa przyroda, obojętna na ludzki los, na przegraną walkę bohaterów (często nieobecnych) z własną słabością. Przyroda nie ocenia, nie wartościuje. A między ten fotograficzny zapis zewnętrznego świata wkrada się martwa natura wnętrz, widziana okiem artystki. Te kompozycje, chociaż powstałe z przedmiotów ubogich, też są piękne. Ubogie i niezbędne. Nikt ich nie ustawiał, ani nie poprawiał. Nikt z właścicieli ich nie wyrzuci. Stoją tam, gdzie są potrzebne. Obiektyw rejestruje płowiejące kolory, wysłużony palnik gazowy, kota szukającego wygodnego miejsca w oparach papierosowego dymu, i może resztek pożywienia. Co jakiś czas o swojej obecności przypominają ludzie, bezsilni w szponach nałogu. Są pejzaże, których nie widzą. Są w końcu kobiety, które nie tracą nadziei. Grzegorz Małkiewicz

(…) I znów dzień minął przeklęty Za stołem siedzimy oboje Znów przyszłaś by wziąć alimenty Jak zawsze wychodzisz na swoje Odchodzisz z gwarancją powrotu Masz pieczę nad myślą i wolą Bo prędzej popiję blekotu Niż zdradzę Cię z Coca-Colą Pozwól do domu iść wódko Pozwól się z żoną przywitać Mówiłaś, że wpadniesz na krótko Popatrz – zaczyna już świtać Jan Wołek

– Jeśli to jest wystawa na temat alkoholizmu, to ja jestem święty turecki – usłyszałem na schodach POSK-u opinię dwójki przelotnie poznanych fotografów. – Idźcie, sami zobaczcie, czy znajdziecie tam coś na ten temat. Na fotografiach zaprezentowanych przez Ulę Wiznerowicz w dniu 25 listopada w Galerii POSK rzeczywiście nie znalazłem butelek, zarzyganych dywanów, pana Ziutka w kaloszach ujarzmiającego rower na błotnistej drodze. Nie było też zdjęć powiększonej wątroby, gęby pełnej spróchniałych zębów i odbitki wezwania do zapłaty z izby wytrzeźwień. Nie sądzę jednak, że takie obrazy są rzeczywiście warte oglądania. Podobne motywy artystyczne wykorzystuje już zresztą angielski departament zdrowia na paczkach papierosów. Ilością makulatury, jaką zużyto na przekonywanie o okropnych skutkach picia alkoholu można by z powodzeniem opasać kulę ziemską. Nie można jednak stwierdzić, by owe treści kogokolwiek z powodzeniem odciągnęły od butelki. Czy wystawa powinna szokować? Przynajmniej raz w tygodniu jestem zszokowany ekscesami, jakich pijani mieszkańcy mojego miasta dopuszczają się pod naszym oknem. Nie ukrywam, że łagodzę skutki stresu pociągając ciemne piwo o figlarnej nazwie Palec biskupa. To, co zaprezentowała Ula Wiznerowicz, było raczej oknem na odległy, prawie zapomniany przez wielu emigrantów świat. Świat surowy, tchnący pustką, którą mogą wypełnić jedynie kojące ból szarej egzystencji procenty. Świat w swojej ubogiej treści wręcz podły. Surowość jego artystka złagodziła subtelnie dobraną kolorystyką, przez co trudno było czasami powiedzieć, czy ogląda się fotografie czy też malowidła. Przyznaję, że zaskoczyła mnie dojrzałość owych ujęć, kontrastująca z młodym wiekiem artystki. Nie wiem, ile miał lat Jacek Kaczmarski, kiedy napisał słowa piosenki: Encore jeszcze raz, lecz jej słowa chodziły mi cały czas po głowie, gdy docierał do mnie motyw przewodni wystawy. W jakiś sposób te dwie różne techniki przekazu uczuć zdawały się współgrać, osłaniając obraz rzeczywistości widzianej oczyma człowieka, który przeżył życie pod presją przeraźliwej samotności. Pomiędzy jednym a drugim alkoholowym transem właśnie zrozumiał, iż stanął na skraju swoich nigdy niespełnionych marzeń. Być może dopiero połączenie słów piosenki z obrazem zaowocowało w mojej wyobraźni taką jasną treścią. Nie wiem czy artystka również miała tak jasną wizję tego, co chciała przekazać, czy było to tylko przeczucie istnienia pewnego stanu świadomości. Stanu, jakże wydawałoby się odległego od młodej, ładnej i ambitnej mieszkanki Londynu. Tak czy inaczej, słowa pasują świetnie. A piosenka… wejdźcie na YouTube i sprawdźcie sami. Michał Sędzikowski


|15 nowy czas | 1 grudnia 2011

w kręgu sztuki dialogi

Ula WizneroWicz po ukończeniu w 2010 roku studiów licencjackich na wydziale fotografii Middlesex University została jedną z czterech finalistów konkursu New Sensation 2010, organizowanego przez channel 4 oraz Galerię Saatchi. częścią nagrody był film dokumentalny o nagrodzonych artystach, nakręcony i wyemitowany przez tę telewizję: jamesmh.net/697792/Ula-Wiznerowicz Ula została również laureatką prestiżowej nagrody w dziedzinie fotografii na wystawie D&AD New Blood 2010, skupiającej prace najlepszych absolwentów wszystkich brytyjskich wyższych uczelni artystycznych. Wkrótce potem, po prezentacji cyklu zdjęć Behind the Curtain w galerii Kunstraum café Mitterhofer we Włoszech jej prace zyskały sobie międzynarodowe uznanie. Wszystkie prace są dostępne na stronie: www.ulawiznerowicz.com

Walter Sickert powiedział: Artysta musi mieć oko, rękę i serce… Tak, rozumiem dlaczego Ula Wiznerowicz dostała pierwszą nagrodę w konkursie New Sensation 2010. Tu właśnie widać to oko. No i serce? Przede wszystkim serce. Czy te fotografie są polskie? Przede wszystkim są bardzo malarskie. To nie jest fotografia, to jest czysty Vermeer. Na tej fotografii widzę to samo światło, tę samą szlachetność kolorów, no i umiejętność pokazania piękna w bardzo prozaicznym, wręcz przygnębiającym bałaganie, i to wszystko wzmacnia ten cytat: Butelki ze spirytusem metylowym za kanapą. A tu nagle ten maleńki, odrapany kawałek ściany w kolorze vermillion. No, czysty Vermeer… Ta kobieta prosta, złamana, bez nadziei i cytat pod fotografią: Syn złapał za widły… Te cytaty – trochę małe, trudne do czytania – dodają trzeciego wymiaru, właśnie dlatego, że trzeba przeczytać, zastanowić się, pomyśleć, nagle ta kobieta jest inną osobą, bo wiesz, co przeszła.

Często fotografia jest uznawana za dobrą, bo podoba się egzotyka czy estetyka miejsca fotografowanego, ale to jeszcze nie robi dobrej fotografii. Dobry fotograf o tym wie. Wie, albo instynktownie wie? Niektórzy obecni na wystawie podkreślali nadmierne użycie Photoshopu. Analizowali, czy zdjęcie ostre w tym czy w innym miejscu i dlaczego ostre. Niektórzy, co bardziej w tym siedzą, analizowali te zdjęcia z punktu widzenia techniki. Zapytałam o to artystkę? – Ja maluję kamerą, maluję światłem… używam aparatu analogowego, robię zdjęcia, potem skanuję je i trochę czyszczę, tak, w Photoshopie, oczywiście… – mówi Ula Wiznarowicz. – Nie, nie są bardzo zmieniane kolory, bo to od razu widać. Fotografii też dużo nie kadruję, właściwie to jest to, co zobaczyłam. To znaczy technika jest drugorzędna, podporządkowana zdjęciu, nie odwrotnie. No tak, znowu, czy forma czy treść? Kura, czy jajko? Ale skąd

taki temat? Alkoholizm. Fotografie, jak na obecną modę, nie są duże, zarówno ich rozmiar, jak i sposób traktowania ludzi na portretach jest intymny, na pewno nie pozbawia tych ludzi godności. Warto jeszcze raz spojrzeć na zdjęcie ze stołkiem. Niby taki zwyczajny stołek na pierwszym planie. Co mnie urzeka, że ta przypadkowa kompozycja przedmiotów i kolorów jest formalna, nie naturalistyczna. Te zdjęcia są tak malarskie, że właściwie nie wyglądają jak naturalistyczna fotografia. Może to dlatego, że są wyeliminowane pewne cienie, wysubtelniony kolor, iluminacja. Jeśli jest to Photoshop, to świetnie wykorzystany. A w ogóle, czy to ważne? Czy ktoś się patrzy na Vermeera i myśli: aha, tutaj widać pędzel cienki z użyciem szpachli, a tutaj trochę wytarte szmatką… Czy to znaczy, że obraz jest lepszy czy gorszy? Joanna Ciechanowska

monika LiDkE Klub Jazzowy Ronnie Scotta na Soho jest jednym z najbardziej znanych i prestiżowych klubów jazzowych nie tylko w Londynie, ale i na świecie. Działa nieprzerwanie od 1959 i bez wątpienia jest mekką miłośników jazzu – tych grających i tych, którzy z uwielbieniem przysłuchują się kolejnym pokoleniom jazzmanów. Równie dużą popularnością cieszy się bar na piętrze, zwany po prostu Ronnie’s Bar. Prowadzą do niego wąskie i dość strome schody, na których szczycie odkrywamy przytulne miejsce z zapraszająco wygodnymi fotelami i przygaszonym światłem. Roztacza się tam atmosfera lekkiego podniecenia i intymności. Zagranie koncertu w barze jest niewątpliwym wyróżnieniem dla każdego dobrze zapowiadającego się muzyka jazzowego. 21 listopada zaśpiewała tam Monika Lidke, zauważona przez promotora klubu. – Zaproszenie to było dla mnie wielkim zaszczytem i dużym osiągnięciem, więc nie było mowy o odrzuceniu propozycji, choć w czasie ciąży i zaraz po urodzeniu synka Jasia niewiele występowałam. Czułam napięcie przed koncertem, ale udało mi się porozmawiać z muzykami (których nie znałam wcześniej) i rozluźniłam się: to bardzo wyrozumiali artyści, z ogromnym doświadczeniem (Renato D'Aiello – saksofon tenorowy, Richard Sadler – kontrabas, Mark Edwards – fortepian, Chris Higginbottom – perkusja). Ich granie pomogło mi zrelaksować się jeszcze bardziej, a na scenie zapomniałam o strachu – mówi o swoim występie artystka. I dobrze, że tak się stało, bo Monika wypadła świetnie. Wybrany przez nią repertuar doskonale pasował do jej aksamitnego głosu, który przy każdym kolejnym utworze wciskał słuchaczy w fotele coraz głębiej. Wieczór otworzył utwór Irvinga Berlina z filmu Follow the f leet – Let's face the music and dance, i tak samo lekko, jak taneczne kroki Freda Astaira, głos Moniki pozwolił nam na krótką chwilę zapomnieć o wszystkich troskach i reszcie świata. Potem przyszedł czas na takie smakowite kąski, jak Orange Blossoms in summertime Kurta Ellinga z 2005 i piosenkę o miłości You don't know what love is, którą w latach pięćdziesiątych spopularyzował Miles Davis. Monika zamknęła wieczór utworem Horacego Silvera Nica's Dream i podsumowała słowami: – Czułam się fantastycznie! Naenergetyzowana rozmową muzyczną, która miała miejsce podczas wieczoru. Publiczność dopisała i bardzo ciepło nas przyjęła, dwie osoby obchodziły z nami swoje urodziny i po koncercie zostałam zaproszona na kawałek tortu! Publiczność, rozsmakowana wokalnym kunsztem, z owacją przyjęła wiadomość, że to z pewnością nie ostatni występ Moniki Lidke w Ronnie's Bar. Gospodarz wieczoru Renato D'Aiello zapowiedział, że zaśpiewa ponownie wczesną wiosną 2012. Choć teraz była to zimna listopadowa noc, ja mówię: – Panowie i Panie, czapki z głów! Tekst i fot. Monika S. Jakubowska


16|

1 grudnia 2011 | nowy czas

ludzie i miejsca Fot. Monika S. Jakubowska

AUKCJE i kolekcjonerzy Aleksandra Junga

Londyn słynie z wielkich domów aukcyjnych, takich jak Christie’s czy Sotheby’s. To tutaj sprzedaje się dzieła najsłynniejszych malarzy, rzeźbiarzy, wszelkiej maści artystów z górnej półki, zarówno tych współczesnych jak i tych znanych z kart historii. Przechodząc wieczorową porą New Bond Street w holu domu Sotheby’s można ujrzeć panów i panie w wytwornych strojach. Portierzy we frakach pilnują wejścia. To tutaj sprzedano dzieła Picassa, Rembrandta, Leonarda da Vinci, Vincenta van Gogha, samochody Eltona Johna czy najdroższe wylicytowane kiedykolwiek skrzypce Stradivariusa. Przy South Kensington, w siedzibie Christie’s,

można wziąć udział w aukcji biżuterii, mebli czy starych plakatów. Na korytarzach porozstawiane wycenione przedmioty, uczestnicy aukcji siedzą spokojnie na salach i obserwują na monitorze rosnącą liczbę zer. Jedni kupują na miejscu, inni śledzą aukcję przez internet, jeszcze inni telefonicznie poprzez swoich przedstawicieli. Telefonicznie również kupuje dzieła kolekcjoner polskiego malarstwa XIX wieku i zbroi, mieszkający w Londynie, który w rozmowie z „Nowym Czasem” chce pozostać anonimowy. – 40 lat temu można było stanąć na aukcji, podnieść rękę, w razie sukcesu dostać numer, pójść zapłacić i zabrać. To wszystko. Dzisiaj, w epoce prania pieniędzy, unijnych praw i komputerów, sytuacja się zmieniła. Nowi klienci muszą się wylegitymować, pokazać paszport i referencje banku lub

innych domów aukcyjnych i dostaną obiekt po otrzymaniu pieniędzy przez bank akcjonariusza. Trzeba pamiętać – o czym mało kto wie – że fotokopia każdej transakcji powyżej tysiąca funtów jest przesyłana do urzędu skarbowego, żeby ten mógł policzyć Capital Gains Tax lub podatki spadkowe. Dla marszandów z XIX wieku zakupy telefoniczne bądź internetowe byłyby nie do pomyślenia. Technika poszła do przodu. Ciekawe, co z samą ideą kolekcjonowania i wspierania artystów? Czy kolekcjonerami, gdy decydują się na zakup określonego dzieła sztuki dalej kierują podobne pobudki co kilkadziesiąt lat temu? W XVII-XVIII wieku posiadanie obrazów w domach arystokratów staje się obowiązkiem. Władcy wspierają sztukę i kulturę, gdyż jak twierdzi Ludwik XIV: „twierdza sztuki broni się głośniej i donośniej niż jakakolwiek inna”. Powstają wielkie kolekcje, jak w Ermitażu carycy Katarzyny czy w Wersalu Ludwika XIV. W 1616 roku w Holandii wydano pierwszy katalog aukcyjny. W Londynie, Amsterdamie, Paryżu odbywają się pierwsze aukcje. Pojawiają się marszandzi. W XIX wieku Albert C. Barnes – jeden z największych amerykańskich kolekcjonerów obrazów malarzy przełomu XIX i XX wieku – wyznaje koledze ze studiów: „Pragnę zarobić możliwie szybko jak najwięcej pieniędzy, aby móc poświęcić się temu, co najbardziej mnie w życiu interesuje – sztuce”. Marszandzi to ludzie pochodzący z różnych środowisk. Barnes majątek zdobył jako chemik, wywodził się z biednej rodziny amerykańskiej. Victor Chocquet, marszand Paula Cezanne’a i innych impresjonistów, był celnikiem. Inni znowu dostają geny kolekcjonerskie w spadku, jak znany francuski marszand Paul Durand-Ruel, który jako jeden z pierwszych wspierał artystów i organizował im indywidualne wystawy. Niektórzy zaczynają się interesować kolekcjonowaniem z bardziej prozaicznych powodów. – Kupowałem nowy dom w latach 60. Pracowałem jako menedżer od marketingu w wielkich firmach międzynarodowych i trzeba było go stylowo urządzić – mówi londyński kolekcjoner. – Zawsze interesowałem się antykami, a szczególnie malarstwem, więc progresja była automatyczna. Pierwszy obraz, Wojciecha Kossaka, kupiłem od niedawno zmarłego Romualda Wernika, który wtedy prowadził antykwariat z polskim malarstwem na potrzeby Polonii. W moim przypadku impulsem też był może fakt, że oprócz ekonomii, jako dodatkowy przedmiot studiowałem polityczną historię Europy w XIX wieku. Natomiast londyńskie domy aukcyjne mówią obecnie o tzw. nowych Medyceuszach. To ludzie bogaci, kupcy głównie z Bliskiego Wschodu. Coraz częściej pojawiają się wśród nabywców również nazwiska chińskie czy rosyjskie (jak np. oligarcha Roman Abramowicz, wobec którego toczy się obecnie proces w londyńskim sądzie). W „The Independent” pisano: „Na aukcjach czuć, jak powietrze drga od sum, jakimi operują super bogaci kolekcjonerzy”. Ci kolekcjonerzy tworzą nowe muzea, które chcą zapełnić sztuką najwyższej klasy. Podobno kolekcjonerzy kupują z dwóch powodów. – Pierwszy, przyziemny, to zakupy do dekoracji

mieszkania, wystarczy kupić to, co się podoba i chce się oglądać na ścianie przez wiele lat. Drugi to połączenie z inwestycją w (zwykle) poważne dzieła sztuki. Do tego może dojść motyw bardziej szlachetny niż inwestycja, np. chęć zostawienia po sobie śladu na tej ziemi, ufundowanie instytucji (np. Tate Gallery przez bogatego importera cukru w czasach wiktoriańskich) – ulubiony motyw emigracyjnych kolekcjonerów. – Wszyscy, oprócz prywatnej pasji, byliśmy przekonani, że robimy dobrą robotę dla Polski, ocalając polonika dla kraju, by zapomniane nie wsiąkły w rynek międzynarodowy: byliśmy wszyscy pewni, że z czasem nasze zbiory wrócą do kraju. I tak się dzieje – wspomina londyński kolekcjoner. Kilka lat temu wielka kolekcja malarstwa, rycin, mebli, broni została przekazana z Londynu do Muzeum Miasta Stołecznego Warszawy przez Jana i Barbarę Schiele, gdzie utworzono salę ich imienia. Niektórzy kolekcjonerzy stawiają sobie poprzeczkę bardzo wysoko, próbując kształtować i wyrabiać gusty swoich rodaków, jak czynił Brytyjczyk Samuel Courtauld, którego kolekcja znajduje się od 1989 roku w londyńskim Somerset House. Obok tak spektakularnych działań, jak przekazanie Tate Gallery w 1923 roku 50 tys. funtów na zakup dzieł malarstwa impresjonistów oraz postimpresjonistów francuskich, prowadził również mniej spektakularne działania edukacyjne wśród własnych znajomych. W holach swojego domu wywieszał obrazy impresjonistów w taki sposób, by powoli przyzwyczajać swoich gości do tego, co i w jaki sposób owe obrazy przedstawiają. Inni starają się przybliżyć brytyjskiemu odbiorcy malarstwo ekspresjonistyczne twórców emigracyjnych. Brytyjczyk Matthew Bateson, o którym pisaliśmy na łamach „Nowego Czasu”, posiada kolekcję ok. 600 obrazów, większość stanowią polscy artyści, jak np. Marian Bohusz Szyszko, Henryk Gotlib, Zdzisław Ruszkowski, Józef Herman, Stanisław Frenkiel czy Feliks Topolski. W przyszłości swoją kolekcję chciałby przekazać muzeum, które uzna artystów emigracyjnych za część brytyjskiej historii sztuki. – Polscy kolekcjonerzy, od połowy XIX wieku, zawsze najbardziej interesowali się swoistym malarstwem, podnoszącym piękno i walory poturbowanej ojczyzny i wskrzeszającym jej walkę o wolność. I tak jest do dzisiaj.

dokończenie > 18

Modigliani, Zborowski


|17

nowy czas | 1 grudnia 2011

ludzie i miejsca Central Saint Martins, alma mater największych gwiazd mody i sztuki, zmienia adres. Z historycznych budynków przy Charing Cross i Holborn przenosi się do nowoczesnego, wartego 200 mln funtów kampusu przy King's Cross. Z wielką pompą i nie bez kontrowersji.

Uniwersytet Louis Vuittona? Marta Kazimierczyk 40 tys. metrów kwadratowych powierzchni, dość betonu, by zapełnić osiem basenów olimpijskich, ponad 1,3 mln drewnianych klocków ułożonych w mozaikę na podłodze. Nowa siedziba Central Saint Martins, jednej z najbardziej prestiżowych uczelni artystycznych na świecie, robi wrażenie. Ogromny gmach odrestaurowany ze starego spichlerza stoi tuż obok stacji kolejowej King's Cross i naprzeciwko budynku dziennika „The Guardian” (który rzekomo ma przypominać w formie otwierającą się gazetę). Sponsor przeprowadzki: wielki koncern LVMH, właściciel takich marek jak Gucci, Christian Dior czy Louis Vuitton. Wartość inwestycji: ponad 200 mln funtów. Central Saint Martins, w skrócie CSM, powstało w 1989 roku z połączenia dwóch szacownych college’ów założonych w XIX wieku: słynącego z doskonałego wydziału mody i sztuk pięknych Saint Martins School of Arts i specjalizującego się grafice i sztuce przemysłowej the Central School of Arts and Crafts. Od samego początku CSM stanowiło kolebkę nieprzeciętnych artystycznych talentów. Lista słynnych absolwentów jest długa, a tworzą ją przed wszystkim projektanci mody: Stella McCartney, John Galliano, Matthew Williamson, Zac Posen, czy zmarły niedawno Alexander McQueen. W połowie XX wieku Lucien Freud studiował tu malarstwo. Założyciel britpopowego zespołu Pulp, Jarvis Cocker, wziął roczny urlop od grania, by na uczelni spokojnie studiować film i sztuki piękne. To samo wybrała piosenkarka M.I.A., kontrowersyjna twórczyni ścieżki dzwiękowej do filmu Slumdog Millionaire. PJ Harvey, w 1991 roku ciągle niezdecydowana, czy poświęcić się śpiewaniu, studiuje w CSM rzeźbę, a znany odtwórca Bonda, Pierce Brosnan czy ostatni laureat Oscara z rolę króla jąkały w The King Speech Colin Firth, debiutowali na deskach Drama Centre London, które należy do CSM..

MoMeNt oNe Na imprezie otwarcia nowej siedziby uczelni, która odbyła się 18 listopada, pojawiło się zaledwie kilku ze słynnych ex-alumni (choćby reżyser Mike Leigh i grupa wschodzących gwiazd designu), ale obecnym studentom uczelni, tłumnie zbierającym się pod wejściem do nowego gmachu, to nie przeszkadzało. Bo przyjęcie przygotowano specjalnie dla nich. I nie zabrakło atrakcji. Wzdłuż ogromnego, długiego na pięćdziesiąć metrów hallu zwanego „ulicą”, ustawiono sceny, bary, stoiska z książkami. Koncerty na trzech scenach (największa, teatralna, mieści 320 miejsc siedzących) w rytmach rocka, elektroniki i ragga, wymieniający się DJ-e, na wielkiej białej ścianie wizualizacje. Za drzwiami z napisem London Comedy Film Festival, w sali udekorowanej na przytulny salonik u cioci (są kanapy, zdjęcia, lampy z abażurem), odbywa się pokaz komedii krótkometrażowych. Na pluszowych fotelach twórcy filmów, aktorzy, rozbawiona publiczność. Promować swoje książki przyjechali Paolo Hewitt, autor The Beatles and Fashion czy Mark Wallinger, jeden z najbardziej cenionych brytyjskich artystów, zdobywca prestiżowej nagrody Turnera z 2007 roku. „Ulica” zapełnia się studentami. Wielu gromadzi się pod sceną DJ-ską, jeszcze więcej tuż obok, wokół baru serwującego darmowe drinki.

Nowa siedziba Central Saint Martins, jednej z najbardziej prestiżowych uczelni artystycznych na świecie robi wrażenie

Część rozsiada się wygodnie na podłodze, po bokach, by nie wadzić, lub po środku, by zwrócić uwagę. Kilka studentek z Korei Płd. szkicuje projekty strojów. Najwięcej ludzi ustawia się jednak w dwudziestometrowej kolejce po darmowe jedzenie (serwują tajskie i wegańskie). – Budynek może i prestiżowy, uczelnia elitarna, ale 9 tys. funtów rocznie, to nie pikuś. Znak czasu – złośliwie komentuje ten głodny tłum jeden ze stojących w kolejce po kawę. Nagle tłum w kolejkach się rozstępuje, odsłaniając powolny pochód niezwykłej trupy cyrkowej. Niczym frywolne danse macabre, przechadzają się po korytarzu, strojąc miny, robiąc fikołki, ubrani w koronki, topless, z upiornym makijażem..

Sex PiStolS Nie wyStarCzy Impreza nosi tytuł Moment One. CSM chce się bowiem odrodzić w nowej formie, dostosować do nowych realiów technologii i komunikacji, odświeżyć zaplecze akademickie, odkurzyć wizerunek. Są jednak i tacy, którym stary kurz budynków przy Charing Cross i Holborn w centrum Londynu się podoba, co więcej, jest według nich integralną częścią magii szkoły, tworzy jej tożsamość i klimat. Grace Jones, której wystawa uświetnia imprezę Moment One, to ikona uczelni i tego, co CSM reprezentuje: śledzenie, tudzież wyznaczanie najnowszych trendów, przy jednoczesnym drapieżnym nonkonformizmie. Problem w tym, obawia się wielu studentów, że wraz z przeprowadzką do nowego kampusu, tego sterylnego nowoczesnego kolosa, ów nonkonformizm, który od dziesięcioleci charakteryzował idee CSM, stępi pazury. Niezadowoleni studenci zaprotestowali, wieszając plakaty, robiąc

wlepki i szablony. – Przecież po tamtych korytarzach przechadzali się Lucien Freud i Frank Auerbach. Tracimy ważny element historii szkoły – mówią zebrani przy Charing Cross, malując na szybach R.I.P (Spoczywaj w spokoju). Powstała grupa na Facebooku, złożono nawet petycję do Davida Camerona. Marcin Dudek, polski malarz i grafik, który ukończył CSM w 2007 roku, rozumie rozżalonych studentów: – Nic nie zastąpi klimatu przy Charing Cross, a takie znaki, jak np. tablica pierwszego koncertu Sex Pistols umieszczona przy wejściu do budynku czy wczesne prace Gilbert & George’a wykonane na dachu CSM na pewno mocno kreują obraz uczelni i wpływają na jej wybór. Basia Lautman, artystka rezydująca w Londynie, studiowała na tej uczelni, kiedy jej siedziba była jeszcze na Long Acre: – To była ruina, teraz jest tam H&M. Ale było to w centrum Londynu, w samym sercu miasta, opera pod nosem, National Gallery za rogiem. Uczucie, że wszystko jest możliwe. Dyrektor CSM Jane Rapley przyjmuje te uwagi ze spokojem i przedstawia wachlarz argumentów „za”: – Poprzedni kampus był rozbity na jedenaście budynków w sześciu różnych częściach Londynu, te budynki miały przeszło 100 lat, remonty są kosztowne. Nowy kampus dostosowuje się do potrzeb studentów, kształtowanych przez nowe techonologie, umożliwia lepszą współpracę między wydziałami: ponad cztery tysiące studentów i blisko tysiąc pracowników będzie tworzyć, inspirować, podejmować ryzyko pod jednym wspólnym dachem. W sukurs pani rektor przychodzą niektórzy studenci, dla których nowy budynek jest jak oddech świeżego powietrza. – Warunki, w jakich studenci pracowali w starych budynkach, były

dalekie od ideału. Zagrzybione ściany, biblioteka bez miejsc wolnych, zatłoczone atelier. Na pewno po takiej dawce realizmu tablica Sex Pistols nie wystarczy – przyznaje Marcin Dudek. Magda Głowacka, założycielka kolektywu artystów i designerów La Strada, która w CSM studiowała pod okiem wybitnego artysty Allena Barkera, uważa nowy budynek za inspirujący: – Monumentalna przestrzeń wzbudza pewnego rodzaju respekt, a zestawienie tradycyjnego z nowoczesnym dodaje charakteru i tajemniczości. Nad tajemnicą niebywałego sukcesu CSM zastanawiają się wszyscy. Nie rozgryzły go nawet delegacje chińskich uniwersytetów, które wizytowały szkołę w nadziei na znalezienie łatwych recept. Magda Głowacka uważa, że niemała w tym zasługa doskonałej kadry: – Dużą jej część stanowią renomowane, wybitne osoby ze świata mody, sztuki, teatru oraz innych dziedzin, w których CSM się specjalizuje. Ponadto, wielu z nich pracuje w branży lub są oni bezpośrednio z nią związani. Oni wpajają studentom dużo pewności siebie, „artystycznego aroganctwa", cechy niezbędne,by się przebić i osiągnąć sukces. Marcin Dudek twierdzi z kolei, że dużą rolę odgrywa różnorodność, którą szkoła afirmuje: – Na pewno ciekawym doświadczeniem było zetknięcie się z multikulturową grupą artystów obecną na roku, których prace były dla mnie w kilku wypadkach nowym odkryciem. Dudek dodaje zarazem, że czasami jakość rozmywała się w ilości, bo dyrekcja szkoły w doborze studentów często kieruje się względami ekonomicznymi, przyjmując masowo studentów z Azji, których czesne kosztuje najwięcej. Czy alchemia, która z Alexandra McQueena, niepozornego syna taksówkarza uczyniła gwiazdę wybiegów mody, zadziała pod nowym adresem i w nowych, ciężkich czasach?


18|

1 grudnia 2011 | nowy czas

kultura

Kolekcje… Dokończenie ze str. 16 A w powojennej emigracji, gdzie byliśmy wychowani w duchu patriotycznym, nie mogło być inaczej – wspomina znajomy kolekcjoner. Polacy mogą poszczycić się znanymi na całym świecie kolekcjami bądź nazwiskami marszandów, którzy wspierali artystów, nie tylko tych polskich. Warto wspomnieć tutaj kolekcję króla Stanisława Augusta, znajdującą się w Dulwich Picture Gallery w Londynie – jest to pierwsza państwowa galeria sztuki w Anglii. Leopold Zborowski, polski marszand żydowskiego pochodzenia stworzył w Paryżu galerię, w której promował takich artystów, jak Marc Chagall, Paul Klee. Opiekował się również chorym Modiglianim, wspierał białoruskiego malarza Soutina. Wspomniany wcześniej marszand Barnet kupił od Zborowskiego, zafascynowany twórczością Soutina, bez zastanowienia 60 obrazów tego białoruskiego artysty. Inny znany polski kolekcjoner to Feliks Jasieński, który w XIX wieku szokował Warszawę swoim gustem i zamiłowaniem do sztuki japońskiej. Dzięki ogromnemu uporowi i wiedzy artystycznej zebrał niesamowitą kolekcję, którą później podarował Muzeum Narodowemu. Jak wspominali znajomi Jasieńskiego, wizyty w jego mieszkaniu niezwykle pobudzały wyobraźnię: „Różnobarwne kimona z odpowiednimi wiązanymi w kunsztowne pukle szarfami, szlafroki, czyli chałaty bucharskie, przetykane srebrem i złotem, wąskie pasy tkanin dekoracyjnych, tworzące, gdy się je zawiesiło na ścianie, zaczarowany ogród pełen rajskich ptaków z czającym się niekiedy groźnym smokiem”. A jak obecną sytuację na kolekcjonerskim rynku polskim widzi kolekcjoner, z którym udało nam się porozmawiać? – Jeśli chodzi o dzisiejszych kolekcjonerów w Polsce, sytuacja jest odmienna. Mało jest prawdziwych zbieraczy tworzących kolekcje starych obrazów z potrzeby ducha i intelektu, tzw. stara inteligencja nie ma na to pieniędzy. Większość dzieł sztuki była w ostatnim XX-leciu kupowana na dekoracje okazałych rezydencji nowobogackich i była traktowana jak meble: po zakupie kilku płócien o „dobrych” nazwiskach do salonu, zainteresowanie spadło, jak również chęć kontaktu z innymi kupcami. Drugi powód to rozsławiane przez media kradzieże i częstotliwość prymitywnego gangsterstwa. W Polsce, w przeciwieństwie do krajów zachodnich, typowy właściciel dzieł sztuki boi się ujawniać, dyskutować o swoim stanie posiadania w obawie przed wizytą nieproszonych gości. Kolekcjonowanie obrazów to pasja, ale też dobra inwestycja, która może się szybko zwrócić. Posłuchajmy na koniec, co o inwestycjach w sztukę mówi nasz kolekcjoner. Może warto samemu zacząć wspierać rodzimych artystów? – Do inwestycyjnego zakup trzeba mieć oko, przeczucie i przede wszystkim większą wiedzę o artyście, temacie i o rynku na ten obiekt niż dom aukcyjny i inni uczestnicy aukcji. Taką wiedzę zdobywa się przez wiele lat, trzeba śledzić rynek, ceny i przede wszystkim czytać, czytać i czytać, wszystko, co się pokazało o wybranej dziedzinie sztuki. Wtedy można mieć nie tylko wielką przyjemność wypełniania życiowej pasji i relaksu w otoczeniu ukochanych przedmiotów – podobnego do relaksu w ramionach kochanki – z dużo lepszym zarobkiem niż np. na giełdzie. Ci, co kupowali sztukę rosyjską lub chińską kilkanaście lat temu, porobili fortuny. Np. dwa obrazy Siemiradzkiego, ulubieńca rosyjskich kolekcjonerów, które oferowano mi za 5-70 tys. funtów ok. 1985 roku, zostały niedawno sprzedane na aukcjach po 500 tys. od sztuki. Ja w tych latach kupowałem tematy „partiotyczne”. Aleksandra Junga

PoDróż DAMY Aleksandra Ptasińska

Do Londynu z Krakowa przyjechała wielka Dama. Podróż Damy do Londynu wisiała na włosku, po zagrożeniu , jakie wywołał wandal, który czerwoną farbą w rozpylaczu spryskał XVII-wieczny obraz Adoracja złotego cielca Nicolasa Poussina. Dopiero po przedyskutowaniu sytuacji przez członków rady i zarządu Fundacji Książąt Czartoryskich, do której obraz należy, zdecydowano się na nieodwoływanie wypożyczenia obrazu na wystawę, co wywołało w Polsce burzę medialną. Jednak kontrowersje wokół Damy pojawiły się już znacznie wcześniej, kiedy to stojący na czele zarządu Fundacji książę Adam Karol Czartoryski zaczął wypożyczać obraz na liczne wystawy zagraniczne, między innymi wielką wystawę dzieł związanych z historią Polski w Madrycie, do budapeszteńskiego Muzeum Sztuk Pięknych na wystawę Od Botticelliego do Tycjana, do Berlina, a teraz do Londynu. Odzywały się liczne głosy konserwatorów sztuki, że tak częste podróże i trzymanie obrazu w różnych warunkach może mu poważnie zaszkodzić, tym bardziej że jest to obraz namalowany na drewnie, a te są znacznie bardziej wrażliwe na zmiany klimatyczne niż płótna. Do tego dochodzi ryzyko uszkodzenia podczas transportu bądź kradzieży, co dla rodzimej sztuki byłoby tragedią, ponieważ Dama z gronostajem – bo o niej mowa – to jedno z najcenniejszych dzieł w polskich zbiorach i jedyny obraz Leonarda da Vinci w naszym kraju. Już po wystawie na Węgrzech udzielenia zgody na wywóz obrazu odmówił małopolski konserwator zabytków Jan Janczykowski. Jego zdania nie podzielił jednak minister kultury Bogdan Zdrojewski, który zgodził się na kolejne podróże Damy z gronostajem, między innymi na tę do Londynu, choć nawet angielscy eksperci, wśród nich Michael Daley kierujący brytyjskim oddziałem organizacji ArtWatch, uznali tę decyzję za „szaleństwo”. Pomijając te fakty należy pamiętać też o tym, że obraz przyciągał do Krakowa i Muzeum Czartoryskich licznych turystów, był jednym z symboli Krakowa. Na razie Kraków symbol ten stracił. Zarząd Fundacji Czartoryskich zapewnia jednak, że już wkrótce Dama zakończy wojaże i powróci na swoje miejsce, które zajmuje już od 130 lat. Po zamknięciu wystawy londyńskiej oraz zakończeniu trwającego od prawie roku generalnego remontu Muzeum Czartoryskich, Dama z gronostajem nie wyjedzie z Krakowa przez najbliższe dziesięć lat. Postanowiono także, że obraz będzie jeszcze staranniej eksponowany i bardziej promowany, a jego dokładny opis będzie przedmiotem projektu naukowego. A tymczasem Damę można odwiedzić w londyńskiej National Gallery w ramach monograficznej wystawy poświęconej arcydziełom Leonarda da Vinci. Jak podkreślają władze galerii, jest to najważniejsza wystawa w jej 187-letniej historii, a Dama z gronostajem stanowi jedną z głównych atrakcji. National Gallery spodziewa się kilkuset tysięcy zwiedzających w ciągu zaledwie trzech miesięcy trwania wystawy. Długie kolejki już stoją. National Galler y, Trafalgar Sq uare, WC2N 5DN do 5 lutego 2012 roku

Dama z g ronostajem, zwana też Damą z łasiczką to obraz Leonarda da Vinci namalowany w Mediolanie około 1483-1490 roku na desce z drzewa or zechowego. Obraz przedst awia Cecylię Gallerani, utrzymankę księcia Ludovico Sforzy, mecenasa sztuki i patrona Leonarda. Przez długi czas łasiczka uznawana była jedynie za dekoracyjny element obrazu, a dopiero badania ikonog raficzne w XX wieku pozwoliły na wiar ygodną i odt ąd powszechnie uznawaną interpretację dzieła. Po pier wsze nawiązuje on w symboliczny sposób do związku Ludovica i Cecylii, którzy byli kochankami, kiedy prowadzono już pertraktacje w s prawie ślubu Sforzy z Beatrice d'Este. Cecylia tuli zwierzę do łona, co również jest nawiązaniem do jej brzemienności. Ponadto g recka nazwa łasiczki występuje w nazwisku Gallerani, a Ludovico nosił przydomek Gronostaj od czasu nadania mu Order u Gronostaja. W 1800 roku obraz zakupił we Włoszech książę Adam Jer zy Czartoryski i sprezentował go swojej matce Izabeli Czar tor yskiej, która stworzyła wyjątkowo cenną kolekcję sztuki w rodzinnym majątku w Puławach. W czasie Powstania Listopadowego udało się ocalić większość kolekcji, wywożąc ją do Par yża, jednak już nigdy dzieła nie wróciły na s tare miejsce. Około 1874 roku zaczęto twor zyć w Krakowie Muzeum Książąt Czar tor yskich w pałacu przy ul. św. Jana. Miasto podarowało na ten cel przylegającą część murów obronnych razem z Arsenałem. Zagrabiony przez okupantów niemieckich obraz wrócił szczęśliwie do Krakowa w 1946 roku i od tego czasu jest dumą kolekcji Czar tor yskich, jak i całego miasta. Od 1991 roku pieczę nad Damą z gronos tajem oraz pozostałymi zbiorami pełni powołana pr zez Adama Karola Czar tor yskiego Fundacja Książąt Czartoryskich.


|19

nowy czas | 1 grudnia 2011

pytania obieżyświata

Ilu członków liczyła Grupa Siedmiu? Włodzimierz Fenrych

N

a północny zachód od Toronto, właściwie na jego obrzeżach (można tam dojechać miejskim autobusem), znajduje się mieścina o nazwie Kleinburg. Jest to jedna z głównych atrakcji turystycznych Kanady, w każdym razie dla miłośników sztuki, a to ze względu na znajdujące się tam małe muzeum. Główna część zbiorów tego muzeum to obrazy Grupy Siedmiu, a niewiele jest miejsc na świecie, w których obrazy tej właśnie grupy byłyby w takiej liczbie zebrane i tak dobrze zaprezentowane. Okazuje się, że jedną z głównych atrakcji turystycznych Kanady można spakować w pudła i wysłać do Londynu (bo w Londynie za mało atrakcji turystycznych). To właśnie wydarzyło się ostatnio – obrazy Grupy Siedmiu można obecnie zobaczyć w Dulwich Picture Gallery. Grupa Siedmiu? Cóż to takiego? Czy ktoś poza Kanadą o niej słyszał? Pewnie nie, czemu trudno się dziwić. Grupa Siedmiu to grupa malarzy tworząca w pierwszej połowie XX wieku, kiedy środkiem świata był Paryż i mało kto słyszał o artystach tworzących poza Paryżem. A Grupa Siedmiu tworzyła może nie za siedmioma górami, ale za to za oceanem, w Kanadzie. W dodatku chciała być kanadyjska, a nie europejska. Czy można się dziwić, że mało kto o niej słyszał? Sami sobie winni. Wszystko zaczęło się od firmy projektanckiej (dziś byłaby to firma „dezajnerska”) o nazwie Grip w Toronto, gdzie spotkało się dwóch młodych pracowników: Tom Thomsom i J. E. H. MacDonald. Tom Thomson był rodowitym Kanadyjczykiem, urodził się w 1877 roku na farmie w południowym Ontario. MacDonald był imigrantem, urodził się w Durham w Anglii, ale w wieku 14 lat wyemigrował z rodzicami do Kanady. Obaj czuli się Kanadyjczykami i obaj uważali, że kanadyjska sztuka powinna przestać niewolniczo naśladować europejskie wzorce. Toronto na przełomie XIX i XX wieku było szybko rosnącym miastem bogacącym się na pszenicy. Uprawiana na kanadyjskiej prowincji i eksportowana za morze pszenica przepływała przez Toronto, w związku z czym rosły fortuny, rosło miasto i pojawiało się niszowe zapotrzebowanie na artystów. W 1908 roku powstał w tym mieście Arts and Letters Club; obaj pracownicy firmy Grip byli jego członkami. W klubie poznali innego artystę, który miał podobne poglądy na temat uniezależnienia kanadyjskiej sztuki, ale który nie musiał zarabiać na życie w firmie projektanckiej , bo jego ojciec – producent maszyn rolniczych – zrobił fortunę na kanadyjskiej pszenicy. Tym artystą był Lawren Harris. Wszyscy trzej malowali w stylu różniącym się od wzorców paryskiej Akademii, dominujących wówczas w Kanadzie, ale za to wzorowali się na paryskich buntownikach wobec tejże Akademii, czyli impresjonistach. Wkrótce do tej trójki dołączył jeszcze jeden imigrant – Arthur Lismer, który urodził się w 1885 roku w Sheffield w Anglii, stu-

J. E. H. MacDonald

diował sztukę w Academie Royale de Beaux Arts w Antwerpii, a w 1911 roku wyemigrował do Toronto i dostał pracę w firmie Grip. W tym samym 1911 roku w firmie Grip dostał pracę Franklin Carmichael, rodowity Kanadyjczyk, którego Arthur Lawren Harris Lismer namówił do wyjazdu do Belgii na studia w Academie Royale. W 1912 roku Lismer pojechał do Sheffield, na krótko, po to by się ożenić, a przy okazji spotkał swojego dawnego kolezważywszy że z naszej perspektywy wydają się oni być bardzo do siebie podobni. gę ze szkoły i potem z belgijskiej Akademii, którego namówił do Wszyscy malowali krajobrazy kanadyjskiej północy, lasy i jeziora, najczęściej bez wyjazdu do Toronto. Tym kolegą był Fred Varley, który przyjeludzi. Wszyscy malowali szerokimi pociągnięciami pędzla i wszyscy najwyraźniej chawszy do Toronto dostał pracę w firmie Grip. W 1913 roku rozkoszowali się barwami kanadyjskiej jesieni. Wydają się być tak do siebie pozżyta już najwyraźniej grupa przyjaciół zwiedzając wystawę madobni, że trudno jest wskazać cechy wyróżniające poszczególnych artystów. larzy z Montrealu odkryła artystę, którego obraz odcinał się jak Można powiedzieć, że Tom Thomson (tylko czy można go uznać za członka gruożywczy płomień spośród uładzonej przeciętności. Tym artystą py?) niemal zawsze malował taflę jeziora lub rzeki przesłoniętą stojącymi na był A. Y. Jackson, który wkrótce też się przeniósł do Toronto. pierwszym planie drzewami. Franklin Carmichael wolał szerokie perspektywy wiGrupa była najwyraźniej zżyta – na tyle zżyta, że postanowidziane z wysoka, natomiast Lawren Harris przechodził ewolucję od stylu w ła zbudować budynek, w którym każdy by miał własne studio. zasadzie impresjonistycznego w kierunku krajobrazów trochę surrealistycznych w W ten sposób artyści mogliby pracować blisko siebie. Budynek, charakterze. Fred Varley był jedynym artystą w grupie malującym portrety, u nieo nazwie Studio Building, stanął w 1914 roku. Sfinansował go w go też niekiedy w krajobrazie pojawiają się postacie. dużej mierze Lawren Harris, ale pozostali artyści mieli tam swoFrank Johnston był luźno związany z grupą i po pierwszej wystawie rozstał je pracownie. Tylko Tom Thomson, wieczny wagabunda, nie się z nią, wobec czego – aby mieć nadal liczbę siedem – na późniejszych wystamiał pieniędzy na wynajem pracowni, ale chcąc być w pobliżu wach na jego miejsce wszedł A. J. Casson. Był to młodzian urodzony w 1898 przyjaciół, postawił sobie w ogródku za budynkiem szopkę i w roku – kiedy Tom Thomson pierwszy raz jechał do Algonquin, był jeszcze dziecniej się urządził. Ta szopka, zwana Tom Thomson Shack, stoi kiem, tym niemniej jest oficjalnie członkiem Grupy Siedmiu. W latach dziś w ogrodach muzeum w Kleinburgu. trzydziestych artyści rozjechali się – Harris do Arizony, Varley do Vancouver – i Wieczny wagabunda Tom Thomson nadał grupie nowy kiegrupa przestała wystawiać razem. Tym niemniej magiczna nazwa przykuła uwarunek, kiedy w 1912 roku pojechał do Algonquin Park malować gę zarówno krytyków, jak i miłośników sztuki i dziś Grupa Siedmiu funkcjonuje plenery. Algonquin Park to obszar wzgórz, lasów i jezior na półjako najbardziej znana grupa kanadyjskich malarzy, a muzeum w Kleinburgu noc od Toronto. Teren ten nie został zaorany pod pszenicę ze stanowi jeden z głównych punktów zwiedzania Toronto. względu na skaliste wzgórza, a ponieważ jest malowniczy – Tylko ilu Grupa Siedmiu miała członków? utworzono tam Algonquin Provincial Park (coś, jak park narodoPainting Canada wy, tyle że utworzony decyzją władz prowincji). Teren jest Wystawa Gr upy Siedmiu, Dulwich Picture Gallery, 7 Galler y Rd, SE21 7AD uroczy, Tom Thomson zafascynował się nim i postanowił namówić swych przyjaciół, by pojechali tam na plenery. Przyjaciele dali się namówić, też zostali zauroczeni, a w efekcie na ich płótnach zaczęła się pojawiać Kanada Pachnąca Żywicą. W 1914 wybuchła wojna i niektórzy z artystów pracujących w Studio Building wyjechali za morze. Wszyscy wrócili, wojny nie przeżył tylko Tom Thomson, który za morze nie wyjechał. Zatrudnił się jako przewodnik w Algonquin Park, oprowadzał po nim bogatych turystów, a w wolnych chwilach wsiadał w czółno, płynął do jakiegoś malowniczego zakątka i malował. Pewnego dnia latem 1917 roku wybrał się na Canoe Lake, ale nie wrócił, znaleziono tylko jego przewrócone czółno. Powiadają, że to tajemnicza śmierć, bo Tom Thomson był doświadczonym wioślarzem. Ale ciekawsze jest inne pytanie – czy Tom Thomson może być liczony jako członek Grupy Siedmiu? On był dla grupy kimś takim, jak Monet dla impresjonistów, ale zmarł zanim powstała nazwa, przed pierwszą wspólną wystawą. Więc można go liczyć, czy nie? Pierwsza wspólna wystawa grupy miała miejsce w maju 1920 roku, kiedy artyści wrócili z wojny. Wystawiali: Franklin Carmichael, Lawren Harris, A. Y. Jackson, Arthur Lismer, J. E. H. MacDonald, Fred Varley oraz jeszcze jeden pracownik firmy Szopka Toma Thomsona Grip – Frank Johnston. Uznali oni, że nie łączy ich nic poza tym, że jest ich siedmiu, dlatego postanowi- w muzeum w Kleinburgu w Kanadzie li się nazwać Grupą Siedmiu. To ciekawe,


20|

1 grudnia 2011 | nowy czas

czas na rozmowę

James McIntosh:

How did you feel when your book become recognised by Gourmand World Cookbook Awards?

FulFillEd

– It was my first book. I flew my mum and brother to Paris for the awards and I remember coming off stage and nearly crying with emotion. What a night and what an award to achieve. I was 30 and titled the Best in the World.

book. I decided to write my first book after my father died. It was a time of great sadness and I needed to do something I loved to get me through. I believe that my passion really shone through with that.

Have you got a favourite cook book or author?

– I have a few, I love the work of Elisabeth David, who wrote so beautifully about food. She died young, but was so talented. I also like reading about new food trends on a global basis and food history and how it changed nations.

Award winning cookery writer, home economist and demonstrator James Mcintosh lives in london where he runs his own internationally successful home economics consultancy, Whisk. Before launching it, James worked in recipe development for le Cordon Bleu Cookery Schools and as a consumer researcher for the Good Housekeeping institute. He writes features for publications such as The Guardian and House Beautiful, and frequently lectures over the world. He also launched his own series of cookery books. James Mcintosh talks to Mikołaj Hęciak.

What is special about AGA ovens? Why did you become the Ambassador for AGA?

– An AGA is the best cooker in the world. Made in the UK and invented in Sweden. The AGA is always on, it is very much the heart of the home and it’s an easier way to cook as one does not need to think about temperatures, one cooks by cooking function – baking, roasting, boiling etc. The ovens are made of cast iron and that creates a lovely moist radiant heat. Food never dries out. I could write pages on this, but have a look at www.agaliving.com to see more. The CEO of AGA asked me to become their ambassador and I have flown all over the world with AGA. I grew up on with one and I spend my life with them, they are so beautiful to look at yet so perfect for all types of cooking. Could you share a delicious recipe for this time of the year with our Nowy Czas readers please?

– Sure! I have a great everyday muffin recipe that is quick, easy and they never last long when taken out from the oven!

Aside from food, which I imagine is the main focus of your life, what do you do in your spare time? Do you have any?

Economics and we have a few members on the UN and the Council of Europe. We work hard to get the best for global consumers and at the moment we are concentrating on how fiscal policy will affect consumers at home.

That’s what my friends say, and mum keeps worrying that I’m going to burn out by the time I’m 40. I’m 33 and not one to sit about doing nothing. I’m one of those that works better in the evening than early morning. I hate mornings! If I’m working at a clients premises I will spend my day there, but when I get home after I have my dinner I sit and do some other work. Like writing my books or my iPhone App. I enjoy it and keep thinking of ideas. Yes I have done lots, but that only comes with hard work. I have plenty of spare time, you make time for what’s important in life and for me that’s time with friends. Every Saturday night and all day Sunday I spend it with my friends, out for a nice lunch then to the pub and then we all congregate at someone’s house until late laughing and joking. I’m from Northern Ireland but live in London and I like to fly home once a month to spend time with my family over there too. It’s a beautiful part of the world where I’m from, a 400 year old farm house. To relax, I love to spend a Saturday night clubbing with my friends.

Is running your own business an antidote for global recession?

You are the owner of a successful home economics consultancy enterprise. Can you explain what home economics stands for?

Which aspect of cooking do you enjoy the most?

– Home economics is very different to being a chef. Where a chef cooks, the home economist is concerned with all the factors that affect the meal, the family, where the food comes from, the food science, the correct utensils and methods and the energy needed for it. It is an academic profession What is the future of home economics in 21st century?

– Ha ha, that’s the million dollar question! I suppose it’s related to the worlds food shortages and rising energy costs. I’m an active member of the International Federation for Home

– Running your own business is never the easy option, but it does give you freedom to do what you want. There is a lot of paperwork required and careful planning. It’s always important to be one step ahead of your clients, that’s why I brought out my iPhone App last year www.whiskapp.com. Marketing, sales, doing the job, being the accounts department and the press officer and a general tea boy are all left to me! But I do love it, my company is very much my baby. Would you say that what you do at present is deeply rooted in experience from your childhood?

– Mum was a home economics teacher and dad was a farmer, food is all I have known, and they both taught me the food system as I grew up, this knowledge and experience is vital to my daily work now. Some things can be taught, others need to be experienced. How important is sharing regular meals with the family? – I think that it’s vital, however it’s not easy. I know that when I do it it’s time that we talk and share as a family, we find out how the day has gone and it’s a time of bonding. However in London I live with friends and we are all busy so we all make the effort of eating together one night a week. Have you got cooking in your blood?

– Yup! I bleed food! – I think it’s the talking and sharing time with others as I cook, it’s certainly not the dishes! However I see food as an experience and a social one at that. And if I’m cooking for myself I watch TV while cooking or listen to my iPod. You were responsible for recipe development at the Le Cordon Bleu Cookery School. How do you create a good recipe?

– That was many years ago! To create a good recipe is quite a skill. For the home I think it’s about using fresh affordable ingredients, using lots of flavours and as few ingredients as possible. Making sure everything is easily available and that one does not need to fly to Madagascar for example to find a vanilla pod for custard! When did you start writing cookery books?

– I have written six, four in English, one in Chinese and nearly finished my German

RASPBERRY AND WHITE CHOCOLATE MUFFINS 250g self raising flour; 2 tsp baking powder; 100g caster sugar; 250ml milk; 1 large egg; 90ml vegetable oil; 150g raspberries; 150g white chocolate chips Here’s how to make it... Makes 10-12 muffins: •Preheat oven to 180˚C (160˚C if using a fan oven) or Gas Mark 4. Place the muffin cases into a muffin tray. •Place all of the ingredients apart from the raspberries and chocolate into a bowl and mix to form a smooth batter. •Gently fold in the raspberries and chocolate. •Place into the oven for 20-25 minutes until nicely risen and golden on top. Allow to cook slightly and enjoy. James says... These are best eaten within 24 hours, but they do freeze well.


|21

nowy czas | 1 grudnia 2011

czasoprzestrzeń

londyn w subiektywie Jeszcze parę miesięcy temu, gdyby zapytano mnie, z czym kojarzę Londyn, bez mrugnięcia okiem wymieniłabym: Big Ben, National Portrait Gallery, Królowa Elżbieta czy Tamiza. Dziś mówię: METRO, TUBE, UNDERGROUND. Londyn rozbrzmiewa stukotem kół, pulsuje arteriami kolorowych linii, a czas odmierza rozkładem jazdy. Tu czyta się wielkie powieści i szmatławe brukowce, słucha się jazzu i jazgotu. Tu londyńczyk nadrabia braki i zaległości – od makijażu aż po sen. Oto i ja nadrabiam zaległości; w ostatnim wagonie wieczornej centralki piszę swój subiektyw... Please mind the gap between the train and the platform... Nie jestem Suwalszczanką anymore – I am a Londoner! Tekst i zdjęcie: Monika S. Jakubowska

Ułan i panna Jacek Ozaist

P

ili my w trzech. Nie! W czterech, ale ten czwarty to przy nas trampkarz był. Już po drugiej zerosiódemce zjechał pod stół jak gówno na zjeżdżalni. Ups, sorki. Tego proszę nie tłumaczyć. No, i jak zaczęliśmy w piątek, to jeszcze w poniedziałek nad ranem byłem lekko nieświeży. A do pracy trza było iść. Pani rozumie. Jak się we trzech obala siedemnaście butelek w jeden weekend, to nawet najtwardszy zawodnik w końcu odpada. To niczym małe wesele było. Sąsiedzi, Rosjanie, też łatwo nie odpuszczają, więc jak żeśmy już do wódki i grilla siedli, to amen w pacierzu i klamka zapadnięta. Lubimy się i cenimy. Tylko nasze dwa domy są słowiańskie na całej ulicy. Reszta to jakieś Azjaty i inne. Rzadko siadamy do wódeczki, ale jak już siądziemy, to weekend z głowy. Jak ten ostatni. Jeszcze o czwartej nad ranem zastanawiałem się: bumela czy

jednak iść do roboty. Wstyd było nie iść, więc zawziąłem się, łeb pod zimną wodę wsadziłem, potem zupkę chińską zapiłem kawą i poleciałem na 111. Specjalnie wybrałem 111, nie 222, bo jedzie naokoło i pół godzinki dodatkowej drzemki dobrze mi zrobiło. Trochę mną woziło na prawo i lewo, ale superwajzer się nie kapnął, żem wczorajszy. Dalej był dzień jak co dzień. Zacząłem wymieniać worki ze śmieciami na całym terminalu. Przełyk na wiór mi przeschnął, więc cały czas poprawiałem po lekku z piersiówki. Co było potem? Taa... No, poniosło mnie troszeczkę. To wszystko przez moją słowiańską duszę i słabość do kobiet. Bo ja, proszę pani, dżentelmen w każdym calu jestem. Włos zaczesany, lico ogolone, skarpetka zawsze biała. Jak zobaczyłem tamtą panią, z mety się zakochałem. Od początku mojego zamieszkania w Anglii uwielbiam mieszańce. Ni to biała, ni czarna, ni żółta – wszystko w jednym. I ona taka była. Najcudowniejsze cudo na obcasach! Zauważyłem, że męczy się bardzo z tymi bagażami i pobiegłem z pomocą. U mnie angielski niczego sobie jest, bo ja cztery lata w Anglii mieszkam. Nigdy podręcznika nie używałem, wszystkiego się uczyłem metodą samouka. Łyknąłem jeszcze wódeczki dla kurażu i zacząłem konwersację. – Mi toking tu ju. Af kors. Nou problem. Biutyful ju. Ja cię lov ju.

Od słowa do słowa, odprowadziłem ją do poczekalni. Podręczny też miała ciężki, więc poszedłem z nią do samolotu. Jak mnie wpuszczono? Nikt o nic nie pytał, bo miałem kamizelkę pracownika Heathrow i stosowny emblemat służbowy. Pewnie obsługa myślała, że eskortuję ważną osobistość albo co. Nie wiem. Opowiadałem jej o Polsce, zapraszałem do moich rodzinnych Głupolubic. I tak dalej. Potem zdjąłem kamizelkę, żeby przed tą panią nie wyglądać jak sprzątacz lotniska, tylko polski mężczyzna. Chyba za dużo łykałem dla tego kurażu, bo w końcu znów mnie ścięło. Czemu ona nie reagowała? A bo ja wiem? Może pod wrażeniem moim była. Może liczyła na ślub i obywatelstwo? Gadałem, gadałem, ona słuchała, potem żeśmy pospali się, gdyż podróż naprawdę długa była. Obudziłem się na lotnisku. Szliśmy z tą panią do wyjścia. To był szok! Naprawdę. Wyłażę z nią z samolotu, a tu ukrop jak w saunie, palmy i pełno czarnych ludzi. Patrzę na napis. Mombassa. Ta pani wsiadła do autobusu i tyle ją widziałem. Zawróciłem i starałem się dostać z powrotem do samolotu. Wtedy mnie zatrzymali. Posiedziałem na lotnisku w takiej celce dwa na dwa, później mnie wsadzili do samolotu i spałem aż do Londynu. Myślałem, że mi się upiecze, ale od razu przejęli mnie antyterroryści i wylądowałem tutaj. A przecież ja nie żaden terrorysta, tylko polski sprzątacz, uczciwy polski robotnik, ojciec dzieciom. Ułańska fantazja mnie poniosła, wódeczka podochociła, no i narobiłem bigosu. Pani powie, że ja nie mogę stracić tej pracy. Co tydzień wysyłam pieniądze rodzinie. Muszę zarabiać. Nie moja wina, że tak słabo lotniska pilnują. Powie pani, prawda? A z pani też kobitka niczego sobie...


22|

1 grudnia 2011 | nowy czas

spacer po londynie

londyn dla kinomaniaków A więc uwielbiasz kino? Duży ekran, ciemna sala i dobra historia to jest to? Skoro tak, zapraszamy na spacer po filmowej mapie Londynu.

Adam Dąbrowski

Nie musisz od razu przypominać Allana z Zagraj to jeszcze raz, Sam – neurotyka o wiele pewniej niż w rzeczywistości czującego się w fotelu kinowym, który podczas randek (nielicznych) polega na radach Humphrey’a Bogarta od czasu do czasu schodzącego do niego ze srebrnego ekranu. Ale być może cierpisz na to samo, co Allan, tylko w nieco łagodniejszej formie: kochasz kino na zabój. Skoro tak, multipleks w lokalnym centrum handlowym raczej nie wystarczy. Na szczęście w Londynie mnóstwo jest miejsc, w których utonąć można w fotelu i wyruszyć w podróż do alternatywnego świata. Popcorn? Zdecydowanie nieobowiązkowy.

kina duże, kina małe Pierwszym miejscem, do którego możesz się udać jest rzecz jasna położona na Southbank siedziba Brytyjskiego Instytutu Filmowego – British Film Institute. To potężne kino specjalizuje się w wyświetlaniu klasyki filmowej. Można powiedzieć, że to warszawski Iluzjon do kwadratu. Mocnym punktem programu są od zawsze imponujące rozmachem retrospektywy reżyserskie i cykle tematyczne. W grudniu dochodzą do tego jeszcze filmy świąteczne. Dodatkową atrakcją jest medioteka, która – zupełnie za darmo – pozwoli nam zapoznać się z jednym z tysiąca filmów pochodzących głównie z Wysp. Znajdziemy tu stare kroniki filmowe, ale także klasyczne komedie z Ealingu. A może marzy ci się kino w stylu Cinema Paradiso Giuseppe Tornatorre? Jeśli tak, zostawmy czym prędzej ruchliwy, betonowy moloch nad Tamizą i skierujmy się ku jednemu z londyńskich kin niezależnych. Dobrym przykładem jest Electric Cinema na Portobello – jedno z najstarszych, wciąż działających kin w Londynie. Nic dziwnego, że sala jest absolutnie imponująca. Właściciele postanowili się wyróżnić i wyposażyć ją w skórzane fotele i niewielkie stoliczki, które zastępują zwyczajowe podstawki na plastikowe

kubki od Coca-Coli. Jest też zdecydowanie więcej miejsca na nogi. Z tyłu znajdują się natomiast dwuosobowe kanapy, gdyby jakaś parka wciąż wahała się, czy przyszła na film czy też do kina. W Londynie południowym nie uświadczymy za dużo kin studyjnych. Ale nie od dziś wiadomo, że liczy się jakość, a nie ilość. Szczególnie że na Brixton znajduje się największe na Wyspach kino niezależne. Czarowny Ritzy Picturehouse, pięć minut spacerem od stacji metra, dysponuje kilkoma przytulnymi salami. Często pokazują w nich po prostu współczesne filmy z Hollywood, ale główna atrakcja to odkurzone klasyki i różnorakie przeglądy. Niedawno gościł tu na przykład festiwal polskiego kina Poland On Screen. Okolica – wbrew nie najlepszej legendzie, ale jak to z legendami bywa, często mają się nijak do rzeczywistości – jest bardzo przyjemna, podobnie jak dwupoziomowy bar, do którego wstąpić można po seansie. Podobne klimaty oferują nam siostrzane względem Ritzy’ego kina w Greenwich i Clapham. Zdecydowanie mniej przytulne jest natomiast wciśnięte między Chinatown a Leicester Square Prince Charles Cinema. Ale to nieważne. Wystarczy popatrzeć na repertuar oraz cenę, by zapomnieć o obskurnej okolicy. W repertuarze starocie, ale także filmy z aktualnego sezonu, tyle że pokazywane miesiąc czy dwa później niż w kinach premierowych. W efekcie łatwo nadrobić zaległości bez rujnowania sobie portfela, bo skoro kino płaci mniej za kopie, może również obniżyć cenę biletów. Prince Charles Cinema warto odwiedzić również dla sing-a-long evenings, podczas których wyświetlane są musicale, zwykle podlane nieco kampem. Publiczność zachęca się wtedy do przebrania w stroje przypominające te, w których paradują główni bohaterowie, a podczas piosenek wykonywanych na ekranie całe kino śpiewa wraz z aktorami, bo na dole ekranu pokazują się teksty utworów. W ten sposób odświeżono między innymi Rocky Horror Picture Show i Grease.

stępne, a obsługa składa się w większości z fanatyków, którzy tylko czekają, by opowiedzieć nam coś o wybranym przez nas filmie.

z zupełnie inneJ beczki

po letnim seansie w riverside studios można usiąść na tarasie nad przepływającą poniżej tamizą

Jeśli kochasz kino na zabóJ, multipleks w lokalnym centrum handlowym raczeJ nie wystarczy

Znakiem rozpoznawczym Riverside Studios są natomiast tak zwane double bills, czyli podwójne seanse. Zasada jest bardzo prosta – kupujesz jeden bilet (i tak dość tani), a oglądasz dwa filmy. Czasem łączy je temat, czasem reżyser, jakiś aktor lub epoka. A czasem połączone są ze sobą zupełnie przypadkowo, jak w jakieś postmodernistycznej grze znaczeń. Właściciele wygrzebują z archiwum bardzo ciekawe rzeczy, w dodatku często organizują przeróżne festiwale (jest też przegląd polski). A po wszystkim zawsze można usiąść na tarasie nad przepływającą poniżej Tamizą. Domowa niemal atmosfera panuje natomiast przy Borough High Street, gdzie usadowił się Roxy Bar – tak, na co dzień modny bar, który w weekendy i niektóre wieczory zmienia się w małe kino. Zobaczymy tu klasykę, filmy niezależne, ale też wydane całkiem niedawno hity hollywoodzkie. Można je obejrzeć trzymając w ręku pintę lub jedząc kolację. The best of both worlds – jak mawiają Brytyjczycy.

Są jednak rzeczy, których nawet najbardziej niezależne wypożyczalnie nie będą w stanie zaoferować. Dlatego na koniec coś dla zwolenników bardziej niszowej kinematografii. Jeśli na twojej liście zainteresowań znajdują się: kino eksperymentalne, animacja czy filmy dokumentalne, na pewno zostaniesz częstym gościem kina umieszczonego w budynku Institute of Contemporary Art przy The Mall. A może odrobinę La belle France? W takim razie obieramy kurs na South Kensington. Tu, w małym francuskim zakątku znajduje się Ciné Lumière. Kino pokazuje zarówno starsze filmy – Resnais czy Goddard są stałymi gośćmi – jak i współczesne filmy, które często nie wchodzą nawet do dystrybucji poza granicami Francji. To kolejne z niezliczonych, magicznych miejsc na filmowej mapie Londynu. Dzisiejszy spacer pokazał bowiem tylko namiastkę tego, co miłośnikom filmu ma do zaoferowania stolica Wielkiej Brytanii. Wystarczy, że zajrzysz do gazety i niemal każdego wieczora możesz raz jeszcze odkryć zagadkę obywatela Kane’a lub stanąć oko w oko z Edwardem Nożycorękim. Kuszą też nowe filmy z każdego właściwie zakątka świata. I o to przecież chodzi. Tylko uwaga, gdy kończąc spacer będziesz wychodził z kina, nie zapomnij o krawężniku i londyńskiej mżawce. Czy przypadkiem nie ucieka ci ostatnie metro? Mind the gap. Witamy na nowo w rzeczywistości. W gruncie rzeczy to wszystko były tylko sztuczki z lustrami i paroma wywoływaczami.

kino domowe

electric cinema na portobello – jedno z najstarszych,kin w londynie.

Nie oszukujmy się. Mimo oszałamiającego wyboru tutejsze kina nie zawsze zaspokoją każdą zachciankę. Jeśli więc pewnego wieczoru odkryjesz, że naprawdę nie możesz żyć bez przypomnienia sobie sekwencji otwierającej Manhattan albo ostatniego ujęcia Casablanki lub dojdziesz do wniosku, że zupełnie wyleciało ci z głowy, kto właściwie zabił Laurę Palmer – zawsze możesz wybrać się do którejś z ambitniejszych wypożyczalni filmów. Idealnym miejscem jest sieć o mało odkrywczej nazwie Film Shop. Placówki znajdują się przy Stoke Newington Church Street, Broadway Market w Hackney i Liverpool Road w Islington. W środku – imponująca kolekcja kina niezależnego ze wszystkich zakątków świata (od Chin, przez Francję aż po Polskę). Znajdziemy tu też klasykę – zwykle doskonale odczyszczoną – włącznie z najstarszymi, „muzealnymi” już filmami niemymi. Ceny zdecydowanie przy-

a może odrobinę la belle France? w takim razie obieramy kurs na south kensington. tu, w małym francuskim zakątku, znajduje się cine lumiere.


|23

nowy czas | 1 grudnia 2011

czas na relaks

Na ławeczce graŻyNa Maxwell

Kiedy Życie UsŁaNe Jest dolaraMi

Nie przynależę do klasy elit. Urodziłem się wśród nieuprzywilejowanych, na najniższym szczeblu drabiny społecznej, zamieszkiwanej przez wyzyskiwanych, pogardzanych i izolowanych. Nie najlepszy początek, nawet dla najgorliwszego! Odczułem na własnej skórze, że niewidzialne bariery podziału klasowego są najtrudniejsze do przekroczenia, a bieda czyni nas niewidzialnych skuteczniej niż czarna magia. Ale już jako dziecko zaprzysiągłem na czarne kamyki z plaży, że nigdy nie będę głodny i że nigdy nie będę niewidzialny.. Piąłem się zawzięcie po drabinie sukcesu, najpierw w dziurawych butach i wytartych spodniach, a potem już w ubraniu Hugo Bossa, mierząc czas dla bogatych złotym Rolexem.

Wspiąłem się na szczyt. Stałem tam jednak sam i to jeszcze bez swojej duszy, którą zaprzedałem gdzieś diabłu po drodze. Pieniądze były moim celem życiowym, a nie środkiem do zdobywania jakichś wartości. Jestem jak pusty pień wyłożony drogimi kamieniami. Chcę się podzielić moim losem z Ławeczką, bo któż inny mógłby mieć jakieś współczucie dla mnie – nie żałuje się przecież bezdusznych bogaczy z zatwardziałym sercem. Za mało było we mnie życzliwości, hojności i ofiarności. Okres prosperity jednak się skończył, przyszła najbardziej nieoczekiwana recesja i wyrównała nierówności ekonomiczne lepiej niż drogowy walec. Znalazłem się znowu na początku swojej drogi. Upadek z wysokiego konia jest bardzo bolesny, a często robi z nas kalekę na zawsze. Wykopałem tak wielką przepaść między sobą a zwyczajnym życiem, że straciłem rozpoznanie kim jestem, co tak naprawdę robię i do jakiego boga się modlę. Tyle lat uczyłem się czegoś błędnego, a zaniedbałem nauczenia się czegoś, czego mi teraz właśnie zabrakło. Siedzi wewnątrz mnie gracz wszechświata i przesuwa figury, jak w czasie gry w szachy. Wypadłem jednak z tej gry. Teraz wiem, że na obrzeżach każdego bogactwa mieszka najbrzydsza z figur, okrutna bieda. I to jest wszystko, co wiem. Jest taka ławka. Usiądź tam ze mną. Posłuchaj opowieści.

Pewien młody mężczyzna, który sam doszedł do wielkiego bogactwa, stał się niewolnikiem swoich pieniędzy. One miały nad nim władzę. Żył dla pieniędzy i pieniądze były jedyną jego wartością i miarą wszystkich rzeczy. Jedynym celem jego życia było je pomnażać. Miał wrażliwą i piękną żonę, która jednak go porzuciła, bo był głuchy na jej błagania, by wyzwolił się ze służalstwa mamonie. Wkrótce potem stracił cały majątek. Ponieważ był wielce poważany w bankach, dostał pożyczkę na jego odbudowę. Ulokował wszystko w interesie, który również poszedł na dno. Stał się klasycznym bankrutem, który w obliczu dramatycznej sytuacji nie posiada żadnej strategii przetrwania. Bez swojego bogactwa i luksusów, zmarnowany i zrezygnowany, stanął na szczycie skały, by rzucić się w spienione fale morza. Nagle usłyszał głos z dołu: – Wstrzymaj się, twój statek jeszcze nie przypłynął.

CLASSIC

Był to stary, rachityczny żebrak, którego głos rozchodził się naturalną akustyką morza na wysokość skał. – Co ten starzec ma na myśli? – zaciekawił się niedoszły samobójca. – Nie opuszczaj kurtyny za wcześnie, zawsze jest bis albo czwarty akt – krzyknęło dziwaczne kuriozum z dołu. – Odejdź stąd. Jak się było najbogatszym człowiekiem w Babilonie, to już potem nie ma żadnej drogi na zbawienie, już nie wyłowi się pereł, nawet z lazurowego morza. Szczęście mnie opuściło. – Zanim jednak skoczysz, to założę się o tysiąc talarów, że biegam szybciej niż ty i wygram z tobą każdy bieg – zarozumiale wygłosił starzec. Młody mężczyzna pomyślał przez chwilę, a że był hazardzistą z natury, nie mógł się oprzeć pokusie zrobienia interesu. To będzie najłatwiejsze tysiąc talarów, jakie zarobiłem w życiu – stary żebrak ledwo stoi na nogach. Był z natury dość przesądny, a że zobaczył sznur wróbli, który wróży przypływ pieniędzy, wziął to za klucz do swojej dobrej passy. – Bądź jutro na plaży o świcie – oświadczył tramp i powlókł się ciężko brzegiem morza. Nazajutrz obaj stawili się o świcie, by rozstrzygnąć, kto wygra bieg. Starzec zwrócił się słabowitym głosem do młodego mężczyzny: – Jestem stary i słaby, więc żeby wyrównać szanse, daj mi wyprzedzenie stu metrów. Widzisz też, że utykam i ledwo chodzę, a ty jesteś młody i zdrowy, więc powinieneś biec tyłem. Młody mężczyzna rozważył szybko w myślach swoje szanse i stwierdził, że i tak, i tak przecież musi wygrać z takim kaleką i zgodził się na jego warunki. Rozpoczęli wyścig i starzec dobiegł do mety pierwszy. – Czego się nauczyłeś dzisiaj? – spytał żebrak zdziwionego mężczyznę. – Nauczyło mnie to, że jesteś starym oszustem, kanciarzem, hochsztaplerem i kłamcą, który podstępnie mnie podpuścił – ze złością wykrzyczał młodszy biegacz. – Przemyśl to i przyjdź tu jutro znowu o świcie – dodał z wielkim rozczarowaniem żebrak. Następnego dnia spotkali się i młody mężczyzna wyznał z pokorą, że nauczył się cennej lekcji życia, że jeśli grasz cudzą grę, według nieznanych ci cudzych zasad, to zawsze przegrasz. Starzec z wielką jasnością odpowiedział młodemu mężczyźnie: – Mimo że przegrałeś zakład ze mną, to wygrałeś wielką lekcję życia. Poznanie Pięciu Prawd Złota ma większą wartość niż samo złoto.

Międzynarodowe Rozmowy ze stacjonarnego

Polska Bez kontraktu

Stałe stawki połączeń 24/7

Wybierz numer dostĊpowy, a nastĊpnie numer docelowy i zakoĔcz #.

Polska tel. stacjonarny

1p/min - 084 4862 4029

komórkowy T-Mobile Polska tel. 5p/min - 084 4545 4029 Orange, Plus GSM

WiĊcej informacji i peány cennik na www.auracall.com/polska

Polska Obsługa Klienta: 020 8497 4622 T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute, include VAT & apply from the moment of connection. The charge is incurred even if the destination number is engaged or the call is not answered, please replace the handset after a short period if your calls are engaged or unanswered. BT call setup fee applies. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Prices to other Poland’s mobile networks will be charged at 20p/min. Prices correct at time of publishing: 31/05/2011. This service is provided by Auracall Ltd.

Popatrzyłam na autora listu. Wyglądało, jakby trzymał w ręce kamień filozoficzny, który zmienia nieszlachetne metale w złoto. Gdziekolwiek jest ruina, jest też nadzieja na skarb. Czasem trzeba wszystko stracić, żeby wszystko znowu zyskać.


24|

1 grudnia 2011 | nowy czas

co się dzieje scenie oraz za kulisami. Rozmawia z artystami i stara się uchwycić jedno z ważniejszych rozstań w historii muzyki rockowej. W tle między innymi Neil Young, Van Morrison i Bob Dylan. Odczyszczoną wersję filmu pokaże kilkukrotnie British Film Institue – do 15 grudnia.

kino How to Stop Being a Loser James nie radzi sobie z kobietami. Każda randka (o ile już się na jakąś załapie) kończy się niezmiennie tragedią. Zero wyczucia, pewności siebie. Ale nasz szczęście rautnek jest tuż tuż! Niejaki Ampersand, którego James poznał na kursie uwodzenia, zgadza się spędzić z nim trochę czasu i powoli, mozolnie zrobić z niego randkowego killer. Uff.. prolem rozwiązany. Ale czy na pewno? Maska Dziwny, frapujący... słowem typowy film braci Quay. Maska to ponura kukiełkowa inscenizacja opowiadania Stanisława Lema poświęona maszynie zbudowanej tylko w jedynm celu: zabić człowieka, który odważył się sprzeciwić królowi. Wtorek, 6 grudnia, godz. 19.30 Riverside Studios , Crisp Road, Hammersmith, W6 9 RL

Cinema Paradiso Czarowny film jednego z magów kina – Giuseppe Tornatore. Sentymental-

muzyka Peja i Slums Attack na do bólu opowieść o małym chłopcu z miasteczka na włoskiej prowincji i jego przyjaźni z Alfredo, pracującym w miejscowym kinie. To mocny film o marzeniach, młodości, głodzie życia, ale także o samym kinie. Jazda obowiązkowa. Niedziela, 11 listopada, godz. 20.45 Prince Charles Cinema, Leicester Place, WC2H 7BY

The Last Waltz Jeden z najważniejszych w historii kina filmów dokumentalnych o muzyce rockowej. Wybitny reżyser Martin Scorsese przyjeżdza z kamerą na ostatni koncert The Band. Pokazuje nam to, co dzieje się na

Popularny poznański raper spróbuje tym razem swoich sił na Wyspach. Wraz ze swoim zespołem Slums Attack promują wydany w tym roku i świetnie przyjęty album Reedukacja. Koncert w Londynie to jeden z ostatnich przystanków na ich europejskiej trasie, imponującej rozmachem. Panowie zahaczyli o Oslo, kraje Beneluksu, Niemcy, Austrię, Irlandię, no i oczywiście Wielką Brytanię. Miejmy tylko nadzieję, że tym razem w repertuarze obędzie się bez kompozycji Wiecie co z nim zrobić i Wszystko na mój koszt. Sobota, 3 grudnia, godz. 18.00 Rhythm Factory 16-18 Whitechapel Road East London E11 EW

:,(&=Ï55 3,26(1(. 3,26(1 1(. POŚWIĘCONY POŚWIĘC CONY PPAMIĘCI AMIĘCI

RRENATY RENA TY BOGD BOGDAŃSKIEJ DAŃSKIEJ - AN ANDERS NNDERS DERS

The Devonia Series Recital Muzyki Wokalnej Coraz bardziej popularna seria tym razem zaprezentuje muzykę wokalną. Koncert portugalskiej sopranistki Susan Gaspar przy akomaniamencie pianisty Łukasza Filipczaka, oraz urodzonego w Londynie Maćka O'Shea – baryton i pianisty Sholto Kynocha. Program obejmuje utwory Berlioza, Chopina, Mahlera oraz Moniuszki. Bilety £5 wraz z lampką wina. Sobota, 3 grudnia, godz.19.30 Kościół na Devonii 2 Devonia Road, N1 8JJ

Espana on Fire Ciągnące się w nieskończoność, energetyczne jam session. Jazz przeplata się tu z flamenco. Na koniec wieczoru na scenie zagrać i zatańczyć może każdy, kto uważa, że podoła. Albo – kto wypił wystarczająco wiele. Poniedziaełek, 4 grudnia godz. 18.00 Ronnie's Bar 47 Frith Street W1D 4HT

kierunku w muzyce współczesnej zwanego spektralizmem. 12 grudnia 2011, godz. 19.00 Shoreditch Church, Shoreditch High Street, E1 6JN

Noel Gallagher’s High Flying Birds „Brzmi, jak najlepsza płyta Oasis od czasów (What’s the Story) Morning Glory”. „Zupełnie pozbawiona wyrazu” – tak skrajne opinie zbiera pierwszy solowy krążek Noela Gallaghera. Nie ma wyjścia. Trzeba wybrać się na koncert i ocenić samemu. Nie jest to takie łatwe, bo Galagher omija stolicę, a w przyszłym roku da tylko siedem koncerów. W ramach deseru dostaniemy też parę klasyków Oasis. Bez Champagne Supernova i Wonderwall się nie obejdzie. Trzeba się śpieszyć, bo bilety rozchodzą się na pniu. Szczegóły na oficjalnej stronie artysty. Alfred Schreyer z Drohobycza

Klara Klejjen i Kazz Simmons Wieczór z dwiema wokalistkami i ich zespołami – odpowiednio: The Happy Street oraz KazSimmons Group. Obdarzona delikatnym głosem Klara śpiewa piosenki z pogranicza folku i jazzu. Jak przekonuje Marek Greliak z Jazz Cafe, Kaz Simmons to wokalistka o wyrobionej już wsród publicznosci i krytyków profesjonalnej reputacji, czego dowodem byl jej znakomity występ w ramach tegorocznego London Jazz Festival. Jej znak rozpoznawczy to wplecione w muzykę jazzową elementy latynoamerykańskie. Jazz Cafe POSK King Street, W6 0RF Sobota, 10 grudnia, godz. 20.30

Agata Szymczewska Spitalfields Music Winter Festival

45-minutowy film dokumentalny o Alfredzie Schreyerze, muzyku i skrzypku żydowskiego pochodzenia, uczniu Brunona Schulza poprzedzi koncert jego zespołu – Alfred Schreyer Trio, podczas którego będzie można usłyszeć m.in. piosenki jidysz, przedwojenne polskie tanga czy popularne piosenki ukraińskie i rosyjskie. Film dokumentalny nakręcony w Drohobyczu opowiada historię życia muzyka, który w wieku 89 lat dalej zachwyca autentycznością i szczerością sceniczną. 14 grudnia 2011, godz. 20.00 New London Synagogue 33 Abbey Road, NW8 0AT

Jazz and Experimental Music From Poland

= 8'=,$à(0 EWA EW WA BEC BECLA CLA RENA RENATA TA CHMIELEWSKA MAGDA WŁODARCZYK JUREK JAROSZ

TERESA TERESA GRELIAK GRELLIAK WOJTEK WOJTEK PIEKARSKI ARSKI

OGNISKO OGNISK KO POLSKIE: POLSKIE 10 1 GRUDNIA NIA 2011, O GODZ. 17.00 7 00 7.00 AKOMPANIAMENT: AK OMPAANIAMENT A :

0$5,$ '5 '58( 58( '$ $1,(/ à86=&= &=., '$1,(/ à86=&=.,

Zamawianie bile biletów etów u Maryli Żu Żuławskiej ławskiej t l 02 tel: 0207 207 6245 464 e-mail: mzulawski@gmail.com mzuulawski@gmail..com cena bietów: bietów: ££25 25

Agata Szymczewska, polska skrzypaczka, zdobywczyni nagrody London Music Masters, oraz laureatka Konkursu Skrzypcowego im. Wieniawskiego zagra z London Contemporary Orchestra pod batutą dyrygenta Hugha Brunta w ramach Spitalfields Music Winter Festival. W trakcie wieczoru usłyszymy kompozycję Pulau Dewata Claude Viviera, zainspirowaną atmosferą wyspy Bali, nowy koncert skrzypcowy Martina Sucklinga de sol y grana oraz kompozycję Vortex Temporum Gérarda Griseya, twórcy

Polski jazz i muzyka eksperymentalna atakują. Artyści znad Wisły najeżdzają lokale w północnym i wschodnim Londynie. Cel? Dekonstrukcja tradycyjnie pojmowanego jazzu i przekroczenie ram gatunku. Ulubiona broń? Improwizacja. Organizatorzy zapowiadają, że pierwsza edycja festiwalu będzie okazją, by mieszkańcy Wysp - ale także Polacy, którzy osiedli nad Tamizą - zapoznali się z wymagającą muzyką z naszego kraju. Do Londynu przyjeżdzają między innmi Marcin Masecki, który rozbierze na czynniki pierwsze sonaty Scarlattiego oraz Piotr Kurek ze swoim elektrycznym akordeonem. 5 grudnia, 20.30 – Vortex Jazz Club, 11 Gillett Square, N16 8AZ 6 grudnia, 19.30 – The Forge 3-7 Delancey Street, NW1 7NL 7 grudnia, 19.30 – Servant Jazz Quarters, 10a Bradbury Street N16 8JN

www.deconstructionproject.co.uk


|25

nowy czas | 1 grudnia 2011

co się dzieje teatry Haunted Child Nawiedzone dziecko? Czyżby Royal Court Theatre postanowił przenieść na deski jakiś japoński horror? Punkt wyjścia jest nawet podobny. Poznajemy ośmioletniego chłopca, którego ojciec zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Pewnego wieczora siedzi z mamą w domu i zaczyna słyszeć dziwne dźwięki ze strychu. Ale Haunted Child zaoferuje nam coś więcej niż tanie straszenie: metafizyczną opowieść o wierze bez dna. Royal Court Theatre 50-51 Sloane Square, SW1W 8AS

Comedy of Errors Szekspir odczytany na współcześnie, w dość interesujący sposób. W rolach głównych dwóch wyluzowanych, czarnoskórych facetów w kwiecistych koszulach. Ale cała reszta pozostaje ta sama. Znów dwóch bliżniaków rozdzielonych przy narodzinach trafia do jednego miasta. Spacerują po ulicach i spotykają ludzi, którzy nieustannie biorą ich za kogoś innego. Wkrótce obaj zaczynają zadawać sobie pytania na temat tego, czy są tymi, za kogo się uważają. Bo przecież połowa miasta mówi im coś zupełnie innego... Śmieszne i mądre. Jak to u Szekspira. National Theatre South Bank, SE1 9PX

Three Days in May Trwa II wojna światowa. Jak na razie armia Hitlera jest niepokonana. Nazizm zalał już połowę Starego Kontynentu. Padły: Warszawa, Bruksela, Haga i Paryż. Jak w apokaliptycznych przepowiedniach, Wermaht idzie od triumfu do triumfu. A my trafiamy do słynnej sali map w gabinecie Winstona Churchilla, gdzie premier przeżywa potężny dylemat: czy kontynuować tę wojnę? Właśnie przed chwilą brytyjskie wojska zostały zepchnięte do morza pod Dunkierką. W swoim legendarnym przemówieniu Churchill robił dobrą minę do złej gry i nazwał to „bohaterską ewakuacją”. Ale w zaciszu gabinetu opadły go wątpliwości. Nowe przedstawienie w Trafalgar Studios przybliża nam gęstą, pełną dramatyzmu naradę premiera ze swoimi doradcami. Trafalgar Studios 14 Whitehall, SW1A 2DY

Hamlet Michael Sheen w pierwszoplanowej kreacji w przedstawieniu Iana Ricksona, którego pamiętamy z inscenizacji Jerusalem. Organizatorzy zapowiadają też niespodziankę. Teatr jest po przebudowie i na scenę wchodzi się teraz zupełnie inaczej, niż dotychczas. Young Vic, 66 The Cut, Waterloo, SE1 8LZ

Przygody jeża spod miasta Zgierza Inscenizacja bajki Wandy Chotomskiej. Tytułowy jeż odkrywa pewnego dnia, ze coraz trudniej jest mu żyć zu-

pełnie samemu. Wyrusza więc na poszukiwanie swoich krewnych. Droga do celu, jak to w życiu, nie będzie łatwa. Po drodze naszego bohatera spotkają przeróżne niespodzianki i przeszkody ale wszystko zmierza ku szczęśliwemu zakońćzeniu: zwierzątku udaje się w końcu namierzyć jakże liczną rodzinę i staje się najszczęśliwszym jeżem na świecie. Sobota, 10 grudnia, godz. 15.30 Parafia na Devonii 2 Devonia Road, N1 8JJ

gronostajem. Pośród pozostałych atrakcji wystawy wymienić można pokój, w którym – z pewną podejrzliwością – spoglądają na siebie dwie wersje Madonny wśród skał. Jedną oglądać można na co dzień w Londynie, druga przyjechała tu z Luwru. Dlaczego Leonardo namalował dwa warianty? Tego nie wiadomo. Ale może wizyta w National Gallery i porównanie obu dzieł podsunie nam rozwiązanie tej zagadki. National Gallery, Trafalgar Square, WC2N 5DN

wystawy Paul Noble Krzysztof Wodiczka Krzysztof Wodiczka to artysta mieszkający i tworzący w Nowym Jorku, Bostonie i Warszawie. To artysta mocno zaangażowany społecznie i politycznie. Ulubiony temat? Demokracja, czyli jak szary obywatel może aktywnie wpływać na rzeczywistość wokół siebie. W Londynie możemy podziwiać jego prace na wystawie The Abolition of War, w której skłąd wchodzą dwa projekty: The Flame i War Veteran Vehicle. Instalacje Wodiczki skupiają się na stresie pourazowym, z jakim zmagać się muszą powracający z wojen w Iraku i Afganistanie żołnierze. WORK Gallery 10A Acton Street, WC1X 9NG

Acctress Now Portety współczesnchy aktorek mają stanowić kontrapunkt dla tematyki dużej wystawy, jaką obecnie zobaczyć można w londyńskiej Galerii Portetu. Zobaczymy tu między innymi wizerunki Judy Dench, Vanessy Redgrave i Hellen Mirren. National Portait Gallery St. Martin’s Place, WC2

Leonardo Da Vinci Centralne miejsce zajmuje tu przywieziona z Krakowa Dama z

Znak firmowy Paula Noble to duże rysunki stworzone za pomocą ołówka grafitowego. Przedstawiają one fantastyczne miasto o nazwie Nobson. Nobson to ponura, przytłaczająca dystopia. Artysta zapowiada, że na wystawie ujrzymy pełny obraz Nobson. Rysunki wzbogacone zostaną też od dwie rzeźby. Gagosian Britannia, 6-24 Britannia St, London, WC1X 9JD

Ale ze wszystkich bije miłość do kraju Thomsona i spółki. Dulwich Picture Gallery, 7 Gallery Rd, London, SE21 7AD

Postmodernism – Postmodernizm przypomina rozbite lustro. Odbija cię w tysiącu małych fragmentów – mówi Glenn Adamson, kurator otwartej niedawno w wystawy Postmodernism. W Muzeum Wiktorii i Alberta zapanował właśnie jeszcze większy chaos niż zwykle. O naszą uwagę biją się zdjęcia z Las Vegas, teledyski Klausa Nomi, plakat Andy Warhola, dziwaczne meble włoskiej grupy Memphis i… strój sceniczny Annie Lennox. Trudno się dziwić, biorąc pod uwagę temat wystawy. – Panuje tu wielka różnorodność. Pełno tu kolorów i wzorów. Jeden pomysł odbija się od drugiego. Chodzi tu o pluralizm, a nie o stałość – tłumaczy Adams. Victoria & Albert Museum, Cromwell Road, SW7 2RL

RobotvilleEU Painting Canada Kanada nie zaznaczyła się jakoś na światowej mapie malarstwa. Dla szerszej publiczności pozostaje wciąż białą plamą. Nowa wystawa w uroczej Dulwich Gallery próbuje to zmienić. Zobaczymy tu pejzaże autorstwa malarza Toma Thomsona oraz związanej z nim Grupy Siedem. Centrana postać ruchu, Thomson umarła młodo, bo w wieku czterdziestu lat. Legenda mówi, że zginął śmiercią godną malarza, który przez całe życie dokumentował piękno naturalne swego kraju. Miał on utonąć po wypadnięciu z canoe płynącego przez jedną z tamtejszych wartkich rzek. A same płótna? Bliższe są postimpresjonizmowi niż monumentalnym obrazom malarz amerykańskich czy obrazów Johna Martyna, jakie oglądać właśnie możemy w Tate Britain.

ty z całej Europy prezentują swoje umiejętności i możliwości w sześciu strefach miasteczka robotów. RobotvilleEU odbywa się w ramach pierwszego Europejskiego Festiwalu Robotów. Wydarzenie to koncentruje się na przybliżeniu publiczności rosnącego znaczenia „inteligentnych maszyn” w naszym codziennym życiu oraz na tym, w jaki sposób roboty staną się nieodłącznym elementem naszej przyszłości. Do 4 grudnia, od 10.00 do 18.00 Science Museum Exhibition Road, SW7 2DD

wykłady/odczyty Bad Science Beyond the Western World Termin Bad Science robi ostatnio karierę. Rozpropagowany przez piszącego między innymi dla Guardiana Bena Goldacre, oznacza pseudonaukowe wymysły, które mieszają w głowach ludzi słabo znających się na chemii, biologii, ale także metodologii badań społecznych. Dziennikarz Martin Robbins opowie nam natomiast o tym, jaką karierę bad science robi poza tak zwanym światem Zachodu. I jak „zła nauka” ze Wschodu przybywa do nas, by próbować nas omamić. Niedziela, 4 grudnia, godz. 11.00 Conway Hall 25 Red Lion Square,WC1R 4RL

Jak oni to robią?

Polski robot FLASH, stworzony w laboratoriach Politechniki Wrocławskiej prezentowany jest na wystawie RobotvilleEU w londyńskim Science Museum. W ciągu czterech dni robo-

Wszystko wokół się wali, a oni dają jakąś radę. Wielokrotnie eksperci wieszczyli im ciężkie czasy, a tymczasem ciężkie czasy nadchodziły zwykle własnie dla ekspertów. Tajemnica sukcesu gospodarczego Chińczyków wciąż pozostaje nierozwikłana. Ale może po tej dyskuji panelowej będziemy wiedzieć coś więcej. Czwartek, 8 grudnia, godz. 18.30 LSE: Hong Kong Theatre Clement House, WC2A 2AE

Świąteczne jarmarki Pierniki, kiełbaski, cyder, wino i biżutera – jak co roku oferta świątecznych jarmarków może przyprawić o zawrót głowy. Własnie zaczyna się na nie sezon. Jak powszechnie wiadomo, w sklepach święta Bożego Narodzenia zaczynają się zwykle na początku listopada. Z każdym rokiem data pierwszego radiowego odegrania Last Christmas grupy Wham! przesuwa się nieuchronnie w stronę równonocy wiosennej. O tym, że święta są za pasem można też wywnioskować z faktu, że w całym mieście pojawiają się jak grzyby po deszczu bożonarodzeniowe jarmarki. Tak będzie też w tym roku. Najwcześniej rozłożył się potężny jarmark na South Bank. Jeszcze w listopdadzie kusił zapachami grzanego wina oraz cydru, a także pieczonej kiełbasy (jak w zeszłym roku pełno tu bowiem akcentów nawiązujących do niemieckich weihnachtsmarkts). Nie zabraknie marshmallows, waty cukrowej i mnóstwa błyskotek. W tle świąteczna muzyka, mnóstwo światełek i stara, dobra Tamiza. A przecież w dniach od dziewiątego do jedenastego grudnia dojdzie do tego... Festiwal Czekolady (www.festivalchocolate.co.uk). Spokojnie, sezon na odchudzanie zaczyna

się dopiero 27 grudnia, gdy odkryjemy, że nie wchodzimy w żadne spodnie.... Innym punktem na świątecznej mapie Londynu jest wielkie świąteczne miasteczko w Hyde Parku. A tam grota świętego Mikołaja, stoiska z aromatycznym jedzeniem, no i gigantyczne lodowisko. Dodajmy do tego nocną porę, porozwieszane na drzewach na drzewach światełka i jabłka w karmelu. Esencja świątecznego Londynu! Dla tych, którzy marzą o odrutrce na przeszłodzoną atmosferę spod znaku Jingle Bells, łzawych filmów w telewziji i Mariah Carrey w stroju śnieżynki (choć dlaczego akurat ta ostatnia miałby komukolwiek przeszkadzać, pozostaje dla mnie tajemnicą...) może wybrać się do Groty Złego Mikołaja (http://grafikgallery.3dcartstores.com/). W środku nie zastaniemy niestety Billy’ego Boba Thorntona z pamiętnego filmu Terry’ego Zwigoffa, ale i tak będzie zabawnie i bardzo nieortodoksyjnie. Obejrzymy graffiti nabijające się z tradycyjnych, świątecznych motywów (takiego Świętego Mikołaja nie chcielibyście spotkać), wysłuchacie świątecznego... rapu zrobicie zakupy na tutejszym alternatywnym jarmarku. On także będzie dość nietypowy... Pod świąteczną atmosferę podpinają się też w tym roku dwa jarmarki nieco luźniej związane z Bo-

żym Narodzeniem. Pierwsze to największa w Europie wystawa biżuterii (www.dazzle-exhibitions.com). Na Southbank zobaczymy dzieła uznanych artystów, ale także młodych, jeszcze nieodkrytych talentów. Innego rodzaju prezentów poszukać można natomiast podczas jarmarku rękodzielczniego we wschodnim skrzydle Somerset House. Wyroby ze szkła, ceramiki w prawdziwie „designerskim” stylu. Zakupy można połączyć z z wizytą na tutejszym lodowisku wylanym na dziedzińcu, który – jak co roku – zachwyca oświetelniem i uroczą choinką.

Adam Dąbrowski


26|

1 grudnia 2011 | nowy czas

czas na relaks

UWAGA!!! Konkurs Konkurs dla czytelników „Nowego Czasu” w ramach kampanii edukacyjnej Enjoy English, Enjoy Living! By posługiwać się językiem Szekspira, nie musisz koniecznie siedzieć w szkolnej ławie czy wkuwać po nocach angielskie słówka – to idea kampanii Enjoy English, Enjoy Living, popularyzującej szlifowanie tego języka wśród Polonii bryty jskiej. Jako jeden z patronów medialnych, przygotowaliśmy dla naszych czytelników konkurs z atrakcyjną nagrodą: podwójny bilet do British Music Experience – interaktywnego muzeum w O2 Arena poś więconemu historii muzyki popularnej w Wielkiej Br ytanii. Poniżej pytania konkursowe:

1. Jak brzmiało panieńskie nazwisko księżnej Diany: a) Buckingham b) Philips c) Spencer

3. Z jakim zespołem kojarzeni są bracia Gallagherowie: a) Blur b) Oasis c) The Ver ve

2. Grupa niezwykłych megalitów znajdujących się w Wielkiej Brytanii to: a) Lake Distr ict b) Stonehenge c) Ben Nevis

4. Czego NIE napisał J.R.R. Tolkien: a) The Shining b) Silmarillion c) The Lord of the Rings

32|

czas na relaks

Już dziś prześlij odpowiedzi na adres redakcji: (63 King’s Street, London SE15 2NA lub redakcja@nowyczas.co.uk), podając swoje dane kontaktowe (imię i nazwisko, numer telefonu oraz adres pocztowy). Następnie koniecznie „polub” fan page kampanii na Facebooku. Znajdziesz tam systematycznie publikowane materiały do nauki angielskiego przygotowywane przez lektorów szkoły języków obcych online Edoo.pl. Szukaj nas pod hasłem Enjoy English, Enjoy Living!

5. Który z podanych polityków NIE był premierem Wielkiej Brytanii: a) John Major b) Gordon Brown c) Dick Cheney

7. Który z komików zagrał rolę szefa w brytyjskiej wersji serialu The Office: a) Mar tin Freeman b) Ricky Ger vais c) Sacha Baron Cohen

6. Zespół The Beatles pochodził z: a) Manchesteru b) Liver poolu c) Londynu

8. Która z sieci NIE powstała w Wielkiej Brytanii: a) Tesco b) Walmar t c) Morr issons

Rubr yka jest częścią kampanii edukacyjnej Enjoy English, Enjoy Living, która odbywa się pod hasłem Język to podstawa. Zacznij od podstaw. Patronem mer ytor ycznym kampanii jest szkoła języków obcych online Edoo.pl. Główny patronat medialny objęli: „Polish Express”, „Panorama”, Polacy.co.uk, Ang.pl, patronat wspierający: „Praca i Życie za Granicą”, „Nowy Czas”, Link Polska Express, Goniec.com, Polnews.co.uk oraz Myplymouth.eu. Więcej na temat kampanii w ser wisie www.edoo.pl/enjoy oraz na fan page projektu na facebooku!!

18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011 | nowy czas

krzyżówka z czasem nr 18 krzyżówka z czasem nr 36

Poziomo: Poziomo: 1) polska piosenkarka, śpiewała m.in. Mały książę i Kwiatkowski”, O mnie się nie 1) odtwarzała rolę Krysi w filmie „Pułkownik martw; 5) impreza sportowa lub turystyczna; 8) ciężki metal; 9) 7) miejsce narodzin św. Franciszka i św. Klary, 8) człowiek imię aktora Obuchowicza; 10) dowcip, kawał; 12) starożytne wykazujący w czymś wielką lub zbytnią pilność i żarliwość, państwo w północnej Mezopotamii; 13) pojemność zbiornika 9) grzyb pasożytujący na drzewach, 10) cesarz rzymski, 13) polski wyrażona w litrach; 16) domek pasterzy w górach; 20) włochaty generał, który w roku 1944 został naczelnym wodzem Polskich Sił owoc; 23) mongolski hodowca bydła; 24) lubi życie domowe; 25) Zbrojnych na Zachodzie, 17) przykład do naśladowania, bankiet, gala; 26) substancja kwaśna; 27) rzeka, która ma ujście w 19) sztuczne zachowanie się; udawanie, 20) zawsze modny taniec, Gdańsku. 21) człowiek skłonny do wywoływania awantur; zabijaka.

Pionowo: Pionowo: 1) azjatycki ssak drapieżny z rodziny łasicowatych; 2) nakrycie głowy; …buduje,„Jezioro niezgoda rujnuje; 4)i przyszła do woza; 1) autor3)powieści Bodeńskie” „Pożegnania”, mąż5)aktorki zakaźnaJędrusik, choroba 2) bakteryjna świń; 6)3)członek ludu, który w VI„Nad w. Kaliny filtr organizmu, imię autorki powieści przybył z Azji nad Dunaj i założył państwo w Panonii; 7) 156)lipca Niemnem”, 4) Helena, 5) po przeciwległej stronie wschodu, Filip, 1410 roku; 11) imię piosenkarki Pavone; 14)z kniaź z opery Borodin, polski reżyser filmowy („Pożegnanie Marią”, „Przystań”), 15) hałas połączony z bieganiną; 17) zamieszanie; 18) państwo 11) rozdział w partii, stronnictwie, 12) Stefan, jedenz z Rygą; 19) zwierzę polskich lasów;polskich 20) imię autora powieści najwybitniejszych w historii aktorów, 14) onacja, przygodach Tomka 21) koralowa; 22) imię narodowość, 15) Sawyera; dawne zakłady radiowe w reżysera Bydgoszczy, Hanuszkiewicza. 16) prowizoryczny budynek drewniany, 18) małe jezioro. Rozwiązanie krzyżówki z czasem z poprzedniego numeru: Miron Białoszewski Rozwiązanie krzyżówki nr17: Tadeusz Łomnicki

sudoku

łatwe

1

średnie

3 5

9

3 6 5 3 2 6 7 1 3 5 8 6 1 8 6 5 6 7 5 4 6 4 9 1 2 2 4 6 5 1 2 6

trudne

7 8 4 6 7 3

4

6 7 1 8 9 6

2

9 7 8 1 7 1

8 7

3

9

8

2 5 8 1 7 4 8 9 3 4 5 6 4 7 5 8 9 7 6 4 5

9

1

9

4 8

3

1

6

7 4 1 3 8

3

4 7


|27

nowy czas | 1 grudnia 2011

sport

PZPN wyczyści tylko część swoich szeregów Bartosz Rutkowski Dziadkowie z Polskiego Związku Piłki Nożnej, jak nazywa się większość działaczy związku rzucili we środę Zdzisława Kręcinę na pożarcie. Ten wieczny, jak mówiono o nim, sekretarz generalny związku odszedł w niesławie. Początkowo prezes PZPN Grzegorz Lato chciał, by Zdziska tylko zawiesić, ale wielu działaczy powiedziało: nie, albo on wyleci, albo my ustępujemy.

Lato broni siebie I Lato kierowany instynktem zachowawczym pozwolił na odwołanie Kręciny. Nikt nie wie, czy ten mściwy góral, jak mówią o Kręcinie nie ma w swoich archiwach podobnych taśm, jakie szykowano na niego, kto wie, czy nie polecą kolejne głowy. Nie brakuje głosów, że tylko w ten sposób, poprzez walkę wewnętrzną Polski Związek Piłki Nożnej może się oczyścić, bo jakiekolwiek wysiłki podejmowane z zewnątrz padały. Wystarczy przypomnieć wysiłki poprzednich ministrów sporu: Dębskiego, Lipca, Drzewickiego, którzy usiłowali wprowadzać kuratorów do związku. Kończyło się to potężną awanturą, na dodatek UEFA i FIFA groziły, że jeśli państwo będzie wtrącało się do spraw PZPN, to wykluczą z turniejów wszystkie polskie drużyny. I taka groźba działała.

ZłodZiej gonił ZłodZieja I tylko złośliwie niektórzy działacze PZPN zwracali uwagę, że ktoś kto sam jest złodziejem nie powinien brać się za czyszczenie ich związku. Mieli na myśli głównie nieżyjącego już mi-

nistra Dębskiego i jest następcę Lipca, który poznał smak więzienia. Ale rzucenie Zdziska, jak o Kręcinie mówili w związku, na pożarcie nie oczyści panującej tam atmosfery. Kiedy trzy lata temu Grzegorz Lato obejmował funkcję prezesa PZPN przyjaciele mówili mu: Grzesiu, byłeś legendą polskiej piłki nożnej, nie zepsuj jej, napraw w końcu ten związek. Co zrobił Lato przez ten czas?

roZmienił Legendę na drobne Poznał smak władzy, złotych kart, podróży lotniczych w klasie biznes, najlepszych hoteli, zagranicznych wypraw, legenda padła jak zbutwiała kłoda. Kiedy proponowano mu, by za 17 milionów złotych przeprowadził się z całym związkiem do nowej siedziby na stadionie w Warszawie odpowiedział, że to go nie interesuje, wybrał inne wyjście, budowę nowej siedziby PZPN, co pochłonie trzy razy tyle. To się nazywa panisko. Kiedyś ten sam Lato wypalił, że nie wie jeszcze, czy jest zainteresowany, by Euro 2012 odbywało się na nowym stadionie w Warszawie. On i jego związek dostają od państwa nowoczesny stadion, a on nie wie, czy tam powinny się odbywać rozgrywki Euro.

Kiedyś całował orZełKa To nie jedyny błąd Laty, którego odejścia domaga się teraz większość Polaków i to nawet wtedy, gdyby przyszło nam zapłacić cenę najwyższa, gdyby wiązało się z tym wykluczenie nas z Euro. Bo Polacy mają już dość Laty, tego Laty, człowieka, który po tym jak został królem strzelców całował na

oczach milionów orzełek na swojej koszulce. Dzisiejszy Lato zapatrzony w mamonę wymyślił, że na nowych koszulkach polskich piłkarzy zabraknie orzełka. Wszyscy mówili, że to błąd, grzech, Lato na to, że nie będzie się tym przejmował. Dopiero, kiedy kibice zapowiedzieli bojkot piłkarskich meczów, gdy na stadionach tylko gwizdano, Lato ustąpił, nie powiedział nawet przepraszam, nie przyszło mu do głowy, by taki pomysł konsultować z narodem.

PZPn, twierdZa obLężona Bo Lato i jego pretorianie żyją jak w oblężonej twierdzy, nie informują nikogo z zewnątrz o tym, co zamierzają robić, a kiedy padają na ich głowy gromy zamykają się w pokojach i radzą , jak członkowie yakuzy. Odejście Kręciny nie uzdrowi PZPN, padają głosy, że związek zmieni się powoli od środka, ale to może zająć długie lata. Jacek Masiota, członek zarządu PZPN twierdzi, iż w związku jest wielu wartościowych ludzi i oni taki trud oczyszczania podejmują. – PZPN nie jest ani czarny, ani biały. Jest wiele sensownych osób i wiele, które powinny odejść – ocenia Masiota. Masiota mówi, że podczas posiedzenia zarządu apelował o dymisję Laty. – Ale koledzy z zarządu i Lato nie podzielili mojego zdania. – Uznali, że to zbyt daleko idąca zmiana przed Euro 2012. Ja się z tym nie zgadzam – mówił.

taśmy hańby Burzę wokół PZPN wywołała publikacja nagrań dokonanych przez Grzegorza Kulikowskiego, biznesmena i byłego dobrodzieja związku. Jego

Zdzisław Kręcina nagrania sugerują, że Lato i Kręcina mogli dopuścić się korupcji przy jednym z przetargów na budowę nowej siedziby PZPN. Sprawa wyszła na jaw tuż przed niedawnym Walnym Zgromadzeniem związku. Nagrania trafiły do minister sportu i turystyki Joanny Muchy, która od razu złożyła do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Bada je też Centralne Biuro Antykorupcyjne. Kręcina zapewne byłby sekretarzem generalnym, gdy nie wspomnia-

ne Walne Zgromadzenie PZPN, na którym ujawniono taśmy hańby, jak mówi o nich warszawska ulica.

co jeden to… gorsZy Kręcina został sekretarzem PZPN w 1999 roku. Zastąpił Michała Listkiewicza, który wskoczył na stołek prezesa. To ten sam Listkiewicz, który w momencie wybuchu afery korupcyjnej w piłce nożnej mówił, ze to tylko jedna czarna owca. Jak podaje wrocławska prokuratura zarzuty postawiono już 600 osobom, a więc nie jedna a 600 czarnych owiec.

Jaguar triumfuje w Blackburn Daniel Kowalski W mieszanych nastrojach wróciły drużyny reprezentujące ligę Blackpool z piłkarskiego turnieju w Blackburn. O ile pierwsze miejsce Jaguara nie jest żadnym zaskoczeniem, to odpadnięcie KS Biały Orzeł już w fazie grupowej stanowi olbrzymią niespodziankę.

Honor „orłów” uratował drugi skład, który dopiero w serii rzutów karnych przegrał mecz o trzecie miejsce. W turnieju wzieło udział dziewięć drużyn, które w pierwszej fazie imprezy rywalizowały w dwóch grupach systemem „każdy z każdym”. Dwie najlepsze ekipy z każdej grupy utworzyły później pary półfinałowe. Bardzo zacięta rywalizacja miała miejsce w grupie A, gdzie o awansie do fazy finałowej zadecydował bilans bramkowy, bowiem aż trzy drużyny zgromadziły identyczną liczbę punk-

tów. Z kolei w grupie B, o dwa premiowane miejsca walczyło aż trzech faworytów turnieju. Oba półfinałowe spotkania miały bardzo nerwowy przebieg, a żadna z drużyn nie mogła być pewna zwycięstwa aż do końcowego gwizdka sędziego. Ostatecznie Jaguar Blackpool pokonał Ajax Preston 3:1, a Polonia Blakburn minimalnie zwyciężyła KS Biały Orzeł-Spiżarnia Blackpool I 5:4. Finaliści spotkali się już w fazie eliminacyjnej, gdzie sprawiedliwie podzieli się punktami (2:2), nie dziwi więc, że do najważniejszego meczu przystąpiły ze sporym respektem dla przeciwnika. Pierwsze minuty upłynęły pod znakiem walki w śrokowej części boiska, które raz po raz przerywane były kontratakami. Właśnie po jednym z takich kontrataków – w sobie tylko znany sposó – zawodnik Polonii umieścił piłkę w siatce Jaguara z niemal zerowego konta. W dziesiątej minucie meczu goście z Blackpool doprowadzili do wyrównania i mecz zaczął się

jakby od nowa. Dopiero kolejna bramka Jaguara, która padła dwie minuty później, zmieniła obraz gry. Od tego momentu przebieg dalszych wydarzeń kontrolowała już ekipa z Blackpool. W meczu o trzecie miejsce walka była niezwykla wyrównana, o czym świadczy chociażby bezbramkowy rezultat w regulaminowym czasie gry. Zwycięzcę musiały więc wyłonić rzuty karne, w których skuteczniejsi okazali się piłkarze Ajaxu Preston. Królem strzelców został piłkarz zwycięskiej ekipy, Sławomir Perz, który aż osiemnaście razy wpisał się na listę strzelców. Na uwagę zasługuje również rezultat derbowego starcia: Jaguar FC Blackpool – KS Biały Orzeł. Jaguar wygrał wysoko 5:0, a mecz był wyrównany tylko do pierwszego gola. ELIMINACJE Grupa A: 1. Biały Orzeł – Spiżarnia Blackpool I 6 pkt 2. Ajax Preston 6 pkt 3. Walsall 6 pkt

4. Dream Team Burnley II

0 pkt.

Grupa B: 1. Jaguar Skin Blackpool 10 pkt 2. Polonia Blackburn 8 pkt 3. Biały Orzeł - Spiżarnia Blackpool II 7 pkt 4. TS Barnoldswick 3 pkt 5. Dream Team Burnley I 0 pkt FAZA FINAŁOWA 1/2 finału: Jaguar Skin Blackpool – Ajax Preston 3:1 Polonia Blackburn – Biały Orzeł-Spiżarnia Blackpool 5:4 Mecz o 3. miejsce: Ajax Preston – Biały Blackpool 0:0

Orzeł-Spiżarnia

Finał: Jaguar Skin Blackpool – Polonia Blackburn 3:1


28|

1 grudnia 2011 | nowy czas

Polacy grzeją ławki Daniel Kowalski coraz rzadziej widzimy naszych rodaków na stadionach Wielkiej brytanii. W Anglii, szkocji, Walii oraz Irlandii kontrakty podpisało kilkunastu naszych futbolistów, większość z nich przesiaduje jednak cały sezon na ławce rezerwowych.

W bramce Kanonierów zobaczyliśmy w ciągu kilku ostatnich dni obu naszych reprezentacyjnych golkiperów. Wojciech Szczęsny zagrał w ligowym meczu z Fulham, a Łukasz Fabiański w meczu pucharowym przeciwko Manchester City. Mija właśnie miesiąc odkąd w pierwszym składzie zagrał Radosław Majewski. Od tego momentu regularnie siada na ławce rezerwowych, ale trener nie korzysta z jego usług. W miniony wtorek Majewski nie pojawił się jednak nawet w szerokim składzie na mecz z Leeds. Miejmy nadzieję, że miejsce w składzie nasz rodak odzyska szybciej niż stracił. Całe spotkanie

rozegrał Łukasz Jutkiewicz, ale jego Coventry przegrało na wyjeździe z Brighton 1:2. Bartosz Białkowski i jego Southampton liderują na zapleczu ekstraklasy, ale na występy naszego rodaka dalej czekamy. W lidze szkockiej wysoką formę potwierdzają piłkarze Celtiku Glasgow, którzy w minioną sobotę rozgromili St Mirren aż 5:0. Łukasz Załuska po raz kolejny oglądał mecz z perspektywy ławki rezerwowych. Celtic jest w tej chwili wiceliderem Scottish Premier League, a do prowadzącego Glasgow Rangers traci już tylko cztery punkty. Premier League (Anglia): Wojciech Szczęsny (Arsenal Londyn) – 90 min. w meczu z Fulham Londyn (1:1), Łukasz Fabiański (Arsenal Londyn) – 90 min. w meczu z Manchester City (0:1), Tomasz Kuszczak (Manchester United) – poza kadrą w meczu z Newcastle United (1:1) Championship (Anglia): Radosław Majewski (Nottingham) – poza kadrą w meczu z Leeds (0:4), Bartosz Białkowski (Southampton) – ławka

rezerwowych w meczu z Hull (2:1), Tomasz Cywka (Derby County) – poza kadrą w meczu z Brighton (0:1), Lukas Jutkiewicz (Coventry) – 90 min. w meczu z Brighton (1:2). Football League One (Anglia): Artur Krysiak (Exeter City) – 90 min. w meczu z Tranmere (3:0). Football Conference (Anglia): Adrian Cieślewicz (Wrexham) – od 70 min. w meczu z Braintree (0:0). Scottish Premier League (Szkocja): Adrian Mrowiec (Heart of Midlothian) – od 46 min. w meczu z Iverness CT (2:1), Łukasz Załuska (Celtic Glasgow) – ławka rezerwowych w meczu z St Mirren (5:0). Belfast Telegraph IFA Championship (Irlandia Północna): Łukasz Adamczyk (PSNI FC) – 90 min. w meczu z Moyola Park (2:1). Welsh Premier League (Walia): Krzysztof Nalborski (Aberystwyth Town) – od 66 min. w meczu z Prestatyn Town (0:1). Airtricity League – First Division (Irlandia): Piotr Krzanowski (Cork City) – przerwa w rozgrywkach.

Trzech liderów Wskazanie głównego kandydata do mistrzowskiej korony jest w tym roku nie lada wyzwaniem, bo aż trzy drużyny (White Red Patriots, Bad Boys, KS Victoria) otwierają ligową tabelę z identyczną zdobyczą punktową. Szansę na końcowy sukces ma również Promil Luton, który traci do liderów tylko trzy punkty, a nawet piąta w tabeli Jedenastka. Krótko mówiąc na sześć drużyn, aż pięć może sięgnąć po najważniejsze trofeum. Tylko Inter Bałagan jest na razie bez punktów.

Wyniki 5. kolejki: Inter Balagan – White Red Patriots 0:3, KS Victoria – Jedenastka 2:8, Bad Boys – Promil Luton 1:0. Zestaw par 6. kolejki: KS Victoria – Jedenastka, Inter Bałagan – White Red Patriots, Bad Boys – Promil. Najlepsi strzelcy: 8 bramek – Grzegorz Klejps (White Red Patriots), 7 – Łukasz Szwec (KS Victoria), 4 – Tomasz Sapor (White Red Patriots), 4 – Dawid Hus (Jedenastka), 4 – Łukasz Woźniak (White Red Patriots), 4

– Dariusz Zegar (Jedenastka), 3 – Łukasz Żukowski (KS Victoria), 3 – Billy Crack (Promil Luton), 3 – Paweł Kitka (KS Victoria), 3 – Jakub Byczek (Promil Luton). Klasyfikacja Fair-Play: 1. Inter Bałagan – 0 punktów karnych, 2. Jedenastka – 12 pkt, 3. White Red Patriots – 12 pkt, 4. Bad Boys – 18 pkt, 5. Promil Luton – 21 pkt, 6. KS Victoria – 24 pkt.

Midlands – White Eagles 1:3. Zestaw par 14. kolejki (4 grudnia 2011): 16:00 White Eagles II – Huragan Coventry, 16:00 White Eagles – Victoria Legion, 17:00 FC Stoprocent – Polmed Midlands, 17:00 AC Milan – Albatros Rugby. Najlepsi strzelcy: 1. Paweł Kasprzyk (White Eagles) – 20 bramek, 2. Siergiej Sakurovs (White Eagles) – 14, 3. Tomasz Kwarciak (Victoria Legion) – 12, 4. Dawid Pszczoła (FC Stoprocent) – 10, 5. Marek Dziudziek (White Eagles) – 9,

Wszystko wskazuje na to, iż w najbliższych tygodniach rezerwowy aktualnie bramkarz Arsenalu zmieni klubowe barwy. A to z powodu zbliżających się mistrzostw Europy, na których Fabiański koniecznie chce się znaleźć. Aby mieć taką szansę wychowanek Polonii Słubice musi jednak regularnie grać, a w becnym sezonie w pierwszym składzie Kanonierów udało mu się tylko dwa razy w Carling Cup, gdzie zwyczajowo wystawia się zmiennika pierwszego bramkarza. W tym roku w Premier League zagrał tylko dwa razy w styczniu z Birmingham oraz Manchester City, w obu zachował czyste konto. Później przyszła kontuzja, w trakcie której zaufanie Arsene Wengera zdobył Wojciech Szczęsny. Do Polski reprezentacyjny golkiper raczej nie wróci, angielska prasa spekuluje, że najprawdopodobniej zostanie wypożyczony do któregoś z klubów Championship. (dako)

Grają o ligę VIP-ów

Daniel Kowalski

Piłkarska liga w coventry Z wszystkich polonijnych lig piłkarskich jedynie w Coventry trwa jeszcze sezon. Przed nami ostatnia kolejka, która w ligowej tabeli za dużo jednak nie zmieni. Na prowadzeniu już od dłuższego czasu i to ze sporą przewagą jest FC Stoprocent, który wyprzedza dwie drużyny White Eagles odpowiednio o sześć i piętnaście punktów. Wyniki 13. kolejki: Albatros Rugby – FC Stoprocent 2:4, Huragan Coventry – AC Milan 0:2, Victoria Legion – White Eagles I 0:7, Polmed

FAbIAńsKI oPuścI ArseNAl

6. Valerij Rakita (FC Stoprocent) – 8, 7. Dawid Śmigaj (FC Stoprocent) – 8, 8. Marcin Mentel (Huragan Coventry) – 8, 9. Marian Jakubkovic (FC Stoprocent) – 8, 10. Marcel Varga (Huragan Coventry) – 8. Klasyfikacja Fair Play: 1. Huragan Coventry – 12 pkt. karnych, 2. White Eagles – 15, 3. FC Stoprocent – 15, 4. AC Milan – 15, 5. Polmed Midlands – 18, 6. Victoria Legion – 18, 7. White Eagles – 24, 8. Albatros – 30 pkt.

Daniel Kowalski

PZPN wyczyści tylko część swoich szeregów >27

Od kilku tygodni trwa już rywalizacja piłkarskich typerów w nowej edycji serwisu typerfan. Przed laty programiści przyzwyczaili swoich uzytkowników do wielu zmian technicznych. Tym razem więcej będzie ich od strony organizacyjnej. Od pierwszego listopada rozpoczęła się rywalizacja w rankingu ogólnym, która potrwa do czerwca. Zwycięzca współzawodnictwa zagra w przyszłorocznej edycji Ligi Vipów organizowanej przez Tygodnik Kibica. To najbardziej prestiżowa liga typerów w Polsce. Występują w niej najbardziej znane piłkarskie nazwiska ze świata futbolu m.in. Włodzimierz Lubański, Zbigniew Boniek, Dariusz Szpakowski, Mateusz Borek, Czesław Michniewicz. Wśród nich jest również Jan Bocheński zwycięzca typerfan.pl w sezonie 2010/2011. W grudniu zainaugurują kolejne rozgrywki – Typerfan Cup – w któ-

rych zarejestrowani gracze podzieleni zostali w pary, gdzie rywalizować będą systemem pucharowym (mecz i rewanż). To nowe rozgrywki, które mają już na stałe wejść do kalendarza serwisu. Ci którzy do rozgrywek przystąpią trochę później również będą mięli szanse na atrakcyjne nagrody, bo już pierwszego stycznia wystartują rozgrywki ligowe. Ich zwycięzca odwiedzi Londyn, aby zobaczyć w akcji piłkarzy Premier League. Okazję taką miał już zwycięzca sprzed dwóch lat – Robert Kołdys z Jastrzębia Zdrój – który odwiedził Emirates Stadium na derbowym meczu Arsenal Londyn – Fulham Londyn. Wzorem ubiegłych lat organizatorzy planują wprowadzenie rankingu miesiąca, ale to uzależnione będzie od znalezienia sponsora nagród.

Adam Wójcik


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.