nowyczas2011/175/018

Page 1

LoNDoN 17 November 2011 18 (175) fRee issN 1752-0339

Remembrance Day w Londynie. Przemarsz polskich kombantantów. 11 listopada nie jest w tym kraju dniem politycznych porachunków i rozliczeń. Nowy wspaniały świat »3 We’ve won the war. Let’s now win the peace! »11 Jeszcze Anglia nie zginęła »12 czAs NA WysPie

»7

feLietoNy

»13

UJ i PUNO w Londynie

Dziwne, zadziwiające

12 listopada odbyła się inauguracja roku pierwszych zagranicznych studiów podyplomowych Uniwersytetu Jagiellońskiego zorganizowanych współnie z londyńskim PUNO. Czy eksperyment sprawdzi się, okaże się w kwietniu.

Zadziwia, do czego człowiek jest zdolny. Prawy bolszewik przez prawie dwadzieścia lat udawał prawicowca, i to udawał tak dobrze, że inni bolszewicy zwalczali go, nie rozpoznawszy w nim swojego człowieka!

czAs to PieNiąDz

»14

LuDzie i mieJscA

»15

Brazylijski cud Englishgeneracja Brazylia żyje swoją ropą, której zasoby porównywalne są z tymi na Morzu Północnym. Już liczy się miliardy dolarów, jakie poprzez szyby naftowe wpłyną do państwowej kasy, już kreśli się śmiałe plany, które mają za dwie dekady uczynić z Brazylii jedną z najpotężniejszych gospodarek na kuli ziemskiej

Po 1989 roku wszyscy, dosłownie rzucili się do nauki angielskiego. To był wielki zapał i entuzjazm – piekarz, sprzedawca, ogrodnik, lekarz, niezaleznie od wieku, wszyscy trafiali do tej samej grupy zerowej i czuli, że otwiera się nowa epoka.

czAs NA RozmoWĘ

»17

Pysz(na) uczta jazzowa Maciek Pysz to artysta wyjątkowy. Gitarzysta i kompozytor, który podstaw jazzu uczył się z książek i filmów instruktażowych. Od ośmiu lat mieszka w Londynie. 25 listopada Maciek Pysz Quartet wystąpi w Pizza Express: The Pheasantry.


2|

17 listopada 2011 | nowy czas

” Czwartek, 17 listopada, wiktorii, roCha 1989

Wyemitowano ostatnie wydanie Dziennika Telewizyjnego, głównego programu informacyjnego TVP w czasach PRL, nadawanego od 1958 roku. Zastąpiono go Wiadomościami TVP.

piątek, 18 listopada, aGNieszki, romaNa 1965

Polscy biskupi wystosowali do niemieckiego episkopatu list w sprawie wzajemnego wybaczenia krzywd, ze słynnym zwrotem: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie".

sobota, 19 listopada, matyldy, seweryNa 1655

Rozpoczęła się obrona Jasnej Góry i Klasztoru Paulinów, zaatakowanej przez Szwedów. Czyn ten stał się symbolem oporu i punktem zwrotnym podczas najazdu wojsk szwedzkich na Polskę.

Niedziela, 20 listopada, Feliksa, oktawii 1900

Pod Krakowem w Bronowicach miał miejsce ślub poety Lucjana Rydla z Jadwigą Mikołajczykówną. Stanisław Wyspiański zainspirowany tym wydarzeniem napisał „Wesele", wystawione w 1901 r.

poNiedziałek, 21 listopada, alberta, koNrada 1920

Krwawa niedziela w Irlandii. Bojownicy IRA zabili jedenastu Anglików, podejrzanych o donosicielstwo i współpracę z Brytyjczykami. Wywołało to odwet Brytyjczyków, dalsze zamieszki i ofiary śmiertelne.

wtorek, 22 listopada, CeCylii, steFaNa 1963

W Dallas zamordowano prezydenta USA Johna F. Kennedy'ego. Głównym oskarżonym stał się Harvey Lee Oswald, który niedługo potem również zginął w zamachu. Sprawa zamachu Kennediego jest uznawana za jedną z największych zagadek XX wieku.

Środa, 23 listopada, adeli, GrzeGorza 1621

Po raz pierwszy obchodzono Święto Dziękczynienia w USA. Ucztowano, na pamiątkę przybycia pielgrzymów do Ameryki, którzy rok wcześniej przypłynęli na statku Mayflower.

Czwartek, 24 listopada, aleksaNdra, emilii 1991

Zmarł Freddie Mercury brytyjski kompozytor, pochodzący z Zanzibaru; wokalista, współzałożyciel zespołu Queen. Król muzyki rockowej.

piątek, 25 listopada, beaty, elżbiety 2001

Po raz pierwszy oficjalnie przyznano się do sklonowania zarodka ludzkiego w celu stworzenia grupy komórek macierzystych.

sobota, 26 listopada, JaNa, leoNarda 1968

Przyjęta przez ONZ na wniosek Polski konwencja wykluczyła przedawnienie zbrodni wojennych.

Niedziela, 27 listopada, domiNika, żaNety 1095

Podczas synodu w Clermont papież Urban II wezwał katolików do wyprawy krzyżowej na Bliski Wschód.

poNiedziałek, 28 listopada, GrzeGorza, steFaNa 1967

Z taśmy produkcyjnej w warszawskiej FSO na Żeraniu zjechał pierwszy Fiat 125P.

wtorek, 29 listopada, błażeJa, Fryderyka 1947

Zgromadzenie Ogólne ONZ ogłosiło podział Palestyny na dwa niepodległe państwa: arabskie i żydowskie. Jerozolima miała stać się strefą międzynarodową.

Środa, 30 listopada, aNdrzeJa, JustyNa 1913

Debiut młodego aktora Charliego Chaplina w filmie Macka Sennetta Making a Living.

63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk rEdaKtor NaCzELNy: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk); rEdaKCja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk), Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Aleksandra Junga, Aleksandra Ptasińska (nowyczas@nowyczas.co.uk); WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz; FELIEtoNy: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; rySUNKI: Andrzej Krauze; ZDJĘCIA: Monika S. Jakubowska; wSPółPraCa: Maciej Będkowski, Adam Dąbrowski, Włodzimierz Fenrych, Mikołaj Hęciak, Robert Małolepszy, Grażyna Maxwell, Michał Opolski, Bartosz Rutkowski, Sławomir Orwat, Michał Sędzikowski, Wojciech A. Sobczyński, Agnieszka Stando.

dzIał MarKEtINgU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk), wydawCa: CZAS Publishers Ltd. © nowyczas Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia.

Wydanie dofinansowane ze środków Kancelarii Senatu w ramach opieki nad Polonią i Polakami za granicą w 2011 roku.

Czas jest zawsze aktualny Sławomir Mrożek

listy@nowyczas.co.uk referendum w Grecji

Szanowni Państwo! Zupełnie nie rozumiem tumultu medialnego, jaki powstał po ogłoszeniu przez premiera Grecji chęci przeprowadzenia referendum w sprawie dalszej pomocy finansowej dla kraju. Przecież to byłby bardzo demokratyczny sposób przerzucenia na społeczeństwo odpowiedzialności. Tak czy owak, Grecy będą musieli wypić to piwo, niezależnie od tego, kto im go naważył. W referendum mogliby się wypowiedzieć czy wolą dostawać pół pensji, czy wcale. Pozdrawiam serdecznie Małgorzata todd dlaczego po angielsku?

Szanowna redakcjo, Czy pan Mirek Malevski naprawdę musi pisać swoje artykuły o Fawley Court po angielsku? anglik zainteresowany tą sprawą znajdzie wszystko w internecie. Pan Mirek Malevski pisze wcale rzeczowo po polsku. Byłoby lepiej, żeby informował nowo przybyłych Polaków o tym, jak są okradani na równi z nami, których rodzice – w jakże ciężkich powojennych warunkach! – łożyli na zakup i utrzymanie Fawley Court. takie placówki są bardzo potrzebne teraz, od kiedy przybyło tu tylu naszych rodaków. Powinni być uświadamiani o tym, co minione pokolenie zdobyło (przyjmują wszystko bez zdziwienia czy poczucia powinności) i ile jeszcze możemy stracić przez niebaczność na działalność ciał powołanych, żeby te posesje prowadzić, w obecnym przypadku, marianów. Parafia Ealing pierwsza przychodzi na myśl, z jej atrakcyjnymi nieruchomościami w samym Londynie. Kończąc pragnę wyrazić mój szacunek i podziw dla „Nowego Czasu”, i życzyć, żeby mógł być rozprowadzany szerzej niż tylko w Londynie i Home Counties. BarBara darowSKa

Szanowni Państwo, zwracam się do Państwa o wsparcie w prowadzonej przez nas Py. na terenie UK akcji charytatywnej MiKołaj z W yS Wraz z Ry szardem Pie cu chem i or ga ni za cją in ter na tio nal Com mu ni ty or ga ni za tion of Sun der land co ro ku gro ma dzi my pie nią dze, któ re w cało ści, bez kosztów wła snych, prze zna cza my na za kup pre zen tów no wo rocz nych dla wy cho wan ków jed ne go z Do mów Dziec ka w Pol sce. Tym ra zem na szym ce lem jest za kup bu tów i ubrań dla dzie ci z Do mu Dziec ka im. Ewy Szel burg -za rem bi ny w Lu bli nie. Będziemy bar dzo wdzięcz ni za wspar cie. je śli by li by Pań stwo za in te re so wa ni wspar ciem fi nan so wym ak cji, pro po nu jemy kup no mikołajkowej gwiazd ki, dzię ki któ rej lo go Państwa fir my lub nazwisko osoby prywatnej zo sta Py nie umiesz czo ne na stro nie głów nej MiKołaj z W yS i bę dzie tam wid nia ło aż do cza su roz po czę cia na stęp nej ak cji. ofe ru je my trzy ro dza je gwiaz dek w ce nie £25, £50 i £100 (szcze góły na www.mi ko laj zwy spy.pl) Wszel kie in for ma cje na te mat ak cji znaj dzie cie Pań stwo na stronie www.mi ko laj zwy spy.pl. in for ma cje o pla ców ce, któ rej chce my po móc, mo żna zna leźć na www.do mdziec ka.lu blin.pl z gó ry dzię ku je my za każ dą for mę wspar cia. agniesz ka or licz Błoń ska Ry szard Pie cuch in ter na tio nal Com mu ni ty or ga ni za tion of Sun der land

na sali jedynie „stara” emigracja. Szkoda, że nie pomyślano na przykład o tym, żeby w drugiej części (artystycznej) zaprosić jakichś młodych uzdolnionych naszych muzyków. Pełno ich w Londynie. Przyciągnęliby pewnie swoich znajomych, jak to zwykle robią na każdym innym koncercie. A może ich znajomi swoich znajomych? Na sali pojawiłby się pewnie świeższy zapach niż naftaliny i błysnąłby może kolczyk w uchu zamiast

pięknych pereł i rodowych sygnetów? Nie wiemy tylko, czy POSK jest na to przygotowany. Na wesela w Łowiczance albo potańcówki w POSKlubie tak, ale w Sali Teatralnej, na uroczystości odzyskania niepodległości? To mogłoby trącić obrazoburstwem. Zachęcam jednak do eksperymentów. Wydaje się, że innej drogi nie ma... Z poważaniem ANNA SObKieWicZ

Nie jest tak źle

Szanowna Redakcjo, przeczytałam z zaciekawieniem artykuł Wojciecha A. Sobczyńskiego w poprzednim wydaniu „Nowego czasu” [O czym to w Londynie…, Nc 17/174] i muszę stwierdzić, że o przyszłość polskiego związku artystów APA nie trzeba się aż tak bardzo martwić. Widziałam wystawę zaproszona przez koleżankę, której przyjaciel wystawiał tam swoje prace. ciekawa ekspozycja, dobre prace, dużo nowych nazwisk. Tarcia z pewnością będą, jak we wszystkich organizacjach, ale czuć powiew świeżości. W przeciwieństwie do uroczystości 11 Listopada w POSK-u. Niby miało powiać świeżością, bo chyba po raz pierwszy nie zorganizowano tam „akademii ku czci…”, ale wykład autorytetów z dziedziny historii o dwóch najważniejszych politykach XX-lecia międzywojennego: Romanie Dmowskim i Józefie Piłsudskim. cóż, kiedy

Imię i Nazwisko........................................................................................ Adres............................................................................................................ ........................................................................................................................ Kod pocztowy............................................................................................ Tel................................................................................................................. Liczba wydań............................................................................................ Prenumerata od numeru....................................................(włącznie)

Prenumeratę

zamówić można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonosć zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na adres wydawcy wraz z załączonym czekiem lub postal order Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.

Czeki prosimy wystawiać na: CZAS PUBLISHERS LTD.

63 Kings Grove London SE15 2NA


|3

nowy czas | 17 listopada 2011

takie czasy

Nowy wspaniały świat Adrian Wachowiak

11

listopada w Warszawie obok Marszu Niepodległości odbyła się jego tzw. blokada, której promotorem była, między innymi, organizacja o nazwie Antifa Poland. Na jej stronach internetowych można przeczytać, że fizyczna konfrontacja z faszystami jest nieunikniona oraz że wiele ich działań... (Antify) przekracza granicę legalności. Przypominam, że art. 13 obowiązującej w Polsce konstytucji mówi o tym, iż istnienie organizacji dopuszczających stosowanie przemocy jest prawnie zakazane. Innymi słowy członkami Antify powinien zająć się prokurator. Ale takie organizacje nie przeszkadzają naszym kochanym celebrytom. Takim jak Szyc, Pszoniak, Karolak czy moja koleżanka Gąsiorowska, którzy w ramach akcji Kolorowa Niepodległa zachęcali do przeciwstawienia się nienawiści, przemocy i faszystom właśnie. Na pomoc wezwali też towarzyszy z Niemiec, czyli regularne lewackie bojówki, które władze naszego sąsiada uważają za organizację terrorystyczną. No i nawoływali do bojkotu Marszu Niepodległości ile wlezie. Nawiasem mówiąc, łamali przy tym prawo, gdyż paragraf pierwszy art. 52 kodeksu wykroczeń mówi: „Kto przeszkadza lub usiłuje przeszkodzić w organizowaniu lub w przebiegu niezakazanego zgromadzenia (…) bezprawnie zajmuje lub wzbrania się opuścić miejsce, którym inna osoba lub organizacja prawnie rozporządza jako zwołujący lub przewodniczący zgromadzenia (…) posiadając przy sobie broń, materiały wybuchowe lub inne niebezpieczne narzędzia (…) podlega karze aresztu do 14 dni, karze ograniczenia wolności albo karze grzywny”. Ci ludzie stwierdzili, że trzeba zablokować nacjonalistów. Szkoda tylko, że nie byli w stanie wydukać do kamery co to jest faszyzm, nazizm czy nacjonalizm, mieszając te pojęcia dowolnie, zrównując je ze sobą i dając do zrozumienia, że bycie nacjonalistą jest obciachowe i niebezpieczne zarazem. A co to jest ten nacjonalizm? Według Encyklopedii Powszechnej PWN nacjonalizm to „ideologia polityczna, według której podstawowym zadaniem państwa jest obrona interesów narodowych”. W takim sensie przywódcy państw, którzy przede wszystkim dbają o sprawy swoich krajów są... nacjonalistami. Krótko mówiąc: każdy, komu zależy na dobrobycie swojego kraju jest nacjonalistą. W ten sposób, poprzez walkę z obchodzeniem rocznicy odzyskania niepodległości, poprzez fałszywe oskarżenia o faszyzm czy nazizm, zniechęca się młode pokolenia do pielęgnowania pamięci historycznej. Dzięki temu ruguje się ze świadomości narodowej jedno z najważniejszych wydarzeń w historii Polski. I to się niestety udaje. Dla większości Polaków niepodległość, pamięć historyczna niewiele znaczy. Ale nie ma co się dziwić, skoro na czele rządu stoi człowiek, dla którego „polskość to nienormalność”. Efekty takiej działalności są również widoczne wśród Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii. 11 listopada na Wyspach można było zobaczyć przechodniów z makami przyczepionymi do ubrań, którzy w ten tradycyjny sposób świętowali Remembrance Day, ale obok wielu talerzy Cyfry + nie dane mi było zobaczyć ani jednej polskiej flagi...

Warszawa, 11 Listopada

Warto w tym miejscu wspomnieć o obchodach 11 listopada na Wyspach. Otóż w zeszłym roku islamscy radykałowie zakłócili święto, paląc przy tym publicznie maki symbolizujące pamięć o żołnierzach, którzy zginęli za ojczyznę. Została wywołana awantura, z której jednak wyciągnięto wnioski i w tym roku policja udaremniła dwie próby zamieszek. Według terminologii polskiej lewicy, władze brytyjskie zachowały się niczym faszyści, pacyfikując stanowczo fanatyków. Ale dzięki temu w całym kraju spokojnie i z powagą celebrowano jedno z najważniejszych świąt patriotycznych w Zjednoczonym Królestwie. A jak świętowali rocznicę odzyskania niepodległości Polacy w Wielkiej Brytanii? 13 listopada w londyńskim POSK-u odbyła się zorganizowana przez Zjednoczenie Polskie w Wielkiej Brytanii i Bibliotekę Polską debata pt. Piłsudski – Dmowski: idee II Rzeczypospolitej i ich współczesne konotacje. Wybitni polscy naukowcy, prof. Włodzimierz Suleja i prof. Krzysztof Kawalec, przedstawili idee

Londyn, Remembrance Sunday

popRzez WaLkęz obchodzeniem Rocznicy odzySkania niepodLegłości, popRzez fałSzyWe oSkaRżenia o faSzyzm zniechęca Się młode pokoLenia do pieLęgnoWania pamięci hiStoRycznej. Ruguje Się ze śWiadomości naRodoWej jedno z najWażniejSzych WydaRzeń W hiStoRii poLSki. W angLii 11 LiStopada śWiętuje Się inaczej…

i życiorysy dwóch wielkich Polaków, a całość była sprawnie moderowana przez prof. Andrzeja Nowaka. Sala wypełniona po brzegi, podniosła atmosfera i ciekawie prezentowane wykłady wywarły na mnie pozytywne wrażenie. Niestety, z całym szacunkiem dla kombatantów i „starej” Polonii, ludzi młodych można było policzyć na palcach jednej ręki. Prof. Kawalec kończąc spotkanie, na pytanie od publiczności co zostało nam z tradycji II Rzeczypospolitej, odpowiedział tyle krótko, co gorzko: „II RP umarła bezdzietnie”. Nie do końca mogę się z tym stwierdzeniem zgodzić, bowiem pewne idee są wciąż żywe. Mam na myśli poglądy Róży Luksemburg i całego SDKPiL, przejęte następnie przez Komunistyczną Partię Polski. To ich spadkobiercami jest choćby Krytyka Polityczna, zapraszająca Niemców, by bili Polaków w nasze święto. To oni, podobnie jak przywołane organizacje, kwestionują ideę niepodległości jako taką. W tym sensie ich blokada jest jawnym blokowaniem polskiej suwerenności. Co z tego wyszło, mieliśmy okazję przekonać się w ubiegły piątek. Różnorodność, o której tak wiele mówili przedstawiciele Porozumienia 11 Listopada, czyli organizatora Kolorowej Niepodległej, najlepiej była widoczna w jednolitych czarnych strojach niemieckich „antyfaszystów” i ich monotonnym uzbrojeniu – wszyscy dzierżyli drewniane pałki. Tę tolerancję i walkę z nienawiścią, którą hucznie zapowiadano, widać szczególnie na nagraniu, na którym „antyfaszyści” biegną bić „faszystę” z okrzykiem „dawaj k...rwę”, by za chwilę tegoż „faszystę” okładać wyrwanym drzewcem polskiej flagi. „Pokojowy to jest prostest” – skandowała Kazimiera Szczuka ze sceny oddalonej o kilkadziesiąt metrów, przy akompaniamencie totalnie biernej policji. Ale tego nie zobaczycie w telewizji. Tak samo nie zobaczycie przemarszu I Pułku Piechoty Legii Nadwiślańskiej. Tego samego, którego uczestnicy byli znieważani przez Niemców. Pokojowo, oczywiście. Członek grupy rekonstrukcyjnej podczas uroczystej defilady został zaatakowany przez „antyfaszystę”, który opluł jego historyczny mundur i rzucił się na niego z pięściami. Policja stała obok, a przebrani w polskie mundury z doby napoleońskiej pasjonaci historii byli atakowani przez niemieckich „antyfaszystów”.

dokończenie > 4


4|

17 listopada 2011 | nowy czas

na bieżąco

Nie ma silnych na prezesa Sukces Polski na World Próbowało już wielu i efekt był zawsze taki sam – albo przepadali z kretesem na scenie politycznej, albo ukorzeni wracali znów pod skrzydła Jarosława Kaczyńskiego. A prezes Prawa i Sprawiedliwości raz okazywał łaskę, dawał szansę powrotu, innym razem był tak zawzięty, że nie darował zdrady. Tym razem jednak bunt „ziobrystów” – jak nazywa się grupę kilkunastu posłów i jednego senatora – bardziej, jak się wydaje, zaszkodzi samemu Prawu i Sprawiedliwość niż rozłamowcom, którzy wsparci głównie na dobrze opłacanych posadach europosłów mają z czego żyć, mają z czego zasilać nowe ugrupowanie. I choć oficjalnie w PiS nie przywiązują wagi do kolejnego rozłamu, to jednak nawet najwierniejsi ludzie stojący przy prezesie mówią, że to początek końca tego ugrupowania. PiS w obecnej formule kończy się, nie jest już ofertą dla innych prawicowych środowisk, a z kolei „ziobryści”, poza tworzeniem nieudolnej kalki, nie będą w stanie nic potencjalnym wyborcom zaproponować, a pomoc ze strony ojca Tadeusza Rydzyka – też zresztą jak zawsze niepewna – może nie wystarczyć, by w kolejnych wyborach dostać się do parlamentu. „Ziobryści” musieli jednak tak postąpić. Gdyby nie stworzyli teraz swojej drużyny, potem nie mieliby na to szans. I mogą w skrytości ducha liczyć tylko na to, że fala ekonomicznego kryzysu dotrze i do

Polski, a wtedy zmyje ona ekipę Donalda Tuska i otworzą się przed nimi nowe możliwości. Ale takiego scenariusza nikt głośno nie wypowie, nikt przecież źle Polsce nie życzy. Z rozłamu w największej opozycyjnej sile cieszą się w Platformie, która stała się – jak wielu złośliwie mówi – Frontem Jedności Narodu, znanym z minionej epoki. Nowe ugrupowanie nęci kolejnych posłów PiS, by zasilili jego szeregi. Wydaje się jednak, iż przynajmniej na razie PiS fali odpływu swoich członków nie musi się obawiać. Tak duża partia jak PiS nie odejdzie w niebyt w ciągu kilku lat, ale nie ma takiego, który byłby w stanie powiedzieć, czy za osiem, dziesięć lat ugrupowanie to będzie jeszcze na polskiej scenie politycznej. Lata lecą, prezes jest coraz starszy, ale nadal jest w stanie – co pokazały wybory prezydenckie, a nawet ostatnie parlamentarne – poderwać sporą grupę elektoratu za sobą. I tylko osoba Kaczyńskiego jest w stanie przyciągnąć ponad 20 proc. wyborców. Prawo i Sprawiedliwość to partia wodzowska. Jak ktoś umości sobie miejsce przy prezesie, nie kontestuje jego decyzji, tym bardziej jak mu się nie sprzeciwia, ma zapewniony wygodny byt przez kolejną kadencję. A co będzie dalej? Tak daleko nie wybiega w Polsce nikt, a już na pewno szeregowy polityk wciąż największej opozycyjnej partii. Bartosz Rutkowski

Travel Market 2011 8 listopada polskie stoisko narodowe zostało wyróżnione prestiżową nagrodą na tegorocznych Światowych Targach Turystycznych. Organizatorzy targów docenili atrakcyjność polskiego stoiska promującego w tym roku przyszłoroczne mistrzostwa piłkarskie Euro 2012. Polska przebiła się ze swoją ekspozycją wśród ponad 5 tys. stoisk w hali wystawowej ExCel w Londynie. Jury uznało, że wyróżnia się ono pod względem bogatej funkcjonalności, pomysłowości aranżacji, przyjaznej atmosfery i wyjątkowo miłej obsługi. Gościem honorowym i magnesem dla odwiedzających był znany polski piłkarz Jerzy Dudek, który w Poland 2012 Football FunCamp”, czyli specjalnie przygotowanym namiocie imitującym stadion

sportowy ze sztuczną murawą boiska, z dużym zaangażowaniem i gwiazdorską wprawą promował ofertę turystyczną przygotowaną przez polskie biura podróży dla kibiców piłki nożnej planujących przyjazd na mistrzostwa Europy w 2012. W drugiej części polskiego stoiska swoje oferty prezentuje 22 wystawców z Polski: biura podróży, regionalne organizacje turystyczne, przewoźnicy, branża hotelarska oraz największe atrakcje turystyczne w Polsce. Ich oferta wyróżnia się ciekawymi pomysłami przedstawienia Polski jako kraju pełnego atrakcji turystycznych, mającego bogatą historię i dziedzictwo, pełnego niezbadanych, dziewiczych zakątków, a zarazem kraju nowoczesnego, dynamicznego i otwartego dla przybyszów z całego świata.

Nowy wspaniały świat dokończenie ze str. 3

Ktoś może mi zarzucić stronniczość, ale wszystko co opisałem miało miejsce poza Marszem Niepodległości”. Czy to oznacza, że po prawej stronie nie doszło do zadym? Doszło – idioci są wszędzie. Ale te małe grupki nie miały nic wspólnego ani z organizatorami, ani tym bardziej z uczestnikami! Natomiast przekaz medialny został skonstruowany tak, aby przeciętny Polak kojarzył warszawskie rozruchy z Marszem. A jak wyglądała demonstracja niepodległościowa? Relacje osób, które brały w niej udział są podobne: było spokojnie. Dlaczego więc tak kłamliwie zniekształcono przekaz? Już wyjaśniam: oficjalnie „przekaziory” podały, że uczestników marszu było 1500. Ma się to nijak do liczb podawanych przez uczestników i organizatorów. Według różnych szacunków było ich od 20 aż do 90 tys. Nie znam dokładnej liczby i myślę, iż nikt jej nie zna. Wiem natomiast, że gdy pochód docho-

dził do Placu Na Rozdrożu, jego „ogon” kłębił się jeszcze na Placu Konstytucji. Biorąc pod uwagę fakt, że cała czterokilometrowa trasa była szczelnie zapełniona demonstrantami, udzielcie sobie sami odpowiedzi na pytanie, kto tu kłamie... Marszałek Piłsudski, jeden z architektów odzyskania przez Polskę niepodległości w listopadzie 1918 roku, człowiek, który zaledwie półtora roku później potrafił tę niepodległość obronić, bijąc bolszewików w Bitwie Warszawskiej, powiedział: „Kto nie szanuje i nie ceni swojej przeszłości, ten nie jest godzien szacunku teraźniejszości, ani prawa do przyszłości”. W historii nie ma nic na zawsze. „Ci, którzy nie znają przeszłości, są skazani na jej powtarzanie” – pisał Santayana. Warto o tym pamiętać każdego 11 listopada, w rocznicę dnia, w którym po 123 latach Polska wróciła na mapę świata. Szczególnie mając na uwadze smutne wydarzenia z Warszawy. Adrian Wachowiak

T-TALK Międzynarodowe Rozmowy z komórki

2

p

Polska tel. stacjonarny

Bez nowej karty SIM

/min

7

p

Polska tel. komórkowy

/min

KONKUR S NA POWITA NIE LATA !

Stałe stawki 24/7

Każdy TopUp bierze udział w losowaniu! Im więcej doładujesz, tym większa szansa na wygraną!

I WIELE

INNYCH

NAGRÓD !

Aby wziąć udział w doładuj konto prz konkursie, ed 30.06 .11

Kredyt £5 - Wyślij smsa o treści NOWYCZAS na 81616 (koszt £5 + std. sms) Kredyt £10 - Wyślij smsa o treści NOWYCZAS na 65656 (koszt £10 + std. sms) Wybierz 0370 041 0039*, a nastĊpnie numer docelowy (np. 0048xxx) i zakoĔcz #. ProszĊ nie wybieraü po numerze docelowym. WiĊcej informacji i peány cennik na www.auracall.com/polska

* Koszt poáączenia z numerem 0370 to standardowa opáata za poáączenie z numerem stacjonarnym w UK, naliczana wedáug aktualnych stawek Twojego operatora; poáączenie moĪe byü równieĪ wliczone w pakiet darmowych minut.

Polska Obsługa Klienta: 020 8497 4622 T&Cs: Entry given to all customers, who TopUp the minimum of £5 before 30.06.2011, unless otherwise stated. Every top-up counts as an entry. The Draw is open to England, Wales and Scotland residents only. Winners will be chosen at random from all valid entries and notified via telephone. The prizes are not transferable and cannot be exchanged for cash. Winners will participate in all required publicity and Auracall reserves the right to publish the name and picture of the winners in all publicity media. By entering the competition participants consent to receive relevant promotional material via SMS. The draw is provided by Auracall Ltd. Ask bill payer’s permission. SMS costs £5 or £10+standard SMS. Calls charged per minute & apply from the moment of connection. The charge is incurred even if the destination number is engaged or the call is not answered, please replace the handset after a short period if your calls are engaged or unanswered. Connection fee varies between 1.5p & 20p. Calls to the 03 number cost standard rate to a landline or may be used as part of bundled minutes. Text AUTOOFF to 81616 (standard SMS rate) to stop auto-top-up when credit is low. Calls made to mobiles may cost more. Credit expires 90 days from last top-up. Prices correct at 31/05/2011. This service is provided by Auracall Ltd.


Polska olska a stacjonarne stacjonar stacjonarn tacjonarne tacjonarne n

Polska lska a Komórki mórki

Tel. Stacjonarne

Tel. Komórkowe

DARMOWE minuty i SMSy w sieci Lycamobile Top-up

£30

Top-up

2000

£20

Top-up

500

£10

Top-up

250

£5

100

Po %(=3â$71ć NDUWč Lycamobile SIM odwiedĮ www.lycamobile.co.uk lub zadzwoę 020 7132 0322 Buy and top up online or in over 115,000 stores

Customers may not be able to use Electr Electronic ronic nic T Top-Up op-Up at all locations wher where re the top-up logo appears

Poland Landline 1p/min & Mobile e 3p/min 3p/min p pr promotion omotion is valid fr from om 01/11/2011 and valid until 30/11/2011. V Visit isit www www.lycamobile.co.uk .lycamobile.co.uk uk for full terms and conditions and participating g countries. *Fr *Free ee minutes and texts in the table e ar are e valid during the pr promotional omotional period free are expired, and only applied to the first 3 top ups ps in any calendar month. The fr ee minutes and d texts ar e valid for 30 days from from the date of top-up. op-up. Once the free free minutes and the free free textss have been used or if all the free free minutes and texts have expir ed, calls to Lycamobile Lycamobile Lycamobile www.lycamobile.co.uk Free Top-up offer from PLUS will be charged at 7p/min and d texts to L ycamobile PLUS will be charged att 9p per SMS. This offer offfer is valid for a limited period eriod of time. Any changes or withdrawal will be e notified at www .lycamobile.co.uk Fr ee online eT op-up of ffer valid fr om 10.09.2011 to are correct 30.11.2011. Prices ar e corr ect at the e time of going to print 01.11.2011


6|

17 listsopada 2011 | nowy czas

czas na wyspie

opowieść o dwóch miastach Mija miesiąc, od kiedy w samym sercu Londynu, pod katedrą św. Pawła wyrosło miasteczko namiotowe brytyjskich oburzonych. Jak żyje się jego mieszkańcom i o co właściwie im chodzi, sprawdzał AdAM dąbrowski. To opowieść o dwóch miastach. Z jednej strony – stare, dostojne City, pełne drogich samochodów, zadartych nosów bankierów w swoich drogich grarniturach i niedostępnych, zimnych bundyków giełdy czy banków inwestycyjnych. Nieznośnie ruchliwe i zatłoczone podczas tygodnia, niemal zupełnie zamierające podczas weekendów, gdy giełdy odpoczywają, bankowcy też. Z drugiej strony zdecydowanie młodsze miasto – liczące niewiele ponad miesiąc. Zamiast wyniosłych kamienic są tu poszarpane namioty. Zamiast ludzi w dobrze skrojonych garniturach – lewicujący ideowcy z całego świata. Tempo życia spacerowe. Nikomu się nie śpieszy. Oba miasta dzieli szerokość chodnika . Ale czy mogą istnieć koło siebie?

BiBLiOteka, aPteka i uniweRsytet Dwunasta w południe, zaskakująco jak na listopad ciepły dzień. Na wieży katerdy św. Pawła zazynają bić dzwony. Zasady w miasteczku są jasne: nie wolno przeszkadzać wiernym modlącym się w kościele. Porozklejane po całej okolicy ogłoszenia zakazują grania na instrumentach i używania megafonów, które zakłóciłyby południową modlitwę. Rzeczywiście – obywatele Miasta Oburzonych stosują się do tych wytycznych. Dopiero w parę minut po tym, jak dzwony ucichną, wszystko wraca do normy, a osada zaczyna pulsować życiem. Prowizoryczna kuchnia rozdaje jedzenie, a pod przenośnymi toaletami ustawiają się kolejki. Rzecznik prasowy udziela wywiadu hiszpańśkiej telewizji. Kilku ludzi przechadza się po miejscowej – bardzo rewolucyjnej – bibliotece. Jest nawet apteka rozdająca witaminę C. Za darmo – nawet dla bankierów – głosi szyld. Do jednego z namiotów doczepiona jest tabliczka z napisem Uniwersytet. W planie wykład o samodoskonaleniu. Wkrótce koncert zagra tu lokalny singer-songwriter. Gatunek: folk, teksty: zaangażowane, instrument: prowizoryczne banjo zrobione ze znalezionych w okolicy odpadów.

PRzyjazny tłum – Jestem tu od niespełna doby, ale już bardzo mi się podoba. To bardzo przyjazdny tłum – mówi Luke, którzy przyjechał do Londynu aż z Edynburga. – Ludzie zebrali się tutaj, by protestować pokojowo. Nie sądzą, by puszczenie okolicy z dymem przyczyniło się do czegoś dobrego. O tej porze Londyn wypełniają tłumy przechodniów. Pogoda dopisuje, więc wielu zatrzymuje się i z ciekawością zagląda do namiotów. Nierzadko wymieniają parę słów z koczownikami. – Spotykamy się z niesamowitą życzliwością. Nikt jeszcze nie przyszedł tu i nie powiedział nam: spadajcie. Wręcz przeciwnie. Tylko dziś podeszło do mnie troje przechodniów. Wszyscy mówili: – Słuchajcie, macie rację. Coś jest nie tak z tym światem. Trzeba wreszcie o tym porozmawiać – opowiada Luke. – Przychodzą bardzo różni ludzie. Ale jakoś nigdy nie wpadł żaden bankier – śmieje się Michael, na co dzień pracujący za barem w zachodnim Londynie. W chwilę później poważnieje: – Trochę szkoda, bo na pewno z wieloma z tymi ludźmi da się porozmawiać. Jestem pewien, że niejeden podziela choć trochę nasz punkt widzenia. – Ale jaki właściwie jest ten punkt widzenia? Większość namiotowców mówi o bankierach, chciwości i niesprawiedliwym rozkładzie obciążeń, jakie niesie kryzys. Tylko co na to poradzić? – Rosa zaczyna od mocnego akordu. – Dlaczego większość ludzi ma płacić za kryzys wywołany przez bankierów? Czy banki pomagają nam? Nie, wciaż wypłacają sobie gigantyczne premie! Rosa jest przekonana, że brytyjski rząd traktuje swoich obywateli niesprawiedliwie: – Rządzący z zapałem kontrolują ludzi pobierających zasiłki i takich, którzy są samozatrudnieni, mimo że ich dochody są minimalne.

Dlaczego więc nie ścigają z podobną determinacją wielkich koncernów odmawiających płacenia podatków? Przecież to pokryłoby nasze zadłużenie! W chwilę później Rosa robi jednak krok do tyłu. – Słuchaj – mówi mi – nie jestem ekonomistką. Nie mam pojęcia, jak taki alternatywny porządek miałby wyglądać. Ale coś trzeba zrobić. – Nie mamy gotowych odpowiedzi. Nikt nie ma. Chodzi o to, by wreszcie przedyskutować wszystko to, co jest nie tak – dodaje Luke.

OgłuPiały tłum Dziedziniec katedry wypełniają kolorowe ptaki. Luke mówi, że jego główną pasją jest ochrona środowiska. Ktoś inny był w stanie w jakiś sposób połączyć ze sobą niechęć do bankierów, chęć obalenia kapitalizmu i konflikt izraelsko-palestyński. Pewnie dlatego niektórzy przechodnie się niecierpliwią. – To dziecinada. Zachowują się jak maluchy rzucające łopatką w piaskownicy. Żeby świat był sprawiedliwszy nie wystarczy rozbić parę namiotów i ogłosić: dalej się nie bawimy – mówi „Nowemu Czasowi” John, elegancki, starszy pan z nienagannym angielskim akcentem, który przechodzi koło St Pauls codziennie w drodze na lunch. I dorzuca, że coraz częściej musi zatykać nos. Wprawdzie na miejscu jest kilka przenośnych toalet, ale pryszniców brak. Jak łatwo się domyślić, protestujących nie darzy też sympatią prawicowy tabloid „Daily Mail”. „Ludzie z katedry powinni być stanowczy wobec tego ogłupiałego motłochu” – pisze, w raczej mało koncyliacyjnym tonie, komentator dziennika Chris Moncrieff. „Trzeba było Luftwaffe, by zamknąć świątynię i to też tylko na krótko. Nie powinno się pozwalać, by demonstranci sprawili, że drzwi trzeba zaryglować jeszcze raz” – denerwuje się Moncrieff i pyta bezkompromisowo, czy przypadkiem pieniądze na przenośne toalety nie pochodzą z naszych podatków?

OstROżni POLitycy Troszkę inaczej widzą całą sprawę wysoko postawieni duchowni z samej katedy. Fraser Dyer i dziekan Graeme Knowles podali się do dymisji po tym, jak wśród księży zarządzających kościołem powstał spór o to, jak podejść do protestujących. Wygrała opcja siłowa. „Ostatnie dwa tygodnie było dla nas okresem próby. Szybko zaczynałem rozumieć, że w obliczu krytyki katedry, jaka płynie z mediów i od opinii publicznej mojej pozycji nie da się utrzymać” –

O tej porze Londyn wypełniają tłumy przechodniów. Pogoda dopisuje, więc wielu zatrzymuje się i z ciekawością zagląda do namiotów

napisał w oświadczeniu dziekan. Fraser dodał, że nie mógł zaakceptować, że jego kościół może posunąć się do usuwania ludzi spod katerdy przy użyciu siły. Reszta duchownych szybko zresztą pożałowała tej decyzji. A co o protestujących myślą brytyjscy politycy? Jedno jest pewne: zdają sobie oni sprawę, że niezadowolnie społeczne jest na tyle duże, że w kwestii Oburzonych trzeba być delikatnym. Przywódca prawicy David Cameron nie kryje jednak swego sceptycyzmu. – W naszym kraju prawo do protestowania jest, rzecz jasna, czymś fundamentalnym. Ale ustawianie miasteczka namiotowego na środku miasta nie wydaje mi się bardzo konstruktywne. Nie odmawiam nikomu prawa do niego, ale nie sądzę, by ludzie mogli stawiać namioty na każdym kroku. Dotyczy to też zresztą skweru przed parlamentem. Może to dziwne, ale uważam, że demonstrować powinno się na stojąco, a nie na leżąco – oświadczył w Izbie Gmin premier. Za to szef opozycji Ed Milliband w rozmowie z BBC puszcza do protestujących oko. – Politycy muszą wreszcie zrozumieć, że wprawdzie pod katedrą jest kilkaset osób, ale milony innych myślą sobie: cóż, ja nie posunąłbym się do rozbicia namiotu, ale ich mieszkańcy mówią o kwestiach, które są realnymi problemami. Ostrożnemu flirtowi Millibanda z Oburzonymi nie ma się co dziwić. Na podobnej zasadzie działa dziś amerykańska Partia Demokratyczna, która bardzo pragnie podłączyć się pod Ruch Okupacji Wall Street, traktując go jako przeciwwagę dla prawicowej Tea Party. Lider Labour Party musi jednak lawirować ostrożnie, by nie zrazić do siebie centrystów, zarówno wśród członków swej partii, jak i wsród elektoratu. Dlatego zdecydowanie odcina się od co bardziej radykalnych demonstrantów, którym marzy się obalenie kapitalizmu.

ROzczłOnkOwaLiśmy człOwieka Jest jednak ktoś, kto wierzy, że oba światy da się pogodzić. To Ken Costa, absolwent filozofii, który po studiach pracował jako bankier. Stały bywalec City i zagorzały chrześcijanin walczący o sprawiedliwszą globalną gospodarkę. Jak mówi brytyjskiemu radiu publicznemu, bankierzy mają sporo za uszami. – Rozczłonkowaliśmy człowieka, wmawiając mu, że jest tylko homo economicus, nastawionym na zysk. Efektem był wielki stres i decyzje podejmowane bez jakiejkolwiek wiedzy. Odeszliśmy od tego, o czym wielokrotnie wspominał sam premier: od moralnych ram, jakie kapitalizm musi posiadać – oświadczył w rozmowie z BBC 4. Costa stoi na czele utworzonej w zeszłym tygodniu grupy zrzeszającej bankierów i ludzi Kościoła. Jej cel? Sprawić, by kapitalizm odzyskał ludzką twarz. Costa nie ma jednak złudzeń: tak naprawdę światy bankierów i namiotowców dzieli dziś o wiele więcej niż szerokość chodnika.


|7 nowy czas | 17 listsopada 2011

czas na wyspie

DOVER Płyń do Francji jeszcze taniej Dr hab. Arkady Rzegocki i studenci podyplomowych studiów realizowanych przez Uniwersytet Jagielloński przy współpracy Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie w Londynie

DUNKIERKA

UJ i PUNO w Londynie 12 listopada odbyła się inauguracja roku pierwszych zagranicznych studiów podyplomowych Uniwersytetu Jagiellońskiego zorganizowanych współnie z londyńskim PUNO

Aleksandra Junga

Ambitny cel postawiła sobie najstarsza polska Alma Mater. Przy współpracy z PUNO (Polskim Uniwersytetem na Obczyźnie działającym w Londynie od ) chce kształcić przyszłych pracowników instytucji rządowych, organizacji non profit i innych jednostek. Pracowników, którzy specjalizować się będą w relacjach polsko-brytyjskich. Na sobotniej konferencji prasowej dr hab. Arkady Rzegocki (Uniwersytet Jagielloński) – kierownik studiów – mówił, iż „poziom będzie znakiem firmowym kierunku”. Zajęcia prowadzić mają pracownicy zarówno uniwersytetów polskich, jak i brytyjskich. Dodatkowo w ramach wykładów otwartych do Londynu zaproszono znane osobistości ze świata polskiej polityki międzynarodowej, m.in. ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego czy przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Jerzego Buzka. Rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego prof. Karol Musioł w liście do studentów zaznaczał: „Chciałbym, żeby nasze studia stały się początkiem większej obecności Uniwersytetu Jagiellońskiego w Wielkiej Brytanii wśród innych renomowanych uczelni”. Oświadczenie zdaje się istotne, biorąc pod uwagę fakt, iż Uniwersytet Jagielloński, we wspominanym w „Nowym Czasie”, międzynarodowym rankingu QS World University Rankings plasuje się dopiero na 393 miejscu [O niezwykłej mocy rankingów, NC14/171, 8.09.11]. Na pocieszenie warto jednak przypomnieć, że jest to najwyższe miejsce, jakie w tym rankingu przypadło polskiej uczelni. W Londynie 23 Polaków podejmie naukę w ramach studiów podyplomowych. Wszyscy z nich mają za sobą studia licencjackie lub magisterskie, zakończone dyplomem w Polsce bądź za granicą. Większość z nich mieszka obecnie w Wielkiej Brytanii, jedna studentka na każdy zjazd będzie przylatywać specjalnie z Polski. Dlaczego zdecydowali się rozpocząć studia na tym nowym kierunku? Anna Bigaj, studentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej UJ, obecnie na wymianie akademickiej w ramach programu Erasmus mówi: – Jestem w Londynie od miesiąca. Obecnie mam tylko cztery wykła-

dy na uniwersytecie Middlesex. Jest to dla mnie troszeczkę za mało, więc dlatego zdecydowałam się zapisać na te studia. Liczę na to, że rzeczywiście będą to prawdziwe studia oraz dobrzy wykładowcy. Justyna Turewicz, studiowała najpierw w Polsce, a następnie w Wielkiej Brytanii, przyznaje że na brytyjskiej uczelni brakowało jej swego rodzaju polskości. – Brakowało mi kogoś, kto będzie się wywodził z tej samej kultury co ja i będzie mnie w 95 proc. rozumiał. Rzucona w inny świat, jako jedyna Polka, musiałam przekonywać ludzi wokół mnie do moich racji. Stefan Lipiński, studiował na Uniwersytecie Kardynała S. Wyszyńskiego w Warszawie nauki polityczne, w Londynie przebywa od około roku. Trafiłem na te studia przypadkowo– mówi – i od razu mnie zainteresowały. Stwierdziłem, że będą dobrym punktem do dalszego rozwoju. Może studia będą dla mnie elementem mobilizującym do powrotu do kraju? Ilu studentów, tyle różnego rodzaju motywacji do podjęcia studiów i dalszego kształcenia. Polsko-brytyjskie partnerstwo strategiczne w UE i w NATO to tak naprawdę w pewnym sensie kierunek eksperymentalny. Sami studenci mają tutaj wiele do powiedzenia, gdyż jak podkreśla Arkady Rzegocki: – Będziemy wspólnie ze studentami pracowali nad konkretnymi projektami. Po każdym zjeździe studenci będą poddawać ewaluacji prowadzone zajęcia i w ten sposób wpływać na ich przyszły kształt. Warto z pewnością byłoby poszerzyć ofertę o liczbę wykładów w języku angielskim we współpracy z brytyjskimi uczelniami. Gdyż obecnie stanowić one będą zaledwie ok. 30 proc. A co po studiach? Niektórzy uważają, że będą stanowić elitę w temacie polsko-brytyjskiego partnerstwa strategicznego i w związku z tym zwiększą się ich szanse na rynku pracy. Inni podchodzą do tematu bardziej sceptycznie, jednak liczą, iż studia umożliwią im rozwój. Jak podkreślała rektor PUNO, prof. dr hab. Halina Taborska: – Zadaniem uniwersytetu dzisiaj jest wspieranie edukacyjne wszystkich pokoleń polskiej emigracji. Studia mają trwać rok. Zakończą się w kwietniu 2012 roku. Z pewnością właśnie wtedy warto będzie zapytać studentów czy ich oczekiwania wobec UJ oraz PUNO sprawdziły się.

SAMCHÓD + 4 W JEDNĄ STRONĘ JUŻ OD

29

£

DOVER-DUNKIERKA DFDS.PL 0871 574 7221


8| 17 listopada 2011 | nowy czas

czas na wyspie

Tym razem chodzi o drobne – Drobne? Niestety nie mam. W ogóle wolę grube – pieniądze, kobiety i grube afery do opisywania. Ale mam w domu cały słój jedno- i dwupensówek. Następnym razem przyniosę – obiecuję solennie. – Niech się pan nie wygłupia – rzuca panienka zza lady. Chuda jak mój portfel i z porównywalnym zasobem poczucia humoru.

Robert Małolepszy

Jesteśmy stworzeni do wielkich rzeczy. Zginąć za Ojczyznę – choćby zaraz. Bić się o Polskę? Gdzie popadnie i z kim popadnie. Niedawno wrogów Najjaśniejszej Rzeczpospolitej szukaliśmy w Iraku, w Afganistanie, a już całkiem ostatnio na Marszałkowskiej w Warszawie. W patriotycznym uniesieniu zawsze chętnie damy komuś po gębie – najlepiej rodakowi o innych poglądach. A ileż świeżości, wartości i innych „ości” możemy wnieść do zgnuśniałej, zalatującej stęchlizną Europy? Po prostu, co krok jakaś dziejowa misja. Trudno się więc dziwić, że nie mamy głowy do rzeczy drobnych, przyziemnych, codziennych. Również do drobnych pieniędzy. W Polsce jest nieustannie problem z drobnymi. Właściwie trudno to nawet nazwać problemem, raczej standardem. W większości sklepów, w tym przy kasach w supermarketach, stale słychać to samo pytanie ekspedientki albo kasjera: – Ma pan drobne? Będzie końcówka? Ta końcówka, to np. 2,50 zł, gdy rachunek wynosi 12,50 zł. Bo gdy klient poda 15 złotych, albo nie daj Boże posiada banknot o nominale z dwoma zerami, to wydanie reszty staje się drogą przez mękę. Czasem zresztą dość krótką, bo pani za ladą oświadcza bezceremonialnie: – Ze stu złotych nie wydam, pan pójdzie gdzieś i rozmieni. W Polsce każdy wie, że po poranne zakupy nie ma po co wybierać się nie tylko z banknotem dwustulub stuzłotowym, ale i z wydaniem z 20 złotych może być sporo kłopot, gdy rachunek wynosi 16,50. Wydawanie w sklepach w Polsce reszty, to swoisty rytuał. Co zdumiewające, w niektórych polskich sklepach w Wielkiej Brytanii również. W tym kraju, w obiegu praktycznie nie ma „grubych” pieniędzy – banknoty 50-funtowe używane są sporadycznie, a dwadzieścia funtów trudno uznać za nominał porażający swoją wartością. A jednak gdzieniegdzie jest spory kłopot. Zresztą nie tylko w sklepach – najzabawniejsza sytuacja przytrafiła mi się, gdy miałem wnieść opłatę w wysokości 5 funtów, a podałem 10. Pan zza okienka zapytał, czy nie mam jednak odliczonych pięciu funciaków. Było to w... punkcie transferu pieniędzy. Wbrew pozorom, to wcale nie jest błaha sprawa. Jest w niej drugie, trzecie i nawet czwarte dno. Te drobne, bardzo wiele mówią nam o na, Polakach, a w ogóle, to w sklepach można poczynić całe mnóstwo ciekawych spostrzeżeń. I wyciągnąć wnioski wykraczające daleko poza branżę handlową.

i Ty Możesz Być RaBusieM W osiedlowym sklepiku w Londynie Hindus albo Pakistańczyk wyda o siódmej rano resztę z 20 funtów, nawet jeśli kupimy tylko zapałki. Pomijając fakt, że klient ma prawo zapłacić takim banknotem albo monetami, jakie

akurat ma przy sobie, to tutaj osobie po drugiej stronie lady nie przyjdzie do głowy, żeby cokolwiek utrudniać komuś, kto zostawia swoje pieniądze, czyli daje zarobić. Zaś w niektórych tutejszych polskich sklepach przychodzi to do głowy personelowi bez trudu. I wtedy oprócz chleba i kiełbasy ojczyzną pachnie też kultowe niemalże pytanie polskiej ekspedientki: – Ma pan drobne? – Przykro mi, ale niestety nie – odpowiadam i silę się na jakiś cienki dowcip w stylu: – W ogóle wolę grube – pieniądze, kobiety i grube afery do opisywania. Ale mam w domu cały słój jedno– i dwupensówek. Następnym razem przyniosę – obiecuję solennie. – Niech się pan nie wygłupia – rzuca nadąsana panienka zza lady. Chuda jak mój portfel i i z porównywalnym zasobem poczucia humoru. No tak, nie dość, że przylazł taki i trzeba go obsłużyć, to nie ma odliczonych pieniędzy i jeszcze się mądrzy. Gdy ekspedientka wygląda na trochę milszą, to czasem próbuję jednak dopytać, czemu akurat w polskim sklepiku jest problem z wydaniem reszty, a w hinduskim tuż obok nie ma? Odpowiedź jest często taka: – Nie można trzymać w kasie za dużo pieniędzy. Odwrócę się, a ktoś capnie ile zmieści w garści i szukaj potem wiatru w polu. Pomijając nawet, że złodziej musiałby być kompletnym idiotą, żeby połaszczył się akurat na bilon, a nie na banknoty, to czy takie sytuacje mogą się zdarzyć tylko w polskim sklepie? Z pewnością zdarzają się także w innych z podobną częstotliwością. Ale tu właśnie dotknęliśmy tego drugiego dna”.

Bo To Bidna KoBiTa Była... Kiedy Niemcy opowiadają dowcipy o Polakach-złodziejach, to trzęsiemy się z oburzenia na nikczemne powielanie krzywdzących nas stereotypów. Tyle tylko, że akurat ten stereotyp dzielnie budujemy i hołdujemy mu sami. W tym właśnie przez dopatrywanie się w każdym innym (a szczególnie w rodaku) potencjalnego złodzieja. O ile tu, w Wielkiej Brytanii, jednak mniej to eksponujemy, to w ojczyźnie wprost nieprzyzwoicie. I znów, świetnie to widać na przykładzie handlu. Niech ktoś spróbuje w Polsce wejść do samoobsługowego sklepu, a nawet supermarketu bez obowiązkowego koszyka. W tym do placówek sieci znanych na Wyspach, gdzie klient może sobie napakować towar z półek do własnej torby, a buszując między regałami posilić się tabliczką czekolady – byle tylko miał przy kasie papierek z kodem kreskowym. Podczas ostatniego pobytu w Polsce robiłem ze znajomymi zakupy w pewnym sklepie zwanym dyskontem. Czujna pani przy kasie zagadnęła mnie gdy tylko przekroczyłem próg: – Pan postawi tę torbę, tam na półce koło drzwi. Oczywiście, wiem o co chodzi, ale dopytuję: – A co, kradną? Kasjerka ochoczo potwierdza: – No jeszcze jak, upilnować nie idzie... Pytam ją więc, dlaczego każe mi zostawiać torbę z dość drogim sprzętem foto-

Co to znaczy być frontem do klienta, i to nawet polskiego klienta, zaprezentował ostatnio sklep TK Maxx w Hammersmith. Przy garniturach zauważyliśmy metki w języku polskim i nawet ceny w polskich złotych. Ciekawe tylko jak się w tym połapali Brytyjczycy. Fot. Robert Małolepszy

graficznym w niezabezpieczonym miejscu? – A bo ja wiem, co pan tam ma i co pan może włożyć jak nie zauważę – wali prosto z mostu. Z pewnością nie będzie to pół litra wódki, bo alkohole zostały wyłączone z samoobsługi. Wiadomo, każdy może być złodziejem, a pijak to nawet musi. Rzecz jasna, przy płaceniu nie obyło się bez zapytania o drobne, poza tym tak szybko „nabijała na kasę” towar, że nie nadążałem z pakowaniem. Na niemrawo pakującego swoje sprawunki klienta też był sposób. Specjalną wajchą pani zamiotła je z szybkością światła na jedną stronę i zaczęła obsługiwać kolejną osobę. Spostrzeżeniami po tych zakupach podzieliłem się z mieszkającymi na stałe w Polsce znajomymi. Najpierw skwitowali sprawę krótko: – ddwaliło ci w tej Anglii do reszty. To przecież oczywiste i całkowicie normalne, że trzeba zostawić swoje torby przed bramką, wziąć koszyk, mieć grube i drobne pieniądze na żądanie i szybko uwijać się przy kasie, bo inni czekają. Długo i zawzięcie tłumaczyłem, iż to właśnie normalne nie jest. Jeśli jeden klient na tysiąc zwinie czekoladę, to nie znaczy, że wszystkich trzeba traktować jak złodziei. Zostawiając swoje pieniądze mam też prawo oczekiwać, że nie będę postrzegany jako intruz, natręt, ktoś, komu robi się łaskę i po cichu liczy na to, by jak najprędzej się wyniósł. Nie wiem czy przekonałem swoich znajomych, bo sięgnęli natychmiast po argument, który zawsze przebija każdy inny. Jest nim bardzo specyficzna polska empatia. Sama w sobie oczywiście godna pochwały, ale w takich akurat przypadkach bazująca na tłumaczeniu kogoś okolicznościami nie mającymi nic wspólnego z meritum sprawy.

noRMalnie nienoRMalne – No, powiedz, chciałbyś tak pracować, jak ta kasjerka? Biedna kobiecina zarabia grosze za niewolniczą tyrkę, monotonną jak wiosłowanie na galerach – padło coś w tym guście. Mogli jeszcze dodać, że z pewnością owa kasjerka spłaca pięć kredytów, ma męża pijaka i w ciąży córkę gimnazjalistkę. Ten sam rodzaj „empatii” można zauważyć w polskim środowisku na Wyspach. Gdy ledwie zipie jakaś instytucja lub organizacja, ewentualnie kiepsko wyjdzie impreza,

to wtedy zawsze jest wytłumaczenie – przecież to jest robione społecznie. Ludzie poświęcają wolny czas, wątłe siły, zdrowie. A że niewiele z tego pożytku, żadnego efektu – trudno. Liczą się chęci i żeby ładnie napisali w gazecie. Wracając zaś do sklepu, to jest jeszcze jedna kwestia – nader ciekawa z perspektywy Wysp. Supermarkety w Polsce uchodzą za miejsca pracy, których nie życzy się nawet wrogowi. Wyzysk, przeciążanie obowiązkami, łamanie praw pracowniczych, dziadowskie zarobki, mobbing – po prostu karne obozy pracy. Palcówki tych samych sieci w Wielkiej Brytanii wyglądają jednak nieco inaczej. Personel snuje się dość sennie, nikt na nikogo nie pokrzykuje, nie każe jeździć po sklepie na wrotkach, ani stać na czerwonej kropce, gdy pracownik chce siusiu. Czy to wysocy, zagraniczni menedżerowie sieci uważają, że Polska jest krajem, gdzie mogą sobie na takie dzikie praktyki pozwolić, czy może taki styl wprowadza miejscowy, niższy szczebel zarządzania? Traktujący jako „całkowicie normalne” gnojenie i wyzyskiwanie podwładnych. Tak jak „normalne” jest traktowanie klientów jak złodziei. Stworzeni do wyższych idei, nie zwracamy jednak na takie drobiazgi uwagi. Albo uważamy, że tak było, tak jest i tak musi być. Przed problemem drobnych pieniędzy w sklepowej kasie stajemy bezradni jak dzieci, choć nie wymaga on żadnego nakładu sił i środków, ani ingerencji sił nadprzyrodzonych. Wystarczyłoby rozmienić trochę „grubych” na „drobne” w pierwszym lepszym oddziale banku. Ale trzeba mieć taki nawyk i jeszcze wiedzieć, iż wydanie reszty bez żadnych ceregieli, to również przejaw szacunku dla klienta. Jakkolwiek może nawet nie każdy klient ma świadomość, że ten szacunekj mu się należy, skoro zawsze był traktowany jak nieświeża konserwa. Podobnie jak pracownik, któremu do głowy nie przyjdzie, że ma jakieś prawa, że przełożony nie jest od wydzierania się, ale od należytego zorganizowania pracy i zadbania o jej sprawny, bezpieczny i nawet w miarę sympatyczny przebieg. Zanim zbawimy świat, może powinniśmy się najpierw zająć takimi i wieloma innymi „drobiazgami” z różnych dziedzin naszego codziennego, polskiego życia.


C^]sb^ls sZ `kZgb\ŋ gZ ĭpbŋmZ b Ghpr Khd8 IksrcZ\b^e^ en[ kh]sbgZ iksrc^ĸ]ĸZcĵ s pbsrmĵ8 GZce^ib^c s L^Z?kZg\^% \^gr cnĸ h] ,) { p c^]gĵ lmkhgŋ !]eZ cZ]ĵ\r\a s =ho^k" b h] ,. € w c^]gĵ lmkhgŋ !]eZ cZ]ĵ\r\a s <ZeZbl"' :nmh $ 2 hl·[% ]hphegr hdk^l% =ho^k <ZeZbl p * lmkhgŋ h]

30 { 35 € *

:nmh $ 2 hl·[% ]hphegr hdk^l% <ZeZbl =ho^k p * lmkhgŋ h]

*

seafrance.com

0871 221 6557 ** =hdhgncĵ\ k^s^kpZ\cb ih]Zc dh] <S:L* Ihõĵ\s^gbZ s sZ`kZgb\r 0845 458 0666 ##Khsfhpr dhlsmncĵ *) i sZ fbgnmŋ s m^e^_hg·p lmZ\chgZkgr\a ;M% dhlsmr khsf·p s bggr\a lb^\b% dkZc·p b m^e^_hg·p dhf·kdhpr\a fh`ĵ [ră bgg^'

#<^gZ [be^mn ]hmr\sr pr[kZgr\a ihõĵ\s^ŏ ikhfhpr\a' H_^kmZ pZĸgZ ih] pZkngdb^f ]hlmŋighİ\b% fhĸ^ shlmZă pr\h_ZgZ [^s niks^]gb^`h sZpbZ]hfb^gbZ' =hmr\sr prõĵ\sgb^ ghpr\a k^s^kpZ\cb =hiõZmZ sZ k^s^kpZ\cŋ iks^s \^gmknf h[lõn`b p dZĸ]ĵ lmkhgŋ + {' S h`·egrfb pZkngdZfb fhĸgZ lbŋ sZihsgZă gZ pbmkrgb^ bgm^kg^mhp^c'


10|

17 listopada 2011 | nowy czas

fawley court jest naszym dziedzictwem!!!

Irlandczycy o Fawley Court FAW L E Y C O U R T O L D B O Y S

W wysokonakładowym dzienniku irlandzkim „The Irish Times” ukazał się 4 listopada obszerny artykuł na temat Fawley Court. Mark Hennessy zaczyna swój wnikliwy artykuł zatytułowany Polacy przeciwstawiają się ekshumacji szczątków księdza od przywołania powieści Kennetha Grahame Wind of the Willows, w której autor rozpisuje się o pięknym krajobrazie wzdłuż Tamizy w okolicach Fawley Court, Buckinghamshire. Wspomina też historię tego niezwykłego miejsca. William III (William of Orange) zatrzymał się tam w czasie swojego przemarszu z Torbay do Londynu podczas bezkrwawej rewolucji (Glorious Revolution, 1688-1689), dzięki której parlament w 1688 postanowił definitywnie rozprawić się z rządzącą dynastią Stuartów i w tym celu usunął z tronu Jakuba II. Ten wspaniały zabytek klasy I został kompletnie przebudowany w latach pięćdziesiątych XIX stulecia. Sto lat później stał się własnością Polaków na Wyspach Brytyjskich, którzy osiedli tu po II wojnie światowej. Odczuwając tęsknotę za rodzinnym krajem gromadzili się tam regularnie co roku na Zielone Świątki. Dzięki pomocy finansowej polskiej społeczności ksiądz Józef Jarzębowski, marianin, założył na terenie Fawley Court szkołę dla chłopców – Kolegium Miłosierdzia Bożego. Ten wielki orędownik Miłosierdzia Bożego był, aż do swojej śmierci w 1964 roku postacią niezwykle szanowaną. Został pochowany na terenie Fawley Court, zgodnie z jego życzeniem, w miejscu, z którego mógłby „przyglądać się” swoim uczniom grającym w piłkę na położonym w pobliżu boisku. Nieopodal wzniesiono potem przypominający góralską chatę kościół pod wezwaniem św. Anny, który został ufundowany przez księcia Radziwiłła. Hennessy podkreśla, że stosunki pomiędzy marianami a polską społecznością zaczęły psuć się w 2009 roku. Księża marianie informowali, by w dzień Zielonych Świątków nie zjawiać się na mszy w Fawley Court. Mimo to pojawiło się tam ponad tysiąc, może nawet dwa tysiące osób. Po tym wydarzeniu marianie otoczyli Fawley Court metalowym ogrodzeniem, by utrudnić Polakom wstęp na posesję. W 2010 roku posiadłość została sprzedana za ponad 13 mln funtów Aidzie Hersham. Hennessy pisze, że – jeśli decyzja sprzedaży Fawley Court wzbudziła niezadowolenie – to informacje o ekshumacji szczątków ks. Józefa Jarzębowskiego wywołały furię, prowadząc do długiej batalii sądowej, która zakończyła się dwa tygodnie temu porażką, jakkolwiek wniesienie odwołania się od wyroku jest pewne. Uznając skalę protestów polskiej społeczności sąd stwierdził jednak, iż Kościół katolicki nie sprzeciwia się ekshumacji, a szczątki księdza Jarzębowskiego zostaną przeniesione do znajdującego się niedaleko cmentarza, gdzie pochowano już innych członków Zgromadzenia Marianów. Działacze kampanii o zachowanie Fawley Court są oburzeni faktem, iż sąd nie przywiązał wystarczającej wagi do woli najbliższej krewnej księdza, Elżbiety Rudewicz. Rzeczniczka akcji mówi, iż mało kto rozumie dlaczego marianie sprzedali posiadłość, na której zakup polskie rodziny latami zbierały pieniądze. Jest to wręcz absurdalne teraz, gdy do

WHO Cares WINS 82 PORTOBELLO ROAD, NOTTING HILL, LONDON W11 2QD tel. 020 7727 5025 Fax: 020 8896 2043 email: mmalevski@hotmail.co.uk

Anglii przybyło więcej niż kiedykolwiek Polaków. Niektórzy THE FINAL TOUCHES TO THE uważają, iż decyzja sprzedaży podjęta została przez polskich księży, którzy nie zwracając uwagi na uczucia przebywającej PETITION TO PARLIAMENT OVER na Wyspach polskiej społeczności chcieli wyłącznie zarobić duTHE FAWLEY COURT AFFAIR że pieniądze na tej transakcji. Polska społeczność mówi jednak jednym głosem, walcząc o prawo księdza Jarzębowskiego do ARE BEING MADE. spoczywania w spokoju, zgodnie z jego ostatnią wolą. REGATY OXFORD BYDGOSZCZ CAMBRIDGE Jak do tej pory nowej właścicielce posiadłości Aidzie Her-CAMBRIDGE REGATY OXFORD BYDGOSZCZ ROZPOCZNĄ SIĘ W SOBOTĘ 30 MAJA GODZ. sham – pisze „The Irish Times” – udało się odeprzeć roszczeYOU11.00 R11.00 S WILL BE ONE OF 100,000 ROZPOCZNĄ SIĘ W SOBOTĘ 30 MAJA OOGODZ. nie o honorarium w wysokości 5 mln funtów od biznesmena, PRZY MOŚCIE VAUXHALL SIGNATURES NEEDED! PRZY MOŚCIE VAUXHALL który twierdził, iż wcześniej układał się z marianami, by posiadłość została sprzedana po niższej cenie. Aida Hersham chce, by Fawley Court zostało odnowione i by przywrócono mu jego WATCH THIS SPACE dawną świetność. Wszystko przy współpracy z konserwatorami.

Bydgoszcz na doping doping Polaków Polaków Bydgoszcz liczy liczy na WIĘCEJ WIĘCEJ LONDON LONDON 2323 May May2009 2009 9 (125) 9 (125) FREE FREE ISSN ISSN1752-0339 1752-0339

27 27

NEW TIME NEW TIME

ZIELONE ŚWIĄTKI ZIELONE ŚWIĄTKI W COURT W FAWLEY FAWLEY COURT

IMPORTANT NOTICE Due to the growing influence, and overwhelming support of Anglo-Polonia, and others, for Fawely Court Old Boys, (FCOB), we proudly announce the formation of our Company.

FAWLEY COURT OLD BOYS, FCOB LTD (REG No: 07849584)

TWOJA OBECNOŚĆ OBECNOŚĆ JEST TWOJA JEST TWOIM GŁOSEM TWOIM GŁOSEM

ZESŁANIE DUCHA ŚWIĘTEGO, 31 MAJA, GODZ. 12.00 ZESŁANIE DUCHA ŚWIĘTEGO, 31 MAJA, GODZ. 12.00 marlow road | henley-on-thames | oxfordshire RG9 3AE marlow road | henley-on-thames | oxfordshire RG9 3AE

82 Portobello Road Notting Hill, London, W11 2QD.

ArchiwCZAS alCZAS naNApNA ierWYSPIE wsz»a3 s»t3rona WYSPIE „NowegoBurmistrz Czasu” z 23 Stefan maja 2009 Burmistrz Stefan roku. Księża mar ianie – mimo iż – transak– cJestem jaJestem sumówiony prumówiony zedaz burmistrzem żyz burmistrzem FawlStefanem ey Stefanem Cour t Kasprzykiem – informuję, z zachowaniem oficjalnej – informuję, z zachowaniem oficjalnej nie byłKasprzykiem a j e s z c z e s f i n a l i z o w a n a –– pada– pada dyżurnego portiera. – A, ze Stefanem formy, formy, dyżurnego portiera. – A, ze Stefanem siadać. Portier potwierdzenie. Proszę siadać. Portier namawserdeczne iaserdeczne li (w spotwierdzenie. ptelefonów, om in–a t–edoProszę żmagistratu o ty m wchodzą wykonuje telefonów, wykonuje kilkakilka do magistratu wchodzą chwili Przestronnymi wpada burmistrz. Mark Hurzędnicy. eurzędnicy. nnesPoschwili yPoidziemy w „Twpada h ejego Irburmistrz. igabinetu, shPrzestronnymi Tim es” korytarzami do gabinetu, w którym korytarzami idziemy do jego w którym jeszcze dwa dni. Roczna pozostanie kolejne – wiern ypozostanie ch zjeszcze am bprzez onprzez i pkolejne odwa przdni. ezRoczna kadencja dobiega końca. kadencja dobiega końca. ogłoszenia zamieszczone w „Dzienniku Polskim i Dziennik u FELIETONY ŻołnierFELIETONY za”, by n»ie10»p10 rzy jeżdżali do Pani Irena Pani Irena tej oazy polskości nad Tamizą na tradycy jne Zielone Świątki. CałyCały światświat powinien się jejsię kłaniać. Ale prawie nikt nanikt na powinien jej kłaniać. Ale prawie Czas Zświecie esświecie łan iao nie Du chsłyszał. aGdyby Św ięteNiemką... goNiemką... byAch, ł Ach, o niej słyszał. była niej nie Gdyby była gdyby byłabyła Niemką! Niemcy by dawno rozsławili gdyby Niemką! Niemcy by dawno rozsławili czasem sStałaby zcsięzesymbolem gólnywielkoduszności, m,wielkoduszności, kiedy Pszlachetności, olaszlachetności, cyjej imię.jej imię. Stałaby się symbolem bohaterstwa. Świadectwem rozgrzeszającym ich wojenne bohaterstwa. Świadectwem rozgrzeszającym ich wojenne porozr zbestialstwa. ucani Przecież po caratowała łej Wżydowskie ielkiejdzieci, kiedy bestialstwa. Przecież ratowała żydowskie dzieci, kiedy spośród jeęmordowali. niemalniemal rękę, rękę, inni je z mordowali. Brytaninni ii o d spośród latnich pinich ćd iesiNa ątwłasną yNa chwłasną własnymi rękami. Jej nieskazitelne, dobredobre ręce Niemcy własnymi rękami. Jej nieskazitelne, ręce Niemcy rozgrzeszające ich zbrodnie. ubiegłeuznaliby guznaliby o wpewnie iepewnie k uza p r zrozgrzeszające y jeżdżjakoś alijakoś za ich zbrodnie. Symbolicznie ukazujące, że przecież nie wszyscy ukazujące, że przecież nie wszyscy właśniNiemcy e tSymbolicznie a m , b y n a o b c e j z i e m i byli byli zbrodniarzami. Niemcy zbrodniarzami. być razem. „Nowy Czas”, któr y prowadzi PUBLICYSTYKA kampan ięPUBLICYSTYKA zachowa»n13 i»a13 Fawley Cour t nParlamentarny ieParlamentarny pr zer wanie od 2skandal 008 rok u skandal (akt ywnie podjętej przez Fawley Bomba współczuć tykała od dawna. Cour t O ldBomba Btykała oy sod ) zdawna. w raMożna całMożna snawet ięichdnawet o współczuć posłom, że sprawą dofinansowania nieoficjalnych posłom, że sprawą dofinansowania ich nieoficjalnych poborów zainteresowali się dziennikarze. poborów Polaków naczasu Wyzainteresowali sWestminster pach, bsięobowiązywał ydziennikarze. poprOd zsystem edłuższego zOd dłuższego przecież w przecież czasu w Westminster obowiązywał system z swoją oumożliwiający bumożliwiający ecnośćzwroty tezwroty gwydatków o dwydatków niazwiązanych związanych z wykonywaniem funkcji reprezentanta wyborców. wykonywaniem funkcji reprezentanta wyborców. podkreślili spr zeciw wobec decyzji mar ianów pozbycia się tego niezwykłego miejsca. Fawley Cour t ma dla polskiej obecności na Wyspach znacznie większą war tość niż nędzne 13,5 mln funtów, za które mar ianie zdecydowali się go sprzedać, nie dając możliwości znalezienia sposobu jego zagospodarowania pr zez polską społeczność na Wyspach.

SS R U UR K NNK O KKO

Chairman/Director – Mirek Malevski Secretary – John King For further details or on how you can continue your splendid support and protect our objectivesplease contact us at;

www.nowyczas.co.uk www.nowyczas.co.uk

Petycja w sprawie Fawley Court »28 Petycja w sprawie Fawley Court »28

»28 »28


|11

nowy czas | 17 listopada 2011

fawley court jest naszym dziedzictwem!!!

We’ve won the war. Let’s now win the peace! I fought for Britain but wasn’t invited to the Victory Parade (Stanislaw Nawarski – 20 year old Polish Battle of Britain (1941) RAF fighter pilot of 316 City of Warsaw squadron – talking to Natasha Higgins, Financial Times, 15 May 2010). But now the tide is turning… In 2005, thanks to pressure from Michael Moszynski of London Advertising, Labour Prime Minister Tony Blair – amidst his maxima mea culpas – made an apology to the Poles in exile for the then British Government’s adamant refusal to allow Polish armed forces to take part in June’s 1946, London Victory Parade. In fairness to the British – despite some repugnant kotowing to Stalin – it was not quite like that. Against a background of dire warfatigue, and post-war chicanery led by the seductive’ Soviet communist threat to eastern and central Europe, what could Britain, and its allies’ do – short of going to war again?

Stanisław Nawarski in Financial Times, 15 May 2010

Even Stanislaw Nawarski, Polish fighter pilot, recognizes the then dilemna: I understand the unemployment problem… demobilized Britons didn’t want Poles employed in place of them (Labour Foreign Secretary Ernest Bevin actively encouraged exiled Polish service personnel to “go home”). I also understand why the British and the Americans didn’t oppose Stalin’s decision to take over Poland and turn it into a communist state – short of going to war, there was nothing they could have done. He then adds sorrowfully: But being excluded from the London Victory Parade, in June 1946 really hurt. But needs must counsel caution. For there is here the usual Polish – and to some degree British – intransigence. Apparently, the British Legion which organizes the Cenotaph Remembrance Sunday had for years struggled to embrace again the Poles who steadfastly boycotted the ceremony. However the healing power of time has worked in two ways: for thirty years there has been a Polish presence at the Cenotaph but increasingly, as veterans pass away, it is more and more difficult to engage the traditional Polonia and new Polish young. Today, however, there is a change in the air. Whether distinct or not, remains to be seen. Marzena Schejbal (83), of the AK, (Armia Krajowa), herself a survivor of the Warsaw Uprising, with Dr Marek Stella- Sawicki, chairman of the Polish Heritage Society, and Colonel Ryszard Ciaglinski, (a distinguished former Fawley Court, Divine Mercy College pupil), plus others, are at the forefront of both; continuing to repair this Victory Parade faux pas, and the 1946 slight inflicted on Polish service personnel in exile, together with raising an awareness among Polonia, and the Polish young about the importance of Remembrance Sunday. Dr Sawicki explains: In 1946 Labour Prime Minister Clement Attlee refused to allow any Polish presence at London’s 1946 Victory Parade. Realizing this was wrong, Attlee relented, ‘allowing’ only the Polish Air Force to participate. This idea was flatly refused by the Poles. They insisted on the Polish Army, Navy, and also the ‘fourth forces’ – Poland’s underground resistance movement – our “powstancy” (partisans) to be at the Victory Parade: All of us attend the parade, or nothing. Such was the diehard Polish pride and loyalty.

But Attlee and his Government would not agree to the Pole’s request. So it was “nothing”. No Victory Parade then for the exiled Poles for many years…

ixty six years on, this Remembrance Sunday, 13 November 2011, at 11am, thirty invited representatives, young and old, from the Polish community proudly wearing on their chests their own medals (on the left side), and the medals of their brave forebears (on the right side), with white and red Polish armbands around their left arms, for all to see! They marched proudly down Whitehall, swung past the Cenotaph and on to Horse Guards Parade – all brothers in arms, and brothers in peace. On reaching Horse Guards Parade, HRH The Prince of Wales, in his general’s uniform, (The Prince is Colonel-in-Chief to six regiments), took the salute from our thirty Polish compatriots. In the background could be heard the mutual respectful applause of many other regiments, including the (Nepal) Gurkhas. So, a ‘victory parade’ of sorts, but far more importantly; a day of remembrance for all those who have fallen in battle, or suffered the ravages of war. And so inevitably our paths lead to Fawley Court. A place of peace and worship that is inextricably linked with events such as Remembrance Sunday. Was not Fawley Court’s Polish founder, Fr Jozef Jarzembowski a Christian soldier of God, but also a warrior for peace? Enlisting into the Polish army in 1920, aged twenty three, he helped see off the Soviet Bolsheviks in Warsaw – “Cud nad Wisłą”. Well shortly we hope to see our own “Cud nad Tamizą”, (Miracle by the Thames), which just like Jerzy Hoffman’s excellent Battle of Warsaw, 1920 we shall see not only in cinemascope, celluloid, 3-D or DVD, but in real life threedimensional living form. Of the two thousand pupils, over thirty three years, who passed through Fr Jozef’s School, Divine Mercy College, academically savouring his unique museum, and important military collection, each one had/has a family member with a harrowing World War story – or even loss – to remember. The most harrowing memory of recent wars or conflicts was the bloodstained shirt of Romek Strzalkowski, mercilessly shot in 1956 by the communist regime in Poznan. It is enough just to read Anna Strzalkowska’s letter of February 1960, to Father Jozef Jarzebowski describing the loss of

S

her son Romek, at the same time entrusting exclusively to Fr Józef, and his Fawley Court Museum, Henley, Romek’s bloodstained shirt: I entrust into the good hands of Father Superior Jozef Jarzebowski this corpus delicti in witness of a dreadful crime. As I look upon the innocent blood spilt in the name of freedom and independence, please remember my pain, the pain of a mother over her beloved only son, her joy and hope, having first suffered despair and sadness – which history will now evidence in perpetuam rei memoriam. As I look upon the dear bright heads of your own (Divine Mercy College) children, reminding me at once of my own dearest son, please see that he remains in eternal rememberance in the hearts of all peoples, around the world – whose path must always be freedom and independence. [Poznań, February 1960]. Well, we’ve won the war. Let’s continue winning the peace – that humble Polish beacon of freedom in England – Fawley Court!

Mirek Malevski Chairman/Director, Fawley Court Old Boys, FCOB

Hanna Januszewska; Colonel Ryszard Ciągliński, Royal Engineers (Former pupil, Divine Mercy College, Fawley Court); Jeremy Meeson-Kielanowski (son of Dr Andrzej Meeson-Kielanowski); Stefan Ścibor-Kamiński (son of Jerzy Ścibor-Kamiński), Dr Marek Sawicki (Ch. Polish Heritage Society) at Cenotaph Remembrance Sunday


12|

17 listopada 2011 | nowy czas

nowy czas

felietony opinie

redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 King’s Grove London SE15 2NA

Jeszcze Anglia nie zginęła Krystyna Cywińska

2011

W czasach przedpotopowych, czyli przed II wojną światową świętowanie 11 Listopada w Polsce było konieczne. Przymusowe w szkołach. Spontaniczne na ulicach. Na kilka dni przed tym narodowym świętem prało się przybrudzoną poprzednimi przejściami flagę, osadzało ją na drzewcu i wywieszało na balkonie. Domowa pomocnica zmuszona była trzepać dywany na podwórzowym trzepaku, a ordynas pucować podłogi.

Moja babcia zaszywała się na kilka dni przedtem w swoim pokoju i czytała namiętnie francuskie powieści. Od czasu do czasu uchylała drzwi, lustrowała sytuację w domu i burczała: – Mon Dieu, znowu im się na patriotyzm zbiera. – A co mama przez ten patriotyzm rozumie? – pytał mój mój ojciec. – Ora at labora – graserowała moja babcia. – Modlić się i pracować! A nie flagami wymachiwać i konie dętą orkiestrą płoszyć w paradach, ot, co! – i znikała z hukiem za drzwiami. A ja na skrzydłach pędziłam na zbiórki. Prężyłam się w szeregach z dumy, że będę defilować. Maszerować przed miejscowym starostą! Boże, co za figura. I odbijać stopami na zmarzniętej ziemi rytm orkiestry. Przed szkołami szły oddziały pułków piechoty, saperów, konnej artylerii i różnych sił pomocniczych. Kawalerzyści w dłoniach lance, chorągiewki furkoczą na proporczykach, konie rżą, i w ciszy słychać miarowy stukot podkutych butów i końskich kopyt. Zdawało się, że całe miasto zastygło. Zapatrzone z dumą w swoje prężne wojsko i swoją młodzież. O żadnych burdach, przepychankach, mordobiciach, bijatykach i awanturach się nie słyszało. Może i były gdzieś w Warszawie. Ale telewizji nie było, radia mało kto słuchał, a prasa podobno mało co donosiła, bo sama się cenzurowała. Życie wydawało się sielskie i anielskie na prowincji w wolnej ojczyźnie.

Dopiero po latach okazało się, jak złudna była ta sielskość. A teraz się okazuje, że prawie wszystkie złe nawyki polityczne przeczekały po wojnie PRL i odezwały się z impetem po wyzwoleniu. Mamy znów ten sam obóz narodowo-radykalny, mamy znowu lewaków, postpiłsudczyków i różne inne odnogi polityczne, targające się za szczęki. – No patrzcie – powiedziałaby moja babcia. Tym się dopiero zebrało na patriotyzm. I patrzcie, gdzie go ulokowali? W pałach, kijach w kamieniach i kominiarkach. Oj tak, tak, babciu. Miałabyś rację. Reporterzy, publicyści, komentatorzy i różni specjaliści mieli nowe pole do popisowych wyłuszczeń. Do relacjonowania zadymy i analizowania zadymiarzy. Usłyszeliśmy z znowu, nie bez pewnej przyjemności dla niektórych, że „nie będzie Niemiec pluł nam w twarz!”. Bo jak się okazuje, jakiś Niemiec właśnie się nawinął i komuś napluł. Usłyszeliśmy jeszcze parę zaleceń pod adresem Żydów, gdzie ich wysłać. Chodziło albo o Madagaskar, albo o komory gazowe naturalnie. Słyszeliśmy też parę sugestii pod adresem gejów. Gdzie im dokopać. W tym patriotycznym uniesieniu czy kontekście geje prześcignęli już Żydów. A tymczasem na Placu Piłsudskiego odbyła się defilada, która potem przeszła dużym marszem ulicami Warszawy z orkiestrą. Tak jak za dawnych lat przedwojennych. Po-

dobno upływ czasu jest tylko miarą naszej ignorancji. I może dlatego tak łatwo przenosimy się przez lata myśląc, że to było wczoraj. A ja przeniosłam się telewizyjnie z Placu Piłsudskiego na londyński Whitehall. I tu nie pierwszy raz cywilizacyjny szok! Nie defilada wojskowa, nie pokazywanie szabel, nie parada wojskowych sprawności, nie wirtualny sen o potędze. Tak jak u nas. Tutaj przemarsz weteranów wiekiem i służbą steranych. Przekrój wiekowy w marszu historii stoczonych walk i bitew. Świadectwo oddania ojczyźnie i koronie wymagającej poświęceń na obcych ziemiach i dalekich kresach. Można by kwestionować celowość, a nawet rozsądek takiej polityki za cenę takiej ofiarności. Ale 11 listopada nie jest w tym kraju dniem politycznych porachunków i rozliczeń. Dniem burd ulicznych i bijatyk. Jest to dzień oddania hołdu poległym i okazania wdzięczności i podziwu tym, którzy przeszli przez piekło walk i przeżyli. Szli w tym marszu, jechali na wózkach, byli prowadzeni przez wnuków starzy obrońcy tego kraju i młodzi, pełniący niebezpieczną służbę choć daleko, ale w imię tego kraju. Szli ociemniali ze swymi psami przewodnikami. Szedł nawet oddział psów żołnierzy. Szły wdowy po poległych. Szły dzieci, sieroty po poległych. Szły wszystkie służby mundurowe i orkiestry grające im do marszu. Policji nie było widać, bo nie była potrzebna. Widać

było gęsto zbite tłumy z chorągiewkami, oklaskujące maszerujących, wycierające łzy wzruszenia. Szli też nasi weterani. Z opaskami biało-czerwonymi na rękawach. Szli dziarsko, w szumie oklasków i słów uznania komentatora BBC Davida Dimbleby. Mówił on o słynnym polskim bohaterstwie. O wkładzie naszych wojsk w wojnach i o naszych asach lotnikach, którzy skrzydłami ochronili Wielką Brytanię. Trochę sobie popłakałam. Tym naszym starym weteranom, moim koleżankom, paniom i panom biorącym co roku udział w tym długim marszu dziękuję. Dziękuję im za te chwile wzruszenia. Gdyby nie oni, nie padłyby w telewizji takie słowa uznania dla naszych żołnierzy, o które prawie bezskutecznie walczymy od lat. Różnice kulturowe czy cywilizacyjne między Polską a Wielką Brytanią są wciąż bardzo widoczne. W tym kraju mniej się zachłystuje słowami o miłości do ojczyzny. I nie ględzi się tu o patriotyzmie. Nosi się te uczucia w sobie. A jak się na ten patriotyzm zbiera – jak mawiała moja babcia – to jednomyślnie i zbiorowo, bez kłótni. Patrząc na to wspaniałe widowisko z kwiatami maków na Whitehall a potem w Albert Hall, na te rzadkie tu uniesienia – nazwijmy je patriotyczne – pomyślałam: jeszcze Anglia nie zginęła. No a przy sprzyjającym tu przyroście naszych rodaków jeszcze Anglia nie zginęła kiedy mu tu żyjemy.

Ameryko, uważaj! Zrodził się ten upiór w Grecji. Teraz przetacza się przez Włochy, być może zatrzyma się na trochę w Hiszpani czy Portugalii. Ten upiór bankructwo państwowej kasy. Słuchając pomysłów kanclerz Niemiec na to, jak ratować euro, zupełnie przegapiliśmy jeden ważny fakt. Ten upiór zmierza na Zachód, i prędzej czy później dotrze do Ameryki. Dla przeciętnego mieszkańca Stanów Zjednoczonych Grecja czy Włochy to jedynie kierunek wakacyjnych wyjazdów. Europa jako taka jawi im się jak każde inne egzotyczne miejsce na świecie. Przeważnie nawet nie wiedzą, że Grecja to Europa. Mało kto rozumie tam zawiłości spraw, które dzieją się w Europie: widać to wyraźnie w tym, co pokazuje (i jak to robi) zarówno amerykańska telewizja, jak i prasa. Sam wiele razy czułem się przygnębiony tym, że moi znajomi ze Stanów po prostu nie są specjalnie zainteresowani tym, co u nas. Nie interesuje ich to, że korzystamy z zalet i słabości systemu wielopartyjnego, że u nas demokracja i wolność przejawia się inaczej, niż u nich, że nam, być może, powoli zaczyna się żyć lepiej, niż im tam. Zapatrzeni w siebie Amerykanie już czują swąd – i zapewne za chwilę zaczną nas za to wszystko

winić. A powodów do narzekania im nie będzie brakowało. W środę dług publiczny przekroczył tam 15 bln dolarów, czyli nieco ponad 47 tys. dolarów na jednego statystycznego mieszkańca USA. Politycy partii republikańskiej nazwali środę „niesławnym dniem”, bo 15 bln to już bardzo blisko równowartości amerykańskiego PKB. Przyrost amerykańskiego długu można śledzić w internecie na specjalnym zegarze – usdebtclock.org – tylko uwaga na cyferki. Zmieniają się bardzo szybko. Dziennie zwiększa się on o ok. 56 mld dolarów. Na początku 2008 roku wynosił on nieco dziewięć bln dolarów, na początku 2009 roku niecałe 10,5 bln, rok później już ponad 12, a na początku tego roku niecałe 14 bln. Nie ma się co łudzić, nie będzie on się zmniejszał, tylko dalej rósł. Pytanie jest: ile może on jeszcze rosnąć w sytuacji, gdy nad Amerykę i Wall Street znowu nadciągają czarne chmury. I to nie tylko te z Europy. Coraz więcej Amerykanów jest przekonanych, że to chciwość wielkich korporacji doprowadziła do tego całego bałaganu i trzeba wreszcie kogoś, kto temu wszystkiemu postawi czoło. Protestujący na Wall Street to tylko jeden z wielu, ale coraz częściej

pojawiających się silnych głosów wskazujących na to, że teraz Ameryka może stać się bardziej socjalistyczna, niż kiedykolwiek w historii. Ponoć w tym może republikański senator rodem z Oklahomy, Tom Coburn, który postanowił postawić się kolegom milionerom i zaczął publicznie mówić, ile dostają za friko od amerykańskiego rządu. Według oficjalnych statystyk, najbogatsza jednoprocentowa część amerykańskiego społeczeństwa dostała dwa razy więcej kasy niż wynosi budżet NASA, a trzy razy więcej niż dostaje Environmental Protection Agency. Co więcej – zapomogi dla rolników dostają ci z milionerów, którzy mają swoje posiadłości w centrum wielkich miast. Ponad 9 miliardów dolarów zapomogi dostali mieszkańcy Stanów mogący pochwalić się sześciocyfrowymi kontami bankowymi. Mało nie mają, i dostają jeszcze więcej. Lista jest długa i ciekawa. I z pewnością jeszcze o niej usłyszymy. Już niebawem rusza tam bowiem kolejna kampania prezydencka. Ameryko uważaj! Czarne chmury dopiero nadchodzą.

V. Valdi

nowyczas.co.uk


|13

nowy czas | 17 listopada 2011

felietony i opinie

Na czasie

KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO

Grzegorz Małkiewicz

Polska się modernizuje. Też mamy manify i antymanify. Komu kibicować? W której uczestniczyć, jeśli tak się zdarzy, że z Londynu trafimy na warszawski bruk w dniu 11 listopada? Ktoś może myśli, że 11 listopada to taki dzień szczególny – Święto Niepodległości. Po latach niewoli Polska odzyskała podmiotowość. W Polsce chodzi o coś więcej, albo mniej. Jak się okazuje, to czas dogodny, by spolaryzować jeszcze bardziej społeczeństwo. Co kraj, to obyczaj. Szkoda, że to mój kraj. Z zazdrością oglądam podobne święto w Londynie. Podobne, bo Brytyjczycy niepodległości nie utracili, ale oddawali za nią krew. Dlatego jest to Dzień Pamięci (Remembrance Day), tłumnie i godnie obchodzony. Nikomu do głowy nie przyjdzie, że jest to przejaw nacjonalizmu, któremu należy dać zdecydowany odpór. Zdarzają się oczywiście incydenty, głównie z inicjatywy radykalnych mniejszości. W skali społecznej bez znaczenia. W Polsce postępowa młodzież walczy z demonami faszyzmu, w czym pomaga jej zaproszona młodzież niemiecka, też postępowa… i odpowiedzialna. Tak to można rozumieć, w końcu ich dziadkowie zmajstrowali ten system, więc na nich, młodych, spoczywa dziejowa odpowiedzialność konfrontacji z jego kolejnymi mutacjami. Więc przyjechali do Warszawy, by kijami wybić z głowy polskim starcom demony historii. A tu spotyka ich taka niewdzięczność ze strony opieszałej polskiej policji. Kilkugodzinne aresztowanie to niczym afront wobec ich zaangażowania. I zero wdzięczności. W Londynie demonom historii nikt nie przeszkadzał. Panoszyły się w jesiennym słońcu i zajrzały nawet do galerii w POSK-u dzięki wystawie IPN pod dwuznacznym tytułem Rzeczpospolita utracona. Swoisty, symboliczny zapis naszej najnowszej historii – odzyskanej niepodległości i ogromnych strat, materialnych i duchowych. I zapis substytutów, które te straty miały zastąpić. Zaprzaństwo jednostek w miejsce bohaterów, którzy w nierównej

i skazanej na niepowodzenie walce tracili życie, bo żyć inaczej nie potrafili. Nie potrafili żyć w kłamstwie. Takim bohaterem, którego los przypomniała wystawa, był zamordowany przez komunistów w Polsce powojennej rotmistrz Witold Pilecki (miejsce pochówku nieznane). Obrońca Warszawy w wojnie z bolszewikami, uczestnik kampanii wrześniowej, żołnierz podziemia i organizator grupy konspiracyjnej w obozie zagłady w Oświęcimiu, gdzie dostał się na ochotnika. Uzupełnieniem wystawy był film fabularny opowiadający o ostatnich miesiącach tragicznego końca życia rotmistrza i haniebnego procesu. Jego poświęcenie jest dla oskarżycieli dowodem zdrady zasługującej na najwyższy wymiar kary. W trakcie odtworzonego procesu pojawia się nazwisko polskiego lekarza, też więźnia obozu Auschwitz, Włodzimierza Deringa, który po wojnie mieszkał w Londynie. – Bohater i członek organizacji konspiracyjnej w obozie – zeznaje Pilecki. W Londynie jednak, jak wspominają moi rozmówcy, oskarżany był o kolaborację. A kiedy w książce Exodus amerykańskiego pisarza żydowskiego pochodzenia Leona Urisa zarzut ten został powtórzony, Dering wytoczył proces sądowy i sprawę wygrał, stracił jednak, jak wieść niesie, cały swój majątek. Podniosły, chociaż smutny dzień 11 listopada. Bohaterowie nie mają głosu, ryczy ulica, uniesiona przekonaniem, że obroni nas przed tym, co było. Tylko nikt gwarancji nie daje.

kronika absurdu Big Brother is watching you. I nie tylko ciebie. Nie oszczędza nawet polityków. Oliver Letwin, minister w rządzie Davida Camerona, został pięciokrotnie przyłapany na wyrzucaniu dokumentów z klauzulą „tajne” do miejskich śmietników. Jego pochopny i frywolny czyn zarejestrował aparat fotograficzny. Kto robił zdjęcia i skąd znał niecne zamiary ministra? Anioł Stróż, osobista obstawa, a może opozycja? Wkrótce kamery będą obligatoryjnie umieszczane w taksówkach. W pociągach i autobusach już są. Tym samym w kategorii urzeczywistnionej science fiction zdecydowanym liderem pozostaje George Orwell. Baron de Kret

Wacław Lewandowski

Dziwne, zadziwiające Tempo i radykalizm ludzkich przeobrażeń zadziwia. Niby wiemy, że człowiek jest zdolny do wolt wszelakich, odstępstw od zasad i poglądów, a jednak niektóre z nich są tak zdumiewające, że stajemy w osłupieniu, oczom i uszom nie wierzymy, myśląc, że to sen, nie jawa. Weźmy taki przykład. Od lat obserwowałem karierę pewnego prawicowego publicysty. Ultraprawicowego, wypadałoby o nim powiedzieć, bo słynął z radykalnej krytyki wszelkich przejawów lewicowej myśli, szczególnej krytyce poddawał rozbrat myśli współczesnej z religijnością. Był ultramontaninem, grzmiał, że należy stosować się bezwzględnie do papieskich encyklik, słuchać pouczeń i wskazówek biskupów. Ludzi, których myśli i działalność nie są przepojone religijną refleksją i wiarą w Boga, nazywał „ludźmi bez właściwości” i miał ich w jawnej pogardzie. Zwalczał lewicową prasę z „Gazetą Wyborczą” i jej redaktorem na czele. Był entuzjastą rządów PiS, gorącym sympatykiem prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wiele tekstów poświęcił jego dokonaniom w zakresie polityki historycznej, chwalił proces przywracania narodowi pamięci o polskich dziejach, mówił, że mają one fundamentalne znaczenie dla budowy i umocnienia naszej niepodległości. Był gorącym

rzecznikiem wolnego rynku, chwalcą kapitalizmu. Pamiętam jeden z jego ostatnich tekstów w prawicowej prasie – relację z Nowego Jorku w okresie kampanii prezydenckiej tuż przed wyborczym zwycięstwem Baracka Obamy. Złoty był wtedy wyjątkowo silny, więc dolar tani, zatem dziennikarz nie mógł sobie darować dygresji na temat dumy i godności, jaką odczuwa współczesny Polak, który bez kompleksów może przemierzać ulice amerykańskiej metropolii, kupować co tylko zapragnie, wypłacać pokaźne sumy z bankomatu. Wkrótce potem gazeta, dla której ów publicysta pracował, zmieniła właściciela, zmieniła profil i polityczny kierunek oraz skład redakcji. Ultraprawicowy dziennikarz został bez pracy i najwyraźniej, jak tego chciał staruszek Marks, byt odmienił jego świadomość. „Prawicowiec” dał się wynająć do pisania biografii (właściwie hagiografii w formie wywiadu-rzeki) Palikota, potem zaś stał się aktywnym publicystą lewackiego, czy mówiąc wprost: neobolszewickiego pisma tzw. nowej lewicy. Ostatnio na jego łamach przeczytałem elaborat, w którym biografista Palikota dowodzi, że polityka historyczna Lecha Kaczyńskiego była zbrodniczą „polityką śmierci”. Wspominając katastrofę smoleńską, którą autor uznał

za skutek owej polityki, z właściwym sobie teraz bolszewickim humanizmem powiada, że spośród ofiar katastrofy żal mu tych, którzy poglądów Kaczyńskiego nie podzielali, a lecieli do Smoleńska, bo mieli taki obowiązek, bo mimowolnie, nie będąc jej wyznawcami, stali się „zakładnikami polityki śmierci”. Żal mu więc lewicowej posłanki Jarugi-Nowackiej, żal pilotów i jeszcze kilku osób. Reszty mu nie żal – bo, należy się domyśleć, sami sobie byli winni… Autor przyznaje, że sam był kiedyś zwolennikiem polityki historycznej, ale gwałtownie się z tej choroby wyleczył i już gdzieś w 2006 roku „rzygać mu się chciało”, gdy obserwował związane z nią przedsięwzięcia. Moja pamięć podpowiada mi coś innego – w owym 2006 roku ów publicysta był jeszcze aktywnym chwalcą polityki historycznej. Może zapomniał, daty mu się pomieszały, a może jeszcze chwalił, mimo że prywatnie już mu się „chciało rzygać”. Jeśli tak było, należy docenić, jak bardzo musiał się męczyć. Dobrze, że dziś już nie musi! A jednak zadziwia, do czego człowiek jest zdolny. Prawy bolszewik przez prawie dwadzieścia lat udawał prawicowca, i to udawał tak dobrze, że inni bolszewicy zwalczali go, nie rozpoznawszy w nim swojego człowieka!


14|

17 listopada 2011 | nowy czas

czas pieniądz

Brazylijski cud staje się na naszych oczach

biznes ekonomia nieruchomości

ledwie 500 kilometrów. Wiedzą o tym zagraniczni inwestorzy. My mamy ich kojarzyć z naszymi firmami, ułatwiać otwieranie ich biur i fabryk – dodaje i z dumą pokazuje plany, które dzięki połączonym kapitałom państwa, miejscowych biznesmenów i zagranicznego kapitału mają niemal całkowicie odmienić Rio. Wystarczy tylko przejechać się ulicami Rio de Janeiro, by na każdym kroku dostrzec siedziby zagranicznych firm, które powstają tu jak grzyby po deszczu. Są komputerowi giganci z USA i przedstawicielstwa wszystkich liczących się producentów aut na świecie, są największe banki i towarzystwa ubezpieczeniowe.

Bartosz Rutkowski

Victor Martino nie ma wątpliwości, że cud do Brazylii zbliża się i to szybkimi krokami. – Jeśli wytężysz wzrok i spojrzysz tam, daleko w ocean, to zobaczysz wiertnicze wieże. To nasz wielki skarb, to ogromne złoża ropy naftowej odkryte u naszych wybrzeży – mówi taksówkarz z Rio de Janeiro, kiedy siedzimy na najsłynniejszej plaży świata Copacabana. Martino po chwili jednak uśmiecha się, bo wie, że tych wież jeszcze nie ma, a nawet kiedy powstaną, to i tak nie będą widoczne z brzegu, nawet jeśli patrzeć przez najlepszą lornetkę. Ale pewne jest jedno: Brazylia żyje swoją ropą, której zasoby porównywalne są z tymi na Morzu Północnym i z pomocą najlepszych firm wydobywczych ma odmienić ten kraj. Już liczy się miliardy dolarów, jakie wpłyną do państwowej kasy, już kreśli się śmiałe plany, które mają za dwie dekady uczynić z Brazylii jedną z najpotężniejszych gospodarek na kuli ziemskiej, a na każdym kroku w Rio czy Saõ Paulo widać, że coś się buduje, poprawia, modernizuje. – Pomyśleć tylko, że jeszcze nie tak dawno byliśmy dziesiątym na świecie odbiorcą samochodów, dziś to pozycja numer pięć, a wkrótce, kto wie… – rozmarza się Martino i rusza do swojej pracy.

stać ich na coraz więcej Takich jak on, prostych Brazylijczyków, którzy wierzą w świetlaną przyszłość swojego kraju jest wielu, a plan polegający na zwiększeniu płacy minimalnej oraz możliwość zaciągania kredytów sprawił, że coraz więcej ludzi stać na mieszkania, samochody, na spędzanie urlopów nie tylko w kraju. – Niewielu w świecie wierzyło, że Brazylii się uda, ale my mówiliśmy swoje, i dzisiaj w Rio de Janeiro są największe giganty gospodarcze z całego świata – mówi Thiago Silveira z Agencji Promocji Inwestycji w Rio de Janeiro. – Ponad połowa naszego produktu narodowego powstaje w promieniu za-

MusieliśMy tu być – Nie mogło i nas na tym rynku zabraknąć – wyjaśnia dr Kersten Benz, jeden z szefów niemieckiej Lufthansy, który dodaje, że uruchomienie stałych połączeń lotniczych z Frankfurtu do Rio de Janeiro i Saõ Paulo to odpowiedź na sugestie wielu europejskiej biznesmenów. Z Polski zresztą też – uściśla. Nie brakuje głosów, że kraj ten stanie się Katarem Ameryki Południowej. Tu po prostu wypada być. Lufthansa, jak i inni przewoźnicy, na jakiś czas pożegnali się z Brazylią, gdy kraj ten przeżywał gospodarcze turbulencje. – Dziś nieobecność na tym rynku, do którego ciągną firmy z Europy, Stanów Zjednoczonych, Korei Południowej czy Chin byłaby niewybaczalnym grzechem – dodaje Aage Dunhaupt, odpowiedzialny w Lufthansie za kontakty firmy w Europie. W szybkim tempie biedna Brazylia, której skarbami byli tylko piłkarze, plaże i dżungla amazońska wyrosła na globalnego gracza. Na razie to kolos w Ameryce Łacińskiej, ale za kilka lat Brazylia będzie światową potęgą. Przywódców tego kraju chwalą nie tylko Amerykanie, ale także chińscy politycy, którzy dostrzegli w Brazylii godnego rywala i sojusznika gospodarczego. – Wielki biznes zamiast patrzeć na Chiny, powinien większą uwagę poświęcić właśnie Brazylii – upiera się Thiago Silveira i przypomina, że nieformalny trójkąt Brazylia, Indie, Republika Południowej Afryki, który powstał osiem lat temu z powodzeniem przeciwstawia się dominacji USA i Unii Europejskiej na światowych salonach. brazylia siedzi na ropie Wszystko zaczęło się od odkrycia pola naftowego Tupi, położonego tylko 250 km od plaży Copacabana, a którego zasoby szacowano początkowo na 5-8 mld baryłek. Dziś, po weryfikacji, okazuje się, że zasoby brazylijskich złóż ropy są zbliżone do tych znajdujących się na Morzu Północnym – 60 mld baryłek. A ropa to nie tylko Tupi, to także inne złoża: Iara, Jupiter, Libra i to najmniejsze nazwane Lula, od imienia byłego brazylijskiego prezydenta. Były obawy, że po odkryciu ropy Brazylia skieruje się w stronę


|15

nowy czas | 17 listopada 2011

ludzie i miejsca

nacjonalizmu, nie dopuści zagranicznych koncernów do wydobycia surowca u swoich brzegów. Jednak w poszukiwania brazylijskiej ropy już angażuje się British Petroleum, a brazylijski Petrobras ręka w rękę współpracuje z amerykańskim Exxonem w Zatoce Meksykańskiej. Innymi słowy, Brazylia nie pójdzie śladami wenezuelskiego przywódcy Hugo Chaveza, dla którego Zachód to samo zło. Tylko kraj przyszłości W Agencji Promocji Inwestycji w Rio opowiadają dowcip, który krążył tam przed wielu laty, że Brazylia to kraj przyszłości i zawsze takim pozostanie. To prawda, że starsi z przerażeniem wspominają czasy, gdy jeszcze osiem lat temu inflacja dochodziła do 2500 proc., a kraj był zadłużony po uszy. Ale to już historia, mówią pracownicy tej firmy. Dziś inflacja nie przekracza 6 proc., już kilka lat temu Brazylia nie tylko spłaciła dług Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu, ale sama dziś chętnie pożycza innym. Brazylia oparła się nawet kryzysowi gospodarczemu – co prawda nie będzie to już dzisiaj 7 proc. wzrostu, tylko 4 proc., ale w kraju, który 15 lat temu rozwijał się wolniej niż Haiti to naprawdę cud. Nic więc dziwnego, że zagraniczne firmy pchają się do Brazylii drzwiami i oknami, i rok w rok inwestują po kilkadziesiąt miliardów dolarów. Bóg jesT Brazylijczykiem Były już prezydent Brazylii Luiz Inácio Lula da Silva powiedział, że Bóg na pewno jest Brazylijczykiem, dzięki temu ten kraj czeka wspaniała przyszłość. Może dzięki pomocy boskiej doszło do wysokich cen brazylijskich produktów, które stały się przebojami eksportowymi, np. soi. Cud był możliwy, bo nie zawiedli politycy. Kiedy pytano Lulę, jaką opcję polityczną tak naprawdę reprezentuje, odpowiedział: – Ten spór pozostawiam naukowcom, ja mam umożliwić Brazylijczykom godne życie. A mówił to prosty człowiek, trybun ludowy, były związkowiec, człowiek bez wykształcenia. I na szczęście jego następczyni idzie tym samym kursem. To właśnie byłemy prezydentowi Luli Brazylia zawdzięcza programy społeczne, które ograniczyły obszary biedy. Były to między innymi Bolsa Familia, czyli Portfel Rodzinny, i Zero Głodu. Oba dają pomoc najbiedniejszym – od stypendiów dla dzieci na naukę, po pożyczki dla małych firm i dla rolników. zaBrali się za fawele To za czasów Luli zaczęto zmieniać osławione dzielnice nędzy – fawele, które np. w Rio przylepiły się niczym ptasie gniazda do wielu wzgórz. W te rejony bali się nawet zapuszczać policjanci. Do slumsów jednak zaczęto doprowadzać kanalizację i prąd, a władze Rio chcą przed Olimpiadą w roku 2016 przesiedlić dziesiątki tysięcy rodzin z faweli do nowych i – co należy podkreślić – darmowych mieszkań. – Żyje nam się lepiej – mówi Victor Martino, ale dodaje, że dysproporcje między biednymi i bogatymi są nadal duże. Według oficjalnych statystyk do klasy średniej zalicza się dziś połowę mieszkańców kraju, a po kilkunastu miliardach kredytów, jakie zaciągają Brazylijczycy rocznie, można oczekiwać, że grupa tych, których stać nie tylko na proste jedzenie będzie rosła. – Nasi menedżerowie są świetnie przygotowani, by stawić czoło każdemu kryzysowi – zapewnia Andrea Bedeschi z Agencji Promocji Inwestycji w Rio. Na własnej skórze przeżyliśmy kryzysy monetarne, ekonomiczne, polityczne, wiele razy zmienialiśmy walutę, mieliśmy gigantyczną inflację. To sprawiło, że dziś nawet zwykli ludzie są fachowcami od ekonomii. Nasz kraj się zmienia. Kiedyś mówiło się tak: pracujesz w Saõ Paulo, płacisz podatki w Brasilii, a bawisz się w Rio. Teraz i w Rio jest coraz więcej pracy i trzeba się z tego tylko cieszyć – dodaje.

English-generacja Po 1989 rok u wszyscy, dosłownie rzucili się do nauki angielskiego. To był wielki zapał i entuzjazm – piekarz, sprzedawca, ogrodnik, lekarz, niezależnie od wieku, wszyscy trafiali do tej samej grupy zerowej i czuli, że otwiera się nowa epoka. Dzisiejsza polska młodzież to pokolenie jeżdżące, bardzo mobilne, otwar te na kontakty, swobodnie poruszające się w anglojęzycznym świecie – mówi mgr Elżbieta Michałkiewicz, wykładowca języka angielskiego na Wydziale Chemii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu w rozmowie z JUlią HoffMAnn. elżbieta michałkiewicz Uczysz języka angielskiego od 30 lat. W tym czasie z pewnością wiele się zmieniło, zarówno w sposobach nauczania, jak i w podejściu studentów do języka. A jak twierdzą uczeni, „granice mojego języka to granice mojego świata”...

wy jeż dża ją też ro dzin nie i pry wat nie. Stu den ci po cho dzą cy z mniej szych miej sco wo ści tak że pod ró żu ją, są zo rien to wa ni w świe cie. Ge ne ral nie jest to po ko le nie jeżdżą ce, bar dzo mo bil ne, otwar te na kon tak ty; sa mo lo ty la ta ją z po znań skie go lot ni ska kil ka ra zy w ty go dniu, to dla studentów ża den pro blem. Do sko na le zda ją so bie spra wę, że świat mó wi po an giel sku, że na ryn ku pra cy do bra zna jo mość ję zy ka to pod sta wo wy wy móg.

– Tak, po 1989 ro ku wszyst ko się zmieniło. Przede wszyst kim ma te ria ły dy dak tycz ne, po ziom za awan so wa nia stu den tów oraz ich chęć ucze nia się, spo sób trak to wa nia lek to ra tu. Przed tzw. trans for ma cją lek to rat uwa ża no za ku lę u no gi, zło ko niecz ne, po pro stu przed miot obo wiąz ko wy i nie chcia ny. A tak że abs trak cyj ny, niezwią za ny z rze czy wi sto ścią, bo prze cież za gra ni cę się nie wy jeżdża ło, książek an giel skich nie by ło, wi zyt z Za cho du przyj mo wa ło się nie wie le. W cza sach PRL -u ko rzy sta li śmy też z pod ręcz ni ków pi sa nych przez pol skich au to rów jesz cze w la tach 70. One nie by ły złe, ale nie prze ka zy wa ły ży we go, au ten tycz ne go ję zy ka... I na gle wszyst ko się zmie ni ło.

– Tak, ma ją sil ną mo ty wa cję i uczą się, na praw dę. Na wet mi mo ol brzy mie go ob cią że nia ma te ma ty ką, fi zy ką itp. na pierw szym ro ku! Dla te go bar dzo ża łu ję, że nie daw no skró co no na pol skich uczel niach czas trwa nia lek to ra tów z trzech do dwóch lat, czy li do 120 go dzin na I i II ro ku łącz nie. Skró co no wła śnie dla te go, że pierw szo rocz nia cy tak do brze zna ją an giel ski...

Z jaką znajomością angielskiego przychodzą dziś na uczelnię studenci pierwszego roku?

W czasie studiów młodzież znowu wyjeżdża, na wymiany naukowe, do pracy...

– Uczę na wy dzia le che mii, tu taj ję zyk an giel ski za wsze był obo wiąz ko wy, a nie do wy bo ru (np. obok nie miec kie go czy ro syj skie go). Czy li na wet je śli ktoś uczył się w szko le śred niej in ne go ję zy ka, tu taj mu siał uczyć się an giel skie go, in ne go lek to ra tu nie pro wa dzo no. A to dla te go, że an giel ski jest ję zy kiem „bran żo wym” che mii, ca ła li te ra tu ra na uko wa, kon fe ren cje mię dzy na ro do we itp. funk cjo nu ją wła śnie w wer sji an giel skiej. Oczy wi ście, 22 la ta te mu licz ba stu den tów I ro ku po słu gu ją cych się ja ko ta ko an giel skim się ga ła naj wy żej 20 proc., dziś 75 proc. zna ję zyk na po zio mie ko mu ni ka tyw nym, a 33 proc. zda wa ło na ma tu rze roz sze rzo ny an giel ski, czy li po sia da płyn ną zna jo mość ję zy ka. Daw niej wie lu ma tu rzy stów nie zna ło go w ogó le, gdyż w li ceum uczy li się nie miec kie go, fran cu skie go lub ro syj skie go, na uczel ni za czy na li od pod staw. Dzi siaj pro por cje są cał ko wi cie od wró co ne, prak tycz nie nie ma stu den tów z ze ro wą zna jo mo ścią an giel skie go. Zda rza ją się dwie, trzy ta kie oso by na ro ku i ma ją po waż ny pro blem, bo nie pro wa dzi my za jęć na tym po zio mie.

– Tak, bar dzo czę sto. I już od kil ku lat wie le osób przy cho dzi do mnie z proś bą o na pi sa nie re fe ren cji, wy peł nie nie wnio sku, opi nii na te mat ich zna jo mości ję zy ka, a tak że na ich te mat ja ko stu den tów. Jest te go co raz wię cej, bo co raz czę ściej wy jeżdża ją – do pra cy, na stu dia i sty pen dia, na tzw. let nie szko ły che mii, na pro gra my ty pu ame ry kań skie go Work&Tra vel itp. Oczy wi ście o wie lu wy jaz dach nie wiem, bo nie po trzeb ne są do nich wnio ski i for mu la rze; do wia du ję się o nich do pie ro je sie nią, gdy stu den ci wra ca ją na za ję cia. Naj po pu lar niej sze kie run ki to USA, Wiel ka Bry ta nia i Ir lan dia, choć ta ostat nia mo że co raz mniej. Mam też kon takt z mło dzie żą wy jeżdża ją cą na se mestr lub dwa w ra mach pro gra mu unij ne go ERA SMUS, w któ rym zna jo mość ję zy ka spraw dza na jest ina czej.

A więc to już zupełnie inne lektoraty?

– Zde cy do wa nie tak. Pro wa dzi my za ję cia pod ką tem przy go to wa nia stu den tów do eg za mi nów ję zy ko wych, prze ra bia my pod ręcz ni ki na po zio mie upper i advanced, co 20 lat te mu by ło nie do po my śle nia. A chcę pod kre ślić, że wła śnie w 1989 ro ku roz po czę ła się współ pra ca z du ży mi wy daw nic twa mi, dzię ki któ rej ma my do stęp do no wej ge ne ra cji pod ręcz ni ków, zu peł nie ina czej na pi sa nych niż nasz daw ny po czci wy „Alek san der”... To tak że dzię ki nim na ucza nie zyskało no wy wy miar. Czy mogłabyś określić, jak wielu maturzystów trafia na studia mając już za sobą podróże zagraniczne, zwłaszcza do krajów anglosaskich?

– Wie lu z nich by ło w Wiel kiej Bry ta nii, zwłasz cza że w szko le śred niej jeżdżą na wy mia ny mię dzy na ro do we, czę sto

Wiedzą, po co się uczą.

Jak oceniasz, jako lektor, rezultaty tych podróży?

– Dla tych 30 proc. już mó wią cych płyn nie to nic spe cjal ne go, ale licz na gru pa śred nio za awan so wa nych bar dzo ko rzy sta – na bie ra ją pew no ści sie bie, na wią zu ją no we kon tak ty, zdo by wa ją wie dzę o moż li wo ściach za wo do wych itd. Wra ca ją zu peł nie in ni. Wy cho dzą z pol skich kom plek sów, za uwa ża ją, że da ją so bie wszę dzie ra dę, że są ta cy sa mi – językowo i in te lek tu al nie – jak mło dzi Ho len drzy, Fran cu zi, Sło wa cy, An gli cy, miesz czą się w śred niej eu ro pej skiej. Zda rza się tak że, że wy jeżdża ją tyl ko na Era smu sa, a po tem zo sta ją i tam kon ty nu ują stu dia w ję zy ku an giel skim, np. w Nor we gii. Obec nie stu dia ma gi ster skie lub dok to rat ro bio ny przez Po la ka na Za cho dzie to już nie jest nie zwy kłe zja wi sko, to co raz bar dziej na tu ral ne i oczy wi ste. Zwłasz cza, że nie ko niecz nie są to dro gie płatne stu dia w Cam brid ge, ale tak że ta kie, na któ rych nie za możny mło dy czło wiek mo że zna leźć dla sie bie ścieżki fi nan so wa nia, kre dy ty stu denc kie itp.

ciąg dalszy > 16


16|

17 listopada 2011 | nowy czas

miejsca i ludzie ©GoodLookingStudio

Englishgeneracja Ciąg dalszy ze str. 15 Choć oczywiście istnieje spora grupa młodzieży, której nie stać nawet na wyjazd na Erasmusa, o tym nie możemy zapominać. Ale znam dziewczynę z przeciętnej finansowo poznańskiej rodziny, która rozpoczęła studia w Krakowie, kontynuowała w Berlinie i Norwegii, a pracę magisterską pisze w Barcelonie... Wszystko to razem oznacza jednak ogromną, pozytywną zmianę zarówno w wiedzy, jak i poczuciu własnej wartości naszej młodzieży, i to chciałabym szczególnie podkreślić. Żyjemy w anglojęzycznym świecie. Czy studenci uczą się także innych języków?

– Tak, to pojedyncze przypadki, ale są. Oczywiście zależy to od indywidualnego podejścia. Mam studentkę, która otrzymuje wysokie stypendium naukowe i postanowiła uczyć się drugiego języka „bo coś trzeba zrobić z tymi pieniędzmi, coś sensownego”... Nie wydaje na ciuchy i kosmetyki, tylko na język. O lektoratach mówi się bardzo różnie. Jak oceniasz system nauczania języków obcych na wyższych uczelniach w Polsce?

– To zawsze zależy od lektora. Jeśli student trafi na dobrego, zaangażowanego lektora, jest zadowolony i dobrze mówi o lektoracie... Wszystko tu zależy od człowieka, od osobowości nauczyciela. I nie ma specjalnego znaczenia, z jakich podręczników się korzysta; one stanowią jedynie punkt wyjścia, ale trzeba je ciągle, na bieżąco, obudowywać licznymi dodatkowymi formami i materiałami, dodawać pomysły i nowości. Inaczej zajęcia będą martwe i nikogo nie zainteresują, zabraknie żywego kontaktu pomiędzy studentem a wykładowcą. A to podstawa nauczania. Ważne jest także, aby studenci przygotowywali swoje prezentacje naukowe w języku obcym z różnych dziedzin, zamiast tradycyjnego „moje ulubione zespoły muzyczne”, i przedstawiali je kolegom podczas zajęć. Oczywiście, zdarzają się nadal lektorzy, którzy ciągle przerabiają czytanki...

Kosmos. Project Polonium 1

Urodziłam się w Warszawie

T

ak zaczynała każde swoje przemówienie Maria Skłodowska-Curie. Pierwsza kobieta-noblistka, jak i jedyna w historii podwójna laureatka tego wyróżnienia, do tego w dwóch dziedzinach – fizyki oraz chemii. Maria Skłodowska-Curie w 1911 roku otrzymała drugą Nagrodę Nobla za odkrycie radu i polonu. W związku z setną rocznicą tego wydarzenia rok 2011 został ogłoszony przez UNESCO Międzynarodowym Rokiem Chemii, a także Rokiem Marii Skłodowskiej-Curie. Kim była Maria Skłodowska-Curie? Nie tylko wielkim naukowcem, ale i niezwykle silną osobowością. Doskonale wiedziała, co chce robić w życiu: chciała się kształcić. Nie mogła jednak podjąć studiów w Królestwie Polskim. Rosyjski uniwersytet nie przyjmował w tym czasie kobiet. W związku z tym zawarła pakt ze starszą siostrą Bronisławą, która jako pierwsza miała wyjechać do Francji na studia medyczne. Maria miała zostać w Warszawie i pracować, by jej siostra mogła się utrzymać w Paryżu. Przyszła noblistka miała do niej dołączyć później. Po sześciu latach Maria wyjeżdża do stolicy Francji. Zaczyna studia na Sorbonie jako jedna z 23 kobiet wśród 1825 studentów. Z ciekawostek z jej życia warto dodać, iż jako jedna z pierwszych kobiet zrobiła prawo jazdy, a w czasie I wojny światowej prowadziła ciężką furgonetkę. Jako jedna z pierwszych weszła na Rysy, wtedy gdy ani w Polsce, ani

na Słowacji szlaki turystyczne nie były jeszcze wytyczone. Większość swojego życia spędziła we Francji, jednak nigdy nie zapomniała o swoich polskich korzeniach. W ramach obchodów Roku Marii Skłodowskiej-Curie Warszawa postanowiła przypomnieć swoim mieszkańcom o obecności noblistki w ich mieście. W trochę inny sposób niż wykłady czy wizyta w muzeum. Przewodnikiem w wycieczce śladami noblistki stała się sztuka współczesna: murale oraz rzeźby miejskie. Na skarpach nad Wisłą –ulubionym miejscu spacerów Marii – można natknąć się na instalację o nazwie Polonium, dla której inspiracją były przyrządy laboratoryjne, których noblistka używała w trakcie badań nad promieniotwórczością. Polon – pierwiastek promieniotwórczy używany np. w satelitach jako źródło ciepła i elektryczności – otrzymał nazwę na cześć Polski (łac. Polon znaczy Polska). Spacerując po Warszawie, w różnych dzielnicach miasta, w miejscach związanych z postacią noblistki, można trafić na murale (monumentalne malarstwo ścienne). Tworzyli je przeróżni artyści, wyłonieni w konkursach bądź wybrani przez organizatora projektu Urodziłam się w Warszawie, studio projektowe Good Looking Studios. Murale są dość różnorodne: od trójwymiarowych komiksowych wyobrażeń noblistki, po barwne, pozytywne – jakby dziecięce – elementy luźno powiązane z postacią Marii, takie jak probówki, cyrkle, syrenka, ptaki czy nuty. Noblistka wraz z mężem Pierrem Curie

Przez wiele lat prowadziłaś też zajęcia organizowane przez firmy dla pracowników.

Albert einstein mówił o niej, że miAłA to coś w oczAch

uwielbiała spędzać czas wolny od badań na wycieczkach rowerowych wokół Paryża. Jedna z instalacji przypomina o tej pasji obydwu naukowców. Są to atomowe rowery. Rozpędziwszy je do odpowiedniej prędkości stają się one jednolitą tarczą świecącą „atomowym” światłem. Podczas pobytu w Warszawie warto poszukać tam śladów noblistki. Samych instalacji zrealizowanych w ramach projektu Urodziłam się w Warszawie jest trzynaście, dodatkowo odwiedzić można również Muzeum Marii Skłodowskiej-Curie. Pozostając w Londynie warto przyjrzeć się barwnej biografii noblistki, o której sam Albert Einstein mówił, że miała to coś w oczach.

Aleksandra Junga

– Tak, korporacje przez kilkanaście lat zgłaszały do szkół językowych takie zapotrzebowanie, ale teraz zdarza się to coraz rzadziej – także w tej dziedzinie odczuwa się kryzys. No i są to dziś innego typu zajęcia, już nie na poziomie podstawowym, ale raczej konwersatoria i szlifowanie języka zawodowego. Pamiętam grupę pracownic Polfy, które kilka lat temu same skrzyknęły się i zamówiły sobie lekcje angielskiego od podstaw, bo wiedziały, że za rok, dwa Polfę przejmie GlaxoSmithKline i znajomość języka będzie im potrzebna. Były w średnim wieku, około 40-50 lat, nie miały nawyku stałego uczenia się, a jednak zaczęły od zera… A najmilej wspominam zajęcia prowadzone w poznańskiej szkole językowej Omnibus, kiedy po 1989 roku wszyscy dosłownie rzucili się do nauki. To był taki zapał i entuzjazm, że nauczanie było wielką przyjemnością. Przychodzili najróżniejsi ludzie, w różnym wieku – piekarz, sprzedawca, ogrodnik, lekarz, wszyscy trafiali do tej samej grupy zerowej i czuli, że otwiera się nowy świat, nowa epoka. Atmosfera była wspaniała. A kto dzisiaj uczy się w szkołach językowych?

– Nastąpił wielki przewrót. Dzisiaj to najczęściej młodzi ludzie, licealiści, studenci, generalnie młodzież. Często osoby na wysokich stanowiskach nie chcą uczyć się w jednej grupie ze swymi pracownikami, biorą wtedy lekcje indywidualne. Lekcje indywidualne zawsze też biorą i będą brać maturzyści… Rozmawiała Julia Hoffmann


|17

nowy czas | 17 listopada 2011

czas na rozmowę

Pysz(na) uczta jazzowa Ma ciek Pysz to ar ty sta wy jąt ko wy. Gi ta rzy sta i kom po zy tor, któ ry pod staw jaz zu uczył się z ksią żek i fil mów in struk ta żo wych. Zdol no ści do gi ta ro wej im pro wi za cji od kry wał w so bie pod czas słu cha nia płyt wy bit nych in stru men ta li stów. Swo je kom po zy cje okre śla ja ko mie sza ni nę jaz zu i mu zy ki świa ta. Mo że dla te go resz tę ży cia pra gnie prze żyć jak nie koń czą cą się tra sę kon cer to wą po ca łej ku li ziem skiej. Od ośmiu lat miesz ka w Lon dy nie. 25 li sto pa da Ma ciek Pysz Qu ar tet wy stą pi w Piz za Express: The Phe asan try.

Od kiedy grasz na gitarze?

– Miałem 11 lat. To była Wigilia 1992 roku. Mój starszy o dwa lata kuzyn wystąpił przed całą rodziną i zagrał kolędę. Wszyscy bili mu brawo, a on stał się gwiazdą tego wieczoru. Byłem tym tak zainspirowany, że powiedziałem sobie: też tak chcę, też się nauczę. Zacząłem pobierać lekcje gry na gitarze, które odbywały się w moim mieście Rybniku. Pierwszym nauczycielem był gitarzysta zespołu Poziom 600 Andrzej Rogiński, u którego przez około dwa lata uczyłem się podstaw gry. Co cię bardziej inspiruje, blues czy jazz?

– Mój ojciec jest kolekcjonerem płyt. Posiada blisko 1000 kompaktów i winyli. Dorastałem w domu, gdzie słuchało się Milesa Davisa, Led Zeppelin i muzyki kubańskiej. Tato nie ograniczał się do jakiegoś określonego stylu. Jednego dnia można było usłyszeć Raege Against The Machine i kompozycje Bacha, innego dnia grupę Metallica i Johna Coltrane’a. Będąc nastolatkiem, nasiąkałem jazzem i muzyką latynoską. Słuchałem także gitarzystów bluesowych. Oni używają skali, która nazywa się pentatonika. Pomimo że jest w ich grze ogromna dawka ekspresji, do dyspozycji mają właściwie tylko pięć nut i czasami jeszcze kilka dodatkowych. Każdy początkujący muzyk zaczyna uczyć się improwizacji od bluesa. Ale ten gatunek posiada pewne ograniczenia w formie i w sposób naturalny chciałem wyjść poza ten rodzaj grania. Jazz stanowi rozwinięcie bluesa. W jazzie do dyspozycji jest wiele skal i każda nuta właściwie jest dozwolona. Uważa się powszechnie, że umiejętności gitarzystów jazzowych są dużo wyższe niż gitarzystów bluesowych czy rockowych. Nawet taki wirtuoz gitary, jakim był Frank Zappa, do zagrania fraz jazzowych wolał zaangażować George Duke’a. Nie ukończyłeś szkoły muzycznej, a jednocześnie doskonale opanowałeś jazzowy sposób grania? Czy można tego nauczyć się samemu?

– Owszem, nie uczyłem się gry w szkole, ale cały ten materiał studiowałem w domu. To była niezwykle ciężka praca. Uczyłem się z tych samych książek, z których ludzie uczą się na uczelniach. Jest taka znana szkoła amerykańska Barklee College of Music w Bostonie. Dowiadywałem się, z jakich podręczników tam się uczą i zamawiałem sobie te same książki oraz czytałem mnóstwo autobiografii i wywiadów. Muzycy jazzowi nieustannie podkreślają, że najlepiej uczyć się grając z innymi oraz słuchając nagrań. Włączałem więc sobie np. płytę Milesa Davisa i usiłowałem improwizować. Próbowałem nauczyć się tych melodii ze słuchu, aby zobaczyć, jaka to jest skala i jakich nut oni używają. Jak widzisz, uczyłem się tego wszystkiego praktycznie, a później doczytywałem sobie pewne rzeczy z książek. Przerobiłem też wiele lekcji instruktażowych, wydawanych przez gitarzystów na kasetach video. Czy miałeś już wtedy swoich mistrzów?

– Najważniejszy gitarzysta, który zawsze mnie inspirował, to Al Di Meola. Mieszkając we Wrocławiu, pewnej nocy wysłuchałem jego płyty, która była w kolekcji mojego taty od lat, ale nigdy wcześniej nie miałem okazji zapoznać się z nią. Zainspirowało mnie to tak bardzo, że zapragnąłem wówczas nauczyć się tak samo dobrze grać, robić to z taką samą ekspresją i podążać właśnie tą drogą. Po latach osobiście poznałem tego znakomitego artystę. Pewnego razu znajomy zrobił mi niespodziankę zapraszając mnie na tydzień do Mediolanu, gdzie Al Di Meola akurat występował w tamtejszym klubie Blue Notte. Był to rok 2006. Meola grał każdego wieczoru dwa koncerty i dzięki temu zobaczyłem aż dziesięć jego występów. Każdego wieczoru chodziliśmy razem na kolacje, a rok później pojechałem z nimi ponownie w trasę do Hiszpanii. Oczywiście że nie występowałem z nim, ale byłem niejako w zespole, nosiłem jego gitarę i od tamtego czasu widuję się z nim każdego roku. Ostatni raz spotkaliśmy się w czerwcu w Londynie. Zapytał mnie: „Maciek, kiedy dasz mi w końcu swoją płytę?”. Jest to dla mnie czytelny znak, że jest zainteresowany moją muzyką i myślę, że jest to najwłaściwszy czas, aby zaprezentować mu swoje nagrania. Twoja płyta demo firmowana jest jako Maciek Pysz Trio. Twój zespół występuje również jako kwartet. Z kim grasz?

MACIEK PYSZ Incredibly talented young guitarist — ”Jazz Forum” – Perkusista Asaf Sirkis pochodzi z Izraela. To bardzo znana postać w świecie muzycznym. Nagrywał między innymi płytę z Chick Coreą. Maurizio Minardi, grający na fortepianie, saksofonie i akordeonie, w swoim kraju ma już za sobą dość znaczącą karierę. Są jeszcze dwaj inni muzycy, którzy występują z nami na zmianę. Yuri Goloubev, kontrabasista z Rosji – przez dziesięć lat występował w Moskwie z orkiestrą symfoniczną – jest muzykiem klasycznym, który przeniósł się do jazzu. Obecnie mieszka pod Mediolanem i nie jest tak łatwo ściągnąć go na każdy koncert, więc jest też basista mieszkający w Anglii – Patrick Bettison, który gra na basie elektrycznym i na harmonijce. Wywodzi się on z bardzo znanego zespołu Acoustic Alchemy. Wszyscy ci instrumentaliści są ode mnie starsi o prawie 20 lat. Jestem przekonany, że właśnie w tym składzie wejdziemy do studia, by nagrać debiutancki album. Widzę u nich fascynację tym co robię i chęć uczestnictwa w moim projekcie.

bardzo popularny gitarzysta z Beninu – Lionel Loueke. Gdzie wystąpisz w najbliższym czasie i jakie wiążesz z tym nadzieje?

– Za kilka dni wystąpię wraz ze swoim kwartetem w bardzo renomowanym londyńskim klubie Pizza Express: The Pheasantry, przy King’s Road. Jest to miejsce, gdzie bardzo trudno jest zorganizować swój wieczór. Jeden z promotorów tego klubu przysłuchiwał się moim koncertom, co zaowocowało zaproszeniem do zagrania w piątkowy wieczór, czyli w tzw. prime time. Nadzieje związane z tym koncertem to promocja mojej muzyki w środowisku brytyjskim. Jest to renomowane miejsce, gdzie spotyka się wielu znanych dziennikarzy, którzy bywają tam regularnie i dobrze znają środowisko muzyczne. Mam nadzieję, że przybędą na nasz występ widzowie reprezentujący różne środowiska, w tym także środowisko polskie, i już teraz za pośrednictwem „Nowego Czasu” serdecznie wszystkich zapraszam.

Grasz na gitarze, która zamiast centralnego dużego otworu ma kilka mniejszych w lewym górnym rogu.

Rozmawiał Sławomir Orwat

– Jest to gitara Godin produkcji kanadyjskiej, która dzięki takiemu właśnie rozwiązaniu posiada nieco inny rodzaj brzmienia. Gra na niej francuski gitarzysta Sylvain Luc, znany angielski jazzman John McLaughlin, a także

Piątek, 25 listopada, godz. 19.00 Pizza Express: The Pheasantr y, 152-154 King's Road, Chelsea, London, SW3 4UT; http://pizzaexpresslive.co.uk


18|

17 listopada 2011 | nowy czas

kultura

GERHARD RICHTER: PANORAMA Wojciech A. Sobczyński

E

uropę przedzielała żelazna kurtyna, kiedy odwiedziłem Drezno w 1963 roku. Wraz ze studentami Krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, pojechałem podziwiać znakomitą kolekcję dzieł sztuki w galerii Zwinger w Dreźnie. Mimo że wtenczas minęły już blisko dwie dekady od czasu zakończenia II wojny światowej, Drezno było kompletnie zdewastowane i wypalone. Odwet aliantów za naloty na Londyn, Coventry i porty angielskie był bezkompromisowy. Churchill nie stawiał przeszkód swojemu dowódcy lotnictwa generałowi „Bomber” Harrisowi. Dywanowe naloty trwały całą dobę, dzień po dniu. Chodziło tu nie tylko o przemysłowo-militarne cele, lecz przede wszystkim o złamanie ducha oporu niemieckiego narodu. Galeria była świeżo odbudowana, a aranżacja dzieł bezbłędna. Kolekcja ocalała mimo ataków bomb zapalnych, bo schowana była w bezpiecznych schronach na czas wojny i dopiero niedługo wcześniej ujrzała ponownie światło dzienne. Chodziliśmy po odgruzowanych ulicach z mieszanymi uczuciami. Polscy studenci, w środku pokonanych Niemiec, nie mieli powodów do jakichkolwiek uczuć winy, a jednak czuliśmy humanitarny żal patrząc na świadectwo niewątpliwej tragedii. Zwykli ludzie niestety byli dla nas raczej nieprzychylni i zdarzały się przykre przypadki jawnej niechęci. Zupełnie innego traktowania doznaliśmy od studentów tamtejszej akademii, dla których młodzi ludzie z Polski stanowili symboliczny powiew wolności, szczególnie że ich uczelnia podlegała ścisłemu nadzorowi politycznemu. Malarstwo podporządkowane było doktrynalnemu socrealizmowi przy uwzględnieniu wyłącznie tradycyjnego warsztatu. W takich oto warunkach wykształcony był Gerhard Richter, kiedy dwa lata przed wizytą krakowskich studentów w Dreźnie, wyjechał, czyli uciekł, do zachodnich Niemiec przez nieszczelną jeszcze wtedy granicę. Kiedy my

Gerhard Richter, Cage series, fragment

chodziliśmy po ulicach jego miasta, Richter przygotowywał swoją pierwszą wystawę w Dusseldorfie. Wspominam te historyczne uwarunkowania nie bez powodu, bo wydaje mi się, że piętno warunków, w jakich Richter się wychowywał i kształcił, ma wyraźne odbicie w jego twórczości do dzisiejszego dnia. Pierwszy okres po „uwolnieniu” dominuje fascynacja szeroką tematyką świata. Zdjęcia prasowe, transponowane wiernie i realistycznie na płótno poddaje Richter świadomej destrukcji, zamazuje mokrą farbę, psując niewolniczy realizm, którego nauczono go za młodu. Czasami nie może się oprzeć przyzwyczajeniom wdrożonym tak silnie, że maluje wręcz tradycyjny landszaft i zostawia go nietkniętym, demonstrując przed samym sobą, a może też przed krytyczną publicznością, że to potrafi. Kuratorzy i krytycy podkreślają jego „różnorodność”, kiedy serie obrazów poświęcone na przykład wojennej przeszłości rodziny powstają prawie równocześnie z półabstrakcyjnymi płótnami będącymi studium chmur. Przykładów podobnych zwrotów o 180 stopni jest wiele, aż do dzisiejszych czasów, bo Richter nadal tworzy pomimo podeszłego już wieku. Obecna retrospektywna wystawa zamyka pół stulecia pracy artysty. Najciekawsze obrazy w moim przekonaniu pochodzą raczej z wczesnego okresu Szarej serii, dominującej jego myślenie przez sześćdziesiąte lata. Ich ascetyczna dyscyplina nie może

trwać wiecznie i kończy się eksplozją koloru, po której następuje abstrakcyjno-ekspresjonistyczny okres coraz to większych płócien, gdzie sama mechaniczna akcja nakładania koloru wydaje się być głównym motorem działania. Podobnie jak wcześniej, zamazując rezultaty studenckiego realizmu, Richter ponownie ucieka się do podważania siebie samego, poddając swoje obrazy dekonstrukcji. Przeciera je masowo w poprzek, nakładając warstwy miękkiej lub pół plastycznej farby. W ten sposób powstaje największa grupa obrazów Richtera pod nazwą Squeegee, według angielskiej nazwy narzędzia używanego do rozprowadzania farby drukarskiej w sitodruku. Najpiękniejsza seria Squeegee znajduje się poza główną wystawą w sali uzupełniającej. Stworzona w 2006 roku, nosi nazwę Cage. Richter malował je w trakcie słuchania muzyki amerykańskiego awangardzisty Johna Cage’a, przygotowując się do Biennale w Wenecji, gdzie reprezentował Niemcy w 2007 roku. Powstało wtedy sześć monumentalnych płócien o delikatnie zróżnicowanej tonacji. Obcowanie z nimi zmusza do kontemplacji, której doświadczyłem tylko kilka razy w kontakcie ze współczesną twórczością. Mark Rothko Chapel in Huston, Texas, lub Seagram, seria w Tate tego samego artysty, są przykładami takich doświadczeń. Tate Modern: 6 October 2011 – 8 Januar y 2012

Fot.: Piotr Apolinarski

I’Culture Orchestra W niedzielę, 6 listopada w londyńskim Southbank (Royal Festival Hall) odbył się przemiły koncert, zorganizowany z inicjatywy Instytutu Adama Mickiewicza, będący kolejnym ogniwem całego łańcucha imprez kulturalno-artystycznych, uświetniających okres Polskiej Prezydentury Unii Europejskiej. W przeciwieństwie do innych Muz, polscy kompozytorzy i wykonawcy są dobrze znani i wysoko notowani na arenie międzynarodowej. Nie jest to jedyną zasługą Fryderyka Chopina, którego muzyka słuchana jest we wszystkich zakątkach świata, lecz także takich kompozytorów, jak Ignacy Paderewski, Henryk Wieniawski, Jan Karłowicz czy Karol Szymanowski. Nowsi kompozytorzy, zauważani poza krajem, to Krzysztof Penderecki, Wojciech Lutosławski, Wojciech Kilar, Grażyna Bacewicz, Henryk Górecki. Lista instrumentalistów jest równie liczebna. Trudno nie wymienić takich sław, jak Christian Zimmerman, Rafał Blechacz, Piotr Anderszewski. Niedawno pojawiły się nowe polskie głosy na scenach nowojorskiej Metropolitan Opera czy też w mediolańskiej La Scalla. Nie można pominąć też plejady polskich dyrygentów, ze szczególnie zasłużonym Jerzym Maksymiukiem na czele. Ten świetlany poczet dopełniłbym listą polskich talentów jazzu, takich jak Namysłowski, Urbaniak, Stańko, Możdżer, „Ziut” Gralak czy Ireneusz Wojtczak. Ileż to talentu mamy, a co z tym się też wiąże: powodów do dumy. Paweł Kotla z I Culture Orchestra

ciąg dalszy obok


|19

nowy czas | 17 listopada 2011

kultura A moja lista, to tylko parę znanych nazwisk wyjętych wyrywkowo z przysłowiowego rękawa. Lista ta niewątpliwie powiększy się wkrótce, bo wyżej wspomniany koncert odbył się przy pełnym symfonicznym składzie, przekraczającym sto dziesięć osób. Honorowy patronat nad I’Culture Orchestra sprawuje Sir Neville Marriner, nestor brytyjskiego świata muzyki poważnej, założyciel słynnej orkiestry Saint Martin’s in the Fields. I’Culture Orchestra zaprezentowała ciekawy program. W części pierwszej słuchaliśmy Sergiusza Prokofiewa, którego muzyka przeniosła słuchaczy w krainę rosyjskiej baśni. Wybór otwierającej kompozycji był trafny, tym bardziej że Orkiestra składa się z młodzieży wielu narodów na wschód od polskich granic. Są tam Gruzini, Armeńczycy, Ukraińcy, Białorusini, Mołdawianie, a Polscy młodzi muzycy stanowią główny trzon orkiestry. Nabór instrumentalistów odbył się w wyniku konkursowej selekcji, gwarantującej wysoki poziom indywidualnych muzyków. Najtrudniejszym zadaniem nowej orkiestry jest jej scalony charakter i rodzaj brzmienia, które w tym przypadku było absolutnie bez zarzutu, pomimo tak krótkiego okresu wspólnego działania. Orkiestra zawdzięcza to w dużym stopniu niestrudzonej pracy Pawła Kotli, pod którego batutą wysłuchaliśmy drugiej części koncertu, poświęconej muzyce Karola Szymanowskiego. Symfonia No. 4, zwana także jako Symfonia Concertante, ze względu na solowe partie fortepianowe, grana była tego wieczoru przez Piotra Jabłońskiego ze znakomitą wirtuozerią i muzykalnością. Szymanowski nie jest łatwy dla niewdrożonego słuchacza, ale jego popularność rośnie nieustannie. Tak jak Conrad Korzeniowski, pochodził z Ukrainy, lecz w obu przypadkach twórczy instynkt poszukiwał inspiracji i wzorców z centrum Europy. Szkoła monachijska była magnesem polskich elit intelektualnych, a wpływ Wagnera na brzmienie Szymanowskiego jest niezaprzeczalny. Kompozytor popadł nawet w tarapaty pod ciężarem zarzutów, że jego muzyka jest za mało polska, jak twierdzili ultra patriotycznie nastawieni krytycy. Jakże płytko brzmią dzisiaj te słowa, jak niesprawiedliwa była ta krytyka. Szymanowski cieszy się uznaniem właśnie za to, że w nowatorski sposób, utrzymując kontakt z tym co nowe i twórcze, zdołał przekazać i włączyć w swoje kompozycje polski charakter i polskie brzmienie. Po przerwie, przy ciekawych rozmowach i lampce wina, którą Polski Instytut Kultury przyjął zaproszonych gości usłyszeliśmy 4. Symfonię Piotra Czajkowskiego. Rozczulający jest to dla mnie osobiście utwór, bo wyrastałem w kulcie Czajkowskiego, którego słuchała moja ukochana Babcia, zawsze gotowa na więcej. 4 i 5 Symfonia to flagowce Czajkowskiego, lecz nie zapominajmy o Je zio rze Ła bę dzim, Dziad ku do Orze chów czy też mało znanym cyklu fortepianowym, napisanym podczas podróży do Włoch, pod tytułem Po ry Ro k”. Sir Neville zaszczycił młodą orkiestrę dyrygując Czajkowskiego. Pomimo przeszło osiemdziesięciu lat, jego werwa i panowanie nad bardzo kompleksową dynamiką symfonii było bez cienia zarzutu. Widownia wynagrodziła orkiestrę zasłużoną owacją, która była odwzajemniona szczodrze patriotycznym bisem z opery Stanisława Moniuszki. Brawa, bukiety kwiatów, uśmiechnięte młode twarze muzyków, poczucie dobrze spełnionej misji zabrali wszyscy rozchodząc się do domów. Ja osobiście oddaliłem się w czasy dzieciństwa, przypominając sobie opowieści Babci o życiu Czajkowskiego i tragedii jego przedwczesnej śmierci, którą moja prababcia przeżywała w Petersburgu jako młoda osoba, opłakując go tak samo jak dzisiaj nastolatki opłakują pop stars.

Woj ciech A. Sob czyń ski

SomeBody@somePLace czyli magia polskiej sztuki 10 listopada huczne otwarcie w Londynie święcił kolejny projekt przygotowany w ramach, I, Culture, programu kulturalnego Polskiej Prezydencji w Unii Europejskiej. SomeBody@somePLace – jak powiedział pomysłodawca i promotor projektu Adam Maciejewski – zrodził się z pasji do niezwykłego malarstwa artysty młodego pokolenia, Maksymiliana Novak-Zemplińskiego.

Maksymilian novak-Zempliński, z cyklu spatium 2

An na Ga łan dzij

Na wystawie, która miała miejsce w sercu Londynu przy St James Street zaprezentowano prace Zemplińskiego oraz jego gości Elin Jörd i Roksany Ciurysek-Gedir, ukazując bogactwo i wysoką jakość rzemiosła artystycznego młodych Polaków. Beata Stelmach, wiceminister spraw zagranicznych otwierając wystawę nie kryła dumy, mówiąc, iż projekt ten „ukazuje inną stronę Polski”. Urodzony w Warszawie w 1974 roku Zempliński ukończył z wyróżnieniem Europejską Akademię Sztuk i w ostatnich latach osiągnął wysokie notowania na polskim rynku sztuki. Inspirowany malarstwem Brueghla, Rogier van der Weydena, Turnera czy współczesnego malarza Andrew Wyeth’a, konsekwentnie podąża swoją drogą, tworząc styl odrębny i unikatowy. Adam Maciejewski na kilka dni przed otwarciem wystawy, komentując prace Zemplińskiego, wyjaśnił: „Oczywiście obraz to sztuka wizualna i tak też trafia do naszego wnętrza. Ale ważne, co dzieje się potem. Czy jest to tylko spojrzenie i zapomnienie, czy jest to burza z piorunami i sztorm, który trudno okiełznać. W tym przypadku burza rozpętała się jakieś trzy lata temu i jej siła ciągle rośnie, zataczając coraz większe kręgi”. Obrazy wychodzące spod ręki Zemplińskiego emanują nieskrępowaną wyobraźnią i naładowanym emocjonalnie nastrojem. Balansując na styku przeszłości i przyszłości, jawy i snu, z jednej strony ujmują bajkową magią, a z drugiej wzbudzają niepokój nieznanym. Zainicjowane jakby przez odmienne stany świadomości, zdają się zadawać pytanie o miejsce człowieka na styku przenikających się wymiarów i czasoprzestrzeni. Tak połączona romantyka pejzażu z postmodernistyczną koncepcją człowieka nadaje obrazom ponadczasowego charakteru, wskazując tym samym na

ogromny potencjał intelektualny i artystyczny malarza. Pierwsza odsłona projektu SomeBody@somePLace miała miejsce w październiku w Brukseli, ale to właśnie w Londynie projekt nabrał prawdziwego rozmachu. Podczas wystawy można było również zobaczyć fotografie Roksany Ciurysek-Gedir, jednej z współzałożycielek Polish City Club, specjalizującej się w fotografiach drukowanych na aluminium i wysadzanych brylantami, oraz kojarzone są ze skandynawską mitologią obrazy Elin Jörd, młodej polskiej malarki, osoby tajemniczej i żyjącej z dala od blasków fleszy. Wielką atrakcją wieczoru otwierającego wystawę był specjalnie przygotowany na tę okazję performance wyreżyserowany przez Macieja Zienia, czołowego projektanta mody, którego fankami są zarówno polskie jak i światowe sławy, w tym Eva Herzigova i Andie MacDowell. Na tę okazję Zień przygotował kolekcję składającą się z dziesięciu sukien. Wszystkie – jak sam powiedział na kilka dni przed otwarciem wystawy – zainspirowane zostały malarstwem Zemplińskiego: – W obrazach Maksa ujmuje mnie romantyka, ulotność i surrealistyczne potraktowanie rzeczywistości. Pytany o wyzwania napotkane podczas pracy nad kolekcją będącą częścią wernisażu, projektant zdradził: – Performance ten to inna rzeczywistość niż pokazy kolekcji, nad którymi dotychczas pracowałem. Czując, że mogę bawić się modą i być bliżej sztuki, postawiłem w tej kolekcji mocny nacisk na ozdoby, hafty i dodatki, W rezultacie powstał projekt odrealniony, zupełnie inny od tego, co do tej pory stworzyłem. Marcin Wyrostek ceniony polski akordeonista dodał do tego wydarzenia kolejny wymiar. Podczas wernisażu goście mieli też okazję posłuchania odrobiny poezji zainspirowanej twórczością Zemplińskiego. Cała impreza została sfilmowana i zostanie udostępniona w internecie. Można również obejrzeć na stronie

Ma ciej ZieŃ: – W ob ra Zach Mak sa uj Mu je Mnie ro Man ty ka, ulot ność i sur re ali stycZ ne po trak toW nie rZe cZy Wi sto ści

www.someplace.eu, prezentującej szeroki wybór prac Zemplińskiego oraz katalog. So me bo dy@so me PLa ce jest przykładem udanego małżeństwa pomiędzy światem sztuki i biznesu. Jak wyjaśnia Adam Maciejewski, promotor, ale również członek Zarządu Giełdy Papierów Wartościowych, jednej z organizacji wspierającej projekt: – So me bo dy@so me PLa ce jest tak pomyślany, by stał się dodatkową płaszczyzną ułatwiającą kontakty biznesowe między środowiskiem polskiego rynku kapitałowego i biznesu skupionego zwłaszcza w Londynie. So me Bo dy@so me PLa ce jest niewątpliwie perełką nie tylko dla pasjonatów rodzimej sztuki, ale sztuki w najlepszym wydaniu – inspirującej, łączącej szlachetną klasykę ze współczesną wizją świata. Maciej Zień mówi otwarcie: – W Polsce sztuka idzie mocno do przodu. Język, jakim się posługujemy w sztuce staje się coraz bardziej rozpoznawalny na arenie światowej. Wraz z końcem wystawy, pojawia się jednak parę pytań – czy projekty artystyczne jak So me bo dy@so me PLa ce będą kontynuowane, czy przejdą do historii wraz z zakończeniem polskiej prezydentury w Unii Europejskiej? Czy prace polskich artystów będą dalej wspierane, by na stałe mogły wpisać się w kalendarz artystyczny głównych ośrodków kultury? www.so me pla ce.eu


20|

17 listopada 2011 | nowy czas

w kręgu sztuki

O pewnym obrazie rozmowa na cztery ręce – Na pewno jest to obraz emocjonalny. – W pewnym sensie wszystkie obrazy są emocjonalne, chociaż nie zawsze dla autora. To widz zastanawia się, co artysta chciał przez swoje dzieło powiedzieć, a tymczasem potrzebował on czarnej plamy w lewym rogu i nagle mu w rogu pokoju usiadł kot… – Popatrz, ta rama jest częścią obrazu, to nie jest obraz oprawiony… – No bo on jest rzeźbiarzem, nawet jak maluje, to też rzeźbi, myśli jak rzeźbiarz… – Na przykład tutaj, na dole, te wychodzące poza obraz formy, ale wiesz, ja się nie znam na sztuce, nie jestem krytykiem, gdybym był artystą… – A czy myślisz, że krytycy się znają na sztuce? – Krytycy potrafią pisać i układać swoje teorie niekoniecznie zgodne z prawdą, ale na pewno chcą pokazać, co wiedzą. – A w ogóle gdzie jest prawda? Artysta często sam nie wie, bo maluje w podświadomości. – No to Freud… – No właśnie, znowu do Freuda… – Ale popatrz, tutaj, na ten sufit, a to okno z lewej strony to typowy Kraków. – No tak, aż serce drży. – Z daleka sufit, a z bliska niebo… – Tak, ten obraz jest emocjonalny, ale nie powiedziałabym, że nietypowy dla tego artysty, no jeśli chodzi o emocje pod powierzchnią skóry… – Ale opowiedz mi o technice… – Technika? Cóż, technika musi być doskonała, ale niezauważalna, istniejąca jako integralna część obrazu. – U niego forma zawsze jest na pierwszym planie i treść biegnie za tym, no i wracamy do początku; forma czy treść…? – Tak, ten obraz jest inny, popatrz na te wypłowiałe błękity, i tę czerwień zastygającą, oddalającą się, ale cały czas silną, choć już nie tętni życiem, ale zostaje na zawsze, wchodzi w strukturę obrazu i nigdy nie płowieje. Pamiętasz jego figurę kobiecą w Format VI? Te dwa obrazy są na dwóch końcach wędrówki. Życie i śmierć. Czy ty byłeś kiedyś w jego pracowni? Pracownia Wojtka to dla mnie zaczarowana grota, z jakiegoś kąta nagle wyłoni się strach na wróble i rozpaczliwymi ramionami porwie do tańca pannę madonnę siedzącą na drzewie w sukni cyklamenowej. Jeden z największych kolekcjonerów sztuki… Nie, nie Saatchi, tylko Helly Nahmad, którego prywatna kolekcja (Picasso, Matisse, Miró, Leger, Gris) jest wyceniona na trzy miliardy dolarów, i strzeżona w specjalnym magazynie w Genewie, wyznaje: „Kocham to, co robię, bo pozwala mi to zbliżyć się do ludzi, którzy mówią – ja istnieję i to jest to, co ja czuję (I exist, and this is how I feel). Obraz Wojtka wystawiony w Westminster, w SW1 Gallery, dokładnie tak do mnie przemawia. Nie ma tam nic, w czym można by się doszukiwać sztuki dla sztuki, formy dla formy, techniki dla techniki. Tam jest tylko prawda, którą artysta przelał na obraz. To jest to, co ja czuję. Sam mówi o tej pracy, że jest szczególnie dla niego ważna z osobistych względów. Widziałam ją w czasie powstawania w jego studio i wiem, że pracował nad nią długo, z przerwami, odstawiał na bok i znowu wracał. Najlepiej skontrastować ją z ostatnią pracą Wojtka z wystawy, która teraz jest prezentowana w galerii w Unit24, w cyklu obrazów sześciu artystów z Format VI, z którymi wystawia. Casting Spells, gdzie forma kobieca na płótnie po lewej stronie jest frywolna w swojej szokującej cyklamenowej nagości. Panna porwana do tanga? Kontrast z refleksyjnym, pełnym wspomnień i namacalnego

Obraz Wojciecha A. Sobczyńskiego Time past and time future w SW1 Gallery

prawie żalu, który się czuje dotykając obrazu w SE1 Gallery tylko potwierdza stwierdzenie: This is how I feel. Może to nie jest przypadek, że jego ostatnia praca na jesiennej wystawie APA (Association of Polish Artists) urzekała poetycką prostotą, czystością formy. No i, w moim odczuciu, treścią. Wojtek w swoim artystycznym credo mówi: „Gra kolorów i form ma znaczenie dominujące w mojej pracy, podczas gdy treść odgrywa rolę drugorzędną”. Być może jest to mój prywatny odbiór, ale dla mnie forma, kolor i treść tak się integralnie wiążą ze sobą w jego pracach, że stanowią nierozerwalną całość. Być może on tylko myśli o formie i kolorze, a treść wyłania się sama. Często artysta patrzący na dzieło innego artysty widzi przede wszystkim formę i kolor. Jednak dla mnie bez treści obraz nie ma sensu nawet w tej bardzo czystej formie. Mam nadzieję, że artysta to „miał na myśli”. Jego ostatnia wystawa w Julian Hartnoll Gallery w St James’s, gdzie pokazuje swoje prace regularnie, demonstrowała to samo w rzeźbie – jeśli jego kompozycje przestrzenne można nazwać czystą rzeźbą. Może tutaj bardziej się zauważa dominującą rolę formy i koloru. Dla mnie jest w nich zawsze furtka w nieznane, a jednak znajome, przez swoje podwórko. Może to krakowskie? – Ten obraz nas zatrzymał. Dlaczego? Osobista znajomość z artystą nie jest jedynym wytłumaczeniem. Odrzucam tę bliskość i autorskie wyznanie, że treść jest drugorzędna. Szukam treści. Mówimy – coś jest materialne, a coś duchowe. Nigdy się z tego nie wyleczymy, z tego dążenia do formy czystej, ale najbardziej fascynujące jest doświadczenie rzeczy brudnej – duchowości skażonej materią, i odwrotnie. Czy pamiętasz pokój osoby nieobecnej i pokój opuszczony na zawsze przez jego mieszkańca, pokój, do którego już nigdy nie wróci? Nie dlatego, że przeprowadził się gdzie indziej. On nie wróci, bo jego duch jest już po drugiej stronie. Czy to nasza świadomość – bo wiemy – projektuje ten stan rzeczy? Czy może brak ducha jest tak wszechobecny, nachalny? To są dwa różne doświadczenia. W tym pokoju, odtworzonym przez Wojtka, pokoju jego zmarłej matki, odchodzi duch, a materia ulega jakieś zapaści, zmienia się w plastry pamięci, traci swą trójwymiarowość, poddaje się korozji.

Poddać się, czy ulec korozji? Czy są to dwa różne stany, czy też wulgarny dyktat języka, formy poprawnej? Poprawnej, bo najczęściej używanej. Pozostańmy w tym języku poprawnym, najczęściej używanym. W nim przewagę ma określenie, że coś „ulega korozji”. „Uległość” to z kolei słowo o niezwykłym ładunku emocjonalnym, to początek mitów nowożytnych. Tristan ulegający Izoldzie. „Poddać się”, choć w znaczeniu podobne, rezerwujemy dla stanów jednoznacznych. To raczej porażka, a nie „słodki smak trucizny”, stan zauroczenia – jak w pierwszym przypadku. W tym „opuszczonym” a nie „pustym” pokoju jest coś brutalnego, co przejawia się w nachalnej obecności „nieobecności ducha”, czego efektem jest korozja materii. Rozmawiali: Joanna Ciechanowska i Grzegorz Małkiewicz


|21

nowy czas | 17 listopada 2011

czasoprzestrzeń

londyn w subiektywie Na wet kie dy pa da, Por to bel lo Road ni gdy nie świe ci pust ka mi, za to świe cą się an tycz ne bi be lo ty skrzęt nie po ukła da ne na ulicz nych stra ga nach. Lon dyn jest zde cy do wa nie po nad cza so wy a ja czę sto mam wra że nie, że ktoś w tym mie ście pozamykał wro ta cza su... Po wiedz my, że wcho dzisz do skle pu z bu ta mi, jest rok 2011 i za sta na wiasz się, kto do cho le ry (prócz La dy Ga gi) ku pi 15 cm szpil ki, któ re wy glą da ją jak tramp ki i kosz tu ją ty le, co wcza sy pod pal ma mi dla ca łej ro dzi ny?! Py ta nie za py ta niem ko ła cze się w gło wie, gdy wy cho dzisz ze skle pu, pod no sisz oczy i za sta na wiasz się, czy przy pad kiem tra fi łeś na plan fil mo wy czy wła śnie prze nio słeś się w cza sie?... Ła pię za apa rat i strze lam ru dą, gó ra czte ro let nią pięk ność co wy glą da przez okno wie ko we go au to mo bi lu i z za cię ciem pa ła szu je ka nap kę...

Tekst i zdję cie: Mo ni ka S. Ja ku bow ska

This is a free cOunTry

Jacek Ozaist Mi chał za klął szpet nie. Dra mat roz po czął się wraz z otwar ciem pusz ki z ka wą. Dno bły snę ło zło śli wie, a je mu łzy pra wie stan ę ły w oczach. Za wsze za czy nał dzień od ka wy, naj le piej dwóch. Mu siał ją mieć. Nie wie le my śląc, prze ko pał szaf ki współ lo ka to rów, da rem nie po szu ku jąc choć kil ku zia re nek. Wszyst kie szaf ki emi gran tów za rob ko wych wy glą da ją tak sa mo. Wo rek sple śnia łe go chle ba, pa rę ja jek w opa ko wa niu, reszt ka ole ju, ce bu la i czo snek. I mnó stwo kon serw. Tu szon ka, pasz tet, śledź w ole ju, gu lasz an giels ki (sic!), musz tar da, prze cier po mi dor o wy... Ani gra ma ka wy. Trza ska jąc drzwicz ka mi, klął na zmia nę po pol sku i an giel sku. Na ko niec trzas nął tak że drzwia mi wyj ścio wy mi, aż fu try ny jęk nę ły. Lon dyn o ósmej ra no da się okre ślić tyl ko jed nym sło wem – kor ko wi sko! Mia sto po pro s tu du si się i dław i, pęcz nie jąc od śpies zą cych się do pra cy mi lio nów lu dzi. Wła dze pró bo wa ły prze ko ny wać, że aby za pew nić prze- pu s to wość ulic, wie lu kie row ców po win no prze siąść się do środ ków transp ort u pu blicz ne go, lecz Mi chał do sko na le wie dział, że nie ma nic gor sze go, niż nie zmie ścić się do trzech ko lej nych skła dów me tra lub ma chać pię ścią do kier ow cy wy pcha ne go do gran ic możl iw o ści au to bu su. Wo lał po stać w kor ku, sie dząc we wła snym au cie, przy mu zy ce czy pap ie ro sie. Po kil ku na stu mi nu tach prze ci ska nia się przez cia sne uli ce wy do stał się wresz cie na ob wod ni cę. Zje chał na sta cję ben zy no wą, by za mó wić kaw ę i na t ych miast po gnał da lej. Chwi lę

po tem wy rzuc ił ku bek przez okno. Cie pła wo da o za pa chu i wy glą dzie ka wy to nie by ło to, cze go po trze bo wał. Z gor y czą po rów nał ją do emi granc kie go ży cia w Lon dy nie. By le co do pi cia, je dze nia, spa nia. Tym cza so wość, jed no s taj ność, bez re f lek syj ność. Współ czuł lu dziom, któ rzy po sta no wi li tu zo stać. On za mie rzał szyb ko na cha pać się fun tów i wró cić do podk ar pac kie go mia stecz ka, gdzie na wet wo da i po wie trze maj ą smak, za pach, cha rak ter. Dom Hin du sa Bob by’ego, któr y re mon to wał od mie sią ca, był pra wie go to wy. Po zo sta ło t yl ko po ma lo wać ze wnętrz ne ścia ny na bia ło. Lecz naj pier w ka wa! Za pa rzył od ra zu dwie i za brał ze so bą na dra bi nę. Pla no wał zrob ić dwie ścia ny, sko czyć na lunch, i od bęb nić po zo stał e dwie. A po tem: wi taj ka so. Był pra co wi tym fa ce tem. Gdy tyl ko wziął się za wcie ra nie far by szczot ką w chro po wa tą ścia nę, za po mniał o ca łym świe cie. Ma lo wan ie za wsze wpraw ia ło go w pe wien ro dzaj transu. Wy ko ny wał pra cę me cha nicz nie, nie mal bez myśl nie, choć tak na prawd ę odd a wał się roz my śla niu lub snu ciu wspo mnień. Tym ra zem, nie wia do mo cze mu, się gnął myś lą cza sów szkol nych. Do pew nej Ma r iann y, z któ rą pro wa dził spo łecz nie skła dzik ma ku lat u ry. By ła wy ro śnię ta nad wiek i bar dzo mi ła. Cza sem, z nu dów, ca ło wa li się i dot y ka jąc de li kat nie, od kry wa li od wiecz ne ta jem ni ce ży wo ta. Na sza r ych kar to nach, na „Try bu nie Lu du” i „Per spek tyw ach”. Jed na ze ścian zmie ni ła się z sza ro bur ej w śnież no bia łą, po tem dr u ga i trze cia. Mi chał za po mniał o lun chu i od ra zu wziął się za czwar tą, tę od ulic y. By ło już do brze po czwar tej po po łu dniu, a oni z Ma rian ną wciąż le że li na mak u la tu rze, w szkol nej piw ni cy, ja kieś dwa dzie ścia lat tem u. A tu, gdzieś za je go ple ca mi, chic ho ta ły dzie ci. Ko pa na przez nie pił ka raz po raz tra f iał a w ży wo płot ma lo wa nej po se sji. Ma rian na uśmiech nę ła się lek ko, a wło ski na jej rę ce unio sły się rap tem pod wpły wem chło du piw ni cy. Wów czas pił ka pac nę ła o ścia nę na pra wo od nie go, zo sta wia jąc wiel ki, brud ny ślad. – Hej! – wrza snął, bru tal nie wy rwa ny ze świa ta, któ re go już nie by ło. – Jesz cze raz i tam zej dę! Dzie cia ki ro ze śmia ły się, zap ew ne za spra wą je go funny English, ale to, co ro bi ły, wca le nie wy da wa ło mu się funny. Pił ka znów tra fi ła w ścia nę. Wy darł się, ni czym wódz Hu nów na mi nu tę przed bi twą i po biegł za ży wo płot. Dzie cia ki ucie kły do jed ne go z do mów. Wró cił na dra bi nę i za ma lo wał śla dy po pił ce. Wy jął te le fon, by dać znać Bob by’emu, że mo że przy je chać ode brać ro bot ę, gdy pił ka traf i ła w ścian ę pon ow nie. T ym ra zem jed nak upa dła na traw nik tuż obok je go stóp. Się gnął po nią i scho wał się w do mu. – No, i kto tu te raz rzą dzi? – mruk nął mści wie. Przez chwi lę nic się nie dzia ło. Późn iej trzy ma łe gło wy wy chy li ły się zza ży wo pło tu. Za cze kał aż po dej dą bli żej i wy szedł im na prze ciw. – Da waj pił kę! – Nie ma mo wy. Nisz czy cie mo ją pra cę. –To wol ny kraj! – krzyk nę li chó rem. – Wiem. – To da waj! – Nie. – To wol ny kraj!!! – Wol no nisz czyć? – Wol no. – To ja znisz czę pił kę. – Co? – To wol ny kraj. – Ale nie dla cie bie, ma to le!

Krew ude rzy ła mu do gło wy, jed nak w po rę uzmy sło wił so bie, że to tyl ko dzie ci. Du żo sły szał o tym, że an giel skie ba cho r y są od ma łe go uczo ne, iż są naj waż niej szym do brem pod słoń cem i żad na dys cy pli na ich nie do ty czy. – Jak przyj dzie mój szef i mi zap ła ci, to wam od dam pił kę. – Te raz! – Nie! Mi chał po raz ko lej ny te go dnia za ma szy ście trza snął drzwia mi. No ładn ie – po my ślał. Na ko niec te go po pie przo neg o dnia cze ka mnie awan tu ra z oj ca mi tych gów nia rzy. Na gle po czuł się zmę czo ny i głod ny. Wsiadł do aut a i po je chał do naj bliż sze go sklep u. Od pro gu za uwa żył, że jes t bar dzo sła bo za opa trzo ny. Ze zdzi wie niem po wiódł wzro kiem po pu stych pół kach i za py tał znu dzo ne go sprze daw cę: – Masz ka napk i? – Nie. – A samosy? – Nie. – To moż e pol skie piw o? – Też nie. – To co z cie bie za Hin dus? – Je stem z Ne pa lu. Mi chał mach nął rę ką i wziął trzy os tat nie pusz ki fo s ter sa oraz pacz kę chip sów. Kiedy wrócił, pod domem Bob by’ego stały dzie cia ki w tow a rzy stwie ja kie goś do ro słe go. Był już nie źle pod pi t y, a je go czer wo na gę ba mia ła wro gi wy raz. Spoj rzał z po gar dą na sło wiań skie r y sy Mi chał a i wark nął: – Za bra łeś mo je mu sy no wi pił kę. – Prze cież to wol ny kraj. Mo gę ro bić co ze chcę – odpowiadam. – Da ję ci mi nu tę. Mi chał ostent a cy j nie spoj rzał na ze ga rek. Ko leś nie wy trzy mał. Za mach nął się, ale był za wol ny. Lek ko ode pchnię t y, na krył się nog a mi na traw ni ku. Mi chał miał na dzie ję, że wy lą do wał w psiej ku pie. – Dzwo nię po po li cję! – r yk nął fa cet. – Czek am... Mi chał też to roz wa żał, lecz w koń cu za mknął się w do mu i za dzwo nił do Bob by’ego. Obie cał przy je chać za dzie sięć mi nut. Tym cza sem tłu mek pod do mem gęst niał. Pi ja ny oj ciec ge styk u lo wał, tłum a cząc coś są sia dom i kum plom z pu bu. Mi chał pożałował, że za ma lo wał śla dy po pił ce. I wte dy go olśni ło. Uchy lił drzwi i kop nął ją w ich kie r un ku. Dzie cia ki na tych mias t za czę ły okła dać pił ką ścia nę. Nad je chał Bob by. Wy sko czył z au ta jak opa rzo ny i też usły szał, że to wol ny kraj. Uśmiech nął się krzy wo i za dzwo nił po po li cję. Mi ny ko le gów z pu bu zrze dły. Mniej za an ga żo wa ni ulot ni li się szyb ko. – Won do sie bie! – wrzesz czał pi ja ny. – Obaj. To nasz kraj. Mi chał z Bob bym sta li ra mię w ra mię, go to wi lać w pysk. Os tat ni raz Po lak z Hin du sem współ pra co wa li tak dziel nie pew nie gdzieś na wzgó rzach Mon te Cas si no. Po praw na po li tycz nie, słusz na ra so wo po li cja w oso bie pa na i pa ni za je cha ła bar dzo ci cho. W tym czas ie pi ja ni An gli cy by li już nap raw dę nie mi li. – Sir, czy mam pa na aresz to wać za ra sizm? – zap y tał a czar no skó ra po li cjant ka. I naj bar dziej agre syw ny pi ja czek przy gasł. – Prze cież to wol ny kraj – szy dził Mi chał. – Mo żesz nisz czyć mo ją pra cę i mnie ob ra żać? Fac et mil czał. Po li cjan ci wy słu cha li ra cji obu stron, spi sa li no tat kę i ka za li się wszyst kim ro zejść. Mi chał szyb ko prze ma lo wał pla my i ska so wał na leż ność za pra cę. Pa rę dni póź niej, kie dy prze jeż dżał obok do mu Bobby’ego, za uwa żył, że w je go au di lu ster ka są poury wa ne, a z opon zni kło pow ie trze. – Wol ny kraj – prychn ął i od je chał z pi skiem opon.


22|

17 listopada 2011 | nowy czas

pytania obieżyświata

Czy bezpiecznie jest spać w hamaku? Włodzimierz Fenrych

F

lores to jest urocze miasteczko położone na wyspie na jeziorze Peten Itza. Cała wyspa jest ciasno zabudowana: osiemnastowieczna zabudowa, wąskie uliczki, w najwyższym punkcie barokowy kościół. Sklepy niemal wyłącznie z pamiątkami dla turystów, którzy przyjeżdżają tu licznie. Główną atrakcją turystyczną nie jest samo miasteczko Flores, lecz pobliskie ruiny wielkiego miasta Majów w Tikal. Wielkie miasto Tikal zbudowane zostało dwa tysiące lat temu, ale kilkaset lat później zostało opuszczone, Majowie przenieśli się gdzie indziej, a wspaniałe świątynne dziedzińce zarosły dżunglą. Odkryte przez białych podróżników w XIX wieku, obecnie wyglądają bardzo malowniczo pośród dziewiczej puszczy, przez którą poprowadzono ścieżki, aby turystom wygodnie było chodzić. Ruiny w dżungli wyglądają malowniczo. Majów tam wprawdzie nie ma, ale czy to ma znaczenie? Żywi Majowie mało kogo interesują. A są, mieszkają również nad jeziorem Peten Itza.

Półtora tysiąca lat temu równina Peten została opuszczona, ale kolejnych kilka stuleci później Majowie Itza przybyli tu z Jukatanu i założyli królestwo nad jeziorem. Stolica stała na wyspie, którą dziś zajmuje miasto Flores. Królestwo Peten Itza najdłużej ze wszystkich indiańskich królestw w Ameryce środkowej utrzymało niepodległość, dopiero pod sam koniec XVII wieku Hiszpanom udało się je podbić. Na wyspie Flores powstało kolonialne miasto. A Majowie? No cóż, Majowie jak zawsze, od tysiącleci, uprawiali kukurydzę na polach wokół jeziora. Po przeciwnej stronie jeziora jest San Jose, gdzie do dziś mieszkają potomkowie Majów. San Jose to też atrakcja turystyczna, ale tylko w dzień Wszystkich Świętych, kiedy z kościoła wynoszona jest jedna z przechowywanych tam czaszek i obnoszona po wsi. Ach ci Majowie i te ich wierzenia! Zmieniają ubrania, zmieniają język, przyjmują religię katolicką, ale dawne wierzenia nie zanikają. Co mają zanikać, skoro to wszystko prawda? W kościele św. Józefa w San Jose w oszklonej szafce przechowywane są trzy czaszki, do których mieszkańcy modlą się o cuda. Czaszki mają na czołach wyryte i srebrem wypełnione krzyże. Nikt tak naprawdę nie wie czyje to są czaszki, niektórzy mówią że trzech pierwszych misjonarzy, którzy tu przybyli. Mieszkańcy wsi modlą się o łaski, na przykład o uzdrowienie lub o pomoc w życiu osobistym, a następnie w dzień Wszystkich Świętych podejmują czaszkę w domu. Każdego roku z procesją wychodzi jedna z trzech czaszek i odwiedza domy wszystkich, którzy prosili o łaski. Czasem taka procesja trwa całą noc i potem jeszcze cały następny dzień. Mieszkańcy podejmują swoje czaszki godnie, każdy dom pięknie udekorowany, w każdym odprawiane jest nabożeństwo. Opowiada mi to Sandra, która mówi o sobie, że jest ateistką. Jest niziutka jak wszyscy Majowie, ma oliwkową cerę i proste czarne włosy, ale twierdzi, że w San Jose nie ma Majów. Nikt tu już nie mówi językiem Itza. Kilkadziesiąt lat temu wszyscy nim mówili, ale w latach czterdziestych przyjechała taka nauczycielka, która nie znała tego języka i kiedy dzieciaki szwargotały w szkole i chichotały, ona myślała, że z niej się śmieją. Była w komitywie z wojskowymi władzami tego regionu, te władze wprowadziły przepis, że dzieciom w szkole nie wolno mówić językiem rodziców, a jeśli któreś dziecko zostanie przyłapane, to rodzice będą musieli płacić słoną grzywnę. Dlatego sami rodzice kazali dzieciom mówić w szkole po hiszpańsku. W rezultacie w ciągu pokolenia język Itza wyszedł z użycia. Dziś już tylko staruszkowie mówią nim płynnie. Pokolenie powyżej pięćdziesiątki rozumie ten język, ale nie umie się nim posługiwać, a młodzież nie zna go wcale. Ostatnio, po upadku rządów wojskowych, jest w Gwatemali tendencja do podtrzymywania języków indiańskich i uczenia ich w szkołach, ale w przypadku Itza oznacza to uczenie dzieci i młodzieży od nowa. Jest w San Jose taka szkoła, Sandra nawet zaczęła kurs, ale go nie skończyła i nie potrafi się porozumieć w Itza. Język się zmienia, ubrania się zmieniają (nikt w San Jose nie chodzi w tradycyjnym ubiorze), ale dawne wierzenia nie odchodzą. Co mają odchodzić, skoro to wszystko

prawda? W listopadzie wychodzi z kościoła czaszka świętego, w maju wynoszona jest na pola czaszka świni. To po to, żeby przywołać deszcz, bo przez zimowe i wiosenne miesiące w ogóle nie pada, a w maju jest czas siania kukurydzy. Obrzęd z czaszką świni odprawiany jest przez szamana, którego obecność we wsi jest konieczna. Przecież bez deszczu nic nie wyrośnie! Sandra mówi, że jest ateistką, ale przestrzega zakazów związanych z określonymi porami roku. Jak wiadomo, w okresie Wielkiego Postu, a zwłaszcza Wielkiego Tygodnia, nie wolno kąpać się w jeziorze. Jej ojciec raz taki zakaz złamał. Jej ojciec łowił dużo ryb, ale nie na wędkę, tylko nurkował i strzelał do ryb z harpuna. Regularnie przynosił dorodne ryby na obiad. Raz poszedł na ryby w Wielki Piątek, zanurkował i zobaczył gapiącą się na niego ogromną, naprawdę niewiarygodnie ogromną rybę. Patrzała na niego świdrująco, ojciec się przestraszył, wyskoczył z wody i nigdy więcej nie chodził na ryby. Mówił, że nie była to zwykła ryba, tylko właściciel ryb. Nie wiesz, kto to jest właściciel ryb? Wszystko ma swojego właściciela, tak mówią starzy ludzie. W lesie drzewa mają swojego właściciela. Kiedyś, kiedy ludzie chcieli wyrąbywać drzewa w lesie, musieli właścicielowi drzew ofiarować czarną kurę. Obcinali jej głowę i zakopywali w lesie, dopiero potem wycinali drzewa. Dziś się o tym zapomina, a skutki są opłakane. Na przykład ojciec Sandry był kiedyś zapalonym myśliwym i dobrym strzelcem. Pewnego razu wybrał się na łowy ze szwagrem. Zobaczyli wśród zarośli wspaniałego jelenia, który na ich widok wcale nie uciekał. Szwagier mówił, żeby go lepiej zostawić, bo to nie jest zwykły jeleń, ale ojciec Sandry powiedział: – Co tam. Strzelił do jelenia pięć razy, a jeleń nic, tylko patrzał na nich czerwonymi oczami i za każdym strzałem robił się większy. W końcu ruszył w kierunku myśliwych, a ci w nogi. To był właściciel zwierzyny w lesie. Ojciec Sandry najadł się strachu i już nigdy więcej nie chodził na polowanie. Majowie Itza mówią w zasadzie tym samym językiem co Majowie na Jukatanie, u których byłem tydzień wcześniej. Na Jukatanie wszyscy Indianie śpią w hamakach, jak mi powiedziano – w hamakach się rodzą i w hamakach umierają. Pytam, czy w sSan Jose też się śpi w hamakach? Sandra gorąco zaprzecza – w San Jose nie śpi się w hamakach, bo to niebezpieczne (to chyba nie całkiem prawda – dzień wcześniej Pabla powiedziała mi, że większość mieszkańców wsi śpi w hamakach). – Niebezpieczne? Dlaczego? – Bo duchy mają do ciebie łatwiejszy dostęp. Ja kiedyś spałam w hamaku jak byłam mała i nagle w środku nocy, kiedy rodzice spali, poczułam, że ktoś mnie buja, widziałam tylko zarys postaci chodzącej wokół. Podniosłam wrzask, matka przyszła i wzięła mnie do łóżka i od tego czasu nie spałam w hamaku. A męża Pabli kiedyś za nogi wyciągnął wodnik, czarny człowiek, właściciel jeziora. Bo widzisz, wszystko ma swojego właściciela. Mąż Pabli, jak był mały to spał kiedyś w hamaku na werandzie. Wodnik wyszedł z jeziora i wyciągnął go z hamaka i ciągnął za nogi po ulicy. Chłopak się darł, ludzie się zbiegli i wtedy wodnik uciekł. Następnej nocy ojciec chłopaka się zaczaił i widział jak czarny człowiek wychodzi z jeziora i idzie na werandę. Ojciec zapytał go czego tu szuka, wtedy wodnik uciekł. Teść Pabli mówił, że to właściciel jeziora. – Bo wiesz, wszystko ma swojego właściciela. A jeszcze jest Ixtabai (czytaj Isztabaj), która mieszka w drzewach guaya. Cztery lata temu dzieciom, które bawiły się koło boiska powyżej wsi, ukazała się Ixtabai. Dzieci bawiły się i widziały taką kobietę ubraną całkiem na biało. To było kilkoro dzieci, nie zwracały na nią uwagi, ale kiedy kobieta podeszła bliżej – wszystkie z wrzaskiem uciekły, wszystkie po kolei wbiegły do jednego domu i wszystkie natychmiast zemdlały. Potem, jak się ocuciły, wszystkie opowiadały to samo, że ta ubrana na biało dama miała głowię konia i końskie kopyta. Wszystkie opowiadały to samo, więc sobie chyba tego nie wymyśliły? Podczas rozmowy spotykamy na ulicy dwie dziewczynki. – To właśnie one cztery lata temu widziały Ixtabai – mówi Sandra. – Obok tego miejsca, gdzie się bawiły, rosło wielkie drzewo guaya. Mężczyźni postanowili ściąć to drzewo i od tego czasu Ixtabai się nie ukazuje. Sandra twierdzi że jest ateistką i nie wierzy w to, co podaje do wierzenia Kościół. Ale to, co opowiada, to nie kwestia wierzeń. Wszystkie te wydarzenia miały miejsce. To są fakty, a w fakty się nie wierzy, tylko przyjmuje się je do wiadomości. I dlatego właśnie Sandra nie sypia w hamaku.


|23

nowy czas | 17 listopada 2011

czas na relaks

na ławeczce gRaŻYna MaxWEll

KIEdY ŻYCIa nIE Ma, naWET JEŚlI JEST

Większość naszych myśli nie ma poważniejszych konsekwencji, to jednak z duchowego punktu widzenia jesteśmy tym, o czym myślimy. Stało się właśnie coś, co otworzyło mi siedem bram myślenia w głowie. Muszę się podzielić tym z Ławeczką, bo któż inny chciałby odszyfrowywać moje bolesne odkrycie. Zmusiło mnie ono do refleksji nad pozornym rajem zwanym życiem, gdzie każdy siedzi z własnym piekłem w sobie. Ja chcę opowiedzieć o swoim. Niedawno, niby przypadkiem zabłądziłem na wykład jakiegoś antropologa o kulturze i zwyczajach prymitywnych plemion afrykańskich. Młode dziewczyny jednego z takich plemion, które dojrzały do dorosłego życia, układają pieśń przyszłości. W tej pieśni zapisany jest system poglądów, prawideł, nakazów, wartości i planów, jakie przyszła matka zamierza przekazać swojemu wymarzonemu dziecku. Dziewczyna chodzi i śpiewa tę pieśń wszystkim młodym mężczyznom, aż któryś się nią zainteresuje. Wsłuchany w pieśń mężczyzna ma prawo dodać do niej swoje własne pomysły i słowa, tylko melodia pozostaje całkowicie kompozycją matki. W ten sposób rodzice wpisują w życie dziecka własne zamysły i wizje. Kiedy dziecko się rodzi, pierwsze co słyszy, to słodka pieśń swojego przeznaczenia. Przez lata dorastania dziecko jest jakby rozpoznawalne przez swoją pieśń, słyszy ją co noc do snu i na powitanie dnia. Dostaje swój „plan istnienia”, swoistą receptę, komunikat od rodziców, który ułatwia mu odpowiedź na pytanie po co żyję, od pierwszych momentów świadomego istnienia aż po jego spełnienie. Jest to plemię ludzi wielkich. A ja, dorosły człowiek, żyjący w wielkim cywilizowanym świecie, przegapiam swoje szczęście, bo moi rodzice, odurzeni i nieświadomi, starali się tylko zacierać ślady błędu niebacznie powołanego przez siebie życia. Dlaczego nie mogli nauczyć się od prymitywnych mieszkańców buszu świadomego rodzicielstwa? Gdyby wręczyli mi taki „praktyczny poradnik istnienia” nie musiałbym żyć w tak obłędny sposób. Mam dość powielania parodii, pastiszów i banalnych scenariuszy własnej egzystencji. Nie znam zasady, na jakiej ma się opierać moje życie, nie umiem wyrwać się ze środowiska, w którym się duszę, nie umiem wyrazić swojej indywidualności i realizować potencjału, jaki

podobno każdy człowiek posiada. Wierzę, że to nie jest kwestia metafizycznych spekulacji, ale praktycznej wiedzy, co zrobić z własnym życiem. I co mam robić z własnym życiem, jeśli nawet nie wiem, kim jestem ?! Jest taka ławka. Usiądź tam ze mną. Posłuchaj mojej opowieści.

W wiejskiej zagrodzie, wśród wszelakiego ptactwa, różowych kwiczących prosiaków i psów, rozłożysta kwoka właśnie wysiedziała swoje jajka i duża gromadka puchatych kłębków dopisała się do żywego inwentarza chłopskiego przychówku. Wśród podobnych sobie kurczaków był jeden, który był całkowitym odmieńcem. Jego inność była nieznana mieszkańcom rozgdakanej i kwiczącej zagrody. Był to orzeł, który wykluł się wśród kur. Kury go ciągle strofowały, popychały, dziobały i przynaglały do wygrzebywania ziaren z kurzu i piachu. Biedny orzeł nie poszedł nawet na rosół, bo był za chudy, a gdy raz przypadkiem został zamknięty w stodole to wyłapał wszystkie myszy, czym wykupił sobie immunitet życia od zadowolonego gospodarza. Orzeł, z jakąś dziwna tęsknotą, często wznosił dumną głowę do nieba patrząc na przelatujące wysoko dzikie gęsi, łabędzie czy bociany. Kury bardzo tego nie lubiły i głośno mu przypominały, że jest tylko zwyczajną kurą, jak one, i niech lepiej wybiera ziarna ze śmieci, bo jest chudy i kanciasty. Kurczył się więc jeszcze bardziej i marnował swoje orle oczy na grzebaniu w wiejskim podwórzu. Tak sobie więc żył wielki władca przestworzy, w przeświadczeniu, że jest kurą, zwykłą, głupią kurą, która całymi dniami wydziobuje ziarna z kurzu. Ni-

gdy nie przyszło mu do głowy, by chociaż rozprostować swoje skrzydła i wznieść się choćby trochę. Nigdy nie uświadomił sobie swoich możliwości. Lata mijały, piękny orzeł zmarniał, jego pióra przestały lśnić, a oczy stały się mętne ze smutku. Był bardzo nieszczęśliwy, ale nie wiedział dlaczego. Gdyby nie był ptakiem, to na pewno by płakał. Pewnego dnia, wysoko w górze szybował inny orzeł. Swoim bystrym spojrzeniem obrzucił ruchliwą zagrodę i przyglądał się jak rozzłoszczone kury rzuciły się na jakiegoś dziwnie wyglądającego ptaka. Orzeł nie byłby orłem, gdyby nie rozpoznał w nim własnego rodzaju. Jak pocisk runął w dół. Towarzystwo kur rozpierzchło się w wielkim strachu. Wielki orzeł uniósł w powietrze jakby martwe ciało kurzego orła. Ten złapał kryształowe powietrze w płuca, krztusił się i kaszlał, aż w końcu unormował swój oddech i powoli skrzydła jego, jak zaczarowany wachlarz rozpostarły się na imponującą szerokość. Dwa orły unosiły się wyżej i wyżej. Ten orzeł z zagrody czuł, że serce mu zaraz pęknie. I z żalu, i z radości. Ale serce jego postanowiło nie pęknąć i szybował wyżej aż szczyty gór ukazały się jego zamglonym oczom. Intuicyjnie wiedział, że tam jest jego dom, a on jest królem tych szczytów. Zagroda z kurami została daleko w dole. W naturze kur nie ma mądrości, by przypomnieć orłowi, że jest orłem i zachęcić go do lotu. Popatrzyłam na autora listu. Jak ma odszyfrować własne przesłanie? W oczach miał iskierkę ciekawości. Życie jest świetną okazją, by tworzyć, współdziałać i odkrywać. A każdy z nas nosi w naparstku wodę życia, która może wskrzeszać poszukujących.

CLASSIC Międzynarodowe Rozmowy ze stacjonarnego

Polska Bez kontraktu

Stałe stawki połączeń 24/7

Wybierz numer dostĊpowy, a nastĊpnie numer docelowy i zakoĔcz #.

Polska tel. stacjonarny

1p/min - 084 4862 4029

komórkowy T-Mobile Polska tel. 5p/min - 084 4545 4029 Orange, Plus GSM

WiĊcej informacji i peány cennik na www.auracall.com/polska

Polska Obsługa Klienta: 020 8497 4622 T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute, include VAT & apply from the moment of connection. The charge is incurred even if the destination number is engaged or the call is not answered, please replace the handset after a short period if your calls are engaged or unanswered. BT call setup fee applies. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Prices to other Poland’s mobile networks will be charged at 20p/min. Prices correct at time of publishing: 31/05/2011. This service is provided by Auracall Ltd.

Uwaga!!! Darmowe bilety Festiwal POland On SCREEn trwa. Dla naszych czytelników mamy podwójne zaproszenie na każdy seans. Bilety na filmy w ramach sekcji Rzeczywistość skrzeczy rozdajemy na naszej stronie facebookowej. Zaglądnijcie tam! Wejściówki w ramach pokazów Miłość po polsku można zdobyć przesyłając e-mail z t ytułem wybranego filmu na adres nowyczas@nowyczas.co.uk. Zaczynamy 22.11 o godz. 10.00.

Pierwsze osoby, kTóre PrześLą emaiL z TyTułem wybranego fiLmu na PoDany aDres wygraJą Darmwe biLeTy. RZECZYWISTOŚĆ SKRZECZY Cześć Tereska reż. Robert Gliński Sobota, 19 listopada, godz. 15.00, Ritzy Cinema, Br ixton Dom zły, reż. Wojciech Smarzowski Niedziela, 20 listopada, godz. 13.30, Picturehouse Hackney maTka Teresa oD koTów reż. Paweł Sala Niedziela, 20 listopada, godz. 14.45, Picturehouse Clapham Dzień świra reż. Marek Koterski Poniedziałek, 21 listopada, godz. 18.30, Ritzy Cinema, Br ixton Dług reż. Krzysztof Krauze Wtorek, 22 listopada, godz. 20.30, Picturehouse Stratford East rezerwaT reż. Łukasz Palkowski Środa, 23 lis topada, godz. 20.30, Picturehouse Greenwich eDi, reż. Piotr Trzaskalski Czwartek, 24 listopada, godz. 15.30, Picturhouse Gate, Notting Hill

miłość Po PoLsku kronika wyPaDków miłosnyCh,, reż. Andrzej Wajda Niedziela, 27 listopada, godz. 13.30, Picturehouse Hackney KRÓTKI FILM O MIŁOŚCI reż. Krzysztof Kieślowski Niedziela, 27 listopada, godz. 14.00, Ritzy Cinema, Br ixton ogróD Luizy reż. Maciej Wojt yszko Niedziela, 27 listopada, godz. 14.30, Picturehouse Clapham szamanka reż. Andrzej Żuławski Poniedziałek, 28 listopada, godz. 20.45, Ritzy Cinema, Br ixton hisTorie miłosne reż. Jerzy Stuhr Środa, 30 lis topada, godz. 20.30, Picturehouse Greenwich WSZYSTKO CO KOCHAM reż. Jacek Borcuch Środa, 30 lis topada, godz. 20.30, Picturehouse Stratford East Jak być koChaną reż. Wojciech Jerzy Has Czwartek, 1 g r udnia, godz. 16.15, Picturhouse Gate, Notting Hill


24|

17 listopada 2011 | nowy czas

co się dzieje kino

galeria prezentująca prace zainspirowane serią. No i kawiarnia, która serwuje – jakżeby inaczej! – placek wiśniowy. I tylko sów zabraknie. Sobota, 26 listopada, godz. 10.00 Riverside Studios , Crisp Road, Hammersmith, W6 9 RL

UK Jewish Film Festival

Miłość po polsku Ostatni już cykl gigantycznego przeglądu polskiego kina POLAND ON SCREEN. Ta część poświęcona jest miłości. Przed nami prawdziwy wielogłos: od Kronik wypadków miłosnych Andrzeja Wajdy według prozy Tadeusza Konwickiego, przez Krótki film o miłości Krzysztofa Kieślowskiego, kontrowersyjną Szamankę Andrzeja Żuławskiego, aż po najświeższy film w zestawie – sentymentalne Wszystko, co kocham Jacka Borcucha. Szczegóły na stronie http://polandonscreen.pl. Festiwal Twin Peaks Coś dla zdeklarowanych fanów Davida Lyncha. Cały dzień poświęcony jednemu z najbardziej fascynujących seriali w historii świata. W programie pokazy całej serii, spotkanie z aktorami (między innymi Kimmy Robertson, która wcieliła się w Lucy Moran), a także okazja do obejrzenia kinowej wersji filmu. Do tego

Filmy składające się na piętnastą już edycję Jewish Film Festival pochodzą z całego świata. Łączy je jedno: tematyka żydowska. Opowiadają o Zagładzie, konflikcie palestyńskoizraelskim, w programie znalazło się też miejsce dla sześciu polskich produkcji. – Dla mnie jedną z najważniejszych pozycji jest Joanna Feliksa Falka – mówi jedna z organizatorek, Daniela Boban. – To opowieść o małej, żydowskiej dziewczynce uratowanej z Zagłady przez chrześcijankę. Interesująca jest też koprodukcja izraelskopolska zatytułowana Moja Australia. To historia grupy młodych ludzi z powojennej Polski, którzy odkrywają, że są Żydami, przenoszą się do Izraela i próbują dostosować do nowych warunków. Znalazło się też miejsce na dokument Księżyc jest żydowski Michała Tkaczyńskiego. Bohaterem jest piłkarski chuligan, który odkrywa swoje korzenie i zostaje ortodoksyjnym Żydem. Oprócz tego w programie są też trzy filmy krótkometrażowe autorstwa Ivo Krankowskiego, Edyty Wróblewskiej i Pawła Łozińskiego. Szczegóły na stronie: www.ukjewishfilm.org/. The Crow Komiksowy horror o muzyku, którego zabijają, a on i tak ucieka.

Wszystko – jak łatwo się domyślić – dzięki krukowi wyposażonemu w zdolność do wskrzeszania ludzi. Ptak, najwyraźniej nieco znudzony, oprócz załatwienia naszemu gitarzyście zmartwychwstania po kolei doprowadza go do niedobrych ludzi, którzy doprowdzili naszego bohatera do śmierci. Kończy się serią krwawych i dość wymyślnych zemst. Podobno klimat pozwala przymknąć oko na kilometrowe dziury fabularne. Wtorek, 22 listopada, godz. 18.45 Prince Charles Cinema Leicester Place, WC2H 7BY

Sleeping Beauty Trochę współczesnego australijskiego kina: kameralna, zaskakująco chłodna opowieść o młodej dziewczynie próbującej związać koniec z końcem na szereg niekonwencjonalnych sposobów. Jej uroda szybko sprawia, że trafia do eleganckiej rezydencji, gdzie półnaga serwuje kolację. Ale – jak informuje ją szefowa – „jest przestrzeń na awans”. Tyle że na wyższym szczeblu wszystko staje się nieco dziwaczne…

muzyka Warszawska Orkiestra Symfoniczna Polscy muzycy w jednej z najbardziej prestiżowych sal Londynu. W programie uwertura z Moniuszkowskiej „Parii” oraz dzieła Brucha, Panufnika i Beethovena. Batutę dzierżyć będzie Antoni Wit. Poniedziałek, 21 listopada, godz. 19.30 Cadogan Hall 5 Sloane Terrace SW1X 9DQ

Prince’s Trust Gala Coroczny concert charatywny, jak zwykle napakowany gwiazdami. W tym roku zaśpiewają między innymi: legenda lat osiemdziesiątych Boy George, obdarzona wyjątkowym głosem Alison Moyet, balansuący na granicy popu i nurtu singers-songwriters Chris de Burgh. Wesprą ich tacy artyści jak Julian Lennon, Midge Ure i Pete Townshend Środa, 23 listopada, godz. 19.30 Royal Albert Hall, Kensington Gore, SW7 2 AP

Paul McCartney Ex- Beatles jest niezmordowany. Regularnie nagrywa albumy rockowe, pisze coraz to nowe, maluje i wydaje tomiki poezji. Do tego znalazł jeszcze czas na wzięcie ślubu. Koncert w hali O2 będzie zwieńczeniem europejskiej części trasy „On The Run” W programie niemal trzy godziny muzyki z „jazdą obowiązkową” w postaci Hey Jude, Yesterday czy „Lady Madonna” ale także paroma niespodziankami dla zagorzałych fanów. Macca zawsze gra im dwa, trzy rzadsze utwory upchniete na któreś z ponad trzydziestu solowych płyt Paula Poniedziałek, 5 grudnia O2 Arema, Penisula Square SE10 0DX

Re: Joice Goldierock, Mike Rhino i Blonde Ambition zagrają mieszkankę stare-

go hip-hopu z lat osiemdziesiątych, ska, dancehallu i starego, dobrego rock’n rolla. Wejście na imprezę darmowe przed godziną dziewiątą.

Niedziela, 4 grudnia Klub Cargo 83 Rivington St, EC2A 3AY

Piątek, 18 listopada, godz. 20.00 Hoxton Pony, 104-108 Curtain Road EC2A 3AH

Deep Purple

Sobota, 26 listopada, godz.20.30 Jazz Cafe POSK, King Street, W6 0RF

Zespół Deep Purple istnieje od końca lat sześćdziesiątych. Po drodze przechodził przez serię niezliczonych zmian personalnych. Jego członkowie kłócili się i godzili ze sobą, przystępowali do grupy, by potem ją opuścić. Od pewnego czasu skład się jednak ustabilizował. Nie ma w nim już legendarnego gitarzysty Richarda Blackmore’a, który wydaje ostatnio płyty z muzyką dawną, ani wielkiego klawiszowca Jona Lorda cieszącego się dziś urokami emerytury. Ale ci, którzy przybędą na koncert grupy w O2 Arena, usłyszą jeden z największych głosów w historii rocka (Ian Gillan wciąż jest w świetnej formie), dudniący bas Richarda Glovera i monumentalne solówki gitarzysty Steve’a Morse’a. „Smoke on the Water” i „Highway Star” z pewnością nie zabraknie.

Monika Lidke

Niedziela, 30 listopada, godz. 19.00

Denmark Street Big Band Okazja, by połuchać klasycznych kawałków z repertuarów takich artystów, jak Frank Sinatra, Den Martin, Sammy Davis Jr czy Tony Bennet. Great American Songbook w samym środku Londynu – a dokładniej: w jego „polskiej” części. . Lider zespołu, Paul Burch, na każdy koncert w POSK-u zaprasza innego wokalistę, więc nawet ci, którzy raz już widzieli Denmark Street Big Band w akcji, mogą liczyć na niespodziankę. Złota era swingu może okazać się najlepszym lekarstwem na jesienne smuttki

Popularna na londyńskiej scenie polska wokalistka wystąpi tym razem w prestiżowym Ronnie’s Bar na londyńskim Soho. Zaprezentuje nam połączenie jazzu i folku, w których usłyszeć można zarówno akcenty polskie, jak i francuskie. Wszystko to podlane jest latynoamerykańskim sosem. Obecnie Monika Lidke pracuje nad swym drugim albumem studyjnym. Poniedziaełek, 21 listopada, godz. 20.00 Ronnie's Bar 47 Frith Street W1D 4HT

BRODKA – Granda Tour Live Monika Brodka – laureatka programu Idol, zdobywczyni takich nagród jak Fryderyki czy Superjedynki, nominowana do tegorocznych MTV Europe Awards – pojawi się w grudniu w Londynie. Bogatsza o życiowe doświadczenia, pewna siebie i gotowa na artystyczne eksperymenty, artystka wraca z bezkompromisowym materiałem, z którym utożsamia się od początku do końca. Jej najnowsza płyta Granda to muzyczny eklektyzm. To album, który trudno zaszufladkować i na tym, między innymi, polega jego siła.

Jazz and Experimental Music From Poland Polski jazz i muzyka eksperymentalna atakują. Artyści znad Wisły najeżdzają lokale w północnym i wschodnim Londynie. Cel? Dekonstrukcja tradycyjnie pojmowanego jazzu i przekroczenie ram gatunku. Ulubiona broń? Improwizacja. Organizatorzy zapowiadają, że pierwsza edycja festiwalu będzie okazją, by mieszkańcy Wysp - ale także Polacy, którzy osiedli nad Tamizą - zapoznali się z wymagającą muzyką z naszego kraju. Do Londynu przyjeżdzają między innmi Marcin Masecki, który rozbierze na czynniki pierwsze sonaty Scarlattiego oraz Piotr Kurek ze swoim elektrycznym akordeonem. 5 grudnia, 20.30 – Vortex Jazz Club, 11 Gillett Square, N16 8AZ 6 grudnia, 19.30 – The Forge 3-7 Delancey Street, NW1 7NL 7 grudnia, 19.30 – Servant Jazz Quarters, 10a Bradbury Street N16 8JN

Szczegółowe informacje: www.deconstructionproject.co.uk

teatry Some Girls Przedstawienie Projektu Teatr Warszawa w Londynie. Bohaterem sztuki jest mężczyzna, postanawiający spotkać się ze swoimi czterema byłymi dziewczynami. Łącze je jedno – wszystkie skrzywdził: okłamał, zdradził albo porzucił. Przed swoim zbliżającym się ślubem chce im wszystko wyjaśnić, przeprosić, wyczyścić emocjonalne konto. Czy jest to możliwe? Ale czy błędy z przeszłości, szczególnie jeśli chodzi o uczucia, można tak ławo naprawić? Imponująca obsada: Olga Borys, Karolina Muszalak, Ilona Wrońska, Olga Gorjainow i Robert Kudelski. Sobota, 26 listopada godz. 14.00 I 19.00 The Mermaid Theatre, Puddle Dock, Blackfriars EC4V 3DB


|25

nowy czas | 17 listopada 2011

co się dzieje Three Days in May

wystawy Leonardo Da Vinci

Trwa II wojna światowa. Jak na razie armia Hitlera jest niepokonana.Nazizm zalał już połowę Starego Kontynentu. Padły: Warszawa, Bruksela, Haga i Paryż. Jak w apokaliptycznych przepowiedniach, Wermaht idzie od triumfu do triumfu. A my trafiamy do słynnej sali map w gabinecie Winstona Churchilla, gdzie premier przeżywa potężny dylemat: czy kontynuować tę wojnę? Właśnie przed chwilą brytyjskie wojska zostały zepchnięte do morza pod Dunkierką. W swoim legendarnym przemówieniu Churchill robił dobrą minę do złej gry i nazwał to „bohaterską ewakuacją”. Ale w zaciszu gabinetu opadły go wątpliwości. Nowe przedstawienie w Trafalgar Studios przybliża nam gęstą, pełną dramatyzmu naradę premiera ze swoimi doradcami. Trafalgar Studios 14 Whitehall SW1A 2DY

– Da Vinci był niesamowicie ambitnym malarzem. Uważał, ze malarstwo pokazuje to, co widoczne, ale też to, czego nie dostrzgamy. Oprócz teco, co widzą nasze oczy, są też więc rzeczy, których istnienie przeczuwamy lub takie, w które wierzymy – mówi kurator wystawy, Luke Syson. Centralne miejsce wystawy zajmuje przywieziona z Krakowa Dama z łasiczką. – Trochę się w niej zakochałem. – żartuje Syson. – Da Vinci nie maluje piękna dla samego siebie, ale wierzy, że piękno idealne przemawia wprost do duszy. Pośród pozostałych atrakcji wystawy wymienić można na przykład pokój, w którym – z pewną podejrzliwością – spoglądają na siebie dwie wersje „Madonny wśród skał”. Jedną oglądać można na codzień w Londynie, druga przyjechała tu z Luwru. Dlaczego Leonardo namalował dwa warianty? Tego nie wiadomo. Ale, jak mówi Luke Syson, może wizyta w NG i porównanie obu dzieł podsnie nam rozwiązanie tej zagadki. National Gallery, Trafalgar Square, WC2N 5DN

Wilhelm Sasnal The Riots Tricycle Theatre prezentuje pierwsze teatralne spojrzenie na niedawne, letnie zamieszki w Londynie. I próbuje odpowiadać na szereg pytań. Kim byli ludzie biorący udział w rozróbach? Dlaczego wyszli na ulicę? Czy tylko po to, by niszczyć i kraść, czy też by wykrzyczeć głębiej zalegającą frustrację? No i najważniejsze: czy to się może powtórzyc? „Zamieszki powstrzymane zostały przez deszcz. Jeśli coś ustało w wyniku deszczu, może zacząć się na nowo gdy wyjdzie słońce – mówi tygodnikowi „Time Out” scenarzystka Gillian Slovo. Tricycle Theatre 269 Kilburn High Road NW6 7JR

Hamlet Zagrał w Królowej, i Frost/Nixon, teraz pora na marzenie każdego aktora: rola Hamleta. Michael Sheen w pierwszoplanowej kreacji w przedstawieniu Iana Ricksona, którego pamiętamy z inscenizacji Jerusalem. Organizatorzy zapowiadają też niespodziankę. Teatr jest po przebudowie i na scenę wchodzi się teraz zupełnie inaczej, niż dotychczas. Young Vic, 66 The Cut, Waterloo, SE1 8LZ

Danny and the Deep Blue Sea Danny, kierowca ciężarówki, plus klepiąca biedę matka z nastoletnim synem. Czy cokolwiek może wyniknąć z takiego połączenia? Uznany scenarzysta John Patrick Shanley (zdobywca Oskara za czarowny Wpływ księżyca z Cher w roli głównej) chce nas przekonać, ze odpowiedź na to pytanie brzmi „tak”. Opowieść o nieco dziwacznej i trudnej miłości. Southwark Playhouse Shipwright Yard, London, SE1 2TF

Tak wielkiej retrospektywy polscy artyści na Wyspach nie mają zbyt często. Zaszczyt ten spotkał Wilhelma Sasnala – jednego z najbardziej rozchwytywanych obecnie twórców znad Wisły. Są obrazy, zdjęcia i filmy. I dwa główne tematy, które przewijają się u Sasnala nieustanie: stosunek sztuki do wielkich wydarzeń historycznych oraz sposób, w jaki ta ostatnia zapośrednicza rzeczywistość. W Whitechapel Gallery intymne portrety sąsiadują z dziełami poświęconym historycznym losom Polski i pop-artową wariacją

na temat komiksu Arta Spiegelmana o Holocauście. Whitechapel Gallery Whitechapel Road, E2 7JB

Paul Noble Znak firmowy Paula Noble to duże rysunki stworzone za pomocą ołówka grafitowego. Przedstawiają one fantastyczne miasto o nazwie Nobson. Nobson to ponura, przytłaczająca dystopia. Artysta zapowiada, że na wystawie ujrzymy pełny obraz Nobson. Rysunki wzbogacone zostaną też od dwie rzeźby.

talnym obrazom malarz amerykańskich czy obrazów Johna Martyna, jakie oglądać właśnie możemy w Tate Britain. Ale ze wszystkich bije miłość do kraju Thomsona i spółki. Dulwich Picture Gallery 7 Gallery Rd, SE21 7AD

Structure & Absence Nowa londyńska galeria, otwarta w zeszłym miesiącu, już teraz wzbudziła wielkie zainteresowanie publiczności, sadowiąc się w uroczym, chyba troszkę zbyt często pomojanym Bermondsey.Na pierwszy ogień poszła wystawa „Structure & Absence”. Temat przewodni: nieobecność. Wśród artystów między innymi Gary Hume, Robert Ryman, Gabriel Orozco i Damien Hirst. White Cube Bermondsey 144-152 Bermondsey Street SE1 3TQ

Behind the Curtain Wystawa zdjęć Uli Wiznerowicz

Gagosian Britannia, 6-24 Britannia St, London, WC1X 9JD

Galeria POSK 24 listopada – 4 grudnia 238-246 King Street, W6 0RF

Painting Canada Kanada nie zaznaczyła się jakoś na światowej mapie malarstwa. Dla szerszej publiczności pozostaje wciąż białą plamą. Nowa wystawa w uroczej Dulwich Gallery próbuje to zmienić. Zobaczymy tu pejzaże autorstwa malarza Toma Thomsona oraz związanej z nim Grupy Siedem. Centrana postać ruchu, Thomson umarła młodo, bo w wieku czterdziestu lat. Legenda mówi, że zginął śmiercią godną malarza, który przez całe życie dokumentował piękno naturalne swego kraju. Miał on utonąć po wypadnięciu z canoe płynącego przez jednąz tamtejszych wartkich rzek. A same płótna? Bliższe są postimpresjonizmowi niż monumen-

ku muzyki, na początku wytycza określony motyw wiodący, by następnie snuć wokół niego przeróżne melodii. Po drodze wielokrotnie zmienia rytm i tempo. Żongluje nastrojami i składnikami. Supplement Gallery 31 Temple Street East London E2 6QQ

wykłady/odczyty nany, że istnieje i jest świadomy. Ale skąd pewność co do innych? To jedno z najstarszych pytań metafizyki: pytanie o zewnętrzne wobec nas umysły. O tym problemie opowie nam Rick Lewis – założyciel pisma „Philosophy Now”. Poniedziałek, 21 listopada godz. 14.30 Bishopsgate Institute 230 Bishopsgate, EC2M 4QH

Rola i zadania osób świeckich w Kościele Spotkanie z Tomaszem Terlikowskim, dziennikarzem, filozofem, działaczem katolickim i redaktorem naczelnym portalu Fronda. Paweł Śliwiński Śliwiński przyrównuje malowanie do improwizacji, wizualnej jam session. Podobnie jak ma to miejsce w wypad-

Sobota 19 listopada, godz. 18.00 Maria Assumpta Chapel 20 Kensington Square, W8 5HN Niedziela 20 listopada, godz. 18.30 Little Brompton Oratory Brompton Road, SW7 2RP

TEA & COFFEE FESTIVAL Eksperci obliczyli, że ten listopad jest najcieplejszym od trzystu lat. Ale wieczorami wiatr przypomina nam, że jesień jest już w pełni. Brr! Rozwiązanie? Jak najbardziej angielskie – filiżanka herbaty. Teraz serwować ją będą nad brzegiem Tamizy. Londyński South Bank stanie się na chwilę królestwem herbaty. Czarna? Zielona? Z mlekiem? Do wyboru, do koloru. Dla tych, którzy preferują bardziej kontynentalne zwyczaje będzie też jednak kawa – we wszystkich możliwych odmianach. Myślicie, że picie herbaty to prosta sprawa? Wrzucamy torebkę, zalewamy wodą i już? Barbarzyńcy! Z błędu wyprowadzi was, zaraz na początku imprezy Edgar Thoemmes, dyrektor importera herbaty Canton Tea. Opowie dokładnie, jak powinno przyrządzać się chińską herbatę. Pokaże, jak precyzyjna jest mieszanka chińskich ziół składających się na ten napój. No i pozwoli nam spróbować rezultatów takiego mieszania. Herbaciana specjalistka Jane Pettigrew zaprosi nas natomiast na lekcję degustacji herbaty. Zupełnie jak przy próbowaniu win nauczymy się rozpoznawać

rodzaj herbaty po paru łykach. W filiżankach znajdą się napoje o tak frapujących nazwach jak Aoki Green, Taiwanese High Mountain Oolong, Supernatural Green, Lotus Flavoured Black Tea czy Darjeeling Jungpana Second Flush Black Tea. Oprócz wiedzy praktycznej, znajdzie się też miejsce dla podubodowy teoretycznej. Jak właściwie herbata trafiła na Wyspy? W jakiej formie? Kto pił ją na samym początku? W jaki sposób stała się narodowym napojem Brytyjczyków? By znaleźć odpowiedzi na te pytania, trzeba cofnąć się w czasie – aż do momentu powstania East India Company. Dzięki Tea & Coffee Festival będziemy mogli odbyć i tę podróz. W programie jest bowiem rozmowa z przedstawicielami tej istniejącej do dziś firmy, którzy przybliżą nam fascynującą historię kompanii. Henrietta Lovell opowie nam z kolei o jednej z najbardziej chyba angielskich tradycji: five o’clock tea. Opowie o tym, jak się narodziła, jakie rytuały i kody zachowania wykształciły się wokół niej i jak powoli zanika w czasach ciągłego pośpiechu i zaaferowania. Łasuchów niewątpliwie zainteresuje natomiast kurs przygotowania makaroników – idealnych do herbatki o piątej. Poprowadzi go specjalistka Loretta Liu. Będzie też coś dla fanów czarnego napoju. Podczas specjalnej demonstracji będą się oni mogli

przekonać, jak robi się kawę od momentu zebrania zielonkawych ziarenek aż do chwili nalania czarnego jak smoła napoju do filiżanek. Goście z Etiopii zapoznają nas natomiast ze swoim tradycyjnym rytuałem: odpowiednikiem „nocnych Polaków rozmów”, w którym zamiast napoju procentowego główną rolę odgrywa kawa, koniecznie przyrządzona samodzielnie. To co – wpadamy na filiżankę czy dwie? Festiwal trwa od 18 do 20 listopada. Szczegółowe informacje znaleźć można na stronie http://www.teacoffeefestival.com/

Adam Dąbrowski


26| 24

17 listopada 2011 || nowy nowy czas czas grudnia 2010 4-17

czas na relaks

Garść cytatów W nauce języka angielskiego pomaga oglądanie telewizji, słuchanie radia, czytanie książek, komiksów i czasopism. Warto też śledzić teksty piosenek czy nawet – to dla bardziej zaawansowanych – czytać poezję. Jest też coś jeszcze. Korzystając z licznych baz internetowych, możemy przeglądać cytaty – wypowiedzi sławnych polityków, pisarzy, aktorów czy reżyserów. Dziś chcielibyśmy zaproponować krótką powtórkę gramatyki i słówek w oparciu o wypowiedzi kilku bardzo znanych osób. Pierwsza z nich to Barack Obama, który stwierdził kiedyś: After a century of striving, after a year of debate, after a historic vote, health care reform is no longer an unmet promise. (Po stuleciu usiłowań, po roku dyskusji i po historycznym głosowaniu reforma opieki zdrowotnej nie jest już niespełnioną obietnicą). Przy okazji warto przypomnieć inne zwroty ze słowem health: health benefits – świadczenia zdrowotne health centre – ośrodek zdrowia (w Wielkiej Brytanii) health insurance – ubezpieczenie zdrowotne Health Secretary – minister zdrowia

wet jeśli naprawdę osiągniesz sukces, większość ludzi i tak tego nie zauważy). W powyższym zdaniu zastanawiać może słówko do. W końcu to wypowiedź oznajmująca, co więc w niej robi operator? Kiedy chcemy podkreślić informację zawartą w zdaniu, przed czasownikiem można postawić operator odpowiedni dla danego czasu. W czasie Present Simple jest to do, w Past Simple did itd. Przy tłumaczeniu na język polski, można wówczas dodać „naprawdę, rzeczywiście”. Na przykład: I do like small children! (Naprawdę lubię małe dzieci!). Ostatni dzisiejszy cytat to słowa Johna Lennona, członka legendarnej grupy The Beatles: If someone thinks that love and peace is a cliche that must have been left behind in the sixties, that’s his problem. Love and peace are eternal. (Jeśli ktoś sądzi, że miłość i pokój to banały, które zostały zapomniane po latach sześćdziesiątych, to jego problem. Miłość i pokój są wieczne.) W słowach Lennona występuje między innymi konstrukcja czasownik modalny + perfect infinitive, w tym wypadku must have been, czyli musiała być, na pewno została.

Słynny pisarz tworzący fantastykę naukową, H.G. Wells, powiedział kiedyś: Advertising is a legalized lying (Reklama jest zalegalizowanym kłamstwem). Tu interesuje nas ostatnie słowo w zdaniu, mianowicie forma continuous czasownika lie. Jak widzimy, jest ona tworzona w sposób nieregularny, ponieważ poza dodaniem końcówki -ing, zmieniono też temat wyrazu. Słowo to pojawia się na wielu egzaminach. Znany reżyser i aktor John Malkovich stwierdził kiedyś: Even if you do succeed, most people wouldn't notice anyway. (Na-

Rubr yka jest częścią kampanii edukacyjnej Enjoy English, Enjoy Living, która odbywa się pod hasłem Język to podstawa. Zacznij od podstaw. Patronem mer ytor ycznym kampanii jest szkoła języków obcych online Edoo.pl. Główny patronat medialny objęli: „Polish Express”, „Panorama”, Polacy.co.uk, Ang.pl, patronat wspierający: „Praca i Życie za Granicą”, „Nowy Czas”, Link Polska Express, Goniec.com, Polnews.co.uk oraz Myplymouth.eu. Więcej na temat kampanii w ser wisie www.edoo.pl/enjoy oraz na fan page projektu na facebooku!!

Au to rem tek s tu jest Ju sty nA Ku łA Kow sKA, fi lo log an giel ski. Ja ko lek tor an giel skie go pra cu je od 2005 ro ku, w Edoo.pl od 2010 ro ku wśród swo ich pa sji wy mie nia ję zy ki ob ce oraz li te ra tu rę – szcze gól nie współ cze sną pol ską, ame r y kań ską i skan dy naw ską.

krzyżówka z czasem nr 17 krzyżówka z czasem nr 35

Poziomo: Poziomo: Autor Iwo ny, księż nicz ki Bur gun d a; 8) …pru ski,zmiał miejsce w 1) wykonawca piosenek „Cała sala śpiewa” i „Bo dziewczynami”, 1525odpadek roku w Krawkowie po wcze8)śniej zawarciu trakta tu między 7) stolarni, wszym starożytności: gmach o królem Zygmuntem I Starym Albrechtem Hohenzollernem; 9) do skomplikowanym układzie sal ai korytarzy, utrudniającym dostęp mieszkaniec pomieszczenia Łowicza; 10) bocz nawyjścia w koście le;zewnątrz, 12) Kain dla Abla; lat 15) centralnego oraz na 9) liczba krukowi oka nie kole;muzyczny, 16) po zło15) te...osoba wypraduchowna wili się Arw goKościele nauci; 17) czyjejś pracy, 11) wy utwór urzędowe pamająca piery; 20)ostatnie papuga no jąca w wielniższych kich stadach licząkatolickim z cuczterech święceń, cychprzeciwieństwo nawet 5000 ptaków; 23) 21) … radio wa to wykła dy po pular nonau19) detalu, honorowa… krwi, 22) ośrodek kowe nadawa ne przez polskiena radio w latach 1948-1954; 24) zwisię tek turystyczny nad Bałtykiem, zachód od miasta rozciąga pa pie rów; 25) za głę bie nie te re nu po wsta łe wsku tek ru chów tek to Słowiński Park Narodowy z ruchomymi wydmami, 23) żartowniś. nicznych, zapadnięcia się warstw skalnych w głąb ziemi.

Pionowo:

Pionowo:

1) narodowość papieża Jana Pawła II, 2) roślina z rodziny 1) ptak pokoju; 2) zabiera głos na zebra niu, kon gresie; cho rzowmotylkowatych, uprawiana na paszę i nawóz zielony, 3) 3) imię pisarki ski klub sportowy; kubeł; 5) są siad ka cesarz, Mongołki; fa; 7) za Kuncewiczowej, 4)4)Napoleon, ale nie 5) 6) odstre Balzaka do bieg leczHańskiej, niczy; 11)6)imię twórcy słynnego ołtarza w kościele Eweliny broń, uzbrojenie, 9) wydobywana w Wieliczce, Mariackim w Krakowie; kulszo wa; 13) 14)bóg zmar twienie; 15) potęż 10) głos kobiecy, 12) bije 13) nawet damę, egipski czczony podny, gę sty las; 18) kol czyk; 19) Sa lva to re, wy ko naw ca pio sen ki Tom e la postacią ibisa, 14) imię aktorki Arciuch, 16) jedna z możliwościbdo ne ige; 20)17) daw na kopalnia, głównie li; 21) kon 22) imię wyboru, małżonka Ozyrysa, 18)soplakat, 19)kurs; … pruski jestpio nasenkarzaMatejki, Collinsa. obrazie 20) milczek w wodzie.. Rozwiązanie krzyżówki krzyżówki nr16: z czasem z poprzed niego numeru: Rozwiązanie Grażyna Łobaszewska Joanna Koroniewska

sudoku

łatwe

9 6 4 2 5 1

2 7 5 7 4 6 5 1 7 5 9

średnie

8 1 7 4

4 1 2 6 1 7 2

6 8 6 3 8 2

9 8

trudne

5 7 3 8 9

3 1 7 9 6 1 2 4

8

3

7

1 5 2 5 3 5 4

1 4

3

2 8

5 8 7 6 2 8

5 7 6

6 9 8 2 9 4 7 4 6 5 9 1 1 7 6 1 1 4 5 9 2 5


|27

nowy czas | 17 listopada 2011

Przy pustych trybunach Daniel Kowalski

Piłkarska reprezentacja Polski pokonała Węgry 2:1 w towarzyskim meczu w Poznaniu. Na trybunach zasiadło nieco ponad siedem tysięcy widzów.

Frekwencja jest bez wątpienia pochodną ostatnich wydarzeń w związku z pojawieniem się nowego logotypu zamiast tradycyjnego orzełka na reprezentacyjnych koszulkach. Polski Związek Piłki Nożnej zdecydował się na bardzo odważną decyzję, ale wszystko wskazuje na to, że będzie się musiał z niej szybko wycofać. Pierwsza połowa należała do biało-czerwonych, którzy byli zdecydowanie aktywniejsi od rywala. Prowadzenie objęliśmy w trzydziestej siódmej minucie meczu. Najpierw na strzał ze sporej odległości zdecydował się Adrian Mierzejewski, ale piłkę po jego strzale wybił bramkarz gości. Na posterunku był jednak Brożek, który z

najbliższej odległości dopełnił dzieła. Wynik, samobójczym trafieniem, ustalił Vilmos Vamczak na cztery minuty przed końcowym gwizdkiem sędziego. Historia meczów między Polską i Węgrami jest dla nas niezwykle bolesna. Na trzydzieści spotkań wygraliśmy tylko siedem, aż dwadzieścia razy doznając porażki. Od 1921 roku aż do remisu 1:1 w 1966 przegraliśmy wszystkie 17 meczów. Historyczne zwycięstwo nad Madziarami odnieśliśmy dopiero w 1972 roku w Monachium w finale Igrzysk Olimpijskich. Spotkanie zakończyło się wynikiem 2:1, a obie bramki zdobył Kazimierz Deyna. POLSKA – WĘGRY 2:1 (1:0) 1:0 37 min. Paweł Brożek 1:1 78 min. Priskin 2:1 86 min. Vanczak (bramka samobójcza)

Widzów: 7500 Sędziował: Hanner Kaasik (Estonia).

CHYTRY TRACI PODWÓJNIE

Polska: Łukasz Fabiański – Grzegorz Wojtkowiak (od 83 min. Janusz Gol), Arkadiusz Głowacki (od 58 min. Łukasz Piszczek), Marcin Wasilewski, Marcin Komorowski, Dariusz Dudka (od 65 min. Tomasz Jodłowiec), Adam Matuszczyk (od 46 min. Rafał Murawski), Jakub Błaszczykowski, Adrian Mierzejewski (od 73 min. Ludovic Obraniak), Maciej Rybus, Paweł Brożek (od 66 min. Robert Lewandowski). Trener: Franciszek Smuda. Węgry: Adam Bogdan – Jozsef Varga, Vilmos Vanczak, Roland Juhasz, Zsolt Laczko – Vladimir Koman, Gyorgy Sandor (od 46 min. Tamas Hajnal), Daniel Tozser (od 46 min. Akos Elek), Balazs Dzsudzsak – Zoltan Gera, Tamas Priskin (od 81 min. Robert Feczesin). Trener: Sandor Egervari.

Żółte kartki: Daniel Tozser, Jozsef Varga (Węgry).

LONDYN

Mistrz gromi Bronków Daniel Kowalski Na zakończenie rundy jesiennej nie odnotowaliśmy większych niespodzianek. Mistrz jesieni potwierdził swoją formę, gromiąc Piątkę Bronka aż 6:1. W drugiej lidze niezwykle wyrównana walka o awans do ekstraklasy.

Pomijając mecz KS04 Ark z FC Cosmos (11:3) pozostałe spotkania były bardzo wyrównane. Scyzoryki minimalnie wygrały z White Wings Seniors (3:1), a PCW Olimpia tylko jedną bramką ograła Białą Wdowę. W pozostałych dwóch meczach zanotowaliśmy remisy. W czołówce ligowej tabeli jak na razie bez większych zmian. Mistrzem jesieni została „piątka” Niepokonani Porażka (31 pkt), wyprzedzając Scyzoryków (26 pkt) oraz KS04 Ark (22 pkt). Jeden punkt straty do miejsca na podium ma PCW Olimpia, a dwa mająca wysokie aspiracje Piątka Bronka. Głównym kandydatem do spadku jest FC Cosmos, który w jedenastu meczach zdobył tylko trzy punkty. Nieco lepiej prezentują się ekipy Giants, Inter Team oraz Kelmscott Rangers, ale wszystkie wymienione mają sporą punktową stratę do bezpiecznej strefy. Piłkarze

z Londynu na boiska powracają na początku lutego przyszłego roku. Wyniki 11. kolejki: Scyzoryki –White Wings Seniors 3:1, KS04 Ark – FC Cosmos 11:3, Niepokonani Porażka – Piątka Bronka 6:1, Kelmscott Rangers – Inter Team 2:2, TBS Janosiki – Giants 4:4, Biała Wdowa – PCW Olimpia 5:6. Zestaw par 12. kolejki: 10:00 Scyzoryki – FC Cosmos, 12:30 Biała Wdowa – TBS Janosiki, 12:30 Niepokonani Porażka – Inter Team, 13:20 Giants – Piątka Bronka, 14:10 White Wings Seniors – Kelmscott Rangers, 14:10 KS04 Ark – PCW Olimpia. Najlepsi strzelcy po rundzie jesiennej: 29 bramek –Paweł Kiełtyka (Niepokonani Porażka), 27 – Adrian Hermaszuk (Niepokonani Porażka), 23 – Bartosz Żuławski (Biała Wdowa), 22 – Marcin Nowak (Niepokonani Porażka), 19 – Adrian Żelazny (Piątka Bronka), 19 – Dariusz Mędrek (Scyzoryki), 15 – Dawid Bobek (PCW Olimpia) , 14 – Andrzej Rzepecki (Scyzoryki), 12 – Adam Żyletewski (White Wings Seniors), 11 – Krzysztof woś (TBS Janosiki). Klasyfikacja Fair-Play po rundzie jesiennej: 1. Kelmscott Rangers –9 punktów karnych, 2. KS04 Ark –18 pkt, 3. Biała Wdowa –21 pkt, 4. Giants –24 pkt, 5. FC Cosmos –33

pkt, 6. Scyzoryki – 33 pkt, 7. PCW Olimpia –36 pkt, 8. Niepokonani Porażka –36 pkt, 9. TBS Janosiki –39 pkt, 10. Inter Team – 45 pkt, 11. Piątka Bronka – 45 pkt, 12. White Wings Seniors – 54 pkt. Na drugim froncie w tym roku walka o awans do ekstraklasy jest niezwykle wyrównana. Liderzy zmieniali się co tydzień jak w przysłowiowym kalejdoskopie. Dopiero w końcówce zarysowała się wyraźniejsza przewaga Pyrlandii, która wygrała rywalizację w pierwszej rundzie z pięciopunktową przewagą nad Falconem. Szansę na przepustkę do pierwszej ligi ma w zasadzie aż sześć ekip. Różnica między wiceliderem, a siódmym w tabeli FC Czarny Kot wynosi bowiem tylko pięć punktów. Wyniki 11. kolejki: Prestigekm.co.uk – The Plough 1:7, FC Przyszlim Pograć – MK Team 5:4, Czarny Kot FC – FC Falcon 3:18, Warriors of God – FC Polska 2:4, KS Pyrlandia – Milioner Club 5:0, Finansiści – Made in Poland 4:7. Zestaw par 12. kolejki: 10:00 KS Pyrlandia – FC Przyszlim Pograć, 10:00 Czarny Kot FC –Warriors of God, 10:50 Made in Poland – FC Polska, 10:50 The Plough – FC Falcon, 11:40 Finansiści – Milioner Club, 11:40 Prestigekm.co.uk – MK Team.

Najlepsi strzelcy po rundzie jesiennej: 24 bramki – Arkadiusz Gondzia (Czarny Kot FC), 22 –Andrzej Sykut (FC Przyszlim Pograć), 18 – Paweł Zołdak (FC Falcon), 16 – Roman Kowalczyk (Made in Poland), 16 – Karol Turkosz (Prestigekm.co.uk), 13 – Kamil Kwiatkowski (KS Pyrlandia), 13 – Paweł Gawroński (KS Pyrlandia), 11 – Dominik Antończuk (Milioner Club), 10 – Franciszek Dudziak (Finansiści), 10 – Sławomir Kossakowski (The Plough). Klasyfikacja Fair-Play po rundzie jesiennej: 1. Przyszlim Pograć – 21 punktów karnych, 2. Czarny Kot FC – 21 pkt, 3. MK Team – 21 pkt, 4. Milioner Club – 24 pkt, 5. KS Pyrlandia – 24 pkt, 6. Warriors of God – 30 pkt, 7. FC Falcon – 33 kt, 8. FC Polska –33 pkt, 9. The Plough –33 pkt, 10. Finansiści – 39 pkt, 11. Prestigekm.co.uk – 45 pkt, 12. Made in Poland – 45 pkt.

Od wielu miesięcy Polski Związek Piłki Nożnej pielęgnuje wojenną scieżkę z kibicami. Tym razem bezmyślność działaczy sięgnęła jednak zenitu. Targnięcie się na godło narodowe to bowiem głupota największa z możliwych. Na domiar złego działacze przyznali, iż zrobili to dla kasy. Od zarania dziejów dla każdego polskiego sportowca największym marzeniem jest możliwość występów z białym orłem na piersi. W tym tygodniu dezycją PZPN-u naszym piłkarzom zaszczyt ten odebrano. A wszystko ze względów ekonomicznych, bo federacja chciała w końcu porządnie zarabiać na sprzedaży reprezentacyjnych souvenirów. Problem w tym, iż zmiana przyniosła odwrotny od oczekiwanego skutek, czego dowodem jest m.in. śladowa frekwencja w meczu z Węgrami. Fani biało-czerwonych już teraz zapowiedzieli, iż nowych koszulek kupować w żadnym wypadku nie zamierzają. Podobno na tle zmiany godła na logo PZPN był już konflikt na linii Nike – Biedronka i to jeszcze na długo przed podjęciem ostatecznej decyzji. Aż dziw bierze, że już wtedy włodarze nie wpadli na to, iż kibice zareagują jeszcze bardziej stanowczo. Zresztą przeciwko zmianie są nie tylko kibice, ale obecni i byli reprezentanci, działacze, trenerzy – krótko mówiąc praktycznie całe piłkarskie środowisko. To tylko pokazuje z jaką determinacją podjęto tak kontrowersyjną decyzję. Gdyby pozycja prezesa zależała od kibiców Grzegorz Lato już dawno byłby na wakacjach. Sprawa swój finał znajdzie podobno w naszym parlamencie. Były piłkarz, a obecnie poseł na Sejm z ramienia PO, Cezary Kucharski, już zapowiedział wprowadzenie nowej ustawy nakazującej wszystkim polskim federacjom sportowym używania godła narodowego. Możemy więc być pewni, że Grzegorz Lato ze swoim zastępem – dbając o wizerunek przed EURO 2012 – pójdą po rozum do głowy i już wkrótce przywrócą orzełkowi należne mu miejsce. To jednak zamiast spodziewanych zysków, oznacza spore straty.

Adam Wójcik



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.