nowyczas2011/169/012

Page 1

lonDon 5 July 2011 12 (169) Free issn 1752-0339

Londyn okiem fotografa

– Fotografowie uliczni nie mają łatwego życia… Na skutek legislacji zakazujących robienia zdjęć w miejscach publicznych i narastającej podejrzliwości wobec nas, tego typu projekty stają się rzadkością. Fotograf uliczny musi wykazać się dużą odpornością psychiczną, aby móc pracować w takich warunkach – powiedział Mimi Mollica, jeden z fotografów biorących udział w trwającym przez cały lipiec London Street Photography Festival 2011. Podczas festiwalu nie zabraknie akcentu polskiego. W ramach programu I, Culture, w dniach 7-17 lipca w Swiss Cottage Gallery odbędzie się wystawa prac trzech polskich pasjonatów fotografii ulicznej – Damiana Chrobaka, Zbigniewa Osiowego i Witolda Kossowskiego. Ich świeże spojrzenie na londyńską ulicę ukazuje miasto jako miejsce łączące w sobie wielość kultur, zmienność atmosfery i otoczenia; tygiel stanowiący nieskończone źródło inspiracji.

»3

arteria nowyczas

Zbliża się kolejna, długo oczekiwana edycja arterii – tym razem zaprezentujemy fotografie polskich (lub mających polskie korzenie) muzyków, mieszkających i tworzących w londynie, autorstwa młodego, zdolnego fotografa krystiana Daty, który również od kilku lat tu przebywa. Zdjęcia artystów, robione przez artystę. Mieszanka temperamentów, pomysłów, osobowości. a do tego dwudniowe jam session zaproszonych do zdjęć muzyków.

»14-15

reportaŻ

»6-7

Dom, który pływa Na wodzie mieszkają ci, którzy to kochają i ludzie potrzebujący taniego dachu nad głową. Pierwsi są szczęśliwi, drudzy niekoniecznie. Paweł Krysiak należy do tych pierwszych. – Jak się mieszka? – Rewelacyjnie. Tu są zupełnie inne relacje społeczne. Każdy dogląda bezpieczeństwa swojego i sąsiadów. Tego w mieście nie uświadczysz. W ogóle tak zwane stosunki międzyludzkie są tu znacznie lepsze…

cZas na wyspie

»8-9

Jak studiować to tylko… w Oksfordzie W Oksfordzie polskich studentów i doktorantów jest łącznie 176. Część z nich tworzy zażyłą społeczność, istnieje Stowarzyszenie Polaków, które organizuje wykłady i przyjęcia okolicznościowe, przychodzi na nie sporo polskich studentów. Niektórzy jednak decydują się nie integrować z resztą polskiej społeczności.

sylwetki

»19

Polityk-blogerdziennikarz Ryszard Czarnecki, europoseł Prawa i Sprawiedliwości, do Londynu przyjeżdża często. Zwykle prywatnie i nieoficjalnie. Jest na bieżąco z wydarzeniami polskiego Londynu. Ma tu swoich znajomych, ale nie są oni jego jedynym źródłem informacji. Kiedy spotykamy się w hotelu przy Piccadilli, na kawiarnianym stoliku leżą wszystkie tytuły wydawanej tu prasy polonijnej.


2|

5 lipca 2011 | nowy czas

” Wtorek 5 lipca, karoliny, antoniego 1946

Ogłoszenie dekretu o powstaniu Głównego Urzędu Kontroli Prasy. Wprowadzono cenzurę prewencyjną.

Środa 6 lipca, dominika, Łucji 2000

Zmarł Władysław Szpilman, kompozytor i pianista, twórca niezapomnia nych przebojów: „Czerwony autobus”, „W małym kinie” i „Nie wierzę.

czWartek 7 lipca, Weroniki, zenona 1807

Na mocy postanowień w Tylży utworzono Księstwo Warszawskie z ziem drugiego i trzeciego zaboru pruskiego, z królem saskim Fryderykiem Augustem jako panującym.

piĄtek 8 lipca, adriana, elżbiety 1343

Kazimierz Wielki zawarł wieczysty sojusz z Zakonem Krzyżackim w Kaliszu. Zakon zatrzymał Pomorze Gdańskie, a zwrócił Polsce Kujawy i Ziemię Dobrzyńską.

Sobota 9 lipca, Weroniki, zenona 1950

„Kultura” paryska, redagowana przez Jerzego Giedroycia oficjalnie została pozbawiona prawa rozpowszechniania w Polsce.

niedziela 10 lipca, jacka, anatola 1559

W turnieju rycerskim zginął król francuski Henryk II. Wydarzenie to przewidział w swych wizjach Nostradamus.

poniedziaŁek 11 lipca, olgi, cypriana 1903

Paryski dziennik „Temps” nadał telegram, który w ciągu zaledwie 6,5 godziny obiegł dookoła kulę ziemską.

Wtorek 12 lipca, jana, brunona 1934

Utworzenie obozu odosobnienia w Berezie Kartuskiej, w którym władze sanacyjne osadzały bez sądu opozycyjnych działaczy politycznych.

Środa 13 lipca, maŁgorzaty, eugeniuSza 1985

Na zawodach w Nicei rosyjski lekkoatleta Siergiej Bubka przekroczył kolejną granicę ludzkich możliwości, ustanawiając rekord świata w skoku o tyczce – sześć metrów.

czWartek 14 lipca, marceliny, ulryka 1789

Zdobycie Bastylii. Początek Wielkiej Rewolucji Francuskiej.

piĄtek 15 lipca, WŁodzimierza, Henryka 1410

Bitwa pod Grunwaldem zakończona klęską Zakonu Krzyżackiego. Ginie w niej wielki mistrz Ulrich von Jungingen.

Sobota 16 lipca, ruty, benedykta 1918

Na rozkaz Lenina komuniści wymordowali całą rodzinę carską, cara Mikołaja II, żonę Aleksandrę Teodorownę i ich piątkę dzieci.

niedziela 17 lipca, anety, alekSego 1997

Sekretarz generalny NATO Javier Solana wystosował list do ministrów spraw zagranicznych Polski, Czech i Węgier z formalnym zaproszeniem do negocjacji na temat przystąpienia do Sojuszu.

poniedziaŁek 18 lipca, Szymona, kamila 1872

listy@nowyczas.co.uk

W Wielkiej Brytanii została wprowadzona zasada tajności głosowania w wyborach parlamentarnych.

prenumerata prasy polskiej z wysyłką za granicę za pośrednictwem „rucH” S.a. www.ruch.pol.pl e-mail: prenumerataz@ruch.com.pl

63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedaktoR naczelny: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk); Redakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk); Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Aleksandra Junga, Aleksandra Ptasińska; WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz; FelIetony: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RySUnkI: Andrzej Krauze; WSpółpRaca: Maciej Będkowski, Małgorzata Białecka, Grzegorz Borkowski, Adam Dąbrowski, Włodzimierz Fenrych, Ania Gastol, Mikołaj Hęciak, Robert Małolepszy, Grażyna Maxwell, Michał Opolski, Sławomir Orwat, Michał Sędzikowski, Alex Slawiński, Wojciech A. Sobczyński, Agnieszka Stando.

dzIał MaRketIngU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk), WydaWca: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowyczas

Wydanie dofinansowane ze środków Kancelarii Senatu w ramach opieki nad Polonią i Polakami za granicą w 2011 roku.

Droga Redakcjo, właśnie przeczytałam artykuł pani Krystyny Cywińskiej w ostatnim numerze waszej gazety [NC168/11, 21.06] i jestem szczerze oburzona, że felietonistka z tak dużym doświadczeniem oparła swój artykuł na niesprawdzonym materiale źródłowym; na małym wycinku tekstu, którego jedynie parę pierwszych linijek jest autorstwa Marii Jastrzębskiej. Wersy te, natomiast, są częścią dłuższego poematu o całkowicie odmiennym wydźwięku, niż ten przypisany im przez panią Cywińską. Maria Jastrzębska nigdy nie napisała żadnej opowieści. Jest poetką piszącą wiersze i sztuki teatralne. Cytat w artykule pani Cywińskiej nie pochodzi jednak ze sztuki Marii, lecz ze scenariusza spektaklu muzycznopoetyckiego „Tu i tam” mojego autorstwa. Scenariusz ten został napisany dla potrzeb spektaklu, a konkretnie – jednej z postaci tego spektaklu, młodego migranta z Polski. Postać ta miała zobrazować postawę młodego pokolenia wobec starszej emigracji w Anglii i nie reprezentuje w żaden sposób poglądów Marii Jastrzębskiej na ten temat. Jest jedynie dowodem na to, że pani Cywińska nigdy nie czytała poezji Marii Jastrzębskiej (a polecam, bo jest to wybitna poetka, z ogromną wiedzą na temat losów powojennej emigracji). W przeciwnym razie nie mogłaby wyciągnąć tak drastycznie błędnych wniosków. Jest wielce krzywdzące przypisywanie autorowi słów, których nigdy nie napisał, czy też interpretowanie maleńkiego wycinka wiersza i przekręcanie jego znaczenia. A potem, na podstawie tego (bez uprzedniego sprawdzenia materiału oryginalnego) wysuwanie wniosków i formowanie ocen. Bardzo proszę, aby pani Cywińska zajrzała do materiałów źródłowych i przeczytała wiersz „older Generation” autorstwa Marii, a wtedy się przekona, jak bardzo się myli w swej bezpodstawnej ocenie. Pozdrawiam DANA PARYS-WHiTe od red.: „jest wielce krzywdzące przypisywanie autorowi słów, których nigdy nie napisał” – pisze w liście powyżej dana parys-White. autorka scenariusza użyła tego samego cytatu – którym posłużyła się krystyna cywińska – wkładając go w usta młodego imigranta, jak sama pisze.

felieton > 12

Czas jest zawsze aktualny

Droga Redakcjo, W ostatnim felietonie pani Krystyny Cywińskiej [NC168/11, 21.06] wymienione zostało nazwisko legendarnej dla wojennego pokolenia Anglików pieśniarki Very Lynn. Jest to postać, która mogłaby zainteresować także innego autora „Nowego Czasu” Adama Dąbrowskiego. Czytając archiwalne artykuły pana Adama, zorientowałem się, że jest on znakomitym znawcą i fanem zespołu Pink Floyd. Vera Lynn to jedna z inspiracji Watersa podczas tworzenia albumu „The Wall” – jeden z tytułów to po prostu jej imię. Autor tekstu wykorzystuje jej postać, aby pokazać tam swoją rozpacz z powodu straty ojca, który zginął na wojnie, podczas gdy jej piosenki niosły optymizm i miały krzepić serca Brytyjczyków. Vera Lynn urodziła się w 1917 roku. 30 sierpnia 2009 jej płyta „We’ll Meet Again – The Very Best of Vera Lynn” weszła na brytyjską listę Top 20. Vera Lynn jest najstarszą żyjącą artystką (miała wtedy 92 lata), jaka trafiła na tę listę. Z poważaniem SłAWoMiR oRWAT Szanowna Redakcjo, bardzo żałuję, że umknęło mojej uwadze ogłoszenie o proteście przed bramami Fawley Court w Zielone Świątki, o którym pisaliście w ostatnim numerze. Chętnie bym dołączył, bo nie mogę pogodzić się z tym, co zrobili ci mianujący się księżmi marianie. Śledzę akcje Fawley Court old Boys i Wasze podejście do całej sprawy. Śledzę, co robicie od samego początku i jestem pełen podziwu i uznania. Macie dużo odwagi, a Fawley Court old Boys ogromną determinację, która mam nadzieję doprowadzi do tego, że Fawley Court znów będzie NASZ!!! Z wyrazami poważania JóZeF WRóBeL Szanowny Panie Redaktorze, czytając artykuł pana Włodzimierza Fenrycha [NC167/11, 06.06] potknąłem się o termin „w i wieku naszej ery”, którego nie rozumiem. Wiem, że istnieje pojęcie okresu będącego odcinkiem czasu w historii naszej planety, który jest częścią ery, jednej z pięciu, i który z kolei dzieli się na epoki. Czytałem o epoce kamienia, brązu i żelaza. jako katolik, znam erę chrześcijańską, której początek oznaczamy zwrotem „po narodzeniu Chrystusa”, co ją dzieli od poprzedniej ery, tj. „przed narodzeniem Chrystusa”. Wiem, kto to byli Homo habilis, Australopithecus, Homo erectus, Ho-

Sławomir Mrożek

mo sapiens i inni. Czytałem o jaskiniowcach i neandertalczykach... Ale nie mam pojęcia, kim to są ci MY,, tak ważni, że od nich zaczyna się „nasza era”, a wszystko wcześniejsze było „przed naszą erą”. Może mi to zechce pan Fenrych, jak by nie było nadzwyczajny erudyta, łaskawie wyjaśnić? Pozdrawiam i pozostaję z poważaniem JeRZY HeBDA • oczywiście, wyjaśniam. „Nasza era” to jest era chrześcijańska. Jako chrześcijanie możemy ją jak najbardziej uważać za naszą, ale wyrażenie to uważane jest za bardziej neutralne światopoglądowo od wyrażenia „po Chrystusie”, również używanego w języku polskim. Jest to odpowiednik angielskiego Ce, czyli „Common era”. Neutralność jest tu istotna od czasu, kiedy europejska cywilizacja zdominowała świat i europejski sposób datowania wydarzeń przyjął się w krajach, gdzie chrześcijanie stanowią mniejszość. W polskiej historiografii powszechnie używane jest wyrażenie „naszej ery”, w skrócie „n.e.”, oraz „przed naszą erą”, w skrócie „p.n.e.”, przy czym stulecia zwyczajowo oznacza się cyframi rzymskimi, a lata arabskimi. Wyrażenie było powszechnie stosowane w komunistycznej Polsce i można przypuścić, że komuniści je promowali, ale nigdy się nie zetknąłem z jakąkolwiek obiekcją ze strony środowisk kościelnych. W końcu skoro jesteśmy chrześcijanami, to era jest jak najbardziej nasza. Warto tu zwrócić uwagę, że chrześcijanom pierwszych kilku stuleci wcale nie przychodziło do głowy, że daty narodzenia Chrystusa należy używać jako miary czasu. Żadna z ewangelii nie podaje ścisłej daty narodzin Jezusa. W Vi w.n.e. (sic) mnich Dionisius exigus obliczył tę datę na podstawie innych informacji zawartych w ewangeliach, ale wcale jej nie używał do datowania wydarzeń w kronikach. Pierwszym, który na taki pomysł wpadł, był angielski mnich-kronikarz Bede w Viii wieku. Na kontynencie europejskim system ten przejęto dopiero w czasach Karola Wielkiego, czyli w iX w.n.e., pod wpływem angielskiego mnicha Alcuina działającego na dworze cesarskim. Prawosławie przyjęło ten system dopiero w czasach Piotra Wielkiego, który chciał zeuropeizować Rosję. Tak więc wcale nie jest oczywiste identyfikowanie tego sposobu liczenia lat z chrześcijaństwem jako takim. Z poważaniem WłoDZiMieRZ FeNRYCH


|3

nowy czas | 5 lipca 2011

na bieżąco Fot. Witold Krassowski

– Fotograf uliczny jest ostatecznie narratorem, baśniarzem, tym wiejskim mędrcem, bez którego nie bylibyśmy w stanie zrozumieć przeszłości, wytłumaczyć teraźniejszość i wyobrazić sobie przyszłość. Dzień, w którym fotografia uliczna zostanie zakazana, będzie dniem, w którym społeczeństwo, jako grupa ludzi dzielących wspólną przestrzeń i wspólne wartości na pewno zaniknie.

Londyn okiem PoLaka

Fenchurch Street

to Życie – Czym jest u licha fotografia uliczna? – spytał przewrotnie John maloof, amerykański historyk, otwierając 31 czerwca London Street Photography Festival 2011. – To życie – dodał po chwili, przypominając, że ta stara dziedzina fotografii przeżywa obecnie swój renesans zarówno w wymiarze kulturowym, jak i społecznym. Anna Gałandzij

cu tego roku Bus Stories to zestaw fotografii przedstawiających pasażerów w słynnych londyńskich double deckers. Artysta potraktował ten środek transportu publicznego jako narzędzie do podpatrzenia ludzi, zachęcając tym samym do debaty nad etycznymi aspektami nadzoru i inwigilacji. – W Londynie jesteś cały czas podglądany przez tysiące kamer zainstalowanych na każdej ulicy, w każdym pociągu, autobusie czy sklepie. To, że w niektórych autobusach jesteśmy pod czujnym okiem Wielkiego Brata zarówno mnie ekscytuje, jak i przeraża. Artysta fotografował pasażerów o każdej porze dnia i nocy, stojąc na parterze autobusów, zaopatrzony w monitory, w których mógł obserwować bohaterów swoich historii. W ten sposób udało się Mollice uchwycić prawdziwe emocje i zachowania swoich modeli, nieświadomych przecież zamierzeń artysty. Pytany o wyzwania czyhające na fotografa ulicznego, Mollica stwierdza: – Fotografowie uliczni nie mają łatwego życia, i taki stan rzeczy staje się coraz bardziej powszechny. Na skutek nowych legislacji zakazujących robienia zdjęć w miejscach publicznych i narastającej podejrzliwości wobec nas, tego typu projekty stają się rzadkością. Fotograf uliczny musi wykazać się dużą odpornością psychiczną, aby móc pracować w takich warunkach. Będące pewnego rodzaju manifestem politycznym prace Molliki pokazują, jak ważną rolę spełnia fotografia uliczna we współczesnym świecie. – Fotografia uliczna reprezentuje zbiorową świadomość i pamięć; stanowi wizualny punkt odniesienia do tego, kim jesteśmy, co robimy i kim się stajemy.

Podczas festiwalu nie zabraknie też akcentu polskiego. W ramach programu I, Culture, w dniach 7-17 lipca w Swiss Cottage Gallery odbędzie się wystawa prac trzech polskich pasjonatów fotografii ulicznej – Damiana Chrobaka, Zbigniewa Osiowego i Witolda Krassowskiego. Ich świeże spojrzenie na londyńską ulicę ukazuje miasto jako miejsce łączące w sobie wielość kultur, zmienność atmosfery i otoczenia; tygiel stanowiący nieskończone źródło inspiracji. W 1988 roku Krassowski, który w latach 1987-2000 regularnie podróżował między Warszawą a Londynem, został zachęcony przez Colina Jacobsena, w tamtym czasie naczelnego fotografa „The Independent Magazine”, do porzucenia dziennej pracy (malowanie domów), i skupieniu się na robieniu zdjęć. W rezultacie Polak wykonał 18 zleceń reportażowych dla „The Independent”, opowiadając historię Londynu z perspektywy błyskotliwego i wrażliwego obserwatora. Krassowski, który na stałe mieszka w Polsce, wspomina: – Do zleceń dla „The Independant Magazine” podchodziłem już zawodowo – to znaczy wiedziałem, że nie mogę zawieść, a ponadto – jak do przygody życiowej. Miałem możliwość oglądać miejsca i sprawy, do których sam bym nie dotarł. Anglia jest fascynująca. Kraj wspaniałych ludzi, wiernych przyjaciół (jak się ich już zdobędzie), barwny – poprzez resztki systemu klasowego i wielowiekowe tradycje, traktowane z atencją. W Swiss Cottage Krassowski wystawi 12 zdjęć z Londynu i najbliższych okolic wykonanych w lipcu 2005 roku. Mówiąc o swoich pracach, trafnie ujmuje ideę festiwalu: – Fotografie te nie są istotne z punktu widzenia jakości, ale z punktu widzenia historii Londynu. Lon don Stre et Pho to gra phy Fe sti val 2011 po trwa do 31 lip ca. Wię cej in for ma cji na stro nie: www.lon don stre et pho to gra phy fe sti val.org Fot. Mimi Mollica

Przez cały lipiec w Londynie będzie można oglądać prace nie tylko światowych sław fotografii ulicznej, ale także mniej znanych twórców tego gatunku. W prestiżowych galeriach i miejscach publicznych, w tym British Library i St. Pancras International, zostaną wystawione prace między innymi: obsypanych nagrodami artystów George’a Georgiou i Mimi Molliki, tajemniczej niani z Chicago, Vivian Maier, liderów radykalnej grupy artystycznej In-Public, Nicka Turpina i Nilsa Jorgensena, a także polskich fotografów, na czele z Witoldem Krassowskim. Pytana o ideę wydarzenia, dyrektor programowy festiwalu Grace Pattison tłumaczy: – Wydarzenie to jest odpowiedzią na rosnące zainteresowanie fotografią uliczną na świecie. Festiwal powstał z myślą o stworzeniu miejsca, gdzie moglibyśmy uhonorować dawnych mistrzów fotografii ulicznej, a jednocześnie przyciągnąć uwagę na zmiany zachodzące w tej dziedzinie fotografii. Zapraszając widzów do podpatrzenia życia na ulicach, w autobusach, parkach i sklepach, festiwal zachęca do podjęcia dialogu o roli fotografii ulicznej. Odnosząc się do myśli Maloofa, fotografia uliczna wyszła poza ramy biało-czarnego dokumentu – jest obrazem życia, kluczem do zrozumienia przeszłości, stanowiącym jednocześnie platformę do dyskusji o problemach i zależnościach istniejących we współczesnym społeczeństwie.

FoTograF z miSJą Mimi Mollica, odkąd pamięta, lubił obserwować ludzi podróżujących autobusami, ale to dopiero aplikacja Google Street View zainspirowała artystę do stworzenia autobusowych opowieści. Powstałe w lutym i mar-


4|

5 lipca 2011 | nowy czas

czas na polskę

Polska prezydencja kręci się jak bączek…

Bartosz Rutkowski Zaczęliśmy od małej wpadki, kiedy zagraniczni goście zjeżdżający na uroczystości w Warszawie, poświęcone obejmowaniu przez Polskę unijnej prezydencji, nie mogli się nadziwić naszej fladze. Okazało się, że ktoś pomylił kolory, nie tak powiesił flagę i zamiast biało-czerwonej, mieliśmy barwy Monako. Niektórzy żartowali, że w ten sposób świętowaliśmy ślub księcia Monako Alberta.

Złośliwi już na samym wstępie mówili – no to sobie porządzimy w Europie, która najeżona jest trudnościami. Z jednej strony sypiąca się Grecja, ledwo co podtrzymana kroplówką unijnego pakietu euro. Z drugiej , niespokojna Afryka Północna to groźba zalania Starego Kontynentu setkami tysięcy nielegalnych imigrantów. Do tego zapowiedź ogłoszenia we wrześniu deklaracji niepodległości Palestyny. W tej sprawie głos będzie musiała zabrać Europa, Polska jako przewodnicząca Rady Europy też.

Będą Boje o UNię Ale początek naszej prezydencji był dostojny, spokojny, opozycja zapowiedziała, że na otwarcie narodowego święta nie będzie atakowała rządu, ale to się ma szybko zmienić, bo już padają głosy, że rząd nie dyskutował z liderami opozycji priorytetów naszej prezydencji, że są zakusy zawłaszczenia tych prac, by posłużyły one kampanii wyborczej Platformy Obywatelskiej.

Ale są też i inne problemy, które będziemy podczas naszej prezydencji stawiali na forum unijnych dyskusji, przede wszystkim nowy unijny budżet. Ma być uchwalony do roku 2014, a wiele krajów tak zwanych płatników netto, jak Niemcy czy Wielka Brytania, ta ostatnia szczególnie, powtarzają, że wydatki unijne trzeba ograniczyć.

Będą też zapewne jaśniejsze punkty naszej prezydencji, jak ogłoszenie deklaracji przyjęcia Chorwacji w poczet unijnej rodziny. Będzie wreszcie wielka promocja Polski, bo tak naprawdę prezydencja nie oznacza prawdziwych rządów w Unii Europejskiej, traktat lizboński scedował te uprawnienia na nieformalnego prezydenta Unii i szefa unijnej dyplomacji. Jeden z polskich polityków, mocno zaangażowany w organizację naszej prezydencji powiedział żartem, że będzie ona udana, kiedy wszyscy przedstawiciele 27 krajów unijnej drużyny wstaną od stołu w równym stopniu niezadowoleni. A wisienką na torcie polskiej prezydencji może być wstępne skojarzenie Kijowa z Brukselą, na podobnych zasadach jak uczyniła to Norwegia, a więc podpisanie paktu o swobodnym przepływie towarów i kapitału, ludzi jeszcze nie. Ale Warszawa od dawna mocno zabiega, by przyciągać naszego wschodniego sąsiada do unijnych struktur i jeśli taka umowa zostanie podpisana, będziemy mogli powiedzieć: udało się nam. Polska jako czwarty kraj tak zwanych nowych państw Unii Europejskiej przewodniczy UE. Wszyscy trzymają kciuki, aby nie było takich wpadek, jakie mieli Czesi, którzy przez dwa miesiące swojej prezydencji mieli prowizoryczny rząd, czy oddający nam pałeczkę Węgrzy, którzy swoimi nieodpowiedzialnymi pomysłami ustawodawczymi – jak np. kagańcową ustawą medialną, z której w końcu się wycofali – skompromitowali się na międzynarodowych forach.

PolSKa wrogieM… PolSKi

Prezydent Sarkozy, prezydent Komorowski i kanclerz Merkel rzmawiają o polskiej prezydencji

Największym zagrożeniem dla polskiej prezydencji jest sama… Polska. W październiku mamy wybory, ich przebieg, jak można oczekiwać, będzie burzliwy i oby tylko wojna polsko-polska nie została przeniesiona na unijne salony. Przykłady tego mieliśmy już niestety niedawno. Europa wciąż wychodzi z kryzysu, tu mamy wiele do zrobienia, bo jak przekonuje Mikołaj Dowgielewicz, sekretarz stanu ds. europejskich i polityki ekonomicznej w Mini-

sterstwie Spraw Zagranicznych, obowiązujące w Unii Eprzepisy nie mogą negatywnie wpłynąć na konkurencyjność europejskiej gospodarki. A tak może się stać, jeśli Komisja Europejska doda kolejne sektory przemysłowe do listy uprawnionych do otrzymywania darmowych zezwoleń na emisję CO2. Na polską prezydencję przypadnie początek dyskusji nad trzema ważnymi projektami: zmiany zasad finansowania budżetu UE, założeń budżetu na lata 2014-2020 oraz Paktu Solidarności Europejskiej. Budżet unijny jest traktowany jako część pierwszego priorytetu polskiej prezydencji. Zdaniem polskiego rządu, w czasach kryzysu to właśnie budżet unijny powinien się stać narzędziem inwestycyjnym, które przyczyni się do wzrostu gospodarczego UE. Głównym elementem polityki inwestycyjnej Unii jest i powinna pozostać polityka spójności, służąca realizacji celów strategii „Europa 2020”.

NajważNiejSze teMaty Wśród tematów, nad którymi polska prezydencja będzie chciała się pochylić ze szczególną uwagą, znajdą się m.in. kwestie ustalenia źródeł dochodu własnego budżetu Unii, przyszłości unijnej polityki spójności (funduszy europejskich dla biedniejszych regionów) oraz reformy Wspólnej Polityki Rolnej. W debacie nad unijnym budżetem polski rząd będzie musiał odegrać rolę honest broker (bezstronnego mediatora), dążącego do kompromisu, potrafiącego wypracować porozumienie uwzględniające interesy wszystkich stron. Negocjacyjną pozycję polskiego rządu znacząco ułatwi fakt, że w czasie polskiej prezydencji rozmowy nie będą jeszcze zaawansowane – co oznacza, że żaden strategiczny interes Polski nie będzie zagrożony. Polska prezydencja będzie więc wolna od podejrzeń o promowanie własnego narodowego interesu w negocjacjach budżetowych. Rządzący politycy życzyliby sobie, aby polska prezydencja kręciła się tak, jak słynny już… bączek, oficjalny nasz gadżet na najbliższe półrocze. Problem w tym, że niewielu potrafiło ten mały instrument wprowadzić w stan wirowania.



6|

5 lipca 2011| nowy czas

reportaż Inżynier wylicza, że roczny koszt utrzymania łodzi, to około cztery tysiące funtów. Składają się na to różne opłaty, m.in. licencja na użytkowane akwenu, MOT, Council Tax, który też trzeba uiścić, ale dzięki temu barka ma własny adres. Ludzie związani z wodą nie płacą natomiast... za wodę. Poza tym, trzeba zadbać o wywóz nieczystości z toalety i konserwację jednostki. – Właściwie cały czas jest coś do zrobienia. Raz drobiazg, a raz coś poważniejszego. I nieustanna walka z największym wrogiem łódki, czyli rdzą – tłumaczy Paweł. Malowanie, malowanie i znów malowanie. Do sześciu warstw farby. Raz na kilka lat trzeba barkę wyciągnąć z wody, żeby zakonserwować dno. Ponieważ waży kilka ładnych ton, robi to dźwig. Jeszcze większej dbałości wymagają barki drewniane, obiekt westchnień wielu miłośników tego stylu życia. To już nie „metalowa puszka”. Drewno oddycha, zupełnie inny klimat wewnątrz. Jednak takie barki spotyka się już coraz rzadziej. Krysiak szacuje, że w całej Wielkiej Brytanii jest ich około 80 albo 90.

JAK dObrzE miEć sąsiAdA

Ahoj, kapitanie! Paweł Krysiak na swoim Orionie. W głębi znajoma, pani Ela

Dom, który pływa Na wodzie mieszkają ci, którzy to kochają i ludzie potrzebujący taniego dachu nad głową. Pierwsi są szczęśliwi, drudzy niekoniecznie. Paweł Krysiak należy do tych pierwszych. Robert Małolepszy

Średniej wielkości barka, to taki nieduży one bedroom flat – mały living room, aneks kuchenny, miejsce na łózko, łazienka z prysznicem. Niektórym udaje się zainstalować nawet wannę. Większe łódki mają bardziej urozmaiconą aranżację wnętrz, a widywało się też bardziej wystawne pomieszczenia. Ale co można wymyślić w takiej „kiszce”? Z umeblowaniem trudno poszaleć. Jakiś stolik, coś do siedzenia, obowiązkowo piecyk. Barka Pawła Krysiaka zacumowana w marinie w Langley ma powierzchnię około 30 metrów kwadratowych, ale niewiele więcej tam się mieści. Inżynier Krysiak jest w Wielkiej Brytanii od dziesięciu lat, ale na barce mieszka od czterech. – Pierwszych kilka nocy spałem w wełnianej czapce i butach, zanim nauczyłem się używać ogrzewania. Wielu rzeczy trzeba się zresztą na łódce

nauczyć – mówi. Nawet korzystanie z chemicznej toalety wymaga pewnych umiejętności. I jest specjalny papier toaletowy. Pan Paweł z zamiarem kupna barki nosił się od początku pobytu na Wyspach. Przez trzy lata rozglądał się za odpowiednią łodzią oraz miejscem. Pierwsza upatrzona przeszła mu koło nosa. Oriona kupił bez wahania. Ma nawet kawałek ogródka w marinie i jeszcze małą uprawę na dachu.

szEść WArstW fArby i stO POciEch Za łódź, na której da się już mieszkać, trzeba dziś zapłacić około 30-40 tys. funtów. Ceny pną się w górę wraz z wielkością i standardem wyposażenia jednostki. Liczy się też miejsce cumowania. W cenie 60 tys. można już liczyć na bardzo przyzwoity „pływający domek”. Barka Krysiaka należy do najpopularniejszego na brytyjskich kanałach typu narrow boat. Poza tym są jeszcze wide beam i barki typu holenderskiego – dutch barges.

W marinie w Langley (20 minut pociągiem ze stacji Ealing Broadway), w „martwej odnodze” Grand Union Canal, na stałe jest zacumowanych 47 łodzi. Większość z nich zamieszkana przez cały rok. Nie należą do rzadkości rodziny z dziećmi, jedna nawet z trojgiem. Są osoby zasiadające w kierowniczych gremiach wielkich korporacji i przedstawiciele zawodów nienajlepiej opłacanych. Pasjonaci wody i barek, albo mieszkający na łodzi z konieczności, bo taniej. Tych drugich jednak zdecydowana mniejszość. – Jak się mieszka? – Rewelacyjnie. Tu są zupełnie inne relacje społeczne. Każdy dogląda bezpieczeństwa swojego i sąsiadów. Tego w mieście nie uświadczysz. W ogóle tak zwane stosunki międzyludzkie są tu znacznie lepsze – przekonuje pan Paweł. Każdy, kto mieszka na barce musi przynajmniej raz zażyć kąpieli w kanale. Krysiakowi przytrafiło się to po trzech latach. Wychodził właśnie na spotkanie w sprawie zagranicznego kontraktu. Sam nie wie, jak to się stało – ułamek sekundy i wylądował w wodzie. W najlepszym garniturze i najlepszych butach. Z rana w gości przypływają łabędzie. Z burty wyskubują glony. W warunkach naturalnych tym właśnie się żywią, a nie starym chlebem i chipsami,


nowy czas |5 lipca 2011

Norfolkline jest teraz częścią DFDS Seaways

Płyń z Dover do Dunkierki 0871 574 7221

Wewnątrz barki przytulnie, nastrojowo. Ale osobom z klaustrofobią nie polecamy

którymi tuczą je ludzie. Stukanie dziobami o burtę oznacza, że trzeba wstawać. Są kaczki, pojawia się czapla. W ogródku Pawła Krysiaka przez jakiś czas mieszkały jeże. Widział też, dosłownie przez okno, dorodne karpie. Nikt ich tu nie niepokoi wędką i haczykiem.

prędkość pięć mil na godzinę. Są też ograniczenia związane z ochroną brzegów i nie pływa się w nocy. Naprawdę trudno planować dalekie eskapady. Najdalej dopłynąłem z Langley do Uxbridge – dodaje pan Paweł. Od kiedy kupił łódź, tylko raz tankował paliwo.

MieszkAniA, które Woziły Węgiel

nigdzie tAk nie ukołysze

Sieć kanałów w Wielkiej Brytanii była niegdyś intensywnie wykorzystywana do celów transportowych. To właśnie barkami wożono najróżniejsze towary – od węgla po chleb. Nawet dokładnie tymi samymi barkami, na których dziś mieszkają ludzie. Transport na wodach śródlądowych podupadł na Wyspach w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Stał się niewydolny, a przystosowanie kanałów i śluz do większych jednostek nieopłacalne. O tym, jak duże znaczenie miał tego typu transport, świadczą wielkie hale magazynowe albo zakłady przemysłowe zlokalizowane przy nabrzeżach. Łatwo to zaobserwować na przykład w Manchesterze. W czasie wojny, właśnie przy nabrzeżach, działały fabryki zbrojeniowe. Podobno w maju 1945 roku, gdy transportujący barkami amunicję dowiedzieli się o końcu wojny, zrzucili pociski do wody. Nie wiadomo, ile w tym prawdy, ale Grand Union Canal od wojny ani razu nie był czyszczony. Podobno również, kanałami można dopłynąć prawie w każde miejsce w Anglii. Jednak posiadacze barek nieczęsto decydują się na dalekie wyprawy. – Łódź rozwija zawrotną

Zamieszkanie na barce bierze pod uwagę wiele osób, w tym nasi rodacy. Bez 180-200 tys. funtów o zakupie mieszkania w Londynie nie ma co marzyć. Łódź wydaje się więc cenowo bardzo atrakcyjną alternatywą. Szczególnie, że jest to – w pewnym sensie – dom i środek lokomocji w jednym. Mieszkanie na barce ma swoją specyfikę, swój urok i swoje uciążliwości. To swego rodzaju styl życia. Być może atrakcyjny, gdy widziany z... drugiej strony kanału. Czasem lepiej najpierw na jakiś czas wynająć domek na wodzie – można się wówczas przekonać, czy ten rodzaj mieszkania będzie nam odpowiadał. Są ludzie, którzy nie wyobrażają sobie mieszkania gdzie indziej. Nie potrafiliby już zasnąć bez tego łagodnego, ciągłego kołysania. Bez wątpienia to coś dla ludzi kochających naturę, pewnie też trochę zwariowanych. W całej Wielkiej Brytanii mieszka tak ok. 15 tys. osób.

już od

25

funtów w jedną stronę

Paweł KrysiaK, inżynier elektr yk. aktywny członek stowarzyszenia Techników Polskich w wielkiej Brytanii, inicjator organizowanych przez tę organizację kursów autoCad. autor projektów systemów elektrycznych, m. in. na lotniskach Heathrow, Gatwick oraz w budynku Parlamentu. Pasjonat żeglarstwa, podróżnik.

Jest teraz częścią DFDS Seaways A gdy się o łódkę nie dba, wtedy wygląda tak...


8|

5 lipca 2011 | nowy czas

czas na wyspie

Universitas Oxoniensis Janusz Cywiński

M

iasto Oxford jest tak znane, że nie ma potrzeby nikomu mówić, gdzie leży. Taką w każdym razie opinię wygłosił profesor historii brytyjskiej z Pembroke College w 1573 roku. W tym położonym o 80 kilometrów na zachód od Londynu mieście, leżącym nad Tamizą zwaną po łacinie Isis, zmarł król Harold, tu urodził się Ryszard Lwie Serce. Na tutejszym uniwersytecie kształcił się Henryk V i wielu premierów brytyjskich (Harold Wilson, Edward Heath, Margaret Thatcher, David Cameron). Nie jest to oczywiście najstarszy uniwersytet na świecie, ale jest dostatecznie stary, aby pojawiły się trudności w ustaleniu daty jego powstania. Raczej legenda niż historia głosi, że powstał w roku 727 jako szkoła przy klasztorze dla księży, założona przez księżniczkę saksońską Frideswide. Na gruzach klasztoru wybudowano w roku 1121 The House of Christ in Oxford, a księżniczka po beatyfikacji została patronką miasta. W XII wieku Normanowie wybudowali tu zamek. Jedna z wież obronnych znajduje się na początku High Street i znana jest jako Carfax (jej nazwa pochodzi od francuskiego słowa carrefour – skrzyżowanie dróg). Podobnie jak z Uniwersytetem Jagiellońskim, nie sposób obecnie ustalić kto, kiedy i po co założył uczelnię w Oksford. Istnieje przypuszczenie, że poza istniejącą już szkołą dla księży, w 1167 roku na wniosek samych uczniów powstała szkoła kształcąca znawców prawa kanonicznego, czyli kościelnych prawników. Uczniowie zbierali się w grupy, które wybierały – mówiąc językiem dzisiejszym – swego sponsora. Szukał on w ich imieniu wykładowców, zawierał z nimi kontrakt o naukę, wypłacał im pieniądze otrzymane od rodziców i reprezentował interesy studentów wobec

wszystkich na zewnątrz, dbając o ich wychowanie, utrzymanie, mieszkanie i naukę. Rezultatem takiego właśnie tworzenia się uniwersytetu jest fakt, że do dziś studenci wybierają kanclerza. Jest nim znana osobistość, bardzo często członek rodziny królewskiej, wybitny polityk itp., ale w zasadzie nigdy nie naukowiec (w kilku przypadkach studenci wybrali aktora). Obecnym kanclerzem jest Lord Patten of Barnes, były polityk z Partii Konserwatywnej i ostatni gubernator Hong Kongu, absolwent Balliol College. Kanclerz sprawuje swoją funkcję dożywotnio. Wykładowcy natomiast wybierają jego zastępcę, czyli wicekanclerza, który jest faktyczną głową uniwersytetu. Obecnie Oxford University ma 39 kolegiów zwykłych i sześć dla posiadających już stopień naukowy, czyli dla post graduates. Najstarsze kolegia, zakładane w okresie, gdy miasto było otoczone murami obronnymi, określane są mianem łacińskim intermurials, czyli znajdujące się w obrębie murów obronnych miasta. Te, które powstały później, znajdowały sobie lokum poza murami miasta. Wyjątkiem jest Balliol College (jeden z najstarszych, niektórzy twierdzą, że najstarszy), założony w XIII wieku poza murami miasta. Każdy college jest osobnym ciałem niezależnym od uniwersytetu, którym zarządzają niezależne władze, składające się z rektora, zwykle noszącego tytuł provost albo master i pracowników naukowo-dydaktycznych czyli fellows. Kolegia zakładane były w zasadzie przez grupy studentów, których łączyły wspólne zainteresowania i to niekoniecznie akademickie. Według innych opinii zakładane były one przez zakonników, którzy stwarzali studentom odpowiednie warunki do nauki oraz zapewniali utrzymanie. Wkrótce jednak studenci zaczęli się burzyć wobec zbyt dużego wpływu Kościoła na ich życie i kolegia powoli zaczęły wyłamywać się spod władzy zakonników. Niezależnie jednak od tego pod czyim wpływem pozostawały kolegia, ich zadaniem było dbanie o zakwaterowanie, utrzymanie i ogólne dobro studentów. Dlatego być może zatrudniały własną służbę bezpieczeństwa, której rola obecnie sprowadza się już tylko do kontroli zachowania studentów. W czasach funkcjonowania Wydziału Prawa Polskiego, którego inicjatorem, współtwórcą a następnie dziekanem był

Carfax, wieża obronna na początku High Street

Jak studiować, to tylko… O tym, jak studiuje się w jednym z najsłynniejszych uniwersytetów świata, ilu Polaków pobieram tam teraz nauki z Karolem Żuchowskim, studentem chemii (undergraduate, MChem) w Loncoln College na Uniwersytecie w Oksfordzie rozmawia Teresa Bazarnik

Jak oceniasz poziom nauczania w Oxford University w porównaniu z polskimi uczelniami? – Trudno jest mi oceniać poziom nauczania, ponieważ nigdy nie studiowałem w Polsce. Z rozmów z moimi rówieśnikami w Polsce i Wielkiej Brytanii mogę wysnuć wniosek, że tu program studiów jest bardziej wymagający od podobnych na innych uczelniach. Największa różnica to stosunek samych studentów do studiów i dłuższy czas poświęcony na naukę i przygotowanie do egzaminów. Czy chodzisz na wykłady międzynarodowych sław nauki? – Międzynarodowe sławy nauki czasami goszczą w Oksfordzie i wygłaszają serię wykładów; miałem okazję uczęszczać na takie wykłady prowadzone przez trzech laureatów Nagrody Nobla. Nie były one jednak obowiązkowe ani bezpośrednio związane z programem studiów. Wielu pracowników naukowych uczelni ma wybitne osiągnięcia w swojej dziedzinie badań; uniwersytet był domem pięciu noblistów z chemii. Jak wyglądało przyjęcie na uczelnię, rozmowy kwalifikacyjne? – Przyjęcie polegało na wypełnieniu formu-

larza, napisaniu listu motywacyjnego i na trzech półgodzinnych rozmowach kwalifikacyjnych (tylko i wyłącznie rozwiązywanie problemów chemicznych). Ostateczne przyjęcie na uczelnię zależało od wyników z polskiej matury. Czy opiekunowie naukowi poświęcają studentom dużo czasu? – W Lincoln College mamy trzech tutorów (każdy z jednej dziedziny chemii – nieorganicznej, fizycznej, organicznej), którzy przeprowadzają z nami około dziewięciu tutoriali w ciągu trymestru (co najmniej jeden w tygodniu, po 2-3 osoby na półtoragodzinny tutorial). Tutorial polega głównie na ocenianiu i porównywaniu rozwiązań zadań, na które mieliśmy około tygodnia. Spotkania z głową kolegium (w Lincoln jest to Rector) odbywają się raz na rok, uczestniczą w nich również tutorzy przedmiotowi oraz Senior Tutor, osoba nadzorująca nauczanie w kolegium. Spotkanie ma charakter indywidualnej pięciominutowej rozmowy i jest bardzo formalne, wszyscy muszą być ubrani w strój akademicki (sub-fusc). Ilu Polaków studiuje w Oksfordzie?

– Polskich studentów i doktorantów jest


|9

nowy czas | 5 lipca 2011

czas na wyspie Stefan Glaser, studenci widywali na ulicach miasta czarno ubranych mężczyzn spacerujących wolno parami. W gwarze studenckiej nazywano ich cerberami (to te złe wielogłowe psy, które strzegły wejścia do mitologicznego piekła). Mieli oni daleko idące uprawnienia. Fama głosi o jednym wypadku, gdy studentka po pożegnaniu rodziców nie zdążyła wrócić do college’u przed dziesiątą w nocy i zastała bramę zamkniętą na klucz. Po zdjęciu długiej spódnicy przeszła przez mur otaczający jej kolegium. Zauważył ją ponoć policjant uniwersytecki, tj. cerber albo buldog, i została zesłana „w dół” z uczelni. Sent down to stare oksfordzkie powiedzenie, czyli usunięty – za „złe”, a w tym przypadku za „niemoralne” zachowanie. Każde kolegium zarządza własnym majątkiem, wybiera swych fellows i przyjmuje swoich studentów. Uniwersytet zapewnia biblioteki, laboratoria i inne wyposażenie, ale kolegia odpowiedzialne są za studentów, ich naukę i wychowanie. Znane są wypadki, że z Oxford University łatwiej być wydalonym za złe zachowanie niż za złe postępy w nauce. Honor i etyka postępowania to najważniejsze elementy wychowania studentów. Większość fellows to opiekunowie naukowi, zwani tutors, reszta to wykładowcy i profesorowie. Każdy student zostaje przydzielony do swego tutora, który kieruje i dogląda nauki i postępów swych studentów. Spotykają się ze swymi podopiecznymi indywidualnie lub w bardzo małych grupach co najmniej raz w tygodniu. Studenci uczęszczają na wykłady ustalone wspólnie z ich tutorem i mają dużą swobodę w wyborze przedmiotów swych studiów. Uniwersytet natomiast przeprowadza egzaminy i nadaje stopnie naukowe. Jest to więc zupełnie inny system nauczania niż na uniwersytetach polskich. Rozwój Oxford University nie był łatwy. Po pierwsze studenci często walczyli między sobą, a jeszcze częściej napadali na ludność miejską. Napięcia rosły, aż 10 lutego 1345 roku rozpoczęła się bitwa, w wyniku której mieszczanie zabili sześćdziesięciu dwóch studentów, a reszta ich musiała uciec z miasta i – podobno – założyła uniwersytet w Cambridge. Nikt prawdziwości tej informacji nie

może potwierdzić. Edward II zemścił się na mieście, które cierpiało z tego powodu przez następnych 500 lat. Trudno jest ustalić, który college jest najstarszy. Wiadomo, że Lord Walter de Merton założył Merton College w roku 1264, ale University College uważa, że został założony piętnaście lat wcześniej, w 1249 roku przez Williama of Durham, który ofiarował pieniądze na kształcenie dziesięciu teologów. W 1295 roku uniwersytet otrzymał nowe uprawnienia, między innymi prawo wybierania własnych przedstawicieli do Izby Gmin, które następnie rozszerzone zostało na uniwersytety Cambridge i St Andrews. Wybieranie własnych członków parlamentu przetrwało blisko 700 lat, do 1965 roku. Wiadomo, że w rezultacie konfliktu biskupa Durham z Johnem Balliol ustanowiony został Balliol College w roku 1236. Wkrótce powstał Exeter – 1314, Oriel – 1326 i Queens – 1341. Nieszczęśliwy wypadek zabicia studenta przez dzika jest do dziś dnia celebrowany przez Queens College, gdzie raz do roku podczas wspólnego obiadu podają na tacy głowę dzika. W 1379 biskup Winchester William of Wykeham założył New College, gdzie wprowadził nową koncepcję społeczności studenckiej. Od tego czasu tę drogę obierają wszystkie później zakładane kolegia. W roku 1438 biskup Chichele założył All Souls College, który specjalizuje się w prawie kanonicznym i cywilnym. Richard Fox, inny biskup Winchester, założył w roku 1517 Corpus Christi College, w którym odbywały się wykłady Polskiego Wydziału Prawa. Jedną z zasługujących na uwagę dat jest rok 1555, kiedy arcybiskup Cranmer oraz biskupi Latimer i Ridley zostali skazani na stos za swoje poglądy w sprawie Eucharystii. W tym okresie założone zostają dwa kolejne – Trinity College przez Sir Thomasa Pope i St John College przez Sir Thomasa White. W 1671 roku powstaje pierwsze protestanckie kolegium. W 1430 roku Humphrey Duke of Gloucester, brat Henryka V, ofiarował wiele książek i tak powstała pierwsza uniwersytecka biblioteka w kościele St Mary, która według ówczesnych ocen miała 455 szaf za-

w Oksfordzie łącznie 176. Część z nich tworzy zażyłą społeczność, istnieje Stowarzyszenie Polaków, które organizuje wykłady i przyjęcia okolicznościowe, przychodzi na nie sporo polskich studentów. Niektórzy jednak decydują się nie integrować z resztą polskiej społeczności. Jak teraz wyglądają sprawy czesnego i stypendiów? Ile kosztują studia?

– Na czesne (teraz 3 tys., od następnego roku już 9 tys. funtów) otrzymuje się pożyczkę rządową. Pożyczkę, która jest oprocentowana na poziomie inflacji. Należy zacząć ją spłacać dopiero po ukończeniu studiów i wtedy, gdy osiągnie się zarobki powyżej 15 tys. funtów rocznie. Czy musicie pracować, żeby się utrzymać?

– Uniwersytet zabrania studentom pracy w czasie roku akademickiego. Pracować można w czasie wakacji, co pozwala na częściową samodzielność w utrzymaniu polskim studentom. Studenci brytyjscy otrzymują pomoc finansową od rządu również na utrzymanie, jeśli dochody ich rodziców nie przekraczają pewnej określonej granicy. A jak wygląda zakwaterowanie? Pierw-

szy rok obowiązkowo w college'u? Jaki jest ten college'owy reżym?

– Zakwaterowanie w niektórych kolegiach dostępne jest dla studentów wszystkich lat studiów licencjackich i doktoranckich. Mniejsze kolegia zapewniają zakwaterowanie tylko studentom pierwszego roku, i wtedy jest to obowiązkowe. W Lincoln większość studentów wybiera mieszkanie w kolegium przez wszystkie lata studiów. Jak wyglądały pierwsze dni na uniwersytecie? Czy musiałeś przełamywać jakieś bariery? – Pierwszy trymestr był ciężki, bo trudno było mi zrozumieć innych studentów podczas typowych rozmów przy kolacji czy na korytarzu. Z czasem wyszkoliłem swój angielski i to pozwoliło rzeczywiście przełamać pewne bariery społeczne. A życie towarzyskie studentów jednego z najsłynniejszych uniwersytetów świata? – Jest zróżnicowane, niektórzy studenci spędzają co drugi dzień w klubach i barach, inni hołdują stereotypom i rzadko wychodzą z biblioteki, spędzając tam każdą chwilę dnia i nocy.

Balliol College założony w XIII wieku poza murami miasta

pełnionych książkami. W okresie reformacji dużo z nich zostało spalonych. W 1602 roku Thomas Bodley odbudował bibliotekę, która zaczęła funkcjonować pod nazwą Bodleian. W czasie wojny domowej król Karol przez cztery lata zajmował Christ Church jako swój pałac, a Convocation House jako parlament. Uniwersytet i miasto ofiarowały po dwa tysiące funtów, ażeby wyekwipować armię. W drugiej połowie XVII wieku kilku ówczesnych intelektualistów oksfordzkich, między innymi Christopher Wren, John Wilkins, Robert Boyle i Edmund Halley założyło The Royal Society, przeniesione później do Londynu i stanowiące obecnie jedno z najbardziej prestiżowych instytucji na świecie. W pierwszej połowie XIX wieku narodził się The Oxford

Movement. Był to ruch w Kościele anglikańskim zapoczątkowany przez Johna H. Newmana, późniejszego kardynała katolickiego (został beatyfikowany podczas pielgrzymki na Wyspy papieża Benedykta XVI we wrześniu ubiegłego roku), który dążył do przywrócenia w Kościele anglikańskim zwyczajów i rytuałów zlikwidowanych przez reformację. Nawiązując do początków Kościoła i ciągłości instytucji, podkreślał podobieństwa między Kościołem rzymskim a anglikańskim. Złoty wiek Oxford University to jednak lata późniejsze – od 1840 do 1914 roku. W tym czasie powstało pięć pierwszych college’ów tylko dla kobiet. Najmłodszym jest Green Templeton College, który powstał w wyniku połączenia Green College and Templeton College.

Moje studenckie lata Kiedy ja studiowałem w Oksfordzie, nie licząc profesora Kołakowskiego i profesora Pełczyńskiego, była nas trójka, może czwórka Polaków. To podstawowa różnica z tym, co jest teraz. Początkowo nikogo nie znałem, bo podobnie jak Karol chciałem przede wszystkim poczuć się częścią społeczności uniwersyteckiej. Pewnego dnia profesor Kołakowski, który był promotorem mojej pracy doktorskiej, zaprosił mnie do siebie. – Takie małe spotkania kilku Polaków, którzy studiują albo są na kursach językowych. Może to pana zainteresuje? – powiedział z pewnym zastrzeżeniem w głosie. Tam właśnie poznałem ówczesnych polskich studentów: Krzysztofa Szemplińskiego i Radka Sikorskiego, obecnego ministra spraw zagranicznych. Bardziej towarzyski okazał się Krzysztof, wypiliśmy razem niejedno piwo, przerabiając wspólnie najsłabsze strony naszych dysertacji, bo były to studia doktoranckie. Przed Oksfordem miałem spore doświadczenie studenckie z Polski, skończyłem filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim, więc siłą rzeczy wszystko porównywałem. Największą różnicą był oczywiście indywidualny system opieki naukowej. Od początku współpracowałem nie tylko ze swoim promotorem (profesor Kołakowski był członkiem All Souls), ale też z tutorem

w Balliol College, gdzie z kolei ja byłem członkiem. Tutoriale polegały przede wszystkim na filozoficznych rozmowach i opracowywaniu tematu pracy, na pisaniu esejów, które później były podstawą właściwej pracy. Do tej pory nie mogę zrozumieć, dlaczego na polskich uczelniach studenci tak mało piszą. W końcu, w przypadku kierunków humanistycznych, jest to podstawowy warsztat. Inaczej wyglądały tutoriale z profesorem Kołakowskim. Trwały zwykle kilka godzin, z przerwą na obiad, na który byłem zapraszany bardzo często do jadalni All Souls. Kiedy zjawiłem się tam pierwszy raz, poczułem się jak na planie filmowym. Weszliśmy do ogromnej sali z masywnymi dębowymi stołami, przy których siedziały sławy światowej nauki i literatury. W All Souls nie ma studentów. Podawali kelnerzy ze srebrnych mis. – O, są dwa miejsca – powiedział profesor. – Czy zna pan Isaiaha Berlina? Usiądziemy obok niego. – Osobiście nie znam, ale znam jego książki – odparłem zgodnie z prawdą. Usiedliśmy, wcześniej zostałem przedstawiony. Pamiętam rozmowę, ale nie pamiętam, co jedliśmy. To było duże przeżycie. Grzegorz Małkiewicz


10|

5 lipca 2011 | nowy czas

fawley court jest naszym dziedzictwem!!!

|11

FROM FAWLEY COURT, HENLEY… fawley court TO THE HIGH COURT, LONDON

enty zdrady – nienie

The Marian Trustees and Charity Commission, despite their strong opposition, get bloody nose as High Court (Chancery Division), grants unique hearing (28 July) to Polish Action Group (PAG) over Fawley Court’s missing Father Jarzembowski Museum and the mysteriously absent Apostolate Building and funds (circa £300,000).

FAW L E Y C O U RT O L D B O Y S 82 PORTOBELLO ROAD, NOTTING HILL, LONDON W11 2QD AWLEY OURT LD OYS tel. 020 7727 5025 Fax: 020 8896 2043 82 PORTOBELLO emROAD ail: k,r iN stOTTING of.j@btiH ntILL er,nLeONDON t.com W11 2QD

F

C

O

B

dażą Fawley ją fundusze przeznaczone na Centrum Apostolatu, choć nie bytel. 020 7727 5025 Fax: 020 8896 2043 ły Polish one Action wpisaGroup ne warerozliczenie finansowe 2000 roku. u artykuł pt. twist, In a further also email: kristof.j@btinternet.com Rewe lacje o spo rze rzekomej właścicielki Fawley Court, pani granted a,separate High Court hearing (7 July, czas.co.uk) Court Circular Queens Bench Division) to determine sham z whether byłym wspólnikiem wykazały, że wartość posiaiach ga zety Aidy Her PAG should be admitted (“adjoined”) as a stwa. Nie zna czy to jednak, ści Fawley Court po usunięciu przeszkód (np. grobu o. Józe- li wspieranie szkół sobotnich i harcerWORCESTER y Court“watching Old brief”,dło CROWN COURT (a court observer, and kosz temCourt zmar wania najfainithepra waand docounterswobodnego przechodzenia przez teren Fawley że takowe fundusze mają być uzyskane4 July 2011, 3, no 10am. interested-party), claim, ących sprze claim action between Richard Butler-Creagh – Court) wraz z zezwoleniem na nowe budownictwo wynosi około cenniejszego dorobku Polonii i zniszczenia katolickiego ośrodka az więcej. Wojtek Jasinski , accused of an illegal v- Aida Dellal Hersham, and Cherillow Ltd –vnym jako jeden z najważ£100 milionów. Uzyskana w tym kontekście kwota £13 milionów oświaty z bezcennym Muzeum, ocenia exhumation of Witus Orlowski in Richard Butler-Creagh. By attending this granica Poltoski (któatrethe go doro bek łej Polonii jest skandalicznie i bezprawnie zaniżona niejszych zbiorów historycznych pozaHereford, wasmi bailed appear action/trial, it isza hoped PAG canca protect Worcester Crown Court again on 29 Polonia’s interests in the Marians unexplained część tylko przewieziono do Lichenia) i złamania woli wybitnegoJuly. eneral otrzymali- (Komunikat FCOB, NC, 10.10.2010). Counsel for the defence pleaded to ‘sale’ of Fawley Court. For example, why was Polaka o. Józefa Jarzębowskiego. tymturned czasie FCOB czącego jaw ności dismiss the case because the accused higher offer of £22.5W million down for a otrzymało list od adwokatów pani HerO. Józef uczył swoich wychowanków ry, uczci woconsent ści i raof dothe sham infor mu?jący, że nie jest ona właścicielką Fawley Court, mirmation Act), dolower - one actedwia in good faith, with radically of £13 million family and meant no wrong, and was nalazł się tam do- mo że udzielała wywiadów prasie brytyjskiej za taką się podając. ści w życiu. Często przypominał, w pierwszych latach szkoły, żea t’s getting serious. The stakes are high. respected churchman stationed in zwią niec z koń Jejsurely nazwi wiło się również w związku z planowanym przez marianie nie wiedzą z dnia na dzień jak dpisany przez Slowly o. but thesko cogspo inja the Rome. He zać raisedko the question if itcem is in judicial wheelkup are nem turningTo and public was pointerest magatoiproceed, słuchaand mo adtheHall i z próbą nabycia South Lodge, która zo- i zapłacić bieżące rachunki, ale PantheBóg - nią a 1953 (Deklara convoluted, extraordinary saga in the not sure which law applied. The judge dlitw. W tych początkowych latach Faw ley Court był obciążony ła niedawno sprzedana za £700 000. kupiony został‘sale’ z of sta reminded counsel of time limits, asked Fawley Court is getting more noDefence ści finan sowe. Kiedyby beaty fikacji o. Józefa Jarzębowskiego nie była poru- ogromną hipoteką, były poważne trud iśmy również za- attentionSpra for the papers to be lodged and more from wa the law, police, 11 July, media, and public go (iincluding Jego anaskeleton stępcy,argument, o. Jaszaat nalarge. w „Dokumentach”. Pisała o tym przez wiele lat prasa po- jednak zabrakło o. Józefa Jarzębowskie Society, któ ry na and for the Crown Prosecutor to respond The story so far… The Marian-Trustees, the czony na przyszłość. Ze lonijtona, a w ostatnim dziesięcioleciu informacja na temat nickiego) Fawley Court był już zabezbypie ji wieloma‘hierarchy’, ogra- decided the 18 July. Wigs and robes were sell Fawley Court five, wszystkich zdrad, sprzeniewierzenie worn się tym, którzy ufnie pomapro cesu na zakupten, Faw ley evenzamierzonego in Court. fifteen thirty years ago. Who knows ? beatyfikacyjnego była zamieszczona na thelęmeantime, Network, What ciej we do know whatin weter didn’t know. i realizoSouth waliWest wizję o. strois nie neto wejAsZgromadzenia Księży Marianów, skąd znik- gali i wierzyli marianom, wykonywali Inwo ić jak najszyb BBC Midlands and ITN were filming a Father-Trustee Gowkielewicz says; “All is w capicket łym by skan dalu otaczająmbatantów). Jak nęła tuż przed sprzedażą Fawley Court. Ukazały się na ten temat Jarzębowskiego jest chyba najgorsze small a group called AK shrouded in mystery”. By not telling Polonia, or cym Fawley Court. ostre otwierdzaanyone jącego Reaktywacja outside the Worcester least of all us, beko it men donors,tarze w „Tygodniu Polskim”, generalnie przychylnwith flags, a beneficiaries, or Old Boys, we awie sprzedaży Fawley Court („Świętość, Koło Byłych Wychowanków KoleCrown giumCourt, Boże goPolish Miło sierand dzia emu maria nom i spr ego Miłosier dzia congregation, large banner that said “MARIAN were all left permanently in the dark for years nie hanieb negoORGANISED aktu sprzewoand niemachinations. na rękę”), ale poza tym, oprócz FCOB, nikt się o Fawley Court nadal walczy o odwróceFATHERS: uje też wcze - chwi SERIOUS overśniej the Marians true lo intent daży, ufając że prawda i sprawiedliwość zwyMembers ciężą. of this group told the węrecently nie upo mina. na kupno Faw CRIME.” Forley exampletęit spra has only emerged journalists that the transaction of Fawley approached Wizją o.theJóNational zefa Jarzębowskiego było stworzenie i prowadzeu prosimythat Kothe miMarians Member of Parliament for Wycombe, Paul How many other parties did the Marian Court was illegal and that Wojtek Jasinski Trust in 2006, with a view to selling Fawley nie ka tolic ośrodka oświa ty approach dla nowych koleń Polaków Goodman Krzysz tof“…if Jathe strzęb ski ewodnictwem who says; sale of Fawley Trustees over thepo years, (without and his accomplices moved bodies at Court –dr meanwhile telling allkie andgo sundry is kre unlawful, as claimed, …I suspect that tellingażPolonia), to sell Fawley Court without a licence. they had no such For their naintention. Wyspach. Za part Jegotheczasów, do lattrying dziesecretly więćdzie siąFawley tych XX Court Se tarz FCOB--y. the matter will find itself before the courts Court? Anyhow we now have the High Court Afterwards, the BBC interviewed the National Trust, perhaps sensing the potential wieku, w hymnie Boże cośspectacle Polskęof an śpie wano „Ojczyznę wolną sooner or later ...given the “PUBLIC w Fawleyminefield, Court declined aggrieved party, Mr Richard Editor of Nowy Czas next door in the on the grounds; “It does wrócić Panie”, nikt nie przypusz czał, żeland wydealer, zwolimy się INTEREST” IN FAWLEY COURT I would ącym zniknot nięmatch cia i our racz Butler-Creagh, a respectable Library café. criterianam for acquisition.” Charity Commission’swarcie owed mi £5 le million It seems odd to ask whether it is in the że w he noiswym niumcommission, zjawią się na be interested to see the Jarzębowskiego. spod sowieckiej dominacji ialleging Na wiecznej reply (to Sir Malcolm Rifkind’s query).” over breach of contract over the ‘sale’ of public interest to uphold the law of the miCONCERN lionowe rzesze Po laków, które tu założą rodziny. To (2 February 2010). (Pamięci Ojca Józefa ties marianie - Wy TOwy WHOM ITspie MAY Fawley Court. On the other side of the fence is land, and there is always the question of FAWLEY czas, kieHENLEY dy należało umac ośrodek oświa ty w Faw ley Co- Well, we can safely say with the Police, Crown , np. posągRe: bogi - był COURT, the niać philanthropist Mrs Aida Dellal Hersham, costs, and whether trust funds are being Jarzębowskiego) General, Treasury Cherillow used for instructing a barrister. The a nie pla nować spienięrefuting żenie any tej such instyclaim; tucji,indeed jak to zrobiliLtdma- Prosecution Service, Attorney anej ceny (World This noticeurt, is directed to any Solicitor and Ministry of Justice in full pursuit, have put in a counterclaim, against ButlerFCOB have informed the CPS of the parties nie.consider Jak móthat wi poeta: „Zbrod nia to tune niesły chana…”. 0). Kolejność wy- whoriamay that the matter of Fawley Court’s ‘sale’, is certainly Creagh, to the of £4.5 million. It is movement of bodies since 2008 also at they have a beneficial interest in piętnu jącshould powierników mawho riańhas skich, rzyand dowhat prowadzili in the public domain, and byli: o. DoFawley mań- Court,Na Kiedy przechodzisz ranoFawley Court, who replied that this is a no longer “private”. unclear boughtktó what, Henley. They Parliament at long kościoła last belongs to whom, andpo what is at stake… matter for Thames Valley Police, who that the of da theży property dosale sprze Fawley Court, nie moż na za minać, że nieAs dzia- How much longer before rianie zatrudnote niają Obok namiotu takes a genuine interest, and Fawley Court’s ‘sale’ our endearing Meerkat marketing creatures have been approached again, as well as by the Marian Fathers to the new łalibeoni w próżand ni,that i tym samym cie zdraisn’t dy itsię rawną dokuowners men- may Mogiłę samotną uszanuj their local CPS, and the address of the defective “matter”? wouldpo say;ję“simples” ? rozszerza. Kto is a House of Commons any be vulnerable to ley Court, byłmay za sprze dażą Faw a God kto for prze Kto pro stował Meanwhile the beautiful, racji nowego trunew - title Przez plush pochylenie Cliveden czoła. Independent Police Complaints Thank ourciw? fair-minded, keentejustice challenge. Hotel, building and land, just up the river from system, judges and judicature who will unravel Commission was sent to us today. A szkoły o. Janicki publicznie, a które organizacje milczały? Czy zaistniał konflikt Fawley Court, renowned in the 1960s – when it all. serious complaint of wilful neglect and Patrick intereand sówCo,na emigracji? DoMeanwhile brym tu itpo równa niem jest próba privately owned – forW miejsce maria nie Streeter gdy słońce jesienne thepołudnie, notorious “Profumo is useful to compare the views deception was sent to the Chief Chartered Accountants scandal” is on na the grobie Executive of the Charity Commission just of two&neighbouring firstktó from daży katolickiego St John ElizabethMPs. HoThe spial, rąJohn unie- Affair, and call girls spy wiając jedno cze- sprze Ozłoci liście 1 Watermans End, market through agents Christie & Co., for £35 Howell OBE, MP for Henley who says in before the hearing. Matching, HARLOW, liwiła Charity Commis sion po interwencji kard. Murphy million. Any takers ? O Dobrym Człowieku powierników do moż pomyśl correspondence; “Its (Fawley Court’s) sale is a Essex CM17 ORQ O’Con cezji West artykułach w powodów, Tel: zaraz On zawsze myślał o tobie. “private” matter,min andster NOTi apo parliamentary Krzysztof Jastrzembski 01279 731 308 nor, zwierzchnika die matter.”(14 December 2009). Mi rek Ma le vski Se cretary FCOB email: sptstreeter@aol.com zkołę, publicznie prasie („The Guardian” itd.). Polska Misja Katolicka podlega The second view from the now retired Chairman FCOB diecezji Westminster, ale widocznie jej były rektor, ks. Tadeusz ey Court. A gdy wieczorem przyjdziecie go Miłosierdzia, Kukla nie zgłosił sprzeciwu, bo w korespondencji FCOB abp. Po polsku wyszepczcie pacierze wój koniec, ale po Vincent Nichols (następca kard. O’Connor), twierdził, że nie ma Bo On tu na Wiecznej Warcie

I


|11

nowy czas |5 lipca 2011

takie czasy

Walka na raporty Bartosz Rutkowski Polska znów raportami żyje. Rząd zapowiada, że jeszcze w lipcu będzie gotowy raport w sprawie katastrofy smoleńskiej opracowywany pod kierunkiem Jerzego Millera, szefa resortu spraw wewnętrznych administracji.

Tymczasem Prawo i Sprawiedliwość już zaprezentowało Polakom swoje „białe księgi” w sprawie dramatu z 10 kwietnia ubiegłego roku. Część pierwsza obarcza winą Rosjan za katastrofę, część druga wymienia polskich polityków, którzy źle przygotowując wizytę prezydenta Lecha Kaczyńskiego, też przyczynili się do dramatu. Postawione do raportu resorty odpowiedzialne, zdaniem PiS za dramat nie komentują rewelacji zespołu Antoniego Macierewicza, radzą poczekać na raport Millera. Z kolej politycy skupieni wokół Jarosława Kaczyńskiego już dziś mówią – choć raportu Millera nie czytali – że nie będzie on ani kompletny, ani prawdziwy, a jedynym jego celem będzie wybielenie rządzących od odpowiedzialności za tragedię.

wojsKowi na celowniKu Nieoficjalnie mówi się, że w raporcie Millera najwięcej dostanie się wojskowym, konkretnie tym, którzy odpowiadali za prace 36 Specjalnego Pułku Lotnictwa. Ale trudno oczekiwać, by poleciały jakieś głowy, czystki w tym pułku zrobiono już wcześniej. Tak więc trwać będzie przerzucanie się raportami – jedni wierzą w wersję Macierewicza, i jest to twardy elektorat PiS, inni pokładają nadzieje w raporcie Millera – to głównie elektorat Platformy. Szkoda tylko, że takie potraktowanie tych dokumentów sprawi, że być może nigdy nie dowiemy się całej prawdy o katastrofie pod Smoleńskiem i co gorsza, nie zostaną podjęte odpowiednie kroki, by na przyszłość ustrzec się takich dramatów.

wina rosjan „Biała księga” mówi, że to Rosjanie sprowadzali w Smoleńsku prezydencki samolot po śmierć, a nasza załoga była celowo wprowa-

dzana w błąd przez rosyjskich kontrolerów lotu. Zaniżano widzialność, podawano błędną wysokość maszyny, kapitan Protasiuk i pozostali członkowie załogi wpadli w śmiertelną pułapkę. A kiedy kapitan polskiego TU-154 zorientował się, że jest za nisko, chciał uciec. Zabrakło mu czasu. Oskarżano Rosjan za ich zachowanie w dniu katastrofy, w szczególności tajemniczych wojskowych i polityków w Moskwie, którzy wbrew sugestiom kontrolerów na lotnisku w Smoleńsku, by odprawić polskiego TU-154 nakazali go sprowadzać.

PrawdZiwy cZas Katastrofy Jeszcze przez miesiąc po tragedii kłamano, bo początkowo podawano, że samolot rozbił się o godz. 10.56 czasu moskiewskiego, czyli o 8.56 czasu polskiego. – Tak naprawdę już tego samego dnia na wspólnej naradzie prokuratorów rosyjskich i polskich podano właściwy czas tej katastrofy 8.40-8.41 – stwierdził Macierewicz i dodał, że w świadectwach zgonów ofiar wpisane zostały godziny śmierci: 8.55, 8.56, 8.57. Dlatego Macierewicz zastanawiał się, co działo się z ofiarami katastrofy między godz. 8.41 a 8.57. Raport podkreśla, że do tragedii doszło 15 metrów nad ziemią. To wtedy przestały działać wszystkie urządzenia pokładowe. Dokument przygotowany przez Macierewicza liczy 160 stron i zawiera fakty dotyczące przygotowania do wizyty w Smoleńsku oraz działania rządu po katastrofie. Macierewicz zarzucił Rosjanom fałszowanie i niszczenie dowodów, np. niszczenie wraku. Księga rozpoczyna się od rozdziału: Rosja dążyła do zorganizowania osobnego spotkania premiera Putina z premierem Tuskiem. Mówi o próbach utrudnienia Lechowi Kaczyńskiemu przybycia na uroczystości do Katynia. Zaprezentowano dokumenty MSZ na temat rozstrzygnięcia już w lutym 2010 roku dwóch osobnych wizyt prezydenta i premiera w Katyniu. Macierewicz podkreślił, że Rosjanie chcieli, by do Katynia przyjechał tylko premier. Federacja Rosyjska organizowała wyłącznie wizytę Tuska, wizytę prezydenta traktowano jako prywatną – komentował kolejne doku-

Prezentacja „białej księgi” dotyczącej przyczyn dramatyu smoleńskiego

menty poseł PiS Adam Hofman. Macierewicz podkreślił, że decyzja, choć została podjęta przez stronę rosyjską, była zaakceptowana przez polski rząd. – Decyzja leżała w rękach rosyjskich. Oświadczono polskim dyplomatom wprost: będziemy chronili i zajmowali się wyłącznie premierem Donaldem Tuskiem, wizyta pana prezydenta nas nie interesuje – wyjaśniał Macierewicz. Poruszono sprawę technicznego stanu prezydenckiego samolotu, w którym po remoncie w Rosji wystąpiły awarie: agregaty autopilota i niesprawności dotyczące odbioru sygnałów z radiolatarni. Przyrządy, które już wcześniej uległy awarii były zapewne jedną z przyczyn dramatu, który rozegrał się nad Smoleńskiem – podkreśla raport.

no do Moskwy. Nie było ochrony, nie było samochodu pancernego, a ani prezydenta, ani centrali BOR w Warszawie o tym nie poinformowano. Rosjanie nie zamknęli lotniska w Smoleńsku mimo złych warunków meteorologicznych i nie wskazali załodze lotniska zapasowego. Macierewicz: – To kwestia kluczowa w odpowiedzialności strony rosyjskiej. Nie został ogłoszony alarm, który skutkowałby natychmiastowym przybyciem ekipy ratunkowej. Od miejsca tragedii do lotniska jest 300 metrów, pierwsza karetka przybyła po 17 minutach. Nawet nie sprawdzano, czy osoby, na których nie widać było śladów urazów, żyją. Nie było próby reanimacji. Stwierdzono, rozstrzygnięto wsie pagibli.

ZrZucili winę na nasZych

Kto jest odPowiedZialny?

Nie do zaakceptowania jest próba zrzucenia odpowiedzialności za katastrofę na prezydenta i pilotów. Dokonano tego z premedytacją upowszechniając te fałszywe informacje w opinii międzynarodowej podczas konferencji prasowej MAK. Macierewicz: – BOR za wiedzą Jerzego Millera powierzyła w ręce rosyjskie ochronę prezydenta RP. To oni mieli dostarczyć samochód pancerny. Ten sprzęt i ludzie lecieli Iłem 86, który miał wylądować na godzinę przed lądowaniem prezydenta. Ale samolot odwoła-

Za katastrofę smoleńska odpowiadają: premier Donald Tusk, a także szefowie dyplomacji, spraw wewnętrznych, resortu obrony, zdrowia oraz Kancelarii Premiera i szefowie BOR. Tak wynika z raportu drugiej części „białej księgi” w sprawie tragedii z 10 kwietnia ub. roku, przedstawionego przez zespół Macierewicza. Ani jedno ministerstwo nie chciało skomentować raportu przygotowanego przez Antoniego Macierewicz. Powtarzany jest argument, poczekajmy na raport szefa spraw wewnętrznych Jerzego Millera, on zawiera całą prawdę.

Nowy właściciel „Rzepy” Grzegorz Małkiewicz „Rzeczpospolita” jest drugim co do wielkości dziennikiem w Polsce i drugim tytułem z PRL-owskim rodowodem, który utrzymał się na rynku wydawniczym po 1989 roku. Dziennik powstał w latach 80. jako propagandowa tuba rządu, obowiązkowa lektura we wszystkich państwowych urzędach. W 1989 roku gazeta miała szczęście – jej redaktorem został Dariusz Fikus, odpowiedzialny za zmianę profilu i nadanie dziennikowi wiarygodności. Pod jego kierunkiem „Rzeczpospolita” przesuwa się na prawo i jest jedyną alternatywą dla „Gazety Wyborczej”. Tak też pozostało po śmierci Dariusza Fikusa w 1996 roku. Dariusz Fikus objął też w 1991 roku stanowisko prezesa spółki wydawniczej Presspublica, w której mniejszościowy pakiet (49 proc.) zachował rząd RP. I to był bagaż, z którym redaktorzy musieli się zmagać w walce o niezależność gazety.

Różne rządy w różny sposób próbowały ingerować w politykę redakcyjną, na szczęście nieskutecznie, ale żaden rząd nie pomyślał, że udział w gazecie jest swoistą anomalią i pozostałością komunistycznego systemu. Większościowy pakiet co jakiś czas zmieniał właściciela. Ostatnio był nim angielski koncern Mecom, który od dłuższego czasu żalił się na współpracę ze Skarbem Państwa. Chodziło o próby zmiany krytycznego stosunku gazety do obecnego rządu. Pisała nawet o tym prasa brytyjska („Economist”). Swojego niezadowolenia z krytycznej linii „Rzeczpospolitej”nie krył premier Donald Tusk. W końcu Mecom postanowił sprzedać swój pakiet. Nowym właścicielem został krakowski biznesmen Grzegorz Hajdarowicz, który od niedawna jest również właścicielem „Przekroju”. W tym czasie „Przekrój” przeszedł swoją kolejną mutację, tym razem w kierunku lewicowym. Kupując pakiet większościowy za jedyne 80 mln zł Hajdarowicz stał się właścicielem nie tylko

„Rzeczpospolitej” i jej internetowego portalu, ale także tygodnika „Uważam Rze”. Jedynego opiniotwórczego tygodnika o profilu prawicowym na polskim rynku, niedawno założonego przez zespół redakcyjny „Rzeczpospolitej”. Jak się wkrótce po ogłoszeniu tej sensacyjnej wiadomości okazało, wspólnikiem Hajdarowicza jest płk Kazimierz Mochol, były zastępca szefa Wojskowych Służb Informacyjnych (WSI). Grzegorz Hajdarowicz liczy na zakupienie rządowego pakietu, w czym ma duże szanse, bo Skarb Państwa, chociaż do tej pory odrzucał możliwość sprzedaży swojego pakietu, obecnie wyraził zainteresowanie taką transakcją. Hajdarowicz zapewnia o swoich zamiarach nieingerowania w politykę redakcyjną. Obserwatorzy rynku prasowego są bardziej sceptyczni. Już wkrótce okaże się czy powstający system monopartyjny będzie funkcjonował w wygodnym dla niego monolicie medialnym.


12|

5 lipca 2011 | nowy czas

nowy czas

felietony opinie

redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 King’s Grove London SE15 2NA

Cytaty Krystyna Cywińska

2011

Szukałam cytaty do felietonu. Żeby w pierwszym czy drugim zdaniu olśnić czytelnika. Czymś przykuć jego uwagę. Czymś, co by zapamietał po przeczytaniu. Chciałam czymś oryginalnie błysnąć. Zapożyczonym cytatem, z którego nikt mnie nie będzie rozliczał. Warto by było. Bo po diabła takie pisanie, jeśli z niego nie pozostanie choćby jedno zdanie. Wierszowanie przypadkowe. Nie jestem aspirujacą poetką.

Zdjęłam z półki gruby zbiór powiedzeń pisarzy i myślicieli wydawnictwa Penguin. Roi się w tym zbiorze od nazwisk twórców zapomnianych dzieł, powieści, poematów, sztuk, dramatów itp. Pogrzebał je czas. Żyją tylko w cytatach na stronach tej księgi. Apogeum myśli autorów. Zdań wyrwanych z kontekstu. Oderwanych od utworów, z których pochodzą. Związanych jedynie z nazwiskami ich twórców. Jeśli piszącym udaje się napisać coś, co przykuje uwagę, co jest potem cytowane, to już jest osiągnięcie. W zalewie mało dziś czytelnej poezji i prozy czy bieżącej publicystyki i politycznej frazeologii. Coraz więcej słów coraz mniej znaczy i coraz częściej się powtarza. Przytaczanie poszczególnych zdań, czyli cytowanie ich autora, nie zobowiązuje do czytania jego dzieł in extenso. Nie trzeba kupować browaru, żeby wypić małe piwo. „Więcej treści, a mniej sztuki”. Kto to napisał? Ano, William Shakespeare w Hamlecie. Tak mówi królowa do Poloniusza. A kto jest ojcem określenia „matka Polka”? Sam Adam Mickiewicz w wierszu Do matki Polki. Mickiewicz także napisał w epilogu do Pana Tadeusza: „O, gdybym dożył tej pociechy, żeby te księgi zbłądziły pod strzechy”. Nie zbłądziły za jego życia, ani po jego śmierci. A są to przecież arcydzieła. Olśniewające poetycko. Ale do naszej świadomości przeniknęły jedynie strofy, frazy, wersety jego wierszy. I wielu innych

naszych i obcych twórców, których utwory są zapomniane. Pozostały po nich tylko cytaty. W Wielkiej Brytanii pewien rozgłos swego czasu zrobiła książka pt. How to be an Alien. Jej autorem jest dowcipny węgierski pisarz George Mikes. Nikt już tej książki nie pamięta. Zdewaluowały ją tabuny cudzoziemców, którym taka wiedza nie jest potrzebna. Dziś bardziej by się przydała książka pod tytułem How to be an English in England. Anglicy, przytłoczeni i powaleni pod naporem Hunów, mają ze swoją tożsamością coraz większy problem. Po książce Georga Mikesa pozostała jedna myśl – dziś funta kłaków nawet nie warta – że Anglikom w łóżku wystarcza termofor zamiast seksu. Jedna z tych myśli dla cudzoziemców, którzy dawniej Anglii ani Anglików nie znali. Niedawno popularny dziennik „The Sun” opublikował zdumiewającą dla Brytyjczyków wiadomość. Genetycy z London University odkryli, że chromosom Y, właściwy większości Niemcom, jest wszechobecny wśród Brytyjczyków. No nie? Taka zniewaga!? Wobec tej zniewagi „The Sun” opublikował test z pytaniami do Brytyjczyków: How German are you? Odpowiedzi będą sprawdzianem twojej germańskości. A więc: czy Polska to kraj, z którego pochodzi twój hydraulik? Czy to kraj, w którym urodził się Chopin? Czy Polska to kraj, który w czasie II

wojny światowej był przyczyną niefortunnych zatargów i nieporozumień? Odpowiedz także Brytyjczyku na pytanie, co to jest hamburger? Mielony kotlet, czy mieszkaniec Hamburga? I tak dalej. Ten quiz kończy się kalamburem: skoro jesteś germański, prepare for the wurst. Wurst to po niemiecku kiełbasa. Niemcom ta kiełbasa stanęła kością w gardle. Dziennik „Bild” (najlepiej sprzedająca się gazeta w Europie, („The Sun” zajmuje drugą pozycję) wypalił salwę pytań pod tytułem: Wie englisch bist du? (jak angielski jesteś?). Odpowiedz na pytania i sprawdź! Obok pytań, fotografia łysej pały z obwisłym, opadającym do kolan brzuchem, z tatuażem na rękach, nogach i piersi, w szortach po łydki z brytyjskiej flagi i z arogancką miną kretyna. Czyli typowy brytyjski neandertalczyk. A przy nim pytanie: Co noszą twoje kobiety w trzaskającym mrozie? Mini spódniczki? Sandałki? Kąpielówki i trepy? Czy też chodzą gołe? A kiedy najchętniej bywasz w pubie? Przed pracą, w czasie pracy czy w ogóle z pubu nie wychodzisz? I co robisz w wolnym czasie? Awantury i brewerie na ulicach? Grasz w karty? Czy w ogóle nie wiesz o co chodzi? No i wreszcie niemieckie pytanie z grubej rury do Brytyjczyków: Jak się bracie zachowujesz po wejściu do hotelu za granicą? Puszczasz pawia w westybulu? Rzygasz na schodach? Witasz recepcjonistkę z okrzykiem: Heil Hitler?

Czy pytaniem, ile pokój za godzinę? A jaki po sobie zostawiasz ten pokój po godzinie czy dobie, to już inne pytanie. I tak oto obraz angielskiego dżentelmena rozwiał się jak mgła nad Londynem. Lata temu, w roku 1962, ukazała się książka Zbigniewa Grabowskiego pt. The English Psycho Analyzed. Zadanie raczej złożone i nie wiem, czy możliwe do wykonania. Przejrzałam tę książkę na nowo i odkryłam w niej znany mi kiedyś świat Anglii i Anglików, dziś już nieistniejący. Odnotowałam z tej psychoanalitycznej rozprawie takie zdanie: „Anglicy nie kłamią, ale do głowy by im nie przyszło powiedzenie prawdy”. I niech cudzoziemcy o prawdę się nie dopytują. W złym to w Anglii stylu. Zarzucanie Anglikom perfidii i hipokryzji zdaniem Grabowskiego wynika z kontrastu między ich zbyt swobodnym zachowaniem się za granicą, a przesadną dyscypliną i przyzwoitością we własnym kraju. Oj, już nie dzisiaj, nie dzisiaj. Przed naszym lokalnym pubem bujny kwiat angielskiej młodzieży siusia, wymiotuje i kopuluje w krzakach. Szukałam cytatu do tego felietonu i znalazłam taki: „I to by było na tyle...”. Autorem tej mądrości był Jan Tadeusz Stanisławski, profesor mniemanologii stosowanej, który każdy swój felieton, wypowiedź, list kończył tymi słowami. No i proszę, wcielił się w cytat po śmierci.

Tanio, znaczy drogo! Ile razy dałeś lub dałaś się skusić na tanie oferty? Przeczytałaś w ogłoszeniu, że coś kosztuje parę groszy. Taka cudowna oferta, jedyna w swoim rodzaju i niepowtarzalna. I co? Gdy trzeba było wyciągnąć portfel, okazało się, że wcale tak tanio nie jest. I nagle kilka funtów urosło do kilkunastu. Well, witaj w klubie, nie tylko tobie to się przydarzyło. Kilka dni temu ucieszyła mnie wiadomość o tym, że Office of Fair Trading postanowił zabrać się do pracy i pokazać, do czego właściwie został powołany i co należy do zakrasu jego obowiązków. O istnieniu takiego urzędu mieszkańcy Wielkiej Brytanii mieli okazję usłyszeć nie raz, przeważnie z przekazów prasowych, jednak mało kto wiedział, czym naprawdę ta szacowna instytucja się zajmuje albo przyjamniej zajmować powinna. Na swojej oficjalnej stronie OFT zapewnia, że robi wszystko, aby make markets work well for customers – tyle że jest to bardziej deklaracja niż zapewnienie. Tym razem jednak okazało się, że działać potrafią. Po kilku latach oczekiwania OFT zabrało się za... tanie linie lotnicze, które przecież wcale aż takie tanie nie są. Zwłaszcza gdy kupując bilet na stronie internetowej (czy można kupić taki bilet w okienku?) z przerażeniem przyglądamy się, jak

stosunkowo niska cena przelotu, reklamowana na stronie przewoźnika, rośnie drastycznie wraz z kolejnym kliknięciem, przez które musimy się przeprawić, by wreszcie za upragniony przelot zapłacić. A i wtedy czeka na nas przeważnie niespodzianka – tym razem w postaci dodatkowego haraczu za płatność kartą kredytową. Gdy wprowadzano karty kredytowe lub jakiekolwiek inne plastikowe pieniądze, miały one za zadanie ułatwić wszelkiego rodzaju płatności, tak by nikt nie musiał już przy sobie nosić gotówki. Z czasem okazało się, że i na tym można całkiem nieźle zarobić. Firmy lotnicze są mistrzami w wymyślaniu dodatkowych opłat i to im nabija sakiewkę. Wiedzą, jak z dwudziestofuntowego biletu zrobić sześdziesięciofuntowy rachunek. A ludzie płacą… OFT przyznał, że ma już dość tych praktyk i zagroził sprawą sądową, jeśli przewoźnicy nie przestaną pobierać opłat za płatności kartą. Urząd przyznaje, że chodzi o 300 mln funtów rocznie, co – przyznać trzeba – sumą małą wcale nie jest. Aby sprawę ułatwić, urząd przyznał również, że będzie się starał o zmianę prawa – tylko w ten sposób można będzie legalnie zakazać pobierania dodatkowych opłat za płatności w internecie przy

wykorzystaniu kart – które w tym wypadku są przecież odpowiednikiem gotówki. Organizacje konsumentów już wykorzytały okazję, by zaistnieć na łamach prasy i podzielić się swoim zadowoleniem z całego zamieszania. Co mnie jednak w tym wszystkim najbardziej dziwi, to nie fakt, iż do rozprawy z liniami lotniczyni dochodzi, a to, że to jedynie o linie lotnicze chodzi. Nie pamiętam już, ile razy robiąc zakupy w takim czy innym sklepie dowiedziałem się, że za płatność kartą doliczą mi a to funta, a to dwa. Takich małych sklepów, pubów, salonów fryzjerskich i innego rodzaju miejsc jest na mapie nie tylko Londynu coraz więcej. Szkoda, że przy okazji sprawy tanich linii nikt nie wspomniał też o nich. Może pobierają mniejsze opłaty, a może łatwiej jest nam się z nimi pogodzić i zapłacić? Fakt pozostaje faktem – nie powinno ich być wcale. Transakcje kartami kosztują jedynie kilka pensów. The Office of Fair Trading uderzył w dużych. Od nas zależy, czy damy się wykorzystywać przez tych małych. Nie dość, że robimy im przysługę (tak, właśnie!) i wydajemy u nich nasze pieniądze, to oni jeszcze z nas zdzierają. Ja wiem co zrobię, a Wy?

V. Valdi

nowyczas.co.uk


|13

nowy czas | 5 lipca 2011

felietony i opinie

Na czasie

KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO

Grzegorz Małkiewicz

„Wytyczne w zakresie ewaluacji programów operacyjnych definiują ewaluację jako osąd (ocena) wartości interwencji publicznej dokonany przy uwzględnieniu odpowiednich kryteriów (skuteczności, efektywności, użyteczności, trafności i trwałości) i standardów. Osąd dotyczy zwykle potrzeb, jakie muszą być zaspokojone w wyniku interwencji oraz osiągniętych efektów. Ewaluacja oparta jest na specjalnie w tym celu zebranych i zinterpretowanych informacjach za pomocą odpowiedniej metodologii.” Koniec cytatu. Czy ktoś coś z tego zrozumiał? Zaniepokojony stanem umysłu naszych reformatorów po lekturze felietonu Wacława Lewandowskiego (polecam, jest pracownikiem naukowym uniwersytetu i wie o czym pisze), postanowiłem sprawdzić, jak ta ewaluacja funkcjonuje w naszym języku i trafiłem na powyższą definicję. Biedni studenci, kiedyś ich oceniano, dziś to nie wystarcza. Ponieważ mój stan też wymaga oceny, przepraszam, ewaluacji, więc pokornie wszystko opiszę. W ubiegłym tygodniu stałem się ofiarą sportów ekstremalnych, a może bardziej ekstremalnej głupoty. Postanowiłem skorzystać z rad ekspertów, zgodnie twierdzących, że dla osób spędzających długie godziny przed monitorem komputera najlepszym antidotum jest ruch na świeżym powietrzu. Ruch to również spacer, ale po uwzględnieniu odpowiednich kryteriów (skuteczności, efektywności, użyteczności, trafności i trwałości) doszedłem do wniosku, że osiągnięte efekty będą mizerne. Kiedy w szafie znalazłem swoje stare rolki (proszę nie mylić z wrotkami, to zabawka dla dzieci), zapragnąłem mocniejszych wrażeń – ruchu powiązanego z ryzykiem. Na płaskim terenie poszło całkiem nieźle, nawet żona, zwykle krytyczna, albo już niezdolna po tylu latach wspólnego życia do okazywania zachwytu na widok mojej fizycznej tężyzny, pokiwała głową z uznaniem. – Tylko się nie przewróć! – krzyknęła za mną oddalającym się z dużą prędkością. Płaski teren przechodził w łagodne wzniesienie. W górze słońce, z prawej strony morze, z lewej zielone pagórki hrabstwa Kent. Wspinaczka nie trwała długo, a na szczycie nawet pobieżna ewaluacja

wskazywała na znacznie większe pochylenie trasy zjazdu. Co w takiej sytuacji zrobi nasz bohater? Będzie ewaluował? Raczej ewoluował w kierunku jedynego rozwiązania – z tarczą, albo na tarczy. A co, miał w skarpetkach schodzić na dół? Na szczęście nie miałem pasażerów, rolki to bardzo osobisty wehikuł. Oczywiście, poczekałem aż ścieżka zjazdu będzie pusta. Żadnych psów, zakochanych par, spacerujących emerytów. I w końcu w dół, z coraz większą prędkością, bez możliwości hamowania. I niech mi nikt nie opowiada bredni o zawadiackiej polskiej duszy. Czy pamiętacie Państwo przygody Castorpa w Czarodziejskiej Górze Tomasza Manna? Góry, śnieg, narty, tajemnica. Narty mają jednak tę zaletę, że można na nich wyhamować, nawet zatrzymać się w połowie stoku, i ponownie oddać się kontemplacji. Na rolkach takiej opcji nie ma. Coraz większa prędkość, rachityczny hamulec w prawym bucie nic nie daje. Czy wytrzymają nogi i z precyzją pozwolą przejechać przez wąską bramkę na samym dole? To pytanie było początkiem katastrofy. Chwila zawahania i runąłem z pomnożoną masą swojego ciała na malowniczą, ale wyjątkowo twardą ściężkę. Szybko się podniosłem. – Part of the game – z uśmiechem odpowiedziałem zatroskanym spacerowiczom. Żona powitała mnie z pobłażliwym uśmiechem. – Przecież prosiłam, żebyś się nie przewracał – powiedziała. Następnego dnia miałem sztywną nogę, a zdarta część ciała służąca do siedzenia przed monitorem wymaga w dalszym ciągu czułych okładów. Oczy odpoczywają, tyłek cierpi, noga sztywna, ja ewaluuję.

kronika absurdu Alarmujący wzrost przestępczości w Wielkiej Brytanii, a także wzrost wykrywalności przestępstw (czyli sprawności policji): Bezdomny aresztowany za posiadanie noża, którego używał do krojenia bułek, w czasie przesłuchania zażądał, żeby go również aresztowali za gwałt, bo ma całe oprzyrządowanie. A w formularzu zdrowotnym, w rubryce „historia samouszkodzeń” kazał wpisać „Ożeniłem się dwadzieścia lat temu”. Baron de Kret

Wacław Lewandowski

Reforma nauki Zapowiadana przez rząd modernizacja polskiego szkolnictwa wyższego i nauki ruszyła z kopyta. Po trzech latach zapowiedzi, jak to się nauka rozwinie, a kształcenie akademickie zrewolucjonizuje, ministerstwo przeszło do czynów. Myślałby kto, że zwiększy się budżetową pulę nakładów na naukę albo przestanie finansować szkoły mierne, większość środków przeznaczając na najlepsze uniwersytety. Nic podobnego! Cudownym środkiem reformatorskim ma być – sylabus! O co chodzi? Już wyjaśniam. W starych, niesłusznych czasach profesor wchodził na katedrę i wygłaszał wykład. Student, który wykładu słuchał, nie był wcześniej uprzedzany, co dokładnie usłyszy, nie wskazywano mu także, które fragmenty wykładu będą ważne szczególnie, które zaś będą mniej istotne. Sam, biedaczyna, musiał to ocenić, bez żadnej pomocy. I to właśnie się teraz zmieni! Nauczyciele akademiccy, którzy właśnie zakończyli letnią sesję egzaminacyjną, w tym roku nie pojadą na urlopy, nie rzucą się też do swych naukowych zajęć, korzystając z chwilowej wolności od obowiązków dydaktycznych. Dostali bowiem urzędowy nakaz, by teraz zasiąść do układania tzw. sylabusów wszystkich zajęć, jakie będą prowadzić w przyszłym roku akademickim.

Czym jest taki sylabus? Otóż jest on ziszczonym marzeniem urzędniczego umysłu, ostatecznie podporządkowującego sobie wszelkie akademickie nauczanie. W tabelki sylabusa trzeba wpisać wszystko, czego się będzie nauczać i to dokładnie, z podaniem miejsca danych zajęć w porządku całego kursu. Wykładowca ma też ściśle określić, jakie umiejętności wykształci podczas konkretnych zajęć w studentach, a zestaw owych umiejętności ma opisać używając wyłącznie czasowników umieszczonych w odpowiedniej ministerialnej instrukcji. Nie ma odtąd być tak, jak bywało, gdy np. wykładowca widział, że jakieś zagadnienie szczególnie porywa słuchaczy, to zwiększał czas jego omawiania. Nie! Teraz – niezależnie od reakcji audytorium – poświęci mu tyle czasu, ile zapisał w sylabusie. Koniec bezkarnej dowolności i chaotycznych porywów twórczych umysłów! Teraz ma być porządnie, jak stoi w grafiku! Podobnie z ocenianiem studenta, w ministerialnym żargonie nazywanym „ewaluacją osiągnięć”. Trzeba w sylabusie określić, jakie umiejętności ma student wykazać na jaką ocenę. To także za pomocą czasowników z ministerialnej listy. Co na to uczeni? Na razie, jak widzę, reagują kpiną i śmiechem, choć

pewnie jest to śmiech przez łzy, bo wszyscy widzą, że idzie to wszystko w kierunku świadomego niszczenia całej tradycji uniwersyteckiej i sprowadzenia akademickiego nauczania do wymiaru zawodowego kursu. Drogą internetową trafiła do mnie parodia sylabusa, napisana przez filozofa z jednego z ważniejszych uniwersytetów. Przytoczę fragmencik dotyczący „ewaluacji”: Przykładowa parametryczna skala ewaluacji osiągnięć uczestnika kursu Historia filozofii średniowiecznej, temat „Dowód ontologiczny Anzelma z Canterbury”. Na ocenę dostateczną – student wykazuje zdolność przesylabizowania słowa proslogion. Na ocenę dostateczną plus – student dowodzi istnienia Boga trochę. Na ocenę dobrą – student potrafi dowieść istnienia Boga bardziej. Na ocenę dobrą plus – student potrafi dowieść istnienia Boga bardziej i formułuje lekceważące uwagi pod adresem kontrargumentów Kanta. Na ocenę bardzo dobrą – student nie wzmiankuje już o Kancie oraz dowodzi istnienia Boga w stopniu pozwalającym na ilościową operacjonalizację Jego obecności i wdrożeniowość w przemyśle. Dodam jeszcze, że wszystkie dziwolągi językowe autor tego żartu zaczerpnął z ministerialnej instrukcji.


MUSIC I PORTRAIT I PERSONALITY ARTeria is proud to present Kristian Data's photography exhibition of Polish musicians who create and perform in London contributing to London's great cultural melting pot. Portrayed in an unusual, surprising or sometimes funny way mostly without their instruments, although an idiom or a metaphor for their artistic identity will be used. An exhibition and a jam session by the artists taking part on the

15-16 July, 7.30PM at the Crypt of St George the Martyr Borough High Street, SE1 1JA

MUSICIANS: Leszek Alexander; Aneta Barcik; Katy Carr; Marta Czerska; Michał Ćwiżewicz; Magdalena Filipczak; Łukasz Filipczak; Filip Filipiuk; Sabio Janiak; Aleksandra Kwaśniewska; Monika Lidke, Tatiana Okupnik; Tadeusz Pałosz; Pola-Paulina Pospieszalska; Maciek Pysz; Agata Rozumek; Jarek Sadowski; Urszula Szczepanek; Alicja Śmietana; Marek Tomaszewski; Chris Webb, Dominika Zachman; Tomasz Żyrmont; Our special guest: Basia Trzetrzelewska

arteria nowyczas

SPONSORED BY THE HANNA & ZDZISLAW BRONCEL CHARITABLE TRUST


|15

nowy czas | 5 lipca 2011

arteria nowyczas

Słowiańskie trzy grosze Wielkimi krokami zbliża się kolejna, długo oczekiwana edycja ARTerii – tym razem zaprezentujemy fotografie polskich (lub mających polskie korzenie) muzyków, mieszkających i tworzących w Londynie, autorstwa młodego fotografa Krystiana Daty, który również od kilku lat tu przebywa. Zdjęcia artystów, robione przez artystę. Mieszanka temperamentów, pomysłów, osobowości. A do tego dwudniowe jam session zaproszonych do zdjęć muzyków. Z Krystianem Datą o wystawie i sposobach na namawianie muzyków do rzeczy szalonych rozmawia Aleksandra Ptasińska

czasem namówić artystów na rzeczy szalone.

– Większość potrafiła się otworzyć, ale nie wszyscy godzili się na szaleństwa, musiałem więc wyczuć, z którą osobą możemy sobie pozwolić na coś niestandardowego. Chciałem jednak podkreślić, że praca z artystą to coś absolutnie fenomenalnego, to są osoby w większości obdarzone dużą wyobraźnią, otwarte nawet na najbardziej szalone pomysły, oczywiście w tym przypadku oddające charakter muzyczno-osobowościowy każdego z nich. Czy artyści wychodzili z własnymi pomysłami?

– Tak, wielu! Z reguły kilka dni przed sesją kontaktowałem się z daną osobą i rozmawialiśmy na temat koncepcji, którą wcześniej sobie obrałem. Czasami, gdy nie miałem możliwości wcześniejszego przedyskutowania koncepcji i w studio okazywało się, że to, co zaplanowałem, niekoniecznie pasuje danej osobie, spotnanicznie szukaliśmy czegoś nowego... Zawsze prosiłem jednak muzyków, by przynieśli ze sobą jakieś rekwizyty oraz muzykę, którą lubią słuchać. To pomagało. Sądzę, że nigdy nie można się kurczowo trzymać tego, co było w planach, trzeba mieć oczy otwarte i stale szukać! A jakie były najbardziej zwariowane rekwizyty?

– Może zapytaj lepiej, jakich rekwizytów nie było... na przykład spodni i koszulki! Uprzedziłeś właśnie moje kolejne pytanie – kto rozebrał Maćka Pysza?

– Niech to zostanie sciśle tajne... Ale opowiem o sesji z saksofonistą Filipem Filipiukiem, bo to zabawna historia. Kontaktowałem się z nim mailowo, pisząc o koncepcji fotografowania muzyków bez ich instrumentów. W zamian chciałem szukać swego rodzaju metafory instrumentu i osobowości muzycznej. Filip, wchodząc do studia, powiedział: – Przyniosłem metaforę! Zrobiłem wielkie oczy: – Jak to?! Wtedy on wyciągnął z torby atrapę instrumentu, zrobioną z materiałów recyklingowych, coś na kształt saksofonu połączonego z klarnetem, zakończonego jakąś dziwną kulą. Powiedział wtedy: – No przecież chciałeś, żebym przyniósł metaforę! W ten oto sposób zrobiliśmy Filipowi zdjęcia z metaforą...

Zacznijmy tradycyjnie, od narodzin Krystiana-fotografa. Od kiedy robisz zdjęcia? Jak odkryłeś w sobie tę pasję?

– Zacząłem fotografować w szkole średniej. Miałem koleżankę, która uczęszczała na kółko fotograficzne i kiedyś zabrała mnie ze sobą. Zostałem w ciemni na parę następnych lat, czasem spędzając tam całe noce... Później dorwałem gdzieś starego zenita i fotografowałem, co tylko się dało. W ten sposób odkryłem, że chyba najbardziej interesuje mnie fotografowanie ludzi. Pod koniec liceum stwierdziłem, że chcę rozwijać się w tym kierunku. Tak po prostu, czy może ktoś cię do tego namówił?

– Właściwie stało się to po tym, jak wygrałem lokalny konkurs fotograficzny pod tytułem „Chasydzi w Leżajsku”. W moim miasteczku na Podkarpaciu mamy grób cadyka Elimelecha, rabina i naukowca. Co roku zjeżdża się do Leżajska kilka tysięcy Żydow z całego świata. Ta wygrana napędziła moje zainteresowanie fotografią. Dostałem się na animację kultury ze specjalizacją fotograficzno-filmową na uniwersytecie w Lublinie. To był najlepszy kierunek, jaki mogłem wtedy wybrać. A teraz doczekałeś się indywidualnej wystawy swoich fotografii...

– Tak, i udzielam pierwszego w życiu wywiadu!!! To chyba dowód na to, że fotografia jest twoim przeznaczeniem, choć nie zajmujesz się tylko tym. Jesteś też muzykiem, realizujesz się artystycznie przynajmniej na dwa sposoby, poprzez dźwięk i obraz. Czy da się te formy wyrazu ze sobą porównać?

– Jak najbardziej, bo i tu, i tam chodzi o emocje. Jeżeli miałbym wybierać pomię-

Alicja Śmietana

dzy muzyką a fotografią, to chyba nigdy się nie zdecyduję, to był od początku mój wielki dylemat. Muzyka w moim życiu będzie zawsze, a fotografia jest moją pracą.

Dobrze, że nam to wyjaśniłeś, bo pewnie niejedna osoba, która weszła na bloga, zastanawiała się: co to takiego? (byłam jedną z nich i już martwiłam się, że taka ze mnie noga z muzyki, bo nie rozróżniam instrumentów)

Zajmijmy się więc pracą. Jak fotografować człowieka, by ukazać jego osobowość?

– Ludzie bardzo się od siebie różnią, to nic nowego, ani to, że niektórych fotografuje się łatwiej od innych. Zdecydowanie przy portretowaniu duże znaczenie ma osobowość portretującego. Jeżeli jestem w stanie sprawić, że osoba poczuje się przy mnie swobodnie (a przede wszystkim przed moim obiektywem – co jest jeszcze trudniejsze), to na pewno uda się pokazać ją taką, jaka jest. Bardzo cenię sobie osobisty kontakt przed przystąpieniem do zdjęć. Rozmowa z osobą fotografowaną ma dla mnie czasem większe znaczenie, niż same zdjęcia! Podczas fotografowania zadaję osobie pytania, które dotyczą różnych sfer jej życia, w ten sposób zupełnie naturalnie jestem w stanie wydobyć z niej różnego rodzaju emocje. Nie wyobrażam sobie ustawiać artystę jak modela i prosić go, by pokazał mi np. smutek. Zresztą niedługo goście wystawy, na którą serdecznie zapraszam, będą mogli sami ocenić efekty pracy. Sądząc po zdjęciach dokumentujących sesje, które możemy zobaczyć na blogu ARTerii (www.arteriaprojects.wordpress.com), udało ci się

– Śmieszna sprawa. Filip to bardzo barwna postać... Jedna z wielu oczywiście! ARTeria się jeszcze nie odbyła, choć sesji już prawie koniec. Masz już pomysły na dalsze projekty?

– Kolejne projekty już w głowie fermentują, jednak w tym momencie bardzo skupiam się na najbliższym wydarzeniu. Zależy mi oczywiście na poziomie samej fotografii i prezentacji prac, ale również na wielkim smarowaniu dżemem, czyli jam session w wykonaniu muzyków biorących udział w projekcie. Niewątpliwie będzie to ciekawe wydarzenie, a nawet pewnego rodzaju eksperyment, ponieważ większość z nich nigdy wcześniej się nie spotkała. To będzie ich pierwszy wspólny raz na scenie. Krystian Data

dokończenie na str. 16


16|

5 lipca 2011 | nowy czas

kultura Fot. Krystian Data

Traviata w Krakowie Marek Zabiegaj Bogdan Zabiegaj

Agata Rozumek

Słowiańskie trzy grosze Dokończenie ze str. 15 Myślę, że będzie to bardzo interesujące spotkanie, chciałbym, żeby zostało sfilmowane, żebyśmy mogli potem przygotować DVD. Co do działań przyszłościowych, bardzo bym chciał ten projekt kontynuować. Okazuje się, że w Londynie jest całe mnóstwo bardzo utalentowanych ludzi z Polski, którzy dorzucają swoje trzy słowiańskie grosze do londyńskiego tygla kulturowego. Bardzo żałuję, że w pierwszej edycji projektu biorą udział tylko 23 osoby. Wiem, że jest Was – znakomitych artystów – więcej! Interesuje mnie fotografowanie nie tylko muzyków, ale też aktorów, tancerzy itd. Teraz padło na muzykę, ponieważ jest to dziedzina bardzo mi bliska, ale chodzi ogólnie o ludzi twórczych. Na przykład moja mama robi świetną szarlotkę, więc chyba ją też zaproszę do studia! Koniecznie, trzeba cenić każdą, nawet najmniejszą twórczość.

– Dla mnie to wielka twórczość, szczególnie z dala od domu potrafi się to docenić... Gdybyś mógł wybrać osobę, artystę, któremu najchętniej zrobiłbyś portret – kto by to był?

– Oj... Hendrix nie żyje, Morrison też, Miles Davis dawno już sobie poszedł... W takim razie Leszka Możdżera i Stinga, za muzykę, jaką tworzą. A Leszka jeszcze za to, że jest wariatem! Lubię pracować z ludźmi, którzy trochę inaczej pojmują rzeczywistość, może nie nazbyt serio. Musi też istnieć pewna chemia między fotografem a obiektem fotografowanym, chwilowy związek, inaczej zdjęcie nie będzie dobre. Właściwie, najważniejsze są trzy elementy: obiekt, fotograf i widz. Chcę przez to podkreślić, że najważniejsze są emocje i związek, jaki niewątpliwie tworzy się pomiędzy tymi trzema elementami.

To chyba utrudnia pracę fotografa, ponieważ sukces zależy tylko w jednej trzeciej od niego samego. Trzeba mieć jeszcze dobry obiekt i wrażliwego odbiorcę...

– W zasadzie najwięcej tutaj zależy od fotografa, ponieważ to on kreuje całość. Mówiąc jednak o tych trzech elementach chciałem zamanifestować pewną istotną rzecz. Otóż uczestniczyłem w licznych warsztatach fotograficznych, studiowałem fotografię tutaj w Londynie, sporo nasłuchałem się o sprzęcie i technicznej stronie medium. W pewnym momencie okazuje się jednak, że to tylko wiedza i narzędzia, które nam pomagają. Jak je już poznamy, to trzeba o nich zapomnieć, odsunąć, wyrzucić przez okno. Jeżeli nauczymy się obsługiwać np. młotek, to potem wbijamy nim gwoździe, to jest narzędzie. Aparat nie jest ważny! Zachęcam do spróbowania fotografii najprostszym sprzętem, choćby telefonem. Czy w takim razie możesz być dobrym odbiorcą fotografii? Jak patrzysz na zdjęcia, nie myślisz bardziej o technice, jaka się za nimi kryje i warsztacie fotografa, niż o chemii między tobą a zdjęciem?

– Staram się odrzucić wszystkie te numerki, megapiksele i inne zoomy, i – uwaga, będzie patetycznie – patrzeć sercem. Fotografia, i w ogóle sztuka, mają za zadanie wywoływać w nas emocje i powinniśmy im na to pozwolić! Czy tego życzysz gościom nadchodzącej ARTerii?

– Zdecydowanie! I żeby wszyscy świetnie się bawili! Życzmy więc wszystkim, żeby znów zabiło mocnym pulsem serce ARTerii!

Rozmawiała Aleksandra Ptasińska

Najdoskonalsza wśród dzieł operowych, Traviata Giuseppe Verdiego nieodparcie kojarzy się nam z wybitnym w światowej literaturze dramatem Antoniego Czechowa Trzy Siostry. Specyficzne w sopranowej liryce partie Violetty porównywalne są ze złożonością roli Maszy, będącej kreacją czechowowskiego psychologizowania. Przytoczone postaci stanowią porażające w swej biologiczności studium dramatu kobiety. Realizując tak trudny repertuar, trzeba nie tylko poznać i zrozumieć libretto, ale poczuć liryczną spekulatywność wstępu charakteryzującego werystyczne elementy operowego dzieła Verdiego. Jedynie wysublimowane przejście tego progu pozwala na rzetelne rozwinięcie akcji dramatu. By zaś myśleć o sukcesie, należy dysponować zespołem o znacznym wolumenie głosu, barwnym belcanto, aby faktura dzieła była zgodna z intencją twórców. Jednym słowem, Verdiego i Czechowa należy grać koncertowo. Wyzwanie takie podjął na scenie Opery Krakowskiej reżyser Krzysztof Nazar, próbując przełożyć Traviatę” na język współczesnej psychoanalizy. Wielu inscenizatorów tego dzieła starało się bezskutecznie odnaleźć interpretacyjny klucz do jego nowego odczytania, nie wymyślił go również Krzysztof Nazar. Udało mu się jednak dopasować, przy użyciu artystycznych motywacji, swoisty wytrych pozwalający zachować szacunek dla głosu solistów oraz dramaturgiczną barwę dzieła. Opera Verdiego stanowi żelazny repertuar wszystkich teatrów operowych na świecie. Libretto pióra Francesco Maria Piave opowiada wzruszającą historię ofiary miłości, balansującej na granicy życia i śmierci. Główna bohaterka, Violetta Valery, dotknięta śmiertelną chorobą, zakochuje się w przystojnym Alfredzie. Sielanka nie trwa jednak zbyt długo, a to za sprawą pojawienia się ojca Alfreda, Georga Germonta, który bezwzględnie kładzie kres tej miłości, tkwiąc w błędnym przekonaniu, iż ratuje przyszłość syna. Osamotniona, skazana na udrękę, miotana sprzecznymi uczuciami Violetta czyni ofiarę z opuszczającego ją życia. Obsadę krakowskiej inscenizacji stanowią śpiewacy najwyższej klasy. Edyta Piasecka-Durlak w partii Violetty to aktorska i śpiewacza pełnia. Umiejętnie łączyła głos i gest, śpiew i ruch, zewnętrzną frazę i wewnętrzne emocje. I chociaż momentami w III akcie dało się słyszeć w górnym rejestrze frazę „pod dźwiękiem”, nie zmienia to naszego uznania dla solistki. W rolę Alfreda Germonta zgrabnie wcielił się Adam Zdunikowski. Artysta fascynował bogactwem nastrojów i dojrzałością wokalną, tworząc przejmującoprzekonującą postać. Natomiast Zenon

Kowalski jako stary George Germont wprawił nas w niekłamany zachwyt, co u krytyków obcujących z operą ponad 20 lat nie jest rzeczą łatwą! Brzmieniowa precyzja, piękne frazowanie, pokaz wokalnej maestrii uzupełniony brawurową grą aktorską wzbudzały zachwyt widowni. Skromna, wręcz ascetyczna scenografia Marka Brauna współgrała z reżyserską konwencją i w żadnej mierze nie zubożyła barwności dramaturgicznej dzieła. O dziwo! Bowiem przywykliśmy w inscenizacjach operowych do stosownego epokowego entourage. Na wyróżnienie zasługują chór i balet Opery Krakowskiej, będące doskonałym zwieńczeniem przedstawienia. Orkiestra prowadzona przez Tomasza Tokarczyka dała mocne oparcie solistom, aczkolwiek wyraźnie dało się odczuć, iż zarówno we wstęp oraz na początek I aktu wkradła się premierowa trema (na szczęście na krótko!). Zapraszamy na uwspółcześnioną wersję Traviaty czytelników „Nowego Czasu”, którzy wybiorą się do Krakowa – warto usłyszeć utwór, w którym rozbrzmiewa uniwersalna i ponadczasowa prawda: myślenie o śmierci daje miłość do życia.

Edyta Piasecka-Durlak i Adam Zdunikowski


|17

nowy czas | 5 lipca 2011

kultura

Możdżer – KoMeda Sławomir orwat

Dawno już nie odczuwałem takiej radości z odkrywania na nowo znanych muzycznych tematów. Zalewany zewsząd słabymi, a czasem wręcz profanującymi oryginalne wykonania coverami, z coraz większym dystansem biorę do ręki kolejne interpretacje niedoścignionych mistrzów. Jako poszukiwacz niebanalnych kompozycji jedynie od czasu do czasu dostępuję zaszczytu obcowania z taką muzyką, która wkrada się w najskrytsze zakamarki duszy i silnie pobudza moją wyobraźnię. W przypadku muzyki instrumentalnej, brak tekstu dodatkowo zwalnia słuchacza z dokonywania oceny podmiotu lirycznego, przenosząc całą uwagę wyłącznie na świat dźwięków. Krzysztof Komeda żył tylko 38 lat, ale zdążył skomponować tematy aż do 65 filmów, a rok przed śmiercią pamiętną kołysanką Sleep Safe And Warm z Dziecka Rosemary Romana Polańskiego, przypieczętował swoją pozycję wśród największych kompozytorów XX wieku. Cechą wyróżniającą grę Leszka

Możdżera, który właśnie wydał album z kompozycjmi Komedy, jest umiejętność nawiązywania emocjonalnego kontaktu ze słuchaczem. Artysta czyni to poprzez przeplatanie tradycyjnego stylu jazzowego z klasycznymi improwizacjami, którymi niczym wytrawny pejzażysta maluje obrazy własnych przeżyć. Delikatność wydobywanych przez niego dźwięków, pozwalających słuchaczowi odpocząć i zapomnieć o upływającym czasie, porównałbym do niosącej ukojenie oczom odbiorcy dzieła plastycznego gamy pastelowych barw. Kompozycje Komedy w interpretacji Leszka Możdżera są bardzo liryczne, pełne sentymentalnych wariacji na temat, który albo jest powszechnie znany (jak wspomniany już Sleep Safe And Warm lub The Law And The Fist, pochodzący z filmu Prawo i pięść), albo będący wspomnieniową ucztą dla bardziej wyrafinowanych jazzowych gustów (jak Ballad For Brent czy Svantetic). Ten ostatni utwór nieprzypadkowo otwiera

album Możdżera. Ten znakomity utwór Komedy dzięki Leszkowi Możdżerowi daje możliwość porównania aż trzech stylistycznie różnych interpretacji. Szesnastominutowy oryginał w wykonaniu kwintetu Krzysztofa Komedy z udziałem Tomasza Stańki i Zbigniewa Namysłowskiego to niezwykle ekspresyjny fragment płyty Astigmatic, która także poza granicami Polski okrzyknięta została arcydziełem epokowym. Leszek Możdżer już po raz drugi próbuje zmierzyć się z tą wyjątkową kompozycją. W 2005 roku na albumie The Time nagranym wspólnie z kontrabasistą Larssem Danielsonem i perkusistą Zoharem Fresco odszedł od ekspresyjnej dynamiki na rzecz subtelnego brzmienia fortepianu, z delikatnie zaznaczoną jazzową sekcją rytmiczną. Svantetic na

I, Culture na Southbank aleksandra Ptasińska W dniach 1-3 lipca w ramach Watch This Space Festival na Southbank odbył się Polski Weekend. Plac przed National Theatre zamienił się w przyczułek polskiej kultury, ale w bardzo dyskretnej, naturalnej formie. Żadnych wielkich plakatów, białoczerwonych chorągiewek czy bigosu. Sztuka w czystej formie i w pięknym otoczeniu. Bez narzucania publiczność czegokolwiek. Może właśnie dlatego Polski Weekend był taki piękny? Koncerty Gaby Kulki i Marty Carillon zaczarowały publiczność, która rozsiadła się na leżakach na Theatre Square, sącząc piwo i delektując się magicznymi dźwiękami. Raz po raz dochodziły nowe osoby, i wkrótce nawet maty przed sceną, schody i pobliskie ławki były oblegane przez słuchaczy. Zapadła mi w pamięć szczególnie piosenka Marty, której tekst mówił o niebie – oparłam głowę o leżak, popatrzyłam w piękne, jakby na zamówienie, londyńskie niebo i poczułam się szczęśliwa. Takich jak ja, było wtedy na Theatre Square wielu... Niezwykłym przeżyciem okazał się spektakl poznańskiego teatru offowego Biuro Podróży pt. Planeta Lem, wyprodukowanego wspólnie z Instytutem Adama Mickiewicza. Inspiracją była proza Stanisława Lema, tematem kondycja człowieka w opanowanym przez technologię i roboty świecie. Londyńska premiera spektaklu, który w ramach polskiej prezydencji w Unii Europejskiej pokazany

zostanie też m.in. w Brukseli czy Paryżu, okazała się wielkim sukcesem. Muszę przyznać, że spóźniłam się kilka minut na spektakl... i świetnie się złożyło! Kiedy w pośpiechu szukałam wolnego miejsca w zgromadzonym przed teatrem tłumie, nagle stanął przede mną gigantycznych rozmiarów robot, z kosmiczną bronią w ręku. Rozejrzał się po publiczności i wbiegł na scenę. Od razu zostałam przeniesiona w inny świat. Rozpoczęła się wędrówka po tajemniczej planecie, na której różne formy bytu egzystują obok siebie, walczą ze sobą a czasem się jednoczą. Z zachwytem, a czasem przerażeniem publiczność spoglądała na to, co działo się na scenie. Start promu kosmicznego, pogoń za człowiekiem, a w finale piękny taniec, wykonany przez fantastyczną parę. Ogromne wrażenie robiły kostiumy, ruchoma scenografia i projekcje multimedialne, idealnie ze sobą zgrane. Niesamowita atmosfera przedstawienia, zmrok i światła Southbank, w połaczeniu ze znakomitą, symfoniczno-postindustrialną muzyką stworzyły spektakl wyjątkowy, zachwycający, przenoszący widza w zupełnie inny świat. Kto chciał przyczynić się choćby odrobinę do Zagranicznego Programu Kulturalnego Polskiej Prezydencji 2011, mógł wziąć udział w wielkim szyciu kwadratów, mających po zakończeniu akcji ułożyć się w napis „I, Culture”, czyli tytuł projektu. Animatorką tego oryginalnego wydarzenia, które przeprowadzony będzie aż w 12 stolicach świata, była projektantka i artystka Monika Jakubiak.

Planeta Lem

najnowszym krążku to świadoma fuzja muzyki klasycznej i jazzu, pełna wariacji znanych jedynie z dokonań najwyższej klasy wirtuozów fortepianu. Wielkość kompozytora, który już odszedł, mierzy się w dużym stopniu liczbą nowych interpretacji jego dzieł. Pod tym względem album Leszka Możdżera nie stanowi szczególnej sensacji. Tylko w ubiegłym roku wydane zostały aż dwa znane mi krążki z nowymi interpretacjami Komedy. Płyta Jana Bokszczanina Komeda – Inspirations” to ciekawa próba połączenia stylistyki jazzowej z muzyką organową, a wydawnictwo Komeda – The Innocent Sorcerer, firmowane przez kwintet saksofonisty Adama Pierończyka, to pure jazz. Trudno nie wspomnieć także o przyjętym z entuzjazmem krążku Litania, nagranym w 1997 roku przez skandynawski sekstet Tomasza Stańki, będący dużo bliższy oryginałowi Komedy niż nowatorskie wykonanie Możdżera. Wyjątkowość albumu Leszka Możdżera polega głównie na tym, że jest on muzyczną ucztą zarówno dla wielbicieli jazzu, jak i bywalców filharmonii. Nasz pianista udowadnia po raz kolejny, że jako jeden z nielicznych w gronie wirtuozów światowego formatu znalazł sposób na dotarcie nie tylko do elitarnej publiczności jazzowej, dla której gra już od początku lat dziewięćdziesiątych. Leszek Możdżer – Komeda rok wydania: 2011 wydawca: ACT Music


18|

5 lipca 2011 | nowy czas

czas pieniądz biznes podatki nieruchomości

Możliwości polskiego rynku 27 czerwca w siedzibie firmy Jones Lang LaSalle w Londynie odbyło się spotkanie Jana Vincenta Rostowskiego, wicepremiera RP oraz ministra finansów z liderami ponad 90 brytyjskich spółek Spotkanie pod nazwą CEO Forum Why Poland? zorganizowała Polsko-Brytyjska Izba Handlowa w ramach przygotowywanego przez rząd Wielkiej Brytanii tygodnia promocji brytyjskiego eksportu na rynkach światowych. Spotkanie odbyło się zaledwie kilka dni przed objęciem przez Polskę prezydencji w Radzie UE.

Podczas spotkania minister Rostowski przedstawił perspektywy dynamicznie rozwijającej się polskiej gospodarki. – W ciągu ostatnich czterech lat Polsce udało się pomyślnie przetrwać globalny kryzys finansowy, utrzymać trwały wzrost gospodarczy oraz pozostać stabilnym i atrakcyjnym rynkiem dla inwestycji zagranicznych. Wielka Brytania jest jednym z wiodących partnerów gospodarczych Polski, choć potencjał przepływów handlowych i inwestycyjnych pomiędzy obydwoma krajami pozostaje w dużym stopniu niewykorzystany – powiedział Minister. Jan Vincent Rostowski, urodzony i wykształcony w Wielkiej Brytanii, został ogłoszony przez magazyn „The Banker” Ministrem Finansów Roku 2009, dzięki swojej ogromnej roli w uchronieniu Polski – jako jedynego kraju w Unii Europejskiej – przed recesją. – Jestem niezwykle zadowolony, że mogę spotkać się zarówno z przedsiębiorcami brytyjskimi, jak i z samymi Polakami tu, w Wielkiej Brytanii, w momencie, kiedy obserwujemy wyraźny rozwój w relacjach handlowych pomiędzy obu krajami – stwierdził Rostowski. Polska jest jednym z krajów, z któ-

firma Jones Lang LaSalle przeżywa w Polsce rozkwit, któremu towarzyszy wzrost zaufania do polskiej gospodarki, o czym świadczy rosnące zainteresowanie polskim rynkiem nieruchomości wśród coraz szerszego grona naszych klientów. Martin Oxley, szef Wydziału Handlowego Ambasady Brytyjskiej w Warszawie, zauważył: – Wskaźniki ekonomiczne sugerują, że Polska jest doskonałym rynkiem zbytu dla brytyjskiego eksportu, a jednocześnie miejscem o ogromnych możliwościach rozwoju. Sprzedaż detaliczna w maju br. była o 13,8 proc. wyższa w porównaniu do maja 2010, zaś poziom inwestycji korporacyjnych w pierwszym kwartale br. wzrósł o 13 proc. w porównaniu do analogicznego okresu w roku ubiegłym. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że brytyjscy przedsiębiorcy przesypiają boom gospodarczy w Polsce. W zeszłym roku firma JCB sprzedała do Polski sprzęt budowlany o rymi Wielka Brytania najbardziej dynamicznie rozwija swoje kontakty handlowe. Od momentu wejścia Polski do Unii Europejskiej w 2004 roku nastąpił trzykrotny wzrost w jej obrotach handlowych z Wielką Brytanią. Co więcej, zapowiada się, że w tym roku zostanie pobity kolejny rekord: wartość brytyjskiego eksportu do Polski w ciągu pierwszych czterech miesięcy 2011 była ponad dwukrotnie wyższa niż w analogicznym okresie roku 2010. Jednak, według ekspertów z Brytyjsko-Polskiej Izby Handlowej, Wielka Brytania nie do końca wykorzystuje swoje możliwości handlowe i inwestycyjne w Polsce, pozostając w tym względzie daleko w tyle za wieloma innymi krajami europejskimi. – Polska ma większą nadwyżkę w handlu z Wielką Brytanią niż z jakimkolwiek innym krajem, co mówi samo za siebie – podkreślił rzecznik Izby, Michał Dembiński. – Przy tak silnej i stabilnej gospodarce, która w 2010 roku odnotowała trzykrotnie szybszy wzrost w porównaniu z gospodarką brytyjską, polski rynek jest bez wątpienia liderem wśród wschodzących rynków Unii Europejskiej, czego nie powinni ignorować przedsiębiorcy z Wielkiej Brytanii – dodał Dembiński. John Duckworth, dyrektor zarządzający Jones Lang LaSalle, Central & Eastern Europe, powiedział: – Jest nam niezwykle miło być gospodarzem spotkania CEO Forum Why Poland?. Zaangażowanie tak wielu przedstawicieli brytyjskiego biznesu oraz ministra Rostowskiego w to wydarzenie pokazuje skalę zainteresowania Polską jako rynkiem inwestycyjnym. Nasza

łącznej wartości 81 milionów funtów, wykorzystując zapotrzebowanie związane z modernizacją polskiej infrastruktury. „Niestety, brytyjskie przedsiębiorstwa budowlane nie wykorzystują szansy prowadzenia prac w Polsce. Na każde euro płacone przez austriackiego podatnika w ramach funduszy europejskich, wspierających rozwój polskiej infrastruktury, przypada 97 centów płaconych austriackim przedsiębiorstwom budowlanym, które wygrały przetargi na realizację kontraktów w Polsce. W przypadku Niemiec wynosi to 64 centy, w przypadku Danii i Szwecji odpowiednio 43 i 41 centów. Jeśli zaś chodzi o Wielką Brytanię jest to zaledwie 13 pensów na każdego funta. Brytyjscy podatnicy wspomagają budowę nowych dróg w Polsce, ale brytyjskie firmy nie czerpią z tego odpowiednich korzyści. Najwyższy czas, by Wielka Brytania w pełni wykorzystała możliwości, jakie oferuje polski rynek – powiedział Oxley.

T-TALK Międzynarodowe Rozmowy z komórki

2

p

Polska tel. stacjonarny

Bez nowej karty SIM

/min

7

p

Polska tel. komórkowy

Stałe stawki 24/7

/min

£1 EXTRA do ka żdeg doładowania £1 o 0

Kredyt £5 - Wyślij smsa o treści NOWYCZAS na 81616 (koszt £5 + std. sms) Kredyt £10 - Wyślij smsa o treści NOWYCZAS na 65656 (koszt £10 + std. sms) Wybierz 0370 041 0039*, a nastĊpnie numer docelowy (np. 0048xxx) i zakoĔcz #. ProszĊ nie wybieraü po numerze docelowym. WiĊcej informacji i peány cennik na www.auracall.com/polska

* Koszt poáączenia z numerem 0370 to standardowa opáata za poáączenie z numerem stacjonarnym w UK, naliczana wedáug aktualnych stawek Twojego operatora; poáączenie moĪe byü równieĪ wliczone w pakiet darmowych minut.

Polska Obsługa Klienta: 020 8497 4622 T&Cs: Ask bill payer’s permission. SMS costs £5 or £10+standard SMS. Calls charged per minute & apply from the moment of connection. The charge is incurred even if the destination number is engaged or the call is not answered, please replace the handset after a short period if your calls are engaged or unanswered. Connection fee varies between 1.5p & 20p. Calls to the 03 number cost standard rate to a landline or may be used as part of bundled minutes. Text AUTOOFF to 81616 (standard SMS rate) to stop auto-top-up when credit is low. Calls made to mobiles may cost more. Credit expires 90 days from last top-up. Prices correct at 30/06/2011. This service is provided by Auracall Ltd.


|19

nowy czas |5 lipca 2011

sylwetki

Ryszard Czarnecki polityk-bloger-dziennikarz Grzegorz Małkiewicz Ryszard Czarnecki, europoseł Prawa i Sprawiedliwości, do Londynu przyjeżdża często. Zwykle prywatnie i nieoficjalnie. Jest na bieżąco z wydarzeniami polskiego Londynu. Ma tu swoich znajomych, ale nie są oni jego jedynym źródłem informacji. Kiedy spotykamy się w hotelu przy Piccadilli, na kawiarnianym stoliku leżą wszystkie tytuły wydawanej tu prasy polonijnej. – Jak jestem w Londynie zwykle wpadam do POSK-u i zaopatruję się w tutejszą prasę, sporo tego – zauważa. Pan urodził się w Londynie? – rzucam pierwsze pytanie. – Od czegoś trzeba było zacząć, ale to zasługa rodziców, nie moja. Urodziłem się w Charing Cross Hospital. Z Londynu wyjechałem jako małe dziecko, potem wróciłem już po studiach. Były inne czasy, inne doświadczenia. Matka posła Czarneckiego, świeżo po doktoracie, z powodu przedłużenia pobytu w Londynie straciła pracę w Instytucie Ogrodnictwa w Skierniewicach. – Można powiedzieć, że pośrednio represje dogorywającego systemu dotknęły pana już na początku drogi

życiowej. Ryszard Czarnecki reaguje uśmiechem na takie prowokacyjne zaokrąglanie swojej biografii. Bo jest w niej sporo wydarzeń, przy których można się zatrzymać. Podobnie jak wielu polityków z jego pokolenia znalazł się po stronie kontestującej upadający system. W latach 80. studiował na Uniwersytecie Wrocławskim i tam był aktywnym działaczem Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Przez jakiś czas był przewodniczącym NZS na Uniwersytecie Wrocławskim, a w latach 1984-87 członkiem prezydium krajowego podziemnych struktur NZS. Do Londynu wrócił w 1988 roku dzięki stypendium Fundacji Grabowskiego. – To był okres przełomowy i w kraju, i na emigracji. Emigracja była jeszcze bardzo aktywna politycznie. Miałem zaszczyt współpracować z ostatnimi prezydentami II RP – prezydentem Kazimierzem Sabbatem i prezydentem Ryszardem Kaczorowskim. W czasie swojego dwuletniego pobytu pracowałem w redakcji „Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza”, współpracowałem z „Tygodniem Polskim”, „Gazetą Niedzielną” i wydawanym przez Jana Chodakowskiego miesięcznikiem „Puls”.

ANDRZEJ NOWAK Profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Redaktor dwumiesięcznika „Arcana” Autor kilku książek, m.in.: „Jak rozbić rosyjskie imperium? Idee polskiej polityki wschodniej 1733-1921”, „Historia politycznych tradycji”, „Ojczyzna Ocalona. Wojna sowiecko-polska 1919-1920”.

PAMIĘĆ 1920 ROKU W PERSPEKTYWIE WSPÓŁCZESNYCH STOSUNKÓW POLSKO-ROSYJSKICH gdzie:

Sala Malinowa POSK, W6 0RF

kiedy:

9 lipca, godz. 19.00

organizatorzy: nowyczas Biblioteka Polska, Londyn

Europoseł Ryszard Czarnecki w parlamencie europejskim

Tak więc w Londynie Ryszard Czarnecki zdobywał szlify dziennikarskie, połknął bakcyl, którego nigdy nie porzucił dla polityki. – Co tydzień piszę trzy felietony, codziennie od siedmiu lat robię wpis na swoim blogu, czyli jestem jednym z najstarszych weteranów tego gatunku wśród polskich polityków. – W jaki sposób uprawiane dziennikarstwo pomaga politykowi? – Mam tu wyraźną przewagę nad politykami, którzy nie piszą. Nie muszę czekać na dziennikarzy, którzy zainteresują się moimi projektami czy moją interpretacją wydarzeń. Robię to sam na bieżąco. Zawodowe uprawianie dziennikarstwa nie skończyło się na przygodzie londyńskiej. Po powrocie do kraju Ryszard Czarnecki był przez rok sekretarzem redakcji miesięcznika „Głos” wydawanego przez Antoniego Macierewicza, w 1991roku zastępcą redaktora naczelnego „Wiadomości Dnia”, przez parę miesięcy zajmował stanowisko redaktora naczelnego „Dziennika Dolnośląskiego”, od 1993 do 1997 roku kierował redakcją katolicką telewizji Polsat. Obecnie publikuje między innymi w „Arcanach”, „Gazecie Polskiej”, „Nowym Państwie”, „Naszym Dzienniku”, „Gazecie Finansowej” i „Warszawskiej Gazecie”. Ale przede wszystkim jest politykiem – jednym z niewielu – z doświadczeniem emigranta. Czy przekłada się to na lepsze zrozumienie potrzeb Polaków mieszkających poza krajem? Ten temat naszej rozmowy Ryszard Czarnecki rozpoczyna od przypomnienia słów Jana Pawła II wypowiedzianych na spotkaniu z Polakami w Crystal Palace w Londynie. „Polska poza Polską” – powiedział wtedy nasz papież i trudno o lepsze określenie polskiej diaspory. A dopełnieniem tego może

być cytat wielkiego przedstawiciela tej emigracji, Mariana Hemara, który straciwszy swój ukochany Lwów mawiał: „Moją ojczyzną jest język polski”. Nowy czas, Polska jest w Unii Europejskiej, a Polaków na Wyspach przybyło. – Polacy w Wielkiej Brytanii są stałym wektorem, czyli należy założyć, że pewna liczba Polaków zawsze będzie tu mieszkać, niektórzy wrócą, nawet ci, którzy tego obecnie nie deklarują – uważa poseł. W związku z tym – jego zdaniem – powstaje kwestia wykorzystania przez instytucje w Polsce na różnych szczeblach inicjatyw, które mają Polacy tu mieszkający, nie tylko tych tradycyjnych, starych organizacji polskiego Londynu, ale również inicjatyw młodszego pokolenia, emigrantów nowej fali, którzy mają dobre pomysły promowania polskości czy Polski w środowisku brytyjskim. Takie inicjatywy, np. w kontekście olimpiady w Londynie czy ogólnie mówiąc w promowaniu polskiej kultury zasługują na wsparcie. – Mówię o kulturze, ponieważ narody, jak powiedział polski papież w UNESCO, „wyrażają się poprzez swoją kulturę”. Kultura jest tą płaszczyzną, gdzie Polacy nie tylko w swym gronie, ale przede wszystkim na zewnątrz mogą pokazać Polskę jako kraj nie tylko biednych emigrantów szukających pracy, ale jako kraj o dużym dziedzictwie, dużych aspiracjach i dużych dokonaniach w sferze kultury, także kultury wysokiej. – Na jaką więc pomoc możemy liczyć? Wydaje się, że w Polsce brakuje skoordynowanych działań. – To prawda, w Polsce zbyt wiele podmiotów zajmuje się pomocą Polakom za granicą. Poza Wspólnotą Polską, która dysponuje pieniędzmi z Senatu, osobne budżety

mają MSZ i Ministerstwo Edukacji Narodowej. Największe potrzeby są oczywiście na Wschodzie – Ukraina i Białoruś, gdzie Polacy są prześladowani, ale Londyn też otrzymuje pomoc finansową. Biuro Zjednoczenia Polskiego w Londynie i jeden etat tej organizacji opłaca polski podatnik. Myślę, że głos emigracji powinien być bardziej brany pod uwagę, na przykład w sprawie szkolnictwa. Jednak pani minister Katarzyna Hall uważa, że Ministerswo Edukacji Narodowej wie lepiej – mówi europoseł. Szkoda, bo wiedza MEN pochodzi sprzed kilku lat, kiedy szkoła państwowa przy Ambasadzie RP i społeczne szkoły sobotnie zupełnie wystarczały. Teraz w niektórych szkołach sobotnich, a powstały też i nowe, jest po kilkaset dzieci. Pod koniec rozmowy pytam o plany Prawa i Sprawiedliwości związane z rozpoczętą już kampanią wyborczą. Czy Londyn znalazł się w końcu na liście, czy podobnie jak w przypadku innych partii ktoś z kandydatów przyjedzie do wyborców mieszkających na Wyspach? – PiS musi walczyć o głosy, wszędzie, również w Londynie. Musimy pokazać, że jesteśmy alternatywą polityczną i gospodarczą. Chcemy przede wszystkim odejść od czegoś, co było nieprawdziwe, ale i bardzo szkodliwe, od PiS-u jako swoistej „partii obciachu”, od takiej czarnej legendy PiS-u, gdzie nam, mówiąc językiem Gombrowicza, dorobiono „gębę”, gdzie duża część Polaków, zwłaszcza młodego pokolenia, uwierzyła w pewne mity, stereotypy, schematy lansowane przez media. Do zobaczenia zatem na wiecu wyborczym w Londynie, otwartym dla wszystkich, najlepiej z udziałem prezesa Jarosława Kaczyńskiego.


20|

5 lipca 2011 | nowy czas

podróże po świecie

Nie bójcie się Rumunii Piotr Konkiewicz

R

umunia to kraj, w którym nie można się zakochać od pierwszego wejrzenia. Na wskroś wyrazisty, gdzie piękno przyrody, jak i powszechny nieład otaczają podróżnika zewsząd. Osoby niezaprawione w podróżach może to szokować, radzę więc gruntownie przygotować się na błyskawicznie zmieniające się tępo życia pod rumuńskim niebem. Dla większości Polaków, których miałem okazję spotkać podczas pobytu w Rumunii, kraj ten stanowi jedynie drogę tranzytową w kierunku słonecznych bułgarskich kurortów nad Morzem Czarnym. A szkoda… W Rumunii egzystują obok siebie pozostałości komunizmu, dziewicza przyroda oraz zaistniałe stosunkowo niedawno dobrodziejstwa nowoczesności, płynące z członkostwa w Unii Europejskiej. Wszechobecne góry i wzniesienia w połączeniu z niekończącymi się zabudowaniami wiejskimi, pozwalają na podróż w czasie, w odległą przeszłość, której już nie pamiętamy w Polsce. Przynajmniej nie pamiętają jej osoby młode, dla których czasy „dzikiego kapitalizmu” są tylko częścią wykładów z historii. W Rumunii nadal mamy taką rzeczywistość – czas jakby się zatrzymał, ludzie mieszkający na terenach górzystych w większości nie uparwiają roli, a zajmują się wypasaniem owiec na stokach i sianokosami. Najpopularniejszym w tych okolicach środkiem transportu ludzi i towarów jest zaprzęg konny, kto więc porusza się autem musi bardzo uważać – prawie niewidoczne po zmroku bryczki są dużym zagrożeniem na drodze. Niemal przed każdym domem stoi ławka, miejsce spotkań i centrum towarzyskie, gdzie planuje się zajęcia na następny dzień i dzieli ploteczkami. Dla osób przesiadujących przed swoim domem Bukareszt to miejsce bardzo odległe, a Unia to jedynie wymysł polityków. O nowej erze w historii kraju przypominają wyremonotwane drogi, także te lokalne, których w Polsce możemy jedynie pozazdrościć. Nigdzie indziej nie widziałem tak intensywnych prac budowlanych. Największą grupę mniejszościową w Rumunii stanowią Romowie, niezależne źródla mówią nawet o 2-3 mln osób. Status mniejszości został im nadany w 1990 roku. Tradycyjnymi zajęciami Romów był handel i żebractwo, nowe czasy niewiele zmieniły. Większość z nich wciąż unika pracy, licząc na pomoc państwa. Jednak Romowie nadają kolorytu nieco posępnym krajobrazom, przykładając niezwykłą uwagę do tradycyjnych, barwnych strojów. Mnie spodobała się najbardziej lokalna moda polegająca na wplątywaniu w warkocze dziewcząt czerwonych wstążek. Domy bogatych Romów przypominają pałace, nie tylko przez swoją wielkość, ale przede wszystkim przez zdobienia dachów. Wymyślne kształty, wykonane z lśniących materiałów oddają niezwykłą wyobraźnię ludzi – z jednej strony niepogodzonych z własnym losem, z drugiej jednak aprobujących niestały tryb życia.

Na rumuńskiej ulicy

Majestatyczne góry i dzikie wąwozy, gdzie nocami słychać jeszcze wycie wilków, są atrakcją coraz rzadziej spotykaną w Europie. Warto postarać się o nocleg w górskiej chacie. Jeśli mamy szczęście, trafimy na palenisko oraz tradycyjne sienniki. Gospodyni domu, w którym miełem przyjemność spać, poczęstowała mnie domowym chlebem i serem, wyrabianym z mleka owiec, którymi opiekuje się gospodarz. Warto odwdzięczyć się, częstując po kolacji gospodarza ubranego obowiązkowo w kapelusz papierosem, które są towarem luksusowym, zwłasza na szlakach w wysokich górach. Każdego roku coraz więcej turystów odwiedza miejscowość Sapanta przy granicy z Ukrainą (obok Baia Mare), znanej z jedynego w swoim rodzaju cmentarza, z dość specyficznie ozdabianymi nagrobkami. Maluje się na nich sceny z życia zmarłego, dzięki czemu wiadomo, jakim był człowiekiem. Najczęściej przedstawiają jego zawód, jakieś hobby lub przyczynę śmierci. Pomysłodawcą tej swoistej próby ikonografii był miejscowy artysta, który pierwsze zdobienia wykonał w 1935 roku. Do dziś jego dzieło kontynuuje jego uczeń, Dumitru Pop, mieszkający w tej wiosce. Przed wyjazdem do Rumuniii mój znajomy, doświadczony podróżnik, ostrzegł mnie przed watahami zdziczałych psów. Uznałem to za żart, który miał ubarwić moją wyprawę. Jednak po przyjeżdzie do Rumunii szybko zorientowałem się, że znajomy nie żartował. Wychudzone, bezpańskie psy grasują samotnie albo w niewielkich grupach podbiegają do rozpęzonych aut. Problem ten zaczął się od rozporządzenia Ceausescu, nakazującego ludności pozbycie się wszelkich zwierząt domowych. Z czasem zmienił się ustrój oraz polityka władz wobec tego problemu. Prace porządkowe, mające na celu schwytanie psów i przewiezienie ich do nowo wybudowanych schronisk powierzono mniejszości romskiej. Władze zapomniały przy tym, że kuchnia tej społeczności traktuje psi tłuszcz jako źródło zdrowia. Część psów została przewieziona do schronisk, co stało

się z resztą kundli, możemy się jedynie domyślać. Mówi się nawet żartobliwie, że powstała nowa rasa psów: pies rumuński. Rumunia jawi się także jako kraj postsocjalistyczny, a wielkość tego zjawiska najlepiej widać, stając przed Pałacem Parlamentu (Palatul Parlamentului). Prace nad niedokończonym obiektem, wizją wielkiego dyktatora, który jednocześnie zachwyca i przeraża, trwają do dziś. Miasto zostało podporządkowane wyobrażeniu jednego człowieka, a cerkwie, klasztory i wiekowe kamienice zburzone i zastąpione blokowiskami.

Zamek hrabiego Drakuli

Bukareszt widziany oczami turysty nieco odstrasza, warto więc poznać ludzi. Skierowałem się do jakiegoś fast-foodu, gdzie zauważył mnie szef i poporsil o reklamę w kraju, z którego przybyłem. O 23.00 lokal pękał w szwach, co chwilę pojawiali się nowi goście, zamawiali jedzenie i piwo, i próbowali nawiązać ze mną rozmowę. Miejscowy taksówkarz opowiedział mi historię swojego życia, pracy w Niemczech i Hiszpanii, o dzieciach, które wyemigrowały w poszukiwaniu lepszej rzeczywistości. Kiedy pytali mnie o Polskę, skromnie odpowiadałem, że Rumuni muszą jeszcze sporo pracować, aby stać się krajem podobnym do „drugiej Japonii”. Dla większości turystów Rumunia kojarzy się przede wszystkim z hrabią Drakulą, który to przydomek otrzymał władca Wołoszczyzny, Wład Palownik. Komercjalizacja miejsc związanych z legendarnym wampirem przekroczyła wszelkie granice. Zamki w Poienari i Bran, w których przebywał hrabia, jawią się już nie jak owładnięte przez legendę, a przez siłę pieniądza. Na szczęście istnieją jeszcze mniej skomercjalizowane zakątki, jak choćby Horezu, stolica ludowej sztuki użytkowej. Gliniane naczynia wyrabiane są tam od stuleci tą samą, tradycyjną metodą. Przy granicy z Serbią znajduje się park narodowy „Żelazne Wrota” – dla mnie jest to jednoznaczne ze sformułowaniem „żelazna kurtyna”. Dunaj i jego uformowanie tworzą jedną z największych i najpiękniejszych dolin na kontynencie europejskim oraz jednocześnie granicę państwa i granicę Unii Europejskiej. Widoki zachwycają, pracownicy służb granicznych przerażają, a wszystko istnieje tu jak za dawnych, komunistycznych czasów. Osobom żądnym wrażeń, spragnionym niepowtarzalnego klimatu gorąco polecam wyjazd do Rumunii. Należy przygotować się na niespodzianki zarówno dobre, jak i niemiłe, które na pewno pozostaną w pamięci każdego podróżnika.


|21

nowy czas | 5 lipca 2011

pytania obieżyświata

Czy kwakrzy mają coś wspólnego z kwakaniem? Włodzimierz Fenrych

N

a północ od ulicy London Wall, tuż obok cmentarza Bunhill Fields, znajduje się niewielki skwerek zwany Quaker Gardens. To też jest cmentarzyk, choć nie ma tam indywidualnych kamieni nagrobnych. Jest to cmentarz kwakrów, a ci kamienie nagrobne uważają za zbędną dekorację. Dla kwakrów wszyscy ludzie są równi, a kamienie nagrobne mogłyby podkreślać pozycję społeczną pochowanych. Albo komuś mogłoby przyjść do głowy, by szczególnie okazałe nagrobki stawiać przywódcom religijnym, takim jak pochowany właśnie w tym miejscu George Fox. George Fox był jednym z najwybitniejszych przywódców religijnych w historii Anglii, ale wyraźnie sobie nie życzył, by stawiano mu nagrobek. Pod murem otaczającym Quaker Gardens stoi wprawdzie tablica z napisem George Fox oraz z datami jego żywota, ale – jak poinformowała mnie osoba doglądająca ogrodu – postawiono ją wiele lat po jego śmierci i bynajmniej nie w miejscu pochówku. Jeden z najwybitniejszych przywódców? Czemu więc tak mało o nim wiadomo? Być może z tego samego powodu, dla którego nie ma jego nagrobka – nie chciał sławy. Ale wpływ na historię oraz na dzisiejszy sposób myślenia miał niemały. Dla nas dziś wolność wyznania jest rzeczą oczywistą, ale w czasach George’a Foxa wcale tak nie było. Wolność wyznania w Anglii wywalczona została bez przemocy, a George Fox był przywódcą ruchu, który do tego doprowadził. Był on o parę stuleci wcześniejszym prekursorem Gandhiego. George Fox urodził się w 1624 roku w małej wsi w środkowej Anglii, w rodzinie prostych ludzi. Jego ojciec był tkaczem, a syna oddał w termin do szewca. U tego szewca młody George większość czasu spędzał pasąc owce. Były to czasy, kiedy szewcy i pasterze nie tylko szyli buty, ale także czytali Biblię i gorąco o niej dyskutowali. Pasał owce na zielonych wzgórzach i miewał wizje. Problem w tym, ze prawdziwi protestanci nie powinni mieć wizji, bo wizje to jakiś zabobon. Natchnienie mogli mieć prorocy i apostołowie, ale ich czasy dawno minęły. Biblia została zamknięta i dziś nie pozostaje nic, jak stosować się do jej wskazówek. Młody George miał z tym problem. I jak prawdziwy nawiedzony – porzucił swe zajęcie, porzucił dom i ruszył na wędrówkę. Wałęsał się po kraju i miał wizje. Stosował się do nakazów wizji, a nakazy bywały nierzadko dziwne. Na przykład pewnego zimowego dnia usłyszał głos, który kazał mu ruszyć do miasta Lichfield i chodząc boso po rynku wołać: „Biada tobie o krwawe miasto Lichfield!”. Chodził więc boso po rynku i zdawało mu się, że krew płynie ulicami; nie mógł się powstrzymać od wołania

Wnetrze zboru kwakrow w Hertford

„Biada biada!”. Sam nie potrafił racjonalnie tego wytłumaczyć. Dużo później usłyszał opowieść, że za czasów Dioklecjana w Lichfield zginęło ponad tysiąc chrześcijańskich męczenników i sam wysnuł przypuszczenie, że to ich krew widział w swojej wizji. Innym razem, stojąc na wzgórzu Pendle Hill, zobaczył tłum ludzi w białych szatach zgromadzonych w mieście Preston Patrick, a wewnętrzny głos kazał mu się tam udać. No cóż, dziwak, nie pierwszy i nie ostatni. Niektóre zbiegi okoliczności jednak zaskakują. W Preston Patrick był właśnie wtedy zjazd sekty Szukających (Seekers), wprawdzie bez białych szat, ale za to niezwykle receptywnych na to, co Fox miał do powiedzenia. Ale nie tylko skrajni sekciarze uważnie go słuchali. Ze źródeł wynika, że zupełnie poważnie traktowały go niektóre osoby na wysokich stanowiskach, w tym również sam Oliver Cromwell. Zaczęło się od tego, że ten wałęsający się po kraju pasterz zaczął się wtrącać w kazania pastorów podczas nabożeństw. Bowiem ten sam głos, który kazał mu chodzić boso po rynku w Lichfield, kazał mu również głosić dobrą nowinę – że ów płomień, który rozświetlał serca proroków i apostołów, rozświetla serca ludzi również dziś. Trzeba go tylko umieć dostrzec. A Pismo Święte musi być czytane w tym samym duchu, w którym było napisane, inaczej jest martwą literą i nie znaczy nic. A ów Duch nadal dmie, a twierdzenie, że ucichł na zawsze jest wierutnym łgarstwem.

Przerywanie kazania było wówczas w Anglii nielegalne i można za to było siedzieć. Zwłaszcza jeśli głosiło się poglądy, z którymi nie zgadzał się sędzia. A George Fox robił wrażenie, jakby świadomie chciał się wszystkim narazić. Purytanom, bo głosił, że i dziś w sercach ludzkich może płonąć ten sam ogień, który rozświetlał serca proroków i apostołów. Anglikanom i katolikom, bo głosił, że sakramenty są do niczego nikomu niepotrzebne, ważny jest tylko Duch Święty w sercu. Baptystom, bo głosił, że również chrzest jest nikomu niepotrzebny, a jeśli jego forma jest powodem do kłótni, to tym bardziej należy go odrzucić. Dowódcom walczących wojsk (były to czasy wojny domowej), bo głosił całkowity ewangeliczny pacyfizm. Protestanckim władzom Anglii, bo odmawiał składania wszelkich przysiąg, również przysięgi lojalności potępiającej papieża i katolicyzm. Wszystkim, którzy oczekiwali okazywania szacunku (np. sędziom), bo odmawiał zdejmowania kapelusza w każdej sytuacji, z wyjątkiem modlitwy. Odmawiał również używania grzecznościowej formy you i do wszystkich zwracał się per thou („ty” – wówczas była to jeszcze forma powszechnie używana). Do wszystkich, Olivera Cromwella nie wyłączając. Twierdził, że wszyscy ludzie są równi i nie godzi się podkreślać w mowie stanu społecznego. George Fox był wielokrotnie aresztowany i często całe miesiące siedział w celi. Znalazł jednak chętnych słuchaczy, zwłaszcza pośród członków sekty Szukających, którzy spotykali się

regularnie, by w milczeniu słuchać szeptu Ducha Świętego. Przesłanie Foxa podziałało na nich jak zapałka na stóg siana – poczuli nagle, że istotnie w ich sercach płonie ten sam ogień, co w sercach proroków i apostołów. Niektórzy z nich poczuli powołanie kaznodziejskie i podobnie jak George Fox ruszyli w drogę głosząc tę samą co on Dobrą Nowinę. Bywali aresztowani, publicznie rozbierani do naga (kobiety również) i chłostani, niekiedy nawet wieszani. Nie poddawali się, twierdzili, że z drżeniem słuchają głosu Bożego. Bo słysząc głos Boży trzeba drżeć. Od tego sformułowania powstała prześmiewcza początkowo nazwa Quakers („drżący”). To stąd pochodzi polska nazwa „kwakrzy”, nie od kwakania. W czasach Cromwella aresztowano kwakrów za przerywanie kazań. Za panowania króla Karola oraz jego brata Jakuba do więzień wsadzano wszystkich nonkonformistów za to, że nie byli anglikanami. Inni nonkonformiści spotykali się w sekrecie, ale kwakrzy odmawiali ukrywania się i spotykali się publicznie. Jeśli spalono ich dom spotkań – spotykali się na zgliszczach. Jeśli ich aresztowano – spotykali się w więzieniu. Było to zgodne z ewangeliczną zasadą „mowa wasza niech będzie tak-tak, nie-nie, co nadto jest, od Złego pochodzi”. Podobnie odmawiali zbrojnej walki o swoje prawa, również z ewangeliczną zasadą pacyfizmu. Po prostu szli siedzieć. Jak Gandhi. W owych czasach ruch kwakrów był dynamiczną kontrkulturą obnażającą hipokryzję w społeczeństwie. Był ruchem ludzi odważnych, nie wahających się iść do więzienia za głoszone poglądy. W ciągu następnych pokoleń ostrze zostało nieco stępione. Dziś kwakrzy to po prostu jedna z protestanckich sekt. Bardzo zresztą interesująca, o czym sam się przekonałem, kiedy zostałem zaproszonym na ich nabożeństwo. W Hertford, w hrabstwie Hertfordshire na północ od Londynu znajduje się najstarszy nieprzerwanie do dziś funkcjonujący zbór kwakrów. Nabożeństwa kwakrów otwarte są dla wszystkich i ja na takim nabożeństwie byłem. Relacja z takiego nabożeństwa będzie najkrótsza na świecie – jest to godzina milczenia.

Tablica nagrobna George’a Foxa


22 |

5 lipca 2011 | nowy czas

czas na relaks

WszystKie chWyty DozWolone

czego nie widaĆ ludzkiM okieM

» Co łączy dwie słynne szkoły w Eton i

mania

Lancing? Rywalizacja o rezultaty, a może o listę sławnych wychowanków zapisanych w historii kraju? Jest jeszcze coś więcej.

GotoWania mylondonchef@hotmail.co.uk

Mikołaj Hęciak

Chodzi o deser zwany mess, czyli bałagan. Jeden to Eton Mess, a drugi to Lancing Mess. Obydwa podobne, ale nikt nie wie, w którym miejscu po raz pierwszy zaczęto ten deser podawać. Różne historie i anegdoty są z tym związane. Nie mniej jednak, pewne zasady obowiązują: w deserze muszą znaleźć się i truskawki, i śmietana. Cała reszta, jak bezy, lody czy inne dodatki, to sprawa drugorzędna, choć nie bez znaczenia dla smaku. Spotyka się wersje zarówno z truskawkami, jak i z bananami, ale tradycjonaliści uznają jednak tylko tę pierwszą. A przecież można owoce te zastąpić np. malinami i też będzie pysznie. Co potrzebujemy? Sprzęt: mała i duża miska, trzepaczka, mały nóż, miseczki deserowe, pucharki lub kieliszki do Martini; taca i papier do pieczenia. Składniki na 4 osoby: 400 g świeżych truskawek, 1 łyżka cukru pudru, 1 łyżka esencji waniliowej, 400 ml śmietany kremówki (double cream), 2 duże bezy, 4 kruche ciasteczka (shortbread). Płuczemy truskawki, pozbawiamy je szypułek i kroimy w ćwiartki. Tutaj jest miejsce dla fantazji, ponieważ owoce możemy pozostawić bez niczego, albo dodać trochę cukru, soku, odrobinę alkoholu bądź octu balsamicznego, aby puściły sok. Śmietanę ubijamy w dużej misce. W połowie ubijania dodajemy cukier i esencję waniliową. Należy uważać, żeby śmietana nie była przebita – w tym celu do śmietany można dodać 2-3 łyżki mleka. Bezy bez problemu można kupić w sklepie (co za oszczędność czasu!), albo zrobić samemu (wersja dla ambitnych). Są różne szkoły i receptury. Ja stosuję taką samą ilość białek jaja kurzego do ilości cukru. Najpierw ubijamy same białka i w połowie dodajemy cukier (caster sugar). Blachę do pieczenia wykładamy pergaminem i za pomocą łyżki lub wyciskarki formujemy koszyczki dowolnej wielkości. Pieczemy, a raczej wysuszamy bezy w możliwie najniższej temperaturze, zdecydowanie poniżej 1000C. Zajmie to około trzy godziny, ale chodzi o to, by nasze bezy były suche w środku i białe na zewnątrz. Nic nie szkodzi, jeśli nie będą foremne albo się pokruszą. Kruche ciasteczka (shortbread) możemy także szybko wybrać ze sklepowej półki albo upiec sami dla własnej satysfakcji. Piekąc większą ilość będziemy mieli je też na inne okazje.

Kruche ciasteczKa Deana Dean jest kucharzem. Nie poznałem go osobiście, ale mam to szczęście, że poznałem jego przepis na kruche ciasteczka. Jest wiele sprawdzonych przepisów, ale ten jest wyjątkowy – ciasteczka są kruche aż do granic możliwości. Z podanej ilości składników otrzymamy dość cieńko rozwałkowaną, dużą blachę ciasta. Potrzeba nam 125 g masła niesolonego, 40 g cukru (caster sugar), 40 g cukru pudru, 125 g mąki (plain flour), 65 g mąki kukurydzianej i 1 małe żółtko. Najpierw ucieramy masło z dwoma rodzajami cukru na białą masę. Dodajemy oba rodzaje mąki i mieszamy wszystko tak krótko, jak to możliwe. Na koniec dodajemy żółtko, zagniatamy szybko ciasto i wykładamy pomiedzy dwa arkusze papieru do pieczenia. Cieńko rozwałkowujemy, układamy na blasze. Chowamy do lodówki do schłodzenia na pół godziny. Pieczemy w 1600C przez 20-30 minut na blady kolor. Po wyjęciu z piekarnika czekamy jedynie 2-3 minuty i kro-

imy jeszcze ciepłe ciasto na wąskie prostokąty albo wycinamy krążki (tak jak klasyczne shortbreads ze sklepu). Ciasteczka możemy użyć do szeregu różnych deserów albo podać do herbaty. Wszystkie składniki deseru możemy przygotować dzień wcześniej, więc samo podanie zajmie tylko kilka minut. Znowu są przynajmniej dwa klasyczne sposoby podania takiego „zaplanowanego bałaganu”. Pierwszy, to wymieszanie owoców i bezów ze śmietaną i nałożenie do pucharków. Drugi, to ułożenie osobnych warstw ze wszystkich składników. Ale nawet bez tych wskazówek bez trudu możemy wykreować nasz własny bałaganik, i to jest piękne w tym przepisie. Wszystkie chwyty dozwolone! Ja proponuję na przykład wykorzystanie kremu bawarskiego zamiast bitej śmietany.

WanilioWy Krem baWarsKi Podobnie jak trudno dociec początków opisywanego deseru, tak trudno dojść, dlaczego tzw. krem bawarski, czyli z francuskiego bavarois, jest tak popularny wśród francuskich kucharzy. Tradycyjny krem ma smak waniliowy, ale czym dalej w las, tym więcej drzew. Możemy więc spotkać się z bavarois czekoladowym, kawowym, cytrusowym czy jabłkowym, a lista jest pewnie jeszcze dłuższa. Dla czterech osób potrzebujemy 10 g żelatyny, którą namaczamy w zimnej wodzie. 300 ml mleka podgrzewamy z jedną laską wanilii (rozcietej wzdłuż, by uwolnić ziarenka do mleka). 4 żółtka ucieramy z 50 g cukru (caster sugar), następnie wlewamy do masy mleko, dokładnie mieszając. Całość podgrzewamy na małym ogniu, aż zgęstnieje. To najtrudniejszy moment, ponieważ łatwo można przegotować masę i ta się zważy. Termometr kuchenny jest dużą pomocą, gdyż ułatwi nam zachowanie 800C podczas podgrzewania. Jeżeli nie mamy termometra, możemy sprawdzić na oko, czy masa jest gotowa – jeśli jest gęsta i powoli spływa po tylnej ścianie łyżki, to udała się idealnie. Jeśli całość ciut przegotujemy i masa przestanie być gładka, nadal mamy szansę ją uratować, przepuszczając ją przez sitko. Następnie dodajemy żelatynę namoczoną wcześniej w kilku łyżkach wody i studzimy całość. Gdy masa zaczyna gęstnieć, mieszamy ją z 175 ml na wpół ubitej śmietany kremówki i chowamy do lodówki do stężenia. Wracając jeszcze do przepisu przewodniego. Mess możemy ukoronować gałką lodów waniliowych lub sorbetu truskawkowego, a truskawki zastąpić innymi owocami, np. bananami czy malinami, albo tym, co tylko fantazja nam podpowie. Smacznego!!!

Maciej Będkowski

Dlaczego warto jeść warzywa i owoce Pewne prawa tego świata wszystkich nas obowiązują, czy jesteśmy ich świadomi czy nie. Promieniowanie radioaktywne ma na nas wpływ, mimo iż go nie widzimy. Wszystko jest energią, wszystko wibruje. Nasze myśli to energia, której skupiska przyciągają to, czym są zabarwione. Czy miłość to energia? Czy jak się boisz, to wibrujesz inaczej? Oczywiście, że tak. Z praw fizyki wiemy, że energia nie ginie, może jedynie zmienić swoją postać, przejść z jednej formy w drugą. Ze stanu stałego w ciesz, z cieczy w gaz. Skoro ciało stałe to energia i nasze słowa to również wibracja, tak jak myśli, emocje, uczucia, to otwiera się przed nami bardzo wiele możliwości. Dzięki kreatywności w zastosowaniu tych praw możemy stworzyć sobie raj na Ziemi. Na co należy zwrócić uwagę? Na to, aby otaczać się pozytywnie nastawionymi do życia ludźmi. Oni produkują pola energetyczne o wysokiej częstotliwości, których wibracja może podnieść również i nasze pole do ich poziomu. Również kontemplacja piękna pod każdą postacią, a szczególnie przyrody oraz taniec, uwalniający endorfiny. Kolejną ważną rzeczą jest to, co jemy, co staje się budulcem naszego ciała. Jako istoty energetyczne stajemy się tacy, jaką energię spożywamy. Czy zastanawiałeś się kiedyś, jak wibruje to, co jesz czy pijesz? Czy jest to dla ciebie z punktu energetycznego korzystne? Jakie konsekwencje w postaci zmian pola energetycznego będzie miało spożycie zająca? Pewnie myślisz sobie, że wszystko jest ok. Skoro tak, to zapraszam do przeanalizowania pewnych informacji. Jesz, czujesz się po jedzeniu syty, potrzebujesz odpoczynku, i tak do kolejnego posiłku. Kolejny zając lub może cielaczek. Skoro wiesz już, że wszystko jest energią, jak myślisz: jaką energię ma ten zając? Jaką energię zawiera w sobie ten kawałek cielaka? Pamiętaj, że myśli, uczucia, emocje to energia, która przenika wszystko i zostaje przez nas pobierana. Wracając do zająca... Jakie emocje wyzwalane są w nim, gdy się go zabija? Albo co czują zwierzęta transportowane w okropnych warunkach na ubój? Możesz sobie wyobrazić, w jakim stanie docierają na miejsce... Czy spędzają-

cy je z okrętów, tirów czy wagonów kolejowych ludzie dbają o nie tak, jak ty o własnego kota, psa czy konia? To już nie jest dla nich zwierzę, to produkt, który trzeba zapakować i nakleić metkę. A ono wciąż czuje, przeżywa emocje, myśli. Jego ciało wciąż wibruje, ale jakie to są wibracje? Czy to jest miłość, szczęście, radość? Nie, to jest paniczny strach, przerażenie, ból powyłamywanych stawów, połamanych żeber... Czy jesteś świadom, jaką energię wkładasz w swoje ciało? Czy zdajesz sobie sprawę , że to, co w siebie wkładasz, staje się tobą? Posiadamy także wymiar energetyczny, który rządzi się własnymi prawami. Czego możemy doświadczyć, zadając innej, żywej i czującej istocie ból nie do zniesienia? Co dajemy, to odbieramy, prawo przyczyny i skutku działa. Energia nie ginie, zmienia swą postać, wnika w nas wraz z pożywieniem. Jaka jest energia w tym kawałku kaczki, której co kilka godzin mechaniczna rura bez ogródek wchodziła do gardła, aby na siłę wepchnąć sporą ilość paszy, aby kaczka jak najszybciej przytyła? Energia szczęścia, swobody, miłości, radości? Przecież dobrze wiemy, że zwierzęta myślą, czują, boją się, potrafią płakać, komunikować się między sobą i z ludźmi. Jedząc mięso, człowiek zjada strach, cierpienie, męczeństwo, które wnikają do jego ciała. Z taką energią nie jest łatwo sobie poradzić. Za tego typu energię płacimy cenę przedwczesnego starzenia się, spadku odporności, chorób, braku humoru i poczucia radości. Mięso torturowanych i mordowanych stworzeń przeniknięte jest grozą. Energie nie giną, lecz wnikają i działają dalej. Według najnowszych badań mięso – ze względu na występujące w nim antybiotyki i hormony podawane chorującym nagminnie zwierzętom, a także z powodu pozbawienia ich ruchu i światła – szkodzi człowiekowi, odbiera mu energię i jest przyczyną wielu chorób. Każdy ponosi odpowiedzialność za swoje wybory, takie jest prawo przyczyny i skutku. Pitagoras przestrzegał: „Wszystko, co człowiek czyni zwierzętom, spada na niego z powrotem. Cokolwiek uczyniliśmy innemu żyjącemu stworzeniu, nawet wtedy, gdy jesteśmy tylko współwinni, tego samego doznamy na sobie”. Leonardo da Vinci mówił: „Już za najmłodszych lat zaniechałem jadania mięsa i wierzę, że nadejdzie czas, w którym mord na zwierzętach będzie uważany za taką samą zbrodnię, jak zamordowanie człowieka”. Zwierzęta tak jak i my kochają wolność i każdy, kto ma serce i rozum, czuje to i wie. Pamiętajmy, że wszystko jest energią, otaczajmy się zdrowymi myślami, szczęśliwymi ludźmi, jedzmy zdrowe, wartościowe pokarmy, których energia podwyższy wibrację naszego ciała. Szybkość wibracji to klucz do wszystkiego, co chcemy osiągnąć. Stajemy się tym, co jemy! Kierujmy się więc intuicją i sercem, a z pewnością wszystkie sprawy ułożą się dla nas i dla wszystkich korzystnie Je śli masz py ta nia, po trze bu jesz po mo cy lub chcesz się spo tkać za pra szam na www.bed kow ski the ra py.com lub pro szę o ema il:bed kow ski@gma il.com


|23

nowy czas | 21 czerwca 2011

czas na relaks

Na ławeczce graŻyNa Maxwell

Kiedy zaPoMiNasz Żyć...

Przez szyby autobusu, ociężale posuwającego się przez robotniczą dzielnicę miasta, jak w szarym kalejdoskopie widać było bloki mieszkalne, w rozchlapanych, ziemistych kolorach. Patrząc na pustkę bez żadnych struktur, patrzyłam w istocie na swoje życie. Jestem już i niewierząca, i nieposzukująca. Samotna i nieufna. Czy to pech, czy nieumiejętność życia? Czuję, że moje życie jeszcze się nie zaczęło, a mam już trzydzieści sześć lat. Boję się, że wkrótce nadejdzie starość, a życie nie przyjdzie. Piszę ten list do nieznajomej, bo nie mam nikogo, z kim mogę podzielić się tymi smutnymi refleksjami. Może jakimś cudem pomoże mi to nawiązać kontakt z moim wewnętrznym programistą i zadać mu parę pytań. Moje dzieciństwo, wczesna młodość i lata studiów przebiegały poprawnym torem, bez wielkich wstrząsów czy

romantycznych tragedii. Wszystko, co robiłam i co myślałam, podlegało uwarunkowaniom otoczenia – rodziców, szkoły i społeczeństwa. Podporządkowałam się, jak wszyscy inni wokół mnie, określonym wzorcom. Zbudowałam sobie tak zwane warunkowe poczucie własnej wartości i wierzyłam ślepo, że moje szczęście i powodzenie mają podstawy w rzeczach zewnętrznych, jak kariera zawodowa, pełne konto w banku, piękny dom, zabawy, udany związek z mężczyzną, rodzina i dzieci. Wzorzec – podsuwany nam ciągle przez telewizję, gazety czy nawet złośliwą ciocię, to mieć więcej, żyć szybciej, wystawniej i bardziej bogato. Już dawno nadszedł czas, bym budowała trwały związek z partnerem, bawiła się w dom i realizowała wspólne plany. Jestem nie tylko sama, ale i straszliwie samotna. Wiele koleżanek i znajomych ze studiów wyjechało do innych krajów, poukładali sobie życie w najbardziej odległych i niezwykłych zakątkach świata. Zazdroszczę im tego kolorowego, egzotycznego życia, z pewnością pełnego przygód i niespodzianek. Szarość codzienności w jakiej żyję przeraża mnie, nienawidzę swojego życia. Tak, jestem i rozczarowana, i rozgoryczona. Pytam siebie po tysiąc razy: czy to wszystko? Czy przyjdzie coś jeszcze? Wszyscy wkoło wydają się mieć więcej życia niż ja! Rozumiem, że powinniśmy być odpowiedzialni za to, co z nas emanuje, jak niechęć, zazdrość czy obojętność. Moje odurzenie zupełnie mnie sparaliżowało i jestem jak bezwolna kukła, której już nikt nie pociąga za sznurki. Budzę się rano bez entuzjazmu, idę do pracy i wracam zatłoczonym autobusem do pustego domu. Nie mam siły, żeby targować się z życiem o cokolwiek. Zrobiła się ze mnie klasyczna fatalistka i widzę tylko skłębione chmury nad moim światem. Czy słońce zdoła się przez nie przebić? Jest taka ławka. Usiądź tam ze mną. Posłuchaj opowieści.

coś zjeść, jak wróci do domu. Widzisz przecież, że nie mogę jeszcze pójść na drugą stronę. Anioł odszedł. Po pewnym czasie przyszedł znowu. Zastał kobietę, gdy była w pośpiechu i właśnie wychodziła z domu. – Musisz już teraz pójść ze mną – powiedział. – Pora na ciebie. Kobieta z niecierpliwością odpowiedziała: – Dobrze, ale najpierw muszę odwiedzić dom chorych. Tam czeka na mnie tuzin ludzi, samotnych i zapomnianych przez rodziny. Jakże mogę tak ich zostawić? Anioł odszedł. Po jakimś czasie przybył znowu i powiada: – Twój czas już nadszedł. Chodź ze mną! – Tak, tak – odpowiedziała kobieta z niecierpliwością. – Ale kto zaprowadzi mojego wnuka do przedszkola, jak mnie już nie będzie? Wyczerpany Anioł westchnął: – Dobrze, zaczekam, aż twój wnuk podrośnie. Minęło wiele lat. Pewnego ciepłego wieczoru kobieta usiadła znużona przed swoim domem i pomyślała: – Właściwie teraz Anioł Śmierci mógłby już przyjść. Po tych wszystkich trudach życia, Wieczna Szczęśliwość musi być przecież czymś cudownym. Anioł przyszedł. Kobieta zapytała: – Zabierzesz mnie teraz do Nieba Wiecznej Szczęśliwości? Jestem gotowa. Anioł Śmierci długo patrzył w oczy kobiety i odpowiedział pytaniem: – A gdzie, jak myślisz, byłaś cały czas? Popatrzyłam na autorkę listu. Śmiała się głośno, z samej siebie, i z tego śmiechu nad sobą miała łzy w oczach. Ogień i woda są tak samo piękne, ale żyją całkiem innym życiem. W każdym momencie życie jest warte, by wstać i tańczyć. Sens wszystkiego tkwi w tej chwili, tu i teraz. Leży w tym, co jest. W samym tańcu.

W zwyczajnym miasteczku, w zwyczajny dzień, w zwyczajnym domu pewna kobieta prasowała bieliznę. Niespodziewanie przybył do niej Anioł Śmierci. Powstała niewiarygodna cisza. Kobieta wcale się jednak nie przeraziła, tylko dalej wykonywała swoje monotonne zajęcie. Anioł rzekł do niej: – Pora już na ciebie. Chodź ze mną. Kobieta popatrzyła na niego i z niecierpliwością odpowiedziała: – Dobrze, pójdę z tobą, ale najpierw muszę skończyć prasowanie. Kto za mnie to zrobi? I muszę ugotować obiad dla swojego syna. Pracuje ciężko w kopalni i powinien

CLASSIC Międzynarodowe Rozmowy ze stacjonarnego

Polska Bez kontraktu

Stałe stawki połączeń 24/7

Imię i Nazwisko........................................................................................ Adres............................................................................................................

Wybierz numer dostĊpowy, a nastĊpnie numer docelowy i zakoĔcz #.

........................................................................................................................

Polska tel. stacjonarny

1p/min - 084 4862 4029

Tel.................................................................................................................

komórkowy T-Mobile Polska tel. 5p/min - 084 4545 4029 Orange, Plus GSM

Prenumerata od numeru....................................................(włącznie)

WiĊcej informacji i peány cennik na www.auracall.com/polska

Kod pocztowy............................................................................................

Liczba wydań............................................................................................

Prenumeratę

zamówić można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonosć zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na adres wydawcy wraz z załączonym czekiem lub postal order Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.

Czeki prosimy wystawiać na: CZAS PUBLISHERS LTD.

Polska Obsługa Klienta: 020 8497 4622 T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute, include VAT & apply from the moment of connection. The charge is incurred even if the destination number is engaged or the call is not answered, please replace the handset after a short period if your calls are engaged or unanswered. BT call setup fee applies. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Prices to other Poland’s mobile networks will be charged at 20p/min. Prices correct at time of publishing: 31/05/2011. This service is provided by Auracall Ltd.

63 Kings Grove London SE15 2NA


24|

5 lipca 2011 | nowy czas

co się dzieje

jacek ozaist

WYSPA [47] Taki obrazek. Siedzi dwóch ponurych facetów nad kuflem piwa. Lekki wiatr rozwiewa dym tlący się z petów, które zbyt niedbale zgasili w tandetnej popielniczce. Jest słoneczne popołudnie. W wadowickim barze „U Kumpla” kilku samotnych pijaczków smętnie szuka objawienia na dnie pustej szklanki. – Więc jedziesz – mruczy beznamiętnie Matuś. – Jadę – odpowiadam. – Dłużej tu nie wytrzymam. – Może otworzysz knajpę, jak żeśmy w liceum marzyli? – Może ty otworzysz biuro projektowe? – Też mam pod górkę. Studia to za mało. Przede mną staż i lata starań o uprawnienia. – Dasz radę. Wiem to. Przez lata wspieraliśmy się duchowo, mieszkając kilkanaście kilometrów od siebie. Płakaliśmy sobie w rękaw, gdy odchodziły ukochane kobiety i piliśmy na wiwat, gdy pojawiały się nowe. Mogliśmy spędzić resztę życia w barze „U Kumpla”, ale postanowiliśmy iść na studia i sprawdzić, co jest tam dalej. Matuś na czas jakiś zwątpił i wyjechał do Norwegii. Ja uważałem, że tylko Polska jest w stanie dać mi szczęście i dobrobyt. Potem mój świat stanął na głowie. Pojechałem za Matusiem nad fiordy. Ta nieśmiała emigracyjna próba bardzo pomogła mi w późniejszej wyprawie do Anglii. Już się tak nie bałem, nie wybrzydzałem, nie szukałem wymówek. Nie chciałem jechać, lecz gdy los przyparł mnie do muru, wsiadłem pokornie w samolot i poleciałem w nieznane. Ciąg dalszy obrazka z Wadowic. Jeden z nas idzie do toalety, drugi zamawia następną kolejkę. Zapalamy po papierosie. Jakaś kobieta o szarej twarzy wyciąga z baru kompletnie pijanego mężczyznę. – Gdzie wypłata, nygusie?! – wrzeszczy. – Gdzie gołębie, Balcerek? – chichocze mężczyzna. Znikają za rogiem. Uśmiechy gasną nam na ustach. Ćmimy w zadumie. – Trzeba by kiedyś rzucić to cholerstwo? – zagaja Matuś. – Ale co, piwo czy fajki? – Fajki! Jak rzucimy piwo, to co nam zostanie? Pytanie zawisło w próżni. Londyn 2010. Znów siedzimy przy piwie, tyle że nie sączymy Żywca, tylko Stellę Artois. Matuś przyjechał mi na pomoc. Rzucił na tydzień pracę, rodzinę i dzieci, by kłaść płytki i malować moją knajpę. Przestał też palić, co spowodowało, że brzuch zaczął wyprzedzać go o krok. Trochę się naśmiewam, lecz w głębi duszy czuję żal, że tak zdrowy odruch spowodował tak niezdrowe komplikacje. Przyjechał też tata Anety. Razem z jej bratem i Matusiem starają się nadgonić stracony przez nas czas, bo jak śpiewał w ponadczasowej „Modlitwie” Tadeusz Nalepa: „już nie zmarnuję ani chwili, bo dni straconych gorycz znam”. Mamy gotową kuchnię i bar. Kończymy wystrój sali, czekając na dostawę stołów i krzeseł. Do zrobienia jest jeszcze mieszkanie na górze, jednak nikt sobie teraz nie zaprząta tym głowy. Chcemy być gotowi na lipcowe urodziny Anety. Taki prezent. Od momentu przykręcenia tablicy z informacją, że tu będzie polska restauracja, spotykam się z pozytywnymi reakcjami okolicznych mieszkańców. Koreańska fryzjerka nie może doczekać się, by spróbować polskiej kuchni, ludzie z biur nieruchomości ciągle pytają o menu, żeby wziąć do domu i spokojnie przestudiować, dwie panie z Birmy obiecują, że zajrzą na placki ziemniaczane, które znają i uwielbiają, somalijski opiekun ludzi niepełnosprawnych umysłowo pyta, czy będzie dobra kawa, bo będą wpadać po spacerze w parku.

Mnóstwo miłych słów i gestów. Tylko Polacy przechodzą obojętnie albo uśmiechają się złośliwie. W domu gorączkowo pracujemy nad menu. Marzy nam się mieszanina tradycji i nowoczesności, sprawdzone przepisy oraz własne fantazje kulinarne. Wypróbowujemy te specjały na naszych gościach. Chyba im smakuje. Atmosfera jest naprawdę dobra. Stanowimy zgrany zespół Polaków za granicą – rzecz bardzo rzadką i na dłuższą metę niemożliwą do utrzymania. Ludzie przyznający certyfikaty to prawdziwe święte krowy. Przyjeżdżają, robią mądre miny, kasują duże pieniądze i odjeżdżają. Człowiek zostaje z papierkiem w ręce i musi wierzyć, że kiedykolwiek jeszcze z niego skorzysta. Corgi, Elecsa, Fensa, Food Hygiene Certificate – mnóstwo papierów, które w Anglii znaczą więcej niż rozum. Zelektryzowała mnie wiadomość, że na Wyspy powraca Grześ. Zadzwonił któregoś wieczoru, oświadczając, że jest gotów podjąć wyzwanie jeszcze raz. Od razu stanął mi w oczach widok jego zapijaczonej gęby przed Dukiem kilka lat temu, gdy musieliśmy go zmuszać, by wsiadł do samochodu i dał się wywieźć z powrotem do Polski. Podobno sprzedał mieszkanie po mamie i kupił dużego mercedesa. Chciał wozić ludzi. Nie wiodło mu się, więc zamienił mercedesa na skodę... Cały Grześ. Sporo serca, niewiele rozumu. Tym razem miałem więcej wątpliwości. Facet miał już koło pięćdziesiątki. Wyprawa za chlebem w tym wieku to było nie lada wyzwanie. Sporo widuje się w Londynie starszych ludzi, którzy odnieśli sukces, ale widać też masę pijaków i bezdomnych. Gdzie miałoby być jego miejsce tym razem, nie powiedział. Nie miałem czasu rozmyślać, co z nim będzie, bo moje życie gwałtownie nabierało tempa. Niezbędnego tempa. Bez tego byłem nikim. Moje serce przestawało bić, żyły i mięśnie rozplatały się, mózg stawał się kleksem na szybie niebytu. Łaknąłem działania. Jeden z naszych majstrów szybko sprowadził mnie na ziemię. Nie wiem, ile wcześniej wypił, ale próba uruchomienia systemu grzewczego zakończyła się katastrofą. Włączył wodę, choć nie pozakładał zaworów na kaloryfery... Powódź dotknęła nie tylko mieszkanie na górze. Woda swobodnie ściekała do restauracji, sącząc się przez otwory, do których mieliśmy niebawem włożyć halogenowe żarówki. Robotę szlag trafił.

cdn poprzednie odcinki

@

kino The Conspirator Najnowszy film Roberta Redforda. Lądujemy w 1865 roku na sali sądowej, gdzie pada jedno z najważniejszych pytań dla historii i tożsamości Ameryki: kto zabił Abrahama Lincolna? Nieco staromodny dramat sądowy z uniwersalnymi tematami w tle: terroryzmem, niesprawiedliwością i wolnością jednostki. Midnight Cowboy Opowieść o American dream powstała w czasach, gdy coraz mniej młodych filmowców w niego wierzyło. Joe Buck rzuca pracę na zmywaku w sercu zasiedziałego, konserwatywnego Teksasu i wyrusza spełnić swoje marzenia w Nowym Jorku. Chce zostać „hustlerem” – używać swoich uroków, by wyciągać pieniądze od znudzonych, starszych dam. Tyle że wielkie miasto jest niebezpieczne. Wykorzystuje naiwność i prostolinijność chłopaka. Wkrótce na swojej drodze Joe spotyka starego, miejskiego wygę – Ratso (niezapomniana rola Dustina Hoffmana). Mimo początkowych napięć, razem wyruszają w podróż do miejskiej dżungli. Prince Charles Cinema Leicester Place, WC2 Niedziela, 10 lipca, godz. 20.30

Wieczór kina hiszpańskiego

Labirynt Fauna to mroczna baśń o dziecięcej uciecze do krainy fantazji w ponurych czasach Hiszpanii Franco. Raise Ravens Carlosa Saury również skupia się na dziecku: ośmioletnim chłopcu, który żyje w przeświadczeniu, że przyczynił się do śmierci swego zimnego, autorytarnego ojca.

czyna, stawiająca swe pierwsze kroki w zawodzie i miejscowy pijaczek. Na co dzień nie żyją może zbyt zgodnie, ale gdy nad południowo-zachodni Londyn przylatują kosmici, wszystko się zmienia…

muzyka Lovebox Festival Jeden z bardziej artystycznych i kolorowyh festiwali na Wyspach. W tym roku podczas trwającej trzy dni imprezy usłyszmy i zobaczymy między innymi: Scissors Sisters, Blondie, Marca Almonda, Snoop Doga czy The Wombats. Ale lista wykonawców jest potężna – podobnie jak liczba ludzi, która zawsze zjawia się o tej porze w Victoria Park. Victoria Park, E3 55N 15-17 lipca

Neil Diamond

Sweet Caroline, You Don’t Bring Me Flowers Anymore czy Girl, You’ll Be a Woman Soon – te piosenki zna chyba każdy. Będzie je można usłyszeć na żywo podczas jednego z trzech londyńskich koncertów Neila Diamonda. Hala O2, Peninsula Square Greenwich, SE10 0DX 9,11,13 lipca, godz. 18.30

Dominika Zachman i jej goście

Sobota, 9 lipca, godz. 15.45 Riverside Studios, Crisp Road, Hammersmith, W6 9 RL

www.nowyczas.co.uk/wyspa Attack the Block

JACEK OZAIST Z URODZENIA BIELSZCZANIN, Z SERCA KRAKOWIANIN, Z DESPERACJI LONDYŃCZYK. ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ PISZE GŁÓWNIE PROZĄ, POEZJĄ PARA SIĘ NIEREGULARNIE

Debiut filmowy komika Joe Cornisha, według krytyków bardzo udany. Cornish zabiera nas do Brixton, gdzie w jednym z ponurych bloków z mieszkaniami socjalnymi żyje prawdziwa londyńska mieszanka: zbuntowane nastolatki terroryzujące okolice na rowerach, młoda dziew-

http://arteriaprojects.wordpress.com/ 15-16 July, The Crypt SE1 1JA

Dominika Zachman była pierwszą wokalistką jazzową, która zadebiutowała na scenie nowo otwartej Jazz Cafe POSK cztery lata temu. Od tego czasu regularnie prezentuje swoje projekty muzyczne w nowych aranżacjach i z różnymi muzykami jazzowymi. Jazz Caf POSK zaprasza na kolejny recital tej utalentowanej artystki, dysponującej wspaniałym bluesowym głosem. W programie znajdzie się zarówno znana i lubiana klasyka jazzu, jak i nowy, oryginalny materiał. Jazz Cafe POSK King Street, W6 0RF Piątek 8 lipca, godz. 20.30

Zespół Maćka Pysza Członkowie międzynarodowego zespołu, utworzonego w 2008 roku


|25

nowy czas | 5 lipca 2011

co się dzieje przez polskiego gitarzystę, pasjonują się graniem akustycznej muzyki bazującej na rytmach świata i muzyce latynoskiej. Ich styl określany jest często jako „znakomite dźwięki jazzowe z dodatkiem rytmów świata”. Maciek jest głównym kompozytorem tej grupy, a jego pomysły muzyczne, świeże i technicznie wymagające, potrafią zadowolić ucho najbardziej wrażliwego melomana. W muzyce Maćka widoczne są wpływy Aldi Meoli, Chica Corei i Astora Piazzolli. W Jazz Caf POSK zespół wystąpi w składzie: Maciek Pysz – gitary, Asaf Sirkis – perkusja, Maurizio Minardi – fortepian, akordeon i saksofon, Patrick Bettison – kontrabas. Jazz Cafe POSK King Street, W6 0RF Sobota 9 lipca, godz. 20.30

Royal Philharmonic Orchestra Royal Philarmonic Orchestra zagra w pięknym Cadogan Hall. W programie Wagner, Brahms i Franck. Cadogan Hall, 5 Sloane Terrace SW1X 9DQ Środa, 20 lipca, godz. 19.30

Paul Graham

Twombly i Poussin

Retrospektywa poświęcona błyskotliwemu fotografowi Paulowi Grahamowi. Graham zabiera nas do Europy, Północnej Irlandii, Ameryki i Japonii. Chwyta „decydujący momenty” á la Cartier-Bresson i z każdego zwykłego, codziennego momentu wyciska głębszą refleksję.

Co łączy surowy styl współczesnego malarza Cy Twombly’ego z klasycystycznymi, nieco napuszonymi obrazami Nicolasa Poussina? Z pozoru niewiele, ale organizatorzy tej wystawy chcą nas przekonać, że to nieprawda. Obaj malarze uwielbiali bowiem tematy arkadyjskie. Dzieła Twombly’ego i Poussina wejdą ze sobą w dialog w Dulwich Picture Gallery w południowym Londynie.

Whitechapel Gallery Whitechapel Road St, E2 7JB

The Cult of Beauty Leighton, Rosetti, Whistler i Burne-Jones: prace wszystkich zobaczymy w Victoria & Albert Museum. Łączy je przywiązanie do idei sztuka dla sztuki. Pełno tu erotyzmu, zmysłowości i nastroju. Wystawa Aesthetic Movement zabiera nas w podróż od czasów, gdy ruch się rodził – lat sześćdziesiątych XIX wieku – aż po chwile, gdy dogasał wraz z odchodzeniem kolejnych artystów. Ale Aesthetic Movement to nie tylko obrazy. Zobaczymy też bogato zdobione książki i meble.

Whitechapel Gallery, Whitechapel Road St, E2 7JB

Kwartet Jupiter

Joan Miró

Polacy w Londynie

Kwartet nazywa się Jupiter, ponieważ gdy zespół się formował, to właśnie ta planeta dominowała na niebie. Najwyraźniej przyniosła członkom kwartetu szczęście – bo tworzą już dziesięć lat i zdołali wyrobić sobie markę. W lipcu zaproszą nas w podróż do świata Beethove-

Chciał, by każdy, kto ogląda jego dzieła czegoś doznawał. Nieważne, co to było za doznanie. Liczyło się to, że ludzie coś czuli – wspomina wnuk Miró Joan Punyet. Rzeczywiście: z monumentalnych płócien barcelońskiego artysty wprost wylewają się emocje. Podobnie, jak z jego bardziej kameralnych dzieł. A Miró pozostawił po sobie wiele. Działał przez sześć dekad, był świadkiem hiszpańskiej wojny domowej, przeżył II wojnę światową i dodawał nieco koloru ponurym czasom Franco. W Tate Modern oglądać możemy ponad 150 dzieł Miró: obrazy, szkice i rzeźby. Pierwsza od niemal pół wieku retrospektywa poświęcona artyście potrwa do września.

Obraz naszej emigracji widziany oczami studentów Uniwesytetu Artystycznego w Poznaniu. Wystawa plakatów, trwa do 15 lipca.

Jakub Julian Ziółkowski Urodzony w Zamościu artysta może pochwalić się pierwszą wystawą nad Tamizą. Na swoich płótnach łączy fantastykę zainspirowaną dziełami Hieronima Bosha z groteską i ab strakcjå i surrealizmem. Obrazy Ziółkowskiego to niesamowita podróż w świat artystycznej wyobraźni malarza, która niejednokrotnie przeraża odbiorców. Szkielety, wieże zbudowane z ludzkich oczu, ciało odpadające od kości to rzeczywistość prac tego wyjątkowego artysty. Parasol Unit 14 Wharf Road, N1 7RW

Toulouse-Lautrec

Tate Modern, Bankside SE1 9TG

Courtauld Gallery, Somerset House, WC2R 0RN

Rosemary Branch Theatre 2 Shepperton Road, N1 3DT 12-14 lipca, godz. 19.30

Beatrice i Benedick znów ogłoszą sobie, że miłość i małżeństwo są dla frajerów. Znów powiedzą sobie, że się nawzajem nie znoszą. Ale, jak to w życiu i sztukach Szekspira bywa, potem skończą na ślubnym kobiercu. Shakespeare's Globe 21 New Globe Walk, Bankside, London, SE1 9DT

Realism Autor sztuki Anthony Neilson zabiera nas w podróż do podświadomości niejakiego Tima. Tim ma kaca, a w dodatku ktoś złamał mu serce. Dlatego ta wizyta może nie być przyjemnym doświadczeniem. Oprócz motywów freudowskich spodziewać się możemy gigantycznych marchewek, chodzących na dwóch łapach kotów i tykających bomb. Co jakiś czas do podświadomości Tima przedostają się sygnały z zewnątrz – włączony telewizor, listonosz, jego była dziewczyna. „Dzień świra” po angielsku?

wykłady/odczyty Życie z Google Google to niezwykła korporacja – rządzi się swoimi prawami i robi wszystko po swojemu. Stawia na dobrą atmosferę i partnerskie układy między zarządem a pracownikami. Słynie też z doskonałego marketingu. O tym wszystkim opowie nam pierwszy szef promocji firmy, Douglas Edwards.

Soho Theatre 21 Dean St, W1D 3NE Do 9 lipca

Środa, 20 lipca, godz. 18.30 Honk Kong Thatre, London School of Economics Hall Houghton Street WC2A 2AE

Dementia Diaries

One Man, Two Guvnors

Żydzi w Etiopii

Utwór Marii Jastrzębskiej poświęcony relacjom i wewnętrznym światom bohaterów polsko-angielskiej rodziny, w której rodzice cierpią na røżne odmiany demencji. Premiera sztuki odbyła się w kwietniu 2009 w ramach Eastbourne Festival, wypełniając salę po brzegi przez cztery kolejne dni festiwalu. Sztuka odgrywana przez polskich i angielskich aktorów łączy ciepło z surrealistycznym humorem i

Sztuka Goldoniego Sługa Dwóch Panów odczytana na nowo. Zamiast do Włoch, trafiamy do… Brighton lat sześćdziesiątych. Obserwujemy losy Francisa – nieco zagubionego młodzieńca, który próbuje trzymać dwie sroki za ogon i zarabiać na służbie u dwóch różnych osób. Wkrótce jednak okazuje się, że daje się wmanewrować w intrygę, która nieco go przerasta. W roli głównej James Corden (znany

Skąd się tam wzięli, jak im się żyło i ilu ich tam jeszcze pozostało – na te pytania odpowiadać będzie Sybil Sheridan, działaczka próbująca pomóc afrykańskiej społeczności żydowskiej w wyjeździe do Izraela. Jak się okazuje, nie jest to takie łatwe...

Galeria POSK, 238-246 King Street, W6 0RF

teatry

SOAS, University of London Russel Square, WC1 OXG Czwartek, 14 lipca, godz. 19.00

Shoreditch Festival Koncerty, pokazy filmowe, imprezy, a nawet… wystawa psów. To wszystko znaleźć można w programie Shoreditch Festival.

Courtauld Institute zaprasza nas w podróż do Francji przełomu XIX i XX wieku. To świat muzyki, kabaretu, zadymionych kawiarni, prostytutek, baletnic i dżentelmenów w czarnych cylindrach. Wystawa poświęcona malarstwu Toulouse-Lautreca oprócz kilku obrazów z kolekcji londyńskiego instytutu, pokaże dzieła wypożyczone z całego świata.

Much Ado About Nothing

Thomas Struth W Whitechapel Gallery rusza potężna retrospektywa prac jegnego z najbardziej utytułowanych fotografów zza naszej zachodniej granicy. Thomas Struth uwielbia podglądać: szczgólnie znane są jego zdjęcia ludzi odwiedzających galerie sztuki. Inna jego fascynacja to świat techniki. Wystawa obejmuje zdjęcia z trzech ostatnich dekad twórczości artysty.

choćby z popularnego serialu komediowego Gavin and Stacey). Recenzje są entuzjastyczne. „Przebojowa, lekka komedia na lato” – zachwyca się krytyk Daily Telegraph. „Triumf komedii – zarówno w warstwie słowa, jak i obrazu. Jedna z najzabawniejszych sztuk w historii nationa Theatre” – dodaje dziennikarz „The Guardian”. National Theatre, Lyttelton, South Bank, London, SE1 9PX

Dulwich Picture Gallery, 7 Gallery Rd , SE21 7AD

Victoria & Albert Museum Cromwell Road, SW7 2RL

galerie/wystawy

sporadycznym, dosadnym językiem. Spektaklowi towarzyszy kompozycja na flet i wiolonczelę Petera Copleya, zagrana podczas przedstawienia przez autora (wiolonczela) i Anne Hodgson (flet).

Shoreditch – dzielnica wschodniego Londynu, popularna wśród artystów i studentów – ma swój festiwal już od dziesięciu lat. Program, jak zawsze, bogaty i zróżnicowany. Organizatorzy stawiają na mniej znaną muzykę. Zagrają niezależne kapele, jak Red Baarat, Why Why Peaches, Lokandes i The Whip. Ponieważ w tym roku motywem przewodnim imprezy jest woda, na specjalnej scenie umieszczonej na barce zagrają DJe. Na moment przywołany zostanie też duch przeszłości – w Hoxton Hall grupa muzyków postara się odtworzyć atmosferę music halls sprzed pół wieku. Jest też coś dla zwolenników ruchu na powietrzu.

Z mieszkańcami dzielnicy będzie można się zintegrować w specjalnym ogródku, gdzie rozstawione zostaną stoły do ping-ponga. O tym, jak rzucić palenie albo pozbyć się paru zbędnych kilogramów dowiemy się od lekarzy i specjalistów w „Zakątku zdrowia”. Kino pod gwiazdami? Dla organizatorów Shoreditch to za mało. Dlatego umieścili ekran na specjalnej łodzi. „Pływające kino”, zaprojektowane przez architektów z Hackney, zostanie zacumowane w okolicach Waterhouse Restaurant przy Regent’s Street. Pokazywać będzie głównie filmy niezależne i instalacje wideo młodych artystów. Miłośnicy psów nie mogą przegapić „Shoreditch Dog Show”. Jurorzy wybiorą między innymi najlepiej machający ogon,

najlepiej wychowanego i najbardziej zadbanego psiaka. W konkursie może wziąć udział każdy (choć, rzecz jasna, posiadanie psa jest dodatkowym atutem). Zgłoszenia można wysyłać drogą elektroniczną. Fani tajemnic skuszą się zapewne na „sekretne party”, które będzie trzeba wspólnym wysiłkiem odnaleźć. Organizatorzy nie zdradzają bowiem szczegółów co do jego lokalizacji. By wziąć udział w zabawie, trzeba się zarejestrować na stronie festiwalu http://www.shoreditchfestival.org.uk/. Znajduje się tam też program (choć w chwili oddawania numeru do druku było tam jeszcze sporo luk…). .

Adam Dąbrowski


26|

5 lipca 2011 | nowy czas

czas na relaks

Forget injuries, never forget kindnesses „Zapomnij o urazach, ale nigdy nie zapominaj o uprzejmościach.” – Mimo optymistycznego wydźwięku, to chińskie przysłowie jasno mówi, że w życiu czasami przychodzi nam odnieść rany, dosłownie czy też w przenośni. W zależności od powagi i rodzaju urazu, stosuje się różne nazwy je określające, np. hurt, injure, wound, cut, laceration czy graze. I have a tendency to hurt myself physically, when I'm hurting inside (Jane Green “Bookends”) Hurt występuje jako rzeczownik i czasownik, podobnie zresztą jak pozostałe omawiane wyrazy, i stosuje się do lekkich zranień. Jeśli mówimy o otarciu albo zadrapaniu, często wymiennie można użyć słowa graze, natomiast w przypadku lekkiego skaleczenia czy rozcięcia – cut. Hurt często używa się w znaczeniu przenośnym, kiedy mowa np. o zranionych uczuciach, jak w piosence zespołu The Beatles – Child Of Nature:I didn't mean to hurt you, I'm sorry that I made you cry. Inne wyrażenia z tym słowem to: not to hurt a flea/fly (nie skrzywdzić muchy – używane przy opisie osoby wyjątkowo dobrodusznej), hit somebody where it hurts most (uderzyć w czyjś najczulszy punkt), little work never hurt/killed anyone (trochę pracy jeszcze nikomu nie zaszkodziło/nikogo nie zabiło). BBC news presenter Jon Sopel was injured when his scooter collided with a car (dailymail.co.uk) Poważniejsze uszkodzenia ciała określa się słowami injury albo wound. To pierwsze jest

używane najczęściej w odniesieniu do obrażeń powstałych w wyniku wypadków komunikacyjnych oraz eksplozji, dlatego zwykle można natknąć się na nie, czytając wiadomości. Injury znajduje także zastosowanie w wyrażeniu add insult to injury (pogorszyć sytuację, która już jest zła; jeszcze bardziej zranić osobę, która już cierpi). Inne określenia na ciężkie zranienia to laceration (rana szarpana lub rozcięcie) oraz gash (długie i głębokie rozcięcie). Eight wounded as police open fire on doctors’ protest in Quetta (BBC News). Wound odnosi się przede wszystkim do obrażeń, które zostały spowodowane użyciem broni palnej lub ostrych narzędzi. Często słowo to ma jednak znaczenie przenośne i stosowane jest, gdy mowa o urazach psychicznych. Oto kilka idiomów, które warto znać: lick one’s wounds (lizać swoje rany – być nieszczęśliwym po przykrym wydarzeniu, leczyć urazy po przegranej), open/reopen old wounds (otwierać stare rany – przypominać o nieprzyjemnej sytuacji z przeszłości), rub salt in wounds (posypywać rany solą – unieszczęśliwić albo zawstydzić kogoś, pogorszyć czyjąś sytuację). Aby optymistycznie zakończyć ten dość drastyczny temat, warto pamiętać, że z czasem każda rana się zabliźnia. Harry Crews ujął to następująco, skupiając się, w swej wypowiedzi na słowie scar (blizna): There is something beautiful about all scars of whatever nature. A scar means the hurt is over, the wound is closed and healed, done with.

krzyżówka z czasem nr 29

Poziomo: 1) słynna polska skrzypaczka, laureatka między innymi Konkursu im. Henryka Wieniawskiego w 1952 r., 8) górna część tułowia, 10) potrawa z gotowanego ryżu, zapiekanego z kawałkami mięsa i ostrych dodatków, 11) przełożony opactwa, 12) brzuszna, 13) ptak, który był czczony w starożytnym Egipcie, 15) szef juhasów, 16) potrawa mięsna, 17) osiedle podhalańskiej wsi Kościelisko, znane jako punkt wypadowy wycieczek, 19) pracz, 23) ruda u lisa, 24) bryła sprasowanego miału węglowego do palenia w piecu, 25) rzymski bóg miłości, 26) słuchaczka wyższej uczelni; studentka.

Pionowo: 1) Wanda, słynna przed laty polska śpiewaczka operowa (sopran), 2) Jan, prymas Polski w latach 1510-1531, 3) jacht Leonida Teligi, 4) wynik dzielenia, 5) przedmiot służący do podtrzymywania czegoś w pozycji pionowej (stojącej), 6) 60 sztuk czegoś, 7) imię Chaczaturiana, 9) kobieta odbywająca próbny okres pracy, 14) mały otwór, 15) najbardziej znana lalka, 18) polski prezenter telewizyjny, w latach 1991-1993 był posłem na Sejm wybranym z listy Polskiej Partii Przyjaciół Piwa, 20) pora roku, 21) obramowanie, obwódka, 22) „głośne” miasto koło Lublina. Rozwiązanie krzyżówki z czasem nr 27: Bohdan Łazuka

sudoku

Autorem tekstu jest lektor ze szkoły języków obcych online Edoo.pl. Ta rubryka jest częścią kampanii edukacyjnej Enjoy English, Enjoy Living, która odbywa się pod hasłem „Język to podstawa. Zacznij od podstaw”. Więcej na temat kampanii znajdziesz w serwisie: www.edoo.pl/enjoy oraz na stronie projektu na Facebooku!


|27

nowy czas | 5 lipca 2011

sport ŻUŻEL

Klątwa Cardiff Kamilla Krajniak & Eddie Slater Korespondencja z Cardiff Klątwa Cardiff zadziałała znów podczas FIM Doodson British Speedway Grand Prix. Kibice przyzwyczajeni do oglądania naszych reprezentantów na podium tym razem nie doczekali się ich występu nawet w półfinałach.

Tomasz Gollob, który po zwycięstwie w Kopenhadze mógł liczyć przynajmniej na awans do finału, po raz kolejny wyjechał ze stolicy Walii rozczarowany. Co gorsza, jego najbliższy rywal w klasyfikacji generalnej, Greg Hancock, tryumfował na brytyjskiej ziemi i przejął prowadzenie w wyścigu o mistrzostwo z 12 punktami przewagi na półmetku cyklu. Amerykanin w powtórce finału pokonał Duńczyka Nicki Pedersena i zwycięzcę z Cardiff 2010, Australijczyka Chrisa Holdera, żeby po raz drugi w tym roku stanąć na najwyższym stopniu podium. W pierwszej odsłonie finału sędzia Wojciech Grodzki wykluczył Emila Sajfutdinowa za spowodowanie wypadku na drugim łuku. Po nierównym rozpoczęciu wyścigu, Chris Holder wypchnął Sajfutdinowa szeroko na pierwszym łuku, a ten po chwili upadł, choć nawet wielokrotnie oglądając nagranie, bardzo trudno powiedzieć, czy doszło między nimi do kontaktu. W powtórce amerykański weteran wystrzelił po zewnętrznej, pozostawiając Pedersena i Holdera bez szans jeszcze przed zakończeniem pierwszego okrążenia. Cardiff nigdy nie należało do ulubionych torów Golloba – ostatnio stanął tu na podium w 2001, kiedy po raz pierwszy rozegrano Grand Prix na stadionie Millenium. Na początku zawodów wyglądało na to, że Mistrz Świata rozpracował tymczasowy tor, bo wygrał swój pierwszy wyścig przed Han-

cockiem, ale potem tor zamienił się w łamigłówce nie do rozwiązania. Pozycja startowa decydowała o wszystkim: ani jeden wyścig nie był wygrany z wewnętrznej, czerwonej bramki, a pierwsze zwycięstwo z bramki trzeciej (białej) przyszło dopiero po 12 biegu. Jarek Hampel, który trzy razy wystąpił na podium w Cardiff, tym razem zebrał zaledwie 5 punktów, z czego 3 ze spóźnionego zwycięstwa w biegu dziewiętnastym. Spadek formy Rune Holty trwa, a sytuację dodatkowo pogorszył groźny upadek na startowej prostej w biegu dziesiątym, w którym również Hampel miał awarię silnika. Przebłyskiem nadziei dla licznych polskich kibiców w ponad czterdziestotysięcznym tłumie był występ Janusza Kołodzieja, który jednak po trzech pierwszych wyścigach, z których zebrał 7 punktów, dwa ostatnie musiał rozpocząć z nieszczęsnej czerwonej bramki i podobnie jak Gollobowi zabrakło mu jednego punktu do awansu do półfinałów. Choć nastroje dopisywały w zespole Hancocka, Amerykanin nie spoczywa na laurach, pomimo zdrowej przewagi w klasyfikacji generalnej: – Do końca cyklu jeszcze daleko. Jestem bardzo zadowolony ze swojej obecnej pozycji, tak jak każdy byłby w mojej sytuacji, ale przed nami jeszcze daleka droga. Wyniki FIM Doodson British Grand Prix: 1. Greg Hancock (USA) 20, 2. Nicki Pedersen (Dania) 16, 3. Chris Holder (Australia) 15, 4. Emil Sajfutdinow (Rosja) 13… 9. Janusz Kołodziej 7, 10. Tomasz Gollob 7… 12. Jarosław Hampel 5 …17. Rune Holta 1 Klasyfikacja generalna po 5 z 11 rund: 1. Greg Hancock 80, 2. Tomasz Gollob 68, 3. Chris Holder 57, 4. Jarosław Hampel 53, …11. Janusz Kołodziej 28, …13. Rune Holta 24.

Bez niespodzianek w Luton Ćwierćfinałowe spotkania turnieju o Puchar Magazynu Lokalnego nie przyniosły niespodzianek, choć do jednej było bardzo blisko.

W spotkaniu Bad Boys – WRP sędzia nie uznał prawidłowo strzelonej bramki tych pierwszych i pierwsze derby Dallow zakończyły się zwycięstwem WRP 4:3. Mecz należał do tych z kategorii podwyższonego ryzyka. Obie ekipy miały sobie wiele do udowodnienia. Równie gorąco jak na boisku, było też na trybunach. Nie ułatwiało to pracy arbitrowi, któremu należą się słowa pochwały za zachowanie zimnej krwi do końca spotkania. Emocji nie brakowało też w meczu Victorii z Canarinhos. W ostatnich minutach „brazylijczycy” domagali się rzutu karnego, po faulu na ich zawodniku. Sędzia był innego zdania i nakazał grać

dalej. Mecz ostatecznie wygrała Victoria 2:1 i to właśnie ten zespół zobaczymy w meczach półfinałowych. W meczu Jedenastka – Promil Luton zawodnicy obu drużyn ukarani zostali po czerwonej kartce, ale bramki strzelali już tylko piłkarze Promilu. Po trafieniach Byczka oraz Pawelca Promil wygrał 2:0. W ostatnim spotkaniu Four Model FC uległ FC Labamba 0:4. WYNIKI ĆWIERĆFINAŁÓW: Canarinhos – Victoria 1:2 Bramki strzelali: S. Buda (Canarinhos) – Ł. Szewc, N. Domagalski (bramka samobójcza). Żółte kartki: N. Domagalski, S. Buda (Canarinhos), R. Mikołajczak (Victoria). Bad Boys – WRP 3:4 Bramki: D. Bevan 2, Ł. Galus (Bad

Boys) – T. Sapor 2, P. Gozdek, B. Milanowski (WRP). Jedenastka – Promil 0:2 Bramki: K. Byczek, B.Pawelec (Promil). Żółte kartki: B. Polit, Ł. Śliwiński (Jedenastka), Sz. Machnik (Promil). Czerwone kartki: Ł. Śliwiński (Jedenastka), Sz. Machnik (Promil) obaj w efekcie mają 2 żółte kartki. Four Model FC - FC Labamba 0:4 Bramki: M. Glibowski 2, Ł. Trojanek, S. Winnicki (FC Labamba). Żółte kartki: P. Czarniecki, I. Janik (Four Model FC), M. Glibowski (FC Labamba).

PARY PÓŁFINAŁOWE 09/07/2011 16:00 Victoria – FC Labamba 16:00 WRP – Promil

Rekordowe zainteresowanie W tym roku nasze żuzlowe konkursy cieszyły się większą niż zwykle popularnością. Zauważył to nawet główny organizator, który przydzielił nam dodatkową pulę na kilka dni przed imprezą.

Oto lista zwycięzców: Mateusz Dobosz (Tipton), Sabina Fudali (Wolverhampton), Witold Pawłowski (Shildon), Cezary Kaliton (Londyn), Adam Zyletewski (London), Piotr Warzocha (Dunstable), Kamil Biegniewski (Northolt), Marcin

Szkodzinski (Coventry), Łukasz Opon (Wolverhampton), Piotr Kotowski (Coventry), Sabrina Kwiek (Coventry), Radosław Lewandowski (Coventry), Hana Soudkova (Hounslow), Robert Jędras (Harlow), Kamil Biegniewski (Northolt), Monika Bykowska (North Harrow), Anatol Zaniew (Slough), Magdalena Strasz (Londyn), Emilia Gierdalska (Łódź), Mariusz Koniakowski (Luton), Mariusz Tomoń (Coventry), Mariusz Dudek (Mitcham), Stanisław Rzeszowski (Manchester), Robert Manikowski (Car-

diff), Grażyna Dubiel (Poole), Grzegorz Urbaniak (Birmingham), Marcin Szkodziński (Coventry). Organizatorzy konkursu: FIM Doodson British Speedway Grand Prix, Nowy Czas – dwutygodnik, Polsport – polonijny serwis sportowy www.polsport.co.uk, Polska Liga Piątek Piłkarskich „Sami Swoi” w Londynie, Polska Liga Piłki Nożnej 6-a-side w Birmingham, Amatorska Liga Piłkarska w Luton, Polska Liga Piłki Nożnej 6-a-side w Coventry.

Wygraj bilety na DPŚ w Kings Lynn Przed nami kolejna ważna impreza żużlowa z udziałem naszych reprezentantów. 11 lipca na Norfolk Arena w King's Lynn "biało-czerwoni" bronić będą tytuł drużynowego mistrza świata z 2010 roku. Polacy wygrali zawody u siebie w 2005, 2007 i 2009, a przed rokiem obronili tytuł MŚ z Vojens w Danii. Miejmy nadzieję, że ta dobra passa zostanie utrzymana. Obronę tytułu im. Ove Fundina "biało-czerwoni" rozpoczną od półfinału w King's Lynn, gdzie 11 lipca zmierzą się z ekipami Czech, Rosji oraz Wielkiej Brytanii. Najlepsza drużyna ma zapewniony finał w Gorzowie 16 lipca, a drugie i trzecie miejsce zagra w barażu 14 lipca. Trener kadry Marek Cieślak zdecydował, że z szerokiej grupy zawodników zgłoszonych do DPŚ 2011 do King's Lynn pojadą: Tomasz Gollob, Jarosław Hampel, Janusz Kołodziej, Piotr Protasiewicz oraz Krzysztof Kasprzak. Podobnie jak w przypadku Speedway Grand Prix w Cardiff i tym razem mamy dla naszych czytelników wejściówki, które można zdobyć uczestnicząc w naszym konkursie. Ile złotych medali Drużynowego Pucharu Świata (od 2001 roku) mają na swoim koncie startujące w FIM PPGE Speedway World Cup 2011 reprezentacje? Odpowiedzi prosimy nadsyłać drogą elektroniczną: sport@nowyczas.co.uk Zgłoszenie oprócz odpowiedzi powinno zawierać: – imię i nazwisko – telefon kontaktowy – adres zamieszkania Bilety można również zakupić przez internet www.speedwaygp.com


28|

5 lipca 2011 | nowy czas

POLSKA LIGA PIĄTEK PIŁKARSKICH

Uroczyste zakończenie sezonu w Londynie Kolejny bankiet podsumowujący minipiłkarski sezon w Londynie jest już za nami. W restauracji Łowiczanka (POSK) sezon żegnało blisko dwieście osób.

Pierwsi goście pojawili się na długo przed godziną 19:00. Po ich przywitaniu organizatorzy przystąpili do ceremonii wręczenia nagród, której dokonali członkowie Zarządu Ligi. Konferansjerem imprezy był jeden z jego członków, Piotr Osiński. Na samym wstępie podziękowano Kamilowi Biegniewskiemu, który zajmuje się prowadzeniem statystyk oraz pisaniem artykułów po każdej kolejce. Podczas każdej kolejki Kamil dba również o porządek na boiskach. Pamiątkowe statuetki odebrali też sędziowie (Arkadiusz Olszewski, Tomasz Kaczyński oraz Tomasz Chajdecki). Ich praca również do łatwych nie należy. Po sto funtów nagrody za zwycięstwo w klasyfikacji Fair Play zainkasowali przedstawiciele zespołów Jaga oraz Warriors of God. Najlepsi strzelcy ligi, a było ich tym razem ...czterech otrzymali darmowe kursy nurkowania ufundowane przez Szkołę Nurkowania "Wyspiarze" z Londynu. Do podwodnej szkoły zawitają: Adrian Hermaszuk, Paweł Kiełtyka, Marcin Nowak oraz Maciej Lejman. Pierwsza trójka reprezentuje barwy mistrza ligi Inko Team FC i zdobyła zgodnie po sześćdziesiąt bramek. Najlepszy strzelec drugiej ligi Maciej Lejman (Czarny Kot FC) strzelił w minionym sezonie 55 bramek, co również jest sukcesem godnym odnotowania. Po najlepszych snajperach przyszedł czas na nagrodzenie finalistów

Pucharu Ligi. Do triumfatora - Inko Team FC - powędrował okazały Puchar oraz 600 funtów, drugi finalista - Janosiki - zainkasował połowę tej kwoty. Na tym zakończyła się pierwsza część ceremonii, po której przyszedł czas na kolację oraz pierwsze toasty. Czas umilał wszystkim występ zespołu muzycznego. W drugiej części, w której uhonorowano najlepsze drużyny obu lig, nagrody wręczali Anna Guc oraz Michał Kaniorski - przedstawiciele firmy Sami Swoi Przekazy pieniężne do Polski. Pierwsze złote medale powędrowały do mistrza drugiej ligi Kelmscott Rangers - który rozgrywki zakończył bez porażki. Srebrnymi medalami nagrodzono FC Cosmos, a brązowymi North London Eagles. W rozgrywkach ekstraklasy najlepsza bezapelacyjnie była "piątka" Inko Team FC. Z rąk sponsorów otrzymali puchar oraz czek wartości 900 funtów. Sześćset funtów powędrowało do rewelacji minionego sezonu - Piątki Bronka, która sezon zakończyła na drugim miejscu. Trzecie miejsce i 300 funtów przypadło Scyzorykom. Ostatnim punktem części oficjalnej jest już tradycyjnie charytatywna aukcja. Od kilku już lat londyńska liga wspiera finansowo uczestników mistrzostw Polski Domów Dziecka. Liga funduje główne nagroy finansowe na kwotę blisko 1500 funtów, a firma Sami Swoi dodatkowo opłaca dwa kursy języka angielskiego dla dwóch najlepszych zawodników. W tym roku cztery koszulki otrzymaliśmy od trenera Czesława Michniewicza oraz byłego zawodnika Lecha Poznań, Piotra Reissa. Koszulkę Lecha Poznań z podpisami zawodników za 140 funtów wylicytowali Anna Guc i Michał Kaniorski z

Sami Swoi, a za trykot Widzewa z autografami piłkarzy Grzegrz Krasinski zapłacił 110 funtów. Największym zainteresowaniem cieszyła się jednak koszulka Lechii Gdańsk, którą po ciężkim boju za 220 funtów zainkasował Tomasz Kaniewski. Nabywcy nie znalazła niestety koszulka Ruchu Chorzów. Organizatorzy w najbliższym czasie otrzymują jeszcze koszulki Arsenalu, reprezentacji Polski oraz kilku innych klubów polskiej ekstraklasy, które również zostaną zlicytowane.

Piotr Zacharski

Plany reprezentacji Coventry W Coventry utworzono reprezentację tamtejszej ligi. Podczas wakacji rozegra pięć kontrolnych spotkań z polonijnymi klubami z Birmingham, Luton oraz Northampton.

Dodatkowo w najbliższą sobotę w Burton upon Trent odbędzie się Turniej Charytatywny. Ligę Coventry reprezentować będą dwa zespoły: White Eagles oraz FC Stoprocent. Organizatorzy Polskiej Ligi Piłki Nożnej 6-A-Side w Coventry informują też o rozpoczęciu zapisów drużyn szóstek piłkarskich na sezon

2011/2012. Ligowa jesień rozpocznie się we wrześniu. Szczegóły zgłaszania drużyn oraz informacje o lidze można uzyskać dzwoniąc na numery kontaktowe: Mariusz – 07511978815, Arek – 07892840110 oraz drogą elektroniczną email: plpn6-aside@wp.pl Plan meczów reprezentacji Coventry 03.07 (nd) 16:00 PLPN Coventry – PLPN Birmingham 17.07 (nd) 16:00 PLPN Coventry – FC Polish Champions Northampton 24.07 (nd) FC Polish Champions

Northampton – PLPN Coventry 07.08 (nd) 16:00 PLPN Coventry Polonia Luton 14.08 (nd) Polonia Luton – PLPN Coventry

Miniony sezon okiem statystyka Za nami kolejny sezon zmagań w minipiłkarskiej ligi w Londynie. Przedstawiamy krótkie podsumowanie w liczbach oraz kilka ciekawostek.

Najlepszy atak: 1 liga: Inko Team – 236 bramek strzelonych, 2 liga: Kelmscott Rangers – 173 bramek strzelonych. Najlepsza obrona: 1 liga: Scyzoryki – 54 bramki stracone, 2 liga: Kelmscott Rangers – 55 bramek straconych. Najgorszy atak: 1 liga: Buduj – 41 bramek strzelonych, 2 liga: Panorama – 51 bramek strzelonych. Najgorsza obrona: 1 liga: Buduj – 195 bramek straconych, 2 liga: Parszywa 13 – 161 bramek straconych. Ogółem w 1 lidze strzelono 1451 bramek co daje średnią 7,9 na mecz. Najwięcej goli padło w 15 kolejce 75. W 2 lidze strzelono 1388 bramek co daje średnią 7,6 na mecz. Najwięcej goli padło w 23 kolejce 69. W 1 lidze największy wynik zanotowano w 15 kolejce (Inko – Buduj 24:2), a w 2 lidze w 6 kolejce (Prestigekm – Somgorsi 17:2). Najwięcej zwycięstw: 1 liga: Inko Team – 24, 2 liga: Kelmscott Rangers – 24. Najmniej zwycięstw: 1 li-

ga: Buduj – 0, 2 liga Parszywa 13 – 4. Najlepsi strzelcy: 1 liga. Adrian Hermaszuk (Inko) – 60, Paweł Kieltyka (Inko) – 60, Marcin Nowak (Inko) – 60. 2 liga. Maciej Lejman (Czarny Kot) – 55, Rafał Żurawski (North London Eagles) – 46, Łukasz Więckowski (FC Cosmos) – 44. Największa niespodzianka: 1 liga: Piątka Bronka, 2 liga: Kelmscott Rangers. Największe rozczarowanie: 1 liga: Motor, 2 liga: Panorama. Najmniej kartek: 1 liga: Jaga – 14 kartek, 2 liga: Warriors of God – 10 kartek. Najwięksi kartkowicze: 1 liga Michał Janicki (You Can Dance) – 13, Paweł Jasiński (Inko) – 7, Sławomir Marut (Inko) – 6, Piotr Sikorski (Olimpia) – 6, Piotr Lusio (Giants) – 6, Karol Śledz (Inter) – 6. 2 liga: Roman Kowalczyk (Made in Poland) – 8, Karol Turkosz (Prestigekm) – 7, Artur Mazurkiewicz (Parszywa 13) – 6, Grzegorz Włodarz (Parszywa 13) – 6. Drużyną kolejki najwięcej razy zostawała ekipa: 1 liga: Inko Team – 8, 2 liga: Kelmscott Rangers – 5. Ogółem w sezonie sędziowie pokazali 535 kartek. Pierwszoligowcy zobaczyli ich 283, natomiast drugoligowcy 252

Kamil Biegniewski


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.