nowyczas2011/168/011

Page 1

TERAZ POLSKA lonDon

21 June 2011 11 (168) Free issn 1752-0339

co sześć miesięcy kolejne państwo członkowskie unii europejskiej sprawuje prezydencję, czyli przewodniczy pracom rady unii europejskiej. w tym czasie państwo sprawujące prezydencję staje się gospodarzem większości unijnych wydarzeń i gra kluczową rolę na wszystkich polach aktywności unii europejskiej. Jest odpowiedzialne za organizację spotkań unijnych, nadaje kierunek polityczny unii, dba o jej rozwój, integrację oraz bezpieczeństwo. 1 lipca 2011 roku przewodnictwo w radzie unii europejskie obejmuje polska.

sylwetki

»4-5

czas na wyspie

»6

takie czasy

»12

Beczki Nasz człowiek Przecież tylko ją pobili śmiechu w Europie Był szarą eminencją salonów politycznych Europy pierwszej połowy XX wieku. I szarą eminencją pozostał. Nie znajduje się na liście założycieli organizacji europejskich. Nie wymienia się jego nazwiska wśród ojców założycieli Unii Europejskiej, choć to on właśnie wielu polityków, w tym wymienianych jako pionierów Unii Europejskiej.

Dwóch nastolatków pobiło swoją szkolna koleżankę, a szkoła nie widzi problemu. Ojciec szukający pomocy, spotyka się z przesadnym zainteresowaniem. Choć nikt tego nie mówi wprost, daje się wyczuć co wszyscy myślą: „No przecież jej nie zabili”. Do sytuacji kryzysowych dochodzi wśród młodzieży jednak nie tylko z powodów kulturowych.

Przybywających do Anglii z różnych zakątków świata Polaków walczących w czasie wojny u boku aliantów zakwaterowano w byłych bazach wojskowych, które od tego momentu służyły jako tymczasowe obozy przesiedleńcze. Typowy obóz dla polskich przesiedleńców składał się z kilkudziesięciu półokrągłych azbestowych baraków, potocznie nazywanych „beczkami śmiechu”.

kultura

»15

Emma Sergeant Większość obrazów pokazywanych na wystawie powstała w ostatnim okresie w Polsce, gdzie koło Zamościa Emma i jej mąż Adam Zamoyski (znakomity historyk, autor wielu książek, prezes Fundacji Książąt Czartoryskich) mają własną stadninę. Tam Emma może studiować i pogłębiać ten piękny temat bez żadnych ograniczeń i to jest idealna recepta na dalszy rozwój jej pracy.

reportaŻ

»16

Brighton Fashion Week od zaplecza Wlokąc za sobą walizkę na kółkach pełną kolorowych kosmetyków dotarłam do kościoła St. Martin’s, gdzie już od wczesnego rana, trwały przygotowania do wieczornego pokazu mody. Brighton Fashion Week jest jedną z największych, po Londonie, imprezą poświęconą modzie w Anglii.


2|

21 czerwca 2011 | nowy czas

” wtorek, 21 czerwca, alicji, alojzego 1948

Frederic Williams i Tom Kilburn z Uniwersytetu w Manchesterze zbudowali i opatentowali komputer.

Środa, 22 czerwca, Pauliny, Flawiusza 1792

Król Stanisław August Poniatowski ustanowił Order Virtuti Militari. Po raz pierwszy odznaczono zasłużonych żołnierzy po bitwie pod Zieleńcami.

czwartek, 23 czerwca, wandy, zenona 1983

Podczas drugiej wizyty w Polsce Jan Paweł II odbył prywatną wycieczkę do Doliny Chochołowskiej, gdzie spotkał się z Lechem Wałęsą.

Piątek, 24 czerwca, jana, danuty 1859

rannym

Rozegrała się bitwa pod Solferino. Widok pobojowiska sprowokował Henriego Dunanta do utworzenia organizacji pomagającej żołnierzom. Powstał Czerwony Krzyż..

sobota 25 czerwca, Łucji, wilhelma 1976 1991

Strajki w Radomiu, Ursusie i Płocku, powodem były znaczne podwyżki cen. Strajki zostały brutalnie spacyfikowane przez milicję. Rządy Chorwacji i Słowenii ogłosiły niepodległość obu krajów.

niedziela, 26 czerwca, jana, PawŁa 1945

Założycielskie posiedzenie Organizacji Narodów Zjednoczonych. Przedstawiciele 51 państw podpisali Kartę ONZ.

PoniedziaŁek, 27 czerwca, marii, wŁadysŁawa 1978

Mirosław Hermaszewski odbył na pokładzie radzieckiego statku kosmicznego Sojuz 30 tygodniowy lot na orbicie okołoziemskiej.

wtorek, 28 czerwca, leona, ireneusza 1919

Przedstawiciele 21 państw podpisali traktat pokojowy w Wersalu, który zakończył oficjalnie I wojnę światową.

Środa, 29 czerwca, Piotra, PawŁa 1999

W Turcji sąd wydał wyrok śmierci na Abdullaha Ocalana, przywódcę Partii Pracujących Kurdystanu (PKK).

czwartek, 30 czerwca, emilii, lucyny 1934

Noc długich noży. Na rozkaz Hitlera wymordowano przywódców oddziałów szturmowych SA.

Piątek, 1 liPca, haliny, mariana 1792

Wkraczający do Paryża ochotnicy z Marsylii pierwszy raz publicznie śpiewali „Marsyliankę”.

sobota, 2 liPca, judy, urbana 2000

Piłkarze francuscy po meczu finałowym z Włochami, jako pierwsi w historii Mistrzowie Świata zostali Mistrzami Europy.

niedziela, 3 liPca, jacka, anatola 1962

W wyniku przeprowadzonego w Algierze referendum prezydent Francji Charles de Gaulle proklamował niezawisłość tego państwa.

PoniedziaŁek, 4 liPca, malwiny, alFreda 1818

Urodziła się Emily Brontë, angielska powieściopisarka i poetka; autorka powieści „Wichrowe wzgórza”, zaliczonej do światowych arcydzieł.

Prenumerata prasy polskiej z wysyłką za granicę za pośrednictwem „ruch” s.a. www.ruch.pol.pl e-mail: prenumerataz@ruch.com.pl

listy@nowyczas.co.uk Szanowny Panie redaktorze, z ogromną radością dowiaduję się z „Nowego czasu” (Nc 10/167, 06.06) o coraz większych kłopotach marianów i mam nadzieję, że gdy wreszcie ich sprawki wypłyną na forum publiczne za sprawą władz angielskich (a nie głównych organizacji polskich, powołanych – jak sądzą naiwni – do obrony naszych interesów), poczują się zmuszeni do wyniesienia się z anglii, o ile jeszcze potrafią się wstydzić. a nie potrafili już wiele lat temu, gdy ich konfrater zniknął z parafialnymi pieniędzmi, zebranymi na kupno polskiego kościoła na ealingu – to przyczynek do dziejów tego kościoła i marianów na ealingu*). Oby tylko teraz nie próbowali sprzedać obecnego kościoła i domu polskiego na ealingu, bo trudno uwierzyć, żeby przez te lata nie zadbali o to, by z tych obiektów zrobić swoją własność. co do haniebnego przypadku dwóch niedźwiedzi w Polsce, to oczywiście od razu zadzwoniłam do Four Paws zgłaszając wpłatę na ich ratowanie i podałam „Nowy czas” jako źródło informacji. Przy okazji zapytałam, czy ta organizacja próbuje coś zrobić w sprawie walk byków w „cywilizowanej” europie. Odpowiedź była nijaka. Przypuszczam, że odpowiedzialność za okrucieństwo wobec zwierząt w dużej części ponosi chrześcijaństwo. Przed wielu laty w polskiej szkole powszechnej i gimnazjum nieraz słyszałam na lekcjach religii, że Bóg stworzył zwierzęta, rośliny i cały świat na usługi człowieka, „żeby je czynił sobie poddanymi”, z czego wynika, że może z nimi wyczyniać co zechce. Zapytałam katechetę, czy męczenie zwierząt jest grzechem i jakim. Usłyszałam, że to grzech powszedni, czyli niewielki. co „usprawiedliwia” los Basi i Kasi, naszych Burków, smakowitych karpi wigilijnych itd. itp. Pozostaję z poważaniem HaNNa ŚWiDerSKa *) od redakcji: W roku 1985 ksiądz Władysław Honkisz, marianin z kościoła na ealingu, wyjechał z anglii z pokaźną sumą parafialnych pieniędzy (ok. 100 tys. funtów) oraz z zakonnicą, po czym wystąpił ze zgromadzenia księży marianów.

63 King’s Grove, London SE15 2NA

dzIał MaRketIngU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk), WydaWca: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowyczas

Wydanie dofinansowane ze środków Kancelarii Senatu w ramach opieki nad Polonią i Polakami za granicą w 2011 roku.

Majorce też nie czuł się szczęśliwy i wrócił stamtąd ciężko chory, więc jeśli już miał się znaleźć w otoczeniu drzew, to szkoda że śródziemnomorskich, a nie na przykład wierzb, tak bardzo kojarzących się z krajobrazem centralnej Polski, którą umiłował spędzając wakacje w posiadłości rodziny Skarbków, i za którą całe życie tęsknił. Na oliwki pewnie patrzy z niesmakiem. Z poważaniem KryStyNa SKałecZNa Szanowna redakcjo, artykuł Krzysztofa Jastrzębskiego „Żyć bez kłamstwa” (Nc 10/167, 06.06) budzi poważny niepokój. tym bardziej że ledwo przeczytałem ostatni „Nowy czas”, a już do mnie doszły pogłoski o przerabianiu części POSK-u na mieszkania. Mieszkania? Dla kogo? czy POSK zostanie przerobiony na bed & breakfast? czy też będzie po części sprzedawany jako tzw. leasehold. tośmy doczekali czasów. Dobrze, że przynajmniej nikt tam nie jest pochowany, przynajmniej z ekshumacją nie będą mieli

Tales z Miletu

problemów, tak jak marianie, którzy chcą wyrzucić założyciela Fawley court, tak bardzo zasłużonego księdza Jarzębowskiego, z jego własnego grobu... O Ognisku Polskim w Kensington też mówi się już głośno, że ma być sprzedany – mam nadzieję, że Wasza gazeta zajmie się tymi sprawami. Obyśmy nie dowiedzieli się o tym, kiedy już absolutnie cały majątek Polonii zostanie roztrwoniony! aż trudno uwierzyć, że doczekaliśmy takiej indolencji organizacji i władz różnych stowarzyszeń, które nie są w stanie zapobiegać kolejnym przypadkom zaprzepaszczania naszego dorobku. Ognisko kiedyś kwitło i było powodem dumy Polaków tu mieszkających. Dlaczego nadal nie może kwitnąć, będąc tak znakomicie położonym, dostojnym miejscem, godnym pozazdroszczenia? Z kolei POSK zawsze budził wiele kontrowersji, ale jest mnóstwo ludzi, którzy zdążyli się do niego przyzwyczaić. Pozdrowienia dla całej redakcji rySZarD MareK

Imię i Nazwisko........................................................................................ Adres............................................................................................................

Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedaktoR naczelny: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk); Redakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk); Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Aleksandra Junga, Aleksandra Ptasińska; WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz; FelIetony: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RySUnkI: Andrzej Krauze; WSpółpRaca: Maciej Będkowski, Małgorzata Białecka, Grzegorz Borkowski, Adam Dąbrowski, Włodzimierz Fenrych, Ania Gastol, Mikołaj Hęciak, Robert Małolepszy, Grażyna Maxwell, Michał Opolski, Sławomir Orwat, Michał Sędzikowski, Alex Slawiński, Wojciech A. Sobczyński, Agnieszka Stando.

Największą mądrością jest czas, wszystko ujawni.

Droga redakcjo, uważam, że opinia pana Wojciecha a. Sobczyńskiego na temat nowo odsłoniętego pomnika Fryderyka chopina jest zbyt surowa. Byłam niedawno w National theatre na South Bank i przy okazji poszłam pod ten pomnik – co prawda z nikim nie umówiona, jak sugerował red. Małkiewicz. Pomnik otoczony dwoma dość wysokimi drzewkami oliwnymi wygląda całkiem nieźle. Drzewka te tworzą pewnego rodzaju otulinę i pomnik nie wygląda, jak wciśnięty w nieatrakcyjny, przypadkowy, szary kąt. Dziwne jednak, że są to oliwki – chopin Włoch nie lubił, na

........................................................................................................................ Kod pocztowy............................................................................................ Tel................................................................................................................. Liczba wydań............................................................................................ Prenumerata od numeru....................................................(włącznie)

Prenumeratę

zamówić można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonosć zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na adres wydawcy wraz z załączonym czekiem lub postal order Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.

Czeki prosimy wystawiać na: CZAS PUBLISHERS LTD.

63 Kings Grove London SE15 2NA


MUSIC I PORTRAIT I PERSONALITY ARTeria is proud to present Kristian Data's photography exhibition of Polish musicians who create and perform in London contributing to London's great cultural melting pot. Portrayed in an unusual, surprising or sometimes funny way mostly without their instruments, although an idiom or a metaphor for their artistic identity will be used. An exhibition and a jam session by the artists taking part on the

15-16 July, at the Crypt of St George the Martyr, Borough High Street, SE1 1JA

KRYSTIAN DATA, the photographer: There is some kind of chemistry between a musician on the stage and an audience. A relationship. The aim is to establish the relationship well in order to make it work. Now I am the audience. I look at the artist and I visualize the way I perceive him or her. Each image is a representation of who the person is and my personal feeling about them throughout their ART.

MUSICIANS: Leszek Alexander; Aneta Barcik; Katy Carr; Michał Ciżewicz; Magdalena Filipczak; Filip Filipiuk; Sabio Janiak; Aleksandra Kwaśniewska; Tatiana Okupnik; Tadeusz Palosz; Pola-Paulina Pospieszalska; Maciek Pysz; Agata Rozumek; Urszula Szczepanek; Alicja Śmietana; Marek Tomaszewski; Chris Webb, Dominika Zachman; Tomasz Żyrmont; Our special guest: Basia Trzetrzelewska

arteria nowyczas


4|

21 czerwca 2011 | nowy czas

sylwetki

Józef Retinger nasz człowiek w Europie Grzegorz Małkiewicz

B

ył szarą eminencją salonów politycznych Europy pierwszej połowy XX wieku. I szarą eminencją pozostał. Nie znajduje się na liście założycieli organizacji europejskich, które istnieją po dziś dzień. Nie wymienia się jego nazwiska wśród ojców założycieli Unii Europejskiej, choć to on właśnie wielu polityków, w tym wymienianych jako pionierów Unii Europejskiej, przekonał do idei zjednoczonej Europy. Jedynym śladem jego zasług, poza kilkoma książkami i zapisami w kartotekach zachodnich wywiadów, jest tablica w Krakowie na kamienicy przy ulicy Wiślnej 2. Józef Hieronim Retinger urodził się 17 kwietnia 1888 roku w Krakowie. Jego ojciec Józef Stanisław Retinger był znanym adwokatem, który między innymi reprezentował Władysława hr. Zamoyskiego, właściciela pałacu w Kórniku, w procesie o przynależność państwową Morskiego Oka. Dzięki temu procesowi Morskie Oko należy dzisiaj do Polski. Władysław Zamoyski odegra również dużą rolę w życiu Józefa Hieronima po śmierci jego ojca. Rodzina Retingerów prawdopodobnie przybyła do Polski z Niemiec w XVII lub XVIII wieku. Od lat była spolonizowana, a ojciec Józefa w wieku 15 lat brał udział w powstaniu styczniowym. Patriotyczne tradycje domu Retingerów wzbogacała

również rodzina ze strony matki. Jej ojciec Emilian Czymiański był profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego, znanym z odmowy wykładania w języku niemieckim pomimo interwencji władz monarchii austro-węgierskiej. W Krakowie, „najpiękniejszym z dawnych miast, a jednocześnie najmniej pobudzającym” – jak po latach napisze w swoim dzienniku – Józef Retinger skończył Gimnazjum św. Anny z wynikiem celującym. Dostojne, żyjące przeszłością miasto, nie zaspokajało intelektualnych potrzeb rozbudzonej inteligencji. Dzięki protekcji hrabiego Zamoyskiego, który po śmierci ojca zaopiekował się nim, Józef wyjeżdża do nowicjatu jezuitów w Rzymie. Z powodu zbyt surowych reguł nie wytrzymał tam długo i, znowu dzięki pomocy Władysława Zamoyskiego, wyjechał do Paryża. Studiował w prestiżowej Ecole des Sciences Politiques i na Wydziale Literatury w Sorbonie, gdzie był najmłodszym doktorantem. Swoją pracę na temat romantyzmu obronił w wieku 18 lat. W Paryżu nie tylko uczelnie były miejscem intensywnej edukacji. Dzięki rodzinnym koneksjom trafia do najbardziej wpływowego salonu paryskiej elity intelektualno-artystycznej prowadzonego przez Misię Godebską Sert, córkę polskiego rzeźbiarza Cypriana Godebskiego, autora pomnika Adama Mickiewicza w Warszawie. U Godebskiej poznaje wybitnych artystów i wpływowe osoby. Przyjaźni się z kompozytorem Maurycym Ravelem, malarzem Pierrem Bonnardem, pisarzami André Gidem i François Mauriakiem. Do swoich znajomych zalicza bogatego i wpły-

Chciałem żyć życiem, które nie byłoby skrępowane granicami i paszportami, złowieszczą atmosferą przeszłości, gorzkimi rozczarowaniami teraźniejszości. Jednak mimo to pragnąłem działania swe poświęcić ojczyźnie. Zdecydowałem poznać najlepsze z tego, co znajduje się poza granicami Polski, a potem – służyć mojemu krajowi poprzez przywrócenie Polski życiu międzynarodowemu.

Misja brytyjska z wizytą w polskim obozie wojskowym w Coëtquidan w Bretanii, pierwsza połowa 1940 r. Pierwszy z lewej Józef Retinger

wowego markiza Boni de Castellane. Jest błyskotliwym i czarującym bywalcem salonów. Niczym kolekcjoner powiększa listę swoich wpływowych znajomych którym imponuje inteligencją i dyskrecją. Po raz pierwszy podejmie zakulisową grę dyplomatyczną w trakcie I wojny światowej. Zanim do tego dojdzie, wyjeżdża do Anglii, gdzie poznaje Józefa Conrada, z którym się zaprzyjaźnia. Pomimo różnicy wieku, łączy ich wiele. Urodzili się w Krakowie, w sąsiednich kamienicach na Wiślnej i ukończyli to samo Gimnazjum św. Anny. Często się spotykają i piszą nawet wspólnie sztukę teatralną, która niestety zaginęła w czasie I wojny światowej. Z Conradem spotykają się też w Krakowie, gdzie Retinger na krótko przed wybuchem wojny wraca i wydaje przez rok „Miesięcznik Literacki i Artystyczny”, w którym zamieszcza m.in. swoje tłumaczenia literatury francuskiej, bywa, że dostaje od Gide’a opowiadania jeszcze nie opublikowane w oryginale. Pierwsza poważna próba dyplomatycznej gry w czasie I wojny światowej kończy się dla Retingera fatalnie. Z inicjatywy markiza de Castellane próbuje doprowadzić do podpisania pokoju z Austrią o czym dowiadują się wywiady innych państw. W konsekwencji traci prawo wstępu do Francji i Wielkiej Brytanii, jego konta bankowe władze zamrażają. Bez pieniędzy, bez żony (z którą się wkrótce rozwiedzie) i córki wyjeżdża do Hiszpanii, gdzie mieszka w skrajnej nędzy. W końcu

opuszcza Europę, by spędzić najbardziej kontrowersyjny okres w swoim życiu w Meksyku. Jest tam doradcą skrajnie lewicowego antyreligijnego rządu prezydenta Plutarco Eliasa Callesa. Do Europy wraca przed wybuchem II wojny światowej. Jest bardzo aktywny w Polsce, ostrzega polityków przed grożącym niebezpieczeństwem i podejmuje wysiłki na rzecz stworzenia koalicji. Porozumienie rządzącej sanacji z opozycją okazuje się jednak niemożliwe. Na początku wojny odegra jedną z ważniejszych zakulisowych ról dzięki swojej interwencji po kapitulacji Francji. Działa już w porozumieniu z Anglikami, których przekonuje, że z Francji należy ewakuować polskie wojsko i rząd z generałem Sikorskim. Udaje się do okupowanej Francji z misją odnalezienia Sikorskiego. Koordynuje ewakuacją, za co generał Sikorski chce go odznaczyć orderem Virtuti Militari. Retinger kategorycznie odmawia, co stanie się jego żelazną regułą: żadnych orderów i osobistej gratyfikacji. Działa dla idei, czym wzmacnia swoje wpływy i skuteczność. Zostaje do śmierci generała jego najbliższym współpracownikiem i oficjalnym doradcą. Doprowadza do podpisania układu Sikorski-Majski i zostaje w Moskwie na dłużej jako charge d`affaires polskiej ambasady, później poleca prof. Stanisława Kota na ambasadora RP i koordynuje drugą ewakuacją wojska polskiego, tym razem armii Andersa ze Związku Sowieckiego.


|2

nowy czas | 21 czerwca 2011

polskie przywództwo UE

Kulturalna prezydencja Unii Naszą prezydencję w Unii Europejskiej celebrować będziemy przede wszystkim dzięki kulturze – chyba najlepszym produkcie eksportowym naszego kraju. O szeroko zakrojonym programie kulturalnym dowiedzieliśmy się na konferencji prasowej zorganizowanej przez Instytut Adama Mickiewicza oraz Instytut Kultury Polskiej 15 czerwca w National Theatre na South Bank. – Program kulturalny Polskiej Prezydencji 2011 zatytułowany I, Culture to największy z dotychczas realizowanych przez Instytut Adama Mickiewicza programów promocji polskiej kultury zagranicą. Od lipca do grudnia 2011 nie tylko w Unii Europejskiej, ale także poza jej granicami, w sumie w dziesięciu stolicach na całym świecie, prezentowanych będzie blisko 400 wydarzeń. Pozwolą one poznać Polskę jako kraj nowoczesny i unikatowy, kreatywne zagłębie Europy o bogatej kulturze – mówił Paweł Potoroczyn, dyrektor Instytut Adama Mickiewicza. Polskie projekty prezentowane będą w najlepszych galeriach, najbardziej popularnych scenach, klubach i festiwalach Brukseli, Paryża, Londynu, Berlina, Madrytu, Moskwy, Kijowa, Mińska, Pekinu i Tokio. W Londynie już 1 lipca na South Bank, na dziedzińcu National Theatre, odbędzie się światowa premiera najnowszego spektaklu plenerowego poznańskiego Teatru Biuro Podróży Planeta Lem będzie jednym z głównych wydarzeń bogatego programu 28 kulturalnych wydarzeń w Wielkiej Brytanii towarzyszących polskiej prezydencji. – Stanisław Lem trafnie przewidywał przyszłość, nie dlatego, że wymyślał nowe wynalazki, lecz dlatego, że znał ludzką naturę i wie-

Po śmierci Sikorskiego, pomimo podejrzeń o agenturalność, nie traci swoich wpływów. Chłodno ocenia pogarszającą się dla Polski sytuację i namawia do kompromisów. Tylko on potrafi przekonać Anglików do drobnych ustępstw. Ma bezpośredni dostęp do Churchilla i Roosevelta. Przed zakończeniem wojny postanawia polecieć do okupowanej Polski w charakterze cichociemnego. Był najstarszym wiekiem cichociemnym, zrzuconym do kraju nocą z 3 na 4 kwietnia 1944 roku. Miał 56 lat i nigdy wcześniej nie skakał ze spadochronem. Celem jego wizyty było prawdopodobnie zrobienie rozpoznania polityczno-militarnego na zlecenie Anglików. Ma kłopoty z powrotem. W Polsce dochodzi do próby zamachu na jego życie, ale drugim transportem, po interwencji Anglików, wraca do Londynu. Polskę odwiedza jeszcze dwukrotnie, ostatni raz w 1946 roku, kiedy to przywozi 5 mln funtów od rządu brytyjskiego na „budowę dróg i mostów”.

ZJEDNOCZENIE EUROPY Po wojnie zamieszkał w Londynie, skąd realizował największy projekt swojego życia – zjednoczenie Europy. Wydawało się, że wszystkie swoje wcześniejsze doświadczenia zbierał tylko w tym celu. Zrozumiał też, że po zniszczeniach wojennych o wiele większych niż skutki I wojny światowej i podziale Europy na strefy wpływów może liczyć na poparcie polityków. Jednym z największych sojuszników idei europejskiej, a tym samym wspierającym działania Józefa Retingera był

Fot. Piotr Apolinarski

Od lewej: Paweł Potoroczyn i Neville Marriner podczas konferencji prasowej w National Theatre

dział, jak nowe technologie zmienią człowieka – powiedział na konferencji reżyser spektaklu Paweł Szkotak. Przedstawienie jest historią nigdy przez Lema nienapisaną, lecz adaptacją teatralną powstałą w oparciu o jego twórczość. Dwa opo-

były premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill, który w 1946 roku powiedział: „musimy zbudować pewnego rodzaju Stany Zjednoczone Europy”. Mając tak ważne wsparcie Retinger przystąpił do zorganizowania pierwszego dużego, na skalę międzynarodową, spotkania polityków i działaczy społecznych, które odbyło się w 1948 roku w Hadze. Spotkanie przeszło do historii pod nazwą Kongresu Europy. Wzięło w nim udział ponad tysiąc przedstawicieli, spotkaniu przewodniczył Winston Churchill. Na Kongresie przyjęto cały pakiet rezolucji, które były podstawą międzypaństwowych negocjacji na temat przyszłości Europy. Ostatecznie w maju 1949 roku w pałacu św. Jakuba w Londynie przedstawiciele dziesięciu krajów zachodnioeuropejskich podpisują statut nowej organizacji. Wchodząc w życie trzy miesiące później statut ten utworzył Radę Europy. Był to początek procesu, który w ciągu kolejnych lat zacieśniał współpracę między państwami i z czasem doprowadził do powstawania bardziej trwałych struktur europejskich. Obecnie liczba państw członkowskich Rady Europy wynosi 47. Józef Retinger był również założycielem Ruchu Europejskiego i jego pierwszym sekretarzem. Obecne struktury Unii Europejskiej powstawały właśnie w wyniku prac podejmowanych przez członków Ruchu Europejskiego. Belgijski polityk, Henri Spaak, uważany za jednego z ojców założycieli Unii Europejskiej jako jedyny publicznie docenił wkład Józefa Retingera w

Był inteligentny, czynny, trochę tajemniczy, i co dzień przy obiedzie spotykał się albo z osobistością angielską, albo z tym czy owym ministrem rządów na wygnaniu. Znał cały świat, wszędzie miał dostęp. W tamtych latach był jednym z ludzi najlepiej poinformowanych. Spowodował w ciągu wojny rozmowy między Polakami, Czechami, Holendrami, Norwegami i Belgami, podczas których zawiązane zostały nowe porozumienia. Po wojnie kontynuował swoje starania i stał się jednym z najbardziej przekonanych założycieli zjednoczonej Europy. Nazwisko jego zasługuje, aby je wymieniać między jej pionierami.

wiadania Lema pochodzące z jego Bajek robotów ukażą się w listopadzie w formie dwujęzycznych komiksów, którego autorami są Andrzej Klimowski, ilustrator i plakacista, wykładowca Royal College of Arts oraz jego żona Danuta Schejbal, scenografka i malarka. Najwięcej kulturalnych imprez odbędzie się w pierwszym tygodniu prezydencji. Już podczas weekendu 1-3 lipca na South Bank pod znakiem I, Culture, wystąpi m.in. Gaby Kulka i Marta Carillon w ramach festiwalu Watch This Space organizowanego przez The National Theatre, będzie też warsztat nowoczesnego rzemiosła (szczegóły str. 25). I, Culture Orchestra zawita do Londynu w ramach europejskiego tournée 6 lipca z koncertem w Royal Festival Hall. Pod batutą Pawła Kotli wykonana zostanie IV Symfonia Karola Szymanowskiego, a pod dyrekcją Neville’a Marrinera IV Symfonia Piotra Czajkowskiego. Do końca roku 2011 polska kultura będzie obecna w Wielkiej Brytanii m. in. na Festiwalu Jazzowym w Londynie, wystawie wzornictwa 100 proc. Design, w Barbicanie, w Royal Festival Hall i w Whitechapel Gallery. Niektóre z nich, jak np. koncerty I, Culture Orchestra i tkanina szyta w 12 stolicach świata, w tym w Londynie mają międzynarodowy wymiar. I, Culture Orchestra to 104 młodych muzyków z Polski i krajów Partnerstwa Wschodniego: Armenii, Azerbejdżanu, Białorusi, Gruzji, Mołdawii i Ukrainy. W ramach koncertów I, Culture zawita też do Londynu dyrygent Antoni Wit wraz z orkiestrą symfoniczną Filharmonii Narodowej. W ramach programu kulturalnego polskiej prezydencji jako dodatek do tygodnika „Times Literary Supplement” zostanie wydany audiobook z wierszami Czesława Miłosza czytanymi przez prezentera telewizyjnego i aktora Stephena Frya. Publikacji książki w sierpniu towarzyszyć będzie seria spotkań, konferencji, wieczorów literackich. Ważnym wydarzeniem artystycznym będzie wystawa obrazów Wilhelma Sasnala w Whitechapel Gallery, której otwarcie zaplanowano na październik. Uroczystą inauguracją polskiej prezydencji będzie premiera opery Król Roger w Teatrze Wielkim w Warszawie 1 lipca.

proces integracji europejskiej: „(...) Sandysowi towarzyszył Józef Retinger, człowiek niezwykły. Politycy, którzy w latach wojny mieszkali w Anglii, znali go dobrze. (...) Był inteligentny, czynny, trochę tajemniczy, i co dzień przy obiedzie spotykał się albo z osobistością angielską, albo z tym czy owym ministrem rządów na wygnaniu. Znał cały świat, wszędzie miał dostęp. W tamtych latach był jednym z ludzi najlepiej poinformowanych. Spowodował w ciągu wojny rozmowy między Polakami, Czechami, Holendrami, Norwegami i Belgami, podczas których zawiązane zostały nowe porozumienia. Po wojnie kontynuował swoje starania i stał się jednym z najbardziej przekonanych założycieli zjednoczonej Europy. Nazwisko jego zasługuje, aby je wymieniać między jej pionierami.” Ambicje Retingera nie ograniczały się do zjednoczenia Europy, był jednym z pierwszych globalistów i inicjatorem – z księciem Holandii, Burnhardem – elitarnej Grupy Bilderberg skupiającej liderów świata, którzy poza zasięgiem mediów, na zamkniętych spotkaniach, analizują bieżące tematy dotyczące bezpieczeństwa, polityki i gospodarki. Retinger był stałym sekretarzem grupy aż do śmierci w 1960 roku.

AGENT CZY PATRIOTA? A może wizjoner, który precyzyjnie przewidywał kierunek rozwoju stosunków międzynarodowych? Postać Józefa Retingera pozostanie kontrowersyjna, między innymi z powodu jego dokonań. Nie było chyba w XX wieku (poza papieżem) Polaka

Teresa Bazarnik

tak wpływowego i skutecznego, który pozostawił trwałe ślady swojej działalności. Czy jego kontrowersyjność jest przyczyną zaskakującej wręcz nieobecności Retingeria w polskiej świadomości historycznej? Pomimo licznych źródeł nazwisko Retingera jest nieznane współczesnemu Polakowi, nawet takiemu, który zajmuje się polityką zawodowo. Czy polscy posłowie do Parlamentu Europejskiego, do powstania którego przyczynił się Józef Retinger, znają jego historię? Czy ten wybitny Polak zasłużył na polityczny ostracyzm? Generał Władysław Sikorski, który realizował polityczne rozwiązania Retingera i wzbudzał podobne kontrowersje przed swoją tragiczną śmiercią jest powszechnie postrzegany jako bohater narodowy. Politycy europejscy: Spaak, Schuman, Monnet, Gasperi, Churchill – przekonywani do idei integracji europejskiej przez Retingera mają swoje miejsca, gdzie są upamiętnieni. Józef Retinger nawet po śmierci pozostał „szarą eminencją” z powiązaniami agenturalnymi i masońskimi. Bez względu na ocenę jego motywów i niejasnych sojuszów, jakie zawierał, trudno nie zgodzić się z obserwacją, że współczesna Europa jest projektem Józefa Retingera, a przynależność Polski do Unii Europejskiej z pewnością była jego największym marzeniem. Polska prezydencja w Unii Europejskiej byłaby dobrą okazją, żeby przypomnieć zasługi naszego rodaka, ale to wymaga politycznej odwagi, a odwaga jest niestety, w dzisiejszych czasach wartością deficytową.


6|

21 czerwca 2011| nowy czas

czas na wyspie

Przecież tylko ją pobili łacz polonijny zainteresowany m.in. sprawami edukacji młodego pokolenia Polaków. Kłopotów jest mnóstwo, chociaż rzadko mówi się o nich na forum. Przed około trzema laty matka jednego z uczniów Acton Hihg School wszczęła alarm, gdy wielokulturowi koledzy pocięli synowi nożami kurtkę. Obawiała się, że następnym razem może to być nie tylko kurtka. Wtedy ze wsparciem pośpieszył inny działacz polonijny, Krzysztof Ruszczyński. Po tamtej sprawie nabrał przekonania, że potrzebne są dużo bardziej skuteczne inicjatywy integracyjne, które powinny wyjść ze strony samych szkół. – Potrzebna jest integracja, a nie segregacja. – mówił wówczas autorowi tego tekstu Ruszczyński. Rzecz nie jest jednak prosta. Nie jest, albowiem w równej mierze przydałaby się integracja rodziców. Gdyby się poznali, mieli okazję razem coś zrobić, współdziałać, zapewne zniknęłyby przynajmniej niektóre uprzedzenia. Według Ruszczyńskiego służyć temu celowi mógłby na przykład wspólny festyn, przygotowany przez rodziców uczniów. Jedni upiekliby ciasta, inni zatroszczyli się o napoje, a jeszcze inni zadbali o gry i zabawy. Jednak inicjatywa musiałaby wyjść od strony szkoły. Nie tylko inicjatywa, ale także spora pomoc. Tymczasem z obserwacji Ruszczyńskiego wynikało, że szkoły wykonują raczej pozorne ruchy, bez całościowej wizji zagadnienia. Również bez działań integracyjnych na co dzień.

JesT pole do popisu

Tu nocą robi się wesoło...

Dwóch nastolatków pobiło swoją szkolna koleżankę, a szkoła nie widzi problemu. Ojciec szukający pomocy spotyka się z przesadnym zainteresowaniem. Choć nikt tego nie mówi wprost, daje się wyczuć co wszyscy myślą: „No przecież jej nie zabili”. Robert Małolepszy Osiedle budynków komunalnych w południowym Londynie. Na klatce schodowej intensywny zapach palonej marihuany. Rowery przypięte do balustrady już nie skuszą złodziei. Ktoś solidnie potraktował „z buta” obręcze kół . – Takie tu w większości towarzystwo. W dzień jest nawet dość spokojnie. Wieczorami i nocą robi się za to „wesoło” – mówi Wiesław. Mieszka tu z córką i parą znajomych. Samotnie wychowuje 15-letnią Paulinę. Pobliska szkoła średnia także nie należy do elitarnych. Uczy się tam głównie młodzież z tego osiedla i okolicy. Przepychanki między chłopakami, a nawet dziewczynami, nie należą do rzadkości. Jednak to, co wydarzyło się w połowie marca tego roku wydawało się być poniżej i tak niewygórowanych standardów koledżu. Były chłopak Pauliny wraz ze starszym o rok kolegą pobili ją, gdy wracała ze szkoły. – Szłam z koleżanką, a oni za nami. W pewnej chwili zaciągnęli mnie do bramy i potem na klatkę schodową. Zaczęli szarpać, popychać – opowiada dziewczyna. Starszy zamachnął się pięścią, ale nastolatka zdołała uniknąć ciosu. Rąbnął w drzwi windy. Potem chodził z obandażowaną ręką. Dziewczyna przewróciła się. Ktoś usłyszał szamotaninę, więc tamci uciekli. Wiesław zgłosił zdarzenie policji. Na drugi dzień było spotkanie z mentorem klasy, kimś w rodzaju szkolnego pedagoga. – Powiedziałem, że chcę, aby córka zmieniła szkołę. Nikt nie da mi gwarancji, że to się nie powtórzy. Poprosiłem o pomoc w znalezieniu innego koledżu. Do tego więcej jej nie poślę – zdecydował ojciec. Jak twierdzi, nikt w szkole nie wykazał wielkiego przejęcia tym, co się stało. Ot, zwykły incydent. Po pewnym czasie znów poszedł na policję. Wcześniej przekazał im informacje, że w korytarzu, gdzie pobili córkę, jest zainstalowana kamera CCTV. Można przejrzeć zapis. Okazało się jednak, że sprawa została zamknięta. Tak po prostu, bez jakiekolwiek postępowania. Niewiele dały też kolejne spotkania z mentorem. – Gdyby to dwóch polskich chłopaków pobiło czarną dziewczynę, to pisaliby o tym w

brytyjskich gazetach. Zaraz dorobiono by do tego rasizm i co tam jeszcze. Ale jeśli było na odwrót, to nic się nie stało. Ot, mały incydent – żali się Wiesław.

szukaJ TaTka laTka… Szkoła nalegała, żeby Paulina wróciła. Zbliżają się egzaminy GCSE, nie ma miejsc gdzie indziej, grozi jej strata roku nauki. Ojciec jednak nie dał za wygraną. Postanowił szukać pomocy w instytucjach powołanych do działań w takich sytuacjach. W jednej z nich – Connexions Direct – ktoś przypomniał sobie, że w tej szkole jest osoba współpracująca z nimi. Ten ktoś miał się z dziewczyną i jej ojcem skontaktować. Miał, ale pewnie zapomniał. Z opieki społecznej (Social Services) odesłano ich do Welfare Oficer, urzędnika zajmującego się problemami młodzieży. Ten miał Paulinie do zaoferowania program dla trudnej młodzieży... Mijały tygodnie. Paulina nie chodziła do szkoły, choć podobno „na papierze” brała udział w zajęciach. Wiesław znalazł w internecie strony polskich organizacji społecznych i wysłał e-maile z prośbą o zainteresowanie się jego sprawą. Odpowiedziało tylko Zjednoczenie Polskie w Wielkiej Brytanii: przysłało adresy kolejnych instytucji pomocowych. Samo – jak napisano w liście – nie ma żadnych możliwości udzielenia wsparcia. Na własną rękę szukali więc nowej szkoły, co trwało do połowy czerwca. – Jest tam nieco inny program, ale myślę, że uda mi się podejść do GCSE z powodzeniem – uważa Paulina. Wiesław nie kryje rozgoryczania: – W takiej sytuacji człowiek zostaje całkiem sam. Przypuszczam, że nie jestem jedynym rodzicem z podobnymi problemami. Naprawdę, nie ma gdzie szukać pomocy. Historia Pauliny zakończyła się – o tyle o ile – dość pomyślnie. Jeśli pominąć fakt, że sprawcom napaści uszedł ich czyn bezkarnie.

nie pierwszy, nie osTaTni Tylko w londyńskich szkołach uczy się blisko 13 tys. polskich dzieci. Te dane zdobył niedawno Wiktor Moszczyński, dzia-

Nie ulega wątpliwości, że wchodząc do jakiejkolwiek klasy zobaczymy siedzących osobno, białych i ciemnoskórych. A Polaków w jednej grupie. Zapewne nie będzie nauczycielowi łatwo „porozsadzać” dzieci inaczej, ale w ten sposób utrwalają się podziały i pogłębia izolacja. Z obu stron. Do sytuacji kryzysowych dochodzi wśród młodzieży jednak nie tylko z powodów kulturowych. Różne bywają sytuacje. I na te różne sytuacje powinien być przygotowany system oświatowy. Jak pokazuje przykład Pauliny, nie zawsze ów system daje sobie radę. Chociaż dysponuje, jak się wydaje, wieloma skutecznymi instrumentami. W praktyce, nierzadko, dziecko i rodzice zostają z problemem sami. Sytuacja emigrantów jest w takich przypadkach zawsze trudniejsza. Od kłopotów językowych począwszy. Wydawać by się mogło, że ta dziedzina, to piękne pole do popisu dla licznych polonijnych organizacji. W różnych okolicznościach. Jak wiadomo, organizacje chętne są na ogół do reprezentowania wszystkich Polaków. Jeśli nie chodzi tylko o reprezentowanie na bankietach w Ambasadzie, to może właśnie chciałyby reprezentować rodaków przed bezdusznymi brytyjskimi instytucjami. Może trzeba reprezentować nie tylko ogół, społeczność, ale także Wiesława, Paulinę, a także Cześka, Mietka i Kaśkę.



8|

21 czerwca 2011 | nowy czas

fawley court jest naszym dziedzictwem!!!

|11

court ZIELONE ŚWIĄTKI W FAWLEYfawley COURT 12 CZERWCA 2011 ROKU. PIERWSZE ZIELONE ŚWIĄTKI PO DRUGIEJ STRONIE BRAMY Z JELENIAMI W FAWLEY COURT

enty zdrady – nienie P

o świętowaniu pod słynnymi bramami z jeleniami w Fawley Court, pod koniec naszych Zielonych Świątek przy herbacie, kawie, winie, kanapkach (niestety zabrakło chociaż jednego księdza, który by odprawił mszę). Niepokojącejąbyło funtrochę duszenastawinie przeznaczone na Centrum Apostolatu, choć nie bydażą Faw ley pracowników niektórych firmy ły one wpi sa ne w rozliczenie finansowe 2000 roku. u artykuł pt. ochroniarskiej. W czyje ręce (tymczasowo) RewelacjeJasiński, o spoGowrze rzekomej właścicielki Fawley Court, pani oddali marianie: Naumowicz, czas.co.uk) , kielewicz, Nawalaniec i Byczkowski FAWLEY iach gaCOURT?! zety Aidy Hersham z byłym wspólnikiem wykazały, że wartość posiadłood ścipoczątku, FawleyodCo urt po usunięciu przeszkód (np. grobu o. JózeAle zacznijmy bardziej y Court Old fa Co i pra wa padał do swo prze chodzenia pogodnej- strony. prawda lekkibodnegoJak muchomory po przez deszczuteren Fawley ących sprze wysypywały się kolorowe parasole deszcz, ale to w niczym nie przeszkadzało w Court) wraz z zezwoleniem na nowe budownictwo wynosi około az więcej. świętowaniu, i rzeczywiście, trawa, drzewa i £100 mi lionów. Uzy skana w tym kontekście kwota £13 milionów krzaki były wyjątkowo zielone. Powoli zbierali się ludzie, by uczcić za dotradycyjne, robek caobchodzone łej Polonii jest skandalicznie i bezprawnie zaniżona w Fawley Court od ponad pół wieku (1953), NC, 10.10.2010). neral otrzy mali- (Komunikat FCOB, Zielone Świątki. W tym cza sie FCOB czącego jawno ści Ze strony wychowanków Kolegium Boże- otrzymało list od adwokatów pani Hergo Miłosierdzia (FCOB) Mirek inobecni formubyli jący, że nie jest ona właścicielką Fawley Court, mimation Act), do- sham Malevski, Krzysztof Jastrzębski, Henryk Dualazł się tam do- mo że udzielała wywiadów prasie brytyjskiej za taką się podając. lat i Jan Łada. Jan dotarł pierwszy i pozwolił Jej nazwizdjęcie sko po wiło się również w związku z planowanym przez dpisany przez o. historyczne sobie zrobić – zjaszalikiem w czerwono-biało-niebieskich kupnem Toad Hall i z próbą nabycia South Lodge, która zoa 1953 (Dei emblematem klara- nią kolorach naszej szkoły, Divine Mercy College. ła niedaw sprze dana za £700 000. kupiony został z sta Samochody ustawiały się nano zielonej łące, Sprawa beatyfiwysykacji o. Józefa Jarzębowskiego nie była poruśmy również za-jak muchomory a z nich, po deszczu pywały biaszanaparasole w „Do(czerwone, kumentach”. Pisała o tym przez wiele lat prasa poSociety, któ ry nasię kolorowe łe, niebieskie, czarne, a nawet brytyjski na, a wwyłaniali ostatnim dziesięcioleciu informacja na temat i wielomaUnion ograJack…, - loa nij spod parasoli się zamierzonego procesu beatyfikacyjnego była zamieszczona na na zakup goście: Fawley Grzegorz Małkiewicz z Teresą Bazarnik stronie„Nowego interneCzasu”), towej Zgromadzenia Księży Marianów, skąd znikć jak najszyb ciej (redaktorzy Patrick Streeter (Polish Action Group), ła tuż przed dażą Fawley Court. Ukazały się na ten temat mbatantów). JakKarolnę Bożena (Save Fawley Courtsprze CampaFawley Court każdego roku Dulak-Kulej (poetka komen tarzei w „Tygodniu Polskim”, neralnie przychylnotwierdzaign), jąceKrystyna go ostre gromadził tysiącege rodaków działaczka emigracyjna), Danuta Reutt z gina uroczystości Zielonych emu ma ria nom i spr awie sprze da ży Faw ley Court („Świętość, ego Miłosier dzia tarą na plecach i wiele innych osób. Świątek lowo nie naobecni rękę”), ale poza tym, oprócz FCOB, nikt się o uje też wcześniej - chwi Oczywiście na pierwszym planie byli inicjatorzy i gospodarze tych swoistych, a kupno Fawley tę sprawę nie upomina. bramą WizjąŚwiątek o. Jópod zefa Jarzębowskiego było stworzenie i prowadzeu prosimy historycznych Komi- Zielonych Fawley Court: członkowie stowarzyszenia AK nie katoNatalia, lickiego ośrodka oświaty dla nowych pokoleń Polaków ewodnictwem dr Dominik, Reaktywacja: Teresa, Adam, Robert i inni. Oburzeni postępowana Wyspach. Za Jego czasów, aż do lat dziewięćdziesiątych XX y. niem marianów, którzy dla pieniędzy zaprzewieku, wnarodowe, hymnie Boże coś Polskę śpiewano „Ojczyznę wolną w Fawleypaścili Court nasze dziedzictwo racztransparent nam wró cić Paflagi, nie”, nikt nie przypuszczał, że wyzwolimy się cym zniknię cia i ze sobą przywieźli i polskie które ozdabiały nasze PUBLIC Jarzębowskiego. spod sowieckiej dominacji i że w nowym milenium zjawią się na RIGHTS OF WAY – bramy.

F

FAW L E Y C O U RT O L D B O Y S

C

O

B

OYS 82AWLEY PORTOBELLO ROADOURT , NOTTING HILL,LD LONDON W 11 2QD tel. 02ROAD 0 772, 7N5OTTING 025 FaH x:ILL 02,0L8ONDON 896 204 3 2QD 82 PORTOBELLO W11 em7727 ail: kr5025 istof.jFax: @btin tern8896 et.com tel. 020 020 2043 email: kristof.j@btinternet.com So uth Lod ge – Bia łe go Dom ku – z cór ką (An giel ki) wy szły z do mu, by z na mi chwi lę li wspieranie szkół sobotnich i harpo cer stwa. Nie zna czy to jed nak, roz ma wiać. Szko da, że nie by ło war szaw że takowe fundusze mają być uzyska ne kosz tem zmarnno wania naj- skiej or kie stry z Chmiel ej, by wy ra zić smu tek, ale i ogrom ą na cą ka cenniejszego dorobku Polonii i znisz czenia kanto licdzie kieję, że wró go ośrod tra dy cyj ne pol skie Zie lo ne Świąt ki do Faw ley oświaty z bezcennym Muzeum, oce nym jawko jeden zdnaj waż Co nia urt, któ re za sze im się bar zo po do b-a ły. Czas jed nak już wracać. Ze ra ni że gna ją niejszych zbiorów historycznych poza grani cami Polski b(któ rego się ze smut k iem…, kie d y ni stąd ni zo w ąd część tylko przewieziono do Lichezry nia) i złamania woli wybitnego wa się lek ki wi che r i... wśród drzew i sze le Polaka o. Józefa Jarzębowskiego. stu li ści sły chać szept księ dza Jó ze fa: – Je stem tu tków aj z wa mi… Dzię ku ję ko O. Józef uczył swoich wychowan wia ry, uczci wocha ścini.i radoA my chcie li by śmy księ dzu obie cać, że: ści w życiu. Często przypominał, w W przy pierwszlym ro szych kla tach szkoły, że u wszy scy ra zem marianie nie wiedzą z dnia na dzień prze jak łzwią zać ko niec z koń a mie my te strasz li we kła my, cem ko na m y te nie szczę ne BRA Y! i zapłacić bieżące rachunki, ale Pani po Bóg po maga i ssłu chaMmo

dlitw. W tych początkowych latach Fawley Court był ciążolny Mi ob rek Ma e vski ogromną hipoteką, były poważne trudności finansowe. dy Pre Kie zes FCOB jednak zabrakło o. Józefa Jarzębowskiego (i Jego następcy, o. Janic go)wychowanek Fawley Court był już zabezpieczony na przyszłość. Ze Jankie Łada, Divine Mercy College sprzeniewierzenie się tym, którzy ufnie pomawszyst kich zdrad, przybył pierwszy pod LE bramę Fawley ga li i wie rzyliCourt marianom, wykonywa li G woAL SUM lę i realizoM waA li R wiYzję o. Jarzębowskiego jest chyba najgorsze caofłym skan daskiluforota jąThewtrial Wojtek Jasin thecza illegal exhumation of Witus Orlowski (case no. cym Fawley Court. 7005)Bo is że setgo for 4Mi Julyłoatsier Wordzia cester Koło Byłych Wychowanków KoT2011 legium Crown Court, and soon after, on 11 July, theFawley Court nadal walczy o odwróreceisnie hanieb neHigh go Co akurt tu for sprze a hearing in the Richard tler-Cre aghcię vs żą. Aida Hersham re the “sadaży, ufając że prawda i sprawiedliBu wość zwy

le” of Fawley Court (case no. HQ10X01793). Preliminaries for Polish AcKrzysztof Jastrzębski tion Group vs Marian Fathers are on-going in the High Court. The Judicial Review re the Sekretarz FCOB--exhumation of Fr Jarzembowski (case no: CO/3422/2010) was meant to start on 21 June but we believe has been adjourned, however the new application to exhume Fr Jarzembowski has been referred to Metropolitan ies marianie wy- Wyspie milionowe rzesze Polaków, które tu założą rodziny. To Police, crime no: 6530878/11. The Crown Pro, np. posąg bogi- był czas, kiedy należało umacniać ośrodek oświaty w Fawley Cosecution service has confirmed on 17 June that TO WHOM IT MAY CONCERN they are pursuing further investigations re Wojurt, COURT, a nie plaHENLEY nować spieniężenie tej instytucji, jak to zrobili maanej ceny (World Re: FAWLEY tek Jasinski. Matters referred to Thames Valley nie. Jak mówi poeta: „Zbrodnia to niesłychana…”. 0). KolejnośćThis wynotice - ria Police in 2010 have not been resolved, these is directed to any Napięt nującthat powierników mariańskich, którzy doprowadzili byli: o. Doparties mań- who may Kiedy przechodzisz rano consider include: alleged theft of the Museum and Fawley Court Old Boys sprawiali wrażenie,kościoła że Niestety, nie dano nam szansy –żewbrew a beneficial in Court, nie unlawful removal of human remains from St. sprzedainterest ży Fawley moż na za po mi nać, nie dzia ianie zatrudthey niająhave do Obok namiotu czują się jak u siebie, prowadzono rozmowy, prawu angielskiemu – na spacer wzdłuż ścieFawley Court, Henley. They should Anne’s Church, Fawley Court (12 Feb 2010), irłalisale oni ofwthe próż ni, i tym samym jęcie Mimo zdrady się rozszerza. Ktowymieniano się najświeższymi rawną dokunote menthat - the Mogiłęinformacjami. samotną uszanuj property żek dopo Tamizy. dyplomatycznych prób, regularities in the sale of North Lodge, the Fathers prowincjał ma-czoła.Apostolate Building and the affair of the then pozwolono nam również na spacer wzdłuż był za sprzetodathe żąnew Fawley Conieurt, a kto prze ciw? Kto prote stowałPytano co Paweł Naumowicz, racji nowegobytru - Marian Przez pochylenie owners may be defective and that alejki z drzewami, gdzie wciąż powinna istnieć rianów, „duch”, którego nigdy nie widać w Rev. W. Duda (5 May2010), sale of Commopublicz a które to organiza cje milczały? Czy zaistniał konfliktAnglii, wyprawia z naszymi pieniędzmi! szkoły o. Jaany nicki new title may nie, be vulnerable droga krzyżowa (czternaście krzyży, własność dus and disappearance of the Fallen Giant (4 challenge. brym tu porównaprzez niemMagdalenę jest próba Krzysiu (SekretarzW miejsce marianie interesów na emigracji? Do południe, słońceJanjesienne FCOB) w swoim gdy dużym Polonii, zaprojektowanych 2011). All these matters have a collective kuchnię… smażone Sawicką w 1964 roku), Ho prowadząca do rą ko-unie-białym vanie prowadził sprze da ży ka to lic kie go St John & Elizabeth spial, któ wiając jedno cze Ozłoci liście na grobie crime no. URN369/Fawley Court/ref Patrick Streeter and Co, bułki, kawa… jeszcze odrobina winścioła św. Anny i grobu księdza Józefa Jarzęcently, allegations of racist abuse at Chartered Accountants liwiła Charity Commis sion poktóremu interwen cjipod kard. Murphykiełbaski, powierników do moż Dobrym CzłowiekuAT/JB.Re pomyśl a… Oj, co tam w tymO vanie się nie mieściło! bowskiego, zebrani bramą 1 Watermans End, Fawley Court on 12 June 11 have been refernor, zwierzchnika die cezjioddać Westhołd. minster i po artykułach wChyba były motocykle, powodów, Matching, zaraz O’Con On zawsze krzesła, stoliki,myślał biu- o tobie. chcieli HARLOW, red, a reference number is pending. ro…, nawet materace na nocleg… istna AlaTak jak dwa tygodnie temu przed kościoEssex CM17 ORQ zkołę, publicznie prasie („The Guardian” itd.). Polska Misja Katolicka podlega din’s Cave! łem Najświętszej Marii Panny Matki Kościoła Krzysz tof Ja strzemb ski Tel: 01279 731 308 diecezji Westminster, ale wiprzy docz nie jejRoad byna ły Ealingu, rektor,atmosfera ks. Tadeusz AK Reaktywacja dbała ey Court. email: A gdy wieczorem o swoje flagi wy- przyjdziecie Windsor Se cre ta ry FCOB sptstreeter@aol.com

go Miłosierdzia, ój koniec, ale po rzyma z deklarazia. Do dziś nie

Na wiecznej warcie (Pamięci Ojca Józefa Jarzębowskiego)

Kukla nie zgłosił sprzeciwu, w ko respon FCOB abp.wieszone na bramach… PoNawet polsku wyszepczcie pacierze podbo bramą Fawley Courtden byłacji serdeczna. właścicielka Vincent Nichols (następca kard. O’Connor), twierdził, że nie ma Bo On tu na Wiecznej Warcie w tej sprawie stanowiska (I have no standing in this matter). Z doSłowa polskiego strzeże. stępnych nam danych wiadomo, że Polska Misja Katolicka zaofe-


|9

nowy czas | 21 czerwca 2011

drugi brzeg

Nurtów mijania nie zatrzymasz Spotykamy czasem ludzi, którzy jak się nam wydaje – istnieli zawsze w naszym życiu i o których wiadomo, że nigdy z tego życia nie odejdą. Do grona takich ludzi należał o. Tadeusz Sporny z parafii Willesden Green, zakonnik i kapłan Towarzystwa Jezusowego, duszpasterz kilku pokoleń emigracji w Londynie i okolicach, Sodalis, żołnierz Armii Krajowej, ps. „Traugutt”, więzień obozu w Lamsdorf i Sagan. Odszedł na wieczną wartę w osiemdziesiątym ósmym roku życia, sześćdziesiątym szóstym powołania zakonnego i w pięćdziesiątym siódmym kapłaństwa.

O

dszedł niespodziewanie, po wcześniejszej wizycie przełożonego prowincji warszawsko-mazowieckiej i swoich współbraci, po rannej herbatce w gronie przybyłych z wizytą z Londynu gości i opiekujących się nim w Antokolu sióstr felicjanek, przy otwartym komputerze, który na tym etapie był jego wirtualnym medium kontaktu ze światem, oknem życia. Pomimo że miesiące wcześniej przeżył dwukrotnie śmierć kliniczną, i jego życie z dnia na dzień wisiało na włosku, nikt się nie spodziewał, że zgaśnie momentalnie jak zdmuchnięta świeca, po cichutku, samotnie w fotelu, w wigilię liturgicznego święta Matki Bożej z Fatimy. Sodalis Marianus – Przyjaciel Maryi. Należał do warszawskich Kolumbów, pokolenia romantyków II Rzeczypospolitej, którego moralnym obowiązkiem było strzec niepodległości Ojczyzny. Gdy wybuchła II wojna światowa miał 16 lat, za sobą zaledwie dwie klasy gimnazjalne i marzenia na przyszłość. W pierwszym roku okupacji nie chodził do szkoły, zamkniętej przez okupantów, dopiero później, do zawodowej (budowlanej) zarezerwowanej dla polskiej młodzieży, zaś przedmioty humanistyczne – zabronione w oficjalnym szkolnictwie okupacyjnym – uzupełniał na tajnych kompletach. Do działającej także w konspiracji Sodalicji Mariańskiej wstąpił w połowie okupacji. Po roku członkostwa jego formacja sodalicyjna i wyrastająca z niej aktywność społeczna zaczęły przebiegać równolegle z działalnością wojskowo-polityczną w Armii Krajowej, której stał się zaprzysiężonym żołnierzem, strzelcem z cenzusem, o pseudonimie „Traugutt”. Między innymi w jego mieszkaniu przy ulicy Targowej, odbywały się teoretyczne szkolenia wojskowe, przygotowania do godziny „W”. Otrzymuje przydział do trzeciej kompanii batalionu im. Jana Kilińskiego, z terenem walki głównie w rejonie Śródmieścia, do plutonu, który będzie operował między pl. Napoleona (obecnie Powstańców Warszawy) a Nowym Światem. Wyznaczono im do zdobycia budynek Gimnazjum im. Wojciecha Górskiego, na rogu Nowego Światu a Brackiej, okupowany przez własowców. Natarcie powiodło się dopiero drugiego dnia i w piwnicach tej placówki przycupnęli na miesiąc, czyniąc wypady w obronie powstańczych punktów lub zdobywając nowe. Choć nie uczestniczył w pierwszej linii ognia, a jego drużyna walczyła na zapleczu, nie uciekał z pola zagrożenia, gdy wszystko wokół waliło się i paliło, i ginęli młodzi ludzie, wielkiego kalibru. Miał głęboką świadomość, że Opatrzność Boża czuwa nad nim w sposób szczególny.

Podczas gdy zajęty jest „sprawą”, w pierwszych dniach powstania Niemcy aresztują Piotra Spornego, jego ojca, i wywożą do obozu koncentracyjnego w Gross Rossen, gdzie wkrótce umiera. Tym boleśniejsza rana, że dwa lata wcześniej, 28 stycznia 1942 roku ginie zestrzelony nad Dusseldorfem jego starszy brat Antoni, sierżant-podchorąży Polskich Sił Lotniczych na Zachodzie, pilot 106 Eskadry Bombowej RAF, wychowanek Szkoły Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie, który po Kampanii Wrześniowej dotarł do Wielkiej Brytanii. Na szczęście ocalała żeńska część jego rodziny, matka Karolina i dwie siostry, Zofia i Barbara. Po upadku powstania wraz z innymi akowcami dostaje się do niewoli niemieckiej, do obozu przejściowego w Lamsdorf (Łambinowice) na Dolnym Śląsku, a po miesiącu, w listopadzie 1944 roku do Stalagu VIII Sagan (Żagań), przeznaczonego pierwotnie dla polskich żołnierzy Kampanii Wrześniowej, następnie francuskich, brytyjskich i innych narodowości. Gdy z początkiem 1945 roku zbliżał się front sowiecki, Niemcy rozpoczęli ewakuację obozu. Pomimo zimy, przez miesiąc szli po 20-30 kilometrów dziennie kierując się na zachód. Opatrznościowo, gdyż w lutym obóz w Żaganiu wyzwoliła Armia Czerwona, zsyłając żołnierzy AK do sowieckich łagrów. On trafił do niewielkiego Arbeit Komando na zachodzie Niemiec, wyzwolonego w kwietniu przez Amerykanów. Do sowieckiej Polski wrócić nie mógł. Korzystając z funduszy 2 Korpusu wyrusza do Włoch z zamiarem wstąpienia do Towarzystwa Jezusowego. Po wielu perypetiach dociera do Ancony i dzięki pomocy kapelana 2 Korpusu, ks. prałata Władysława Cieńskiego, któremu wyjawił swoje plany, w sierpniu udaje się do Rzymu i w gimnazjum polskim przy 2 Korpusie po trzech miesiącach zdaje maturę. W grudniu 1945 roku, mając 22 lata i bagaż dramatycznych doświadczeń, wyjeżdża do Galoro pod Rzymem, do nowicjatu. Podąża śladem powołania swojego mistrza i założyciela zakonu św. Ignacego Loyoli, odprawia wielkie rekolekcje, 30-dniowe Ćwiczenia Duchowne, którymi zapoczątkowuje długoletnią formację duchowo-intelektualną, do święceń i potem. Po nowicjacie i studiach filozoficznych wyjeżdża na teologię do Montrealu i tam 21 czerwca 1954 otrzymuje sakrament kapłaństwa. Niebawem przybywa do Anglii, gdzie w Willesden Green organizuje się polska parafia i funkcjonuje już Szkoła Przedmiotów Ojczystych im. Marii Konopnickiej. Świeżo upieczony kapłan służy przez dwa lata w środowisku emigracyjnym jako wikary, uczy religii w miejscowej szkole i w dwóch innych na terenie Londynu. W latach 1957-58 we Francji, w klasztorze Paray-le Monial w odbywa ostatni etap inicjacji

jezuickiej, tzw. trzecią probację, i wyjeżdża znów do Rzymu, teraz by przez dwa lata pracować jako korepetytor teologii w Polskim Kolegium Papieskim. Trzyletnie studia specjalistyczne – wybraną przez przełożonych socjologię rodziny, odbywa w jezuickim Instytucie Społecznym w Paryżu (1959-62). Zaraz potem powraca do Londynu mianowany proboszczem parafii i superiorem placówki jezuitów przy 182 Walm Lane. W latach 1979-1982 wezwany został ponownie do Rzymu, aby w Asystencji Słowiańskiej pełnić funkcję jednego z sekretarzy przełożonego generalnego Towarzystwa Jezusowego, świątobliwego o. Pedro Aruppe. Oprócz tego współpracuje z sekcją polską Radia Watykańskiego. Do Londynu wraca w 1982 roku, już na zawsze, by kontynuować urząd przełożonego wspólnoty jezuickiej i przewodzić parafii przez następne jedenaście lat, do emerytury. Oprócz duszpasterstwa wewnątrz parafii zaangażowany jest w prace służące całej społeczności emigracyjnej. Jest moderatorem Centralnej Sodalicji Mariańskiej, redaktorem czasopisma „Sodalis Marianus”, i „Przeglądu Powszechnego”, bierze udział w działaniach o. Mirewicza SJ, prowadzi Apostolstwo Modlitwy, pisze cotygodniowe komentarze do liturgii słowa w „Gazecie Niedzielnej” i artykuły; przez dwa lata daje kazania w sekcji polskiej BBC, jest rekolekcjonistą i kierownikiem duchowym żeńskich zgromadzeń zakonnych oraz ojcem duchownym księży Dekanatu Londyn Północ. W wywiadzie dla „Gazety Niedzielnej” z okazji 40-lecia swojego kapłaństwa stwierdza: „Chciałem służyć tam, gdzie była potrzeba, gdzie proszono o pomoc”(GN 28/1994). W ramach tej gotowości pomocy mieści się również zaprzysiężenie ostatniego prezydenta II Rzeczpospolitej Ryszarda Kaczorowskiego, w noc 19 lipca1989 roku, po zmarłym nagle V Prezydencie na Uchodźstwie Kazimierzu Sabbacie, gdy istniało zagrożenie przerwania ciągłości władzy, na co czekała Polska Ludowa, zaś ówczesny rektor PMK ks. prał. Karol Zieliński odmówił, nie chcąc mieszać się w sprawy polityczne. Dlatego w dowód wdzięczności, na prośbę VI Prezydenta o. Sporny udał się z nim w delegacji towarzyszącej przekazaniu insygniów władzy Rządu Londyńskiego na Zamek Królewski w Warszawie, 22 grudnia 1990 r. W pierwszym dniu, gdy ciało Zmarłego o. Tadeusza przywieziono do kaplicy na czas różańca, nieszporów i mszy św. żałobnej, proboszcz o. Leszek Gołębiewski przywołał o. Spornego jako zakonnika i kapłana, o. Leszek Szuta – jego życie i aktywność duszpasterską. Danuta Pniewska, pierwsza kierowniczka Szkoły Sobotniej w Willesden Green, mówiła o katechecie o. Spornym, gdy w 1955 roku dołączył do grona nauczycielskiego. Podkreślała jego

zdolności adaptacyjne, dyspozycyjność i opiekuńczość, dodając powody swojej osobistej wdzięczności. W drugim dniu, o. Leszek Gołębiewski przewodniczący mszy św. pogrzebowej, celebrowanej wraz z 27 kapłanami parafii londyńskich, w swojej homilii mówił o zmarłym proboszczu jako o ojcu, w czym tkwiła tajemnica jego sukcesu. Wspomniał o ostatnich dniach spędzonych w Antokolu, że podziwiał przyrodę, zachwycał się kwiatami, rozłożystym dębem pod jego oknem, zatapiał się w kontemplacji i rozmyślał nad wiecznością. Dodajmy, że kochał również życie, fascynował się współczesnymi możliwościami technologicznymi, informatyką, co potwierdziłby jego późny przyjaciel Bronisław Opacki, elektronik i internauta, który wtajemniczał go w nowoczesne wynalazki i programy komputerowe, uczył jak z nich korzystać. We wspomnieniach i pożegnaniach u końca liturgii raz jeszcze przewinęło się całe piękno życia i dzieło Zmarłego. W imieniu o. Tomasza Kota SJ, prowincjała regionu warszawsko-mazowieckiego mówił jego wysłannik o. Jerzy Bia: kanclerz ks. Krzysztof Tyliszczak TChr, reprezentant rektora PMK; przełożony brytyjskiej prowincji jezuitów Fr Michael Holman SJ i Fr David Irwin, koordynator kapelanów mniejszości narodowych Archidiecezji Westminster, reprezentujący abp.Vincenta Nicholsa, Arcybiskupa Westminsteru. W West London Crematorium (Kensal Green) krótkie przejmujące przemówienie wygłosił prezes Rady Parafialnej Paweł Samojłowicz, zaś ostatni akord należał do Jolanty Pietrzyk, która przy dźwiękach nastrojowej muzyki przeczytała strofy poematu Karola Wojtyły „Misterium Paschale”. Nurtów mijania nie zatrzymasz. Istniejesz stale ku śmierci, istniejąc wciąż ku przyszłości, ona stale wstępuje w twój nurt… Po powrocie z krematorium goście i wielka rodzina parafialna wypełnili po brzegi salę im. o. Mirewicza. Tradycyjna stypa przeobraziła się w celebrację życia. Rozmowom nie było końca, jak w przyjaznej sobie rodzinie, namacalny owoc pracy Zmarłego. Ceremonia pochowania Jego prochów miała miejsce następnego dnia na katolickiej części cmentarza St.Maryna Kensal Green, opatrzona modlitwą i pieśnią, z udziałem dużej liczby wiernych i współbraci zakonnych. Nie było kobziarza i Last Post jak przystało żołnierzowi, tylko skromne „Salve Regina” wyśpiewane zduszonymi głosami przy akompaniamencie stukającego o głowy parasoli deszczu. Jak bumerang powracały zapamiętane wczoraj słowa: nurtów mijania nie zatrzymasz i w proch się obrócisz, to wiesz na pewno… Paula J. Wojtacka OCV


10|

21 czerwca 2011 | nowy czas

nowy czas

felietony opinie

redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 King’s Grove London SE15 2NA

Takie życie… Krystyna Cywińska

2011

W Barze pod Kogutem myśliwy opowiada, jak to na Saharze zatakował go lew. – Strzelam – mówi – i pudłuję. Rozjuszony lew coraz bliżej. Co robić? Opodal rosło drzewo. Więc ja nic, tylko hyc na to drzewo. – Przecież na Saharze nie ma drzew – przerywa mu słuchacz. Nie ma drzew? – A kto by zwracał uwagę na taki drobiazg, kiedy chodzi o życie?

Stara emigracja to dziś Sahara. Niedobitki-weterani i działacze różnej zastygłej już maści przesypują piasek jak w klepsydrze. Ten odszedł wczoraj, ta odejdzie jutro czy pojutrze. A kiedy odejdą on i ona, zabiorą ze sobą bagaże przeżyć prawdziwych. I prawdziwych zdarzeń, wydarzeń, przypadków i przypadłości. Za życia często okraszanych, koloryzowanych, konfabulowanych. Opowiadanych, jak ten myśliwy, który zmyślnie drzewo wymyślił na Saharze, co mu niby życie uratowało. Przeczytałam niedawno cytat z opowieści Marii Jastrzębskiej o jej dość już długim emigracyjnym bytowaniu. Zacytuję urywek: „Wycięte medale, błyszcząca biżuteria. Paradujecie na stopniach kościoła po mszy, albo tuż przed zabawą w polskim klubie. Obcałowywanie się w policzki, rachowanie zmarłych i tych co przeżyli”. I dalej: „Skupiacie się jedynie na sobie w tych waszych komitetach od wszystkich boleści. Świetna, błyskotliwa proza. Ale można by dodać, prozaicznie, niczego nie ujmując, że dzięki tym komitetom i komisjom różne potrzeby w kraju i za granicą plus różne boleści bywały zaleczane. Że powstał spory majątek emigracyjny i różne takie instytucje, jak choćby Macierz Szkolna, POSK z teatrem, barami, restauracją, biblioteką itp., z któ-

rych korzysta nowe pokolenie. Chociaż POSK, bywa, że im bar mleczny za Gierka przypomina. Nie wypinają piersi z medalami, bo ich jeszcze nie mają. Ale wypinanie piersi z medalami jest tradycją nie tylko naszą. Te medale to dowód, że choć odznaczony coś tam okrasił w swoich zeznaniach, ale jednak do tych mistycznych lwów strzelał. Czasem jednak się zdarza, że w nekrologach czy wspomnieniach pośmiertnych konfabulacja przerasta prawdę. Ale kto by tam zwracał uwagę na takie drobiazgi, kiedy chodzi o życie... Życie często długie, dzielne, zasłużone. Życie bujne i bogate w treści miało na emigracji wielu weteranów. Wśród nich byli intelektualiści politycy, malarze, dziennikarze. Tętnił tu życiem spory świat polskiej kultury i tradycji. Zamknięty już w nekrologach nie tylko w emigracyjnej prasie. Zdarzało się, że pośmiertne wspomnienia czy biograficzne sylwetki wybitnych emigrantów ukazywały się w brytyjskiej prasie. Doczekała się tego teraz Włada Majewska. Obszerne wspomnienie o jej życiu opublikował dziennik „The Times” 16 czerwca br. I być może, że jest to ostatni tryumf Włady Majewskiej. Pośmiertne brawa. Ostatnie ukoronowanie jej życia niełatwego, bywało bolesnego, ale przebojowego. Życia prywatnie bardzo samotnego, ale wypełnione-

go pasją do teatru, estrady, Hemara i pracy w studiu londyńskim Radia Wolna Europa. Włada Majewska była niepowtarzalną osobowością. Trudną do zdefiniowania. Lojalną i hojną wobec przyjaciół, nawet do przesady, do przesady czasem krytyczna wobec innych. Tych nielubianych, często przez nią parodiowanych i lekceważonych. Miała niewyparzony, ostry język. Poczucie humoru, brawurę. I umiejętność pozyskiwania sobie ludzi mimo wszystko. Nie lubiła specjalnie kobiet. Szczególnie aktorek, których natura obdarzyła urodą, ale poskąpiła talentu. Żegnały Władę liczne nekrologi. Niektóre nieco na wyrost. Pewnie ją ubawiły. Może zirytowały. Gdyby mogła, to by podniosła wieko trumny i krzyknęła: „Zostawcie mnie w spokoju, do cholery!”. Nie lubiła przesadnych pochwał ani emocji, ani kazań z ambony. Ale miałaby słuszny powód dzisiaj do zadowolenia z tego obituary w „The Times”. Bo wpisano w jej życie naszą wojenną historię, której była częścią i świadkiem. I powojenną emigracyjną historię na marginesie tutejszego życia Włady. Czytelnik, który przebrnął przez długie wspomnienie o Władzie, dowiedział się coś niecoś o naszych dziejach. I tak Włada, która lubiła nas uświadamiać o wojennych przeżyciach jej ukochanych żołnierzy, pośmiertne uświadomiła

to brytyjskim czytelnikom „The Times”. Gazeta ta zrobiła z Włady Majewskiej Verę Lynn, ukochaną pieśniarkę wojenną. Czyli forces sweet heart. Może tak i było, któż by zresztą zwracał uwagę na drobiazgi, kiedy chodziło o życie. W mojej pamięci Włada pozostawiła kilka życiowych rad: jeśli cię pomawiają kłamliwie, nie zaprzeczaj, niech gadają, bo tobie szkoda słów; ale jeśli prawdziwie – spazmuj, płacz, zaprzeczaj i domagaj się sprawiedliwości. Odszczekiwanie się na ujadanie dużo robi szumu, ale nie rozwiązuje konfliktów. Może je załatwić przemilczanie, a przede wszystkim – jak mawiała Włada – nie wierz żadnemu chłopu, bo chłop ci serca nie da, a zabierze. Co wiedziała z doświadczenia. Medali i odznaczeń Włada miała tyle, że nie zmieściła by ich na swojej piersi. Więc ich nie przypinała. Błyszczącą biżuterią się nie obwieszała. Nie należała zatem do tego stereotypu emigracyjnego, podpatrzonego przez Marię Jastrzębską. A że w Polsce napisano, że Włada Majewska przeszła przez bojowy szlak I Dywizji Pancernej gen. Maczka od początku do końca, i od początku do końca szlak 2 Korpusu generałowej Andersowej za jednym zamachem, no to co? Któż by zwracał uwage na takie drobiazgi, kiedy o takie chodzi życie?

Polaczkowo Nie wiem, jak można kochać zakupy? Jak można uwielbiać chodzenie po sklepach w poszukiwaniu tego czy innego towaru. Przecież to jedno z najbardziej koszmarnych zajęć na świecie. I bardzo, ale to bardzo stresujących. Przekonałem się o tym w minioną sobotę. Dałem się skusić przez mojego przyjaciela na wycieczkę do centrum. Miało być łatwo i prosto: wiedział czego szuka, gdzie to dostanie i za ile. W sumie nic wielkiego. A jednak szybko okazało się, że aż tak łatwo wcale nie będzie. I nie było. W sklepie komputerowym, do którego trafiliśmy pracują Polacy. Znani są z tego, że za grosze pomogą złożyć całkiem niezły sprzęt komputerowy, który – gdyby kupić gotowca – kosztowałby nas znacznie więcej. Wiem od kolegi, który dość często tam kupuje, że mają dość dobrą opinię fachowców. A jednak, gdy kolega podszedł do lady i poprosił o towar (po polsku), usłyszał: - Ale to kosztuje aż 159 funtów! Strasznie zdziwiony sprzedawca pewnie nie był przygotowany na to, że rodak może wydać aż 159 funtów na joystiki. Byłem w szoku. W normalnym sklepie, normalny sprzedawca powiedziałby co najwyżej: – Poproszę 159 funtów. Albo: – To będzie kosztowało

159 funtów. Za to Polak musi być Polakiem i musi swoje głupie trzy grosze dodać. Niepotrzebnie. Ta historia nie byłaby wcale warta odnotowania, gdyby nie to, że ostatnio napotykam na takich czy innych rodaków, którzy swoim zachowaniem w miejscach publicznych zaczynają mnie znowu po prostu denerwować, by nie powiedzieć wkurzać. Przypomina mi to moje pierwsze tygodnie spędzone w Londynie, gdy Polaków było znacznie więcej, przeważnie tych nie potrafiących się zachować. Znowu w metrze lecą takie czy inne przekleństwa, w autobusie ktoś popija Żywca czy Tyskie i ma serdecznie w nosie to, czy wolno mu pić w miejscach publicznych, czy nie. Polak ma to w nosie. Robi sobie co chce. A dlaczego by nie, prawda? Myślałem, że takich rodaków Londyn się już pozbył. Nie wytrzymali. Wyjechali. Wrócili do mamy albo przenieśli się tam, gdzie im będzie lepiej. Boże, w jakim to ja byłem błędzie. Oni pojawili się znowu. Jakby przebudzili się z zimowego snu i wyszli ze swoich nor. Tylko dlaczego? Po otwarciu rynków pracy w Niemczech czy Holandii nie powinno ich już być tu aż tak wielu. Słyszałem w radio (polskim, a co, słucham czasami), że to właśnie w Holandii a nie w

Niemczech możemy zarobić najwięcej. I do tego bez niepotrzebnych animozji, z których słyną nasi zachodni sąsiedzi. Bo dla Holendrów nie jesteśmy politycznie i społecznie drażliwym sąsiadem, a jedynie kolejną grupą imigrantów, których oni i tak mają już wielu i to z całego świata. Wiem, wiem. Za chwile dostanę list od czytelniczki lub czytelnika, że jak tak można źle o kochanych rodakach. Albo ktoś dopisze jakiś komentarz na stronie „Nowego Czasu”. Otóż już tłumaczę, że można. Kilka lat temu, pisząc o tym samym temacie dodałem, że – chcąc tego lub nie – jesteśmy tutaj gośćmi i powinniśmy się zachowywać jak goście. I bez znaczenia jest to, że mieszkamy tutaj, ciężko pracujemy, pewnie zostaniemy na stałe. To wszystko jest ok, ale nie daje nam to żadnego moralnego prawa, by łamać obowiązujące to zwyczaje. Może jestem za ostry. Może urodziłem się w innej epoce. Może jestem przewrażliwiony. Może jestem w błędzie. Ale z polaczkowem walczyć będę zawsze. Aż 159 funtów… przecież kogoś, kto przyjechał tutaj harować, nie może być na to stać! Mój Boże, jakie to smutne.

V. Valdi

nowyczas.co.uk


|11

nowy czas | 21 czerwca 2011

felietony i opinie

Na czasie

KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO

Grzegorz Małkiewicz

Należę do tej kategorii ludzi, którzy jak zgrzeszą, to próbują się wytłumaczyć. Niekoniecznie rozgrzeszyć, choć i tak bywa. Chcę wytłumaczyć, że takie a takie powody oddaliły z pola zasięgu coś, z czego się niewywiązałem. Chciałem, obiecywałem w dobrej wierze, ale nie wyszło. Wydawałoby się, że większość tak myśli. Okazuje się jednak, że doradcy premiera Tuska takiej zależności nie widzą. Perspektywa samooceny premiera wydawała się gorsza od Golgoty. Lista porażek rządu jest tak długa, jak lista obietnic wyborczych. Symbolicznym przykładem może być powtórzenie sukcesu Irlandii, tymczasem Irlandia zbankrutowała, a Polska utrzymała w okresie największego kryzysu wzrost gospodarczy. Niewątpliwy sukces, tylko co komu rośnie? Ten wzrost jest dosyć niepokojący: ponad 4-procentowa inflacja, rosnąca stopa bezrobocia przekraczająca już 13 procent, zadłużenie zbliżające się do konstytucyjnych limitów, ratowanie budżetu państwa z kieszeni emerytów. To tylko w sferze gospodarki. Nawet współczułem Donaldowi Tuskowi, że będzie musiał przed wyborcami tłumaczyć się z baraku osiągnięć. Myślałem, że nie ma wyjścia, że to zbyt odpowiedzialna funkcja, żeby w zbliżających się wyborach pominąć okres swoich rządów. Naiwność myślenia politycznego zwykłych zjadaczy chleba. Może też Tusk do nich należy? Ale nie jego doradcy. Zwolnili Tuska z odpowiedzialności, a on na to przystał. Niewiele zrobił, ale jest miły i komunikatywny (w przeciwieństwie do…). – Największym naszym atutem jest premier – powtarzają politycy Platformy. Tusk niewątpliwie w ciągu ostatnich czterech lat wyrobił się medialnie i potrafi zręcznie narzucić wyborcom temat zastępczy wtedy, kiedy pojawiają się problemy. Politolodzy swoje, a media swoje. Kto z wyborców będzie zajmował się na przykład meandrami polityki zagranicznej? Wystarczy przekaz, że z sąsiadami należy żyć w zgodzie. Niedawno usłyszałem, że taki postulat głosił również Jerzy Giedroyc. Rzeczywiście głosił, ale nie na temat Ro-

sji tylko Ukrainy, Litwy i Białorusi. Mówił o konieczności stworzenia silnego bloku państw Europy Środkowej w celu przeciwstawienia się ekspansywności Rosji. Taka drobna różnica, ale to nieważne, ważne wesprzeć się wybitnym autorytetem. Podobne nieporozumienia pokazują zbędność dyskusji merytorycznej i braku odpowiedzialności rządzących. Nawet prezydent Kwaśniewski, z innej w końcu opcji politycznej, dostrzegał wagę naszego partnerstwa z Ukrainą a nie z Rosją, z którą jego formacja związana była przecież dogmatycznie. Czy w tej sytuacji doradcy premiera mogą opracować inną strategię wyborczą? PO cieszy się poparciem około 40 procent obywateli, co znaczy, że obywatelom nie przeszkadza inflacja, bezrobocie, zadłużenie, kłopoty z koleją, autostradami. Bez nas może być tylko gorzej – zdaje się mówić partia rządząca. I wyborcy w to uwierzyli. Mają w końcu partię władzy, czego do tej pory żadna partia nie osiągnęła. Tę emanującą magię władzy dostrzegli też politycy innych ugrupowań i doszli do wniosku, że jednak bardziej im po drodze z partią władzy, zostawiając swoje poglądy i przekonania, jeśli w ogóle je mieli, na boku. Zostawiają też swoich kolegów na lodzie. Z premedytacją i pogardą dla słabszych, którzy uwierzyli, że Polska jest najważniejsza. Okazało się, że nie jest, o czym zdecydował brak zainteresowania wyborców. Skuteczny polityk nie upiera się przy swoim błędnym rozpoznaniu rzeczywistości i dzięki temu zachowuje siły witalne. A tak naprawdę nie chodziło przecież o Polskę, tylko o panią Kluzik, nawet brzmi lepiej : Joanna jest najważniejsza.

kronika absurdu Przed sądem stanęła grupa przestępcza pochodzenia pakistańskiego oskarżona o seksualne wykorzystywanie nieletnich Angielek. Proceder trwał kilka lat, dopiero interwencja mediów spowodowała przedstawienie formalnego oskarżenia, z którym jednak pani prokurator miała problem. Ostrzegła ławników, żeby w orzekaniu o winie lub niewinności nie zwracali uwagi na pochodzenie oskarżonych. – Ta sprawa nie ma tła rasowego – oświadczyła. A jaka ma? Baron de Kret

Wacław Lewandowski

Na ratunek, komu?! Pierwszym przypadkiem polskiej gotowości do wsparcia innego, dotkniętego kryzysem finansowym kraju był, nieco już zapomniany przez polską prasę, kredyt dla Islandii. Rząd polski wystąpił wówczas z ofertą kredytową pragnąc propagandowego zysku – chodziło o to, by pokazać, że kraj nasz jest „zieloną wyspą”, kryzysem nie dotkniętą, a nasza gospodarka jest w świetnej kondycji. Po kilku miesiącach stało się jasne, że tak świetnie nie jest, bo chociaż gospodarka nie doświadcza recesji, to polskie finanse publiczne są w katastrofalnej kondycji. W tak odmienionej sytuacji premier Tusk, deklarując gotowość wspomożenia Grecji kredytowymi gwarancjami polskiego rządu, nie może już uzasadniać tej decyzji rzekomym polskim dobrobytem. Mówi zatem o europejskiej solidarności i naszych zobowiązaniach wynikających z członkostwa w UE. Mówi pokrętnie, pomijając dość wydawałoby się istotny fakt, że nie jesteśmy członkiem eurolandu i jako tacy nie jesteśmy zobowiązani ratować wspólnej europejskiej waluty. Posługując się złotym a nie euro, nie mamy dostępu do preferencyjnych kredytów eurostrefy, nie jesteśmy więc beneficjentem projektu, który nasz rząd chce teraz finansowo wspierać!

Bajdurzenie, że to „tylko gwarancje”, a nie żywa gotówka, także jest nieuczciwe – nikt nie ma wątpliwości, że Grecja nie wykupi swych obligacji z chwilą ich zapadalności, a wtedy będzie musiał zrobić to ten, kto udzielił gwarancji. Takich „złych” greckich obligacji jest wiele w bankach eurolandu, zwłaszcza w bankach niemieckich i francuskich, które rok temu uruchomiły pierwszy program pomocowy dla Aten. Teraz te właśnie banki trzeba ratować przed stratami i na to potrzebny jest drugi program pomocy. Mówienie, że Polska ma jakikolwiek interes w jego czynnym wspieraniu jest albo świadomym kłamstwem, albo ekspresją polityczno-ekonomicznej bezmyślności i dyletanctwa. Wchodząc do strefy euro Grecja tylko na papierze spełniła warunki traktatu z Maastricht. Dług publiczny ukryła dzięki kreatywnej księgowości, nie zreformowała finansów, nie zmieniła rzeczywistości swego rynku pracy. Kraj rozbuchanych przywilejów socjalnych, kraj, w którym płace rosły tak szybko, jak szybko spadała wydajność pracy, kraj, w którym na emeryturę przechodzą ludzie ukończywszy 50 rok życia może funkcjonować tylko na czyjś koszt, sam nie spłaci ani obecnego, ani przyszłego zadłużenia.

Gdy za eurokredyty Grecja budowała obiekty na olimpiadę w 2004 roku, cała Europa przyglądała się w napięciu, czy Grecy zdążą, gdyż cała Europa widziała, że pośród Greków nie ma zbyt wielu chętnych do robót budowlanych. Cóż, liczba możliwych do otwarcia greckich rodzinnych restauracji jest ograniczona, co nie najlepiej wróży aktywności Greków na rynku pracy… Kraj ten powinien spłacić swe zobowiązania prywatyzując wszystko, co w nim funkcjonuje i jest w stanie przynosić dochód. Powinien też przeprowadzić reformy i drakońskie cięcia budżetowe, o których właśnie się w greckim parlamencie debatuje. Jeśli tego nie zrobi w obawie przed eskalacją społecznych protestów, nadal będzie wypuszczał obligacje bez pokrycia. Europejskie banki będą nadal je kupować, a z chwilą ich zapadalności, by nie odnotować straty, poproszą o pieniądze naiwniaków, którzy dziś wyrywają się z ofertą udzielania gwarancji. Gdyby premier Tusk chciał działać odpowiedzialnie, nie kierując się tylko troską o wizerunek zbliżającej się polskiej prezydencji w UE, musiałby odrobić lekcje i pomyśleć, dlaczego ościenna Słowacja, która już jest w eurolandzie, tak gorąco sprzeciwia się finansowaniu greckiego długu.


12|

21 czerwca 2011 | nowy czas

czas przeszły

Beczki śmiechu Przybywających do Anglii z różnych zakątków świata Polaków walczących w czasie wojny u boku aliantów zakwaterowano w byłych bazach wojskowych, które od tego momentu służyły jako tymczasowe obozy przesiedleńcze. Typowy obóz dla polskich przesiedleńców składał się z kilkudziesięciu półokrągłych azbestowych baraków, potocznie nazywanych przez Polaków „beczkami śmiechu”. Agata Błaszczyk-Sawyer przed jedną z „beczek”

Aleksandra Musiał Pod koniec II wojny światowej coraz bardziej oczywisty stawał się fakt, że Polacy walczący poza granicami Kraju nie mają szans na powrót. Nowa Polska, w granicach określonych przez Teheran, nie miała szans na akceptację ze strony Polaków, wtedy jeszcze walczących na zachodzie Europy wraz z oddzialami alianckimi. Na Wyspach Brytyjskich znalazła się największa liczba Polaków, walczących wcześniej u jej boku, w związku z tym Wielka Brytania była po części zmuszona do zaproponowania Polakom innego rozwiązania niż powrót do ojczyzny. Po trwających ponad dwa lata debatach w parlamencie brytyjskim uchwalono tak zwany Polish Resettlement Bill – ustawę regulującą i określającą zasady, na jakich powinien odbywać się proces osiedlania się Polaków w tym kraju. Dokument ten regulował wszystkie aspekty życia codziennego: edukację dzieci i młodzieży oraz kwestie zatrudnienia, emerytur i opieki zdrowotnej dla nieco starszych rezydentów. Powołano Komitet Edukacji dla Polaków w Wielkiej Brytanii, którego celem było zapewnienie pomocy w zdobywaniu wiedzy, kontynuowania przerwanej nauki oraz w przystosowaniu Polaków do życia w obcym kraju. Na ten cel władze brytyjskie przeznaczyly aż 9 mln funtów (rok 1947), które miedzy innymi zainwestowano w organizacje szkół i przedszkoli dla dzieci. Sporą cześć pieniędzy przeznaczono także na stypendia i kursy zawodowe dla starszej młodzieży. Komitet oficjalnie istniał do 1954 roku, jednakże po jego rozwiązaniu wciąż kontynuowano pomoc finansową dla Polaków. Tuż po zakończeniu działań wojennych na terenie

Wielkiej Brytanii powołano także Polski Korpus Przysposobienia i Rozmieszczenia (PKPR). Przybywających do Anglii z różnych zakątków świata Polaków walczących w czasie wojny u boku aliantów zakwaterowano w byłych bazach wojskowych, które od tego momentu służyły jako tymczasowe obozy przesiedleńcze. Do obozów tych sprowadzono nie tylko żołnierzy, ale także ich rodziny oraz ludność cywilną oraz uwolnionych z oflagów jeńców wojjennych, którzy niechcieli wrócić do opanowanego przez reżym sowiecki kraju. W szczytowym momencie liczba przybywających na Wyspy Polaków osiągnęła 250 tys. Typowy obóz dla polskich przesiedleńców składał się z kilkudziesięciu półokrągłych azbestowych baraków, potocznie nazywanych przez Polaków „beczkami śmiechu”. Na początku ich istnienia jeden barak zamieszkiwały zazwyczaj dwie rodziny. Oprócz pomieszczeń mieszkalnych, każdy obóz miał własną kaplicę, szkołę oraz punkt medyczny. Na terenie obozu znajdowała sie także kuchnia ze wspólną dla mieszkańców jadalnią, biblioteką oraz sala spotkań towarzyskich – miejsce niekończących sie dyskusji prowadzonych przez seniorów oraz potańcówek dla młodszych rezydentów obozu. Jak nie trudno się domyśleć, zwłaszcza w początkowych latach warunki mieszkalne w obozach nie były łatwe. Brak znajomości języka angielskiego, trudności w przystosowaniu się do nowego życia w obcym kraju, tęsknota za ojczyzną i rodziną nie ułatwiły procesu asymilacji Polaków ze społecznością brytyjską. Jednak z miesiąca na miesiąc warunki panujące w obozach zaczęły się poprawiać, zniknęło kolczaste ogrodzenie, a w barakach zaczęto montować kuchnie, co pozwalało na przygotowywanie własnych potraw (dotychczas były wydawane racje żywieniowe a posiłki przygotowywano we wspólnej dla wszystkich kuchni). Z czasem każdy obóz stanowił się swego rodzaju „małą Polskę”, w którym pielęgnowano polskie obyczaje i tradycje. Wystawa jest uwieńczeniem kilkuletniej pracy badawczej Agaty Błaszczyk-Sawyer z University College London (School of Slavonic and East European Studies) na temat brytyjskiej polityki przesiedleńczej wobec Polaków po roku 1945. Całość badań jest oparta na dokumentach historycznych, pochodzących z Państwowego Archiwum w Kew (Richmond) oraz Archiwum Hoovera w San Francisco w USA, udostępnionych badaczom pod koniec lat 90. Wystawa, zorganizowana przez Polska Bibliotekę w Londynie dzięki wsparciu Fundacji Grabowskiego poprzedzona zostanie wykładem poruszającym problemy życia codziennego, z jakimi borykali sie ówcześni rezydenci obozów. Otwarcie wystawy nastąpi w sobotę 25 czerwca o godz. 18.00 w POSK-u.

Wystawa fotografii polskich obozów przesiedleńczych. Otwarcie 25 czerwca POSK 238-246 King Street, W6 0RF Po owarciu wystawy Biblioteka Polska zaprasza do Sali Malinowej na wykład dr Agaty Błaszczyk-Sawyer pt. „Polskie Obozy Przesiedleńcze w Wielkiej Brytanii”

Otton Hulacki: Było w tych „beczkach śmiechu” przede wszsytkim bardzo zimno i mokro. Oczywiście radziliśmy sobie w myśl zasady, że Polak potrafi. Zdobywaliśmy drewno tu i tam. Pomagał nam też humor i wypady do pubu. Nie zagrzałem długo miejsca w tym obozie w Yorkshire, bo bardzo mi się tam nie podobało. Wyjechał do szkoły najpierw w Glasgow a potem pod Londynem.

ANDRZEJ NOWAK Profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Redaktor dwumiesięcznika „Arcana” Autor kilku książek, m.in.: „Jak rozbić rosyjskie imperium? Idee polskiej polityki wschodniej 1733-1921”, „Historia politycznych tradycji”, „Ojczyzna Ocalona. Wojna sowiecko-polska 1919-1920”.

A

PAMIĘĆ 1920 ROKU W PERSPEKTYWIE WSPÓŁCZESNYCH STOSUNKÓW POLSKO-ROSYJSKICH gdzie: gdzie:

Sala Malinowa POSK, W6 0RF Sala Malinowa

kiedy:

9 lipca, godz. 19.00

kiedy:

POSK, W6 0RF

9 lipca, godz. 19.00

organizatorzy: organizatorzy: nowyczas nowyczas Biblioteka BibliotekaPolska, Polska,Londyn Londyn


nowy czas |21 czerwca 2011

ONA Są takie miejsca, które odwiedzamy po to, by przez chwilę zobaczyć, jak wygląda świat znany nam tylko z mediów czy wielkich wydarzeń kulturalnych. Takie miejsca, które kojarzą nam się ze sławą, pieniędzmi, pięknymi kobietami na czerwonym dywanie czy ich partnerami rozdającymi niskie ukłony w stronę rozpalonego tłumu gapiów. Nie ma w takich miejscach nawet skrawka biedy, upodlenia czy życiowego upośledzenia. To miejsca czyste, pachnące Pradą, owiane mgłą tajemnicy życia naszych bogów siedzących na panteonie sukcesu i sławy. Miejsca, które utkane są sklepami z ekskluzywnymi gadżetami i drogimi restauracjami. Wydawać by się mogło, że tak może wyglądać raj na ziemi: palmy, plaże, zapach Chanel w powietrzu, jachty na morzu i spokojna muzyka clubbingu dochodząca z romantycznych kafejek. Czy bieda w takim miejscu jest łatwiejsza do zniesienia? Czy brak dachu nad głową i świadomość bezdomności mogą być zrekompensowane ciepłem i pięknymi widokami na okolicę, w której każda ławka w nocy staje się łóżkiem? • Ona była jak nie z tego świata: dostojna, o pięknej twarzy. Siedziała spokojnie na walizce niedaleko starego bazaru, jakże często odwiedzanego przez turystów i gości… gdzieś na granicy między światem zwykłych zakupów, a wielkomiejskich hoteli pilnowanych przez portierów w uniformach ze złotymi guzikami. Na jej twarzy malowało się lekkie zdziwienie. Czy było to zdziwienie sytuacją, w jakiej się znalazła, czy w ogóle niedowierzanie, że mogło się jej coś tak banalnego przydarzyć. Niby nie odróżniała się od setek turystów przewijających się przez to miejsce czy odpoczywających gdzieś przy wejściach do pubów czy na schodach do tego przeznaczonych. Ale dopiero po chwili można było dostrzec

maleńki gadżet, który wpychał ją bezlitośnie w ramy najokrutniejszego losu, jaki może dany być człowiekowi. Czasu bezdomności. Mały, pusty plastikowy kubek po napoju, który postawiła przed sobą był jak stygmat, który mieszał ją razem z zapachem przetrawionego alkoholu czy zapachem tytoniu, pojawiających się na plaży ludzi bez niczego. Bez domu, bez istnienia, bez celu, z beznadzieją w oczach. Ona nie patrzyła na ludzi przechodzących obok, nie interesowała się zawartością tego, co uzbierała do swojego kubka… patrzyła lekko zdziwiona przed siebie, jakby z niedowierzaniem, że jest w tym miejscu właśnie, o tej porze, wśród tych a nie innych ludzi… Może wspominała, a może myślała o tym co będzie? A może zastanawiała się, czy to, co się teraz dzieje, nie jest snem, jakże innym od tych snów, które są marzeniem tutejszych turystów. Co mogła przynieść jej noc? Początek upodlenia i przemocy? Początek życia nad przepaścią, w którą może wepchnąć każdy… ten, który skrzywdzi i ten, kto ulituje się nad jej losem. W takich sytuacjach każdy gest może stać się pretekstem do odejścia. Ona była jak anioł, piękna, pachnąca jeszcze świeżością, ale już z biletem w dłoni – biletem prawdopodobnie w jedną stronę, biletem otwierającym drzwi do świata okrutnego, niebezpiecznego i pełnego goryczy. Była jak symbol i przestroga dla całej reszty roześmianych ludzi spacerujących po ulicy: to się może zdarzyć każdemu z nas, każdy z nas może na skutek splotu złych okoliczności usiąść tak jak ona gdzieś na skraju chodnika i wyciągnąć rękę… każdy z nas może znaleźć się w podobnej sytuacji. Ona za jakiś czas będzie podobna do tych ogorzałych południowym słońcem, pachnących wiatrem i życiem ludzi. Gdy drzwi do bezdomności zatrzasną się za nią, nikt już nawet nie będzie zwracał na nią uwagi. Stanie się kolejną anonimową, niemile widzianą atrakcją turystyczną, psującą wizerunek miasta luksusu, pięknych jachtów, hoteli i drogich samochodów. Atrakcją, która da zwiedzającym lepsze poczucie swojego bytu, dalekiego od strachu przed nadchodzącą nocą. Alex, Salon24

Norfolkline jest teraz częścią DFDS Seaways

Płyń z Dover do Dunkierki 0871 574 7221 już od

25

funtów w jedną stronę

T-TALK Międzynarodowe Rozmowy z komórki

2

p

Polska tel. stacjonarny

Bez nowej karty SIM

/min

7

p

Polska tel. komórkowy

/min

KONKUR S NA POWITA NIE LATA !

Stałe stawki 24/7

Każdy TopUp bierze udział w losowaniu! Im więcej doładujesz, tym większa szansa na wygraną!

I WIELE

INNYCH

NAGRÓD !

Aby wziąć udział w doładuj konkursie konto pr , zed 30.0 6.11

Kredyt £5 - Wyślij smsa o treści NOWYCZAS na 81616 (koszt £5 + std. sms) Kredyt £10 - Wyślij smsa o treści NOWYCZAS na 65656 (koszt £10 + std. sms) Wybierz 0370 041 0039*, a nastĊpnie numer docelowy (np. 0048xxx) po numerze docelowym. i zakoĔcz #. ProszĊ nie wybieraü WiĊcej informacji i peány cennik na www.auracall.com/polska

* Koszt poáączenia z numerem 0370 to standardowa opáata za poáączenie z numerem stacjonarnym w UK, naliczana wedáug aktualnych stawek Twojego operatora; poáączenie moĪe byü równieĪ wliczone w pakiet darmowych minut.

Polska Obsługa Klienta: 020 8497 4622 T&Cs: Entry given to all customers, who TopUp the minimum of £5 before 30.06.2011, unless otherwise stated. Every top-up counts as an entry. The Draw is open to England, Wales and Scotland residents only. Winners will be chosen at random from all valid entries and notified via telephone. The prizes are not transferable and cannot be exchanged for cash. Winners will participate in all required publicity and Auracall reserves the right to publish the name and picture of the winners in all publicity media. By entering the competition participants consent to receive relevant promotional material via SMS. The draw is provided by Auracall Ltd. Ask bill payer’s permission. SMS costs £5 or £10+standard SMS. Calls charged per minute & apply from the moment of connection. The charge is incurred even if the destination number is engaged or the call is not answered, please replace the handset after a short period if your calls are engaged or unanswered. Connection fee varies between 1.5p & 20p. Calls to the 03 number cost standard rate to a landline or may be used as part of bundled minutes. Text AUTOOFF to 81616 (standard SMS rate) to stop auto-top-up when credit is low. Calls made to mobiles may cost more. Credit expires 90 days from last top-up. Prices correct at 31/05/2011. This service is provided by Auracall Ltd.

Jest teraz częścią DFDS Seaways


14|

21 czerwca 2011 | nowy czas

takie czasu Fot. Zuzanna Potocka

Żeby Polska

R

W sobotę, 11 czerwca, z programem „Potęga prawdy” wystąpił w Polskim Ośrodku SpołecznoKulturalnym w Londynie Jan Pietrzak, z którym rozmawiał Sławomir Orwat

JaNa PieTRzaKa droga do świadomości Jest pan symbolem narodowym. Polacy wstają tylko do Hymnu, Roty i Boże cos Polskę, i… Pietrzaka Żeby Polska była Polską. Jak się czuje Józef Wybicki naszych czasów?

– Ja z tą pieśnią przeżyłem już wiele lat. Od 1977 roku ją śpiewam. Oczywiście, że w różnych okresach budzi ona albo mniejsze, albo większe emocje. Teraz w Polsce jest taki czas, że emocje są bardzo wielkie. Ta część publiczności, która do mnie przychodzi, znów z wielkim uniesieniem ją śpiewa. To jest część narodu, która widzi, że są zagrożenia dla Polski, wyraźne, zdecydowane. Zresztą ja o tym mówię też ze sceny. Jest cała frakcja medialno-polityczna, która Polskę chce rozdrobnić. Autonomia Śląska, Euroregiony, brak wykształcenia młodzieży w historii Polski. Jednym słowem trwa taka praca wynaradawiająca, dlatego niektórzy Polacy się tym martwią. Łatwo było w czasach PRL-u, gdzie 1 proc. pewnie był za władzą, albo jeszcze mniej, a reszta była przeciwko, natomiast w kraju tak spolaryzowanym jak dziś być satyrykiem…

– Proszę pana, nie było tak jak pan mówi. W największym rozkwicie „Solidarności”, kiedy cały świat otworzył usta ze zdumienia, że jest możliwy taki bunt, było 10 mln ludzi w „Solidarności”, a 20 mln dorosłych Polaków nie było, więc pana statystyka jest błędna. Chodzi mi raczej o emocje, niż przynależność.

10 mln miało emocje, a 20 mln nie chciało się do tego przyłączyć. Nie chcieli, obawiali się, że to się nie uda… po co im to. Niektórzy z oportunizmu, niektórzy dlatego, że byli uwikłani w sprawy tamtego systemu. Kilka milionów ich było na pewno. Inni z tchórzostwa czy braku zrozumienia sytuacji. Ten podział nie był taki radykalny nawet w najbardziej sprzyjających czasach. W Polsce zawsze był podział i zawsze będzie, bo nie wszyscy mają jednakowy kontakt z rzeczywistością. Po prostu nie „kumają”, jak się mówi. Nie wiedzą, co się dzieje, w związku z tym boją się zabierać głos i nie chodzą do wyborów. Kabaret polityczny rodził się w czasach Szpotańskiego. To jest taka pierwsza znana postać, która była dość mocno szykanowana przez władzę.

– To była literatura raczej, niż kabaret, on pisał po prostu. Pan jako pierwszy i jedyny został niejako usankcjonowany przez władzę, dopuszczony do możliwości mówienia za nas, za naród. Tworząc Hybrydy, czy przypuszczał pan, że tak łatwo pójdzie z władzą PRL-owską, że ona pozwoli panu tak mówić?

W ogóle takiej perspektywy nie miałem jak teraz. Ja tego wszystkiego nie wiedziałem. Mnie z Hybryd wyrzucono właśnie po kilku latach i wtedy ze złości zacząłem tworzyć swój kabaret. Bo gdyby nie to, że mnie wyrzucili, to bym dawno inny zawód uprawiał. Ja tylko się zdenerwowałem. Jak można mnie wyrzucać, skoro robię dobry kabaret? Przychodziły tłumy, była frekwencja. Wszystko dobrze szło, raptem się okazało, że… donosy, notatki i koledzy moi z ZSP mnie z mojego klu-

bu wyrzucili. To było tak wkurzające, że się zawziąłem i powiedziałem: nie, tak łatwo nie ma z Pietrzakiem i dalej będziemy kombinować. Mnie najbardziej zawsze pomagali wrogowie, kiedy chcieli mnie wpuścić… wdeptać w ziemię, dostawałem w żyły… nie ma tak łatwo. – Kiedyś powiedział pan dla „Polityki”, że socjalizm brał pan wprost i dlatego zawsze był pan krzykaczem. Jak widzę, zostało to panu do dziś (śmiech).

– No nie wiem, ja byłem krzykaczem w latach młodych. Wychowywałem się w szkole wojskowej w latach 40. i 50. Wbijali mi do głowy, że… socjalizm, szturmówki, pieśni masowe… budujemy Nową Hutę… Ja mówię: no to dobra! Cytowałem dzisiaj fragment [podczas występu w POSK-u]: Gdzie jest ta wartość dodatkowa? Marksizm obalałem, bo brałem wprost. Marks głosił, że wartość dodatkową kradną burżuje. No dobra… burżujów nie ma, więc gdzie jest ta wartość dodatkowa? I to wprawiało władze partyjne w konsternację, bo nie wiedzieli, co z tym zrobić. Znając tamtą propagandę (bo żyłem w tamtych czasach, dorastałem w czasach stalinowsko-ZMP-owskich) atakowałem żelazną logiką. To nie jest tak, że ja od dziecka walczyłem z komuną, ja nie miałem takiej świadomości. Ja nie byłem taki mądry jak teraz. W końcu był pan przecież członkiem partii.

– Byłem członkiem partii, bo jak się kończyło podchorążówkę, to wszystkich zapisywali. Mnie nawet nikt nie pytał. Taka była rzeczywistość. Mnie to w ogóle nie interesowało. Ja byłem w podchorążówce zainteresowany dziewczynami, piciem alkoholu i graniem w kapelach. Dorastałem do pewnej wiedzy o Polsce dzięki między innymi tej walce z cenzurą i ubecją. Co mi wyrzucali, co mi skreślali, to ja uzyskiwałem nowy szczebel świadomości, że dzieje się coś niesamowitego. To były czasy, że się walczyło o każde słowo, o każdy tekst. Jak człowiek taką lekcję przeszedł, to zaczynał mieć świadomość tego, co się dzieje. Jest pan unikatem, ponieważ mając 11 lat, trafił pan do armii. To jest bardzo rzadkie w Polsce.

– To się stało tak, że wojna była straszna. Mój ojciec zginął w 1942 roku, a ja żyłem w gruzach. Przeżyłem wojnę, Powstanie… w nędzy, wśród szczurów, w głodzie, z rozchwianym systemem wartości. Byłem po prostu dzieckiem wojny. Matka sobie nie dawała ze mną rady kompletnie i oddała mnie do wojska, żeby mnie wyprostowali. Przywrócili mi pewną hierarchię, co ważne, co nie, że tu trzeba na baczność, tu obudzić się raptem, to ma swoje zalety. Na koniec pytanie: kiedy Polska będzie Polską?

– W następnej kadencji. *) Moje przekonanie o 99-procentowym poparciu dla PRL-owskiej opozycji zaczerpnąłem z wyniku jedynych całkowicie wolnych wyborów w roku 1989, jakie się wówczas odbyły, czyli wyborów do senatu. Na 100 miejsc dostępnych, opozycji przypadło wówczas 99.

ok 1981 był dla mnie czasem przełomu. Wsłuchany w słowa pieśni Jana Pietrzaka wyśpiewanej na stojąco tysiącami gardeł na zakończenie Festiwalu w Opolu i zaczytany w literaturze romantyzmu, wkraczałem powoli w wiek dorosły. Kilka miesięcy po tym, jak robotnicy Wybrzeża wystąpili przeciw „gromadzie błaznów, co śmiechem wybuchała nad krzywdą człowieka prostego”, zdobyłem powielaczowo wydany tomik poezji Czesława Miłosza. W uszach wciąż jeszcze brzmiały słowa największego z Polaków: Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi… Tej Ziemi!, a skrytka pod wielką szafą zestawu meblowego „Jarocin” pękała od ogromu solidarnościowej bibuły. Po zatrzymaniu jednego z moich nauczycieli za drukowanie nielegalnych broszur, uświadomiłem sobie, że gdybym nic więcej władzy ludowej nie zrobił, to już samym przechowywaniem tych zakazanych pism zagrażam całemu misternie budowanemu przez dziesięciolecia „ustrojowi sprawiedliwości społecznej”, dołączając do grona „jednostek szkodliwych”. Od tego momentu zdecydowałem się więc ową bibułę rozpowszechniać, aby… Polska była Polską. Dlaczego to wszystko dziś przywołuję? Nie sposób, abym pominął czas kształtowania się mojej świadomości, chcąc odnieść się do postaci człowieka, który dla wielu osób mojego pokolenia za życia stał się legendą. Jan Pietrzak jest jednym z symboli „tamtych dni”. Podobnie jak poezja romantyków podczas zaborów, teksty Kaczmarskiego, wiersze Miłosza i owa pieśń Jana Pietrzaka niosły otuchę Polakom czasu „odnawiania oblicza Tej Ziemi”, nie pozwalając stać z boku. Kiedy wreszcie nadeszła upragniona suwerenność, „wybrani w wolnych wyborach” woleli rozprawiać o kremówkach, niż zamyślać się nad Jego słowami o zagospodarowywaniu odzyskanej wolności. Miłosz spowszedniał, a dla niektórych z powodu jego krętych dróg życia stał się wręcz niewygodny. Kabaret polityczny tracił powoli na popularności na rzecz kabaretu obyczajowego, którego autorzy coraz częściej okraszali je wulgaryzmami. W urzędach państwowych powstawały finansowane z pieniędzy podatników synekury, będące niekiedy przykrywką do rozwijania rodzinnych interesów. Niektórzy bywalcy sejmowych salonów przypominali bardziej bohaterów trzeciorzędnych kabaretów, niż polityków. Znajdujący się i z prawa, i z lewa populiści sprowadzili z czasem społeczeństwo wolnej Polski do roli „wyborczego mięsa”, które po wykonaniu obywatelskiego obowiązku miało jak najszybciej udać się do domów i broń Boże nie pikietować, żądając spełniania przedwyborczych obietnic. Nie pamiętam dokładnie, kiedy stałem się apolityczny, a moje zaufanie do „wybrańców narodu” sięgnęło bruku. Apolitycznie nastawiony, jechałem na występ Jana Pietrzaka w POSK-u bardziej jak na spotkanie z legendą mojej młodości, niż satyrykiem ostatnich lat. Polską rzeczywistość od jakiegoś czasu obserwuję z dystansu i to nie tylko geograficznego. Muszę przyznać, że dowcip pana Jana wciąż śmieszy, a jego energia na scenie jest taka jak przed laty. Bawiły mnie żarty na temat wpadek naszego prezydenta i potknięć rządu, bo z władzy śmiać się trzeba, aby zawsze pamiętała, że z ludu pochodzi i lud ma moralne prawo ją wyszydzać, gdy czyni źle i piętnować, gdy okłamuje lub sprzeniewierza dobro publiczne. Jest tylko jedno „ale”, które dziś inaczej niż za czasów systemu zniewolenia każe mi patrzeć na polityczną satyrę. Brakowało mi w kabaretowym spektaklu choćby jednego żartu z opozycji i to nie li tylko dla samej równowagi. W moim odczuciu największym nieszczęściem naszej Ojczyzny jest bowiem brak elit, którym mógłbym zaufać tak bardzo, aby powiedzieć: tak, to oni! Przed czterema laty Jan Pietrzak opowiedział się w wyborach po stronie Prawa i Sprawiedliwości, a przed rokiem poparł Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich. Satyryk to także obywatel państwa i ma prawo do upublicznienia swoich poglądów. Wykonując taką profesję musi być jednak świadomy ryzyka związanego z taką postawą. Wychodząc z londyńskiego występu pana Jana zastanawiałem się,czy prześmiewca, który w tak silnie podzielonym społeczeństwie decyduje się na oficjalne popieranie jednego z dwóch głównych obozów politycznych będzie po wsze czasy mógł pełnić rolę Stańczyka.


|15

nowy czas | 21 czerwca 2011

kultura Fot.: Wojciech A. Sobczyński

EMMA SERGEANT u Tomasza Starzewskiego

Wojciech A. Sobczyński

W

sobotę 18 czerwca zakończyła się wystawa Emmy Sargeant w salonie mebli i dekoracji wnętrz Tomasza Starzewskiego – międzynarodowej sławy polskiego pochodzenia projektanta mody. Mimo że dotychczas w salonie przy Ebury Street prezentowane były prace różnych artystów, to jednak właśnie zakończona ekspozycja była pierwszą wystawą indywidualną z szeregu planowanych w niedalekiej przyszłości. Sztuka i przedmioty dekoracyjne, istotne dla całokształtu eleganckiego wnętrza, mają ogromne znaczenie, szczególnie wśród ludzi o wysokiej kulturze i wyrafinowanym poczuciu estetyki. Ci najczęściej są dobrze sytuowani, chociaż nie brakuje też przykładów ciekawych kolekcji stworzonych w oparciu o wiedzę popartą odrobiną szczęścia. Przykładem może być autoryzowana praca Renoira, którą znany mi młody człowiek kupił na prowincjonalnej aukcji za śmiesznie niewielką sumę. Jednak klienci w sklepach Tomasza Starzewskiego należą raczej do środowisk wyżej postawionych w hierarchii społecznej, łącznie z członkami rodziny królewskiej, co niewątpliwie przyczyniło się do sukcesu komercyjnego wystawy. Potwierdzeniem tego była liczba czerwonych kropek przy wystawionych pracach. Sukces ten, jeśli chodzi o poziom artystyczny, był jednak w pełni zasłużony. Sergeant to rodowe nazwisko Emmy, pod którym poznała ją szersza publiczność, kiedy w wieku zaledwie 21 lat zdobyła nagrodę w konkursie National Portrait Gallery. To wyróżnienie przyniosło ze sobą ciekawe zamówienia oraz znakomite kontakty. Pierwsza wystawa w Agnew’s Gallery przy Old Bond Street była stuprocentowym sukcesem – sprzedało się wszystko, od dwustufuntowych szkiców po obrazy kosztujące dziesięć tysięcy i więcej. Reszta jest już historią, do której należy również udział w podróżach księcia Walii w charakterze towarzyszącego artysty. Twórcze credo Emmy Sergeant jest jasno sprecyzowane. Charakteryzuje ją bezkompromisowa niezależność. Rysuje i maluje na ogół figuratywnie. Często ogranicza swoją wypowiedź do pojedynczego kształtu, a jednak uchwycona szybko twarz człowieka czy też głowa konia staje się pretekstem do poszukiwań formalnych, pracy nad kolorem i kreską. Monumentalność obrazów niekoniecznie osiągnięta jest przez ich rozmiary. Zaproszenie na wystawę ilustrowało właśnie dwa takie przykłady. Z jednej strony rysunek głowy konia, który w rzeczywistości jest zaskakująco dużym obrazem. Druga strona natomiast to obraz, który okazuje się być bardzo kameralny w wymiarach. Ten piękny olej na podłożu miedzianym przywołuje na myśl porównania z najlepszymi malarzami tego gatunku. Koń uniesiony na tylnych nogach patrzy w kierunku widza. Może jest zaskoczony

nagłym wejściem intruza do ciemnej stajni, a może bryka, popisując się swoją niewątpliwą urodą. Wyraz białej głowy na ciemnym i przygaszonym tle, pełnym szlachetnych ugrów i palonej umbry jest znakomicie zaobserwowany. W tym przypadku to kompozycja wydobyła monumentalność obrazu. Konie są przewodnim tematem prac Emmy Sargeant. Wrażliwość na ich piękno budzi jej podziw, i uczucie to przelane jest na jej dzieła. Głowy koni pokazuje artystka często w dużym formacie. To nie są już etiudy, a raczej kadencje improwizujące ulubiony temat. Używam celowo muzycznej terminologii, bo słowa nie są najlepszym nośnikiem ekspresjonistycznych wrażeń. To nie jest powściągliwy Stubbs ani rewolucyjny Gericault. Jeśli mam znaleźć stosowne porównanie, to widzę u Emmy podobną rękę, jaką obserwuję u Chełmońskiego czy też najważniejszego z Kossaków, Juliusza. Jej technika malarska jest współczesna, pełna śmiałych i mocnych pociągnięć pędzla i szpachli. Obrazy olejne na miedzianym podłożu czy też gesso na desce jest gestem w kierunku tradycji i techniki dawnych mistrzów. Większość obrazów pokazywanych na wystawie powstała w ostatnim okresie w Polsce, gdzie koło Zamościa Emma i jej mąż Adam Zamoyski (znakomity historyk, autor wielu książek, prezes Fundacji Książąt Czartoryskich) mają własną stadninę. Tam Emma może studiować i pogłębiać ten piękny temat bez żadnych ograniczeń i to jest idealna recepta na dalszy rozwój jej pracy. Dokąd ta droga prowadzi, oczekiwał będę z zainteresowaniem. Pozostaje mi tylko rozdzielić moje

skromne gratulacje zarówno Emmie, jej patronom, a także Tomaszowi Starzewskiemu, którego wspaniała prezentacja przyczyniła się do sukcesu całego przedsięwzięcia. Wię cej prac i in for ma cji na stro niewww.em ma ser ge ant.com Fot.: Krystian Data

Groove razorS po raz kolejny dali czadu! Kwintet założony przez Tomasz Żyrmonta, znany naszym czytelnikom przede wszystkim z arTerii ioraz wielu koncertów w Jazz Cafe PoSK tym razem wystąpił w Boisdale, nowo otwartym prestiżowym klubie na Canary Wharf. znakomity koncert, zorganizowany przez Jazz FM Live odbył się 8 czerwca w ramach Jazz FM’s Discovery Show, czyli cyklu spotkań z młodymi, utalentowanymi artystami, mozolnie przecierającymi sobie ścieżki do sławy. Kilka dni później na antenie Jazz FM zostało wyemitowane prawie półtoragodzinne nagranie z Boisdale. zespół Groove razors to międzynarodowa fuzja talentów i temperamentów – oprócz założyciela, autora wszystkich kompozycji i klawiszowca Tomasza Żyrmonta grają w nim także: alan Short (saksofon altowy, flet), Luca Boscagin (gitara), Lorenzo Bassignani (bas) i Laurie Lowe (perkusja). Ich muzyka jest pełna emocji i energii, jak napisano na stronie internetowej Boisdale. album zespołu Groove razors dostępny jest na iTunes i amazon. (ap)


16|

21 czerwca 2011 | nowy czas

reportaż

Brighton Fashion Week od zaplecza łe, nieme filmy z lat 20. Zaczęło się od tego, że znalazłam na wyprzedaży sukienkę z tamtej epoki, i od tego czasu dostałam bzika na punkcie stylu z lat dwudziestych XX wieku. Ponieważ jestem projektantką teatralną, zawsze podobał mi się pomysł, aby pokazać moje prace w przedstawieniu scenicznym. Nawiązałam więc współpracę z profesjonalnymi tancerzami z grupy Elysium Dance i razem stworzyliśmy choreografię współgrającą z moją kolekcją, by w unikatowy sposób zaprezentować moją kolekcję na wybiegu. Jeszcze jednym projektantem z Brighton Fashion Week, o którym chciałam wspomnieć, jest Alexei Izmaylov, rosyjski artysta i projektant, który od kilku lat mieszka i tworzy w Anglii. Jego kolekcja pokazana na wybiegu to precyzyjnie skrojone, klasyczne sukienki, połączone ze stylem japońskim i ozdobione kolorowymi, jedwabnymi szalami z jego wcześniejszej kolekcji Club 101. Mocne, aczkolwiek eteryczne uczesania i ostry makijaż modelek, nadały jego pokazowi surrealistyczny wygląd. Brighton Fashion Week zakończył się huczną imprezą, w której uczestniczyli wszyscy biorący udział w stworzeniu tego wydarzenia, dołączyli do nich fotografowie, ludzie z mediów oraz miłośnicy mody... Więcej na temat tegorocznego po-

ANIA GASTOL

Kolejna, szósta już edycja Brighton Fashion Week (BFW), zakończyła się 5 czerwca. To dopiero drugi rok, kiedy pokaz trwał przez cały tydzień, wcześniej tylko jednodniowym wydarzeniem.

Na po wi ta nie od był się cha r y ta t yw ny kon cert na rzecz War Child, or ga ni za cji zaj mu ją cej się dzieć mi, któ re ucier pia ły na wsku tek wo jen. Na stęp ne go dnia roz po czę ły się po ka zy mo dy, im pre zy i wy sta wy w róż nych miej scach Bri gh ton. Za raz po kil ku ty go dnio wym po by cie w Pol sce, wró ci łam do Lon dy nu, prze pa ko wa łam swój ma ki ja żo wy ku fe rek i na stęp ne go dnia ra no wsko czy łam w po ciąg na Vic to ria Sta tion i go dzi nę póź niej już by łam w tym uro czym mia stecz ku nad mo rzem. Wlo kąc za so bą wa liz kę na kół kach peł ną ko lo ro wych ko sme ty ków, do tar łam do ko ścio ła St. Mar tin’s, gdzie już od wcze sne go ra na, trwa ły przy go to wa nia do wie czor ne go po ka zu mo dy. Bri gh ton Fa shion We ek jest jed ną z naj więk szych, po Lon do nie, im pre zą po świę co ną mo dzie w An glii. Bri gh ton jest po strze ga ny ja ko naj bar dziej skon den so wa ny fashion hot spot w Eu ro pie, rów nież po strze ga ny ja ko al ter na t yw na, bar dziej kre atyw na stro na Lon dy nu. W tym ro ku wzię łam udział w trzech naj waż niej szych wie czo rach te go sza leń stwa mo dy, wy ko nu jąc wy myśl ne ma ki ja że. W su mie w gru pie ma ki ja ży stek by ło dwa na ście dziew czyn, czy li wy star cza ją co, by spo koj nie i bez stre su wy ko ny wać na szą pra cę, Je den ze spon so rów – fir ma Der ma lo gi ca za opa trzy ła nas w prze róż ne pro duk t y do pie lę gna cji skó r y, umoż li wia jąc od po wied nie na wil ża nie twa rzy mo de lek i mo de li przed apli ka cją ma ki ja żu. Ze wzglę du na wy star cza ją cą licz bę osób uczest ni czą cych w po ka zach, pra wie każ dy pro jek tant miał swo ich mo de li, uła twia jąc nam wy ko na nie ma ki ja żu współ g ra ją ce go z da ny mi

Sarina Poppy

Tijana i Mila Popovic

ko stiu ma mi i od zwier cie dla ją ce go wi zje pro jek tan ta (oko ło 80 każ de go wie czo ru). W su mie po ka za no ko lek cje po nad 30 pro jek tan tów. Po ka zy w pierw sze dwa wie czo r y – The Bri gh ton Frocks Show oraz the Co utu re Show – by ły zor ga ni zo wa ne w ko ście le St. Mar tin’s, na to miast ostat ni po kaz – The Re ady to We ar Show od był się w bu dyn ku Bri gh ton Corn Exchan ge. Te go rocz ny po kaz oce nio ny zo stał ja ko je den z naj cie kaw szych po ka zów BFW ostat nich lat. So lid ne kra wiec two, wy szu ka ne ma te ria ły, po my sło wość, eks pe r y men t y – po su wa ją ce mo men ta mi mo dę do gra ni cy ak cep ta cji, jak np. w przy pad ku kon tro wer syj nej pre zen ta cji Jess Eaton – Ro ad Kill Co utu re, któ ra uży ła do swej ko lek cji czę ści mar twych zwie rząt (tych, któ re zgi nę ły na dro gach, zde chły ze sta ro ści lub by ły za bi te dla po trzeb gar ma że ryj nych...). Mo gli śmy mię dzy in ny mi zo ba czyć jej ka pe lu sze ze skrzy dła mi pta ka, bi żu te rię z cza szek ba żan ta oraz spód ni ce z do dat ka mi skó r y szczu ra... – Jess pró bu je nam po ka zać, że je śli za bi ja nie i je dze nie zwie rząt jest

Alexei Izmaylov

po wszech nie ak cep to wa ne, po win ny śmy więc wy ko rzy stać każ dą ich część two rząc coś pięk ne go... Choć ko stiu my Jess Eaton bar dzo mi się po do ba ły, to jed nak oso bi ście mam mie sza ne prze ko na nia co do no sze nia ubrań ze szcząt ka mi zwie rząt... Ko lej na ko lek cja, któ ra zwró ci ła nie tyl ko mo ją uwa gę, to ubio ry du etu Ti ja na i Mi la Po po vic z ko lek cji Fa iries from the He art of the Fo rest, ze swy mi uni ka to wy mi, ręcz nie zdo bio ny mi su kien ka mi, z wy szy wa nia mi i ha fta mi. In spi ra cją do tej ko lek cji by ła ana li za i po rów na nie współ cze snej ko bie ty i le śnej nim fy. Na le ży też wspo mnieć ko lek cję Art Deco wy ko na ną przez pro jek tant kę Sa ri nę Pop py, któ ra rów nież cie szy ła się wiel kim uzna niem wśród wi dzów i fo to gra fów. Oto co ar tyst ka po wie dzia ła mi o so bie: – Mo ją in spi ra cją są czar no -bia -

Jess Eaton

kazu i innych modowych ciekawostek na mojej stronie i blogu www.charismaticmakeup.com, 07999423556. Zdję cia: Ma ja MA i Aris Vra kas


|17

nowy czas | 21 czerwca 2011

rozmowa na czasie Fot: Krystian Data

którym się posługuje Londyn. W kulturze brytyjskiej podoba mi się ich charakterystyczne stiff upper lip, czyli swoista emocjonalna powściągliwość, bez względu na sytuację. Ten stoicki spokój wydaje mi się dobrą receptą na wiele sytuacji, np. tłok w metrze czy niedostrojone radio w sklepie. Ta filozofia jest mi także bliska ze względu na buddyzm właśnie. Natomiast jeden z bliższych moich przyjaciół, wokalista naszego zespołu – Warren, Irlandczyk, jest świetnym przykładem inspiracji polską kulturą. Uwielbia buraczki robione przez moją mamę, którymi go „zainfekowałem” nieświadomy konsekwencji. Ostatnio nawet doszło do tego, że Warren sam zaproponował mi poczęstunek w postaci buraczków mojej mamy. Warren i Chu-I, którzy są w zespole będą mieli okazję osobiście doświadczyć polskiej kultury. Tego lata jedziemy na tydzień do Polski zagrać kilka koncertów. 20 lipca będziemy grali w klubie „Puzzle” we Wrocławiu, 21 lipca w Szklarskiej Porębie w klubie „Jazgot”. Od 22 do 25 lipca będziemy na festiwalu XX-lecie Międzyplanetarnego Królestwa Sztuki w Wolimierzu. Jest to siedziba teatru ulicznego „Klinika Lalek”, z którym jestem związany od początku jego istnienia. Byłem jednym z pionierów alternatywnej społeczności wolimierskiej i grałem muzykę do spektakli teatralnych. Gramy tam w tym roku dwa koncerty. Jeden jako Soma Ansamble i drugi jako „Cut Out From Now, który jest naszym drugim projektem, odmiennym nieco stylistycznie od Somy, gdzie używamy więcej instrumentów i „wehikułu zapętlania loopów” (śmiech). Obecnie jesteś saksofonistą, ale jak to było z twoją edukacją muzyczną?

– Należałem kiedyś do Młodzieżowej Orkiestry Dętej Taraban. Pewnego dnia, było Święto Armii Radzieckiej, zaproszono nas na cmentarz żołnierski, gdzie mieliśmy zagrać koncert. Po wykonaniu hymnu radzieckiego przyszło mi do głowy, żeby zasalutować lewą ręką. Po powrocie do siedziby zespołu szef orkiestry zebrał wszystkich i ogłosił: – Z dniem dzisiejszym wydalam Filipa Filipiuka z zespołu Taraban! I tak skończyła się moja kariera w orkiestrze dętej. Nie mogłem już żyć bez muzyki, więc zdałem do szkoły muzycznej. Zawsze marzyłem o saksofonie i dostałem się na ten instrument. Nauczyciel tego instrumentu, pan Alojzy Kupka, był przede wszystkim klarnecistą. Pan Alojzy zatem stwierdził, że mam jeszcze za małe paluszki i płuca na saksofon, i w ten sposób zacząłem naukę gry na klarnecie. Na tym instrumencie skończyłem edukację muzyczną. Nie zrezygnowałem natomiast z saksofonu. Pożyczałem instrumenty od różnych kolegów, ale zawsze było z nimi coś nie tak. Dopiero po przyjeździe do Londynu kupiłem sobie własny, nowy, błyszczący saksofon tenorowy. Czuję, że stanowimy dobraną parę. To mój ulubiony środek ekspresji. Kiedy gram, czuje się szczęśliwy, tu i teraz. Założyłeś zespół Soma Ansamble. Co gracie?

Radość z wydobycia pierwotnego dźwięku Z Filipem Filipiukiem – saksofonistą, założycielem grupy Soma Ansamble, ktory bierze udział w nadchodzącej wielkimi krokami ARTerii, rozmawia Agnieszka Kuziel. Co cię tu przyciągnęło i co podoba ci się tu najbardziej?

– W tym roku minie 11 lat odkąd jestem w Londynie dwiema nogami. Wcześniej przyjeżdżałem do brata w odwiedziny. Zawsze interesowałem się kulturą anglosaską. Od dziecka przyciągała mnie muzyka pochodząca stąd, którą odnajdywałem w kolekcjach muzycznych swoich rodziców. Początkowo uczyłem się tekstów piosenek ze słuchu. Moja mama Ela znała angielski i pomagała mi zrozumieć ich znaczenie. I tak się zaczęła moja znajomość z angielszczyzną. Mój wujek Mikołaj, który jest projektantem wnętrz i artystą malarzem miał albumy architektoniczne, które jako dziecko uwielbiałem oglądać podczas słuchania muzyki. Szczególnie działały na moją wyobraźnię zdjęcia Londynu. To również przyczyniło się do zbudowania związku pomiędzy mną a Anglią. Kiedy znalazłem się tu w końcu osobiście, była to miłość od pierwszego wejrzenia. Po-

doba mi się ten tygiel kulturowy. Gusty muzyczne są tu dużo bardziej wysublimowane, jest tu dużo większe zapotrzebowanie na zespoły grające muzykę niszową. Bardzo mi się podoba ta OFFowość Londynu. Skoro już tak długo tu przebywasz, to czy zauważyłeś wzajemne oddziaływanie kultury polskiej i brytyjskiej oraz całej tej etnicznej mieszanki świata?

– Tu nie da się uniknąć przenikania. Pierwszym miejscem, gdzie poznałem ludzi pochodzących z krajów całego świata był londyński ośrodek Buddyzmu Diamentowej Drogi. Moje grono przyjaciół nigdy nie było wyłącznie polskie. Musiałem jednak „na nowo” nauczyć się języka angielskiego, który – jak mi się wydawało – znałem dość dobrze. Zajęło mi trochę czasu, żeby płynnie przejść od języka angielskiego, którego się uczyłem przed przyjazdem tutaj, do języka,

– Trudno mi ostatecznie zdefiniować naszą muzykę. Pomocne są skojarzenia odbiorców. To, co tworzymy, nazywane jest często fusion, w tym przypadku mieszanka punku, jazzu, eksperymentu muzycznego. Każdy z członków zespołu wnosi coś swojego i nie zamykamy się na nowe nurty. Nie mamy sztampowego wzorca, według którego komponujemy. Wiele kompozycji, lub ich fragmenty, pochodzi z jam sessions. Aranżując je kierujemy się spontaniczną, ułańską fantazją (śmiech). Nasze gusty różnią się, ale żaden z nas nie jest zamknięty w jednym tylko gatunku. Jest dużo wpływów rock’n’rolla, jazzu, reggae, czasem pojawia się beat box i drum’n’base. Warren jest mistrzem improwizacji, z łatwością wysypuje teksty z rękawa, jest niesamowicie ekspresyjny. Co was inspiruje?

– Jestem muzykiem i wszystko dookoła mnie jest inspiracją. Inspiracją dla mnie są między innymi dzieci. Jest coś niesamowitego w tym, jak dziecko podchodzi pierwszy raz do instrumentu. Szuka możliwości użycia go, poznaje instrument wzrokiem, dotykiem, po czym wydobywa pierwszy dźwięk. To zjawisko ma w sobie tyle magii i mocy, że nawet największym wirtuozom jest trudno osiągnąć taki poziom świeżości i oddania. Radość z wydobycia pierwotnego dźwięku. Jakie macie plany na najbliższych kilka miesięcy? – Pod koniec czerwca wchodzimy do studia, żeby zarejestrować pierwsze cztery kompozycje z naszego materiału na płytę. 1 lipca gramy koncert w Highbury & Islington. Szczegóły są na naszym Myspace. Zapraszamy. W lipcu wybieramy się na kilka koncertów do Polski. Po wakacjach kontynuujemy pracę w studio i zapewne będziemy grać w Londynie. Naszej muzyki można posłuchać na www.myspace.com/somaansamble, http://www.myspace.com/564708382, a zaprzyjaznić się z nami na http://www.facebook.com/pages/Soma-Ansamble/168223619876493


18|

21 czerwca 2011 | nowy czas

czas pieniądz biznes podatki nieruchomości

Nadszedł czas na oszczędzanie A przecież powszechnie uważa się, że pieniądze szczęścia nie dają?

D

eszczowa niedziela 5 czerwca, W Klubie Orła Białego w Balham grupa osób o różnym przekroju wiekowym, również ojciec z kilkuletnią córeczką, przysłuchują się prezentacji na temat osiągania niezależności finansowej. A tematyka forum finansowego zorganizowana przez firmę Profit Tree, niby prosta i jednoznaczna, bo o pieniądzach, to jednak wielu zaskoczyła. Kolejny raz okazało się, że rzeczy proste są wówczas, gdy je rozumiemy. Czy wiemy, co to jest procent? Raczej tak, ale już procent składany, o którym Albert Einstein powiedział, że to największe odkrycie ludzkości, a punkt procentowy? – o to już trudniej. A jak działa? Jakie wynikają z niego korzyści? Sama do tej pory uważałam, że procent składany i punkt procentowy, to zagadnienia, które wymagają tytułu naukowego. Okazuje się, że jest inaczej, znacznie prościej. Teraz jest to dla mnie tak proste, jak strugi wody spływające w minioną niedzielę po szklanej płaszczyźnie szyby okiennej Klubu Orła Białego. Jednym z uczestników forum był pan Krzysztof, ze swoja małą, ale jakże dzielnie słuchającą córeczką. W trakcie krótkiej rozmowy po prezentacji, okazało się, że pan Krzysztof, idąc na spotkanie, nie do końca był pewien, czego mógł się spodziewać, czy rzeczywiście forma niezależnego dostarczania wiedzy celem kreowania możliwości, poszerzania horyzontów zostanie zgodnie z zapowiedziami organizatorów utrzymana. Ostateczny jednak efekt oraz sposób, w jaki rozwinięte zostały te, jak się okazało, bardzo istotne i obecne w życiu każdego z nas tematy, przerosły jego oczekiwania.

Z Krzysztofem Krupeckim, prezesem Profit Tree Ltd. prowadzącym forum finansowe rozmawia Teresa Bazarnik Skąd pomysł na taki właśnie sposób przekazywania wiedzy finansowej, wiedzy – przyznam – dość niełatwej dla wieli Polaków?

– Jest to inicjatywa moich współpracowników, by poprzez tego typu edukację finansową docierać do naszych potencjalnych klientów. Klientów, którzy bardzo często są zdezorientowani fragmentarycznymi informacjami przedstawianymi w mediach czy potocznych dyskusjach. Jest to też jedna z naszych głównych strategii działania marketingowego. Czy kolejne tego typu fora finansowe będą kontynuowane?

– Tak, będą. To nasze dwa pierwsze, wcześniej podobne prezentowaliśmy w POSK-u, kolejne są w przygotowaniu. A gdzie się odbędą? Wszędzie tam, gdzie są skupiska Polaków, również poza Londynem. I co istotne, będą to zawsze imprezy bezpłatne dla uczestników. A Frugal? Czy to nowa ekonomiczna moda?

– Dla Europejczyka tak. Filozofia ta powstała w Stanach Zjednoczonych i staje się coraz bardziej

– Pieniądze…, to po prostu pieniądze. Są symbolem pewnego nastawienia życiowego, miarą określonej postawy życiowej. Pieniądze nie wkraczają do naszego życia przypadkowo. Są pewną formą istniejącej energii. Im więcej jej zużywamy, tym więcej pieniędzy przypływa do nas. Ale nie przeceniałbym też roli pieniędzy w życiu ponad miarę. Pieniądze są bowiem narzędziem do osiągania celów, nie celem samym w sobie. Kiedy w takim razie pieniądze mają ważną rolę w naszym życiu?

– Gdy ich brakuje. Kiedy ich brak, po prostu nie możemy żyć tak, jak byśmy sobie tego życzyli. Dziękuję za rozmowę i życzę pieniędzy…, dobrych pieniędzy i do zobaczenia na kolejnym Forum Finansowym Profit Tree!

Forum finansowe w Klubie Orła Białego w Balham

popularna na całym świecie. W Polsce ma już około 3 proc. zwolenników, w Anglii tyko nieco więcej. Jest to rodzaj trendu zachęcającego do oszczędzania na czym tylko się da. Frugal stosuje przede wszystkim zdrową dietę dla naszego portfela. Dzięki temu jesteśmy szczęśliwsi i bardziej bezpieczni. To racjonalne wydawanie swoich pieniędzy, ale też ich inwestowanie. Pierwsza zasada Frugal – nie ma nic wspanialszego, jak procent składany. Nawet dwa, cztery czy pięć funtów zaoszczędzonych dziennie i tylko dzięki temu, że nie wydamy tych drobnych pieniędzy na rzeczy zbędne, często nawet na rzeczy niepożądane, i z dobroczynnym skutkiem dla zdrowia, to miesięcznie możemy zaoszczędzić od 100 do 150 funtów. Natomiast zainwestowane w tej wielkości pieniądze w dłuższym czasie dają wręcz rewelacyjne wyniki.

Czy wiesz, że

inwestując zaledwie kilka funtów dziennie

możesz zadbać o swoją stabilną przyszłość?

Efektywne oszczędzanie w celu zapewnienia sobie stabilnej przyszłości finansowej jest prostsze niż myślisz! Zadbaj o to aby w jesieni swojego życia cieszyć się z zasłużonego odpoczynku. Nie czekaj, dowiedz się więcej już dziś!

www.profittree.co.uk, Tel: 02088498259 E-mail: info@profittree.co.uk facebook twitter Zapraszamy na Forum Finansowe – "Sposoby osiągania niezależności finansowej" 15/05/11 4 pm POSK Londyn


|19

21 czerwca 2011 | nowy czas

wehikuł czasu ły czas. Można sobie wyobrazić, że przy powstaniu usterki z ziemi wyjdzie polecenie zastąpienia wadliwej części nowym elementem i to w czasie lotu. Mark Larson opisuje Boeinga 787 jako maszynę bardzo ekologiczną, cichą oraz oszczędną w porównaniu z innymi samolotami pasażerskimi. Dlaczego? Jego konstrukcja w dużej mierze opiera się na włóknie węglowym, co ogranicza wagę maszyny, to z kolei przekłada się na mniejsze o jedną piątą od porównywalnych samolotów spalanie paliwa, na cichą pracę silników, na mniejszą wreszcie emisję dwutlenku węgla. Dreamlinery, które zabierają na pokład od 210 do 330 pasażerów na odległość 15,5 tys. km przypominają kształtem delfina. Na tak wymyślne ukształtowanie sylwetki pozwoliło również włókno węglowe. Gdyby je ułożyć na taśmie o szerokości jednego cala, to taśma ta miałby długość 2200 mil, niemal dokładnie tyle, ile dzieli Seattle od Nowego Jorku. I kolejne porównanie, którym chętnie żonglują w Seattle – kabina pasażerska dreamlinera jest tak duża, że pomieści 13 mln piłeczek pingpongowych.

Życzymy mi ł e go l ot u

Głośny jak… korek uliczny

Kiedy nad Seattle przelatuje kolejny testowy dreamliner Boeing 787, nie ma w okolicy człowieka, który nie wodziłby za nim wzrokiem. Po każdym locie maszynę wtacza się do hangaru, bada, analizuje każdy jej element, każdy podzespół. Bartosz Rutkowski Czas nagli. Oczekiwana przez przewoźników na wszystkich kontynentach maszyna spóźnia się z pierwszym regularnym lotem. Były awarie, potknięcia, stąd opóźniania. – Pamiętajmy, że to samolot całkiem nowego typu, w którym ponad połowa elementów wykonanych jest z materiałów kompozytowych, tego jeszcze w lotnictwie nie było – tłumaczy opóźnienia Mark Larson z dyrekcji amerykańskiego koncernu i obiecuje: – Premiera dreamlinera już niebawem. Kiedy spogląda się z galerii fabryki Boeinga w Everest, niedaleko Seattle, na montowane maszyny, wydaje się, że trzy pierwsze samoloty są już niemal gotowe. Najważniejsze elementy zespolone, elektronika prawie w całości, nawet pomalowano je na kolory przyszłych przewoźników.

japończycy i … etiopia Już wiadomo, że szczęśliwcami, którzy dostaną pierwsze dwa samoloty pasażerskie najnowszej generacji będzie japoński przewoźnik All Nippon Airways oraz etiopskie linie lotnicze. Dlaczego akurat te ostatnie? Plotka głosi, że kiedy Boeing spóźniał się z dostawami dreamlinerów, Etiopczycy nie chcieli już dłużej czekać, zagrozili zerwaniem kontraktu. Gdyby informacja ta przedostała się do opinii publicznej, byłby to cios dla producenta, dlatego dla świętego spokoju obiecano więc egzotycznemu przewoźnikowi, że jako jeden z pierwszych, już w trzecim kwartale tego roku, otrzyma dreamlinera. A kolejka oczekujących coraz dłuższa, na tej liście są też Polskie Linie Lotnicze LOT i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa dreamlinery w barwach naszego przewoźnika zaczną latać w przyszłym roku. Kiedy dokładnie, nikt w Seattle nie chciał powiedzieć, dodają za to, że LOT jako pierwszy w Europie będzie miał w swojej flocie Boeingi 787. – To gorący dla nas czas – nie kryje Ken Hibert, jeden z odpowiedzialnych za projekt dreamlinera, bo żeby dostać wszystkie pozwolenia, certyfikaty maszyna musi przejść setki, jeśli nie tysiące najbardziej wymyślnych prób. Jak choćby hamowanie samymi hamulcami, bez tak zwanego biegu wstecznego. – Spod kół tak hamującej maszyny wzbijają się wtedy tumany dymu, ale – jak objaśnia pokaz Hibert – opony nie spaliły się, próba wypadła idealnie. A potem do samo, tyle że na polanym wodą pasie lotniska. I też dobrze. – To tylko niektóre z prób, jest ich bardzo dużo, wszystko musi być dopracowane, by kompozytowy, a więc praktycznie niezniszczalny samolot nie miał potem prawa szwankować w locie – dodaje Hibert. Kiedy oprowadza dziennikarzy po kolejnych pomieszczeniach, w których demonstruje się elementy samolotu, w projektowanie i budowę którego Boeing włożył kilkanaście miliardów dolarów, oczy mu się świecą, bo – jego zdaniem – pomyślano w tej maszynie nawet o bardzo wygodnych toaletach, rzecz jasna dostępnych dla niepełnosprawnych.

ku, nad którym rozpościera się błękitne niebo. To przez wysokie, intensywnie oświetlone wejście, które imituje niebo. Boeing 787 to najbardziej dopieszczane „dziecko” koncernu, najważniejszy jego projekt. W zamyśle, jak tłumaczą inżynierowie, ma być tak, że służby naziemne będą z załogą utrzymywały poprzez łącza satelitarne kontakt emailowy ca-

Ken Hibert zwraca uwagę na akustycznie przystosowane elementy silnika. Z pomiarów wynika, że natężenie hałasu emitowane przez silniki Boeinga 787 wynosi 85 decybeli, mniej więcej tyle, ile atakuje nas w czasie ulicznego korka, a więc osoby znajdujące się poza lotniskiem nie mają prawa słyszeć pracy silników dreamlinera, bo w porównaniu do obecnych maszyn jest niemal o dwie trzecie cichszy. Pasażer czuje się swobodnie – w klasie ekonomicznej siedzenia (przy ośmiu w rzędzie) mają 47 cm – tak szerokich nie ma w żadnym innym samolocie. Okna o wymiarach 47 cm na 28 cm też nie mają konkurencji. To daje każdemu pasażerowi możliwość podziwiania widoków podczas lotu. Dodajmy jeszcze oświetlenie kabiny energooszczędnymi diodami, gdzie intensywność światła i kolor oświetlenia tej imitującej niebo kabiny mogą być kontrolowane podczas lotu. Dlatego pasażerowie cieszą się światłem dziennym oraz widokiem nocnego nieba podczas jednego lotu. Pomyślano też o gazowej metodzie oczyszczania powietrza, która neutralizuje nieprzyjemne zapachy i o specjalnych czujnikach zamontowanych na dziobie samolotu, które niwelują skutki turbulencji. Ponoć nie odczują ich nawet ci, którzy cierpią na chorobę lokomocyjną. Czyli miłego lotu, za rok...

CLASSIC Międzynarodowe Rozmowy ze stacjonarnego

Polska Bez kontraktu

Stałe stawki połączeń 24/7

Wybierz numer dostĊpowy, a nastĊpnie numer docelowy i zakoĔcz #.

Polska tel. stacjonarny

1p/min - 084 4862 4029

komórkowy T-Mobile Polska tel. 5p/min - 084 4545 4029 Orange, Plus GSM

WiĊcej informacji i peány cennik na www.auracall.com/polska

Budowany w GiGantycznej hali Wszystko jest składane w całość w hali produkcyjnej w Everett – dodajmy, największej takiej hali na kuli ziemskiej, której wrota są tak duże jak… boisko do piłki nożnej. Kiedy wchodzi się do kabiny Boeinga 787 czuje się jak w… par-

Polska Obsługa Klienta: 020 8497 4622 T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute, include VAT & apply from the moment of connection. The charge is incurred even if the destination number is engaged or the call is not answered, please replace the handset after a short period if your calls are engaged or unanswered. BT call setup fee applies. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Prices to other Poland’s mobile networks will be charged at 20p/min. Prices correct at time of publishing: 31/05/2011. This service is provided by Auracall Ltd.


20|

21 czerwca 2011 | nowy czas

obyczaje

Druidzi są wśród nas

na i wykształcona, całą tradycję i naukę przekazywali kolejnym pokoleniom ustnie z obawy przed przejęciem jej przez wroga i z lęku, że osłabią sobie doskonale kształconą w ten sposób pamięć. Młodych nauczali o nieśmiertelności duszy i reinkarnacji. Przywiązywali ogromną wagę do wpajania cnót moralnych. Ich wiedza była wszechstronna. Znali się na astrologii i wyznaczyli pierwszy kalendarz związany ze zmiennością pór roku. Pełnili zarówno polityczną, jak i religijną rolę, często sterując decyzjami króla. Do najsłynniejszych ośrodków druidów w Wielkiej Brytanii należało Anglesey na wyspie Man. Korzenie druidyzmu sięgają Dalekiego Wschodu i Indii.

Małgorzata Białecka

N

ajpierw była informacja w prasie, że druidyzm uznano oficjalnie w Wielkiej Brytanii za religię, a później program w telewizji o zawieraniu małżeństw w Noc Świętojańską przez wyznawców druidyzmu. Chodziło głównie o skonsumowanie małżeństwa w namiocie we własnym ogródku w tę właśnie noc. Rok temu agencje prasowe podały: „Czczenie słońca, błyskawic i duchów jest taką samą religią jak chrześcijaństwo czy islam. Organizacja zrzeszająca druidów zwana Druid Network uzyskała taki sam status jak główne religie wyznawane w Zjednoczonym Królestwie”. Nie zdziwiło mnie to wcale. Samozwańczy druidzi byli wszak obecni w mediach wcześniej. Program utrzymany w konwencji reportażu przybliżał widzom, jak druidzi świętują Noc Świętojańską. Kapłan był w białej powłóczystej szacie. Pozostali świadkowie uroczystości w zwyczajnych ubraniach. Para nowożeńców w czymś co przypominało peleryny. Czekali do zachodu słońca, w jego ostatnich promieniach przyrzekli sobie miłość, po czym wskoczyli do namiotu. W Anglii nie brakuje sympatyków pradawnych celtyckich tradycji. Jest to mieszanka ekologów oraz zmęczonych życiem zawodowym pracowników wielkich korporacji. Nie sądzę, by wiedzieli, dlaczego to akurat Celtowie i druidzi tak ich wciągają. Być może chodzi o totalną odmianę w życiu. Być może są tylko awangardą, marzącą o czasach, gdy cywilizacja nie dyktowała ludziom tego, jak mają żyć. Fascynuje ich pewnie fakt, że Celtowie mieli siedem rodzajów związków małżeńskich. Zapominają jednak o tym, że druidzi chętnie palili ludzi zamkniętych w drewnianych klatkach w charakterze ofiar. Współczesnych wyznawców religii pogańskich nie interesuje jednak stuprocentowa wierność tradycji i wierzeniom. Najbardziej fascynująca jest dla nich chwilowa ucieczka w świat, który już nie istnieje.

jeDna taka noC Kiedy w powietrzu czuć magiczne aromaty, a sympatycy druidyzmu i pogańskich praktyk przygotowują się do najważniej-

Co już nie wróCi Morris Dance – taniec godowy na cześć seksualności i płodności

szego święta w roku – przesilenia letniego, wzrasta zainteresowanie Morris Dancing. Od długiego weekendu w maju grupy mężczyzn, a czasami kobiet, gdy mężczyzn brakuje, ubranych w tradycyjne stroje przewiązane wstążkami tańczą przed pubami, by podtrzymać tę pradawną tradycję. To taniec godowy na cześć seksualności i płodności. W wykonaniu Hunter Moon Morris – tancerzy ubranych na czarno z uczernionymi twarzami – robi on niezwykłe wrażenie. Jeden z mężczyzn stoi na rozstawionych nogach i sztywno trzyma przed sobą kołek, w który drugi uderza – seksualne skojarzenia są jednoznaczne. Ich wyglądu trudno nie skojarzyć z subkulturą Gothic, jednak ich założenia są nieco inne. Ludzie spotykający się w noc przesilenia letniego na plaży silnie wierzą, że wrócili do tradycji tak starej, jak ich kraj, do kwintesencji angielskiego ekscentryzmu. Swoim tańcem pozdrawiają wschodzące słońce. Tradycja ta jest jak najbardziej pogańska. Zebrani otaczają osobę trzymającą kielich z winem, odmawiane jest błogosławieństwo, w którym wzywane są wszelkie duchy morza i ziemi przynoszące szczęście i obfitość zebranym. To, co zostaje w kielichu po wypiciu napoju przez każdego uczestnika rytuału, wyle-

wa się do morza, by w ten sposób oddać cześć siłom natury. Nie trzeba być poganinem, by dołączyć do tańczących Moriss Dance, choć dla wielu członków grupy Hunters Moon to jak religia, mistyczna przynależność do rodzaju ludzkiego jako części natury. Geneza Morris Dancing nie jest do końca znana. Malowanie na czarno twarzy przypisywało się robotnikom sezonowym, którzy zimą tańczyli, by zarobić trochę pieniędzy, nie chcieli jednak być rozpoznani przez swoich potencjalnych pracodawców, więc malowali sobie twarze.

DruiD w świeCie Celtów Zainteresowanie celtyckimi wierzeniami wzrasta, choć ich wyobrażenie czerpane jest jedynie z opisów starożytnych pisarzy, a nie od samych Celtów. Instytucja druidów wzbudzała zawsze największe zainteresowanie. W świecie Celtów tworzyli oni stowarzyszenie kapłanów. Pełnili rozliczne funkcje, w tym proroków, wróżbitów, lekarzy, prawników, poetów i wieszczy. Jeden z kapłanów pełnił zawsze funkcję zwierzchnią. O tradycjach Celtów i roli druidów dowiadujemy się dzięki pismom Cezara i innych kronikarzy starożytnych. Sami Celtowie, a szczególnie druidzi, jako kasta oświeco-

Program o druidzie z Hastings bardzo mnie rozbawił. Noc Świętojańska wyzwala w ludziach różne zachowania. Jedni będą wskakiwać nago do rzek i jezior, a inni popijać wino wychwalając Słońce (jako bóstwo) na plaży w Eastbourn. Mam nadzieję, że pasjonaci druidyzmu, czy raczej jego wyznawcy, nie pójdą w swej fascynacji dalej. Druidzkie wróżbitki wszak wróżyły z krwi więźniów. Zachował się starożytny opis tego rytuału. Więźniów wprowadzano nad basen, podcinano im gardło mieczem i według tego, jak spływała krew, wróżono. Kapłanki nie wzbudzały lęku – ubrane wszak były w białe szaty, a swoim ofiarom na głowę wkładały wieńce z kwiatów i ziół. Inne wróżyły z wnętrzności ofiar. Formą wykonywania wyroku śmierci było też puszczanie skazanego w łodzi bez steru i wioseł na morze, jeśli nawet cudem udało mu się przeżyć, zostawał niewolnikiem. Najtrudniej jednak ustalić dokładny skład bóstw celtyckich i powiązania między nimi. Do dziś z różnych przekazów udało się poznać około 400 imion różnych bóstw celtyckich. Do najważniejszych jednak należeli: Taranis, Esus i Teutates. Ich cechy indywidualne jak grom czy młot odnajdujemy też w panteonie innych starożytnych religii. Starożytne pisma są ich pełne i zbędne wydaje się dopisywanie kolejnych rozdziałów.


|21

nowy czas | 21 czerwca 2011

pytania obieżyświata

Czy ważny jest chrzest przez pokropienie? Włodzimierz Fenrych

N

a północ od ulicy London Wall, czyli już poza murami dawnego City of London, znajduje się niewielki, ocieniony platanami cmentarz. Znajdziemy tu nagrobki kilku sławnych postaci – Johna Bunyana, Daniela Defoe, Williama Blake’a. Cmentarz ten, zwany Bunhill Fields, przeznaczony był dla nonkonformistów nieuznających zwierzchnictwa Kościoła Anglii. Dla takich nie było miejsca na przykościelnych cmentarzach. Nie było miejsca na poświęconej ziemi dla różnych baptystów, socynianów, kwakrów. Jak to? Czy Kościół anglikański sam nie jest protestancki? Czy sam nie walczył o wolność wyznania? Dlaczego więc niektórych traktuje jak kacerzy niegodnych chrześcijańskiego pochówku? Kościół anglikański może się wydawać tolerancyjny dziś, ale wcale takim nie był u swoich początków. W końcu nie po to król Henryk VIII zerwał z Rzymem, by umniejszyć swoją władzę. Angielscy protestanci, purytanami zwani, mieli nadzieję, że król oczyści Kościół z całej pełnej przepychu liturgii, o której nie ma słowa w Biblii i która ich zdaniem była zbędnym wymysłem ciemnego średniowiecza. Król jednak wcale nie miał zamiaru tego wszystkiego odrzucać. Ani on, ani jego druga córka, która przywróciła anglikanizm po rządach swojej katolickiej siostry. Sfrustrowani purytanie próbowali bezskutecznie wpłynąć na zmianę oficjalnego Kościoła (i oczywiście tępić jako papistów wszystkich, którzy się z tymi zmianami nie zgadzają), natomiast nonkonformiści odrzucali istniejący Kościół anglikański jako równie zepsuty jak katolicki i zakładali własne małe wspólnoty. A poświęconą ziemię i tak uważali za średniowieczny zabobon. Pierwszym takim nonkonformistą był Robert Browne, który w 1581 roku stworzył niezależny zbór w Norwich, a następnie jak najprędzej musiał ze swą trzódką uciekać do świeżo niepodległej Holandii, bowiem królowa Elżbieta nie zamierzała tolerować takich eksperymentów. Browne wydał książkę na temat wyższości małych niezależnych kościołów, książka ta natychmiast została w Anglii zakazana. Za jej posiadanie groziła kara śmierci i faktycznie kilka osób z tego powodu powieszono. Niestety, niewielki rozmiar wspólnoty nie zapobiegł podziałom w jej łonie, niektórzy jej członkowie postanowili założyć jeszcze mniejsze wspólnoty, aż w końcu sam zdesperowany Browne wrócił do Anglii i wyrzekł się odstępstwa od wiary. Jego książka miała jednak spory wpływ i przez jakiś czas religijnych nonkonformistów zwano w Anglii brownistami. Holandia, świeżo wyzwolona spod władzy Habsburgów, była wówczas oazą tolerancji religijnej, dlatego w ślady Browna poszło więcej

Pub John Bunyan w Hertfordshire

angielskich nonkonformistów. Odrzucali oni autorytet biskupów i próbowali żyć zgodnie ze wskazaniami Biblii. Jakie te wskazania były? Wiadomo, że nie ma w Biblii odpustów, nie ma kultu świętych, nie ma biskupów, nie ma wybujałych rytuałów. Jest chrzest, ale jak ten chrzest powinien wyglądać? Na pewno nie był to chrzest niemowląt, wszelkie wzmianki o chrzcie w Nowym Testamencie dotyczą ludzi dorosłych. Ma to sens, przecież chrzest jest znakiem nawrócenia, a o niemowlęciu nie można powiedzieć, że się nawraca. Zgodnie z tą logiką w 1607 roku grupa angielskich imigrantów w Holandii ochrzciła się ponownie – najpierw pastor John Smyth ochrzcił się sam, a następnie resztę zebranych. W ten sposób powstał pierwszy angielski Kościół baptystów, a John Smyth uważany jest za jego twórcę. Jak to – ochrzcił się sam? Czy taki chrzest jest ważny? Jeśli tak, to można by stworzyć dziesiątki jednoosobowych kościołów. A czy przypadkiem chrzest nie jest znakiem przyjęcia do wspólnoty? Takie i podobne zarzuty padały pod adresem Johna Smytha. A należał on do rzadkich myślicieli, którzy nie wstydzili się zmiany poglądów. Przeciwnie – uważał on, że późniejsza myśl przy szerszej wiedzy powinna zastąpić wcześniejszą. Ktoś zwrócił mu uwagę na fakt, że przecież w Holandii są menonici, którzy również chrzczą dorosłych. Smyth postanowił się wywiedzieć, czy jest możliwe wejście do tego Kościoła. To jednak

spowodowało rozłam – część kongregacji uważała, że ich drugi chrzest jest jak najbardziej ważny. Przywódcą tego odłamu był Thomas Helwys. Z czasem wrócił on do Anglii i zaczął propagować swe idee. W ten sposób powstał kościół zwany General Baptists. To jednak nie był koniec problemów związanych z formą chrztu. Pojawiło się pytanie – czy ważny jest chrzest przez pokropienie? Albo przez polanie włosów wodą? John Smyth i Thomas Hewlys oraz ich kongregacje w ten sposób właśnie zostali ochrzczeni. Tymczasem w latach trzydziestych XVII wieku w Londynie wyodrębniła się grupa zwana Particular Baptists, dla której poważną kwestią było to, czy chrzest przez polanie włosów jest ważny i czy raczej nie powinno się stosować chrztu przez zanurzenie. Niejaki Richard Blunt specjalnie pojechał do Holandii zobaczyć, jak się to robi, bo przecież w Holandii mieszkali menonici, którzy od dawna tę metodę stosowali. Blunt wrócił z nową wiedzą do Anglii i odtąd u baptystów chrzest odbywa się przez zanurzenie w wodzie po uszy. Zarówno purytanie wewnątrz anglikanizmu, jak i nonkonformiści w stylu baptystów chcieli przywrócić kościół do stanu takiego, w jaki – w ich wyobrażeniu – był w czasach pierwszych chrześcijan. Biblia jest Słowem Bożym, od czasu zamknięcia Nowego Testamentu nie powstają natchnione teksty, dlatego należy trzymać się wskazówek Biblii. Purytanie i baptyści uważali, że zmiany wprowadzić powinno państwo – obie

grupy całym sercem wsparły Cromwella. Byli jednak i tacy, którzy uważali, że czasy apostolskie skończyły się w momencie, kiedy cesarz Konstantyn ustanowił chrześcijaństwo ideologią państwa. Czasy apostolskie minęły i nie pozostaje nic innego, jak czekać na nowy powiew Ducha Świętego. Grupy tak zwanych szukających (Seekers) zbierały się, by w trwającym całe godziny milczeniu nasłuchiwać powiewu Ducha. Uważa się, że inicjatorem tego ruchu był Bartholomew Legate. Była to postać znana, spotykał się z królem Jakubem, ale w końcu w 1612 roku został spalony na stosie za kacerstwo. Bo nie tylko katolicy palili innowierców na stosie, protestantom – jeśli byli u władzy – też to się zdarzało. W Anglii była to epoka kaznodziejów wędrujących po kraju. Spotkania w celu rozmów o Biblii były rzeczą normalną, normalne było też, że udział w nich brali mężczyźni i kobiety. W zwyczaju było także dodawanie swojego komentarza przez wiernych po kazaniu, prawo zakazywało jedynie przerywania kazania. Istniał specjalny przepis zakazujący tej praktyki, z czego wniosek, że nie była ona wcale taka wyjątkowa. Biblia wzywała wprost do głoszenia Słowa Bożego, wzywała wszystkich wiernych, nie tylko tych po studiach teologicznych. Przecież apostołowie nie mieli takich studiów! Pojawili się więc wędrowni kaznodzieje bez wykształcenia, zwani przez anglikańską hierarchię wzgardliwym mianem mechanic preachers. Większość kaznodziei baptystów do tej należała kategorii. Najsłynniejszy z nich – John Bunyan – był synem rzemieślnika z Bedford. Jest on autorem książki The Pilgrim's Progress (Droga pielgrzyma), która do dziś jest klasykiem dewocyjnej literatury angielskiej. Na cmentarzu Bunhill Fields John Bunyan ma jeden z okazalszych grobowców. To, że tak czcigodnemu kaznodziei postawiono okazały grobowiec jest zrozumiałe, natomiast zdziwił mnie pub o nazwie John Bunyan. Jest to jeden z charakterystycznych angielskich pubów położonych na ustroniu, pośród lasu w samym sercu Hertfordshire. Nieopodal stoi ceglany komin pozostały po chałupie, w której – jak głosi stojąca przed nim tablica – John Bunyan niegdyś głosił kazania. Sławę nieistniejącej chałupy przejął pub. Pub pod wezwaniem Johna Bunyana? Ciekawe, co by sam kaznodzieja na taki pomysł powiedział.

Cmentarz Bunhill Fields w Londynie


22 |

21 czerwca 2011 | nowy czas

czas na relaks

» To, na co nie da się

mANIA GOTOWANIA

przygotować, to wszechobecna bieda. Na tej samej ulicy jedni ludzie parkują samochody, a inni dwa kroki dalej pilnują dobytku w postaci tektury, na której będą spać. W podróż po Indiach zabierają nas Magda i Krzysztof Zdenkowscy

Mikołaj Hęciak Miło spotkać się z wami i sprawdzić, że jesteście cali i zdrowi. Większość podróży przygotowaliście przez internet.

Krzysztof: – Dziękujemy za troskę, wszystko odbyło się bez większych niespodzianek. Początkowo przymierzając się do planowania podróży rozważaliśmy wyjazd poprzez biuro podróży. Jednak podczas poszukiwania konkretnej oferty natknęliśmy się na wiele wypowiedzi na forach dyskusyjnych przemawiających za tym, że zwiedzanie Indii z autokaru pozbawi nas wielu wrażeń. Zasiedliśmy więc do komputera i zarezerwowaliśmy wszystkie przejazdy i noclegi. Jak się potem okazało, to nas uratowało, gdyż na miejscu było wiele prób przekonywania nas do zmiany czy to środka transportu czy noclegu. Nie mając opracowanych wszystkich szczegółów dalibyśmy się przekonać. Na naszą niekorzyść oczywiście.

stare miasto w Delhi. To, co zobaczyliśmy, wywarło na nas wielkie wrażenie. A co najbardziej was zaskoczyło, pomimo że przygotowaliście się do tej podróży?

M: – Wrażeń mieliśmy bardzo dużo na obu końcach skali. Oba krańce zostały też przekroczone. To, na co nie da się przygotować, to wszechobecna bieda. Na tej samej ulicy jedni ludzie parkują samochody, a inni dwa kroki dalej pilnują dobytku w postaci tektury, na której będą spać. A z drugiej strony niesamowite, wyglądające jak z bajki, zabytki. Polecamy obejrzenie filmu Magia uczuć (ang. The Fall), w którym jest bardzo dużo znamienitych scenerii z Radżasthanu i nie tylko. Film ten oglądaliśmy

Chętnie spełnialiśmy prośby o współne zdjęcie

sanktuarium ptaków w Bharatpur. No i oczywiście makaki wylegujące się w parkach. Czy stołowaliście się „na mieście”?

K: – Hmm... tak. Wymaga to wyjaśnienia. Ogólnie należy unikać spożywania wody pochodzącej z niepewnego źródła oraz wody nieprzegotowanej, nawet pewnego pochodzenia. Uświadomienie tego faktu sprawia, że automatycznie wykluczone są potrawy z ulicy i z większości barów dla miejscowych. Dwa tygo-

Udało się wam zobaczyć prawdziwe Indie?

K: – Chyba tak. Chyba, gdyż uświadomiwszy sobie ogrom kraju, zarówno powierzchniowo jak i kulturowo, zastanawiamy się w ogóle czy jest to możliwe w ciągu jednego życia. Sam fakt obecności 21 języków, z których każdy niesie ze sobą inną kulturę sprawia, że można się zagubić. My zagubiliśmy się już pierwszego dnia. I choć Hindusi są przygotowani na widok turystów, to turyści zdecydowanie nie są przygotowani na to, co mogą zobaczyć. Chcieliśmy zobaczyć, jak wygląda prawdziwe życie i już pierwszego dnia wyruszyliśmy na

Czy próbowaliście indyjskiej herbaty?

M: – Nie można było nie spróbować, mnie osobiście bardzo smakuje. Tam nazywają ją masala czaj, a ja nazywam ją piernikową herbatą, bo używa się podobnych przypraw (kardamon, cynamon, imbir, goździki i inne). Oprócz przypraw dodaje się też mleko i cukier lub miód. Co znaczy masala?

M: – Masala to słowo określające mieszankę przypraw i ziół. Najbardziej znaną masalą jest chyba curry – nie jest to jedna przyprawa, ale kompozycja kilku przypraw. Może być wiele odmian curry w zależności od upodobań gotującego, ale najczęściej w skład wchodzą: kurkuma (nadająca specyficzny żółty kolor), imbir, kolendra, chili, gorczyca, gałka muszkatołowa i wiele innych. Bogactwo przypraw w kuchni indyjskiej jest nieopisane.

Czym kierowaliście się w wyborze trasy?

Magda: – Chcieliśmy połączyć zwiedzanie fortec i pałaców Radżasthanu z wizytami w kilku parkach przyrodniczych. Ważnym czynnikiem przy podejmowaniu decyzji były łatwość i bezpieczeństwo dojazdu. Podróżując samodzielnie postawiliśmy na transport publiczny, głównie pociągi i okazjonalnie autobusy. Raczej odradzane jest podróżowanie wynajętą taksówką, gdyż styl jazdy praktykowany na drogach Indii nie pozwala się rozluźnić i podziwiać widoków, nie mówiąc już o bezpieczeństwie. Niemniej jednak niektóre miejsca można zobaczyć tylko w taki sposób, więc wynajmowaliśmy taksówkę przez hotel. Najwięcej kilometrów pokonaliśmy pociągami i była to bardzo dobra decyzja. Dla osób planujących wyjazd podamy wskazówkę, że na niektórych trasach miejsce w odpowiedniej klasie pociągu (koleje indyjskie mają aż 8 klas!) trzeba rezerwować czasami nawet dwa miesiące przed datą wyjazdu. Byliśmy pod bardzo pozytywnym wrażeniem systemu rezerwacji kolei indyjskich. Ale wracając do trasy, zdecydowaliśmy się rozpocząć w Delhi, a następnie przemieścić do Agry, gdzie o brzasku słońca pukaliśmy do bram Taj Mahal. Następne ważniejsze postoje to Fatehpur Sikri, Jaipur, zwane Różowym Miastem, Udaipur oraz Jodhpur nazywane Błękitnym Miastem. Odwiedziliśmy także rezerwaty przyrody w Bharatpur i Ranthambore.

przypraw do curry: w okrągłych pojemniczkach ułożonych po obwodzie większego pojemnika były ułożone w odpowiedniej kolejności różne przyprawy. Polegało to na tym, że z każdej kolejnej przyprawy trzeba było dodać mniej niż z poprzedniej, a że wszystko było już przygotowane, była to czynność niemalże automatyczna.

Przywieźliście jakieś egzotyczne przyprawy?

K: – Kupiliśmy przyprawę masala do herbaty i jeden zestaw do curry. Głównie jednak chcieliśmy zakosztować, jak potrawy powinny smakować, a przyprawy suche są dostępne wszędzie, więc nie kupowaliśmy za dużo. Czy macie jakiś przepis dla czytelników „Nowego Czasu”?

M: – Proszę bardzo –banannowe curry.

Czyż nie wygląda to jak scena z filmu?

jeszcze przed wyjazdem i nie mogliśmy wyjść z podziwu, jakie dekoracje zbudowano na potrzebę tej produkcji. To nie były jednak dekoracje... Innym ciekawym przeżyciem były powszechne prośby o zrobienie sobie z nami zdjęcia. Później już wiedzieliśmy, że to nie my jesteśmy obiektem, a jedno z nas. Mieliśmy zabawę zgadując, kto tym razem, po zdjęciu grupowym, będzie obiektem „prawdziwej” sesji... Czy będzie to dwumetrowy wzrost mojego męża czy mój uśmiech. Wynik pół na pół. Czy byliście w sytuacji, że musieliście płacić bakszysz?

dnie to za mało czasu na ryzyko. Jak się jednak okazało, brak podjadania w ciągu dnia nie był problemem z powodu temperatury – za to wieczorem, kiedy robiliśmy się głodni, zawsze była pod ręką restauracja… hotelowa głównie. Na swoją obronę dodam tylko, że zawsze zamawialiśmy lokalne potrawy. A mieliście ze sobą jakiś żelazny zapas?

M: – Nie, nigdy nie zabieramy zapasów. Uwielbiamy próbować różnych nowych smaków. Indyjską kuchnię próbowaliśmy już w Londynie, więc wiedzieliśmy, że będzie nam smakować.

K: – Bakszysz w czystej postaci, czyli jako dodatek do transakcji, nam się nie przytrafił. Natomiast jeśli chodzi o targowanie, to jak najbardziej. Trudne to zadanie, gdyż przeciwnik wie, że ja nie wiem, ile coś jest warte na lokalnym rynku. Rozpoczęcie od jednej trzeciej żądanej ceny to reguła.

A jaka potrawa najbardziej wam smakowała?

Jakie miejsce zrobiło na was największe wrażenie?

M: – To było ciekawe doświadczenie. Nauczyłam się przyrządzać bananowe curry, masala czaj i chlebek chapatti. K: – Byłem zaskoczony łatwością dozowania

M: – Trudny wybór, ale wydaje mi się, że Taj Mahal, Amber Fort w pobliżu Jaipuru oraz

K: – Przeróżne wersje kurczakowej curry. M: – Wszystko! Choć czasami było za pikantne. Jednym z punktów waszej podróży była szkoła kulinarna, nauczyliście się czegoś nowego?

BANANOWE CURRY Składniki: 4 dojrzałe banany (pokrojone na kawałki), 2 łyżki oleju, 3 łyżki jogurtu naturalnego, pół szklanki wody, pół łyżeczki ziarenek gorczycy (musztard seeds), pół łyżeczki ziarenek kminu rzymskiego (cumin seeds); curry: 1 łyżka sproszkowanej kolendry (coriander) ¾ łyżki sproszkowanego chili, ¾ łyżki soli, ½ łyżki kurkumy (tumeric), ¼ łyżki garam masala Przygotowanie: Rozgrzać olej na patelni, dodać ziarenka gorczycy i kminu, smażyć ok. 30 sekund, aż zaczną strzelać. Następnie dodać babany i smażyć przez 30 sekund. Teraz dodać jogurt. Wymieszać przyprawy curry z wodą i wlać na patelnię. Delikatnie wymieszać, tak aby banany pokryły się curry. Gotować na małym gazie aż potrawa delikatnie zgęstnieje (ok. 2 minut). I gotowe. Podawać z ryżem. Smacznego!


|23

nowy czas | 21 czerwca 2011

czas na relaks

Na ławeczce graŻyNa Maxwell

kiedy zŁaPiesz siĘ we wŁasNe sidŁa Pewnego jesiennego wieczoru w strugach deszczu popychałem z wysiłkiem inwalidzki wózek, w którym siedział mój wujek. Zawinięty w szalik, pamiętający rewolucję kwiatów i szaleństwo włoskich skuterów, z mocno nasuniętą na czoło marynarską czapką, wygodnie wciśnięty w swój bezgłośny pojazd obojętnie obserwował zatłoczoną ulicę. Wichura szarpała drzewa i przyginała je do ziemi. Przy nagłym podmuchu wiatru wydało mi się, że wujek uniósł się w powietrze i powiało go tam, gdzie już dawno powinien przybyć. Ale tak mi się tylko marzyło, bo w rzeczywistości wypuszczałem wózek ze swoich rąk w stronę niebezpiecznie pochylającego się dębu, który jakby tańczył z własnym losem. Wciągnąłem jednak wózek z powrotem na chodnik i wróciłem do swojej roli sfrustrowanego „dziedzica” majątku wuja, zgorzkniałego, wyblakłego trzydziestolatka, który nie może realizować swoich życiowych planów, bo „lśniąca żyła złota” ciągle jeszcze nie lśni przy nim. Kopalnia bogactw jest mi

przez wuja przyobiecana, wykaligrafowana w testamencie, ale i przypominana jak codzienny pacierz. Piszę te słowa do nieznanej osoby w gazecie, bo nie mam nikogo, z kim mógłbym podzielić się tą smutną refleksją nad swoim życiem. Czuję, jakbym żył życiem kogoś innego i podążał drogą, która nie jest moją drogą. Mój ojciec zmarł dawno temu. Odkąd pamiętam, brat mojej mamy pełnił rolę i obowiązki męskiej głowy rodziny. Miał niezwykle silną i władczą osobowość. Był kapitanem na statkach dalekomorskich. Śmiał się często, że piracka natura zaprowadziła go na wyspy zagubionych skarbów. Miał magiczny kompas z bajek i legend, dzięki któremu odkrył zakopane złoto piratów. Sam nie założył własnej rodziny i po śmierci mojej matki ma tylko mnie, a ja mam obiecane „skarby dalekich mórz”. We mnie natomiast mój zastępczy ojciec nie zaszczepił cech odważnego zdobywcy. Byłem zawsze dzieckiem z natury skrytym, nieśmiałym i delikatnym. Moja wrażliwość bardziej kierowała moje zainteresowania w stronę literatury i filozofii. Kiedy jeszcze żyła moja matka, obowiązki opieki nad wujkiem dzieliliśmy między sobą i wiodłem w miarę normalne życie studenta nauk humanistycznych.Wujek był zawsze niezwykle wymagający i apodyktyczny, uważał, że jest najważniejszy w moim życiu i podkreślał, że to on jest moją jedyną i ostatnią szansą na życie w dobrobycie i poszanowaniu. Minęło parę lat. Z trudem znalazłem pracę, która jest ogłupiająca, monotonna i niskopłatna. Nie widzę żadnych zawodowych perspektyw na zmianę swojego beznadziejnego losu. Mój dobroczynny wuj zażądał ode mnie ślepego posłuszeństwa, oddania i wyłączności w dysponowaniu moim czasem. Lata płyną, kolegom i przyjaciołom rodzą się dzieci, odbywają się śluby, chrzty i pogrzeby. Święta nadchodzą i przemijają, a ja mam przed sobą obraz tej samej starej tapety, której nienawidzę i która kłuje mnie w oczy każdego nowego ranka. Żyję życiem drugiej kategorii, gdzie strach przed biedą wisi nade mną jak chmura gradowa. Znajomi już nawet przestali mnie zapraszać na wspólne wakacje, wyjazdy, przyjęcia i obiady.– Ach, prawda, nie możesz, bo musisz opiekować się bogatym wujkiem. A złośliwie myślą: – A nuż przegapi listonosza czy telefon od prawnika. Jestem jak ten biedak w podartym płaszczu, który nawet nie ma na ogrzanie garści cnót. Snuła mi się wizja nieba, gdzie nie ma złej pogody, wrogości i bólu zęba. Spaprałem swój taniec życia, zagubiłem rytm i depczę sobie i innym po piętach. Ostatnio, mój wuj ogłosił, że ślepnie. Nie wiadomo, czy już oślepł czy też dopiero zamierza, czy to tylko ćma na oczach. Ma jednak momenty niezwykłej jasności widzenia. A ja siedzę w

więzieniu własnej chciwości i w oczekiwaniu na spadek, umieram powoli, w napięciu i udręce, podczas gdy stuletni pirat żyje i mami mnie wizją bogactwa. Osoby duchowne czy świeckie, rzućcie jakieś światło do tej mrocznej Jaskini Spadkobiercy, żyjącego w ciągłym strachu wydziedziczenia i w wykańczającym niekończącym się oczekiwaniu. Jest taka ławka. usiądź tam ze mną. Posłuchaj opowieści.

W pewnym królestwie zapanował król, który ogłosił, że pozbawi głowy każdego żebraka na ulicy. Zrobiło się wielkie zamieszanie w niebie i aniołowie zostali zesłani na ziemię, by ratować biedaków, bezdomnych, opuszczonych i zagubionych. Wysłannicy z nieba nie dostali jednej formuły na biedę i nieszczęścia ludzi, ale mieli wykazać się własnym sprytem i „diabelską” pomysłowością. Pewien żebrak, który nie słyszał nic o nowych zarządzeniach królewskich, spokojnie układał się do snu pod mostem, kiedy wiatr przywiał zżółknięte strony zapisane czarnym tłustym drukiem: Tajemniczy wehikuł przyszłości. Biedak uśmiechnął się gorzko i począł marzyć. Rano, swoim zwyczajem, udał się na ruchliwe ulice miasta. We wschodzącym słońcu dnia podszedł do niego nieznany podróżnik i powiedział: – Mój drogi przyjacielu, widzę, że jesteś biedny. Weź tę bryłę złota ode mnie, sprzedaj ją, a będziesz bogaty przez wszystkie dni swojego życia. Mężczyzna bardzo ucieszył się swoim szczęściem i zabrał bryłę do swojej lichej kwatery. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki jego passa życiowa zaczęła się odmieniać. Jakimś cudem dostał pierwsze zajęcie, potem coraz lepszą pracę, zaczął dobrze zarabiać, inwestować i pomnażać to, co miał. Wiodło mu się tak dobrze, że nie sprzedał bryły złota. Minęły lata i stał się bardzo bogatym człowiekiem. Pewnego dnia na swojej drodze spotkał żebraka. Zatrzymał się i powiedział do niego: – Mój drogi przyjacielu, widzę, że jesteś biedny. Weź tę bryłę złota ode mnie, jak ją sprzedasz, zapewni ci to bogactwo do końca twoich dni. Mężczyzna bardzo ucieszył się swoim szczęściem i zabrał bryłę do domu. Następnego ranka udał się do miasta, by sprzedać bryłę złota. Szanowany powszechnie złotnik długo ją oglądał aż oznajmił, że jest to tylko zwyczajna bryła miedzi. Spojrzałam na autora listu. Wyglądało na to, że Słońce swymi złotymi promieniami dosięgnęło i jego. Uwierzył, że każdy człowiek ma w sobie bryłę złota. Poczucie obfitości przyciąga do nas bogactwo. A życie nie jest ani naszym wrogiem, ani przyjacielem. Jest naszym mądrym nauczycielem.

czego Nie widaĆ ludzkiM okieM

Maciej Będkowski

Szukaj siły w naturze Natura czeka na to, aby nam pomóc, więc korzystajmy z tego darmowego lekarstwa, kiedy tylko się da.

To, że nasze myśli mają bardzo duży wpływ na nas, na to, jak się czujemy, co kreujemy, z pewnością bardzo dobrze już wiemy. Pisałem o tym w poprzednich artykułach. W tym tygodniu chcę przedstawić inny sposób pracy z samym sobą. Dedykuję ten artykuł tym wszystkim, którzy sporo czasu spędzają rozmyślając o przyszłości lub przeszłości. Myśl to energia, najlepszym sposobem na poprawę swojej przyszłości jest koncentracja na teraźniejszości i tym, co w danym momencie robimy. Bywa, iż przez częste rozmyślnie, a szczególnie to negatywne, blokujemy siebie na pozytywne zdarzenia. Aby oczyścić swój umysł z nadmiaru blokad energetycznych polecam kilka ćwiczenie uziemiające, łączące nas z energią Ziemi. Medytacja z drzewem

Wybierz wysoką, prostą brzozę, taką, do której możesz swobodnie podejść, dotknąć, oprzeć się o nią. Po wybraniu odpowiedniego drzewa stań w pewnej odległości, np. 10 metrów. Przyglądnijmy się chwilę drzewu, wiemy bowiem, że tak jak i nas, je również otacza pole energetyczne zwane aurą. Jest ono czyste, silne i piękne. Przebywanie w tym polu może mieć dla nas bardzo pozytywne oddziaływanie, a jeśli jeszcze włączymy do tego świadomość, zachodzące procesy nabiorą siły. Połączymy się mentalnie z drzewem, poprośmy o oczyszczenie nas ze zbędnych energii, blokad energetycznych itp. Aby kontakt był bardziej odczuwalny, możemy rozetrzeć dłonie, klasnąć kilka razy, by zaktywować czakry dłoni.

Podejdź do drzewa, dotknij obiema dłońmi korę, połącz się mentalnie z drzewem. Teraz spokojnie oddychaj i pamiętaj, że drzewo i ty to jedno. Po kilkunastu sekundach poczujesz, jak stopy robią się cięższe, jakby stapiały się z ziemią, na której stoją. Zaczynają jakby pulsować w ruchu falującym, a podłoże przyciąga je jak magnez. Połącz się mentalnie z systemem korzennym drzewa i po przez jego korzenie odprowadź wszelkie blokady energetyczne, zbędne myśli do Ziemi.

Ziemia przyjmie wszystko to, co jest zbędne, czego jest za dużo – natłok myśli, bóle głowy, bóle brzucha. Usuwaj je z siebie wraz z wydechem. Gdy się już oczyścisz, następuje czas na energetyzację. Dostępne są dwa rodzaje energii. Witalna, silna i zdrowa energia Słońca, płynąca z układu listnego i związanymi z nim procesami fotosyntezy. Energia stabilizacyjna to siła życiowa płynąca z energii Ziemi. Wraz z wdechem poprzez dłonie i stopy przyswajaj tego czego potrzebujesz: siłę, równowagę, pewność siebie, harmonię wewnętrzną, spokój, witalność, radość, zdrowie. Będziesz czuć, jak energia wchodzi do ciała po przez dłonie lub stopy. Możesz to odczuwać również w całym ciele jako fale ciepła, mrowienie, magnetyzm. W pewnym momencie twoje ciało da ci znać, że ma już dosyć. To kwestia praktyki, dobrej wizualizacji i wiary w to, co się robi. Wszystko jest energią i wszystko jest w ciągłym ruchu. Ten prosty sposób balansowania energii jest bardzo naturalnym sposobem, który może pomóc zrównoważyć energie w czakrach. Polecam medytację z drzewem kiedy tylko mamy możliwość i czas. Dzięki temu zachowamy zdrowy umysł i silne ciało. Natura czeka na to, aby nam pomóc, więc korzystajmy z tego darmowego lekarstwa, kiedy tylko się da.

Je śli masz py ta nia, po trze bu jesz po mo cy lub chcesz się spo tkać za pra szam na www.b ed kow ski t he ra py.com lub pro szę o ema il:bed kow ski@gma il.com


24|

21 czerwca 2011 | nowy czas

co się dzieje

jacek ozaist

WYSPA [46] Wspaniale śpi się w kajucie promu pasażerskiego, gdy buja na wodzie bez końca. To rodzaj sanatorium, w którym rytm fal koi zszargane nerwy, relaksuje, po czym obezwładnia. Po tygodniu bujania stały ląd staje się dziwnie miękki, jak gdyby mózg jeszcze nie otrzymał informacji, że już nie trzeba kołysać się na lekko ugiętych nogach. Terapię promem polecam każdemu zmęczonemu tego świata. To pływający hotel ze wszystkimi dostępnymi wygodami. Codziennie budzisz się w innym porcie, gdzie czekają nowe atrakcje. Problem jest tylko taki, że wieczorem trzeba znów w morze, by płynąć dalej i dalej, ku kolejnej przygodzie. Wschód i zachód słońca, bezkres morza i nieba, szum fal i okrzyki mew, restauracje czynne praktycznie non stop, basen na górnym pokładzie, kelnerzy gotowi przynieść ci drinka prosto do ręki. W trakcie ponurej zabawy w prowadzenie restauracji w pubie spałem nieraz po trzy, cztery godziny. Przez resztę nocy wywijałem zakrętasy w pościeli, jakich nie powstydziłby się mistrz świata w akrobatyce. Na promie pobiłem rekord życia – czternaście godzin w niebycie! Według statystyk Polak czyta kilka książek rocznie. Ja podczas podróży promem przeczytałem trzy. Wymienialiśmy się tytułami z Anetą – na basenie, w restauracji, na leżaku. Ja kończyłem Michela Houellbecqa, ona Carlosa Luisa Zafona i wyrywaliśmy sobie książki z rąk. Spora frajda, tak sobie leżeć lub siedzieć i połykać literaturę. Bardzo nie chciałem lecieć na Teneryfę. Stałem kiedyś w kolejce do odprawy na Gatwick i podsłuchiwałem rozmowę rosłego Polaka bez włosów, który tłumaczył komuś, że do kraju nie jedzie, tylko na „Kanary”. Opowiadał komuś, że robota jest, benefity są, a w Polsce drogo, i że taniej wychodzą mu wycieczki pod palmy. Słuchałem z obrzydzeniem i pewnego obrzydzenia do Wysp Kanaryjskich, siłą rzeczy, nabrałem. Nie bez znaczenia było też to, że na Teneryfie doszło do najgorszej katastrofy lotniczej w historii lotnictwa pasażerskiego. 583 osoby postradały życie w zderzeniu dwóch ogromnych maszyn KLM i PanAm w 1977 roku. Kiedy w końcu tam wylądowałem, z miejsca polubiłem tę wulkaniczną, górzystą pustynię, na której ambitni ludzie postanowili uprawiać turystykę i rolnictwo. Z samolotu kryte plandeką plantacje pomidorów i bananów wyglądają jak sieć betonowych bunkrów, a potem z autokaru można dostrzec poszczególne owoce. Następnego dnia byliśmy już na Gran Canarii, potem na La Palmie i Lanzarocie. Dotarliśmy do Agadiru w Maroku i na portugalską Maderę. Długie spanie, trochę zwiedzania, lunch i znów zwiedzanie, kolacja, sen. Szczęście. Siedem dni permanentnego szczęścia i spokoju to nie było coś, co przydarzało nam się często. Jeszcze długo po powrocie z atlantyckich wysp czułem to niesamowite bujanie. A rzeczywistość skrzeczała i wrzeszczała: wróć, Jacek! Bliżej ziemi! Polski majster hydraulik długo nie chciał powiedzieć mi ile chce za zainstalowanie bojlera, zbiornika na wodę i systemu grzewczego. Zabrał mnie na długie i bardzo kosztowne zakupy sprzętu, po czym dał taką cenę, że omal nie wgryzłem się w pulsującą chciwością żyłę na jego szyi. Roszczenia finansowe następnego uspokoiły mnie, ale zmartwiły ilości wypijanego piwa oraz liczba wykonywanych podczas pracy telefonów. Ale najlepszy był elektryk. Na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie miłego i kompetentnego. Pracował grzecznie, dopóki ktoś nie podstawił mu pod nos puszki z piwem albo kieliszka wódki. W tym momencie dostawał dziwnego szału. Pakował swoje manatki i uciekał z miejsca pracy.

Pytałem ludzi, dlaczego tak robi. Wzruszali ramionami, mówiąc, że jak posmakuje alkoholu, to musi więcej i więcej, a przecież pracuje z prądem... Widuję go czasem na ławce pod sklepem. Ma fajnych kolegów – nie jestem pewien, czy to nie ci, których wygoniłem z mieszkania na górze – z którymi oddaje się niekończącej się pijackiej gawędzie. Im bliżej otwarcia, tym nerwy mocniej puszczają. Wszyscy naokoło kłócą się i walą na odlew. Nikt nikogo nie oszczędza. Tylko Anglicy z pubu obok zachowują stoicki spokój. Przyglądają nam się trochę tak, jakby oglądali National Geografic. Popytałem trochę ludzi i dowiedziałem się, że w tym miejscu był karaibski bar z jedzeniem na wynos. Prowadził go stary Murzyn o nazwisku Robinson. Gość chodził w brudnych ciuchach i miał odrażające włosy w nosie. Wykończył tym swój biznes, potem przepadł bez wieści. Teraz, kiedy wiatr mocno zawodzi, mówimy, że to duch Robinsona. Kiedy za mocno leje, twierdzimy, że łzy Robinsona zalewają świat. Kiedy coś spadnie i narobi hałasu, to oczywiście zemsta Robinsona. Ostatnio Robinson wrócił pod postacią małego ptaszka i upierdliwie obsrywał nasze stoliki na zewnątrz. Nawet gdy próbuję coś zamówić przez internet czy telefon muszę się gęsto tłumaczyć, że nie jestem Robinson, a knajpa nie serwuje karaibskich przysmaków. Codziennie zerkam na fotkę w googlach, a tam dzieło Robinsona w pełnej krasie. Nie chcą lub nie mogą tego uaktualnić. Zapewne trzeba będzie zapłacić. Przechodzący obok Polacy mają nas trochę za wariatów. Jeden ciągle przystaje z sześciopakiem w czarnej siateczce i ostentacyjnie wychyla jedną puszkę przed głównym wejściem. Nie wiem, czy to jakiś rytuał, czy może kolejne wcielenie Robinsona, lecz facet działa mi trochę na nerwy. Od paru dni planuję odwet. Bardzo chciałbym wybiec szybko i kopnąć go w dupę tak mocno, żeby chrupnęło. Zawsze przystaje, otwiera puszkę i odchyla się głęboko do tyłu. I dłuuugo pije. Potem zgniata puszkę i sobie idzie. Dziwny jakiś. Nieopodal jest piękny, duży park. Okolica cicha i spokojna. Trochę obawiam się, że za spokojna. Duke mieścił się między stacją metra, a dworcem autobusowym. Przechodnie, samochody, autobusy. Dużo ruchu i zamieszania, niewiele profitów. Używane przez większość agencji nieruchomości określenie: high footfall nie miał w tamtym przypadku żadnego znaczenia. No, chyba że w skrajnym masochizmie ktoś próbowałby policzyć, ile osób na minutę przechodzi obok Duke’a obojętnie. To już nie była moja sprawa, teraz tej przygnębiającej obojętności doświadczał ktoś inny. Ja miałem nowe problemy.

cdn poprzednie odcinki

@

www.nowyczas.co.uk/wyspa

JACEK OZAIST Z URODZENIA BIELSZCZANIN, Z SERCA KRAKOWIANIN, Z DESPERACJI LONDYŃCZYK. ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ PISZE GŁÓWNIE PROZĄ, POEZJĄ PARA SIĘ NIEREGULARNIE

kino

zgodnie, ale gdy nad południowo-zachodni Londyn przylatują kosmici, wszystko się zmienia… Bad Teacher Lekka komedia z Cameron Diaz. Cameron przeklina, za dużo pije, pali trawę, a w wolnym czasie… pracuje jako nauczycielka. W tle – rzecz jasna – wątek miłosny.

muzyka Hard Rock Calling The Beaver Mel Gibson nie miał ostatnio zbyt dobrej passy. Wystarczy przypomnieć jego antysemickie tyrady wygłaszane pod adresem policjantów, którzy zatrzymali go za jazdę po pijanemu. Dziwaczny komediodramat The Beaver” ma być dla aktora sposobem na powrót i odkupienie grzechów. Gibson wciela się tu w głowę rodziny i pracoholika zmagającego się z załamaniem nerwowym. Sposobem na jego zamaskowanie okazuje się przyjaźń z pluszowym bobrem, bez którego główny bohater nie rusza się nigdzie. Bóbr ma mu pomóc odbudować relacje z rodziną. Film w reżyserii Jodie Foster – znajomej Gibsona, która nie zawahała się podać mu pomocnej dłoni. Bułgaria nad Tamizą Riverside Studios zaprasza na miniprzegląd kina bułgarskiego. Zobaczymy dwa filmy: Shelter i Crayfish. Pierwszy to czarna komedia o problemach z komunikacją między zbuntowanymi, młodymi punkami i ich rodzicami. Drugi obraz jest poważniejszy i opowiada o zmaganiach dwóch przyjaciół z brutalną, postkomunistyczną rzeczywistością. Piątek, 1 lipca, godz. 20.45 Riverside Studios , Crisp Road, Hammersmith, W6 9 RL

Attack the Block Debiut filmowy komika Joe Cornisha. Według krytyków bardzo udany. Cornish zabiera nas do Brixton, gdzie w jedynm z ponurych wieżowców socjalnych żyje prawdziwa londyńska mieszanka: zbuntowane nastolatki terroryzujące okolice na swoich rowerach, młoda, stawiająca dopiero pierwsze kroki w zawodzie dziewczyna i miejscowy pijaczek. Na co dzień nie żyją może zbyt

http://arteriaprojects.wordpress.com/ 15-16 July, The Crypt SE1 1JA

Na tegorocznym Hard Rock Calling zagrają The Killers, ale też Bon Jovi. Klasyki The Kinks odświeży Ray Davies, a swoją bardziej rockową przeszłość przypomni Rod Stewart. Po wieloletniej przerwie powracają też panowie z Mike and The Mechanics. Jak co roku jest też specjalna scena dla „młodych, dobrze zapowiadających się” kapel. Hyde Park, 24-26 czerwca

Cyndi Lauper Mocna szminka, róże, odważne sukienki, a wszystko to podlane dziewczęcą bezczelnością i bezceremonialnością. Cyndi Lauper to jedna z największych gwiazd popu lat osiemdziesiątych – tej dziwacznej epoki plastikowych brzmień, absurdalnych fryzur i boomu na teledyski. Znamy ją z takich przebojów jak „Girls Just Want To Have Fun” czy „Time After Time. W latach dziewięćdziesiątych Cyndi nieco wydoroślała (jej szminka jest już mniej prowokacyjna) i coraz częściej sięga po rockowe i soulowe standardy. Jej ostatni album to „Memphis Blues”. czwartek, 30 czerwca, godz. 19.00 Hammersmith Apollo 45 Queen Caroline St, W6 9QH

Koncert przy kawie Udział biorą: Barbara Dziewiecka – skrzypce, Aya Kawabate – fortepian oraz Piacere Piano Trio. W programie: Karol Szymanowski, Frolov / Gershwin, Felix Mendelssohn Środa, 29 czerwca godz. 15.00 Jazz Cafe POSK King Street, W6 0RF

Denmark Street Big Band Wsród londyńskich big bandów, Denmark Street prezentuje muzykę najbardziej zbliżoną do złotej ery swingu. W repertuarze zespołu znajdują się klasyczne standardy, które na stale weszły do historii jazzu dzięki takim artystom jak Frank Sinatra, Dean Martin, Sammy Davis Jr, Bobby Darin czy innym wokalistom z tzw. The American Song Book. W zespole grają najlepsi londyńscy muzycy jazzowi gwarantując profesjonalizm i wysoki poziom wykonywanych utworów. Koncert big bandu w Jazz Cafe POSK będzie hołdem złożonym trzem legendarnym wokalistom grupy Rat Pack: Dean Martin, Frank Sinatra i Sammy Davis Junior, których najsłynniejsze przeboje wykona niemniej utalentowany wokalista big bandu Kevin Leo. Sobota 25 czerwca godz. 20.30 Jazz Cafe POSK King Street, W6 0RF


|25

nowy czas | 21 czerwca 2011

co się dzieje A Night At The Opera Dwadzieścia oper w jedną noc - w taka szaloną podróż zabierze nas Opera UK. Maraton składać się będzie z fragmentów dzieł Pucciniego, Verdiego i Mozarta. Ale artyście zapowiadają, że wplotą między nie parę niespodzianek. Niedziela, 26 czerwca, godz. 19.00 Cadogan Hall 5 Sloane Terrace, SW1X 9DQ

Beethoven i Debussy Irlandzki pianista Finghin Collins zaprezentuje dzieła Beethovena i Debussy’ego. Niedziela, 26 czerwca, godz. 11.30 Wigmore Hall, 36 Wigmore St., W1U 2BP

galerie/wystawy

tliwemu fotografowi Paulowi Grahamowi. Grham zabiera nas do Europy, Północnej Irlandii, Ameryki i Japonii. Chwyta „decydujący momenty” ala Cartier-Bresson i z każdego zwykłego, codziennego momentu wyciska głębszą refleksję. Whitechapel Gallery, Whitechapel Road St, E2 7JB The Cult of Beauty Leighton, Rosetti, Whistler i Burne-Jones: prace wszystkich zobaczymy w Victoria and Albert Museum. Łączy je przywiązanie do idei sztuka dla sztuki. Pełno to erotyzmu, zmysłowości i nastroju. Wystawa Aesthetic Movement zabiera nas w podróż od czasów, gdy ruch się rodził – lat sześćdziesiątych dziewiętnastego wieku- aż po chwile, gdy dogasał wraz z odchodzeniem kolejnych artystów. Ale Aesthetic Movement to nie tylko obrazy. Zobaczymy też bogato zdobione książki i meble.

Watch This Space Festival www.nationaltheatre.org.uk/wts

Polski Weekend na southbank Piątek 1 lipca, godz. 18.00 koncert Gaby kulki godz. 22.00 teatr biuro Podróży: Planet lem sobota 2 lipca, godz. 12.3017.30 – Puzzle: urban brew & Monika Jakubiak 13.00 i 18.00 – koncert Marty Carillon godz. 22.00 teatr biuro Podróży: Planet lem niedziela, 3 lipca 12.30-15.00pm – Puzzle urban brew & Monika Jakubiak

teatry

Victoria & Albert Museum, Cromwell Road, SW7 2RL

Joan Miro

Jakub Julian Ziółkowski Urodzony w Zamościu artysta może pochwalić się pierwszą wystawą nad Tamizą. Na swoich płótnach łączy fantastykę zainspirowaną dziełami Hieronima Bosha z groteską i ab strakcjå i surrealizmem. Obrazy Ziółkowskiego to niesamowita podróż w świat artystycznej wyobraźni malarza, która niejednokrotnie przeraża odbiorców. Szkielety, wieże zbudowane z ludzkich oczu, ciało odpadające od kości to rzeczywistość prac tego wyjątkowego artysty. Parasol Unit 14 Wharf Road, N1 7RW

Chciał, by każdy, kto ogląda jego dzieła czegoś doznawał. Nieważne co to było za doznanie. Liczyło się to, że ludzie coś czuli. – wspomina Miro jego wnuk Joan Punyet. Rzeczywiście: z monumentalnych płócien barcelońskiego artysty wprost wylewają się emocje. Podobnie, jak z jego bardziej kameralnych dzieł. A Miro pozostawił po sobie wiele. Działał przez sześć dekad, był świadkiem hiszpańskiej wojny domowej, przeżył II Wojnę Światową i dodawał nieco koloru ponurym czasom Franco. W Tate Modern oglądać możemy ponad 150 dzieł Miro: obrazów, szkiców i rzeźb. Pierwsza od niemal pół wieku retrospektywa poświęcona artyście potrwa do września. Tate Modern, Bankside SE1 9TG

społeczność Lepniaków, superkomputer, roboty. W przedstawieniu – historii, która nigdy nie została przez Stanisława Lema napisana, a jest impresją teatru powstałą w oparciu o twórczość pisarza, pokazany jest świat przyszłości, w którym sztuczna inteligencja zapewniając rasie ludzkiej iluzoryczny dobrobyt doprowadza ją do degeneracji i zgnuśniałej pasywności. Jest to świat zamieszkany przez humanoidalne istoty, których sens istnienia zawęził się do dawki halucynogenu. Dzięki niemu żyją w iluzji dobrobytu i spokoju pod czujnym i życzliwym okiem cyberopiekunów. Piątek i sobota 1 i 2 lipca, godz. 22.00, Southbank Centre, Belvedere Road, Central SE1 8XX

One Man, Two Guvnors

Sługa dwóch panów Goldoniego odczytana na nowo. Zamiast do Włoch trafiamy do… Brighton lat sześćdziesiątych. Obserwujemy losy Francisa – nieco zagubionego młodzieńca, który próbuje trzymać dwie sroki za ogon i zarabiać na służbie u dwóch różnych osobach. Wkrótce jednak okazuje się, że daje się wmanewrować w intrygę, która nieco go przerasta. W roli głównej James Corden (znany choćby z popularnego serialu komediowego Gavin and Stacey Recenzje są entuzjastyczne. National Theatre, Lyttelton, South Bank, SE1 9PX

Planeta Lem The Umbrellas of Cherbourgh Spektakl Planeta Lem, stworzony przez Teatr Biuro Podróży pod patronatem Instytutu Adama Mickiewicza zainspirowany jest przez prozę Stanisława Lema – jego wyjątkową, pełn humoru i przenikliwą diagnozą współczesnego świata oraz refleksją na temat relacji między rozwojem technologii a ograniczeniami ludzkiego gatunku. Bohaterami spektaklu są postaci znane z powieści i opowiadań Lema: Ijon Tichy, profesor Tarantoga,

Romantyczny, staromodny musical osadzony we Francji. Stoi za nim grupa KNEEHIGH, którą znamy już z brawurowej inscenizacji „Brief Encounter”. Rok 1957, jazz, kolorowe stroje i młodzieńcza miłość. Ale także zachmurzony horyzont: zbliżająca się wojna w Algierii i pierwsze poważne decyzje życiowe. Gielgud Theatre Shaftesbury Avenue, W1D 6AR

Much Ado About Nothing Be atri ce i Be ne dick znów ogło szą so bie, że mi łość i mał żeń stwo są dla fra je rów . Znów po wie dzą so bie, że się na wza jem, nie zno szą. Ale, jak to w ży ciu i sztu kach Szek spi ra by wa, po tem skoń czą na ko bier cu. Sha ke spe are's Glo be 21 New Globe Walk, Bankside, SE1 9DT

Shrek: musical Je śli two je dziec ko prze pa da za zie lo nym ogrem o zło tym ser cu mu sisz go za brać na wer sję mu si ca lo wą. Dla ta tu siów jest do dat ko wy ar gu ment: w Lon dy nie Fio nę gra Aman da Hol den.. Theatre Royal Drury Lane, Catherine St, WC2B 5JF

wykłady/odczyty Brytyjskie Oświecenie Jim Herrick opowie nam o Wieku Rozumu. I postara się obronić oświecenie – tak chętnie w XX wieku atakowane choćby przez Szkołę Frankfurcką czy historyka Ericka Hobsbawma. Niedziela, 26 czerwca, godz. 11.00 Conway Hall 25 Red Lion Square WC1R 4RL

Zagubiony świat Pokaz filmu science fiction z lat sześćdziesiątych. Profesor Challenger jest przekonany, że w południowej Ameryce wciąż żyją dinozaury. Wyrusza w podróż, by to udowodnić. Znajdzie więcej, niż się spodziewał… A jak daleko od prawdy są takie filmy? Czy gdzieś dinozaury mogły przetrwać? Na te pytania odpowie doktor Joe Cain. Czwartek, 30 czerwca, godz. 18.30 Grant Museum of Zoology, UCL, WC1E 6DE

Tracey Emin: Love is what you need 170 dzieł – instalacji, rysunków i zdjęć – zobaczymy na monumentalnej wystawie w Hayward Gallery. Retrospektywa poświęcona ikonie powstałego w latach dziewięćdziesiątych ruchu Britartists. – To najważniejszy moment mojego życia. Wszystko, co zdziałałam, wszystko, w co wierzę, wszystko, co kiedykolwiek miało dla mnie znaczenie jest tutaj – opowiadała Emin w rozmowie z dziennikiem „The Independent”. Hayward Gallery, Southbank Belvedere Road, SE1 8XX

Toulouse-Lautrec Courtauld Institute zaprasza nas w podróż do Francji przełomu XIX i XX wieku. To świat muzyki, kabaretu, zadymionych kawiarni, prostytutek, baletnic i dżentelmenów w czarnych cylindrach. Wystawa poświęcona malarstwu Toulouse-Lautreca oprócz kilku obrazów z kolekcji londyńskiego instytutu, pokaże dzieła wypożyczone z całego świata. Courtauld Gallery, Somerset House, Strand, WC2R 0RN

Paul Graham Retrospektywa poświęcona błysko-

City of London Festival Tamizą zawładną Maorysi, w środku miasta zaśpiewają papugi, a dziedziniec giełdy opanuje kolorowy tłum. I to już niedługo. W samym sercu City. City to nie tylko świat wielkich pieniędzy i interesów. Od niemal pół wieku przekonują nas o tym organizatorzy City of London Festival. Rusza właśnie kolejna edycja. Tym razem City of London Festival będzie bramą do Australii, Nowej Zelandii i okolic. To tematy przewodnie tegorocznej odsłony. Otworzy ją gitarzysta John Williams w towarzystwie English Chamber Orchestra. Zagrają kompozycje dwóch czołowych twórców Krainy Kangurów: Petera Scultohorpe’a i Rossa Edwardsa. Ten pierwszy opowie nam później o swojej fascynacji śpiewem ptaków, która położyła fundamenty pod jego twórczość. 1 lipca na Guildhall Yard zobaczymy (a przede wszystkim – usłyszymy) instalację Dusk Chrous, opartą na nagraniach odgłosów australijskiej dzikiej przyrody. W piątek 1 lipca na wody Tamizy wpłynąMaorysi. Będą wiosłować waką - tradycyjną łodzią bitewną. Or-

ganizatorzy zapewniają jednak, że nie mamy się czego obawiać. Tego samego dnia ulicami City przejdzie kolorowa procesja, której towarzyszyć będą – jakżeby inaczej – rytmy z okolic południowego Pacyfiku. Organizatorzy chwalą się, że spodziewać się możemy tysiąca uczestników. Swojskie, brytyjskie klimaty zmieszają się z egzotyką również podczas koncertu The King’s Singers z Cambridge. Oprócz kompozycji, za które chór został uhonorowany swojego czasu nagrodą Grammy, panowie wykonają też – premierowo – najnowszą kompozycję Australijki Eleny Kats-Chernin. Wykorzystana też zostanie katedra św. Pawła. London Symphony Orchestra zagra tu Requiem francuskiego kompozytora Gabriela Fauré zestawione z jedną ze skrzypcowych partit Jana Sebastiana Bacha. Oprócz tego wysłuchamy symfonii Saint-Saensa w wykonaniu City of Birmingham Symhpony Orchestra. Miłośnicy mniej formalnej atmosfery zawsze mogą wpaść na jeden z dwunastu zupełnie darmowych

koncertów, które odbywać się będą zawsze w porze lunchu w którymś z kościołów w City. Jest też coś dla fanów kina, którzy jednakże będą się musieli pofatygować aż na Canary Wharf, gdzie obejrzeć będzie można nowozelandzki film Whale Rider o ludzie Whanagra. Inna opcja to pochodzący z ego samego kraju obraz Boy – ciepła komedia o dorastaniu w połowie lat osiemdziesiątych. Pokaże go kino w Barbicanie. Wreszcie znajdą coś dla siebie fani spacerów. W ramach oswajania londyńczyków z City, organizatorzy proponują serię wycieczek z przewodnikiem. Pomyszkujemy między innymi w zakamarkach Mansion House i budynku Bank of England. Festiwal trwa jednak aż przez trzy tygodnie (od 26 czerwca do 16 lipca) i nie sposób wyliczyć wszystkich atrakcji. Szczególnie bogata jest oferta dla melomanów. Szczegóły znaleźć można na stronie http://www.colf.org/. .

Adam Dąbrowski


26|

21 czerwca 2011 | nowy czas

czas na relaks

Podróże kształcą Lato niezmiennie łączy się z wyjazdami wakacyjnymi, z poszukiwaniem przygód oraz poznawaniem nowych miejsc i kultur. Jednak zanim rozpoczniemy wojaże, warto przyjrzeć się pewnym niuansom w zastosowaniu wyrazów związanych z poszczególnymi formami podróżowania.

Słowo travel, występujące zarówno jako rzeczownik, jak i czasownik, odnosi się generalnie do samej czynności podróżowania. Robert Louis Stevenson, szkocki pisarz, autor powieści pt. „Doktor Jekyll i pan Hyde” (The Strange Case of Dr. Jekyll and Mr. Hyde) określa to tak: I travel not to go anywhere, but to go. I travel for travel's sake. The great affair is to move. Choć zgodnie z zasadami gramatyki rzeczownik travel jest uznawany za niepoliczalny, często można napotkać na tytuły książek, np. Gulliver's Travels Jonathana Swifta czy filmów, np. The Druids: Travels in Deep England, gdzie słowo to występuje w liczbie mnogiej. Używając wyrazu journey należy pamiętać, że oznacza on podróż, ale zwykle jako określenie czasu, w którym pokonuje się daną odległość. Często ma on także zastosowanie w sensie przenośnym, kiedy mowa o życiu człowieka. Jeśli nie chcemy wędrować samotnie, należy znaleźć kogoś, kto będzie nam towarzyszył (accompany someone on a journey). Angielskie przysłowie mówi: the most difficult step of any journey is the first

(najtrudniejszy pierwszy krok), ale ponieważ do odważnych świat należy, więc nie warto się wahać i należy ruszyć w drogę (to set off albo to hit the road). Ze względu na swoje położenie, Wielka Brytania umożliwia częste odbywanie podróży drogą wodną. W tym przypadku mamy do wyboru trzy podstawowe rzeczowniki: cruise, crossing oraz voyage. Pierwsze dwa oznaczają rejs statkiem lub łodzią, przy czym cruise zwykle łączy się z odwiedzaniem różnych miejsc podczas trwania wyprawy, natomiast crossing to przebycie danej drogi bez zatrzymywania się. Voyage to stosunkowo długa podróż morska. A któż mogły wiedzieć o niej więcej niż Krzysztof Kolumb (Christopher Columbus): For this purpose I determined to keep an account of the voyage, and to write down punctually every thing we performed or saw from day to day, as will hereafter appear. Jeśli ktoś nie może pozwolić sobie na długi wyjazd wakacyjny, warto zastanowić się chociaż nad krótką wycieczką dla przyjemności, czyli trip lub excursion, przy czym ta druga jest zwykle organizowana przez biuro podróży. Trip występuje w zwrotach: business trip (podróż służbowa, delegacja), ego trip (działanie służące zaspokojeniu czyjejś próżności) oraz jako czasownik frazalny to trip up (potknąć się, pomylić się, podstawić nogę). Chcąc pożegnać kogoś, kto wyjeżdża na wycieczkę, mówimy: Have a good/nice/safe trip!

krzyżówka z czasem nr 28

Poziomo: 1) malarz polski, autor obrazów między innymi o tematyce związanej z martyrologią po powstaniu styczniowym, 8) paryskie lotnisko, 9) pogodzenie się z sytuacją, której nie można zmienić, 10) imię piosenkarki Jurksztowicz, 11) święty… Gonzaga, 13) pseudonim piosenkarza Andrzeja Piasecznego, 15) oblicze, policzek, 18) kobieta, która przeszła na stronę nieprzyjaciela, 19) rzeka na Ukrainie i Białorusi, przepływa przez Beresteczko, 20) Józef, dawny historyk literatury polskiej.

Pionowo: 1) część ceny detalicznej, 2) mieszkaniec stolicy Portugalii, 3) ośrodek wypoczynkowy i sportów wodnych koło Legionowa, miejsce walk powietrznych w czasie kampanii wrześniowej, 4) zatopiony statek, 5) łóżko na statku, 6) nauka o językach i literaturach irańskich, 7) naczynie krwionośne, 12) epoka młodszego trzeciorzędu, 14) wykonawczyni piosenki „Lepszy model”, 15) wrzucany do skrzynki pocztowej, 16) rzeka albo choroba, 17) piłkarz kopnął piłkarza. Rozwiązanie krzyżówki z czasem nr 27: Marta Lipińska

sudoku

Dalekie czy bliskie – nie ma znaczenia. Wszak nie bez powodu w prawie każdym języku można znaleźć odpowiednik przysłowia: Travels broaden the mind (Podróże kształcą). Autorem tekstu jest lektor ze szkoły języków obcych online Edoo.pl. Ta rubryka jest częścią kampanii edukacyjnej Enjoy English, Enjoy Living, która odbywa się pod hasłem „Język to podstawa. Zacznij od podstaw”. Więcej na temat kampanii znajdziesz w serwisie: www.edoo.pl/enjoy oraz na stronie projektu na Facebooku!


|27

nowy czas | 21 czerwca 2011

sport ŻUŻEL

Gollob królem Kopenhagi

Kamilla Krajniak & Eddie Slater Korespondencja z Kopenhagi Przebojowe zwycięstwo w Kopenhadze pozwoliło Tomaszowi Gollobowi wrócić na prowadzenie klasyfikacji generalnej mistrzostw świata. Dla obrońcy tytułu była to pierwsza wygrana w tegorocznym cyklu Grand Prix, a już 21 w całej jego bogatej karierze.

Na torze w Parken, zbudowanym wewnątrz narodowego duńskiego boiska do piłki nożnej, Gollob awansował do finału po raz piąty z rzędu. Poprzednio wygrał tu w 2008, a w zeszłym roku zajął drugie miejsce. Polak pokonał w finale dwójkę Australijczyków: trzykrotnego mistrza świata Jasona Crumpa i młodą gwiazdę Chrisa Holdera. Amerykański weteran Greg Hancock utrzymał się w czołówce serii awansując do finału, ale tu musiał się zadowolić czwartym miejscem. Jest teraz drugi w klasyfikacji generalnej i ma na swoim koncie jedno „oczko” mniej niż Tomasz Gollob. Po słabym początku zawodów – drugim i ostatnim miejscu w pierwszych dwóch wyścigach – dzięki wytężonym wysiłkom zespołu Golloba udało się odwrócić zły los i obrońca tytułu mistrzowskiego wygrał trzy pozostałe wyścigi kwalifikujące. Przy wyborze bramek półfinałowych i finałowych przenikliwy Gollob zauważył zmiany toru i w obu wybrał wewnętrzne,„niebieskie” pole startowe, z bezkonkurencyjnym wynikiem. Zwłaszcza finał był imponującym pokazem umiejętności i doświadczenia: kiedy rywale wyrwali się do przodu na starcie, on spokojnie wybrał najlepszą ścieżkę i już po pierwszym łuku pozostawił ich daleko w tyle. Jarek Hampel, który wygrał w Kopenhadze w zeszłym roku, zaprzepaścił możliwość obrony swojej duńskiej korony w drugim półfinale, który skończył za Gollobem i Holderem. Jednak zgromadzone w zawodach 12 punktów pomoże leszczynianinowi umocnić się na trzeciej pozycji w klasyfikacji generalnej, z 6 punktami przewagi nad Crumpem i Holderem. Innym faworytem wyeliminowanym w fazie półfinałowej był Nicki Pedersen, który t zakończył dziewiąta próbę wygrania Grand Prix na ojczystej ziemi. Zarówno on, jak i Brytyjczyk Chris Harris mieli szczęście awansując do półfinałów przed trzema innymi zawodnikami z taką samą liczbą (7) punktów. Byli to Rosjanie Emil Sajfutdinow i Artem Laguta, i Szwed Andreas Jonsson. Laguta zgromadził więcej punktów w Kopenhadze, niż z wszystkich poprzednich rund Grand Prix i zaliczył swoje pierwsze zwycięstwo w wyścigu drugim przed Kennethem Bjerre, Pedersenem i Sajfutdinowem.

Rune Holta ponownie nie zaprezentował się najlepiej, bo dokucza mu ciągle kontuzja nadgarstka z początku sezonu, i wyjechał z Kopenhagi z 6 zdobytymi w bólu punktami. Spadek formy Janusza Kołodzieja trwa, choć po czterech zerach pokazał sporo charakteru wygrywając swój ostatni wyścig. Pozostaje liczyć, że Januszowi wróci dawna pewność siebie i piorunująca forma, która pozwoli mu wspiąć się na wyższą pozycję w klasyfikacji. Jason Crump, którego jazda zapowiada powrót do dawnej mistrzowskiej formy, zadedykował miejsce na podium byłemu australijskiemu zawodnikowi Grand Prix Leigh Adamsowi, który miał potworny wypadek w zeszłym tygodniu. Adams, który zakończył 20-letnią karierę żużlową w 2010 bez poważniejszych obrażeń, ma złamany kręgosłup, żebra i przebite płuca po wypadku w czasie przygotowań do wyścigu Finke Desert Race w swoim rodzinnym kraju. Tragedia Adamsa wstrząsnęła światem żużlowym. Obaj Australijczycy na podium w Kopenhadze dedykowali swój sukces sympatycznemu pobratymcowi. Chris Holder, który ma już za pasem jedno zwycięstwo Grand Prix w tym sezonie, w skróconym z powodu deszczu Grand Prix Szwecji, jest zadowolony z powrotu na podium przed Grand Prix Wielkiej Brytanii w Cardiff, gdzie w zeszłym roku po raz pierwszy w karierze stanął na najwyższym stopniu podium. Odważna decyzja Duńskiej Motor Union, żeby przyznać dziką kartę mało znanemu utalentowanemu 16latkowi Mikkelowi B. Jensenowi nie przyniosła większego sukcesu. Jensen deklarował, że chce zdobyć więcej niż 5 punktów Leona Madsena, kopenhaskiej dzikiej karty z zeszłego roku. Nie powiodło się – Jensen zdobył w zawodach tylko 2 punkty, z czego 1 dostał w prezencie w biegu, w którym motocykl Janusza Kołodzieja zawiódł na starcie. Czas pokaże, czy jak wpłynie na młodego zawodnika to rozczarowanie.

Wyniki Grand Prix Danii: 1. Tomasz Gollob (Polska) – 20 pkt 2. Jason Crump (Australia) – 18 pkt 3. Chris Holder (Australia) – 14 pkt 4. Greg Hancock (USA) – 13 pkt 5. Jarosław Hampel (Polska) – 12 pkt ...12. Rune Holta (Polska) – 6 pkt ...15. Janusz Kołodziej (Polska) - 3 pkt Klasyfikacja generalna po 4 z 11 rund: 1. Tomasz Gollob (Polska) – 61 pkt 2. Greg Hancock (USA) – 60 pkt 3. Jarosław Hampel – 48 pkt ...11. Rune Holta – 23 pkt ...14. Janusz Kołodziej – 21 pkt

Rewolucja w Birmingham Mistrzem szóstego sezonu rozgrywek minipiłkarskiej ligi w Birmingham została drużyna FC Revolution MOPS

W osiemnastu spotkaniach „rewolucjoniści” przegrali tylko raz, jeden ich pojedynek zakończył się też remisem. W pozostałych meczach zespół Marcina Wasilewskiego był bezkonkurencyjny. Tegoroczny sezon był niezwykle wyrównany. Nawet ostatnia w tabeli RKS Zbieranka, choć zdobyła zaledwie trzy punkty, wiele razy napędziła strachu nawet najlepszym. Klasyfikację najlepszego strzelca po raz czwarty z rzędu wygrał Marcin Gawliński. Kapitan Szerszenii zdobył aż czterdzieści pięć bramek i aż o piętnaście wyprzedził drugiego w klasyfikacji Jaroslava Tomana z „No Name”. Najlepszym bramkarzem wybrano Mariusza Wysockiego z „No Name”, który w głosowaniu wygrał z Łukaszem Oponiem (FC Mazowsze). Najbardziej wartościowym piłkarzem (MVP) uznano Costea Uzuna (FC Mazowsze). Po raz drugi z rzędu klasyfikację fair-play wygrała ekipa Olimpii, która zaliczyła tylko dziewięć punktów karnych, dla porównaniu outsider tego zestawienia - Szerszenie - zgromadził ich aż sześćdziesiąt. Najlepsi strzelcy: 45 bramek – Marcin Gawliński (Szerszenie), 30 - Jaroslav Toman (No Name), 25 – Costea Uzun (FC Mazowsze), 24 – Mariusz Jaroszewski (Olimpia), 23 – Adam Nowaliński (Szerszenie), 22 – Artur Serzysko (FC Revolution MOPS), Wojciech Żabiński (FC Polonia), 21 – Piotr Natoniewski (Szerszenie), 20 – Mario Mencel (PL Squad), 19 – Łukasz Kubacha (PL Squad)

Daniel Kowalski


28|

21 czerwca 2011 | nowy czas

port

amliną$ m 8iuoms Pwóisł% o d.kowalski@nowyczas.co.uk d.kowalski@nowyczas.co.uk info@sportpress.pl

Inko Team z dubletem! Ten rok w Londynie zdominowała jedna drużyna. Inko Team FC oprócz mistrzostwa wygrało również rywalizację w Pucharze Ligi.

W ćwierćfinale Inko dosyć łatwo ograło Piątkę Bronka 6:1, ale w półfinale było już dużo ciężej. Mecz ze Scyzorykami w regulaminowym czasie zakończył się remisem 2:2, o wszystkim zadecydowały więc karne, a w tych mistrzowie ligi byli minimalnie lepsi, wygrywając 2:1. Finał był jednostronnym widowiskiem, a kibice ujrzeli aż 14 bramek. Ostatecznie Inko rozgromiło Janosików 10:4. Rozegrano też mecz barażowy o miejsce w pierwszej lidze. Mecz Giants z drugoligowym The Plough tylko na początku spotkania był wyrównany. Później na boisku panowali już pierwszoligowcy, którzy po zwycięstwie 5:1 zachowali ekstraklasowy byt w przyszłym sezonie.

Wyniki Pucharu Ligi: 1/4 finału:

Olimpia – Janosiki 1:3 Scyzoryki – FC Cosmos 3:0 KS 04 – White Wings Seniors 4:2 Piątka Bronka – Inko Team 1:6

1/2 finału:

KS04 – Janosiki 2:4 Scyzoryki – Inko 2:2 karne. 1:2

Finał:

Inko Team – Janosiki 10:4

Mecz barażowy o miejsce w I lidze: Giants – The Plough 5:1

Daniel Kowalski

POLSKA LIGA PIĄTEK PIŁKARSKICH LONDYN

COVENTRY

I LIGA 1. Inko Team FC

26 73

236:59

3. Scyzoryki

26 59

132:54

2. Piątka Bronka 4. White Wings Seniors 5. PCW Olimpia 6. KS04 Ark

26 64

26 47

26 46

26 44

127:60 113:66

103:91 91:73

7. You Can Dance

26 43

116:139

9. Janosiki

26 31

109:100

8. Motor

10. Jaga

11. Inter Team

26 33

26 29

26 27

12. Giants

26 16

14. Buduj.co.uk

26 0

13. Słomka Builders

26 14

Wyniki XXVI kolejki: You Can Dance – Janosiki 6:5 White Wings Seniors – KS04 Ark 8:1 Inter Team – Jaga 2:3 Giants – Inko Team FC 4:11 Piątka Bronka – Motor 5:0 Scyzoryki – Buduj.co.uk 5:0 PCW Olimpia - Słomka Builders Team 5:0

97:112 80:96

74:143

49:130

41:195

II LIGA 1. Kelmscott Rangers

26 74

173:55

2. FC Cosmos

26 60

137:69

4. The Plough

26 53

114:61

6. Biała Wdowa

26 44

107:92

8. MK Seatbelt

26 27

84:94

3. North London Eagles 5. Prestigekm.co.uk 7. Czarny Kot FC 9. KS Pyrlandia

10. Made in Poland

26 56

26 48

26 43

26 25

26 25

119:65

114:67

125:92

87:132

79:124

11. Warriors of God

26 22

70:132

13. Somgorsi

26 17

69:139

12. Panorama

14. Parszywa 13

26 18 26 16

51:105 59:161

Wyniki XVI kolejki: MK Seatbelt – KS Pyrlandia 4:3 Warriors of God – North London Eagles 2:7 Prestigekm.co.uk – Made in Poland 5:0 FC Cosmos – The Plough 2:4 Parszywa 13 – Czarny Kot FC 5:5 Somgorsi – Kelmscott Rangers 1:5 Biała Wdowa – Panorama 5:0

9 22

51:9

3. International

9 14

23:17

2. FC Stoprocent

Najlepsi strzelcy: 60 bramek – Adrian Hermaszuk (Inko Team FC), Paweł KIełtyka (Inko Team FC), Marcin Nowak (Inko Team FC), 46 – Adam Żyletewski (White Wings Seniors), 34 – Dariusz Loch (Motor), 30 – Krzysztof Woś (Janosiki), 27 – Filip Marzec (KS04 Ark), 23 – Ryszard Janowicz (Jaga), Arkadiusz Gondzia (You Can Dance), 22 – Andrzej Kamiński (Piątka Bronka).

83:133

1. White Eagles

Najlepsi strzelcy: 55 bramek – Maciej Lejman (Czarny Kot FC), 46 – Rafał Żurawski (North London Eagles), 44 – Łukasz Więckowski (FC Cosmos), 39 – Karol Turkosz (Prestigekm.co.uk), 35 – Bartłomiej Borowski (Kelmscott Rangers), Krzysztof Bukiert (Kelmscott Rangers), 26 – Paweł Gawroński (KS Pyrlandia), 23 – Tomasz Wącław (Kelmscott Rangers), 22 – Konrad Sukiennik (Czarny Kot FC)

4. White Eagles II 5. Black Horse 6. Gazmyas

9 18 9 13 9 9 9 3

26:32 25:15 19:36 11:46

Wyniki IX kolejki: Black Horse – White Eagles II 0:5 Gazmyas – FC Stoprocent 1:3 International – White Eagles 3:2 Zestaw par X kolejki: FC Stoprocent – International Black Horse – Gazmyas White Eagles II – White Eagles


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.