nowyczas2011/167/010

Page 1

lonDon 6 June 2011 10 (167) free issn 1752-0339

Miło szaleć, kiedy czas po temu

»3 Polacy już drugi rok z rzędu czynnie zaznaczyli swoją obecność podczas Luton Carnival. W tym roku polska grupa zaprezentowała się godnie, a kroczący na jej czele Witek Węgrzyn, z dumą niósł ogromnych rozmiarów białego orła w koronie. Nasze sarmackie serca zabiły mocniej, gdy po celtyckich, afrykańskich, latynoskich, karaibskich i azjatyckich rytmach w uszach zabrzmiały melodie znad Wisły

na bieŻĄco

»4

fawley court

»8

takie czasy

»12-13

Konkretów nie było. Były pochwały…

Marianie wezwali policję…

Zgoda, prawda i szyderstwo

Nie było wiwatujących tłumów na cześć amerykańskiego prezydenta i jego charakterystycznego luzu. Warsza wa w czasie wizyty Baracka Obamy przypominała miasto wyludnione.

Przed kościołem przy Windsor Road, stoi mała grupka młodych Polaków. Spokojni, wyksztalceni i kulturalni, poruszeni sumieniem, rozdają wiernym i przechodniom ulotki.

W archiwach i bibliotekach rosyjskich odnajdują się stopniowo inne zrabowane w okresie „wyzwalania” Polski skarby naszej kultury. Ale państwo polskie boi się nawet o nich wspomnieć.

społeczeństwo

»14

Zarobić na… starości Ten przeklęty dom spokojnej starości przypominał przedsionek umierania. Wszyscy rezydenci byli rzeczywiście spokojni, do bólu. Jak się wkrótce okazało, był to spokój farmakologiczny, czyli po każdym posiłku garść tabletek z pełnym przyzwoleniem lekarzy

kultura

»16-17

The Way Back, czyli Polak bardzo potrafi Bez map, kompasu, zapasów żywności było to nieomal samobójstwem. Peter Weir nakręcił film o nadludzkim męstwie i odwadze Polaka. Czegóż chcieć więcej?


2|

6 czerwca 2011 | nowy czas

” WtOrEK, 7 czErWcA, rObErtA, WiESłAWA 1793 1980

Obrady sejmu w Grodnie, ostatniego sejmu I Rzeczypospolitej, który pod przymusem uznał fakt II rozbioru Polski. Zmarł Henry Miller, pisarz amerykański; autor m.in.: „Zwrotnika Raka”, trylogii „Różoukrzyżowanie”, powieści „Noce miłości i śmiechu”.

ŚrOdA, 8 czErWcA, MEdArdA, SEWEryNA 1937

We Frankfurcie nad Menem odbyła się premiera opery „Carmina Burana” Carla Orffa.

czWArtEK, 9 czErWcA, FELicjANA, PELAgii 1916

Na zjeździe socjalistek rosyjskich w Moskwie ogłoszono dzień 8 marca Dniem Kobiet.

PiątEK, 10 czErWcA, bOguMiłA, MAłgOrzAty 1926

Zmarł Antonio Gaudi, architekt hiszpański. Jego dzieła można podziwiać w Barcelonie, m.in. kościół La Sagrada Familia.

SObOtA, 11 czErWcA, bArNAby, FELiKSA 1947

Pierwszy po wojnie międzynarodowy mecz piłkarski z udziałem reprezentacji Polski w Oslo. Polska przegrała z Norwegią 1:3.

NiEdziELA, 12 czErWcA, jANA, ONuFrEgO 1965

Królowa brytyjska Elżbieta II uhonorowała członków zespołu The Beatles Orderem Imperium Brytyjskiego.

PONiEdziAłEK, 13 czErWcA, ANtONiEgO, LucjANA 1974

W Monachium otwarto X Piłkarskie Mistrzostwa Świata. Polska reprezentacja Kazimierza Górskiego zdobyła III miejsce.

WtOrEK, 14 czErWcA, ELizy, bAzyLiSA 1964

Zmarł Marek Hłasko, pisarz, autor m.in. „Ósmego dnia tygodnia”, „Pierwszego kroku w chmurach”, „Pięknych dwudziestoletnich”.

ŚrOdA, 15 czErWcA, jOLANty, bErNArdA 1794

Prusacy zajęli Kraków i zrabowali z Wawelu polskie insygnia królewskie, które przetopiono na złoto.

czWArtEK, 16 czErWcA, ALiNy, juStyNy 1963

Walentyna Tierieszkowa jako pierwsza kobieta odbyła lot w kosmos.

PiątEK, 17 czErWcA, LAury, MArcjANA 1603

Urodził się Józef Deza, zwany Józefem z Kupertynu, mistyk obdarzony darem lewitacji. Wyniesiony na ołtarze. Uznawany za patrona przystępujących do egzaminów.

SObOtA, 18 czErWcA, ELżbiEty, MArKA 1949

Urodzili się bliźniacy Jarosław i Lech Kaczyńscy, a dziesięć lat później na świat przyszedł Jan Maria Rokita.

NiEdziELA, 19 czErWcA, gErWAzEgO, PrOtAzEgO 1967

Bezpardonowy atak na polskich Żydów przeprowadził Władysław Gomułka. W swoim wystąpieniu przyrównał Żydów mieszkających w Polsce do V kolumny.

PONiEdziAłEK, 20 czErWcA, bOgNy, FLOrENtyNy 1566

Urodził się Zygmunt III Waza, król Polski, przeniósł stolicę z Krakowa do Warszawy. Do niego należy kolumna na Placu Zamkowym

Prenumerata prasy polskiej z wysyłką za granicę za pośrednictwem „rucH” S.A. www.ruch.pol.pl e-mail: prenumerataz@ruch.com.pl

63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedaktoR naczelny: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk); Redakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk); Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Aleksandra Junga, Aleksandra Ptasińska; WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz; FelIetony: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RySUnkI: Andrzej Krauze; WSpółpRaca: Maciej Będkowski, Małgorzata Białecka, Grzegorz Borkowski, Adam Dąbrowski, Włodzimierz Fenrych, Ania Gastol, Mikołaj Hęciak, Robert Małolepszy, Grażyna Maxwell, Michał Opolski, Sławomir Orwat, Michał Sędzikowski, Alex Slawiński, Wojciech A. Sobczyński, Agnieszka Stando.

dzIał MaRketIngU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk), WydaWca: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowyczas

Wydanie dofinansowane ze środków Kancelarii Senatu w ramach opieki nad Polonią i Polakami za granicą w 2011 roku.

Największą mądrością jest czas, wszystko ujawni. Tales z Miletu

listy@nowyczas.co.uk Szanowny Panie Redaktorze, trochę mnie zdziwiło, że pan Adam Dąbrowski uważa Jana Krystiana Bacha (1735-1782) za „zapomnianego dziś muzyka” [Spacery po Londynie: Camden, NC nr 166, 22.05]. Widocznie autor nie słucha regularnie radiostacji BBC Radio 3 i Classic FM, gdzie wcale nierzadko grane są utwory tego kompozytora. Prawda, że nie tak często, jak dzieła jego wielkiego ojca, Jana Sebastiana (1685-1750), no ale też Jan Krystian nie odziedziczył w pełni po rodzicu jego geniuszu. Jeśli jednak przypominają go nie tylko rozgłośnie i sale koncertowe, ale i wytwórnie płytowe także, nie można twierdzić, że wymazaliśmy go zupełnie z naszej pamięci. Anglicy nazywają go „The English Bach” albo „The London Bach”, ale taki on „Angielski Bach” jak ja „Angielski Hebda”. Pozdrawiam i pozostaję z poważaniem JERzy HEBDA ••• Czy to w polityce, czy w pisaniu – umiar zawsze jest w cenie. I pewnie rzeczywiście mogłem napisać o Janie Krystianie Bachu – NIECO już dziś zapomniany muzyk. Bo nie da się ukryć, że Jan Krystian Bach cieszył się największą popularnością właśnie na Wyspach – i to przede wszystkim tu się o nim pamięta. Dobrze więc wiedzieć, że kompozytorzy spoza muzycznej ligi mistrzów wciąż mają zagorzałych miłośników, którzy nie pozwalają o nich zapomnieć i zawsze obronią ich przed lekkomyślnym piórem młodych autorów, zbyt łatwo skazujących ich na zapomnienie. Pana Jerzego Hebdę oraz czytelników przepraszam za brak umiaru, pozdrawiam serdecznie i zachęcam do dalszego tak uważnego i godnego podziwu studiowania „Nowego Czasu”. ADAM DąBROWSKI Szanowna Redakcjo niby nigdzie Was nie widać, nie zalegacie sklepowych półek, a tym bardziej sklepowej podłogi, a wszędzie się o Was mówi. Jak to robicie? No, właściwie nie muszę o to pytać, bo jak mi znajomi o Was powiedzieli i poszukałam Was w moim polskim (tureckim) sklepie i Was nie znalazłam, weszłam na Waszą stronę internetową i przeczytałam e-wydanie. I wszystko już wiedziałam. Nie ma takiej gazety na Wyspach!!! Oczywiście wolałabym papierowe wydanie, bo choć jestem pokoleniem, które jak mówią urodziło się z komputerową myszką w ustach, wolę taką prawdziwą gazetę, którą można wziąć do ręki. Niektórzy moi znajomi jadą do POSK-u. Ja mam za daleko, ale już wiem, że jesteście w kościele na Balham. Dziękuję, że traktujecie czytelników poważnie. ANIA STRug od redakcji: jesteśmy też przy stacji tooting Bec i na Mitcham Road w pobliżu tooting Broadway.

NA ZDJĘCIU LENA KOWALSKA. DUMNYM RODZICOM – NASZEMU WSPÓŁPRACOWNIKOWI DANIELOWI KOWALSKIEMU I JEGO ŻONIE JOANNIE SKŁADAMY SERDECZNE GRATULACJE! REDAKCJA „NOWEGO CZASU”

Imię i Nazwisko........................................................................................ Adres............................................................................................................ ........................................................................................................................ Kod pocztowy............................................................................................ Tel................................................................................................................. Liczba wydań............................................................................................ Prenumerata od numeru....................................................(włącznie)

Prenumeratę

zamówić można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonosć zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na adres wydawcy wraz z załączonym czekiem lub postal order Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.

Czeki prosimy wystawiać na: CZAS PUBLISHERS LTD.

63 Kings Grove London SE15 2NA


|3

nowy czas | 6 czerwca 2011

czas na wyspie

Miło szaleć, kiedy czas po temu Chociaż pogoda w Luton tego dnia nie sprzyjała, a strugi deszczu moczyły nie tylko piękne stroje tancerek i ich fryzury, dzień 30 maja pozostanie zapewne w pamięci Polaków z Luton jako jeden z radośniejszych momentów emigracyjnej, jakże często monotonnej rzeczywistości.

Sławomir Orwat

P

oczątki karnawałowego szaleństwa w Luton sięgają 1976 roku. Ówczesne, bardzo skromne wydarzenie o zasięgu lokalnym, było jedynie częścią obchodów setnej rocznicy powstania miejscowego Borough Council i w niczym nie przypominało widowiska, którego byli świdkami w tym roku. Status międzynarodowy Luton Carnival otrzymał w 1998 roku i dzięki doskonale zorganizowanemu przez władze miasta dofinansowaniu, z czasem stał się największą jednodniową imprezą tego typu na świecie. Spora część językoznawców doszukuje się genezy słowa „karnawał” w łacińskim określeniu wozu w kształcie okrętu. Ów carrus navalis używany w starożytnych procesjach ku czci Izydy i Dionizosa, jeśli nawet był inspiracją dla pionierów karnawałowych parad, obecnym fanom ulicznych pląsów zapewne nie kojarzy się już z niczym. Współczesna popkultura wykreowała za to zupełnie inne statki, a ich załogi od kilku lat rozgrzewają wyobraźnię milionów kinomanów. Idąc więc z duchem czasu, jedna z grup przemierzała uliczki Luton okrętem do złudzenia przypominającym

słynną fregatę Piratów z Karaibów. Starający się wyglądać niezwykle groźnie korsarze, którym towarzyszyły piękne morskie rozbójniczki, stanowili jedną z najbardziej wyrazistych grup tej imprezy, w której wzięło udział – podobnie jak w latach ubiegłych – ponad 100 tys. uczestników. Luton to miasto etnicznie bardzo zróżnicowane, co przekłada się na widowiskowość całego wydarzenia i daje możliwość zamanifestowania narodowej przynależności – i tym lustoński karnawał różni się od karnawału np. w Notting Hill. Prawie 30 proc. około 200-tysięcznej społeczności miasta to imigranci lub ich potomkowie. Od kilku lat coraz większy procent ciągle rosnącej ludności napływowej stanowią Polacy, którzy już drugi rok z rzędu czynnie zaznaczyli swoją obecność podczas Luton Carnival. W tym roku polska grupa zaprezentowała się godnie, a kroczący na jej czele Witek Węgrzyn, z dumą niósł ogromnych rozmiarów białego orła w koronie. Nasze sarmackie serca zabiły mocniej, gdy po celtyckich, afrykańskich, latynoskich, karaibskich i azjatyckich rytmach w uszach zabrzmiały melodie znad Wisły. Roztańczone polskie dziewczęta znów udowodniły, że są najpiękniejsze na świecie, a grupa młodych piłkarzy w narodowych barwach, swoją postawą starała się przekonać działaczy PZPN, że przyszłych reprezentantów kraju powinni szukać wśród Polaków kopiących piłkę w ligach angielskich. Jako że większą część życia spędziłem w niemiłościwie panującej nam PRL-owskiej rzeczywistości, do majowych pochodów jakoś sentymen-

tu nigdy nie miałem. Z rozrzewnieniem natomiast wspominam zorganizowany we Wrocławiu przez legendarną Pomarańczową Alternatywę „Karnawał Robotniczy”, zwany też „Śledzikiem na Świdnickiej” w 1989 roku. Tegoroczny karnawał w Luton był więc po tamtym wrocławskim, drugim karnawałem i jednocześnie pierwszym majowym pochodem, w jakim miałem przyjemność uczestniczyć. I chociaż pogoda w Luton tego dnia nie sprzyjała, a strugi deszczu moczyły nie tylko piękne stroje tancerek i ich fryzury, dzień 30 maja pozostanie zapewne w pamięci Polaków z Luton jako jeden z radośniejszych momentów emigracyjnej, jakże często monotonnej rzeczywistości.


4|

6 czerwca 2011| nowy czas

na bieżąco

Obama w Polsce Konkretów nie było. Były pochwały… I jak tu teraz krytykować rząd, który jest liderem w swoim regionie, godnym naśladowania… nawet w Afryce? Opozycja w Polsce ma trudny orzech do zgryzienia.

Grzegorz Małkiewicz Bartosz Rutkowski

Nie było wiwatujących tłumów na cześć amerykańskiego prezydenta i jego charakterystycznego luzu, tak jak to miało miejsce w Irlandii i Wielkiej Brytanii. Warszawa w czasie wizyty Baracka Obamy przypominała miasto wyludnione, wystraszone ustawicznymi komunikatami, że zamykane będą z uwagi na bezpieczeństwo dostojnego gościa całe kwartały. Nie doczekali się więc warszawiacy spontanicznego kontaktu z najbardziej medialnym przywódcą na kuli ziemskiej. Ale i tak Barack Obama pozostawił po sobie korzystne wrażenie. Nawet przywódca opozycji, lider Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński na czas tej wizyty przeprosił się z Pałacem Prezydenckim. Choć tym razem z obecności w Pałacu zrezygnował Lech Wałęsa.

nowE otwarciE w politycE zagranicznEj usa Już na początku kadencji Baracka Obamy wiadomo było, że Europa nie będzie jego priorytetem w polityce zagranicznej. Zachodnie kraje Unii Europejskiej, które do tej pory stanowiły trzon sojuszu atlantyckiego, dawały zresztą do zrozumienia Ameryce, że czas amerykańskiego protekcjonizmu militarno-ekonomicznego skończył się. Europa miała ambicję zaistnienia w roli samodzielnego gracza na arenie międzynarodowej. Ambicje te ostudził nieco międzynarodowy kryzys finansowy. Zmiana na stanowisku premiera Wielkiej Brytanii w owym czasie też przyczyniła się do osłabienia najmocniejszego ogniwa w relacjach transatlantyckich. Gordon Brawn robił wszystko, żeby zdystansować się do polityki swojego poprzednika – special relationship z Ameryką był dla Tony’ego Blaira, pomimo różnic ideologicznych, elementem najważniejszym jego polityki zagranicznej. Inaczej myślała Europa Środkowo-Wschodnia, przynajmniej byłe kraje komunistyczne, poza Polską. To właśnie politycy tych krajów wystosowali w 2009 roku list otwarty do prezydenta Obamy wskazujący na problemy regionu. Tych problemów, zdaniem sygnatariuszy, młode demokracje same nie rozwiążą. Polską politykę zagraniczną rząd Donalda Tuska chętnie przekierował na orientację europejską i zgodnie z oczekiwaniami naszych europejskich partnerów, wybrał politykę ustępstw wobec Rosji. W porównaniu z prezydenturą Georga W. Busha relacje polsko-amerykańskie w czasie dobiegającej końca pierwszej kadencji Baracka Obamy wyglądają skromnie. Nasza obecność w Afganistanie to pozostałość poprzedniej dekady, kiedy współpracowaliśmy z Amerykanami na wielu płaszczyznach i w wielu regionach świata. W latach 90. Amerykanie pomogli nam w restrukturyzacji naszego długu, przyczynili się do wzmocnienia złotówki, wsparli naszą przedsiębiorczość różnymi fundacjami, dofinansowali reformę naszej armii i zwrócili ponad 60 proc. kosztów naszego udziału w operacji irackiej. Jeszcze w 2008 roku wydawało się, że wynegocjowa-

ne umowy o tarczy antyrakietowej uzupełnią gwarancje bezpieczeństwa, jakie dało nam członkostwo w NATO.

EuropEjskiE tournÉE W tej sytuacji nie dziwi, że Barack Obama z wizytą do Europy Środkowo-Wschodniej nie śpieszył się. Jego europejska wizyta obejmowała kilka krajów i bardziej przypominała tournée hollywoodzkiego gwiazdora niż przywódcy jedynego supermocarstwa, który miał kilka ważnych spraw do załatwienia. Jako gwiazdor Barack Obama sprawdza się zresztą bardzo dobrze. Jest bezpośredni, naturalny, medialny. Wizyta Obamy w Polsce miała charakter bardziej kurtuazyjny niż roboczy. Nie poprzedził jej żaden oficjalny komunikat Białego Domu, a z prezydentem nie przyjechała grupa polityków i ekspertów gotowych do negocjacji. Prezydent USA spotkał się jednocześnie z ponad dwudziestoma przywódcami naszego regionu, co dodatkowo osłabiło wymowę jego wizyty w Polsce. Chociaż w agendzie bilateralnych rozmów był zapowiedziany temat demokratyzacji świata, Barack Obama najwyraźniej uznał, zgodnie zresztą z tradycją swojej partii, że w tej części Europy o demokrację najlepiej zadba Rosja. Poruszając kwestię ukraińską i białoruską prezydent podkreślał właśnie konieczność współpracy z Rosją. Był to wyraźny sygnał, że Stany Zjednoczone nie podejmą żadnych działań w tym regionie, które mogłyby zaszkodzić relacjom z Moskwą.

FanFary, laudacjE, brawa Takich pochwał i komplementów, jakie padły z ust amerykańskiego prezydenta polski rząd się nie spodziewał. Barack Obama chwalił sukcesy polskiej transformacji, mówił, że jesteśmy liderami regionu i wzorem do naśladowania, nawet w Afryce. Tym samym zrównał problemy postkolonialne z problemami postkomunistycznymi, co jest politologiczną nowością. Czy tym samym dał do zrozumienia polskiej stronie, że powinna zaangażować się w wyzwalanie Libii spod dyktatury? Pochwał pod adresem polskiego rządu było tak dużo, że stratedzy rządowi zastanawiają się teraz, jak z nich skorzystać i w jakiej kolejności. Z zadowolenia gospodarzy korzyści wyniesie też prezydent Obama, którego również czekają wybory. Zainteresowanie naszą częścią Europy zrobi z pewnością dobre wrażenie na tych Amerykanach, którzy mają środkowoeuropejskie korzenie.

czEgo się spodziEwali? Oczekiwania mieli chyba bardziej obserwatorzy sceny politycznej niż lepiej zorientowani politycy. Na przykład spodziewano się, że z ust Baracka Obamy padnie jakaś konkretna deklaracja w sprawie pomocy Stanów Zjednoczonych w wydobyciu gazu łupkowego w naszym kraju. Pewne jest, że biznes amerykański ostro wchodzi już w poszukiwanie złóż tego surowca w Polsce, że czeka on z niecierpliwością na polskie uregulowania prawne w tej materii. A premier Donald Tusk i prezydent Barack Obama ograniczyli się do stwierdzeń, iż powinniśmy stawiać na nowoczesne źródła energii, dywersyfikować je i… tyle. Reszta ponoć należy do ekspertów, a na ich ocenę trzeba będzie poczekać.

cisza o wizach i usa army W czasie tej wizyty nie pady też konkrety w sprawie stacjonowania na terenie naszego kraju ograniczonego kontyngentu wojsk amerykańskich. Pytany o ten wątek rozmów polsko-amerykańskich minister Sikorski uciął dyskusję radząc, by zostawić sprawę w rękach wojskowych, a więcej konkretów ma się pojawić z początkiem przyszłego roku. Nie było też przełomu w sprawie wiz dla Polaków podróżujących do Stanów Zjednoczonych. Zresztą z ust prezydent USA takie zapewnienie nie mogły paść, bo jest to domena zastrzeżona dla Kongresu. I tu sprytnie Obama podłączył się pod projekt kongresmanów, którzy starają się włączyć Polskę do grupy krajów, które nie będą musiały starać się o wizy. Ma się to stać za sprawą zmiany liczenia odmów. Do tej pory liczą się bowiem wnioski o wizę załatwiane odmownie – im więcej odmownych tym mniejsze szanse na zmiesienie wiz. Co ciekawe, liczba Polaków chętnych na wyjazdu do Stanów Zjednoczonych spada, w ostatnich latach z około 120 tys. do około 66 tys. rocznie. Teraz decydującym kryterium ma być liczba tych, którzy nielegalnie przedłużają sobie pobyt za Oceanem. Dla wielu była wizyta prezydenta USA, która oznaczała przeproszenie się Obamy z Europą, wskazała na Polskę jako kraj, który ma być łącznikiem Ameryki z Europą. Z ust Obamy padła jednak tylko jedna obietnica – odwiedzenia Polski w roku 2013 z okazji otwarcia muzeum historii Żydów w Warszawie. Barack Obama ma wtedy przyjechać z żoną i swoimi córkami. Pod warunkiem, rzecz jasna, że zostanie prezydentem na drugą kadencję.

komentarz > 10


|5

nowy czas | 6 czerwca 2011

na bieżąco

Polscy poeci w londyńskim metrze Wiersze polskich poetów Czesława Miłosza, Zbigniewa Herberta i Adama Zagajewskiego w miejscach przeznaczonych na reklamę w londyńskim metrze.

Norfolkline jest teraz częścią DFDS Seaways

Płyń z Dover do Dunkierki 0871 574 7221 już od

W takiej formie zaprezentowano wiersze: Kuźnia (Blacksmith Shop) Miłosza, Nic Specjalnego (Nothing Special) Herberta oraz Gwiazda (Star) Zagajewskiego. Na niektórych stacjach wiersze te będą dostępne również w wydaniu papierowym (w formie ulotki) , informującej o tym, że wszyscy trzej poeci przyczynii się do odbudowy Europy ze zniszczeń totalitaryzmów, odnajdując radość i sens życia codziennego. Miłosz był tłumaczem Herberta i wprowadził Zagajewskiego w świat anglojęzyczny, a Zagajewski napisał wstęp do zbiorowego wydania jego utworów. Herbert jest dobrze znany brytyjskim miłośnikom poezji, jako ciekawostkę warto dodać, że jego wiersz Raport z Oblężonego Miasta cytował „Financial Times” przy okazji finansowego krachu 2008-09. Z okazji stulecia urodzin noblisty Czesława Miłosza

Sejm RP ogłosił rok 2011 Rokiem Miłosza. Nasz kraj coraz częściej gości w londyńskim metrze. Od niedawna niektóre stacje zdobi piękny plakat Damy z Gronostajem Leonarda da Vinci – zapowiadając wystawę tego mistrza włoskiego renesansu w National Gallery w Londynie. Uroki turystyczne Polski przed laty propagowała w metrze Polska Organizacja Turystyczna, a przed rokiem z plakatów spoglądał Krystian Zimerman, zapowiadając swój własny koncert chopinowski w Royal Festival Hall. Wiersze trzech polskich poetów będą dostępne w metrze do końca lipca. W formie plakatów zaprojektowanych przez artystę grafika Toma Davidsona można je będzie kupić w sklepach TfL (Transport for London), Arts Council i Poetry Society. Londyński projekt wspiera przedstawicielstwo Komisji Europejskiej w Wielkiej Brytanii.

25

funtów w jedną stronę

Jest teraz częścią DFDS Seaways


6|

6 czerwca 2011| nowy czas

czas na wyspie

Bronią przed lewizną 3000 funtów lekkomyślnie wpłaconą przez klienta za pośrednictwem usługi agencji transferów płatniczych. Udowodniliśmy agencji, że nie dopełniła procedur – mówi Wiencek.

Nie chodzi o drobNe Jak wiadomo, nieznajomość prawa szkodzi w ogóle, a w obcym kraju tym bardziej. Straty mogą być naprawdę duże – większe niż kilkaset czy nawet kilka tysięcy funtów, a sama sprawa od strony prawnej znacznie bardziej zagmatwana. Tak jak w sytuacji, gdy jeden ze wspólników próbował wykluczyć drugiego z organów spółki, utrudnić uczestnictwo w prowadzeniu biznesu, a w konsekwencji pozbawić udziału w należnych zyskach spółki. Wykorzystał do tego rejestr Companies House, który w teorii powinien zapewniać wiarygodne informacje o firmie, a w praktyce może bardzo wprowadzać w błąd. – Ten system nie weryfikuje danych. Można on-line umieścić informacje zupełnie niezgodne z rzeczywistością i – jeśli użyto właściwego klucza – zostaną one przyjęte – tłumaczy nasz rozmówca. Wszystko jest mocno skomplikowane, ale skutek prosty – straty sięgające setek tysięcy funtów. Luki w systemie rejestracji pojazdów wykorzystali natomiast pracownicy pewnej firmy, którzy upłynnili samochody pracodawcy. Policja nie interweniowała.

Może przyNajMNiej po szkodzie... Michał Wiencek z trudnymi przypadkami ma do czynienia na co dzień

Umowy „na słowo”, a jeśli na papierze, to podpisane bez czytania. Brak wiedzy o swoich prawach lub strach przed ich egzekwowaniem. Łatwowierność, beztroska, lekkomyślność. Polacy w Wielkiej Brytanii potrafią sobie napytać sporo kłopotów. Robert Małolepszy

Prawnicy czasem nie mogą się nadziwić, jak łatwo dajemy się wykorzystywać, oszukiwać, pozwalamy sobą manipulować. Michał Wiencek, prowadzący wraz Katarzyną Woźniak kancelarię Euro Lex Partners w Hammersmith sypie przykładami niczym z rękawa. – To aż niewiarygodne, jak bardzo czasem nasi rodacy nie potrafią zadbać o swój interes. W licznych, prowadzonych przez nas sprawach pracowniczych widać to czarno na białym – mówi Wiencek. Czarno na białym nie jest tymczasem spisane. Umowy zawierane „na słowo”, podpisywane bez czytania albo zrozumienia, milcząca zgoda na niekorzystne warunki – to twarde orzechy, jakie później muszą rozgryzać prawnicy. Zdarza się, że szukający u nas pomocy nie wie nawet czy jest zatrudniony, czy pracuje jako samozatrudniony. Wie tylko, że nie dostał wynagrodzenia. Wtedy dopiero jest płacz. A można tego uniknąć – uważa przedstawiciel Euro Lex Partners. Takie sprawy często zdarzają się w małych firmach budowlanych. Zleceniodawcy czują się panami sytuacji. Bywa, że płacą z opóźnieniem, za mało, albo nie płacą wcale. Wiedzą, iż poszkodowany raczej nie pójdzie do sądu. Roszczenia do 5000 funtów uznawane są tutaj za niewielkie (tzw. small claims), a koszty wytoczenia sprawy spore – „na dzień dobry” w sądzie trzeba zapłacić około 500 funtów tytułem wniesienia pozwu oraz innych opłat sadowych (plus koszty prawników, często również tłumacza). Zdarza się, iż po zakończeniu procesu dochodzą jeszcze koszty egzekucyjne, minimum 100 funtów tytułem zlecenia działań komorniczych. Gdy nie ma umowy, trudno udowodnić do czego pracownik (zleceniobiorca) był zobowiązany i jaką kwotę miał za to otrzymać. Pracodawcy (zleceniodawcy) natomiast zawsze sięgają po argument, że usługa została wykonana wadliwie i musieli ponieść koszty usunięcia usterek.

saMotNy W gąszczu procedur Nawet jednak zatrudnienie na umowę o pracę w firmie nie gwarantuje korzystania z pełni praw. – Zdarzało się nam prowadzić sprawy, gdzie pracownik nie mając o tym pojęcia,

trzykrotnie zmienił firmę, pracując cały czas na tym samym stanowisku. Po prostu, zmieniano nazwy, aby uniknąć odpowiedzialności za zaciągnięte zobowiązania. Ludziom podsuwano aneksy, ci podpisywali, bo to miała to być tylko formalność. Potem dowiadywali się, że znów są na okresie próbnym i właśnie mogą sobie szukać nowego zajęcia – opowiada Michał Wiencek. Innym częstym przypadkiem z praktyki tej kancelarii są niesłuszne zwolnienia. Nierzadko pod procedury dyscyplinarne podpadają osoby, które zaczęły dochodzić swoich praw. Upomniały się o zapłatę za nadgodziny, należne wolne dni, przerwy w pracy, odzież roboczą, itp. Z dnia na dzień stały się złymi pracownikami, a w gąszczu procedur same miały mizerne szanse na obronę. – Do myślenia daje fakt, że w żadnym ze znanych nam przypadków po stronie pracownika nie stanęły związki zawodowe, choć pokrzywdzony był ich członkiem – zauważa ekspert.

ŁatWo MożNa tylko stracić Niechęć do czytania tego, co podpisujemy, a także opory przed uzyskaniem fachowej porady skutkują niejednokrotnie straconymi pieniędzmi, czasem i nerwami. Przekonało się o tym sporo klientów niektórych agencji wynajmu mieszkań. Sądzili, iż wpłacają zaliczkę na poczet depozytu już upatrzonego mieszkania, a w rzeczywistości uiścili service charge, czyli opłatę za dobre chęci agencji. Mieszkanie zajął ktoś inny, a sądzić się o kilkaset funtów nie miało sensu. W taki sposób podobnych kwot pozbyli się z konta amatorzy szybkich, tanich i łatwych w uzyskaniu kredytów oferowanych przez internet albo wprost przez telefon. Formalności załatwiane podczas telefonicznej rozmowy z konsultantem były rzeczywiście uproszczone do minimum – wystarczyło podać dane karty bankowej. Firma zrobiła resztę – ściągnęła należność za serwis. Naiwny klient wypatrujący zmian na koncie, wreszcie takie dostrzegł – ubyło mu 100 albo 200 funtów. Michał Wiencek ostrzega także przed transakcjami internetowymi, gdy podejrzenie budzi forma płatności za usługę albo towar. Czerwone światełko powinno się zapalić, jeśli kontrahent chce np., aby transferu pieniędzy dokonać na okaziciela przez agencję transferową albo gdzieś zdeponować zapłatę do czasu sfinalizowania transakcji. – Udało się nam odzyskać kwotę

I to jest właśnie to miejsce w artykule, w którym powinno zacząć się wylewanie morza łez nad fatalnym stanem edukacji prawnej wśród Polaków. Rzecz w tym, że wylano już ocean łez i to niejeden, a skutki takie sobie. Co gorsza, przynajmniej część naszych rodaków nie jest skłonna uczyć się ani na błędach cudzych, ani na swoich. W wielu przypadkach wciąż zaliczają te same wpadki, dają się nabierać na te same sztuczki. Tracą nie tylko pieniądze. Tracą też czas, nerwy i poczucie własnej wartości, bo nie może być inaczej, gdy jest się stale oszukiwanym lub wyzyskiwanym. Brakuje determinacji oraz umiejętności, żeby walczyć o swoje prawa, a prawnik bywa traktowany jak... dentysta. Idzie się do niego w ostateczności. Zwykle, gdy jest za późno, albo gdy już leczenie musi dużo bardziej boleć. W przypadku spraw prawnych, chodzi o ból finansowy. Tymczasem wielu Brytyjczyków, wcale nie jakoś szalenie zamożnych, niemalże nie podpisze odbioru przesyłki poleconej bez konsultacji ze swoim prawnikiem. I nie wygląda na to, aby robili to wyłącznie w celu zapewnienia adwokatowi utrzymania. Od stuleci trwają spory, czy Polak po szkodzie jest już mądry, czy też niekoniecznie. W środowisku prawniczym zdania się bardzo podzielone...


|7

nowy czas 6 czerwca 2011

czas na wyspie

Polish Bike Day w Ace Cafe Lato coraz bliżej. W ciepłe, weekendowe dni coraz częściej próbujemy „wyskoczyć” na zieloną trawkę, spotkać się ze znajomymi, przeżyć coś niecodziennego… W ubiegłą sobotę, czwartego czerwca, setki polskich motocyklistów miało okazję wziąć udział w kolejnym, dorocznym Polish Bike Day. Alex Sławiński Była więc zarówno trawa (nie wszyscy uczestnicy zmieścili się na placu przed klubem, część z nich zajęła więc znajdujący się naprzeciw trotuar). Znajomi (fani jednośladów to zazwyczaj bardzo towarzyskie osoby), a oprócz tego muzyka na żywo, liczne konkursy, znakomita kuchnia i świetna atmosfera. Organizatorzy imprezy – przedstawiciele internetowego forum polishbikers.com – chyba sami byli zaskoczeni frekwencją. Uczestników pikniku przy Ace Cafe, przybywa z roku na rok. Najwidoczniej coraz więcej naszych rodaków mieszkających na Wyspach może sobie pozwolić na wymarzone dwa kółka. Albo też po prostu – za sprawą forum bądź tez pocztą pantoflową – wiadomość o wydarzeniu dociera do coraz większej liczby ludzi. O szczegółach imprezy – tradycyjnie już (na Polish Bike Day byłem po raz trzeci) – opowiedział mi Rafał Danilczuk. Do głównych atrakcji zaliczyć można było różne zawody sportowe, między innymi przeciąganie liny, oraz podnoszenie ciężarów, a także… kobiece zawody w siłowaniu na rękę. Nie dane mi było spróbować specjałów lokalnej kuchni, jednak zdaniem organizatora była ona lepsza niż w ubiegłym roku. Była też loteria oraz liczne konkursy z nagrodami. Część zysków z imprezy przeznaczono na finansowe wsparcie

dla młodego polskiego rajdowca. Łukasz „Luka” Gąsławski mieszka w Coventry. Ma dopiero szesnaście lat. I od niedawna ściga się na brytyjskich torach. W bieżącym roku jeździ w Club Racing, w East Midlands Racing Association. Mimo że za sobą ma zaledwie kilka wyścigów, już zdążył zdobyć parę trofeów. W niedzielę, dzień po polskim pikniku przy Ace Cafe, zdobył drugie miejsce, startując z ostatniej pozycji. Forumowicze z polishbikers.com wspierają jego karierę. Między innymi zbierają pieniądze na nową maszynę dla niego. W sobotę można było spotkać się z Łukaszem, porozmawiać z nim i obejrzeć jego motocykl. Nie wiadomo, jak organizatorzy to robią, że oprócz coraz lepszych imprez, potrafią każdego roku zapewnić setkom przybyłych osób fantastyczną pogodę. A także – sprawdzone, dobrze znane polonijnej społeczności kapele, jak Metasoma i Panic Disorder. Rozpiętość wiekowa uczestników zlotu była bardzo szeroka. Jak powiedział mi Rafał, najmłodszy z nich miał zaledwie dwa miesiące. Wśród przybyłych znalazła się również para, która dopiero oczekiwała dziecka. Otrzymała ona od organizatorów specjalną nagrodę: skarbonkę w kształcie kasku. Tegoroczny Polish Bike Day był niewątpliwie bardzo udaną imprezę. Mamy nadzieję, że kolejne wydarzenia, przygotowywane w przyszłości przez forum, osiągać będą podobny sukces.

T-TALK Międzynarodowe Rozmowy z komórki

2

p

Polska tel. stacjonarny

Bez nowej karty SIM

/min

7

p

Polska tel. komórkowy

/min

KONKUR S NA POWITA NIE LATA !

Stałe stawki 24/7

Każdy TopUp bierze udział w losowaniu! Im więcej doładujesz, tym większa szansa na wygraną!

I WIELE

INNYCH NAGRÓD !

Aby wzi ąć udział w doładuj konto pr konkursie, zed 30.0 6.11

Kredyt £5 - Wyślij smsa o treści NOWYCZAS na 81616 (koszt £5 + std. sms) Kredyt £10 - Wyślij smsa o treści NOWYCZAS na 65656 (koszt £10 + std. sms) Wybierz 0370 041 0039*, a nastĊpnie numer docelowy (np. 0048xxx) i zakoĔcz #. ProszĊ nie wybieraü po numerze docelowym. WiĊcej informacji i peány cennik na www.auracall.com/polska

* Koszt poáączenia z numerem 0370 to standardowa opáata za poáączenie z numerem stacjonarnym w UK, naliczana wedáug aktualnych stawek Twojego operatora; poáączenie moĪe byü równieĪ wliczone w pakiet darmowych minut.

Polska Obsługa Klienta: 020 8497 4622 T&Cs: Entry given to all customers, who TopUp the minimum of £5 before 30.06.2011, unless otherwise stated. Every top-up counts as an entry. The Draw is open to England, Wales and Scotland residents only. Winners will be chosen at random from all valid entries and notified via telephone. The prizes are not transferable and cannot be exchanged for cash. Winners will participate in all required publicity and Auracall reserves the right to publish the name and picture of the winners in all publicity media. By entering the competition participants consent to receive relevant promotional material via SMS. The draw is provided by Auracall Ltd. Ask bill payer’s permission. SMS costs £5 or £10+standard SMS. Calls charged per minute & apply from the moment of connection. The charge is incurred even if the destination number is engaged or the call is not answered, please replace the handset after a short period if your calls are engaged or unanswered. Connection fee varies between 1.5p & 20p. Calls to the 03 number cost standard rate to a landline or may be used as part of bundled minutes. Text AUTOOFF to 81616 (standard SMS rate) to stop auto-top-up when credit is low. Calls made to mobiles may cost more. Credit expires 90 days from last top-up. Prices correct at 31/05/2011. This service is provided by Auracall Ltd.


8|

6 maja 2011 | nowy czas

fawley court

|11

fawley court

MARIANIE WEZWALI POLICJĘ… Szkoda, że nie enty zdrady – do siebie!

nienie

Niedziela, 29 maja. Przed kościołem Najświętszej Marii Panny Matki Kościoła przy Windsor Road, Ealing, w zachodnim Londynie, stoi na chodniku mała grupka młodych Polaków. Spokojni, wyksztalceni i kulturalni, sumieniem, przeznaczone naporuszeni Centrum Apostolatu, choć nie bydażą Faw ley ją fundusze one wpisane iwprzechodniom rozliczenie finansowe ulotki. 2000 roku. rozdają u artykuł pt. ływiernym

O L D B OY S F FAW L E YCC O U RT O B

OYS 82 AWLEY PORTOBELLO ROAD,OURT NOTTING HILL, LD LONDON W 11 2QD 82 PORTOBELLO , N H , L W11 2QD tel. 02ROAD 0 7727 5OTTING 025 Fax: ILL 020 8ONDON 896 2043 em7727 ail: kr5025 i s t o f .j@ btin020 ter n8896 et.com tel. 020 Fax: 2043

email: kristof.j@btinternet.com Rewelacje o sporze rzekomej właścicielki Fawley Court, pani Aidy Hersham z byłym wspólnikiem wykazały, że wartość posialotkiści te dotyczą skandalicznej dło Fawley Court po usunięciu przeszkód (np. grobu o. Józe- li wspieranie szkół sobotnich i harcerstwa. Nie znaczy to jednak, TYMCZASOWEJ „sprzedaży” fa i pra wa do swobodnego przechodzenia przez teren Fawley że takowe fundusze mają być uzyskane kosztem zmarnowania najKolegium Bożego Miłosierdzia w Fawley Co urt) Court. wraz Tego z zeprzepiękzwoleniem na nowe budownictwo wynosi około cenniejszego dorobku Polonii i zniszczenia katolickiego ośrodka nego dziedzictwa wszystkich Po- na w tym kontekście kwota £13 milionów oświaty z bezcennym Muzeum, ocenianym jako jeden z najważ£100 milionów. Uzyska laków na Wyspach: pałacu i parku, szkoły i niej szych zbiorów historycznych poza granicami Polski (którego za do ro bek ca łej Po lo nii jest skan da licz nie i bezprawnie za ni żo na muzeum, kościoła i sanktuarium. Dziedzictwo Fawley unikat, skarb, NC, 10.10.2010). część tylko przewieziono do Lichenia) i złamania woli wybitnego (KoTamizą munitokat FCOB, eneral otrzy maliCourt - nad przysłowiowy raj na ziemi, kupiony przez PoloW tym czasie FCOB otrzymało list od adwokatów pani Her- Polaka o. Józefa Jarzębowskiego. czącego jaw ności nię dla Polonii, należący do Polonii i utrzymyO. Józef uczył swoich wychowanków wiary, uczciwości i radosham rmation Act), do wany dzięki Polonii. informujący, że nie jest ona właścicielką Fawley Court, miFawley Court to perła polskości na Wyspach, alazł się tam do- mo że udzielała wywiadów prasie brytyjskiej za taką się podając. ści w życiu. Często przypominał, w pierwszych latach szkoły, że gdzie co roku od ponad pół wieku w maju lub nazwi skoBrytyjskich pojawiło się również w związku z planowanym przez marianie nie wiedzą z dnia na dzień jak związać koniec z końcem dpisany przez czerwcuo. PoloniaJej z całych Wysp i zapłacić bieżące rachunki, ale Pan Bóg pomaga i słucha monią kup nem To ad Hall kla ra a 1953 (De przyjeżdżała na wspaniałe Zielone Świątki, w i z próbą nabycia South Lodge, która zoktórych uczestniczyło około 10 tys. osób. Dladlitw. W tych początkowych latach Fawley Court był obciążony kupiony został z stała niedawno sprzedana za £700 000. czego tak drastycznie zawieszono tę piękną, wa bekiedy atyfiPolakacji o. Józefa Jarzębowskiego nie była poru- ogromną hipoteką, były poważne trudności finansowe. Kiedy śmy również za- tradycję Spra wieloletnią i świętowanie, ków jest na Wyspach coraz więcej? Society, który na szana w „Dokumentach”. Pisała o tym przez wiele lat prasa po- jednak zabrakło o. Józefa Jarzębowskiego (i Jego następcy, o. JaRozdawane pod tytułem Rozdawanie ulotek i rozmowy zainteresowanymi… manifestowanie niezgody sprzedaż Court był już zabeznapie czony Fawley na przyCourt szłość. Ze nijna, a w Dokumenostatnim dzie sięcioleciu infor macja zna temat nickiego) Fawiley ji wieloma ogra - loulotki ty zdrady trafiają do rąk wiernych wychotym, gktó rzy tuf nie po mam - io zamierzonego procesu beatyfikacyjnego była zamieszczona na wszystkich zdrad, sprzeniewierzenie na zakup dzących Fawleyz kościoła obej rsię zał, jak wy lą da pro est, wzru szył ra i wzbudzają duże na m i i od j e c hał. zainteresowanie. Ujawniają one bowiem, w ć jak najszybciej stronie internetowej Zgromadzenia Księży Marianów, skąd znik- gali i wierzyli marianom, wykonywali wolę i realizowali wizję o. Ksiądz Da riusz zo dzie ły ka ją jąc pu jak perfidny dokumenw całym skanstał na lo dalu ota cza - nęłaprzekształcono tuż przed sprze dażą Fawley Court. Ukazały się na ten temat Jarzębowskiego jest chyba najgorsze mbatantów). Jak sposób ste po wie trze. Ale nic. Wpadł na dru gi po ty dotyczące kupna Fawley Court i ziemi w cym Fawley Court. ostre komen tarze otwierdza1953 jąceroku, go kiedy mysł. Bę dzie fo to gra fo wał mło dych Polonia brytyjska daław80„Tygodniu Polskim”, generalnie przychylnpro le te sgium tu ją cych. Wy wu przed proc. funduszy na ten cel, a marianie dołożyli Koło Byłych Wychowanków Ko Bożeszedł więc zno go Miłosier dzia ego Miłosierdzia emu marianom i sprawie sprzedaży Fawley Court („Świętość, ko ściół, uzbro jo ny tym ra zem w apa rat fo to tylko 20 proc. Trzeba tu zaznaczyć, że mariaFaw ley Co urt na dal wal czy o od wró ce nie ha nieb ne go ak tu sprze chwi lo wo nie na rę kę”), ale po za tym, oprócz FCOB, nikt się o uje też wcze śniej gra f icz ny i za czął pstry kać zdję cie za zdję nie uzyskali te 20 proc. z datków od wierdaży, ufając że prawda i sprawiedli wość zwy żą. dzi lu dzie – AK tę spra wę nie upoPrzez mina. na kupno nych, Fawczyli ley Polaków ciem. Pro te stu jcię ą cy mło dających na tacę. Re a k t y w a c ja – za c zę li ład nie po zo wać do ostatnie 25 lat, stopniowo, z premedytacją, Wizją o. Józefa Jarzębowskiego było stworzenie i prowadzeu prosimy Komizdjęć. A za księ dzem Da riu szem usta wił się bez wiedzy Polonii (z wyjątkiem małej, wtanie zmieniano katolickie ośrodka oświaty dla nowych pokoleń Polaków Krzysztof Jastrzębski ewodnictwem dr grupy) wy słan nik AKre ak ty wi stów, któ r y z ko lei fo to jemniczonej nago korzyść nai Wy Za Jego czasów, aż do lat dziewięćdziesiątych XX Sekretarz FCOB--y. gra fo wał ma ria ni na fo to gra fu ją ce go pro te stu marianów zapisy akta spach. prawne dotyczące ją cych. Ki no ko me dia. Sce na pro sto z fil mu własności Fawley Court, przygotowując się w w Fawley Court wieku, w hymnie Boże coś Polskę śpiewano „Ojczyznę wolną Char lie Cha pli na. (Ja ko pa miąt kę wy sła no ten sposób do spieniężenia tego naszego racz nam wrócić Panie”, nikt nie przypuszczał, że wyzwolimy się ącym znikwspaniałego nięcia i dziedzictwa księ dzu Da riu szo wi zdję cie z tej se sji). Od cho narodowego. dząc, ksiądz Da riusz od gra żał ad wo ka ta mi. Jarzębowskiego. spod sowieckiej dominacji i że w nowym milenium zjawią się na Na wiecznej warcie Po tem zja wił się ksiądz Ma te usz Tur kow ski. ties marianie wy- Wyspie milionowe rzesze Polaków, które tu założą rodziny. To (Pamięci Ojca Józefa Ro ze śmia ny od ucha do ucha i ga da tli wy, spra I jeszcze jedno zdjęcie do kolekcji dy należało umacniać ośrodek oświaty w Fawley Co, np. posągTO bogi - byłITczas, wia ją cy wra że nie czło wie ka do bro tli we go i z WHOM MAYkie CONCERN Jarzębowskiego) Re: FAWLEY HENLEY po czu ciem hu mo ru. Roz we se lał wszyst kich i urt,COURT, a nie pla nować spieniężenie tej instytucji, jak to zrobili maanej ceny (World ciszej, ty lepiej, im mniej ludzi o Fawley Court rzed kościołem atmosfera narodowy ja śniał, gdzie le ży praw da co do spra wy Faw Jak to mó wi poeta: „Zbrodniawo-karnawałowa to niesłychana…”. 0). Kolejność wynotice - ria This is nie. directed any wiedziało, tym łatwiej było przeprowadzić – są polskie flagi, ley Co urt. Lu dzie uważ nie słu cha li. Jed nym sło parties who may consider that Napiętnując powierników mariań rzy głośno), doprowa byli: o. DomańKiedy przechodzisz rano graskich, muzyka któ (niezbyt sły- dziliskandaliczną transakcję. wem, pro test AKre ak ty wi stów i roz da wa ne they have a beneficial interest in Ulotki cieszą się dużym zainteresowaniem. chać piosenkę Vanać, Bank Skok na kaulot ki pro wo ko wa ły dys ku sje – do kład nie tak, do sprze da ży Faw ley Co urt, nie moż na za po mi że nie dzia rianie zatrudFawley niają Court, Obok namiotu kościoła Henley. They should i Marylę Rodowicz: Bo to co nas W pewnym momencie zjawia się policja (w jak po win no być w kra ju, gdzie funk cjo nu je naj property łalisale oniofwthe próż ni, i tym samym pojęsęcie zdrady się rozszerza. Ktoliczbie jednego policjanta), rawną dokunote menthat - the Mogiłę samotną uszanuj wezwana przez podnieca/ to się nazywa kasa/ a kiedy w kasie star sza de mo kra cja par la men tar na. W ten spo by the Marian Fathers to the new był za sprze da żą Faw ley Co urt, a kto prze ciw? Kto pro te sto wał racji nowego tru Przez pochylenie czoła. marianów. Protest grupy młodych Polaków forsa/ to sukces pierwsza klasa. Była też muzysób spo łe czeń stwo do wia du je się praw dy. owners may be defective and that kacje na poważniejszą Pol-fliktmarianom najwyraźniej się nie spodobał. TaOprócz jed nej oso by, któ ra wda ła się w may be vulnerable publicz nie, a które to organiza milczały? nutę; CzyPolska zaistSzabla, niał kon szkoły o. Jaany nicnew ki title kie zakłócanie spokoju, szczególnie wtedy, kieskie Drogi, była też Bogurodzica. Ulotki na kłót nię z AKre ak ty wi sta mi, in ni (pra wie wszy challenge. brym tu posprzedaży równaniem jest pró miejsce maria nie interesów na emigracji? Do W południe, gdy słońce jesienne wrócili wypoczęci temat nielegalnej Fawley Court są bady niektórzy z nich właśnie scy), wy ra ża li wiel kie za in te re so wa nie, a na Patrick sprzeand dażyCo,katolickiego St John & Elizabeth Hospial, rą unie-z wakacji lub z healthOzłoci wiając jedno cze- Streeter liście na grobiewet szok, zwłasz cza mat ki dzie ci, któ re spa… (nasi nowocześni rozdawane przez młodzież, która wktó wielu Chartered Accountants o linię i fundusze przypadkach słyszała o Fawley Co-phymarianie wiedzą, jak dbać gły by być przy szły mi ucznia mi Ko le gium sion po nawet internie wen cji kard. Mur powierników do możliwiła Charity Commis O Dobrym Człowiekumo pomyśl 1 Watermans End, parafialne…). urt, bo kiedy ci młodzi ludzie przyjechali na Mi ło sier dzia Bo że go. Nie któ rzy nie mo gli nor, zwierzchnika die cezjimarianie Westmin ster i po ogłaszać, artykułach w Mimo odważnej i On powodów, Matching, zaraz O’Con zawsze myślał HARLOW, dyplomatycznej inter- o tobie. Wyspy, już zaprzestali że uwie rzyć, że ist nie je tak prze pięk ne dzie dzic Essex CM17 ORQ wencji księdza Dariusza Kwiatkowskiego, to nasze wspaniałe dziedzictwo, które powintwo na ro do we, któ re go nie by ło im da ne zo pra sie („The Gu ar dian” itd.). Pol ska Mi sja Ka to lic ka pod le ga zkołę, publicz nie Tel: 01279 731 308 księdzem Mariu- przyjdziecie nodocz być bezkresną dumą Polonii ogóle ba czyć. Że funk cjo no wa ła tam wspa nia ła diecezji Westminster, ale wi nie jej by ły całej rektor, ks.w Ta deuszprzeciwnikiem – razemA zgdy ey Court. email: sptstreeter@aol.com wieczorem szem Jarząbkiem – „sprzedaży” Fawley Coistnieje. Miejsce to chroniono od obecności w szko ła, gdzie moż na by po sy łać pol skie dzie ci, bo wświadomości koresponnowo dencji FCOB– im abp.urt, policjant nawet niePowyszedł go Miłosierdzia, Kukla nie zgłosił sprzeciwu, polsku wyszepczciecho pacierze publicznej przybyłych z samochodu, ciaż by na week en do we za ję cia szko ły so wój koniec, ale po Vincent Nichols (następca kard. O’Connor), twierdził, że nie ma Bo On tu na Wiecznej Warcie rzyma z deklara- w tej sprawie stanowiska (I have no standing in this matter). Z doSłowa polskiego strzeże. dzia. Do dziś nie stępnych nam danych wiadomo, że Polska Misja Katolicka zaofe-

czas.co.uk) , iach gazety y Court Old ących sprzeaz więcej.

U

P


nowy czas |6 maja 2011

Żyć bez kłamstwa

|9

fawley court

botniej, na zgromadzenia harcerskie czy chociażby organizować wypady na świeże powietrze – wszystko zaledwie 35 kilometrów od stolicy. Szkoły, wycieczki, harcerstwo, futbol, śluby i wesela, konferencje, zjazdy, koncerty… Wszystko na pięknym terenie, w 40-akrowym parku, w lasach i polach Fawley Court. Dlaczego tego wszystkiego nie zrealizowano wcześniej? Czym zajmowało się na przykład Zjednoczenie Polskie? Oto jest pytanie. A mówiąc o koncertach, duże brawa należą się Polish Heritage Society, które doprowadziło do ponownego odsłonięcia przez lata zagubionego pomnika Fryderyka Chopina na South Bank w Londynie. Dlaczego nie sięgnąć dalej i nie pomyśleć o corocznych koncertach chopinowskich na jedwabnych łąkach Fawley Court? Ach, ileż wspaniałych pomysłów ciśnie się do głowy, jaki ogromny potencjał ma Fawley Court...

dniu 25 września 1953 roku, dokładnie w tym samym czasie, kiedy Polonia brytyjska wraz z księdzem Józefem Jarzębowskim kupowała dla wolnych Polaków w Anglii Fawley Court i tworzyła Kolegium Bożego Miłosierdzia, komuniści w Polsce, uchwałą Prezydium Rządu nr 700/53, aresztowali głowę Kościoła katolickiego, księdza arcybiskupa Stefana Wyszyńskiego. Po śmierci prymasa Augusta Hlonda w 1948 roku, gdy najpoważniejszy kandydat na jego następcę biskup łomżyński Stanisław Kostka Łukomski zginął w spowodowanym przez Urząd Bezpieczeństwa Publicznego wypadku samochodowym, Wyszyński niespodziewanie został mianowany prymasem Polski. W 1953 roku został aresztowany z powodu – jak mówi zarządzenie – nadużywania wolności sumienia i wyznania dla celów godzących w interesy Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej...(!!!). Dzisiaj wolnych Polaków na Wyspach pozbawia się ich własnego dziedzictwa narodowego: pałacu Fawley Court, cennego muzeum, kościoła św. Anny, grobu księdza Józefa Jarzębowskiego. Co znaczy nadużywanie wolności sumienia?! Nastał czas, by jeszcze bardziej poruszyć sumienie w walce o odzyskanie Fawley Court! Naszego wspaniałego, bezcennego dziedzictwa narodowego nad Tamizą!

W

„To te pokolenia wkroczyły teraz w nieco spóźnioną walkę ze sprzedażą Fawley Court, a obecnie kwestionują sprzedaż obiektów historycznych, takich jak Ognisko” – pisze Wiktor Moszczyński w „Dzienniku Polskim i Dzienniku Żołnierza” w artykule pod tytułem „Jaka przyszłość dla Zjednoczenia” (DzP. 3-5.06). Kiedy miałem siedem lat, podczas żałoby po Stalinie zostałem zawieszony za… „działalność antypaństwową”. W warszawskim PRL-owskim przedszkolu kazano nam stać na baczność, codziennie, przez tydzień w parach pod portretem Wielkiego Wodza w szkolnym holu. Kiedy przyszła moja kolej, po dziesięciu minutach znudziło mi się (a mieliśmy stać 45 minut) i namówiłem koleżankę z warkoczami, która ze mną stała, do gry w kulki. Przyłapała nas dyrektorka i wezwała ojca, by mnie zabrał do domu. Obawiałem się lania. Już na ulicy ojciec zapewnił mnie, że będę miał miły tydzień w domu, bez kar. Dowiedziałem się wtedy, że dyrektorka, choć analfabetka, dostała to stanowisko, bo była partyjna, a my jesteśmy persona non grata z powodu naszej rodzinnej historii (dziadek był premierem Rządu na Uchodźstwie w Londynie). Trzy lata później uciekliśmy do Anglii. W latach komunistycznego reżimu Londyn i Paryż były ośrodkami walki o wolność. W Londynie Rząd na Uchodźstwie prowadził propagandę antykomunistyczną, a ze Skarbu Narodowego przemycano grube pieniądze do Polski – na bibułę, powielacze i obronę aresztowanych, zaś w Anglii ulokowano kapitał w nieruchomościach londyńskich – w tzw. Zamku, czyli siedzibie rządu, i w Ognisku Polskim. Tu skupiła się emigracja polityczna, zaangażowana w walkę z wrogiem, w czym wspierał ją Kościół, z placówek na Wyspach, a szczególnie w Fawley Court. Wydano Czarną Księgę Cenzury PRL, czytaliśmy „Puls”. W paryskiej „Kulturze”, prowadzonej przez Jerzego Giedroycia, który skupił wokół siebie śmietankę literatów, ukazywały się artykuły z Polski, których autorzy w kraju nie mogli publikować. Miałem zaszczyt tam pracować przez rok, tam też przeczytałem krótki traktat Aleksandra Sołnieżyczyna pod tytułem Żyć bez kłamstwa. Lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte wydawały się być uwiecznieniem walki o wolność, w której brały udział dwa pokolenia. Nadeszła III Rzeczpospolita, potem Unia Europejska; Orzeł Polski odzyskał ko-

Mirek Malevski Prezes FCOB

ZIELONE ŚWIĄTKI

NIEDZIELA 12 CZERWCA, GODZ: 13.00 PIKIETA POD BRAMĄ FAWLEY COURT, HENLEY ON THAMES

Stowarzyszenie AK Reaktywacja zaprasza na pikietę, której celem jest zainteresowanie Polaków oraz opinii publicznej sprawą Fawley Court, tak by udało się odzyskać sprzeniewierzone przez księży marianów dziedzictwo narodowe. Będzie petycja oraz możliwość upublicznienia swojego głosu w tej sprawie.

JESZCZE FAWLEY COURT NIE ZGINĘŁO, PÓKI MY ŻYJEMY! AK Reaktywacja

Fawley Court było miejscem spotkań wielu pokoleń Polakow na Wyspach. Na zdjęciu Bronisława Łada oraz Mikołaj Hęciak z synkiem Frankiem

ronę zabraną mu przez PRL, a w pieśni Boże coś Polskę zmieniono ostatnią zwrotkę z „racz nam zwrócić Panie” na „pobłogosław Panie”. W Londynie był POSK, Ognisko Polskie, Fawley Court, były polskie kościoły, szkoły i harcerstwo, było też Zjednoczenie, podobno umiejętnie prowadzone przez zaufanych ludzi, więc nie było powodów do angażowania się publicznie lub – jak pisze Wiktor Moszczyński – do „interwencji”. Nastało nowe millennium, nowa Polska, zaczął się przypływ nowej emigracji, zaczął się nowy czas Polaków na Wyspach. Powstał „Nowy Czas”. Rok temu, będąc na jednej ze organizowanych właśnie przez „Nowy Czas” ARTerii, gdzie pokazywano prace artystów przybyłych z Polski, wymknąłem się na papierosa. Wdałem się w rozmowę z ludźmi, którzy przyjechali tu w ostatnich latach. Powiedziałem jednemu z nich, że walczę o Fawley Court. Okazało się, że był świetnie poinformowany. Powiedział mi wtedy, że to jest najważniejsza sprawa, która musi być naprawiona, bo jak to się naprawi, to i Polska się naprawi. Nie zrozumiałem wtedy wcale, co chciał przez to powiedzieć. Owszem, byłem przejęty sprawą Fawley Court i w nią zaangażowany, – ale aluzji w związku z Polską nie rozumiałem. Wiedziałem o tamtejszym bezrobociu, trudnej sytuacji gospodarczej, o niskich stawkach – ale Polska daleko… Zresztą nie zwracałem uwagi na politykę, a szkoda, bo jednak w wypowiedziach redaktora Grzegorza Małkiewicza były przesłanki o tendencjach niepokojących w Polsce. A po tragedii smoleńskiej, która miała miejsce trzy dni przed rzekomą sprzedażą Fawley Court, pokazały się w „Nowym Czasie” wątki, których nie można już było ignorować. Koło Byłych Wychowanków Fawley Court składa się z około pięciudziesięciu aktywnych członków, ale rozsianych po świecie jest nas około tysiąca. Nie interweniowaliśmy wcześniej, bo był przecież Komitet Obrony Dziedzictwa Narodowego Fawley Court, więc indywidualnie próbowaliśmy z nim współpracować. Na początku obiecano nam przekazanie dokumentów, czego do tej pory nie zrobiono. Polska prasa brukowa w Londynie, z małymi wyjątkami, już dawno nie pisze o walce o odzyskanie Fawley Court, interesuje ich bardziej seks nastolatków lub wyśmiewanie się z nowo powstałych organizacji. Najgorzej jest z „Dziennikiem Polskim i Dziennikiem Żołnierza” – pismem emigracyjnym o długiej tradycji, który promuje relatywizm etyczny, a o sprawie Fawley Court wydaje się, że już dawno zapomniał. Choć może nie – bo z pewnością czeka na część funduszy obiecaną do podziału po sprzedaży Fawley Court spolegliwym organizacjom polonijnym. Po aferze dotyczącej Hanny Gronkiewicz-Waltz dostaliśmy słynną odpowiedź od parafianki z Ealingu: „Przepędziliśmy babę i koniec”. W prasie o tym cisza, z wyjątkiem naszego artykułu. Tutejszy „klub prezesów” nie tylko Hannę Gronkiewicz-Waltz zaprosił, ale usiłował wcześniej zatrzymać swoimi „oświadczeniami” wiec na Trafalgar Square, by skandal wokół Smoleńska nie wyszedł na jaw. Wygląda na to, że w Polsce panoszy się neoPRL, a emigracja, historycznie wolnościowa, popiera to i stosuje wewnętrzną cenzurę informacji. I tu muszę powrócić do cytowanej powyżej, prowokacyjnej wypowiedzi Wiktora Moszczyńskiego. Nie wystarcza, że odnosi się do „naszego pokolenia” i poleca nam nie interweniować, ale jeszcze sugeruje, że „Zjednoczenie stanowi odpowiednie dla nich [dla nas] pole działania”. Uważam, że FCOB samo wyznacza sobie pole i sposób działania, i pytam się, dlaczego doszło do sprzedaży, parę lat temu, po cichu, siedziby Rządu Polskiego na Uchodźstwie – nie przypominam sobie żadnego demokratycznego procesu w tej sprawie, głosowań, referendum czy nawet dialogu w prasie. Czy Zjednoczenie Polskie protestowało przeciw sprzedaży Zamku, Fawley Court, a teraz przeciw rzekomym przygotowaniom do sprzedaży Ogniska (a może za jakiś czas POSK-u?), pozbawiając i moje, i młode pokolenia Polaków spuścizny emigracyjnej na Wyspach? Od polityki zawsze wolałem fizykę kwantową. Unikam teorii konspiracyjnych, chyba że są dowody. Ale ostatni napływ informacji – z Polski i z Londynu, np. o klerze polskim szpiegującym w Watykanie i skali tego zjawiska, lub o garstce cwaniaków przywłaszczających sobie dorobek narodowy na terenie Wysp – nie mieści mi się w głowie. Jak doszło do takiej sytuacji? Jaka jest skala manipulacji opinią publiczną i dlaczego społeczeństwo nie interweniuje? Chyba jasne, co trzeba zrobić.

Krzysztof Jastrzębski sekretearz FCOB


10|

6 czerwca 2011 | nowy czas

nowy czas

felietony opinie

redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 King’s Grove London SE15 2NA

Trefnie czy trafnie? Krystyna Cywińska

2011

Co się okazało z okazji wizyty w Polsce Baracka Obamy? Okazało się, że Polacy są rasistami. Nie wylegli zbitym tłumem na trasę przejazdu jego orszaku. Nie bili mu siarczystych braw. Gardeł sobie nie zdzierali, krzycząc: Niech żyje! I nie obrzucali jego samochodu bestii naręczami kwiatów. A dlaczego? Niekoniecznie dlatego, że się odkochali w Ameryce. Że są rozczarowani tym i owym. I rozgoryczeni z powodu wiz.

I niekoniecznie dlatego, że władze Warszawy prosiły o niewyleganie na ulice i robienie sztucznego tłoku. Ale tak naprawdę – jak się mówi w Polsce – dlatego, że Polacy są w większości rasistami. A władze Warszawy mogły się obawiać, że ktoś z tłumu rzuci w samochód Obamy bananem. No mógłby, prawda? Albo kokosem. Albo że ktoś wrzaśnie coś nieprzyzwoitego czy wlezie na latarnię i będzie robić niestosowne gesty. Tak przynajmniej sądzą niektórzy obserwatorzy. A nawet dziennikarze. Tygodnik „Angora” zaś zamieścił na okładce fotografię Lecha Wałęsy, któremu – jak sam powiedział – nie pasowało spotkanie z Obamą, a na okładce w baloniku jego wypowiedź: A co, ja Murzyna nie widziałem? No i cały kraj się śmieje. W niektórych kołach uznano, że to nie Wałęsa, ale Polacy są rasistami. A Wałęsa bynajmniej. I że Barack Obama nie ma co liczyć na polskie głosy w wyborach prezydenckich w Stanach. Ani na te liczne w Chicago, gdzie mieszkał, i ponoć przesiąknął polskością, ani te z Greenpoint w Nowym Jorku, ani gdzie indziej. Bo Polacy, jak potwierdził sam Janusz Głowacki w rozmowie z dziennikarzem TVN24, są znanymi rasistami i antysemitami. A on dobrze wie, co mówi, bo mieszkał wśród tych Polaków w Nowym Jorku przez długie lata. Na dodatek Polacy mają przewrócone w głowie. Świadczy o tym ustawicznie zadawane w mediach pytania

o to, kto się nami interesuje i czy Ameryka interesuje się Polską? A dlaczego Ameryka i Amerykanie mieliby się Polską interesować? – że zapytam. Nie widzę większego powodu. Wystarczy, że interesuje ich wciąż symbol „Solidarności” Lech Wałęsa. Dear Mr Walensa, it is your civic right to see or not to see whoever – to cytat z internetu. Podobno dowcipy i anegdoty są odbiciem narodowych cech. Tak twierdzi znawca przedmiotu, prof. Alan Dundas z Uniwersytetu w Berkeley, który na ten temat napisał książkę. Pewne cechy są narodom wspólne. Między innymi rasizm, antysemityzm, a także różnego rodzaju fobie. Dowodem na to są podobne, humorystyczne reakcje. Lata temu w Stanach Zjednoczonych krążyła anegdota o ortodoksyjnym Żydzie z Nowego Jorku, który przyjechał do miasteczka w południowym stanie Georgia. Na jego widok, w całej krasie ortodoksyjnych szat, zbiegł się podniecony tłum. – Kim ty jesteś? Kto ty jesteś? – krzyczano. Na co Żyd spokojnie: – A co? Jankesa nie widzieliście? Zobaczyli, przestali się dziwować, zaakceptowali. W tym samym, mniej więcej, czasie w Stanach opowiadano sobie podobny dowcip. Do Sowietów wysłano specjalnie wyszkolonego szpiega, mówiącego świetnie po rosyjsku, odpowiednio ubranego. Ale kiedy ów szpieg pokazał się na moskiewskiej ulicy, otoczył go zdumiony tłum gapiów wytykających go palcami. Na co ów szpieg: – A co? Murzyna żeście nie widzieli?

Pewnie nie widzieli. I chociaż potem Murzyni z Afryki byli częstymi gośćmi i studentami w Sowietach, rasizm tam nie zanikł. Czarnoskórych studentów trzeba było chronić i kwaterować osobno pod nadzorem. No, ale Baracka Obamę, jeśli do Rosji pojedzie, będą po królewsku witali, podejmowali, fetowali i komplementowali. A na ulicach zbity tłum będzie na jego cześć wiwatował. Choćby dlatego, że prowadzi prorosyjską politykę. Co też usilnie zalecał polskim politykom w czasie wizyty w Warszawie. Bo nic innego, konkretnego nie stwierdzono po tej wizycie. Chyba poza tym, że gasił polskich polityków. Dorodnym wyglądem, figurą, manierami, sposobem bycia i obycia z kamerami. Arystokrata wśród plebsu. No i tym, że mówił krótko, dorzecznie, i nie opowiadał niedorzecznych dykteryjek. Murzyna więc widzieliście. Czyli rasizm mamy na jakiś czas z głowy. Nie mamy z głowy antysemityzmu – jak widać. Bo ministra Radka Sikorskiego między innymi wysyła się do gazu. Innym wpisuje się w internecie żydowskie pochodzenie. Nie jako zwykłe stwierdzenie, ale jako zarzut nieczystości krwi. Pewien znany intelektualista, katolik, o nieskazitelnie szlacheckim nazwisku, na wpisanie mu do pochodzenia prababki Żydówki odpisał: „Zapomnieliście o moich praciotkach, pociotkach i praprababkach. Skoro urządziliście mi takie pranie, maglujcie sobie dalej”. Innemu pisarzowi zadano w internecie pytanie:

„Czy pański dziadzio wabił się Moniuś czy Mieczysław?”. „Srul – odpisał ów pisarz. Srul się wabił mój dziadzio, ale ja się ze Srulami nie zadaję”. Chciałoby się wierzyć, że to tylko nieliczne partie Srulów mają takie uprzedzenia rasistowsko-antysemickie. I że uprzedzenia te, jak twierdzą uparcie niektórzy emigranci, są nieszkodliwe i marginalne. I że są inspirowane głównie przez Żydów z Ameryki. W środowisku starej emigracji politycznej i społecznej antysemityzm właściwie nie istniał. Wszyscy byliśmy emigranckimi dziećmi tej samej ojczyzny, mówiącymi tym samym ojczystym językiem. Jedna z dawnych fotografii, bodaj w „Dzienniku Polskim i Dzienniku Żołnierza”, przedstawiała trzy emigracyjne sceniczne gracje: Renatę Andersową, Lolę Kitajewicz i Marię Drue. Pod fotografią podpis: „Przedstawicielki kultury polskiej”, co Marysia Drue skwitowała cierpko: – Dwie Żydówki i jedna Ukrainka. Ale wszystkie Polki. Rozważania o rasizmie czy antysemityzmie stają się coraz bardziej jałowe, bo oba te zjawiska z czasem zanikają, zaciera je wzajemne przenikanie się ras, religii i obyczajów. Ale kiedyś, ponad pół wieku temu, moja ciotka na widok Murzyna obsługującego windę u Harrodsa wrzasnęła: – Jezus Maria! I przeżegnała się zamaszystym krzyżem. Na co mój mąż: – Co to? Ciocia Murzyna nie widziała? Ano wtedy nie widziała. I na tym kończę mój trefny, a może trafny felieton.

Naiwniacy! Jesteście naiwniakami – usłyszeli w skrócie aktorzy i biznesmeni podpisani pod listem otwartym do premiera Davida Camerona, w którym nawoływali do legalizacji niektórych narkotyków w Wielkiej Brytanii. Pod listem, opublikowanym w największych brytyjskich tytułach prasowych podpisały się takie osoby, jak Julie Christie, Dame Judi Dench oraz Kathy Burke. Nie zabrakło również reżysera Mike’a Leigh oraz takich sław, jak Sting czy Sir Richard Branson. Aby tego było mało, rządową politykę antynarkotykową skrytykowali również sami parlamentarzyści, z byłym ministrem Home Office Bobem Ainsworthem czy Caroline Lucas. O trzech byłych wysokich oficerach policji już nawet nie wspominając. W swoim liście domagają się od rządu nie tylko szybkiego i otwartego przeglądu wszystkich przepisów prawnych regulujących posiadanie narkotyków, ale również legalizację przynajmniej niektórych z nich. Inicjatywa ta wcale nie jest taka nowa. Pod koniec rządów byłego premiera Gordona Browna doszło do kilku głośnych skandali związanych z ciałem doradczym – powołanym przez rząd – z którego nagle zaczęli odchodzić najważniejsi przedstawiciele. Wszystko to w proteście przeciwko... polityce

rządu, któremu wówczas (również publicznie) zarzucali, że ignoruje ich rekomendacje. Przekonywali: po co brać udział w tym komicznym przedstawieniu, kiedy rząd robi i tak co chce i nawet nie podejmuje dyskusji o naszych rekomendacjach. A te, jak się potem okazało, sugerowały deklasyfikację niektórych narkotyków na osobiste potrzeby. Sir Richard Branson, jak na biznesmena przystało, zwraca uwagę na zupełnie inny aspekt sprawy. Legalizując niektóre narkotyki rząd przejmie kontrolę nie tylko nad ich dystrybucją, ale również odbierze duży dochód gangom, które teraz głównie się tym zajmują. – Tych, którzy mają problem z narkotykami, trzeba traktować jak pacjentów, nie jak przestępców! – dodaje. Wie, co mówi. Tylko w ubiegłym roku prawie 80 tys. osób w Wielkiej Brytanii zostało skazanych za posiadanie narkotyków, w większości są to młodzi ludzie, często z bardzo biednych rodzin. Sting dodaje, że „skazując młodych ludzi na criminal records za posiadanie niewielkich ilości marihuany nie służy niczemu. Czas na inne podejście do tego problemu”. O tym, że sprawa coraz częściej gościć będzie na czołówkach gazet zdaje się świadczyć również to, że reformę popierają nie tylko gwiazdy showbiznesu, ale również politycy, z byłym ministrem

Home Office czy byłym sekretarzem generalnym ONZ Kofi Annanem. W Nowym Jorku już powołano The Global Commission on Drug Policy, dla którego poparcie wyrazili już prezydenci Kolumbii, Brazylii czy Szwajcarii. Rząd nazywając sygnatariuszy listu naiwniakami, ucieka od poważnej dyskusji o tym, co zrobić z palaczami marihuany, gdyż głównie o nich właśnie chodzi. Co dziwniejsze, robi to w czasach, gdy coraz więcej krajów łagodzi swoje podejście do tego narkotyku. Już nie tylko w Holandii zapalimy legalnie skręta. W Argentynie uznano, że karanie za posiadanie narkotyków na użytek prywatny jest niezgodnie z konstytucją. Bez obaw można też palić w Meksyku, Kanadzie, Brazylii czy Urugwaju. W Europie najbardziej tolerancyjnie jest w Portugalii, która jako pierwszy kraj Unii zniosła wszystkie kary za posiadanie narkotyków. Norwegia już pracuje nad podobnym modelem. Nawet w Czechach możesz spokojnie posiadać aż do 15 gramów marihuany i nikt ci nic nie zrobi. Dyskusji o tym, co stanie się w Wielkiej Brytanii czy w Polsce, nie da się już uniknąć. Prędzej czy później trzeba będzie ten problem rozwiązać.

V. Valdi

nowyczas.co.uk


|11

nowy czas | 6 czerwca 2011

felietony i opinie

Na czasie

KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO

Grzegorz Małkiewicz

W dużym ogłoszeniu zamieszczonym w „The Times” najpierw zauważyłem apel: Save Kasia i Basia. Zabrzmiało swojsko, czyli coś z naszego podwórka – myślę. Co się stało, skąd ten apel? Okazało się, że chodzi o misie. Nowi imigranci przyjechali na Wyspy z niedźwiadkami? Nie, misie zostały w kraju, w skandalicznych warunkach, a ich losem zainteresowała się brytyjska organizacja Four Paws. Jedyny ratunek – emigracja do Niemiec, ale misie nie wsiądą w tanie linie lotnicze, ich transport zaplanowany na 9 czerwca będzie kosztował 18 tys. funtów. Kiedy zatroskani krajowi dziennikarze współczuli Polakom mieszkającym za granicą, że muszą się wstydzić za polskich polityków, nie wiedziałem, o co im chodzi. Wstydzić się za polityków? Pod różną szerokością geograficzną różni politycy odpowiedzialni są za różne wybryki, i do tego jestem przyzwyczajony. za polityków nie będę się wstydził. ale za społeczeństwo, z którego pochodzę, a które daje ciche przyzwolenie na znęcanie się nad zwierzętami, wstydzić się muszę. Wstydzę się za akceptowane powszechnie zjawisko psa łańcuchowego, którego w najlepszym razie puszcza się na wolność jedynie nocą. Pomijam fakt, że spać na polskiej wsi nie można, a krótki spacer nocą może skończyć się odgryzioną nogawką. Wstydzę się i współczuję ogromnej rzeszy pozbawionych wszelkich praw Burkom, wiernym stróżom polskiej zagrody, która czerpie europejskie dotacje i zataja ten fakt przed Burkami. Burek jeszcze nie wie, że jesteśmy w Europie i że okrutne pozbawianie go prawa do wolności jest nielegalne, że jest zwykłym znęcaniem się nad niewinnym stworzeniem. Najbardziej oburzające jest to, że nikogo specjalnie ten stan rzeczy nie dziwi. ot, taki polski koloryt, swojska polska wieś, malownicza, z opłotkami, kaczkami, kurami i Burkami – oaza w cywilizacyjnym tyglu.

Jak długo ten haniebny proceder potrwa? Czy musimy czekać na urzędnika z Brukseli, który niewzruszony widokiem sielsko-anielskim pewnego dnia zarządzi, żeby spuścić wszystkie psy z łańcucha, albo narzuci odpowiednie kary? znęcanie się nad zwierzętami w polskich instytucjach (bo chyba zoo w lesznie nie jest prywatną zagrodą) jest niedopuszczalne i skandaliczne. Czy nie ma w Polsce instrumentów prawnych pozwalających na interwencję w takiej sytuacji? Czy musi dochodzić do tego, że organizowana jest międzynarodowa akcja pomocy dla Kasi i Basi? Dlaczego toleruje się istnienie ośrodków, które nie mają funduszy na prowadzenie swojej działalności? Czy Kasia i Basia w całej swojej nędzy są atrakcją dla zwiedzających? Wstyd i hańba! W porównaniu z takim apelem tak zwane antypolskie kampanie w tutejszej brukowej prasie są niewinną próbą pogorszenia nam reputacji. okrucieństwo jest faktem i na nic się zdadzą deklaracje, że jesteśmy Europejczykami tak długo, jak wolność Burka będzie określał łańcuch, a jego wellbeing siermiężna buda. Nie oszukujmy się, że tego problemu nie ma. Wszyscy jesteśmy winni, nie tylko wójt w lesznie, który swoją drogą powinien zapłacić za transport Kasi i Basi, jeśli jest to jedyne rozwiązanie.

Wacław Lewandowski

Szanowni Kibice! Wiem, jak gorzkie są obecnie Wasze myśli. Jak przykro jest tym wszystkim, którzy muszą zapłacić grzywny za „matoła” na transparencie, jak i tym, którzy będą skazani na grzywnę i ograniczenie wolności (prace społeczne) za wypisywanie w sieci kąśliwych żartów z Bronka czy Donka. Zrozumcie – jestem do głębi oburzona zachowaniem policji i prokuratury w tych sprawach, a oburzenie dzielą za mną – najlepszy z premierów i najlepszy z prezydentów! Pan premier nawet zrugał ministra spraw wewnętrznych, ten zaś pogroził palcem nadgorliwym komendantom policji, którzy wysyłali swych ludzi na mecze, by karali kibiców za treść transparentów. Uwierzcie – ministrowi i komendantom nie było miło! Musicie jednak zrozumieć, że kto wędruje na mecz z wypisanym na płótnie hasłem „Donald, matole, twój rząd obalą kibole!”, łamie prawo i podpada pod paragraf kodeksu karnego, mówiący o „demonstracyjnym okazywaniu w miejscu publicznym lekceważenia narodu polskiego, Rzeczypospolitej Polskiej lub jej konstytucyjnych organów”! Kto zaś np. zakłada stronę www z dowcipami o prezydencie, ten podpada pod paragraf 212 kodeksu, bo rozpowszechnia fałszywe informacje godzące w

cześć Osoby i Urzędu! Dura lex, sed lex! Toteż smucę się ja, smuci rząd cały, frasuje i irytuje się premier, gdy Was skazują, ale cóż – zrobić nic nie możemy, bo przecież policja ma swoje procedury, a prokuratura i sądy są niezawisłe i od nas niezależne. Wiem, że przepisy, na podstawie których jesteście karani, są spadkiem po złym prawodawstwie PRL, ale póki są w kodeksie, obowiązują i nic tu nie można poradzić. Niech Wam więc będzie osłodą świadomość mojego smutku i żalu, żalu i smutku najlepszego z premierów i najlepszego z rządów, naszej duchowej solidarności z Wami, ukaranymi. Ze wszystkich wolności to właśnie wolność słowa najbardziej ukochałam, na niej zależy mi najmocniej, o nią się troszczę. Cóż jednak mam począć z kodeksem karnym, który jest jaki jest? Powiecie, że kodeks można zmienić i wyrzucić z niego bolszewickie paragrafy. Oczywiście! Ale długa jest droga legislacyjna i nie zdążymy jej przebyć do końca tej kadencji, więc nie ma sensu nawet zaczynać marszu… Nie traćcie jednak nadziei! Spłacajcie swe grzywny i nawiązki, karnie wykonujcie roboty publiczne, wiedząc jak bardzo przejmuję się Waszym nieszczęściem. I pamiętajcie: to już niedługo, przetrwacie!

Wystarczy, że odbędziecie Wasze kary, a czas biegnie szybko i wnet będą następne wybory. Wtedy głosujcie na mnie, bo tylko ja widzę problem i tylko ja tak kocham wolność słowa, że jestem zdolna zreformować prawo! Pamiętajcie, gdy tylko ofiarujecie mi nową kadencję u rządowego steru, gdy znów dacie mi większość parlamentarną, wówczas od razu przystąpię do wytężonej pracy, której skutkiem będzie nowy, oczyszczony ze złych przepisów kodeks karny! Co Wam solennie i uroczyście obiecuję, a wiecie, że słynę z dotrzymywania wszelkich obietnic i na moim słowie można polegać bez obaw zawodu. A gdy już praca się zakończy, pójdę z tym nowym kodeksem w ręku do tych wszystkich prokuratorów, sędziów i policjantów i będę uczyć ich dobroci, aby tak dobrzy dla Was byli, jako ja dobra dla Was jestem. I nie będą mieli wyjścia ani drogi ucieczki. Żadnych wykrętów! Siłą nowego prawa dobroć w nich obudzę, dobroć z nich wyduszę! I staną się tak dobrzy, tak czuli i dobrotliwi, że będzie się żyło lepiej. Wszystkim. Wam także! Warto więc nie obrażać się, cierpliwie znosić dzisiejsze opresje, ufność we mnie pokładając – zaczekać. A potem ruszyć do urn i tę ufność potwierdzić! WaSza Platforma


12|

6 czerwca 2011| nowy czas

takie czasy

Zgoda, prawda i szyderstwo Andrzej Nowak

Z

acznijmy od pierwszego słowa. Zgoda – nie ma jej, nie ma spokoju między nami. Słyszymy przestrogi przed wojną domową. Jak tego uniknąć? Trzeba wrócić do centrum niezgody. Jest nim dziś to, co miało być – tuż po 10 kwietnia 2010 roku – ośrodkiem zgody: żałoba po katastrofie, uznanej przez parlament za największą w powojennej historii Polski. Dziś słyszymy, że będzie zgoda, jeżeli uznamy, że to jednak nie była taka katastrofa, a tylko wyjątkowo głupi wypadek lotniczy. Jeżeli zgodzimy się, że nikt za to nieszczęście (ale czy aż tak duże?) nie odpowiada – poza samymi ofiarami. Jeżeli uznamy, że wola większości respondentów ankiety pani prezydent miasta Warszawy, którzy powiedzieli, że nie życzą sobie żadnego pomnika tragicznie zmarłego prezydenta Rzeczypospolitej w swoim mieście, ma moc ostateczną – także dla tych milionów obywateli Rzeczypospolitej (nie tylko z Warszawy), którzy wybrali tego prezydenta w demokratycznych wyborach i nie odwołali go jeszcze. Wtedy będzie zgoda i spokój? Nie, jeszcze nie.

zasypać smoleńskie źRódło Zgoda wymaga spełnienia kilku jeszcze warunków. Wiążą się one z faktem, że najmocniej zatrute źródło niezgody bije spod Smoleńska. Trzeba je zasypać. Trzeba więc uznać, że strona rosyjska, instytucje państwa rosyjskiego nie mogą być w żadnym stopniu odpowiedzialne za tę katastrofę. Trzeba uznać, że nieoddanie Polsce żadnego z istotnych dla badania przyczyn katastrofy oryginalnego jej dokumentu materialnego (wraku, czarnych skrzynek), a następnie ich ostentacyjne niszczenie; dalej – przedstawienie wyników sekcji ofiar bez żadnej możliwości ich zweryfikowania przez polskich lekarzy; bezprecedensowe odwołanie zeznań oficerów naprowadzających lot prezydenckiego samolotu 10 kwietnia – że to wszystko nie ma żadnego znaczenia dla ustalania okoliczności katastrofy. Dalej jeszcze: że werdykt MAK był merytorycznie bez zarzutu; że najbardziej wiarygodną instytucją do wyjaśnienia okoliczności śmierci polskiej delegacji prezydenckiej udającej się na uroczystość 70-lecia zbrodni katyńskiej jest Prokuratura Generalna Federacji Rosyjskiej, która z Jurijem Czajką na czele przejęła – za zgodą rządu polskiego – dochodzenie i wszystkie oryginalne dokumenty w sprawie katastrofy. To ta sama, dodajmy, prokuratura i ten sam prokurator, których oskarżamy wraz z całym cywilizowanym światem o drastyczne manipulowanie wymiarem sprawiedliwości w sprawach m.in. Chodorkowskiego, Politkowskiej, Litwinienki. Ale nawet to nie wystarczy, jak się okazuje. Teraz trzeba uznać jeszcze, że w Katyniu nie by-

ło „sowieckiej zbrodni ludobójstwa” (jak głosiła oszczerczo zainstalowana tam przez „prywatnych Polaków” tablica); trzeba może nawet, jak podpowiada prezydent Lech Wałęsa, przeprosić za tak szkodliwą dla stosunków polsko-rosyjskich sugestię. Trzeba ostatecznie przyjąć, że „przywdziewanie wygodnego kostiumu ofiary” przez polską stronę w relacjach historycznych z sowieckim imperium jest tylko „brudną (polską) polityką historyczną”. Krótko mówiąc: trzeba uznać racje polityki historycznej Władimira Putina. A także zamknąć oczy na skutki jego polityki energetycznej dla bezpieczeństwa gospodarczego Polski (na przykład dla zablokowanego przez Putinowski NordStream portu w Świnoujściu).

stRach w masce Realizmu Nie chodzi tylko o zgodę wewnętrzną. Grozi nam jeszcze niezgoda z imperium o wiele od nas silniejszym. I tu także obowiązuje logika strachu: nie przed wojną domową, ale przed niezgodą z silniejszym. Nazywa się ową logikę realizmem. Chcemy żyć spokojnie – nie prowokujmy silniejszego. Ułóżmy się z nim, dogadajmy. Ale na czyich warunkach? Czy uzyskamy kompromis, spotkamy się w pół drogi? Nie. Ostatecznie musimy przyjąć warunki silniejszego. Państwo rosyjskie, wciąż niemogące otrząsnąć się z dziedzictwa sowieckiego, konsekwentnie gardzi słabszymi. I chce dać im to odczuć. Świadczy o tym nie tylko raport MAK, nie tylko ostentacyjne deptanie zasad uczciwego śledztwa (przecież film o radosnym wybijaniu szyb we wraku prezydenckiego samolotu nakręcili funkcjonariusze rosyjskich służb – i to oni udostępnili go jak najchętniej polskim mediom), nie tylko niema wizyta prezydenta Miedwiediewa w Katyniu (wyobraźmy sobie np., że prezydent Niemiec składa w Auschwitz wieniec bez żadnego napisu i nie stać go na wypowiedzenie choćby jednego słowa...). Słaby powinien zaakceptować rolę skromnego współpracownika kłamstwa. A kłamstwo im bardziej zuchwałe, im bardziej podłe – tym lepiej. Dam kilka przykładów. Teraz trzeba przyjąć, że w Katyniu nie było ludobójstwa. Kto twierdzi, że było (czyli że celem akcji Józefa Stalina i podległych mu organów

państwa sowieckiego było wymordowanie elity polskiego narodu) – ten powinien być napiętnowany: już nie przez rosyjskich funkcjonariuszy Putina, ale w Polsce, przez polskich zwolenników zgody z Putinem. Doradca minister w Kancelarii Prezydenta RP, prof. Roman Kuźniar, argumentuje: przecież Katyń to zbrodnia na wielu narodowościach, więc to nie żadne ludobójstwo, w każdym razie nie na Polakach... Straszne kłamstwo, a jakie przydatne.

Rozkaz na 97 pRocent Profesorowi Kuźniarowi, wspierającemu go profesorowi Tomaszowi Nałęczowi i mediom ślepo powtarzającym ten „argument” przypomnijmy jednak dla porządku najważniejszy dokument w sprawie tej zbrodni: notatkę Berii dla Stalina z 5 marca 1940 roku z propozycją wymordowania jeńców polskich. Ona wyraża ściśle intencję tej zbrodni. Beria pisze dokładnie, kogo należy zabić: W obozach dla jeńców wojennych przetrzymywanych jest ogółem (nie licząc szeregowców i kadry podoficerskiej) – 14 736 byłych oficerów, urzędników, obszarników, policjantów, żandarmów, służby więziennej, osadników i agentów wywiadu – według narodowości: ponad 97 proc. Polaków. Czy 97 procent to jeszcze nie dość „czysty rasowo” rozkaz? Widocznie za mało. Dynamika „realizmu” prowadzi jednak dalej, nie zatrzymuje się na zaprzeczeniu prawdy o zbrodni katyńskiej. Interesującym przyczynkiem do tego zjawiska może być potrójna rozmowa opublikowana w „Komsomolskiej Prawdzie” 11 kwietnia 2011 roku. Autorka Daria Asłamowa pozuje do zdjęcia z najważniejszym swoim rozmówcą – Adamem Michnikiem – i wybija na wstępie jego słowa: Są u nas ludzie z zooparku z głupim antyrosyjskim kompleksem. Ludzie z zooparku – to się podoba w najbardziej antypolskiej (niestroniącej wcale także od antysemityzmu) i najbardziej popularnej w Rosji gazecie, która szczyci się w każdym numerze swymi nagrodami: Orderem Lenina, dwukrotnie przyznanym Orderem Czerwonego Sztandaru oraz Orderem Rewolucji Październikowej. Przed Adamem Michnikiem głos zabiera Piotr Gadzinowski: ten ma jednak kłopoty z uznaniem, że raport MAK służył polsko-rosyj-

skiej zgodzie; upomina się nieśmiało o uwzględnienie polskiej wrażliwości. Drugi rozmówca, Bartłomiej Sienkiewicz, stanowczy zwolennik „realistycznego” zwrotu w polskich stosunkach z Rosją Putina, nie chce przyjąć konsekwencji tego zwrotu. Nie uznaje ani faktycznej, ani etycznej strony raportu MAK o wyłącznej winie polskich ofiar. Pozwala sobie nawet zauważyć, że choć Polaków charakteryzuje niekiedy „histeryczna reakcja” na „zagrożenie bezpieczeństwa” przez Rosję, to jednak można ich (nas) troszkę zrozumieć: przecież w ciągu ostatnich 300 lat na terytorium Polski nie było wojsk jej wielkiej rosyjskiej sąsiadki tylko przez lat 50. Jakby chciał, żeby „Komsomolska Prawda” to zrozumiała i uszanowała. Ale dlaczego miałaby to zrobić? Adam Michnik mówi nareszcie tak, jak tego oczekuje Daria Asłamowa. Mówi tak o tragedii 10 kwietnia 2010 roku: „Znam wszystkie detale tej katastrofy”. I na tej podstawie orzeka, że kto nie wierzy Putinowi w tej sprawie, ten ulega „manipulacji strachem i kompleksem przeszłości”. „To kompleks ofiary, charakterystyczny dla krajów, w których długo nie było wolności”. Adam Michnik odpowiada „polskim rusofobom” szczególnie mocnym argumentem historycznym. Pyta: „a skąd do Polski przyszła ostatnim razem wolność? Nie z Waszyngtonu czy z Paryża, ale z Rosji, po pieriestrojce”. Ta interpretacja, w której Rosja (zapytam: dlaczego nie ZSRR? – w końcu twórcą pieriestrojki był przywódcą ZSRR, nie Rosji) jest źródłem wyzwolenia Polski, stoi może nieco w sprzeczności z tezą o roli odegranej w procesie walki o tę wolność m.in. przez polską „Solidarność”, przez opozycję demokratyczną (z istotnym udziałem samego Adama Michnika), że o wysiłkach Ameryki Reagana ani tym bardziej o duchowym przywództwie Jana Pawła II nie wspomnę. Ale ma owa teza wielką wartość – dla walki z polską rusofobią.

Równowaga win A teraz to jest najważniejsze. Adam Michnik walczy więc konsekwentnie, nie tak jak Piotr Gadzinowski czy Bartłomiej Sienkiewicz, śmiało, bez zahamowań. Kiedy wspomina o imperialnej tradycji w Rosji – natychmiast


|13

nowy czas | 6 czerwca 2011

takie czasy przywołuje równie straszne widmo „polskiego imperializmu”. Tego samego 11 kwietnia, kiedy „Komsomolska Prawda” publikowała te słowa, „Gazeta Wyborcza” drukowała na całej drugiej stronie komentarze odrzucające z oburzeniem oskarżenie Związku Sowieckiego o ludobójstwo w Katyniu, a zarazem zrównujące (w tekście Wacława Radziwinowicza) zbrodnię katyńską z losem zmarłych na choroby zakaźne w polskiej niewoli jeńców sowieckich z 1920 roku. O to chodzi. To są tezy polityki historycznej Putina. Jeśli są jakieś winy sowieckie w historii stosunków z Polską w XX wieku, to równoważą ją winy polskie. Jak to ujął sam premier Putin na spotkaniu z premierem Tuskiem nad grobami polskich oficerów w Katyniu: „Zebrał nas tutaj wspólny wstyd”. Musimy teraz ten nasz, polski wstyd, przeżuć do końca. Ale gdzie będzie ów koniec? Zastanowiłem się nad tym podczas lektury potężnego tomu, jaki wytworzyła Polsko-Rosyjska Grupa do spraw Trudnych: Białe plamy, czarne plamy. Sprawy trudne w relacjach polsko-rosyjskich, 1918 – 2008 (red. naukowa Adam D. Rotfeld i Anatolij W. Torkunow, Warszawa 2010, s. 907). To ma być wizytówka dążenia do historycznej zgody w stosunkach polsko-rosyjskich. I zaraz, już w tytule, pojawia się problem. Czy Polska miała jakieś relacje z Rosją między 1918 a 1991 rokiem? Adam Rotfeld pisze we wstępie, że chodzi o „próbę przedstawienia stosunków między Polską a Rosją w ostatnich 90 latach ...” (s. 9). Zaraz, zaraz: czy ZSRR był państwem Rosjan? Czy tylko Rosjan? A co choćby z Ukraińcami? Premier Putin powiedział niedawno, że Rosjanie wygraliby wojnę z Hitlerem bez żadnych Ukraińców – ale chyba nie miał racji, przecież blisko trzecia część korpusu podoficerskiego Armii Czerwonej to w II wojnie właśnie Ukraińcy. A gdzie Białorusini, Azerowie, Gruzini, Żydzi, potem także Łotysze, Litwini, i tyle innych narodów – współtworzonych przez ludzi w tak różnych relacjach emocjonalnych i tożsamościowych wobec ZSRR?

Putin czy Bukowski? Najważniejsze jednak z punktu widzenia tematyki książki jest pytanie o relację samych Rosjan do ZSRR? Co to znaczy: „rosyjski punkt widzenia” na rozmaite etapy historii państwa sowieckiego – czy to punkt widzenia „ofiary”, czy podmiotu tej historii? Czy to jest punkt widzenia Lenina czy Mikołaja II? Feliksa Dzierżyńskiego czy Borysa Sawinkowa? Władimira Putina czy Władimira Bukowskiego? Niestety, redaktorzy tomu nie zastanawiają się nad tym ani przez chwilę. Rosjanie są różni. I wspomniany tom doskonale to pokazuje. Autorką najlepszego tekstu w całym tomie jest prof. Natalia Lebiediewa, dzięki której wiemy tak dużo już o katyńskiej zbrodni – i wciąż dowiadujemy się jeszcze. W najważniejszych fragmentach tomu jednak polscy historycy podejmują dialog nie z tymi Rosjanami, którzy prawdy o zbrodniach sowieckich się nie boją, ale z tymi, którzy gotowi są na najbardziej bezczelne kłamstwo, byle obronić tezę, że to Polska była w XX wieku agresorem w stosunkach z Rosją. Polscy autorzy próbują więc przekonywać, że jednak śmierć żołnierzy Armii Czerwonej w obozach jenieckich w Polsce w 1920 roku – z powodu chorób zakaźnych – nie jest dokładnym odpowiednikiem zbrodni katyńskiej; że nie było żadnego antysowieckiego paktu Beck-Hitler, którego rzekomym zawarciem próbuje się w dzisiejszej Rosji usprawiedliwiać – jako skromną odpowiedź tylko – pakt Ribbentrop-Mołotow; że Polacy nie walczyli w II wojnie światowej u boku Hitlera (chodzi o żołnierzy AK...) itp., itd. Ktoś powie: ależ tak właśnie trzeba odpowiadać na kłamstwa. Owszem, ale ceną, jaką w tej książce się płaci, jest nieupomnienie się o

prawdę. Polskim autorom zabrakło już miejsca – na owych z górą 900 stronach – by omówić największe zbrodnie na Polakach i polskiej kulturze zadane przez państwo sowieckie w XX wieku. To Polska ma się tłumaczyć ze swoich zbrodni na Rosjanach w XX wieku – przynajmniej z tych, które utrwaliła w wyobraźni części Rosjan propaganda Putina w ostatnich dziesięciu latach. W ten sposób w monumen-

Adam Michnik mówi: „Znam wszystkie detale tej katastrofy”. I na tej podstawie orzeka, że kto nie wierzy Putinowi w tej sprawie, ten ulega „manipulacji strachem i kompleksem przeszłości”. „To kompleks ofiary, charakterystyczny dla krajów, w których długo nie było wolności”.

talnej księdze została tylko jedna strona na zagadnienie losu Polaków w ZSRR w latach trzydziestych. Jakże mało...

dziesiątki katyni Jeśli jest bowiem jakieś „zagadnienie trudne” w stosunkach polsko-sowieckich, to jest nim na pewno na pierwszym miejscu właśnie ta zbrodnia. Dlatego, że jest absolutnie największa i zarazem najbardziej zapomniana, a także dlatego, że jedynym jej kryterium była polskość, polskie pochodzenie etniczne – dokładnie tak, jak kilka lat później w Holokauście kryterium wielkiej zbrodni stanie się pochodzenie żydowskie. Przypomnijmy: zgodnie z rozkazem 00485 z 11 sierpnia 1937 roku (podpisanym formalnie przez ówczesnego szefa NKWD Nikołaja Jeżowa) wszczęto trwającą aż do połowy listopada 1938 roku operację przeciwko polskiej mniejszości w ZSRR. Na podstawie tego jednego rozkazu skazano 139 835 osób, w tym 111 091 osób na karę śmierci. Wyroki wykonywano natychmiast. Jak obliczył historyk z Uniwersytetu Harvarda, profesor Terry Martin, w czasie tzw. Wielkiej Czystki Polak mieszkający w ZSRR miał 31 razy większą szansę zostać rozstrzelany, niż wynosiła przeciętna dla innych grup narodowościowych w tym najstraszliwszym okresie stalinowskiego terroru. Dlaczego? Czy nie jest to pytanie, nad którym warto się było zastanowić w tomie tak a nie inaczej zatytułowanym? Polaków w ZSRR zabijano tylko dlatego, że byli Polakami – dokładnie tak jak Żydów zabijali Niemcy w czasie II wojny światowej. We wszystkich łącznie operacjach skierowanych przeciw Polakom w okresie Wielkiej Czystki zginęło ich nie mniej niż 200 tysięcy. To dziesięć razy więcej niż w operacji katyńskiej. Ponad czwarta część wszystkich Polaków mieszkających w ZSRR, więcej niż co drugi dorosły mężczyzna... Nie, wbrew bzdurom powtarzanym tak często dziś również w polskich mediach, Polska nie miała tylko swojego jednego Katynia – Polacy w ZSRR mieli dziesiątki „Katyni” i byli najstraszliwiej prześladowaną ofiarą w ca-

łym sowieckim systemie. Niestety, także najbardziej zapomnianą – również w Polsce. Równie słabo znany jest inny fundamentalny problem w historycznych relacjach polsko-sowieckich, a obecnie w relacjach Polski i Rosji. Chodzi o gigantyczną skalę grabieży polskich skarbów archiwalnych przez Armię Czerwoną we wrześniu 1939 oraz w 1944 i 1945 roku. Chodzi o najcenniejsze archiwa II Rzeczypospolitej, o całe archiwum Legionów, archiwum Instytutu Józefa Piłsudskiego w Warszawie, archiwum POW, archiwum polskiego Sejmu, Senatu, nawet część archiwum Prymasa Polski. Wszystkie leżą dziś prawem kaduka w Rosyjskim Państwowym Archiwum Wojskowym przy ulicy admirała Makarowa w Moskwie. W innych archiwach i bibliotekach rosyjskich odnajdują się stopniowo inne zrabowane w okresie „wyzwalania” Polski skarby naszej kultury. Ale państwo polskie boi się nawet o nich wspomnieć. Niestety, także polskiemu autorowi rozdziału o „zbiorach przemieszczonych” we wspominanym tutaj tomie zabrakło miejsca, by ten problem naświetlić.

zafałszowują istoriki i publicisty swiazannyje s prawitielstwiennymi krugami Polskoj Riespubliki (historycy i publicyści związani z kręgami rządowymi Rzeczypospolitej Polskiej”). Ktoś powie: literówka – choć przecież „pomylono” ciąg kilkunastu liter, nie jedną. Ale może nie literówka, tylko obraz sytuacji, w jakiej zaczynamy się pogrążać? Ja powiem jednak inaczej: to jest szyderstwo. Szyderstwo z ofiary katastrofy smoleńskiej. Szyderstwo z polskiej historycznej pamięci. Szyderstwo z godności uczciwych Rosjan także. I to są nasze sprawy trudne. Możemy udawać, że ich nie ma. Ale to równia pochyła. Jeśli zaakceptujemy szyderstwo z prawdy historycznej, tej najbardziej elementarnej – będziemy się staczać coraz niżej. Nie sami – ale razem z Rosjanami. Dlatego, urywając ten tekst (…), pozwalam sobie na nieśmiały apel: do polskich „realistów”, do wpływowych publicystów i reprezentujących dziś nasz kraj polityków. Zatrzymajmy się na tej drodze. Szukajmy porozumienia – i w Polsce, i w naszych stosunkach z Rosją – nie w kompromisie z kłamstwem, ale w prawdzie.

Porozumienie w Prawdzie Ktoś powie: dobrze, że przynajmniej do rosyjskich czytelników dotrze dzięki tej książce prawda o zbrodni katyńskiej. Z polskiej strony przedstawia ją piękny tekst śp. Andrzeja Przewoźnika. Cały tom miał być ściśle przełożony na język rosyjski i kolportowany w rosyjskich szkołach wyższych i instytucjach akademickich. I jest. Są też jednak drobne różnice. Charakterystyczne. Dam przykład. Na s. 332 polskiego wydania Andrzej Przewoźnik napisał, iż przedmiotem zniecierpliwienia i irytacji Polaków są „działania zmierzające do ukrycia i zafałszowania prawdy o mordzie katyńskim podejmowane po 1990 roku również przez historyków i publicystów związanych z kręgami rządowymi Federacji Rosyjskiej”. W wersji, którą przeczytają Rosjanie, ten sam fragment (na s. 335) brzmi minimalnie inaczej: prawdę o mordzie katyńskim ukrywają i

Au tor jest hi sto ry kiem i pu bli cy stą, znaw cą Ro sji, pro fe so rem Uni wer sy te tu Ja giel loń skie go i re dak to rem na czel nym dwu mie sięcz ni ka „Ar ca na”. Ar ty kuł uka zał sie w do dat ku „Rzecz po spo li tej” „Plus Mi nus”

Spotkanie z prof. Andrzejem Nowakiem odbędzie się 9 lipca. Miejsce i godzinę spotkania podamy w następnym wydaniu „Nowego Czasu”.

CLASSIC Międzynarodowe Rozmowy ze stacjonarnego

Polska Bez kontraktu

Stałe stawki połączeń 24/7

Wybierz numer dostĊpowy, a nastĊpnie numer docelowy i zakoĔcz #.

Polska tel. stacjonarny

1p/min - 084 4862 4029

komórkowy T-Mobile Polska tel. 5p/min - 084 4545 4029 Orange, Plus GSM

WiĊcej informacji i peány cennik na www.auracall.com/polska

Polska Obsługa Klienta: 020 8497 4622 T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute, include VAT & apply from the moment of connection. The charge is incurred even if the destination number is engaged or the call is not answered, please replace the handset after a short period if your calls are engaged or unanswered. BT call setup fee applies. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Prices to other Poland’s mobile networks will be charged at 20p/min. Prices correct at time of publishing: 31/05/2011. This service is provided by Auracall Ltd.


14|

6 czerwca 2011 |nowy czas

społeczeństwo

Zarobić na starości… Ambitny projekt odnowy społecznej premiera Davida Camerona – „Big Society” po raz kolejny brutalnie zweryfikowało życie, a może właśnie pokazało jak palącym problemem społecznym jest korozja podstawowych wartości, kiedyś oczywistych. – Czy przestaliśmy być wrażliwi na los najbardziej potrzebujących naszej pomocy, najstarszych członków społeczeństwa? – pytali politycy i dziennikarze po tym, jak okazało się, że troska o najstarszych stała się wartością rynkową, a głównym motywem działalności profit. Southern Cross, jedna z największych firm zarządzających domami spokojnej starości (31 tys. rezydentów), znalazła się na granicy bankructwa.

Adam Szlongiewicz Jak do tego doszło, czy ten scenariusz, dokładne zaprzeczenie spokojnej starości, był do uniknięcia? Początki Southern Cross były skromne. Kilka prywatnych domów z oddanym personelem dbającym o rezydentów jak o swoich najbliższych. Przed 1990 rokiem prywatna opieka była jedynie uzupełnieniem państwowej. To państwo, czyli lokalne władze były zobligowane ustawą parlamentarną z 1948 roku do zapewnienia opieki wszystkim potrzebującym, którzy nie dysponowali własnymi środkami finansowymi. Ustawa z 1990 roku podział taki zmieniła, ale nadal odpowiedzialność pozostała po stronie lokalnych władz. W celu wprowadzenia większej konkurencyjności i wydajności ówczesny rząd konserwatywny pozbawił lokalne władze monopolu na opiekę. Na rynku pojawili się prywatni inwestorzy zachęceni gwarantowanym dochodem. Społeczeństwo starzeje się, lokalne władze nie mają wyjścia i będą płacić za najgorzej sytuowanych obywateli. Osoby bardziej zamożne zapłacą same. A wysokość rachunków porównywalna jest z pobytem w hotelu o dużym standardzie. Narodził się „przemysł opiekuńczy”. Southern Cross skorzystał z nowych możliwości i systematycznie, jeszcze bez dużych pieniędzy zagranicznych inwestorów, powiększał terytorium swojego małego imperium. W 2000 roku firma nadal była średnich rozmiarów i posiadała 40 domów. Jej właścicielem był Irlandczyk Philip Scott, z zawodu pielęgniarz, który zdecydował się na prawdziwą ekspansję. Pieniądze wyłożyła amerykańska firma inwestycyjna Blackstone Group i w krótkim czasie po wejściu na giełdę Southern Cross zdobył pozycję lidera. Blackstone sprzedał swoje udziały za 2 mld funtów, pan Scott za 13 mln. W trakcie restrukturyzacji wprowadzano coraz bardziej innowacyjne modele biznesowe. W ramach tej samej operacji powstawały firmy, które stawały się właścicielami domów wynajmowanych Southern Cross za narzucone z góry czynsze. Na rynku pojawiły się obligacje sprzedawane kolejnym inwestorom. W chwili obecnej Southern Cross oplątany jest pajęczyną inwestorów i banków inwestycyjnych, co utrudnia wyjście z kryzysu. Ostatnie straty firmy szacowane są na 311 mln funtów. Na tym spektakularnym bankructwie najbardziej może stracić rząd Davida Camerona, który przygotowuje się do reformy brytyjskiej państwowej służby zdrowia. NHS wymaga zrefor-

mowania, tylko jak w sytuacji tak poważnego fiaska prywatyzacyjnego przekonać wyborców, że jedynym rozwiązaniem kłopotów NHS jest pomoc sektora prywatnego. Sektor prywatny potrafi zmniejszyć biurokrację poważnie obciążającą zasoby NHS, ale czy główny motyw dochodowości nie stworzy nowych zagrożeń? Dlatego rząd prawdopodobnie zdecyduje się na ratowanie biznesu, którego kłopoty nie spowodował kryzys, lecz spekulacje finansowe. Podobnie jak dwa lata temu, kiedy rząd laburzy-

TATRA CARE to nowy polski serwis dla starszych osób, którego pracownikami są Polacy posiadający odpowiednie kwalifikacje zawodowe i sprawdzone referencje. Osoby potrzebujące pomocy socjalnej czy medycznej mogą kontaktować się pod numerem telefonu:

020 8249 9873 lub e-mailem: info@tatracare.com stowski zdecydował się na ratowanie banków za pieniądze podatników. Teraz podatnik uratuje domy spokojnej starości, bo mimo wszystko w świadomości społecznej zachował się ten imperatyw, że seniorom należy pomagać. To oni w końcu zwiększali dobrobyt kraju, a każdy z nas prędzej czy później znajdzie się w ich sytuacji. Czy Southern Cross to przykład odosobniony, a nie wierzchołek góry lodowej, jak było w przypadku pierwszego bankrutującego banku Northern Rock? Obawiam się, że historia, którą obserwowaliśmy z niedowierzaniem w bankowości powtórzy się w tym sektorze. Statystyczny obywatel nie przypuszczał, że bank może zbankrutować. W końcu bank był synonimem solidności. Tak samo z opieką. Opieka, w powszechnym pojęciu, wy-

klucza dochodowość. A jednak liczne fakty temu przeczą, nie tylko spektakularny kryzys w Southern Cross. Po śmierci Harry’ego Barbara znalazła się sama w dużym domu. Mieli zawsze stałą pomoc domową i odwiedzającą ich pielęgniarkę, ale Harry był duszą domu, zapraszał gości, sam gotował, dom żył. Po jego odejściu wszystko zamarło. Przez krótki czas Barbara próbowała jeszcze prowadzić samodzielne życie – podobnie jak Harry zapraszała znajomych i rodzinę, ale było jej coraz trudniej. W końcu zdecydowała z córkami, że najlepszym rozwiązaniem będzie dom spokojnej starości. Za prywatny dom w Batersea, prawie w tej samej dzielnicy, gdzie od lat mieszkała, płaciła sama, ponad 30 tys. funtów rocznie. Położenie domu wybrała również z myślą o swoich znajomych, żeby mogli ją jak najczęściej odwiedzać. Z tymi odwiedzinami nie było jednak najlepiej. Powoli stawały się rzadsze, a i Barbara była w trakcie tych spotkań coraz bardziej nieobecna. Po kolacji praktycznie zasypiała. Byłem zdumiony tak szybką zmianą. Przecież jeszcze tydzień wcześniej siedzieliśmy razem przy stole, nie okazywała żadnego zmęczenia, była ożywiona i interesowała się najnowszymi wydarzeniami, podobnie jak Harry. Pod jego nieobecność przejmowała jego rolę. Przerywała na przykład rozmowę i prosiła o włączenie odbiornika TV, bo właśnie rozpoczynały się kolejne wiadomości. Ten przeklęty dom spokojnej starości przypominał przedsionek umierania. Wszyscy rezydenci byli rzeczywiście spokojni, do bólu. Przynajmniej ja ten ból odczuwałem i musiałem się zmuszać do tych odwiedzin. Jak się wkrótce okazało, był to spokój farmakologiczny, czyli po każdym posiłku garść tabletek z pełnym przyzwoleniem lekarzy, którzy karmili rezydentów prochami, co ułatwiało personelowi pracę. Taka dwuznaczna rekompensata za ciężką pracę wynagradzaną minimalnymi stawkami. Za wszystko oczywiście płacili rezydenci, a im mniejszy wkład właściciela, tym jego większy dochód. Jednym słowem świetny interes, wystarczyło zapewnić minimum. Odwiedzałem też polskie domy spokojnej starości w Wielkiej Brytanii, Penrhos w Walii i Antokol w południowym Londynie. Tam atmosfera była zdecydowanie lepsza, bardziej rodzinna i pogodna. Penrhos to zupełnie inna jakość, nie dom starości, a mała letniskowa osada niedaleko morza, z pełną opieką. W zależności od potrzeb rezydenci mieszkają w indywidualnych domkach, mieszkaniach bądź w pokojach. W Antokolu to wielka rodzina, a oddane siostry nie liczą czasu ani pieniędzy. Czyli można, chociaż z pewnością są tam też i słabe strony. Gdzie ich nie ma?


|15

nowy czas | 6 czerwca 2011

agenda Zdjęcia: Wojciech A. Sobczyński

Tadao Ando w Londynie

Wojciech A. Sobczyński

R

oyal Institution of Great Britain (RI) przy Albermarle Street to jedno z najważniejszych miejsc w Wielkiej Brytanii i najstarszy na świecie ośrodek skupiający badaczy. Tu nauka podaje dłoń światu głosi strona internetowa RI, podkreślając swoje ponad dwustuletnie tradycje. To tu kwiat naukowców i odkrywców prezentował rezultaty swoich badań, poddając je krytycznej analizie specjalistów. Jednym z najsłynniejszych jego członków był Michael Faraday, który odkrył zjawisko samoindukcji, zbudował pierwszy model silnika elektrycznego, był też twórcą prostej metody skraplania gazów. W ubiegły czwartek, 2 czerwca, słynna sala wykładowa RI wypełniła się do ostatniego miejsca ludźmi związanymi bardziej z drugą, równie ważną instytucją, tym razem świata kultury. Pod auspicjami Royal Academy of Arts odbył się wykład światowej sławy architekta Tadao Ando, którego Akademia mianowała parę lat temu honorowym członkiem ze względu na osiągnięcia na światowej arenie w dziedzinie architektury. Wykład był przeglądem najważniejszych prac i osiągnięć Tadao Ando na przestrzeni lat. Rzucił też trochę światła na jego twórczą filozofię, odgrywającą ważną rolę podczas wstępnych rozważań nad każdym nowym projektem. Dochód z biletów oraz ze sprzedaży przepięknych książek z sygnaturą autora, a także wolne datki przeznaczone były na rzecz niedawno zainicjowanej przez Tadao Ando fundacji, mającej na celu niesienie pomocy osieroconym dzieciom, które straciły rodziców w wyniku niedawnego trzęsienia ziemi i tsunami. Bezpośrednim powodem, dla którego Tadao Ando znalazł się w Londynie, było odsłonięcie jego najnowszego projektu zrealizowanego w samym sercu Mayfair. Mayfair to bezsprzecznie najbogatsza dzielnica w Londynie. W ciągu wielu ostatnich miesięcy przechodzi ona cały szereg luksusowych zmian dotyczących jezdni, chodników, oświetlenia i wszelkich udogodnień dla pieszych i pojazdów. Do niedawna, przed bardzo ekskluzywnym hotelem Connaught znajdował się raczej szarawy trójkątny placyk, będący zwykłym rozwidleniem dróg. Na postój taksówek rzucały cień dwa pospolite londyńskie platany. Pomiędzy nimi stał pomnik, który nie zwracał na siebie większej uwagi, pomimo tego że w 1987 roku został podarowany przez prezydenta Republiki Włoskiej dzielnicy Westminster. W ramach ogólnego programu rewaloryzacji okolic Mount Street pomnik został zabrany do renowacji i stanie w trochę innym miejscu. [NB. Piękny, marmurowy postument o pokaźnych proporcjach i bardzo gustownym liternictwie czeka już na powrót rzeźby, przypominając w całej jaskrawości, jak skromnie my, Polacy, potraktowaliśmy pomnik Chopina, odsłonięty niedawno na South Bank]. Wspomniany placyk przy Mount Street zmienił się radykalnie dzięki znakomitej wizji Tadao Ando, którego planiści rady Westminster, wsparci szczodrymi funduszami Grosvenor Estate i Connaught Hotel, zaprosili do realizacji tego projektu. Jest to pierwsza praca tego architekta w Wielkiej Brytanii, pomimo jego światowego rozgłosu, poczynając od słynnego kościoła Church of Light koło Osaki, a kończąc na ogromnych obiektach na potrzeby wystawiennicze sztuki najnowszej. Tadao Ando jest nieprzeciętnym architektem. Można śmiało powiedzieć, że jest on artystą parającym się przestrzennymi instalacjami na wielką skalę. Jego własnym znakiem jakości czy też stemplem autentyczności

jest czystość linii i taki dobór materiału, który działa w sposób naturalny poprzez swój kolor i właściwości fizyczne. Z polotem charakterystycznym dla Ando, który raczej woli dostroić plany do miejsca, niż naginać miejsce do planów, placyk przy Mount Street wzbogacił się o tzw. akcent wodny. Organiczny kształt ameby obramowany jest czarnym granitem z drzewami platanów w środku dwóch radialnych punktów. Drzewa stoją pozornie w wodzie, której szklista tafla podświetlona jest w nocy zmieniającymi się barwami. Co parę minut pnie drzew otaczają chmury rozpylonej wody, unosząc się i wędrując przy każdym powiewie wiatru. Prostota połączona z powściągliwym dobrym smakiem to charakterystyczne atrybuty dzieł Tadao Ando. • Podobne wrażenie odniosłem niedawno odwiedzając ośrodek sztuki nowoczesnej New Art Centre w Roche Court, niedaleko Salisbury, w hrabstwie Wiltshire. Pogoda jest teraz chyba lepsza niż o jakiejkolwiek innej porze roku, więc zachęcam czytelników, których interesuje rzeźba plenerowa, do wycieczki w tamte przepiękne okolice. Różnica pomiędzy np. Yorkshire Sculpture Park a Roche Court polega na tym, że pierwsza jest stałą kolekcją, a druga jest galerią, gdzie wszystko można kupić, poczynając od „megalitycznych” kompozycji Anthony Caro, a kończąc na przepięknych małych formach Barbary Hepworth, do nabycia „tylko” za 130 tys. funtów. Ale ceny nie są tu ważne. Co się przede wszystkim liczy, to uczta dla oczu. W przepięknie utrzymanym ogrodzie znajduje się pokaźny XIX-wieczny dom, którego stylistyczne korzenie wywodzą się z wzorców zaczerpniętych od Andrea Palladio, architekta willowych pałaców, tworzącego trzysta lat wcześniej. Niedawno, znakomity architekt Stephen Marshall dostał ciekawe zamówienie, aby wybudować przestrzeń wystawienniczą wplecioną w istniejącą architekturę i współżyjącą z otaczającym ją terenem parkowym. Powstała w ten sposób przepiękna galeria, a nieco później dom twórczy dla zapraszanych artystów. Ekspozycja wewnątrz galerii oddzielona jest od reszty krajobrazu jedynie taflą szkła, a dzieła odporne na działania pogody i słońca współistnieją z bardziej efemerycznymi pracami po drugiej stronie bariery. Obecnie oglądać tam można specjalną wystawę malarstwa i rzeźby słynnego brytyjskiego artysty Michaela Craig-Martina. Pięć najnowszych obrazów w galerii i sześć kompozycji z emaliowanej stali pokazuje artystę od jego najlepszej strony – prostoty i oszczędności środków wyrazu, połączonych z bezpretensjonalnym tematycznym wątkiem codziennych obiektów i słów. Tematy obrazów odwołują

Źarowka – instalacja parkowa Michaela Craig-Martina

Z polotem charakterystycznym dla Tadao Ando, który raczej woli dostroić plany do miejsca, niż naginać miejsce do planów, placyk przy Mount Street wzbogacił się o tzw. akcent wodny.

się do słów-kluczy, stanowiąc jednocześnie tytuły prac: Czas, Seks, Ciało. Nowy aspekt to instalacje parkowe. Są to na przykład piękne linearne zarysy dwóch kolorowych parasoli, gigantyczny zarys żarówki czy też kontur bramy. Pozornie banalne przedmioty, lecz wyniesione ponad normalne wymiary i w zaskakująco innym kontekście powodują, że ich oddziaływanie jest nadrealne, w najlepszych tradycjach tego, co zwykliśmy nazywać pop-artem. Proste, ale piękne prace, a w dodatku przywołujące uśmiech zdziwienia, zadowolenia i przyjemności na twarzach zwiedzających są godne jednodniowej wycieczki.


16|

6 czerwca 2011 | nowy czas

kultura

Protestujemy, polecamy, zapraszamy! Marek Zabiegaj Bogdan Zabiegaj Kadr z filmu The Way Back

an ebasti Fot. S

Salon literacki Anny Dymnej mający siedzibę w foyer teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie zyskał już renomę nie tylko w Polsce. Ale to nie jedyne w grodzie Kraka miejsce, w którym króluje poezja. Co prawda w Stygmatorze zaczęło się nieco inaczej, bowiem dramat Ślepiec autorstwa Piotra Krzysztofa Preissa (premiera luty 1982) stał się pierwszą premierą teatru, powstałego w Krakowie 12 czerwca 1981 roku. Dla każdego, kto pamięta klimat polskich wydarzeń politycznych tamtego okresu jest oczywiste, z jaką osobą kojarzył Zdjęcie z premierowego spektaklu Ślepiec, 1982 się tytułowy ślepiec. Aluzja była nad wyraz wymowna, toteż wrażliwa krakowska publiczmość zaludniała nadkompletami teatralną widownię. Jednak zabiegi cenzury postawiły znak zapytania nad dalszym bytem nowo powstałej sceny. Na szczęście dla Melpomeny los okazał się łaskawy. Przyszły kolejne premiery: Ostatni salut brygadiera Greena-St Broszkiewicza , Powieść o śmierci Galerii K. Visnica, Męczeństwo Piotra Oheya S. Mrożka. W repertuarze teatru z biegiem lat znalazły się utwory takich twórców, jak Lem, Gombrowicz,Witkacy, Herbert. Teatr zaczął odnosić sukcesy na ogólnopolskich festiwalach, a jednocześnie grając regularnie spektakle na miejscu, mocno wrastał w kulturalny pejzaż Krakowa. Każda premiera przyjmowana była niezwykle życzliwie przez publiczność i krytykę . W 1984 roku założyciel teatru i kierownik sceny Piotr Preiss za namową Piotra Skrzyneckiego rozpoczął współpracę z Piwnicą pod Baranami. Wówczas nowym dyrektorem Stygmatora została aktorka, reżyser Violetta Zygmunt, która w konsekwentny sposób zmieniła konwencję teatru. Kilka kolejnych lat występował w najbardziej znanej w kraju kawiarni Jama Michalika przy ulicy Floriańskiej, a od 1995 roku ściśle współpracuje z dyrekcją krakowskiego Ogrodu Botanicznego, który stał się miejscem stałych prezentacji teatralnych. Dzisiaj w 30-lecie Stygmatora z przyjemnością stwierdzamy, iż stał się on – obok salonu Anny Dymnej – czołową sceną poetycką w Polsce. Oto co mówią recenzje: Teatr ten nawiązuje do natury, zwraca się ku pradawnym źródłom estetycznym kultury antycznej… Przedstawienia Stygmatora spełniają kryteria teatralności, jest tu ruch, przestrzeń, światło, ale pojawia się novum, słowo poetyckie zostaje uwikłane w naturę, wplątuje się w śpiew ptaków. Violetta Zygmunt jako jedyna w Krakowie tworzy teatr poetycki zwrócony ku naturze. Teatr Stygmator realizuje cykle poetyckie pod nazwą Poezja i muzyka w ogrodzie – impresje poetycko-teatralne z udziałem poetów, aktorów i krytyków, Wieczory przy świecach, podczas których odbywają się debiuty, promocje, spotkania młodych artystów. Ten rodzaj spotkań z poezją krakowianie nazywają Krainą Wiecznych Zauroczeń. Będąc niejednokrotnie gośćmi owych wieczorów poświadczamy urokliwość migoczących ciepłem płomieni świec, metafizyczność klimatu tworzonego przez animatorkę sceny, zawsze obecną, ale hipnotycznie dyskretną, cichą, obdarzoną nawykiem arystokratycznego wycofania, perfekcyjną, z czasem stającą się wraz z poezją heroiną owych spotkań. W Klubie Artystyczno-Literackim Stygmatora prezentowana jest twórczość najwybitniejszych polskich poetów, a wielu z nich teatr miał przyjemność gościć w swej siedzibie. Każdy teatralny wieczór określa porządek i wyrafinowany sens. Prowadząca spotkania ze słowem dba o liryczny nastrój, syntezę formy i barwy,o zmysłową, intymną i nader kulturalną fakturę otaczającej nas rzeczywistości. Wymienione przymioty wraz z łagodnym światłem letniego dnia i złocistym kolorytem nocy w otoczeniu bujnej przyrody, budzą szacunek i zaufanie autentyczności przeżywania chwil wyjątkowych. Spotkania w teatrze Stygmator uwrażliwiają, pozwalają zrozumieć rzeczywistość, otworzyć się i ograniczyć rosnące między nami morze współczesnej obojętności. Każdy wieczór spędzony w tym teatrze jest inny i przynosi nieprzepartą chęć przeżywania kolejnego. Zjawiskowość teatru Stygmator szczególnie w dzisiejszych czasach ma wyjątkowe znaczenie, w czasach, gdy znajdująca wielu entuzjastów filozofia sukcesu podporządkowana jest mechanizmom błyskotliwej kariery czy prawidłom mody. Kiedy słyszymy, że w nihilistycznym pejzażu kulturowym nie ocalały już żadne wartości, PROTESTUJEMY i jednym tchem wymieniamy teatr Stygmator. Czytelników „Nowego Czasu” zapraszamy do ciekawego miejsca, do krakowskiego Ogrodu Botanicznego, gdzie pośród bogatej roślinności w sobotnie wieczory poezja ma zapach kwiatów.

The Way Back, czyli Polak bardzo potrafi

gaj Zabie

Jacek Ozaist

Przyznam się szczerze, że zanim w Hollywood nie zajęli się tym tematem, nigdy o najsłynniejszej polskiej ucieczce z Syberii nie słyszałem. Nie zdawałem sobie również sprawy z istnienia książki Długi marsz Sławomira Rawicza. Pokornie nadrabiając zaległości, dowiedziałem się, że autor tej książki to niezły fantasta. Napisać tak sugestywną książkę posługując się zasłyszaną od kogoś historią, to naprawdę duże wyzwanie. Pytanie, czy tak czynić wypada, pomijam. Temat był tak gorący, że sam prosił się o kawałek biurka i maszynę do pisania. Rawicz napisał książkę przygodową o swojej rzekomej ucieczce z sowieckiego obozu i przeprawie przez pół Azji do Indii, choć w rzeczywistości został wypuszczony przez Stalina na mocy układu Sikorski-Majski i dotarł z gen. Andersem aż na Wyspy Brytyjskie, gdzie zmarł w Notingham w 2004 roku. Długi marsz szybko stał się bestselerem. Pół miliona czytelników z 25 krajów uwierzyło nawet, że autor widział w Himalajach yeti. Trafił swój na swego. Gdy redakcja „Daily Mail” organizowała w latach 50. ekspedycję w poszukiwaniu człowieka śniegu, relacja Rawicza była poważnym „dowodem” w sprawie. Po latach okazało się, że Rawicz wykorzystał cudze wspomnienia. Dziś zamieszkały w Kornwalii, blisko 90-letni weteran wojenny, Witold Gliński uchodzi za protoplastę Długiego marszu oraz Janusza – głównego bohatera The Way Back. Jego opowieść jest bardziej wiarygodna, choć największą kontrowersją jest to, że planował uciekać sam, zaś reszta zabrała się z nim spontanicznie. Twórcy The Way Back w to nie wierzą, umieszczając w scenariuszu scenę gromadzenia

żywności na drogę i opisując ucieczkę jako wydarzenie zorganizowane wspólnie. W 2001 roku, gdy w Polsce po raz pierwszy opublikowano Długi marsz (wydanie brytyjskie 1955), do kin na świecie wchodziła właśnie ekranizacja Tak daleko jak nogi poniosą pióra Josefa Martina Bauera. Niemiecka superprodukcja Ucieczka z Syberii w reżyserii Hardy’ego Martinsa z miejsca podbiła serca widzów. Klemens Forell przez cztery lata znosił koszmar uwięzienia na Syberii zanim podjął karkołomną decyzję o ucieczce do domu. Przez kolejne trzy pokonał 14 tys. kilometrów, by po wielu mrożących krew w żyłach przygodach trafić w końcu do rodzinnych Niemiec. Uciekał sam, co znacznie podwyższa ocenę jego dokonań. Ale ponieważ był hitlerowskim oficerem, agresorem i okupantem, nie mógł zostać ogólnoświatowym bohaterem pozytywnym. I, rzecz jasna, nie mógł powstać o nim film w Hollywood. Co innego bohaterowie The Way Back. Choćby w części lub całości zmyśleni, to jednak oni są ofiarami historii, politycznymi zesłańcami, których los postawił w skrajnie trudnym położeniu. Peter Weir twierdzi, że chciał oddać hołd wszystkim bohaterom – takim jak Janusz, Polak zesłany na syberyjskie śniegi, który odważył się zbiec z gułagu. Według Anne Applebaum, konsultantki ds. historycznych filmu Weira, ucieczki były na porządku dziennym, a ich liczba sięgnęła kilkudziesięciu tysięcy. Mimo propagandowych zagrywek Rosjan, że albo tajga zabije, albo okoliczni mieszkańcy wydadzą, mnóstwo ludzi próbowało szczęścia. Wielu z nich los nagrodził za odwagę wolnością. Film The Way Back (polski tytuł „Niepokonani”) ani mnie nie rozczarował, ani też specjalnie nie poruszył. Wielu śladów reżyserskiego charakteru


|17

nowy czas | 6 czerwca 2011

kultura twórcy Pikniku pod Wiszącą Skałą czy Stowarzyszenia Umarłych Poetów w tym filmie nie dostrzegłem, choć Peter Weir nieraz już udowodniał, że nawet w opanowanym przez kapryśnych i zapatrzonych w kasę producentów Hollywood potrafi robić filmy wielkie. Uciekają razem. Trzech Polaków, Amerykanin (Ed Harris), rosyjski „urka” o imieniu Walka (więzień kryminalny znakomicie zagrany przez Collina Farella), oraz kilku innych. Nad jeziorem Bajkał dołącza do nich samotnie błąkająca się Polka – Irena. Wciąż mają do pokonania całą Mongolię, pustynię Gobi i Himalaje. Żywią się korą drzewną, owocami, padliną, czasem udaje się coś upolować lub złowić. Dni idą w tygodnie, miesiące w rok. Walcząc z monotonią opowieści, Weir tworzy wciągający film drogi. Plenery Bułgarii, Maroka oraz Indii świetnie oddają klimat tamtej podróży. Ale najważniejszy jest Janusz. Grający go Jim Sturgess z trudem dźwiga charyzmę tej postaci. Tysiące kilometrów marszu. Chłód, głód i zwątpienie. Janusz napędza energią całą grupę, nie pozwalając ani przez chwilę zwątpić w sens wyprawy. Jego determinacja jest tak silna, że nawet gdy inni zalegają w jaskiniach, on wyrusza na poszukiwanie Bajkału, który według jego amatorskich obliczeń musi być już o kilka dni, może tydzień drogi od kryjówki. Słucha go, niczym guru, niebezpieczny Walka, wierzy w niego zamknięty w sobie Mr Smith, idą za nim ludzie urodzeni pod różnymi szerokościami geograficznymi. A on po prostu chce przebaczyć żonie, którą złamali stalinowscy oprawcy, by świadczyła przeciw niemu. W tym miejscu Weir czerpie nieco natchnienia od Gladiatora Ridleya Scotta. Kilkakrotnie, gdy już wyczerpanie i zwątpienie stają się trudne do zniesienia, Janusz wyciąga przed siebie rękę widząc drzwi swojego domu. Już, już. Wystarczy sięgnąć po klucz leżący pod kamieniem na ganku i po sprawie... Film kończy symboliczna scena ze stopami kroczącego po ekranie wędrowca. On idzie, a na ekranie przewija się XX-wieczna historia Europy. Koniec wojny, żelazna kurtyna, berliński mur, Węgry 1956, Praga 1968, tryumf „Solidarnośc”. I wolna Polska, w której Janusz dociera w końcu do domu. Różni ludzie próbowali zmierzyć się z tym dystansem, mając do dyspozycji dużo lepsze wyposażenie. Pod wpływem lektury Długiego marszu dwóch francuskich podróżników Sylvain Tesson i Cyril Delafosse-Guiramand odbyło – pierwszy w 2003, drugi w 2006 roku – wędrówkę śladami uciekinierów z gułagu. Tesson opisał następnie swoje przeżycia w wydanej we Francji książce L'Axe du loup (Wilcza oś). Polacy też nie pozostali obojętni. W 2010 roku Filip Drożdż, Tomasz Grzywaczewski i Bartosz Malinowski stwierdzili: „Nie możemy pozwolić, by tak świetne historie polskiego bohaterstwa opowiadali za nas inni” i zorganizowali wyprawę Long Walk Expedition. Przebyli tę drogę i – sugerując się wskazówkami Witolda Glińskiego – oddali hołd całej siódemce, która dokonała czegoś prawie niemożliwego. Zgodnie dziś podkreślają, że w warunkach syberyjskiej zimy czegoś tak szalonego mógł dokonać tylko człowiek bardzo zdeterminowany. Bez map, kompasu, zapasów żywności było to nieomal samobójstwem. Peter Weir nakręcił film o nadludzkim męstwie i odwadze Polaka. Czegóż chcieć więcej? Ano więcej, więcej!

MUSIC I PORTRAIT I PERSONALITY ARTeria is proud to present Kristian Data's photography exhibition of Polish musicians (or with Polish roots) who create and perform in London. Portrayed in an unusual, surprising or sometimes funny way mostly without their instruments, although an idiom or a metaphor for their artistic identity will be used. The purpose of the project is to showcase a great number of talented Polish artists who make their living from music and who contribute to London's great cultural melting pot. The project will culminate with an exhibition and a jam session by the artists taking part on the 15-16 July at the Crypt of St George the Martyr, Borough High Street SE1 1JA. KRYSTIAN DATA the photographer: ”There is some kind of chemistry between a musician on the stage and an audience. A relationship. The aim is to establish the relationship well in order to make it work. Now I am the audience. I look at the artist and I visualize the way I perceive him or her. Each image is a representation of who the person is and my personal feeling about them throughout their ART.

THE MUSICIANS: Leszek Alexander, Aneta Barcik, Katy Carr, Michał Ciżewicz, Magdalena Filipczak, Filip Filipiuk, Sabio Janiak; Aleksandra Kwaśniewska; Tatiana Okupnik, Tadeusz Palosz, Pola-Paulina Pospieszalska, Maciek Pysz, Agata Rozumek, Urszula Szczepanek, Alicja Śmietana, Marek Tomaszewski, Chris Webb Dominika Zachman, Tomasz Żyrmont. Our special guest: Basia Trzetrzelewska


18|

6 czerwca 2011 | nowy czas

kultura

BAABA KULKA, czyli antykorozyjny makijaż Żelaznej Dziewicy Z przebogatej dyskografii grupy Iron Maiden zawierającej blisko 150 utworów, twórcy albumu Gabriela Kulka i zespół Baaba wybrali tylko dziesięć. Siłą tego wydawnictwa jest stylistyczne odcięcie się od oryginalnego hardrockowego brzmienia, dzięki czemu polscy artyści uniknęli nudnego powielania ogranych schematów. Piosenki Iron Maiden są tu świadomie wybranym przez nich tworzywem, z którego powstała strawna dla różnorakich gustów mieszanina współczesnych trendów muzyki rozrywkowej. Otwierający album The Number of The Beast w niczym nie przypomina demonicznego utworu Iron Maiden. Odarta z metalowych ćwieków i ubrana w synthpopowe opakowanie aranżacja pozwala tytułowej bestii zaryczeć dopiero w ostro zagranej końcówce. Aces High w wykonaniu Baaby i Gabrieli Kulki to absolutny hit tego albumu, trafnie wybrany przez zespół na promujący płytę singiel. To Tame a Land zabiera nas w podróż przez piaski pustyni Arrakis. Jej arabska aranżacja, fantastyczną krainę czyni nieco bardziej realną, a instrumentalna galopada w końcówce znakomicie odzwierciedla współczesne niepokoje tej części świata. Najlepszy, moim zdaniem, fragment płyty to Flight of the Icarus – nastrojowa, melancholijna piosenka o pogrzebaniu młodzieńczych marzeń. Po blisko pięciominutowej zadumie z impetem powracamy do żywiołowej stylistyki lat siedemdziesiątych. Dwie ostatnie piosenki to muzyczna podróż do Ameryki

Południowej. The Clairvoyant przejdzie zapewne do historii polskiej muzyki rozrywkowej. Zrobić bowiem lambadę z heavymetalowego kawałka to nie lada sztuka. Pozwolić sobie na taki muzyczny żart mogą jedynie świadomi swojej klasy artyści. Jakby latynoskiej muzyki było twórcom krążka za mało, album zamyka… bossa nova. Utworem Still Life muzycy oddali hołd nie tylko grupie Iron Maiden, ale także artystom zupełnie innej stylistyki. Antonio Carlos Jobim i Joao Gilberto stworzyli jak widać gatunek, który nawet w zetknięciu z ciężkim metalem nie traci formy. Przed ponad trzydziestu laty nastąpił na całym niemal świecie heavymetalowy boom, który odmienił całkowicie spojrzenie na muzyczną estetykę. Wielu z ówczesnych nastolatków do dziś wiernie nie ścina włosów i nosi skórzane kurtki. Są jednak i tacy, którzy tej „diabelskiej” muzyki nigdy nie zaakceptowali. Niniejszy album próbuje pogodzić jednych i drugich. Dla tych pierwszych być może jest artystyczną prowokacją. Dla drugich może stanowić podejrzany element spiskowej teorii dziejów. No cóż, już nasi pradziadowie powiadali, że gdzie diabeł nie może tam… Baabę pośle.

Sławek Orwat Dla czytelników „Nowego Czasu” mamy dwie płyt y CD Baaba Kulka. Emaile prosimy kierować na adres redakcji: redakcja@nowyczas.co.uk

„GĄSKA NA ZAKĄSKĘ”

SCENA POETYCKA

W POLSKIM OŚRODKU SPOŁECZNO-KULTURALNYM W LONDYNIE

zaprasza na program:

kabaret oparty na twórczości Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego

Udział biorą: Joanna Kańska, Helena Kaut-Howson, Magda Włodarczyk, Janusz Guttner, Konrad Łatacha, Wojtek Piekarski przy fortepianie – Daniel Łuszczki, skrzypce – Barbara Zdziarska Kierownictwo muzyczne – Maria Drue; Reżyseria – Helena Kaut-Howson

10 czerwca (piątek) godz. 19.00; 12 czerwca (niedziela) godz. 16.00

JAZZ CAFE

(238-246 King Street, W6 0RF, kolejka:Ravenscourt)

Bilety w cenie £8.00 do nabycia na dwie godziny przed spektaklem. Rezerwacja przez email: scenapoetycka@gmail.com

Pietrzak w POSK-u „GĄSKA NA ZAKĄSKĘ” SCENA POETYCKA

W POLSKIM OŚRODKU SPOŁECZNO-KULTURALNYM W LONDYNIE

zaprasza na program:

Artysta niezłomny, Dowcipy i teksty piosenek z konsekwentny, satyryk z czasem jednak zaczęły przesłaniem. Prześmiewca, denerwować decydentów i którego nie bardzo kochają działać im na nerwy. Gdy stały rządzący krajem, ci z lewa i z się popularne w całej Polsce, prawa. W czasie rządów komuny wybitni artyści byli zapraszani do utrudniano i cenzurowano udziału w programach Egidy. programy kabaretu Pod Egidą, Pietrzak zapraszał gwiazdy którego Pan Janek wspólnie z teatrów i telewizji, słynnych, Jonaszem Koftą i Adamem popularnych aktorów, m.in. Kreczmarem był twórcą. Kabaret Janusza Gajosa, kabaret opartyKazimierz na twórczości urodził się w studenckim Klubie Rudzkiego, Wojciecha Pszoniaka, Konstantego Ildefonsa Hybrydy na Mokotowskiej w Krystynę Jandę, prof.Gałczyńskiego Aleksandra Warszawie. Ogromny sukces Bardiniego, Kazimierza Udział biorą: Joanna Kańska, Helena Kaut-Howson, Magda Włodarczyk, Kaczora, artystyczny grupy młodych, Magdalenę Zawadzką, Piotra Janusz Guttner, Konrad Łatacha, Wojtek Piekarski gniewnych, utalentowanych ludzi Fronczewskiego, Stefana przy fortepianie – Daniel Łuszczki, skrzypce – Barbara Zdziarska stał się wkrótce sensacją Friedman oraz wielu innych. Kierownictwo muzyczne – Maria Drue; Reżyseria – Helena Kaut-Howson warszawskiej bohemy działającej Władza nie cierpiała satyry, ale w „podziemiach” . Reżym po cichu adorowała i przyzwalała (piątek) godz. 19.00 (niedziela) godz. 16.00 początkowo przymykał oko na przymykając oko na – ich wybryki satyryczne niesfornych zdaniem – nieszkodliwe wybryki artystów, studentów traktujących kabareciarzy. Wszystko się występy jako wentyl dla niestety zmieniło w stanie (238-246 King Street, W6 0RF, kolejka:Ravenscourt) niewielkiej grupy odbiorców, a wojennym. Po euforii (okresie w cenie £8.00 do nabycia na dwie godziny przed„Solidarności”) spektaklem. dla zagranicyBilety jako dowód początków Rezerwacja przez email: scenapoetycka@gmail.com istnienia wolności słowa w Polsce. nastąpiła ciemna noc dla sztuki

10 czerwca

; 12 czerwca

JAZZ CAFE

(stan wojenny). Pan Janek w dniu 13 grudnia1981 roku przebywał w Stanach Zjednoczonych, zdążył zaśpiewać razem w prezydentem Reaganem „Żeby Polska była Polską” i mimo namowy Polonusów, żeby wybrał wolność, wrócił do kraju. Wbrew opinii niektórych zawsze narzekających Pan Janek nic nie stracił na ostrości spojrzenia i ciętego języka, śmieszy, wykpiwa bufonów, kłamców, politycznych cwaniaczków. Jednocześnie wzrusza starymi i nowymi piosenkami przy gitarze albo akompaniamencie Krzysztofa Paszka – pianisty i kompozytora. najwierniejszego muzyka kabaretu Pod Egidą, wiernego druha Pana Janka. Zapraszam w najbliższą sobotę do POSK-u, będzie na pewno i miło, i śmiesznie.

Jurek Jarosz


|19

nowy czas |6 czerwca 2011

kultura Fot. Adam Wojnicz

Max Klezmer Band zagrał w Londynie Grzegorz Małkiewicz

Z

agrał w poskowej Jazz Cafe, bez przerwy, a publiczność nie chciała zgodzić się na koniec koncertu, domagając się kolejnych bisów. Mogła w ten sposób nagrodzić muzyków za niezwykłą podróż w krainy znane i nieznane, dźwięki, które przypominały pewne motywy, ścieżki wydeptane, by nagle, poboczem, przejść w inne klimaty i nastroje. Max Klezmer Band to nie tylko zespół muzyków posługujących się z niebywałą wirtuozerią całą gamą instrumentów, to czarodzieje przestrzeni scenicznej, w której tworzą niepowtarzalny klimat. Rzadko się zdarza, tym bardziej w klubie jazzowym (taka już tradycja), żeby kolejne partie solowe, mistrzowsko wykonane, nie były nagradzane natychmiast przez publiczność. Na koncercie Max Klezmer Band partii solowych było więcej niż zwykle. Przez cały czas instrumenty (nieraz archaiczne i nieznane, może znane etnografom?) prowadziły ze sobą ożywiony dialog, zanikający i powracający. A publiczność była jakby zahipnotyzowana. Zero oklasków. W misterium tworzonym przez muzyków dla oklasków nie było miejsca. Zmieniające się na-

stroje – nostalgia, melancholia, zmysłowość, przeplatanie smutku radością. Bez, jakże częstej w takim muzykowaniu, monotonii. To chyba dzięki bogactwu zapożyczeń rytmicznych z całego świata – z muzyki żydowskiej, hinduskiej, afrykańskiej i współczesnego jazzu. Ale zapożyczenia nie oznaczają w tym przypadku roli odtwórczej muzyków. Motywy etniczne w ich repertuarze to muzyczne kanony słabo obecne w kulturze powszechnej i niejako przefiltrowane przez inną wrażliwość. Niemniej tej wrażliwości muszą być bliskie, co świadczy o uniwersalności muzyki. Max Klezmer Band nie jest oczywiście pierwszą kapelą, która czerpie z takich zasobów. Kiedyś słyszałem, jak Dave Brubeck opowiadał o tym, co było inspiracją jego najbardziej znanego szlagieru jazzowego Take Five. Pewnego dnia mistrz usłyszał, jak turecki kucharz wystukuje znany sobie rytm – jak się okazało, bardzo popularny w jego rodzinnych stronach. Uczniowie godni mistrza. Fani, którzy towarzyszą zespołowi od początku, to znaczy od roku 1998, rozpoznali wczesne fascynacje i charakterystyczne brzmienie, ale to już inna kapela, a nazwa nawiązująca do muzyki klezmerskiej może nie jest już tak oczywista jak dziesięć lat temu. Chociaż muzyka klezmerska od drugiej połowy XVIII wieku naturalnie oddalała się od swoich religijnych źródeł. Być może sama nazwa (od hebrajskiego klej zemer, czyli narzędzia pieśni) zakładała taką ewolucję. Narzędzia pieśni, a więc solowe partie musiały być podporządkowane większej całości, czyli pieśni. To łączyło muzyków i połączyło ich z publicznością.

Michael Jones w Jazze Cafe POSK

Fot. Mateusz Stachyra

Od lewej: Stefan Orins, Max Kowalski, Michael Jones, Dominik Strychalski i Jakub Rutkowski

Indywidualne biografie muzyków też przypominają ich muzyczny kalejdoskop. Polacy: Max Kowalski – kontrabas, Dominik Strychalski – flety, Jakub Rutkowski – perkusja; Francuz: Stefan Orins – fortepian, oraz wielonarodowościowy Anglik (w tym i kawałek Polaka) Michael Jones – skrzypce. Babką Michaela jest rodowita Polka (niestety, z powodów zdrowotnych nie mogła przyjść na występ wnuka), która przeszła syberyjską gehennę w czasie II wojny światowej. Poślubiła Hindusa z wyspy Goa (dziadek lat 92, też muzyk, był na koncercie) i z czasem zamieszkali w Anglii. Ich córka Monika poślubiła pół Walijczyka, pól Irlandczyka Roberta Jonesa. Swoich dwóch synów i córkę wychowali w Londynie. Michael dzięki muzycznemu talentowi zdobył stypendium w prestiżowym gimnazjum Dulwich College (nauczyciel przyszedł na koncert w Jazz Cafe w POSK-u). Po studiach w Guildhall School of Music w klasie skrzypiec Krzysztofa Śmietany przeniósł się do Krakowa. Grał z najlepszymi polskimi muzykami, m.in. z Nigelem Kennedym. W Krakowie czuje się najlepiej. Francuz Stefan Orins uratował zespół na jednym z koncertów we Francji. Zawiódł pianista, zagrał Stefan i został, co z kolei świadczy o tym, że ta inna wrażliwość musi realizować się w podobnych rejestrach, w jednym dążeniu do wykonania „pieśni”. Stefan, z nich wszystkich najbardziej „jazzowy”, wzbogacił zespół o nowe brzmienie, bardzo wyraźne również w starych klezmerskich szlagierach Nad ostateczną jakością brzmienia czuwał nie mniej zasłużony, jeden z najlepszych dźwiękowców w Polsce – Andrzej Czop „Czoper”. Jedynym mankamentem (zdaniem muzyków) była atrakcyjna estetycznie, ale powodująca irytujący rezonans lustrzana ściana za sceną. Może dałoby się ją wygłuszyć, na przykład zaciąganą kotarą? Oświetlenie, bardziej naturalne, jest już zdecydowanie lepsze. Publicznością wszyscy muzycy byli zachwyceni.


20|

6 czerwca 2011 | nowy czas

reportaż

Nocne życie młodego Hiszpana N deser i mocna mała kawa, zwana tu cortado, w praktyce jest to małe espresso z mlekiem. Na deser tradycyjnie wybieramy crema catalana, czyli pudding na zimno. Silvia w tym czasie zmienia dres na dżinsy i zakłada zwykły T-shirt. Trochę mnie to zaskakuje, bo ja w tych butach na obcasie..., ale czekam na dalszy rozwój sytuacji bez komentarza.

Małgorzata Białecka Barcelona. Spacernocą. nocą. Barcelona. Spacer A jeśli nocą, to obowiązA jeśli po nocą, to obowiązkowo klubach kowo ipo barcelońskich klubach i barcelońskich dyskotekach. Że nie dyskotekach. Że nie wygląda wygląda to typowo, to typowo, przekonałam przekonałam się oso- się podążając zaza parą biście, osobiście, podążając parą Katalończyków...

GODZ. 24.00 Opuszczamy w końcu mieszkanie przy Sagrada Familia na granicy dzielnic Eixample i Gracia i metrem jedziemy w okolice wybrzeża, wysiadamy jednak w sercu najbardziej znanej ulicy w mieście – na Rambla (stacja metra Pl. Catalunya lub Liceu). Żeby poczuć atmosferę fiesty w Barcelonie trzeba przejść się w środku nocy przez serce miasta. Ulica La Rambla ciągnie się przez całą długość dzielnicy Ciutat Vella, której centralną częścią jest tzw. Barri Gótic – kompleks najbardziej zabytkowych budynków miasta z okresu średniowiecza. Atmosfera, jaka tam panuje sprawia, że czuję się już oszołomiona, jak po wypiciu cava – tradycyjnej odmiany tutejszego szampana. – A to dopiero początek – wtrąca Silvia. Na ulicy jest tyle ludzi, że czasami trudno nam przejść. Ta część miasta to jednak królestwo turystów. Mieszają się tu języki z całego świata. Mieszkańcy Barcelony przemykają wśród tej mieszanki, by wsiąknąć w dzielnice bardziej swojskie. W powietrzu unoszą się zapachy potraw z restauracji i barów, których są tu setki. Od czasu do czasu dociera do mnie zapach różnych używek. Pytam, czy w okolicy jest dużo policji. Jose odpowiada, że zapewne tak, choć miasto nocą nie uchodzi za bardziej niebezpieczne niż w dzień. Prawo w Hiszpanii dopuszcza uprawę jednej bądź dwóch doniczek marihuany, jednak wyłącznie na własnym balkonie, nie można też palić tej używki poza własnym mieszkaniem. Posiadanie i handel narkotykiem jest zabroniony.

Katalończyków...

GODZ. 21.00 (PIĄTEK) Z podniecenia wypada mi z rąk szminka. Wychodzę. Dostałam zaproszenie na nocny rajd po hiszpańskich knajpach i dyskotekach w Barcelonie. Chcę się jakoś fajniej ubrać i umalować, ale mam wrażenie, że jestem już spóźniona. Wkładam najnowszą bluzkę z dekoltem, do tego dość ostry makijaż, buty na wysokim obcasie. Moimi przewodnikami tej nocy mają być Jose i Silvia – bywalcy tutejszych klubów. W metrze poprawiam włosy, ludzie lekko mi się przyglądają, siłą rzeczy widać od razu, że jestem cudzoziemką. Po pierwsze jasna karnacja, włosy – co prawda ciemny blond, ale zawsze blond. I ten makijaż – teraz widzę, że tu młode kobiety (18-25 lat) jedynie w telewizji tak się malują. Na ulicach panuje zasada: wszystko co na siebie włożysz jest modne (przynajmniej dla ciebie). Dla wielu osób godzina dziewiąta w tym ogromnym i fascynującym mieście to godzina powrotu z pracy. Metro jest więc zapchane. Inni jadą na kolację, wysypują się z metra na główne place w mieście, by w końcu znaleźć jeszcze jakąś niezajętą w całości restaurację i zjeść coś, jak zwykle, dość tradycyjnego. Miasto od tej pory przez kilka kolejnych godzin wprost wrze. Wszelkie miejsca publiczne są bardziej zatłoczone niż w południe. Nie tylko trudno znaleźć wolny stolik w tym tłumie, ale w ogóle trudno się tu znaleźć. W końcu docieram na ulicę, gdzie mieszka Jose.

GODZ. 22.00 Wchodzę do mieszkania znajomych w oczekiwaniu, że zaraz wyjdziemy i ruszymy w miasto. Jak wielkie jest moje zdziwienie gdy okazuje się, że obydwoje zajęci są... gotowaniem. Nie, nie wychodzimy z mieszkania przez kolejne ponad dwie godziny! Hiszpanie przywiązują ogromną wagę do spożywania posiłków i do gotowania. Jedzą zawsze własne tradycyjne potrawy, do których należą tortilla, escudelli czy paella. Nawet ludzie bardzo młodzi nie wychodzą w piątkową czy sobotnią noc bez wcześniejszego ustalenia gdzie i co zjedzą. Jedną z opcji jest kolacja w restauracji, jednak z uwagi na ogromne w tym czasie tłumy w restauracjach, młodzi ludzie często umawiają się w domach na przygotowywane przez siebie kolacje. Gotowanie jest czynnością świętą i zarówno mężczyźni, jak i kobiety często chwalą się przyrządzonymi przez siebie potrawami. Późna pora jedzenia kolacji wynika

GODZ. 1.00 (SOBOTA)

›› Hiszpanie zanim ruszą do dyskotek, które nie startują wcześniej niż ok. drugiej lub trzeciej w nocy, uderzają najpierw na piwo lub coś mocniejszego

z odmiennych niż w innych krajach Europy godzin pracy. Hiszpanie pracują zwykle do godziny trzynastej, następnie mają dwu- lub trzygodzinną sjestę na posiłek i odpoczynek, po czym pracują kolejne cztery bądź pięć godzin. Wracają więc późnym wieczorem do swoich domów i spożywają kolację gdzieś około godziny dwudziestej drugiej.

GODZ. 23.00 Po dodaniu do ryżu w określonej kolejności takich składników jak: czosnek, dojrzałe pomidory, oliwa z oliwek, kawałki kurczaka, groch i langusta, ostatni składnik napawa mnie lekkim przerażeniem – to wydzielina kałamarnic, czyli atrament, w tym wypadku jadalny. Nadaje potrawie czarny kolor. Całość, niczym danie z opowieści o czarownicach, ozdabia się owocami morza, czyli ostrygami, homarami i małżami.

To tradycyjna potrawa hiszpańska. Zasiadamy do stołu, na którym stoi już butelka tradycyjnego katalońskiego wina. Nie mogę się nadziwić, że dwudziestoparoletni ludzie przywiązują tak ogromną wagę do spożywania posiłków. Jak mi tłumaczą, w Hiszpanii rodzisz się i kształtujesz w oparciu o zasadę „żyjesz, żeby jeść, jesz, żeby żyć”. Czas spożywania posiłków jest więc święty, niezależnie od wieku. W czasie jedzenia dużo rozmawiamy – to kolejna zasada, której należy przestrzegać. Posiłek to czas rozmowy, w związku z tym trwa czasami wiele godzin. Nie rozmawiamy o polityce, problemach, czyli na tematy poważne. Nie, to nie na miejscu, rozmawiamy o tym, co sprzyja dobrej atmosferze i wprawianiu się w dobry nastrój przed czekającą nas nocą. Naszą kolację kończy obowiązkowy

W jedną noc nie zdążę zobaczyć wszystkich miejsc, do których się tu chodzi. Topografia nocnego życia maluje się następująco: typowe hiszpańskie studenckie dyskoteki znajdują się z dala od wybrzeża, w dzielnicach Eixample i Gràcia. Co ciekawsze miejsca, które warto znać, usytuowały się w okolicach stacji metra Les Corts, czyli w pobliżu miasteczka uniwersyteckiego i stadionu F.C. Barcelona. Plotka, że można tam czasami zobaczyć samego Ronaldinio (!), rozchodzi się po mieście z prędkością światła. Zwłaszcza gdy tutejszy bóg futbolu tańczy do brazylijskich rytmów w takich miejscach jak Sala Bikini (www.bikinibcn.com). Przy Placu Real rozkładają się piknikujące w ciepłą noc tłumy. Mijając balkony kamienic niejednokrotnie można zostać zaproszonym przez samych mieszkańców i ich gości na prywatne party w domu. Szokuje mnie otwartość i szybkość, z jaką zawiera się tu znajomości. Miasto zdaje się nigdy nie spać, nie mówiąc już, że tradycyjne godziny

ciszy nocnej są tu tak egzotyczne jak śnieg. Przedzierając się przez tę mezklę ludzi, języków i muzyki docieramy w końcu do Poblenou – miejsca, gdzie niezliczone puby czy bary oddzielone są zaledwie jedną ścianą.

GODZ. 2.00 W tego typu pubach, szczególnie w Poblenou można tańczyć, jednak jest za wcześnie na tańce. Hiszpanie zanim ruszą do dyskotek, które nie startują wcześniej niż ok. drugiej lub trzeciej w nocy, uderzają najpierw na piwo lub coś mocniejszego do pubu. Ledwo wciskamy się w zapchaną już przestrzeń. Z ostatnim metrem przybywa coraz więcej ludzi, jednak zawsze znajdzie się jeszcze jakiś wolny taboret, wyciągnięty z końca sali spod stołu, by każdy mógł tu przycupnąć. Zamawiamy dzbanek sangrii, którą podaje się tu z owocami. Silvia mówi mi, że jest jeszcze za wcześnie na wejście do dyskoteki, pewnie nie ma tam póki co nikogo. Ludzie schodzą się do dyskotek w momencie zamykania pubów czyli około trzeciej nad ranem. My ruszymy do tych przy ul. Almogàvers (stacja Marina), bo są ciekawe architektonicznie i przerobione ze starych fabryk. Z ważniejszych adresów radzi mi zapamiętać dyskotekę Razzmatazz (www.salarazzmatazz.com), w której odbywają się koncerty. Nie jest tanio (12-15 euro), ale odbywające się tam imprezy podobno długo się pamięta.

GODZ. 3.00 Pora w końcu, żeby przenieść się do dyskoteki. Muszę się zdecydować na jakąś muzykę. Do wyboru mamy pop, hip hop, rock i latino disco. Wejście jest płatne, więc najlepiej od początku mieć ustalone preferencje, jak powiada Jose. Wybieram latino disco, bo wydaje mi się najbardziej adekwatne na zakończenie tej nocnej przygody. W dyskotece wraz z wybiciem godziny trzeciej, jak za dotknięciem różdżki tłum wprost pęcznieje, w jednej chwili parkiet jest pełen. W tańcu dominuje salsa lub jej odmiana. Zaskakuje mnie, że mężczyźni ruszają się do rytmu i śmiało schodzą na parkiet nawet bez partnerek. Jest ich więcej niż tańczących kobiet. Białe dodatki lub części ubrania odbijają się fluorescencyjnie od światła. Tu też mamy mieszankę z całego świata, szczególnie z Amerykę Południową. Śmiało można wyróżnić Brazylijczyków – rytm mają we krwi. Trudno mi pozostać już tylko obserwatorem. W tym tańcu nie ma znaczenia znajomość języka czy pochodzenie.

GODZ. 4.00-5.00 Być w Barcelonie i nie przeżyć jednej nocnej fiesty to jak być tu i nie zobaczyć budynków Gaudiego. Z szumem w uszach i lekkim zefirkiem w głowie czekamy na pierwsze metro, żeby wrócić do domu i spać, spać, spać... Przed oczami mam jeszcze wirujący, kolorowy tłum. Jose i Silvia patrzą na mnie z uśmiechem – po trzecim czy czwartym razie mówią: – Rano wypijesz mocną kawę i będziesz mogła na ósmą pójść od razu do pracy. Nie wierzę! – Ależ tak, fiesty przecież nie odbywają się wyłącznie w weekendy!


|21

nowy czas | 6 czerwca 2011

pytania obieżyświata

Dlaczego nie można gotować koźlęcia w mleku matki jego? Włodzimierz Fenrych

N

ie będziesz gotował koźlęcia w mleku matki jego – takie przykazanie aż trzykrotnie pojawia się w Starym Testamencie. Dziwne przykazanie, prawda? Komu przyszłoby do głowy coś podobnego – gotowanie koźlęcia w mleku jego własnej matki! Czyżby starożytni Hebrajczycy robili takie rzeczy? Chyba musiało w tym coś być, skoro autorzy Pięcioksięgu powtarzają to przykazanie aż trzykrotnie. Jeśli zapytamy współczesnych rabinów o wyjaśnienie, to otrzymamy prostą odpowiedź – chodzi o to, że żydowi nie wolno gotować mięsa z mlekiem. Mało tego – nie wolno mu spożywać produktów mięsnych i mlecznych podczas jednego posiłku. Ba, nie wolno nawet tej samej zastawy używać do posiłków mlecznych i mięsnych, a tak naprawdę, to nawet zmywak powinien być osobny dla każdej z tych zastaw. Jest to logika Talmudu (o której za chwilę), ale zgodnie z logiką normalną, gdyby chodziło o niespożywanie mięsa z mlekiem, to takie właśnie byłoby przykazanie. Skoro trzykrotnie wyszczególniono koźlę oraz mleko jego matki, to widocznie była jakaś przyczyna, ważna wówczas, ale z czasem zapomniana. Współcześni nam żydzi rozumieją to przykazanie tak, jak je rozumieją, ale warto tu zwrócić uwagę, że samo słowo „żyd” może być mylące. Tym samym słowem określamy i dzisiejszych żydów kierujących się w życiu wskazaniami Talmudu, i wyznawców Jahwe z czasów formowania się Cesarstwa Rzymskiego, kiedy Talmud jeszcze nie istniał. W I wieku naszej ery istotą kultu Jahwe były ofiary całopalne składane w świątyni jerozolimskiej. Stary Testament zawiera mnóstwo szczegółowych przykazań dotyczących ofiar ze zwierząt, ale dzisiejsi rabini ofiar nie składają i wszystkie te przykazania ignorują. Dlaczego? Ofiary ze zwierząt nie były niczym niezwykłym w świcie starożytnym. Praktykowali je Grecy. Wśród arcydzieł architektury na ateńskim Akropolu regularnie podrzynano gardło wołom i baranom. W Grecji spożywano mięso ofiarowanego zwierzęcia uczestnicząc niejako we wspólnym posiłku z bóstwem. Niekiedy ofiary były mniej krwawe, bogini plonów Demeter otrzymywała w ofierze pieczywo. Dionizosowi składano w ofierze wino, a uczestnicy po jego wypiciu byli oczywiście odurzeni boskim napojem. Wino było boskim napojem, bowiem Dionizos identyfikowany był z krzewem winnym, o czym świadczą starożytne dzieła sztuki. Dionizos jako niemowlę rozszarpany został na kawałki przez tytanów, ale potem odżył jako krzew winny, dlatego kult Dionizosa to kult nowego życia. O greckich praktykach religijnych mamy je-

Grecka ofiara z byka, waza w British Museum

dynie fragmentaryczne informacje, bowiem wiele kultów miało charakter misteryjny i utrzymywane było w tajemnicy. Samo słowo „misterium” pochodzi od tajemniczego kultu Demeter, który to kult tym właśnie słowem był nazywany. Miejsce kultu Demeter – Eleusis koło Aten – było drugim po Delfach najświętszym sanktuarium w Grecji. Aby wziąć udział w obrzędzie trzeba było przejść inicjację, podczas której uczestnicy ubierali białe szaty. Mówiono, że kto został wtajemniczony w misterium eleuzyjskie, ten nie boi się śmierci, bo już wie, co jest po drugiej stronie. Kult Demeter to również kult nowego życia, bo przecież to jednocześnie kult jej córki Persefony, która co roku wracała do z życia Hadesu. W Grecji było oczywiście wiele kultów, każdy inny, a sami Grecy nie widzieli tu żadnej sprzeczności. Mity mieszały się i zmieniały w zależności od tego, kto je opowiadał lub (co ważne dla nas) zapisywał. Matką Persefony była czasem Demeter, a czasem Rea, matką Dionizosa czasem Persefona, czasem jej siostra Semele, a czasem nie miał matki, tylko wyskoczył z uda Zeusa. Sam Dionizos bywa czasem identyfikowany z Hedesem, mężem Persefony, a bratem Zeusa. Czy takie sprzeczności są istotne? Grecy nie przywiązywali tu wagi do ścisłości, mity to nie był podręcznik do biologii ani historii. Żydzi starożytni mieli podejście nieco inne, ale w najstarszych warstwach Biblii można znaleźć podobne swobodne podejście do mitu. Wystarczy zacząć czytać jej pierwsze strony, by zauważyć, że w pierwszym rozdziale Księgi Rodzaju Bóg stwarza najpierw świat, potem rośliny i zwierzęta, a na końcu człowieka, natomiast w drugim rozdziale kolejność jest odwrócona – najpierw jest ulepiony z gliny człowiek, a dopiero potem rośliny i zwierzęta. Tym niemniej w pierwszych wiekach Cesarstwa Rzymskiego żydzi kładli wielki nacisk na fakt, że Bóg jest jeden, a skoro jest jeden, to znaczy, że może być tylko jed-

na świątynia, w której składa się mu ofiary. W I wieku naszej ery wyznawcy Jahwe mieszkali nie tylko w Palestynie, ale rozproszeni byli na terenie całego cesarstwa. W całym cesarstwie rozproszone były domy modlitwy zwane synagogami, ale świątynia była jedna i tylko tam można było składać ofiary ze zwierząt. Te ofiary były bardzo ważne, bowiem tylko ofiarą całopalną można było obmyć grzechy. Można było w tym celu odbyć pielgrzymkę, ale nie było to konieczne – wystarczyło wysłać do świątyni ofiarę pieniężną z odpowiednimi instrukcjami. W 70 roku naszej ery w Palestynie wybuchło powstanie, które cesarz Hadrian krwawo zdławił, a świątynię jerozolimską zburzył. Dla wyznawców Jahwe był to szok. Jak to, nie będzie już można obmywać win? Co teraz będzie? Świadomie użyłem sformułowania „wśród wyznawców Jahwe”, aby uniknąć nieporozumienia. Jak w każdym społeczeństwie, wśród wyznawców Jahwe w I w.n.e. istniały różne nurty myślenia. Dwa z nich wykrystalizowały się w odrębne szkoły z odrębnymi kanonicznymi pismami traktowanymi jako komplementarne do Starego Testamentu. Obie szkoły są w równym stopniu spadkobiercami starożytnego kultu Jahwe, mimo tego że bardzo różnią się odpowiedzią na wyzwanie, jakim było zniszczenie świątyni jerozolimskiej. W uproszczeniu można powiedzieć, ze szkoła rabinów, których pisma zebrano potem w księgę zwaną Talmudem, uważała, że dawni żydzi zasłużyli sobie na gniew Boży łamiąc przez nieuwagę przykazania, między innymi te drobne. Proponowali oni w odpowiedzi stworzenie „ogrodzenia wokół Tory”, to znaczy szeregu jeszcze ściślejszych przepisów, których przestrzeganie uniemożliwiłoby złamanie przykazań Tory przez nieuwagę. Tak naprawdę to szkoła ta istniała już przed zburzeniem świątyni; najstarsi rabini Talmudu – Szammaj i Hillel – są o pokolenie starsi od Jezusa z Nazaretu. Byli to tak zwani faryze-

usze, którzy bardzo szczegółowo przestrzegali przepisów prawa. Ewangelie z nimi polemizują, ale rozróżnienie nie zawsze jest jasne; również w Ewangeliach widać, że niektórzy faryzeusze traktowali Jezusa jak swojego, zapraszali do domów (i dziwili się potem, dlaczego – na przykład – nie myje rąk). On również zacieśniał przepisy Tory – wystarczy rzucić okiem na Kazanie na Górze, by się o tym przekonać. Tyle że on je zacieśniał w bardzo specyficznym duchu. Najważniejsze było przykazanie miłości, przykazania Tory zacieśniane były pod tym kątem (żadnych rozwodów, żadnego nazywania swojego bliźniego głupcem), przykazania nie mające się nijak do tego głównego mogły być pomijane (można łuskać kłosy w szabat i nie myć rąk przed posiłkiem). A uczniowie Jezusa uznali, że nawracający się Grecy mogą nawet pominąć obrzezanie i przepisy żydowskiej diety. Jednakże nie stosunek do przepisów był odpowiedzią wyznawców Jezusa na tragiczne wydarzenie 70 roku. Na dramatyczne pytanie – gdzie będziemy teraz składali ofiarę za grzechy, mieli równie dramatyczną odpowiedź – ofiarą za grzechy wszystkich ludzi było ukrzyżowanie Jezusa – Baranka Bożego. Tę ofiarę można w pewnym sensie powtarzać, składając w ofierze Bogu chleb i wino. Było to misterium, w którym udział mogli brać tylko wtajemniczeni. W czasie obrzędu wtajemniczenia uczestnicy nakładali białe szaty... Gdzieś to widzieliśmy? No tak, pierwsi chrześcijanie byli mistrzami tego, co dziś zwie się inkulturacją. Przemawiali do Greków językiem, który dla Greków był zrozumiały. Chodzi również o język rytuału. Jak się ma do tego wszystkiego przykazanie o koźlęciu? Chrześcijanie najwyraźniej uznali, że ma się ono nijak do przykazania miłości i praktycznie o nim zapomnieli, tak że my się teraz dziwimy widząc je w Biblii. Twórcy Talmudu natomiast potraktowali to przykazanie bardzo poważnie i „zbudowali wokół niego ogrodzenie”, to znaczy wprowadzili dodatkowe bardzo ścisłe przepisy mające wyeliminować możliwość nawet nieumyślnego jego złamania. Ale to jeszcze nie wszystko. Żyjący w XII wieku wielki żydowski filozof i mistyk Mojżesz Majmonides pisał, że zakaz dotyczący koźlęcia był w rzeczywistości zakazem udziału w pogańskich obrzędach. W świecie śródziemnomorskim rozpowszechniony był kult Dionizosa, boga winnego krzewu, który w niemowlęctwie rozszarpany był na kawałki , a potem przywrócony do życia. Ku czci Dionizosa odbywano orgiastyczne obrzędy, jednym z nich był szalony taniec kobiet, które w tańcu rozrywały na kawałki żywe koźlę, a potem je gotowały w mleku jego własnej matki. Niektórzy przypuszczają, że poświadczona historycznie forma tego obrzędu jest już wersją łagodniejszą, ucywilizowaną, bowiem wcześniej tańczące kobiety rozszarpywały niemowlaka jednej z nich. Nie jest to niemożliwe – w samej Biblii jest wprost napisane, że Hebrajczycy mają wyciąć w pień lud ziemi Kanaan, bowiem lud ten składa niemiłe Bogu ofiary z własnych dzieci. To jednak tylko przypuszczenie – historycznie poświadczony jest tylko obrzęd z rozszarpywaniem koźlęcia i gotowania go w mleku matki. W tym obrzędzie żydom nie wolno było brać udziału. Z czego wynika, że twórcy Talmudu próbowali interpreto wać to, czego nie rozumieli. W historii religii jest to zjawisko bardzo częste. I wcale nie zastrzeżone dla rabinów.


22|

6 czerwca 2011 | nowy czas

co się dzieje

jacek ozaist

WYSPA [45] Zbliżały się mistrzostwa świata w RPA. Wóz przewożący nasze graty raz po raz mijały auta roztańczonych Algierczyków, którzy kosztem Egipcjan awansowali do tej imprezy. Śpiewali i wymachiwali flagami, jeżdżąc pickupami po Hounslow w tę i z powrotem. Tak zapamiętałem ostatnie tam chwile i łzy kręciły mi się w oku, gdy dojeżdżaliśmy do A4, by wkrótce zniknąć między rozpędzonymi samochodami. Mijałem ulice i domy, z którymi wiązało się tyle dobrych wspomnień. Nie wiem, ile razy w życiu można zaczynać wszystko od nowa. Ja znów zaczynałem. Kiedy przejeżdżaliśmy wzdłuż squatów przy Hanger Lane, nostalgia tylko przybrała na sile. Spostrzegłem, że jeden z nich całkiem zburzono. Ten „nasz” trzymał się mocno, choć stracił część dachu i bocznej ściany. Byliśmy tu tacy beztroscy, pewni siebie, szczęśliwi. Trzymaliśmy się razem, wierząc, że świat za oknem kryje tyle możliwości. Najbardziej żal mi rozerwanych więzów międzyludzkich. Po Arku został mi kot, po Jarku kilka miłych wspomnień. Każdy z nas był z drugim skłócony i w pokrętny sposób obrażony. Samotność to prezent od innych ludzi. Nigdy nie jest tak, że wybieramy ją sami. Kierowca vana kopcił dławiące oddech skręty. Zerknąłem na niego krzywo, więc uchylił bardziej szybę. Kiedyś, nawet paląc po 50 sztuk dziennie, słabo znosiłem obecność dymu w ciasnych pomieszczeniach. Nigdy nie paliłem w domu, rzadko w samochodzie. Dym w ustach był błogosławieństwem, ten z żarzącego się końca – przekleństwem. Rzuciłem palenie, by sprawdzić czy dam radę. I tak już zostało. Dziś nie palę w ogóle i z przerażeniem zerkam po sobie. Kilogramów mi przybyło, ziemia zaczęła wydawać się taka bliska, znajoma. Pewnie wszystko jej jedno, kogo wciąga w swoją otchłań: kruchego, trawionego przez nowotwory biedaka, czy obżartego, tłustego burżuja. Zawsze uchodziłem za najchudszego w okolicy. Dziwnie byłoby stracić ten przywilej. Postanowiłem więc, że kupię rower i będę nim jeździł do pracy. Nowe miejsce od razu pokazało swój potencjał. Przez większą część dnia słońce było po naszej stronie. Oczami wyobraźni ujrzałem pełen zieleni ogródek piwny, ludzi pod parasolami, oszronione szklanki z piwem. Tymczasem czekało nas znacznie więcej pracy, niż przy budowie kuchni w Duke’u. A ja nawet nie wiedziałem, od czego zacząć. Czułem się samotny i bezradny. Bywałem już w różnych miejscach, miewałem strasznie różne stany ducha, ale emigracyjny Londyn wpędzał mnie w coraz głębszą deprechę. I nigdy nie było w moim życiu większej pustki. Nie miałem się nawet do kogo zwrócić o pomoc w remoncie. Prawdziwi fachowcy mieli pracy po uszy, chełpliwych, permanentnie bezrobotnych budowlańców-fantastów zatrudniać się bałem. Pewnie byliby tańsi, lecz w dłuższej perspektywie ewentualne poprawki i naprawy mogły okazać się dużo droższe. Sąsiadowaliśmy z angielskim pubem, w którym już od 11 rano przesiadywało sporo ludzi. To był prawdziwy szok. Przez ostatnie lata byłem przekonywany, że otwieranie pubu o 3 po południu to najlepsze rozwiązanie. Tu zobaczyłem na własne oczy, że guzik prawda. Najbardziej ujął mnie

widok naprawdę starego człowieka, który przyszedł na szklankę piwa o dwóch laskach i do tego w asyście żony, która znikła gdzieś, kiedy tylko on wygodnie usadowił się na stołku naprzeciw baru. Po paru godzinach podjechała samochodem, by odebrać marnotrawnego męża i zawieźć go do domu. Piwny uśmiech tego staruszka będę pewnie wspominał do końca życia. Widywałem go prawie codziennie. Wizyty widać bardzo mu służyły, bo coraz częściej przychodził sam. Długo trwało, zanim był w stanie dodreptać do drzwi pubu, potem szło już z górki. Stanowił radosny przykład brytyjskiego konserwatyzmu – pozostał wierny pubowej tradycji od pierwszego łyka piwa do grobowej deski. Z przyjemnością obserwowałem też przesiadujące w pubie rodziny z dziećmi. Można było z tego kpić, że to takie ograniczone i w gruncie rzeczy głupie, ale mnie się podobało. Anglicy z pubu beblali o byle czym przez cały dzień, racząc się Guinnessem, Ale i ciderem. Mówili oczywiście czystym „Szekspirem”, czyli tą odmianą bełkotu, z której można tylko zrozumieć powtarzającą się frazę you know what I mean? Nikt mi nie wmówi, że ze swobodą rozumie spiesznego „Szekspira” w wykonaniu podchmielonego robotnika z przedmieść. Ja uporczywie wpatruję się w ruch ust, wytężam słuch i gorączkowo analizuję w mózgu poszczególne sylaby. I czasem udaje mi się zrozumieć całe zdanie. Ale raptem jedno, bo gość już pędzi z tą gadką dalej, jak znerwicowany dzieciak z ADHD. Następne przepadają bez wieści, co nie jest żadną stratą, bo nie mają większego znaczenia, bo są nagminnie uprawianym przez Anglików pustosłowiem. Najlepiej wtedy kiwać z uśmiechem głową i dodawać radosne: Yeah! God damn true! etc. Raz po raz podchodzą do mnie bywalcy pubu i pytają co tutaj będzie. Z pasją opowiadam, że restauracja z domową kuchnią z Polski i że ich zapraszam na darmowy poczęstunek, kiedy już otworzymy. Przytakują, ale i tak im nie wierzę. Przez dwa lata w Duke’u naliczyłem ich może dziesięciu. Nie widziałem powodu, dlaczego tutaj miałoby być inaczej. Tak, jak cieszyło ich przesiadywanie w jednym i tym samym pubie, tak samo zadowalali się hamburgerami, rybą z frytkami i angielskim śniadaniem. Mogli jeść w kółko to samo i Boże broń, nie zamierzali próbować obcych wynalazków. Zresztą z jakiegoś powodu mieli własny system miar i wag, jeździli lewą stroną, nie byli w strefie euro ani Schengen. Że w ogóle dołączyli do Unii Europejskiej, to już prawdziwy cud. Nie byłem do końca pewien, czy ten ich słynny luz to nie jest przypadkiem zakamuflowane lenistwo. Postanowiłem przyjrzeć się temu w późniejszym czasie. Trafiła nam się wyjątkowo dynamiczna prawniczka. Załatwiła większość formalności, zanim jeszcze zdążyliśmy nieco odsapnąć od poprzedniej pracy. Pozostało już tylko znaleźć ekipę do pracy, zamówić materiały budowlane i zawalczyć o lepszą przyszłość jeszcze raz.

cdn poprzednie odcinki

@

www.nowyczas.co.uk/wyspa

kino Attack the Block Debiut filmowy komika Joe Cornisha. Według krytyków bardzo udany. Cornish zabiera nas do Brixton, gdzie w jedynm z ponurych wieżowców żyje prawdziwa londyńska mieszanka: zbuntowane nastolatki terroryzujące okolice na swoich rowerach, młoda, stawiająca dopiero pierwsze kroki w zawodzie dziewczyna i miejscowy pijaczek. Na co dzień nie żyją może zbyt zgodnie, ale gdy nad południowo-zachodnim Londynem pojawiajå się kosmici, wszystko się zmienia…

Kilkanaście pokazów do 9 czerwca. Szczegóły na stronie BFI www.bfi.org.uk. BFI Belvedere Road SE1 8XT

muzyka Polski barok na Spitaflieds Festival

Pirates of the Caribbean: On Stranger Tides Kolejna odsłona legendarnej serii o piratach. Znów możemy spodziewać się dużo akcji, humoru i doskonałej obsady z Johnnym Deppem, Geoffrey Rushem i Penelope Cruz. A oprócz tego syreny i zombie. Water for Elephants Podróż do Ameryki z czasów depresji. Stylowy melodramat będący adaptacją powieści Sary Gruen. „Water for Elephants” to przede wszystkim uczta wizualna: dekoracje porażają szczegółowością. Fabuła rozwija się powoli, nacisk położono na klimat.Jest też akcent polski: narrator, Jakub, ma rodziców pochodzących znad Wisły. W rolach głównych Reese Witherspoon, Christoph Waltz oraz słonica Tai. Dwa razy Luc Besson Dwa klasyczne filmy francuskiego reżysera: „Leon Zawodowiec” z genialnymi kreacjami Natalie Portman i Jeana Reno oraz najnowsza produkcja twórcy przygodowy film dla dzieci (w każdym wieku) pt. The Extraordinary Adventures of Adèle Blanc-Sec. Tradycja opowieści płascza I szpady spotkają się z amerykańskim „kinem nowej przygody” lat siedemdziesiątych spod znaku „Indiany Jonesa”. Poniedziałek, 20 czerwca, godz. 18.30 Riverside Studios , Crisp Road, Hammersmith, W6 9 RL

JACEK OZAIST Z URODZENIA BIELSZCZANIN, Z SERCA KRAKOWIANIN, Z DESPERACJI LONDYŃCZYK. ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ PISZE GŁÓWNIE PROZĄ, POEZJĄ PARA SIĘ NIEREGULARNIE

w Wietnamie. A jednak podróż pozostaje taka sama. Główny bohater dociera do wypartej na co dzień prawdy o kruchości człowieczeństwa. Mistrzowska obsada: Martin Sheen, Robert Duval, Dennis Hopper i niezapomniany, choć niemal niewidoczny Marlon Brando.

Czas Apokalipsy Francis Ford Coppola zaprasza nas na wyprawę do Conradowskiego Jądra Ciemności: ku źródłu, pod prąd. Przenosi ją jednak do czasów wojny

Już niebawem w Londynie zagra najbardziej utytułowana polska orkiestra barokowa – Arte dei Suonatori. Zespół przyjeżdża na zaproszenie organizatorów Spitalfields Festival i Instytutu Kultury Polskiej w Londynie. Czego możemy się spodziewać? W programie znajdą się m. in. Koncerty Polskie Telemanna, zainspirowane polską muzyką ludową, której kompozytor słuchał podczas pobytu w Pszczynie i Krakowie. Te wesołe, żywe i oryginalne utwory, wykorzystujące melodykę, rytmikę oraz charakter polskich tańców zderzą się z jednym z najbardziej znanych arcydzieł Telemanna – Koncertem F-dur na flet prosty i orkiestrę. W roli solisty wystąpi szwedzki wirtuoz Dan Lauri, z którym nasi muzycy współpracują już od dawna. 13 czerwca zaproponują nam też fragmenty Czterech pór roku Vivaldiego rozpisane na flet prosty. Poniedziałek, 13 czerwca, godz. 19.30 Christ Church Spitalfields Commercial Street, E1 6LY

Hanson Zaczynali jako popowy zespolik dziecięcy, zawieszony gdzieś między Jackson 5, a Kelly Family. Wspieli się na szczyty europejskich list przebojów kawałkiem Mmmbop. Nie podzielili jednak losu większości podobnych kapelek i nie rozpadli się po paru latach. Wciąż nagrywają. W dodatku dorośli. Ich muzykę wydaje teraz niezależna wytwórnia, a panowie grają w nieco bardziej „dorosłej” stylistyce. Jak im to wychodzi? Będziemy się mogli przekonać w King’s College. Panowie dadzą tu aż sześć koncertów! Od poniedziałku 6 czerwca do piątku 10 czerwca. Godzina 19.30


|23

nowy czas | 6 czerwca 2011

co się dzieje King’s College Student Union Macadam Building, Surrey St, London WC2R 2LS

Wu Tang Clan Klasycy ambitnego, niezależnego hip-hopu. Bezkompromisowi, obdarzeni dość bezpośrednim poczuciem humoru i zakochani w sztukach walki. Sobota, 11 czerwca, godz. 19.00 The Forum, 9-17 Highgate Rd NW5 1JY

Alicia Keys Właścicielka wyjątkowego, głębokiego głosu świętuje w tym roku dziesiątą rocznicę swojego scenicznego debiutu. W 2001 roku ukazał się jej debiutancki album Songs in A Minor. Koncert to intymne spotkaniem z muzyką artystki. Jedynym instrumentem towarzyszącym Alicii będzie fortepian. Poniedziałek, 13 czerwca, godz.19.30 Royal Albert Hall Kensington Gore, SW7 2AP

Kwintet Franka Griffitha Amerykański saksofonista Frank Griffith ma za sobą długoletnią karierę, której mógłby mu pozazdrościć niejeden muzyk jazzowy. Po ukończeniu studiow muzycznych w USA, Frank występował jako solista w największych amerykańskich zespołach, takich jak orkiestra Glenna Millera, big bandy Buddy Richa, Mela lewisa, toshiko Akiyoshi czy orkiestra Mela torme. Przez 10 lat był wykładowcą w prestiżowym City College w Nowym Jorku. W 1996 zamieszkał na stałe w londynie i w krótkim czasie stał się jedną z najbardziej aktywnych osobistości muzycznych na londyńskiej scenie jazzowej. W kawiarnii jazzowej POSK Franka wesprze między innymi wokalistka luiza Gibbs. Sobota 18 czerwca, godz. 20.30 Jazz Cafe POSK King Street, W6 0RF

galerie/wystawy Tracey Emin: Love is what you need 170 dzieł – instalacji, rysunków i zdjęć – zobaczymy na monumentalnej wystawie w Hayward Gallery. Retrospektywa poświęcona ikonie powstałego w latach dziewięćdziesiątych ruchu Britartists. – to najważniejszy moment mojego życia. Wszystko, co zdziałałam, wszystko, w co wierzę, wszystko, co kiedykolwiek miało dla mnie znaczenie jest tutaj – opowiadała emin w rozmowie z dziennikiem „the independent”.

This is Whitechapel

After the Accident

Brytyjski fotograf ian Berry zaprasza nas w podróż do czasów, kiedy Whitechapel nie było jeszcze przyczółkiem artystów i intelektualistów. Ale już w latach siedemdziesiątych życiem okolica tętniła życiem. Berry uchwycił ważny moment w historii Whitechapel: mieszkająca tu dotąd społeczność żydowska ustępowała przybyszom z Azji. Dlatego na tych zdjęciach widzimy często ostatnie ujęcia, skrawki świata, którego już nie ma.

Mały chłopiec umiera potrącony przez młodego kierowcę. Po paru latach chłopak spotyka się z rodzicami dziecka. Sztuka Juliana Armisteada. Pokazy trwają do 18 czerwca

nauczyć „mówienia tak, jak przystało na damę z prawdziwej kwiaciarni”. Wkrótce jednak okazuje się, że na lekcjach akcentu nie można poprzestać. Higgins musi stworzyć z elizy zupełnie nową osobę… W rolach głównych Rupert everett i Kara tionton.

Soho Theatre 21 Dean Street, W1D 3NE

Garrick Theatre Charing Cross Road WC2H 0HH

The Umbrellas of Cherbourgh

London Road

Romantyczny, staromodny musical osadzony we Francji. Stoi za nim

National theatre stawia na eksperyment: przedstawienie niemal bez dekoracji, oparte na faktach. Jesienią 2006 senne na co dzień miasteczko ipswich zostało wstrząśnięte tragedią: odnaleziono tu zwłoki pięciu kobiet. Kim były? Jak zginęły? Kto jest mordercą? Jak poradzić sobie ze złem, które zupełnie niespodziewanie przybyło na ulice miasteczka? Spektakl powstał na bazie prawdziwych rozmów z mieszkańcami ispwich. National theatre South Bank Se1 9PX

grupa KNeeHiGH, którą znamy już z brawurowej inscenizacji Brief encounter. Rok 1957, jazz, kolorowe stroje i młodzieńcza miłość. Ale także zachmurzony horyzont: zbliżająca się wojna w Algierii i pierwsze poważne decyzje życiowe.

Jan Pietrzak

Whitechapel Gallery 77-82 Whitechapel High Street, E1 7QX

Hayward Gallery, Southbank Centre Belvedere Road, SE1 8XX

The Cult of Beauty leighton, Rosetti, Whistler i Burne-Jones: prace wszystkich zobaczymy w Victoria & Albert Museum. Łączy je przywiązanie do idei „sztuka dla sztuki”. Pełno tu erotyzmu, zmysłowości i nastroju. Wystawa Aesthetic Movement zabiera nas w podróż od czasów, gdy ruch się rodził – do lat sześćdziesiątych XiX wieku aż po chwile, gdy dogasał wraz z odchodzeniem kolejnych artystów. Ale Aesthetic Movement to nie tylko obrazy. Zobaczymy też bogato zdobione książki i meble. Victoria & Albert Museum, Cromwell Road, SW7 2RL

Rocket to The Moon Antigone

At Home in Japan Większość europejczyków ma wyrobiony pewien obraz japońskiego domu: ażurowe ściany, niskie meble, patio. A jak Japończycy mieszkają dziś? Geffrye Museum proponuje nam wizytę w przeciętnym domu we współczesnym Kraju Kwitnącej Wiśni. Geffrye Museum Kingsland Road, E2 8EA

Sztuka Clifforda Odetsa z 1938 roku rozgrywa się w poczekalni gabinetu dentystycznego. Na horyzoncie jest już wojna, kryzys wciąż jeszcze pozostaje żywym wspomnieniem. Widzowie obserwują relacje między kilkoma osobami, rzuconymi bardziej lub mniej przypadkowo do niewielkiego pokoiku w środku Ameryki. National Theatre South Bank SE1 9PX

Czas festiwali

Denmark Street Big Band Wsród londyńskich big bandów, Denmark Street prezentuje muzykę najbardziej zblizoną do złotej ery swingu. W repertuarze zespołu znajdują się klasyczne standardy, które na stałe weszły do historii jazzu dzięki takim artystom, jak Frank Sinatra, Dean Martin, Sammy Davis Jr, Bobby Darin czy innym wokalistom z tzw. the American Song Book. W zespole grają najlepsi londynscy muzycy jazzowi gwarantując profesjonalizm i wysoki poziom wykonywanych utworów. Koncert big bandu w Jazz Cafe POSK będzie hołdem złożonym trzem legendarnym wokalistom grupy Rat Pack, którymi byli: Dean Martin, Frank Sinatra i Sammy Davis Junior. ich najsłynniejsze przeboje wykona niemniej utalentowany wokalista big bandu Kevin leo. Gościnnie wystąpi Dominika Zachman. Sobota, 25 czerwca, godz. 20.30 Jazz Cafe POSK King Street, W6 0RF

Gielgud Theatre Shaftesbury Avenue, W1D 6AR

teatry

U2, Pulp, Chemical Brothers, Jethro Tull, Kayne West, Rihanna, Metallica… lista artystów, którzy tego lata wystąpią na z licznych brytyjskich festiwalach jest naprawdę imponująca. Wielka Brytania zawsze była festiwalowym krajem. Szał na tego typu koncerty rozpoczął się w latach sześćdziesiątych i trwa właściwie do dziś. W tym roku sensacją jest niewątpliwie zreformowanie się po latach kultowej, britpopowej kapeli Pulp. Jarvis Cocker – dziś pięćdziesięcioletni, brodaty pan, na co dzień prowadzący audycję w BBC6 – znów zaśpiewa Common People czy Disco 2000. Żeby go usłyszeć, wystarczy wsiąść w metro. Panowie zagrają bowiem na festiwalu WiReleSS w Hyde Parku. trzydniowa impreza to prawdziwa mieszanka brzmień. W piątek będzie popowo, w sobotę – tanecznie, a w niedzielę więcej alternatywnych brzmień. Oprócz Pulp na liście artystów znajdują się Black eyed Peas, tinie tempah i prawdziwa gratka – Grace Jones. W tym samym miejscu odbywa się HARD ROCK CAlliNG, który – wbrew nazwie – oferuje mieszankę różnych brzmień i pokoleń. Zagrają the Killers, ale też Bon Jovi. Klasyki the Kinks odświeży Ray Davies, a swoją bardziej rockową przeszłość przypomni Rod Stewart. Po wieloletniej przerwie powracają też pa-

Antygona odczytana na nowo. tym razem teby rzucone są w wir Arabskiej Wiosny ludów. Southwark Playhouse Shipwright yard, Se1 2tF Pygmalion Słynna Sztuka Bernarda Shawa: nauczyciel wymowy, profesor Higgins przygarnia prostą, uliczną kwiaciarkę z Covent Garden. Ma ją

nowie z Mike and the Mechanics. Jak co roku, jest też specjalna scena dla „młodych, dobrze zapowiadających się” kapel. Alternatywą jest rzecz jasna słynny GlAStONBURy, którego początki sięgają lat siedemdziesiątych. W czasach swej największej chwały na farmę w Somerset przyjeżdżali traffic, David Bowie, Hawkind i the Smiths. Czego możemy się spodziewać w tym roku? Wystąpi promujący nową płytę Coldplay, będzie też Fleet Foxes. Swoje dandysowskie ballady zaśpiewa były wokalista the Smiths, Morrisseey. Reprezentowana też będzie scena popowa, co jeszcze do niedawna było nie do pomyślenia. Swój występ zapowiedziała Beyonce. Największą gwiazdą będzie jednak U2. Bono i spółka mieli wystąpić już w zeszłym roku, ale plany pokrzyżował wypadek wokalisty. Festiwal będzie trwał trzy dni, a program to ponad 100 pozycji. Zwolennicy alternatywnych brzmień mogą wybrać się do Szkocji. Podczas T in THE PARK wystąpią m.in. Foo Fighthers, Arctic Mokeys i Pendulum. Zdecydowanie mniej mainstreamowo jest też podczas lAttitUDe. W Suffolk oprócz muzyki czekają nas przedstawienia i recytacje poezji. Na liście występujących są między innymi the National, Suede, Paolo Nutini i My Morning Jacket. Jeśli szukacie naprawdę świeżych brzmień wpadnijcie koniecznie na UNDeRAGe FeStiVAl. W Victoria Park grać będą młode, szkolne kapele. Wstęp tylko dla nastolatków. Jest też gratka dla fanów mocnych brzmień. Skład Sonicsphere przyprawi każdego fana metalu o rumieńce. Metallica, Slayer, Megadeth, Slipknot i

legendarny satyryk, twórca Kabaretu „Hybrydy" oraz „Pod egidą” przyjeżdża do londynu z programem łączącym piosenki – stare i nowe – oraz świeże, skecze komentujące aktualną rzeczywistość polityczną. Sobota, 11 czerwca, godz. 19.30 POSK, King Street, W6 0RF

kiermasze Kiermasz Biblioteki Polskiej Wyprzedaż dubletów książek, zarówno tych w wydanych w kraju, jak i emigracyjnych. Szperać między tomami będzie można przez siedem godzin w holu POSK-u. POSK, King Street, W6 0RF Poniedziałek, 19 czerwca, od godz. 11.00 do 18.00

Motorhead na jednej scenie? Brzmi jak fantazja, ale organizatorom udało się w tym roku zestawić skład marzeń. Jeśli zmęczy nas pogowanie i machanie włosami zawsze można wpaść na V FeStiWAl. tu brzmienia będą łagodniejsze i zdecydowanie bardziej mainstreamowe. Zaśpiewają Rihanna, Dizzie Rascal, eminem i – nieco niepasujący do reszty towarzystwa – Manic Street Preachers i Arctic Monkeys. Grzecznie będzie też podczas festiwalu w Cornbury, gdzie swoimi piosenkami ukoją nas James Blunt, the Faces, Cyndi lauper i imelda May. A co z klasyką rocka? tu oferta jest powalająca. Podczas HiGH VOltAGe FeStiVAl zagrają Judas Priest, Dream theater, Jethro tull i thin lizzy. etos rockowego festiwalu stanie jednak pod znakiem zapytania. Ci, którzy wykupią bilet dla ViP-ów zamiast tradycyjnej kiełbasy z rusztu i ciepłego piwa z plastkowego kubka będą mogli zjeść w specjlalnie na tę okazję ustawionej restauracji… Jamie Olivera. trudno się dziwić, organizatorzy celują raczej w nostalgicznych fanów klasycznego rocka, którzy dziś często pracują w City czy Canary Wharf. Starsze brzmienia zaproponuje nam też festiwal HOP FARM, gdzie spotkamy się z Bryanem Ferry, który na swoich koncertach miesza kawałki swoje i Roxy Music. Będzie też klasyka southern rocka – the eagles – oraz wciąż kipiący energią iggy Pop ze swoim the Stooges.

Adam Dąbrowski


24 |

6 czerwca 2011 | nowy czas

czas na relaks czego nie widaĆ ludzkiM okieM

aleRgie » Żyjemy w czasach, gdy alergie różnej

maNia gotoWaNia

maści, nie tylko żywieniowie, stały się problemem społecznym. Niektóre są przejściowe, np. związane z porą roku. Inne są wrodzone, a inne nabyte z wiekiem. Żadne nie są przyjemne. Te pokarmowe też.

Maciej Będkowski

Duchy, mity czy fakty?

mylondonchef@hotmail.co.uk

Mikołaj Hęciak Zwykle utrudniają życie, a czasami mogą i życie odebrać. Oczywiście w ekstremalnych przypadkach. Niektórzy dietetycy uważają, że wzrost alergii w społeczeństwie związany jest z nadmiernym dbaniem o czystość, stwarzaniem niemal sterylnych warunków dookoła nas. Nie mówię tego, by zanegować higienę, ale wskazać, że nadmierna czy przesadna czystość nie pozwala naszemu organizmowi nauczyć się bronić przed niepożądanymi mikroorganizmami w sposób naturalny. Wśród głównych grup produktów spożywczych, które wywołują alergie znajdziemy: orzeszki ziemne, białko mleka krowiego, owoce morza, gluten zawarty w pszenicy, seler, ziarna sezamu i inne. Jeszcze bardziej niż alergie rozpowszechnione jest zjawisko nietolerancji żywieniowej. W tym przypadku dolegliwości obronne organizmu występują w mniejszym nasileniu, które nie zagraża życiu, chociaż je uprzykrza skutecznie. Najprostszym sposobem, by walczyć z alergiami i nietolerancją organizmu jest unikanie produktów odpowiedzialnych za alergie. Czasami jest też konieczna pomoc farmakologiczna. Osobie, która nie miała wcześniej alergii trudno sobie wyobrazić, ile przeciwności trzeba pokonać, by spośród produktów spożywczych dostępnych na rynku wybrać coś bezpiecznego i jeszcze, by w kółko nie pojawiało się to samo na talerzu. Z początku rzeczywiście wygląda to niewesoło, ale z czasem alergicy mogą stać się ekspertami w przygotowaniu urozmaiconych posiłków na co dzień. Chciałem dziś zaprezentować dwa dania wolne od produktów zawierających gluten i białko mleka krowiego (deser zawiera masło posiadające minimalne ilości białka).

Ryba ze szpaRagami, sosem tataRskim i pRzepióRczym jajkiem Na 4 osoby potrzebujemy: 4 filety łososia lub troci morskiej (sea trout) 70-80 g każdy; 250 g szparagów zielonych (około 12 szparagów); 2 jajka przepiórcze; 1 czerwoną cykorię; 4 łyżki stołowe gęstego majonezu, 1 szalotkę, 4 korniszony, ½ pęczka zielonej pietruszki około 5 g; 25g kaparów; 2 młode ziemniaczki (np. Jersey Royal). Ziemniaki gotujemy z zimnej i osolonej wody, tak by były jędrne i nie zaczęły się rozpadać. Można je od razu ostudzić w zimnej wodzie lub wodzie z lodem, by zatrzymać proces gotowania. Szparagi obłamujemy lub przecinamy końcówki i jeżeli potrzeba, to obieramy dolną część łodygi, gdyż włókna starszych szparagów mają tendencję do twardnienia. Przy gotowaniu szparagów ważne jest, by woda była gotująca i uprzednio osolona. Tak jak inne zielone warzywa, gotujemy je w dużej ilości wody. Jeżeli gotujemy większą ilość musimy podzielić warzywa na kilka części, tak by nie przerwać wrzenia wody przez włożenie za dużej ilości szparagów na raz. My ich nie gotujemy, tylko blanszujemy, czyli obgotowujemy przez bardzo krótki czas. Niektórzy stosują zasadę liczenia do dwunastu. Szparagi od razu schładzamy w zimnej wodzie, tak jak wcześniej ziemniaczki. Szparagi możemy związać sznurkiem, by łatwiej je wyjąć. Jajka przepiórcze gotujemy w gotującej wodzie przez 2 minuty i 15 sekund. Dokładnie tylko tyle, by żółtko nadal było płynne. I tak samo od razu wkładamy do zimnej wody lub wody z lodem. Kapary, korniszony, szalotkę i pietruszkę drobno siekamy nożem lub w blenderze. Składniki dodajemy do majonezu. Możemy dodać trochę soku z cytryny. Gdy mamy wszystkie

składniki przygotowane, nagrzewamy patelnię i smażymy rybę skórą do dołu na małej ilości tłuszczu. Rybę solimy. Gdy od spodu będzie wysmażona przewracamy ją na drugą stronę albo wkładamy do piekarnika, by tam powoli się dopiekła. W tym czasie do gorącej wody wkładamy ziemniaczki przekrojone na pół i wiązkę szparagów, by je ogrzać. Natychmiast wyjmujemy z wody, osuszamy i układamy na nagrzanych w piecu talerzach. Usmażoną rybę układamy na szparagach, obok dodajemy łyżkę sosu tatarskiego, a na sos kładziemy połówkę jaja przepiórczego. Obok do dekoracji układamy mały listek czerwonej cykorii przekrojony wzdłuż.

Z pewnością każdy z nas chociaż raz w życiu zastanawiał się nad zjawiskiem duchów. To temat wielokrotnie poruszany przez literaturę, film, teatr. Badacze tego zjawiska do końca nie są pewni czy duchy istnieją i czy ludzie, którzy twierdzą, że mieli z nimi kontakt mówią prawdę. Jaka jest przyczyna nawiedzeń i jak należy postępować w takich przypadkach, od pewnego czasu interesuje i mnie. Kilka tygodni temu poznałem pewną młodą kobietę, która – jak się wkrótce okazało – miała w swoim życiu tyle negatywnych przeżyć w krótkich odstępach czasu, że aż dziwne się wydaje, aby mogło to być normalne. W tym samym czasie poprzez „Nowy Czas” poznałem panią Danutę H., która przez większą część swojego życia, a mieszka w Londynie od 1946 roku, pomagała ludziom w sprawach związanych z nawiedzeniami. Po kilku spotkaniach z panią Danutą, zacząłem na niezwykłe przeżycia nowo poznanej młodej kobiety patrzeć z innej perspektywy. Pierwszy egzorcyzm przeszedł gładko i sprawnie. Młoda kobieta poczuła ogromną ulgę i następnego dnia czuła się jak nowo narodzona.

szaRlotka z bezą Na jedną okrągłą foremkę potrzebujemy: 500 g mąki, 2 całe jaja, pół szklanki cukru, 250g masła, 3 łyżki kwaśnej śmietany, 2 łyżeczki proszku do pieczenia, 1,5 kg kwaśnych jabłek (Granny Smith są najpopularniejsze), 3 białka i pół szklanki cukru pudru. Zamiast mąki pszennej używamy mąkę bezglutenową. Ja skorzystałem z plain white flour blend. Jest to mieszanka mąki ryżowej, ziemniaczanej, kukurydzianej, tapioki i mąki z kaszy gryczanej. Ponieważ mieszanka ta nie zawiera glutenu, ciasto będzie bardzo ziarniste i kruche. Ciasto zagniatamy i dzielimy na dwie części. Pierwszą układamy na dno blachy. Możemy mieć kłopoty, by je rozwałkować. Drugą część możemy schować do lodówki na później, upiec drugą szarlotkę lub zrobić półkruche ciasteczka posypane cukrem, mielonymi migdałami lub wiórkami kokosowymi. Na ciasto kładziemy papier do pieczenia i kulki ceramiczne by nie wyrosło, ale się upiekło. Kulki możemy zastąpić ryżem lub grochem. Pieczemy na 1800C przez około 20 minut. Następnie zdejmujemy papier i kulki, i dopiekamy aż ciasto ładnie się zezłoci. Wyjmujemy z piekarnika. Nakładamy przestudzoną masę z ugotowanych jabłek. Jabłka obieramy, ścieramy na tarce i gotujemy z łyżeczką lub 1 laską cynamonu, dodając cukier do smaku i sok z cytryny jeżeli potrzeba. Jabłka gotujemy aż cały sok wyparuje i masa zacznie przywierać do spodu garnka. W ten sposób nie potrzeba dodawać kaszy manny lub żadnych żelfiksów, by masa nie była za wodnista. Układamy na wypieczone ciasto, a na wierzch ubitą pianę z białek i cukru. Dla lepszego efektu możemy bezę wyciskać przez szprycę, ale to nie jest konieczne. Ciasto pieczemy aż beza zacznie się rumienić. Podając możemy jeszcze szarlotkę posypać cukrem pudrem. Smacznego!!!

Korzystając z okazji i dobrej woli pani Danuty mieszkającej w jednej z przepięknych dzielnic Londynu postanowiłem zadać jej kilka pytań związanych z tematyką duchów. Jak odkryła pani w sobie umiejętność pomagania innym ? – Chcąc pomóc ciężko chorej znajomej (mania depresyjna) poznałam Angielkę Lilly. Ale ponieważ znajoma nie chciała tej pomocy, Lilly uwolniła ze mnie pięć dusz zagubionych. Po śmierci ojca miałam cztery załamania nerwowe, prywatne kliniki nic nie pomagały, po wizycie u Lilly wróciłam do

domu ze skrzydłami u ramion. Do dzisiaj jestem optymistką i znam potęgę pozytywnego myślenia. Kim lub czym według pani są duchy? – Duchy to dusze zagubione, to dusze ludzi zmarłych nagle, bez świadomości śmierci lub niewierzących. Jakie są objawy nawiedzeń? – Przeróżne. Zmiany osobowości, choroby, nieszczęścia, wypadki. Czy można sobie samemu pomóc? – Można, jeśli jest się pozytywnym, wierzy w życie wieczne i wie się, jak takie duchy uwolnić. Bardzo ważna jest modlitwa. Czy duchów należy się bać ? – Nie, ale raczej obawiać się grzechu, który osłabia nasze dusze. Jaka jest pani zdaniem przyczyna obecności duchów wśród ludzi ? – Duchy zostają po tej stronie życia, bo za bardzo przywiązały się do rzeczy materialnych w domu, w rodzinie. Ilu ludziom zdołała pani pomóc? – Nie mam pojęcia, nie zapisywałam i nie chciałabym pamiętać. Kto pani zdaniem jest fachowcem w tej dziedzinie ? – Fachowcem w egzorcyzmach jest Chrystus, o czym pisze z naciskiem papież Benedykt XVI w swojej nowej książce „Jezus z Nazaretu”. Czy jest coś, co chciałaby pani powiedzieć od siebie czytelnikom „Nowego Czasu”? – Uważam, że świadomość siebie i wszystkiego, co mnie otacza jest bardzo ważna, także życie duchowe i pozytywne myślenie na co dzień. Nie bójcie się, otwórzcie drzwi Chrystusowi, bardzo ważna jest znajomość Ewangelii. Pani Danuta już nie zajmuje się odprowadzaniem dusz na drugą stronę, ale wiedza, jaką posiada, jest w stanie przenosić góry. Wiara potrafi czynić cuda, wierzyć znaczy ufać, być pewnym, że wszystkie sprawy mają jakiś głębszy sens. Kilka tygodni temu miałem też przyjemność rozmawiać z księdzem odprawiającym msze na lotnisku w Luton. On również opowiedział mi o kilku swoich doświadczeniach z przeprowadzonych przez siebie egzorcyzmów. Doznania księdza i pani Danuty pokrywają się ze sobą, co dowodzi tego, iż żyjemy w świecie, w którym nie wszystko da się zbadać szkiełkiem czy okiem, że są w nim również dusze błąkające się. Ich fizyczne ciała już nie istnieją a one same już dawno temu umarły. Bywa tak, że ludzie, którzy bardzo się do czegoś przywiązują, nie są w stanie zostawić swojej pracy, zdobytych przedmiotów, swoich rodzin i odejść do innego wymiaru. Istota taka potrzebuje energii, którą czerpie z ludzkiej aury. Efektem tego są opętania. Człowiek w takich przypadkach bardzo się zmienia, często popada w różne nałogi, zmienia się jego charakter, stosunek do rodziny, przyjaciół. Poprzez pojednanie z Bogiem jesteśmy bezpieczni i z pewnością możemy korzystać z przyjemności świata doczesnego.

Je śli masz py ta nia, potrzebujesz pomocy lub chcesz się spo tkać za pra szam na www.bed kow ski the ra py.com lub proszę o email:bedkowski@gmail.com


|25

nowy czas | 6 czerwca 2011

czas na relaks

Na ławeczce graŻyNa Maxwell

Kiedy PrzeszŁoŚĆ PuKa do drzwi

Dźwięk obcasów stukających o posadzkę nawy mrocznego kościoła wznosił się głośnym echem w gotyckie sklepienie sufitu. Szukałam schronienia nie od zgiełku ulicy, ale od narastającego hałasu w mojej głowie. Chłód i cisza pustego kościoła nie były jedynymi moimi towarzyszami. Paniczny strach, który zawładnął mną od pewnego już czasu, wszedł cicho ze mną do tego świętego miejsca. Ja i mój strach przyszliśmy szukać rozgrzeszenia. Nałożyłam koronkową chustkę na głowę i zapaliłam świece w ofierze. Bez głębokiej zadumy nad przeszłością przystąpiłam do czytania listy grzechów. Było na niej tylko jedno przewinienie, skopiowane setki razy, atramentem, grafitem, kredą, koralową szminką i ołówkiem do brwi. Erotyczna tancerka w nocnym klubie, po części striptizerka, po części hostessa. Miałam wtedy dwadzieścia lat. Pracowałam tam nie z powodu braku innych możliwości. Byłam zahipnotyzowana nocnym życiem i jego rytmem. Taniec na lekko mrocznej scenie klubu-teatru dostarczał mi wrażeń, które mnie odurzały, ale i fascynowały. Odkrywałam potęgę ciała kobiety i możliwości komunikowania najróżniejszych myśli. Przetańczyłam tam całe lato i aura erotyzmu na sprzedaż wydawała mi się koniecznym dopełnieniem moich umiejętności bycia kobietą. Byłam z siebie zadowolona i oceniałam się wysoko. Minęło dwanaście lat. Jestem zaręczona z ciekawym, wartościowym mężczyzną, którego widzę jako męża i ojca. Pracuję w ciekawym piśmie dla kobiet, które promuje modę, gotowanie, różne diety i rysuje niejasne ścieżki, jak znaleźć upragnionego mężczyznę i jak go zatrzymać. Nagle jednak, z przysłowiowego lamusa, zaczęły wynurzać się cienie i smutne widma tamtego jednego lata. Moje życie zmieniło się w pasmo strachu, że moja przeszłość się wyda i stracę wszystko – pracę, znajomych, no i mojego przyszłego męża.Ten epizod w moim młodym życiu zdarzył się w innym kraju, w innym mieście, nikt mnie nie może ani rozpoznać, ani nazwać, nie ma zdjęć ani filmów, a jednak wisi to nade mną jak miecz Damoklesa. Nie mam odwagi z nikim o tym rozmawiać i nikomu się zwierzać. Piszę

więc ten list do nieznajomej, bo być może wiele kobiet tańczyło na takich właśnie scenach życia, ale jak one zeszły z niej obronną ręką? Ja się mocno zagubiłam w rozważaniach, co powinnam teraz zrobić. Powiedzieć narzeczonemu i ryzykować koniec związku? Jeśli nawet wybaczy mi teraz, to czy później nie będzie mi gorzko wypominał moją niechlubną przeszłość? Ja jestem dla niego ideałem szlachetności, czystości i subtelnego kobiecego uroku – tak przynajmniej mi mówi. Mój cudowny wymarzony mężczyzna! Nie chcę i nie mogę zrujnować tego obrazu w jego oczach i w jego marzeniach. Nie mam takiego prawa, ale nie mam też takiej siły, by nieść ciężar tych doświadczeń na swoim sumieniu. Siedzę więc w tym pustym miejscu zadumy i modlitw i myślę, że musze się spakować i odejść bez słowa od swojego tak starannie pielęgnowanego życia i od mężczyzny, który mnie kocha za kryształowość mojej duszy i mojego ciała. Do widzenia promienna przyszłości. Jest taka ławka. Usiądź tam ze mną. Opowiem ci historię. Dwaj młodzi chłopcy spędzili długie lata w klasztorze przygotowując się do święceń na zakonników. Ich życie przebiegało na hartowaniu silnej woli i na pobieraniu nauk posłuszeństwa wyznaczonym zasadom. Godzinne medytacje bez ruchu, w chłodzie i o głodzie miały wspomagać umiejętność wyzbywania się wszelakich pokus. W końcu nadszedł wyczekiwany dzień i młodzi chłopcy dostąpili zaszczytu inicjacji przez swojego Mistrza. Pewnego ranka młodzi zakonnicy zostali wysłani na drugą stronę rzeki. Właśnie przygotowywali się do jej przekroczenia, kiedy spostrzegli młodą kobietę. Siedziała na brzegu rzeki i głośno lamentowała nad swoim losem. Podeszli do niej i spytali o powód jej nieszczęścia. Kobieta właśnie wracała z pracy. Jej dom i małe dziecko były po drugiej stronie rzeki. Z powodu dużych deszczów i powodzi nie mogła się przedostać na drugą stronę rzeki, gdzie był jej dom, a w nim małe dziecko. Zaczęła błagać zakonników, żeby pomogli jej przekroczyć rzekę, bo jej dziecko z pewnością jest przerażone i głodne. Jeden z zakonników, nie zastanawiając się, przeniósł ją na swoich ramionach na drugi brzeg. Ona podziękowała mu i szybko pobiegła w stronę wioski. Drugi zakon-

nik obserwował wszystko z dystansu, po czym dołączył do swego towarzysza i ruszyli razem w dalszą drogę. Wkroczyli w zalany słońcem las z pachnącymi paprociami, przeszli przez łąkę obsypaną przeróżnym kwieciem, podziwiali scenerię gór z wydrążonymi wodospadami pełnymi szumiącej wody i śpiewających ptaków. Piękno natury cieszyło ich młode oczy. Kiedy w pewnym momencie zatrzymali się na spoczynek, zakonnik, który obserwował zachowanie swojego

druha nie mógł już dłużej wytrzymać i spytał z wyrzutem: – Jak mogłeś zrobić taką rzecz? – Jaką rzecz? – ze zdziwieniem zapytał ten pierwszy. – Niosłeś młodą kobietę na swoich rękach.Czy nie wiesz, że jest to przeciwko zasadom postępowania zakonnika? Po powrocie do klasztoru młody zakonnik został wezwany przed Radę Starszych. W atmosferze wielkiej powagi i surowości jego Mistrz spytał: – Niosłeś młodą kobietę na swoich ramionach. Czy nie wiesz, że jest to przeciwko zasa-

dom postępowania mnicha? Młody zakonnik spokojnie odpowiedział: – Zostawiłem ją już dawno na drugim brzegu rzeki. Dlaczego wy ją wciąż jeszcze niesiecie? Popatrzyłam na autorkę listu. Miała uśmiech w oczach. – Widzisz, można ukryć ogień, ale co zrobić z dymem? – Zacznij odbywać spacery wdzięczności i szukaj wybaczenia w Obfitym Banku Wszechświata. A najbliższych poproś, żeby nie nosili cudzych grzechów.


26|

6 czerwca 2011 | nowy czas

czas na relaks

Milczenie jest złotem, ale… Nie ujmując komunikacji niewerbalnej, większość z nas, chcąc przekazać innym jakąś informację, posługuje się jednak mową. Mówić, powiedzieć, rozmawiać – w języku polskim słowa te często stosowane są zamiennie. Czy tak samo jest z angielskimi czasownikami? W języku angielskim funkcjonują cztery podstawowe czasowniki: speak, talk, say oraz tell, które, choć tłumaczone podobnie, używane są zależnie od konkretnej sytuacji i nie powinny być mylone. Zasady ich używania nie są trudne do zapamiętania i warto je poznać i stosować w codziennym porozumiewaniu się. When I cannot sing my heart, I can only speak my mind (The Beatles – Julia) Czasownika speak używa się przede wszystkim w kontekście posługiwania się danym językiem, stąd pytania: Do you speak English? Could you speak a little bit louder, please? Czasownik ten nadaje także dość oficjalne brzmienie czyjejś wypowiedzi. Może oznaczać przemawianie przed publicznością albo monolog szefa besztającego swojego pracownika. I don't mind how much my ministers talk – as long as they do what I say. (Margaret Thatcher) Podobne znaczenie ma czasownik talk (rozmawiać, mówić), jednak jest zwykle mniej formalny i oznacza rozmowę czy wymianę zdań wśród kilku osób. Takie pogawędki często kończą się dyskusją na temat jakiejś osoby, a gdy ta zjawia się ni stąd, ni

zowąd, sytuację taką komentujemy: talk of the devil (o wilku mowa). A good old man, sir. He will be talking. As they say, when the age is in, the wit is out. (William Shakespeare: Much Ado About Nothing) Say jest czasownikiem używanym najczęściej przy przytaczaniu czyichś słów, stąd wiele razy natkniemy się na niego, czytając książki, np. “Thank you”, he said desperately, taking an olive. “Hope you enjoy it,” I said triumphantly. (Helen Fielding – Bridget Jones's Diary) Zagłębiając się w tajniki języka obcego, warto pamiętać o idiomach. Oto przykład z wykorzystaniem omawianego czasownika: before you could say Jack Robinson (bardzo szybko, w okamgnieniu). Never tell people how to do things. Tell them what to do and they will surprise you with their ingenuity. (George Smith Patton, US Army General) Po czasowniku tell zwykle następuje odniesienie do osoby, której coś mówimy (powiedzieć komuś). Występują jednak utarte zwroty z tym słowem, które nie podlegają tej regule, np.: tell the truth (powiedzieć prawdę), tell a lie (skłamać), tell the time (podać godzinę), tell a story/joke (opowiedzieć historyjkę/ dowcip), tell fortunes (powróżyć), tell the difference albo tell one from another (odróżnić).

krzyżówka z czasem nr 27

Poziomo: 1) odtwarzał tytułową rolę w serialu „Czterdziestolatek”, 8) jadalne bulwy kolokazji, 10) zdobycz, łup będący dowodem odniesionego zwycięstwa, 11) odprowadza zapachy z kuchni, 12) cięta, kłuta lub tłuczona, 13) chluba madryckich kibiców, 15) feudalny władca na Wschodzie, głównie u ludów tureckich i mongolskich, 16) rzeka albo choroba, 17) egzemplarz na pokaz, 19) potrawa mięsna, 23) liczba oznaczająca na mapie wysokość punktu, 24) wonna wydzielina służąca do wabienia osobników płci przeciwnej, 25) kamień jubilerski, 26) określenie ceny, wartości czegoś.

Pionowo: 1) piosenkarka polska („Augustowskie noce”, „Brzydula i rudzielec”), 2) przeciwieństwo poezji, 3) ciemne odbicie oświetlonego przedmiotu, 4) japoński producent instrumentów muzycznych, 5) sprostowanie błędnego zapisu księgowego, 6) piłkarz brazylijski, ale nie Pele, 7) państwo z Teheranem, 9) uszkodzenie tkanki ciała przez oblanie czymś gorącym, 14) miejsce uzyskane w klasyfikacji, 15) James Mason… - słynny chemik amerykański, 18) miejsce na dym, 20) graniczy z Ghaną, 21) stała posada, 22) przelewają żołnierze. Rozwiązanie krzyżówki z czasem nr26: Karol Strasburger

sudoku

Używanie języka do komunikacji jest tym, co odróżnia nas od innych stworzeń żyjących na Ziemi. Trudno nie zgodzić się z Rudyardem Kiplingiem, angielskim powieściopisarzem i poetą, który twierdził, że Words are, of course, the most powerful drug used by mankind (Słowa są, oczywiście, najsilniejszym narkotykiem używanym przez ludzkość). Autorem tekstu jest lektor ze szkoły języków obcych online Edoo.pl. Ta rubryka jest częścią kampanii edukacyjnej Enjoy English, Enjoy Living, która odbywa się pod hasłem „Język to podstawa. Zacznij od podstaw”. Więcej na temat kampanii znajdziesz w serwisie: www.edoo.pl/enjoy oraz na stronie projektu na Facebooku!


|27

nowy czas | 6 czerwca 2011

sport PIŁKA NOŻNA

Puchar Andersa dla Scyzoryków WYNIKI Grupa A: Inko Team Londyn – Polonia York 3:0, Inko Team Londyn – Vistula II Londyn 3:0, Polonia York – Vistula II Londyn 1:0. Grupa B: PCW Olimpia Londyn – Imra Birmingham 3:1, Bristol Polski – KS04 Londyn 0:3, PCW Olimpia Londyn – Bristol Polski 0:1, Imra Birmingham – KS04 Londyn 0:2, PCW Olimpia Londyn – KS 04 Londyn 1:0 Grupa C: Gryf II Slough – Żubry II Leeds 0:1, White Eagles Coventry – Żubry II Leeds 1:1, White Eagles Coventry – Gryf II Slough 2:0. Grupa D: Szerszenie Birmingham – Polonia Luton 2:1, Korona II Redbridge – Piątka Bronka Londyn 1:2, Szerszenie Birmingham – Korona II Redbridge 0:1, Polonia Luton – Piątka Bronka Londyn 0:0, Szerszenie Birmingham – Piątka Bronka Londyn 0:1, Polonia Luton – Korona II Redbridge 0:0. Grupa E: Scyzoryki Londyn – Bajany Burton–on–Trent 0:0, Ósemka Londyn – Ambasada Londyn 0:1, Scyzoryki Londyn – Ósemka Londyn 2:0, Bajany Burton–on–Trent – Ambasada Londyn 2:0, Scyzoryki Londyn – Ambasada Londyn 2:0, Bajany Burton–on–Trent – Ósemka Londyn 4:2. Po zwycięstwie nad Inko Team 1:0, Puchar Generała Andersa powędrował do Scyzoryków. W finale pocieszenia Polonia Luton wygrała z Szerszeniami Birmingham 2:1. Organizatorzy imprezy są bardzo zadowoleni zarówno z poziomu sportowego jak i organizacyjnego. – Atmosfera jak zawsze była świetna – mówi sekretarz Związku Polskich Klubów Sportowych w Wielkiej Brytanii, Tadeusz Stenzel. – Nie ustrzegliśmy się drobnych błędów, ale ogólna ocena może być tylko bardzo dobra. Oprócz wyników działacze ZPKS najbardziej zadowoleni są z tego, że w całym turnieju nie pokazano ani jednej chociażby żółtej kartki. Przy takiej ilości meczów oraz stawki to wręcz niemożliwe, dlatego wielkie słowa uznania należą się wszystkim piłkarzom. W przyszłym roku formuła imprezy ma być nieco zmodyfikowana. – Najprawdopodobniej zorganizujemy dwa turnieje eliminacyjne, bowiem ilość chętnych drużyn systematycznie się powiększa, a nie chcemy – jak w tym roku – odsyłać ich z kwitkiem – mówi Tadeusz Stenzel.

Wyniki decydującej fazy turnieju: 1/8 finału: Inko Team Londyn – PCW Olimpia Londyn 1:0, KS 04 Londyn – Polonia York 1:0, White Eagles Coventry – Korona II Redbridge 2:0, Piątka Bronka Londyn – Żubry Leeds 0:0 k. 3:2, Bajany Burton – Vistula 1:1 k. 7:6, Scyzoryki Londyn – Błyskawica 0:0 k. 5:4, Gryf Slough – Jaga Londyn 2:0, Wisła York – Polania 2:1. 1/4 finału: Inko Team Londyn – Bajany Burton 2:0, White Eagles Coventry – Gryf Slough 0:1, KS 04 Londyn – Scyzoryki 0:0 k. 2:3, Piątka Bronka – Wisła York 1:1 k. 1:2. 1/2 finału: Inko Team Londyn – Gryf Slough 1:0, Scyzoryki Londyn – Wisła York 2:0.

Daniel Kowalski Finał: Inko Team Londyn – Scyzoryki Londyn 0:1.

Promil mistrzem w Luton Tegorocznym mistrzem Amatorskiej Ligi Piłkarskiej w Luton został miejscowy Promil. ALP to jedyna polonijna liga w Wielkiej Brytanii drużyn 11-osobowych. W ostatniej kolejce w meczu na szczycie lider pokonał Canarinhos 3:0. Drugie miejsce – pomimo porażki z WRP 3:5 – przypadło Victorii. Tabelę zamyka Jedenastka, która w meczu outsiderów przegrała z LSD Team 2:5. W sześćdziesięciu meczach minionego sezonu padło 324 bramek, co daje aż 5,4 na jeden mecz. To dużo jak na rozgrywki „jedenastek”. Królem strzelców zostali Grzegorz Klejps (WRP) oraz Łukasz Szewc (Victoria). Obaj zanotowali na swoim koncie po 21 trafień. Tytuł najlepszego bramkarza uzyskał Marcin Lucka (Promil). Mecze Amatorskiej Ligi Piłkarskiej sędziowali: Marek Nolbert, Łukasz Tylki oraz Grzegorz Malinowski. Wyniki 20. kolejki: Jedenastka – LS Team 2:5, WRP – KS Victoria 5:3, Promil Luton – Canarinhos 3:0.

Wyniki decydującej fazy Pucharu Pocieszenia: 1/8 finału: Vistula II – Imra Birmingham 1:2, Gryf II Slough – Polonia Luton 2:2 k. 2:3, Ambasada – Żubry III Leeds 3:1, Ósemka – Revolution MOPS Birmingham 0:2, White Wings – Korona Redbridge 1:2, Żubry II Leeds – Warta Derby 1:1 k. 2:1, Polski Bristol i Szerszenie Birmingham awansowali bez gry. 1/4 finału: Imra Birmingham – Ambasada 0:3, Polonia Luton – Korona Redbridge 1:0, Polski Bristol – Revolution MOPS Birmingham 0:3, Szerszenie Birmingham – Żubry II Leeds 3:0. 1/2 finału: Ambasada – Polonia Luton 1:3, Revolution MOPS Birmingham – Szerszenie Birmingham 2:2 k. 0:2. Finał: Polonia Luton – Szerszenie Birmingham 2:1

Grupa F: Revolution MOPS Birmingham – Vistula Londyn 0:1, Żubry III Leeds – Błyskawica Swindon 1:3, Revolution MOPS Birmingham – Żubry III Leeds 3:0, Vistula Londyn – Błyskawica Swindon 0:0, Revolution MOPS Birmingham – Błyskawica Swindon 1:2, Vistula Londyn – Żubry III Leeds 1:3. Grupa G: Wisła York – Gryf Slough 1:2, Żubry II Leeds – White Wings Londyn 0:1, Żubry II Leeds – White Wings Londyn 0:1, Wisła York – Żubry II Leeds 1:0, Gryf Slough – White Wings 0:0, Wisła York – White Wings 1:0, Gryf Slough – Żubry II Leeds 5:1. Grupa H: Jaga Londyn – Korona Redbridge 1:0, Polania Londyn – Warta Derby 1:0, Jaga Londyn – Polania Londyn 0:0, Korona Redbridge – Warta Derby 0:1, Jaga Londyn – Warta Derby 1:0, Korona Redbridge – Polania Londyn 0:2.

Puchar Generała Andersa 2011 w liczbach: liczba drużyn: 30 rozegrane mecze: 70 strzelone bramki: 140 żółte kartki: 0 czerwone kartki: 0


28|

6 czerwca 2011 | nowy czas

port

amliną$ m 8iuoms Pwóisł% o d.kowalski@nowyczas.co.uk d.kowalski@nowyczas.co.uk info@sportpress.pl

POLSKA LIGA PIĄTEK PIŁKARSKICH LONDYN BIRMINGHAM

I LIGA 1. Inko Team FC

25

70

225:55

3. Scyzoryki

25

56

127:54

2. Piątka Bronka 4. KS 04 Ark

5. PCW Olimpia

6. White Wings Seniors 7. You Can Dance 8. Motor

9. Janosiki

10. Inter Team 11. Jaga

12. Giants

25

25

25

24

24

25

25

25

25

25

13. Słomka Builders Team 25 14. Buduj.co.uk

25

61

44

43

41

40

33

31

27

26

16

14 0

122:60 90:65

98:91

93:63

108:122 97:107

104:94 78:93

80:131

70:132

49:125

41:190

Wyniki XXV kolejki: Piatka Bronka – Inko Team FC 4:12 Giants – KS04 Ark 3:9 PCW Olimpia – Janosiki 5:3 Scyzoryki – Motor 5:0 Inter Team – Buduj.co.uk 5:0 Jaga – Słomka Builders Team 5:0 Zestaw par XVI kolejki: You Can Dance – Janosiki You Can Dance – WW Seniors (zaległy) White wings Seniors – KS04 Ark Inter Team – Jaga Giants – Inko Team Piątka Bronka – Motor Font Scyzoryki – Buduj.co.uk PCW Olimpia – Słomka Builders Team

1. FC Revolution MOPS

18

2. Szerszenie

18

3. FC Mazowsze

18

49 111:28

42 118:39

36 75:41

4. FC Polonia

18

30 77:53

6. No Name

18

27 82:64

5. PL Squad

18

7. The Patriots PL

18

8. Olimpia

18

9. Róg Waszyngtona

18

10. RKS Zbieranka

18

28 85:78 20 71:94

18 82:109

11 56:117

3 47:181

1. Kelmscott Rangers

25

71

168:54

3. North London Eagles

25

53

112:63

2. FC Cosmos 4. The Plough

5. Prestigekm.co.uk 6. Czarny Kot FC 7. Biała Wdowa

8. Made in Poland 9. KS Pyrlandia

10. MK Seatbelt

11. Warriors od God 12. Panorama 13. Somgorsi

14. Paryszwa 13

25

25

25

25

25

25

25

25

25

25

25

25

60

50

45

42

41

25

25 24

22

18

17

15

135:65 110:59

109:67

120:87

102:92 79:119

84:128 80:91

68:125

51:100

68:134

54:156

Zestaw par XXVI kolejki: MK Seatbelt – KS Pyrlandia Warriors of God – North London Eagles Prestigekm.co.uk – Made in Poland FC Cosmos – The Plough Paryszwa 13 – Czarny Kot Somgorsi – Kelmscott Rangers Panorama – Biała Wdowa

FIM Doodson British Speedway Grand Prix Zobacz na żywo najlepszych żużlowców świata! 25 czerwca 2011 – godz. 17:00 Millenium Stadium w Cardiff Rywalizacja w tym roku będzie wyjątkowo ciekawa. Na torze w Cardiff zobaczymy aż czterech mistrzów świata (Tomasz Gollob, Jason Crump, Greg Hancock, Nicki Pederesen). To jedyna okazja w roku, aby zobaczyć światową czołówkę żużla w Wielkiej Brytanii. Oprócz mistrza świata Tomasza Golloba nasz kraj reprezentować będą również: srebny medalista Jarosław Hampel, Rune Holta oraz Janusz Kołodziej.

Wraz z organizatorami FIM Doodson British Speedway Grand Prix, „Nowy Czas” przygotował pięć podwójnych wejściówek na to niepowtarzalne widowisko. Żeby spędzić to popołudnie przepełnione sportowymi emocjami w samym centrum akcji, wystarczy odpowiedzieć na pytanie: Kto zwyciężył w zeszłorocznej edycji SGP w Cardiff? Odpowiedzi prosimy nadsyłać drogą elektroniczną: sport@nowyczas.co.uk Bilety na Speedway Grand Prix 2011 w Cardiff można kupić on-line www.speedwaygp.com oraz telefonicznie 0871 230 7155

COVENTRY

LUTON

II LIGA Wyniki XV kolejki: Paryszwa 13 – MK Seatbelt 3:14 North London Eagles – KS Pyrlandia 7:4 FC Cosmos – Biała Wdowa 4:2 Warriors of God – Prestigekm.co.uk 3:6 Made in Poland – Kelmscott Rangers 2:5 Somgorsi – The Plough 2:7 Czarny Kot FC – Panorama 5:0

Wyniki XVIII kolejki: Róg Waszyngtona – Olimpia 2:13 The Patriots PL – RKS Zbieranka 10:7 No Name – PL Squad 9:5 FC Revolution MOPS – FC Mazowsze 5:2 FC Polonia - Szerszenie 2:5

1. White Eagles

7

19

38:6

3. White Eagles II

7

10

18:12

2. FC Stoprocent

1. Promil Luton

20

41

63:45

3. Canarinhos

20

30

53:53

2. KS Victoria 4. WRP

5. LSD Team

6. Jedenastka

20

20

20

20

31

26

25

17

56:46

59:58

57:61

36:61

Wyniki XX kolejki: Jedenastka – LSD Team 2:5 WRP – KS Victoria 5:3 Promil Luton – Canarinhos 3:0

4. Black Horse

5. International 6. Gazmyas

7

12

7

9

7

3

7

8

20:29

19:20

14:14 9:37

Wyniki VII kolejki: Black Horse – FC Stoprocent 5:6 White Eagle II – International 1:1 White Eagles – Gazymas 3:2 Zestaw par VIII kolejki: FC Stoprcent – White Eagles II Gazymas – International White Eagles – Black Horse

Mrozek pierwszym liderem Michał Mrozek został zwycięzcą pierwszego turnieju tenisa ziemnego w ramach polonijnego Grand Prix Northampton 2011. Jego rywalem był w finale Artur Kąca, a mecz zakończył się wynikiem 7:6 i 6:1. Mrozek był bezapelacyjnie najlepszym zawodnikiem imprezy, w całym turnieju nie stracił ani jednego seta. Trzecie miejsce zajął Damian Kościk, który po ciężkim meczu ograł Chrisa Balcourta. W finale kobiet pojedynek Anna Litwa – Małgorzata Kąca zakończył się triumfem tej pierwszej. Organizatorzy liczą, iż w kolejnych edycjach imprezy liczba przedstawicielek płci pięknej rywalizujących na kortach będzie większa. Klasyfikacja generalna po pierwszym turnieju: 1. Michał Mrozek – 15 pkt, 2. Artur Kąca – 13 pkt, 3. Damian Kościk – 11 pkt, 4. Chris Balcourt – 9 pkt, 5. Marek Litwa – 7 pkt, 6. Jacek Bronowski, Andrzej Krzyżanowski – 6 pkt, 7. Rafał Antosik – 5 pkt, 8. Tomasz Nosalski – 4 pkt, 9. Ania Litwa, Małgorzata Kąca, Paweł Hardyn, Piotr Achtel – 3 pkt.

Uroczysty bankiet Tradycyjnie już sezon w minipiłkarskiej lidze w Londynie kończy uroczysty bankiet. W tym roku odbędzie się 25 czerwca w restauracji „Łowiczanka” (POSK). Do dziesiątego czerwca wszyscy chętni muszą potwierdzić swój udział. Można to zrobić drogą elektroniczną (liga5@onet.eu). Organizatorzy zastrzegają, iż liczba miejsc jest ograniczona do 160 osób. Koszt udziału w imprezie wynosi 20 funtów (w cenie kolacja, zakąski, napoje ciepłe i zimne plus odrobina alkoholu). Podczas bankietu odbędzie się również licytacja koszulek piłkarskich z autografami znanych piłkarzy. Pieniądze zgromadzone tą drogą będą przeznaczone na cel charytatywny, a dokładnie na nagrody dla dzieciaków z Domów Dziecka podczas corocznych Mistrzostw Polski Domów Dziecka w Piłce Halowej.

Motor zrezygnował Z rozgrywek Polskiej Ligi Piątek Piłkarskich „Sami Swoi” w Londynie wycofuje się drużyna Motoru. Ostatnie dwa mecze tej drużyny zweryfikowane zostaną jako walkowery. W związku z zaistniałą sytuacją ulegają zmianie mecze barażowe po zakończeniu bieżącego sezonu: drużyna z miejsca 11 w I lidze w przyszłym sezonie będzie wciąż grała w 1 lidze, drużyna z 3 miejsca w II lidze otrzyma bezpośredni awans do I ligi, w barażu o udział w rozgrywkach 1 ligi sezonu 2011/12 zagrają: 12 drużyna 1 ligi oraz 4 drużyna z 2 ligi.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.