nowyczas2011/165/008

Page 1

london 7 May 2011 8 (165) Free issn 1752-0339

BEATYFIKACJA JANA PAWŁA II

»13

Felieton

Na czasie

Byliśmy razem w Katedrze Westminster

grzegorz Małkiewicz: George W. Bush tak zareagował na zaproszenie Obamy: „Bardzo sobie cenię zaproszenie prezydenta, ale nie skorzystam. Po ustąpieniu z urzędu postanowiłem stać na boku”.Szkoda, że takie nowinki z Zachodu nie trafiają do polskich mediów. A gdyby nawet trafiły, to kto je zauważy, skoro wszyscy mają talent i tańczą z gwiazdami?

drugi Brzeg

»14

Pozostaniesz w naszej pamięci Wojciech Mierzejewski: Ze sceny

polskiego Londynu ostatnimi czasy odeszło wiele znakomitych nazwisk. Choćby wymienić prof. Jerzego Pietrkiewicza, działacza społecznego Juliusza Englerta, prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego, pieśniarkę Irenę Anders czy prof. Bolesława Taborskiego. Do tej listy dołączamy dziś drukarza, wydawcę i poetkę – KRySTyNę BEDNARCZyK.

»17

recenzja

Dżem z płatków różanych teresa Bazarnik: Piękne fotografie, znakomita oprawa graficzna – po prostu kupcie tę książkę, jeśli chcecie się wybrać w sentymentalną podróż. Jeżeli natomiast od pachnących dziką różą przydrożnych ogródków i targów z warzywami wolicie sieć supermarketów oraz wielopoziomowe galerie z multikinami i Pizzą Hut, kupcie ją dla przyjaciela Anglika, szefa Francuza, koleżanki z Jamajki lub sąsiada Hindusa.

sylWetKi

»18

Projektantka Magdalena Głowacka »21

pytania oBieżyśWiata

Kto wymyślił angielskie ogrody? 1 maja 2011 w dzień beatyfikacji Jana Pawła II na masztach największej świątyni katolickiej w Wielkiej Brytanii powiewała flaga polska i watykańska. Nie wszyscy, którzy czuli taką potrzebę, mogli udać się do Rzymu, ale chcieli być razem w miejscu szczególnym, w świątyni, w której modlił się Jan Paweł II podczas swojej pielgrzymki i pod którą zakończył się 20-tysięczny marsz żałobny po śmierci Ojca Świętego. Z inicjatywy społecznego komitetu organizacyjnego o godz. 14.00 rozpoczęło się spotkanie modlitewne, na które przyszli wierni z całego świata.

»4-5

Włodzimierz Fenrych: Ogród angielski – nieregularnie rozplanowane ścieżki, rozległe trawniki, grupy swobodnie rosnących drzew – jest wzorowany na... No właśnie, na czym? Czy istnieje wzorzec angielskiego ogrodu analogiczny do Wersalu? A jeśli istnieje, to gdzie?


2|

7 maja 2011 | nowy czas

” SoBotA, 7 MAjA, GUStAWy, LUDMIły 1945

Bezwarunkowa kapitulacja Niemiec w Reims – zakończenie II wojny światowej w Europie.

NIeDzIeLA, 8 MAjA, StANISłAWA, MARKA 1429

Francuska bohaterka narodowa Joanna D’Arc na czele niewielkiej armii wyparła Anglików spod Orleanu.

PoNIeDzIAłeK, 9 MAjA, GRzeGoRzA, BożyDARA 1987

W Lesie Kabackim pod Warszawą doszło do katastrofy samolotu PLL LOT Ił-62 „Tadeusz Kościuszko”, lecącego do Nowego Jorku z 183 osobami na pokładzie. Wszyscy pasażerowie zginęli.

WtoReK, 10 MAjA, ANtoNINy, IzyDoRA 1977

Zmarła Joan Crawford, aktorka filmowa; jedna z najpopularniejszych gwiazd Hollywood; za rolę w „Mildred Pierce” dostała Oscara.

ŚRoDA, 11 MAjA, FRANCISzKA, IGNACeGo 1944

Rozpoczęła się bitwa o Monte Cassino. Wzgórze zostało zdobyte 18 maja przez 2 Korpus dowodzony przez gen. Władysława Andersa.

CzWARteK, 12 MAjA, PANKRACeGo, DoMINIKA 1935 1970

Zmarł marszałek Józef Piłsudski, polityk i mąż stanu. Ogłoszono stan żałoby narodowej. Zmarł gen. Władysław Anders, dowódca 2 Korpusu Armii Polskiej.

PIĄteK,, 13 MAjA, SeRWACeGo, GLoRII 1981

Postrzelenie Jana Pawła II na Placu św. Piotra w Rzymie. Zamachowcem okazał się Turek, Mehmed Ali Agca.

SoBotA, 14 MAjA, BoNIFACeGo, DoBIeSłAWA 1983

W wyniku pobicia w komisariacie MO w Warszawie zmarł Grzegorz Przemyk, syn znanej poetki opozycyjnej, Barbary Sadowskiej.

NIeDzIeLA, 15 MAjA, zoFII, IzyDoRA 1951

Attache kulturalny Ambasady RP w Paryżu Czesław Miłosz podjął decyzję o pozostaniu na emigracji.

PoNIeDzIAłeK, 16 MAjA, ANDRzejA, SzyMoNA 1920

Urodził się Leopold Tyrmand, prozaik, publicysta; popularyzator jazzu w Polsce. Autor powieści „Zły”, „Filip” oraz „Dziennika 1954”.

WtoReK, 17 MAjA, WeRoNIKI, SłAWoMIRA. 1954

Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych wydał ustawę znoszącą segregację rasową w szkołach.

ŚRoDA, 18 MAjA, ALeKSANDRy, FeLIKSA 1944

Biorące udział w ofensywie alianckiej we Włoszech oddziały polskiego 2 Korpusu zdobyły Monte Cassino.

CzWARteK, 19 MAjA, PIotRA, MIKołAjA 1884

Wyrokiem sądu w Lipsku, Józef Ignacy Kraszewski został skazany na 3,5 roku twierdzy za szpiegostwo na rzecz Francji.

PIĄteK, 20 MAjA, ANAStAzeGo, BRoNIMIRA 1900

Otwarcie II Igrzysk Olimpijskich w Paryżu ery nowożytnej. W olimpiadzie po raz pierwszy mogły brać udział kobiety.

Prenumerata prasy polskiej z wysyłką za granicę za pośrednictwem „RUCH” S.A. www.ruch.pol.pl e-mail: prenumerataz@ruch.com.pl

63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk REDAKTOR NACZELNY: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk); REDAKCJA: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk); Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Aleksandra Junga, Aleksandra Ptasińska; WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz; FELIETONY: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RYSUNKI: Andrzej Krauze; WSPÓŁPRACA: Małgorzata Białecka, Grzegorz Borkowski, Adam Dąbrowski, Włodzimierz Fenrych, Mikołaj Hęciak, Aleksandra Junga, Robert Małolepszy, Grażyna Maxwell, Michał Opolski, Michał Sędzikowski, Wojciech Sobczyński, Agnieszka Stando.

DZIAŁ MARKETINGU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk), WYDAWCA: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowyczas

Wydanie dofinansowane ze środków Kancelarii Senatu w ramach opieki nad Polonią i Polakami za granicą w 2011 roku.

listy@nowyczas.co.uk Szanowny Panie redaktorze, po przeczytaniu Pana felietonu w poprzednim, świątecznym numerze „nowego Czasu” [nC 164, 19.04] znalazłam potwierdzenie na Pana słowa w kartce świątecznej otrzymanej od kuzynki z Polski, którą proszę zacytować. Z poważaniem IrEna GrOChOlEWSKa ••• Kochana Irenko, serca mamy wypełnione bólem, strasznym bólem. rzeczywistość poraża. 9 i 10 kwietnia byłam w Warszawie wraz z Elżunią i agatką (która specjalnie przyleciała na te dni do Polski). Brałyśmy udział w uroczystościach związanych z rocznicą katastrofy smoleńskiej. W niedzielę byłyśmy na Krakowskim Przedmieściu od 8 rano do 22. Było nas bardzo dużo, nieprzebrane tłumy, atmosfera życzliwa, serdeczna, wszyscy dawaliśmy dowód naszej postawy, troski o losy Polski. To, co w kilkanaście godzin później zobaczyłam i usłyszałam w mediach, było porażające. nieprawdziwe, podłe relacje! Komentarze i opinie nie do przyjęcia (…) DanuTa Szanowny Panie redaktorze Przesyłam pismo, podpisane przez kilkanaście osób, złożone na ręce proboszcza parafii na Ealingu, ks. Pawła nawalańca oraz na ręce ks. Stefana Wylężka, rektora Polskiej Misji Katolickiej. Prosimy, jeśli to możliwe, o publikację. MałGOrZaTa PIOTrOWSKa

Największą mądrością jest czas, wszystko ujawni. Tales z Miletu

wentnie? To Pani Waltz odpowiada za niszczenie palących się zniczy pod Pałacem Prezydenckim oraz portretów śp. Pary Prezydenckiej w kolejne miesięcznice katastrofy smoleńskiej. Sprzeciwiamy się, aby ta osoba występowała publicznie przed Polakami mieszkającymi na Ealingu z jakąkolwiek nauką, bo jej czyny nie dają tej

osobie do tego moralnego prawa. Jeżeli Ksiądz Proboszcz nie przychyli się do naszego sprzeciwu, zapowiadamy przeprowadzenie aktywnego protestu. Informujemy także, że niniejsze pismo zostanie opublikowane w prasie. Z poważaniem, ParafIanIE

29 kwietnia 2011 roku zmarła w Londynie

Ś†P

Krystyna Bednarczyk poetka, drukarz, wydawca i współzałożycielka Oficyny Poetów i Malarzy. Wielce zasłużona dla polskiej kultury. Żegnamy Ją z wielkim żalem

Redakcja „Nowego Czasu”

12 maja 2010 roku w trzecią bolesną rocznicę śmierci nieodżałowanej

Ś.P.

Ireny Sendlerowej o chwilę zadumy i modlitwę za spokój Jej Duszy prosi

Lili Pohlman z Rodziną

londyn, 27.04.2011 Ksiądz Proboszcz Paweł nawalaniec Polski Kościół rzymskokatolicki pw. nMP Matki Kościoła 2 Windsor road, london, W5 5PD Do wiadomości: Ksiądz rekor PMK Stefan Wylężek Szanowny Księże Proboszczu, my, niżej podpisani parafianie z Ealingu stanowczo sprzeciwiamy się wyrażeniu zgody przez Księdza Proboszcza na wygłoszenie prelekcji przez p. hannę Gronkiewicz-Waltz na terenie naszej parafii w maju br. Kilka miesięcy temu grupa parafian zaprosiła do londynu Ministra antoniego Macierewicza w związku z katastrofą smoleńską. Ksiądz Proboszcz nie zgodził się na ugoszczenie Pana Ministra w Windsor hall argumentując, że jest on „zbyt polityczną osobą.“ Tymczasem w maju br. ma przyjechać do nas prezydent Warszawy hanna GronkiewiczWaltz, która wydała zgodę na demonstrację chuliganów plujących i – mówiąc wprost – oddających mocz na Krzyż. Dlaczego Ksiądz Proboszcz postępuje niekonsek-

Żyje w naszych sercach!

5 maja 2011 roku zmarł po długiej walce z chorobą

Ś†P

Witold Dowgiel Przez wiele lat wspomagał swoją pracą charytatywną polonijne organizacje w Londynie, m.in. Polski Uniwersytet na Obczyźnie. Był wielkim sympatykiem „Nowego Czasu”. Dziękujemy Panie Witoldzie za wsparcie optymizm i zawsze życzliwe słowa. Z wdową, Panią

Marią Dowgiel łączymy się w smutku

Redakcja „Nowego Czasu”


|3

7 maja 2011 | nowy czas

czas na wyspie

Ach, co to był za ślub! ZOSTAŁAM DŁUŻEJ W LONDYNIE, odwlekając powrót do Polski, specjalnie po to, by zobaczyć na żywo, jak Brytyjczycy świętować będą ślub księcia Williama z Kate Middleton, dziś już księżną Cambridge. Ślub księcia z dziewczyną, w której żyłach nie płynie ani kropla błękitnej krwi. Zostałam, bo zapowiadał się ślub jak z bajki. I taki był! Ceremonię ślubną oglądałam na ekranie telewizora. Chciałam jednak poczuć tę jedyną w swoim rodzaju atmosferę ulicznego świętowania, więc po transmisji telewizyjnej wyszłam z domu, zmierzając w kierunku Hyde Parku. W drodze mijałam puby obwieszone brytyjskimi flagami, i rozbawionych ludzi. Przed oczami miałam też obrazy z dnia poprzedniego. W czwartek wieczorem pojechałam na Parliament Square, przeszłam wzdłuż Westminster Abbey, obserwowałam rozentuzjazmowanych Brytyjczyków, rozstawiających swoje namioty, śpiwory, rozkładane krzesełka zaraz przy trasie orszaku weselnego. Tak, by zapewnić sobie dobrą lokalizację do obserwacji. Te lepsze miejsca okupowane były już dzień wcześniej. Wielbiciele rodziny królewskiej zaopatrzeni w przybory do makijażu wyczarowywali na swoich twarzach flagi brytyjskie czy miłosne wyznania. Przy namiotach na swoją godzinę czekały własnoręcznie przygotowane transparenty z życzeniami ślubnymi. Atmosfera wspólnej zabawy udzielała się każdemu przechodniowi, który przybył pod Opactwo Westminster w celu fotograficznego upamiętnienia tych chwil. Wśród koczujących można było dostrzec całe rodziny, od najmłodszych do najstarszych. Wszędzie potworne korki, dźwięk klaksonów, chorągiewki. Atmosfera oczekiwania na wielkie wydarzenie. W dniu uroczystości w Hyde Parku, gdzie postanowiłam świętować ten niezwykły dzień z innymi, wokół kilku telebimów zgromadził się wielotysięczny tłum. Panował klimat piknikowo-festynowy. Niektóre dziewczęta poubierane w prawdziwe suknie ślubne, pozowały do zdjęć z porucznikami z Królewskiej Akademii Wojskowej. Kate i Williama można było spotkać na każdym kroku, za sprawą niezwykle popularnych masek z podobiznami pary nowożeńców. W tle, ze sceny słychać było największe przeboje wykonywane na żywo. Tłum świętował razem z Kate i Williamem na tym niezwykłym przyjęciu weselnym w plenerze w samym sercu Londynu.

Alaeksandra Junga

ZNAM POLAKÓW mieszkających na Wyspach, którzy widzieli też ślub księżniczki Elżbiety z księciem Filipem. Wystarczy zapytać, a zaczną opowiadać z entuzjazmem prawdziwych rojalistów. Ten ciepły stosunek mieszkańców Wysp do dworu udziela się prawie wszystkim, którzy przez dłuższy czas przebywają w tym gościnnym kraju, nie będąc formalnie poddanymi Jej Królewskiej Mości. Królewski splendor jest zaraźliwy i nic na to nie można poradzić. Przekonał się o tym nawet premier David Cameron, który podobno zamierzał wystąpić podczas uroczystości królewskich zaślubin w garniturze. Został przez strażników etykiety dworskiej dyplomatycznie skarcony i przywdział jedynie dopuszczalny przy takich okazjach frak (choć buntonwiczką pozostała jego żona Samanta, która zamiast wymyślnego kapelusza wpięła we włosy jedynie ozdobną spinkę. W mojej historii był to drugi ślub królewski, związany z oczekiwaniem, że być może jest to ślub przyszłego króla. W takich przypadkach temperatura jest wyższa, czego nie doświadczyli bracia księcia Karola ani on sam, biorąc swój drugi ślub z Kamilą. Kiedy przyjechałem do Londynu, trafiłem na ślub Karola z Dianą. Ich związek skończył się tragicznie. Czy ich syn William sprosta zadaniu? Wydaje się, że ma duże szanse. Swoją żonę wybrał sam, ona zaś poślubiła księcia – jak jest zapisane w bajkach. A bajki mają siłę sprawczą.

Stefan Gracz

GDYBY MNIE KTOŚ ZAPYTAŁ dzień wcześniej, czy będę oglądała królewski ślub, odpowiedziałabym uczciwie – nie wiem. Bo nie czułam żadnego emocjonalnego zaangażowania jeśli chodzi o tę uroczystość, chociaż mieszkam na Wyspach już dwadzieścia lat. Jednak w dniu ślubu już o ósmej rano włączyłam ukryty w szafce telewizor (ukryty nie w celu unikania opłaty licencji, ale z powodu niechęci do tego środka przekazu – jednak na wszelki wypadek, na przykład taki jak ten, telewizor mam!). Widziałam więc wszystkie niezwykłe kapelusze wchodzące do Westminster Abbey. Wysłuchałam wszystkich komentarzy historyków, projektantek mody, koronowanych głów, fryzjerów i właścicieli pubów z Bucklebury i St Andrews. I na tyle wzruszyłam się podczas ceremonii ślubnej, przejazdu Pary Młodej karocą ulicami Londynu oraz sceny balkonowej, że obudziła się we mnie nieodparta potrzeba uczestniczenia w tym niezwykłym święcie. A ponieważ mieszkam w dzielnicy, gdzie poczucie patriotyzmu jest trudne do zdefiniowania i ulicznego party nie było, zaprosiłam więc własnego męża do własnego ogródka na kupionego przez siebie szampana. Wypiliśmy zdrowie pięknej jak z bajki Młodej Pary. Niechaj żyją długo i szczęśliwie! Teresa Bazarnik


4|

7 maja 2011| nowy czas

uroczystości beatyfikacyjne

Błogosławiony Jan Paweł II Pięcioletnia Gloria Maria Wrona z Częstochowy musiała być w niedzielę w Watykanie, bo jak mówi jej mama – dziewczynka żyje dzięki Janowi Pawłowi II.

Płakali ze wzruszenia Z chwilą ogłoszenia przez Benedykta XVI Jana Pawła II błogosławionym i odsłonięcia jego portretu na fasadzie bazyliki św. Piotra – zdjęcia wykonanego przez polskiego fotografa Grzegorza Gałązkę – ludzie zgromadzeni na placu płakali ze wzruszenia. Był to najbardziej poruszający moment mszy beatyfikacyjnej. Po wygłoszeniu przez Benedykta XVI formuły beatyfikacji Jana Pawła II, do ołtarza na placu św.Piotra przyniesiono relikwiarz z ampułką jego krwi. Relikwiarz przyniosły dwie zakonnice, których życie jest w szczególny sposób związane z polskim papieżem. Jedna z nich to polska siostra sercanka Tobiana Sobótka, która pracowała u boku Jana Pawła II i towarzyszyła mu II do ostatnich chwil jego życia, oraz francuska zakonnica Marie Simon-Pierre ze zgromadzenia Małych Sióstr Macierzyństwa Katolickiego. Jej niewytłumaczalne z medycznego punktu widzenia nagłe wyzdrowienie z zaawansowanej choroby Parkinsona w czerwcu 2005 roku, a więc dwa miesiące po śmierci papieża, uznano za cud, przypisywany jego wstawiennictwu.

Bartosz Rutkowski – Jak to dziecko dzielnie zniosło całą noc czuwania, podróż, podziwiam ją – mówi z dumą o swojej córeczce jej mama. Pamięta te chwile, gdy była w ciąży, kiedy lekarze powiedzieli jej, że niektóre narządy dziecka nie są wykształcone, że to będzie tragedia. Ale potem były modlitwy do już umierającego papieża, Gloria przyszła na świat miesiąc po śmierci Jana Pawła II i podczas mszy beatyfikacyjnej na placu św. Piotra na pytanie, gdzie jest teraz Jan Paweł II rezolutnie odpowiadała: – W niebie, patrzy na nas i czuwa nad nami. Takich pielgrzymów, jak państwo Mucha było w Rzymie półtora miliona. Nikogo nie odstraszyła pogoda, w nocy był deszcz i ziąb, ale kiedy rozpoczęła się msza beatyfikacyjna, niebo przejaśniało. A przybyli ludzie z całego świata, bo papież Polak był pielgrzymem, odbył ponad 120 zagranicznych podróży i poznał go cały świat. Widać było na każdym kroku polskie flagi, polskie pieśni i polską mowę. Jak choćby członków góralskiej kapeli Leliki, którzy śpiewali papieżowi, gdy ten był w jego ukochanych Tatrach.

beaTyfikacja w szybkim TemPie To była bardzo szybka beatyfikacja, bo Santo Subito, Święty Natychmiast pojawiło się już w dniu pogrzebu Jana Pawła II. Wszyscy oczekiwali tylko na formalność, jaką było oficjalne ogłoszenie świętym papieża Polaka przez jego następcę Benedykta XVI. I tak jak nie mogło w Rzymie zabraknąć małej Glorii, tak też musiała tam być siostra Tobiana. Ale ona była potem.

Tobiana znów Przy PaPieżu Najpierw Benedykt XVI wygłosił po łacinie formułę, na którą rzesze wiernych na całym świecie czekały ponad sześć lat: Spełniając pragnienie naszego brata Agostino kardynała Valliniego, naszego wikariusza generalnego diecezji Rzym, wielu innych braci w episkopacie oraz licznych wiernych, po zasięgnięciu opinii Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych naszą władzą apostolską zgadzamy się, aby Czcigodny Sługa Boży Jan Paweł II, papież, od tej chwili nazywany był błogosławionym, a jego święto obchodzone mogło być w miejscach i zgodnie z regułami ustalonymi przez prawo 22 października każdego roku. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.

Byliśmy razem… Przesłanie wygłoszone przez księdza Krzysztofa Tyliszczaka w Katedrze Westmnsterskiej w niedzielę 1 maja Dzisiaj rano na placu św. Piotra w Rzymie Ojciec Święty Benedykt XVI, ogłosił błogosławionym Sługę Bożego Jana Pawła II. Można chyba bez przesady powiedzieć, największego z Polaków. Gromadzimy się tu dzisiaj we wspólnocie Kościoła Powszechnego, aby wyśpiewać dziękczynne Te Deum Laudamus. Kochani, cofnijmy się przez chwilę do tego przedziwnego dnia w historii Kościoła Powszechnego, do tego pamiętnego wydarzenia, które miało miejsce w Rzymie na placu św. Piotra 16 października 1978 roku. To tam z przedziwnych wyroków Opatrzności Bożej, na Stolicę Piotrową został wybrany nasz rodak Karol kardynał Wojtyła, metropolita krakowski. Ludzie zebrani wtedy na placu św. Piotra mogli z loggi bazyliki usłyszeć słowa: Non abiature paura – Nie lękajcie się, nie lękajcie się przyjąć Chrystusa, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi. A potem jeszcze Jego pierwsze słowa jako papieża do nas Polaków: Cóż powiedzieć. Wszystko co bym mógł powiedzieć, będzie blade w stosunku do tego, co czuje moje serce, a także do tego co czują Wasze serca. Więc oszczędzajmy słów. Niech pozostanie tylko wielkie milczenie przed Bogiem, które jest samą modlitwą. Dalej prosił nas, abyśmy z Nim byli na Jasnej Górze i wszędzie, abyśmy się za Niego modlili. Niech to nasze dzisiejsze spotkanie modlitewne, będzie więc dziękczynieniem Bogu, Matce Najświętszej i Tobie błogosławiony Ojcze Święty Janie Pawle II, za to co uczyniłeś dla Kościoła Powszechnego, dla Polski, dla polskiej emigracji. Chcemy dzisiaj dziękować za wszystkie pielgrzymki do naszego narodu, do naszej Ojczyzny. Chyba wszyscy pamiętamy to Jego wołanie na Placu Zwycięstwa w Warszawie w 1979 roku: Niech zstąpi Duch

Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi. I zaczęła się odnowa w naszej Ojczyźnie, odnowa, która ogarnęła Europę Środkową. Niedługo potem padł Mur Berliński i jakże ważne w tym kontekście stały się Jego słowa o duchowej jedności chrześcijańskiej Europy, na którą składają się dwie wielkie tradycje : Zachodu i Wschodu. A pamiętacie, z jaką siłą podtrzymywał nas na duchu, gdy przyszły ciężkie dni stanu wojennego? To On jako pierwszy z polityków, w południe przed modlitwą Anioł Pański, 13 grudnia 1981 roku wołał „.. nie może być przelana polska krew, bo zbyt wiele jej wylano, zwłaszcza podczas ostatniej wojny. Trzeba uczynić wszystko, aby w pokoju budować przyszłość Ojczyzny. Czy jest sprawą przypadku, że wtedy, gdy panowały mroki stanu wojennego, kiedy nie mógł nas odwiedzić ponownie w kraju, spotkał się z Polakami właśnie tutaj, w Anglii, w Uroczystość Zesłania Ducha Świętego 15 czerwca 1982 roku i mówił o historycznym świadectwie polskiej emigracji, świadectwie wiary i kultury, która ma swoje źródło nad Wisłą, w wierze Polaków i ich kulturze. W Jego słowach znalazło się i pouczenie: Emigracja spełni swoje posłannictwo tym skuteczniej, im wyższy będzie jej poziom etyczny, im bardziej Chrystus stanie się ośrodkiem jej życia i działania, im bardziej uwierzy, że tylko On jest „drogą, prawdą i życiem”. Czyż te słowa nie są aktualne dzisiaj, w odniesieniu do emigracji, do nas Polek i Polaków żyjących w Anglii? Jan Paweł II był świadkiem. On nadal jest wielkim świadkiem dla współczesnego człowieka. Żył tak jak nauczał, przemawiał z siłą i mocą, tak jak pierwsi Apostołowie. Dzisiaj Kościół cieszy się z wyniesienia Go na ołtarze. Te Deum Laudamus.

Siostra Tobiana była wyjątkowo wzruszona. To ona przez 27 lat, a więc przez cały pontyfikat, była jedną z najbliższych osób Jana Pawła II. Razem z innymi siostrami dbały o zdrowie papieża, jego garderobę, porządek. Siostry gotowały posiłki, podawały do stołu, przy którym Ojciec Święty gościł przywódców państw, reprezentantów elit naukowych i artystycznych. Dziś Tobiana mieszka i pracuje w Krakowie, w Pałacu Biskupim. Jest siostrą sercanką, nosi czarny habit z sercami wyhaftowanymi na piersiach. Tobiana to imię zakonne. Ochrzczona została jako Lucyna Sobotka. Pochodzi ze wsi Warchoły koło Węgrowa w diecezji drohiczyńskiej i co roku odwiedza rodzinne strony.


|5 nowy czas | 7 maja 2011

uroczystości beatyfikacyjne Anioły stróże Siostra Tobiana w czasie konklawe była w Rzymie. Już szykowała się do wyjazdu na misje, ale musiała zmienić plany. Została przełożoną sercanek, które zamieszkały na czwartym piętrze Pałacu Apostolskiego. Każda z nich miała tam pokój z łazienką, a do wspólnego użytku pokój do modlitwy i mały refektarz. – Siostry wiedziały, że ich rola przy papieżu jest ogromna – mówi ks. Janusz Bielański, były wawelski proboszcz i seminaryjny kolega kardynała Dziwisza. Dziś mówią mało o tamtej posłudze. Eufrozyna, najstarsza z sióstr, pełniła rolę osobistej sekretarki papieża. Przepisywała papieskie teksty na komputerze, tłumaczyła je na włoski. Papież miał do niej ogromne zaufanie. Siostry Fernanda i Germana prowadziły papieską, czyli polsko-włoską, kuchnię i ustalały, jakimi daniami podejmą gości. Siostra Matylda zajmowała się jego garderobą. Stanowiły zespół, ale najważniejsza była siostra Tobiana, która miała wśród sióstr ogromny posłuch. Siostrę Tobianę nazywano papieskim aniołem stróżem. To ona w ostatnich latach, kiedy Jan Paweł II był ciężko chory i wymagał opieki, towarzyszyła mu w zagranicznych podróżach.

To właśnie siostrze Topianie powiedział Jan Paweł ostatnie słowa w życiu: – Pozwólcie mi odejść do Pana. Były bardzo ważnymi świadkami w procesie beatyfikacyjnym Jana Pawła II. Po pogrzebie Jana Pawła II, razem z kardynałem Stanisławem Dziwiszem siostry sercanki wróciły do Krakowa. Pełnią tu przy nim podobne role, jak w Watykanie przy Janie Pawle II. Nigdy jednak nie opowiadają o swej pracy w Pałacu Apostolskim. Tobiana jak ognia unika dziennikarzy, odrzuca pomysły, by spisać swoje wspomnienia, choć byłby to na pewno bestseller. Ona i pozostałe sercanki, które były przy Janie Pawle II są nieugięte, twierdzą, że żadnych wspomnień nie będzie.

PolskA Go wsPominAłA Wspominali za to Jana Pawła II Polacy we wszystkich większych miastach. Między innymi w Łagiewnikach, gdzie do tamtejszego sanktuarium przyszło ponad 120 tys. wiernych, w tym z Ukrainy, Litwini, Meksyku, a nawet Australii. – Nie mogliśmy być w Watykanie, musieliśmy jednak oddać cześć wielkiemu Polakowi – mówił Marcin Gąsior z Gdyni, który dodaje, iż

Być świadkiem… …to dawać świadectwo. Prawdzie. Rzecz nie do udźwignięcia przez zwykłych ludzi. Dlatego podziwiamy tych wszystkich, którzy posiadają taką moc. My, na swój sposób, chcemy być świadkami ważnego wydarzenia. Nie tylko o nim przeczytać, ale i przeżyć je. W czasach oglądania świata poprzez ekran i obiektyw, a nie na własne oczy, zjawisko wspólnego przeżycia zdumiewa ludzi na wskroś nowoczesnych. W Katedrze Westminster byliśmy razem. Około dwa tysiące osób postanowiło przeżyć, a nie oglądać. I być świadkami Tego, który dawał świadectwo. Jego beatyfikacji. Pierwszy raz w życiu nie zawahałem się w takiej ocenie: – Jan Paweł II był największym przywódcą duchowym XX wieku – powiedziałem dziennikarce BBC. Opowiedziałem jej też swoją osobistą historię: – Jako student byłem związany z duszpasterstwem akademickim personalnie, ale nie duchowo. Któregoś dnia przyszedłem punktualnie pod wskazany adres. Był to kościół w Krakowie, spotkanie trwało. Kardynał Wojtyła rozmawiał ze studentami, a ja cierpliwie i dyskretnie czekałem na tyłach kościoła. A jednak zauważył mnie w tej ciemnej nawie. Zostawił grupę studentów i podszedł do mnie. Przywitał się i przedstawił… W kilka miesięcy później został wybrany papieżem. Pamiętam ten dzień i swoje pierwsze spotkanie z Ojcem Świętym. Może dlatego przystąpiłem do grupy kilku entuzja-

oburzają go głosy krytyków papieża Polaka i to w takim szczególnym momencie. Gdy papież żył, nie mówili głośno, że coś im się w jego osobie i jego naukach nie podoba, teraz są odważni. Andrzej Leśniak z Krakowa przyjechał do Łagiewnik z żoną. Pamięta papieskie msze na Błoniach, mówi, że to były niezapomniane przeżycia, podobnie jak spotkania na słynnej Franciszkańskiej 3, przy tak zwanym papieskim oknie. – Jan Paweł II był naturalny, spontaniczny, przez to kochali go tak bardzo młodzi, uważam się za pokolenie JP II bez względu na to, jak wielu stara się teraz ten termin obrzydzić – dodaje z dumą młody informatyk. A Krzysztof Purcelewski z Warszawy spędził beatyfikacyjne popołudnie na placu Piłsudskiego. Kiedyś był sierżantem Ludowego Wojska Polskiego i pomagał zabezpieczać ten teren w czasie pierwszej, historycznej pielgrzymki papieża do ojczyzny w 1979 roku. – Żona była po drugiej stronie barykady, jeśli tak można powiedzieć, stała gdzieś w tłumie tych, którzy na żywo widzieli papieża Polaka – mówi Purcelewski i dodaje: – teraz musieliśmy przyjść w to samo miejsce.

stów, którzy postanowili wspólnie przeżyć w Londynie beatyfikację Jana Pawła II. I tak się zaczęło, po schodach, wysokich do pokonania. Jak wkrótce się okazało, największym naszym wrogiem był czas, jego brak. I środowiskowa nieufność. Najpierw święta, a potem kilkudniowa przerwa w pracy. Nikogo nie ma, a jeśli jest, odpowiada sceptycznie: – Po co to ludziom? Każdy ma satelitę, będą oglądać w domu. Jeden z prezesów był nawet początkowo entuzjastyczny, trochę w przewrotny sposób, ale poparcie obiecał. Wycofał się z niego po konsultacji z zarządem, który „nie widział sensu w takich inicjatywach”. Sens taki dostrzegł ksiądz rektor Polskiej Misji Katolickiej Stefan Wylężek. Kiedy uzyskaliśmy zgodę arcybiskupa Vincenta Nicholsa na wykorzystanie katedry, został naszym największym sojusznikiem. Każda inicjatywa mająca na celu ukazanie ludziom świętości i aktualności nauczania Jana Pawła II jest ze wszech miar godna poparcia. Spotkanie modlitewne w katedrze Westminster w dniu beatyfikacji Jana Pawła II, 1 maja 2011, na pewno przyczyni się do głębokiego przeżycia tej historycznej chwili w życiu Kościoła i Polski. Polska Misja Katolicka w Anglii i Walii włącza się do społecznego komitetu organizującego to spotkanie – poinformował ksiądz rektor przedstawicieli społecznego komitetu organizacyjnego. Brak czasu i konieczność improwizacji groziły wywrotką. Konsekwentnie jednak obstawaliśmy, że planu B nie będzie, że musi się udać.

PAPieski obrAz PolAków Agnieszka Brzozowska wybrała się z dziećmi przed Bazylikę Opatrzności na warszawskim Wilanowie. – Dla moich maluchów atrakcją był papamobile, którym jeździł Jan Paweł II w czasie swej pierwszej pielgrzymki do ojczyzny. Dla mnie to czas, kiedy ja sama byłam malutką dziewczynką i z zainteresowaniem, ale i przerażeniem patrzyłam, jakie tłumy przychodziły, by Go zobaczyć. No i chciałam zobaczyć, czy jestem gdzieś na tej fotografii Polaków, czyli obrazie Jana Pawła II wykonanego ze 105 tys. fotografii, moje zdjęcie. Nie było szans – śmieje się pani Agnieszka – nie wypatrzyłam siebie, ale wiem, że tam jestem i On jest z nami. – Nie mam wątpliwości, podobnie jak chyba wszyscy tu zgromadzeni, że On niebawem będzie kanonizowany – dodaje obecny tam Marek Wroński, który wypowiadał te słowa nim wiernych ucieszył watykański sekretarz stanu kardynał Tarcisio Bertone. Otóż powiedział on w niedzielę, że błogosławiony Jan Paweł II może zostać świętym „za kilka lat”. Dla wiernych oznacza to subito, natychmiast, bo cóż znaczy te kilka lat, jeśli Polacy i tak wiedzą, że Jan Paweł II jest już od dawna świętym.

W niedzielę 1 maja po godz. 14.00 katedra była pełna. Po wysłuchaniu powitania arcybiskupa Nicholsa (nagranego, gdyż arcybiskup przebywał w Rzymie), który przypomniał wizytę Jana Pawła II w tej właśnie świątyni oraz modlitwy w czasie ostatnich dni Ojca Świętego, głos zabrał ksiądz Krzysztof Tyliszczak, reprezentujący Polską Misję Katolicką (ksiądz rektor również był w Rzymie). Nad całością czuwał ksiądz Sławomir Witoń z Katedry Westminster, której gospodarzem tego dnia, pod nieobecność arcybiskupa Vincenta Nicholsa był arcybiskup Cardiff, biskup pomocniczy Westminster Cathedral George Stack (na zdjęciu z księdzem Tyliszczakiem ) rozpoczął on spotkanie wspólną modlitwą. Z powodów technicznych komentarze do transmisji watykańskiej były tylko w języku polskim. – Brytyjczycy i inne narodowości mogą tego nie wytrzymać – pomyślałem z przerażeniem. Zaczną z katedry wychodzić. Tak się nie stało, wszyscy zostali, a po uroczystości podchodzili do organizatorów i dziękowali za to wspólne przeżycie. Jest to niewątpliwa zasługa Jana Pawła II, że miliony na całym świecie po części poczuły się Polakami. Byłem z tego powodu dumny, i chyba wszyscy obecni w katedrze Polacy, którzy ujawnili się, kiedy znakomity chór Coro Dell Angelo pod batutą Violetty Gawary zaintonował Czarną Madonnę i ulubioną przez Jana Pawła II Barkę. Człowiekowi potrzebne są w życiu symbole, bo mówią o wartościach. Takim symbolem na zakończenie było pozostawienie na pamiątkę tego spotkania w skarbcu Katedry Westminster różańca z krzyżem papieskim.

Grzegorz Małkiewicz


6|

7 maja 2011| nowy czas

czas na wyspie

Bóg zapłać za poradę Urząd grzecznie prosi Polacy głównie korzystają jednak z kilku podstawowych zasiłków – przede wszystkim Child Benefit, Child Tax Credit, Working Tax Credit, Housing Benefit, Employment and Support Allowance. Według Roberta Jankowskiego jednym z najbardziej stresujących przy załatwianiu jest Child Benefit, przede wszystkim z powodu długiego okresu oczekiwania. Trwa to czasem ponad pół roku. Trudno jednak coś poradzić, trzeba się uzbroić w cierpliwość. Pocieszeniem będzie wypłata zaległego zasiłku od chwili złożenia wniosku. Na Wyspach większość spraw urzędowych załatwia się korespondencyjnie albo telefonicznie. W tym także Polish Citizens Advice Board służy wsparciem. Pomogą wypełnić formularz, zatelefonują do urzędu. Jednemu z rodaków nadpłacono Tax Credit i przyszło wezwanie do zwrotu nadwyżki. – Napisaliśmy wniosek o umorzenie. Nierzadko bywa on uwzględniany w całości albo częściowo, więc warto spróbować – uważa Robert. W zdumienie wprawiło go natomiast inne urzędowe pismo, w którym proszono, aby świadczeniobiorca z własnej woli oddał zawyżony Child Benefit (wypłacano na drugie dziecko tyle samo co na pierwsze, a powinno być siedem funtów mniej), bo choć urząd nie ma podstawy prawnej do żądania zwrotu, to w trosce o publiczne finanse grzecznie o to prosi. Warto jednak pamiętać, że tam, gdzie państwo ma podstawę prawną, prosi równie grzecznie, ale znacznie bardziej stanowczo. – Doradzam, aby sumiennie pozałatwiać wszelkie sprawy z urzędami, gdyż tutejsza biurokracja jest wyjątkowo pamiętliwa. Jeśli nawet ktoś wyjeżdża, to zawsze lepiej ładnie się z nimi pożegnać, dopinając co należy do końca. Wielu, choć początkowo wcale nie zamierza, po jakimś czasie wraca, a wtedy wychodzą stare sprawki, np. niezapłacone mandaty albo „zapomniany” podatek, choćby w niewielkiej kwocie – tłumaczy nasz rozmówca.

Warto pytać i szUkać pomocy

W Wielkiej Brytanii jest nawet zasiłek dla osób nadużywających alkohol. Nie dostanie go jednak jegomość legitymujący się wyłącznie czerwonym nosem. W Polish Citizens Advice Board w Perivale w zachodnim Londynie udzielane są bezpłatnie porady na temat świadczeń społecznych, starań o councilowskie mieszkanie i w innych sprawach ważnych dla zwykłych emigrantów. Jak się dobrać do zasiłkU? Robert Małolepszy

W liczbie organizacji społecznych i przeróżnych instytucji, jako mniejszość narodowa na Wyspach, mamy pewny Rekord Guinnessa. Jednak te niezliczone społeczne ciała stawiają sobie przeważnie bardzo wzniosłe cele – reprezentowania polskiej społeczności, dbania o jej wizerunek, protestowania, gdy szkaluje nas Daily Mail. Zasłużeni działacze mogą więc udzielić audiencji Królowej lub premierowi, w ogólnych zarysach przedstawić złożoną problematykę emigracyjną od wojny po dzień dzisiejszy, wystosować stanowcze dementi, odciąć się lub komuś dociąć. Całkowicie pochłonięci tą absorbującą działalnością nie mają już zazwyczaj czasu na zajmowanie się pojedynczymi, zresztą zupełnie trzeciorzędnymi, sprawami jakiegoś Kowalskiego czy Nowaka. Z tej racji zwykli Polacy napotykają na spore trudności z uzyskaniem pomocy w rozwiązaniu swych przyziemnych kłopotów, takich jak zatrudnienie, sprawy bytowe i socjalne. Opierają się więc na opiniach szwagra albo „ekspertów” z internetowych forów. Bywa, że wychodzą na nich jak przysłowiowy Zabłocki. Wielki plakat w języku polskim na kawiarence Christian Hope Centre w Perivale, tuż obok biblioteki (naprzeciwko Community Centre), zaprasza na bezpłatne konsultacje w sprawach zasiłków, podatków, mieszkań, itp. Wzbudza zaciekawienie – rzadko widuje się takie ogłoszenia. W każdą sobotę czekają tu na Polaków Robert oraz Douglas. Robert jest Polakiem i mówi po polsku, a Douglas Amerykaninem. I też mówi po polsku.

Robert Jankowski mieszka w Londynie od siedmiu lat. Douglas Shaw mieszkał dziewięć lat w Polsce. Brał udział w projektach Kościoła Baptystów realizowanych w Rzeszowie. Między innymi uczył języka angielskiego. Przy okazji nauczył się polskiego. Punkt w Perivale działa od niespełna trzech miesięcy. W czasie dyżuru zagląda tu kilka osób. Jest przytulnie, jak to w kawiarence. Przy kubku kawy albo herbaty rozmowy prawie że koleżeńskie. – Ludzie przychodzą z dwojakim typem spraw. Pierwsze, to bardzo ogólne pytania: czy należy się jakiś zasiłek i jak go uzyskać, albo jak starać się o mieszkanie komunalne? A drugi rodzaj, to już bardzo konkretne przypadki, gdy trzeba coś od strony formalnej „dopiąć”, albo „odkręcić” – mówi Robert. Ponieważ tą dziedziną zajmuje się również profesjonalnie, najczęściej bez trudu potrafi udzielić odpowiedzi. – Jeśli chodzi o najróżniejsze świadczenia, to podstawową kwestią jest to, czy dana osoba spełnia określone przepisami kryteria, aby je otrzymać. Jeżeli nie, to trzeba się zastanowić, co zrobić, aby te kryteria spełniała, np. dopełnić jakichś formalności – dodaje Robert. Jak mówi, zdarza się, że ktoś „słyszał, że dzwonią, ale nie wie, w którym kościele”. W Wielkiej Brytanii system zasiłkowy jest niesłychanie rozbudowany. Wśród licznych zapomóg jest m.in. „benefit” dla osób nadużywających alkoholu. Nie dostanie go jednak jegomość legitymujący się wyłącznie czerwonym nosem, aby mógł dokupić sobie kolejną flaszkę. Są również tak specjalistyczne świadczenia, że kwalifikuje się do nich może jedna osoba na sto tysięcy, a może na milion. Robert przyznaje, że jako specjalista w tej dziedzinie, sam stale bywa czymś zaskakiwany.

Swoją niezłą polszczyzną Douglas robi wrażenie. Chętnie dzieli się z Polakami wiedzą o życiu na Wyspach. Z drugiej strony, nieźle zna „polską duszę”. Dziewięć lat w Polsce to jednak trochę czasu. – Ten okres wspominam sympatycznie. Do dziś mam w Rzeszowie przyjaciół. Pamiętam, że na początku trzeba było gruntownie tłumaczyć, kim są baptyści, ponieważ ludzie tam uważali, że jak ktoś nie jest wyznania rzymsko-katolickiego, to musi być świadkiem Jehowy – wspomina z uśmiechem. Jak mówi, również tu w Londynie baptyści są otwarci na polskich emigrantów i podejmują na ich rzecz różnorakie inicjatywy. W miesiącach zimowych na Ealingu kilka kościołów – adwentyści, metodyści, baptyści, zielonoświątkowcy oraz instytucje, w tym YMCA – zorganizowało noclegi dla bezdomnych. Znalazło tam schronienie kilku naszych rodaków. Oprócz dachu nad głową i ciepłej strawy pomyślano też o polepszeniu ich losu na przyszłość. – Zostałem poproszony o rozeznanie, jak można im pomóc. Niestety, dwóch w żaden sposób nie zaistniało w brytyjskim systemie, ani poprzez rejestrację w Home Office, ani posiadanie National Insurance Number. Gorzej, nie mieli już nawet polskich dokumentów. Trzeci natomiast był zarejestrowany i posiadał NIN. Kwalifikował się do pomocy społecznej. Z tego, co wiem, otrzymał zasiłek dla bezrobotnych i czeka na pokój w hostelu. Zaczyna stawać na nogi – opowiada Robert Jankowski. Jego zdaniem nie należy zbytnio brać do serca opinii, że Polacy żerują na brytyjskim systemie opieki społecznej. To powracający co pewien czas dyżurny temat niektórych mediów. Z drugiej strony, mówi się o miliardowych zyskach budżetu wypracowanych przez emigrantów. Kto tu żyje i płaci podatki, ma pełne prawo korzystać też z przywilejów. Przede wszystkim zaś powinien wiedzieć, do czego jest zobowiązany i czego może oczekiwać w zamian. W Polish Citizens Advice Board w Perivale można porozmawiać również o tym. W ogóle warto rozmawiać, pytać i szukać pomocy.


|7

nowy czas | 7 maja 2011

takie czasy

Polacy ruszyli za pracą za Odrę Niemiecka gospodarka potrzebuje nowej siły roboczej, potrzebuje fachowców, liczy, że to dzięki nim nastąpi drugi cud ich maszyny gospodarczej. I na tym chcą skorzystać Polacy, głównie młodzi, których niemieccy pracodawcy kuszą takimi oto ofertami: oferujemy bezpłatną naukę zawodu w naszych szkołach i gwarancję stałej pracy po zakończeniu nauki. Bartosz Rutkowski Marek Nowicki ze Stargardu Szczecińskiego zazdrości młodszym, że mogą teraz śmiało jechać do Niemiec do pracy. – Gdzie oni tam przyjmą takiego dziadka jak ja, 55 lat na karku, bez języka, nie mam szans, ale dwóch moich kuzynów już było wcześniej sondować, czy mają jakieś szanse, nie interesuje ich praca sezonowa, chcą czegoś konkretnego, a obaj są po technikum mechanicznym, powinno się im udać – mówi nieco zgorzkniałym głosem. Siedem lat po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej Niemcy otwierają wreszcie swój rynek pracy dla Polaków i mieszkańców innych krajów tego regionu. Dziś sytuacja za Odrą jest inna niż wtedy, gdy wstępowaliśmy do europejskiej wspólnoty. I różnica zarobków już nie taka, choć przebicie niemal w każdym fachu jest znacznie większe w porównaniu z tym, co można zarobić w Polsce. Poza tym Niemcy wychodzą z kryzysu, nie ma sprzeciwu dla obcych ze strony polityków i co ważne – związków zawodowych. Niemiecka gospodarka potrzebuje nowej siły roboczej, potrzebuje fachowców, liczy, że to dzięki nim nastąpi drugi cud ich maszyny gospodarczej. I na tym chcą skorzystać Polacy, głównie młodzi, których niemieccy pracodawcy kuszą takimi oto ofertami: oferujemy naukę zawodu w naszych szkołach i gwarancję stałej pracy po zakończeniu nauki. Dla Polaków to wymarzona oferta, bo w kraju ktoś najzwyczajniej w świecie zapomniał o szkołach zawodowych, a tylko one przygotowują fachowców.

Kuszą młodych PolaKów To dlatego niemieckie szkoły zawodowe w tym roku zamierzają ściągnąć przynajmniej kilkanaście tysięcy gimnazjalistów z krajów ościennych. – Liczymy głównie na Polaków – mówią szefowie Niemieckiej Izby Rzemieślniczej. Oferują nie tylko darmową naukę w szkołach, zakwaterowanie i wyżywienie oraz stypendium: na pierwszym roku 750 euro, a na trzecim już 1500 euro, lecz dają także gwarancję zatrudnienia. Nie trzeba znać niemieckiego, kurs językowy będzie na miejscu. Na młodych uczniów liczą m.in. fabryka maszyn drukarskich Heidelberger Druck, agencja pracy tymczasowej Adecco, kasa oszczędnościowa Sparkasse Vorpommer, mnóstwo restauracji i hoteli w północno-wschodnich landach. Na młodych Polaków czeka Brandenburgia, Saksonia, Maklemburgia czy Turyngia. Tam liczba chętnych do nauki zawodu w ciągu siedmiu lat spadła o 50-60 proc. Niemal w całych Niemczech pustkami świecą wielkie ośrodki szkolenia zawodowego. Niektóre z nich, np. w Poczdamie, to duże kompleksy zajmujące po kilka hektarów powierzchni. Niemieckie izby stać na luksus płacenia za naukę, bo są dofinansowane z budżetów landów i ze środków federalnych. Dla porównania, uczniowie w Polsce, którzy uczą się zawodu, praktykując w zakładzie fryzjerskim lub warsztacie samochodowym, dostają od 100 do 200 zł miesięcznie. Pracodawcy narzekają na słaby poziom przygotowania do zawodu, uczniowie na rozminięcie ich

przygotowania z wymaganiami rynku. A niemiecki rynek wchłonie wiele, nie tylko uczniów, także wysoko wykwalifikowaną kadrę, bo brakuje też inżynierów i informatyków. – Nasze firmy potrzebują od zaraz 36 tys. inżynierów i 66 tys. informatyków – mówi niemiecki minister gospodarki Rainer Brüderle. – Potrzebujemy też 30 tys. pracowników z wykształceniem technicznym, spawaczy, monterów, mechaników, elektryków. Do tego dodajmy około 30 tys. pracowników z branży hotelarskiej i gastronomicznej, które od razu wchłonie niemiecki rynek. Niemiecki rynek kusi zarobkami, mechanik samochodowy zarobi miesięcznie powyżej 2 tys. euro, kelner czy barman – 2,5-3 tys. euro, sprzątaczka – 1,5 -1,8 tys. euro, elektryk 2,4 tys. euro, opiekunka osób starszych 1,3 tys. euro. Dobrze zarabiają inżynierowie – nawet dwa razy tyle co w Polsce.

TylKo języKa braK Wielu specjalistów przestrzega jednak przed nadmiernym optymizmem tych, którzy liczą na szybki zarobek za Odrą. Przeszkodą w podjęciu pracy dla wielu Polaków będzie brak znajomości języka niemieckiego. Dotyczy to robotników, jak i specjalistów. Katarzyna Soszka-Ogrodnik z Polsko-Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej zwraca też uwagę na to, że osoby, które chcą wyjechać do Niemiec, powinny uwzględnić koszty utrzymania w Niemczech, a te są duże. Co byśmy jednak o cieniach tej pracy nie powiedzieli, to jednak już dziś mówi się, że Niemcy zabiorą nam sporo bezrobotnych. Wystarczy jeden przykład, tylko po jednych targach pracy w Nysie pracę za Odrą znalazło tysiąc osób. A powiat nyski ma najwyższe bezrobocie na Opolszczyźnie – bez pracy jest tu ponad 10 tys. osób, czyli 21 proc.. – Od czasu targów wyrejestrowało się tysiąc bezrobotnych – twierdzi szef Powiatowego Urzędu Pracy Kordian Kośbiarz, dodając, że z jednej strony się cieszy, że bezrobotni w końcu znajdą pracę. Z drugiej żal mu, bo wyjeżdżają młodzi, wykształceni ludzie, znający języki. – Najgorsze, że 30 proc. naszych bezrobotnych nie skończyło 25 lat. Jeśli wyjadą, to zostaną tam na stałe. Stracimy ich bezpowrotnie – dodaje Kolbiarz. Ale młodzi ludzie, jak 22-letni Marek ze wsi pod Nysą, był już gdzie indziej. Marek był w Holandii. – Nie zarobiłem wiele, ale znów wyjadę. Mam dość pracy 300 godzin w miesiącu, a naszych polityków to już nawet nie słucham. Bo wszyscy mówią tylko, po co wy wyjeżdżacie z kraju? A ja się pytam, jak mam się utrzymać z pensji 1500 złotych miesięcznie? Wymagania dotyczące znajomości języka są różne w zależności od fachu, większe dla opiekunki osób starszych, minimalne dla budowlańców. A na takich fachowców, jak spawacze z doświadczeniem, praca czeka nawet przy znikomej znajomości języka. – Szukamy fachowców, zatrudnimy każdą liczbę pielęgniarek, nawet dwa autobusy, takie jest u nas zapotrzebowanie – mówił Michał Wróbel z firmy alpha Personal-Service. – Dostaną ok. 1600 euro i mieszkanie za darmo. Są też inne bonusy. Wysyłamy na darmowe 400-godzinne kursy języka niemieckiego.

Norfolkline jest teraz częścią DFDS Seaways

Płyń z Dover do Dunkierki 0871 574 7221 już od

25

funtów w jedną stronę

Jest teraz częścią DFDS Seaways


8|

7 maja 2011| nowy czas

takie czasy

Czy oni chcą podpalić Polskę? Michał Opolski Ubiegłoroczna tragedia narodowa, a taką, wbrew częstej deprecjacji, była katastrofa smoleńska, odcisnęła trwałe piętno na polskim życiu publicznym, wyznaczając swego rodzaju cezurę w opisie współczesnej Polski. Niezależnie od wszelkich innych okoliczności, polityczno-społeczne skutki wspomnianej tragedii będziemy odczuwać jeszcze bardzo długo. „Dzień bez Smoleńska”, o którym jeszcze niedawno deliberowano w mediach, nic tu nie zmieni. Debata na temat państwa, pomijająca kontekst smoleński, którą proponują nam środowiska przychylne władzy, jest całkowicie nonsensowna i trąci strachem. U PODSTAW PAŃSTWA SĄ SYMBOLE Pisałem przed rokiem, że w narodowej żałobie, której świadkami byliśmy po 10 kwietnia, było coś pięknego i poruszającego. I choć natychmiast znaleźli się erudyci, raz po raz próbujący wykpić i zohydzić atmosferę tamtych dni za pomocą niskiej dezynwoltury, to jednak nie udało im się wmówić Polakom, że zaduma i patriotyczna więź, które tak szczególnie demonstrowano po 10 kwietnia 2010 roku, były „absurdalnym odruchem stadnym”, „patriotyczną fanfaronadą” czy „patriotycznym piknikiem”, jak łaskaw był nazwać pogrzeb pary prezydenckiej, pisarz Stefan Chwin. Jedno udało się udowodnić – prostactwo i pogarda wobec państwa i wspólnoty, wyróżniają coraz to większą część tzw. inteligencji. Nie wiem, w jakiej skali mierzy się „absurdalne odruchy stadne”, dlatego zapytam wszystkich naszych nieskrępowanych nimi inteligentów: czy narodowa feta z udziałem kilkudziesięciu tysięcy Polaków, którą obserwowaliśmy przy okazji pożegnalnego występu skoczka narciarskiego, też była stadną niedorzecznością? Nie tylko nie znalazłem tego typu sformułowań, ale odniosłem wrażenie, że wręcz przeciwnie – „pospolite ruszenie” było w tym przypadku wyrazem jedności i szacunku, którym Polacy obdarzają swojego mistrza. A skoro tak, pozwólcie okazywać pamięć i szacunek także głowie państwa, ergo – Polsce. Jeśli ktoś z was nie zauważył lub ma jakiekolwiek wątpliwości, że pamiętnego dnia to Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, kto by nim nie był i z jakiego środowiska by się nie wywodził, uosabiał naszą państwowość, odsyłam do konstytucji. Mam absolutną pewność, że gdyby w podobnych okolicznościach zginęła głowa państwa (oby nigdy się to nie powtórzyło), którą „apolityczni” specjaliści od dezynwoltury szanowali, „patriotyczny piknik” zastąpiłyby obywatelskie i pełne empatii elaboraty. Zgoda –gdy ginie głowa państwa należy się nad tym faktem pochylić. Nie jest jednak żadnym novum, że nie stosuje się tej zasady po równo, sprowadzając osobę prezydenta Kaczyńskiego do pozycji „funkcjonariusza jednej opcji” i snując niepoważne rozważania o „prezydenturze podziałów”, tak jakby jakakolwiek inna była od nich

wolna. Nie głosowałem na obecnego prezydenta, ale to on, mimo mojego głębokiego niezadowolenia i nad wyraz krytycznej oceny jego poczynań, reprezentuje w chwili obecnej nasze państwo, podobnie jak reprezentował je wcześniej prezydent Lech Kaczyński. Ot, cała tajemnica meandrów w rozróżnianiu krytyki, nawet najostrzejszej, od poszanowania samego urzędu i stojącej za nim symboliki państwowej. Pamiętajcie, wszelkiej maści inteligenci, nie musicie wspominać ubiegłorocznej tragedii, ani minionej żałoby narodowej – nikt was do tego nie zmusza. Macie swoich bohaterów – rozumiem. Szacunek i pamięć, zamiast chamstwa i pogardy, czego m.in. domagają się demonstrujący w centrum Warszawy Polacy, to chyba niezbyt wygórowane oczekiwania, zwłaszcza że o szacunku do wspólnoty, a nie do opcji politycznej, tak naprawdę mówimy. To właśnie ta wspólnota, która rozumie znaczenie imponderabiliów i symboliki narodowej, wzbudza strach w szeregach elity rządzącej. Im mocniej Polacy domagają się poszanowania dla tej sfery, tym większy strach towarzyszy tym, którzy wiedzą, jakie pryncypia w myśleniu o państwie i narodzie się za nią kryją. W eseju „O czasach postpatriotycznych”, profesor Zdzisław Krasnodębski cytuje: „naród bez imponderabiliów, naród wyrzekający się obrony tego, co nieuchwytne czasem i niemożliwe do nazwania, wyrzeka się własnej kultury, stacza się do poziomu plemienia”. Znamienne jest, że Adam Michnik, autor tych słów, już jako redaktor naczelny największego polskiego

dziennika, zrobił wszystko, by w przypadku Smoleńska, choć nie tylko, całkowicie im zaprzeczyć. Jeśli nawet, jak zwykło się to w medialnej propagandzie przedstawiać, jedność okazuje nic nieznaczący margines, to w zgodzie z polityką poszanowania mniejszości, której tak wielu inteligentów sekunduje, należy pozwolić „oszołomom” manifestować swoje uczucia. O to, aczkolwiek innymi słowami, apelowała w wywiadzie udzielonym „Rzeczpospolitej”, prof. Maria Szyszkowska, której żaden inteligent, choćby uciekł się do najbardziej pokrętnej erystyki i słownej ekwilibrystyki, nie zdoła przypisać narodowo-radykalnych zapędów czy politycznego wykorzystywania symboli narodowych. Zanim kolejny raz zaczniecie ze swych trybun krzyczeć o „religii smoleńskiej”, przemyślcie dobrze, czy „wesoły happening”, który zalegitymizowaliście pod Pałacem Prezydenckim latem ubiegłego roku, tak naprawdę nie unaocznił racji „ciemnej tłuszczy spod krzyża”. Nie walczcie z pamięcią, szermując chwytliwymi hasłami o tolerancji, laicyzacji społeczeństwa czy desakralizacji przestrzeni publicznej. Nie perorujcie już o „nienawiści” i „wykluczeniu z polskości”, bo z tej ostatniej sami się wykluczacie, gardząc nią lub traktując w protekcjonalny sposób. „(...) upamiętnienie w Warszawie 10 kwietnia 2010 roku – tego miejsca i czasu – nie jest kwestią racji politycznej, lecz prawdy o nas jako narodzie i społeczeństwie. O tej prawdzie i o tych wartościach nie może decydować ani referendum, ani badanie opinii publicznej, ani głosowanie wyborców. Nie o

każdej racji decyduje większość. Nie wszystko co polskie jest polityczne i partyjne” – napisał ostatnio Czesław Bielecki, zabierając głos w sprawie upamiętnienia tragedii. Warto zapamiętać te słowa. Tym bardziej że odnoszą się one również do pytania o podstawowe powinności odpowiedzialnego państwa. Na straży jakich wartości powinno stać i jakie fundamenty powinno uznać dla siebie za bezdyskusyjne? „RELIGIA SMOLEŃSKA”? Nie byłoby pochodów i „skrajnie narodowego wrzasku”, gdyby władza, zamiast chować się pod żyrandolami, wreszcie godnie upamiętniła ubiegłoroczną tragedię i żałobę narodową z Krakowskiego Przedmieścia w Warszawie, do czego, jeśli mnie pamięć nie myli, urzędujący prezydent zobowiązał się bez mała rok temu. Nie byłoby „darcia szat” i „trumiennego patriotyzmu”, gdyby państwo polskie umiało upomnieć się o swoich 96 obywateli, którzy zginęli w Smoleńsku. Wreszcie – nie byłoby „radykalizmu”, „podpalania Polski” i „politycznego rozgrywania śmierci”, gdyby kilku skompromitowanych decydentów poniosło konsekwencje swych działań, a rząd „nie zacieśniał stosunków z sąsiadami w pozycjach powszechnie uznawanych za niegodne” – jak ujął to Krzysztof Feusette. „Tych ludzi w znacznej mierze przywiedli konkretni liderzy polityczni. Zapowiadano, że będzie 70 tysięcy, było parę tysięcy ludzi. Na pewno byli oni pełni emocji. Mnie niepokoi dzisiaj, że jedna siła polityczna wyspecjalizowała się w wywoływaniu i zago-


|9

nowy czas | 7 maja 2011

takie czasy spodarowaniu w sensie politycznym złych emocji” – komentował obchody rocznicy 10 kwietnia i to, co działo się przed Pałacem Prezydenckim, prezydent Komorowski, wyraźnie zapominając o swym niebagatelnym wkładzie w wywoływanie wspomnianych emocji. Naprawdę nieważne, co o tych ludziach napiszą i powiedzą, jak ich policzą i co im będą imputować nasi decydenci, prorządowe media i tzw. intelektualiści. Ważne, że po roku zmasowanego odmóżdzania, jakie zaserwowano opinii publicznej, są jeszcze Polacy, którzy znajdują siły i odwagę, by przeciwko niemu protestować. Pochody organizowane przez różne środowiska czy namiot rozbity przed Pałacem Prezydenckim przez „Solidarnych 2010” (z którego – według prezydenta Komorowskiego – „szerzy się nienawiść”), by poprzestać na tych najbardziej spektakularnych, nie są jednak demonstracją politycznych sympatii, tylko wyrazem obywatelskiej świadomości, której ta władza obawia się w równym stopniu, co odpowiedzialności za państwo i podejmowane przez siebie decyzje. „Zatwardziali kaczyści” z „nienawistnych demonstracji” – wiem, niektórym trudno to sobie wyobrazić – to coraz częściej ci, którzy potrafią zdobyć się na samodzielną refleksję bez pomocy lidera opozycji. Problem w tym, że refleksja ta dalej nie przystaje do rzeczywistości kreowanej w „Szkle kontaktowym” czy w programie Tomasza

Lisa. To tych faktów, podobnie jak tego, że na oficjalnych obchodach rocznicowych, prócz notabli, kilku smoleńskich rodzin i dziennikarzy, nie było psa z kulawą nogą, nie może przełknąć polityczno-medialna elita. Hasło „zabić”, które uczestnicy „marszu pamięci” mieli mieć wymalowane na narodowej fladze, jak jasno wynikało z fotoreportażu zamieszczonego kilkanaście tygodni temu na stronie „Gazety Wyborczej”, po krótkiej weryfikacji na stronie portalu, który zamieścił zdjęcie tej samej flagi z obiektywu szerokokątnego, okazało się być tylko częścią napisu: „Prawdy nie da się zabić”. Wiele to tłumaczy odnośnie „niuansów” w opisie obecnej rzeczywistości. Jestem pewien, że gdyby wszystkie media, nie tylko te „oszołomskie”, zechciały odnieść się do bezczelnych kłamstw premiera Tuska o wspólnym, polsko-rosyjskim wyborze „konwencji chicagowskiej”, które udowodnił mu Andrzej Stankiewicz, dziennikarz „Newsweeka”, to nikt nie pytałby, dlaczego premier mający demokratyczną legitymację powinien podać się do dymisji i dlaczego „kaczyści” nazywają go kłamcą. PODZIAŁ – NIC NOWEGO Choć w posmoleńskiej Polsce polaryzacja społeczeństwa znacznie się wyostrzyła, i to po obu stronach sporu, to w swej istocie dotyczy wciąż tych samych fundamentalnych kwestii, zogniskowanych w całość przez polityczny kontekst tragedii smoleńskiej.

Stałe stawki połączeń 24/7

Gdy spojrzymy na obecną rzeczywistość przez pryzmat przemian, jakie miały miejsce w Polsce po 89’ roku, podobny podział nie powinien dziwić, zwłaszcza że rządząca elita oraz jej akolici wpisują się w nurt politycznego

naród bez imponderabiliów, naród wyrzekający się obrony tego, co nieuchwytne czasem i niemożliwe do nazwania, wyrzeka się własnej kultury, stacza się do poziomu plemienia Adam Michnik konformizmu, który na początku lat 90., tj. w czasach „grubej kreski”, „wojny na górze” i „nocnej zmiany”, okazał się skuteczną alternatywą dla solidarnościowych nonkonformistów z Jarosławem Kaczyńskim na czele. Podobnie jest i dziś, kiedy podział ten odżywa po raz kolejny, potęgowany propagandowym natarciem nie tylko na Kaczyńskiego i jego elektorat, ale na wszystkich – bez wyjątku – domagających się rzetelnego zbadania przyczyn tragedii smoleńskiej (nie dla wszystkich są one „arcyboleśnie proste”), godnego jej upamiętnienia w przestrzeni publicznej oraz ukarania winnych zaniedbań, jakie obciążają

polską stronę. Te trzy warunki, które od roku odrzucane są przez naszych decydentów, są w tej chwili głównym źródłem napięć, które obserwujemy. Powiązane w całość, stały się kolejną cezurą w opisie społeczno-politycznego sporu, który po tragedii smoleńskiej przeżywa swój kolejny renesans, osiągając tak niebywałą temperaturę. I trudno się dziwić, gdyż podobnie jak w pierwszej połowie lat 90., tak i dzisiaj, jest to spór o fundamenty demokratycznego państwa. Tęsknota za państwem wartości i praworządności, budowanym w oparciu o jasno zdeklarowaną aksjologię, której z różnych przyczyn nie zdołał w pełni zaspokoić poprzedni rząd, a obecny nie ma nawet takich ambicji, w ostatnim roku wezbrała na nowo. Powróciły nieuporządkowane i skrzętnie ukrywane przed światłem dziennym sprawy. Po raz kolejny, choć tym razem jest to nader widoczne, okazuje się, że media, które na początku lat 90. otrzymały społeczny kredyt zaufania, poza bardzo nielicznymi wyjątkami, nie spełniają w żadnej mierze swoich podstawowych zadań. Oto przekonujemy się, że pytania o dekomunizację i lustrację, podnoszone przez „młodych, gorliwych węszycieli historii” czy „piszących PiStorię radykałów”, powracają – tym razem w kontekście bezpieczeństwa państwa, co pokazuje sprawa ambasadora tytularnego w Moskwie, Tomasza Turowskiego. Wreszcie – w strukturach władzy obserwujemy patologię dla której trudno znaleźć równie za-

Dobra jakość

Polska 2p/min

trważający odpowiednik po 1989 roku. Przy jednoczesnym deficycie państwowców, których znaczna część zginęła w Smoleńsku, następuje konceptualny zwrot w myśleniu o państwie, forsowany po 10 kwietnia 2010 roku już bez większych przeszkód. Siłą rzeczy zaostrza się więc spór pomiędzy zwolennikami bezideowego konsumpcjonizmu a zwolennikami wartości wspólnotowych, których jak dotąd nie wypracowała III RP, ani jej szeroko rozumiane elity, które zajęły się raczej ich dezynwolturą. Inwolucja państwa, która sięga oczywiście głębiej, ale tak jednoznacznie obnażona została dopiero przez ubiegłoroczną tragedię i wszystko to, co obserwowaliśmy przez ostatnie dwanaście miesięcy, musiała zostać na nowo dostrzeżona i spotkać się z ostrym sprzeciwem społecznym. I choć przybiera on niekiedy bardzo radykalną formę, nie zmienia to faktu, że sam w sobie jest jak najbardziej uzasadniony. W tej sytuacji równie zasadne wydaje się być pytanie: czy sprzeciw, który mimo pogardliwej dezynwoltury i medialnych kłamstw, manifestuje jednak znaczna część społeczeństwa, jest w stanie przemeblować polską debatę publiczną na tyle, że mimo różnic w poglądach na sprawy bieżące, wszyscy będziemy zgadzać się w jednym – potrzebujemy w Polsce elit politycznych, które są w stanie unieść odpowiedzialność, jaką niesie za sobą władza. Państwowców – nie politruków! Na początek tylko tyle!

Bez nowej kart SIM

Wyślij smsa o treści NOWYCZAS na 81616 (koszt £5 + stand sms)

Wybierz 020 8497 4029 a następnie numer docelowy np. 0048xxx i zakończ #. Proszę czekać na połączenie.

ARMO D A Z u t A kredy kowy R T X E 15% omór waniu) k . l e t a n ołado md

ierwszy

(przy p

2p

Polska (tel. stacjonarny) Słowacja (tel. stacjonarny)

7p

Polska (tel. komórkowy)

1p

Niemcy (tel. stacjonarny) Irlandia (tel. stacjonarny) Czechy (tel. stacjonarny) USA


10|

7 maja 2011 | nowy czas

fawley court

|11

More mysteries revealed…

fawley court

Marian priest W Jasinski’s ‘Body snatcher’ Court case adjourned to 4 July; mystery burial ground (1961) exposed; rare, newly found, protected bat family, the Plecotus auritis, gets resident status at Fawley Court; a new, robust Polish Action Group (PAG), lodges writ on Marians in the High Court (Chancery Division) over the missing Museum and Apostolate funds… and FINALLY, the great event of last Sunday in Rome, which saw the beatification of Pope John Paul 11, who as Karol fundusze przeznaczone na Centrum Apostolatu, choć nie bydażą Faw ley jąCardinal Wojtyla, of Krakow, with sacred earth, ły one wpisane w rozliczenie finansowe 2000 roku. u artykuł pt. blessed StReAnne’s Fawley Court, inley1971. welacje oChurch, sporze rzeko mej właści cielki Faw Court, pani

enty zdrady – nienie

FAW L E Y C O U RT O L D B OY S F C,OURT O BWOYS AWLEY 82 P N H , LLD 11 2QD ORTOBELLO ROAD

O TTING

IL L

ONDON

82 PORTOBELLO 2QD ONDON tel. 020ROAD 772,7N5OTTING 025 FaxH : 0ILL 20, L 88 96 204W11 3 em7727 ail: kri5025 s t o f .j@ btin020 ter n8896 et.com tel. 020 Fax: 2043 email: kristof.j@btinternet.com

czas.co.uk) , iach gazety Aidy Hersham z byłym wspólnikiem wykazały, że wartość posiadłości Faw ley Court po usunięciu przeszkód (np. grobu o. Józe- mustlibear wspie ranie szkół sobotnich i harcerstwa. Nie znaczy to jednak, action brought by the Crown for just a while longer…” y CourtTheOld Prosecution Service at Worcester Crown The pair then talked about education. fa i prawa do swobodnego przechodzenia przez teren Fawley że takowe fundusze mają być uzyskane kosztem zmarnowania nających sprze - Wojtek Court against Jasinski over the removal A subject that was close to both their hearts. Court) z ze(inzwoleniem na nowe budownictwo wynosi około Passing cenbetween niejszethegotwodotowering robkuRedwoods, Polonii i zniszczenia katolickiego ośrodka of Witus,’s remains, heardwraz on 3 May az więcej. milionów. Uzyskana w tym kontekście kwota £13 milionów theyoświa Chambers), has£100 been adjourned by Justice climbedtythez steps thenym left, onto bezon cen Muthe zeum, ocenianym jako jeden z najważToby Hooper QC, until 4 July. The case was paths and squared lawns, surrounded by za dorobek całej Polonii jest skandalicznie i bezprawnie zaniżona niejszych zbiorów historyczthenych poza granicami Polski (którego covered in the local and national press by stone balustrade and silhouetted statuary. They eneral otrzy mali-News,(Ko nikat NC, 10.10.2010). część ko tier; przethewie ziobuilding no dowas Lichenia) i złamania woli wybitnego Worcester Themu Daily Mail,FCOB, Metro, The reached the tyl second main Daily Justice basking a sea of skiego. czącego jaw noMirror ści and The WTimes. tym cza sieToby FCOB otrzymało list od adwokatów pani Her- a picture Polaofkagrandeur, o. Józe fa Jainrzę bow Hooper Thismu is an moonlight, rising more rmation Act), doQC, - commented; sham infor jąextremely cy, że nie jest ona właścicielką Fawley Court, mi- platinum O. Józef uczył swolike ichGod’s wychowanków wiary, uczciwości i radounusual case and I wish it to be carefully fortress, than posing modestly as an opulent nalazł się tam do- mo że udzielała wywiadów prasie brytyjskiej za taką się podając. English ści country w życiu. considered. house.Często przypominał, w pierwszych latach szkoły, że dpisany przez o. Jej nazwisko pojawiło się również w związku z planowanym przez The madistinguished rianie nie apparitions wiedzą zentered dnia na dzień jak związać koniec z końcem The Times, 4 May, wrote: through the large library double doors, a 1953 (Deklara- nią kupnem Toad Hall i z próbą nabycia South Lodge, która zo- into ithezaJames płacić bieżące rachunki, ale Pan Bóg pomaga i słucha moWyatt rooms. Emptiness. Save Cardinal Newman kupiony PRIEST został z‘SNATCHED stała nie dawno sprzedana za £700 000. dlitw. tych (“barbed początko wych latach Fawley Court był obciążony BODY’ for the sinisterW cobwebs, webs of A Polish charged lurking thepo ceiling corners choral voices, singing; What Friend Wedy Have iśmy również zapriest - has been Spra wa bewith atyillegally fikacji o. Józefa Jarzębowskiego nie była poru- deceit”), ogrom nąin hi teką, były– poważne trud ności finan soAwe. Kie exhuming the remains of a teenager nothing… In Jesus – All our sins and gifts to bear, What a Society, któ ry na sza na wCatholics. „DokuFather mentach”. Pisała o tym przez wiele lat prasa po- The jednak brakłoNewman o. Józe fa Jarzębow skiego (i Jeeverything, go następ revered by many Roman Blessedza Cardinal exclaimed; privilege to carry Tocy, Godo.inJa Prayer ji wieloma ogra-Jasinski, lonij a w ofostat kieisgo) Fawbeautiful ley Comuseum…t urt był już bezpieczony na przyszłość. Ze Wojciech 40, na, the superior the nim dziesięcioleciu informacja na temat “Butnic where YOUR he za(1855). Fathers,zamierzonego is accused of taking pro the bones andkich Polishzdrad, documents, manuscripts, Victorian na zakupMarian Fawley cesu beatyfikacyjnego była zamieszczona na old Papal wszyst sprze niewierzenieThis się joyous, tym, uplifting którzyAnglican ufnie po maof Witold Orlowski, who died in 1944 at the prints, pictures, paintings, militaria… hymn, (words by Joseph M Scriven (1820ić jak najszyb stronie intertone tohim wej ZgromaFather dzeniaJarzembowski, Księży Maria nów, skąd znik- Koscuiszko’s gali i wie rzyletters, li mafirst riaedition nom, wykony1886), wali written wolę toi re alizohis wamother li wizję o. age ofciej 14 after praying to God take signed comfort in Ireland, Fawley Court mbatantów). insteadJak of a seriously priest (Fr J sprzedażą Fawley Court. Ukazały się na ten temat books,Bibles, Traugutt… even nęłailltuż przed Jarzębow skiegomilitaria, jest chy bayour najgorsze całym skanCrozat dalu Converse otaczają(1832set tow music by Charles Judge Toby Hooper,QC, at beloved Commodus… the coins… military 1918), was The Blessed Cardinal’s little surprise otwierdzaJarzembowski). jącego ostre komentarze w „Tygodniu Polskim”, generalnie przychyln- cym Fawley Court. he full moon, like a silver bowl Worcester Crown Court, adjourned the case to medals (Anders,Sikorski,)…the Japanese for Father Joseph. Both are great music lovers. ego Miłosier dzia emu ma rianom i sprawie sprzedażyshone Fawdown ley lighting Courtup(„Świę tość, prints… Ko ło Buchowski Byłych and WyZ.cho wanków Ko gium –Bo żegoanMi łosierdzia the give lawyers more time to prepare. Father the W. Lenkiewicz TheleCardinal himself accomplished violin darkness on twoFCOB, figures ambling Jasinski and sabres everything player – knew uje też wcze śniejwas - granted chwibail. lowo nie na rękę”), ale poza tym, oprócz nikt by się o swords Faw ley Cocollection, urt nadal walczyso o odwró cenie hathat niebFather negoJoseph aktutaught/wrote sprzethe row of cypress trees on the lovingly assembled you,i spra for over music, dearly na kupno Meanwhile, Fawley as the tę spra wę nie upomina. daży, ufającandżeinvited prawbyda wiedli wośćandzwy cięloved żą. choral works. The banks of the ornamental waterway. legal actions around Fawley half a century, all especially and uniquely for hymn did indeed cheer him up. u prosimyCourt Komi - to grow, Wizją Józefaare Jarzębow skiego ło stworze nieglided i pro A white, lunarby luminescent swan, by wa on dze- Fawley Court…? continue othero.revelations Even Our Lady by the desecrated Grotto the stillty water, in its wake a rhythmic comingdr to light.nie It now that 1 Juneka oświa pained look on Father Joseph’s face said smiled, less so St Faustyna Kowalska who had Krzysz tof Jastrzęb ski ewodnictwem kaemerges tolickie goonośrod dlaleaving nowych poko leń Polaków The ripple, hushed only by the gentle tones of our 1961 Father Jarzembowski (together with Fr all, and he replied simply; “It will ALL be wandered over, her tears still in search of the Sekre tarz FCOB--y. na Wyspach. Za Jego czasów, aż do lat dziewięćdziesiątych XX itreturned, two companions. They were in deep Pawel Jasinski and G Frankowski), was granted here, my (OLD) boys will see to promised Apostolate Centre. Boże cośconversation. Polskę śpie noin Latin. „Ojczyznę wolną that…” w FawleybyCo urtCounty wieku, hymnie And wa spoke Bucks Councilw planning consent, The moon, now at its zenith was creating a thepusz tall, gaunt, a sizeable burial sort of aurora borealis; its beams colourfully namprivate wrócić Panie”, nikt One nie was przy czał,willowy że wyfigure zwooflimy się And, as if to lift Father Joseph out of his ącym znik(WR/899/61), nięcia i forracz Jarzembowski, in black cassock, The Marians will well know what Fr sadness, through the open doors catching St Anne’s palms-in-prayer, skyward spod sowiec kiej dominacji iFather żethe wJoseph nowym milefrail, nium zjawią się na temporary Jarzębowground. skiego. Na bywiecznej warcie and other the smaller, Blessed Cardinal Jarzembowski’s true burial wishes were. drifting in from the thickets St Anne’s pointing green copper roof against a miprospect lionowe laHenry ków, Newman, które tu łopapal żą ro dziny. To Church, rang the most(Pamięci ties marianieThere wy-is alsoWy John withzahis hat. the spie ghoulish that rzesze Po sonorous, enchanting background of the night sky and stars. Ojca Józefa was much apart removal of le some był czas, kie dy na żało umacThe niaćBlessed ośroCardinal dek oświa ty wvexed; Fawley Com, np. posąg bofrom gi- the questionable “What desecration has befallen your grave, and of the nine human remains from St Anne’s Jarzębowskiego) a nie plaPolonia nować żenie instygood tucji, to your zrobi li maanej cenyChurch, (Worldis thereurt, aftertej all your work,jak would very anything more andspienięwhy, 0). Kolejność wy-should riaknow nie.orJak móabout wi pothis eta: „Zbrod niasuch to nie ‘own’, after time,sły socha muchna…”. desire to evict the public uncover you?” Father Joseph acknowledged thepro Blessed ‘new’ (1961) burial ground? Why, when for Kiedy przechodzisz rano byli: o. DomańNapiętnując powierników mariańskich, którzy do wadzili Cardinal’s concern;” I can but only remind you half a century Fawley Court had its own, Obok namiotu kościoła rianie zatrud niaburial ją ground, do sprze ży Faw ley Court, nieJesus możthrew na za minać, żeoutnie of how thepo moneylenders fromdziaample were da so many priests, the Temple..,” adding sadly; “Yes, of course I brothers, teachers and staff all buried at Mogiłę samotną uszanuj rawną dokumen- łali oni w próżni, i tym samym pojęcie zdrady się rozszerza. Kto should remain and ‘THEY’ should bepro thrown Przez pochylenie czoła. racji noweFairmile go truCemetery, - był Henley...? za sprzedażą Fawley Co urt, a kto prze ciw? Kto te sto wał out, their motive is clear… but I have MY szkoły o.Unexpectedly, Janicki the pudiscovery blicznie, a któ re organiza cje milcza Czy zaisttook niałthekonflikt supporters.” The ły? Blessed Cardinal of the protected point. “What then of the candidacy your próba Brown Long-eared Bat, Plecotus auritus, and W południe, gdy słońce jesienne miejsce marianie interesów na emigracji? Dobrym tu porównaniemforjest beatification? As you know I was beatified last other flora and fauna, all of which are assured Ozłoci liście na grobie wiając jeda no cze sprze da ży ka to lic kie go St John & Elizabeth Ho spial, któ rą unie year 2010, September 8th, as indeed last Sunday, long- term,(if not eternal), comfortable O Dobrym Człowieku pomyśl powierniresidency ków do(Aspect moż liwireport, ła Cha rity Commis po own inter wen cjiPaul kard. wassion your very Pope John II.” Murphy Ecology May 2010), Again, touched by this interest Father Joseph at Fawley Court’s mansion, outbuildings and On zawsze myślał o tobie. powodów, zaraz O’Connor, zwierzchnika diecezji Westminster i po artykułach w responded; “Congratulations first on your most parkland, whilst essential and ecologically zkołę, publicz nie pra sie („The Gu ar dian” itd.). Pol ska Mi sja Ka to lic ka pod le ga deserved achievement. I am of course very correct, begs the question where does that A gdy wieczorem przyjdziecie ey Court.leave us mere mortals dieceand zji Fawley Westmin ster, ale wi doczfornie jej For były ks.offer Tadeusz happy Karol. myrek parttor, I would Court’s many answers, but my trials and tribulations I living souls…? Po polsku wyszepczcie pacierze go Miłosierdzia, Kukla nie zgłosił sprzeciwu, bo w korespondencji FCOB abp. Bo On tu na Wiecznej Warcie wój koniec, ale po Vincent Nichols (następca kard. O’Connor), twierdził, że nie ma Słowa polskiego strzeże. rzyma z deklara- w tej sprawie stanowiska (I have no standing in this matter). Z do-

T


|11

nowy czas |7 maja 2011

fawley court Huddled together, sitting on a bench by the side of St Anne’s Church were Pope John Paul II, in quiet conversation with Cardinal Stefan Wyszynski, both caught in a pool of moonbeam, whispering, so as not to disturb Prince Stanislaw Radziwill, and others… Pope John Paul II, and Cardinal Stefan, were both lamenting the desolated, indeed ransacked St Anne’s Church. Exclaimed Cardinal Stefan; “But why is our ORĘDZIE being so impertinently ignored? What of the blessed earth you, Karol, had ensured was placed beneath this holiest of places, and burial ground here? We made our point quite explicitly, which the Głos Towarzystwa Przyjaciół Fawley Court (Rok 3, No: 3 maj 1969) reprinted for Zielone Świątki (Whitsun); “Umiłowane Dzieci Boże i moje w Anglii… Apeluję więc do Was, Rodacy, byście życzliwą troską i opieką otaczali Kolegium Bożego Milosierdzia, które ostatnio ze względu na swe urządrzenia, wysoki poziom nauczania i staranny dobór profesorow, spotkało się z najwyższym uznaniem nawet u włladz brytyjskich” (Translation of part of Proclamation: My dearest children of God here in England, I appeal to you my compatriots, that you embrace with care, and protection Divine Mercy College, which in light of its fine facilities, high standard of teaching, and excellent teachers has met the highest approval, even from the British authorities…. Praise and acceptance indeed mused Father Joseph. However, deep in the parkland, all this was not going down well in the vicinity of (Freeman’s Folly – Devil’s Temple). Not well at all. Mephistopheles, (or is it Lucifer ?), and the other little satans, are all stamping their feet and petulant hoofs in disgust. Things are just not turning out as planned. From whence all this protest, obstacles, difficulties…? Even Hades, the Greek God of the underworld, for the unliving, could not be persuaded to disrupt things. Our gentle giant from Pergammon was resting. Chronos (Time, and Father of Zeus) was totally disinterested – he far more preferred things as before. Before the recent, (temporary), wretched ‘takeover’ of Fawley Court. With day breaking, and the bird’s dawn chorus ever more chirpy, the night and the moon’s platinum glow, slowly gave way to nature’s morning colours. In the distance one could hear our distinguished apparitions murmuring (in Latin); lucus a non lucendo (A paradoxical or otherwise absurd derivation), and; CAVEAT EMPTOR, CAVEAT SUBSCRIPTOR,CAVEAT VENDITOR! (BUYER BEWARE, SIGNATORY BEWARE, SELLER BEWARE ...!).

Mirek Malevski Chairman FCOB

TO WHOM IT MAY CONCERN Re: FAWLEY COURT, HENLEY This notice is directed to any parties who may consider that they have a beneficial interest in Fawley Court, Henley. They should note that the sale of the property by the Marian Fathers to the new owners may be defective and that any new title may be vulnerable to challenge. Patrick Streeter and Co, Chartered Accountants 1 Watermans End, Matching, HARLOW, Essex CM17 ORQ Tel: 01279 731 308 email: sptstreeter@aol.com

Fawley Court i Stolica Apostolska użo jest informacji na temat ojca Józefa Jarzębowskiego, założyciela Kolegium Bożego Miłosierdzia w Fawley Court, często także pojawia się nazwisko księdza. Andrzeja Janickiego – wykładowcy, pisarza, byłego dyrektora i przełożonego, a pod koniec kustosza Muzeum im. ojca Józefa. Natomiast o księdzu Włodzimierzu Okońskim, znanym działaczu młodzieżowym i autorze cyklu Poszukiwanie Boga, mało się pisze. Pragnę naświetlić jego sylwetkę poprzez swoje osobiste wspomnienia. Ksiądz Włodzimierz Okoński (1918-1986, medyk, doktor filozofii, były żołnierz AK i powstaniec) był i wykładowcą i lekarzem w początkowych latach funkcjonowania szkoły, gdzie kontynuował pracę z młodzieżą rozpoczętą w Hereford. Przyjaźnił się z księdzem Janickim, będąc jego przeciwieństwem – Janicki był cichy, intelektualista, ze swoistym poczuciem humoru, a Okoński emocjonalny, skłonny do wybuchów pasji i do natychmiastowych przeprosin. Rozszerzał poprzez kulturę i sztukę nasze horyzonty i angażował w dyskusje. Przypominam sobie jedną z jego „lekcji”. Zaczęło się chyba od tematu „koniec świata”, a Oko (tak go nazywaliśmy) przerobił z nami parę zwrotek po łacinie Requiem Verdiego właśnie o tym i zapowiedział, że nam to zagra. Zjawił się tego wieczora w naszej sali w porze gaszenia świateł, z gramofonem. Podłączył, kazał światło zgasić i puścił drugą część – Dies Irae (Dni gniewu). Do dziś pamiętam, jak się wystraszyłem zwrotką Mors stupebit et natura – wyobrażając sobie, jak śmierć się przechadza – mało kto potem spał. Kiedy już opuściłem Fawley Court i jako nastolatek przeniosłem do szkoły na Ealingu, ksiądz. Oko zaproponował nam wycieczkę do Francji na rowerach. Za zgodą rodziców pojechałem z kolegą, Wackiem. Przejechaliśmy ok. 500 mil, zwiedzając katedry gotyckie, zatrzymując się na noclegi w klasztorach. Oko uczył nas architektury – uwielbiał strzelisty gotyk i wspaniałe witraże, pokazał nam na koniec Mont Saint Michel. Była to chyba pierwsza wycieczka z Fawley Court za granicę. Organizował potem dalsze wyprawy z wieloma uczestnikami, a w późniejszych latach były nawet wyprawy autokarowe do Polski. Ksiądz Okoński znał moją rodzinę, i dziadka, (którego wiele lat później pochował, pod biało-czerwonym sztandarem) i ojca, i często bywał u nas w domu, nawet na Wigilię. Pewnego razu odwiedził nas podczas ferii zimowych. Studiowałem wtedy w Oxford, miałem 19 lat. Ksiądz zaproponował wyjazd do Warszawy na dziesięć dni. Jechał tam autem. W Warszawie podrzucił mnie na tydzień znajomym rodziców. Ich córki pokazywały mi Warszawę, a z wujem poszedłem na Powązki, zapalić świeczki na grobach rodzinnych. Niedaleko nich było puste miejsce, jakby mała polanka. Wuj wyjaśnił mi, że to Grób Katyński – ale nie można nawet zapalić świeczki – dodał. Ja powołałem się na mój brytyjski paszport, który rodzice wyrobili mi przez naturalizację – i razem zapaliliśmy tam świeczki. Teraz w tym miejscu widnieje wielki pomnik. Pewnego dnia ksiądz Okoński zabrał mnie do pałacu kardynała Wyszyńskiego. Był tam świetnie znany. Rano, po mszy, było śniadanie – długi stół i kilkanaście osób, księża, biskupi, a Kardynał prowadził coś w rodzaju narady wojennej. Wydawało mi się, że jestem na zebraniu ruchu oporu. Kardynał zaimponował mi niesamowitą inteligencją i błyskotliwością – to i to zrobi rząd, w ten i ten sposób musimy odpowiedzieć z ambon, taką akcję trzeba zainicjować. Zrozumiałem, że oglądam, co dzieje się na szczytach walki o wiarę i niepodległość. Ksiądz przedstawił mnie Kardynałowi, który podarował mi piękny medal Tysiąclecia Chrztu Polski. Był czas wyjechać. Czekałem na księdza Okońskiego na ganku, kiedy poszedł po samochód. Stało ze mną paru innych księży i biskupów. Wszędzie śnieg, patrzymy jak Oko wsiada w auto zaparkowane na pagórku i zaczyna zjeżdżać. I nagle auto podskakuje, a biskup: – Patrzcie, Włodek po schodach jedzie! Rzeczywiście, ksiądz nie zauważył schodów pod śniegiem. Wszyscy pękali ze śmiechu. Zrozumiałem wtedy, że ksiądz Okoński był kimś dużo więcej niż zwyczajnym wykładowcą w szkole. Wiem, że jeździł często do Rzymu, a jak wybrali papieża Jana Pawła II, wyszło na jaw, że był jego kolegą ze szkolnej ławy. W Fawley Court zawrzało jak w ulu a ksiądz Okoński zaczął jeździć do Ojca Świętego co parę miesięcy. Był to okres przełomowy, na kowadle historii kuto niepodległość, a Fawley Court, jak też parafia na Ealingu, stał się placówką nie tylko wiary i oświaty, ale walki z komunizmem, z czego chyba nie zdawali sobie sprawy uczęszczający tam młodzi ludzie. I tutaj dochodzę do najtrudniejszej części mojego wspomnienia. Niestety, jak to często bywa z młodymi ludźmi, w młodych latach odszedłem od Kościoła, zagłębiając się w obce religie, filozofie i agitację

D

polityczną, także i w protesty przeciw bombie atomowej. Co mnie teraz dziwi, utrzymywałem kontakt i z księdzem Janickim i z księdzem Okońskim, którzy pomimo moich poglądów nie odrzucili mnie. Na początku lat osiemdziesiątych odwiedziłem księdza Włodzimierza na Ealingu, z kartką papieru. Był to „list” do papieża, biały wiersz, atakujący Kościół o milczenie w sprawie zbrojeń atomowych, napisany po wypowiedzi biskupa z Amarillo (Texas), który się sprzeciwił, wyłamując się z polityki Watykanu. List był napisany bezczelnie i drwiąco, coś w rodzaju – jeśli papież zagrzmiałby z ambony przeciwko bombie, to bym się nawrócił. Ksiądz Okoński przeczytał i jęknął. Powiedziałem mu, że skoro jedzie do Rzymu, to proszę go, by przekazał to Ojcu Świętemu. Ksiądz żachnął się, że za żadne skarby świata tego nie zrobi. Zaczęła się zasadnicza dyskusja, która trwała pół dnia. Powołałem się na to, że uważano mnie za pierwszego ucznia Kolegium i że liczę dalej na jego przyjaźń. W końcu przekonało go to, że przyznałem się, że list jest bezczelny i drwiący, ale pisany z serca, i że to jest sprawa sumienia. Ksiądz Okoński, z ciężkim sercem, zgodził się wręczyć ten paszkwil Ojcu Świętemu. Byłem pewien, że papież przeczyta i wrzuci do kosza, i po jakimś miesiącu zapomniałem o tej całej historii. Przyszła Wielkanoc, w radiu było przemówienie papieża, i nagle mało co nie spadłem z krzesła – słyszę niezapomniane słowa, jak Ojciec Święty napiętnuje zbrojenia atomowe, mówiąc, że dla przyszłych pokoleń zostawiamy jako spuściznę arsenał śmierci. Ruszyło mnie sumienie. Owszem, napisałem drwiąco, nie przypuszczając, że papież się do tego odniesie, ale przecież napisałem, że jeżeli tak, to się nawrócę. Powiedziałem więc sobie, że słowo się rzekło, i że to sprawa honoru. Tydzień później, zawstydzony, po latach na manowcach, poszedłem na mszę do kościoła, i od tego czasu dalej chodzę. Wiadomo teraz, że nasz Ojciec Święty był pacyfistą i odwiedzając miasto Hiroshima nawoływał do zaprzestania produkcji broni masowej zagłady. Wiemy też, że zanim został Papieżem, był w kontakcie z Fawley Court, i o tym pisze kardynał Stefan Wyszyński, Prymas Polski w Orędziu na Zielone Świątki 1969 roku: „Wdzięczny jestem JE ks. Kardynałowi Karolowi Wojtyle, Metropolicie Krakowskiemu, że raczył w moim imieniu poświęcić teren pod kościół-sanktuarium ku czci św. Anny i Panienki Jasnogórskiej, Królowej Polski, aby w Fawley Court, jak w nowej Częstochowie, była dla was Matką i Pocieszycielką, bo Ona przez samego Boga ustanowiona jest „ku obronie Narodu naszego”. W tym Orędziu Prymas też poleca opiekę nad pamiątkami 2 Korpusu z Monte Cassino, …zgromadzone w Fawley przez śp. O. Józefa Jarzębowskiego – wzorowego rycerza Maryi i gorącego patriotę.. i odnosi się do polskiej młodzieży, która urodzona w Anglii, wychowana jednak w duchu katolickim i narodowym, jest droga memu sercu i budzi tyle słusznych nadziei. Niezależnie od materialnej wartości Fawley Court (oszacowanej na 100 mln funtów po usunięciu tzw. przeszkód), miejsce to jest także spuścizną naszego polskiego Ojca Świętego, niedawno wyniesionego na ołtarze. Jest świadectwem walki o wiarę i niepodległość. Dlatego walczymy dalej o odzyskanie naszego sanktuarium pod odwiecznym hasłem Bóg, Honor, Ojczyzna.

Krzysztof Jastrzębski


12|

7 maja 2011 | nowy czas

nowy czas

felietony opinie

redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 King’s Grove London SE15 2NA

Patriotyzm i wiara Krystyna Cywińska

2011

Minął tydzień wzruszeń pełen. W Londynie zbiorowa euforia z powodu królewskiego ślubu. W Rzymie zbiorowa euforia z powodu błogosławionego Ojca Świętego. A w Nowym Jorku zbiorowa euforia z powodu zastrzelenia bin Ladena. O mały włos ta ostatnia euforia nie przyćmiła dwóch pozostałych, bo miała nastąpić mniej więcej w tym samym czasie, gdyby nie pogoda – jeśli wierzyć doniesieniom prasowym.

U podłoża tych historycznych już wydarzeń co leży? Patriotyzm i wiara. W Londynie tłumy na trasie orszaku i przed pałacem królewskim. Falujące entuzjazmem. Rozkrzyczane, rozwrzeszczane, machające flagami w patriotycznym uniesieniu. Czy to uniesienie oznacza przywiązanie do brytyjskiej monarchii? Niekwestionowane? Czy jest raczej wyrazem przywiązania do własnego kraju? Do jego dumnych tradycji? Z okazji ślubu przesiedziałam przed telewizorem od wczesnego rana do popołudnia. Od pierwszych dreszczy emocji do końcowych wiwatów. Uroniłam nawet parę łez po dwóch balkonowych pocałunkach młodej pary. A tłum domagał się ich więcej. Wypatrywałam w tym tłumie kolorowych twarzy. Doliczyłam się mniej więcej kilkunastu czarnych kobiet i kilku czarnych mężczyzn. Ale nie dostrzegłam ani jednego muzułmanina czy Pakistańczyka w przepisanych szariatem szatach. I ani jednej kobiety w czadorze, burce czy w chuście na głowie. W kraju, który miał być multikulti? Zjednoczony w masie i rasie, okazał się nagle zjednoczony w białych twarzach. Okazało się czarno na białym, że większość czarnych i czekoladowych mieszkańców tego kraju jest wyobcowana. Obcując z innymi na co dzień, stanowią obcy element. Zamknięty w gettach i meczetach. Tutejsi muzułmanie nie są w większości patriotami tego kraju. Nie stanowią integralnej

części tego społeczeństwa. Korzystają i wykorzystują dobrodziejstwo opieki społecznej, nie uważając się za część społeczeństwa, z którego czerpią korzyści. Kiedy trzydzieści lat temu następca tronu książę Karol brał ślub z Lady Dianą, panowało tu jeszcze większe podniecenie. Wszędzie flagi na domach, bukiety kwiatów na latarniach, nieustające fanfary i bicie medialnej piany na cześć przyszłej pary królewskiej. W tłumie zaczarowanym widowiskiem i piękną Dianą halucynacyjne emocje. A i wtedy w tym oszalałym z zachwytu tłumie prawie ani jednej kolorowej twarzy. Po ponad trzydziestu latach premier David Cameron pierwszy miał odwagę przyznać, że wielorasowość i wspólnota multikulti są mrzonką. A prasa brytyjska nagle orzekła, łamiąc polityczną poprawność, że Londyn zamienił się w Londystan. W kolebkę i siedzibę terrorystów. Z meczetami szkolącymi muzułmańskich bojówkarzy, często dofinansowywanych przez skarb tego państwa. Można się tylko zastanawiać, jak będzie wyglądał ten kraj, kiedy na tronie zasiądzie dzisiejsza młoda para. Widzi mi się czekoladowa wizja Wielkiej Brytanii. Przywrócił mnie do przytomności Matt, mój ulubiony karykaturzysta „Daily Telegraph”. Narysował sprzedawcę gazet stojącego przed stoiskiem z wielkim napisem: bin Laden nie żyje! W jakim stroju była Kate, kiedy usłyszała o jego śmierci? Read all about it!

Bo przecież stroje Kate i innych młodych dam oraz arystokratek zaproszonych na ślub w opactwie Westminster okazały się największym przebojem brytyjskiej prasy. Siostry Spencer, kuzynki Williama, przesadnie wydekoltowane wyglądały jak barmanki albo dojarki, a księżniczka Anna, ciotka Williama, i jej synowa – jak strachy na wróble okutane w stare pokrycia kanapowe. Z polskiej telewizji dowiedziałam się – z ust przygodnej obserwatorki – że William i Kate chodzili ze sobą aż dziewięć lat. Aż się pewnie zmęczyli tym chodzeniem i usiedli w opactwie Westminster. No a potem weszli szturmem do serc milionów ludzi na świecie. Szturmem do milionów ludzi na świecie wszedł nasz papież. Jego beatyfikacja w skali globalnej wywołała chyba większe emocje niż ślub królewski. Emocje mistyczno-religijne. Nieograniczone narodowością ani kolorem skóry. Wypełnione prostą, dziecinną wiarą. Ale wiara jest misterium, w którym nie wszyscy chcą uczestniczyć. Podejrzewam, że wśród tłumów na placu św. Piotra większość Polaków złączyło niezupełnie to misterium, ale poczucie narodowej dumy. W patriotycznej euforii z powodu Polaka wynoszonego na ołtarze. Rozmodleni, załzawieni, klęczący na bruku dumni Polacy wrócili potem do swojej codzienności. Wielu z nich do picia, bicia, przekrętów i innych przypadłości świeckich. Wracali pod polskimi flagami, śpiewając „Barkę” w

autokarach i zdrowo popijając warkę czy lecha. Zbigniew Herbert mnie pocieszył: „Męczennicy religii niszczonych nie bywają kanonizowani”. Jeśli tak, to mimo pustoszejących w kraju kościołów, mimo przepowiedni o schyłku wiary w Kościół katolicki jednak Kościół ten przetrwa. Bo jest potrzebny nawet takim niedowiarkom jak ja. Bo kanonizowany jest papież, który był miłością. Był przebaczaniem, zrozumieniem i pojednaniem wiar. A do tego był człowiekiem z krwi i kości. Lubił przecież pośpiewać, pogwarzyć, miał poczucie humoru. Przeczytałam, że jeden z prałatów watykańskich chciał się koniecznie nauczyć polskiego z elementarza, żeby się papieżowi przypodobać. Ale gdy spotkał się z Ojcem Świętym, coś mu się pomyliło. Zamiast spytać, jak się papież czuje, zapytał, jak się czuje pies. Na co papież odpalił: – Hau, hau! A po jednym ze spotkań Jan Paweł II pożegnał podobno polskich biskupów słowami znanej pieśni: „Cześć wam, panowie magnaci”. Zastanawiam się teraz, jak by ten wspaniały nasz papież zareagował na wiwaty, wybuchy radości i euforie patriotyczne w Stanach z powodu zabicia bin Ladena. Zamordowania wroga USA i cywilizacji chrześcijańskiej. Jako Polak chyba by zrozumiał Amerykanów. Wiara wiarą, przebaczenie przebaczeniem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie! Minął tydzień wzruszeń pełen.

Kierunek: Europa! To był jeden z najciekawszych długich weekendów, jakie pamiętam. Najpierw wielkanocne szaleństwo, potem weselisko w pałacu. Nawet pogoda dopisała, co nie zdarza się często w Londynie. Nic więc dziwnego, że do stolicy zjechały tłumy turystów z całego świata. A ja miałem wreszcie okazję spotkać się z moimi amerykańskimi przyjaciółmi, których od lat nie widziałem. Myślałem, że będzie jak zawsze… wspominanie dawnych lat, a tymczasem siedząc w jednej z przepełnionych restauracji na Soho, szybko zeszliśmy na bieżące tematy. Malcolm ciągle głęboko przeżywał utratę pracy. Linie lotnicze, gdzie pracował, przeprowadziły restrukturyzację, w wyniku której stracił posadę. – Dostałem dobry pakiet, ciągle mogę latać po świecie prawie za darmo, a pieniędzy z odprawy wystarczy mi jeszcze na trochę – przekonywał, choć brakowało w jego głosie pewności siebie. Przy kolejnym piwie, już w barze nieopodal, otworzył się. Do Londynu przyjechał turystycznie, ale to tylko przykrywka. – W Nowym Jorku panuje jakaś taka dziwna atmosfera, z kimkolwiek rozmawiam, wszyscy mówią mniej więcej o tym samym, o Europie – wyjaśnia. I dodaje, że nie chodzi tutaj o turystyczne walory starego kontynentu, a o jakość życia, standard. – Kiedy zostałem zwolniony z pracy, myślałem, że to koniec świata. Bez pracy jesteś tam nikim.

Nikt nie zapłaci za ciebie czynszu ani tym bardziej ubezpieczenia zdrowotnego. Musisz sobie radzić sam. Jeśli mój landlord dowie się, że nie mam już stałej pracy, pewnie o razu da mi wymówienie. Albo poprosi o dodatkowy depozyt. Wy w Europie takiego dylematu nie macie, idziecie do urzędu i dostajecie zasiłek. I w wynajęciu mieszkania pomoc. Nie musisz się martwić, czy przyjmie cię lekarz, jeśli nagle zachorujesz, bo tu państwo się o ciebie troszczy, a w Ameryce nie. Tam państwo troszczy się tylko o najbogatszych, ale ci przecież nie mają takich zmartwień, jak my. Wiem, że Malcolm jest prawdziwym Amerykaninem, takim typowym, który nigdy nie da złego słowa powiedzieć o swoim kraju. A tutaj taka niespodzianka. On narzeka! Nie tylko zresztą on. Dostępne w internecie dane pokazują, że w ciągu ostatnich kilku lat drastycznie wzrosła liczba obywateli USA opuszczających Amerykę w poszukiwaniu lepszego życia. Tylko w Wielkiej Brytanii tych, którzy przestali wierzyć w amerykański sen o potędze, jest ponad milion. I co chwila przybywają nowi. Inny mój przyjaciel nie ukrywa, że w Europie spędza większość czasu. Po zwolnieniu z firmy, w której pracował ponad dwadzieścia lat, założył własny biznes, jest DJ-em. I głównie koncertuje w Europie. – To tutaj mogę

prawdziwie rozwinąć artystyczne skrzydła, stąd przychodzi większość zamówień, w Ameryce czas jakby zatrzymał się w miejscu – wyjaśnia i dodaje, że gdyby tylko wiedział, w jaki sposób to zrobić, od razu by się tutaj przeprowadził. Ale nie wie, jak sobie poradzić z formalnościami. – Nie jest łatwo – dodaje. Pamiętam, że gdy pierwszy raz poleciałem do Stanów, moi znajomi nie musieli się wiele wysilać, by przekonać mnie do Ameryki. Byłem w niej prawie zakochany. Kiedy w końcu udało mi się tam trochę pomieszkać, szybko przejrzałem na oczy. To, co ładnie wygląda w filmach, niekoniecznie sprawdza się w życiu. Przeważnie nie sprawdza się wcale. Siedząc z Malcolmem w pubie na Soho, po raz kolejny przekonałem się, jakim jestem szczęściarzem, mieszkając w Londynie, będąc częścią tej wielkiej europejskiej rodziny. I to nie tylko o tradycje czy tysiące lat historii chodzi. Głównie o to, w jaki sposób stary kontynent patrzy na świat i troszczy się o swoich mieszkańców. Możemy nienawidzić płacenia takich czy innych podatków, ale przynajmniej wiemy, że jeśli będziemy tego potrzebowali, otrzymamy pomoc. Malcom pomocy musi szukać sam. I wcale mu tego nie zazdroszczę.

V. Valdi

nowyczas.co.uk


|13

nowy czas | 7 maja 2011

felietony i opinie

Na czasie

KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO

Grzegorz Małkiewicz

W Polsce nie ma już cenzury, ale za to powstała kategoria „filmów dla dorosłych”. Trochę się jednak one różnią od filmów w ten sposób określanych na Zachodzie. Są to filmy pokazywane w TV publicznej po północy albo niepokazywane w ogóle. Filmy te nie bulwersują scenami pornograficznymi, ich wspólną cechą jest podejmowanie tematów współczesnych o ważnym dla historii znaczeniu. Tutaj historia stała się swoistą pornografią w ocenie odpowiedzialnych za edukację narodu. Nie inaczej potraktowano patriotyzm, uczucie zbędne w emocjonalnych zasobach współczesnego Polaka, a nawet szkodliwe, więc Polaka trzeba przed tą infekcją chronić, zabawiając go teleturniejami, a po północy, jeśli ktoś bardzo chce dać upust swojej dewiacji…, proszę bardzo. Cenzury nie ma. Lista takich filmów jest długa. Pierwszym była „Nocna zmiana”, potem „Generał”, a ostatnio do tej kategorii zaliczono film Wojciecha Wójcika „Tam i z powrotem”. Film powstał dziesięć lat temu, w kinach gościł niedługo, a teraz TVP przypomniała go pięć po dwunastej w święto narodowe 3 Maja. Jest to pierwszy film, jak zgodnie twierdzą krytycy, pokazujący bez ingerencji cenzury losy żołnierzy AK – represje, więzienia i skazanie ich na margines życia w PRL-u. Film o żołnierzach niezłomnych, którzy walczyli o wolną Polskę i często ginęli z rąk nowej władzy. A ponieważ zostali skutecznie wymazani przez propagandę komunistyczną ze świadomości narodowej, taki korzystny obraz trzeba podtrzymać. Historia jest już napisana, a role rozdane. Był komunizm i powszechnie przyjęte wolnościowe zrywy: 56, 68, 70, 76, 80 – czyli opozycja wewnątrzsystemowa: robotnicza, studencka i inteligencka. Wszystko, co nie jest tym kanonem, trzeba zwalczać. W przeciwnym razie zrodzą się upiory i widmo Polski sanacyjnej kontra Polska nowoczesna, na miarę europejskich wyzwań. „Masz talent” – czytasz w programie telewizyjnym i zaczynasz w to wie-

rzyć. Sława jest na wyciągnięcie ręki, skoro nawet talent jurorów niewiele odbiega od średniej krajowej. Urabia się w ten sposób wzory zachowań, oczekiwań i standardów życia publicznego, a przede wszystkim obraz głębokiego społecznego podziału: Polski nowoczesnej i zacofanej. W tej Polsce nowoczesnej ciągle słyszymy zarzuty i oburzenie, że ktoś, kogoś, gdzieś nie zaprosił. Tony’ego Blaira też nie zaprosili na ślub królewski. I co z tego? Burzy medialnej to nie spowodowało. A Tony Blair bezpośrednio zapytany, co myśli o tak spektakularnym pominięciu go na liście gości, życzył młodej parze szczęścia na nowej drodze życia. Z punktu widzenia polskich stosunków ciekawej odpowiedzi udzielił też w ostatnich dniach prezydent George W. Bush. Zaproszony przez prezydenta Obamę do wzięcia udziału w uroczystościach w strefie zero po zabiciu wroga numer jeden bin Ladena, do czego były prezydent też się przyczynił, George W. Bush odpowiedział: „Bardzo sobie cenię zaproszenie prezydenta, ale nie skorzystam. Po ustąpieniu z urzędu postanowiłem stać na boku”. W Polsce żadnemu politykowi taka decyzja do głowy nie przyszła. Mamy więc kilku prezydentów, kilku premierów i kłopot, gdzie ich posadzić. Szkoda, że takie nowinki z Zachodu nie trafiają do polskich mediów. A gdyby nawet trafiły, to kto je zauważy, skoro wszyscy mają talent i tańczą z gwiazdami?

kronika absurdu Kierowcy w Wielkiej Brytanii powinni przygotować się do nowej ofensywy. Jeśli propozycja stanie się prawem do listy obecnie otrzymywanych mandatów dojdzie standardowy mandat za wyrzucanie śmieci z samochodu. Na podstawie zdjęć z kamer i obserwacji. Nie będzie tłumaczenia, że to pasażer – odpowiedzialność poniesie kierowca, którego dane są łatwo dostępne. Dbanie o czystość ulic jest ze wszech miar godne poparcia. Tylko dlaczego władze nic nie robią z pozostawianymi np. z koszami na śmieci, zawalającymi chodniki? Nie mówiąc o nagromadzaniu różnych pojemników-segregatorów. Żyjemy ekologicznie w środku wielkiego śmietniska, coś trzeba z tym zrobić, a kierowcę uderzyć najłatwiej. Baron de Kret

Wacław Lewandowski

Sprawiedliwość Stało się. Udało się to, co ówczesny prezydent USA George W. Bush zapowiadał natychmiast po zamachach z 11 września 2001 roku, gdy mówił że Osama bin Laden będzie pojmany „żywy lub martwy”. Minęło prawie dziesięć lat i zbrodniarz został ujęty – martwy, bo oddział marines zastrzelił go i wyniósł z terenu operacji jego zwłoki. Co ciekawe, akcja nie odbyła się w niedostępnych rejonach górskich Afganistanu – Osama nie ukrywał się w jakiejś skalnej grocie czy pieczarze, lecz przebywał z synem i współpracownikami w stolicy Pakistanu, najzwyczajniej mieszkając w domu. Tropiony, ścigany i namierzany latami przez amerykańskie służby, uznał najwidoczniej, że na terenie Afganistanu prędzej czy później zostanie ujęty bądź zabity i postanowił schronić się w miejskim gąszczu Islamabadu. Musiał liczyć na lojalność pakistańskich współwyznawców i na to, że rzecz da się utrzymać w tajemnicy. O szczegółach akcji nigdy się zapewne więcej nie dowiemy, jasne jest jednak, że musiała zostać przygotowana we współpracy ze służbami Pakistanu i z tamtejszym wywiadem. Ktoś, kto wiedział o miejscu pobytu bin Ladena, musiał się więc tą wiedzą podzielić z Pakistańczyka-

mi, ci zaś – z Amerykanami. Prezydent Obama wyznał, że wiedzę tę Amerykanie posiedli w zeszłym tygodniu i wtedy zapadła decyzja o przygotowaniu operacji. Nie dowiemy się też pewnie nigdy, którą z kolei była ta operacja. Pewne jest, że nie pierwszą, bo bin Ladena tropiono systematycznie i intensywnie przez całą dekadę, toteż przygotowujący akcję musieli liczyć się z myślą, że i tym razem może się nie udać, a poszukiwany wywinie się z opresji. Tym większy jest sukces, tym większy triumf Amerykanów. Tłumy, gromadzące się nocą przed Białym Domem, wiwatujące i manifestujące swą radość, są widomym znakiem tego, że opinia publiczna w USA widzi w akcie zabicia bin Ladena triumf sprawiedliwości, że nie postrzega operacji jako zemsty czy odwetu, a interpretuje ją jako działanie, w wyniku którego sprawiedliwości stało się zadość, jak to ujął Barack Obama. Amerykański sukces rodzi kilka poważnych pytań. Najważniejsze z nich, to pytanie o kondycję Al Kaidy po śmierci bin Ladena. Czy zbrodnicza organizacja, która nim straciła głównego przywódcę, straciła w ostatnich latach wielu znaczniejszych działaczy, będzie jeszcze zdolna do przygotowania zamachów terrory-

stycznych poza krajami arabskimi? Obama twierdzi, że już nie, w każdym razie nie na terenie USA. Czy informacje, na których oparł to twierdzenie odpowiadają rzeczywistości, jest dziś palącą kwestią, której znaczenie będzie rosnąć z każdym dniem, tym intensywniej, im bliżej będzie do 11 września, czyli do 10 rocznicy ataku na WTC. Istotne jest również pytanie, jak liczni będą i na ile zdolni do szerszych działań następcy bin Ladena, ci wszyscy, którzy ujrzą w nim męczennika świętej sprawy i wzór do naśladowania. To oczywiście pytanie o przyszłość islamskiego fundamentalizmu i terroryzmu, pytanie o to, czy nasz świat będzie odtąd bezpieczniejszy, czy też nadal będzie w stanie zagrożenia i ciągłego alertu służb antyterrorystycznych. Jest to także pytanie o epokę, której nadejście odmieniło widok centrów europejskich metropolii, wpisując w ich pejzaż zapory antyterrorystyczne przed ważniejszymi gmachami. Czy ta epoka chyli się ku kresowi, czy przeciwnie – będzie trwać, okazując swój złowrogi charakter? Świat po 11 września 2001 roku odmienił się, stał się inny. Czy stanie się inny po śmierci głównego sprawcy tamtej zbrodni? Jaka to będzie „inność”, zmiana na gorsze czy na lepsze? Na odpowiedź przyjdzie poczekać.


14|

7 maja 2011 | nowy czas

drugi brzeg

Pozostaniesz w naszej pamięci

Krystyna Bednarczyk podczas uroczystości otwarcia Centrum Topolskiego przy Waterloo

Ze sceny polskiego Londynu ostatnimi czasy odeszło wiele znakomitych nazwisk. Choćby wymienić prof. Jerzego Pietrkiewicza, działacza społecznego Juliusza Englerta, prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego, pieśniarkę Irenę Anders czy prof Bolesława Taborskiego. Do tej listy dołączamy dziś drukarza, wydawcę i poetkę – KRysTynĘ BEDnARCZyK.

Nie pytaj się, co twój kraj może zrobić dla ciebie, zapytaj, co t y możesz zrobić dla swojego kraju. (John F. Kennedy)

Chyba nie trzeba nikomu przedstawiać Krystyny Bednarczyk (rocznik 1923), gdyż jej nazwisko (wraz z mężem Czesławem) dobrze zapisało się w środowisku kulturalnym na Wyspach Brytyjskich, jak i w Polsce. Jej długie i bogate życie wypełnione było ciężką pracą, której owoce w postaci setek wydanych książek i czasopism w latach 1950-2005 w londyńskiej Oficynie Poetów i Malarzy same mówią za siebie. Krystynę Bednarczyk miałem szczęście poznać wiele lat temu w Londynie. Mimo zaawansowanego wieku i różnych dolegliwości zdrowotnych, ciągle była pełna energii i pomysłów na życie, a przy tym otwarta na otaczającą rzeczywistość. Nietrudno zauważyć jednak było, że potrzebuje pomocy. Wspólna wymiana telefonów sprawiła, że zaczęliśmy się spotykać coraz częściej w Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym, potem w jej domu. Wielu z nas pamięta, jak jeszcze do niedawna Krystyna Bednarczyk przyjeżdżała do biura Związku Polskich Pisarzy za Granicą w POSK-u, gdzie pełniła funkcję szefowej. Przyjmowała m.in. interesantów, odpowiadała na korespondencję, omawiała bieżące sprawy organizacji, razem z

zespołem redakcyjnym układała Pamiętnik Literacki, który był jej oczkiem w głowie. Wymagał on dużego wysiłku intelektualnego i fizycznego, mimo że nie zawsze wszystko jej wychodziło; po wydruku pojawiały się czasami lapsusy w artykułach. Po pracy zaś zwykle zjeżdżała windą do Cafe Maya, znajdującej się na parterze gmachu, by zjeść obiad, napić się herbaty, spotkać się z ludźmi. Jako że była osobą niezwykle towarzyską, lubiła rozmawiać nawet z tymi, których nigdy wcześniej nie widziała na oczy. Nie stroniła przy tym od dobrego humoru, ale też zdrowej krytyki. Kiedy zaczęło się na dworze ściemniać, wsiadała do samochodu pozostawionego na parkingu i jechała do domu na Colindeep Lane, w dzielnicy Barnet, w północnym Londynie. Tak wyglądała jej codzienna rutyna, nim trafiła do szpitala. Warto tu podkreślić, że Krystyna Bednarczyk lubiła jazdę samochodem. Czuła się w nim komfortowo i bezpiecznie. Nic dziwnego, że w życiu pokonała setki mil, kiedy przyszło jej dojeżdżać w tygodniu do pracy na londyńskie Waterloo, gdzie wraz z mężem prowadziła drukarnię, czy kiedy latem udawała się w podróż po Europie. Odwiedziła z mężem kraje śródziemnomorskie, podziwiając zza szyb auta nie tylko starą i urzekającą architekturę, lecz także bogatą i rzadko spotykaną przyrodę. Z przyjemnością wracała podczas wspomnień do podróży po włoskich mia-

steczkach, ale także francuskich katedrach bądź hiszpańskich Pirenejach. Samochodem również jeździła do Kraju, często zawożąc książki i czasopisma, które uchodziły za białe kruki. Pamiętajmy: zapotrzebowanie w Polsce w tamtym okresie na niezależną literaturę było ogromne, a takowa wychodziła spod druku Oficyny… . Jako że Krystyna Bednarczyk była dobrze znaną personą w środowisku, różne gremia często zapraszały ją na wydarzenia kulturalno-społeczne, jakie odbywały się w Londynie. Jedno utkwiło mi szczególnie w pamięci – mianowicie otwarcie Centrum Topolskiego przy Waterloo, tuż obok Royal Festiwal Hall. Syn Feliksa Topolskiego, Daniel, nie ukrywał zadowolenia z powodu jej przybycia na tę imprezę, którą z dużą pompą otwierał sam burmistrz stolicy Boris Johnson. Krystyna Bednarczyk wiele zawdzięczała Topolskiemu, przede wszystkim to, że znalazła locum na drukarnię przy Waterloo (vide Czesław Bednarczyk, W podmostowej arkadzie), co w tamtej rzeczywistości miało duże znaczenie. Mówiąc najogólniej, czasy dla powojennej emigracji nie były łatwe i kto wie, czy bez jego pomocy mogliby Bednarczykowie zrealizować swoje marzenia. W każdym bądź razie Krystyna Bednarczyk przy różnych okazjach nie ukrywała swej wdzięczności dla Topolskiego. Takich spotkań jak to było więcej w jej życiu; w miarę sił fizycznych starała się w nich uczestniczyć. Na odnotowanie zasługuje kolejny jakże ważny fakt z życia Krystyny Bednarczyk. Otóż jesienią 2009 roku Polska Fundacja Kulturalna przyznała jej za całokształt pracy nagrodę. Poleciałem do Polski, aby w imieniu laureatki odebrać to prestiżowe wyróżnienie, uroczystość miała miejsce w Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza na warszawskiej Starówce. Dr Jan Sęk, prezes Fundacji, który zorganizował wszystko, nie szczędził słów pochwały pod adresem londyńskiej Oficyny Poetów i Malarzy, dobrze znanej nad Wisłą wielu czytelnikom. Ja z kolei miałem słowo wprowadzające i przeczytałem wiersze Krystyny Bednarczyk. W drugiej części odbył się koncert muzyczny połączony z otwarciem wystawy książek Oficyny... Choć do Londynu musiałem wracać szybko, byłem pod dużym wrażeniem tego, co usłyszałem. Do ciekawych spotkań zaliczam te, jakie miały miejsce w domu Krystyny Bednarczyk. Przemierzając metrem prawie cały Londyn, liczyłem się z tym, że podróż zajmie mi sporo czasu. Jej dom wprawdzie skromny, ale utrzymany był w dobrym stylu. Dużą jego zaletą był ogród wypełniony krzewami, drzewami i kwiatami. Po zimie dostarczał niepowtarzalnych wzruszeń, wiosną i latem stawał się miejscem odpoczynku dla Krystyny Bednarczyk, a także odwiedzających ją gości. W lecie często korzystaliśmy z ogrodu, zwykle odpoczywając na leżakach, przy herbatce i kanapkach, poruszaliśmy interesujące nas tematy. Była to też dobra okazja do posłuchania ptasich świergotów, które w zimie znajdowały tu schronienie (Czesław hodował gołębie). Ale nadszedł moment w życiu Krystyny Bednarczyk, że jej zdrowie zaczęło się coraz bardziej pogarszać. Musiała brać tlen (w młodości przeszła chorobę płuc). Jazda samochodem stała się dla niej męcząca. Czekał ją wkrótce szpital, po którym trafiła do Kolbe House, domu dla osób starszych, w dzielnicy Ealing, w zachodnim Londynie. Krystyna Bednarczyk, będąc pod dobrą opieką, ciągle marzyła o powrocie do domu. W nim czuła się najlepiej. Postępująca jednak z miesiąca na miesiąc choroba nie była dobrą wróżbą. Regularnie odwiedzana przez koleżankę Krystynę Dąbrowską, która nieoczekiwanie zmarła. Zastąpiła ją córka Aleksandra, przejmując po matce wszystkie obowiązki; istotnie do ostatnich dni okazała wiele serca Krystynie. Nie brak też było też wielu innych życzliwych osób, jak choćby Regina Wasiak Taylor czy Madga Czajkowska. Jednak najwięcej pracy w opiece nad chorą włożyło kierownictwo i personeljedDomu im. Maksymiliana Kolbe. Kiedy w piątek 29 kwietnia Londyn szykował się do wielkiego ślubu księcia Wiliama z Kate Middleton w Westminster Abeby, Krystyna Bednarczyk odeszła cicho wczesnym rankiem w londyńskim szpitalu. Pozostawiła w smutku rodzinę, przyjaciół, znajomych, sąsiadów. Droga Krysiu! Choć żegnamy Cię dziś z wielkim bólem, na zawsze pozostaniesz w naszej pamięci.

Wojciech Mierzejewski PS. Poniższy wiersz został zaprezentowany przeze mnie podczas uroczystości w Muzeum Literatury w Warszawie. Wydawca, drukarz, poetka – www.nowyczas.co.uk

Odejście Wszystko gdzieś biegnie umyka przede mną czas szparą ciszy bieg zegara przewleka w oknie blask matowieje na serce umiera. Z umęczonej szyby mrok zdejmuje ciężar

i wypada z czterech ścian okna pod miotłę księżyca co podmiata wszystko pod krzaki. Tylko cień drzewa nie mając gdzie odejść powiesił się na koronie pnia własnego. Krystyna Bednarzcyk


|15

nowy czas | 7 maja 2011

agenda Fot. Adam Wojnicz

Pina, choć nie colada i festyn Britania

Wojciech A. Sobczyński

W

ielkanoc przyszła i minęła. Królewski ślub był, lecz zszedł już z nagłówków gazet zdetronizowany ważniejszymi wiadomościami z szerokiego świata. Harold Macmillan, premier rządu brytyjskiego z czasów kryzysu na Kanale Sueskim, zapytany przez młodego dziennikarza czego najbardziej się obawia powiedział: – Events, my dear, events (wydarzeń, mój drogi, wydarzeń). Dla polskiej społeczności ważne były wiadomości z Rzymu o uroczystości beatyfikacji Jana Pawła II, które z kolei oddały pierwsze miejsce w nagłówkach sensacyjnej wiadomości o egzekucji Osama bin Ladena. Książę William i jego wybranka Kate odetchnęli z ulgą, bo światowa prasa ma co innego do roboty. Rodzina przyszłej królowej powoli przyzwyczaja się nie tylko do herbowych insygniów, lecz także do wielu rozmaitych konsekwencji wynikających ze zmiany ich społecznego statusu. Nie jest to błaha sprawa. Ci z nas, którzy pamiętają,jak ciężko przechodziła przez te zmiany matka młodego księcia, zdają sobie sprawę, że życie pod obstrzałem światowych mediów nie jest proste. Wewnętrzne stronice prasy brytyjskiej wypełnione są oczywiście nadal tym wydarzeniem. Ulice i sklepy przybrane odświętnie już parę tygodni temu konkurują w zabiegach o klienta, którego znieczulił patriotyczny tzw. feel-good-factor i beztrosko wydaje swoje recesyjne fundusze. Jest to też okres, kiedy Brytyjczycy zwyczajowo myślą o zbliżających się wakacjach, kupują letnią garderobę i zamawiają bilety lotnicze do ulubionych kurortów wypoczynkowych. Pogoda, która nadal jest słoneczna, dopisała do końca oficjalnych uroczystości. Zakupione właśnie w sklepach wakacyjne ubiory przydały się po planowanych zabaw ulicznych, które popłynęły szampanem i winem w atmosferze szekspirowskiego Snu Nocy Letniej. W styczniu przyszłego roku, za dziewięć miesięcy, pojawi się nowa

generacja wyspiarzy, nosząca chwilowo najpopularniejsze imiona William i Kate. Jest to naturalna odnowa łańcucha przyrody, której ludzkość jest nierozłącznym ogniwem. Pominę jednak osobiste refleksje dotyczące bieżących wydarzeń politycznych na rzecz świata filmu. Pina, taki tytuł nosi najnowszy film Wima Wendersa, który wszedł właśnie na ekrany kin studyjnych Curzon. Reżyser znany jest między innymi z takich filmów, jak Paris, Texas, Buena Vista Social Club czy też Wings of Desire. Pina to film poświęcony pamięci i twórczości Piny Bausch, zmarłej dwa lata temu. Jej nowatorska choreografia tańca nowoczesnego wpisała ją w poczet największych twórców scenicznych, zarówno klasycznego jak i nowoczesnego baletu. Używam tutaj słowa balet z pewną dozą ostrożności, gdyż twórczość Piny Bausch nie mieści się łatwo w kategoriach nawet takich nowatorów jak Martha Graham, Marie Rambert czy legendarnego George Balanchine, gdyż wykracza poza utarte sceniczne parametry. Każdy pewnik poddany jest krytycznej analizie jej penetrującej wyobraźni. Jeśli piękny ruch ciała, poniekąd negujący prawa fizyki oczekiwany jest na ogół od baletu, to Bausch pokaże nam, jak można wyrazić upadek, bezruch i paradoksalne piękno w antypięknie. Film Wima Wendersa ma pewien ważny dodatkowy walor, bo stworzony został w technice 3D. Jest to pierwszy film tego typu, który oglądałem i przyznam się, że mój początkowy sceptycyzm rozwiał się natychmiast, kiedy draperia odsłaniającej się kurtyny pofrunęła w zasięg mojej ręki. Ten moment wzbudził zachwyt nie tylko mój, ale większości zgromadzonych widzów, wywołując okrzyk zdumienia. W 3D znalazł Wim Wenders prawdziwy klucz do przedstawienia tego trudnego tematu. Pina Bausch zmarła nieoczekiwanie i przedwcześnie, bardzo krótko przed początkiem filmowania. Zaistniały w związku z tym kryzys wymagał kompletnej rewizji planowanego filmu, który powstał w ostatecznym formacie jako łańcuszek najważniejszych przedstawień pokazywanych oczami partycypujących tancerzy. Ich spostrzeżenia tworzą bezcenny komentarz dla widzów, specjalistów, ludzi baletu i tańca, którymi w dniu otwarcia wypełniona była sala kina. Polecam ten film wszystkim ale szczególnie ludziom twórczym. Jest on tak wizualnie inspirujący, jak najlepsze wystawy sztuki. Pobudza uczucia zarezerwowane zwykle dla dobrego teatru dramatycznego, wplecionego w eksperymentalny pokaz. Najlepszym świadectwem odbioru była widownia, która nie rozeszła podczas wyświetlania listy realizatorów, ale została na sali wymieniając w grupach swoje wrażenia.

PS. Kina sieci Curzon mają dobrze prowadzone bary serwujące szczególnie stosowny dla tego filmu cocktail Pina-colada, który może dodał jeszcze jeden wymiar do mojej wizji 3D. Więcej informacji na temat Piny Bausch i Martha Grahama polecam gorąco na stronach internetowych.

O d n a l e z i o n y, o d e s ł a ny d o Po l s k i , wspaniale o d n o w i o n y, b ę d z i e 18 m a j a o g o d z . 11. 0 0 ponownie odsłonięty… Po m n i k C h o p i n a na londyńskim Sout h Bank xx


16|

7 maja 2011 | nowy czas

rozmowa na czasie No wej Ze lan dii by ło ma sę ze społów. Wszy scy da wa li kon cer ty, ale nie na gry wa li płyt. My zde cy do wa li śmy się pójść w in nym kie run ku. Za nim za gra li śmy pierw szy kon cert, mie li śmy już kon trakt z wytwórnią. To by ło dla nas bar dzo waż ne, aby naj pierw mieć na gra nia, a po tem da wać kon cer ty. JW: – Kon trakt z du żą wytwórnią dzia ła na za sa dzie kto ko go zna. Lu dzie z bran ży, szczególnie ci z du żym do świad cze niem, ma ją wie le do brych kon taktów, które mo gą ułatwić pójście w od po wied nim kie run ku. Du że wytwórnie nie ma ją teraz do brej opi nii, a wręcz po strze ga ne są ja ko kor po ra cje sie ją ce zło. Mo że nie wła ści wie. Z Fic tion Re cords, jak na ra zie, do brze nam się pra cu je, ma my kon tro lę nad ca ło ścią, a co naj waż niej sze, w peł ni od po wia da my za na szą mu zy kę. Mo żesz być zor ga ni zo wa ny i przy jąć po sta wę „zrób to sam”, ale kon trakt z wytwórnią na pew no otwie ra wie le moż li wo ści. Ma cie men to ra, który ra dzi wam, jak po ru szać się w bran ży?

AS: – Jest to nasz me nager Paul. Na zy wa my go Pro fe sor McKes sler. Je go bo ga ta zna jo mość bran ży na pew no nam po ma ga. Pra co wał dla wie lu wytwórni i miesz kał w Lon dy nie, więc niejedno widział. W ja ki sposób pra cu je cie?

Toast za młodość

AS: Za czy na się zwy kle od Tho ma i Ali sy, którzy pi szą tek sty i two rzą pierw sze aran ża cje. Po tem wraz z Tho mem roz wi jam ten szkie let utwo ru w stu dio. Później pra cu je my nad li nią aku stycz ną, do da je my gi ta r y i per ku sję, wra ca my do stu dia i szli fu je my da ny utwór. Ge ne ral nie tak to wy glą da. A in spi ra cja do utwo ru Young Blood?

The Na ked and Fa mo us to ze spół, któ ry nie wąt pli wie tchnął po wiew mu zycz nej świe żo ści na współ cze sną sce nę roc ko wą. Nie by wa ły suk ces ar ty stycz ny i ko mer cy j ny w oj czy stej No wej Ze lan dii, i póź niej sze wy róż nie nie w ple bi scy cie BBC So und 2011 po zwo li ły tej cha ry zma tycz nej piąt ce wy pły nąć na szer sze wo dy. Pod czas tra sy kon cer to wej, pro mu ją cej ich de biu tanc ki al bum Passive Me Aggressive You, Aaron Shor t i Jes se Wo od zdra dzi li, jak ze spół ra dzi so bie z no wy mi wy zwa nia mi. Po cząt ki The Na ked and Fa mo us się ga ją 2007 ro ku, kie dy Ali sa Xay alith i Thom Po wers, wów czas stu den ci szko ły mu zycz nej w Auc kland, po sta no wi li za ło żyć ze spół. Wkrótce do łą czył do nich Aaron Short i w trójkę na gra li This Machine and No Light. Po wielu po chleb nych re cen zjach w kra jo wych me diach i uda nych wy stę pach na kil ku ame ry kań skich fe sti wa lach, do tria do łą czy li per ku si sta Jes se Wo od i ba si sta Da vid Be adle. W czerw cu ubiegłego ro ku ich sin giel Young Blood upla so wał się na szczy cie kra jo wej li sty prze bojów – był to pierw szy od 16 lat ta ki suk ces dla no wo ze landz kie go de biu tu. Bry tyj ska wytwórnia Fic tion Re cords szyb ko wzię ła pod swo je skrzy dła to roc ko we ob ja wie nie, a w grud niu 2010 roku The Na ked and Fa mo us otrzy ma li no mi na cję w ple bi scy cie So und of 2011, organizowanym przez por tal BBC. Se rię wy róż nień przy pie czę to wa ła na gro da dla naj bar dziej obie cu ją ce go de biu tu te go ro ku, przy zna na ze spo ło wi pod ko niec lu te go przez opi nio twór czy ma ga zyn mu zycz ny NME. The Na ked and Fa mo us prze ja wia ją fa scy na cje cięż szym gra niem i synth -po pem, in te li gent nie ko rzy sta jąc z te go, co naj lep sze w po pkul tu ro wej spu ściź nie ostat nich trzy dzie stu lat. Kom po zy cje ta kie, jak All of This, A Woolf in Geek’s Clothing i No Way na prze mian prze no szą w su ro we re jo ny grun ge’u i ba wią prze wrot ną elek tro ni ką lat 80. Na The Sun czy Frayed aran ża cje spod zna ku fu zji synth i kla wi szy cie ka wie ko re lu ją z par tia mi wo kal ny mi Ali sy i Tho ma. Mo men ta mi zde rza ją się, mo men ta mi sub tel nie się prze ni ka ją, za pra sza jąc w ob sza ry na po gra ni czu snu i ja wy, eklek ty zmu i psy cho de lii. I choć porówna nia do takich ze społów, jak Pas sion Pit, MGMT i Yeasay er na su wa ją się tu i ówdzie, jed no jest pew ne – The Na ked and Fa mo us ma ją po ten cjał, aby opo wie dzieć wła sną hi sto rię. Ele men tem wyróżnia ją cym, a jed no cze śnie spa ja ją cym kom po zy cje jest dziw nie in try gu ją ca ener gia, która na stra ja tak sil nym opty mi zmem, że za czy nasz wie rzyć we wła sne ma rze nia. Spa kuj ple cak. Wy daj oszczęd no ści na podróż w nie zna ne. I baw się!

W ze szłym ro ku osią gnę li ście za wrot ny suk ces, zarówno w kra ju jak i za gra ni cą. Ja ki jest wasz se kret?

Aaron Short: – Wciąż się sa mi nad tym gło wi my. Wszyst kie te in for ma cje w me diach tak na praw dę nas onie śmie la ją. Jes se Wo od: – Na zwał bym to ko lej nym eta pem na na szej dro dze. Wie le ka pel te go do świad cza. AS: – Nie je ste śmy ka pe lą, którą po cią ga rock’n’rol lo wy styl ży cia. Ja ki kol wiek suk ces wy tłu ma czył bym cięż ką pra cą.

AS: – Young Blood to dziec ko Ali sy. Raz gra ła na key bor dzie aż do sa me go ra na, kom po nu jąc ta ką bar dzo pro stą pio sen kę, kto rą po tem ja i Thom roz wi nę li śmy w stu dio. In spi ra cją jest ge ne ral nie no stal gia za mło do ścią. Utwór nie jest jed nak za pi sem na szych uczuć, a ra czej te go, jak za czę li śmy z per spek ty wy cza su po strze gać mło dość i te wszyst kie sza lo ne rze czy, które ro bisz bę dąc na sto lat kiem. W tam tym cza sie czę sto oglą da li śmy sit com Skins. Mo że zbyt czę sto, bo cza sa mi wy da wa ło nam się, że sa mi w nim gra my. Young Blo od, który jest nie zwy kle ener ge ty zu ją cy i prze strzen ny, ta ki po dmuch mło do ści, ko ja rzy mi się z No wą Ze lan dią i tam tej szym sty lem ży cia. Czy uwa ża cie, że ist nie je zwią zek po mię dzy wa szą mu zy ką i śro do wi skiem, z ja kie go po cho dzi cie?

AS: – Śro do wi sko ma na tu ral nie bez po śred ni wpływ na na szą mu zy kę. Trud no jest nam jed nak zro zu mieć, jak du ży, bo ca łe ży cie spę dzi li śmy w No wej Ze lan dii. Mo że z bie giem cza su ina czej na to spoj rzy my. Po wie dział bym jed nak, że to jednak mu zycz ne fa scy na cje ma ją naj więk szy wpływ na na szą mu zy kę.

A pa sja?

Co da lej?

AS: – Na tu ral nie. Pa sja do mu zy ki jest nie zbęd na, a tak że wy star cza ją co du żo mo ty wa cji, aby być na no gach i na gry wać do bia łe go ra na. To, co nas wią że, to wła śnie sposób, w ja ki pod cho dzi my do pro ce su two rze nia mu zy ki i pla nów na przy szłość.

AS: – Rok 2010 był ro kiem pra cy nad al bu mem, obec ny to kon cer ty i jesz cze raz kon cer ty. Ca łą piąt ką szy ku je my się na ży cie w podróży, co zresztą bar dzo się lu bi my.

Suk ces to nie wąt pli wie po ję cie względ ne i na zwa The Na ked and Fa mo us, którą za czerp nę li ście z utwo ru Tric ky’ego, Tricky Kid, bar dzo traf nie to od zwier cie dla.

AS: – Nasz roz kład kon certów zmie nia się bar dzo szyb ko, wciąż do cho dzą no we ter mi ny. Trze ba spy tać Pro fe so ra McKes sara.

AS: – Do kład nie. Na ta ką na zwę zde cy do wa li śmy się pod ko niec 2007 ro ku, kie dy po raz pierw szy za czę li śmy po waż nie my śleć o za ło że niu ze spo łu. Wówczas wszy scy słu cha li śmy Tric ky’ego i bar dzo sza no wa li śmy je go twórczość. Czu li śmy, że ta na zwa bar dzo pa su je do nas, bo od no si się do te go wszyst kie go, co jest nam ob ce. Wy da je mi się, że bran ża mu zycz na zapchana jest ze spo ła mi, które chcą grać ze złych po wodów – dla pie nię dzy, sła wy, sty lu ży cia. Są to po wo dy, które nas nie po cią ga ją. Nie in te re su je my się za dy mą wokół nas i opi nią pu blicz ną.

Coś mi się wy da je, że za gra cie w Pol sce na te go rocz nym He ine ken Open’er!

No co ty, nie po do ba ci się ży cie w bla sku fle szy?

AS: – Nie (śmiech). JW: – Je śli ta uwa ga sku pia się na na szej mu zy ce, to dla cze go nie. Je śli lu dzie chcą nas słu chać i przy cho dzić na na sze kon cer ty – su per. AS: – Do dam, że nie je ste śmy bar dzo to wa rzy scy. Po kon cer cie sie dzi my w po ko ju i gra my w gry kom pu te ro we. Ja kie by ły wa sze po cząt ki?

AS: – Kie dy za czy na li śmy ja ko The Na ked and Fa mo us, w

Pla nu je cie od wie dzić Pol skę?

AS: – Brzmi zna jo mo.

Roz ma wia ła An na Ga łan dzij Al bum Passive Me Aggressive You uka zał się 14 mar ca.


|17

nowy czas | 7 maja 2011

recenzja

W poszukiwaniu smaków dzieciństwa Fot. Simon Target

Teresa Bazarnik

D

zwoni do redakcji wydawca: – Would you be happy to review a Polish culinary book? – Well, send it to us and we’ll see – odpowiadam bez większego zaangażowania. Kiedy po kilku dniach rozpakowałam dużą przesyłkę, nie mogłam uwierzyć, że książkę kulinarną można wydać tak pięknie. Jej uroda jest tak zniewalająca, iż zdziwiłam się, że nie pachnie równie zniewalająco. Nie mogłam jednak oprzeć się ciekawości, czy aby forma nie przerasta treści, natychmiast więc zaczęłam wertować strony i podczytywać fragmenty opisów oraz przepisów, nie bacząc na inne obowiązki. Książka kulinarna? Nie, to podróż sentymentalna do kraju dzieciństwa i młodości. To smak Proustowskiej magdalenki, która przyjmuje postać dżemu z płatków różanych. Beata Zatorska wyjechała do Australii w 1981 roku. Z rodzicami, działaczami „Solidarności”. Jako studentka medycyny. Studia ukończyła już tam i od wielu lat pracuje jako lekarz rodzinny. – Kiedy pewnego razu weszłam do polskiego klubu w Sydney i zobaczyłam grupę starszych emigrantów, którzy nigdy nie powrócili do ukochanego kraju, wpadłam w rozpacz – opowiada Beata podczas naszego spotkania w małej kawiarence przy Shepherd Market w Mayfair. Do Londynu przyjechała wraz z mężem Simonem na kilka dni, by promować wspólnie wydaną książkę. Nasze spotkanie zamieniło się w fascynującą rozmowę o Polsce, tęsknocie, Polakach w Londynie (śliczna kelnerka, która podała nam herbatę była, oczywiście, Polką). Nie da się uciec od tematu. I od tego, że my nie znamy takich tęsknot. Tęsknisz, kupujesz bilet Ryanair, spędzasz w samolocie nieco ponad dwie godziny i po tęsknocie. Ci z dalekich kontynentów takiego prostego lekarstwa zastosować nie mogą. Może dlatego ich choroba zwana tęsknotą przeradza się w tak niezwykłe sublimacje. Wysiedlona rodzina Beaty przywędrowała na Ziemie Odzyskane. W zawierusze wojennej jej młoda wtedy babcia Józefa straciła męża, a dziadkowie Julia i Dmitrij – dom na Kresach. Pokochali piękne, leżące u stóp Karkonoszy tereny, zadomowili się w domu opuszczonym przez niemieckiego wytwórcę beczek – choć przez jakiś czas wspólnie go dzielili. Dziadek Dmitrij założył małą firmę, korzystając z pozostawionych narzędzi. Szybko jednak został osądzony przez władzę ludową jako kułak. Na znak protestu do końca życia nie podjął już żadnej pracy. W wielopokoleniowej rodzinie mała Beata, pozostawiona przez mamę studentkę pod opieką babci, odkrywała uroki nieskażonej podgórskiej przyrody, zbierała zioła, grzyby, wąchała zapachy natury, lepiła z babcią pierogi, poznawała lecznicze zioła i zbierała płatki różane, które były później nadzieniem pączków, najlepszych na świecie. Kiedy po dwudziestu latach Beata wróciła do domu pod Jelenią Górą, babci Józefy już nie było, ale zapachy i smaki pozostały. Beacie wpadł w rękę zeszyt z kaligraficznie zapisywanymi przepisami – babcia posiadła najgłębsze tajniki kulinarne i królowała nie tylko w domowej kuchni, ale także jako zawodowa kucharka, która prowadziła restaurację w jednym z okolicznych pensjonatów. Przytaczane przez Beatę przepisy to najlepsza tradycyjna polska kuchnia. Są tam śledzie w śmietanie, naleśniki, pierogi, makowce, placki ziemniaczane, ogórki kiszone, sałatka jarzynowa, rosół z kury i nadziewana jabłkami kaczka. I wiele więcej, choć nie znajdziesz tam, czytelniku, polskiej cuisine nouveau z telewizyjnych programów kulinarnych. W tej opowieści każde przywołane w pamięci zdarzenie z przeszłości ma swój smak i zapach. Jak na przykład herbata z konfiturami i prywatne lekcje skrzypiec u nauczyciela, który opuścił Warszawę po powstaniu i trafił na Dolny Śląsk. Pozbawiony pracy na Akademii Muzycznej z powodu żartów na temat Stalina, pracował w przetwórni mięsa i udzielał prywat-

Rose Petal Jam Recipes & Stories d from a Summer in Polan

Beata Zatorska & Simon

Beata Zatorska teraz i przed laty

Target

nych lekcji, za które w obawie przed władzą ludową nie pobierał pieniędzy. Rodzice płacili więc w naturze, a to zrobionym na drutach swetrem, a to konfiturami… Nie mógl sobie pozwolić na cukier, więc podawał uczniom w wytwornych filiżankach herbatę z konfiturami. Ktoś może zarzucić, że nasza historia potraktowana jest w tej książce bardzo skrótowo, że powierzchownie przedstawione są urokliwe zakątki naszego kraju. A ja chcę powiedzieć, że to dobrze! Nasza historia jest bowiem tak pogmatwana, że lepiej nie serwować jej w nadmiarze. Może spowodować niestrawność. W książce Beaty Zatorskiej są najważniejsze momenty, które budują czytelny obraz naszej współczesnej historii, jaki czytelnika obcokrajowca raczej nie zniechęci – wręcz odwrotnie, najprawdopodobniej spowoduje, że po takiej intrygującej przekąsce chętnie sięgnie po danie główne. I zrodzi się w nim chęć odkrywania pięknego, choć niezbyt jeszcze popularnego kraju. Tak stało się z mężem Beaty, Anglikiem Simonem Targetem, którego Polska tak zafascynowała, że wsiedli w samochód i nie trzymając się kurczowo wyznaczonego planu, przejechali ją wzdłuż i wszerz. Mamy więc nie tylko osobiste wspomnienia szczęśliwych lat

wplecione w naszą historię, powiązane kulinarnymi skojarzeniami i przepisami, ale również wspaniałą podróż po Polsce dzisiejszej, w jej najpiękniejsze, najbardziej znaczące lub za miedzą przy kapliczce zapomniane miejsca, zatrzymane w znakomitych fotografiach Simona, z zawodu filmowca. Bogdan Becla, dyrektor Polish National Tourist Office, podczas wieczoru promocyjnego w Ognisku Polskim zdradził mi, że kupił dziesięć egzemplarzy. Myślę, że powinien wykupić pół nakładu i dawać w prezencie każdemu obcokrajowcowi, z którym prowadzi interesy. Książka jest bowiem w swoim pięknie ukazywania naszego kraju wręcz zaraźliwa (choć wolę słowo infectious – myślę, że bardziej zaraża!). – Muszę koniecznie tam pojechać – takie słowa co rusz było słychać podczas wieczoru promującego Rose Petal Jam. Recepies and Stories from a Summer in Poland. – Polska to piękny kraj – dziwi się piękna Angielka. – Nie zdawałem sobie sprawy, że macie tyle urokliwych miejsc. Kojarzyłam was raczej ze stoczniami i kopalniami węgla. A tu okazuje się, że macie miejsca, które mogą konkurować z Prowansją czy Toskanią – mówi, ściskając pod pachą książkę Beaty Zatorskiej i Simona Targeta. – Kiedy najlepiej tam się wybrać? Piękne fotografie, znakomita oprawa graficzna Mirandy Harvey – po prostu kupcie tę książkę, jeśli chcecie się wybrać w sentymentalną podróż. Jeżeli natomiast nie jesteście sentymentalni i od pachnących dziką różą przydrożnych ogródków i targów z warzywami, które nigdy nie przestały być organiczne, wolicie sieć supermarketów Tesco i Achan oraz wielopoziomowe galerie z multikinami i Pizzą Hut, kupcie ją dla przyjaciela Anglika, szefa Francuza, koleżanki z Jamajki lub sąsiada Hindusa. Pokażcie im nasz kraj, by zechcieli sprawdzić, że poza stoczniami, gdzie zamiast montowania statków rozmontowywało się komunizm, mamy do zaproponowania nieco więcej. Im szybciej to sprawdzą, tym lepiej. Dla mnie zaś Rose Petal Jam jest podróżą sentymentalną do kuchni mojej babci Emilii. Przypomina mi przenoszące mnie wówczas w nieznany świat gałki muszkatołowe, kolendry i kardamony (choć wydawało się, że mieliśmy wtedy tylko sól i pieprz do smaku, no i jeszcze 10-procentowy ocet spirytusowy). Zapachniały mi nalewki z mięty, domowe wiśniówki, zwijane zrazy i makowce z maku ucieranego w makutrze… Tak jak Beacie.


18|

7 maja 2011 | nowy czas

sylwetki

Moda w cyrku, cyrk na wybiegu Kto z was w dzieciństwie nie był zafascynowany magią płynącą z areny, w czasie gdy akrobaci wykonywali swoje sztuczki na trampolinach? Która z was z cieniem zazdrości nie patrzyła na paradujące po wybiegu w niesamowitych kreacjach modelki? Ale moda w cyrkowej aureoli? Brzmi interesująco! O tym, jaka mieszanka powstaje w połączeniu cyrku z wybiegiem, o tajnikach pracy kreatorów mody oraz o londyńskim tempie życia rozmawiam z MAGDALENĄ GŁOWACKĄ, pomysłodawczynią projektu La Strada i założycielką kolektywu o tej samej nazwie.

we Włoszech, teraz mieszka i pracuje w Londynie. – Moi rodzice – zaczyna opowieść Magda – są artystami, ich kariery szybko się rozwinęły. Wyemigrowali za granicę. Wtedy zaczęłam swoją edukację we Włoszech. Jako nastolatka wróciłam z nimi do Polski. W polskiej szkole było mi trochę ciężko, bo byłam wychowywana w innym systemie. Skończyłam szkołę średnią, w ogóle nie związaną z modą – hotelarstwo. Chciałam jednak znów wyjechać, posmakować życia, zobaczyć, co się dzieje na świecie. Wróciłam więc na parę lat do Włoch, i tam intensywnie zastanawiałam się nad tym, co dalej robić.

JAK TO ZROBIĆ? Kto po raz pierwszy zjawia się w Londynie, nie może nie zauważyć wszechobecnej polskości w tym wielomilionowym mieście. Magda, jak wielu innych młodych Polaków, przyjechała do Londynu, by tu studiować. – We Włoszech wpadł mi w ręce dodatek do gazety niedzielnej z artykułem o Central Saint Martin’s College of Art and Design. Choć nie miałam żadnego przygotowania artystycznego, podjęłam jednak odważną decyzję: wyjeżdżam w świat. Tak zrobiłam. W Londynie przez pierwsze dwa lata uczyłam się angielskiego, a gdy udało mi się zaoszczędzić trochę funtów, zaczęłam chodzić na kursy wieczorowe do Saint Martin’s. To był rysunek, sztuka, malarstwo. Przyjęto mnie na Foundation in Art and Design – bardzo intensywny kurs z dyplomem. Przez

modelkami, to pracuje się jak z drewnianymi manekinami – opisuje Magda. – Modelek się prawie nie widzi. Jest manekin w studio, na którym się wszystko upina, kroi, zszywa i na sam koniec, przed pokazem, strój układa się na modelce. Kreacje najczęściej przygotowuje się samotnie, z dala od ludzi. Same pokazy też nie są dostępne dla szerokiej publiczność. To środowisko jest bardzo hermetyczne. To w tym środowisku decyduje się, co jest dobre, a co złe, co będzie się sprzedawać, a co nie, co się będzie podobać.

LONDYN. CHODZĄCY WYBIEG… Nawet

Magdalena Głowacka

CYGAŃSKIE ŻYCIE. Urodziła się w Polsce, wychowała

PROJEKTANT, ZAWÓD DLA SAMOTNIKÓW? Kto by pomyślał... – Gdy się pracuje z

W POGONI ZA MODĄ. Z metra do autobusu, z pracy do domu... W Londynie nie sposób stanąć w miejscu. Za dużo dzieje się wokół. – Londyn to ogrom i pęd. Z tego powodu trudno jest tutaj żyć. Jeśli jednak chce się funkcjonować w branży, jest to jedyne wyjście. Większość ludzi, których poznałam, ileś tam lat spędza tutaj, jednak później wyjeżdża, ucieka. Na dłuższą metę nie da się żyć tym szalonym tempem. Londyn to jest miasto dla ludzi młodych. Ja też tu przyjechałam taka młoda, dziesięć, dwanaście lat temu. Do tej pory staram się angażować w różne przedsięwzięcia, które dają mi energię, ale jest to walka. Walka non stop. W tej walce kieruję się tym, by zawsze robić coś nowego. I może dlatego wpasowuję się w to miasto, i tu znajduję inspiracje.

Aleksandra Junga Gdy przekraczam próg Café Rouge w Holborn, wokół rozpościera się atmosfera jak z innego świata. Rozbrzmiewają dźwięki z filmu Amelia, na ścianach kabaretowe plakaty z Moulin Rouge. Jest tu ciszej, spokojniej. Jednak widok zza okna na zapchaną taksówkami ulicę nie daje zapomnieć o tym, że jestem w Londynie. Londyn, Paryż, Nowy Jork – przodujące miasta w kreowaniu nowych trendów. Staram się przypomnieć sobie nazwy tych najbardziej znanych domów mody francuskiej. Coco Chanel, Christian Dior, Ralph Laurent. Projektantki brytyjskie, takie jak Vivienne Westwood, Stella McCartney też siedzą mi w głowie, choć tak naprawdę niewiele wiem na temat domów mody czy projektantów. Ale zaraz przyjdzie Magda i przeniesie mnie w ten świat. Właśnie wchodzi. Zaczynajmy naszą wspólną podróż.

żu. W ciągu ostatnich kilku lat w Londynie powstało około 15 szkół, absolwentów wydziałów mody tu, w Anglii, są tysiące. Nie zawsze wybije się ten najlepszy.

sześć miesięcy uczą wszystkiego od podstaw, przerabia się różne dziedziny sztuki, jak grafika, fotografia czy teatr. Drugie półrocze to wybór specjalizacji. Zdecydowałam się na modę damską. Potem studia w Ravensbourne College of Design and Communication. Tu przeszłam przez wszystko, co jest niezbędne do funkcjonowania w świecie mody – od projektowania po promocję.

POCZĄTKI BYWAJĄ TRUDNE. Właściwie dlaczego? Może po prostu trzeba sobie powiedzieć, że wszystko jest możliwe i z uporem zmierzać do wyznaczonego celu? – Wiedziałam, że nie będę koncentrować się tylko modzie – kontynuuje Magda. – Zaraz po ukończeniu szkoły udało mi się pokazać moją końcową kolekcję na Poland Street Underground, organizowanym przez Instytut Kultury Polskiej w Londynie. Podczas pokazu moją kolekcją zainteresowała się reżyserka, która była w trakcie przygotowywania sztuki teatralnej, i zaproponowała mi zaprojektowanie kostiumów. Tak się zaczęła moja przygoda z teatrem, który zawsze gdzieś tkwił w mojej głowie. Moda zawsze mnie fascynowała, ale bardziej pod kątem pokazów, niż samej mody. Nie zawsze chodzi o to, by projektować dla tysięcy, milionów ludzi. Dla mnie większe znaczenie ma sam przekaz artystyczny, tworzenie unikatów. Byłam zawsze zafascynowana pokazami McQuena, Lagerfelda czy Chanel.

przebywając tu jeden dzień nie sposób nie zauważyć tej stylistycznej różnorodności. Ulice pełne są indywidualistów, w futrach, w skórach, w dresach, w potarganych rajstopach. Co komu przyjdzie do głowy. Każda fantazja mile widziana, wręcz wskazana. – Jest wielka różnica między modą tutaj a modą obowiązującą w Mediolanie czy Paryżu – mówi Magda. Londyn ma to ziarenko, zawsze ten pierwszy trend w modzie pochodzi z Londynu. Co prawda, jest bardzo krótkotrwały, ale daje inspiracje projektantom w innych krajach. W Londynie nie ma już tylu wielkich domów mody z tradycją. London fashion polega głównie na tym, że co chwilę pojawiają się nowi artyści, nowe pomysły, nowi kreatorzy. I ci młodzi obsadzani są później w wielkich domach mody w Mediolanie czy w Paryżu.

JEŚLI NIE CHCESZ MOJEJ ZGUBY, DOBRY KOLEKTYW DAJ MI LUBY. Magda nie jest projektantką, która zamierza pracować w wielkim domu mody. Realizuje własne pomysły, inspiracje czerpie od najlepszych, pracuje z wybranymi. – Grupa moich projektantów, których zebrałam do kolektywu, to nie tylko osoby bardzo utalentowane, ale też takie, które ciągle się przemieszczają, które chcą pracować z różnymi mediami, wykorzystując różne dziedziny sztuki, jak taniec, muzyka, grafika, film, malarstwo czy rzeźba. Naszym zamiarem jest, by La Strada Fashion Circus odbywał się co roku, w tym samym czasie. Chciałabym, żeby nasz cyrk mody funkcjonował nie tylko w Londynie, ale podróżował po świecie. Chcemy, żeby to nie były miejsca, które kojarzą się z modą. Może Sztokholm, Kopenhaga, Amsterdam czy Lizbona.

CHCESZ ZOSTAĆ PROJEKTANTEM? LEPIEJ SIĘ ZASTANÓW… To nie tylko blichtr, wielkie pieniądze, błysk fleszy, ale i ciężka, żmudna, często niedoceniana praca. – Są dwie drogi, albo mozolnie piąć się w górę, budować swoją karierę w wielkich domach mody jako asystent dyrektora artystycznego, jeśli ma się szczęście, jednak za marne pieniądze – nie myśl, że to są miliony – mówi Magda. – Albo spróbować stanąć na własnych nogach. Jeśli ma się zaplecze finansowe, dużo kontaktów, to można rozruszać własny biznes. Jest mnóstwo Wystawa Allena Barkera utalentowanych projektantów, tutaj czy w Pary-

Fot. Kemey Lafond


|19

nowy czas | 7 maja 2011

kultura CYRK NA WYBIEGU? Cyrk w klubie? SkÄ…d wybĂłr tego rodzaju formy? – Dlatego cyrk, bo my wychodzimy do ludzi, a nie ludzie przychodzÄ… do nas. La Strada to objazdowy pokaz mody. Zabieramy go ze sobÄ… i przekazujemy dalej. Cyrk jest na czasie, angaĹźowany w przeróşne wydarzenia organizowane prywatnie czy w restauracjach, barach, klubach. I dlatego w naszym kolektywie sÄ… rĂłwnieĹź artyĹ›ci cyrkowi, akrobaci. W pokazie zawarte sÄ… róşne sztuczki cyrkowe.

INSPIRACJA. SKÄ…D JÄ… CzERPAć? Magda zafascynowana jest twĂłrczoĹ›ciÄ… swojego nauczyciela. O Allanie Barkerze i The Structured Theatre potraďŹ opowiadać godzinami. – Pokaz La Strada Fashion Circus zĹ‚oĹźony jest z dwĂłch części: life performance i wystawa. Na wystawie przedstawiamy obrazy Allana Barkera, mojego nauczyciela z St. Martin’s oraz prywatnego mentora. Allan byĹ‚ bardzo aktywny w latach 60., 70. PrzedstawiĹ‚am mu pomysĹ‚ La Strady. On sĹ‚uchaĹ‚, sĹ‚uchaĹ‚ i mĂłwi: „Ja nie wiem, skÄ…d ty to bierzesz, ale ja robiĹ‚em dokĹ‚adnie to samo w latach 70.â€?. ZaczÄ…Ĺ‚ mi opowiadać o The Structured Theatre. Allan w tamtych czasach tworzyĹ‚ coĹ› takiego jak art i performance. PomysĹ‚ jest wiÄ™c bardzo podobny. The Structured Theatre wykorzystywaĹ‚ dwie róşne formy ekspresji w celu stworzenia jednej formy. Allan jest inspiracjÄ…, jest doĹ›wiadczeniem, punktem odniesienia. CzY UBIĂ“R MOĹťE OĹťYć? Dlaczego nie‌ Ale jak to robi Magda? – Moja fascynacja zawsze podÄ…ĹźaĹ‚a w kierunku taĹ„ca i ruchu. StrĂłj prezentowany w taĹ„cu to w pewnym sensie forma naturalna. Kostium i ciaĹ‚o. UbiĂłr Ĺźyje na tancerce, współgra i współpracuje z niÄ…. WyglÄ…da bardziej naturalnie. O wiele bardziej podoba mi siÄ™ taki pokaz, niĹź ten sztywny, nienaturalny, na wybiegu, z modelkami. Artysta musi siÄ™ zapoznać z ubiorem. Ja natomiast muszÄ™ siÄ™ zapoznać z modelem, z jego charakterem, przygotować ubiĂłr, ktĂłry w jakiĹ› sposĂłb bÄ™dzie do niego pasowaĹ‚. Oni razem – ubiĂłr i artysta, jako para – muszÄ… znaleźć wspĂłlny jÄ™zyk. Tak, aby efekt ujÄ…Ĺ‚ widza. UbiĂłr w pewnym sensie wydaje siÄ™ speĹ‚niać rolÄ™ drugoplanowÄ…, ale tak naprawdÄ™, gdyby nie ubiĂłr, nie byĹ‚oby tych interakcji. OddziaĹ‚ywuje on wiÄ™c bardzo subtelnie i delikatnie. W La Stradzie zostaje przedstawiony jako coĹ› innego, nowego, indywidualnego. Przy pomocy ruchu, aktorstwa zachodzi transformacja. I wtedy pojawia siÄ™ u widza to wraĹźenie: o, to jest wĹ‚aĹ›nie ten kostium! PrzecieĹź przyszedĹ‚em tutaj na pokaz. I takie wĹ‚aĹ›nie byĹ‚y pokazy w ramach La Strada Fashion Cirus, ktĂłre odbyĹ‚y siÄ™ 14 kwietnia w O2 w Greenwich. UbiĂłr oĹźywaĹ‚, a widz jak zaczarowany wpatrywaĹ‚ siÄ™ w niesamowite transformacje zachodzÄ…ce na scenie. Poczwarki zamieniaĹ‚y siÄ™ w piÄ™kne motyle. Fot. Krystian Data

La Strada w O2

Na festiwalu w East Endzie East End Film Festival Ĺ›wiÄ™towaĹ‚ swoje dziesiÄ™ciolecie. Jego pierwotnÄ… dewizÄ… byĹ‚o (i nadal jest) wspieranie oraz promowanie lokalnych twĂłrcĂłw filmĂłw krĂłtkometraĹźowych. Z roku na rok festiwal przyciÄ…ga coraz wiÄ™kszÄ… widowniÄ™, co wpĹ‚ywa na jego ewolucjÄ™. Jubileuszowa edycja festiwalu przypadĹ‚a na 27 kwietnia – 2 maja. W tym roku w repertuarze mogliĹ›my znaleźć nie tylko szerokÄ… ofertÄ™ filmĂłw krĂłtkometraĹźowych, ale rĂłwnieĹź Ĺ›wiatowe oraz brytyjskie premiery filmĂłw dĹ‚ugometraĹźowych, wydarzenia muzyczne i poetyckie, wystawy oraz dyskusje. Jubileuszowy festiwal obfitowaĹ‚ takĹźe w bogatÄ… ofertÄ™ darmowych kursĂłw i szkoleĹ„, dajÄ…cych szerokÄ… wiedzÄ™ z zakresu produkcji filmowej i medialnej. Nic wiÄ™c dziwnego, Ĺźe chÄ™tnych byĹ‚o wielu. JeĹ›li chodzi o gĹ‚Ăłwny nurt, godnym uwagi byĹ‚ 90-minutowy film dokumentalny niemieckiej produkcji PROBLEMA: who we are in the 21st century? Film, ktĂłry jest prĂłbÄ… odpowiedzi na pytania odnoszÄ…ce siÄ™ do współczesnych problemĂłw spoĹ‚eczno-ekonomicznych, wyĹ›wietlany byĹ‚ w siedzibie Amnesty International. Odpowiedzi na tytuĹ‚owe pytanie tworzÄ… wypowiedzi ludzi pochodzÄ…cych z róşnych zakÄ…tkĂłw Ĺ›wiata, zebranych przy okrÄ…gĹ‚ym stole. Rzecz dzieje siÄ™ w historycznym miejscu, gdzie siedem dekad temu nastÄ…piĹ‚o spalenie ksiÄ…Ĺźek przez nazistĂłw – miejscu obecnie zwanym przez NiemcĂłw Bebelplatz w Berlinie. Dodatkowym atutem byĹ‚a dyskusja z jednym z realizatorĂłw produkcji, ktĂłra odbyĹ‚a siÄ™ tuĹź po projekcji. Film ten dostÄ™pny jest w internecie (www.droppingknowledge.org pod nazwÄ… „The Table of Free Voicesâ€?). Z zestawu filmĂłw krĂłtkometraĹźowych, jakie byĹ‚y prezentowane w kilku konkursowych seriach, trudno byĹ‚o wybrać faworyta. W wiÄ™kszoĹ›ci byĹ‚y one na dobrym poziomie. WĹ›rĂłd nich pojawiĹ‚ siÄ™ rĂłwnieĹź polski element. Mianowicie jeden z filmĂłw, pt. Nadia's Circus, zawieraĹ‚ krĂłtkÄ…, acz pouczajÄ…cÄ… historiÄ™ dziewczÄ…t z Polski, ktĂłre przyjechaĹ‚y do Londynu. ReĹźyser tego filmu – James Lawes – odwaĹźyĹ‚ siÄ™ dotknąć tematu lekkomyĹ›lnoĹ›ci nie tylko niektĂłrych Polek, ale generalnie kobiet z Europy Ĺšrodkowo-Wschodniej przyjeĹźdĹźajÄ…cych do Wielkiego Ĺšwiata – Ziemi Obiecanej pod nazwÄ… Londyn. WĹ›rĂłd filmĂłw dĹ‚ugometraĹźowych nie zabrakĹ‚o klasyki polskiego kina. Nagrodzone lata temu na Festiwalu w Cannes dzieĹ‚o Jerzego Kawalerowicza z 1961 roku Matka Joanna od anioĹ‚Ăłw (Mother Joan of the Angels) wyĹ›wietlone zostaĹ‚o w miejscu jak najbardziej oddajÄ…cym jego klimat: w koĹ›ciele anglikaĹ„skim pod wezwaniem Ĺ›w. Jana (St. John Church) przy Bethnal Green. PomysĹ‚ wyĹ›wietlenia tego filmu w koĹ›ciele byĹ‚ strzaĹ‚em w dziesiÄ…tkÄ™, ktĂłry zaskoczyĹ‚ niejednÄ… osobÄ™. W ramach festiwalu pokazano teĹź nagrodzony ZĹ‚otymi Lwami w Gdyni film Róşyczka Jana Kidawy-BĹ‚oĹ„skiego podejmujÄ…cy prĂłbÄ™ rozliczenia trudnych problemĂłw roku 1968. Jakby polskich akcentĂłw byĹ‚o nie dość, to na muzycznym wydarzeniu pod znakiem kultury Rumunii Transilmania, niespodziewanie moĹźna byĹ‚o wyĹ‚owić Anglika polskiego pochodzenia z DJ-owskiego duetu Addictive TV. Rockowo- folkowe rytmy rodem z kraju Drakuli nieĹşle korespondowaĹ‚y z elementami swingu i muzyki elektronicznej. Rozmaitość rodzajĂłw muzyki sprawiĹ‚a, Ĺźe dla kaĹźdego znalazĹ‚o siÄ™ coĹ› ciekawego. Nie zabrakĹ‚o rĂłwnieĹź efektĂłw wizualnych, ktĂłre dawaĹ‚y istotny efekt w wystÄ™pie DJ-Ăłw. Rezultatem dziesiÄ™cioletniego doĹ›wiadczenia byĹ‚ skondensowany do kilku dni maraton kulturalny. Z tak bogatÄ… ofertÄ… atrystycznych atrakcji organizatorzy poradzili sobie wyĹ›mienicie, do czego dumny jubileusz zobowiÄ…zywaĹ‚.

Agnieszka Kuziel

DJ-owski duet Addictive TV

!

" # $ "

% " & '( ) $* " ( + * , ( -#


20|

7 maja 2011 | nowy czas

spacer po londynie

Hampstead W tej dzielnicy, zawieszonej gdzieś między wiejskim krajobrazem angielskiej prowincji, a ruchliwym, kosmopolitycznym Londynem, znajdziemy prawdziwą galerię ciekawych postaci. Po okolicy oprowadzą nas mieszkańcy – zarówno obecni, jak i historyczni. Adam Dąbrowski

Mieszka tu jedna z najdziwaczniejszych par światowego show biznesu: Helena Bonham Carter i Tim Burton. Helena zapowiadała się nieźle. Miała być kolejną „angielską różą” ze swoją delikatną, prerafaelicką urodą i występami w takich filmach, jak Lady Jane czy A Room With a View. Wkrótce jednak do swego szalonego świata porwał ją ekscentryczny Burton, światowej już wtedy sławy reżyser. Efekt? Mieszkańcy okolicy mogą co jakiś czas spotkać na ulicy dziwacznie ubraną parę, która na co dzień mieszka w… dwóch osobnych domach, połączonych ze sobą wąskim podziemnym przejściem. Noce zwykle spędzają osobno. On cierpi na bezsenność i spędza całe godziny oglądając telewizję. Ona jest podobno zbyt głośna. Nie jest to jednak problemem, bo jak zapewniała w rozmowie z „Daily Mail” Helena, Tim bardzo często do niej wpada! Myliłby się ten, kto sądzi, że ekscentryczna para kipi tolerancją i zrozumieniem. Jakiś czas temu państwo Burtonowie stoczyli prawdziwą wojnę z szefem okolicznego pubu. Lokal chciał bowiem przedłużyć swoje godziny otwarcia, a tego było już za wiele. W końcu Burtonowie – ustatkowana, typowa rodzina z klasy średniej – powinni mieć w nocy spokój! Helena i Tim musieli jednak przełknąć porażkę. Pub działa w najlepsze, wyrywając panią sąsiadującego z nim domu ze snu i zagłuszając telewizor Burtona.

Historyczne puby Państwo Burton nie zgodziliby się więc zapewne oprowadzić nas po okolicznych pubach. A szkoda, bo niektóre są naprawdę bardzo ciekawe. Na szczęście, naszym przewodnikiem może zostać pewien pisarz lubujący się w opisach kłów wbijających się w białe damskie szyje i gości w pelerynach, zmieniających w nietoperze. Jak to dobrze, że po parze dziwacznych filmowców spotkać można kogoś zupełnie normalnego! Bram Stoker umieścił akcję większej części swojego Draculi właśnie na Hampstead. W owym czasie był to kraniec Londynu – „miejsce, gdzie żyją smoki”. Dlatego nie ma się co dziwić, że w pewnym momencie z okolicy zaczęli znikać ludzie, a po ulicach krążyć zaczął wampir. Książka wspomina o dwóch pubach, po których ślady przetrwały do dziś. Pierwszy, to najwyżej położony tego typu lokal w Londynie. Jack Straw’s Castle na North End Way został uwieczniony przez Stokera jako hałaśliwy i przeludniony. Tak było tu jeszcze do niedawna, między innymi dlatego, że pub obrósł w legendę dzięki wzmiance w Drakuli. Miejsce to lubił również stały bywalec Hampstead Charles Dickens. Zachwalał swemu biografowi „świetne wino i gorący obiad”. Niestety, jakiś czas temu pub musiał zamknąć podwoje. Ale historyczny budynek wciąż stoi. Powiązania literackie ma też drugi uwieczniony przez Stokera pub – Spaniards Inn przy Spaniards End. Pełen mrocznych zakamarków i alków, pozwala przenieść się w sam środek czasów królowej Wiktorii. Historia gospody sięga jednak dalej. W XVII wieku swojego konia przywiązywał tu niejaki Dick Turpin, bandyta i rabuś terroryzu-

jący szlaki prowadzące do Londynu. W Spaniards Inn miał świetny przyczółek – mógł stąd obserwować wszystko, co działo się na trakcie. Turpin nie skończył dobrze – zawisnął na szubienicy w okolicy dzisiejszej Oxford Street, skazany za kradzież konia. W kilka lat po jego śmierci autor Richard Bayes zmienił go w nowego Robin Hooda i stworzył romantyczną legendę, która do dziś otacza rzezimieszka. W okolicy jest też trzeci pub, o którym często wspominają historycy. W ścianie Magdali na South Hill Park (nr 2a) wciąż widać ślady po kulach. W 1955 roku niejaka Ruth Ellis zabiła tu niewiernego partnera Davida Blakeleya (choć trzeba przyznać, że w kwestiach monogamii sama Ruth również wykazywała się pewną elastycznością). „Czy ktoś może zadzwonić po policję?” – spytała kobieta po zastrzeleniu Davida. Przybyłemu na miejsce funkcjonariuszowi powiedziała: „Jestem winna, szczerze mówiąc czuję się nieco zagubiona”. Trudno się dziwić. Oddanie pięciu strzałów do ukochanego może człowieka nieco wyprowadzić z równowagi. Pani Ellis zapisała się w annałach historii. Jest ostatnią kobietą na Wyspach skazaną na powieszenie. South Hill Park musi być uroczą okolicą, bowiem przedostatnia dama, która straciła w ten sposób życie również tu mieszkała!

z Wizytą u Freuda Po Hampstead mógłby nas też oprowadzić duch Zygumnta Freuda, który przybył tu w sędziwym wieku 82 lat, uciekając przez nazistowską zawieruchą. Sławny psycholog nie miał zbyt wiele pieniędzy, więc dorabiał udzielając konsultacji. Cena: 125 dzisiejszych funtów za godzinę. Austriak

Widok z parliment Hill

tu w latach trzydziestych. W owym czasie, na krótko, Hampstead stało się przystanią dla takich jak on uchodźców. Mieszkał tu szef Bauhausu Walter Gropius czy holenderski malarz Piet Mondrian. Przynieśli na północ Londynu kubizm, surrealizm i modernizm. Pomnik tego ostatniego wciąż stoi przy Lawn Road, nieopodal pięknego Belsize Park.

isokon W 1931 roku państwo Pritchardowie, zafascynowani nowinkami w projektowaniu i architekturze, które z kontynentu coraz częściej przybywały nad Tamizę, założyli firmę Isokon. Projektowali meble i budynki. Ich Tour de force wciąż można znaleźć w Hampstead. Chodzi o budynek mieszkalny oddający hołd niemieckiemu Bauhausowi, ale także Pawilonom Szwajcarskim Le Corbusiera. Chłodne, zaokrąglone kształty domu były czymś zupełnie nowym w dość konserwatywnej pod względem architektury okolicy Brytyjskiego Imperium.

Malownicze uliczki Hampstead

miał wielu gości. Wpadali na przykład Salvador Dali i mieszkający nieopodal H. G. Wells. W Londynie psychologa dopadła śmiertelna choroba, ale zdołał on jeszcze napisać swoje ostatnie głośno dzieło, w którym przekonywał, że Mojżesz był Egipcjaninem. Zmarł we wrześniu 1939 roku, symbolicznie zamykając erę intelektualistów i artystów, którzy ustępowali miejsca mordercom i ideologom szykującym już światu II wojnę światową i jej pięćdziesięcioletnią, zimną kontynuację. Grób Freuda można odwiedzić na cmentarzu Golders Green. Freud nie były jedynym emigrantem przybyłym

Wszystkie mieszkania miały dokładnie takie same wymiary (architekci wyliczyli, ile przestrzeni potrzebuje „racjonalna osoba”. Nieracjonalne miały pecha). Projektanci mieli ambicję zmienienia natury ludzkiej. Miejsca w mieszkaniach było mało, by lokatorzy nie musieli otaczać się zbędnymi przedmiotami codziennego użytku. Założenie było proste: mieszkańcy mieli „być”, a nie „mieć”. Modernistyczna ideologia, która położyła fundamenty pod budynek sprawiła, że pełno tam było tak zwanej przestrzeni wspólnej: racjonalne jednostki mogły podzielić swój czas wolny między przebywa-

nie w bawialni i lokalu zwanym Isobar, który serwował wówczas prawdziwy rarytas, nieznany właściwie na Wyspach – nazywał się kebab. Z początku budynek przyciągał artystów i inteligentów, ale po wojnie wyszedł z mody, w 1946 roku zajmując mało zaszczytne, drugie miejsce w konkursie na najbrzydszy budynek w stolicy Anglii. Potem znacząco podupadł, a w 1968 kultowy bar zamieniono na kolejne mieszkania. Na szczęście niedawno władze zabrały się za renowację jednego z – nie tak licznych przecież – pomników modernizmu w północnym Londynie.

HaMpstead HeatH, parliaMent Hill Dzielnica jest tak urocza, bo przepełnia ją małomiasteczkowy, a nawet wiejski klimat kontrastujący z bardziej ruchliwymi i hałaśliwymi okolicami Londynu. Przyczynia się do tego również park Hampstead Heath, zachwalany już w 1727 roku przez naszego kolejnego przewodnika, Daniela Defoe. „Na szczycie wzgórza jest doprawdy urocza przestrzeń zwana Heath” – notował pisarz w swoim monumentalnym dziele A Tour Through The Whole Island of Great Britain. To tutaj w XVI wieku palono gigantyczne ognie, ostrzegające mieszkańców Wysp przed zbliżającą się niepokonaną, hiszpańską Armadą. W 1673 roku zawisł tu bandyta Francis Jackson. Przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości postanowili nadać jego śmierci wymiar pedagogiczny i zostawili jego ciało dyndające na sznurze przez osiemnaście lat, co miało odstraszać ewentualnych naśladowców. Warto też wejść do Kenwood House, willi z czasów króla Jerzego położonej na skraju Heath, nieopodal źródełka podziemnej rzeczki Fleet. Kenwood House kryje w sobie jedną z mniej znanych perełek kulturalnych Londynu. Niewielka w gruncie rzeczy galeria ma prawdziwe cuda: od autoportretu Rembrandta, Gitarzystów Vermeera po szereg rzeźb Henry’ego Moore’a. Jeśli kiedykolwiek zapłaciliście fortunę i spędziliście godzinę w kolejce do London Eye, po wejściu na okoliczne Parliament Hill będziecie pewnie żałować. Rozciąga się stąd imponująca – i całkowicie darmowa – panorama miasta. Co ciekawe, swoją nazwę wzgórze zyskało dzięki zwolennikom Guya Fawksa, człowieka, który miał ochotę wysadzić parlament w powietrze. Jego zwolennicy, bardzo roztropnie, zebrali się właśnie na tym wzniesieniu, by mieć jak najlepszy widok na fajerwerki. Niestety, ze względu na czujność straży, pokaz odwołano.


|21

nowy czas | 7 maja 2011

pytania obieżyświata

Kto wymyślił angielskie ogrody? Włodzimierz Fenrych

P

rzy pałacowych rezydencjach zazwyczaj są ogrody. Od frontu znajduje się dziedziniec, na który niegdyś podjeżdżały powozy gości, a dziś – limuzyny. Na tyłach pałacu zaś roztacza się park przeznaczony do przechadzek. Dzieli się zwykle na dwie części – symetrycznie rozplanowany i równiutko przystrzyżony tzw. ogród francuski oraz nieregularnie rozplanowany tzw. ogród angielski. Pierwowzorem ogrodu francuskiego, gdzie klomby i nisko przycięte żywopłoty są jakby odrysowane od linijki, jest ogród Ludwika XIV w Wersalu. Ogród angielski – nieregularnie rozplanowane ścieżki, rozległe trawniki, grupy swobodnie rosnących drzew – jest wzorowany na... No właśnie, na czym? Czy istnieje wzorzec angielskiego ogrodu analogiczny do Wersalu? A jeśli istnieje, to gdzie? Jednym z najpopularniejszych malarzy początku XVIII wieku był Claude Lorrain, pejzażysta. Malował on rozświetlone nieziemskim blaskiem krajobrazy pełne antycznych ruin ukrytych w zieleni. Był on szczególnie popularny w Anglii, gdzie nazywa się go tylko imieniem – Claude – tak jak w innych krajach mówi się o Rafaelu lub Leonardzie. Obrazy Claude’a są tak urocze, że chciałoby się do nich wejść. Jego wielbicielem był Richard Boyle, Earl of Burlington, jeden z najbogatszych ludzi w Anglii. Innym był William Kent, malarz. Obaj marzyli o tym, żeby wejść do obrazu Claude’a. Zetknęli się podczas podróży do Włoch, gdzie zwiedzali te same ruiny. Po powrocie postanowili urzeczywistnić marzenie – Burlington miał na ten cel pieniądze, a Kent pomysły. Postanowili zbudować taki ogród, jak krajobrazy na płótnach Lorraina. Na realizację pomysłu wybrali podlondyńską (wówczas) rezydencję Burlingtona w Chiswick (obecnie zachodni Londyn). W owym czasie (około 1720 roku) wokół rezydencji arystokratów powstawały ogrody wzorowane na Wersalu – symetryczne, z nisko przyciętymi żywopłotami, równiutkimi klombami, nawet stawy były odrysowane jak od linijki. Styl rokoko wprowadził tu zmianę – klomby i żywopłoty odrysowane były nie od linijki, a od krzywika, niemniej tak samo równo przycięte i symetryczne. Kent i Burlington mieli w zamyśle zmianę znacznie bardziej radykalną – chcieli odtworzyć antyczny ogród rzymski. Z przekazów pisanych wnioskowali, że antyczne ogrody (takie jak na przykład u Horacego) były nieformalne, natura miała tam do powiedzenia więcej niż nożyce ogrodnika. Formalny ogród przy rezydencji w Chiswick już istniał, Burlington postanowił go przerobić i polecił

Amfory w angielskim ogrodzie

Most na „rzece” w Chiswick Park

wykonanie nowego projektu Kentowi. Podłużną sadzawkę zaplanował Kent tak, by była lekko zagięta i tym sposobem robiła wrażenie rzeki. Aby to wrażenie spotęgować, zbudował nad nią murowany most. Zaplanował rozległe trawniki, tak by z pałacu był widok na ową sztuczna rzekę. Drzewa i krzewy rosły w kępach przypominających te naturalne. Żywopłoty były nie po to, by podkreślać symetrię, ale by tworzyć atmosferę interesujących zakątków. Mogły na przykład stanowić tło dla marmurowych rzeźb w antycznym stylu. No bo skoro ogród ma być jak w starożytnym Rzymie, to muszą być w nim marmurowe rzeźby – Kent ustawiał w różnych miejscach ogrodu portrety sławnych mężów albo wielkie kamienne amfory. W starożytnych ogrodach stały też zapewne świątynie pogańskich bóstw, zatem i w Chiswick takie postawiono. Jońska świątynia w parku w Chiswick stała się wzorcem dla podobnych obiektów stawianych w pałacach arystokratów w całej Europie. Ogród z rzeką, mostem, swobodnie rosnącymi drzewami i bez geometrycznych

klombów robił wrażenie naturalności, ale było to tylko wrażenie – ogród był bowiem tak samo sztuczny jak ten w Wersalu. Murowany most jest wystarczająco szeroki dla ruchu kołowego, ale nic nim nie jeździ, bo z obu stron prowadzą doń tylko ścieżki. Jest on

Palladiański pałac Lorda Burlingtona

również zupełnie niepotrzebny, bo rzeka jest sztuczna i właściwie można powiedzieć, że została wykopana, żeby most ładnie wyglądał. No i wygląda ładnie, a o to właśnie chodzi. Lord Burlington był również architektem, co wśród ówczesnej arystokracji było rzeczą wyjątkową. Podobno nie rozstawał się z podręcznikiem architektury renesansowego mistrza włoskiego imieniem Palladio. Rezydencja w Chiswick została zbudowana wedle zasad wyłożonych w tym podręczniku i dziś jest uważana za czołowy przykład tzw. architektury palladiańskiej. Lord Burlington był jednym z pierwszych popularyzatorów klasycyzmu w architekturze, acz nie był w tej dziedzinie pierwszy. Miał wybitnych poprzedników, takich jak choćby Sir Christopher Wren. Natomiast w projektowaniu ogrodów on oraz William Kent byli pionierami, a ogród w Chiswick uważa się za ich pierwsze dzieło. To jest właśnie wzorcowy romantyczny ogród angielski. Mieszkańcy dzisiejszej londyńskiej dzielnicy Chiswick prawdopodobnie nie są świadomi tego, że ten obecnie miejski park miał taki wpływ na dzieje sztuki. Do niedawna zresztą był cokolwiek zaniedbany, dopiero w ubiegłym roku sporym nakładem kosztów przywrócono mu dawną świetność. Turyści jednak raczej tu nie przyjeżdżają. Dlaczego? Ano dlatego, że nie tylko mieszkańcy Chiswick nie są świadomi roli, jaką ogród ten odegrał w dziejach sztuki. Tak naprawdę mało kto o tym wie.


22|

7 maja 2011 | nowy czas

co się dzieje

jacek ozaist

WYSPA [43] Właściciele Clocka skontaktowali się z naszą prawniczką, wyrażając wątpliwość czy mamy dosyć środków, by wpłacić równowartość sześciomiesięcznego czynszu jako depozyt, zapłacić czynsz z góry i jeszcze utrzymać płynność finansową przez najbliższy rok. – Zapewniam panią, że damy sobie radę – zaperzyłem się. Chcieli spotkania i wyjaśnień, pojechaliśmy. Co wymyślą jutro? Zaczynam obawiać się wikłania w interesy z paranoikami. – Panie Jacku, ja to wszystko rozumiem, ale oni nalegają. Dacie rady wykazać więcej gotówki na koncie? – Nie wiem. Pożyczę gdzieś albo wezmę kredyt. – Dobrze. Proszę o wyciąg z konta najszybciej, jak się da... U „Ciecia” wszystko było proste. Chciał tyle a tyle, wyciągał rękę, dostawał, znikał i było cacy. No, nie do końca, bo stale marudził i próbował nas ustawiać, ale ostatecznie dwa plus dwa nie dawało pięć. Żadnych kont, wyciągów, pierdołów. Czysta księgowość wirtualna. Z ręki do ręki i pa pa. Teraz wypływałem na szerokie wody z całym błogosławieństwem możliwości oraz bagażem trosk. Chcąc nie chcąc poszedłem do banku. Usiadłem przed miłą Hinduską i beztrosko stwierdziłem, że potrzebuję jakieś 10 tys. funtów. Najlepiej zaraz. Już kiedyś coś takiego zrobiłem i się udało. Wstąpiłem do salonu samochodowego i poprosiłem o auto w leasing. Tak dla jaj i emocji. I dostałem, co chciałem. Miła Hinduska zadawała dużo pytań. Co robię, jak robię, ile zarabiam i na co wydaję, co zrobię, kiedy zachoruję, stracę pracę i przestanę być wypłacalny, jakie mam rucho- bądź nieruchomości, konta oszczędnościowe i tak dalej. Z pełną powagą kłamałem jej w żywe oczy, wyobrażając sobie, że opowiadam mamie, co ksiądz mówił na kazaniu podczas, gdy akurat byłem z kumplami na basenie. Na koniec uśmiechnęła się przebiegle i nacisnęła klawisz enter. Czekaliśmy w milczeniu, aż system przemieli dane i – niczym na loterii wyskoczy pisany mi los. Zrobiłem to raczej z przekory, niż przekonania, że potrzebuję tej kasy. Niejeden siedzący na moim miejscu biedak gryzłby palce, przebierał nogami, strzelał oczami i wylewał poty. Ja byłem idealnie spokojny. Dadzą – wezmę, jak nie – to nie. Hinduska podniosła wzrok znad klawiatury i znów uśmiechnęła się do mnie, tym razem jakoś tak promiennie, uroczyście. – Moje gratulacje. Pieniądze już są na pańskim koncie. Na chwilę osłupiałem. Bank powierzył 10 tys. funtów facetowi, który wyjechał z Polski z plecakiem pełnym starych ciuchów i nigdy na ziemi angielskiej nie skalał się zatrudnieniem w przyzwoitej firmie. Nie miałem regularnych dochodów, mieszkałem w wynajętym domu, jeździłem ośmioletnim Mitsubishi, nie posiadałem wypasionej plazmy ani kina domowego, a mimo to dali mi kasę i jeszcze się uśmiechali. Zidiocieli do reszty albo system popełnił błąd. To, w końcu, Zachód. Tu się żyje na kredyt, a pieniądze nieustannie krążą między dłużnikami a wierzycielami. Wyszedłem z banku na glinianych nogach i szybko sprawdziłem w bankomacie, czy pieniądze rzeczywiście wpłynęły na moje konto. Wpłynęły! Wydrukowałem wyciąg i posłałem faksem prawniczce. W Duku było cicho i mroczno. W pochmurne dni zamontowane przez Marka żarówki nie radziły sobie z należytym oświetleniem sali. Światło dnia wpadające przez jedyne okno też niewiele pomagało. Jak ja dałem radę przez dwa lata prowadzić tu restaurację? – przemknęło mi przez myśl. Aneta dwoiła się i troiła, próbując ocieplić ponure wnętrze świecami, kinkietami, kwiatami, okolicznościowymi ornamentami, ale szału nie było. W każdą sobotę musiałem wynosić na zaplecze stoliki, krzesła i wszystko, czego nie było na sali ta-

necznej przed nastaniem moich porządków. W niedzielę brnąłem przez śmieci pozostawione na parkiecie przez zgraję heavymetalowców i w pewnym sensie urządzałem knajpę na nowo. Tydzień w tydzień ten sam smętny rytuał. Nieraz w sobotni wieczór ludzie siedzieli przy trzech stolikach, a wokół nich znikały pozostałe. Kończyli kolację i wychodzili. Bywało tak, że pośrodku pustej sali stał już tylko jeden stolik, przy którym para ludzi pałaszowała nasze specjały. Absolutny surrealizm. Jak oni musieli się czuć? Nigdy wcześniej o tym nie myślałem! A do tego dziwni kolesie w czarnych kurtkach zaczynali wnosić wielkie głośniki, sprzęt oświetleniowy i gotyckie gadżety. Na styku godziny siódmej i ósmej polska knajpina zamieniała się w bar dla metalowców. Bardzo lubię ciężkie brzmienie, lecz w tamte soboty zwykle czułem się upokorzony i zły. Człowiek robi różne głupie rzeczy, gdy wierzy w przychylność fortuny. Przez dwa lata inwestowaliśmy z Anetą w to miejsce pieniądze, energię i siódme poty. Utrzymaliśmy się na powierzchni, czasem nawet było nam dane poznać tak zwaną satysfakcję zawodową. Nasze marzenia rozbiły się o mur angielskiej flegmy i zachowawczego myślenia. Ostatnio polski majster (ten od nieskończonego odrabiania czynszu) pomalował ubikację męską. Po tygodniu farba odpadła. Zdrapał jej resztki pospiesznie i tak zostawił. Mark chyba nie chciał tego typu roboty w rozliczeniu. Gdy trzy lata temu wymalowaliśmy z Grzesiem ubikacje na galowo, nikt nie musiał się za nas wstydzić. Wierzyliśmy w tę budę, w Marka, w lepsze jutro. Dziś tamto „jutro”, było już tylko przeterminowanym „wczoraj”. Ciągle mi brzęczą w uszach słowa mojego pierwszego kucharza, że na gastronomii jeszcze nikt nie stracił. Wierzyłem w te słowa przez bite dwa lata, jednak ostatnio zacząłem wątpić. W polskim getcie w Hounslow wszystko jest możliwe – zwłaszcza w negatywnym tego słowa znaczeniu. Jeżeli założysz, że stanie się coś dobrego, raczej się pomylisz, ale każde możliwe nieszczęście lub brak fartu, możesz zakładać w ciemno. Sporo Polaków uwierzyło w siłę tej dzielnicy w momencie, gdy ja podupadłem na duchu. Sklep na sklepie, restauracja, salony fryzjerskie i kosmetyczne, kawiarnie, solaria, biura księgowe, podmioty i pomioty. Nie chciałem życzyć im źle, lecz wierzyć w przyszłe sukcesy również nie potrafiłem. Telefon od prawniczki zastał mnie w trakcie marzeń o dalekich podróżach. Stałem vis a vis wystawy biura podróży Thomson i zgłębiałem ofertę wycieczki promem po wschodniej części Morza Śródziemnego. Larnaca, Alanya, Hajfa, Jerozolima, Aleksandria... – Panie, Jacku. Oni nadal twierdzą, że macie za mało pieniędzy. Zakląłem naprawdę szpetnie. – Nie słyszę. Może pan powtórzyć? Nie mogłem powtórzyć. – Stwierdzili, że będą dalej szukać potencjalnych najemców Clocka. Milczałem, a burza ponurych myśli przetaczała mi się przez głowę. – Może nie lubią Polaków? – stwierdziłem po chwili. – Niczego takiego nie mówili. – Może nie musieli?

cdn poprzednie odcinki

@

www.nowyczas.co.uk/wyspa JACEK OZAIST Z URODZENIA BIELSZCZANIN, Z SERCA KRAKOWIANIN, Z DESPERACJI LONDYŃCZYK. ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ PISZE GŁÓWNIE PROZĄ, POEZJĄ PARA SIĘ NIEREGULARNIE

kino Thor Wyreżyserował „Hamleta” i “Jak wam się podoba”, teraz zmienia nieco klimaty. Kenneth Branagh zabiera nas w podroż do Skandynawii, reżyserując ekranizację legendy o Thorze zmagającym się z Odynem. Komiksowa opowieść napakowana akcją i fantastycznymi aktorami (na ekranie pojawiają się Anthony Hopkins i Natalie Portman).

L’Age d’or Drugi film Luisa Bunuela, w którym surrealizm miesza się z cytatami z dzieł Markiza De Sade. Obraz był na tyle odważny, ze zniknął z ekranów kin wkrótce po tym, jak się pojawił. W archiwach pozostawał niemal pół wieku. Poniedziałek, 16 maja, godz. 18.10 BFI Southbank, Belvedere Road, London SE1 8XT

muzyka D4D

Battleship Potemkin „Pancerni Patiomkin” Eisensteina ma 86 lat, ale teraz, odnowiony i odczyszczony, błyszczy jak nigdy. Nawet po tak długim czasie powala dynamizmem i ekspresją, a słynna scena masakry na schodach w Odessie robi niezapomniane wrażenie. Encounters At the End of the World Wielki austriacki reżyser w ostatnich latach coraz częściej zamienia typowe dla siebie kontemplacyjne fabuły na filmy dokumentalne. I to z równie udanym skutkiem. Herzog zabiera nas w podróż na koniec świata – ku Antarktyce. Pokazuje świat obcy, zimny i groźny. „Nie chciałem robić kolejnego filmu o pingwinach” – mówi nam zza kadru w pierwszych scenach filmu. Krytycy byli zachwyceni. „W rękach Herzoga Antarktyka zamienia się magiczny, podziemny świat” – pisał recenzent magazynu „The Filmmaker”. Czwartek, 12 maja, godz. 18.55 Riverside Studios , Crisp Road, Hammersmith, W6 9 RL

Polska muzyka nie musi się Brytyjczykom kojarzyć tylko z Dodą, Bajmem i Natalią Lesz. Coraz częściej nad Tamizę trafiają zespoły alternatywne, których na próżno szukać w komercyjnych stacjach radiowych grających muzykę łatwą, lekką i przyjemną. Tym razem do klubu Queen of Hoxton zawita grupa D4D mieszająca elektronikę z soulem, dance i hip-hopem. Niedziela, 8 maja, godz. 20.30 Queen of Hoxton 1-5 Curtain Road, EC2A 3JX

Kosmos, Paprika, She’Koyokh Rytmy z Bałkanów będą się mieszały z brzmieniami latynoskimi. Cygańska pasja splecie się z arabską egzotyką. W południowym Londynie spotka się trzy rózne zespoły o odmiennych temperamentach i wizjach. Ale pomysł jest taki, by pogodzić wodę z ogniem. Niedziela, 8 maja, godz. 19.00 Queen Elizabeth Hall, South Bank, London SE1 8XX


|23

nowy czas | 7 maja 2011

co się dzieje Apteka Organizatorzy zapowiadają, że będzie się działo. „W klubie Rhythym Factory zagra zespół legendarny, bezkompromisowy, który wyrósł ponad swoje założenia, stając się punktem odniesienia w muzyce. Po wielu latach spędzonych na polskiej scenie muzycznej zespół stał się żywą legendą, a na swoim koncie ma wiele nagród i wyróżnień prestiżowych periodyków muzycznych oraz setki koncertów”. Sobota, 21 maja, godz. 20.00 Rhythm Factory, 16-18 Whitechapel Road, E11 EW

płócien barcelońskiego artysty wprost wylewają się emocje. Podobnie jak z jego bardziej kameralnych dzieł. A Miro pozostawił po sobie wiele. Działał przez sześć dekad, był świadkiem hiszpańskiej wojny domowej, przeżył II wojnę światową i dodawał nieco koloru ponurym czasom Franco. W Tate Modern oglądać możemy ponad 150 dzieł Miro: obrazów, szkiców i rzeźb. Pierwsza od niemal pół wieku retrospektywa poświęcona artyście potrwa do września. Tate Modern, Bankside SE1 9TG Dutch Landscapes An American Experiment

Koncert przy kawie Hanna Hipp (mezzo-soprano) i Emma Abbate (fortepian) proponują podróż w świat Schumanna, Debussy’ego, Poulenca, Karłowicza, Chopina. Środa, 11 maja, godz. 15.00 POSK, King Street, W6 0RF

Ha-Tichona Trio W Jazz Cafe wystąpi doskonale znany saksofonista Mikołaj Trzaska z nowym projektem "Ha -Tichona" (heb. Wewnętrzne Ucho), który stanowi połączenie muzyki chasydzkiej oraz swobodnej improwizacji jazzowej. Jak piszą organizatorzy, „celem jest przywołanie tradycyjnej muzyki żydowskiej, która stanowi rodzaj przeżycia religijnego. Improwizacjej, próbują wprowadzić w mistyczny stan, przywracając pierwotną rolę muzyki – łączenie społeczności w religijnym akcie.” Sobota, 28 maja, godz. 19.30 Jazz Cafe POSK, King Street, W6 0RF

galerie/wystawy Joan Miro Chciał, by każdy, kto ogląda jego dzieła czegoś doznawał. Nieważne, co to było za doznanie. Liczyło się to, że ludzie coś czuli – wspomina Miro jego wnuk Joan Punyet. Rzeczywiście: z monumentalnych

Amerykańskie malarstwo? Zwykle kojarzy nam się ze studiami samotności spod pędzla Hoppera albo nieokiełznanymi, nagimi emocjami płócien Pollocka. National Gallery przypomina nam tymczasem o innym artyście: George’u Bellowsie oraz jego znajomych reprezentujących The Aschan School. Zobaczymy 12 obrazów, które jeszcze nigdy nie były nad Tamizą pokazywane. National Gallery, Trafalgar Square, WC2N 5DN Cenzus i społeczeństwo Na przełomie XVIII i XIX wieku Thomas Malthus miał dla świata złą wiadomość. Ilość jedzenia wzrasta w postępie arytmetycznem, liczebność ludności – geometrycznie. To musi się skończyć masowym głodem! Dzięki Bogu, Malthus nie przewidział postępu technologicznego, który pozwolił na zintensyfikowanie produkcji żywności. Na najnowszej wystawie British Library zobaczymy historyczne mapy i wykresy pokazujące rozmieszczenie i strukturę populacji po każdym z narodowych spisów, a także zbiór karykatur wyśmiewających ideę cenzusu. Dowiemy się, jak zbierane są dane i do czego się one potem przydają. British Library Euston Road NW1 2AJ

ROGER WATERS W LONDYNIE Roger Waters, niegdyś lider Pink Floyd, przyjeżdża do Londynu, by po raz kolejny zburzyć swój mur. Jak twierdzi, to już ostatni raz. „To ja jestem Pink Floyd” – miał kiedyś powiedzieć swoim kolegom z zespołu. Po osiemnastu latach współpracy, która przyniosła grupie status najważniejszego zespołu nurtu rocka progresywnego i miliony sprzedanych płyt, grupa rozstawała się w atmosferze wojny. Waters chciał mieć pełną kontrolę nad muzyką. Inni mieli być po prostu akompaniującym mu zespołem. Nieprzypadkowo Final Cut, ostatni krążek grupy, bardzo często określa się mianem solowego dzieła Rogera. Gitarzysta David Gilmour i perkusista Nick Mason nie mieli zbyt wiele do powiedzenia. Słychać tu przede wszystkim głos Rogera, niemal wszystkie kompozycje są podpisane jego nazwiskiem, a i tematyka jest bardzo “watersowska”. Muzyk stracił ojca podczas II wojny światowej, a trauma związana z tym wydarzeniem towarzyszy mu przez całe życie. W pierwszych, bardziej eksperymentalnych latach istnienia grupy nie dawała raczej o sobie znać (choć za wczesny jej zwiastun można uznać pochodzącą z drugiej płyty kapeli ponurą groteskę Corporal Clegg). Ale od po-

łowy lat 70. Roger niemal obsesyjnie powracał do tematów wojennych. Tak jest na najsłynniejszej, obok Dark Side of The Moon, płycie zespołu: The Wall. Nad albumem również unosi się widmo wojny, podczas której wychowywał się Pink, główny bohater opowieści. The Wall to podwójny album koncepcyjny, spójna opowieść prowadzona za pomocą połączonych ze sobą utworów i tzw. natural sounds – odgłosów dzwoniącego telefonu, wiadomości radiowych, okrzyków czy urywków rozmów. The Wall jest historią gwiazdy rockowej nękanej serią obsesji i neuroz. Nadwrażliwy Pink nosi w sobie piętno nieszczęśliwego dzieciństwa naznaczonego wojną i – cóż za przypadek – utratą ojca. Ma problemy z nawiązaniem relacji z innymi. Jest na kursie kolizyjnym z resztą świata. Buduje więc mentalny mur, który odgrodzić ma go od rzeczywistości. Każde bolesne wydarzenie z przeszłości jest po prostu kolejną cegłą. Another brick in the wall. Płycie towarzyszyła trasa koncertowa – show, podczas którego dźwigi budowały prawdziwy mur – kolejne utwory ilustrowane były gigantycznymi steropianowymi cegłami odgradzającymi Pinka od rzeczywistości. Powstał też nakręcony przez Alana Parkera film z Bobem Geldofem w roli głównej. Po rozpadzie Pink Floyd Roger rzucił się w wir pracy – wyciągnął z archiwów projekt Pros and Cons of Hitchking, nad którym pracował równolegle do Final Cut. Do współpracy zaprosił Erica Claptona, jakby mówiąc: wciąż potrafię komponować, a bez Davida sobie poradzę. Mogę sobie przecież sprawić innego wielkiego gitarzystę. Musiał jed-

nak przełknąć gorzką pigułkę. Szybko okazało się, że magia nazwy Pink Floyd” przyciąga bardziej nawet niż świadomość, że to Roger w ostatnich latach był główną siłą twórczą zespołu. Górą był David Gilmour, który przejął kontrolę nad zespołem. I to zarówno, jeśli chodzi o poziom sprzedaży płyt, jak i frekwencję na koncertach. Nie pomogło koniunkturalne sięgnięcie po modne, elektroniczne aranżacje na nieco infantylnej płycie Radio KAOS imitującej słuchowisko radiowe utrzymywane w stylistce H.G Wellsa. Na początku lat 90. Waters powrócił albumem Amused to Death, przez zagorzałych fanów uważanym za dorównujący wielu „różowym” płytom. Oparta luźno na książce amerykańskiego socjologa Neila Postmana płyta do typowych watersowskich obsesji dodawała kolejną: niechęć do infotainment – pomieszania rozrywki z informacją i trywializacją świata, za którą odpowiadać mają MTV i CNN. Płyta zebrała bardzo dobre recenzje, ale nie przebiła się do mainstreamu. Na początku lat 90., kiedy świat zachłystywała się z jednej strony muzyką grunge, a z drugiej – R’n’B i rapem, na Amused to Death nie było po prostu popytu. Pewnie dlatego Waters skupił się potem głównie na koncertowaniu, stawiając na Floydowy repertuar. Jakiś czas temu objeżdżał świat z Ciemną stroną księżyca, teraz chce przypomnieć o swoim opus magnum. Jak twierdzi, to jego ostatni krok przed emeryturą. Jeszcze ten jeden raz na scenie powstanie mur, znów przeżyjemy na nowo historię Pinka, który postanawia uciec od świata.

Adam Dąbrowski


24 |

7 maja 2011 | nowy czas

czas na relaks

zbiór własny

czego nie widaĆ ludzkiM okieM

» Dziś będzie o truskawkach, bo

mania

niedługo pojawią się pierwsze tegoroczne, uprawiane na polach Kentu – hrabstwa nazywanego ogrodem Anglii. O tych sprowadzanych z zagranicy nawet nie zamierzam wspomnieć.

gOtOwania mylondonchef@hotmail.co.uk

Mikołaj Hęciak Mieszkańcom wielkich miast nie zdarza się często okazja do zrywania truskawek prosto z krzaczka. Istnieje jednak możliwość odwiedzenia gospodarstw, gdzie można zbierać nie tylko truskawki, ale też inne owoce lub warzywa do własnego koszyczka za odpowiednią opłatą. Z jednej strony wiemy, co zebraliśmy i gdzie, a z drugiej jest to świetny sposób na spędzenie czasu na łonie natury razem z dziećmi i przyjaciółmi. Oferta ta nazywa się pick-your-own. I o taki zbiór własny mi chodzi. Kiedy już mamy świeże truskawki powstaje pytanie, jaki przepis wybrać. Oczywiście najłatwiej z cukrem albo z bitą śmietaną. A może zanurzone w galaretce? Znakomicie smakują z naleśnikami i cukrem pudrem. Albo pod postacią mlecznego napoju razem z bananami. Dzisiaj chciałem podać typowy, szczególnie dla okolic Kentu czy Essex, angielski deser. Przepis ten jest bardzo zbliżony do włoskiego deseru zwanego pannacotta. Brzmi znajomo?

rzyć foremki w goracej wodzie. Dekorujemy świeżymi owocami. Można polać jogurtem. Mleczny deser truskawkowy możemy zastąpić herbacianym (nie ma tu żadnych ograniczeń, możemy wybrać każdą herbatę, bo każda z nich wniesie inny aromat).

galaretka z truskawkami

deser herbaciany

Ten lekki zestaw owoców, jogurtu i odrobiny żelatyny dołownie rozpływa się w ustach, choć po wyjęciu z formy zachowuje swój kształt. Jogurt można zastąpić maślanką, co daje nieco więcej kwaskowości w smaku. Natomiast sok z cytryny pomaga wydobyć aromat truskawek. Łatwy i szybki do przygotowania, daje możliwości zaangażowania maluchów do pomocy. Składniki: 3 jajka, 50 g cukru, cytryna (skórka i sok), 450 g truskawek, 4 łyżeczki żelatyny (20 g), 150 ml jogurtu naturalnego, 150 ml jogurtu truskawkowego, tłuszcz do posmarowania foremek. Do przyrządzenia będziemy potrzebować 6 indywidualnych foremek, dużą miskę, małą miseczkę, trzepaczkę lub mikser oraz szpatułkę. W dużej misce ucieramy (najwygodniej mikserem) jajka, cukier i skórkę z cytryny, aż masa będzie gęsta i jasna. Z połowy truskawek i połowy soku z cytryny robimy w blenderze purée. Możemy otrzymaną papkę przetrzeć przez gęste sitko, by wyeliminować pestki. Otrzymane purée stopniowo dodajemy do masy, nie przestając ubijać. Żelatynę rozpuszczamy w pozostałym soku cytrynowym. Mieszamy następnie z obydwoma jogurtami. Dodajemy do masy i dokładnie mieszamy. Wlewamy do wysmarowanych foremek (lub jednego dużego naczynia – całość daje około 1,7 litra). Chłodzimy w lodówce, zależnie od wielkości naczynia od 1 godziny do 5 godzin. Przed podaniem należy przez chwilę zanu-

15 g lisciastej herbaty (Earl Grey, Lapsang Souchong, jaśminowa), 300 ml mleka, 2 jajka, 2 łyżki cukru, 1 łyżka żelatyny, 150 ml śmietany kremówki (double cream), świeże owoce do dekoracji. Herbatę sypiemy do mleka i doprowadzamy do zagotowania, zdejmujemy z ognia i zostawiamy 10-15 minut do naciągnięcia. Żółtka ucieramy z cukrem i dodajemy do przestygniętego mleka. Żelatynę rozpuszczamy przez kilka minut w trzech łyżkach zimnej wody. Podgrzewamy trochę (w mikrofalówce albo na parze), by żelatyna rozpuściła się całkowicie. Dodajemy do masy. Ubijamy śmietanę i dodajemy do całości. Następnie ubijamy białka na sztywno i też dodajemy do masy. Wlewamy do odpowiedniego naczynia, albo do pojedynczych foremek (natłuszczonych uprzednio). Schładzamy w lodówce aż masa zastygnie. Podajemy z ciasteczkami i świeżymi owocami. Najszybszym jednak i wciąż najpopularniejszym deserem są truskawki z bitą śmietaną. Śmietanie możemy nadać smak waniliowy, czekoladowy lub kawowy. Świeża wanilia daje ciekawy efekt, ale esensja waniliowa jest łatwiej dostępna i tańsza. Ten prosty deser możemy również przygotować razem z dziećmi. Na 280 ml śmietany kremówki wystarczy jedna laska wanilii lub 1 łyżeczka esencji waniliowej i cukier puder. Można też dodać trochę startej czekolady lub posypać płatkami migdałowymi. Smacznego!

Maciej Będkowski

Pozytywne myślenie Ludzie są szczęśliwi dokładnie w takim s topniu, w jakim myślą, że są szczęśliwi. A braham Lincoln

Spotykam często ludzi, którzy przychodzą na sesję i już podczas pierwszych pięciu minut okazuje się, że fizycznie są zdrowi. Dlaczego więc przychodzą? Z reguły nie są szczęśliwi, nie czują sensu życia. Mimo iż pracują, wykonują swoje normalne obowiązki, czują się jakby zawieszeni w przestrzeni. Nic ich nie cieszy, mają wrażenie, jakby byli nieobecni, bez uśmiechu, bez chęci do życia. Nie potrafią podać konkretnej odpowiedzi, dlaczego właśnie tak się czują, co powoduje, iż nie cieszą się tym, co mają, i nie snują planów. Po prostu egzystują, przechodzą z dnia na dzień przez tę samą rutynę – wieczorem kładą się spać, by wstać rano i powtórzyć tę samą sekwencję poprzedniego dnia. Bardzo się cieszę z każdej takiej osoby, która zdecydowała się umówić na spotkanie. To oznacza, że gdzieś głęboko wciąż ma zakodowany element szczęścia, który chce wyjść na światło dzienne. Jesteśmy stworzeni do tego, by żyć w radości, odkrywać samych siebie w różnych, zarówno gorzkich, jak i słodkich chwilach. Zachowując zdrowy balans, mając w sobie pewien stan wzorcowy samego siebie, jesteśmy w stanie wyjść z każdej sytuacji negatywnej do poziomu, w którym czujemy się bardzo dobrze, mamy wewnętrzny spokój i zadowolenie. Terapia w takich przypadkach jest dość prosta, a osiągnięta poprawa będzie szybka i stanie się początkiem wielu sukcesów. Bardzo ważnym elementem takiej terapii jest uświadomienie sobie obecnej sytuacji oraz jak da-

leko odbiega ona od stanu normalnego. Ważne jest przy tym, aby być ze sobą szczerym, bo zmiana zaczyna się od wewnątrz, od uświadomienia sobie swojego położenia. Szczera samoocena ujawni wiele ciekawych faktów na temat nas samych. Poprzez serię pytań i odpowiedzi dochodzimy do ustalenia, co należy zrobić lub z czego zrezygnować. Może potrzebne są dwie godziny dodatkowego snu dziennie, więcej rozrywki, czasu z przyjaciółmi. Okazać się może, że właściwie nie mamy sprecyzowanego planu co do naszej zawodowej kariery, samorealizacji lub zapomnieliśmy, co znaczy uprawianie sportu. Lubię i stosuję na sobie tzw. Monkey Chart. To taka tabelka, w której dzieciaki za wykonane czynności zbierają gwiazdki, a dzięki temu otrzymują nagrody. W dorosłym życiu systematyczne wypełnianie grafiku doprowadzi do oczekiwanej poprawy zdrowia, finansów, związków z rodziną, przyjaciółmi czy chociażby powrotu do prawidłowej wagi. Esencją prowadzenia tego typu samokontroli jest szczerość wobec samego siebie oraz systematyczność. Aby skutecznie wprowadzać zmiany, należy je kontrolować. Temu właśnie służy Monkey Chart. Bardzo ważnym elementem, a być może najważniejszym, jest pozytywne myślenie – ono stanowi bowiem energię w naszym systemie energetycznym. Każda pojedyncza myśl, słowo jest energią zapisywaną w naszym polu energetycznym. To od nas zależy, jakimi emocjami jest nasycone nasze pole – od tych myśli, słów zależy zaś, co do siebie przyciągamy. W pracowni własnego umysły tworzymy swoją osobowość, wyobrażenie świata, modele związków z innymi. Być może nikt wcześniej nam nie pokazywał, jak to, co myślimy, staje się – niczym w lustrzanym odbiciu – naszą teraźniejszością. Jeśli chcesz mieć lepszą przyszłość, już teraz zacznij myśleć pozytywnie. To, gdzie jesteś w tym momencie, jest konsekwencją twojego myślenia, słów wypowiedzianych tydzień, rok, kilka lat temu. Jeżeli jesteś zainteresowany pracą nad sobą, proponuję natychmiastową analizę wypowiadanych słów. Bądź ze sobą szczery, przeanalizuj każde pojedyncze słowo i zastanów się, jaką emocją wibruje. Negatywną czy pozytywną? Ile wypowiedziałeś dzisiaj słów? Gdybyś miał je podsumować, których jest więcej – tych pozytywnych czy negatywnych? Notabene, jak odpowiadasz na pytanie: – Co u ciebie słychać? – Po staremu, stara bida, nie najgorzej… Czy też: – Coraz lepiej, daję radę, dziękuję, dobrze… Wszystkim, którzy chcieliby bardziej wgłębić się w techniki pozytywnego myślenia, polecam książki: Joseph Murphy, Potęga podświadomości oraz Moc przyciągania pieniędzy; Andriej Lewszynow, Uzdrawianie losu; Ronda Byrne, The Secret. Jeśli masz pytania, lub chcesz się spotkać zapraszam na www.be dkowskitherapy.com


|25

nowy czas | 7 maja 2011

czas na relaks

Po drugiej stronie tęczy ObRAzEK DzIESIąTy (OSTATNI)

Pożegnalna kolacja to niebagatelna sprawa. Muszą być przemowy, lista zasług dłuższa od rejestru przewinień i litania do śmiechu naszego powszedniego. Ma być lament i adoracja, i romans z życiem w dobrej wierze. Na pewno znajdzie się też i historyk, który da dokładny opis tego, co się nigdy nie zdarzyło. I będzie to fikcja na temat prawdy, przyjemne pomieszanie zmysłów. Nikt mnie nie zaprosił na tę kolację, ale dostałam list, który stał się moim towarzyszem ostatniego wieczoru. Wybrałam restaurację z dala od zgiełku, o wnętrzach przypominających wystrój nieba, landrynkowe kolory fresków na ścianach, morze pomarańczowych drzewek i francuskiej lawendy o śmiesznych wiechowatych kwiatostanach. Ukryty gdzieś w tle zaprzyjaźniony dragon dmuchał strzępiastymi chmurkami i dopełniał baśniową scenerię. Wyjęłam z torebki kredową kopertę i położyłam na stole. Pachniała przygodą. Butelka schłodzonego szampana była koniecznym ozdobnikiem inscenizacyjnym do mojej bardzo osobistej uczty w wyobraźni. Zaczynam czytać: „Niech mnie najjaśniejszy szlag trafi. I trafił. Pani Grażyno, kochamy Panią! Zaraz się wytłumaczę z tej odważnej eksklamacji. Na pewno Pani nie wie, że ma Pani Klub Wielbicieli, a jego członkowie podczas cotygodniowych spotkań, gry w szachy, piją Pani nieustające zdrowie. Jesteśmy wszyscy razem i każdy z osobna tym mężczyzną, który jest bohaterem Pani Dziewiątego Obrazka zatytułowanego „Gra w zadowolenie”. Pewnie to nawet nie zbieg okoliczności, że to okres Wielkanocnej rezurekcji i wszelakiej odnowy. Pani piękna rączka wyciągnęła nas zza Styksu, tych mężczyzn po sześćdziesiątce, i wprowadziła znowu w obieg życia. Męczyliśmy się tam jak potępieńcy! Nazwała nas Pani „dumnymi potomkami Adama” i „kryształem górskim”, „wojownikami światła” i dała nam blask, żywiołową witalność i zdolność uwodzenia. Droga Pani, nie widziałem nigdzie w literaturze, by ktoś tak opisywał emerytów. Czapki z głów! Co najwyżej dostają się nam pobłażliwe eufemizmy lub uwłaczające epitety, jak wesoły staruszek, stary osioł, zgryźliwy dziad, wypalony pień, spróchniały korzeń i dobrotliwie – senior. Jesteśmy niewidzialni, transparentni, pomijani, odmęskowieni i wetknięci do szuflady pod tytułem „niegroźny”. Odsunięci od świata realnego, gdzie toczy się odwieczna gra o władzę, bogactwo i miłość. Nazwała nas Pani mężczyznami, którzy nie tylko czują, ale i wzbudzają uczucia, i nobilitowała „starca” do wielkości mężczyzny. Dziękuję Pani za to ja i całe grona bardzo dotąd smutnych potomków Adama. Zadziałała Pani jak błogosławiony wyzwalacz. Złapaliśmy znowu wiatr w żagle! Teraz moja kolej na drobny rejestr Pani cnot. Jest Pani mądra i dekoracyjna. Leksykalnie i obrazowo. Pani pisanie, jak smakowite dania, pełne jest podtekstów i zapachów babcinej kuchni. W swoich „Obrazkach” zaoferowała Pani dziewięć [jak dotąd] zasad nowego paradygmatu, który Pani wynegocjowała z pomocą Aniołów i przekupnego Diabła. Zamiast zachęcać nas, staruszków, do śpiewu powitalnego hymnu panichidy w drodze w zaświaty, Pani przypomniała, że być może nie wyśpiewaliśmy jeszcze własnego hymnu miłości. Kiedy w wieku 65 lat społeczeństwo arbitralnie odsunęło nas od użyteczności społecznej, w świat cieni, w świat emerytów, z których wielu szybko obumiera w tym przeklętym stanie „odpoczynku” i braku działania, zastosowała Pani przewrotną filozofię i podała inny pomysł na starzenie. Rzuciła Pani zegarek do rzeki i poradziła: „spokojnie obserwuj mijający czas”, a nie bezskutecznie staraj się go zatrzymać, gonić za nim w obłędzie, maniacko poszukiwać, prześcigać czy też dziecinnie oszukiwać. Już się zamęczyłem prawie na śmierć! Umysł jest kwaterą główną naszego bytu i sekret starzenia się albo niestarzenia się – jak kto woli – leży w naszej świadomości, a nie w naszych ciałach. Precz z bezlitosną biologią ludzkiej formy. Psychofizyczna odnowa może być naszym udziałem, jeśli zabierzemy się do tego według obrzędu magii i z bardzo małą dozą logiki. W mitycznym świecie Pani „Obrazków”, na pierwszym planie toczy się walka piękna ze złem, a gdzieś na zapleczu starość heroicznie walczy z życiem. Amplitudy emocji są duże. Z boską mocą zwyczajnie daje Pani szanse starości i rozprawia się z jej demonami po mistrzowsku. Tylko młodość może pisać o starości z taką odwagą i entuzjazmem, bez obciążeń, bez

obawy wyśmiania. Podłączyła Pani starość do kosmicznego komputera, gdzie ciała to tylko płynne organizmy, mogące podlegać ciągłej transformacji. Sublimacja wieku starszego w poezji życia! Jaki to cudny pomysł. Pani zareagowała na głosy z Wszechświata dzięki swojej wrażliwości i odebrała sygnały emitowane przez takich jak ja. Telepatycznie odebrała Pani najcichsze i najintymniejsze z moich marzeń. Przetransportować mnie w świat zmysłowości! Powiem Pani w sekrecie, że żyliśmy w stanie zazdrości o tych „eterycznie męskich” amantów, którzy są bohaterami Pani romantycznych wieczorów. Wierzyliśmy, że każdy z nas sprawdziłby się lepiej, niż ci „herkulesowi przystojniacy” o haniebnych jednak przypadłościach charakteru. I tu nagle, jak piorun z jasnego nieba, zapala Pani erotyczną lampkę w głowie osiemdziesięciolatka i pozwala mu grać na tej „zakazanej” scenie życia i beztrosko przesuwa górną granicę wieku na zakochanie. Zgadzamy się z Panią jednolitym chórem, że w istocie tylko Eros zwycięża starość i śmierć.Tylko Miłość może być przeciwwagą dla rezygnacji i zmęczenia, a umiejętność dawania miłości i jej odwzajemniania jest ostatecznym sprawdzianem młodości człowieka. Bez potrzeby podpierania się metafizycznymi konstrukcjami na życie i jego sens! Miłość, jaką głosi Pani, a w jaką ja wierzę, jest najpotężniejszą siłą życia i magicznym lekiem, który odnawia. Ponieważ w klubie wielbicieli Pani ideologii mamy pisarzy, poetów, malarzy i muzyków, chciałbym, by wyobraziła sobie Pani wieczór w naszym towarzystwie. Ja zaproszę i ja wybiorę restaurację, i ja zaprojektuję wnętrze.W rytm świeżo skomponowanej habanery, powoli będziemy oglądać obrazy, z których każdy przedstawia wyobrażenie o Pani [chociaż nikt z nas nie wie, jak Pani wygląda], i będziemy pili Cristal ze spodkowatych kielichów i będziemy liczyć miliony drobnych perełek. Pani emocjonalny apel w obronie wieku starszego wysłuchali starsi bogowie i oddali scenę życia do użytku Pani wyobraźni, która podsuwa biednemu odbiorcy wszystko, by zaniepokoić i namieszać mu w głowie i jeszcze potem bezlitośnie ciągnąć go ścieżkami kosmicznego krążenia. Nie mogę podać swojego nazwiska, bo narażę się na bezlitosne drwiny ze strony sąsiadek, żon kolegów, przyjaciółek ze szkoły. Nie zostawią na mnie suchej nitki, będą wytykać palcami, a jeszcze wyjątkowo życzliwe jędze, wiedźmy, klempy i matrony towarzysko wyizolują mnie i oświadczą, że odebrało mi rozum i stracę wszelkie pozory szacunku, który należy mi się z racji wieku. Droga Lukrecjo, czy piecze Pani cytrynowe magdalenki? Odłożyłam list. Nagle poczułam ostry powiew śródziemnomorskiego powietrza. Przy moim stoliku pojawił się Merkury, szelmowski figlarz i szybkonogi obieżyświat. W wytartym kapeluszu, ze skrzydełkami i w sandałach, bez tchu opowiada mi zmienioną historię świata. – Naradzałem się właśnie z Mistrzem Twardowskim w jego księżycowej siedzibie, że trzeba będzie zawrzeć traktat z Lucyferem. Jak dobrze go poprowadzimy, to Diabeł może się okazać Aniołem z piekła rodem. Niech sprytny Diabeł coś pochachmęci w rachunkach dusz tego świata, niech miesza metryki, niech gdzieś wieku ujmie, gdzieś doda. To, co na początku, niech wstawi na koniec i gimnastyczna figura niech się wykpi z tyranii statystyk. W nagrodę załatwimy mu, że nie będzie musiał się kąpać w święconej wodzie i przez rok pełnić roli małżonka Pani Twardowskiej. Diabeł przeleciał radośnie przez ognie piekieł i wziął się do roboty. Jeśli czas był „nasieniem szatana”, to już nie jest. Inne zegary zaczęły odmierzać czas autorowi listu i jego kolegom z „klubu szachowego”. Świat stał się na nowo fortecą, którą będą zdobywać, będą jeździć na kogucie i płynąć w górę Wisły bez żagla i wioseł. Jak zahipnotyzowani odkrywcy będą szukać innej jawy niż jawa Istnienia, w nadziei, że może jednego dnia jakiś poeta wymyśli inny swiat. .

Grażyna Maxwell

Czy wiesz, że

inwestując zaledwie kilka funtów dziennie

możesz zadbać o swoją stabilną przyszłość?

Efektywne oszczędzanie w celu zapewnienia sobie stabilnej przyszłości finansowej jest prostsze niż myślisz! Zadbaj o to aby w jesieni swojego życia cieszyć się z zasłużonego odpoczynku. Nie czekaj, dowiedz się więcej już dziś!

www.profittree.co.uk, Tel: 02088498259 E-mail: info@profittree.co.uk facebook twitter Zapraszamy na Forum Finansowe – "Sposoby osiągania niezależności finansowej" 15/05/11 4 pm POSK Londyn LIVE-IN CARER Location: WARWICKSHIRE, ENGLAND, SOUTH WALES Hours: 6-week on, 2-week off basis; Wage: £360-490 per week Description: To provide care and support for eldery or disable people in

their own homes on a live-in basis. We provide seriveces to people with a range of conditions and illnesses from people who are phisically fit, but have early stages of dementia, to people who are severly disable and need full personal care and use of special equipment. Previous experience is not essential as a 5-day training will be given. We expect enthusiastic and positive people, responsible and with good attitude to work. How to apply: www.goodcare.eu SINGLE EUROPEAN CATHOLIC GENTLEMAN WOULD LIKE TO HEAR FROM LADY FOR FRIENDSHIP AND EXCHANGING LANGUAGE LESSONS.

07811327399


26|

7 maja 2011 | nowy czas

czas na relaks

Kto jeździ prawidłowo, czyli rzecz o lewostronnym ruchu ulicznym Brytyjczycy jeżdżą lewą stroną ulicy. Z miejsca rodzi się pytanie: dlaczego robią to inaczej niż wszyscy? Wielka Brytania nie jest jedynym krajem, gdzie obowiązuje ruch lewostronny. Jest tak również w Japonii czy byłych brytyjskich koloniach (np.: Australii, Indiach, Irlandii czy RPA). Około 25 proc. pojazdów świata porusza się według zasad obowiązujących na Wyspach. Źródła historyczne podają, że reguła lewostronnego ruchu drogowego obowiązywała kiedyś w całej Europie. Została wprowadzona na ziemiach podbitych przez Imperium Rzymskie. W roku 1300 papież Bonifacy VIII wprowadził przepisy dotyczące lewostronnego ruchu pielgrzymów. Podobną zasadę na początku XVII w. wprowadził w Japonii cesarz – miało to zapobiec częstym kłótniom pomiędzy samurajami, które wybuchały na tle tego, kto komu ma ustąpić pierwszeństwa. Zmiana obowiązującego kierunku ruchu nastąpiła dopiero w czasach nowożytnych. Przypisuje się ją Francuzom i ich cesarzowi Napoleonowi Bonaparte. Istnieją trzy teorie z nią związane. Pierwsza mówi, że Bonaparte jako dobry strateg, chciał w ten sposób pomieszać szyki niczego niespodziewającemu się wrogowi. Druga – sam był leworęczny, więc zrobił to dla własnej wygody. Trzecia i najbardziej prawdopodobna – cesarz chciał w ten sposób przeciwstawić się dekretowi papieskiemu. Przyzwyczajenie się do lewostronnego ruchu drogowego sprawia przybyszom spoza Wysp niemały kłopot. Dotyczy to

sobie także na rondzie (ang. roundabout), co skutkuje kilkugodzinnym krążeniem w miejscu i niemożnością jego opuszczenia. Reasumując, zanim znowu zaczniemy narzekać na lewostronny ruch drogowy na Wyspach, warto pamiętać, że ma on znacznie dłuższą tradycję niż prawostronny i choć trudno w to uwierzyć, jeszcze około sto lat temu obowiązywał również w Polsce.

zarówno pieszych, jak i kierowców. Przechodnie co rusz napotykają przy przejściach napis Look right, który ma przypominać o tym, z której strony nadjedzie pojazd. Kierowcy muszą się przestawić nie tylko na inny kierunek jazdy, ale także i położenie kierownicy, choć już układ biegów i pedałów pozostaje niezmieniony. Jakie pułapki czekają kierowcę w UK? W przerysowanej formie możemy je zobaczyć w filmie National Lampoon's: European Vacation (W krzywym zwierciadle: Europejskie wakacje). Kiedy rodzina Griswoldów wyrusza na wycieczkę po Anglii, zaraz po uruchomieniu silnika słyszymy dialog: − Clark, jedziesz złą stroną ulicy! − Wiem, siedzę też po złej stronie samochodu… Zaraz potem następuje pierwsza stłuczka. Clark, przyzwyczajony do ruchu prawostronnego, nie do końca radzi

krzyżówka z czasem nr 25

Poziomo: 1) twórca i długoletni kierownik artystyczny krakowskiej „Piwnicy pod Baranami”, 7) zszyte z sobą brzegami, wyprawione skóry futerkowe, służące zwykle do podszycia płaszcza, 8) w Kościele katolickim: kilkudniowy okres poświęcony odnowie duchowej, 9) najwyższy szczyt w Polsce, 10) Piotr, polski dziennikarz telewizyjny, prezenter programów informacyjnych, 13) cewka stosowana w obwodach elektrycznych do tłumienia wysokich częstotliwości prądu zmiennego, 16) czapka wojskowa w kształcie ściętego stożka, 18) zdaje egzamin dojrzałości, 19) bocianie danie, 20) autor największej liczby wydanych książek w historii literatury polskiej.

Pionowo: 1) owoc grochu albo fasoli, 2) polska aktorka, odtwórczyni tytułowej roli w filmie „Panienka z okienka”, 3) jest nad nami, bywa w gębie, 4) zrzeszenie rzemieślników, 5) starożytna nazwa Hiszpanii, 6) słynny kurier Polskiego Państwa Podziemnego, 11) roślina oleista, 12) winniczek, 13) ryba morska, 14) wesoły, psotny chłopiec, 15) brunatnozielony kolor, 17) willa Karola Szymanowskiego w Zakopanem.

Rozwiązanie krzyżówki z czasem nr24: Urszula Dudziak

sudoku

Autorem tekstu jest lektor ze szkoły języków obcych online Edoo.pl. Ta rubryka jest częścią kampanii edukacyjnej Enjoy English, Enjoy Living, która odbywa się pod hasłem „Język to podstawa. Zacznij od podstaw”. Więcej na temat kampanii znajdziesz w serwisie: www.edoo.pl/enjoy oraz na stronie projektu na Facebooku!


|27

nowy czas | 7 maja 2011

sport ŻUŻEL – GP EUROPY

Polacy w czołówce Kamilla Krajniak Mistrz Świata Tomasz Gollob i jego kolega ze Stali Gorzów Nicki Pedersen podzielili się sukcesem podczas otwierającej rundy mistrzostw świata na żużlu 2011, która w minioną sobotę odbyła się na stadionie Alfreda Smoczyka w Lesznie.

Pedersen czekał na zwycięstwo od czasu zawodów w Bydgoszczy w 2009, natomiast dla Golloba wiele znaczy tak wczesne objęcie prowadzenia w klasyfikacji generalnej, na które zapracował sobie punktacją z wyścigów kwalifikacyjnych. Dwaj czołowi gorzowscy zawodnicy będą kontynuować rywalizację o najwyższe pozycje w klasyfikacji przez kolejne 10 rund cyklu, a ich klubowa przyjaźń na pewno będzie wystawiona na próby. W chwili obecnej wszystko układa się dobrze – nawet kiedy w szóstym biegu zawodów sędzia wykluczył Golloba za kolizję z Pedersenem, w zachowaniu ani jednego, ani drugiego nie było niechęci. Ponownie spotkali się w półfinale, z którego najpierw Polak, a za nim Duńczyk wywalczyli sobie awans do finału. W finale Pedersen wystartował bezkonkurencyjnie i już na wyjściu z pierwszego łuku nie zostawił miejsca przeciwnikom. Gollob musiał się zadowolić drugim miejscem, przed rosyjską rakietą Emilem Sajfut-

dinowem, powracającym do cyklu Grand Prix po zaleczeniu kontuzji ramienia i nadgarstka. Jarek Hampel zajął czwarte miejsce, co nie było najgorszym osiągnięciem po słabym rozpoczęciu wieczoru. Na szczęście po trzech trzecich miejscach odnalazł właściwe ustawienie sprzętu i wygrał dwa ostatnie wyścigi, co pozwoliło mu na awans do półfinału. Tam wygrał przed Sajfutdinowem i Gregiem Hancockiem. Amerykanin, który wziął udział w każdym Grand Prix od momentu ustanowienia zawodów w 1995, prowadził w głównej części zawodów ale w półfinale popełnił błąd, który kosztował go awans. Losy pozostałych Polaków były mieszane. Zawody nie ułożyły się najlepiej dla jadącego z dziką kartą Damiana Balińskiego (przed własną publicznością zdobył tylko cztery punkty). Rune Holta, który niecały tydzień wcześniej odniósł poważną kontuzję w wypadku w meczu ligowym i nie był nawet pewny, czy pojedzie w pierwszym Grand Prix, zdołał awansować do półfinałów. Debiut Janusza Kołodzieja jako stałego uczestnika cyklu omal nie skończył się nieszczęściem, po groźnym upadku w ostatnim wyścigu kwalifikacyjnym, przez który zabrakło mu punktu do awansu. Za niepowodzenie Kołodzieja niektórzy winią nowe tłumiki, których wprowadzenie ze względu na decybele nakazała Międzynarodowa Federacja Motocyklowa (FIM). Są one zresztą źródłem zażartych dysku-

sji w środowisku żużlowym. Po sensacyjnym sezonie 2010, kiedy to Polacy zdobyli zarówno Drużynowy Puchar Świata, jak i indywidualny złoty i srebrny medal, kibice jak i zawodnicy będą mieć wysokie oczekiwania. Wczesne rokowania są dobre – obserwując rywalizacje zawodników takich jak Gollob i Pedersen, nowy sezon Grand Prix nie przyniesie rozczarowań.

Wynik zawodów i punktacja po pierwszej rundzie:

1. Nicki Pedersen (Dania) – 17 pkt, 2. Tomasz Gollob (Polska) – 18 pkt, 3. Emil Sajfutdinow (Rosja) – 14 pkt, 4. Jarosław Hampel (Polska) – 12 pkt, 5. Greg Hancock (USA) – 14 pkt, 6. Fredrik Lindgren (Szwecja) – 11 pkt, 7. Kenneth Bjerre (Dania) – 10 pkt, 8. Rune Holta (Polska) – 9 pkt,

9. Chris Holder (Australia) – 9 pkt, 10. Janusz Kołodziej (Polska) – 8 pkt, 11. Chris Harris (WB) – 7 pkt, 12. Jason Crump (Australia) – 5 pkt, 13. Andreas Jonsson (Szwecja) – 5 pkt, 14. Damian Baliński (Polska) – 4 pkt, 15. Antonio Lindbaeck (Szwecja) – 1 pkt, 16. Artiom Łaguta (Rosja) – 0 pkt.

Spełniam sportowe marzenia

Z Mariuszem Tomoniem, organizatorem Polskiej Ligi Piłki Nożnej 6–a–side w Coventry, rozmawia Daniel Kowalski.

Skąd pomysł na ligę w Coventry? Przecież tuż za miedzą jest liga w Birmingham.

Organizacja ligi to nie lada wyzwanie i wymaga pewnie sztabu ludzi.

– Idea ligi w Coventry zrodziła się blisko trzy lata temu, kiedy sędziowałem mecze minipiłkarskiej ligi właśnie w Birmingham. Z Krzysztofem Kokocińskim oraz Jarosławem Dylągiem, którzy odpowiadają tam za sprawy organizacyjne, pomyśleliśmy, że i w Coventry takowa by się przydała. Pomysł czekał na realizację trochę czasu, aż w końcu we wrześniu ubiegłego roku mogliśmy rozpocząć rozgrywki. W pierwszym sezonie wystartowały cztery ekipy, w obecnym mamy już o dwie więcej.

– Ciężko jest „ciągnąć” coś takiego samemu, tym bardziej, iż robię to przecież w wolnej chwili. Oprócz pracy sędziuję też spotkania lokalnych lig na dużych boiskach. Bardzo dużo daje mi pomoc Arka Piotrowskiego oraz Krzysztofa Wróbla. Podziękowania należą się również pani Anicie Relis z Restauracji Polonia, Janowi Mokrzyckiemu, Karolowi Kleczowi oraz Markowi Dziudźkowi.

Jak na tle sąsiedniej ligi wygląda PLPN w Coventry?

– Z sędziowaniem zetknąłem się jeszcze w Polsce. Piłkarzem nie byłem obiecującym, postanowiłem więc spróbować sił jako arbiter. Blisko dziesięć lat temu podczas studiów w Krakowie w Małopolskim OZPN ukończyłem kurs. Wyjazd do Włoch, a później do Anglii zatrzymał trochę przygodę, jednak po kilku latach okazało się, że swoje marzenia w tym temacie mógłbym przecież spełniać nawet na emigracji. Od pomysłu do czynów droga była krótka. Kolegium Sędziowskie z Krakowa wysłało potrzebne dokumenty do Londynu, gdzie potwierdzono moje kwalifikacje i tak

– Organizacyjnie zbytnio nie odbiegamy, jednak sportowo bardzo wiele nam jeszcze brakuje. Trzeba obiektywnie przyznać, iż póki co w Birmingham biegają lepsi piłkarze. Myślę jednak, że poziom będzie systematycznie rósł. Mamy w swoich szeregach piłkarzy z doświadczeniem z polskich boisk, co bez wątpienia przełoży się w najbliższym czasie na wyniki. Jestem zadowolony z wyrównanego poziomu większości ekip, rzadko u nas zdarzają się wyniki dwucyfrowe.

Jak w takim układzie przebiega Pana kariera na niwie sędziowskiej?

się zaczęło. Na tym etapie bardzo pomógł mi pan David Nixon z Birmingham County FA. To właśnie dzięki niemu już w 2009 roku sędziowałem swoje pierwsze mecze na boiskach West Middlands. W ciągu kilkunastu miesięcy udało mi się awansować z Level–7 do Level–6, co uznaję za niewątpliwy sukces w karierze sędziowskiej. Moim celem jest jednak awans do „czwórki”. Polonijna Liga Coventry to nie tylko rozgrywki...

– Dzięki pomocy Jana Mokrzyckiego nawiązaliśmy kontakt z Coventry City Football Club. Jesteśmy już po kilku wstępnych spotkaniach z Andy Mellor'em, które zaowocowały nawiązaniem współpracy. Założyliśmy polski fan-club tego klubu pod nazwą Polish Sky Blue. Nasi kibice mają zniżki na mecze Coventry, planujemy też mecze integracyjne. Nawiązaliśmy również współpracę z półprofesjonalną drużyną piłkarską – Atherstone Town FC. Na boiskach w Coventry gościł ich trener, który przyglądał się naszym rozgrywkom. Owocem tych obserwacji było zaproszenie kilku zawodników na testy–treningi.


28|

7 maja 2011 | nowy czas

port

Redaguje Daniel Kowalski d.kowalski@nowyczas.co.uk d.kowalski@nowyczas.co.uk info@sportpress.pl

POLSKA LIGA PIĄTEK PIŁKARSKICH LONDYN

BIRMINGHAM

I LIGA 1

Inko Team FC

21 58 192:44

2

Piątka Bronka

21 55 105:38

3

Scyzoryki

21 47 99:46

4 White Wings Seniors 21 38 85:52 5

KS04 Ark

21 37 70:52

6

You Can Dance

21 37

97:93

7

PCW Olimpia

21 34

76:71

8

Motor

21 30

87:86

9 10 11 12 13

Janosiki Jaga Inter Team Słomka Builders Giants

21 21 21 21 21

28 19 15 14 13

89:78 62:120 51:87 49:110 58:109

14

Buduj.co.uk

21

0

41:175

Wyniki XXI kolejki: Buduj.co.uk – Piątka Bronka 0:5 You Can Dance – KS04 Ark 3:3 Jaga – PCW Olimpia 4:4 Inter Team – Janosiki 2:3 Inko Team FC – Słomka Builders 5:0 Scyzoryki – White Wings Seniors 4:3 Giants – Motor 1:7 Zestaw par XXII kolejki: PCW Olimpia – Motor Piątka Bronka – Janosiki White Wiings Seniors – Inter Team Jaga – KS04 Ark Inko Team FC – Scyzoryki You Can Dance – Słomka Builders Giants – Buduj.co.uk

1 FC Revolution MOPS 14

37

79:20

2

Szerszenie

14

32

92:31

3

FC Mazowsze

14

29

54:30

4

PL Squad

14

25

63:54

5

No Name

14

21

63:39

6

FC Polonia

14

21

52:39

7

The Patriots PL

14

17

56:52

8

Olimpia

14

12

44:82

9 10

Róg Waszyngtona RKS Zbieranka

14 14

8 3

38:87 29:136

Wyniki XIV kolejki: FC Mazowsze – Olimpia 5:2 RKS Zbieranka – FC Polonia 1:13 PL Squad – The Patriots PL 6:4 Róg Waszyngtona – No Name 1:11 Szerszenie – FC Revolution MOPS 2:1 Zestaw par XV kolejki: No Name – FC Polonia RKS Zbieranka – Olimpia The Patriots PL – Róg Waszyngtona Szerszenie – FC Mazowsze PL Squad – FC Revolution MOPS

LUTON

II LIGA 1

Kelmscott Rangers

21 61 147:46

2

FC Cosmos

21 48 107:59

3 North London Eagles 21 47 96:50 4

Czarny Kot FC

21 39 110:65

5

The Plough

21 37 80:57

6

Panorama

21 36 85:63

7

Prestigekm.co.uk

21 32 86:60

8

Biała Wdowa

21 32 77:79

9 10 11 12 13

KS Pyrlandia MK Seatbelt Made in Poland Somgorsi Warriors of God

14

Parszywa 13

21 21 21 21 21

22 18 18 14 13

72:110 58:78 63:106 56:118 53:111

Wyniki XXI kolejki: Panorama – The Plough 4:2 Parszywa 13 – KS Pyrlandia 4:10 Somgorsi – MK Seatbelt 3:9 FC Cosmos – Kelmscott Rangers 0:3 North London Eagles – Czarny Kot FC 7:1 Prestigekm.co.uk – Biała Wdowa 3:3 Warriors of God – Made in Poland 3:6

1

Zestaw par XXII kolejki: FC Cosmos – KS Pyrlandia Warriors Of God – MK Seatbelt Parszywa 13 – Made in Poland North London Eagles – The Plough Prestigekm.co.uk – Czarny Kot FC Panorama – Kelmscott Rangers Somgorsi – Biała Wdowa

Daniel Kowalski

GRUPA A The Plough – Piątka Bornka 0:2, KS 04 – Giants 4:0, The Plough – Giants 3:2, KS 04 – Piątka Bronka 2:2, The Plough – KS 04 0:4, Giants – Piątka Bronka 2:7 1. KS 04 2. Piatka Bronka 3. The Plough 4. Giants

3 3 3 3

7 7 3 0

10:2 11:4 3:8 4:14

GRUPA B Inko Team – Panorama 5:0, White Wings – Inter 4:3, Inko Team – Inter 3:1, White Wings – Panorama 5:0, Inko Team – White Wings 4:3, Inter Team – Panorama 5:0 1. Inko Team 2. White Wings 3. Inter Team 4. Panorama

3 3 3 3

9 6 3 0

2

KS Victoria

16 27

3

Canarinhos

16 25 45:44

4

LSD Team

16 21

41:33

42:41

5

WRP

16

16

40:47

6

Jedenastka

16

16

30:46

Zestaw par XVII kolejki: KS Victoria – LSD Team Canarinhos – Jedenastka WRP – Promil Luton

FC Cosmos w ćwierćfinale Większych niespodzianek nie zanotowaliśmy, na uwagę zasługuje jednak postawa wicelidera drugiej – FC Cosmos – który jako jedyny z zaplecza ekstraklasy awansował do decydującej fazy rozgrywek. Najbardziej zacięta była walka w grupie A, gdzie o pozycji na czele tabeli musiał decydować bilans bramkowy. W pozostałych grupach faworyci nie zawiedli, w trzech spotkaniach zgodnie gromadząc komplet dziewięciu punktów. Najwięcej emocji w ¼ finału czeka nas w spotkaniu Piątka Bronka – Inko Team. Oba zespoły przewodzą aktualnie pierwszoligowej stawce i choć Inko ma trzy punkty przewagi, to sprawa mistrzowskiej korony na pięć kolejek przed końcem sezonu jest w dalszym ciągu otwarta.

16 32 49:36

Wyniki XVI kolejki: Canarinhos – WRP 3:7 Jedenastka – KS Victoria 1:6 Promil Luton – LSD Team 3:2

21 10 38:126

W miniony weekend rozegrano drugą rundę piłkarskiego Pucharu Ligi w Londynie. O awans do dalszego etapu walczyło czternaście drużyn.

Promil Luton

12:4 12:7 9:7 0:15

GRUPA C Czarny Kot – Scyzoryki 2:7, Olimpia – Biała Wdowa 2:0, Czarny Kot – Biała Wdowa 2:6,

COVENTRY

Olimpia – Scyzoryki 2:3, Czarny Kot – Olimpia 5:7, Biała Wdowa – Scyzoryki 3:5 1. Scyzoryki 2. Olimpia 3. Biała Wdowa 4. Czarny Kot

3 3 3 3

9 6 3 0

15:7 11:8 9:9 9:20

GRUPA D Janosiki – Somgorsi 2:1, FC Cosmos – MK Seatbelts 5:0, Janosiki – FC Cosmos 5:1, MK Seatbelts – Somgorsi 0:5 1. Janosiki 2. FC Cosmos 3. Somgorsi 4. MK Seatbelts

3 3 3 3

9 6 3 3

PARY ĆWIERCFINAŁOWE: KS 04 – White Wings Seniors Piątka Bronka – Inko Team Scyzoryki – FC Cosmos PCW Olimpia – Janosiki

12:2 12:7 8:8 0:15

1

White Eagles

3

9

25:2

2

White Eagles 2

3

6

10:3

3

International

3

6

9:5

4

Black Horse

3

3

5:9

5

FC Stoprocent

3

3

6:12

6

Gazmyas

3

0

0:24

Wyniki III kolejki: White Eagles 2 – FC Stoprocent 5:1 International – Gazmyas 5:0 Black Horse – White Eagles 0:4 Zestaw par IV kolejki: White Eagles – International White Eagles 2 – Black Horse FC Stoprocent – Gazmyas


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.