nowyczas2011/160/003

Page 1

loNdoN 13 february – 27 february 2011 3 (160) free iSSN 1752-0339

„Latająca maszyna” The Flying Machine: The World of Chopin’s Études to międzynarodowy projekt filmowy, który zainicjowany został w ramach obchodów 200. rocznicy urodzin Fryderyka Chopina. Za pomocą latającej maszyny widz, wraz z Anną i jej małym kuzynem Chip Chip, przenosi się do świata magii i muzyki, wyruszając w podróż śladami kompozytora.

dalSze Śledztwo

»3

Ekranowym wizjom dziewięciu reżyserów (zrealizowanym w technice 3D) towarzyszą utwory Fryderyka Chopina w wykonaniu światowej sławy pianisty Lang Langa, który również jest częścią filmu. Projekt powstał w studiu filmowym BreakThru Films, które w 2008 roku otrzymało Oscara za krótkometrażowy film animowany „Piotruś i wilk”

taKie CzaSy

»7

Młodzież dziczeje Naciski wyparowały Michał Sędzikowski: Kiedy byłem wraz ze ostatnio w kraju na wakacjach, zabłąkasię na studencką imprezę i ze zdumiesmoleńską mgłą łem niem stwierdziłem, że towarzystwo Kajetan Marzec: Najnowsze analizy

polskich specjalistów wykazały, że wersje stenogramów z maja oraz czerwca 2010 roku zamieszczone przez Rosjan w raporcie końcowym MAK znacznie się różnią od tego, co rozszyfrowali Polacy.

posługuje się wyłącznie mową fatyczną, z której rozpoznawałem tylko przekleństwa. Prawdopodobnie konwersacja nie różniła się bardzo od rozmów prowadzonych przez gości usiłujących sprawiedliwie podzielić między siebie zwłoki tygrysa szablozębnego. – Dzicz – mówię sobie.

Premiera 85-minutowego filmu odbędzie się pod koniec roku, ale już w ostatnią sobotę (12.02) w Royal Festival Hall odbył się przedpremierowy pokaz fragmentów filmu, oraz sześciu z niezależnych etiud filmowych. Jedną z etiud jest film „Mały Listonosz” (na zdjęciu) w reżyserii Doroty Kobieli. Przy akompaniamencie „Etiudy Rewolucyjnej” Chopina film

fawley Court

»8

przedstawia wzruszającą historię chłopca roznoszącego listy podczas Powstania Warszawskiego. Jest to pierwsza w historii kina animacja malarstwa w technice 3D. Każda sekunda filmu to 24 klatki namalowane przez artystów malarzy na trójwymiarowej scenografii. Projekt realizowany jest pod patronatem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Krystyna Prońko w Jazz Cafe »21

Who really owns Fawley Court...? Mirek Malevski: On 13 September

2010 solicitors for Mrs Hersham, messrs David Cooper & Co., wrote to FCOB saying that; Let me/us make it quite clear that AiDA HeRSHAM is NOT the beneficial owner, either by contract or otherwise, of Fawley Court. So WHO is?

Dla czytelników „Nowego Czasu” mamy cztery bilety. Aby wziąć udział w losowaniu prosimy wysłać email z imieniem i nazwiskiem oraz adresem i numerem telefonu do 15 marca na adres: redakcja@nowyczas.co.uk z hasłem „Prońko”.


2|

13-27 lutego 2011 | nowy czas

” NieDzielA, 13 lUteGO, JAkUbA, kAtArzyNy 1876

Amerykański wynalazca Alexander Graham Bell zgłosił do urzędu patentowego pierwszy aparat telefoniczny.

PONieDziAłek, 14 lUteGO, WAleNteGO, DAGmAry 1989

W Iranie przywódca religijny Chomeini wydał zaocznie wyrok śmierci na pisarza S. Rushdiego za publikację książki pt. „Szatańskie wersety”.

WtOrek, 15 lUteGO, JOAChimA, JUlii 1971

W Wielkiej Brytanii nastąpiły zmiany w systemie monetarnym. Dotychczasowy funt szterling dzielono na 20 szylingów, ten zaś na 12 pensów. Od tego momentu funt szterling podzielono na sto pensów.

ŚrODA, 16 lUteGO, DOmiNikA, DANUty 1568

Wojna osiemdziesięcioletnia – cała populacja Niderlandów (ok. 3 mln osób) została przez Kościół katolicki skazana na śmierć za herezję.

CzWArtek, 17 lUteGO, FrANCiSzkA, mAriANNy 1600

1980

Giordano Bruno, włoski filozof, przedstawiciel renesansowej filozofii przyrody; obrońca teorii Mikołaja Kopernika; uwięziony w 1592 roku przez Inkwizycję, został spalony na stosie. Polscy alpiniści Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki dokonali pierwszego zimowego wejścia na Mount Everest.

Piątek, 18 lUteGO, AlekSANDrA, kONStANCJi 1932

Urodził się Milos Forman, (wł. Jan Tomas Forman) czeski reżyser, scenarzysta, producent filmowy. Twórca głośnych filmów „Lot nad kukułczym gniazdem", „Amadeusz", „Hair", „Skandalista Larry Flint". Został dwukrotnie nagrodzony Oscarem.

SObOtA, 19 lUteGO, JUliANA, kONrADA 1473

W Toruniu urodził się Mikołaj Kopernik, astronom, matematyk, ekonomista, lekarz, duchowny. Uważany jest za ojca teorii heliocentrycznej. Autor dzieła „O obrotach sfer niebieskich”.

NieDzielA, 20 lUteGO, leONA, eUStACheGO 1530

Koronacja Zygmunta Augusta na króla Polski. Od tej chwili „król ojciec” nazywany jest Zygmuntem I Starym.

WtOrek, 21 lUteGO, FelikSA, eleONOry 1936 1975

W Zakopanem uruchomiono kolejkę linową na Kasprowy Wierch. Premiera filmu Andrzeja Wajdy „Ziemia obiecana” nakręconego na podstawie powieści Władysława Reymonta.

ŚrODA, 22 lUteGO, mArty, mAłGOrzAty 1992

Zmarł Tadeusz Łomnicki, jeden z największych polskich aktorów XX wieku. Rektor warszawskiej PWST w latach 1970-81, kierował przez długie lata Teatrem na Woli.

CzWArtek, 23 lUteGO, rOmANy, DAmiANA 1999

Premier Jerzy Buzek podpisał akt ratyfikacyjny o wejściu Polski do NATO.

Piątek, 24 lUteGO, mACieJA, bOGUSzA 1833 1954

Przedstawieniem „Cyrulika sewilskiego” Rossiniego otwarto gmach Teatru Wielkiego w Warszawie. W Polsce weszła w życie reforma administracyjna kraju. W miejsce gmin powstały gromady.

SObOtA, 25 lUteGO, kONStANCJUSzA, CezAreGO 1831

Bitwa pod Grochowem w Powstaniu Listopadowym. Polacy stoczyli zaciętą walkę z wojskiem feldmarszałka Iwana Dybicza.

NieDzielA, 26 lUteGO, AlekSANDrA, mirOSłAWA 1806 1977

Na placu Gwiazdy w Paryżu położono kamień węgielny pod budowę Łuku Triumfalnego, wzniesionego na cześć Armii Napoleona Bonapartego. Na Wyspie Króla Jerzego, w archipelagu Szetlandów powstała pierwsza polska stała stacja polarna „Arctowski”.

63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedaktoR naczelny: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk); Redakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk); Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Alex Sławiński; WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz; FelIetony: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RySUnkI: Andrzej Krauze, Andrzej Lichota; zdjęcIa: Piotr Apolinarski, Aneta Grochowska; WSpółpRaca: Małgorzata Białecka, Grzegorz Borkowski, Włodzimierz Fenrych, Tomasz Furmanek, Anna Maria Grabania, Stefan Gołębiowski, Katarzyna Gryniewicz, Mikołaj Hęciak, Przemysław Kobus, Michał Opolski, Łucja Piejko, Roma Piotrowska, Fryderyk Rossakovsky-Lloyd, Wojciech Sobczyński, Agnieszka Stando

dzIał MaRketIngU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk), WydaWca: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowyczas

listy@nowyczas.co.uk Nowy standard

Szanowny Panie redaktorze, w ostatnim numerze „Nowego Czasu” (2/159, 29.01) znalazłam Pańską polemikę z felietonem pani Krystyny Cywińskiej. To zupełnie nowy standard w polonijnej prasie. Od razu dodam – wielce pożądany standard. To chyba tutaj pierwszy przypadek, że nawet jeśli redaktor nie podziela poglądów autora publikowanego w swojej gazecie, to zamieszcza tekst, a co więcej – kreśli materiał polemiczny. Skądinąd dowodząc, że można się także różnić na odpowiednim poziomie. Jednocześnie, biorąc pod uwagę tematykę podejmowaną przez większość innych polskich pism, trudno mi sobie wyobrazić, na czym miałaby polegać różnica poglądów między redaktorami a autorami. Chyba na odmiennych opiniach w kwestii dwóch kranów przy brytyjskich umywalkach, bo często to jest skala poruszanych tam problemów. Gratuluję i pozdrawiam BarBara KaŁduńSKa Dyskusja lustracyjna

Popieram poglądy wyrażone przez panią Krystynę Cywińską w felietonie „Nowego Czasu” (2/159, 29.01) krytykujące pomawianie ludzi z naszej emigracji o kontakty z krajem w czasach Prl-u. reżym ten był popierany przez ludzi, którzy dorwali się do władzy i umieli system wykorzystać do swoich celów, albo bardzo naiwnych. Większość – nasi przyjaciele, rodziny – myśleli tak samo, jak my. Tutaj zakładaliśmy szkoły sobotnie, żeby dzieci urodzone w anglii utrzymać przy polskości, ale wszystko, co te dzieci słyszały o Polsce, było złe. Może oczekiwaliśmy od nich lojalności wobec jakiejś mitycznej ojczyzny sprzed wojny, która już nie istniała? dopiero kiedy w latach sześćdziesiątych wyjazdy do kraju stały się możliwe, wakacje spędzane w Polsce, kontakty z rówieśnikami przybliżyły im tę Polskę. Moja rodzina i wielu moich przyjaciół korzystało z tych możliwości, ale często ze strony emigrantów niezłomnych spotykało się to z dezaprobatą. Osoby bardziej znane bywały publicznie piętnowane. Podobnie jak Bolek Taborski, inny Bolek – mój wieloletni sąsiad i przyjaciel, który po szkole filmowej zaprzyjaźnił się z polskimi filmowcami, takimi jak Skolimowski, Polański, Kutz i Wajda; pomagał im, kiedy przyjeżdżali do anglii, i bywał w Polsce, za co był wykluczany z uroczystości pułkowych na cześć jego ojca. ubolewano, że „syn takiego ojca…”, pomimo że z władzami komunistycznymi nie miał nic wspólnego, a cała jego wina polegała na tym, że znalazł wspólny język z rodakami w kraju. Pamiętam, że miewaliśmy ostre dyskusje na temat, czy wypada pójść na polski film, który był wyświetlany w instytucie Kultury Polskiej. Większość zdecydowała, że nie, bo jeżeli jesteśmy przeciwni władzom reżymowym, to nie należy popierać żadnych ich inicjatyw.

Największą mądrością jest czas, wszystko ujawni. Tales z Miletu

Sza no wa łam tę po sta wę, ale sa ma, po nie waż ni gdzie in dziej te go fil mu bym nie mo gła obej rzeć, ry zy ko wa łam na ra że nie nie ska zi tel no ści swo jej emi gra cyj nej re pu ta cji. Nie wią za ły się z tym żad ne ob li ga cje – nikt mi nie ka zał ni cze go pod pi sy wać. Po pierw szej wi zy cie w Pol sce opo wia da łam, jak w skle pach, re stau ra cjach ob słu ga by ła bez na dziej na – pa nien ki le d wo ra czy ły się ru szać. To by ło przyj mo wa ne z za chwy tem. Kie dy jed nak do da łam, że we wsiach nie wi dzi się cha łup sło mą kry tych jak przed woj ną, że ma ją elek trycz ność, to jed na da ma spy ta ła: – Ka za li ci tak mó wić? Wie lu ro da ków jest sta now czo za bar dzo po dejrz li wie na sta wio nych do swo ich bliź nich i lu bu je się w po ma wia niu i kry ty ce. Te re Sa Gla zer

dia za da wał mło dym lu dziom py ta nie: „Czy nie na le ży prze stać mó wić w me diach o ka ta stro f ie pod Smo leń skiem?”. znacz na część py ta nych od po wia da ła, że tak, już dość! Więk szość swo ją od po wiedź mo ty wo wa ła znu dze niem (!?) sy tu acją. Nie któ rzy do da wa li, że szum me dial ny ni ko mu nie zwró ci ży cia, a in ni, że i tak nie do wie my się praw dy. Spra wa jest po waż niej sza, niż mo gło by się wy da wać. Czy mło dzi lu dzie, ci nie ska że ni sta rym sys te mem są przy go to wa ni do prze ję cia od po wie dzial no ści za kraj? Czy bę dą po tra f i li wła ści wie od czy tać in ten cje na szych part ne rów po li tycz nych, go spo dar czych i woj sko wych? Czy wstą pi li by do „zoś ki”... Ka Mil STa NeK lu blin

Ulegać nie wolno, tak stanowi historia

Pol ska ist nie je dzię ki nie złom no ści Po la ków, tych w kra ju i na emi gra cji. Nikt nie po wi nien mieć wąt pli wo ści... Fe lie ton re dak to ra Grze go rza Mał kie wi cza z 2 lu te go (NC, nr 2/159, 29.01) oraz ostat nie son dy ulicz ne prze pro wa dza ne przez pew ne za leż ne re gio nal ne ra dio po ka zu je skraj ność po glą dów oraz prze paść po ko le nio wą. ra dio lan su je mu zy kę lek ką, ła twą i przy jem ną. Ta ka też jest po trzeb na, jed nak czy po glą dy też ta kie po win ny być? re por ter ra -

CD Fabryka klamek wylosowali: Grzegorz Cebula, Andrzej Orybkiewicz, Adam Suski. Gratulujemy!

s a z C na prenumeratę Imię i Nazwisko.......................................................................................

Adres.......................................................................................................

................................................................................................................

Kod pocztowy..........................................................................................

Tel...........................................................................................................

Liczba wydań..........................................................................................

Prenumerata od numeru..............................(włącznie)

Prenumeratę

zamówić można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonać zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na adres wydawcy wraz z załączonym czekiem lub postal order.

liczba wydań

UK

UE

12

£25

£40

24

£40

£70

Czeki prosimy wystawiać na: CZAS PUBLISHERS LTD

63 Kings Grove London SE15 2NA


|3

nowy czas | 13-17 lutego 2011

katastrofa smoleńska

Naciski wyparowały wraz ze smoleńską mgłą Naj now sze ana li zy pol skich spe cja li stów z ko mi sji Je rze go Mil le ra wy ka za ły, że wer sje ste no gra mów z ma ja oraz czerw ca 2010 ro ku zamiesz czo ne przez Ro sjan w ra por cie koń co wym znacz nie się róż nią od te go, co roz szy fro wa li Po la cy na pod sta wie prze ka za nej ko pii za pi su roz mów w kok pi cie Tu -154M. Słowa, które wprowadzili Rosjanie do stenogramów w maju 2010 i które istniały medialnie przez dziewięć miesięcy, miały na celu stworzenie wrażenia wywierania nacisków przez pasażerów samolotu. Jednak polskie analizy kopii zapisu MARS-BM CVR (Cocpit Voice Recorder) wykazały jednoznacznie, że nie ma nawet najmniejszego dowodu na jakiekolwiek naciski na załogę z strony któregokolwiek z pasażerów Tu-154M. Jest o tym mowa w polskich uwagach do raportu końcowego MAK, jednak uwagi te zostały zignorowane i większość raportu końcowego komisji MAK zawiera niczym niepotwierdzone tezy o naciskach. Podkreśla to nawet dotychczasowy zwolennik tez rosyjskich mjr Michał Fiszer: – Nawigator polskiego tupolewa nie obawiał się podczas lotu do Smoleńska, że prezydent Lech Kaczyński „się wkurzy”, a dowódca załogi nie prosił dyrektora z MSZ Mariusza Kazany o „zapytanie szefa, co ma robić”. Takich słów, wbrew temu, co mówili Rosjanie, nie ma na nagraniach zaprezentowanych przez polską komisję. We fragmentach, które dla Rosjan były dowodem wywierania presji na polską załogę, nasi specjaliści usłyszeli inne niż MAK słowa. Ten odczyt podważa rosyjską wersję o naciskach na załogę – mówił w styczniu 2011 roku w TVN24 major Michał Fiszer. W rosyjskiej wersji, tak wielokrotnie powielanej przez media, było zdanie: 08:38:00,4 – 08:38:02,2 Anonim. – Wkurzy się, jeśli jeszcze [niezrozumiałe]. Zdanie to zostało wykorzystane przez Rosjan w raporcie końcowym, w tłumaczeniu na język angielski zostało użyte słowo „crazy” (He will go crazy). Takiego zdania nie ma! Naprawdę nawigator mówi: 08:38:00,4 – 08:38:02,2 – Powiedz jeszcze, że jedna mila została. Podobna sprawa dotyczy zdania z godziny 08:30:54 i słów kapitana: – Co z nami Basiu?, które w połączeniu z innymi nieistniejącymi zdaniami miało wytworzyć w odbiorcach raportu końcowego MAK wrażenie, że załoga bała się tzw. głównego pasażera. Zdania: Co z nami Basiu?, również nie ma! Rosjanie w raporcie końcowym nie tylko wykorzystywali nieistniejące zdania i zwroty, ale także zmieniali szyk zdania oraz poszczególne słowa w taki sposób, aby stworzyć wrażenie uległości dowódcy samolotu. W rzeczywistości z prawdziwych słów wyłania się zupełnie inny obraz załogi i dowódcy niż ten przedstawiany przez Rosjan. Polskie uwagi do raportu końcowego mówią wyraźnie, że wszelkie pseudoanalizy psychologiczne załogi Tu-154M przeprowadzone przez Rosjan i umieszczone w raporcie końcowym nie są oparte na żadnych dowodach i nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Po prezentacji komisji Jerzego Millera, w której pokazano rozszyfrowany przez Polaków zapis audiokopii CVR oraz publikacji polskich uwag, doszło do sytuacji absurdalnych. Część polskojęzycznej prasy, która przez dziewięć miesięcy wspierała wariant rosyjski głoszący, że były naciski na lądowanie ze strony pasażerów, stwierdziła, że od dziś naciskiem jest... brak nacisków na lądowanie... Jednak te same media zapomniały albo postanowiły zapomnieć o dwóch sprawach: – lotniska zapasowe w żaden sposób nie zostały zabezpieczone przez stronę polską (zadania ministra Bogdana Klicha, Jerzego Millera, Mariana Janickiego); – z prezentacji ministra Jerzego Millera i opublikowanych przez MAK stenogramów z wieży lotniska w Smoleńsku wynika jasno, że strona rosyjska w żaden sposób nie była przygotowana na przyjęcie polskiego samolotu na innym lotnisku, stąd bardzo długie i nieskuteczne rozmowy kontrolera lotu w Smoleńsku z centralą w Moskwie, która wydała kontrolerom stanowczy rozkaz sprowadzania polskiego Tu-154M na lotnisko w Smoleńsku. Kontroler lotniska w Smoleńsku do końca nie otrzy-

mał informacji, w jakie inne miejsce może skierować polskiego Tu-154M. W czasie prezentacji odczytu polskiej kopii CVR zwraca również uwagę to, że brakuje jedynej kwestii z rosyjskiej wersji stenogramów z maja 2010 roku odnoszącej się do gen. Andrzeja Błasika (08:39:07). 08:39:02,2 – 08:39:08 Nawigator. – Kabina. Sterowanie przednim podwoziem mamy włączone. Mechanizacja skrzydeł. 08:39:07,5 – 08:39:10,7 Anonim. – Mechanizacja skrzydła przeznaczona jest do [niezrozumiałe], [głos w tle czytania karty – gen. Błasik]. Według Rosjan zdanie to potwierdzało obecność w kabinie gen. Andrzeja Błasika. W czasie prezentacji raportu MAK w Moskwie Rosjanie w tym miejscu przerywają prezentację i zostają przy wersji obecności w kokpicie gen. Błasika, pomimo że nie pokazali żadnego dowodu. Prezentacja MAK znacznie różni się od tej, jaka została przedstawiona przez komisję Jerzego Millera. Słowa o mechanizacji skrzydeł, które do tej pory miał wypowiadać gen. Błasik, w polskiej wersji są krótsze, a wypowiadane przez nawigatora i II pilota. (Uwaga: Wszystkie czasy z prezentacji Jerzego Millera są pomniejszone o 5 sekund) 08:37:57,4 – 08:38:00,2 Nawigator. – Powiedz jeszcze, że jedna mila została. Tu „wyparowały” naciski… nikt się nie wkurzał…! Dalej pominięte przez Rosjan jest szczegółowe i wyraźne odliczanie nawigatora odległości od osi lotniska i zmienione zdanie, które w rzeczywistości brzmi: 08:38:15,0 – 08:38:17,1 Nawigator. – Pół mili nam zostało. Ostatni komunikat o odległości 0,5 mili został wydany przez nawigatora na 50 sekund przed komunikatem kontrolera lotu: – 10 km na kursie i ścieżce, który oznacza wejście na ścieżkę lądowania i oś lotniska. Przedstawione w czasie prezentacji Jerzego Millera wyraźne odliczanie nawigatora obnażyło całkowicie kłamstwo komisji MAK z prezentacji z Moskwy, które mówiło, że samolot wszedł spóźniony na oś lotniska i ścieżkę. Rosjanie ominęli również ten fragment: 08:38:56 – 08:38:58 Mjr Protasiuk. – Procedury poproszę. 08:38:59 – 08:39:00 Mjr Protasiuk. – Czytaj. Wypowiedź nawigatora z rosyjskiej wersji zaczynająca się od słów: kabina, od samego początku wskazywała na rozmowę przez interkom lub na manipulację zapisem. Jednak przytoczone wcześniej zdania z czerwcowych stenogramów i słowa gen. Błasika nie istnieją. Rozmowa w rzeczywistości wygląda tak: 08:39:02 – 08:39:03 Nawigator. – Mechanizacja skrzydeł. 08:39:03 – 08:39:04 II Pilot. – Mechanizacja skrzydeł. 08:39:04 – 08:39:06 Kontroler – Smoleńsk. 101-y, odległość 10, wejście na ścieżkę. Obecność gen. Andrzeja Błasika w kokpicie, a także naciski na pilotów istniały tylko w rosyjskiej wersji stenogramów. W końcu sam polski akredytowany przy MAK Edmund Klich, który jako jedyny z Polaków odsłuchiwał oryginały zapisu CVR, jeszcze w maju 2010 oświadczył, że kiedy on słuchał oryginałów taśm z czarnych skrzynek rządowego Tu-154M, to żadnych głosów osób spoza załogi nie słyszał. Zmienił zdanie dopiero wtedy, gdy w maju 2010 roku dostał od komisji MAK kartkę papieru, na której głosy te się pojawiły. Jednak naciski z kartek papieru i obecność gen. Błasika w kokpicie znika tak, jak opada smoleńska mgła.

PODSUMOWANIE Nieprawdziwe są tezy o naciskach ze strony pasażerów. Rosjanie w raporcie końcowym MAK, aby uzasadnić tezę o naciskach, umieścili zdania, które nie istnieją w pliku audio. Polska strona w swoich poprawkach do raportu końcowego napisała wyraźnie, że nie ma najmniejszego dowodu, aby któryś z pasażerów wywierał naciski na załogę Tu-154M. Rosjanie oparli się

Nie ma dowodów na to, że mjr Arkadiusz Protasiuk sprowadzał tupolewa pod presją.

Gen. Andrzeja Błasika nie było w kokpicie.

na nieistniejących lub pozmienianych zdaniach z zapisu CVR. Rosjanie w raporcie MAK zafałszowali zdania wypowiadane przez I pilota, aby wskazać na jego rzekomy konformizm. Zapis audio pokazuje, że I pilot nie był uległy. Polska strona w poprawkach również jednoznacznie wykluczyła konformizm załogi i podważyła pseudoanalizę psychologiczną, której wnioski nie były konsultowane ze stroną polską. Na koniec można dodać, że ciało gen. Błasika zostało znalezione ponad 24 godziny po katastrofie. Opinie lekarzy mówią jednoznacznie, że po śmierci w ciele powstaje alkohol endogenny, którego zawartość może wynosić około 1 promila, więc wyciąganie wniosków o nietrzeźwości generała na podstawie wskazania 0,6 promila jest nadużyciem. Badania na wykrycie alkoholu były też przeprowadzane z naruszeniem procedur dotyczących tych badań. Nadużyciem jest także stwierdzenie, że ciało gen. Błasika zostało znalezione w kokpicie. Po pierwsze kokpitu nie ma (zdematerializował się), a po drugie sektor, w którym znaleziono generała, obejmował osoby siedzące w kokpicie, salonie prezydenckim i dwóch salonikach VIP. Generał siedział w jednym z saloników, więc w tym sektorze powinien być znaleziony. Widać więc, że historia kolejny raz zatoczyła koło. Tak jak słynne niemieckie gazety z 1941 roku wkładane przez ludzi z rosyjskiej komisji Burdenki do kieszeni pomordowanych w 1940 roku Polaków miały oddalić winę od Rosji/Stalina za zamordowanie polskiej elity, tak kartki papieru z nieistniejącymi naciskami wkładane przez ludzi z komisji MAK do rąk Edmunda Klicha i polskojęzycznych (świadomie nie nazywam ich polskimi) mediów, miały ponownie oddalić winę od Rosji.

Kajetan Marzec Au tor, wy ko rzy stu jąc swo je do ś wiad cze nie z pra cy w ob słu dze ra dio lo ka cy j nej cy wil nych i woj sko wych s tat ków po wietrz nych, od wie lu mie się cy pro wa dzi nie za leż ne ana li zy fak tów zwią za nych z ka ta stro fą smo leń ską. Jest w s ta łym kon t ak cie z pi lo t a mi, fi zy ka mi, ma te ma ty ka mi, in ży nie ra mi i in ny mi oso ba mi, któ re swo ją wie dzą i do ś wiad cze niem sta ra ją się bro nić ho no ru żoł nie rza pol skie go i god no ści Tych, któ rzy zgi nę li 10 kwiet nia 2010 ro ku w ka ta stro fie rzą do we go Tu -154M w Smo leń sku.

English translation @ www.nowyczas.co.uk


4|

13-27 lutego 2011| nowy czas

takie czasy

Adam Dąbrowski Egipską rewolucję zorganizowali robotnicy, studenci i fundamentaliści. Mieli wspólny cel: obalić rządzącego nimi autokratę. Udało się. Ale co dalej? – Mubarak to szaleniec. Zwrócił przeciwko sobie Egipcjan tylko po to, by porządzić dziewięć miesięcy dłużej – mówi dziennikarzom jeden z demonstrantów zebranych na kairskim placu Tahir. To serce egipskiej rewolucji. Najpierw przez internet skrzykują się Tunezyjczycy, organizując swoją Jaśminową Rewolucję. Wkrótce niepokoje rozlewają się na inne państwa Afryki. 25 stycznia docierają do Kairu. Główny plac miasta wypełniają tysiące demonstrantów. Mają dość biedy, korupcji i rządów twardej ręki uprawianych od 30 lat przez Hosni Mubaraka. Rząd blokuje serwisy społecznościowe i wyprowadza na ulice coraz więcej policjantów. Czwartego dnia protestów kraj jest właściwie odcięty od internetu. Wszystko na nic: to właśnie tego dnia na placu Tahir zbiera się najwięcej demonstrantów. Armia zapowiada, że nie użyje przeciwko nim siły. Prezydent idzie na ustępstwa: dymisjonuje rząd. Ale to nie uspokaja protestujących. – To Mubarak musi odejść, a nie jego współpracownicy – mówią. Wkrótce uderzają zwolennicy reżimu. Mają pałki, kije i noże. I jeden cel: chcą samodzielnie zdusić rebelię. W starciu z protestującymi giną trzy osoby, 1500 odnosi rany.

Hosni Mubarak Rządził Egiptem od 1981 roku, kiedy to w zamachu zginął Anwar Sadat. Służył w armii jako pilot. Po klęsce Kairu w wojnie z 1967 roku dostał zadanie zmodernizowania tamtejszych sił lotniczych. Rządził twardą ręką. W parę tygodni od dojścia do władzy wydał wojnę radykalnym islamistom, ale wkrótce stało się jasne, że umiarkowana opozycja również nie ma szans na uczciwą rywalizację z ludźmi Mubaraka. W polityce zagranicznej sprawnie balansował między Izraelem – z którym utrzymywał zwykle dość poprawne stosunki – i państwami arabskimi (patrzącymi na Kair nieufnie po uznaniu Izraela w 1979 roku). W 2005 roku Mubarak zmienił konstytucję „pod siebie”: nowe zapisy pozwalały mu na startowanie w kolejnych wyborach, które rzecz jasna wygrał. Ma 82 lata i nie cieszy się najlepszym zdrowiem. W zeszłym roku przeszedł poważną operację w Niemczech.

Afrykańska Zima Ludów Dzień później Mubarak ogłasza, że nie będzie kandydował w następnych wyborach. Ale nie ma zamiaru odchodzić ze stanowiska przed końcem kadencji. Dlaczego? – To pogrążyłoby kraj w chaosie – tłumaczy. Po dwóch tygodniach od rozpoczęcia kryzysu władze wyrażają chęć rozmowy. Opozycja przybywa na spotkanie z Omarem Suleimanem, którego Mubarak mianował parę dni wcześniej swoim zastępcą. Za późno. Satrapa w końcu orientuje się, że nie ma już szans. Zapowiada odejście. Ale władzę przejmuje armia. Pytanie: czy będzie chciała ją oddać?

W STRoNę TuRcjI cZy IRANu? Rewolucje w Tunezji czy Egipcie na pierwszy rzut oka mogą się kojarzyć z demokratycznymi przemianami w naszym zakątku. Ale różnic jest bardzo dużo. W 1989 roku nad Wisłą czy Wełtawą sprawa była dość jasna: po jednej stronie cyniczne, autokra-

tyczne reżimy ze szczątkowo legitymizowaną władzą – po drugiej wielonurtowy front demokratyczny. Front wygrywa i rozpoczyna się mozolne gonienie Zachodu. W Afryce jednak nic nie jest takie proste. Ani Egipt, ani Tunezja nie mają charyzmatycznych przywódców opozycji. Elity intelektualne są słabe, a wykluczenie ekonomiczne i społeczne to świetna gleba dla populistów i fundamentalistów. Historyk David Bell pisze w ostatnim wydaniu „Foreign Policy”, że przyszłość Egiptu jest bardzo niepewna. „W ciągu najbliższych miesięcy kraj uniknie prawdopodobnie islamskiej rewolucji. Ale możliwe, że Mubarak zostanie zastąpiony przez szereg słabych, niestabilnych rządów, które nie będą w stanie przywrócić porządku czy przeprowadzić

Mohamed Hussein Tantawi Stoi na czele Najwyższej Rady Wojskowej rządzącej od 11 lutego Egiptem. To doświadczony żołnierz, który służył podczas trzech wojen z Izraelem. Był ambasadorem w Pakistanie, ministrem obrony i dowódcą egipskich sił zbrojnych. Gdy nad Nilem zaczęło się robić gorąco, Mubarak wręczył mu nominację na wiceministra. Amerykański wywiad uważa Tantawiego za konserwatystę i krytykuje za to, że w przeszłości niechętnie włączał się do zwalczania terroryzmu na terytorium Egiptu. Z drugiej strony generał jest zwolennikiem łagodnego kursu w kwestii izraelskiej.

poważnych reform społeczno-gospodarczych. Szybko stracą one wiarygodność i poparcie, a to może sprawić, że w kraju wyłoni się nowa, zdecydowanie bardziej radykalna siła” – ostrzega Bell. Charakterystyczną cechą egipskich protestów jest brak zdecydowanego przywódcy, lidera, który mógłby potem poprowadzić kraj ku normalizacji. El Baradei, były szef Międzynarodowej Agencji Atomowej, nie cieszy się zbyt wielkim zaufaniem Egipcjan, zwłaszcza na prowincji. Załóżmy nawet, że nowy rząd będzie wystarczająco silny, by zabrać się za przebudowywanie egipskiej gospodarki, to – wbrew temu, co zakłada Bell – nawet wprowadzenie w życie reform nie gwarantuje gabinetowi przetrwania. Na reformach zawsze ktoś na początku traci, a zanim przyniosą skutek – musi minąć trochę czasu. Czy nowy rząd będzie mógł się cieszyć takim czasem. Czy nie zmiecie go kolejny gniew ludu, na którym tym razem skorzystają populistyczni radykałowie? Pytanie, czy Egipt stanie się drugą Turcją – ułomną, ale jednak demokracją – czy też „sunnickim Iranem”, jest wciąż otwarte. Zwłaszcza że na Bliskim Wschodzie jedyną stabilną demokracją pozostaje Izrael.

EfEKT doMINA? Pytanie o kierunek, w jakim podąży Egipt, słychać w wielu światowych stolicach. To prawda, Mubarak był autokratą i na salonach politycznych nie darzono go szczególną sympatią. Przez wiele lat Amerykanie przymykali jednak oko na jego wybryki, bo mimo wszystko nie był to przecież dyktator formatu Castro czy Pinocheta. Zapewniał natomiast relatywną sta-


|5

nowy czas | 13-27 lutego 2011

takie czasy

Bractwo Muzułmańskie Konserwatywne, fundamentalistyczne ugrupowanie islamskie. Powstało w 1928 roku jako ruch kontrkulturowy, który zawrócić miał społeczeństwo egipskie z drogi materializmu i „obcych ideologii” importowanych nad Nil z Zachodu. Jego przywódca Hasan – al Banna (1906 – 1949) chciał też wprowadzenia w Egipcie szariatu – prawa opartego na dosłownej interpretacji Koranu. Szczyt popularności osiągnął w latach czterdziestych. Sprzeciwiał się wtedy zarówno wpływom mocarstw zachodnich, jak i zbliżeniu z blokiem sowieckim. W 1948 roku jeden z członków Bractwa zabił egipskiego premiera. W odpowiedzi służby specjalne zabiły al Bannę, a samo Bractwo zostało zdelegalizowane. W latach osiemdziesiątych oficjalnie wyrzekło się przemocy i regularnie zdobywa miejsca w egipskim parlamencie.

bilność i przewidywalność polityczno-gospodarczą. Amerykanie mieli jakiś punkt zaczepienia w bardzo niepewnym regionie, a Izrael mógł się odwrócić plecami chociaż do jednej ze swoich granic. – Już dziś musimy się liczyć z Hezbollahem w Libanie i Hamasem w Gazie. A tu jeszcze, Boże broń, pojawia się możliwość, że Egiptem zawładnie autokratyczna, fundamentalistyczna organizacja.

Oczywiście, nie sposób przejść nad tym do porządku dziennego – mówi w rozmowie z BBC izraelski polityk Dan Gillerman. Rzeczywiście od czasu zawarcia traktatu pokojowego stosunki między Kairem i Tel Awiwem były dość stabilne. Teraz może się to zmienić. Izrael z niepokojem patrzy na rosnącą popularność fundamentalistycznego Bractwa Muzułmańskiego. Z początku organizacja dystansowała się od protestów, teraz jednak ma ochotę odgrywać ważną rolę w egipskich przemianach. Ale gdyby oznaczałoby to wyłonienie się na Bliskim Wschodzie drugiego Iranu, Izrael miałby trzech śmiertelnych wrogów: w Kairze, Teheranie i Damaszku.

NAJtRudNIEJSZE PRZEd NAMI Teraz, zgodnie z ostatnim życzeniem Mubaraka, Egiptem rządzi armia. A Adel Darwish, ekspert ds. Bliskiego Wschodu ostrzega, że generałowie mogą nie być skorzy do oddania władzy. – Nie jest bardzo prawdopodobne, by armia zechciała zrezygnować ze swych przywilejów i podporządkować się cywilnemu ministrowi obrony – powiedział Darwish dziennikowi the Independent. Nad Nilem wojsko od zawsze było jednym z trybów autokratycznej machiny. Nawet jeśli wojskowi zorganizują wolne wybory, pytanie o egipską demokrację wciąż jest otwarte. Ważnym graczem pozostaje przecież fundamentalistyczne Bractwo Muzułmańskie. Jeden z jego członków rozmawiał w zeszłym tygodniu z dziennikarzem radiowej BBC 5. Zapewniał, że jego ugrupowanie będzie „służyć demokracji”, a Izrael ma prawo do istnienia. Ale ataki samobójcze na cywili w Tel Awiwie czy Hajfie są usprawiedliwione. To

Mohammed el Baradei Jedni widzą w nim nadzieję na pokojowe przemiany demokratyczne nad Nilem. Inni uważają, że jest zbyt miękki i wypominają mu proirańskie sympatie. Zdobywca pokojowej nagrody Nobla, były szef Międzynarodowej Agencji Atomowej powrócił do Egiptu w zeszłym roku. Publicznie wezwał do reformowania kraju. Reżim Mubaraka nie zareagował. W efekcie el Baradei zaapelował do Egipcjan, by ci zbojkotowali wybory. Rok temu w domu polityka zebrało się trzydziestu polityków i intelektualistów, którzy powołali ruch społeczny Narodowy Związek na rzecz Zmian.

obrona przed izraelską „kolonizacją”. -Jeśli nie możesz zrobić nic innego, co ci pozostaje? Francuzi zrobili wszystko, by wyzwolić swój kraj, ja też zrobię wszystko by wyzwolić mój – mówił Kamal-el-Helbawi. Co z prawami homoseksualistów? Intelektualny guru ruchu, Al Karadawi powiedział przecież, że trzeba ich karać śmiercią. Odpowiedź jest niejednoznaczna: „rozważymy każde rozwiązanie proponowane przez ludzi” „Ludzie” zadecydują też, co począć z prawami kobiet, które według Karadawiego można bić (ale tylko w ostateczności – jeśli są bardzo nieposłuszne).

To wszystko pokazuje, z jak niestabilną sytuacją będzie się musiała zmagać podzielona wewnętrznie opozycja po obaleniu Mubaraka. Czy przypadkiem nie okaże się, że jego miejsce na kolejne dekady zajmie niewiele się od niego różniący generał albo fanatyk religijny? Wydarzenia w Egipcie nie różnią się od wielu innych rewolucji, znanych nam z historii. Wszystko jest relatywnie proste, gdy ludzi jednoczy wspólny wróg depczący ich prawa i swobody. Zasady są wtedy jasne i przejrzyste, wspólny jest też cel. Schody zaczynają się w chwilę po obaleniu satrapy. dodaj swój komentarz na www.nowyczas.co.uk

Dzwoń D zwoń d do od domu omu z T Twojej wojej k komórki omórki Polska za

2

p /min.

Podana cena ena obowiązuje obowiązuje n na an numery umery sstacjonarne tacjonarne

Zamów Z amów b bezpłatną ezpła atną k kartę artę S SIM IM - w wyślij yślij d darmowy armowy S SMS MS o ttreści reści N Nowy owy n na an numer umer 6 62828 2828

Przedpłacona P rzedpłacona K Karta arta S SIM IM Promocja P romocja kończy kończy ssię ię z dniem dniem 31 31 m marca arca 2 2011. 011. Na Na czas czas trwania trwania promocji, promocji, ceny ceny połączeń połączeń n na an numery umery sstacjonarne tacjonarne d do ow wybranych ybranych k krajów rajów zzostały ostały o obniżone bniżone do do 2 2p/minutę. p/minutę. W Warunki arunki p promocji romocji jak jak i aktualne aktualne cceny eny p połączeń ołączeń ssą ąd dostępne ostępne n na a sstronie tronie w www.lebara-mobile.co.uk ww.lebara-mobile.co.uk


6|

13-27 lutego 2011 | nowy czas

takie czasy

W miłosnym uścisku władzy Michał Opolski Zamiast rzetelnych informacji na temat smoleńskiego śledztwa – iście peerelowska kampania dezinformacyjna i manifestujący „bratnią przyjaźń” raport MAK. Zamiast kluczowych dla państwa reform – legislacyjne aberracje w postaci ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie czy ustawy o parytetach. Skoro rząd stać tylko na podwyżkę VAT, nie powinniśmy być zdziwieni, jeśli poniemieckie wały przeciwpowodziowe ponownie ugną się pod naporem wody, a na Aleje Ujazdowskie nadciągną tłumy „rokoszan”. W państwie, którego rytm coraz częściej wyznaczają klęski, nie ma zdarzeń niemożliwych. Na otarcie ewentualnych łez premier poleca boiska, a prezydent – pseudohistoryczne przypowieści z bigosem w tle. Ot, cała tajemnica polityki dnia teraźniejszego – premierowskiego „tu i teraz”. Kto lubi ganiać za piłką i bajdurzyć o bigosowaniu, powinien być kontent!

DEMOKRACJA REGLAMENTOWANA Apologeci rządu, którzy po tragedii smoleńskiej stanęli przed wyborem pomiędzy wiernopoddańczą miłością do władzy a myśleniem ponadpartyjnym, wybrali pierwszą – konformistyczną opcję. Nawet dziś, znając treść kłamliwego raportu MAK, konsekwentnie twierdzą, że rząd zdał egzamin, który wymusiła na nim smoleńska tragedia. W powszechnym użyciu są więc frazy o „zachowaniu politycznej ciągłości państwa”, „satysfakcjonującym sposobie rozwiązania problemu smoleńskiego

śledztwa”, „trudnej prawdzie” oraz „antysystemowej opozycji”, która wznieca w Polakach skrajnie narodowe nastroje i nieuzasadnione poczucie krzywdy. Wszystkie te twierdzenia stały się fundamentem propagandy, którą karmi się nas od dobrych kilku miesięcy. Tymczasem fakty mówią same za siebie. Po 10 kwietnia w Polsce podjęto próbę odbudowy systemu monopartyjnego, nawiązującego do rządów z poprzedniej epoki, a nie do niedawnej dominacji PiS, które w przeciwieństwie do PO, w czasach swej hegemonii nie miało aż tak wielkiej władzy i podlegało nieustannej kontroli mediów. „Odpolitycznienie” tych ostatnich, które z triumfem ogłosiła władza, w praktyce oznacza ujednolicenie przekazu informacyjnopublicystycznego opartego do tej pory na przyzwoitej równowadze opinii apologetów i krytyków rządu. I choć podobne działania trwają w mediach publicznych od dłuższego czasu, to ostatnie zwolnienia w TVP niemal całkowicie przypieczętowały proces rugowania z debaty publicznej niezależnego sposobu myślenia. Niecały rok po smoleńskiej tragedii Polacy utknęli w „miłosnym uścisku” rządu, a ten w „miłosnym uścisku” z odkrytymi na nowo „sojusznikami”. Standardowy dyskurs demokratyczny na naszych oczach jest przekształcany w plenarną nasiadówkę aliantów władzy, jakikolwiek zaś zasadniczy sprzeciw jest uznawany za antysystemowy i antydemokratyczny. Krótko mówiąc: powinien być zdelegalizowany, bo przypomina rokosz. Mimo tragicznego bilansu dotychczasowych rządów gabinetu Tuska (trzyletnich!), porażającej niekompe-

tencji, kłamstw, złej woli i arogancji, jakie rząd demonstruje od dawna, przede wszystkim – choć nie tylko – w sprawie smoleńskiego śledztwa, ale także tzw. afery hazardowej, którą w cyniczny sposób zamieciono pod dywan, społeczne poparcie dla ekipy rządzącej wciąż się utrzymuje na wysokim poziomie. Fenomen? Nie, powody są bardziej oczywiste. Po pierwsze – brakuje rozsądnie wyartykułowanej alternatywy dla uprawianej przez rząd polityki spod znaku „tu i teraz”. Po drugie – nieustanne zapewnianie opinii publicznej, że zdecydowane i bardzo krytyczne stanowisko, najpierw w sprawie rosyjskiego „śledztwa”, a teraz w sprawie jednostronnego raportu MAK, jest wyłącznie pisowskim marginesem. Po trzecie wreszcie – wciąż bardzo sprawny aparat propagandowy, który w newralgicznych dla rządu momentach raczej nie zawodzi, produkując tematy zastępcze i sprytnie odwracając uwagę opinii publicznej od meritum problemu. Klasyką gatunku jest w tym kontekście ostatnia sejmowa debata na temat raportu MAK, podczas której premier polemizował z opozycją, zamiast udzielać odpowiedzi na kluczowe dla sprawy pytania. Według badań Instytutu Homo Homini największą porażką polityczną ubiegłego roku jest dla Polaków śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej. Twierdzi tak 39 proc. ankietowanych. To wciąż niewiele, zwłaszcza że polityczny kontekst tej tragedii: gra polskiego rządu z Rosją skierowana przeciwko prezydentowi Kaczyńskiemu, a także kłamstwa i peerelowska propaganda zaraz po niej, pokazują aż w nadmiarze prawdziwe oblicze ekipy rządzącej, na czele z premierem. Gdyby większość Polaków podjęła się racjonalnej oceny tych faktów, to nie dziwiłyby nikogo głosy za postawieniem premiera przed Trybunałem Stanu ani fakt, że nawet tak pogubiona i nieporadna opozycja, jak PiS, nie miałaby najmniejszego problemu, by tegoroczne wybory parlamentarne wygrać w cuglach.

PARTNER CZY PETENT? Śledztwo polskiej prokuratury wojskowej w sprawie tragedii smoleńskiej, które w przypływie ponadkoniunkturalnej szczerości były premier Włodzimierz Cimoszewicz niezwykle trafnie porównał do „śledztwa w sprawie włamania do garażu na Grochowie”, od początku pozostawiało wiele do życzenia. To tylko dzięki naciskom opozycji i części opinii publicznej czasem przypominało normalne procedury, choć z góry ograniczone zatajaniem i niszczeniem przez


|7

nowy czas | 13-27 lutego 2011

takie czasy Rosjan kluczowych dla sprawy dowodów. I choć śledztwo zostało przedłużone i ma się zakończyć w kwietniu tego roku, to już dziś wiemy wystarczająco dużo, by nie godzić się na kłamliwy i poniżający nas raport MAK. Stosując argument siły, a nie siłę argumentu, Rosjanie nie tylko obarczyli nas całkowitą winą za tragedię, ale także nam ubliżyli, przedstawiając w nim oficjalną wizytę państwową jako wycieczkę pijanych rewizjonistów-samobójców. Cóż jednak z tego, że znajdują się jeszcze w Polsce środowiska, które tę potwarz odebrały jednoznacznie, jeśli polski Sejm nie jest nawet w stanie przyjąć uchwały, w której wyraźnie odrzucono by smoleńskie kłamstwo Kremla. Serwilizm polskiego rządu wobec Rosji, która w praktyce przejęła śledztwo, a czego przykrą konsekwencją jest kłamliwy raport MAK, jeszcze długo będzie przynosić fatalne skutki dla Polski. Uległość ta, wpisująca się w sposób uprawiania polityki zagranicznej przez całą rządzącą socjetę, nie mogła być odebrana na arenie międzynarodowej inaczej, jak tylko w jeden sposób: Polacy rezygnują ze swojej podmiotowości i godzą się na uznanie rosyjskiego protektoratu w fundamentalnej dla swojej państwowości kwestii. I choć nikt nie wyartykułował nam tego wprost, oczywisty jest dla mnie fakt, że politycy europejscy do dzisiaj uśmiechają się pod nosem, gdyż podobna sytuacja w ich krajach byłaby nie do zaakceptowania. Oczywiście, znajdą się i tacy, którzy podchwycą demagogię premiera, jakoby od początku walczył o „prawdę i pokój”, bo stawiając sprawę na ostrzu noża, nic byśmy od Rosjan nie uzyskali, naraża-

jąc się tylko na wrogość, a być może nawet na wojnę. Wspomnę tylko, że między serwilizmem a agresją jest jeszcze sporo możliwości, chociażby międzynarodowy arbitraż, który bezpowrotnie zaprzepaszczono, kierując się „zaufaniem do rosyjskiego partnera”. Tego samego, który już następnego dnia po tragedii niszczył i zatajał dowody. Tego samego, który widząc naszą uległość, nie zawaha się jeszcze bardziej ingerować w naszą państwowość. Wreszcie, tego samego, który nie musi wypowiadać nam wojny, bo od dawna z nabożnością wspieramy jego ekspansywną politykę, a duża część naszych elit na samą myśl o rosyjskim odznaczeniu lub wspólnym obiedzie z prezydentem Miedwiediewem dostaje zaburzeń percepcji. Aż dziw bierze, że któryś z naszych literatów nie pokusił się przed ostatnią wizytą prezydenta Rosji w Polsce, by stworzyć na tę okoliczność jakiś zgrabny panegiryk. Konia z rzędem temu, kto przekona mnie, że Angela Merkel czy Wladimir Putin nie mają powodów do radości ze zmiany paradygmatu w polskiej polityce zagranicznej, w której coraz wyraźniej rezygnujemy z autonomii na rzecz wzajemnego poklepywania się po plecach i tzw. dobrych stosunków sąsiedzkich. Tymczasem sygnał naszych sąsiadów jest prosty: Polacy, trzymajcie tak dalej, a my w zamian zapewnimy wam dobrą prasę w Europie, którą pochwalicie się przed waszym elektoratem. Premier Tusk i prezydent Komorowski są najlepiej ocenianymi politykami 2010 roku. Znając nasze kompleksy i umiłowanie do zagranicznych pochwał, dobra prasa naszych mężów stanu, przede wszystkim

w Niemczech, nie jest bez znaczenia. – Polsko-niemieckie doświadczenie w budowie dobrych relacji może być przykładem, jak pokonywać historyczne zaszłości – triumfował niedawno w Berlinie premier Tusk. – Nie jest to sytuacja dramatyczna, już w tej chwili jesteśmy właściwie bardzo bliscy finału i takich rozstrzygnięć, które polską stronę usatysfakcjonują, nawet jeśli nie uzyskamy tego efektu ostatecznego dziś – dodał, odnosząc się do zasadniczego dla przyszłości portów w Szczecinie i Świnoujściu problemu z Gazociągiem Północnym, który w przyszłości może blokować dostęp dużych statków do tychże portów. Co naprawdę wynegocjował premier Tusk, a raczej, jak odprawiono go z kwitkiem, dowiadujemy się dopiero z wypowiedzi kanclerz Niemiec, Angeli Merkel: – Obiecałam panu premierowi Tuskowi, że jeśli w przyszłości pogłębienie dostępu do portu w Świnoujściu będzie musiało zostać dokonane, wtedy będą prawne ustalenia między nami, które to ułatwią. Uff, skoro kanclerz obiecała premierowi, że jakoś się tam umówią, to chyba możemy spać spokojnie. We wspomnianą zmianę paradygmatu wpisuje się również obecna „polityka historyczna”, którą doradca prezydenta ds. historii i dziedzictwa narodowego, prof. Tomasz Nałęcz, był łaskaw ująć tymi oto słowy: „Każda prawda historyczna ma prawo racji”. Odsłonięcie pomnika bolszewickich żołnierzy w Ossowie, któremu przewodniczył właśnie Tomasz Nałęcz, miłość do dawnych dyktatorów i niemożliwa do zaakceptowania polityka odznaczeniowa prezydenta Komo-

Młodzież dziczeje Michał Sędzikowski

Świat schodzi na psy, a młodzież dziczeje! Takie stanowisko towarzyszy ludzkości co najmniej od upadku Troi. „Dzisiaj nie ma już takich bohaterów”, mawiał Homer, kreśląc starożytnym postaci tytanów spod Ilionu. „Dziś nie ma już takich Polaków jak dawniej” – ponoć powiedział niedawno Rafał Ziemkiewicz, a swój punkt widzenia w tej sprawie dzieli z większością polskiej prawicy. Muszę przyznać, że coś w tym jest. Moja matka, przygotowująca klasy maturalne, twierdzi, że życie w całkowitej informacyjnej próżni to stan naturalny dla pokolenia o 15 lat młodszego ode mnie. Jej maturzyści nie wiedzą, kiedy wybuchła II wojna światowa, i twierdzą, że po jej zakończeniu Polska wpadła pod niemiecką okupację. Średniowiecze na świecie według niektórych skończyło się, kiedy Wałęsa został prezydentem, a Bolesław Prus był wielkim mistrzem zakonu krzyżackiego rozwiązanego parę tysięcy lat temu.

Kiedy byłem ostatnio w kraju na wakacjach, zabłąkałem się na studencką imprezę i ze zdumieniem stwierdziłem, że towarzystwo posługuje się wyłącznie mową fatyczną, z której rozpoznawałem tylko przekleństwa. Prawdopodobnie konwersacja nie różniła się bardzo od rozmów prowadzonych przez gości usiłujących sprawiedliwie podzielić między siebie zwłoki tygrysa szablozębnego. – Dzicz – mówię sobie. Za moich czasów – myślałem – na takich zakrapianych posiedzeniach, w oparach marihuany, podważało się istnienie Boga bądź go broniło, szukało sensu życia, opowiadano sobie przeczytane książki i obejrzane filmy, komentowano politykę, z ogniem w oku szukano recepty na utopię, a do mowy fatycznej przechodziło się około piątej nad ranem. Przy czym, nawet wówczas, hańbą byłoby przyznać się, że nie wie się, kto napisał „Mistrza i Małgorzatę”. – Dzicz – powiedziałby o nas Ziemkiewicz, gdyż na jego studenckich imprezach śpiewano poezję, komentowano nowe trendy w sztuce, cytowano „Mistrza i Małgorzatę” i ze znawstwem wspominano Homera. – Dzicz – powiedziałoby o Ziemkiewiczu i jego kolegach pokolenie powojenne, które na imprezach cytowało poezję, dzieliło się wrażeniami z teatru, tworzyło politykę, cytowało Homera i zastanawiało się, czy nie warto by, przed nastaniem ranka, napisać drugiej części „Mistrza i Małgorzaty”.

rowskiego, to dobitne przykłady relatywizacji faktów, która z czasem będzie prowadzić do historycznych fałszerstw. Niesie to za sobą jeszcze jedno zagrożenie. Otóż, podobne działania będą powodować wypieranie ze świadomości tych faktów, które stawiają i nas w złym świetle, a które będziemy odrzucać niejako a priori – jako wyraz sprzeciwu wobec uprzednich kłamstw. Próba ograniczenia przez MEN lekcji historii oraz trwające od kilkunastu lat, a ostatnio bardzo wzmożone ataki na polskość, którą wiele lewicowych i liberalnych środowisk skupionych wokół naszej władzy każe kojarzyć nam z nacjonalizmem, antysemityzmem i fundamentalizmem religijnym, mają na celu przebudowanie tożsamości narodowej na wzór unioeuropejskiej wspólnoty konsumpcyjnej. Konsekwencją tego może być całkowity demontaż historycznej świadomości następnych pokoleń, które za kilkanaście lat będą uważać, że II wojnę światową wywołali jacyś bliżej nieokreśleni naziści do spółki z nacjonalistycznymi kolaborantami z AK, okupacja była dla Polaków okresem „złotych żniw”, największymi zaś ofiarami wojny stali się wypędzeni przez Polaków Niemcy, masowo mordowani przez nas Żydzi oraz, co oczywiste, niosący nam wolność krasnoarmiejcy.

SEMANTYKA POLITYCZNIE STOSOWANA

Michał Opolski

Gdy komunistyczna władza usprawiedliwiała swoją politykę, strasząc naród „wrogami Polski Ludowej”, „reakcjonistami i wichrzycielami”, nikt przy zdro-

– Dzicz – powiedziałoby o nich towarzystwo studentów dwudziestolecia międzywojennego, które na imprezach pisało poezję, zmywając z twarzy charakteryzację bohaterów „Iliady”, czytało swoje odezwy polityczne, a pewnie byli i tacy, którzy w teczkach mieli swoją wersję „Mistrza i Małgorzaty”, której jednakowoż nie zdążyli opublikować przed 1939 rokiem. – Dzicz! Niech żyje dzicz! – krzyczała szlachecka elita narodu polskiego na imprezach, strzelając z hakownic do obrazów przodków parę pokoleń wcześniej. – Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj – mówili jeszcze wcześniej niedoszli studenci nieistniejących uniwersytetów. Jakich ma na myśli polska prawica „Polaków, których już nie ma”? Chodzi im o własne pokolenia? Hola! Ja też uważam w głębi duszy, że my piękni dwudziestoletni byliśmy w stanie zatrząść posadami świata, jednak jest to mój mały sekret, przechowywany w szufladzie tuż obok tego z fantazjami seksu z Angeliną Jo..., przepraszam, z Hildegardą von Bingen. O pokolenie mojej matki może chodzi? Większość tego pokolenia została zlustrowana i okazało się, że to agenci bądź Żydzi. A więc może o pokolenie dwudziestolecia międzywojennego? Pełnego komunistów z KPP, Żydów i skazańców centrolewu? Trzeba przecież pamiętać, że spora część naszych zachłyśniętych demokracją czempionów dwudziestolecia w socjalizmie szukała utopii. Idąc dalej, przecież ani Kaczyńskiemu, ani Ziemkiewiczowi nie chodzi o husarię i licznych zwolenników Radziwiłła, elitę zdemoralizowanych pijaków, którzy doprowadzili do upadku Wielkiej Polski! Gdzie więc mam ja, przedstawiciel prawie do cna zdziczałego pokolenia Po-

wych zmysłach nie wierzył w tę semantyczną propagandę mającą na celu zdezawuowanie opozycji i sklasyfikowanie wspólnego „wroga”. Gdy dziś mówi się tym samym językiem, używając w warstwie znaczeniowej niemal identycznych sformułowań i tropów myślowych, pretendujących do polityczno-intelektualnej diagnozy naszych czasów, zaślepiony i zmanipulowany naród przyjmuje tę postkomunistyczną frazeologię z bezkrytyczną wiarą w jej słuszność, ale i z autentyczną troską o naszą demokrację, której zagraża „antysystemowa” opozycja próbująca wzniecić „rokosz”. A czym różnią się używane przez władzę i jej apologetów etykiety od fraz o „ohydnej, reakcyjnej pianie”, które rzecznik komunistycznego rządu, Jerzy Urban, ciskał w stronę opozycji? Nie uświadamiając sobie tych prostych mechanizmów, nie sposób zrozumieć, że bicie na alarm w sprawie rosyjskiego „śledztwa” i uderzanie w manipulującą nami rządzącą socjetę nie jest żadną „pisowską obsesją”, „graniem tragedią” czy „eskalacją konfliktu” tylko zwykłym domaganiem się prawdy. Wreszcie, że ekonomiści podnoszący larum przeciwko poczynaniom rządu nie są „pisowskimi profesorami”, bo jeśli przyjmiemy to za prawdę, musimy uznać, że krytykujący nasze finanse brytyjski „The Economist” również opanowały „pisuchy”. Nie takie absurdy już jednak słyszałem.

Dodaj swój komentarz na www.nowyczas.co.uk

laków, szukać wzorca odniesienia, błyszczącego w umysłach polskiej prawicy? W Kazimierzu Wielkim albo Łokietku? Wcześniej książęta Polscy z czasów rozbicia dzielnicowego przypominali sforę wilków zagryzających się o władzę. Może więc naszym patriotom chodzi o pierwszych Piastów? Otóż nasza narodowa martyrologia odnosi się nie do realnego narodu, lecz do wzorców Sienkiewiczowskich. Do potężnego wizerunku polskiego patrioty wykreowanego przez artystów zaborów. Wykreowanego przez pokolenia tworzącego dzieła z homeryckim rozmachem. Z takimi półboskimi wizerunkami musiał się zmierzyć Lech Wałęsa, Tadeusz Mazowiecki, Jerzy Buzek, o ironio, z nimi musieli również zmierzyć się Kaczyńscy, najwięksi orędownicy politycznych portretów wiszących w gabinetach snów patrioty. W konkurencji z mitem żywy człowiek nie ma szans. Może stąd nie ma ciągle drugiego Skrzetuskiego, Wiśniowieckiego, Łokietka czy Piłsudskiego. Może tak, a może chodzi o coś jeszcze. Odpowiem, parafrazując słowa Marszałka II Rzeczypospolitej: – Tu bowiem, moi Państwo, chodzi o plucie! Kiedy nasz wybrany prezydent czy premier lub bohater narodowy opluty przez karła z bagien zostanie dostatecznie poniżony, dostatecznie się owego błota opije, wówczas może dopiero stać się godzien Polski. Plucie stało się rozrywką takoż starych, jak i młodych lwów salonowych. By należycie i na poziomie kogoś zmieszać z błotem, należy znać nie tylko historię wyznawanych przez niego idei, lecz także historię jego dziadka, rodziców, jego samego i tyleż samo o wszystkich, którzy podali mu kiedykolwiek rękę. Dobra znajomość historii jest przy opluwaniu atutem bezcennym.


8|

13-26 lutego 2011 | nowy czas

fawley court

Who really owns Fawley Court...? FAW L E Y C O U RT O L D B OY S awley Court appears yet again to have re-acquired a ‘new’ owner. Meanwhile, the Marian Trust, and its trustee-priests, unable or unwilling for over a year to answer a list of reasonable and legitimate questions from FCOB, are now crawling out of their shell(s), and beginning to respond. Apart from responding inter alia to some serious queries about the Fawley Court Father Jozef Jarzembowski Museum, the Marians are also ‘helpfully’ shedding light on Fawley Court’s never-built St Faustina Kowalska Apostolate Centre, and the allegedly misappropriated (£350,000) appeal funds, together with other issues. Encouraging new evidence is also beginning to emerge about the true forty year old rights of worship at, and the legal ownership/custodianship of St Anne’s Church itself at Fawley Court. Legal claims are also being prepared in respect of all the miracle plaques, holy objects, and similar artefacts of reverence, illicitly and secretly removed from St Anne’s to an unknown place. The Marians now confirm that; having followed… the advice of their accountants’ on the treatment in the charity’s accounts, of the items comprising the museum collection, which included items brought together by Father Jarzebowski, the Museum does hold a register of its assets. Further, it should be noted, the Marian trustee-priests have; again, followed the accountants’ advice in relation to treatment of funds in response to any appeals... We do have an internal record of donors and sums donated in response to the (Saint Faustina Kowalska) Apostolate building project.

F

he actual ownership of Fawley Court today however, is a little less clear-cut. It all resembles an Alice in Wonderland musical chairs; no one can ever be sure if there is seat for them, and where, or what surprise will unravel at any given time, and when. Fawley Court’s ownership is cloaked in anonymity and controversy, counting an ever-growing cast. At the head of this dramatis personae is Persian heiress and philanthropist Mrs Aida Hersham. In the Henley Standard (4 June 2010), Mrs Hersham is described as; “The new owner… Aida Hersham ‘secured’ the purchase of the historic building in April – two (?) years after viewing it… In a ‘rare interview’ she told The Standard she would eventually ‘move’ into Fawley Court. She goes on that she first saw the property on a; muddy, cold and murky day in 2008, (?), but knew then she had to own it. According to the same Henley Standard she reasonably admits; however to having made a mistake by not realising the significance of the property at first. She says; I didn’t know the attitude some people would have towards OUR POSSESSION (sic) of Fawley Court. In the same piece she adds; The protestors’ issues were with the Marian Fathers and should NOT involve her… I understand their disappointment at leaving such a beautiful property. I would be equally disappointed if we had to leave. Indeed, Mrs Hersham is clearly both a sensitive and compassionate being. In a chance one-hour meeting on Fawley Court’s grounds with one of our “protestors” Hanna McCluskey on 10 June 2010, whom she invited for coffee, Mrs Hersham confided to her that;her own Mother is a Catholic, and that future access to St Anne’ Church, and Father Jozef Jarzembowski’s grave would not be a problem. Mrs Hersham has also gone on record saying how she would generously create an; art gallery/centre at Fawley Court, and, We feel a great responsibility towards the house. We will not shy away from restoring it to be part of the country’s national heritage. On 2 July 2010, again the Henley Standard, this time reporting on Mrs Hersham’s legal High Court spat with Mr Richard Butler-Creagh over an alleged £5m breach, describes her as; The woman who has taken over Fawley Court.” Peter Mckay in the Daily Mail of 5 July 2010, is more circumspect, saying; Not even a story-teller of Kenneth Grahame’s calibre could have – invented the pantomime being played out

T

over the purchase of historic Fawley Court, the 17th-century mansion set in 27 acres beside the Thames in Oxfordshire, and the – inspiration for Toad Hall in his masterpiece ”The Wind in The Willows.” The same piece makes the comment; She (presumably Mrs Aida Hersham), eventually paid £13million. Much later, on 13 September 2010, much to the dismay of FCOB, solicitors for Mrs Hersham, messrs David Cooper & Co., wrote saying they had; …read (FCOB’s) letter of 9th July to the Chief Executive (Andrew Hind), of The Charity Commission… LET ME/US MAKE IT QUITE CLEAR THAT AIDA HERSHAM IS NOT THE BENEFICIAL OWNER, EITHER BY CONTRACT OR OTHERWISE, OF FAWLEY COURT. The letter continues; The title was bought by Cherrilow Limited who I do not act for. Aida Hersham has no interest, beneficial or otherwise, in Cherrilow Limited. (In conversation with FCOB Sarah Nicholson, planning officer at Wycombe District Council, has more than once said that Aida Hersham is the face of Cherry Law). On receipt of messrs Cooper’s letter, we were well gobsmacked. How her solicitors’ contents’ square with what is in the public domain, and announced by Aida Hersham herself on the issue of her ‘ownership’ of Fawley Court is indeed mystifying. Who does really own Fawley Court? Cherrilow Limited are indeed the registered owner(s), of Divine Mercy College, Fawley Court, but of course their identity is cloaked in secrecy being incorporated privately as a company in Jersey, and therefore out of reach of the long arm of publicity, scrutiny, or the authorities’. Interestingly, Credit Suisse, the respectable worldwide Swiss Banking Corporation, are the proprietors (co-owners), and there is also a Vendors Lien (a seller’s holding interest on Fawley Court), controlled by– would you guess – none other than the Marian Fathers Charitable Trustees Incorporated, in their capacity – and this gets even better – as a BENEFICIARY! Things get even more tricky to understand regarding the current ownership of Fawley Court in light of two recent press articles. The first, in the Henley Standard, 1 February this year, reports on the cash plus land deal whereby Toad Hall (Henley’s beloved garden centre, for over sixty years, once part of the Fawley Court estate) is to move to Reading Road, Shiplake, and cites Aida Hersham as the new owner of Fawley Court, having; …paid £13million for the historic mansion. There appears to be some reluctance, indeed opposition to the proposed; move… engineered by Aida Hersham. Mrs Hersham has responded emphatically but reasonably to these mounting woes by allegedly saying that a deadline of July 1st has been set to complete the deal or back out. You can’t get fairer than that. irmingham’s The Sunday Mercury – wholly unrelated to Aida Hersham – reporting in this Sunday’s edition (13th February) on the arrest, and summons to court of Father Wojciech Jasinski for the alleged removal of human remains (Witus), from Bullingam to Henley, simply says; It (Fawley Court) has since been sold and is now the home of glamorous philanthropist Aida Hersham. Confused? We are. In their letter of 13 September 2010, D Cooper Solicitors advised FCOB to take their complaints to both the Marian Fathers or the Charity Commission. This advice has been studiously followed for six months, but Mrs Hersham’s name just keeps popping up as the owner of Fawley Court. Given that FCOB’s remit is public spirited, and in the public interest both as a matter of public policy and natural justice, it (FCOB) cannot be criticized for wanting simply to get at the truth? Suffice to say at this stage, the said letter to FCOB from D Cooper Solicitors on behalf of Aida Hersham is in breach of Relations with Third Parties on many counts. We are advised to act. FCOB is considering its position, and contemplates making a complaint in due course to the Law Society, but more pertinently to the Office for the Supervision of Solicitors.

B

Mirek Malevski Chairman FCOB

82 PORTOBELLO ROAD, NOTTING HILL, LONDON W11 2QD tel. 020 7727 5025 Fax: 020 8896 2043 email: kristof.j@btinternet.com

HEREFORD PRIEST ACCUSED OF ‘BODYSNATCHING’ WOULD BE SAINT (!) This is the title published by The Sunday Mercury 13 Feb. 11 (Midlands). Further to Nowy Czas’s and FCOB’s articles published last year and this, the Witus Orlowski affair (exhumation without a licence) is now in court. The Rev Wojciech Jasinski was arrested by Hereford Police in December last year, charged with illegally exhuming Witus’ remains, and has appeared before Hereford Magistrates Court on 10 January 2011. The case was committed to Worcester Crown Court where he will appear on May 3. An excellent article, however it should be added and clarified that Witus prayed not just for the local priest but for Father Jarzembowski, our Founder, whose exhumation was stopped by a High Court injunction, and that Witus and his mother escaped from the Soviet Gulag in Siberia, where his father and sister died. His body was found in a wooden box in his mother grave. In the box there was a faded Transit Label from New York Funeral Authorities in a glass jar (his mother broguht the box to England from Mexico via US). He was eventually re-buried at Fairmile Cemetery, not Fawley Court. The Henley Standard published a story on 4 February 11 “Garden Centre moves after 60 years” about Toad Hall. It states that the move has been engineered by Aida Hersham. “Dismissal Threat for the Quango Queen” was published by the Daily Telegraph on 31 Jan 11, accusing the Charity Commission’s Dame Suzi Leather of a “politically motivated” agenda. The article mentions that the new Attorney General has referred the Commission to a tribunal following concerns about the fairness of its decisions.

ACTIONS We ask our supporters to keep up the pressure by contacting their MP about the scandal of Fawley Court in order to elicit questions in the House of Commons. The website www.writetothem.com is easy to use and saves time. If you wish to receive our newsletters please contact fawleyoldboys@gmail.com We also ask you to support an independent, international Smolensk Inquiry following the revelations from the London Meeting. Contact www.pwwb.co.uk and www.barkadia.net for information. FAWLEY COURT OLD BOYS ASSOCIATION fawleyoldboys@gmail.com The FCOB campaigns to restore Fawley Court to the Polish Community in the UK. All material, including individual letters, newsletters, press releases and articles is protected by author’s copyright via the publishers, Nowy Czas, and the contents belongs collectively to the FCOB. Please note our new email address fawleyoldboys@gmail.com. A website is in preparation. Krzysztof Jastrzembski Secretary FCOB

TO WHOM IT MAY CONCERN Re: FAWLEY COURT, HENLEY This notice is directed to any parties who may consider that they have a beneficial interest in Fawley Court, Henley. They should note that the sale of the property by the Marian Fathers to the new owners may be defective and that any new title may be vulnerable to challenge. Patrick Streeter and Co, Chartered Accountants 1 Watermans End, Matching, HARLOW, Essex CM17 ORQ Tel: 01279 731 308 email: sptstreeter@aol.com


|9

nowy czas | 13-27 lutego 2011

kalejdoskop drugi brzeg

Abp Józef Życiński

Brytyjski premier: wielokulturowość w naszym kraju zawiodła Podczas konferencji w Monachium brytyjski premier David Cameron podkreślił, że polityka wielokulturowości zachęciła muzułmanów i inne grupy imigrantów „do życia oddzielnie, z dala od siebie i od głównego nurtu”. Zdaniem Camerona polityka wielokulturowości odpowiada też za wzrost ekstremizmu islamskiego. Nawołując do odejścia od przegranej polityki przeszłości premier mówił o potrzebie „mocniejszej tożsamości narodowej”. Przemówienie premiera ostro skrytykowali brytyjscy muzułmanie. – Brytyjscy muzułmanie odrzucają terroryzm i ekstremizm. Twierdzenie, że nie wspieramy wartości, takich jak tolerancja, poszanowanie innych oraz wolności jest głęboko niewłaściwe – powiedział Mohammed Shafiq z Fundacji Ramadhan. Przemówienie premiera Camerona zbiegło się z demonstracją EDL (Angielska Liga Obrony) w

Metropolita lubelski abp Józef Życiński zmarł 10 lutego w swoim pokoju w rzymskim hotelu Casa del Clero. Lekarze nie podali oficjalnie przyczyny zgonu, ale prawdopodobnie był nią wylew krwi do mózgu. W Rzymie arcybiskup uczestniczył w sesji plenarnej Kongregacji ds. Wychowania Katolickiego. W tym roku we wrześniu skończyłby 63 lata. Metropolitą lubelskim został czternaście lat temu, w 1997 roku. Wcześniej przez siedem lat był biskupem tarnowskim. Był teologiem, filozofem nauki, kosmologiem, ogromnym erudytą. Znał biegle sześć języków. Dużo pisał. Aktywnie uczestniczył w pracach Papieskiej Rady do spraw Kultury, watykańskiej Kongregacji ds. Wychowania Katolickiego, był członkiem wielu światowych gremiów naukowych oraz uczestnikiem sympozjów naukowych w Castel Gandolfo, na które zapraszał go Jan Paweł II. Miał bardzo wyraziste poglądy, za które był często krytykowany. Uważał, że Koścół powinien być instytucją otwartą na zlaicyzowany świat. Mawiał, że gdyby apostołowie zostali w wieczerniku, nie wyszli do świata – nie byłoby chrześcijaństwa. Odrzucał katolicyzm twierdzy, walki, zamknięty na innych. Przestrzegał przed upolitycznianiem Kościoła, ale jego krytycy zarzucali mu, że nawołując do dystansowania się wobec jednej opcji, wspiera inną. Mało znana jest działalność charytatywna abp. Życińskiego. Pomagał głównie samotnym matkom z dziećmi – szukał dla nich mieszkań, wspierał finansowo.

Luton. W demonstracji wzięło udział około trzy tysiące osób. To właśnie z tą, uważaną za skrajnie prawicową i antymuzułmańską organizacją porównał wystąpienie premiera laburzystowski polityk Sadiq Khan. Podobną ocenę polityki kulturalnej przedstawiła pierwsza z spośród polityków Unii Europejskiej niemiecka kanclerz Angela Merkel. Brytyjski premier otwarcie mówił o wartościach kraju osiedlenia, które powinny stać się wspólnymi wartościami. Wokół tych wartości chciałby zjednoczyć Wielką Brytanię. Temat wywołał kontrowersje, niemniej konserwatyści podkreślają: „ekstremizm i islam nie są tym samym”.

Więźniowie bez prawa głosu Wielka Brytania Posłowie Izby Gmin w historycznym głosowaniu nie zgodzili się na przyznanie praw wyborczych więźniom. Tym samym odrzucili orzeczenie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, który nakazał Wielkiej Brytanii zmianę decyzji sprzed 140 lat o odbieraniu więźniom praw wyborczych. – Kto popełnia przestępstwo, pozbawia się prawa do głosowania. Dlaczego mamy to zmieniać – mówił premier David Cameron. – Czas wyznaczyć granice i pokazać, że to my decydujemy o naszym prawie – apelował poseł

torysów Dominic Raab. 234 posłów było tego samego zdania, a tylko 22 przeciwnego. Wielu posłów wstrzymało się od głosu. Do głosowania w Izbie Gmin doszło po tym, jak były więzień oskarżył w Strasburgu Wielką Brytanię o dyskryminowanie więźniów. Prawa obywatelskie należą się człowiekowi – argumentują zwolennicy przepisów unijnych – to człowieka pozbawia się tych praw. Wielka Brytania udowodniła, że jest krajem eurosceptycznym. Ale nie jest to koniec problemu. Rząd, który podobnie jak przeważająca większość parlamentarzystów, uważa że „czas

wyznaczyć granice i pokazać, że to my decydujemy o naszym prawie”, musi jednak znaleźć jakieś kompromisowe rozwiązanie z UE. Eksperci uważają, że rozwiązaniem może

być oddanie sprawy sądom, które po indywidualnym rozpatrzeniu wniosków wydadzą stosowną decyzję w sprawie prawa głosu konkretnego więźnia.


10|

13-27 lutego 2011 | nowy czas

felietony opinie

redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 King’s Grove London SE15 2NA

Prawda czy półprawdy? Krystyna Cywińska

2011

– Co pan myśli o tej nowej kontrowersyjnej książce? – Okropna! Fałszywa, zakłamana, tendencyjna. – A pani? – Natchniona, wspaniała, przejmująca. – A co o tej książce sądzi pani redaktor? To niby do mnie w tej rozmowie. – Ja nic o tej książce nie myślę, bo jej nie przeczytałam. – Oni też – burknął Karol Zbyszewski. Rozmowa toczyła się lata temu w redakcji „Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza”.

Z reguły najgłośniej i najpewniej na temat książek i artykułów wypowiadają się ci, którzy ich nie czytali. A najwyżej przejrzeli, obwąchali, okiem rzucili i odrzucili na później. Podobnie jest z najnowszą książką Jana T. Grossa „Złote żniwo”. Nim się w obiegu ukazała, już ją skazano. Już ją relegowano w różnych tzw. patriotycznych kołach za antypolski paszkwil. O czym ta książka traktuje? O traktowaniu polskich Żydów przez polskich katolików czy chrześcijan. O grabieniu ich mienia w czasie niemieckiej okupacji. O wydrapywaniu z grud ziemi obozowej w Treblince, przesiąkniętej krwią żydowską, złotych zębów, obrączek, pierścionków, złotych rubli i dolarów. Bo przecież wiadomo, że nawet ta żydowska biedota złotem ociekała. Książka ta traktuje też o innych aspektach polowania na Żydów i ich mienie ostatnie. Tak słyszę, przynajmniej z relacji, bo tej książki też nie czytałam. Traktuje o stosunku Polaków do sąsiadów innowierców skazanych na zagładę. A także o haniebnej roli w zbrodniczym procederze Ukraińców. Niemieckich najemców, strażników, pośredników w zagładzie. A także o Polakach wydających Żydów w niemieckie łapy. Nie chodzi o to, czy tak było – bo było. Chodzi o to, w jakiej mierze, w jakiej skali na tej naszej udręczonej wtedy ziemi wspólnej. Czy na szali wagi sumienia przeważali ci, którzy Żydów sąsiadów grabili i wydawali, czy ci, którzy im życie ratowali z narażeniem własnego? To wciąż otwarte pytanie. Błąkające się po krzyżach i

macewach skazańców usidlanych w matni szatańskiego ludobójstwa. Słucham i czytam, jak ci, którzy wojny nie zaznali, bo ich wtedy na świecie nie było, sprawują sąd ostateczny nad tą kolejną książką Grossa. A ja już byłam wtedy na świecie. Wojnę przeżyłam jako bezradny świadek jej okrucieństwa i odczłowieczenia. Dobrze pamiętam, co się działo w kamienicy na ulicy Złotej w Warszawie, po przesiedleniu jej żydowskich mieszkańców do getta. Jak tam o szarym świcie targanym wiatrem, wlekącym smugi deszczu sąsiedzi z podwórka rzucili się po to złote runo na ulicy Złotej. Jak wynosili z mieszkań jeszcze nieopieczętowanych antyczne meble, obrazy, porcelanę, pościel, ubrania. Targali to rodzinami. Ojciec i matka z dziećmi z suteren. W popłochu i pośpiechu nienasycenia. Kobiety w chustach wynosiły za pazuchą trofea grabieży. Przyklękały przed posągiem Matki Boskiej na podwórku. Z przyzwyczajenia, a może po rozgrzeszenie. Pamiętam dobrze, jak patroszono z mienia mieszkanie rodziny popularnego przed wojną piosenkarza Astona i jego żony Lusi. Udało im się ocaleć z zagłady. To złote żniwo i wyprawy po żydowskie złote runo odbywały się nie tylko na ulicy Złotej w Warszawie, ale także jak Polska, skażona jadem okupacji, długa była i szeroka. A po wojnie odbywał się masowy szaber mienia poniemieckiego. I kolejne wtedy wyprawy na tzw. Ziemie Odzyskane. Po zysk grabieży z odzysku. Z przyzwoleniem władz i rozgrzeszeniem sumienia.

Grabież namaszczona nienawiścią, zawiścią czy chciwością jest zjawiskiem dość powszechnym. Dokonuje się wszędzie, gdzie są po temu sprzyjające okoliczności. W filmie „Grek Zorba” jest wstrząsająca scena rozdrapywania mienia konającej Bubuliny. Starej, zniszczonej cudzoziemki, szukającej swego miejsca na obcej ziemi i okruchu miłości. Kobiety wiedźmy, kobiety czarne jak kruki i wrony, rozdziobujące sękatymi rękami święte obrazki i pierzyny, pod którymi kona ich ofiara. Więc może być i tak. Aż tak. Czy tak, aż tak działo się w Polsce pod okupacją? Nie wiem. I nie wiem też, czy zmierzę się z tą nową książką, rozrachunkiem czy porachunkiem prof. Jana Tomasza Grossa. Zmierzyłam się z jego książką „Sąsiedzi”. To rodzaj kompendium i próba analizy tego, co stało się 10 lipca 1941 roku w miasteczku Jedwabne, gdzie żyło przed wojną około 1600 Żydów. Uratowało się, między innymi od pogromu sąsiadów, zaledwie siedmioro. Jedwabne jest położone w odległości około 19 km od Łomży. Chodziłam tam do szkoły powszechnej przez dwa lata w zamierzchłej przeszłości. W czasach niemal przedhistorycznych. W naszych szkolnych ławkach zasiadały dzieci trzech wyznań. Katolickiego, prawosławnego i mojżeszowego. A dyrektor tej łomżyńskiej szkoły dr Witold Raganowicz potrafił przyłożyć po łapach za niewczesne dziecinne dowcipy. W rodzaju: Mosie, czy Żydzi zamordowali Może Czerwone jak Chrystusa? Co w tych prehistorycznych czasach w tej łomżyńskiej szkole

w pobliżu Jedwabnego było jedyną formą antysemityzmu. Śmiechu warte wobec tego, co się potem stało. „Sąsiedzi” Jana Grossa są straszną, przerażającą lekturą. Są to wyznania bestialstwa w zeznaniach prześladowanych. Autor pisze, że „Sąsiedzi”, a potem „Strach” powstały z potrzeby nowej historiografii losów Żydów polskich. O, moi Żydowie – jak mówił poeta. Jan Nowak-Jeziorański, słynny wojenny kurier z Warszawy i późniejszy dyrektor Radia Wolna Europa, napisał wtedy, że należy uderzyć się w piersi i okazać wolę zadośćuczynienia. Za zbrodnie polskich Kainów. A ja za odebraną mi wiarę w bogobojny, tolerancyjny krajobraz mojego dzieciństwa mam żal do Jana Grossa. Nawet jeśli jego książki są tylko półprawdą. Nawet rozumiejąc jego potrzebę rozrachunku w imię jego pomordowanych braci. Mam do niego żal. My też walczymy o nową historiografię losów naszego narodu. Ale chyba łatwiej psychicznie po latach być ofiarą niż zbrodniarzem. W złożonych, zadawnionych religijnie, ideologicznie czy rasowo sprawach wolę raczej żydowskim sposobem zadawać pytania. Pytaniami na nie odpowiadać. A co nam Żydzi po sobie zostawili? Wielkie poczucie humoru. Jak w tym dowcipie: Słyszałem Icek, że twój syn się ochrzcił. Co masz zamiar zrobić? Jak to co? Tak jak Pan Bóg, którego syn też się ochrzcił, mam zamiar spisać nowy testament. Dodaj swój komentarz na www.nowyczas.co.uk

Bootylicious Mam już swoje lata i mało co jest w stanie mnie jeszcze na tym świecie zaskoczyć. Ostatnio przekonałem się jednak, że żyłem w błędzie i naiwnie oszukiwałem samego siebie – mogę być zaskoczony stosunkowo łatwo. Claudia Aderotimi – a właściwie jej tragiczna śmierć – jest tego najlepszym przykładem. Tym, którzy historii nie znają, należy się małe wprowadzenie. Claudia niespodziewanie trafiła na czołówki niemal wszystkich gazet na świecie (a zwłaszcza w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych) pod koniec stycznia. Wybrała się z koleżankami na wycieczkę do Ameryki, zatrzymując się w przylotniskowym hotelu w Filadelfii. Niby nic takiego. Tylko że nie pojechała tam w poszukiwaniu turystycznych atrakcji – mając zaledwie 20 lat, postanowiła „zadbać” o swój wygląd, poddając się zabiegowi wstrzyknięcia silikonu w... pośladki. Uważała bowiem, że pośladki ma zdecydowanie za małe i czas coś z tym zrobić. W internecie znalazła osobę, która obiecała wszystkim się zająć za niewielką opłatę. Komplikacje pojawiły się parę godzin po zabiegu. Claudia zaczęła narzekać na bóle w klatce piersiowej. Gdy do tego doszły problemy z oddychaniem, towarzyszące jej koleżanki zadzwoniły po pogotowie. Niestety, okazało się, że na ratunek było za późno.

Na jednym z krótkich filmików ciągle dostępnych na YouTube widać, jak Claudia, dziewczyna z londyńskiego Hackney, wkłada sobie w dżinsowe spodnie małą poduszkę tylko po to, by jej pupa wyglądała na większą. Wkłada poduszkę, mimo iż kilka miesięcy wcześniej przeszła już jedną podobną operację. Chciała być gwiazdą muzyczną, występować na scenach całego świata, robić czadowe teledyski. Cała ta historia zwróciła uwagę opinii publicznej na dwa, zdawało by się, prozaiczne problemy, z którymi borykamy się od lat i jakoś nie poświęcamy im już specjalnej uwagi. Pierwszy to drastycznie rosnąca liczba osób na całym świecie gotowa ponieść najwyższe ryzyko, poddając się zabiegom i operacjom plastycznym przeprowadzanym na tzw. czarnym rynku. Claudia zmarła, bo zabiegu dokonano w hotelowym pokoju. Co więcej, jak podejrzewa policja, użyto do tego przemysłowego silikonu, który w Ameryce można kupić w każdym sklepie DIY. Powód? Było taniej! Drugi problem jest już bardziej skomplikowany. Ile jesteśmy w stanie zapłacić za zmianę naszego wyglądu? Co powoduje, że gdy patrzymy w lustro, nie podoba nam się to, co w nim widzimy? Skąd bierze się ta obsesja ciała? Kiedy i kto decyduje, co jest dziś na czasie, a

co nie jest? Kto z nas jest przystojniakiem, a kto wygląda tylko przeciętnie? Co jest trendy, a co już tylko byle jakie? Kiedy coś staje się seksy, a kiedy przestaje? Moda? Czy to takie dzikie czasy, gdzie każdy musi być perfekcyjnie przystojny, piękny, nieskazitelny, doskonały, bez skazy, zmarszczki, siwego włosa. O opryszczce na buzi już nawet nie wspominając. Nie jestem przystojniakiem. Nigdy nie byłem. Ale patrząc każdego dnia w lustro, lubię to, co w nim widzę. Wiem, że mógłbym wyglądać lepiej. Botoks pod oczami pewnie by skorygował zmarszczki. Farba do włosów, jak magiczna różdżka, wybarwiła wszystkie pojawiające się już siwe włosy. Zamiast pójść na siłownię, mógłbym poddać się zabiegowi wyssania tłuszczu z okolic brzucha. Żal mi tej młodej dziewczyny. I setek, może milionów innych ludzi poddających się takim czy innym zabiegom plastycznym. Ich życie musi być bardzo smutne, jeśli doszli do takiego momentu, w którym nie lubią już samych siebie. V. Valdi Dodaj swój komentarz na www.nowyczas.co.uk

nowyczas.co.uk


|11

nowy czas | 13-27 lutego 2011

felietony i opinie

Na czasie

KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO

Grzegorz Małkiewicz

Mimowolnie staję się dyżurnym lustratorem. Mam tego świadomość. Rola to niewdzięczna, ale…, jak się rzekło A, to trzeba powiedzieć B. Tym bardziej że zgodnie z prawami fizyki klasycznej, nożyce odezwały się, i to nie na jednym stole. W tym przypadku chodzi o stół z tradycją, tytuł niezłomny, „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza” – od początku twierdza oporu, oficjalny głos Rządu RP na Uchodźstwie. A teraz, po spełnieniu swej misji? Teraz piórem swojego obecnego prezesa Szymona Zaremby relatywizuje cały dorobek wolnej prasy i wolnych Polaków. O co tym Polakom chodzi? – pyta prezes, przyjmując punkt widzenia cudzoziemca (bo cudzoziemiec nie rozumie tej naszej pokrętnej logiki). O jaką współpracę, kolaborację wzajemnie się pomawiamy i oskarżamy? Przecież Urząd Bezpieczeństwa był polską organizacją „działającą z ramienia polskiego rządu, rządu stworzonego przez polską partię polityczną”, na którą – dodaje prezes – Polacy nadal głosują i wybierają w wolnych wyborach jej przywódców. Nazwa UB rzeczywiście polska, ale skład osobowy, mówiąc delikatnie, cokolwiek międzynarodowy. Może bardziej ten argument pasuje do powołanej na miejsce UB Służby Bezpieczeństwa. Urząd Bezpieczeństwa po wprowadzeniu odpowiedniej dawki terroru przeszedł do lamusa historii. Na kolejnym etapie terror nie był już potrzebny, społeczeństwo spacyfikowane i posłuszne. I tylko od czasu do czasu ktoś ginął w niewyjaśnionych okolicznościach, których do tej pory kolejne rządy wolnej Polski nie wyjaśniły, łącznie z najgłośniejszą sprawą morderstwa księdza Popiełuszki. Polska w czasie wojny nie miała swojego Quislinga – pisze z dumą przedstawiciel emigracji niepodległościowej. Miała za to po wojnie Bieruta. Jednak po tym, co już przeczytałem na temat najnowszej historii Polski, nie zdziwi mnie opinia, że był to wielki polski patriota. Dojdzie do tego, że będą protestować (i słusznie) niedobitki polskich komunistów.

W czasie wojny – czytam ze zdumieniem w emigracyjnym piśmie – nikt nie piętnował tych, którzy nie wytrzymali przesłuchań. Nie wyobrażam sobie innej sytuacji, nie widzę też związku z ujawnianiem kolaborantów z czasów PRL-u. Ujawnionych kolaborantów w czasie okupacji władze podziemne skazywały na śmierć, o czym prezes Zaremba nie wspomina. Kolaborantom z PRL-u grozi jedynie śmierć cywilna. Perspektywa ta, oczywiście, zmienia się po przyjęciu założenia, że PRL był kontynuacją polskiej państwowości. Służyli Polsce, byli polskimi oficerami i agentami polskich służb specjalnych, które są w każdym państwie. Nie byli nawet komunistami. To ich prześladowcy są nikczemnymi donosicielami, a donos – „rezultatem wychowania komunistycznego”. I w ten to przewrotny sposób z komunisty robi się patriotę, z patrioty komunistę, po drodze przyklejając mu łatkę oszołoma. Pisząc te kilka uwag, też słyszę głos cudzoziemca, który pyta o „polski Londyn”. Po co to było? Jaka w końcu była misja polityczna polskiej diaspory po zakończeniu II wojny światowej? Idea niepodległości czy teatralna farsa, nic nieznaczące gesty? Jeśli PRL był Polską… Cudzoziemcowi, który sobie przyswoił opinię o tej kuriozalnej ciągłości naszej historii, nie potrafię odpowiedzieć, nawet nie stać mnie na patos, na deklarację, że w moim przekonaniu UB nie była polską organizacją. Ale też nie potrafię zapomnieć o tych, którzy w tym PRL-u zginęli.

kronika absurdu Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy premier David Cameron przyznał, że polityka wielokulturowości realizowana od kilkunastu lat w życiu społeczno-politycznym nie sprawdziła się, prezesi skrytykowali BBC Radio 4 za ekskluzywność, elitarność i brak popularności wśród mniejszości etnicznych. Stacja ma zbyt wygórowany poziom, jest za bardzo formalna – uważają prezesi. 10 mln słuchaczy co tydzień, wysoko oceniających audycje, to głównie biali Brytyjczycy z najbardziej zamożnych części kraju. Dla ich dobra poziom zostanie obniżony, a program urozmaicą audycje lekkie i przyjemne. Jedynym ratunkiem jest zarejestrowanie grupy dotychczas słuchającej BBC Radio 4 jako mniejszościowej i oskarżenie władz o dyskryminację. Baron de Kret

Wacław Lewandowski

( Jak) Być ateistą Zielona Góra ma kłopot. Radni postanowili ustanowić patronem miasta św. Urbana. Dlaczego? Bo ów święty jest patronem winiarzy, winnej latorośli i dobrych urodzajów, a Zielona Góra chce się promować jako stolica jedynego regionu dzisiejszej Polski, w którym od wieków uprawia się winorośl i produkuje wino. Mimo oporów radnych z SLD, którzy żądali referendum w tej sprawie, z początku szło gładko. Rajcy złożyli odpowiedni wniosek w Watykanie, a w czerwcu Kongregacja ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów wydała dekret przyzwalający na uznanie św. Urbana patronem Zielonej Góry. Otrzymawszy ów dekret, rajcy przegłosowali uchwałę ustanawiającą święty patronat nad grodem. I tę właśnie uchwałę skarży przed Wojewódzkim Sądem Administracyjnym obywatel miasta, niejaki Marcin Targowicki, twierdząc, że uchwała ingeruje w jego sumienie, jako ateista nie życzy bowiem sobie świętego patrona. Postępowanie pana Marcina budzi moje podejrzenie, że w istocie nie jest on ateistą albo po prostu nie wie, jak ateistą zostać. Przede wszystkim ateista to ktoś, kto nie wierzy w nieśmiertelność duszy, odrzuca też nauki o świętości i wstawiennictwie świętych za żyjącymi. Jeśli więc pan Marcin byłby ateistą

sensu stricto, zignorowałby sprawę patrona jako nieistotną, nie wierzyłby przecież, że św. Urban może wpływać na losy jego miasta. Inaczej mówiąc, zachowałby się tak, jak ateiści zachowują się wobec postaci św. Mikołaja, traktując ją jako markę handlową o długiej rynkowej tradycji. Wydaje mi się zatem, że ów zielonogórzanin kieruje się innymi pobudkami. Śmiem przypuszczać, że protest przeciw uchwale to próba uzyskania rozgłosu albo wyraz ulegania pewnej modzie na antyklerykalizm, ostatnio w Polsce bardzo rozpowszechnionej. Może się mylę, ale dziwi mnie, że tego typu gesty zdarzają się właśnie w czasie, gdy na antyklerykalizmie próbuje budować pozycję swego ugrupowania politycznego Janusz Palikot (ostatnio obiecał wsparcie każdemu, kto zdecyduje się porzucić wiarę i Kościół!), zyskują popularność niektórzy telewizyjni gwiazdorzy oraz gazety i publicyści. To nie jest chyba zbieżność przypadkowa! Z pewnością śladem pana Marcina pójdą więc następni. Aby im sprawę ułatwić, podpowiadam, choć na razie tylko mieszkańcom Królewskiego Miasta Krakowa, którzy zechcą być głośnymi ateistami. Patronem waszego grodu jest św. Józef. Zdecydowali o

tym radni miasta w 1714 roku i – uwaga! – uczynili to uchwałą, a nie w demokratycznym referendum! Mało tego! W 1715 roku papież Klemens XI zatwierdził ten wybór, również bez społecznych konsultacji i bez pytania, czy któregoś z krakowian taka decyzja nie razi! Jest więc sporo powodów, by tamtą uchwałę zaskarżyć przed sądem administracyjnym, uzasadniając, że rani ona „ateistyczne sumienia”. Przy obecnej przychylności niektórych mediów sprawa jest do wygrania! Może w tym pomóc także wsparcie paru ugrupowań politycznych. A po wygraniu sprawy i unieważnieniu uchwały będzie można wreszcie w Krakowie budować z powodzeniem „nową świecką tradycję”, czyli coś, czego nie udało się stworzyć nawet bolszewikom władającym PRL-em. Będzie to zatem osiągnięcie imponujące! A gdy owi „ateiści” już ten sukces odniosą, prosiłbym, aby zadali sobie jedno pytanie. Dlaczego w Paryżu, stolicy kraju, który obsesyjnie wręcz pilnuje rozdziału Kościoła od państwa, żaden ateista nie postuluje zniesienia nazwy Wyspa św. Ludwika, nazwy rażącej szczególnie, jako że to w samym centrum? Bardzo proszę, zadajcie takie pytanie swoim „ateistycznym sumieniom”, dobrze?


12|

13-27 stycznia 2011 | nowy czas

czas pieniądz biznes podatki nieruchomości

Urlopy rodzicielskie, czyli co się zmienia w 2011 roku Marzena Odzimek

O

d 3 kwietnia 2011 roku wchodzi w życie Additional Paternity Leave, który daje ojcom prawo do maksymalnie sześciu miesięcy urlopu ojcowskiego z całości statutowego urlopu macierzyńskiego, pod warunkiem że matka powróci do pracy. Nowe prawo przysługuje ojcom dzieci, które przyjdą na świat lub zostaną zaadoptowane od 3 kwietnia 2011 roku. Jest to dodatkowy urlop poza przysługującymi obecnie mężczyznom dwoma tygodniami. Z nowego prawa może skorzystać każdy pracownik, który jest ojcem albo małżonkiem lub partnerem matki, bądź stanie się rodzicem adopcyjnym lub małżonkiem albo partnerem kobiety adoptującej dziecko. Dodatkowy urlop ojcowski należy wykorzystać w pierwszym roku życia dziecka lub odpowiednio w ciągu roku po adopcji. W przyszłości zmiany mają podążać w stronę przyznania rodzicom jeszcze większej swobody planowania całego urlopu macierzyńskiego po wykorzystaniu przez matkę pierwszych obowiązkowych sześciu tygodni. Choć obecne i zapowiadane zmiany w opiece nad dziećmi uważa się za przełomowe, przyjmuje się je z mieszanymi uczuciami. Obecna koalicja rządząca jako priorytet stawia sobie modernizację kraju na miarę XXI wieku. Proponowane zmiany mają stworzyć nowe szanse zarówno dla pracowników oraz ich rodzin, jak i pracodawców. Od lat toczy się publiczna debata na temat osobistych strat, jakie ponoszą kobiety, pozostając poza miejscem pracy przez nawet rok po urodzeniu dziecka. Nie tylko tracą one kontakt z tym, co dzieje się w firmie, ale także są pozbawione możliwości rozwoju zawodowego i awansu. Obniżone zarobki lub ich brak w przyszłości negatywnie odbiją się również na wysokości emerytury kobiety. Coraz częściej otwarcie mówi się również o tym, że współcześnie kobiety niejednokrotnie zarabiają więcej od swoich partnerów, więc decyzja o ich wcześniejszym powrocie do pracy niesie

ze sobą korzyści finansowe dla całej rodziny. Podobnie wielu ojców ubolewa nad tym, że nie mają czasu dla swoich nowo narodzonych dzieci i tracą sposobność nawiązania z nimi silniejszych więzi. Z ideologicznego punktu widzenia nowe, bardziej elastyczne urlopy rodzicielskie nie tylko zwiększą możliwość decydowania rodziców o opiece nad dzieckiem, ale także mają się stać bronią w walce z dyskryminacją w stosunku do młodych kobiet na rynku pracy. Theresa May, pełniąca między innymi funkcję minister do spraw kobiet i równości, uważa, że w przyszłości pracodawca już nie będzie w stanie przewidzieć, który z potencjalnych pracowników, kobieta czy mężczyzna, odejdzie na urlop ro-

dzicielski. W obecnym systemie na kobietach spoczywa większy ciężar opieki nad dzieckiem, a jednocześnie ojcowie, którzy woleliby spędzić czas ze swoim dzieckiem, nie mają innego wyjścia, jak tylko przyjąć na siebie stereotypową rolę głównego żywiciela rodziny. Drugą stroną w dyskusji o dodatkowym urlopie ojcowskim są przedsiębiorcy, którzy z niechęcią odnoszą się do znacznego zwiększania swobody ojców w odchodzeniu na urlopy rodzicielskie i wprowadzenia od 2015 roku możliwości odbycia urlopu w różnych odstępach czasu. Mali i średni przedsiębiorcy obawiają się związanych ze zmianami procedur, takich jak konieczność współpracy z innymi pracodawcami w ustalaniu,

czy jedno z rodziców już wykorzystało swoją część urlopu. Według British Chambers of Commerce stworzy to pracodawcom niezwykłe trudności w planowaniu i zahamuje nabór nowego personelu. Anglia nie jest jedynym krajem, który zauważa potrzebę zmian prawa w celu poprawy równowagi między życiem rodzinnym i pracą. Elastyczny urlop macierzyński trwający do trzynastu miesięcy, który może zostać przeniesiony na ojca, obowiązuje już od lat w Szwecji. Jeśli na początku szwedzcy ojcowie nie byli przekonani do urlopów ojcowskich, to z pewnością przekonało ich wprowadzone w 1995 roku prawo, że niewykorzystana część urlopu przeznaczona tylko dla ojca przepa-

dała. W odpowiedzi 80 proc. ojców regularnie korzysta z pełnego wymiaru urlopu. W 2007 roku Niemcy, idąc za przykładem Szwecji, przyznały ojcom wyłączne prawo do dwumiesięcznego płatnego urlopu i w ciągu kilku lat odsetek ojców, którzy z niego skorzystali wzrósł z 3 do ponad 20 proc. Niezaprzeczalnie jest to znak czasów – tradycyjne role w rodzinie zmieniają się, a mężczyźni wyraźnie sygnalizują potrzebę większego zaangażowania w wychowanie dzieci. Zanim nowe przepisy wejdą w życie w Wielkiej Brytanii w całej rozciągłości w 2015 roku, rząd przeprowadzi konsultacje, aby ocenić, jak nowe prawo wpłynie na przedsiębiorców i gospodarkę.

Akademia Techniczna Stowarzyszenia Techników Polskich w Wielkiej Brytanii służy pomocą wszystkim, którzy chcą podnosić swoje kwalifikacje zawodowe. KURSY AUTOCAD

Na poziomach podstawowym lub zaawansowanym lub 3D po niskich promocyjnych kosztach190GBP. Rozpoczęcie 19 luty 2011 sala wykładowa 3 piętro budynek POSKU - w soboty lub niedzielę - okres 8 tygodni po 3 godz.

Centre Ltd, Level 7 Business Centre, Westgate House, West Gate London W5 1YY ( Hanger Lane Roundabout). Promocyjna opłata pełnego kursu 200GBP łacznie z materiałami szkoleniowymi i posiłkami. Uzyskane na kursie certyfikaty są ważne we wszystkich krajach Unii Europejskiej.

Zarządzanie budową w ramach warunków kontraktowych FIDIC – wg wymogów Unii Europejskiej. Przez dwa dni po 8 godzin dziennie – sobota, niedziela, 5-6 marca 2011. Kurs będzie prowadzony w Polish Business

Przyszłość w zawansowanym projektowaniu-już dzisiaj!!! Przyjmujemy zgłoszenia – jesteśmy w trakcie rozmów ze światowym producentem skanerów 3D na temat rozpoczęcia kursów na Akademii Technicznej STP.

KURSY PROCEDUR KONTRAKTOWYCH FIDIC

KURSY SKANING 3D

Informacje i zapisy: akademia.techniczna@gmail.com www.stpuk.org telefon: 07919910060; zadźwoń lub wyślij SMSa – zadźwonimy do Ciebie. www.polish-engineers-europe.org

Nie zwlekaj!!! Twoja przyszlość jest w Twoich rękach!!! Promocyjne opłaty za kursy specjalnie dla polskich specjalistów! Kursy prowadzone przez Akademię Techniczną pozwolą na wykorzystanie nowych umiejętności w kraju i w całej Unii Europejskiej Projekt Pan-Europejski realizowany pod auspicjami Europejskiej Federacji Polonijnych Stowarzyszeń Naukowo-Technicznych (EFPSNT)


|13

nowy czas | 13-27 lutego 2011

ludzie i miejsca

Uwierzyć w siebie Roman Waldca

T

ylko jeszcze ostatnie poprawki. O, już jest. Z drukarki wychodzi kolejna kartka. – Teraz jestem gotowy – przyznaje Adam i dodaje – zawsze radziłem sobie sam, teraz też tak będzie. To nieprawda, że nie można znaleźć pracy. Jeśli tylko chcesz, zawsze znajdziesz. Oczywiście, jeśli naprawdę tego chcesz. Adam wie, co mówi. Ma 58 lat. W Londynie jest drugi raz. Za pierwszym nie wyszło.

ŻYCIE JAK WAKACJE – Gdyby ktoś kilka lat temu powiedział mi, że kiedyś będę mieszkał w Londynie, roześmiałbym się. Miałem wszystko, czego potrzebowałem do życia – wspomina. Przez prawie 20 lat był właścicielem małej, ale dochodowej firmy, która pozwalała na spokojne życie, wakacje kilka razy do roku, utrzymanie domu i dobry, nowy samochód. – Pracy nie było dużo, przeważnie kilka dni w tygodniu, w pozostałe tylko pilnowałem interesu, odwiedzałem kontrahentów, spotykałem się z odbiorcami. Wszystko kręciło się, jak należy – kontynuuje. Ale pewnego dnia zaczęły się problemy. – Wiedziałem, że to musi kiedyś nastąpić. Do Polski wkroczyły wielkie światowe koncerny, które zaczęły sprzedawać ten sam towar po znacznie niższych cenach. Wygrywałem coraz mniej przetargów, nie liczyła się już długotrwała współpraca. No i ceny. By utrzymać się na rynku, musiałbym zrezygnować z mojej marży, a to oznaczało tylko jedno: zamknięcie firmy. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych Adam zdecydował, że tak dłużej już nie pociągnie. Może z rok, dwa, trzy. Tylko co potem? Kto przyjmie do pracy byłego biznesmena, bez specjalnego zawodowego doświadczenia? A przecież każdego tygodnia tyle rachunków przychodzi: gaz, prąd, telefon, paliwo, ubezpieczenie samochodu. A do tego trzeba jakoś żyć. – To nie była łatwa decyzja, ale nie miałem z nią problemu. Jestem realistą, wiem, jak przeżyć. Mój instynkt samozachowawczy jest bardzo silny, wiedziałem, że tak szybko się nie dam. Od jakiegoś czasu oswajał się z myślą, że któregoś dnia będzie musiał wszystko sprzedać, że zacznie życie od nowa. – Byłem po pięćdziesiątce, Polska wstępowała do Unii Europejskiej, wszyscy mówili, że ktoś otworzy dla nas rynek pracy, że wyjadę. Nie bał się pracy za granicą, już kiedyś pracował przez kilka lat w Berlinie. Ale najgorsze było jeszcze przed nim. Zamknięcie firmy nie było trudne, to tylko biurokracja. Gorzej, gdy okazało się, że nie stać go na utrzymanie domu. – Nie jest łatwo sprzedać dom, który samemu się wybudowało i urządziło, w którym mieszkałem prawie 15 lat. To już zupełnie inna sprawa. Na samo wspomnienie jakby zawiesza mu się głos. Ale zaraz dodaje: – Nie jestem materialistą, nigdy nie byłem. W sumie to tylko dom, zawsze można kupić coś mniejszego, tańszego w utrzymaniu. Niepotrzebna mi była prawdziwa willa. Może dlatego, że jestem samotnikiem, nie mam żony, dzieci, dobrze mi z samym sobą. Nagle świat jakby się skurczył. Z czterech dużych pokoi, garażu, siłowni i przybudówki z ogromnym ogrodem musiał pomieścić się w małej, chociaż nowocześnie urządzonej kawalerce na przedmieściach. Nie podejrzewał, że przez te wszystkie lata zgromadził tyle rzeczy, z których trzeba było nagle zrezygnować. – Na szczęście, mam dość sporą rodzinę, wiele z tego im po prostu rozdałem. Nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie. Po jakimś czasie dojrzewasz do tego, że potrzebna jest ci zmiana, że musi się coś wydarzyć – przyznaje Adam, dodając, że wielu w jego sytuacji by nie wytrzymało psychicznie. Ale on się nie załamał. Poczuł jakby na nowo się urodził. – Wiedziałem, że teraz wszystko jest możliwe.

JEDEn Z PIErWSZYCH – Byłem jednym z pierwszych Polaków, którzy tuż po wejściu Polski do Unii przyjechali do Londynu. Czułem się dziwnie, jak każdy, kto zostawił za sobą całe życie – wspomina.

Początki nie były proste. To była jego pierwsza wizyta w Londynie. Przeczytał trochę turystycznych przewodników, popytał znajomych i to wszystko, co wiedział o brytyjskiej stolicy. Realia – jak każdego – trochę go przeraziły. – Nigdy łatwo się nie poddawałem, jestem cierpliwy i wiem, że jest to bardzo ważne w dochodzeniu do celu. Jeśli jesteś zdecydowany i masz w sobie dość determinacji, to zawsze, choćby nie wiadomo co, dojdziesz do celu – przyznaje otwarcie. Pierwsze problemy pojawiły się, gdy zaczął szukać mieszkania. – Miałem pieniądze, mieszkałem w małym, przytulnym hotelu na Earl’s Court, ale nie chciałem wydawać wszystkich oszczędności na noclegi. Przecież nie miałem zielonego pojęcia o tym, kiedy znajdę pracę. Po tygodniu udało się. Tuż obok hotelu znalazł w sklepowej witrynie ogłoszenie o małym pokoju, dwie ulice dalej. Niski czynsz. Płatne tygodniowo. Czemu nie? – pomyślał i zadzwonił tego samego dnia. Mieszkanie okazało się zupełnym zaskoczeniem. On miał większą łazienkę w domu, a tutaj cały pokój to dwa metry na półtora, w sumie miejsce na łóżko, małą kuchenkę, umywalkę i parę półek wciśniętych w ściany. – Z ledwością upakowałem swoje rzeczy, które przywiozłem w dużej podróżnej torbie. To był szok, ale cieszyłem się. Już miałem swój kąt, nieważne, że mały, że łazienka na korytarzu. Ważne, że blisko stacji metra.

pracy, od ósmej do czwartej po południu. – Przyjąłem bez wahania. Od tygodnia byłem w Londynie i nagle taka okazja! Po pierwszym tygodniu przyszła do niego szefowa, by trochę pogadać. – Świetnie pracujesz, nie chciałbyś przyjść do nas na stałe? – spytała. Adam nie musiał się zastanawiać, wiedział, że przyjmie tę ofertę bez gadania. Tylko co zrobić z agencją? Przecież wysłali go tutaj na cały miesiąc. – Nie martw się, po miesiącu zatrudnimy cię na pełen etat – uspokoiła. Dostawał siedem funtów na godzinę, nie narzekał. Problemy zaczęły się, gdy szefowa odeszła z firmy. Przyszedł ktoś nowy, bez pojęcia o tym, na czym polega praca w kuchni czy cateringu. Sporo ludzi nie wytrzymało nowego szefa, przyszli nowi, dla których cała ta kuchnia to za ciężkie zajęcie. Pracy było tyle samo, ale czasem nie udawało się opanować bałaganu. Zaczęło go to denerwować. – Powiedziałem sobie, że czas na kolejne zmiany. Z podejmowaniem decyzji Adam nigdy nie miał problemu. Zadzwonił do znajomego, którego poprosił, aby na komputerze zrobił mu nowe, profesjonalnie wyglądające CV. Po trzech dniach było gotowe. Znajomy poradził mu, aby już nie pisał daty urodzenia, ani narodowości, bo to jest niezgodnie z prawem. Dzisiaj wielkie firmy zastrzegają, aby nie podawać wieku, płci czy stanu cywilnego, bo jest to sprzeczne z aktem o dyskryminacji pracowników. Adam zamieścił więc tylko swoje kolorowe zdjęcie, na którym wygląda na dużo młodszego. – Siedziałem u kumpla, czekałem, jak z drukarki wyjdą pierwsze wydruki mojego CV. Byłem podniecony, ale i zdenerwowany. Denerwował mnie szelest papieru, ale wiedziałem, że się nie dam. Profesjonalne CV pomogło. Nowa oferta pojawiła się po miesiącu. Jedynie 40 penów więcej za godzinę, ale nie pieniądze w tym wszystkim były najważniejsze. – Czasem dojrzewasz do takiego momentu, że nic nie powstrzyma cię przed zmianami. Taki moment nadszedł w mojej starej firmie, zaczęła mnie męczyć i już nie cieszyłem się z pracy tak jak poprzednio – wyznaje Adam i ostrzega, że nie pogadamy za długo. Jest piątkowy wieczór, a on musi się jeszcze przygotować. Raz w miesiącu ubiera się na sportowo, zakłada bejsbolówkę i idzie na całonocną dyskotekę. – A co? To, że mam 58 lat wcale nie znaczy, że mi już nie wolno, wręcz przeciwnie – śmieje się. Wie, co mówi. Swoje życie zaczynał na nowo.

Grunt to PrACA – Wiedziałem, że najlepiej zacząć od agencji pracy, a w oklicach Earl’s Court i Fulham jest ich sporo, chodziłem więc od drzwi do drzwi. Pierwszy telefon zadzwonił po trzech dniach. To nie była wymarzona praca, ale się nie przejął. – Wiesz, jak jesteś bez pracy, to zawsze bierzesz to, co nadarzy się pierwsze. Nie wszyscy o tym wiedzą, że będąc za granicą nie należy wybrzydzać i czekać na cud, bo ten może się nigdy nie zdarzyć – tłumaczy. – Dla mnie najważniejsze było tylko jedno, by przestać wydawać pieniądze, a wreszcie mieć jakiś dochód. Nawet najmniejszy. Bo pieniądze w Londynie uciekają bardzo szybko. Pierwsza praca cieszyła Adama tylko do pewnego momentu. Owszem, codziennie miał coś do roboty, ale po czasie przestało mu odpowiadać to, że codziennie rano musi biegać do agencji, by dowiedzieć się, gdzie wyślą go tego dnia. Codziennie był potrzebny gdzie indziej, codziennie robił coś innego. Raz był kucharzem, czasem pomagał w kuchni, często sprzątał. – Po trzech miesiącach miałem dosyć. Wiedziałem, że albo poszukam nowego zajęcia, albo się po prostu nie uda. Nie podobało mu się mieszkanie w ciasnej klitce, wkurzali go polscy sąsiedzi, którzy każdego wieczoru urządzali libacje, hałasowali, że nawet gazety nie dało się czytać. I wówczas zadzwoniła do niego siostra, że potrzebuje jego pomocy w domu. – Nie zastanawiałem się długo. Była już jesień, a nie miałem zamiaru spędzać zimy w Londynie, podróżując każdego dnia do innego miejsca. Spakowałem się i wróciłem do Polski – decyzja zapadła w jednej chwili. Nigdy jej nie żałował.

DruGI rZut Pół roku później, zmobilizowany i pełen entuzjazmu wylądował na Luton. Zaopatrzony w gotówkę na pierwsze tygodnie, w wydrukowane w domu CV i stos adresów, wiedział, że już nie popełni tych samych błędów. – Zacząłem od mieszkania, wiedziałem, że teraz musi to być coś taniego, z dobrym dojazdem, ale już nie mała klitka w kamienicy. Nie było trudno. Zdecydował się na trzecie oglądane mieszkanie. Jeszcze łatwiej poszło z pracą. – W ciągu tygodnia odwiedziłem kilka agencji, w każdej obiecywali, że mając już doświadczenie, bez problemu znajdę pracę. Obiecywali, że się odezwą, ale telefon milczał jak zaklęty. Postanowiłem więc zmienić taktykę, poszukać czegoś na własną rękę, zapomnieć o agencjach, bo te wydawały mi się nieprzydatne do niczego. Adam pamięta ten dzień do dzisiaj. Był właśnie na Fulham i przechodził obok swojej starej agencji, która wcześniej wysyłała go w różne miejsca. Postanowił, że zajrzy do środka, spyta, jak leci. – Gdzieś ty się podziewał? – przywitała go dziewczyna, która pół roku wcześniej codziennie dawała mu zlecenia. – Miałam dla ciebie tyle ofert, ale nie mogłam się z tobą skontaktować! Opowiedział, że był w kraju, musiał pozałatwiać sprawy, takie tam rodzinne. – Szukasz pracy? – spytała. – Mam coś dobrego dla ciebie. Duża firma potrzebowała zastępstwa na cały miesiąc, oferując dobre warunki finansowe oraz stałe godziny

NEW TIME

www.nowyczas.co.uk

Nowy Czas od początku adresowany był do wymagającego Nowy Czas od początku adresowany był do wymagającego czytelnika; i wykształconego, o ugruntowanych czytelnika;inteligentnego inteligentnego i wykształconego, o ugruntowanych szerokich zainteresowaniach i bogatymi bogatym poglądach,szerokich poglądach, zainteresowaniach doświadczeniu, świadomego swojej wartości i praw. doświadczeniu, świadomego swojej wartości i praw. Wiemy, że od ponad dwóch lat skutecznie trafiamy właśnie do tego społecznościtrafiamy żyjącej Wiemy, żewyjątkowego od ponad segmentu dwóch polskiej lat skutecznie właśnie w Zjednoczonym Królestwie. Publikujemy przede wszystkim do tego wyjątkowego segmentu polskiej społeczności żyjącej wyczerpujące teksty o problematyce społecznej, gospodarczej, w Zjednoczonym Publikujemy przede multikulturowej, a Królestwie. także autorskie komentarze i felietony oraz wszystkim rysunki satyryczne znanych twórców. wyczerpujące teksty o problematyce społecznej, gospodarczej, multikulturowej, a także autorskie komentarze i felietony oraz Wydajemy nowoczesną i oryginalną gazetę, potrafiącą rysunki satyryczne znanych twórców. utrzymać uwagę czytelnika na dłuższy czas. Po prostu dostarczamy wartość.

Wydajemy nowoczesną i oryginalną gazetę, potrafiącą utrzymać uwagę czytelnika na dłuższy czas. P

Polish Quality Paper in Great Britain www.nowyczas.co.uk


14|

13-27 lutego 2011 | nowy czas

reportaż Adam Pałka spogląda przez okno i zamyśla się – gdy chłop zabrał furmanką mamę i moje rodzeństwo. Jako zapłatę, upatrzył sobie jedną starą szafę z przedpokoju. Należała jeszcze do dziadka mojego taty. I taki był poczciwy: – Jak wrócicie, to ja wam tę szafę oddam – mówił. Adam Pałka śmieje się.– Oni zawsze powtarzali, że my tu kiedyś wrócimy.

Nikogo nie będę wyrzucać z domu

PrZeciekaJący dach – Teraz się mówi, że nam podstawiali bydlęce wagony? – dziwi się starszy pan, gdy pytam o szczegóły związane z wyjazdem.– Myśmy marzyli o takich. Jechaliśmy w odkrytych węglarkach, a nasze rzeczy nawet na platformach. Pięcioosobowa rodzina zgromadziła się pod prowizorycznym daszkiem, zrobionym ze szczątków prawdziwego dachu. Trochę przeciekał.– W drodze i deszcz nas prał, i śnieg na nas padał… – mówi jak gdyby do siebie Adam Pałka. Musieli chronić przed wilgocią zapasy zbierane tygodniami: skrzynię sucharów, masło topione w słojach, kasze. Posiłki Nina Pałkowa przygotowywała na piecyku, który syn wcześniej własnoręcznie zrobił z fragmentów żelaznej wanny. Jechali z kilkudniowymi postojami. Mijali pociągi pełne cywilów i żołnierzy różnych narodowości. Same transporty. – Dokąd my jedziemy? – pytali. I sami niezmiennie odpowiadali: – Na zachód. Ale gdzie jest stacja końcowa, tego nie wiedział nikt.

Mi chał Pał ka, skar bo wiec z Ro ha ty na, był czło wie kiem upar tym. Od pi sa rza w kan ce la rii ad wo ka ta do szedł do po sa dy in spek to ra. Spła cił spa dek je de na ścior ga ro dzeń stwa i od zy skał wil lę po ro dzi cach. Ma jąt kiem roz po rzą dzał z że la zną kon se kwen cją.

Na ZieMi PiastÓw

Aleksandra Solarewicz Janina i Michał Pałkowie z adamem i wandą, rohatyn, lata 30.

Miał 36 lat, gdy postanowił, że się ożeni. I wnet poznał śliczną pannę Janinę Nałęcz-Rychłowską rodem ze Lwowa. Przypadła mu do gustu. Zaplanował, że będą mieć dwójkę dzieci, bo na tyle drobiazgu wystarczy majątku, i że wybuduje dla każdego z nich dom w sąsiedztwie. Temu poświęcił wysiłki następnych 15 lat. W czasie żniw, po powrocie z urzędu natychmiast szedł do stodoły. Gdy w snopku znalazł choć kilka ziarenek, karcił najemników. Kiedy żona wkręcała do żyrandola żarówki czterdziestki, zirytowany zmieniał je na dwudziestki. Pieniądze gromadził w Komunalnej Kasie Oszczędności Miasta Lwowa. Ale stało się inaczej, niż przewidział. Dzieci urodziło się troje, pieniądze przepadły, a na końcu przepadło miasto Rohatyn. Schronieniem dla rodziny Pałków stały się kolejno: poaustriacki schron, rosyjski wagon i niemiecka willa tysiąc kilometrów na zachód od Kresów.

wyważaNie drZwi Radio przemówiło po długiej i przejmującej ciszy: – Tut hovoryt Lviv. Pałkowie od dwóch tygodni nie opuszczali domu, nasłuchując odgłosów wystrzałów i detonacji. Teraz zrozumieli, co się właściwie stało. Janina Pałkowa wyłączyła aparat. 19 września 1939 do Rohatyna weszła armia z karabinami na sznurku. Sowieci dokonali masakry żołnierzy polskich i ludności cywilnej. A to był dopiero początek. W nocy z 9 na 10 lutego 1940 zaczęła się wywózka w głąb ZSRR. Pierwsza, pamiętna. Okupanci wywieźli wtedy z Kresów ponad 140 tys. ludzi. Wśród nich ciotkę i wuja Michała Pałki. Państwo Dernes mieszkali w sąsiedztwie i byli już starymi, chorymi ludźmi.– Mieli syna oficera. To dlatego – mówi smutno Adam, najstarszy syn Janiny i Michała Pałków, urodzony w 1926 roku. Do każdego wagonu Rosjanie wstawiali żelazny piecyk i wiaderko węgla. Jako WC służyła dziura w podłodze. Enkwaudziści otoczyli rohatyńską stację i nie wpuścili rodzin, które przyniosły skazańcom żywność. A tego roku zima była ciężka, temperatura spadała nawet do 40 C. Po kilku dniach do Pałków przyszła wiadomość: „Wujcio i wujańcia” nie żyją.

miejsca – wspomina Adam. Panował głód. Nocami na polskie domy napadała UPA. Bombardowania w 1944 roku przetrwali w schronie, wybudowanym jeszcze przez wojska austriackie. Gdy Rosjanie wyparli Niemców, zaczęli głosić: „Polacy, wracajcie do Polski!”. Pierwszy transport z Rohatyna (do Oławy), jak wspomina Adam Pałka, wyruszył 9 lipca 1945. Jeszcze dopalał się Wrocław. – Ja się nie będę pchał pierwszy na zachód. Ja muszę wiedzieć, co tam zastanę! – oświadczył Michał Pałka. I czekał. Ale kto nie chciał „wracać”, ten musiał podpisać deklarację, że przyjmuje obywatelstwo sowieckie. Nie miał wyboru.

MÓwili: „wy tu wrÓcicie” Po dopełnieniu formalności Michał Pałka musiał zgromadzić dobytek na stacji kolejowej. Przez kolejne dwa miesiące pilnował tych rzeczy, mieszkając w specjalnie zrobionej przez siebie budzie. Resztę sprzętów sprzedał. W domu zostały gołe podłogi. Adam spał na drzwiach zdjętych z zawiasów. Nina z dwojgiem młodszych dzieci na słomie. Aż nadszedł ten dzień. Rankiem 14 października chłopak wyszedł na pobliską górkę, w dole, na rohatyńskiej stacji stał sznur wagonów. Do wieczora musieli się załadować.– To już była jesień, śnieg padał… –

PrZyJaciel ukryty w ogrodZie Jako że i pan Michał był przedwojennym urzędnikiem państwowym, rodzina żyła w strachu przed represjami. Zaprzyjaźniony żydowski adwokat nazwiskiem Kreisler uratował ich przed wyrzuceniem z własnego domu. – Pamiętam go sprzed wojny – uśmiecha się Adam Pałka – choć nie mogę sobie przypomnieć imienia. Wiem tylko, że jego teściem był Weisberg, handlarz pszenicą. Pan Kreisler nosił długą brodę i chodził w czarnym płaszczu. Odwiedzał nas w domu. Zamykali się z ojcem w jego gabinecie i tam sobie rozmawiali – dodaje. Kreisler bez zbędnych dyskusji udał się do sowieckiej administracji miasta. Sprawa została załatwiona.– Niech pan się nie martwi. Zawsze jak idzie burza, śmieci lecą do góry – pocieszał pana Michała. Ale w czerwcu 1941 przyszła burza z zachodu: Niemcy. Za pomoc okazaną Żydowi groziła kara śmierci. Michał Pałka ukrywał adwokata Kreislera w swoim ogrodzie przy ulicy Piotra Skargi 5, jak długo tylko mógł. Potem jego przyjaciel udał się w dalszą drogę i słuch po nim przepadł. Przypuszczalnie znalazł się we Lwowie i tam został zamordowany.

Polacy, Jedźcie do Polski! Adam Pałka cofa się myślą do pierwszych dni po odejściu Armii Czerwonej. – Myśleliśmy wtedy: Sowieci to dzicz, a Niemcy to mimo wszystko cywilizacja. I wtedy spadła na nas wieść o zamordowaniu grupy polskich naukowców na Wzgórzach Wuleckich we Lwowie, 4 lipca – mówi powoli. Równocześnie uaktywnili się ukraińscy nacjonaliści. Michał Pałka zaczął się ukrywać, a żona z dziećmi wyjechała na jakiś czas do Lwowa.– W Rohatynie już nie było dla nas

Janina i Michał Pałkowie z wnuczką i matką Janiny, Złotoryja, lata 50.

7 listopada zobaczyli transparent Ziemia Piastów wita Was. Byli w Legnicy, której ówczesną nazwę znali już ze słyszenia. Ale podróż skończyła się dopiero, gdy stanęli w pobliskim Chojnowie. – To było nędzne, zrujnowane miasto… – Adam Pałka nie znajduje słów – a w nim tłumy ludzi z Kresów. Oni już zdążyli zająć dla siebie co lepsze mieszkania. Autochtoni mieli obowiązek zdawać swoje domy Polakom i stawiać się w punkcie zbornym w miejscowej szkole.– Wtedy było tak, że gdy Polakowi podobało się jakieś mieszkanie, sprowadzał tam urzędników. Ci w ciągu dwóch godzin wysiedlali Niemców – tłumaczy. Ale jego ojciec odmówił skorzystania z tej możliwości. Zajął opuszczone, wyszabrowane mieszkanie. Dwa pokoje, bez sieni, z wychodkiem w podwórku. Tam Pałkowie przetrwali zimę 1945/1946. Pan Michał znalazł pracę jako urzędnik, jednak nie w swojej specjalności. Chojnów nie miał wtedy urzędu skarbowego. Kresowianin jeździł więc po całym Dolnym Śląsku i szukał dla siebie dobrego miejsca. W końcu dowiedział się o tym proboszcz z Rohatyna, który wraz ze swoimi parafianami osiadł w Złotoryi, i zachęcił go do przyjazdu. W miasteczku, jak się okazało, znajdował się upragniony przez Michała urząd. Był też pewien domek nad rzeką, przy drodze do stacji kolejowej. Pałkowie mogli zająć go od razu. Ale pan Michał twardo powtórzył: – Nikogo nie będę wyrzucał z domu. I tak długo chodził i dyskretnie obserwował willę, aż Niemiec – a był to ewangelicki pastor – wywiózł swój dobytek do punktu zbiorczego w Legnicy. Wtedy dopiero weszli do mieszkania.

PÓłka Pod sufiteM Dom był częściowo ogołocony ze sprzętów. Ale na stole stała jeszcze pełna cukierniczka, a zakamarki kryły niespodzianki. W jednym z nich Michał Pałka znalazł pamiątkę po dawnym mieszkańcu – stareńką księgę metrykalną. Uznał, że jest bardzo cenna, i postanowił ją sprzedać. Na szczęście rodzina się sprzeciwiła i księga trafiła do Muzeum Archidiecezjalnego we Wrocławiu. Po latach do Złotoryi zawitał ów ewangelicki pastor, mieszkający teraz na południu Niemiec. Michał Pałka i Johannes Grünewald bardzo przypadli sobie do gustu. Spotkali się kilka razy w domu niedaleko stacji. Gdy siadali do stołu, pastor najpierw odmawiał modlitwę. Michał Pałka bardzo dobrze znał język niemiecki, więc swobodnie ze sobą rozmawiali. Jeszcze dziś na ostatniej półce pod sufitem w domu Adama Pałki stoi metalowa figurka. Rosła bosonoga kobieta prowadzi za uzdę osiodłanego konia. Zaciekawiona, czytam napis na podstawie, wyryty staromodną czcionką: Heimkehr”. Tak brzmi tytuł osławionego filmu z czasów hitlerowskiej propagandy. Wzdrygam się mimowolnie, ale podążam za wzrokiem wędrowca. Na wprost wyblakła fotografia w ramce. W zalanym słońcem ogrodzie ukryta willa, przed którą stoi mężczyzna. A to jest przecież Rohatyn. Au tor ka dzię ku je pa nu dr. To ma szo wi Gał wiacz ko wi z wro cław skie go od dzia łu IPN za życz li we kon sul ta cje me ry to rycz ne.


|15

nowy czas | 29 stycznia – 11 lutego 2011

kultura

C z a s n a b r y t y j s k ą rz e ź b ę ? Mo ż e n i e w Aka d e mi i … Wojciech A. Sobczyński

A

mbitnie reklamowana wystawa w Royal Academy of Arts, poświęcona przeglądowi nowoczesnej rzeźby brytyjskiej, chyba nie będzie wielkim sukcesem wystawienniczym. Nigdy nie przypuszczałbym, że wychodząc z wystawy poświęconej współczesnej rzeźbie, opanuje mnie aż tak negatywny nastrój i poczucie kompletnej irytacji. Rzeźba jest moją specjalnością i poświęciłem jej całe zawodowe życie. Podchodzę więc do tego tematu z dużym zaangażowaniem. W dodatku chodzi tu rzeźbę brytyjską, która wywarła na mnie wielkie wrażenie w czasach, kiedy formowały się moje artystyczne idee. Pamiętam do dzisiaj gorące dyskusje, które toczyliśmy wraz z innymi studentami krakowskiej Akademii, oglądając różne publikacje przynoszące wiadomości o nowej koncepcji rzeźby parkowej Moore’a czy też Hepworth, kameralnych kompozycjach Lynna Chadwicka, monumentalnych projektach Rega Butlera, a także takich twórców, jak Kenneth Armitage, Eduardo Paolozzi czy Victor Passmore. Wystawa w londyńskiej Akademii pokazuje wielu z nich, ale nie wszystkich i chociaż kuratorski zespół próbuje nam wytłumaczyć, dlaczego tak się stało, usprawiedliwiając się brakiem miejsca i rozległością tematu, to poinformowany widz dostrzega, że zupełnie inne przesłanki kierowały decyzjami organizatorów, których nie interesuje podejście historyka sztuki, lecz ilustrowanie wpływów kulturowych brytyjskiego imperium oraz powojennych nurtów amerykańskich i europejskich. Tworzenie pseudodydaktycznych tematów to współczesna choroba kuratorów wystaw. Zaskakujący był ich wybór. Na dziedzińcu Akademii wita nas pierwszy zwiastun tej dydaktomanii, którym jest sta-

Lynn Chadwick, Diamond Lil, 1952

ran nie re pro du ko wa na wa lij ska ka mien na cha ta… Wier na ko pia le d wo co za cho wa ne go ory gi na łu, nad któ rym kie dyś pra co wał Kurt Schwi ters. Dla cze go? Schwi ters był bar dzo cie ka wym ar ty stą nie miec kie go po cho dze nia i miał wręcz kul to wą ran gę wśród kon cep tu ali stów z lat sie dem dzie sią tych, ale dla cze go re pro duk cja ta zna la zła się w kon tek ście bry tyj skiej sztu ki rzeź biar skiej? To tyl ko ak cent na przy wi ta nie, a w środ ku ga le rii jest te go wię cej. Wpraw dzie wy po ży czo ne z Bri tish Mu seum przy kła dy rzeź by z okre su fa ra onów, bli skow schod nie go an ty ku sa me w so bie są pięk ne, ale ilu stru ją bar dzo nie wie le, bo wia do mo nam wszyst kim, że ar ty ści za wsze czer pa li in spi ra cję z róż nych źró deł, a sty le nie zna ły gra nic na wet w za mierz chłych cza sach. Naj bar dziej iry tu ją cy aspekt wy sta wy to obec ność przy kła dów epo ki wik to riań skiej. Kró lew ski po mnik kró lo wej Vic to rii pro jek tu Al fre da Gil ber ta, kon tra sto wa ny jest tu taj z pra cą Phi li pa Kin ga pod ty tu łem „Gen ghis Khan”. Mo nu men tal na kró lo wa spo glą da ze swo ją le gen dar ną dez apro ba tą, przy po mi na jąc nam jej słyn ne sło wa: „We are not amu sed”, sie dząc na prze ciw no wo cze sne go dzie ła obec ne go pre zy den ta Roy al Aca de my. Jak sta ra ak to rzy ca, któ ra neu tra li zu je młod szą ry wal kę, za bie ra jąc od niej świa tła ram py, w isto cie za bra ne przez ku ra to rów do ko nu ją cych nie wła ści we go wy bo ru, przez co dzia ła ją na nie ko rzyść no wej sztu ki. Czy war to na tę wy sta wę pójść? Oczy wi ście, że tak. Zwłasz cza je śli sztu ka w trzech wy mia rach jest nam bli ska. Dla mnie rzeź ba Bar ba ry He pworth o ty tu le Sin gle Form,

prze nie sio na na czas wy sta wy z lon dyń skie go par ku Bat ter sea, jest tym sym bo lem no wo cze sno ści, któ ry uwa żam za naj waż niej szy w tej wy sta wie i to ta pra ca po win na by ła stać na dzie dziń cu, eks po no wa na i oświe tlo na w ce lu mak sy mal ne go efek tu. To ta pra ca w esen cji po łą czy ła wy spiar skich Bry tyj czy ków z resz tą po wo jen nej Eu ro py. Jej da da istycz na pro sto ta i syn te za kształ tu na su wa nam pol skie zna cze nia jej ty tu łu ja ko Czy sta for ma. Nie obe szło się też bez po ka za nia kil ku wpły wo wych Ame ry ka nów, ta kich jak Carl An dre czy Jeff Ko ons, oraz za wsze kon tro wer syj ne go bry tyj czy ka Da mia na Hir sta. Ten ostat ni po ka zu je Let’s Eat Out do ors To day”, czy li in sta la cję w szkla nej klat ce skła da ją cą się ze sto łu, krze seł, wy ga szo ne go pa le ni ska z roż nem, roz kła da ją ce go się mię sa, gło wy za bi tej kro wy, dziw ne wy dzie li ny oraz ty sią ce much i ich lar wy. Od nio słem tak od ra ża ją ce wra że nie, że trud no by ło mi się sku pić, gdy oglą da łem resz tę wy sta wy. Zbie ra jąc my śli, sta ra łem przy po mnieć so bie, że an tysz tu ka by ła upra wia na już przez wie lu, ale nie mia ła aż tak od py cha ją ce go wy ra zu. Uwię zio ne chma ry much, ich ro ze dr ga ne lar wy, tru py za bi tych elek trycz nym ul tra fio le to wym urzą dze niem owa dów nie by ły dla mnie me ta fo rycz ną współ cze sno ścią, ale przy kła dem okru cień stwa, obo zem ma so wej en to mo lo gicz nej za gła dy wy my ślo nym przez cho ro bli wy umysł w po go ni za sen sa cyj nym efek tem. W po bli żu Aka de mii jest kil ka zna nych ga le rii, któ re war to od wie dzić, aby od świe żyć odór ze psu te go mię sa. W Osbor ne Sa mu el jest po ka zy wa na twór czość rzeź biar ska i ry sun ki Lyn na Cha dwic ka. Ar ty sta, jak już wcze śniej wspo mnia łem, nie uwzględ nio ny w Aka de mii, któ re go styl jest na tych miast roz po zna wal ny ze wzglę du na cha rak te ry stycz ną tech ni kę je go prac. To ma ła, ale pięk na wy sta wa po ka zu ją ca za le d wie frag ment je go bar dzo płod nej twór czo ści. Na to miast Ge go sian Gal le ry wy sta wia dwa ko lo ro we „mo bi le” Ale xan dra Cal de ra, któ ry mi za sły nął już w la tach pięć dzie sią tych ubie głe go stu le cia. Po ka za ne są one na tle nie ska zi tel ne go bia łe go wnę trza i w to wa rzy stwie jed ne go „sta bi la”. Czy sta for ma, pięk ny ko lor spra wia ją przy jem ność, któ rej mo że do star czyć tyl ko szam pan pod czas sen su al ne go śnia da nia. Nie wąt pli wie zbli ża ją ca się „In ter na tio nal Art Fa ir” w Roy al Col le ge of Art (17–20 lu te go) bę dzie przed sta wiać po dob ne te ma ty. Cie kaw je stem, czy ry nek sztu ki za chły śnie się pa da ją cy mi mu cha mi, czy też po wie je świe żym po wie trzem. Royal Academy of Art., Piccadilly, W1J Osborne Samuel LLP, 23 Bruton Street, W1J Gegosian Galery, 17-19 Davis Street, W1K

Hrabianka Skarbek Ucho dzi ła za jed ną z naj pięk niej szych Po lek. By ła mło da, nie zwy kle in te li gent na i od waż na. Po cho dzi ła ze sta rej ary sto kra tycz nej ro dzi ny, a w cza sie ostat niej woj ny pra co wa ła dla bry tyj skiej In te li gen ce Se rvi ce, sta jąc się „ulu bio nym szpie giem Chur chil la”. To – zda wać by się mo gło – za chę ca ją cy na głó wek do bo ga tej i udo ku men to wa nej bio gra f ii, ale… my tak nie wie le wie my o tej enig ma tycz nej, bo nie da ją cej się uchwy cić w żad ne zwy kłe ra my opi su, po sta ci. I, co pa ra dok sal ne, wię cej wie my o jej mig da ło wych, zie lo nych oczach, kru czych wło sach, da rze bły sko tli wej kon wer sa cji – czę sto za lot nej – ani że li o jej ide ałach i po glą dach. Cha rak ter i oso bo wość tej ko bie ty na dal po zo sta ją ta jem ni cą, oczy wi ście, z wy jąt kiem cech oso bo wo ści szpie ga, o któ rych mó wi li pu blicz nie jej zwierzch ni cy po da ją cy ją do naj wyż szych pań stwo wych od zna czeń. Ta na sza nie wie dza wy pły wa za pew ne po tro sze z za ło żo ne go przez przy ja ciół Kry sty ny Skar bek swo iste go em bar ga, aby nie go dzić się i nie po zwo lić na sko mer cja li zo wa nie pa mię ci o niej, stry wia li zo wa nie jej wi ze run ku przez emi to wa nie na ryn ku sen sa cyj nych ksią żek czy fil mów. Do mó wie nia o niej do pusz czo no ma łą gru pę twór ców, do któ rej na le ży miesz ka ją ca w Lon dy nie

pi sar ka i fil mo wiec Mie czy sła wa Wa zacz. W ze spo le Sce ny Po etyc kiej przy go to wu je ona spek takl, któ re go czę ścią jest film do ku men tal ny jej au tor stwa „Hra bian ka Skar bek” („No or di na ry co un tess”), a tak że spe cjal ny pro gram po etyc ki. Film po wstał w 2005 ro ku, po prze dzo ny kil ku let ni mi ba da nia mi oraz roz mo wa mi z przy ja ciół mi i ko le ga mi z siat ki szpie gow skiej Kry sty ny Skar bek. Nie chcę zdra dzić, co bę dzie za wie rać dru ga część spo tka nia te atral ne go, ma ją ce go po etyc ko -do ku men tal ny sce na riusz, ale mo gę po wie dzieć, że po jej obej rze niu każ dy widz ze chce wy peł nić bra ku ją ce ogni wa w dra ma tycz nej bio gra fii Kry sty ny Skar bek. Sprzy ja te mu at mos fe ra spek ta klu, dia lo gi, wier sze, wy ko rzy sta ne w nim do ku men ty, a przede wszyst kim za wie szo ne w po wie trzu emo cjo nal ne na pię cie, wy ni ka ją ce ze zde rze nia la ko nicz nie prze ka za nych wy da rzeń i fak tów – a to się uda je tyl ko nie wie lu re ży se rom. 20 lu te go w te atrze POSK -u cze ka nas za tem cie ka wy spek takl o wy bit nej Po lce – Kry sty nie Skar bek. We zmą w nim udział ak to rzy Sce ny Po etyc kiej – Jo an na Kań ska, Zbi gniew Grusz nic i Woj tek Pie kar ski.

Re gi na Wa siak -Tay lor


16|

13 – 27 lutego 2011 | nowy czas

kultura

Słuchaj z Nowym Czasem

Dezerter: prawo do bycia idiotą Mystic Production jest wydawcą trzynastego stydyjnego albumu zespołu DEZERTER, który od 29 lat świadomie funkcjonuje na rubieżach polskiego show bussinesu. Opisywanie historii zespołu zajęłoby wiele stron, ale każdy, kto choć trochę interesuje się polską muzyką niezależną, na pewno zna doskonale Dezertera. Dziennikarze pisząc o zespole używają określenia punk rock. I mają rację. Dezerter to kwintesencja inteligentnego punk rocka. Nowy album jest pierwszym po sześciu latach albumem studyjnym, a trzecim w XXI wieku. Został nagrany w składzie: Robert Matera, Krzysztof Grabowski, Jacek Chrzanowski. Płytę realizował Adam Toczko, a produkował sam zespół. Dezerter świadomie kontynuuje od dawna rozpoczęte dzieło bezlitosnego rozliczania się z rzeczywistością. Ponieważ jest zespołem „dorosłym”, pod względem muzycznym, jak i tekstowym gwarantują najwyższą jakość. Już 5 marca w klubie The Underworld (Camden) odbędzie się koncert promujący najnowszą płytę pt. „Prawo do bycia idiotą”.

Dla czytelników „Nowego Czasu” mamy limitowane wydanie CD+DVD „Prawo do bycia idiotą”. Na drugim krążku znajdują się materiały wideo, które powstały przy okazji nagrywania płyty oraz fragment koncertu Dezertera z Festiwalu Jarocin 2010 (w tym utwory z nowej płyty). Aby wziąć udział w losowaniu prosimy wysłać email z imieniem i nazwiskiem oraz adresem i numerem telefonu do 22 lutego na adres: redakcja@nowyczas.co.uk z hasłem „Dezerter”.

PoEzja Londyn PoEzja Londyn otworzyła swoje podwoje we wrześniu 2010 roku. Wykreowana została przez Martę Brassart i Adama Siemieńczyka. Naszą dewizą jest dodawanie odwagi. Skupiamy się na słowie i sztukach, które współgrają z poetyckością. Zapraszamy do grona twórców, krytyków, popularyzatorów i odbiorców kultury. Mamy w naszej grupie ludzi słowa, obrazu i dźwięku. PoEzja Londyn to spotkania. Piszemy, czytamy, rozmawiamy, gramy, nagrywamy. Odnajdujemy i rozwijamy naszą wrażliwość i nasz warsztat poprzez stworzenie płaszczyzny, gdzie jest doceniana twórczość, kreowane miejsce na wypowiedź artysty. Spotykamy się w domu, parku,

galerii, kawiarni, teatrze. Uczestnictwo w kreacji sztuki zmienia człowieka nieodwracalnie. To nie zanika nawet po latach. PoEzja Londyn odnajduje ludzi stąpających nieraz po cienkich lodach emigracyjnego bytu i skupia osoby tak właśnie naznaczone. Są u nas nieudolni życiowo nadwrażliwcy, a także ci, którzy są stabilnie osadzeni w codzienności. Nie jest ważna droga profesjonalna, którą już odbyli. Ważne są obecne działania. Dalsze efekty zależne są od talentu i pracy. PoEzja Londyn daje niezbędne parametry istnienia – przestrzeń i czas. PoEzja Londyn zaprasza na wydarzenie: mój JESTEM kawałek podłogi, w niedzielę, 20 lutego do Jazz Cafe POSK. Wystąpią artyści słowa i dźwięku: Iza Smolarek, Tomek Klarecki, Adam Siemieńczyk, Urszula Szczepanek, Anna Maria Mickiewicz, Monika Lidke, Włodek Fenrych, Dana Parys-White, Tomasz Januszkiewicz, Marta Brassart, Anna Maria Różańska, Beata Korabiowska, Helena Werda, Łukasz Bielecki, Wiesław B. Bołtryk, Sebastian Kwiatkowski, Piotr Macierzyński, Maciek Pysz, Aga Witek-Nycz, Krzysztof Pietrzak, Piotr Kasjas, J.J. Jacob, Agata Rozumek, Artur Tomaszewski, Dan Mansouri. Zaprezentujemy różnorodność kreacji. Od liryki do dramatu istnienia. Nasze odległe drogi zbiegną się w jedną. Odbędziemy podróż od chłodu miasta, cienkich lodów przyjaźni, samotności, poprzez poezję, życie, spotkanie, szukanie siebie i zrozumienia, aż do słowa, które ocala. Goście specjalni: Roman Maciejewski-Varga i Śledź-Śledziuha. Odbędzie się premiera specjalnie skomponowanego utworu Józefa Skrzeka! Niedziela 20 lutego, godz. 16.00; Jazz Cafe POSK, 238-246 King Street, W6 0RF cena biletu: £5


Gr |17

nowy czas | 13 – 27 lutego 2011

rozmowa na czasie Koncert Reggae Britannia, który odbył się w zeszłym tygodniu w londyńskim Barbican, otworzył nowy sezon filmów dokumentalnych BBC4 opowiadających historię muzyki reggae na Wyspach. Wśród czołowych wykonawców brytyjskiego reggae nie zabrakło Ali Campbella, Dennisa Bovella i Janet Kay, którzy swoimi największymi hitami przypomnieli o muzycznym i kulturowym fenomenie rytmów z Jamajki.

W rytmach reggae anna gałandzij

M

uzyka reggae pojawiła się na Wyspach pod koniec lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, zdobywając sobie zwolenników zarówno wśród imigrantów z Karaibów, jak i białej społeczności. Stylistykę reggae wykorzystało wielu artystów od rocka po punk i muzykę klubową. Wśród jej fanów wymienia się wiele sławnych nazwisk – Paul McCartney, Paul Weller czy Keith Richards. Reggae tym samym dała głos młodym potomkom z Karaibów, umacniając ich tożsamość kulturową i budując podwaliny Rock Against Racism, ruchu społecznego propagującego ochronę praw mniejszości narodowych na Wyspach. Wkrótce jamajskie rytmy zmieniły oblicze muzyki i w innych zakątkach świata. Pisarka Vivien Goldman w swojej książce o muzyce Boba Marleya pt. Exodus wymienia Polskę wśród krajów, w których rozwinęła się scena reggae. W Polsce, zdominowanej przez komunistyczny reżim, wielu artystów w latach osiemdziesiątych korzystało z muzyki reggae, by wyrazić bunt przeciw ówczesnemu systemowi politycznemu. Dzięki polskim tekstom i poruszanym w nich tematom o silnych akcentach społecznych i religijnych pierwsze zespoły reggae – Izrael, R.A.P., Daab czy Bakszysz – zaczęły odnosić sukcesy, a scena festiwalu w Jarocinie dostarczała im nowych słuchaczy. Choć wciąż z dala od sukcesu komercyjnego, muzyka reggae w Polsce wydaje się już mocno zakorzeniona, a nad Wisłą często goszczą artyści z Jamajki i Wielkiej Brytanii. Janet Kay, piosenkarkę o niezwykle delikatnym i wysokim głosie, wymienia się jako czołową postać brytyjskiego reggae. Urodzona w Londynie, w rodzinie imigrantów z Jamajki, w latach siedemdziesiątych utworami Lovin’ You, Silly Games czy Rock the Rhythm w dużej mierze zapewniła reggae komercyjny sukces i wysoką pozycję na europejskich listach przebojów. Znany producent Dennis Bovell nazwał to zjawisko „społeczną wspólnotą”. Przy jakiej muzyce dorastałaś?

– Dorastałam, oczywiście, przy muzyce reggae, ale słuchałam też popu i grup z wytwórni Motown. W latach sześćdziesiątych i na początku lat siedemdziesiątych stacje radiowe nie nadawały reggae, więc sięgałam po płyty rodziców.

Tak było do momentu, kiedy w połowie lat siedemdziesiątych na falach radia BBC London pojawił się w niedzielne popołudnie program Reggae Time, prowadzony przez Steve’a Barnarda. Także moje wczesne utwory były połączeniem reggae (dzięki moim rodzicom), popu i muzyki Motown, którą często grano w radio i telewizji. Z takiego właśnie połączenia narodził się gatunek muzyczny, który przeszedł do historii jako Lover’s Rock. Jesteśmy w Barbican. Za dwie godziny rozpocznie się show reggae Britannia, który ma uczcić muzykę reggae na Wyspach. Jaki wpływ według ciebie rytmy z Jamajki wywarły na muzykę i kulturę brytyjską?

– Muzyka reggae była niezwykle atrakcyjna dla młodych Brytyjczyków. W tamtych czasach oferowała inne doświadczenie niż muzyka grana przez stacje radiowe. Była nowa, była cool, była po prostu inna. Reggae niosła przekaz na wielu poziomach – zajmowała się polityką, tematyką biblijną i społeczną. Gatunki znane jako Roots Reggae, Roots Rock Reggae czy Lover’s Rock zainspirowały kolejne pokolenia artystów, bez względu na to, czy wykonywali oni reggae czy inny rodzaj muzyki. reggae pod koniec lat sześćdziesiątych opowiadała historię Jamajczyków. Jakie historie młodzi potomkowie z Karaibów dorastający na Wyspach mieli do opowiedzenia?

– Dla nas reggae reprezentowało nasze życie tutaj na Wyspach. Dla niektórych muzyka reggae wciąż była nośnikiem ich przekonań politycznych czy religijnych, ale dla wielu była odpowiedzią na osobiste pytania. Dla mnie to muzyka, która otworzyła moje wnętrze, pozwoliła opowiedzieć historie pierwszej miłości, miłości na resztę życia. Jakie były początki kariery młodej czarnej dziewczyny dorastającej na Wyspach w latach siedemdziesiątych?

– Nie były łatwe. Żyliśmy skromnie, więc zajęcia śpiewu, tańca czy aktorstwa nie wchodziły w grę. Choć śpiewanie było moim marzeniem, nie wiedziałam tak naprawdę, jak nad nim pracować. Jedynym miejscem, gdzie mogłam szlifować śpiew, był chór kościelny, potem doszły zajęcia organizowane w szkole i przez organizację Girls’ Brigade. Pewnego dnia, krótko po ukończeniu szkoły, poszłam z moją przyjaciółką do studia muzycznego, gdzie z kolei jej przyjaciel, muzyk Tony Gad, miał próby. Wygłupiając się i śpiewając do mikrofonu w jednej z sal, nie wiedziałam, że Tony uważnie mi się przysłuchiwał. Alton Ellis akurat szukał piosenkarki do nagrania coveru Lovin’ You. Tony polecił mu mnie, mówiąc, że mam właśnie „tę” barwę głosu. Jako że wycho-

wałam się w domu z zasadami, Alton musiał najpierw uzyskać zgodę moich rodziców, abym mogła nagrywać w studio. Lovin’ You był moim pierwszym hitem. Był rok 1977. Potem w 1979 moja piosenka Silly Games dotarła na szczyt listy przebojów. Takie były początki mojej kariery. I przeszłaś do historii jako pierwsza piosenkarka reggae mająca utwór na szczycie brytyjskich list przebojów. Jak się wtedy czułaś?

– Wszystko działo się tak szybko, że trudno było znaleźć czas, by zatrzymać się i zadać sobie pytanie, jak się czuję? Płynęłam więc z falą. I choć nie wiedziałam, czy się zmaterializuje, odkąd sięgam pamięcią marzenie o karierze w branży muzycznej zawsze mi towarzyszyło. Wciąż pamiętam to uczucie ekstazy, kiedy jako mała dziewczyna wyczekiwałam na program Top of the Pops. W pewnym sensie przetarłaś szlaki dla wielu czarnych artystek dorastających w tamtym czasie na Wyspach.

– Wiele z nich powiedziało mi później, że dodałam im wiary w spełnienie własnych marzeń i siłę. Mnie towarzyszyło podobne uczucie, kiedy oglądałam w telewizji występy Michaela Jacksona. Ten czarny młody chłopak miał to wszystko, o czym marzyłam. Jednak on był z Ameryki, tysiące mil ode

mnie. Potrzebowałam kogoś, z kim mogłam się identyfikować. I wydaje mi się, że stałam się kimś takim dla wielu młodych czarnych Brytyjek – kimś namacalnym, artystką stąd. I tak zdobyłaś tytuł królowej Lover’s rock. co sądzisz o obecnej scenie reggae na Wyspach?

– Tutaj tak naprawdę nie ma już dużej sceny reggae, jaką mieliśmy w latach siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych. Wtedy jednego dnia nagrałeś album, następnego już był grany na soundsystemie, a kolejnego miałeś w ręku umowę z wytwórnią. Ten proces już nie istnieje, bo cała branża muzyczna zmieniła się. Dzieciaki już nie kupują albumów, nie zwracają uwagi na listy przebojów. Poza tym muzyka reggae nie jest promowana – my nie kręciliśmy teledysków wideo i z czasem stało się jasne, że reggae nie podąża za zmianami w branży. ale wciąż liczy się dobra muzyka i takie piosenki, jak Silly games.

– Tak, to prawda. Po 32 latach ludzie wciąż ją śpiewają. rozmawiała anna gałandzij Filmy dokumentalne z ser ii Reggae Br itannia będą transmitowane przez BBC4: http://www.bbc.co.uk/tv/seasons/reggaebrit annia/. Wersja angielskojęzyczna


18|

13-27 lutego 2011 | nowy czas

spacery po londynie

…I okolIce Dziś wędrujemy ku krańcom City. A tam betonowa dżungla, klin wbity w okolicę, którą niegdyś zamieszkiwali Milton i Shakespeare. Adam Dąbrowski

Podczas II wojny światowej niemieckie bomby nie oszczędzały londyńskiego City. Jedno z najsłynniejszych zdjęć z tego czasu pokazuje spowitą dymami dzielnicę, na której środku dumnie stoi katedra św. Pawła. Mimo codziennych nalotów kościół Christophera Wrena nie został zniszczony, był jednak wśród nielicznych wyjątków. Okolica, po której dziś wędrujemy, nie miała takiego szczęścia. Dlatego gdy w latach pięćdziesiątych XX wieku Wielka Brytania wyszła na prostą, lokalne władze rozpoczęły przymiarki do zagospodarowania terenu zmasakrowanego przez nazistowskie bomby. Pierwszy projekt powstał w 1957 roku. Pomysł był nowatorski: w City miało powstać „miasto w mieście”.

BetonoWa tWierdza Rzeczywiście: z zewnątrz wygląda niemal jak zamknięta konstrukcja wbita na siłę w tkankę miasta. Architekci chcieli otoczyć osiedle rodzajem muru pełniącego dwie funkcje. Miał on zapewniać mieszkańcom prywatność, a jednocześnie ochronić ich przed hałasami z zewnątrz. Nie ma tu oczywistego wejścia. Trzeba się nieźle naszukać, by znaleźć szczelinę, przez którą można się wkraść do Barbican Estate. Ale gdy w końcu którąś z nich wypatrzymy i dostaniemy się do wnę-

trza, odkryjemy, że w środku betonowej twierdzy znajduje się jezioro i zielony ogród. Jest tu ponad dwa tysiące mieszkań, ale wokół panuje niemal nienaturalny spokój. Brutalistyczna architektura Barbican Estate zazdrośnie strzeże swoich tajemnic, jego mury otaczają zakątek wygłuszającą otuliną. Barbican to jedyne osiedle mieszkaniowe w City. W owym czasie stosowano wiele nowych rozwiązań architektonicznych, wznosząc tanie mieszkania na obrzeżach miasta, ale pod tym względem Barbican miał być wyjątkiem. Od początku tutejsze apartamenty były przeznaczone dla bogatszych londyńczyków, którzy mają o żabi skok od jednej z najprężniejszych instytucji kulturalnych na świecie. Barbican Centre jest częścią Londynu już od niemal 30 lat. Od tego czasu wyrobił sobie doskonałą renomę. Znajdziemy tu celujące głównie w ambitnej kinematografii kino, galerię (która w zeszłym roku gościła między innymi polskiego artystę Roberta Kuśmirowskiego) oraz teatr. Regularnie odbywają się tu koncerty jazzowe i muzyki klasycznej. Jeśli mamy szczęście pracować w okolicy, w tygodniu możemy się wybrać na koncerty popołudniowe (odbywają się w tak zwanej porze lunchowej), cieszące się świetną renomą.

ŚLady LondiniuM Ale historia tej okolicy sięga o wiele

dalszej przeszłości. Barbican jest bowiem niemal tak stary, jak cały Londyn. Fortyfikacje postawili tu Rzymianie, chcąc skuteczniej chronić swój położony strategicznie port. Było to około 200 roku naszej ery. W owym czasie północ kraju była nękana najazdami Piktów. Rozmachem budowla ustępowała jedynie Murowi Hadriana – systemowi fortyfikacji chroniącym rzymską Brytanię przed najeźdźcami z dzisiejszej Szkocji. Początkowo mur mógł pochwalić się sześcioma bramami, kolejne wybudowano w średniowieczu. Wciąż jeszcze można natrafić na ślady po murze: nieźle zachował się na przykład fragment przy Copper’s Row. W granicach Barbican Estate znajdziemy średniowieczną basztę, inną pamiątkę po fortyfikacjach, które – po poprawkach i przebudowach – przetrwały do XIX wieku. Nieopodal znajdują się pozostałości po jednej z kilku londyńskich świątyni z okresu rzymskiego – poświęconej bogini Mithras.

WspoMnienie po diasporze Wyjście z Barbican Estate nie jest wcale takie łatwe: to prawdziwy labirynt. Wskazówka: podążajcie wzdłuż żółtej linii na ziemi. Schodami w dół można zejść na przykład ku Moorgate – mało ciekawej, ciemnawej ulicy zawdzięczającej swoją nazwę średniowiecznej bramie. Jako że Moorgate prowadzi ku Bank of England i finansowemu sercu nie tylko Wielkiej Brytanii, dziś przycupnęły tu śmiertelnie nudne, sterylne siedziby banków i koncernów z całego świata. Nazwa okolicznej Jewry Street przypomina o zmiennych kolejach losów żydowskiej diaspory zamieszkującej niegdyś tę okolicę Londynu. Żydzi, zaproszeni tu przez Williama Zdobywcę, mieli rozruszać angielski handel. I rozruszali. Ale wkrótce dała o sobie znać specyfika owych czasów. Pojawiły się opowieści o rytualnych mordach i Żydach polujących na chrześcijańskie dzieci. W połowie XIII wieku doszło tu do pogromu – zginęły setki ludzi, bo jeden z bankierów podobno pożyczył gojowi pieniądze na zbyt wysoki procent. W 1232 roku Henryk III zamknął tutejszą synagogę. Pretekst? Dochodzące z niej modły podobno zakłócały spokój pobliskiego kościoła. Sześćdziesiąt lat później angielscy Żydzi musieli pakować manatki. Wypędził ich Edward II, przejmując ich domy, by potem odsprzedać je z zyskiem. Po krótkim okresie istnienia społeczności żydowskiej na terenach dzisiejszego City właściwie nie ma dziś już śladu. Nie przetrwała synagoga ani żadne inne miejsce związane z diasporą. Część Żydów wróciła w okolicę Jewry Street po

››

Wejście do Museum of London; poniżej: centrum kulturalne Barbican, po lewej u dołu: osiedle mieszkaniowe Barbican

1650 roku, gdy Oliver Cromwell uchylił obowiązujący od XIV wieku zakaz osiedlania się Żydów na Wyspach.

MuseuM of London Opuszczając Barbican, udajemy się na zachód. Możemy tam powędrować nowoczesną ulicą London Wall, którą podczas nazistowskich nalotów zniszczono niemal doszczętnie. Jeszcze w 1955 roku mogła ona posłużyć za naturalną dekorację dla ekranizacji Orwellowskiego Roku 1984. Gruzy po Blitzu świetnie udawały Londyn spu-

sto szo ny przez III woj nę świa to wą. Przy tej uli cy kry je się Mu seum of Lon don – mu zeum hi sto rycz ne po ka zu ją ce burz li we dzie je mia sta od po cząt ku je go ist nie nia. Są po zo sta ło ści po rzym skim Lon di nium, bo ga to zdo bio ne na czy nia z cza sów Tu do rów i sta re ma py. Wiel ką atrak cją jest też moż li wość przej ścia się wik to riań ską uli cą i zaj rze nia do XVIII -wiecz nych skle pów i pu bu. Coś dla sie bie znaj dą też mi ło śni cy fo to gra f ii. Naj star sze zdję cia ma ją po nad 150 lat, naj now sze po ka zu ją Lon dyn, ja kim prze cha dza my się na co dzień.


|19

nowy czas | 13-27 lutego 2011

pytania obieżyświata

Co to jest buddyzm shin? Włodzimierz Fenrych

D

o British Museum warto zaglądać co jakiś czas, nawet na stałe wystawy, bo i tam ekspozycja raz po raz się zmienia. Muzeum jest ogromne, ale zbiory są najwyraźniej ogromniejsze. Ostatnio zajrzałem na wystawę sztuki japońskiej i zauważyłem, że brakuje malowidła przedstawiającego Mandalę Lotosu, które posłużyło jako ilustracja mojego tekstu zamieszczonego niedawno w „Nowym Czasie”. Pojawił się natomiast wielki obraz Amidy zstępującego na obłoku. Amida jest na ciemnym tle, cały namalowany złotem. Tak ma go właśnie widzieć wierny, który w momencie śmierci ze szczerą wiarą wezwie jego imienia. Jest to dzieło sztuki nurtu religijnego zwanego buddyzmem shin. Buddyzm shin? A co to takiego? Wiadomo, że jest buddyzm zen, ale kto słyszał o buddyzmie shin? Nazwa shin to jest skrót od pełnej japońskiej nazwy Jodo Shinshu. Jest to największy zakon nurtu zwanego amidyzmem. Nurt ten za swe główne święte księgi uważa sutrę Sukhavati Vyuha oraz komentarz do niej o tytule Dasabhumika siastra. Japoński zakon jest najbardziej znany, ale nurt powstał w Indiach, obie księgi w oryginale są w sanskrycie. Sukhavati Vyuha to inaczej Objawienie Kraju Beztroski – opis świata idealnego, w którym rządzi budda o imieniu Amitabha, czyli Bezmiernyblask. W księdze jest 48 obietnic złożonych przez Amidę, a najciekawsza z nich to obietnica osiemnasta, z której wynika, że kto w momencie śmierci ze szczerym sercem wezwie imienia Bezmiernegoblasku, ten zostanie prosto do tego świata zabrany. Dlatego też wyznawcy bez ustanku powtarzają mantrę wzywającą tego imienia, po japońsku brzmi ona Namu Amida Butsu. Próba zaklinania rzeczywistości za pomocą magicznych formuł? Takie jest pierwsze wrażenie, ale inaczej to wygląda w świetle drugiej świętej księgi, czyli sanskryckiego komentarza. Napisał go, jak głosi tradycja, wielki indyjski filozof Nagardżuna. Jest to najstarszy buddyjski tekst rozróżniający własną moc od innej mocy. Cóż to takiego, te moce? Własna moc to jest egocentryczny impuls dbający tylko o siebie, nie jest on w stanie doprowadzić do przebudzenia czy też dostrzeżenia Niewidzialnej Rzeczywistości, nawet jeśli pozornie do tego właśnie dąży. Inna moc przenika cały świat i ona może doprowadzić do owego dostrzeżenia... Trzeba tylko przestać polegać na własnej mocy i zawierzyć innej mocy. Potrzebna jest wiara, której nie należy mylić z wierzeniem – buddyści zawsze mieli luźny stosunek do wierzeń. Kiedy przestanie się polegać na własnej mocy, wówczas inna moc stanie się widoczna jak niezmierzona światłość przenikająca wszystko. Kto widzi tę niezmierzoną światłość, ten nie wraca już do świata złudzeń. Personifikacją tej przenikającej wszystko światłości jest, oczywiście, budda Amitabha, czyli Bezmiernyblask.

O autorach sanskryckich ksiąg właściwie nic nie wiadomo, natomiast znani są patriarchowie rozpowszechniający te księgi w Chinach. Przypuszcza się, że klasztorną praktykę śpiewania imienia Bezmiernegoblasku wprowadził w VI wieku mnich Danlan. Napisał on też poemat, w którym rozbudowuje tezy o własnej mocy i innej mocy. W VII wieku mnich Daocho użył po raz pierwszy nazwy Czysta Ziemia na określenie kraju Amidy opisanego w sutrach, jego uczeń Shandao zaś rozbudował starą buddyjską tezę o trzech okresach nauczania – Okres Dobrego Nauczania trwa wtedy, kiedy głoszą je ludzie głęboko rozumiejący; Okres Skażonego Nauczania to ten, gdy głoszą je ludzie dobrej woli, ale nie całkiem rozumiejący; Okres Fałszywego Nauczania zaś jest wówczas, kiedy Dobre Nauczanie zyskało wprawdzie respekt, ale właśnie dlatego głoszą je karierowicze, których cel jest inny niż pierwotny cel nauczania. Według indyjskich myślicieli – lubiących okrągłe symboliczne liczby – każdy z tych okresów miał trwać około 500 lat, więc żyjący w VII wieku Shandao wyliczył sobie, że właśnie nastał Okres Fałszywego Nauczania, okres zamieszania, wojen i zbrodni. W tym okresie najpewniejszą praktyką prowadzącą do dostrzeżenia Niewidzialnej Rzeczywistości jest nianfo (czyli powtarzanie wezwania Amidy), które zapewni odrodzenie się w Czystej Ziemi. Shandao bynajmniej nie zaprzeczał ważności innych buddyjskich praktyk, sam pilnie przepisywał sutry, namalował też podobno 300 obrazów przedstawiających Czystą Ziemię. W ogóle w Chinach nurt Czystej Ziemi nigdy nie uformował się w odrębną szkołę, nianfo było praktykowane w różnych szkołach. Inaczej w Japonii. Japoński zakon Czystej Ziemi wprawdzie powstał pod wpływem pism Shandao, ale wiele stuleci później i, oczywiście, nie w Chinach, lecz w Japonii. Było to w XII wieku, kiedy prowadzący bezustanne wojny samuraje ćwiczyli się w zręcznym obcinaniu głów, a buddyjscy mnisi również się ćwiczyli w tajemnych sztukach walki, by bronić feudalnych włości wielkich klasztorów przed samurajami. Żebraczy zakon buddyjski został dawno zapomniany, panowała fałszywa nauka, tak jak to opisał Shandao. Mnich imieniem Honen zaczął głosić naukę o tym, że w takim okresie jedynym ratunkiem jest praktyka wzywania imienia Bezmiernegoblasku, po japońsku zwana nembutsu. Głosił też naukę o własnej mocy (po japońsku jiriki) oraz innej mocy (po japońsku tariki). Polemistom, którzy zarzuca-

››

Obraz Amidy malowanego złotem (na zdjęciu) znajduje się na czasowej wystawie Buddhism across Asia” w British Museum, czynnej do 3 kwietnia.

li mu podważanie sensowności buddyjskich praktyk, odpowiadał, że buddyjskie śluby nie są bezużyteczne, albowiem „nawet grzeszników Amida wyzwoli, o ileż bardziej cnotliwych”. Sam Honen zresztą przestrzegał zakonnych ślubów. Inaczej jego uczeń Shinran, ten miał znacznie mniej cierpliwości dla hipokrytów. Nie miał zamiaru dyskutować z wielce uczonymi interpretatorami sutr. Sformułowanie Honena zgrabnie przerobił na „nawet cnotliwych Amida wyzwoli, o ileż bardziej grzeszników”, co, oczywiście, nie było pochwałą grzechu, lecz demaskacją grzechu pychy. Nawracający się grzesznik ma jedną cechę absolutnie konieczną do prawdziwej wiary – nieudawaną pokorę, której nierzadko brakuje zadowolonym z siebie cnotliwym. Shinran obnażał

przejawy hipokryzji, takie jak fałszywy celibat. Nie miał on nic przeciw prawdziwemu głębokiemu celibatowi, ale pozorny celibat grożący w najlepszym razie natręctwami myślowymi, a w gorszym – rozpustą lub zboczeniami seksualnymi, jest z pewnością barierą na drodze do prawdziwej wiary. Nie jest natomiast barierą małżeństwo. Sam Shinran się ożenił i miał sześcioro dzieci. Jednocześnie przecież to nie wiara wynika z moralności, ale odwrotnie – moralność z wiary. Kto choć raz w życiu z prawdziwie głęboką wiarą wezwał imienia Bezmiernegożywota i otworzył się na działanie innej mocy, ten będzie unikał złych czynów, które są wynikiem działania własnej mocy. Wezwanie z głęboką wiarą imienia Bezmiernegożywota oczyszcza bowiem z grzechów. Kto choć raz ujrzał na własne oczy Bezmiernyblask, ten rozumie istotę zła i nie będzie chciał go popełniać. Taki ktoś już się odrodził w Czystej Ziemi (po japońsku myokonin). Shinran nie zakładał nowej szkoły, twierdził tylko, że rozpowszechnia nauczanie Honrena. Dopiero jego uczniowie stworzyli nową szkołę zwaną Jodo Shin, a w skrócie Shin. Szkoła ta od początku była nonkonformistyczna. Za wzorem Shinrana zarzucono obowiązek celibatu, a także medytację, wychodząc z założenia, że powoduje ona raczej samozadowolenie i indoktrynację niż otwarcie się na działanie innej mocy. Zamiast medytacji szkoła Shin zaleca analizę własnych przeszłych czynów (pod kierunkiem mistrza, który wie, jak to należy robić bez zbytniego zapatrzenia w siebie), by zrozumieć ich przyczyny, czyli działanie własnej mocy. To pomaga w otwarciu się na działanie innej mocy. Japońscy buddyści czytali sutry w chińskim przekładzie. Tymczasem pod koniec XIX wieku europejski badacz Max Müller odkrył w jednym z japońskich klasztorów starożytne indyjskie manuskrypty pisane na palmowych liściach. Jednym z tych tekstów była sanskrycka wersja „Sukhavati Vyuhy”. Müller przetłumaczył ją na angielski bezpośrednio z sanskrytu, ale przy okazji odkrył bardzo ciekawą rzecz – w sanskryckiej wersji było tylko czterdzieści sześć obietnic, a brakowało między innymi właśnie tej osiemnaste. Cóż za zbieg okoliczności! Czy to odkrycie miało jakiś wpływ na nauczanie szkoły Shin? Skądże! Czy kilka brakujących zdań może mieć jakieś znaczenie? Przecież do dziś są w Japonii myokonin, którzy otwarci na działanie innej mocy na własne oczy widzieli Czystą Ziemię!


20|

13-27 lutego 2011 | nowy czas

co się dzieje

jacek ozaist

WYSPA [38] Jak co tydzień, pojechałem wczesnym rankiem po warzywa. Western International Market, gdzie kupowałem ziemniaki, buraki, kapustę i wszystko, co akurat było tanie i nadawało się na surówkę, obsługiwał większość sklepów i knajpek w południowo-zachodnim Londynie. Spotykałem tam czasami właścicieli restauracyjek, dla których roznosiłem ulotki, oraz sklepów, w jakich robiłem zakupy. Witali mnie niczym starego znajomego. Klepali po ramieniu, gratulując awansu do grona sobie podobnych – co to przyjechali z dalekiego kraju, ciężko pracowali i oto są, kim są. Długo szukałem dobrego dostawcy świeżych warzyw i owoców. Ten miał dobre ziemniaki, ale złą kapustę, tamten próbował oszukiwać na cenach, jeszcze inny wszelkimi sposobami chciał wepchnąć mi towar będący na granicy używalności. Dla wielu z nich byłem jedynie ćwokiem do oskubania, a nie partnerem do interesów lub chociażby klientem. Tylko patrzyli, jak wcisnąć mi chłam, którego nie wziąłby nikt inny. Kiedy widzieli mnie później kupującego u konkurencji, rozkładali ręce z dezaprobatą. Powinienem pokazać im środkowy palec, ale z godnością odwracałem się plecami, zabierając uśmiech złośliwej satysfakcji ze sobą. Kupowanie warzyw w Londynie to prawdziwa sztuka. Już same ziemniaki dostarczają takich wrażeń, że wielu Polaków zapamięta je na długo. Trzeba się naprawdę nieźle naszukać, by wrzucić do garnka coś, co chociaż w przybliżeniu przypomina polskiego kartofla. Setki, tysiące nieświadomych rodaków podarowało miliony funtów wielkim firmom, takim jak Tesco, Asda czy Sainsbury’s, za worki ziemniaków, które nie nadawały się do jedzenia. Jedne zmieniały się w trakcie gotowania w ponury kleik, drugie nasiąkały wodą, szarzejąc gwałtownie, trzecie były suche i nieapetyczne. Ponad rok szukałem złotego środka, by mieć tak samo dobre ziemniaki z wody, purée, jak i placki ziemniaczane. Przez jakiś czas dodawaliśmy do ziemniaków kurkumy, by choć kolorem przypominały te ze stołów naszych żon czy mam. Długo uczyłem się kupować dobre produkty. Początki były całkiem śmieszne. Jeszcze w 2005 roku kupiłem kolendrę zamiast pietruszki i z całą powagą wrzuciłem ją do niedzielnego rosołu przygotowanego dla mojej rodziny. Nie umiem zapomnieć ich min, gdy walczyli z ostrym smakiem, godnym curry, a nie delikatnego bulionu. Zdarzyło mi się też kupić żabnicę zamiast ryby. Kształt był taki sam, tyle że żabnica była wydrążona w środku i w niczym nie przypominała rybnego fileta. Cokolwiek by złego powiedzieć o Hounslow, był to jednak cały świat w pigułce. Nogi z kurczaka kupowałem u Algierczyków, żołądki na krupnik czy wątróbkę u Pakistańczyków, oliwki i ser feta u Turków, pietruszkę i koperek u Lankijczyków, uszka do barszczu u Litwinów, ser do naleśników u Mleczki. Po hurtowe zakupy jeździłem na Western International Market w Southall. Tego dnia nikt nie wyszedł mi naprzeciw, a pracownicy hurtowni patrzyli na świat jakoś tak spode łba. Nie odpowiedzieli na powitanie. Spuścili wzrok, gdy przechodziłem obok. W kasie siedział ten sam chudy człowiek, u którego zwykle płaciłem za odbierany towar, ale krzesło zwykle obsługującego mnie starego Hindusa świeciło pustką. Był tu zawsze, od kiedy dwa lata temu zacząłem robić u nich zakupy. W końcu ktoś zlitował się nade mną i powiedział, że on odszedł z tego świata. Mój przygodny przyjaciel z hurtowni warzyw nie żył. Nie mogłem tego pojąć. Wcale nie wyglądał na umierającego. Mieli tam przeciągi, czasami było zimno na kość, ale żeby od razu umierać? Zawsze okazywał mi szacunek i traktował tak, jak traktuje się milionera w malutkim butiku w centrum. Dziś nikt nie wiedział, jaką podać mi cenę, nie zaproponował promocji, nie poklepał serdecznie po ramieniu, pytając, co słychać u Anity. Aneta dla Hindusa nie istniała, ale Anita to bardzo popularne imię w Indiach. Wychodził mnie przywitać w tym swoim wielkim fartuchu i pytał, ile worków ziem-

niaków mi dzisiaj potrzeba. Potem następowały małe zapasy. Udawałem, że niczego więcej nie kupuję, a on starał się wcisnąć mi jak najwięcej, proponując niższe ceny. Mój Boże, wstaw się za nim u jego duchowych zwierzchników. Był dobrym człowiekiem. Amen. Wróciłem do domu w kiepskim humorze. Śniadanie za diabła nie chciało mi przejść przez gardło. Wmusiłem w siebie banana, drożdżówkę i popiłem to morzem kawy. Papieros też smakował jakoś inaczej. Wyszedłem do ogrodu i długo przyglądałem się harcującej po starej jabłoni wiewiórce. Była taka pełna życia, ruchliwa, zabawna. Symbolizowała życie. Przez cały dzień wszyscy napotkani ludzie pytali mnie, jak się mam, drażniąc moje nerwy do granic wytrzymałości. Nie wiedziałem, co im mam powiedzieć. Byłem oszołomiony, zdziwiony, zakłopotany. W wariackim pędzie codziennego życia tak często zapominamy, czym to wszystko tak naprawdę się kończy. I że wcale nikt nas nie uprzedza, że nadszedł czas. Facet był, facet zniknął, a ja przecież tylko przyjechałem po ziemniaki. Uświadomiłem sobie, jak bardzo mnie wkurza to całe angielskie gadanie pod tytułem: – How are you? – I’m fine. Mark, a wcześniej Andy, u którego pracowaliśmy z Grzesiem, przeczyli ze wszystkich sił przejrzystości tego zaklęcia. Ilekroć pytam Marka, jak mu leci, muszę wysłuchać takiej litanii skarg, że gdybym miał pod ręką żyletkę, pociąłbym albo siebie, albo jego. Coraz częściej gryzę się w język i witam Marka krótkim: – Hi! Ma dość smętną naturę, do tego życie ostatnio go nie rozpieszcza. Cały dorobek zabrała mu żona. Pracował w jednej z dużych korporacji w Australii i Japonii. Po powrocie na Wyspy kupił dom i zainwestował w pub. Teraz stracił wszystko. Sąd dobrał się nawet do mozolnie gromadzonych oszczędności. Żona przez lata nie robiła nic, a teraz dostała wszystko. Czasami świat wydaje się tak głupi, że tylko rozpędzić się i głową w ścianę. Do tego ojciec Marka umierał na raka. Ciekawe, czy innym Anglikom też łatwo przeszłoby przez gardło: – I’m very well, thank you? Nikt nie wie i już się pewnie nie dowie, kto rozpoczął inną głupią zabawę i na pytanie obcokrajowca, jak po polsku zapytać: How are you?, odpowiedział: Jak się masz? Nigdy nie spotkałem Polaka, który zwraca się w ten sposób do swojego rodaka. Co słychać, jak leci, witam, witaj, cześć – te powitania brzmią naturalnie i najczęściej są używane. Proceder zaczął się pewnie gdzieś w początkach wolnej Polski, kiedy co bardziej przedsiębiorczy rodacy zaczęli wyjeżdżać na wakacje. W Egipcie, Turcji i Tunezji tłum młodych, niezwykle utalentowanych językowo chłopaków, od pierwszego spotkania zaczął wypytywać o to, jak w miły i godny sposób przywitać blondynki z Polski. To samo spotkało nas w zderzeniu z milionami ludzi z Indii, Pakistanu, Bangladeszu i Sri Lanki, którzy prowadzą sklepiki w całym Londynie. Ci ludzie, pełni dobrej woli pokonania barier, z całkowitą wiarą uznali, że przeklęte: Jak się masz?, to rodzaj przepustki do międzykulturowych warsztatów językowych. W każdym razie szlag mnie trafia, kiedy słyszę: – Jak sie maś? I zwykle odpowiadam: – Dobzie mam sie. Co innego, gdy w sobotnią noc kupuję whisky i siatkę piwa, a Hindus pyta mnie: – Noł jajka? Noł chleb? Noł masło? Dobra cena. Mówię, że nie dziś, ale wrócę. Chłop trzyma fason. Uczy się. Wie, jak zaskoczyć klienta. Jak sie maś? wcale się na mnie nie sprawdza. Byłem natomiast szczerze zachwycony radującym duszę tekstem, jaki spotkałem w tunezyjskim interiorze. Ktoś poradził handlarzowi, by na kartonie napisał: Najwięcej witaminy mają polskie dziewczyny i moja herbata zielona. Majstersztyk!

cdn poprzednie odcinki

@

www.nowyczas.co.uk/wyspa JACEK OZAIST Z URODZENIA BIELSZCZANIN, Z SERCA KRAKOWIANIN, Z DESPERACJI LONDYŃCZYK. ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ PISZE GŁÓWNIE PROZĄ, POEZJĄ PARA SIĘ NIEREGULARNIE

kino

Easy Rider

Black Swan

Klasyczny film Dennisa Hoppera. Dwóch młodych hippisów zbiera nieco gotówki na bak pełen benzyny i wyrusza w podróż na motorach przez Stany Zjednoczone. „Easy Rider” to pejzaż Ameryki lat sześćdziesiątych z całym jej zróżnicowaniem, przywiązaniem do wolności, ale też zmagającej się z własną nietolerancją i małostkowością.

Autor wstrząsającego „Requiem dla snu” tym razem zabiera się za thriller psychologiczny. Nowojorska tancerka baletowa (grana przez Natalie Portman) marzy o zdobyciu głównej roli w przedstawieniu „Królowa łabędzi”. Żeby ją dostać jest gotowa na wiele wyrzeczeń. Ma jednak rywalkę – Lilly (Mila Kunis). Nina coraz bardziej zapada się w swoją postać sceniczną. Wkrótce okazuje się, że granica między fikcją a rzeczywistością staje się coraz bardziej płynna… Blue Valentine Cichy, smutny, stonowany – te przymiotniki nie pasują do każdego amerykańskiego filmu. Ale „Blue Valentine” jest bliższe refleksyjnemu kinu europejskiemu niż „Avatarovi”. To portret rozpadającego się związku. Cindy i Dean myślą o rozstaniu. Dają sobie ostatnią szansę i próbują wskrzesić atmosferę z czasu, gdy się poznali. Ale czy powrót do tego, co minęło, jest możliwy? King’s Speech Colin Firth jako jąkający się król Jerzy zachwycił jurorów w Beverly Hills i zgarnął Złotego Globa dla najlepszego aktora minionego roku. Krytycy nie mają wątpliwości: zarówno aktor, jak i film mogą zdobyć Oscara. Firth zbiera świetne recenzje. Jak mówi, fascynuje go postać króla, który był dla niego postacią tragiczną. Nie spodziewał się, że zostanie królem; oceniano go jako nudnego, pozbawionego charyzmy młodszego brata uroczego następcy tronu. Wylosował po prostu złą kartę – opowiadał aktor tygodnikowi „Time Out”.

Prince Charles Cinema Środa, 16 lutego, godz. 20.50

Mężczyźni wolą blondynki Czerwone tło, różowa sukienka, diamenty i mnóstwo facetów wodzących rozmarzonym wzrokiem za drobną blondynką. Każdy, kto chce zobaczyć jedną z najsłynniejszych sekwencji filmowych w historii Hollywood, może wybrać się do British Film Institute, gdzie trwa przegląd obrazów Howarda Hawksa. Wśród nich ten legendarny musical. British Film Institute Belvedere Road, SE1 8XT Piątek, 18 lutego, godz. 20.30

Sklep za rogiem Cudownie staromodna komedia romantyczna Ernsta Lubitscha. Alfred (James Stewart) pracuje w sklepie Matuschek & Company od wielu lat. Pewnego dnia zostaje tam zatrudniona nowa ekspedientka (Margaret Sullivan). Para nie przypada sobie do gustu. Przynajmniej na początku. Popis fantastycznej gry aktorskiej i subtelnego poczucia humoru. No i ostatnie spojrzenie na świat, który już wkrótce starła z powierzchni ziemi II wojna światowa. Riverside Studios Crisp Road Hammersmith, W6 9RL Niedziela, 20 lutego, godz. 16.10


|21

nowy czas | 13-27 lutego 2011

co się dzieje muzyka Acid Drinkers W kultowym klubie na londyńskim Camden! Trasa promuje płytę „Fishdick ZweiThe Dick Is Rising Again” zawierającą przeróbki utworów innych artystów. Podczas koncertu usłyszymy między innymi „2000 Man” Stonesów, „Bad Reputation” Thin Lizzy, „Nothing Else Matters” grupy Metalicca i… „New York, New York” śpiewane również przez Franka Sinatrę i Lizzę Minnelli. 174 Camden High Street, NW1 Sobota, 19 lutego, godz. 19.00 Groove Razors

Peter Gabriel Zaczynał jako lider Genesis – zespołu rocka progresywnego. Jeden z intelektualistów rockowych: sięgał po staroangielską poezję, celtyckie legendy, wiersze Thomasa Sterna Elliota. Wszystko to w specyficznej, teatralnej otoczce typowej dla brytyjskiego rocka symfonicznego. Dziś Peter śpiewa niższym głosem z charakterystyczną chrypką. To jeden z tych wokalistów, którym upływający czasu dobrze posłużył. Muzyka Petera Gabriela jest dziś bardziej kameralna i osobista. Ale wciąż magiczna. HMV Appolo Hammersmith 45 Queen Caroline St, W6 9QH Środa i czwartek, 23 i 24 marca, godz. 19.00

KAMP! Alternatywny zespół KAMP! łączy różne gatunki muzyczne, electro miesza z tech-dubem, dance punk z IDM-em, niemiecką elektronikę eksperymentalną i z french house’em. Polskie Daft Punk Klub Cargo 83 Rivington Street, EC2A 3AY

Maroon 5 Popularny zespół poprockowy. Brixton Academy 211 Stockwell Road, SW9 9SL Czwartek i piątek,17 i 18 lutego, godz. 19.00

John Stezaker

Hala O2, Peninsula Square, Greenwich, SE10 0DX Piątek, 18 lutego, godz. 19.00

Poprzecinane na pół, rozerwane, zmieszane z innymi – takie są zdjęcia, za których obróbkę wziął się John Stezaker. Precyzyjne kolaże dekonstruują pejzaże i sceny z zapomnianych filmów klasy B.

Katy Perry W BBC1 czy Capital Radio chyba nie ma godziny bez piosenki Katy Perry. 26-letnia Amerykanka zrobiła na brytyjskiej scenie prawdziwą furorę. Co złośliwsi krytycy nazywają ją hybrydą rockowej Alanis Morisette i lukrowanej, popowej Britney Spears. Ale na parkietach to chyba nie przeszkadza. Swoje zrobiła też zapewne seria bardzo apetycznych zdjęć ze skąpo odzianą Katy w roli głównej. I pomyśleć, że zaczynała, wykonując psalmy…

Spotkanie z Bachem

2 marca, godz. 21.00 The Troy Bar 10 Hoxton St, N1 6NG

Kew Gardens Richmond, TW9 3AB

Złote dziecko R&B, Raymond Usher, przyjeżdża do Londynu, by promować swój ostatni krążek „Versus”.

HMV Appolo Hammersmith, 45 Queen Caroline St, W6 9QH Czwartek-sobota , 17-19 marca, godz. 19.00

Znakomity kwintet Tomasza Żyrmonta Groove Razors grający muzykę fusion po krótkiej nieobecności wraca na scenę. Tym razem usłyszymy ich w The Troy Bar. Po koncercie będzie można kupić niedawno wydane CD.

będziemy mieli okazję pobrodzić.

Usher

Jeden z najbardziej urokliwych kościołów Londynu zaprasza na spotkanie z Bachem i niemiecką tradycją chóralną. W programie między innymi „Lobet Den Herm” Bacha, „Warum Ist Das Licht Gegeben” Brahmsa i „Psalm 43” Mendelssohna.

Whitechapel Gallery Whitechapel St, E2 7JB

London Street Photography URODZINY JAZZ CAFE POSK – Koncert Krystyny Prońko! Ta znakomita wokalistka wystąpi w repretuarze jazzowym jako gwiazda urodzinowego wieczoru! Usłyszeć ją będzie można też w niedzielny wieczór. Jazz Cafe POSK King Street, W6 0RF Sobota, 19 marca, godz. 20.30 Niedziela, 20 marca, godz. 19.30 Bilety (£10) w dniu koncertu lub: jazzcafe@posk.org

Nowa wystawa w Museum of London prezentuje niezwykłą kolekcję ponad 200 zdjęć przedstawiających codzienne życie ulicy. Od obrazów w sepii z pojazdami zaprzężonymi w konie wystawa pokazuje, jak miasto zmieniało się od 1860 do czasów obecnych. Wyłaniają się też z niej relacje między mieszkańcami miasta a rejestrującymi jego życie fotografami. Museum of London London Wall, EC2Y 8DS Od soboty 19 lutego

teatry Noc studencka Jeden z najmodniejszych klubów w mieście organizuje noc dla wszystkich studiujących na niezliczonych uczelniach w Londynie. Klub „Oxygen” 17-18 Iriving Street, WC2H 7AZ Każdy poniedziałek, godz. 21.00

Powrót Ulisesa Najnowsza inscenizacja wariacji Monteverdiego na temat „Odysei”. Reżyseruje Benedict Andrews, który na swoim koncie ma między innymi „Wojnę Róż” i „Tramwaj zwany pożądaniem”. Spektakl powstał dzięki współpracy Young Vic i English National Opera.

Kościół St Martin’s Le Grand St Martin’s Place, W2 Wtorek, 22 lutego, godz. 19.30

wystawy/galerie

Young Vic, 66 The Cut, SE1 8LZ

Richard Turner Round Trip

Fotografia górska

Wieczór Trzech Króli

25-letni trębacz Richard Turner jest zaliczany do największych nadziei brytyjskiego jazzu ostatnich lat. Porusza się on znakomicie wśród różnych gatunków muzycznych, prezentując na przykład recitale na trąbkę i organy w dużych katedrach angielskich, a także nagrywając dla radia i telewizji BBC. Jego najnowszy zespół Round Trip gra improwizowany jazz najwyższej klasy, czerpiąc często wzorce z muzyki klasycznej.

W swoich pracach Dagmara Minkiewicz stara się pokazać piękno i unikatowy charakter krajobrazu górskiego w różnych zakątkach świata.

Komedia romantyczna? Wiadomo! Bierzemy dwoje ludzi. Najlepiej Jennifer Lopez i Hugh Granta. Na początku muszą się nienawidzić. Ale po serii przezabawnych zbiegów okoliczności okaże się, że są sobie przeznaczeni. A na końcu on musi pędzić jak szalony, goniąc za nią na lotnisko. Tymczasem reżyser Peter Hall próbuje nas przekonać, że tak naprawdę tradycja romantycznej komedii sięga Szekspira i takich sztuk, jak „Wieczór Trzech Króli”. Podobno Szekspirowi udało się nawet bez lotniska.

Jazz Cafe POSK King Street, W6 0RF Sobota, 19 lutego, godz. 20.30

La Vista Club of The Don Italian Restaurant 224a Tower Bridge, SE1 2UP

Tropikalne ekstrawagancje Trochę tropików w środku brytyjskiej zimy. W królewskim ogrodzie botanicznym w Kew zobaczymy przede wszystkim orchidee z różnych miejsc świata. Centrum wystawy stanowi podtopiony las tropikalny, w którym

National Theatre Southbank, SE1 9PX

Woda Trzy różne historie. W Kanadzie dwóch przybranych braci zaczyna się kłócić o dziedzictwo zmarłego ojca. Po drugiej stronie morza, w Niemczech, działaczka polityczna próbuje osiągnąć jak najwięcej na ważnym stanowisku. W Anglii zaś nurek przygotowuje się do zanurkowania w najgłębszą podwodną jaskinię na świecie. Co ich łączy? Tricycle Theatre 269 Kilburn High Road, NW6 7JR

Ideal Husband Oscar Wilde zabiera nas w podróż na Grosvenor Square. Poznajemy czcigodnego brytyjskiego posła, sir Roberta i jego żonę Lady Chiltern. Podczas przyjęcia w ich domu on pada ofiarą szantażu: niejaka pani Cheveley chce, by wsparł ją w podejrzanej z prawnego punktu widzenia inwestycji w kanał w Ameryce Południowej. Gdyby ten się nie zgodził, urocza pani Cheveley ujawni, że poseł dorobił się swej fortuny nielegalnie. Przyparty do muru musi powiedzieć „tak”. Ale chwilę później nieświadoma ciemnej przeszłości męża żona zmusza go do odrzucenia oferty. Czy to już koniec kariery pana Roberta? Vaudeville Theatre 404 Strand, WC2R 0NH

wykłady/odczyty Polskie pisarki w Londynie Urszula Chowaniec, Barbara Plebanek i Izabela Filipiak będą opowiadać o obrazie kobiecej migracji w polskiej literaturze. Wydarzenie w ramach Festiwalu literackiego LSE. LSE Wolfson Theatre Aldwych, W1W 5BH Sobota, 19 lutego, godz. 10.30

Zimna wojna według Hennessy’ego Sławny historyk przyjeżdża do London School of Economics, by mówić o odtajnionych niedawno dokumentach dotyczących zimnej wojny. LSE Hong Kong Theatre Aldwych, WC2A 2AE Środa, 23 lutego, godz. 18.30

IMAGINE: CHILDREN FESTIVAL Muzycy, aktorzy, klowni i tancerze – wszyscy zjechali do Southbank Centre. Trwa Imagine – festiwal dziecięcy. Ben otworzył swój prezent urodzinowy i znalazł w nim pingwina. – Cześć – powiedział do zwierzaka. Ale pingwin ani drgnął. Ben robił śmieszne miny, opowiadał dowcipy, posunął się nawet do ostateczności: łaskotek. Wszystko na nic. Pingwin był nieugięty. Benowi z pomocą przychodzi znajdujący się akurat w okolicy lew. A to dopiero początek. Bo jak już zwierzak zaczyna mówić, okazuje się, że ma do opowiedzenia naprawdę fascynującą historię! To punkt

wyjściowy przedstawienia „Pingwin”, jednej z wielu atrakcji festiwalu dziecięcego w Southbank Centre. Dzieciaki będą mogły się też spotkać z Danem Zanesem, który dwa lata temu gościł już w Londynie i zrobił prawdziwą furorę. Dan zabierze nas w radosną podróż do świata muzyki. Pomoże mu w tym grupa przyjaciół i mnóstwo instrumentów: od gitary elektrycznej przez mandolinę po… łyżeczki. Pierwszy kontakt z jazzem zapewni specjalnie przygotowany recital australijskiej wokalistki Trudy Kerr. Z kolei spotkanie z operą zaoferuje nam pieśniarka Elizabeth Watts. W programie jest też „The Flying Machine” – z muzyką Chopina w tle.

nas pisarka Polly Dunbar. Dzieci będą też miały szansę, by namalować ich w akcji, oraz okazję, aby się pośmiać. Komik James Campbell przygotował dla nich specjalny program. Zapowiada, że będzie żartował ze wszystkiego, czasem nawet z rodziców! Natomiast we wtorek 22 lutego dzieci przejmą nad Southbank Centre absolutną kontrolę. Będą pracować w szatni, pokazywać odwiedzającym ich miejsca oraz sprzedawać napoje i przekąski. To tylko niektóre propozycje festiwalu. Szczegółowe informacje na www.southbankcentre.co.uk. Na spotkanie ze swoimi ulubionymi kukiełkowymi bohaterami zaprosi

Adam Dąbrowski


22 |

13-27 lutego 2011 | nowy czas

czas na relaks

aPetyt Na WIęcej » Życie stawia na naszej drodze

maNIa

różnych ludzi. Z Małgosią Romańczuk poznaliśmy się podczas porządkowania polskich grobów na cmentarzu Gunnersbury kilka lat temu. Dzisiaj spotykam Małgosię po jej dłuższej nieobecności w Londynie.

GotoWaNIa Mikołaj Hęciak Wróciłaś z Peru. Jakie to uczucie, gdy autobus, którym jedziesz, zatrzymuje się na skraju przepaści?

– Bardziej podwyższały mi adrenalinę wysokość nad poziomem morza i osunięcia ziemi. Jedno z nich spowodowało ostre hamowanie naszego autobusu zakończone właśnie nad przepaścią. Ale po pół roku mieszkania w Cusco i kręcenia się po dalszej i bliższej okolicy można się przyzwyczaić do przepaści, choć przyznaję, że z trudem. Większość czasu spędziłaś w Cusco. Czy jest coś specjalnego w tym miejscu?

– To jest bardzo urokliwe miasto z ciekawymi okolicami, które typowo turystycznie odwiedziłam trochę wcześniej. Tym razem miałam możliwość zobaczyć nie tylko przepiękne stare miasto, ale też sporo ciekawych inkaskich ruin dookoła miasta. Najmilej wspominam wizytę w Chinchero. To był chyba wtorek i poza mną była tylko jedna peruwiańska rodzina. Z mamą rozmawiałam moim łamanym hiszpańskim, a z córką ćwiczyłam jej angielski. Jednak taka sytuacja to rzadkość. Zwykle spotyka się sporo zachodnich turystów, podróżników i studentów hiszpańskiego. Dlatego jeśli chce się choć trochę zasmakować lokalnej kultury, trzeba się trochę oddalić od turystycznych miejsc. Taki był mój plan i tu przydali się peruwiańscy przyjaciele z poprzedniego pobytu. Jak wysoko udało ci się zawędrować w Andach?

– Kocham góry, ale raczej skupiam się na pokonywaniu, czasami nawet wysoko położonych, przełęczy – do tej pory mój rekord to ok. 4800 m n.p.m. na szlaku z Choquequirao do Machu Picchu. Ale chcę wspiąć się jeszcze wyżej. Peru to nie tylko Andy, odwiedziłaś też wybrzeże i dżunglę?

– Udało mi się na chwilę dotrzeć na wybrzeże. Kiedy myślimy o Peru, to pierwsi przychodzą nam do głowy Inkowie. Nie zdajemy sobie sprawy, ile ciekawych ruin i odkryć sprzed czasów Kolumba i Inków znajduje się na północy Peru. Udało mi się kilka z nich zobaczyć i mam apetyt na więcej. Podróżą, którą jednak najbardziej wspominam, był wyjazd do wysokiej dżungli. Miałam okazję pomieszkać na wsi z rodziną peruwiańską i przynajmniej spróbować doświadczyć, jak żyją – rzeczy zarówno bardziej, jak i mniej ciekawych. Największym odkryciem był dla mnie proces zbierania i przygotowywania do sprzedaży kakao.

Czy natknęłaś się tam na jakieś polskie ślady?

– Ktoś mi mówił, że w miejscowości, w której byłam w dżungli, znaczący biznes należy do potomków Polaków, ale nie miałam okazji ich spotkać. W czasie poprzedniej wizyty odwiedziłam kanion Colca, który jest jednym z najgłębszych kanionów na świecie i został odkryty przez polską wyprawę kajakową z Krakowa na początku lat osiemdziesiątych. W jednej z okolicznych miejscowości jest tablica pamiątkowa w parku i Avenida Polonia. Byłaś w Peru zarówno na Boże Narodzenie, jak i Wielkanoc. Udało ci się spędzić ten czas z Peruwiańczykami?

– Tak i święta te mają tam zupełnie inny wydźwięk niż w Polsce. W Wigilię o północy otwiera się szampana i wszyscy krzyczą: – Feliz Navidad!, co znaczy wesołych świąt! Składają sobie życzenia, ściskając się nawzajem. Przypominało to bardziej zabawę sylwestrową niż Wigilię w naszym wykonaniu. Potem je się caldo de galina, czyli rosół z kury z dużą wkładką mięsną. W pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia sporo ludzi przynosi figurki Dzieciątka Jezus z domowych szopek do poświęcenia w kościele. Ubranka dla Dzieciątka można kupić na specjalnym targu, który odbywa się na głównym placu Cusco w Wigilię w ciągu dnia. Jeśli zaś chodzi o Wielkanoc, to miałam wrażenie, że w Cusco głównie obchodzi się Semana Santa, czyli Wielki Tydzień. Duże wrażenie zrobiła na mnie procesja z wielkim

krucyfiksem Señor de los Temblores, czyli Chrystusa od Trzęsienia Ziemi, który jest patronem Cusco od czasu, kiedy w 1650 roku podczas procesji trzęsienie ziemi cudownie ustało. Procesja odbywa się na ulicach Cusco przez pół dnia i kończy wieczorem błogosławieństwem krzyża na głównym placu wypełnionym po brzegi mieszkańcami miasta i turystami. Pozostałe procesje są także imponujące. Natomiast Niedziela Wielkanocna niczym nie różni się od zwykłej niedzieli. Gdy się jest pół roku w innym kraju, to chyba ma się okazję poznać kraj, patrząc na wszystko oczami tubylca, a nie turysty. Chodziłaś po zakupy na miejscowy targ?

‒ Oczywiście. Kupowałam tam przede wszystkim owoce i warzywa. Mięsa z haka bez lodówki nie odważyłam się jednak kupić. Gdzie się stołowałaś?

– Zwykle chodziłam do lokalnych jadłodajni, gdzie całkiem niezły obiad z trzech dań, tzw. menu, można kupić za funta. Turystom polecałabym jednak takie troszkę droższe – za półtora funta (śmiech). Masz swoją ulubioną potrawę?

– Lubię ceviche – marynowaną surową rybę, ale raczej polecałabym ją na wybrzeżu, gdzie ryby na pewno są świeże. Zawsze bezpieczne jest lomo saltado, czyli smażona wołowina z papryką. Tylko uwaga! – frytki tu są traktowane jako warzywo, więc danie dodatkowo jest podawane z ryżem. Bardzo lubiłam też zupy. Przypomina-

Małgorzata Romańczuk w Peru

ły nasz krupnik z jeszcze większą ilością różnych rzeczy. Co to za historia z kursem gotowania, gdzie kucharz się nie pojawił?

– To bardzo dobrze obrazuje stosunek Peruwiańczyków do pracy i czasu. Po prostu są wyluzowani i nie myślą o tym, iż cztery kursantki w tym czasie mogą czekać i się wściekać. Na początku myślałam, że to lekceważenie, i denerwowałam się, ale z czasem trzeba się przyzwyczaić, dla własnego zdrowia i spokoju. Teraz spóźnienie do pół godziny nie robi na mnie wrażenia. Po pracy na plantacji kakao chyba jesteś specjalistą od tego napoju? Masz jakieś wskazówki, czym się kierować przy jego zakupie?

– Kakao wytwarzane w domu jest inne niż kupne. To w zasadzie jest miazga kakaowa, czyli zawiera masło kakaowe, co powoduje, że kakao jest tłuste. Podejrzewam, że nie każdemu może to smakować, ale dla mnie były to delicje. Miło wspominasz zbieranie kakao? Było ciężko?

– Nabiegać się trochę musiałam (śmiech). Kakao zbiera się w trójkach – jedna osoba bosakiem strąca owoce, druga biega i je zbiera, a trzecia przecina maczetą skorupy i wyciąga nasiona. Ja byłam od biegania. Ale bawiłam się nieźle. Wspomniałaś, że zatęskniłaś za wieprzowiną i miałaś okazję jej spróbować na Nowy Rok? Brakowało ci polskiego jedzenia?

– W Nowy Rok w Peru tradycyjnie je się pieczonego prosiaka. Poza tym wieprzowina to rzadkość. Jednak można znaleźć sporo produktów, z których, jak mi się zachciało, gotowałam polskie potrawy. Ziemniaki na placki były. Trzeba tylko znaleźć odpowiedni rodzaj, bo inne ziemniaki są do zupy, inne do frytek etc. Pamiętasz, ile odmian ziemniaków próbowałaś?

– Oj, nie liczyłam, ale pewnie z dziesięć podstawowych się znajdzie. Czy możesz podzielić się z czytelnikami „Nowego Czasu” jakimś przepisem na potrawę, której nauczyłaś się gotować w Peru?

–To może właśnie lomo saltado.

LoMo saLtado Składniki (na 5 osób): 250 g fileta z wołowiny, 2 ostre cebule czerwone, 3 pomidory, pietruszka do posypania, 500 g ryżu, 500 g ziemniaków odpowiednich na frytki, 1 duża czerwona (słodka) papryka, 2 ząbki czosnku, zielony groszek do przybrania, sok z limonki, sól, pieprz, mielony kumin, olej, sos sojowy. Ryż należy ugotować i dopiero na końcu dodać sól, ząbek czosnku, trochę cebuli i olej. Jeśli się chce wybielić ryż, trzeba dodać sok z limonki. Cebulę i czosnek można pominąć, jeżeli ktoś jej nie lubi. Pokroić: mięso w kostkę lub słupki, ziemniaki w słupki na frytki, pomidory – po obraniu – w paski (bez nasion), paprykę w paski, a cebulę w dość grube półkrążki. Rozgrzać olej na patelni, usmażyć posiekany ząbek czosnku. Dodać mięso i podsmażyć. Dodać trochę kuminu oraz sporo pieprzu i smażyć na wolnym ogniu. Dodać łyżkę sosu sojowego i wszystko razem usmażyć. Oddzielnie usmażyć frytki, a oddzielnie cebulę, pomidory i paprykę. Dodać usmażone mięso z odrobiną wody i pomieszać. Można też dodać frytki lub serwować je oddzielnie. Uformować na talerzach stożki z ryżu za pomocą filiżanek, obok położyć mięso z warzywami i frytki. Udekorować groszkiem i posiekaną pietruszką.


|23

nowy czas | 13-27 lutego 2011

czas na relaks

Paso Doble obrAZek PiąTy

Dostałam gorące zaproszenie na kolację. Przesyłka aż parzyła ręce listonosza, który podskakiwał lekko tanecznym chasse, tak jakby ciężką torbę niósł mu Kupidyn z zastępem cherubinów. Amorowe fluidy narobiły zamieszania w sztywnej torbie listonosza, bo nawet zimne urzędowe koperty z okienkiem figlarnie wypadały z torby, udając walentynkowe liściki. On wybrał restaurację. Mekka dla ludzi sławnych, jak szkatułka dla drogich kamieni i kostiumowych świecideł. Szef kuchni, znany celebryta, błyszczał Michelin Star i obnosił ją jak gwiazdę szeryfa. Wieczór w „świątyni impresjonizmu kulinarnego” zapowiadał się elektryzująco. Mój walentynkowy amant pokazał się w drzwiach i natychmiast wypełnił przestrzeń między podłogą a sufitem. Był magnetyczny. Pewna nonszalancja w ruchach i mowie dodawała mu splendoru. Żaden tam chaotyczny urok! Świadomie sterowany wdzięk. Osobliwa symetria jego twarzy współgrała z jego ubiorem. Czułam coś tajemniczego i niedopowiedzianego w geometrycznym obrazie tego herkulesowego ciała. Widać było, że pielęgnuje estetyczną wyższość kunsztu życia, zna maniery i Wersalu, i Albionu. Restauracja robiła oszałamiające wrażenie. Pijemy szampana w barze. – Jeśli świat jest alchemiczną kombinacją porządku i przypadkowości – zaczyna On wesoło – to wypijmy za przypadek, który nas zetknął. Przyjmuje to za widomy znak sprawiedliwości losu. – Szczęściarz ze mnie! – dodaje. Wydało mi się, że On wyreżyserował ten wieczór do najdrobniejszego szczegółu. Śledzę jego słowa i zachwycam się możliwością niemożliwego. Patrzę w jego źrenice i jestem gotowa wejść w tę przestrzeń. – Co jest objawem prawdziwego życia według ciebie? – pytam. – Mocno przyspieszone tętno – odpowiada On i śmiejemy się oboje. Mój bogaty esteta ze swoją migotliwą rozmową przetransportował mnie w inny świat, niewidzialna miękka tkanina

AniA GAsTol

JAk DobrAć oDPowieDni MAkiJAż… Tym razem zapraszam do przeczytania kilku uniwersalnych makijażowych porad. Zazwyczaj sięgając po kolory, kierujemy się intuicją, nie zawsze jednak daje to pożądany efekt. Analiza kolorów nie należy do łatwych.

zaczyna powlekać ostre kształty rzeczywistości. – Czy masz jakąś sekretną tęsknotę serca? – pyta prowokująco. – Och, tak! I dla kontrastu odpowiadam: – Moje serce tęskni do rzeczy tajemniczych, takich jak dotyk kaszmirowych rękawiczek w pałacu lodowym. – W jakim, myślisz, są kolorze? Nadszedł kelner i poprowadził nas do kwadratowego stolika w środku sali. – Nie – zastopował kelnera mocnym targnięciem ręki. – Zamówiłem tamten okrągły stolik w rogu. – Przykro mi, ale tam siedzi Bruce Willis z towarzystwem. – Chcę rozmawiać z kierownikiem sali? – domaga się głośno. – Menedżerem chyba – poprawia go kelner i wyrywa swoją rękę. W oczach mojego towarzysza błyska jakaś myśl, szybkim krokiem podchodzi do stolika aktora i jednym ruchem pociąga go z krzesła na wysokość zwisającej nad blatem lampy art. déco. – To jest mój stolik na dzisiaj – zaczyna, ale już nadbiega przerażony menedżer, odciąga go, wyjaśnia, że to przecież taka wielka osoba, i już sadza nas w wygodne fotele w odległym miejscu. Wokół nas robi się dużo ruchu, „stoliczek nakrywa się” szampanem, winem i przekąskami. – Człowiek ma jednak bardzo pobudliwą duszę – kojąco mówię do niego. – Nie zawsze dobrze znosimy zmiany scenariusza. Widzę jednak, że chemiczna marynata jego mózgu została zaburzona. Kelner podchodzi i przyjmuje zamówienie. – Co kuchnia poleca? – pyta On. – Nie wiem, co pan lubi, więc trudno polecać. – A co jest dobre? – On znowu. – Jak to co? – Wszystko jest dobre – odcina się kelner. Bez słowa naradzania, szybko zamówiliśmy dania o boleśnie długich nazwach i długim opisie. Staram się przywrócić harmonię wieczoru i wznoszę toast za doskonale chaotyczny świat poddany bez reszty przypadkowi. On uśmiechnął

się do mnie jakoś nieobecnie i szybkimi łykami spija wino. Wyczuwam teatralny dramat pod wysokim napięciem. Kelner przyniósł zamówione dania. On pogrzebał widelcem w talerzu i odesłał jedzenie do kuchni. Po chwili, ceremonialnie, jak półbóg, podchodzi do nas słynny szef, w białej marynarce, ale bez zwyczajowego czepka i kratkowanych spodni. Zaczyna ostentacyjnie przesłuchiwać mojego towarzysza. – To nie jest jedzenie, to papka bez żadnego smaku zamknięta w wariackie formy – recytuje zaczepnie On. Słynny szef powrócił do swojego królestwa, by po chwili pojawić się przy naszym stoliku, taszcząc pod pachą worek soli i worek pieprzu. – Proszę doprawiać! – i sypie mu na talerz sól i pieprz. –Trzeba trochę ochłodzić naszego michelinka – głośno oznajmił mój bohater i wstawił go do imponująco olbrzymiej i efektownej chłodziarki do win. Pędzącego w stronę drzwi menedżera przejął bez wysiłku i wrzucił na kucharza bielejącego za metalicznymi szybkami. Zza baru wyciągnął uprzejmego kelnera i po krótkiej lekcji dobrych manier wstawił na trzeciego do chłodziarki. – Trzy okazy gatunku męskiego zapeklowane, gotowe do Tate Modern – oznajmił, strzepując niewidzialne pyłki z garnituru. Jeśli na początku filozofii stało zdziwienie, to dalej tam stoi. Mój amant pogwałcił chyba jakieś prawa kosmosu i podróżuje na skrzydłach własnej szybkonogiej złości. Jego porywczość wydaje się naturalnym odruchem i formą jego ekspresji. Szkoda jednak, że nie przyprowadził swojego Anioła Stróża. – Boga już dawno nie ma, więc wszystko wolno – oznajmia On głośno obecnym. – Nic dziwnego, że tyle jest chorób na świecie. Policzcie tylko, ilu tam jest kucharzy. Kuchnia to jeden wielki teatr, zobaczmy, co kryje się za jej kulisami, w garderobie i warsztatach

…Do koloru ocZu

kolor oczu silnie skontrastować, należy użyć koloru pomarańczowego;

Teorie na temat doboru makijażu do koloru oczu są różne. Dawniej głoszono, by dobierać kolory cieni do powiek pod kolor swoich oczu. Dziś prawie każdy profesjonalny wizażysta radzi wręcz przeciwnie, jako że taka sama kolorystyka zarówno cienia, jak i tęczówki sprawia, iż oczy wyglądają na zmęczone (efekt optycznego zaczerwienienia się białka). Należy więc wybierać kolory kontrastujące z kolorem tęczówki, a dzięki temu białka wydadzą się bielsze, kolor tęczówki bardziej wyrazisty, a twarz dłużej zachowa świeżość i wypoczęty wygląd. Jeśli chcesz tylko delikatnie podkreślić oczy, np. w makijażu dziennym, sięgnij po barwy harmonijne. Pamiętaj, że im bardziej odejdziesz od naturalnego koloru oka, tym bardziej wyrazisty makijaż uzyskasz. Proponuję, by w doborze koloru kierować się następującymi regułami:

ocZy Zielone:

ocZy niebieskie:

kolory harmonijne – zielenie, żółcie, róże – aby delikatnie je podkreślić; kolory kontrastujące – brązy, czernie, fiolety – by nadać im wyrazistości, natomiast żeby

technicznych. Rewanż konsumenta cieszy się uznaniem gości. Kim On jest? Krzewiciel miłości bliźniego czy wróg publiczny? Reżyser wirtualnego spektaklu? Janosik czy Robin Hood? On jest bohaterem dnia i tyle. Bruce Willis siedzi sam. Jego nimfy w obcisłych sukienkach zmieniły obóz i stoją przy rydwanie nowego bohatera. Przy dźwiękach „Etiudy rewolucyjnej” On ruszył na podbój kuchni. Miażdżył bezlitośnie szeregi podkucharzy i plebsu kuchennego, machnął sztandarem serwety i ogłosił kuchnię otwartym stołem dla gości; oferuje steki, wątróbki, homary, szampany. – Koniec tyranii kucharzy i ogrodników – ogłosił żywo mój buntownik. – Niech pan nas ratuje – zwrócili się kelnerzy do aktora „Die Hard”. Ten jednak krzyknął: – Ludzie! Film to fikcja. A przy nim już stanął nasz wojownik. – Prosiłem, żebyś oddał mi mój stolik. – Zapisz się na anger management – zaczyna Bruce, ale nie kończy, bo wylatuje w powietrze saltem. Odbił się od ściany i gwiazdami przemierzył parę metrów, zgiął się w łukowaty mostek i padł na podłogę, jakby wywijał orła na śniegu. Trzy przerażone okazy w chłodziarce pokryły się kolorami zorzy polarnej z silną dominacją ultrafioletu na ustach. Okazuje się, że więzienie może być wszędzie, wszędzie... Do restauracji wkroczyło dwóch policjantów. – Co się tu dzieje? – Właśnie kręcimy reality show, możecie zostać. Ogłupiony tłum konsumentów po aktorsku gra obojętność zamiast przerażenia. Rozwijam nitkę z kłębka własnego poplątania i wychodzę z butelką Kruga. – Życie jest bogatsze niż fikcja – rzucam w stronę policjantów – więcej w nim komedii niż dramatu. Może i miejsce niektórych cnót jest tylko pośród gwiazd. Może szczęście i radość zależą tylko od mądrości. Może... Niech więc kieliszek złotawego napoju powoli destyluje uniwersalną prawdę.

odcienie harmonijne – błękity, żółcie; kolory kontrastujące – czarny, fioletowy, miedziany, brązowy; kolor silnie kontrastujący – czerwień; ocZy Piwne:

odcienie harmonijne – brązy, brzoskwinie, korale; kolory kontrastujące – czernie, błękity, fiolety; kolor silnie kontrastujący – niebieski; ocZy brąZowe:

odcienie harmonijne – czerwień, pomarańcz; kolory kontrastujące – szary, czarny, zielony, purpurowy; kolor silnie kontrastujący – niebieski; ocZy sZAre:

zazwyczaj mają dodatki koloru niebieskiego lub zielonego. Przyglądnij się swym tęczówkom w świetle dziennym i zadecyduj, jakiego dodatkowego koloru się dopatrzysz. W otoczeniu poszczególnych kolorów szara tęczówka może wydawać się bardziej niebieska lub zielona, dlatego masz spore pole do eksperymentów. Możliwości jest mnóstwo – od granatu poprzez zieleń aż po róż. Jeśli masz oczy szaroniebieskie – możesz stoso-

wać kolory wymienione dla oczu niebieskich, jeśli dodatkowym kolorem jest zielony – zastosuj kolory sugerowane dla oczu zielonych. Dobierając makijaż, przyglądnijcie się również swojej karnacji. Zazwyczaj sięgając po kolory, kierujemy się intuicją, nie zawsze jednak daje to pożądany efekt. Analiza kolorów nie należy do łatwych. Często stosują ją profesjonalni wizażyści, pomagając klientkom dobrać odpowiedni dla nich kolor. Połączenia barw i kolorów, ich temperatura, jaskrawość i natężenie, są bowiem odpowiedzialne za jakość makijażu. A oto kilka rad dotyczących dodatków w makijażu, które dodadzą uroku twojej karnacji: jeśli masz bardzo jasną

Grażyna Maxwell

skórę, jesteś jasną blondynką lub odcień twoich włosów wpada w rudy, proponuję, byś użyła szminki o kolorze zgaszonego lub brązowawego różu (np Clinique Creamy Nude) lub jasny lila. Na policzki nałóż odrobinę różu – kolor jasny lub ciemny róż będzie pasował do jasnej karnacji. Jeśli masz jasną cerę i ciemnoblond lub jasnobrązowe włosy, używaj szminki brązowej lub w kolorze kawy z mlekiem. Jasnobrązowe i beżowe róże do policzków rozświetlą twoją twarz. Do cery oliwkowej, ciemnopiwnych oczu i kasztanowych włosów najlepiej pasują zdecydowane kolory szminki – czerwona, fuksja lub różowa. Natomiast policzki oprósz ciepłym brązem lub odcieniem karmelu, który wyostrzy twoje rysy. Jeśli jesteś zainteresowana szczegółowym poznaniem świata barw, zapraszam na prywatną konsultację dobierania makijażu lub naukę makijażu krok po kroku, indywidualnie lub w grupie. www.charismaticmakeup.com 07999 423 556


24|

13-27 lutego 2011 | nowy czas

czas na relaks aby język giętki powiedział wszystko, co… przyjdzie palcom do głowyi

Pokrętna logika wynikało z kontekstu – iż nie tracił czasu. Tymczasem ten związek frazeologiczny brzmi nieco inaczej – nie: nie zasypywać, lecz nie zasypiać gruszek w popiele. I tylko ta forma jest poprawna. Dawno temu gruszki pieczono lub suszono w piecu, właśnie w popiele. Podtrzymując żar, trzeba było jednak pilnować owoców, aby nie zaspały w popiele albo nie spaliły się w ogniu. Oczywiście, samemu też nie można było zasnąć. I właśnie wtedy powstał frazeologizm nie zasypiać gruszek w popiele, który oznacza: nie zwlekać, nie zaniedbywać ważnych spraw. Na próżno zatem szukać logiki w zasypywaniu gruszek. Nie ma jej również w przeczytanym przeze mnie innym powiedzeniu. Nie ma, bo zostało ono przez piszącego użyte niepoprawnie. Autor ów pisał bowiem, iż „stał się języczkiem uwagi”, co należało rozumieć, że skupił na sobie uwagę innych, bo – jak dalej tłumaczył – „znalazł się w centrum zainteresowania swojego zawodowego środowiska”. I znowu logika cierpi. Uwaga przecież nie ma języczka i nie o niej w tym powiedzeniu mowa. Poprawna forma to języczek u wagi, bo właśnie o wagę chodzi i o języczek, który wskazuje przechylanie się jej szal. Cały frazeologizm zaś oznacza coś przeważającego, rozstrzygający głos. Często też słyszę błędnie używany zwrot poddawać coś w wątpliwość. Owszem można poddawać coś pod dyskusję lub poddawać analizie czy krytyce, ale w przypadku wątpliwości poprawna jest jedynie forma podawać w wątpliwość (od podawania!). Nie mogę również doszukać się logiki w sformułowaniu „ciężki orzech do zgryzienia”, którym autorka tekstu zamieszczonego w prasie określała trudne zadanie, przed jakim stanęła bohaterka jej artykułu. Prze-

Lidia Krawiec-Aleksandrowicz – Czy nie przesadzasz z tą poprawnością językową? – zapytała mnie moja znajoma. – Treść jest ważna! Forma niby też, ale nawet jeśli ktoś popełni jakiś błąd, to w komunikacji nic złego się nie wydarzy. Oczywiście, jeżeli forma ta nikogo nie obraża ani nie razi jego uczuć. Żeby owa treść została zrozumiana, istotne jest, aby była logiczna – przekonywała. Przyznam, iż nieco zaskoczył mnie ten wywód. Rzec by można, że niby to prawda, ale tylko niby. Nie mogę zrozumieć, dlaczego poznając język obcy, bez żadnych sprzeciwów przyswajamy sobie wiedzę gramatyczną, uczymy się na pamięć idiomów, aby nie narazić się na śmieszność, używając ich niepoprawnych form, a poprawność językową i rodzimą gramatykę traktujemy po macoszemu. Często ta nieświadomość mówiącego czy piszącego sprawia, że w logikę ich wypowiedzi – o której perorowała moja znajoma – wkrada się właśnie nielogiczność. Chciałoby się wówczas zapytać, ile jest logiki w tej logice? Przeczytałam ostatnio w prasie, że człowiek, o którym traktował artykuł, „nie zasypywał gruszek w popiele”, co miało znaczyć – jak

cież nie o ciężar orzecha tu chodzi, lecz o twardość jego skorupy, więc może być tylko twardy orzech do zgryzienia – co właśnie logika podpowiada. W tym samym artykule przeczytałam dalej, że kobieta ta „nie pójdzie po najmniejszej linii oporu” . I dobrze! – pomyślałam – bo zaiste byłoby to bardzo trudne zadanie, wszak opór nie ma mniejszej czy większej linii. Sama zaś linia może być tylko krótka lub krótsza, a nie mała czy mniejsza. To właśnie opór bywa mniejszy bądź większy, czyli żeby poprawności stało się zadość, należałoby napisać iść po linii najmniejszego oporu, co znaczy: wybrać najprostsze rozwiązanie, wkładając niewiele wysiłku. I jeszcze jeden przykład powielania przez niektórych użytkowników języka błędnych wypowiedzi, a mianowicie powiedzenie bez zdania racji. Racja to powód, argument, który podaje się lub właśnie daje, uzasadniając swoje postępowanie czy też decyzję, i w takim znaczeniu tu występuje. Ktoś zatem zrobił coś bez dania (a nie: zdania!) racji – taka forma jest poprawna. Nie mogę nie wspomnieć również o innej nielogiczności (a zarazem rusycyzmie). „Jak by nie spojrzeć, nie ma w tym choćby odrobiny prawdy” – czytam zdanie kończące artykuł. Prawda! Jeśli się nie spojrzy, to się nie zobaczy. Gdzie by nie pojechał…, kto by nie poszedł…, co by nie powiedziała…, jak by nie pomyśleć… itp. to wyrażenia częste w użyciu. Częste i niepoprawne, a poza tym jak by zazwyczaj jest zapisywane łącznie, czyli z błędem ortograficznym. Konstrukcje te powinny brzmieć: jakkolwiek by spojrzeć…, gdziekolwiek by pojechał…, ktokolwiek by poszedł…, cokolwiek by powiedziała…, jakkolwiek by pomyśleć…, nic złego się nie wydarzy. I logika też na tym nie ucierpi. Przesadzam?

krzyżówka z czasem nr 20

Poziomo: 1) najwybitniejszy kompozytor polski drugiej połowy XIX w. i po Fryderyku Chopinie główny przedstawiciel stylu narodowego, twórca opery „Straszny dwór”, 7) element kraty, 8) publiczna sprzedaż, w której nabywcą zostaje płacący najwyższą cenę, 9) stop na dzwony, pomniki, 10) szeroka odzież przypominająca długi płaszcz, noszona przez niektóre narody Wschodu, 13) w czasie II wojny światowej: obóz hitlerowski dla jeńców – szeregowców i podoficerów, 17) brat Abla, 19) przebywa nago na świeżym powietrzu dla pełnego kontaktu z naturą, 20) damskie majtki bez nogawek, 21) gregoriański lub juliański.

Pionowo: 1) mały chłopczyk, 2) naród, narodowość, 3) polski port nad Bałtykiem, 4) chwat, 5) banderola, 6) las dębowy, dąbrowa, 11) tytuł arystokratyczny, 12) rosyjski pojazd kosmiczny wysyłany w kierunku Księżyca w celu przeprowadzenia badań, 14) pewien obszar, 15) spis, rejestr, 16) nałogowy… karciany, 18) mielecki klub sportowy, w którym grał Grzegorz Lato. Przepraszamy za błędnie podane hasła do krzyżówki nr 20 w poprzednim numerze „Nowego Czasu”. Redakcja

sudoku

łatwe

średnie

1 6 5 3 9 4

4 3 5 8 2 7

2 8 4

2 9 6

1 7 9 6 3 1 7 8 5

trudne

7 5 9 8 2 7 3 4

6 1 8 4 3 1 5 6

7 4 7

1 5 7 3 8 4

1 5 7 6 4 1 2 8

8 5 2 9 8 2 6 7

3

4 8 7 5 8 7 9 4 1 9 4 9 2 7 2 7 1 4

9 7

2 5 1 4 5 8 3


|25

nowy czas | 13-27 lutego 2011

ogłoszenia

job vacancies LIVE-IN CARER Location: WARWICKSHIRE, ENGLAND, SOUTH WALES hours: 6-week on, 2-week off basis Wage: £360-490 Per Week Closing Date: 15 February 2011 Duration: Temp/permanet

Description: To provide care and support for eldery or disable people in their own homes, on a live-in basis. We provide seriveces to people with a range of conditions and illnesses from people who are phisically fit, but have early stages of dementia, to people who are severly disable and need full personal care and use of special equipment. Previous experience is not essential as a 5-day training is given. We expect enthusiastic and positive people, responsible and with good attitude to work. How to apply: For further details about job reference please check website: www.goodcare.eu HEALTH CARE ASSISTANT Location: Highams Park, East London E4 Hours: 6 or 12 hrs shifts Wage: £5.93 to £6.50 Per Hour Closing Date: 28 February 2011 Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Health Care Assistant required to work in a busy care setting within an experienced team supporting the elderly to live the life of their choosing. Experience preferred, enthusiasm and the ability to listen and learn essential. Duties include personal care, health and social well being promotion and all general caring duties. Hours of work flexible on a 6 or. 12 hour shift basis. Successful applicants will be

required to provide enhanced disclosures. Please forward your CV and cover letter to info@ventry-care.com or Ventry Residential Care, 23-25 Castle Road, Finchley, N12 9EE. How to apply: For further details about job reference WWJ/52419, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearingimpaired people is 0845 6055 255. SOCIAL WORKER Location: WEMBLEY, Middlesex HA9 Hours: 37.5 hours over 5 days Wage: £22.09 to £26.95 Per Hour Closing Date: 30 March 2011 Employer: Social Workline Ltd Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Social Workline Limited is for two qualified social workers to lead on a Project which involves reassessing learning disabled clients who are attending in-service day-centres with the view to creating personalised support packages through use of individual budgets. The successful candidate will be GSCC registered and have a CRB under 1yr or be prepared to. complete. In return Social Workline offers competitive rates of LTD or PAYE pay, a weekly in house payroll, subsidised counselling and access to the leading employers within your sector. For further information or to apply please contact Sheetal Bhayani at Social Workline either via the email listed below or call 020 7383 3939. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Sheetal Bhayani at Social Workline Ltd, shirley@socialworkline.com.

Employer: Double 4 Ltd Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Essential to have a driving licence. Must have a basic knowledge of auto electrics and hydraulics. Experience would be an advantage but not essential as on the job training will be given to the right applicant. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0870 7604044 ext 0 and asking for Dale Wilkes.

POLIGRAFIA

WYSOKIEj jAKOŚCI ULOTKI W KUSZĄCO NISKIEj CENIE! A6 5000 – £75 A5 5000 – £130 AS Imaging LTD 21 Wadsworth Road, Unit 23 Perivale UB6 7LQ asimaging@easynet.co.uk

SZYBKO, TANIO, RZETELNIE!

Dzwoń do Polski za mniej niż 1p Bez przedpłat i abonamentu

Bez kontraktu

Bezpłatny wykaz połączeń online

TAIL LIFT ENGINEER Location: LONDON PARK ROYAL NW10 Hours: 40 PER WEEK MON - FRI 0900 - 1700 PLUS CALL OUT AND O/T Wage: £18000 TO £35000 PER ANNUM

Zadzwoń do nas na 0800 651 0055 lub zarejestruj się przez internet ZA DARMO! Twoja linia telefoniczna, abonament i numer telefonu pozostaje bez zmian.

PRZEPROWADZKI • PRZEWOZY TEL. 0797 396 1340 SPRAWNIE • RZETELNIE • UPRZEjmIE

www.cheapcall1689.co.uk/polska

Polska 0.8p Polska tel. komórkowy Orange, Plus GSM 5p USA 0.8p Kanada 0.8p Czechy tel. stacjonarny 2p Irlandia tel. stacjonarny 1p


26|

13–27 lutego 2011 | nowy czas

port

Redaguje Daniel Kowalski d.kowalski@nowyczas.co.uk info@sportpress.pl

POLSKA LIGA PIĄTEK PIŁKARSKICH

Ligowcy wracają na boiska Przed nami runda rewanżowa minipiłkarskiej ligi w Londynie. Zespoły pierwszej i drugiej ligi po zimowej przerwie wracają na ligowe boiska już w najbliższą niedzielę. Emocji bez wątpienia nie zabraknie, bo sprawa mistrzowskiej korony nie jest jeszcze roztrzygnięta.

TERMINARZ RUNDY WIOSENNEJ – I LIGA 14 KOLEJKA – 20/02/2011

Największym faworytem jest oczywiście obrońca tytułu – Inko Team FC. W trzynastu meczach lider zgromadził trzydzieści siedem punktów, o cztery wyprzedzając rewelację rundy jesiennej – Piątkę Bronka, a o siedem odwiecznego rywala – Scyzoryki. Nadzieję na pierwsze ligowe punkty ma ostatni w tabeli Buduj.co.uk. To jedyny zespół w lidze, który nie zdobył choćby jednego „oczka”. Zespołowi należą się jednak słowa uznania, bo niejedna ekipa przy takim bilansie już dawno wycofała by się z rozgrywek. Postawa „budowniczych” świadczy o tym, iż piłka nożna to nie tylko sport, ale i dobra zabawa. Bardzo ciekawa sytuacja jest również w drugiej lidze. Murowanym faworytem wydaje się być Kelmscott Rangers, który oprócz remisu z Eagle Express w siódmej

kolejce, wszystkie pozostałe mecze zakończył zwycięstwami. Drugi w tabeli FC Cosmos ma pięć punktów straty, a North London Eagles – sześć. W walce o awans mogą się liczyć też ekipy wspomnianego Eagle Express, The Plough oraz FC Czarny Kot. Ich strata do czołówki jest niewielka, a wszyscy dobrze wiemy, że trzynaście kolejek to całkiem sporo. Pod koniec marca wszystkie ekipy z pierwszej i drugiej ligi rozpoczną rywalizację w rozgrywkach o Puchar Ligi. Pierwsza runda rozegrana zostanie 27 marca, druga runda 1 maja, a finał 19 czerwca. Tego samego dnia rozegrane zostaną ligowe baraże. 29 maja czołowe ekipy ligi po raz kolejny zawitają do Slough, gdzie rozegrany zostanie turniej im. Generała Andersa. Uroczyste zakończenie sezonu 2010/2011 nastąpi 25 czerwca. Więcej informacji na oficjalnej stronie internetowej ligi: www.polskaliga5.co.uk

I LIGA

II LIGA

Daniel Kowalski

1

Inko Team FC

13

37 119-22

1

Kelmscott Rangers

13

37

92-30

Scyzoryki

13

30

3

North London Eagles

13

31

56-28

5

The Plough

2

Piątka Bronka

4

KS04 Ark

3 5 6 7 8

White Wings Seniors You Can Dance PCW Olimpia Motor

9 Jaga 10 Słomka Builders Team 11 Inter Team 12 Mleczko 13 Giants 14

Buduj.co.uk

13 13 13 13 13 13 13 13 13 13 13 13

33

66-27

28

44-24

26 22 17 15 15 14 11 9 8 0

67-27 47-26 53-60 43-49 50-56 40-67 43-67 29-58 40-58 34-65 26-95

2 4

FC Cosmos

Eagle Express

6

Czarny Kot FC

8

Panorama

7 9 10 11 12 13

Biała Wdowa

Made in Poland KS Pyrlandia Somgorsi MK Seatbelt Warriors of God

14 Parszywa Trzynastka

13 13 13 13 13 13 13 13 13 13 13 13

32 25 24 23 19 18 12 12 12 10 6 6

62-35 70-33 54-34 68-37 47-58 46-39 42-61 41-64 36-69 31-45 24-76 17-77

12:30 PCW OLIMPIA – GIANTS 12:30 BUDUJ.CO.UK – YOU CAN DANCE 13:20 PIĄTKA BRONKA – INTER TEAM 13:20 INKO TEAM – JAGA 14:10 MLECZKO – SŁOMKA BUILDERS 14:10 SCYZORYKI – KSO4 15:00 FC MOTOR – WHITE WINGS SENIORS 15 KOLEJKA – 27/02/2011 12:30 SCYZORYKI – PCW OLIMPIA 13:20 KS04–ARK – PIĄTKA BRONKA 13:20 INTER TEAM – GIANTS 14:10 WHITE WINGS SENIORS – SŁOMKA BUILDERS 14:10 MOTOR FONT – MLECZKO 15:00 JAGA – YOU CAN DANCE 15:00 INKO TEAM – BUDUJ.CO.UK 16 KOLEJKA – 06/03/2011 12:30 YOU CAN DANCE – MOTOR FONT 13.20 INKO TEAM – INTER TEAM 13:20 GIANTS – PIĄTKA BRONKA 14:10 JAGA – BUDUJ.CO.UK 14:10 SŁOMKA BUILDERS TEAM – SCYZORYKI 15:00 WHITE WINGS SENIORS – MLECZKO 15:00 KS04–ARK – PCW OLIMPIA 17 KOLEJKA – 13/03/2011 12:30 INKO TEAM – YOU CAN DANCE 13:20 SŁOMKA BUILDERS TEAM – PIATKA BRONKA 13:20 PCW OLIMPIA – INTER TEAM 14:10 SCYZORYKI – GIANTS 14:10 JAGA – MOTOR FONT 15:00 BUDUJ.CO.UK – WHITE WINGS SENIORS 15:00 MLECZKO – KS04–ARK 18 KOLEJKA – 20/03/2011 12:30 YOU CAN DANCE – PCW OLIMPIA 13:20 SCYZORYKI – PIĄTKA BRONKA 13:20 INTER TEAM – KS04–ARK

14:10 INKO TEAM – MOTOR FONT 14:10 JAGA – WHITE WINGS SENIORS 15:00 BUDUJ.CO.UK – MLECZKO 15:00 SŁOMKA BUILDERS TEAM – GIANTS PUCHAR LIGI – 1 RUNDA – 27/03/2011 19 KOLEJKA – 03/04/2011 12:30 YOU CAN DANCE – GIANTS 13:20 PIĄTKA BRONKA – PCW OLIMPIA 13:20 INTER TEAM – SCYZORYKI 14:10 INKO TEAM – WHITE WINGS SENIORS 14:10 JAGA – MLECZKO 15:00 BUDUJ.CO.UK – MOTOR FONT 15:00 KS04–ARK – SŁOMKA BUILDERS TEAM 20 KOLEJKA – 10/04/2011 12:30 YOU CAN DANCE – PIĄTKA BRONKA 13:20 INTER TEAM – SŁOMKA BUILDERS TEAM 13:20 INKO TEAM – MLECZKO 14:10 JAGA – SCYZORYKI 14:10 KS04–ARK – MOTOR FONT 15:00 BUDUJ.CO.UK – PCW OLIMPIA 15:00 WHITE WINGS SENIORS – GIANTS 21 KOLEJKA – 17/04/2011 12:30 YOU CAN DANCE – KS04–ARK 13:20 BUDUJ.CO.UK – PIĄTKA BRONKA 13:20 INTER TEAM – MLECZKO 14:10 INKO TEAM – SŁOMKA BUILDERS TEAM 14:10 GIANTS – MOTOR FONT 15:00 SCYZORYKI – WHITE WINGS SENIORS 15:00 JAGA – PCW OLIMPIA PUCHAR LIGI – 2 RUNDA – 01/05/2011 22 KOLEJKA – 08/05/2011

15:00 PCW OLIMPIA – MOTOR FONT 23 KOLEJKA – 15/05/2011 12:30 YOU CAN DANCE – SCYZORYKI 13:20 PIĄTKA BRONKA – JAGA 13:20 MOTOR FONT – INTER TEAM 14:10 WHITE WINGS SENIORS – PCW OLIMPIA 14:10 SŁOMKA BUILDERS TEAM – BUDUJ.CO.UK 15:00 GIANTS – MLECZKO 15:00 INKO TEAM – KS04–ARK 24 KOLEJKA – 22/05/2011 12:30 YOU CAN DANCE – INTER TEAM 13:20 WHITE WINGS SENIORS – PIĄTKA BRONKA 13:20 INKO TEAM – PCW OLIMPIA 14:10 JAGA – GIANTS 14:10 MLECZKO – SCYZORYKI 15:00 BUDUJ.CO.UK – KS04–ARK 15:00 MOTOR FONT – SŁOMKA BUILDERS TEAM PUCHAR IM. GEN. ANDERSA SLOUGH – 29/05/2011 25 KOLEJKA – 05/06/2011 12:30 YOU CAN DANCE – WHITE WINGS SENIORS 13:20 PIĄTKA BRONKA – INKO TEAM 13:20 INTER TEAM – BUDUJ.CO.UK 14:10 SŁOMKA BUILDERS TEAM – JAGA 14:10 SCYZORYKI – MOTOR FONT 15:00 GIANTS – KS04–ARK 15:00 PCW OLIMPIA – MLECZKO 26 KOLEJKA – 12/06/2011 12:30 YOU CAN DANCE – MLECZKO 13:20 SŁOMKA BUILDERS TEAM – PCW OLIMPIA 13:20 WHITE WINGS SENIORS – KS04–ARK 14:10 INTER TEAM – JAGA 14:10 GIANTS – INKO TEAM 15:00 PIĄTKA BRONKA – MOTOR FONT 15:00 SCYZORYKI – BUDUJ.CO.UK

12:30 SŁOMKA BUILDERS TEAM – YOU CAN DANCE 13:20 PIĄTKA BRONKA – MLECZKO 13:20 WHITE WINGS SENIORS – INTER TEAM 14:10 GIANTS – BUDUJ.CO.UK 14:10 JAGA – KS04–ARK 15:00 INKO TEAM – SCYZORYKI

ZAKOŃCZENIE SEZONU – 25/06/2011

16 KOLEJKA – 06/03/2011

PUCHAR LIGI – 2 RUNDA – 01/05/2011

FINAŁY PUCHARU LIGI – 19/06/2011 – BARAŻE

TERMINARZ RUNDY WIOSENNEJ – II LIGA 14 KOLEJKA – 20/02/2011 10:00 NORTH LONDON EAGLES – MK SEATBELT 10:00 BIAŁA WDOWA – MADE IN POLAND 10:50 FC COSMOS – EAGLE EXPRESS 10:50 THE PLOUGH – CZARNY KOT 11:40 KS PYRLANDIA – KELMSCOTT RANGERS 11:40 SOMGORSI – PARSZYWA 13

10:00 MK SEATBELT – BIAŁA WDOWA 10:00 MADE IN POLAND – KS PYRLANDIA 10:50 PARSZYWA 13 – PANORAMA 10:50 WARRIORS OF GOD – FC COSMOS 11:40 EAGLE EXPRESS – NORTH LONDON EAGLES 11:40 KELMSCOTT RANGERS – THE PLOUGH 12:30 SOMGORSI – CZARNY KOT 17 KOLEJKA – 13/03/2011

22 KOLEJKA – 08/05/2011 10:00 WARRIORS OF GOD – MK SEATBELT 10:00 FC COSMOS – KS PYRLANDIA 10:50 PARSZYWA 13 – MADE IN POLAND 10:50 NORTH LONDON EAGLES – THE PLOUGH 11:40 EAGLE EXPRESS – CZARNY KOT 11:40 PANORAMA – KELMSCOTT RANGERS 12:30 SOMGORSI – BIAŁA WDOWA

15 KOLEJKA – 27/02/2011 10:00 BIAŁA WDOWA – KS PYRLANDIA 10:00 EAGLE EXPRESS – MK SEATBELT 10:50 PARSZYWA 13 – WARRIORS OF GOD 10:50 FC COSMOS – NORTH LONDON EAGLES 11:40 MADE IN POLAND – THE PLOUGH 11:40 KELMSCOTT RANGERS – CZARNY KOT 12:30 SOMGORSI – PANORAMA 15:40 PANORAMA – WARRIORS OF GOD

10:00 MK SEATBELT – THE PLOUGH 10:00 KS PYRLANDIA – CZARNY KOT 10:50 NORTH LONDON EAGLES – MADE IN POLAND 10:50 PARSZYWA 13 – FC COSMOS 11:40 PANORAMA – EAGLE EXPRESS 11:40 BIAŁA WDOWA – KELMSCOTT RANGERS 12:30 SOMGORSI – WARRIORS OF GOD 18 KOLEJKA – 20/03/2011 10.00 WARRIORS OF GOD – KS PYRLANDIA 10:00 PARSZYWA 13 – EAGLE EXPRESS 10:50 PANORAMA – NORTH LONDON EAGLES 10:50 BIAŁA WDOWA – THE PLOUGH 11:40 MADE IN POLAND – CZARNY KOT 11:40 MK SEATBELT – KELMSCOTT RANGERS 12:30 SOMGORSI – FC COSMOS PUCHAR LIGI – 1 RUNDA – 27/03/2011

23 KOLEJKA – 15/05/2011 10:00 EAGLE EXPRESS – KS PYRLANDIA 10:00 PANORAMA – MK SEATBELT 10:50 WARRIORS OF GOD – BIALA WDOWA 10:50 FC COSMOS – CZARNY KOT 11:40 PARSZYWA 13 – THE PLOUGH 11:40 NORTH LONDON EAGLES – KELMSCOTT RANGERS 12:30 SOMGORSI – MADE IN POLAND 24 KOLEJKA – 22/05/2011 10:00 FC COSMOS – MK SEATBELT 10:00 NORTH LONDON EAGLES – BIAŁA WDOWA 10:50 PANORAMA – MADE IN POLAND 10:50 EAGLE EXPRESS – THE PLOUGH 11:40 WARRIORS OF GOD – CZARNY KOT 11:40 PARSZYWA 13 – KELMSCOTT RANGERS 12:30 SOMGORSI – KS PYRLANDIA

19 KOLEJKA – 03/04/2011 PUCHAR IM. GEN. ANDERSA SLOUGH – 29/05/2011 10:00 MK SEATBELT – MADE IN POLAND 10:00 KS PYRLANDIA – THE PLOUGH 10:50 PARSZYWA 13 – NORTH LONDON EAGLES 10:50 PANORAMA – FC COSMOS 11:40 BIAŁA WDOWA – CZARNY KOT 11:40 WARRIORS OF GOD – KELMSCOTT RANGERS 12:30 SOMGORSI – EAGLE EXPRESS 20 KOLEJKA – 10/04/2011 10:00 PANORAMA – KS PYRLANDIA 10:00 MK SEATBELT – CZARNY KOT 10:50 PARSZYWA 13 – BIAŁA WDOWA 10:50 FC COSMOS – MADE IN POLAND 11:40 WARRIORS OF GOD – THE PLOUGH 11:40 EAGLE EXPRESS – KELMSCOTT RANGERS 12:30 SOMGORSI – NORTH LONDON EAGLES 21 KOLEJKA – 17/04/2011 10:00 PARSZYWA 13 – KS PYRLANDIA 10:00 PANORAMA – THE PLOUGH 10:50 WARRIORS OF GOD – MADE IN POLAND 10:50 EAGLE EXPRESS – BIAŁA WDOWA 11:40 NORTH LONDON EAGLES – CZARNY KOT 11:40 FC COSMOS – KELMSCOTT RANGERS 12:30 SOMGORSI – MK SEATBELT

25 KOLEJKA – 05/06/2011 10:00 PARSZYWA 13 – MK SEATBELT 10:00 NORTH LONDON EAGLES – KS PYRLANDIA 10:50 FC COSMOS – BIAŁA WDOWA 10:50 WARRIORS OF GOD – EAGLE EXPRESS 11:40 PANORAMA – CZARNY KOT 11:40 MADE IN POLAND – KELMSCOTT RANGERS 12:30 SOMGORSI – THE PLOUGH 26 KOLEJKA – 12/06/2011 10:00 MK SEATBELT – KS PYRLANDIA 10:00 WARRIORS OF GOD – NORTH LONDON EAGLES 10:50 PANORAMA – BIAŁA WDOWA 10:50 EAGLE EXPRESS – MADE IN POLAND 11:40 FC COSMOS – THE PLOUGH 11:40 PARSZYWA 13 – CZARNY KOT 12:30 SOMGORSI – KELMSCOTT RANGERS FINAŁY PUCHARU LIGI – 19/06/2011 – BARAŻE ZAKOŃCZENIE SEZONU – 25/06/2011


|27

nowy czas | 13–27 lutego 2011

sport

Profesor Rossello uratował rękę Roberta Kubicy Kubica jest pod stałym monitoringiem, ponieważ nadal jest w poważnym stanie.

Kiedy Robert Kubica dojdzie już do siebie, będzie wiedział, komu dziękować za to, że ma jeszcze szansę na powrót do uprawiania sportu. Na pewno nisko się pokłoni światowej sławy profesorowi Igorowi Rossello.

JEchALI TyLkO STówką?

SZcZęścIE w NIESZcZęścIU Najpierw jednak minął skandalicznie długi czas, nim odtransportowano ciężko rannego Roberta Kubicę do szpitala po wypadku we włoskim rajdzie Ronde di Andora. Ranny Kubica miał szczęście w tym nieszczęściu. Kiedy trafił do włoskiej kliniki, przyjął go profesor Mario Igor Rossello, o którym się mówi, że to najlepszy fachowiec od chirurgii ręki w Europie. Profesor Rossello od 30 lat zajmuje się chirurgią ręki i traumatologią związaną z urazami górnych kończyn oraz ich części, więc kiedy przewożono śmigłowcem Kubicę do kliniki, już telefonicznie natychmiast wzywano Rossello na salę. –Trzymam kciuki. Trzymajcie kciuki. Medycyna jest na tak wysokim poziomie, że ta operacja ma szansę powodzenia. Ale niezbędne jest także wsparcie psychiczne dla polskiego kierowcy – wypowiadał się profesor przed operacją. Po zabiegu mówił o ostrożnym optymizmie, o tym, że decydujące dla ręki Kubicy będą najbliższe dni.

TyLkO TRUDNE PRZyPADkI Rossello, ten 54–letni specjalista, podejmuje się najtrudniejszych przypadków. Ukończenie z wyróżnieniem uniwersytetu w Genewie, potem specjalizacja w Neapolu, gościnne wykłady i praca w Pavii, a także w USA w Blodgett Memorial Hospital w Grand Rapids, w stanie Michigan. Zaraz po wypadku nikt nie stawiał pytania, czy ręka Kubicy będzie sprawna, bo kiedy strażacy i ratownicy wyciągnęli Polaka z rozbitego auta, widok był makabryczny. Wystająca z ust rurka ułatwiająca mu oddychanie sugerowała poważne obrażenia klatki piersiowej. Kołnierz ortopedyczny na szyi zabezpieczał kręgosłup kierowcy, który także mógł zostać uszkodzony w wyniku uderzenia w barierkę. Podbite lewe oko. Resztę ciała przykrywał specjalny koc termiczny, zapobiegający wychłodzeniu organizmu. Po przyjeździe do szpitala Kubica natychmiast trafił na specjalistyczne badania. Rezonans magnetyczny miał pomóc w wykryciu ewentualnych innych uszkodzeń ciała. Po kilku godzinach zespół Lotus Renault wydał oświadczenie o stanie zdrowia kierowcy: Robert Kubica ma liczne, skomplikowane złamania prawej ręki i nogi..

cZy AmPUTOwANO mU RAmIę? Przez długi czas nie dementowano informacji o tym, że kierowcy amputowano ramię. Dopiero późnym popołudniem szef te-

amu Renault oświadczył, że nie grozi mu amputacja. Rękę uratował profesor Igor Rossello. – Operacja trwała 7 godzin. To była bardzo trudna operacja. Musieliśmy zrekonstruować złamane w dwóch miejscach kości, wszystkie nerwy oraz ścięgna. Robertowi groziła amputacja dłoni. Udało nam się przywrócić właściwe unaczynienie i zrekonstruować tyle, ile byliśmy w stanie, zniszczonych tkanek. Wszystkich funkcji nie udało nam się przywrócić. Zobaczymy, jaka będzie funkcjonalność dłoni. Potrzeba tygodnia, by nabrać pewności, że dłoń będzie bezpieczna. Noga jest w wielu miejscach złamana. To również skomplikowane złamania. W tym momencie trwa operacja prowadzona przez drugi zespół. Zajęli się nogą z opóźnieniem 3–4– godzinnym, ponieważ ważniejsza była dla nas dłoń – mówił Rossello.

ROk NA REhABILITAcJę Kubica został już wybudzony ze śpiączki farmakologicznej, porusza już palcami, jest przytomny. Lekarze nie tylko nastawili kości, ale także precyzyjnie połączyli porozrywane żyły, ścięgna oraz mięśnie. Nie można jednak wykluczyć kolejnych operacji. Jeśli rany będą się goić szybko, to pełną sprawność ręki Kubica może odzyskać w ciągu roku, uważa profesor. Rossello pracuje na co dzień w szpitalu San Paolo di Savona. To do niego trafiają między innymi połamani motocykliści ścigający się w cyklu Moto GP. W operacji wzięło udział siedmiu lekarzy w dwóch zespołach. Jeden zespół ze szpitala San Paolo w Savonie, który zajmuje się tego typu urazami, drugi z ortopedii ze szpitala Santa Korona w Pietra Ligure. Profesor Rossello był zadowolony z wyniku operacji. – Dłoń Roberta była unaczyniona i ciepła, co jest zachęcające. Robert

PROMIL LIDEREM

Do wypadku Kubicy doszło na pierwszym odcinku specjalnym rajdu. Prowadzona przez niego Skoda Fabia S2000 wypadła z trasy i z dużą prędkością, przełamując barierkę, uderzyła w mur otaczający kościół. By wydostać kierowcę ratownicy musieli rozcinać karoserię. Polak był zaintubowany i przewieziony helikopterem do szpitala w Pietra Ligure. Jak podają włoskie media, miał on stracić sześć litrów krwi – to tyle, ile ma zwykły człowiek! Bez szwanku wyszedł z wypadku pilot Jakub Gerber. Jak dziś mówi, jechali nie więcej niż sto kilometrów na godzinę. Filmowy zapis jazdy załogi, która jechała tuż po Kubicy, bije dziś rekordy w internecie. W pewnej chwili załoga ta wytraca prędkość, bo stojący na poboczu ochroniarze rajdu meldują o wypadku. 26–letni Kubica jest pierwszym Polakiem startującym w Mistrzostwach Świata Formuły 1. Sportową karierę zaczynał od wyścigów gokartów, a w wieku 13 lat wyjechał do Włoch. Tam odnosił pierwsze sukcesy i zyskał popularność. W 2001 roku przeszedł do Formuły Renault 2000 Eurocup. Później startował w wyścigach Formuły 3. W 2005 roku został mistrzem Formuły World Series. W 2006 roku zadebiutował w F1 w zespole BMW–Sauber w wyścigu o Grand Prix Węgier. 10 czerwca 2007 roku podczas GP Kanady miał groźny wypadek. Wypadł z toru na prawe pobocze na 27 okrążeniu; pod koniec długiego łuku roztrzaskał bolid o betonową barierę przy prędkości około 230 km/godz. Po odbiciu, koziołkując, przeleciał na drugą stronę toru i po raz kolejny uderzył w bandę. Nie doznał jednak poważniejszych obrażeń. Rok później, 8 czerwca 2008 roku, wygrał wyścig GP w Montrealu, odnosząc pierwsze zwycięstwo w F1 dla teamu BMW–Sauber i, jak do tej pory, jedyne swoje. W sezonie 2010 przeszedł z BMW–Sauber do ekipy Renault, dla której wywalczył w klasyfikacji generalnej ósme miejsce. I Kubica, i Renault mieli świadomość ryzyka. Robert Kubica jest wielkim fanem rajdów samochodowych. Po podpisaniu kontraktu z Renault wystartował w kilku takich zawodach podczas przerwy zimowej między sezonami 2009 i 2010. Eric Boullier, szef zespołu Lotus Renault, przyznał, że obie strony miały świadomość, iż udział w rajdach samochodowych wiąże się z ryzykiem, ale władze zespołu nie zabroniły mu startów. Nigdy nie wpisujemy do kontraktów kierowców klauzuli zabraniającej im startów w rajdach – wyjaśnił Eric Boullier.

Bartosz Rutkowski

15:30 JEDENASTKA – CANARINHOS 15:30 WRP – PROMIL

TERMINARZ RUNDY WIOSENNEJ XI KOLEJKA – 12/03/2011

XVIII KOLEJKA – 07/05/2011 13:30 LSD – PROMIL 15:30 JEDENASTKA – VICTORIA 15:30 CANARINHOS – WRP

13:30 LSD – CANARINHOS 15:30 WRP – JEDENASTKA 15:30 VICTORIA – PROMIL

XII KOLEJKA – 19/03/2011 XIX KOLEJKA – 14/05/2011 13:30 VICTORIA – LSD 15:30 JEDENASTKA – CANARINHOS 15:30 WRP – PROMIL

13:30 LSD – WRP 15:30 JEDENASTKA – PROMIL 15:30 CANARINHOS – VICTORIA

XIII KOLEJKA – 26/03/2011 XX KOLEJKA – 21/05/2011

W Luton kibice czekają na inaugurację polonijnej ligi zespołów jedenastoosobowych. To jedyne tego typu rozgrywki w Wielkiej Brytanii. Mistrzem jesieni został Promil Luton, który ma cztery punkty więcej niż Victoria oraz Canarinhos. Po trzynaście punktów zgromadziły WRP oraz Jedenastka. Tabelę zamyka LSD Team. Ligę tworzy sześć zespołów. Więcej informacji na oficjalnej stronie internetowej ligi: www.ligaluton.polsport.co.uk

Daniel Kowalski

13:30 LSD – CANARINHOS 15:30 WRP – JEDENASTKA 15:30 VICTORIA – PROMIL

13:30 JEDENASTKA – LSD 15:30 WRP – VICTORIA 15:30 PROMIL – CANARINHOS

XIV KOLEJKA – 02/04/2011 13:30 LSD – WRP 15:30 JEDENASTKA – PROMIL 15:30 CANARINHOS – VICTORIA XV KOLEJKA – 09/04/2011 13:30 JEDENASTKA – LSD 15:30 WRP – VICTORIA 15:30 PROMIL – CANARINHOS

TABELA PO RUNDZIE JESIENNEJ 1

PROMIL LUTON

10

19

31-20

3

CANARINHOS

10

15

32-31

5

JEDENASTKA

7

PCW Olimpia

XVI KOLEJKA – 16/04/2011

2

13:30 LSD – PROMIL 15:30 JEDENASTKA – VICTORIA 15:30 CANARINHOS – WRP

4

XVII KOLEJKA – 30/04/2011 13:30 VICTORIA – LSD

6 8

KS VICTORIA WRP

LSD TEAM

10 10 10 10 13

15 13 13 9

17

24-21 27-27 24-29 21-31 43-49



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.