nowyczas2011/158/001

Page 1

loNdoN 15-28 january 2011 01 (158) fRee iSSN 1752-0339

kataStRofa SMoleŃSka

»3, 11

MAK udowodnił, co chciał udowodnić: WINA PILOTÓW Grzegorz Małkiewicz: Premier Putin zachował bezpieczny dystans, zwalniający go od bezpośredniego udziału – w końcu MAK to instytucja niezależna i międzynarodowa (nie rosyjska). Nic dziwnego, że w tej sytuacji nasz premier wolał pojechać na urlop…, żeby spektakularnie z niego powrócić. Pomyślał, że to wystarczy, i po złożeniu stosownych oświadczeń odleciał ponownie na stoki Dolomitów. W końcu katastrofa lotnicza to nic nadzwyczajnego, przyczyny zwykle są „arcyboleśnie proste”.

faWley couRt

»6-7

..here even the dead fear for their lives! Mirek Malevski: Marian priest and

trustee Wojciech Jasiński has been summoned to court for trial of removal of a body from a grave… To-date, not one priest from the Polish Catholic community, be it Polonia or Poland, has stood up to speak against the scandal and travesty overwhelming Fawley Court. But the rest us…, where is our outraged conscience?

takie czaSy

»13

Pułapki nierzetelnych właścicieli nieruchomości Marzena odzimek: Nie jest zaskoczeniem nasilona w ostatnim czasie kampania przeciwko nieuczciwym właścicielom, którzy teraz w większym stopniu niż kiedykolwiek będą mieli okazję zarobienia dodatkowych funtów na zdesperowanych lub nieświadomych swoich praw lokatorach.

Santo subito 1 maja, w święto Miłosierdzia Bożego, papież Benedykt XVI ogłosi błogosławionym Jana Pawła II. Jezuita, ojciec Wacław Oszajca – w wypowiedzi dla Polskiego Radia powiedział, jeśli kogoś ogłasza się błogosławionym to znaczy, że ma on jakieś ogromne znaczenie dla Kościoła lokalnego, na przykład dla Kościoła w Polsce. Natomiast

postać Jana Pawła II ma ogromne znaczenie dla całego Kościoła i powinien on być uznany już za świętego. Okrzyki po śmierci Jana Pawła II – Santo subito – były na tyle wymowne, że gdyby wydarzyło się to paręnaście wieków wstecz, na pogrzebie któregoś z papieży, biskupów czy ludzi świeckich to byłby on natychmiast

ludzie i MiejSca

czczony jako święty. Tymczasem Jan Paweł II przechodzi normalną drogę od beatyfikacji do kanonizacji. Chyba tak jest dobrze, bo te wszystkie badania, dociekania stwarzają możliwość pokazania tego człowieka od różnych stron – dodał o. Oszajca. Radość śWiata

»4-5

»15

Niespodziewany zakręt Wojciech Sobczyński: Łódź powitała nas powściągliwie… Szerokie ulice okolone „demoludowymi” blokowcami podkreślały swoją szarością niedawną polityczną przeszłość. Kilka neonowych reklam świeciło kolorowo z nowo powstałych biurowców i sklepów, ale nie zdołały one rozwiać piętna niedawnych „ludowych” czasów.


2|

15-28 stycznia 2011 | nowy czas

” SoBota, 15 StyczNia, izydora, PaWła 1935

Pierwszy lot samolotu polskiej konstrukcji RWD-13.

Niedziela, 16 StyczNia, tycjaNa, Włodzimierza 1919

1961

W Stanach Zjednoczonych początek tzw. prohibicji. Zakazano produkcji, importu i eksportu, przewozu oraz sprzedaży wszelkich napojów alkoholowych na terenie USA. Ustawa nie zakazywała jednak kupowania ani picia tych napojów. Na Wawel powróciły z Kanady skarby królewskie. Wśród nich znajdowały się słynne wawelskie arrasy.

PoNiedziałek, 17 StyczNia, aNtoNiego, teodora 1943

Na polecenie Heinricha Himmlera zorganizowano ostatnią wielką łapankę we wszystkich dzielnicach Warszawy. Aresztowano kilka tysięcy osób, z której większość wysłano do obozu w Majdanku.

Wtorek, 18 StyczNia, Bogumiła, kryStyNy 1946

W Gdyni utworzono Oficerską Szkołę Marynarki Wojennej, teraźniejszą Wyższą Szkołę Marynarki Wojennej im. Bohaterów Westerplatte.

Środa, 19 StyczNia, marty, matyldy 1947

Urodził się Leszek Balcerowicz, polityk UW, ekonomista, minister finansów i wicepremier w latach 1997-2000, autor planu ożywienia gospodarki polskiej (tzw. plan Balcerowicza).

czWartek, 20 StyczNia, SeBaStiaNa, lucjaNa 1986

Francja i Wielka Brytania podpisały porozumienie o budowie tunelu pod kanałem La Manche.

Piątek, 21 StyczNia, agNieSzki, jaroSłaWa 1950

Zmarł George Orwell, (wł. Eric Arthur Blair); brytyjski pisarz, publicysta, autor „Folwarku zwierzęcego", „Roku 1984", „Birmańskich dni", "Córki proboszcza".

SoBota, 22 StyczNia, domiNika, laury 1980

Wybitny fizyk Andriej Sacharow został zesłany do Gorki za protest przeciwko wojnie w Afganistanie. Spędził na zesłaniu sześć lat.

Niedziela, 23 StyczNia, daNiela, łukaSza 1953

W Polsce rozpoczęto nadawanie regularnych audycji telewizyjnych. Programy emitowane były raz na tydzień przez pół godziny.

PoNiedziałek, 24 StyczNia, rafała, mileNy 1984

Przedsiębiorstwo komputerowe Apple wprowadziło pierwszy komputer z serii Macintosh. Firma chciała stworzyć komputer łatwy w obsłudze nawet dla użytkowników bez wiedzy informatycznej. Udało się!

Wtorek, 25 StyczNia, miłoSza, emaNuela 1971

Wizyta I sekretarza Edwarda Gierka w Gdańsku, gdzie zadał słynne pytanie: „Pomożecie?".

Środa, 26 StyczNia, aNdrzeja, leoNa 1788

W Australii założono pierwszą osadę, obecnie – miasto Sydney. Na pamiątkę tego wydarzenia dzień 26 stycznia ustanowiono świętem narodowym Australii.

czWartek, 27 StyczNia, iloNy, PrzemySłaWa 1957

Odbyło się pierwsze losowanie Toto-Lotka, najstarszej gry liczbowej organizowanej przez Totalizator Sportowy.

Piątek, 28 StyczNia, jakuBa, juliaNa 1986

Katastrofa na Przylądku Canaveral. Wystrzelony ze stacji NASA prom „Challenger” eksplodował zaraz po starcie. Zginęło siedmiu astronautów.

SoBota, 29 StyczNia, HaNNy, BoleSłaWa 1829

Dekret carski o utworzeniu Banku Polskiego w Warszawie jako centralnej instytucji emisyjnej i kredytowej.

listy@nowyczas.co.uk iluzja lat... czasu... plącze się po ziemi... tak wielu z nas myśli... że zwykle są spóźnieni... ale do czego? w dzikim pośpiechu... w spoconych oczach... i bez oddechu... pędzimy... Sławek Żak Śmiech poprawia obyczaje

Jestem oddaną czytelniczką „Nowego Czasu” i doceniam fakt, że Redakcja eksperymentuje i zamieszcza bardziej ambitne i różnorodne formy pisarstwa dziennikarskiego niż tylko sprawozdania i relacje. Nawiązuję tutaj do „Obrazków” Grażyny Maxwell w dwóch ostatnich numerach pisma. Dawno się tak nie ubawiłam. Czytając je, myślałam o kilku moich znajomych, których te „Obrazki” mogły portretować, ale pomyślałam też o sobie samej, czy przypadkiem mnie ta dziennikarka nie wzięła pod lupę. Mam nadzieję, że autorka będzie kontynuować swój cykl nie tylko przez siedem grzechów głównych, ale znajdzie jeszcze artystyczną podnietę, by przejść przez dziesięć przykazań. Mogłoby powstać coś w rodzaju małej menażerii ludzkiej „Nowego Czasu”. Nie mogę się doczekać dalszych odcinków. Chciałabym pochwalić Autorkę za humor, oryginalne słownictwo, za to, że z lekkością przystawia lustro do sytuacji życiowych i każe się nam w nim przeglądać, bo wtedy łatwiej dostrzec różne ludzkie słabości i dziwactwa. Wcale bym się nie zdziwiła, jeśli znajomi czy krewni z jej środowiska poczują się napiętnowani czy obśmiewani. Ale jak wiemy, uderz w stół, a nożyce się odezwą. Myślę, że jest to niezwykle ważna nauka, by umieć się śmiać z siebie samych i rozpoznawać drobne wady czy też większe grzechy w naszym życiu. Jan Krasicki pisał: „I śmiech niekiedy może być nauką, Kiedy się z przywar, nie z osób natrząsa”. Życzę Redakcji owocnego nowego roku i wielu zadowolonych czytelników, i wielu utalentowanych autorów. Z poważaniem ElŻBIETA KOWAlIK PS. Wysyłam czek na roczną prenumeratę jako moje osobiste poparcie dla gazety i jej dziennikarzy.

63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedaktoR naczelny: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk); Redakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk); Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Alex Sławiński; WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz; FelIetony: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RySUnkI: Andrzej Krauze, Andrzej Lichota; zdjęcIa: Piotr Apolinarski, Aneta Grochowska; WSpółpRaca: Małgorzata Białecka, Grzegorz Borkowski, Włodzimierz Fenrych, Tomasz Furmanek, Anna Maria Grabania, Stefan Gołębiowski, Katarzyna Gryniewicz, Mikołaj Hęciak, Przemysław Kobus, Michał Opolski, Łucja Piejko, Roma Piotrowska, Fryderyk Rossakovsky-Lloyd, Wojciech Sobczyński, Agnieszka Stando

dzIał MaRketIngU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk), WydaWca: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowyczas

lepsi? gorsi?

Droga Redakcjo, chciałabym odnieść się do artykułu „Polsko-niemiecka przyszłość...” Małgorzaty Białeckiej (NC, nr 20–21/156–157). Mieszkam w Niemczech od kilku miesięcy, w tym czasie przeszłam przez wiele faz – od skrajnej euforii, że wyrwałam się z Polski, poprzez głęboką tęsknotę aż do buntu przeciwko nowemu życiu i natychmiastowej chęci powrotu... Wychowałam się częściowo w Polsce, częściowo w Austrii, studiowałam germanistykę, a teraz mieszkam w Bawarii. Kultura niemiecka jest mi tak bliska jak polska, a mimo

Największą mądrością jest czas, wszystko ujawni.

to łapię się jeszcze czasem na myśleniu w kategoriach: lepsi-gorsi. W czasach liceum uczestniczyłam w wymianie szkolnej z uczniami z Bawarii. Pierwszego dnia mieliśmy stworzyć sceny odzwierciedlające nasze wzajemne postrzeganie się. Polacy przedstawili typowego Niemca jako człowieka-robota, który na dźwięk budzika natychmiast wstaje, automatycznie wykonuje wszystkie czynności, pracuje do późna, nie traci czasu na zbędne gesty czy słowa, a wieczorem wraca do domu, zjada porcję ziemniaków i natychmiast kładzie się do łóżka, w którym czeka na niego jego bliska osoba, i zasypia. I tak w kółko. Żadnego życia rodzinnego, spotkań ze znajomymi, rozmów przez telefon, zero uczucia i spontaniczności. Niemcy natomiast zagrali scenę, w której polska prostytutka dzwoni z autostrady do swoich kumpli, czy przypadkiem nie wybierają się do Polski, a oni już po kilku chwilach podjeżdżają błyszczącym BMW i wszyscy szczęśliwi odjeżdżają w kierunku granicy, popijając przy tym wódkę. Dodam jedynie, że my uśmialiśmy się do łez (nieświadomi wtedy, że to przecież bardzo smutne, jak się nawzajem postrzegamy), a nauczyciele byli przerażeni i bali się sobie spojrzeć w oczy po naszym przedstawieniu. W obu społeczeństwach istnieje jeszcze dużo wrogości wobec sąsiadów. Podłoże pozostało – wojna, potem wysiedlenia oraz kilka dziesięcioleci wzajemnej wrogości. Zmieniły się powody. Niemcy chwalą nasz kraj za przyrodę, wspaniałe jedzenie i alkohol, piękne kobiety. Ale Polacy to w gruncie rzeczy brudasy i złodzieje. My z zazdrością patrzymy na ich dynamiczną gospodarkę, drogie auta i równe chodniki. Ale z Niemcem się zaprzyjaźnić – za żadne skarby, gbur i skąpiec. Prawda jest taka, że Niemcy nie są ani trochę lepsi od Polaków, Polacy nie są ani trochę lepsi od Niemców. Każdy z nas posiada pewien pakiet cech, które nie są ani dobre, ani złe. Bywają tylko korzystne w niektórych sytuacjach, a irytujące w innych. Weźmy na przykład polską gościnność i spontaniczność oraz niemiecki dystans i indywidualizm. Co jest lepsze? Z Niemcem można pić piwo i fantastycznie się bawić, ale rozmowy nie wykraczają poza pewne granice: nie pytamy o zarobki, o poglądy polityczne, stosunki w rodzinie i wiele innych spraw, które w Polsce są tematami codziennymi, omawianymi z rodziną, sąsiadami, znajomymi spotkanymi w sklepie. Niemcy stracili piękny zwyczaj spotykania się, ot tak. Tutaj nie można po prostu do kogoś wpaść. Przychodzi się na coś albo po coś – na wspólne gotowanie, żeby pograć w gry lub obejrzeć film, pożyczyć rower albo poprosić o pomoc w jakiejś sprawie. Każda wizyta ma konkretny cel, najczęściej też ustalony czas. Nie spodziewajmy się, że komukolwiek przejdzie przez myśl zaproponować nam herbatę, jeśli wcześniej tego nie ustaliliśmy. Z drugiej strony sąsiadka, która przyszła tylko pożyczyć cukier, a rozsiadła się w fotelu, czeka na kawę i zaczyna opowiadać o problemach z mężem, też może być irytująca. Co w takim razie jest lepsze?

Tales z Miletu

Dalej: porządek, czyli Ordnung. Mój przyjaciel, przeprowadzając się do Polski, poprosił mnie o pomoc w urządzaniu pokoju. Pomieszczenie wyglądało schludnie, choć meble pamiętały czasy wczesnego Gierka. Po odsunięciu szafy okazało się jednak, że ściany – z lenistwa czy oszczędności – pomalowane są wyłącznie w miejscach widocznych. Koledze niemal oczy wyszły z orbit i miał fantastyczny temat do rozmów ze znajomymi z Niemiec i niezbity dowód na to, jacy to Polacy są niedokładni i niesolidni. Z grupą tych znajomych wybrałam się pół roku później na wymarzone wakacje do Azji. Przez miesiąc wysłuchiwałam narzekań, jak tu śmierdzi, jakie to niedobre, jakie on ma brudne dłonie, jakie krzywe to łóżko. Karaluch pod prysznicem nabrał monstrualnych rozmiarów, a trzeciego dnia podróży wszyscy dostali biegunki. Oprócz mnie. W Niemcach podoba mi się pracowitość i ambicja. Większość młodych ludzi od 16 roku życia szuka sobie jakiegokolwiek zajęcia przynoszącego dochód. Roznoszenie gazet, układanie towaru na półkach w Aldim czy sprzedawanie kiełbasek na stadionie – żadna praca nie hańbi. Młodzi Niemcy od początku uczą się, że należy zarabiać na siebie, nie wolno bać się pracy i nie można żerować na rodzicach. U nas pozostaje się długo w gnieździe rodzinnym. Tam rodzice wypychają swoje dzieci jak najwcześniej, żeby uczyć ich samodzielności. To bardzo przydaje się w późniejszym życiu, kiedy trzeba walczyć niemalże na każdym kroku. Z drugiej strony dorosły Niemiec widuje swoich rodziców przeciętnie raz na kilka tygodni, do dziadków dzwoni w święta, groby bliskich odwiedza kilka razy w życiu. Studenci niemieccy nie przesiadują całymi dniami u znajomych w mieszkaniu, nie podróżują stopem po Europie z pieniędzy ledwo wyskrobanych z dna skarbonki, nie skręcają przed uczelnią do parku, bo właśnie wyszło pierwsze wiosenne słońce i trzeba wykorzystać piękny dzień. Dużo zyskują i dużo tracą. Tak samo jak Polacy. Podobnie bywa z pieniędzmi. Niemcy lubią mieć pieniądze, spora grupa ludzi żyje dla pieniędzy, ich brak może powodować degradację w oczach innych. Każdy dba o swój budżet, rachunki w restauracji są skrupulatnie dzielone, długi u znajomych zaciągane w ostateczności, pieniądze pożyczane niechętnie. Brutalne, mogłoby się wydawać: co to za mężczyzna, który nie płaci za kobietę w restauracji, co to za siostra, która nie chce pożyczyć na nową pralkę, a przecież ma z czego? Przynajmniej nie ma potem problemu z tym, że komuś dług wypadnie z głowy, że przecież nie wypada się tak upominać o pieniądze, że się kiedyś będzie trzeba zrewanżować. Takie zwyczajne, codzienne, polskie problemy, których Niemcy sobie oszczędzają. Na Nowy Rok i na nowy etap w stosunkach polsko-niemieckich życzę nam wszystkim mniej zestawiania i oceniania, a więcej obserwowania się nawzajem, podpatrywania i korzystania z tego, w czym drudzy radzą sobie lepiej. Pozdrawiam całą Redakcję AlEKSANDRA PTASIńSKA


|3

nowy czas | 15-28 stycznia 2011

katastrofa smoleńska

MAK udowodnił co chciał udowodnić: wina pilotów Grzegorz Małkiewicz W środę, 12 stycznia, na konferencji prasowej w Moskwie Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) przedstawił swój końcowy raport na temat przyczyn katastrofy w Smoleńsku.

MAK działał na mocy konwencji chicagowskiej jako płaszczyźnie wspólnego postępowania śledczego, na którą zgodził się polski rząd. Jak się okazało, wspólnego, ale pod dyktando Rosji. Polska od początku była petentem, o czym niechętnie mówi akredytowany przy MAK płk Edmund Klich. Liczni eksperci uważają, że przyczyny katastrofy należało ustalać na mocy wojskowej ustawy polsko-rosyjskiej z 1993 roku. Tym bardziej że był to, jak twierdzą, samolot wojskowy i lotnisko wojskowe. Ci sami eksperci podkreślają, że konwencja chicagowska dotyczy tylko i wyłącznie samolotów cywilnych. I to było pierwszym zadaniem MAK – udowodnić, że wojskowy samolot był samolotem cywilnym, a jeśli byłoby to nie do udowodnienia, wmówić, że tak jest, czego byliśmy świadkami podczas konferencji prasowej w Moskwie z udziałem przewodniczącej Tatiany Anodiny. Nieważne, że ten upór nie ma żadnego logicznego uzasadnienia w raporcie, bo jest w nim zapis rozmowy wieży kontrolnej z załogą, potwierdzającej wojskowy charakter lotu. Pomyślał by ktoś, co w obliczu tragedii znaczy taki szczegół? A jednak. Charakter lotu decydował o procedurach. W przypadku samolotu cywilnego wieża nie mogła (nie wiadomo dlaczego) zabronić lądowania. Tym samym za wszystko odpowiadają piloci, w śledztwie nie trzeba uwzględniać udziału kontrolerów. Obsługujący wieżę kontrolną w Smoleńsku nie mieli nawet uprawnień do kierowania powietrznym ruchem cywilnym. Wieża jednak, wbrew twierdzeniom MAK, uznała polski samolot z prezydentem na pokładzie za wojskowy, a ktoś polecił kontrolerom (kto?), żeby samolot sprowadzać do lądowania, pomimo wyjątkowo trudnych warunków atmosferycznych. Załoga podchodzi do lądowania wspomagana przez wieżę kontrolną. Przez dłuższy czas nie ma mowy o odejściu na drugi krąg. To jest ostateczność, a wieża potwierdza ścieżkę i wysokość lotu. Wszystko jest w normie, choć w trudnych warunkach, o czym wiedzą piloci. Wiedzą też, że mają wystarczający zapas paliwa, żeby odlecieć na lotnisko zapasowe. W kabinie samolotu są dwie dodatkowe osoby: minister Kazan i szef Sił Powietrznych gen. Błasik. W raporcie MAK poświęcono sporo miejsca na udowodnienie tezy, że ich obecność spowodowała presję na pilotów. W udostępnionym zapisie głosowym z kabiny (dlaczego został udostępniony, traumatyczne

doświadczenie dla rodzin) nie słychać zdenerwowania, presji, niepewności. Wręcz przeciwnie, szczególnie jeśli się wie, że rozmówców za chwilę spotka niechybna śmierć, zdumiewa ich opanowanie i profesjonalizm. Owszem, słychać słowa o trudnych warunkach, o ewentualnym niezadowoleniu – jak można się domyśleć – głównego pasażera, ale to wszystko. Opinie MAK, poparte podpisami psychologów (w tym podobno również polskiego), są daleko idącą nadinterpretacją faktu przebywania na pokładzie samolotu polskiej elity społeczno-politycznej. Wojskowym, a szczególnie pilotem, zostaje ten, co presji się nie podda. Kwestionowanie takiej kwalifikacji polskiego oficera jest obrzydliwe. Gdyby nie rozmiary tragedii, można by snuć opowieść o żołnierzach tchórzliwych i, na tej samej zasadzie, księdzach ateistach. Niesłychanym zbiegiem okoliczności identyczną przyczynę katastrofy – presja – wypowiadało liczne grono elity polskiego dziennikarstwa i niektórzy, bardzo niekonwencjonalni, politycy. Na szczęście, zdaniem polskich ekspertów, takie wnioski nie mają poparcia w faktach, co znalazło wyraz w aneksie, w niewielkim stopniu uwzględnionym przez MAK. Największą rewelacją raportu MAK i konferencji prasowej, podchwyconą przez zachodnie media była zawartość alkoholu w organizmie gen. Błasika (0,6 promila). Wywierał presję w stanie nietrzeźwym. Najbardziej problematyczne jest to, na jakiej podsatawie powzięto takie ustalenia. W raporcie nie ma żadnych dowodów przeprowadzenia badania toksykologicznego, o czym pisze polska strona. Ponadto polska strona podkreśla, że taka zawartość alkoholu w organizmie może powstać na skutek reakcji chemicznych po śmierci. Niemniej nietrzeźwy stan generała nie schodzi z pierwszych stron gazet i ust komentatorów. Drugim ważnym wątkiem konferencji była symulacja tragicznego lotu TU-154. Profesjonalna, co często podkreślała przewodnicząca Anadina, z wykorzystaniem zdjęć ogólnie dostępnych w Google. Dramatyczne ostatnie kadry, z ostrzeżeniem pull up systemu TAWS (również w formie graficznej) i kompletny brak reakcji pilotów nie pozostawia złudzeń, kto doprowadził do zderzenia z ziemią. Oddech generała tak ich sparaliżował, że nie usłyszeli sygnałów ostrzegawczych? Szef komisji technicznej Aleksiej Morozow doskonale wie, że system TAWS działa w oparciu o bazę danych, która nie uwzględnia Smoleńska. TAWS w Smoleńsku to tylko atrapa, ale zaraz po tragedii agencje rosyjskie doniosły, że był wyłączony, co miało być przyczyną katastrofy (do tej pory żaden samolot z takim systemem nie uległ wypadkowi). Nikt z obecnych na konferencji dziennikarzy nie poprosił o wyjaśnienie tej sprawy.

Załoga, zdaniem komitetu, nie reagowała też na polecenie wieży odejścia na drugi krąg. Polecenie jest zapisane na taśmie, po czym słychać ścięcie brzozy i zderzenie z ziemią. Czy zdaniem komisji dobrze wyszkolony pilot jest w stanie poderwać maszynę w tak krótkim czasie? I znowu nikt takiego pytania nie zadał. Dużo miejsca w raporcie zajmują braki w wyszkoleniu polskich pilotów. Na tym jednak nie kończą się polskie przewinienia. O rosyjskich nie ma mowy. Zrezygnowaliśmy też, jak podaje raport, z obecności na pokładzie TU-154 „lidera”, czyli rosyjskiego pilota doskonale znającego warunki smoleńskiego lotniska. Jak twierdzi polska strona, nasz wniosek (na co są dowody) nie został pozytywnie rozpatrzony, inaczej mówiąc, Rosjanie go zignorowali. Namiastką rosyjskiej winy, chociaż nie miała ona wpływu na to, że doszło do katastrofy, było przyznanie, że urządzenia nawigacyjne na lotnisku w Smoleńsku działały nieprawidłowo. Potwierdzanie prawidłowej ścieżki lądowania i wysokości wtedy, kiedy samolot znajdował się już w innej pozycji, zdaniem komisji, nie miało znaczenia. Bez-

KONWENCJA O MIEDZYNARODOWYM LOTNICTWIE CYWILNYM, podpisana w Chicago dnia 7 grudnia 1944 r. (Dz. U. z dnia 26 czerwca 1959 r.)

Artykuł 3 Cywilne i państwowe statki powietrzne a) Niniejsza Konwencja stosuje się wyłącznie do cywilnych statków powietrznych, nie stosuje się zaś do statków powietrznych państwowych.

pośrednią przyczyną tragedii było podjęcie próby lądowania przez polskich pilotów. Przedstawione przez polską stronę krytyczne uwagi do raportu w większości nie zostały uwzględnione, ale zgodnie z zasadami współpracy, znalazły swoje miejsce w opublikowanym aneksie. Nie znalazły jednak takiego miejsca w wypowiedziach przedstawicieli polskiego rządu. W kilka godzin po konferencji prasowej MAK minister spraw wewnętrznych i przewodniczący polskiej komisji ustalającej przyczyny katastrofy Jerzy Miller powiedział: „Raport polski będzie bardziej surowy dla strony polskiej, niż raport rosyjski”. Podobną opinię przedstawił minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski: „Raport MAK jest rzetelny w tym co mówi, ale nie mówi wszystkiego”. Trochę inaczej w chórze polityków wypadł polski akredytowany przy MAK płk Edmund Klich (jego eksperci przygotowali poprawki zajmujące 150 stron!). Poproszony o skomentowanie wypowiedzi przewodniczącej Anadiny, że uczestniczył we wszystkich pracach komitetu, odpowiedział jednym słowem: „Kłamstwo!”. Podał kilka przypadków, kiedy obecność polskich ekspertów w czynnościach wyjaśniających była uniemożliwiona. „Rosja jest wielka, a Polska to mały kraj” – usłyszał od przewodniczącej MAK w prywatnej rozmowie. To tylko wybrane wątki tej profesjonalnej i niezależnej ekspertyzy, przeprowadzonej przez MAK. Raport jest ostateczny i nie ma mowy o żadnych poprawkach, a MAK jest instytucją pozarządową i nie będzie ulegał politycznej presji. Komitet uznał, iż śledztwo dotyczące lotu z 10 kwietnia uważa za zakończone.

komentarz>11


4|

15-28 stycznia 2011| nowy czas

z kraju

Radość świata

Jan Paweł II będzie świętym Bartosz Rutkowski – Będę na beatyfikacji Jana Pawła II – mówi Włoszka Sara Baroli. wzruszona wiadomością, że 1 maja zjadą do Rzymu miliony na tę uroczystość. Rozmawiałem z nią kilka lat po zamachu na polskiego papieża na Placu św. Piotra. Nie mogła pamiętać tamtego tragicznego wydarzenia, bo miała zaledwie dwa latka, ale przez jakiś czas była w centrum zainteresowania światowych mediów, bo to ona – dwuletnia wtedy Sara – uratowała Janowi Pawłowi II życie. Po wykonaniu jednego okrążenia, pojazd z Ojcem Świętym zaczął po raz drugi okrążać Plac św. Piotra. Minął otwartą przestrzeń, otwierającą plac na aleję della Conciliazione i zbliżył się do końca Placu, koło Bramy Spiżowej.

NIe WyCeloWał dokładNIe Tam Ojciec Święty przytulił do piersi Sarę i po chwili oddał ją rodzicom. Wykonał gest błogosławieństwa, samochód ruszył. Nikt nie zauważył, jak nagle, ponad tłumem, wzniosły się dłonie trzymające pistolet. Nastąpiły dwa, jeden po drugim wystrzały. Potem okazało się, że zamachowiec Ali Agca nie chciał strzelać do papieża, kiedy Sara była na rękach Jana Pawła II, potem przeładowywał broń, ale, jak sam zeznawał, nie miał już okazji oddać celniejszych strzałów. Rzym oczekuje najazdu dwóch milionów pielgrzymów z całego świata, polskie biura turystyczne rezerwują co się da, nawet prywatne auta, które mają zawozić ludzi do Rzymu. Będzie tak tłocznie, jak wtedy w roku 2005, kiedy to, w czas pogrzebu papieża, pojawiły się transparenty z napisem: Santo Subito. I choć wielu ludzi nie wiedziało, co one oznaczają, wszyscy zdawali sobie sprawę, że mówią coś ważnego.

dzIś to łzy radośCI Wtedy na Placu św. Piotra była wspaniała pogoda, rozmawiałem z Lucyną Bojarską z Warszawy. Płakała z żalu po Janie Pawle II. Kiedy się dowiedziała, że Benedykt XVI podpisał dekret o dacie beatyfikacji Jana Pawła II, też płakała. Tym razem ze szczęścia. To był jeden z najkrótszych w historii procesów beatyfikacyjnych. Od tysiąca lat nie było tak, by panujący papież wynosił na ołtarze swego bezpośredniego poprzednika. Benedykt XVI nie tylko zgodził się, by proces beatyfikacyjny Jana Pawła II rozpoczął się kilka tygodni po śmierci papieża Polaka, ale i na to, że on sam przewodniczyć będzie ceremonii. To odstępstwo od zasady wprowadzonej przez obecnego papieża na początku jego pontyfikatu. Benedykt XVI zrezygnował wówczas z przewodniczenia uroczystościom beatyfikacyjnym powierzając to swym delegatom i dokonuje wyłącznie kanonizacji. Beatyfikacja Jana Pawła II będzie pierwszą, jakiej dokona Benedykt XVI. – Czekaliśmy na ten wielki dzień długo, ale doczekaliśmy się – nie kryła radości Ewa Filipiak, bur-

mistrz Wadowic, rodzinnego miasta papieża, gdzie zaraz po ogłoszeniu radosnej nowiny palono świece i odprawiano msze w podzięce za ten krok Benedykta XVI. Tak było zresztą w całej Polsce.

dla NaS był Już śWIętyM – Benedykt XVI potwierdził tylko to, o czym my wszyscy wiedzieliśmy, że Jan Paweł II jest święty – mówi Paweł Danek, który kieruje w Wadowicach muzeum utworzonym w byłym domu Karola Wojtyły. „Żarliwy świadek Chrystusa od dzieciństwa do swojego ostatniego tchnienia” – napisano w watykańskiej gazecie „L’Osservatore Romano” o beatyfikacji Jana Pawła II. – Jesteśmy przygotowani na przyjęcie milionów turystów – zapewniał Ojca Świętego na specjalnej audicncji burmistrz Wiecznego Miasta Gianni Alemanno, który przypomniał, że Jan Paweł II był najmłodszym papieżem od 125 lat i pierwszym od 455 lat papieżem nie Włochem. – Oczywiście, że będę na uroczystościach – mówiła nie kryjąc radości francuska zakonnica Marie Simon-Pierre, która – jak sama podkreśla – żyje dzięki papieżowi Polakowi. Cierpiała ona na nieuleczalną chorobę Parkinsona i jej modlitwy po śmierci naszego papieża pomogły, dolegliwości ustąpiły.

W bazylice św. Piotra już zaczęły się przygotowania do przeniesienia szczątków Jana Pawła II

Cud Po śMIerCI PaPIeża Cud nastąpił 2 czerwca 2005 roku, dwa miesiące po śmierci papieża. Od 14 maja modliły się o to za wstawiennictwem Jana Pawła II siostry z jej zgromadzenia, czyli Małych Sióstr Macierzyństwa Katolickiego. Oto jak siostra Marie Simon-Pierre wspomina swą drogę do uzdrowienia. „Cierpiałam na chorobę Parkinsona, którą zdiagnozowano w czerwcu 2001 roku. Choroba dotknęła lewą stronę ciała, powodując poważne utrudnienia, jako że jestem osobą leworęczną. Początkowo choroba rozwijała się

SPoCzNIe obok PIety W bazylice św. Piotra już zaczęły się przygotowania do przeniesienia szczątków Jana Pawła II. A spoczną one w bardzo eksponowanym miejscu tej słynnej świątyni, obok rzeźby „Pieta” Michała Anioła. Beatyfikacja odbędzie się 1 maja w Niedzielę Miłosierdzia Bożego. Święto to odbywa się w pierwszą niedzielę po Wielkiej Nocy i zostało ustanowione przez Jana Pawła II, który zmarł 2 kwietnia 2005 roku, w wigilię tej uroczystości. Nie byłoby beatyfikacji, gdyby nie potwierdzono cudu za wstawiennictwem Jana Pawła II. A do beatyfikacji wybrano bardzo trudny przypadek niewytłumaczalnego dla medycyny całkowitego ustąpienia objawów choroby Parkinsona u wspomnianej zakonnicy Marie Simon-Pierre.

WyModlIła SobIe zdroWIe Dwa miesiące po śmierci Jana Pawła II modliła się ona do niego z całą swą wspólnotą zakonną. Dokumentację w sprawie cudu zaaprobowały na przełomie listopada i grudnia komisje lekarzy i teologów w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. Potem cud został uznany przez komisję kardynałów. Wcześniej jednak kongregacja poprosiła o dodatkowe opinie lekarzy, które się różniły i trzeba było sięgać po kolejną, przesądzającą, ekspertyzę. Pozytywny wynik głosowania komisji lekarzy i teologów oznaczał, że wątpliwości wyjaśniono. Komisje potwierdziły: z medycznego punktu widzenia wyzdrowienie zakonnicy z zaawansowanego stadium choroby Parkinsona jest niewytłumaczalne.

Cudownie uzdrowiona Marie Simon-Pierre

w sposób łagodny, ale po trzech latach jej objawy pogłębiły się, wzmagając drżenie, sztywnienie, ból, bezsenność... Od 2 kwietnia 2005 roku stawała się coraz poważniejsza, mój stan pogarszał się z dnia na dzień, nie mogłam już pisać, (powtórzę: jestem leworęczna), a kiedy próbowałam, to co napisałam było nieczytelne. Samochód mogłam prowadzić tylko na krótkich odcinkach, gdyż moja lewa noga blokowała się… Potrzebowałam coraz więcej czasu na wykonywanie pracy, a ponieważ pracuję w środowisku szpitalnym, powodowało to wiele trudności. Byłam zmęczona, wycieńczona.

Po ogłoszeniu diagnozy trudno mi było patrzeć na Jana Pawła II w telewizji. Mimo tego byłam przy nim blisko w modlitwie i wiedziałam, iż on mógł zrozumieć to, co przeżywałam. Podziwiałam jego siłę i odwagę, która mobilizowała mnie do nie poddawania się i do pokochania tego cierpienia, gdyż bez miłości pozbawione ono byłoby sensu. Mogę stwierdzić, iż była to codzienna walka, ale moim jedynym pragnieniem było móc przeżywać ją w wierze i z miłością przyjąć wolę Ojca. W Wielkanoc 2005 roku zapragnęłam oglądać naszego Ojca Świętego Jana Pawła II w telewizji, gdyż czułam w duchu, iż będę mogła to uczynić po raz ostatni. Cały ranek przygotowałam się do tego spotkania wiedząc, iż będzie ono bardzo trudne dla mnie (ukazać mi miało bowiem to, jaka będę za kilka lat). Nie było mi łatwo, gdyż jestem względnie młoda. Jednak nieprzewidziane zakłócenia w przekazie telewizyjnym uniemożliwiły mi oglądanie programu. Wieczorem 2 kwietnia 2005 roku nasza wspólnota zgromadziła się, aby dzięki połączeniu na żywo z Rzymem we francuskiej telewizji diecezji paryskiej (KTO) trwać na czuwaniu modlitewnym na Placu Św. Piotra. Wraz z siostrami z bezpośredniej relacji dowiedziałyśmy się o śmierci Jana Pawła II. Nagle zawalił mi się cały świat, straciłam przyjaciela, który mnie rozumiał i dawał mi siły, by iść naprzód. W kolejnych dniach czułam pustkę, ale jednocześnie miałam pewność, iż był On nieustannie obecny. 13 maja, w święto Matki Bożej Fatimskiej, papież Benedykt XVI otworzył Proces Beatyfikacyjny Jana Pawła II. Począwszy od 14 maja moje siostry ze wszystkich wspólnot we Francji i w Afryce modliły się o wstawiennictwo Jana Pawła II, prosząc o moje uzdrowienie. Modlitwy trwały bez przerwy aż do chwili, kiedy stwierdzono, iż jestem zdrowa. Byłam wówczas na wakacjach. Kiedy czas odpoczynku skończył się, 26 maja wróciłam wycieńczona chorobą. Od 14 maja towarzyszył mi ciągle pewien werset z Ewangelii według św. Jana: Jeśli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą. Jest 1 czerwca, nie daję już rady, walczę, aby nie poddać się i utrzymać na nogach. 2 czerwca po południu idę do przełożonej, aby prosić ją o zwolnie-


|5

nowy czas | 15-28 stycznia 2011

takie czasy nie mnie z obowiązków wynikających z pracy. Ona nalega, abym wytrzymała do czasu, kiedy wrócę z Lourdes w sierpniu i dodaje: – Jan Paweł II jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Podczas spotkania z przełożoną, Jan Paweł II był obecny przy naszej rozmowie, która odbyła się w atmosferze pokoju i pogody ducha. Przełożona podaje mi w pewnej chwili pióro i prosi o napisanie Jan Paweł II: jest godzina 17.00. Z wielką trudnością piszę Jan Paweł II. Patrząc na nieczytelne pismo przez moment pozostajemy w ciszy. Dzień toczy się dalej. Po modlitwie wieczornej o godzinie 21.00 weszłam do mojego biura, by następnie udać się do pokoju. Było to między 21.30 a 21.45. Wówczas odczułam pragnienie, by wziąć pióro i pisać. Jak gdyby ktoś mówił mi: weź pióro i pisz. Ku wielkiemu zdziwieniu, pismo było wyraźnie czytelne. Nie pojęłam dobrze, co się dzieje, położyłam się na łóżku. Było to dokładnie dwa miesiące po tym, jak Jan Paweł II opuścił nas i udał się do Domu Ojca. O 4.30 obudziłam się zdziwiona, iż mogłam spać. Od razu wstałam z łóżka, moje ciało już nie bolało, nie czułam żadnego zesztywnienia, a wewnętrznie nie byłam już ta sama. Potem, jakieś wewnętrzne wezwanie, jakaś siła skłoniła mnie, bym poszła modlić się przez Najświętszym Sakramentem. Zeszłam do oratorium. Modliłam się przed Świętym Sakramentem.

Donald Tusk dokończy kadencję obietnicami Mieliśmy mieć w 2011 roku wspólną europejską walutę euro. I może dobrze się stało, że była to obietnica poczyniona na wyrost, bo euro kuleje, nie brakuje głosów, że cała strefa wspólnej waluty padnie i że łączenie na siłę Starego Kontynentu nie przyniesie nic dobrego. Ten rok zdecyduje ostatecznie, czy pompowanie w gospodarki takich krajów, jak Grecja, Irlandia czy Portugalia setek miliardów euro ocali tę walutę. Warto więc uważnie obserwować Estonię, która jako pierwszy kraj w tej części Europy od początku tego roku zamienia narodową walutę właśnie na euro.

Bartosz Rutkowski Wszystko wskazuje na to, że premier Donald Tusk dojedzie do końca swojej kadencji tylko na… obietnicach. Bo Tusk wziął sobie do serca ludowe porzekadło, że na obietnicy nikt nie zbankrutuje i odkłada reformowanie Polski. A w tym roku na pewno nie zrobi nic konkretnego, bo czekają go i Platformę Obywatelską wybory parlamentarne. Gdyby tylko Polacy przypomnieli sobie obietnice, jakie Donald Tusk składał w czasie swojego exposé, to dawno daliby mu wyborczą żółtą kartkę. Warto je więc przypomnieć, zwłaszcza na początku tego roku.

To sTan błogości i pokoju Ogarnął mnie wielki pokój i błogość. Coś ogromnego, jakaś tajemnica, którą trudno opisać. Następnie, ciągle przez Najświętszym Sakramentem, rozważałam nad tajemnicami światła Jana Pawła II. A o godz. 6.00 wyszłam, by razem z siostrami modlić się w kaplicy i uczestniczyć w Eucharystii. Musiałam przebyć około 50 metrów i wówczas zdałam sobie sprawę, iż podczas gdy szłam, moja lewa ręka ruszała się, choć zazwyczaj pozostawała nieruchoma wzdłuż ciała. Dostrzegłam również pewną lekkość w całym ciele, zwinność, której nie doświadczałam od dawna. Podczas Eucharystii ogarnęła mnie wielka radość i pokój. Był to 3 czerwca, uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa. Po wyjściu ze mszy byłam przekonana, iż zostałam uzdrowiona... drżenie w ręce całkowicie ustąpiło. Znowu zabrałam się za pisanie, a w południe nagle całkowicie odstawiłam wszystkie leki. 7 czerwca poszłam na okresową wizytę do neurologa, który od czterech lat mnie leczył. Ze zdziwieniem stwierdził całkowity zanik wszystkich objawów, chociaż od pięciu dni nie kontynuowałam kuracji. Następnego dnia przełożona generalna powierzyła wszystkim wspólnotom odprawianie dziękczynienia. Całe zgromadzenie rozpoczęło wówczas nowennę dziękczynną do Jana Pawła II. Minęło już dziesięć miesięcy od czasu, kiedy przerwałam kurację. Powróciłam do normalnej pracy, piszę bez żadnych trudności, znowu prowadzę samochód, nawet na długich odległościach. Czuję się tak, jak gdybym narodziła się po raz drugi, jakbym rozpoczęła nowe życie, gdyż nic nie jest tak, jak przedtem. Dzisiaj mogę stwierdzić, iż przyjaciel odszedł z naszej ziemi, ale mimo tego jest bardzo bliski memu sercu. On sprawił, iż wzrosło we mnie pragnienie adoracji Najświętszego Sakramentu oraz miłość do Eucharystii, która zajmuje najważniejsze miejsce w moim codziennym życiu. To, co Pan dał mi przeżyć dzięki wstawiennictwu Jana Pawła II jest wielką tajemnicą, trudną do wyjaśnienia w słowach, gdyż tak, jak jest wielka, tak jest silna…, ale dla Boga nie ma nic niemożliwego. Tak – jeśli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą.

Dziwisz Dziękuje papieżowi Podziękowania za podpisanie dekretu Benedyktowi XVI złożył metropolita krakowski kardynał Stanisław Dziwisz. – Cieszymy się, że Santo subito (święty natychmiast) – to, o co prosili ludzie w czasie pogrzebu Jana Pawła II – spełnia się – powiedział kardynał. I dodał, ze wyraża radośc nie tylko swoja,. Ale także wszystkich Polaków. Dziwisz, który u boku Karola Wojtyły spędził blisko 40 lat, a w czasie pontyfikatu był sekretarzem Jana Pawła II, pytany jak czuje się ze świadomością, że pracował z błogosławionym człowiekiem, odpowiedział, że Jan Paweł II jest dla niego nie tyle błogosławionym, co człowiekiem świętym. – Jan Paweł II był naszym przewodnikiem, a dziś takiego przewodnika potrzeba nam także. Patrona dzisiejszych czasów, które wcale nie są łatwiejsze od tamtych – dodał. – To wielka radość – tak do decyzji Watykanu odniósł się metropolita warszawski kard. Kazimierz Nycz.

obieTnice w wojsku w polsce jak w raju Obiecywał, ni mniej, ni więcej, że Polska jako pierwszy kraj Unii Europejskiej zlikwiduje deficyt budżetowy, a pieniądze, które trzeba było dotąd wydawać na spłatę długów, będą przeznaczone na pomoc dla ubogich. Jak zapowiadał Tusk, byłyby to już wypłaty w euro, bo w 2011 roku Polska miała przyjąć wspólną europejską walutę. Kolejne zapowiedzi, mile brzmiące, to obniżenie podatków, ograniczenie rolniczego KRUS-u, a także zapewnienie polskim żołnierzom walczącym w Afganistanie odpowiedniego sprzętu.

szkoła i jeDzenie Dla sześciolaTka Ustami swojej pani minister oświaty Donald Tusk obiecywał także, że do szkoły pójdzie każde polskie dziecko w wieku sześciu lat. Tam dostanie obowiązkowo ciepły posiłek, będzie też czekać na nie darmowy laptop, bo nauka to rzecz najważniejsza, a rodzice po zmianie prawa nie będą mogli nawet klapsem karać swojej pociechy. To nie bajka, to nie złośliwość, to wszystko premier przecież obiecał albo w swoim pierwszym sejmowym wystąpieniu, gdy tworzył rząd, albo potem dopowiadał w czasie swoich publicznych wystąpień. Opozycja już się śmieje i mówi, iż wielka to szkoda, że Donaldowi Tuskowi nie udało się tego raju na ziemi zbudować.

Tyle gorzkich słów, jakie wylali w tych dniach Polacy, którzy musieli jak szaleńcy biegać po dworcach, bo nie mogli doprosić się o jakąkolwiek informację, skazani na oczekiwanie na składy na peronach, jakich na wielu dworcach ... nie było, powinno doprowadzić do trzęsienia ziemi na kolei. Nic takiego się jednak nie stało. Minister Grabarczyk zamiast dymisji otrzymał bukiet kwiatów, a premier podkreślał, jak bardzo jest z pracy ministra zadowolony.

kosmeTyczne zmiany Premier pozbył się jedynie wiceministra infrastruktury, szefa PKP, ale problemy i ludzie odpowiedzialni za ten horror pozostały, tak jak pozostały brudne polskie dworce i słynne toalety w polskich pociągach, w których panuje smród i ubóstwo.

Po śmierci kolejnego polskiego żołnierza w Afganistanie politycy obiecują, że tym razem nasi dostaną odpowiedni sprzęt, że nie będzie takich skandalicznych praktyk, jak dokupywanie sobie przez żołnierzy i oficerów kamizelek kuloodpornych czy specjalnych okularów za własne pieniądze. Ale kiedy pył krytyki opada, sprawa wraca do normy, to znaczy robi się ciszej wokół tego problemu i poza kilkoma bezzałogowymi maszynami nasi nie dostali odpowiedniego wsparcia śmigłowców, brakuje im też pojazdów opancerzonych. Trzeba się więc, niestety, liczyć z kolejnymi stratami w ludziach. A w Afganistanie możemy pozostać jeszcze kilka lat.

po nas choćby poTop Rząd Donalda Tuska jednakże sprawia wrażenie, jakby Polska trwała tylko teraz, co będzie za kilka lat, to już nie jest zmartwienie tej ekipy. I dlatego mają powody do niepokojów przyszli emeryci, obiecana reforma emerytalna nie została przeprowadzona, nie zanosi się na to, by w tym roku rząd wykonał jakiś zdecydowany ruch. Bo to rok wyborczy, a każda niepopularna decyzja może u przyszłych wyborców wywołać odruch gniewu. Więc znów grozi nam wyczekiwanie. Niemal wszyscy są zgodni, że w czym jak w czym, ale w takim trwaniu, nierobieniu niczego ta ekipa jest najlepsza.

buDżeT aż Trzeszczy Dziś już gołym okiem widać, że plan premiera i jego ministra finansów spalił na panewce, trzeba było nawet zdobyć się na niebezpieczne majstrowanie przy Otwartych Funduszach Emerytalnych, by ratować finanse państwa. Ale poza przelewaniem na papierze jednych środków do innej kasy, na kontach przyszłych emerytów nic nie przybyło, przeciwnie – są bardzo poważne obawy, że ci, którzy będą za dwie lub trzy dekady kończyli pracę zawodową dostaną niższe emerytury.

wsTyD i hańba na kolei Miała być w Polsce szybka i czysta kolej, a ci, którzy przybędą na Euro 2012, mieli być mile zaskoczeni nowoczesnymi składami, kursującymi punktualnie, gdzie obsługa jest miła i, ogólnie rzecz biorąc, aż chce się pociągami polskimi jeździć. Rzeczywistość jest jednak inna, skandaliczne wprowadzenie nowego rozkładu jazdy w połowie grudnia pokazało, że ludzie zarządzający kolejami, a i sam minister infrastruktury Cezary Grabarczyk, nie mają pojęcia o swojej pracy.

drugi brzeg

Krzysztof Kolberger 7 stycznia w Warszawie, po długiej i ciężkiej chorobie, zmarł Krzysztof Kolberger, aktor teatralny i filmowy. Miał 60 lat. Od siedmiu lat chorował na raka nerki. Był absolwentem warszawskiej PWST. Debiutował w 1972 roku na deskach Teatru Śląskiego, potem dołączył do obsady Teatru Narodowego w Warszawie, gdzie wystąpił m.in. w „Dziadach” i „Weselu”. Był też aktorem m.in. Teatru Powszechnego, Współczesnego i Dramatycznego. Przeszedł do historii za sprawą ról filmowych w „Dziewczętach z Nowolipek”, „Ostatnim promie”, „Panu Tadeuszu”, „Popiełuszko. Wolność jest w nas”. Jednym z najważniejszych wydarzeń zawodowych w jego życiu, jak sam przyznawał, było odczy-

tanie publiczne przez niego testamentu Jana Pawła II w kwietniu 2005 roku. Został pochowany na Powązkach.


6|

15-28 stycznia 2011 | nowy czas

fawley court

FAWLEY COURT, OR LOWER BULLINGHAM, HERE EVEN THE DEAD FEAR FOR THEIR LIVES!

FAW L E Y C O U RT O L D B O Y S 82 PORTOBELLO ROAD, NOTTING HILL, LONDON W11 2QD tel. 020 7727 5025 Fax: 020 8896 2043 email: kr ist of.j@btinternet.com

Marian priest and trustee Wojciech Jasiński summoned to court for trial of removal of a body from a grave n Tuesday, 4 January, Detective Constable David Bentley 0334, of Hereford CID, West Mercia Police, advised FCOB Secretary Krzysztof Jastrzembski by email, (Crime No: 22AE/9192Q/10), that the CPS (Crown Prosecution Service) have; …decided to summon Fr W. JASINSKI to court for an offence of removal of a body from a grave. Thames Valley Police confirm that the summons reflects the actions of Fr Jasinski in both Hereford and in Oxfordshire and the matters will be dealt within a single trial. And so, sadly, yet another legal action (court case) hits Fawley Court. (At this rate it might soon be practical to move the whole judicature here and rename it Fawley ‘High’ Court!). It is understood that the above court summons will also consider as a matter of urgency the role played in this action by the other four priests and trustees; Pawel Naumowicz, Andrzej Gowkielewicz, Pawel Nawalaniec and Tadeusz Byczkowski. It would appear that as trustees they are jointly and severally responsible in law. Any alleged role played here in these macabre events is a responsibility which the trustees must all share together.

O

n the alleged Witus offence of removal of a body from a grave, (which essentially came to light thanks to the distressing investigations by his cousin Zbigniew Mantorski), and in the matter of Fr Jarzembowski’s attempted exhumation, or removal of St Anne’s columbarium/crypt urns with human remains, the spotlight falls particularly on the Trust’s Province Superior Father Pawel Naumowicz. These matters require urgent clarification; was Fr W Jasinski genuinely acting alone here? Did he/does he have accomplices? What pressure, if any, has there been exerted generally by, or on the trustees by unacceptable, misguided, and onerous terms of purchase/sale ? The above action, summoning, thus far only Wojciech Jasinski MIC, a Catholic priest/trustee, and one-time Fawley Court Father Superior, to trial over the alleged illicit exhumation of Witus Orlowski, and then secret removal of the ten year old’s remains from Lower Bullingham, Hereford, to Fairmile Cemetery, Henley, whilst extraordinary, is timely. It is almost a year to the day (19 January 2010), since when there had been serious rumblings and concerns about the possible “clandestine” removal of “human remains”, from the crypt at St Anne’s Church, Fawley Court. But nothing had prepared either FCOB or Nowy Czas for the chilling events which were to unfold:

I

dire foretaste of things to come was demonstrated already on 6 December 2009, when priest and trustee Andrzej Gowkielewicz at the ‘final’ Sw. Mikolaja (St Nicholas) celebratory mass, at St Anne’s Church – which he condemned as a “funeral” –

A

threatened his congregation with Police state arrest, and then tried to prevent the lawfully and democratically gathered from singing the symbolic and moving Polish ‘anthem’ and hymn; ”Boze cos Polske”/“Oh Lord preserve Poland”. (Welcome to England the new Polish Post-Communist Catholicism!). Thereafter, (throughout 2010) many innocent St Anne’s Church, and Our Lady of the Grotto worshippers were brutally chased off Fawley Court by security guards with Alsatian dogs, (assisted by Polish labourers); the blessed Grotto – around which in years earlier had been scattered the ashes of its renovator, architect Zbyszek Sawicki – was smashed to smithereens by the Marians. The letter of 7 May 2010 from Thames Valley Police in response to this mindless act, reads; The grotto within the grounds of St Anne’s has been demolished by the Marian Fathers, as the church is no longer consecrated… this does not constitute criminal damage as you cannot in law damage your own property. Really? The English Courts will certainly want to revisit, and examine this interpretation of their law, and this act of wanton religious, criminal vandalism. (Welcome to England the new Polish Post-Communist Catholicism!). hen, to add insult to injury, the sacred grave of Father Jozef Jarzembowski, one of Polonia’s outstanding post-war spiritual leaders, and candidate for beatification, his permanent place of rest by St Anne’s Church, Fawley Court, revered and unharmed for nearly half a century, is brutally dislodged and wrecked; his tombstone is wrenched away, transported and flung into a corner at Fairmile Cemetery, (in breach of Justice Silber’s High Court injunction of 3 March 2010, staying the exhumation, (Order CO/3422/2010). His grave is left unceremoniously abandoned, a picture of grief. To this day we are not sure if his remains and coffin are intact...? (Welcome to England the new Polish Post-Communist Catholicism).

T

uspicions about Fawley Court were first aroused by an item in Planning Officer Sarah Nicholson’s “Delegated Report” (formally released 19 January 2010), to Wycombe District Council (Planning), sanctioning the dreaded “Auschwitz-Belsen prison gates”; later, ‘beautified’ with hideous (electric) perimeter barbed wire. (…Happy memories, to all Polish survivors of Ravensbruck, Majdanek, Mauthausen, Stutthof, Sobibor, Buchenwald, Dachau, Sachsenhausen, and all exiled Polish POWs, combatants, fighter pilots, troops, and marines, all of them predominant donors to Fawley Court’s purchase and upkeep, after having first helped keep Great Britain afloat – fighting under the Polish and British flag in the 2nd World War). The said item, in a highly controversial report, over an even more highly contentious planning application (No: 09/07022/FUL) is found on page 8, point 48, under “Consultations (sic) and Notification Responses”, and it reads;

S

of the remains of Aniela and baron Edward du Puget Puszet. Their tombs were allegedly removed a year ago. Yet there is evidence to suggest they are still entombed in the crypt and columbarium at St Anne’s Church. Meanwhile, insufferable distress is being caused to the families’ who cherish the memory of their dear departed whose urns should remain in perpetuity in the columbarium within St Anne’s Church and crypt – a service, and religious amenity incidentally, for which many Poles paid the Marian trustees a hefty sum of money. And this leads us to another troubling issue. n his Newsletter of 7 February 2010, the fifth Sunday of the Year, the Parish Priest, Father Anthony Wilcox, of the Parish of the Sacred Heart, 31 Vicarage Road, Henley-on-Thames, Oxon RG9 1HT, (just around the corner from Fawley Court), proudly informs his Henley parishioners that; As you know the Marian Fathers are leaving Fawley Court. They have a columbarium in their Church. They will transfer theirs (about 8) and have given us their “niches”, a great bonus. Do feel free to ask me questions – Father Anthony, Parish Priest. And this is where things (together with past events at Lower Bullingham) begin to get interesting but ghoulish. Did not the Marians in the summer of 2002 (Zwiastun Newsletter, Summer 2, No: 20) under the stewardship of their then Fawley Court Superior, Fr Tadeusz Wyszomierski start advertising and selling the idea of building a columbarium with niches (for urns) to the Poles? The Poles certainly parted with a lot of hard earned cash to make sure the columbarium with niches in the crypt at St Anne’s was built. Others also (for a hefty fee) bought niches in perpetuity, forever to house those urns containing the remains of their nearest and dearest… which have, or are now mysteriously disappearing… Clearly there is some explaining to be done. As Fr Anthony Wilcox points out; Do feel free to ask me questions. He can be reached on; tel: 01491 573 258, or email: sacredheart @sacredhearthenley.co.uk To their credit West Mercia Police acting in the matter of the interference with Witus Orlowski’s grave and secret removal of his remains from Lower Bullingham, Hereford, to Henley, have responded with commendable speed and dignity. They may however have one other, if not more ‘reburials’ to investigate; for example Tadeusz Bonawentura Januszajtis died on 8 April 1987 and was buried at Hereford in the same year, only to be removed to Henley. Were the correct reburial procedures observed? How many other such cases are there? It therefore beggars belief that on this, such an emotive and sensitive planning issue (near two hundred written objections!), that Wycombe District Council’s planning specialists did not first properly assess and ascertain the correct status quo of Fawley Court’s burial ground and the Grade 2 listed St Anne’s Church with crypt, and columbarium.

I

Fr Wojciech Jasinski at Fawley Court

Other human remains buried in the crypt of St Anne’s Chapel have or are to be removed. (!) What could this mean? Other human remains… have… are… to be removed…? Our concerns were relayed to the Ministry of Justice. Their answer of 11 February 2010 was unequivocal; The current law relating to the removal of buried human remains is contained in Section 25 of the Burial Act 1857. This makes it unlawful to remove any body, or the remains of any body, which have been interred in any place of burial, without a licence from the Secretary of State. Anyone with reason to believe that buried remains have been removed without the appropriate authority may report the matter to the police. To this day, it is wholly unclear what human remains at Fawley Court have or are needlessly (even unlawfully) to be removed. And if so, have/are, the proper authorities being notified and have/are exhumation licences been/being applied for? The intervention to date of Thames Valley Police has certainly not clarified matters. (Moreover, Thames Valley Police should note Wycombe District Council’s observation/ definition that there is a crypt at St Anne’s Church, Fawley Court, hence any interference without authority/licence, with human remains, urns or tombs, is an offence). The St Anne’s burial ground, Fawley Court, according to Thames Valley Police, should contain the remains of nine deceased; Prince Stanislaw Albrecht Radziwill, (his son) Prince Antoni Radziwill, Father Jozef Jarzembowski, Jerzy Grabalowski, Piotr Kaminski, Henryk Franciszek Lemanski, Henryk Jan Lipinski, Aniela Wiktoria du Puget Puszet and her husband baron Edward du Puget Puszet. There is some mystery over the whereabouts


|7

nowy czas |15-28 stycznia 2011

fawley court t Anne’s Catholic Church, created by architect Wladyslaw T. Jarosz, with its Tatra-mountain design, and dominant copper roof, shaped like two hands-in-prayer, pointed skywards to God, is one of the most unique churches in the world! First and foremost, it was built in memory of Prince Stanislaw Radziwill’s late Mother, Princess Anna Radziwill-Lubomirska, who died on 16 February 1947 aged 66, in enemy territory at Krasnogorsk, Soviet Russia. Her grave vanished without trace, and this sacred memorial, St Anne’s Church, is her final resting place. St Anne’s design, and construction was solely funded by her son, Prince Stanislaw Radziwill. Built by Polish hands, it is unique in that it is Polonia’s only original and newly built church. It is not an acquired, ready-made Polish Catholic church edifice. It is unique because beneath its foundations, St Anne’s guards earth especially brought over from Fawley Court to be blessed in 1971 by His then Eminence Cardinal Karol Wojtyla in Krakow, Poland. The future Pope John Paul II then through his emissary returned the blessed casket with earth. It was placed under the site which is today’s St Anne’s Church, the Shrine of Divine Mercy. On the day of Divine Mercy Feast, Sunday 1th of May this year, Pope Benedict XVI will beatify Pope John Paul II. His Eminence Cardinal Stefan Wyszynski, an illuminary, and one of Poland’s most intelligent Catholic spiritual leaders, due to Communist oppression was not free to travel, as was not Cardinal Wojtyla. They were joined in common cause; Poland’s independence and freedom from the shackles of communism. They were both fierce defenders of Fawley Court and Divine Mercy College. Fawley Court and St Anne’s Church is symbolic of that struggle for freedom and the ensuing victory. St. Anne’s is also a unique mausoleum containing the entombed remains of its founder Prince Stanislaw Radziwill. This point is noted by Ian Dunlop, Minister of the Department of Culture, on the advice of English Heritage, when on 28 September 2009 he grants The Shrine of Divine Mercy, St Anne’s grade II listing, saying; It is of special historic and architectural interest, for its striking asymmetrical design with bold angular roof… a modern church of some quality, with thoughtful use of materials, and for its significance to the Polish Roman Catholic community, and associations with the Polish Royal family, as the resting place of Prince Radziwill, built as a memorial to his mother Princess Lubomirska. (Thank God for English Heritage!). Alarmingly, today, St Anne’s Church, The Shrine of Divine Mercy, has been robbed by the Marians of; its famous painting “The Divine Mercy”, its religious relics, and other inestimably

columbarium or Fairmile cemetery, Henley. ‘Piloti’ of Private Eye (2 April 2010, No: 1259), writing about the five graveyards in Edinburgh; St Cuthbert’s, Greyfriars, Cannongate Kirks, and the Old and New Calton burial grounds, together with the David Hume Mausoleum and then St Anne’s Fawley Court observes in his preface; A Society can be judged by the way it treats its dead; so it does not speak well of Britain that so many of its cemeteries are neglected and vandalized … Well, it seems that now the new (Marian) Polish Post-Communist Catholicism is doing its best to uphold this tragic observation about neglecting and vandalizing graves in Britain. Hopefully we will see British justice done on all fronts, and our graves, cemeteries and churches will get through the legal system, the justice and proper treatment they deserve.

S

Father Jozef Jarzembowski, one of Polonia’s outstanding post-war spiritual leaders and his grave in Fawley Court – revered and unharmed for nearly half a century, and then brutally dislodged and wrecked (main picture); bottom left: St Ann’s Church from the back; bottom right: the Grotto before it was smashed to smithereens by the Marians when the church was deconsecrated

valuable personal and cultural artefacts. These include 30 fixed to the church wall, votive plaques starkly commemorating miracles, and parishioners’ answered prayers over healing incurable, near-death illneses. eturning to Lower Bullingham – Polonia’s post-war refugee (Foxley camps), educational, religious centre, established with Fr Jozef Jarzembowski, in the late 1940s, and precursor to Fawley Court – it numbered many graves at Hereford cemetery. Much later, in 1996 as with Fawley Court, the Marian Trustees with negligible consultation with its Polish parish, congregation, donors or beneficiaries, decided to stealthily diminish their presence at the much loved Lower Bullingham. By the late 1990s the mercenary exodus from the retreat at Lower Bullingham was completed. The elderly were “re-housed’, priests and brothers moved on. The living could walk, whilst those now in their graves were exhumed, and mostly, it would appear, reburied at the Fairmile Cemetery, Henley. Were the authorities notified? Were the requisite exhumation licences granted ? Today, Lower Bullingham, with Lourdes-style grotto – still intact, (next to which was Witus’s grave), with St Raphael’s Church, a marvellous red-brick Victorian building with stained glass windows is boarded up; empty, and neglected. It has been marketed, and for ‘sale’ on-and-off, over the last thirty years (!). The Estate Agents Cross & James are still vainly trying to achieve £1.5m for it; possibly unaware of all the legal pitfalls and controversy surrounding this property as with many, if not

R

CHARITY COMMISSION INVITES FCOB FOR TALKS The Charity Commission has had a bad press at the beginning of 2011. On 26 December 2010 The Sunday Telegraph’s Andrew Gilligan accused the Commission of whitewashing Muslim Aid, a charity which has admitted links to terrorist organisations. A spate of letters to the Editor followed, and a piece published on 2 January 2011 by Minette Marrin in the Sunday Times (“Smash the Charity Commission and real giving will bloom again”) called for the abolition of this quango, focussing on the issues of charities becoming extensions of local government as in the voluntary sector service providers. Ms Marrin says: When quangocrats can and do attempt to control charities, or change their purpose, they are not just abusing their powers. They actively discourage charity and contribute to a culture of anxiety and bullying. The FCOB called on the Charity Commission a year ago to stop the sale of Fawley Court and institute a Section 8 Inquiry. Sadly, as Private Eye puts it, they nodded the sale through. Since then the FCOB has and is campaigning for reversal and restitution of the sale and called for the resignation of its chief executive. We have also supported Catholic Care in their struggle with the Commission. Following an invitation for talks we have decided to attend the meeting, with an agenda to be finalised. We wish to do so with an open mind. However, we will settle for nothing less than our demands: reversal of the so-called sale, and the return of assets to the Polish Community in the UK. Krzysztof Jastrzembski Secretary FCOB

all properties associated with the Marians. Lower Bullingham was clearly a charitable bequest to Polonia and Poles-in-exile by Count Lubienski, and carries a number of restrictive covenants, and in all probability – as with Fawley Court – a defective title. For his part Fr W Jasinski having confessed to The Catholic Herald (April 2010) that he “personally” exhumed and removed Witus Orlowski’s remains from Lower Bullinham, adds that he did so; fearing that the bulldozers would destroy his grave. What bulldozers? Fr Jasinski goes on to say that there were no formal papers legitimizing Witus’s grave, (later disproved), which is why (despite being already fully aware that the attempted exhumation of Father Jarzembowski’s grave required a Ministry of Justice exhumation licence), he bizarrely did not apply for the same in Witus’s case. But that’s not the end of it. At the same time, as mentioned earlier some bright spark among the Marian Trust and priests hit on the idea of constructing a ‘commercial’ columbarium with a view to attracting urns, all to be housed in the crypt at St Anne’s Church, but not with the intention of company for the remains and tomb of its founder Prince Stanislaw Radziwill. Oh no. The motive is to make money. (Zwiastun…etc) At the same as this ‘enterprise’ is being plotted, plans are already being hatched to sell Fawley Court itself. You could not make it up. oney, as always, seems to be the catalyst for the Marians movements, and mercenary actions with graves, their biggest stumbling block. Wherever you look, its graves, graves and more graves, be it Lower Bullingham, Hereford cemetery, Fawley Court burial ground, St Anne’s crypt and

M

TO WHOM IT MAY CONCERN Re: FAWLEY COURT, HENLEY This notice is directed to any parties who may consider that they have a beneficial interest in Fawley Court, Henley. They should note that the sale of the property by the Marian Fathers to the new owners may be defective and that any new title may be vulnerable to challenge. Patrick Streeter and Co, Chartered Accountants 1 Watermans End, Matching, HARLOW, Essex CM17 ORQ Tel: 01279 731 308 email: sptstreeter@aol.com

Mirek Malevski Chairman FCOB PS. An outraged conscience… But then something unexpected and unparalled happened: their Aryan wives followed them to the place of temporary detention and there they stood for several hours screaming and howling for their men. With the secrecy of the whole machinery of destruction threatened, the Gestapo yielded and the non-Aryan husbands were released. Here was an example of what an outraged conscience could achieve, even against Hitler’s terror apparatus. The German (Catholic) episcopate, after the downfall of the Nazi regime, has taken the credit for preventing the compulsory divorce of mixed marriages. There is strong reason to assume that the lion’s share of the credit belongs to the courageus women of Berlin who in the last days of February 1943, dared to defy the seemingly all-powerful Gestapo and caused the Nazis to fear similar outbursts in the future… (“The Catholic Church and Nazi Germany”, Guenter Lewy, Weidenfeld and Nicolson, 1964). To date, not one priest from the Polish Catholic Community, be it Polonia or Poland, has stood up to speak out against the scandal and travesty overwhelming Fawley Court. Where is the Polska Misja Katolicka, the UK’s oldest Polish Catholic established representatives…?! It is of course no use relying on the assorted vulture-trusts, their beaks and talons dripping with the raw, red blood of betrayal. But the rest of us…, where is our outraged conscience?

If you were a student at Divine Mercy College and wish to receive our newsletter please contact us. We also send out Fawley Court newsletter to supporters outside of London who cannot get Nowy Czas and we can include you on our mailing list. Write to fawleyoldboys@yahoo.co.uk The FCOB has sent evidence, as mentioned in Nowy Czas articles, to Thames Valley Police. If you have additional evidence, or wish to comment, please contact Thames Valley Police HQ on 01865 293500, crime ref: URN369/Fawley Court/ref AT/JB which covers Museum and artefacts, money and the movement of remains from the Crypt of St Anne’s Church. If you know of other transfers of remains from Hereford apart from Witus Orlowski please contact West Mercia Police, Hereford CID, tel 01432 347357, crime ref: 22AE/9192Q10.


8|

15-28 stycznia 2011 | nowy czas

na bieżąco

Orkiestra gra (w najlepsze) Okazało się, że można. Można połączyć siły i z dwóch sztabów zrobić jeden. Że można zaprosić dobrych wykonawców. Że można zebrać publikę, która nie tylko zapłaci za bilety, ale i do puszki coś wrzuci. W Polsce Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy zagrała już po raz 19, zebrano 37 008 974,00 zł, w Londynie ponad 10 tys. funtów. Alex Sławiński

Gdy w sobotę dotarłem do klubu Walkabout przy Shepherd’s Bush, przeżyłem ogromne rozczarowanie. Zdawać by się mogło, że po ubiegłorocznym sukcesie, w 2011 roku organizatorzy zaliczyli całkowitą klapę. The Hybrids, prezentujący się na scenie jako pierwszy zespół, grał właściwie dla pustej sali. Ich następcy z Inequality wcale nie mieli lepiej. A szkoda. Bo obydwie kapele zagrały naprawdę dobrze. Dopiero Human Control miał nieco więcej szczęścia. Do klubu zaczęły zjeżdżać coraz większe grupy uczestników WOŚP i w końcu muzykom udało się nawiązać jako taki kontakt z publicznością. Londyńska Orkiestra – w odróżnieniu do wielu miejsc w Polsce – gra przez dwa dni i to właśnie w niedzielę zarezerwowano dla miłośników bardziej stonowanych brzmień. Tymczasem w sobotni wieczór w Walkabout było ostro i na temat. Nieco już rozgrzaną występem Human Control publiczność przejął Gary Moveout, który potrafił nakłonić przybyłych do dobrej zabawy. Dzięki nim występujący jako ostatni tego wieczoru, pochodzący z Coventry zespół Soulride miał przed sobą dobrze rozgrzaną i rozochoconą publikę. Zespół dał z siebie wszystko i z pewnością nie zawiódł tych, którzy pokładali w nich nadzieje. Mimo nie najlepszego początku organizatorzy Orkiestry z pewnością mogą uznać wieczór w Walkabout za sukces. Nie tylko wysoki poziom wykonawców, ale też zbiórka pieniędzy wypadła całkiem nieźle. Funty płynęły zarówno z kasy przy drzwiach, jak i z puszek. Całkiem sporą sumę udało się też zebrać podczas aukcji. Orkiestrowe koszulki, kubki i plakaty, a także książki o Jurku Owsiaku i Orkiestrze dość szybko znajdowały nabywców, a ceny szły w górę. Następny dzień w POSK-owej Jazz Cafe WOŚP grała na różne sposoby już od wczesnego popołudnia. Rozpoczęty po godz. 13.00 blok dla dzieci pokazał, że nawet najmłodsi mogą wspierać tę imprezę. W programie znalazło się wiele atrakcji. Między innymi konkurs „Spotkanie z bajką” prowadzony przez Teresę Greliak w towarzystwie aktorów scen londyńskich. A także konkurs talentów i występy najmłodszych solistów oraz konkurs „Taniec bez gwiazd”. Wystąpił również zespół folklorystyczny „Orlęta” pod kierownictwem pani Barbary Klimas. Jednak główna część miała się odbyć dopiero wieczorem. Jako pierwsza w jazzowo-bluesowej imprezie wystąpiła znana już polskiej społeczności w Londynie Aneta Barcik z zespołem. Potem Groove Razors, Tomka Żyrmonta, który nawet w okrojonym składzie poruszył publikę. Po nich na scenie pojawiła się Dobra Mind. Zespół nie gra zbyt często, ale często wspiera dobroczynne inicjatywy. Ktoś mógłby się zastanowić, czemu pisząc o Orkiestrze, nie skupiam się – niczym w wielu innych polonijnych mediach – na tym, kto ile zebrał, jak to się miało to sumy ubiegłorocznej i do całości zarobionej w czasie tegorocznego finału. Londyński sztab zebrał ponad 10 tys. funtów. Podobnie jak w ubiegłym roku. Czy to dużo? Nie wiem. Wiem wszakże jedno. Że warto było pojawić się na tej imprezie. Poczuć jej atmosferę i zobaczyć ciężką pracę organizatorów, wolontariuszy i muzyków. Tegoroczną imprezę przygotowali członkowie stowarzyszeń Polish Professionals oraz Poland Street. Chociażby dla nich warto było się tam wybrać. By

zobaczyć ich przy pracy, jak licytują fanty w Walkabout. Jak skrzętnie liczą pieniądze na zapleczu Jazz Cafe… Właśnie o tym myślałem, oglądając występ Leszka Aleksandra, zamykającego tegoroczną Orkiestrę. Widząc, jak swoim bluesem potrafił zaprosić do tańca, przypomniałem sobie o kilku malkontentach, którzy rok temu zupełnie bezpodstawnie skrytykowali imprezę i jej organizatorów. Niezależnie od nich, Orkiestra gra dalej. I dziś już wiem, że w przyszłym roku zagra ponownie.

The Long Road to Freedom: Poland 1940 Aleksandra Musiał

Orkiestra zagrała też w Luton, gdzie pojechała część redakcji „Nowego Czasu”. Młodzi, w przeważającej mierze, mieszkańcy tego miasta coraz bardziej czują się społecznością. Mają swoją gazetę, reprezentującą ich organizację i miejsce, gdzie się spotykają. Prowadzący tegoroczny finał WOŚP Sławek Orwat (na zdjęciu) o mało nie uleciał w powietrze z radości, jaką sprawiał mu każdy wylicytowany funt (rekord to 300 funtów). Ale oprócz zebranych pieniędzy była to też wspaniała zabawa i radość bycia razem. Polaków i Brytyjczyków – bo w Luton wystąpiły również zespoły brytyjskie, które bardzo chciały nam pomóc w tej wspaniałej akcji. (tb)

9 stycznia w POSK-u odbyło się uroczyste otwarcie wystawy The Long Road to Freedom: Poland 1940, upamiętniającej wydarzenia z 1940 roku. Miała ona na celu przybliżyć losy Polaków na uchodźctwie oraz przedstawić fakty, które być może nie były powszechnie znane. Była to również okazja do uczczenia siedemdziesięciolecia nawiązania szczególnych stosunków polsko-brytyjskich. Jako ciekawostkę można nadmienić, że różnica wieku między osobami współpracującymi przy organizacji tej wystawy też wynosiła 70 lat i tym samym połączyła cztery pokolenia polskich emigrantów. O godz. 15.00 w Sali Teatralnej zabrzmiała muzyka specjalnie na tę okazję skomponowana przez Pawła Żabę i Damiana Falkowskiego, a nastepnie tłumnie zgromadzoną publiczność powitała Monika Skowrońska, wiceprezes POSK-u. Słowo wstępne wygłosił również prezes POSK-u Olgierd Lalko, a następnie głos zabrała Ambasador RP w Londynie Barbara Tuge-Erecińska, która oficjalnie zainaugurowała wystawę: „Rok 1940 był przełomowym okresem w dziejach II wojny światowej, która skupiła najważniejsze tematy w wojennej historii Polski i Wielkiej Brytanii. Warto dziś o tym pamiętać, że długi marsz, któremu jest poświęcona ta wystawa, był wówczas marszem wspólnym. I wspólny przyświecał nam cel – zwycięstwo nad hitlerowskim najeźdźcą. Dopiero upadek systemu komunistycznego w 1989 roku i późniejsze członkostwo Polski w NATO i Unii Europejskiej zakończył marsz do niepodległości”. Janusz Marszewski wygłosił prelekcję zatytułowaną „1940 – rok wielu Ttragedii –

Polska walczy”, po czym odczytano fragmenty wspomnień z „Dziennika Żołnierza”. Później wszyscy zebrani mieli możliwość obejrzenia premierowej projekcji filmu Artura Niewęglowskiego, przedstawiającego opowieści osób, które pamiętają wydarzenia roku 1940. Pozostała część wieczoru odbyła się w galerii, gdzie wszyscy zgromadzeni mogli obejrzeć eksponaty, w tym archiwalne materiały dostarczone przez Instytut Polski i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie. Największe zainteresowanie i emocje wzbudziły szachy wystrugane z drewna przez polskiego jeńca z obozu w Kozielsku, tak małe, że mieściły się w pudełku po paście do butów. Nie mniej popularnym eksponatem była strona tytułowa z historycznego, pierwszego wydania „Dziennika Polskiego” w Londynie z 12 lipca 1940 roku. Natomiast w środę 12 stycznia odbył się wernisaż dla brytyjskich gości i przyjaciół POSK-u. Wśród przybyłych do galerii tego dnia można było spotkać wiele znakomitości ze świata polityki: m.in. Lorda Thomasa of Gresford, Grega Handsa MP, Denisa McShane’a MP, Andrew Slaughtera MP, Joan Walley MP. Do galerii przybyła również burmistrz dzielnic Hammersmith i Fulham Councillor Adronie Alford w towarzystwie George’a Sulimirskiego, a także wielu radnych w tym, Mark Loveday, radny dzielnic Hammersmith i Fulham. Ważnym gościem była również Teresa Śledzińska-Levitt, córka instruktorów Związku Harcerstwa Polskiego w Londynie. Nilmini Francis, jedna z wielu zagranicznych gości przybyłych tamtego wieczoru podzieliła się swoimi przemyśleniami: –Nie jestem Polką, ale ta wystawa pokazuje, jak ważne dla nas, Brytyjczyków, jest zapoznanie się z przeszłością i odnowienie więzi między oboma narodami”.


|9

nowy czas |15-28 stycznia 2011

na bieżąco

Nowy VAT na nowy rok cięcia i zmniejszenie deficytu? To wszystko da się zrobić bez podnoszenia VAT – przekonywał Brytyjczyków w kwietniu zeszłego roku minister finansów George osborne. po wyborach przesiadł się z ław opozycji do ław rządowych. I zaczął mówić co innego. Liczy, że nowa stawka wspomoże budżet sumą trzynastu miliardów funtów.

Adam Dąbrowski

2011

Podatek VAT to podatek od towarów i usług. Płacą go firmy i ci z nas, którzy mają własny biznes. Ale tak naprawdę jego podwyżka – z 17,5 proc. do 20 proc. – uderzy w każdego. W końcu gdy podatek rośnie, sklepikarze czy restauratorzy odkrywają, że muszą wydać więcej na utrzymanie interesu i dostarczenie nam swoich usług. Przykład? Droższa będzie benzyna, więc więcej będzie trzeba wydać na transport. Większość produktów żywnościowych obłożona jest zerową stawką podatku. Świetnie, tyle że brytyjskie prawo mówi, że z opłat nie są zwolnione „przekąski”. Przepisy są tu dość zawiłe. Ciastko liczy się jako „jedzenie” – nie jest na nie naliczany podatek. Hurra! Ale chwileczkę – jeśli zawiera czekoladę, podpada już pod standardową, dwudziestoprocentową stawkę. Najprostszy

sposób na powetowanie sobie strat to, rzecz jasna, przerzucenie kosztów na klientów. Eksperci oceniają, że w skali roku wizyta w supermarkecie może nas kosztować średnio 33 funty więcej w porównaniu do 2010 roku. Tyle jedzenie. A inne produkty? Z pewnością wzrosną ceny kosmetyków. Za telewizor, który w grudniu kosztował 449 funtów, dziś damy dziesięć funtów więcej. To wszystko wyliczenia teoretyczne, bo w rzeczywistości duże sklepy będą starały się wziąć podwyżki na siebie. Tesco, Marks & Spencer i John Lewis zapowiedziały już, że na razie nie podwyższą cen i będą obserwować, jak zachowuje się konkurencja. Debenhams zadeklarował, że wyższe stawki będą dotyczyć dopiero nowej, wprowadzanej wiosną, kolekcji. Z drugiej strony, jak czytamy w „Daily Telegraph”, ponad 60 proc. przedsiębiorców ma zamiar podnieść swoje ceny o więcej niż 2,5 proc., wykorzystując nowy VAT do „zaokrąglenia stawek”. O dziwo, zaokrąglać będą w górę, nie w dół. Już teraz wiadomo natomiast, że więcej zapłacimy za: książki w księgarni wysyłkowej Amazon; kosmetyki w Bootsie; ubrania w Primarku; odzież w sklepach Next; elektronikę w Comet; SMSy w O2 i Three; członkostwo w wielu centrach fitness, takich jak np. Fitness First. Przedsiębiorcy mają marsowe miny. Liczyli na to, że Brytyjczycy rzucą się do sklepów pod koniec roku, by załapać się na ostatnie dni z niższym VAT-em. Tak się jednak nie stało – winę za to ponosi prawdopodobnie mało przyjazna, zimowa aura, która nie zachęcała do wychodzenia z domu. A ma być gorzej. Według danych Brytyjskiego Stowarzyszenia Przedsiębiorców, 80 proc. przepytanych handlowców nie ma wątpliwości: ich obroty się zmniejszą, a rok 2011 będzie gorszy od 2010. Eksperci wyliczają, że budżet przeciętnego gospodarstwa domowego na Wyspach skurczy się o 400 funtów rocznie. Ci, którzy należą do najbiedniejszych, stanowiących 10 proc. społeczeństwa, stracą 200 funtów. Najbogatsi – 1800. Minister finansów przekonuje, że to jedyna droga. Lider opozycji Ed Milliband nie ma wątpli-

wości: Osborne „oszukał Brytyjczyków”. I przyNowy VAT w prAkTyce: pomina, że jeszcze przed wyborami premier Da- Jak podwyżka VAT odbije się na twoim portfelu? Być może najszybciej przekonać vid Cameron publicznie przyznawał, że będziesz się mógł przy najbliższej wyprapodwyżka podatku najbardziej uderzy w biedwie do pubu. nych i będzie niesprawiedliwa. Lewicy nie podobają się też gigantyczne premie, które w tym Prawdopodobnie za roku – jak za najlepszych czasów swoją pintę będziesz sprzed kryzysu – przymusiał dać więcej niż znali sobie niektórzy Co najbardziej zdrożało? dotychczas. Brytyjbankierzy. Szef BarclayNa Wyspach obowiązują trzy skie stowarzyszenie sa, jeszcze niedawno rastawki VAT właścicieli pubów towanego z pieniędzy podatników, zarobi w 0% – jedzenie, książki, ubrania dla (British Beer & Pub Association) uważa, tym roku 8,5 mln fundzieci, wstępy do muzeów że jej cena wzrośnie tów. „Czas już skończyć z średnio o sześć wyrzutami sumienia” – 5% – gaz, elektryczność pensów. A przecież ogłosił Bob Diamond. Minister odpiera za20% – zabawki, jedzenie na wynos, całkiem niedawno laburzyści podnierzuty. Zapewnia, że praelektronika, ubrania, przekąski, śli akcyzę na picuje nad rozwiązaniami, samochody, benzyna wo. Efekt? Za które mają ukrócić samokufel, który rok wolę City i znacząco temu kosztował zmniejszyć rozmiary pre£2,84 dziś musimy dać £3,06 pensów. mii. A podwyżka VAT? Brytyjczycy od lat biją na alarm, bo coraz Według ministra jest koniecznością i choć nie więcej pubów musi zamknąć swoje podwoje. Rojest zachwycony jej wprowadzeniem, alternatywy byłyby jeszcze gorsze. „To rozsądny poziom, dzi się bowiem obawa, że wyższe ceny sprawią, że mieszkańcy Wysp coraz częściej zamiast do pubu, a musimy pamiętać, w jak trudnej jesteśmy sypo alkohol będą się wybierać do najbliższego sutuacji. Podniesienie VAT to ciężki, ale konieczpermarketu. Puszka piwa przed telewizorem zany krok, który doprowadzi nas do wzrostu. stąpi towarzyskie kontakty w coraz droższych Przecież gdybyśmy nie zdecydowali się na tę pubach. Ekonomiści ostrzegają, że właściciele lozmianę, musielibyśmy zrobić coś innego” – kali będą musieli zacząć zwalniać pracowników. przekonuje minister. I pyta Millibanda: „ Jak Pracę może stracić niemal 10 tys. barmanów i kuinaczej zdobyć te pieniądze? Tnąc wydatki na charzy. Najbardziej zagrożone są niewielkie rozdrowie, czy szkoły?”, dzinne puby, które nie mają tylu możliwości Nie jest to jedyne wyjście. Można na przyprzejęcia na siebie podwyżki, co na przykład wielkład podwyższyć podatek dochodowy albo kie supermarkety. składkę na ubezpieczenie (National Insurance). „Ta podwyżka to kolejny cios dla naszego sekZa tym drugim rozwiązaniem opowiada się letora. Ministerstwo finansów narzuca nam podawica. Ale to „bardziej odbiłoby się na biednych Brytyjczykach” – przekonuje Osborne. W grun- tek za podatkiem. Wcześniej rząd przyznał przecież, że wyższe stawki zagrażają pubom i zacie rzeczy pomysł konserwatystów jest więc progresywny – dodawał podczas gorącej dyskusji w deklarował, że będzie szukał rozwiązań, które nam nie zagrożą. Czas, by od słów przeszedł do parlamencie. Oburzony Ed Milliband domagał czynów” – powiedziała szefowa BBPA Brigid się, by Osborne przeprosił mieszkańców Wysp Simmonds. za „traktowanie ich jak głupków”.

Teraz Tunezja Kiedy prezydent Zine al-Abidine Ben Ali przyjechał do szpitala odwiedzić umierającego 26letniego Mohameda Bouazizi, mało kto mógł ocenić wagę tego wydarzenia. Stając przy szpitalnym łóżku rządzący od 23 lat prezydent chciał pokazać się z jak najlepszej strony. Potrzebował nie tylko dobrej prasy, ale przede wszystkim sympatii przeciętnego Tunezyjczyka. Wiedział, że sytuacja jest napięta i wierzył, że i tym razem jakoś to będzie. Jest w końcu prezydentem… Dla Mohameda nie miało to już żadnego znaczenia. Był nieprzytomny. Kilka dni wcześniej nie wytrzymał psychicznie. Miał ukończone studia, a jednak nie mógł znaleźć pracy. Jedynym źródłem jego dochodu było nielegalne sprzedawanie warzyw i owoców na lokalnym rynku. Ale i to nie było łatwe, skorumpowana policja dręczyła go niemal za każdym razem, konfiskując wszystkie towary – jego jedyne źródło dochodu. Miał 26 lat, żadnych perspektyw na przyszłość. 17 grudnia wstał wcześnie rano i jak każdego dnia przygotowywał się do pracy. Z garażu zabrał kanister z paliwem i zamiast na

rynek, pojechał pod urząd w Sidi Bouzid. Poczekał do południa, oblał się benzyną i podpalił na oczach przerażonych gapiów. Zmarł na początku stycznia i natychmiast stał się symbolem, z którym identyfikuje się niemal każdy Arab. Świat arabski z uwagą przygląda się temu, co dzieje się dzisiaj w Tunezji. Nie tylko dlatego, że z kraju uciekł prezydent, a ludzie wyszli na ulice. Patrzą na Tunezję dlatego, bo problemy Mohameda Bouazizi są również ich problemami. Nie jest tajemnicą, że kraje arabskie borykają się nie tylko z wysoką stopą bezrobocia. Korupcja, biurokracja, brak poszanowania podstawowych praw człowieka – to tylko niektóre z problemów, które ich dręczą. I dlatego tak ważne jest dla nich to, co stanie się z Tunezją, w którym kierunku pójdzie ten kraj. I jak do tego dojdzie. Chciałbym wierzyć, że Tunezyjczycy wybiorą drogę pokojową, bez zamieszek, usiądą przy okrągłym stole i zaczną rozmawiać. Nie byłoby bowiem nic gorszego, niż tygodnie lub nawet miesiące niepotrzebnych zamieszek, które dyktatorom pozostałych krajów Arabskich dałyby

kolejny powód do tego, by mocniej trzymali się władzy. Chciałbym, by Tunezja była wolnym krajem, bez dyktatora, przestygająca praw człowieka, otwarta na świat. Byłem w Tunezji raz. Dwadzieścia lat temu. Na lotnisku przywitał mnie ogromny portret prezydenta. Podobne podobizny spoglądały na mnie niemal na każdym kroku: w hotelu, w sklepie, nawet w nielicznych barach czy nocnym klubie. Prezydent był wszędzie. Tak samo jak policja, którą widać było na każdym kroku. Tunezyjczycy – zanim mnie zaczepili – zawsze uważnie rozglądali się wkoło, by upewnić się, kto patrzy. Zamieniali kilka słów i odchodzili. Następnego dnia to samo. Kilka słów i bye. Z czasem przekonałem się, że w ten dziwny sposób budowali zaufanie, by tuż przed moim odlotem poprosić mnie o wysłanie listów do rodziny w Europie, bez obawy, że rząd je ocenzuruje. Tunezja to piękny kraj. Cudowne plaże i wieki historii. Dzisiaj ja też jestem Tunezyjczykiem.

V. Valdi


10|

15-28 stycznia 2011 | nowy czas

takie czasy

Agenturalna przeszłość poet y Tadeusza Chabrowskiego

Człowiek prozy czy rymu... Poruszony newsem „rzeczpospolitej" (03.01.11) o tym, że związek Pisarzy Polskich na obczyźnie (z siedzibą w Londynie) przyznał poecie Tadeuszowi Chabrowskiemu doroczną nagrodę literacką włady majewskiej za najlepszą książkę roku dla pisarza stale mieszkającego poza Polską, postanowiłem odszukać swój mało znany artykuł poświęcony laureatowi tego prestiżowego wyróżnienia. Sławomir Cenckiewicz

P

o raz kolejny okazało się, że bycie współpracownikiem bezpieki może być opłacalne nawet w „polskim Londynie”. Doprawdy ciężko pojąć, jak można pogodzić nagradzanie byłego tajnego współpracownika bezpieki o ps. „Leon” z autorytetem Włady Majewskiej, producentki kabaretowych występów wielkiego antykomunisty Mariana Hemara. To właśnie o takich poetach jak Chabrowski pisał Hemar w swoim genialnym wierszu „Pisarz w raju”: Człowiek prozy czy rymu – Beniaminek reżymu. Syty i dopieszczony, Kasowo uświadomiony Z lasu za ocean. Był 7 września 1961 roku w Częstochowie. Świeżo wyświęcony kapłan z Zakonu Świętego Pawła Pierwszego Pustelnika (paulinów), ojciec Wacław (Tadeusz Chabrowski) z Jasnej Góry umawia się dwoma funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa. Jest kandydatem na agenta bezpieki. Ze względu na bezpieczeństwo operacji por. Mirosław Rak i mjr. Ryszard Puchała proponują ojcu Wacławowi wyjazd do lasu. Kandydat pozytywnie ustosunkował się do takiego spotkania, zaznaczając, że należy z jego strony zachować ostrożność ponieważ władze klasztorne zwracają uwagę na ich kontakty z osobami świeckimi – napisali polscy czekiści w sprawozdaniu. W lesie doszło do umówionej rozmowy. Ojciec Wacław paląc papierosy mówił, że chce wyjechać do Stanów Zjednoczonych. Podkreśla, że chciałby się oderwać od obecnych władz klasztornych, że nie podoba mu się atmosfera, jaka obecnie panuje na Jasnej Górze. Chaotyczne nieco i zbyt ogólnikowe wynurze-

nia przerywa jeden z oficerów, prosząc o bliższe charakterystyki konkretnych paulinów z Jasnej Góry. Obiecuje udzielenie pomocy w wyjeździe za ocean. Ojciec Wacław pomyślał przez chwilę, po czym wyraził chęć przekazania takich informacji. Prosił o czas na przygotowanie się do bardziej konkretnej rozmowy. Funkcjonariusze zgodzili się i ustalili następny termin spotkania.

Werbunek Podczas kolejnych spotkań – 26 września i 12 października 1961 roku, Chabrowski przekazał szereg ważnych informacji o współbraciach z zakonu (m. in. na temat ojców Salezego Strzelca, Chryzostoma Szewczyka, Romana Bożeja, Lucjusza Terasińskiego). Treść przekazanych informacji została sprawdzona i potwierdzona. Bezpieka uznała go za godnego zaufania informatora, który w przyszłości może stać się cenną jednostką w sieci tajnych współpracowników. Od początku jednak bezpiece przyświecał jeden cel – zwerbować Chabrowskiego w celu przerzucenia go do Stanów Zjednoczonych do klasztoru paulinów w Doylestown. Okazją było wytypowanie o. Wacława przez jego przełożonych zakonnych do pracy duszpasterskiej w środowisku polonijnym w Ameryce. W związku z tym w kwietniu 1961 roku złożył on podanie o paszport. Pierwsze rozmowy z zakonnikiem prowadził jego dawny kolega szkolny por. Rak. Formalny werbunek Tadeusza Chabrowskiego nastąpił 12 października 1961 roku. Wówczas o. Wacław sporządził własnoręczne zobowiązanie do współpracy, do którego dołączył krótki życiorys. W deklaracji o współpracy z SB czytamy: Zobowiązuję się zachować w ścisłej tajemnicy moją współpracę ze S[łużbą] Bezpieczeństwa. Zobowiązuje się nigdy nie zdradzać Ojczyzny a w wypadku ujawnienia wrogiej działalności przeciwko Polsce L[udowej] będę meldował zainteresowanemu pracownikowi. Dla lepszej konspiracji będę występował pod pseudonimem Leon. T. Chabrowski Leon. Mjr Puchała, oficer prowadzący „Leona” wobec którego występował jako „Ryszard Stefański”, a jednocześnie kierownik specjalnej grupy operacyjnej SB w Katowicach, rozpracowującej klasztor na Jasnej Górze w Częstochowie, napisał: Nie jest fanatykiem religijnym i w zasadzie w zakonie nie znalazł się z powołania.

Kwalifikacje „Leona” sprawiły, że mjr Puchała poinformował o jego wyjeździe do USA Departament I MSW (wywiad cywilny PRL). Zgodnie z procedurami, Departament I przekwalifikował sprawę TW ps. „Leon” na sprawę kontaktu informacyjnego kryptonim „Leonard”. Wywiadowcy dali czas „Leonardowi” na aklimatyzację w Stanach Zjednoczonych. Postanowili skontaktować się z nim dopiero we wrześniu 1963 roku. Z obawy przed amerykańskim kontrwywiadem (FBI) na miejsce spotkania wybrano Rzym, gdzie do października przebywał ojciec Wacław. Jednak w tym czasie okazało się, że „Leonard” zamiast w domu zakonnym w Rzymie przebywa często w prywatnych mieszkaniach, spotyka się ze znajomymi, a nawet podróżuje po całej Europie. Był tak zaaferowany prywatnymi sprawami, że nie miał nawet czasu na spotkanie ze swoim bratem Stefanem.

„ChCę być WieLki” Z teczki „Leonarda” wynika, że raczej nie wiedział on, że w Rzymie chcą się z nim skontaktować wywiadowcy z SB. Nie orientował się także, że bezpieka cały czas kontroluje jego korespondencję z rodziną, zakonnikami z Jasnej Góry i znajomymi... O wielu tajemnicach „Leonarda” SB wiedziała od agentury w Rzymie i zakonie, w tym zwłaszcza od jego przyjaciela z Częstochowy ojca Celestyna (ekonom generalny zakonu), który również współpracował z bezpieką. Z korespondencji i innych źródeł informacji wynikało, że „Leonard” ma już dość życia zakonnego, jest skłócony z ojcem Michałem Zembrzuskim z Doylestown, prowadzi w zasadzie świeckie życie i zamierza porzucić kapłaństwo. Rwą we mnie wody, porywa mnie mój własny nurt. Chcę być wielki, walczyć z Kościołem, bo go kocham więcej niż swoją duszę i ciało – pisał poetycko w jednym z listów. Znów pojawił się plan dotarcia do „Leonarda”. Tym razem podjęto ryzyko kontaktu w Doylestown. Sprawę przekazano do realizacji agentowi o ps. „Elita”, który pracował wówczas w Biurze Radcy Handlowego w Nowym Jorku. Później w operację odszukania „Leona” włączył się funkcjonariusz rezydentury wywiadowczej PRL w Nowym Jorku o kryptonimie „Edo”. Bezpiekę interesowały głównie sprawy polonijne – duszpasterstwo oraz organizacje i ich finanse.

DekonsPiraCja „LeonarDa” PoszukiWany „Leon" 9 grudnia 1961 roku TW ps. „Leon” wyleciał samolotem do Paryża, a stamtąd do Stanów Zjednoczonych. Przed wylotem mjr Puchała poprosił „Leona” o przesłanie kartki z pozdrowieniami i nowym adresem, co miało oznaczać gotowość do kontynuacji współpracy. Tak też się stało. W styczniu i lutym 1962 roku Chabrowski przesłał dwie pocztówki z nowym adresem w Doylestown. W związku z tym, zgodnie z zasadami obowiązującymi w bezpiece, Tadeusz Chabrowski został wyrejestrowany z sieci agenturalnej Wydziału III Komendy Wojewódzkiej w Katowicach. Jego opiekun z SB napisał w podsumowaniu, że mimo krótkiego okresu współpracy „Leon” przekazał cenne informacje na temat zakonników, które posłużyły do dalszej pracy operacyjnej.

Kiedy na przełomie 1963 i 1964 roku lustrowano klasztor i okolice Doylestown w celu organizacji bezpiecznego spotkania z „Leonardem”, z rezydentury wywiadu PRL w Nowym Jorku zbiegł szyfrant Stanisław Szymonik, ps. „Ewa”, który oddał się w ręce służb amerykańskich. W Departamencie I MSW analizowano wszystkie dokumenty, sprawy i informacje, do których miał dostęp Szymonik. Z wewnętrznego postępowania wynikało, że Szymonik znał sprawę Chabrowskiego i we wrześniu 1963 roku pisał o nim w szyfrówce wysłanej do Warszawy. W takich sytuacjach w wywiadzie obowiązuje tylko jedna zasada – rezygnacja z całej agentury, którą poznał „zdrajca”. Losy „Leonarda” był więc przesądzone. W 1964 roku uznano, że „Leonard” jest spalony, a jego personalia jako agenta tajnych służb PRL są znane FBI. Postanowiono zatem złożyć jego teczkę w archiwum i nie szukać

z nim kontaktu. Jednak za pomocą agentury obserwowano jego działania. Z docierających informacji wynikało, że Chabrowski jest otwarty na współpracę z komunistami. Poza tym, jak donosił współpracownik „Kozik” w maju 1967 roku, Chabrowski nie ukrywał, że bliżej mu do świeckiego życia niż zakonnego. Ostentacyjnie nie nosił habitu, a ponadto w bezpośredniej rozmowie potrafi nawet żartować i kpić z wiary katolickiej, jak i zasad panujących w swoim zakonie. Niedługo później porzucił kapłaństwo, ożenił się i rozpoczął studia na Uniwersytecie Temple w Filadelfii.

GotoWy Do PomoCy Mimo tylu zmian w życiu osobistym Chabrowski wciąż myślał jak pomóc ludowej ojczyźnie. W sierpniu 1971 roku doszło do jego spotkania z oficerem wywiadu w Nowym Jorku. Podczas rozmowy z oficerem o kryptonimie „Kodi”, Chabrowski zaoferował swoje usługi na terenie Stanów Zjednoczonych. Nieco przesadnie akcentował swoje zasługi dla SB i możliwości operacyjne. Powoływał się na swój rzekomo długoletni kontakt z bezpieką. Wyznał nawet, że podczas pobytu w Irlandii, gdzie w latach 1965-1966 studiował na Uniwersytecie Katolickim w Dublinie, bezpieka inspirowała jego wystąpienia telewizyjne. Leonard deklaruje dalszą współpracę z nami. W jego opinii płaszczyzną mogłoby być jego wykorzystanie na odcinku ośrodków uniwersyteckich. Zgadza się na uplasowanie się we wskazanym przez nas ośrodku uniwersyteckim po uzyskaniu doktoratu – relacjonował „Kodi". Jednak SB nie mogła pozwolić sobie na błąd w sztuce. Amerykanie doskonale wiedzieli kim jest Tadeusz Chabrowski ps. „Leonard”, więc jego przydatność agenturalna na terenie Stanów Zjednoczonych była żadna i mogła narazić interesy komunistów na szwank. *** W późniejszych latach Tadeusz Chabrowski pozostał lojalnym wobec PRL polonusem i mało utalentowanym poetą, flirtującym od czasu do czasu z komunistycznym konsulatem. Przez długie lata był dla komunistów jedynie „pożytecznym idiotą” (określenie Lenina) „przerzucającym mosty” pomiędzy Polonią a Polską Ludową. Jednak dla antykomunistycznej Polonii był od zawsze jedynie zwykłym oportunistą i „dwustołkowiczem”, uzurpującym sobie miano reprezentanta Polonii w kontaktach z Krajem. Niestety, był równie ambitny, co skuteczny, a to z czasem przełożyło się na jego pozycję zawodową i społeczną w środowisku polonijnym Nowego Jorku, które powierzyło mu prestiżowe stanowisko prezesa w Centrum Polsko-Słowiańskim. Szkoda, że mając wciąż tyle do powiedzenia o sobie Tadeusz Chabrowski, eksponując liczne nagrody i dokonania, konsekwentnie zapomina o postaci „Leona”. Pisali o nim historycy, ale też bez skutku. Kto chce, ten wie, ale większość udaje, że przecież wszystko gra.


|11

nowy czas | 15-28 stycznia 2011

felietony i opinie

Na czasie

KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO

Grzegorz Małkiewicz

„Rosja jest wielka, a Polska to mały kraj” – podobno przypomniała polskiemu akredytowanemu przy MAK jego szefowa Tatiana Anodina (str. 3). Takie rozróżnienie wyklucza partnerstwo, o czym Polacy zapomnieli. Dlatego trudno im uwierzyć w jednostronną krytykę ze strony rosyjskich ekspertów. Krytykę, która posuwa się do brawurowych nadużyć prawnych i zdrowego rozsądku, z nonszalackim lekceważeniem polskich oczekiwań. Pytaniem najważniejszym jest dlaczego MAK tak bardzo eksponował sygnały przekazywane przez system naprowadzania TAWS? Eksperci (w tym eksperci MAK) doskonale wiedzą, że system ten przy lądowaniu w Smoleńsku nie miał zastosowania. Sygnał pull up jest tylko wtedy wiarygodny, kiedy w bazie danych TAWS są wszystkie dane na temat lotniska, czyli precyzyjne zdjęcia satelitarne z dokładnym opisem ścieżki schodzenia. System ostrzega wtedy, kiedy samolot znajduje się poza ścieżką schodzenia. Gdyby TU-154 znajdował się na właściwej ścieżce schodzenia, włączony TAWS też by ostrzegał, bo tej ścieżki nie znał. W Smoleńsku TU-154 naprowadzany był przez wieżę kontrolną, która do ostatniego momentu potwierdzała prawidłowość podchodzenia do lądowania. To podstawowe rozróżnienie nie przeszkodziło jednak w przekazaniu kłamliwego przebiegu wydarzeń. Obrazy, kiedy piloci nie reagują na ostrzeżenia zapadły w świadomość, utwierdziły przekonanie, że był to lot samobójczy niewyszkolonych pilotów z pijanym generałem w kokpicie, wywierającym presję na załodze. W Smoleńsku wojskowy samolot TU-154 (a nie cywilny, jak utrzymywał MAK) naprowadzała na pas startowy wieża kontrolna i w wieży zamknięta jest tajemnica, co się stało, że samolot stracił swój kurs. MAK wywiązał się z głównego zadania, chroniąc tajemnicę wieży. Przeprowadził też dochodzenie w sprawie, do której nie był upoważniony. Wiedziała o tym polska i rosyjska strona od samego początku. W końcu nie trzeba być prawnikiem, żeby zrozumieć artykuł 3, punkt a) konwencji chicagowskiej: Niniejsza Konwencja

stosuje się wyłącznie do cywilnych statków powietrznych, nie stosuje się zaś do statków powietrznych państwowych. Teraz rząd zmienia wersję: nie konwencja, a jej załącznik. Trzynasty. Polski rząd liczył na współpracę, która miała przedstawić bardziej wiarygodny przebieg wydarzeń, z podobnym wnioskiem (wina pilotów pod presją), wypowiedzianym zresztą kilka dni przed ogłoszeniem raportu przez prezydenta Komorowskiego: „W katastrofie smoleńskiej najważniejsze było to, że podjęto próbę lądowania (…). Sprawa jest w sposób arcybolesny prosta”. Według prezydenta nie trzeba więc niczego wyjaśniać (i nie wyjaśniał, bo nagle zachorował). Rząd był innego zdania i podjął kroki, zapominając o tym, że „Polska to mały kraj”. Wyszła z tego farsa, kompromitacja głównie premiera Donalda Tuska, który przez kilka miesięcy zapewniał o wzorowej współpracy, i wprodzał nas w błąd na temat konwencji chicagowskiej. Sygnały były jednak inne, przekazywane przez polskich ekspertów do Kancelarii Premiera. Wszystko wskazuje na to, że żadnych interwencji politycy nie podjęli. Teraz jest już za późno. Premier Putin zachował bezpieczny dystans, zwalniający go od bezpośredniego udziału – w końcu MAK to instytucja niezależna i międzynarodowa (nie rosyjska). Nic dziwnego, że w tej sytuacji nasz premier wolał pojechać na urlop…, żeby spektakularnie z niego powrócić. Pomyślał, że to wystarczy, i po złożeniu stosownych oświadczeń odleciał ponownie na stoki Dolomitów. W końcu katastrofa lotnicza to nic nadzwyczajnego, przyczyny zwykle są „arcyboleśnie proste”.

kronika absurdu Przewodnicząca MAK Tatiana Anadina w celu uwiarygodnienia końcowego raportu komitetu wyjaśniającego przyczyny katastrofy smoleńśkiej wymieniła wszystkie swoje nagrody (w tym międzynarodowe) i podkreśliła wybitne osiągnięcia w krzewieniu bezpieczeństwa międzynarodowego ruchu powietrznego. Dała do zrozumienia, że jest najbardziej kompetentną osobą, która mogła przewodniczyć komitetowi. Zapomniała dodać, że jej sława i wpływy ograniczają się do Rosji, gdzie poza przewodniczeniem niezależnemu komitetowi wydającemu certyfikaty bezpieczeństwa jest współwłaścicielką drugiej co do wielkości linii lotniczej. Baron de Kret

Wacław Lewandowski

Paniom – w odpowiedzi Dwie Panie były łaskawe odnieść się do mojego felietonu w „Nowym Czasie” (nr 19/155), w którym polemizowałem z twierdzeniami Reginy Wasiak-Taylor, zawartymi w jej artykule o Janie Rostworowskim (NC, nr 18/154). Pani Hanna Świderska napisała o trudnej sytuacji rodzinnej poety, o chorobie jego matki, o której wieść była powodem pierwszej podróży do PRL. Dziękując za przypomnienie tych faktów, muszę jednak zwrócić uwagę, że w moim tekście nie zajmowałem się motywacją decyzji Rostworowskiego, a jedynie jej skutkami. Pozwolę sobie przypomnieć, że tego rodzaju rozterki, poczucie odpowiedzialności za bliskich w kraju, a nawet poczucie winy względem nich były udziałem większości uczestników Drugiej Emigracji, o czym Pani Świderska jako jedna z wybitnych pisarek emigracji pojałtańskiej na pewno doskonale wie. Kto zaś nie wie lub pomyślał, że w tym względzie sytuacja Rostworowskiego była wyjątkowa, niech wróci do lektury emigracyjnych utworów wspomnieniowych albo poczyta listy Marii Danilewicz-Zielińskiej do jej matki Antoniny Markowskiej. Kto zaś czytać nie ma ochoty, niech sięgnie do danych, ile dóbr materialnych przesłała do kraju emigracja niepodległościowa, przecież nie z

fantazji, a z powodu odpowiedzialności za rodziny w kraju! Warto też sobie uświadomić, że tę pomoc do PRL wysyłano kosztem wielu wyrzeczeń, często – kosztem pogłębiania własnej, emigranckiej biedy. Tyle na temat listu Pani Świderskiej, której kłaniam się nisko i którą z szacunkiem pozdrawiam. Zupełnie inny w tonie jest obszerny list Pani Jolanty Lane, która zarzuciła mi niezrozumienie, a nawet celowe przeinaczenie tekstu Reginy Wasiak-Taylor. Autorka listu powiada także, że zapewne niczego nie wiem o problemach poety, który miał poczucie, że „jego polszczyzna obumierała bez kontaktu z żywym językiem”. Proszę Pani! Obawa regresu językowego, strach, że polszczyzna na obczyźnie skostnieje, zredukuje się do słownikowego minimum, to przecież jeden z podstawowych motywów emigracyjnej literatury, zwłaszcza poezji. Książki o tym napisano – sam napisałem niemało na ten temat, skąd więc przypuszczenie, że o tym „niewiele wiem”? I myli się Pani, jeśli uważa, że ten kompleks Rostworowski przeżywał dotkliwiej niż inni poeci! Inna sprawa – oburzyło Panią użyte przeze mnie słowo „łajdactwo”. Rozumiem, pomyślała Pani, że to ja oceniam postawę poety. Proszę jed-

nak zwrócić uwagę na kontekst. Pisałem przecież wyraźnie, że dla niezłomnych emigrantów przyjęcie przez kogoś paszportu PRL było łajdactwem. Równie dobrze mógłbym tu użyć słowa „zdrada”, bo przecież tak to postrzegano… Mówi Pani, że łajdactwem było też przyjmowanie nagród literackich, stypendiów, odznaczeń od władz państwowych PRL, przynależność do PZPR – zgoda; było! Ale mam wrażenie, że Pani czyni tu personalną wycieczkę pod moim adresem, skoro wcześniej wspomina Pani o wykształceniu „za komunistyczne pieniądze”. Pragnę Panią uspokoić – odznaczeń ani nagród nie dostawałem, do PZPR nie należałem, wykształciłem się za własne pieniądze, pracując w czasie studiów jako listonosz, później jako malarz konstrukcji stalowych, stypendium na uczelni nie brałem, żeby mi żaden Jaruzelski nie mógł wypominać, że „państwo za mnie płaci”, jedyne stypendium naukowe wziąłem od Jerzego Giedroycia. A w instytucji, którą Pani nazywa „reżimowym uniwersytetem”, pracowali też serdeczni tego reżimu przeciwnicy, znakomici nauczyciele. Dzięki nim uniwersytet był wtedy enklawą wolnej myśli, oni to – a nie rektorzy z reżimowej nominacji – kształtowali duchowość studentów.


12|

15-28 stycznia 2011 | nowy czas

czas pieniądz biznes podatki nieruchomości

Pułapki nierzetelnych właścicieli nieruchomości W październiku 2010 rząd brytyjski ogłosił bardzo kontrowersyjny budżet na kolejne cztery lata, który między innymi przewiduje 50-procentową redukcję wydatków na mieszkalnictwo socjalne. To, w połączeniu z trudnościami w uzyskaniu kredytu mieszkaniowego i zmniejszeniem zasiłków mieszkaniowych, zmusi o wiele więcej osób do wynajmowania na rynku komercyjnym. Nie jest więc zaskoczeniem nasilona w ostatnim czasie kampania przeciwko nieuczciwym właścicielom, którzy teraz w większym stopniu niż kiedykolwiek będą mieli okazję zarobienia dodatkowych funtów na zdesperowanych lub nieświadomych swoich praw lokatorach.

Marzena Odzimek

Własne śledztwo reporterskie przeprowadził

John Sweeney dla BBC Panorama, które zostało wyemitowane 25 października 2010 na BBC One. Jego celem było zdemaskowanie nieodpowiedzialnych właścicieli nieruchomości, którzy pobierają zasiłki mieszkaniowe na poczet czynszu, a jednocześnie skazują swoich lokatorów na życie w warunkach zagrażających zdrowiu lub życiu poprzez całkowite zaniedbywanie napraw. Oficjalną kampanię pod nazwą Evict Rogue Landlord rozpoczęła także czołowa organizacja charytatywna Shelter, zajmująca się bezdomnością w Wielkiej Brytanii. Celem kampanii jest ujawnienie nielegalnych praktyk prywatnych właścicieli, takich jak zastraszanie i nielegalne eksmisje, odmowa zwrócenia depozytu bez podania wiarygodnego powodu, utrzymywanie lokali w stanie zagrażającym zdrowiu lub doliczanie ukrytych kosztów. W rezultacie Shelter dąży do zaostrzenia przez rząd walki z nieodpowiedzialnymi właścicielami i wprowadzenia efektywnych narzędzi prawnych w celu całkowitego zakazania ich działalności. Według najnowszego raportu Shelter prawie mi-

lion osób w Wielkiej Brytanii padło ofiarą nielegalnych praktyk w związku z wynajmowaniem mieszkania od prywatnego właściciela. Ich doświadczenia można podzielić na powtarzające się kategorie oszustw, jednakże każda historia jest jak najbardziej indywidualna, bo dotyka konkretnej osoby. Lokatorzy w zaniedbanych mieszkaniach i dzielnicach oprócz kosztów zdrowotnych i emocjonalnych niejednokrotnie doświadczają także wykluczenia społecznego ze względu na swoje warunki mieszkaniowe. Lokatorzy skarżą się na przedłużające się naprawy lub ich niepodejmowanie, co w przypadku choćby potłuczonych szyb i zepsutych płotów dodatkowo przyciąga wandali lub narkomanów. Problemy związane z brakiem napraw są w niektórych przypadkach tak poważne, że całe domy są zamykane przez inspektorów jako zagrażające bezpieczeństwu. W wielu przypadkach właściciele nie zwracają depozytów lub żądają zwrotu wysokich kosztów domniemanych napraw. Lokatorzy otrzymują także listy o należnych opłatach, o których wcześniej nie słyszeli, oraz groźby wszczęcia postępowań sądowych i obciążenia związanymi z nich kosztami. Dużo uwagi w prasie i telewizji w ostatnich latach poświęca się sprawie problemów mieszkaniowych osób, które przybyły do Wielkiej Brytanii w poszukiwaniu pracy z nowych krajów Unii Europejskiej, w tym zwłaszcza Polski. Spotykają się one zarówno z utrudnionym dostępem do korzystania z ofert mieszkaniowych, jak i bardzo niskim standardem zakwaterowania. Głównym problemem jest przeludnienie domów i co za tym

idzie – nieadekwatne warunki sanitarne. W większym stopniu dotyczy to obszarów rolniczych, gdzie jest duża konkurencja, jeśli chodzi o mieszkania i kwatery przydzielane przez pracodawcę. W ostatnim przypadku pracodawcy często używają zakwaterowania jako sposobu kontroli nad swoimi pracownikami. Przykładem jest sytuacja, w której pracodawca nie wydaje potwierdzenia wypłaty pensji, czyli payslip, które jest niezbędnym dokumentem podczas ubiegania się o zasiłek mieszkaniowy. Wykorzystywanie emigrantów przez nieuczciwych właścicieli i pracodawców jest ułatwione ze względu na ich nieznajomość języka, bardzo niskie zarobki i brak podstawowych informacji o swoich prawach. Każda osoba wynajmująca mieszkanie na rynku prywatnym może w jakimś momencie paść ofiarą nieuczciwego właściciela lub agencji nieruchomości. Znając najczęściej stosowane przez nich taktyki i swoje prawa, można jednakże uniknąć zawiązania umowy lub uchronić się przed późniejszymi konsekwencjami, na przykład takimi, jak utrata pieniędzy w momencie rozwiązania umowy najmu. Według Shelter należy uważać na kilka najczęściej stosowanych praktyk. Nieuczciwy właściciel może zażądać przelewu w Western Union określonej kwoty depozytu na konto znajomej nam osoby i okazanie potwierdzenia przelewu. Zdobyte w ten sposób dane mogą posłużyć do pobrania pieniędzy przez oszusta. Należy pamiętać, że najczęściej na poczet depozytu wystarczy wystawienie czeku. Następnie każdy depozyt jest obecnie

Każda osoba wynajmująca mieszKanie na rynKu prywatnym może w jaKimś momencie paść ofiarą nieuczciwego właściciela lub agencji nieruchomości.

chroniony prawnie za pomocą Tenancy Deposit Protection Scheme. Przyszły lokator w momencie podpisania umowy otrzymuje certyfikat zawierający kod specyficzny dla danej umowy i w ten sposób ma pewność, że jego pieniądze spoczywają na chronionym koncie, a w przypadku odmowy ich zwrotu można się zwrócić do TDP o rozstrzygnięcie sprawy. Kolejnym aspektem umowy najmu jest określenie w niej wszystkich opłat należnych w okresie trwania umowy. Nieuczciwi właściciele często żądają zapłaty dodatkowych kosztów, o których nie poinformowali przyszłego lokatora, takich jak spis inwentarza lub opłaty administracyjne. W takim przypadku nie jest on prawnie zobowiązany do zapłaty tych rachunków. W normalnej sytuacji wszystkie opłaty uiszcza się w dzień podpisania


|13

nowy czas | 15-28 stycznia 2011

czas to pieniądz umowy i otrzymuje potwierdzenie zapłaty na firmowym papierze lub paragon. Inną powszechną praktyką oszustów jest włamywanie się do pustych mieszkań, a następnie ich wynajmowanie za pobraniem depozytu i miesięcznego czynszu w gotówce. Jeśli okaże się, że nieruchomość ma innego właściciela, zamieszkujący ją lokatorzy zostaną eksmitowani wyrokiem sądowym. Shelter przestrzega, że nie należy wręczać nikomu pieniędzy bez uprzedniego uzyskania pełnych danych właściciela, które można wówczas porównać z informacjami o właścicielach nieruchomości dostępnymi w Land Registry. W celu uniknięcia konfliktów w trakcie trwania umowy najmu lub w momencie jej rozwiązania należy dokładnie zapoznać się z jej warunkami, zarówno prawami, jak i obowiązkami. Należy upewnić się, że spis inwentarza jest poprawny i za jakie naprawy odpowiedzialny jest właściciel i lokator. Ważne jest także sprawdzenie, czy umowa zawiera klauzulę jej wcześniejszego wypowiedzenia, gdyż to może wiązać się z poniesieniem dodatkowych kosztów. Co jednak zrobić w sytuacji, gdy właściciel

okaże się nie do końca uczciwy i nie będzie wypełniał swoich obowiązków? W przypadku zaniechania napraw określonych w umowie po ich zgłoszeniu lokator powinien zbierać wszystkie dowody związane z naprawą, takie jak zdjęcia, kopie korespondencji z właścicielem w tej sprawie, paragony za zakup rzeczy w celu wymiany tych zniszczonych, na przykład przez przeciekający dach. Dowody te będą niezbędne w przypadku pozwania właściciela do sądu, jeżeli lokator zdecyduje się wejść na drogę prawną. Należy być jednak świadomym, że właściciel może nas raczej eksmitować z mieszkania niż dokonać napraw. Może to także nastąpić w przypadku, gdy lokator zdecyduje się dokonać napraw na własny koszt i samowolnie obniżyć czynsz. Zanim jednak ktoś zdecyduje się na działanie, które może mieć wpływ na złamanie warunków umowy, najpierw powinien zwrócić się do radcy prawnego. Bezpłatne podstawowe poradnictwo prawne jest dostępne w lokalnym Citizens Advice Bureau lub przez Community Legal Advice Helpline pod numerem 0845 345 4345. Udzielaniem informacji i porad zajmuje się także wspomniana już organizacja charytatywna Shelter pod numerem telefonu 0808 800 4444 lub na stronie www.shelter.org.uk. W sytuacji, gdy stan mieszkania zagraża zdrowiu lub bezpieczeństwu mieszkańców, o pomoc można się zwrócić do Environmental Health Department przy lokalnym council, który może zadecydować o podjęciu działań przeciwko właścicielowi nieruchomości. W przypadku trudności z odzyskaniem depozytu należy odwołać się do Tenancy Deposit Protection Scheme, o którym była mowa wcześniej, lub gdy właściciel nie umieścił pieniędzy na chronionym koncie, wszcząć sprawę sądową. Te oraz wiele innych dodatkowych informacji na temat umowy z właścicielem prywatnym można znaleźć na rządowej stronie www.direct.gov.uk.

Uwaga: LandLoRd! Gdy zatrzymujemy się w pewnym miejscu na chwilę, wiele rzeczy nie ma większego znaczenia, jednak kiedy zaczynamy kupować pościel, czyli osiedlać się na bliżej nieokreślone dłużej, poczucie bezpieczeństwa i stabilności oraz wygoda stają się nadrzędnymi wartościami. Większość młodych ludzi, a nade wszystko emigranci, wynajmują mieszkania. Oficjalny rynek nieruchomości w Londynie jest pełen ofert, niestety, bardzo często ceny są irracjonalne. Dlatego też poszukujący lokum trafiają do prywatnych landlordów, którzy mimo obowiązującego w Wielkiej Brytanii prawa stosują swoje metody, niewiele sobie z niego robiąc. Słyszymy sporo opowieści mrożących krew w żyłach, ostatnia historia była jednak na tyle sensacyjna, że postanowiliśmy ją opublikować. Nie podamy prawdziwych imion stron zaangażowanych w tę historię, natomiast każdy szczegół tutaj opisany jest prawdą potwierdzoną dowodami (łącznie z zeznaniami na policji). Ania i Piotr wynajęli mieszkanie w jednej z najlepszych dzielnic Londynu. Gdy je zobaczyli, od razu przypadło im do gustu. Duży, pełen światła salon, wielka kuchnia, przyjemnie od ogrodu położona sypialnia powodowały, że mieszkanie było naprawdę atrakcyjne. Umowę podpisali z zięciem właścicielki, ponieważ landlady była w podeszłym wieku i mieszkała poza Londynem. Zięć wpisał swoje imię i nazwisko na kontrakcie jako świadek; podpisał się też za starszą panią, używając jej imienia i nazwiska, lecz nie wzbudziło to u Ani i Piotra żadnych podejrzeń. Kłopoty jednak zaczęły się już na początku. Zięć właścicielki, nazwijmy go Chris, prowadził sklep warzywniczy

znajdujący się bezpośrednio pod wynajmowanym mieszkaniem. Dostawy budziły Anię każdej nocy. Próbowali załatwić problem metodą próśb, za każdym razem byli jednak ignorowani. W końcu kupili dźwiękoszczelną wykładzinę, wydając ponad 200 funtów z własnej kieszeni. Kilka tygodni później popsuła się toaleta. I od tego zdarzenia ich życie zaczęło przypominać koszmar. Przez kilka tygodni korzystali z toalety w kawiarni, ponieważ Chris ignorował ich prośby. W końcu zadzwonili po hydraulika, zapłacili mu należną kwotę, którą odliczyli od czynszu. Chris „za karę” zakręcił im wodę. Piotr dzwonił do wodociągów, był też na policji, jednak nic to nie dało, ponieważ dowiedział się, że jedyną drogą w takich sprawach jest sąd. Wypowiedzieli więc umowę. Właścicielka była nieuchwytna. Ania poświęciła czas i sprawdziła, czy ich depozyt, ponad 1000 funtów, został zdeponowany na właściwym koncie, co jest legalnym wymogiem. Odpowiedź była negatywna. Postanowili więc nie płacić za ostatni miesiąc. Doszli do wniosku, że za co mają płacić, skoro nie mogli korzystać ze swojego mieszkania w pełni – pozbawieni wody, a później prądu, spali tam tylko, starając się jak najszybciej znaleźć nowe lokum. Znaleźli. I w dniu, kiedy podpisali umowę, zostali okradnięci. Chris, najprawdopodobniej ze swoimi synami, wyłamali zamek i weszli do środka. Ukradli laptop i wiele innych rzeczy. Piotr zawiadomił policję o godzinie 23.00. Od operatorki dowiedział się, że skoro napastników już nie ma na miejscu zdarzenia, musi zadzwonić na inny numer, ponieważ sytuacja nie wymaga natychmiastowej reakcji. Policja przyjechała nad ranem. Ania i Piotr,

Stałe stawki połączeń 24/7

Marzena odzimek

Frederick Rossakovsky-Lloyd

Dobra jakość

Polska 2p/min

Bez nowej kart SIM

Wyślij smsa o treści NOWYCZAS na 81616 (koszt £5 + stand sms)

Wybierz 020 8497 4029 a następnie numer docelowy np. 0048xxx i zakończ #. Proszę czekać na połączenie.

wynajem mieszkań w sektorze prywatnym

w Anglii jest bardzo popularny, nie tylko ze względu na trudności z zakupem własnego domu czy uzyskaniem mieszkania socjalnego, ale także z racji elastyczności, jaką proponuje. Ponadto przeważająca większość agencji i właścicieli wypełnia swoje obowiązki i pozwala na spokojne korzystanie z nieruchomości. Niestety, to złe przykłady znajdują drogę do mediów publicznych i negatywnie wpływają na reputację całego sektora. Dzięki temu jednak potencjalni lokatorzy zdobywają wiedzę o tym, jak rozpoznać oszustów i walczyć z nimi, a ta świadomość jest najlepszą bronią.

wycieńczeni i chorzy z nerwów nie wiedzieli, od czego zacząć. Policjant poinformował ich o prawach pokrzywdzonych i na tym wszystko się skończyło. Przez kilka kolejnych dni Piotr starał się dzwonić na policję. Ktoś miał się pojawić bowiem i zebrać odciski palców. Nikt się jednak nie pojawił. Wymienili więc zamki, wzięli resztę rzeczy i wyprowadzili się do nowego mieszkania. Wtedy zaczęły się telefony od policji. Pytali o wszystkie szczegóły po kilkanaście razy, nie udzielając żadnej informacji zwrotnej. Po dwóch tygodniach Piotr nie wytrzymał i zapytał o odciski palców. – Zostały zebrane – usłyszał w słuchawce. Na początku był oszołomiony, później zaczął się śmiać. Okazało się, że policję wpuścił Chris. Wyłamał kolejny zamek, wniósł swoje rzeczy i pozwolił zbadać miejsce zbrodni. Piotr za namową Ani przestał odbierać następne telefony z policji. Po pierwsze Ania bała się, że Chris naśle na nich swoich kolegów, co wiele razy obiecywał zrobić, po drugie nieskuteczne i długie rozmowy z policjantami wprawiały Piotra w coraz większe przygnębienie. Nikt bowiem nawet nie próbował im pomóc, każdy dzwonił do nich, by wyrobić normę i wypełnić odpowiednie rubryki w statystykach. Najbardziej rozbrajającym momentem w całej tej historii było pytanie policjanta: – I co ja mam zrobić? Chcesz, żebym go aresztował? Jeśli to zrobię, będziesz chodził po sądach, będziesz przesłuchiwany i twoje życie może na pewien czas stać się jeszcze mniej przyjemne, niż jest teraz. Dochodzić swego za wszelką cenę, czy pozwolić, by bezprawie królowało? – oto jest pytanie.

DARMO A Z u t y d y TRA kre 15% EX tel. komórkow aniu) w a n ołado ier (przy p

d wszym

2p

Polska (tel. stacjonarny) Słowacja (tel. stacjonarny)

7p

Polska (tel. komórkowy)

1p

Niemcy (tel. stacjonarny) Irlandia (tel. stacjonarny) Czechy (tel. stacjonarny) USA


14|

15-28 stycznia 2011 | nowy czas

ludzie i miejsca

Doświadczenie uczy, że Polacy są wszędzie. I wszędzie, gdzie się pojawią, potrafią zrobić coś pożytecznego. Co więcej – niektórzy, przebywając w jednym końcu świata, umieją sprawić, by w zupełnie innym miejscu działy się wspaniałe rzeczy. To właśnie robi Adam Potrykus, który – mieszkając w Londynie – szefuje stworzonemu przez siebie festiwalowi w... dalekim Sztokholmie.

Alex Sławiński O Adamie pisaliśmy już na łamach „Nowego Czasu”, kiedy podczas ARTerii poświęconej ofiarom Katynia i tragedii smoleńskiej zaprezentował serię swoich zdjęć pokazujących tę ostatnią tragedię z perspektywy życia jednej rodziny (w katastrofie zginął jego wujek, poseł Arkadiusz Rybicki). O Stockholm Fringe Festival też. Wtedy pierwszy STOFF był dopiero w powijakach. Miał odbyć się dopiero jesienią i być największym wydarzeniem kulturalnym, jaki tego roku odbywał się w stolicy Szwecji. I był. Jednak na ten sukces osoby zaangażowane w projekt musiały sobie naprawdę ciężko zapracować.

Adam Portykus i Sara Oln – współorganizatorzy sztokholmskiego Fringe’u STOFF – obserwują festiwalowe wydarzenia

Najtrudniejszy pierwszy krok

czym jeST Fringe? Pamiętam, jak podczas naszego wiosennego spotkania Adam powiedział mi, że łatwiej jest objaśnić, czym Fringe nie jest. Albowiem jego charakter jest zmienny i nie trzyma się on sztywnych ram, narzuconych wszystkim konkretną regułą. Fringe jest organizowany w różnych zakątkach świata. I wszędzie wygląda nieco odmiennie. Inny będzie w Melbourne, inny w Edynburgu, Nowym Jorku czy Toronto. Ten w stolicy Szwecji jest przede wszystkim świętem sztuki scenicznej: grup teatralnych i performerów. – Jednakże – jak mówi Adam – jest coś, co te imprezy łączy. Wszędzie daje możliwość zaistnienia młodym twórcom, pokazania sztuki niecodziennej, nowatorskiej i odważnej. Daje im szansę dotarcia do innych osób z branży artystycznej i mediów. Fringe to pogranicze. I tak należy go rozumieć. Jako przenikanie się różnych form.

festiwalu. Reakcja była dla Adama bardzo miłym zaskoczeniem. – Zgłosiło się ponad 450 grup i artystów z 34 krajów. Wybraliśmy 29 z 23 różnych państw. Jak na nowy festiwal, który nie odbywa się dokładnie w sercu Europy, to chyba niezły odzew – mówi Adam. – Najbardziej askoczył mnie fakt, jak miło odebrała nas publika. I jak szybko te zaledwie cztery dni minęły. Wydaje się, że to krótko. Ale w tym czasie odbyło się 40 przedstawień (z których na żywo obejrzałem może ze trzy). Przybyli artyści z różnych części globu. No i media otworzyły na nas oczy. Nie spaliśmy przez kilka tygodni, przygotowując ten festiwal. Lecz najbardziej niesamowite jest to, ile ma się energii, gdy jej potrzeba. Oglądanie festiwalu na żywo po tylu miesiącach przygotowań jest jedyne w swoim rodzaju. Coś, co dotychczas było tworem wyłącznie wirtualnym, nagle staje się czymś z krwi i kości.

DużO ciężkiej PrAcy Pierwszy Stockholm Fringe Festival powstawał przez wiele miesięcy. Organizatorzy (oprócz Adama w projekt zaangażowały się również Helena Arnheden i Lina Karlmark) włożyli wiele wysiłku, by stworzyć imprezę na światowym poziomie. A że w Szwecji nigdy wcześniej czegoś podobnego nie było, jego formułę musieli zbudować właściwie od podstaw. Z pewnością dużo dały im wcześniejsze doświadczenia artystyczne. Poznali się niemal 20 lat temu, w college’u na obrzeżach Sztokholmu. Przez wiele lat wspólnie jeździli po świecie, uczestnicząc w podobnych przedsięwzięciach. Jednak jest różnica pomiędzy oglądaniem, jak robią to inni, a próbą zrealizowania czegoś samemu. Już wiosną zeszłego roku organizatorzy rozesłali informację o tworzącym się

SukceS mA wielu Ojców Oczywiście, tak ogromnego przedsięwzięcia nie da się zrealizować w kilka osób. W STOFF zaangażowali się nie tylko wolontariusze, którzy dbali o prawidłowy przebieg festiwalu, ale także wiele – w tym także rządowych – instytucji. Pozyskanie ich, jak się można domyślać, nie było łatwe. – Tkwimy w recesji, o fundusze wszędzie jest trudno – wyjaśnia Adam. Gdy państwa oszczędzają, to zazwyczaj od kultury zaczynają ciąć wydatki. Dlatego też my, jako organizacja charytatywna, musimy ciężej walczyć o pieniądze. W 2010 pracowaliśmy dzięki wsparciu wydziału kultury miasta Sztokholm, wielu zagranicznych ambasad, instytutów kultury różnych państw oraz prywatnych sponsorów. W bieżącym roku

nadal będziemy z nimi współpracować. Ale na większą skalę. I z większą liczbą partnerów. Niedługo też będzie można zostać członkiem STOFF. Zaangażowani w projekt otrzymają specjalną ofertę: ekskluzywne pokazy sztuki oraz specjalny wstęp na różne imprezy. Przewidujemy również składki od samych artystów (17–80 euro, zależnie od kategorii, w której znajdzie się dana grupa). Jest to standardowa praktyka stosowana przez inne festiwale. Składki częściowo pokrywają koszta lokali i druku programów. W zamian za to my dajemy artystom możliwość zarobienia na biletach. Sieć współpracowników sztokholmskiego Fringe rozciąga się na całą Europę. – Stoi za nami lojalna ekipa. W Paryżu mamy kogoś, kto nam tłumaczy i poprawia dokumenty. Pod Londynem mamy grafika. W Sztokholmie jest osoba zajmująca się tematyką prawną. Pracujemy na dystans. Ma to swoje dobre, ale i złe strony. Brak mi nieraz codziennego kontaktu twarzą w twarz z resztą teamu STOFF. Cóż, na razie pracujemy właśnie tak. Podczas samej imprezy wspiera nas również armia woluntariuszy. Wszyscy pracują za darmo. Ale też wszyscy są zapalonymi fanami festiwalu i towarzyszącej mu idei.

PierwSze kOTy zA PłOTy Pierwszy Fringe w Sztokholmie odbył się w październiku. Kolejny jest planowany w sierpniu i potrwa nieco dłużej niż poprzednia edycja (22– 28.08). Wydawać by się mogło, że mamy jeszcze wiele czasu. Ale prace nad drugim STOFF rozpoczęły się zaraz po zakończeniu poprzedniego. Jak tłumaczy Adam – jeszcze w samolocie do Londynu. Już teraz działania idą pełną parą. Tym bardziej że – oprócz głównego festiwalu – jest planowana również rozgrzewka. Tydzień

wcześniej artyści będą mieli możliwość zaprezentowania się w ramach dwóch innych festiwali, z którymi sztokholmski Fringe współpracuje (Kulturfestivalen i UNG 08). Jako że festiwal zaplanowano wcześniej niż poprzednio, wiele imprez ma się odbyć na wolnym powietrzu (skandynawska jesień może do najpiękniejszych nie należy, ale lato potrafi być tam całkiem ładne). Jedna ze scen stanie w parku, kolejna zaś na miejskim rynku. Lista artystów biorących udział w imprezie nie jest jeszcze zamknięta. Jest więc wielka szansa, że pojawią się na niej również Polacy. W czasie pierwszej edycji udział naszych rodaków był właściwie niezauważalny. Jedyni Polacy byli asystentami francuskiego artysty. Może w tym pomóc większe niż dotychczas zaangażowanie naszych instytucji kulturalnych. – Przed świętami poleciałem do Sztokholmu – mówi Adam – i spotkałem się z ekipą Instytutu Kultury Polskiej (Katarzyna Tubylewicz, Ania Tomaszewska, Michał Piotrowski). Placówka w Szwecji od kilku lat dosyć gruntownie się reformuje. Są tam ambitni i odważni ludzie, którzy inwestują w nowe sposoby propagowania polskiej kultury. Szeroko pojętej. Są wśród nich polscy projektanci mebli, mody, twórcy filmowi, pisarze itd. W 2011 roku nie tylko jest planowana tam duża prezentacja polskiej sztuki, ale również otrzyma ona wsparcie ze strony polskiego instytutu. Myślę, że jest to początek czegoś bardzo dobrego. Zachęcam Polaków zarówno z kraju, jak i mieszkających za granicą by przyłączyli się do tegorocznego festiwalu. Nie wiem jeszcze, kto będzie reprezentował nasz kraj, ale mam pewność, że nasi artyści będą w stanie przedstawić sztokholmskiej publiczności coś niepowtarzalnego.


|15

nowy czas | 15-28 stycznia 2011

ludzie i miejsca

Niespodziewany zakręt Wojciech A. Sobczyński

K

iedy oddajesz swój bagaż na lotnisku, z zasady przewidujesz, że odbierzesz go w docelowym punkcie podróży. Kupując bilet, podobnie, oddajesz się w ręce utartej procedury w przekonaniu, że wszystko odbędzie się według przewidzianego scenariusza. Ale nie zawsze tak jest. Ostatnio, zimowa zawierucha sprawiła wiele kłopotów podróżnym w Wielkiej Brytanii, której lotniska przechodziły przez paroksyzm dezorganizacji skwitowany po kilku dniach przez zwierzchników resortu jednym zdaniem: „Wyciągnięto już wnioski z tej lekcji i wprowadzono w życie odpowiednie udoskonalone metody działania na przyszłość”. Tak mówi się co roku, a przynajmniej w każdą zimę, kiedy spadnie parę centymetrów śniegu. W moim i mojej współpodróżnej przypadku, i to nie z powodu zimy, a raczej z administracyjnych przyczyn, zamiast dolecieć do Krakowa, znaleźliśmy się w Łodzi.

Lucia Rivero Sway, 2010 (Tańczące suszarki)

Szczegóły tych okoliczności były zbyt banalne, choć skomplikowane, aby je tutaj opisywać. Wystarczy jedynie dodać, że lot do Łodzi wydawał się całkiem atrakcyjną alternatywą wobec możliwości zaniechania podróży w ogóle. Niespodziewany „zakręt” w stronę Łodzi okazał się przyjemnym w konsekwencjach przypadkiem, tym bardziej że mieszka tam kilka zaprzyjaźnionych „dusz”. Stare przysłowie głosi – nie ma tego złego, co by na lepsze nie wyszło – i tak dwa telefony rozwiązały chwilowy impas. Łódź powitała nas powściągliwie, w zimowej szacie, przygaszona przedwczesnym zmrokiem, mroźna i zamglona. Szerokie ulice okolone „demoludowymi” blokowcami podkreślały swoją szarością niedawną polityczną przeszłość. Kilka neonowych reklam świeciło kolorowo z nowo powstałych biurowców i sklepów, ale nie zdołały one rozwiać piętna niedawnych „ludowych” czasów. Dla mnie to miasto to nie tylko ulica Piotrkowska, lecz także muzeum sztuki współczesnej z pracami Strzemińskiego i Kobro. Malarstwo Marii Jaremy i innych. To także szkoła filmowa, której absolwenci postawili Polskę na kulturalnej mapie świata w ciężkich czasach za żelazną kurtyną. Nie jest to miasto kochane, ale zawsze było dla mnie miastem dużych walorów. Posępne zimowe wrażenia rozwiały się natychmiast po gorącym powitaniu, gdy przekroczyliśmy progi gościnnego domu, do którego bez żadnych ceregieli zaprosił nas jeden z najsłynniejszych łodzian, Jacek Bielański, poeta, muzyk, beatnik, non-konformista. W jego domu drzwi są otwarte dla przyjaciół, a i łóżko dla podróżników „na zaJacek Bielański nie stracił siły charakteru po przeszło 30 latach pracy twórczej kręcie” też się znajdzie. Wieczór przeszedł w późną noc na rozmowach o koncertach, sprawach Nazajutrz, po czterech godzinach jazdy pociągiem, przybieżących i planach na przyszłość. Nagrania dźwiękowe pominającym swoim tempem jazdę tramwajem, dotarliśmy dawnych występów z lat osiemdziesiątych z zespołem Plastic Bag, którego twórcą był Jacek, współzawodniczyły z obecnydo Krakowa. Trudno wyobrazić sobie większy kontrast. To mi nagraniami w trio (www.YouTube PaffulonBielas& dostojne miasto z dnia na dzień obrasta w coraz to bogatsze Kinior-KSipowicz HippisiwPRLJadlodajnia filozoficzna). piórka. Posypane świeżym puchem śniegu wyglądało jak daBielański nie stracił siły charakteru po przeszło trzydziestu ma ubrana w białe futro syberyjskich lisów w drodze na latach pracy twórczej i nadal zachowuje młodzieńczą postazbliżający się bal sylwestrowy. wę. Jest nadal ostry i bezkompromisowo patrzący na realia W takim właśnie nadrealnym duchu trafiliśmy w ten szczeotaczającego nas świata, tnie to, co napompowane powagą, gólny wieczór do Piwnicy pod Baranami, zaproszeni przez rozwala starannie poukładane wieże z kości słoniowej, które aktorkę Piwnicy Ewę Wnuk-Krzyżanowską. Wprawdzie zespół leżąc w gruzach, okazują się być tylko zwykłymi klockami. jest już inny i nieuniknione porównania z czasami Ewy DemarJego muzyka jak i słowa są w dużym stopniu improwizacją czyk i Piotra Skrzyneckiego cisną się na myśli nieustannie, to danego momentu. Sam mówi: jednak nowy zespół stanął na wysokości zadania i ujął sylwe– Chciałem grać i krzyczeć, kiedy znałem tylko kilka gitastrowych gości noworocznym przedstawieniem, toastem i rowych chwytów. Pomógł mi wtedy punk rock. Wolno było zabawą. Piwnica trzyma się trochę tak jak leciwa dama. Trochę wszystko, upadały stereotypy, a wraz z nimi upadała „włapomady, trochę terapii przeciw zmarszczkom, może nawet stadza”, tracąc swoją uzurpowaną hegemonię nad umysłami roświecki gorset ukryty starannie pod nowymi kreacjami. młodych Polaków. Podobnie też jest z programem, który jest nowy, ale czuje się, Dla czytelników „Nowego Czasu”, którzy nie boją się mocże fiszbiny gorsetu Skrzyneckiego protestują na ciele jego nanych słów, podaję poniżej link do YouTube. Posłuchajcie tego stępcy, przebijając nadwątlony materiał. Nowy mistrz kaustycznego języka. W lawinowym łańcuchu słów i twardych ceremonii o tym wie, co więcej – on wie, że my też to wiemy. prawd wymieszanych z niecenzuralnymi przekleństwami wyPiwnica jest chyba ostatnią zaczarowaną dorożką Gałczuwalna jest liryczna myśl, nuta poszukująca, afirmująca, czyńskiego, bo obecne krakowskie dorożki przypominają głosząca prawdy życiowe bez koturnu, podstawowe prawa, wyglądem pojazdy z Las Vegas, są wielkie i wulgarne. Na zaczęsto zagrożone przez władzę, biurokrację i niesforny los. kręcie przy zimowych Plantach na szczęście nadal słychać www.youtube.com/watch?v=idzTyXo48rw&feature=related uliczny tramwaj, piszczący kołami niezmienną melodię, tak samo teraz, jak i wiele lat temu.

PS. 12 stycznia w Zabludowicz Collection, 176 Prince of Wales Road, London NW5 3PT otwarto wystawę młodych talentów ze szkół artystycznych skupionych w University of the Arts. Wystawa zorganizowana została dzięki gościnności i patronatowi Fundacji Zabludowicz i warto ją zobaczyć. Młodzi mają to do siebie, że wyczuwają puls życia artystycznego instynktownie, nawet wcześniej zanim serce jakiegoś nowego „izmu” zacznie bić. Niektóre prace zapamiętałem szczególnie ze względu na ich dowcipne podejście do tematu. Sway, 2010 nazwała Lucia Rivero (Central Saint Martins) swe dwie tańczące suszarki do włosów, pląsające do taktów znanego starego szlagieru. Dowcipna była też praca Alice

Gallarate pod tytułem Touch Wood, podobno zrobiona dla (lub przeciw) zabobonnym ludziom, którzy chcą ochronić się przed złem, dotykając kształtne kawałeczki drewna, które można ukryć w kieszeni i dotykać w potrzebie do woli. Były też tam prace bardzo poważnie traktujące swój wybrany temat. Adam Redhead z Chelsea College of Art zrobił Monolog 2010. Dwa monitory pokazują artystę i animacje autoportretowego rysunku. Całość wpleciona jest w intrygującą narrację. O ile prace są interesujące i warte zobaczenia, o tyle sama ekspozycja ma charakter wystawy studenckiej i cierpi na infantylizm, którego cień pada nieuchronnie na prace artystów, podważając często ich wartość.


16|

15-28 stycznia 2011 | nowy czas

kultura

Poeta spełnionej wizji Michał Piętniewicz

K

rzysztof Kamil Baczyński urodził się 22 stycznia 1921 roku. Zginął w Powstaniu Warszawskim 4 sierpnia 1944 roku. Jego krótkie życie było naznaczone traumą wojenną. Pisze się o Baczyńskim, podobnie jak o jego pokoleniowym przyjacielu, Tadeuszu Gajcym, jako o poetach „spełnionej Apokalipsy”. Jest to stwierdzenie tyleż prawdziwe, ile mocno już wyświechtane, trącące literaturoznawczym stereotypem i banałem. Kim zatem był Krzysztof Kamil Baczyński? Oddajmy na chwilę głos poecie z tego samego pokolenia, któremu dane było żyć znacznie dłużej, pochodzącemu z linii tak zwanych poetów katastrofistów, Czesławowi Miłoszowi. W swojej książce eseistycznej „Ogród nauk” Miłosz tak pisze o Baczyńskim: Byłem nim oczarowany jako zjawiskiem. Niech pan sobie wyobrazi nagłe narodziny talentu wśród okropności tamtej Warszawy. I to nie narodziny, które potwierdzają nasze, przez literaturę ukształtowane, pojęcia o tym, jak to powinno się odbywać. Czyli niech pan sobie wyobrazi Ariela, młodocianego, eterycznego Słowackiego, czy raczej ze względu na chorobę astmy, Prousta. Baczyński, kiedy go poznałem i odwiedzałem w domu, u jego matki, był zawsze chory na astmę, dnie spędzał w łóżku i w łóżku pisał. Późniejsza jego metamorfoza w żołnierza jest tym bardziej zadziwiająca, jako triumf woli. Owa eteryczność poety przejawiała się zarówno w jego cechach fizycznych (był delikatnej urody), jak i w jego wierszach, które żywo przypominały poezję Słowackiego, zwłaszcza z okresu genezyjskiego. Znakomity krytyk Jan Błoński poświęcił Baczyńskiemu esej pt. „Pamięci anioła”. Tytuł ten wydatnie określa poetę jako tego rodzaju artystę, który był jeszcze niejako w swojej twórczości, mówiąc dzisiejszym językiem, niewinny, czysty, nieskalany, niejako dziewiczy. Twórczość Baczyńskiego bowiem, która choć odnalazła ekwiwalent swoistego doświadczenia, to jednak nie dojrzała na tyle i nie obrosła w tego rodzaju semantykę, że można by było o niej mówić (tak jak w wypadku Miłosza) o poezji „ustawionego głosu”. Baczyński czytał ogromnie wiele, co dało tej poezji z jednej strony sporą gęstość i dojrzałość intelektualną, ale z drugiej uczyniło ją niewolną od pewnych wpływów, zapożyczeń i zapośredniczeń. Mowa tu przede wszystkim o tradycji romantycznej, z której poeta czerpał garściami. Był to wpływ, jak pisze Jerzy Święch, dyskursywnego Norwida, a jednocześnie wizyjnego, onirycznego Słowackiego. Nie należy również zapominać o innych wpływach ówczesnych, czyli o poezji katastrofistów (Sebyła, Zagórski, Rymkiewicz, Miłosz). W istocie poezja ta wplata się między słowo a czyn. Słowo, bo Baczyński ze swojej poezji uczynił swoisty, wieloznaczny, będący w stanie nieustającej metamorfozy kosmos, w którym jedno istnienie na zasadzie odbicia przegląda się w drugim, gdzie słowa nie są tylko ekwiwalentami nazw przedmiotów, ale odsyłają do głębszej, ciemniejszej i bardziej tajemniczej rzeczywistości metafizycznej.

Czyn – bo Baczyński to poeta żołnierz. Żołnierz, co prawda, kiepski, nienadający się do walki zbrojnej z racji swojego wątłego zdrowia i delikatnej tkanki psychicznej, przeniesiony ze stanowiska walki czynnej do mniejszych zadań związanych z działalnością prasową w kompanii. Na to się zresztą poeta nie zgodził i uniesiony ambicją i honorem przeniósł się z batalionu „Zośka” do batalionu „Parasol”, za co zapłacił stawkę najwyższą, bo zginął już w czwartym dniu Powstania Warszawskiego. Niewątpliwie poezja Baczyńskiego, choć pomimo jego krótkiego życia nieukształtowana do końca, zasługuje na uwagę badaczy literatury i ma już swoje ustalone miejsce w kanonie polskiej literatury. Zasługuje, ponieważ stwarza wiele możliwości interpretacyjnych. Nie miejsce tutaj na wymienianie wszystkich możliwych furtek, które poezja ta otwiera, ale na zasygnalizowanie problemu, że jest ona niewątpliwie wybitna, zjawiskowa, jednocześnie przynależąca do swojego czasu wojennego, a także przekraczająca ten czas na swój jedyny, niepowtarzalny i oryginalny sposób. Baczyńskiego często oskarżono o eskapizm, ataki szły głównie ze strony ówczesnego pisma „Sztuka i Naród”, gdzie zarzucano poecie brak zaangażowania w sprawy narodowe, ucieczkę w krainy baśniowości, wizyjności, oniryzmu i mityczności. Gdyby jednak nie ten gest, należy wątpić, czy oddziaływanie Baczyńskiego byłoby tak silne na późniejsze pokolenia. Baczyński popełnił wiele tak zwanych wierszy tyrtejskich, dzisiaj powiedzielibyśmy patriotycznych, ale przede wszystkim w tym, co pisał,

co robił, pozostał tym, kim był – to znaczy artystą wiernym swojej wyobraźni. Poeta bowiem to taki rodzaj człowieka, który aby pisać, nie może zdradzać siebie – to jest swojej artystycznej wizji. Dlatego poezja z trudem poddaje się ideologicznym manipulacjom, jako że ze swojej natury jest jednostkowa i opowiada o doświadczeniu wewnętrznym, które zawsze jest odrębne i niepowtarzalne. Można by wiele jeszcze pisać o cechach samej wyobraźni Baczyńskiego, która była skomplikowana, czasem wewnętrznie sprzeczna – zawieszona pomiędzy biegunem czystości, tego tak zwanego eteru, a biegunem ciała – które podmiot tej poezji traktował nie tyle z rezerwą i dystansem, ile po manichejsku, uznając je za siedlisko grzechu, wstrętu, ciemnych sił. Ciekawy jest związek poety z Barbarą Drapczyńską, po matce najważniejszą kobietą w jego życiu, której Baczyński poświęcił piękny wiersz „Biała magia”: Stojąc przed lustrem ciszy Barbara z rękami u włosów nalewa w szklane ciało srebrne kropelki głosu. Kobieta jawi się poecie jako zjawa, twór eteryczny właśnie, momentalny, ulotny – na wzór postaci niebiańskiej, może Madonny, która jednak niekiedy była grzechu pełna, czyli zbrukana cielesnością. Kazimierz Wyka słusznie zauważa, że erotyki Baczyńskiego, choć piękne i urokliwe, właśnie ze względu na swoją czystość nie noszą jednak znamion dojrzałej, tak zwanej męskiej poezji, która w nieco inny sposób pochyla się nad fizycznością i ciałem – w sensie nie manichejskim,

Scena Poetycka w Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym w Londynie

zaprasza na

ŚPIEW Z POŻOGI

wieczór poezji Krzysztofa Kamila Baczyńskiego

występują: Magda Włodarczyk, Dorota Zięcikowska, Konrad Łatacha, Wojciech Piekarski, Janusz Guttner Joanna Kozub – skrzypce, Daniel Łuszczki – fortepian reżyseria – Janusz Guttner Piątek, 21 stycznia, godz.19.00 Niedziela, 23 stycznia, godz.16.00 Jazz Cafe, POSK 238-246 Kings Street, W6 0RF

Bilety w cenie £8 (z lampka ̨ wina) do nabycia przed spektaklem. Rezerwacja – email: scenapoetycka@gmail.com

dychotomicznym, ale (jak to na przykład widać w późnej twórczości Miłosza), traktującym człowieka jako jedność psychofizyczną, niejako dar Stwórcy, istotę transcendentną, jednocześnie przekraczającą cielesność w kierunku Boga czy Absolutu i zachowującą harmonię ze światem fizycznym. Jednak chyba właśnie ten dualny sposób postrzegania sprawił, że poezja Baczyńskiego jest tak oryginalna. Jest ona bowiem, podobnie zresztą jak poezja Słowackiego, niecielesna, uciekająca od konkretnego doświadczenia w świat wyobraźni, rozmaitych wizji, wyśnionych, fantastycznych światów, relacji kobiety i mężczyzny, które na podobieństwo bytów duchowych wzajemnie się od siebie odbijają, w wyniku czego, jak pisze Stabro (autor najpełniejszej chyba i najbardziej rzetelnej pracy dotyczącej tej poezji), powstaje tak zwany „kosmos otwarty” – otwarty na przemiany, na zmienność wrażeń, na strumień obrazów i nieuporządkowanych wizji, a jednocześnie, jak pisze Jerzy Święch, „dziwnie zamykający” to doświadczenia w swego rodzaju ucieczce od realności, jakiegoś sprawozdania z nierzeczywistości, ze świata, który jest po tamtej stronie. Niezwykła piękność, muzyczność, melodyjność, śpiewność tych wierszy, jej liryzm, który wiąże poniekąd Baczyńskiego z genialnym rewelatorem języka poetyckiego, jakim był Józef Czechowicz, sprawia, że wpada ona w ucho i pozostaje na długo w pamięci. I nie tylko dzięki słynnemu wykonaniu Ewy Demarczyk pamiętamy wersy, takie jak te:

Ten wiersz jest żyłką słoneczną na ścianie jak fotografia wszystkich wiosen. Kantyczki deszczu wam przyniosę – wyblakłe nutki w nieba dzwon jak wody wiatrem oddychanie. Tańczą panowie niewidzialni na moście w Awinion. („Sur le pont d’Avignon”) Albo inne:

Niebo złote ci otworzę, w którym ciszy biała nić jak ogromny dźwięków orzech, który pęknie, aby żyć zielonymi listeczkami, śpiewem jezior, zmierzchu graniem, aż ukaże jądro mleczne ptasi świt. Jeno wyjmij mi z tych oczu szkło bolesne – obraz dni, które czaszki białe toczy przez płonące łąki krwi. Jeno odmień czas kaleki, zakryj groby płaszczem rzeki, zetrzyj z włosów pył bitewny, tych lat gniewnych czarny pył. („Niebo złote ci otworzę”)

Kim zatem był Krzysztof Kamil Baczyński? Może, by sparafrazować Błońskiego, powiedzmy, że był przedwcześnie zmarłym aniołem, którego ogromny talent przypada na wyjątkowo trudny w Polsce czas okupacyjnego koszmaru, którego wyobraźnia z jednej strony jest naznaczona piętnem krwi i bohaterstwa, z drugiej zaś kreacją eterycznych, subtelnych, delikatnych, konstruowanych z niezwykłym jak na młodego poetę kunsztem, światów poetyckich – nieskażonych jeszcze winą i doświadczeniem, jakie przynosi późniejsze życie, z którym nie było dane temu aniołowi się spotkać.


|17

nowy czas | 15-28 stycznia 2011

pytania obieżyświata

PAJĄK Jak Bóg który nim stworzył Wszechświat zmierzył przestwór wiecznej pustki tak też zwinny pająk mierzy niewidzialną calówką przestrzeń od krańca do krańca. Jak architekt pęta pustkę niewidoczną miarą. Sieć tkana jak wanty jak aureola z doskonałym środkiem ciężkości, równokątny drżący wielobok wisi w pustce.

Po jakiemu mówi się na Malcie?

Duch miejsca znany jest pająkowi. Rozwiesza w rogu pokoju lub między tyczkami majstersztyk kołyskę pułapkę. Mierzy i waży pająk jak Bóg przed stworzeniem świata a gdy dzieło jest ukończone siódmego dnia odpoczywa. Bóg mimochodem roni kroplę rosy jak drżące słońce odbijającą miliardy światów.

Włodzimierz Fenrych

M

oje dzieci chrzcił ksiądz Emanuel, Maltańczyk. Ksiądz Emanuel był literatem, pisał dramaty. Mieszkał w Anglii, ale dramaty były wystawiane w teatrze w Valetcie na Malcie. Nigdzie indziej nie byłyby zrozumiałe, ksiądz Emanuel pisał je bowiem po maltańsku. Po maltańsku? A co to za język? Czy istnieje odrębny język maltański? Otóż istnieje. Jest to język semicki, zupełnie niepodobny do dialektów używanych na innych wyspach Morza Śródziemnego. Maltańczycy twierdzą, że ich język wywodzi sie od języka Fenicjan, którzy w starożytności zasiedlili Kartaginę oraz sąsiadującą z nią Maltę. Jest w tym zapewne ziarno prawdy, z tym że we wczesnym średniowieczu zarówno Kartagina (czyli dzisiejsza Tunezja), jak i Malta były pod władzą Arabów i szybko przyjęły arabski język. W 1090 roku Normanowie zajęli Sycylię oraz Maltę i w tym momencie kontakty Maltańczyków ze światem arabskim zostały przerwane. Malta stała się częścią Królestwa Obojga Sycylii, arystokracja mieszkająca na wyspie używała języka włoskiego, jednakże lud przez całe następne tysiąclecie zachował język semicki, wywodzący się z fenickiego i arabskiego. Niezależnie od powiązań językowych Malta, przynajmniej od momentu zajęcia jej przez Normanów, była przedmurzem chrześcijaństwa. W 1530 roku została przekazana wycofującemu się z Ziemi Świętej rycerskiemu

U góry: Grand Harbour, Valetta; powyżej: lodzie rybackie w porcie Marsaxlok; obok napis w języku maltańskim. Fot. Włodzimierz Fenrych

zakonowi joannitów. W 1798 roku wyspę zajął Napoleon, ale rewolucyjne wojska francuskie bezcześciły kościoły, co jej mieszkańcom, gorliwym katolikom, było bardzo nie w smak. Wybuchło powstanie, Francuzów wygnano, ale powstańcy byli świadomi, że sami Napoleonowi się nie przeciwstawią, wobec czego poprosili o protekcję Anglików. Do 1964 roku Malta była kolonią brytyjską, od tego roku jest niepodległym członkiem Brytyjskiej Wspólnoty Narodów. Do Unii Europejskiej wstąpiła w tym samym czasie co Polska. Przez tysiąclecie język maltański był językiem ludu, podczas gdy klasy wykształcone używały włoskiego lub – później – angielskiego. Jednakże w XIX wieku pojawił się ruch odrodzenia języka, zaczęto publikować literaturę po maltańsku. Ruch ten nasilił się w XX wieku, tak że w momencie uzyskania niepod-

ległości maltański był normalnie funkcjonującym językiem ze szkolnictwem, prasą, teatrami. I, oczywiście, poezją. Ilu ludzi mówi po maltańsku? Ludność Malty liczy niecałe pół miliona. Jak na tak małą wyspę to bardzo dużo, więcej niż ćwierć powierzchni to zabudowa miejska, ale to i tak mniej niż ludność Poznania. Czy w takim państwie opłaca się wydawać książki? Odwiedzając różne kraje, mam zwyczaj zaglądania do księgarń, by mieć jakieś pojęcie o życiu literackim. Zajrzałem też do księgarni w Valetcie i przekonałem się, że około jedna piąta książek była po maltańsku (reszta po angielsku). Zważywszy, że wykształcona część społeczeństwa biegle włada angielskim – nie opłaca się wydawać

książek po maltańsku z takich dziedzin, jak biologia czy informatyka, niemniej kwitnie maltańskojęzyczna literatura. W tym również poezja. Znalazłem tam dwujęzyczny tomik wierszy poety imieniem Achille Mizzi, jeden z jego wierszy spolszczyłem i prezentuję tutaj. Jest to coś jak spojrzenie przez dziurkę od klucza na literaturę maltańską. A ponieważ z prywatnych rozmów wiem, że niektórzy nie wierzą w istnienie języka maltańskiego – załączam zdjęcie z napisami w języku angielskim i maltańskim. Język maltański to jedyny język semicki zapisywany alfabetem łacińskim. Niezależnie od pisowni osoby rozumiejące arabski znajdą w nim wiele znajomych słów.


18|

15-28 stycznia 2011 | nowy czas

spacery po londynie

Pimlico Jedna strona. Może dwie. A czasem tylko wzmianka. W przewodnikach po Londynie o Pimlico za dużo nie znajdziemy. Ale wędrujących z nami po Londynie nie powinno to zniechęcać. Adam Dąbrowski

Gdy niedawno rząd zasugerował samorządom, by – w ramach niezbędnych oszczędności – wyłączały część ulicznych lamp niektórzy się oburzyli, spodziewając się, że Londyn pogrąży się w średniowiecznych ciemnościach. Ale komentarz redakcyjny dziennika „The Independent” mógł zaskakiwać. Pomysł nie jest taki zły, w końcu jedne z najbardziej klimatycznych zakątków Londynu to te, które toną w półmroku – przekonywał autor. Bardzo możliwe, że myślał między innymi o małym zakątku wciśniętym między Tamizę, Westminster i Chelsea. Pimlico to jedno z tych miejsc, które swój urok odkrywają przed nami powoli, z ociąganiem. Trzeba poczekać na odpowiednią porę dnia i być cierpliwym. Bo na próżno szukać tu monumentalnych budynków i atrakcji. To, co Pimlico ma najlepszego, to zakątki, uliczki i bramy, które dopiero czekają na odkrycie. I niezależnie od lekceważącego milczenia ze strony przewodników jest to wystarczający powód, by pewnego wieczoru się tam wybrać. Zacząć można od urokliwego zakątka utworzonego przez Cowley Street, Lord North Street i Barton Street. Uliczki są tak wąskie, że dociera tu niewiele samochodów. W zimowym półmroku bardzo łatwo jest uwierzyć, że wehikuł czasu przeniósł nas do wczesnego XVIII wieku. Kamienice z czerwonej cegły otaczają okolicę otuliną, skutecznie oddzielając nas od samochodów pędzących okolicznym

Millbank. A te małe uliczki wypadają – razem z nami! – z czasu. I nie zdziwilibyśmy się pewnie, gdyby od strony Smith Square nadszedł jeden ze sławnych mieszkańców okolicy. To tutaj swoją „oazę spokoju” znalazł Lawrence z Arabii, tu swoje partie powtarzał jeden z najwybitniejszych brytyjskich aktorów XX wieku, sir John Gielgud. Możliwe, że mignie nam sylwetka premiera Anthony’ego Edena. A może któraś z latarni wydobędzie na moment ducha Marylin Monroe, która kiedyś spędziła na Barton Street 14 jedną jedyną noc? Wędrówkę kontynuować można wzdłuż Herrick Street i Erasmus Street. One z kolei przenoszą nas do Londynu Dickensowskiego (choć wrażenie psuje nieco górujący nad ulicą absurdalnie brutalistyczny wieżowiec). Potem idziemy wzdłuż rzeki. Będziemy musieli przeciąć ruchliwą Vauxhall Bridge Road, która spróbuje nas porwać na nowo ku światłom West Endu i ruchliwej Piccadilly. Ale nie dziś. Odepchnijmy tę pokusę. Pożegnajmy samochody, autobusy, światła i neony i ucieknijmy w Drummond Gate. Możemy zajrzeć na chwilę na St. George’s Square skrywający uroczy, mały kościółek i eleganckie wille. Nadarzy się tu okazja, by pokłonić się jednemu z mieszkańców placu: Bramowi Stokerowi, autorowi „Drakuli”, który w 1912 umarł w domu pod numerem 26. To nie jedyna znana postać, która mieszkała w okolicy. Na Eccleston Square można znaleźć dom Winstona Churchilla. Jego nazwisko nosi dziś znajdujące się na wschód od St George Square osiedle mieszkaniowe. Teraz dalej, ku Belgrave Road, któ-

ra znów uparcie chciałaby wyrwać nas z mikroświata Pimlico i poprowadzić ku Victorii. Ale my skręcamy w urokliwą Warwick Street. Warto zboczyć w którąś z wielu przecznic i po prostu – bez celu – pobłądzić między wybudowanymi w XIX wieku domami dla klasy średniej. Te uliczki, ze swoimi stylowi latarniami, białymi, stiukowymi fasadami też mają nam do opowiedzenia swoją historię: opowieść o Imperium Brytyjskim i spokojnym XIX wieku; wieku kiedy Wielka Brytania rządziła światem. A najlepsze przed nami. Bo zakątek skrywa przed nami swój najbardziej urokliwy sekret na Pimlico Road. Śliczny kościółek, maleńka kwiaciarenka, stylowa piwiarnia Orange Brewery, nieduża galeria… Poza tym – francuska knajpka La Poule a Pot i – dalej na zachód – sklepiki z antykami. Ale pamiętajcie: zaklęcie działa tylko w nocy, a rano Pimlico na nowo zajmuje swoje miejsce w czasie: gdy wschodzi słońce znów jest po prostu trójkątnym obszarem, przez który przechodzi się w drodze na dworzec Victoria czy na Sloane Square. Jak to dobrze, że znamy sekret tego miejsca.

TaTe BriTain: szTUka na Pimlico Kiedyś było tu więzienie. W 1897 roku przy Millbank powstał klasycystyczny budynek zaprojektowany przez Sidney’a R. J. Smitha. Miał pomieścić obrazy i rzeźby autorstwa brytyjskich artystów. Ale w dziesięć lat później przed kuratorami galerii postawiono nowe, ambitne zadanie: skompletować kolekcję światowej sztuki współczesnej. Dodatkowe dzieła miały pomieścić nowe sale zaprojektowane przez sir Johna Duveena. Po jakimś czasie i one przestały wystarczać. Liczba eksponatów tak się rozrosła, że w 2000 roku część dzieł została przeniesiona do opuszczonej elektrowni w okolicach Blackfriars Bridge. Tak powstała Tate Modern. Z jednego budynku do drugiego można się do-

W Pilmico naa próżno szukać monumentalnych budynków i atrakcji. To, co Pimlico ma najlepszego, to zakątki, uliczki i bramy, które dopiero czekają na odkrycie

stać łodzią, którą przyozdobiono na modłę jednego z dzieł Damiena Hirsta. Swoje oddziały ma też Tate w Liverpool i St Ives. Historia Tate Gallery była burzliwa: groziła jej powódź, nie uniknęła też zniszczeń podczas nalotów nazistowskich bombowców. Ale płótna i rzeźby przetrwały. Dziś możemy tu oglądać fascynujące rysunki Williama Blake’a (między innymi sławnego „Newtona”), przerażające wizje Francisa Bacona (uwagę zwraca „Tryptyk” i hołd oddany van Goghowi) czy rzeźby Henry’ego Moore’a. Wiszą tu również płótna Johna Constable’a z pasją zachowującego swoją Arkadię w dolinie rzeki Stour.

W Tate znajdziemy też jednak poruszający szkic „Hadleigh Castle”, który malarz stworzył po śmierci swojej ukochanej, Marii Bicknell. Ciemne barwy, deszczowe chmury i pejzaż połykający jedyną, niedostrzegalną niemal postać są o lata świetlne od idyllicznych obrazów, z jakim zwykle kojarzymy Constable’a. Nieustającą popularnością cieszą się dzieła prerafaelitów. Renesansowa jasność barw, dydaktyzm (chyba nadmierny) i sekretne znaczenia poukrywane na ich płótnach sprawiają, że wycieczki z przewodnikiem (odbywają się codziennie i są zupełnie darmowe) zatrzymują się najdłużej właśnie przed obrazami Rosettiego Millaisa i Williama Holmana Hunta. Swoją galerię ma też ubóstwiany na Wyspach Turner. I choć jego eksperymenty ze światłem rozpuszczającym materię i kolory mogą dziś nieco męczyć (przechadzając się po Turner Galleries trudno się oprzeć uczuciu jednostajności), nie sposób nie docenić „preimpresojnistycznej” intuicji malarza. Tate Britain można odwiedzać. Wstęp jest darmowy. Wychodząc z budynku możemy poczuć na sobie czyjś uważny wzrok. Odwiedzających galerię obserwuje ze swojego postumentu John Everett Millias.

››

U góry: wiktoriańskie domy w Pimlico; obok Tate Britain; z lewej: charakterystyczna witryna sklepowa


|19

nowy czas | 15-28 stycznia 2011

podróże po świecie

Jechać zimą? Ale dokąd? Jacek Ozaist

P

owszechnie wiadomo, iż w grudniu Polacy z Wysp wyjeżdżają głównie do kraju, zdarzają się jednak tacy, którzy w ten szczególny czas poszukują słońca i wypoczynku. Rozumiem doskonale rodaków, którzy muszą dowieźć babciom dawno niewidziane wnuki, odwiedzić stęsknionych rodziców i spożyć tradycyjną wieczerzę wigilijną w rodzinnym gronie. Dostrzegam jednakże coraz więcej osób rezygnujących z wyjazdu do Polski na rzecz wypadu pod palmy. Zresztą sam się do nich zaliczam. Wolę odwiedzać nasz kraj w cieplejszych miesiącach, a tęskniącą rodzinę chętnie zapraszam do siebie. Dwa lata temu na początku stycznia pływałem promem po Karaibach, w zeszłym roku w grudniu zwiedziłem kilka Wysp Kanaryjskich oraz Maroko i Maderę. Miesiąc temu przegrałem ze strachem, że gwałtowna zima pokrzyżuje mi szyki i nie zdecydowałem się na żaden wyjazd. Szalę przeważyły doświadczenia z grudnia 2008 roku, kiedy po wielogodzinnym oczekiwaniu udało mi się wreszcie opuścić Teneryfę i szczęśliwie wylądować na Gatwick. Nazajutrz Teneryfę spustoszyła ulewa i błotna powódź, a angielskie lotnisko zamknięto na czas nieokreślony z powodu ataku zimy. W tym roku kilkoro znajomych do samego końca nie miało pewności, czy uda im się wylecieć na wakacje. Nie chciałem przeżywać tego samego. Nic straconego. Przede mną styczeń, luty i marzec, kiedy to wycieczki zorganizowane nie są już takie tanie, ale jeszcze nie przesadnie drogie. Oto mój przegląd ciekawych miejsc, do jakich można za stosunkowo nieduże pieniądze pojechać z londyńskich lotnisk. Zimą najbliższa słoneczna plaża znajduje się o cztery godziny lotu od stolicy Anglii – na jednej z Wysp Kanaryjskich lub w marokańskim Agadirze. W styczniu z kilkudniowym wyprzedzeniem wciąż można kupić pokój w niezłym hotelu za nieco ponad 300 funtów za osobę. Nie zawsze jest to hotel ulokowany bezpośrednio na plaży i raczej jest w wersji half-board (śniadania i obiadokolacje), ale już od 400 funtów można przebierać w dobrze ulokowanych hotelach all inclusive. Prawdziwymi perełkami w tej cenie są na przykład Maspalomas Princess lub Suite Princess Hotel na Gran Canarii, Riu Palace Tres Islas Hotel na Fuerteventurze czy Club Hotel Riu Paraiso na Lanzarote. Podobnie jest z najpopularniejszą z Wysp Kanaryjskich – Teneryfą, natomiast niemożliwe jest znalezienie względnie niedrogiego hotelu na maleńkiej, kameralnej i zupełnie nieskomercjalizowanej La Gomerze, co można zrekompensować sobie wypadem na równie spokojną i piękną La Palmę, zwaną La Isla Bonita (Piękna Wyspa). Nieco bardziej ryzykowna wydaje się zimową porą wyprawa na położoną kilkaset kilometrów na północny zachód Maderę. Wprawdzie jej niezrównana przyroda jest w rozkwicie przez cały rok, ale można trafić na deszczowe dni, gdy temperatura nie przekroczy 20 stopni Celsjusza. Większy spokój zapewnia leżący nieopodal Wysp Kanaryjskich Agadir. Zwykle zimą panuje tam łagodny klimat, a temperatura rzadko spada poniżej umownej dwudziestki, ale w przeciwieństwie do Kanarów i Madery noce są dużo

zimniejsze. Siedmiodniowy pobyt w przyzwoitym hoteliku w Agadirze ze śniadaniem i kolacją kosztuje w grudniu oraz styczniu jedynie 250 funtów, a czterogwiazdkowy all inclusive niecałe 400. Marzących o Marakeszu uprzedzam, że ceny są jeszcze niższe, ale temperatury też. Podążając dalej wschodnim Atlantykiem, napotykamy leżące niemal na równiku Wyspy Zielonego Przylądka. To już mniej więcej sześć godzin lotu z Londynu. W grudniu widywałem fantastyczne oferty all inclusive od 400 funtów, w styczniu i lutym ceny nie spadają poniżej 700. Pewnie ze względu na gwarantowane 30 stopni w dzień i ponad 20 nocą. W tym roku też będzie grudzień, więc kto wie, może się tam wybiorę za pół obecnej ceny. Naprzeciw Wysp Zielonego Przylądka leży Senegal, do którego żadne biuro z Wielkiej Brytanii nie organizuje wycieczek, ale nieco poniżej mamy najmniejszy kraj w Afryce zwany Gambią. Zawsze bardzo chciałem tam polecieć, lecz zima to tamtejsza pełnia sezonu, a ceny dorównują upalnym temperaturom. W grudniu, styczniu i lutym jest bardzo sucho, termometry zaś wskazują 37–40 stopni powyżej zera. Internauci skarżą się, że ceny nie są adekwatne do poziomu i jeżeli ktoś spodziewa się luksusów, powinien ten skrawek Afryki omijać z daleka. No i rzeczywiście, siedem dni ze śniadaniem w dwugwiazdkowym hotelu to najmniej 350 funtów, natomiast cztery gwiazdki w HB to już koszt powyżej 500 funtów. Należy też wspomnieć – jako żart – o pięciogwiazdkowym Sherattonie all inclusive z widokiem na ocean za jedyne 950 funtów od osoby. Wystarczy dołożyć do tego 300 funtów, dwie godziny lotu i rajskie plaże Dominikany dla dwóch osób stoją otworem. Ale cóż, co kraj, to obyczaj. Gambia jest droga, lecz zawsze można liczyć na pogodę. Oczywiście, jest jeszcze kierunek wschodni – Cypr, Egipt, Turcja (4–6 godzin lotu z Londynu), mój przegląd jednak jest subiektywny i pozwolę sobie te miejsca ominąć. Są tak popularne wśród Polaków, że nie trzeba ich nikomu przedstawiać. Zimą w Turcji jest zimno, na Cyprze umiarkowanie, a w Egipcie ciepło, choć o tym sezonie należy szybko zapomnieć z powodu grasującego u wybrzeży Morza Czerwonego rekina ludojada. Niewielu z nas zdaje sobie też sprawę, że angielskie biura podróży oferują fantastyczne rejsy promami pasażerskimi. W grudniu można zaliczyć rejs Colourful Coast: Teneryfa – Gran Canaria – La Palma – Lanzarote – Agadir – Madera za 350 funtów od osoby. Jest to wprawdzie wewnętrzna kabina

›› Park Timanfaja na Lanzarocie; u góry: grudzień na La Palmie poniżej: ogród botaniczny na Maderze

na środkowym pokładzie, a nie apartament z balkonem na najwyższym pokładzie, ale full-board realizowany przez kilka restauracji gwarantuje tyle jedzenia i picia (bez alkoholu), że nie ma człowieka, który byłby w stanie to wchłonąć. W styczniu podobny rejs to już koszt 450–500 funtów, podobnie jak Red Sea Magic, który drażni wyobraźnię wizytami w takich miejscach, jak Kair, Luksor, Dolina Królów czy jordańska Petra. Oczywiście, za każdą wycieczkę poza prom płaci się osobno, więc nie ma co liczyć, że będzie tanio, lecz co człowiek tam zobaczy, tego nigdy nie zapomni. Drożej, bo nieco ponad 750 funtów kosztuje prom po wschodnich Karaibach, który oferuje odwiedziny kilku tropikalnych wysp, takich jak Dominikana, St. Kitts czy Barbados. Do tego trzeba wysiedzieć 8–9 godzin w samolocie. Podczas tej zimy marzę o nowym kierunku na brytyjskim rynku turystycznym, czyli o Kostaryce. Po pierwsze dlatego, że to kraj, który zrezygnował z armii. Dziwi mnie to i fascynuje. Po drugie, nigdy nie byłem nad Pacyfikiem, a mam wielką chrapkę, by ten ocean zobaczyć. Po trzecie, fajnie być jednym z pionierów na danym rynku. Innym nowym kierunkiem tego sezonu jest Porto Santo, maleńka portugalska wyspa nieopodal Madery. Zostawię ją sobie w planach na lato. Marzycielom i niedowiarkom polecam strony www.thomson.co.uk, www.monarch.co.uk, www.firstchoice.co.uk, www.virginatlantic.co.uk, www.teletext.co.uk. Miłych marzeń! Wielkich podróży!


2|

15-28 stycznia 2011 | nowy czas

” SoBota, 15 StyczNia, izydora, PaWła 1935

Pierwszy lot samolotu polskiej konstrukcji RWD-13.

Niedziela, 16 StyczNia, tycjaNa, Włodzimierza 1919

1961

W Stanach Zjednoczonych początek tzw. prohibicji. Zakazano produkcji, importu i eksportu, przewozu oraz sprzedaży wszelkich napojów alkoholowych na terenie USA. Ustawa nie zakazywała jednak kupowania ani picia tych napojów. Na Wawel powróciły z Kanady skarby królewskie. Wśród nich znajdowały się słynne wawelskie arrasy.

PoNiedziałek, 17 StyczNia, aNtoNiego, teodora 1943

Na polecenie Heinricha Himmlera zorganizowano ostatnią wielką łapankę we wszystkich dzielnicach Warszawy. Aresztowano kilka tysięcy osób, z której większość wysłano do obozu w Majdanku.

Wtorek, 18 StyczNia, Bogumiła, kryStyNy 1946

W Gdyni utworzono Oficerską Szkołę Marynarki Wojennej, teraźniejszą Wyższą Szkołę Marynarki Wojennej im. Bohaterów Westerplatte.

Środa, 19 StyczNia, marty, matyldy 1947

Urodził się Leszek Balcerowicz, polityk UW, ekonomista, minister finansów i wicepremier w latach 1997-2000, autor planu ożywienia gospodarki polskiej (tzw. plan Balcerowicza).

czWartek, 20 StyczNia, SeBaStiaNa, lucjaNa 1986

Francja i Wielka Brytania podpisały porozumienie o budowie tunelu pod kanałem La Manche.

Piątek, 21 StyczNia, agNieSzki, jaroSłaWa 1950

Zmarł George Orwell, (wł. Eric Arthur Blair); brytyjski pisarz, publicysta, autor „Folwarku zwierzęcego", „Roku 1984", „Birmańskich dni", "Córki proboszcza".

SoBota, 22 StyczNia, domiNika, laury 1980

Wybitny fizyk Andriej Sacharow został zesłany do Gorki za protest przeciwko wojnie w Afganistanie. Spędził na zesłaniu sześć lat.

Niedziela, 23 StyczNia, daNiela, łukaSza 1953

W Polsce rozpoczęto nadawanie regularnych audycji telewizyjnych. Programy emitowane były raz na tydzień przez pół godziny.

PoNiedziałek, 24 StyczNia, rafała, mileNy 1984

Przedsiębiorstwo komputerowe Apple wprowadziło pierwszy komputer z serii Macintosh. Firma chciała stworzyć komputer łatwy w obsłudze nawet dla użytkowników bez wiedzy informatycznej. Udało się!

Wtorek, 25 StyczNia, miłoSza, emaNuela 1971

Wizyta I sekretarza Edwarda Gierka w Gdańsku, gdzie zadał słynne pytanie: „Pomożecie?".

Środa, 26 StyczNia, aNdrzeja, leoNa 1788

W Australii założono pierwszą osadę, obecnie – miasto Sydney. Na pamiątkę tego wydarzenia dzień 26 stycznia ustanowiono świętem narodowym Australii.

czWartek, 27 StyczNia, iloNy, PrzemySłaWa 1957

Odbyło się pierwsze losowanie Toto-Lotka, najstarszej gry liczbowej organizowanej przez Totalizator Sportowy.

Piątek, 28 StyczNia, jakuBa, juliaNa 1986

Katastrofa na Przylądku Canaveral. Wystrzelony ze stacji NASA prom „Challenger” eksplodował zaraz po starcie. Zginęło siedmiu astronautów.

SoBota, 29 StyczNia, HaNNy, BoleSłaWa 1829

Dekret carski o utworzeniu Banku Polskiego w Warszawie jako centralnej instytucji emisyjnej i kredytowej.

listy@nowyczas.co.uk iluzja lat... czasu... plącze się po ziemi... tak wielu z nas myśli... że zwykle są spóźnieni... ale do czego? w dzikim pośpiechu... w spoconych oczach... i bez oddechu... pędzimy... Sławek Żak Śmiech poprawia obyczaje

Jestem oddaną czytelniczką „Nowego Czasu” i doceniam fakt, że Redakcja eksperymentuje i zamieszcza bardziej ambitne i różnorodne formy pisarstwa dziennikarskiego niż tylko sprawozdania i relacje. Nawiązuję tutaj do „Obrazków” Grażyny Maxwell w dwóch ostatnich numerach pisma. Dawno się tak nie ubawiłam. Czytając je, myślałam o kilku moich znajomych, których te „Obrazki” mogły portretować, ale pomyślałam też o sobie samej, czy przypadkiem mnie ta dziennikarka nie wzięła pod lupę. Mam nadzieję, że autorka będzie kontynuować swój cykl nie tylko przez siedem grzechów głównych, ale znajdzie jeszcze artystyczną podnietę, by przejść przez dziesięć przykazań. Mogłoby powstać coś w rodzaju małej menażerii ludzkiej „Nowego Czasu”. Nie mogę się doczekać dalszych odcinków. Chciałabym pochwalić Autorkę za humor, oryginalne słownictwo, za to, że z lekkością przystawia lustro do sytuacji życiowych i każe się nam w nim przeglądać, bo wtedy łatwiej dostrzec różne ludzkie słabości i dziwactwa. Wcale bym się nie zdziwiła, jeśli znajomi czy krewni z jej środowiska poczują się napiętnowani czy obśmiewani. Ale jak wiemy, uderz w stół, a nożyce się odezwą. Myślę, że jest to niezwykle ważna nauka, by umieć się śmiać z siebie samych i rozpoznawać drobne wady czy też większe grzechy w naszym życiu. Jan Krasicki pisał: „I śmiech niekiedy może być nauką, Kiedy się z przywar, nie z osób natrząsa”. Życzę Redakcji owocnego nowego roku i wielu zadowolonych czytelników, i wielu utalentowanych autorów. Z poważaniem ElŻBIETA KOWAlIK PS. Wysyłam czek na roczną prenumeratę jako moje osobiste poparcie dla gazety i jej dziennikarzy.

63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedaktoR naczelny: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk); Redakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk); Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Alex Sławiński; WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz; FelIetony: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RySUnkI: Andrzej Krauze, Andrzej Lichota; zdjęcIa: Piotr Apolinarski, Aneta Grochowska; WSpółpRaca: Małgorzata Białecka, Grzegorz Borkowski, Włodzimierz Fenrych, Tomasz Furmanek, Anna Maria Grabania, Stefan Gołębiowski, Katarzyna Gryniewicz, Mikołaj Hęciak, Przemysław Kobus, Michał Opolski, Łucja Piejko, Roma Piotrowska, Fryderyk Rossakovsky-Lloyd, Wojciech Sobczyński, Agnieszka Stando

dzIał MaRketIngU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk), WydaWca: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowyczas

lepsi? gorsi?

Droga Redakcjo, chciałabym odnieść się do artykułu „Polsko-niemiecka przyszłość...” Małgorzaty Białeckiej (NC, nr 20–21/156–157). Mieszkam w Niemczech od kilku miesięcy, w tym czasie przeszłam przez wiele faz – od skrajnej euforii, że wyrwałam się z Polski, poprzez głęboką tęsknotę aż do buntu przeciwko nowemu życiu i natychmiastowej chęci powrotu... Wychowałam się częściowo w Polsce, częściowo w Austrii, studiowałam germanistykę, a teraz mieszkam w Bawarii. Kultura niemiecka jest mi tak bliska jak polska, a mimo

Największą mądrością jest czas, wszystko ujawni.

to łapię się jeszcze czasem na myśleniu w kategoriach: lepsi-gorsi. W czasach liceum uczestniczyłam w wymianie szkolnej z uczniami z Bawarii. Pierwszego dnia mieliśmy stworzyć sceny odzwierciedlające nasze wzajemne postrzeganie się. Polacy przedstawili typowego Niemca jako człowieka-robota, który na dźwięk budzika natychmiast wstaje, automatycznie wykonuje wszystkie czynności, pracuje do późna, nie traci czasu na zbędne gesty czy słowa, a wieczorem wraca do domu, zjada porcję ziemniaków i natychmiast kładzie się do łóżka, w którym czeka na niego jego bliska osoba, i zasypia. I tak w kółko. Żadnego życia rodzinego, spotkań ze znajomymi, rozmów przez telefon, zero uczucia i spontaniczności. Niemcy natomiast zagrali scenę, w której polska prostytutka dzwoni z autostrady do swoich kumpli, czy przypadkiem nie wybierają się do Polski, a oni już po kilku chwilach podjeżdżają błyszczącym BMV i wszyscy szczęśliwi odjeżdżają w kierunku granicy, popijając przy tym wódkę. Dodam jedynie, że my uśmialiśmy się do łez (nieświadomi wtedy, że to przecież bardzo smutne, jak się nawzajem postrzegamy), a nauczyciele byli przerażeni i bali się sobie spojrzeć w oczy po naszym przedstawieniu. W obu społeczeństwach istnieje jeszcze dużo wrogości wobec sąsiadów. Podłoże pozostało – wojna, potem wysiedlenia oraz kilka dziesięcioleci wzajemnej wrogości. Zmieniły się powody. Niemcy chwalą nasz kraj za przyrodę, wspaniałe jedzenie i alkohol, piękne kobiety. Ale Polacy to w gruncie rzeczy brudasy i złodzieje. My z zazdrością patrzymy na ich dynamiczną gospodarkę, drogie auta i równe chodniki. Ale z Niemcem się zaprzyjaźnić – za żadne skarby, gbur i skąpiec. Prawda jest taka, że Niemcy nie są ani trochę lepsi od Polaków, Polacy nie są ani trochę lepsi od Niemców. Każdy z nas posiada pewien pakiet cech, które nie są ani dobre, ani złe. Bywają tylko korzystne w niektórych sytuacjach, a irytujące w innych. Weźmy na przykład polską gościnność i spontaniczność oraz niemiecki dystans i indywidualizm. Co jest lepsze? Z Niemcem można pić piwo i fantastycznie się bawić, ale rozmowy nie wykraczają poza pewne granice: nie pytamy o zarobki, o poglądy polityczne, stosunki w rodzinie i wiele innych spraw, które w Polsce są tematami codziennymi, omawianymi z rodziną, sąsiadami, znajomymi spotkanymi w sklepie. Niemcy stracili piękny zwyczaj spotykania się, ot tak. Tutaj nie można po prostu do kogoś wpaść. Przychodzi się na coś albo po coś – na wspólne gotowanie, żeby pograć w gry lub obejrzeć film, pożyczyć rower albo poprosić o pomoc w jakiejś sprawie. Każda wizyta ma konkretny cel, najczęściej też ustalony czas. Nie spodziewajmy się, że komukolwiek przejdzie przez myśl zaproponować nam herbatę, jeśli wcześniej tego nie ustaliliśmy. Z drugiej strony sąsiadka, która przyszła tylko pożyczyć cukier, a rozsiadła się w fotelu, czeka na kawę i zaczyna opowiadać o problemach z mężem, też może być irytująca. Co w takim razie jest lepsze?

Tales z Miletu

Dalej: porządek, czyli Ordnung. Mój przyjaciel, przeprowadzając się do Polski, poprosił mnie o pomoc w urządzaniu pokoju. Pomieszczenie wyglądało schludnie, choć meble pamiętały czasy wczesnego Gierka. Po odsunięciu szafy okazało się jednak, że ściany – z lenistwa czy oszczędności – pomalowane są wyłącznie w miejscach widocznych. Koledze niemal oczy wyszły z orbit i miał fantastyczny temat do rozmów ze znajomymi z Niemiec i niezbity dowód na to, jacy to Polacy są niedokładni i niesolidni. Z grupą tych znajomych wybrałam się pół roku później na wymarzone wakacje do Azji. Przez miesiąc wysłuchiwałam narzekań, jak tu śmierdzi, jakie to niedobre, jakie on ma brudne dłonie, jakie krzywe to łóżko. Karaluch pod prysznicem nabrał monstrualnych rozmiarów, a trzeciego dnia podróży wszyscy dostali biegunki. Oprócz mnie. W Niemcach podoba mi się pracowitość i ambicja. Większość młodych ludzi od 16 roku życia szuka sobie jakiegokolwiek zajęcia przynoszącego dochód. Roznoszenie gazet, układanie towaru na półkach w Aldim czy sprzedawanie kiełbasek na stadionie – żadna praca nie hańbi. Młodzi Niemcy od początku uczą się, że należy zarabiać na siebie, nie wolno bać się pracy i nie można żerować na rodzicach. U nas pozostaje się długo w gnieździe rodzinnym. Tam rodzice wypychają swoje dzieci jak najwcześniej, żeby uczyć ich samodzielności. To bardzo przydaje się w późniejszym życiu, kiedy trzeba walczyć niemalże na każdym kroku. Z drugiej strony dorosły Niemiec widuje swoich rodziców przeciętnie raz na kilka tygodni, do dziadków dzwoni w święta, groby bliskich odwiedza kilka razy w życiu. Studenci niemieccy nie przesiadują całymi dniami u znajomych w mieszkaniu, nie podróżują stopem po Europie z pieniędzy ledwo wyskrobanych z dna skarbonki, nie skręcają przed uczelnią do parku, bo właśnie wyszło pierwsze wiosenne słońce i trzeba wykorzystać piękny dzień. Dużo zyskują i dużo tracą. Tak samo jak Polacy. Podobnie bywa z pieniędzmi. Niemcy lubią mieć pieniądze, spora grupa ludzi żyje dla pieniędzy, ich brak może powodować degradację w oczach innych. Każdy dba o swój budżet, rachunki w restauracji są skrupulatnie dzielone, długi u znajomych zaciągane w ostateczności, pieniądze pożyczane niechętnie. Brutalne, mogłoby się wydawać: co to za mężczyzna, który nie płaci za kobietę w restauracji, co to za siostra, która nie chce pożyczyć na nową pralkę, a przecież ma z czego? Przynajmniej nie ma potem problemu z tym, że komuś dług wypadnie z głowy, że przecież nie wypada się tak upominać o pieniądze, że się kiedyś będzie trzeba zrewanżować. Takie zwyczajne, codzienne, polskie problemy, których Niemcy sobie oszczędzają. Na Nowy Rok i na nowy etap w stosunkach polsko-niemieckich życzę nam wszystkim mniej zestawiania i oceniania, a więcej obserwowania się nawzajem, podpatrywania i korzystania z tego, w czym drudzy radzą sobie lepiej. Pozdrawiam całą Redakcję AlEKSANDRA PTASIńSKA


20|

15-28 stycznia 2011 | nowy czas

|21

nowy czas | 15-28 stycznia 2011

co siÄ™ dzieje

co siÄ™ dzieje

jacek ozaist

WYSPA [36] Ostatnio podczas wiosennych porzÄ…dkĂłw stwierdziĹ‚em, Ĺźe mĂłj garaĹź jest peĹ‚en narzÄ™dzi porzuconych przez londyĹ„skich „fachowcĂłwâ€? z Polski, z ktĂłrymi miaĹ‚em nieszczęście organizować pracÄ™ na angielskich budowach. DziĹ› jest to dla mnie rĂłwnie odlegĹ‚e, co wspomnienia z przedszkola, ale naprawdÄ™ prĂłbowaĹ‚em z tych ludzi uczynić przyzwoitÄ… brygadÄ™ budowlanÄ… lub przynajmniej pomĂłc im znaleźć odskoczniÄ™ do lepszej pracy i lepszego Ĺźycia. Niedawno zerkaĹ‚em z zazdroĹ›ciÄ… na szefĂłw podobnych tworĂłw, teraz jedynie uĹ›miecham siÄ™ krzywo. I doskonale wiem, co robiÄ™. MĂłj kucharz moĹźe co najwyĹźej zepsuć garnek zupy albo przesolić kotleta. Na wiÄ™cej szkĂłd mu nie pozwolÄ™, bo siÄ™ trochÄ™ na tym znam. Pseudobudowlaniec jest w stanie zniszczyć caĹ‚y projekt, zagraĹźajÄ…c przy tym czyjemuĹ› Ĺźyciu lub zdrowiu. W Londynie juĹź dwudziestokilkuletni ludzie twierdzÄ…, Ĺźe sÄ… doĹ›wiadczonymi elektrykami, hydraulikami, glazurnikami, stolarzami. Nie wiem dokĹ‚adnie, z czego to wynika, lecz domyĹ›lam siÄ™, Ĺźe z kompleksĂłw przywiezionych z Polski oraz z lÄ™ku przed utratÄ… zlecenia. Dlatego kĹ‚amiÄ… lub mĂłwiÄ… półprawdy, a potem siÄ™ zobaczy. I najczęściej wychodzi z tego wielkie dziadostwo i wstyd. Sam miewaĹ‚em takie pokusy, choć ostatecznie wolaĹ‚em poszukać do pomocy kogoĹ›, kto naprawdÄ™ siÄ™ na czymĹ› zna. Buta i lekkomyĹ›lność mĹ‚odych nie wkurza mnie jednak tak bardzo, jak pycha i samouwielbienie starszych „fachowcĂłwâ€?. JuĹź nawet nie chcÄ™ pamiÄ™tać, ile tysiÄ™cy funtĂłw przez nich straciĹ‚em. Ĺťe teĹź nie zastanowiĹ‚o mnie, dlaczego ktoĹ› taki ciÄ…gle nie ma pracy! GrzebiÄ…c w tych gratach, zaczÄ™liĹ›my z AnetÄ… przedrzeĹşniać wszystkich arcymistrzĂłw w swoim fachu. – Ja jak juĹź coĹ› zrobiÄ™, to wiesz, nie?! – Nie wiem, coĹ› ty za jeden, ale ja zrobiÄ™ to lepiej! – Ta, ty ĹźeĹ› widziaĹ‚ robotÄ™! Ja od czternastego roku Ĺźycia u wujka, mistrza dyplomowanego, terminowaĹ‚em. – Znakiem tego, Ĺźe co? CieĹ„szy niby jestem? Z mlekiem matki robotÄ™ wyssaĹ‚em. ZdjÄ™cia na to mam! – Ale papierĂłw na robotÄ™ nie masz. Chyba Ĺźe şóĹ‚te. – Nie marudĹş. Sam pokaĹź, co umiesz! ZaczÄ…Ĺ‚em strzelać do niej z zardzewiaĹ‚ego pistoletu do nakĹ‚adania silikonu, a ona udawaĹ‚a, Ĺźe odbija kule rĂłwnie zardzewiaĹ‚Ä… pacÄ… do gĹ‚adzenia Ĺ›cian. MogliĹ›my siÄ™ nabijać, bo nigdy sami tyle nie nabroiliĹ›my, Ĺźeby ktoĹ› odmĂłwiĹ‚ nam zapĹ‚aty lub chociaĹźby zmniejszyĹ‚ stawkÄ™. A tak zwani moi ludzie potrafili zamontować pralkÄ™ i nie zdjąć blokady z bÄ™bna, pozwalajÄ…c nieĹ›wiadomej niczego staruszce uruchomić pierwsze pranie. Jeden kiedyĹ› przyszedĹ‚ do pracy tak pijany, Ĺźe woşąc taczki z ziemiÄ…, wyglÄ…daĹ‚ jak aktor ze slapstickowej komedii. Inny tak niedbale pokryĹ‚ Ĺ›ciany gĹ‚adziÄ… szpachlowÄ…, Ĺźe przez nastÄ™pny tydzieĹ„ prĂłbowaĹ‚ wyszlifować je na gĹ‚adko, Ĺ›cielÄ…c caĹ‚e zabytkowe mieszkanie centymetrowÄ… warstwÄ… pyĹ‚u, po czym zaşądaĹ‚ zapĹ‚aty za wszystkie cięşko przepracowane dniĂłwki. ByĹ‚ teĹź taki jeden, ktĂłry tak umiejÄ™tnie pomalowaĹ‚ sufit, Ĺźe w ciÄ…gu tygodnia farba odpadĹ‚a. A jeszcze inny spartoliĹ‚ bardzo drogie pĹ‚yty marmurowe – przez noc spadĹ‚y ze Ĺ›ciany i potĹ‚ukĹ‚y siÄ™ doszczÄ™tnie.

ĹšwiÄ™ta... ‌u mnie wyglÄ…daĹ‚y jak przejĹ›ciowa poczekalnia dla pasaĹźerĂłw z walizkami. Najpierw przyjechali znajomi z Izraela i uciekali do centrum Londynu jak Ĺ›nieg zaczÄ…Ĺ‚ walić, choć znajoma pochodzi z Islandii, wiÄ™c powinna być przyzwyczajona. Potem rozpaczliwy telefon z Heathrow: – Joanna, can I stay with you, please, my plane is cancelled...’ Fifi, studentka, cĂłrka mojej koleĹźanki, utknęła na lotnisku i pĹ‚acze. NastÄ™pny samolot... po Ĺ›wiÄ™tach. Fifi siedzi w Ĺ‚óşku i ryczy, mĂłj syn jÄ… pociesza, ale sam siÄ™ martwi, Ĺźe je-

Wszyscy oni zgodnie rechotali, gdy sĹ‚yszeli dowcip o mĹ‚odym pomocniku, ktĂłremu majster kazaĹ‚ przebić otwĂłr w Ĺ›cianie tak, by przeszĹ‚a rurka. – Panie majster, jaka ta dziura ma być? – Taka, ĹźebyĹ› przeszedĹ‚ z rurkÄ… na drugÄ… stronÄ™. Wtedy mĹ‚ody wykuĹ‚ tyle, Ĺźe swobodnie przechodziĹ‚ tam i z powrotem z rurkÄ… na ramieniu. MiaĹ‚bym dla niego jednak wiÄ™cej współczucia niĹź dla nich wszystkich. On siÄ™ uczyĹ‚ i nie udawaĹ‚ mistrza. Oni najprawdopodobniej wyjechali z Polski, bo tyle juĹź tam napsuli, Ĺźe nikt nie chciaĹ‚ im juĹź zaufać ani dać pracy. DziĹ› mimowolnie Ĺ›ledzÄ™ antykarierÄ™ kilku z nich. Zawsze jest tak samo. To nie oni. To Ĺ›wiat zewnÄ™trzny siÄ™ uwziÄ…Ĺ‚, jakiĹ› pech naszedĹ‚, zĹ‚e licho coĹ› przywiaĹ‚o. Imali siÄ™ wielu zajęć, psuli rynek kolejnym pracodawcom i dostawali po Ĺ‚apach. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, Ĺźe gdy ich spotkasz, czĹ‚owieku, pokaşą ci zdjÄ™cia piÄ™knych stiukĂłw, poĹ‚oĹźonych tapet i wygĹ‚askanych boazerii. OpowiedzÄ… o swoich nadzwyczajnych zdolnoĹ›ciach, a potem polegnÄ… na pierwszym lepszym zleceniu. Skutki ich spektakularnych dziaĹ‚aĹ„ Londyn odczuje zapewne za kilka lub kilkanaĹ›cie lat, ale ich pewnie juĹź tutaj nie bÄ™dzie. Przez caĹ‚e popoĹ‚udnie sprzÄ…taliĹ›my z AnetÄ… garaĹź z niepotrzebnych juĹź nikomu rzeczy. ByĹ‚y wĹ›rĂłd nich takĹźe moje zabytki – wysĹ‚uĹźone kosiarki, noĹźyce, sekatory. Elektryczne i rÄ™czne. Spalinowych nie uĹźywaĹ‚em. – Ciekawe, jak sobie radzÄ…? – zapytaĹ‚em na gĹ‚os. Aneta od razu zrozumiaĹ‚a, o kim myĹ›lÄ™. W koĹ„cu oni nam pokazali, jak dĹ‚ubać w ogrodach i wyjść na swoje. – Na pewno Ĺ›wietnie. Gdyby nie byli pewni swego, nie odsprzedaliby nam wtedy kontaktĂłw i zleceĹ„. PrzyszedĹ‚ taki dzieĹ„, gdy juĹź mieszkaliĹ›my w Hounslow, a Arek i Magda wciÄ…Ĺź szukali swojego miejsca na Ealingu. Nagle uznali, Ĺźe sÄ… stworzeni do lepszych rzeczy i chcÄ… odciąć siÄ™ od przeszĹ‚oĹ›ci grubÄ… krechÄ…. OdkupiliĹ›my od nich lepsze zlecenia na sprzÄ…tanie i porzÄ…dkowanie ogrodĂłw. TrafiliĹ›my przy tym na caĹ‚kiem sporÄ… ĹźyĹ‚Ä™ zĹ‚ota. W jednym z tych wielkich domĂłw nad TamizÄ…, obok ktĂłrych ludzie przebiegajÄ… czasem w trakcie joggingu, mieszkaĹ‚a para bardzo bogatych lesbijek. Jedna miaĹ‚a wielkÄ… firmÄ™ architektonicznÄ…, druga zajmowaĹ‚a siÄ™ produkowaniem artystycznych kanwasĂłw. MiaĹ‚y dwa koty, kilka olbrzymich akwariĂłw, şóĹ‚wia i duĹźo, duĹźo kwiatĂłw. PotrzebowaĹ‚y kogoĹ›, kto zajmowaĹ‚by siÄ™ caĹ‚ym domem na peĹ‚ny etat. Na poczÄ…tek dawaĹ‚y osiem funtĂłw za godzinÄ™, obiecujÄ…c podwyĹźkÄ™ od nowego roku. Tak oto Aneta znalazĹ‚a w miarÄ™ dobrze pĹ‚atnÄ… pracÄ™ na staĹ‚e. Czasem braĹ‚em tam coĹ› do roboty takĹźe ja. OlejowaĹ‚em parkiety, kĹ‚adĹ‚em trawniki, przycinaĹ‚em kwiaty i krzewy, wynosiĹ‚em, przynosiĹ‚em, zamiataĹ‚em. BraĹ‚em czek na grubÄ… forsÄ™ i znikaĹ‚em.

cdn poprzednie odcinki

@

www.nowyczas.co.uk/wyspa JACEK OZAIST Z URODZENIA BIELSZCZANIN, Z SERCA KRAKOWIANIN, Z DESPERACJI LONDYĹƒCZYK. ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ PISZE GĹ Ă“WNIE PROZÄ„, POEZJÄ„ PARA SIĘ NIEREGULARNIE

go samolot do Nowego Jorku będzie skasowany i wakacje z tatusiem do niczego. Na drugi dzień Tatuś nie moşe dolecieć z Jeddah, lot skasowany. W ogrodzie śnieg po kolana, Fifi dalej ryczy, mój syn w czarnym humorze, ale ma nadzieję. Rezerwuję następny samolot dla Fifi, kłócąc się z Airlines. Tatuś w innym samolocie, syn pędzi na lotnisko i udaje mu się złapać samolot do Nowego Jorku. Izraelczycy nie tracą humoru, ale tracą nadzieję na wylot do Tel Awiwu przed świętami. W końcu, Fifi w samolocie, Izraelczycy teş. Ale syn utknął z tatusiem w Nowym Jorku dwa dni dłuşej. – Mama, it’s fantastic, I want to live here – słyszę w słuchawce.

tychczasowy mentor profesor Dumbledore nie şyje. Jak to wszystko się skończy? Przekonamy się w kinie.

kino King’s Speech

Big Lebowski z przystawkami

Brytyjczycy nie mają wątpliwości: ten film moşe zdobyć Oscara. Poruszająca historia młodego króla Jerzego cierpiącego na problemy z mową, które sprawiają, şe zacina się podczas wystąpień publicznych. Będzie i zabawnie, i wzruszająco. Obsada jest imponująca: w roli głównej – Colin Firth. Wspomaga go Geoffrey Rush. Amer Eksperymentalny kolaş dwójki francuskich reşyserów, którzy określają go mianem „erotyczny horror�. Nie ma tu prawie słów ani tradycyjnie pojmowanej akcji. Są za to nastrój i nietypowe zdjęcia.

Kumple nazywają go „Gościu�. Cierpi na notoryczny brak kasy i uzaleşnienie od kręgli. Utrzymuje dość luźny kontakt z rzeczywistością. ŝyje gdzieś obok świata – realia wczesnych lat dziewięćdziesiątych są gdzieś z boku. Właśnie wybuchła wojna w Zatoce Perskiej, ale „Gościu� nawet nie przystaje przed telewizorem, w którym ogłasza ją George Bush. Waşniejsze jest kupienie mleka, które potem wypije prosto z butelki. A jednak świat upomni się o naszego bohatera, gdy w jego własnym domu napadnie go dwóch tajemniczych bandziorów. Z tarapatów pomaga mu się wydostać Walter Sobchak, weteran z Wietnamu, stosujący w şyciu sprawdzoną taktykę „najpierw strzelaj, potem myśl� i niejaki Danny, którego potencjał umysłowy nie pozwala mu na stosowanie jakiejkolwiek şyciowej taktyki. Dobrze jest wiedzieć, şe gdzieś tam şyje sobie taki „Gościu� – mówi w pewnym momencie narrator tego wybitnego filmu braci Cohen. W cenie biletu pokaz innego ich filmu: „Blood Sample�. Poniedziałek, 17 stycznia, godz. 18.30 Riverside Studios , Crisp Road, Hammersmith, W6 9 RL

Odpowiedź mają dać prezentowane na wysawie zdjęcia.

spokojnej, francuskiej mieścinki, która oşywa na nowo na płótnach impresjonisty. Uwaga! Wystawa trwa tylko do 16 stycznia.

Gunnersbury Park Museum Popes Lane, W3 8LQ

The Courtauld Gallery, Somerset House, The Strand WC2R 0RN

I Will Eat This Sleepy Town

Wonderland

% #( # '

&) &+ %"

# (' !! '( $&*$$ '( # $ " ! $"

Wystawa obrazów Agnieszki Stando, zainspirowanych powieścią Lewisa Carrolla „Alicja w krainie czarów�. The Porrtico Galler, 23 Knights Hill, est Norwood SE27UH5

DwĂłch artystĂłw, dwie instalacje, jeden temat: postÄ™p. Potrzeba ciÄ…gĹ‚ego parcia naprzĂłd, wspinania siÄ™, rozwijania, odkrywania coraz to nowych lÄ…dĂłw. Potrzeba, ktĂłra czÄ™sto prowadzi ludzi zupeĹ‚nie nie tam, gdzie sobie wyobraĹźali. Marcin Dudek i Ben Washington dotykajÄ… podobnych klimatĂłw, choć z innej perspektywy. Jak mĂłwi kurator wystawy: zabierajÄ… nas w podróş jednoczeĹ›nie do WiszÄ…cych OgrodĂłw i schronu przeciwatomowego. InspiracjÄ… dla Marcina Dudka (absolwenta Central Saint Martins College of Art & Design) sÄ… Katowice lat 70., industrialne miasto, w ktĂłrym przemysĹ‚ gĂłrniczy spowodowaĹ‚ rewolucjÄ™ architektonicznÄ…. Betonowe twory szybko ukazaĹ‚y swĂłj brak odniesienia do rzeczywistoĹ›ci. Ziemia pochĹ‚ania miasto. Wystawa do 20 lutego www.watersideprojectspace.org Waterside Project Space Unit 8, Waterside, 44-48 Wharf Rd, London N1 7UX

teatry Obiekty w umyĹ›le: fotograďŹ a ZdjÄ™cia artystĂłw w ich studiach

Labaret Ĺ OWCY. B

I Spit On Your Grave

Freud Museum, Marsefield Gardens, NW3 5SX

Popularny w Polsce kabaret przyjeşdşa na występ w londyńskim Hammersmith.

Harry Potter i insygnia śmierci

Horror amerykański przypominający nieco charakterem „Piłę�.

„Długa droga do wolności – Polska 1940�

Dzieciaki śledzące przygody Harry’ego dorastały razem z nim. Gdy dziewięć lat temu na ekrany wchodziła pierwsza część serii, „Harry Potter i kamień filozoficzny� był to wesoły, napakowany akcją film rodzinny . W miarę, jak młodzi widzowie dorastali, doroślały i kolejne epizody serii. Podejmowały coraz więcej „powaşnych tematów� i z odcinka na odcinek stawały się coraz mroczniejsze. Reşyer David Yates mówi, şe „Insygnia śmierci� to najbardziej, jak na razie, ponura część serii. I rzeczywiście: mroczny lord Voldemort jest teraz potęşny jak nigdy dotąd. Udało mu się opanować Ministerstwo Magii i sam Hogwart. Teraz próbuje dopaść Harry’ego. Ten wyrusza wraz z przyjaciółmi na poszukiwanie sekretu nieśmiertelności swego arcywroga. Tym razem trójka moşe liczyć tylko na siebie – ich do-

Prince Charles Cinema Leicester Place, WC2, godz. 15.30 Sobota, 22 stycznia, godz. 20.50

Wystawa trwa do 21 stycznia

wystawy/galerie

Lesław Pilicki Akwarele z Podlasia

Podróş przez zaĹ›wiaty: Egipska KsiÄ™ga UmarĹ‚ych

Na wystawie akwarele pochodzÄ…cego z Podlasia artysty. Otwarcie 23 stycznia.

Ja narzekałam, şe w ogrodzie za duşo lisów i pewnie zjedzą kota, lisy darły się w nocy jak opętane duchy, więc wylatywałam w koszuli, krzycząc: – If I only had a gun... Więc dostałam, w prezencie świątecznym od kochanka‌ (tylko na śrut, na szczęście, dobrze, şe mojego ex nie było w poblişu..). Wzięło się to stąd, şe kiedyś nostalgicznie wspominałam, jak to kiedyś, będąc dzieckiem, z wujkiem celowaliśmy do gołębi z balkonu z Babci mieszkania w Alejach w Warszawie, aş sąsiedzi zrobili awanturę. Wujek miał lat czternaście, a ja sześć. – No, gdzie celujesz, głupi‌ – mówię. – Co? Ja głupi? Jak się do wujka mówi,

Bogato ilustrowane manuskrypty z jednej z najstarszych ksiąg w historii świata. British Museum, Great Russel Street, WC1

Cezanne: Gracze w karty W latach dziewięćdziesiÄ…tych XIX wieku mistrz Ĺ›wiatĹ‚a i koloru namalowaĹ‚ kilkanaĹ›cie obrazĂłw skupiajÄ…cych siÄ™ na tym samym temacie: rozgrywkach karcianych prowadzonych w kawiarni w miasteczku, w ktĂłrym mieszkaĹ‚ wtedy malarz. The Courtauld Gallery zabiera nas w podróş do

gówniarzu! Bo nie pozwolę strzelać...? – Wujek się mówi‌ Strzelba na śrut, i dubeltówka na dziki została uratowana z Dziadków domu jak Niemcy spuścili bombę i dom się palił trzy miesiące, bo w piwnicy były dwie tony węgla i ... wszystkie ksiąşki oprawione w skórę. Więc jak coś, to ja od razu wrzeszczę: – Give me the gun!’ Jeszcze jej nie próbowałam, ale mam nadzieję trochę przetrzebić populację tych bezczelnych lisów, co się włóczą po ogrodzie, jakby ich to nic nie obchodziło.

JC Erhardt

POSK, King Street, W6 0RF

Niedziela, 30 stycznia, godz. 17.00 POSK, King Street, W6 0RF

Pułapka na myszy

POSK, King Street, W6 0RF

Świat, w którym pijąc o piątej po południu tradycyjną herbatkę musimy liczyć się z tym, şe dosypano do niej szczyptę arszeniku odtwarzany jest bezbłędnie od kilkudziesięciu juş lat w adaptacji klasycznego kryminału Agathy Christie.

Stroje z Zakazanego Miasta

St Martin’s Theatre West Street, WX2 9NZ

Niektóre z nich mają niemal czterysta lat. A wciąş nie straciły kolorów. Jeszcze całkiem niedawno zwykli śmiertelnicy nie mogli się do nich nawet zblişyć. Victoria & Albert Museum zaprasza na wystawę prezentująca fantazyjne stroje naleşące niegdyś do cesarzy ostatniej dynastii rzadzącej Chinami. Najwcześniejsze pochodzą z XVII wieku. Jest teş jednak strój z początków XX. Wszystkie rekwizyty zostały wypoşyczone z muzeum przy pałacu cesarskim w Pekinie.

muzyka Koncert Brandenburski Jeden z najbardziej urokliwych kościołów Londynu organizuje serię koncertów muzyki klasycznej. We czwartek 20 stycznia usłyszymy muzykę Bacha. Czwartek, 20 stycznia, godz. 19.30 St Martin in the Fields, St Martin’s Place WC2 4JJ

Acid Drinkers „Kwasoşłopy� w kultowym klubie na londyńskim Camden! Trasa promuje płytę Fishdick Zwei The Dick Is Rising Again zawierającą przeróbki utwów innych artystów. Podczas koncertu usłyszymy między innymi „2000 Man� Stonesów, „Bad Reputation� Thin Lizzy, „Nothing Else Matters� grupy Metalicca i‌ „New York, New York� śpiewane między innymi przez Franka Sinatrę i Lizzę Minnelli. Sobota, 19 lutego, godz. 19.00 The Underworld, 174 Camden High Street, NW1

Finley Quaye Trip-Hop, rock i pop – a wszystko to podlane sosem z elektroniki. Finley Quaye jest w pewnych kręgach artystą kultowym. Nagrywa niewiele i rzadko przebija się do mainstreamu. Fani są jednak zgodni: na jego koncert warto się wybrać choćby ze względu na wyjątkowy głos, jakim dysponuje. Czwartek, 25 listopada, godz.19.00 5 Parkway, London, NW1 7PG Piątek, 26 listopada, 12 Bar Club, Denmark Street, WC2H 8NJ, godz. 20.00

Sobota, 22 stycznia, godz.19.30 HMV Appolo Hammersmith, 45 Queen Caroline St, W6 9QH

Thin Lizzy to do dziś jeden z nieodkrytych diamentów muzyki lat siedemdziesiątych. Niby klasyczne, cięşkie granie oparte na chwytliwych riffach i dudniącej perkusji. Ale jest tu

Poniedziałek, 24 stycznia i wtorek 25 stycznia, godz. 19.00 Ronnie Scott’s, 47 Frith Street, W1D 4HT

wykłady/odczyty Wielka strategia Detente Krytycy krytykowali Nixona i Kissingera za to, şe argumenty etyczne podporządkowali wielkiej polityce. Ale moşe dzięki temu Stanom Zjednoczonym udało się wygrać zimną wojnę? Wykład wybitnego historyka Nialla Fergusona. Wtorek, godz. 18.30 London School of Economics, Strand, WC2A 2AE

Historia sztuki w pigułce Manic Street Preachers Gdy w 1991 roku Manic Street Preachers wkraczali na scenę, wiatry historii wydawały się wiać przeciwko nim. Właśnie kończyły się plastikowe, wymuskane lata osiemdziesiąte, a na listach przebojów królowała elektronika. Choć Manicsi okazali się zbyt niegrzeczni, by załapać się na britpopowy szał, który w owym czasie zaczął ogarniać Wyspy, udało im się dorobić grupy oddanych fanów. Dotychczas Manic Street Preachers wydali dziesięć płyt. Największym uznaniem krytyków cieszyły się klasyczne juş albumy „Everything Must Go� i „This Is My Truth Tell Me Yours�. W Londynie panowie będą promować swoje najnowsze dzieło, wydane w zeszłym roku „Postcards from a Young Man�.

Od średniowiecznego ołtarza, przez harmonijny pejzaş Tycjana po mroczne portrety Rembrandta i świat roztopiony światłem u Moneta. W National Gallery jest niemal wszystko. Podczas godzinnych sesji przewodnicy związani z galerią poprowadzą nas przez historię sztuki. Codziennie, godz. 11.30 i 14.30 National Gallery, Trafalgar Square, WC2N 5DN.

O Bolesławie Taborskim wspomnienia i wiersze

PiÄ…tek, 21 stycznia, godz. 19.00 Brixton Academy, 211 Stockwell Road, SW9 9SL

Amerykańskie klasyki u Ronniego Scotta

Thin Lizzy Trzydziestoletni Harry Allen zabiera się za piosenki z „Great American Songbook�. Ulubieniec amerykańskiej publiczności robi wszystko, co w jego mocy, by podtrzymać przy şyciu swingową tradycję.

W programie dokumentalny film córki poety Anny Taborskiej pt. „Ułamek istnienia�, wspomnienia przyjaciół i program poetycki „Dobranoc bezsensie". Spotkanie prowadzi Andrzej Krzeczunowicz. Sobota 5 lutego, godz. 16.00, Ognisko Polskie, 55 Princes Gate, SW7 2PN

Nowy rok British Film iNstitut rozpoczyNa mocNym akceNtem – retrospektywą poświęcoNą audrey hepBurN

Victoria & Albert Museum, Cromwell Road, SW7 2RL

Polacy z Ealingu: zdjęcia w Gunnersbury Park Wystawa oparta jest na dwudziestu historiach polskich emigrantów, którzy osiedlili się w zachodnim Londynie. Na fotografiach widzimy i tych, którzy przybyli nad Tamizę w latach czterdziestych, i tych, którzy skorzystali z otwartych granic po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej. Jak poradzili sobie w nowych warunkach? Czy pobyt na Ealingu jakoś ich odmienił?

coś jeszcze: szczypta irlandzkiego sentymentalizmu. Między riffami słychać romantyzm lidera zespołu, Phila Lynnota, jednego z niewielu czarnoskórych wokalistów w historii hard rocka. Bohaterowie Lynotta to zwykle outsiderzy, ludzie skazani na poraşkę, którzy mimo şe nikt na nich nie stawia, potrafią jednak wygrać z losem Lynnot zmarł w połowie lat osiemdziesiątych. I choć bez jego głosu muzyka zespołu traci bardzo wiele, Lizzy wciąş przyciągają rzesze ludzi pragnących poczuć magię „Whiskey in the Jar�, „Still in Love with You� i „Boys Are Back in Town�.

Buty na płaskim obcasie, mała, czarna, ciemne okulary i fantazyjny kapelusz – po latach kobiety na całym świecie wciąş kopiują styl Audrey. Wciąş teş drobniutka, nieco kapryśna piękność powraca do nas w szeregu filmów, które weszły do kanonu światowej kinematografii. Urodziła się w 1929 roku. Była córką zamoşnego bry-

tyjskiego bankiera i holenderskiej hrabiny. Dzieciństwo spędziła w bezustannym ruchu między Wyspami a Holandią i Belgią. W 1939 roku matka wysłała ją do neutralnej Holandii, ale i tu dopadła ją wojna . To właśnie wtedy Audrey musi walczyć z niedoşywieniem, które odbije swe piętno na całym jej şyciu. Aktorka zawsze będzie juş nieco wychudzona. Na początku Hepburn chciała zostać tancerką. Szybko jednak odkryła, şe wojna krzyşuje jej plany: nie ma wystarczająco duşo czasu, by ćwiczyć, a jej warunki fizyczne okazują się być zbyt kruche. Po raz pierwszy na ekranie Audrey pojawia się w małej rólce w holenderskim filmie „Holenderski w siedmiu lekcjach�. Zalicza teş epizod w kultowym „The Lavender Hill Mob�. W 1953 roku wpada w oko scenarzystce i pisarce Sidonie Colette. Zauroczona wdziękiem aktorki proponuje jej rolę na Broadwayu. Tak oto dla Audrey otworzyły się drzwi do sławy. W tym samym roku występuje w „Rzymskich wakacjach� Williama Wylera i „Sabrinie� Billy Wildera. Dość szybko Audrey decyduje się zakończyć swoją ka-

rierę. Drugą połowę şycia spędza działając w UNICEFIE na rzecz głodujących dzieci. Bardzo rzadko decyduje się na występowanie na ekranie. Jedną z ostatnich okazji, by ją ujrzeć okazuje się seria filmów dokumentalnych poświęconych ogrodnictwu. W wieku sześćdziesięciu dwóch lat Audrey wciąş wygląda uroczo. Umiera na raka w 1993 roku. BFI pokaşe jej najsłynniejsze filmy. Będzie „Śniadanie u Tiffany’ego� według prozy Trumana Capote, gdzie stworzyła niezapomnianą, rozmarzoną kokietkę. W repertuarze jest teş „My Fair Lady� – musicalowa wersja „Pygmaliona� Bernarda Shawa. Nie zabraknie „Rzymskich wakacji�, filmu, który przyniósł aktorce sławę i Oscara – głównie dzięki ekranowej chemii, jaka wytworzyła się między nią a Gregory Peckiem. Ale BFI pokaşe nam teş na przykład nieco mniej znany – obraz Richarda Lestera pt. „Robin i Marion�, w którym Hepburn – w owym czasie juş na aktorskiej emeryturze – wciela się w şonę słynnego rzezimieszka. Szczegóły na stronie www.bfi.org.uk

Adam DÄ…browski


22 |

15-28 stycznia 2011 | nowy czas

czas na relaks

UNder oNe roof » Having children helps you to meet

maNia GoToWaNia

people. Last month my three year old son took up an invitation from our Iranian neighbours to spend an hour playing with their son. Soon after I was myself experiencing Persian hospitality – hospitality with roots dating back centuries to the Persian Empire. Today I talk to my neighbours Delaram and Hossain. privileged ingredients? What is the most common dish in Iran?

Mikołaj Hęciak

– Iran has got different herbs such as saffron or wild herbs grown in mountains. Saffron is widely used in Iranian cooking. We use Iranian shallots which are different to what people know as shallots in Europe. They have much stronger taste. The most common dish in Iran is stew served with rice and bread.

Delaram and Hossain, thank you for you invitation. How would you describe your country?

– Like Poland, Iran has got four distinct seasons. Spring is very pleasant and mild with occasional rain, summer is very hot and the temperature can reach 450C. Autumn is the wetest season and the weather is a little bit cold, the temperature in winter time can drop as far as -150C. Most of Iran is covered in deep snow in winter time.

Is your cuisine healthy?

– Most of Iranian dishes contain a lot of vegetables, herbs and dried or fresh fruits which makes them very healthy and nutritious. But some dishes are fried and contain lots of salt, although being tasty, is not very healthy.

We just welcomed New Year here.

– To welcome New Year in our country we have to wait a bit longer. The first day of spring is the Iranian New Year and it is a beautiful time because nature comes alive again. The first day of New Year is usually a big family celebration. All the family get together at the home of the eldest member, usually a grandparent’s house, and have dinner together. A traditional dish is fried fish with rice mixed with green herbs, and vegetarian burgers made from walnuts and green herbs. On our New Year celebration, called Nowruz, we prepare the traditional Haftsin table setting. How important is food in your tradition?

– Iranian people love food and enjoy eating and take pride in its preparation. They spend a lot of time in preparing ingredients and cooking.

Haftsin table setting

recipes and making the same kind of food on their return. That vegetable salad or borsch was incorporated from Russia after the Second World War when Russia occupied part of Iran. But yes, Iranian food has influenced other countries, as well as being influenced by others. Like that spaghetti I tried today. It was really rich. Delaram, what did you put into it?

Yes Iranian spaghetti is much richer than Italian. We make different kinds of sauce for spaghetti. The one that we had together today had onion, garlic, green paper, mushroom, fresh tomatoes, tomato puree, prawns, oregano, parsley, all seasoned with salt and black paper and turmeric.

Having so many influences from history, Iranian cuisine must be very rich and versatile.

Are there any special or

– Our food is very versatile with many varieties to choose from. As an example there are at least 50 different kind of soups and more than 100 different kinds of stews, and lots of different kind of starters and grilled foods like shish, kofteh, fish, and chicken kebab, and many deserts and sweets. There are some ingredients you cannot find here in England.

GorMa saBsi

What struck me most was that Iranian and Polish cuisines have some similar dishes like vegetable salad with mayonaise or borsch.

– Every country’s cuisine is deeply influenced by its own history and culture and the neighbouring countries with similar climates; this is of one factor that influences the type of food people consume. Through history merchants have tested cuisine from different countries, bringing

What is unique about Iranian cuisine?

– Yogurt and fresh, raw green herbs, radish and spring onion accompany Iranian meals. Are the shops selling offals still popular?

– Yes, there still are restaurants which specialize in offals. The most popular meals made of offals are barbecued liver, kidney and lamb’s heart. Is caviar popular in Iran? Your country produces a lot of it.

– Iran is the biggest caviar producer in the whole world. Caviar is very expensive to buy even in Iran and it is mainly exported. What is your favourite traditional dish we could recommend it to the readers of Nowy Czas?

– My favourite dish is an Iranian stew called Gorma sabsi. Similar to most Iranian stews this dish is served with rice.

To serve for four, you will need: 400 g red kidney or black-eyed beans fresh; 30 g fresh fenugreek or 2 tablespoons dried; 150 g parsley; l00 g coriander; 180g (6 oz) spring onions or leeks; 30g dill (optional); 360 g boneless leg of lamb; 1 medium onion; 2 tbsp dried lime powder; 4 whole dried limes; salt to taste and juice of 2 lemons or 4 if dried limes are not available. Clean and rinse the herbs, removing coarse stems, drain and shake dry. Chop finely. Fry the herbs (sprinkling in the crushed dried fenugreek leaf if using) in a little oil over a moderate heat, turning constantly, adding more oil when necessary until the herbs begin to darken (about 30-40 minutes). Remove from heat and put to one side. Trim and cut the meat into large pieces, 6-7 cm, wash and leave to soak while you slice and fry the onion until soft and golden. Put aside. Using a paper towel dry the meat. Brown it quickly and well on all sides. Stir in the herbs and onions. Add the beans, lime powder and enough water to cover. Cover the pan and simmer gently for an hour. Pierce the dried limes in several places with a sharp knife and add along with the dried lime powder and salt. Simmer gently for a further hour or until the meat and beans are tender and the whole sauce well blended. Add lemon juice to taste. Dish up into a warm serving dish and serve with white rice. You can sprinkle some saffron on top of the rice.

Bioenergoterapeuta Maciej Będkowski

Czego nie widać ludzkim okiem Mam na imię Maciej, pochodzę z Mysłowic. W maju tego roku minie pięć lat od mojego przyjazdu do Wielkiej Brytanii. Lubię Londyn i czuję się tutaj coraz lepiej. To miasto jest pełne interesujących miejsc, których odkrywanie sprawia mi dużą przyjemność. Fantastyczni ludzie, przepiękne parki, różnorodność kulturowa, to coś, co sprawia, iż Londyn jest moim domem. Dlatego właśnie tutaj zajmuję się bioenergoterapią, jak również tym, co kryje się pod szerokim pojęciem medycyny alternatywnej. Zawsze ciekawiły mnie sprawy nie do końca zbadane, potęga ludzkiego umysłu, hipnoza, telepatia. Przygodę ze światem „energii’’ zacząłem jeszcze przed wyjazdem do Londynu, kiedy to w 2005 roku przeszedłem pierwszą inicjację japońskiej sztuki uzdrawiania zwanej Reiki. I tak się zaczęło. Dostałem to, czego intensywnie szukałem. Namacalnie na sobie odczułem działanie energii, nauczyłem się odczuwać własne pole energetyczne, poznałem techniki energetyzacji ciała itp. Idąc dalej, zaliczałem kolejne profesjonalne szkolenia u czołowych polskich bioenergoterapeutów, radiestetów, muzykoterapeutów – najlepszych fachowców od metod, którymi się interesowałem. Wśród nich są takie osoby jak prezes Polskiego Związku Bioenergoterapeutów Jerzy Strączyński, prezes Polskiego Związku Radiestetów Jacek Bujnowski, dyrektor generalny Silva Mind Control na Polskę Andrzej Wójcikiewicz, buddyjski mnich studiujący w Japonii Dariusz Bukała, Svietlana Dozhak, jedyna osoba w Polsce posiadająca licencję nauczania rosyjskiej metody Bronnikowa, jak również rewelacyjnie radząca sobie z rakiem Barbara Romanowska ze swoją akademią dźwięku w Gdańsku. Zagłębiając się w świat energetycznej budowy człowieka doszedłem do tego, iż wszystko jest wibracją, każdy człowiek jest źródłem wibracji, każdy przedmiot również emituje określoną częstotliwość. To, że czegoś ludzkim okiem nie widać, wcale nie świadczy o tym, że to nie istnieje. Najprostszym przykładem niech jest radio, każdy wie, że to działa. Muzyka gra, a fali dźwiękowej nie widać. Na tej samej zasadzie działa telefon komórkowy, wibracje są wszędzie. W kolejnych artykułach opiszę na czym polegają metody, których używam podczas z pracy z pacjentami. Wyjaśnię tajemnice działania zabiegu bioenergoterapeuty, opiszę znaną z telewizji metodę energetyzacji wody, opiszę metody, dzięki którym można zachować zdrowie, być zrelaksowanym, szczęśliwym i utrzymywać odpowiedni balans. Zainteresowanych zabiegami zapraszam na moją stronę internetową www.bedkowskitherapy.com lub kontakt telefoniczny: 077681 72181


|23

nowy czas | 15-28 stycznia 2011

czas na relaks

Miraż na wysokości ObrAZeK TrZecI

Nie będę wyjątkiem wśród kobiet, jeśli zrobię noworoczne postanowienie, które bez eufemizmów i metafor trzeba nazwać polowaniem na mężczyznę. Mężczyzna z bajki dla poszukiwaczki złota? Brzmi jak zgrabne ogłoszenie do rubryki samotnych serc. No i proszę, bez ogłoszenia królewicz z bajki się znalazł. W gronie rodzinnych znajomych. Na kolację wybrałam Roof Garden, ogród na siódmym piętrze z widokiem na niebo i park. Wśród dużych drzew, strumyka, pary flamingów i rodziny kaczek miał się rozgrywać nasz temat we dwoje. Wszedł On. Hologram męskiego ideału. Imponująco wysoki. Jego garnitur, bez wątpienia od Armaniego, zrobił od razu wrażenie, ale... przy bliższym spojrzeniu tworzył z ciałem jakiś dysonans... Przylegał do niego bardziej jak kamuflaż albo jak rodzaj alibi. To jego wyszukane imię – pomyślałam – brzmi trochę jak pseudonim! Ale skarciłam się szybko za te skojarzenia. – Czy taką figurę wygrywa się na loterii? – przywitał mnie ciepło i już mnie kupił. – Kobieta w kostiumie Chanel i z kieliszkiem szampana na takiej wysokości jest pokusą nie do odrzucenia. Efekt jego aureoli jest promieniujący i działa. Próbuję usilnie nie wyskoczyć z siebie. Zamawia martini i żartuje z przystojnym kelnerem, że jest mu obojętne, czy jest shaken czy stirred, bo ta pani – wskazuje na mnie – właśnie z nim to już zrobiła. Topi lody formalności i przybliża mnie do siebie pieszczotami swoich komplementów Proszę, by sam dla mnie coś zamówił. Chcę, żeby On planował tę ucztę. Zmrużył oczy jak koneser delikatnie badający moje podniebienie. – Małże św. Jakuba i wołowina w sosie szafranowym. Nad deserami będziemy się znęcać później . – Jaki był dla ciebie ten miniony rok? – rozpoczynam rozmowę. – Cudowny, nie mógł być lepszy – zachłysnął się. – Jestem menedżerem na wagę złota, biją się o mnie. Nawet odrzuciłem parę milionowych kontraktów, bo przecież muszę mieć czas na życie towarzyskie. Ta recesja to tylko wymówka pechowców i nierobów – kwituje. Jak każda neurotyczna kobieta noszę z sobą tra-

ANIA GASTOL

KArNAWAłOWe SZALeńSTWO!

twę ratunkową, w razie gdybym wypadła za burtę własnego komfortu. Mój szósty zmysł już się włączył, niewidzialni sędziowie zajęli miejsca, czerwone światło zaczęło migać. Sięgnął do kieszeni po plik zdjęć i rozłożył je na stole. – To moja nowa zabawka – cieszy się chełpliwie i pokazuje ciemnoczerwony Jaguar. – Szkoda, że tak mało znam się na samochodach – cedzę przez zęby i widzę go na tle starego wnętrza i obrazów. – To u mojego znajomego w zamku – objaśnia. Dalej: On na koncercie smyczkowym, On przy ogrodowej fontannie, On i On, i On… – Czy pośredniczysz w sprzedaży tego domu? – Pałacu – poprawia mnie. – Takich posiadłości nie sprzedaje się na publicznej aukcji. – Gdzie żegnałaś stary rok? – zmienia temat. – Tradycyjnie w szkockiej spa, na farmie odnowy biologicznej – mówię. – Z sali gimnastycznej prosto na salę balową. A On dalej swoje. – Ja byłem u sąsiada, który ma basen jak boisko do piłki nożnej. Jego żona w kostiumie kąpielowym to jak broń masowego rażenia. Ma wyjęte dwa żebra i talię jak osa. I te piwnice z zakurzonymi butelkami wina… Spostrzegam wyraźnie fastrygę, która go trzyma w całości. – Na święto dziękczynienia zaprosił mnie na swój jacht na Bermudach. To są ludzie z innej półki, a tamte kobiety traktowały mnie, jakbym był plastrem miodu – zagalopował się sam. – Co za szczęście mieć takie towarzystwo – wypuszczam swego amanta na jeszcze szersze wody. – Wiesz, to jest życie! – poucza mnie. – Ja nie mam czasu na wieczorki literackie i kolacyjki w domu – dodaje i macha ręką. Zauważam na małym palcu sygnet. – Nie rodowy –mówi– ale prawie jakby. Trochę to kosztowało, ale się ma, ha, ha, ha… Potrzebuję oddechu. Idę do kelnera i proszę, by włączył Wagnera. – Jestem Litwinem – odpowiada ciepłym głosem kelner. Zauważam przyjemną symetrię jego twarzy. – Mam tylko Strawińskiego, ale i tak nie wolno mi zmieniać muzyki. Wciskam mu do ręki banknot. Wracam do stolika. Mój towarzysz dalej porusza

Na te szaleństwa warto zainwestować w metaliczne cienie, rozświetlające pudry, błyszczyki i szminki w kolorach złota, srebra i świetlistego brązu. To wszystko przyda ci się również w nadchodzącym sezonie wiosna/lato 2011, który zapowiada dużo metalicznego blasku i połysku w makijażu. Pamiętaj, że karnawałowe szaleństwo to szaleństwo bez granic! Uważaj jednak, by nie przekraczać granic dobrego smaku... (nie tylko w makijażu!) Jak posługiwać się metalicznymi cieniami

W tym roku mamy wyjątkowo długi karnawał, wykorzystaj więc przynajmniej kilka weekendów na beztroską zabawę! Zanim jednak wybierzesz się na tańce do któregoś z londyńskich klubów, pozwól sobie na odważną stylizację i ostry makijaż. To, co na co dzień jest zbyt wyzywające, spisze się świetnie na karnawałowej imprezie! Sztuczne rzęsy, metaliczne, ciemniejsze kolory na powiece, brokaty, cekiny – wszystko to podkreśli wyrazistość oszałamiającego makijażu.

Rozświetl kąciki oczu, nanieś połyskujący puder na kości policzkowe. Rozprowadź złoty lub miedziany cień przy linii górnych rzęs i do połowy dolnych. Na górnej powiece lekko rozetrzyj złoto beżem lub jasnym brązem. Jeśli używasz srebrnych cieni, beż i brąz zastąp szarymi odcieniami. Muśnij jasnozłotym cieniem skórę pod łukiem brwiowym. Najmodniejsze stylizacje na karnawał są zdominowane przez intensywnie podkreślone oczy. Aby wzmocnić spojrzenie, przyciemnij cień lub mieszając brokat z odrobiną żelu ze świetlika, nanieś pędzelkiem połyskujące drobinki na powieki. Możesz też użyć gotowego żelu z brokatem (np. Star Gazer Glitter Gel).

szczęką, ale ja zatapiam się w kieliszku Pinot Noir. – Za głośno tu – stara się przekrzyczeć dźwięki. – Idziemy przewietrzyć swoje ego? – pytam zalotnie. – Czy to nie rewelacja takie drzewa na siódmym piętrze i ta para flamingów? – To nic – przerywa mi. – Mam znajomego, który jeździ na safari i na Zambezi spaceruje sobie między tysiącami flamingów. – A czy też z nimi odlatuje? – pytam. On już nie patrzy na mnie jak uwodziciel. On patrzy mi w oczy po to, by się w nich przeglądać! – Czy nie sądzisz, że świat przesycił się już konsumpcją? – próbuję z innej beczki. – Kiedy ostatnio biegałeś po lesie w wiosennym deszczu czy kąpałeś się z rana w chłodnej wodzie jeziora? – Pływać to lubię z delfinami na Florydzie. A jeden z moich znajomych ma 100 akrów lasu i nikomu nie pozwala tam nawet chodzić. Daje ziemi odpocząć. To jest coś! Lecę do kelnera. Wciskam mu gruby banknot i orkiestrze każę grać argentyńskie tango. Kelner patrzy na mnie z błaganiem w oczach. Ale ja idę na całego. – Zatańczymy? – pytam ze słodyczą. – Oczywiście! – puszy się On. Obrzucił salę spojrzeniem, złapał mnie jak w kleszcze i zakręcił mną jak w młynku. Widzę, że nie zna ani kroków, ani formy tańca, ale przebiera nogami, kręci głową, trzęsie mną jak kukłą, to bliżej podłogi, to dalej i pauzuje, dużo pauzuje dla efektu. Ludzie biją brawo. Ktoś rzucił nam różę, on złapał ją w zęby, padł mi pod nogi, przydusił do wypadu jak w szermierce i tak zamarliśmy w grand finale. Kelner przyniósł do stolika butelkę oszronionego Sauvignon Blanc. – To ode mnie, co za urocze przedstawienie. – Bo ja – zaczyna z powagą mój towarzysz – mierzę w życiu bardzo wysoko. Nie oczekuję nagrody pocieszenia, liczę tylko na prawdziwy sukces. W życiu trzeba mieć strategię. Tak się trzeba ustawić, żeby wszechświat cię zauważył! Dzień dobry i dziękuję na przywitanie dnia zostawiam buddyjskim mnichom. Jestem guru od sukcesu, a nie od modłów. Marzę, by był jakiś snajper w pobliżu i go namierzył.

– Czy w swoim domu – pytam podchwytliwie – masz lustra na ścianach? – Nie. Mam tylko obrazy. – A czy masz ołtarz, na którym wielbicielki składają ci hołdy. – Ha, ha – wybucha śmiechem. – Pomyślę o tym. Lecę znowu do kelnera. Wsuwam mu jeszcze grubszy banknot. Proszę, by przygotował i podał Białego niedźwiedzia. I ja, i on wiemy, że tego nie ma na żadnej liście win świata, chociaż na Syberii nawet dziecko wie, o co chodzi. Jest to prezent, jaki gospodarz robi tylko wyjątkowym gościom. Dwieście gramów kryształowego spirytusu powoli wsączonego w butelkę najlepszego szampana. Napój prawie boski, ale w skutku diabelski. Czas, by wysłać naszego księcia z bajki tam, skąd pochodzi. – Nie ma rzeczy niemożliwych dla mnie – zwierza się. – Dla mnie też – myślę z iście kobiecą chytrością. On nie może uciec od siebie, ale ja mogę się od niego uwolnić. Kelner przynosi srebrny kubeł lodu z butelką magicznego szampana. Z wielką ceremonią napełnia kieliszki i odchodzi. – Czy jesteś wrażliwy na historie telepatyczne? – zaczynam wątek. – Bo ja właśnie marzę o prawdziwym mężczyźnie. Otworzył usta, ale już go prawie nie słyszę ani nie widzę, bo nie ma go przy stole, wznosi się gdzieś wysoko, coraz wyżej i wyżej, może za chwilę będzie grał w szachy z archaniołem, kupi hektar nieba... Z zamyślenia wyrywa mnie melodyjny głos kelnera: – Czy pani ma plany na resztę wieczoru? Właśnie wymówiono mi pracę. Nie nadaję się, mieszam wina, nakręcam orkiestrę i dręczę gości jakąś straszną muzyką. Patrzę w jego niebieskie oczy i myślę, że dobry Bóg jednak wysłuchuje próśb uśpionych księżniczek. Bierze mnie za rękę i mówi: – Znam taki napój, w którym gra muzyka milionami drobnych bąbelków. – Ja też znam taki napój. Właśnie odsłonił mi sens tego wieczoru. Patrzę na jego uśmiechniętą twarz. Wszechświatem rządzi jednak piękno.

Dojrzałe panie powinny zrezygnować z brokatu i zamiast tego uwypuklić kontur oka, stosując eyeliner lub ciemną kredkę nałożoną na górną i dolną powiekę. Pamiętaj, że na dolnej powiece kreska powinna być cieńsza.

średnim wieku powinny uważać, gdyż mocne przyciemnienie twarzy postarza. Usta milczą...

Długie rzęsy, na długą noc...

Idealnie wytuszowane, lśniące i wydłużone rzęsy są prawdziwą ozdobą oczu. Nowa maskara firmy Rimmel Lash Accelator odżywia i wpływa na wzrost rzęs, formuła odżywiająca (zawiera biotynę) sprawia, że już po tygodniu używania kosmetyku rzęsy są dłuższe i gęstsze. Uzupełnieniem mogą być sztuczne rzęsy. Czarne, kolorowe, w kształcie piórek... Wybór należy do ciebie! Jak przyklejać sztuczne rzęsy

Jeśli wybrałaś rzęsy na pasku i chcesz, by wyglądały naturalnie, delikatnie skróć ich długość przed założeniem. Jeżeli przyklejasz kępki i w zestawie są rzęsy w dwóch różnych długościach, zacznij od krótszych. Zamocz końcówkę kępki w kleju i odczekaj 10 sekund. Naciągnij powiekę od zewnętrznego kącika oka, tak jak przy malowaniu kresek. Upewnij się, że sztuczne rzęsy wtopią się w twoje naturalne. Dociśnij je delikatnie palcem. Jeśli zauważysz, że klej w jednym miejscu nie

Grażyna Maxwell

trzyma, dołóż go punktowo za pomocą wykałaczki. Na górnej powiece narysuj kredką cieniutką kreskę, by wypełnić niedociągnięcia. Możesz na koniec wytuszować rzęsy. W ten sposób twoje własne połączą się z doklejonymi. Odrobina słońca

Puder brązujący powinien imitować naturalną opaleniznę, głównie zimą, kiedy nasza twarz wydaje się bledsza i zszarzała. Nakładamy go dużym pędzlem z góry na dół na czoło, kości policzkowe i brodę (nos omijamy). Nie przesadzaj z przyciemnianiem skóry twarzy, zwłaszcza panie w

Jeśli nakładasz mocno połyskujący cień, unikaj błysku na ustach. Pomaluj je matową pomadką w stonowanych odcieniach. Przed malowaniem ust przetrzyj je czystą szczoteczką do zębów z odrobiną wazeliny. Chusteczką zbierz starte kawałki naskórka. Wargi będą niesamowicie gładkie i gotowe na nałożenie szminki. Na sam koniec, spryskaj twarz utrwalaczem makijażu w spreju. Zapewnia trwałość nawet na całą noc. Proponuję Urban Decay All Nighter. Fixing Spray rozpyla się z odległości 20 cm, przy zamkniętych oczach i ustach. I... voila! Życzę świetnej zabawy!


24|

15-28 stycznia 2011 | nowy czas

czas na relaks aby język giętki powiedział wszystko, co… przyjdzie palcom do głowyi

Język nie sługa… Lidia Krawiec-Aleksandrowicz Trudny żywot ma język z człowiekiem, oj, trudny. Może mu się nie podobać to, jak jest traktowany. Często trzyma się język za zębami, mimo że on zupełnie nie ma na to ochoty, zwłaszcza gdy jest cięty i nie szczędzi ostrych uwag lub za długi, a wtedy żadne powierzone sekrety nie są bezpieczne. Czasem musi udźwignąć ciężar plotek, kiedy jego właściciel ma kogoś na języku i używa sobie do woli, choć zapomina, że sam też może się dostać na języki innych. Bywa też, że ktoś leci – na przykład do szefa – z językiem. Dba jednak o to, żeby był pierwszy, więc bardzo się spiesząc, biega z wywieszonym językiem. Ciągnie się kogoś za język, aby poznać jego tajemnice albo plany, których nie chce wyjawić, i zasięga się języka, żeby wzbogacić wiedzę, a koniec języka często też służy za przewodnika. Czasami, będąc w różnych sytuacjach, zapomina się języka w gębie, kiedy indziej natomiast, przy innych okazjach, znajduje się z kimś wspólny język. Zdarza się, że podczas rozmowy myśl kluczy, ucieka i w końcu zostaje mówiącemu na końcu języka i tylko patrzeć, jak

wróci na swoje miejsce – choć czasami trwa to długo. Nierzadko ktoś łamie sobie język, usiłując wydobyć z siebie coś, czego wypowiedzieć nie potrafi, a są też sytuacje, gdy go – co gorsza – strzępi. Można też, niestety, mleć językiem lub gadać, co ślina na język przyniesie, choć w takich momentach należałoby się w język ugryźć, zamiast pleść trzy po trzy, bo nie zawsze jest tak, że co w sercu, to na języku. No i zdarza się, że tak źle traktowany język postanawia się odwdzięczyć, a wówczas gadatliwy język pomiesza wszystko – zwłaszcza gdy emocje biorą górę. Niemałą uciechę mamy, gdy słyszymy lub czytamy tego typu wypowiedzi – polityków, ludzi sceny, sportowców czy też sprawozdawców sportowych. Czasami aż się nie chce wierzyć, że powstał taki dziwny twór, w którym gramatycznie niby wszystko jest w porządku, ale z logiką często się mija. Z pewnością jeszcze pamiętamy pytania pewnej posłanki o „pionowe korytarze” w siedzibie Agory czy też wypowiedź innego polityka o konserwatystach, którzy „nie biegają jak pchły z kwiatka na kwiatek”. Z sali sejmowej pochodzi też: „Panie premierze, mam wrażenie, i to nie tylko ja mam wrażenie w Polsce, że często pan stoi w rozkroku”, lub też: „Proszę państwa, żeby w takiej sytuacji pić szampana, to trzeba być po dużej wódce” itp. itd. W czasie jakichkolwiek rozgrywek sportowych rosną emocje nie tylko kibiców, ale także sprawozdawców, którzy – czemu trudno się dziwić – nie mogą zachować stoickiego spokoju. I czasem nie wiadomo, czy to język nie podąża za rozgorączkowaną myślą, czy też

myśl... Wypowiedzi takich jest tak wiele, że ograniczenie się do kilku przykładów sprawia trudność, a i ich wybór też nie jest łatwy. Dowiadujemy się na przykład z jednej z nich, brzmiącej nieco abstrakcyjnie, że: „Kibiców szwedzkich nie ma zbyt dużo, ale za to nie grzeszą urodą”, a z innej: „Norwegia ma największy procent uprawianych sportowców”, lub (o narciarzu): „Dzisiaj, żeby się ogrzać, założył okulary”. Są też zdania bardzo tajemnicze, np.: „Wiatr wieje im w plecy, to znaczy wieje im w twarz, bo przecież płyną tyłem do przodu”, albo inne: „Jest 20 minut po godzinie 13, czyli jakby szczytowy moment popołudnia”. Czasami w wypowiedzi te wkrada się frywolność, np.: „Wczoraj, mimo 20-stopniowego mrozu, eksponował swą męskość”, lub też (z dawniejszych czasów): „Włodek Smolarek krąży jak elektron wokół jądra Zbyszka Bońka”. Filozofowanie też nie jest obce naszym sprawozdawcom, więc zdarza nam się słyszeć wywody zakończone zaskakującymi wnioskami: „I widzimy na trybunach najwięcej kibiców chińskich. Chińczyków w ogóle na świecie jest najwięcej, więc nic dziwnego, proszę państwa”, albo taka konstatacja: „Ojciec piłkarz, matka koszykarka, a on postanowił zostać skoczkiem... i nie urósł”. I jeszcze inny przykład: „Na mecie Karlo Kuret zdjął czapkę i oddał czoło Mateuszowi Kusznierewiczowi”. Czasami myśl językowi umyka, a czasem to język własnymi drogami kroczy. I tak rodzą się przejęzyczenia. Pozostając w tej konwencji, aż rzec by się chciało – jak Bóg Kubie, tak... język człowiekowi. No cóż, przecież język nie sługa...

krzyżówka z czasem nr 19

Poziomo: 1) polska pisarka, której „Medaliony” są mocnym protestem przeciwko zbrodniom faszyzmu, 7) klub sportowy w Poznaniu, 8) rura wielokrotnie wygięta w celu osiągnięcia na małej przestrzeni dużej powierzchni zwiększającej wymianę ciepła, 9) zwierzę z trąbą, 10) wykwit skórny, 13) pisarz, artysta zaliczany tradycyjnie do wzorowych, uznanych, 17) więdnie od słuchania przekleństw, 19) państwo powstałe przez połączenie krajów, kantonów, 20) … do popisu, 21) śpiewa piosenkę z czołówki serialu „Czterdziestolatek”.

Pionowo: 1) przyzwyczajenie, 2) mebel ze sprężynami, 3) wet za wet, 4) stop na pomniki, 5) zimny stan USA, 6) umożliwiają przechodzenie z jednego poziomu na inny, 11) głos żaby, 12) „Jaśnie pan…” to przedwojenny film polski z Eugeniuszem Bodo, 14) … Greene to odtwórca roli Bena Cartwrighta w amerykańskim serialu „Bonanza”, 15) największy letni kurort w Rosji, 16) samica konia, 18) autor podstępu, dzięki któremu Grecy wygrali wojnę trojańską. Rozwiązanie krzyżówki z czasem nr18: Joanna Żółkowska

sudoku

łatwe

6 2 7 1 5 7 6 1 2

średnie

9 3 2 8 2 9 4 1

7

6 9 2 3 5 7 9 7 8

trudne

9 6

7 5

5

6

9 6 3 8 2 7 7 9 4 2 5

3 2 7 4 6 1

3 4

8 1

2 7

4 2 6 9

7 2 8 7

5 4 1

3 8 5

9 1 7 5 2 9 4 6

1

5

4 2 6 8 1

6

5 9

4

1 6 9 4 2 2

3


|25

nowy czas | 15-28 stycznia 2011

ogłoszenia

job vacancies SALES EXECUTIVES Location: LONDON IG8 Hours: 37.5 HRS OVER 5 DAYS Wage: £1000 TO £5000 PER MONTH Employer: Solar Panels 4-U London Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Creative and ambitious Will follow up sales deals Generate new deals Complete Sales Training Full time and Part time Uncapped commission and a bonus Opportunity to join Sales team permanently with basic salary, uncapped commission and a company car. . How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Fouad Younan at Solar Panels 4-U London, fbfouad@yahoo.com. EMBROIDERY PRODUCTION ASSOCIATE Location: CHESSINGTON, SURREY KT9 Hours: 40 PER WEEK MON-FRI, 8.30AM TO 5.30PM Wage: £6.00 TO £6.50 PER HOUR Employer: Embroid Me Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: The world's leading

embroidery, screen printing, and promotional products franchise which has opened in Chessington, Surrey are seeking a Production person. Position includes editing proofs, and use of embroidery machines. Applicant should be well organised, detailed and a self starter. Experience in Embroidery or screen printing fields is a plus, as is any. Graphic Design. Complete on the job training will be provided for the programs and equipment we use. May include some Saturday working. Immediate start available. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Human Resources at Embroid Me, 336 Hook Road, CHESSINGTON, Surrey, KT9 1NU or to jilesh@embroidmesurrey.co.uk.

POLIGRAFIA

WYSOKIEJ JAKOŚCI ULOTKI W KUSZĄCO NISKIEJ CENIE! A6 5000 – £75 A5 5000 – £130 AS Imaging LTD 21 Wadsworth Road, Unit 23 Perivale UB6 7LQ asimaging@easynet.co.uk

SZYBKO, TANIO, RZETELNIE!

MACHINIST / TOOL MAKER Location: RAINHAM, ESSEX RM13 Hours: 40 HOURS OVER 5 DAYS Wage: NEGOTIABLE Employer: Essex Engineering Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Machinist wanted for motor engine reconditioning. Key skills required are milling, boring and measuring engine components. Experience in the engine reconditioning is essential.Age is not a factor. . How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Keith Gilbert at Essex Engineering, essex.engineering@gmail.com. 3.5/7.5 TON DRIVER Location: MITCHAM, Surrey CR4 Wage: £7.50 to £8.00 Per Hour

Employer: PRIME PLACEMENT Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: URGENTLY REQUIRED 3.57.5 ton Drivers for busy depot in Croydon area. Apply now. Proof of Address Required. . How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to CLAIRE CORDELL at PRIME PLACEMENT, claire@primeplacement.co.uk.

Dzwoń do Polski za mniej niż 1p Bez przedpłat i abonamentu

Bez kontraktu

Bezpłatny wykaz połączeń online

Zadzwoń do nas na 0800 651 0055 lub zarejestruj się przez internet ZA DARMO! Twoja linia telefoniczna, abonament i numer telefonu pozostaje bez zmian. www.cheapcall1689.co.uk/polska

Polska 0.8p Polska tel. komórkowy Orange, Plus GSM 5p USA 0.8p Kanada 0.8p Czechy tel. stacjonarny 2p Irlandia tel. stacjonarny 1p


26|

15-28 stycznia 2011 | nowy czas

port

Redaguje Daniel Kowalski d.kowalski@nowyczas.co.uk info@sportpress.pl

EKSTRAKLASA POLSKA

Podsumowanie pierwszej rundy Za kilka tygodni na polskie stadiony powrócą piłkarze Ekstraklasy. W dzisiejszym numerze przedstawiamy podsumowanie pierwszej rundy, która obfitowała w wiele niespodzianek. 1 miejsce: jagiellonia Białystok: kandydat na mistrza

Coś, co jeszcze przed sezonem wydawało się mało prawdopodobne, stało się faktem. Jagiellonia Białystok, prowadzona przez Michała Probierza, zajmuje po rundzie jesiennej pierwsze miejsce w naszej ligowej tabeli. Z pozycji „czarnego konia” rozgrywek piłkarze z Białegostoku stali się jednym z głównych faworytów do tytułu mistrza Polski. Z dorobkiem 30 pkt wyprzedzają o trzy oczka bardziej renomowane zespoły Wisły Kraków i Legii Warszawa. Niemały wpływ na taki, a nie inny obrót spraw ma Tomasz Frankowski. Napastnik „Jagi” z dorobkiem ośmiu bramek jest współliderem klasyfikacji strzelców naszej rodzimej ligi. Oprócz popularnego „Franka”, o sile zespołu z Białegostoku stanowią młodzi i zdolni zawodnicy, tacy jak: Kamil Grosicki czy Tomasz Kupisz, którego spokojnie można uznać prawdziwym odkryciem rundy jesiennej polskiej Ekstraklasy. „Jaga” dysponuje także najlepszą w naszej lidze defensywą. W 15 spotkaniach straciła łącznie 13 bramek. Dla porównania, trzecia w tabeli Legia straciła tych bramek 19. Duża w tym zasługa Grzegorza Sandomierskiego, bramkarza Jagiellonii, który już zdążył zadebiutować w reprezentacji prowadzonej przez Franciszka Smudę, a niedawno sięgnął po miano „Odkrycie Roku 2010” w plebiscycie tygodnika „Piłka Nożna”. „Trenerem Roku 2010” w tymże plebiscycie uznano… Michała Probierza, trenera mistrza rundy jesiennej. 2 miejsce: wisła kraków wygrywali, gdy pojęli zasady

Bardzo męczyli się od początku rundy piłkarze „Białej Gwiazdy”, ale tego można było się spodziewać. Doszło w niej do demontażu najlepszej linii obrony w Ekstraklasie, a budowa nowej drużyny trwała cały czas – jeszcze we wrześniu pozyskiwano wolnych zawodników, co oznacza takich sobie graczy. Wisła pozbyła się Pabla Alvareza, Arkadiusza Głowackiego i Marcelo, a pod koniec sierpnia Juniora Diaza – i do zmagań przystąpiono z byle jak skleconą formacją, złożoną w większości z zawodników, którzy muszą się bardzo wiele nauczyć, a wspomnianym wyżej raczej nigdy nie dorównają. Jakby tego było mało, szybko zabrakło miejsca dla Piotra Brożka, który przez ostatnich kilka lat często grywał na lewej obronie. Równie spory bałagan panował w pozostałych formacjach, co też nie dziwi, bo jeszcze przed rozgrywkami słychać było o niezadowoleniu niektórych piłkarzy – przykład Patryka Małeckiego, któ-

ry nie wyszedł do gry podczas jednego ze sparingów – i tak rozbita drużyna znowu przegrała na początku europejskich pucharów z mało komu znanym zespołem Azerów. W ten sposób zakończył pracę w Wiśle trener Henryk Kasperczak, a jego tymczasowym następcą został Tomasz Kulawik z drużyny Młodej Ekstraklasy. Sfrustrowany niepowodzeniem zespół spisywał się jak ligowy przeciętniak, choć wciąż z kilkoma „nazwiskami” i od 22 sierpnia z kolejnym szkoleniowcem, Robertem Maaskantem. Raz wygrał, za tydzień przegrał. Niczym nie zaskakiwał i tylko przez 45 min meczu w Białymstoku pokazywał, że potrafi czasem ładnie zagrać. Strata do czołówki jednak rosła tylko Dopiero gdy Maaskantowi udało się trochę zmniejszyć napięcie wewnątrz kadry, zaczęły przychodzić osiągane w dobrym stylu wygrane. Do konsolidacji przyczyniły się też baty w Poznaniu (Wisła przegrała 1-4). Najważniejsze jednak było, że krakowianie zaczęli wspinać się w tabeli, rozgrywając po drodze jeden z najlepszych meczów jesieni zwyciężając z Legią 4-0, by zakończyć na pozycji wicelidera. 3 miejsce: legia warszawa nie tylko trzecie, ale aż trzecie miejsce

Na trzecim miejscu zakończyli rundę jesienną piłkarze Legii Warszawa. Z reguły inna niż pierwsza pozycja odbierana jest przy Łazienkowskiej jak porażka. Tym razem w obozie Legii jednak nie słychać narzekań. Biorąc pod uwagę dość średnią formę, jaką Legia prezentowała w pierwszej części sezonu, oraz to, że do prowadzącej Jagiellonii traci tylko trzy punkty, trzecie miejsce należy uznać za dobre, a nawet bardzo dobre. Po letnich wzmocnieniach zespół długo nie mógł złapać właściwego rytmu. Porażki 0:2 z Bełchatowem i 0:3 Lechią Gdańsk na stadionie przy Łazienkowskiej wywołały u kibiców nutę zwątpienia. Latem w kadrze Legii doszło do kadrowej rewolucji. Wraz z ukończeniem trzech trybun stadionu przy Łazienkowskiej, w stołecznym klubie zapanowało transferowe szaleństwo. Sprowadzeni zostali m.in. bramkarz, Chorwat Marijan Antolović z HNK Cibalia, pomocnicy – Portugalczyk Manu CS Maritimo, Argentyńczyk Alejandro Cabral z Velez Sarsfield, Serb Ivica Vrdoljak z NK Dinamo Zagrzeb czy Brazylijczyk Bruno Mezenga z Flamengo. Z wypożyczenia z Korony Kielce wrócił obrońca Artur Jędrzejczyk, a ze Świtu Nowy Dwór Mazowiecki – napastnik Michał Kucharczyk.

Z wielkiej chmury spadł jednak mały deszcz. Legia grała na tyle słabo, że na włosku zawisła nawet pozycja trenera Macieja Skorży, który mógł się pożegnać z pracą ledwie po kilku miesiącach. Lekką oznaką wyjścia z kryzysu okazał się mecz z Lechem Poznań. Grający w „dziesiątkę” legioniści wygrali z mistrzem Polski 2:1. Legia stopniowo, z kolejki na kolejkę, odbudowywała swoją pozycję. Co prawda zespół nie prezentował się nie wiadomo jak dobrze, ale zaczął wygrywać. W drugiej części rundy jesiennej Legia wygrała na wyjeździe 4:1 z Koroną Kielce, pokonała po 1:0 Widzew i Polonię Bytom, u siebie bardzo pewnie, 2:0 zwyciężyła Jagiellonię, szczęśliwie 2:1 Górnika Zabrze oraz 3:0 Arkę Gdynia. Jesienią Legia w lidze strzeliła 19 goli, straciła również 19. Zespół pretendujący do mistrzostwa Polski dał się zapamiętać z tego, że ma jeden z najgorszych ataków w lidze. Tylko siedem drużyn w Ekstraklasie strzeliło mniej goli. Legia słynąca przez lata ze wspaniałej defensywy dała się, o dziwo, zapamiętać z tego, że ma strasznie dziurawą obronę. Tylko trzy (!) drużyny w lidze straciły więcej goli od Legii. Biorąc to wszystko pod uwagę, legioniści nie powinni narzekać na pozycję w tabeli. Po tym jednak, co zespół zaprezentował jesienią, jak na dłoni widać, że potrzebuje kolejnych wzmocnień. W przeciwnym wypadku marzenia o tytule prysną po kilku wiosennych kolejkach. Priorytetem jest znalezienie środkowego obrońcy, bo gdy kontuzjowany jest Dickson Choto, nie ma kim wypełnić po nim luki. Równie ważne jest pozyskanie bramkostrzelnego napastnika, bo przynajmniej jesienią nikomu nie udało się wypełnić luki po Takesure Chinyamie. Najlepszy strzelec Legii, Ivica Vrdoljak, zdobył cztery gole. Napastnicy: Bruno Mezenga zaliczył trzy trafienia, a Michał Kucharczyk – dwa. Kibice z Warszawy na pewno nie zapomną im tego, że jesienią po ich golach Legia wygrała 2:1 z Lechem, ale rywalizacja w ataku musi być znacznie większa. Zresztą nie tylko w ataku, w defensywie też. Jesienią Legia zanotowała tylko cztery mecze bez straty gola. 4 miejsce: korona kielce: ten wspaniały rok 2010

Trudno doprawdy dziś uwierzyć, że dokładnie rok temu – po 17 rozegranych wówczas kolejkach rundy jesiennej sezonu 2009/10 – kielczanie w ligowej tabeli zajmowali dopiero 13. miejsce, mając ledwie punkt przewagi nad strefą spad-

kową. Zdobyli wtedy ledwie 15 „oczek”, przy czym jedno z nich – pod okiem zatrudnionego 29 listopada Marcina Sasala. Wydawało się wówczas, że to dość ryzykowny krok ze strony włodarzy ówczesnego beniaminka. Szkoleniowiec nie miał przecież żadnego doświadczenia na szczeblu Ekstraklasy, a i w niższych ligach nie uchodził za speca od awansów czy efektownych zwycięstw. Ale to był – jak się okazało – strzał w dziesiątkę. Korona w 13 wiosennych meczach z Sasalem na trenerskiej ławce zdobyła aż 22 punkty, kończąc sezon na szóstej pozycji. A od (prawie) początku kolejnych rozgrywek jest jedną z ich rewelacji (25 punktów w 15 meczach), co – w przekroju całego roku – czyni ją jedną z najlepszych ekip Ekstraklasy. „Koroniarzy” nie załamał bardzo przeciętny start: remis z Zagłębiem Lubin i porażka z Widzewem. Oba mecze odbyły się na „Arenie Kielc”, i – jak się okazało – były zapowiedzią dość niezwykłej prawidłowości. Otóż przez długie tygodnie kielczanom dużo lepiej grało się na wyjazdach niż na własnym stadionie. Do teraz są zresztą ekipą, która na obcych stadionach zdobyła najwięcej punktów w całej ligowej stawce. Ba, więcej niż... u siebie. – Choć rzeczywiście zaczęliśmy nieciekawie, ani przez moment nie miałem wątpliwości, że nie grozi nam walka o utrzymanie. Mecz z Zagłębiem – choć tylko zremisowany – był naprawdę dobry w naszym wykonaniu i stanowił raczej przykład szczęścia rywali – podkreślał już po zakończeniu rundy jesiennej Aleksandar Vuković. Bez niego trudno wyobrazić sobie kielecką drużynę. Podobnie zresztą jak bez paru innych wiekowych zawodników tworzących szkielet drużyny. Zbigniew Małkowski w bramce, Pavol Stano z Hernanim na stoperze, obok Vukovicia – Edi Andradina (wyrównał osiągnięcie Stanko Svitlicy, z 40 golami stając się najlepszym w dziejach obcokrajowcem

pod względem liczby goli zdobytych w Ekstraklasie), na szpicy z kolei – Andrzej Niedzielan. „Wtorek” przypomniał sobie najlepsze czasy ligowe – te z Górnika Zabrze i te sprzed roku, kiedy regularnie trafiał dla Ruchu. Osiem goli w ośmiu pierwszych kolejkach wystarczyło, by na półmetku rozgrywek był współliderem klasyfikacji strzelców. Nie do końca jednak jest tak, że w grze Korony wszystko było już „bezawaryjne”. – Niektóre mecze – jak w Gdańsku – wygraliśmy bardzo szczęśliwie, nie będąc wcale zespołem lepszym – przyznawał Vuković. Innych wygrać się już nie udało; stąd na przykład przykre 1-2 w Zabrzu. No i jeszcze kwestia „narybku”. Przepadli gdzieś Piotr Malarczyk i Paweł Kal, odważnie wprowadzani kilkanaście miesięcy temu przez Marka Motykę do składu. Po sprzedaży Jacka Kiełba do Poznania brakło więc w Koronie tego młodzieńczego zapału. Pewnie więc w tym kierunku pójdą zimowe poszukiwania nowych twarzy. Świeży powiew

Na początku był chaos. Dla znawców tematu: należało odwrócić tabelę, aby na jej szczycie były Lech, Wisła czy Legia. W listopadzie już prawie wszystko wróciło do normy, choć rewelacja rundy jesiennej – Jagiellonia – ostatecznie pozostała na szczycie tabeli. Życzymy jej, aby z tej pozycji nie spadła, chociaż będzie o to trudno. Największym zaskoczeniem rundy był oczywiście mistrz kraju – Lech. Całą jesień pałętał się w okolicach miejsc spadkowych, kończąc ją ostatecznie na miejscu 11., przeplatając to rewelacyjnymi występami w Lidze Europy (na rozkładzie Manchester City i Juventus!). Pytanie: czy polska liga jest tak silna, czy rodzimego klubu nie stać na walkę na dwóch frontach? Odpowiedź jest prosta: nasza liga w dalszym ciągu jest słabiutka, co udowodniła reszta stawki w


|27

nowy czas | 15-28 stycznia 2011

sport europejskich pucharach, a Lech po prostu niefrasobliwie podszedł do tych rozgrywek. Do tego przyłożyła się jeszcze zbyt krótka ławka rezerwowych, skąpstwo w wydawaniu pieniędzy na transfery i sprzedaż największej gwiazdy ligi – Roberta Lewandowskiego. „Jaga”, która już zeszły sezon miała bardzo udany, dalej bazuje na mądrej pracy utalentowanego Michała Probierza wspomaganego niezniszczalnym Tomkiem Frankowskim i, zdaje się, ujarzmionym Kamilem Grosickim. Tym ludziom najnormalniej w świecie chce się grać, są głodni sukcesu i nawet występów w Europie nie muszą się wstydzić. Doborowy duet – Wisła i Legia, chociaż na koniec rundy znalazł się na „pudle” nie zadowalał swą grą. Bliższa wyjścia z kryzysu wydaje się być Wisła, bo już pod koniec pierwszej części rozgrywek było widać rękę Holendra Roberta Maskaanta. Korona, Bełchatów i Lechia, długo liczące się w stawce, później spasowały. Warszawska Polonia z wymarzonym trenerem-selekcjonerem dalej nie spełnia nadziei jej „szalonego” prezesa. Śląsk odżył dopiero po przyjściu „guru” polskich trenerów – Oresta Lenczyka. Zagłębie z dużo większymi ambicjami straszące cały czas zmianą trenera z Marka na „markowego”. Widzew wydaje się zbyt nisko w tabeli jak na swoje możliwości, może przybyły z odsieczą ambitny Czesław Michniewicz tchnie ducha w ten zespół, Robak i Sernas to znakomite atuty. Polonia Bytom – czyżby koniec wielkiej piłki? Ruch Chorzów – największe dołowanie i wielki znak zapytania. Arka w oczekiwaniu na nowy stadion, mało kibiców, mało bramek, czy znowu uda się przetrwać? Cracovia – prawdziwa katastrofa, wyjście z tego będzie cudem. ZAGRAŁO 366

Na boiskach Ekstraklasy wystąpiło 366 piłkarzy, o dziesięciu mniej niż rok temu. W tej liczbie 251 Polaków oraz czterech zawodników z podwójnym obywatelstwem: Bemben, Grischok, Sikorski, Vuković. Liga mocno odmłodniała.

Najstarszym uczestnikiem jesiennych zmagań był Brazylijczyk Cleber urodzony 29 kwietnia 1974, przesuwając granicę najstarszego rocznika aż o trzy lata. Prym w liczbie ligowych występów wiedzie w dalszym ciągu Tomasz Kiełbowicz, mając pewne miejsce w składzie Legii i zaliczając drugą młodość, doprowadził swój dorobek do 373 gier. To już bardzo okazały wyczyn plasujący go w gronie 10 sław ligi polskiej, dokładnie – na ósmym miejscu w historii polskiego futbolu! Pięciu piłkarzy grających jesienią osiągnęło pułap 300 ligowych gier, a nowym członkiem „Klubu 300” został Marcin Zając, powiększając go do 70 osób. Najmłodszym ligowym rocznikiem pozostaje 1993, a urodzony 21 kwietnia tego roku Krystian Żołnierewicz z gdyńskiej Arki jest najmłodszym uczestnikiem rozgrywek. W polskiej lidze zadebiutowało 82 piłkarzy, powiększając grono uczestników Ekstraklasy w XXI wieku do 1734. Najwięcej ligowych debiutów notujemy w Wiśle (10), co dobitnie świadczy o generalnej przebudowie i odmłodzeniu ekipy spod Wawelu. Najmniej „nowych twarzy” w Koronie, Lechu, Ruchu i Śląsku – zaledwie po dwie. Ligowych „świątyń” broniło 31 bramkarzy, w tym gronie czterech debiutantów i siedmiu cudzoziemców. REKORDOWA ZAGRANICA

Jesienią na naszych boiskach zagrało 115 „stranieri”, a dotychczasowy rekord sezonu 2005/06 to 113 obcokrajowców. Rekordowa jest również stawka federacji, bo aż 39. Notujemy sześć nowych nacji: Angola, Austria, Burundi, Holandia, Tunezja i Wybrzeże Kości Słoniowej, w sumie to już przedstawiciele 65 krajów zagrali w polskiej lidze. Słowacy ponownie tworzyli najliczniejszą kolonię (15), wyprzedzając Serbów (13) i Brazylijczyków (11). To już 31,4 proc. uczestników ligi. Zaobserwowaliśmy nawrót w zatrudnianiu piłkarzy z Czarnego Lądu (20), których jesienią było więcej niż przedstawicieli Ameryki Południowej (17).

Największe międzynarodowe wzięcie było w klubach tzw. wielkiej trójki: Wisła – 12, Legia – 11 i Lech – 10. Tylko po trzech obcokrajowców znajdujemy w kadrach Górnika, warszawskiej Polonii i Ruchu, ale i tak po raz czwarty w historii są oni obecni we wszystkich klubach Ekstraklasy. NAPASTNIKÓW BRAK

Minimalnie drgnęło w skuteczności strzeleckiej naszych ligowców. Notujemy 286 trafień i średnią meczową 2,383 (rok temu 2,257), niemniej to dopiero ósmy wynik w tym stuleciu, nie wspominając już o całej historii ligi (53. miejsce na 77 sezonów). 12 goli padło po strzałach samobójczych, 22 – po rzutach karnych, przy czym pięć prób było nieudanych. Jesienią ustrzelono dwa hat tricki, ich autorami są Marcin Robak i Dawid Nowak – odpowiednio 54. i 55. taki przypadek w tym stuleciu. Ustrzelono ponadto 22 dublety, najwięcej w przypadku Widzewa – cztery. Podsumowując bilans XXI wieku, czyli ostatnie 10 i pół sezonu, na polskich boiskach strzelono 5926 bramek (średnia 2,482), w tym 151 goli samobójczych, 457 z rzutów karnych (aż 156 prób nieudanych). Do tego dorobku dodać należy jeszcze 12 goli wynikających z walkowerów. Najskuteczniejszym atakiem dysponowały niespodziewanie Polonia Warszawa i Widzew Łódź (po 23 gole), na przeciwnym biegunie – Arka Gdynia (dziewięć). Indywidualnie, co już nie dziwi – weteran naszych boisk Tomasz Frankowski oraz odrodzony Andrzej Niedzielan dzielą fotel lidera ligowych strzelców z dorobkiem po osiem goli. Tuż za nimi napastnik beniaminka Widzewa Marcin Robak i dwie rewelacje ze wschodniego zaciągu: Łotysz Artjoms Rudnevs (Lech) i Litwin Darvydas Sernas, kolega klubowy Robaka. Popularny „Franek” konsekwentnie buduje swoją legendę i z dorobkiem 141 bramek zajmuje ósme miejsce na liście najskuteczniejszych strzelców polskiej ligi. Jego następny cel to legendarny Jan Liberda ze 145 golami. Cudzoziemska armada

zdobyła łącznie 80 bramek, czyli 28% całego ligowego dorobku. Najbardziej bramkostrzelną kolejką była XIV, w której zdobyto 26 goli, najniższą liczbę 10 trafień zanotowano zaś w kolejce VIII. Zaledwie jeden mecz zakończył się zwycięstwem minimum pięcioma bramkami, to spotkanie Lech-Cracovia 5-0 (25. taki przypadek w tym stuleciu). Najwięcej goli w meczu padło w spotkaniach Widzew-Śląsk 5-2 i Wisła-Lechia 5-2 (odpowiednio 23. i 24. taki przypadek w stuleciu). OREST PONOWNIE W GRZE

Orest Lenczyk nie schodzi z ligowej areny. Kiedy wydawało się, że na jakiś czas odpocznie od trenerskiej pracy, wrócił po latach do Wrocławia, ze znakomitym skutkiem zastępując Ryszarda Tarasiewicza. Ligowy rekord wszech czasów to na dziś 513 spotkań i w dalszym ciągu będzie poprawiany. Konsekwentnie w górę klasyfikacji pnie się Waldemar Fornalik z drugim dorobkiem po „mistrzu”. Jego 164 mecze w roli szkoleniowca to jednak prawdziwa przepaść i 28. miejsce w historii ligi. Cieszą powroty do ligi Czesława Michniewicza, Jana Urbana (choć właśnie zrezygnował z prowadzenia Polonii Bytom) i Pawła Janasa, szkoleniowców uznanych i z niemałymi osiągnięciami. Chwilowo z ligowej karuzeli wypadli Rafał Ulatowski, Ryszard Tarasiewicz i Jacek Zieliński, ale chyba nie na długo. Aż trzech trenerów w obrębie rundy pojawiło się w Cracovii, Lechu i Śląsku. W dwóch przypadkach mieliśmy sytuację karnego zesłania trenerów na trybuny (Zieliński i Skorża), również dwóch szkoleniowców zdążyło popracować w dwóch klubach (Bakero i Szatałow). Pojawiło się sześć nowych twarzy. Epizodycznie w roli chwilowych zastępców: Marcin Sadko, Ryszard Kuźma, Jacek Magiera, Paweł Barylski oraz już na kontrakt – Maciej Bartoszek i Robert Maaskant. Ten ostatni oraz Jose Maria Bakero i Jurij Szatałow to przedstawiciele zagranicznej myśli szkoleniowej. Ogółem pracowało 25 trenerów.

NOWE OBIEKTY

Doczekaliśmy się wreszcie w naszej szarej rzeczywistości przełomu w oddawaniu nowiutkich obiektów. Jak miło było słuchać wcale nie kurtuazyjnych wypowiedzi zagranicznych dziennikarzy i działaczy na temat obiektów w Warszawie i Poznaniu. Właśnie stadion w Poznaniu, obiekt Cracovii, a także wreszcie ukończony w Lubinie stały się po obiekcie Korony następnymi w stu procentach zakończonymi inwestycjami. Na ukończeniu pozostają stadiony Legii i Wisły. Rezultat natychmiastowy, chyba nawet przewyższający oczekiwania. Już na półmetku rozgrywek przekroczono liczbę miliona widzów (1 010,5 tys.) co przełożyło się na średnią meczową 8.421! Ostatni raz wyższą notowano w sezonie 1988/89 – 8.500. Prawdziwy zwrot nastąpił w Warszawie, gdzie wreszcie przełamano impas na linii kibice – działacze. Efektem tego i oczywiście nowiutkiego obiektu jest supremacja w kraju i wyprzedzenie wielkich rywali – kibiców Lecha. Średnia 19.200 robi wrażenie. Rekord sezonu dzierży mecz Lech-Wisła – 23,8 tys., a ponadto jeszcze trzykrotnie przy Bułgarskiej i Łazienkowskiej audytorium oscylowało w tym przedziale. BYTOM FAIR PLAY STOI

Sędziowie zaledwie 21 razy usuwali piłkarzy z boiska, pokazując średnio 0,175 kartki na mecz. Z kartkami żółtymi było już trochę gorzej, ale i tak nieźle. Pokazano ich 488, czyli 4,067 na mecz, mniej było tylko w sezonach 09/10, 08/09 i 03/04. Podobnie jak w zeszłym sezonie, najczyściej grającym zespołem była bytomska Polonia, która została ukarana 22 razy „na żółto”, unikając „czerwieni”. Jeszcze tylko Lechia uniknęła czerwonej kary, zaś najczęściej w ten sposób karano Arkę (trzy razy), piłkarze Legii natomiast najczęściej oglądali kolor żółty (40).

Opracowali: Sebastian Czapliński, Bogdan Przybyło, MB, LeD

Perspektywa na lata Po raz pierwszy zdarzyło się, że międzynarodowa organizacja sportowa wyznaczyła tak odległy termin wielkiej imprezy: poznaliśmy niedawno organizatora piłkarskich mistrzostw świata nie tylko w roku 2018 (Rosja), ale i w 2022, a więc za 12 lat! Nie można wykluczyć, że niejedna z przyszłych gwiazd mistrzostw w Katarze jeszcze nie wie, że będzie piłkarzem, albo co najwyżej rozpoczyna dopiero treningi w jednej ze szkółek w krajach stanowiących obecnie światową czołówkę, albo gdzieś w zupełnie dla nas egzotycznym terenie, bo nikt nie jest w stanie przecież przewidzieć, do jakiego stopnia układ sił w światowym piłkarstwie zmieni się przez te 12 lat. Obydwie decyzje przyjęto ze zdziwieniem, żeby nie powiedzieć – niechętnie, dodając tej niechęci posmaku korupcyjnych podejrzeń. Krytykuje się na przykład duże odległości między miastami, w których rozgrywane będą mecze w Rosji. Byłem akurat na mistrzostwach w 1994 roku w Stanach Zjednoczonych i pamiętam, że gdy wsiadałem do samolotu w Bostonie, by dostać się do San Francisco, to bałem się, że pilot

może pomylić mapy i zamiast na drugim końcu Stanów, znajdę się w tym samym czasie z powrotem w Europie. Nawiasem mówiąc, perspektywa rozgrywania meczów w Kaliningradzie sprawia, że będziemy mieć mistrzostwa tak blisko Polski jak nigdy dotąd: z Kaliningradu bliżej jest przecież do granicy niż z Lipska, a nawet z Berlina, bo do tej pory tam grano najbliżej. Rosja i Katar to konsekwencja prowadzonej przez władze piłkarskie polityki, na której zresztą i my skorzystaliśmy, bo przecież UEFA nie przyznała nam prawa organizacji mistrzostw Europy za dawne zasługi czy w uznaniu aktualnej potęgi, ale właśnie z przyczyn polityczno-ekonomicznych. No bo ile jeszcze można wydusić z imprez rozgrywanych w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Francji, Hiszpanii czy we Włoszech? Wiele się mówi o komercjalizacji w sporcie, traktując ją jako coś negatywnego, ale czy trzeba się wstydzić zarabiania pieniędzy? To akurat światowe organizacje piłkarskie umieją robić: zasoby Europy powoli się wyczerpują, bo nie da się zwiększyć liczby kibiców czynnie i biernie zainteresowanych futbolem w najbar-

dziej rozwiniętych krajach naszego kontynentu. Akurat Rosjanie i Arabowie mają i mieć będą coraz więcej środków finansowych na zaspokojenie najbardziej wyrafinowanych potrzeb, z piłkarskimi igrzyskami włącznie. Katar jest w tym przypadku tylko symbolem, bo już teraz mówi się, że niektóre mecze mogą być rozgrywane w sąsiednich krajach: Arabii Saudyjskiej, Emiratach, Kuwejcie, może nawet w Iraku, któremu taka perspektywa może przysłużyć się w kwestii stabilizacji politycznej i wewnętrznego spokoju. Dzisiaj faktycznie trudno to sobie wyobrazić, ale przypominam – mamy przecież 12 lat. Na takim dystansie czasowym zmienić można niejedno przyzwyczajenie. Franz Beckenbauer zaproponował na przykład, by mistrzostwa w Kuwejcie rozgrywać nie latem, gdy panują tam upały, ale w styczniu lub lutym. Byłaby to istna rewolucja w systemie rozgrywek wielu krajów, ale czy naprawdę nierealna? Dla drugiej półkuli zmiana terminu nie stanowiłaby problemu, bo wtedy sezon jest tam w pełni, w Europie (wystarczy spojrzeć za okno) coraz trudniej gra się zimą, nie tylko u

nas, ale i na Zachodzie, może z wyjątkiem Hiszpanii i Włoch. Może więc faktycznie warto pomyśleć o zimowej przerwie, przesuwając sezon na późną wiosnę i lato? Warto wreszcie zauważyć, że od początku FIFA nie ograniczała się tylko do Europy, skąd pochodzi dzisiaj około 50 krajowych związków, podczas gry reszta świata reprezentowana jest przez ponad 150. Dla nas to egzotyka, ale tam też przecież toczy się normalne życie i nie ma powodów, by Europę faworyzować. Zresztą już pierwsze mistrzostwa świata w roku 1930 odbywały się w Urugwaju, przy ówczesnych możliwościach komunikacyjnych kraju jeszcze bardziej odległym od cywilizacji w europejskim pojęciu niż dzisiaj Katar. Była już też Brazylia (i będzie ponownie w 2014 roku), Meksyk, USA, Japonia i Korea, ostatnio RPA. Pozazdrościć można tylko dżentelmenom z FIFA atrakcyjnych podróży, ale nie bądźmy małostkowi. I tak większość z nas oglądać będzie mistrzostwa w telewizji.

Wojciech Filipiak



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.