nowyczas2010/154/018

Page 1

london 20 november 3 december 2010 18 (154) Free issn 1752-0339 takie czasy

»8

Londyn na barykadach Gdy w Millbank Tower pękały szyby, w parlamencie trwała sesja pytań do premiera. Na sali nie było Camerona, który w tym czasie negocjował umowy handlowe w Chinach. Zastępował go lider partii koalicyjnej Nick Clegg. Być może dobrze się złożyło, bo miał się z czego tłumaczyć.

czas to pieniĄdz

»13

Czas na własne cztery kąty Nabycie własnego domu może jednak okazać się perspektywą odległą w obecnej sytuacji ekonomicznej. W Anglii w podobnym położeniu znajduje się ponad 2,5 mln osób, które nie kwalifikują się do przydziału mieszkania socjalnego i jednocześnie nie są w stanie uzyskać kredytu hipotecznego. Jednakże bliższe spojrzenie na to, co jest obecnie dostępne na rynku mieszkaniowym, pokazuje, że dla wielu osób istnieje wyjście z tej sytuacji.

sylwetki

»14-15

Witold Stok Operator filmowy, który od lat 80. mieszka na Wyspach, członek British Society of Cinematographers (BSC) i BAFTA, mający w swoim dorobku ponad 50 realizacji filmowych. Z Witoldem Stokiem rozmawia Janusz Guttner

sylwetki

»19

W Jazz Cafe

»6-7

Gdzie są rzeźby z Fawley Court?

Kiedy czytelnicy „Nowego Czasu” będą trzymać w ręku to wydanie gazety, London Jazz Festival będzie się miał już ku końcowi. Tak się akurat złożyło, że jednym z otwierających tę imprezę zespołów, choć z przyczyn raczej mało rozumianych – poza oficjalnym programem festiwalu, był Tymon Tymański / Leszek Możdżer & Polish Brass Ensemble.

czas na relaks

Popiersie rzymskiego księcia Comodusa było jednym z cenniejszych eksponatów Muzeum w Fawley Court. 10 grudnia 1985 roku marmurowe popiersie zostało wystawione na sprzedaż w domu aukcyjnym Christie’s. Nie znalazło wtedy nabyw-

cy. Na sprzedaż wystawione zostało ponownie 18 października 2005 roku. Sprzedano je za sumę £105,600.00. Jakim prawem ten cenny eksponat z Muzeum ojca Jarzębowskiego trafił na rynek? Kto zdecydował o sprzedaży? Kto był kupcem? Na czy-

je konto wpłynęły pieniądze? Konta księży marianów z tego okresu nie zarejestrowały wpłaty £105,600.00. To tylko niektóre pytania dotyczące Muzeum księdza Jarzębowskiego i Fawley Court na które księża marianie mają obowiązek odpowiedzieć.

»23

Zalotny makijaż Jak wykonać zalotny makijaż i podkreślić swoją urodę? Wykonanie zmysłowego makijażu wcale nie jest trudne. Skorzystaj z moim wskazówek i przekonaj się sama.


2|

20 listopada – 3 grudnia 2010 | nowy czas

” sobota, 20 listopada, Feliksa, oktawii 1900

Pod Krakowem w Bronowicach miał miejsce ślub poety Lucjana Ry dla z Jadwigą Mikołajczykówną. Stanisław Wyspiański zainspirowany tym wydarzeniem napisał „Wesele", wystawione w 1901 r.

Niedziela, 21 listopada, albeRta, koNRada 1920

Krwawa niedziela w Irlandii. Bojownicy IRA zabili jedenastu Anglików, podejrzanych o donosicielstwo i współpracę z Brytyjczykami. Wywołało to odwet Brytyjczyków, dalsze zamieszki i ofiary śmiertelne.

poNiedziałek, 22 listopada, CeCylii, steFaNa 1963

W Dallas zamordowano prezydenta USA Johna F. Kennedy'ego. Głównym oskarżonym stał się Harvey Lee Oswald, który niedługo potem również zginął w zamachu. Sprawa zamachu Kennediego jest uznawana za jedną z największych zagadek XX wieku.

wtoRek, 23 listopada, adeli, GRzeGoRza 1621

Po raz pierwszy obchodzono Święto Dziękczynienia w USA. Ucztowano, na pamiątkę przybycia pielgrzymów do Ameryki, którzy rok wcześniej przypłynęli na statku Mayflower. Nowi mieszkańcy Ameryki uciekali z Anglii przed prześladowaniami religijnymi. Oficjalnie więtem państwowym zostało ogłoszone w 1779 roku.

ŚRoda, 24 listopada, aleksaNdRa, emilii 1991

Zmarł Freddie Mercury brytyjski kompozytor, pochodzący z Zanzibaru; wokalista, współzałożyciel zespołu Queen. Był niekwestionowanym królem muzyki rockowej, wielkim showmanem, człowiekiem kontrowersyjnym, który już za życia stał się legendą.

CzwaRtek, 25 listopada, beaty, elżbiety 2001

Po raz pierwszy oficjalnie przyznano się do sklonowania zarodka ludzkiego w celu stworzenia grupy komórek macierzystych.

piątek, 26 listopada, jaNa, leoNaRda 1968

Przyjęta przez ONZ na wniosek Polski konwencja wykluczyła przedawnienie zbrodni wojennych.

sobota, 27 listopada, domiNika, żaNety 1095

Podczas synodu w Clermont papież Urban II wezwał katolików do wyprawy krzyżowej na Bliski Wschód. W ten sposób zainicjował tzw. święte krucjaty w epoce Średniowiecza.

Niedziela, 28 listopada, GRzeGoRza, steFaNa 1967

Z taśmy produkcyjnej w warszawskiej FSO na Żeraniu zjechał pierwszy Fiat 125P, specjaliści włoscy uznali to za rekordowe tempo uruchomienia produkcji aut w historii swojej działalności licencyjnej.

poNiedziałek, 29 listopada, błażeja, FRydeRyka 1814

Po raz pierwszy na świecie zastosowano cylindryczną prasę drukarską przy drukowaniu amerykańskiego dziennika „The Times".

wtoRek, 30 listopada, aNdRzeja, justyNa 1913

Debiut młodego aktora Charliego Chaplina w filmie Macka Sennetta „Making a Living”.

ŚRoda, 1 GRudNia, aleksaNdRa, Natalii 1985

Mieszkańcy Liechtensteinu w referendum wypowiedzieli się przeciwko równouprawnieniu kobiet.

CzwaRtek, 2 GRudNia, balbiNy, blaNki 1901

W Stanach Zjednoczonych King Camp Gillette otrzymał patent na maszynkę do golenia o wymiennych ostrzach.

piątek, 3 GRudNia, FRaNCiszka, Natalii 1857

Urodził się Joseph Conrad, (wł. Teodor Józef Konrad Korzeniowski), pisarz angielski, pochodzenia polskiego. Do jego najwybitniejszych powieści należą: „Lord Jim", „Jądro ciemności", „Zwycięsto".

63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedaktoR naczelny: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk); Redakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk); Adam Dąbrowski, Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Alex Sławiński; WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz; FelIetony: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RySUnkI: Andrzej Krauze, Andrzej Lichota; zdjęcIa: Piotr Apolinarski, Aneta Grochowska; WSpółpRaca: Małgorzata Białecka, Grzegorz Borkowski, Włodzimierz Fenrych, Tomasz Furmanek, Anna Maria Grabania, Stefan Gołębiowski, Katarzyna Gryniewicz, Mikołaj Hęciak, Przemysław Kobus, Michał Opolski, Łucja Piejko, Roma Piotrowska, Fryderyk Rossakovsky-Lloyd, Wojciech Sobczyński, Agnieszka Stando

dzIał MaRketIngU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk) WydaWca: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. ©nowyczas

Wydanie dofinansowane w ramach zlecania przez Kancelarię Senatu zadań w zakresie opieki nad Polonią i Polakami za granicą w 2010 roku.

listy@nowyczas.co.uk szanowny panie Redaktorze,

nawiązując do Pana artykułu „50 lat minęło… Polska Szkoła w Putney", opublikowanego 23 października [NC, nr 16/152, 23.10], chciałabym wyjaśnić czytelnikom kilka spraw. Faktycznie padły w Londynie pewne obietnice. W czerwcu na spotkaniu z kandydatem na Prezydenta RP panem Bronisławem Komorowskim w POSK-u przedstawiciele szkół sobotnich przekazali petycję podpisaną przez 400 dyrektorów i nauczycieli szkół polonijnych z całego świata z prośbą o osobiste zainteresowanie się i pieczę nad polonijnymi szkołami społecznymi. Petycja w formie listu otwartego do ministra edukacji narodowej powstała spontanicznie jako bezpośredni skutek nagłego ogłoszenia w maju br. przez MEN projektu rozporządzenia o organizacji kształcenia dzieci obywateli polskich przebywających poza granicami kraju i była wyrazem frustracji sobotnich społecznych szkół polonijnych, które w rzeczywistości organizują 90 proc. kształcenia. Podpisujący petycję uważali, że każde dziecko przebywające poza granicami Polski musi mieć możliwość uczenia się języka polskiego i że kraj ojczysty powinien traktować dzieci wszystkich swoich obywateli jednakowo. Nauczyciele społecznych szkół sobotnich byli przeciwni dofinansowywaniu przez Polskę wyłącznie szkół podlegającym Ministerstwu Edukacji Narodowej [szkoły przy placówkach dyplomatycznych – red.] i po raz pierwszy w historii wypracowano postulaty wspólne dla wszystkich polonijnych szkół społecznych na całym świecie. W konsekwencji apelu do marszałka Komorowskiego została powołana, jeszcze przed wakacjami, Rada Oświaty Polonijnej przy Ministrze Edukacji Narodowej. W skład tej Rady wchodzi 17 osób: 10 z nich to przedstawiciele szkół społecznych (m.in. prezes Polskiej Macierzy Szkolnej w Londynie pani Aleksandra Podhorodecka i Małgorzata Lasocka), pozostałe osoby zostały wskazane przez panią minister edukacji Katarzynę Hall. W edukacji globalnej coraz większą rolę odgrywa edukacja wielokulturowa wykorzystująca tradycje i system wartości różnych narodów, w tym mniejszości etnicznych. Dostrzeżenie przez rząd w Warszawie potencjału Polonii może zapewnić Polsce wiele korzyści. Są państwa na świecie, np. Grecja, która wzięła na siebie obowiązek edukacyjny każdego greckiego ucznia zamieszkującego poza krajem. My aż tak daleko nie idziemy. Dziesięcioosobowa grupa wspólnie z przedstawicielami MEN rozważa problemy, z jakimi zmaga się polonijne szkolnictwo. Podczas pierwszego spotkania Rady część członków zabiegała o zmiany w ustawodawstwie polskim zapewniające uznanie polskich szkół społecznych przez MEN za instytucje oświatowe. Pani minister poinformo-

Duch Czasu straszy nawet ateistów. Stanisław Jerzy Lec

wała jednak, iż obecnie brakuje aktów prawnych regulujących społeczną oświatę polską za granicą. Zapewniała jednak, że w niedalekiej przyszłości sytuacja ta się zmieni. Zaznaczyła również, iż pakiet rozporządzeń dotyczy tylko tych placówek, które podlegają MEN, natomiast dyrektorzy społecznych szkół działają w oparciu o wewnętrzne regulacje prawne państw, w jakich się znajdują. W związku z tym placówki społeczne mogą, ale nie mają obowiązku spełniać standardów określonych przez MEN. Nie wszystkim naszym szkołom zależy wyłącznie na pomocy finansowej i spełnianiu wytycznych MEN. Niektóre szkoły chcą po prostu uznania, że istnieją, i wsparcia moralnego czy merytorycznego dla nauczycieli. Innym zależy na prawdziwym wsparciu finansowym, bez którego nie mogą kontynuować nauki. Szkoły mają różne oczekiwania nawet w obrębie Londynu, a co dopiero w Europie czy na świecie. Jedno jest pewne: Polska dojrzała do tego, by zrozumieć, czego dokonują szkoły sobotnie poza granicami kraju. Jak długą mają historie i jak duży dorobek. Czekamy na zrozumienie naszych problemów. Obecność przedstawiciela MEN na obchodach 50-lecia Szkoły Przedmiotów Ojczystych w Putney świadczyła o tym, że Polska uznaje nasz dorobek i zdaje sobie sprawę, jak wielką pracę wykonujemy. Kolejne spotkanie Rady odbędzie się 27 listopada. Może tym razem uda się wypracować konkretne propozycje dla polonijnych środowisk. Tego samego dnia odbędzie się również podsumowanie projektu ram programowych przeznaczonych dla uczniów obywateli polskich za granicą w systemie uzupełniającym. Myślę, że pomimo zróżnicowanych oczekiwań w stosunku do MEN wobec przedstawicieli Polonii w różnych krajach należy jednak podkreślić istnienie dobrej woli. Nikt nie wierzył, nawet pięć lat temu, że do takiej współpracy dojdzie. Z chęcią poinformuję Państwa o dalszych postępach prac Rady. Mam nadzieję, iż będą to informacje pomyślne. Moim życzeniem pozostaje, byśmy umieli wnieść się ponad podziały partyjne i skupiać się wyłącznie na dobru i edukacji polskiego dziecka. Nasze dzieci to przecież przyszli ambasadorowie Polski na świecie. MAŁGORZATA LASOCKA Dyrektor Szkoły Przedmiotów Ojczystych w Putney

z ap

droga Redakcjo!

Wszystkim czytelnikom „Nowego Czasu” bardzo polecam artykuł Janusza Frączka o głodówce (NC, nr 15/151, 22.10, www.nowyczas.co.uk). Głodówkę stosuję już od wielu lat, raz na miesiąc, i z zasady dwudniową. Uważam, że jest to doskonały sposób nie tylko na tymczasowe oczyszczenie organizmu z toksyn i lepsze ogólne samopoczucie, ale również zapobieganie wszelkim chorobom. Moje doświadczenia nauczyły mnie, że trzeba do tego się przygotować psychicznie przynajmniej na kilka dni przed wybranym dniem niespożywania pokarmów. W przeddzień głodówki zmniejszam porcje posiłków, zjadam lekką kolację, bez mięsa, najlepiej warzywa lub owoce. W dzień głodówki piję często wodę, ok. dwa litry na dzień, i chociaż autor tego nie poleca, uważam, że woda pomaga oczyścić organizm i daje mi złudzenie wypełnionego żołądka. Przełomowym momentem jest godzina jedenasta, dwunasta, kiedy czasami odczuwam lekkie bóle głowy, jako że poziom cukru we krwi spada i pokusa na jedzenie jest wtedy największa. W takiej chwili potrzebne jest samozaparcie, ale przy skupieniu się na zajęciach domowych, lekkiej pracy itp. nie jest to tak trudne. Bóle głowy zaś, jeśli się w ogóle zdarzają, szybko ustępują. Już pod koniec dnia zauważam zmiany na twarzy, oczywiście pozytywne, jako że cera staje się gładsza i bardziej ukrwiona, a przez to wygląda o wiele młodziej. Na drugi dzień głodówki czuję, że mam nieco mniej energii, częściej więc odpoczywam, ale myśli są bardzo przejrzyste, umysł pracuje doskonale i wcale nie odczuwam głodu. Wieczorem piję zieloną herbatę, czasami coś lekkiego przegryzę, oglądam ciekawy program dla relaksu i idę wcześniej spać. Rano budzę się bardzo odświeżona, szczuplejsza – a to ważne, szczególnie dla nas kobiet – zjadam lekkie śniadanie i stopniowo wracam do regularnych, chociaż delikatniejszych posiłków. Odczuwam niesamowity przypływ energii i pozytywne nastawienie do życia. Proces ten trwa przynajmniej przez kilka następnych dni. Głodówka ma więc ogromny wpływ nie tylko na zdrowie naszego organizmu czy doskonałe samopoczucie psychiczne, ale także trenuje w nas determinację zdobywania tego, czego chcemy od życia. HELENA OMIELAN Nowa czytelniczka „Nowego Czasu”

y m a z s ra

nowa strona stary adres

www.nowyczas.co.uk


Wystawa obrazów Pawła Wąska

The Crypt, St George the Martyr Borough High Street SE1 1JA Dobra muzyka: Agata Rozumek, Łukasz Fiszer, (opposite Borough Station) J.J. Jacob, Andrzej Pawłowski oraz Jake Shaw 26 listopada, godz. 19.00 poetycka prezentARTcja wstęp: 5£ (w tym lampka wina) I znakomita zabawa!!!


4|

20 listopada – 3 grudnia 2010 | nowy czas

takie czasy

PiS trzeszczy, Polska w objęciach PO Bartosz Rutkowski Gdyby wierzyć w spiskowe teorie, to nikt inny jak tylko ludzie Donalda Tuska majstrowali przy powstaniu stowarzyszenia „Najważniejsza jest Polska”. Ponoć już przy okazji rocznicy obchodów Powstania Warszawskiego marszałek sejmu Grzegorz Schetyna miał puścić oko do zbuntowanych polityków Prawa i Sprawiedliwości, a zachętą były jego ciepłe słowa o tragicznie zmarłym prezydencie Lechu Kaczyńskim, duchowym twórcy Muzeum Powstania Warszawskiego.

Woleli leCha od JaRosłaWa Ale bardziej bliska prawdy teoria głosi, że inicjatywa oderwania się grupy posłów z PiS-u pochodziła z dołów tej partii. W skrócie ujmując, doły mówiły tak: byliśmy bardziej związani z Lechem Kaczyńskim, jego spokojną, może niekiedy ułomną polityką, ale nie popieramy ostrej retoryki jego brata Jarosława. Przy spiskowej teorii, że rozkład w PiS-ie jest kontrolowany, upiera się jednak prof. Radosław Markowski. Jego zdaniem celem rozłamowców było stworzenie drugiego PiS-u, któremu razem z tym pierwszym będzie łatwiej osłabić Platformę. – Być może założeniem jest, aby stworzyć sobie takie dwa PiS-y, które zdobędą po 15 czy po 20 procent poparcia – mówi prof. Markowski. Jak na razie, arytmetyka ta nie działa, PiS dołuje, stowarzyszenie ma niemal zerowe poparcie. Wróćmy jednak do początków „Polska jest najważniejsza”. Czy to Joanna Kluzik-Rostkowska, czy też eurodeputowany poseł Marek Migalski, którzy swoimi wypowiedziami i blogami wymyślili, iż trzeba coś zrobić, bo nie dość, że napracowali się przy kampanii Jarosława Kaczyńskiego, to potem zamiast podzięki i stanowisk dostali burę ze strony prezesa i ziobrystów, jak nazywa się tę część PiS-u, gdzie dominuje były minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Tajemnicą pozostaje, jak do Kluzik-Rostkowskiej i Elżbiety Jakubiak dołączyli Michał Kamiński i przede wszystkim Adam Bielan. Ten ostatni nazywany jest mózgowcem PiS-u, to on towarzyszył Jarosławowi Kaczyńskiemu w jego wyprawie do Smoleńska zaraz po katastrofie, on informował Polaków o tym, że ciężko chora mama braci Kaczyńskich do dnia pogrzebu byłego prezydenta nie wiedziała o tragedii prezydenckiego samolotu. I nagle taki człowiek, tak blisko związany z braćmi Kaczyńskimi idzie na swoje, zdradza prezesa, tworzy nowa partię, bo nikt nie ma wątpliwości, że wspomniane stowarzyszenie skończy się założeniem nowej partii.

Pis to zabolało Taki ruch tuż przed wyborami samorządowymi był ogromnym ciosem dla PiS-u, a zwłaszcza Jarosława Kaczyńskiego. I to bez względu na to, czy górę wziął charakter Kaczyńskiego, nietolerującego nieposłuszeństwa, czy ambicje zbuntowanych, którzy w tym gorącym czasie postanowili założyć stowarzyszenie. Udało im się jedno: medialnie przykryli trzecią rocznicę rządów Donalda Tuska, ale jednocześnie nie dali szans PiS-owi, a może PiS zaspał, by rocznicę wykorzystać do krytyki poczynań rządu. A co do samych szans nowego ugrupowania? Dominuje opinia, że są… bez szans.

– Nie ma lidera, takim na pewno nie jest Kluzik-Rostkowska. Nie ma programu, tylko hasła, pod którymi podpisałby się każdy Polak, nie mają pieniędzy, no, chyba że Platforma sprawiłaby, iż przeszłaby, np. z początkiem przyszłego roku poprawka, że każda grupa posłów opuszczająca jakąś partie dostaje pieniądze proporcjonalnie do liczby wychodzących posłów, jakie temu ugrupowaniu daje kasa państwowa – uważa Roman Giertych, dziś adwokat, w rządzie Jarosława Kaczyńskiego wicepremier. Przy spełnieniu wymienionych warunków może i nowe ugrupowanie uzbierałoby z dziesięć procent głosów w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych, mieliby czym handlować, mieliby swoich ludzi w parlamencie. Ale to tylko pobożne życzenia, bo proza życia jest taka, iż ruch ten – jeśli nie wypączkuje z niego sensowna partia – tylko osłabi PiS i polską demokrację. Bo wtedy Platforma nie będzie miała realnej opozycji, to się zresztą już dziś dzieje, skoro zaraz po ogłoszeniu buntu notowania PiS-u spadły z 30 proc. do mniej niż 20 proc. Czyżby prorocze miały się okazać nie tak dawne słowa Tuska, że nie ma z kim przegrywać? A może im się uda? Nie brakuje jednak takich specjalistów, którzy uważają, że nowemu ugrupowaniu może się udać. – Wykorzystanie 3-lecia rządów premiera Tuska uważam za dobre posunięcie – twierdzi dr Anna Materska-Sosnowska i dodaje, że mimo populizmu, którego dużo się lało, wystąpienie Kluzik-Rostkowskiej było dobrym początkiem pod względem medialnym. – To jest mała grupa, ale prężna. Główne pytanie: co będzie dalej? Kogo są w stanie za sobą pociągnąć? – zastanawia się Materska-Sosnowska. Z kolei jako dobry moment i zakończenie klinczu na polskiej scenie politycznej określił ogłoszenie powstania nowego stowarzyszenia specjalista od marketingu politycznego Eryk Mistewicz. – To dowód, że w Polsce tworzy się coś istotnego. I posuwa się nawet do stwierdzenia, że Joanna Kluzik-Rostkowska wyrasta na poważnego gracza światowej sceny politycznej. Mistewicz nie zawahał się porównać ją do kanclerz Niemiec Angeli Merkel. Mistewicz, przywołując sondaże, przypomniał, że różnica w poparciu dla „normalnego” Jarosława Kaczyńskiego a tego „przygotowanego” przez Kluzik-Rostkowską wyniosła 22 proc. – Jeśli dodamy do tych kilkunastu osób samorządowców działaczy gospodarczych, to okaże się,

Po sukcesie, przed rozstaniem. Prezes Jarosław Kaczyński dziękuje Joannie Kluzik-Rostkowskiej

że nie mamy do czynienia tylko z pojedynczym wyskokiem grupy posłów. A tak ocenia posłanka Elżbieta Jakubiak: – W PiS-ie możemy liczyć na kilkaset, około sześciuset osób. Jak na razie jednak, wielkim przegranym odejścia grupy posłów z PiS-u jest partia Kaczyńskiego. Kiedy ogłaszano powstanie stowarzyszenia Kluzik-Rostkowskiej nie przebiła się do Polaków żadna informacja o programie PiS-u na Polskę terenową, pytano tylko o to, kiedy prezes wyrzuci z partii buntowników. Dziennikarze mówili o braku zdecydowania i staniu w rozkroku.

wica nadal nosi w sobie brzemię afer, korupcji, do dziś krążą kawały o drużynie byłego premiera Leszka Millera, która kradła na potęgę i to tak, że z prawie 40-procentowego poparcia dla lewicy spadło ono niemal do granic progu wyborczego i dziś z mozołem odbudowuje pozycję. Zajmie to jednak lata, czyściec musi trwać. Prawo i Sprawiedliwość z kolei dostała gęby partii nieprzewidywalnej, gdzie dominują hasła rozliczeń i wsadzania ludzi za kraty. To, oczywiście, w uproszczeniu. I każdy na miejscu Donalda Tuska mógłby spokojnie przyglądać się nerwowym konwulsjom PiS-u, ale dla demokracji nie jest to dobre.

CzeKanie na KatastRofę

PolsKa JaK WęgRy

A może jest tak, jak mówił w jednym z wywiadów poseł PiS-u Jacek Kurski, że przy obecnej polityce PiS-u partia ta przestaje walczyć o władzę, filozofia ugrupowania sprowadza się do tego: zwieramy szyki, wzmagamy retorykę, okupujemy się z naszymi najwierniejszymi, to w granicach 20 proc. elektoratu, i czekamy na gospodarczy Armagedon. Bo tylko ten jest w stanie zmieść rząd Tuska, nic innego, polityczna walka w polu nie ma szans. Platforma zgarnęła już wszystko, co mogła zgarnąć w centrali, wygląda też na to, że po wyborach samorządowych będzie mogła ogłosić kolejny sukces. Ale jak ma nie ogłaszać, kiedy przeciętny Polak nie ma wyboru, musi głosować na Platformę. Le-

Polska przypomina dziś nieco Węgry, gdzie niepodzielnie rządzi Fidesz Victora Orbana. Tam nawet radę do spraw mediów obsadzono aparatczykami Fideszu, a prezydent musiał ustąpić kandydatowi Orbana, bo tak sobie życzył premier. Tam też opozycja jest w rozsypce, nie potrafi zewrzeć szyków, potrafi jedynie lamentować. PiS nawet na lament się nie zdobywa i jedno, co różni, na szczęście, Polskę od Węgier, to lepszy stan gospodarki, nie musieliśmy dramatycznie sięgać po kredyty, by łatać budżet. Ale i to się może zmienić, bo poziom apatii na Węgrzech i w Polsce jest porównywalny. Jak porównywalny jest też poziom życia. Bijemy tylko Węgrów poziomem zadowolenia z życia, u nas przekracza 50 proc., u naszych bratanków spadło do 23 proc. I oby tak zostało.


|5

nowy czas | 20 listopada – 3 grudnia 2010

takie czasy

Trója z plusem na trzecie urodziny rządu

M

oże to i lepiej dla premiera Donalda Tuska, że trzecią rocznicę objęcia przez niego rządów przykryła medialnie afera rozłamowa w największej opozycyjnej partii Prawie i Sprawiedliwości. Bo osiągnięć premier Tusk ma na swoim koncie nie za wiele. Dokładnie trzy lata temu premier Donald Tusk wygłosił najdłuższe przemówienie inaugurujące objęcie rządów w wolnej Polsce. Przez bite cztery godziny mówił, jakich to cudów dokona on i Platforma Obywatelska. Nie zostawił suchej nitki na poprzednikach, wyśmiewał Prawo i Sprawiedliwość, zwłaszcza Jarosława Kaczyńskiego, że jak ktoś nie potrafi budować dróg, to nie powinien brać się za rządzenie.

Po trzech latach okazało się, że z obietnic Donalda Tuska niewiele wyszło. On sam, stojąc dumnie z planszami swoich osiągnięć (np. pewnego basenu w Gdyni, który pokazywano z każdej strony), mówił, że chyba jest nieźle. No tak, Polska jest, jak była, na mapie Europy, przybywa orlików, czyli stadionów dla młodzieży, ale to chyba jedyne realne osiągnięcie ekipy Tuska przez trzy lata. Za mało jak na ambicje 38-milionowego narodu. Sam Tusk mówił, że Polska pokonała kryzys. Najpierw jednak przez pół roku wmawiano rodakom, iż kryzysu… nie ma. Teraz funduje się nowe podatki, będą zamrażane pensje i emerytury. To na koniec tego trzylecia Tuskowych rządów.

a podatki w Górę Mimo szumnych zapowiedzi nie dość, że nie udało się obniżyć podat-

ków, to jeszcze w sierpniu tego roku rząd zdecydował się na podwyższenie podatku od towarów i usług. Według szefa rządu podwyższenie podatku powinno przynieść zwiększenie dochodów państwa o 5–5,5 miliarda złotych. Przydadzą się te pieniądze, bo właśnie nadeszła z Brukseli informacja, że w przyszłym roku dostaniemy z Unii Europejskiej 5,5 miliarda złotych mniej. A to oznacza jedno: trzeba znów będzie zaglądać Polakom w kieszenie, znów szykować podwyżki, bo budżet się nie dopina. A przyszły rok to akurat wybory parlamentarne i każda ekipa, która ruszy po pieniądze obywateli, musi za to zapłacić. Donald Tusk chwalił się drogami. Dla porównania, w 2006 roku, a więc za rządów Jarosława Kaczyńskiego oddano do użytku 103 km autostrad, w tym roku… tylko 30,3 km! Już te-

raz wiadomo, że samych dróg krajowych będzie o 1000 kilometrów mniej, niż pierwotnie zakładano. W exposé premier Donald Tusk zapowiedział reformę systemu opieki zdrowotnej. Do tej pory zrobiono niewiele. Pakiet ustaw zdrowotnych PO z 2008 roku zakładał, że szpitale miały być przekształcone w spółki prawa handlowego obligatoryjnie. Pod koniec listopada 2008 prezydent Lech Kaczyński zawetował trzy ustawy z tego pakietu. – Zdrowie ludzkie to nie jest towar i w towar zmieniony być nie może – powiedział prezydent, ogłaszając swoją decyzję. Dziś jest prezydent Bronisław Komorowski i pakiet szykowany przez minister Ewę Kopacz na pewno uzyska prezydencki podpis.

Gospodarka jednak wytrzymała Tym, na co rząd Tuska miał położyć największy nacisk, była gospodarka. W swoim exposé premier podkreślił, że jego głównym celem będzie spełnienie snu Polaków o narodowym cudzie gospodarczym. Na pewno na plus rządowi trzeba zapisać w miarę spokojne przeprowadzenie Polski przez najtrudniejszy okres kryzysu. Jednak jeśli chodzi o budżet, jest dramat. Podwyższono podatek VAT i są odsuwane reformy finansów publicznych, to na pewno porażka ekipy Donalda Tuska. Ale są też groźniejsze symptomy, które dotkną zwykłego Kowalskie-

go. To sięgniecie po rezerwy, które miały stabilizować w przyszłości system emerytalny. Pobieranie stamtąd środków może oznaczać tylko wyznawanie zasady, że nikt wiecznie nie rządzi, niech się potem martwią inni. Ale ci inni to zwykli Polacy, którzy niebawem mogą usłyszeć też, że odkładane przez nich środki w Otwartych Funduszach Emerytalnych przejdą do zbiurokratyzowanego ZUS i można jako bajki potraktować reklamy sprzed lat, które kusiły polskich emerytów... Hawajami.

mniej krępujących przepisów Ale na plus można zapisać to, że parlament zmienił ustawę o swobodzie działalności gospodarczej, która ograniczyła kontrole w firmach; przyjęto nowelizację Kodeksu Spółek Handlowych, która zmniejszyła wymagania kapitałowe przy zakładaniu spółek; ustawę o partnerstwie publiczno-prywatnym, która sprawiła, że inwestowanie w Polsce stało się atrakcyjne. Rząd obiecywał zmiany w systemie emerytalnym: zlikwidowanie wcześniejszych emerytur, reformę przynoszącego ogromne wydatki KRUS-u, a także pozbawienie mundurowych przywilejów emerytalnych. Jedno, co się udało, to ograniczenie przywilejów emerytalnych i rentowych.

Bartosz Rutkowski


6|

20 listopada – 3 grudnia 2010 | nowy czas

fawley court

WORLD FAMOUS FALLEN GIANT TREASURE DISAPPEARED FROM FAWLEY COURT! The curious tale, of a hushed Marian dispersal in 1985 of Fawley Court’s precious ARUNDEL MARBLES (the valuable Pergamum stone head and torso – The Fallen Giant from the altar of Zeus), and the cursory ‘sale’ of other prestigious Greco-Roman antiquities… Rare bust, statues, statuary, and urns.

ur story has many beginnings, but let’s start from 1880, when the Director of the German Institute of Archaeology in Berlin received the most fantastic telegram. It was from the German scholar and archaeologist Carl Humann, excitedly telling his colleagues in Berlin that whilst excavating around Pergamum, ”one of the wonders of the world”, built by King Attalos 1st, in the Second Century BC, on the Aegean coast of Turkey, he had unearthed significant parts of the frieze belonging to the ancient, gigantic altar of Zeus! Little did Carl Humann know that one piece from the Pergamum site, a stone head and torso, from the same magnificent frieze depicting the Altar of Zeus, had already found its way, across lands and seas, to far away England, at Fawley Court, Henley on Thames, some two hundred years earlier ! Carl Humman’s discovery of this whole new area of antiquity bubbles within him to the point of scholarly ecstasy. He exclaims in his telegram; ”We have uncovered an entire epoch of art. We have in our hands the largest single remaining example of art from (Hellenic) antiquity”. Humann had every reason to be ecstatic for, as Kazimierz Michałowski explains in his book ”Jak Grecy tworzyli sztukę” (”How the Greeks created Art”, 1970), the German scholar had not only uncovered a new important era of antiquity, but with it an enormous enrichment and understanding of the principles of Hellenic art. Michałowski writes; ”To grasp fully Humann’s exhilaration, one must understand that the (re-) discovery of Pergamum’s great altar of Zeus filled an hitherto cultural void, offering a great, new insight, into the Hellenic concept of art, and the importance to it of architectural and sculptural form, design, and aesthetics.” The Ancient Greeks valued beauty in art above all else, relying on “living nature” as their mentor. These guiding principles govern Western (European) art to this day, adds Michałowski.

O

small, but dramatic and significant part of that Ancient Greek art, originating in Pergamum, Asia Minor, over twenty two centuries ago, rested at Fawley Court for two and a half centuries!

A

The arrival ( in 1719), of the stone torso Fallen Giant from Pergamum’s Zeus Altar to Fawley Court, (via Arundel and Cupid’s Garden, Lambeth 1627-1719), and then its ‘departure’ from Fawley Court (1971/2) to the Ashmolean Museum, Oxford, (1972-2005?) is at once a gripping adventure story, and somewhat unsavoury affair. The history of the Fallen Giant starts innocently enough in 200 BC, at Pergamum, on the Aegean coast of Turkey, where it is part of the masterpiece of the Altar of Zeus. This sacred area of antiquity was virtually razed to the ground, being regularly subjected to plundering and looting for many centuries. Pergamum itself was an astonishing city built by Attalos 1 (241-197 BC). Its unrivalled library numbered some 400,000 volumes, all in the famous Pergamum parchment. The Fallen Giant survived intact from 200 BC till AD 1625, when along came the young English Chaplain William Petty, in the pay of Thomas Howard, 2nd Earl of Arundel, and helped himself to a substantial haul from the 400ft long frieze, and 7ft high figures making up the Altar of Zeus. Petty, in competition with Arundel’s hated rival ‘collector’ the Duke of Buckingham tried to sneak out his loot – in fact it included two marble giants from the Zeus frieze – by boat, but was shipwrecked in the Turkish straits of Samos. All of his stone cargo from antiquity quickly found the bottom of the sea. Undettered, Petty swam ashore, managed to wriggle his way out of a charge of spying (he’d lost his papers), and promptly salvaged his marble treasures with the help of skilled divers. After two years of hustling on the continent, Petty finally arrived at Arundel House in 1627, with the marble Zeus frieze figures for the 2nd Earl of Arundel. By the 1630s Arundel’s collection of 37 statues, 128 busts, 250 inscriptions and many other artefacts hugely impressed the Royal Court (he was King James 1’s, Earl Marshall). Arundel’s collection was regarded as the precursor to the British Museum (echoes of the Elgin marbles one quickly hears…). Arundel’s collection did not last long, and was dissipated not by the ensuing Civil War, but by his philistine grandson Henry Thomas. The diarist John Evelyn was shocked at the dissipation of Arundel’s museum and collection. Suffice it to say that by 1677 much

Humann himself. However, some integral parts of the Zeus Altar were still missing. y May 1971, Haynes’s adroit detective work and searches, eventually led him to Fawley Court where he had tracked down one of these integral parts. The Fallen Giant, stone head and torso from the Altar of Zeus, Pergamum was, he found, crudely embedded in a circular niche above the entrance to Freeman’s Folly, that strange flint, Gothic Grade II protected building in Fawley Court’s Capability Brown gardens. When informed of this remarkable discovery, its extraordinary history, and connection with Thomas Howard, the 2nd Earl of Arundel (as mentioned earlier, Arundel had ‘purchased’ the Fallen Giant in 1627, through the clergy, namely the young Chaplain William Petty, who had “removed it” from the Altar of Zeus in 1625), the then mere custodians of Fawley Court (the Marian Clergy Trustees), had this masterpiece of Greek antiquity shoddily removed, only for it; ”…to remain on the floor of the ‘chapel porch’ where it was ‘stored’ for the time being.” In fact, not long after, it was regrouped on temporary loan, with much of Arundel’s collection at the Ashmolean Museum, Oxford. It would appear that the Marians were already at loggerheads in May 1971 with other parties’ over the legitimate ownership of the Fallen Giant. Newspaper reports of the day speak of it being; ”…discovered in the garden of Fawley Court, now a Polish Catholic Boys

B

Frieze of the ancient Altar of Zeus

of the collection got sold off, was destroyed, or buried in the grounds of Arundel House, or dumped on waste ground at Kennington! Some of the collection managed to find its way to Cupid’s gardens in a pleasure ground on Lambeth Embankment. In 1719 the Pergamum giants were spotted by John Freeman, and Edmund Waller, having been exhibited there by Cuper, Arundel’s family servant. The giants were purchased for £75, with Freeman taking the Fallen Giant that we now know, to Fawley Court. We have Denys Haynes, the one-time Keeper of Greek and Roman Antiquities at the British Museum to thank, when in 1963 he embarked on a voyage of tenacious academic detective work to piece together Pergamum’s Altar of Zeus, which had been regularly plundered over the centuries, and scattered worldwide. The main part of the Altar of Zeus had by now been reassembled in Berlin, thanks largely to the scholarly initiative of Carl

The Altar of Zeus,from Pergamum,reassembled at the Pergamum Museum, Berlin in the 1880s .(Photo ,Wiedza Powszechna, Warszawa, 1970)


|7

nowy czas |20 listopada – 3 grudnia 2010

fawley court grounds of Fawley Court? There were at Arundel!!! Is it not curious, if not ominous that the Marians solicited funds for “living stones” for the Apostolate Centre (at Fawley Court) …still waiting to be built. Who dreamt that one up? And so the sorry saga goes on. It seems Fawley Court has attracted more than its fair share of bad spirits, and badly needs cleansing.

”Memoirs of an Exorcist”. Although 85, and frail but strong-willed he is still honorary president of the International Association of Exorcists – he would readily help. Finally, it is clear that our Greek Fallen Giant needs finding, and rescuing! We last had sight of him as Lot 258 at Christie’s auction on 10 December 1985, when he was unsold. This unique stone head and torso, has

Father Josef Jarzembowski beside Commodus, circa 1961

School. The Poles have not yet decided what to do with their unexpected treasure.” There was also a suggestion by Denys Haynes that the ”fallen giant” be reconciled with the original Altar of Zeus frieze at the Pergamum Museum, Berlin. But the ”Polish Catholics” were,”not so sure about that”, adding, ”we have not yet made up our minds”. Well, fourteen years later (!), they had finally ‘made up their minds’. On 10 December 1985, Christie’s (it is unclear on whose instructions), auctioned off not only the prized stone head and torso of the Fallen Giant from the Altar of Zeus, Pergamum, but offered in the same sale many precious items from the Father Joseph Jarzembowski Museum at Fawley Court, which quite incredulously included the statue of Commodus (catalogue description; ”…bust of an Antonine Prince, probably of Annius Verus”). Readers should refer to the museum photograph, circa 1961 of Father Joseph pictured with the same said statue of Commodus; cf. Nowy Czas, 16-29 January 2010. Other Fawley Court, Father Joseph Jarzembowski Museum lots (twenty in all), in the same Christie’s sale included the 18th century Italian/French busts of; Antinous (lot 247) and Mercury (Lot 248). n closer inspection things do not seem right. But in the absence of an authoritative inventory, and name(s) of the instructing party, the provenance of some of the Fawley Court items offered in the Christie’s auction of 10 December 1985, looks nebulous, and has to be the subject of further objective investigation. Clearly, no blame is being attached to Christie’s. What we do now know however is that the precious (beloved by Father Joseph) Commodus bust was unsold at the first Christies auction (10 December 1985), but realised the price of £105,600 at Christie’s on 18 October 2005!

O

Where is this money? Who bought it? And again, where is Commodus? The background to the remaining nineteen lots is unclear. Christie’s catalogue is a little vague on the actual provenance, e.g. lots 251, and 252

both marble fragments of a ”thigh”, the first ”Roman, circa 2nd Century AD,” and the second, ”Greek, 5th Century BC”, are both described as ”presumed Arundel.” The catalogue front page title says; ”The Arundel Marbles and other Sculpture from Fawley Court”. All one can say is Caveat Emptor – buyer beware! As pupils of Divine Mercy College many of us viewed Freeman’s Folly, known also as The Temple, with a peculiar mixture of mirth, dread, and suspicion. Was it really haunted? Were there ever satanic sacrifices or rituals? Front page of Christie’s catalogue, London 1985 What really went on here down the ages? Does the place need exorcising…? he Bishop of Northampton, whilst already been parted for eighteen centuries (!) Whilst it was a venue for much horseplay, busy making untimely from his original home, the masterpiece and pranks, we would clamber all over it, ‘deconsecrations’, should consider Altar of Zeus (200 BC), at Pergamum. He has Freeman’s Folly could sometimes send quite a a few timely exorcisms at Fawley now been needlessly parted from Fawley chill down the spine, if only because of the Court. The Pope’s and the Court, his home of two and a half centuries. bone-like vertebrae which adorn the inner Vatican’s own trusted, busy, but highly Our Giant is clearly even more valuable than dome/temple. John Freeman owned Fawley Commodus, both materially, culturally and experienced, expert Exorcist is Father “Don” Court prior to the Mackenzies, and rumour spiritually. We now know that Commodus was Gabriele Amorth. He has a law degree, fought had it that he had been a satanist. The in fact sold on 18 October 2005 at Christie’s for the Resistance in the 2nd World war, and is menacing looking ‘vertebrae’ which taper for £105,600 by a private collector! the author of “Memorie di Un Esorcista”/ upwards like a lined garland, were said to be a What than is our Fallen Giant worth? In combination of human and animal truth, and all honour, we must remember that sacrifices, – the remnants of past his true worth and value is actually to the rituals. We often ghoulishly people of Pergamum, Turkish or Greek, wondered, our imagination running and that today’s Bergama, West Turkey, is away with us, what else was where he truly originally belongs… but if embedded in the walls of this folly…? we are allowed to keep him, so be it. Well, to learn many years later that the circular niche above the The above, Fawley Court, is the sorry and gothic entrance, (see photo), woeful tale of the systematic despoliation contained for two and half centuries of a unique Polish Catholic country the contorted stone head and torso of the Fallen Giant from Pergamum’s house. Its school, museum, chapels, Altar of Zeus and thus antiquity, does Father Joseph’s eternal grave, public not come as that much of a surprise, grounds, and unique spiritual retreat, all this being Fawley Court after all, brimming with potential, only to be where there are mysteries aplenty. mindlessly plundered, cut off in its prime, Fathers A. Janicki, and his friend and razed to the ground just like Father Głażewski (two mystic priests Pergamum… who loved Fawley Court), must be looking on happily from above, with Only this time there are very many heroes bemused intrigue. around who can do something about it now! For example what in heaven’s Mirek Malevski name possessed John Freeman to Chairman, Fawley Court Old Boys ‘lock’ this poor stone ‘dead soul’ upside down in the circular niche in the first Mirek Malevski, 15, (1965), outside Freemans place… and for such a long time? Are Folly, our Fallen Giant still intact in the circular P.S. Big thanks to Jan Łada, a Fawley Old Boy, there similar ancient stone souls or niche above the gothic entrance for his marvellous input to the above article. artefacts buried or disguised in the

T


8|

20 listopada – 3 grudnia 2010 | nowy czas

takie czasy

Londyn na barykadach Adam Dąbrowski Cięcia zasiłków, likwidacja miejsc pracy, podwyższenie wieku emerytalnego – rząd Camerona funduje właśnie swoim obywatelom zimny prysznic. I co? I nic. Brytyjczycy przyjęli to potulnie. Do czasu. Być może teraz obudzą się dzięki studentom. – Przepraszam, gdzie jest zebranie? – pyta zaaferowany młody człowiek przemierzający główny hall londyńskiego King’s College. Mija trochę czasu, nim znajduje kogoś, kto wskazuje mu, jak dostać się na organizowaną przez grupkę studentów naradę. Temat: „Jak przeciwstawić się cięciom”. – Byłeś przy Millbank? – to pytanie pada kilkakrotnie. Wśród studentów miejsce to staje się symbolem. To tam znajduje się siedziba Partii Konserwatywnej. I to tam odbyła się największa i najbardziej, jak dotąd, dramatyczna demonstracja przeciwko polityce Davida Camerona.

TORySI OBlężENI 10 listopada do stolicy przyjechało ponad 50 tys. ludzi. Większości z nich dostała od uczelni wolne, bo planowana demonstracja miała być pokojowa. Protestujący zamierzali przemaszerować po prostu przed parlamentem. Wszystko jednak wymknęło się spod kontroli. Część poszła dalej i wtargnęła do siedziby torysów. Policjanci bezradnie patrzyli, jak młodzi ludzie rozbijają szyby i malują na ścianach anarchistyczne symbole. Było o włos od tragedii. Ktoś zrzucił z dachu budynku gaśnicę, która upadła kilka centymetrów od jednego z funkcjonariuszy. Narodowy Związek Studentów wydał oświadczenie, w którym odciął się od „brutalnych działań mniejszości”. Tyle że „mniejszość” była wspomagana radosnymi okrzykami reszty zebranych. – Nie lubię konserwatystów, ale to nie jest rozwiązanie. Nie wszyscy studenci tacy są – zapewniała reporterkę BBC jedna z protestujących. Tymczasem demonstrantów poparła część wykładowców. „Prawdziwa brutalność to nie wybite okno, ale niszczycielski wpływ cięć” – napisali w liście otwartym profesorowie Goldsmith College.

PRZEBuDZENIE? W październiku brytyjski rząd ogłosił plan oszczędności, o których wielu komentatorów mówi, że są radykalniejsze od tych wprowadzonych przez Margaret Thatcher. Konserwatywny burmistrz Londynu ostrzegł, że obniżki zasiłków mieszkaniowych spowodują „czystki społeczne rodem z Kosowa”, bo wielu biedniejszych Brytyjczyków odkryje, że nie stać ich już na mieszkanie na południu kraju. Rząd podnosi wiek emerytalny i zwalnia pracowników sektora publicznego. Klasa średnia straci zasiłki na dziecko. Podróże koleją będą droższe, a wydatki na policję mniejsze. Lokalne władze rozważają wyłączanie w nocy latarni, inne planują likwidację bibliotek. – „Współczujący konserwatyzm” właśnie przestał być współczujący – komentował nowo wybrany lider laburzystów Ed Milliband. Tymczasem mieszkańcy Wysp zareagowali bardzo spokojnie. W dniu ogłoszenia narodowego zaciskania pasa na Trafalgar Square zebrała się wprawdzie demonstracja, ale była dość rachityczna. Liczyła 3000 osób. Wielu członków rządu anonimowo przyznawało, że zaskakuje ich ten stoicyzm społeczeństwa.

Dopiero gdy gabinet Camerona zabrał się za reformowanie szkolnictwa wyższego, coś drgnęło. Dotychczas uczelnie mogły pobierać w formie czesnego maksymalnie 3290 funtów rocznie. Teraz limit wzrośnie do nawet 10 tys. Drastycznie zmniejszą się też uniwersyteckie The Observer Tony Blair nie wsłuchał się w protesty w sprawie Iraku, podobnie jak Margaret Thatcher zignorowała demonstracje przeciw podatkowi pogłównemu. Oboje zapłacili za to swoją polityczną karierą. Demokratycznie wybrani liderzy powinni być zaniepokojeni, gdy obywatele masowo wychodzą na ulice. Za dwa lata okaże się, że kryzys zostawił nam nowy, bardziej nieprzyjazny świat. Świat ciętych zasiłków, ścigania tych, którzy „wymigują się od pracy” i trzykrotnych podwyżek czesnego. Narasta poczucie, że zaczynają obowiązywać dwa rodzaje reguł – jedne dla nas, drugie dla nich.

fundusze – o 40 proc. Szczególnie mocno odczują to kierunki humanistyczne. – Wynika z tego, że państwo powinno inwestować tylko w „przydatne przedmioty”: związane z fizyką, chemią, nowoczesnymi technologiami, budownictwem czy matematyką. Chcesz studioEvening Standard W całej tej sytuacji przegrali nie tylko przerażeni ludzi oblężeni w siedzibie konserwatystów, ale także demonstranci, którzy – choć rozgniewani – w większości byli nastawieni pokojowo. Ich protest był uzasadniony. […] Źle by się stało, gdyby siłę ich reakcji przyćmiła brutalność nielicznych demonstrantów.

wać coś innego? Musisz sam pokryć koszty. To totalne niezrozumienie współczesnej gospodarki. Sektor wymagający kreatywności jest dziś ważniejszy dla PKB od przemysłu samochodowego – oburzał się w „Observerze” Malcom McVicar z Uniwersytetu Lancashire.

lIBERałOWIE W OPałach Gdy w Millbank Tower pękały szyby, w parlamencie trwała sesja pytań do premiera. Na sali nie było Camerona, który w tym czasie negocjował umowy handlowe w Chinach. Zastępował go lider partii koalicyjnej Nick Clegg. Być może dobrze się złożyło, bo miał się z czego tłumaczyć. – W kwietniu wicepremier ogłosił, że chce znieść czesne. Możemy prosić o informację, na temat postępów w wykonywaDaily Telegraph Najlepszym obrotem sprawy dla koalicji będzie sytuacja, w której szokująca, lecz ograniczona w gruncie rzeczy, erupcja przemocy wzmocni szerokie poparcie społeczeństwa dla rządowej polityki walki z deficytem. To nie Paryż 1968. Dzisiejsi studenci są kiepskimi trybunami ludu, a środowa demonstracja – delikatnie rzecz ujmując – nie sprawiła, że w żyłach narodu zaczęła płynąć rewolucyjna krew.

niu tego planu? – spytała posłanka Partii Pracy Harriet Harman, wywołując salwy śmiechu. Pobladły Clegg wił się, z trudem przebijając przez złowrogie pomruki sali. Część z nich dochodziła z ław jego własnego stronnictwa. Podczas kampanii liberałowie zarzekali się, że w ciągu sześciu lat studia na Wyspach będą darmowe, ale gdy partia dogadywała się z torysami w sprawie utworzenia koalicji, za stu-

dentów nikt już nie chciał umierać. Lider liberałów ma teraz poważne problemy. W ostatnich wyborach studenci, w ramach protestu przeciwko obowiązującemu na Wyspach systemowi dwupartyjnemu, często oddawali swój głos na „tych trzecich” – liberałów. Uczelnie witały Clegga entuzjastycznie. Dziś ci sami ludzie chcą zorganizować akcje odwoływania liberalnych posłów z parlamentu i grożą oblężeniami lokalnych siedzib partii. Poza tym szeregowi posłowie stronnictwa coraz częściej – choć na razie niezbyt głośno – narzekają na koszty, jakie partii przyszło płacić za współrządzenie. „Clegg zdradził nas wszystkich” – ogłosił w bardzo ostrym tekście dziennikarz „Independenta” Johann Hari. „Jako pierwsza osoba z mojej rodziny kontynuowałem naukę po osiągnięciu 16 lat. Zastanawiam się, czy miałbym w sobie wystarczająco dużo pewności siebie, by pójść do Cambridge, wiedząc, że skończę z długiem sięgającym 36 tys. funtów” – napisał publicysta.

REWOlucja PO aNgIElSku Tymczasem po drugiej stronie kanału La Manche płonie Francja zjednoczona w gniewie przeciwko reformom Nicholasa Sarkozy’ego, które na tle pomysłów Camerona są i tak dość łagodne. Dlaczego więc Wyspy pozostają uśpione? W eseju dla

„New York Times” Robert Mackey przekonuje, że przyczyną jest szeroko zakrojony konsensus wykuty tu w latach osiemdziesiątych i trwający do dziś. „Współcześni Brytyjczycy mają więcej wspólnego z Amerykanami – których wiara w kapitalizm jest tak głęboka, że wprowadzenie publicznego ubezpieczenia zdrowotnego porównywano tu czasem do pomysłów Hitlera i Marksa – niż z Francuzami przywykłymi do wychodzenia na ulicę w obronie swojego państwa opiekuńczego”. Wolnorynkowe credo jest wpisane, według Mackeya, w brytyjską świadomość. W końcu czesnego na Wyspach wcale nie wprowadzali konserwatyści. Podczas wspomnianej już debaty parlamentarnej Clegg przypuścił na laburzystów kontratak: to lewica wymyśliła w 1998 roku płatne studia. Później obiecywała, że nie wprowadzi podwyżek. Gdy tylko wygrała następne wybory – złamała przyrzecznie. Na razie Brytyjczycy nie odczuli jeszcze efektów cięć. Gdy dostaną mniejszy zasiłek, stracą pracę lub zapłacą więcej za bilet kolejowy, ich nastroje mogą się zradykalizować. I choć jedna demonstracja to za mało, by zmienić Londyn w Paryż, Cameron i Clegg mają prawo się obawiać, że powybijane szyby w siedzibie konserwatystów to tylko przedsmak tego, co ich czeka.


|9

nowy czas | 20 listopada – 3 grudnia 2010

kalejdoskop

Tragiczna śmierć Polaka Wielka Brytania Do makabrycznego zdarzenia doszło w poniedziałek 8 listopada na jednej z ulic Sutton, Wealdstone Road. 47-letni Aleksander Dański, ojciec dwójki dzieci od ośmiu lat przebywający na Wyspach, popełnił samobójstwo. Zdarzenie zarejestrowane zostało przez kamery CCTV. Widać na nich, Dańskiego, który przymocował linę do lampy ulicznej, drugi koniec zawiązał wokół szyi, a następnie z dużą prędkością ruszył sportowym samochodem Saab. Auto rozbiło się o ogrodzenie i betonowy słup na przemysłowym terenie Kimpton Road. Pracownicy jednej z pobliskich firm około godz. 19 usłyszeli huk spowodowany zderzeniem. W samochodzie znaleźli pozbawione głowy ciało Polaka. Głowa znajdowała się 20 metrów dalej. Aleksander Dański, opisywany przez znajomych i współpracowników jako niezwykle „uprzejma i cicha osoba”, borykał się od pewnego czasu z poważnymi problemami finansowymi. Zaciągnięte w Polsce długi, uniemożliwiające Dańskiemu powrót do kraju, a także pogarszający się ostatnio stan zdrowia jego matki, to prawdopodobne motywy samobójstwa. Na tydzień przed tragedią Dański poprosił o tygodniowy urlop.

Będzie królewski ślub

Pracodawcy powiedział o chorej matce przebywającej w szpitalu i trudnościach finansowych. Był kierowcą w lokalnej restauracji. W pracy nie ukrywał swojej sytuacji. Utrzymywał żonę i dwójkę studiujących dzieci. Służby medyczne wezwane na miejsce zdarzenia określiły zajście jako „makabryczne”. Pracownicy okolicznych biznesów, którzy po usłyszeniu hałasu spowodowanego zderzenia wyszli z biur, zostali poproszeni o niezbliżanie się do samochodu. – Wyszliśmy kilka minut po usłyszeniu hałasu i zobaczyliśmy co się stało. Chciałem podbiec i pomóc, bo zobaczyłem w środku ciało, jednak gdy zorientowałem się, w jakim jest stanie, zatrzymałem się – relacjonuje jeden ze świadków zdarzenia. – Do dzisiaj mam koszmary – dodaje. Jak poinformowała lokalna policja, krewni zmarłego zostali powiadomieni o tragedii, jednak oficjalna identyfikacja ciała jeszcze się nie odbyła. Policja nie podejrzewa udziału osób trzecich. Zdaniem policji samochód po oderwaniu głowy kierowcy jechał sam z dużą prędkością do momentu zderzenia z betonowym ogrodzeniem. Dziennikarz z gazety „Croydon Advertiser” Rob Garratt prosi osoby, które znały ofiarę o kontakt telefoniczny: 0208 760 7618. (lp)

Zielona Wyspa traci kolory Irlandia Irlandia znalazła się na krawędzi bankructwa. Jeszcze kilka lat temu była najszybciej rozwijającym się krajem Unii Europejskiej. To właśnie na Irlandię powoływał się premier Donald Tusk, kiedy mówił o swoich aspiracjach. – Dziś mogę powiedzieć: „Bogu dzięki, nie jesteśmy drugą Irlandią” – mówił premier, odwołując się do przedwyborczych haseł.W chwili obecnej, bez pomocy z zewnątrz, stan irlandzkiej ekonomii zagraża całej strefie euro. Politycy irlandzcy bronią się jednak przed zaakceptowaniem pomocy z zewnątrz. Sytuacja jest skomplikowana, bo to właśnie Irlandia dawała najlepsze gwarancje dla inwestorów, którzy korzystali również z niskiego, w porównaniu z innymi krajami Unii, podatku korporacyjnego (12,5 proc.). Zgoda na pożyczkę oznacza przejęcie kontroli

nad irlandzką gospodarką i pozbawienie jej dotychczasowej konkurencyjności. Najpierw była Grecja, teraz Irlandia, w podobnej sytuacji jest Hiszpania i Portugalia, którym zależy na jak najszybciej udzielonej pomocy. Rynek nie słucha polityków i domino bankrutujących krajów może się przenieść na Półwysep Iberyjski. Obecnie trwają rozmowy ekspertów i polityków. Rząd Irlandii praktycznie nie ma wyjścia i będzie musiał zaakceptować unijną pomoc. Sprawa pożyczki jest raczej przesądzona, pozostaje jedynie ustalenie jej wysokości. Irlandia może otrzymać z Brukseli około 80 mld euro z czego połowę przeznaczy na ratowanie banków. Kryzys irlandzkich banków spowodowany krachem na rynku nieruchomości wpłynął na całą gospodarkę i podwyższył rządowi zaciąganie kredytów na rynku kapitałowym. (mg)

Wielka Brytania Po ośmiu latach narzeczeństwa książę William oświadczył się swojej koleżance ze studiów Kate Middleton. Najstarszy syn księcia Karola i tragicznie zmarłej księżnej Diany jest drugi, po swoim ojcu, w kolejności do tronu brytyjskiego. Gdy królowa Elżbieta II abdykuje lub umrze, na tronie zasiądzie książę Karol. William, jako następca tronu, odziedziczy tytuły księcia Rothesay i księcia Kornwalii oraz zostanie ogłoszony przez króla księciem Walii. Oficjalne zaręczyny odbyły się podczas wspólnych wakacji w Kenii. Ślub ma się odbyć w przyszłym roku w Londynie. Zaręczyny młodej pary zostały z radością przyjęte przez królową Elżbietę II.

– Byli wystarczająco długo razem. Jestem bardzo szczęśliwa – powiedziała królowa. Najbardziej zmieni się życie Kate Middleton. Zostanie nie tylko żoną i księżną, ale prawdopodobnie przyszłą królową Zjednoczonego Królestwa. Jeżeli książę William odziedziczy tron, Middleton zostanie pierwszą od XVII wieku brytyjską królową, w której żyłach nie płynie błękitna krew. Gratulacje parze królewskiej złożył także premier David Cameron, który zapowiedział, że postara się aby dzień ślubu był dniem wolnym od pracy. Mówił o swoich przeżyciach, kiedy ślubowali rodzice Williama. (gm)

komentarz>11

„The Times” o Wojtku spod Monte Cassino Historia niedźwiadka Wojtka jest bezprecedensowa, niezwykła. Czule nazywany niedźwiadkiem, ale wyrósł przecież w towarzystwie polskich żołnierzy na solidnego niedźwiedzia dzielnie walczącego na froncie II wojny światowej ze wspólnym wrogiem. Jego sława jest niewspółmierna do jego zasług. Za mała, ograniczona do kręgu wtajemniczonych, polskich żołnierzy-opiekunów, ich rodzin, być może kilku tysięcy Szkotów, którzy spotkali go w ostatnim miejscu pobytu – szkockim ZOO. Szkoda, że w ten sposób doczekał swojego końca. Prawdopodobnie było to najbardziej praktyczne rozwiązanie. Koniec

wojny był początkiem jego niewoli. Przyjaciele z wojska, jego prawdziwa rodzina, odwiedzali go w tej niewoli, a on ich nie zapomniał i zmrażając krew niewtajemniczonych czule obejmował na powitanie. O fenomenie Wojtka napisał „The Times” w związku z wystawą zorganizowaną w Instytucie Polskim i Muzeum gen. Sikorskiego przez córkę polskiego oficera Krystynę Ivell. Krystyna Ivell zgromadziła filmy i pamiątki związane z Wojtkiem. Dużo o nim słyszała w dzieciństwie, ale nigdy nie poznała osobiście. Może wystawa w Instytucie pod tytułem „Once Upon a Time: Wojtek the

Soldier Bear” będzie początkiem większej całości. Historia Wojtka to gotowy scenariusz, z wojną w tle, ale historia jakże inna od tych do których przywykliśmy. Wojtek robił wszystko, co jego przyjaciele – pił piwo, palił papierosy, podawał amunicję. Jego przygód nie trzeba odtwarzać. Zostały spisane przez Wiesława A. Lasockiego i wydane przez Polską Fundację Kulturalną (ISBN 0-9543805-3-3) właśnie pod tytułem „Wojtek spod Monte Cassino”. Warto przeczytać i może zainteresować jakiegoś producenta zanim kupi jego historię konkurencja. Fenomen Wojtka zasługuje na to, a my jesteśmy mu tego winni. (gm)

Wystawa czynna do 4 grudnia. 20 Princes Gate, London SW7


10|

20 listopada – 3 grudnia 2010 | nowy czas

felietony opinie

redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 King’s Grove London SE15 2NA

Koszałki-opałki Krystyna Cywińska

2010

Postanowiłam, w imię pluralizmu, położyć głowę pod topór rednacza naszego pisma. Jeśli ten felieton wydrukuje, skłonię przed nim głowę. A jeśli nie wydrukuje, uznam się za ofiarę pluralizmu. Nie politycznego, ale medialnego. Ten drugi, medialny, głównie prasowy, informujący i urabiający opinię uważam za ważniejszy. Nawet w zaściankowych czy parafialnych społecznościach. Nawet w nieokreślonym bliżej przejściowym bycie środowisk polonijnych.

Niech mają kilka pism do wyboru i koloru. I niech na ich szpaltach krzyżują szpady. Nie pierwszy raz kładę głowę na szafot. Raz mi ją nawet podcięto. Dowiedziałam się, że londyński „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza” ma zakończyć życie. A niedawno to codzienne pismo obchodziło swoje urodziny. 70 lat. Wobec bodaj większości swoich czytelników to smarkacz, ale fenomen na rynku pism polonijnych. Przeżył ten „Dziennik” swoje lata pod ustawicznym pytaniem, jak długo jeszcze będzie wychodził. Ten koszałek-opałek wiecznie w finansowych opałach. Urodził się ten męczennik w Londynie 12 lipca 1940 roku. Przyszedł na świat nie w stajence, ale w ruderze. W byłym schronisku dla psów. Ale na psy ostatecznie nie zszedł jakimś psim swędem. Bywał czasem chudy, cherlawy w treści, ledwie zipiący, ganiony i krytykowany. Ale przetrwał. Początkowo „Dziennik” składali drukarze, zecerzy i linotypiści, w większości Anglicy. Roiło się wtedy od błędów. Przeżył też komunizujących związkowców. Przeżył żądania skrajnie lewicowego posła Platt-Willsa, żeby przekazać pismo władzom PRL. Przeżył wewnętrzną rewoltę, kosztowny proces w sądzie o własność i inne roszczenia. Przeżył kłótnie i rozdarcie polityczne emigracji. Prawie wszystko, co dzieje się dziś w kraju, działo się w mikrokosmosie emigracyjnym. Oskarżenia, podejrzenia o zdradę, awantury ideologiczne, grożenie sądem o pomówienie. Awantury i teorie spiskowe.

Działały na emigracji resztki przedwojennego ONR, czyli Obozu Narodowo-Radykalnego. Teraz wciąż o nim słyszymy w kraju. Działały silne Stronnictwo Narodowe, czyli endecja, i silna PPS, czyli socjaliści. Do tego partie umiarkowane, takie jak NiD, czyli Niepodległość i Demokracja. Ludowcy różnej maści, zwolennicy Piłsudskiego, Dmowskiego i Hallera. Legaliści, czyli zamkowcy i demokraci różnej maści. Wrzało tu od polemik, sprzecznych poglądów, wymyślań i epitetów. Tak jak teraz w kraju. A „Dziennik” miał być dla wszystkich prasowym forum i opoką w walce z komunizmem. Bił się, jak umiał, i przechodził różne fazy partyjnych wpływów. Był też prasowym ramieniem solidarności na emigracji. W kraju go wyszydzano, unikano i oskarżano o to, że jest kapitalistycznym utrzymankiem. Może lepiej by na tym wyszedł, gdyby był, ale nie był. Władze PRL wydawały tysiące dolarów na walkę z tym męczennikiem za niepodległość. Wydawano pisma mające z nim konkurować. Tendencyjne i zakłamane. Szły na przemiał. Do dziś w kraju nagminnych rozliczeń nie rozliczono żadnego z byłych partyjnych funkcjonariuszy za te przefrymarczone dolary. Kilka lat temu „Dziennik” dostał od MSZ laurkę z uznaniem. Mniejsza o tę laurkę. Rozdaje się je na prawo i lewo. Z czasem zaczęło „Dziennikowi” ubywać czytelników, a przybywać trudności finansowych. Kiedyś twierdzono, że „Dziennik”

wszystko przełknie. Gnioty, wypociny, kobyły historyczne, niedbalstwo redakcyjne. Przełknie, bo jest jedynym pismem codziennym emigracji. I nikt go z posad nie ruszy. Nie dotyczyło to posad w redakcji. Zmiany redaktorów naczelnych czy podrzędnych mało kogo wzruszały. Bo kogo to obchodzi na prowincji, kto z redakcji odchodzi, a kto przychodzi? Byle „Dziennik” wychodził, choćby na chwiejnych nogach wspierany nekrologami. Nie dała mu nawet rady finansowa kalaputryna ponad 10 lat temu. I tak stękając, kwękając, żebrząc, urządzając stypy i rozdając patronkom bukiety, ten męczennik przeżył. A teraz – jak słyszę – znowu mu grozi pogrzeb. Czy warto na to pismo łożyć? Płacąc za nie w hinduskich kioskach, czy nie lepiej go złożyć do grobu, skoro podobno większość jego czytelników niedowidzi, niedosłyszy i mało czym się podnieca. Skoro listy do redakcji od lat piszą ci sami pouczyciele o poprawności językowej, historycznej, politycznej, obyczajowej i swoiście pojętym patriotyzmie. No i skoro – jak twierdzą niektórzy – jest to tuba PiS-owska. Pismo polonijne powinno trzymać rękę na pulsie społecznym, bo bez pulsu zamiera. I mniej pulsować politycznie, bo to nie rola diaspory. I nie paplać byle czego za PAP-em, nie nudzić czytelnika wyleniałym, stetryczałym, zgorzkniałym Pietrzakiem ani nudnymi wywiadami z osobami trzecimi, ani mdłymi, banalnymi felietonami. Nie drukujcie dyrdymałów – co

piszę raz jeszcze w trosce o to pismo. Różne polonijne tygodniki zamierają. „Dziennik” jest potrzebny na co dzień. Żyjemy w Wielkiej Brytanii wciąż pod wrażeniem wyższości tego kraju. – No, w Anglii – słyszę – takie finansowe przekręty i korupcja jak w Polsce są nie do pomyślenia. Akurat! Są zjawiskiem coraz bardziej powszechnym. – Tu nie ma antysemityzmu – słyszę. Jest, ale podskórny i skrywany. – Tu się nie zdarzają takie uliczne awantury jak w Polsce. Nie zdarzają się? A co się działo 11 listopada w Londynie? Wybijanie szyb i demolowanie lokalu partii konserwatywnej przez kwiat młodzieży studenckiej. A demonstracje islamskich radykałów 11 listopada? Palących na ulicy symbol – czerwone maki i wrzeszczących: – Brytyjscy żołnierze do piekła! Demonstracje tego dnia w Warszawie przeciwnych sobie politycznie czy poglądowo grup nawet z wrzaskami i wyzwiskami są narodowo zdrowszym objawem. Marzy mi się polonijny medialny pluralizm. Mniejsza o ten nieokiełznany internetowy. Nie zaglądam. Ale ten prasowy. Do którego codziennie, raz w tygodniu czy co drugi tydzień mogłabym zajrzeć przy śniadaniu. I czytać o nas w tym obcym, coraz bardziej niezrozumiałym i groźnym świecie. I zapamiętać z tego, co przeczytałam, choćby jedno urzekające zdanie. „Byt nam się rozpada, substancja wymyka” – napisał Miłosz. Substancją bytu jest też prasowa polemika, marzenie ściętej głowy? Koszałki-opałki?

Znikający żuraw W Polsce afera: upadający LOT zastanawia się nad nowym wizerunkiem firmowych samolotów i pozbyciem się charakterystycznego żurawia na ogonie. Niby nic wielkiego, a jednak awantura i oburzenie jest ogromne. Wizerunek stylizowanego żurawia, wpisanego w literę O z nazwy przewoźnika, widnieje na ogonach maszyn od 1930 roku. Według nowego projektu w miejscu żurawia pojawi się nazwa LOT i biało-czerwona flaga. Maszyny będą też ciemniejsze, z przewagą niebieskiego, a nie, jak dotychczas, bieli. Charakterystyczny stylizowany żuraw ma być przesunięty na przód maszyny, bliżej kokpitu, będzie mniejszy i przez to stanie się mniej widoczny. Zmiana niby kosmetyczna, a jednak kolejna z polskich świętości została naruszona. W internecie powstały grupy i profile przeciwników tego pomysłu. Z niektórymi ich argumentami trudno się nie zgodzić. Przekonują, że żuraw musi być i już, bo to jedna z niewielu tak starych i rozpoznawalnych polskich marek. „Od samego początku żuraw kojarzył się Polsce i Polakom z nowoczesnością, niezawodnością i punktualnością. Stał się on dla nas symbolem nowomodnej Polski i wskazał okno na świat. Żuraw jest nierozłącznym symbolem Polskich Linii Lotniczych LOT i nie może zostać tak po prostu wymazany z ich wizerunku przez

grupę nadto ambitnych pseudospecjalistów” – można przeczytać w internecie. Podobnych głosów sprzeciwu nie brakuje. Tymczasem mnie osobiście zmiana wizerunku na ogonach polskich samolotów nie oburza ani nie dziwi. Już najwyższy czas, by polski przewoźnik zaczął nie tylko modyfikować swoją przestarzałą i sypiącą się flotę, ale przede wszystkim zabrał się za nie najlepszy wizerunek i renomę firmę. Czy modyfikacja logotypu jest krokiem w dobrym kierunku? Mam nadzieję, że tak. Polskie Linie Lotnicze LOT mają jednak większe kłopoty niż to, czy modyfikacja logo podoba się ludziom, czy nie. Mało kto już pamięta czasy świetności firmy, kiedy samolotami LOT-u można było polatać do Bangkoku, Chin czy nawet Japonii. Latali nie tylko Polacy, głównie Niemcy, dla których oferta z przesiadką w Warszawie była tańszą alternatywą. LOT dzisiaj to już zupełnie inna firma, która o latach świetności powoli już zapomina, przynosząc ogromne straty. W 2009 roku jedynie 335 mln złotych, czyli przeszło 100 mln więcej niż w 2008. Ma też LOT nie najlepsze stosunki ze swoimi pracownikami – nie tak dawno do strajku przystąpił personel latający, któremu władze spółki zmieniły warunki pracy oraz wypoczynku. Krótko mówiąc, zabrano im dodatkowy wypoczynek

po rejsach związanych ze zmianą strefy czasowej. Związkowcy argumentują, że mniej czasu na wypoczynek po rejsach międzykontynentalnych może być zagrożeniem bezpieczeństwa pasażerów. Wszystko to brzmi przerażająco, nieprawdaż? A może tak nie do końca, zwłaszcza że już nieraz pojawiały się w mediach głosy o tym, że polskiego przewoźnika może po prostu któregoś dnia nie być, bo nie wytrzyma konkurencji i padnie. Jak zestrzelona kaczka. Podobny los spotkał już parę linii w Europie i świat się nie zawalił. Czy ktoś płacze jeszcze po liniach SwissAir? Jestem przekonany, że nikt. LOT ma szansę na przeżycie. Musi jednak nie tylko dogadać się z pracownikami. Co ważniejsze, musi znaleźć nowy sposób na prowadzenie biznesu. Ograniczanie się jedynie do obsługi polskich pasażerów jest z pewnością rozwiązaniem dobrym, ale krótkowzrocznym. Zwłaszcza w Europie bez granic, której Polska od lat jest już częścią. Wierzę, że przemalowanie ogona jest krokiem w dobrym kierunku. W biznesie nie ma bowiem nic gorszego niż niedostrzeganie tego, co dzieje się wokół. Wolnym rynkiem rządzi bowiem konkurencja. Na rozczulanie się nad żurawiem po prostu nie ma już czasu.

V. Valdi

nowyczas.co.uk


|11

nowy czas | 20 listopada – 3 grudnia 2010

felietony i opinie

Na czasie

KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO

Grzegorz Małkiewicz

Panie Redaktorze, po Pana parafrazie w ostatnim felietonie należało ogłosić konkurs dla czytelników. Pod, dajmy na to, takim tytułem: „Jak brzmi oryginalny cytat z Gombrowicza?”. Można by w ten sposób otrzymać sporo wersji, co jedna to pikantniejsza. Ale cóż, było, nie ma. I zamykam tę kwestię właściwą odpowiedzią na postawione pytanie. Nie jestem taki szalony, żeby coś mniemać albo też i nie mniemać. Niech tak będzie. kraj się zmodernizował, jak daleką drogę przeszło społeczeństwo, co widać na przykładzie pięknej Kasi. „Z kopalni do pałacu” – zauważył jeden z dzienników (pradziadkowie byli górnikami), a w komentarzu redakcyjnym podkreślił, że jest to zwieńczenie walki klasy średniej o wpływy w państwie rozpoczętej w pierwszej połowie XIX wieku. Piękna, romantyczna historia na wskroś nowoczesnej pary. Ona piękna, wyzwolona, pewna siebie. On też wyzwolony, akceptujący przydzieloną mu przez historię rolę, ale na własnych warunkach, czego dowodem miały być zaręczyny bez udziału dorosłych. W tym awansie społecznym nie musiała pomagać rewolucja. Pojawiła się nowa jakość. Przyszła królowa, w przeciwieństwie do Diany, nie ma historii, ale ma przeszłość (William nie jest jej pierwszym narzeczonym). I jak w tej sytuacji coś mniemać?

Prof. Wacław Lewandowski powróci na łamy „Nowego Czasu” w następnym wydaniu gazety, 4 grudnia.

debata

Polak czy Europejczyk

dyskusja z udzia!em

prof.Jerzego Buzka Przewodnicz"cego Parlamentu Europejskiego

Pojekt: W Wojciech ojciech TTuczy!ski o uuczy!ski

Taki dostałem list – zabawny, przewrotny, prowokujący do odpowiedzi tubalnej. Dlatego odpowiadam w tym miejscu, tubalnie, ale krótko, z praktycznym zastosowaniem tej Gombrowiczowskiej metody. Kiedy dochodzą krzyki z jednej i z drugiej strony prawdziwym zbawieniem jest nie mniemać, uniknąć zawłaszczenia przez masę i zachować swoje święte prawo do indywidualnej opinii. W tłumie, czyli w Polsce, jest trudniej, na emigracji, gdzie w sposób naturalny jesteśmy na zewnątrz – łatwiej. Ale emigracja pokazuje też, jak niszczące jest to wzajemne przyciąganie ludzi podobnie myślących. Tworzy swego rodzaju wyobcowanie i potrzebę przynależności do jednego zespołu gadających głów w satelitarnej telewizji. Przynależności biernej, bo te nagonki toczą się w innym miejscu i czasie, bez naszego udziału. Spacerując tak po współczesnym świecie, wyobcowani i zagubieni uczestniczymy w pewnych zjawiskach społecznych w dwójnasób. Najpierw tu, a potem w kraju, który dogania Europę. Takim ostatnim tematem, znanym już skądinąd, jest wprowadzony w kraju zakaz palenia w miejscach publicznych. Polska tym samym zbliżyła się o kolejny krok do nacji postępowych. W dyskusji na ten temat nic nowego, nawet argument, że rodzice małych dzieci wyjdą w końcu z nimi z domu, zasiądą za biesiadnym stołem w ulubionej knajpie i upiją się w miłej atmosferze i towarzystwie najmłodszych. Opary papierosowego dymu szkodzą, opary wódki czy innego alkoholu…, to raczej pojęcie przenośne. Od czasu do czasu pojawi się jednak temat specyficzny, którego eksportować się nie da i który nas bezpośrednio nie dotyczy. Takim tematem jest zapowiedziany królewski ślub następcy tronu Williama z uroczą narzeczoną z niższych sfer. Zaledwie ogłosili swoje zaręczyny i natychmiast to wydarzenie zdominowało sferę publiczną. Z licznych komentarzy wynika, że jest to zbawienna deska ratunku dla kraju pogrążonego w kryzysie. Podobieństwo ze ślubem ojca Williama Karola i jego matki Diany 30 lat temu jest aż nadto uderzające. Też był kryzys, i to znacznie poważniejszy. W mediach artykuły i wystąpienia w stylu Dickensa. Rzeczywistość to czy bajka? Kopciuszek poślubi księcia i z czasem zostanie królową. Komentatorzy nie mogą wyzwolić się z tych skojarzeń, chociaż cały czas podkreślają, jak bardzo

06.12.2010 0 POSK - sala teatralna 20:15 5

Bilety w cenie: 5 funtów. funtów. Rezerwacja: 0208 741 1606 6 W dniu debaty w kasie e teatru od godz. 16:00


12|

20 listopada – 3 grudnia 2010 | nowy czas

czas pieniądz biznes podatki nieruchomości

Jak nie wpaść w pętlę kredytową? Popadnięcie w pętlę niespłacanych lub rolowanych długów stanowi dziś jedno z największych zagrożeń dla gospodarstw domowych. Konsumpcyjny styl życia i złe nawyki finansowe często popychają do nadmiernego zadłużania się. Niemal co dziesiąty Polak ma długi nieregulowane od ponad pół roku. 8,12 mld złotych wyniosło w listopadzie 2010 roku zadłużenie około 1,3 mln osób, które nie spłaciły swoich długów w ciągu 60 dni – wynika z najnowszego raportu InfoDług opublikowanego przez InfoMonitor Biuro Informacji Gospodarczej. Przeciętne zadłużenie gospodarstwa domowego wynosi 11,5 tys. złotych.

Mieszkańcy krajów będących nowymi członkami Unii Europejskiej są daleko w tyle za przyzwyczajonymi do „kredytu-dobrobytu” obywatelami państw starej Unii. Są jednak wyjątkowo podatni przynajmniej na niektóre z zawoalowanych rozwiązań proponowanych przez pożyczkodawców. Stosunkowo najpopularniejszą formą zadłużania się, zaraz po kredycie hipotecznym, jest karta kredytowa. Dla osób mieszkających na terenie Wielkiej Brytanii otrzymanie karty kredytowej wiąże się z oczekiwaniem zaledwie kilku dni. Jest to, niestety, w wielu przypadkach początek końca dobrej sytuacji kredytowej konsumenta. Instytucje finansowe posiadające w swojej ofercie karty kredytowe bez ustanku prześcigają się w tworzeniu coraz to atrakcyjniejszych ofert. Starają się skłonić klientów, aby wybrali oni właśnie ich produkt. W wielu przypadkach to, co na pierwszy rzut oka wydawało się manną z nieba, w rzeczywistości jest niewyczerpanym źródłem kłopotów. Powód jest bardzo prozaiczny. Znakomita większość kredytobiorców nie poświęca nawet chwili na przeczytanie umowy. Drobny druk na końcu kontraktu jest pomijany prawie przez każdego. Badanie przeprowadzone przez UK Cards Association pokazało, że podczas promocji specjalnie na ten cel stworzonej fikcyjnej karty kredytowej spośród 30 osób zaledwie kilka zadało jakiekolwiek pytanie dotyczące warunków jej otrzymania oraz spłaty zadłużenia. Nagminną wręcz praktyką jest tzw. warunkowanie. Karta, której właśnie staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami, gwarantuje nam darmowe transfery balansów. Wspaniale! To właśnie było przecież głównym powodem, dla którego zdecydowaliśmy się na ten produkt. Niestety, już dwa miesiące po otrzymaniu karty bywa, że opcja transferów znika bezpowrotnie. Zirytowany klient dzwoni do pożyczkodawcy i dowiaduje się, że owszem, transfer balansu za darmo jest częścią oferty, niestety, obowiązuje tylko przez pierwsze 60 dni od momentu wystawienia karty. Sytuacja może nabrać jeszcze więcej kolorów, kiedy okaże się, że oprócz darmowych transferów brak oprocentowania na zakup dóbr obowiązuje jedynie po przekroczeniu trzech czwartych limitu, a jednocześnie cała użyta kwota w danym miesiącu musi zostać uregulowana. Jak zatem widać, czytanie małego druku w umowach jest bardzo ważne. Podobnie sytuacja przedstawia się na polu kredytów oraz pożyczek gotówkowych. Przede wszystkim według badań aż 98 proc. ludzi nie zna różnicy między pojęciem pożyczka gotówkowa a kredyt gotówkowy. Produkty te

różnią się jednak zasadniczo konsekwencjami prawnymi, jakie są związane z ich zaciągnięciem. Po raz kolejny łatwy dostęp do produktów finansowych skutkuje nierozważnym korzystaniem z nich. W wielu przypadkach konsument, który nieodpowiednio gospodarował pożyczonymi pieniędzmi, decyduje się na powiększenie swojego zadłużenia. W ten sposób wpada w pętlę kredytową – czyli pożycza, żeby spłacić!

jeśli zapada decyzja o podjęciu zobowiązania w postaci kredytu, jego rata w przyszłości nie powinna przekraczać połowy naszej miesięcznej nadwyżki finansowej

W sytuacji, kiedy drakońskie opłaty za posiadane karty kredytowej pochłaniają zbyt dużą część naszego dochodu, a kredyt zaciągnięty na poczet spłaty zadłużenia został spożytkowany na zaspokojenie innych naszych potrzeb, zazwyczaj z pomocą stara nam się przyjść ta sama instytucja, która dotychczas zaopatrywała nas w wymienione produkty. Kredyt konsolidacyjny jest rozwiązaniem, jakie w wielu przypadkach może pomóc w znaczącym obniżeniu stałych miesięcznych zobowiązań. O ten typ pożyczki może ubiegać się każdy, kto wykaże zdolność kredytową, czyli poświadczy możliwości spłaty kredytu wraz z odsetkami. Wystarczy przedstawić w banku niezbędne dokumenty. Bank z pewnością będzie chciał zapewnić sobie zabezpieczenie spłaty kredytu, np. poprzez hipotekę, ubezpieczenie kredytu lub inną ustaloną z klientem formę. Kredyty konsolidacyjne oferują niższe oprocentowanie niż pożyczki hipoteczne lub konsumpcyjne oraz długi okres kredytowania, sięgający nawet 30 lat. To sprawia, że tego typu kredyt umożliwia obniżenie miesięcznych rat nawet o kilkadziesiąt procent. Dzięki temu możemy spłacić kredyt gotówkowy, hipoteczny bądź samochodowy lub też debet na koncie oraz zadłużenie karty kredytowej. Niektóre banki umożliwiają nawet w ten sposób spłatę kredytu inwestycyjnego. Bardzo często kredyt konsolidacyjny stanowi jedyną szansę wyjścia z pułapki zadłużeniowej, w którą popadło się na skutek nierozważnego zaciągnięcia kilku kredytów czy zmiany sytuacji finansowej. Podpisując umowę kredytową nawet na kilkanaście lat, często

nie myślimy o ewentualnych trudnościach przy comiesięcznych spłatach. A jednak w życiu różnie może się zdarzyć – nieprzewidziana choroba, utrata pracy czy śmierć współmałżonka-kredytobiorcy to najczęstsze sytuacje losowe, które sprawiają, że spłata zadłużenia staje się ogromnie utrudniona bądź wręcz niemożliwa. Poza tak dramatycznymi okolicznościami trudności ze spłatą kredytu mogą być wynikiem rosnących kosztów utrzymania i bieżących wydatków, które zaczynają pochłaniać coraz większą część domowego budżetu. Obecnie większość polskich rodzin przeznacza połowę swoich miesięcznych dochodów na spłatę zobowiązań finansowych zaciągniętych w bankach. Warto więc rozważyć też kupno ubezpieczenia przy zaciąganiu kredytu, zwłaszcza na dużą kwotę. Jak przeciwdziałać takim sytuacjom? Jak ustrzec się przed popełnieniem błędu? Przede wszystkim powinniśmy bardziej rozważnie planować swoje finanse. Opierać się nie na pobożnych życzeniach, a na faktach. Jeśli planujemy zaciągnięcie kredytu lub pożyczki, zaplanujmy także dokładnie nasze finanse. Warto szczegółowo zapoznać się z ofertą kilku instytucji finansowych, nie polegać na rekomendacji znajomego. To, co jest dobre dla kogoś, niekoniecznie musi odpowiadać naszym potrzebom. Choć nadal w wielu z nas pokutuje opinia, że spotkanie z doradcą finansowym to niepotrzebna strata czasu, pozwólmy sobie na ten luksus, w wielu wypadkach takie konsultacje będą bardzo pomocne. Według specjalistów, jeśli konsument decyduje się na dowolną formę kredytowania, przede wszystkim powinien dokładnie ocenić swoje miesięczne wydatki. Kiedy koszty codziennego życia są już ustalone w najdrobniejszych detalach, należy pomniejszyć regularny dochód o tę właśnie kwotę. W ten sposób dowiadujemy się, jaka jest nasza comiesięczna nadwyżka finansowa. Doradcy zazwyczaj sugerują, aby na spłatę kredytu przeznaczyć maksymalnie 50 proc. tej wartości. Innymi słowy, jeśli zapada decyzja o podjęciu zobowiązania w postaci kredytu, jego rata w przyszłości nie powinna przekraczać połowy naszej miesięcznej nadwyżki finansowej. W ten sposób możemy choć w pewnym stopniu zagwarantować sobie, że pułapka kredytowa nie stanie się również i naszym problemem. Pośród osób zajmujących się produktami finansowymi funkcjonuje powiedzenie, że „nie ma złych produktów, są tylko produkty źle dobrane”. Jak zatem w gąszczu ofert i rozmaitych rozwiązań finansowych

wybrać te, które najbardziej odpowiadają naszym potrzebom. Jak nie dać się porwać wszechobecnym zachęcającym do zadłużania się ofertom. Firmy zajmujące się profesjonalnym doradztwem finansowym często oferują swoje usługi bezpłatnie. Spotkanie z doradcą pozwoli nam dokładnie przeanalizować naszą sytuację, nierzadko profesjonalista po zapoznaniu się z naszymi wydatkami i przychodami pomoże nam efektywnie zmniejszyć codzienne koszty naszego życia. Celem doradcy finansowego jest pomoc w dobraniu najlepszego rozwiązania finansowego, ma bowiem dostęp do szerokiej gamy różnych rozwiązań finansowych, dzięki temu jest w stanie dostosować produkt do potrzeb klienta, jeśli takowe się pojawią. Nierzadko jednak rozmowa z doradcą zakończy się na uścisku dłoni, spokoju ducha i znacznej poprawie sytuacji domowego budżetu. Finanse, jeśli je zrozumiemy i poznamy, pozwalają się bowiem lubić. Można je okiełznać i sprawić, aby pieniądze pracowały dla nas, a nie my dla pieniędzy.

Profit Tree


|13

nowy czas | 20 listopada – 3 grudnia 2010

czas to pieniądz

Czas na własne cztery kąty Wiele się zmieniło w życiu polskiej emigracji, odkąd Wielka Brytania przyznała Polakom swobodę do pracy i osiedlania się na Wyspie w 2004 roku. Ci, których celem było zarobienie na dobry start w Polsce, wrócili już do kraju, pozostawiając tu znaczną grupę rodaków zdecydowanych na stałe osiedlenie się w Anglii. Większość z tych osób wynajmuje mieszkania na rynku prywatnym z myślą o nabyciu w przyszłości własnego domu w Polsce lub Wielkiej Brytanii.

Marzena Odzimek Nabycie własnego domu może jednak okazać się perspektywą odległą w obecnej sytuacji ekonomicznej. W Anglii w podobnym położeniu znajduje się ponad 2,5 mln osób, które nie kwalifikują się do przydziału mieszkania socjalnego i jednocześnie nie są w stanie uzyskać kredytu hipotecznego. Jednakże bliższe spojrzenie na to, co jest obecnie dostępne na rynku mieszkaniowym, pokazuje, że dla wielu osób istnieje wyjście z tej sytuacji. W 1979 roku rząd angielski wprowadził nowy produkt na rynek mieszkaniowy znany powszechnie pod nazwą Shared Ownership (obecnie New Build Homebuy), który zdobył znaczną popularność dopiero w dobie kryzysu gospodarczego. Z biegiem lat między innymi wprowadzono także Homebuy Direct i Rent-to-Homebuy, które to produkty reprezentują intermediate housing market. Głównym zadaniem tych dofinansowywanych przez państwo programów jest umożliwienie zakupu pierwszego mieszkania osobom, które nie są w stanie kupić go na otwartym rynku. Opinie na temat tego, która z ofert jest najkorzystniejsza dla nowego właściciela, są podzielone, dlatego warto spojrzeć na to, co wyróżnia te programy.

SHARED OWNERSHIP Shared Ownership umożliwia osobom, które między innymi nigdy wcześniej nie były właścicielami nieruchomości, zakupienie od 25 do 75 proc. wartości mieszkania w nowym budownictwie zarządzanym przez housing association. Mieszkańcy bloku, leaseholders, ponoszą koszty jego utrzymania, takie jak sprzątanie czy drobne naprawy, opłacają składki na fundusz remontowy, a także ubezpieczenie budynku i inne opłaty, które różnią się w zależności od indywidualnej oferty. Po upływie czasu przewidzianego w umowie kupna, który zazwyczaj wynosi 1 rok, właściciel może nabyć kolejne udziały w mieszkaniu lub wykupić je w całości. Z oferty mogą skorzystać ci, których łączny dochód na rodzinę nie przekracza 60 000 funtów rocznie, posiadają oszczędności w wysokości około 4000 funtów na pokrycie kosztów zakupu i wykazują zarobki wystarczające na utrzymanie i spłatę przyszłego kredytu. Należy również pamiętać, że bank będzie wymagał przynajmniej 5–10 proc. wkładu własnego na kredyt mieszkaniowy. Osoby zainteresowane programem muszą zarejestrować się na stronie www.housingoptions.co.uk, aby uzyskać potwierdzenie o spełnieniu wymogów oraz dostępu do wszystkich tego typu ofert mieszkaniowych w Londynie. Informacje na stronie są w języku angielskim, ale samo korzystanie ze strony jest łatwe i gwarantuje sukces w znalezieniu wielu interesujących ofert. Nie należy także obawiać się braku

doświadczenia w procesie kupna i sprzedaży, housing associations oferują bowiem pomoc na każdym etapie zakupu. Jeśli nie masz zaprzyjaźnionego doradcy finansowego i prawnika, to zostaniesz skontaktowany z firmami, które regularnie współpracują z tego typu organizacjami. W momencie zakupu stajesz się współwłaścicielem mieszkania proporcjonalnie do zakupionego udziału. Pociąga to za sobą dwie główne konsekwencje, a mianowicie spółdzielnia pobiera czynsz proporcjonalny do udziału będącego jej własnością, a także mieszkanie można sprzedać w pierwszej kolejności tylko poprzez własne housing assocation.

HOMEBUY DIRECT Innym programem mieszkaniowym jest Homebuy Direct, który także umożliwia zakup mieszkania w nowym budownictwie. Program ten różni się zasadniczo od Shared Ownership tym, że przyszły właściciel musi nabyć przynajmniej 70 proc. wartości mieszkania, zazwyczaj w formie kredytu mieszkaniowego, a pozostałe 30 proc. jest finansowane jako pożyczka od rządowej agencji Homes and Communities Agency i dewelopera. Przez pierwszych pięć lat nie ponosi się żadnych opłat z tytułu tej pożyczki, a jedynie z tytułu spłaty kredytu. Po upływie tego okresu agencja zacznie pobierać roczną opłatę w wysokości 1,75 proc. pożyczki, wzrastającej odpowiednio co rok, która nie jest jednakże zaliczana na poczet spłaty tejże pożyczki. W przypadku sprzedaży mieszkania należy automatycznie spłacić pożyczkę, czyli jeśli Agencja początkowo finansowała 30 proc. zakupu, to jest w momencie sprzedaży uprawniona do 30 proc. wartości sprzedaży niezależnie od tego, czy kwota ta będzie większa czy mniejsza od pożyczonej na początku sumy. Dwie zasadnicze korzyści z zakupu mieszkania poprzez Homebuy Direct to automatyczne nabycie pełnego tytułu własności oraz nieograniczone prawo do sprzedaży domu na otwartym rynku. Kryteria uprawniające do skorzystania z tej oferty, a także sposób ubiegania się o zakup mieszkania są takie same jak w przypadku

Shared Ownership. Także w tym wypadku spółdzielnia zarządzająca blokiem będzie pobierać miesięczne opłaty za utrzymanie budynku, czyli service charge. Podsumowując, osoby które posiadają środki na wkład własny do kredytu hipotecznego w wysokości przynajmniej 70 proc. wartości nieruchomości, z pewnością bardziej skorzystają na zakupie mieszkania z Homebuy Direct. Produkty Homebuy Direct i Shared Ownership są skonstruowane w taki sposób, aby zachęcać do stopniowego nabycia pełnego tytułu własności, a w przyszłości, wraz z polepszeniem zdolności kredytowej i po sprzedaży mieszkania, umożliwienie zakupu własnego domu.

RENT TO HOMEBUY Jeśli nie jesteś w stanie zaoszczędzić na to, aby kupić mieszkanie na otwartym rynku, ani też korzystając z pomocy jednego z powyżej opisanych programów, ratunkiem może się okazać Rent to Homebuy. W ramach tego projektu housing association wynajmuje mieszkania w nowym budownictwie przez okres do pięciu lat, pobierając czynsz w wysokości 80 proc. jego wartości na otwartym rynku. W przyszłości zaoszczędzone w ten sposób pieniądze powinny zostać przeznaczone na wkład własny w celu wykupienia tegoż mieszkania na zasadach Shared Ownership. Jeśli w ciągu pięciu lat nie wykupisz przynajmniej 25 proc. wartości tej nieruchomości, twoja umowa najmu wygasa bez żadnych dodatkowych konsekwencji. W trakcie trwania umowy najmu przedstawiciel twojej spółdzielni będzie regularnie sprawdzał, czy jesteś na dobrej drodze do kupienia własnego udziału.

Kryteria uprawniające do skorzystania z tego programu są takie same jak w przypadku Shared Ownership, a podstawowe informacje i oferty są dostępne również na stronie www.housingoptions.co.uk. Warto zwrócić uwagę na to, że program jest zarządzany przez housing associations, które różnią się między sobą atrakcyjnością ofert, na przykład wysokością czynszu czy pomocą w zebraniu wkładu na mieszkanie. Jest kilka powodów ogromnego zapotrzebowania na tego typu oferty mieszkaniowe. Przede wszystkim dają one możliwość zainwestowania pierwszych oszczędności w zakup własnego nowego mieszkania lub domu, którego koszty utrzymania są na ogół niższe niż przeciętny czynsz w Londynie. Poza tym budownictwo to koncentruje się w popularnych dzielnicach miasta z dobrym dostępem do transportu publicznego, co umożliwia pozostanie w sercu metropolii. Ci, którzy już skorzystali z jednej z powyższych ofert, cenią sobie również to, że mieszkania są na ogół wyposażone w nowoczesną kuchnię, łazienkę i podłogi, co jest niezwykle ważne w momencie, gdy większość oszczędności zostanie pochłonięta przez wkład na kredyt mieszkaniowy i opłaty. Przewiduje się, że w świetle obecnych cięć budżetowych i trudności deweloperów w uzyskaniu finansowania w ciągu najbliższych kilku lat spadnie liczba nowo wybudowanych mieszkań na potrzeby mieszkalnictwa socjalnego, choć już teraz popyt przekracza podaż. Warto więc choćby dziś zainteresować się tymi programami i rozpocząć swoją długą drogę do zostania szczęśliwym posiadaczem własnego domu.


14|

20 listopada – 3 grudnia 2010 | nowy czas

sylwetki

Fot. Janusz Guttner

Od przydrożnego rowu do „Ślubów panieńskich” Z WiTOLDeM STOkieM, operatorem filmowym, który od lat 80. mieszka na Wyspach, członkiem British Society of Cinematographers (BSC) i BAFTA, mającym w swoim dorobku ponad 50 realizacji filmowych rozmawia Janusz Guttner

S

tar sza, no bli wie wy glą da ją ca ko bie ta, sta ła przed biur kiem ofi ce ra NKWD. Jej rę ce by ły za ci śnię te na ma łym za wi niąt ku, któ re przy ci ska ła do pier si. By ły w nim kosz tow no ści i bi żu te ria. Wy ko pa ła je dzień wcze śniej w ogród ku jej do mu na Ocho cie. Spa lo ne go w Po wsta niu do mu już nie by ło, ale ogró dek i kosz tow no ści prze trwa ły. Był wcze sny wrze sień 1945 ro ku. Kil ka dni wcze śniej jej syn zo stał aresz to wa ny przez NKWD. Był AK -owcem, a po wy zwo le niu zszedł do pod zie mia prze ciw ko no we mu oku pan to wi i zo stał huf co wym har cer stwa pod ziem ne go na Żo li bo rzu. Jak by na stęp ne Sza re Sze re gi, ale tym ra zem prze ciw ko bol sze wi kom. Ty le że NKWD oka za ło się spryt niej sze od Ge sta po. Roz wa lo ny nie dba le w swo im fo te lu za biur kiem NKWD -zi sta ba wił się le ni wie ołów kiem i obo jęt nie przy glą dał się sto ją cej przed nim ko bie cie. Ona zaś, pa trząc ofi ce ro wi pro sto w oczy, po wie dzia ła ci cho, ale wy raź nie: – Ja chcę mo je go sy na. Jed nym ru chem po ło ży ła za wi niąt ko na biur ku przed ofi ce rem. Ołó wek znie ru cho miał w je go pal cach. Ofi cer nie przy glą dał się już ko bie cie. Po dłu giej chwi li pod niósł za wi niąt ko i wsa dził je do szu f la dy. Wstał. – Pa ni syn bę dzie za chwi lę zwol nio ny na 24 go dzi ny, a po tem z po wro tem go za mknie my – po wie dział wol no, lecz do bit nie. No i tak się sta ło. Mój oj ciec zdą żył tyl ko za brać z so bą swo ją na rze czo ną... Twój ojciec?! Myślałem, że opowiadasz mi

jakiś scenariusz filmowy!

– Mo że i brzmi jak sce na riusz, ale to by ło sa mo ży cie. Przez AK -owskie ka na ły prze do sta li się do Cze cho sło wa cji i da lej przez zie lo ną gra ni cę do Au strii. Tam cze ka li na ja kie goś ku rie ra, któ ry miał ich prze pro wa dzić przez gra ni cę sek to ra ame ry kań skie go. Ku rier się spóź niał, no to w ja kimś przy droż nym ro wie mnie po czę li. Po tem do tar li w koń cu przez Pa ryż do An der sa, do Włoch i tam się uro dzi łem. Kraj słoń ca, ma la rzy i sztu ki – więc mi to bar dzo pa so wa ło. Ale ochrzci li mnie już w An glii, co mnie odro bi nę spu ry ta ni zo wa ło... Chyba żartujesz...

– A gdy mia łem rok, w Pol sce ogło si li amne stię i oj ciec po sta no wił wra cać do kra ju – bar dzo tę sk nił za ro dzi ną, za mat ką. Amne stia by ła, oczy wi ście, jed nym wiel kim oszu stwem. Ro dzi com nie po zwo lo no stu dio wać ani za miesz kać w War sza wie. Pod da ni by li naj róż niej szym szy ka nom... Nie by ło naj we se lej, ale przy szedł paź dzier nik 1956 i tro chę się po pra wi ło. Za miesz ka li śmy w War sza wie. La ta le cia ły i ani się czło wiek obej rzał, a zda łem do szko ły fil mo wej w Ło dzi. Film był mo ją pa sją, roz bu dzo ną zresz tą przez mo je go oj ca, któ ry był re ży se rem te atral nym. Kie dy mia łem 14 czy 15 lat, ku pił mi ma łą ka me rę Su per 8 i klam ka za pa dła. To by ło to. I je śli cho dzi o kie ru nek stu diów, już nie by ło żad nej al ter na ty wy. Moim zdaniem to wielkie błogosławieństwo, kiedy tak wcześnie się wie, co w życiu chce się robić.

– No, chy ba jed nak tak. Ale do szko ły fil mo wej do sta łem się do pie ro za trze cim po dej ściem. To znaczy, że nie należy się poddawać.

– Mój przy ja ciel Kie ślow ski rów nież do stał się do pie ro za trze cim ra zem. Dobrze świadczy o was, ale czy o szkole? Słyszałem różne opinie na ten temat... Niektórzy twierdzili, że szkoła im nic nie dała, inni, że bardzo dużo...

– My ślę, że to by ła fan ta stycz na szko ła... Wte dy... Po ko ry ta rzach krą żył jesz cze duch Po lań skie go – on skoń czył ją ja kieś osiem lat wcze śniej. Do Mar ca’68 by ło jesz cze tro chę cza su, więc mie li śmy kil ku bar dzo mą drych ży dow skich pro fe so rów. Ta ki, na przy kład, Bos sak. Był świet nym fa ce tem i pro fe so rem, je go wy kła dy by ły bar dzo rze czo we, a za ra zem ta kie ży we. Lista filmów, które robiłeś we wczesnych latach siedemdziesiątych, jest kilometrowa.

– Pierw sze kil ka lat to by ły do ku men ty – zresz tą uwiel biam do ku men ty. Do fa bu ły bar dzo trud no by ło się do stać. Na szczę ście, w Ło dzi by ła Wy twór nia Fil mów Oświa to wych, w War sza wie zaś Wy twór nia Fil mów Do ku men tal nych i wie lu z nas – a te na sze rocz ni ki oka za ły się bar dzo moc ne – do sta ło wła śnie tam pra cę. Pa mię tam, że na po cząt ku ja ko asy stent mu sia łem tar gać za ope ra to rem cięż ki aku mu la tor. W koń cu jed nak przy szedł de biut i po tem już po szło. Do dać trze ba, że my, to zna czy stu den ci czy ab sol wen ci, trzy ma li śmy się ra zem... W ta kim ar ty stycz nym sen sie. Two rzy li śmy gru pę. Moż na by to po rów nać do fran cu skiej No wej Fa li czy Cze skiej Fa li z lat sześć dzie sią tych. To nie by wa łe, że ja kaś gru pa lu dzi, któ rzy pra cu ją, ogól nie mó wiąc, w sztu ce i kon ku ru ją do tych sa mych środ ków pro duk cyj nych, chce się jed nak trzy mać ra zem przez ja kiś czas.

To jest ta ki mo tor, któ ry tę gru pę na pę dza. To tro chę tak jak im pre sjo ni ści w XIX wie ku. Ro dzi ły się mo że ja kieś tam za zdro ści czy ani mo zje, ale one by ły nie istot ne – waż ne by ło, że by być ra zem i przeć do przo du. Gdy któ ryś z nas ro bił film, to w pew nym mo men cie za pra sza ło się sze ściu, ośmiu czy dzie się ciu ko le gów i oni po pro stu mó wi li ci, co my ślą, bez ogró dek. Ale też kon struk tyw nie: – A jak byś prze mon to wał tę sce nę tro chę do przo du, to mo że by to za gra ło le piej...; – A mo że by tę po stać tro chę przy ciąć... Słu cha łeś te go i mo że po pra wia łeś, a mo że nie... W An glii te go nie ma. Lu dzie się bo ją ko mu kol wiek coś po ka zać, bo my ślą, że ktoś ukrad nie im po mysł. Oczy wi ście, Stan ley Ku brick czy An driej Tar kow ski te go nie po trze bu ją. Jed nak dla nor mal ne go czło wie ka, któ ry ma śred ni ta lent, ta kie wspar cie jest waż ne, ta kie jak by kon struk tyw ne echo. My śmy to mie li i to dzia ła ło. I na gle, ni z te go, ni z owe go, te na sze do ku men ty za czę ły wy gry wać wszyst kie fe sti wa le. I kra jo we, i za gra nicz ne. Obe rhau sen i Kra ków. Chłop cy wra ca li z ty mi róż ny mi zło ty mi pu cha ra mi. A kiedy zacząłeś pracować w Anglii, to czy łatwo ci było przestawić się na tutejsze warunki i sposób pracy?

– Przede wszyst kim na po cząt ku bar dzo trud no by ło do stać pra cę. Tu tej sze, jesz cze wów czas sil ne, związ ki za wo do we utrud nia ły mi ży cie. Na wia sem mó wiąc, ich szef był ta kim za go rza łym związ kow cem, ko mu ni stą zresz tą, któ ry każ de wa ka cje spę dzał na Kry mie. Nie za swo je pie nią dze, oczy wi ście. No to jak zacząłeś?


|15

nowy czas | 20 listopada – 3 grudnia 2010

sylwetki Paradoksalnie, zacząłem po polsku. Wylądowałem w Londynie w grudniu 1981 roku i po tygodniu czy dwóch zadzwonił do mnie Skolimowski, żebym mu pomógł przy pisaniu scenariusza do „Moonlighting”. I to była moja pierwsza praca tutaj, ale jakby kontynuacja Łodzi czy Warszawy. Z drugą było podobnie. Był tu Tomek Pobóg-Malinowski, z którym zrobiłem kilka filmów jeszcze w Polsce, więc sami wymyśliliśmy sobie pracę.

pożyczone z banku, a księgowy cały czas siedzi ci na karku. Jeśli natomiast masz pieniądze, których nie musisz oddawać, to od ciebie zależy, jak ich użyjesz. Oczywiście, oba te systemy mają swoje dobre i złe strony...

Jak to?

– Wiedzieliśmy, że Wajda akurat robił Dantona w Paryżu, więc poszliśmy do Channel 4 i zaproponowaliśmy im zrobienie dokumentu o Wajdzie kręcącym ten film. I oni się od razu zgodzili. Dali nam trochę pieniędzy, niedużo, ale wystarczyło na podróż do Paryża i nakręcenie tego dokumentu. Film poszedł potem na Channel 4 i nawet był dobrze przyjęty.

– Z Poliakoffem zrobiłem trzy filmy: „Hidden City”, „Close my Eyes” i „Century. I pracowało nam się dobrze, najlepszy dowód, że zrobiliśmy aż trzy. No i, oczywiście, ja byłem tym, który nie robił szarego światła. Czy mogliśmy zrobić więcej? Nie wiem... Może... Ale powiem ci, że to jest trochę tak jak z małżeństwem. W pewnym sensie. Coś jakby się wypala, nic nowego się nie dzieje... i czasami trzeba się rozstać.

Ta paryska wyprawa musiała być chyba bardzo ciekawa.

Zrobiłeś dwa filmy, których reżyserem był Nick Roeg.

– Oczywiście! Pominąwszy nawet samą pracę nad filmem, było tam wtedy mnóstwo ludzi z Polski – Jacek Kaczmarski, Andrzej Seweryn, Wojtek Pszoniak i wielu innych. Pamiętam, że któregoś dnia oglądaliśmy u Andrzeja mecz piłki nożnej Polska – Związek Radziecki. To były emocje! A język! Pod adresem naszych wschodnich przyjaciół leciały straszne wiązanki! A my to sfilmowaliśmy i ta scena jest w filmie. Niecały rok później byliśmy znowu w Paryżu z Richardem Howsonem i robiliśmy Letter to Poland. Też dla Channel 4. My się poznaliśmy przy tym filmie. Ja robiłem zdjęcia, a ty pętałeś się przed kamerą w roli uchodźcy z Białołęki.

– Dwa filmy i jedną reklamówkę. To była fantastyczna współpraca, bo to był prawdziwy Mistrz. Świetny reżyser. Nie wahałbym się nazwać go geniuszem. No i co? Prawie nic nie robi. Ken Russell, drugi taki talent, siedzi w jakiejś dziurze i robi sobie prywatne filmiki na wideo. Ale oni są zbyt oryginalni. Żaden system się do nich nie nagnie, a i oni nie nagną się do żadnego systemu.

Jakże bym mógł zapomnieć?! Jednym słowem, zaczęło ci się rozkręcać.

– O, to jeszcze potrwało. Jeszcze długo było pod górkę, ale w końcu się rozkręciło. Wiesz, co mi często mówili? – Wy, Polacy, macie taką dobrą szkołę zdjęć filmowych. Ale powiem ci uczciwie, że ja nie bardzo wiedziałem, o czym oni mówią. I dopiero później Wajda mi to wytłumaczył : – To jest bardzo proste. My pracowaliśmy w tych czasach z cenzurą na karku. A cenzura to byli bardzo bystrzy ludzie i dokładnie wiedzieli, czego chcą, więc gra była ostra i skomplikowana. Wiadomo było, że wszelkie dialogi, które nie były „prawomyślne”, będą wyrzucone, że wszystkie idee ‒ nie po myśli partii – też nie przejdą. Natomiast jest bardzo trudno cenzurować obraz. I dlatego myśmy szli tam, gdzie mogliśmy wejść najmocniej – w obraz. I dlatego nasze filmy miały taką dominację obrazu. To w tobie zostało i to zauważono w Anglii...

– Wiesz, że zrobiłem kilka filmów z Poliakoffem... przecież byłeś parę razy na planie. Kiedyś zapytałem go, dlaczego wybrał mnie do fotografowania jego filmu, a on odpowiedział: –Wiesz, ci operatorzy angielscy to robią takie szare światło, a ty robisz takie... takie czarno-białe. Coś więc w tym musi być. My w Polsce mieliśmy tę świadomość, że światło ma nie tylko oświetlać, ale także coś wyrażać. I okazuje się, że im się to tutaj podoba.

– Nie zawsze. Niektórzy reżyserzy wolą to szare światło. W Anglii często jest tak, że operator jest podległym ekspertem technicznym, w Polsce natomiast jest bardziej współtwórcą. Czy przestawienie się na ten tutejszy sposób myślenia i zasady współpracy z reżyserem było dla ciebie trudne?

– Może nie, gdyż ci reżyserzy, którzy mnie wybierali, robili to właśnie ze względu na to czarno-białe światło... i na tę polską inność, bardziej kreacyjne podejście. A ja z kolei tutaj przyswoiłem sobie metody pracy, które pomagają w osiągnięciu pewnej bezkolizyjnej płynności całego procesu. To wynika, oczywiście, z większego poszanowania kwestii kosztów. I to nie jest wcale takie złe. W Anglii pieniądze są niesłychanie ważne, tym bardziej że – mimo ciągłego mówienia o tym – rząd nie dofinansowuje przemysłu filmowego. W Polsce istnieje na przykład Polski Instytut Sztuki Filmowej, który dotuje wiele produkcji. Zupełnie inaczej się pracuje, kiedy pieniądze są

Lista reżyserów, z którymi tu pracowałeś, jest długa i jest na niej wiele świetnych nazwisk, ale dwa natychmiast przyciągają oko: Stephen Poliakoff i Nick Roeg.

va banque – film duży, z rozmachem, koszt duży, ryzyko duże – ale wygląda na to, że jest sukces... A jednak zastanawiałeś się, gdy czytałeś scenariusz...

– Zastanawiałem się w sensie percepcji, czy ludzie to przełkną. Na szczęście, kiedy potem rozmawiałem z Filipem, zorientowałem się, że on dość długo próbował z aktorami jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć. Chodziło mu głównie o to, by znaleźć złoty środek między rytmem i melodią wiersza a sensem i logiką tekstu, a jednocześnie nadać temu pewną potoczność. I moim zdaniem im się to udało. Gdzieś tam w tle czuje się wiersz, ale nie jest on wiodący. I to jest właśnie rezultat wspaniałej pracy aktorów i reżysera. Wyciągnęli z wiersza bardzo żywy dialog. Poza tym adaptacja Filipa jest bardzo daleko idąca – wyciąga on wątki, które tam w ogóle lub pozornie nie istnieją. Dzięki temu film zrobił się szeroki, pełen przestrzeni, powietrza i ruchu. Choćby na przykład taka scena balu, którego u Fredry w ogóle nie ma. Czy to był jakiś ukłon w stronę „Wesela”?

– Myślę, że tak... zwłaszcza gdy w pewnym momencie cała ta młodzież ubrana w stroje krakowskie wpada takim rozszalałym krakowiakiem, który, oczywiście, tak się kojarzy. Albo scena, gdy Gucio wchodzi do stodoły, a tam są kosy założone na sztorc... kosy kosynierów?

Czy w Polsce jest pod tym względem inaczej?

Oczywiście...

– Ciągle jeszcze inaczej. Niby już zaczynają biadolić, że pieniądze rządzą, że producenci wtrącają się za bardzo do procesu twórczego itd. Ale tam ciągle jeszcze istnieje kult reżysera, kult aktora, kult pisarza, co stwarza warunki potrzebne do twórczego fermentu. Tak mi się wydaje.

– Tego wszystkiego u Fredry nie ma, to sobie tylko Filip wymyślił, ale właśnie to są takie otwarcia na skojarzenia.To jest odważna adaptacja Fredry. Jeśli mamy Albina erotomana i sadystę...

– Tak. To nie jest grzeczna adaptacja pani na-

nami z kolei było trochę inaczej. Filip ustawiał je bardziej jako team, one miały być dwiema, które działają razem, mimo że mają inne profile psychologiczne. On je traktował jako całość. Zarówno Marta Żmuda-Trzebiatowska, jak i Ania Cieślak doskonale to rozumiały i świetnie sobie z tym dawały radę. A z Edytą Olszówką było jeszcze inaczej. To urocza i wspaniała aktorka, ale ona pracuje sama. Nie działa, że tak powiem, w grupie. Ona dokładnie analizuje rolę. Zaobserwowałem, że dzieli sobie scenę na małe porcje, każdy kawałek rozpracowuje, a potem scala, a na końcu dodaje taką warstwę spontaniczności. Jak ci się układała współpraca z Filipem?

– Dla mnie stworzenie koncepcji filmu wywodzi się, naturalnie, ze scenariusza, ale przede wszystkim z rozmowy z reżyserem. To jest bardzo ważne: jaką koncepcję ma reżyser. Jedni mają pomysł wizualny, niektórzy opierają się na tekście, inni znów na aktorstwie. Na szczęście, Filip jest niesłychanie wrażliwy wizualnie, więc bez trudu znaleźliśmy wspólny język. Kiedy robi się kilka filmów z tym samym reżyserem, to porozumiewa się skrótami myślowymi. Z Filipem to był nasz pierwszy wspólny film, ale przecież chodziliśmy do tej samej szkoły, mieliśmy tych samych profesorów, lubimy podobne filmy. Oprócz tego okazało się, że obaj lubimy odwoływać się do malarstwa. W jednym z ujęć zrobiłem takie dosyć dramatyczne światło. Filip przyszedł, popatrzył i powiedział: – Widzę, że lecisz Caravaggiem... może by jednak nie aż tak dramatycznie... Z kolei przy innej scenie, w altanie, ze światłem przefiltrowanym przez gałęzie, przez liście – Filip ze zrozumieniem pokiwał gło-

Skoro mówimy o Polsce, to wyjaśnij mi: dlaczego „Śluby panieńskie”?

Ostatnia realizacja WitOlda stOka tO „Śluby panieńskie”, zagranie – jak móWi – va banque: film duży, z rOzmachem, kOszt duży, ryzykO duże, ale Wygląda na tO, że jest sukces...

– Sam sobie zadałem to pytanie. Telefon z propozycją robienia tego filmu otrzymałem w środku zajęć na uniwersytecie, w którym wykładam. Odbiór był kiepski. Dotarły do mnie jednak dwie rzeczy: że to jest ekranizacja Fredry i że Filip Bajon reżyseruje. Zgodziłem się natychmiast, bez zastanowienia. Zawsze Filipa bardzo ceniłem i chcieliśmy razem pracować, ale jakoś nam się nie układało. Jednak gdy dostałem scenariusz, miałem wątpliwości, czy ludzie będą chodzili do kina na film mówiony wierszem? To jest olbrzymie wyzwanie, takich filmów się nie robi... No jak to? Po „Panu Tadeuszu” i po „Zemście”?

– No, niby tak... Ale „Pan Tadeusz” nie miał takiej dobrej widowni, zdaje się, nie wiem na pewno... „Zemsta” miała niezłą, ale – jak się teraz okazuje – „Śluby panieńskie” w pierwszych dwóch tygodniach pobiły kasą wszystkie dotychczasowe polskie filmy kostiumowe, może oprócz „Krzyżaków”. Krytykom podobno nie za bardzo podoba się ten film, każdemu z innego powodu, ale ludzie idą do kina tłumami. Jak byś to wytłumaczył?

– Nie wiem. Tego nigdy nikt nie wie. Można sobie mówić, że reżyser jest znany i bardzo dobry – ale ludzie nie chodzą na reżyserów. Ludzie chodzą na aktorów, a tu obsada jest, jak to mówią, z górnej półki. No więc ludzie chodzą głównie na nich i nie są rozczarowani, bo ci aktorzy rzeczywiście świetnie sobie poradzili z tym bardzo trudnym zadaniem. Poza tym scenografia przepiękna, kostiumy fantastyczne... …zdjęcia nie najgorsze…

– Dziękuję. Ale rzecz w tym, że w Polsce już dawno nie zrobiono z taką werwą pełnometrażowego filmu kostiumowego... Nasz wspólny przyjaciel, też Witek (nie będę wymieniał jego nazwiska) widział większość filmu jeszcze na stole montażowym i tak stwierdził: – On to tak pięknie sfotografował, że jeśli nie dostanie dalszych propozycji z Polski, to ja się nie nazywam Starecki!

– Powodzenie filmu głównie zależy od jego dobrej famy. Gdy ludzie przekazują sobie: – Warto pójść... musisz zobaczyć... – to film żyje. Ale tego nikt nie jest w stanie przewidzieć, nie ma mądrych... „Śluby panieńskie” to było takie zagranie

uczycielki. Poza tym Filip zrobił ciekawe posunięcie, a mianowicie obsadził dwóch chłopców wbrew ich aktorskiemu emploi – Stuhr jest Guciem, a Szyc Albinem. Koncepcja obsadzania wbrew typowi nie jest niczym nowym, ale...

– Ale czasem można na tym okropnie przegrać. Tym razem Filip wygrał i uzyskał dzięki temu bogatsze postacie. A jak wyglądała praca na planie z tymi wszystkimi gwiazdami?

– Filip rozegrał to absolutnie po mistrzowsku. Reżyseria to jest w zasadzie praca psychologa. I on zaplanował zdjęcia tak, że w pierwszych dziesięciu dniach robiliśmy sceny Gustawa i Albina. Jednego dnia Gustaw, drugiego – Albin, a czasem ich wspólne sceny. I chłopcy bacznie się obserwowali. To było trochę tak jak dwa konie przy bryczce – gdy jeden pociągnie mocniej, to drugi dołączy i ciągnie jeszcze mocniej. Takie: anything you can do, I can do better. I to zwiększało ich koncentrację, mobilizację i wyzwalało energię. A po tych dziesięciu dniach przyszła pierwsza scena Roberta Więckiewicza. To fantastyczny i doświadczony aktor, ale widziałem, że przed tym jego pierwszym dniem jednak był nieco spięty. Bo film już idzie swoim życiem, istnieje już jakaś nowa energia, jakaś chemia, młodzi koledzy gnają jak burza i on nagle musi się włączyć, jakby w biegu, i musi zatknąć gdzieś tam swoją flagę: ja też tu jestem! I on to świetnie zrobił. Z dziewczy-

wą: – Renoir. Bardzo ładnie, tak trzymaj! Jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć ustaliliśmy również, że musimy złamać pewną sceniczność tekstu napisanego przecież na scenę. Wiedząc, że wyjdziemy w plener i będziemy mieli wieloosobowe sceny i huczny bal, namówiłem Filipa na szeroki ekran w cinemascopie. Nigdy przedtem w tym formacie nie pracował, ale dał się namówić i później wcale tego nie żałował. Zgodziliśmy się również na częste używanie montażu wewnątrz-ujęciowego, który polega na tym, że późniejsze, fizyczne cięcia są zastąpione przez ruch aktora lub kamery wewnątrz dłuższego ujęcia. Jest to chyba uczciwsze wobec widza, który może śledzić akcję bez interwencji ciągłych cięć mechanicznych. Z kolei ta imponująca, wewnętrzna energia młodych aktorów naprowadziła mnie na pomysł, by kamera emitowała podobną energię i dlatego w jej pracy stosowaliśmy sporo ruchu, fotografowania z ręki, jazdy i podnoszenia wysoko na kranach. Czy mieliście w ogóle jakieś starcia lub nieporozumienia na planie?

– Nie, nie mieliśmy żadnych starć. Jeśli już coś uzgodniliśmy na początku – i czasem mogło to być wbrew jakimś moim nawykom, a czasem wbrew jego – to już potem tak ciągnęliśmy konsekwentnie do końca. Wszystko szło fantastycznie i dawało mnóstwo satysfakcji. Obyśmy zatem zrobili następny film. Czego wam, wraz z milionami widzów, bardzo serdecznie życzę!


16|

20 listopada – 3 grudnia 2010 | nowy czas

spacer po londynie

Bloomsbury Przechadzając się po Bloomsbury, wciąż można spotkać duchy Dickensa, Eliota czy Viriginii Woolf.

Adam Dąbrowski

Virginia Woolf urodziła się nieopodal Kensington. Nigdy nie lubiła arystokratycznej, napuszonej atmosfery tej dzielnicy. Gdy w 1905 roku postanowiła się przeprowadzić, wybrała Bloomsbury. Gordon Square był wystarczająco daleko i cieszył się odpowiednio kiepską reputacją. Pod numerem 46 wkrótce zaczęła się spotykać grupa Bloomsbury – artyści, pisarze, intelektualiści i dziennikarze: John Maynard Keynes, Edward Morgan Forster czy Roger Fry. Wpadał też Thomas Stearns Eliot. To im dzielnica zawdzięcza swoją artystyczną reputację. Ale nie tylko. Bo ten maleńki zakątek Londynu jest pełen sekretnych przejść do świata wielkiej literatury.

Plac Woolf, Dickensa i mceWana W 1911 roku pisarka zamieszkała na Brunswick Square. Miejsce było idealne: niedaleko od Gordon Square, a jednocześnie blisko do City, po którym Woolf uwielbiała się przechadzać. Brunswick Square lubiła też Izabela, bohaterka Jane Austen. W Emmie z zapałem wychwala to miejsce za jego spokój i czyste powietrze. Dziś mogłaby się zdziwić, bo literacką przeszłość miejsca wyrwano z korzeniami, stawiając tu w latach siedemdziesiątych betonowe centrum mieszkaniowo-handlowe. Słabnące zdrowie Virginii – zarówno psychiczne, jak i fizyczne – sprawiło, że autorka wkrótce przeniosła się do Richmond. Choć przez jakiś czas podobało jej się kursowanie między ruchliwym centrum a zielonymi przedmieściami, w końcu zatęskniła za Bloomsbury. Przeniosła się więc na Tavistock Square. Jak wspominała później, pulsujący życiem Londyn wyzwalał w niej dodatkową energię. To tu, w kamienicy pod numerem 52, narodziła się Clarissa Dalloway. Tutaj także misternym freskiem Do latarni morskiej” nawiązała Woolf dialog z Jamesem Joycem. Czas zatarł ślady po domu pisarki. Na jego miejscu stoi dziś nieciekawa bryła hotelu. We wschodniej części placu zachował się jednak budynek, w którym mieszkał Charles Dickens. Tavistock Square musiał mieć w sobie to coś, pisarz spędził tu bowiem dziewięć lat. I pewnego wieczoru usiadł przy biurku, by zapisać jedne z najsłynniejszych słów w historii literatury: „To były najgorsze czasy, to były najlepsze czasy”. Na Tavistock Square Dickens tchnął również życie w słynnego pana

Gradgrinda, karykaturę XIX-wiecznego utylitarysty z Ciężkich czasów. Oprócz Opowieści o dwóch miastach i Ciężkich czasów” napisał tu też Samotnię. W okolicy znajdziemy również portal do świata literatury współczesnej. Nieopodal znajduje się bowiem szpital neurologiczny, w którym pracował Henry Perowne, bohater Niedzieli Iana McEwana.

obok: Bloomsbury square, poniżej przeszklony dziedziniec British museum

lonDyńskie ministerstWo PraWDy Góruje nad okolicą, rzucając swój złowrogi cień na okoliczny placyk. Odcina się wyraźnie od otoczenia swą ponurą, betonową architekturą. Senate House przy Malet Street, jak niemal wszystko w tej okolicy, również ma literackie powiązania. W czasach II wojny światowej mieściło się tu Ministerstwo Informacji, które zainspirowało Georg’a Orwella do wymyślenia „Ministerstwa Prawdy”, „ogromnej piramidy z lśniącego białego betonu, pnącej się tarasami w górę na wysokość trzystu metrów”. To tu pracował Winston Smith, bohater Roku 1984. Gdy Michael Radford realizował ekranizację książki, nie miał najmniejszych wątpliwości, jaką rolę przygnębiające gmaszysko zagra w jego filmie. Na szczęście, złowrogie proroctwo Orwella nie sprawdziło się. W środku zamiast wymazywania przeszłości robi się wszystko, by ją zachować. Powstały w latach trzydziestych budynek kryje bowiem bibliotekę londyńskiego uniwersytetu. Gdzież indziej, jak nie w Bloomsbury, mogłoby bić serce University of London? Uczelnia powstała w 1836 roku jako przeciwwaga dla arystokratycznych uniwersytetów Oxford i Cambridge. Swoją pierwszą siedzibę miała niedaleko Piccadilly, ale w miarę, jak wchłaniała coraz to nowe college’e, stawało się jasne, że potrzebuje więcej przestrzeni. Ta znalazła się właśnie na północ od Oxford Street, na terenach wykupionych od księcia Bedford. W Bloomsbury mają siedziby UCL (najstarszy, obok King’s College, w Londynie), Birkbeck i School of Oriental and Asian Studies.

muzeum Brytyjskie W PosaDach Drży Jest jeszcze jedno miejsce, które przyciąga do siebie podczas każdego spaceru po Bloomsbury. „Kolosalna kopuła, wielkie łyse czoło otoczone łańcuszkiem wspaniałych nazwisk”, jak pisała o nim Woolf. British Museum. Jedno z najwspanialszych muzeów na ziemi jest częścią Bloomsbury od 1753 roku. To kawał historii świata i Wielkiej Brytanii. Nie zawsze

tej chlubnej, bo część zbiorów znalazła się tu w kontrowersyjnych okolicznościach związanych z kolonialną przeszłością Wysp. Od lat Grecy domagają się od Wielkiej Brytanii, by ta zwróciła im tak zwane marmury Elgina. Zdobiły one niegdyś Partenon, ale lord Elgin wywiózł je – kawałek po kawałku – by pokazać swoim rodakom. Dodajmy, że ekipa lorda nie celowała w subtelności: w ruch poszły łomy, piły i dynamit, co przyczyniło się do zniszczenia sławnej budowli. W British Museum znajdziemy też słynny kamień z Rosetty: czarną, bazaltową płytę, która stała się kluczem do rozwiązania jednej z największych zagadek wszech czasów – znaczenia hieroglifów. Kamień odkrył francuski podróżnik w Egipcie, ale na koniec zgarnęli go Anglicy, którzy pokonali wcześniej wojska napoleońskie. Kair od lat domaga się zwrotu zabytku. Bezskutecznie.

Duchy BloomsBury Muzeum Brytyjskie bardzo się zmieniło od czasów, gdy wędrowała po nim autorka Własnego pokoju. Jeszcze w latach sześćdziesiątych w powieści Muzeum Brytyjskie w posadach drży David Lodge kazał swemu bohaterowi pędzić na złamanie karku przez miasto, by usiąść przy biurku w celu dokończenia przedłużającego się pisania doktoratu. Dziś setki studentów i doktorantów zmierzają ku nowo wybudowanemu budynkowi British Library w okolicach King’s Cross. W 2001 roku British Museum wzbogaciło się o zapierający dech w piersiach zadaszony dziedziniec. Ale słynna czytelnia ciągle istnieje. Można tu usiąść przy biurku nr 7, przy którym Marks pisał swój Kapitał. W Pokoju Jakuba” Woolf porównuje to miejsce do wielkiego umysłu. Dziś umysł ten jest uśpiony, ale po czytelni wciąż przechadzają się duchy Oscara Wilde’a, Brama Stokera i Lenina. Jeśli wsłuchamy się

dobrze, pewnie usłyszymy ironiczny śmiech innego stałego bywalca biblioteki – Bernarda Shawa. Gdy wyciągniemy komórkę, możliwe, że przez ramię spojrzy nam z ciekawością ojciec science fiction – Herbert George Wells.

Staropolskie hot dogi na Brunswick Square Naprzeciw wejścia do stacji Russel Square znajduje się nowoczesny kompleks mieszkaniowo-usługowy. W soboty odbywa się tu targ, na którym można spróbować specjałów z kuchni całego świata. Są więc potrawy z Indii, Chin i Portugalii. Polska reprezentowana jest przez… hot dogi! Akcent polski najwyraźniej ma polegać na tym, że w gumowatej bułce zamiast zwykłej parówki znajduje się nasza rodzima kiełbasa.


|17

nowy czas | 20 listopada – 3 grudnia 2010

czas przeszły teraźniejszy

Dzień Pamięci Alex Sławiński

Nikomu chyba nie trzeba objaśniać, czym jest święto 11 listopada. Dzień ten jest obchodzony uroczyście nie tylko w krajach europejskich, ale także we wszystkich pozostałych, które brały udział w I wojnie światowej, w tym również w krajach byłego Imperium Brytyjskiego. Dla nas, Polaków, ten dzień jest szczególny podwójnie – oddajemy wtedy hołd wszystkim poległym w różnorakich bitwach i konfliktach, jakie przez stulecia targały narodami, a także obchodzimy Dzień Niepodległości. Czcząc pamięć poległych, jednocześnie cieszymy się z odzyskanej dzięki nim wolności. Dla wielu mieszkańców Wielkiej Brytanii Rememberance Day niewiele różni się od pozostałych. Chodzą do pracy, po pracy lądują w pubie… Gdyby nie minuta ciszy o „jedenastej godzinie jedenastego dnia jedenastego miesiąca w roku”, pewnie mogliby nawet nie zauważyć, że wokół nich dzieje się coś specjalnego. Jednocześnie nie da się nie zauważyć tysięcy maków wpiętych w klapy płaszczy i wieńców składanych w miejscach pamięci rozsianych na terenie całej Wielkiej Brytanii. Od londyńskiego The Cenotaph po groby żołnierzy w najodleglejszych wioskach kraju. Kiedy tego dnia wziąłem do ręki poranne „Metro”, nie znalazłem tam prawie nic na temat Rememberance Day. Ot, gdzieś, w środku magazynu, pomiędzy doniesieniami o poczynaniach uczestników XFactora i wiadomościami agencyjnymi, znalazłem krótki artykulik upamiętniający… udział muzułmanów w obu wojnach światowych. Tym bardziej smutno mi się zrobiło, gdy oglądając wieczorem relacje z obchodów święta, widziałem pikietujących przedstawicieli muzułmańskiej mniejszości, żądających wycofania wojsk brytyjskich z Afganistanu. Nie uszanowali nawet minuty ciszy… Jak można z wydarzenia poświęconego pamięci tych, którzy zginęli, uczynić element doraźnej walki politycznej? Zdecydowana większość z żyjących w Wielkiej Brytanii muzułmanów pochodzi z krajów Wspólnoty Brytyjskiej. Każdy, kto skończył chociażby trzy klasy podstawówki, powinien mieć chociażby mgliste pojęcie o udziale Wielkiej Brytanii w największych konfliktach współczesnej Europy. Czy pikietującym przeszło chociaż przez myśl, co by się stało, gdyby w którymś momencie historia potoczyła się inaczej? Co by się stało, gdyby w momencie wygrania I wojny światowej państwa Osi zażądały w ramach reparacji wojennych angielskich i francuskich terytoriów zamorskich? Kto wie, czy w takiej sytuacji epoka kolonializmu nie trwałaby do dziś. Co by się stało z kolei, gdyby Hitler wygrał wojnę w Europie? Prawdopodobnie – w ramach rozszerzania lebensraumu – pierwsze kroki skierowałby w stronę bogatych w surowce krajów Bliskiego (i nieco dalszego) Wschodu. To właśnie dzięki zwycięstwu wolności i demokracji przybysze z zamorskich krajów mogą nie tylko swobodnie stąpać po europejskiej ziemi, ale i protestować w sposób, za jaki w kraju swego pochodzenia mogliby dostać kulkę w łeb. By być wolnym, trzeba być przede wszystkim świadomym i odpowiedzialnym. Zbezczeszczenie tego święta było więc nie tylko elementem politycznej manipulacji. Ale też przejawem zwykłego niezrozumienia, czym ono jest. Nie było mi dane 11 listopada wziąć udziału w

Grupa polskich kombatantów uczestnicząca w tegorocznej paradzie

obchodach święta. Jednakże, gdy pojawiła się okazja czynnego uczestnictwa w niedzielnych uroczystościach, skorzystałem z zaproszenia bez wahania. Wysiadając na stacji Westminster, ujrzałem niecodzienny widok. Whitehall zamknięta dla ruchu i obstawiona barierkami. Wszędzie cicho i pusto: od Westminster Abbey do niemal samego Trafalgar Square. Z uczestnikami pochodu spotykam się na placu parad. By tam dojść, musiałem przejść przez przenośne bramki do wykrywania metalu. Takie, jakich policja używa podczas swych lotnych akcji na stacjach metra, polując na nosicieli noży, dealerów narkotykowych i innych przestępców. Gdy dotarłem na miejsce, plac był pełen ludzi. Głównie kombatantów, w mundurach różnych państw i formacji. Ale także młodzieży z organizacji skautowskich i nie tylko. Z tłumu wyróżniali się Szkoci i Azjaci w nakryciach głowy przypominających kapelusze kanadyjskiej kawalerii. Polska grupa była relatywnie nieliczna. Dwadzieścia, może trzydzieści osób. To raczej

niewiele jak na trzecią największą mniejszość w Wielkiej Brytanii. I jedną z największych grup narodowych, która w czasie II wojny światowej w tym kraju walczyła. Patrząc na przybyłych, przypomniałem sobie wizytę księcia Karola w POSK-u niecały rok temu. Teatr i Sala Malinowa pękały wówczas w szwach. Gdzie ci wszyscy kombatanci podziali się dzisiaj? Cóż – nie mnie pytać. Każdy z pewnością miał swoje powody, by być tego dnia nieobecny. Jednakże – mimo iż była nas tylko garstka – ucieszyłem się, widząc obok dawnych żołnierzy ich wnuki. Które – choć urodzone tutaj, w kraju błyskawicznie pauperyzującym się i kastrującym tradycje – potrafią pielęgnować historię. Nawet jeśli to już nie ich historia. Poszczególne grupy szybko sformowały się w kolumny o sześcioosobowych szeregach. Za nami stanęła grupa kanadyjska. Przed nami – Holendrzy. Bardziej z przodu grupa mundurowych w biało-czerwonych arafatkach. Poprzez wielką bramę w budynku dowództwa armii z placu parad wyruszyliśmy na Whitehall.

Gdy czekaliśmy na wybicie godziny jedenastej, do naszej grupy podszedł człowiek w mundurze ONZ. Porozmawiał chwilę z kombatantami i zrobił sobie z nimi kilka zdjęć. Miły gest, sympatyczne spotkanie. Sygnał do rozpoczęcia obchodów Rememberance Day dała pojedyncza salwa armatnia, po której nastąpiła minuta ciszy. Uroczystości poprowadził Arcybiskup Canterbury. W krótkiej modlitwie oddał cześć tym, którzy zginęli na wszystkich frontach wojen. Następnie odmówiono modlitwę (znane wszystkim Ojcze nasz) i odśpiewano God Save the Queen. Królowa była pierwszą osobą, która złożyła wieniec pod pomnikiem Cenotaph. Po niej wieńce z maków złożyli inni członkowie rodziny panującej, szefowie głównych partii politycznych, przedstawiciele rządu i parlamentu. Nim pochód ruszył, zimna i wietrzna pogoda zmieniła się w deszczową. Jednak warunki atmosferyczne nie zniechęciły wielotysięcznych tłumów do wspólnego świętowania. Maszerujące wzdłuż Whitehall kolumny na całej trasie były witane gromkimi brawami. Atmosfery panującej owego dnia nie da się z niczym porównać. Ani zapomnieć. Polska grupa złożyła pod pomnikiem trzy wieńce. Przechodząc wzdłuż Parliament Street i dochodząc do Parliament Square, pochód skręcał w stronę St. George Street i – idąc wzdłuż Horse Guards Road – wracał na plac parad. Tam był żegnany przez księżną Annę, która – moknąc na równi z innymi – salutowała każdej grupie. Parada w niedzielę 14 listopada była z pewnością wielkim wydarzeniem. Jednak o ile oficjalne, państwowe obchody Rememberance Day wiążą się z wielką pompą i wspaniałą oprawą, o tyle obok, gdzieś tam, w naszej duszy, każdy z nas przeżywa to święto po swojemu. Każdy miał w rodzinie kogoś, kto zginął na wojnie. Na froncie, w partyzantce, bestialsko zamordowany przez takich lub innych najeźdźców. Nie wolno nam o nich zapomnieć. Bo pamięć o nich kształtuje nas samych.


18|

20 listopada – 3 grudnia 2010 | nowy czas

kultura

Pieśń żałosna Góreckiego świat pokochał miłością bezwarunkową. Niezależnie od rasy, wyznania, światopoglądu czy szerokości geograficznej. To miłość czysta i nieskalana, podziw z szacunkiem i zrozumieniem. Nawet wtedy gdy powinna zaistnieć bariera języka... Język muzyki jest jednak uniwersalny. Alfabet dźwięków, muzyczne sentencje, momenty ciszy i westchnienia nie wymagają tłumaczenia. To coś, co się czuję całym sobą. Uchem, duszą, czasem umysłem. I tak się czuje muzykę Henryka Mikołaja. Nawet, a może tym bardziej, dziś, gdy Mistrza nie ma już wśród nas. Chociaż jeśli prawdą jest, że nigdy nie umiera ten, kto pozostaje w sercach bliskich...

Łucja Piejko Henryk Mikołaj Górecki urodził się 6 grudnia 1933 roku w Czernicy, w powiecie rybnickim. Po ukończeniu liceum ogólnokształcącego pracował jako nauczyciel przedmiotów ogólnych w szkole w Radoszowach. Regularną naukę muzyki rozpoczął w 1952 roku w Średniej Szkole Muzycznej w Rybniku pod kierunkiem Karola i Antoniego Szafranków. W latach 1955-1960 studiował kompozycję w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Katowicach, w klasie Bolesława Szabelskiego. Z katowicką Akademią Muzyczną, którą ukończył z najwyższym wyróżnieniem, Górecki był związany jeszcze przez długie lata – od 1968 jako wykładowca, od 1972 na stanowisku docenta, uczył czytania partytur, instrumentacji i kompozycji, by wreszcie, w 1975 roku, na cztery lata objąć funkcję rektora. W murach katowickiej PWSM, 27 lutego 1958 roku, odbył się jego pierwszy, a także pierwszy w historii katowickiej uczelni, kompozytorski koncert monograficzny. W tym samym roku Górecki debiutował na II Międzynarodowym Festiwalu Muzyki Współczesnej „Warszawska Jesień”, gdzie wykonano jego Epitafium op. 12 na chór mieszany i zespół instrumentalny. W 1960 roku Monologhi op.16 na sopran i trzy grupy instrumentalne zdobyły I nagrodę na Konkursie Młodych Kompozytorów Związku Kompozytorów Polskich. 21 września 1960 roku, na IV edycji Warszawskiej Jesieni, kompozytor zaszokował słuchaczy swoimi Scontri op. 17 na orkiestrę,

zyskując opinię jednego z najbardziej awangardowych twórców młodego pokolenia. Lata burzy i naporu – silnego zainteresowania serializmem i sonoryzmem, a także wszelkimi eksperymentami artystycznymi, zakazanymi jeszcze kilka lat wcześniej przez reżim stalinowski, ustępowały z czasem miejsca wyraźnemu i konsekwentnemu nawrotowi Góreckiego w stronę tradycyjnych form, tradycyjnego instrumentarium, a wreszcie, w stronę tonalnego i nawet modalnego materiału dźwiękowego. Kulminacją przemiany postawy twórczej kompozytora jest z pewnością III Symfonia pieśni żałosnych z 1975 roku. To właśnie od tego momentu Górecki zaczął się skłaniać się prostocie muzyki chóralnej a capella, do której inspiracje czerpał z polskiej kultury ludowej i kościelnej. – Skoro chodzimy po tej ziemi, to cośkolwiek też jesteśmy za nią odpowiedzialni i coś z tej ziemi w nas jest. Miłosz, Słowacki, Szymanowski, Chopin – oni są tacy, bo skądś pochodzą [...]. Tego balastu nie da się odrzucić – miał kiedyś powiedzieć. I rzeczywiście, przywiązanie Henryka Mikołaja Góreckiego do kraju i polskich wartości przeniknęło całą jego twórczość; twórczość, która mimo podlegania nieustannym przeobrażeniom technicznym i stylistycznym stanowi niezwykle jednolitą, unikalną i niepowtarzalną całość. Polska wiedziała o tym od dawna. Świat miał się o tym przekonać dopiero 16 lat po skomponowaniu III Symfonii pieśni żałosnych, w 1992 roku. To właśnie wtedy amerykańska śpiewaczka Dawn Upshaw, wraz z zespołem London Sinfonietta pod batutą Davida Zinmana, nagrała płytę z monumentalnym dziełem polskiego kompozytora. Płyta okazała się prawdziwym

bestsellerem, błyskawicznie trafiając na pierwsze miejsca amerykańskich i angielskich list przebojów. Górecki zaś stał się jednym z najbardziej popularnych i rozpoznawalnych kompozytorów klasycznych, uwielbianym i słuchanym nawet przez tych, którzy z muzyką poważną na co dzień nie mają nic wspólnego. Czy dziwią zatem wyrazy uwielbienia i podziwu wyrażane wirtualnie od dawna przez wielu i w wielu językach? Takie jak choćby: Gorecki is like a mad zen buddhist. His music could be meditative for hours then all of a sudden it becomes furious and violent. Absolutely love it – tranzenic... Czy dziwią? Na pewno nie. Henryk Mikołaj Górecki zmarł 12 listopada.

Chóralnie W kościele Chrystusa Króla w Balham odbył się już po raz trzeci festiwal chórów zatytułowany Londyńska Jesień św. Cecylii. Z roku na rok festiwal nabiera rozmachu i przyciąga coraz większą publiczność. Jak dużo się dzieje wokół polskich parafii widać właśnie przy takich okazjach. Spójrzmy tylko na kilka przykładów: Chór Ave Verum przy Parafii Croydon Cristal Palace liczy prawie trzydzieści osób przynajmniej dwu pokoleń i działa już jedenaście lat. Ma w swoim repertuarze nie tylko pieśni kościelne czy patriotyczne, ale także muzykę współczesną, ballady i piosenki kabaretowe. Natomiast chór St Ignatius Polish Choir działa przy angielskim kościele St Ignatius w Stamford Hill od roku 2007, ale sądząc po profesjonalizmie wykonanych utworów i energii dyrygentki Małgorzaty Pateckiej będzie rozwijał się znakomicie. Wszystkie chóry, niezależnie od tego jak długo istnieją wykazały się podobnym, wysokim poziomem i zbliżonym repertuarem. Wystąpiło siedem chórów: Ave Verum (Croydon), Coro Dell’ Angelo (Angel), Chór im Jana Pawła II (Balham), Schola Cantorum (Ealing Brodway), Schola Gregoriańska (Balham), St. Ignatius Choir (Seven Sisters), The Beechcroft Chapel (Tooting Bec). Ważną rzeczą było zaproszenie wielokrotnie nagradzanego chóru gospel z Tooting Bec – Beechcrooft Chapel Choir New Testament Assemble, który wniósł dużo dynamizmu i elektryzującej energii. Ich występ udowodnił też, że festiwal chórów powinien otworzyć się na londyńską wielokulturowość, gdyż tylko w konfrontacji z innymi możemy udowodnić, jak wysoki poziom reprezentujemy my sami. Kościół w Balham ma znakomite warunki, by artystyczną działalność rozszerzać coraz bardziej. Nie tylko odrestaurowane, wspaniałe organy, dobrą

Beechcrooft Chapel Choir New Testament Assemble, dyrygent Marcia Mc Pherson

akustykę, wrażliwego na sztukę ks. proboszcza Władysława Wyszowadzkiego. Ma też znakomitego organistę Przemysława Salamońskiego, który – wydaje się, że muzyce poświęca całe życie – jest bowiem nie tylko organistą, ale i opiekunem chóru – Schola Gregoriańska –najmłodszych uczestników festiwalu, a także kompozytorem. Jego majestatyczny Magnificat został wykonany na zakończenie

festiwalu przez połączone chóry oraz czwórkę solistów: Wiktorię Szyrocka – sopran, Violeta Gawara – mezzosopran, Maciek O’Shea – baryton, Marcin Gęśla – bas. Organizatorom gratulujemy i życzymy dalszego rozwoju oraz życzliwych sponsorów. Przyjaznego księdza już mają.

Teresa Bazarnik


|19

nowy czas | 20 listopada – 3 grudnia 2010

kultura

Włość poetycka Abbotts Ann Regina Wasiak-Taylor Historia trzech emigracyjnych ballad Jana Rostworowskiego pod tytułem Opatowa Anna miała, według słów jej autora, zagadkowy początek. Poeta znalazł się przypadkowo w okolicach Winchester i natrafił na starą wieś o nazwie Abbotts Ann. Anną był także strumień płynący przez wieś i wzgórze leżące opodal z ruinami dawnego opactwa. Rozbudzona wyobraźnia poety domagała się wyjaśnienia pochodzenia nazwy malutkiej miejscowości, której domostwa gdzieniegdzie były pokryte strzechami, a pierwsze wzmianki o niej sięgały odległych wieków. Pytani o Annę opata, o opatową Annę, ludzie wzruszali ramionami, nawet księża z okolicznych parafii byli bezradni wobec pytań zaciekawionego Polaka. A ten, zaciekawiony zagadką zrobił to, co przydarzyło się tysiącom żyjących przed nim poetom. Najpierw napisał pierwszą balladę, potem drugą, wreszcie trzecią, a mistrz typograf Stanisław Gliwa złożył całość w bibliofilskiej oficynie na tzw. szmacianym papierze żeberkowym. Tak więc ballada o szesnastowiecznej wsi angielskiej, urodziwej chłopce Annie i przystojnym opacie znalazła dla siebie stosowne miejsce na kartach tego artystycznego druku, który wyszedł zimą 1962 roku. Pochylali się nad tą opowieścią czytelnicy polscy, niezależnie od wieku, pochodzenia, wykształcenia, zaskoczeni nie tylko historią tam zawartą, ale siłą poetyckiego słowa i ładunkiem przekazanej myśli. Jan Rostworowski utrafił w tym niedużym utworze w odwieczne sprawy ludzkie targające sumieniem i sercem człowieka, jego natury szukającej ziemskiego szczęścia, ale również dokonywania gorzkich wyborów. Od tego czasu Opatową Annę Jana Rostworowskiego szczególnie upodobali sobie ludzie teatru, wystawiając ją w formie monodramów lub spektakli aktorsko-muzycznych. Scena Poetycka w POSK-u pokazała ją we wrześniu w pięcioosobowej obsadzie: Magda Włodarczyk, Konrad Łatacha, Wojtek Piekarski – aktorzy, oraz Tomasz Lis i Andrzej Lewandowski – muzycy. Finezyjna reżyseria, w tym inteligentne rozbicie tekstu na trzy głosy, dały iluzję dialogu i wzmocniły akcenty dramatyczne utworu. Użycie jako dekoracji szesnastowiecznej reprodukcji z kalendarza flamandzkiego oraz wykorzystanie efektów dźwiękowych dodało spektaklowi wiarygodności, atmosfery i myślę, że pomogło widzowi dojrzeć i docenić walory językowe utworu. Muzyka w tym spektaklu zasługuje na szczególe słowo, jest grana na fortepianie i klarnecie, a króciutkie wstawki na ten ostatni instrument skomponowała Maria Drue. Dopiero żywe uczestnictwo w tym spektaklu pozwala ocenić melodię płynącą z klarnetu, potęgującą liryzm, nostalgię i tajemniczość ballady. Premierowy spektakl Anny Opata (tak utwór jest czasem nazywany) miał swoje niezapomniane momenty. Widzem w tym programie była aktorka i pisarka Hanna Reszczyńska-Essigman, trzykrotna inscenizatorka poematu Rostworowskiego. Po raz pierwszy pokazała ballady we własnej interpretacji w krakowskim Klubie Dziennikarza w 1966 roku, a potem dwukrotnie w Londynie, gdzie się wkrótce przeniosła. Nie było wśród publiczności Krystyny Cywińskiej, która jako stały sympatyk zespołu artystycznego doprowadziła do wybrania tego właśnie tekstu; nie było jej z nami fizycznie, ale zadowolony duch najbardziej znanej publicystyki emigracyjnej unosił się w Jazz Cafe. Zjawiła się natomiast tego wieczoru wdowa po poecie Teresa Rostworowska z córką Barbarą. Zespół Sceny Poetyckiej poszukiwał mieszkającej w Londynie rodziny poety od wielu tygodni, ale bezskutecznie. Aż tu nagle pojawiła się niespodzianie pani Rostworowska, szczęśliwa, że może posłuchać poezji, która w dorobku męża była jej zawsze bardzo bliska. Obie panie zostały otoczone wianuszkiem obecnych w Jazz Cafe widzów i odpowiadały na wiele pytań. A było o co pytać. Jan Maria Rostworowski należał do wybitnych pisarzy emigracyjnych. Tak jak większość polskich twórców w diasporze zmuszony był prowadzić życie dwoiste – aby zapewnić rodzinie egzystencję imał się wielu różnych prac i zajęć, a najważniejszą sprawą, to znaczy działalnością literacką, mógł się zajmować w wolnych chwilach. Rostworowski cieszył się sławą znakomitego poety i krytyka, na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych jego utwory zamieszczały wszystkie znane pisma emigracyjne, ale do czasu. Ciągnęło go do Polski, nie tej peerelowskiej – jak opowiadała Teresa Rostworowska – ale do ludzi, znajomych krajobrazów, a także do pozostawionej w kraju rodzinnej kamienicy. Wtedy przestał się na emigracji podobać, a z czasem został wyklęty. Do Polski wrócił w 1972 roku wraz z żoną i dwojgiem dzieci. I byłby tam pewnie zaznał sławy, ale przedwczesna śmierć pokrzyżowała wszystkie, z takim ryzykiem i poświęceniem, powzięte plany. Większość znanych nam legend to zwykle znajdy, bez metryki urodzenia i nazwiska rodzica. Abbots Ann jest polską włością poetycką Jana Rostworowskiego. I tak już pozostanie. A pani Teresa zapewne pojawi się na spektaklu 5 grudnia i dorzuci garść nowych informacji o swym mężu Janie Rostworowskim, autorze niezwykłych ballad o „Opatowej Annie” i wielu innych pięknych książek. Szczegółowe informacje na str. 21

W Jazz Cafe w Camden Kiedy czytelnicy „Nowego Czasu” będą trzymać w ręku to wydanie gazety, London Jazz Festival będzie się miał już ku końcowi. Tak się akurat złożyło, że jednym z otwierających tę imprezę zespołów, choć z przyczyn raczej mało rozumianych – poza oficjalnym programem festiwalu, był Tymon Tymański / Leszek Możdżer & Polish Brass Ensemble.

Wojciech Sobczyński

W sobotę 13 listopada legendarna Jazz Cafe w Camden Town była wypełniona po brzegi entuzjastami zespołu, potwierdzając, że muzycy wchodzący w jego skład są już dobrze znani, zwłaszcza wśród publiczności polskiej, ale nie tylko. W długiej kolejce po bilety ustawili się ludzie z wielu zakątków świata. Słyszałem mowę amerykańską, brazylijską... Widziałem Japończyków i Afrykanów. Angielscy goście też przybyli do klubu, bo reputacja Jazz Cafe jest bardzo dobra, a polski jazz jest znany nie tylko z występów wielu grup, lecz także z muzyki filmowej i nagrań płytowych nadawanych przez BBC. Polish Brass Ensemble uformował się na wiosnę 2009 roku. W skład jego wchodzą: lider zespołu Tymon Tymański – bass, Leszek Możdżer – piano, Antoni „Ziut” Gralak – trumpet, Irek Wojtczak – saksofon tenorowy i sopranowy, flet, bass clarinem, Marcin Ślusarczyk – saksofon altowy, Bronisław Duży – trombone, Kuba Staruszkiewicz – perkusja. Wszyscy muzycy mają już wielki dorobek i dużą dyskografię, a obejmują prawie trzy pokolenia polskiego jazzu. Leszek Możdżer – znany z kilku występów w Londynie, ostatnio wystąpił ze znakomitym koncertem w POSK-u – był niewątpliwym magnesem dla publiczności. To, co wydarzyło się w klubie, przeszło jednak wszelkie oczekiwania. Kiedy wreszcie znalazłem się na sali i z trudem przepychałem się przez widownię, z estrady rozbrzmiewało pierwsze solo pianisty. Zaskoczyły mnie te dźwięki. Brzmiały jak rozbudowana w swoich elementach klasyczna kadencja, ale z czysto jazzowymi akcentami. Nie mogłem sobie uzmysłowić, skąd znam te dźwięki, które wkrótce potem zostały utopione we wspólnych „tuti” całej grupy siedmiu muzyków.

W nieuchronnych porównaniach, które przychodzą na myśl, gdy słyszymy coś nowego, wydaje się, że każdy słuchacz podróżuje przez dawne jazzowe przeżycia, kiedyś wysłuchane koncerty czy też ulubione nagrania płytowe. Podróż porównań jest nieunikniona, a mnie zabrała w daleką wyprawę. Słyszałem tam same najlepsze przykłady nowoczesnego jazzu. Znalazłem się w klubie, słuchając Art Ensemble of Chicago. Powędrowałem do nowojorskiej Greenwich Village, słysząc tam New York Contemporary Five, czy też do londyńskiego klubu Ronnie Scott, gdzie słuchałem Charlie Minusa, nie mówiąc już o warszawskiej Sali Kongresowej, w której grał Roland Kirk. Nie przesadzam, Polish Brass Ensemble miał to wszystko i więcej. Brawa entuzjastycznej widowni niewątpliwie wpłynęły na muzyków. Ich solówki stawały się gorętsze i rozbudowane, choć zespół dobrze działa jako całość i jego brzmienie było czasami porównywalne z takim, jakie uzyskuje o wiele większa grupa. Polish Brass Ensemble wystąpił niedawno na polskim festiwalu Przystanek Woodstock. Dowiaduję się od Andrzeja Kalinowskiego, który jest menedżerem zespołu, i Przemysława Chrząszczyka pełniącego rolę promotora, że niebawem ma się ukazać na rynku DVD z tego koncertu. Bardzo żałuję, że występ w Jazz Cafe nie został utrwalony, bo sam byłbym pierwszy w kolejce, by kupić tę płytę. Koncert zakończyła świetna improwizacja pod tytułem Free Tybet. Wspomniałem na początku o zagadkowym brzmieniu Możdżera. Po koncercie za kulisami zapytałem Leszka o te dźwięki. Okazuje się, że cały program improwizowany był na kanwie Chopinowskiej i dedykowanej wielkiemu pianiście z okazji 200 obchodów jego urodzin. I tu jest ciekawy fenomen. Polish Brass Ensemble podjął klasyczny cykl kompozycyjny, zmieszał go z czysto freejazzowym podejściem i przyprawił całą strawę w swoim twórczym kociołku smakiem dalekiego Tybetu. Zrobili to po mistrzowsku i delektowałem się tą potrawą wraz z innymi, czekając na więcej. Oby za rok pojawili się tym razem na głównych salach londyńskiego festiwalu. PS. Wkrótce zostanie wydane DVD Polish Brass Ensemble z udziałem Leszka Możdżera z repertuarem chopinowskim w jazzowych aranżacjach.


20|

20 listopada – 3 grudnia 2010 | nowy czas

co się dzieje

jacek ozaist

WYSPA [33] Kucharz podchodzi do jednej z szafek i ostentacyjnym ruchem wyjmuje butelkę whisky, po czym wychodzi bez słowa. Przez moment stoimy bez ruchu. Kilkunastu klientów siedzących na sali nie ma pojęcia, że awantura w kuchni może pozbawić ich długo wyczekiwanego posiłku. – Co robimy? – pyta Aneta drżącym głosem. – Rzućmy monetą – śmieję się głupkowato, by rozładować napięcie. – Nie pójdę na salę! Obiecałam sobie, że już nigdy nie będę kelnerką. – Lepiej myć kible? – Pewnie, że lepiej. Kibel nie bywa chamski. Co najwyżej brudny. Rozkładam bezradnie ramiona. – Stajesz za kuchnią czy zwijamy interes? Klient od piętnastu minut czeka na „zbója”. Aneta bez wahania rzuca kurtkę i sięga po miskę z utartymi ziemniakami. Moja bohaterka! Biegnę na salę przeprosić klienta za opóźnienie. Na szczęście, trafiam na wyrozumiałą osobę. Nikt zresztą nie ma wobec nas wielkich oczekiwań. Wszyscy raczej zastanawiają się, co też wymyślimy smacznego w pubie na tym zadupiu. Od początku moim założeniem było gotowanie domowych obiadów, czyli tego, co w przeszłości sami robiliśmy w domu lub zapamiętaliśmy z kuchni naszych mam. Domowe, czyli nie z mrożonek ani żadnych półproduktów. Mieliśmy wydawać tylko to, co sami wytworzymy. Dlatego nasza kuchnia zaczęła przypominać manufakturę, gdzie się lepi pierogi, kluski śląskie i kopytka, uciera ziemniaki i tak dalej. Miałem niezły ubaw, eliminując z menu dziwnie brzmiące nazwy, takie jak fasolka po bretońsku, kotlet szwajcarski, śledź po japońsku, placek po węgiersku – i inne tego typu pułapki. Oczyma wyobraźni widziałem te uśmieszki, docinki, złośliwości i pytania, co to za polska kuchnia? Zostawiłem jedynie pierogi ruskie, a kotleta paryskiego zamieniłem na warszawski. Na cześć kucharza warszawiaka, Cezarego, który nagle opuścił stanowisko pracy z butelką whisky pod pachą, bo nie pozwoliliśmy mu niszczyć naszej wątłej reputacji. Szczerze mówiąc, od początku miałem wątpliwości co do jego dyscypliny zawodowej, ale z braku laku dobra i alternatywa. Marzyliśmy o kuchni w pubie, lecz żadne z nas nie chciało tam gotować. Cezary pojawił się nagle jako znajomy znajomego, a przede wszystkim jako człowiek, który pomoże rozkręcić biznes, a jego zarobki będą rosły wraz z obrotami firmy. Układ niemal idealny. Fakt, że byłem ślepy, delikatnie pominę. Cezary jeszcze niedawno pomagał rozkręcić inną polską restaurację, którą rzekomo zorganizował od zera. Potem ci niewdzięczni ludzie wyrzucili go na bruk. Nie przyszło mi, niestety, do głowy, by zastanowić się lub dowiedzieć, dlaczego tak się stało. Ubolewałem wraz z nim, obiecując naiwnie, że u nas to się nie powtórzy. Cezary rozpoczął naszą znajomość od delikatnego zbadania gruntu. – Wszyscy kucharze piją – zagaił, wydmuchując w moją stronę kwaśnawe powietrze. Właśnie rozważaliśmy, gdzie w przyszłej kuchni umieścić piec gazowy, lodówki, zamrażarki, stoły pomocnicze, półki. Pomieszczenie było jeszcze puste, a kafelki lśniły nowością. – Ja to piję głównie piwo – dodał Cezary po chwili. Wkurzył mnie, więc przyjąłem wzrok jego natrętnych oczu. – Ja też – odpowiedziałem spokojnie. – Wino piję czasem do kolacji, a wódę walę jedynie na weselach. Przygasł na moment i od razu odzyskał rezon. – Święta racja – przyznał i sięgnął do siatki, którą trzymał. – Jeszcze nie zaczęliśmy pracy, więc... Śmiałym ruchem wyjął dwie butelki piwa i podał mi jedną z nich. Przepiliśmy za przyszłość nowego interesu. Uścisnąłem wielką, owłosioną łapę Cezarego i życzyłem mu miłego leniuchowania, zanim nie rozpoczniemy pracy. – Fajnie będzie się nam pracowało – stwierdził i zniknął w drzwiach. Muszę przyznać, że trzymał się dzielnie przez sześć tygodni. Pił regularnie, ale w sposób umiarkowany. Mówił

składnie, a obiady wydawał pewną ręką. Nie miałem zastrzeżeń, klienci też. Przybywało ich z każdym dniem coraz więcej i więcej. Jeśli ktoś był niezadowolony, nie mówił mi o tym. Wtedy uwierzyłem, że mój pijący kucharz należy do elitarnego grona tych nielicznych, którzy pijąc codziennie, nie wpadają w ciąg zakończony kłopotami w pracy czy w domu. W życiu jest jednak tak, że mimowolnie przyciągamy do siebie takich, a nie innych ludzi. Mój ojciec pił, wujkowie pili, koledzy i znajomi także. Pili moi koledzy ze szkoły i z podwórka. Pił mój były wspólnik, pił kucharz, w którego uwierzyłem. Powinienem się tego spodziewać, ale, jak zwykle, miałem więcej optymizmu niż rozumu. Alkohol był wokół mnie od kolebki, więc byłem pewien, że ktoś wywróci się z flaszką wódki podczas mojego pogrzebu i zaleje nią moje ostatnie chwile na tym padole. Dlaczego miałoby być inaczej? Tamtego feralnego dnia Aneta wskoczyła na miejsce Cezarego i już tak zostało. Nagle odkryła, że zarządzanie paroma metrami kwadratowymi smakowitości to jej żywioł. Zaczęła wiedzieć, jak zaplanować, przyrządzić, sprzedać. Ruch mieliśmy już wtedy naprawdę duży. Zwłaszcza w weekendy. Sto kilkadziesiąt obiadów w ciągu jednego popołudnia to naprawdę spore wyzwanie. Kto nigdy nie robił w gastronomii, ten nie wie, ile to jest zup, głównych dań, dodatków, surówek, napojów. I tak zostałem właścicielem knajpy, z którą liczyła się nawet przyszła konkurencja. Skąd wiem? A stąd, że ciągle ktoś przyjeżdżał na przeszpiegi, nieudolnie kopiował menu i ceny, robił zdjęcia, coś tam sobie nagrywał potajemnie. Umieraliśmy z Anetą ze śmiechu, że robimy coś od paru miesięcy, a już zyskało to tak dobrą opinię, że stale ktoś wpada, by nas sprawdzić. Najgorsze było jednak to, że ludzie zaczęli przychodzić do mnie jak do bankomatu. Ten po dychę, tamten po dwie. Ten do piątku, tamten do niedzieli. Ten potem znika i nigdy nie wraca, a tamten omija mnie szerokim łukiem, udając, że nie wie, o co chodzi. Jeszcze gorzej, że nie można człowiekowi odmówić posiłku. On przecież jutro przyniesie, zapłaci, no, bez jaj! Dajemy, żywimy, wierzymy, że Bóg odpłaci i tak mija dzień za dniem. Zaczyna nam powoli przeszkadzać socjalna polityka rządu, która polega na bezgranicznej pomocy bez jakiejkolwiek polisy na sprawdzenie beneficjenta owej pomocy. Mark nie ma tej samej litości. Wyciąga rękę po czynsz i gówno go obchodzi, czy mamy kasę, czy nie. Nasze relacje zmieniły się do tego stopnia, że nie jesteśmy w stanie wypić po piwie i pogadać jak dawniej. Ja jestem płatnikiem, on skarbnikiem. Przeszłe zasługi i zarobione kiedyś pieniądze nie grają roli. Gość otwiera następny pub, choć wygląda na to, że nie radzi sobie z dwoma, które już ma. Wziął się za jakąś ruderę na wybrzeżu i tylko o niej teraz myśli. Ostatnio przyszedł do mnie list zaadresowany tak: Jacek Ozaist The Duke of Cambridge Zerknąłem w lustro, ale zamiast mojej lordowskiej mości, była tam moja polska gęba z rozwianym włosem i przekrwionymi ślepiami. Cóż, każdemu wolno marzyć. Nie mam zdolności kredytowej Marka, więc nie mam rozmachu, jakim on się kieruje. Mam jednak marzenia, które pozwalają wierzyć, że krok po kroku dotrę na szczyt tej cholernej góry. Mark ma polską dziewczynę. Zwykle lata do niej. Spotykają się w Gdańsku, Poznaniu, Wrocławiu, Krakowie. Czasem lecą na urlop do Malagi, Lizbony czy na Barbados. Pewnego dnia pomyślałem, że ja też mogę. Wszyscy, słownie i dosłownie, wszyscy moi znajomi pojechali w zimie do Polski, a my z Anetą polecieliśmy na Dominikanę.

cdn

@

xxpoprzednie odcinkix

www.nowyczas.co.uk/wyspa JACEK OZAIST

Z URODZENIA BIELSZCZANIN, Z SERCA KRAKOWIANIN, Z DESPERACJI LONDYŃCZYK. ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ PISZE GŁÓWNIE PROZĄ, POEZJĄ PARA SIĘ NIEREGULARNIE

kino Buried Jeden z najstarszych horrorowych tematów odgrzany przez Rodriga Cortesa. Główny bohater budzi się w zakopanej pod ziemią trumnie. Czy uda mu się wydostać? Zanim odejdą wody

Trylogia Terence’a Daviesa Jeden z najważniejszych filmów brytyjskiego kina powojennego będzie można zobaczyć w Instytucie Sztuki Współczesnej. „Trylogia” to portret Roberta Tuckera. W pierwszej części poznajemy go jako chłopca, który musi sobie radzić ze srogim wychowaniem w angielskiej szkole i chłodną atmosferą w domu. Druga pokazuje głównego bohatera uwięzionego w kieracie biurowego życia. W trzeciej Robert jest na ostatnim zakręcie – jako starzec leży w szpitalu i wspomina swoje życie. Ponure, poruszające kino bez upiększeń.

Peter (Robert Downey Jr., którego ostatnio widzieliśmy w „Sherlocku Holmesie”) pracuje wiele mil od domu, ale jednego jest pewien: chce być przy swojej żonie, gdy ona urodzi dziecko. W wyniku splotu niekorzystnych okoliczności zamiast samolotem musi dostać się tam autem. Podwozi go poznany niedawno czterdziestoletni początkujący aktor. I tu zaczynają się schody, bo wspólna podróż okaże się prawdziwą tragedią… Peter dostaje przedsmak tego, co czeka go w ciągu najbliższych lat, bo jego towarzysz jest wielkim dzieckiem, którym nieustannie trzeba się opiekować.

wystawy/pokazy

Twin Peaks UK Festival

Łapacze cieni

Jeśli wciąż zastanawiacie się, kto zabił Laurę Palmer i co to znaczy, że „sowy nie są tym, czym się wydają”, może was zainteresować festiwal Twin Peaks. Kino Riverside Studios proponuje dwunastogodzinną wyprawę do amerykańskiego miasteczka, w którym naprawdę źle się dzieje. Zobaczymy „Ogniu krocz za mną” oraz występ kabaretu The Double R Club (który inspiruje się twórczością reżysera). Na spotkanie przyjadą też aktorzy występujący w serialu. Całość zwieńczy koncert Julie Cruise, która śpiewała w hipnotyzującym temacie głównym Twin Peaks.

Nietypowe zdjęcia możemy oglądać w Muzeum Wiktorii i Alberta. Powstały bez użycia aparatu. Zastąpiły go chemikalia nakładane bezpośrednio na papier. Efekt? „Zdjęcia aparatowe pretendują do roli dokumentowania rzeczywistości, a fotografia bez użycia aparatu pokazuje coś, co nigdy nie istniało. Poza tym takie zdjęcia są zawsze oryginalne, bo nie powstały z negatywu” – czytamy na stronie muzeum.

Sobota, 27 listopada Riverside Studios, Crisp Road W6 9RL

50 lat – tyle Brytyjczycy musieli czekać na dużą wystawę poświęconą sławnemu francuskiemu postimpre-

Sobota, 11 grudnia Institute of Contemporary Arts The Mall, SW1Y 5AH

Untouchables Gangsterski klasyk Briana De Palmy. Sobota, 27 listopada, godz. 15.30 Prince Charles Cinema Leicester Place, WC2

Victoria and Albert Museum Cromwell Road,SW7 2RL

Gauguin


|21

nowy czas | 20 listopada – 3 grudnia 2010

co się dzieje sjoniście. Teraz wreszcie jest – w Tate Modern możemy obejrzeć jego sławne portrety kobiet z Tahiti i krajobrazy Bretanii. Tate Modern Banksinde, SE1

Hendrix w Wielkiej Brytanii Dostojne muzeum Haendla tym razem poświęca wystawę mistrzowi zdecydowanie innej stylistyki. Znajdziemy tu filmy, fotografie i pamiątki po legendarnym gitarzyście rockowym. Handel Museum 25 Brook Street, W1K 4HB

Od Poussina do Seurata Francuskie rysunki z kolekcji National Gallery of Scotland. Wallace Collection Manchester Square, W1U 3BN

Prace Bridget Riley „To jedna z najważniejszych i najbardziej oryginalnych malarek naszych czasów” – czytamy na stronie National Gallery. Zobaczymy jej najnowsze prace, ale cofniemy się też do zamierzchłej przeszłości. National Gallery pokaże, jak Riley zaczynała: znajdziemy tu kopię obrazu van Eycka, którą malarka namalowała, stawiając swoje pierwsze artystyczne kroki. Otwarcie w środę, 24 listopada National Gallery Trafalgar Square, WC2N 5DN

teatry Broken Glass W 1938 roku świat czuł już powiew II wojny światowej (choć w salonach politycznej elity wciąż obowiązywały fałszywe, optymistyczne prognozy pogody). Sztuka „Broken Glass” Arthura Millera przywołuje klimat tamtych dni. Bohaterami są amerykańscy Żydzi: Phillip i Sylvia Gellburg. To jedna z ostatnich sztuk napisanych przez Arthura Millera. Dramaturg opublikował ją w latach dziewięćdziesiątych, kiedy w Jugosławii szalały konflikty etniczne. To dawało „Rozbitemu szkłu” dodatkową moc. „ W każdym z nas, czy sobie zdajemy z tego sprawę, czy nie, drzemie ten sam cholerny nacjonalizm. On nie pojawia się z księżyca. Przychodzi od nas. A my nie zrobiliśmy nawet kroku, by popatrzeć mu prosto w oczy” – opowiadał Miller w jednym z wywiadów. Przy okazji artysta daje wyraz swojej wierze w teatr, który wprawdzie nie pokona faszyzmu, ale „może poruszyć ludzi i sprawić, że staną się sobie bliscy. Tak długo, jak istnieje teatr, istnieje społeczeństwo” – mówił dramaturg. Wielkie tematy wielkimi tematami, ale krytycy doszukiwali się też w „Broken Glass” wątku osobistego: komentarza do związku Millera z M. Monroe. Tricycle Theatre, 269 Kilburn High Road, NW6 7JR

Do 27 listopada Pułapka na myszy Świat, w którym pijąc o piątej po południu tradycyjną herbatkę musimy liczyć się z tym, że dosypano do niej szczyptę arszeniku odtwarzany jest bezbłędnie od kilkudziesięciu już lat

w adaptacji klasycznego kryminału Agathy Christie. St Martin’s Theatre, West Street, WX2 9NZ

Opatowa Anna Program poetycko-muzyczny według poematu wybitnego poety emigracyjnego Jana Rostworowskiego. Niedziela, 5 grudnia, godz. 16.00 POSK, King Street, W6 0RF

Perły Kabaretu Mariana Hemara Kabaret muzyczno-rewiowy warszawskiego Teatru Rampa, w reż. Janusza Szydłowskiego. Spektakl emanuje elegancją, stylem, a jednocześnie rewiową barwnością. Półtoragodzinny program artystyczny wypełniony piosenkami autorstwa Mariana Hemara. sobota 11 grudnia, godz. 19.00 niedziela 12 grudnia, godz. 16.00 POSK, King Street, W6 0RF

muzyka Maciek Pysz Trio Maciek Pysz (uczestnicy ostatniej ARTerii pamiętają go z porywającego występu w kościele St George the Martyr) zagra w nowym składzie: Maciek Pysz – gitara akustyczna/ klasyczna, Asaf Sirkis – insntrumenty perkusyjne, Yuri Goloubev – kontrabas, z którym nagra swoją debiutancką płytę. Piątek, 10 grudnia, godz. 20.00 Camberwell Crypt 81 Camberwell Church Street, SE5 8RB

Odkrywanie Verdiego z BBC Symphonic Orchestra Świętująca w tym roku swoje osiemdziesiąte urodziny BBC Symphonic Orchestra zaprasza na spotkanie z „Rigoletto” Verdiego. Koncertowi będą towarzyszyć wykłady dotyczące dzieła.

Piątek, 3 grudnia, godz. 19.00 Studia BBC Maida Vale Delaware Road, W9 2LG

Piotr Anderszewski w Barbican „Piotr Anderszewski jest bez wątpienia jednym z najbardziej wyjątkowych i fascynujących pianistów naszych czasów” – tak o naszym muzyku napisał dziennik „The Daily Telegraph”. Podczas jego występu usłyszymy m.in. Suitę Angielską Bacha i dzieła Schummana. 7 grudnia, godz. 19.00 Barbican, Silk Street EC2Y 8DS

Underground Fly Poznański zespół grający niezależnego rocka przybywa na mini tournée po Wielkiej Brytanii. Zagra w Leicester, Warsop, Pontypool oraz w Londynie. Grupa promuje swoją nową, wydaną niedawno pięcioutowrową EP-kę. Panowie pracują też nad albumem długogrającym. Czwartek, 25 listopada, Rhythm Factory Club, 16 Whitechapel Road E1 1BY godz.20.00 Piątek, 26 listopada, 12 Bar Club, Denmark Street, WC2H 8NJ, godz. 20.00

wykłady/odczyty Historia sztuki w pigułce Od średniowiecznego ołtarza, przez harmonijny pejzaż Tycjana po mroczne portrety Rembrandta i świat roztopiony światłem u Moneta. W National Gallery jest niemal wszystko. Podczas godzinnych sesji przewodnicy związani z galerią poprowadzą nas przez historię sztuki. Warto skorzystać! Codziennie, godz. 11.30 i 14.30 National Gallery Trafalgar Square, WC2N 5DN

Harry Potter i insygnia śmierci Magiczna podróż dobiega końca. To już przedostatni raz wyruszamy w świat z Harrym Potterem i jego przyjaciółmi. O tym, jak wiele czasu minęło, nim na kinowych ekranach po raz pierwszy pojawił się mały czarodziej, przekonuje furora, jaką podczas oficjalnej premiery filmu na londyńskim Leicester Square wywołało pojawienie się Emmy Watson grającej w filmie Hermione Granger – przyjaciółkę Harry’ego. Z uśmiechniętej, pucułowatej dziewczynki Watson przeistoczyła się w piękną, młodą kobietę w pociągającej, koronkowej sukience. Choć nie mówi o tym głośno, możliwe, że Emma dusi się już trochę w roli młodej czarownicy i chciałaby pójść w ślady innych dziecięcych gwiazd, które potem wypłynęły na szerokie wody (Jodie Foster, Natalie Portman). W listopadowy wieczór było wyraźnie czuć, że seria zmierza ku końcowi, a aktorzy już nigdy nie wcielą się w postaci, które przysporzyły im sławy. Również sami fani serii przyznają, że koniec zbliża się nieuchronnie. I to mimo że wytwórnia

postanowiła nie dożynać zbyt szybko kury znoszącej złote jaja i podzieliła ekranizację ostatniej części powieści Rowling na dwa filmy. Dzieciaki śledzące przygody Harry’ego dorastały razem z nim. Gdy dziewięć lat temu na ekrany wchodziła pierwsza część serii, „Harry Potter i kamień filozoficzny”, był to wesoły, pełen akcji film rodzinny. W miarę jak młodzi widzowie dorastali, doroślały jednak i kolejne epizody serii. Podejmowały coraz więcej poważnych tematów i z odcinka na odcinek stawały się coraz mroczniejsze. Reżyse David Yates zapowiada, że „Insygnia śmierci” to, jak na razie, najbardziej ponura część serii. I rzeczywiście: mroczny lord Voldemort jest potężny jak nigdy dotąd. Udało mu się opanować Ministerstwo Magii i sam Hogwart. Teraz próbuje dopaść Harry’ego. Ten wyrusza wraz z przyjaciółmi w poszukiwaniu sekretu nieśmiertelności swego arcywroga. Tym razem trójka może liczyć tylko na siebie – ich dotychczasowy mentor profesor Dumbledor nie żyje. Jak to wszystko się skończy? Przekonamy się w kinie.

Galeria Bezdomna W londyńskim Southwark Park znalazła miejsce Homeless Gallery (Bezdomna Galeria). W przedziwnym budynku – zbudowanym z cementu na początku XX wieku, według stylistycznych kanonów Arts & Crafts, stylu, który zdominował angielską architekturę i sztukę w końcu XIX wieku i przetrwał w pewnych aspektach aż do drugiej wojny światowej. Budynek w środku jest bardzo wysoki i przypomina gotyckie wnętrza sakralne z imponującą konstrukcją dachową. A & C jako styl był związany z paneuropejskim ruchem pozytywizmu – popierania wiedzy, technologicznej rewolucji oraz kultury wśród niższych warstw społecznych – i jako taki stał się częścią wczesnych utopijnych presocjalistycznych ruchów. W tym kontekście i duchu odbyła się wystawa fotograficzna zorganizowana przez członków grupy DeConstruction Project (www.deconstructionproject.co.uk). Jeszcze do niedawna grupa ta miała słowo Polish w swojej nazwie (Polish De-Construction), która została zmodyfikowana i rozszerzona na inne nacje, a tym samym zniknęło piętno polskiej zaściankowości w szeroko pojętym świecie współczesnej sztuki w Londynie. Wystawa zyskała poparcie Instytutu Kultury Polskiej w Londynie i weszła w program festiwalu Photomonth – East London, 2010. W duchu Arts & Crafts powstała też bardzo egalitarna koncepcja wystawy. Zaproszono artystów bez jakichkolwiek kryteriów kwalifikujących. Przynieście prace i powieście sami – brzmiało zaproszenie do udziału. Wiadomość rozeszła się poprzez IKP oraz mailową listę DeConstruction Project. Dzięki temu wystawa stała się wielkim polskim fotograficznym zlotem. Wprawdzie Brytyjczycy i inne nacje też brały udział, Polacy stanowili jednak znakomitą większość. Zdumiewający jest to fenomen, ile talentu skupiła ta akcja pod jednym dachem, udowadniając jednocześnie, oczywiście, jeśli ktokolwiek potrzebuje dowodów, że Polacy w Londynie to nie tylko budowlańcy czy malarze pokojowi, ale raczej dynamiczna grupa kulturotwórcza, pełna utalentowanych i twórczych ludzi. Nie sposób wymieniać tutaj nazwiska, było ich zbyt wiele. Kilka jednak zapamiętałem. Rysiek Szydło pokazał dziesiątki swoich prac z różnych kategorii tematycznych. Wolałbym zobaczyć mniej, a w większym formacie. Maria Kaleta zaprezentowała ciekawy cykl, najciekawsze prace były powieszone jednak osobno, a szkoda. Widziałem też fotografię Caroliny Khouri, pierwszą publicznie pokazaną pracę z zapowiadanej na wiosnę dużej wystawy. Organizatorom należą się gratulacje za znakomity pomysł, choć przydałoby się zobaczyć pewną kuratorską myśl, której, niestety, trochę brakowało w tym pospolitym ruszeniu.

Wojciech Sobczyński


22 |

20 listopada – 3 grudnia 2010 | nowy czas

czas na relaks o zdrowiu z natury czerpanym

Jedność W różnorodności Dzisiejsze dwa przepisy są zaczerpnięte z »bogatej kuchni Afryki Południowej, w czasach

mAniA

międzywojennych zwanej Unią Południowoafrykańską. A mottem tego państwa jest jedność w różnorodności, co dobrze oddaje rzeczywistość także tę kulinarną i przyrodniczą.

GotoWAniA mikołaj Hęciak Myliłby się ktoś, kto chciałby sądzić kuchnię Afryki Południowej tylko po długoletnim członkostwie tego kraju w Commonwealth, czyli wpływach kuchni brytyjskiej. Co można powiedzieć o kraju, w którym oficjalnie używa się jedenaście języków, nie biorąc pod uwagę wszystkich pozostałych? Na przestrzeni wieków ze względu na swoje strategiczne położenie i zasobność w diamenty tereny Afryki Południowej przyciągały zainteresowanie wielu europejskich państw. Stąd zaglądając do kuchni tego państwa, zobaczymy wpływ gastronomii europejskiej: duńskiej, angielskiej, francuskiej, niemieckiej, a w mniejszym stopniu też i włoskiej, holenderskiej czy polskiej. Jednocześnie niezaprzeczalny wpływ miała kuchnia azjatycka, zwłaszcza chińska i malezyjska oraz rodem z Indii. A to wszystko, oczywiście, na bazie rodzimej kuchni Czarnego Lądu, gdzie występuje wiele plemion niespotykanych w innych częściach Afryki, żeby tylko wspomnieć Xsoza czy Zulu. Podstawą diety rdzennej ludności jest kukurydza, mięso w różnej postaci i owoce. Mówiąc o mięsie, trzeba wspomnieć, że oprócz gatunków hodowlanych, takich jak w Europie (np. wołowina czy jagnięcina), kraj ten oferuje mięso z antylop, strusiów lub jeszcze bardziej egzotycznych zwierząt. Ryby i owoce morza są dość popularne. Nie wspominając o różnorodności warzyw i owoców. Z typowych potraw Afryki Południowej udało mi się znaleźć tylko bobotie i sosatie, czyli marynowane szaszłyki z jagnięciny. A także suszone i solone paski mięsa zwane biltong oraz boerewors, czyli pikantne kiełbaski z różnych rodzajów mięsa.

Zapiekamy około 30 minut. Podajemy z ryżem, chutney, które użyliśmy też wcześniej do nadania smaku, siekanymi migdałami, wiórkami kokosowymi i plasterkami banana. Oprócz tych przystawek bobotie możemy podać z dowolnie wybranymi warzywami, np. pureé z zielonego groszku, okrą czy topinamburem. Ten ostatni jest mało znanym warzywem w Polsce, ale już nasi zachodni sąsiedzi potrafią produkować z niego spirytus. W Anglii topinambur, czyli inaczej karczoch (Jerusalem artichoke), jest dostępny z rodzimych upraw od października do kwietnia.

toPinAMBur duszony Na 4 osoby potrzebujemy: 700 g karczochów, 1 cytrynę, 2 łyżki świeżego tymianku, 1 łyżkę zielonej pietruszki i sól i pieprz do smaku. Warzywo obieramy i kroimy w półcentymetrowe krążki. Dodajemy startą skórkę z cytryny i wyciśnięty sok, tymianek oraz doprawiamy do smaku solą i pieprzem. Całość zalewamy 150 ml zimnej wody i pod przykryciem doprowadzamy do zagotowania. Potem na wolnym ogniu dusimy około 10 minut, aż karczochy będą miękkie, a woda prawie odparuje. Możemy podawać na zimno lub ciepło i posypać natką pietruszki przed podaniem.

BAnAnA BreAd

Jelita są tarczą obronną organizmu, a od ich pracy »zależy nasze zdrowie i samopoczucie – przekonują Aneta Mariańska i Andrzej Prokopiuk co możemy zrobić, żeby mieć zdrowe i szczelne jelita?

– Najlepszym sposobem na zdrowe jelita jest spożywanie pokarmów bogatych w błonnik. W zdrowej diecie – według Instytutu Żywności i Żywienia – powinno znajdować się 18 g błonnika dziennie. Przeciętnie Europejczyk zjada go… 6–8 g, czyli dużo poniżej wszelkich norm. Ponieważ pożywienie nie zapewnia wymaganego minimum lekarze zalecają suplementy, które uzupełniają braki błonnika. Jakie znaczenie ma szczelność jelit?

– Szczelne jelita oznaczają czystość krwi i całego organizmu. Z jelita cienkiego i grubego do krwi przedostaje się wszystko, co ma odpowiednią wielkość, aby tam trafić. Jeśli jelita mają uszkodzenia ścian (nadżerki), wówczas do krwi przenikają substancje (np. alergeny pokarmowe) oraz bakterie i grzyby, które zatruwają cały organizm. Jeżeli jelita są szczelne, do krwi wędrują substancje odżywcze i woda. Wszystkie zanieczyszczenia pozostają w ich środku, a następnie są wydalane. W jelitach znajdują się miliardy drobnoustrojów. Niektóre z nich są szkodliwe. Inne wspierają organizm: produkują witaminy, ograniczają liczbę szkodliwych bakterii, aktywują układ odpornościowy. Korzystne bakterie dobrze się rozwijają, gdy mają stały dostęp do podłoża w postaci błonnika. Jakie są skutki złej pracy jelit?

– Zła praca jelit przyczynia się do zwiększenia częstości występowania raka (liczba ta wzrosła z 4 do 25 proc. ludności), rozwijają się takie choroby, jak gościec, stwardnienie rozsiane, choroby serca i układu krążenia, choroba Parkinsona, Alzheimera, a także wiele innych schorzeń. Niesprawne jelito grube jest siedliskiem mikrobów i pasożytów. Ludzie często nie zdają sobie sprawy, że cierpią np. na zespół jelita drażliwego. Jakie są objawy tej choroby?

BoBotie Zdania są podzielone, czy danie to powinno przygotowywać się z wołowiny czy jagnięciny. Obydwa rodzaje mięsa mogą smakować doskonale zależnie od towarzyszących im przypraw. Danie to jest ciekawą alternatywą dla włoskiej wołowiny w pomidorach (ragu stanowiącego podstawę światowego bestselleru, jakim jest spaghetti bolognese) czy angielskiego cottage pie, chociaż nie wszyscy lubią potrawy mięsne na słodko. Na 4 osoby potrzebujemy: 1 kromkę tostowego chleba, 180 ml mleka, 2–3 łyżki oliwy, 1 łyżkę masła, 1 dużą cebulę, 1 ząbek czosnku, 1 czubatą łyżkę curry w proszku, 1 łyżeczkę soli, po łyżce chutney i dżemu, 1 łyżkę sosu Worcester, 1 łyżeczkę kurkumy (turmeric), 2 łyżki octu (brown vinegar), 500 g mielonej wołowiny, 50 g rodzynków, 2 jajka, 2–3 liście laurowe. Chleb okrawamy ze skórki i moczymy w mleku. Czosnek rozgniatamy, cebulę kroimy w piórka i razem podsmażamy na maśle i oliwie. Gdy cebula zmięknie, dodajemy curry, sól, chutney, dżem, sos worcester, kurkumę i ocet. Wyjmujemy chleb z mleka i odsączony łączymy z cebulą. Dodajemy mięso i rodzynki. Gotujemy na wolnym ogniu, aż mięso się podsmaży. Zestawiamy z ognia i dodajemy jedno jajo. Całość wykładamy do natłuszczonego naczynia żaroodpornego. Drugie jajo mieszamy z mlekiem, dodajemy liście laurowe i zalewamy mięsną masę. Naczynie wkładamy do większego naczynia lub na tacy, tak by można było wlać tam gorącą wodę. Taka łaźnia wodna będzie zabezpieczała mięso przed wysychaniem.

tarcza obronna

Nazwa mówi sama za siebie. Jeżeli mamy jakieś przejrzałe banany, których nikt już nie przełknie, to jest dobry sposób, by je uratować przed wyrzuceniem. Na średnią foremkę do keksów o wymiarach 22 x 9 x 7 cm potrzebujemy: 380 g mąki (plain, może wholemeal), 6 g proszku do pieczenia, 1 g sody, 1 g soli, 1 czubatą łyżeczkę cynamonu, 90 g masła, 180 g cukru, 2 jajka, 3 średnie banany, esencję waniliową do smaku i jako dodatek orzechy (walnuts albo pecan). Mąkę przesiewamy i dodajemy proszek do pieczenia, sodę, cynamon. Zamiast mąki typu plain, możemy użyć self-raising flour. W tym przypadku nie potrzebujemy już proszku do pieczenia i sody oczyszczonej. Masło ucieramy z cukrem. Potem po jednym dodajemy jajka, a następnie mąkę i masę bananową. Owoce możemy rozgnieść widelcem. Na koniec dolewamy esencję waniliową i, jeżeli chcemy, orzechy. Ciasto wylewamy na foremkę natłuszczoną i oprószoną mąką lub wyłożoną papierem do pieczenia. W piekarniku nagrzanym do 180°C pieczemy (160°C ‒ jeżeli piec jest z termoobiegiem) przez około 45 minut. Studzimy przed podaniem, a podajemy tradycyjnie z masłem. W podobny sposób możemy przygotować inne ciasta z imbirem (piernik), pomarańczami, cytrynami, marchewką czy orzechami.

– Zespół jelita drażliwego objawia się zwykle bólami brzucha, częstą biegunką na przemian z długotrwałymi zaparciami, wzdęciami, uczuciem niepełnego wypróżniania się. Rozwojowi zespołu sprzyja stres i napięcie. W dzisiejszych czasach, gdy ludzie są zabiegani, cały czas żyją w pośpiechu i stresie, chcą zdążyć ze wszystkim, nie mają czasu wsłuchiwać się w swój organizm i takie objawy ignorują lub po prostu traktują jak coś przejściowego. To jest bardzo typowe podejście, aczkolwiek nie prowadzi do niczego dobrego. Zdrowie mamy tylko jedno i powinniśmy o nie dbać. czy w jakiś sposób możemy wpłynąć na uszczelnienie naszych jelit?

– Oczywiście, spożywając błonnik witalny, czyli nieprzetworzone nasiona, oddajemy wielką przysługę naszym jelitom. Błona śluzowa jelit jest pokryta tylko jedną warstwą komórek, która jest bardzo delikatna i odnawia się co dwa dni. Gdy człowiek niezdrowo się odżywia, spożywa pokarmy w pośpiechu, organizm nie jest w stanie odtworzyć naturalnej błony śluzowej, przez co staje się ona nieszczelna. Błonnik witalny ma te wspaniałe właściwości, że nie dość, iż nie drażni ich ścianek, to jeszcze działa łagodząco, powlekając jelita warstewką śluzu. Jakie właściwości posiada jeszcze błonnik witalny?

– Błonnik witalny intensywnie działając w jelitach, neutralizuje wolne rodniki, które przyczyniają się do starzenia komórek. Błon-

nik wędruje przez cały przewód pokarmowy w stanie właściwie niezmienionym. Jednakże wzdłuż całej drogi wchłania wodę, przez co zwiększa objętość masy kałowej i przyspiesza eliminację niestrawionych resztek. czyli zapobiega zaparciom?

– Tak. Błonnik witalny likwiduje zaparcia i ułatwia regularne wypróżnianie się. Żywność zawierająca dużo błonnika pokarmowego pomaga zapobiegać zaparciom i bólom towarzyszącym hemoroidom, ponieważ zwiększa zawartość wody w kale, przez co łatwiej go wydalić z organizmu. czy spożywając błonnik witalny wydalamy też toksyny i inne szkodliwe dla zdrowia związki?

– Właśnie to jest bardzo ciekawe, gdyż błonnik rozpuszczalny i nierozpuszczalny w wodzie pomaga eliminować z organizmu toksyny, kwasy żółciowe, metale ciężkie (dzięki zdolnościom jonowymiennym wolnych grup karboksylowych), a nawet substancje rakotwórcze! (np. poziom azotynów w organizmie skutecznie obniżają pektyny). Jaki wpływ ma błonnik na poziom cholesterolu?

– Mam bardzo dobrą wiadomość dla osób, które borykają się z podwyższonym cholesterolem oraz cierpiących na cukrzycę. Błonnik obniża poziom cholesterolu. Błonnik rozpuszczalny (pektyny) jest rozkładany do trójkarboksylowych kwasów tłuszczowych, które odpowiadają za hamowanie biosyntezy cholesterolu w wątrobie. Dzięki swej konsystencji wyłapuje i usuwa kwasy żółciowe z jelit. Ponieważ wątroba używa ich do produkcji cholesterolu, zatem gdy zostaną usunięte, obniża się poziom cholesterolu. Wydalanie kwasów żółciowych to główny sposób pozbywania się przez organizm nadmiaru cholesterolu, gdyż tak jak inne tłuszcze nie może on zostać zmetabolizowany. Błonnik nierozpuszczalny obniża poziom trójglicerydów we krwi, przez co zmniejsza ryzyko miażdżycy. Wiąże jony sodu, dzięki czemu obniża ciśnienie krwi. Reasumując, błonnik witalny obniża poziom złego cholesterolu LDL i podnosi poziom dobrego cholesterolu HDL. czy jest coś, co trzeba wiedzieć, stosując błonnik witalny?

– Błonnik chłonie wodę i aby działał skutecznie, potrzebuje jej wsparcia. Dlatego trzeba pić 2–3 litry dobrej jakości wody niegazowanej dziennie. Dzięki piciu wody błonnik nie tylko będzie działał lepiej, ale także dodatkowo oczyści organizm z różnych toksyn, które rozpuszczone w wodzie opuszczą ciało wraz z moczem.

rozmawiał Janusz Frączek

>>BŁONNIK<< Źródłem błonnika pokarmowego są m.in. warzywa, owoce, produkty zbożowe (otręby, kasze, naturalne płatki zbożowe, musli, niełuskany ryż, pieczywo razowe i pełnoziarniste) i nasiona roślin strączkowych. Błonnika nie zawierają m.in. mięso, ryby, mleko, jaja, alkohole, masło, oleje i inne produkty tłuszczowe.


|23

nowy czas | 20 listopada – 3 grudnia 2010

czas na relaks

ZALOTNy mAkIJAż krok po kroku 4. Matowienie skóry – puder

ANIA GASTOL

Pamiętaj, by kolor pudru nie był ciemniejszy od podkładu, inaczej twarz będzie wyglądała jak maska. Proponuję puder transparentny, który jest neutralny i nie przyciemnia koloru skóry. Możesz użyć pudru prasowanego lub sypkiego. Ten pierwszy nie zajmuje dużo miejsca w

Jak wykonać zalotny makijaż i podkreślić swoją urodę? Wykonanie zmysłowego makijażu wcale nie jest trudne. Skorzystaj z moim wskazówek i przekonaj się sama.

1. Oczyszczanie i nawilżanie twarzy Po każdym dokładnym oczyszczeniu twarzy przeznaczonymi do tego środkami (np. Organic Surge, nadającym się do każdego rodzaju skóry) używamy peelingu (2–3 razy w tygodniu). Moim ulubionym jest Intervene Elizabeth Arden, który zarówno oczyszcza, jak i przygotowuje skórę do nawilżenia. Kremy do twarzy należy dobrać w zależności od tego, czy twoja skóra jest sucha, tłusta czy mieszana. Do cery suchej sugeruję wypróbować Body Shop Vitamine E Moisture Cream, do mieszanej i tłustej Clarins Ultra-Matte – krem matujący. Moim niedawno odkrytym sekretem nawilżania twarzy na noc jest wmasowanie kilku kropel olejku arganowego z Maroko, który najłatwiej i najtaniej można zakupić przez internet. Zanim go nabędziesz, upewnij się, że jest naturalny, w 100 proc. arganowy, bez żadnych dodatków...

torebce i zazwyczaj ma lusterko, dlatego świetnie nadaje się do poprawienia makijażu w ciągu dnia. Pudry – zarówno prasowane, jak i sypkie – najlepiej nakładać dużym pędzlem do wykończenia makijażu, matowiąc cerę, będzie wtedy mniej widoczny. Do poprawy makijażu w ciągu dnia skorzystaj z gąbeczki dołączonej do pudru. Wypróbuj pudru prasowanego Clinique Stay Matte (oil free) lub sypkiego Maybelline New York Mineral Powder.

5. Twoje oczy – zwieciadło duszy Zanim nałożysz cień, połóż na powieki podkład, by makijaż utrzymał się cały dzień, a cień nie rozcierał się po oczach (mój ulubiony to Urban Decay Eyeshadow primer). Następnie używając miękkiego pę-

Nie zapominaj o ich podkreśleniu. Uzupełnij przerwy między włoskami nieco jaśniejszym niż twój naturalny odcień brwi cieniem lub kredką i zaczesz szczoteczką lekko do góry. Nowością dla blondynek jest nowa seria kredek do brwi w kolorze Capuccino firmy Sisley. dzelka, nałóż na powieki jasny cień, by rozświetlił spojrzenie. Odrobinę ciemniejszy kolor – np. w odcieniu brązu lub stali – nałóż w kącikach górnej powieki, tworząc ramę dla makijażu. Rozcieniuj dokładnie pędzelkiem. Zrób ciemną kreskę wzdłuż rzęs na górnej powiece, używając czarnej lub stalowej kredki do oczu albo ciemnego cienia, który należy rozprowadzić cienkim pędzelkiem. Zaopatrz się w zestaw kilku cieni – od jasnego do ciemniejszego (proponuję Maybelline Eye Studio). Wybierając kredkę do oczu, upewnij się, że będzie ona miękka i łatwa do użycia na powiece (np. Beauty Confidential).

6. Zalotne rzęsy Tusz do rzęs... Rynek oferuje całą gamę tuszów pogrubiających, wydłużających... Polecam Estee Lauder Sumptuos. Sugeruję jednak, by każda z was wypróbowała kilka różnych tuszów i dobrała ten, w którym rzęsy wyglądają najatrakcyjniej. Pamiętaj, by używać czarnego tuszu, który nadaje oku zalotności.

7. Rama twarzy – brwi Utrzymuj brwi zawsze w nienagannym porządku! Są oprawą twarzy.

Stałe stawki połączeń 24/7

8. Podkreślenie kości policzkowych

I... gotowe!

Przed zakończeniem makijażu nałóż na policzki róż. Powinien on być dobrany do karnacji i koloru włosów – paleta zaczyna się od delikatnych różów po ciemne brązy. Do aplikacji użyj miękkiego pędzla. Wypróbuj Clinique Blushing Blush lub różu w kremie, który można nałożyć palcami, delikatnie wklepując w kości policzkowe – Maybelline Dream Mousse Blush.

9. Zmysłowe usta Ostatnim krokiem, uzupełniającym perfekcyjny makijaż, jest malowanie ust. Do makijażu dziennego użyj delikatnego błyszczyku (Shiseido Lip Gloss), natomiast do wieczorowego oraz intensywnie pomalowanych oczu nałóż mocniejszą szminkę, do-

Dobra jakość

Polska 2p/min

W następnym wydaniu przeczytacie, jak zrobić efektowny makijaż ślubny, który podkreśli urodę panny młodej. Zapraszam do odwiedzenia mojej strony internetowej www.charismaticmakeup.com oraz blogu makijazowesztuczki.blogspot.com Jeżeli wraz z przyjaciółkami wybieracie się na imprezę, na której chcecie zabłysnąć – Christmas Party, świąteczny obiad czy zabawę sylwestrową – służę radą i wskazówkami! Wykonam dla was pokaz makijażu połączony z nauką. Jest to również świetne urozmaicenie wieczoru panieńskiego oraz doskonały prezent dla przyszłej panny młodej! Pod moim kierunkiem wykonasz swój profesjonalny makijaż. Wspólnie przeglądniemy twoją kosmetyczkę, dobierzemy odpowiednie produkty i kolory.

Bez nowej kart SIM

Wyślij smsa o treści NOWYCZAS na 81616 (koszt £5 + stand sms)

Wybierz 020 8497 4029 a następnie numer docelowy np. 0048xxx i zakończ #. Proszę czekać na połączenie.

2. Ujednolicenie cery – podkład Na przygotowanej do makijażu twarzy rozprowadzamy równomiernie podkład. Pamiętaj, by odpowiadał on twojej karnacji (nie za jasny i nie za ciemny). Możesz nakładać go palcami, pędzlem lub użyć do aplikacji gąbeczki do podkładu (polecam N7 Lift & Luminate Foundation, który dodaje twarzy blasku, lub Clinique Superbalanced Makeup).

3. Ukrycie niedoskonałości – korektor Przebarwienia, wypryski i cienie pod oczami pokryj korektorem. Dobierz taki, który jest nieco jaśniejszy od podkładu. Wklep go delikatnie w skórę, szczególnie w wewnętrzne kąciki oka u nasady nosa (np. L’Oreal - True Match Twist up Concealer lub MAC Cosmetics).

bierz odcień do koloru cieni i kreacji, subtelnie zaznaczając usta konturówką. Rozprowadź szminkę równomiernie, używając pędzelka do ust. Proponuję zestaw kolorów Clarins – Lip Colour Palette.

MO A DAR Z u t y d y TRA kre 15% EX tel. komórkow aniu) na oładow ier (przy p

d wszym

2p

Polska (tel. stacjonarny) Słowacja (tel. stacjonarny)

7p

Polska (tel. komórkowy)

1p

Niemcy (tel. stacjonarny) Irlandia (tel. stacjonarny) Czechy (tel. stacjonarny) USA


24|

20 listopada – 3 grudnia 2010 | nowy czas

czas na relaks aby język giętki powiedział wszystko, co… przyjdzie palcom do głowyi

Perełki z… lapsusa Lidia Krawiec-Aleksandrowicz Być może wiele osób pamięta bardzo stary dowcip o tym, jak to do zwierzchnika pewnej firmy doszły słuchy, że jeden z jego pracowników w rozmowie z klientami często używa nieodpowiednich słów, bo nie rozumie ich znaczenia. Dyrektor dbający o wizerunek firmy nie wiedział, jak powiedzieć o tym wprost drażliwemu podwładnemu. Zwołał więc zebranie, na którym zwrócił się do wszystkich z prośbą, aby zapanowali nad swym językiem. Na co Iksiński, podejrzewając, że o nim mowa, wykrzyczał: – Szefie, to alibi to do mnie? Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że to tylko dowcip, a w rzeczywistości nic takiego się nie zdarza. Oj, zdarza, zdarza… – i to nierzadko. Najczęściej są mylone słowa, które mają podobne brzmienie, ale inne znaczenia. Mówiący, chcąc upiększyć swój język, nieświadomie stwarza sytuacje rodem z kabaretu. Czasami słysząc takie dialogi, własnym uszom nie wierzę. Niedawno siedziałam w pociągu obok wracających z pracy na budowie panów. Dobiegały do mnie skrawki ich rozmowy: – Urobiony jestem. Robimy teraz na budynku, co ma cholernie dużo kondycji. Kondycji? Chyba kondygnacji?! – myślę. Może jednak jest w tym jakiś sens – przecież biegając po tych kondy-

gnacjach, wyrabia się kondycję. Fizyczną jedynie, bo językowa nadal pozostaje słaba. Jakiś czas temu rozmawiały również przy mnie dwie panie. Jedna z nich była w ciąży i opowiadała drugiej, jak to jej mąż identyfikuje się z jej stanem: – Wiesz, mąż czuje się źle, bo ma symptom kuwety. Omal nie parsknęłam śmiechem. Owszem, zdarza się, że niektórzy mężczyźni odczuwają fizyczne dolegliwości w czasie ciąży żony i nazywa się to syndromem kuwady. W tym momencie pomyślałam jednak ze współczuciem o nieznanym mi panu – rzeczywiście każdy na jego miejscu czułby się źle, mając – cokolwiek to może znaczyć – symptom kuwety. W innej zaś rozmowie dziewczyna, która właśnie zmieniała pracę i kompletowała potrzebne dokumenty, zwierzała się swojej koleżance: –Teraz chodzi tylko o to, żeby mój poprzedni szef wystawił mi odpowiednie preferencje. Nawet nie śmiem tego komentować. Będąc jednak w takiej sytuacji, wolałabym dostać odpowiednie referencje. Podobna pomyłka zdarzyła się też innej dziewczynie, która podirytowana opowiadała koledze o wyjeżdżającym na urlop zwierzchniku: – Cwaniak sam będzie się kąpał w oceanie, a nam zostawił całą listę swoich predyspozycji. No i skąd ta złość? Wszak podwładni znający predyspozycje szefa mogą spać spokojnie. Co innego, gdyby o dyspozycje chodziło… Poezji w słowach pewnego pana nie dopatrzyła się – co również zasłyszałam – jego rozmówczyni, gdy mówił do niej o wiośnie w jego sercu. – To tylko taka metamorfoza – wyjaśniał, myśląc zapewne o metaforze, czyli przenośni. Może jednak się mylę. Może jego serce

ciągle jest lodowate, więc ta wiosna zaiste byłaby metamorfozą. Z wypowiedzi chłopaka, który opowiadał swojemu znajomemu o wybrance swego serca, nie wiało natomiast chłodem. Zwłaszcza gdy mówił: – Od niej zawsze epatuje takie ciepło i szczęście… Należałoby powiedzieć raczej, że emanuje, a nie epatuje, ale można wybaczyć błąd zakochanemu w swojej dziewczynie młodzieńcowi, który chciał powiedzieć o niej nadzwyczaj ładnie. Nad zwyczaj językowy wzniósł się również… W zasłyszanych przeze mnie rozmowach bardzo często, niestety, pojawia się też słowo bynajmniej w znaczeniu innego, choć brzmiącego podobnie przynajmniej, a przecież to nie są synonimy! Według słownikowych wyjaśnień wyraz bynajmniej wzmacnia przeczenie lub sam jest przeczeniem, znaczy też: wcale, zupełnie, ani trochę, a słowo przynajmniej określa minimalny zakres tego, o czym mówimy. Znaczeniowo wszystko jest w porządku w dialogu: – Jesteś głodny? – Bynajmniej! – To przynajmniej wypij herbatę (wypowiedź straciłaby sens, gdyby oba te słowa zostały użyte w odwrotnej kolejności). Jeśli jednak na pytanie męża: – Kochanie, czy jesteś szczęśliwa?, żona odpowiada: – Bynajmniej z tobą, to on raczej nie ma powodu do radości. Chyba że są to dla niego wyrazy bliskoznaczne. Ciekawe, czy owa pani też je tak traktuje? Podróże kształcą, to pewne! Wielokrotnie mogłam się o tym przekonać. W czasie swoich krótkich lub dłuższych wojaży (choć nie tylko) często słyszę różne rozmowy, rozmaite słowa – mądre, interesujące, smutne, komiczne, żenujące… Szkoda, że nie zawsze są to perły. Choćby wzięte z lamusa.

krzyżówka z czasem nr 16

Poziomo: 1) biskup, twórca pierwszej powieści polskiej „Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki”, 7) bogini, która ma pomnik w Warszawie, 8) powrót do przestępstwa, 9) … Bridges to tytułowa postać amerykańskiego serialu kryminalnego; rolę tę odtwarzał Don Johnson, 11) czworokąt o równych bokach i równych kątach, 15) nawóz zawierający azot, 19) skóra do podszycia płaszcza, 21) 1 048 576 bajtów, 22) zawarcie związku małżeńskiego, 23) odtwarzała rolę Basi w filmie „Pan Wołodyjowski” i serialu „Przygody pana Michała”.

Pionowo: 1) zatyczka do butelki, 2) przebiega planowo, 3) indyk-samiec, 4) płaskie naczynie do obróbki chemicznej materiałów fotograficznych, 5) drzewo Kochanowskiego, 6) klub sportowy w Poznaniu, 9) właściciel arki, 10) ementaler, 12) nie pasuje do karety, 13) polski serial z Haliną Rowicką i Tomaszem Borkowym, 14) umartwia się, 16) huśtawka małpy, 17) wytwórca tkanin, 18) silne napady duszności, 19) za siedmioma górami, za siedmioma lasami…, 20) dekoracyjny układ otworów. Rozwiązanie krzyżówki z czasem nr15: Tadeusz Konwicki

sudoku

łatwe

średnie

3

2

1 4

5

6 5 9 6 2 1 4 3 1 7 5 6 3 2 5 4 7 1 8 3 2 9 8 2 7 8 4 1 7 1 5

1 9 2 3 5 6 8 6 5 2 1 8 1 5 8 6 9 5 2 8 7 7 9 4 1 1 3 7 4 9 8 1

trudne

8 6

2 4

5

7 3

2

7 1 6

3 5 7 1 7 5 8 3

3 7

4 2 4 2 3

6 9


|25

nowy czas | 20 listopada – 3 grudnia 2010

ogłoszenia by sending a CV/written application to Mr Marko Borner at George Hotel, The Square, Pangbourne, Reading, Berkshire, RG8 7AJ or to info@georgehotelpangbourne.co.uk.

Dzwoń do Polski za mniej niż 1p

POLISH SPEAKING OFFICE ASSISTANT

job vacancies POSzUKUję OSOBy DO SPRząTANIA DOMU 3 godz. tygodniowo, południowo-wschodni Londyn (pogranicze Peckham i New Cross) Tel. 0779 1582 949

Location: FULWOOD, PRESTON, LANCASHIRE PR2 Hours: 37.5 HOURS PER WEEK, MONDAY-FRIDAY, 9AM-5PM Wage: £6.00 PER HOUR Employer: Optimal Claim Limited Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: The applicant needs to be a fluent Polish speaker to be able to liaise with our clients. Previous experience desirable but not essential as training will be given. The applicant will be required to perform typical office duties: answering calls, greeting clients, assisting with enquiries, general admin work. . How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Sylwia Klich at Optimal Claim Limited, sylwia@optimalclaim.co.uk.

Bez przedpłat i abonamentu

Location: WEMBLEY, MIDDLESEX HA0 Hours: 37.5 HRS OVER 5 DAYS Wage: NEGOTIABLE Closing Date: 20 December 2010 Employer: NK COMPUTER SERVICES LTD Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: An expanding and highly successful provider of IT services being in business for over 20 years to SMEs is seeking an engineer with extensive experience of MS products essential with MS Certifications, to include Windows Server 2003- 2008,MS Exchange 2003-2010 & SQL Server. Knowledge of Linux & Apple MAC software will be a plus point. Duties include: professionally configuring & installing File Servers, Terminal Servers, VPN, etc. and attending customer sites for the purpose of system trouble-shooting, installations, health checks and security audits. The candidate must have excellent management skills for future Managerial role after one year’s work experience within NK.. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Kishor Negandhi at NK COMPUTER SERVICES LTD, sales@nk-computers.co.uk.

Twoja linia telefoniczna, abonament i numer telefonu pozostaje bez zmian. www.cheapcall1689.co.uk/polska

WAITER/WAITRESS Location: READING RG8 Hours: 5 DAYS A WEEK, DAY EVENING, WEEKEND SHIFTS Wage: £6 TO £6 PER HOUR Employer: George Hotel Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: We are looking for full and part time waiting staff to join our team for our new opened restaurant Luciano's. Candidates should preferably have previous experience. So if your looking to join a dynamic, modern, small but expanding brand, with great opportunities to develop your career, please get in touch with us. . How to apply: You can apply for this job

Location: ROWLEY REGIS, WEST MIDLANDS B65 Hours: 8-6 ON A SHIFT BASIS TO COVER JOBS/WORK. MON-FRI Wage: £17730 TO £21425 PER ANNUM PRO RATA Closing Date: 22 November 2010 Employer: Black Country Housing and Community Services Group Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Wanted December Start.Black Country Housing Group are currently seeking 2 additional people to assist our current team of Direct Labour Operatives DLO. The role will involve liaising with Case managers to conduct a wide range of repairs, adaptations and improvements to our Clients homes. The successful post holder will be responsible for carrying out. maintenance works, estimating labour and resource needs and completing the required paperwork. The post holder will be responsible for conducting work within Clients homes therefore the utmost of professional standards and conduct is required. The post holder will need to hold a valid driving licence, and experience in a similar role or within a relevant trade, would be an advantage. Due to the nature of the work the successful applicant will be required to complete a satisfactory CRB check. How to apply: You can go and see the employer about this job without telephoning beforehand. Ask for Martyn Hood at Black Country Housing and Community Services Group, 134 High Street, Rowley Regis, West Midlands, B65 0EE. BUTCHER Location: RUGBY CV21 Hours: 40 hours, Monday - Friday, 5pm - 1am Wage: Exceeds National Minimum Wage Employer: Premiere People Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Duties include production line butchery, boning legs of pork. Also

Bezpłatny wykaz połączeń online

Zadzwoń do nas na 0800 651 0055 lub zarejestruj się przez internet ZA DARMO!

SMALL REPAIRS/MAINTENANCE OFFICER FIELD ENGINEER

Bez kontraktu

Polska 0.8p Polska tel. komórkowy Orange, Plus GSM 5p USA 0.8p Kanada 0.8p Czechy tel. stacjonarny 2p Irlandia tel. stacjonarny 1p

dealing with the butchery of beef, lamb and poultry. Lots of overtime available. . . How to apply: You can apply for this job by telephoning 01788 535121 and asking for Mike nixon. CARERS / SUPPORT WORKERS Location: EAST SUSSEX AREAS TN38 Hours: VARIABLE TO SUIT Wage: £7.00 - £12.00 PER HOUR Employer: Austeens LTD Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Wanted Carers / Support Workers in East Sussex area. Experience preferred. Own car an advantage but not essential. We offer : Hours to suit. FREE CPD Training, uniform, CRB & Good renumeration. Successful applicants are required to provide an enhanced disclosure. Disclosure expense will be met by employer. How to apply: You can apply for this job by visiting www.austeens.co.uk and following the instructions on the webpage. DENTAL NURSE Location: SHEFFIELD, SOUTH YORKSHIRE S10 Hours: 37 PER WEEK, MONDAY-FRIDAY, DAYS Wage: £14,000-£16,800 PER ANNUM Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Must hold National Certificate of Dental Nursing and a minimum of GCSE grade C or equivalent in English and Maths. To assist clinician in the maintenance of accurate written and computerised dental records. To listen and observe at all times that patients are present in surgery and act as witness on behalf of the dental clinicians if required. . To verbally communicate, clearly, politely and in a helpful manner. To ensure the clinical workspace is a safe environment to carry our clinical procedures. Be familiar and comply with all health and safety rules, practice policies and guidance,

including PPE, COSHH, mercury handling, infection control, disposal of waste, RIDDOR and health and safety. To provide chair-side assistance to dentist or hygiene therapist. To prepare and present materials and equipment in a timely manner. How to apply: For further details about job reference CVD/88759, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am - 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearing-impaired people is 0845 6055 255. HEATING ENGINEER Location: NEWMARKET, Suffolk CB8 Hours: Monday to friday Wage: £30000 Per Annum Employer: AndersElite Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: The role is to carry out the Planned Preventative Maintenance and Reactive Activities on various Care Home, retail, and commercial contracts. A small amount of installation work will also be required. Must have extensive knowledge and experience of fault finding repairing and installing all types of heating systems including Oil, Commercial Domestic gas. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Emmeline Shadrach at AndersElite, emmeline.shadrach@anderselite.com. CLASS 1/2 HGV DRIVER Location: PORTSMOUTH PO3 Hours: 45 OVER 5 DAYS Wage: £7.50 TO £8.50 PER HOUR Closing Date: 19 November 2010 Employer: Bishops Move Solent Pension: No details held

Duration: PERMANENT ONLY

Description: Bishops Move are seeking a class 1or 2 HGV driver to work on domestic removals within the U.K and Europe. Ideally the applicant would have experience within the household removal sector, although full training will be given. Flexibility on nights away and weekend working is essential as some European trips can see you away from home for up to 3 weeks at time. General duties will include packing and loading of clients' effects from their existing home and delivering to their new home. Good customer skills and the ability to work as part of a team are essential. Please note that this role is not just driving but does involve manually lifting items of furniture and effects. Must have bank or building society account for wages to be paid into. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Simon Gibbs at Bishops Move Solent, Unit 3, Portfield Road, Portsmouth, Hampshire, PO3 5SF or to simon.gibbs@bishopsmove.com. GROUND WORKER Location: ERDINGTON, MIDLANDS B24 Hours: VARIOUS Wage: £8.00 Per Hour Closing Date: 07 December 2010 Employer: Clearway Drainage Systems Ltd Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Experienced ground worker required to work on various drainage contracts. Role involves all aspects of drainage, pipe laying, high pressure water jetting and other associated duties. Flexibility, good time keeping and enthusiasm essential. Must be willing to work overtime as part of working week and we operate an on call rota. Driving licence essential. Excellent earning opportunity. How to apply: You can apply for this job by visiting www.clearwaydrainageuk.com and following the instructions on the webpage.


26|

20 listopada – 3 grudnia 2010 | nowy czas

ogłoszenia jak zamieszczać ogłoszenia ramkowe?

KUcHNIA DOmOWA I WANT TO DO YOUR KITcHEN WORK…

ia Ogłoszen ramkowe ! już od £15 TANIO NIE! I W YGOD

AbY ZAmIEścIć OgłOSZENIE RAmKOWE prosimy o kontakt z

Działem Sprzedaży pod numerem 0207 358 8406 ogłoszenia komercyjne

komercyjne z logo

do 20 słów

£15

£25

do 40 słów

£20

£30

PRZEPROWADZKI • PRZEWOZY TEL. 0797 396 1340 SPRZEDAm

SPRAWNIE • RZETELNIE • UPRZEjmIE

…while you play with the kids, curl up with a good book or spend time with your friends. Your time is precious. Let me take care of cooking in the comfort of your home. chef mikolaj Heciak tel.: 07725742312 www.mylondonchef.co.uk

POLIgRAfIA

WYSOKIEj jAKOścI ULOTKI W KUSZĄcO NISKIEj cENIE!

SZYbKO, TANIO, RZETELNIE!

ZDROWIE

LAbORATORIUm mEDYcZNE: THE PATH LAb Kompleksowe badania krwi, badania hormonalne, nasienia oraz na choroby przenoszone drogą płciową (HIV – wyniki tego samego dnia), EKG, USG.

...fOR ENVIRONmENT fRIENDLY DUST fREE ALLERgY DESIgN ŻYj I mIESZKAj ZDROWO... Polecamy usługi w zakresie: •malowanie i odnawianie wnętrz •montaż nowych podłóg, w tym parkietów •bezpyłowe cyklinowanie podłóg •renowacja schodów (remont i odnawianie) •woskowanie, olejowanie desek podłogowych... •montaż ogrodzeń w ogrodach (pielęgnacja ogrodów) ARANŻAcjA WNĘTRZ Z ZASTOSOWANIEm NATURALNYcH SKAł SOLNYcH 0789 543 5476

A6 5000 – £75 A5 5000 – £130 AS Imaging LTD 21 Wadsworth Road, Unit 23 Perivale UB6 7LQ asimaging@easynet.co.uk

www.fromax.co.uk

p a1

Polsk Bez zakładania konta

24/7 Stałe stawki połączeń

Polska Obsługa Klienta

/min

Z tel stacjonarnego wybierz 084 4862 4029 a następnie numer docelowy np.: 0048xxx. Zakończ # i poczekaj na połączenie.

TEL: 020 7935 6650 lub po polsku: Iwona – 0797 704 1616 25-27 Welbeck Street London W1g 8 EN

1p

Wybierz 084 4862 4029

5p

Wybierz 084 4545 4029 Polska tel. komórkowy

Polska tel. stacjonarny USA Niemcy tel. stacjonarny

Orange, Plus GSM

NAUKA

6p jĘZYK ANgIELSKI

www.auracall.com/polska

Wybierz 087 1518 4029 Polska tel. komórkowy Era

KOREPETYcjE ORAZ PROfESjONALNE TłUmAcZENIA Absolwentka anglistyki oraz translacji (University of Westminster)

TEL.: 0785 396 4594 ewelinaboczkowska@yahoo.co.uk

ia Ogłoszen ramkowe ! już od £15 TANIO NIE! I W YGOD

Polska Obsługa Klienta: 020 8497 4622 T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute, include VAT & apply from the moment of connection. BT call setup fee applies. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Prices to other Poland’s mobile networks will be charged at 20p/min. Prices correct at time of publishing: 13/09/2010. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.

DO SPRZEDANIA mIESZKANIE W cALAbRII WE WłOSZEcH 10 min. od Soverato 100 metrów od plaży nad Morzem Jońskim. Dalsze informacje Tel. 07948285701

WYKłADY

PWWb WYKłAD KULTURALNY ZROZUmIENIE SZEKSPIRA Dr Marek Laskiewicz niedizele, 28 listopada godz. 16.00 Klub Orła Białego 211 Balham High Street SW17 7BQ Wstęp wolny www.pwwb.co.uk

bIURA PODRÓŻY


|27

nowy czas | 20 listopada – 3 grudnia 2010

sport

Didier Drogba najskuteczniejszy Arkadiusz Jagieniak W życiu urodzonego 11 marca 1978 roku w Abidżanie Didiera piłka nożna była obecna od zawsze. Już jako dwuletni brzdąc otrzymał replikę koszulki reprezentacji Argentyny, wówczas mistrza świata. W wieku pięciu lat trafił do Francji, gdzie jego wujek grał w piłkę na poziomie drugiej ligi. Wówczas mały Drogba stał się kolekcjonerem koszulek przynoszonych przez krewnego, nieco później jego idolami stali się Jean Pierre Papin, Rudi Voeller i Alen Boksic. Wychowując się w usportowionej rodzinie, musiał rozpocząć poważną przygodę z piłką, zapisano go zatem do Dunkierki, potem trafił do Abbeville. Kolejna zmiana klubu – na Tourcoing – omal nie zaowocowała... porzuceniem futbolu, przyszły znakomity napastnik był w tym czasie najgorszy w drużynie, miał problemy w szkole, doszło nawet do tego, że przez rok nie trenował. Kto wie, czy dziś byłby gwiazdą The Blues, gdyby nie trener Christian Pornin, który pamiętał go z Dunkierki i namówił do gry w Levallois. Tam grał na tyle dobrze, że w 1997 roku Guingamp zaproponowało mu testy. Podczas okresu próbnego doznał kontuzji, co natychmiast zniechęciło działaczy EAG. Wówczas pojawiła się oferta z Paris Saint Germain, ale młodemu piłkarzowi odradzono przenosiny do stolicy. Wtedy zadzwonił do niego trener drugoligowego Le Mans Marc Wester-

loppe. Drogba wskoczył do pierwszego składu, zaczął zdobywać bramki, ale dobre występy były dość często przeplatane kontuzjami. Kiedy zwolniono z klubu duchowego ojca (tak dziś określa trenera piłkarz) Westerloppe’a i pojawiła się oferta z Guingamp, Didier długo się nie zastanawiał. W styczniu 2002 roku przeniósł się do pierwszoligowca (jego dorobek w Le Mans to 64 mecze i 12 bramek), a początek znów nie był łatwy. Trener Guy Lacombe dał mu szansę, on ją wykorzystał połowicznie, o czym świadczą tylko trzy gole zdobyte w 11 meczach. Sezon 2002/2003 był znacznie lepszy w wykonaniu czarnoskórego napastnika – trafił 17 razy do siatki ligowych rywali. Zadebiutował w pierwszej reprezentacji Wybrzeża Kości Słoniowej, a także... pomyślał o grze w lepszym zespole. Działacze w Marsylii bardzo go chcieli – występy w Guingamp zakończył na 45 spotkaniach i 20 golach. Drogba strzelał jak na zawołanie: w lidze zdobył 18 bramek w 35 meczach. Wówczas zapragnął go mieć u siebie potężny Roman Abramowicz. Działacze w Marsylii nie mogli odrzucić oferty 24 milionów funtów w zamian za usługi znakomitego piłkarza. W barwach OM zdobył 19 goli w 35 występach. Tak więc latem 2003 roku Didier stał się najdroższym zawodnikiem sprowadzonym kiedykolwiek na Stamford Bridge. Premierowy sezon z pięcioma trafieniami na koncie, Chelsea nie zdobyła żadnego trofeum. W kolejnym by-

ło znacznie lepiej – mistrzostwo i Puchar Ligi, w czym dopomógł napastnik rodem z WKS (10 bramek w 26 występach). W następnych rozgrywkach skończyło się jedynie obroną tytułu mistrzowskiego. Didier wraz z drużyną narodową najpierw dotarł do przegranego z Egiptem finału Pucharu Narodów Afryki, a kilka miesięcy później wziął udział w debiucie WKS na Mistrzostwach Świata. Ostatecznie nie udało się wyjść z tzw. grupy śmierci (dwa występy i jeden gol piłkarza The Blues). Następny sezon był w miarę udany dla napastnika Chelsea – wraz z kolegami sięgnął po krajowy puchar i Puchar Ligi, ale nie udało się obronić mistrzostwa. Wynagrodził to sobie laurami indywidualnymi – tytułami: króla strzelców Premier League (z 20 trafieniami) i Piłkarza Roku w Afryce. Na początku 2008 roku musiał wraz z kolegami zadowolić się tylko czwartym miejscem na Czarnym Lądzie (trzy trafienia w sześciu występach Pucharu Narodów Afryki), z Chelsea dotarł do finału Champions League. W następnym sezonie sięgnął wraz z The Blues po Puchar Anglii (i drugi tytuł Piłkarza Roku w Afryce), za to w ostatnim już cieszył się wraz z kolegami z awansu do finałów MŚ (sześć trafień w eliminacjach), a także tytułu mistrzowskiego Chelsea, Pucharu Anglii i króla ligowych strzelców (z 29 trafieniami na koncie). Na stadionach RPA mimo kłopotów zdrowotnych zaliczył trzy występy i jedno trafienie, ale Słonie wracały do domów już po pierwszej rundzie.

Przeciwnik z górnej półki Franciszek Smuda tym razem zdecydował się sięgnąć po dwóch piłkarzy „Czarnych Koszul”. Choć dotychczas więcej razy koszulkę z orłem na piersi przywdziewał Tomasz Jodłowiec, to jednak jego młodszy kolega może chyba w przyszłości liczyć na częstsze występy.

fensywy. Pragnę udowodnić, że w tej roli potrafię się odnaleźć.

Zespół Polonii gra póki co w kratkę, ale Pan na formę narzekać nie może. Ma Pan spory udział w dorobku drużyny. Efektem kolejne powołanie do narodowej kadry.

– Nie można powiedzieć, że to zespół drugiej kategorii, czy jakaś opcja rezerwowa. Przeciwnikowi należy się spory szacunek i na pewno Wybrzeże było faworytem tego spotkania. Brali też udział w mistrzostwach świata, to zdecydowanie zespół z wyższej półki. Wystarczy wspomnieć, że przeciętny zawodnik ich reprezentacji zarabia pewnie więcej niż cała nasza kadra razem wzięta…

– Na pewno cieszy fakt, że trener Smuda cały czas mi ufa i stale jestem w jego notesie. Kolejne szanse oczywiście napawają optymizmem. Nie pozostaje mi nic innego, jak odwdzięczyć się jak największym zaangażowaniem i te szanse wykorzystać. Wówczas selekcjoner nie powinien o mnie zapomnieć. Na temat swojej formy nie chcę się wypowiadać, to nie moja powinność. Ostatnio trochę niepotrzebnie jestem rozliczany z ofensywy w kontekście gry w kadrze, podczas gdy u trenera Smudy mam inne zadania niż w Polonii i muszę też pomagać chłopakom z de-

W Poznaniu mieliście się zmierzyć z Francją, później mówiło się o Rosji, a ostatecznie zagraliście z Wybrzeżem Kości Słoniowej. Czy to zespół słabszy od wcześniej wymienionych ekip?

W meczu z Wybrzeżem Kości Słoniowej Polacy wygrali po dwóch golach Roberta Lewandowskiego i jednym Ludovica Obraniaka 3-1. Goście odpowiedzieli tylko bramką zdobytą przez Gervinho.

my mieć do czynienia. Piłka stała się bardziej międzynarodowa, style gry też się wymieszały. Oczywiście moglibyśmy grać na przykład z Anglią, ale w Premier League jest tylu obcokrajowców, że ten typowy angielski typ gry praktycznie wymiera. Dlatego też gra z każdą reprezentacją jest wartościowa i to cenne doświadczenie. Obecnie coraz mniej zawodników „wielkiej trójki”, czyli: Legii, Wisły i Lecha, można zobaczyć w meczu zespołu narodowego. Czy to odzwierciedla układ sił w polskiej piłce?

Wiele kontrowersji wzbudza dobór sparingpartnerów spoza Europy, bo przecież przygotowujemy się do mistrzostw Starego Kontynentu. Co Pan sądzi o tych decyzjach władz związku?

– Należy się raczej cieszyć, że trener Smuda cały czas odkrywa nowych zawodników na potrzeby reprezentacji i daje im szansę zaistnieć. Kiedyś bywało tak, że na kadrę przyjeżdżało siedmiu zawodników z Legii, ośmiu z Wisły i skład był zamknięty. Teraz sytuacja uległa zmianie i jest to niewątpliwie pozytywne, że jeśli ktoś będzie prezentował dobrą formę, to może liczyć na dołączenie do drużyny budowanej przez Franciszka Smudę.

– Trzeba umieć sobie poradzić z każdym rodzajem futbolu, z jakim będzie-

Rozmawiał Karol Maćkowiak


28|

20 listopada – 3 grudnia 2010 | nowy czas

port

Redaguje Daniel Kowalski d.kowalski@nowyczas.co.uk info@sportpress.pl

Polska Liga Piątek SAMI SWOI

Szlagier już w niedzielę Już w najbliższą niedzielę czeka nas szlagierowy pojedynek w londyńskiej lidze piątek piłkarskich. Aktualny mistrz oraz lider, Inko Team FC podejmować będzie rewelację tego sezonu – Piątkę Bronka.

Daniel Kowalski O ile pozycja Inko nie jest specjalnym zaskoczeniem, o tyle postawa Piątki Bronka jest dużą niespodzianką. W poprzednim sezonie zespół ten bronił się przed spadkiem, w obecnym po 11 spotkaniach ustępuje mistrzowi zaledwie jednym punktem. Początek spotkania o 13.20, a jego zwycięzca najprawdopodobniej zostanie mistrzem jesieni, rywale obu drużyn w ostatniej kolejce nie są zaliczani do faworytów rozgrywek. Wyniki jedenastej kolejki: You Can Dance – Inter Team 4:3, Buduj.co.uk – KS04 Ark 2:8, Mleczko – Scyzoryki 1:3, Jaga – Giants 4:1, Inko Team FC – PCW Olimpia 12:3, White Wings Seniors – Piątka Bronka 2:5, Motor – Słomka Builders Team 8:3.

Zestaw par dwunastej kolejki: You Can Dance – White Wings Seniors, Piątka Bronka – Inko Team FC, Inter Team – Buduj.co.uk, Słomka Builders Team – Jaga, Scyzoryki – Motor, PCW Olimpia – Mleczko, Giants – KS04 Ark. W drugiej lidze w minioną niedzielę urządzono sobie prawdziwy festiwal strzelecki. W siedmiu spotkaniach strzelono bowiem aż 57 goli, czyli średnio ponad osiem na jeden mecz. Najbardziej przekonujące zwycięstwo odniósł Czarny Kot, który aż 10:0 rozgromił outsidera – Warriors od God. Wyniki jedenastej kolejki: Somgorsi – KS Pyrlandia 3:10, Parszywa 13 – Kelmscott Rangers 0:8, Warriors of God – Czarny Kot FC 0:10, Eagle Express – The Plough 2:1, Panorama – Made in Poland 5:2, North London

Nowa edycja w styczniu Już 1 stycznia wystartuje kolejna, szósta już, edycja rywalizacji o tytuł najlepszego typera w serwisie typerfan.pl. Przed kilkoma dniami do rywalizacji dołączył już 900 gracz. Przypomnijmy, iż zwycięzcą pierwszej piątej edycji został Robert Kołdys z Rybnika. 4 grudnia zawita on do Londynu, aby na własne oczy podziwiać zmagania piłkarzy Premier League. Rybniczanin będzie świadkiem derbów Londynu na Emirates Stadium. Klub Łukasza Fabiańskiego

będzie podejmować wtedy Fulham. Emocje są gwarantowane, bo podopieczni Arsene Wengera są tuż za plecami prowadzącej Chelsea. Dwaj kolejni gracze otrzymali koszulki swoich ulubionych klubów piłkarskich. W nowej edycji organizatorzy przygotowują kolejne niespodzianki, aby jeszcze bardziej uatrakcyjnić zabawę. Szczegóły poznamy już za kilka tygodni.

Daniel Kowalski

Eagles – Biała Wdowa 3:6, FC Cosmos – MK Seatbelt 7:0. Zestaw par dwunastej kolejki: North London Eagles – KS Pyrlandia, Biała Wdowa – MK Seatbelt, Warriors of God – Eagle Express, FC Cosmos – Biała Wdowa, Panorama – Czarny Kot FC, Made in Poland – Kelmscott Rangers, Somgorsi – The Plough. W Birmingham samodzielnym liderem jest Revolution MOPS, który ma aż sześć punktów więcej niż Szerszenie. Spory ścisk w ligowej tabeli panuje między trzecim a siódmym miejscem. Różnica punktów między FC Polonia a Olimpią wynosi zaledwie trzy punkty. Wyniki dziewiątej kolejki: Róg Waszyngtona – Olimpia 2:3, FC Revolution MOPS – FC Mazowsze 2:2, The

Inko Team FC

Patriots PL – RKS Zbieranka 8:1, No Name – PL Squad 1:2, FC Polonia – Szerszenie 0:3. To była ostatnia kolejka tej jesieni. Do rozegrania pozostał jeszcze mecz FC Mazowsze – Szerszenie, jednak

nie będzie miał większego wpływu na układ w czołówce ligowej stawki. Tymczasem już w najbliższą niedzielę zostanie rozegrana pierwsza runda Pucharu Ligi. Finały zaplanowano tydzień później.

Stadionowa ekologia Budowa nowych stadionów wywołała problem, z którym do tej pory się nie zetknęliśmy albo się o nim nie mówiło: uciążliwe sąsiedztwo. Kiedyś imponował mi mój kolega szkolny, bo z okna jego mieszkania było widać boisko naszego dzielnicowego klubu Orkan, a oprócz tego czasem na podwórko wpadła piłka i gospodarz klubu nie zdołał jej wyśledzić. Tak samo cieszyli się pewnie interesujący się futbolem mieszkańcy bloku położonego najbliżej stadionu Widzewa, bo gdy się wprowadzali, trybuny były niższe i nie było nad nimi dachu, tak więc przynajmniej mecz można było obejrzeć za darmo. Była to wtedy zresztą III liga i nikt jeszcze nie myślał, że kiedyś będzie to Liga Mistrzów. Stadiony coraz bardziej przypominają otoczone grubymi murami twierdze i ich sąsiedztwo stało się wręcz kłopotliwe, głównie ze względu na problemy komunikacyjne, bo we wstrząsy i pękania murów, sygnalizowane z Poznania, nie wierzę. Ale poznański pomysł się spodobał: z Bielska informują, że z tego samego powodu mieszkańcy ul. Rychlińskiego też protestują przeciwko modernizacji tamtejszego stadionu, która zresztą dopiero jest w fazie planów. Przed architektami i fachowcami od planowania przestrzennego stoi nowy problem – muszą one znajdować się w takim miejscu, by nikomu nie przeszkadzały, a jednocześnie nie mo-

że to być teren zbyt odległy od osiedli mieszkaniowych. Pierwszy wniosek jest taki, że modernizacja i przebudowa istniejących obiektów niczego nie załatwi, bo wiele stadionów budowanych kiedyś daleko za miastem zostało wchłoniętych przez dzielnice mieszkalne. Na wspomniany stadion Widzewa jechało się kiedyś chyba ze cztery przystanki tramwajowe od ostatnich miejskich zabudowań, bo dalej była już tylko fabryka i małe domki. Gdy 80 lat temu powstawał ten obiekt, miejsca było dość. Dzisiaj pierwszy blok stoi nie dalej niż 25 metrów od wejścia na widownię i nie ma już dosłownie centymetra luzu, by przesunąć go w jakąkolwiek stronę, bo na dodatek z jednej biegną tory kolejowe. No cóż, dzisiaj też chyba nie chciałbym mieć stadionu nawet ani za płotem, ani wręcz za ścianą. Gdy 30 lat temu budowano Bułgarską w Poznaniu, wokół również rozpościerały się pola i ogródki działkowe. Tam też miasto przyszło do stadionu, chociaż, na szczęście, nie tak blisko. Kryteria, jakie muszą być spełnione, są oczywiste: dobry, bezkolizyjny z normalnym ruchem ulicznym dojazd drogowy, a także kolejowy, oraz obszerne miejsca parkingowe. Tu nie ma co oszczędzać – stawianie 30-tysięcznego stadionu wśród bloków z dojazdem osiedlowymi uliczkami jest po prostu bez sensu. Dyskusje na temat lokalizacji nowych stadionów będą wybuchać w

różnych miejscach, bo nie ulega wątpliwości, że wiele miast dojrzało już do tego, by sprawić sobie reprezentacyjne obiekty. Poznań, Gdańsk, Kielce, Kraków, Warszawa i Wrocław mają już to za sobą. Nie wszędzie udało się uniknąć kolizji z normalnym życiem miasta. Warszawski Stadion Narodowy ma wygodną lokalizację, Gdańsk i Wrocław to obiekty budowane od podstaw, a więc bez ograniczeń wynikających z istniejących – jak mówią architekci – naniesień. Te kluby, które mają stadiony w samych miastach, już teraz muszą jednak myśleć o nowych siedzibach. Jak wiem, będzie żal starych śmieci, na których przeżywało się smutki i radości, ale nawet w Madrycie myślą o sprzedaży terenu niemal w centrum miasta, gdzie mieści się stadion imienia Santiago Bernabeu, i zbudowaniu nowego gdzieś na obrzeżach. Z Widzewem kojarzy mi się nieodparcie Manchester City ze swoim obiektem przy małej uliczce Maine Road. Teraz stoi tam hipermarket, bardziej potrzebny okolicznym mieszkańcom i bardziej dochodowy niż stadion, a kibice jakoś to przeżyli i jeżdżą na mecz gdzie indziej. Stadion Widzewa w położonym 20 kilometrów od Łodzi Strykowie (Sylwester Cacek jest tam właścicielem sporego kawałka atrakcyjnego terenu tuż przy budowanym już skrzyżowaniu autostrad) też można sobie wyobrazić.

Wojciech Filipiak


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.