nowyczas2010/151/015

Page 1

LONDON 9-22 October 2010 15 (151) FREE ISSN 1752-0339

Dzie cię cy rasiz m?

To, że coś złego dzieje się w Barnfield South Academy w Luton, zaczęło wychodzić na światło dziennie co najmniej pół roku temu. Niektóre z kilkudziesięciu polskich dzieci stawały się obiektem drwin lub zaczepek. Rzucone do innego środowiska – z powodu podjętej przez rodziców decyzji o emigracji – szybko musiały się zaaklimatyzować i nauczyć angielskiego. W takiej sytuacji – będąc słabszym – łatwo zostać kozłem ofiarnym. »3, 4 Sława Harasymowicz

»7

Waldemar Januszczak

»8

czAS NA wySpIE

FAwLEy cOURT

Witajcie w ciężkich czasach

Private Eye o Fawley Court

Rząd majstruje przy polityce społecznej. Na korektach się nie skończy. Cameron chce zmienić nasze myślenie. Wojna przeciwko rodzinom!, Złupią je podatki!, Furia niepracujących matek! – to tylko parę nagłówków, jakimi po zeszłotygodtygodniowej konferencji konserwatystów uraczyły nas brytyjskie gazety.

„Pani Hersham nie jest właścicielem Fawley Court ani w myśl kontraktu, ani w żaden inny sposób. Tytuł własności został nabyty przez Cherrilow Ltd., którego ja nie reprezentuję. A Pani Hersham nie ma żadnego związku ani nie czerpie korzyści z Cherrilow Limited”. W takim razie, co pani Hersham robi w Fawley Court, wynajmując architektów do jego renowacji?…

REpORTAŻ

»14-15

W imię syna Na 1000 chłopców rodzą się w Indiach jedynie 933 dziewczynki. Większość z tych narodzin to i tak tragedia, bo pojawienie się córki do dziś jest równoznaczne z nieszczęściem. Stanowią ciężar dla rodziny, która musi otoczyć je opieką i zapewnić posag. I choć zwyczaj hojnego obdarowywania małżonka został oficjalnie zakazany, to nadal jest częstą praktyką. Historia w Indiach wciąż musi być męskiego rodzaju. Musi urodzić się syn.

KULTURA

»16

Gauguin – twórca mitów? Jaki był? Jakie tajemnicze wydarzenia kryją się za jego obrazami? Jechaliśmy długo, więc pasażer siedzący koło mnie i zaglądający mi przez ramię do gazety zapytał w pewnej chwili (po angielsku): – Właśnie, dlaczego Gauguin pojechał na Tahiti? Odpowiedzi na zaskakujące pytania przeważnie bywają szczere. Odpowiedziałam mu, że nie wiem i bardziej niż biografia artysty interesuje mnie jego malarstwo.


2|

9-22 października 2010 | nowy czas

” Sobota, 9 października, arnolda, dionizego 1779 1794

Pierwsze zamieszki w Manchesterze, wywołane protestami przeciw wprowadzeniu maszyn przędzalniczych w fabrykach włókienniczych. Bitwa pod Maciejowicami. Wojska powstańcze poniosły porażkę, a dowódca Tadeusz Kościuszko trafił do więzienia w Petersburgu.

niedziela, 10 października, FranciSzka, pauliny 1964

Laureatem Pokojowej Nagrody Nobla został kaznodzieja Martin Luther King, czarnoskóry amerykański bojownik o prawa człowieka.

poniedziałek, 11 października, aldony, emila 1830

W Warszawie odbył się pożegnalny koncert Fryderyka Chopina, który opuścił miasto na zawsze. W 1831 roku osiadł na stałe w Paryżu.

wtorek, 12 października, makSymiliana, SeraFina 1492

Dzień uważany za datę odkrycia Ameryki przez Krzysztofa Kolumba. Statki Santa Maria, Nina i Pinta dopłynęły do wyspy uznanej za część Indii, następnie odkryto Kubę i Haiti.

Środa, 13 października, edwarda, teoFila 1307

Rozkazem króla Francji Filipa Pięknego zajęto cały majątek zakonu Templariuszy oraz aresztowano wszystkich rycerzy zakonnych.

czwartek, 14 października, alana, kalikSta 1768

Na rozkaz ambasadora Rosji Riepnina porwano czterech senatorów polskich i wywieziono ich na pięć lat do Kaługi.

piĄtek, 15 października, jadwigi, tereSy 1961

W Londynie powstała organizacja Amnesty International. Działa w obronie więźniów politycznych, pomaga ich rodzinom oraz walczy o zniesienie tortur i kary śmierci.

Sobota, 16 października, gawła, grzegorza 1946

1978

Skazany na śmierć w głośnym procesie norymberskim zbrodniarz wojenny Herman Goering popełnił samobójstwo, pozostali skazani – w tym von Ribbentrop, Rosenberg i Streicher – zostali powieszeni. Polski metropolita krakowski, kardynał Karol Wojtyła został wybrany na apostoła Stolicy Piotrowej. Tego samego dnia odbyło się pierwsze wystąpienie publiczne Jana Pawła II i błogosławieństwo „Urbi et Orbi”.

niedziela, 17 października, małgorzaty, lucyny 1992

Sejm RP uchwalił tzw. Małą Konstytucję. Ustawa zasadnicza wprowadziła zasadę trójpodziału władzy i wzmocniła władz wykonawczą.

listy@nowyczas.co.uk Szable rotmiStrza lenkiewicza

Jest mi dobrze znana już od dawna afera związana z Fawley Court, ponieważ w latach osiemdziesiątych razem ze Sławkiem Pilewskim – mieszkającym teraz w Podkowie Leśnej – byliśmy świadkami, jak Rotmistrz Lenkiewicz podarował dwie polskie szable muzeum w Fawley Court, przekazując je na ręce księdza marianina, którego nazwiska, niestety, nie pamiętam, a któremu byliśmy przedstawieni. Były to dwie bardzo ważne polskie szable, o niesamowitej wartości historycznej i Sławek – zbieracz białej broni – był entuzjastycznie podekscytowany w związku z tym podarunkiem. Niestety, w jakiś czas później, gdy odwiedził muzeum w Fawley Court, nie mógł tych szabli się dopatrzeć. Ponieważ już wyjeżdżał do Polski, nie mógł się tą sprawą zająć w taki sposób, aby dojść, co stało się z tymi szablami, a tylko opowiedział mi ironicznie o tym zdarzeniu, podejrzewając rabunek . Rotmistrz Lenkiewicz miał ogromny zbiór białej broni, ale nie wiem, co się z tym stało, bo podczas mojej wizyty u niego w bungalowie w Perivale, dokąd się przeniósł po chorobie żony, już tych szabli nie widziałem i nie rozmawialiśmy o tym. Wydaje mi się, że wspaniały Mirek Malewski i Fawley Court Old Boys powinni zaapelować do świadków i opublikować ewidencje tego rodzaju wydarzeń. SłaWOMiR BLattON

poniedziałek, 18 października, juliana, łukaSza 1558

Dzień ten uważa się za moment powstania poczty w Polsce. Król Zygmunt August zainicjował pierwsze w Polsce, międzynarodowe połączenie pocztowe między Krakowem a Wenecją.

wtorek, 19 października, piotra, Ferdynanda 1466

Pokój Toruński, II. Król Kazimierz Jagiellończyk zawarł traktat pokojowy z zakonem krzyżackim. Polska odzyskała Pomorze Gdańskie i Warmię, państwo krzyżackie zostało lennem Polski.

Środa, 20 października, ireny, kleopatry 1922

Pod naciskiem faszystów król Włoch Wiktor Emanuel III powołał na stanowisko premiera Benito Mussoliniego.

czwartek, 21 października, urSzuli, celiny 1805

Bitwa pod Trafalgarem; flota angielska pod dowódzctwem admirała Horacego Nelsona pokonała połączone floty hiszpańską i francuską.

piĄtek, 22 października, kordiana, Filipa 1939

ZSRR na zajętych wschodnich ziemiach Rzeczypospolitej przeprowadziło sfałszowane wybory, w których wyłoniono parlamenty Zachodniej Republiki Białorusi i Ukrainy.

komu wierzyĆ?

Jestem w rozterce, bo nie wiem, komu wierzyć! trzy inne polskie pisma, łącznie z „Dziennikiem” potwierdziły, że rekord Guinnessa w tańcu poloneza, w którym i ja brałam udział, został pobity i nawet pokazywały fotografie! „Nowy Czas” pieje na temat festiwalu na Ealingu. Natomiast „Dziennik Polski” starannie tę imprezę skrytykował. i miał rację: byłam tam i było mi bardzo wstyd, że taka liczba Polaków w zachodnim Londynie zdobyła się tylko na coś tak mizernego! takie też było zdanie wszystkich moich znajomych na Ealingu. Kto ma rację? Jeszcze jedno: jeśli się pokazuje w gazecie fotografie (strony 16 i 17), to trzeba opisać, co one przedstawiają! aNNa PiEt od redakcji: Jeśli chodzi o pierwsze

63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk REDAKToR NACZELNy: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk) REDAKCJA: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk) Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Alex Sławiński WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz FELIEToNy: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RySUNKI: Andrzej Krauze, Andrzej Lichota; ZDJęCIA: Piotr Apolinarski, Aneta Grochowska; WSPółPRACA: Małgorzata Białecka, Grzegorz Borkowski, Włodzimierz Fenrych, Tomasz Furmanek, Anna Maria Grabania, Stefan Gołębiowski, Katarzyna Gryniewicz, Mikołaj Hęciak, Przemysław Kobus, Michał Opolski, Łucja Piejko, Roma Piotrowska, Fryderyk Rossakovsky-Lloyd, Wojciech Sobczyński, Agnieszka Stando

DZIAł MARKETINGU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk) WyDAWCA: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowyczas

Wydanie dofinansowane w ramach zlecania przez Kancelarię Senatu zadań w zakresie opieki nad Polonią i Polakami za granicą w 2010 roku.

pytanie, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości, zwróciliśmy się do Polish National Tourism office w Londynie – organizatora pobytu „Fryderyka Chopina” na wodach Tamizy. Pani Agnieszka Bigaj z PNTo pisze: Z satysfakcją odnotowaliśmy Państwa artykuł odnoszący się do kampanii promocyjnej Polskiej organizacji Turystycznej. Niestety, kluczowa informacja dotycząca bicia rekordu Guinnessa była nieprawdziwa. Dla ścisłości podajemy fakty. Pod nadzorem komisji Guinnessa odbyła się próba bicia rekordu Guinnessa w najdłuższym korowodzie w tańcu poloneza poza granicami Polski. Zareje-

Czytasz „Nowy Czas”? – Na „Nowy Czas” mam zawsze czas! [zasłyszane]

strowano i zatwierdzono nowy rekord. Tańczyło 301 osób. Impreza odbyła się w Commodity Quay Trading Floor, St. Katherine’s Docks. Redakcja „Nowego Czasu” przeprasza Czytelników za podanie błędnej informacji. Co do „piania” na temat festiwalu na Ealingu przypominamy, iż autor „Nowego Czasu” napisał, „że imprezę tę wypadałoby raczej nazwać festynem”. A na festynie – wiadomo – …na scenie występowały liczne zespoły, było się też czym posilić..., było także stoisko z polskimi płytami, a nad wszystkim powiewała polska flaga zwisająca z jednego z okolicznych councilowskich bloków”… Fotoreportaż z ARTerii miał za zadanie przekazanie atmosfery panującej podczas tego festiwalu, pokazanie różnych przestrzeni (kościół, krypty, ogród przykościelny) zaanektowanych przez ARTeryjnych artystów oraz gości festiwalu, których w wielu wypadkach trudno byłoby nam zidentyfikować. nic nie jeSt tym, na co wyglĄda Że jeSt

Z przyjemnością przeczytałem recenzję z ARTerii pani Romy Piotrowskiej (NC

14/150). Mam w związku z tym refleksje, którymi chciałbym się podzielić z czytelnikami „Nowego Czasu”. Podejście do sztuki artystów biorących udział w ARTerii może wydawać się tradycyjne. Ja tak nie uważam. Mieszkamy w Londynie – mieście piekielnym, pożerającym i inspirującym. Chciałem połączyć energię, jaka nas poraża, miasto i życie w nim z naszym spojrzeniem na sztukę. Mam intuicję, którą chcę rozwinąć i dokończyć dzieło. Jego początki powstały w czasie ostatniej wystawy i koncertów. Dziełem tym jest proces połączenia naszego podejścia do formy z naszym doświadczeniem życia tutaj. Każda następna ARTeria będzie kolejnym etapem tego procesu, dziełem, które tworzy się w czterech wymiarach. Potrzebuje czasu. Zacznie powstawać rozpoznawalny, lecz niematerialny kształt, którego efekt poznamy nie wcześniej niż za kilka lat. Zapraszam wszystkich do uczestniczenia i obserwowania tego procesu. Sztuka może być tylko piękna i poza kontekstem, chociaż posługuje się współczesnym sobie znakiem. Uważam, że nie istnieje tradycyjne lub nowoczesne spojrzenie na sztukę, lecz tylko uniwersalne. ToMASZ STANDo

s a z C na prenumeratę Imię i Nazwisko.......................................................................................

Adres.......................................................................................................

................................................................................................................

Kod pocztowy..........................................................................................

Tel...........................................................................................................

Liczba wydań..........................................................................................

Prenumerata od numeru..............................(włącznie)

Prenumeratę

zamówić można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonać zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na adres wydawcy wraz z załączonym czekiem lub postal order.

liczba liczba wydań wydań

UK UK

UE UE

12 12

£25 £25

£40 £40

24

£40

£70

Czeki prosimy wystawiać na: CZAS PUBLISHERS LTD

63 Kings Grove London SE15 2NA


|3

9-22 paĹşdziernika 2010 | nowy czas

czas na wyspie

d z i e c i Ä™ c y ra si z m ? Sceny jak z filmu lub dramatu Szekspira rozgrywaĹ‚y siÄ™ w przez kilka miesiÄ™cy w Barnfield South Academy w Luton. Emocje gwarantowaĹ‚y zwroty akcji, policja oraz rzecznicy prasowi. Bohaterami byĹ‚y polskie dzieci tej szkoĹ‚y, a stawkÄ… – ich bezpieczeĹ„stwo. Maciej Psyk To, Ĺźe coĹ› zĹ‚ego dzieje siÄ™ Barnfield South Academy w Luton, zaczęło wychodzić na Ĺ›wiatĹ‚o dziennie co najmniej pół roku temu. NiektĂłre z kilkudziesiÄ™ciu polskich dzieci stawaĹ‚y siÄ™ obiektem drwin lub zaczepek. Rzucone do innego Ĺ›rodowiska – z powodu podjÄ™tej przez rodzicĂłw decyzji o emigracji – szybko musiaĹ‚y siÄ™ zaaklimatyzować i nauczyć angielskiego. W takiej sytuacji – bÄ™dÄ…c sĹ‚abszym – Ĺ‚atwo zostać kozĹ‚em ofiarnym. Trudno dzieci podejrzewać o rasizm w peĹ‚nym znaczeniu tego sĹ‚owa. Wydaje siÄ™ raczej, Ĺźe integracja dzieci ze sĹ‚owiaĹ„skim akcentem z resztÄ… rĂłwieĹ›nikĂłw staĹ‚a siÄ™ dla szkoĹ‚y wyzwaniem, ktĂłrego efekt obecnie jest przedmiotem policyjnego Ĺ›ledztwa. – Od okoĹ‚o poczÄ…tku tego roku otrzymywaĹ‚am sygnaĹ‚y, Ĺźe miÄ™dzy uczniami dochodzi do spięć na tle etnicznym. ZaniepokoiĹ‚o mnie to, poniewaĹź o ile konflikty to rzecz normalna w okresie dojrzewania – choć i tak nie jest to usprawiedliwieniem dla szkoĹ‚y, jeĹ›li dochodziĹ‚o do tzw. bullying – to podziaĹ‚ na autochtonĂłw i imigrantĂłw mĂłgĹ‚ wymknąć siÄ™ spod kontroli, wyrzÄ…dzajÄ…c wiele zĹ‚ego. ChciaĹ‚am zapobiec temu, lecz, niestety, moje prĂłby zainteresowania problemem wĹ‚adz miejskich nie powiodĹ‚y siÄ™ – mĂłwi Magdalena Oska, znana w Luton dziaĹ‚aczka polonijna. KĹ‚opoty zdawaĹ‚y siÄ™ piÄ™trzyć nad gĹ‚owÄ… Patrycji Ciukaj, ktĂłra doĹ›wiadczyĹ‚a róşnych form przemocy sĹ‚ownej. SiĹ‚a agresji wĹ›rĂłd uczniĂłw osiÄ…gnęła taki poziom, Ĺźe konieczna byĹ‚a juĹź interwencja nauczycieli i dyrektora szkoĹ‚y Patricka Hannawaya. JednakĹźe takiej interwencji nie byĹ‚o, a Ĺ›ciĹ›lej – problem rozwiÄ…zano, wypuszczajÄ…c nieco wczeĹ›niej polskie dzieci do domĂłw (!!!). To tylko pogĹ‚Ä™biĹ‚o problem, poniewaĹź mogĹ‚o siÄ™ wydawać, Ĺźe izolacja części rĂłwieĹ›nikĂłw ma poparcie samej szkoĹ‚y. W rezultacie niektĂłrzy uczniowie szkoĹ‚y w naganny sposĂłb zaczÄ™li uĹźywać

obraźliwego języka (Poles go home itp.), który jest surowo zabroniony przez prawo brytyjskie. 17 września doszło do brutalnego zdarzenia. Matka Patrycji i drugiej uczennicy Emilii, Małgorzata Ciukaj, przyszła osobiście odebrać córki ze szkoły, poniewaş skarşyły się, şe

są zastraszane. Otrzymała teş ostrzeşenie od pani Agaty, polskiej pracownicy w tej właśnie szkole. Dlaczego zapewnienie bezpieczeństwa uczniom spychano na rodziców, pozostaje na razie tajemnicą dyrektora Hannawaya. Do pani Małgorzaty podeszła prowodyrka

zaj ścia, uczen ni ca Barn f ield So uth Aca de my (imię i na zwi sko zna ne re dak cji), i za czę ła ją za cze piać, a na stęp nie szar pać. We dług re la cji mat ki Pa try cji wi dział to sam dy rek tor i nie za re ago wał, zo sta wia jąc ją roz trzę sio ną ze zde ner wo wa nia.

Na serwisie społeczNościowym Facebook załoşoNo grupę „17 wrześNia 2010 – Najlepszy dzień w barNField south academy�.

ciÄ…g dalszy > 4

Caring for 50 years

Carers Required nationwide Country Cousins are one of the UK’s leading introduction agencies of temporary or long-term live-in care and companionship for the elderly and those convalescing in their own homes.

As a self-employed Cousin you have the freedom to FKRRVH ZKHQ DQG ZKHUH \RX ZRUN DQG ZH ÀQG WKDW PDQ\ RI RXU &RXVLQV JR EDFN WLPH DQG WLPH DJDLQ to Clients with whom they forge real friendships.

We are currently recruiting carers (Cousins) and QHHG FDULQJ Ă H[LEOH DQG UHOLDEOH LQGLYLGXDOV WR DVVLVW RXU &OLHQWV ZLWK WKHLU SHUVRQDO QHHGV RQ D GDLO\ EDVLV ,Q UHWXUQ ZH DUH DEOH WR RIIHU \RX Ă H[LEOH HQMR\DEOH live-in caring assignment with our Clients, nationwide.

6R LI \RX KDYH FDUH ZRUN H[SHULHQFH DQG D JHQXLQH ZLVK WR GHOLYHU D ÀUVW FODVV VHUYLFH WR RXU &OLHQWV SOHDVH FRQWDFW XV DQG ÀQG RXW MXVW KRZ HQMR\DEOH DQG UHZDUGLQJ FDULQJ IRU RWKHUV FDQ EH

All applicants will be required to complete a Criminal Records Bureau Disclosure. Part of the Nestor Healthcare Group, an equal opportunities employer.

T:

0845 6014003

info@country-cousins.co.uk www.country-cousins.co.uk E:


4|

9-22 października 2010 | nowy czas

czas na wyspie

D z i e c i ę c y ra si z m ? Ciąg dalszy ze str. 3 Tak jakby nic się nie stało, Małgorzata Ciukaj odebrała córki ze szkoły i zaczęły iść do domu. Zachęcona bezczynnością (czyżby strachem?) dyrekcji grupa około 20 uczniów dopadła kobietę na Kingsland Road, przewróciła na ulicę i zaczęła kopać. Był to szok zarówno dla niej, jak i jej córek, które widziały poniżenie swojej matki przez uczniów, z którymi spotykają się na co dzień. W wyniku zajścia pani Małgorzata miała rozcięte czoło. Na miejsce przyjechała wezwana przez świadków policja. Tu miał miejsce dalszy ciąg dramatu, ponieważ z niezrozumiałych przyczyn policjant zakuł panią Małgorzatę w kajdanki ku uciesze jej oprawców. Dzieci, które parę minut wcześniej ją kopały, krzyczały w stronę policjantów ze śmiechem: – Aresztować ją! Była to fatalna pomyłka, w której ofiarę pomylono z napastnikami, i to na oczach! Pani Ciukaj za to dodatkowe poniżenie nie została jeszcze przeproszona przez Bedfordshire Police. Dramat polskiej rodziny zamienił się w horror, kiedy ta sama grupa uczniów dzień później zebrała się pod ich domem i zaczęła rzucać w okna kamieniami, wykrzykując wyzwiska i obelgi o charakterze rasistowskim. Trójka dzieci państwa Ciukaj zareagowała płaczem, bojąc się o bezpieczeństwo swojej rodziny. W każdej chwili mogło dojść do wybicia szyby. Jednocześnie na Facebooku założono grupę 17 września 2010 – najlepszy dzień w Barnfield South Academy. Wykorzystano w nim logo szkoły. Grupa, która oficjalnie pochwalała atak na rodzinę państwa Ciukaj, zebrała 100 członków – głównie uczniów samej szkoły. Została zlikwidowana dopiero po zgłoszeniu przestępstwa wzbudzania konfliktów etnicznych do Hate Crime Unit w Luton Police przez Liberal Democrat Friends of Poland. Jak u Hitchcocka – dopiero po tym wszystkim napięcie zaczęło narastać. Wszyscy, którzy mieli do czynienia z tym jaskrawym zaniedbaniem obowiązków szkoły, byli nie tylko głęboko poruszeni, ale także ani nic nie wiedzieli, ani nic nie mogli zrobić. Wyjątkiem był Steve Nolan z portalu Luton Today, który upublicznił fakt samego ataku i nazywanie Patrycji „polską zdzirą” już 21 września. W Luton Council sprawami równowagi między mniejszościami zajmuje się Trevor Kippax. Nie był jednak rozmowny i odesłał „Nowy Czas” do rzeczniczki prasowej Fiony Mair. Oto cała treść jej oświadczenia: „Akademia jest zarządzana niezależnie od [Luton] Council i jest poza jego jurysdykcją i zakresem odpowiedzialności, tak więc proszę kierować dalsze pytania do Akademii i policji. [Luton] Council, rzecz jasna, ubolewa nad wszelkimi przypadkami bullyingu i zgodnie z tym, o czym wczoraj rozmawialiśmy, każda szkoła pozostająca w jurysdykcji Council ma swoją własną politykę zapobiegania bullyingowi. Urzędnik odpowiedzialny za integrację społeczną [Trevor Kippax] jest zaangażowany w pomoc szkole i społeczności lokalnej w rozwiązaniu zaistniałej sytuacji”. Uwaga o braku jurysdykcji władz miasta nad szkołą była, niestety, tylko wymówką, ponieważ szkoły niezależne i tak realizują ustalony przez rząd program nauczania, a urzędnicy kontrolują sposób zarządzania szkołą, choćby na przykład liczbę wagarowiczów. Rzeczniczka Luton Council odmówiła jednak wszelkich uwag na ten temat. Niewiele więcej do powiedzenia miała rzeczniczka Barnfield South Academy Catheri-

ne Ryan. Zapytana szczegółowo, co szkoła zrobiła, aby rozwiązać konflikt i czy posiada politykę antybullyingową, pospieszyła z zapewnieniem, że „jest to polityka wdrożona i stanowcza”. Każdy uczeń przyłapany na jej naruszeniu musi liczyć się z usunięciem ze szkoły i śledztwem policyjnym. Problem polega na tym, że to śledztwo już się odbyło i, niestety, nie dzięki szkole. Dyrektor Patrick Hannaway został przesłuchany przez policję jako świadek, ale pani Ryan nie wykorzystała okazji, by podzielić się wynikiem tej rozmowy. „Kontynuujemy aktywną współpracę z uczniami, pracownikami i zewnętrznymi agencjami, włączając w to Wydział Integracji Społecznej Urzędu Miasta Luton i grupę Active Polish Community, aby promować integrację społeczną zarówno wewnątrz Akademii, jak i w Luton. Zarząd Akademii stanowczo zapewnia, że zostaną podjęte wszystkie środki w celu zagwarantowania bezpieczeństwa na-

szych uczniów, pracowników i członków społeczeństwa”. Rąbka tajemnicy prowadzonego śledztwa uchylił Liberal Democrat Friends of Poland przedstawiciel Luton Police Hate Crime Unit: – Śledztwo jest w toku, dlatego na tym etapie nie możemy ujawnić jego wyników. Pracujemy z Akademią, Luton Council i polską społecznością, by dowiedzieć się, co dokładnie się stało. Będziemy opierać się na zasobach naszego Diversity Support Group. Przedstawiciel policji potwierdził przesłuchanie dyrektora Patricka Hannawaya oraz opóźnienie w przesłuchaniu poszkodowanych z powodu konieczności zapewnienia tłumacza. Być może najbardziej żenujące w całej sprawie jest to, że Barnfield South Academy ma swoją „wdrożoną i stanowczą” anti-bullying policy, której tekst jest zamieszczony na stronie internetowej szkoły. Jej cele to „zapewnienie środowiska, w którym bullying nie jest tolero-

wany, a uczniowie czują się bezpiecznie, by powiedzieć komuś – innemu uczniowi bądź dorosłemu – że są ofiarami bullyingu”, a także „promowanie przesłania antybullyingu poprzez program nauczania oraz by zachęcić wszystkich członków Akademii, aby zawsze kierowali się wobec innych tolerancją, grzecznością i szacunkiem”. Ostatni raz dokument zmieniono w listopadzie 2009 roku, niemal jednocześnie wraz z pojawieniem się niepokojących sygnałów. Barnfield South Academy w Luton ma więc doskonałą politykę antybullyingową. Teraz trzeba tylko zacząć ją stosować. Dyrektor szkoły wie, że sprawą interesuje się polska prasa i że nie da się tego problemu zamieść już pod dywan. Nagłośnienie sprawy spowodowało, że ataki na rodzinę państwa Ciukaj ustały, a śledztwo zmierza do ustalenia sprawców tego zajścia.

Ma ciej Psyk


|5

nowy czas | 9-22 paĹşdziernika 2010

czas na wyspie

Zapalmy znicze na polski ch g robach

SHOAH W 1993 roku tygodnik „Polityka� zamieścił apel z prośbą o przesłanie do redakcji wspomnień z II wojny światowej dotyczących zagłady ŝydów. Chodziło o polskie świadectwo nieludzkiego czasu zagłady. Redakcja otrzymała 225 wspomnień. Spośród nich Marian Turski, redaktor wydania, wybrał 83, z których powstała ksiąşka wydana w ubiegłym wieku w Polsce,

W Wielkiej Brytanii jest ponad 45 tys. polskich grobów, sporo z nich zaniedbanych. Do zapoczątkowanej trzy lata temu akcji sprzątania polskich grobów przed Dniem Zadusznym przez członków Stowarzyszenia Poland Street w tym roku włączyły się inne organizacje polonijne i Konsulat RP w Londynie. Do akcji moşe przyłączyć się kaşdy, kto chciałby zapalić znicz na polskim grobie w tym tak waşnym w naszym kalendarzu dniu. W tym roku koordynacją akcji zajmuje się stowarzyszenie Polish Heritage Society. Dzięki inicjatywie tej organizacji i pomocy Konsulatu RP do Londynu zostaną sprowadzone zakupione w Polsce znicze. Nie sposób zadbać o wszystkie groby, nie mówiąc o trudnościach w ich zlokalizowaniu. Dlatego im więcej wolontariuszy weźmie udział w akcji, tym większe szanse na zwiększenie liczby grobów, na których będzie płonął polski znicz. Więcej informacji na temat akcji „Zapalmy znicz na polskim grobie� moşna uzyskać na stronie: polish-heritage.co.uk

Grze gorz Mał kie wicz

Po l s c y Ĺ› w i a d k o w i e

Marian Turski

GrĂłb JĂłzefa Conrada w Canterbury

a obecnie przetłumaczona na język angielski. Marian Turski, który przeşył Shoah, na spotkaniu promocyjnym na Uniwersytecie Londyńskim mówił o okolicznościach

< , 0 $ . â 6 / < 6 2 ( 3 * = 2 5 ' 3 ( = ' ć , 1 ( , 3

7 8 1 , 0 :

powstania ksiąşki i jej temacie na podstawie własnego doświadczenia, którego najboleśniejszą stroną było upokorzenie. Polish Witnesses to the Shoah to wstrząsający kolejny dokument rejestrujący skrajne ludzkie emocje. Ból, cierpienie, pogardę, niemoc i odwagę tych, którzy naraşając swoje şycie pomagali skazanym na śmierć ŝydom. Ksiąşkę moşna zamówić u wydawcy: Vallentine Mitchell Publishers, tel. 020 8952 9526, www.vmbooks.com (gm)

: ĂŽ 7 1 8 ) ÂŁ100 0 $ 7 ( = '275 ** 9 9 =$ ÂŁ5.

.$&+ Ĉ 5 + & , : 7:2 7 6 ( R WYBĂ“ %H]SĂ DWQD LQIROLQLD: 00800 8971 8971 www.moneygram.com :<Äœ/,- =

ODBIERZ Z:

I gdziekolwiek zobaczysz znak MoneyGram : JRG]LQDFK SUDF\ DJHQWD L ] ]DVWU]HÄŠHQLHP ORNDOQ\FK SU]HSLVyZ 3R]D RGQRÄ?Q\PL RSĂ DWDPL WUDQVDNF\MQ\PL ]D SU]HOHZ VWRVXMH VLĉ NXUV Z\PLDQ\ XVWDORQ\ SU]H] žUPĉ 0RQH\*UDP OXE DJHQWD 0RQH\*UDP ,QWHUQDWLRQDO /LPLWHG MHVW žUPÄ„ DXWRU\]RZDQÄ„ L UHJXORZDQÄ„ SU]H] )LQDQFLDO 6HUYLFHV $XWKRULW\ 3RZ\ÄŠVL DJHQFL VÄ„ DJHQWDPL 0RQH\*UDP ,QWHUQDWLRQDO /LPLWHG Ä?ZLDGF]Ä„F\P XVĂ XJL SU]HND]yZ SLHQLĉĊQ\FK ‹ 0RQH\*UDP :V]HONLH SUDZD ]DVWU]HÄŠRQH


6|

9-22 października 2010 | nowy czas

czas na wyspie

Sześć razy dożywcie można zapytać, dlaczego ten wyrok tak mnie zainteresował? Przecież sprawy o tzw. przemocy domowej są rozpatrywane w sądzie w Southampton przynajmniej kilka razy w roku. a jednak nie takie jak ta. kary, kategoryczny, bo na zawsze uwalniający ofiarę od strachu, a społeczeństwo od zagrożenia, przykuł moją uwagę. Na usta nasuwa się pytanie: czemu u nas tak nie można?

Grzegorz Borkowski Philip Topley, którego media szybko ochrzciły złowrogim przydomkiem Monster, swoją partnerkę życiową traktował jak niewolnicę. Więził ją w swoim mieszkaniu w wieżowcu w Milbrook, wielokrotnie maltretował, gwałcił. Kiedy wreszcie okazało się, że nieszczęsna jest w ciąży po raz szósty, katował tak długo i okrutnie, aż zabił własne, nienarodzone dziecko. Dwa lata później próbował to samo zrobić z następnym. Gdyby dramat ten rozgrywał się w Polsce, sędzia zasądziłby może z pięć lat więzienia, a nieszczęsna ofiara już po dwóch by drżała ze strachu, że zwyrodnialec wkrótce opuści celę za dobre sprawowanie i nikt – ani dzielnicowy, ani sędzia, ani nawet dziennikarze TVN-u – nie będzie w stanie uchronić jej przez powrotem bólu i koszmaru. Tymczasem tragedia ofiary Monstera z Southampton już się skończyła. Za swoje okrucieństwo dostał wielokrotny wyrok dożywocia. Właśnie ten kategoryczny wymiar

zwyrodnialec był wśród naS Historia ta zaczyna się pozornie, podobnie jak dziesiątki opisanych przeze mnie w jednym z pomorskich dzienników. Zwyrodnialec żył wśród nas. Nie w domku jednorodzinnym ulokowanym na uboczu, nie na spokojnej wsi, lecz w jednym z nielicznych w Southampton wieżowców, jednej z dwóch bliźniaczych wieży w Milbrook. Żył w otoczeniu sąsiadów, którzy przez cienkie ściany musieli słyszeć jęki, wrzaski, krzyki. Dzisiaj, oczywiście, nikt sobie niczego podejrzanego nie przypomina. Jakże to podobne do postawy naszych rodaków np. w takim Słupsku. A jednak... jest różnica. Różnica mentalna. My home is my castle – mawiaja Anglicy (mój dom jest moją twierdzą). Nikt nie ma prawa wkraczać w prywatność domowego zacisza, nikt nie ma

Polska

prawa interweniować, tu jest to uznawane za skrajny nietakt, na równi z pytaniem o np. wysokość czyichś zarobków. Oczywiście, nie można na takiej podstawie rozgrzeszać sąsiadów. Koszmar 34-letniej dziś zakładniczki Monstera trwał... 15 lat. Zaczęło się, gdy wówczas 14-letnią dziewczynę, seksualnie molestowaną przez ojca, znajoma postanowiła wyrwać z domu i zaoferowała jej mieszkanie z sobą i mężem, właśnie Philipem Topleyem. Trafiła z deszczu pod rynnę. Po miesiącu tłumaczeniu nieletniej, że jest wyjątkowo piękna, a on nie ma już ochoty na seks z żoną, Topley nastolatkę zgwałcił po raz pierwszy. Wkrótce żona odeszła. Nastolatka nie miała dokąd pójść. W zasadzie nie ma możliwości, by chociaż w przybliżeniu opowiedzieć o koszmarze, przez który przechodziła ofiara. Jej zeznania trwały wiele dni. Efektem znęcania były niemal codzienne obrażenia. Rezultatem powtarzających się gwałtów – kolejne ciąże. Urodziła siódemkę dzieci. Pytana przez sędziego, dlaczego nie odeszła od zwyrodnialca, odpowiedziała, że panicznie bała się jego

p 2

/min

Wyślij smsa o treści NOWYCZAS na 81616

(koszt £5 + stand sms) Wybierz 020 8497 4029 a następnie numer docelowy np. 0048xxx i zakończ #. Proszę nie wybierać ponownie po numerze docelowym.

2p

1TR5A k% redytu

EX O ZA DpiAerRwM szym (przy iu) doładowan

7p 1p

Stałe stawki 24/7

Polska tel. stacjonarny Słowacja tel. stacjonarny Polska tel. komórkowy Niemcy tel. stacjonarny Irlandia tel. stacjonarny Czechy tel. stacjonarny USA Dobra jakość

Bez nowej karty SIM

Polska Obsługa Klienta: 020 8497 4622 www.auracall.com/polska T&Cs: Ask bill payer’s permission. SMS costs £5 + std SMS. Calls charged per minute & apply from the moment of connection. Connection fee varies between 1.5p & 20p. Calls to the 020 number cost std rate to a landline or may be used as part of bundled minutes. Text AUTOOFF to 81616 (std SMS rate) to stop auto-top-up when credit is low. Credit expires 90 days from last top-up. Prices correct at time of publishing: 13/09/2010. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, required please call 084 4545 3788.

zemsty. Poza tym opierając się na wzorcach z domu, takie traktowanie brała za coś zbliżonego do normalności.

Samotność w kącie Normalność ta polegała na okaleczaniu w intymnych miejscach trzonkiem noża i szczapami drewna, stawianiu na całą noc do kąta, gdy dzieci były za głośno lub ich ubrania nie przypadły ojcu do gustu. Kiedy potwór miał lepszy humor, zazwyczaj kazał swojej ofierze przebierać się w bieliznę i siedzieć przy jego łóżku. Nie można jej było opuścić krzesła, dopóki nie zasnął. Z roku na rok było jeszcze gorzej. Wreszcie przyszła szósta ciąża i zarzut ze strony prześladowcy, że to nie on jest ojcem. Trudno sobie wyobrazić, przez co przeszła kobieta tłuczona, duszona. Topley próbował ją utopić, trzymając jej głowę w lodowatej wodzie akwarium, wreszcie – jak zeznała przed sądem – „próbował wydrzeć z niej dziecko gołymi rękoma”. Ostatecznie nafaszerował ją prozakiem. Kilka dni później rozpoczął się przedwczesny poród. Topley zostawił zwijającą się z bólu partnerkę na podłodze łazienki, sam wyszedł z domu. Dziecko urodziło się sine, nie oddychało. Chyba najbardziej dramatycznym dowodem przedstawionym w sądzie był zapis rozpaczliwej rozmowy dziewczyny z pogotowiem, podczas której, płacząc, wzywała pomocy do umierającego dziecka. Był rok 2006. Historia powtórzyła się dwa lata później. Znów ciąża i znów oskarżenia, znęcanie się, katowanie, próby zabicia matki i dziecka, które nosiła w łonie. Kiedy była w ósmym miesiącu ciąży, oprawca zaczął znosić do domu narzędzia, których – jak tłumaczył – potrzebuje, by ją zabić. Wreszcie kolejny raz ją skatował, bijąc pięścią po twarzy. Krzyczał, że to dziecko też zabije, tak jak poprzednie. Wreszcie coś pękło, ale nie w samej ofierze, lecz w jej nastoletniej córce, pierwszym dziecku, wówczas już niemal 15-letnim. Dziewczynka zadzwoniła z ukrycia na policję i doniosła, że ojciec próbuje zabić mamę. Policjanci wyważyli drzwi. Na podłodze pokoju znaleźli krwawiącą kobietę. Natychmiastowa interwencja lekarska uratowała dziecko.

Sześć wyroków dożywocia Przygotowanie sprawy i kolejne rozprawy trwały niemal dwa lata. Jak na angielski wymiar sprawiedliwości bardzo długo. „Niebezpiecznym osobnikiem, który zamienił życie swojej partnerki w los niewolnika” nazwał Topleya, odczytując wyrok, sędzia Gary Burrell. Niezbyt ostre słowa. Za to wyrok bardzo ostry. Sześciokrotne dożywocie. W szczególności: rok za współżycie seksualne z dziewczyną młodszą niż 16 lat, kolejno cztery, trzy i dwa lata za uszkodzenia ciała, gwałt – osiem lat, kolejny gwałt – dożywocie, napaść – osiem lat, gwałt – dożywocie, pobicie – sześć lat, napastowanie poprzez penetrację intymnych części ciała przedmiotami – dożywocie, kolejny gwałt – dożywocie, przechowywanie zakazanych substancji i trucizn – trzy

lata, kolejna napaść i napastowanie poprzez penetrację – dożywocie, próba zabicia nienarodzonego dziecka – dożywocie, gwałt – dożywocie, poważne uszkodzenia ciała – dwa lata. Sędzia zapowiedział, że za osiem lat Topley (pomimo zsumowanych wyroków dożywocia) zgodnie z brytyjskim prawem zostanie włączony w program umożliwiający ubieganie się o przedterminowe zwolnienie i złagodzenie kary. Skomasowanie wyroków ma – zdaniem sędziego – zagwarantować, że w tym systemie, pomimo wszelkich starań, zwyrodnialec na wolność nie wyjdzie nigdy, a jeśli nawet – to w bardzo, bardzo odległej przyszłości. ••• Historii takich jak ta w ciągu minionych 20 lat opisałem wiele. Wszystkie zdarzyły się w Polsce. Może najpierw wspomnę o podobieństwach. Pisząc o takich zdarzeniach, zawsze łapię się za głowę – jak to możliwe, że ktoś tak długo znęcał się nad ludzką istotą i nie wzbudził jej zdecydowanego sprzeciwu i woli wystarczającej, by odeszła, uciekła, jakkolwiek to nazwiemy. Krótko mówiąc, dlaczego ofiara wciąż pozostawała ze swoim oprawcą? Specjaliści od walki z przemocą w rodzinie nazywają to syndromem ofiary. W pewnym sensie czuje się ona skazana na to, co ją spotyka. W większości przypadków ofiary przemocy w rodzinie wywodzą się z rodzin patologicznych i były ofiarami znęcania się – najczęściej przez ojców. Ofiara często próbuje sobie wmówić, że jej życie jest częścią normalności i w zasadzie jakakolwiek próba ucieczki nie ma sensu. Są przecież dzieci, którymi trzeba się zaopiekować, wyżywić... Rodzi się jeszcze jedno pytanie: a co z sąsiadami, koleżankami spotykanymi w sklepie? Nikt nie widział siniaków i ran? Nikt nie słyszał krzyków? A pogotowie wezwane do domowego porodu i martwego dziecka w 2006 roku? Nie zastanowiło, ich dlaczego kobieta jest w takim stanie? Jak widać, żaden system, żadne społeczeństwo nie jest doskonałe i najwyraźniej Potwór z Milbrook otoczony był setkami małych, pozornie niegroźnych, ale podobnych do niego potworków. Czytając jednak relacje z zakończonego tydzień temu procesu Topleya, przypomniałem sobie, jak w odrodzonej, wolnej i praworządnej Polsce wspólnie z działaczami stowarzyszenia Vita Activa z Ustki staraliśmy się ratować ofiary przemocy w rodzinie. Ja pisałem artykuły, poprzez które poszukiwałem przedsiębiorców mogących zaoferować kobietom pracę z mieszkaniem, członkowie stowarzyszenia starali się zaopatrzyć je we wszystko, co niezbędne, by mogły zacząć nowe życia i uciec jak najdalej od potwora, który niedługo wyjdzie z aresztu czy więzienia. I często tylko po to, by się zaraz dowiedzieć, że cały wysiłek na marne, bo wyszedł, wytropił i dopadł... A tu... Wielokrotne dożywocie. By ofiara mogła wreszcie poczuć się bezpiecznie, a sprawca stracił przekonanie o bezkarności. I właśnie dlatego warto było bliżej przyjrzeć się tej sprawie.


|7

nowy czas | 9-22 października 2010

publicystyka

Witajcie w ciężkich czasach Adam Dąbrowski

R

ząd majstruje przy polityce społecznej. Na korektach się nie skończy. Cameron chce zmienić nasze myślenie. „Wojna przeciwko rodzinom!”, Złupią je podatki!”, „Furia niepracujących matek!” – to tylko parę nagłówków, jakimi po zeszłotygodniowej konferencji konserwatystów uraczyły nas brytyjskie gazety. Gdybyśmy znaleźli je w „Guardianie”, można by skwitować to wzruszeniem ramion. Ale gdy po konserwatystach na swoich pierwszych stronach jeżdżą tradycyjnie prawicowe „Daily Telegraph” i „Daily Mail”, to znak, że dzieje się coś nietypowego. To prawda. Torysi zaczynają ciąć, a na początek uderzą w dużą część własnego elektoratu.

zasiłkowa rewoluCja Konserwatyści ogłosili, że rezygnują z powszechnych świadczeń dla rodzin posiadających dzieci. Dotychczas było tak: niezależnie od tego, ile zarabiasz i gdzie mieszkasz – jeśli masz latorośl, należą ci się pieniądze. Na takiej samej zasadzie działa polskie becikowe. Teraz David Cameron chce to zmienić. I niezależnie od tego, co kto o tym myśli, jedno trzeba premierowi przyznać: ma odwagę zadrzeć ze środowiskiem, z którego rekrutuje się wielu jego wyborców. Plan jest prosty: pieniądze już nie będą przysługiwać tym, którzy zarabiają ponad 43, 875 funtów rocznie. Kto ucierpi na tym najbardziej? Klasa średnia i ludzie zamożniejsi, czyli ci, którzy do klap garniturów przypinają wstążeczki niebieskie częściej niż czerwone. Posiadające jedno dziecko rodziny – w których często kobieta nie pracuje – będą się musiały liczyć ze stratami rzędu tysiąca funtów rocznie. I to dlatego życzliwy zazwyczaj Cameronowi „Daily Mail” ostrzega w komentarzu redakcyjnym: „Przygniecione trudnościami rodziny tak szybko tego nie wybaczą”. To kolejny sygnał, że premier nie może liczyć na bezwarunkową miłość potężnych dzienników, które już podczas kampanii kręciły nosem na „rozmemłaną” ich zdaniem wizję zmiękczonego konserwatyzmu prezentowaną przez Camerona. W manifeście wyborczym o cięciach nie było ani słowa. W rozmowie z telewizją ITV Cameron tłumaczył to w dość przewidywalny sposób: „Nie wyszliśmy z koncepcją tych cięć, bo nie wiedzieliśmy dokładnie, jaką sytuację odziedziczymy [po rządzie Gordona Browna – przyp. red]”. Możliwe, że tak jest rzeczywiście, ale z drugiej strony, jeśli przyjąć podobną perspektywę, pisanie manifestów przez partie opozycyjne w gruncie rzeczy nie ma sensu. Można w nie przecież wpisać cokolwiek, a winę za ich nierealizowanie zwalić potem na odchodzący rząd. Wydaje się raczej, że pomysł powstał jeszcze przed wyborami, a pominięcie go podczas kampanii było zagrywką taktyczną czy też – jak mają pełne prawo twierdzić krytycy gabinetu – przejawem politycznego cynizmu.

NieoCzekiwaNa zamiaNa ról Warte uwagi jest to, że Cameron jest zdecydowany przełamać obowiązujący na Wyspach konsensus w podejściu do opieki

społecznej. Zamachuje się na powszechne świadczenia, przekonując, że Wielkiej Brytanii po prostu na nie już nie stać, a „ci, którzy mają szersze ramiona, winni wziąć na nie większy ciężar”. Dlatego lider torysów zyskuje sojuszników po lewej stronie barykady, a po głowie dostaje od swoich. Podczas gdy konserwatywne gazety trzęsą się z oburzenia, Camerona popiera Martin Narey, długoletni współpracownik rządu laburzystowskiego, a obecnie szef organizacji charytatywnej Barnardo, pomagającej dzieciom i młodzieży w ciężkiej sytuacji życiowej. Przekonuje on, że przesunięcie pieniędzy od najbogatszych i klasy średniej ku najbardziej potrzebującym jest dziś „moralną koniecznością”. „Czy zamożniejsi z nas mają w sobie wystarczająco dużo odwagi i przyzwoitości, by wziąć na siebie ciężar chronienia najbiedniejszych i najbardziej potrzebujących?” – pyta retorycznie Narey i posuwa się nawet dalej, proponując, by przestały być powszechne też niektóre dodatki dla emerytów.

sprawieDliwość weDług CameroNa Interesujące jest też to, jak Cameron uzasadnia postulowaną przez siebie zmianę modelu polityki społecznej. Bo filozofia, którą prezentuje, bardzo różni się od tej, jaka dominowała w Partii Konserwatywnej za czasów Margaret Thatcher. To już nie prawicowa, gospodarcza ortodoksja. Wręcz przeciwnie. Tezy premiera przywodzą na myśl filozofię teoretyka polityki Johna Rawlsa, który w swoim dziele „Teoria sprawiedliwości” sformułował następującą zasadę: „Społeczne i gospodarcze nierówności powinny zostać zorganizowane w taki sposób, by […] korzyści z nich czerpali najmniej uprzywilejowani członkowie społeczeństwa”. Zestawmy te słowa ze zdaniem, które Cameron wypowiedział podczas jednego z zeszłotygodniowych przemówień: „Sprawiedliwość wymaga, byśmy poprosili zarabiających więcej, aby wzięli na siebie większy ciężar niż ludzie o niskich dochodach”. Brzmi znajomo, prawda? Te skojarzenia pokazują ewolucję, jaką szefowie torysów przeszli w ostatnich latach. Margaret Thatcher wielbiła przecież Friedricha von Hayeka, który mówił jasno: każdy „model mieszany” (a Rawls był socjalliberałem) to kryptosocjalizm, a wiara w termin „sprawiedliwość społeczna” przypomina wiarę w czarownice. Planowanie społeczne związane z wprowadzaniem w życie tej sprawiedliwości „niezmiennie przechodzi w przeciwieństwo indywidualizmu, to znaczy w socjalizm czy też kolektywizm” – pisał z furią Hayek w swojej książce „Individualism and Economic Order”. Tego typu twarde poglądy gospodarcze doprowadziły zresztą Żelazną Damę do upadku. W 1989 roku próbowała ona wprowadzić na Wyspach swoją ortodoksyjną wersję sprawiedliwości. Brytyjczycy mieli płacić nową wersję Council Tax. Thatcher – mimo ostrzeżeń przerażonych doradców – parła w kierunku systemu, który obciążał każdego obywatela taką samą opłatą, niezależnie od jego zamożności. To przecież sprawiedliwe, za wywożenie śmieci wszyscy powinni płacić tyle samo – argumentowała. Dwustu tysięcy wyborców, którzy zebrali się na Trafalgar Square, by zaprotestować przeciwko temu pomysłowi,

David Cameron uderzył w swoje środowisko

najwyraźniej nie zdołało jej przekonać. Podobnie jak członków jej własnej partii, którzy wkrótce usunęli panią premier ze stanowiska. Dziś Cameron operuje zupełnie innym pojęciem sprawiedliwości. „Bardziej progresywnym”, powiedzieliby brytyjscy liberałowie.

NiekońCząCa się historia Na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia amerykański politolog Francis Fukuyama ogłosił, że historia się skończyła. Wygrał zachodni liberalizm, który pogrzebał swojego ostatniego wroga – socjalizm w wersji sowieckiej. Przed nami teraz lata dobrobytu i „pracy organicznej”. Bitwa na idee się skończyła, bo my – ludzie Zachodu, liberalnej demokracji i kapitalizmu – ją wygraliśmy. Czas teraz zakasać rękawy i budować szklane domy – przekonywał Fukuyama.

Dziś, gdy oś świata przesuwa się ku Indiom i Chinom, gdy Stany Zjednoczone wciąż nie mogą otrząsnąć się po kryzysie gospodarczym, a przez Stary Kontynent przelewają się fale strajków przeciwko cięciom, wizja ta wydaje się naiwna. Widać to również na Wyspach. Gdy konserwatyści zabierają się do majstrowania przy systemie opieki społecznej, nie chodzi im tylko o kosmetyczne poprawki, usunięcie przerostów biurokratycznych czy przycięcie paru gałązek. Wywróceniu do góry nogami ulega cała filozofia, na jakiej system się opiera. To symboliczne, że dokonuje tego właśnie stronnictwo, którego liderzy wykuwali niegdyś paradygmat robiący takie wrażenie na Fukuyamie. Jak widać, historia jakoś wcale nie chce się skończyć.

komentarz > 13


8|

9-22 października 2010 | nowy czas

fawley court

sagi fawley Court, xvii-wiecznej posiadłości położonej w pobliżu henley-on-thames, sprzedanej niedawno w niejasnych okolicznościach przez księży marianów, ciąg dalszy [zob. Pe nr 1253, 1259, 1267]. Rezydencja została zakupiona przez Polaków na uchodźstwie w 1953 roku z przeznaczeniem na szkołę – Divine Mercy College – która została zamknięta w 1986 roku, w raczej skandalicznych okolicznościach. Od tamtego momentu pałac popadał w coraz większą ruinę, część majątku rozprzedano wcześniej, a ostatnio – wbrew woli polsko-angielskiej społeczności – cała posiadłość podobno została sprzedana pani Aidzie Hersham, która zamierza pałac odrestaurować i w nim zamieszkać. Fawley Court Old Boys zakwestionowali prawomocność sprzedaży i żądają zamrożenia środków księży marianów [uzyskanych ze sprzedaży – przyp. red. „Nowego Czasu”]. FCOB wystosowało list do papieża (nadaremnie), a także wszystkich członków Izby Gmin parlamentu brytyjskiego, stwierdzający, że: „Poza oczywistym pogwałceniem prawa… pod »sprzedażą« Fawley Court kryje się mnóstwo grzechów zatajanych przez księży marianów, takich jak oburzające, aczkolwiek nie do odparcia oskarżenia o pedofilię..., niewłaściwe zarządzanie finansami i środkami trwałymi, jak choćby wspaniałym muzeum [sic!], napastowanie starszych, przymuszanie do przekazywanie majątków w testamentach, ekshumacje szczątków bez pozwolenia i odpowiednich licencji, nieprawidłowości w rozliczeniach przekazanych do Charity Commission...” Ha! Old Boys podają w wątpliwość przyzwolenie Charity Commission na sprzedaż rezydencji. Chcą też ustalić charakter związku księży marianów i szkoły. Kluczowym dokumentem wydaje się tutaj deklaracja powołania trustu z 1953 roku oraz akt notarialny z 1954 i akt notarialny szkoły. Przez wiele miesięcy urzędnicy Charity Commission nie mogli odnaleźć dokumentu z 1953 roku. Jednak teraz, gdy jego kopie zostały odnalezione w innym miejscu, dokument ponownie pojawił się w ich archiwach. W dalszym ciągu nie można jednak odnaleźć aktu notarialnego dotyczącego szkoły. Krążą słuchy, że część dokumentów została spalona przez jednego z powierników Władysława Dudę [były marianin – przyp. red. „Nowego Czasu”], który przestał być księdzem i zniknął. Charity Commission zaprzecza jakimkolwiek nieprawidłowościom, twierdząc, że sprzedaż była zgodna z zasadami określonymi w akcie notarialnym, który „zezwalał na wykorzystanie dochodów ze sprzedaży na cele charytatywne lub związane z propagowaniem religii rzymskokatolickiej, według uznania powierników”. Oznacza to wysłanie wszystkich zebranych pieniędzy wraz z cennymi eksponatami muzealnymi (darowanymi przez Polaków na uchodźstwie) do Polski. Trudno jednak zrozumieć, w jaki sposób zamknięcie wybudowanego na terenie posiadłości kościoła św. Anny – co było jednym z warunków sprzedaży – miałoby sprzyjać rozwojowi religii rzymskokatolickiej (nie mówiąc o ekshumacji szczątków założyciela szkoły, ojca Jarzębowskiego, której procedura została wstrzymana nakazem sądowym i przekazana do ponownego rozpatrzenia). W związku z całą tą sprawą Stowarzyszenie [Fawley Court] Old Boys zażądało rezygnacji Andrew Hinda, szefa Charity Commission. Z pewnością jest wiele pytań, na które będzie on musiał odpowiedzieć, między innymi dotyczących ceny, za jaką Cherillow Ltd. nabyło Fawley Court. W ostatnich latach urzędnicy Charity Commission nalegali, by organizacje charytatywne, pozbywając się swoich posesji, uzyskiwały najwyższą cenowo ofertę, nawet gdy nie jest to w publicznym interesie. W tym przypadku, jak się okazało, nie tylko polskie konsorcjum zaoferowało 15 mln, ale w 2008 roku Savills, działający z ramienia Spink Property, zaoferował 20 mln funtów za Fawley Court (włącznie z udostępnieniem wiernym dostępu do kościoła św. Anny). Dlaczego zatem księża marianie, przy aprobacie Charity Commission, zdecydowali się na ofertę marnych 13 mln? W międzyczasie prawnik Aidy Hersham napisał do Mirka Malevskiego, prezesa Fawley Court Old Boys, oskarżając go o „zniesławienie” jego klientki. W liście czytamy: „Pani Hersham nie jest właścicielem Fawley Court ani w myśl kontraktu, ani w żaden inny sposób. Tytuł własności został nabyty przez Cherrilow Ltd., którego ja nie reprezentuję. A Pani Hersham nie ma żadnego związku ani nie czerpie korzyści z Cherrilow Limited”. W takim razie, co pani Hersham robi w Fawley Court, wynajmując architektów do jego renowacji, kwestionując prawo do wolnego przejścia przez teren posiadłości, a wreszcie instalując bramy chroniące dostępu nie tylko do kościoła św. Anny, ale także do ścieżki nad Tamizą? Jeszcze w tym miesiącu w Capel-le-Ferne, nad białymi klifami Dover, zostanie odsłonięty pomnik, w kształcie gigantycznego śmigła, upamiętniający pilotów biorących udział w bitwie o Wielką Brytanię. Zbyt często zapomina się jednak, że wielu z tych pilotów, którzy w 1940 roku za Wielką Brytanię walczyli i umierali, było Polakami. Część z nich, wraz z innymi Polakami na uchodźstwie, którzy z powodu sowieckiej okupacji nie mogło powrócić do ojczyzny po zakończeniu II wojny światowej, zakupiło w dobrej wierze Fawley Court jako ośrodek charytatywny o charakterze edukacyjnym. Ta dobra wiara została jednak zdradzona przez księży marianów, których opiece nierozsądnie powierzono Fawley Court. Rząd brytyjski, w ramach rekompensaty, powinien przynajmniej zbadać całą tę podejrzaną transakcję. Sprawa Fawley Court pojawiła się na naszych łamach po raz pierwszy dlatego, że jest to wspaniały zabytkowy budynek, który zasługuje na odpowiednią troskę. Jak się jednak teraz okazuje, pojawiło się wiele wątpliwości, które muszą zostać w trybie pilnym wyjaśnione. ‘PiLoti’ „Private Eye” no. 1272, 1-14 October.2010

Przełożyła Łucja Piejko

Ta druga kaplica Pa mię ci o. Ja nic kie go Ka pli ca w bu dyn ku Faw ley Co urt, w le wym skrzy dle, gdzie od lat pięć dzie sią tych ubie głe go stu le cia od by wa ły się co dzien ne msze, nie zo sta ła zde kon se kro wa na. By li wy cho wan ko wie do brze ją pa mię ta ją, bo tam co ra no słu ży li do mszy, po któ rej za wsze zo sta wał łyk nie prze mie nio ne go wi na. Mi ni stran ci do pi ja li je po ci chu w za kry stii przed śnia da niem, ale nie wte dy gdy mszę od pra wiał o. Okoń ski, bo bacz nie ob ser wo wał, jak się la ło wi no do kie li cha. Kie dy tam wstą pi łem pod czas tzw. ostat niej mszy w 2009 ro ku, ani skrzy deł ka wa le ryj skich, ani oł ta rza już nie by ło, tyl ko pu ste ścia ny. A te raz nie wia do mo, do cze go ka pli ca ta słu ży. O dru giej ka pli cy zaś sły sza łem coś w szko le, ale za mo ich cza sów nie by ła ona do stęp na. To, co pa mię tam, wią że się z eg zor cy zmem i z du cha mi. Przez sześć mie się cy w sy pial niach pa no wał ter ror i czę sto ja kiś prze stra szo ny ma ły skar żył się ra no księ żom, że w no cy wi dział du cha. Krą ży ła wte dy hi sto ria, że to duch Mac Ken zie’go, któ ry rze ko mo kie dyś po wie sił się w Faw ley Co urt. Du cha zła pa li księ ża i wy wa li li ze szko ły, bo był to star szy chło pak, któ r y prze bra ny w bia łe prze ście ra dło gra so wał w sy pial niach, bu dząc ofia r y po ciem ku. Do pie ro pra wie pół wie ku po tem, gdy od wie dza łem o. An drze ja Ja nic kie go na po cząt ku mil le nium, za czę li śmy tam cho dzić. Ka pli ca, a ra czej ka plicz ka, by ła w ka mien nym bu dyn ku za gma chem szkol nym, od stro ny Ta mi zy, za far mą. Aby tam dojść, trze ba by ło prze drzeć się przez dzi ką dżun glę, jak to o. An drzej na zy wał, ist ny busz pe łen zde for mo wa nych, tro pi kal nych drzew. Ksiądz przy znał mi się, że lu bił ten busz i bę dąc pod je go uro kiem, two rzył sce ny w swo ich fan ta zjach na uko wych roz gry wa ją ce się na ob cych pla ne tach – wy da ne przez Ve ri tas pt. Po rwa ny w prze strzeń. Ko ło ka plicz ki by ły za bu do wa nia, skład dre wna na opał, a w po bli żu ro sły

a new Chief exeCutive at the Charity Commission! We are advised that Andrew Hind (who has moved to being a board memeber at the Information Commissioner’s Office – frmely the Data Protection Office!) is no longer Chief Executive of the Charity Commission. Mr Hind’s role has been taken over by Sam Younger CBE. Mr Younger’s former duties include; founding chair of the Electoral Commission, Director General of the British Red Cross, and Managing Director of BBC World Service. Share and air your concerns about Fawley Court’s plight to the new Chief Executive. Sam Younger CBE, Charity Commission 30 Millbank,London, SW1P 4DU the waLK of your Life! Remember, remember those walks in Fawley’s Autumn September. Those casual ambles, or carefree walks from the North Lodge, or the Marlow end South Lodge, past the stately red brick Fawley Court, down the ornamental waterway, and then Thamesside, along the river banks… These can all be yours again…! under the Public Rights of Way.

ol brzy mie se kwo je z dziw ny mi szysz ka mi wiel ko ści pię ści. Ni gdy nie by łem we wnątrz, na wet gdy sze dłem tam tę dy z księ dzem, na bra mie za wsze wi sia ła za mknię ta kłód ka. Jed nak prze cho dząc ko ło tej ka plicz ki moż na by ło za uwa żyć przez szy by blask za pa lo nych świe czek, sto ją cych po bo kach, na oł ta rzu i pod ło dze, a łu na od nich bi ła aż na ze wnątrz. Oj ciec tłu ma czył mi, że te świecz ki pa lą się dzień i noc od kil ku dzie się ciu lat i że cho dzi o oczysz cze nie te re nu, bo oko li ca jest zła. Nie uży wał sło wa po gań stwo, ale my ślę, że to z tym się wią że. Jest to bo wiem część An glii, gdzie sze rzy ły się za bo bo ny, np. nie da le ko, w West Wy com be, by ła kie dyś sie dzi ba klu bu Ognia Pie kiel ne go. Do wie dzia łem się też o „świą ty ni” nad rze ką, w któ rej by ło zło. Ca ła „świą ty nia” to ma ły ka mien ny bu dy nek bez da chu, ozdo bio ny pła ski mi rzeź ba mi, gdzie także wstęp był za bro nio ny. Py ta łem się kie dyś oj ca An drze ja o te mar mu ry na świą ty ni, bo te go okrą głe go już wte dy nie by ło. Oka za ło się, że księ ża go sprze da li za 20 tys. fun tów. Trud no mi okre ślić, co do kład nie by ło na rze czy, ale ksiądz tłu ma czył mi to, mó wiąc o oczysz cza niu te go ca łe go miej sca i o obro nie te re nów ko ściel nych przed nie czy sty mi si ła mi. Przez pół wie ku mo dlitw i pa le nia świec w tej ma łej ka pli cy trzy ma no zło po za gra ni ca mi na sze go te re nu, by ła to pla ców ka Bo ża, jak klasz tor Ja sno gór ski bro nią cy przed szwedz kim po to pem. My śląc o Faw ley Co urt i o te go rocz nych wy da rze niach, za sta na wiam się, czy aby nie za wcze śnie ma ria nie zga si li te od pół wie ku pa lą ce się świecz ki, bo ca ła sprawa nie wy glą da naj le piej.

Krzysztof Jastrzębski

HELEN BEEVERS, of Bucks County Council, has kindly extended the deadline for representations for the Public Rights of Way, until the end of December, (remember, remember, the end of December. the hearing itself is now set for march 2011). Helen Beevers, Public Rights of Way/GIS Officer, Bucks County Council, Rights of Way and Access, Hamden Hall Bucks, HP22 5TB Email: www.buckscc.gov.uk Phone: 0845 370 8090 rightsofway@yahoo.co.uk Letters to the Charity Commission! Anyone, and everyone who has written to the Charity Commission from 2008 onwards about the scandalous treatment of Fawley Court, (many of these letters are allegedly missing, or have been destroyed) please contact FCOB at; 82 Portobello Road, Notting Hill London W11 2QD Tel: 0207 727 5025. Fax: 0208 896 2043. Email:kristof @talktalk.net


|9

nowy czas | 9-22 października 2010

takie czasy

Mario Vargas Llosa laureatem literackiej Nagrody Nobla

PiMLico SchooL, jedeN z NajważNiejSzych PrzykładÓw futuryStyczNej architektury LoNdyNu, zoStał właśNie zaMieNioNy w ogroMNą gÓrę gruzu

współczesność na śmietniku Wojciech Sobczyński

K

iedy wiele lat temu przyjechałem do Londynu, w eterze rozbrzmiewały głosy The Beatles i The Rolling Stones. Carnaby Street i Twiggi dominowały świat mody, a okres, który dzisiaj nazywamy Cool Britania, dopiero się zaczynał. Wprawdzie były to bardzo powierzchowne zmiany, zauważalne głównie w centrum Londynu, ale ciągnęli jakby do magnesu młodzi ludzie ze wszystkich zakątków świata, a ja wraz z nimi. Mój pierwszy pokoik wynajęty na poddaszu znajdował się w Pimlico. Wówczas była to dzielnica tanich, czynszowych slumsów o podobnej reputacji do innych rejonów, gdzie były duże stacje kolejowe i gdzie wynajmowano pokoje na godziny z zapewnieniem kompletnej dyskrecji. Poza tym tereny te najwięcej ucierpiały w czasie wojny, gdyż niemieckie bomby nie zawsze trafiały w zamierzone cele węzłów kolejowych czy innych punktów strategicznych, dewastując przylegające mieszkalne okolice. Początkowo odbudowywano je w pośpiechu i przy minimalnych środkach finansowych, wśród niekończących się kontrowersji, na jakie cele mają być one przeznaczone. W 1951 roku zakończył się sukcesem Festival of Britain, poprawiając tym samym samopoczucie brytyjskiego społeczeństwa, zszokowanego stopniową utratą imperium i utratą wiary w swoją historyczną wielkość. I tak najpierw na desce kreślarskiej młodego wówczas architekta Hugh Cassona, który zgromadził utalentowany zespół ludzi zainteresowanych międzynarodowym ruchem modernistycznym, powstał londyński South Bank – dziś największe w Europie centrum kulturalno-artystyczne. Kilka lat później powstało parę obiektów o wysokim architektonicznym standardzie wywodzącym się z biur London County Council (LCC). Jeden z nich to Brunswick Square (tuż koło Russell Tube Stadion), do dziś cieszący się popularnością, zwłaszcza po niedawnym remoncie. Drugi projekt – w moim przekonaniu ważniejszy przykład futurystycznej architektury Londynu – został właśnie zamieniony w ogromną górę gruzu. Mowa jest tutaj o Pimlico School. Jako student parający się rzeźbą patrzyłem na nowo powstały obiekt z fascynacją. Dla mnie była to architektoniczna rzeźba o podobnych walorach jak nowojorski Guggenheim Museum zaprojektowany przez Franka Lloyd-Wrighta czy dzisiejsze muzeum sztuki nowoczesnej w Bilbao, dzieło genialnego kanadyjskiego architekta Franka Gehry ego. Porównań tych nie należy brać, oczywiście, dosłownie. Pimlico School powstawała w czasach skromnych funduszy miejskich, a nie amerykańskich miliarderów, ale cechowała ją duża wyobraźnia i ambicja. W przeciwieństwie do starych, ciemnych i zimnych szkół wybudowanych w wiktoriańskich czasach

Dla mnie Pimlico School była architektoniczną rzeźbą o podobnych walorach jak nowojorski Guggenheim Museum zaprojektowany przez Franka Lloyd-Wrighta czy muzeum sztuki nowoczesnej w Bilbao, dzieło Franka Gehry ego.

ten edukacyjny kompleks miał jasne, słoneczne klasy, sale teatralne, gimnastyczne, pływalnie i boiska sportowe wtopione w otaczającą zieleń. Przez pierwsze dziesięć lat nie można było przejść obok tego miejsca bez napotkania wycieczek studentów architektury z całego świata czy dziennikarzy z wycelowanymi obiektywami aparatów fotograficznych. Archiwa RIBA ( Royal Institute of British Architects) opisują zalety tej wizjonerskiej architektury (więcej na stronie: www.c20society.org.uk/botm/archive/2007/pimlico-school-london.html ). Dlaczego więc zdecydowano się na zburzenie obiektu, który zaliczał się do rangi wybitnych przykładów brytyjskiej architektury XX wieku? Pytanie to jest zadawane też w kontekście architektury South Bank. Jej słynnym krytykiem jest Książę Walii, a głównie dotyczy doboru materiału i niechęci do betonu, który zrewolucjonizował budownictwo i wraz ze szkłem i stalą stał się podstawą tego, co najlepsze w światowym budownictwie. Niechęć ta nie jest winą materiału, a wynika z nieumiejętności dbania o powierzchnie budynków, które wymagają takiego samego podejścia jak obiekty historyczne, czyli czyszczenia i programowych remontów. Nowe budynki wymagają od nas takiego samego szacunku dla materiału, z którego powstały, jak świątynie wykonane z marmuru czy kamienia, bo dzisiejsze obiekty świetności będą zabytkami w przyszłości. Obserwowanie stopniowej dezintegracji Pimlico School, a w końcu burzenia tego budynku było bardzo smutnym procesem i świadectwem, że współczesność nie może odnosić się do swoich osiągnięć tak, jak traktuje obiekty jednorazowego użycia, wrzucając je do śmietnika historii.

Tegorocznym laureatem literackiej Nagrody Nobla został peruwiański pisarz Mario Vargas Llosa. Pisarz z Peru od lat zaliczany jest do czołówki pisarzy z Ameryki Łacińskiej, obok takich twórców jak Gabriel Garcia Marquez, Julio Cortazar i Jorge Luis Borges. Był wielokrotnie typowany do literackiej Nagrody Nobla. 14 lat temu przegrał z Wisławą Szymborską. Na typowaniach się kończyło i pisarz przestał już przywiązywać wagę do swojej kandydatury. – Byłem naprawdę zaskoczony. Początkowo myślałem, że to żart – powiedział dziennikarzom po ogłoszeniu wyników. Decyzja Akademii Szwedzkiej zaskoczyła również krytyków literackich. W tym roku nie był wymieniany w gronie faworytów. Typowano raczej japońskiego pisarza Haruki Murakamiego czy Kenijczyka Ngugi wa Thiongo, a w ostatnich dniach poetę Szweda Tomasa Transtoemera. W gronie dwudziestu faworytów wymieniany był również polski poeta z Krakowa, Adam Zagajewski. Szwedzki Komitet podał w uzasadnieniu, że Llosa został nagrodzony „za odwzorowanie struktur władzy i ostre obrazy indywidualnego oporu, buntu i porażki”. Urodzony w 1936 roku Mario Vargas Llosa jest nie tylko pisarzem i myślicielem. Pracował także jako dziennikarz, nauczyciel, swego czasu angażował się również w politykę – w wyborach na prezydenta Peru w 1990 roku przegrał dopiero w drugiej turze. Do najbardziej znanych dzieł Mario Vargasa Llosy zaliczane są powieści „Rozmowa w katedrze” (1969), „Pantaleon i wizytantki” (1973), „Wojna końca świata” (1981), autobiograficzna „Ciotka Julia i skryba” (1977), czy najnowsza „Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki” (2006). Począwszy od latach 60. XX wieku wszystkie książki Llosy są tłumaczone na język polski. (aw)


10|

9-22 października 2010 | nowy czas

wybory samorządowe 2010

Partie walczą o wpływy Bartosz Rutkowski

K

iedy premier Donald Tusk mówi, że jego ugrupowanie nie ma z kim przegrać, to jest w tym stwierdzeniu wiele buty, lecz, niestety, i prawdy. Jak mawiają mądrzy ludzie – przed klęską zawsze maszerowała buta, ale to na razie inna historia, tymczasem Platforma Obywatelska ma się dobrze.

opoZycja Ledwie dysZy Mówiąc to, premier wskazał na bardzo słabą opozycję, która w wielu miastach, nawet tak dużych, jak Warszawa czy Gdynia, nie wystawia jeszcze swoich kandydatów w listopadowych wyborach samorządowych. Nie tylko są skłócone doły Prawa i Sprawiedliwości, ale także nie ma odpowiedniej komunikacji między nimi a centralą. Wszyscy czekają bowiem na głos jednego człowieka: prezesa partii Jarosława Kaczyńskiego. Nawet w stolicy PiS nie wystawi swojego człowieka, tylko poprze niezależnego kandydata, architekta Czesława Bieleckiego. To najlepiej świadczy o słabości tego ugrupowania. Wygląda więc na to, że wszystko zgarnie Platforma. No, prawie wszystko.

w cieniu wyborów parLamentarnych Wybory samorządowe zawsze odbywały się Polsce w cieniu parlamentarnych, i podczas nich nigdy nie dopisywała frekwencja. A są one ważne, bo na kolejną kadencję wybieramy 42 tys. naszych przedstawicieli w terenie, około tysiąca prezydentów, mniejszych oraz większych miast i miasteczek itd. I, jak zauważa twórca reformy samorządowej w Polsce profesor Michał Kulesza, w terenie, w sejmikach, radach miast są ogromne pieniądze, tam przecież będą dzielone środki z Unii Europejskiej i w zależności od tego, kto będzie to robił, zależy w czyje ręce one trafią. Kulesza zwraca również uwagę na to, że samorządy to największy pracodawca w kraju, to nie tylko poszczególne urzędy, to także spółki i przedsiębiorstwa, które są w gestii samorządowców. Każda partia chce tam usadowić swoich ludzi, wtedy łatwiej rządzi się całym krajem. Ale te wybory są ważne również z innego powodu. Będą one sprawdzianem siły poszczególnych ugrupowań przed przyszłorocznymi wyborami parlamentarnymi. Ci, którzy zachowają swój kapitał z wyborów prezydenckich albo powiększą stan posiadania, dostaną wiatru w żagle.

uwikłane w wieLką poLitykę Teoretycznie wybory samorządowe powinny być wolne od wielkiej polityki, bo przecież Polacy mają wybrać tych, którzy zadbają o kanalizację, komunikację, lokalne szkolnictwo. Ale takie życzenie, wyrażone niedawno przez marszałka sejmu Grzegorza Schetynę, pozostanie tylko marzeniem. Bo na przykład skłócona wewnętrznie największa partia opozycyjna, Prawo i Sprawiedliwość, idzie do wyborów samorządowych pod hasłami pamięci o ofiarach smoleńskiej katastrofy, przede wszystkim prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jeśli jed-

nak ktoś sądzi, że to całkiem chybiony strzał, niewłaściwe podejście do samorządowej walki, może być w błędzie. – Pamiętajmy, że frekwencja w wyborach samorządowych jest zwykle niewielka, co zatem robi prezes PiS? Idzie do walki pod hasłem: Ratujmy Polskę!, i nie można wykluczyć, że uda mu się takimi hasłami pobudzić część swoich zwolenników, a tym samym zdobyć nieco miejsc w najniższych organach samorządowych – uważa Waldemar Kuczyński, minister w pierwszym rządzie niepodległej Polski Tadeusza Mazowieckiego.

pLatforma bierZe duże miasta W większych ośrodkach ani PiS, ani lewica nie mają szans w starciu z Platformą. Ta bierze dosłownie wszystko. A poszczególni kandydaci, członkowie rządzącej partii mają zawsze z tyłu zawołanie polityków Platformy z Warszawy, że jak nie wystąpią pod szyldem platformerskim, to przepadną. Przepadną, bo tylko nieliczni mogą liczyć na wygraną w pierwszej turze. Wie o tym doskonale obecny prezydent Katowic Piotr Uszok, który nie chciał poparcia Platformy i rusza sam do walki. Sondaże mówią jednak, że może on liczyć na 43 proc. głosów w pierwszej turze, w drugiej może przegrać z kandydatem Platformy. Tylko w nielicznych miastach wielkie partie chcą się podłączyć do kandydatów, którzy startują z niezależnych list samorządowych. Lewica na przykład od dłuższego czasu czyni podchody do prezydenta Krakowa Jacka Majchrowskiego, który ma największe szanse na wygraną. Przez osiem lat rządzi Krakowem, a został prezydentem tego miasta z poparcia lewicy, dziś – jak mawia europosłanka Joanna Senyszyn – nie okazuje sympatii i ciepła tym, którzy na niego chuchali i dmuchali. W Sopocie z kolei Platforma wbrew zaleceniom Donalda Tuska popiera politycznie – jak to określono – Jacka Karnowskiego, który nie oczyścił się jeszcze z zarzutów korupcyjnych. Takie działania liderów partii czynione są po to, by po wygranej kandydata nie zapomniał on o partii, która go popierała, tym samym, by nie zapomniał o nominacjach na wiceprezydentów, sekretarzy czy innych urzędników ludzi wskazanych przez liderów dużych ugrupowań.

za partią PiS ma ona jeszcze tylko jednego poważnego przeciwnika – prezydenta Wrocławia. Dolny Śląsk to o tyle ciekawy region, że po wyborach prezydenckich na jego politycznej mapie widać wyraźnie, iż zniknęły z niej, tak jak niemal w całym kraju, populistyczne partie typu Samoobrona i LPR.

pLatformerski entuZjaZm

Ludowcy pakują manatki

Jak na razie, nastroje liderów Platformy przed wyborami samorządowymi są optymistyczne. Obecny prezydent, wtedy jeszcze jako marszałek sejmu, Bronisław Komorowski przepowiadał, że po wygraniu przez PO wyborów prezydenckich Platforma odniesie też sukces w wyborach samorządowych. Według Komorowskiego w zwycięstwie zarówno w wyborach prezydenckich, jak i samorządowych mają pomóc m.in. odbywające się w partii prawybory. To one – choć są eksperymentem w skali kraju – pokazują, że działacze Platformy są silni i zjednoczeni, gotowi na zwycięstwo. Według Komorowskiego Platforma musi pokazać, że ma poczucie siły. Wybory samorządowe są w pewnym sensie odbiciem wyborów prezydenckich i prawdopodobnie ich wynik miał na myśli premier Tusk, mówiąc o tym, że nie ma z kim przegrać. Weźmy na przykład sytuację na Dolnym Śląsku, gdzie faworytem walki o władzę w samorządach jest Platforma Obywatelska. A po-

Tragiczny wręcz wynik w wyborach prezydenckich lidera ugrupowania Waldemara Pawlaka może być gwoździem do trumny regionalnego PSL, który na dodatek jest targany wewnętrznymi sporami. Ludowcom, którzy jeszcze dziś współrządzą samorządem województwa, trudno będzie wyjść z politycznego dołka i wielu przyznaje wprost, że są pochłonięci teraz głównie pakowaniem swych rzeczy. W dość niemrawą dolnośląską lewicę ducha tchnął dobry wynik lidera ugrupowania Grzegorza Napieralskiego i teraz od liderów SLD zależy, co zrobią z tym kapitałem. A jest on dość spory, co najlepiej pokazał wynik kandydata lewicy w prezydenckim starciu w powiatach Zagłębia Miedziowego, który wykraczał ponad średnią krajową.

Zacięty bój o poLską miedź Tu o dusze związkowców lewica powalczy z PiS, bo Platforma ze swoimi liberalnymi hasłami raczej nie zyska sympatii pracowników

miedziowego giganta KGHM i do wyborów nikt i nic tego nie zmieni. Jak na razie, w Zagłębiu niepodzielnie rządzi PiS. Ten region to bogata wyspa wyjęta spod wpływów Platformy. PiS na Dolnym Śląsku zdobył jeszcze kilka przyczółków, m.in. w powiatach milickim, strzelińskim, oławskim i trzebnickim. Dolny Śląsk na zachodniej ścianie Polski nie jest już tak platformerski jak Lubuskie czy Zachodniopomorskie. Platforma robi, co może, by te wpływy odzyskiwać. Partia Donalda Tuska nie zasypia gruszek w popiele i, jak pokazały wybory prezydenckie, poszerza swoje wpływy w tej części kraju. Zwyciężyła w cuglach już nie tylko we Wrocławiu, największe poparcie na Dolnym Śląsku Komorowski zdobył w Jeleniogórskiem i Wałbrzyskiem. Partia nadal ma w regionie dominującą pozycję. Na Dolnym Śląsku oprócz PO i PiS oraz próbującego odbić się od dna SLD jest jeszcze trzecia znacząca siła polityczna – prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz wraz ze stowarzyszeniem Dolny Śląsk XXI. Wystawi ona swoich kandydatów w miastach i gminach oraz do sejmiku województwa. Dutkiewicz to główny przeciwnik Platformy. We Wrocławiu jest tak silny, że za sukces Platforma będzie mogła uznać ewentualne doprowadzenie do drugiej tury. Natomiast wynik walki o sejmik województwa jest wielką niewiadomą. To on pokaże, czy Dutkiewicz rozszerzył swoje wpływy na region.


|11

nowy czas | 9-22 października 2010

z kraju

S t a d i o n w Po z n a n i u g o t o w y Na ten wieczór kibice w Poznaniu czekali kilka długich lat. Kiedy w 2005 roku stanęła pierwsza nowa trybuna, a stadion przy ul. Bułgarskiej zyskał kolejne parę tysięcy miejsc, pojawiła się iskierka, że będzie to pierwszy obiekt sportowy z prawdziwego zdarzenia w naszym kraju… W tym czasie powstawały obiekty w Kielcach i Lubinie, modernizowano stadion lekkoatletyczny w Bydgoszczy, a Toruń doczekał się najpiękniejszego żużlowego obiektu na świecie. Dla poznaniaków przebudowa stadionu miejskiego ciągnęła się w nieskończoność. Kiedy nadeszła decyzja o organizacji przez Polskę i Ukrainę Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej w 2012 roku dla wszystkich cel był jasny – sprawić, aby 43-tysięczny stadion w Poznaniu był jedną z aren tego turnieju… Przez kolejne pięć lat zmieniały się plany i koncepcje, narastały problemy i opóźniały się prace budowlane, ale efekt zadowolił zdecydowaną większość kibiców. I nawet jeśli tydzień wcześniej Sting przygotował fantastyczną ucztę muzyczną dla zmysłów na oficjalne otwarcie stadionu, to jednak właśnie czwartkowy wieczór 28 września na zawsze pozostanie w pamięci prawdziwych kibiców piłkarskich. 43 tysiące fanów Lecha Poznań do ostatniego miejsca wypełniło trybuny poznańskiego stadionu. I chociaż austriacki Red Bull Salzburg to nie przeciwnik z europejskiej elity, a faza grupowa Ligi Europy to nie złotodajna Champions League, to i tak po bramkach Manuela Arboledy i Sławomira Peszki obiekt przy ul. Bułgarskiej oszalał z radości. Inauguracja wypadła imponująco – przy nowym oświetleniu i szalejącym dopingu wydobywającym się z ponad 40 tysięcy gardeł nie mogło być inaczej. I mimo że na kilkaset dni przed pierwszym meczem Euro 2012 arena piłkarska przy Bułgarskiej wciąż jest w stadium poprawek, tego czwartkowego wieczoru nie miało to wielkiego znaczenia. Lech wygrał 2:0, a stadion miejski w Poznaniu jest pierwszą polską areną gotową na Mistrzostwa Europy w 2012 roku.

Stadion Lecha został zaliczony do kategorii Elite, która jest przyznawana najnowocześniejszym obiektom tego typu w Europie. Pojemność obiektu to 43 tysiące miejsc siedzących w niebieskim kolorze (wszystkie miejsca znajdują się pod dachem). Na stadionie zamontowano dwa telebimy o powierzchni 118 m² każdy. Wciąż w budowie jest parking na 2000 samochodów oraz zaplecze administracyjno-gastronomiczne. Inauguracja obiektu na poziomie międzynarodowym odbędzie się 17 listopada – wtedy to nasza reprezentacja piłkarska zagra z drużyną z Wybrzeża Kości Słoniowej.

t dla Rabtaelnikówzasu”! czy wego Cwek „No wizytó 200 olorze w. w k funtó na A6_Sept 2010:Layout 1 09/08/2010 15:44 Page 1 za 15 ważpada. a t r e Of 10 listo do

as Imaging Ltd

Paweł Rosolski

colour printers

Rząd przedstawił budżet na rok 2011 Rząd przedstawił projekt budżetu na 2011 rok. Zgodnie z projektem przyszłoroczne wydatki państwa mają wynieść 313 mld 500 mln 662 tys. zł, a dochody 273 mld 300 mln 662 tys. zł. Projekt przewiduje maksymalny deficyt na poziomie 40,2 mld zł. Dokument zakłada, że dochody podatkowe państwa sięgną w przyszłym roku 242 mld 670 mln 10 tys. zł. Dochody z VAT mają wynieść 119,3 mld zł, z akcyzy 58,7 mld zł, z CIT – 24,8 mld, a PIT – 38,2 mld zł. Tak zwane dochody niepodatkowe mają wynieść 28 mld 205 mln 638 tys. zł, z tego m.in. z dywidend ma wpłynąć 3 mld 590 mln 500 tys. zł. Inaczej niż w ub.r. wśród niepodatkowych dochodów budżetu rząd zaplanował także wypłatę z zysku NBP. Zgodnie z prognozą ma ona wynieść 1 mld 717 mln zł. Rząd planuje, że wpływy z prywatyzacji w przyszłym roku wyniosą 15 mld zł wobec 25 mld zł w 2010 roku. Projekt oparty jest na założeniu, że PKB wzrośnie o 3,5 proc., średnioroczna inflacja prognozowana wyniesie 2,3 proc., a bezrobocie na koniec przyszłego roku – 9,9 proc.

Sejm nie przyjął wniosku Prawa i Sprawiedliwości w sprawie odrzucenia projektu budżetu na 2011 r. w pierwszym czytaniu. Projekt teraz trafi do prac w komisji finansów publicznych. Za przyjęciem wniosku głosowało 160 posłów, przeciw było 225, a 12 wstrzymało się od głosu. Sejm nie przyjął również wniosku opozycji o odrzucenie rządowego projektu nowelizacji niektórych ustaw związanych z ustawą budżetową. Ustawa zasadnicza daje parlamentowi najwyżej cztery miesiące na prace nad budżetem, licząc od dnia przekazania projektu do Sejmu. Jeżeli w tym czasie ustawa budżetowa nie zostanie przekazana prezydentowi, ten może w ciągu 14 dni zarządzić skrócenie kadencji Sejmu. Z harmonogramu przyjętego przez sejmową komisję finansów publicznych wynika, że 17 grudnia ustawa zostanie poddana pod głosowanie, a najpóźniej 25 stycznia 2011 r. przekazana prezydentowi do podpisu. 23 grudnia uchwalona przez Sejm ustawa ma trafić do Senatu. Do 12 stycznia 2011 r. izba wyższa powinna przyjąć stanowisko w sprawie ustawy budżetowej. (aw)

LEAFLETS High quality

A6 5000 £75 A5 5000 £130 150 gsm gloss paper 1-2 days service

From print ready PDF files / Single or double sided / Offer valid untill 30 Nov. 2010 Delivery not included / Payment with order.

asimaging@easynet.co.uk 21 Wadsworth Road - Unit 23, Perivale UB6 7LQ

020-899 77 222


12|

9-22 października 2010 | nowy czas

felietony opinie

redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 King’s Grove London SE15 2NA

Poland is my roots Patrick Barrett

Every single Irish home across the world had a photo of JFK sitting next to a photo of John Paul II, according to crude stereotypes and my own childhood experiences. This was the regard that the President was held in thanks to his having an Irish sounding name and an Irish great grandparent. In five years time or less, Britain could have a Prime Minister born of Polish parents. Will Poles likewise be plastering their homes with Ed Miliband paraphernalia?

Miliband’s accession to leader of Her Majesty's Opposition is no little significance. Whilst the Polish diaspora that arrived on these shores during and after the World War II never faced the same level of hostility as the immigrants arriving from the Caribbean and the Indian subcontinent, nor any extraordinary barriers in achieving success, this is the highest office any politician who traces their roots to Poland has attained. What of their background then? The Miliband brothers are a product of the first wave of mass Polish migration to the United Kingdom, resultant from Nazi Germany's attempt to conquer Europe. Their father, the celebrated socialist thinker Ralph Miliband who passed away in 1994, was born to Polish-Jewish parents in Belgium and came to Britain in 1940, famously on the last boat to leave Ostend as the German army advanced. Born Adolphe Miliband, he changed his forename upon arrival in London, for obvious reasons, and would go on to join the Royal Navy, fighting in the D-Day landings, adding his name to the many Poles who fought under the British flag against the Nazis. Of Ed’s parents it is his mother,

Morion Kozak, constantly referred to during the leadership campaign, whom the brothers are believed to have taken the greatest influence from. The new Labour leader opened his conference speech by talking directly about his parent's experience escaping the Nazis and spoke with emotion of how his mother's survival was dependant on the Catholic Polish family who took her in and hid her in a convent. There was no escaping on a boat for Kozak, remaining in Poland until 1949, hers was a harrowing and equally fascinating story of survival and endurance. That her son is now vying to be Prime Minister s testament to the efforts of non-Jewish Poles in helping Jews evade the Nazis. Now a human rights campaigner, she devotes much time to highlighting the suffering of Palestinians in the occupied territories. Both parents are, of course, much to the left of their children. The young Milibands are aware of their Polish heritage. Elder brother David, the former Foreign Secretary and until the recently the more high-profile of the two having spent five years in the cabinet, has expressed as much on a number of occasions. “Poland is my roots,” he

said after visiting his family grave in Warsaw. On the rise in Poland's standing in the international community he said: “As one of a million of Brits who have Polish blood in their veins, I am happy to see Poland as a modern country that is confident in its development capabilities.” Ed Miliband’s rise is something to celebrate. For a Polish parent to be able to point at the Leader of Her Majesty's Opposition and say 'he has Polish parents' is to imbue that child with a sense that they can do the same. This may be a one off occurrence, or it may be a precursor to a time when, thirty or forty years down the road, the children of the second wave of Polish migration to the UK will occupy numerous positions of political office. Cause for celebration you may think, but the reaction on Polish community forums and message boards was far from joyous and even bordered on hostile. For some, his parents having not taught him their native tongue excludes means he is not 'real Polish' a horribly old fashioned notion. Others focused on his grandfather's decision to side with the Red Army in the PolishSoviet war in 1920. His father’s

close association with modern Marxist theory seems also to be a bugbear for those unable to distinguish between socialism and Stalinism. Some even seemed to have fallen for the 'Red Ed' tag attached to the new Labour leader by the right wing press, ludicrously equating the watered down social democracy of the Labour party to the regime enforced upon Poland after the war. Worrying too is the impression that Ed would receive a warmer welcome were he a Catholic (he is an atheist). Certainly, were his name Edward Kozak it would have raised a few more eyebrows. One can only hope, however, that his Jewish background does not leading anyone to the conclusion that he is not ‘real’ Polish.

2010

Rozmowa o pracę Rozmawiam ostatnio dużo o pracy. Nie mojej, co prawda, ale rozmawiam. I to z zupełnie przypadkowymi ludźmi. Nie chce mi się wnikać w to, czy to był przypadek, czy nie. Faktem jest, że szef poprosił mnie, bym pomógł w rekrutacji pracowników na okres świąteczny. Pamiętam, jak pięć lat temu sam byłem w podobnej sytuacji: dostałem zaproszenie na rozmowę o pracę. I poszedłem. Wtedy to ja byłem przyjmowany, teraz miałem przyjmować. Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Także na rynku pracy, która nabrała jakby bardziej mitycznego znaczenia. Innej wartości, skali odniesienia. Praca stała się towarem, który – przynajmniej jak zdają się podawać brytyjskie media – jest towarem luksusowym, trudnym do zdobycia. Jeśli jesteś bez pracy, to robisz wszystko, by ją zdobyć, by pracować, by normalnie żyć. Tylko czy aby na pewno? Jedno wiedziałem: przed świętami firma potrzebuje sporo ludzi, bo święta w handlu to prawdziwe żniwa... przynoszą zysk, który przekłada się na bonus dla pracowników. Co roku firma zatrudnia więc kilkaset osób, by przy żniwach pomogli. Najlepsi zostaną na dłużej. Wiem, sam przecież też tak zaczynałem. Wiem również, że na 600 wakatów przyszło ponad 20 tysięcy zgłoszeń. Sam nie wiem: tylko tyle czy aż tyle. 33 osoby na jedno miejsce? Widocznie firma cieszy się powodzeniem.

Przy takim przesiewie byłem pewien, że zaproszenia na rozmowę dostali jedynie najlepsi, dla których rozmowa to już tylko formalność, jakby przystawienie pieczęci i już jest: kontrakt gotowy. Przez chwilę nawet się przeraziłem, że nie będę miał wiele do roboty, bo przecież formalności załatwia się szybko. O tym, w jakim byłem błędzie, przekonałem się już po pierwszej sesji. Z zaproszonych 60 osób jedynie 28 się pojawiło. I gdy tylko weszli do sali, w której odbywała się rekrutacja (assesment day), przeraziłem się. Co to, kurde, ma być? Bal przebierańców czy rozmowa o pracę? Każdy wyglądał jakby z zupełnie innego przedstawienia. Tylko parę osób pomyślało o tym, że może warto wskoczyć w garnitur albo coś bardziej oficjalnego. Potem było już tylko gorzej. Trzy proste ćwiczenia, które dla kandydatów przygotowaliśmy, miały dać im szansę pokazać się od jak najlepszej strony w bardzo prosty sposób. Przecież każdy potrafi publicznie przedstawić się czy też może powiedzieć coś ciekawego na swój temat. A przynajmniej coś ciekawszego, niż to, że lubi piłkę nożną lub słucha muzyki w wolnym czasie. Albo że chodzi do kina, robi zakupy, odwiedza znajomych czy podróżuje. A jednak kandydaci nawet z tym mieli problemy. Większość z nich nie zrobiła najlepszego pierwszego wrażenia. A przecież niektórzy mówią, że od tego wiele zależy. Tylko czy można się spodziewać wiele

od ludzi szukających pracy, którzy na rozmowę kwalifikacyjną (kurde, jak się teraz po polsku nazywa takie rzeczy?) przychodzą w dżinsach, za dużych o kilka rozmiarów koszulach czy bez porannego prysznica? A to przecież dopiero początek: to, co wydawało się tylko formalnością, okazało się znacznie trudniejsze. To my – łowcy głów – musieliśmy wysilać nasze umysły, dopatrując się w kandydatach cech, których poszukiwaliśmy, a których oni albo nie mieli, albo nie potrafili w żaden sposób przedstawić. I gdy już pogodziłem się z tym, że pewnie nikogo z grupy nie przyjmiemy, okazało się, że nie jest aż tak źle. Że są z dwie lub trzy perełki, którym chętnie zaproponujemy pracę, damy szansę. Spytacie pewnie, dlaczego o tym piszę. Przecież to nie mój biznes, że ludzie są niepoważni albo przynajmniej niepoważnie pochodzą do życia. Przecież to nie mój problem, że ktoś nie wie, jak się ubrać, idąc na rozmowę o pracę. Że to smutne, iż są ludzie, którzy nie mają nic ciekawego na swój temat do powiedzenia. Że skoro są takimi ofiarami, to niechaj sami się z tym męczą. Piszę, bo nie chciałbym, żeby wam się kiedykolwiek coś takiego przytrafiło – pójść na rozmowę o pracę bez przygotowania. Lepiej już zostać w domu.

V. Valdi

nowyczas.co.uk


|13

nowy czas | 9-22 października 2010

felietony i opinie

Na czasie

KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO

Grzegorz Małkiewicz

Konserwatyści zabierają bogatym, oddają biednym. Prawdziwa rewolucja. Czym ma walczyć lewica? Na razie jest bezbronna, unika więc bezpośredniej konfrontacji. Krytykuje cięcia, nie podając, że chodzi o rodziny z minimalnym dochodem 44 tys. funtów rocznie. Biednych i średnio zamożnych cięcia nie dotyczą. Największym osiągnięciem – politycznym i ekonomicznym – Margaret Thatcher było uwłasnowolnienie lokatorów mieszkań komunalnych, którzy otrzymali prawo pierwokupu na preferencyjnych warunkach. Tym samym ówczesna premier powiększyła swój elektorat i wzmocniła rynek mieszkaniowy. Z upływem lat i dzięki wzrastającym cenom nieruchomości setki tysięcy Brytyjczyków awansowało ekonomicznie, niektórzy z nich zostali milionerami. I w większości nie był to wcześniej elektorat konserwatystów. David Cameron zdecydował się na eksperyment z własnym elektoratem – z klasą średnią. Naruszył też obowiązujący do tej pory polityczny konsensus – powszechnych świadczeń wypłacanych przez państwo opiekuńcze swoim obywatelom bez względu na stopień zamożności i wysokość dochodów. Porównując wysokość świadczeń i dochodów w przypadku zarabiających powyżej 44 tys. funtów rocznie, były to świadczenia śmieszne. Na przykład 20 funtów tygodniowo becikowego. Ale w skali kraju państwo wydawało z tytułu tych świadczeń miliard funtów. Podobnie rzecz się ma z innymi świadczeniami: bezpłatne przejazdy w komunikacji miejskiej dla emerytów, dopłaty do ogrzewania dla seniorów, zwolnienie z opłat za abonament telewizji. Kolejne obciążenia dla państwa i wątpliwa pomoc dla dużej grupy społecznej dysponującej często najwyższą siłą nabywczą zarobionych w ciągu życia pieniędzy. Powszechne świadczenia były do tej pory sprawą świętą. Dopłatę do ogrzewania otrzymują nawet zamożni emeryci mieszkający za granicą w ciepłych krajach. Co to ma wspólnego z pomaganiem biednym? Nikt sobie takiego pytania nie zadawał. A jakakolwiek próba powodowała brutalne repry-

mendy. Sam się z taką spotkałem, kiedy ponad 20 lat temu mój zamożny znajomy otrzymał darmowe przejazdy komunikacją miejską. – Jesteś z komunistycznego kraju i nie rozumiesz demokracji – usłyszałem. Od tej pory o anomaliach państwa opiekuńczego rozmawiałem już tylko z tymi, którzy nie rozumieli, podobnie jak ja, niuansów demokracji. Albo po cichu zadawałem sobie pytanie, czy bezpłatna telewizja dla seniorów zmniejsza stopień pauperyzacji społeczeństwa? Bezprecedensowe zadłużenie państwa zmusiło konserwatystów do rewizji powszechnych zasiłków. Decyzja polityczna wymagająca dużej odwagi, granicząca prawie z politycznym samobójstwem, tym bardziej że David Cameron nie wspominał o takich planach w manifeście wyborczym. Państwo w dalszym ciągu wywiązuje się ze swoich zobowiązań wobec najbardziej potrzebujących, i liczy na pomoc mniej potrzebujących. Zamiast powszechnych cięć powszechnych świadczeń proponuje strukturalną reformę państwa opiekuńczego. Tym samym zwiększanie czy zmniejszanie podatków przestało być głównym instrumentem polityki społecznej. Tracą wyborcy partii rządzącej, ale mają prawo oczekiwać w czasach lepszej koniunktury nagrody za tymczasową „niesprawiedliwość”. Beneficjantami zapowiedzianych reform jest więc przede wszystkim elektorat laburzystowski. Jest nim też w przypadku reformy przepisów imigracyjnych, które ograniczają liczbę wydanych wiz dla imigrantów spoza Unii do 24 tys. rocznie (nie dotyczy to gwiazd piłki nożnej). Ogranicza jednak grupy bardziej elitarne, takie jak na przykład naukowców i kadrę techniczną. W tej sprawie list otwarty do rządu wystosowali słusznie oburzeni i zaniepokojeni brytyjscy nobliści.

kronika absurdu Dziennikarka TVP Joanna Lichocka naruszyła zasadę obiektywizmu podczas telewizyjnej debaty kandydatów na prezydenta w czerwcu br. – uważa Rada Etyki Mediów. Dziennikarka pytała swoich rozmówców o ocenę stanu państwa, powołując się na dwa przykłady (sprawę Olewnika i protestu powodzian z Sandomierza). Zdaniem REM dziennikarka zachowała się stronniczo. – Czy nie należy pytać przedstawicieli państwa o jego stan? – pytała retorycznie Joanna Lichocka. Najlepiej w ogóle nie pytać. Pytania są podejrzane i zawsze stronnicze. Baron de Kret

Wacław Lewandowski

Lewa i prawa Mówiło się kiedyś, w czasach PRL, że urzędy i urzędnicy kierują się w Polsce jedną zasadą, której trzymają się z żelazną konsekwencją. Jeżeli można obywatelowi utrudnić jakieś przedsięwzięcie, trzeba to koniecznie zrobić, jeśli zaś można coś człowiekowi ułatwić, należy nie robić nic. Niby było, minęło, dawne dzieje… Teraz przecież ma być inaczej, tzn. normalnie – urząd dla obywatela, nie odwrotnie. W ostatnim dwudziestoleciu nie było właściwie rządu, który zaczynając urzędowanie, nie deklarowałby chęci uproszczenia procedur, ograniczenia biurokracji, zreformowania urzędu. Rząd obecny mówił wręcz o budowie „przyjaznego państwa”! Deklaracje deklaracjami, a rzeczywistość ma swoje prawa. Drobny przykład. Wszyscy wiedzą, że w ostatnich latach powstała całkiem spora grupa osób, które dość regularnie kursują między Polską a Wielką Brytanią. Nie wszyscy przecież konsekwentnie osiedlili się na Wyspach, niektórzy popracują tu trochę, potem wracają do Polski, czasem znów wrócą do UK na kilka miesięcy, by znowu spróbować powrotu. Różnie z tym bywa – niektórzy dochodzą do wniosku, że za wcześnie jeszcze na stały powrót do kraju, inni doznają zawodu, bo w Polsce nie znaleźli

możliwości pracy czy działalności gospodarczej, są jednak i tacy, którzy chcą już zostać w kraju. W życiu tych ostatnich nadchodzi taki dzień, kiedy postanawiają załatwić drobną formalność. Wsiadają więc w swój kupiony na Wyspach samochód i jadą do Wydziału Komunikacji Urzędu Miejskiego, by z brytyjskich czy irlandzkich przerejestrować swe auto na polskie numery rejestracyjne. Wówczas okazuje się, że sprawa jest nie do załatwienia, a urzędnik, powołując się na prawo drogowe, triumfalnie objaśnia, że w Polsce samochodu z kierownicą z prawej strony zarejestrować nie wolno, można to zrobić dopiero po przełożeniu kierownicy na lewą stronę i uzyskaniu tzw. homologacji. Dlaczego? Bo takie jest prawo. A dlaczego takie? Otóż ustawodawca twierdzi, że ze względów bezpieczeństwa. Czy naprawdę, mógłby ktoś zapytać, kierownica z prawej jest tak niebezpieczna? I zdziwiłby się, usłyszawszy odpowiedź. Nie chodzi o kierownicę, ale o to, że samochody z kierownicą z prawej mają dłuższy snop światła przedniego lewego, a samochody z kierownicą z lewej odwrotnie, co zdaniem ustawodawcy powoduje zagrożenie w ruchu drogowym. Czy nie można by więc zostawić kwestii kierownicy w spokoju,

a warunkiem rejestracji uczynić zmianę profilu świateł? – Nie można! Dlaczego? – Bo nie można, a kierownica ma być z lewej! Innej odpowiedzi prawodawstwo „przyjaznego państwa” nie przewiduje i nie ma innej oferty dla obywatela, który chce legalizować we własnym kraju własny dobytek. Tak więc ci, którzy powrócili, jeżdżą po swych stronach rodzinnych jako Anglicy, Walijczycy czy Irlandczycy, klnąc na „przyjazne” przepisy, dopóki sił starczy, aż ich tzw. cholera weźmie i wyjadą znowu. Wprawdzie ostatnio jeden z tak potraktowanych reemigrantów złożył skargę do odpowiednich instytucji UE, Komisja Europejska zaś zaleciła Polsce zmianę prawa drogowego, by je upodobnić do prawa innych krajów Unii, które nie zakazuje rejestracji aut z kierownicą z prawej strony, ale polskie władze nie zamierzają się łatwo poddać i bronią stanu istniejącego z uporem godnym lepszej sprawy. I tak to się toczy, po staremu… A powracający i chcący przerejestrować auto rodak szybko się przekonuje, że w Polsce, przynajmniej tej urzędowej, pomimo zmian zewnętrznych i kosmetycznych to, co głębokie, pozostało niezmienione. Kiedy się o tym przekonuje? – Gdy usłyszy w urzędzie, że prawa jest gorsza od lewej.


14|

9-22 października 2010 | nowy czas

reportaż Dotąd Indu korzystała z pomocy służących, którzy wyręczali ją niemal w każdej czynności. Samodzielność była wielkim przebudzeniem. Bollywood dream skończyło się jednak szybko, wraz z przyjazdem wuja i ojca. Nigdy nie zapytała, jak ją odnaleźli. Do Delhi wrócili we troje. Czy płakała? – Tylko w środku. Od powrotu nie spuszczali z niej z oka. Nie miała prawa nigdzie wyjeżdżać, sama wychodzić z domu, nawet kupować płyt DVD. Wolno jej było tylko wyjść za mąż. Cztery miesiące po ucieczce Indu, córka właściciela softwarowego imperium, została więc żoną majętnego biznesmena, później matką Urvi. Wybór kandydata na męża nie był trudny, choć szukano go, odkąd ona skończyła 10 lat. Szczęśliwcem okazał się syn jednej z najbogatszych rodzin z Mumbaju. I choć jej życie zmieniło się diametralnie, to wciąż jedyne emocje towarzyszą jej tylko w kinie. Tyle zostaje po niespełnionych marzeniach i... jeszcze może garderoba na miarę prawdziwej gwiazdy filmowej, wypełniona niewyobrażalną wielością sari. Prawie 1700 różnych kompletów. Niektóre nigdy nienoszone czekają w szafie na specjalną okazję. Tę, która ma w końcu dać Indu spełnienie. Ona się jednak nie pojawia. Indu urodziła tylko córkę. I choć, jak mówi, nadzieja umiera ostatnia, powoli godzi się z myślą, że swojej roli jako kobieta nie wypełni. Nie wyda na świat męskiego potomka. Jej życie – na pozór usłane różami, a właściwie pieniędzmi – nie do

W IMIę SyNa Na 1000 chłopców rodzą się w Indiach jedynie 933 dziewczynki. Większość z tych narodzin to i tak tragedia, bo pojawienie się córki do dziś jest równoznaczne z nieszczęściem. Stanowią ciężar dla rodziny, która musi otoczyć je opieką i zapewnić posag. I choć zwyczaj hojnego obdarowywania małżonka został oficjalnie zakazany, to nadal jest częstą praktyką. Historia w Indiach wciąż musi być męskiego rodzaju. Musi urodzić się syn. Katarzyna Lechowicz

BÓG JEDEN WIE Szpital Artemis w sektorze 51 Gurgaonu, biznesowego centrum północnych Indii. Pierwsza wizyta na oddziale kobiecym, w jednym z najlepszych hinduskich szpitali. Szybko da się zauważyć brak obrotowych drzwi. I tak ktoś je za nas otworzy. Ktoś inny przyniesie na srebrnej tacy szklanki ze schłodzoną wodą. Dziewczyna w sari poda chusteczki, by otrzeć pot z czoła. Recepcjonistka podejdzie i grzecznie zapyta, czy może w czymś pomóc. Wypełni za nas wstępny formularz. Służba zdrowia na miarę XXI wieku. Tylko dla obcokrajowców, i może jeszcze Hindusek z najlepszych kast, choć przecież przynależność kastowa została oficjalnie zniesiona. Schludne, urządzone ze smakiem, elegancko umeblowane i przede wszystkim sterylne wnętrza. Świeże kwiaty i wykwintny bufet. Przyglądam się pastelowym ścianom. Mój wzrok przykuwa sporych rozmiarów tablica z napisem w hindi i po angielsku: „Za przeprowadzanie badań w celu poznania płci dziecka grozi kara pozbawienia wolności i wysoka grzywna”. Odwracam wzrok i zmieniam zdanie. Ja i setki hinduskich kobiet. Czas jednak stanął w miejscu kilka wieków temu.

PRZEPRASZAM, GDZIE JEST BOLLYWOOD? Kobieta w Indiach to zdaniem większości Europejek albo aktorka z Bollywood o twarzy i figurze godnej miss świata, albo bohaterka, którą gra, czyli normalna dziewczyna żyjąca w gronie wielopokoleniowej, szczęśliwej rodziny, czekająca na miłość i ślub. I choć odważniejsze młode Hinduski palą dziś papierosy, piją alkohol, wkładają obcisłe dżinsy, chodzą do klubów czy też w tajemnicy przed rodzicami umawiają się na randki, to do praw-

dziwej, pokoleniowej rewolucji wiele jeszcze brakuje. Wzory z Bollywood trudno znaleźć poza kinem. Świat kobiet pięknych, bogatych, pożądanych i… wolnych, tych, które na ulicach Delhi spotkać nie jest łatwo, to wciąż miejsce przynależności niewielu. Oto historia trzech Hindusek, marzycielek Bollywoodu, którym życie napisało inny od filmowego scenariusz. Nie mają ze sobą nic wspólnego. W różnym wieku, pochodzące z różnych miast, o odmiennym statusie społecznym kobiety połączyło tylko jedno pragnienie – dziecko rodzaju męskiego. Syn, który znaczy dla nich życie.

INDU ZNACZY NIESPEŁNIENIE Do Bollywood najbliżej bogatym, nawet tym, którzy do Mumbaju muszą dolecieć z Delhi. 1180 kilometrów. Indyjska stolica blichtru przyciąga młode Hinduski z dobrych domów jak magnes. Marzyła o niej także Indu. Już od małego, w tajemnicy przed rodzicami i rodzeństwem, oglądała wszystkie wyprodukowane w krainie snów filmy. Pamięta jedną scenę, jak gdzieś wśród himalajskich łąk Rajiv bierze w ramiona Pallavi. W tle słychać delikatną muzykę, śpiew ptaków, szum wody w pobliskiej rzece. Samego pocałunku nie widać, ale Indu wie, że para i tak się pocałuje, już poza kamerą. Ona sama czekała, by przeżyć pierwszy pocałunek tak jak i oni. Ale przy żadnym koledze nie słyszała muzyki, nie było tych wyjątkowych dźwięków, zapachów, atmosfery... Wszyscy byli tak boleśnie zwyczajni. A miłość musi być filmowa. Prawdziwa. Bo tylko w filmie można czuć intensywnie. Postanowiła więc grać. Każde otrzymane od rodziny pieniądze skrzętnie zbierała do skrzynki i chowała pod figurką Ganeshy, w swoim pokoju. Wiedziała, że tak nie wolno, ale bóg o twarzy słonia musiał jej wybaczyć. Znał przecież intencje. Gdy skrzynka jest prawie pełna, Indu spakowała plecak, małą podręczną torbę i tydzień po swoich 18 urodzinach już była w jednym z mumbajskich hoteli. Podróż życia okazała się bardzo prozaiczna. Trzeba było kupić bilet, znaleźć właściwy peron, później hotel, dokonać rezerwacji. A wszystko to po raz pierwszy w życiu.

INDU końca przypomina więc bajkę. Jak sama mówi, niepowodzenia w dorosłym życiu wynikają z młodzieńczego nieposłuszeństwa, są karą za mrzonki o innym życiu, o życiu, które i ona chciała kiedyś wieść. – Kobiety roztropne nie powinny pragnąć niczego poza szczęśliwą rodziną. To ona napełnia je dumą. Indu powodów do dumy nie ma prawie wcale... Po co je mieć, skoro i tak nikt ich nie odziedziczy. Ma dziś 45 lat i wszystko, o czym można tylko marzyć. Możliwości, pieniądze, kontakty, stabilizację i kochającą córkę. Urvi stara się nawet dla niej przypominać chłopca, by stanąć na wysokości zadania i może kiedyś w przyszłości przejąć rodzinne imperium. Indu nie ma jednak marzeń. Może jedno. Wspólne.


|15

nowy czas | 9-22 października 2010

reportaż Matka i córka w skrytości ducha pragną, by Urvi była jednak męskiego rodzaju. Wszystko miałoby wtedy sens.

słowem. W ogóle przestała się odzywać. Po miesiącu nie przyszła do pracy, nie odbierała telefonów. Nikt nie wiedział, co się z nią dzieje. W końcu odwiedziłam ją w domu. Otworzył mąż. Rozmowa była krótka: – Ma urodzić syna, a nie pracować. Jej niczego już w życiu przy mnie nie zabraknie.

indu znaczy pRaca Mea to inna historia. Historia, jakich wiele. I właściwie całkiem prosta historia. Jest 10.00 rano, Connaught Place, centrum Delhi. Trwa budowa kolejnego w tej części stolicy wieżowca. 17 pięter przestrzeni biurowych jest stawiane przez niewykwalifikowanych robotników, często zatrudnionych bezpośrednio z ulicy, bez doświadczenia, odpowiedniego przeszkolenia, zasad BHP. Byle niższym kosztem i z jak najszybszym terminem oddania. Tam spotykam Meę. Wygląda na trzydzieści parę lat. W rzeczywistości jest młodsza o prawie 16. Jako budowlaniec pracuje od ponad pięciu. Przychodzi codziennie, jeszcze przed piątą rano. Jako pierwsza i jedyna kobieta. Dwóch zaspanych synów układa na stercie desek, pod ścianą. Jak najdalej od maszyn i hałasów. Oby spali jak najdłużej. Wtedy są bezpieczni. Chociaż chwilę. Jej synowie to jej życie na starość. Wentyl bezpieczeństwa. Największa duma i radość. Dziękuje Indrze, bogowi płodności, że nie dał jej córki. Tak kłopotów jest mniej. Synowie będą pracować, otoczą ją opieką i nie będą żądali posagu. To jej jedyne pragnienia. Trudno przyzwyczaić się do widoku kobiety w sari noszącej ogromne cegły. Tu jednak żadna praca nie hańbi ani też nie dziwi. Ta daje nawet coś na kształt poszanowania w męskim świecie. Płaca wystarcza na wodę i jedzenie chociaż na kilkanaście dni. Ochronny kask? To zbytek, a jeśli nawet, to tylko dla najważniejszych robotników. Kobietom głowę zasłania jedynie przepastna chusta. Mea nie odczuwa strachu, a przecież o wypadek na budowie nietrudno, boi się może tylko o Lalita i Amara, oni znaczą więcej niż jej własne życie. Obaj zdrowi i silni, co zdaniem Mei jest darem bogów, a nie jej. Choć głęboko wierzy, że są szansą na lepszy byt rodziny. Ale, by pomóc w przyszłości, muszą jej dożyć. Nie jest to wcale oczywiste. Jednak Mea i na to zna sposoby. Gdy są głodni, nuci im piosenkę zasłyszaną kiedyś u matki: „Są gdzieś w dali, miejsca piękne, gdzie nie straszny żaden głód, tam pójdziemy, kiedy tylko gwiazd na niebie będzie w bród”. Inne kobiety dołączą do Mei, gdy zacznie się czas sprzątania. Jej pozwolono pracować od samego początku, bo umie rozrabiać cement, szpachlować. Zna proporcje. Pracowała zresztą, odkąd pamięta. Do pierwszej pracy matka posłała ją, gdy miała niespełna 10 lat. Miejsce było tylko u szewca. Czyściła buty, naprawiała sznurowadła, łatała, cerowała. Tak minęły dwa lata. Później sprzedawała warzywa, czyściła pojemniki na wodę, najmowała się do prania. Nie pamięta już, ile miała zajęć. W końcu mąż zabrał ją na budowę i tak już zostało. Teraz po raz trzeci jest w ciąży. – Brzuch jest duży, to dobry znak – mówi Mea – będzie syn.

Rathika znaczy oddaniE Ma 24 lata. Szybko łapiemy kontakt. Okazuje się, że mieszkałyśmy w tej samej dzielnicy w Londynie. Łamanym polskim pyta: – Chcesz rosół? Przez kilka miesięcy dzieliła pokój z Polką na Golders Green. – Trochę się nauczyłam – mówi z dość dobrym brytyjskim akcentem. – Wiem sporo o Warszawie i Kieślowskim, moja współlokatorka go uwielbiała. Mnie średnio przypadł do gustu. Jakiś taki smutny. Wolę Shahrukha Khana i Bollywood. Jestem Hinduską z krwi i kości. No, prawie… – dodaje. – Po trzech latach w Londynie, musiałam przerwać studia. Któregoś razu wieczorem zadzwonił ojciec, kazał wracać. Znalazł mi męża. Protestowałam, próbowałam walczyć, bo miałam w Europie swoje życie, chłopaka, przyjaciół i przede wszystkim namiastkę wolności, z dala od domu. Od rygoru, nakazów, ról. Od bycia córką

Syn znaczy życiE Statystyki urodzin w kraju nad Gangesem są zatrważające. Niewielu jednak podnosi alarm. Gdy zamiast upragnionych dziesięciu synów rodzą się córki, rodzina traci. Stąd już w dniu zawarcia związku małżeńskiego prosi się bogów, by okazali łaskę i obdarowali młodą parę synami. Wiele hinduskich kobiet podąża wtedy do mauzoleum Mumtaz Mahal, słynnej cesarzowej, która urodziła mężowi aż 14 dzieci i umarła w połogu. On wybudował jej najpiękniejszy z możliwych grobowców – Taj Mahal. To właśnie tam Hinduski opierają czoła o marmurową płytę i szepczą prośby o płodność. Natomiast w pobliskiej rzece Jamunie, jednej ze świętych rzek hinduizmu, kobiety niepłodne odprawiają przedziwną ceremonię. Żona w towarzystwie męża i kapłana wkłada pod sari melon symbolizujący brzuch ciężarnej i zanurza się w falach Jamuny, w rytm wedyjskich hymnów. Hindusi wierzą, iż kobieta służy zaledwie za naczynie, że znaczenie ma męski potomek, bo on jest odrodzoną formą swego ojca. Rytuał ma więc zapewnić pomyślność w staraniach o dziedzica. W końcu posiadać syna, to posiadać skarb, poważanie, zabezpieczoną przyszłość. To umrzeć spełnioną. Tekst i zdjęcia:

Katarzyna Lechowicz

MEa doskonałą. Nie mam brata, dla rodziny to duża strata. Matka nigdy sobie tego nie wybaczyła. W Gdy pRzESzliśMy pRzEz Londynie decydowałam o prostych sprawach, w piękny, RzEźbiony święty co mam się ubrać, gdzie wyjść, jak wyglądać. Niby oczywiste, a dla mnie zupełna nowość. Pa- MoSt, znalEźliśMy Się w miętam, jak pierwszy raz wyszłam do klubu. innyM świEciE, pEłnyM jEChyba nigdy nie czułam takiej adrenaliny. zioR, wodoSpadów i Chłonęłam całą sobą. Tu nie chodzi o to, by pić GoRących źRódEł, pośRód czy się bawić. Wcale za tym nie przepadam. Ale mieć możliwość wyboru to niesamowite uczucie. któRych duMniE wSpinały Się niEzliczonE świątyOjca nie udało się ubłagać. Dzień po tym, jak skończył się semestr, siedziałam już w samo- niE, chRaMy i paGody locie do Indii. Miejsce numer siedem wcale nie miało przynieść mi szczęścia. Rozdarta, bo zostawiłam tam wszystko, na czym mi zależało, poza rodzicami, oczywiście, wracałam do Delhi. Pokazali mi tylko jedno zdjęcie. Niewyraźne, zrobione z daleka, cyknięte gdzieś w Stanach. Patrzył z niego na mnie zupełnie obcy człowiek. Mój mąż. Ceremonia ślubna była podobna do wszystkich, w jakich zazwyczaj brałam udział w dzieciństwie. Wspólne ozdabianie dłoni mehndi, rytualny pochód i przysięga. Znajomi z pracy zazdrościli dobrej partii. Gratulowali i życzyli szczęścia na nowej drodze. Czułam, że spełniam obowiązek wobec rodziny, że im się to należy. Ja miałam swój czas w Londynie. Dostałam trzy lata życia. Muszą wystarczyć za całe. Przecież od teraz ja i on mieliśmy być nierozłączni... Zgodnie z Manusmriti, starożytnym indyjskim traktatem „mąż jest prawdą, żona wiernością; mąż jest umysłem, a żona mową; dlatego tam gdzie jest mąż, tam jest i żona”. O sekretach życia małżeńskiego Rathika Rathika nie wspomniała później ani


16|

9-22 października 2010 | nowy czas

kultura

GAuGuin – twórca mitów? Agnieszka Stando

K

im był Paul Gauguin? To pytanie pada ostatnio często przy okazji wystawy Gauguin. Maker of Myth, otwartej 30 września w Tate Modern. W prasie i telewizji mamy okazję do obejrzenia i przeczytania wielu materiałów archiwalnych oraz artykułów o kolorowych obrazach i barwnym życiorysie jednego z najwybitniejszych postimpresjonistów. Jechałam niedawno autobusem w kierunku Brixton, czytając magazyn „Royal Academy of Arts”. Cytowano tam fragment listu Camille’a Pissarra, który pisze do swego syna o obrazie Gauguina Wizja po kazaniu z 1888 roku: „nie krytykuję Gauguina za to, że namalował różowe tło, nie przeszkadzają mi zmagające się w walce postaci w tle ani bretońskie chłopki na pierwszym planie. To, czego nie lubię, to kopiowanie elementów sztuki japońskiej, bizantyjskiej i innych”. Pisano tam też o sporach i emocjach, jakie wzbudza wciąż życiorys artysty. Czy był geniuszem? Czy pedofilem? Czy sam tworzył mity dla zyskania popularności? Jaki był? Jakie tajemnicze wydarzenia kryją się za jego obrazami? Jechaliśmy długo, więc pasażer siedzący koło mnie i zaglądający mi przez ramię do gazety zapytał w pewnej chwili (po angielsku): – Właśnie, dlaczego Gauguin pojechał na Tahiti? Odpowiedzi na zaskakujące pytania przeważnie bywają szczere. Odpowiedziałam mu, że nie wiem i bardziej niż biografia artysty interesuje mnie jego malarstwo. W jaki sposób kładł farbę, jak światło w różnych częściach świata, w których się znalazł, wpływało na jego paletę, jak zmieniał się jego sposób malowania w czasie wielu lat podróży, jak artysta wyrażał kolorem swoje stany emocjonalne i czy – jak pisze Pissarro – inspirowali Gauguina tylko Japończycy i Bizancjum, czy może jeszcze coś? Tym chętniej poszłam zobaczyć to wszystko na żywo. Tate Modern, jak zwykle, świetnie przygotowała materiały informacyjne. We wstępie do katalogu czytamy: „Ta wystawa jest świeżym spojrzeniem na prace Paula Gauguina (1848-1903), koncentrując się na mitach i opowieściach, które tworzą narrację jego życia”. Dwie z jedenastu sal ekspozycyjnych są poświęcone biografii artysty –znajdziemy tam zdjęcia, mapy i dokumenty. W pozostałych pokazano nie chronologicznie, ale tematycznie obrazy, bardzo ciekawe rzeźby i w większości nieznane rysunki, wykonane w pracowni, nie w plenerze – jak zwykli to robić impresjoniści. Oglądanie obrazów zaczynamy od autoportretów, które są – jak czytamy w katalogu – narzędziem określającym i kształtującym tożsamość artysty. Twórcy wystawy sugerują, że widzimy na nich najpierw mieszczańskiego ojca rodziny i bankiera, potem „męczennika” bohemy, „dzikiego” artystę-podróżnika. Ja widzę wrażliwe studia kreślone żywą, niepokojącą kreską i wibrujące kolory, obecne w nim samym. Kolory ukrywane na początku pod chłodnym niebem Bretanii i Danii (dokąd artysta wyjechał ze swoją duńską żoną) wybuchły potem z ogromną siłą w czasie podróży do Arles, na Tahiti i Martynikę. Wszystko, co później rozgrywa się na płótnach wokół postaci na różnych planach, cała gra kontrastowych kolorów, tu, w autoportretach, dzieje się na twarzy artysty, tak jakby nosił w sobie tę feerię świateł i barw. Kolor buduje formę i światłocień, obrazy są malowane szybko dosyć grubą warstwą farby mieszanej głównie na palecie, rzadziej bezpośrednio na płótnie – metodą impresjonistów. W pejzażach pojawiają się do tego szybkie, bardziej „automatyczne” pociągnięcia pędzla wypełniające płaszczyzny „gotowym” kolorem z palety. Pejzaże zmieniają się w sposób znaczący, kiedy artysta z powodów ekonomicznych opuszcza Paryż w 1886 roku i wyjeżdża na Martynikę na pięć miesięcy. Paul Gauguin był ze strony matki potomkiem arystokratycznej rodziny hiszpańskich kolonizatorów z Limy, stolicy Peru. Myślę, że podróż do Ameryki Południowej była dla niego poszukiwaniem korzeni, nie wycieczką turystyczną, to pochodzenie tłumaczy też wrażliwość na kolor i jego temperament malarski. Podejrzewam, że tak jak ludzie z rodzin o mieszanym pochodze-

PAUL GAUGUiN BYł ze STRONY MATKi POTOMKieM ARYSTOKRATYCzNej RODziNY HiSzPAńSKiCH KOLONizATORów z LiMY. POCHODzeNie TłUMACzY wRAŻLiwOść NA KOLOR i jeGO TeMPeRAMeNT MALARSKi.

niu etnicznym miał duży dystans do różnych okoliczności kulturowych, w których się znajdował i dzięki temu więcej widział i z pewnością odczuwał potrzebę samoidentyfikacji. Stąd może wiele studyjnych autoportretów. Specjalne miejsce wśród obrazów Gauguina zajmują portrety kobiet. Artysta przedstawia kobiety jako ponadczasowe figury z ludowych, biblijnych czy mitycznych opowieści, jednocześnie przełamując schematy, idealizując symbolikę kobiecości i dodając czasem elementy groteskowe. Jego zainteresowanie archetypami kulturowymi i symbolicznymi postaciami kobiecymi jest charakterystyczne we współczesnym mu symbolizmie, obecnym nie tylko w sztuce, ale także w literaturze i rzemiośle. Wystawa w Tate Modern prezentuje niezwykle ciekawą kolekcję grafik i rysunków Gauguina. Wypracował on i rozwinął niezwykle uproszczony, syntetyczny sposób rysowania, będąc pod wpływem pełnego wyrazu stylu Edgara Degasa, odważnej kreski francuskich karykaturzystów, takich jak Honoré Daumier i swobody linii Japończyka Hokusai. Chciałabym w końcu odnieść się do słów Pissarra, o którym wspomniałam wcześniej. Mody na elementy cytowane ze sztuki japońskiej, afrykańskiej, a przede wszystkim rzymskiej i greckiej są obecne od zawsze w sztuce europejskiej. Zapożyczenia są integralną częścią naszej eklektycznej kultury. Czasem artyści, ci – powiedzmy – uznani za profesjonalnych, inspirują się sztuką ludową. Nie mam na myśli ornamentów łowickich lub pisanek i nie chodzi o motywy tahitańskie w obrazach Gauguina, ale o dziką, prymitywną kreskę lub celowo niewyrafinowany, radykalny kolor. Jednym z moich ulubionych obrazów Gauguina jest „Żółty Chrystus”, gdzie ostra, jadowita żółć bez światłocienia podkreśla napięcie i dramatyzm sceny. Postać Chrystusa na krzyżu ma gruby, prymitywny kontur, wokół niej kłębią się żywe barwy – życie toczy się swoim torem dalej. Pod krzyżem klęczą trzy bretońskie kobiety (jak trzy Marie), ustawione podobnie jak w Wizji po kazaniu. Właściwie został namalowany tu moment po ukrzyżowaniu, a nie modlitwa pod figurą Chrystusa. Zastosowane środki malarskie przypominają mi późniejsze malarstwo ekspresjonistów niemieckich i fale „dzikiego” malarstwa z lat osiemdziesiątych. Gauguin niewątpliwie inspirował kiedyś i inspiruje dziś podejściem malarskim do tematu, wyborem kompozycji (Pissarro zwrócił uwagę na postaci na pierwszym planie odwrócone do widza tyłem, co było wówczas rzadkie) i zastosowaniem czystego koloru dla wyrażenia emocji. Gauguin zaczął karierę jako impresjonista, jednak podczas gdy artyści z jego otoczenia pracowali nad sposobami przedstawienia otaczającego nas fizycznego świata w sposób jak najbardziej zbliżony do prawdy (dla nich były to wrażenia wzrokowe – impresje), Gauguin rozwijał swoje przekonanie, że sztuka powinna wychodzić ponad funkcję opisywania tylko tego, co widać. Rozwinął radykalnie uproszczony język wizualny, odrzucając zbędne detale dla podkreślenia poetyckiej wizji całości obrazu. Jego prace syntetyzują elementy z różnorodnych źródeł wizualnych i literackich, takich jak sztuka pozaeuropejska, rzeźba klasyczna, popularne grafiki i karykatury, a jednocześnie teksty filozoficzne i antropologiczne, starożytne mity i Biblia. Czy mity wokół swojej osoby tworzył? Pytanie pozostawiam otwarte. Gauguin. Maker of Myt h, Tate Moder n, Level 4, do 16 s tycznia 2011 Bankside, London SE1 9TG, tel. 020 7887 8888; www.tatemodern.org

U góry: Paul Gauguin, Żółty Chrystus, 1889 olej na płótnie, 92,1 x 73,3 cm, Albright-Knox Art Gallery Buffalo, NY; powyżej: Autoportret z Manao tu papau, 1893 © RMN (Musée d'Orsay) / Hervé Lewandowski; obok: Parahi te Marae (Là réside le Temple / The Sacred Mountain) 1892, olej na płótnie 66 x 88,9 cm Philadelphia Museum of Art. Dar Mr and Mrs Rodolphe Meyer de Schauensee, 1980


|17

nowy czas | 9-22 października 2010

kultura

A painter of poetry and lyricism Retrospective exhibition of paintings and gauches by Janina Baranowska By Monika Skowronska

F

or our generation, Janina Baranowska is very much a piece of living history. She is not the only one, most of our parents have been, but each of those histories is specific to the person. It is meritorious to mention that ‘she’ has been through the wars. In the full sense of the word, she is a living example of what war did to civilian population, particularly women and children. Born in Grodno, a daughter of a Polish army officer, she was arrested by KGB with her sister and mother and put to prison, and then, courtesy of Stalin, sent to Siberia aged only fourteen. After two years and her ‘flight’ with Gen Anders, she found freedom in Persia, and then Palestine where she was no longer obliged to lie about her age and was sent, rightly so, back to school in Szkola Mlodych Ochotniczek in Palestine. There is a personal tragedy here; she never saw her father again, and her mother died in the train, on the way to freedom. According to her family ‘legend’ her life as an artist started at the tender age of eight when she drew a portrait of her Grandmother and she was declared an artist ever since. When she arrived in England, after finishing her education in Edinburgh, barely twenty years old, she bolted for the freedom and excitement of London. Several schools of art, about three in total follow, and during that time she teams up with a group of painters who are known as ‘Group 49’. It was 1949 then. There is a photograph of her from that time; there is a group of men, slightly bohemian, but respectful in their tweed jackets, mature men standing slightly cocky to have survived the war, and there, in the right hand corner, there is a little face; she looks about fourteen, tinny, and totally Madonna-like, quiet and contemplative in her expression holding her own amongst those men. And these are not just any men; Andrzej Bobrowski, Marian Koscialkowski, Piotr Mleczko, Mieczyslaw Chojko, Dzwig, prominent painters whose works are now still hanging on POSK’s walls. At this time Janina is painting abstracts. There are a few examples of these at the exhibition: “Fern”–1956, “Landscape’–1960, “Sunset”–1960. There is a freedom there, but the colours are dark, muted and powerful black outlines in comparison to what we see later in her paintings. When she is asked in an interview several years later, why they were so dark, she shrugs her shoulders, and says; “It must’ve been the war. I must have been very sad.” Already at that time, possibly through geography and yearning, she is compared to Chagall. It is an easy comparison to make, possibly because people like to operate in certain platitudes; he hails from Minsk, she hails from Grodno, both had yearning for childhood and happier times, the colours, compositions, it’s all there. But remember, she is that little face in the corner, surrounded by all those blokes, and it begins to give you an idea of how powerfully she was thought of at the time. In 1964 Janina is already exhibiting with painters like Marek Maczynski i Stanislaw Frenkiel. It is said that in 1966 after perfecting the geometry in her pictures she suddenly discovered colour. Why? We can only assume that having met her beloved Maksymilian, she is happy, and perhaps reacting to the happier times, as opposing to, uncertain, earlier days. (Her husband Maksymilian was a wonderful man, a lover of music, a poet, an architect, an accomplished tennis player, and a perfect gentleman to the last.) At this point, Janina is using aquas, greens, purples, turquoises and we begin to see that progression in some of her pictures in POSK corridors and walls.

Left: Janina Baranowska at the opening and her retrospective exhibition at POSK Gallery; above: Reading a Letter, 2005

In 1986 Helene de Borchegrave writes; “A mood is captured. A moment in time, that is fleeting and frail, but full of hope. Her paintings reflect space and a spiritual harmony.” Two years later, Janina’s work is progressing towards a full recognition as an accomplished artist. In 1988 the Arts Review writes; “A new confidence and quietness has entered Baranowska’s paintings since her last exhibition two years ago, along with a lighter palette and large canvasses. She has moved from descriptive to figurative expression fascinated by the concept of painting as a system of geometric forms with a strong reference to man and his enviroment. Her paintings are more relaxed. She knows she has got it right.” She watches, she observes, she is silent all the time, but beware; you might be her next inspiration, for she is also a feminist. She has an extraordinary bond with women, picking up an ordinary subjects; the woman hanging out her washing, the woman who is sitting at the table having, presumably, after a hard days work, a cup of coffee, the woman knitting or doing ironing, the woman who is not communicating with her own world within the picture, but somehow is reaching out to us, as though it is us, she wants to share her thoughts. This when we recognise a sense of isolation and vulnerability. Loneliness comes in soft colours, she creates a magical land for us. But do not be deceived by the first glance at her paintings; they do have a childlike quality but they are not childish. Marian Bohusz-Szyszko has said of her paintings: “Only lazy people would never be able to understand her pictures”. Stanislaw Frenkiel put it even better. He said: “They are the thinking man’s paintings”. And now, we have this extraordinary moment that must be aired to do its justice. One day, when she is walking down the street, her attention

is drawn by the gallery with a picture in the window. She stops, and while she is standing, the light comes in a special way and suddenly she ceases to see the inside and instead, she sees the street behind her in the glass, and more importantly, the shop behind, on the other side of the road and deeper, she sees a woman doing something in that shop. And that is the birth of ‘a reflection period’. That is what absolutely staggered critics at the time, that is what she has become to be known for, and that is what we see in the POSK Gallery on the walls. We see the reflections here, and it is as simple as that; You see colour through glass. Waterloo Bridge’–1989, “Training of tigers”– 1989, ‘Trotters race”– 1988, are all examples of the beginning of the reflection period of her paintings, which continues until today in various forms. There is a poetry and lirycism in Janina Baranowska’s paintings and it is not only light that captivates you, but the certain magic that pulls you back in, and keeps you coming back revisiting each picture, because as you do so, each time you discover something new, something you can’t detach yourself from. But we must remember, it is the ordinary life and ordinary people which she captures for us with her magic. Janina Baranowska had about 200 joint and individual exhibitions, has been reviewed in “International Herald Tribune” and her pictures are in the Vatican, the Warsaw National Museum and many private collections.

Monika Skowronska is a Vice-Chair of POSK Janina Baranowska, Retrospective, POSK Gallery, 242-246 Kings Street, London W6 0RF Opening hours: Monday – Sunday 10.00-21.00. Until 15 October


18|

9-22 października 2010 | nowy czas

kultura

WHERE’S CHOPIN? ‘Where’s Chopin?’ at Dilston Grove Gallery is one of the more recent exhibitions marking the bicentenary of Chopin’s birth, and is a refreshingly original exploration of the composer’s music. Comprising of three multimedia installations, the project presents entirely innovative and thought-provoking interpretations of Chopin’s piano works by combining them with hi-tech instruments.

installation ‘Where’s Chopin?’ – from which the exhibition takes its name – focuses very much on this notion of audience interaction. To carry out the project, Kapuściński enlisted the help of over one hundred music-lovers from twelve different cities around the world in which Chopin is very popular but where the composer himself never actually journeyed. There, he conducted interviews and gave performances of Chopin’s Op. 28 Preludes in one-on-one sessions with his chosen participants. Each of these sessions was documented on camera, capturing the emotions and reactions of each of the participants involved. The installation itself combines a video montage of these reactions with an original composition by Kapuściński, played on a Disklavier piano, which is based on Chopin’s Preludes (and presumably influenced by the participants’ emotional expressions). The result is a quite ingenious piece of conceptual art, and is deeply absorbing. Kapuściński’s creative rewriting of the Preludes is full of reminiscences, direct quotations, repetitions and distortions. There’s an improvisatory quality about the whole thing, and although the music is at once redolent of Chopin’s own Preludes, it also keeps

By James Savage-Hanford

M

Mapping Chopin, by performan -ce artist Paweł Janicki, is described as offering ‘an immersive interactive environment that allows viewers/listeners to experience the music in an intuitive and unstructured way’. The installation consists of a motiondetection system and a digital ‘score’ projected underfoot on which the participant can move about. The music that is generated (drawn from four pre-programmed piano works) is entirely dependent on these movements: the tempo, dynamic range, articulation, etc. are all contingent upon the way one’s footsteps are mapped out along the vertical and horizontal axes. Józef Robakowski’s ‘Attention: Light! 2.0’ is a similarly digitalised audiovisual installation, offering a multisensory feast of sound and colour. This latest manifestation of ‘Attention: Light!’ is effectively an abstraction of its progenitor, which was inspired by a film made in Robakowski’s flat in 1981 by American experimental artist Paul Sharits. The Sharits film, although lost, admits to a heavy Chopin influence, and accordingly Robakowski’s installation features a Chopin Mazurka as its audible component. Programmed for Disklavier, the digital sound algorithms generate images that are broken down into pure colour. In effect, the installation offers a synaesthetic experience in which sounds (particular notes on the piano) and individual colours are inextricably linked. What strikes me as interesting about both these installations is the way in which Chopin’s presence is felt and recognised, but actually experienced as if through some altered or distorted prism. The choice of music in either of the installations might as well be arbitrary because I don’t feel it’s the ultimate focus. The onus is surely on the experience itself, and the way in which the audience interacts with or physically reinterprets the music. Jarosław Kapuściński’s

Józef Robakowski

Stałe stawki połączeń 24/7

Dobra jakość

Polska 2p/min

them at a distance. The installation as a whole emphasises the fact that we are essentially experiencing Chopin at one level of remove (further highlighted by the lack of a human pianist). The composer’s presence is most obvious in the expressions of his listeners (through whom we then live vicariously) and through the blurred rendering of his music. Where’s Chopin? It would seem that in all these installations (but especially in Kapuściński’s and Janicki’s) the composer’s presence has actually been marginalised. His music is used primarily as a tool or device in the creation of something greater in scope and concept. Which is fascinating if we consider the way Chopin is marketed more generally. These days (and particularly this year) his presence often seems overwhelming, in large part because of his brand name status: vodka, chocolates and Warsaw’s city airport all bear the name of Poland’s most cherished composer. It’s refreshing to witness an exhibition that, while complying with the general trend of latching on to Chopin’s universal appeal, does so in such a way that subverts exploitation of the brand name for the sake of genuinely innovative artistic creation and exploration.

Bez nowej kart SIM

Wyślij smsa o treści NOWYCZAS na 81616 (koszt £5 + stand sms)

Wybierz 020 8497 4029 a następnie numer docelowy np. 0048xxx i zakończ #. Proszę czekać na połączenie.

DARMO A Z u t dy TRA kre órkowy X E % 5 1 kom waniu) na tel. dołado m ierwszy (przy p

2p

Polska (tel. stacjonarny) Słowacja (tel. stacjonarny)

7p

Polska (tel. komórkowy)

1p

Niemcy (tel. stacjonarny) Irlandia (tel. stacjonarny) Czechy (tel. stacjonarny) USA


|19

nowy czas | 9-22 października 2010

co się dzieje wystawy/pokazy

Auguste Rodin Coskun Fine Art Walton St, SW3 Wystawa prac sławnego rzeźbiarza Auguste’a Rodina. Glebe Place Wystawa prac Małgosi Stepnik, polskiej artystki mieszkającej na stałe w Londynie. Uwaga! Tylko do 17 października. Glebe Place, SW3 5JB

wykłady/dyskusje Grupa Azorro: Wszystko już było Czy w sztuce „wszystko już było”? Z postmodenistycznym zmęczeniem materiału zmaga się grupa artystyczna Azzoro oraz pięciu innych, młodych artystów. Zobaczymy serię projekcji. Jak tłumaczy kurator projektu Piotr Sikora, interesuje go „problem powtórzenia, na jaki narażeni są artyści będący pod wpływem kultury zachodniej”. Chodzi o następujące pytanie: „czy możemy sprawdzić, na ile to wszystko powraca zarówno w tematach, języku formalnym oraz postawie artystycznej? Czy inspiracja kulturą i filozofią Zachodu wynika z jej prymatu we współczesnym świecie, czy też aktualności poruszanych w niej wątków?”. Na koniec przewidziana jest dyskusja. „Zaproszeni do niej zostaną specjaliści, którzy nie tylko w teorii, ale również praktyce obcują z zagadnieniem importu wzorców oraz kwestią wschodnioeuropejskiej historii sztuki” – zapowiada koordynator Sikora. Zobaczymy projekcje następujących artystów: Grzegorz Drozd, Piotr Filipiuk, Rahim Blak, Krzysztof Kaczmarek, Julia Zborowska. Waterside Project Space Waterside, Warf Rd, N1 7UX 20 października, godz. 19.00 Turning the World Upside Down

Wykład: Canaletto i jego rywale National Gallery Trafalgar Square, WC2N 5DN Środa, 20.10, godz. 13.00 Dyskusja: Czy istnieją granice wolności słowa? Conway Hall South Place, Ethical Society, WC 1 Niedziela, 17 października godz. 11.00

teatr Kabaret Ani Mru Mru w programie „Czerń czy biel” POSK King Street, W6 0RF 16 października godz. 18.00 i 20.00 17 października godz. 16.30 i 19.30 Educating Rita Czyli wariacja na temat Pigmaliona Bernarda Shawa wystawiana w Trafalgar Studios. Whitehall, SW1 Do 30 października Design for Living Ironiczna czarna komedia pióra Noela Cowarda. Old Vic Theatre The Cut, SE1 8NB Do 27 listopada T.E.O.R.E.M.A.T

Najnowsza instalacja składająca się z czterech stalowych rzeźb światowej sławy artysty indyjskiego pochodzenia Anisha Kapoora. Kensington Gardens Princes Square, W2 Do końca marca 2011 Turner Prize 2010 Przegląd prac artystów nominowanych do tegorocznej Nagrody Turnera. Jak zawsze można się spodziewać kontrowersyjnych dzieł sprawiających, że coraz więcej ludzi pyta: „czy to jeszcze jest sztuka?”. Zdanie można sobie wyrobić do końca tego roku. Tate Britain Millbank, SW1P 4 Do 2 stycznia 2011 This is Tommorow Jak w latach pięćdziesiątych wyobrażano sobie świat przyszłości? Odpowiedź znaleźć można na wystawie This is Tommorow. Whitechapel Gallery Whitechapel High Street, E1 7QX

Przedstawienie TR Warszawa Reżyseria: Grzegorz Jarzyna

Grupa TR Warszawa często ostatnio odwiedza Wielka Brytanię. W marcu była już w Barbican Centre, gdzie przedstawiła dobrze przyjętą przez krytyków interpretację dramatu Sary Kane. W ich ostatnim dziele teatr spotyka się kinem. T.E.O.R.E.MA.T opiera się bowiem na mało znanym dziele włoskiego reżysera Piera Paolo Pasoliniego (twórcy m.in. Pasji św. Mateusza, ekranizacji Dekameronu Boccacia i Salo czyli 120 dni Sodomy). Reżyser Grzegorz Jarzyna zainteresowany jest doświadczeniem granicznym – punktem, do

którego dochodzi człowiek, który musi stanąć przed wyborem: albo wkroczyć na wyższy poziom egzystencji, albo wyłączyć się z życia. Przedstawienie wykorzystuje serię obrazów, które mają nam uzmysłowić, „jak nacisk współczesnej globalnej gospodarki na nasze życie prywatne odseparował nas od wiary, tradycji i zdolności do kochania” – czytamy w zapowiedzi. Sztuka opowiada o sytej, zmęczonej życiem rodzinie majętnego właściciela fabryki. Ich życie zmienia się gwałtownie, gdy pewnego dnia w drzwiach ich domu pojawia się tajemniczy gość, który wyrywa ich z odrętwienia i sprawia, że zaczynają zadawać sobie niewygodne pytania na temat samych siebie. Barbican Theatre Silk Street, EC2Y 8DS 14-16 października, godz. 19.45 17 października, godz. 17.00

muzyka

diego wchodzi właśnie na deski szacownej Royal Opera House. Royal Opera House Covent Garden, WC2E 9DD Od 11 października do 6 listopada

Izrael Jarek Śmietana Trio Śmietana po raz kolejny zagości w Londynie, tym razem zagra aranżacje oraz utwory jazzowe w składzie: Jarek Śmietana – gitara elektryczna, Yaron Stavi – kontrabas, Adam Czerwiński – perkusja. Ich muzyczna przygoda rozpoczęła się kilka lat temu w trakcie współpracy z Nigelem Kennedym i trwa do dziś. Pizza Express Jazz Club, Soho 10 Dean Street, W1D 3RW

Grupa może się pochwalić reedycją swoich dwóch pierwszych płyt. Z tej okazji zagra nam w całości materiał z debiutanckiego albumu Hammersmith Apollo, W6 9QH 17 października, godz. 19.00 Groove Razors Guns N’ Roses

Rigoletto Najnowsza wersja słynnej opery Ver-

Legendarna polska grupa działająca na pograniczu rocka i reggae będzie promować swój najnowszy album nagrany w londyńskim studiu ARIWA. Klub Cargo, 83 Rivington St. EC2A 3AY Niedziela, 17 października, godz. 19.00

Stereophonics

Third European Jazz Festival Artyści z Polski, Macedonii czy Łotwy zjeżdżają już po raz trzeci na Hammersmith w POSK-u. Na początek zagra Vladimir Cetkar. Następnego dnia usłyszymy serbską grupę Sveti. Na koniec przyjedzie sam Leszek Możdżer! Szczegółowy program na stronie: www.jazzcafeposk.co.uk Jazz Cafe POSK, 238-246 King Street London W6 0RF

na północy Londynu Green Note 106 ParkWay NW1 7AN Środa, 20 października, godz. 20.00

W rzeczywistości ten koncert nie jest chyba aż tak elektryzujący. Z oryginalnego składu tej hardrockowej grupy na scenie zobaczymy bowiem tylko… wokalistę Axla Rose’a. Ale November Rain z pewnością nie zabraknie… Hala O2, North Greenwich, SE10 0DX Środa, 13 października, godz. 19.30 Andy White

Znakomicie rozwijająca się londyńska grupa muzyków grających fusion, założona przez pianistę Tomasza Żyrmonta właśnie wydała swoją pierwszą płytę, której premiera odbyła się w Jazz Cafe POSK 3 października. Kolejne koncerty: 24 października, Jazz Cafe POSK 30 października – Roof Gardens dla Jazz FM www.roofgardens.virgin.com/en/the_ roof_gardens/the_club

Nazywany Bobem Dylanem z Belfastu młody artysta nurtu alternatywnego country wystąpi w klubie Green Note

święto kina Filmy z całego świata, od Algierii przez Norwegię po Zimbabwe. 300 pokazów, w tym 11 światowych premier. Tak będzie wyglądał 54 Londyński Festiwal Filmowy.

Imprezę otworzy premierowy pokaz filmu Never Let Me Go z Keirą Knightley w roli głównej. Obok niej na ekranie pojawi się znana z obrazu An Education (w Polsce wyświetlanego jako Była sobie dziewczyna) Carey Mulligan. „To wielka przyjemność móc otworzyć tę imprezę filmem tak uznanym i z taką wyobraźnią. Znaleźć tu można nienaganny warsztat, rewelacyjne aktorstwo i naprawdę poruszającą historię. Nie mogłabym marzyć o mocniejszym czy bardziej stosownym akcencie na początek festiwalu” – mówi dyrektor artystyczny przeglądu Sandra Hebron. Organizatorzy BFI London Film Festival mogą się pochwalić imponującym programem. W tym roku jest on podzielony na kilka części. W ramach przeglądu kina brytyjskiego – New British Cinema – zobaczymy m.in. dokument Hanny Rotschild o labourzystowskim polityku Peterze Mandelsonie i film Marka Evansa pt. Patagonia (swój debiut aktorski zaliczyła w nim piosenkarka Duffy). Cykl French Revolutions pozwoli nam zapoznać się z kinem francuskim, które ostatnio przeżywa swój renesans. Na ekranie pojawią się między innymi Isabelle Adjani i Gerard Depardieu (Mamut) oraz Kristin Scott Thomas (w filme Loli Doilon In Your Hands). Na Wyspy przyjedzie też Jean-Luc Godard. W jego ostatnim obrazie, Film Socialisme, pojawia się na moment piosenkarka Patti Smith. Pokaz będzie częścią przeglądu Film on the Square. Zobaczymy podczas niego również The American, najnowszy obraz z Georgem Clooney’em w roli głównej. Organizatorzy zadbali też o kino europejskie. Przegląd Cinema Europa zaoferuje m.in. epickie, czterogodzinne Tajemnice Lizbony Raula Ruiza. Blok World Cinema to na kontakt z kinem takich krajów, jak Filipiny, Indie czy

Uganda. Są też sekcje poświęcone filmom eksperymentalnym, klasyce oraz krótkiemu metrażowi. Nie zabraknie gwiazd. Swój udział zapowiedzieli między innymi Natalie Portman, Helena Bonham-Carter i Colin Firth. Są też akcenty polskie. Do Londynu przyjedzie najnowszy film Jerzego Skolimowskiego. Obraz, zatytułowany Essential Killing (pisaliśmy o nim w poprzednim numerze „Nowego Czasu”) opowiada o Mohammedzie (Vincent Gallo), członku afgańskich talibów, któremu udaje się uciec z transportu eskortowanego przez amerykańskich żołnierzy. Ranny przemierza obcą, przykrytą śniegiem Europę. Wkrótce spotyka głuchoniemą kobietę (Emmanuelle Seigner), która pomaga mu wrócić do zdrowia. Film przyjedzie tu w glorii zdobywcy Nagrody Specjalnej Jury na tegorocznym festiwalu w Wenecji. „Jesteś mistrzem!” – powiedział naszemu reżyserowi szef jury, Quentin Tarantino. Nie zmienia to jednak faktu, że Essential Killing podzieliło publiczność, a po ogłoszeniu werdyktu obok oklasków dla polskiego reżysera dały się również słyszeć gwizdy. Jak będzie w Londynie? Przekonamy się we środę, 27 października na dwóch seansach w Vue Cinema przy Leicester Square. Seanse o godz. 12.30 i 18.15. Marzyliście kiedyś o tym, by spełniały się wszystkie wasze życzenia? Jeśli tak, musicie wiedzieć, że to nie zawsze taka fajna sprawa. Opowiada o tym Magiczne drzewo – drugi polski film festiwalowy. Nakręcił go specjalista od kina familijnego i bajek Andrzej Maleszka. I rzeczywiście, baśniowo będzie z pewnością: w Magicznym drzewie znajdziemy czary, pochwałę przyjaźni i całe mnóstwo przygód. A na koniec rzecz jasna morał! Film zobaczymy w sobotę 16 października w BFI Southbank. Początek o 12.45. Adam Dąbrowski Festiwal rozpoczyna się 13 października, potrwa do 28 października.


20|

9-22 października 2010 | nowy czas

agenda

Interesy i znajomości Małgorzata Białecka

J

ohn stał się pełnoprawnym członkiem lokalnej społeczności, dopiero gdy trafił do najważniejszego pubu we wsi i został tam przedstawiony innym bywalcom. Fenomenu brytyjskiego pubu nie zrozumie nikt, kto nie jest Brytyjczykiem. Wejście do lokalnej społeczności, zwłaszcza tej małej, na prowincji, prowadzi w Anglii przez pub. Być zintegrowanym, znaczy tyle, co być znanym i rozpoznawanym w pubie.

A zAczęłO się Od... kAwy i cOffee-hOuses Kto by pomyślał, że w Londynie kawa początkowo była uważana za konkurencję dla alkoholu, a zazdrosne żony wielbicieli czarnego, ostro pachnącego napoju słały petycje, by zaprzestać jej sprowadzania. Według Mary Astell – skrupulatnie spisującej cienie i blaski życia na początku XVIII wieku – mężczyźni niemal mieszkali w coffeehouses. Pijali tam kawę, czytali gazety i

jacek ozaist

WYSPA [30] Przez pół roku było fajnie, momentami wręcz upojnie. Z czasem przybywało umięśnionych ponuraków o zaciętych twarzach, ubywało zaś sympatycznych panienek i dyskotekowych normalsów. Poszła fama, że w Duke’u biją. U konkurencji chwilowo nie bili, więc tłumek stałych bywalców podryfował w tamtym kierunku. Tomek grał coraz bardziej pijany, coraz bardziej byle jak. Nieraz jeszcze przed północą zdarzało mu się spaść ze sceny na parkiet wraz ze stosem płyt i opróżnionych pospiesznie butelek. Czasem udawało mi się go zastąpić, gdy już nie był w stanie wykrztusić z siebie słowa. Czar prysł. Nie było już tańczących przed moim stolikiem na scenie bywalczyń, często nie było kobiet w ogóle, a znudzeni panowie oddawali się męskim rozrywkom spod znaku kopniaka i pięści. Klub zszedł na psy albo jeszcze niżej. Grzesia musiałem odesłać do Polski, by uratować mu życie. Pił na umór. Stracił pokój i większość rzeczy. Lokalsi w Duke’u częstowali go piwem i wódką, lecz po zamknięciu pubu zostawał sam pośrodku pustej ulicy. Jeździł nocnymi autobusami, spał po squatach, jadł przeterminowane kanapki ze sklepowych wystawek. Zaglądał do mnie co parę dni rano, by umyć się i ogolić. Potem znikał. Wracał coraz mniej podobny do człowieka, którego znałem. Wtapiał się w tło bezdomnych mieszkańców Londynu. Zaczął to tolerować, akceptować, lubić. Nawet mówił inaczej. Na szczęście, nasz wspólny znajomy przyjeżdżał do Londynu po samochód i wspólnie podję-

dyskutowali, a do domów wracali późno w nocy. W 1700 roku w Londynie istniało już 2 tys. coffeehouses, każdy miał swoją klientelę, która jednocześnie ściśle wiązała się z wykonywanym zawodem. By wejść do lokalu, należało być schludnie ubranym, zapłacić pensa oraz przestrzegać zakazu przeklinania i bijatyk. Dżentelmeni tłumnie do tych miejsc ściągali, zwłaszcza że uznawano je za elitarne. Pubowy podział z uwagi na klasę społeczną trwa do dziś, choć nikt tego nie powie głośno.

OdpOwiedni pub John (mechanik samochodowy) trafił do pubu dla klasy średniej. Obok, co prawda, mieścił się też pub dla tzw. working class, ale Johnowi zależało na poznaniu odpowiednich ludzi. Pub do dziś jest miejscem załatwiania interesów i zawierania znajomości. Kiedy bezskutecznie szukałam pracy w swoim zawodzie, Dorothy radziła mi udać się w porze lunchu do jednego z pubów na South Bank w Londynie lub gdzieś w City. – Tylko tam – powiedziała – spotkasz odpowiednich ludzi, którym będziesz mogła dać swoją wizytówkę, a oni do ciebie zadzwonią, gdy pojawi się jakaś okazja. To normalne tutaj – dodała. Nie skorzystałam z tej propozycji, ale John w końcu poznał odpowiednich ludzi, z którymi zaczął grać w jednej kapeli, warto więc było się potrudzić. Dawniej najpopularniejszą okolicą obfitującą w przybytki z kawą był w Londynie Covent Garden. W lokalu o nazwie King’s spotykali się panowie,

liśmy decyzję, że musi zabrać Grzesia do kraju. Bardzo nie chciał. Zrobił sobie nawet pożegnalne sobotnie popołudnie w Duke’u, naciągając na ostatnie picie wszystkich okolicznych wielbicieli trunków. Wszyscy mu stawiali, licząc, że naprawdę wyjedzie. Wrzuciłem go nieprzytomnego do samochodu naszego kumpla i symbolicznie pomachałem ręką. Byłem pewien, że gdyby nie to, ktoś znalazłby Grzesia nieżywego wczesnym porankiem na schodach domu w jakiejś zapuszczonej dzielnicy. Zarabiałem całkiem nieźle. Mark odpalał mi procent od dochodu, poza tym trzymało się mnie kurczowo kilku budowlańców, ogrodników i „okołofachowców”, którzy bez języka byli nikim. Sam pracowałem coraz mniej, bo najgorsze prace oddawałem innym, zostawiając dla siebie najlepiej płatne kąski. Skończyłem z ogrodami. Siedzę teraz we własnym i podziwiam wiosenne efekty jesiennych działań Anety. Ja uprawiałem ogrodnictwo zachowawcze, ona zaczęła tworzyć. Piękne żonkile, tulipany i inne kwiaty, zapamiętane przeze mnie jako upychane w ziemi cebulki, eksplodowały parę dni temu pięknem i obfitością. Są tak duże, że niektóre nie wytrzymały własnego ciężaru i zwiesiły głowy, a innym wręcz popękały zielone kręgosłupy. Siedzę i popalam przemycane marlboro. Służby celne dwoją się i troją, używają psów i rentgenów, tropią i śledzą, a polskie fajki wciąż docierają do Anglii, czerniąc sterane płuca emigrantów zarobkowych. Człowiek człowiekowi funtem. Nie mam tu już przyjaciół. Wszystkich nas wykończył Londyn, pogoń za pieniądzem i przerost ambicji. Chcieliśmy w bardzo krótkim czasie nadrobić lata stracone na pogoni za pracą i szczęściem w rodzinnym kraju, która zakończyła się rozczarowaniem, biedą, nierzadko długami. Brnąc przez bagno interesowności, obdarliśmy się ze wszystkiego, co czyniło nas tym, kim byli-

śmy – studentami, intelektualistami, romantykami, także nieudacznikami. Kondensujemy i konsumujemy. Umiemy walczyć o każdego pensa, prężyć muskuły, nawet dać w pysk, jeśli zajdzie potrzeba. Jesteśmy tak absurdalnie asertywni, że bylibyśmy pewnie zdolni kopnąć żebraka, by usunąć go z drogi i sprawić, aby nie śmiał o cokolwiek prosić. Mamy świetną pracę, domy, samochody, inwestycje, ale w środku jesteśmy puści jak konserwa po śniadaniu. Nie wiem, czy nadajemy się do recyklingu. Ja postanowiłem spróbować. Gdziekolwiek bym był, na ulicy, w metrze, autobusie, parku, sklepie, biurze, pubie, ludzie mówią tylko o jednym. O pieniądzach. Ile co kosztuje, dlaczego tyle, jak można zaoszczędzić, ile ktoś zarabia i jak mógłby więcej. Zniżki, przeceny, promocje. Przychody, koszty, transakcje. Funt jest na ustach wszystkich – i biznesmena, i żula, który prosi o kilka „pikaczy”. W ten sposób Londyn płaci za swoją otwartość na świat. Jest dojną krową, której wszyscy potrzebują, ale nikt nie kocha. Jest kurtyzaną, która postanowiła uszczęśliwiać za darmo. Używa się jej do woli, a potem wychodzi bez słowa. Nie widać również najmniejszych oznak społecznego myślenia. Każdy rzuca śmieci, gdzie chce, zachowuje się nieelegancko, niczego nie szanuje. Z wyjątkiem swoich pieniędzy, które pewnego dnia weźmie ze sobą i nigdy tu nie wróci. Londyn to inkubator. Wyrasta się z niego i idzie dalej. Nawet Anglicy zaczęli się stąd wynosić na wieś, szukając czystego powietrza, przejrzystości rasowej, lepszych szkół dla dzieci i zwykłego porządku. Smutno mi się robi na sercu, bo jestem Londynowi wdzięczny za szansę, jaką mnie obdarował, lecz jednocześnie wiem, że prędzej czy później ja też ucieknę: z powrotem do Polski lub dalej – do Kanady albo Australii. Zaobserwowałem pewien fenomen. Czegokolwiek dotknąłem w Anglii, zamieniało się w złoto. Zacząłem od ogrodnictwa, potem było

sprzątanie domów i biur, ulotki, szeroko pojęta budowlanka, wreszcie pub. A pomysłów wcale mi nie ubywa, ba, stają się coraz bardziej śmiałe, wręcz bezczelne. Przeciekają mi przez palce, stając się czymś w rodzaju figur retorycznych, czystej zabawy. Mógłbym obdarować nimi z 10 osób i każda odniosłaby sukces, gdyby tylko postanowiła skorzystać. Uprawiam rozkoszne marnotrawstwo, budując zamki z piasku na chwilę przed nadejściem przypływu. Gdy fala zdrowego rozsądku rozpuszcza je i obraca w niebyt, zaczynam budowanie od nowa. Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego robienie czegoś w Wielkiej Brytanii ma sens, a w Polsce nie. Może dlatego, że tu pieniądz żyje, rozmnaża się, krąży w nieskończonym cyklu reprodukcyjnym, u nas tkwi zaszyty w poduszkach, marznie w lodówkach lub chłodzie bankowych kont. Martwy, bezużyteczny, słaby. Czegokolwiek dotknąłem w Polsce, przynosiło straty, ból i rozczarowanie. Nikt mi nie wmówi, że to kraj wielkich szans. Wiem, bo sprawdzałem. I wielu moich przyjaciół także. Obiecałem sobie kiedyś wrócić, ale nie wcześniej niż z milionem złotych. Minimum. Mam czas i radość wstawania co rano. Moimi zmartwieniami są tak trywialne rzeczy, jak – co zrobić na obiad, jak pokierować pracą ludzi i kiedy kończy mi się podatek drogowy. Ku rozpaczy Anety uczę się rezygnować z profitów, ponosić straty, pierdzieć fortunie prosto w nos. Pewnego dnia, gdy po raz kolejny zawiodła mnie moja brygada budowlana, zostawiłem narzędzia i poszedłem w cholerę. I nie wróciłem. Ani po narzędzia, ani po pieniądze za pracę. Ja nie zarobiłem kasy, ale oni też nie. Nie byli fachowcami, lecz mitomanami. Zasłużyli na to. Zawiedziona klientka, która uwierzyła, że zapewniłem jej najlepszych specjalistów po tej stronie Europy, omal nie dostała zawału, gdy ujrzała efekty naszej pracy. Innym razem porzuciłem malowanie płotu w


|21

nowy czas | 9-22 października 2010

agenda „którym obcy był spoczynek”, jak czytamy u Neda Warda. Rozwojowi coffee-houses towarzyszył rozwój i rozkwit giełdy oraz papierów wartościowych, a wiele z transakcji dokonywano właśnie w coffee-houses, gdzie dżentelmeni przesiadywali. Wieczorami w lokalach organizowano aukcje. Cudzoziemcy mogli wtedy zakupić książki w języku angielskim. Tak było w Latin coffee-house przy katedrze św. Pawła. Co posażniejsi kupowali również ladunki z cumujących w dokach statków. Lokale te odegrały też niebagatelną rolę w powstaniu tego, co obecnie nazywamy pocztą. Twórcą wymiany korespondencji przez posłańca-listonosza był Mr. Dockwra. Przesyłki zbierano ze wszystkich coffee-houses w jednym czasie, sortowano, po czym rozwożono ponownie do tych lokali, gdzie odbiorcy systematycznie przebywali. Dzięki temu systemowi koszt przesyłki spadł do pensa. Cudzoziemców w owych lokalach fascynowała wolność słowa, którą charakteryzowały się lokalne gazety. Prasa najlepiej rozchodziła się właśnie przy kawie. Na początku XVIII wieku z powodzeniem wydawano takie gazety, jak „London Gazette”, „Post Man”, „Post Boy”, „Flying Post”. Nakład „Gazette” osiągał 11 tys. egzemplarzy, co uznawano za ogromny sukces. Londyńczycy szybko odkryli, że lokal, do którego chodzili w swojej dzielnicy, może być centrum informacji, wymiany towarów, opinii i plotek. Nie trzeba było długo czekać na odkrycie siły reklamy, która w połączeniu z popularnością prasy i kawy ogarnęła z całym swym szaleństwem mieszkańców XVIII-wiecznego Londynu. Do typowych należały takie reklamy-ogłoszenia: „W czwartek czwartego stycznia o trzeciej po południu, właściciel statku Mary and Frances wystawia na sprzedaż w Coffee-house the Marine przy Birchin Lane cargo obejmujące kość słoniową i drewno z Gwinei”.

puBoWy znaczy toWarzyski W lokalach, z czasem nazywanych kawiarniami, barami czy klubami, czymś normalnym było przysiadanie się do obcych i włączanie do rozmowy. Silny związek dżentelmena z lokalem pieczętowało jego zamiłowanie do ruletki i zakładów. Kobiety nie pozostawały w tyle za mężczyznami i w XVIII wieku oddawały się namiętnie grze w karty, obstawiając również kwoty pieniężne. Oprócz kawy w coffee-houses zaczęto podawać

alkohol, choć lokal z alkoholem zwano raczej tawerną. Trudno pewnie w to uwierzyć, ale idea clubbingu znana była już wtedy. Jak pisze Ned Ward – panowie funkcjonowali trochę jak piłka między dwoma rakietami, po kawie w dzień udawali się na alkohol wieczorem, by kolejnego dnia znów wrócić do swojego ulubionego lokalu na kawę. Wciąż widoczne na metalowych tablicach nad pubami nazwy alehouse czy tavern lub public house oznaczały w dawnych czasach lokale z alkoholem, różniące się podawanym jedzeniem i prestiżem. Wraz z ich popularnością i rozwojem wzrastała cena alkoholu, a szczególnie akcyzy na importowane wino, stąd mieszanie go z innymi trunkami i wymyślanie tańszych używek, w tym dżinu, który uważano za alkohol dla biednych.

W czWartek czWartego stycznia o trzeciej po południu Właściciel statku Mary and Frances WystaWia na sprzedaż W coFFeeehouse the Marine przy Birchin lane cargo oBejMujące kość słonioWą i dreWno z gWinei Londyńczycy nie spędzali czasu w domu, a jeszcze rzadziej oddawali się tam rozrywkom. Jadanie „na mieście” i spędzanie czasu w lokalach stało się powszechną rozrywką. Wraz z kawą ogromną namiętnością londyńczyków był tytoń. Paliły zarówno kobiety, jak i mężczyźni, a coffee-houses spowijał gęsty dym i zapach fajek. Sukces lokalu w dużym stopniu zależał od osobowości właściciela i urody jego żony.

połowie, bo klient ośmielił się renegocjować ustaloną stawkę. Powiedziałem, że to, co zrobiłem dotychczas, to prezent dla niego, i już mnie nie było. Zrezygnowałem również z wielu roszczeń co do zaległości, jakie niektórzy klienci mieli wobec mnie. Anetę pewnie też kiedyś stracę. Bywa, że nie odzywamy się do siebie przez kilka dni. Ona ogląda telewizor w sypialni, ja w salonie, albo siedzę w ogrodzie i próbuję skreślić parę słów. Powodem naszych nieporozumień jest mój brak komercyjnego zdyscyplinowania, niesubordynacja wobec nakazu zarabiania więcej i więcej. Śpimy odwróceni plecami do siebie, mamy odrębne kółka zainteresowań, mijamy się w drzwiach. Nie wiem, co mam z tym zrobić. Nie chcę jej krzywdzić, lecz nie chcę też krzywdzić siebie. Walczymy w jednej drużynie, ale nie tworzymy zespołu. Nie mogę w nocy spać, więc oglądam telewizję. A tam same kataklizmy, sejmy, ZUS-y, urzędy skarbowe... Czuję się wtedy jeszcze gorzej. Chrzanię to – myślę sobie – najwyżej nie wrócę. Po chwili przychodzi jednak refleksja: przecież nie mogę tu zostać do końca życia. Bądź co bądź to obcy kraj, język, obyczaje, kultura. I to okropne jedzenie. Gdybym kiedykolwiek podjął decyzję, że chcę zostać, na pewno otworzę polską restaurację. Mój Boże, co musieli czuć bohaterowie II wojny światowej, gdy dotarła do nich świadomość, że nie mogą wrócić. Czy przywykli do życia tutaj? Czy pokochali przybraną ojczyznę? Nic to – jak mawiał Wołodyjowski i jedna z moich byłych. Dopijam kawę i jadę do pracy...

cdn xxpoprzednie odcinkix

@

www.nowyczas.co.uk/wyspa

JACEK OZAIST Z URODZENIA BIELSZCZANIN, Z SERCA KRAKOWIANIN, Z DESPERACJI LONDYŃCZYK. ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ PISZE GŁÓWNIE PROZĄ, POEZJĄ PARA SIĘ NIEREGULARNIE

hi, hoW are you, gosia? Dorothy z nostalgią wspomina lata świetności swojego pubu. Nowy właściciel odrzucił stare zwyczaje i zrezygnował z satelitarnych programów sportowych. Wciąż podaje się tam dobre jedzenie, jednak to za mało, by do pubu przyciągnąć tłumy. Dla Dorothy (65 l.) i jej pokolenia pub zawsze był elementem lokalnego krajobrazu. Miejscem, gdzie świętowano i spotykano się ze znajomymi. Dlatego to dość niegrzeczne, jej zdaniem, że nowy właściciel nawet nie stara się zapamiętać imion gości i podaje im wino, nalewając je przy barze stojąc tyłem do zamawiającego… Do najprzyjemniejszych momentów w dzisiejszych coffeehouses i pubach należą chwile, gdy barman zwraca się do nas po imieniu i pyta, czy podać to, co zwykle. Oznacza to, że jesteśmy już zintegrowani i zaakceptowani w danej społeczności. Barman czy właściciel pubu musi dbać o dobre samopoczucie swoich gości, a gość musi budować poprawne relacje ze swoim pubem, bo gdzie pójdzie zasięgnąć języka na temat tego, co się dzieje, jeśli nie do najbliższego pubu…? Kiedy mieszkałam w małej wsi w hrabstwie Sussex, do pubu przychodzili ludzie, by poczytać książki albo posłuchać, co się wydarzyło u sąsiada. Cudzoziemcy nieśmiało przysiadali na małe piwo i słuchali melodyjnego akcentu znanego z przesadnej brytyjskości barmana. Zakaz palenia i rosnące ceny alkoholu spowodowały, że w pubach jest coraz mniej ludzi. To, co było ważnym elementem brytyjskiego życia towarzyskiego i społecznego przechodzi do historii. Każdego miesiąca zamykane są kolejne puby i przerabiane na mieszkania. Cześć z instniejących zmienia swoją formułę poszerzając ofertę gastronomiczną. Powstają tak zwane gastro-puby, gdzie tradycyjne piwo stało się najmniej popularnym trunkiem. Zanikania tradycji nie powstrzymała społeczna kampania „real ale”. Stare dobre angielskie piwo może już tylko liczyć na swoich prawdziwych entuzjastów.

Dzwoń do Polski za mniej niż 1p Bez przedpłat i abonamentu

Bez kontraktu

Bezpłatny wykaz połączeń online

Zadzwoń do nas na 0800 651 0055 lub zarejestruj się przez internet ZA DARMO! Twoja linia telefoniczna, abonament i numer telefonu pozostaje bez zmian. www.cheapcall1689.co.uk/polska

Polska 0.8p Polska tel. komórkowy Orange, Plus GSM 5p USA 0.8p Kanada 0.8p Czechy tel. stacjonarny 2p Irlandia tel. stacjonarny 1p


22 |

9-22 października 2010 | nowy czas

czas na relaks o zdrowiu z natury czerpanym

Czy wiesz, Co jesz? Dzięki ewolucji w naturalny sposób organizmy »ulegają modyfikacjom genetycznym. A odkąd

mania gotowania

tylko człowiek zaczął hodować zwierzęta i uprawiać rośliny, modyfikacje te są bardziej systematyczne i przyspieszone. Hodowcy zaczęli określać korzystne cechy, biorąc pod uwagę produkcję żywności. Każdy hodowca próbuje podnieść nieśność swoich kur albo mięsność trzody lub jakość wełny swych owiec. I tak jest po dziś dzień.

mikołaj Hęciak Z tą różnicą, że kiedy w XX wieku poznano budowę DNA i sposób, w jaki informacja genetyczna jest zakodowana, rozpoczęła się era biotechnologii. Dzięki biotechnologom na rynku zaczęły się pojawiać produkty spożywcze (i nie tylko spożywcze) oznakowane GMO (ang. genetically modified organism), czyli zawierające zmieniony w laboratoriach materiał genetyczny. I o ile w ten sposób można uzyskać tak bardzo pożądane rezultaty, np. szczepionki antywirusowe czy insulinę, o tyle dzisiaj naukowcy nie są w stanie określić i przewidzieć reakcji środowiska naturalnego na te zmutowane klony. O co chodzi? O to, że dopóki, dajmy na to, zmienione genetycznie główki sałaty rosną w odosobnieniu w szklarni i przynoszą upragniony efekt, wszystko jest pod kontrolą i każdy może spać spokojnie. Ale gdy te same główki sałaty zasieje się w naturalnych warunkach, nikt nie może przewidzieć, jaki wpływ na środowisko naturalne będzie miała dana krzyżówka genetyczna i czy nowe genotypy nie będą zwalczać starych tradycyjnych dla danego środowiska, czyli choćby czy nie zostaną chwastami. I jak to ma się do zdrowej żywności? Zostając przy przykładzie sałaty, każdy przyzna, że byłoby pięknie oprócz spożywania zwykłej sałaty dostarczyć organizmowi czegoś dodatkowo podnoszącego odporność albo poziom witamin itp. Ale nie ma żadnych gwarancji, że po dłuższym czasie nasz organizm będzie się czuł równie dobrze jak przed taką nowoczesną dietą. A zauważalnym efektem ubocznym wprowadzania zmienionych genetycznie organizmów (inaczej nazywanych transgenicznymi) do środowiska jest zanikanie bioróżnorodności. W Chinach po zakończeniu II wojny światowej uprawiano 8000 gatunków ryżu, a obecnie tylko 50. Wyobraźmy sobie dowolny łańcuch pokarmowy. Co się stanie, gdy chociażby jedno ogniwo zostanie usunięte? A na szczycie tych łańcuchów pokarmowych stoimy my, ludzie. Cokolwiek dzieje się w środowisku dookoła nas, ma wpływ na nasze życie, a jako konsumenci mamy prawo do ochrony zdrowia i bezpieczeństwa tego, co spożywamy. Dzisiejszy temat o genetycznych modyfikacjach został zainspirowany materiałami zamieszczonymi na stronie Centrum Informacji o Środowisku. Zamiarem moim nie jest straszenie, ale zdobywanie coraz to szerszej świadomości na temat tego, co znajduje się na naszym stole, bo w dzisiejszych czasach źródło pochodzenia żywności nabiera szczególnej wagi, jak nigdy przedtem. Chciałbym przez to zachęcić do poparcia ruchu, jaki można zauważyć tutaj w Wielkiej Brytanii, by kupować, o ile to możliwe, lokalne produkty. Chociaż kto z nas, Polaków, oprze się organicznym jagodom z Sainsbury’s przywiezionym prosto z Polski? Czas na przepis. Lokalnie i zdrowo.

surówKa z CyKorii i gruszeK Świeża tegoroczna cykoria zagościła już na sklepowych półkach. Należy do tej samej rodziny co sałaty. Jednak różni się nie tylko kształtem, ale także gorzkawym, zdecydowanym smakiem. Można zmniejszyć jego intensywność przez podduszenie cykorii. W ten sposób mamy jeszcze jeden dodatek do głównego dania. Jeżeli jednak ostrość cykorii nam nie przeszkadza,

możemy przyrządzić z niej interesującą surówkę. Na 2 cykorie potrzebujemy 30 g sera pleśniowego – zachęcam, by spróbować angielskiego niebieskiego sera Stilton; 1 gruszkę i garść orzechów włoskich; dodatkowo 2 łyżki oliwy, 1 łyżkę octu winnego lub balsamicznego, 1 cytrynę, sól i pieprz. Cykorię przekrawamy na pół i kroimy w poprzek. Gruszkę obieramy, usuwamy gniazdo nasienne i kroimy w kostkę lub cienkie plasterki, po czym skrapiamy sokiem z połowy cytryny, by nie ciemniała tak szybko. Ser kruszymy i dodajemy razem z orzechami. Mieszamy i zalewamy sosem z oliwy, octu i soku z cytryny (2 łyżki). Doprawiamy do smaku.

Miodowo-MoreLowy Mus z rozMaryneM Chociaż sam przepis nie jest bardzo wiekowy, to jego składniki były powszechnie stosowane w angielskiej kuchni już w średniowieczu. Na 6 porcji potrzebujemy: 50 g masła, 450 g suszonych moreli, 75 g miodu, 2 łodyżki rozmarynu, 1 łyżkę stołową żelatyny i 300 ml double cream. Jako dekoracja posłużą nam drobno posiekane morele i rozmaryn. Masło rozpuszczamy na patelni, dodając morele. Zanim masło nagrzeje się nadmiernie, zalewamy całość wodą tak, by przykryć owoce. Doprowadzamy do zagotowania i zmniejszamy ogień, dusząc morele aż do miękkości. Około 10 minut powinno wystarczyć, można dłużej, ale nie należy wygotować całej wody, bo będzie potrzebna do zmiksowania owoców na purée. Dodajemy miód (możemy dać mniej, jeżeli uważamy, że całość będzie za słodka). Dodajemy całe gałązki rozmarynu i zostawiamy wszystko do ostygnięcia, pozwalając na przeniknięcie ziołowego aromatu (by przyspieszyć ten proces, można rozsma-

Głodówka Lubię obserwować przyrodę i kocham rośliny. »Podziwiamy często zachowanie i zwyczaje mieszkańców lasów, pól i łąk. Czy jednak z tych obserwacji jesteśmy w stanie coś zaczerpnąć dla siebie? Janusz Frączek Noooo chyba, że upodobanie słoni do przechowywania arbuzów w celu ich fermentacj… O czym pisałem w jednym z artykułów. Ale i to ma swoje uzasadnienie. Co mianowicie? Spożywanie niewielkiej ilości alkoholu codziennie zapobiega cukrzycy u osób po 40 roku życia. Zwierzęta w sposób naturalny reagują na nagromadzone w swoim organizmie toksyny i aby go z nich oczyścić, po prostu nie jedzą przez jeden lub nawet kilka dni. Przykłady ze świata zwierzęcego (z pominięciem słoni) powinny być dla nas najlepszym przykładem i wzorcem do naśladowania, jako że nie ma nic lepszego i bardziej naturalnego niż instynkt. Zaobserwowałem to wielokrotnie u siebie. Naukowcy, jak zwykle eksperymentując na szczurach, stwierdzili, że te, które głodowały przez dwa dni w tygodniu, żyły o połowę dłużej od swoich rówieśników jedzących zawsze regularnie. Głodówki były stosowane przez ludzi od wieków jako panaceum na wiele chorób oraz dla zdrowia psychicznego, a także twórczych mocy. Nie bez kozery Chrystus przed swoją misją udał się na 40 dni na pustynię. XX wiek to era kpiny ze wszystkiego, co naturalne, dlatego też tkwi w nas wiele niechęci do naturalnych metod zarówno prewencyjnych, jak i terapeutycznych. A już na pewno do głodówek. Głodówki i posty są już w tej chwili niemodne! Kierując się wskazaniami medycyny naturalnej, polecam głodówki osobom w wieku Balzakowskim co najmniej jeden raz w tygodniu, bo – jak mawiał mój tato – z powodu jednodniowej głodówki jeszcze nikogo nie rozerwało. A ojciec mój obecnie ma 80 lat i można pozazdrościć mu kondycji. Osoby wierzące w głodówki traktują jako formę ascezy, ale podpowiada je po prostu instynkt dany nam przez Stwórcę...

Kto nie Powinien stosować głodówKi

rować masę płasko na większym talerzu lub tacy). Gdy purée jest zimne, rozpuszczamy żelatynę w odrobinie gorącej wody (6–8 łyżek powinno wystarczyć) i dodajemy do masy, wcześniej wyjmując rozmaryn. Osobno ubijamy śmietanę i mieszamy delikatnie z purée (możemy dodać więcej śmietany, co nie powinno znacząco wpłynąć na smak). Nakładamy do kieliszków albo salaterek, dekorując małą cząstką gałązki rozmarynu i posiekanymi morelami. Miłośnicy czekolady mogą zetrzeć również trochę gorzkiej czekolady. Deser przechowujemy w lodówce aż do czasu jego podania. Jeżeli zamierzamy to zrobić niedługo po jego przyrządzeniu, nie musimy dodawać żelatyny, pod warunkiem że masa owocowa jest ścisła i mamy do dyspozycji gęstą śmietanę kremówkę (double cream wystarczy). Smacznego!!!

Na pewno osoby wyczerpane fizycznie i psychicznie, źle odżywiający się, chorzy na gruźlicę, cukrzycę, nowotwory, no i osoby w trakcie rekonwalescencji. Mówi się też o osobach cierpiących na długotrwałe stresy. Mam odmienne zdanie – stres, o ile go przeżywamy i jesteśmy jego świadomi, też należy zacząć leczyć. Nie nazwę tego głodówką, ale raczej postem. Zacznijmy choćby od odmówienia sobie czegoś, za czym przepadamy, np. słodyczy, kawy, o papierosach nie wspominam, bo jestem ich przeciwnikiem a priori. Post, a następnie totalna jednodniowa głodówka mają też zastosowanie w leczeniu nerwic.

Po Co głodówKa? W trakcie głodówki organizm oczyszcza się z toksycznych związków, które zalegają w tkankach naszego organizmu. Są to nie do końca spalone produkty przemiany materii, nawet gdy się nie przejadamy, a odżywiamy

się racjonalnie i zdrowo. Zbierają się one w tkankach i zakwaszają organizm. Taki długotrwały stan może doprowadzić nawet do zmian anatomicznych organizmu. Do procesu spalania, jak wiemy, potrzebny jest tlen, ale by ten nie był marnowany do spalania właśnie zjedzonego schabowego z kapustą, należy zastosować co najmniej jednodniową głodówkę w miesiącu. Zakwaszone mięśnie nie tylko bolą, o czym się możemy przekonać po jakimś wysiłku, ale zdecydowanie gorzej pracują, wolniej przepływa krew, serce jest bardziej obciążone, tak więc tlen w trakcie głodówki spala złogi w organizmie oraz wzbogaca krew i serce. Jednodniowa głodówka jest wskazana z kilku powodów: można ją łatwo przeprowadzić, jest to kuracja odmładzająca i wzmacniająca, podczas której występuje minimalne ryzyko osłabienia organizmu. Po regularnym stosowaniu głodówek poprawia się stan skóry, włosów i, oczywiście, figura oraz ogólne samopoczucie. Człowiek nabiera energii do pracy, staje się bardziej twórczy i silniejszy psychicznie. W dniu poprzedzającym głodówkę należy zjeść nieco mniej niż zazwyczaj. Jedynie owoce i warzywa mogą być spożywane bez ograniczeń. Chodzi tu o to, aby organizm nie był zbyt obciążony bieżącymi pokarmami, a spalał stare złogi. Wieczorem można zażyć coś na przeczyszczenie. Zalecana jest też wieczorna lewatywa, powtórzona w dniu głodówki. W czasie tej kuracji popijamy niegazowaną wodę mineralną. Chociaż osobiście tego nie polecam, bo popijanie wody zawsze będzie nam się kojarzyć z jedzeniem i trzeba dużego samozaparcia, by czegoś nie podjeść...Radzę zająć się w tym czasie czymś pasjonującym i nawet nie myśleć o popijaniu wody. Nie palimy! Alkoholu też nie pijemy i basta!

Refleksjolog Małgorzata Rahimi

0772 353 2697


|23

nowy czas | 9-22 października 2010

twoje zdrowie Zdrowe, nieskazitelnie białe i proste zęby z natury dane są tylko nielicznym. Cała reszta na perfekcyjny wygląd musi sobie najzwyczajniej w świecie zapracować. Niektórym wystarczy reguralne szczotkowanie zębów po każdym posiłku i kontrolne wizyty w gabinecie stomatologicznym kilka razy do roku. Innym w osiągnieciu ideału pomoże aparat ortodontyczny i opieka specjalisty, jak tu, w nowo otwartym gabinecie ortodontycznym doktora Bashara w londyńskim Medyku, w którym dostaje się uśmiech, którego nawet szczęśliwcy hojnie obdarowani przez naturę mogą jedynie pozazdrościć.

Szansa na sukces Z dr Basharem Harateh, specjalistą ortodontą w Polskim Centrum Medycznym MEDYK rozmawia Łucja Piejko Jakie objawy świadczą o konieczności udania się z dzieckiem do ortodonty?

Po jakim czasie można zauważyć pierwsze rezultaty terapii?

– Takich symptomów jest co najmniej kilka. Pewne nawyki, takie jak choćby ssanie paluszka czy zbyt długie karmienie dziecka smoczkiem, mogą być dla rodzica znakiem, że trzeba będzie udać się na konsultację ortodontyczną. Konsultacja taka może być wymagana również z powodu problemów nie zawsze – jak mogłoby się wydawać – natury ortodontycznej. Krzywe przegrody nosowe czy powiększone migdałki przyczyniają się do oddychania przez usta, co z kolei prowadzi do nieprawidłowości w zgryzie. Także wady wymowy mogą świadczyć o negatywnym wpływie układu zębowego na wymawianie różnych głosek. W tym więc przypadku oprócz wizyty u logopedy, należałoby odwiedzić także i nasz gabinet.

– Efekty leczenia widoczne są już po kilku miesiącach. Wszystko zależy jednak od charakteru schorzenia i siły jego nasilenia. Gdy wada jest bardzo poważna, trudno zbyt wcześnie oczekiwać cudów. Czasem jednak, zwłaszcza w przypadku aparatów stałych i lżejszych nieprawidłowości, postępy mogą być widoczne niemal z wizyty na wizytę.

W jakim wieku zalecana jest zatem pierwsza wizyta?

– Pierwszą konsultację ortodontyczną zaleca się około szóstego roku życia. To może dziwić, gdyż dopiero w wieku lat 12 dziecko ma wszystkie ząbki stałe. Jednak stosowanie aparatu już na uzębieniu mlecznym ma sens, bo choć mleczaki i tak wypadną, to za ich pośrednictwem działamy na kości. Dzięki temu zęby stałe nie będą wychodzić w nieprawidłowym miejscu. Jeżeli więc rodzic zauważy, że z ząbkami dziecka jest coś nie tak, powinien od razu skonsultować się z ortodontą. Mali pacjenci chyba nie zawsze rozumieją sens i potrzebę zakładania aparatów.

– W zależności od zdiagnozowanej wady i stopnia jej nasilenia dobieramy aparat indywidualnie do każdego pacjenta. Mogą to być specjalne nakładki na zęby, aparaty językowe, różnego rodzaju akrylowe aparaty ruchome, zakładane na noc, czy wreszcie aparaty stałe. Wybór optymalnego rozwiązania zależy jednak zarówno od charakteru wady, jak i od wieku małego pacjenta. Im dziecko młodsze, tym chętniej zakładamy aparat ruchomy. Jest to dla niego nie tylko większy komfort, ale także łagodny sposób przyzwyczajania do noszenia aparatu stałego. Aparat ruchomy w przypadku małych dzieci ma więc charakter przygotowawczy. Czy noszenie aparatu stałego jest bardzo kłopotliwe?

– Wokół aparatów stałych narosło wiele mitów, które chyba nie do końca mają pokrycie w rzeczywistości. Nosząc aparat stały, można sobie w zasadzie na wszystko pozwolić. Chodzi tylko o większą świadomość i zachowanie szczególnej higieny. Nie ma żadnych przeciwwskazań co do stosowania szczoteczek elektrycznych, pod warunkiem że nacisk będzie położony na dłuższy czas szczotkowania, a nie na siłę i intensywność czyszczenia. Czas poświęcony na higienę jamy ustnej w przypadku aparatu stałego jest zdecydowanie najważniejszy.

Jak często pojawiają się nawroty?

– Leczenie nawrotów to jeden z trudniejszych etapów leczenia. Sztuka polega bowiem nie tylko na tym, by wyprostować zęby, ale także by zadziałać na nie w taki sposób, żeby po zdjęciu aparatu nie wracały na swoje stare miejsce. Jeżeli więc leczenie miało charakter wyłącznie objawowy, prawdopodobnie wada powróci. Jeśli zaś leczyliśmy przyczynowo, jest szansa na sukces. Ortodonta nazywany jest ortopedą szczękowym nie bez powodu...

– Ortodoncja to nie tylko prostowanie zębów i korekcja zgryzu. To także modyfikacja układu kostnego, poprawianie jakości rysów twarzy. Należy przy tym jednak pamiętać, że poważniejsze modyfikacje są możliwe jedynie do około 18 roku życia. W przypadku starszych pacjentów musimy dobierać specjalne aparaty, opierając się na kompromisowych rozwiązaniach. Z przyczyn zupełnie naturalnych oddziaływanie na kości będzie znacznie bardziej ograniczone. Czy u osób dorosłych też można zaobserwować pewne nawyki wskazujące na konieczność wizyty w pana gabinecie?

– Jednym z najbardziej typowych objawów może być choćby zgrzytanie zębami. Dochodzi tu bowiem do ścierania zębów, obniżania zgryzu, a co za tym idzie – zaburzenia działania układów żuchwowych czy wreszcie, co może być niezwykle uciążliwe, chronicznych bólów głowy. Wizyta u ortodonty jest więc absolutną koniecznością. Zgrzytanie zębami może też

Dr Bashar Harateh z Centrum Stomatologiczno-Medycznego MEDYK w Londynie

jednak świadczyć o problemach natury emocjonalnej, ale i w tych przypadkach nasza pomoc jest nieodzowna. Takich przykładów z pogranicza różnych dziedzin i specjalizacji jest znacznie więcej. Czy nie odnosi pan wrażenia, że skala problemów ortodontycznych jest znacznie większa dziś niż jeszcze kilkanaście lat temu?

– Nie wydaje mi się, by problemy ze zgryzem uległy znacznej eskalacji. Naturalnie sposób od-

żywiania dzieci ma zasadnicze znaczenie dla zdrowych zębów czy prawidłowego układu zgryzu. Kiedyś dziecko chrupało surową marchewkę, dziś dostaje zmiksowane warzywa ze słoika. Wydaje mi się jednak, że zasadnicza zmiana dokonała się przede wszystkim w świadomości rodzica. Kiedyś chodzono z krzywymi zębami przez całe życie i nikomu to specjalnie nie przeszkadzało. W tej chwili jesteśmy bardziej świadomi, bardziej dbamy o nasz wygląd, zdrowie i dobre samopoczucie. Jako ortodonta mogę być więc w pełni zadowolony.


24|

9-22 października 2010 | nowy czas

czas na relaks sudoku

średnie

łatwe

7 3

8 3 5 6 4 7

4 1

7 5 3 8 5 2

2

4 7 8 1 5 3 9 8

8

6

3 8 3 5 1 5 4

7 3

6 4

trudne

7 8 2 7 6 3 5 8

3 7

1 6 4 3 6 8 2 9 1 5 8 7 2 6 3 2 6 5 8 9

5 2

7 8 3 1

4 7

1 7 6 5 8 9

4 9 8 3 2 9 6 5 7 7 9 3 6 4

krzyżówka z czasem nr 13

aby język giętki powiedział wszystko, co… przyjdzie palcom do głowyi

Żeby nie tracić czasu Lidia Krawiec-Aleksandrowicz

Żyjemy w bardzo dziwnych czasach, w których bezustannie przekomarzamy się z czasem. Nie tracimy czasu, bo ciągle mamy tak dużo obowiązków, a czasu wciąż zbyt mało. Czasem to my żyjemy w pogoni za czasem, bo czas nam ucieka, a czasami czas goni nas. Gdy na coś czekamy, czas nam się dłuży, ale kurczy się czas, kiedy mamy wiele do zrobienia. Wśród tej codziennej gonitwy nawet nie mamy czasu, żeby zabijać czas, nie możemy sobie również pozwolić, aby czas nam przeciekał przez palce. Czas jest wszechwładny, więc może wszystko – czas nas ogranicza, czasem czas źle się z nami obchodzi, wyciska na nas lub na czymś swoje piętno, czas przyprósza nasze skronie siwizną, rysuje zmarszczki na naszych twarzach, ale gdy trzeba, czas także leczy, uczy, jest dla nas łaskawy. Czas również może być nam

darowany. I w życiu czas jest dla nas różny. Szczęście ze smutkiem nam się przeplata – przeżywamy czas radości i czas łez… Dla niektórych zaś zawsze i wszędzie czas to pieniądz, więc tego czasu nie marnują. Rozmaicie też czas się zachowuje – albo szybko biegnie, albo się wlecze, albo stoi w miejscu… I ten czas to sprawia, że wśród tych rzeczy wielkich i małych mamy coraz mniej czasu na dialogi z przyjaciółmi przelane na papier. Wolimy rozmowy telefoniczne, jeśli chcemy opowiedzieć o tym, co nas spotyka i co przeżywamy. Sztuka epistolarna odchodzi w zapomnienie nadgryziona zębem czasu. Już nie używamy pięknych papeterii, czasem nawet pachnących. Gdzież są te listy pełne metafor, w których opisujemy nasze przemyślenia, przeżycia czy uczucia? Pisane kaligraficznym pismem, starannie i pieczołowicie, wręcz wypieszczone. Gdzież jest tych listów pożółkła biel? W codziennej wielości zdarzeń nie mamy na to czasu. Słowo pisane w naszej codziennej komunikacji przybrało inną formę. Piszemy maile i SMS-y. Krótkie i zwięzłe informacje. W mailach możemy rozbudować nasze myśli – oczywiście, o ile czas nam na to pozwoli. Najczęściej jednak czas nas pogania, więc stosujemy różne skróty. W SMS-ach z kolei te skróty prawie są już normą. Ogranicza nas liczba znaków, więc maksymalną treść musimy zawrzeć w minimalnej formie. To dopiero sztuka! Czasowi też to się podoba, bo nie czuje się tracony. Ba! Nawet

swoich emocji nie musimy opisywać – wystarczy zastosować odpowiedni symbol graficzny utworzony z doskonale nadających się do tego znaków interpunkcyjnych albo wstawić do tekstów mailowych gotowe już ikonki. Skrótowość owa pojawia się również w języku mówionym. Tutaj to już nie tylko ekonomia, ale także inność, oryginalność, a czasami slang. Rzadko się już słyszy grzecznościowe: Jak się masz? Zwrot ten zastąpiło krótkie: Siema, Siemak lub Siemanko. Jeszcze krótsze: Dozo!, oznacza jakże wdzięczne: Do zobaczenia! – i w mowie, i w piśmie. Na słowo: Pozdrawiam, też już nie ma czasu (ani miejsca na wyświetlaczu telefonu komórkowego), więc pojawiło się: Pozdro. Czasem koniec rozmowy wieńczyliśmy potocznym zwrotem: – No to na razie! Teraz już nie, teraz mówimy i piszemy: Nara! lub Narazki! – żeby brzmiało milej. Zaczynamy też stosować – anglojęzycznym zwyczajem – cyfry zastępujące litery w słowie i zamiast tradycyjnego: Trzymaj się!, piszemy: 3maj się! (choć i Trzymanko! także się zdarza). Inaczej też uspokajamy swego rozmówcę – wyraz spokojnie jest za długi, jego wymówienie czy napisanie zabiera zbyt wiele czasu, mamy więc do dyspozycji inne: spoko, spoksik, sponio lub nawet spox. Jakoś mnie to nie uspokaja. Swoisty to wyścig z czasem. Czy wygrany? Czas pokaże. Tymczasem czas się tylko uśmiecha. Uśmiech to radosny czy ironiczny?


|25

nowy czas | 9-22 października 2010

ogłoszenia

job vacancies

good. communicator and be reliable. You may be required to work occasional Saturdays. This is a temporary position for 6 months leading to permanent. Applicants to either email or post their CV with a covering letter quoting job title and location directly to the employer. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Jenny Hayward at Monoworld Limited, Monoworld Business Park, Rushd, Sharnbrook, BEDFORD, MK44 1NB or to monoworldrecycling@hotmail.com.

PANELBEATER

INTERPRETER – POLISH

Location: GREENFORD, MIDDLESEX UB6 Hours: MON-SAT Wage: NEGOTIABLE Employer: Fix and Go Ltd Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Location: HULL HU3 Hours: 16 HOURS OVER 5 DAYS Wage: £12.00 TO £15.00 PER HOUR Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Good communication skills , knowledge of preping, primer, filler, tools, jigwork. Experience is essential. Immediate interview. . How to apply: You can apply for this job by telephoning 0208 9978999 ext 0 and asking for Leich Feketlawi. RESEARCH ASSOCIATE (2 POSTS) Location: LONDON SE1 Hours: 35 HOURS OVER 5 DAYS Wage: £33070 TO £33070 PER ANNUM Closing Date: 18 October 2010 Employer: Kings College Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Applications are invited for two Research Associates to join the Diabetes and Nutritional Sciences Division, Franklin-Wilkins Building, Waterloo Campus, King's College London. Both posts will involve work with a fish gill cell culture model developed in our laboratory that can replace toxicity tests with fish and be used to establish the safety limits of contaminants in the aquatic environment. How to apply: You can apply for this job by obtaining the employer's application form from and returning it to Recruitment at Kings College, HSrecruit4@kcl.ac.uk. PASTRY CHEF Location: LONDON E3 Hours: 9-5 on weekdays Wage: Negotiable Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Small company in East London Bethnal Green seeks experienced pastry chef for European-style cakes. Part or full time working hours flexible. Wages negotiable. How to apply: For further details about job reference PAP/13711, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am - 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearing-impaired people is 0845 6055 255. POLISH SPEAKING OFFICE WORKER Location: SHARNBROOK, BEDFORD, BEDS MK44 Hours: 40-45 HOURS PW MONDAY TO FRIDAY 8AM-5PM Wage: NEGOTIABLE DEPENDING ON EXPERIENCE Closing Date: 22 October 2010 Employer: Monoworld Limited Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Must have previous experience and be able to speak Polish. Must be a fast typer and have a good telephone manner. You will be dealing with customers in both the UK and Abroad. You will be requried to draft letters, liaise with staff, general administration duties within the office and all other associated tasks as required. The ideal candidate will be a

Description: This is self employed vacancy. This vacancy is being advertised on behalf of Global Accent Ltd who is operating as an employment agency. We are currently recruiting for experienced Polish interpreters to work on an ongoing assignment only basis for face to face interpreting. Assignments will vary and include interpreting within the NHS Trusts and Primary. Care Trusts within Hull and surrounding areas. Hours to suit the applicant. Self-employed people are responsible for paying their own National Insurance contributions and Tax. For information on how benefits are affected, and whether entitlement may be lost, speak to a Jobcentre Plus Adviser. How to apply: For further details about job reference HUW/44947, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am - 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearing-impaired people is 0845 6055 255. HOTEL RECEPTIONIST Location: HIMLEY DUDLEY, WEST MIDLANDS DY3 Hours: 16-24 hour week 3-4 days from 7 over 3 shifts Wage: £6.00 PER HOUR Employer: Himley Country Hotel Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Previous experience preferred but not essential as training is provided. Duties include good customer service, taking phone calls, guest Interaction, checking guests in and out of the hotel and cash handling. Working with all other departments and offering the guest the best stay at any hotel. . . call into reception or email res@bwhimleyhoteldudley.co.uk How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Aimee Valters at Himley Country Hotel, School Road, Dudley, West Midlands, DY3 4LG or to res@bwhimleyhoteldudley.co.uk. PHP WEB DEVELOPER Location: WARRINGTON WA2 Hours: MON-FRI (9-5), ALTHOUGH OVERTIME WILL BE OFFERED Wage: £18000 TO £28000 PER ANNUM Closing Date: 25 October 2010 Employer: Savagescape Limited Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: The role involves the maintenance of clients' websites in a LAMP environment. Fault-finding, bug fixes, further development and the creation of documentation are the essential skills. The successful candidate will be able to demonstrate proficiency in PHP procedural and OO, HTML, JavaScript and CSS as well as MySQL.You will need good written skills and . good communication skills. The following skills are advantageous: Prototype, script.aculo.us, Linux. Candidates should be enthusiastic about the web, its applications and standards. You will work as part of a small

Kierownik Biblioteki Polskej Polski Ośrodek Społeczno-Kulturalny w Londynie zatrudni

KIEROWNIKA BIBLIOTEKI POLSKIEJ odpowiedzialnego za całokształt pracy biblioteki; sprawy organizacyjno-aministracyjne, zbiory i archiwa, czytelnię i informację naukową, wypożyczalnię, biblioteki ruchome. Po dalsze informacje patrz: http://www.posk.org/index.php/pl/informacje/bibliotekapolska/z-ycia-biblioteki

Pro-Force Ltd poszukuje osób na następujace stanowiska:

ASYSTENT/KA W DzIELE REKRuTACjI ASYSTENT/KA KOORDYNATORA PAKOWALNI Wymagania: – angielski komunikatywny, rosyjski mile widziany; – własny transport – znajomość obsługi komputera – gotowość do pracy w różnych godzinnach – odporność na stres i zmianę warunków pracy Więcej informacji można uzyskać dzwoniąc pod 01227733880 można również przesłać swoje CV: paula@pro-force.co.uk PRACOWNICY PAKOWALNI PILNIE POSzuKIWANI!

team but mostly under your own steam so the ability to work well under pressure is essential. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Andy Savage at Savagescape Limited, andy.savage@savagescape.com. OPERATIONS AND ENGINEERING MANAGER Location: Sturminster Newton, Dorset DT10 Hours: 37 per week, Monday to Friday Wage: Exceeds Nat Min Wage, Negotiable Employer: Caleva Process Solutions ltd Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Caleva Process Solutions, a small specialized engineering company selling products to the pharmaceutical industry world-wide, requires an operations and administration manager. Key Tasks: To oversee the production section to ensure on time and on quality production. To be responsible for logistics of overseas shipment of the equipment we produce. To be . responsible for organization and compliance to all current health and safety legislation. To oversee the ISO 9001 compliance activities. To be responsible for procurement and supply chain

management. To be responsible for, and take control of, cost of materials, subcontractors and direct labour. To drive improvement activities to improve productivity and cost base and in particular achieve established targets for materials and labour costs. To manage the company facilities. How to apply:You can apply for this job by telephoning 0125 8471122 ext 0 and asking for Steve Robinson. WAREHOuSE SuPERVISOR Location: NORTHOLT, MIDDLESEX UB5 Hours: MON TO FRI, BUT MAY REQUIRE TO WORK ON A SATURDAY Wage: £15000 PER ANNUM PRO RATA Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: The Job role is for a proactive person, who has previous experience in cold store warehouse work environment, liasing with drivers, ensuring goods are dispatched timely and accurately, stock control and other general office duties including liasing with the customers over the phone. The job involves physical work, analytical skills. You should have right to. work in the UK. Driving skills would be an advantage. How to apply:For further details about job reference EAL/44401, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am - 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearingimpaired people is 0845 6055 255. RESEARCH TECHNICIAN Location: SHEFFIELD S10 Hours: 35 HOURS OVER 5 DAYS MONDAY TO FRIDAY Wage: £19743 to £21565 Per Annum Closing Date: 11 October 2010 Employer: University of Sheffield Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: A Research Technician post is available to work on a collaborative project funded by the Wellcome Trust. The project, in collaboration with the LV Prasad Eye Institute in Hyderabad, India, entails making biodegradable scaffolds for corneal repair. This involves electrospinning of scaffolds under the supervision of Professors Ryan and MacNeil. The . postholder will also work to synthesise microfabricated polymeric structures for incorporation into cell delivery devices. Applicants should hold a good first degree in chemistry or materials science or have equivalent experience as well as experience of characterising the physical nature of the polymers. This post is fixed term until 15 July 2013.

How to apply: You can apply for this job by visiting www.shef.ac.uk/jobs and following the instructions on the webpage. BEAuTY THERAPIST Location: BLACKBURN BB2 Hours: OVER 5 DAYS TUESDAY TO SATURDAY Wage: EXCEEDS NATIONAL MINIMUM WAGE Closing Date: 18 October 2010 Employer: Gossip Beauty Salon Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Beauty therapist required, must be qualified at level 3. Must be experienced in threading. Good telephone manner and customer service skills are essential. Looking for a people's person. To be able to work on own initiative and unsupervised. Main duties include undertaking beauty treatments, answering telephone, greeting clients and maintain good. housekeeping within a busy town centre salon. Please call Mary on 07966872544 for further information. How to apply:You can apply for this job by telephoning 0125 4660030 ext 0 and asking for Mariam. BuTCHERS Location: INVERURIE, ABERDEENSHIRE AB51 Hours: 40 HOURS PER WEEK MONDAY TO SATURDAY Wage: £15600 to £21450 Per Annum Pro Rata Employer: Be Personnel Ltd Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Advertisement on behalf of Be Personnel Ltd operating as an employment agency. Our Client, a busy meat wholesalers based in Inverurie require butchers to work within their team. Candidates must have previous butchery or knife skills experience from either within a shop or production environment to be considered for the post. The successful candidates will . work an average 40 hour week between Monday to Saturday, with the necessity to be flexible and able to work overtime as required. Immediate start dates available. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Claire Cookson at Be Personnel Ltd, clairec@bepersonneltd.com. WOOD MACHINIST Location: STOCKTON-ON-TEES, CLEVELAND TS18 Hours: 40 HOURS OVER 5 DAYS Wage: £8 TO £10 PER HOUR Employer: Lowe and Simpson Ltd Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Experienced wood machinist required to work mainly on a spindle moulder including ring fence work. . How to apply: You can apply for this job by telephoning 0164 2677181 ext 0 and asking for John Haddon.


26|

9-22 października 2010 | nowy czas

ogłoszenia jak zamieszczać ogłoszenia ramkowe?

ia Ogłoszen ramkowe ! już od £15 TANIO NIE! I W YGOD

Aby zAmieścić ogłoszenie RAmKoWe prosimy o kontakt z

Działem sprzedaży pod numerem 0207 358 8406 ogłoszenia komercyjne

komercyjne z logo

do 20 słów

£15

£25

do 40 słów

£20

£30

ia Ogłoszen ramkowe ! już od £15 TANIO NIE! I W YGOD

UsłUgi finAnsoWe PoLsKie biURo KsiegoWe

Jm AccoUnTAncy

...foR enViRonmenT fRienDLy DUsT fRee ALLeRgy Design ŻyJ i mieszKAJ zDRoWo... Polecamy usługi w zakresie: •malowanie i odnawianie wnętrz •montaż nowych podłóg, w tym parkietów •bezpyłowe cyklinowanie podłóg •renowacja schodów (remont i odnawianie) •woskowanie, olejowanie desek podłogowych... •montaż ogrodzeń w ogrodach (pielęgnacja ogrodów)

Rozliczenia podatkowe online –Agent HmRc 27 St. Margarets Avenue Whetstone London N20 9LL mob.: 0790 886 6672 www.jm-accountancy.co.uk Email: info@jm-accountancy.co.uk

zAPRAszAmy!!!

PoLigRAfiA

WysoKieJ JAKości ULoTKi W KUszĄco nisKieJ cenie!

ARAnŻAcJA WnĘTRz z zAsTosoWAniem nATURALnycH sKAł soLnycH 0789 543 5476

A6 5000 – £75 A5 5000 – £130 As imaging LTD 21 Wadsworth Road, Unit 23 Perivale UB6 7LQ asimaging@easynet.co.uk

szybKo, TAnio, RzeTeLnie!

zDRoWie

LAboRAToRiUm meDyczne: THe PATH LAb Kompleksowe badania krwi, badania hormonalne, nasienia oraz na choroby przenoszone drogą płciową (HIV – wyniki tego samego dnia), EKG, USG.

www.fromax.co.uk

p a1

Polsk Bez zakładania konta

24/7 Stałe stawki połączeń

Polska Obsługa Klienta

/min

Z tel stacjonarnego wybierz 084 4862 4029 a następnie numer docelowy np.: 0048xxx. Zakończ # i poczekaj na połączenie.

TeL: 020 7935 6650 lub po polsku: iwona – 0797 704 1616 25-27 Welbeck street London W1g 8 en

1p

Wybierz 084 4862 4029

5p

Wybierz 084 4545 4029 Polska tel. komórkowy

nAUKA

Orange, Plus GSM

6p

JĘzyK AngieLsKi KoRePeTycJe oRAz PRofesJonALne TłUmAczeniA

Polska tel. stacjonarny USA Niemcy tel. stacjonarny

www.auracall.com/polska

Wybierz 087 1518 4029 Polska tel. komórkowy Era

Absolwentka anglistyki oraz translacji (University of Westminster)

TeL.: 0785 396 4594 ewelinaboczkowska@yahoo.co.uk

Polska Obsługa Klienta: 020 8497 4622 T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute, include VAT & apply from the moment of connection. BT call setup fee applies. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Prices to other Poland’s mobile networks will be charged at 20p/min. Prices correct at time of publishing: 13/09/2010. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.

job vacancies LiVe-in cARe AssisTAnT Location: SUNDERLAND, TYNE AND WEAR SR1 Hours: FULL TIME HOURS, FLEXIBLE Wage: £395 TO £450 PER WEEK Pension: No details held

Duration: PERMANENT ONLY Description: Live-in Carers Personal Assistants. To care, help and support customers in their own homes. Duties may include personal care, domestic tasks and companionship. This position involves living in the customers home with flexible working hours centred around the needs of the customer. Full ongoing training and support provided. Successful applicants are required. to provide an enhanced disclosure. Disclosure expense will be met by applicant. How to apply: For further details about job reference SUN/71308, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am - 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearing-impaired people is 0845 6055 255.


|27

nowy czas | 9-22 października 2010

sport

Nowe stadiony i nowy ład w tabeli Maciej Ciszek Już po ośmiu kolejkach tegorocznej Orange Ekstraklasy można stwierdzić, że sezon 2010/2011 będzie inny od poprzednich edycji rozgrywek. Zapowiada się koniec dominacji wielkiej trójki – Legii, Lecha i Wisły. Bieżący sezon będzie bardziej wyrównany, o końcowe zwycięstwo może walczyć nawet osiem drużyn. Kolorytu i atrakcyjności rozgrywkom dodadzą także nowo otwarte stadiony w Poznaniu, Warszawie i Krakowie.

LideR Pierwsze miejsce zasłużenie zajmuje rewelacja tego sezonu – Jagiellonia Białystok. Podopieczni Michała Probierza pechowo odpadli z rozgrywek o fazę grupową Ligi Europejskiej. Po zaciętym boju z greckim Arisem Saloniki musieli uznać wyższość rywala. Te niepowodzenia wetują sobie z nawiązką w rozgrywkach ligowych. Już od pierwszego spotkania duet Grosicki – Frankowski funkcjonuje na medal. W drugiej linii królują doświadczeni Grzyb, Hermes i… Tomasz Kupisz, który został sprowadzony z rezerw angielskiego Wigan Athletic. Już po kilku występach Kupisza okrzyknięto odkryciem roku. W defensywie rządzi i dzieli doświadczony Skerla oraz mający reprezentacyjne aspiracje Thiago Cionkiem. Dostępu do bramki chroni Grzegorz Sandomierski – przyszły bramkarz reprezentacji, jak zwykło się o nim mówić. „Jaga” ma na rozkładzie takich rywali, jak mistrz Polski – Lech Poznań (2:0), Wisła Kraków (2:1), czy inne objawienie rozgrywek GKS Bełchatów (3:1). Jednak czy Jagiellonię stać na zdobycie pierwszego w historii klubu mistrzostwa Polski?

wiceLideR Mając dwa punkty straty, pozycję wicelidera OE po ośmiu spotkaniach zajmuje Korona Kielce. Przed sezonem z drużyny Marcina Sasala ubyło dwóch kluczowych graczy: Jacek Kiełb, który przeszedł do Lecha Poznań, i Cezary Wilk, który powędrował pod Wawel do krakowskiej Wisły. Jednak działacze z Kielc przeprowadzili też wzmocnienia, które okazały się kluczowe. Z Bukaresztu do Kielc, wrócił były reprezentant Polski Paweł Golański, a z Chorzowa pozyskano Andrzeja Niedzielana. Nowy snajper Korony zdobył osiem goli w ośmiu spotkaniach i zajmuje pierwsze miejsce w klasyfikacji strzelców. Fantastyczna forma zaowocowała też powrotem do reprezentacji Polski.

tRzecie MiejSce Na najniższym stopniu podium gości GKS Bełchatów. Przed sezonem do innych klubów odeszło aż siedmiu graczy

z pierwszego składu. Pozyskano m.in. Marcina Żewłakowa z APOELU Nikozja, a miejsce na trenerskiej ławce zajął nieznany szerszemu gronu Maciej Bartoszek. Dobra pozycja w ligowej tabeli jest tym bardziej cenna, że Bełchatów mierzył się już z takimi drużynami, jak Legia, Wisła, Lech i Jagiellonia. Bełchatowianie pokonali warszawską Legię na ich obiekcie 3:0, na swoim stadionie przy ul. Sportowej pokonali Lecha Poznań 1:0, zremisowali z Wisłą 1:1 oraz ulegli nieznacznie Jagiellonii 2:3.

za pieRwSzą tRójką Tuż za pierwszą trójką plasuje się Lechia Gdańsk. Po przeciętnym początku rozgrywek podopieczni Kafarskiego włączyli drugi bieg. Gdańszczanie nie tak dawno rozbili Górnik Zabrze 5:1, a w ostatniej kolejce upokorzyli Legię, pokonując ją na jej terenie 3:0. Do drużyny przed sezonem po wielu latach rozłąki dołączył jej wychowanek Marek Zieńczuk oraz francuski napastnik Bedi Buval zakupiony z greckiego Panioniosu Ateny. Dopiero piątą lokatę zajmuje Polonia Warszawa. Właściciel klubu Janusz Wojciechowski znów wyłożył duże pieniądze na transfery. Tym razem do drużyny zakupiono trzech graczy GKS Bełchatów: Pietrasiaka, Tosika i Rachwała, dwóch piłkarzy z Ruchu Chorzów: Sobiecha i Sadloka (dołączą do zespołu po rundzie jesiennej). Kolejne transfery „polskiego Manchesteru City” to wyróżniający się gracz Jagiellonii Bruno oraz była gwiazda reprezentacji Euzebiusz Smolarek, który stał się tym samym najlepiej zarabiającym graczem Orange Ekstraklasy. „Czarne koszule” zwyciężyły pewnie w trzech pierwszych spotkaniach sezonu i wydawało się, że wszystko podąża we właściwym kierunku. Potem przyszła porażka u siebie z kielecką Koroną oraz seria remisów, która wywołała w Polonii istne trzęsienie ziemi. Zwolniony został hiszpański szkoleniowiec Bakero, jego miejsce zajął dotychczasowy dyrektor sportowy, były trener reprezentacji – Paweł Janas.

wiSła kRaków Po ubiegłorocznym wicemistrzostwie Polski, które zostało odebrane w Krakowie jak porażka, zadecydowano o wielkich zmianach kadrowych. Z „Białą Gwiazdą” po sezonie pożegnali się m.in. Pablo Alvarez, Issa Ba, Georgi Christov, Arkadiusz Głowacki, Peter Singlar i Junior Diaz. Największa gwiazda drużyny, brazylijski obrońca Marcelo, został wytransferowany do PSV Eindhoven. Jednak lista graczy, którzy zasilili szeregi Wiślaków jest jeszcze dłuższa. Ze Spartaka Subotica pozyskano nowego bramkarza – Milana Jovanica (który i tak nie przebił się do wyjściowej jedenastki). Najbardziej osłabiona formacja defensywa została wzmocniona poprzez zakup Słowaka Erika Czikosa i Serba Gorda-

na Bunozy – reprezentantów odpowiednio słowackiej i bośniackiej młodzieżówki. Oprócz nich defensywę zasilili Osman Chavez, reprezentant Hondurasu, uczestnik tegorocznych MŚ w RPA, oraz Serge Bracno, kameruński obieżyświat, grający ostatnio w greckim Levadiakosie. Kadrę formacji defensywnej uzupełnia powracający z wypożyczenia do Piasta Gliwice – Mateusz Kowalski. Nowe twarze w drugiej linii to Cezary Wilk z Korony Kielce, Niemiec Dragan Pajlic z FC Kaiserslautern. Wielkie nadzieje są wiązane z transferem argentyńskiego młodzieżowego mistrza świata, piłkarza słynnego River Plate – Andre Riosa. Nowymi rywalami do gry w ataku dla Pawła Brożka czy Boguskiego są wracający do Wisły Maciej Żurawski oraz były gracz Ajaxu Amsterdam – Nourdin Boukhari. W pierwszej drużynie Wisły obecnie jest 12 graczy o różnej narodowości, istny kulturowy tygiel. To jednak nie koniec zmian. Po corocznej kompromitacji Wisły w europejskich pucharach (tym razem lanie od Kazachów) do dymisji podał się trener Henryk Kasperczak. Jego następcą został Holender Robert Maaskant, do niedawna sternik NAC Breda. Na papierze drużyna Wisły prezentuje się bardzo solidnie, jednak rzeczywistość nie jest taka różowa. Gra Wisły wygląda równie bezbarwnie i słabo jak jej wyniki. Jedną z bolączek krakowian jest słaba skuteczność. W ośmiu spotkaniach piłkarzom Wisły udało się strzelić zaledwie osiem goli, to zdecydowanie za mało, jeśli myśli się o czołówce tabeli.

MiejSca niżSze W środku ligowej stawki swoje miejsce odnalazły dwa beniaminki tych rozgrywek, czyli Górnik Zabrze i Widzew Łódź. Obie drużyny prezentują się dość przyzwoicie. Podobną formę i miejsce w tabeli zajmuje Arka Gdynia i Polonia Bytom. Dopiero na 11 pozycji znajduje się Legia Warszawa. Stołeczna drużyna to chyba największe rozczarowanie całej ligi. Miał być nowy stadion, nowa drużyna i nowa jakość. Jest piękny stadion, w tej chwili najnowocześniejszy w Polsce, są nowi gracze – Antolovic, Mezenga, Cabral, Knezevic, Manu, czy Chorwat Ivica Vrdoljak sprowadzony za 1 milion euro z Dinama Zagrzeb. Jednak w kwestii jakości nic się nie zmieniło. Legia w ośmiu rozegranych meczach zdobyła tylko dziewięć punktów i aż pięć razy schodziła z boiska pokonana. Legioniści na swoim wypełnionym po brzegi stadionie przegrali 0:2 z GKS Bełchatów, 0:3 z Lechią Gdańsk, a na Konwiktorskiej poległa z rywalem zza miedzy – Polonią i to aż 3:0. Oczko mniej na koncie ma mistrz Polski Lech Poznań, który plasuje się tuż za Legią. Przed nadchodzącym sezonem Lech Poznań sprzedał swoją naj-

Mecz Lecha z Redbull Salzburg (2:0) na nowym stadionie

większą gwiazdę Roberta Lewandowskiego do Borussii Dortmund. Za transfer piłkarza do Niemiec poznański klub wzbogacił się o 4,5 miliona euro. Część z tych środków została przeznaczona na zakupy nowych piłkarzy, w barwach Lecha przyjechali grać: Artur Wichniarek, Joel Tshibamba, Jacek Kiełb i Łotysz Artjoms Rudnevs. Lech odpadł w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów, jednak uratował honor (jeśli takowy jest) polskiej piłki i zdołał zakwalifikować się do fazy grupowej Ligi Europejskiej, eliminując po drodze trzecią siłę ukraińskiego futbolu Dnipro Dnietropietrowsk. Jednym z problemów Lecha jest nierówna forma. Po zremisowanym spotkaniu w Turynie z Juventusem 3:3 „Kolejorz” przegrywa następny mecz ze słabą Legią, mając w dodatku przewagę jednego piłkarza. Po świetnych zawodach i wygranej rywalizacji z Redbull Salzburg (2:0) Lech przegrywa z GKS Bełchatów.

koniec tabeLi Tuż nad strefą spadkową znajduje się Ruch Chorzów i Zagłębie Lubin. Chorzowski Ruch pozbył się przed sezonem dwóch swoich najlepszych graczy, duetu napastników Sobiech – Niedzielan. Bez tej dwójki drużyna starci przynajmniej połowę swojej wartości, co wyraźnie się zaznacza w układzie ligowej tabeli.

Ciężka sytuacja jest również we Wrocławiu, gdzie tamtejszy Śląsk okupuje przedostatnią pozycją w tabeli. Bardzo złe wyniki mocnego przecież personalnie Śląska (Diaz, Kaźmierczak, Mila, Dudek, Keleman itd.) doprowadziły do zwolnienia trenera Ryszarda Tarasiewicza. Nowym szkoleniowcem Śląska jest Orest Lenczyk. Na samym koncu ligowej tabeli melduje się Cracovia Kraków. Krakowski zespół pomimo znaczących wzmocnień dokonanych przed sezonem na boisku prezentuje się nieźle, jednak – co najważniejsze – nie zdobywa punktów. Warto dodać, że po pierwszych pięciu spotkaniach Pasy miały na koncie 0 punktów. Drużynę wzmocniono, eksreprezentantem Polski Arkadiuszem Radomskim oraz dwójką graczy z Holandii, którzy mieli być wyróżniającymi się postaciami ligi – Hesdey Suart i Saidi Ntibazonkiza. Przed zespołem Pasów znowu ciężki sezon walki o utrzymanie w najwyżej klasie rozgrywkowej. Kto w sezonie 2010/2011 sięgnie po tytuł mistrza Polski? To pytanie zdaje się być trudniejsze niż kiedykolwiek. Teoretycznie o tytuł mistrzowski może bić się nawet siedem czy osiem drużyn. Jestem przekonany, że żadna drużyna z tzw. wielkiej trójki – Lech, Legia, Wisła – nie zdoła wygrać ligi. Jak na razie, swoją grą na tytuł mistrzowski najbardziej zasłużyła Jagiellonia Białystok.


28|

9-22 października 2010 | nowy czas

port

Redaguje Daniel Kowalski d.kowalski@nowyczas.co.uk info@sportpress.pl

Ireneusz Jeleń:

Czekam na oferty Na mecze towarzyskie z USA i Ekwadorem kadra selekcjonera Franciszka Smudy wyleciała bez napastnika AJ Auxerre Ireneusza Jelenia. Jeden z najlepszych napastników Ligue 1 ma kłopoty z kolanem. Będzie pauzował z tego powodu przez sześć tygodni. Co się dzieje z pana kolanem? Kiedy się pan upora z urazem?

– Czekam na decyzję klubowych lekarzy, czy będę mógł się leczyć w Polsce, czy mam wracać do Francji. To jest to samo lewe kolano, z którym miałem kłopoty wcześniej. Nie można wykluczyć tego, że będzie konieczny zabieg. Najprawdopodobniej czeka mnie sześć tygodni przerwy.

Gra reprezentacji w ostatnich dwóch meczach wyglądała lepiej, mimo że nie wygraliśmy żadnego z nich. 16 października Auxerre gra w Ligue 1 mecz z Bordeaux, a trzy dni później zmierzy się w Lidze Mistrzów z Ajaksem Amsterdam. Nie ma najmniejszych szans na pana występ w tych spotkaniach?

Udowodniłem, że potrafię sobie wszędzie poradzić.

– Niestety, wygląda na to, że nie. Można być niemal pewnym, że Franciszek Smuda dałby panu zagrać od początku w meczu z USA, jeśli nie w obu!

– Trudno powiedzieć, jak potoczyłaby się rywalizacja na zgrupowaniu. W kadrze jest duża konkurencja, każdy chce grać. Gdybym był zdrowy, nie mógłbym być, oczywiście, pewien występu, ale przynajmniej mógłbym podjąć rywalizację. Niestety, kolano znów dało o sobie znać. Wyjazd zapowiadał się bardzo atrakcyjnie. Amerykanie grali na ostatnich mistrzostwach świata, zremisowali z Anglią, to bardzo silny przeciwnik. Ekwador też przecież nie należy do słabeuszy. Reprezentacja nie wygrała od sześciu meczów. Denerwujące jest to ciągłe przypominanie o tym w mediach?

– Na pewno to nie pomaga w przełamaniu niekorzystnej passy. Wierzę jednak, że dwa wyjazdowe mecze zakończą się naszym sukcesem. Myślę, że koledzy poradzą sobie beze mnie.

– Cóż mogę powiedzieć. Cieszę się, że w końcu wygraliśmy. To pierwsze zwycięstwo w tym sezonie. Po meczu z Realem Madryt, który przegraliśmy 0:1, wszyscy byli w bojowych nastrojach. Oglądałem mecz z Arles w telewizji, od początku do końca przebiegał pod nasze dyktando.

niśmy się uplasować na zakończenie w okolicach ósmego lub dziewiątego miejsca.

Trzecie miejsce z poprzedniego sezonu będzie bardzo ciężko powtórzyć. Auxerre nie przegrywa za wiele, ale dużo remisuje i tym samym traci dystans do czołówki. Na co pan liczy w bieżących rozgrywkach Ligue 1?

– Wcześniej słyszałem o Lidze Mistrzów tylko z opowieści innych. Gdy słucha się hymnu tych rozgrywek przed meczem, to jest to coś wspaniałego. Ta muzyka – to robi piorunujące wrażenie. Marzenie się spełniło.

– W tym sezonie gramy nie tylko w Ligue 1, ale także w Lidze Mistrzów. Te spotkania to coś wspaniałego, lecz kosztują nas wiele sił. W poprzednim sezonie mieliśmy bardzo dużo szczęścia, że w lidze francuskiej zdobyliśmy tyle punktów. Myślę, że w tym powin-

Kontrakt z Auxerre obowiązuje pana tylko do końca sezonu. Na jakim etapie są negocjacje klubu z panem dotyczące przedłużenia umowy?

Wspomniał pan o Lidze Mistrzów, do której Auxerre wróciło po kilkunastu latach przerwy. Co czuł pan, wybiegając na boisko w pierwszym meczu, z Milanem?

– Ostatnio rozmawiałem na ten temat z klubem. W tym tygodniu mieli przed-

stawić mi ofertę, ale przecież teraz jestem w Polsce. Przyjechałem na zgrupowanie, na konsultację lekarską. Obecnie najważniejsze dla mnie jest wyleczyć kontuzję. Na pewno przyjdzie jeszcze taki moment, aby porozmawiać z władzami klubu na temat przyszłości. Dalej jest pan mocno nastawiony na to, aby zmienić klub?

– Praktycznie byłem już dogadany z Marsylią, ale na przeszkodzie stanęła kontuzja. Gdybym w maju, w meczu z Finlandią, nie doznał urazu kolana, to teraz byłbym w Marsylii. Rehabilitacja się jednak przedłużała, a Marsylia chciała piłkarza gotowego do gry w sparingach. Zostałem więc w Auxerre, z którym gram w Lidze Mistrzów.

– To zależy, jakie będą oferty. W Polsce wiele osób jest zdania, że pan powinien zostać w Auxerre. Motywują to tym, że żaden inny klub, gdy pan złapie kontuzję, nie będzie na pana powrót czekał z takim utęsknieniem jak Auxerre. Co pan na to?

– Trochę mnie takie gadanie denerwuje. Jak byłem w Wiśle Płock, gdy odchodziłem do Auxerre, to też pojawiały się głosy, że sobie nie poradzę za granicą. Też mi mówili, że w Płocku mam pewne miejsce, a w Auxerre nikt na mnie nie będzie stawiał. Udowodniłem jednak, że potrafię sobie wszędzie poradzić. Dziękuję za rozmowę.

Pana głównie interesowałoby pozostanie we Francji czy niekoniecznie?

Rozmawiał: Marek Bandrowski

Jesteśmy esteśm my takż także że na W Wyspach h

CZERWIEC NR 6/2010 (44) CENA 9,95 zł (w

Auxerre w weekend wygrało 4:0 z Arles. Pana zespół strzelił cztery gole bez pana, bez najlepszego napastnika!

tym 7% VAT)

MAGAZYN MAGAZY N FUTBOL TRENERZY Z CHARYZ MĄ

ŁCE NA J...

A LECHA

POZNAŃ

STRZ

LE J O R Z

FELIETO N JANUSZA PANASEWI CZA KOBIETY ZNÓW MĄ W FUTBOLCĄ U

kultowy ultowy polski polski miesięcznik miesięcznik poświęcony poświęcony piłce piłce nożnej nożnej jest jest dostępny dostępny w prenumeracie prenumeracie także akże w Wielkiej Wielkiej Brytanii. Brytanii. Już Już za za 175 175 PLN PLN otrzymujesz otrzymujesz prenumeratę prenumeratę roczną roczną (cena cena zawiera zawiera koszty koszty pocztowe) pocztowe)

Chcesz mieć Magazyn M F b l w sw Futbol swojej ojjejj skrzynce krzynce y pocz pocztowej p towej każdego ażżd dego miesiąca? miesi i iąca??

To T o pr proste oste e!

Nie cz czekaj, zekaj, złó złóżż zam zamówienie: mówienie: >>> dr drogą ogą

elektr e elektroniczną oniczną www.prenumerata@sportlive24.pl www.pren numerata@sportlive24..pl www.magazynfutbol/prenumerata www.mag gazynfutbol/prenumerata >>> tele telefonicznie: fon nicznie: +48 22 7027077 70 027077

Prenumer Prenumerata merata tto o pe pewność wność otrzymania o trzym mania ulubionego tytułu wraz wr az z prz przewidzianymi ewidzianymi dodatkami. doda atkami. Chcesz cesz wiedzieć więcej? Odwiedź Odw wiedź sstronę tronę Ą N Z OC TĘ A ZA R www.magazynfutbol.pl/ ww ww.magazynfutbol.pl/ PLN NUMER PRE prenumerata pr en numerata

175


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.