nowyczas2010/149/013

Page 1

london 4 september 2010 10 (146) Free issn 1752-0339

Mamy nadzieję, że z każdym rokiem arteria będzie coraz większym świętem polskiej kultury nad tamizą. serdecznie wszystkich państwa zapraszamy!

»3-4

czas na wyspie

»6

Fawley court

»7

Felietony:

»10

takie czasy

»13

zdrowiei uroda

»24

Twoje zdrowie Gorączka Walka trwa Dziewczyny w Ofoliowana sobotniej nocy Z każ dym dniem wy ła nia się co raz wię - okryjbidkach W Pol sce kwa si my ogór ki, bo tak jest w… twoich cej do ku men tów, któ re po ka zu ją to, o ta niej. Ro bi ły to na sze bab ki i mat ki. nogach czym wszy scy wie my, że ca ła po dej rza - Wy marsz z po wstań czych zgliszcz War W ciągu ostatniego roku policja z Zna my smak ta kie go ogór ka, wy ję te Southampton ukarała grzywnami za pijaństwo, zaczepianie przechodniów na ulicach i wulgarne zachowanie… 346 dziewcząt w wieku 16-20 lat. To kolejny smutny rekord… Mło de dziew czę ta uczest ni czą w ak tach chu li gań stwa, pi jań stwie i wan da li zmie, pro wo ku ją awan tu r y, a na wet rwą się do bi ja ty ki.

na trans ak cja sprze da ży Faw ley Co urt i znik nię cie mu zeum jest ak tem skan da licz nym. Wła dze za czę ły ży wo in te re so wać się za rów no prze szło ścią, jak i przy szło ścią Faw ley Co urt, zwłasz cza tu, na Wy spach, gdzie po li cja bacz nie przy glą da się po czy na niom czę ści pol skie go du cho wień stwa i po wier ni ków po dej rza nych or ga ni za cji cha ry ta tyw nych.

sza wy. Wy wóz ka na zie mię nie miec ką. Dra ma ty obo zo we, kłót nie o kar to fel. Wszy, głód, bez na dziej ność, ziąb. Przy jaź nie, ro man se przez dru ty obo zo we na mi gi. I wy zwo le nie przez pol skich żoł nie rzy przy by łych z da le kiej Szko cji. Na za koń cze nie ślu by aka czek z pan cer nia ka mi, a w post scrip tum wnu ki i pra wnu ki mó wią ce ła ma ną pol sz czy zną.

go ze sło ika po za ki sze niu, więc kon ty nu uje my tra dy cję. Po dob nie jest z cho dze niem na grzy by, ja go dy czy z jeż dże niem na ro we rze. W Pol sce nie za tra ci li śmy jesz cze wie lu eko lo gicz nych zwy cza jów, o któ rych w Wiel kiej Bry ta nii już daw no za po mnia no. Więk szość mo ich an giel skich zna jo mych ni gdy nie by ła na grzy bach…

Czy wiesz, że już czte ry ty sią ce lat te mu na pod sta wie sto py chiń scy le ka rze po tra f i li po sta wić pra wi dło wą dia gno zę co do sta nu zdro wia da nej oso by? Oka zu je się, że na tej po zor nie ma ło waż nej i czę sto trak to wa nej po ma co sze mu sto pie znaj du ją się re cep to ry, od któ rych za le ży na sze sa mo po czu cie, zdro wie i wi tal ność.


2|

4 września 2010 | nowy czas

” SOBOTA, 4 wrześniA, LiLiAny, rOzALii 1609 1951

Angielski żeglarz Henry Hudson dopłynął do brzegu wyspy Manhattan, dziś największego na świecie skupiska drapaczy chmur. Pierwszy międzykontynentalny przekaz programu telewizyjnego. Było nim wystąpienie prezydenta USA Harry'ego Trumana.

niedzieLA, 5 wrześniA, dOrOTy, wAwrzyńcA 1910

Naukowcy: Maria Skłodowska-Curie i Andre Debierne zgłosili swoje nowe osiągnięcie w Akademii Nauk – uzyskali rad w postaci metalu.

POniedziAłek, 6 wrześniA, BeATy, eugeniuSzA 1937 1967

Urodził się Jerzy Bińczycki, aktor teatralny i filmowy. M.in. Bogumił w „Nocach i dniach”; doktor Wilczur w „Znachorze”. Prezydent Francji generał Charles de Gaulle rozpoczął wizytę w Polsce. Odwiedził Warszawę, Kraków, Oświęcim, Zabrze i Gdańsk.

wTOrek, 7 wrześniA, MeLchiOrA, reginy 1812 1939

Bitwa pod Borodino otworzyła Napoleonowi drogę na Moskwę, chociaż obie strony poniosły ogromne straty. Kapitulacja Westerplatte. Dowodzący obroną mjr Henryk Sucharski zdecydował o kapitulacji mając na uwadze los rannych żołnierzy.

śrOdA, 8 wrześniA, MArii, AdriAnny 1253 1946

Kanonizacja św. Stanisława w bazylice św. Franciszka w Asyżu przez Innocentego IV. Polska, a szczególnie Kraków, zyskała nowego patrona. Urodził się Krzysztof Krawczyk, piosenkarz, współzałożyciel Trubadurów.

listy@nowyczas.co.uk Droga Redakcjo, jak każdy potencjalny zjadacz... (czegoś tam, co w Tessco i Lidlu można kupić) zaczynam czytać gazety od tyłu. W ostatnim, przedwakacyjnym numerze „Nowego Czasu” rzuciłem się na artykuł pani Aleksandry Ptasińskiej pt. „Mały Wawel i przewrócona komoda"... Dlaczego? Dlatego, że od razu ze zdjęcia poznałem zamek Tenczyn czy też zamek w Tenczynku, czy zamek Tenczyńskich... Te nazwy obowiązują w potocznej rozmowie okolicznych mieszkańców o miejscu opisanym przez panią Aleksandrę Ptasińską. Jak piszę, rzuciłem się na ten artykuł z nadzieją, że ktoś wykupił ten teren. Niekoniecznie prywatnie, ale na przykład jakieś muzeum, tak jak to zrobiono w przypadku zamku w Lipowcu, który jest mniej okazały niż zamek Tenczyn, ale też i jego funkcja

Znane są tysiące sposobów zabijania czasu, ale nikt nie wie, jak go wskrzesić.

była inna. Zamek w Lipowcu służył jako więzienie dla nieposłusznego kleru, głównie biskupów krakowskich. Dyrektor muzeum w Chrzanowie czy też muzeum w Chrzanowie nie dopuściło jednak do dewastacji ruin zamku, który jako sąsiad zabytkowej budowli w Tenczynku stanowi główną atrakcję regionu… Regionu geologicznego nazwanego Garbem Tenczyńskim. Zamek Tenczyn zapamiętałem jeszcze z lat młodzieńczych ze względu na to, że mój brat Jerzy jako harcerz Technikum Drzewnego w Krzeszowicach opowiadał mi wiele o zlokalizowanej w głównej wierzy tego zamku harcówce, a ja jako uczeń technikum w Chrzanowie zaprosiłem tam swoich kolegów z klasy na wagary. Zamek Tenczyn nie tyle mógłby odzyskać świetność, bo tak jak pani Aleksandra pisze w swoim artykule, „jaki kształt pierwotnie

Albert Einstein

miał zamek” – ile można byłoby po prostu zadbać o to, by dalej nie niszczał i stanowił fantastyczną bazę turystyczną do poznawania bardzo ciekawego regionu. Mamy tam widoczne odsłonięcia kilku pięter geologicznych..., bo oto w lasach Rudna widoczne są pokłady węgla kamiennego, a to przecież karbon. Dalej na południowy wschód roztacza się widok czynnego w permie wulkanu z Górą Niedźwiedzią, gdzie można naocznie sprawdzić, jakiego rodzaju skały powstają z czynnych wulkanów i jego popiołów, a te już możemy oglądać w miejscowości Regulice koło Alwernii, rodzinnego miasteczka Andrzeja Grabowskiego, słynnego aktora z roli w serialu „Rodzina Kiepskich”. Z zainteresowaniem przeczytałem artykuł pt. „Mały Wawel....”. Pani Aleksandro, DZIĘKUJĘ.. JANUsZ FRąCZeK

czwArTek, 9 wrześniA, SergiuSzA, PiOTrA 1992

Czterdziestym drugim prezydentem USA został Bill Clinton, prawnik oraz prokurator generalny stanu Arkansas.

PiĄTek, 10 wrześniA, MikOłAjA, łukASzA 1382

Zmarł Ludwik I Wielki, król węgierski, a od 1370 też i polski, ojciec królowej Jadwigi, za jego panowania nastąpił rozkwit potęgi Węgier.

SOBOTA, 11 wrześniA, jAckA, PiOTrA 1932 2001

W katastrofie lotniczej nad Czechosłowacją zginęli Franciszek Żwirko i Stanisław Wigura. Odbyli na samolocie RWD-2 lot dokoła Europy. W Nowym Jorku i Waszyngtonie doszło do aktów terrorystycznych. Porwano cztery samoloty z lotniska z Bostonu, które w krótkich odstępach czasu uderzyły w wieże drapacza chmur – World Trade Center. Dwa bliźniacze budynki zawaliły się po godzinie. Trzeci z porwanych samolotów uderzył w budynek Pentagonu w Waszyngtonie.

niedzieLA, 12 wrześniA, MArii, gwidOnA 1683

Rozpoczęła się bitwa pod Wiedniem. Wojska pod dowództwem Jana III Sobieskiego pokonały wojska tureckie.

POniedziAłek 13 wrześniA, eugenii, AureLiuSzA 1894

Urodził się Julian Tuwim, poeta, czołowy przedstawiciel polskiej poezji XX wieku, należał do grupy poetyckiej Skamander, której był współtwórcą.

wTOrek, 14 wrześniA, rOkSAny, cyPriAnA 1953

Rozpoczął się proces przed sądem wojskowym przeciwko biskupowi Czesławowi Kaczmarkowi za „działalność na niekorzyść ZSRR.

śrOdA, 15 wrześniA, ALBinA, nikOdeMA 1890

Urodziła się Agatha Christie, angielska pisarka; autorka poczytnych kryminałów, twórczyni postaci Herculesa Poirot i Miss Marple.

czwArTek, 16 wrześniA, edyTy, kOrneLA 1995

Spacer po otwartej przestrzeni kosmicznej amerykańskich kosmonautów Jamessa Voss i Michaela Gerhardt z wahadłowca „Endeavour”.

PiĄTek, 17 wrześniA, FrAnciSzkA, rOBerTA 1939

Agresja ZSRR na Polskę. Rosja przekroczyła granicę Rzeczpospolitej.

czAS

na prenumeratę 63 Kings Grove London SE15 2NA

63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedaktoR naczelny: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk) Redakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk) Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Alex Sławiński WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz FelIetony: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RySUnkI: Andrzej Krauze, Andrzej Lichota; zdjęcIa: Piotr Apolinarski, Aneta Grochowska; WSpółpRaca: Małgorzata Białecka, Irena Bieniusa, Grzegorz Borkowski, Włodzimierz Fenrych, Tomasz Furmanek, Gabriela Jatkowska, Anna Maria Grabania, Stefan Gołębiowski, Katarzyna Gryniewicz, Mikołaj Hęciak, Zbigniew Janusz, Przemysław Kobus, Michał Opolski, Łucja Piejko, Roma Piotrowska, Fryderyk Rossakovsky-Lloyd

dzIał MaRketIngU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk

PRENUMERATĘ zamówić można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonać zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na adres wydawcy wraz z załączonym czekiem lub postal order.

Imię i nazwisko.....................................................................................................................................................

Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.

Kod pocztowy.......................................................................................................................................................

Adres....................................................................................................................................................................... ...................................................................................................................................................................................

Tel............................................................................................................................................................................. liczba wydań

UK

UE

12

£25

£40

Prenumerata od numeru .................................. (włącznie)

24

£40

£70

Czeki prosimy wystawiać na:

Liczba wydań........................................................................................................................................................

Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk) WydaWca: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowyczas

Wydanie dofinansowane w ramach zlecania przez Kancelarię Senatu zadań w zakresie opieki nad Polonią i Polakami za granicą w 2010 roku.

CZAS PUBLISHERS LTD.


arteria nowyczas

Admission free SPONSORED BY

THE HANNA & ZDZISŁAW BRONCEL CHARITABLE TRUST


4|

4 września 2010 | nowy czas

20 10

arterisa

g n i t pain graphy o t o h p s e r u t p l u c s c i s u live mtronomia s a g &

THE POLISH ART FESTIVAL

IN THE CRYPT OF ST GEORGE THE MART YR Art exhibition:

Marek Borysiewicz, Elżbieta Chojak, Konrad Grabowski, Agnieszka Handzel-Kordaczka, Maria Kaleta, Karolina Khouri, Paweł Kordaczka, Beata Kozłowska, Basia Lautman, Elżbieta Piekacz, Anna Pieniążek, Olga Sienko, Wojciech Sobczyński, Danuta Sołowiej, Agnieszka Stando, Tomasz Stando, Joanna Szwej-Hawkin, Ryszard Szydło, Paweł Wąsek

Curator: Tomasz Stando

głos komisarza W DNIACH 9-11 września odbędzie się druga duża ARTeria, nazywana przez niektórych festiwalem polskiej sztuki. Teresa Bazarnik zaproponowała mi, abym pomógł jej w przygotowaniach, żebym został kimś w rodzaju kuratora – ja się nazwałem komisarzem. Chciałbym, żeby tegoroczna ARTeria była wydarzeniem wychodzącym na zewnątrz, którym będziemy mogli zainteresować miasto i ludzi w nim żyjących, pokazać na tle Londynu, jego różnorodności i bogactwa kulturowego naszą grupę, jej energię, ale także jej różnorodność. Ludzi pochodzących z jednego kraju, ale z różnych jego części, w różnym wieku, z różnym przygotowaniem i nastawieniem do życia i swojej pracy twórczej, a także z różnym stażem pobytu w Londynie. Nie chciałbym, aby było to tylko wydarzenie towarzyskie, integrujące pewną grupę ludzi. Wydaje mi się, że znalazłem formułę, która pomoże to osiągnąć. Poprosiłem artystów o odpowiedź na dwa pytania: Kto to jest ar tysta? i Co to jest dzieło sztuki? Odpowiedzi na te pytania pomogą nam wspólnie zorganizować wystawę. Na podstawie tych opinii oparta będzie formuła wystawy. Chcemy pokazać wystawę tak, aby stała się odrębnym dziełem, które będzie nas reprezentować na zewnątrz indywidualnie i jako grupę.

programme

Tomasz Stando

admission free

St. George the Martyr Borough High Street London, SE1 1JA (opposite Borough tube station)

…i redaktora Od czasu pierwszej edycji festiwalu w ubiegłym roku, ARTeria przykuwa coraz większą uwagę opinii publicznej, owocując wielką dawką twórczej energii. Pomiędzy pierwszą edycją i obecną „Nowy Czas” zorganizował kilka mniejszych imprez ARTeryjnych, które promowały kulturalną wymianę i stymulowały dialog pomiędzy różnymi generacjami polskich artystów, muzyków, pisarzy i intelektualistów z różnych regionów naszego kraju, obecnie zjednoczonych w Londynie. Największym jednak naszym sukcesem było wyjście poza polskie środowisko. Tegoroczna ARTeria to już festiwal, który, mam nadzieję, pozostanie na stałe w kalendarzu, i będzie z każdym rokiem coraz większym świętem polskiej kultury nad Tamizą. Serdecznie wszystkich Państwa zapraszam do wspólnej zabawy.

Grzegorz Małkiewicz

Thursday 9th September 7.00pm 8.00pm

Concert: Maciek Pysz Trio Maciek Pysz – guitar Asaf Sirkis – drums/percussion Mao Yamada – double bass

Private view of the art exhibition

Wine reception, Polish buffet

Friday, 10 September

Exhibition open from 1pm till 10.00 pm Live music from 7.00pm

• Groove Razors – Tomasz Żyrmont Quartet

• Aleksandra Kwaśniewska (vocal) & Boglarka Gerstner (keyboard)

• Aneta Barcik (vocal) & Dhevdhas Nair (keyboard, santur)

• Jake Show – our special guest, south London based artist and recent BBC New Talent finalist playing alternative folk/pop

Saturday, 11 September

Exhibition open from 1pm till 10.00 pm nowyczas Live music from 7.00 pm

• Monika Lidke (vocal), Maciek Pysz (guitar)

food for this evening’s • Dominika Zachman (vocal), The Oli Arlotto (sax), Yuji Wada (double bass) ƌĞĐĞƉƟŽŶ ŚĂƐ ďĞĞŶ ƉƌĞƉĂƌĞĚ ďLJ

• Roman Iwanowicz (solo guitar) & his band

DŝŬŽůĂũ ,ĞĐŝĂŬ ŽĨ

nowyczas ǁŝƚŚ ŚĞůƉ ĨƌŽŵ ŚŝƐ ĨƌŝĞŶĚƐ Ăƚ

The food for this evening’s

gastronomia byƌĞĐĞƉƟŽŶ ŚĂƐ ďĞĞŶ ƉƌĞƉĂƌĞĚ ďLJ &

DŝŬŽůĂũ ,ĞĐŝĂŬ ŽĨ

ǁŝƚŚ ŚĞůƉ ĨƌŽŵ ŚŝƐ ĨƌŝĞŶĚƐ Ăƚ


|5

nowy czas | 4 września 2010

transport

R o w e re m pr ze z m ia s t o Ro we rzy stą je stem od dziec ka, cho ciaş obec nie nie prak ty ku ją cym. Prze sta łem jeź dzić na ro we rze, kie dy przy jem ność ta sta ła się w Lon dy nie do syć nie bez piecz na. Po kil ku ko li zjach z bez tro ski mi kie row ca mi prze sia dłem się do sa mo cho du. Kil ka mie się cy te mu za chę co ny przez po li ty ków spró bo wa łem po now nie, ku swo je mu prze ra şe niu. To, co kil ka lat te mu wy da wa ło się nie bez piecz ne, te raz przy po mi na wal kę o şy cie, a naj le piej ilu stru ją to opan ce rze ni ro we rzy ści. Prak tycz nie nie spo sób spo tkać ro we rzy stę bez ochron ne go na kry cia gło wy, co dru gi ma ochraniacze na ko la nach i łok ciach, i nie jest to tyl ko mo da wzię ta z sen sa cyj no -przy go do wych fil mów. Prze miesz cza nie się ro we rem w za tło czo nym mie ście mo şe być wy god ne, ale po win no teş być bez piecz ne. Dla te go cie szą ko lej ne ścieş ki ro we ro we wpro wa dza ne wzo rem in nych miast w Lon dy nie. Ostat nio na wet nie któ re ścieş ki ma lu je się na nie bie sko. W ce lu zwięk sze nia bez pie czeń stwa ko rzy sta ją cych z nich ro we rzy stów? Wąt pię. Z pew no ścią wpro wa dzo no no wy ko lor w miej ski pejzaş, nie ste ty draş nią cy oko. A ro we rzy sta tym bar dziej po dró şu je pod ko ła mi prze miesz cza ją cych się sa mo cho dów. Ścieş ki ro we ro we z praw dzi we go zda rze nia prak tycz nie w Lon dy nie nie ist nie ją. Prze ko na łem się o tym prze by wa jąc nie daw no w ma low ni czym nie miec -

kim mie Ĺ›cie Ĺ›red nich roz mia rĂłw Mun ster. Ce lo wo nie po rĂłw nu jÄ™ Lon dy nu z Am ster da mem, gdzie wy Ĺ‚Ä… czo ne z ru chu sa mo cho do we go uli ce sÄ… ra jem dla ro we rzy stĂłw. W Mun ster sa mo cho dem moĹź na do je chać pra wie do sa me go cen trum. Pod wa run kiem, Ĺźe kie row ca uwa Ĺźa na ro we rzy stĂłw. – SÄ… Ĺ›wiÄ™ ty mi kro wa mi – ostrze gĹ‚a mnie zna jo ma Niem ka i na kaĹź dym skrzy Ĺźo wa niu wy pa try wa Ĺ‚a, z ktĂł rej stro ny nad ja dÄ…. Bo tyl ko na skrzy Ĺźo wa niach mo Ĺźe dojść do ko li zji. Po za skrzy Ĺźo wa nia mi ma jÄ… swo je wy dzie lo ne Ĺ›cieĹź ki ro we ro we, kosz tem pie szych i zmo to ry zo wa nych. RowerzystĂłw jest tam ma sa, w kaĹź dym wie ku i kaĹź dej pro fe sji. Czu jÄ… siÄ™ bez piecz nie, mo Ĺźe dla te go nie ktĂł rzy z nich sÄ… tro chÄ™ niecierpliwi w sto sun ku do kie row cĂłw na skrzy Ĺźo wa niach. Kie dy wrĂł ci Ĺ‚em do Lon dy nu po tym nie miec kim ro we ro wym do Ĺ›wiad cze niu ucie szyĹ‚ mnie wi dok no wych, bĹ‚ysz czÄ… cych ro we rĂłw za par ko wa nych w cen trum mia sta. Wy da wa Ĺ‚o siÄ™, Ĺźe nikt z nich nie ko rzy sta. Set ki ro we rĂłw z lo go Barc lays – spon so ra tej no wo Ĺ›ci. Na stÄ™p ne go dnia by Ĺ‚o juĹź jed nak ina czej, wiÄ™k szość z nich zna la zĹ‚a ama to rĂłw, cho ciaĹź ce ny nie sÄ… za chÄ™ ca jÄ… ce. W sa mym cen trum jed nak, je Ĺ›li po dróş od bÄ™ dzie siÄ™ w ciÄ…gu pół godziny prze jaĹźdĹź ka nic nas nie kosz tu je. War to sprĂł bo wać.

Grzegorz Małkiewicz

Šatwo rozpoznawalne rowery do wynajęcia. W celu skorzystania musimy najpierw wykupić kartę dostępu (na 24 godz. – £1), za korzystanie z roweru za 1 godz. płacimy £1, 1,5 godz. – £4, 2 godz. – £6 więcej informacji na: www.tfl.gov.uk/roadusers/cycling

< , 0 $ . â 6 / < 6 2 ( 3 * = 2 5 ' 3 ( = ' ć , 1 ( , 3

7 8 1 , 0 :

: ĂŽ 7 1 8 ) ÂŁ100 0 $ 7 ( = '275 ** 9 9 =$ ÂŁ5.

.$&+ Ĉ 5 + & , : 7:2 7 6 ( R WYBĂ“ %H]SĂ DWQD LQIROLQLD: 00800 8971 8971 www.moneygram.com :<Äœ/,- =

ODBIERZ Z:

I gdziekolwiek zobaczysz znak MoneyGram : JRG]LQDFK SUDF\ DJHQWD L ] ]DVWU]HÄŠHQLHP ORNDOQ\FK SU]HSLVyZ 3R]D RGQRÄ?Q\PL RSĂ DWDPL WUDQVDNF\MQ\PL ]D SU]HOHZ VWRVXMH VLĉ NXUV Z\PLDQ\ XVWDORQ\ SU]H] žUPĉ 0RQH\*UDP OXE DJHQWD 0RQH\*UDP ,QWHUQDWLRQDO /LPLWHG MHVW žUPÄ„ DXWRU\]RZDQÄ„ L UHJXORZDQÄ„ SU]H] )LQDQFLDO 6HUYLFHV $XWKRULW\ 3RZ\ÄŠVL DJHQFL VÄ„ DJHQWDPL 0RQH\*UDP ,QWHUQDWLRQDO /LPLWHG Ä?ZLDGF]Ä„F\P XVĂ XJL SU]HND]yZ SLHQLĉĊQ\FK ‹ 0RQH\*UDP :V]HONLH SUDZD ]DVWU]HÄŠRQH


6|

4 września 2010 | nowy czas

czas na wyspie

Gorączka sobotniej nocy W ciągu ostatniego roku policja z Southampton ukarała grzywnami za pijaństwo, zaczepianie przechodniów na ulicach i wulgarne zachowanie… 346 dziewcząt w wieku 16–20 lat. To kolejny smutny rekord w mieście uznawanym za jedno z bardziej zapijaczonych w Wielkiej Brytanii. Grzegorz Borkowski Zaledwie przed rokiem ogólnobrytyjskie statystyki wykroczeń i przestępstw popełnionych pod wpływem alkoholu wykazały, że Southampton jest trzecim wśród najbardziej zapijaczonych miast Zjednoczonego Królestwa. Młode dziewczęta uczestniczą w aktach chuligaństwa, pijaństwie i wandalizmie, prowokują awantury, a nawet rwą się do bijatyki. ••• – Budynek, w którym mieszkam, jest szczególnie pechowy, jeśli chodzi o awantury z udziałem podpitych dziewcząt – opowiada Mariusz, mieszkaniec niewielkiego apartamentowca na pograniczu Totton i Redbridge (dwie, dość odległe od centrum i pozornie ciche dzielnice Southampton). – Problemy zawsze pojawiają się w weekend, najczęściej w sobotę, tuż po północy. Para mieszkająca w sąsiedztwie – młodzi Anglicy – wychodzi wieczorem razem na

piwko do pubu, ale jeszcze nigdy nie widziałem ich wracających razem. Młodzieniec, lekko podpity przychodzi zazwyczaj około 10 wieczorej, ale bez swojej Lady. Jej najwyraźniej było jeszcze mało. To działo się przed rokiem. Mariusz dość wcześnie położył się spać w sobotni wieczór. Ze snu wybudziło go łomotanie do drzwi w sąsiedztwie, wrzaski i anglojęzyczne wyzwiska. – Oczywiście była to Lady z sąsiedztwa. Nie szczędziła wyzwisk i gróźb swojemu partnerowi, który – najnormalniej w świecie – nie zamierzał jej wpuścić do domu. Możemy się jedynie domyślać, że coś zaszło w pubie i nie chciał jej widzieć. Teraz ta, na oko dwudziestka, stała przed drzwiami, zupełnie pijana, w poszarpanych ciuchach, waląc w drzwi niemal doszczętnie rozbitą komórką. – Wpuść mnie, bo i tak wejdę, mam przecież klucz – krzyczała bez większego sensu. Wydzierała się coraz głośniej, nie szczędząc najbardziej wulgarnych inwektyw. Wreszcie Ma-

Staááe stawki poáá ączeĔĔ 24/7

riusz i jego żona nie wytrzymali. Po kilkunastu minutach otworzyli drzwi i zwrócili uwagę, że jest noc i chcą spać. – Zamknijcie się i sp.....lajcie do siebie! – usłyszeli. Ale Mariusz nie należy do ludzi, którzy pozwalają sobie byle komu w kaszę dmuchać. Podszedł do dziewczyny i raz jeszcze, grzecznie, lecz stanowczo, zwrócił jej uwagę, że jest środek nocy i on chce spać. Jeśli nie uszanuje jego praw, wezwie policję. Nie zdążył nawet zareagować, kiedy dziewczęca, ale silna pięść wylądowała na jego twarzy. – Zamknij się su...synu i sp...dalaj! – wydarła się. Ostatecznie nie mieli innego wyjścia, jak tylko wycofać się i rzeczywiście wezwać policję. Jednak zanim wybrali numer pogotowia policyjnego, zjawił się patrol wezwany przez innego sąsiada. Nerwowa Angielka nie szczędziła inwektyw także pod adresem policjantów. Nasi bohaterowie, oczywiście, wyszli na zewnątrz, by potwierdzić skargę sąsiada na zakłó-

Bez zakááadania konta

Polska

umer Wybierz n a nastĊĊpnie y w o p Ċ tĊ s o d elowy np. numer doc i ZakoĔcz # 0048xxx. ie. a poáączen n j a k e z c o p

Polska

2p/min 084 4831 4029

7p/min 087 1412 4029

Irlandia

Czechy

3p/min 084 4988 4029

2p/min 084 4831 4029

Sááowacja

Niemcy

2p/min 084 4831 4029

1p/min 084 4862 4029

Auracall wspiera: Polska Obsáuga Klienta: 020 8497 4622 www.auracall.com/polska T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute & include VAT. Charges apply from the moment of connection. One off 8p set-up fee by BT. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Rates are subject to change without prior notice. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.

canie nocnego spokoju. Pijana skwitowała to kolejną serią wyzwisk, na które policjanci nie zareagowali nawet upomnieniem. Mariusz i jego żona zadeklarowali, że mogą złożyć zeznania na komisariacie, jeśli będzie to konieczne. Usłyszeli, że nie będzie. Awanturnica zostanie po prostu odwieziona do domu i ukarana mandatem. ••• Minął tydzień i koszmar powrócił. I to w gorszej postaci, gdyż – znów pijana dziewczyna – wzięła sobie za cel drzwi naszych bohaterów, tłukąc w nie kamieniem. Była sobotnia noc, dwie godziny po północy. Obudziła ich wrzawa przed drzwiami i tłuczenie. Nauczeni doświadczeniem sprzed tygodnia nie otworzyli drzwi, jedynie patrząc przez wizjer, upewnili się, że to ta sama osoba i zadzwonili na pogotowie policyjne. Patrol przyjechał. Policjanci z anielską cierpliwością znów wysłuchali inwektyw i zabrali awanturnicę na komisariat. – Krzyczała coś o 80 quidach, więc wywnioskowaliśmy, że kolejna napaść miała być zemstą za ukaranie jej mandatem – słyszymy od Mariusza. Historia bynajmniej się nie skończyła w tym miejscu. Kłopotliwy sąsiad naszego bohatera wyprowadził się po kilku miesiącach, lecz jego partnerka... upodobała sobie byłe mieszkanie jako cel sobotnich napadów. Czasami tłucze czymś w drzwi, czasem wręcz łomocze pięścią w okna. Nie szczędzi wyzwisk. Czuje się bezkarna, stąd wniosek, że na jednym mandacie się skończyło. Mariusz i jego żona złożyli skargę do landlorda i przestali reagować. ••• Podobne przygody miało wielu naszych rodaków. Andrzej z Hedge End (kolejna, pozornie spokojna dzielnica Southampton) przeżył niemiłą przygodę, gdy w piątkową, lipcową noc wybrał się do lokalnego pubu. – W zasadzie unikam chodzenia do pubu, bo szkoda mi pieniędzy, poza tym cieżko mi się zrelaksować przy piwku, gdy wokół wszyscy szwargocą po angielsku – opowiada. – Nie mam zasadniczo większych problemów z tym językiem, ale kiedy tak wszyscy się przekrzykują, a do tego używają słów potocznych i slangu, niewiele rozumiem, czuję się wyalienowany i jakoś przytłoczony. Jednak tak się złożyło, że kilka dni wcześniej widziałem w telewizji program o tym, jak fajnie Anglicy bawią się w pubach i po prosu nabrałem ochoty, by posmakować szczyptę lokalnego kolorytu. No i posmakowałem – znacznie więcej niż bym chciał. Usiadł cicho przy osamotnionym stoliku w rogu. Atmosfera w pubie była raczej senna, klienci bez większego przekonania obserwowali przypadkowy mecz na dużym ekranie. Kilka osób wyszło na zewnątrz, by zapalić. Tymczasem do stolika Andrzeja dosiadła się dość młoda, otyła i raczej nie za bardzo zadbana dziewczyna.

– Zagadnęła, co tutaj robię, a słysząc obcy akcent, spytała skąd jestem – opowiada dalej. – Na początku była nawet miła. Wreszcie rozgadała się trochę. Poprosiłem, by mówiła wolno i unikała slangu. Po kilku kolejnych zdaniach pojąłem, że daje mi do zrozumienia, iż chce, byśmy wyszli razem i poszli do niej. Najgrzeczniej jak umiałem odpowiedziałem, że nie jestem zainteresowany. Wtedy posypały się inwektywy. Jedynie po tonie kolejnych zdań Andrzej wnioskował, że jest obrażany, gdyż dziewczyna w większości używała zwrotów slangowych. Wstał wreszcie i skierował się do wyjścia. – Nie waż się wychodzić, kiedy do ciebie mówię, piep...ny imigrancie! – usłyszał i pijana dziewczyna (teraz dopiero poczuł od niej alkohol) zaczęła szarpać jego koszulę i okładać go otwartą dłonią po twarzy. – Próbowałem się oswobodzić, ale ona stawała się coraz bardziej agresywna. Wreszcie wokół zebrał się tłumek klienteli pubu, zaczęli mnie popychać i poszturchiwać. Tłumaczyłem, że nie ja się tu awanturuję i że tylko chcę wyjść. Andrzejowi cudem udało się opuścić pub. Był uboższy o porwaną koszulę i bogatszy o jedno doświadczenie – nigdy nie wchodzić do lokalnego pubu, przynajmniej nie indywidualnie, bez towarzystwa większej grupy znanych mu ludzi. Nawet nie próbował zgłaszać incydentu na policję; nie miał złudzeń, że jego wersja wydarzeń stanie przeciwko kilkunastu opowieściom o Polaku – pijaku i awanturniku. ••• W wywiadzie udzielonym lokalnej gazecie Phil Bates, komendant policji miejskiej, skomentował: „Jestem oficerem policji od 28 lat i jestem świadkiem stałego wzrostu liczby wykroczeń popełnianych przez pijane, młode dziewczyny. Problem jest coraz bardziej poważny. Może nie nazwałbym go epidemią czy czymś ogromnie alarmującym, ale jest to problem, który trzeba nazwać i się nim zająć”. Ochroniarze z klubów nocnych w Southampton stosują system żółtych kartek. Chris jest nocnym bramkarzem w klubie nocnym w centrum miasta: – Każda awanturująca się po pijanemu osoba dostaje żółtą kartkę. To, oczywiście, przenośnia. W rzeczywistości robimy takiej osobie zdjęcie, a jej dane trafiają do bazy danych klubu z adnotacją, że po następnej awanturze osoba ta będzie mieć zakaz wstępu do naszego klubu przez cały rok. Niestety, system ma luki. Policjanci miejscy z Southampton opowiadają o przypadku młodego człowieka, który sprawiał w ciągu tylko tego lata kłopoty w kilkudziesięciu miejscach po tym, jak dostał wilczy bilet w jednym klubie. Wszystko dlatego, że nie ma jednego, zintegrowanego systemu żółtych kartek, a w dodatku mniejsze kluby i puby nie mają stałego personelu ochrony, co najwyżej wynajmują go w przypadku większych imprez.


|7

4 września 2010 | nowy czas

fawley court

Więcej na temat zdumiewającej sprzedaży Fawley • Court, okazałej XVII-wiecznej rezydencji, położonej niedaleko Henley-on-Thames, nabytej przez Współnotę Polską w Wielkiej Brytanii w 1953 roku. Prowadzony przez księży marianów Divine Mercy College mieścił się w głównym budynku. Na terenie posesji znajduje się też rzymskokatolicki kościół św. Anny ufundowany przez księcia Stanisława Radziwiłła. College został zamknięty w 1986 roku w niejasnych okolicznościach; dwa lata temu księża marianie wystawili podupadający obecnie pałac na sprzedaż. Oferta 14 milionów funtów, złożona przez grupę tworzącą polsko-angielskie konsorcjum została odrzucona. Fawley Court sprzedano nabywcy, którego nazwisko trzymano w tajemnicy. Okazała się nim Aida Hersham. Liczne wątpliwości dotyczące legalności tej sprzedaży, zgłaszane przez Polaków do Charity Comissioners, zostały zlekceważone. Pani Hersham, „perska dziedziczka i celebrity”, jednocześnie była żona agenta nieruchomości w Mayfair, Gary Hershama, zamierza odrestaurować Fawley Court i zamieszkać w posiadłości ze swoim nowym partnerem, Patrickiem Sieff. – Jesteśmy niezwykle szczęśliwi, że możemy przywrócić Fawley Court jego blask. Jeśli nie do jego dawnej świetności, to przynajmniej do piękna, na jakie zasługuje – przyznała Hersham. – Czujemy wielką odpowiedzialność wobec do tego pałacu. Wszystko pięknie, na jaw wyszły jednak pewne problemy. Aida Hersham została pozwana do sądu przez Richarda Butlera-Creagha, developera zaangażowanego w proces zakupu Fawley Court, na sumę 5 milionów funtów. Butler-Creagh utrzymuje, że zgodził się na wykupienie posiadłości za 22,5 miliona funtów, z zamiarem przekształcenia jej w hotel i wybudowania na 27 akrach gruntu kolejnych mieszkań. Przewidywany zysk miał wynieść 32 miliony funtów. Z powodu braku gotówki Butler-Creagh chętnie skorzystał z oferty złożonej mu przez Aidę Hersham – uzgodniono, że po współpracy i finalizacji zakupu Hersham zapłaci mu 5 milionów funtów. Ostatecznie Fawley Court sprzedano za 16,5 miliona funtów. Następnie cena została obniżona przez zarejestrowaną w Jersey spółkę Cherillow Ltd. do 13 milionów. Hersham odmówiła wypłacenia obiecanych 5 milionów. Wersja wydarzeń Aidy Hersham jest nieco inna. Twierdzi ona, że to Butler-Creagh pierwszy złożył jej swoją ofertę – suma obiecanych 5 milionów funtów miała być wypłacona tylko wówczas, gdy zaplanowany zysk zostanie zrealizowany. Jej zdaniem plan Butlera był mało realistyczny i równie mało prawdopodobne było, by uzyskał on pozwolenie na budowę. Jej zdaniem najwłaściwszym przeznaczeniem Fawley Court jest rezydencja mieszkalna. – Roszczenia pana Butlera-Creagha są zupełnie bezpodstawne, dlatego będziemy bronić się w Sądzie Najwyższym. To jednak niejedyna kwestia dotycząca posesji, która została przedłożona do rozpatrzenia do Sądu Najwyższego. W celu ułatwienia sprzedaży pałacu księża marianie zaplanowali ekshumację ciała założyciela szkoły księdza Józefa Jarzębowskiego, pochowanego na terenie Fawley Court, tuż obok kościoła św. Anny (w którego kryptach pochowany jest książę Radziwiłł). Kościół św. Anny, wpisany na listę budynków prawnie chronionych, jest obecnie, ku niezadowoleniu lokalnych katolików, zamknięty. Ekshumacja została wstrzymana nakazem sądowym. Sprawa powróci na wokandę jeszcze w tym roku. Fawley Court Old Boys’ Association żąda zbadania prawomocności transakcji. Jest bowiem wiele pytań, na które w dalszym ciągu nie ma odpowiedzi. Dlaczego księża marianie byli przygotowani na sprzedanie Fawley Court firmie pani Hersham po zaniżonej cenie, odrzuciwszy znacznie korzystniejszą ofertę polsko-angielskiego konsorcjum? Co się stało z cennymi eksponatami z Muzeum im. Józefa Jarzębowskiego, których wartość jest szacowana na 15 milionów funtów? I wreszcie, co najważniejsze, czy ojcowie marianie mieli prawne i moralne prawo do sprzedaży posiadłości? Fawley Court zakupiono z donacji polskiej społeczności w Wielkiej Brytanii i zarejestrowano jako ośrodek edukacyjny o charakterze charytatywnym. Jak się niedawno okazało, w 2000 roku księża marianie dokonali zmian w akcie notarialnym na korzyść Marian Fathers Charitable Trust. Zataiwszy oryginalne dokumenty, roszczą obie teraz wyłączne prawo do całkowitej własności Fawley Court. Czyżby Charity Comissioners zbyt pochopnie wyrazili zgodę na sprzedaż posiadłości? Do sprawy powrócimy.

‘POLOTI’ „Private Eye”, 5.08.2010

Prze ło ży ła Łu cja Piej ko

Pod koniec lipca przez Fawley Court Old Boys został wysłany list do wszystkich (646) członków Izby Gmin parlamentu brytyjskiego zatytułowany „Grabież Fawley Court i pogwałcenie CY-PRES Doctrine” zwracający uwagę na tragiczną, nie do zaakceptowania sytuację Fawley Court (kopia listu poniżej). Biorąc pod uwagę fakt, że list został wysłany tuż przed letnią przerwą parlamentu, reakcja posłów, jak do tej pory, jest znakomita – oscyluje od prawdziwego zrozumienia i poparcia naszej działalności, poprzez zainteresowanie, aż do pewnego zakłopotania. Oto kilka cytatów: „W pełni rozumiem Waszą troskę związaną z Fawley Court. Będę wdzięczny za informowanie mnie o tym, jakie kroki zostały podjęte”. „Z pewnością nie życzyłbym sobie, by coś takiego wydarzyło się w moim okręgu wyborczym”. Albo zaskakująca odpowiedź posła szkockiego, który stwierdził, że (na szczęście?) akty prawne dotyczące działalności Charity Commission i sposób jej funkcjonowania nie obowiązują w Szkocji. Z każdym dniem wyłania się coraz więcej dokumentów, które pokazują to, o czym wszyscy wiemy, że cała podejrzana transakcja sprzedaży Fawley Court i zniknięcie unikatowych zbiorów muzeum jest aktem skandalicznym. Władze w Anglii i Polsce zaczęły żywo interesować się zarówno przeszłością, jak i przyszłością Fawley Court, zwłaszcza tu,

na Wyspach, gdzie policja bacznie przygląda się poczynaniom części polskiego duchowieństwa i powierników podejrzanych organizacji charytatywnych. Z opóźnieniem wyłaniają się na światło dzienne dokumenty Charity Commission (część z nich została zniszczona w tajemniczych okolicznościach). Te dotychczas istniejące stawiają bowiem znacznie więcej pytań niż odpowiedzi. Szczególnie zastanawiająca jest w dalszym ciągu rola byłego powiernika Władysława Dudy i zmienianych przez niego, nastawionych na osiągnięcie prywatnych korzyści materialnych, zapisów notarialnych. Równie niepokojące jest zniknięcie około miliona funtów wraz z nierozliczonymi dotychczas 45 milionami (!!!), czyli łączna wartość Fawley Court, innych zabudowań, ziemi i muzeum. W świetle wielu pytań bez odpowiedzi, chaosu i niejasności wokół Fawley Court FCOB domaga się, by Andrew Hind, szef Charity Commissions, bezzwłocznie ustąpił ze swego stanowiska, skandaliczna „sprzedaż” Fawley Court została unieważniona, unikatowe muzeum przywrócone na swoje miejsce, a kościół św. Anny, służący zarówno katolickiej, jak i anglikańskiej społeczności, ponownie został udostępniony wiernym. I wreszcie, by uszanowano i zostawiono w spokoju miejsce spoczynku ojca Józefa. Mi rek Ma le vski

……………..MP House of Commons London, SW1A OAA

Dear ………

prezes FCOB BY HAND

26 July 2010

THE RAPE OF FAWLEY COURT, AND VIOLATION OF THE CY-PRES DOCTRINE; COULD SUCH A MISADVENTURE OF TRUST HAPPEN IN YOUR CONSTITUENCY ?

This letter, whilst mindful of constituency protocol, is written to you as a matter of public policy/interest, and natural justice.

On 13 April this year a curious, nigh scandalous, and needless ‘£13m (sic) property asset disposal’ of Fawley Court, a prized spiritual sanctuary, to thousands of Catholic (and Anglican) beneficiaries, (a renown pastoral visitor was Cardinal Newman – to be beatified by Pope Benedict XVI at Cofton Park, Birmingham, on 19 September), was executed by the Marian Fathers Charitable Trust (No.1075608). The ‘disposal’ was registered by Cherrilow Ltd, an odd offshore Jersey company, at Leicester Land Registry, despite years of just protest.

Fawley Court, Henley-on-Thames, houses; a Grade 1 Christopher Wren-like mansion, six Grade 11 monuments, 50 acres of Capability brown parkland, a Grade 11 Church, (St Anne’s, where Prince Radziwill and others are entombed or interred) together with a (now mutilated) blessed Holy Virgin Grotto, and burial ground. Within this burial ground rests Father Josef Jarzembowski, the revered founder of Divine Mercy College. This school closed under a cloud, in 1986, twenty two years after his death. A mercenary attempt to exhume Fr.Josef’s grave. Has been scuppered by a High Court injunction. The case is set for Judicial Review later this year. The historic, charitable status of the school and museum is of much concern.

Under the CY-PRES Doctrine Fawley Court is owned by the Polish community, and bona fide interested Anglo-Polish bodies. Bought in 1952, largely by civil funds, it was always meant to be a school. The Marians were invited to be custodians (not sellers), of this asset, and its sister charity, the unique, educative Fr.Jarzembowski Museum. Both now usurped – in violation of the CY-PRES Doctrine.

The CY-PRES Doctrine, enshrined in law, (1601, Charities Act, 1993 & 2006), preserves the original aims of a Charity or Trust, and the wishes of its founders. For whatever reason the Charity Commission has calamitously ignored this point over Fawley Court; with the result that a pall of litigation now hangs over this desecrated tiny corner of Anglo-Polish England… Could the same misadventure befall a Trust in your constituency…? Your response is awaited. Yours sincerely Mirek Malevski Esq. ,Chairman, Fawley Court old Boys

Drogi Czytelniku, prosimy Cię o wysłanie kopii tego listu do Twojego MP wraz z adresem i notatką, że popierasz tę akcję (I endorse this letter and ask you to raise this matter in Parliament), nazwisko i podpis.


8|

4 września 2010 | nowy czas

takie czasy

Obrazki z Polski Krzyż Stoi. Przed pałacem prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu. Krzyż drewniany ustawiony przez harcerzy z ZHR (nie mylić z ZHP) 15 kwietnia na znak solidarności z ofia-

nowiska. Episkopat uznał jednak, że krzyż powinien trafić do kościoła św. Anny, ale „obrońcom” należałoby coś dać w zamian. Państwo nie mówi nic. Zawiesiło na ścianie tablicę. Ceremonia upamiętnienia ofiar trwała… 15 minut. Wzięło w niej udział dwóch urzędników. Z jednej strony histeryczne zachowania „obrońców”, z drugiej nietaktowne działania rządzących i bulwersujące sceny urządzane przez „przeciwników”. W Polsce nie potrafimy ze sobą rozmawiać. O kompromisach nie ma mowy.

Euro-SKANDAL-2010

„SoLiDArNość” 30 rocznica podpisania Porozumień Sierpniowych miała być świętem wolnej Polski, świętem tych, którzy walczyli onegdaj o demokrację i kapitalizm. Już przed uroczystościami prasa w Polsce i za granicą miast koncentrować się na wadze i znaczeniu rocznicy, skupiała się wokół wielkich nieobecnych, a dokładniej – wokół Lecha Wałęsy. Ten historyczny już przywódca powiedział wprost: – Nie przyjadę, bo sytuacja polityczna jest nie najlepsza. Związkowcy biorący udział w rocznicowych obchodach pokazali, jak bardzo

rami katastrofy smoleńskiej, solidarności z ich rodzinami, by nadać symbol miejscu spotkań tysięcy Polaków oddających hołd tragicznie zmarłym. Po miesiącu krzyż, który początkowo nie miał właściciela, został nabyty przez „obrońców”. Kiedy prezydent Bronisław Komorowski oświadczył, że krzyż należy prze-

Z 40 procentami inwestycji na Euro 2012 nie zdążymy. Przypomina się od razu pewna słynna, kabaretowa piosenka Grzegorza Halamy: „A mówiłem, że tak będzie, aha, aha”. Gdy zostaliśmy organizatorem mistrzostw w piłce nożnej, chyba żaden z Polaków nie wierzył, że z czymkolwiek zdążymy. Nie mieliśmy (i nie mamy) autostrad, nie mieliśmy (i mamy trochę) dróg ekspresowych. Nie mieliśmy (ale te, na szczęście, się budują) stadionów z prawdziwego zdarzenia. Dzisiaj mamy boiska, lecz nie bardzo wiemy, jak kibice będą się między miastami przemieszczać. Zresztą na Ukrainie sytuacja jest podobna, jeśli, niestety, nie gorsza. Torów dla szybkich kolei nie udało się i nie uda się na wszystkich zaplanowanych odcinkach wyremontować. Jazda składem PKP z prędkością 30 km/godz. nie jest dzisiaj rzadkością, a pokonanie 130-kilometrowego odcinka w blisko 3 godziny nie należy do odosobnionych rekordów. Takich kwiatków mamy całe łąki. Nowe-stare spojrzenie na stan przygotowań Polski do Mistrzostw Europy w Polsce zaprezentowała Najwyższa Izba Kontroli. Ta zawsze odkrywa odkryte, ale, na szczęście, z Izbą się nie polemizuje, bo na wszystko ma odpowiednie dokumenty. Nie jesteśmy gotowi i nie będziemy gotowi na Euro 2012. I już słyszę śpiew Halamy…

godzinę terroryzuje okolicę. Strzela do wszystkiego, co się rusza. Rannych zostaje osiem osób, dwie ciężko. Skąd 38-latek miał broń? Nie wiadomo. Jakim cudem dysponował bronią automatyczną? Nie wiadomo. Policja nad tym pracuje. Złodzieje. Szczytem chamstwa, dziadostwa i głupoty okazały się prace przy budowie autostrady A-1. Policja na Śląsku ujawniła, że za dnia wykonawca zwoził dolomit do utwardzenia drogi. W nocy wywoził dolomit, a zastępował go nieodpowiednią, mało wytrzymałą substancją. Zarabiał na tym krocie. A że w przyszłości autostrada mogłaby się zapaść, że może mogliby zginąć ludzie…

BitwA PoD GruNwALDEm Jest taki kawał z brodą: czy kota się wyżyma? Tak, ale tylko raz. Czy na wąską dróżkę można wpuścić kilkanaście tysięcy samochodów? Tak, wpuścić można, ale czy wyjadą? Organizatorzy 600-lecia bitwy pod Grunwaldem ściągnęli tłumy, dosłownie tłumy Polaków. Zapomnieli jednak zapoznać się dokładnie z topografią terenu, z ustaleniem dróg awaryjnych, wjazdowych i wyjazdowych. Po zakończeniu zabawy te naście tysięcy samochodów miało do dyspozycji zaledwie jedno „wyjście” ewakuacyjne. Wąskie i zwykle blokowane przez kolumny VIP-ów. Ministrowie, samo-

PowoDziE

sytuacja jest pogmatwana, jak wielkim zaufaniem darzą Jarosława Kaczyńskiego, lidera PiS, któremu jedna z sygnatariuszek Porozumień, Henryka Krzywonos, wykrzyczała do mikrofonu: „Niech pan nie buntuje ludzi przeciwko sobie”. Związkowcy wygwizdali premiera Donalda Tuska, kiedy zapytał, gdzie się podziało 9 mln członków „Solidarności” sprzed 30 laty. Szef NSZZ „Solidarność” Janusz Śniadek oświadczył, że państwo nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa swoim obywatelom, z prezydentem na czele. Odpowiedział też prezydentowi Komorowskiemu, który w Szczecinie porównał stoczniowe dźwigi do Statuy Wolności. – Panie prezydencie – mówił szef związkowców – nie są Statuą Wolności stojące dźwigi. Czym jest dzisiaj „Solidarność”? Nie wiem. Wiem, czym była.

nieść, próbowali się do niego przywiązać, straszyli walką do ostatniej kropli krwi. Duchownych, którzy chcieli pójść z krzyżem na Jasną Górę, a potem do kościoła św. Anny, nazywali nie-Polakami, niekatolikami. Katolikiem mógł być tylko ten, kto bronił krzyża. Księdzem mógł być tylko ten, kto powie, że na Krakowskim Przedmieściu winien stanąć wielki pomnik Lecha Kaczyńskiego. Politycy PiS nie kryli się ze wsparciem dla „obrońców”, nie zastanawiali się, czy ich słowa doprowadzą do zaostrzenia sytuacji. Na Krakowskie Przedmiście przybyli „przeciwnicy” krzyża. Dochodziło do konfrontacji, musiała interweniować policja. Coraz bardziej granica tego, co dopuszczalne w debacie publicznej, przesuwała się dalej. Krzyż stał się najważniejszym tematem w polskich mediach. Kościół nie zajął jednoznacznego sta-

Majowa, czerwcowa. A potem ta na Dolnym Śląsku. Polska płynęła z południa na północ od wschodu do zachodu. Straty potężne, niemiłosierne problemy, zniszczona niemal doszczętnie Bogatynia z naprawdę prześlicznymi starymi zabudowaniami. Znów te same oskarżenia: a kto pozwolił się budować, kto zapomniał o wałach, kto nie regulował koryt rzek, dlaczego tyle zaniedbań, dlaczego działania służb ratunkowych wojewodów znów były jakby spóźnione, jakby nieskoordynowane. Nad zalanymi posesjami latał śmigłowiec jednej ze stacji telewizyjnych, a dziennikarze szczycili się najlepszymi zdjęciami. Na dole trwał dramat, na dole ludzie tracili wszystko. W jednej chwili, w kilkanaście minut. Co dalej? Pewnie kolejna powódź, kolejne szukanie winnych, kolejne oskarżenia I, oczywiście, żadnych działań na rzecz okiełznania wód.

rządowcy, prominencje wyjeżdżali. Szybko i skutecznie. Lud stał w korkach, w pełnym słońcu, dokładnie zapoznając się z taktyką Jagiełły skierowaną na zmęczenie Krzyżaków. Podobnie jak podwładni Jungingena kierowcy z rodzinami smażyli się w puszkach (autach), przesuwając się po kilka centymetrów. Przedsiębiorczy rolnicy za jedyne 20 złotych wskazywali drogi przez własne pola. Po 1 złoty sprzedawali szklankę kranówki. Organizatorzy szczęśliwi, obrotni gospodarze również, widzowie – co najmniej zdegustowani.

A NiEBAwEm… SzALEńcy, złoDziEjE W Polsce posiadanie broni jest co do zasady niedozwolone. Zdobycie broni zgodnie z prawem jest karkołomnym i kosztownym przedsięwzięciem, które nie gwarantuje wydania pozwolenia. W Rybniku dotąd spokojny mężczyzna w sobotnie popołudnie rozpoczyna kanonadę. Strzela do bliskich, do policjantów, do lekarzy. Trzyma wszystkich na muszce, przez

… wybory samorządowe i kolejna walka na noże, bo idzie o ostatni rzut na wielką unijną kasę. Poza tym od stycznia podwyżka podatku (VAT) – niby jednego, ale wyjątkowo wrednego, bo doliczanego do wszystkiego. Ponadto… to, co zwykle, trochę nienawiści, trochę zawiści.

Przemysław Kobus


|9

nowy czas | 4 września 2010

czas na wyspie

Film i polityka Pawłowi Jasienicy – jednemu z moich mistrzów pióra

Jacek Ozaist Wpadł mi właśnie w ręce absolutnie niezwykły film. Wiedziałem o nim, słyszałem, ile szumu narobił, ile nagród zebrał, ale nie mieliśmy przyjemności współobcowania. W telewizji trwa krucjata tzw. obrońców krzyża, która dzieli naszych rodaków na mniej lub bardziej prawdziwych. Były krzykliwe obchody pamiętnego Sierpnia. W społeczeństwie wrze. Zorganizowane grupy i przypadkowe osoby zmieniają warszawskie Krakowskie Przedmieście w Hyde Park. Tam teraz jest Stocznia, Nowa Huta i... Jasna Góra. W filmie, który oglądam, zbliża się Marzec 1968, lecz tak naprawdę władza ludowa jeszcze świętuje 50 rocznicę rewolucji październikowej. Oficer Służby Bezpieczeństwa Roman Rożek (Robert Więckiewicz) dostaje od gnębionego przez wierchuszkę przełożonego pułkownika Wiśniaka (Jan Frycz) rozkaz przedostania się za wszelką cenę w pobliże znanego literata Adama Warczewskiego (genialny Andrzej Seweryn). Kochanka Rożka, Kamila Sakowicz (teoria spiskowa od razu podsunęła mi, że to potomkini tego gada, co Kmicica żywym ogniem przypalał), liczy, że Rożek w końcu jej się oświadczy. Zamiast propozycji zamążpójścia otrzymuje ultimatum, że jeśli nie zbliży się do War-

czewskiego, ich związek nie ma przyszłości. Trzeba tylko słuchać, podglądać i spisywać raporty. Początkowo oburzona i obrażona Kamila w końcu ulega i robi wszystko, by przypodobać się znanemu profesorowi, przy okazji fascynując się nim. Ze wzajemnością zresztą. Już w fazie produkcyjnej „Różyczki” córka Pawła Jasienicy, Ewa Beynar-Czeczott, rozpoczęła krucjatę przeciwko filmowi, twierdząc, iż jest on adaptacją losów jej ojca. W moim przekonaniu nie ma to znaczenia, bo nikt ani przez chwilę nie twierdzi, że to biografia sławnego pisarza. Zwykle jeśli uderzyć w stół, odezwą się jednak nożyce. Przyznać trzeba, że to, co przydarzyło się Jasienicy, nie ma chyba precedensu w historii Polski, a może i całego świata. Wieloletni związek „TW” (czyli tajnego współpracownika SB) i „Figuranta” (osoby rozpracowywanej przez slużby) zakończony małżeństwem to przecież temat samograj. I rzeczywiście zainspirował on twórców scenariusza. Sporo elementów tła też się zgadza. Warczewski to – używając dziesiejszego języka – celebryta, wykładowca, publicysta, członek prezydium różnych literackich i naukowych związków. Wdowiec. Ojciec małej dziewczynki. Mężczyzna samotny. Dużo tego, a jednak w moim przekonaniu Jan Kidawa-Błoński nie starał się na siłę budować podobieństw między Jasienicą a Warczewskim. Nie wyglądają tak samo, nie umierają w ten sam sposób. Różnic jest

Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie zaprasza na wykład

Adama Zamoyskiego

Polskość Chopina 11 września 2010 (sobota), godz. 15.00 W programie: spotkanie z Adamem Zamoyskim – autorem bestselleru Chopin. Prince of the Romantics, pokaz jednoaktowego baletu Vita Nuova z muzyką Fryderyka Chopina w wykonaniu zespołu Cracow Centre Ballet i Pawła Ulmana (fortepian), chwila poezji z Wojtkiem Piekarskim, okolicznościowa wystawa ze zbiorów Zbigniewa Choroszewskiego. Spotkanie prowadzi Regina Wasiak-Taylor Bilety £5, rezerwacja e-mail: baletkrakow@hotmail.co.uk lub od 25 sierpnia u Niny Hollis w godz. 9.00-13.00, tel. 020 8992 0202 oraz wieczorem w kasie teatru w POSK-u, w godz. 18.00-20.00, tel. 0208 741 0398

Oglądam „Różyczkę”, jednOcześnie ROzmyślając, cO POlak POtRafi zRObić dRugiemu POlakOwi w imię dORaźnej kORzyści czy zysku. i z czegO jest w stanie zRezygnOwać.

więcej, ale nie chcę brnąć dalej w spór między zainteresowanymi stronami. Ten znakomity film broni się sam i nie potrzebuje adwokatów. Zresztą postać Warczewskiego jest w filmie jedną z trzech równie tragicznych postaci dramatu, choć – rzecz jasna – najważniejszą. Oglądam „Różyczkę”, jednocześnie rozmyślając, co Polak potrafi zrobić drugiemu Polakowi w imię doraźnej korzyści czy zysku. I z czego jest w stanie zrezygnować. Adrian Lyne dawał bohaterowi swojej „Niemoralnej propozycji” milion dolarów w zamian za to, że żona bohatera prześpi się z bogatym biznesemenem. Oficer SB Rożek (jak się później okazuje – Rosen) poza miłością Kamili ma do stracenia jedynie kilka nic nieznaczących pucharów zdobytych w boksie. Nakłoniony przez przełożonych zmusza swoją dziewczynę do narzucania się znanemu pisarzowi, zupełnie nie licząc się z konsekwencjami. Traci ją, traci pracę, traci ojczyznę. Zresztą w tym smutnym filmie w ostatecznym rozrachunku tracą i przegrywają wszyscy. Władza, bo Rosen w szale zazdrości demaskuje tajnego współpracownika o pseudonimie Różyczka; Rosen, bo traci ukochaną kobietę, a do tego musi opuścić Polskę wraz z blisko piętnastoma tysiącami osób semickiego pochodzenia; Warczewski, bo uwierzył w czystą miłość i zaryzykował karierę. Kamila, teoretycznie, traci jedynie moralność, choć w jednej z ostatnich scen ta ciężarna kobieta nie wygląda na szczęśliwą. Mamy naprawdę trudną historię, a tzw. polityka historyczna prowadzona przez niektórych polityków niczego nam nie ułatwia. Dziennikarze, filmowcy, pisarze próbują, jak mogą, ale zawsze znajdzie się ktoś, komu zadana trucizna prawdziwej polskości nakaże przypuścić atak. Teraz w Warszawie bronią krzyża. Przed kim? Kto jest nowym wrogiem? Młodzież nieumiejąca wyrazić swojego sprzeciwu inaczej niż w formie happeningu? Policja broniąca porządku? Zgłupiali biskupi? Obojętny rząd? A może jak zwykle – Żydzi, masoni, cykliści i gradobicia? Choć przecież jest jeszcze TVN24 i „Wyborcza”...

„Przeżyliśmy Ruska, przeżyjemy Tuska” – czytam na transparencie w 30 rocznicę pamiętnego Sierpnia i nie mogę uwierzyć. Przecież to stawia w równej linii urzędującego premiera wolnej Polski z dzikim najeźdźcą zza gór Uralu. Myślę, że granica wolności słowa jest w tym wypadku naprawdę blisko. Liderzy partii i związków najwyraźniej tracą zdrowy rozsądek, próbując targować się o 15-20 proc. ludzi naprawdę myślących w ten sposób. Przegrani próbują pisać historię na nowo. Dzielą naród, dzielą miasta i społeczności, dzielą już nawet rodziny. Niebawem nie będzie święta narodowego lub ważnej rocznicy, która nie byłaby powodem do nowych podziałów. W tym roku został już właściwie tylko 11 listopada. Potem byle do kwietnia. ••• Pisząc ten tekst, popełniam pewnie zbrodnię przeciwko prawdziwej polskości. Słuchając pieśni Bułata Okudżawy, dodatkowo narażam się różnym prezesom paranoikom. Witalij Petraniuk pomógł mi dokonać tej wielokrotnej zbrodni, nagrywając płytę w studiu Radia Plus w Krakowie w 2000 roku. Ze zgrozą czytam tytuły piosenek, takie jak:

„Kwiecień” albo „Smoleńska droga”. Nie jestem pewien, czy nie ma w tym jakiegoś spisku lub zbrodniczego zamiaru, ale niech tam. „Różyczka” i relacje z polskiej telewizji wzbudziły we mnie coś więcej niż zwykłą reakcję. Brakuje mi jakoś komentarza Lecha Beynara (Paweł Jasienica), choć pewnie i on usłyszałby od niektórych ludzi, że wara od mądrości i prawdy. Na koniec chciałbym zadedykować wszystkim hodującym nienawiść Polakom prosty i skuteczny w swoim czasie refren: „ale zbaw mnie od nienawiści, ocal mnie od pogardy Panie” (J. Kaczmarski, P. Gintrowski). Paweł Jasienica dał mi „Polskę Piastów”, „Polskę Jagiellonów” i „Rzeczpospolitą Obojga Narodуw”. Od paru lat politycy nie dają mi niczego, wciąż starają się coś mi zabrać. Godność, spokój ducha, neutralność, apolityczność... Obejrzyjcie „Różyczkę”. Jan Kidawa-Błoński z niezwykłym ciepłem sportretował Ryszarda Riedla w „Skazanym na bluesa”, a teraz ocieplił coś tak zimnego jak Marzec 1968. Gdybym miał prawdziwe pieniądze, postawiłbym na jego następny film trzy czwarte swojego majątku.

Z A P R O S Z E N I E na gościnny występ

TEATRU BALETU SVETLANY GAIDY CRACOW CENTRE BALLET młodego zespołu tancerzy z Krakowa w programie prezentującym znane i lubiane układy taneczne baletu klasycznego i nowoczesnego w ciekawej choreografii i pięknych kostiumach oraz balet „Vita Nuova”. W programie wystąpi Paweł Ulman – fortepian. www.baletkrakow.co.uk Teatr Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego POSK 5 września (niedziela), godz.16.00 8 września (środa), godz.13.30 10 września (piątek), godz.19.00 11 września(sobota), godz.19.00 Bilety £10, (szkolne £5), rezerwacja baletkrakow@hotmail.co.uk lub u Niny Hollis w godz. 9.00-13.00, tel. 020 8992 0202 oraz wieczorem w kasie teatru w POSK-u, w godz. 18.00-20.00, tel. 0208 741 0398


10|

4 września 2010 | nowy czas

felietony opinie

redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 King’s Grove London SE15 2NA

Dziewczyny w okryjbidkach Krystyna Cywińska

Pisanie wspomnień po faktach jest ryzykowne. Zniekształca je czas. Upiększa albo demonizuje. Nadaje rangę wydarzeniom, na jaką nie zawsze zasługują. I przeważnie zabarwia je sentymentem albo resentymentami. Nie należy do większości wspomnień przywiązywać zbyt wielkiej wagi historycznej. Pamięć ludzka przeważnie po jakimś czasie nie dopisuje, a fantazja dopisuje przeważnie w nadmiarze. A poza tym mało kogo to obchodzi po 30 czy 50 latach. Nie zamierzam zanudzać czytelników deliberowaniem nad „Solidarnością”. Robią to w nadmiarze inni.

Wracam myślą do dawniejszych czasów. Czasów wojenno-powojennych. Wyzwolenie obozu Oberlangen w Niemczech przy granicy z Holandią, w nawałnicy rocznic zasługiwałoby co najwyżej na paragraf w mediach. Ale są dwa fakty, które je podnoszą do nieco wyższej rangi. Bo w tym obozie siedziało 1726 akaczek i siedmioro niemowląt. I wyzwolił to zniewolone kłębowisko 12 kwietnia 1945 roku patrol polskiej I Dywizji Pancernej w sile 11 pancerniaków. Wydarzenie raczej bez precedensu w naszej historii. Kwalifikuje się chyba do filmu fabularnego, o który – jak dotąd – nikt się nie pokusił. Fabuła sama ciśnie się pod pióro. Wymarsz z powstańczych zgliszcz Warszawy. Wywózka na ziemię niemiecką. Dramaty obozowe, kłótnie o kartofel. Wszy, głód, beznadziejność, ziąb. Przyjaźnie, romanse przez druty obozowe na migi. I wyzwolenie przez polskich żołnierzy przybyłych z dalekiej Szkocji. Na zakończenie śluby akaczek z pancerniakami, a w postscriptum wnuki i prawnuki mówiące najwyżej łamaną polszczyzną. Akaczki były w pewnym sensie kobietami bez precedensu w historii. Różne przed nami Polki w różnych okresach historii walczyły z najeźdźcami i okupantami. W okresie I wojny światowej działały czynnie pomocnicze służby kobiet. A w wojnie z bolszewikami kilku kobietom zdarzyło się w męskim przebraniu gonić bolszewików z lancą w dłoni. W czasie II wojny światowej zaroiło się w wojennym teatrze na Wschodzie i Zachodzie od Polek w mundurach. Ale my, akaczki, ustanowiłyśmy jednak historyczny precedens. Uznano nas za żołnierzy wziętych do niewoli na polu walki. I odstawiono nas zgodnie z Konwencją Genewską do obozów niemieckich 2 października 1944 roku, kiedy losy Powstania Warszawskiego były już przesądzone. Nie było wiadomo, co się z nami stanie. Groziło nam widmo obozu koncentracyjnego. Ale 2 października linie niemieckie przekroczyła delegacja dowództwa AK na czele z pułkownikiem Kazimierzem Irankiem Osmeckim. Delegacja udała się do Ożarowa, do kwatery generała SS Ericha von dem Bacha, dowódcy wojsk niemieckich działających w obszarze Warszawy. Podpisano umowę kapitulacyjną, przypieczętowano nasze losy. Los i prawa jeńców wojennych. Za mundur żołnierski uznano biało-czerwone opaski na rękawach, proporczyki lub orzełki polskie. Niezależnie od charakteru ubrania. Wychodziłyśmy oddziałami z pokonanej Warszawy do Ożarowa obsypywane po drodze kwiatami, chlebem i marchwią. Stojący na naszej trasie żołnierze niemieccy patrzyli na nas ze

zdumieniem. Patrzyli na te rozczochrane, umorusane dziewczyny w butach różnej maści, w szynelach, okryjbidkach, beretach i furażerkach. Przygniecione ciężarem ostatniego dobytku, niektóre z niemowlętami przytroczonymi do pleców, tak jak żona dowódcy AK pani Irena Komorowska. Musiałyśmy wyglądać jak nieboskie stworzenia z piekła rodem. Piekła, które pozostawiłyśmy za sobą. Szłyśmy harde, nierozumiejące ani tragedii miasta, obróconego w gruzy, ani naszego udziału w tej tragedii. Byłyśmy pewne dobrze spełnionego obowiązku patriotycznego. I żadna z nas nie podejrzewała wtedy, że na tym piekielnym rumowisku, które za nami zostało, wyrośnie najpierw jedna z najbrzydszych stolic Europy – socjalistyczne miasto.

nas w jakieś formie i pewnych ryzach. I nie odstępował wiele z nas humor. Ta psychiczna zapora chroniąca od depresji. Oberlangen, jak każdy obóz przedtem i potem, miał też i swój normalny rytm i nurt życia. Plotki, kwasy, obmawianie i omawianie. Wizyty w sąsiednich barakach. Pitraszenie z resztek paczek. Miał też obozową gazetkę i swoisty teatr, wieczorne śpiewy, zawodzenie, zbiorowe modlitwy. Wyrzekania, wspomnienia. Typy kobiet, które tam siedziały, mogłyby posłużyć do głębszej psychoanalizy, gdyby się ktoś wtedy o to pokusił. Ale dziś, po tylu, tylu latach jest na to za późno. Ryzykowne byłoby stwierdzenie, jakim się szafuje, że wszystkie jak jeden mąż poszłyśmy świadomie na Powstanie, natchnione patriotycznym poczuciem obowiązku. Wiele z

Bo co było piękne w tym mieście, ostatecznie strawił ogień. Odbijałyśmy krok po kroku po twardej grudzie wysuszonej jesiennym słońcem i śpiewałyśmy „Z młodej piersi się wyrwało”. Wyrwało się część naszego serca. Szłyśmy wyzwolone z codziennego patrzenia jak kona miasto. Jak się rozkłada na gruzach barykad ulica za ulicą, plac za placem. Szłyśmy już wyzwolone z krzyku chłopców i dziewcząt rozdartych szrapnelami, okaleczonych od kul. Bez rąk, bez nóg, bez pomocy, do których śmierć przychodziła opieszale, kładąc sine cienie na ich oczy i usta, kiedyś kochane i całowane. Zostali tam pod słupem czarnego dymu, bijącego pod niebo bezlitośnie błękitne. I to było nasze pierwsze wyzwolenie, a potem poprzez różne obozy jenieckie i tzw. komenderówki, czyli obozy pracy, wylądowałyśmy w Oberlangen. W szarym, mokrym obozie za kolczastymi drutami na burej płaszczyźnie zachodniego Oldenburga. Zgiełk, kłębowisko kobiet, odwszalnia, latryny, mokre sienniki na klepisku baraku, poranne apele i władcze rozkazy komendantek. No bo jak wojsko to wojsko. W tym szaleństwie dyscypliny pseudowojskowej była pewna metoda. Utrzymywała

Za mundur żołnierski uZnano białocZerwone opaski na rękawach, proporcZyki lub orZełki polskie nas, jak te przysłowiowe kamienie na szaniec, zostały przypadkowo rzucone w ten wir historii. Historii robionej cudzymi rękami i do dziś, w kolejną rocznicę Powstania Warszawskiego, kwestionowanych. Wieczorne rozmowy na pryczach dawały wiele do myślenia. Były często przyczyną zajadłych dyskusji nad sensem tego, co się stało. Już wtedy. Ale obowiązywał rygor ówczesnego, poprawnego politycznego myślenia. Bóg, honor, ojczyzna i powinność. Niektórym z nas ta sztampa pomagała w przetrwaniu. Inne napełniała goryczą. Kwiecień 1945 roku był deszczo-

wy. Przed drutami obozu od czasu do czasu pojawiały się niedobitki rozgromionych oddziałów niemieckich. Szli bezładnie, niektórzy o kulach, niektórzy krwią zbroczeni, podpierając się nawzajem. W poszarpanych mundurach. Upiorne widma potwornej armii. Przechodzili opodal kolczastych drutów naszego obozu odprowadzani milczącym spojrzeniem twardych, niewspółczujących, tryumfujących oczu kobiet-jeńców. Niektórzy przystawali i patrzyli na nas oczodołami bez oczu gdzieś głęboko zapadniętych. Może zażenowani. Koło historii zaczęło się odwracać przed naszymi drutami. W obozie zaczęło się mówić, że nadciąga ku nam jakaś armia. Kanadyjska, brytyjska? Nikomu się nie śniło, że nadciągają pancerni gen. Maczka. Nikt z nas nawet o nich nie słyszał. I tak nadszedł 14 kwietnia. Cud wyzwolenia przez naszych żołnierzy. Ich zwiastunem był motocyklista kapral Witkowski z II Pułku Pancernego. Galopował prosto na druty. Zadarł motocykl niczym konia i stanął zdumiony tym, co zobaczył. Któraś z nas wrzasnęła: – Kanadyjczyk! Inne krzyczały: – Brytyjczyk! Żadna z nas nie widziała wcześniej munduru koloru khaki. A on okiełznał motocykl i krzyknął: – Polak! Jestem Polak! A potem wszystko zawirowało. Znalazłam się z wrażenia w błocie. Utytłana po nos i szczęśliwa. Otrzeźwił mnie jeden krzyk radości tłumu kobiet. Potem huk czołgu rozwalającego obozową bramę. Reszta jest już legendą. A każdy dopisywany do niej nowy epizod chyba nie dorówna rzeczywistości, która była jak bajka z happy endem. To wspomnienie po tylu latach i kolejnych rocznicach nie dałoby się już upiększyć. Przeszło nawet fantazję. A dlaczego dziś o tym piszę? Bo znowu przeżywam we wspomnieniach potworności Powstania Warszawskiego, które były moim udziałem. Gdybym po wojnie wróciła do kraju, pewnie bym się znalazła w „Solidarności”. Raz jeszcze w ruchu oporu. Raz jeszcze wciągnięta weń odruchowo, z nakazu solidarności narodowej. I pewnie znowu roznosiłabym ulotki i biuletyny. I pewnie byłabym znowu gotowa na wszystko. Raz jeszcze na zniewolenie za kratami czy drutami obozu. I smutno mi dziś, kiedy słyszę jazgot medialny, gwizdy, buczenie, kłótnie, poniżenia. Wzajemne oskarżenia, uwłaczające wartościom tego zrywu społecznego. Wyrosłego także na legendzie Armii Krajowej. Zrywu, który przyniósł Polsce niepodległość. Tę wymarzoną, nieziszczoną przez pokolenie Kolumbów. Dzisiaj się raduję i dziękuję „Solidarności” za to, że klęskę naszego Powstania przekuł w zwycięstwo.


|11

nowy czas | 4 września 2010

felietony i opinie

Na czasie

KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO

Grzegorz Małkiewicz

Za oknem dudnią śmieciarze? Bo jak ich inaczej nazwać? Sępy. Wymazują ślady po człowieku, który tu mieszkał od dziecka, od zawsze. Była Królową tego królewskiego zagajnika. Tak ją nazywaliśmy. Zawsze obecna, jeśli nie przed domem, na murku, bo pogoda była podła, to w swoim oknie. Znała wszystkich i wszyscy ją znali. Była częścią King’s Grove. A teraz to, w co wierzymy, że jest nieodłączne, zostaje wymazywane. Był człowiek i nie ma człowieka, i nie będzie po nim nawet najmniejszego śladu. Ta smutna wiadomość potwierdziła moje obawy sprzed wakacji, że wyjeżdżając na dłużej, możemy nie wrócić już do tej samej rzeczywistości. Zamiast Królowej King’s Grove przywitały nas wiązanki kwiatów w miejscu, gdzie zawsze siedziała przed swoim domem. W pierwszej rozmowie telefonicznej po powrocie najważniejszą wiadomością była śmierć Królowej. – Jak to zmarła? Nic o tym nie wiem – usłyszałem. Nieporozumienie było oczywiste. – Nasza Królowa, nie Elżbieta II. Nasza to też złe określenie, Elżbieta II też jest nasza. Ona była Królową tego małego królestwa na King’s Grove. To był jej świat – nasza ulica King’s Grove i może dwie ulice dalej. Takie były granice, których nie przekraczała. Od sąsiadki usłyszałem, że była osobą samotną. Czyli im więcej ludzi wokół nas, tym większa samotność. Jeszcze jedna smutna prawda o naszych międzyludzkich relacjach. Czy jest to jednak cała prawda o Dot, jak ją zdrobniale nazywano? Dorothy nie miała rodziny, ale czy była samotna? Mówiła o sobie dużo, o czasach, kiedy pracowała, ale miała też sferę prywatności dla nikogo niedostępną. Przynajmniej raz w tygodniu odwiedzał ją przystojny przyjaciel z dawnych lat. Podobno miał swoją rodzinę, do której wracał. Wtedy opuszczała swój posterunek i przez kilka godzin przebywali razem. Nic o nim nie opowiadała poza krótką wzmianką, że właśnie czeka na swego boyfrienda, że przyje-

dzie niebawem. I przyjeżdżał, zwykle z torebkami takeaway. Jedli romantyczną kolację we dwoje, wspominali dawne czasy? Miałem wrażenie, że żyła dla niego, a my wszyscy wypełnialiśmy tylko ten pusty czas pomiędzy jego odwiedzinami. A może czerpała z tych spotkań tyle energii, że była w stanie dzielić się nią z nami? Jej przestrzenią współżycia z innymi pozostawała ulica. Nikogo do siebie nie zapraszała, chociaż sama była zapraszana. Mieszkanie było jej wyłączną prywatnością, dostępną tylko dla niego. A teraz, kiedy jej nie ma, kilku rosłych sępów z lokalnego council spakowało całe jej tajemnicze życie w plastikowe worki, które wyrzucają z hukiem na ulicę. Jeszcze jeden worek z rzeczami, ważnymi w jej życiu, o które dbała, przechowywała, chociaż już dawno straciły jakąkolwiek wartość użyteczną. Nie mogę na to patrzeć. Coś jednak ściska mi gardło i nie pozwala na interwencję. Dlaczego nie zrobią tego dyskretniej? W końcu można znieść ten swoisty zapis życia człowieka po schodach. Ale przez okno, prosto na bruk, jest łatwiej i szybciej. Co z tego, że kogoś to boli. Mam złe skojarzenia i chyba dla nich nieczytelne. W jaki sposób mógłbym im wytłumaczyć, dlaczego jest to dla mnie tak ważne? Jej posterunek był naprzeciw okien redakcji, znała wszystkie osoby, które nas odwiedzały, była poniekąd członkiem zespołu „Nowego Czasu”. Zawsze obecna. Cześć Jej pamięci!

kronika absurdu W latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia firma Polly Peck zajmująca się importem owoców cytrusowych odniosła spektakularny sukces w Wielkiej Brytanii i zakończyła swoją działalność jeszcze większym upadkiem. Jej twórca Asil Nadir, ulubieniec władz (wpłacił na konto konserwatystów pół miliona funtów) podejrzewany o defraudację 35 mln funtów, opuścił Wyspy prywatnym samolotem i zamieszkał w bezpiecznej tureckiej części Cypru. Przez 17 lat był niedostępny dla brytyjskiego wymiaru sprawiedliwości. W końcu postanowił wrócić i oczyścić swoje „dobre” imię. Wrócił też wynajętym samolotem z całą świtą i dziennikarzami na pokładzie. Po 17 latach dowodów brak, a śledczy już na emeryturze. Ot, tryumfalny powrót! Ile będzie kosztował proces? Baron de Kret

Wacław Lewandowski

Po wyroku Wyrok gdańskiego sądu w sprawie wytoczonej Krzysztofowi Wyszkowskiemu przez Lecha Wałęsę przyjąłem z prawdziwą radością. Od czasu, gdy Wyszkowski nazwał Wałęsę współpracownikiem SB o pseudonimie Bolek, minęło wiele miesięcy, w ciągu których nastąpiły wydarzenia nakazujące martwić się o stan wolności słowa w Polsce. Przypomnę ataki na historyków Gontarczyka i Cenckiewicza, odsądzanych od czci i wiary autorów naukowej rozprawy o Wałęsie, ujawniających jego związki z SB na podstawie dokumentów źródłowych, za co spotkało ich powszechne potępienie. Przypomnę też sprawę pracy magisterskiej P. Zyzaka, za którą minister Kudrycka groziła Uniwersytetowi Jagiellońskiemu specjalną kontrolą. Przypomnę wreszcie wypowiedzi obecnego prezydenta i premiera, którzy kazali widzieć w Wałęsie wyłącznie „dobro narodowe” i orzekali, iż wszelkie głosy krytyczne na temat jego biografii są nieuczciwe, nieuprawnione i szkodliwe. Zdawało się więc, że to administracja państwowa chce w Polsce określać, jakie narracje historyczne są dopuszczalne i jedynie słuszne, jakie zaś należy z przestrzeni publicznej wykluczyć. Gdy Lech Wałęsa otrzymał od IPN status pokrzywdzonego, natychmiast ogłosił, że pozwie do sądu

każdego, kto pozwoli sobie na mówienie o jego związkach ze Służbą Bezpieczeństwa. I pozwał Wyszkowskiego. W ten sposób o dopuszczalności pewnych historycznych narracji miał orzec sąd. Jest krzepiące, że sąd ten uznał, iż nie jest organem powołanym do oceniania trafności historiograficznych prac, które – jeśli spełniają wymagania warsztatowe takim pracom stawiane – nie mogą naruszać niczyich dóbr osobistych, nawet dóbr osobistych Lecha Wałęsy. Pozostaje mieć nadzieję, że sąd drugiej instancji to orzeczenie utrzyma i przyzna, iż na płaszczyźnie nauk historycznych jest miejsce na wiele, często wzajemnie sprzecznych historycznych narracji i żadnej z władz państwowych (wykonawczej, ustawodawczej ani sądowniczej) nic do tego. Potwierdzi to normalność naszego kraju, nieco zachwianą po wypowiedziach prominentnych urzędników państwowych broniących dobrego imienia Wałęsy z zaangażowaniem całego majestatu swych urzędów. Osobnym zagadnieniem jest to, czy Wałęsa był rzeczywiście Bolkiem, i zapewne historycy będą się o to długo spierać, bo ostatecznych rozstrzygnięć nie będzie. Nie znajdą się podpisane dokumenty zobowiązania do współpracy czy podpisy po-

twierdzające odbiór pieniędzy. Romans Wałęsy z SB jest jednak prawdopodobny, o czym przekonywał on sam, mówiąc niegdyś, jak to w latach siedemdziesiątych „negocjował z SB”. Oczywiście, wystarczy znać metody SB, przypomnieć sobie, że wtedy Wałęsa był młodym robotnikiem wciągniętym na czarną listę ze względu na aktywność podczas strajku w 1970 roku, by wyobrazić sobie, jakie to mogłyby być negocjacje. Dziwne i niepokojące jest natomiast to, że Wałęsa uparcie odmawiał przyznania się do tych związków. Jeśli bowiem rzeczywiście zobowiązał się do tajnej współpracy, a potem, gdy dojrzał, zerwał kontakty z esbekami, mógłby z tego uczynić chwalebny punkt swojej biografii. Milcząc i zaprzeczając, zrodził u wielu podejrzenia, że owych kontaktów nie zerwał nigdy… Cokolwiek o tym myśli sam Wałęsa, jedno powinno być oczywiste. Nie prezydent, nie premier, nie rząd są od ustalania obowiązującej wykładni historii najnowszej. W kraju wolnym i normalnym owych wykładni może być tyle, ilu jest fachowych historyków zajmujących się danym zagadnieniem. I nie sądom rozstrzygać, która z owych wykładni jest najsłuszniejsza, a która mniej słuszna lub z gruntu niesłuszna. I dobrze, że chociaż sąd to pojmuje.


12|

4 września 2010 | nowy czas

czas pieniądz biznes media nieruchomości

Zaciskanie pasa Krzysztof Wach

Koalicja konserwatywno-liberalna przystąpiła do reformy finansów publicznych szybciej, niż spodziewali się tego wyborcy i analitycy. 22 czerwca, kiedy wszyscy myślami byli już na urlopie, nowy kanclerz finansów George Osborn, który zastąpił na tym stanowisku Alistera Darlinga, przedstawił Emergency Budget. Celem tego budżetu było, oczywiście, ogłoszenie i jak najszybsze wprowadzenie zmian w finansach publicznych. Sprawdzając portfele po tegorocznych wakacjach, musimy więc uwzględnić to, co nas czeka w najbliższych miesiącach. Zmiany przyniosły, jak to zwykle bywa, zarówno dobre, jak i złe wiadomości.

Niewątpliwie dobrą wiadomością był wzrost personal tax free allowance z 6,475 funtów w bieżącym 2010/2011 roku podatkowym do 7,475 funtów w roku podatkowym rozpoczynającym się 6 kwietnia 2011. Koalicja obiecała, iż przez cały okres jej kadencji w parlamencie kwota wolna od podatku wzrośnie do 10,000 funtów. Wzrost kwoty wolnej od podatku o 1,000 funtów oznacza, iż podatnicy płacący podatek w podstawowym progu (20%) w przyszłym roku podatkowym będą bogatsi o 200 funtów. Stawki podatkowe płatne od zarobków osób fizycznych (pracownicy oraz osoby self employed) pozostały bez zmian, czyli podstawowa stawka to 20%, wyższa stawka – 40%, oraz ta najwyższa – 50%. Dobrą wiadomością był również spadek podatku dochodowego od osób prawnych, czyli corporation tax. Dla małych spółek stopa podatkowa spadnie od 1 kwietnia 2011 z 21 do 20%, dla dużych zaś – z 28 do 27%, z planem obniżenia tej stawki nawet do 24% od 2014/2015 roku podatkowego. Redukcja tych stawek ma na celu głównie zwiększenie konkurencyjności brytyjskiego rynku dla zagranicznych spółek. Przypomnę, że w trakcie ostatnich kilku lat rządów laburzystów byliśmy świadkami emigracji wielu dużych międzynarodowych korporacji ze względu na wzrost stawek podatku dochodowego czy skomplikowanych przepisów fiskalnych. Wydaje się, że dla tych, którzy się zastanawiają nad przetransferowaniem swojego przedsiębiorstwa (self employed lub partnership) w spółkę limited, chyba nigdy nie było lepszego momenu. Stawki podatkowe spółek limited maleją przy jednoczesnym wzroście stawek podatkowych od osób fizycznych. Nie zapominajmy przecież, że od 6 kwietnia 2010 najwyższa stawka podatkowa od zarobków powyżej 150,000 funtów rocznie wynosi aż 50%! Stawki ubezpieczeń socjalnych (National Insurance Contributions) są jednym z największych obciążeń fiskalnych każdego pracodawcy w Anglii. Wzrost stawek NIC o 1% ogłoszony w budżecie w marcu 2010 roku został, niestety, podtrzymany (dotyczy to również osób self employed), chociaż żeby wspomóc nowe firmy, zostanie wprowadzony tzw. National Insurance Contributions (NIC) Holiday. Będzie on dostępny tylko i wyłącznie dla nowo powstałych przedsiębiorstw i jedynie w wybranych przez rząd rejonach kraju, tzn. Scotland, Wales, Northern Ireland, North East, Yorkshire, East Mi-

dlands, West Midlands, South West oraz North West, czyli obejmuje on dużą część Wielkiej Brytanii, z wyjątkiem South East (Londyn i okolice). NIC Holiday zwolni wszystkich

George Osborn, nowy kanclerz skarbu, do roku fiskalnego 2014/15 obiecał cięcia finansowe w wysokości 11 mld funtów nowych pracodawców z płatności składek NIC do wysokości 5,000 funtów od wypłat każdego nowo zatrudnionego pracownika. Dotyczyć to będzie tylko pierwszego roku działalności danej firmy i jedynie pierwszych 10 nowo zatrudnionych pracowników. Wprowadzenie tego jest planowane na wrzesień 2010 roku i z pewnością jest to zachęta do zatrudniania nowych pracowników. Dla zwolenników używek Emergency Budget był równie dobry. Kanclerz nie ogłosił żadnego wzrostu akcyzy na alkohol czy papierosy. Pamiętamy przecież, że podwyżki te były bardzo popularne w trakcie rządów laburzystów. Jakie były więc złe wiadomości wynikające z Emergency Budget? Chyba każdy może się domyślić. Załatanie wszystkich dziur pozostawionych przez laburzystów, sukcesywne spłacanie największego zadłużenia kraju w historii wymaga, niestety, wielu zmian i cięć. Zbilansowanie ksiąg publicznych zajmie wiele lat i prawda jest taka, że skorygowanie tego problemu spadło na nas. To już nie chodzi o to, żebyśmy z tej poprawy skorzystali, to są działania, których owoce będzie zbierać dopiero następne pokolenie. Każdy doradca podatkowy przed Emergency Budget rozmawiał o Vacie. Wzrost stawki VAT-u był według większości nieunikniony. I tak też się

stało. Od 4 stycznia 2011 roku stawka VAT wzrośnie do 20%. To może być szokujące dla wielu firm. Przecież niedawno mieliśmy stawkę 15%, obecnie jest 17,5%, a za pół roku będzie 20%. Okazuje się, niestety, że to jedna z najłatwiejszych dróg na przyniesienie dodatkowych pieniędzy do budżetu państwa (firmy pobierają podatek VAT od konsumentów w imieniu skarbu państwa. HM Revenue and Customs wcale nie musi się ciężko napracować, aby pieniadze z VAT-u wpływały do skarbówki). Nie zapominajmy też, że te 20% klasyfikuje się mniej więcej pośrodku w krajach Unii Europejskiej. Jest wiele krajów w UE, gdzie stawka VAT jest wyższa niż 20%, na przykład w Polsce, więc chyba nie jest aż tak źle! Podatek kapitałowy (Capital Gains Tax – w skrócie CGT), płatny od sprzedaży osobistych środków trwałych, został zmodyfikowany natychmiast, od 22 czerwca 2010 (czyli od dnia ogłoszenia Emergency Budget). Dotychczasowa stawka podatku w wysokości 18% wzrosła do 28%. Ci podatnicy, którzy w przeszłości kupili nieruchomość do celów inwestycyjnych, najbardziej na tym ucierpią. W momencie sprzedaży takiej nieruchomości większość zysku osiągniętego wskutek wzrostu wartości rynkowej danej nieruchomości zostanie pochłonięta przez wyższą stawkę podatku CGT. Wyższa stawka podatku kapitałowego dotyczy tylko tych podatników, którzy są opodatkowani w najwyższym progu podatkowym. Ci zaś, których ogólny dochód osiągnięty w danym roku podatkowym mieści się w przedziale podstawowego progu podatkowego (20%), w razie sprzedaży osobistego środka trwałego będą płacić w dalszym ciągu 18%. Zmiany te niewątpliwie skomplikują życie wielu doradcom podatko-

wym, którzy będą przeprowadzać kalkulacje podatku za 2010/2011 rok fiskalny. Zmiany nie dotyczą sprzedaży firmowych środków trwałych (np. sprzedaż całego lub części przedsiębiorstwa, sprzedaż akcji itp). Tutaj efektywna stawka podatku pozostała w wyskości 10% (to, oczywiście, zależy od dostępnych ulg podatkowych). Jeśli chodzi o zasiłki oferowane przez państwo, rząd zobowiązał się do cięć w wysokości 11 mld funtów do 2014/2015 roku fiskalnego. Oznacza to między innymi: zamrożenie wzrostu stawek Child Benefits na kolejne 3 lata, redukcję Tax Credits dla tych rodzin, które zarabiają więcej niż 40 tysięcy funtów rocznie, limit płatności Housing Benefit, który został zredukowany do 400 funtów tygodniowo, oraz zamrożenie płac pracowników sektora publicznego na 2 lata. To wydaje się potwierdzać motto rządzącej koalicji, która przeprowadza cięcia nie tylko w sferze sektora prywatnego, ale również na swoim podwórku. Ciekaw jestem tylko, jak na takie zaciśnięcie pasa zareagują brytyjskie związki zawodowe! Emergency Budget ogłoszony 22 czerwca nie był łatwy do przełknięcia. Już dziś widać wiele cięć i zmian, zwłaszcza w sferze publicznej (zamykanie różnych organizacji okołorządowych, tzw. Quangos czy zmiany w NHS). To, czy był on większym zaskoczeniem niż odpadnięcie we wczesnej fazie mistrzostw świata w piłce nożnej takich ekip, jak Włochy czy Francja, to już pozostawiam Państwu do oceny. Jedno jest pewne, konsekwencje tych zmian odbiją się na życiu wielu podatników w UK. Author takes no responsibility for any loss occassioned to any person acting as a result of material contained in this article


|13

nowy czas | 4 września 2010

takie czasy

Ofoliowana Roma Piotrowska Wychodzę z supermarketu, a w bawełnianej siatce mam: ser, chleb, oliwki, mleko oraz warzywa: sałatę już umytą – ofoliowaną; cztery pomarańczowe pomidory, market value – ofoliowane; dwa organiczne awokado – ofoliowane; szczypiorek z obciętymi końcówkami; kilogram czystych ziemniaków – ofoliowanych; marchew umytą – ofoliowaną. Nie mogę znieść tych wyczyszczonych, prawie takich samych, wyrośniętych według europejskich standardów owoców i warzyw bez smaku. Szukam alternatyw. Nie jestem sama. Mam poparcie całego zastępu angielskich ekoentuzjastów. Pytam, patrzę, podglądam, w jaki sposób oni sobie radzą z kiepskiej jakości jedzeniem dostępnym w większości angielskich supermarketów. Inicjatyw jest wiele. Począwszy od programów telewizyjnych, przez Farmers Markets, po działki i ogrody. Wiele osób próbuje sadzić organiczne sałaty, szczypiorki, cukinie i ogórki. Uwielbiam ogórki małosolne. Niestety, nigdzie w Anglii nie ma dostępnych w sprzedaży odpowiednich, małych ogórków, nigdzie... oprócz polskich sklepów. Kupiłam więc kilogram ogórków, koper, korzeń chrzanu i przyprawę do kiszenia. Wsadziłam wszystko do wielkiego słoja, zalałam wodą z solą i podekscytowana czekam na pierwszą porcję. Powiedziałam o tym mamie, a ona z dumą uznała, że jestem zaradna. Pochwaliłam się moim wyczynem także angielskim znajomym. Ci pokiwali z aprobatą głowami – tego jeszcze nie próbowali, muszą także kiedyś coś zapiklować. Istnieje ogromna przepaść między polską i angielską ekologią. Polska ekologia jest dyktowana pragmatyką, angielska – ideologią. Większość znanych mi polskich babć jest bardzo ekologiczna, nawet nie zdając sobie z tego sprawy! Moi babcia i dziadek mieli kiedyś ogród, na którym sadzili wszystkie potrzebne warzywa i owoce. Odpadki pozostałe z przygotowywania obiadu zachowywało się na kompost. Mama pamięta, że kiedyś, zaraz po wojnie, trzymali w ogrodzie także świnie i kury. Kury to, prawdę mówiąc, i ja pamiętam. Należy przy tym podkreślić, że dziadkowie

mieszkają w mieście. W Polsce kwasimy ogórki, bo tak jest taniej. Robiły to nasze babki i matki. Znamy smak takiego ogórka, wyjętego ze słoika drugiego dnia po zakiszeniu, więc kontynuujemy tradycję. Podobnie jest z chodzeniem na grzyby, jagody czy z jeżdżeniem na rowerze. W Polsce nie zatraciliśmy jeszcze wielu ekologicznych zwyczajów, o których w Wielkiej Brytanii już dawno zapomniano. Większość moich angielskich znajomych nigdy nie była na grzybach, co więcej – nie próbowała marchewki prosto z ziemi, syropu z malin czy konfitur domowej roboty. Obecnie sztucznie się powraca do tych zwyczajów, robiąc przy okazji niezły interes. W Birmingham na przykład istnieje szkoła, która oferuje kursy mające na celu nabycie zatraconych umiejętności kulinarno-żywieniowych. Lekcje odbywają się w nieformalnej atmosferze w domu i ogrodzie prowadzącego szkołę. Na następne cztery miesiące większość kursów już została wyprzedana. Szczególnie popularne są te uczące wypieku chleba (koszt rzędu 75 funtów) oraz zbierania jadalnych roślin (30 funtów).

Może kurs wypieku chleba także by mi się przydał, ale przynajmniej zbierać grzyby potrafię! Moimi przewodnikami po lesie byli rodzice i dziadkowie. Nie chciałabym, aby moje dzieci musiały komuś płacić za tego rodzaju wiedzę. Rozsądnie przyjmujmy nowinki technologiczne i nie zapominajmy o tradycji, także tej żywieniowej! Rozumiał to już przed laty austriacki myśliciel i krytyk współczesnego społeczeństwa Ivan Illich, którego odkryłam dzięki Jankowi Sowie i wywiadowi, którego udzielił w ostatnim numerze „Notesu na 6 Tygodni” (nr 62). Illich pokazywał, że wiele osiągnięć cywilizacji przemysłowej stało się kontrproduktywnych: realizują to, co mają realizować gorzej niż starsze wynalazki i rozwiązania. Obnażał on niewydajność istniejących rozwiązań i dlatego, według Sowy, jest to powód, dla którego idee Illicha mają szanse powodzenia – nie trzeba przyjmować perspektywy ideologicznej, aby się za nimi opowiedzieć, wystarczy pragmatyzm.

Bazar n a i z d o w o p a n d ó h c do

Z A P R A SZ A M Y

POLSKA MSZA

Loteria, smako!yki, bi beloty, ksi"#ki i wiele innych artyku !ów Dla ka#dego co$ mi!e go! Na ka#d" kiesze%!

W CENTRUM LONDYNU PRZY WATERLOO &

W KAŻDĄ NIEDZIELĘ O GODZ. 17.00

& ZAPRASZAJĄ OO. FRANCISZKANIE PARAFIA ŚW. PATRYKA 26 CORNWALL ROAD LONDON SE1 8TW www.franciszkanie.co.uk www.stpatrickwaterloo.org.uk

DATA :& Niedziela, 19

Wrze$nia

GD ZI E:& POSK

sala Malinowa '

CZ A S:' 10.00 -17.00

Zapraszaj": Prezydiu m Zjednoczenia Pols kiego i POSK. Ca!kowity do chód z bazaru zostan ie przekazany na pom oc powodzianom


14|

4 września 2010 | nowy czas

kultura

retrospektywa Agnieszka Stando

Retrospektywna wystawa Romana Cieślewicza w Royal College of Art, która zakończyła się wsierpniu, cieszyła się ogromnym zainteresowaniem, zasługuje więc na szersze omówienie. Na wernisażu tłum studentów, artystów i zainteresowanych z całego świata. Wystawa świetnie zaaranżowana przestrzennie, z miłą atmosferą, jaka zawsze towarzyszy letnim wystawom końcoworocznym na uczelniach artystycznych, kiedy spotyka się mnóstwo znajomych i świat wydaje się mały. Towarzyszyły jej warsztaty graficzne oraz spotkanie z kuratorami – Andrzejem Klimowskim i Davidem Crowleyem, którzy opowiadali o artyście i jego pracach, eksponowanych na wystawie chronologicznie od plakatów z lat pięćdziesiątych, przez późniejsze obrazy symetryczne, ilustracje, wielkie plakaty z Francji, do wstrząsających rozkładówek z ostatnich numerów pisma „Kamikaze”. Twórczość i osobowość Cieślewicza miały – jak podkreślano na spotkaniu – ogromne znaczenie dla projektowania graficznego w Europie. Jego niezwykła kariera łączyła konteksty dwóch światów; surrealistycznej rzeczywistości komunistycznej Polski i rzeczywistości Europy Zachodniej (jakkolwiek by ją nazywać). Z obu kontekstów potrafił on wydobyć istotne, rozpoznawalne obrazy i znaki – elementy, z których budował swoje prace, funkcjonujące dalej w kulturze masowej jako ikony stylu podobnie jak portrety Andy’ego Warchola, np. Cze Guevara z okładki pisma „Opus” („CZE. SI”) z 1967 roku. Dzięki niezwykłej wyobraźni i silnej osobowości Cieślewicz był więc Siła i ekSpreSja nie tylko dyspo- polSkiego plakatu powojennego zycyjnym projektantem, ale faScynowała też twórcą nowe- projektantów z europy zachodniej, go stylu. dlatego cieślewicz Po II wojnie światowej plakat zoStał przyjęty we francji z w Polsce miał ogromne znacze- entuzjazmem. nie. Powstawały plakaty propagandowe dla nowej władzy, ale także teatralne i filmowe, które były wówczas najlepszym nośnikiem informacji o wydarzeniach kulturalnych. Wtedy właśnie powstawał nowoczesny język informacji wizualnej. W latach pięćdziesiątych gazeta „Życie Warszawy” wprowadziła comiesięczny konkurs na najpopularniejszy plakat, wybierany przez czytelników. W plakatach z tego okresu (powstało ich podobno 250) Cieślewicz używał technik malarskich, są one przy tym zdecydowanie figuratywne, w niektórych występują fragmenty zdjęć, na wielu są powtarzane te same elementy. Późniejsze z lat sześćdziesiątych mają coraz bardziej ekspresyjną typografię, pojawia się na nich więcej fragmentów zdjęć. Jak mówił David Crowley, Cieślewicz używał wtedy więcej zdjęć niż jego koledzy. Z tego nurtu, w tradycji pełnego symboli języka surrealizmu, powstały później fotomontaże. Język surrealistycznych przenośni był bardzo popularny i akceptowany przez władze w krajach komunistycznych, gdzie codzienność była pełna paradoksów, niedomówień i aluzji. W plakatach z lat sześćdziesiątych pojawiają się również europejskie trendy, takie jak egzystencjalizm. W 1967 roku, w 50 rocznicę rewolucji październikowej, kiedy w Warszawie trwały wystąpienia antyradzieckie, powstał pełen emocjonalnej ekspresji i, jak określił David Crowley, „bardzo precyzyjny intelektualnie” plakat do spektaklu Dziady w Teatrze Narodowym. W latach siedemdziesiątych, po śmierci żony – Aliny Szapocznikow, Cieślewicz stworzył cykl czarno-białych kompozycji symetrycznych. Są to oparte na centralnej osi symetrii

kom po zy cje z dra ma tycz ny mi płasz czy zna mi czer ni i du żym ra strem, wy ko rzy stu ją ce efekt te stu Ro char da w prze strze ni pu blicz nej. W tym cza sie po wsta ły pla ka ty te atral ne m.in. do Spra wy Dan to na dla Te atru Po wszech ne go. W la tach 1959-1963 Cie śle wicz był dy rek to rem ar ty stycz nym pi sma ilu stro wa ne go „Ty i Ja”, któ re szyb ko sta ło się kul to wym mie sięcz ni kiem mło dej in te li gen cji pol skiej i z któ re go do wia dy wa no się o bie żą cych tren dach w świa to wej mo dzie, sztu ce, li te ra tu rze, fil mie i pro jek to wa niu gra f icz nym. Dla Cie śle wi cza był to bar dzo waż ny okres w ka rie rze, kie dy mógł de cy do wać o kształ cie ga ze ty. Był wów czas nie tyl ko zna nym pla ka ci stą, ale tak że, jak za uwa żył Da vid Crow ley, „bar dzo po pu lar nym de si gne rem ko mer cyj nym, pra cu ją cym w re kla mie”. I do dał da lej: – Je że li zaj mu jesz się pro jek to wa niem gra f icz nym, waż ne abyś rów no cze śnie ro bił pra ce dla sie bie, eks pe ry men to wał. .Wła śnie z ta kich po szu ki wań po wsta wa ły nie zwy kłe ilu stra cje – fo to mon ta że np. do książ ki Ann Radc lif fe Ta jem ni ce zam ku Udol pho z 1975 ro ku. Po dob nym ję zy kiem fo to mon ta żu i ko la żu po słu gi wa li się ko le dzy Cie śle wi cza – Jan Le ni ca i Wa le rian Bo row czyk. Wspól nie zre ali zo wa li wer sję wi deo swo ich ko la ży Chan ge ment de cli mat, któ ra by la wy świe tla na na wy sta wie. Pla ka ty pa ry skie z koń ca lat sie dem dzie sią tych i osiem dzie sią tych (Cie śle wicz pro jek to wał w tym cza sie rów nież ogrom ne ka ta lo gi dla pa ry skie go Cen trum Pom pi dou) cha rak te ry zu je ro dzaj ko la żu uży wa ny przez Rod czen kę i so wiec kich kon struk ty wi stów z lat dwu dzie stych XX wie ku, czy li awan gar dę, któ ra in spi ru je wciąż współ cze sną re kla mę oraz no wo cze sną geo me trycz ną ty po gra f ię. Pod ko niec lat osiem dzie sią tych Cie śle wicz współ two rzył pi smo sur re ali stycz ne „Ka mi ka ze” opar te na prze ka zie ob ra zem o wiel kiej mo cy i eks pre syj nej ty po gra f ii – był to zno wu pe wien ro dzaj eks pe ry men tu wi zu al ne go. „Nic nie stoi na dro dze do prze ka zu wi zu al ne go” – to ha sło Cie śle wi cza sta ło się mo ty wem wio dą cym w ca łej je go twór czo ści i mot tem „Ka mi ka ze”. Ro man Cie śle wicz był ar ty stą po szu ku ją cym no we go zna cze nia sym bo lu gra f icz ne go ja ko no wej ja ko ści prze kaź ni ka in for ma cji wi zu al nej. Za uwa żył i roz wi nął ogrom ną si łę zna ku gra f icz ne go, ta kie go jak ko ło, swa sty ka, kwa drat. Moż na się po ku sić, przy oka zji, o stwier dze nie, że sys te my to ta li tar ne lub po st to ta li tar ne sprzy ja ły no wym po my słom gra f icz nym, po wsta wa ła no wa sym bo li ka, świet nie roz wi jał się pla kat. W ko mu ni stycz nej Pol sce, po dob nie jak w przed sta li now skim Związ ku Ra dziec kim, gra f i cy mie li względ ną wol ność wy po wie dzi i no wych zle ce nio daw ców, ocze ku ją cych świe żych po my słów – no we go ję zy ka gra f icz ne go dla no wych tre ści. Si ła i eks pre sja pol skie go pla ka tu po wo jen ne go fa scy no wa ła pro jek tan tów z Eu ro py Za chod niej, dla te go Cie śle wicz zo stał przy ję ty we Fran cji z en tu zja zmem. Zresz tą nie wy je chał z Pol ski z po wo dów po li tycz nych, ale przede wszyst kim z po wo du niż sze go po zio mu za awan so wa nia tech nicz ne go po li gra f ii niż w in nych kra jach. Był sfru stro wa ny róż ni cą w ja ko ści pro jek tu i pra cy wy dru ko wa nej. We Fran cji był uwa ża ny za ar ty stę o po glą dach le wi co wych. Naj bar dziej za an ga żo wa ne po li tycz nie pra ce po wsta ły tu z oka zji ob cho dów zbu rze nia Ba sty lii i re wo lu cji fran cu skiej. Ostat nie pra ce pre zen to wa ne w Roy al Col le ge of Art po wsta ły tuż przed je go śmier cią (w 1996 ro ku). Ar ty sta był nie zwy kle ak tyw ny do sa me go koń ca. Pla ka ty przed sta wio ne na wy sta wie po cho dzą ze zbio rów Mu zeum Na ro do wym w Po zna niu, współ or ga ni za to rem wy sta wy był In sty tut Kul tu ry Pol skiej w Lon dy nie.


|15

nowy czas | 4 września 2010

kultura

WYSTWA PICASSA W LONDYNIE I ABAKANOWICZ W KRAKOWIE TO WYSTAWY MISTRZÓW

Mistrzowie Wojciech Sobczyński

Chcę się podzielić z czytelnikami „Nowego Czasu” moimi wrażeniami z dwóch wystaw, które niestety, właśnie się zamknęły. Pierwsza to wystawa Pabla Picassa w Gagosian Gallery (Britannia Street, King’s Cross) w Londynie, druga zaś to ekspozycja Magdaleny Abakanowicz w Krakowskim Oddziale Muzeum Narodowym. Obydwie są wystawami mistrzów. Angielski termin modern masters w leksykonie współczesnych twórców dobrze oddaje rangę tych artystów.

www.jazzcafeposk.co.uk

Orla Murphy and her band Sobota 04.09 – g. 20.30, £5 Urodzona w Belfaście Orla od pięciu lat aktywnie występuje na londyńskich i brytyjskich scenach jazzowych, współpracując z takimi muzykami jak Simon Wallace, Jonathan Gee, Barry Green, Julie Walkington, Amy Baldwin, Winston Clifford. Oprócz koncertów klubowych występowała na liczących się

Wystawy te zorganizowano znakomicie. W Gagosian kuratorem był słynny historyk sztuki John Richardson. Jest on znawcą sztuki współczesnej. Był bliskim przyjacielem Pabla Picassa, a także wielu innych paryskich artystów, włącznie z brytyjskim członkiem paryskiego port folio Francisa Bacona, któremu Bacon w dużej mierze zawdzięcza swój sukces. Galeria Gagosian jest chyba najważniejszą wśród prywatnych instytucji na światowej scenie handlu dziełami sztuki współczesnej. Ich główna siedziba mieści się w Nowym Jorku, gdzie wystawy w Gagosian zawsze są dużymi wydarzeniami w kalendarzu życia artystycznego. I tak stało się też z dwoma filiami Gagosian

festiwalach jazzowych jak Derry Jazz i Big Band Festival w Północnej Irlandii, Glasgow International Jazz Festival czy Swansea Jazzland w Walii. W 2008 roku nagrała swą debiutancką płytę 'Wishful Thinking', która natychmiast zyskała uznanie krytyki muzycznej. Jej głos jest określany jako ciepły i liryczny a jednocześnie ekspresyjny – jak ona sama. Kelvin Christiane Quartet Sobota 11.09 – g. 20.30, £5 Saksofonista Kelvin jest dobrze znany naszej publiczności jako że występuje w każdy ostatni piątek miesiąca z big bandem Wiliego Garnetta.Tym razem wystąpi ze swym kwartetem w programie nowoczesnego jazzu zawierającym zarówno standardy, jak i jego własne kompozycje. Dorobek muzyczny Kelvina jest imponujący: nagrał 16 albumów

w Londynie, jedną na Mayfair, a drugą – otwartą stosunkowo niedawno – w rejonie King’s Cross. Stworzenie filii na Britannia Street było, można powiedzieć, eksperymentem. Tradycyjnie był to rejon Londynu, gdzie na ogół wypuszczali się ludzie w poszukiwaniu zupełnie innych doświadczeń, dość dalekich od doznań publiczności bywającej na wystawach i w muzeach. Dzisiaj jest inaczej. Publiczność normalnie przekraczająca most Millennium na Tamizie i udająca się w stronę Tate Modern teraz do ostatniego dnia podążała, by zobaczyć wystawę Picassa. Oprócz obrazów i grafik Picassa, tworzonych głównie w sześćdziesiątych latach ubiegłego stulecia, w luźnej kategorii „śródziemnomorskich”, organizatorzy pokazali ceramikę, małe formy rzeźbiarskie, kolaże, wycinanki, duże rzeźby w brązie i trójwymiarowe rzeźbiarskie kolaże. Wspólny mianownik całej wystawy to nieokiełznana wyobraźnia artysty. Picasso nie znał konwencji i nie miał zahamowań. To, co bezkompromisowo brał od mistrzów i historii, przetwarzał do swoich cele. I robił to genialnie. Kto nie widział tej wystawy, ma szansę zrobić to, studiując katalog, którego nowa edycja już jest w druku.

zawierających głównie jego własne kompozycje, jak również występował na wszystkich liczących się europejskich i światowych scenach jazzowych. Czuje się znakomicie w różnych gatunkach muzycznych: bluesie, klasycznym jazzie, muzyce latynoskiej i muzyce światowej. Brigitte Beraha and her band Sobota 18.09 – g. 20.30, £5 www.myspace.com/brigitteberaha Urodzona we Włoszech w tureckobrytyjskich rodzinie, wychowana w Monako, Brigitte od 10 lat mieszka w Londynie niestrudzenie koncentrując i tworząc nowe programy muzyczne. W krótkim czasie stała się międzynarodową gwiazdą jazzową prezentując swój niewątpliwy talent wokalny na scenach brytyjskich, jak również w USA, Francji, Belgii, Szwajcarii, Finlandii, Turcji i Nepalu.

Twórczość Magdaleny Abakanowicz była pokazana w Krakowie w podobnych konwencjach wystawienniczych. Nowoczesne, czyste i przejrzyste przedstawienie sztuki, zdyscyplinowane, nieprzegadane, okrojone jedynie do niezbędnych elementów. Wszystko to przyczyniło się do osiągnięcia maksymalnej ekspresji. Artystka osiągnęła swój międzynarodowy sukces serią prac tekstylnych znanych jako „Abakany”. Jednakże od wielu lat uprawia ona czysto rzeźbiarską dyscyplinę, kreując grupy form rzeźbiarskich, których egzystencjalistyczny klimat przemawia do mnie zupełnie. Tak więc w Krakowie artystka pokazała serię pod tytułem „Plecy”, serię postaci zwanych „Ogłowione” oraz serię rysunków pod tytułem „Twarze niebędące twarzami”. Materiały, z których tworzy, są nadal tekstylne, takie jak worki jutowe utwardzone żywicami syntetycznymi. Tematyka prac opiera się głównie na bardzo osobistych refleksjach nad otaczającą nas współczesnością. Abakanowicz jest światowym artystą i przynosi wiele chluby nam Polakom. Szkoda tylko, że Polacy, poza raczej wąskim gronem specjalistów, na ogół nie zauważają jej wielkości.

Jej dotychczasowe dwie płyty znakomicie odzwierciedlają jej międzynarodowe pochodzenie, będąc znakomitą mieszanką anglosaskiej, europejskiej i latynoskiej muzyki. Wraz z Brigitte w Jazz Cafe wystąpią czołowi muzycy londyńskiej sceny jazzowej: Barry Green – fortepian, Fulvio Sigurta – trąbka, Paul Clarvis – perkusja. Willie Garnett Big Band Piątek 24.09 – g.20.30, £5 Niewątpliwie jeden z najlepszych londyńskich big bandów, prowadzony przez saksofonistę Williego Garnetta, którego kariera sięga ponad 50 lat, występuje na scenie Jazz Cafe w każdy ostatni piątek miesiąca. W zespole grają muzycy trzech pokoleń a wokalistką zespołu jest Leslie Christianne, znakomicie interpretująca znane i lubiane standardy jazzowe.

Papa George Blues Band Sobota. 25.09 – g .20.30, £5 W naszej opinii najbardziej kolorowa postać na londyńskiej, europejskiej i światowej scenie bluesowej. W ciągu swej 30-letniej kariery muzycznej Papa George zdobył respekt i uznanie u tysięcy słuchaczy jak również u swych kolegów muzyków. Podziwiany i szanowany po obu stronach oceanu za swój oryginalny głos, oraz pasję, z jaką niesie przez świat swą miłość do bluesa. Jest to specjalny koncert dla tych wszystkich, którzy chcą posłuchać bluesa w wydaniu jednego z największych bluesmanów dzisiejszych czasów. Uwaga miłośnicy europejskiego jazzu! Już wkrótce 3 Festiwal Jazzu Wschodnio europejskiego! W październiku w Jazz Cafe POSK zaprezentują się zespoły z Polski, Litwy, Łotwy, Macedonii, Serbii i Węgier.


16|

4 września 2010 | nowy czas

sylwetki emigracji

W stulecie urodzin Józefa Bujnowskiego Anna Maria Grabania W rozmowie z Wojciechem Ligęzą Józef Bujnowski żalił się, że na emigracji czuje się osamotniony. Śledząc życiorys poety i profesora, z niedowierzaniem przeczytałam, że po przyjeździe do Wielkiej Brytanii przez kilka lat pracował w angielskiej drukarni, nosząc ciężkie paczki z papierem. Co prawda, później był zecerem, ale cóż to za awans dla człowieka tego formatu? Bujnowski był twardy, nie rozczulał się nad sobą, nie narzekał, ale kiedyś w rozmowie ze mną opowiedział mi o tym trudnym dla niego okresie, kiedy nie miał czasu na pisanie. Dla niego, intelektualisty, poety to była najzwyklejsza strata czasu. Bujnowskiego nie interesowała walka o stołki, która po wojnie rozgrywała się wśród polskich wychodźców. Był niezależny, ponad to i jakoś przetrwał. Myślałam, że może trzy żony to na emigrację za dużo. Sprawa jest jednak poważniejsza. Bujnowski należał do ZWZ Wilno, był więziony i torturowany, jakby tego było mało, po wyjściu z więzienia znalazł się w kołchozie Sołomatowo w głębokiej Rosji, z którego mimo porozumienia Sikorski–Majski nie chciano go wypuścić. Pisał rozpaczliwe listy do Delegatury Polskiej, najpierw do Moskwy, później do Kojbyszewa: „Domagam się kategorycznie na podstawie umowy polsko-sowieckiej o odesłanie mię do Polskiej Armii albo do dyspozycji polskiego poselstwa”. Odpowiedzi nie było. Bujnowski zdecydował się na ucieczkę z kołchozu 8 sierpnia 1942, dotarł do Delegatury Polskiej w Kirowie. Po poru tygodniach podróży znalazł się w sztabie w Jangi-Julu u pułkownika Nowiny-Sawickiego. Był koniec sierpnia, okazało się, że jest spóźniony; ewakuacja PSZ w ZSRR do Iranu została zakończona. Na własne ryzyko w przebraniu junackim dotarł do Aszchabadu. Zameldował się u pułkownika Edwarda Perkowicza, zastępcy bazy w Aszchabadzie, placówki zajmującej się likwidowaniem Armii Polskiej w ZSRR. Nie ufali mu. Jego prośba o przyjęcie do armii została odrzucona. Pozostawało mu nielegalne przedostanie się przez granicę z Iranem. „Żeby zrozumieć burzę przeżyć, którą wówczas przeszedłem, trzeba ją przeżyć. Więc front 1939 r., niewola, podziemna walka w Wilnie, więzienie, katowanie, wszystkie przeżycia w kołchozie, moje przedzieranie się do armii wzdłuż całej Rosji, to wszystko bez znaczenia, bez sensu?” Puenta tej dramatycznej historii jest dość banalna i zaskakująca. Bujnowski spotkał panią Szałkiewiczową, która pamiętała go jeszcze z Wilna, i to ona potwierdziła jego tożsamość, a także prosiła o protekcję u pułkownika Nowiny-Sawickiego i rotmistrza Oskierki. Był bohaterem i patriotą, brał udział we wszystkich walkach 2 Korpusu, łącznie z tą pod Monte Cassino, a za udział w ZWZW został odznaczony Krzyżem Walecznych. Poza tym był intelektualistą, humanistą, poetą, bezkompromisowy i sprawiedliwy. Szkoda, że nie znalazła się dla niego lepsza praca po wojnie, chociaż na początek. Jest jeszcze jedna sprawa

dotąd niewyjaśniona. Bujnowski za walkę pod Monte Cassino nie został uhonorowany żadnym odznaczeniem. Dlaczego? Jak wspomina żona poety Heide Bujnowska, dopiero w 1986 roku, kiedy Prezydent RP na Uchodźstwie, Edward Raczyński, dekorował go Krzyżem Oficerskim Polonia Restituta, miał powiedzieć: „Niech ten krzyż zrekompensuje krzywdę, jaką Panu wyrządzono po bitwie pod Monte Cassino”. Czy jakieś fakty, których nie znamy, mogły wpłynąć na blokowanie Bujnowskiego w cywilu? Przyczyny osamotnienia Bujnowskiego można tłumaczyć też tym, że życie kulturalne i literackie w latach powojennych ogniskowało się wokół „Wiadomości”, które programowo były zdominowane przez Skamandrytów. Do dorobku Skamandra nawiązywali Wierzyński, Lechoń, Baliński. Literatura refleksyjna, konfrontująca przeszłość z teraźniejszością, miała być rodzajem psychoterapii dla polskiego wychodźstwa. Józef Bujnowski wymyka się tej koncepcji. Jak pisze w jednym z artykułów Marta Karpińska, Bujnowski dał się poznać jako twórca osobny, zwolennik wyrwania się z „emigracyjności”. Bujnowski był nie tylko poetą, ale i teoretykiem; interesował się teorią awangardy, poezją konkretną. Profesor Alicja H. Moskalowa przyjaźniła się z Bujnowskim przez lata, pisała u niego pracę doktorską na Polskim Uniwersytecie na Obczyźnie w Londynie, później habilitowała się, została profesorem. Ich współpraca przerodziła się w wieloletnią przyjaźń . Po śmierci jej męża państwo Bujnowscy okazali jej wiele serdeczności i zrozumienia. Pod koniec życia telefonował do niej prawie codziennie, nieraz chciał sprawdzić jakiś cytat, szukał pretekstu, żeby porozmawiać. W tym trudnym okresie Alicja H. Moskalowa odwiedzała profesora, żeby mu poczytać, trochę z nim pobyć. Teraz utrzymuje serdeczne kontakty z jego żoną Heide. Według Alicji H. Moskalowej poczucie osamotnienia Bujnowskiego wynikało stąd, że mimo zajęć uniwersyteckich – jako poeta uprawiający poezję awangardową, a zatem niełatwą, nie taką, do jakiej przywykli emigranci – czuł się na uboczu. Powojenni wychodźcy byli wykształceni na wielkiej poezji romantycznej, oswojeni z poezją Skamandrytów. To ta grupa poetycka po wojnie znalazła się w większości w Londynie. Ich pismo „Wiadomości Literackie”, wznowione w Londynie w 1946 roku jako „Wiadomości”, publikowało głównie Skamandrytów i ich kontynuatorów. Poeci awangardowi byli drukowani rzadziej, nie mieli swojego pisma. Bujnowski, zdaniem prof. Moskalowej, po wojnie znacznie rozbudował swą awangardowość, dodając do niej najnowsze trendy europejskie, co mu nie przysporzyło zwolenników.

FANTASTYCZNY CZŁOWIEK! Alicja H. Moskalowa zapamiętała Bujnowskiego jako nadzwyczajnego człowieka; ciepłego, a równocześnie twardego, niezależnego, tolerancyjnego, sprawiedliwego… Do wszystkich był nastawiony życzliwie. Lubił młodzież, sam też był młody duchem. Lubił też się śmiać, przyjaźnił się z Tadeuszem Różewiczem. Pozostała korespondencja obu poetów

i zdjęcia, na których są zawsze pogodni, wręcz rozbawieni. Jak widać, nie konkurowali jako poeci, każdy z nich szedł swoją drogą. Różewicz przyjeżdżał do Londynu na festiwale poezji (Polacy i Brytyjczycy zapamiętali zapewne także Spotkania z Różewiczem organizowane przez Teatr Małych Form w 1993 roku), zwiedzał galerie, zwykle odwiedzając Bujnowskich w ich domu na Balham. Ta przyjaźń datowana z okresu amsterdamskiego przetrwała próbę czasu.

PEDAGOG

Józef Bujnowski, w czasie wojny

Józef Bujnowski (1910–2001) urodził się w Okolicy-Rudawie na Wileńszczyźnie. Poeta, prozaik, eseista, historyk literatury, pedagog, adiutant komendanta Okręgu Wileńskiego, aresztowany przez NKWD, zesłany do pracy przymusowej w kołchozie Sołomatowo w Związku Sowieckim, uczestnik najważniejszych walk 2 Korpusu (Monte Cassino, Ankona, Senio). Przed wojną studiował polonistykę na Uniwersytecie im. Stefana Batorego w Wilnie. Wieloletni profesor literatury polskiej i dziekan wydziału humanistycznego na Polskim Uniwersytecie w Londynie, niemal przez dziewięć lat związany z Uniwersytetem w Amsterdamie, wykładał w Heidelbergu i School of Slavonic Studies na Uniwersytecie Londyńskim. Wydał trzynaście tomów poezji, powieść poetycką „Koła w mgławicach”. Jest autorem licznych esejów i rozpraw o najnowszych kierunkach we współczesnej poezji światowej.

Przez całe życie był nauczycielem. Przed wojną uczył w gimnazjum, podczas wojny na tajnych kompletach, uczył też w wojsku. W 1945 roku został skierowany do pracy nauczycielskiej we Włoszech, w Matino, gdzie prowadził kursy maturalne dla wojskowych. Cieszył się uznaniem i dużym autorytetem. Szkołę, w której nauczał, przeniesiono do Anglii, gdzie do końca 1952 roku pracował na etacie polonisty. Wykładał na kilku uniwersytetach: w Amsterdamie od 1970 roku przez dziewięć lat z krótką przerwą na wykłady w Heidelbergu, gdzie został zaproszony do zorganizowania studiów polonistycznych na wydziale slawistyki, i w School of Slavonic Studies na Uniwersytecie Londyńskim, najdłużej zaś, bo od 1952 roku aż do śmierci, na Polskim Uniwersytecie na Obczyźnie w Londynie. Profesor Alicja H. Moskalowa pamięta jego wykłady. Był popularny, potrafił utrzymać dyscyplinę. W latach osiemdziesiątych na jego wykłady przychodziło nawet 200, 300 osób. Trzeba było przenosić się do Sali Teatralnej czy Malinowej. Heide Bujnowska, która poznała profesora w latach sześćdziesiątych, zwróciła uwagę na jego podejście do młodzieży; wszystkich traktował poważnie, do każdego miał indywidualne podejście, uczył i wychowywał, starał się wpływać na rozwój umysłowy swoich studentów. To mu sprawiało radość i dawało satysfakcję.

TWÓRCZOŚĆ Bujnowski jest autorem licznych prac naukowych, wydał czternaście tomików poezji, jedną powieść poetycką: „Koła w mgławicach”, powstałą w 1945 roku, a wydaną dopiero w 1993 roku przez krajowe Wydawnictwo Baran i Suszyński. Dwa tomiki poezji ukazały się przed wojną: „Błękitny tor” (1937) i „Pięścią w twarz, kwiatami pod nogi” (1939). Poeta, prezes Klubu Błękitnych, który podobnie jak Awangarda Krakowska nie uznawał zamkniętych struktur, konwencji, uważał, że każdy utwór poetycki powinien mieć nową i niepowtarzalną formę. Dwa pierwsze tomiki są wyrazem takiego buntu skierowanego przeciwko tradycyjnej poezji. Jednak jego twórczość poetycka rozwinęła się dopiero na emigracji. Znalazł się w nowej rzeczywistości, po trudnych latach nastąpiła stabilizacja. Pracował nad słowem, eksperymentował językiem, układem graficznym wiersza. Alicja H. Moskalowa uważa, że jego ostatni tomik: „Spod gwiazdozbioru Wielkiego Psa” (Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1987) to twórczość człowieka szczęśliwego. Forma przyszła naturalnie. Pojechał z żoną do Grecji. Pogoda, słońce. Na urlopie odstąpił od


|17

nowy czas | 4 września 2010

sylwetki emigracji indywidualność twórczą. Jako przedstawiciel awangardy poszukiwał nowej formy i zwracał uwagę na dobór słów, wskazywał na inne rozwiązania. „Bujnowski swoim przykładem, a także ofiarnością i bezinteresownością wobec młodych, wpłynął na nasze wybory”, pisał Śmieja w pożegnalnym artykule „Trzeba zrozumieć porządek rzeczy”. Na PUNO pomógł założyć Koło Polonistów Studentów Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie, proponując dwie specjalizacje: twórczość oryginalną i badania historcznoliterackie.Po zajęciach życie literackie toczyło się w kawiarni Dakowskiego, nierzadko z udziałem znanych pisarzy i artystów. Młodzi twórcy drukowali swoje teksty w „Kontynentach ” i „Merkuriuszu”, a Bujnowski był ich doradcą.

OSTATNIA MIŁOŚĆ

Tadeusz Różewicz i Józef Bujnowski, Londyn, lata 70.

swoich rygorów, wyszedł z klatki słów, dał sobie spokój z awangardą. Nie jest to głos odosobniony. Ostatni tomik poety krytyka przyjęła z entuzjazmem. Dariusz Muszer w recenzji zamieszczonej w „Poezji” (nr 10/1988) pisał: „Mało u nas poezji radosnej, żartobliwej, cieszącej się życiem. Dobrze, że podratował nas pan zza siódmej góry i siódmej rzeki”. Florian Śmieja we wspomnieniu pośmiertnym zatytułowanym „Trzeba zrozumieć porządek rzeczy”, zamieszczonym w „Przeglądzie Polskim” 8 marca 2001 roku, pisał: „Znalazł nieobowiązujący, niekoturnowy ton, beztroski humor i bezpośredniość, których brakowało jego eks-

perymentującym wierszom. Pojawiła się w nich dojrzała nonszalancja, która zaowocowała utworami podobającymi się, kto wie czy nie najlepszymi”. W 1988 roku Józef Bujnowski za całokształt twórczości literackiej otrzymał nagrodę Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie.

MISTRZ I UCZNIOWIE „Bujnowski wywarł podobno znaczny wpływ na młodsze pokolenie emigracyjne poetów” – pisał Piotr Kuncewicz. Florian Śmieja to potwierdza. Bujnowski opiekował się młodymi twórcami, wskazywał nowe wzorce, ale niczego nie narzucał, szanował każdą

Józef Bujnowski rozmawia z Peterem Czajkowskim, reżyserem spektaklu „Impressions” powstałym w oparciu o tomik „Spod gwiazdozbioru Wielkiego Psa”. Wiersze przetłumaczyli na język angielski Barbara Plebanek i Tony Howard. Spektakl wystawił Teatr Małych Form.

Bujnowski miał trzy żony. Z pierwszą, Ireną Wilhelminą Terwandówną, farmaceutką, ożenił się w 1934 roku. Ich ślub odbył się w wileńskiej świątyni ewangelicko-augsburskiej, łączyło ich wielkie uczucie, razem pracowali w konspiracji w ZWZ Wilno. Po ślubie wręczył świeżo poślubionej żonie wiersz-manifest, który oddaje temperaturę ich uczuć. Wiersz ten nie był dotąd nigdy cytowany. Oto jego fragmenty. „Ja jestem wicher, bunt i płomień/ Hunn dziki i pogański witeź/ A ty porannej zorzy promień/ Ciche jezioro Switeź/ Cóż mi z pożarów?/ Zórz zapłonień?/ Mam pełne oczy ognia / – chciałbym, byś jeden złoty promień dała mi co dnia”. Ale była to miłość tragiczna, bo rozdzieliła ich wojna. Po wojnie Bujnowski dwukrotnie chciał żonę sprowadzić do Anglii, ale ona bała się i nie ufała. Dopiero, gdy dostała pierścionek, znany jej talizman, uwierzyła, lecz było już za późno. Bujnowski był już związany z Danutą Lewicką, którą wkrótce poślubił i adoptował jej syna. Było to raczej małżeństwo z rozsądku. Heide Pirwitz, studentka historii Uniwersytetu w Getyndze, poznała swojego przyszłego męża w Instytucie Sikorskiego w Londynie, gdzie przyjechała w 1967 roku w poszukiwaniu materiałów do pracy magisterskiej. Miała wtedy dwadzieścia kilka lat, on ponad pięćdziesiąt. Mówiono o nim profesor, poeta, bohater spod Monte Cassino. Któregoś dnia zaprosił ją na wykład. – Jaki ciekawy człowiek – myślała – i bardziej liberalny od innych. Nie był arogancki, zadufany w sobie, ludzi przyjmował takimi, jakimi są. Uczucie przyszło niespodziewanie. Znali się już dość długo, gdy się pobrali we wrześniu 1969 roku. Nigdy tego nie żałowała. Nigdy nie było z nim nudno, bo był to człowiek z pasją. Ponadto miał pogodne usposobienie, niezwykłą inteligencję i niespotykaną bystrość umysłu. Kiedyś powiedział: „Ty jesteś, jak ja”. Znaczna różnica wieku, pochodzenie, inne kultury, języki, a jednak byli do siebie podobni. Zawsze podkreślał, że przyniosła mu w życiu szczęście. To jej poświęcił najpiękniejsze strofy. Erotyk 1. „Gdybym był na pustyni, mówiłbym: jesteś studnią/ nie tylko że odbicie oczu/ na dnie/ nie dlatego/ że usta w źródle/ w ocembrowaniu/ czoło gorące/ skronie/ w łożysku / ale nie wiem gdzie ty, a gdzie ja/ w zapatrzeniu/ w czerpaniu/ żono. 2. Kochanka pieśni nad pieśniami/ była jak róża Sarońska/ a piersi jej jagnięta/ pasły się między liliami/ w hymnach/ a ty oblubienico moja/ sama jesteś/ hymnem/ piersi twoje/ są pieśnią/ strzelistą/ biodra twoje/ piękniejsze nad róże Sarońskie/ olejki wonne i myrra/ w twoim łonie/ oblubienico moja/ nie Salomon/ a król/ bo/ kochasz. 3. Darowałaś mi darowałaś mi darowałaś/ dziewczęcą/ kwitnącą/ młodość/ królewno/ królewski/ dar/ a mówiono mi/ że kwiat paproci / to bajka/ nie świę-

tojańska to była noc/ gdy szukałem/ i nie noc/ gdy znalazłem/ i/ nie bajka („Spod gwiazdozbioru Wielkiego Psa”). W 1969 roku ukazał się artykuł Józefa Bujnowskiego o poezji konkretnej w prestiżowym czasopiśmie wydawanym w Monachium: „Die Welt der Slaven” w tłumaczeniu Heide Bujnowskiej. Artykuł przeczytał dr Jan van Eng, dyrektor literaturoznawstwa na slawistyce w Amsterdamie i zainteresował się jego autorem. Kontaktując się z nim telefonicznie, prosił o pilne spotkanie, do którego wkrótce doszło na lotnisku Heathrow w Londynie. To wtedy Józef Bujnowski otrzymał ofertę pracy na tamtejszym uniwersytecie. Do Amsterdamu pojechali razem na 9 lat, z małymi przerwami. Organizował katedrę literatury polskiej na wydziale slawistyki, stworzył niezbędny warsztat pracy w postaci księgozbioru, ciągle wzbogacanego o nowe publikacje, z którego sam miał okazję korzystać. Zawsze podkreślał, że był to najwspanialszy okres w jego życiu.

OSWAJANIE ŚMIERCI Józef Bujnowski miał ciekawe, bogate życie, pełne dramatycznych wydarzeń, które – zwłaszcza w okresie wojny – przypomina spacer po linie nad przepaścią. Po wojnie również dzielnie znosił ciężką pracę w pierwszych latach wychodźstwa. Właściwie jego byt poprawił się dopiero po otrzymaniu pracy na uniwersytecie w Amsterdamie. Kiedy spotkałam Józefa Bujnowskiego na początku lat osiemdziesiątych, zrobił na mnie wrażenie krzepkiego i szczęśliwego. Jak opowiada Heide Bujnowska, miewał często kłopoty ze zdrowiem. Jego pogarszającej się kondycji nie pomagał nałóg nikotynowy – w 1940 roku palił po czterdzieści papierosów dziennie. Lekarz powiedział mu, że jak chce żyć, powinien przestać palić. I rzucił papierosy z dnia na dzień. W 1994 roku podczas ich pobytu w Polsce bardzo się rozchorował. Stan był poważny. Musieli odwołać lot. Przeleżał kilka miesięcy. Wtedy powstały jego mało znane, przejmujące wiersze, które opublikował tygodnik „Sycyna” (nr 16 z 2 lipca 1995 roku). I w tych wierszach nie zabrakło humoru. „Od dzisiaj zaczynam targ/ o każdy następny dzień/ Wiem, że w tym targu przegram/ może jednak za jakąś cenę/ utarguję kilkanaście dni/ Wezmę na kredyt/ Pytasz czym się wypłacę/ nie mam nic cennego/ kilkanaście słów/ zamkniętych w wiersz/ i nieregularnie bijące serce”. Józef Bujnowski był na swój sposób człowiekiem wierzącym. Mówił, że ma bezpośredni kontakt z Panem Bogiem i nie potrzebuje pośredników. Ostatnie dwa lata przed śmiercią z każdym dniem gasł. Rozmyślał nad swoim życiem, porządkował swoją twórczość, korespondencję, dokumenty. Przy jego fotelu wisiała kopia Psalmu 91 Jana Kochanowskiego: ”Kto się w opiekę”, z którego czasem lubił recytować fragmenty („nie będzie dla mnie straszna żadna trwoga… i na ogromnym smoku jeździć będziesz”). Kilka dni przed odejściem zwierzył się lekarzowi, że boi się śmierci. Lekarz mu odpowiedział, że każdy się boi. 15 lutego 2001 roku był słoneczny dzień, szła wiosna. Rano, przy wspólnym śniadaniu już nic nie jadł, odmówił przyjęcia lekarstw. Przy pomocy żony przeszedł do pokoju i usiadł w swoim fotelu. W pewnym momencie Heide zobaczyła na jego twarzy światło. Odchodził. Podeszła, objęła męża i mocno przytuliła. Tekst powstał na podstawie rozmów autorki z Heide Bujnowską i prof. Alicją H. Moskalową oraz dostępnych materiałów. Zdjęcia pochodzą z archiwum Heide Bujnowskiej.


18|

4 września 2010 | nowy czas

czas przeszły

Kiedy Wielka Brytania rządziła światem Adam Dąbrowski Mogą kojarzyć się z ponurymi domami i dymiącymi kominami, ale były to złote czasy Imperium. To wtedy – na chwilę – małe wyspy na skraju Europy stały się centrum świata. Wszystko zaczęło się 173 lata temu, gdy na brytyjskim tronie zasiadła filigranowa osiemnastolatka – królowa Wiktoria.

Koronacja była prawdziwą tragedią. Odbywała się w pośpiechu. Nie przeprowadzono prób, więc zdenerwowana Wiktoria co chwilę pytała, co ma robić. Arcybiskup Cantenbury nakładał kobiecie pierścień na zły palec, powodując bolesne zadrapanie. Jeden z sędziwych baronów potknął się podczas składania hołdu monarchini i stoczył ze schodów. Początki ery wiktoriańskiej nie były więc spektakularne. Przez większą część XX wieku mieszkańcy Wielkiej Brytanii wspominali ją z niechęcią. W latach sześćdziesiątych oddali nawet jedno z największych arcydzieł ówczesnego malarstwa – Ostatni sen Artura w Avalonie pędzla Edwarda Burn-Jonesa – do muzeum narodowego w… Puerto Rico. Ale dziś się to zmienia. Powstają nowe książki i filmy, a na uniwersytetach kierunki zajmujące się tą epoką. I choć wehikuł czasu – marzenie jednego z najwybitniejszych pisarzy epoki Herberta Georga Wellsa – wciąż nie istnieje, mieszkańcy Wysp coraz częściej wyruszają w podróż do epoki pary, elektryczności i gorsetów. „Jesteś Brytyjczykiem, a to tak, jakbyś wygrał los na loterii” – mówił Cecil Rhodes, brytyjski polityk. Przekonanie, że Brytyjczycy są awangardą, narodem wybranym przez Boga w celu niesienia światu postępu było w owym czasie powszechne. Centrum Londynu uderzało bogactwem i nowoczesnością. Na ulicach pojawiły się krawężniki i oświetlenie. Pierwsze na świecie metro rozwiązało piętrzące się już wtedy problemy komunikacyjne stolicy. Klasa średnia miała coraz więcej pieniędzy. Przepuszczała je więc w teatrach, kabaretach i coraz bardziej ekskluzywnych sklepach. To właśnie na Kensington High Street czy na Regent's Street narodził się dzisiejszy konsumpcjonizm. Niezaspokojony głód nowości sprawił, że zaczęły powstawać gigantyczne domy handlowe. Pomiędzy piętrami można było przemieszczać się pierwszymi windami. Na początku ich operatorzy byli wyposażeni w sole cucące – przecież nie wszyscy klienci byli przygotowani na tak ekstremalne doznania. W czasach królowej Wiktorii świat nagle się skurczył – był na wyciągnięcie ręki (o ile ręka ta ściskała odrobinę gotówki). Po spróbowaniu smakołyków z Indii i kupieniu dywanu z Dalekiego Wschodu można było się wybrać do oszałamiającego Muzeum Alberta i Wiktorii, gdzie przed oczami zwiedzających rozciągały się dobra z całego Imperium, które w owych czasach obejmowało ziemie od Nepalu po Kanadę. Podróże trwały znacznie krócej – pejzaż Wysp błyskawicznie poprzecinały

tory kolejowe. W 1845 roku ich łączna długość wynosiła niespełna dwa i pół tysiąca mil. Pół wieku później – dziewięć razy tyle. Wiadukty i tunele budowane przez wiktoriańskich inżynierów służą Brytyjczykom do dziś, podobnie jak tysiące stacji rozsianych po całym kraju. Podczas swej pierwszej podróży pociągiem sędziwy już w owym czasie malarz Joseph M.W. Turner nie potrafił powstrzymać entuzjazmu: skakał i tańczył po całym przedziale. Potem poświęcił nowemu wynalazkowi jeden ze swoich najsłynniejszych obrazów Deszcz, para, szybkość, na którym pociąg pewnie mknie przez rozmazany, płynny i gwałtownie zmieniający się świat. Mieszkańcy niewielkich wysp na skraju Europy zdawali sobie sprawę, że są one centrum rewolucji kulturowej. „Niewątpliwie żyjemy w czasach cudownych przemian” – mówił z dumą małżonek Wiktorii, książę Albert. Ich tempo był zawrotne. Największe odległości unieważniane były przez dwa wiekopomne wynalazki: telegraf i telefon. Aparat fotograficzny zatrzymywał czas, żarówka odpędzała ciemności. A w Hyde Parku stanął kryształowy pałac. Jego budowa trwała zaledwie dziewięć miesięcy. Powstał ze szkła i stali. Ze swoimi rozmiarami – powierzchnia wystawowa liczyła niemal 100 tys. metrów kwadratowych – był pierwszym cudem świata wieku pary. A w środku? „Dzieła przemysłu wszystkich narodów!” – chełpili się organizatorzy Wielkiej Wystawy z 1851 roku, wydarzenia, na którego potrzeby Crystal Palace został wzniesiony. Wydarzenia, które przyciągnęło jedną czwartą mieszkańców kraju. Zobaczyć tu było można ponad 14 tys. eksponatów: mikroskop, latarnię morską naturalnych rozmiarów, największy na świecie diament i dalekiego przodka samochodów – powóz wprawiany w ruch za pomocą wielkiego latawca. „Chyba tylko magia mogła zebrać tu całe to bogactwo pochodzące ze wszystkich krańców świata” – wspominała z zachwytem pisarka Charlotte Bronte. Oczywiście, nie wszystkie zaprezentowane tu wynalazki się przyjęły. Wśród eksponatów było na przykład wyjęte jakby z opowieści o Wallacie i Gromicie łóżko, które rano przechylało się automatycznie do pionu i wrzucało jego właściciela do wanny. Mimo to wystawa była pokazem triumfu i potęgi Wielkiej Brytanii. Skraplała cały optymizm i energię epoki wiktoriańskiej, która niczym Turnerowski pociąg parła wytrwale ku przyszłości.

Jesteś Brytyjczykiem, a to tak, jakbyś wygrał los na loterii Cecil Rhodes, brytyjski polityk

Ale nie wszyscy podzielali optymizm Turnera i księcia Alberta. Bo całkiem niedaleko od świata kryształowych pałaców żyli ci mieszkańcy Wysp, którzy wyciągnęli mniej szczęśliwe losy. „Miasto z czerwonej cegły, a raczej z cegły, która mogłaby być czerwona, gdyby dym i popiół pozwoliły na to. Było to miasto maszyn i wysokich kominów, z których nieskończone węże dymu kłębiły się ciągle i nieustannie, a nigdy rozplątać się nie

mogły” – pisał Charles Dickens w Ciężkich czasach. Opis ten pasuje do wielu wiktoriańskich miast. Do Manchesteru z niekończącymi się uliczkami okopconych dymem domów, do Sheffield – światowej stolicy stali, i do Londynu, który w owym czasie rozpadł się na dwie części. Na zachodzie mieszkali klienci Harrodsa i smakosze owoców morza. Wschodnie dzielnice zamieszkiwała biedota – głównie przybysze z terenów wiejskich. Co zastawali, gdy przybyli już na miejsce? Mówi nam o tym głośny w owym czasie raport parlamentarny posła Edwina Chadwicka. Przede wszystkim – ciasne izby domów, których było zdecydowanie za mało, by pomieścić potężną falę imigracji. Śmieci gnijące na ulicach. Wodę niezdatną do picia. Choroby i zatrucia. „Rocznie z powodu brudu i złej jakości powietrza ginie więcej ludzi niż podczas jakiejkolwiek wojny, którą w naszych czasach prowadziła Wielka Brytania” – ostrzegał Chadwick i dodawał, że miejsce każdej przedwcześnie zmarłej osoby szybko zajmuje następna – bo rozrodczość w slumsach była nie do opanowania. Najgorzej było w Londynie, ale większość innych miast doby rewolucji przemysłowej nie

odstawała w tym wypadku od stolicy. Lekarz odwiedzający biedną dzielnicę Manchesteru z przerażeniem odkrył, że z jednej toalety korzystało 380 osób. Mathew Crabtree rozpoczął pracę w fabryce w wieku ośmiu lat. Gdy roboty było mniej, pracował 11 godzin. Kiedy trzeba było się przyłożyć, stał przy swojej maszynie od piątej rano do dziewiątej wieczorem. Mieszkał dwie mile od miejsca pracy, ale zwykle zdążył na czas. W przypadku spóźnienia był bowiem bity. Zresztą kary cielesne wymierzano nawet za najmniejsze przewinienia. Mathew opowiadał, że krzyki i płacz nie ustawały w warsztacie ani na moment. W końcu rozlegał się gwizdek. Chłopak wracał do domu, do rodziców. Jadł kolację (o ile była) i szedł spać. Mathew Crabtree był jednym z wielu. Głodowe pensje robotników sprawiały, że rodziny z klasy robotniczej nie mogłyby się utrzymać bez dodatkowych pieniędzy przynoszonych do domu przez latorośle. Prawdę mówiąc, chłopak mógł trafić gorzej. Gdyby, jak tysiącom dzieci w całej Wielkiej Brytanii, przyszło mu czyścić kominy, mógł złamać sobie kark albo udusić się czadem.


|19

nowy czas | 4 września 2010

czas przeszły Głód i niewygody stłoczonych w nieludzkich warunkach mas nieznających się nawzajem ludzi sprawiały, że w miastach dramatycznie rosła przestępczość. Polskie słowo chuligan pochodzi najprawdopodobniej od imienia Houlihan, należącego do irlandzkiego opryszka grasującego w owym czasie po londyńskiej dzielnicy Southwark. Zaniepokojenie szerzącymi się w całym kraju zabójstwami, gwałtami i kradzieżami wyrażała nawet królowa Wiktoria. Trzeba było coś z tym zrobić. Jeszcze w 1829 roku rząd wprowadził na ulice Londynu policjantów – znanych dziś jako bobbies. Na początku nazywano ich peelers (od nazwiska Roberta Peela – ówczesnego ministra spraw wewnętrznych), ale już wtedy ubrani byli w charakterystyczne mundury i czapki. W latach pięćdziesiątych XIX wieku komisariat był już w każdym większym mieście. Ale nawet bobbies nie mogli powstrzymać mordercy z Whitechapel, szerzej znanego jako Kuba Rozpruwacz. W 1888 roku na wschodzie Londynu zaczęto odkrywać ofiary brutalnych mordów na prostytutkach. Zabójca czuł się bardzo pewnie. Był nawet na tyle bezczelny, że wysłał list do przywódcy komitetu obywatelskiego, który codziennie patrolował ulice dzielnicy Whitechapel. Do przesyłki dodał niewielkie pudełeczko z makabryczną zawartością – połową ludzkiej nerki. Jak twierdził, drugą zjadł. Miejsce nadania: „Piekło” – widniało na kopercie. Zbrodniarza nigdy nie złapano. Na nic codzienne patrole i niekończące się domysły mieszkańców. Czy to masoneria? Może ktoś z policji? To z pewnością Żydzi! A może ktoś, kto w tak makabryczny sposób chce wykazać bezradność funkcjonariuszy? Mnożyły się domysły. Na nic zdały się nowatorskie metody prowadzenia śledztwa. Scotland Yard po raz pierwszy sprowadził na jego potrzeby specjalnie szkolone psy. Wkrótce z nich zrezygnował, ponieważ karma okazała się zbyt droga, a nosy ogarów nic nie

wywąchały. Tajemnicę swojej tożsamości Kuba Rozpruwacz wziął ze sobą do grobu. Historyk Paul Begg napisał potem, że dla przedstawicieli wyższych klas był on ucieleśnieniem wszystkich obaw, jakie wiązali z gwałtowną, zdemoralizowaną i brudną masą ludzi czających się w ciemnych zakamarkach East Endu. „Jedyną rzeczą, jaką kobieta może zrobić dla zapewnienia sobie przyzwoitego bytu – to być dobrą dla takiego mężczyzny, którego stać na to, żeby był dla niej dobry” – napisał George Bernard Shaw w Profesji pani Warren. Dziewczyna z rozpuszczonymi włosami – zapewne prostytutka – gwałtownie podnosi się z kolan swojego bogatego kochanka. Do pokoju wpada promień światła. Na fortepianie leżą wciąż otwarte nuty piosenki, którą para jeszcze przed chwilą śpiewała – Often in

Dla Brytyjczyków śmierć Wiktorii był końcem świata, bo niewielu pamiętało go bez królowej the Still Night opowiada o utraconej niewinności. Zegar pokazuje już niemal południe; czasu na zejście ze złej drogi zostało więc niewiele. Pod stołem złowroga przepowiednia: tłusty kot poluje na swoją ofiarę – niewielką myszkę. Awakening Conscience (Budzące się sumienie) – obraz namalowany w 1853 roku przez Williama Holmana Hunta – mógłby stać się symbolem wiktoriańskiej hipokryzji w sprawach seksu. Bo życie w XIX-wiecznej Anglii to życie podwójne. Na pierwszym planie była rodzina, czystość i cnota; na drugim – częste wizyty w burdelu. Prostytucja na ulicach wiktoriańskiego Londynu była powszechna. Gdy po Wiośnie Ludów na Wyspy przybywali imigranci z kontynentu,

W Hyde Parku stanął kryształowy pałac

zwracali uwagę na przepych miasta, ale też na liczbę kobiet pracujących na ulicy. Dostojewski wspominał z przerażeniem tłumy dwunastolatek sprzedających swe wdzięki na Haymarket. W samej stolicy na życie zarabiało w ten sposób niemal 100 tys. kobiet. To nie przypadek, że pod koniec Dickensowskiego Olivera Twista tytułowy bohater schodzi na drugi plan, a nasza uwaga skupia się na Nancy – upadłej dziewczynie o złotym sercu. Przeciwko sytuacji kobiet protestował też dramaturg G.B. Shaw, pisząc swoją Profesję pani Warren. Wiktoriańscy gentelmani nie byli przygotowani na coś tak wulgarnego – cenzura teatralna przezornie zakazała więc publicznego wystawiania sztuki. Prawo nie stało po stronie kobiet. O tym, by głosowały, nie mogło być mowy. Parlament przyjął ustawę, która pozwalała na natychmiastowe uzyskanie rozwodu w przypadku, gdy małżonce udowodniono niewierność. Kiedy zaś winny był mąż, to już nie wystarczało. Wprawdzie pod koniec lat pięćdziesiątych XIX wieku rozwody stały się legalne, ale niewiele kobiet się na nie decydowało. Powód? Po rozstaniu całość majątku – włącznie z posagiem – zagarniał małżonek. Panowie nie musieli się też przejmować dziećmi z nieprawego łoża. Ustawa z 1834 roku zwalniała ich z obowiązku płacenia alimentów. Tradycyjne małżeństwo wiktoriańskie opierało się na uświęconej tradycją dominacji mężczyzny – męża i ojca. Ideałem dla kobiety była rola domowego anioła. W końcu, jak przekonywał socjolog Herbert Spencer, kobieta jest po prostu nierozwiniętym do końca mężczyzną. Instynkt seksualny? To głównie domena mężczyzn – twierdził doktor Harry Campbell w swoim monumentalnym dziele Fizjologiczne i patologiczne różnice sytemu nerwowego mężczyzn i kobiet. Wybitny krytyk sztuki John Ruskin dodawał zaś, że umysł niewiasty ma ograniczoną pojemność. Edukację trzeba mu więc dawkować oszczędnie. Przecież jeśli zapełni go greka czy łacina, nie starczy już miejsca na umiejętności naprawdę kobietom niezbędne: szycie, sprzątanie i gotowanie. Jeśli już kobieta – wbrew podobnym głosom – ukończyła szkoły, dalsza droga nie była łatwa. Charlotte Bronte wspomina w jednym ze swoich listów, że wybór był bardzo zawężony i sprowadzał się do kilku opcji: guwernantka, nauczycielka, pokojówka. Zawsze pozostawała też fabryka. Samotne matki, żyjące na skraju ubóstwa i poddane codziennemu ostracyzmowi, bardzo często decydowały się na samobójstwo. Szerokim echem odbiła się historia Mary Furley opisana przez dziennik „The Times”. W 1844 roku czterdziestoletnia kobieta rzuciła się z jednego z mostów nad Regent’s Canal. W ramionach trzymała półtoraroczne dziecko. Furley mieszkała w przytułku, gdzie regularnie ją maltretowano. Pewnego dnia zabrała dziecko i uciekła. Chciała zarabiać na życie, szyjąc ubrania. Gdy zrozumiała, że nie będzie w stanie się w ten sposób utrzymać, zdecydowała,

że woli odebrać sobie życie, niż wrócić do przytułku. Kobietę odratowano, ale dziecko zginęło. Mimo głośnych protestów mediów Furley skończyła na szubienicy. Była jedną z wielu. „Times” publikował nawet specjalną rubrykę Found Drowned dokumentującą przypadki kobiet – głównie prostytutek – rzucających się z mostów. Podczas gdy Anglicy robili zakupy i oglądali cuda techniki, na Półwyspie Appenińskim spiskowali karbonariusze. Gdy po drugiej stronie kanału La Manche eksplodował impresjonizm, na Wyspach tworzyli prerafaelici zapatrzeni w jasne kolory renesansu. Wrzały ulice Berlina, Wiednia i Paryża. Na ulice Londynu rewolucja nie dotarła. Wiktoriańską Anglię spowijała otulina oddzielająca ją od burzliwych wydarzeń reszty Europy. Rytuału picia herbaty o piątej nie mąciły niepokoje społeczne znane z innych zakątków Starego Kontynentu. Ten spokój Brytyjczycy zawdzięczali swej gotowości do reformowania kraju. Sytuacja kobiet z wolna się poprawiała. W latach pięćdziesiątych wywalczyły one prawo do zabezpieczenia finansowego w przypadku rozpadu małżeństwa. Po interwencji posła i filozofa Johna Stuarta Milla dostały też prawo głosu w wyborach lokalnych. Dzieci od pracy w kopalniach i kominach wybawiła szkoła. Parlament z wolna ograniczał czas pracy, po raz pierwszy w historii fundując wielu Brytyjczykom wakacje z prawdziwego zdarzenia. Wiek XIX bowiem to wiek filantropów i idealistycznych reformatorów, takich jak wspomniany już Edwin Chadwick czy lord Shaftesbury. Era wiktoriańska była złota również dlatego, że tak wielu żyjących ówcześnie ludzi zdawało sobie sprawę z jej ciemnych stron. To prawda, reformy były często powolne i niewystarczające. Kobiety na pełnię praw wyborczych musiały czekać jeszcze długo – do końca I wojny światowej. Ale zmiany wystarczały, by upuścić parę społecznego niezadowolenia. Anglia, którą królowa Wiktoria widziała, po raz pierwszy wychodząc w koronie na balkon Buckhingam Palace, bardzo różniła się od tej z przełomu wieków. Wiktoria umarła 22 stycznia 1901 roku. Dla Brytyjczyków był to koniec świata, bo niewielu pamiętało go bez królowej. Życie bez niej wydawało się niemożliwe. A jednak żyć trzeba było. Nad Europą zbierały się już ciemne chmury, a XIX-wieczny optymizm i wiara w postęp miały być wystawione na ciężką próbę. Gdy wiktoriańska lokomotywa zmierzała ku końcowej stacji, Niemcy i Włochy były już zjednoczone, a Ameryka – niegdyś angielska kolonia – powoli doganiała Imperium. Indyjska „perła w koronie” śniła sny o niepodległości. Rosyjscy rewolucjoniści czytali napisany w bibliotece British Museum Kapitał. A Wiktoria umierała w ramionach swego prawnuka Wilhelma II – jednego z tych, którzy utopią XX wiek w morzu krwi.

Adam Dąbrowski


20|

4 września 2010 | nowy czas

agenda

A New Chapter

Sophia Butler

T

he time between August and September is not recognised in the West as a separate season, but it is known in popular films and literature as the Indian summer. It is the transitional time from the light and warmth of the summer, into the rusty colours and sounds of autumn; when the energy of intensity begins to settle. A certain pause takes place when we stop to feel it. This sweet and mellow time of year ushers in the harvest. In love, passion recedes into introspection; it is a time for addressing and assimilating the sometimes flashing tempers of summer and highly charged emotions in relationships. As the conkers drop to the ground, life feels a little more serious than in the heat and we tend towards nostalgia and a touch of melancholia as the evenings draw in and the colourful carpet of leaves weans us from the bright days into the bleaker mornings to come. After eating macrobiotically for just six months, you respond to natural rhythms. They guide you like a compass, as moods and cravings calm themselves; the whole grains and

jacek ozaist

WYSPA [29] Lecę na chmurze dymu w srebrzystej stroboaureoli – zanotowałem po ciemku na obdartym z folii pudełku po marlboro. Miał to być wstęp do wiersza, piosenki lub czegoś podobnego, co, oczywiście, nigdy potem nie miało być kontynuowane. Ale zapisałem, bo byłem szczęśliwy i uważałem, że warto. I zawsze można było zrymować z boli. Ukryty w mroku sceny pubu Duke of Cambridge – na której onegdaj zagrał sam Jimmy Hendrix – z bijącym sercem patrzę na kołyszących się bezładnie ludzi. Jeszcze parę tygodni temu nie miałem pojęcia, kim są: Pakito, Tiesto, C-Bool, Kalwi&Remi... Bawią się – tętni mi w głowie radosna myśl – tańczą jak szaleni. Spaliłem pierwsze dwa, trzy piątki, bo chciałem, żeby było jak w krakowskiej Rotundzie – ostro, rockowo, metalowo. Zresztą profil Duke’a skłaniał mnie do tego, bym uderzył w mocne tony. Przecież to tu w każdą sobotę zbierała się szalona gromada wielbicieli ostrego grania, a sala prawie pękała w szwach. Ale „moi” Polacy chcieli disco polo, techno, dance.

vegetables hold you on an even keel, not often rocked by urgent cravings for sugar or comfort foods. I find myself living according to the law of attraction and repulsion with regards to ‘rubbish’ thoughts and words, phrases and associations which we are constantly accumulating (mostly unconsciously). I can hear my inner voice in the quiet times now; she tells me that when I start skidding – I must steer in the direction in which I am pushed – only this way is eventual equilibrium regained. After a two year wait, Ania’s wedding finally arrived and our ‘Snob Club’ reassembled in Krakow, where we met and lived together for six months. Our little conglomerate hails from Australia, America, Holland, Hungary, Germany/Italy and the UK; a mixture of pure bloods and mongrels, all living in the Polish diaspora. Krakow came to all of us the first time as a stop gap: we were reluctant to completely relinquish student-dom and begin ‘serious’ life. I was pleased to see that some things do not change; our favourite barman and dear friend Maciek served us our remembered favourites in ‘Wodka’ bar. We had to recognize that each of us was adrift in the world and once again, the homeland brought out the spark we needed to return to our lives with renewed gusto; for soulless jobs to left, dissertations to be written and serious plans to be laid. The wedding was a wonderful fusion of traditions and cultures; the Italians were not sure what to do with the rice, how to handle the Polish vodka which was flowing ceaselessly from open buckets and the meaning of the ‘bramy’ positively baffled them. In the spirit of the World Cup; vuvuzelas were pulled from the Italian cars during the negotiations to allow the bride and groom to pass! At some point during the reception, the language barriers began to fade away and the Italians

began something of a show to rival our Polish waltz and chants. When we shouted “Gorzko! Gorzko!” – meaning ‘bitter’ – the bride and groom had to kiss to sweeten the atmosphere, the kisses became passionate embraces and the guests howled with delight. At which point the men on the groom’s side put a shoe in their mouths and began a tango of sorts amongst themselves. We are still unsure whether this is a custom, or simply the effect of our ‘Wyborowa’! Living together in Krakow as a family would be a brilliant prospect for the Snobs! We struck up a deal: if in time to come we find ourselves isolated and lonely, we will all return and open a bar together. A contingency plan made in heaven! Even if it never comes to pass, the thought itself cushions the harsher blows of life in which we learn the lessons we need to become who we are. My closing column signals the end of Ania’s life as a single woman and the close of living at Ladyholm. A new chapter begins for Ania as Mrs. Esposito, and for Ross and I: new paths. We jumped into our ‘experiment’ of living to-

gether, in the wilderness. Unfortunately, our journeys have led us apart.

Pukali się w głowę, pokazywali mi różne brzydkie gesty, pluli, szarpali się, wychodzili, gdy proponowałem im Metallikę, Acid Drinkers, Vadera, Kata, Theriona, Cradle of Filth... Dwie młode Francuzki ratowały nieco sytuację, od czasu do czasu wyskakując na parkiet, by potrząsnąć przebarwionymi na czerwono czuprynami. To zatrzymało kilku kolesi i około północy, po wypiciu hektolitrów piwa, wszyscy bawili się świetnie. Ale do domu wracałem z opuszczoną głową. Przez całe studia chodziliśmy z Matusiem w każdy piątek do Rotundy. Nieraz był taki tłok, że trzeba było czekać, aż słabsi się upiją i pójdą spać, by dopchać się na parkiet. Ile ja tam widziałem koncertów! Acid Drinkers, Dżem (z Dewódzkim), Closterkeller, Piwo, Artrosis, Bakszysz, Golden Life... – więcej nie pamiętam, choć było tych kapel wiele. O północy zawsze puszczali nam We will rock you Queen, żebyśmy wiedzieli, że jeszcze sześć godzin balangi przed nami, a o szóstej rano, kiedy Luis Armstong nucił swój Wonderful World, to był znak, że już świt i trzeba iść do domu. W Rotundzie leczyłem się z emocjonalnych ran zadanych przez przypadkowo spotkane kobiety, które uważałem za kobiety życia. Tam odpoczywałem po trudach każdego tygodnia i świętowałem udane sesje. Bardzo chciałem przenieść tego ducha młodzieńczego szczęścia i niczym nieskalanej, spontanicznej radości do Duke’a, lecz okazało się to niemożliwe.

Kraków 1997 i Londyn 2006 to były dwa różne wszechświaty. W trzeci piątek mojej daremnej, rozrywkowej krucjaty dla emigrantów jakiś młody, nieco pulchny chłopak wskoczył mi na scenę i zawołał: – A nie masz Pakito?! – Czego?! – Tiesto nie masz?! – Co?! Spojrzał na mnie niczym cierpliwe dziecko na swego mało rozgarniętego tatusia. – Tu trzeba techno zapodać. Ludziska chcą tańczyć, nie czarną mszę odprawiać. Jak nie masz, to ja ci przyniosę. Nawet teraz mam... Sięgnął do kieszeni i podał mi CD. – Kumplowi nagrałem. Bierz i graj! Po kolei!!! Zmieniłem muzykę, zmieniłem sposób myślenia, zapełniłem salę. Odtąd nikt nie wychodził obrażony ani nie pokazywał mi, gdzie mam się popukać, żeby jutro było lepiej. I zaczęło ludzi przybywać. W pewnym momencie przestraszyłem się, że nie dam rady. Nie miałem skąd brać muzyki. Z pomocą przyszedł mi mój młody szwagier, który okazał się wielbicielem techno i bywalcem klubów, o jakich nigdy wcześniej nie słyszałem. Przesłuchiwaliśmy, nagrywaliśmy, porównywaliśmy klimaty i bity. Po tygodniu sieczka w moich uszach przybrała kształt wysublimowanej rozrywki dla mas. Miałem tyle muzy, że mogłem grać imprezę przez tydzień.

Pytanie, czy się do tego nadawałem, delikatnie pominę. Praca to praca. Przygotowałem się, najlepiej jak umiałem, i w niektóre piątki było w Duke’u naprawdę tłoczno. Do pierwszej bijatyki, pierwszych straconych zębów, pierwszych ran zadanych tępym ostrzem nienawiści. Wiele razy słyszałem, że ostra, ciężka muzyka wzbudza agresję. Tymczasem w klubie, który stworzyłem, Polacy bili innych Polaków bez mrugnięcia powieką. Jednemu z nich uratowałem tyłek, trzymając go przez całą noc pod nogami w didżejce. Później okazało się, że to on zawinił. Podobno nasłał na porządnego człowieka bandę naćpanych kolesi, którzy wytłukli mu zęby i połamali żebra. Do końca życia nie zapomnę uścisku jego palców zaciśniętych na moich łydkach, gdy bardzo umięśnieni i zezłoszczeni mężczyźni szukali go po całym klubie. Był siny, prawie zielony, gdy barmanka zamknęła wszystkie drzwi i mógł nareszcie wypełznąć na wolność. Początkowo pracowaliśmy we troje. Przypadkowo złowiona Kasia objęła w posiadanie bar, ja wziąłem salę, a mój – znowu pijący – przyjaciel Grześ pracował jako ochroniarz. Cwana była z niego bestia. Od progu mówił ludziom, że bardzo ceni sobie tę pracę i prosi, by nie wszczynać burd, bo inaczej ją straci. – Słuchajcie, spójrzcie na mnie. Nie jestem kozakiem. Wyświadczcie mi przysługę, proszę. Zachowujcie się przyzwoicie. Jestem niskiego wzrostu, porządnym gościem. Jeśli będą zadymy, zwolnią mnie. Rozumiecie?

Our ‘Snob Club’ at Anias' wedding

In times of acute distress, I always find myself reaching out for philosophies which put things into perspective. The urgency of despair drives us to the brink of madness and sometimes beyond. How can we love fiercely and passionately and be expected to ‘get over it’, ‘move on’ and ‘accept it’ when we don’t want to?! It is an incomprehensible business. It is difficult to know when to fight and when to accept; does surrender mean inaction? How can we act when we cannot trust our instincts, because they are so coloured by our emotional drive? Can we ever come back from hurting each other deeply? By all accounts, this seems to be a ripe time for spiritual development. There is something about the depth of agony and pain which activates the immediateness of life; colours look more distinct, everything tastes sharper, every conversation you engage in feels divinely inspired; gleaning untold pearls of wisdom. For those of you who, like me are experiencing this state, inter-


|21

nowy czas | 4 września 2010

agenda mingled of course with a total trust in the universal order, the consolation is that many people have become enlightened in these situations. The great mystic Osho would instruct couples who had parted to kneel at one another’s feet, expressing gratitude for the opportunity of coming into contact with our own pain, provided by the other (something which never comes into our minds to do when things are going well). I feel that our general approach to ending relationships in our civilisation is comparable to war. Both sides are hurt in different ways and suffering heavy losses; there can be no winners. I know that a day will come to our planet, when people will leave relationships peacefully, lovingly and respectfully. According to Neale Donald Walsh, this will take the form of the “As you wish” and the “I want for you what you want for you” ethos which will govern all human relationships as we continue our spiritual and emotional evolution. I grow tired of being suspended between healing and growth: thoughts and impulses battle one another as I sit, surrendering all to the universe. On miserable days, when positive thinking would get a kick in the posterior, I think back to something I once heard: each soul has agreed to this life, to learn the lessons offered. Many times, it is the souls who are the closest to us, the ones with whom we have shared many lives, who agree to teach us the toughest lessons. When the dark night of the soul comes calling, this belief helps me. Perhaps it is worth examining any ‘enemies’ we have declared in our lives, any people we have condemned. A reversal of this process is fundamental to the completion of it: we must also let ourselves off the guilt-hook with compassion, for any wrongs we have committed. In the eyes of the soul, there is only love – sometimes it is misguided – but each person will be reduced to this vibration again, until we are pulled into the next adventure! Forgiveness happens. It is a spontaneous combustion, not something which can be rushed into or consciously attained. I comfort myself with the knowledge that if something is meant to be, it will be and that everything happens according to the divine plan. We never lose when we love because wisdom and tenderness only grow when we tend to our inner landscapes. In

Działało. Przez długi czas działało. Wszyscy zarabialiśmy przyzwoite pieniądze i tak powinno pozostać. Ale inni zamarzyli o czymś podobnym, a nasz klub na drodze do tego zawadzał. Coraz więcej kolesi napastowało mnie, że ch...wo gram, Grześ dwoił się i troił, by był spokój, lecz obaj wiedzieliśmy, że przestajemy dawać radę. Wskakiwał taki na scenę i walił do mnie wprost: – Jimmy tu grał? A może Bitelsi też? – Nie wierzysz, nie wierz. Ale zaraz po wylądowaniu na Heathrow Hendrix trafił do Duke’a i tu zagrał. Na tej scenie. – I ty tu teraz... te łubyduby puszczasz? – No, tak jakby. – A pieśń „Kalina Malina” znasz? Dałbyś radę zmiksować? Dziwaków miałem w bród. Cała ta nasza emigracja wydała mi sie nagle narodowym zrywem bez wspólnego celu, zbieraniną przypadkowych ludzi, którzy w jednym czasie stłoczyli się w poczekalni życia. Tomek okazał się ratunkiem, lekiem na większość dolegliwości. To on wparował na scenę pierwszy i powiedział mi, że: – Tu techniawy trzeba! Łapał za mikrofon, wrzeszczał: – Cała sala zapie...a! Cieszyło go to i cieszyło ludzi. Przypominał mi duże, pulchne dziecko, które przedwcześnie dojrzało i żądało dostępu do

slowly emptied of our memories; of the goats who ate our vegetable plot, of the exceedingly numerous potato yield, the ordeal of finding Caine the bachelor some company, Hamish our friend appeared bearing pomegranates. We sat with the ruby juice rolling down our chins, recalling the beautiful moments Ross and I shared. I giggle before Hamish delivers his parting speech – I wondered how this would go, but clumsy or emotional ‘goodbyes’ are obviously not his style. The old goat never fails to disappoint and I only realise the full impact of his last ‘teaching’ when I am in solitude. “You know my dear”, he begins, with a coy smile which quickly fades as his eyes sweep over the meadows, “There is not one person who has truly lived, who would wish to be young again. It would be hellish, to repeat all one’s lessons, to experience the insecurities of youth! It becomes obvious that there can be no regrets, because we have done what we can with the resources available to us at the time”, he sighs and smiles, “But these are just words, in time, you will see”, with these words, he turns on his heel and is gone before I manage to extract a promise to write regularly. I know that we will meet again, if not in person, then frequently in our thoughts. I am planning a move to London in time to come and I have no doubt we shall meet again in print as the vibrancy of the metropolis guides me in the future. So long as I am blessed by inspiration – the writer’s most revered muse – I will continue to create and I intend to publish my articles as a book. I extend my heartfelt gratitude to my amazing parents, wonderful friends, fantastic editors, every single one of my lovely readers and the one brilliant Scot without whom none of these experiences would have been possible – Thank You and Farewell for now, Zosia. the words of Randy Pausch, a man who knew he was dying when he gave his last lecture, “Experience is what you get when you don’t get what you want”. Even when all cheerfulness abandons me, nature’s declining and resurgent cycles are a source of hope, even for a bruised heart like mine! One thing is certain – we must always have the energy – no matter how poor the harvest, to sow the seeds of hope once again. The beauty of life is; the wonder of tomorrow. As the house returned to bricks and mortar,

wszystkiego, co było nam, dorosłym, dane. Z czasem zacząłem wycofywać się z tej sceny. Nigdy nie czułem się tam dobrze, chociaż poczytywałem sobie za skromny sukces dzikie tańce klientów, gdy po północy włączałem Dżem, Perfect czy Lady Pank. Wyglądało to jak poweselne, pijackie pseudokaraoke pociągające za sobą nieodwracalne skutki, a jednak takiej miękkości w okolicach serca nie czułem nigdy wcześniej i później. Było fajnie i było warto. Wszyscy o tym wiedzieliśmy. My, obsługa, i oni, klienci. Około pierwszej w nocy wszyscy tłoczyliśmy się w jednej, zadymionej i zatęchłej sali klubowej, za diabła ciężkiego nie chcąc wyjść z Duke’a na wolność.

cdn

@

xxpoprzednie odcinkix

www.nowyczas.co.uk/wyspa JACEK OZAIST Z URODZENIA BIELSZCZANIN Z SERCA KRAKOWIANIN Z DESPERACJI LONDYŃCZYK ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ PISZE GŁÓWNIE PROZĄ POEZJĄ PARA SIĘ NIEREGULARNIE


22|

4 września 2010 | nowy czas

wędrówki w czasie i przestrzeni

Co to są buddyjskie sutry? Włodzimierz Fenrych

K

iedy British Library mieściła się jeszcze w budynku British Museum, odwiedziłem tam wystawę buddyjskich sutr. Wtedy można było robić zdjęcia, teraz te same sutry można zobaczyć na stałej wystawie w British Library, ale już nie wolno fotografować. Mam więc trochę zdjęć starych rękopisów powstałych w średniowieczu w Indiach. Niektóre z nich to znane mi dobrze teksty, na przykład Sutra Serca, którą kiedyś w Japonii nauczyłem się prawie na pamięć. Było to wtedy, kiedy przez parę miesięcy mieszkałem w klasztorach zen. W klasztorze zen pobudka jest przed świtem, o czwartej rano wszyscy muszą być już w zendo i medytować. Zaraz po medytacji, jeszcze na czczo, wszyscy gromadzą się w hondo, by przed figurą Buddy recytować sutry. Jest to najważniejszy rytuał dnia – rytmiczna recytacja w rytm uderzeń w drewnianą rybę i raz po raz w gong. W klasztorach zen rytuał ten trwa stosunkowo krótko, około godziny, recytowane są też raczej fragmenty sutr, a nie całe sutry. Wyjątkiem jest tak zwana Sutra Serca, która jest krótka i recytowana zawsze w całości. Jest to najważniejszy tekst buddyzmu zen, większość mnichów zna go na pamięć. Co to jest ta Sutra Serca? I co to w ogóle są buddyjskie sutry? Dwa i pół tysiąca lat temu po równinie nad Gangesem chodził książę Siddharta i głosił naukę, że każdy człowiek jest powołany do Przebudzenia, czyli dogłębnego zrozumienia rzeczywistości. Takie Przebudzenie w sanskrycie zwie się Bodhi, a sam książę Siddharta miał przydomek Buddha, co znaczy Przebudzony. Zyskał on jeszcze za życia wielu uczniów, a kiedy zmarł, pojawił się problem – jak zachować jego nauki dla potomności. Pismo nie było wówczas w Indiach w powszechnym użytku. Istotne teksty – w Indiach za takie uważano głównie teksty religijne – przekazywano z pokolenia na pokolenie, ucząc się ich na pamięć i grupowo recytując. Uczniowie Buddy postanowili tę samą metodę zastosować do nowej nauki. Zwołano wielki sobór w pobliżu miasta Radżagryha, by przypomnieć sobie wszystkie kazania Buddy i nadać im formę łatwą do zapamiętania. Najwięcej w pamięci utrwalił ukochany uczeń Buddy imieniem Ananda, który przez ostatnie lata życia nie odstępował mistrza ani na krok. Problem był w tym, że Ananda w owym czasie nie osiągnął jeszcze Przebudzenia, a pamięć bywa zawodna, dlatego autentyczność pamiętanych przez niego kazań musieli potwierdzić ci, którzy już Przebudzenie osiągnęli i wiedzieli, co Budda mógł powiedzieć. Na szczęście w Radżagryha było aż dziewięćdziesięciu dziewięciu Przebudzonych, a przewodził im główny uczeń Buddy imieniem Mahakaśiyapa. W ten sposób powstały pierwsze sutry. Recytowane były regularnie grupowo, podobnie jak Wedy, tyle że nie w antycznym już wówczas języku wedyjskim, lecz w ówczesnym potocznym języku północnych Indii, zwanym pali. W I wieku naszej ery nowa nauka dotarła na Cejlon, gdzie ten język nie był zrozumiały, więc by ułatwić spamiętanie

Recytacja sutr w klasztorze zen. Fot. Włodzimierz Fenrych

sutr, spisano je wszystkie na palmowych liściach. Co ciekawe – w języku dla Cejlończyków obcym. Dlaczego? No bo w I wieku naszej ery nie była to wcale taka nowa nauka, wśród jej wyznawców znajdowali się tradycjonaliści, którzy twierdzili, że do starych kilkusetletnich tekstów nie należy wprowadzać żadnych zmian. Bo autentyczna nauka to ta, której nie zmieniono. Tak twierdzili tradycjonaliści, ale wcale nie dla wszystkich było to oczywiste. Inni uważali, że przez kilkaset lat zmieniły się warunki, zmieniła się mentalność, zmienił się nawet język, że w nowych warunkach Budda głosiłby inne teksty i w innym języku. Przecież przed setkami lat też mówił w języku zrozumiałym dla otoczenia. Na początku naszej ery w północnych Indiach językiem warstw wykształconych, w tym i dworów królewskich, był sanskryt. Wtedy właśnie zaczęły powstawać sutry spisane w tym języku. Ale nie tylko język się zmienił. W tych nowych sutrach w dialogach między Buddą a jego uczniami biorą udział nieziemskie istoty zwane bodhisattwami (czyli dosłownie bojownikami o Przebudzenie). Taka właśnie jest Sutra Serca, gdzie na pytanie mnicha imieniem Śiaripura odpowiada nie Budda, ale siedzący obok bodhisattwa Avalokiteśwara (dosłownie Słuchający Płaczów Świata). Czy takie fantastyczne teksty można nazwać nauką Buddy? A jakżeby inaczej? Istniał przecież precedens – na soborze w Radżagryha to przebudzeni redaktorzy orzekali, co Budda mógł powiedzieć. Kilkaset lat później podobni redaktorzy orzekli, co Budda powiedziałby w nowych warunkach. My tego, oczywiście, tak nie widzimy, dla europejskich badaczy te sanskryckie sutry to nowa nauka powstała w późnej starożytności. Zwana jest ona zwykle buddyzmem Mahayany, czyli Wielkiego

Wozu, w odróżnieniu od Theravady, czyli Nauki Starszych. Theravada rozpowszechniła się na Cejlonie, w Birmie i Syjamie, natomiast Mahayana w Azji Środkowej, Chinach i Tybecie, potem też w innych krajach Dalekiego Wschodu, w tym w Japonii. Mistrzowie Theravady wychodzili z założenia, że nauki Buddy nie należy zmieniać, a więc i tłumaczyć na inne języki, i że mnisi powinni się raczej uczyć języka pali. Mistrzowie Mahayany uważali, iż – przeciwnie – sutry należy tłumaczyć, by były zrozumiałe dla każdego. Tłumaczono więc je na irańskie języki Azji Środkowej, na tybetański i chiński. Podobno pierwsze tłumaczenia na chiński zrobił w II wieku naszej ery perski mnich znany pod chińskim imieniem An Shigao. Żyjący na przełomie IV i V wieku mnich Kumaradżiwa, pochodzący z pustynnej oazy na Szlaku Jedwabnym, był zatrudniony przez chińskiego cesarza specjalnie do tłumaczenia sutr. Wzdłuż Jedwabnego Szlaku kwitły w owym czasie buddyjskie klasztory, a w Afganistanie w skalnych urwiskach kuto największe na świecie posągi Buddy. Później te klasztory zostały opuszczone i dopiero w naszych czasach ponownie odkryte, łącznie z bibliotekami pełnymi sutr, świetnie zachowanych w pustynnym powietrzu. Wkrótce Chińczycy przejęli inicjatywę i z zapałem sami przekładali sutry. Niektórzy wyruszali do Indii specjalnie w poszukiwaniu nowych tekstów i z ich opisów podróży wiadomo, że w Indiach spisane sutry były raczej rzadkością, natomiast mnisi potrafili całe długie sutry wyrecytować z pamięci. Najwyraźniej zapisywania sutr nie uważano tam za działalność pierwszoplanową. Niewątpliwie średniowiecznych rękopisów indyjskich – przepisywanych na palmowych liściach, taki był bowiem w tym kraju standardowy materiał książek – zachowało się niewiele. Inaczej w Chi-

nach, tam przepisywanie sutr było jednym z głównych elementów życia klasztornego. Wykształcił się nawet specjalny styl kaligrafii przeznaczony do ich przepisywania. A skoro tylko wynaleziono druk – sutry poszły pod prasę. W rezultacie w chińskim przekładzie zachowało się ich więcej niż w sanskryckim oryginale. Sanskryckich wersji najwięcej jest głównie w Tybecie, gdzie sutry wprawdzie też tłumaczono, ale tybetańscy mnisi do dziś się uczą sanskrytu i potrafią czytać oryginały. W Japonii natomiast przepisywano sutry po chińsku, nie tłumaczono ich na japoński. Do dziś w japońskich klasztorach recytuje się sutry zapisane po chińsku, acz Japończycy wymawiają je na swój sposób, którego żaden Chińczyk by nie zrozumiał. Europejscy badacze często traktują sutry jako wykład jakiejś filozofii. Trudno o większe nieporozumienie. Sutry bardzo często sobie zaprzeczają, głosząc w różnych miejscach tego samego tekstu tezy przeciwne, a nierzadko głoszą, że wszelkie poglądy należy porzucić. Recytowana głośno sutra ma sprowadzić umysł do stanu ułatwiającego osiągnięcie Przebudzenia, filozofia tu niepotrzebna. Jest to gatunek literacki przeznaczony do grupowej recytacji, co spowodowało rozwój specyficznych cech niespotykanych w innych formach literackich. Wszystkie sutry powstały w Indiach w czasach, kiedy nauka w tym kraju była nieodłączna od religii. Indyjska nauka późnej starożytności i wczesnego średniowiecza stała na bardzo wysokim poziomie, istniały wielkie uniwersytety – powstały w IV wieku uniwersytet w Nalandzie jest prawdopodobnie najstarszym uniwersytetem na świecie. Tyle że tamtejszych uczonych interesowało przede wszystkim to, jak doprowadzić umysł ludzki do stanu ułatwiającego Przebudzenie. Uczeni owi byli byddyjskimi mnichami, a ponieważ w buddyjskich klasztorach grupowa recytacja była normalną praktyką – tworzono teksty, które recytującego miały doprowadzić do takiego właśnie stanu. Stąd też te specyficzne cechy sutr, na przykład rytmiczne powtórzenia całych formuł przy niewielkiej zmianie treści, co powodowało rytm następujących po sobie znaczeń. Stąd też te przeciwstawne znaczenia fragmentów następujących bezpośrednio po sobie, co stanowi nierozwiązywalną zagadkę dla europejskich badaczy próbujących znaleźć w tym jakąś filozofię. Tak właśnie jak w Sutrze Serca, w której bodhisattwa Awalokiteśwara wylicza mnichowi Siaripurze wszystkie rzeczy, które są bez znaczenia, a obejmują one praktycznie wszystko, łącznie z Przebudzeniem, Buddą i, oczywiście, wszelkimi poglądami. Dziś wydaje się tłumaczenia sutr na europejskie języki, więc można sobie to kupić w formacie książkowym, usiąść w fotelu przy kawie i przeanalizować. Tyle że sutry nie są tekstami przeznaczonymi do czytania przy kawie. Zawartość żołądka nie jest bez znaczenia dla recepcji tego rodzaju tekstów. To wcale nie przypadek, iż w klasztorach zen sutry są recytowane przed śniadaniem.


|23

nowy czas | 4 września 2010

czas na relaks

24-HOUR BAKE-A-THON » Earlier this year I took part in a 24-hour Bake-a-thon project where

mANIA

a team baked, decorated and sold cakes for 24 hours in a sponsored event raising money for ‘Phakama UK’ and arts charity working with disadvantaged young people. Today I am talking about it with CorInnE MICallEF, a theatre director and Phakama facilitator.

GOTOWANIA map and then the audience came to eat our map. People were literally eating the city. It was really lovely. Food is such an important and emotive thing that can unite everyone. Which is why we thought that the ‘Bake-a-thon’ was such a good idea!!!

Mikołaj Hęciak I really appreciate that you found a spare hour for our interview, you are very busy single mother. Let’s start from beginning. Could you introduce yourself and Phakama UK’?

And it was your idea.

– It was my idea. What happen was ‘Phakama’ went to Indonesia in February and we did a fantastic project there with a local theatre company. When we came back to London we wanted to bring the Indonesian company here. We had to raise 35,000 pounds. We sat down to discuss how we can raise the money to make our dream happen. We came up with different ideas including gala night and bake-a-thon.

– I am a theatre director and have been working with ‘Phakama’ for seven years. ‘Phakama’ started in 1996 in South Africa as an initiative of LIFT, the London International Festival of Theatre. At the time there was very little cultural exchange happening between the UK and SA but LIFT took artists and young people to SA and worked in Cape Town with their counterparts there. It started as a project about finding ways of collaborating with equality between artists and young people and teachers. It was only meant to be a one-off project, but everyone was so excited by finding a new way of making performance that the team wanted to continue the work.

Making cakes for 24 hours is really a challenge for amateurs.

– Yes, and I felt that if this would happened we should do something spectacular, because cooking for 6 hours is not a big deal so it had to be 24 hours. My dad is a baker and I thought he might help us. Everyone likes cakes.

– We discovered that the day we sold them. Cakes make people happy. We managed to sell nearly 1000 cakes and people were happy to buy them.

What does ‘Phakama’ actually mean?

– It means ‘to lift, elevate and empower’ in the South African language Xhosa. People from SA stayed there and continued the work. Those who come back to UK created a ‘Phakama’ here in England.

How did the decoration go?

– We had a big team of people, but unfortunately there was so much to do and set up and some of people which came to help to decorate cakes could only come around 1 pm…

Corinne, what is Phakama’s philosophy?

– The principle underlying our approach is that everyone entering a project has something to give and everyone has something to gain. There is equality between all of us whether we are teachers or young people, novices or experts, everyone has something to contribute and to learn from the others. So in a project we think what we need to make the project happen. So, for example, I can give my knowledge of theatre and gain from you how to make cakes. Or other thing, you know, like normally skills in singing, music, dance, art, writing, stage management, pyrotechnic fire works and maybe administrative skills or pastoral as well. All these things like we need to make a performance happen. In one word it is equality.

– Equality and a democratic way of working. What we make together is based on people’s experience really. Our starting point is who we have in the room and also the content of the work we make is based on real stories that come from the group. So there is not a play script whatsoever, all the performances come from people’s stories. But you need some supervisors, someone in charge. How you manage this matter?

– Normally there is no one director voice, it is like several. Let’s talk about food.

– Yes, there is something really important to ‘Phakama’ – food. Particularly the act of eating together and cooking together and social time. This is very important in our projects. When people come together. It’s not always about the work, is quite often during a break or lunch break

And your event started before midday?

or after. That’s when people really get to talk to each other and get to know one another. So, something we used to do in our workshops is lunch hour. 2-3 people every week would go and cook something and then serve lunch for everybody. Usually we have a big lunch with people cooking food from different places in the world, so like we have somebody from Togo they would to cook something African food. Then next week someone from Ivory Coast or Brazil or Europe or the Caribbean so, you know, food specific to where they come from. Then we will sit down, like a proper sit down lunch and eat and talk just really to know each other. So in that way Phakama has acted a lot like a family to the young people. Particularly when they have no family.

– Yes, and this is really important. Which is why whatever project we do – somehow we find a way to link it to food.

C: Yeah, at 10am. What happened was we had enough to start us off and after, basically we kept decorating them whole day, nearly to the last hour. So the cakes were freshly decorated to order! Have you managed to raise enough money?

– We have raised over £20,000 and are still fundraising for the final bit of money. The Indonesian company will be coming to the UK in Spring 2011 and we will perform our new play together The World At My Feet in East London. And recently ‘Phakama’ moved to new headquarters in East London.

– That’s right. We moved the office to Mile End and are now a resident company in the Drama Department of Queen Mary University. Congratulations. I wish you many new successful projects.

One of cakes we baked for Phakama during Bake-a-thon were traditional, very popular in the UK butterfly cup cakes. Following recipe I took from Good Food Magazine. To make about 12 of them we need: 140 g self-raising flour, ½ tsp baking powder, 85 g butter, at room temperature, 85 g golden caster sugar, 50 g lemon curd, 2 large eggs, 100 g blueberries. And for decoration we need: 175 g lite mascarpone, 50 g lemon curd, 100g bluberries, and icing sugar for dusting. Line the tin and weigh the ingredients: Heat oven to 180C/160C fan/gas 4 and put a paper case in each space in the fairy cake tin. Next, take the large mixing bowl and weigh in the flour, baking powder, butter, sugar and lemon curd. Add the eggs: Break the eggs into the small bowl, then add them to the other ingredients, making sure that there isn't any eggshell in the bowl. Get whisking. Whisk everything together really well until creamy with the electric hand whisk. Then carefully stir in the blueberries with a metal spoon or spatula. Spoon into the cases: Use the ice cream scoop or spoon to spoon the mixture evenly into the paper cases. Make sure you get the mixture inside the cases. Now put the cake tin in the oven and bake for 15 mins until the cakes are golden (to check they are ready, see the tip box, left). Cool for a few mins, then lift the cakes onto a cooling rack. Make the topping: Clean the large mixing bowl and dry well. Then put the mascarpone and lemon curd into the bowl and beat together with a wooden spoon until well mixed. Now decorate: Carefully cut a circle out of the top of each cake - ask an adult to help you. Lift off the circle and fill the space with the lemon filling followed by some blueberries. Halve the circle of the cake that you have cut out and place on top to create butterfly wings. Put some icing sugar in a tea strainer and dust over the cakes. Enjoy!!!

There was a project called ‘Eat London’.

– I wasn’t directly involved in that work. It was project from LIFT and Phakama was one of 12 community groups involved. Basically the map of London was divided into 12 squares and each community group got a section and had to turn a piece of map into a 3D sculpture made of food. When I saw this project on Youtube I was speechless.

– It was incredible. On the day of the event all the communities groups came together to Trafalgar Square and put together pieces of the

Above: Corinne Macalief, left: Mikołaj, Sam and Lee, Corinne’s father at 24 hour Bake-athon


24|

4 września 2010 | nowy czas

zdrowie i uroda

TWOJE ZDROWIE W TWOICH STOPACH Czy wiesz, że już cztery tysiące lat temu na podstawie stopy chińscy lekarze potrafili postawić prawidłową diagnozę co do stanu zdrowia danej osoby? Odkryli oni, że masując i uciskając określone punkty na podeszwie stopy i nie tylko, można złagodzić lub zlikwidować bóle, a także poprawić funkcjonowanie narządów wewnętrznych. Okazuje się, że na tej pozornie mało ważnej i często traktowanej po macoszemu stopie znajdują się receptory, od których zależy nasze samopoczucie, zdrowie i witalność. Prawidłowo wykonany masaż refleksjologii (bo tak brzmi jego nazwa) sprawia, że pacjent natychmiast czuje się odprężony, rozluźniony i odświeżony. Dzieje się tak, gdyż w wyniku tego zabiegu leczniczego następuje poprawa krążenia krwi. Dochodzi do odkwaszenia (częsta przyczyna wielu chorób) i oczyszczenia narządu ze szkodliwych produktów przemiany materii, co z kolei wpływa na usprawnienie rozprowadzania w organizmie substancji odżywczych i tlenu. Taki narząd zostaje pobudzony i niejako zmuszony do pracy. Wówczas sam zaczyna produkować na przykład hormony niezbędne do prawidłowego funkcjonowania całego ustroju lub zwalczać bóle, np. kręgosłupa. Organizm stopniowo sam jest w stanie uporać się z nadwagą, cukrzycą, bezsennością czy tak obecnie uprzykrzającą życie depresją. Należy podkreślić, że bardzo znane i cenione na świecie kliniki czy salony piękności od dawien dawna stosują tę metodę jako niezbędną w celach leczniczych, a także upiększających. Okazuje się, że doświadczony refleksolog potrafi sprawić, iż stopniowo spłycają się nasze zmarszczki, cera nabiera zdrowego wyglądu, a oczy blasku, skóra zaś staje się jędrna i aksamitna – jednym słowem, pięk-

Refleksjolog Małgorzata Rahimi

0772 353 2697

na tej pozornie mało ważnej i często traktowanej po macoszemu stopie znajdują się receptory, od których zależy nasze samopoczucie, zdrowie i witalność

refleksjologię, mu si być do brze prze szko lo na, znać tech ni kę, to po gra f ię punk tów roz miesz czo nych na sto pie, wska za nia i prze ciw wska za nia. Po win na też za po znać się z ogól nym sta nen zdro wia pa cjen ta. Po le ca my tę jed ną z na tu ral nych me tod le cze nia, gdyż w wie lu przy pad kach jest sku tecz na, a co naj waż niej sze po ma ga cho re mu or ga ni zmo wi sa mo dziel nie wal czyć z cho ro bą bez po śred nic twa che mii.

Małgorzata Rahimi nie je my, a wszyst ko dzię ki stop nio we mu przy wra ca niu or ga ni zmo wi w spo sób na tu ral ny zdro wia, har mo nii i wi tal no ści. Nie ste ty, obec nie ogrom nym za gro że niem jest sta le zwięk sza ją ca się kon sump cja le ków. A tym cza sem każ dy lek, a tak że wi ta mi ny sta no wią broń obo siecz ną i po cią ga ją za so bą po waż ne kon se kwen cje. Na le ży bo wiem zdać so bie spra wę, że ich sku tecz ność spa da w mia rę prze dłu ża nia ku ra cji. Po pew nym cza sie każ dy lek prze sta je dzia łać, a na dal sto so wa ny za czy na wy wie rać wręcz szko dli we dla or ga ni zmu dzia ła nie (aler gia, agre sja, bez sen ność, bó le gło wy, otę pie nie, de pre sja, oty łość itp.). Na przy kład le ki prze ciw bó lo we po cząt ko wo li kwi du ją ból, póź niej prze sta ją go ła go dzić, a w koń cu mo gą go na wet na si lać – w ostat nim okre sie już sa mo od sta wie nie tych le ków przy no si zła go dze nie bo lów. Nic więc dziw ne go, że za ufa nie cho re go do współ cze snej me dy cy ny jest wy raź nie nad we rę żo ne. Wie lu pa cjen tów świa do mie re zy gnu je z do bro dziejstw służ by zdro wia i zwra ca się do na tu ral nych me tod le cze nia, któ re cie szą się co raz więk szym za ufa niem. Bo prze cież ro zu mo wa nie prze cięt ne go czło wie ka jest trzeź we i prak tycz ne. Nie in te re su ją go na uko we aspek ty me tod le cze nia, ale przede wszyst kim ich sku tecz ność. Na le ży za zna czyć, że oso ba prak ty ku ją ca tę me to dę le cze nia, czyli

Je stem klient ką Katherine Corbett Clinic od 15 lat, są ni mi tak że mo je ko le żan ki. Kli ni ka ist nie je od 1953 roku, ma znak o mit ych spec ja li stów – wy so ko kwa li f i ko wych le ka rzy, pie lę gniar ki i te ra peu tów. Tym róż ni się od in nych, że kła dzie du ży na cisk na po cząt ko we kon sul ta cje oraz in dy wi du al ne po trze by i ocze ki wa nia pa cjen tów. Kli ni ka ofe ru je naj now sze za bie gi i pro ce dur y kos me t ycz ne, szcze gól nie w sto ma to lo gii ko sme t yczn ej, za bie gach ko sme tycz no -es te t ycz nych twa rzy, aku punk tu rze, pi lin gach, elektrotera pii. Ma wyj ątk o wo do bre wy ni ki i re pu ta cję w za bie- gach z użyciem wypełniaczy dermatologicznych i botoksu. Usłu gi kli ni ki są pro wa dzo ne w at mos fe rze przy ja znej i życz li wej dla klien ta, ce ny nie są wy gó ro wa ne, a lo ka li za cja w cen trum Lon dy nu. Chęt nie słu żę po ra dą! Gra ży na Max well


|25

nowy czas | 4 września 2010

czas na relaks sudoku

łatwe

6 2 7 1 5 7 6 1 2

średnie

9 3 2 8 2 9 4 1

7

6 9 2 3 5 7 9 7 8

trudne

9 6

7 5

5

6

9 6 3 8 2 7 7 9 4 2 5

3 2 7 4 6 1

3 4

8 1

2 7

4

1

5 2 6 9

7

5 4 1

3 8

2 8 7

5

9 1 7 5 2 9 4 6

4 2 6 8 1

6

5 9

4

1 6 9 4 2 2

3

krzyżówka z czasem nr 11

aby język giętki powiedział wszystko, co… przyjdzie palcom do głowyi

Turystyczny... szlag Urlopowy czas sprzyja podróżom i przemyśleniom – tym językowym również. Zdarza się często, iż to, co widzimy i słyszymy podczas tych wędrówek, skłania do niewesołych refleksji. W lecie na turystycznych szlakach spotkałam wielu Polaków. Moją radość z tego, że w rodakach drzemie podróżniczy duch, przyćmił, niestety, przykuwający moją uwagę nasz ojczysty język. Rozpoznawalny jest natychmiast, bo jego wersję – nazwijmy to – codzienną czy też pospolitą charakteryzuje użycie rozmaitych słów zamiast... znaków przestankowych lub jako wątpliwych ozdobników. W tym miejscu przepraszam wszystkich tych, którzy posługują się starym, tradycyjnym językiem polskim – powszechnie uznawanym za kulturalny. Jest słoneczny, piękny dzień, wybieramy się zatem z mężem na wycieczkę, aby łyknąć trochę świeżego powietrza, odpocząć i delektować się niesamowitością natury. Docieramy na stację kolejową..., no i słyszymy: – K.... o której k.... przyjedzie k.... w końcu k.... ten pociąg? W końcu przyjeżdża. Wsiadamy do zatłoczonego wagonu, w którym siedzą uśmiechnięci młodzi ludzie. Prawie natychmiast dobiega nas głos dziewczyny rozmawiającej z kimś przez telefon: – Bo po ch... ci to było? Mówiłam ci k.... że tak to się k.... skończy! Trwa to długi czas i konwencja jest ta sama. Na najbliższej stacji przesiadamy się więc do innego wagonu, a tu, proszę – też rodacy. Dwaj młodzieńcy, chyba nawet zaprzyjaźnieni, w rozmowie zwracają się do siebie per: ty stary ch... Kiedyś nazywano to mową rynsztokową, ale przecież to nie rynsztok tylko zwykły, przyjazny dialog miło prezentujących się ludzi. Dojeżdżamy do celu podróży i wyruszamy w trasę. Pogoda jest piękna, widoki wkoło zapierają dech w piersi i to, co słyszymy,

również. Przed nami idzie młoda para i znowu dobiegają nas owe przerywniki, których jest więcej niż innych słów w zdaniu. Po godzinie marszu siadamy, żeby odpocząć w urokliwym miejscu, upajając się latem, słońcem i cudnym krajobrazem. Nieopodal nas na ławeczce siedzi małżeństwo z małym dzieckiem. Dziewczynka o wyglądzie niczym aniołek z obrazków bawi się obok rodziców, ale najwyraźniej coś jej nie wyszło, bo... zaklęła szpetnie. Co na to jej rodzice? Wybuchają gromkim śmiechem. Żadnego zażenowania, wręcz przeciwnie – duma z kilkuletniej pociechy, która tak świetnie radzi sobie z językiem. I tak adekwatnie do sytuacji. Oboje zachwycają się, że nawet r w użytym przez siebie wyrazie wypowiedziała starannie, z czym zwykle ma kłopoty. Idziemy dalej. Znów rozmowa po polsku. Żona spokojnie, bez emocji opowiada mężowi o jakiejś sytuacji w pracy: – A wtedy ona k.... powiedziała, że musi być make up, no to ch.. będę się k.... malować. Jakiś czas później, gdy mijamy grupkę następnych turystów (polskich!), dowiadujemy się, że jeden z nich jest głodny, i to bardzo: – K.... jestem w ch... głodny. Wszystko k.... bym wpie...... Zdarzały się też przykłady fantazji słowotwórczej – choć wszystkich i tak nie bylibyśmy w stanie zapamiętać, zresztą po co? Tak więc do naszych uszu docierały słowa: kuźwa, zajefajnie, wypierdykać, zapinkalać itp. itd. (to tylko te najdelikatniejsze okazy językowe). No przecież nikt takiemu nie może zarzucić, że się nieodpowiednio wyraża – wszak nie wypowiada się wulgarnie, wręcz łagodzi słowa. Poza tym i tak tu jest obczyzna i prócz Polaków polskiego nikt nie zna, a także mówiący jest anonimowy, więc może sobie słownie poswawolić.

Pisząc to, nie jestem ani odkrywcza, ani oryginalna. Zjawisko to znane jest nam wszystkim aż nadto – nie tylko w czasie wakacji i nie tylko na turystycznych szlakach. Zdumiewa mnie jednak potrzeba używania wulgaryzmów w prostych, normalnych sytuacjach, w codziennej komunikacji. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że są przecież takie okoliczności, w których każdemu w przypływie gniewu może się zdarzyć użycie jakiegoś niecenzuralnego wyrazu. Jednakże chciałoby się krzyczeć: – Litości!, słysząc tego aż tyle, niemal bezustannie i wszędzie. Pewien językoznawca na wykładzie z kultury języka też próbował przekonać studentów polonistyki, że jako specjaliści powinni znać cały język polski, z wszystkimi jego odmianami. – Znać, ale go nie używać! – oburzyła się jedna ze studentek. W odpowiedzi zaś usłyszała: – Proszę sobie wyobrazić, że ma pani w domu starą, ogromną i ciężką, dębową szafę. Podczas przemeblowania, gdy chce ją pani przesunąć w inne miejsce, owa szafa spada pani na nogi. I co wtedy pani mówi? Litwo! Ojczyzno moja! ty jesteś jak zdrowie? Nie przekonuje mnie ten argument. I nie usprawiedliwia wszechobecnego wulgaryzmu. Szpetności językowe mogą razić i ranić uczucia innych, więc, użytkowniku języka, uczcij uszy swego rozmówcy czy też przypadkowego przechodnia, który zna język polski. I miej trochę więcej szacunku dla siebie i innych. Szanuj również język, jakim się posługujesz na co dzień.

Lidia Krawiec-Aleksandrowicz


26|

4 września 2010 | nowy czas

ogłoszenia jak zamieszczać ogłoszenia ramkowe?

ia Ogłoszen ramkowe ! już od £15 TANIO NIE! I W YGOD

Aby zAmieścić ogłoszenie RAmKoWe prosimy o kontakt z

Działem sprzedaży pod numerem 0207 358 8406 ogłoszenia komercyjne

komercyjne z logo

do 20 słów

£15

£25

do 40 słów

£20

£30

job vacancies zDRoWie

PRzePRoWADzKi • PRzeWozy TeL. 0797 396 1340

gAbineT mAsAżU poleca: mAsAże Lecznicze i ReHAbiLiTAcyjne mAsAże KAmieniAmi • masaże solankowe stóp • zabiegi likwidujące celulit • zabiegi ujędrniające skórę RefLeKsjoLogiĘ z zastosowaniem naturalnych produktów i kosmetyków z polskich uzdrowisk Adres: 252 bethnal green Road, London e2 Tel: 020 7729 1385 elwira: 0795 799 9849 janusz: 0789 543 5476 Dojeżdżamy również do klienta

sPRAWnie • RzeTeLnie • UPRzejmie UsłUgi finAnsoWe

PoLisH inTeRPReTeR Location: High Wycombe, Buckinghamshire HP11 Hours: 40 per week, monday-friday, between 9.30am-5.30pm Wage: Negotiable depending on experience Employer: Goldman Marc Solicitors Ltd., Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Applicants must be computer literate and able to translate English to Polish and vice versa. Office or legal experience is desirable. Duties to include typing letters, communicating with clients and possible court attendances, shadowing barristers. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Sarina Caur at Goldman Marc Solicitors Ltd.,, 25 High Street, High Wycombe, Buckinghamshire, HP11 2AG or to sarina@goldmanmarc.co.uk. DRiVeRs

LAboRAToRiUm meDyczne: THe PATH LAb Kompleksowe badania krwi, badania hormonalne, nasienia oraz na choroby przenoszone drogą płciową (HIV – wyniki tego samego dnia), EKG, USG. TeL: 020 7935 6650 lub po polsku: iwona – 0797 704 1616 25-27 Welbeck street London W1g 8 en

Location: LONDON SE1 Hours: 37.5 HOURS OVER 5 DAYS, DAY/EVENING/NIGHT SHIFTS AVAILABLE Wage: £8.50 to £13.50 Per Hour Closing Date: 22 September 2010 Employer: LionHeart Recruitment Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

nAUKA jĘzyK AngieLsKi KoRePeTycje oRAz PRofesjonALne TłUmAczeniA Absolwentka anglistyki oraz translacji (University of Westminster)

TeL.: 0785 396 4594 ewelinaboczkowska@yahoo.co.uk

Staááe stawki poáá ączeĔ Ĕ 24/7

Bez zakááadania konta

TRAnsPoRT

Description: LionHeart Recruitment urgently needs Class 1 Digi Drivers, Class 2 Digi Drivers and 7.5 Tonnes Digi Drivers for assignments within London and the surrounding counties. Applicants must hold either a valid Category CplusE, Category C, or Category C1 driving licence, including a digi tacho card. Endorsements of up to 6 points accepted. Day, night, and weekend. shifts available. 8.50 - 13.50 per hour. Call Shahin now on 02033970303 for immediate starts. LionHeart Recruitment is an equal opportunities employer. How to apply: You can apply for this job by telephoning 020 33970303 and asking for Shahin Akhtar. comPUTeR engineeR

Polska

KUcHniA DomoWA PoLsKi KUcHARz

prywatne przyjęcia, domowe uroczystości, gotowanie na miejscu lub pomoc w gotowaniu, układanie menu. Kuchnia polska, kontynentalna i angielska. Przyjęcia duże i małe. TeL.: 0772 5742 312 www.mylondonchef.co.uk

umer Wybierz n Ċpnie astĊ Ċpowy a n dostĊ elowy np. numer doc i ZakoĔcz # 0048xxx. . poáączenie a n j a k e z c po

Polska

2p/min 084 4831 4029

7p/min 087 1412 4029

Irlandia

Czechy

3p/min 084 4988 4029

2p/min 084 4831 4029

Sááowacja

Niemcy

2p/min 084 4831 4029

1p/min 084 4862 4029

Auracall wspiera: Polska Obsáuga Klienta: 020 8497 4622 www.auracall.com/polska T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute & include VAT. Charges apply from the moment of connection. One off 8p set-up fee by BT. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Rates are subject to change without prior notice. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.

Location: LONDON E17 Hours: MOSTLY 9AM-5PM, SOME EVEING AND WEEKEND WORK ALSO Wage: SALARY NEGOTIABLE Employer: IT Solutions Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Installations, support, troubleshooting and maintenance onsite and remotely of workstations, servers, network and IT infrastructure. Requires very high expertise of Microsoft operating systems, servers, Domain Controllers, all aspects of network infrastructure, Email servers especially Exchange, hosting and internet services. Will be responsible for all . aspects of network administration including creating users, backups, security, trouble shooting, installs, updates, fixing problems and training users.This role also requires very good time and record keeping with ability to troubleshoot and quickly resolve problems, proactively monitor systems, present appropriate solutions.Essential are good communication skills a friendly and helpful manner in person and over telephone with Must have relevant experience. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Nad Nazir at IT Solutions, 194 Forest Road,


|27

nowy czas | 4 września 2010

ogłoszenia

job vacancies Walthamstow, London, E17 6JG or to amjad.anwar@hotmail.co.uk. BLIND & CURTAIN FITTER Location: BUSHEY WD23 Hours: 40 HOURS OVER 5 DAYS, SOMETIMES MORE HOURS. EARLY STARTS Wage: MEETS NATIONAL MINIMUM WAGE Closing Date: 22 September 2010 Employer: Elektra Blinds ltd Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: We are looking for a experianced or trainee Blind, Track and Curtain fitter to work along side a highly experianed fitter. Full training will be given. Needs to be flexible with hours. Honest, reliable and excellent time keeping. . How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Steven Goode at Elektra Blinds ltd, 3 Goodison Close, bushey, herts, WD23 4DN or to steven@elektrablinds.co.uk. EXPERIENCED BAKER Location: Barnet, Hertfordshire EN4 Hours: 40 hours per week 5 days over 7 between 6am-8pm Wage: Negotiable depending on experience Employer: Bakerstreat Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Must be an experienced baker and have experience of pastry. Duties to include all aspects of production and baking. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0740 1527015 and asking for Alan Morrison. RGN/STAFF NURSE – ELDERLY CARE Location: DAGENHAM, ESSEX RM10 Hours: 40 / week Wage: £12.50 TO £12.50 PER HOUR Employer: Taylor Goodman Recruitment Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: RNA or RGN Level 1 required. This vacancy is being advertised on behalf of Taylor Goodman Recruitment who is operating as an employment agency. A beautiful purpose built 2 62 bedded nursing home that specialises in dementia care for the elderly. If you are an experienced RGN. StaffNurse with elderly care experience ideally with dementia experience. This is an opportunity to make a strong contribution to providing quality care to the elderly and dementia sufferers. At certain times, you will be the person-in-charge and will supervise approximately 7 care staff. This role only requires minimal cover on night shifts which are not part of the normal rota. My client will provide full support for any training and there is free onsite parking. Enhanced disclosure required. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Jane Taylor at Taylor Goodman Recruitment, info@taylorgoodmanrecruitment.co.uk. IT HELPDESK Location: BOREHAMWOOD, HERTFORDSHIRE WD6 Hours: 5 DAYS Wage: NEGOTIABLE Closing Date: 10 September 2010 Employer: Aspire Technology Solutions Ltd Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Based at our office in Elstree, each day varies. Work could involve but is not limited to, remote support, onsite support, building equipment, server maintenance, equipment set-up and installation. The role therefore requires good organisation skills with the ability to prioritise work in the best interests of the company, a thorough approach in all work, . and an acceptance of following specific instructions when requested.Day-to-day support tasks are mostly performed working individually. Installation work and specific projects may involve working individually or working closely with other members of the technical team. Both require effective problem solving skills and an ability to analyse and assess the options fully. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Nigel Begg at Aspire Technology Solutions Ltd, info@aspirets.com. CLEANER Location: BROMLEY, KENT BR2 Hours: 7-35 HOURS PER WEEK, OVER 7 DAYS, DAYS AND EVENINGS Wage: £50.00 PER PROPERTY CLEAN Employer: EP Property Developer Ltd Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: This is a self employed vacancy. Must have previous cleaning experience. Must have a full clean driving licence, own car and a satellite navigation system. Must be able to produce a high standard of work, have excellent communication skills both written and oral. Must have proof of address and a bank account. Duties include end of tenancy and pre tenancy . cleaning including carpet cleaning, upholstery cleaning, deep cleaning of oven, hob and extractor to a high standard. The company has given an assurance that this vacancy enables workers to achieve a wage equivalent to the National Minimum Wage rate. Selfemployed people are responsible for paying their own National Insurance contributions and Tax. For information on how benefits are affected and whether entitlement may be lost, speak to a Jobcentre Plus Adviser. . How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Eamon Prendergast at EP Property Developer Ltd, info@epcleaners.co.uk. DATA QUALITY SUPPORT ANALYST Location: LONDON E14 Hours: 8HRS X 5 DAYS Wage: £36000 TO £42000 PER ANNUM Closing Date: 24 September 2010 Employer: Cognizant Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: The Risk Control function safeguards the global reputation and preserves the long-term interests of UBS by controlling the risk exposure of the Investment Bank. As part of the Risk Control Operations team, you will ensure that new and existing business is accurately captured and risk is managed so that the firm is adequately protected from unacceptable. exposures. Applicants must possess experience in data quality support with strong analytical skills and knowledge of the typical products traded by an investment bank as well as be able to work to tight deadlines and handle business pressures, have the ability to get quickly up to speed with new processes and IT applications infrastructure. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Recruitment at Cognizant, recruit.europe@cognizant.com. TIMBER HARVESTING MACHINE OPERATOR Location: PERTHSHIRE AND ABERDEENSHIRE PH8

Hours: FLEXIBLE Wage: NEGOTIABLE Closing Date: 25 September 2010 Employer: COOKE LOGGING Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Timber Harvester Machine Operators Required for Clear Fell and Thinning work in woods and forests in the Perthshire and Aberdeenshire area. Experience Preferred. Full Driving License and own transport essential. Knowledge of machine maintenance desirable. Must be reliable. Excellent remuneration available for the successful candidates. Contact Seonaid on . 07775740779. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0777 5740779 ext 0 and asking for DUNCAN COOKE.

— — — — —

— — — — —

BE YOUR OWN BOSS! HAIRDRESSERS & BAR Location: LONDON / KINGSBURY / NW9 8JU NW9 Hours: 5 DAYS 10AM - 8PM Wage: £100 Per Week Employer: Gospanner Ltd. Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Want to be your own BOSS Choose your own days and hours need to have some client base although new clients to be gained We have space for barber and salon chairs for rent @ 100 per week all bills included. Hair Amor is a Hairdressers based NW9 Kingsbury .We are a small, relaxed but professional looking Salon Barbers excellent opportunity would suit self. employed stylist, freelance hairdresser ect. Free Parking Also looking for a Hairdresser that we will pay each week depending on experience Call now for a viewing : Hair Amor - 02082005566. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0208 2007005 ext 0 and asking for Imran Ahmed. IPT ENGINEERS (FIXED TERM) Location: SHEFFIELD S10 Hours: 35 hours over 5 days Monday to Friday Wage: £23566 to £27319 Per Annum Closing Date: 21 September 2010 Employer: University of Sheffield Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Due to continued growth, the Advanced Manufacturing Research Centre AMRC with Boeing is seeking to appoint up to four Integrated Project Team Engineers. The successful applicants will work closely with the AMRC Directors and Research Associates on key research projects. The successful candidates are expected to hold a degree or post graduate degree in a. relevant Science or Engineering discipline or have equivalent experience and have an in-depth knowledge of one or more of the following Engineering Design, Process Modelling, Rapid Prototyping Rapid Manufacturing, Mechanical testing and Assembly. These posts are fixed term with for a period of 1 year.

How to apply: You can apply for this job by visiting www.shef.ac.uk/jobs and following the instructions on the webpage. WAITER/ESS Location: Berkshire SL5 Hours: 5 days out 7 Wage: £13000 to £14000 Per Annum Employer: Emploi Career International Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: A newly busy traditional french bistro is looking for 2 waiters or 2 waitresses. You will have to welcome the customers, taking telephone reservation, Taking the orders for food and drinks. you will run the full service : taking dishes from the kitchen and delivering them to the client. clearing away plates after each courses. maintening the standard of the. restaurant and cleaning the restaurant. Sharing accomodation is providing. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Sonia Salles at Emploi Career International, EMPLOI CAREER INTERNATIONAL, T, 4 COPTHALL HOUSE,STATION SQUAR, COVENTRY, CV1 2FL or to sonia@ecieu.com. WEB DEVELOPER Location: LEEDS LS2 Hours: 9 - 5:30 WEEKDAYS Wage: £16000 TO £24000 PER ANNUM Employer: Welford Media Ltd Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: We are seeking a skilled web developer to be a key team player in our dynamic development team and provide front-end development solutions. You will

be working on a number of different clients on a range of different projects. This is therefore a great opportunity to gain experience in a number of different PHP development projects. The chosen applicant. will have: Object-Oriented PHP5, MySQL relational database design and interaction, HTMLCSS XML. Desirable Experience of MVC frameworks e.g. Zend Framework, Jquery, Sub-version, Magento, ASP, .NETTasks: Developing applications from design stage through to testing, Ongoing development of existing applications. How to apply: You can apply for this job by visiting www.welfordmedia.co.uk and following the instructions on the webpage. FRGN ONCOLOGY NURSE Location: LONDON, SE1 Hours: 40 HOURS PER WEEK, OVER 7 DAYS, DAYS AND EVENINGS Wage: £27,000-£36,000 PER ANNUM Employer: Medacs Health Care Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: RNA or RGN Level 1 required. This Vacancy is being advertised on behalf of Medacs Health Care who is operating as an employment agency. Must have extensive experience in Oncology Nursing. Will be dealing with a busy unit sees patients undergoing surgical , particularly breast. and maxillofacial, medical or diagnostic and interventional radiology procedures. To register as a nurse or midwife in the UK visit: www.nmc-uk.org. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Charmaine Read at Medacs Health Care, campaign@medacs.com


28|

4 września 2010 | nowy czas

port

Redaguje Daniel Kowalski d.kowalski@nowyczas.co.uk info@sportpress.pl

Wielka szansa polskich żużlowców

Polska Liga Piątek SAMI SWOI

Inauguracja w Londynie

Przed nami kolejny minipiłkarski sezon na boiskach w Londynie. W tegorocznej edycji w rozgrywkach obu lig wystąpi 28 drużyn.

Już w najbliższą niedzielę na torze Rye House pod Londynem reprezentacja Polski juniorów stanie przed szansą odniesienia historycznego sukcesu.

Nasi kadrowicze mogą się zapisać jako pierwsi, którzy tytuł zdobyli szósty raz z rzędu. O złote medale Drużynowych Mistrzostw Świata Juniorów będą walczyć: Maciej Janowski, Patryk Dudek, Artur Mroczka, Przemysław Pawlicki oraz Szymon Woźniak. Biało-czerwoni będą rywalizować z Danią, Szwecją oraz Wielką Brytanią. Zdaniem fachowców to właśnie gospodarze mogą być naj-

groźniejszym przeciwnikiem w walce o końcowy sukces. W swoich szeregach mają bowiem utalentowanego Tai Woffindena, który przed dwoma laty jeździł na tym torze w rozgrywkach Premier League. Obiekt w Rye House do najłatwiejszych nie należy. Jest bardzo krótki, a zarazem wąski, więc będzie dla wszystkich wielkim testem umiejętności. Finał DMŚJ rozpocznie się w najbliższą niedzielę, 5 września, na torze w Rye House o godzinie 14.

Damian Pawlicki

Po dwóch chudszych latach, w których liczba ekip w lidze się zmniejszała, w końcu nastąpiła zmiana. Tym razem w obu ligach będzie rywalizować łącznie blisko 30 drużyn, co bardzo optymistycznie rokuje, jeśli chodzi o przyszłość ligi. W nadchodzącym sezonie mistrzowskiego tytułu broni ekipa Inko Team FC, która triumf zapewniła sobie dopiero w końcowej fazie rozgrywek. Obecny mistrz sezon ten może zaliczyć do niezwykle udanych, bo nie tylko odniósł zwycięstwo w lidze, ale także dotarł do finału Pucharu

Ligi, triumfował też w prestiżowym turnieju o Puchar Andersa. Sporo zmian nastąpiło na drugim froncie, gdzie w porównaniu z minioną edycją zagra 14 ekip, z czego blisko połowa to nowe drużyny. Więcej grających to większe emocje, dlatego też od najbliższej niedzieli fani amatorskiej piłki w Londynie nie powinni się nudzić. Zestaw par inauguracyjnej kolejki w pierwszej lidze (5 września): 12:00 Buduj.co.uk – You Can Dance, 12:30 Piątka Bronka – Inter Team, 13:20 Inko Team – Jaga, 13:20 FC Motor – White Wings Seniors, 14:10 Mleczko – Słomka Builders, 14:10 Scyzoryki – KS04, 15:00 PCW Olimpia – Giants. Zestaw par inauguracyjnej kolejki w drugiej lidze (5 września): 10:00 North London Eagles – MK Team, 10:00 Biała Wdowa – Made in Poland, 10:50 FC Cosmos – Eagle Express, 10:50 The Plough – Czarny Kot, 11:40 Wonderland – Kelmscoott Rangers, 11:40 Uprawnienia.co.uk – Parszywa 13, mecz Panorama – Warriors of God został przełożony na inny termin.

Daniel Kowalski

SuperCup 2010

Benitez: rywal okazał się lepszy Daniel Kowalski Monako Debiut Rafalela Beniteza w barwach Interu Mediolan nie wypadł zbyt okazale. Triumfator Ligi Mistrzów dość nieoczekiwanie przegrał z Atletico Madryt 0:2. Mecz swoim poziomem nie zachwycił, podobać mógł się jedynie momentami. Obie jedenastki wyraźnie się oszczędzały, bo trofeum, o które walczyły – choć ważne – nie było dla nich najwyższym celem w nowym sezonie. Spotkanie zakończyło się wynikiem niespodziewanym, choć z przebiegu gry Hiszpanie na zwycięstwo zapracowali sobie jak najbardziej zasłużenie. Poza kilkoma sytuacjami Atletico Madryt cały czas starało się kontrolować grę na murawie. Podopieczni Rafaela Beniteza mieli kilka dogodnych sytuacji, jednak tego dnia byli wyjątkowo nieskuteczni. Oprócz wielu sytuacji podbramkowych z akcji nie wykorzystali również rzutu karnego podyktowanego w ostatnich sekundach spotkania.

– Byliśmy w komfortowej sytuacji, bo to nasz rywal był faworytem tego spotkania – mówił tuż po meczu trener Atletico, Sanchez Flores. – Miałem cichą nadzieję, że jeśli nic szczególnego nie wydarzy się w pierwszym kwadransie gry, wynik będzie sprawą otwartą. Tak też się stało. Jestem szczęśliwy, że rozpoczęcie nowego sezonu jest dla nas tak pomyślne. Wierzę, że to dopiero początek naszych sukcesów – zakończył Flores. W dużo gorszym nastroju był Rafael Benitez, który jeszcze nie tak dawno prowadził jedenastkę The Reds. – Gratuluję zwycięzcom. Dzisiaj rywal okazał się lepszy, ale nie sądzę, aby wynik w pełni oddawał układ sił na boisku. Szczęście nam po prostu nie sprzyjało. Oprócz kilku wyśmienitych sytuacji nie wykorzystaliśmy jednak karnego, dlatego też pretensje o rezultat możemy mieć wyłącznie do siebie. Najlepszym graczem meczu został Jose Antonio Reyes. – Tak jak dziś chcielibyśmy grać przez cały sezon. Dzisiejsza noc jest dla nas bardzo szczęśliwa i chciałbym, aby trwała jak najdłużej – mówił reprezentant Hiszpanii.

Inter Mediolan – Atletico Madryt 0:2 (0:0) 0:1 62 min – Jose Antonio Reyes 0:2 83 min – Sergio Aguero Widzowie: 17 265 Sędziował: Massimo Buacca (Szwajcaria) Żółte kartki: Samuel – Simao, Raul Garcia Inter Mediolan: Julio Cesar – Cristian Chivu, Lucio, Walter Samuel, Maicon – Esteban Cambiasso, Javier Zanetti, Dejan Stanković (od 68 min Goran Pandev) – Samuel Eto, Wesley Sneijder (od 79 min Cutinho), Diego Milito Trener: Rafael Benitez Atletico Madryt: David de Gea – Alvaro Dominguez, Diego Godin, Luis Perea, Tomasz Ujfalusi – Paulo Assuncao, Simao (od 90 min Ignacio Camacho), Raul Garcia, Jose Antonio Reyes (od 69 min Fran Merida) – Diego Forlan (od 82 min Jose Manuel Jurado), Sergio Aguero. Trener: Sanchez Flores


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.