nowyczas2010/147/011

Page 1

LONDON 26 June – 9 July 2010 11 (147) FREE ISSN 1752-0339

Niedziela wyborcza w Londynie. Jeszcze głosować nie możemy, ale w politycznym ferworze potrafimy zrobić niepolityczną akcję. Dorośli są tacy poważni. Ciszy wyborczej nie zakłóciliśmy. Więcej o wyborach

FaWLEy COuRt

»6

ROzmOWa Na CzaSIE

»11

Dokumenty zdrady

Bo pacjent jest najważniejszy

Co wiemy o kupcu Fawley Court? Aida Hersham kilka lat temu brała udział jako powiernik w próbie sprzedaży katolickiego St Johns and St Elizabeth Hospital w Londynie i po interwencji Charity Commission musiała zrezygnować z pełnionej funkcji. Oficjalnie reprezentuje (czy rzeczywiście?) Cherrilow Ltd, firmę najpierw działającą w Anglii, którą potem wskrzeszono na Jersey.

Medyk Dental and Medical Centre – polska klinika w zachodnim Londynie. Mogłoby się wydawać, jedna z przychodni, jakich wiele. Jednak w atmosferze panującej w Medyku jest coś wyjątkowego. Plusy polskiej przychodni przy Hanger Lane można by mnożyć w nieskończoność. Są więc długie godziny otwarcia, dostosowane do potrzeb najbardziej nawet zapracowanych pacjentów.

pubLICyStyka

»13

Na czasie Wykształceni Polacy głosują na Komorowskiego. Jako Polak wykształcony (mam stosowne papiery) protestuję. Domagam się przestrzegania prawa wyborczego dającego mi swobodę wyboru według moich własnych kryteriów. Nie zrezygnuję z danej mi wolności wyboru pod wpływem jazgotu tak zwanych środowisk opiniotwórczych. Do ostatniej chwili będę wyborcą niezdecydowanym, podejrzliwym i nieufnym. Czego i Wam drodzy czytelnicy życzę.

kuLtuRa

»4-5

»14-15

Orchestra of Life? Nie… of Love Nasza orkiestra to głównie pasja i miłość do muzyki, dlatego mogłaby się nazywać Orchestra of Love. No i, oczywiście, stuprocentowe zaangażowanie. Ludzie, którzy w niej grają, muszą być nie tylko warsztatowo znakomitymi muzykami, ale również mieć wiele spontaniczności, bo Nigel jest nieprzewidywalny i w ostatniej chwili może zmienić przygotowany program, a my, nie dając się zaskoczyć, musimy sprostać wyzwaniu.


2|

26 czerwca – 9 lipca 2010 | nowy czas

” Sobota, 26 czerwca, Jana, Pawła 1945 1948

Założycielskie posiedzenie Organizacji Narodów Zjednoczonych. Przedstawiciele 51 państw podpisali Kartę ONZ. Amerykanie i Brytyjczycy otworzyli most powietrzny z zaopatrzeniem dla blokowanych przez ZSRR zachodnich sektorów Berlina.

niedziela, 27 czerwca, Marii Magdaleny, władySława 1978

Mirosław Hermaszewski odbył na pokładzie radzieckiego statku kosmicznego Sojuz 30 tygodniowy lot na orbicie okołoziemskiej.

Poniedziałek, 28 czerwca, leona, ireneuSza 1914 1919

Zamach w Sarajewie na następcę tronu Austro-Węgier arcyksięcia Franciszka Ferdynanda i jego żonę Zofię Chotek księżną Hochenberg. Przedstawiciele 21 państw podpisali traktat pokojowy w Wersalu, który zakończył oficjalnie I wojnę światową.

wtorek, 29 czerwca, Piotra, Pawła 1999

W Turcji sąd wydał wyrok śmierci na Abdullaha Ocalana, przywódcę Partii Pracujących Kurdystanu (PKK).

Środa, 30 czerwca, eMilii, lucyny 1934

Noc długich noży. Na rozkaz Hitlera wymordowano przywódców oddziałów szturmowych SA.

czwartek, 1 liPca, Haliny, Mariana 1792 1893

Wkraczający do Paryża ochotnicy z Marsylii pierwszy raz publicznie śpiewali „Marsyliankę”. Powstała Socjaldemokracja Królestwa Polskiego, późniejsza SDKPiL.

Piątek, 2 liPca, Judy, urbana 2000

Piłkarze francuscy po meczu finałowym z Włochami, jako pierwsi w historii Mistrzowie Świata zostali Mistrzami Europy.

Sobota, 3 liPca, Jacka, anatola 1962 1977

W wyniku przeprowadzonego w Algierze referendum prezydent Francji Charles de Gaulle proklamował niezawisłość tego państwa. Stany Zjednoczone i Związek Radziecki podpisały w Moskwie układ o ograniczeniu podziemnych doświadczeń z bronią jądrową.

niedziela, 4 liPca, Malwiny, alfreda 1818

Urodziła się Emily Brontë, angielska powieściopisarka i poetka; autorka powieści „Wichrowe wzgórza”, zaliczonej do światowych arcydzieł.

Poniedziałek, 5 liPca, karoliny, antoniego 1946

Ogłoszenie dekretu o powstaniu Głównego Urzędu Kontroli Prasy. Wprowadzono cenzurę prewencyjną.

wtorek, 6 liPca, doMinika, łucJi 2000

Zmarł Władysław Szpilman, kompozytor i pianista, twórca niezapomnia nych przebojów: „Czerwony autobus”, „W małym kinie” i „Nie wierzę piosence”. Uratowany z getta bohater filmu Romana Polańskiego „Pianista”

Środa, 7 liPca, benedykta, cyryla 1807

Na mocy postanowień w Tylży utworzono Księstwo Warszawskie z ziem drugiego i trzeciego zaboru pruskiego, z królem saskim Fryderykiem Augustem jako panującym.

czwartek, 8 liPca, adriana, elżbiety 1343

Kazimierz Wielki zawarł wieczysty sojusz z Zakonem Krzyżackim w Kaliszu. Zakon zatrzymał Pomorze Gdańskie, a zwrócił Polsce Kujawy i Ziemię Dobrzyńską.

Piątek, 9 liPca, weroniki, zenona 1950

„Kultura” paryska, redagowana przez Jerzego Giedroycia oficjalnie została pozbawiona prawa rozpowszechniania w Polsce.

63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedaktoR naczelny: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk) Redakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk) Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Alex Sławiński WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz FelIetony: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RySUnkI: Andrzej Krauze, Andrzej Lichota; zdjęcIa: Piotr Apolinarski, Aneta Grochowska; WSpółpRaca: Małgorzata Białecka, Irena Bieniusa, Grzegorz Borkowski, Włodzimierz Fenrych, Tomasz Furmanek, Gabriela Jatkowska, Anna Maria Grabania, Stefan Gołębiowski, Katarzyna Gryniewicz, Mikołaj Hęciak, Zbigniew Janusz, Przemysław Kobus, Michał Opolski, Łucja Piejko, Roma Piotrowska, Fryderyk Rossakovsky-Lloyd

dzIał MaRketIngU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk) WydaWca: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowyczas

Znane są tysiące sposobów zabijania czasu, ale nikt nie wie, jak go wskrzesić. Albert Einstein

listy@nowyczas.co.uk po zo wa ła do zdjęć z po li ty kiem, któ ry Sir, his na me is ni gel and he’s do ing well… ve ry well in de ed! The ama zing thing is that he in spi res eve ry mu si cian who plays with him to do well and when it all co mes to ge ther…wOw! ni gel’s Po lish friends are well worth a li sten! check out Piotr wy le zol. ”chil dren’s epi so des” is the best cd i’ve li ste ned to in qu ite a long ti me. eL Sie STOcK dA Le Sza now na Re dak cjo, chcia łem po gra tu lo wać zna ko mi tych ar ty ku łów: „Ro syj skie śledz two bu dzi wąt pli wo ści”, „Gry wy bor cze” oraz in nych, w nu me rze „no we go cza su” wy da nym 7 czerw ca (nr 10/146). Je ste ście je dy nym wy daw nic twem, któ re pi sze z sen sem i na po zio mie. Od dłuż sze go cza su za sta na wiam się nad po zio mem mo ral nym osób, któ re zaj mu ją wy so kie sta no wi ska w biz ne sie, róż ne go ro dza ju or ga ni za cjach, ad mi ni stra cji kra jo wej, czę sto we wła dzach pań stwo wych. Oso by te zwy kle są przed sta wia ne ja ko god ne naj wyż sze go sza cun ku oraz za ufa nia in dy wi dua. Przy każ dej oka zji cy tu je się ich za słu gi, ja kie to (rze czy wi ście lub rze ko mo) po czy ni li dla Oj czy zny lub spo łe czeń stwa. Jest to już ja kaś epi de mia. w 22 nu me rze lon dyń skie go „Ty go dni ka Pol skie go” uka zał się ar ty kuł ko men tu ją cy wi zy tę kan dy da ta na pre zy den ta Pol ski, pa na Bro ni sła wa Ko mo row skie go – mar szał ka sej mu. Sa me su per la ty wy. Za miesz czo no rów nież zdję cie ge ne ra ło wej An der so wej z pa nem Ko mo row skim. nie je stem pe wien, czy pa ni An der so wa, wdo wa po ge ne ra le An der sie, w ogó le zda wa ła so bie spra wę, z kim ją fo to gra fo wa no. O ile mnie pa mięć nie my li, zgod nie z hi sto rią ge ne rał An ders do wo dził ar mią pol ską, któ ra wal czy ła o wol ność na szej Oj czy zny z nie miec kim na jeźdź cą. na wszyst kich fron tach świa ta ci dziel ni żoł nie rze gi nę li za Pol skę, któ rą po tem na si „to wa rzy sze bro ni” sprze da li so wie tom w Jał cie. na mon te ca si no są gro by ge ne ra ła An der sa i Je go po le głych żoł nie rzy. Jest tam też na pis: „PRZe chOd niu PO wiedZ POL Sce, Że ZA niĄ Od dA Li ŚmY Swe ŻY cie”. na kło nie nie pa ni An der so wej, by

te raz ku ma się z tym sa mym na jeźdź cą oraz sprze da je i od da je Pol skę pod kon tro lę jej od wiecz nym wro gom, jest zwy kłym, par szy wym świń stwem! Ge ne rał An ders prze wra ca się w gro bie, wi dząc tę pu bli ka cję, a pa ni An der so wa, wie ko wa już ko bie ta, za pew ne na wet nie wie, że jest ma ni pu lo wa na przez opor tu ni stów, go to wych dla oso bi stej ka rie ry zdra dzać Oj czy znę i pol ski na ród. Lu dzie te go ro dza ju dla uzy ska nia pre sti żu za bie ga ją o wzglę dy zdez o rien to wa nej ko bie ty po to, by stwo rzyć wra że nie po par cia z jej stro ny dla swo jej kan dy da tu ry. Z po wa ża niem Ri chARd LAw mAn ThAnKS On the be half of my bro ther Lu ke and my self i wo uld li ke to thank mo ni ka, ma ryj ka, wan da, Ja nusz, he la and my fa ther da vid for the ir help thro ugh this our most trau ma tic of ti mes. wi -

tho ut the ir help and con ti nu ed sup port the re is no way we co uld ha ve ma de it thro ugh this or de al. we wo uld al so li ke to thank all tho se who con tri bu ted to the fund for my mo ther’s ca re. So me of you i know per so nal ly, others i do not, but all your help is de eply ap pre cia ted. had my mo ther be en in a po si tion to know the extent of your sup port, i know she wo uld ha ve be en over whel med and i can not ima gi ne how we co uld ha ve be en able to co ver the me di cal expen ses and fu ne ral co sts wi tho ut your ge ne ro us con tri bu tions. KOn RAd And Lu Ke

We wou ld l ike to thank Mr A ndrew Chambers and dr Damian Laba for their suppor t of Nowy Czas. Editor ial Team

Ś.P.

AnetA nAszyŃskA Urodzona w Opatowku, w Wielkopolsce 2 maja 1958 roku. zmarła w Antofagascie, Chile 4 czerwca 2010 roku. Pełna pasji, energii i radości życia. Odeszła od nas nagle i przedwczesnie, pozostawiajac ogromne grono przyjaciół na całym świecie. z wielkim bólem i żalem żegnamy naszą wspaniałą, niezastapioną przyjaciółkę. Msza św. żałobna w intencji Anety odbędzie się w piątek 16 lipca o godz. 12.00 w kościele NMP Matki Kościoła, 2 Windsor Road, Ealing, London W5 5PD (stacja metra ealing Broadway) Po mszy św., upamiętnienie Jej bogatego życia. Prochy zostaną złożone w kolumbarium przy kościele św. Andrzeja Boboli, Leysfield Road, London W12 9JF, gdzie zostaną odprowadzone przez najbliższą rodzinę.

Rodzinie składamy serdeczne kondolencje PRzyJACIeLe W LOnDynIe Hela, Monika, Maryjka, Janusz, Wanda

PrenuMeratę można zamówić na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonać zamówienia, należy wypełnić i odesłać formularz na podany poniżej adres wraz z załączonym czekiem lub postal order na odpowiednią kwotę.

Imię i nazwisko........................................................................... Rodzaj prenumeraty................................................................. Adres............................................................................................. ........................................................................................................

liczba wydań

uk

ue

12

£25

£40

26

£47

£77

52

£90

£140

czaS PubliSHerS ltd. 63 king’s grove london Se15 2na

Kod pocztowy............................................................................ Tel................................................................................................. Prenumerata od numeru .................................. (włącznie)


“Wszyscy, wspólnymi si!ami - solidarni z powodzianami” 02 lipca (pi!tek) 20.00

03 lipca (sobota) 19.00

BILETY / CEGIE"KI

koncert klubowy w Jazz Cafe POSK Prezentujemy najlepsze polskie zespo!y rockowe, bluesowe i jazzowe z Londynu. Cegie!ka/wst"p 10 GBP, w cen" wliczony jest powitalny aperitif.

koncert w sali teatralnej POSK WYST#PUJ$: Teresa Greliak, Monika Lidke, Aleksandra Kwa%niewska z Boglarka Gerstner, Dominika Man, Justyna Rafalik, Aleksandra Zembron, Slavek Zak, Fantasy Band i Polanie. Przemyslaw Salomo&ski, Pawe! Ulman, Karol Rybarczyk, Irena Delmar, Janusz Guttner, Jerzy Jarosz, Jacek Jezierza&ski, Wojtek Piekarski, Leszek Aleksander, zespó! Tatry.

Bilety w przedsprzeda#y w kasie POSKu od soboty 26-go czerwca w godz.18.00 do 20.00. Tel kasy 020 8741 0398 /1887 Rezerwacje przez internet: jazzcafe@posk.org office@zpwb.org.uk

W cenie 10 i 12 GBP

ZAPRASZA NA DWA KONCERTY Z UDZIA!EM ARTYSTÓW SCEN LONDY"SKICH

projekt: Wojciech Tuczy!ski

koncerty dla powodzian

TRANSFER BANKOWY Federation of Poles in GB Acc 22916084, sort code 23-83-94 Allied Irish Bank z dopiskiem ”powód'”

WP!ATY ON-LINE www.przekazypieniezne.com

SMS Chc*c przekaza( 1 GBP wy%lij sms o tre%ci: Poland pod numer 88010 Do £1.00 zostanie doliczona standardowa op!ata operatora.

CZEKI Czeki prosimy wystawia( na: Federation of Poles in GB) i przesy!a( na adres: 240 King Street Hammersmith London W6 0RF.) na osobnej kartce z informacj*: “Pomoc powodzianom”


4|

26 czerwca – 9 lipca 2010 | nowy czas

wybory prezydenckie PIERWSZA TURA

Faworyt wygrał, ale przegrał wyłożono odpowiednich kwot na budowę i reperację wałów, nie wprowadzono przepisów, które zakazywałyby budowania się na terenach zalewowych. Owszem, rodzi się pytanie, dlaczego w ogóle takie działki sprzedawano? Szukanie winnych trwa. Klimat kampanii psuły ponadto ostatnie doniesienia z Afganistanu. W ciągu tygodnia zginęło tam dwóch naszych żołnierzy. Kilku zostało rannych. Między bajki można dzisiaj włożyć zapewnienia naszej klasy politycznej, że w Afganistanie tylko pilnujemy porządku, że tam jest coraz bezpieczniej, że naszym żołnierzom nic nie grozi, o ile zachowają wszelkie środki ostrożności. Trudno się dziwić, iż niektórzy z kandydatów tracą zdolność rozsądnego myślenia. Nie wiedzą, jak reagować na kolejne tragiczne doniesienia. Bronisław Komorowski w pewnym momencie tak bardzo się pogubił, że wysunął nawet – nieumyślnie, jak później tłumaczono – postulat wystąpienia Polski z NATO. Wyjaśnianie lapsusu zajęło sztabowcom PO dwa dni. Sztab Jarosława Kaczyńskiego, który na wieść o zapowiedzi wycofania polskiego kontyngentu z Afganistanu zaczął krzyczeć, że rząd zachowuje się nieodpowiedzialnie, że działa pod publikę (po śmierci kaprala Miłosza Górki), zamilkł po informacji o zabójstwie (podczas ataku na bazę Warrior) starszego szeregowego Grzegorza Bukowskiego. W Afganistanie poległo już 18 polskich żołnierzy. Pytania o sens ich śmierci bynajmniej nie są bezpodstawne i prawdopodobnie historia surowo oceni decyzję naszego zaangażowania poza granicami kraju.

Przemysław Kobus Grzegorz Małkiewicz Miało być inaczej. Jeszcze w trakcie nocy wyborczej sondaże dawały znacznie większą przewagę Bronisławowi Komorowskiemu. Wcześniej przewidywały jego zwycięstwo w pierwszej turze. Nieciekawa kampania, niezbyt ożywcze, bo i nieliczne debaty, do tego fatalny klimat. Tegoroczne wybory prezydenckie albo na długo pozostaną w pamięci Polaków, albo przeminą kompletnie bez echa. Wszystko zależy od tego, kto wygra. W pierwszej turze zgodnie z przewidywaniami wygrał Bronisław Komorowski (41,54 proc.) przed Jarosławem Kaczyńskim (36,46 proc.). Niespodzianką był niedoceniany w sondażach przedwyborczych kandydat SLD Grzegorz Napieralski (13,68 proc.). Pozostali kandydaci na urząd prezydenta RP nie uzyskali nawet progu wyborczego. Koalicjant obecnego rządu Waldemar Pawlak z PSL zdobył zaledwie 1,75 proc., mniej niż Janusz Korwin-Mikke (2,48 proc.).

A

tmosfera podczas tegorocznej kampanii wyborczej już gorsza być nie mogła. Przede wszystkim kampania musiała rozpocząć się wcześniej niż planowano. Tragedia pod Smoleńskiem wymusiła podjęcie szybkich i zdecydowanych działań. Konstytucja RP nie przewiduje pustki i jasno określa terminy rozpisania kolejnych wyborów na wypadek śmierci urzędującego prezydenta. W katastrofie smoleńskiej swoich liderów straciły dwa ważne ugrupowania w kraju. Prawo i Sprawiedliwość straciło Lecha Kaczyńskiego, który wydawał się naturalnym kandydatem partii na drugą kadencję (chociaż oficjalnie nie powiedziano, że nim będzie). Sojusz Lewicy Demokratycznej stracił Jerzego Szmajdzińskiego. Kandydatura ta do pewnego momentu dzieliła środowisko lewicy. Pełna, a przynajmniej oficjalna zgoda zapanowała na niedługo przed tragedią. Jakby tych perturbacji nie było dość, kraj nawiedziła powódź, która też miała wpływ na wynik wyborów. Powodzianie są dzisiaj rozgoryczeni, utracili zaufanie do władz – bez względu na opcję, ich głowy zaprzątają poważniejsze problemy aniżeli rozmyślanie nad wyborem najlepszego kandydata. W wielu miejscach w kraju pierwsza tura wyborów odbyła się w warunkach stricte polowych; zniszczone domy, drogi etc. Powodzianom nie pomogły wizyty na zalanych terenach kandydatów na prezydenta, nie wierzyli w ich intencje, często – co można było zauważyć w licznych wywiadach – byli zirytowani obecnością polityków i ich deklaracjami. Wielu pamięta powódź z 1997 roku. Wielu też po 13 latach przekonało się, że żadna z rządzących przez te lata ekip nie zrobiła zbyt wiele, by zapobiec podobnej tragedii. Nie

W

Polacy na Wyspach wybierają prezydenta. Zarejestrowało się blisko 40 tys. osób, dziesięć razy więcej niż w 2005 roku. W pierwszej turze wygrał Bronisław Komorowski. Było więcej punktów wyborczych, nie było kolejek. W Ambasadzie RP w Londynie głosowało 3442 osób na ogólną liczbę 3965 zarejestrowanych. Na Bronisława Komorowskiego głosowało 2150 wyborców, na Kaczyńskiego 634, a na Grzegorza Napieralskiego – 305. Osoby, które nie głosowały w pierwszej turze, a chcą wziąć udział w drugiej, mogą się jeszcze zarejestrować. Więcej informacji na stronie: www.london.polemb.net

szyscy kandydaci powtarzali, że są najlepsi, że ich wizja rozwoju Polski jest najlepsza, że ich poglądy są najlepsze. Jarosław Kaczyński (PiS) po okresie medialnego milczenia (po tragedii smoleńskiej za Kaczyńskiego wypowiadali się jego sztabowcy, współpracownicy) wziął na celownik Platformę Obywatelską i jej lidera Donalda Tuska. PiS starało się przekonać wyborców, że tak naprawdę to Tusk jest liderem, że to Tusk będzie rządził, korzystając z instrumentu, jakim będzie dla niego Komorowski. Ten z kolei w wystąpieniach Jarosława Kaczyńskiego pojawił się raz, ale dobitnie, gdy przywódca PiS-u powiedział, że jego rywal zamierza sprywatyzować służbę zdrowia. Komorowski zażądał przeprosin, ale ich nie otrzymał, więc sprawę w trybie wyborczym skierował do sądu. Słowo prywatyzacja w dużej części polskiego społeczeństwa ma jeszcze bardzo pejoratywny wydźwięk i kojarzy się z korupcją. Sztab Bronisława Komorowskiego trzymał się hasła „Zgoda buduje”. Marszałek mówił swoje, reagował na aktualne wydarzenia, popełniał gafy, których – niestety – nie potrafił się ustrzec. Mowa tu o wspomnianym wycofaniu się z


|5

nowy czas | 26 czerwca – 9 lipca 2010

wybory prezydenckie NATO, o popisaniu się niewiedzą w zakresie wydobycia gazu w Polsce. Komorowski popełnił błędy, których po nim nikt się nie spodziewał. Wykonał teş kilka wyjątkowo niepopularnych ruchów i w gruncie rzeczy nie wiadomo, czy popisał się tu odwagą, czy zabrakło mu wyobraźni. Wystarczy wspomnieć szybkie przyłoşenie ręki do rozwiązania Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji czy – niewybaczalny w opinii opozycji – ruch dotyczący Narodowego Banku Polskiego. Przed pierwszą turą wyborów oświadczył, şe najlepszym człowiekiem na czele NBP i Rady Polityki Pienięşnej będzie‌ Marek Belka (!). Człowiek rodem z SLD. Co prawda, skłócony juş z lewicowym aktywem, nieobecny na politycznej scenie, ale to w końcu premier z czasów SLD. Na dodatek autor „fantastycznego� podatku od zysków z oszczędności. Banki do dzisiaj się dwoją i troją, by zaoferować klientom takie lokaty, które nie mieściłyby się w ramach Belkowego opodatkowania. Czy była to próba pozyskania elektoratu lewicowego? Z pewnością w tym celu udzielił poparcia w pierwszej turze kandydatowi PO były premier z SLD Włodzimierz Cimoszewicz. Największą niespodzianką był sukces wyborczy Grzegorza Napieralskiego, na który, jak wszyscy podkreślają, zapracował sobie solidną kampanią, nie przejmując się wynikami w sondaşach. Jeździł po targach, robił zakupy na ryneczkach, karmił robotników jabłkami.

Taki swĂłj chĹ‚op. Podczas wystÄ…pieĹ„ publicznych nie atakowaĹ‚ rywali, ale wskazywaĹ‚, Ĺźe jest wyrazistÄ… alternatywÄ… dla istniejÄ…cego ukĹ‚adu politycznego. UtrzymywaĹ‚, Ĺźe tak naprawdÄ™ i PiS, i PO prezentujÄ… taki sam program, a kĹ‚ĂłcÄ… siÄ™ o sprawy maĹ‚o waĹźne. WĹ›rĂłd przegranych sÄ… m.in. wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak (PSL), Marek Jurek (Prawica RP) i Andrzej Lepper. Ich poparcie to balansowanie na granicy kilku procent, czasem i mniej. Lepper powstaĹ‚ niczym Feniks z popioĹ‚Ăłw. Po latach nieĹ‚aski, procesĂłw, niewyjaĹ›nionych afer znĂłw jest na fali, ale nie grzeszy nowymi pomysĹ‚ami. Waldemar Pawlak – no cóş. ByĹ‚ kandydatem i tyle. MaĹ‚o aktywny, niewidoczny, zdawaĹ‚ sobie sprawÄ™, Ĺźe prezydentem nie bÄ™dzie. Andrzej Olechowski – jeden z ojcĂłw zaĹ‚oĹźycieli Platformy Obywatelskiej. Drogi Olechowskiego, Tuska i PĹ‚aĹźyĹ„skiego (zginÄ…Ĺ‚ pod SmoleĹ„skiem) rozeszĹ‚y siÄ™ juĹź dawno temu. Dzisiaj Olechowski stara siÄ™ udowodnić, Ĺźe prezentuje innÄ… jakość rzÄ…dzenia, Ĺźe jest kandydatem z klasÄ…. Chyba jednak nie dla wszystkich. Marek Jurek to wciÄ…Ĺź idealista. UwaĹźa, Ĺźe sĹ‚abe poparcie nie przekreĹ›la jego wysiĹ‚kĂłw. – Kandydat na prezydenta jest reprezentantem swoich zwolennikĂłw. Tych ludzi nie moĹźna zostawić – podkreĹ›laĹ‚. Janusz Korwin-Mikke (UPR) – ciÄ…gle politycznie Ĺźywy i ciÄ…gle w po-

litycznej niszy. Traktowany na serio przez młodzieş licealną i gimnazjalną. Dlaczego? Bo fajnie mówi i tak wprost. Kornel Morawiecki – jak ładnie dzisiaj się go określa – legendarny twórca „Solidarności Walczącej�. Był jeszcze Bogusław Ziętek z Polskiej Partii Pracy. Nie waha się mówić o walce klas i jej nierozwiązywalnym konflikcie. Starsi chyba skądś to znają? Młodzi juş tylko z lekcji historii.

J

ak bÄ™dzie w drugiej turze? MoĹźe być róşnie, o czym Ĺ›wiadczy mobilizacja sztabu wyborczego BronisĹ‚awa Komorowskiego, podobna do tej z 2007, trochÄ™ tylko mniej dynamiczna. Sztabowcy doszli chyba do wniosku, Ĺźe slogan wyborczy „Zgoda budujeâ€? moĹźe siÄ™ okazać niewystarczajÄ…cÄ… gwarancjÄ… sukcesu wyborczego. Powraca sprawdzona taktyka odwoĹ‚ywania siÄ™ do stereotypĂłw anty-, wywoĹ‚ywania strachu przed powrotem do IV RP, czyli „gĹ‚osujÄ™ na Komorowskiego, bo nie lubiÄ™ KaczyĹ„skiegoâ€?. Elementy tej taktyki byĹ‚y juĹź w pierwszej turze, co Ĺ›wiadczy o budowaniu elektoratu negatywnego. W tym znaczeniu JarosĹ‚aw KaczyĹ„ski, chociaĹź uzyskaĹ‚ drugie miejsce, dysponuje wiÄ™kszym poparciem. Wyborca, ktĂłry poparĹ‚ lidera PiS-u, nie gĹ‚osowaĹ‚ przeciwko Komorowskiemu. O koĹ„cowym wyniku zdecyduje jednak czysta arytme-

tyka, a nie rodzaj poparcia. Dlatego obaj konkurenci spoglądają zalotnie na głosy, które pozyskał Napieralski. Niekoniecznie są to głosy lewicy. Teş mogą być w jakimś stopniu głosami negatywnymi, na przykład wycofaniem poparcia dla kandydata rządu. Analitycy mówią o moşliwych sojuszach w drugiej turze. PO z SLD czy PiS z SLD? Często w tych analizach zapomina się, şe Napieralski ma głosy, ale nie ma mandatu. Te kluczowe dla rozstrzygnięcia wyborów procenty nie przekładają się na liczbę miejsc w sejmie, czyli mandat do wsparcia jakiejś opcji. Gdyby nawet ten mandat Napieralski posiadał, na pytanie, z kim się związać, nie ma prostej odpowiedzi. Sojusz z PO stwarza dwa powaşne zagroşenia. Nawet jeśli teraz PO ma całkiem dobre notowania, nie moşna zapominać o tym, şe jest to druga połowa kadencji i ekipa rządząca będzie rozliczana w wyborach powszechnych. Jest teş ryzyko utraty elektoratu na rzecz silniejszego sojusznika. Tak było z LPR, Samoobroną, a w obecnej koalicji z PSL. Teoretycznie więc korzystniejszy dla SLD byłby sojusz z PiS-em – partią opozycyjną. Taki sojusz gwarantuje wyrazistość programową, a tym samym moşliwość wzmacniania swojego elektoratu. Byłby to sojusz tylko wyborczy (teş negatywny), uniemoşliwiający PO przejęcie całej władzy w ramach sloganu „Zgoda buduje�. Nie jest to bowiem uniwersalne hasło wy-

< , 0 $ . â 6 / < 6 2 ( 3 * = 2 5 ' 3 ( = ' ć , 1 ( , 3

7 8 1 , 0 :

borcze, gwarantujące, şe prezydent z tej opcji będzie prezydentem wszystkich Polaków, „Zgoda buduje� jest hasłem partyjnym i polaryzującym. Zbudowanym na fałszywym załoşeniu (i praktyce), şe urząd prezydenta jest z definicji w opozycji do rządu i trzeba ten urząd zagospodarować. W kalkulacjach wyborczych naleşy równieş uwzględnić taki wariant, şe przegrana Jarosława Kaczyńskiego (najlepiej niewielka, powiedzmy 49–51 proc.) będzie wygraną i jego, i PiS-u. Jarosław Kaczyński jest politykiem, który chce rządzić, a nie reprezentować (podobnie jak Tusk, który nonszalancko zdezawuował urząd prezydenta, porównując go z şyrandolem). Kandyduje w tych wyborach wiadomo w jakich okolicznościach, wbrew swojemu temperamentowi politycznemu. Gdyby jednak Kaczyński został prezydentem, osłabi to PiS, będzie sukcesem symbolicznym i krótkotrwałym. Polskie partie nie wzmocniły jeszcze swoich struktur, pozbawione lidera przestają się liczyć. W tym scenariuszu w interesie PO powinno być zwycięstwo Jarosława Kaczyńskiego, którego prezydentura moşe wzmocnić pozycję rządu. Własny prezydent to nowe wyzwania – trzeba będzie zapomnieć o sprawdzonej taktyce konfliktu usprawiedliwiającego brak reform.

Przemysław Kobus Grzegorz Małkiewicz

7 ĂŽ: 1 8 ) ÂŁ100 0 $ 7 ( = '275 ** 9 9 . = $ ÂŁ5

.$&+ Ĉ 5 + 7:2,& : 7 6 ( RWYBĂ“ %H]SĂ DWQD LQIROLQLD: 00800 8971 8971 www.moneygram.com :<Äœ/,- =

ODBIERZ Z:

I gdziekolwiek zobaczysz znak MoneyGram : JRG]LQDFK SUDF\ DJHQWD L ] ]DVWU]HÄŠHQLHP ORNDOQ\FK SU]HSLVyZ 3R]D RGQRÄ?Q\PL RSĂ DWDPL WUDQVDNF\MQ\PL ]D SU]HOHZ VWRVXMH VLĉ NXUV Z\PLDQ\ XVWDORQ\ SU]H] žUPĉ 0RQH\*UDP OXE DJHQWD 0RQH\*UDP ,QWHUQDWLRQDO /LPLWHG MHVW žUPÄ„ DXWRU\]RZDQÄ„ L UHJXORZDQÄ„ SU]H] )LQDQFLDO 6HUYLFHV $XWKRULW\ 3RZ\ÄŠVL DJHQFL VÄ„ DJHQWDPL 0RQH\*UDP ,QWHUQDWLRQDO /LPLWHG Ä?ZLDGF]Ä„F\P XVĂ XJL SU]HND]yZ SLHQLĉĊQ\FK ‹ 0RQH\*UDP :V]HONLH SUDZD ]DVWU]HÄŠRQH


6|

26 czerwca – 9 lipca 2010 | nowy czas

fawley court W sprawie sprzedaży Fawley Court jest więcej pytań niż odpowiedzi. Działalność Fawley Court Old Boys w czasie ostatnich sześciu miesięcy ujawniła wiele niejasnych i kontrowersyjnych spraw. Przedstawiamy czytelnikom „Nowego Czasu” najważniejsze z nich, czyli w jaki sposób powiernicy Kolegium Bożego Miłosierdzia (Divine Mercy College) od 1953 roku, stają się jego właścicielami.

DOKUMENTY ZDRADY W latach pięćdziesiątych XX wieku powstał projekt założenia na terenie Anglii szkoły dla polskich chłopców, która miała być prowadzona przez ks. Józefa Jarzębowskiego, znanego i cenionego marianina. Zdemobilizowani żołnierze i piloci wraz z tutejszą emigracją oraz Rządem na Uchodźstwie entuzjastycznie poparli tę akcję. Apele o pieniądze na zakup posiadłości w Fawley Court są udokumentowane w prasie z tego okresu. Pierwszy etap kupna (budynek) datowany jest 7 października 1953 roku, z około 14-procentowym wkładem marianów. Na ich oświadczeniu uzyskanym niedawno z biura Prokuratora Generalnego (Attorney General) podana jest data 8 października 1953 roku. W dokumencie tym marianie składają deklarację, że posesja Fawley Court będzie integralną częścią charytatywnej i edukacyjnej fundacji zarządzanej przez nich, i wymieniają sumę 5 tys. funtów ze „wspólnego konta marianów” oraz pożyczkę hipoteczną w wysokości 5700 funtów z Temperance Permanent Building Society (którą spłacili cywile i polskie organizacje, równocześnie inwestując w latach sześćdziesiątych 30 tys. funtów w szkołę). Dokumenty potwierdzają, że 2 tys. funtów pochodziło z funduszów emigracji. Przypuszczamy jednak, na podstawie oświadczeń ludzi biorących czynny udział w tworzeniu szkoły, która zaczęła przyjmować uczniów w 1954 roku, że wkład społeczeństwa był o wiele większy. Istnieje również dokument z tego samego dnia, tzn. z 8 października 1953 kupna Fawley Court za sumę 9 tys. funtów przez niejakiego Williama Nicholsa, który najprawdopodobniej sprzedał zaraz Fawley Court marianom za 10 700 funtów, nie ma jednak potwierdzającego to dokumentu z podpisami jego i księży. Reasumując, samo kupno nie jest udokumentowane, ale istnieje zobowiązanie stworzenia trustu na rzecz szkoły podpisane m.in. przez o. Jarzębowskiego. Rok później (3 maja 1954) księża podpisali dokument, który nawiązuje do kupna od pana Nicholsa i stwierdza istnienie hipoteki z Temperance Permanent Building Society z 8 października 1953 roku. Z analizy tego dokumentu wynika, że Temperance Society wymusiła go od księży w celu zabezpieczenia pożyczki hipotecznej. Biuro Prokuratora Generalnego stwierdza, że te dwa wyżej wymienione dokumenty są rozbieżne, zaznaczając, że wtedy nikt tego nie kwestionował i że Charity Commission opiera się na dokumencie z 1954 roku (bo z 1953 roku nie mieli). Dokument z 1954 roku nawiązuje do zobowiązania się do stworzenia trustu na rzecz szkoły. W obszernej korespondencji z Charity Commission Jackie Joyce przyznała nam rację w sprawie brakujących dalszych dokumentów ale ona pisze o jednym, a my o pięciu. Urzędniczka, która przejęła jej stanowisko, zaczęła wszystko od nowa

i stwierdziła, że akceptuje tylko dokument z 1954 roku, po czym urwała z nami kontakt. Pozostaje pytanie, gdzie jest dokument samego kupna, a także dokument trustu Kolegium Bożego Miłosierdzia, na którym istnieją zapisy ziemi (dokupowanej w dalszych transakcjach), samego Muzeum im. o. Jarzębowskiego, oraz gdzie są pieniądze pochodzące ze składek? Liczne apele do Charity Commission (pisane przez założycieli szkoły, np. pana Ottona Hulackiego, pana Kazimierza Fedorowicza RAF, byłego prezesa Rady Szkolnej, oraz Komitet Obrony Dziedzictwa Narodowego Fawley Court i Koło Byłych Wychowanków Fawley Court) nie spowodowały wyjaśnienia tych rozbieżności, które podkreśla Attorney General w odpowiedzi na nasze skargi dotyczące stanowiska Charity Commission. Lista protestów jest długa. W zimie 2009 roku wysłaliśmy apel do papieża Benedykta XIV. Pan Kazimierz Fedorowicz napisał list do królowej Elżbiety II dotyczący kościoła św. Anny w Fawley Court. Rzecznik królowej przekazał sprawę ministrowi Johnowi Denhamowi (Secretary of State for Communities and Local Government). Wysłaliśmy tam dwa dodatkowe listy poruszające bieżące kwestie: pozwolenia na zamontowanie bramy, która ogranicza prawo przechodzenia przez teren Fawley Court, sprawę kościoła św. Anny i ekshumacji szczątków ks. Jarzębowskiego. Przez długi czas nie było odpowiedzi. Po wielu próbach udało nam się uzyskać informację, że listy zostały przesłane do Ministerstwa Sprawiedliwości, gdyż jemu podlega wydawanie zezwoleń na ekshumację. Ministerstwo potwierdziło otrzymanie naszych listów. Jednocześnie dowiedzieliśmy się, iż listy jeszcze raz zostały skierowane do Johna Denhama z zaznaczeniem, że sprawa bramy należy do jego ministerstwa. W końcu przyszła zdawkowa odpowiedź, iż była to decyzja władz lokalnych, do której ministerstwo nie będzie się mieszać. Pomimo listów protestujących przeciwko planowanej ekshumacji (1300 według urzędników ministerstwa, nasze oszacowanie – ok. 2 tys.) Ministerstwo Sprawiedliwości wydało na nią pozwolenie 1 marca 2010. W wyniku interwencji członka rodziny ks. Jarzębowskiego pozwolenie to sądownie zostało zamrożone tydzień później. W oficjalnej korespondencji i z Charity Commission, i z Prokuraturą Generalną były poruszane także inne kwestie dotyczące nieścisłości finansowych, np. sprawa zbiórki na nowy budynek Apostolatu w Fawley Court, który nie został wybudowany, sfałszowanych rachunków i oświadczenia, że pozwolenie na budowę zostało uzyskane, mimo że takiego nie było. W listach Charity Commission, Prokuratury Generalnej i Ministerstwa Sprawiedliwości były wskazówki przekazania wszelkich spraw o charakterze kryminalnym na policję. Zgłosiliśmy tam najpierw sprawę wywiezienia Muzeum i przenoszenia bez wymaganych zezwoleń szczątków zmarłych po-

chowanych w krypcie kościoła św. Anny. Po rzekomym dochodzeniu odpowiedź policji w streszczeniu wygląda następująco: 1. Muzeum zostało przeniesione za zezwoleniem Ministerstwa Kultury – ministerstwo odpowiedziało nam, że nic o tej sprawie nie wie; 2. Prochy zmarłych w krypcie kościoła były ponad poziomem ziemi i w takim przypadku zezwolenie nie jest wymagane. W odpowiedzi przesłaliśmy policji fotografie grobu barona du Puget Puszet z cegieł i z płytą z listopada 2009. Policja odpisała w maju 2010, że marianie przenieśli „urny z prochami barona i jego żony ponad rok temu” i że fotografia przedstawia dekoracyjną płytę; 3. Żadnych nieregularności finansowych nie ma (policja ustaliła to po 48 godzinach tzw. śledztwa). O sprawie ks. Władysława Dudy policja nie chciała rozmawiać, twierdząc, iż stosuje się do wskazówek Ministerstwa Sprawiedliwości, które odpowiedziało z kolei, że to do policji należy wydawanie orzeczeń w kwestiach bieżących. Sprawa ks. Władysława Dudy (marianie twierdzą, że już nie jest księdzem) jest kluczem do historii Fawley Court. Aby ją zrozumieć, musimy się cofnąć do lat osiemdziesiątych XX wieku. W tym czasie zaczęły się rzekome problemy z prowadzeniem Kolegium Miłosierdzia Bożego. Istnieją sprawozdania dotyczące dwóch śmiertelnych wypadków uczniów oraz wyrzucenia ze szkoły, z nieznanych powodów, całej jednej klasy. Na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia marianie wynajęli prawnika, Richarda Parkesa, do uporządkowania dokumentów hipotecznych. Pan Parkes poinformował nas, że po żmudnej pracy zarejestrował w 1985 roku zawiłe dokumenty w Land Registry, które nawiązują do szkoły i dokupowania części posiadłości w początkowym okresie. Od 1967 roku Fawley Court był zarejestrowany w Charity Commission pod numerem 251717 jako instytucja charytatywna. W rok po rejestracji w Land Registry (1986) nagle i niespodziewanie marianie zamknęli szkołę, powołując się na brak zainteresowania, mimo że inne źródła podają informacje o protestach rodzin i społeczeństwa. Na początku tego roku marianie zarejestrowali nowego powiernika, ks. Waltera Gurgula, bo jego poprzednicy (np. ks. A. Janicki) zostali usunięci z Fawley Court i przeniesieni na Ealing. W nowym dokumencie podkreślają prawo do sprzedaży 20 akrów ziemi mimo zobowiązania do prowadzenia szkoły. W tym czasie pojawiły się pogłoski o ewentualnej sprzedaży Fawley Court, którym marianie zaprzeczali. Zaczął się nowy okres Domu Pielgrzyma i rozszerzonych działań edukacyjnych, tzn. rekolekcje i przyjmowanie młodych, nowo przybyłych, głównie z Polski, do pomagania w zakonie i nauki angielskiego. W 1998 roku przyjechał z Polski ks. Władysław Duda. W krótkim czasie został dyrektorem Apostolatu i wraz z innymi powiernikami zarejestrował w Charity Commission nową instytucję charytatywną marianów pod numerem 1075608 (Marian Fathers Charitable Trust). Dostarczył Charity

Commission nowy dokument na ponad 20 stron, który zmieniał cel działalności marianów z edukacyjnego na szerzący wiarę rzymskokatolicką na świecie. Rok później wykreślił w dokumentach złożonych w Charity Commission poprzednią instytucję zarejestrowaną tam jako Congregation of Marian Fathers BVM Mother of Mercy, V Province in Great Britain. Stare dokumenty zostały zniszczone. Zaczęła się nowa historia nowej instytucji. Wtedy nikt nie wiedział o tym posunięciu. Ksiądz Duda zebrał ok. 200 tys. funtów na nowy budynek Apostolatu, ale po pięciu latach marianie ogłosili, że odmówiono im pozwolenia na budowę, mimo iż na początku 2000 roku napisali w wydawanym przez siebie piśmie „Zwiastun Miłosierdzia”, że właśnie otrzymali to pozwolenie. Władysław Duda, będąc powiernikiem, nagle zniknął. Nie ma jednak dokumentu potwierdzającego jego rezygnację. Ludzie piszą do niego i do innych powierników na adres Fawley Court. Przedstawiciel Koła Byłych Wychowanków Fawley Court został poinformowany w rozmowie telefonicznej, że Władysław Duda nie należy już do Zgromadzenia Ojców Marianów. Po długich rozważaniach i wskazówkach na piśmie z brytyjskich urzędów zgłosiliśmy sprawę Władysława Dudy do Thames Valley Police. Informowaliśmy o łamaniu prawa w sporządzaniu nowych dokumentów mających ułatwić sprzedaż Fawley Court i zaproponowaliśmy dostarczenie obszernej dokumentacji. Inspektor Andy Taylor w ciągu dwóch dni odpisał, że po szczegółowym śledztwie uważa zarzuty za bezpodstawne. Co się stało z pieniędzmi zbieranymi na Apostolat? Charity Commission opublikowało rozliczenia, począwszy od zakończenia zbiórki, a nie od rejestracji. Opublikowało też raporty powierników. W 2006 roku raport podaje m.in., że w związku z wysokimi kosztami utrzymania Muzeum o. Jarzębowskiego i z małymi dochodami, jakie przynosi, marianie pozbędą się go. Jednak z rozliczeń przedstawionych do Charity Commission wynika, że dochody z nowo wprowadzonych opłat dla zwiedzających szybko wzrastały z ok. 1 tys. funtów do ponad 12 tys. funtów w 2006 roku. Natomiast rachunki ogólne marianów w okresie 2005 2008 wykazują roczny dochód ok. 1 mln funtów, wartość nieruchomości zaś oszacowana jest na ok. 8 mln funtów. W 2007 roku marianie ogłosili zamiar sprzedaży Fawley Court, twierdząc, że nie mają pieniędzy – mimo dochodów w wysokości 1 mln funtów – na utrzymanie tej posiadłości. W 2008 roku rachunki wykazują nagły wzrost wartości nieruchomości – z 8 do prawie 20 mln funtów! W ich opisie pojawia się wzmianka o zwiększeniu wartości posesji w celach ubezpieczeniowych (to reflect the „rebuild cost for insurance purposes”), co zakwestionował poproszony o opinię niezależny księgowy.


|7

nowy czas | 26 czerwca – 9 lipca 2010

czas na wyspie Ciekawy jest ten nagły wzrost wartości nieruchomości z 8 do 20 mln funtów. W 2007 roku marianie informowali o planach sprzedaży Fawley Court w raporcie do Charity Commission, a później publicznie. W następnym roku agencja nieruchomości Marriotts ogłosiła sprzedaż Fawley Court za cenę 22 mln funtów. Wcześniej Polska Misja Katolicka przedstawiła ofertę kupna Fawley Court dla polskiej społeczności katolickiej za 8 mln funtów. W tym czasie nieruchomość była oszacowana na 8 mln (wartość zwiększona do 20 mln jest wykazana w rachunkach na rok 2008 zarejestrowanych w Charity Commission w październiku 2009). Marianie utrzymywali od stycznia 2009 roku, że Fawley Court został sprzedany, czemu zaprzeczała ich prywatna korespondencja. „Catholic Herald” najpierw ogłosił Ursa Schwarzenbacha jako kupca, a tydzień później zamieścił zaprzeczenie. Potem „The Daily Telegraph” podał nazwisko Aidy Hersham. Dokument zarejestrowany w 1985 roku przez Richarda Parkes w Land Registry pod numerem BM82000 odnosi się do Divine Mercy College, Fawley Court, co oznacza, że na sprzedaż była wystawiona szkoła, Kolegium Bożego Miłosierdzia w Fawley Court, a nie posiadłość marianów. Na szkołę dawało społeczeństwo od początku i utrzymywało ją finansowo przez trudne lata, dokupując ziemię, tworząc Muzeum, które należało do tej szkoły. Jest rzeczą oczywistą, że Polacy na obczyście nie kupili Fawley Court, by zapewnić splendor trzem księżom, ale na użytek szkoły z intermatem dla 200 uczniów. Na użytek uczniów i przybywających tam wiernych w latach siedemdziesiątych został wybudowany przez księcia Radziwiłła kościół św. Anny. Przy kościele został pochowany ks. Jarzębowski, którego szczątki marianie próbują stamtąd usunąć. Co wiemy o kupcu Fawley Court? Aida Hersham kilka lat temu brała udział jako powiernik w próbie sprzedaży katolickiego St Johns and St Elizabeth Hospital w Londynie i po interwencji Charity Commission musiała zrezygnować z pełnionej funkcji. Oficjalnie reprezentuje (czy rzeczywiście?) Cherrilow Ltd, firmę najpierw działającą w Anglii, którą potem wskrzeszono na Jersey. W gazecie „Henley Standard” przedstawia się jako filantropka, ale jednocześnie przyznaje, że popełniła błąd niedoceniając znaczenia prawowitych właścicieli Fawley Court. Czy rzeczywiście zapłaciła 13 mln funtów za naszą szkołę? Jest to 9 mln funtów poniżej wartości rynkowej, czego nie dopuszczają przepisy Charity Commission, na które marianie powoływali się w negocjacjach z Polską Misją Katolicką. Gdzie jest dokument trustu edukacyjnego szkoły, który miał być sporządzony po 1953 roku? Domagamy się naświetlenia tych skandalicznych spraw i unieważnienia tej transakcji. Marainie – ku radości wszystkich – wreszcie opuścili Fawley Court. Powinni jeszcze oddać klucze prawowitym właścicielom i wyjaśnić, co stało się z brakującymi 9 mln funtów.

Krzysztof Jastrzębski Fawley Court Old Boys 82 Portobello Road Notting HIll London W11 2QD Tel. 020 7275025, faks: 0208 8962043 email: kristof@talktalk.net

Podwójny sukces Aż dwie nagrody Luton Carnival 2010 zdobyli Polacy związani z Active Polish Commu-nity w Luton. Sukces był tak duży, że myślą już o występach na całym świecie… Maciej Psyk Przygotowania do karnawału zaczęły się już w styczniu. Magdalena Oska-Koniakowska, przewodnicząca Active Polish Community, postawiła wszystko na jedną kartę i zgłosiła udział polskiej grupy, która… dopiero miała powstać. – Nigdy nie bałam się wyzwań. Poza tym nie mieliśmy nic do stracenia poza szansą wygranej – śmieje się. Grupę taneczną powołano poprzez… ogłoszenie. Okazało się, że był

to strzał w dziesiątkę. Łącznie zgłosiło się blisko 100 dzieci z Luton i okolic, w różnym wieku, w związku z czym ostatecznie wyłoniły się dwie grupy – młodsza (5-12 lat) i starsza (12-17 lat). Ta druga grupa – około 25 dziewcząt – wzięła udział w karnawale. Intensywne przygotowania trwały przez cały maj. Dziewczynki uczyły się kroków tanecznych, a dorośli nocami szyli kostiumy. – Dzięki pracy społecznej wielu osób całe wydarzenie okazało się sukcesem, jakiego nawet nie mogliśmy się spodziewać – dodaje pani Magdalena. – Podziękowania należą się uczestniczkom, trenerce Karolinie Kotyrbie, Kamili Początek i mamom, które wzięły na siebie część przygotowań. Do choreografii wpleciono dwa wybitnie polskie symbole. Dzieci miały krążyć wokół Słońca jak planety (!), co miało symbolizować… stworzenie systemu heliocentrycznego przez Mikołaja Kopernika. Ale to nie koniec – dziewczynki upodobniły się do… warszawskiej Syrenki! To musiało zrobić wrażenie na jury, nawet jeśli z braku czasu przygotowującym kostiumy udało się zrobić tylko cztery ogony.

I miejsce za najlepszy debiut i II miejsce dla najlepszej dorosłej grupy na Luton Carnival 2010. Gratulujemy!

Pieczę artystyczną nad polską grupą sprawowała Karolina „Kaja” Kotyrba. Do Luton trafiła z Rybnika. Od lat jest związana z tańcem nowoczesnym. Zaczynała w Teatrze Ziemi Rybnickiej. Kursy tańca ukończyła w szkole Artystyczna Alternatywa w Krakowie i – z wynikiem celującym – zdała egzamin państwowy w Centrum Doskonalenia Zawodowego w Poznaniu. Obecnie studiuje taniec na uniwersytecie w Bedfordshire. – Moim zadaniem było przygotować dziewczynki do udziału w karnawale. Cieszę się, że udało mi się z tego zadania wywiązać, czego dowodem są nasze nagrody – opowiada z dumą. 31 maja był dla wszystkich „dniem zero”. 35 różnych grup, wszystkie w olśniewających kostiumach, wzięło udział w Luton Carnival 2010. Imprezę, której uczestnicy przeszli przez miasto, oglądało blisko 100 tys. osób.

Polska reprezentacja mimo zaciętej rywalizacji zdobyła I miejsce za najlepszy debiut i II miejsce dla najlepszej dorosłej grupy! – Jestem dumna z wszystkich, którzy się do tego przyczynili. Łącznie z rodzinami było to około 60 osób. Dziewczynki mimo tremy dały z siebie wszystko. Dostałyśmy od nich jako podziękowanie pluszaki i słodycze. To doświadczenie tylko upewniło mnie, że warto poświęcać czas dzieciom i młodzieży – zdradza tajemnicę sukcesu prezes Active Polish Community Magdalena Oska-Koniakowska. Długotrwałą korzyścią udziału w Luton Carnival jest to, że uczestniczki zaprzyjaźniły się ze sobą i stanowią teraz polską paczkę. Organizatorzy już zapowiedzieli, że jeśli grupa się utrzyma i zaprezentuje wysoki poziom, to ma szanse na występy w przyszłym roku w innych krajach.


8|

26 czerwca – 9 lipca 2010 | nowy czas

czas na wyspie

Teatr i kuchnia Grażyna Maxwell Teatr to żywe przedstawienie, a kuchnia to żywy teatr. Analogie między restauracją a sceną nasuwają się po ostatnim przedstawieniu Sceny Poetyckiej Spotkanie z Chopinem. Zapyta ktoś dlaczego? Otóż, wierzyć wypada, że nic nie dzieje się bez przyczyny, są tylko zamierzone i szczęśliwe zrządzenia losu, bo kto przyszedł na spektakl? Sam Adam Gessler, o którego misji londyńskiej pisały chyba wszystkie polonijne pisma, wynosząc na wyżyny sztukę kulinarną warszawianina. Wtajemniczeni szepcą jednak, że przybył on nad Tamizę w misji specjalnej… Teatralnej. Prawdopodobieństwo tej przepowiedni wyklaruje się za chwilę samo. W pierwszy weekend czerwca zostaliśmy zaproszeni do Jazz Cafe na Koncert fortepianowy f-moll Fryderyka Chopina przeplatany poezją o jego twórcy, fragmentami listów kompozytora do rodziny, przyjaciół i dwóch najważniejszych kobiet w jego życiu. To była prawdziwa uczta i muzyki, i słowa. Kiedy sztuka płynie ze sceny bez wysiłku, to jest to wielkie osiągnięcie zmysłu inscenizatorskiego, kultury muzycznej, gustu literackiego trzech kobiet związanych ze Sceną Poetycką: Heleny Kaut-Howson, Marii Drue i Reginy Wasiak-Taylor. Wydaje się, że sympatie

londyńskich widzów leżą już od pewnego czasu po stronie tego małego zespołu teatralnego i jego niecodziennych poczynań. A programy Teatru Poezji w ogólnej refleksji świadczą zarówno o sile, jak i kryzysie teatru, bo przecież z teatrem nie dzieje się dobrze. W epoce inwazji wielu środków audiowizualnych teatr musi stanąć do konkurencji i jeśli nie proponuje rzeczy wartościowych i nowoczesnych, to można przejść obok niego obojętnie. Jak dotąd, Scena Poetycka prowadzi wiarygodną politykę – pokazuje inteligentnemu widzowi, co oglądać i dlaczego, radząc sobie nadspodziewanie dobrze z właściwymi dla tego teatru atrybutami: scenografią, muzyką, inscenizacją, a także odkrywczymi i wartościowymi tekstami. Wieczór o Chopinie miał pokazać romantyczną i dramatyczną historię życia kompozytora emigranta w atmosferze XIX-wiecznego salonu z nieodłącznym grand piano. Tak, owszem, w teatrze można wystawić wszystko, a scena – niczym papier – wytrzyma wszystko, ale nie zapominajmy, że do widza trzeba apelować i go zdobywać. Szekspir lubił powtarzać, że scena jest mikrokosmosem świata, a świat jest makrokosmosem sceny. Nasz londyński teatr poezji w swoim założeniu ciekawie balansuje tę myśl, jest wolny od zasad politycznej poprawności, nieskategoryzowany, niezdiagnozowany – poucza, zadziwia i rozbawia.

Staááe stawki poáá ączeĔĔ 24/7

Tomasz Lis, wybitny pianista młodszego pokolenia, w świetle nastrojowych świec (a było ich więcej niż zwykle) jakby uosobił się z Fryderykiem. Jego porywająca gra i dojrzała interpretacja muzyki Chopina była klasą samą w sobie, tak jak uchwycona w listach George Sand – w wyrafinowanym przekazie Joanny Kańskiej. Och, Fryderyku! – chciałoby się westchnąć do Wojtka Piekarskiego za Jane Stirling, która była wielbicielką kompozytora i jego cichym sponsorem. Całości obrazu życia pianisty dopełniła subtelna gra uroczej Magdaleny Włodarczyk i czarującego Konrada Łatachy. Blask poezji nie marnieje w wykonaniu naszych aktorów, a ich rzemiosło sceniczne ciągle zadziwia. Wiersze wielkich poetów poświęcone geniuszowi polskiej muzyki głęboko zapadły w pamięci widzów. W programie usłyszeliśmy utwory Gałczyńskiego, Broniewskiego, Wierzyńskiego, Brandstaettera, Oppmana i Norwida. A płomienna deklamacja Fortepianu Szopena przez Wojtka Piekarskiego na zakończenie wieczoru długo pozostanie żywa na naszej scenie. Po tak emocjonalnej i estetycznej uczcie pan Adam Gessler skierował towarzystwo teatralne w stronę kuchni Daquise’a, by kontynuować rozmowy o sztuce kulinarnej i sztuce słowa. Pani Helena i pan Adam cofnęli się pamięcią w przeszłość, wspominali ludzi polskiej sceny, a ich wzajemna pasja do teatru,

Bez zakááadania konta

Polska

umer Wybierz n a nastĊĊpnie y w o p Ċ tĊ s o d elowy np. numer doc i ZakoĔcz # 0048xxx. ie. a poáączen n j a k e z c o p

Polska

2p/min 084 4831 4029

7p/min 087 1412 4029

Irlandia

Czechy

3p/min 084 4988 4029

2p/min 084 4831 4029

Sááowacja

Niemcy

2p/min 084 4831 4029

1p/min 084 4862 4029

Auracall wspiera: Polska Obsáuga Klienta: 020 8497 4622 www.auracall.com/polska T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute & include VAT. Charges apply from the moment of connection. One off 8p set-up fee by BT. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Rates are subject to change without prior notice. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.

Artyści Sceny Poetyckiej (d lewej): Konrad Łatcha. Magdalena, Włodarcyk, Tomasz Lis, Joanna Kańska, Wojtek Piekarski

słowa recytowanego udzieliła się wszystkim, pytania i pomysły mieszały się jak w kotle: co będziemy „gotować” na scenie, a co „reżyserować” w kuchni. A wszystko stąd, że Adam Gessler jest fascynującą postacią – pierwszorzędny w gastronomicznym biznesie, ale to także człowiek teatru, aktor i reżyser. Podpisuję się pod słowami francuskiego gurmanda i filozofa Brilliant-Savarina, że granice przyjemności nie są znane ani wytyczone. Ponieważ pasji do sceny nie można zamknąć nawet w najlepszej kuchni świata, to być może – nadszedł moment, aby spełnił się jako artysta nad Tamizą. Myślę, że swoim talentem i prezencją Adam Gessler może z rów-

nym powodzeniem recytować przepisy na comber sarni i czytać Pana Tadeusza. – Spektakularny charakter kuchni – mówił Adam Gessler – wymaga tyle samo reżyserii co prawdziwy teatr. I w tej perspektywie możemy zrozumieć jego rozważania o gastronomii transcendentnej. Wróćmy jednak do wielkich spraw Sceny Poetyckiej. Może wchodzimy w epokę obfitości, gdzie nasza społeczność – na miarę swego dorobku kulturalnego – będzie budować i popierać dobry teatr. – Co pan na to, panie Adamie? I już słyszę odpowiedź, że to jest dobra pora na teatr i na dobrą staropolską kolację u Daquise’a.

Polska w CNN CNN zaprasza na program z serii i-list, w którym zaprezentuje Polskę. Przez cały tydzień od 28 czerwca prezenterka CNN Fionnuala Sweeney będzie prowadzić program World One, emitowany na żywo z różnych miast Polski. Będą to wywiady z przedstawicielami świata polityki, biznesu, sportu i kultury, uzupełnione reportażami przygotowanymi przez korespondenta CNN Freda Pleitgena, który już teraz jeździ po Polsce i zbiera materiały do i-list. Dwa miesiące po tragedii, która dotknęła kraj, w świetle prezydenckich wyborów oraz ciężkich powodzi, CNN relacjonuje, jak Polska radzi sobie z przeciwnościami w jednym z trudniejszych momentów swojej historii. CNN przyjrzy się też, jak nowi przywódcy chcą budować pozycję kraju na arenie międzynarodowej, oraz przy okazji odbywającego się Mundialu oceni, jakie postępy w przygotowaniu infrastruktury na Euro 2012 poczynił nasz kraj. W programie zostanie przedstawiona kondycja ekonomiczna państwa, które jako jedno z niewielu osiągnęło dodatni PKB w trakcie globalnego kryzysu finansowego, oraz tzw. Brain Gain – czyli powrót Polaków, którzy w 2004 roku, po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej, wyemigrowali za granicę, a teraz wracają do kraju, aby zdobyte na Zachodzie doświadczenie wykorzystywać przy prowadzeniu własnych firm. Pozostałe reportaże skupią się na procesie reprywatyzacji oraz roli Polski

we Wspólnocie Demokracji, która właśnie obchodzi swoje dziesięciolecie. – Seria i-list umożliwia widzom świeże spojrzenie na kraje, które mają wpływ na kształt międzynarodowej społeczności. Historia nowoczesnej Polski, tematy związane z jej polityką, ekonomią, sprawami społecznymi, kulturą i sportem rozbrzmiewa szerokim echem. Seria i-list pokaże rolę Polski we współczesnym świecie poprzez wywiady, reportaże oraz wypowiedzi przesłane przez naszych widzów – powiedział Mike McCarthy, wiceprezes do spraw programowych CNN International. W materiałach zostaną zaprezentowane także kulturalne i społeczne aspekty, które kształtują tożsamość narodową Polaków, między innymi dorobek sławnego kompozytora Fryderyka Chopina. Będzie też Wrocław – nowość na liście najmodniejszych miast Europy. (tb) Od 28 czerwca do 2 lipca: co dzien nie na ży wo pro gram World One z Pol ski (z War sza wy, Wro cła wia, Kra ko wa) o godz. 21.30, bę dą emi to wa ne re por ta że z kra ju i wy wia dy na ży wo z pol ski mi go ść mi. Sobota, 3 lipca, godz. 18.30: naj cie kaw sze re por ta że ty go dnia o Pol sce (po wtór ki: 3 lip ca, godz. 13.00 i 20.00 oraz 8 lip ca, godz. 14.30 i 18.30). Sobota 3 lipca, godz. 18:30 Naj cie kaw szych re por ta ży ty go dnia o Pol sce (po wtór ki: 4 lip ca godz. 13.00 i 20.00 oraz 8 lip ca godz. 14.30 i 18.30). *wszyst kie go dzi ny cza su lok aln ego


|9

nowy czas | 26 czerwca – 9 lipca 2010

czas na wyspie

Lwy nadziei Ile można zarobić na Pucharze Świata 2010? Grzegorz Borkowski Anglia przeżyła chwile grozy, kiedy – po bezbramkowym remisie z Algerią – wiele wskazywało na to, że jej reprezentacja nie opuści grupy i jej udział w mistrzostwach świata zakończy się błyskawicznie. Środowe zwycięstwo nad Słowenią rozwiało przynajmniej te obawy. Warto jednak przyjrzeć się zjawisku bliżej, bo... nie tylko o sportowe emocje chodzi, lecz także o wielkie pieniądze, które mogą nieźle podreperować nadwątloną przez kryzys koniunkturę na Wyspach.

mistrzostwa receptą na kryzys? czemu nie?! Na gigantyczne profity ze sprzedaży w czasie Pucharu Świata 2010 liczy Tesco, ASDA, Lidl. Na wymierny efekt tego marketingowego chwytu liczy też Marks and Spencer, który zaopatrzył angielską reprezentację w oficjalne uniformy (nie mylić z kostiumami piłkarskimi autorstwa Umbro). Na całość poszła sieć Currys (sprzęt elektroniczny) obiecująca klientom zwrot gotówki po 10 funtów za każdy strzelony przez angielską reprezentację gol. Na ogromne profity z zakładów liczą bukmacherzy. Zwiększone obroty w czasie mistrzostw wliczyli sobie już w plany finansowe właściciele małych sklepów z artykułami spożywczymi i alkoholem, puby i małe kluby sportowe oferujące możliwość obejrzenia meczu w gronie kolegów, koniecznie z kuflem czegoś mocniejszego. Wyobraźmy sobie idealny mechanizm ekonomiczny. Piłkarze angielscy grają i strzelają gole. Kibice (ubrani w kupione specjalnie na tę okazję koszulki angielskiej reprezentacji) szaleją z radości i wydają na piwo więcej niż zwykle. Nie stracą na tym, gdyż na co dzień są pracownikami Marksa and Spencera, Tesco, ASDY, Lidla, Currys czy Umbro. Cieszy się właściciel pubu, gdyż w trakcie czterech tygodni mistrzostw odbije sobie wszystkie chude zimowe miesiące i może nawet nie będzie musiał ucinać godzin barmanom. Cieszy się barman, więc w dzień wolny... biegnie do sklepu, kupuje koszulkę, wiesza na samochodzie angielską chorągiewkę, pieniądze z nadgodzin zapewne wyda, świętując w pubie kolejne triumfy swojej reprezentacji. Trudno w Anglii o silniejsze emocje niż emocje kibica. To naród wodniaków, ale – przede wszystkim – naród kibiców, wielbicieli sportu. I chyba nic nie jest w stanie równie skutecznie napędzić gospodarki niż emocje. O ich skali dobitnie można się przekonać na ulicach: gdy gra reprezentacja, trudno o samochód bez angielskiej flagi, o przechodnia bez patriotycznej koszulki, czapeczki czy przynajmniej znaczka w klapie. Skrzyżowane palce obecne są na afiszach, w reklamach. Do sportowych i patriotycznych emocji nawiązują wszyscy.

mistrzostwa w liczbach Na tych emocjach zarabia się wymierne pieniądze. Na przykład niemiecki Adidas – kojarzący się nam głównie z butami, lecz także producent odzieży sportowej i sprzętu – w poprzedzającym Puchar Świata 2010, bardzo optymistycznym, raporcie stwierdził, iż spodziewa się w tym roku w dziale piłki nożnej sprzedaży rzędu 1,8 mld dolarów, co oznacza 15-procentowy wzrost w porównaniu do 2008 roku i 25-procentowy wzrost wobec wyników z 2006 roku (poprzednie mistrzostwa). – Po pierwszych 10 dniach mistrzostw widać już, że ten puchar świata będzie wielkim sukcesem dla Adidasa – wypowiedział się w ko-

munikacie prasowym Herbert Hainer z zarządu Adidasa. – Nie tylko osiągnęliśmy nasze cele na futbolowym poletku, lecz także wręcz je przeskoczyliśmy. Sprzedaż poszybowała w górę na całym świecie. To dobitnie świadczy o ogromnym znaczeniu tych zawodów. Na nieco mniejszym, bo angielskim, podwórku David Potts, dyrektor handlowy TESCO, pochwalił się planem powiązanej z mistrzostwami sprzedaży... Nie mniej, nie więcej, ale 300 tys. telewizorów i 800 tys. angielskich flag. Inny gigant na Wyspach JJB Sports boryka się z gigantycznymi problemami finansowymi. Wskutek kryzysu musi stawić czoło sięgającym 70 mln funtów stratom. Nic dziwnego, że z nadzieją patrzy na mistrzostwa; podczas Pucharu Świata w 2006 roku firma na sprzedaży maskotek zarobiła ok. 35,5 mln. Połowa deficytu – jak znalazł. Tyle giganci. Ale przecież fundamentem gospodarki są małe, osiedlowe puby, sklepiki, warsztaty samochodowe, ale także rzeźnik z sąsiedztwa, nocny sklep czy sklep z polskimi towarami i coraz popularniejszym na Wyspach polskim piwem. Dla kulejącej branży detalicznych sprzedawców alkoholu mistrzostwa to coś więcej niż święta Bożego Narodzenia. To prawdziwe żniwa. Z tą świadomością, z okazji Pucharu do swoich członków i niezrzeszonych detalistów zwrócił się w specjalnym liście otwartym zarząd Stowarzyszenia Brytyjskiego Piwa i Pubów (British Beer and Pub Association): „Mistrzostwa świata są oczywiście wielką szansą, by przyciągnąć klientów, którzy chcą oglądać na żywo, na wielkim ekranie angielskie mecze, ciesząc się niepowtarzalną atmosferą pubu – czytamy. Jeśli planujecie pokazać Puchar Świata u siebie, zapewne macie już doświadczenie z radzeniem sobie w takich sytuacjach. Jeśli nie, warto wziąć pod uwagę kilka poniższych rad”. I tu stowarzyszenie radzi szynkarzom, by upewnili się, że na miejscu mają odpowiednią liczbę personelu, który został zapoznany z lokalnymi wymogami porządkowymi, a także potrafi w każdej chwili wezwać np. na pomoc policję; radzi dalej, by w miarę możliwości zapewnić sobie pomoc zarejestrowanych i przeszkolonych door supervisors

(bramkarzy), ograniczyć dostęp klientów jedynie do niezbędnych części obiektu, rozważyć użycie plastikowych naczyń zamiast szklanych talerzy i szklanek, wreszcie stowarzyszenie radzi, by sprawdzić sprawność kamer CCTV.

Jeśli kogokolwiek szokuJą nerwowe reakcJe trenerÓw, reakcJa angielksich kibicÓw powinna go zwalić z nÓg. to ogłuszaJący ryk złości, wyzwisk, wymachiwanie pięściami, wygrażanie, nawet pogardliwe spluwanie na podłogę. i natychmiastowy atak... tym razem na bar, by szybkim kuflem lagera uciszyć gorycz i rozczarowanie. Powyższa lista to jedynie wycinek długiego pisma. Świadczy ono o tym, że angielscy szynkarze traktują Puchar Świata bardzo poważnie. Skala mobilizacji niezbędnych sił świadczy dobitnie o skali oczekiwań. Krótko mówiąc – spodziewają się wodospadu zysków. Jednak aby zrozumieć, co naprawdę się dzieje w pubie podczas meczu angielskiej reprezentacji, trzeba tam po prostu być.

trotuar Jak oblężona forteca Środowe popołudnie, pub w Bitterne, zazwyczaj spokojnej dzielnicy Southampton. Na trzech dużych ekranach mecz Anglia – Słowenia ogląda blisko 150 osób. Atak angielski zbliża się do bramki Słoweńców, Wayne Rooney strzela, ale chybia, piłka przelatuje wysoko nad poprzeczką. Jeśli kogokolwiek szokują nerwowe reakcje trenera angielskiej reprezentacji, reakcja kibiców powinna go zwalić z nóg. Daleko jej do zwykłego jęku zawo-

du. To ogłuszający ryk złości, wyzwisk, wymachiwanie pięściami, wygrażanie, nawet pogardliwe spluwanie na podłogę. I natychmiastowy atak... tym razem na bar, by szybkim kuflem lagera uciszyć gorycz i rozczarowanie. Tymczasem zbliża się kolejny atak i tym razem Jermian Defoe strzela wymarzoną bramkę, drużyna brytyjska przechodzi więc do następnej tury. Ogłuszającego wrzasku radości nie da się porównać z niczym. I nie tylko kibice mają powód do radości. – W normalny weekend sprzedajemy drinki i piwo wartości ok. 500 funtów, założywszy, oczywiście, że nie ma dodatkowej imprezy typu wesele czy zaręczyny – opowiada Mark, barman. – Podczas meczu naszej reprezentacji obroty z samego alkoholu przekraczają lekko 2 tys. funtów. A wiele osób dodatkowo zamawia jakieś przekąski, coś na ciepło... Bar przypomina oblężoną twierdzę i chociaż mamy w kuchni tymczasowo zatrudnionych dwóch pomocników, nie dajemy rady sprostać zamówieniom. A weźmy pod uwagę, że to środek tygodnia i dość wczesna godzina. Przed mistrzostwami, w zwykły dzień tygodnia, właściciel pubu był szczęśliwy, gdy wieczorem odwiedziło go chociaż pięciu klientów.

być albo nie być, czyli robimy zakład Chwile grozy przeżyli angielscy bukmacherzy. Jak donosi londoński „Evening Standard”, ci najwięksi (Ladbrokers i William Hill) wycenili tegoroczne pucharowe zakłady na miliard funtów. Początek okazał się zachwycający. Niespodziewanie słabe mecze silnych drużun (Włoch, Hiszpanii, Niemiec i Anglii) zaskoczyły przeceniających je graczy, na czym krocie zarobili organizatorzy zakładów. Jednak przedwczesne odejście drużyny angielskiej z mistrzostw zagroziłoby spadkiem zainteresowania zakładami i natychmiastowym zakończeniem się bonanzy, na którą czekano cztery lata. Te same obawy mieli szynkarze. Mark z pubu na Bitterne dodaje: – Co tu kryć, zainteresowanie meczami innych drużyn jest żadne. Nikt nawet nie prosi, by włączyć plazmę.


10|

26 czerwca – 9 lipca 2010 | nowy czas

czas na wyspie

Polish Your Polish Pierwszy polskojęzyczny klub Toastmasters International w Wielkiej Brytanii. Z ŁuKaSZem SZYrmerem, prezesem klubu, rozmawia agnieszka engelien Exhibition Road... miejsce znane z działalności najstarszego polskiego klubu w Londynie Ognisko Polskie, miejsce, w którym spotykają się członkowie organizacji Polish Your Polish. Otrzymałam tam zaproszenie przez sieć Polish Sabbath. Na drugim piętrze budynku kilka osób z zachęcającymi uśmiechami wręczyło mi program – profesjonalnie przygotowany plan z przedstawionym punkt po punkcie porządkiem spotkania, z naciskiem na czas. Wprowadzenie, gorące pytania, przygotowane przemowy, recenzje… Na spotkaniu był obecny prezes klubu Łukasz Szyrmer, a wśród prowadzących znajdowali się toastmaster, główny recenzent, gramatyk, kontroler czasu. Spotkanie przebiegało w swobodnej atmosferze,

– Polish Your Polish to trochę nietypowa organizacja polonijna w Londynie – mówj jej prezes Łukasz Szyrmer – ponieważ jesteśmy częścią o wiele większej organizacji międzynarodowej i dzięki temu możemy korzystać z ich doświadczenia i materiałów edukacyjnych, tworząc własne, autorskie pomysły, tak jak inne polskie organizacje. Przede wszystkim przyciągamy Polaków zainteresowanych rozwojem osobistym, szczególnie w zakresie komunikacji. Najczęściej przydaje się to osobom, które przygotowują prezentacje w pracy, przemowy weselne itp., albo które chcą po prostu przełamać tremę, kiedy występują przed grupą; bardzo pomaga w tym warsztat techniczny, jaki nabywamy. Ważnym aspektem działania klubu jest również kultywowanie języka polskiego na obczyźnie. Wielu z nas zdaje sobie sprawę, że jeśli nie używa języka na co dzień – szczególnie w sytuacjach podobnych do przemawiania – to traci słownictwo i wyczucie gramatyki. Staramy się nawzajem zwracać sobie uwagę na to, żeby nie używać anglicyzmów lub słów angielskich podczas spotkań prowadzonych po polsku. Jednocześnie jesteśmy nastawieni dosyć towarzysko, zwłaszcza że spotkania odbywają się co najmniej dwa razy w miesiącu bądź częściej – i jest wesoło. Skąd wziął się pomysł stworzenia klubu Polish Your Polish?

– W Londynie istnieją anglojęzyczne kluby mówców Toastmasters od prawie 30 lat. Paru członków klubów londyńskich i działających w Polsce uznało, że wraz z napływem nowej emigracji Polaków pojawiła się potrzeba nabywania umiejętności komunikacji w języku ojczystym. Nie chodzi tylko o naukę komunikowanie się. Dzięki klubowi Polacy na obczyźnie mogą utrzymywać żywy kontakt z językiem ojczystym.

tym bardziej że etap gorących pytań to wywoływanie do odpowiedzi gości, którzy musieli sobie poradzić z odpowiedzią w określonym czasie. Wszyscy przy okazji doskonale się bawią, ale także i uczą! Tak, tu można się nauczyć, jak wybrnąć z trudnych pytań, jak udzielić błyskotliwej odpowiedzi, jak nawiązać kontakt wzrokowy z resztą grupy, a co najważniejsze, jak przygotować pre-

powiedzieć, będąc przygotowana lub nie, to jest to idealne miejsce. Uczysz się zarządzać czasem, lepiej organizować swoje wypowiedzi itp. Ponadto w klubie panuje bardzo przyjazna atmosfera, ludzie uczą się od siebie nawzajem, wspierają. Toastmasterzy to jedna z najprężniejszych organizacji wśród Polaków na Wyspach, przede wszystkim ze względu na pozytywny, sprzyjający współdziałaniu i kreatywności klimat, który tam panuje. Klub Polish Your Polish jest pierwszym obcojęzycznym klubem Toastmasters UK i w błyskawicznym tempie wspiął się na poziom, jaki reprezentują kluby o wieloletniej tradycji. Spotkania odbywają się w języku polskim i angielskim.

działalności w klubie bardzo pomogły mi w rozwoju zawodowym. Zarządzam projektami; miałem wiele kontaktów z klientami. To, czego nauczyłem się w ramach „gorących pytań”, wykorzystywałem podczas wewnętrznych rozmów kwalifikacyjnych, gdy zmieniałem działy w ramach swojej firmy. Czy jesteś członkiem innych polskich organizacji?

Łukasz Szyrmer, prezes organizacji Polish Your Polish podczas swojego wystąpienia

Londynie do tej formy nauki przez zabawę. Do klubu dołączyło wiele osób nastawionych na rozwój osobisty. Od tego czasu spotykamy się co najmniej dwa razy w miesiącu, nie licząc warsztatów i innych wydarzeń. Kiedy powstał klub?

– W październiku 2007 roku odbyło się pierwsze spotkanie naszego klubu. Zainteresowanym podaję link, który bardziej obrazowo opisuje nasze początki: http://polishyourpolish.org.uk/blog/onas/trochehistorii-2/ Ilu macie członków?

– Od dłuższego czasu członkami klubu jest około 20-30 osób. W jaki sposób docieracie do nowych osób?

– Jesteśmy organizacją non-profit, więc nie korzystamy z reklam tradycyjnych. Najwięcej ludzi dowiaduje się o nas tzw. pocztą pantoflową. Bardzo pomocne są także artykuły w prasie. Oprócz tego współpracujemy z innymi organizacjami polonijnymi. Wiele osób zainteresowanych klubem dowiaduje się o szczegółach naszej działalności z naszej strony internetowej. Zależy nam więc na tym, by była regularnie uaktualniana.

Kto był pomysłodawcą i skąd ta nazwa?

– Pomysłodawcą założenia polonijnych klubów Toastmasters poza granicami Polski był Hadrian Lutogniewski. W Londynie pomysł ten podchwycili Gosia Górna, Adam Ginalski i Jan Michalski – główni założyciele naszego klubu. Zorganizowali pokazowe spotkanie i tym sposobem zainspirowali wielu Polaków w

zentację… Ciekawie, zwięźle i na czas. Ludzie w klubie to pasjonaci przemawiania. Jeśli chcesz udoskonalić swoje umiejętności prezentacji, poznając różne techniki nawiązywania dobrego kontaktu ze słuchaczami, nauczyć się panowania nad tonem głosu, gestami, radzić sobie z tremą, wreszcie nabrać większej pewności siebie, gdy wychodzisz na środek i masz coś

Co dają spotkania klubu?

– Osoba, która potrafi przemawiać, świetnie tłumaczy skomplikowane pojęcia, przekonuje, inspiruje na co dzień. Dzięki regularnym ćwiczeniom przemawiania przed dużą widownią łatwiej jest dotrzeć ze swoim przekazem do jednego człowieka, co bardzo

OSOba, która POtrafi Przemawiać, jeSt OSObą, która świetnie tŁumaczY SkOmPlikOwane POjęcia, PrzekOnuje, inSPiruje na cO dzień. dzięki regularnYm ćwiczeniOm Przemawiania Przed dużą PublicznOścią, Łatwiej jeSt dOtrzeć ze SwOim Przekazem dO POjedYnczej OSObY, cO bardzO uŁatwia cOdzienną kOmunikację. chOdzi też O umiejętnOść SŁuchania, zarównO wielOOSObOwej, wYmagającej PublicznOści, jak i Szefa, Pani w SklePie czY teściOwej…

ułatwia codzienną komunikację. Chodzi też o umiejętność słuchania, zarówno wieloosobowej, wymagającej publiczności, jak i szefa, pani w sklepie czy… teściowej. Czym zajmujesz się w Londynie zawodowo?

– Jestem informatykiem. Pracuję w City. Umiejętności, które nabyłem podczas

– Działalność w organizacjach społecznych jest fantastycznym sposobem poznawania nowych, wspaniałych ludzi. Urozmaicam sobie życie, poznając innych ludzi, nie tylko informatyków w finansach, czyli kolegów i koleżanki z pracy. Byłem wśród współzałożycieli organizacji Polish DeConstruction, która teraz przekształciła się w Deconstruction Project. Jest to organizacja pomagająca polskim artystom zamieszkałym w Londynie promować swoje prace. Obecnie zawiesiłem tam działalność, ponieważ zajmuję się klubem Polish Your Polish. Uczestniczyłem też w spotkaniach Polish Professionals i Polish Sabbath od początku istnienia tych grup. Dzięki nawiązanym tam kontaktom stworzyliśmy w tym roku porozumienie o partnerskiej współpracy między Polish Your Polish a Polish Professionals. Naszą działalność wspiera też Michał Frys, założyciel Polish Sabbath. Jakie to ma dla ciebie znaczenie?

– Wychowałem się w USA. Moje zaangażowanie się w życie polonijne w Londynie ma podobny charakter do uczestnictwa w organizacjach polskich za czasów dzieciństwa i młodości. Jednak 20 lat temu w Filadelfii byliśmy tylko garstką Polonusów, a Polska była niedostępna i bardzo daleko – za żelazną kurtyną. Działalność polonijna to był jedyny sposób na utrzymanie kontaktu z polską kulturą, językiem i Polakami. Teraz czasy, na szczęście, bardzo się zmieniły. Czuję się naturalnie wśród Polaków. Dlatego ciągnie mnie po godzinach pracy w kręgi rodaków, ale jednocześnie cenię międzynarodowy charakter Londynu, co jest bardzo widoczne u mnie w pracy. Lubię poznawać ciekawych ludzi, ale w taki sposób, żeby można też robić coś ciekawego dla innych – zostawić swój ślad, mam nadzieję, że pozytywny.…


|11

nowy czas | 25 czerwca – 9 lipca 2010

rozmowa na czasie Medyk Dental and Medical Centre – polska klinika w zachodnim Londynie. Mogłoby się wydawać, jedna z przychodni, jakich wiele. Jednak w atmosferze panującej w Medyku jest coś wyjątkowego. Plusy polskiej przychodni przy Hanger Lane można by mnożyć w nieskończoność. Są więc długie godziny otwarcia, dostosowane do potrzeb najbardziej nawet zapracowanych pacjentów, znakomita lokalizacja tuż przy stacji metra, darmowy parking czy nowoczesny wystrój i wyposażenie. Wysokie kwalifikacje lekarzy, nadzwyczaj profesjonalna opieka, stosowanie najnowocześniejszych metod, technologii i urządzeń, darmowe znieczulenie czy wreszcie jednorazowe szczoteczki dla nieprzygotowanych do wizyty pacjentów. Jednak tym, co do Medyka przekonało mnie zdecydowanie najbardziej, jest niezwykle serdeczne podejście do każdego pacjenta. Opieka i zaangażowanie specjalistów (czego sama doświadczyłam) upewniły mnie, że lekarz to nie tylko zawód. To przede wszystkim powołanie i pasja, która procentuje po stokroć dla każdej ze stron. Czy warto więc zaufać Medykowi? Ja mówię zdecydowanie TAK! – Łucja Piejko.

Bo PaCjEnt jest najważniejszy Z dr. Sebastianem Kwiatkowskim, dentystą Polskiego Centrum Stomatologiczno-Medycznego MEDYK w Londynie, rozmawia Łucja Piejko. już w tym tygodniu Medyk, jako jedyna polska klinika dentystyczna w Londynie, wzbogaci się o najwyższej klasy mikroskop zabiegowy, którym będą przeprowadzane zabiegi leczenia kanałowego. na czym polega fenomen tego mikroskopu?

– Mikroskop zabiegowy znajduje zastosowanie we wszelkiego typu zabiegach stomatologicznych. O ile przy mniej skomplikowanych operacjach instrumentem w zupełności wystarczającym jest lupa, z powiększeniem od dwóch i pół do czterech razy, o tyle w przypadku leczenia kanałowego wydaje się ona nie do końca satysfakcjonująca. Standardem w leczeniu kanałowym jest bowiem maksymalne powiększenie obrazu pola zabiegowego. Mikroskop zabiegowy, który już w tym tygodniu pojawi się w naszej klinice, daje powiększenie aż do 16 razy. A to naprawdę ogromna różnica! W praktyce pozwala to lekarzowi na znalezienie dodatkowego kanału czy usunięcie pękniętego narzędzia. Wiadomo bowiem, że w czasie tego typu zabiegów są używane bardzo delikatne narzędzia, często się łamią i czasem nawet po kilkunastu latach od zabiegu pozostają niezauważone w systemie. I właśnie w takich sytuacjach mikroskop jest niezastąpiony. Dobrze więc mieć takie zaplecze. Czy tego typu mikroskopy są ewenementem w środowisku dentystycznym czy stają się już standardem w stomatologii?

‒ Może to dziwić, ale w Wielkiej Brytanii mikroskopy nie są aż tak powszechne jak u nas w kraju. W Polsce mamy już bowiem wielu prawdziwych fanatyków mikroskopu! Znakomitym przykładem reakcji lekarza może być historia pewnego doświadczonego dentysty, który po pierwszym praktycznym kontakcie z mikroskopem, bez chwili namysłu powiedział: – Od ponad czterdziestu lat leczę kanały i pierwszy raz je widzę! – Myślę, że to znakomicie oddaje fenomen mikroskopu. Można leczyć, nie widząc kanałów. Można je wyczuwać palcami, bo ma się o nich wyobrażenie, bo się je widziało w atlasie anatomii. Jedynie mikroskop daje jednak szansę zobaczenia tego, co dotychczas było przed nami ukryte. I ręczę, że lekarz, który raz pracował z tym urządzeniem, nigdy nie będzie mógł się bez niego obejść. a co z tego wszystkiego ma pacjent?

– Mikroskop zdecydowanie wydłuża zabieg. Lekarz widzi znacznie więcej niż dotychczas, musi sprostać wszelkim wymaganiom i zająć się nawet najdrobniejszymi szczegółami, a jest to zarówno czaso-, jak i pracochłonne. Pod tym względem jest to mniejszy komfort dla pacjenta, ale patrząc na całokształt z innej per-

spektywy, to korzyści dla niego są ogromne. Statystyki mówią, że 90 proc. zabiegów leczenia kanałowego udaje się bez mikroskopu. Co dziesiąty przypadek kończy się więc porażką. Teraz, z tych dziesięciu procent pacjentów dzięki mikroskopowi możemy uratować jeszcze połowę. Mikroskop daje zatem szansę. Dzięki mikroskopom pacjent zapamięta swój zabieg na zawsze… Po podłączeniu mikroskopu do komputera, będzie można nagrać bowiem wideo z przepro-

nej. Standardem jest u was wypełnianie kanałów korzeniowych gorącą gutaperką.

– Gutaperka to forma plomby kanałów pochodzenia roślinnego, o gumowatej, umożliwiającej ewentualne późniejsze usunięcie i ponowne leczenie, konsystencji. Materiał ten może być wprowadzany na zimno za pomocą specjalnych drucików lub na gorąco specjalnym urządzeniem przypominającym pistolet do kleju. Gutaperkę – podgrzaną do 200°C – wprowadza się cieniutką igłą, aby plomba szczelnie wypełniła kanały zębowe. Użycie gorącej gutaperki w tej chwili jest już standardem. Jesteśmy więc dumni, że oferowana przez naszych ie yn nd Lo w YK znym MED yc ed M olekarzy pomoc jest, bez zn ic og m Stomatol iczny w Centru og słowa przesady, na najwyższym poziomie. ol at om st t Gabine Mają one dwunastokrotnie mniejszą Odpowiedź na pytanie, dlaczego właśnie wadzonego zabiegu. A potem wy- dawkę promieniowania niż te robione metodą Medyk? – wydaje się zatem oczywista… palić na płytę i zachować na pamiątkę! W Polsce tradycyjną. Pewnej szkodliwości promieniowa- – Przyznam się szczerze, że ja nie znam konwielu dentystów już tak robi i muszę przyznać, nia, oczywiście, nie da się wyeliminować, ale kurencji, nie robiłem wywiadu środowiskoweże powoli staje się to – wśród zarówno moich jeśli na jedno tradycyjnie robione zdjęcie my go i właściwie chyba nie muszę robić. kolegów po fachu, jak i naszych pacjentów – cojesteśmy w stanie zrobić dwanaście, używając Wystarczy mi pozytywny odzew ze strony naraz bardziej popularne. Po powrocie do domu identycznej dawki promieniowania, to na pew- szych pacjentów i fakt, że do nas wracają. A pacjent dowiaduje się bowiem, dlaczego to no warto. Poza tym nie trzeba czekać na wydzieje się tak, ponieważ każdego z nich otaczawszystko tak długo trwało, a on aż tyle czasu wołanie kliszy, wszytko od razu pojawia się na my profesjonalną, a jednocześnie niezwykle inmusiał siedzieć na fotelu dentystycznym. I wtedy komputerze. Nie ma więc najmniejszych przedywidualną opieką. Mamy bowiem właśnie nawiązuje się nic porozumienia i zrozuszkód, aby przesłać pacjentowi wykonane zdję- wewnętrzne poczucie, że jeżeli ktoś nam zamienia między nim a lekarzem. cia drogą mailową. Posiadanie prywatnej ufał, nie może zostać odesłany z przysłowiocyfrowej dokumentacji leczenia na własnym Pacjenci będą więc mogli mieć własną wym kwitkiem. Jeśli więc pacjent zadzwoni z komputerze może być w przyszłości naprawdę pytaniem, na pewno uzyska na nie odpowiedź. dokumentację swojego leczenia? bardzo pożyteczne. – W Medyku, co również pozytywnie wyróżNiekoniecznie przerwę zabieg, ale na pewno nia nas spośród innych klinik na rynku brytyjMedyk jest kliniką podążającą za najnowoddzwonię później i jej udzielę. Bo dla nas paskim, robimy cyfrowe zdjęcia rentgenowskie. szymi zdobyczami techniki stomatologiczcjent jest najważniejszy.


12|

26 czerwca – 9 lipca 2010 | nowy czas

felietony opinie

redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 King’s Grove London SE15 2NA

Polowanie z nagonką Krystyna Cywińska

2010

Jaka jest Polska? Kochana i niechciana. Krytykowana i chwalona. Bierna, obojętna. Wyborczo rozjuszona. Jaka będzie, jeśli wybory prezydenckie wygra Bronisław Komorowski? Albo Jarosław Kaczyński? I czy po tych wyborach Polacy obudzą się w innym kraju? Tylko optymiści tak sądzą.

Siedzimy przy stole, na proszonej kolacji. Jarzą się świeczniki. Lśni szkło z winem. Srebrzą się sztućce. Pachnie pieczeń. – Dziczyzna! – oznajmia pani domu. – Tak, tak, dziczyzna – burknął mój mąż. Pani domu wróciła właśnie z „cudownej polskiej wsi”. Lato zazieleniło drzewa, wszędzie kwiaty – opowiada. – Jarzębiny kraśnieją. Sady się już trzęsą od jabłek. – Konie rżą na rżyskach – ja na to. – Bydełko przeżuwa. Rolnicy zzuwają buty po znojnym dniu, a miejscowy ziemianin repatriant odbudował swój piękny stary dwór. – Nie dwór, tylko pałac – poprawiła mnie pani domu. – A bagna oczyścili? – zapytał mój mąż. – Czy państwo by wrócili teraz do kraju? – zagadnął byłych ziemian. – Do zrujnowanego dworu? Do zbutwiałych dworskich zabudowań? Do wykarczowanego sadu? Do sadzawek rzęsą pokrytych? No i tych gnojówek przed chłopskimi chatami? Milczenie. – No, może, gdyby wygrał Bronisław Komorowski – powiada pan domu. – Zawsze to hrabia z tradycją. – Czy Komorowski, czy Kaczyński wygra te wybory, ja nie wracam – stwierdziła pani domu. – Bo i po co? Żeby chodzić na wsi spać z kurami, a budzić się na pianie koguta? – No to pod te wybory! – huknął pan domu i wypijamy kielicha. – Polska to w przybliżeniu dwa narody – powiada młody socjolog. – Jeden wielkomiejski, zamożny, salono-

wy, nadęty. Pełen przekonania o swojej wyższości. Pouczający i zarozumiały. A obok pyszałkowaci celebryci. A ten drugi naród – zapijaczony, chamski, zniszczony biedą, wynędzniały, cyniczny i obojętny. Taką Polskę właśnie weźmie pod swoje władanie nowy prezydent – dodaje. A jaką władzę ma nasz prezydent? Że zapytam. Prezydent podpisuje ustawy uchwalone przez Sejm i Senat, które może skierować do Trybunału Konstytucyjnego, albo z powrotem do Sejmu. Czyli ma prawo weta, z którego tak często korzystał Lech Kaczyński. Weto prezydenta może być odrzucone większością trzech piątych głosów poselskich. Prezydent ratyfikuje i wypowiada umowy międzynarodowe. Mianuje i odwołuje ambasadorów. Jest zwierzchnikiem Sił Zbrojnych. Nadaje tytuły naukowe profesora i obywatelstwo polskie. Ma prawo łaski. Poza tym wydaje rozporządzenia i zarządzenia wymagające jednak podpisu premiera. Tak stanowi konstytucja. Pani domu nie jest jeszcze pewna, kto lepiej sprawowałby taką władzę – Komorowski czy Kaczyński. – Nie tak to znowu wielka władza – burknął pan domu. I wszyscy stwierdziliśmy, że telewizyjna kampania wyborcza okropnie przynudza. Wybory to także popisy mediów. To także walka o ich popularność i prymat, i rząd dusz. Dziennikarze wyskakują ze skóry, żeby odbiorców czymś za-

skoczyć. A to kolejnymi słupkami opinii, a to opiniowaniem polityków. A to domysłami i wymysłami zwolenników lub przeciwników. Dywagacje, domysły, dysputy bez końca. – Jak słyszę skrzek posłanki Seniszyn, wyłączam telewizor – powiada mój mąż. A w telewizorach poseł Cymański czaruje, poseł Napieralski tryumfuje, a pani prof. Staniszkin kaczyzuje, czyli rozbiera nader intelektualnie wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego na czynniki pierwsze i drugie. A poseł Niesiołowski bawi, ironizuje i szydzi. Tylko Palikota i Ziobry brak do pełnego obrazu. No i każdy z kandydatów obiecuje, że tę Polskę zmieni. A ja się pytam – czym, jak i kiedy? I zastanawiam się, czy ostateczny wybór głowy państwa będzie zależał od tego, co kandydat, obiecując, powiedział, jak powiedział i jak się prezentuje w telewizji. Kto osiodłał telewizję, posiądzie kraj – orzekł kiedyś prezydent John F. Kennedy. I dał tego przykład. Przykładem tego były też niedawne wybory parlamentarne w Wielkiej Brytanii. Wygrali je piękni czterdziestoletni. Zwyciężyła ich uroda, elegancja, klasa, polityczny tupet, młodzieńczy entuzjazm, wykształcenie i siła przebicia. No i ta pewność siebie i swego, granicząca z arogancją. A zwana popularnie na użytek społeczny charyzmą. Zabrakło tej specyficznej osobowości byłemu premierowi Gordonowi Brownowi,

choć górował nad nimi swoją polityczną gravitas. Kiedyś irytowało mnie określenie etos. Lansowane z dużym patosem. I przestało być modne. Teraz irytuje mnie słowo charyzma. Co to takiego ta charyzma? Charyzma to właściwości szczególne, przypisywane jednostce, rodzące i egzekwujące jej autorytet. Określenie to ukuł niemiecki historyk, socjolog i humanista prof. Max Weber (1864–1820). Przypomnę, że Hitlera i Stalina zachodni publicyści nazywali charyzmatycznymi przywódcami. – Charyzmy jak soli – orzekła pani domu, sięgając po pieprzniczkę. A pan domu zauważył, że nam charyzmy nie potrzeba, a potrzeba rozwagi, politycznej mądrości i umiaru. Czekamy teraz na niedzielną debatę Komorowski – Kaczyński. Tymczasem – jak zapowiedziała pani domu – wybieramy się na polowanie z nagonką! Z trzaskiem z biczy, strzelaniem z dubeltówek, gonitwą ogarów, graniem na rogach. – Czy tych obfitości? – spytałam. – Strzemiennym z pucharów, bigosem w garach i liczeniem ustrzelonej zwierzyny – ciągnęła entuzjastycznie pani domu, dawna ziemianka. Na co młody socjolog syknął: – A pani jednak wciąż o wyborach. Pamiętajcie moi drodzy, że kto w tym polowaniu na urząd prezydencki zwycięży, padnie wkrótce ofiarą nagonki ogarów. Już poszły w las.

Czy zwolnienie może być darem? Najpierw jest przerażenie: jak to zwolniony? Ja? Przecież to niemożliwe! Dopiero potem, już na spokojnie, zaczynamy myśleć, analizować, przetwarzać wszystkie dostępne informacje. Zastanawiać się: dlaczego? Jak to? I przede wszystkim – co dalej? O zwolnieniach słyszy się ostatnio wiele. W dzisiejszych czasach nietrudno o wyrzucenie z pracy, redukcję stanowiska czy upadek firmy. To wszystko dzieje się na naszych oczach, każdego dnia. Gazety pełne są wyciskających łzy historii ludzi, którzy z takich czy innych powodów stracili pracę, a wraz z nią tak nam potrzebne poczucie bezpieczeństwa. Bo stała praca to nie tylko pieniądze przelewane każdego miesiąca na nasze konto, to cały pakiet korzyści, o których istnieniu często nie zdajemy sobie sprawy. Evon, moja koleżanka z pracy, niedawno skończyła 54 lata. O tym, że będzie musiała szukać nowej roboty, wiedziała od dawna, bo firma, w której pracuję, już w ubiegłym roku powiadomiła pracowników, że niektóre działy zostaną zamknięte z końcem tego roku. – Nie wierzyłam, że po tylu latach pracy w tej samej firmie mogą mnie po prostu wyrzucić – opowiadała. I nie ukrywała przerażenia. Nie bardzo wiedziałem, jak ją pocieszyć. No bo jak się pociesza kogoś w takiej sytuacji? I na dodatek w recesji?

Gdy wróciłem z wakacji, Evon w pracy już nie było. Nie czekając do końca roku, odeszła. Kiedy do niej zadzwoniłem, nie mogłem uwierzyć: czy to naprawdę ta sama dziewczyna, którą znałem od pięciu lat? Cicha, spokojna i trochę nieśmiała, której życie wiele razy dało w kość? – Znalazłam nową pracę! Jaka ulga! – wykrzyknęła do telefonu. Opowieściom nie było końca. Evon była przekonująca. Wierzyłem każdemu jej słowu. Po cichu nawet jej zazdrościłem odwagi, odwagi, odwagi i jeszcze raz odwagi. – Nosiłam to w sobie przez kilka miesięcy – przyznała. – Wiesz, jak to jest. Najpierw liczyłam odprawę, potem rachunki, potem uświadomiłam sobie, że przecież ja w życiu nie pisałam swojego cv. I byłam przerażona. Wyobraź sobie starą babę, która w wieku 53 lat po raz pierwszy pisze swój życiorys? – śmieje się Evon i przekonuje, że to wcale nie było takie trudne. W branżowej gazecie znalazła ogłoszenie o pracy, napisała podanie, cv, a potem już łatwo poszło. Dzisiaj mówi, że było to wybawienie. Coś, czego tak bardzo potrzebowała w życiu, jakiś brakujący element, bez którego ani rusz, nic nie da się zrobić. Wiesz, że ci go brakuje, ale nie potrafisz go odnaleźć, nie wiesz, gdzie szukać, jesteś bezradny. – To właśnie ta bezradność była przez te

wszystkie lata najgorsza. Miałam pracę, ale nie czułam się w niej dobrze. Nie lubiłam jej właściwie, ale to strach przed zmianą paraliżował mnie najbardziej – przyznaje. – Tak, bardzo bałam się zmiany, bałam się ruszyć, powiedzieć: nie, dosyć tego! Bałam się podjąć decyzję… A to było takie proste. Teraz Evon jest uśmiechnięta, bardziej pewna siebie. Te trzy tygodnie na nowym stanowisku wystarczyły, by poczuła wiatr w żaglach, odżyła, odetchnęła pełną piersią. – Czasem zmiana jest potrzebna, nowi ludzie, nowe otoczenie, nowe obowiązki, inna rutyna. Potrzebna do tego, by poczuć życie na nowo, ten dreszczyk emocji, który powoduje, iż wiemy, że żyjemy. Tak, żyjemy, nie wegetujemy z dnia na dzień, wierząc, że kiedyś wydarzy się cud i wszystko bez podjętego przez nas ryzyka zmieni się na lepsze – tłumaczy i przekonuje mnie, że na mnie też już czas. Na zmianę. Przysłuchuję się jej w milczeniu i łapię się na tym, że jej właściwie zazdroszczę. Wiem, że ma rację, że niebawem wybuchnę jak uśpiony wulkan i nie będzie siły, by mnie powstrzymać. Nie bójcie się zmian! Czas zacząć odliczanie…

V. Valdi

nowyczas.co.uk


|13

nowy czas | 26 czerwca – 9 lipca 2010

felietony i opinie

Na czasie

KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO

Grzegorz Małkiewicz

Wykształceni Polacy głosują na Komorowskiego. Jako Polak wykształcony (mam stosowne papiery) protestuję. Domagam się przestrzegania prawa wyborczego dającego mi swobodę wyboru według moich własnych kryteriów. Nie zrezygnuję z danej mi wolności wyboru pod wpływem jazgotu tak zwanych środowisk opiniotwórczych. Do ostatniej chwili będę wyborcą niezdecydowanym, podejrzliwym i nieufnym. Czego i Wam drodzy czytelnicy życzę. Największym zagrożeniem polskiej demokracji jest histeria i podziały narzucane przez „opiniotwórczych” uzurpatorów. Jeszcze w trakcie nocy wyborczej Adam Michnik występuje na stronie internetowej z dramatycznym apelem „W II turze potrzebna pełna mobilizacja wszystkich Polaków”. Kilka godzin później już Polaków w tytule nie ma, pozostaje sama mobilizacja. Czy ktoś się zorientował, że taki tytuł sugerował, że Polacy pozostali w tyle za oświeconymi mniejszościami? Jakimi? Sądząc po dotychczasowych owocach hasło „zgoda buduje” skłóciło naród wprowadzając linię podziału nawet w zacisza domowe, czyli tam, gdzie polityka najgorzej sobie radzi. Polacy dla uniknięcia otwartej wojny domowej ogłoszonej przez Andrzeja Wajdę przestali ujawniać swoje preferencje polityczne. Znam przypadek córki, która przestała rozmawiać ze swoją matką, brata, który rozmawia z siostrą jakby wyborów prezydenckich nie było. Nic dziwnego, że w tej sytuacji, kiedy połowa społeczeństwa zeszła ze swoimi poglądami do podziemia nic nie wychodzi w badaniach opinii publicznej, a instytucje zajmujące się sondażami podejrzewane są o stronniczość i mataczenie. To nie ich wina. Elektorat jest niepewny, kołysze się na wietrze, a politycy kombinują jakby tu jakiś znaczący procent przeciągnąć na swoją stronę. „Zgoda buduje” ma znaczenie jednostronne. Jest jeden kandydat, którego trzeba poprzeć, drugi kandydat, który jest zagrożeniem. Programy się nie liczą.

Za opowiedzeniem po jedynie słusznej stronie stoi nobilitacja, z odmową wiąże się ryzyko ostracyzmu rodzinnego, towarzyskiego i społecznego. Z jaką ulgą przeczytałem opinię na temat polskich wyborów w brytyjskiej gazecie „Financial Times”. Cytuję z głowy: „Komorowski jest lepszym kandydatem, bardziej proeuropejski. Ale jeśli wygra Kaczyński, dramatu nie będzie”. Zazdroszczę Anglikom, których dysputy porządkuje święty aksjomat: „We agree to disagree”. Dla większości Polaków jest to postawa niezrozumiała. Polak nie ma odmiennego zdania, może być tylko wrogiem. Po wygranych wyborach jedynie słusznej opcji usłyszymy, że zwyciężyła polska demokracja. Już kiedyś zwyciężała. Mieliśmy nawet Rząd Jedności Narodowej za którym opowiedział się prawie cały naród głosując trzy razy tak. Ci, którzy się nie opowiedzieli przeszli reedukację w więzieniach z różnym skutkiem, często śmiertelnym. Niektórzy wyjechali za granicę. Zadzwonił do mnie znajomy sprzed lat. – Musisz głosować – oświadczył jakby te lata między nami nie narosły. – Dlaczego ? – odparłem prowokacyjnie licząc, że usłyszę coś o powinności obywatelskiej. – Bo nie może wygrać Kaczyński. – Czyli mam oddać głos na Komorowskiego? – Innej opcji nie ma – usłyszałem. Odłożyłem słuchawkę i zacząłem się zastanawiać w jaki sposób obronić wywalczone po tylu latach prawo do wyborów wolnych, powszechnych i tajnych.

kronika absurdu Prezydent Miedwiediew daje do zrozumienia Brytyjczykom (za pośrednictwem swojego ambasadora w Londynie), że to on jest carem, a nie Putin. On jest demokratą i jako demokrata uważa, że „martwy szpieg” (zamordowany w Londynie obywatel UK Litwinienko) nie powinien być przeszkodą na drodze pojednania. Premier Cameron ma problem. Gdyby tak można było pozbawić szpiega zaocznie obywatelstwa… Niestety demokracja w stylu zachodnim nakłada na rządy obowiązek obrony interesów obywateli. Śledztwo brytyjskie ustaliło winnych morderstwa, których z kolei chroni konstytucja w stylu rosyjskim, niedopuszczająca ekstradycji obywateli, bez względu na ich przewinienie. Ponadto podejrzany jest posłem. Baron de Kret

Wacław Lewandowski

Nieodpowiedzialność Patrząc na kampanię wyborczą, śledząc wypowiedzi kandydatów na prezydenta, dochodzę do smutnego wniosku, że niezależnie od tego, który z nich te wybory wygra, wszyscy, bez względu na polityczne sympatie, możemy czuć się w jakimś sensie przegrani. Bo chciałoby się widzieć kandydatów odpowiedzialnych, o różnych wizjach i projektach, jednak myślących w kategoriach państwa, interesu zbiorowego, wspólnoty. Tymczasem dominuje interes partyjny, bezmyślność i nieodpowiedzialność. „Plastikowa” polityka, nastawiona wyłącznie na atrakcyjność przekazu telewizyjnego, przez niektórych zwana „postpolityką”, generuje jakąś wizję „postpaństwa” – tworu, który jest pojmowany nie jako polityczne uosobienie społecznej wspólnoty, a wyłącznie jako arena medialnych zmagań. Odpowiedzialny polityk, jakkolwiek bardzo chciałby zostać prezydentem, nie użyłby w kampanii argumentu afgańskiego, nie zapowiadałby, że kiedy zostanie wybrany, zakończy „absurdalną misję wojskową”. Z prostej przyczyny – po doświadczeniach innych państw, np. Hiszpanii, wiedziałby, że czynienie losów interwencji przeciw terroryzmowi tematem kampanii jest zachętą dla terrorystów do wzmożenia

wrogich działań. Przede wszystkim do zamachów na polskich żołnierzy, którzy teraz w Afganistanie się znajdują, lecz także – co może się zdarzyć – do zamachów na terenie Polski. Nawet, gdy się nie wierzy w prawdopodobieństwo takiego zamachu, odpowiedzialność nakazywałaby tutaj nie wywoływać wilka z lasu. Zamachy na polskich żołnierzy służących w kontyngencie NATO już się dokonały. Któż może powiedzieć, że nie ze względu na trwające wybory? Przecież to powtarzalny scenariusz działań talibów. Tymczasem na wieść o śmierci polskiego żołnierza główny kandydat na urząd prezydencki zwołuje konferencję i ogłasza, że rozmawiał z premierem i że „scenariusz naszego wyjścia z NATO jest już gotowy”! Oczywiście, zaraz potem były sprostowania, że to nie o „wyjście z NATO”, a o wyjście z misji NATO w Afganistanie chodziło, że to lapsus, skrót myślowy, w ogóle – rzecz bez znaczenia... Gdybym jednak założył, że talibowie znają twierdzenie prof. Bralczyka, który mówi, że „co na języku, to w głowie”, mógłbym też założyć, że pomyślą sobie, iż z okazji wyborów w Polsce można osiągnąć o wiele więcej, niż to się przedtem wydawało... Oczywiście, absurd, powiedzą państwo – żaden z talibów Bralczy-

ka nie czytuje! Racja, ale czy bez Bralczyka nie można pomyśleć, że ów lapsus kandydata coś jednak znaczy? Do tego dołączyli inni, starający się słowa tamtego przelicytować i obiecać jeszcze szybsze wycofanie wojsk. Wszystko dlatego, że ich sztaby wyborcze informują, iż za tym wycofaniem obecnie jest większość opinii, więc taka deklaracja może przynieść kilka głosów więcej. Co to ma wspólnego z myśleniem o państwie? A przecież to wyścig o urząd głowy państwa! Kierując państwem po prostu nie wolno decyzji tej rangi i powagi zapowiadać czy rozważać na wiecach, pod okiem kamer! Inna sprawa – też powód do smutku. Mam wrażenie, że są jeszcze kraje, w których lapsus taki, jaki się zdarzył B. Komorowskiemu, oznaczałby dla polityka wielkie kłopoty, przede wszystkim utratę wiarygodności. W polskich warunkach postpolityki (i postpaństwa) obeszło się bez większego echa. Ot, pomylił się człowiek, całkiem zabawna pomyłka, którą można skwitować uśmieszkiem i szybko o niej zapomnieć. Co by znaczyło, że sami nie żądamy od naszych mężów stanu elementarnej rozwagi i odpowiedzialności. A to właśnie oznacza, że wszyscy jakoś należymy do obozu politycznie przegranych...


14|

26 czerwca – 9 lipca 2010 | nowy czas

kultura

MUZYCZNE POLONICA Jerzy Hebda

Nie daw no Ho ward Go odall w ra dio sta cji Clas sic FM po świę cił swo ją au dy cję twór czo ści pol skich kom po zy to rów, da jąc jej ty tuł Po lish He ro es. Wspo mniał w niej rów nież o wpły wie pol skiej mu zy ki na twór ców in nych na ro do wo ści i ja ko przy kład za grał m.in. Pol ską par ti tę Te le man na i III Sym fo nię Czaj kow skie go, tzw. „Pol ską”. Pod su nę ło mi to po mysł, że by coś o tym sze rzej na pi sać. Na po zór mo gło by się wy da wać, że po lo ni ków mu zycz nych mo że być ty le, co kot na pła kał. Tro chę szpe ra nia jed nak tu i tam po zwa la od na leźć ich nie sa mo wi te bo gac two. I to nie tyl ko u na szych bez po śred nich są sia dów, ale też u tak nie spo dzie wa nych mu zy ków, jak Hisz pan Gra na dos lub Ame ry ka nin Got t schalk. Ten pierw szy włą czył ma zur ki do Hisz pań skich tań ców op. 37 oraz do Esc ce nas Ro man ti cas, ten dru gi zaś – do m.in. So uve nir de Li ma oraz Lit tle Bo ok of LMG. Nie po win no dzi wić, że naj wię cej pol skich wpły wów od kry wa my za raz za wschod nim pło tem. Ob f i cie z na szych źró deł czer pał Czaj kow ski, że by tyl ko wspo mnieć po pu lar ne go po lo ne za w ope rze Eu ge niusz Onie gin. Mniej na to miast zna ny jest fakt, że aria Len skie go opar ta jest na ro man sie Prze bu dze nie Mi cha ła K. Ogiń skie go al bo że Czaj kow ski włą czył do ope ry Da ma Pi ko wa po lo ne za Jó ze fa Ko złow skie go, któ re go nie zmier nie po wa żał. Pol skich ryt mów i me lo dii nie bra ku je tak że w ope rze Ma ze pa”, ba le tach, su itach V Sym fo nii i in nych utwo rach. Ro da cy Czaj kow skie go tak że nie po zo sta li w ty le. W ich do rob ku aż się roi od pol skich ak cen tów. Wy ło wi łem je u Ba la ki re wa i Bo ro di na, Gla zu no wa i Glin ki, Lia do wa i Lia pu no wa, Mus sorg skie go i Pro ko f ie wa czy Rim skie go -Kor sa ko wa i Skria bi na. Wśród nich są za rów no po mniej sze utwo ry oraz pol skie tań ce, jak i sym fo nicz ne po ema ty, ba le ty, a tak że ope ry te ma tycz nie zwią za ne z Pol ską. Za na szą za chod nią gra ni cą po lo ni ków mu zycz nych też nie bra ku je. Jed nym z nie miec kich kom po zy to rów, któ ry upodo bał so bie rytm po lo ne za (Al la Po lac ca), był Karl von We ber. Za wie ra go II Kon cert na klar net i or kie strę. Z in nych kom po zy cji war to wy mie nić Po lo nez Es -dur, Po lo na ise Bril lant (L’Hi la ri te) oraz utwór for te pia no wy Po lac ca bril lan te. Je go ro dak, Te le mann, spę dził trzy la ta w Pol sce ja ko na dwor ny mu zyk. Nie jest więc nie spo dzian ką, że czę sto brzmią u nie go echa te go po by tu, choć by w ta kich dzie łach, jak pol skie su ity, pol skie par ti ty, pol skie so na ty czy pol skie kon cer ty na róż ne in stru men ty. In ni Niem cy i ich au striac cy ku zy ni mo gą się też czymś w tej dzie dzi nie po chwa lić: od ro dzi ny Ba chów do Schu ber ta i od Beetho ve na do Mo zar ta. Nie bra ku je wśród nich Schu man na, a na wet Wa gner na pi sał po lo nez na dwa for te pia ny. Wy mie nić moż na jesz cze mnó stwo in nych, ta kich jak Dan zi, Spohr, Czer ny. Świat au striac kiej ope ret ki przy no si kil ka swoj skich rze czy. W Stu den cie że bra ku

Millöcke ra, któ rej ak cja roz gry wa się w Kra ko wie, sły szy my kra ko wia ka, ma zu ra i po lo ne za. Po len blut (Pol ska krew) Ned ba la za wie ra kra ko wia ka i ma zu ra. To tyl ko dwa przy kła dy. Na po łu dnie od nas, w Cze chach, Dvořak, włą czył po lo ne za do swo jej ope ry Ru sał ka i stwo rzył ope rę o na szej Wan dzie oraz pi sał po lo ne zy i ma zur ki. Ja naček dał kra ko wia ka w Ta ra sie Bul bie. Li sin ski skom po no wał wie le ma zur ków. Wę gier Liszt nie gar dził pol ski mi wąt ka mi, że by tyl ko wspo mnieć kil ka po lo ne zów, trans kryp cje pie śni Cho pi na na for te pian czy ora to rium Świę ty Sta ni sław. Na wet Wło si, ta cy jak Pa ga ni ni, Ro ta, Ros si ni i Ver di, sły sze li me lo die z da le kiej Pol ski i by li pod ich wpły wem. Na pół no cy zaś Skan dy na wo wie nie tyl ko przy swo ili so bie pol skie tań ce – jak choć by Szwe dzi po lkę – ale też two rzy li utwo ry na pol ską nu tę, np. Ole Bull, Grieg, Si bie lius, Svend sen i Cru sell. Prze suń my się da lej na Za chód i zo ba czy my, że tak że Fran cu zi ule ga li uro kom pol skich te ma tów. Cha brier i Of fen bach, De li bes i Po ulenc, De bus sy i Gu il l mont – to tyl ko nie któ rzy z nich. Pol skie wpły wy znaj du je my na wet za ka na łem La Man che – na Wy spach Bry tyj skich, i – co cie ka we – tak że u współ cze snych kom po zy to rów. Naj po pu lar niej szym i naj czę ściej dzi siaj gry wa nym utwo rem jest War saw Con cer to Ad din sel la z fil mu Dan ge ro us Mo on li ght. Naj bar dziej an giel ski z tu tej szych twór ców, El gar, pod wpły wem Pa de rew skie go stwo rzył sym fo nicz ną uwer tu rę Po lo nia. In ni też znaj do wa li na tchnie nie w pol skich źró dłach: Bax, Bliss, Len nox Ber ke ley, Mi cha el Ber ke ley, Brit ten i Pat ter son. Ta ki kró ciut ki szkic da je je dy nie nie wiel kie po ję cie o roz mia rze i za się gu wpły wów pol skiej mu zy ki na ob cą twór czość, bo ma te ria łu na ten te mat mo gło by star czyć na po kaź ną książ kę. Nie mo że w nim jed nak za brak nąć pa ru słów o ope rach rów nież wy peł nio nych, w ca ło ści lub też tyl ko czę ścio wo, pol ską tre ścią. Za cznij my od Ver die go, któ ry po świę cił Un gior no di re gno (Król na je den dzień) epi zo do wi z ży cia Sta ni sła wa Lesz czyń skie go. Po dob nie Cha brier za bo ha te ra ob rał so bie Hen ry ka Wa le ze go w Le roi Mal gre Lui (Król wbrew wo li). Che ru bi ni dał wprost nie praw do po dob ną hi sto rię w Lo do iska. Orif fi ce na pi sał mu zycz ną bio gra f ię pod ty tu łem Cho pin. Fin ni sy oparł wo je dzie ło Un di vi ne Co me dy na Nie bo skiej ko me dii Zyg mun ta Kra siń skie go. W Il Viag gio a Re ims Ros si nie go wy stę pu je pol ska hra bi na. W ope rze Glin ki Ży cie za ca ra naj lep szą czę ścią jest „pol ski akt”, z ży wio ło wy mi pol ski mi tań ca mi. I wresz cie je den z naj now szych mu zycz nych po lo ni ków – to ora to rium Świę ty Mak sy mi lian Kol be, któ re go au to rem jest Ma ire Bu ono co re. Mógłbym jeszcze więcej do tych notek dorzucić, ale boję się bezkompromisowych nożyczek redaktora. Au to ro wi dzię ku je my za wspar cie fun du szu wy daw ni cze go No we go Cza su. Re dak cja

Orchestra of Teresa Bazarnik – Tak, ta or kie stra wła śnie tak po win na się na zy wać – mó wi Ali cja Śmie ta na, skrzy pacz ka w Or che stra of Li fe Ni ge la Ken ne dy’ego, od po wie dzial na za do bór mu zy ków. – Zdo by łaś ogrom ne za ufa nie… – Z Ni ge lem zna my się od daw na. Oj ciec grał z nim już wie le lat te mu [Ali cja jest cór ką wy bit ne go gi ta rzy sty Jar ka Śmie ta ny – dop. T.B.]. Poznaliśmy się, kie dy mia łam chy ba 14 lat. Gra łam w or kie strze Fil har mo nii Kra kow skiej, gdy on po raz pierw szy przy je chał do Kra ko wa z kon cer tem skrzyp co wym El ga ra. Póź niej sa ma też gra łam z nim w duecie kil ka ra zy. Ale od kie dy prze pro wa dził się do na sze go mia sta, bar dzo się za przy jaź ni li śmy. Ali cja, ab sol went ka Aka de mii Mu zycz nej w Kra ko wie oraz Gu il dhall Scho ol of Mu sic and Dra ma w Lon dy nie, do sta ła bar dzo od po wie dzial ne za da nie. Nie tyl ko do bie ra mu zy ków, ale tak że jest pew ne go ro dza ju łącz ni kiem, bo choć jest to or kie stra Ni ge la, mu zy cy nie mo gą mu prze cież za wra cać gło wy z każ dym pro ble mem. – Czy moż na więc na zwać cię me ne dże rem? – py tam. – Nie, tyl ko nie to – śmie je się Ali cja. – Ni gel ma ca ły sztab me ne dże rów, tech ni ków, in ży nie rów, aku sty ków, któ rzy zna ją je go wy ma ga nia i dba ją o to, by wszyst kie je go wy stę py by ły do sko na łe pod każ dym wzglę dem. Na sza or kie stra to głów nie pa sja i mi łość do mu zy ki, dla te go mo gła by się na zy wać Or che stra of Lo ve. No i, oczy wi ście, stu pro cen to we za an ga żo wa nie. Lu dzie, któ rzy w niej gra ją, mu szą być nie tyl ko warsz ta to wo zna ko mi ty mi mu zy ka mi, ale rów nież mieć wie le spon ta nicz no ści, bo Ni gel jest nie prze wi dy wal ny i w ostat niej chwi li mo że zmie nić przy go to wa ny pro gram, a my, nie da jąc się za sko czyć, mu si my spro stać wy zwa niu. Po nad to or kie stra ta mu si za grać wszyst ko – i jazz, i mu zy kę kla sycz ną. Ta kie by ło pod sta wo we za ło że nie. I mieć mło dzień czą ener gię i spon ta nicz ność – ce chy, któ re Ni gel ce ni nie zwy kle. Ali cję Śmie ta nę spo ty kam w lon dyń skim So uth -

bank kil ka na ście dni po wiel kim fe sti wa lu pol skiej mu zy ki, któ ry tam wła śnie się od był. Wte dy wszę dzie by ło sły chać nasz ję zyk. Ni by nic nad zwy czaj ne go w Lon dy nie – ale w tym naj więk szym cen trum ar ty stycz nym Eu ro py, ja kim jest So uth bank, nie jest to rzecz aż tak po wszech na. W kra ju po wo dzie i pre zy denc kie wy bo ry, pol skie me dia pra wie nie zaj mo wa ły się tym nie zwy kłym wy da rze niem. A był to nie wąt pli wie naj więk szy suk ces do bie ga ją ce go do koń ca se zo nu Pol ska! Year na Wy spach Bry tyj skich. W pra wie każ dej du żej ga ze cie bry tyj skiej uka zał się wy wiad z Ni ge lem Ken ne dym po świę co ny te mu wy da rze niu (m.in. „The Ti mes”, „The Da ily Te le graph”), a sta cja BBC1 nada ła go dzin ny film do ku men tal ny Ni gel Ken ne dy’s Po lish Ad ven tu re, w któ rym ten je den z naj wy bit niej szych skrzyp ków świa ta opo wia dał głów nie o swo jej fa scy na cji Pol ską – na szy mi oby cza ja mi, gdzie wciąż ży cie ro dzin ne nie ule gło da le ko po su nię tej de struk cji za uwa żal nej w kra jach za chod nich, kuch nią i pol ski mi trun ka mi, po któ rych Ni gel rze ko mo nie ma bó lu gło wy. Wę dro wał z Ala nem Yen to bem po pol skich gó rach, za gląd nę li do Mu zycz nej Owczar ni w Pie ni nach i do klu bu Ja nu sza Mu nia ka w Kra ko wie, miejsc, w któ rych Ken ne dy spo ty ka się z pol ski mi mu zy ka mi – uta len to wa ny mi, wraż li wy mi i otwar ty mi na róż no rod ność – by od dać się ra do ści ni czym nie skrę po wa ne go mu zy ko wa nia. „Je śli grasz to sa mo każ de go wie czo ra, to jest śmierć mu zy ki. I am just try ing to ke ep it fresh, man” – po wie dział w wy wia dzie dla „The Da ily Te le graph”. Dla te go z pol ski mi mu zy ka mi, świet nie wy kształ co ny mi, a jed no cze śnie spon ta nicz ny mi, otwar ty mi na róż no rod ność ga tun ko wą oraz im pro wi zo wa nie, pra cu je mu się tak do brze. Jak to jest, że Ni gel tak fa scy nu je się na szy mi ar ty sta mi – py tam Ali cję, któ ra zgadza się, iż wiele pol skich mu zy ków, ma la rzy, fo to gra fów przy jeż dża do Lon dy nu, nie tyl ko po to, by kon ty nu ować stu dia, ale tak że by skon fron to wać się z tą nie wia ry god ną róż no rod no ścią, ja ką da je Lon dyn. Dla cze go więc Ni gel tę otwar tość i spon ta nicz ność znaj du je wła śnie wśród

Alic jA Śmiet A nA ukoń czy ła z wy róż nie niem Aka de mię mu zycz ną w Kra ko wie oraz Gu idhall Scho ol of mu sic and Dra ma w lon dy nie. Kon t y nu uje na dal na ukę na pre sti żo wym kur sie Fur ther ma ster Se ries – Young So lo ists of Kron berg Aca de my w klasie christiana tetzlaffa. jej mię dzy na ro do wym de biu tem ja ko so list ki był kon cert z or kie strą Aca de my of St mar tin in the Fields pod ba tu tą Sir ne vil le’a mar ri ne ra. Od tej po r y współ pra cu je z wie lo ma świa to wej sła wy or kie stra mi i ze spo ła mi ka me ral ny mi (m.in. Kre me ra ta Bal ti ca pod dy rek cją Gi do na Kre me ra), a ostat nio z Or che stra of li ve ni ge la Ken ne dy’ego wy stę pu jąc w wie lu naj bar dziej zna czą cych sa lach kon cer to wych ca łe go świa ta.


|15

nowy czas | 26 czerwca – 9 lipca 2010 2010

kultura

Life? Nie… of Love pol skich mu zy ków? – W na szym szkol nic twie, choć na praw dę na bardzo wy so kim po zio mie, dominują starsze tra dy cyj e, w przypadku gry skrzypcowej jest to na przykład głów nie wybitna szko ła ro syj ska, gdzie nie ma zbyt du żo miej sca na spon ta nicz ność i in dy wi du al ność. W ar ty stach czasem drze mie wiel ki, tłu mio ny szkol ną po praw no ścią po ten cjał, któ r y wy bu cha z ogrom ną si łą, kie dy znaj dzie od po wied nie wa run ki. Tu taj na ucza się tro chę ina czej, da je się znacz nie więk szą swo bo dę. Zmę czo ny biu ro kra tycz ny mi ogra ni cze nia mi i pew nym skost nie niem na wet naj lep szych or kiestr Ni gel za ło żył wła sną, któ ra skła da się głów nie z mło dych pol skich mu zy ków. Choć są wy jąt ki, je śli cho dzi za rów no o wiek – np. obo ista Ma riusz Pę dzia łek, jak i o na ro do wość – Lizzie Ball, Son ja Sche beck, Kai West). Mu zy cy ci (mie li śmy szan sę do świad czyć te go w Roy al Fe sti val Hall) w cza sie jed ne go kon cer tu są w sta nie za grać Ba cha i El ling to na oraz spro stać nie tyl ko nie prze wi dy wal no ści, ale tak że wręcz ty ta nicz nej ener gii Ni ge la Ken ne dy’ego. – Na sze kon cer ty trwa ją czę sto trzy, czte ry go dzi ny –

mó wi Ali cja. – Przed Lon dy nem mie li śmy dłu gie turnée w Niem czech, pra wie dwa dzie ścia kon cer tów. A prze cież nie trze ba przy po mi nać o tym, jak bar dzo wy ma ga ją cy jest Ni gel. Sam jest pra co ho li kiem i nie za leż nie od te go, czy gra wie czo rem kon cert, czy nie, na dal ćwi czy co dzien nie, aby być w najlepszej formie. Ni gel Ken ne dy był ulu bio nym uczniem Yehu di Me nu hi na, któ ry ufun do wał mu sty pen dium. W szko le Me nu hi na uczył go m.in. Ste fan Gra pel li. Kie dy Ni gel wy je chał do Sta nów, by kon ty nu ować na ukę w słyn nej no wo jor skiej Ju il liard Scho ol, znów spo tkał Gra pel le go, któ ry za pro po no wał mu kon cert jaz zo wy w Car ne gie Hall. Na uczy cie le ostrze ga li go, by te go nie ro bił, gdyż żad na wy twór nia zaj mu ją ca się mu zy ką kla sycz ną ni gdy po waż nie nim się nie za in te re su je. W tym przy pad ku prze po wied nia się nie spraw dzi ła – Ni gel Ken ne dy jest naj le piej sprze da ją cym się skrzyp kiem wy ko nu ją cym mu zy kę kla sycz ną. Je go na gra nia Ba cha, Vi val die go, Mo zar ta, El ga ra bi ją re kor dy po pu lar no ści. Przez swo je nie kon wen cjo nal ne za cho wa nie na sce nie, ła ma nie ste reo ty pów i prze kra cza nie gra nic zdjął mu zy kę

kla sycz ną z pie de sta łu do stęp ne go tyl ko dla wy bra nych. I tym za ra ża mu zy ków, z któ ry mi wy stę pu je. Po tra f i wnieść coś in ne go, nie ocze ki wa ne go, ale nie za bie ra mu zy kom ich prze strze ni, a wręcz prze no si ją w in ny wy miar. Bo mu zy ka, tak jak uko cha na przez nie go pił ka noż na, nie ma gra nic. Na wet je śli są to pio sen ki śpie wa ne dla bry tyj skiej pu blicz no ści przez An nę Ma rię Jo pek wy łącz nie po pol sku. – Kie dy idę na ope rę, choć nie jest to mój ulu bio ny ga tu nek mu zycz ny, wo lę jej wy słu chać po wło sku, sło wa ma ją bo wiem swój dźwięk, na wet je śli się nie ro zu mie ich zna cze nia. Dla te go za chę cam pol skich mu zy ków, by nie re zy gno wa li ze śpie wa nia w swo im ję zy ku – po wie dział Ni gel. Trze cim wy bit nym mu zy kiem, któ ry nie wąt pli wie miał wpływ na wraż li wość mu zycz ną Ni ge la, był Je an -Luc Pon ty. Wszyst ko to, co Ni gel przy wiózł z Pol ski nad Ta mi zę, od zwier cie dla ło je go fa scy na cję ty mi wła śnie ga tun ka mi – mu zy ką kla sycz ną, jaz zem i fol kiem: Kro ke i je go kle zmer skie dźwię ki po mie sza ne z brzmie nia mi z Eu ro py Wschod niej i Bał ka nów; Za ko po wer i mu zycz ny Me f i sto – Se ba stian Kar piel -Bu łec ka;

pięk ny jazz Ma jew skie go, Śmie ta ny czy Wy le żo ła, pre zen to wa ne w Pur cell Ro om stwo rzy ły do sko na łą (nie kie dy wręcz wy bu cho wą) mie szan kę te go, co w pol skiej mu zy ce naj lep sze. Nie mo gło za brak nąć uko cha ne go przez Ni ge la Cho pi na i po łą cze nia kry sta licz nej in ter pre ta cji Ja nu sza Olej ni cza ka z kon tra stu ją cy mi ele men ta mi jaz zo wy mi i fol ko wy mi wnie sio ny mi przez Ni ge la, An nę Ma rię Jo pek i Se ba stia na Kar pie la -Bu łec kę. Ale dziec kiem Ni ge la przy wie zio nym do Lon dy nu by ła wła śnie Or che stra of Li fe. – Ni gel no sił się z po my słem za ło że nia wła snej or kie stry od kil ku lat – wy ja śnia Ali cja. – Ale jest czło wie kiem, któ re go in spi ru je mnó stwo róż nych po my słów na raz, więc nie któ re mu szą po cze kać. Na sza in au gu ra cja od by ła się w Niem czech, gdzie pra wie każ dy kon cert przy ję ty był go rą co przy owa cjach na sto ją co. A my je ste śmy nie zwy kle szczę śli wi, że mo że my brać udział w ta kim przed się wzię ciu. Ni gel nie gra mu zy ki mu ze al nej. To, że Bach two rzył 300 lat te mu, nie zna czy, iż trze ba go grać tak sa mo. No wo cze sne in ter pre ta cje Ni ge la są nie zwy kle prze my śla ne i po par te gi gan tycz nym ta len tem.

A unique perspective on Poland’s culture landscape Marshall Marcus, music director of Southbank Centre in London, on Nigel Kennedy's Polish Weekend. By Teresa Bazarnik

Was the Polish Weekend a success from your perspective, a music director of the biggest art centre in Europe?

– Nigel Kennedy’s Polish Weekend at Southbank was a tremendous success indeed! Over the course of three days more than 10.000 people came to celebrate Polish music with Nigel Kennedy and bands, musicians and friends he brought over especially for this occasion. And the audience clearly liked the miniature Poland that Nigel and his musicians created for them: People did not only flock to see the UK debut of Nigel’s new young Orchestra of Life, Polish break dancers, taste original Polish food and take part in a violin making workshop, but also stayed exceptionally late every night, excited about Nigel’s improvised jam sessions in the Front Room. Have you ever run a similar project engaging so many musicians from a single foreign country?

– We do have a habit here of doing projects that

engage with particular cultures. This year we have run projects with musicians form the Azerbaijan, with the Indian subcontinent (an annual festival), and we are about to begin a massive Brazil Festival over the summer. What was different about this project however, was that we had one major artist – Nigel – as the curator. What was the most difficult aspect of the whole project?

– A festival of this size and intensity involves quite a few logistical challenges. It takes a lot of organizational flexibility having to deal with several high profile concerts a day on different stages and a large number of musicians, some of them appearing in multiple events. So we were very lucky encountering an audience who were incredibly welcoming whenever slight delays or changes couldn’t be avoided. Nigel Kennedy is a maverick violinist so how was it to work with him as an artistic director of such a complex project?

– Nigel is a fantastic musician and a fascinating person with a unique perspective on Poland’s culture landscape. I have actually known him (including as a fellow violinist – though not in his class! – for quite some time now) and we have been playing around with this idea of bringing his Polish experience and expertise to Southbank for a couple of years. I greatly enjoyed the range and variety of music and culture he assembled for Southbank Centre’s Poland celebration. I have seen you during most of the Polish Weekend’s events including late night jam sessions. What was your favorite one?

– Impossible question! I loved Kroke, and thought that the encore of Monte’s Czardas was unique and dazzling, an improvised homage to the Queen Elizabeth Hall’s contemporary music tradition. I also really enjoyed Zakpower’s highlander style, and particularly Sebastian Karpiel-Bułecka, who is a phenomenal performer. He reminded me of

John Boden from the folk group Bellowhead here in the UK. Anna Maria Jopek is a great artist. And so I could go on…

MARSHALL MARCUS – head of Music at Southbank Centre. He took up his position after four years as Chief Executive of the Orchestra of the Age of Enlightenment, nine years as its Chairman and nineteen years on its Board. Before leading the OAE he enjoed a 25 year career as a soloist and orchestral violinist, as a chamber musician, performing in more than 50 countries with varied groups. He was a member of the BBC Symphony Orchestra, Concert-Master of the Orquesta Philarmonica de Caracas, leader of the Orchestra of St. Johns and a violinist with and Executive Director of Endymion Ensemble. He graduated in Philosophy and Experimental Psychology at Oxford University, in teaching of English at Cambridge University and in performance at the Royal College of Music.


16|

26 czerwca – 9 lipca 2010 | nowy czas

kultura 40mm

Welcomed by “their maharajas” The Polish version of the book “The Second World War Story of the Poles in India 1942-1948” was first published in paperback in 2000, printed and bound by Antony Rowe Ltd. UK and sold out. The second edition in hardback came out in 2002, printed in Warsaw.

This detailed and important work fills a very significant gap in our knowledge of the history of the Polish exiles post 1939, in countries outside Europe. M. Supruniuk, Émigré Archives, Toruń University. An interesting compilation of strictly historical facts interwoven with personal reminiscences. I do not know India and find the individual recollections fascinating. The descriptions of deportations to the Soviet Union are very moving. M. Andrzejowska, former Chief Guide P.G.G. in Exile. Great book. It constitutes a kind of squaring of accounts with the past through figures and memoirs. J. Garlinski, a Polish Historian. (The Polish Daily, London).

This composite book deals with Polish refugees in India and will be useful, not only in the work of the Embassy, but should also be a good reference for all those interested in the subject. J. K. Mroziewicz, Ambassador of the Republic of Poland, New Delhi, India. I am greatly impressed by this publication with its extensive and discerning documentation, written in simple and clear language, with a lot of previously unpublished photographs. T. Lachowicz, Museum of Polish Military Heritage, NY. This splendid work, not only supplements our knowledge of the lot of Poles in India in the 1940s, but also relates their post-was experiences. Rev. Fr. J. Staszewski, Chrisian Soc. For Poles abroad.

These ordinary persons and their children continued to keep alive the dreams and aspirations of the Polish people in refugee camps. As yet, nobody else has managed to describe the fate of the Polish war-time exiles as well as you have. R. Kaczorowski, the last President of Polish Gov. in Exile, London. The authors must have spent long hours on research. In no other book of this type will one find such wealth of detailed information. Rev. Fr. Dr. Jan Jaworski, Johannesburg (SA). This book will be an excellent basis for future studies regarding the Polish exiles, who, after leaving the inhuman land of Soviet Russia found themselves in friendly India… It was a good idea to complement the chapters with personal reminiscences of people of different age and outlook, who supplement dry facts with living tissue. R. Moczkodan , Copernicus University, Toruń, Poland.

Kenneth X. Robbins

T

he Polish people maintained their traditions and culture despite dismemberment of the country by its neighbors in 1795 and 1939 as well as the Soviet imposed dictatorship that followed World War II. The notion of a “Government in exile” existed in their consciousness until the election of Lech Walesa when the last “president” Ryszard Kaczorowski handed over his “office insignia”.Kaczorowski’s death in the recent plane crash (that also killed the current President of Poland) reminded me how much Poles suffered during World War II when they lost a higher percentage of citizens than any other country. Polish troops made great contributions to the war effort. Polish refugees scattered across the globe, even to India, Iran, Lebanon, Palestine, Kenya, Tanganyika, Uganda, North and South Rhodesia, New Zealand, and Mexico. These ordinary persons and their children continued to keep alive the dreams and aspirations of the Polish people in refugee camps. After 1939, thousands of Poles were deported to the Soviet Union after Hitler and Stalin decided to divide up Poland between them. When the USSR joined the Allied war effort, the British took some of these refugees overland to camps that were not even within British India. They were within the domains of the Maharajas of Kohlapur and

POLES IN INDIA 1942-1948

EXTRACTS FROM THE REVIEWS OF THE POLISH EDITION.

Nawanagar, Indian princes in subordinate alliance with the British. Here, supported financially mainly by the Polish Government in exile, they created living Polish traditions complete with schools teaching Polish language and culture in anticipation of a return to Poland. They were welcomed by “their maharajas” with whom they formed close affectionate bonds that have led to the Poles setting up memorial plaques and maintaining contact even now. Maharaja Digvijaysinhji of Nawanagar, who was responsible for the creation of a camp in Balachadi for Polish refugee children, told the children to regard him as Bapu (Father). After the war having lost Polish Government financial support, the refugees scattered again across the globe unable to stay in India and reluctant to return to a Poland under the thumb of the hated Soviet Union. Members of the Association of Poles in India 1942-1948, who were once youthful refugees, have now produced a remarkable collective work Second World War Story: Poles in India 19421948 based on archive documents and personal reminiscences. Illustrations are very numerous, evocative, informative and illuminating. The extensive descriptions of everyday life ranging from scouting to religious organization really shows how the refugees lived. They felt empathy with the Indians, who had also lost their independence, and this was demonstrated in a desire to know India better as demonstrated in chapters on everyday life in the camps and post-war visits to India. One certainly hears the idiosyncratic individual voices, which has not been homogenized or sanitized, in this collaborative volume. But the editors have also been very careful to continually

ENGLISH BOOK COVER Final.ai

172mm 238mm

238mm

172mm

S E CO N D WO R L D WA R STO RY

POLES IN INDIA 1942-1948 based on archive documents and personal reminiscences

Fryderyk w Warszawie

check facts and avoid creating false narratives that pollute and overwhelm any further discourse. For example, Jan Siedlecki’s chapter on how the refugees were financed is very sound and meant to correct misinformation. Engaging but unverifiable or untrue tales are common in Indian historical narratives because readers are often unfamiliar with other sources of information or lack background in Indian history. Further work needs to be done by scholars on a number of subjects including the relationships between Catholic Poles and minorities among the refugees. The book contains short pieces summarizing the work of individual Poles who contributed much to Indian society: The work at the palaces of Jodhpur and Morvi by the artist Stefan Norblin cries out for a full-length art historical study. The historian John McLeod and I have an article in press entitled “Polish Jew to Hindu Sanyasi to Nisarga Yogist: Maurice Frydman (Bharatananda) (c. 1901–1976)”. Frydman was an important figure because of his religious activities, his attempts with the royal family of Aundh (an erstwhile princely state in India) to develop a Gandhian democracy, and the IndoPolish library he created with Wanda Dynowski. Public attention needs to be focused on Polish refugees in India in the form of a popular novel or movie. How many non-Poles are aware of the tragedies of Polish history, the dispersion of Poles across the world during World War II, or even the elements of a unique Polish culture that transcends time and place? The story of Polish refugees in India is a heart-warming story that could be used as a vehicle for bringing those themes to light for non-Poles across the world.

Mieszkająca w Londynie Lucy Pawlak i Joaquin del Paso zdobyli prestiżową Van Gogh Award for Excellence in Cinematograph na tegorocznym Amsterdam Film Festival za film The Absolute Truth of Thomas Schviefel, którego akcja dzieje się w Polsce. Główny bohater filmu spada z nieba na strzeżone osiedle rezydencyjne w Warszawie. – Dziwię się, że Polacy tak lubują się w strzeżonych osiedlach. Takie osiedla są popularne w Trzecim Świecie, gdzie zamożna elita chroni się przed biedotą. Skąd taka potrzeba zamknięcia w kraju, który nie tak dawno zdobył wolność? Potem Thomas przemieszcza się po Polsce, zaglądając w różne dziwne miejsca – cygański pałac w Zgierzu – modernistyczny kościół w Łagiewnikach, mieszkanie architekta w pobliżu Rynku w Krakowie, bagienne lasy w Puszczy Białowieskiej. Szuka odpowiedzi na podstawowe pytania: o Boga, wolność, nieśmiertelność. Wchodzi w różne role, ale tak naprawdę pozostaje klownem, kroczącym przez świat w za dużych butach i luźnym ubraniu. I jak to często z klownami bywa – jest postacią tragiczną. Lucy po zdobyciu dyplomu w Royal College of Art pojechała do Polski, by pogłębić Lucy Pawlak (reżyser i operator kamery), Robert Mleczko (asystent kamerzysty), swoją wiedzę kinematograficzną w słynnej Carlo Jelavic (operator kamery) and Martin Burri (główna rola aktorska) w świecie łódzkiej Filmówce.

W samym centrum Warszawy, na Tamce, powstaje artystyczna strefa Fryderyka Chopina. Ponad 600 m2 przestrzeni miejskiej zostało oddane w ręce artystów zajmujących się sztuką graffiti i komiksu, aby uczcić dwusetną rocznicę przeprowadzki Chopina do Warszawy.

W 1810 roku Fryderyk Chopin nie tylko przyszedł na świat, ale i na następne dwadzieścia lat stał się warszawiakiem. Kampania Fryderyk w Warszawie – 200 lat od Wielkiej Przeprowadzki Chopina ma upamiętnić 200 rocznicę przeniesienia się̨ z Z ̇ elazowej Woli do Warszawy genialnego kompozytora i pokazać go w zupełnie innym świetle. Wielu, szczególnie młodych ludzi, kojarzy Chopina jedynie z tzw. kulturą wysoką, nie zawsze dla nich atrakcyjną. Artyści warszawscy zdecydowali się̨ zmienić formę̨ prezentowania Fryderyka na taką, która bliższa jest młodemu pokoleniu. Osią projektu są̨ powstają̨ce od początku czerwca w centrum Warszawy murale, czyli wielkoformatowe malowidła naścienne. Poza muralami akcję wspierają̨ trzy konkursy – remiksó́w muzyki Chopina, konkurs na projekt muralu dedykowanego Fryderykowi i Warszawie oraz konkurs tzw. szopeniarzy, czyli sobowtórów Fryderyka.(tb)

LUCY PAWLAK: – I chose to study cinematography at Lodz after studying painting at the RCA because I knew I wanted to continue to make films and I felt that my art education in the UK had not prepared me to fully engage in the complex visual language of film. Essentially I wanted to learn about how to use a camera – a naive approach was not in keeping with what I wanted to achieve. As an admirer of Polish cinema I knew that PWSFTiT equipped its film makers in a unique way, cinematography students shoot mainly on 35mm, and while some of the teaching practices are somewhat archaic the fantastically innovative and creative students produced by the school means they must be doing something right! During my time in Lodz I was privileged enough to work with a group of amazing, committed individuals (students and teachers). I hope to continue to develop the conversations and dialogues started with friends in Lodz regarding visual language and film making. In September I will be shooting a new movie in the forests not far from Lowicz called The Inspection House involving a slightly unusual and rather isolated family of four who inhabit a small cottage in the darkest part of the woods!


|17

nowy czas | 26 czerwca – 9 lipca 2010

kultura

Let it Be Paul McCartney? Wiadomo: The Long and Winding Road, Yesterday i Let it Be. Niemal każdy potrafi wymienić parę piosenek. Chodzi jednak o to, że prawie zawsze będą to tytuły kawałków Beatlesowskich. A przecież od rozpadu Wielkiej Czwórki Paul wydał sporo albumów. Niektóre z nich usłyszymy podczas tegorocznego Hard Rock Calling – jednego z najważniejszych festiwali rockowych na Wyspach.

Adam Dąbrowski To być może najnudniejszy Beatles. John był buntownikiem, Harrison intelektualistą, a Ringo niezłym aktorem. Paul zawsze był najbardziej ułożony, trochę bez wyrazu. Gdy menedżer grupy Brian Epstein uparł się, by wcisnąć swoich podopiecznych w sztywne garnitury, sojusznika znalazł właśnie w McCartneyu. W ramach buntu – przyznajmy, dość koncesjonowanego – John miał zwyczaj rozpinania sobie kołnierzyka. Jego przyjaciel cierpliwie podchodził i go poprawiał. Lennon mówił w wywiadach, co myśli. Często okazywało się to błędem, choćby wtedy, gdy purytańska Ameryka niszczyła płyty Wielkiej Czwórki po oświadczeniu Johna, że Beatlesi są sławniejsi od Chrystusa. McCartney w o wiele większym stopniu wyczuwał media. Pilnował się i zwykle unikał gaf. Tyle że jego rozmowy z dziennikarzami do dziś są mdłe. Skąd brał się fenomen duetu Lennon – McCartney? Ze zderzenia miłego Paula i Johna buntownika. Widać to na przykład w piosence We Can Work It Out. Szkielet jej – „możemy z tym sobie poradzić!” – należy do optymistycznego Paula. Ale przełamanie frazy – „Życie jest za krótkie, by obrażać się i kłócić” – to już niecierpliwy Lennon. Wielkość Fab Four rodziła się na styku odmiennych temperamentów Johna i Paula. McCartney czerpał z tej współpracy coś jeszcze – coś, czego po rozpadzie zespołu bardzo mu brakowało. John zapewniał mu kontrolę jakości. Paul nigdy nie cierpiał na nadmiar samokrytycyzmu w stosunku do swojej twórczości. To dlatego ma na swoim koncie zaskakująco dużo – jak na artystę tej rangi – słabych płyt. W 1984 roku postanowił zrobić film muzyczny Give My Regards To Broad Street. Współpracownicy McCartneya już podczas zdjęć widzieli, że szykuje się tragedia. Żaden z nich nie miał jednak odwagi powiedzieć królowi, że jest nagi. McCartney pisał z Denny Lainem (niegdyś w Moody Blues), a potem sprzymierzył się z byłym liderem grupy 10CC Ericem Stuartem. Skrobnął też trzy piosenki z Michaelem Jacksonem. Żaden z tych muzyków nie dorównywał jednak klasą Lennonowi. McCartney był najbliżej znalezienia drugiego Johna pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy pracował z Elvisem Costello. Elvis przypomina nawet trochę Lennona: podobna barwa głosu, podobna za-

dziorność i buntowniczość. Costello, podobnie jak niegdyś John, dodawał do melodii Paula trochę pieprzu i ironicznego humoru. Podczas Hyde Park Calling Costello zagra przed Paulem. Wróble ćwierkają, że panowie parę utworów zaśpiewają też wspólnie. Mimo wahań formy to właśnie McCartney odniósł największy sukces solowy. Ringo wkrótce wybrał – zresztą całkiem udaną – karierę filmową. Harrison po wydaniu dwóch niezłych płyt popadł w przeciętność. Lennon na pięć lat wycofał się z nagrywania; zajął się wychowaniem syna i… wypiekaniem chleba („Nigdy nie sądziłem, że to takie absorbujące zajęcie” – powie później). Tymczasem Macca – ze swoim nowym zespołem Wings, do którego wciągnął żonę – okupował listy przebojów. To nie Pink Floyd, Eagles czy Abba sprzedały w latach siedemdziesiątych najwięcej płyt w Stanach Zjednoczonych. To Macca, który szybko stał się też atrakcją koncertową, mimo że w owym czasie Wingsi nie porywali się zbyt często na klasyki Fab Four. „Bardzo się bałem grać te piosenki. Myślałem, że ludzie powiedzą: wychodzi wam to gorzej niż Beatlesom” – opowiadał później muzyk. „Jeśli masz za sobą grę w Led Zeppelin czy Beatlesach, to nie spodziewaj się, że ktoś doceni twoją solową twórczość” – stwierdził natomiast w innym wywiadzie. Racja. „Gdyby ta piosenka znajdowała się na płycie podpisanej The Beatles, stałaby się klasykiem na miarę The Long and Winding Road” – napisał o balladzie Maybe I’m Amazed recenzent pisma „Melody Maker”. To samo można powiedzieć o dziesiątkach nieodkrytych do dziś perełek porozrzucanych po płytach artysty z tego okresu. Podczas następnej dekady popularność Paula spadła. Jak wielu weteranów nie potrafił sobie poradzić w czasach MTV i gwałtownie zmieniających się gustów muzycznych. Jego kumpel George obraził się w owym czasie na publiczność i ogłosił po prostu, że odpuszcza sobie karierę muzyczną. „Ludzie chcą, bym był Michaelem Jacksonem. Nie mam na to ochoty” – narzekał Harrison w jednym z wywiadów. Niespodziewanie zmiana przyszła w latach dziewięćdziesiątych. Jak opowiadał Paul, przyczyniło się do tego spotkanie z byłymi kolegami z zespołu i wspólna praca nad trzyczęściową antologią utworów grupy. Atmosfera podziałała na Maccę inspirująco i przywróciła mu dawną energię. Wielu artystów kończy karierę,

odcinając kupony od sukcesów z przeszłości i dając dziesiątki absurdalnie drogich koncertów dla coraz bardziej podstarzałej publiczności. Paulowi udało się tego uniknąć. 68-letni artysta przeżywa właśnie renesans. Od ponad dekady wydaje płyty, które udanie nawiązują do najjaśniejszych momentów w jego długiej karierze. Nie boi się też eksperymentów: dwa lata temu świetne recenzje dostał album nagrany z awangardowym muzykiem o pseudonimie

Youth (współpracującym m.in. z house’owym The Orb). Paul zajął się też malowaniem i wydał tomik wierszy. Wielkim triumfem okazał się występ McCartneya na festiwalu w Glastonbury w 2004 roku. Pochwał nie szczędził wtedy artyście nawet „New Musical Express” – choć rzadko raczy poświęcić uwagę artystom liczącym sobie więcej niż 40 lat. Gdy w niedzielę 27 czerwca McCartney wyjdzie na scenę, nie zagra

pewnie zbyt wielu solowych kawałków. Wie, że większość ludzi, którzy kupili bilety, chce przede wszystkim usłyszeć największe przeboje jego macierzystego zespołu. Fanatycy, którzy od lat domagają się – i słusznie – by świat docenił solową twórczość basisty, mogą trochę narzekać na dość konserwatywny repertuar jego koncertów. Ale każdy malkontent zmięknie, gdy w czerwcowy wieczór w środku Londynu zabrzmią Hey Jude, Blackbird i Elanor Rigby.

Nie tylko McCartney Na czterech festiwalowych scenach wystąpi ponad czterdzieści zespołów. Paul nie będzie jedyną wielką gwiazdą

Elvis Costello

Stevie Wonder

Rockandrollowców obowiązuje pewien styl ubierania się: najczęściej są to skóry i ćwieki. Elvis Costello wybrał i inteligenckie okulary w twardej oprawie. Doszła do tego nieodłączna marynarka i już image rockowego intelektualisty był gotowy. Rzeczywiście, Costello to jeden z najinteligentniejszych rockmanów. To nie przypadek, że przed rozpoczęciem kariery pracował jako programista komputerowy. A muzyka? Na początku było ostro, głośno i zadziornie. Potem Costello złagodniał: uzupełnił repertuar o duety z Burtem Bacharacem, powrócił do rockabilly i zainteresował się jazzem. Dziś nagrywa dla prestiżowej Deutsche Gramophone specjalizującej się w muzyce klasycznej. Na koncertach można się spodziewać przekroju jego twórczości: od punka po jazz.

„My wszyscy z niego” – mogliby zawołać dzisiejsi hip-hopowcy. To na płytach, takich jak Songs in the Key of Life, trzeba szukać korzeni ich muzyki. Stevie Wonder był złotym dzieckiem przemysłu muzycznego. Nie przeszkodził mu w tym fakt, że od urodzenia był ślepy. W wieku dziewięciu lat potrafił już grać na pianinie, perkusji i harmonijce. Największe sukcesy odnosił w latach siedemdziesiątych. Potem bywało różnie. I Just Called to Say I Love You stało się wprawdzie wielkim przebojem, ale krytycy marudzili, że Stevie zamienił ambitne R&B na łatwe, sentymentalne melodie. Powrócił pięć lat temu ciepło przyjętą płytą A Time to Love. Dziś nagrywa rzadko, ale pozostaje atrakcją koncertową. I wciąż porywa głosem.

EPearl Jam Nastolatki dorastające na początku lat dziewięćdziesiątych szukały odreagowania poprzedniej dekady – dziwacznych fryzur, kolorowych drinków i plastikowych brzmień. Ratunek przybył z Seattle i przybrał postać przede wszystkim dwóch zespołów: Nirvany i Pearl Jam. Karierę zaczęły robić przesterowane gitary i rozkręcone maksymalnie wzmacniacze. Choć grunge – bo tak nazywał się nowy nurt – jest dziś wspomnieniem (jego era skończyła się symboliczną śmiercią Kurta Cobaina, lidera Nirvany), Pearl Jam wciąż gra. Unika fleszy i kręcenia teledysków. Trzyma się z boku, grając dla grona oddanych fanów, których od 20 już lat raczy bezkompromisowym, rockowym graniem.


arep-

18|

26 czerwca – 9 lipca 2010 | nowy czas

kultura

Festiwal Frederick Rossakovsky-Lloyd

Wyławianie pereł Nie wiem jak Wy, ale ja lubię żyć łatwo i przyjemnie. Lubię ładne rzeczy, urokliwe miejsca i smaczne jedzenie. Fascynują mnie ludzie: otwarci i optymistycznie nastawieni do życia, którzy tak jak ja potrafią cieszyć się każdą chwilą, korzystając z życia, ile wlezie. Ale do rzeczy. Dzisiaj chciałbym uzmysłowić Wam, że ma prawo do bycia szczęśliwym. To bardzo proste i w dodatku niewiele kosztuje. Trzeba tylko częściej uśmiechać się do siebie samego i do innych ludzi, którzy podobnie jak my dążą do szczęścia. Kilka dni temu poszedłem do kina, aby zobaczyć kolejną część filmu opartą na bestsellerowej książce Candace Bushnell Seks w wielkim mieście. Cztery bohaterki (Carrie, Miranda, Charlotte i Samantha) wyjeżdżają na wakacje do Abu Zabi i tam zaczyna się prawdziwy cyrk! Niewiasty bez przerwy wpadają w przeróżne kłopoty wynikające z braku zrozumienia różnic kulturowych. Wyemancypowane i niezależne czują się jak w złotej klatce, gdzie mają wszystko oprócz wolności. Tłumią więc swoje namiętności, przez co w najmniej odpowiednich chwilach wybuchają niczym wulkany, powodując ogólne zgorszenie, a dodatkowo wpadając w konflikt z prawem. Czy to film niezwykły? Ma jakieś przesłanie? Według mnie wszystko zależy od spojrzenia na świat. Mawiają, że kto szuka, ten znajdzie, a ja, po raz kolejny śmiejąc się do rozpuku, uświadomiłem sobie, że każdy z nas, niezależnie od narodowości, koloru skóry i innych różnic, których wymienić nie sposób, pragnie cieszyć się życiem i do tego dąży. Sęk w tym, że wiele ludzi uzależnia swoje zadowolenie od rzeczy materialnych lub innych egoistycznych pobudek, powodując, że główny cel staje się bardzo trudny do osiągnięcia. Wróćmy jednak do filmu. Historia drugiej części zaczyna się od retrospekcji, w której widz dowiaduje się, jak doszło do spotkania czterech kobiet. Były wtedy spontanicznie szczęśliwe, miały nadzieje i plany oraz, co najważniejsze, potrafiły cieszyć się każdą chwilą. Następnie akcja wraca do teraźniejszości, przyjaciółki spotykają się na gejowskim ślubie. Najzabawniejsza w tej scenie jest Liza Minnelli, która nie dość że prowadzi ceremonię ślubu, to jeszcze odśpiewuje Single Ladies stworzoną przez Beyoncé Knowles. Nie było na sali osoby, która nie płakałaby ze śmiechu. Natomiast życie każdej z czwórki głównych bohaterek stało się znowu stresujące i wcale nie jest im tak wesoło. 52-letnia Samantha przechodzi menopauzę i robi wszystko, aby zachować swój popęd seksualny. Nie potrafi cieszyć się ani towarzystwem przyjaciółek, ani tym, że jest niezależna finansowo, tak jak chciała. Marnuje swój czas na próbie zatrzymania tego, co nieuniknienie odchodzi, jest ciągle sfrustrowana i głęboko nieszczęśliwa. Charlotte, choć marzyła o dużej i szczęśliwej rodzinie, podejrzewa męża o zdradę i zupełnie nie radzi sobie z wychowywaniem dwóch córek. Nie spodziewała się zapewne, że małżeństwo i rodzina wymagają kompromisów, na rzecz których trzeba poświę-

cić swoje egoistyczne pragnienia. Na własne żądanie zamknęła się w klatce, na której zamieszkanie nie była gotowa. Miranda postawiła wszystko na rozwój zawodowy i stała się pracoholiczką zaniedbującą rodzinę i nie jest w stanie zrozumieć, dlaczego jej małżeństwo znów znajduje się na krawędzi. Nie widzi też, że z dnia na dzień staje się coraz bardziej obcą osobą dla swojego syna, który potrzebuje ciepłej matki, a nie uznanego prawnika. Ostatnia z przyjaciółek, Carrie, po dwóch latach małżeństwa z wymarzonym mężczyzną nie chce zrozumieć, że dwie osoby to dwie różne i niezależne od siebie jednostki. Zauważa coraz więcej wad partnera, irytują ją jego nawyki, a każdą jego potrzebę niezależności traktuje jako atak na związek. Pewnego dnia do Samanthy dzwoni Smith Jerrod, zapraszając ją na premierę swego najnowszego filmu, realizowanego w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Tam Samantha poznaje szejka, który z kolei zaprasza ją do swego hotelu, mając nadzieję, że zrobi mu dobrą reklamę jego hotelu w Abu Zabi. Szejk zgadza się, by Carrie, Miranda i Charlotte dołączyły do niej. I tu właśnie zaczyna się komedia. Nie napiszę, że film trzeba zobaczyć. Nie jest to bowiem gatunek, który wszystkim odpowiada. Dlatego też postanowiłem wtrącić kilka swoich dygresji na temat wewnętrznej radości, która jest w zasięgu każdego, choć nie każdy to dostrzega. Zadowolenie z życia podnosi jego jakość, niezależnie od sytuacji materialnej i miejsca zamieszkania. Często jednak zapominamy o tym, że nasze życie toczy się tylko i wyłącznie w teraźniejszości, której nie da się zatrzymać. Troszczymy się o jutro, które może nie nadejść, rozpamiętujemy przeszłość, jakiej nie da się naprawić… A naprawdę warto się zatrzymać i uzmysłowić sobie, że właśnie tu i teraz kreujemy nasze życie. Mamy to niezwykłe szczęście, że żyjemy w kraju, w którym możemy samodzielnie podejmować decyzje, gdzie nikt nie zmusza nas do niewolniczej pracy lub nie każe nam być kimś innym, niż w rzeczywistości jesteśmy. Prowadźmy więc takie życie, jakie rzeczywiście chcemy, pamiętając jednak, że każda decyzja ma swoje konsekwencje. Zakup psa, choćby najsłodszego pod słońcem, wiąże się z koniecznością wyprowadzania go kilka razy dziennie na spacer. Założenie rodziny zaś jest kontraktem na całe życie, do którego nikt nas nie zmusza. Nie powinno się przysięgać wierności, gdy nie jest się do niej gotowym. Modne ostatnio bycie singlem może z kolei prowadzić do samotności, ponieważ nasi przyjaciele uciekną w końcu do swoich gniazdek, w których będą próbować odnaleźć to, czego wszyscy bezustannie szukamy – osobiste szczęście. Wszystkim kinomaniakom przyda się informacja o taniej możliwości oglądania nieograniczonej liczby filmów. Sieć kin cineworld prowadzi unikalną sprzedaż unlimited card za niecałe 14 funtów miesięcznie. W ramach tej miesięcznej opłaty (kontrakt minimum na rok) można oglądać filmy bez żadnego limitu. Kina tej sieci znajdują się w centrum miasta oraz

Brytyjskie życie kulturalne dla większości gości spoza Wysp ogranicza się do Londynu. No, może jeszcze Edynburga, którego artystyczną, uduchowioną atmosferę przybysz z Polski przyrównać mógłby do krakowskiej. Pozostałe miejsca zdają się jedynie tłem, cieniem tego, co dzieje się w wielkich ośrodkach. Jednak – czy naprawdę brytyjskie „countryside” może dziś już tylko odcinać kupony od swej dawno minionej, imperialnej wielkości? Moja wizyta w Kirkwall, małej mieścinie leżącej z dala od stolicy udowodniła, że wcale tak być nie musi. Alex Sławiński

Jeśli nie wiecie, gdzie są Orkady, nie popadajcie w kompleksy. Być może nie jesteście największymi ignorantami w tej części Europy. Albowiem tego nie wiedziała również spora część moich znajomych – a przecież większość z nich to osoby wykształcone i „bywałe w świecie”. Co więcej, połowa Brytyjczyków, którym chwaliłem się moim wyjazdem, także miała kłopoty z umiejscowieniem tego archipelagu. I nic w tym dziwnego. Orkady znajdują się w miejscu, w którym jesień i zima trwają przez trzy czwarte roku, trudno więc je nazwać turystyczną mekką. Nie ma tam także wielkich ośrodków przemysłowych czy administracyjnych. Dlatego wieści stamtąd nieczęsto goszczą w telewizji i na pierwszych stronach gazet. A jednak właśnie tam, gdzie nawet dzika Szkocja zdaje się kończyć, ma miejsce jeden z najważniejszych festiwali muzycznych w Wielkiej Brytanii. St. Magnus Festival sięga swymi korzeniami drugiej połowy lat siedemdziesiątych XX wieku. Z początku było to wydarzenie o charakterze lokalnym. Jednak dość szybko rozrosło się do sporych rozmiarów. Dziś gości najważniejszych wykonawców muzyki poważnej, zarówno z Wielkiej Brytanii jak i zagranicy. Koncerty rejestrowane są przez BBC i transmitowane później w ogólnokrajowych mediach. Festiwal zaczyna również obrastać w wiele imprez towarzyszących. Jednak nim dane mi było wziąć udział w festiwalowych atrakcjach, musiałem dotrzeć do Kirkwall. Z pomocą przyszedł mi Instytut Adama Mickiewicza w Warszawie. Polska! Year, całoroczny cykl imprez arty-

stycznych, mających na celu promowanie polskiej kultury w Wielkiej Brytanii jest dzieckiem Instytutu. Był on też gościem specjalnym tegorocznego St. Magnus Festival. Znalazłem się na Orkadach prawdopodobnie jako jedyny przedstawiciel polonijnych mediów, działających w Wielkiej Brytanii. Wylatując z Gatwick wiedziałem, że mam przed sobą wyjątkowo długi i pracowity weekend. Zaś przesiadając się w Edynburgu ze stosunkowo wygodnego Boeinga 737 do ciasnego niczym puszka sardynek turbośmigłowego Saaba 340, zdawałem sobie sprawę z tego, iż lecę w tereny odludne i dzikie. Zarówno geograficznie, jak i kulturowo niewiele mające wspólnego ze znajomą Anglią. Już sama zmiana samolotu na maszynę szwedzkiej produkcji zawierała w sobie symbolikę. Tradycje Celtów i Saksonów zostały za moimi plecami. Przede mną – zimny i szary świat Normanów. Orkady zostały podbite przez Normanów w IX wieku, niemalże dwieście lat przed bitwą pod Hastings. I jako jedno z ostatnich brytyjskich miejsc (w 1472 roku) zostały wyzwolone spod ich wpływu. Jednakże do dziś wyspy noszą ślady związków ze Skandynawią. Architektura bardziej przypomina szwedzką albo norweską, niż typowo angielską czy nawet szkocką. Solidne domy są zazwyczaj otynkowane (wyjątkiem bywają niektóre stare, kamienne budowle). Mają grube ściany i niewielkie, rzadko rozmieszczone okna, pozwalające utrzymać ciepło w zimie. Flaga Orkadów bardzo przypomina norweską. Jest tu nawet norweski konsulat, mimo że cały archipelag zamieszkuje niewiele ponad 20 tys. mieszkańców. Główna wyspa archipelagu nosi dumną nazwę Mainland. Kirkwall, które jest jego stolicą, leży właśnie


|19

nowy czas | 26 czerwca – 9 lipca 2010

kultura

na końcu świata tutaj. Jakieś dwa kilometry na wschód od miasta znajduje się lotnisko. Jego wieża kontroli lotów bardzo przypomina zwykłą stodołę, obitą niebieską blachą. Zaś widniejąca nad głównym wejściem do budynku terminalu nazwa lotniska napisana jest runami. Pierwsze, co wita pasażerów wysiadających z samolotu, to porywisty wiatr i ziąb. Jednakże potem jest już tylko lepiej. Autobus wożący przybyłych do miasta kursuje co pół godziny. Przejazd nim kosztuje tyle, co londyńskim. Dworzec autobusowy leży tuż obok przystani promowej, z której odpływają statki zarówno do Szkocji, jak i Norwegii. A także pozostałych wysp Orkadów. Przez okno w łazience mojego hotelowego pokoju widziałem ową przystań i kawałek morza. Zaś z salonu – ratusz i katedrę. Kirkwall to mieścinka raczej nieduża. Trudno się tu zgubić. Tym bardziej że charakterystyczny punkt w jego architekturze – pochodzącą z XII wieku miejską katedrę – dostrzec można niemalże z każdego miejsca. W niej też miały miejsce jedne z najbardziej interesujących koncertów festiwalu. Katedra nosi imię św. Magnusa, taką samą, jak nazwa lokalnego festiwalu. Jest ona najbardziej na północ położoną tego typu budowlą na Wyspach Brytyjskich. Naprzeciwko jej głównego wyjścia stoi miejski ratusz. Zaś obok niej – ruiny pałaców: książęcego i biskupiego. Festiwal powstał z inicjatywy jednego z najbardziej znanych współczesnych kompozytorów brytyjskich. Peter Maxwell Davies rezyduje na Orkadach. To właśnie dzięki jego pomocy impreza nabrała szerokiego rozgłosu. Obecnie jednak dyrektorem festiwalu jest Glenys Hughes. W swych działaniach znajduje silne wsparcie lokalnej społeczności. Tutaj właśnie widać siłę tradycyjnego, brytyjskiego poczucia wspólnoty. Mieszkańcy nie tylko aktywnie włączają się w organizację imprezy, ale też sami w niej występują, u boku uznanych wykonawców. Rozmawiając z Olgą Pasiecznik, słynną polsko-ukraińską śpiewaczką, usłyszałem od niej słowa uznania dla lokalnego chóru. – To nie jest profesjonalna grupa, jednak pracuje się z nimi jak z zawodowcami – podkreśliła Olga. Wiedziała, o czym mówi. Jej koncert, razem z pochodzącym z Kirkwall St. Magnus Festival Chorus i Scottish Symphony Orchestra był jednym z najmocniejszych punktów festiwalu. Ale Orkady mają nie tylko chórzystów. Orkney Schools Orchestra, której członkowie rekrutują się z uczniów lokalnego college’u, uchodzi za najlepszy tego typu zespół w kraju. Również i oni wystąpili wspólnie ze szkocką orkiestrą symfoniczną, wykonując utwory Chopina, Mozarta, Lutosławskiego, Straussa oraz Daviesa. W ciągu ponad trzydziestu lat swego istnienia festiwal rozrósł się na tyle, że objął swym zasięgiem nie tylko Kirkwall, ale także Stromness, miasto leżące w drugim końcu wyspy. Właśnie tam swoje koncerty dawała polska pianistka Ewa Kupiec. W sobotę zagrała razem z pochodzącym z Warszawy Royal String Quartet. W niedzielę zaś wystąpiła sama z koncertem chopinowskim. Tego dnia kwartet smyczkowy zagrał Góreckiego w katedrze w Kirkwall. Zaś w poniedziałek – wiolonczelowy kwintet Schuberta razem z Andrzejem Bauerem. Zespół od lat zbiera znakomite recenzje na całym świecie. W latach 2004-2006 był częścią projektu BBC New Generation Artists, promującego wybitnych artystów młodego pokolenia. Grał też dla królowej Elżbiety II, jak i na Expo w Szanghaju. Teraz zaś wystąpił na Orkadach, po czym prosto z niego polecieli do Wilna. Jak widać – zespół sporo koncertuje. Jednak według

słów Izabelli Szałaj-Zimak, często goszczą w Wielkiej Brytanii. Z pewnością więc będzie jeszcze okazja, by wykonywanej przez nich muzyki posłuchać nad Tamizą. W ramach Polska! Year na festiwalu wystąpiło więcej polskich artystów. Między innymi Karbido, Leszek Możdżer, Trebunie Tutki, Jan Krzysztof Broja i Natalia Pasiecznik – siostra Olgi. Nominowany w 2007 roku do Paszportów Polityki dyrygent Michał Dworzyński poprowadził Szkocką Orkiestrę Symfoniczną, zaś w poniedziałkowe popołudnie w ośrodku kultury zaprezentowano Pianistę Romana Polańskiego.

Społeczność przybyła na St. Magnus Festival przyjęła ów polski akcent niezwykle ciepło. Jednak okres festiwalowy to nie tylko trwający niemalże tydzień cykl wydarzeń czysto muzycznych czy też okołomuzycznych. Na przykład w sobotnie popołudnie, dzięki „dniu otwartemu” w tamtejszej stacji ratownictwa morskiego dane mi było zwiedzić kuter znajdujący się na wyposażeniu Lifeboats. Ratownicy oprowadzali po swoim statku każdego zainteresowanego. Można było stanąć przy sterze albo pomyszkować w maszynowni. Miasto zorganizowało również „jarmark eu-

ropejski”. Nad licznymi stoiskami, oferującymi międzynarodową kuchnię i rękodzieło powiewały wielokolorowe flagi: niemiecka, fińska, grecka, francuska, hiszpańska... Nie zabrakło również i polskiego akcentu. Jeden z naszych rodaków stanął z bursztynową biżuterią. – W tym roku zarobek jest nieco gorszy niż w poprzednim – mówił. – Wtedy market stanął na placu przy katedrze. Obrót był dużo lepszy. Jednak mimo nieco gorszej koniunktury chyba nie miał powodów do narzekania. Oferta jego stoiska cieszyła się całkiem sporym zainteresowaniem. Ja w każdym razie, zamiast w bursztyn, zaopatrzyłem się w innego rodzaju pamiątki. Bardziej kojarzące się ze Szkocją. Bo czymże byłaby tamta kraina bez tradycyjnej szkockiej whisky? W Kirkwall destyluje się znakomitą Highland Park. Turyści kupują ją na prezenty. Jest tam również browar, wytwarzający zarówno tradycyjny ale, jak i ciemne stouty. Tamtejsze piwo jest drogie, ale jakość idzie w parze z ceną. Jednakże jeśli chodzi o produkowane tam trunki, najbardziej zdziwiła mnie obecność na sklepowych półkach lokalnego wina. I choć kilka rachitycznych palm posadzonych koło dworca autobusowego jakoś zaadaptowało się do tamtejszych warunków atmosferycznych, jednak nie wydaje mi się, żeby hodowla winogron i wytłaczanie z nich wina było tam możliwe. Dlatego tamtejszy trunek robi się z bardziej dostępnego surowca: jagód, malin i porzeczek. Mimo że w Kirkwall byłem przez krótki czas, zaś wydarzeń związanych z festiwalem było całkiem sporo, znalazłem okazję, by obejść miasto wzdłuż i wszerz. O tej porze roku jest tam jasno niemalże do północy, zaś rano słońce wschodzi o dobrą godzinę wcześniej niż w Londynie. Dlatego nie marnowałem czasu na sen. Bo przecież wiadomo: „po urlopie wyśpisz się w pracy”. Miałem więc okazję obejrzeć, jak w sobotni wieczór balują młodzi Szkoci. Ich imprezowa sława sięga daleko poza terytorium zamieszkiwanej przez nich krainy i pewnie każdy słyszał co nieco o pijackich wyczynach ludu z północy. Fakt, na ulicy było dość głośno. Jednak jakoś nie widziałem burd i awantur, jakich świadkiem bywałem w bardziej „cywilizowanej” części brytyjskiego imperium. Być może widok kręcącej się tu i tam policji studził nieco imprezowy zapał. Nie wiem. W każdym razie weekendowe wieczory upłynęły mi na raczej spokojnym zwiedzaniu. Jeśli znów kiedykolwiek tam pojadę, z pewnością będzie to w lecie. Gdy dzień jest długi, a pogoda w miarę znośna. Tekst i fot. Alex Sławiński

Autor pojechał na St Magnus Festival dzięki uprzejmości Pawła Majewskiego z portalu apsik.co.uk. Dziękujemy!


20|

26 czerwca - 9 lipca 2010 | nowy czas

agenda

Fatherly Love

Sophia Butler

I

recently stumbled upon an old story book of mine, which contained an entry written for Father’s Day. As I read the scrawl and the copious amounts of red ink from the teacher’s pen, I remembered it was around this time that Dad became my hero. Erich Fromm writes that generally, children up to the point of 8 years old, are concerned with ‘being loved for what one is’, from this age on, for the first time, the impulse of giving something to the mother or father arises. The child suddenly becomes conscious of ‘creating love’, as another of it’s mediums of relating to the outer world. This phase is invaluable in the creation of big-hearted adults, who know ‘the potency of producing love by loving’, because, the more you love, the more you become a magnet for love in your world. People never seem to ask dads how they cope with the stresses of fatherhood, careers and marriage. This strikes me as a little unfair, although I do not doubt that women have a more draining time with lack of sleep, a loss of

jacek ozaist

WYSPA [27] Wiosną moja londyńska kariera nabrała takiego tempa, że nawet zwykle sceptyczna Aneta zaczęła przecierać oczy ze zdumienia. Mniej więcej rok od czasu dramatycznego wyjazdu z Polski odrobiliśmy stracone tam pięć lat. Walczę na kilku frontach. Operuję brygadą remontowo-budowlaną, ogrodnikami i sprzątaczkami. Sam właściwie przestałem pracować. Zajmuję się głównie organizacją, zarządzaniem zasobami i kontrolą. Jeżeli w ogóle pracuję fizycznie, wybieram dla siebie najłatwiejsze i najlepiej płatne kąski. Genialnym posunięciem okazało się nawiązanie współpracy z dwoma knajpkami – hinduską oraz nepalską. Moi ludzie nosili dla nich ulotki z najnowszą ofertą, przy okazji wrzucając także nasze. Uzyskałem w ten sposób darmową reklamę i dostęp do setek nowych klientów, którzy dzwonią teraz niemal codziennie. Ludzie dzwonią też do mnie za pracą. Zwłaszcza tacy, którzy przyjechali przedwczoraj. Chętnie im pomagam. Potem idą dalej, rozwijają skrzydła, prezentują słynną polską przedsiębiorczość, osłabioną w ojczystym kraju przez tajemniczy wirus.

identity for several years and the hormonal and physical changes which go with the territory. However, fathers are expected to ‘cope’ with not being vital to the child for the first few years. The bond to the mother is incredibly strong and the newborn learns her every movement: she is survival. My Dad taught me that a man’s job is to make a safe environment for the woman, for the first couple of years, to protect her from as many of the strains of life (bills, cleaning, mortgages), as possible, that she can fully be there with the child. It is only when the child ‘learns to walk, talk and explore the world on his own; the relationship to mother loses some of its vital significance and the relationship to father becomes more and more important’. Many relationships do not make it through the first few of years of childrearing and I wonder how much of this is due to a lack of education on the subject? I think any man would be happy and proud in his role as home protector, if he understood that his partner’s sudden shift of attention would soon come full-circle, as the child begins to look from ‘the home’ which is mother, to father; ‘who teaches the child’ and ‘shows him the road into the world’ (Fromm). My Dad’s qualities as I saw them then were: muscles, kindness, strictness, a sense of fun and being silly (a highly attuned sense of the ridiculous is one of things I appreciate most about my Dad to this day). ‘He plays with Mummy’; a vital component of harmonious family life – everyone ought to cultivate their playfulness; not just the children. I distinctly remember there being talk of money problems and I could not understand it; I thought Dad along with all men, went to a factory where he made the money himself at a machine. If anyone needed more, I thought they could simply stay at the

machine longer! I am sure Dad appreciated my humour when I proudly read him the story on Father’s Day – the description of his eating with his mouth open must have been softened by the qualifying statement: ‘I like his eating habits’! There were fantastic yachting trips, explorations of Florida and brilliant expeditions to the ‘Sweet Factory’ for enormous ‘gob stoppers’ and bags brimming with ‘pick n’ mix’! My five-year-old self’s conclusion on the subject of Daddy is that ‘He loves me and he loves Mummy too’, which summed it up for five-year-old Zosia and for twenty-five year old Zosia! The missing part of the story is the essence of the paternal presence later in your life, manifesting in guidance and wisdom. ‘Anyone can be a father, but it takes someone special to be a dad’ (Anon); never have those words been truer, in our times of bizarre ‘arrangements’ at sperm banks and IVF clinics. Amongst my friends, family is a subject which always seems to present itself after a few drinks. I used to think it was such a misunderstanding in my teenage years, when my friends and I were arguing with the parents, that they imagined we left the house and forgot about the situation by having fun. This is not the case – when someone had a bad time at home, they were always burdened with troubles – not joy riding or kissing in the cinema! Similarly, if we think that because we are adults; we have dealt with our family issues, it is usually a misconception. We never ‘get over it’ all completely, because the early years colour our character fundamentally. When I look back, I can see the wisdom in the message my Dad imparted to me: “Live your truth without unnecessarily hurting another” and his prescience, in trusting that I would learn my lessons myself. As many a

parent of John Ciardi’s ‘unreturned prodigal’, Dad kept ‘his house open to hope’ without judgement. Of course, I could not have lived without my Mama, but Dad helped me to sculpt myself into the person I wanted to become. One of the most important lessons, reinforced by both my parents, (from observation), was a healthy dose of rebellion and how to use it to stand my own ground. Naturally, through adolescence, neither of my them believed that I was expressing something from our system – I had a genetic double dose! I phoned around my friends, intrigued, with the question: ‘How important has your father’s presence been in your life?’. Invariably, answers started slowly, people said things like, “It’s difficult to say…”, before delivering reports which were profound in their depth of implication. Even if, as Nietzsche writes, “one has not had a good father, one must create one’, whether this is in the shape of one person in your life, or an amalgamation of many. Alice Walker touched my heart when I read this: “It no longer bothers me that I may be constantly searching for father figures; by this time, I have found several and dearly enjoyed knowing them all”, for me, this encapsulates the experience of being a child with several step-parents! It is clear that a staple lesson taught at ‘parental school’ is that of disappointment – it must be highlighted as the bonus of living through the terrible twos and the rough waters of adolescence – ‘Once an adult stands in front of you; you can play this hand!’. Parental disapproval is somehow more effective when delivered from fathers. Good old dads have few emotional foibles and leave the teary issues to their female counterparts, while they dish out the components of our consciences! Almost every woman must have experienced something of the over-protective

Pracujemy teraz u Andy’ego, jednego z niewielu Anglików, jacy do mnie dzwonią. Chyba jeszcze nie są na nas gotowi, nie znają nas, nie ufają. Za to Hindusi od razu się na nas poznali. Tani i dobrzy fachowcy – to wszystko, czego im trzeba. I my, Polacy, im na to pozwalamy, bo każdy chce przetrwać. Dlatego daję Hindusom tak zwane dobre ceny, ludziom zaś płacę 40–50 funtów za dniówkę. Rotacja jest duża. Z opisanych tu względów nie stać mnie na podwyżkę, a ludzie chcą zarabiać więcej. Idą więc dalej. Andy płaci dobrze, więc ja też nie sknerzę. Oprócz tego wożę ludzi do pracy i odbieram ich stamtąd. Zaczęło się niewinnie. Ot, parę krzaczków do wyrwania, uprzątnięcie ogrodu, jakieś przekopy. Co najwyżej tydzień pracy. Wzięliśmy się za to ostro i po kilku dniach zaskoczony naszym zapałem Andy postanowił powierzyć nam większą robotę. Jeśli Anglik ma jakąś wizję, będzie dążył do jej realizacji za wszelką cenę. Miałem już okazję organizować nieboskłon ze światełek na suficie w sypialni dziecka czy przerabiać garaż na salę bilardową, ale Andy przebił wszystkich. Całkiem niedawno odziedziczył rodzinny dom w urokliwej wiosce Sunbury nad Tamizą. Zbyt dużo tam było wspomnień, zbyt wielu członków jego rodziny dokonało tam żywota, by mógł tak po prostu wprowadzić się. Nie cierpiał roślin matki ani fatalnie urządzonej jadalni, ani nawet swojego własnego pokoju. Postanowił zdemolować ogród i całkowicie przebudować dom. Aby to osiągnąć, musiał sprzedać ukochany jacht.

– Byłem nim w Zatoce Biskajskiej, na Lazurowym Wybrzeżu, na Morzu Północnym – stwierdził z nostalgią, kiedy skończyliśmy wyrywać krzaki i drzewa z przodu i przeszliśmy na tyły domu, gdzie mieścił się jeszcze większy ogród oraz prywatna przystań. – Wyrównajcie mi tu wszystko, rozwalcie fontannę, zburzcie płot. Później pomyślimy, jak zrobić murek, schody i skarpę aż do rzeki. – Sie robi, szefie! – krzyknąłem radośnie, widząc ogrom prac i wielką kasę do zarobienia. – Ten twój Greg to jakiś Pudzianowski – dodał Andy, którego fascynują wszelkie rekordy siłowe, w tym również osiągnięcia naszego strongmana. – Haruje jak wół. – Chyba Chudzianowski – rzekł głucho Grześ. Zaśmialiśmy się krótko i zabraliśmy do pracy. Popełniłem chyba kolejne głupstwo, bo jak zawsze najpierw posłuchałem serca, a potem rozumu. Mój były wspólnik z Krakowa znalazł się na skraju ubóstwa. Opuszczony przez kolejną dziewczynę, poważnie rozważał popełnienie samobójstwa. Napisał mi krótkiego smsa: „Zabierz mnie stąd. Umieram”, a ja bez namysłu ściągnąłem go do Londynu. Wszyscy moi bliscy pukali się w głowę. Co robisz? Przecież on cię zrujnował! I tak dalej... Obiecałem pomóc mu na starcie. Resztą musiał zająć się sam. Mijał właśnie drugi miesiąc od jego przyjazdu i przyznać trzeba było, że pracował sumiennie. Jak na pijaka z długoletnim stażem, do tego zbliżającego się do pięćdziesiątki,

szło mu naprawdę nieźle. Doprowadzał mnie do szału tylko jednym: swoimi cudownymi wspomnieniami, które dla mnie były dawno zapomnianym koszmarem. – A pamiętasz, jak otwieraliśmy filię na Śląsku? Czułem wtedy, że znów podbijam świat... Tak, otwieraliśmy, bo długi spowodowane w Małopolsce wymusiły ten desperacki krok. Gospodarka śląska dawała nadzieję na szybkie odbicie od dna. Później próbowałem jeszcze na Kielecczyźnie i w Podkarpackiem. Wszystko na nic. – Ja i ta, jak jej było..., Kasia, stworzyliśmy świetny zespół – ciągnął nosowym głosem Grześ. – Uczyła się bardzo szybko. Cud-dziewczyna. Pewnego dnia zadzwoniła pani z administracji budynku z informacją, że coś niedobrego się dzieje w wynajmowanym przeze mnie biurze. Postanowiłem to sprawdzić. Nigdy nie zapomnę min tych meneli i ich plugawych kobiet, którzy wraz z Grzesiem urządzili sobie libację w godzinach pracy. Wywaliłem wszystkich na pysk, a jemu oświadczyłem, że więcej nie będzie ze mną pracował. Był tak pijany, że nawet nie protestował. Pokornie poszedł z towarzystwem do pobliskiego parku dokończyć zabawę. A Kasia? Ta młoda, ambitna i upatrująca we mnie supermenedżera dziewczyna, prowadziła biuro jeszcze przez blisko rok, pozwalając mi uratować twarz. Później biuro zamknąłem i przeniosłem się na Rzeszowszczyznę. – Opowiedz lepiej, dlaczego tak źle ci się po-


|21

nowy czas | 26 czerwca - 9 lipca 2010

agenda

HE IS THE STRONGEST, BRAVEST AND MOST MAGNIFICENT PERSON IN THE WORLD.

father or brother who is indifferent, bordering on disapproving of her choice of boyfriend. This causes a severe conflict in the psyche. I can imagine Freud sitting on the proverbial couch, pronouncing the verdict: ‘Oedipus never sleeps!’. We all know the theory, but somehow, we do not register that it is natural for a five-year-old to find that no-one is as amazing as their Daddy! He is the strongest, bravest and most magnificent person in the world. If you are a little boy, you want to become him and win someone as lovely as your

Mummy, and as a little girl, you wish to meet someone just like Daddy. As we grow, our eyes (hopefully) flutter open and we begin to hit maturity when we can see our parents as people in their own right, without idolizing or vilifying them. In short, we have grown up when we treat our parents like children! The mother and father within are important motions within our psyche. Do not fret if your biological parents leave much to be desired, or simply have never been there – we assimilate the energies we need from other people in our

lives and from those, we fashion our own internal guidance systems. The question really is – What is your frame of reference? What are the paradigms of character and worth you value? We can glean much about our internal motivations and often unconscious belief systems through these questions. Blesséd be the uncles, grandfathers, older brothers, teachers, social workers and friends who provide us with the guidance so necessary for our development. I once read that it would take nine fully enlightened individuals to meet a

child’s needs; for those of us who have not been so lucky, we can be grateful for the patchwork of paternal faces who people our world. Without them, we would sorely struggle to function in the world of: ‘thought, of man-made things, law and order, of discipline, of travel and adventure’ (Fromm). I can happily go forward in life, safe in the knowledge that ‘He (my Daddy) loves me’! A heartfelt ‘Thank-you’ to my fantastic Dad and all those who take seriously the task of guiding youth into flowering as morally autonomous human beings.

wodzi – spróbowałem zmienić temat, by nie wracać do przykrych wspomnień. – Masz bliźniaczki? – Anię poznałem na odwyku. Wiedzieliśmy, że to zakazane, ale poczuliśmy taką więź, że nie mogliśmy się powstrzymać. Razem przerwaliśmy terapię i zamieszkaliśmy u mnie. Wkrótce okazało się, że jest w ciąży. Goniłem z pracy do pracy, by pokazać, jaki jestem odpowiedzialny, ale ledwie wiązaliśmy koniec z końcem. Jej rodzice mnie nie zaakceptowali i odmówili pomocy. Gotowała nam moja mama. Momentami tak pragnąłem wódki, że omal nie oszalałem. – Ale się nie napiłeś? – Wtedy nie. Bardzo chciałem być dobrym ojcem. Kiedy urodziły się małe, byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Aż pewnego dnia zastałem puste mieszkanie. – Czemu odeszła? – Nie wiem! Byłem ślepy. Nie dostrzegałem, że ona planuje to od dawna i tylko czeka na odpowiednią chwilę. Uciekła do rodziców. Ode mnie, od problemów, od odpowiedzialności. Chciałem umrzeć. Nie napiłem się tylko dlatego, że miałem przed sobą cel. Londyn. Jakby tego było mało, miał problemy z prawem. Jeszcze zanim założyliśmy spółkę, robił interesy na własną rękę. Podpisał kontrakty, wziął pieniądze i nie wykonał usług. Podpadał pod paragraf o malwersacje finansowe. Po wielu latach procesów sąd wymierzył mu łączną karę trzech i pół roku pozbawienia wolności. Odwołał się i... uciekł do Londynu. Był to chyba jedyny powód,

dla którego zdecydowałem się mu pomóc. Czego jak czego, ale więzienia nie życzyłem nikomu. A swoją drogą ciekawe, ilu jemu podobnych zbiegło z kraju na naszą wyspę obiecaną? Andy płaci w każdy piątek. Przywozi grubą kopertę i wręcza mi ją z miną żydowskiego bankiera, który źle skalkulował procenty. Czasami naprawdę go nie lubię. Wydaje się wyluzowany i pewny siebie, lecz to jedynie skorupa. Mam nieodparte wrażenie, że po trosze nami gardzi. Ot, tania siła robocza do wykorzystania i wyplucia. Przy żadnym kliencie dotychczas czegoś takiego nie czułem. Ciągle kpi z naszego angielskiego, nie pozwala dokończyć zdania, dziwi się, że wiemy, kto to Mark Thatcher, lub że czytaliśmy Psy wojny. Ma nas chyba za jakichś wsioków z przysiółka pod ruską granicą. Coraz częściej mam ochotę go zapytać, czy oprócz kasy, którą zrobił na nieruchomościach, posiada jeszcze jakieś atuty? Skończył jakieś studia? Dokonał czegoś sensownego? I przywalić, że jeżeli ten jego szybki bełkot to język Szekspira, to ja więcej nie przeczytam niczego, co napisał Anglik. – Teraz na piwko, co? – pyta ze złośliwym błyskiem w oku, co ma oznaczać: teraz się uchlejecie po słowiańsku za moją krwawicę? – Ja nie piję – odpowiada Grześ. – A dlaczegóż to? – Jestem alkoholikiem. Ze zdziwieniem obserwuję zmianę na twarzy Andy’ego. Natychmiast poważnieje, a jego oczy tracą blask i nieruchomieją.

– Moja mama wypijała przed snem butelkę whisky – mówi grobowym głosem. – Zaczęła, kiedy tata odszedł i już nie przestała. Kiwamy głowami, nie wiedząc, co powiedzieć. Cokolwiek w takich sytuacjach powiesz, i tak będzie to nietakt. – W każdym razie do zobaczenia w poniedziałek – kończy Andy i idzie do auta. My też wracamy do Hounslow. Kiedy rok temu wprowadziłem się do tej dzielnicy, wydała mi się straszna, obca, nieprzystępna. Mieszkając na squacie w Ealingu, tym centrum trzeciej emigracji, zerkałem na polskich mieszkańców Hounslow z pewną wyższością. Nie było ich zresztą zbyt wielu. Poza tym nie funkcjonował tam żaden polski sklep, klub czy restauracja, nie docierała żadna polska gazeta, nie istniały rodzime firmy. Zadomowieni od dziesięcioleci przybysze z Azji mieli, dla odmiany, wszystko. Na każdej ulicy był ich sklep, knajpka tandoori albo fiszenczips, fryzjer, prawnik, agencja nieruchomości. Do dziś niewiele się zmieniło, poza jednym – Hounslow opanowali Polacy. Widać ich zwłaszcza w weekendy na High Street i wieczorami w okolicach sklepów przy stacjach metra. Ściągamy rodzinę, bliskich i dalekich, by podzielić się cudowną szansą, jaką obdarował nas los, wierząc, że dla wszystkich starczy miejsca pod wielkim dachem Londynu. Szybko zostało to dostrzeżone. W okolicach Wielkanocy niemal każdy hinduski sklep przesunął produkty azjatyckie do tyłu, eksponując nasze. A te natychmiast zaczęły

schodzić jak świeże bułeczki. To świadczy o tym, jak znaczącą populacją staliśmy się w tej dzielnicy. Moim zdaniem drugą po przybyszach z Indii i Pakistanu. Liczą się z nami, widzą w nas spory potencjał, stają na głowie, by wyciągnąć funty z naszej kieszeni. W związku z tym nieoczekiwanym rozwojem polskiej diaspory w naszej dzielnicy ja także zacząłem rozmyślać, jak włączyć się w ten nurt wartko płynących pieniędzy i coś z niego wyłowić. Hindus z knajpki tandoori, dla której nosiliśmy ulotki, od razu zgodził się, bym rankiem i przedpołudniami prowadził u niego polską kafejkę. Niestety, lokalizacja mi nie odpowiadała. Najwięcej Polaków kręciło się przy stacjach metra, więc tam skoncentrowałem swoje wysiłki. W grę wchodził polski klub lub restauracja.

cdn

@

xxpoprzednie odcinkix

www.nowyczas.co.uk/wyspa JACEK OZAIST Z URODZENIA BIELSZCZANIN Z SERCA KRAKOWIANIN Z DESPERACJI LONDYŃCZYK ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ PISZE GŁÓWNIE PROZĄ POEZJĄ PARA SIĘ NIEREGULARNIE


22|

26 czerwca – 9 lipca 2010 | nowy czas

co się dzieje wystawy Rude Britannia: British Comic Art To tytuł nowej wystawy w Tate Britain, na której będzie można zobaczyć prace najbardziej znanych karykaturzystów oraz komediopisarzy – od 1600 roku do czasów współczesnych. Zebrano tu prace malarskie, graficzne, rzeźby, filmy, fotografie i komiksy. Jedna z ekspozycji pod tytułem Absurd została zaranżowana przez znanego komika Harry’ego Hilla i zawiera różnorodne eksponaty, począwszy od ilustracji z Alicji w krainie czarów poprzez rzeźbę Davida Shrigleya aż do filmu Edwina Ashtona i Oliviera Michaelsa. Znajdują się też tu prace innych znanych artystów, takich jak Aubrey Beardsley, Sarah Lucas i Grayson Perry. W pozostałych pomieszczeniach można obejrzeć prace o tematyce politycznej, społecznej, a także ponadczasowe komedie. Wstęp bezpłatny Tate Britain www.tate.org.uk.britain Roman Cieślewicz Retrospective Na wystawę będzie się składać ponad 150 prac ukazujących

różnorodną karierę tegoż artysty, m.in. filmowe postery, kolażowe ilustracje, okładki z gazet oraz katalogów. Po Warszawie i Paryżu nadszedł czas na Wielką Brytanię, gdzie retrospektywa ta będzie zaprezentowana po raz pierwszy. Cieślewicz w swej bogatej karierze wniósł surrealistyczną fantazję do kraju, w którym panowała szarość ustroju komunistycznego. W 1963 roku w Paryżu był członkiem Panique, ostatniej surrealistycznej grupy we Francji, oraz artystycznym dyrektorem „Elle”, a także udzielał się w „Voque”. Cieślewicz pracował również ze znanymi przedstawicielami świata reklamy oraz mody, takimi jak Guy Bourdin czy Helmut Newton. Od 16 lipca do 7 sierpnia Rooyal College of Art Kensington Gore London SW7 2EU www.rca.ac.uk

festiwale Glyndebourne Festival Opera Somerset House

operowe, m.in. Billy Budd, The Rake’s Progress (scenografia: David Hockney, reżyser: Michael Grandage). Na festiwalu odbędzie też projekcja Hansel and Gretel braci Grimm. Organizatorzy festiwalu zachęcają do rodzinnych spotkań w atmosferze piknikowej, a także do przyniesienia ze sobą poduszek oraz koców. Festiwal będzie wspaniałym przeżyciem dla całej rodziny. Bilety: £15, £16 South Building Somerset House Strand, WC2R 1LA www.somersethouse.org.uk/music Summer Festival Spitalfields Music Festiwal muzyczny orgnizowany przez tę prestiżową organizację rozpocznie się 11 czerwca, koncerty będą się odbywać aż do 26 czerwca. Oprócz koncertów muzyki klasycznej organizatorzy przygotowali również wiele atrakcji, takich jak Xenakis Pavilion muzyczno-interaktywny pawilon zainstalowany na Spitalfields Market, zainspirowany muzyką kompozytora Iannisa Xenaki-

sa (wstęp bezpłatny). Będzie można również przejechać się starym londyńskim autobusem, a podczas tej, trwającej 90 minut, przejażdżki ‒ wysłuchać lokalnej historii East Endu, w towarzystwie piosenkarki Amelii Robinson. Od 11 do 26 czerwca Więcej informacji na temat koncertów oraz cen biletów na stronie: www.spitalfieldsfestival.org.uk The Scoop Festival W amfiteatrze po południowej stronie Tower Bridge przy siedizbie burmistrza Londynu (między London Bridge oraz Tower Bridge) będą odbywać się kulturalne happeningi. Fringe shows rozpoczęły się w czerwcu, muzyka będzie w lipcu, teatr w sierpniu a film pod chmurką we wrześniu. Wszystkie przedstawienia są bezpłatne. Watch This Space National Theatre Rozpoczął się festiwal teatralny organizowany co roku przez National Theatre. Przedstawienia będą się

odbywać na świeżym powietrzu. Wystąpią między innymi teatry z Polski, Holandii, Hiszpanii, Francji oraz UK. Od 11 do 17 lipca polski teatr Biuro Podróży będzie wystawiać sztukę Carmen Funebre. Oprócz spektakli teatralnych National Theatre przygotowało wiele atrakcji dla całej rodziny. Do 26 września Wstęp bezpłatny National Theatre South Bank, SE1 9PX Pełny program festiwalu jest dostępny na stronie: www.nationaltheatre.org.uk

muzyka Play Me I’m Yours The Street Pianos return by popular demand after the success of 2009. The twenty-one uprights will be placed in locations throughout the openspaces of the Square Mile. Tuesday 22 June to Friday 9 July. Opracowała

Joanna Buchta

Przez trzy sierpniowe dni historyczny Somerset House przy Strandzie po raz kolejny zamieni się w dom operowy pod gołym niebem. Letnie wieczory wypełnią nowe produkcje

przedstawia balet

Vita Nuova z muzyką Fryderyka Chopina RAYA HERZIG JOHN McDERMOTT

oraz

Impresje baletowe 2010

4 września (sobota), godz. 19.00 5 września (niedziela), godz.16.00 10 września (piątek), godz. 19.00 11 września (sobota), godz. 19.00

w Teatrze POSK-u AFTERMATH Polish-British artist RAYA HERZIG joins Scottish artist JOHN McDERMOTT in a major Visual Arts Exhibition to raise awareness of PTSD (Post Traumatic Stress Disorder). Both artists have first hand experience of the devastating effects of war. RAYA HERZIG (member of APA) as a survivor of the German camps in Poland, JOHN McDERMOTT as a member of the Royal Navy for 27 years. Venue: Exeter Castle; from 25 june till 4 July, daily from 10am. to 6pm

(POLSKI OŚRODEK SPOŁECZNO-KULTURALNY, POSK, 238-246 King Street, London W6 0RF, metro: Ravenscourt Park) www.szkolabaletowa.art.pl Bilety £10, zniżki dla grup młodzieży £5, rezerwacja email: baletkrakow@hotmail.co.uk , od 25 sierpnia u Niny Hollis, w godz. 9.00-13.00, tel. 0208 992 0202 oraz wieczorem w godz. 18.00-20.00 w kasie teatru w POSK-u, tel. 0208 741 0398


|23

nowy czas | 25 czerwca – 9 lipca 2010

czas na relaks nasze zdRowie

co jedzą aNgielscy politycy?

» Czy polityczne zmia-

maNia gotowaNia Mikołaj Hęciak Wybierzmy dzisiaj jednego kucharza z regionu South-East, tam gdzie leży Chalfont St Giles w Buckinghamshire – miejscu urodzenia Nicka Clegga. Drugim chefem niech będzie ktoś ze Szkocji, skąd pochodzi ojciec Davida Camerona. Tak więc mamy z jednej strony Gary Rhodesa znanego z zamiłowania do brytyjskich wiktuałów, a z drugiej Nicka Nairna – najmłodszego Szkota, który otrzymał gwiazdkę Michelina. A oto co z ich menu można by polecić nowym koalicjantom. Pieczone langusty z pikantnym avocado na dobry początek, potem porcja polędwicy wołowej w pieprzowej panierce z sosem grzybowym z whisky, a na deser mus rabarbarowy z

ny na Wyspach wpłyną na nasze kulinarne przyzwyczajenia? Czy niespotykana dotąd koalicja wniesie coś nowego do brytyjskiej gastronomii?

imbirem podany z sosem z rabarbaru – to szkocka propozycja w wersji Nicka Nairna. Gary Rhodes proponuje zaś wędzonego łososia z cytrusowymi szparagami w koperkowym sosie holenderskim, następnie pieczeń wieprzową z tartą jabłkową oraz kremem z porów i kalafiora, a na deser truskawkowe ciasto z szampańską galaretką. Warto przypomnieć, że Gary Rhodes otrzymał Order Brytyjskiego Imperium, OBE, w 2006 roku. Nicka Nairna cechuje to, że stara się poprzez edukację zmniejszyć różnice w odżywianiu między bardziej i mniej zamożnymi ludźmi w Szkocji, a trzeba zaznaczyć, że sposób odżywiania Szkotów jest alarmujący. Poniżej przedstawiam jeden z jego prostszych przepisów.

polędwica wołowa w pierzowej paNierce z sosem grzybowym z whisky

Na 4 porcje potrzebujemy: 3 łyżki kulek czarnego pieprzu, 4 porcje polędwicy wołowej, ok. 175 g każda, 4 łyżeczki musztardy Dijon, 2 łyżki oleju słonecznikowego, 50 g masła, 200 g świeżych borowików, 50 ml whisky, 8 łyżek rosołu wołowego, 4 łyżki śmietany (double cream), sól i pieprz do smaku. W kuchennym moździerzu rozgniatamy kulki pieprzu. Cała tajemnica tkwi w tym, by pieprz był rozgniecony grubo. Pieprz zmielony na proszek w tym przypadku się nie nadaje, gdyż nadałby mięsu za dużo pikantności. Porcje mięsa smarujemy musztardą z obydwu stron i obtaczamy pieprzem. Solimy dopiero teraz. Smażymy z obu stron na dobrze nagrzanej patelni na oleju. Następnie dodajemy masło. I tutaj należy uważać, by masło się nie przypaliło, nic nie szkodzi, jeżeli zbrązowieje, ale ważne, aby się nie przypaliło. Dodajemy pokrojone w plastry borowiki. Po ok. 3-4 minutach, gdy mięso jest ładnie przyrumienione (czasami panierka może odpadać), przekładamy je na tacę i przechowujemy w ciepłym miejscu. Nalewamy na patelnię alkohol i zwiększamy ogień, tak by przez chwilę whisky mogło się zagotować i trochę odparować. Może się zdarzyć, że alkohol się zapali, wtedy wystarczy przykryć patelnię pokrywką. Dodajemy rosół wołowy i gotujemy, aż odparuje do gęstej konsystencji. Następnie dolewamy śmietanę i znowu redukujemy cały sos. Podane w przepisie ilości są niewielkie, więc przygotowanie sosu zajmie tylko kilka chwil. Całość można podać z ulubionymi przystawkami – z tradycyjnymi ziemniaki lub z jakimś innym warzywem, ale to już zależy od naszego upodobania. Smacznego!!!

Czy aleRgia jest chorobą? Nie, to tylko sygnał – bardzo ważny – że dzieje się coś złego w naszym organizmie. Według przyjętych norm alergie dzielą się na: środowiskowe (pierwszorzędowe) oraz pokarmowe (drugorzędowe). Badanie alergii pierwszorzędowych nie sprawia trudności, ponieważ szybko ujawniają się w postaci wysypki, łzawienia, kataru itd. Zazwyczaj są to alergie na pyłki kwiatowe roślin, chemiczne preparaty (dezodoranty, szampony, perfumy, pudry itp.). Przed pierwszorzędowymi alergiami chronimy się odstawiając preparaty, które powodują alergię, lub zakładamy maskę przeciwalergiczną. Badanie alergii drugorzędowych jest bardzo trudne, gdyż występowanie ichobjawów jest rozciągnięte w czasie – od kilku godzin dokilku dni po spotkaniu się z alergenem (w tym wypadku z pokarmem). Za powstanie alergii drugorzędowej, której objawy zawsze wywoływane są przez pokarm, są odpowiedzialne dwa czynniki. Pierwszym jest niewystarczające produkowanie kwasu solnego przez żołądek. Wynikiem tego jest pospieszne jedzenie, stres i niepokój oraz przyjmowanie różnych chemicznych medykamentów, odżywek z dużą ilością skondensowanego białka i innych dodatków. Drugim czynnikiem zaś jest obecność pasożytów, grzybów (m.in. candida). Z powodu alergii pokarmowej powstaje zakwaszenie organizmu, które jest przyczyną powstawania wielu stanów zapalnych w naszym organizmie. Następstwem alergii jest większa odczynność immunologiczna: organizm całą energię immunologiczną przeznacza na zmniejszenie skutków alergii, zamiast chronić organizm przed rozwojem bakterii, wirusów i pasożytów. Najbardziej są narażone dzieci i dorośli po czterdziestym roku życia oraz osoby w każdym przedziale wiekowym, które prowadzą niezdrowy tryb życia, powodując w organizmie zaburzenia ze strony narządów trawienia. Dużą trudność w wykrywaniu alergii pokarmowej może sprawić fakt, że ta sama potrawa niekiedy jest tolerowana, a kiedy indziej wywołuje objawy alergiczne. Składają się na to dwie różne przyczyny: 1) niejednakowe wchłanianie antygenowych czynnych fragmentów białek i wielocukrów u tych samych pacjentów w różnych okresach, co jest związane z odmiennym stanem czynnościowym jelit; 2) komercja hodowlana polegająca na stosowaniu różnego rodzaju mie-

szanek odżywczych, w których są dodatki: przeciwgrzybiczne, przeciwbakteryjne, przeciwwirusowe i powodujące szybki wzrost. Reasumując, zwierzęta są zdrowe i szybko przybywają na wadze, a rośliny dorodne.

Na alergie Najbardziej NarażoNe sądzieci i dorośli po czterdziestym roku życia oraz osoby w każdym przedziale wiekowym, które prowadzą Niezdrowy tryb życia Uczulenia te obecnie można rozpoznać i właściwie diagnozować za pomocą specjalnych testów krwi lub dzięki badaniu komputerowemu i analizie. Trwają one od dwóch do trzech godzin i otrzymuje się kompletną informację (na co mamy alergię, jakie organy są naj-

bardziej obciążone z tego powodu, jakie zioła i minerały pomogą zregenerować organizm), a także ułożoną odpowiednią dietę, której stosowanie jest podstawą pozbycia się alergii. Często z powodu długo trwającej alergii w trakcie badania komputerowego i analizy wykrywamy zupełne niedożywienie organizmu, mimo że fizyczny wygląd na to nie wskazuje, a jedynie mamy symptomy, takie jak bóle stawów, lekkie zawroty głowy, trudności w zasypianiu, częste przeziębienia, zaparcia lub biegunki, osłabiony wzrok, zmiany na skórze, nadwagę lub niedowagę masy ciała itd. Badania statystyczne wskazują, że alergie ma ponad 70 proc. dzieci, a także ponad 60 proc. dorosłych boryka się z tym problemem.

Urszula Reńska Dla osób, które zmagają się z chorobą nowotworową lub są po chemioterapii, przeprowadzam skanowanie i analizę organizmu bezpłatnie.


24|

26 czerwca – 9 lipca 2010 | nowy czas

jak zamieszczać ogłoszenia ramkowe?

ia Ogłoszen ramkowe ! już od £15 TANIO NIE! I W YGOD

WYKłADY

POTRZEbNY NAUcZYcIEL jĘZYKA POLSKIEGO

jĘZYK ANGIELSKI KOREPETYcjE

TłUmAcZENIA AbSOLWENTKA ANGLISTYKI ORAZ TRANSLAcjI (UNIvERSITY Of WESTmINSTER)

Tel. 07522 397 120

ia Ogłoszen ramkowe ! już od £15 TANIO NIE! I W YGOD

TRANSPORT

ORAZ PROfESjONALNE

gotowy udzielać prywatnych lekcji raz w tygodniu. Wymagane kwalifikacje i dobra znajomość angielskiego.

AbY ZAmIEścIć OGłOSZENIE RAmKOWE

TEL.: 0785 396 4594 ewelinaboczkowska@yahoo.co.uk

ZDROWIE

prosimy o kontakt z

Działem Sprzedaży pod numerem 0207 358 8406 ogłoszenia komercyjne

komercyjne z logo

do 20 słów

£15

£25

do 40 słów

£20

£30

PRZEPROWADZKI • PRZEWOZY TEL. 0797 396 1340

WYWóZ śmIEcI przeprowadzki, przewóz materiałów i narzędzi. Pomoc drogowa, auto-laweta, Złomowanie aut – free

SPRAWNIE • RZETELNIE • UPRZEjmIE

TRANSPOL Tel. 0786 227 8730 lub 29 ANDRZEj

Staááe stawki poáá ączeĔ Ĕ 24/7

Bez zakááadania konta

GAbINET mASAżU poleca mASAżE LEcZNIcZE I REHAbILITAcYjNE mASAżE KAmIENIAmI • masaże solankowe stóp • zabiegi likwidujące celulit • zabiegi ujędrniające skórę REfLEKSjOLOGIĘ z zastosowaniem naturalnych produktów i kosmetyków z polskich uzdrowisk Adres: 252 bethnal Green Road, London E2 Tel: 020 7729 1385 Elwira: 0795 799 9849 janusz: 0789 543 5476 Dojeżdżamy również do klienta

KUcHNIA DOmOWA

POLSKI KUcHARZ prywatne przyjęcia, domowe

LAbORATORIUm mEDYcZNE: THE PATH LAb Kompleksowe badania krwi, badania hormonalne, nasienia oraz na choroby przenoszone drogą płciową (HIV – wyniki tego samego dnia), EKG, USG. TEL: 020 7935 6650 lub po polsku: Iwona – 0797 704 1616

uroczystości, gotowanie na miejscu lub pomoc w gotowaniu, układanie menu. Kuchnia polska, kontynentalna i angielska. Przyjęcia duże i małe. TEL.: 0772 5742 312 www.mylondonchef.co.uk

DOmOWE WYPIEKI na każdą okazję. Gwarancja jakości i niskie ceny.

AGATA TEL. 0795 797 8398

25-27 Welbeck Street London W1G 8 EN

Polska

umer Wybierz n Ċpnie astĊ Ċpowy a n dostĊ elowy np. numer doc i ZakoĔcz # 0048xxx. . poáączenie a n j a k e z c po

Polska

2p/min

084 4831 4029

7p/min 087 1412 4029

Irlandia

Czechy

3p/min 084 4988 4029

2p/min 084 4831 4029

Sááowacja

Niemcy

2p/min 084 4831 4029

1p/min 084 4862 4029

Auracall wspiera: Polska Obsáuga Klienta: 020 8497 4622 www.auracall.com/polska T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute & include VAT. Charges apply from the moment of connection. One off 8p set-up fee by BT. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Rates are subject to change without prior notice. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.


nowy czas |

|25

26 czerwca -– 9 lipca 2010

ogłoszenia

job vacancies TRAINEE FINANCIAL ADVR (POLISH SPEAKING) Location: MANCHESTER / LIVERPOOL M4 Hours: FLEXIABLE HOURS Wage: £25000 TO £34000 PER ANNUM Closing Date: 01 August 2010 Employer: Independant Financial Broker Limited Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: This is a self employed vacancy. Independent Financial Broker Ltd is a part of Intrinsic leading organisation in financial services in UK. with over 1600 advisers nationwide. We are specializing in financial services for foreigners living in UK. From our flexible, fully understanding of individual needs up to motivation programs, we do everything we can to. make sure our employees not only have great jobs, but great lives. We are looking for bilingual Trainee Financial Adviser POLISH LANGUAGES SPEAKING. Flexible hours, full marketing and training support, great opportunity for career progress. Self-employed people are responsible for paying their own National Insurance contributions and Tax. For information on how benefits are affected, and whether entitlement may be lost, speak to a Jobcentre Plus Adviser. This vacancy is exempt under RRA 1975.. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Paul Lajszczak at Independant Financial Broker Limited, recruitment@ifbl.co.uk. POLISH SPEAKING CUSTOMER SERVICE Location: SUNBURY-ON-THAMES, Middlesex TW16 Hours: 8 hour shifts - inc. weekends No nights Wage: £6.75 to £7.80 Per Hour Employer: Aston Recruitment Ltd Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Polish Speaking Customer Service phone-based 6 months Sunbury-on-Thames. Full training is offered for these positions You will have the following experience:Fluent Polish and English skillsStrong Customer Service FocusExcellent team commitment and loyaltyExcellent Team Working SkillsInitiative to work unsupervisedExcellent Timekeeping Attendance. The. role requires you to provide support to a wide range of people, so patience, excellent communication and good people skills are essential. Some shift work is required but there are no nights. Working a 5 out of 7 days, inc. some weekends and bank holidays. Rotating 8-hour shift patterns, covering hours between 06:00 to 23:00. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Dawn Calverley at Aston Recruitment Ltd, dawn@astonrecruitment.com.

statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for further information.Beauty therapist Level 2-3. Presentable, reliable, professional with excellent work initiative. Must have the ability to work under pressure both independently & as part of a team. Qualified in: Waxing, facials, mani, pedi, eyebrow shape, eyelash tint Perm. Others an advantage: Electro therapy with Vacuum Suction, Direct High frequency, Micro-Current, Hopi Ear Candle, Threading, Massage. We do provide further training where necessary. 3-4 days work per week including Fri Sat. Rates depends on qualification & experience, plus great commission and fantastic benefits. We are a team of multi-nationalities hair beauty practitioners, easy going, friendly hard working team. Send your CV to info@basicsalon.com or apply in person at basicsalon, 18 Cambridge Heath Road. London. E1 5QH. www.basicsalon.com How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Yanchen Ng at Basicsalon, 18 Cambridge Heath Road, LONDON, E1 5QH or to info@basicsalon.com. BENCH JOINER/WOOD MACHINIST Location: EDMONTON N18 Hours: 9 hours a day Wage: Negotiable Employer: R.P.T Joinery Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Applicants must be a time served bench joinerwood machinist with experience in manufacturing windows doors. Duties will include all aspects of joinery work using wood working machinery and any other related tasks as required. Applicants must be highly motivated and be able to work under own initiative. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0208 3456616 and asking for Patrick Goonan. HEALTHCARE ASSISTANT Location: LONDON W1G Hours: 35 hours a week, Monday to Sunday Wage: £22233.00 to £24865.00 Per Annum Closing Date: 25 July 2010 Employer: London Clinic Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Based in the heart of Londons medical community, The London Clinic is the largest independently owned non-profit hospital in the UK with an international reputation for innovation and clinical excellence.It is essential that you posses the NVQ Level 2 in Care. Applicants must have excellent communication and interpersonal skills and show commitment to. maintain a high standard of patient care. Professional development is supported by an expanding Training and Development department.For an application form and job description, please visit our website at www.thelondonclinic.co.uk, email jobs@thelondonclinic.co.uk or telephone 020 7616 7742 24-hour answerphone . How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Recruitment at London Clinic, jobs@thelondonclinic.co.uk. SALES MANAGER

BEAUTY THERAPIST (LEP) Location: LONDON E1 Hours: 30 TO 40 HRS PER WEEK, INCLUDING FRI & SAT. Wage: MEETS NATIONAL MINIMUM WAGE Employer: Basicsalon Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus for

Location: LONDON SE1 Hours: 37.5 HOURS OVER 5 DAYS Wage: £60000 TO £65000 PER ANNUM Closing Date: 30 July 2010 Employer: Trayport Limited Pension: Pension available Duration: PERMANENT ONLY

Description: Your duties will include maintaining and expanding Trayports presence within the Trader Systems Business Units Eastern European client base. You will be

responsible for identifying new opportunities and generating sales by creating a marketing and sales strategy and becoming an expert in this region. You will deliver incremental revenue by increasing the. usage of Trayport products and services and fully managing the pipeline and sales process, including commercial negotiation. It would be an advantage to be able to speak at least 2 European, Russian preferred. Other languages would be advantageous. Financial industry experience and market knowledge within the Energy sector as well as demonstrable track record of solution sales success in software or financial services. Standard benefits provided. How to apply: You can apply for this job by visiting www.trayport.com and following the instructions on the webpage. WEB DESIGNER/DEVELOPER Location: EAST LONDON E1 Hours: 5 DAYS Wage: NEGOTIABLE Employer: Medialink World Limited Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: A small but rapidly growing media company is looking for a creative and experienced Web Developer or Designer to join a small team specialising in public sector clients. The successful candidate must possess excellent XHTML, CSS coding skill and be able to validate these to W3C standards. You will be responsible for designing stunning visuals and layouts in. Adobe Illustrator, Photoshop, Flashwork and will have the ability to implement server-side scripts, preferably with good experience of PHP, MySQL. XHTML, CSS, PHP, MySQL Proficient in Photoshop, Flashwork, Dreamweaver and Illustrator. Strong skills in Actionscript, Flash video Flash communication server, After Effects, XML, JavaScript are all a big advantage. To apply please email your CV and URL portfolio to:mujib@medialinkworld.com. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to The Administrator at Medialink World Limited, mujib@medialinkworld.com. CHEF Location: WATFORD WD25 Hours: 48HRS OVER 5DAYS DAY/EVENING Wage: NEGOTIABLE Employer: Three Compasses, The Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: To plan, prepare, cook, present and serve food for customers to its best advantage, with the objective of promoting sales of the pubs products and good. To provide a welcome to customers. to prepare the kitchen where food is to be served and at all times maintain the standard of health and hygiene, service and cleanliness set by the management. To pan and. discuss menus, costing, ordering and receipt of goods and supplies in accordance with the instructions given by management. Qualifications-level 2 in food safety in catering, understanding of HACCP. How to apply:You can apply for this job by sending a CV/written application to Stephen Roth at Three Compasses, The, info@thethreecompasses.com. FULL TIME GENERAL ASSISTANT Location: WATFORD WD25 Hours: 5 OUT 7 DAYS DAY/EVENINGS Wage: MEETS NATIONAL MINIMUM WAGE Employer: Three Compasses, The Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: To service food and drink to customers, to provide a welcome and welcoming environed for customers. to prepare tables in restaurant, bar and raised areas ready for service all times. to handle cash and

issue change. To maintain standards of personal hygiene, dress and appearance as required by management. To observe licensing laws, security procedures,. hygiene, health and safety regulations.bar and waiting experience required. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Lisa Street at Three Compasses, The, Pegmire Lane, Watford, Hertfordshire, WD25 8DR or to info@thethreecompasses.com. INTERPRETER – POLISH Location: SHEFFIELD S1 Hours: 16 HOURS OVER 5 DAYS Wage: £12.00 TO £15.00 PER HOUR Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: This is a self employed vacancy. This vacancy is being advertised on behalf of Global Accent Ltd who is operating as an employment agency.We are currently recruiting for experienced Polish interpreters to work on an ongoing assignment only basis for face to face interpreting. Assignments will vary and . include interpreting within the NHS Trusts and Primary Care Trusts within Sheffield and surrounding areas. Hours are flexible to suit the candidate. Self-employed people are responsible for paying their own National Insurance contributions and Tax. For information on how benefits are affected, and whether entitlement may be lost, speak to a Jobcentre Plus Adviser. How to apply: For further details about job reference CVD/82602, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am - 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearing-impaired people is 0845 6055 255. HOTEL RECEPTION MANAGER Location: OLD KENT ROAD, LONDON SE1 5TY, Hours: 39 HOURS, FLEXIBLE ROTA, 5 AND A HALF DAY IN A WEEK Wage: MEETS NATIONAL MINIMUM WAGE Employer: Euro Traveller Hotel Group Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Premier by Eurotraveller Hotel 194-202, Old kent Road, SE1 5TY, London is looking for a full-time and permanent Hotel Reception Manager. Job Role:- Ensuring the hotel reception runs smoothly at all times, responsibility of staff and ensuring high levels of customer services and room allocation on daily basis. Managing overall Reception while on duty. Candidate must have education of NVQ level 3 or bachelor degree and previous experience in a similar position or role. You will get 20000.00 per annum statutory paid holidays and leaves. Working hours-39 hours per week, 5 and a half day in a week, timing 9.00am to 4.00pm inclusive of tea and lunchdinner break. Timing will be flexible and vary as per the staff rota. Over time will be paid if required. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Mr J Patel at Euro Traveller Hotel Group, 194-202 Old Kent Road, LONDON, SE1 5TY or to application.eurotravellerhotel@gmail.com. ANALYST PROGRAMMER Location: NATIONWIDE EN5 Hours: 37.5 a week Wage: £35000 TO £41000 PER ANNUM Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: We are looking for a highly skilled person who has got the recent experience in working in Java J2EE technologies

with strong websphere administration background. Should be proficient in developing systems in Java or J2EE, EJB 3, Websphere services, Websphere as well as have extensive and current expertise in JSF Rich Faces, DB2, Rational Software tools in. both NT and UNIX. Experience of working with Java1.5JSP based web application frameworks, Spring and Htibernate , Apache MavenAnt , Apache Wicket or GWT , Rational ClearCase , SQL 2005 2007DB2OracleMysql and knowledge of Scrum Agile Methodology .They should be able to understand the documentation produced by the clients methodology for any proposed application changes on the Unix platforms. Review the architecture of new/existing applications for release in production. How to apply: For further details about job reference JBU/18426, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am - 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearing-impaired people is 0845 6055 255. TELECOMMUNICATION ENGINEER Location: HAYES, MIDDLESEX UB4 Hours: 40 HOURS OVER 5 DAYS PLUS EMERGENCY SITE COVER Wage: £35000 Per Annum Closing Date: 09 July 2010 Employer: Voicetec Sys Ltd Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: This is an excellent opportunity for an articulate person to join a young telecom company. You will be part of a team responsible for day to day running of our global voice network. This is a multi-skilled role, managing various switching platforms, trouble shooting, dealing with client queries and providing them with engineering service. You will assist . to ensure 99.999 up time of our network. It is essential that you are educated to a Degree level, able to demonstrate excellant working knowledge VoIP protocols, SS7, Class 5 4, Digitalk, Cisco 54xx, Nokia Dx, Genband and NexG. You will have impeccable communication skills, excellent time management capabilities and respond well under pressure. International Travelling is required spoken Hindi will be a plus point. Send a CV to vacancy@voicetecuk.com. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Srini Srinivasan at Voicetec Sys Ltd, 790 Uxbridge Road, Hayes, Middlesex, UB4 0RS or to vacancy@voicetecuk.com. CAKE DECORATOR Location: LONDON E3 Hours: 40 HOURS PER WEEK, 9AM - 5PM, MONDAY TO FRIDAY Wage: EXCEEDS NATIONAL MINIMUM WAGE Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Small company in East London Bethnal Green seeks experienced cake maker and decorator for European-style cakes. Part or full time. Working hours flexible. Wages negotiable. How to apply: For further details about job reference PAP/12557, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am - 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearing-impaired people is 0845 6055 255.


26|

26 czerwca – 9 lipca 2010 | nowy czas

czas na relaks sudoku

łatwe

1

średnie

3 5

9

3 6 5 3 2 6 7 1 3 5 8 6 1 8 6 5 6 7 5 4 6 4 9 1 2 2 4 6 5 1 6 2

trudne

7 8 4 6 7 3

4

6 7 1 8 9 6

2

9 7 8 1 7

3

9

8

2 5 8 1 7 4 8 9 3 4 5 6 4 7 5 8 9 7 6 4 5

9

1

7 4 1 3 8

1

8 7 9

4 8

3

1

6

3

4 7

krzyżówka z czasem nr 9

aby język giętki powiedział wszystko, co… przyjdzie palcom do głowyi

Języku nasz, języku barwny Nie wszystkie zapożyczenia z języków obcych są niepożądane w naszej rodzimej mowie. Niektóre naturalnie przechodzą wraz ze swymi desygnatami do naszego języka ojczystego, o czym pisałam w poprzednim numerze „Nowego Czasu”. Udziwnieniem językowym byłoby zastępowanie ich polskimi nazwami. Zresztą zdarzało się już w języku polskim tworzenie nowych nazw nawet w takich sytuacjach, w których nie było to potrzebne. Przypomina mi się, kiedy w polszczyźnie (z różnych wiadomych i niewiadomych względów) pojawiły się rozmaite dziwolągi językowe. Tak więc (dziś brzmi to kabaretowo) nie tylko krawat miał być ozdobnym zwisem męskim, ale także niemowlęcemu śliniaczkowi chciano zmienić nazwę na podgardle dziecięce, a kinkietowi na zwis nocny, szelki zaś miały być podciągami elastycznymi, sprzątaczce z kolei nadano miano konserwator płaszczyzn poziomych. Lista ich jest bardzo długa, więc przykładów można by mnożyć. Pisał o tym niejeden językoznawca, nawołując do opamiętania, gdyż zjawisko to było kuriozalne. Pewnie język literacki na tym wszystkim nie ucierpiał, bo o to bardziej dbamy. Owszem, zdarza się, że i tu wkradają się elementy języka potocznego, ale niegroźne, a ponieważ nie o hiperpoprawność tu chodzi, zatem w niektórych sytuacjach może to być do przyjęcia. Wiadomo, że język reaguje na to, co się dzieje w świecie. Musi być jednak jakiś umiar! Nie twórzmy językowych udziwnień. Przejmujmy do polszczyzny wyrazy obcojęzycz-

ne, jeśli nie może być inaczej – wtedy gdy jest to lingwistycznie uzasadnione i dla dobra komunikacji niezbędne. Nie zastępujmy jednakże już istniejących wyrazów polskich zwrotami z innych języków. Ba, czasem nawet dzieje się tak, że już funkcjonujące w polszczyźnie wyrazy obce są wypierane przez inne – też obce, np. francuski wyraz makijaż coraz częściej wymieniany na angielski make up. Takim przykładem zapożyczeń są również obserwowane przeze mnie od lat zmiany językowe w nazewnictwie występującym na szyldach. Niegdysiejszy sklep to teraz shop, market lub supermarket – wszystko zależy od wielkości tej – nazwijmy to – handlowej placówki i weny twórczej kogoś tworzącego tę nazwę. Swoistą karierę zrobił też napis z szyldu nad – tak to określmy – miejscem pracy fryzjera: najpierw był po prostu Fryzjer, potem Zakład fryzjerski lub Salon fryzjerski, a teraz jest po nowemu (o zgrozo!) Studio Fryzur bądź Studio Włosa (zwracam też uwagę na wielką literę na początku drugiego wyrazu, bo to też pochodzi z obcojęzycznych ortografii, a w polskiej w tego typu nazwach jest błędem) – no i powiało wielkim światem… O języku niektórych Polaków (na szczęście nie wszystkich!) mieszkających na Wyspach wielokrotnie pisała prasa, więc tutaj tylko wspomnę o tej polsko-angielskiej przeplatance wyrazowej. Słysząc ją często, dobrze znamy to zjawisko, np. ktoś ma job i jest

busy, więc żeby nabrać powera, jedzie na holiday… – zdecydowanie lepiej by było, gdyby ktoś zmęczony, bo jest bardzo zajęty w pracy, żeby nabrać sił, pojechał na urlop. Chciałabym napisać, że hybryda ta ma się źle i wszystko wskazuje na jej rychły koniec. Niestety, jest to jedynie moje pobożne życzenie (a pewnie nie tylko moje). Bywa też i tak, że niektórzy rodacy używają wyrazów obcych zadomowionych już w polszczyźnie (więc nie robią na nikim wrażenia), ale wymawiają je zgodnie z fonetyką danego języka (wszak dobrze to o nich świadczy – tak poliglotycznie!). Pamiętam rozmowę z jednym z polskich językoznawców normatywnych, podczas której opowiadał mi o człowieku powracającym wówczas z Zachodu. Mężczyzna ów rozmawiał z profesorem o powszechnie używanych już w Polsce komputerach, bezustannie nazywając to urządzenie z angielska: kompjuter (to nie literówka!). Z natury bardzo spokojny badacz języka, znany ze swych wyważonych reakcji, tym razem nie wytrzymał i – mimo wszystko – powstrzymując swą narastającą złość, doradził swemu rozmówcy: „Człowieku, jeśli mówisz ciągle kompjuter, to powiedz też – uczciwszy uszy – djupa!”. No cóż, w takich sytuacjach trudno zachować stoicki spokój – nawet niezwykle spokojnemu.

Lidia Krawiec-Aleksandrowicz


|27

nowy czas | 26 czerwca – 9 lipca 2010

sport

Netsoccer dokończenie ze str. 28 otballtennis Associations) , że jestem promotorem tej gry w Anglii, uwierzyli. Oprócz nas są w nią zaangażowani nasi koledzy wywodzący się z różnych narodowości, m.in. Hinduska, Jamajczyk, Francuz, Portugalczyk oraz Anglicy. Są to ludzie z różnych środowisk (dyrektor, student prawa, nauczycielka, instruktor fitness oraz trenerzy). Jaka jest strategia rozwoju dla tej dyscypliny? Jarosław Dyląg: Jesteśmy pomysło-

dawcami projektu „NETSOCCER” na terenie Anglii. Dążymy do tego, aby stał się popularnym sportem, co przyczyni się do aktywniejszego spędzania wolnego czasu oraz do rozwoju sportowej rywalizacji. Chcielibyśmy, aby przyłączało się do nas coraz więcej osób, zwłaszcza trenerów piłki nożnej oraz nauczycieli PE (Phisical Education), którzy mogliby propagować i nauczać netsoccer na poziomie szkół oraz wyższych uczelni, a także klubów piłkarskich grających na różnych szczeblach. Tomasz Zięba: Chcemy również rozwijać nasze struktury związkowe w całej Anglii, dlatego zachęcamy do współpracy. Z naszą pomocą wszyscy zainteresowani mogą otwierać małe kluby lub zawiązywać sekcje przy już istniejących. W przyszłości, kiedy będzie nas więcej (klubów oraz członków federacji), będziemy rozpoznawani przez Sport En-

gland, a co za tym idzie – łatwiej będzie sięgać po różnego rodzaju dotacje na rzecz rozwoju netsoccera. Jakie stawiacie sobie cele? Jarosław Dyląg: Naszym celem

jest skuteczne i sprawne budowanie struktur narodowego związku, który będzie promować tę nowoczesną dyscyplinę wśród młodzieży szkolnej, studentów oraz w klubach piłkarskich zrzeszonych w FA. Chcemy rozpocząć kilkudniowe szkolenia, w których wezmą udział młodzi zawodnicy, trenerzy, nauczyciele wychowania fizycznego, a także osoby czujące potrzebę zrobienia czegoś ciekawego w życiu (obecnie trwa pięciotygodniowa sesja w Birmingham). Chcemy stworzyć osiem ośrodków w różnych częściach Anglii (zaczęliśmy od Birmingham – West Midlands, szukamy chętnych do zorganizowania tzw. County Association w Central London, następnie East z siedzibą w Cambridge, East Midlands z siedzibą w Nottingham lub Leicester, North-West z siedzibą w Liverpool lub Manchester, North East & Yorkshire z siedzibą w Newcastle, Leeds lub York, South-East z siedzibą w Oxford, kolejne w South-West z siedzibą w Bristol). Wszystkie te ośrodki w przyszłości będą odpowiedzialne za kontrolowanie i wspomaganie rozwoju tej dyscypliny w danym regionie. Chcemy zorganizować kilka turniejów netsoccera w wielu mia-

stach Anglii, aby ludzie mogli bliżej poznać zasady tej dyscypliny. Równolegle z tym musi iść szkolenie sędziów, kadry trenerskiej oraz zawodników, którzy będą reprezentować Anglię na arenie międzynarodowej. Kolejnym celem ENSA (English Net-Soccer Association) jest zawiązanie narodowej ligi podzielonej na konferencje, każda liga będzie rozgrywana na poziomie County, a później turniejów strefowych, które wyłonią po cztery najlepsze zespoły. Czego uczy ten sport i w jaki sposób kreuje charakter sportowca? Jarosław Dyląg: Uczy systematyczno-

ści, pracowitości, pokory oraz szacunku do przeciwnika. Zawodnik nabywa zdecydowanie lepszej koordynacji wzrokowo-ruchowej, umiejętności pracy w zespole i komunikacji (w przypadku gry podwójnej i potrójnej), czytania gry (przewidywanie ruchu przeciwnika), doświadczenia dzięki powtarzającym się akcjom, ograniczenia presji ze strony przeciwnika, kreatywności (umożliwia szukanie wolnej przestrzeni po stronie przeciwnika i zmuszanie go do większego wysiłku), umiejętności szybkiego doboru i wykorzystania różnych części ciała w zależności od zaistniałej sytuacji na boisku. Co należałoby uczynić, aby dyscyplina ta rzeczywiście znalazła się na Igrzyskach Olimpijskich? Tomasz Zięba: Przede wszystkim mu-

si być popularyzowana w danym kraju przez federację narodową. Do władz takiej federacji należy wzbudzenie zainteresowania poprzez promowanie jej w

mediach oraz organizowanie turniejów czy ligi. Do wszystkich federacji zrzeszonych w FIFTA należy obowiązek lobbowania na rzecz przyjęcia naszej dyscypliny do rodziny olimpijskiej. Jakie plany ma FIFTA na najbliższe lata? Tomasz Zięba: Przez wiele lat w fede-

racji nie działo się wiele ciekawego, brakowało tzw. świeżej krwi. Dopiero wraz z nadejściem pana Alberto Pastora, nowego prezesa (pochodzącego z Katalonii), zaczęło się coś dziać zarówno pod względem sportowym, jak i marketingowym. Zresztą to właśnie pan Pastor ma czynny udział w stworzeniu przy FC Barcelona wymienionej sekcji siatkonogi. Organizacja ma zamiar rozszerzyć członkostwo do 50 krajów, w tym m.in. Anglia (w tej chwili oczekujemy na pełnoprawne przyjęcie do międzynarodowej rodziny footballtennisa). FIFTA rozpoczyna prace nad organizacją federacji kontynentalnych (24 kwietnia powstała europejska – European Footballtennis Association (EFTA), do której już niebawem dołączymy). Są lub będą również powołane federacje na innych kontynentach, takie jak: Asociación Panamericana de Fútbol-Tenis (APAFUT), Asian Footballtennis Association (AFTA), Oceania Footballtennis Association (OFTA), Association Africaine de Footballtennis (ASAFOT). W celu popularyzacji dyscypliny na całej kuli ziemskiej FIFTA zorganizuje wiele imprez. Rozpoczniemy od kolejnych Mistrzostw Świata w Turcji w 2010. W przyszłym roku Mistrzostwa Europy we Francji. Rok później zosta-

nie rozegrany Nations World Cup w Dubaju. W 2013 European Club Cup w Barcelonie, a w 2014 rozpocznie się World Series. Mamy nadzieję, że uda nam się w szybkim czasie stworzyć ligę w Anglii i wybrać reprezentację narodową. Czy chcielibyście coś dodać na koniec naszej rozmowy? Jarosław Dyląg: Zwracamy się do

czytelników „Nowego Czasu” z propozycją przyłączenia się do naszego projektu oraz realizacji planów związanych z działalnością English Net-Soccer Association i organizacją Narodowej Ligi Netsoccera w Anglii w 2010 roku. Jeśli ktoś grał już kiedyś w tę grę lub zna osoby, które mogłyby stworzyć drużynę, niech nie zwleka i skontaktuje się z nami. Namawiamy gorąco naszych rodaków, którzy ukończyli np. AWF lub po prostu kochają sport i piłkę nożną, są aktywni i nie boją się wyzwań, aby wzięli sprawy w swoje ręce na gruncie lokalnym w różnych regionach Anglii. Jak już wcześniej wspomnieliśmy, chcemy tworzyć tzw. County Net-Soccer Association, które będą koordynowały ligi w danym regionie na różnym poziomie zaawansowania (od lig szkolnych do studenckich i bardziej profesjonalnych), to może być w przyszłości dobra praca dla wielu z was. Możecie na nas liczyć – służymy wam radą i pomocną wiedzą wynikającą z naszych doświadczeń.

Rozmawiał: Sławomir Wyrzykowski

Wygraj bilety na największe żużlowe wydarzenie w Wielkiej Brytanii!ii Brytyjskie FIM Speedway Grand Prix w spektakularnym stylu powraca na stadion Millenium w Cardiff, a 10 rocznica imprezy będzie powodem do huczniejszego niż kiedykolwiek przedtem żużlowego święta. Szesnastu najlepszych zawodników na świecie, włącznie z Tomaszem Gollobem, Rune Holtą i Jarkiem Hampelem, da z siebie wszystko w walce o Indywidualne Mistrzostwo Świata. Będzie to noc pełna sportowych emocji jedyna okazja, żeby zobaczyć światową czołówkę żużla w Wielkiej Brytanii na 500cc motorach, bez hamulców, z przyspieszeniem większym niż samochody Formuły 1 i ty możesz tam być, dzielić te emocje i wspierać naszych zawodników! „Nowy Czas” wraz z organizatorami Grand Prix mają dla czytelników wspaniały prezent: 5 par biletów na 2010 FIM British Speedway Grand Prix, stadion Millenium w Cardiff, sobota, 10 lipca 2010, godz. 17.00. Jeden szczęśliwy zwycięzca może także wygrać zestaw płyt DVD z najważniejszymi momentami z Indywidualnych Mistrzostw Świata i Drużynowego Pucharu Świata wygranego przez Polaków w 2009 roku. Żeby wygrać, wystarczy podać nazwiska 3 reprezentatów Polski, którzy wezmą udział w 2010 cyklu FIM Speedway Grand Prix. Odpowiedzi proszę przysyłać na adres redakcja@nowyczas.co.uk wraz z adresem pocztowym i elektronicznym. Możesz również sprawić sobie prezent już teraz i zakupić bilety oraz DVD na stronie internetowej www.speedwaygp.com albo przez telefon: 0871 230 7155.

nowy czas &


28|

26 czerwca – 9 lipca 2010 | nowy czas

port

Redaguje Daniel Kowalski d.kowalski@nowyczas.co.uk info@sportpress.pl

Netsoccer dyscyplina przyszłości Być może już za kilka lat Igrzyska Olimpijskie powitają kolejną ciekawą dyscyplinę sportową. Spory udział w rozwoju netsoccera na Wyspach mają również nasi rodacy. Jarosław Dyląg oraz Tomasz Zięba – każdego dnia ciężką pracą zarażają do tego sportu dziesiątki osób w całej Anglii. Kiedy zaczęła się pana przygoda z tym sportem? Jarosław Dyląg: Jeszcze mieszkając w

Polsce, grałem w netsoccera wraz z przyjaciółmi. Zaczęło się w podstawówce w latach osiemdziesiątych na jednym z rzeszowskich podwórek, kiedy po zajęciach szkolnych spotykałem się z kolegami, aby rozgrywać małe turnieje. Później nastąpiła przerwa związana z nauką w technikum i poświęceniu się innym dyscyplinom sportowym, takim jak koszykówka i siatkówka. W czasach studenckich miałem ponowny kontakt z tą dyscypliną podczas obozu sportowego na Słowacji. Wtedy zobaczyłem ją w wykonaniu prawdziwych profesjonalistów. Postanowiłem bliżej poznać tajniki oraz przepisy netsoccera, a następnie rozpocząć jego popularyzację na Podkarpaciu. Zorganizowałem turniej, miałem wiele planów na promocję w całym kraju, na przeszkodzie stanął jednak brak środków, aby zorganizować ogólnopolski turniej oraz ligę. Byłem wówczas już po rozmowach z telewizją Polsat oraz krakowskim Tempem, którzy zgodzili się objąć patronat nad imprezami promującymi. Finał był taki, że swoje plany i marzenia musiałem odłożyć na bliżej nieokreślony termin. Kiedy zrodził się pomysł na netsoccer w Anglii? Jarosław Dyląg: Po moim wyjeździe

do Anglii zapomniałem o netsoccerze na kilka lat. Miałem jednak ze sobą materiały na CD, przepisy oraz filmy wideo

Kto może grać w siatkonogę? Tomasz Zięba: Myślę, że netsoccer

może być alternatywą dla wielu osób – m.in. zawodników grających na co dzień w klubach piłkarskich lub tych, którzy nie trafiają do podstawowych jedenastek swoich drużyn, a nie chcą stracić kontaktu ze sportem oraz mają potrzebą rywalizacji. Netsoccer jest równie szybki i

Jaki jest najtrudniejszy element dla początkujących? Jarosław Dyląg: By zacząć uprawiać

siatkonogę, trzeba mieć podstawowe umiejętności piłkarskie, pojęcie na temat siatkówki, z której zapożyczono część przepisów, a także umiejętność poruszania się po korcie tenisowym oraz przebijania piłki (nogą lub głową bez użycia rąk) nad siatką zawieszoną w połowie boiska. Jak wiadomo, nic nie przychodzi łatwo i żeby być w czymś dobrym, trzeba włożyć we wszystkie elementy wiele ciężkiej pracy. Na pewno na początku każdemu zawodnikowi sprawiają problemy precyzyjny serwis, przyjęcie piłki lub skierowanie jej do partnera, oraz efektowna przewrotka. Jednak wszystko można dopracować do perfekcji podczas systematycznych treningów. Kto obecnie gra w siatkonogę? Tomasz Zięba: Wielu znanych zawod-

ników promuje netsoccer jako znakomitą formę rozwoju, m.in. czynni piłkarsko Leo Messi, Zlatan Ibrahimovicz, Cristiano Ronaldo, Tevez oraz zawodnicy na piłkarskiej emeryturze, tacy jak Diego Maradona czy Alex Lalas z LA Galaxy (zresztą bardzo zaangażowany w rozwój tej dyscypliny w USA). Grają w nią miedzy innymi zawodnicy takich

klubów, jak FC Barcelona, Inter Mediolan, Real Madryt czy Arsenal, reprezentacje Włoch, Danii czy Francji oraz większość drużyn Ligi Francuskiej. Żeby trenować tę dyscyplinę, trzeba się szkolić. Skąd bierzecie materiały? Jarosław Dyląg: Zbieramy je własnym

sumptem, szukając w internecie, no i od czego ma się footballtenisową rodzinkę. Dzięki naszym przyjaciołom z Francji czy Austrii mamy wideo i inne materiały szkoleniowe, które musieliśmy tłumaczyć na język angielski. Z innych krajów mamy krótkie wideo i zdjęcia. Wielokrotnie kopiujemy je na CD lub rozsyłamy mailami do zawodników. Organizujemy również wspólne oglądanie i

analizowanie akcji pojedynków netsoccerowych. Uczymy się od najlepszych. Wielkie słowa podziękowania należą się naszym przyjaciołom na czele z Guillaumem Ortisem z FC SETE 34 Tennis Ballon, jednego z najbardziej utytułowanych klubów we Francji. Kto jest obecnie w waszej organizacji? Tomasz Zięba: Szczerze mówiąc, by-

ło to dla wielu Anglików niewiarygodne, że dwóch Polaków zawiązuje im narodową federację, więc przez długi czas podchodzili do nas z dystansem. Dopiero kiedy zobaczyli na oficjalnej stronie FIFTA (Fédération International de Fo-

dokończenie > 27

Jesteśmy esteśm my takż także że na W Wyspach h

CZERWIEC NR 6/2010 (44) CENA 9,95 zł (w

z grą najlepszych zawodników tej dyscypliny. Zacząłem się rozglądać i badać, czy ktoś uprawia ten sport i czy netsoccer mógłby się cieszyć popularnością ze względu na swój bliski związek z piłką nożną, na której punkcie – jak wiemy – Anglicy mają bzika. Niestety, pierwszy rok (2008) mnie rozczarował. Byłem nieco załamany, że tak wiele osób mnie ignorowało i że nie udało mi się trafić na podatny grunt, aż do czasu, kiedy spotkałem mojego kolegę, z którym pracowaliśmy w klubie Aston Villa. Był nim Tomasz Zięba, obecnie mój partner w interesach. Tomek zapytał mnie, jak mi idzie w realizacji moich planów. Opowiedziałem mu o problemach i chęci porzucenia pomysłu, on jednak skutecznie mnie od tego odwiódł, proponując współpracę oraz pomoc. Od października 2009 roku pracujemy więc wspólnie, zarażając Anglików naszą pasją. Już w połowie listopada odbyło się pierwsze spotkanie organizacyjne English Netsoccer Association. Moim projektem zainteresował się nasz szef Peter Reed, który zaoferował pomoc, widząc w tej dyscyplinie sportowej przyszłość.

atrakcyjny jak futbol. Jest wspaniałym wsparciem w rozwoju techniki dla młodych adeptów piłki nożnej. Może być także posezonową alternatywą dla piłkarzy grających na co dzień w drużynach piłkarskich (pozwalając utrzymać formę i poprawić technikę) lub dla zawodników, którzy zakończyli czynne uprawianie piłki nożnej. Teraz, również w Anglii, może stać się stylem życia i być jedną z najdynamiczniej rozwijających się i najpopularniejszych dyscyplin sportowych.

tym 7% VAT)

MAGAZYN MAGAZY N FUTBOL TRENERZY Z CHARYZ MĄ

ŁCE NA J...

A LECHA

POZNAŃ

STRZ

LE J O R Z

FELIETO N JANUSZA PANASEWI CZA KOBIETY ZNÓW MĄ W FUTBOLCĄ U

kultowy ultowy polski polski miesięcznik miesięcznik poświęcony poświęcony piłce piłce nożnej nożnej jest jest dostępny dostępny w prenumeracie prenumeracie także akże w Wielkiej Wielkiej Brytanii. Brytanii. Już Już za za 175 175 PLN PLN otrzymujesz otrzymujesz prenumeratę prenumeratę roczną roczną (cena cena zawiera zawiera koszty koszty pocztowe) pocztowe)

Chcesz mieć Magazyn M F b l w sw Futbol swojej ojjejj skrzynce krzynce y pocz pocztowej p towej każdego ażżd dego miesiąca? miesi i iąca??

To T o pr proste oste e!

Nie cz czekaj, zekaj, złó złóżż zam zamówienie: mówienie: >>> dr drogą ogą

elektr e elektroniczną oniczną www.prenumerata@sportlive24.pl www.pren numerata@sportlive24..pl www.magazynfutbol/prenumerata www.mag gazynfutbol/prenumerata >>> tele telefonicznie: fon nicznie: +48 22 7027077 70 027077

Prenumer Prenumerata merata tto o pe pewność wność otrzymania o trzym mania ulubionego tytułu wraz wr az z prz przewidzianymi ewidzianymi dodatkami. doda atkami. Chcesz cesz wiedzieć więcej? Odwiedź Odw wiedź sstronę tronę Ą N Z OC TĘ A ZA R www.magazynfutbol.pl/ ww ww.magazynfutbol.pl/ PLN NUMER PRE prenumerata pr en numerata

175


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.