nowyczas2010/145/009

Page 1

LONDON 22 May - 5 June 2010 9 (145) FREE ISSN 1752-0339

NEW TIME

Mamy powtórkę z roku 1997? Gorzej! Tak w każdym razie mówią hydrolodzy i inni eksperci. Obronił się wprawdzie Racibórz, ale to t ylko dzięki lokalnej ws półpracy z Czechami, skąd przyszło os trzeżenie o zbliżaniu się fali

Sława Harasymowicz

www.nowyczas.co.uk

powodziowej. Samorządowcy, włodarze miasta zadbali wcześniej, by t aką współpracę nawiązać, aby katastrofa sprzed trzynas tu lat się nie powtórzyła. A gdzie indziej? Zalany Sandomierz kipi gniewem mieszkańców. Dlaczego nas nie

Adam Zamoyski

os trzeżono? Dlaczego nie zmobilizowano służb, nie zastosowano alarmowych procedur? Tak wołają ludzie, pog rążeni w rozpaczy, osamotnieniu i bezsilności.

» 6, 11

Waldemar Januszczak

Kraków, widok na zalane bulwary wiślane oraz kościół Na Skałce. Woda na Wiśle przekroczyła rekordowy stan z 1997 roku o około 50 cm CZAS NA WYSPIE

»3

KRYZYS WALUTOWY

»7

ROZMOWA NA CZASIE

»12

LUDZIE I MIEJSCA

»14

Polish Weekend

Polska zwalnia …z Andrzejem Artystyczne Krauzem światło… tempo

Dzięki Nigelowi Kennedy’emu, jednemu z najsłynniejszych skrzypków świata, organizatorom dobiegającego końca festiwalu Polska!Year oraz gościnności Southbank Centre największe centrum artystyczne Wielkiej Brytanii już za kilka dni zamieni się w małą Polskę.

Obnażona słabość waluty europejskiej dała do myślenia nie tylko polskim władzom. W Wielkiej Brytanii da się słyszeć stanowcze „nie” dla euro, w Polsce z wprowadzeniem euro wolą się wstrzymać nawet najwięksi euroentuzjaści. Tęsknotę do własnej waluty wyraża coraz więcej krajów.

Czy chcę prawdy o Polsce? Czy chcę najgorszej prawdy o Polsce? Tak, bo na niej można coś zbudować i zrozumieć pewne mechanizmy. Wiem, że wielu ludzi nie poda mi ręki, iluś artystów odwróci się do mnie plecami, iluś kolegów nie będzie chciało zamienić ze mną słowa.

Adam Potrykus pochodzi z Polski. Jednak większość swego życia spędził w Szwecji i Australii, a od niedawna mieszka w Londynie. Jest jednym z pomysłodawców i organizatorów pierwszego festiwalu fringowego w stolicy Szwecji Stockholm Fringe Fest (Stoff 2010).


2|

22 maja - 5 czerwca 2010 | nowy czas

” Sobota, 22 maja, Heleny, rity 1885

1915

Zmarł Victor Hugo, francuski pisarz; przywódca i teoretyk romantyzmu. Autor dramatów „Cromwell”, „Hernani”, powieści „Katedra Marii Panny w Paryżu”, „Nędznicy”. Hedwig Heyl utworzyła w Berlinie związek Niemieckich Gospodyń Domowych.

niedziela, 23 maja, iwony, micHała 1984

W zaocznym procesie oskarżonego o zdradę płk. Ryszarda Kuklińskiego zapadł wyrok śmierci.

listy@nowyczas.co.uk De ar Te re sa and eve ry one in vo lved in the won der ful con cert held at St Geo r ge the Mar tyr church on May the 3rd. Such a sad set of cir cum stan ces sur ro un ding the con cert but what a won der ful way to bring mem bers of the com mu ni ty to ge ther. Both Po lish and Bri tish we re able to en joy won der ful mu sic and ve ry mo ving pho to gra phs. Thank you so much JA NE MOG FORD

Poniedziałek, 24 maja, joanny, zuzanny 1609 1949

Zygmunt III Waza opuścił z rodziną Wawel. W ten sposób odbyło się nieformalne przeniesienie stolicy z Krakowa do Warszawy. Utworzono z Trizonii (amerykańskie, brytyjskie i francuskie strefy okupacyjne Niemiec) Republikę Federalną Niemiec.

wtorek, 25 maja, GrzeGorza, maGdy 1926

Urodził się Miles Davis, trębacz i kompozytor jazzowy, którego utwory zapoczątkowały nowy styl w muzyce improwizowanej – jazz cool.

Środa, 26 maja, dzieŃ matki, Pauliny, eweliny 1894 1998

Wystawienie pracy Wojciecha Kossaka i Jana Styki „Panoramy Racławickiej”, podczas Powszechnej Wystawy Krajowej we Lwowie. W Warszawie została oddana do użytku stacja metra Centrum. Długość jedynego w Polsce metra sięga dwanaście kilometrów.

czwartek, 27 maja, jana, juliuSza 1941

Okręty brytyjskie wraz z polskim niszczycielem ORP „Piorun” zatopiły dumę floty niemieckiej, pancernik „Bismarck”.

Piątek, 28 maja, auGuStyna, jaromira 1981

Zmarł Stefan Wyszyński, kardynał prymas Polski w latach 1948-1981, żył 80 lat.

Sobota, 29 maja, marii, maGdaleny, boGuSławy 1953 1932

Nowozelandzki alpinista Edmund Hillary i Nepalczyk Szerpa Tensing Norkay zdobyli jako pierwsi najwyższy szczyt świata Mt. Everest. W Warszawie został otwarty Instytut Radowy. W uroczystości wzięli udział Maria Skłodowska-Curie i prezydent Mościcki.

niedziela, 30 maja, FelikSa, Ferdynanda 1966

Start amerykańskiej sondy kosmicznej „Surveyor 1”, która przekazała zdjęcia z powierzchni Księżyca.

Poniedziałek, 31 maja, anieli, Petroneli 1940

W Parku Łazienkowskim został wysadzony w powietrze przez okupantów niemieckich pomnik Fryderyka Chopina i wywieziony na złom. Odbudowano go wg modelu i fotografii i odsłonięto w 1958 r.

wtorek, 1 czerwca, jakuba, HortenSjuSza 1926

Urodziła się Marilyn Monroe (wł. Norma Jane Baker), amerykańska aktorka filmowa, symbol seksu, znana z filmów: „Mężczyźni wolą blondynki”, „Niagara”, „Pół żartem, pół serio”, „Słomiany wdowiec”.

Środa, 2 czerwca, marianny, marzanny 1848

W Pradze rozpoczął się kongres słowiański, który został zwołany w wyniku wydarzeń w 1848 r., zwanych Wiosną Ludów.

czwartek, 3 czerwca, leSzka, tamary 1906

Urodziła się Josephine Baker, piosenkarka, tancerka, aktorka. Zaadoptowała 12 dzieci różnych ras i religii w proteście przeciw postawom rasistowskim.

Piątek, 4 czerwca, karola, FranciSzka 1989

Masakra studentów na Placu Niebiańskiego Spokoju (Tienanmen) w Pekinie. Zginęło kilka tysięcy ludzi.

63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedaktoR naczelny: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk) Redakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk), Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Alex Sławiński; WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz; FelIetony: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RySUnkI: Andrzej Krauze, Andrzej Lichota; zdjęcIa: Piotr Apolinarski, Aneta Grochowska; WSpółpRaca: Małgorzata Białecka, Irena Bieniusa, Grzegorz Borkowski, Włodzimierz Fenrych, Tomasz Furmanek, Gabriela Jatkowska, Anna Maria Grabania, Stefan Gołębiowski, Katarzyna Gryniewicz, Mikołaj Hęciak, Zbigniew Janusz, Przemysław Kobus, Michał Opolski, Łucja Piejko, Roma Piotrowska.

dzIał MaRketIngU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk) WydaWca: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowyczas

Dro ga Re dak cjo, dzię ku ję za pięk ny kon cert po świę co ny ofia rom Ka ty nia – tym sprzed 70 lat i tym te raz. Dzię ku ję za stwo rze nie tak pod nio słej ar mos fe ry, za mó wie nie o na szej tra ge dii rów nież do an giel skiej pu blicz no ści. Dzię ku ję mu zy kom za wspa nia ły, tak bar dzo wzru sza ją cy i na tak wy so kim po zio mie, wy stęp i zna ko mi cie do bra ny re per tu ar. Już po piew szym utwo rze po mo jej twa rzy pły nę ły łzy. Dzię ku ję ak to ro wi za pięk ne wy re cy to wa nie po pol sku i an giel sku wier sza Her ber ta „Gu zi ki”. Dzię ku ję rów nież za wy sta wę fo to gra f ii w kryp tach – za uświa do mie nie nam tej tra ge dii ja ko prze żyć jed nej ro dzi ny. Dzię ku ję oj cu Ray owi An drews za go ści nę w je go ko ście le i pięk ne sło wa, któ ry mi nas wszyst kich po wi tał. Ten wie czór na za wsze po zo sta nie w mo jej pa mię ci. AN NA STASZ CZYK Dro ga Re dak cjo, 3 ma ja dzię ki Pań stwa ini cja ty wie od był się re ci tal po świę co ny ofia rom Ka ty nia 1940-2010. Bar dzo dzię ku ję za war to ścio wy kon cert. Za wiersz Zbi gnie wa Her ber ta „Gu zi ki”. Ar ty stom za ofiar ność, wraż li wość i ta lent. Du żym wy zwa niem by ło przy go to wa nie ta kie go re ci ta lu w tak krót kim cza sie. Dzię ku ję oj cu Ray owi An drews za otwar tość ser ca i chęć po mo cy piel grzy mu ją ce mu Ko ścio ło wi w po trze bie. Chcia ła bym też na wią zać do li stu pa ni Jo an ny Si len zi do Re dak cji „No we go Cza su” (nr 6/142). Po zwo lę so bie za cy to wać kil ka zdań, aby moż na by ło zro zu mieć ca łość. „Ksiądz Gow kie le wicz roz po czął swo ją ho mi lię od cy nicz nych słów, peł nych drwin, upo ka rza ją cych i po ni ża ją cych na szych pa ra f ian. Ten atak był zu peł nie bez pod staw ny i szo ku ją cy. [...] roz po czął swój atak (i to nie pierw szy raz) na pa ra f ian od te go, że po stra wie niu bia łej kieł ba sy i wy trzeź wie niu po du żej ilo ści al ko ho lu przy po mnie li śmy so bie, że trze ba iść do ko ścio ła. Pod kre ślił, że na sze bez boż nic two po le ga jesz cze na tym, że do ko ścio ła przy cho dzi my po to, aby pro sić o Bo żą po moc, gdy ma my kło po ty oso bi ste, cho ro bo we i in ne ro dzin ne tra ge die”. Ja kiś czas te mu po zna łam ks. A. Gow kie le wi cza i kil ka krot nie słu cha łam je go ho mi lii i ka zań. Ksiądz cza sem na wią zy wał do na sze go (mo je go) bez boż ne go za cho wa nia, a po oso bi stej re f lek sji nad so bą przy zna ję księ dzu ra cję. Cza sem upo mi nał, lecz nie ro bił te go w spo sób cy nicz ny, drwią cy czy po gar dli wy. Od waż nie na zy wał rze czy i wy da rze nia po imie niu. O ile do brze pa mię tam, jed nym z da rów Du cha Świę te go jest dar upo mi na nia, któ re go fa ry ze usze w Ko ście le ka to lic kim bar dzo nie lu bią – „upo mi naj cie sie bie przez hym ny, psal my i pie śni peł ne Du cha”. Uwa żam, że chy ba już czas, aby ka pła ni na ucza li nas ró zgą że la zną. Kie dy wi dzę bez boż ne za cho wa nie nie któ rych do ro słych osób w ko ście le, to za da ję so bie py ta nie, czy cho dzi o ilość czy ja kość. Ja kie war to ści ro dzi ce wpa ja ją

Prenumeratę można zamówić na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonać zamówienia, należy wypełnić i odesłać formularz na podany poniżej adres wraz z załączonym czekiem lub postal order na odpowiednią kwotę.

Nawet moralność jest kwestią czasu. Gabriel García Márquez

swo im dzie ciom? W de ka lo gu pią te przy ka za nie mó wi: nie za bi jaj. Znam oso by, któ re ko rzy sta ją z sa kra men tów świę tych, a po pie ra ją mor do wa nie dzie ci nie na ro dzo nych, mor do wa nie osób star szych i bar dzo cho rych. Sło wo abor cja i eu ta na zja dla mnie są sło wa mi po praw nie po li tycz ny mi. Czy to jest brak świa do mo ści, do ko go na le żę i ja kie wy zna ję war to ści? A mo że to się na zy wa ob łu da? Na od by wa ją cym się w ko ście le „Re ci ta lu for Ka tyń 1940-2010” obok mnie sie dzia ła mło da ko bie ta i męż czy zna (zna jo mi), któ rzy w trak cie kon cer tu po pi ja li ja kiś na pój przy nie sio ny w kub kach. Dla mnie ich brak do bre go za cho wa nia świad czył o bra ku sza cun ku dla ar ty stów i ko ścio ła. Po kon cer cie po de szłam do nich i po wie dzia łam: – Prze pra szam, uwa żam, że nie ład nie po stą pi li ście, przy cho dząc z peł ny mi kub ka mi do ko ścio ła. Pa dła sar ka stycz na od po wiedź: – Tak, py ta li śmy księ dza i ksiądz po zwo lił. Mo ja od po wiedź: – Nie cho dzi o księ dza tyl ko cho dzi o cie bie. Do cze go zmie rzam. Ksiądz też jest czło wie kiem i mo że się my lić lub nie mieć od wa gi po wie dzieć, co my śli. Cho dzi przede wszyst kim o jed ną z war to ści, któ rą na ucza Ko ściół, tj. SZA CU NEK. Je śli mam go dla sie bie, to mam rów nież do dru gie go czło wie ka, a co za tym idzie – do Ko ścio ła. Na ko niec jesz cze zwró cę się do pa ni J. Si len zi. Uży wa pa ni słów: pa ra f ia nie, zwra ca my się, nie chce my. Za sta na wia łam się, od ko go pa ni otrzy ma ła man dat wy po wia da nia się, tym bar dziej że pod li stem wid nie je tyl ko pa ni pod pis. Na wią zu jąc do ofia ry pie nięż nej, któ rą pa ni zło ży ła na re mont ko ścio ła, pro po nu ję prze czy tać o wdo wim gro szu w Ewan ge lii św. Łu ka sza lub św. Ma te usza, rozdz. 6. Mi mo to za pra szam pa nią i oso by, któ re po dzie la ją pa ni zda nie, do sa dzaw ki Si lo am, aby śmy mo gli bar dziej przej rzeć i usły szeć ta jem ni czy głos su mie nia. Ży czę Re dak cji wy trwa nia w do brym oraz życz li wych lu dzi, któ rzy bę dą wspie rać nie tyl ko sło wem, ale tak że czy nem. Z wy ra za mi sza cun ku JO LAN TA ZIE LE NIAK Sza now ny Pa nie Re dak to rze, „No wy Czas” (nr 7/143, 7-21.05) ogła sza Ri ghts of Way Cam pa ign for Fre edom to Walk the Pa ths do ty czą ce pra wa lud no ści do spa ce rów wy zna czo ny mi ścież ka mi na te re nie Faw ley Co urt. Przy po mi na mi to wy pa dek w He re for dzie, gdzie je den z rad nych miej skich był szcze gól nie wraż li wy na te tra dy cyj ne a nie pi sa ne pra wa i wie dział, że ta kie ścież ki raz za blo ko wa ne przez wła ści cie li te re nów idą w za po mnie nie. Wę dro wał więc ty mi szla ka mi, z no ży ca mi do cię cia dru tu w kie sze ni, i otwie rał te za mknię te. Mo że zna la zł by na śla dow cę w oko li cy Faw ley Co urt? O ile się orien tu ję, w osta tecz no ści moż na wy mu sić to pra wo dro gą są do wą. Chy ba w za moż nym Hen ley nie bra ku je mi ło śni ków pięk nych spa ce rów, tyl ko jak do nich do trzeć? Z po wa ża niem HAN NA ŚWI DER SKA Od redakcji: W wywiadzie z Maciejm Psykiem (NC 8/144, 7.05), kadydatem liberalnych demokratów w ostatnich wyborach, podaliśmy, że żaden z polskich kandydatów nie został wybrany. Tymczasem Joanna Dąbrowska, która w wyborach do Ealing Council kandydowała po raz drugi i drugi raz została wybrana radną w okręgu Ealing Common uzyskując 2448 głosów. Za pomyłkę, która nastąpiła z powodu terminu wydania gazety (następnego dnia po wyborach, kiedy nie wszystkie wyniki były ogłoszone), panią Joannę Dąbrowską oraz Czytelników przepraszamy.

Imię i nazwisko........................................................................... Rodzaj prenumeraty................................................................. Adres............................................................................................. ........................................................................................................

liczba wydań

uk

ue

12

£25

£40

26

£47

£77

52

£90

£140

czaS PubliSHerS ltd. 63 king’s Grove london Se15 2na

Kod pocztowy............................................................................ Tel................................................................................................. Prenumerata od numeru .................................. (włącznie)


|3

nowy czas | 22 maja - 5 czerwca 2010

czas na wyspie

Polish Weekend w Southbank Dzięki Nigelowi Kennedy’emu, jednemu z najsłynniejszych skrzypków świata, organizatorom dobiegającego końca festiwalu Polska!Year oraz gościnności Southbank Centre największe centrum artystyczne Wielkiej Brytanii już za kilka dni zamieni się w małą Polskę. W długi majowy weekend w Royal Festival Hall (trzy koncerty) i Queen Elizabeth Hall (cztery koncerty) będzie można posłuchać Nigela Kennedy’ego solo, a także partnerującego polskim muzykom w bardzo różnorodnym repertuarze, obejmującym jazz bigbandowy, eksperymentalny i wokalny oraz folk i muzykę klezmerską. Będą też dodatkowe atrakcje…

Sobota, 29 maja Polish weekend rozpocznie się występem trębacza Roberta Majewskiego i pianisty Wojciecha Majewskiego, którym będą towarzyszyć Adam Kowalewski (kontrabas) i Krzysztof Dziedzic (perkusja). Także w sobotę zespół Zakopower (prowadzony przez charyzmatycznego skrzypka i wokalistę Sebastiana Karpiela-Bułeckę), łączący polską muzykę ludową z popem i elektroniką, wypełni Queen Elizabeth Hall żywiołowymi dźwiękami spod Tatr. Zwieńczeniem dnia będzie debiut Orchestra of Life Nigela Kennedy’ego. Orkiestra składa się z młodych muzyków, którzy znakomicie się czują zarówno w repertuarze klasycznym, jak i w jazzowych improwizacjach. Orchestra of Life zaprezentuje wybór koncertów skrzypcowych Bacha, przeplatając je autorskimi aranżacjami utworów Duke’a Ellingtona na skrzypce i orkiestrę. – Kocham pracę z młodymi ludźmi o otwartych umysłach; ich energię i świeżość w podejściu do muzyki – mówi Nigel Kennedy.

Niedziela, 30 maja Piotr Wyleżoł, jeden z czołowych polskich pianistów młodego pokolenia, członek Nigel Kennedy Quintet, zagra w Purcell Room. Nigel Kennedy zaś, w kolejnej odsłonie, dołączy do legendy polskiej muzyki klezmerskiej – zespołu Kroke. W Queen

Elizabeth Hall odbędzie się godzinny koncert porywającej muzyki wywodzącej się z żydowskiej tradycji klezmerskiej, urozmaiconej elementami jazzu oraz akcentami orientalnymi i muzyką Wschodu. Kulminacją dnia będzie Nigel Kennedy’s World Cup Project: England v Poland 1973 w Royal Festival Hall – widzowie będą świadkami niezwykłego połączenia dwóch wielkich pasji Kennedy’ego: muzyki i piłki nożnej. Artysta wraz z towarzyszącymi mu muzykami wykona utwór (w dużej części improwizowany), który był tłem muzycznym pokazu słynnego meczu Polska-Anglia.

PoNiedziałek, 31 maja Tego dnia w Queen Elizabeth Hall wystąpi Anna Maria Jopek. Jej muzyka to mieszanka jazzu, folku i tradycji klasycznej. Anny Marii Jopek nikomu zachwalać nie trzeba – zwyciężczyni nagród na wielu konkursach i festiwalach w Polsce współpracuje ze światowej sławy muzykami (m.in. Pat Metheny, Branford Marsalis czy Dhafer Youssef). Jednym z najważniejszych wydarzeń Polish Weekend będzie występ Nigela Kennedy’s Chopin Super Group w hołdzie Fryderykowi Chopinowi, którego 200 rocznicę urodzin obchodzimy w tym roku. Koncert rozpocznie się występem słynnego pianisty Janusza Olejniczaka, po czym Nigel Kennedy i goście specjalni zaprezentują współczesne interpretacje utworów Chopina. Natomiast w Purcell Room tego wieczoru wystąpi Jarek Śmietana Quartet. Śmietana, jeden z największych polskich gitarzystów jazzowych, zdobywca wielu nagród, znany jest polskiej publiczności w Londynie z wielu występów w Jazz Cafe POSK. Na zakończenie Polskiego Weekendu w Southbank

Centre zagra Nigel Kennedy Quintet, który w Londynie wystąpił w czasie festiwalu BBC Proms 2008, zdobywając ogromny aplauz publiczności. W Queen Elizabeth Hall usłyszymy dynamiczny i wybuchowy zestaw kompozycji jazzowych.

WydarzeNia toWarzySzące Oprócz muzyków wystąpi też krakowska grupa breakdance’owa – Missionaries of Rhythm. Jedenastu tancerzy już od lat wygrywa krajowe i międzynarodowe konkursy. Pod okiem lutnika Grzegorza Bobaka będzie można odkryć tajniki budowania skrzypiec. Fachu uczył się od swojego ojca Jana, ale także w Chicago School of Violin Making. Każdego wieczoru (Queen Elizabeth Hall, Front Room) Nigel Kennedy będzie gospodarzem specjalnych nocy klubowych, podczas których zagrają uczestnicy festiwalu, DJ-e, a także muzycy regularnie pojawiający się w polskich klubach jazzowych. Te nieoficjalne jam sessions pozwolą widzom zapoznać się z doborowym zestawem polskich i angielskich muzyków jazzowych różnych pokoleń. Atmosfera wieczorów ma odzwierciedlać bogactwo naszej undergroundowej sceny muzycznej. – W Polsce muzyka powstaje w bardziej naturalnych okolicznościach niż w Anglii, jest bliżej związana z życiem. Wieczorem idziesz na drinka lub coś zjeść, a gdzieś w tle grają muzycy – i oto chodzi w tych jam sessions. Będziemy więc jedli polskie jedzenie, pili polskie trunki przy dźwiękach muzyki – zaprasza spiritus movens polskiego weekendu nad Tamizą Nigel Kennedy. Czy może nas tam nie być? Teresa Bazarnik

Skrzypek Nigel Kennedy przygotował w Southbank Centre Polski weekend - prawdziwy festiwal muzyki jazzowej, klasycznej i klezmerskiej z udziałem polskich muzyków światowego formatu!

NIGEL KENNEDY’S POLISH WEEKEND BANK HOLIDAY WEEKEND 29 – 31 MAJA 2010 GWIAZDY FESTIWALU: MAJEWSKI I PRZYJACIELE PIOTR WYLEŻOŁ QUINTET JAREK ŚMIETANA BAND ANNA MARIA JOPEK ZAKOPOWER KROKE I NIGEL KENNEDY

BILETY 0844 847 9937 WWW.SOUTHBANKCENTRE.CO.UK

www.polskayear.pl

szczegółowe informacje > str. 21


4|

22 maja – 5 czerwca 2010 | nowy czas

czas na wyspie

Bezrobocie 8 procent: Bezrobocie w Wielkiej Brytanii oficjalnie sięgnęło już 8 procent – alarmują brytyjskie media i urząd statystyczny. Co więcej, spośród zatrudnionych wielu pracuje na part-time, praca kontraktowa na caly etat jest ponoć już rarytasem. Jak to wygląda w rzeczywistości?

Grzegorz Borkowski

W maju w serwisach BBC oraz na polonijnych portalach emito.net i onet.eu pojawiły się alarmujące artykuły (np. na onet.eu 17 maja o znaczącym tytule: Znów wzrosło bezrobocie na Wyspach). Bezrobocie 8 procent! Od stycznia do marca br. liczba bezrobotnych Brytyjczyków wzrosła o 53 tys. i obecnie wynosi 2,51 mln – informuje portal, powołując się na brytyjski urząd statystyczny. Do ponad 8 mln wzrosła także liczba Brytyjczyków ekonomicznie nieaktywnych, więc takich, którzy pracy nie mają i nie szukają. Ponad milion pracuje na część etatu. To oficjalne dane Office for National Statistics. Wzrost liczby bezrobotnych o 53 tys. w ciągu zaledwie trzech miesięcy to wskaźnik, którego nie można zlekceważyć. Czy my, Polacy, mieszkający i pracujący w Wielkiej Brytanii odczuwamy go na własnej skórze? – O pracę jest na pewno trudniej niż kiedyś – mówi znajomy pracownik ogromnego marketu spożywczego, mieszkający w Southampton od trzech lat. – Kiedyś

nie było miesiąca, by nasz sklep nie prowadził naboru pracowników do układania towarów, sprzątania, na nocne zmiany. To definitywnie się skończyło i nowi pracownicy są przyjmowani jedynie, by zastąpić odchodzących lub kobiety pozostające na urlopach macierzyńskich. Coraz częściej można zaobserwować, że bezrobocie dotyka angielskie rodziny. Na przykład jedna dziewczyna u nas, pracująca w dziale obsługi klientów, robi codziennie 12-godzinne roty, bo jej mąż stracił pracę. O tym, że Anglikom jest coraz ciężej, świadczy chociażby to, iż częściej pracują oni za pośrednictwem agencji pracy, co do niedawna było przecież domeną imigrantów z Afryki i Azji, a potem z nowych krajów członkowskich Unii Europejskiej. – W agencji jest tłok, konkurencja coraz większa – słyszę od Miłosza, absolwenta psychologii, który z ramienia jednej agencji od czasu do czasu pracuje jako pomocnik w szkole specjalnej w Southampton. – Przyjechałem trzy miesiące temu, z kolegą, specjalnie do pracy w tej agencji. Obiecywali złote góry, wiele godzin, a w rzeczywistości wygląda to inaczej. Pracy nie mam co-

26 MAJA DZIEŃ MATKI Konkurs Lebara Mobile i „Nowego Czasu” – wygraj piękny bukiet kwiatów, który zostanie wysłany do Twojej Mamy!

W konkursie wygrać można bukiet kWiatóW ufundowany przez firmę Lebara Mobile o wartości £50.00*, oraz LebaRa SiMCard o wartości £10. bukiet zostanie przesłany na podany adres przez firmę interflora. by wziąć udział w konkursie należy przesłać odpowiedź na pytanie: ile kosztuje minuta rozmowy z Lebara mobile na telefon stacjonarny w Polsce? Odpowiedzi z podaniem imienia, nazwiska oraz adresu i telefonu prosimy przesyłać do poniedziałku 24 maja do godz. 24.00 na adres: redakcja@nowyczas.co.uk lub SMSem na numer 07791582949 Warunki: Zwycięzcy konk ursu zos taną wyłonieni w drodze losowa nia i będą poinformowani o wygranej telefonicznie. Nie ma możliwości zamiany wygranej na gotówkę. Lebara Mobile nie bierze odpowiedzia lności za ewentua lne opóźnienie w dostarczeniu k wiatów czy uszkodzenie przesyłk i. W konk ursie nie mogą brać udziału osoby pracujące lub współpracujące z „Nowym Czasem” i Lebara Mobile. Lebara Mobile, 2nd Floor, 25 Copthall Ave, LondonEC2R 7BP *) war tość bukietu w chwili ogł oszeni a konkursu

dziennie, czasami na telefon czekam kilka dni. Jak już jest, to wysyłają mnie tylko w jedno miejsce, do szkoły. A tu i tak mam sporo szczęścia, bo kolegę wysyłają jedynie do domu opieki. Kiedy rozmawia się o kryzysie i bezrobociu z Anglikami, narzekaniom nie ma końca. Na porządku dziennym są opowieści o członkach rodzin, zwłaszcza młodych ludziach, którzy bezowocnie od miesięcy szukają pracy i chodzą z jednego interviev na drugie tylko po to, by się przekonać, że o to samo wolne miejsce walczy kilkanaście lub kilkadziesiąt osób. Kiedy jednak zapytałem wprost, jak kryzys i bezrobocie odbiły się na finansach twojej rodziny, usłyszałem odpowiedź: – Syn był bez pracy kilka miesięcy, nie dokładał się do żywności i rachunków, bo z zasiłku wszystko mu szło na papierosy i gazety, musieliśmy więc z mężem zrezygnować z jednego wyjazdu zagranicznego. W tym roku polecimy jedynie na wakacje letnie... Prawdą jest, że coraz trudniej o pracę na tzw. full-time. Pracodawcy borykający się z systemem zmianowym coraz częściej oferują pracownikom part-time, co nie oznacza, że docelowo nie wypracowują oni całych etatów. Tu znakomitym przykładem znów są supermarkety. – U nas tylko kilka osób ma pełne etaty i

od czasu do czasu słyszymy plotki, że to będzie zmienione – mówi Marta, pracownica szkockiego przedsiębiorstwa świadczącego usługi porządkowe w jednej z największych brytyjskich sieci handlowych. – Dotąd mieliśmy dość dobre warunki pracy – kontrakty mówiły, ile mamy podstawowych godzin i w jakich godzinach mamy pracować. W marcu poinformowano nas, że nasze kontrakty trzeba zmienić. Każdy ma zadeklarować, ile godzin chce pracować i wymienić wszystkie godziny, w których jest dostępny. Część z nas to zrobiła, część nie. W zasadzie niewiele się zmieniło. Nasze dotychczasowe godziny nie są zagrożone, ale jeśli ktoś chce nadgodziny, może je wziąć w czasie wygodnym dla pracodawcy, czyli np. po pracy na rano i kilku godzinach w domu dołączyć do wieczorowej zmiany. Nie ma za to nowych przyjęć.

ZŁY MOMENT NA ZMIANY Jest to niewątpliwie nie najlepszy moment na szukanie zatrudnienia lub zmianę pracy. Popatrzmy chociażby na hrabstwo Hampshire. Najpopularniejszy tutejszy dziennik „Daily Echo” blok ofert pracy drukuje w sobotnim numerze. Jeszcze rok temu

Staáe stawki 24/7

Polska

Polska

Irlandia

Niemcy

Czechy

Sááowacja

2p/min

1p/min

Polska Obsááuga Klienta

ci a o treĞ 16 s m s j i l Ğ 816 1 Wy ZAS nand sms) C Y W O N 5+ sta 9* 2 (koszt £ 0 4 7 0 849 ierz 02 numer b y W 2 pnie xx. a nastĊ y np. 0048xx a docelow # i poczekaj n ZakoĔcz ie. n poá ącze

7p/min

1p/min

1p/min

2p/min

dodatek ten liczył 4-6 stron. Obecnie jest to zaledwie jedna strona. Ofert jest także mniej w Job Centre Plus. Teraz na stronie www.jobseekers.direct.gov.uk można znaleźć ok. 100 ofert dla mieszkańców Southampton z własnym dojazdem (lokalizacja miejsca pracy do 15 mil od miasta). To niepokojące, gdyż wiosna jest zazwyczaj okresem ożywienia w zatrudnieniu. Przypomnijmy: Southampton liczy ok. 200 tys. mieszkańców. Według danych magistratu z marca tego roku w mieście było ok. 6 tys. bezrobotnych (zarejestrowanych beneficjentów jobseekers allowance). To wzrost o 40 procent w stosunku do poprzedniego roku. Wspomniany marzec był szczególnie pechowy dla miasta: pracę straciło 500 pracowników fabryki Forda w Swaythling oraz ok. 100 pracowników magazynowych Forda w dokach. Rok wcześniej Job Centre Plus w Southampton mógł się pochwalić ok. 2700 ofertami pracy. – Niestety, w ciągu roku liczba ofert zmalała o 2000 – słyszymy w Job Centre Plus w Southampton. Wspomniane 100 ofert to głównie praca dla specjalistów: księgowych, handlowców, managerów, pielęgniarek, pracowników obsługi klienta, analityków rynku... Nieco mniej jest ofert dla

1TR5A k% redytu

EX

ych dla now ów ik n w uĪytko

Auracall wspiera: Polska Infolinia: 020 8497 4622 www.auracall.com/polska

CALLING THE WORLD

*T&Cs: Ask bill payer’s permission. SMS costs £5 + std SMS rate. T-Talk account will be credited with £5. Connection fee varies between 1.5p & 20p. Calls to the 020 number cost standard rate to a landline or may be used as part of bundled minutes. Text AUTOOFF to 81616 (std SMS rate) to stop auto-top-up when credit is low. Charges apply from the moment of connection. Calls billed per minute. Credit may expire 3 months from your first call. Rates are subject to change without prior notice. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.


|5

nowy czas | 22 maja – 5 czerwca 2010

czas na wyspie

czy to juĹź tragedia? a jak w kraju?

tyków rynku... Nieco mniej jest ofert dla pracowników niewykwalifikowanych. Wyjątkiem są tu sprzątacze – aş 9 ofert dla sprzątaczy i cleaning supervisers (zarobki od 5,8 do 8 funtów na godzinę).

Ciesz się z tego, Co masz W sytuacji galopującego wzrostu bezrobocia pracownik nie ma silnych kart do targowania się o lepsze warunki pracy. Przekierowanie chcących mieć nadgodziny na inną zmianę to tylko jeden z przykładów. Są i drastyczniejsze: – W zaleşności od tego, ilu jest klientów, szef potrafi zadzwonić do mnie dwie godziny przed zmianą i delikatnie zainsynuować, şe dobrze by było, bym wziął sobie dzień wolny. Oczywiście, bezpłatny – opowiada Marek, kucharz z dość popularnej restauracji orientalnej z Portsmouth. – I nie ma mowy, bym odmówił. Kolega odmówił i w następnym tygodniu dostał juş tylko jeden dzień pracy. Zwolnił się, nie miał innego wyjścia. Kolejne przykłady to stawianie załóg przed decyzją: godzicie się na zmianę kontraktów i zmniejszenie

płacy albo zaczynamy redukować zatrudnienie. Tu zdecydowanie najlşejsze restrykcje dotykają pracowników sfery socjalnej i oświaty: nauczycieli, asystentów, opiekunów oraz pracowników wspierających uczniów i dorosłych z tzw. learning difficulties. Na przykład pracownicy uczący w szkołach publicznych hrabstwa i wielu prywatnych, w tym takşe w szkołach specjalnych, mają w tym

roku zamroşone kontraktowe podwyşki. – Oczywiście, jest to w rzeczywistości zakamuflowana obnişka płacy, gdyş w ciągu ostatniego roku koszty şycia znacznie wzrosły, a zakontraktowane podwyşki w naszej szkole w marcu miały jedynie zrekompensować wzrost kosztów utrzymania – mówi Andrzej, asystent uczący PE (sportu) w jednej ze szkół powszechnych w Southampton.

Pomimo trudniejszej sytuacji, a moĹźe wĹ‚aĹ›nie wobec niej, niewielu PolonusĂłw myĹ›li teraz o powrocie do kraju. MoĹźe dlatego, Ĺźe pracujemy gĹ‚Ăłwnie w gaĹ‚Ä™ziach gospodarki, ktĂłre – szczęśliwie – ominęły zwiÄ…zane z kryzysem zawirowania. Pielegniarki, opiekunowie spoĹ‚eczni, nauczyciele i asystenci czy wreszcie nawet pracownicy marketĂłw lub sprzÄ…tacze nie obawiajÄ… siÄ™ o swoje posady, a niewielu z nas pracowaĹ‚o w fabrykach motoryzacyjnych. 8-procentowe bezrobocie okrzykniÄ™to na Wyspach najwyĹźszym od 20 lat i sytuacja opisywana jest jako katastrofalna. Wspomnijmy jednak, Ĺźe w Polsce jeszcze w 2005 roku poziom bezrobocia wynosiĹ‚ 17,7 procent. Po wejĹ›ciu do Unii Europejskiej zaczÄ…Ĺ‚ drastycznie spadać (na co, oczywiĹ›cie, miaĹ‚a wpĹ‚yw nasza emigracja), by w 2008 roku siÄ™gnąć 7,1 procent. UbiegĹ‚y rok zamknÄ…Ĺ‚ siÄ™ wzrostem do 8,2 procent (sÄ… to dane z: GĹ‚Ăłwny UrzÄ…d Statystyczny „Polska w liczbach 2010â€?). A wiÄ™c poziom bezrobocia w Wielkiej Brytanii i Polsce jest taki sam – z tÄ… jednak róşnicÄ…, Ĺźe w Polsce jest uznawany za wielki sukces.

POLSKA MSZA W CENTRUM LONDYNU PRZY WATERLOO W KAĹťDÄ„ NIEDZIELĘ O GODZ. 17.00

ZAPRASZAJÄ„ OO. FRANCISZKANIE PARAFIA ĹšW. PATRYKA 26 CORNWALL ROAD LONDON SE1 8TW

www.franciszkanie.co.uk www.stpatrickwaterloo.org.uk

2 $ 7 Č , 3$0

, . 7 $ 0 8 , 1 ' 3,(1,ć'=( '2 , / ÄŁ :< ' 2 Ĩ -8 8 0 '2

.$&+ Ĉ 5 + 7:2,& : 7 6 ( 5:<%Ă? %H]SĂ DWQD LQIROLQLD ZZZ PRQH\JUDP FRP :<Äœ/,- =

2'%,(5= =

, JG]LHNROZLHN ]REDF]\V] ]QDN 0RQH\*UDP 3R]D RGQRÄ?Q\PL RSĂ DWDPL WUDQVDNF\MQ\PL ]D SU]HOHZ VWRVXMH VLĉ NXUV Z\PLDQ\ XVWDORQ\ SU]H] žUPĉ 0RQH\*UDP OXE DJHQWD 0RQH\*UDP ,QWHUQDWLRQDO /LPLWHG MHVW žUPÄ„ DXWRU\]RZDQÄ„ L UHJXORZDQÄ„ SU]H] )LQDQFLDO 6HUYLFHV $XWKRULW\ 3RZ\ÄŠVL DJHQFL VÄ„ DJHQWDPL 0RQH\*UDP ,QWHUQDWLRQDO /LPLWHG Ä?ZLDGF]Ä„F\P XVĂ XJL SU]HND]yZ SLHQLĉĊQ\FK ‹ 0RQH\*UDP :V]HONLH SUDZD ]DVWU]HÄŠRQH


6|

22 maja – 5 czerwca 2010 | nowy czas

z kraju

Znowu pod wodą Przemysław Kobus Górskie potoki, a potem i duże polskie rzeki znów pokazały swoją niszczycielską siłę. Tysiące ludzi straciły nie tylko dachy nad głową, ale także często i dobytek całego życia. Po raz kolejny powtarza się scenariusz: powódź, brak odpowiedniej infrastruktury przeciwpowodziowej, brak ubezpieczeń poszkodowanych i, oczywiście, polityczne oskarżenia o nieudolność. Mamy swoistą powtórkę z 1997 roku, gdy pod wodą znalazło się niemal pół Polski. Od tego czasu w podejściu tak rządzących, jak i samych Polaków niewiele się zmieniło.

Pół ROKU NIESZCZęść Rok 2010 jest wyjątkowo mało łaskawy dla Polski. Najpierw długa, ciężka i mroźna zima, potem katastrofa prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem. Nie wspominam o problemach lotniczych związanych akurat w tym przypadku z islandzkim wulkanem. Teraz powódź. Ciężko mówić, by była to niespodzianka, bo już od kilku lat co wiosnę borykamy się z wielką wodą. W chwili zamykania tego numeru „Nowego Czasu” poziom wody malał na południu kraju, ale zagrażał Warszawie, stawiał w stan gotowości odpowiednie służby w Lubuskiem i Zachodniopomorskiem.

DLACZEgO WyLAłO? Nie będę wnikał w meteorologiczne szczegóły związane z roztopami, zwiększonymi opadami deszczu czy sytuacją hydrologiczną, ale zwrócę uwagę na wieloletnie już utyskiwania dzisiaj poszkodowanych, którzy przed kamerami mówią wprost: tu się od lat nic nie dzieje. I taka jest, niestety, prawda. Samorządy, zasłaniając się brakiem odpowiednich środków, lekceważą zagrożenie powodziowe. Nie ma dostatecznie dużo pieniędzy na wzmacnianie wałów przeciwpowodziowych, na pompy, na sprzęt ratunkowy. Mało które dzisiaj powiatowe centrum zarządzania kryzysowego może poszczycić się wystarczającą liczbą pomp, łodzi ratunkowych, worków na piasek itd. Niestety, co roku problemy są identyczne. Woda jednak nie przeprowadza inwentaryzacji w składzikach obrony cywilnej, po prostu atakuje. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze lekkomyślność. Tak poszkodowanych, jak i tych, którzy mają strzec naszego bezpieczeństwa. Ostatnio dobitnym przykładem jest spuszczenie nadmiaru wody w zbiorniku w Dobczycach. Nikt nie pomyślał, by zawczasu poinformować o tym okolicznych mieszkańców. Niektórzy mieli na spakowanie się i ewakuację… 15 minut. Wystarczająco dużo? Żeby przeżyć, owszem. By uratować, co bardziej cenne przedmioty, niekoniecznie. Przeraża w dalszym ciągu beztroskie wydawanie pozwoleń na budowę na terenach, które z założenia są narażone na wiosenne zalania. Dziennikarze, pu-

blicyści i politycy stawiają pytania: kto pozwala się budować tam, gdzie woda od lat się pojawia? No kto, jak nie właśnie politycy, jak nie samorządowcy związani z poszczególnymi ugrupowaniami. Gdy w grę wchodzi możliwość zarobienia konkretnych pieniędzy, a na rynku nieruchomości nie obraca się groszami, rozsądek w Polsce ustępuje miejsca mamonie. Przeraża jednak fakt, że z roku na rok nie jesteśmy mądrzejsi, że żyjemy nadzieję, że a może w tym roku będzie spokój. Lada moment – chociaż nie chcę straszyć – przyjdzie jeszcze czas na wichury. Te również w ostatnich latach nękają niektóre rejony Polski. Kolejny problem to ubezpieczenia, a dokładnie ich brak. Polak potrafi się wybudować, ale na ubezpieczenie majątku już nie wyda. Dlaczego? Oczywiście, w wielu przypadkach to pewne kwoty, na które niektórzy nie mogą sobie pozwolić. Ale też państwo przyzwyczaja potencjalnych powodzian do obligatoryjnej pomocy ze strony władz. Nie da ubezpieczyciel, nie da samorząd, ale zawsze co nieco wysupła rząd. W tym roku gabinet Donalda Tuska już zadeklarował pomoc finansową dla wszystkich poszkodowanych. Wnioskujemy do UE o wsparcie nas w trudnych chwilach, o zapomogę.

DO TEgO JESZCZE POLITyKA… I ta chyba w obecnej sytuacji jest najgorsza. Politycy PiS już dzisiaj głośno pytają o stan przygotowań rządu na sytuacje kryzysowe, już domagają się wyjaśnień i głów za to, co się wyda-

rzyło, a co też jeszcze przed nami. PiS zapomniał, że za jego rządów wały przeciwpowodziowe wyglądały tak samo, że tak samo szybko przeciekały pod naporem wody. Powódź wpisała nam się w tym roku w podwójne wybory. Niebawem prezydenckie, na jesieni samorządowe. To wówczas za powódź będą odpowiadać ci, którzy byli najbliżej poszkodowanych – wójtowie, burmistrzowie, radni. Teraz

jednak swoje próbują ugrać politycy związani ze sztabami kandydatów na prezydenta kraju. Sojusz Lewicy Demokratycznej apeluje np. o ponadpolityczne działania na rzecz walki ze skutkami powodzi. Tak naprawdę to niewiele warte hasło, bo i za nim niewiele stoi. Jak bowiem uczestnicy kampanii mają działać wspólnie, ponad podziałami? Razem mają sypać piasek do worków, czy razem może

mają pływać łodziami po zalanych terenach i ratować ludzi? Nie widzę jakoś tego w praktyce. Wielka woda niebawem opuści Polskę, pozostanie sporo do naprawienia, do posprzątania, rząd zadba o poszkodowanych. Czy sytuacja w końcu nauczy nas zapobiegania, czy może nadal będziemy liczyć na cuda, na to, że woda kiedyś będzie posłuszniejsza, bardziej cywilizowana?

ych Indywidualn tanii w ó k n ło z C ry oło Centralne K Polskiego w Wielkiej B ia Zjednoczen spotkania ze em Zaprasza na em Michalkiewicztanu, eseista, w łu S Stanisła zia Trybuna atyce społecznod ę s , ik n w a r m polski p r książek o te i Realnej. k to ty u a li i o P ta ii s n y c U ciel publi Współzałoży Szkole Stosunków j. e n z c ty li o p Warszawie Wyższej w w i k a c ty w is o n d a k ła ery lnej Wyk dowych i Amury Społecznej i Media o r a n y z d ię M j Szkole Kult oraz Wyższe w Toruniu.

opejskiej o śmierci Prezydenta r u E ii n U w Polska czna Polski p y t li o p ja c a n u Syt , 55 Exhibitio

im gnisku Polsk22 maja o 15.00. O w ię s ie z d Cz.1 - odbę n, SW7 2PN. w sobotę K, 238-246 King Road, Londozie się w Jazz Café, POS 23 maja o 17.00. Cz.2 - odbęd on, W6 ORF. w niedzielę Street, Lond e datki. Wstęp - Woln


|7

nowy czas | 22 maja – 5 czerwca 2010

unia europejska

Kryzys eurowaluty

Polska zwalnia tempo Przemysław Kobus Jeszcze do niedawna polskie władze za priorytet stawiały dążenie do wprowadzenia w Polsce waluty euro, a wszelkie plany finansowe państwa były ściśle podporządkowane wytycznym umożliwiającym nam przystąpienie do strefy euro. Dzisiaj sytuacja uległa diametralnej zmianie. Rząd mówi wprost: nie zależy nam na szybkim pożegnaniu się ze złotówką. Do euro zraził nas kryzys grecki, który pokazał, jak niestabilną jeszcze walutą na świecie może być euro. Niewykluczone, że sprawie pomogli tzw. spekulanci zza wielkiej wody, dla których słabość euro oznacza stabilizowanie dolara.

Co się wydArzyło? Jasnym i wyraźnym sygnałem, że Polska rezygnuje z szaleńczego wyścigu o wprowadzenie euro, było niedawne oświadczenie premiera Donalda Tuska. Podczas jednej z konferencji prasowych powiedział, że wprowadzenie euro nie jest już priorytetem polskiego rządu. Deklaracja ta padła, gdy Unia Europejska szukała planu ratunkowego dla Grecji, a pozycja euro na świecie słabła z godziny na godzinę. Okazało się wówczas, że polski złoty, podobnie jak brytyjski funt, zachowuje się co najmniej poprawnie, a greckie problemy, które położyły się cieniem na stabilności eurostrefy, nie wpływają na naszą walutę w sposób drastyczny. Owszem, dało się zauważyć pewne wahania kursów, ale przez blisko miesiąc tego roku złotówka była niewiarygodnie silna względem euro. Dla importerów to oczywiście powód do zadowolenia, ale płakali eksporterzy, którzy z dnia na dzień na przykładowym tysiącu euro tracili krocie. Można było odnieść wrażenie, że polska złotówka stanęła po stronie innych walutowych gigantów, którzy z uśmiechem na ustach przyglądali się agonii eurowaluty. Wydawało się, że

zdecydowana postawa kanclerz Niemiec wspomaganej przez Francję pomogła zażegnać kryzys. Przyjęcie rozwiązań gwarantujących pomoc nie tylko Grecji, ale również innym krajom eurolandu, gdy ten popadnie w poważne tarapaty, pozwoliły zachować twarz europejskiej walucie. Niestety, na krótko. Fatalną decyzją okazał się zakaz dokonywania spekulatywnych transakcji w Niemczech. Rynki zareagowały negatywnie i wartość euro zaczęła dramatycznie spadać. Pojawiły się pierwsze głosy o możliwości wycofania się ze strefy euro (co wcześniej było politycznym tabu) krajów, które nie potrafią sprostać narzuconym rygorom finansowym. Eksperci zaczęli głośno mówić, że losy Grecji może podzielić Portugalia, Hiszpania, Włochy i Irlandia. Bankructwo państw strefy euro stało się bardziej realne. Obnażona słabość euro dała do myślenia nie tylko polskim władzom. W Wielkiej Brytanii da się słyszeć stanowcze „nie” dla euro, w Polsce z wprowadzaniem euro wolą się wstrzymać nawet najwięksi euroentuzjaści. Dodajmy jeszcze, że ponownie dały się słyszeć głosy mieszkańców eurolandu, którzy z rozrzewnieniem wspominają swoje narodowe waluty. Na przykład w Niemczech postulaty powrotu do marki nie są takie odosobnione. Holendrzy też zaczynają tęsknić za guldenami.

zAChwyt Euro spAdA Już nie tylko w łonie rządzących, ale także wśród społeczeństwa euroentazjastów ubywa. Z sondażu przeprowadzonego na zlecenie Instytutu Gospodarki Rynkowej Szkoły Głównej Handlowej wynika, że odsetek Polaków opowiadających się za zastąpieniem złotówki euro, spadł do 42,2 proc. Rok temu zwolenników euro było 10 proc. więcej. Biorąc pod uwagę dotychczasowy polski zachwyt wszystkim, co z Unią związane, to znaczący spadek. Warto jeszcze

Kanclerz Niemiec Angela Merkel ostrzegła, że koniec euro będzie końcem Europy zauważyć, że odsetek opowiadających się za jak najszybszym przyjęciem euro spadł o 10,7 proc.! Blisko 39 proc. Polaków jest w ogóle przeciwko wycofywaniu polskiej złotówki.

Sondaż ten zapewne nie miał większego przełożenia na deklaracje rządzących, ale doskonale wpisuje się w ogólny odbiór euro w Polsce. – Polska wejdzie do strefy euro, gdy będzie

do tego gotowa – powiedział Donald Tusk. Co ważne, Tusk powiedział to w jednym z wywiadów dla niemieckiej gazety „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Dla kanclerz Niemiec, Angeli Merkel, taka wypowiedź, cenionego przecież przez nią Tuska, musiała być swoistym policzkiem. Bo właśnie uczestniczyła w akcji reanimacyjnej eurowaluty. Na wypowiedź premiera, pewnie wcześniej konsultowaną z polskim ministrem finansów, miała wpływ sytuacja w Grecji. Tusk z dumą podkreślał, że polska złotówka okazała się dzisiaj walutą poważniejszą, traktowaną z szacunkiem przez innych. Nasz premier nie omieszkał również skrytykować tych, którzy przyczynili się do walutowej deprecjacji euro. – Nie uszło naszej uwadze, że kryteria z Maastricht zostały naruszone nie tylko przez Greków, lecz także przez prawie wszystkich członków strefy euro, również tych największych – mówił niemieckim dziennikarzom Donald Tusk. Dodał, że wejdziemy do strefy euro, gdy będziemy w stanie to uczynić. – Z satysfakcją jednak zauważam, że Polska dziś lepiej wypełnia kryteria niż wiele państw, które już od dawna mają euro – dodał polski premier. W Polsce premier powiedział, że nasze przystąpienie do eurostrefy nie jest priorytetem. I ciężko mówić, by w ten sposób polski rząd zamierzał wkupić się w łaski polskich wyborców, którzy również oponują przed zostawieniem złotówki. Postulat porzucenia planów i marzeń związanych z euro prezentowany jest w obecnej kampanii przez kilku kandydatów na prezydenta kraju. Są wśród nich Marek Jurek, Ludwik Dorn. Euroentuzjazmem nie wieje też od Jarosława Kaczyńskiego.

A forMAlNiE? Z informacji, jakie ostatnio przekazał wiceminister finansów Dominik Radziwiłł wynika, że Polska będzie w stanie spełnić wszystkie kryteria dla strefy euro w 2015 roku. Początkowo mówiono o roku 2014, ale z niewiarygodnym spokojem przekazano informację, że rok później będziemy gotowi. Co jeszcze dziwniejsze, dzisiaj nawet spece od ekonomii nie krytykują rządu, nie narzekają, że znów mamy do czynienia z opóźnieniem. Wiceminister Radziwiłł powiedział bardzo dyplomatycznie: – W kwestii podejścia rządu nie ma zasadniczej zmiany w stosunku do tego, co było wcześniej. Realnie patrząc, najwcześniejszym rokiem jest 2014, chociaż bardziej realistyczna data, to byłby rok 2015 – mówił minister. Wszystko wskazuje jednak na to, że polskie władze będą dzisiaj znacznie ostrożniej podchodzić do zmiany waluty.


8|

22 maja – 5 czerwca 2010 | nowy czas

takie czasy

Trudna koalicja Adam Dąbrowski

„Jaki Jest twóJ ulubiony Żart? – spytał kiedyś davida Camerona dziennikarz dylan Jones. „niCk Clegg” – odparł lider konserwatystów. – naprawdę tak powiedziałeś? – zdziwił się Clegg na pierwszeJ wspólneJ konferenCJi prasoweJ.

Pierwsza wspólna konferencja prasowa dwóch przywódców partii koalicyjnych była pełna uśmiechów i żartów. Cameron i Clegg zachowywali się jak nowożeńcy. Po trwających niecały tydzień zalotach liberałowie powiedzieli „tak” torysom. Laburzystom podano czarną polewkę.

W jednym z artykułów w „The Guardian” Clegg przekonywał, że inaczej się nie dało. „Parlamentarna arytmetyka sprawiała, że nasza koalicja z laburzystami nie mogłaby wypalić, a Brytyjczycy postrzegaliby ją jako pozbawioną legitymacji. Z kolei rząd mniejszościowy byłby zbyt kruchy w czasach wielkich wyzwań gospodarczych” – pisał lider liberałów. I wymieniał decyzje rządu podjęte w chwilę po ogłoszeniu koalicji. Nie będzie trzeciego pasa na Heathrow. Koniec z dowodami osobistymi i przetrzymywaniem nieletnich imigrantów w obozach przejściowych. „Cele tej koalicji są liberalne” – ogłosił Clegg. Ale nie wszyscy podzielają ten optymizm. Następnego dnia były szef partii Charles Kennedy oświadczył, że był przeciwko aliansowi z konserwatystami. I ostrzegł, że torysi mogą pożreć liberałów na podobnej zasadzie, jak PiS pochłonął niegdyś przystawki w postaci LPR-u i Samoobrony. Kennedy zasugerował, że stronnictwo Clegga może podzielić los Narodowych Liberałów. Partia ta, powstała w wyniku rozłamu w szeregach liberałów, pod koniec lat czterdziestych zawiązała umowę o ścisłej współpracy z prawicą (nawet Micheal Heseltine – później czołowa postać rządu Margaret Thatcher – kandydował z list tego stronnictwa). Skończyło się na zupełnym roztopieniu w szeregach konserwatystów.

Co iCh dzieli… Tezie Clegga, że koalicja z laburzystami była ryzykowana, trudno odmówić racji. W końcu najwięcej Brytyjczyków głosowało na konserwatystów, a sytuacja, w jakiej po wyborach rząd tworzą dwie partie, które owe wybory przegrały, pewnie zostałaby odebrana jako zgoła dziwaczna. Ale wspólne rządzenie z Cameronem i spółką też nie będzie łatwe. Przekonuje o tym wgląd do umowy koalicyjnej. Jeszcze przed wyborami wiadomo było, że niezależnie od tego, która partia zwycięży w wyborach, czekają nas oszczędności. Dlatego nie dziwi deklaracja koalicjantów, iż będzie niezbędna „redukcja deficytu uzyskana głównie poprzez zmniejszenie wydatków” . Przedmiotem sporu było co innego. Liberałowie chcieli poczekać z cięciami, by nie zdusić wciąż niemrawego wzrostu gospodarczego. Torysi ostrzyli topory od razu. W tym sporze partia Clegga nie miała szans. I rzeczywiście, tydzień po zawarciu umo-

wy koalicyjnej nagłówek dziennika „The Independet” krzyczał: Witajcie w domu tortur. Cięcia wchodzą w życie od razu. Nowelizacja budżetu – jeszcze w tym miesiącu. Cel: sześć miliardów funtów oszczędności. Liberałowie, jako „ci słabsi”, musieli zrezygnować z bardzo istotnego punktu swojego programu. Jak się przekonamy, to nie jedyne ustępstwo wobec silniejszego partnera. Problemem może być również Europa. Nick Clegg jest szczerym entuzjastą Unii. Opowiadał się też za przyjęciem przez Wielką Brytanią wspólnej waluty – choć po kryzysie w Grecji mówi o tym zdecydowanie ciszej. I pewnie to właśnie kłopoty rządu w Atenach sprawiły, że Cameron mógł przeforsować wpisanie do umowy deklaracji zapewnienie, że koalicja nie wprowadzi euro. Jednak to właśnie na polu europejskim Clegg odniósł najpoważniejszy sukces, zmuszając Camerona do największych ustępstw. Choć w Partii Konserwatywnej nie ma raczej szalonych entuzjastów integracji, to i tu uczucia do Brukseli przybierają różne odcienie. Było to widoczne już w latach dziewięćdziesiątych podczas sporów o ratyfikację traktatu z Maastricht – wielu konserwatystów demonstrowało niezadowolenie z faktu, że Margaret Thatcher mówiła Wspólnocie zdecydowane „nie”. Podziały te istnieją do dziś, a szeroko rozpowszechniona nieufność do Unii przysparza prawicy znacznego poparcia. Dotychczas decydujący głos w tej sprawie miał Mark Francois. Jako członek Gabinetu Cieni był architektem wyprowadzenia Partii Konserwatywnej z centroprawicowego EPP – największego dziś stronnictwa w Parlamencie Europejskim. Zamiast z Angelą Merkel czy Nicholasem Sarcozym torysi siedzą teraz w jednych ławach z łotewską partią gloryfikującą działający tam podczas II wojny światowej oddział SS i z Michałem Kamińskim z Prawa i Spra-

wiedliwości. Przy okazji – na własne życzenie – zmarginalizowali się w europarlamencie. Tymczasem sekretarzem stanu ds. Europy został gołąb – nie jastrząb. David Lidington określany jest na unijnych salonach mianem pragmatyka. I choć nowy szef brytyjskiej dyplomacji William Hague miłością do Brukseli nie pała, nominacja Lidingtona może być odczytana jako praktyczny przejaw ocieplenia stosunków z Unią, o jakim od jakiegoś czasu mówi się wśród konserwatystów. To dlatego wkrótce po objęciu teki premiera Cameron rozmawiał telefonicznie z niezbyt mu dotychczas przychylną Angelą Merkel. To dlatego Hague napisał pojednawczy artykuł do opiniotwórczego magazynu „Europe’s World”, w którym zadeklarował włączenie się do tworzenia wspólnej polityki zagranicznej. Mimo wszystko to Europa wydaje się tym, co dzieli koalicjantów najbardziej. W przyszłości lider konserwatystów może mieć nie lada problem z eurosceptycznym skrzydłem swojej partii, które nie zapomni mu tak łatwo wycofania się z koncepcji referendum w sprawie ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego. A stawką wtedy będzie rozłam nie tylko w partii, ale też w koalicji.

…a Co łąCzy Polityka to gra o wielką stawkę na wielką skalę. Ale czynnika osobistego nie da się z niej całkowicie wyrugować. A Cameron i Clegg mają ze sobą wiele wspólnego. Podczas studiów dzisiejszy lider liberałów wstąpił do uczelnianego bractwa… konserwatystów („Mamy bardzo podobne poglądy” – powie o nim później czołowy polityk torysów Ken Clarke). Cameron kilkakrotnie określał się natomiast jako „konserwatysta liberalny”. W rozmowie z dziennikarzem BBC Andrew Marrem, lider prawicy, nazwał nową koalicję „sojuszem postępowców” (progressive alliance). Tym samym przejął wyborczą

retorykę Browna, któremu marzył się powyborczy romans z liberalnymi demokratami. Bo Cameron nie daje sobie tak łatwo przypiąć łatki tradycyjnego torysa, którym „New Statesman” czy „The Guardian” straszą nas w swoich karykaturach. Próbuje się przedstawiać jako polityk pragmatyczny – taki, któremu ideologia nie przesłania rzeczywistości. „Najlepsze lata Partii Konserwatywnej to te, podczas których była ona stronnictwem zdrowego rozsądku. Nie zaślepionym ideologią, a pragmatycznym, twardo stąpającym po ziemi” – opowiada lider torysów w książce Cameron on Cameron. Pośrednio dystansuje się w ten sposób od Margaret Thatcher, dla której prywatyzacja stała się w pewnym momencie celem samym w sobie. Liderowi torysów marzy się „konserwatyzm empatyczny”, daleki od neokonserwatywnej ortodoksji dominującej w poprzednim konserwatywnym gabinecie. Jak więc wygląda pole wspólnego porozumienia? Spójrzmy jeszcze raz do umowy koalicyjnej. Okazuje się, że pomysły obu partii na ochronę środowiska są bardzo podobne. Poświęcony im rozdział należy do najdłuższych. Koalicja wydaje się bardziej zielona niż rząd Gordona Browna! A to nie wszystko. Obie partie są zgodne: za czasów laburzystów ingerencja w prywatne życie obywateli poszła za daleko. Wszechobecne kamery, zatrzymania na ulicy i zakrojone na coraz szerszą skalę zbieranie danych. Liderzy obu partii są zgodni: trzeba z tym skończyć. Gdy konserwatyści i liberałowie usiedli naprzeciwko siebie, by spisać umowę koalicyjną, z pewnością rozdział dziesiąty („Swobody obywatelskie”) powstał najszybciej. Zgodzili się co do potrzeby ujęcia w ramy systemu CCTV, zarzucenia pomysłu wprowadzenia dowodów osobistych, wykreślenia z prawa rozpraw sądowych bez ławy przysięgłych, ale także co do potrzeby zreformowania drakońskich przepisów dotyczących zniesławień (libel laws). To między in-

nymi dlatego wsparcie dla nowego gabinetu płynie ze stron komentarzowych „Daily Mail”, ale także – w ostrożniejszej i bardziej zniuansowanej formie – „The Guardian”. Nawet tu pojawiają się jednak wątpliwości. Liberałowie są zdecydowani bronić ustawy o prawach człowieka włączającej w system prawa brytyjskiego konwencję Rady Europy z lat pięćdziesiątych. Torysi chcieliby jej zniesienia – przekonują, że stanowi zbyt wielką ingerencję w sprawy wewnętrzne kraju. Fakt, że rozdział dziesiąty ani razu nie wspomina o ustawie, może sugerować, iż negocjatorom Clegga nie udało się jej obronić i prędzej czy później torysi zaczną przy niej majstrować. To kolejna rzecz, z której liberałowie musieli zrezygnować.

poCzątek odliCzania Ta koalicja to ryzyko dla obu liderów. Clegg musi pokazać swoim wyborcom – i swoim posłom – że nie jest tylko kwiatkiem do kożucha, a Liberal Democrats nie zostaną zamienieni w maszynkę do głosowania. Musi dowieść, iż w zamian za ustępstwa – rezygnację z obrony Human Rights Act, wprowadzenia euro czy sprzeciwu wobec energii nuklearnej – liberałowie uzyskają realny wpływ na politykę państwa. A lider torysów? David Cameron sporządził przed wyborami listę. Znajdowały się na niej nazwiska ministrów w przyszłym konserwatywnym rządzie. Gdy okazało się, że konserwatyści nie zyskali wystarczającego poparcia wyborców, by samodzielnie utworzyć rząd, lista ta w mgnieniu oka stała się źródłem historycznym. Być może w przyszłości odgrzebią ją historycy i będą snuć political fiction: co stałoby się z Wielką Brytanią, gdyby rządził nią taki gabinet? Na razie jednak Cameron musi przekonać wszystkich, że nowa lista – zawierająca nazwiska pięciu liberałów – wciąż jest początkiem wielkich zmian, które obiecywał Brytyjczykom. I dla Clegga, i dla Camerona zegar właśnie zaczął tykać.


|9

nowy czas | 22 maja - 5 czerwca 2010

takie czasy

Urodziny Pani Generałowej W Ambasadzie RP w Londynie odbyła się uroczystość upamiętniająca datę 12 maja w naszej historii. Impreza miała znakomitą oprawę. Swymi występami uświetnili ją znani artyści, przy współudziale chóru z parafii św. Andrzeja Boboli. Przybyli politycy i dyplomaci. A także przedstawiciele Polonii, dla których Irena Anders była nie tylko żoną Generała i ikoną ze scenicznych plakatów, lecz przede wszystkim bliską znajomą, osobą, która zaistniała w ich życiu wiele lat temu. I do dziś jest jego nierozerwalną częścią. Wieczór prowadziła Irena Delmar, która wraz z Grzegorzem Stahurskim go zorganizowała. Z charakterystycznym dla siebie wdziękiem nie tylko zapowiadała kolejne punkty programu, ale też sama zaśpiewała Irenie Anders jedną z piosenek. Urodziny wdowy po generale Andersie zbiegają się w czasie z innymi, ważnymi dla Polaków rocznicami. To właśnie 12 maja 1944 rozpoczął się atak na Monte Cassino przez polskich żołnierzy dowodzonych przez Władysława Andersa. W czasie wieczoru (może trochę zbyt długiego, biorąc pod uwagę wiek Pani Generałowej), owemu wydarzeniu poświęcono szczególną uwagę. Nie obyło się bez Czerwonych maków..., napisanych przez Feliksa Konarskiego. A także bez wiersza Mariana Hemara, który – podobnie jak artystka – w okresie przedwojennym związany był ze Lwowem, zaś po 1945 roku, razem z tysiącami innych, niechcących się pogodzić z jałtańskim podziałem Europy, pozostał w Londynie. Przeczytano również fragment książki Bez ostatniego rozdziału, w której generał Anders opisuje decydującą fazę walk o wzgórze. Bohater spod Monte Cassino zmarł 12 maja 1970 roku. Nie zabrakło też i wielkiej poezji romantycznej w wykonaniu Ignacego Gogolewskiego, który specjalnie na tę uroczystość przyjechał do Londynu, a także tekstów i piosenek satyrycznych. A nawet – krótkiego wywiadu z jubilatką. Najwięcej jednak było życzeń. Oficjalnych, składanych przez polską ambasador, przedsta-

Irena Anders z Ambasador RP Barbarą Tuge-Erecińską

wicieli Wojska Polskego, Związku Artystów Scen Polskich (nie zapominajmy, że Irena Anders to przede wszystkim ceniona artystka), parlamentarzystów (oj, nie popisała się pani europoseł, przekazująca wystosowane przez Donalda Tuska życzenia – kto był na imprezie, ten wie, o czym piszę), a także osobistych, płynących od znajomych i przyjaciół Ireny Anders. Szczerych, pełnych sympatii. Wszystkim im towarzyszyły kwiaty. Całe naręcza kwiatów. Komu nie udało się spotkać z jubilatką w czasie części oficjalnej, miał ku temu okazję później, podczas przyjęcia. Pani Irena znalazła czas dla każdego.

Gdy na drugi dzień wysłałem kilka zdjęć z urodzin mojej matce, otrzymałem odpowiedź: „Pani Irena wygląda wspaniale. Chciałabym w jej wieku wyglądać tak jak ona”. Te same słowa słyszałem owego wieczoru nie raz. I taką ją chcę zapamiętać – osobę o wielkiej klasie, będącej symbolem tego, co pośród Polonii najlepsze. Następnego dnia w galerii Olgii Sienko odbył się wernisaż wystawy fotograficznej Irena Anders. Moja wielka droga.

Alex Sławiński

DARMOWE do D ARMO MOWE rrozmowy ozmowy d o Polski Polski P on ieważ jjesteśmy est eśmy p ewn i, żże ep okoch asz Dial-a-Code, Dial a C Ponieważ pewni, pokochasz dajemy Cii 60 minut całkowicie ZA DARMO. Po prostu d ajemy C 60 m in u t rozmowy roz mowy c łk wybierz wybierz 29 29 00 00 29 29 z Twojego telefonu w sieci Orange lub 3, aby zadzwonić na telefon stacjonarny i rozmawiać przez godzinę – za co nie zapłacisz ani pensa. Po tym czasie, jeśli polubisz Dial-a-Code, możesz dalej wykonywac połączenia do Polski o dowolnej porze za jedyne 3p/min. Krok

1

Krok

2

Krok

3

w ypróbuj wypróbuj naszą usługę usługę naszą

Z AD ARMO ZA DARMO p rzez przez 6 0 minut minut 60

Wybierz numer dostępowy:

290029 Po połączeniu:

wybierz międzynarodowy numer, zaczynający się od 0048

zzwykle wykle

3p

//min min

Połączenia z Dial-a-Code na numer 29 00 29: ZA DARMO w sieci Orange i 3! Nie ma żadnych dodatkowych opłat.

www.dialacode.com w ww.dialacode.com Wielojęzyczne W ielojęzyczne biuro biuro o obsługi bsługi klienta: klienta: 0203 0203 1 171 71 1777 1777

Rozmowy do Rozmowy do IIndii, ndii, Chin, Chin, Tajlandii, Tajlandii, H Hong ong K Kongu, ongu, USA USA i Kanady Kanady ((na na numery numery sstacjonarne tacjonarne i k komórkowe) omórkowe) oraz oraz do do Turcji Turcji i Polski Polski (na (na numery numery stacjonarne) stacjonarne) są są d darmowe armowe pod pod numerem numerem dostępowym dostępowy 29 00 29 podczas wstępnego okresu promocyjnego. Okres promocyjny kończy 31 maja 2010. Niemniej podstawie warunków oferty, Dial-a-Code prawo do przedłużenia okresu według własnego uznania. Po wykorzystaniu limitu 60 minut dla jednego klienta O kres p romocyjny k ończy ssię ię 3 1m aja 2 010. N iemniej jjednak,na ednak,na p odstawie w arunków o ferty, D ial-a-Code zzastrzega astrzega ssobie obie p rawo d o zzmiany miany llub ub p rzedłużenia ttego ego o kresu w edług w łasne obowiązują wyłącznie do Chin, Hong Kongu, USA Kanady numery komórkowe) oraz do Polski o bowiązują sstandardowe tandardowe sstawki tawki zza a rrozmowy ozmowy w yłącznie d oC hin, TTajlandii, ajlandii, H ong K ongu, U SA i K anady ((na na n umery sstacjonarne tacjonarne i k omórkowe) o raz d o Turcji Turcji i P olski (na (na numery numery sstacjonarne). tacjonarne Pełny regulamin jest dostępny na stronie www.dialacode.com. Ceny prawidłowe momencie oddania do druku 2010). Core 2010. C eny p rawidłowe w m omencie o ddania d od ruku ((marzec marzec 2 010). © C ore TTelecommunications elecommunications IInternational nternational LLimited imited 2 010.

DAC_PO_L_FO_10_0410


10|

22 maja – 5 czerwca 2010 | nowy czas

felietony opinie

redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 King’s Grove London SE15 2NA

Kociokwik Krystyna Cywińska

2010

Krajowe media ogarnął ostatnio kociokwik. Nie ten pijacki, ale polityczny. Określeniu kociokwik nadano nowe znaczenie. Sondażowo-wyborcze. Do rozgrywek o prezydenturę włączono kota. Nie byle jakiego przybłędę dachowca, ale przyjaciela Jarosława Kaczyńskiego. Czy bezdzietny kawaler z kotem nadaje się na prezydenta? Każdy może mieć kota, ale Jarek? Wysoce to podejrzane.

Tak przynajmniej miauczą i syczą krajowe media. I mgliście sugerują w podtekstach, że coś w tej kawalersko-kociej koegzystencji jest wynaturzone. Dziennikarzy niezdrowo podniecił senior naszych polityków Władysław Bartoszewski. Orzekł publicznie – że przypomnę – iż jego zdaniem lepszym kandydatem na prezydenta jest Bronisław Komorowski, bo ma pięcioro dzieci i żonę, niż bezdzietny kawaler Jarosław Kaczyński, hodujący zwierzęta futerkowe. Czyli koty. Dziennikarskie ogary natychmiast poszły w las. W politycznej pogoni za psychologiczną maścią kandydata z kotem czy z kotami. Czy godzi się namaścić go na głowę państwa? W tygodniku „Angora” niejaki Paweł Wakuła, facecjonista, napisał kawałek o kandydatach. Taką symulowaną na ten temat rozmowę Bronisława Komorowskiego, który się zżyma na wiadomość o liczbie jego kontrkandydatów na prezydenta. – Ja, Komorowski herbu Korczak – powiada – mam walczyć o prezydenturę z tymi dziwolągami? Po czym po wymianie paru sarkastycznych uwag, pokazując fotografie czarnobiałego kota, pyta, czy ten kot też jest kandydatem? – Nie – pada odpowiedź. – To nie jest kandydat na prezydenta. – A na kogo? – Na pierwszą damę! Cienkość tego dowcipu przerosła

moje poczucie humoru. I pytam: – Czy gdyby Jarosław Kaczyński miał psa, a nie kota, byłby równie molestowany przez media? Kiedyś prezydent Clinton, po seksualnej aferze z Moniką Levinsky, zszedł na psy. I kupił sobie czarnego labradora. Odtąd jego popularność zaczęła wzrastać. Czyli pies jest symbolem męskości czy, nie daj Boże, kotka – zniewieściałości. Oswojone, domowe koty były już w starożytnym Egipcie otaczane czcią. Bastet – bogini radości, miłości i płodności –przedstawiano jako kobietę z głową kocicy. A w starożytnym Rzymie koty szanowano za ich niezależny charakter. Za to, że się nie płaszczyły przed człowiekiem i chadzały własnymi drogami. A ich właścicieli identyfikowano z tymi właśnie cnotami. W dawnej Polsce kot był chroniony obyczajem. Bo kto kotu krzywdę wyrządził lub go zabił, był nazywany złoczyńcą. O kotach pisano opowieści, poematy i wiersze. Nie chcę przeinaczać faktów, czyli odwracać kota ogonem, ale bodaj nigdy przedtem domowy kotek nie był przedmiotem rozgrywek politycznych. I chciałoby się tym, którzy to czynią, dobrze kota popędzić. Nie ma o co drzeć koty z tymi, którzy po kocią broń sięgają w politycznej szermierce. Skutek może być taki, co kot napłakał. Sama sypiam z kotką obok, ale i z psem w nogach. I nie czuję się jak

seksualny dewiant. Czuję się otoczona przyjaźnią i miłością, jakiej niełatwo znaleźć między ludźmi. Przywarą dziennikarzy różnorakiego autoramentu jest latanie jak kot z pęcherzem za sensacjami, kiedy ich nie ma. A co do prezydentowych? Prezydentów się wybiera, prezydentowe dostaje się z dobrodziejstwem inwentarza. I od tego, jak sobie prezydentowa poczyna, może zależeć szacowanie jej męża. Na Zachodzie i w Stanach różni spece poddają ewentualne przyszłe prezydentowe czy – jak w Wielkiej Brytanii – premierowe inwentaryzacji psychologicznej. Ten inwentarz to lista pytań i odpowiedzi dotyczących różnych cech charakteru, umiejętności obcowania z ludźmi, form zachowania się i osobowości. A nawet i wyglądu. W wypadku oceny negatywnej na przykład wyglądu zaleca się chirurgię kosmetyczną i odchudzanie. W wypadku braku gustu – porady specjalistów mody. Panie znerwicowane mężowi raczej szkodzą. Histeryczki mogą przekreślić jego szansę. Żony dawnych pierwszych sekretarzy w bloku sowieckim miały ułatwione zadanie. Nie pokazywały się ani się nie odzywały publicznie i nikt nie wiedział, jak one wyglądają. I nikt ich nie chciał oglądać. Tych przysadzistych, krępych, siermiężnych żon mężów o kwadratowych twarzach. W PRL wyjątkiem siejącym zdumienie

była urodziwa aktorka Nina Andrycz, żona premiera Józefa Cyrankiewicza. Jest do tego inteligentna i dowcipna. Mężowi powiadała w zaciszu sypialni, że dla niej nie jest premierem. Raisa Gorbaczow też była wyjątkiem. A swoim urodziwym wyglądem i strojami siała takie zgorszenie, aż mąż musiał ją powstrzymywać od zakupów. Wybory prezydenckie w kraju za tak zwanym pasem. Wybierając prezydenta, może warto byłoby zlustrować ewentualną przyszłą prezydentową – od stóp do głów. W krajowym szale lustracji żaden to przecież problem. Problem będzie miała przyszła prezydentowa. Nie wystarcza już, żeby stała jak mumia obok męża, uśmiechała się, kiwała głową i rękami w odpowiednim momencie. Ma brać czynny udział w życiu społecznym i działać charytatywnie. No i, oczywiście, ochoczo udzielać się mediom. Popularność prezydentowych nie spada na prezydentów. Ale ich niepopularność może prezydentowi ciążyć. Warto wiedzieć, czy przyszła prezydentowa to zgryźliwa, prowincjonalna mysz czy wykwintna dama na salonach. Rozgarnięta czy idiotka, elegantka czy fatalnie ubrana. W tym konkursie mniej problemów ma kandydat kawaler z kotką. I myślcie sobie, co chcecie, bo wybór i tak od was zależy.

Banda kłamczuchów Lubimy kłamać. Oficjalnie staramy się tego nie robić, zawsze mówić prawdę, nawet jeśli nie wiemy co powiedzieć. Ale nieoficjalnie – to już inna historia. Według definicji, kłamstwo to „wypowiedź zawierająca informacje niezgodne z przekonaniem o stanie faktycznym. Kłamca przekazuje informacje niezgodne z jego przekonaniem o rzeczywistości, z intencją, by zostały one wzięte za prawdziwe. Kłamstwem mogą być także wypowiedzi zgodne z rzeczywistym stanem rzeczy, o ile autor przekazu nie ma świadomości tego faktu”. No dobrze, ale po co kłamać? Ludzie kłamią, by osiągnąć określoną korzyść – materialną, społeczną lub polityczną, aby osiągnąć zamierzony cel, aby podnieść swoją wartość w oczach innych z powodu zaniżonego poczucia własnej wartości, aby uchronić kogoś od cierpienia. Jednak zasadniczym motywem jest interes osoby, która kłamie. I tutaj zaczyna się robić ciekawie. Science Museum opublikowało wyniki badań nad kłamstwem. A właściwie o tym, kto częściej kłamie i dlaczego, rozwiązując w ten sposób odwieczną zagadkę: kto jest większym kłamcą: kobieta czy mężczyzna? Z badań jednoznacznie wynika, że to faceci są bardziej w tej dziedzinie utalentowani, niż kobiety. Facetowi zdarza się kłamać – albo omijać prawdę – statystycznie trzy razy dziennie, kiedy kobiety starają się być mniej prawdomówne – tylko dwa razy dziennie.

Według naukowców, kłamać wcale nie jest tak łatwo, jak mogło by się nam wydawać. Chodzi nie tylko o samo wypowiadanie słów, proces ten jest bardziej skomplikowany. Gdy kłamiemy nasz organizm ma za zadanie zataić prawdę, odczuwa jednak dyskomfort, a umysł doświadcza dysonansu poznawczego. Co więcej – zaangażowany jest nie tylko umysł, ale również i ciało – przyspieszony puls, chęć podrapania się po ciele (podczas kłamania na ciele powstaje specyficzny rodzaj napięcia) czy zaczerwieniona twarz to tylko najbardziej charakterystyczne objawy. Z naukowej definicji wynika, że jest to bardziej skomplikowany proces niż mogłoby się to pierwotnie wydawać, co mniej więcej znaczy tylko tyle, że jeśli już dopuszczamy się kłamstwa (lub jak niektórzy wolą mówienia nieprawdy albo też mijania się z prawdą) to muszą być ku temu dość poważne powody. Inaczej przecież nie decydowalibyśmy się na taki fizyczny i umysłowy wysiłek. No, może niekoniecznie. Z raportu wynika, że wśród facetów najpopularniejszym kłamstwem jest nic innego, jak tylko: „Nie piłem aż tak dużo”. Paniom też zdarza się zajrzeć do kieliszka, ale widocznie nie jest to dla nich aż taki problem, gdyż to samo kłamstwo wśród dziesięciu najpopularniejszych kobiecych kłamstw znalazło się dopiero na czwartej pozycji. Co więc lubią zatajać ko-

biety? – „Nic mi nie jest, I am fine”. Panie zdają się również mieć bardziej przyziemne problemy – na drugiej pozycji uplasowało się słynne powiedzenie: „Nie wiem gdzie to jest, niczego nie dotykałam”. O tym, że „to wcale nie było takie drogie” czy „boli mnie głowa” pewnie nie raz już słyszeliśmy. Panowie kłamią trochę inaczej, ale przeważnie chodzi o to samo: „Nie mam sygnału (chodzi o rozmowę przez telefon). To nie było takie drogie. Utknąłem w korku” – to tylko niektóre najpopularniejsze. Do bardziej poważnych pewnie należy zaliczyć: „Twoja pupa wcale nie jest taka duża” czy „Schudłaś” – ale pewnie każdy z nas się domyśla, kto nas do takich wyznań prowokuje. Kiedy tak czytam te przykłady zastanawiam się nad jednym: przeważnie chodzi o błahe sprawy, a jednak unikamy mówienia prawdy. Czy oznacza to, że powszechnie akceptujemy mówienie nieprawdy? Czy jest w ogóle coś takiego jak „akceptowane kłamstwo”? 84 proc. badanych uważa, że jest, szczególnie jeśli chodzi o uczucia drugiej osoby. Co więcej – chociaż to panowie kłamią częściej to jednak panie – moje gratulacje! – są lepszymi kłamczuchami, bardziej przekonywującymi i łatwiej radzącymi sobie w nagłych sytuacjach. Jest z czego być dumnym, prawda?

V. Valdi

nowyczas.co.uk


|11

nowy czas | 22 maja – 5 czerwca 2010

felietony i opinie

Na czasie

KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO

Grzegorz Małkiewicz

Wstępny raport Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego ogłoszony w Moskwie wskazuje, że eksperci rosyjscy udowodnili to, co było do udowodnienia w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem. Jak w szkolnym ćwiczeniu. Tezę poznaliśmy już w dniu wypadku. Tego samego dnia portale internetowe udostępniły rozmowę z rosyjskim kontrolerem, który mówił o mgle, doradzał skierowanie samolotu na lotnisko zastępcze. Pilot podchodził cztery razy do lądowania, a eksperci wskazywali na jego fatalny błąd i ewentualny wpływ presji najważniejszego pasażera, czyli prezydenta. Na poparcie tego ostatniego czynnika media zagraniczne, powołując się na polskie, przypominały incydent z Gruzji. Żadnych konkretów komitet jednak nie przedstawił. Zapis czarnych skrzynek jest mało czytelny, można rozszyfrować zaledwie 10 proc. zarejestrowanych wypowiedzi. Wprawdzie jeszcze nie podjęto decyzji o terminie przekazania polskiej stronie rejestratorów lotu, ale można sobie wyobrazić wycofanie się z tego, bo po co komu nieczytelny przekaz? Tatiana Anodina (szefowa komitetu) żaliła się na trudności w prowadzeniu śledztwa. Prosiła o cierpliwość i unikanie spiskowych teorii. Mówiła też o swoim emocjonalnym zaangażowaniu (jej przodkowie pochodzili z Krakowa). Powinienem jej współczuć. Ale nie współczuję. Nie znajduję w sobie empatii, bo jakie to ma znaczenie? Oczekuję rzeczowego przebiegu śledztwa i dowodów pokazujących przyczyny katastrofy. Skoro nie ma jeszcze takich dowodów, to w jakim celu przedstawia się wstępny raport? Na konferencji prasowej członkowie komitetu nie chcą odpowiedzieć na pytania dziennikarzy, chociaż odpowiedź znają. Takie pytania – kluczowe dla wyjaśnienia przyczyn katastrofy – dotyczyły parametrów lądowania. Jakie ciśnienie podała wieża? W tupolewie były dwa rodzaje wysokościomierzy: radiowy (mierzący za pomocą fal radiowych odległość od podłoża) i baryczny (który do obliczenia wysokości potrzebuje informacji o ciśnieniu na ziemi podawanej przez wieżę). Wysokościomierz radiowy w warunkach lotniska smoleńskiego nie był przydatny ze względu na pofałdowanie terenu. W tej sytuacji załoga była uzależniona od informacji o ciśnieniu podanej przez wieżę. Jeżeli wieża podała załodze błędne parametry, to piloci nie wiedzieli, na jakiej naprawdę są wysokości. Odpowiedź zna komitet i porucznik Artur Wosztyl, który 10 kwietnia w rządowym samolocie Jak-40 lądował w Smoleńsku 79 minut przed prezydenckim Tu-154 i był prawie do końca w kontakcie radiowym z pilotem prezydenckiego samolotu. Porucznika Wosztyla obowiązuje tajemnica służbowa. Komitet też? W rozmowie z dziennikarzami „Gazety Wyborczej”, która podtrzymuje tezę o winie pilota, porucznik Wosztyl podkreśla podstawowy błąd w forsowaniu scenariusza o brawurowym

lądowaniu w fatalnych warunkach, co doprowadziło do tragdii. – Tupolew nie lądował, tylko podchodził do lądowania. A to zasadnicza różnica – mówił dowódca rządowego samolotu Jak-40. – I na tym etapie był za nisko. Dlaczego? Odpowiedzią mogą być dane dotyczące pomiaru ciśnienia, które dostarczyła wieża. Wieża nie wiedziała też, co się stało z tupolewem. Po zderzeniu samolotu z ziemią, ktoś z wieży powiedział por. Wosztylowi, że samolot prezydencki odleciał. Tak wygląda (niejasności jest więcej) dochodzenie w sprawie największej tragedii narodowej, w której zginęli prezydent, dowódcy Wojska Polskiego (i NATO), politycy, parlamentarzyści. Śledztwo prowadzą Rosjanie, polskie władze nie mają żadnych zastrzeżeń. Jeśli mają, to ewentualnie do gen. Krzysztofa Załęskiego, szefa sztabu i zastępcy dowódcy Sił Powietrznych, który objął obowiązki dowódcy po śmierci gen. Andrzeja Błasika pod Smoleńskiem i właśnie podał się do dymisji. Śledztwo toczy się w cieniu kampanii wyborczej i klęski powodzi, a powinno być na odwrót. Tragedia pod Smoleńskiem jest największym sprawdzianem polskich władz i polskiej demokracji. Wbrew optymistycznym opiniom części mediów ocena nie wypada najlepiej. Trudnych pytań w tej kampanii nie da się uniknąć, do czego dążą politycy, bo te pytania ich rozliczają ze sprawowanych funkcji. Nie pomogą grymasy i kabaretowe przedstawienia, pohukiwanie komitetów, wprowadzanie na scenę futerkowych zwierzątek i portretu myśliwego. Zresztą, jak w złym kabarecie, publiczność nie zrozumiała przebiegłych aluzji i aktorzy szybko musieli zmienić stroje. Myśliwy odstawił dubeltówkę, co nie było łatwe, jak podkreślał zatroskany animator życia scenicznego. Zdecydował chyba głos filozoficznej damy, która oświadczyła, że ma większe zaufanie do osoby hodującej futerkowe zwierzątka (chociaż się jej boi) niż do osoby do zwierzątek strzelającej. Nie ma więc już myśliwego (nazywanego też gajowym), a szkoda, było już tak bajkowo, jak u La Fontaine’a, a naród prawie zapomniał, że prezydent RP powinien reprezentować polską rację stanu.

Wacław Lewandowski

Rząd na Wybrzeżu Mamy powtórkę z 1997 roku? Gorzej! Tak w każdym razie mówią hydrolodzy i inni eksperci. Obronił się wprawdzie Racibórz, ale to tylko dzięki lokalnej współpracy z Czechami, skąd przyszło ostrzeżenie o zbliżaniu się fali powodziowej. Samorządowcy, włodarze miasta zadbali wcześniej, by taką współpracę nawiązać, aby katastrofa sprzed trzynastu lat się nie powtórzyła. A gdzie indziej? Zalany Sandomierz kipi gniewem mieszkańców. – Dlaczego nas nie ostrzeżono? – Dlaczego nie zmobilizowano służb, nie zastosowano alarmowych procedur? Tak wołają ludzie pogrążeni w rozpaczy, osamotnieniu i bezsilności. Pełniący obowiązki prezydenta Bronisław Komorowski mówił po katastrofie smoleńskiej, że państwo polskie zdało egzamin. Teraz pojawia się pytanie, czy na pewno zdało, czy działa odpowiednio? Meteorologiczne służby ostrzegały o groźbie powodzi na południu Polski od piątku. Mając takie ostrzeżenia, rząd natychmiast powinien mobilizować odpowiednie służby, wdrażać alarmowe działania. Tymczasem w piątek po południu nie działo się nic, w sobotę też nic, w niedzielę także nic. Rząd zaczął działać od poniedziałku. Dlaczego? Odpowiedź jest banalnie prosta. Większość gabinetu pochodzi z Wybrzeża, a ministrowie

pracują zbyt ciężko, by odpuścić sobie weekendowy wypoczynek. Rząd po prostu na weekend wyjeżdża, państwo pozostaje na ten czas w zawieszeniu. Tak było w dniu smoleńskiej katastrofy, gdy serwisy informacyjne podawały co kilka minut, na którym kilometrze drogi z Sopotu do Warszawy jest premier i na którą godzinę ma szansę dotrzeć do Urzędu Rady Ministrów. Z innej strony dojeżdżał marszałek Komorowski, by objąć obowiązki głowy państwa. Podobnie teraz. Centralne urzędy były opustoszałe i nie było komu podjąć odpowiednich decyzji. A ludzie? Cóż, ludzie mają pecha, bo powódź nie ma zwyczaju respektować weekendu, fala kumulacyjna nie wypoczywa i nie chce być aktywna tylko w dni robocze... Co gorsza, drogi u nas kiepskie, a z Wybrzeża na południe Polski daleko. Oczywiście, łatwo mi zarzucić, że się czepiam i patrzę tendencyjnie. W końcu przecież działania podjęto. Bronisław Komorowski oświadczył, że sejm zajmie się przygotowaniem specjalnej ustawy powodziowej. Ludzie, którzy właśnie stracili pod wodą dorobek życia, na pewno odetchną z ulgą. Teraz ruszą prace! Okazuje się bowiem, że przez dwa lata rządów PO i PSL nie uczyniono niczego, by zrealizować zaplanowane wcześniej inwestycje przeciwpo-

wodziowe. Rząd polityki uśmiechów wierzył najwyraźniej, że pogoda na uśmiechy uśmiechem odpowie i będzie łaskawa. Rząd ma zresztą ważniejsze problemy niż żywiołowe klęski. Prawdopodobnie będzie musiał w trybie nagłym wychować ok. 30 generałów, bo tylu mniej więcej czołowych dowódców chce odejść z wojska, nie mogąc współpracować z ministrem Bogdanem Klichem. Biorąc pod uwagę smoleńskie straty w korpusie generalskim, trzeba przyznać, że po tylu zapowiedzianych dymisjach nasza armia zostanie bez dowodzenia. Ale przecież państwo polskie ciągle zdaje egzamin. Powódź ustąpi, bo przecież dotychczas zawsze ustępowała. Generałów mianuje się nowych i będzie nawet ładnie i malowniczo, bo jeśli Bronisław Komorowski wygra wybory, pierwsze tygodnie urzędowania spędzi na widowiskowo atrakcyjnych, mających piękną oprawę uroczystościach wręczania nominacji generalskich. Znów lud będzie mógł widzieć, jak pięknie i malowniczo działa państwo, jak w trudzie codziennym zdaje egzamin. Rzecz jasna, tylko w dni robocze, bo od piątkowego popołudnia do poniedziałkowego poranka nawet państwu wypoczynek się należy, prawda? Bez tego byłoby zbyt przemęczone.


12|

22 maja – 5 czerwca 2010 | nowy czas

rozmowa na czasie

Współpracuję z lewą i prawą stroną swojego mózgu… …mówi autor wystawy pt. Gdy rozum śpi… Rysunki Andrzeja Krauzego z lat 1970-1989, którą będzie można obejrzeć w Centrum Edukacyjnym IPN w Warszawie. Otwarcie 27 maja. Spotykamy się zaledwie kilka godzin po tym, jak dowiedzieliśmy się, że pod Smoleńskiem rozbił się prezydencki samolot. Co pan czuje?

– Dla mnie jest to tragiczny dzień, ponieważ myślę o początkach polskiej demokracji, która została wymazana, przynajmniej częściowo. Gdy usłyszałem imiona i nazwiska ludzi, którzy dzisiaj zginęli, pomyślałem o tzw. czołówce patriotycznej. Prezydent Kaczyński próbował mieć za sobą elitę patriotyczną. Oczywiście, wiem, że zginęli tam ludzie z różnych partii i ugrupowań, i na pewno nie wszyscy z nich uwielbiali prezydenta Kaczyńskiego, ale byli to ludzie o jakimś zapleczu kulturowym. Możemy więc powiedzieć, że tragedia ta bardzo zachwiała naszym krajem?

– Z tą tragedią jest jak z trzęsieniem ziemi, które zmiata wszystko. Niektóre budowle można odbudować, inne ulegają zniszczeniu miesiąc po trzęsieniu. To jest analogiczna sytuacja. Zobaczymy, co się wydarzy. Jaki etos myślenia o kraju jest nam dzisiaj potrzebny?

– Ludzie przestali używać słowa patriotyzm. To nie jest coś, co powinniśmy pokazywać, to w ogóle nie jest na pokaz. To jest stary problem Polski. Możemy tutaj wrócić do prywaty z XVI i XVII wieku, kontekst jest dzisiaj ten sam. Kraj, który wyprodukował jedną z pierwszych, najlepszych, demokratycznych konstytucji, wyprodukował również liberum veto, języczek „nie”, którym można było zatrzymać tę konstytucję, i w związku z tym zatrzymano wszystko. W jakiś sposób trwa to do dziś na mniejszą i większą skalę. Nie ma żadnego myślenia politycznego, które zostało zlikwidowane już w czasach komunizmu. Nie ma także myślenia historycznego. Należałoby spytać, gdzie jesteśmy, w jakim momencie? Nie indywidualnie, ale jako naród i państwowość. W dobie realnego socjalizmu obnażał pan i piętnował jego oblicze. Przeciwko komu lub czemu ostrzy pan dziś swoje pióro rysownika?

– W każdym kraju jest co rysować i co opisywać. Tematy są cały czas. W Polsce, ponieważ jest to młoda demokracja, tematów do rysowania jest dużo. Trudniej jest tutaj, choć i tu znajduję tematy. Nigdy nie interesowało mnie robienie karykatur politycznych. Staram się, by moje żarty i komentarze były ciekawsze i ważniejsze niż same wydarzenia, których dotyczą. W związku z tym większość moich rysunków obraca się wokół jednostki, człowieka, który się z czymś tam spotyka, ale zawsze jest w jakiejś większej i szerszej społeczności oraz w szerszym kręgu spraw pokazany. I to się sprawdziło. Pracuję zawodowo od ponad 40 lat. To jest niesamowite w moim zawodzie, bycie takim pamiętnikarzem. Nie do końca czuję się bowiem satyrykiem. Według niektórych brakuje panu obiektywizmu. Spotkałem się nawet z opinią, że jest pan pisowskim rysownikiem, bo publikuje pan w pisowskim dzienniku, jakim ponoć jest „Rzeczpospolita”.

– Trudno to skomentować. Domyślam się tylko mechanizmów takiego myślenia. Jak PiS był u władzy, rysowałem o nim, ale wtedy nikomu nie przychodziło do głowy, że jestem pisowskim rysownikiem. Dziś PiS jest w opozycji.

– No właśnie, a ja dalej rysuję o władzy, bo władza mnie interesuje. Nigdy się nad partią Prawo i Sprawiedliwość nie zastanawiałem. Korzystam z prawa głosu tu, w Wielkiej Brytanii. Interesuje mnie, kto jest moim posłem, a nie tylko, jaką partię reprezentuje. Co konkretnie ma mi do zaproponowania, co może zrobić w dzielnicy, gdzie mieszkam, w regionie. Mnóstwo ludzi w Polsce głosuje na kogoś tylko dlatego, że jego nazwisko jest znane. Wyborcy robią to emocjonalnie, a nie racjonalnie. Dziwią mnie pewne nazwiska, pewne osoby, które są w polskiej polityce. Dalej nie przeszkadza nam to, że jakiś facet robił machlojki, że ma wyroki sądowe. Mieszkam tu 30 lat i nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek z wyrokiem mógł zasiąść w brytyjskim parlamencie. Mogę powiedzieć tak – jestem za uczciwością, jestem za prawdą, za prawdą historyczną. To, co w dzisiejszej Polsce jest przerażające, to fakt, że ludzie znajdują się w jakichś koteriach i grupkach, boją się odezwać, jeśli to, co mówią, mogłoby być niezaakceptowane przez tę grupę. Oczywiście, duchowo jestem konserwatystą, ale jest to chyba konserwatyzm wyniesiony z domu, prawdziwy, który jakby się zatarł. Dziś dyskusje o konserwatyzmie kończy się tym, że konserwatyści to faszyści, patriotyzm zaś to nacjonalizm i szowinizm. Czy identyfikuje się pan z gazetą, w której publikuje pan swoje rysunki? Pytam, gdyż z jednej strony publikuje pan w konserwatywnej „Rzeczpospolitej”, z drugiej zaś – w „Guardianie”, dzienniku raczej lewicowym.

– Nie zapomnijmy i o „Nowym Czasie”, który wspieram swoimi rysunkami, bo bardzo cenię tę gazetę, dbającą w tak trudnych warunkach o tak wysoki poziom. W jakiś sposób identyfikuję się z każdym tytułem, z którym współpracuję, ale nie muszę się ze wszystkim zgadzać. Jestem politycznym zwierzęciem. Z „Guardianem” współpracuję 21 lat. Czasem robię rysunek przeciwko artykułowi, przy którym potem go zamieszczają. To jest moja klapa bezpieczeństwa. Złości mnie w „Guardianie” polityczna poprawność, ale muszę ją zaakceptować. Nie do końca, ale muszę. Czasem robię rysunki przeciwko temu. Takie rysunki zamieszcza „Rzeczpospolita”. Wtedy występuję – jak pan przytoczył – jako pisowiec, jako konserwatysta – jak ja to nazywam, albo oszołom – takie określenie również słyszałem. Wróćmy jeszcze na chwilę do podziału lewica – prawica.

– Współpracuję z lewą i prawą stroną swego mózgu. Pewien przyjaciel w Londynie, który zaczynał jako lewicowiec, a którego

Mój mózg przez te lata tak się wyszkolił, że przerabia wszystkie wiadomości na rysunki. Rutyna kusi, ale trzymam ją pod kontrolą.

poznałem już jako wojującego konserwatystę, powiedział mi coś, z czym się absolutnie zgadzam: – Jak się jest młodym człowiekiem, to trudno nie mieć poglądów lewicowych. Chcemy, żeby była równość, nieograniczona wolność, żeby się wszyscy kochali i żeby wszyscy mieli tyle samo pieniędzy, czyli mówimy o podstawach marksizmu. Lecz gdy ktoś do końca życia, będąc starcem, mówi to samo, to coś jest nie w porządku. Dziwne byłoby również, gdyby nastoletni człowiek miał poglądy dziko prawicowe. Znalazłem gdzieś informację, że Andrzejowie: Czeczot, Krauze, Dudziński i Mleczko byli porównywani niegdyś do jeźdźców Apokalipsy. Jak pan odbierał to porównanie?

– Narysowałem kiedyś żart o czterech jeźdźcach Apokalipsy, ale to było o członkach partii (śmiech). Nie słyszałem o tym porównaniu. Nigdy nie miałem poczucia żadnej misji. Rysowanie bardziej bawiło mnie jak sowizdrzała. Nie myślałem o konsekwencjach politycznych. Do tej pory pracuję w podobny sposób. Po prostu – są rzeczy, które trzeba narysować. Traktuję to jako psi obowiązek. W tym roku obchodzi pan okrągły jubileusz pracy artystycznej. Pierwszy pana rysunek ukazał się w 1965 roku na łamach miesięcznika „Wiedza i Życie”. Czy w związku z tym towarzyszą panu jakieś szczególne refleksje?

– Nie, nie mam żadnych refleksji.


|12

nowy czas | 22 maja – 5 czerwca 2010

rozmowa na czasie Nie kokietuje pan? Przecież jest pan już żywą legendą rysunku prasowego.

– Mogę powiedzieć tylko, że w tej chwili mniej mi się chce rysować. Zrobiłem za dużo rysunków, wydrukowałem kilka tysięcy (śmiech). Ileś drzew poszło na papier. Cały czas uważam, że mam coś jeszcze do narysowania, i nie jest to kokieteria. Mam kilka projektów i pomysłów na książki, które chciałbym zrobić. Moja praca sprawia mi ogromną przyjemność. Absolutnie nie czuję się legendą polskiego rysunku. Może nawet chciałbym, ale, niestety, tego nie czuję (śmiech). Cieszę się, że moje rysunki ktoś zauważa, że są potrzebne, że czasem znaczą one więcej dla innych niż dla mnie. Cały czas jednak myślę, że muszę jeszcze coś lepszego zrobić. Z takim stażem pracy, jaki pan ma, łatwo popaść w rutynę. Dla artysty to chyba niewskazane.

– Oczywiście. Sądzę, że każdy artysta o tym myśli. Niezależnie od liczby publikacji. By nie wpaść w rutynę, pomaga mi szkicowanie. Bo jak się coś naszkicuje i popatrzy, czy to ma w ogóle jakiś sens, to się zaczyna myśleć o tym trochę inaczej. Myślę o rysunkach całościowo. Może to pomaga. Coś musi być w nas, artystach długo rysujących, ale nie nazwałbym tego rutyną, raczej przywiązaniem do pracy, nałogiem. Mój mózg przez te lata tak się wyszkolił, że przerabia wszystkie wiadomości na rysunki. Rutyna kusi, ale trzymam ją pod kontrolą. Staram się zmieniać style. Co kilka lat zaczynam inaczej rysować, to jest ta antyrutyna. Jest pan artystą, więc nie mogę nie zapytać o sztukę. Czym ona jest dla pana? Czy potrafiłby pan wyznaczyć jakąś cezurę, co nią jest, a co już nie?

– Czasami wydaje mi się, że to, co robię, nie jest w ogóle sztuką, albo jest nią bardzo rzadko. Dlaczego? Bo sam oczekuję od sztuki czegoś specjalnego, czegoś, co mnie wyniesie na inne poziomy: myślenia, życia, odbioru wrażeń. Większość moich rysunków satyryczno-politycznych traktuję jako rzemiosło. Ale czasami robię rysunki dla siebie i zakładam, że to jest sztuka. Albo jest bardzo blisko sztuki, bo wcale nie jestem taki pewny, że można to nazwać sztuką. Do polskich mediów powróciła ostatnio historia pewnej artystki, która kilka lat temu zawiesiła na krzyżu męskie genitalia, tłumacząc swoje działanie prowokacją artystyczną. Czy przekroczyła tym samym granice prowokacji?

– Założyłem sobie, że nie będę robił rysunków, gdzie pokazana jest cała sfera biologiczna człowieka. Ktoś mi powiedział, że uprawiam autocenzurę, ale robię to z myślą o czytelnikach. Nie chciałbym epatować tą sferą. Genitalia były pokazywane tyle razy, że nie jest to już żadna prowokacja. W przypadku tej artystki oczywiście chodziło o krzyż. My, artyści, wiemy, co robimy. Ta pani też wiedziała. Myśląc o ludziach, którzy w coś wierzą, nie zrobiłbym podobnej rzeczy, bo po co mam im robić przykrość, nieprzyjemność. Politykom bardzo chętnie zrobię nieprzyjemność zawsze, bo uważam, że to jest straszny zawód (śmiech). Kieruje się pan więc poczuciem smaku?

– Tak, ale mam parę rysunków na granicy dobrego i złego smaku. Pewne rysunki (podobnie jest z rysunkiem o kozie) są na granicy dobrego smaku, ale to trzeba było narysować. Czasami korci mnie, żeby coś mocnego narysować, ale uważam, że to jest na granicy dobrego i złego smaku. Zrobiłem kilka rysunków o pedofilii w Kościele, ale moim zdaniem one również są na granicy dobrego smaku. Myślę, że jeśli artysta wie, że jest na tej granicy, to się zatrzymuje. Każdy musi się pilnować. Słowa, rysunki, obrazy, powodują czasem coś, czego autor nie podejrzewał, że się może wydarzyć. Po tym, jak „Rzeczpospolita” opublikowała pański rysunek z kozą, zarzucono panu homofobię. Dla mnie był to raczej konserwatywny sposób widzenia pewnych rzeczy.

– Tak, absolutnie. Demokracja gwarantuje nam to, że możemy mieć inne zdanie i mamy prawo to powiedzieć. Dlaczego żąda się ode mnie akceptacji ślubów branych przez homoseksualistów, jeśli zostały one wymyślone tylko dla mężczyzny i kobiety? Szykował mi się proces, ale wszystko się diametralnie zmieniło, gdy jakieś ugrupowanie gejowskie z Polski poparło mój rysunek. „Rzeczpospolita” wydrukowała na ten temat artykuł. Obrońcy stwierdzili, że są za wolnością wypowiedzi i krytyki. Mało tego, skrytykowali tę grupę, która mój rysunek tak zaciekle zwalczała i żądała procesu. Jak w tym kontekście odebrał pan nagrodę Festiwalu Humoru i Satyry „Humorfest”? Pański rysunek z kozą został wybrany najlepszym rysunkiem satyrycznym 2009 roku.

– Cóż, myślę, że jacyś ludzie mają jeszcze poczucie humoru, dystans i zdrowy rozsądek. Zgodzi się pan ze mną, że polityczna poprawność coraz częściej przybiera formę współczesnej cenzury, zarówno na Zachodzie, jak i w Polsce, choć u nas w kraju jeszcze nie tak silnej?

– Tak, choć oczywiście wywołuje ona, na szczęście, więcej żartów. Jeszcze! Trzeba przyznać, że jest to jednak bardzo poważna sprawa. Wielu ludziom ogranicza ona bowiem pole

wypowiedzi. W wielu miejscach jest sprowadzona do absurdu. – Irytuje, ale uważam, że jesteśmy ludźmi na tyle, na ile możemy zaprotestować bez awantury. Poza tym trzeba docenić czytelnika. On nie musi mieć wszystkiego podanego na tacy.

przyjaciołom: Maciejowi Rybińskiemu i Pawłowi Wieczorkiewiczowi. Paweł Wieczorkiewicz mnie namówił na tę wystawę, a Maciej Rybiński mnie wsparł. Zapytałem Macieja: – Co myślisz o tej wystawie? Odpisał mi: – Jeśli zrobisz tę wystawę, staniesz po stronie dobra. I na tym właściwie można by było zakończyć!

No właśnie. Podobno nie można żartować z muzułmanów, choć reguła ta nie dotyczy katolików.

Gdy rozum śpi… Rysunki Andrzeja Krauzego z lat 1970-1989 – taki tytuł będzie nosić wystawa. Jak ją pan traktuje?

– Chodzi o to, w jaki okres weszła nasza, europejska cywilizacja. To, co się dzieje, to jest tzw. ratowanie własnej skóry, przedłużanie europejskiej kultury. W tej chwili wszyscy chyba o tym wiedzą, że kwestią czasu jest to, kiedy zostaniemy pochłonięci przez muzułmanów. Przedłużamy życie, traktując ich łagodnie. Uważam, że to jest błąd, ale ja jestem konserwatystą i oszołomem. Nie mówię tego wszystkiego w sensie negatywnym – taka jest rzeczywistość. Nikt nie chce występować jako dziki rasista i doprowadzić do zamieszek w Wielkiej Brytanii. Znamy już takie z Francji. Ale nawet lewicowy „The Guardian” pisał (choć bardzo ostrożnie) o zaludnianiu brytyjskich miast przez muzułmanów. To są duże zmiany w porównaniu z poprzednimi latami. Opublikowałem nawet w „Rzeczpospolitej” rysunek pt. Porwanie Europy. Nie wiem, czy pisząc lub robiąc rysunek, cokolwiek zmienimy.

– Bardzo szczególnie. Po pierwsze – bo IPN to jest szczególna instytucja. Po drugie – bo jest to moje własne spojrzenie na moją twórczość z tamtych czasów, autorski wybór prac. Wystawa porusza bardzo ciekawy okres historyczny i ważny okres w moim życiu. Czas, w którym byłem wyłącznie rysownikiem, satyrykiem politycznym, i do tego miało to jakieś znaczenie dla dużej grupy ludzi. Tak widzę to teraz, choć wtedy w ten sposób tego nie odczuwałem. Jest to również moje spojrzenie na siebie sprzed 40 lat. Ponadto będzie to ciekawa wystawa, chociażby dlatego, że znajdą się na niej prace, które nigdy nie były publikowane i wystawiane, bo były zakazane. Będą również rysunki z okresu stanu wojennego, których zasięg był mniejszy, bo drukowane były tylko w prasie podziemnej i zachodniej. Zdaję sobie sprawę, że poparcie dla IPN i pokazanie tej wystawy tam stawia mnie w grupie ludzi nieakceptowanych przez tzw. salon, trędowatych, ale ja myślę, że jest to grupa porządnych i uczciwych ludzi.

Nie irytuje to pana?

W pańskich rysunkach nie ma miejsca na relatywizowanie rzeczywistości. Odbrązawia pan nasze narodowe pomniki, opowiada się za lustracją, walczy z Polską kolesiów, obnaża obłudę i układy. Czy jest pan kolejnym chorym z nienawiści moralizatorem?

– Nie, ani nie jestem chory, ani nie kipię z nienawiści (śmiech). Przede wszystkim jestem bardzo tolerancyjny, mimo że mnóstwo rzeczy mi się bardzo nie podoba. Staram się być szczególnie wyrozumiały dla ludzi w Polsce. Oni nawet nie zdają sobie sprawy, że tak bardzo ucierpieli przez komunizm, przez system, przez to polityczne wymóżdżenie. Taka jest dzisiejsza Polska. Z jednej strony nasi parlamentarzyści doprowadzają mnie do szału, z drugiej zaś – dla narodu staram się być wyrozumiały, ponieważ wyobrażam sobie, że nie ma w Polsce, do czego się odwołać. Starsi mogą jeszcze do jakiegoś przedwojennego etosu, a reszta? Nowa generacja będzie mogła zbudować coś lepszego?

– Odbędzie się to przy wielkiej pomocy młodych ludzi, którzy przyjechali do Anglii. To wy będziecie to budować albo wasze dzieci. Nieważne, jak czarno widzicie swoją rzeczywistość, nieważne, co tutaj robicie, ale żyjecie już w innym świecie. Jeśli wrócicie do Polski, to waszymi standardami będą tutejsze, angielskie (zachodnie) standardy. Już niebawem odbędzie się wystawa pańskich rysunków, którą organizuje IPN. Nie boi się pan zaszufladkowania? Przecież IPN to mściwy, zawistny, polityczny, totalitarny organ. Współpraca z nim to niemal publiczne samobójstwo.

– Pytanie brzmi, czy bez pamięci kraj jest w stanie istnieć? Nie jest. IPN jest dla mnie instytucją pamięci narodowej. Czy chcę prawdy o Polsce? Czy chcę najgorszej prawdy o Polsce? Tak, bo na niej można coś zbudować i zrozumieć pewne mechanizmy. Wiem, że wielu ludzi nie poda mi ręki, iluś artystów odwróci się do mnie plecami, iluś kolegów nie będzie chciało zamienić ze mną słowa. Wystawę zadedykowałem swoim już nieżyjącym

W jaki sposób wybierał pan rysunki?

– Lata, które obejmuje wystawa, dzielą się automatycznie na cztery grupy i wiążą się z moim życiem. Pierwszy okres – lata siedemdziesiąte, byłem wtedy w Polsce. Drugi okres – działalność „Solidarności”, byłem wtedy we Francji i w Londynie. Trzeci okres – stan wojenny, mieszkałem już na stałe w Londynie. Wreszcie czwarty okres – obejmuje lata od zakończenia stanu wojennego do rozpoczęcia obrad Okrągłego Stołu. Chciałbym, żeby się wszystko udało i żeby się to ludziom podobało.

Rozmawiał Michał Opolski


14|

22 maja – 5 czerwca 2010 | nowy czas

ludzie i miejsca

7–10 oktober 2010 www.stockholmfringe.com

Artystyczne światło w krainie mroku Z perspektywy Londynu wszystko wydaje się małe i prowincjonalne. Tymczasem w innych miejscach naszego kontynentu dzieje się bardzo wiele. Powstają nowe prądy, trendy, ścierają się idee... Co więcej, okazuje się, że już wkrótce na europejskiej mapie kulturalnej zajaśnieją kolejne punkty. Może się tak stać między innymi za sprawą naszych rodaków. Alex Sławiński

A

dam Potrykus pochodzi z Polski. Jednak większość swego życia spędził w Szwecji i Australii. Tam się wychowywał i kształcił. Pod koniec ubiegłego roku losy zaprowadziły go do Londynu. Tu go poznałem, podczas niedawnej wystawy zorganizowanej przez „Nowy Czas” w kryptach kościoła w Borough, na której pokazał 17 dni z życia rodziny Rybickich (poseł Arkadiusz Rybicki zginął w katastrofie samolotu prezydenckiego). Adam jest jednym z pomysłodawców i organizatorów pierwszego festiwalu fringowego w stolicy Szwecji, Stockholm Fringe Fest (Stoff 2010), mającego odbyć się w pierwszej połowie października. Czym jest Fringe? Pewnie łatwiej byłoby napisać, czym nie jest. Z pewnością nie jest nudną, przewidywalną i powtarzalną imprezą, przygotowaną dla niezbyt wybrednego odbiorcy sztuki. Według Adama sztokholmski festiwal ma przekraczać utarte gra-

Adam Portykus

nice – zarówno artystyczne, jak i geograficzne. Przedstawiać to, co w sztuce nowatorskie i odkrywcze. Festiwale Fringe odbywają się w różnych zakątkach świata, w Grecji, Australii, Kanadzie, a także i tu, na brytyjskiej ziemi. W Sussex właśnie skończył się Brighton Festival Fringe 2010. Z kolei w sierpniu w Edynburgu odbędzie się The Edinburgh Festival uchodzący za największą tego typu imprezę na świecie. Sięgając korzeniami drugiej połowy lat czterdziestych ubiegłego wieku, teraz może się poszczycić niemalże milionową rzeszą uczestników. Fringe jest prawie za każdym razem trwającym wiele tygodni świętem, które przyciąga często setki twórców i kolejne setki tysięcy oglądających. Adam mówi, że wielu artystów potrafi przez kilka miesięcy w roku podróżować z jednego festiwalu na drugi, prezentując swoją twórczość. Na tle imprez z długim już doświadczeniem planowany na październik skandynawski Stoff 2010 wypada skromnie. Jednak nie ma się czemu dziwić. Będzie to pierwszy Fringe Festival w tej części Europy. – Nie chcieliśmy od razu startować z wielką imprezą – objaśnia Adam. – Znajomi, którzy mają już większą praktykę w przygotowywaniu podobnych wydarzeń, doradzali nam, byśmy zaczęli od nieco mniejszego formatu. Nie bierzecie zbyt dużego wiadra, bo się z nim przewrócicie, mówili. Dlatego na początek zaplanowano festiwal trwający tylko jeden weekend (7-10.10). Wystąpić ma kilkudziesięciu artystów: głównie aktorów i performerów, bo na sztukę sceniczną organizatorzy imprezy chcą położyć główny nacisk. Pomysł wyszedł od czterech osób i to na nich spoczywa niemalże cała odpowiedzialność za wszystkie przygotowania. Czy taka mała grupa udźwignie ciężar przedsięwzięcia, jakie wzięła na swe barki? Adam wierzy, że tak. – Poznaliśmy się wiele lat temu właśnie w Sztokholmie. Najpierw razem studiowaliśmy. Później przez długi czas pracowaliśmy w Australii, zdobywając za naszą działalność artystyczną liczne wyróżnienia. Pierwsze owoce przygotowań już widać. Pomysł zrodził się zaledwnie dwa miesiące temu. Jednak już wpłynęło ponad 300 zgłoszeń od ludzi chcących wziąć udział w Stoff. Z pewnością będzie ich jeszcze więcej, gdyż aż do końca maja jest możliwość nadsyłania aplikacji. – Na początku czerwca chcemy usiąść i wybrać kilkudziesięciu artystów, którzy wystąpią na festiwalu w Sztokholmie – mówi Adam. Jest więc jeszcze kilka dni, by zainteresowani wysyłali swoje zgłoszenia. – Czy na festiwalu będą jakieś akcenty polskie? – pytam. – Tak, jest już kilka zgłoszeń od naszych rodaków – mówi Adam, ale jednocześnie uważa, że jest ich stosunkowo niewiele. – Można zauważyć całkiem spory odzew z Europy Wschodniej: Słowacji, Słowenii, Serbii. Naszych jest mniej, niż można by się spodziewać. A przecież, jeśli chodzi o teatr czy performance, mamy bardzo bogatą tradycję... Jednak by mieć imprezę, nie wystarczy tylko do uczestnictwa w przedsięwzięciu zaprosić ludzi sztuki. To przede wszystkim wielkie wyzwanie logistyczne. Artystów należy gdzieś ulokować, zapewnić im miejsca, gdzie będą mogli występować, zebrać sztab wolontariuszy dbających o sprawny przebieg festiwalu, zorganizować wszystkim transport i środki komunikowania się, a także (czy może przede wszystkim) zebrać odpowiednie fundusze oraz rozpropagować i nagłośnić festiwal w mediach... Lista planowanych przygotowań jest bardzo długa. Październikowy termin tylko z pozoru wydaje się odległy w czasie. Już trwają rozmowy z hotelarzami, przedstawicielami sieci komórkowych i firm taksówkarskich w Sztokholmie. Tematem zainteresował się również lokalny samorząd. Wiadomo, że bez jego błogosławieństwa zorganizowanie czegokolwiek byłoby bardzo trudne. Poza tym tak wielkie wydarzenie może stanowić znakomitą szansę na promocję szwedzkiej stolicy. Władze miasta umieściły już na swojej stronie dokładne informacje o festiwalu. Ruszyła także oficjalna witryna Stoff 2010 – www.stockholmfringe.com i adres e-mailowy, na który można nadsyłać zgłoszenia oraz zapytania dotyczące imprezy: info@stockholmfringe.com. Adam mówi, że jeśli tegoroczna inicjatywa wypadnie zgodnie z oczekiwaniami organizatorów, w przyszłości będzie miała ona znacznie bogatszą oprawę, potrwa dłużej, zaprosi się więcej artystów... – A może dałoby się wykorzystać szwedzkie doświadczenia i spróbować zorganizować Fringe chociażby w Warszawie? – pytam. Odnoszę wrażenie, że Adam Potrykus już o tym myślał. – Raczej w Krakowie lub Gdańsku – mówi. – Atmosfera tych miast chyba bardziej mi odpowiada.


|15

nowy czas | 22 maja – 5 czerwca 2010

ludzie i miejsca

Paśnik Kamy Małgorzata Białecka

T

ego miejsca nie sposób nie zauważyć. Przy jednej z najbardziej ruchliwych ulic Poznania – Fredry 12 – od pięciu lat istnieje portreciarnia Kamy Kuik, zwana „Paśnikiem Kamy”. Malarka postanowiła zaeksperymentować i wyjść ze swoją sztuką na ulicę. Jej portrety mają coś z atmosfery obrazów Witkacego. Portretowani skarżą się czasami na zbyt mały pierwiastek piękności ich uwiecznionego oblicza, choć w obrazach Kamy chodzi przecież o coś zupełnie innego – o spotkanie z człowiekiem.

paśnik Pomysł „Paśnika” pojawił się, kiedy portretowałam pracowników kawiarni „Pod Pretekstem” – mówi Kama Kuik. – Rzucił go sam właściciel Jan Babczyszyn. W klubokawiarni występują znani polscy muzycy, pan Jan zaproponował mi, bym wzięła to pomieszczenie, w którym kiedyś był kebab, i urządziła tu portreciarnię – otwartą pracownię malarską. Kawiarnia jest obok, a klub naprzeciwko. Artyści są zapraszani tu przed koncertem, robię im portret, trochę rozmawiamy. Czasami czuję się onieśmielona, bo to w końcu tak znane osoby. Obecnie mam już około 70 portretów osób, które wystąpiły w klubie. Poszukuję miejsc, by je pokazać na wystawie, za trzy lata zostaną przekazane na aukcję i projekt zostanie zamknięty. Chcieliśmy z panem Janem, by „Paśnik” był miejscem, gdzie każdy może wejść, pooglądać obrazy, pogadać o sztuce, może zamówić portret. Niestety, ludzie w Polsce jakoś się boją tego typu miejsc. Najczęściej wchodzą cudzoziemcy gnani ciekawością. Tak właśnie poznałam pewnego Niemca, który wpadł tu tuż przed godziną 22. Zaciekawiony zapytał, jak działa „Paśnik”. Poprosił o portret, malowałam do pierwszej w nocy, bo wkrótce wyjeżdżał. Podobnie było z wieloma innymi osobami, dzięki którym później udało mi się pokazać moje obrazy na wystawie w Berlinie i we Frankfurcie. „Paśnik”, jak sama nazwa mówi, ma karmić, karmić sztuką o każdej porze – tak był nazwany mieszczący się tutaj wcześniej zakład gastronomiczny. Spodobało mi się to i dodałam tylko swoje imię.

Urodziny Ulicy Fredry Początki oswajania mieszkańców Poznania z portreciarnią Kamy Kuik, absolwentki poznańskiej ASP, były bardzo trudne. Choć podobne miejsca istnieją i mają się dobrze w Europie Zachodniej, u nas podchodzi się do nich z dużą dozą nieśmiałości. Artystka wymyśliła więc Portret Ulicy Fredry, którego wernisaż odbywa się w dzień urodzin Aleksandra Fredry – w skrócie imprezę nazwano urodzinami ulicy. Postanowiła sportretować mieszkańców ulicy oraz pracowników znajdujących się tam firm i pokazać te obrazy na wystawie urządzonej na chodniku przed pracownią, jakieś 30 metrów od legendarnego już okrąglaka. Pomysł jednak w pierwszym roku działalności nie spotkał się z aprobatą władz miasta, nie dały więc pieniędzy. Z dużą rezerwą podeszli do niego też rezydenci z ulicy. Znalazło się jednak troje zapaleńców, którzy pomogli Kamie sfinansować imprezę. Idea spodobała się dyrektorowi lokalnego oddziału dużego banku Pawłowi Nawrockiemu. – Nie zastanawiałem się nad sensem tego przedsięwzięcia, ale nad szansami na jego przetrwanie. Dotowanie sztuki i działalność na rzecz integracji społecznej zawsze ma sens – mówi dyrektor Nawrocki. Warto było jednak przełamać lody. Zainwestować własne pieniądze i czas. W tym roku Kama organizuje tę imprezę po raz czwarty, dokładnie w dniu urodzin Aleksandra Fredry, tj. 20 czerwca. – To będzie moje pożegnanie z „Paśnikiem”, mam nadzieję, że zwyczaj urodzin ulicy Fredry przetrwa, sama chciałabym pomyśleć o innym projekcie, więc święto ulicy pozostanie w rękach jej mieszkańców. Takie było założenie – zintegrować ludzi na co dzień mieszkających i pracujących w tym samym miejscu. Film z poprzedniej imprezy jest na YouTube. Kiedyś miałam marzenie, że ten pomysł podchwycą inne dzielnice i będą urodziny na przykład ulicy Słowackiego, Mickiewicza, Klonowej. W Poznaniu jest przecież tylu artystów. Może kiedyś tak będzie – mówi rozmarzona Kama. Portrety z imprezy przy Fredry zagościły już w oknach Empiku i nowoczesnego budynku Aula Nova Akademii Muzycznej. Wyszły więc na ulicę, jak zamierzała autorka.

Kama Kuik

Berlinada i reszta Malarka od kilku lat pozostaje w kontakcie ze środowiskiem artystów z Kotłasu w Rosji w okręgu archangielskim. Z inicjatywy mieszkańców odbywają się tam Dni Kultury Polskiej. Kamę fascynuje to, że są one organizowane głównie przez Rosjan. W Kotłasie w okresie wojny i łagrów zginęło około 25 tys. ludzi. Jak wieść niesie, na miejscowym dworcu zmarł polski aktor Eugeniusz Bodo, a w łagrze ojciec malarza i poety Andrzeja Strumiłły. Jednak sympatia do Polaków wynika z innych pobudek – chodzi o wymianę artystyczną. W czasie ostatniego pobytu Kama malowała mieszkańców wsi Lediny pod Kargopolem. Weszła w kontakt z lokalną szkołą artystyczną, do dziś wymienia maile ze studentami. Obecnie malarka poszukuje sponsora, by zrealizować kolejny projekt polegający na sportretowaniu najstarszych mieszkańców Kotłasu, którzy często rozpoczynali tam swoje życie od łagru. Ich historie odchodzą wraz z nimi, malarka chce je zebrać i zilustrować swoimi obrazami. Kama Kuik jest świetną organizatorką, bardzo płodną artystycznie i kreatywną. Trzy lata temu zorganizowała Festiwal Młodych Poznańskich Artystów – Berlinada 2007. Dzięki imprezie powstał cykl portretów pod tytułem Kobiety z tamtych lat, w których wyraźna jest inspiracja artystki filmami z okresu międzywojennego. W ramach Berlinady odbywały się też koncerty.

spotkanie przy portrecie W Polsce niełatwo jest pokazać obrazy mówiące o trudnych sprawach – ciągnie Kama Kuik. Mam cykl obrazów, które powstały, gdy odchodził mój tata. Osobom towarzyszącym odchodzeniu jest bardzo ciężko, szczególnie gdy nie mogą o tym rozmawiać, bo ludzie uciekają od rozmów o cierpieniu. Moim sposobem na radzenie sobie z tym było malowanie.

Każdy portret Kamy Kuik ma swoją historię, to opowieść o człowieku. W czasie powstawania obrazu można popijać kawę, czasami wzrok portretowanego przyciągnie przejeżdżający ulicą Fredry tramwaj albo syrena karetki pogotowia. W tej jednej sekundzie malarce wpada w oko jakiś niepowtarzalny grymas na twarzy modela i jest on niejednokrotnie uwieczniony na obrazie. W malowaniu portretu chodzi przecież głównie o spotkanie, stąd drugi człon nazwy „Pracownia Spotkań Portretowych”. Zwykle powstają trzy wersje portretu, każda różni się od siebie barwą, nastrojem czy grubością linii. – Niejeden z modeli z tych obrazów mógłby podpisać się pod słowami Karla Krausa, portretowanego przez austriackiego malarza Oscara Kokoschkę: „Jest możliwe, iż ci, którzy mnie znają, nie rozpoznają mnie na nim. Ale z pewnością będą mnie rozpoznawać ci, którzy mnie nie znają” – pisze w katalogu towarzyszącemu cyklowi Marta Smolińska-Byczuk.


16|

22 maja – 5 czerwca 2010 | nowy czas

kultura

SNY Michała Anioła Agnieszka Stando

W

sercu Londynu, przy ulicy Strand, tuż obok gmachu King’s College, znajduje się ogromny pałac zwany Somerset House. Latem wielki dziedziniec widoczny z ulicy kusi chłodem fantazyjnych fontann, zimą zaś zamienia się w ogromne lodowisko. Bliskie sąsiedztwo National Gallery na Trafalgar Square i innych turystycznie atrakcyjnych miejsc, takich jak Coven Garden czy Soho, sprawia, że Somerset House pozostaje często niezauważony przez turystów. W tym ogromnym pałacu regularnie są organizowane wystawy sztuki współczesnej, koncerty, spotkania literackie, pokazy mody. Jednak najbardziej znany jest z powodu mieszczącej się tam The Courtauld Gallery – niezwykle cennej, choć niewielkiej, stałej kolekcji sztuki, której kuratorem przez wiele lat był Polak prof. Jerzy Żarnecki, CBE. Zgromadzono tu rozmaite obiekty, od obrazów najsłynniejszych impresjonistów (m.in. Cézanne, Sisley, Monet), fowistów (Vlaminck ), słynnych Tancerek Edgara Degasa, prac Modigianiego, Matisse'a i Kandinskiego, poprzez dzieła Gainsborougha, Rubensa, Cranacha, Bruegela, niezwykłe okazy mebli i ceramiki sprzed 300 lat, po francuskie miniatury z kości słoniowej z XI wieku. Wszystko mieści się zaledwie w kilku salach i obejrzenie całej kolekcji podczas jednej wizyty nie stanowi problemu. Galeria szczyci się posiadaniem najważniejszej kolekcji rysunków, akwarel i grafik w Wielkiej Brytanii, m.in. takich twórców, jak Michelangelo, Rembrandt i Turner. The Courtauld Gallery regularnie organizuje też wystawy czasowe. Teraz, do 16 maja, możemy obejrzeć tu bezcenną kolekcję renesansowych rysunków. Wystawa nosi tytuł Dream, czyli Sen, po włosku Il Sogno. Prezentuje cykl prac Michelangela Buonarottiego (urodzonego w Toskanii w 1475 roku) po polsku zwanego Michałem Aniołem, jednego z najwybitniejszych twórców włoskiego renesansu – rysownika, malarza i genialnego rzeźbiarza mieszkającego i pracującego w Rzymie i we Florencji dla tak ważnych mecenasów,

jak papież Juliusz II i rodzina Medyceuszy. Buonarotti jest twórcą malowideł w Kaplicy Sykstyńskiej w Watykanie, rzeźb na Piazza Signoria we Florencji, słynnej Piety z białego marmuru, którą możemy zobaczyć w Bazylice św. Piotra w Rzymie. Pozostawił – podobnie jak Leonardo da Vinci – ogromną liczbę prac. Każda z nich – nawet te nieskończone, np. Niewolnik – jest niezwykłym dziełem, zadziwiającym ekspresją, a jednocześnie ujmującym klasyczną elegancją i wdziękiem. Na początku XVI wieku, kiedy w Italii artyści studiowali anatomię, rysując żywe modele pięknych młodzieńców i dziewcząt oraz antyczne posągi, w Anglii panowała jeszcze moda na jednowymiarowe, średniowieczne malarstwo dekoracyjne. Artysta mógł sobie pozwolić tylko na schematyczne, umowne pokazanie ludzkiego ciała, nie było jeszcze światłocienia, nie było perspektywy powietrznej toskańskich pejzaży i pląsających w teatralnych gestach postaci mitologicznych – ulubionego motywu świeckiego malarstwa włoskiego, jakże przydatnego w dekorowaniu magnackich pałaców. Moda na Italię dopiero się wykluwała. Cykl rysunków Il Sogno Buonarottiego powstał około 1533 roku, kiedy artysta był u szczytu sławy. Rysunki te były traktowane jako niezależne prace, nie były szkicami do malowideł i rzeźb – to nowość w traktowaniu rysunku. Właśnie wtedy zaczynało się zmieniać podejście do sztuki – z działalności rzemieślniczej wykonywanej na zamówienie w niezależny, „bezinteresowny” środek wypowiedzi. Michał Anioł chętnie rozdawał te niewielkie szkice przyjaciołom. Il Sogno jest zadedykowany młodemu rzymianinowi, Tommaso de’Cavalieri, z którym – jak czytamy w informacji o wystawie – artysta był związany uczuciowo. Z oryginalnych listów obu panów, które również możemy zobaczyć, wynika, że z wzajemnością. Tak powstał unikatowy cykl o tematyce mitologicznej. Najchętniej rysowane przez Buonarottiego postaci z mitologii greckiej, będące jednocześnie przedmiotem jego rozważań w listach do Tommaso i tematem jego liryk, to Faeton,Titios, Ganimedes oraz bachanalie. Renesansowy artysta i biograf Giorgio Vasari oceniał ten cykl jako niespotykane dotąd prace. Przyjaźń pomiędzy Giorgio Vasarim i Michałem Aniołem zaczęła się od prezentacji tych rysunków i trwała 30 lat, aż do śmierci Buonarottiego w 1564 roku. Rysunki ze Snu wkrótce stały się bardzo poszukiwane przez artystów i zbieraczy. Sposób przedstawiania modela i technika rysowania delikatną, wrażliwą kreską, sztyftem węglowym lub sepiowym

funkcjonują jako kanon w rysunku akademickim do dziś. Od wielu stuleci w szkołach artystycznych całej Europy i Ameryki studenci doskonalą rękę i oko według tego kanonu – rysunku klasycznego. Oprócz Snu w The Courtauld Gallery możemy zobaczyć kilka rysunków o tematyce zmartwychwstania Chrystusa, nad którymi również pracował wówczas Michał Anioł, oraz wybór alegorycznych kompozycji nieco późniejszych artystów, takich jak Albrecht Dürer i Andrea Mantegna. Ten zbiór nazwano Looking at Michelangelo, czyli Patrząc na Michała Anioła. Prace te wynoszą rysunek z techniki pomocniczej na poziom dzieła sztuki. Pokazują intelektualny kontekst renesansu. Te niewielkie rysunki są jak perełki myśli odrodzeniowej. Doskonała porcja sztuki klasycznej na sobotnie lub niedzielne popołudnie.

To już po raz czwarty Londyn będzie rozbrzmiewał chrześcijańskimi rytmami. Każda edycja festiwalu była wyjątkowa, ale w tym roku będzie on szczególny. W katastrofie pod Katyniem w tragicznych okolicznościach odeszło od nas dwóch wielkich orędowników i patronów Festiwalu Piosenki Religijnej. Dlatego tegoroczne spotkanie przede wszystkim będzie złożeniem hołdu Panu Prezydentowi Ryszardowi Kaczorowskiemu, który od samego początku sprawował honorowy patronat nad festiwalem, oraz Księdzu Proboszczowi Bronisławowi Gostomskiemu – wieloletniemu gospodarzowi festiwalowej parafii. Będziemy wspominać ich życie, entuzjazm, dobroć, radość oraz radosne chwile, kiedy byli pośród nas. Tradycyjnie festiwal powraca również do nauk naszego Wielkiego Papieża. Jakże aktualne są Jego słowa wzywające do odważnego dawania świadectwa. Dlatego nasza wiara, nadzieja, miłość, przyjaźn i radość będzie głośno wyrażana w najbardziej uniwersalnym języku świata – muzyce i śpiewie! W tym roku zaprezentują się bardzo ciekawe formacje muzyczne, między innymi z Putney, Balham, Blackhorse Road, Wilsden Green, Slough, Ilford, Angel, Hammersmith, a także z Coventry. Festiwal nie jest konkursem lub konfrontacją osiągnięć, nie mniej poziom artystyczny jest wysoki, a publiczność bardzo wymagająca. Poprzednie edycje festiwalu zgromadziły setki wiernych w różnym wieku i wielu narodowości. Tym razem nie może być inaczej – kościół pw. św. Andrzeja Boboli na Hammersmith szeroko otwiera drzwi dla wszystkich, którzy

chcieliby włączyć się do wspólnego muzykowania dla Pana Boga! Szczególnym akcentem IV Festiwalu Piosenki Religijnej – Londyn 2010 będzie zwrócenie uwagi na ogrom potrzeb i problemów, z jakimi nadal borykają się mieszkańcy miasta Miragoane na Haiti. Niemal 5 miesięcy po tragicznym trzęsieniu ziemi, które nawiedziło tamten kraj, większość ludzi nadal mieszka w namiotach, dzieci uczą się pod gołym niebem lub pod prowizorycznym zadaszeniem, a ich kościół nie nadaje się do użytku. Zespół Dei Trust, który jest pomysłodawcą i gospodarzem festiwalu, w ostatnich dniach stycznia zorganizował pamiętny Koncert dla Haiti. Dzięki wielu ludziom dobrej woli udało się uratować niejedno życie oraz pomóc wielu potrzebującym w zapomnianym, małym miasteczku nieopodal Port-au-Prince. Podczas festiwalu będzie można dowiedzieć się więcej na temat smutnej sytuacji mieszkańców Miragoane i ich opiekuna, dzielnego Padre Yvana, oraz wspomóc ich materialnie. Tegoroczny festiwal swoim honorowym patronatem objęli: Polska Misja Katolicka w Anglii i Walii oraz wdowa po Panu Prezydencie Ryszardzie Kaczorowskim Pani Karolina Kaczorowska. Wszystkich gorąco zapraszamy!

Dei Trust IV Fes tiwal Piosenki Religijnej – Londyn 2010 odbędzie się w sobotę, 5 czerwca o godz. 17.00, w polskim kościele pw. św. Andrzeja Boboli na Hammersmith (1 Leysfield Rd, W12 9JF ).


|17

nowy czas | 22 maja – 5 czerwca 2010

kultura

Narodziny poety Kto powiedział, że poezja jest podarunkiem wiosny życia, że nie ma szczerości w wierszach czterdziestoletnich i późniejszych debiutantów? Opinie takie wydawali m.in. Jan Parandowski, Wiktor Frantz, Melchior Wańkowicz, a z obszaru nam najbliższego, bo londyńskiego – Jerzy Pietrkiewicz i Józef Garliński. Jednak łatwe uogólnienia prowadzą często na manowce. Wiersze Aleksego Wróbla wymykają się utartym opiniom o późnych debiutach poetyckich. Niewątpliwie zrodziło je pragnienie odblokowania długo nieuświadamianych szczególnych dyspozycji i zdolności, które lęgły się u niego latami, by wreszcie trysnąć potężnym i świeżym źródłem poezji. Nie pisał wierszy w młodości ani rymowanek na specjalne okazje, dopiero gdy miał 54 lata – krótko po osiedleniu się w Londynie – obudził się w nim poeta. I to poeta liryczny. Nagle posypały się utwory, zrazu bez tytułów, krótkie, jakby nieśmiało proszące o uwagę czytelników, ale wyraziste w formie, z mocno zarysowanym podmiotem lirycznym dalekim od westchnień czy używania trudnej metafory, a skłaniającym się raczej w stronę liryki refleksyjnej. Kiedy w ubiegłym roku, w redakcji „Pamiętnika Literackiego” (wydawanego przez Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie) przejrzeliśmy około setki utworów Aleksego, uznaliśmy, że jest to materiał na debiutancki tomik poezji. Niestety, ze względu na skromne ramy półrocznika mogliśmy opublikować jedynie kilka wierszy, niemniej był to właściwy debiut poetycki Aleksego Wróbla (PL, t. XXXVII). Dla „Nowego Czasu” wybrałam kilka utworów przybliżających i charakteryzujących jego twórczość, a więc erotyki i lirykę komentarza spraw codziennych. Narodziny poety są porywającą przygodą dla niego samego, mam nadzieję, że staną się również dużym przeżyciem dla jego czytelników.

ANONIMOWY

DBAM...

DEMON

Zawieszony, między ojczyzną a krajem przystankiem, anonimowy, odzyskuję naturalną wrażliwość. Znów wierzę w szczerość uśmiechu mijanego przechodnia

Jestem twoim Aniołem Stróżem nr 2. Bez niebiańskiej szaty i prawa do bujania w przestworzach.

Między nami cisza. Słyszę tykanie zegara, szelest kartki, spadanie liści, słyszę swój oddech i bicie własnego serca.

Dbam... by nie było ci zimno, byś nie była głodna, byś nie była samotna. A nocą, kiedy śpisz, pasami tęczy jak wikliną wyplatam twoje sny. Ja – twój Przyjaciel Stróż.

To nie cisza. To demon. Pęta usta, by nie mówiły kocham. Pęta dłonie, by nie mogły pieścić. Pęta umysł, bym nie wiedział, jak przerwać.

BRAKUJE Noc. Nie śpię. Dolary, funty, plus nadpłacone do zwrotu, plus zwrot tego, co pożyczyłem, plus obiecany tysiąc. Równa się, brakuje. A może? Zwrot tego, co pożyczyłem, i ten obiecany tysiąc, funty i dolary, dodać zwrot nadpłaconego. Równa się, brakuje. A gdyby. Obiecany tysiąc, dodać.... plus.... Równa się, brakuje. Nie śpię. Muszę iść do lekarza od dobrego snu. Niech mi przepisze jakiś milion. Mogą być funty.

Regina Wasiak-Taylor

ALEKSY WRÓBEL

M u z y ko w a n i e b e z g r a n i c Na ten koncert czekałam z ogromną ciekawością. Folkowy zespół Trebunie Tutki, wraz z jamajskim Twinkle Brothers pojawił się po raz pierwszy od 1995 roku w Londynie za sprawą organizatorów-weteranów, czyli Mega Yoga. Muzykę Trebunich Tutków znam z wczesnej młodości i dziś, z perspektywy minionych lat, widzę jak ważną myzyczno-edukacyjną rolę ten zespół odgrywał. Ludowa muzyka, która nie cieszy się popularnością wśród młodzieży, zaprezentowana w tak oryginalny sposób zachęcała do sięgania do tradycji. Pomimo iż koncert Jazz Café w Camden town rozpoczął się z lekkim opóźnieniem, publiczność natychmiast o tym zapomniała, gdy tylko muzycy pojawili się na scenie wypełnionej po brzegi sali i wręcz podskoczyła wraz z pierwszymi rytmami. Muzyka porwała i mnie, i zatraciłam się nie zwracając nawet uwagi, że słynny ludowy utwór W murowanej piwnicy przybrał aranżację typową dla reagge. Na scenie wokalista zespołu Twinkle Brothers, Norman Grant oraz Krzysztof Trebunia na przemian przemawiają do tłumu niczym wodzireje, po czym Krzysztof wziął do ręki napierw skrzypce, a później flet góralski, „dowodzenie” przejął Norman i śpiewając nawiązał świetny kontakt z publicznością. W Jazz Café w Camden Town tłum ludzi w różnym wieku, różne pokolenia różnej narodowo-

Krzysztof Trebunia i Norman Grant po koncercie w Jazz Café w Camden Town

ści. Muzyka Trebunich Tutków i Twinkle Brothers zdaje się brzmieć naturalnie, jakby utwory od zawsze tworzyły integralną całość, a nie były wynikiem połączenia dwóch różnych stylów z dwóch różnych części świata – muzyka polskich górali i jamajskich rastamanów tworzą jedną, oryginalną całość, bo przecież muzyka nie zna granic! Ze sceny oprócz dźwięków płynęła również mądrość słowa: jo cłek wolny – śpiewają Tutki, a Twinkle Brothers – don’t forget Africa, Ethiopia.

Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że te dwa zespoły to zupełnie inne światy, gdyż reprezentują dwa tak odległe kraje i kultury, ale jednak, gdy bardziej się przysłuchać, wyraźne staje się to, o czym śpiewają z czego czerpią swe muzyczne inspiracje, a – jak sami mówią – śpiewają o tematach ważnych dla rastamanów i górali, które często traktują o wolności, kulturowych korzeniach oraz sprawiedliwości. Wydawało mi się, że już nic mnie nie zasko-

czy, a tymczasem podczas jednego z utworów pojawia się góralski taniec, najpierw w wykonaniu Krzysztofa Trebuni, potem Normana Granta, a później również Ani – jedynej kobiety w zespole. Publiczność szalała, a jakby tego było mało, to w następnych utworach Krzysztof Trebunia znów wyskoczył do tańca, tym razem z Janem Trebunią i wspólnie zaprezentowali góralski taniec, tym razem wraz z publicznością, do której zeszli ze sceny. Oklaski wraz z gwizdami w stylu góralskim nie ustawały, a koło tańczących ciągle się powiększało. Koncert był niewątpliwym sukcesem, lecz nie tylko z powodu muzyki, ale też od strony organizacyjnej Mega Yogi, która podjęła się zorganizowania tego koncertu oraz trasy zespołu na terenie UK. Za Mega Yogą kryją się dwaj skromni ludzie: Przemek i Marcin. Na swym koncie mają ponad sto koncertów w Londynie oraz w takich miastach, jak: Edynburg, Birmingham, Manchester, Cardiff, Bristol, Peterborough, Southampton, Blackpool, Dublin, Galway, Limerick. Promując ciekawe zjawiska muzyczne, nie ograniczają się do jednego gatunku, bo – jak sami mówią – celem działalności Mega Yogi jest zaprezentowanie brytyjskiej publiczności barwnej polskiej sceny muzycznej.

Joanna Buchta


18|

22 maja – 5 czerwca 2010 | nowy czas

podróże w czasie i przestrzeni

Morze jedyną dobrą rzeczą łączącą Francuzów i Anglików? Dominika Brodowska

N

arody, które dzieli niewielka odległość lub granica, łączy też specyficzny rodzaj więzi. Historia ich stosunków obfituje w wojenne konflikty, a w umysłach zwykłych obywateli funkcjonują negatywne stereotypy. Często mogą być one uśpione, ale wracają w konkretnych okolicznościach – przed i w trakcie ważnych meczy piłkarskich, we wzajemnych relacjach w czasie sezonów turystycznych i podczas narodowych uroczystości upamiętniających wojny. Antypatii, jaką niektórzy Polacy żywią do Niemców i odwrotnie, nie da się wykorzenić. Zbyt wiele się wydarzyło na gruncie polityczno-historycznym, zbyt wiele wpojono w dzieciństwie nieprzyjaznych obrazów, by wszyscy zaczęli się wzajemnie lubić. Podobnie działo się po dwóch stronach kanału La Manche.

wojNy i podboje zrobiły swoje Kiedy w V wieku Brytania wyzwoliła się spod panowania Rzymu, zaczęła być nękana najazdami plemion germańskich i Wikingów. Ostatni atak nastąpił w 1066 roku, kiedy normandzki książę Wilhelm pokonał Anglików w bitwie pod Hastnigs i mianował się królem Wilhelmem I. Normańska inwazja zapoczątkowała setki lat antagonizmów, rywalizacji, konfliktów i niesnasek w stosunkach między Anglią i Francją. W XI wieku, w wyniku normańskiego najazdu, Anglia stała się przedłużeniem Normandii. W 1259 roku Henryk III i Ludwik IX podpisali traktat paryski, który – co było jego najważniejszym aspektem – potwierdził status królów angielskich jako wasali, zmuszając ich do składania hołdu lennego królom francuskim. W 1337 wybuchła wojna stuletnia między Anglią i Francją, zapoczątkowana przez angielskiego króla Edwarda III, który domagał się francuskiej korony. Dzięki Joannie D’Arc Francja została uwolniona od Anglików. Wieśniaczka, skazana przez sąd angielski na spalenie na stosie za głoszenie herezji, do dziś jest symbolem wrogości wobec Anglików. Angielska okupacja Francji skończyła się, gdy wyspiarze przegrali bitwę pod Formigny w 1450 roku, a z nią stracili Normandię. Potem ponieśli porażkę w Bordeaux w 1453 roku i dwa kraje wreszcie zostały oddzielone. Wojna stuletnia została zakończona bez zawarcia żadnego traktatu pokojowego, a królowie angielscy jeszcze długo po jej zakończeniu nosili tytuł królów francuskich.

to jest NieNawiść, to Nie jest kochaNie – Wiesz czemu lubię tego gościa? – Paul, trzydziestoletni Anglik, pyta się mnie w czasie spaceru po Trafalgar Square. – Bo zabijał Francuzów – dostaję zwięzłą odpowiedź. Admirał Nelson, bohater wojen napoleońskich, pałał nienawiścią do Francuzów i swoim aspirantom nakazywał również ich nienawidzić jak „samego diabła”. Z takim nastawieniem udało mu się pokonać Francuzów w bitwie pod Trafalgarem w 1805

roku. Ważnym etapem były walki o strefy wpływów na świecie, które toczyły się w koloniach obydwu krajów (Kanada, Karaiby, Afryka). Potem rozpoczęły się wojny o strefy wpływów w Europie. Klęska Napoleona pod Waterloo w 1815 roku jest krwawą plamą w historii obydwu narodów. Francuzom, jako obcym, Anglicy przypisywali dziwne cechy fizyczne. Ofiarą szyderczych uwag często stawał się Napoleon. W brytyjskich karykaturach był przedstawiany jako pigmej o żółtej skórze i ogromnym nosie. Jakież było zdziwienie kapelana brytyjskiej ambasady, który przybywszy do Paryża, zobaczył, że Napoleon był „dobrze zbudowany i przystojny”. Angielskie media rozpowszechniły mylny wizerunek Bonapartego. W relacji z „Morning Post” z 22 lutego 1803 roku napisano, że to postać „trudna do zaklasyfikowania, pół Europejczyk, pół Afrykańczyk, śródziemnomorski Mulat”. Na początku XX wieku, kiedy wyjazdy stały się kosztowną formą przyjemności, Anglicy zwyczajowo zaczęli spędzać wakacje we Francji. Paryż przyciągał ludzi z wyższych sfer, łącznie z brytyjską rodziną królewską. Przez ten bliższy i systematyczny kontakt Francuzi wzmocnili swoje uprzedzenia do Anglików. Komentowali ich brak stylu, jeśli chodzi o ubiór, i fizyczną nieproporcjonalność, a także obżarstwo i nieeleganckie maniery.

żaba i żabojad W średniowieczu angielscy żołnierze, plądrując północną Francję, z przerażeniem odkryli, co jedli francuscy chłopi. W związku z tym nazwali ich żabami. W czasie I wojny światowej porozu-

mienie Entente Kordiale uczyniło z Anglii i Francji sprzymierzeńców. Jednak angielscy żołnierze walczący na froncie zachodnim przekonali się o „przyjaźni” ze strony francuskich chłopów, których mieli ochraniać. Chłopi byli gotowi obrabować swoich obrońców z żołdu w zamian za jajko. Po zakończeniu wojny Robert Graves (wraz ze zdemobilizowanymi oficerami piechoty w Oksfordzie) powiedział: „Nigdy więcej wojny, chyba że z żabojadami! Jeśli wylądujemy we Francji, zaciągam się natychmiast!”. Pisarz George Orwell, poszukując stereotypów, analizował czasopisma dla chłopców z początku XX wieku. W tygodniku „Gem” z 1939 roku Francuzi nadal byli nazywani żabojadami oraz przedstawiani w dowcipach rysunkowych ze spiczastą bródką i w bryczesach. Obsceniczne rysunki Anglicy nazywali francuskimi pocztówkami, korzystanie z usług prostytutek braniem lekcji francuskiego, a zarażenie się w ich wyniku syfilisem – francuską chorobą, francuską ospą lub otrzymaniem francuskiego komplementu. Anglicy przepraszali za posługiwanie się przekleństwami, mówiąc – proszę wybaczyć moją francuszczyznę (podobno John Major użył tego wyrażenia w latach 90.); nieusprawiedliwioną nieobecność nazywali zaś francuskim urlopem. Epitety odzwierciedlały konflikty w całej Europie, a ponieważ Francuzi są odwiecznymi wrogami Anglików, to naturalnie wzbogacały obydwa języki. Francuzi utworzyli: le vice anglais (angielska przywara), określając tak biczowanie; les Anglais ont debarque (Anglicy przybyli) oznaczało menstruację, filer a l’anglaise (wyjść po angielsku), pojawiło się też damne comme un Anglais – przeklęty jak Anglik. W latach 30. XX wieku popularne było powiedzenie egoiste comme un Anglais, co znaczyło egoista jak Anglik. We współczesnych czasach integracja obu narodów także nie należała do najłatwiejszych. Strach prezydenta Charlesa de Gaulle’a przed osłabieniem rolniczych interesów Francji spowodował dwukrotny sprzeciw wobec akcesji Wielkiej Brytanii do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Przez zatargi o wysokość składek do budżetu, dostęp do łowisk, obawę Wielkiej Brytanii przed wybiciem się francusko-niemieckiego eurolidera zrodził się sceptycyzm Brytyjczyków wobec Unii Europejskiej. Jednak politycy robią wszystko, aby dojść do konsensusu i Europa była ponad podziałami. Trafnie ujął to były francuski minister kultury Maurice Druon w swojej wypowiedzi w 1983 roku: „elity obu krajów mają skłonność do tego, by się nawzajem podziwiać, narody, by sobą nawzajem pogardzać”.

Na początku XX wieku, kiedy wyjazdy stały się kosztowNą formą przyjemNości, aNglicy zwyczajowo zaczęli spędzać wakacje we fraNcji. paryż przyciągał ludzi z wyższych sfer, łączNie z brytyjską rodziNą królewską. przez teN bliższy i systematyczNy koNtakt fraNcuzi wzmocNili swoje uprzedzeNia do aNglików. komeNtowali ich brak stylu, jeśli chodzi o ubiór, i fizyczNą NieproporcjoNalNość, a także obżarstwo i NieelegaNckie maNiery.


|19

nowy czas | 22 maja – 5 czerwca 2010

podróże w czasie i przestrzeni

Gdzie się podziali marokańscy Żydzi?

Włodzimierz Fenrych

F

ez el-Dżdid znaczy Nowy Fez, a nazywa się tak dlatego, że został zbudowany dopiero w XIII wieku. Jego starsza część, zwana Fez el-Bali, powstała już w VIII wieku, ale w XIII wieku trzeba było gwałtownie rozbudować miasto ze względu na falę uciekinierów z Andaluzji zajętej właśnie przez arcykatolickiego króla Kastylii. Marokańscy władcy z dynastii Merenidów zbudowali dla tych uciekinierów nowe miasto, odległe od Starego Fezu o paręset metrów, ale otoczone odrębnym murem. Trochę tak jak polski król Kazimierz, który dla żydowskich uciekinierów z Niemiec zbudował osobne miasto odległe również o paręset metrów od starego Krakowa. Zbieżność jest tym większa, że dużą część Fez el-Dżdid stanowi Mella, czyli dzielnica żydowska. Starszy o parę stuleci Fez el-Bali jest pełen zabytków, przy których Fez el-Dżdid blednie, jednakże do Melli wabią turystów zabytkowe synagogi. Najstarsza, o nazwie Ibn Danan, pochodzi z XVII wieku. Niewiele jest na świecie synagog

star szych, a do brze za cho wa nych, w Ma ro ku ta jest nie wąt pli wie naj star sza. Nie jest to im po nu ją ca ar chi tek tu ra – wbu do wa na w cia sną za bu do wę arab skie go mia sta, na pię trze do mu za miesz ka łe go obec nie przez mu zuł ma nów, z ze wnątrz w ogó le jej nie wi dać. Miesz ka ją ca tam ro dzi na za drob ną opła tą chęt nie wpusz cza do środ ka i wszyst ko po ka zu je. We wnę trzu za cho wa na jest ar ka ze zwo jem To ry, po prze ciw nej stro nie znaj du je się sto sun ko wo skrom na bi ma, na pię ter ku ba bi niec, a w piw ni cy my kwa – ba sen pe łen wo dy (obec nie ra czej męt nej). Naj star sza sy na go ga jest sto sun ko wo mło da, ale wia do mo, że Ży dzi by li w pół noc nej Afry ce od bar dzo daw na. Za cho wa ne do ku men ty su ge ru ją, że Tal mud do tarł do Eu ro py wła śnie za po śred nic twem Afry ki. Tal mud po wstał u schył ku sta ro żyt no ści w Ira ku, któ r y wów czas był czę ścią Im pe rium Per skie go, a więc po za za się giem chrze ści jań skie go w tym cza sie Rzy mu. Jest to bar dzo zło żo ne dzie ło li te rac kie, któ re się for mo wa ło w cią gu kil ku po ko leń w efek cie dys ku sji w ży dow skich ośrod kach w Ira ku. Bo daj naj waż niej szym z tych ośrod ków by ła Pum be di ta (dzi siej sza Fal lu dża). Pod ko niec X wie ku (czy li gdy w Pol sce rzą dził Miesz ko I) na czel nym ra bi nem Pum be di ty był Rav Sze ri ra Ga on. W tym cza sie Irak już daw no nie był per ski, lecz mu zuł mań ski, po dob nie jak ca ła pół noc na Afry ka oraz więk sza część Hisz pa nii. Naj więk szym mia stem pół noc nej Afry ki był wte dy Ka iro uan le żą cy na te re nie dzi siej szej Tu ne zji; na czel nym ra bi nem te go mia sta był Ja kob ben Nis sim. Za cho wa na do dziś ko re spon den cja mię dzy ty mi ra bi na mi sta no wi kla sycz ne źró dło hi sto rycz ne do ty czą ce

za rów no po wsta nia Tal mu du, jak i je go roz prze strze nia nia się. Ja kob ben Nis sim py tał Ga ona Sze ri rę o to, kto na pi sał Tal mud, z cze go wy ni ka, że w Ka iro uanie Tal mud funk cjo no wał w owym cza sie ja ko do ku ment pi sa ny oraz że był jesz cze ta ką no wo ścią, iż w odłe głych kra jach szu ka no in for ma cji na te mat je go pro we nien cji. Naj wy raź niej Ży dzi w Ka iro uanie by li świa do mi, że Tal mud po wstał w Ira ku. Ga on Sze ri ra swą od po wiedź za warł w ob szer nym li ście, któ ry dziś sta no wi pod sta wę na szej wie dzy na te mat po wsta nia Tal mu du. To Sze ri ra wpro wa dził po dział twór ców Tal mu du na po ko le nia: wcze śniej sze po ko le nie Tan na im – twór ców Misz ny, oraz póź niej sze po ko le nia Amo ra im – twór ców Ge ma ry. Sam Sze ri ra na le żał do po ko le nia Ga onim, któ re mia ło prze ka zy wać Tal mud na stęp nym po ko le niom. Co cie ka we, Sze ri ra twier dził, iż Tal mud jest dzie łem prze ka zy wa nym ust nie, a nie pi sa nym. To by su ge ro wa ło, że ta kie by ło ro zu mie nie Tal mu du wśród Ży dów Ira ku w je go cza sach oraz że je śli ist nia ły pi sa ne wer sje, trak to wa ne by ły ja ko po moc mne mo tech nicz na. Jed nak że wów czas epo ka prze ka zy wa nia ust ne go do bie ga ła koń ca. Licz ba Ży dów w Ira ku ma la ła – w pew niej mie rze ze wzglę du na na wró ce nia na is lam. Co cie ka we, mniej wię cej w tym sa mym cza sie po wsta ły w Ira ku szko ły pra wa is lam skie go, któ re rów nież opie ra ły się na tra dy cji ust nej, ty le że do ty czą cej ży cia Ma ho me ta. Wła śnie w tym okre sie mu zuł mań ska tra dy cja – czy li sun na – by ła spi sy wa na w wiel kie księ gi ha di sów. Nie wy klu czo ne, że ta kie po dej ście do tra dy cji ust nej by ło wy ni kiem na wró ceń uczo nych Ży dów, któ rzy zmie ni li wy zna nie, lecz nie zmie ni li spo so bu my śle nia. Oczy wi ście, nie wszy scy Ży dzi się na wra ca li, ale i ci, któ rzy po zo sta li przy wie rze, zmie nia li co dzien ny ję zyk i za czy na li mó wić po arab sku, tak jak resz ta lud no ści kra ju. Ję zyk ara mej ski, któ rym jest spi sa na więk szość Tal mu du, sta wał się ję zy kiem ob cym, a za pa mię ta nie ob co ję zycz nych tek stów jest znacz nie trud niej sze. Uwa ża się, że Tal mud do tarł przez pół noc ną Afry kę do Hisz pa nii, bę dą cej rów nież pod wła dzą mu zuł ma nów, a stam tąd do chrze ści jań skiej Eu ro py. Wia do mo, że ży ją cy w XI wie ku fran cu ski ra bin zna ny ja ko Ra szi, któ ry był ży dow skim od po wied ni kiem To ma sza z Akwi nu, stu dio wał za rów no pi sma ra bi nów ba bi loń skich, jak i tych z Ka iro uanu. Wia do mo też, że rów nież w Eu ro pie Za chod niej Tal mud w tym okre sie nie był uwa ża ny za tekst, w któ rym nie moż na nic zmie nić. Sam Ra szi wpro wa dzał po praw ki, uwa ża jąc, że ko pi ści ro bi li błę dy przy prze pi sy wa niu księ gi. Eu ro pej skich Ży dów dzie li się zwy kle na dwie gru py – Asz ke na zim oraz Se fa ra dim. Asz ke na zim pier wot nie miesz ka li głów nie w Niem czech i mó wi li na co dzień dia lek tem nie miec kim. Z cza sem, w wy ni ku prze śla do wań w Niem czech, prze nie śli się do Pol ski, któ ra na le ża ła do kra jów, gdzie to le ran cja re li gij na by ła jed nym z fi la rów po li ty ki we wnętrz nej. Se fa ra dim miesz ka li w Hisz pa nii i mó wi li ję zy kiem zwa nym la di no bę dą cym dia lek tem hisz pań skim. Mu zuł mań skie kró le stwa Pół wy spu Ibe ryj skie go rów nież na le ża ły do kra jów to le ran cyj nych, dla te go też kul tu ra ży dow ska mo gła tam roz kwi tać. To stam tąd po cho dził Moj żesz Maj mo ni des, bo daj naj więk szy ży dow ski fi lo zof. Jed nak że mu zuł mań ska An da lu zja stop nio wo by ła pod bi ja na przez ka to lic kie kró le stwa z pół no cy, a ar cy ka to lic cy kró lo wie Ka sty lii by li znacz nie mniej to le ran cyj ni. Już w XIII wie ku za czę ła się emi gra cja, a pod ko niec XV wie ku za rów no mu zuł ma nom, jak i Ży dom da no do wy bo ru – na wró ce nie, emi gra cja al bo stos. Część Se fa ra dim wy je cha ła wte dy do Ho lan dii i An glii, znacz nie więk sza gru pa do Tur cji, ale Ma ro ko by ło naj bli żej. A sto li cą Ma ro ka był wów czas Fez. Ten no wy. Sy na gog w dziel ni cy Mel la jest wię cej, ale tyl ko dwie są udo stęp nio ne do zwie dza nia. Ibn Da nan tak jest za cho wa na, jak po win na wy glą dać uży wa na sy na go ga, na to miast sy na go ga Em Ha ba nim sta no wi mu zem pa mią tek po tych, któ rzy wy je cha li. Obec ny ku stosz, ra bin Ed mond Gab bai, chęt nie po tym mu zeum opro wa dza. Ofi cjal ną po li ty ką

››

Rabin Edmond Gabbai, kustosz synangogi Em Habanim, będącej muzeum pamiątek po tych, którzy wyjechali; z lewej: Bima w synagodze Ibn Danan; poniżej: z ̇ydowski cmentarz w Fezie.

ma ro kań skie go rzą du jest to le ran cja re li gij na, ale naj wy raź niej tu tej si Ży dzi nie cze ka ją, aż po li ty ka się zmie ni i upodob ni do tych pro wa dzo nych w in nych kra jach arab skich. Pół wie ku te mu w Fe zie miesz ka ło kil ka dzie siąt ty się cy Ży dów, obec nie zo sta ło za le d wie pa rę set. Od mo men tu po wsta nia Izra ela wy jeż dża ją gdzie się da – do Ame ry ki, Eu ro py, w tym rów nież do Hisz pa nii. Bo jak wia do mo – to le ran cja ko łem się to czy. Obok sy na go gi Em Ha ba nim jest wiel ki cmen tarz, po ma lo wa ne na bia ło gro by ra żą w oczy w zwrot ni ko wym słoń cu. Na gro bach są na pi sy he braj skim pło my ko wym al fa be tem. Zu peł nie jak w Pol sce.


20|

22 maja - 5 czerwca 2010 | nowy czas

ludzie i miejsca Fot. Grażyna Maxwell

Kto z kim przestaje… Z zimowej hibernacji wprost na majówkę z poezją Klubu Przyjaciół Sceny Poetyckiej, w sobotnie popołudnie 15 maja. Słowo przyjaźń i krąg przyjaciół, do których odwołuje się Scena Poetycka, mają trochę starodawny wydźwięk. Już Arystoteles rozstrząsał znaczenie przyjaźni i stawiał ją za główny cel życia: „Bez przyjaciół nikt nigdy nie mógłby pragnąć żyć, chociażby posiadał wszystkie inne dobra”. To uczucie nie ma w sobie nic z raptowności, budzi się i dojrzewa dopiero po pewnym okresie oswojenia i znajomości. Nie przez przypadek Regina Wasiak-Taylor powołała Klub Przyjaciół Sceny Poetyckiej, lecz by ratować teatr poezji. Majowe spotkanie nie odbyło się pod rozłożystym dębem ani na zielonej trawie, lecz w restauracji „Łowiczanka” w POSK-u, gdzie przy lustrach w złotych ramach, pianinie i na białych obrusach częstowano nas poetyckimi kanapkami i ciastem. Regina zapewniła nas, że „będziem jedli, będziem pili, będziewa się weselili”. Nie był to również ani piknik, ani nabożeństwo majowe. Helena Kaut-Howson zamiast odmówić Litanię Loretańską, udzieliła nam wielu błogosławieństw własnego autorstwa. A lista była długa. Mówiła o efemerycznej formie teatru w ogóle i szlachetnej formie teatru czytanego, który ma bogatą tradycję. – My, tu w Londynie, jesteśmy mniej snobistyczni i wolimy nazwę Scena Poetycka aniżeli Salony Poezji albo obiady czwartkowe jak u króla Stasia. Nie chcemy być i nie jesteśmy – mówiła – rywalem dla ZASP-u, jesteśmy nieza-

leżni i to, co robimy, wynika z miłości, a nie z zazdrości. Pani Helena podkreśliła, że kunszt aktora marnieje, jeśli go się nie ćwiczy, jeśli ciągle nie rozwija się sposobu mówienia, a zwłaszcza mówienia poezji. Dla aktora i jego rzemiosła obecność na scenie jest nieodzowna. Choć historia Sceny Poetyckiej jest krótka, to dorobek jej jest spory i zróżnicowany, a obecni na spotkaniu aktorzy przypomnieli wybrane „numery” z byłych programów. Helena Kaut-Howson gorąco zwracała się do zebranych przyjaciół o uwagi, opinie, pomysły, które należało zapisać na kartce papieru. – Chcemy być pomostem pokoleniowym, regularnym dostawcą kultury, chcemy robić programy dla dzieci i dorosłych oraz promować popularną poezję śpiewaną, kabaretową, a także... i tutaj zaczęła się dopiero uczta… poezji erotycznej, frywolnej, która ani nie kala świętości, ani też nie epatuje nikogo nieprzyzwoitością. Jurek Jarosz, który zaszczycił swoją osobą majówkę Sceny Poetyckiej, dostarczył nam nie tylko powodów do śmiechu, ale też wylał kubeł zimnej wody na niektóre pomysły, zaczynając od formy ulotki o Chopinie na nadchodzący spektakl, którą nazwał nekrologiem, a nie zachęcającym zaproszeniem. Wyglądał uwodzicielsko u boku pięknej Heleny i jest nadzieja, że będzie to już jego stałe miejsce. Pièce de rèsistance majówki w „Łowiczance” były niekończące się zaloty Żurawia i Czapli. I choć Helena dosłownie powaliła nas swoim kunsztem aktorskim, to jednak nic nie wskórała u

Jurek Jarosz wyglądał uwodzicielsko u boku pięknej Heleny i jest nadzieja, że będzie to już jego stałe miejsce

Wojtka Piekarskiego i „dalej sobie tak człapie” ze swoimi matrymonialnymi planami. Joasia Kańska w wiosennym, landrynkowym stroju wzruszała nas (i siebie) do łez, a Konrad Łatacha przypomniał ballady lwowskie przy wielkim aplauzie publiczności. Jeśli wśród prawdziwych przyjaciół Sceny Poetyckiej są takie osoby, jak pianista Zbigniew Choroszewski – skromny i oddany, o wielkim sercu i talencie, czy Marysia Drue – bohaterka ostatniego spektaklu, który był ukoronowaniem działalności Sceny Poetyckiej, to zespół będzie żył długo. Nieobecni, acz usprawiedliwieni, byli z nami myślami i przesłali życzenia. Ewa Kwaśniewska rozbawiła nas wesołą rymowanką, a Janusz Guttner błagał (aż z Warszawy), by nie czytać (bez niego) niecenzuralnych wierszy.

Wiele organizacji często zaczyna swoją opowieść: gdybyśmy tylko mieli wystarczające fundusze... Pani Helena w swoim majówkowym przesłaniu powiedziała coś zgoła rewelacyjnego: – Żyjemy już wystarczająco długo, aby wiedzieć, jak ogromną rolę odgrywają dobre chęci, a jak niewielką tak zwane przesłanki materialne. Niech mnie więc przypadnie w udziale zawyrokować, że powodzenie Sceny Poetyckiej nie zależy wyłącznie od pieniędzy, ale przede wszystkim od serca i wkładu pracy jej opiekunów: Heleny Kaut-Howson, Reginy Wasiak-Taylor, przyjaciół i sympatyków zespołu oraz miłości naszych londyńskich artystów i do sztuki, i do widza.

Grażyna Maxwell Fot. Alex Sławiński

Poniższą bAJkę dedykuJemy wszystkim dzieCiom, mnieJszym i większym, z okAzJi PrzyPAdAJąCego wkrÓtCe międzynArodowego dniA dzieCkA

Czapla i żółw W ogromnym parku, gdzie rosla trawka, Krzaczki i drzewka... Była sadzawka. A na sadzawce była wysepka. Na nią turyści sypali chlebka, By ptactwo wodne, co się tam mnoży, Mogło w spokoju starości dożyć. U brzegu wyspy kłoda leżała. Na niej zwierzyna się wygrzewała. Były tam kaczki, były tam gąski, Łyski, żurawie oraz kokoszki. Żyły tam w tłumie, niczym w komunie. Bo żyć inaczej kwoka nie umie. W początku maja, na tejże kłodzie (Co zauważył pewien przechodzień), Żółw raz swój plastron (skorupę) złożył. Był to żółw stary: setki lat dożył. Lecz mimo że lat przeżył już wiele, Umysł miał sprawny: był myślicielem. I wolną myślą parał się co dzień, Grzejąc swe stare kości na kłodzie. Tak się złożyło, że obok żółwia Czapla przysiadła. Smukła i dumna. Złożyła skrzydła, schyliła glowę I rozpoczęła z żółwiem rozmowę: – Piękną pogodę niebo nam zsyła. To zawsze w łowach nam czaplom sprzyja. Ryby rzucają się w ciepłej wodzie. Uwielbiam łowić przy tej pogodzie. Lubię, gdy łatwe są polowania. Żółw odrzekł na to: – Słońce zasłaniasz.

Autor spotkał czaplę i żółwia podczas spaceru w Chiswick Park

Czapla pozycję swoją zamieniła I do tematu ryb powróciła. – Dobrześ rzekł żółwiu. Ryby nie lubią, Gdy się zasłania słońce zbyt długo. Bo ryba robi się podejrzliwa. Widząc cień czapli, szybko odpływa. A gdy odpłynie, to nici z łowów. Więc się chwytają czaple sposobów Różnych, gdy na łów się wybierają. Nad brzegiem stają, w tło się wtapiają... Słowem – udają, że ich tam nie ma. Do ryb z pomysłem podchodzić trzeba. Żółw, co się dotąd nie ruszał wcale, Uniósł swą głowę i wolno rzekł: – Ale...

Lecz czapla jakby go nie słyszała, Bo mowy swojej nie przerywała: – Czaple, by rybę móc upolować, Potrafią pół dnia stać i czatować. I godzinami spoglądać w wodę, Wodząc za swoją zdobyczą dziobem. Bo wszyscy wiedzą, że czapla siwa Umie być bardzo, bardzo cierpliwa. Żółw się uśmiechnął do niej serdecznie. Znów chciał jej przerwać, lecz bezskutecznie. Bo ona nadal w swym podnieceniu Mówiła tylko o ryb łowieniu. I rybołóstwa dawała lekcję, Wciąż za nic mając jego obiekcje.

– Ze wszystkich stworzeń (to chyba wiecie), Czapla najlepszym łowcą na świecie. Ty jesteś mądry i mnie rozumiesz, Że będąc czaplą, wiem, o czym mówię. Stojąc tu, mogę rzec uroczyście, Że ptaki w łowach przewyższam wszystkie. To słysząc, stary żółw nie wytrzymał. Rzekł: – Już to słyszałem, że czapla siwa Rybę pochwycić umie wspaniale. Lecz mnie ten temat nie kusi wcale. Niechże więc czaple czym chcą, to słyną. Po czym zlazł z kłody i w dal odpłynął.

Alex Sławiński


|21

nowy czas | 22 maja - 5 czerwca 2010

co się dzieje wystawy The Photographers’ Gallery Projekt pod nazwą freshfacedandwildeyed2010 prezentuje nowe talenty fotograficzne tegorocznych absolwentów brytyjskich uczelni. Wśród nich znalazła się Polka Alicja Dobrucka. Wystawa ta jest wyróżnieniem dla autorów prac, ponieważ kandydaci musieli przejść przez dokładną selekcję pod okiem surowych jurorów, w składzie których byli artyści oraz krytycy. Fotografie Alicji wzbudzają wiele emocji, czasem nawet głęboko poruszają... Trzeba je zobaczyć! Więcej na temat prac artystki na stronie: www.alicjadobrucka.com. Do 6 czerwca Wstęp bezpłatny The Photographers’ Gallery 16-18 Ramillies Street, W1F 7LW www.photonet.org.uk The Unit Gallery W Unit 24 Gallery od 3 czerwca Marek Borysiewicz zaprezentuje swe fotografie na wystawie zatytułowanej City 4. Wystawa jest częścią projektu, który prezentuje 14 europejskich miast, wśród nich oczywiście Londyn. Od 4 do 16 czerwca Wstęp bezpłatny 24 Great Guildford Street SE1 0FD www.unit24.info Voyeurism, Surveillance and the Camera Tym razem Tate Modern przedstawia wystawę fotografii nieoficjalnej, zrobionej z ukrycia. W dzisiejszych czasach, żyjąc w metropolii, takiej

jak Londyn, jesteśmy obserwowani 24 godziny na dobę. Gdziekolwiek się udamy, towarzyszą nam sztuczne oczy, które skrupulatnie kodują i zapisują każdy ruch. Wystawa Voyeurism, Surveillance and the Camera pokazuje 2500 zdjęć, tak zwanych nieoficjalnych, które z różnych przyczyn dotychczas nie były prezentowane. Od 28 maja do 3 października Bilety: £10 Tate Modern Bankside, SE1 9TG www.tate.org.uk Irena Anders. Moja wielka droga Wystawa fotograficzna poświęcona Irenie Anders Do 11 czerwca od poniedziałku do piątku w godz. 11.00 - 18.00 w soboty i niedziele – wizyty umówione telefonicznie Studio Sienko Gallery 57A Lant Street London SE1 1QN Tel. 020 7403 1353

nadzwyczajne wydarzenie muzyczne!!! Nigel Kennedy’s Polish Weekend at Southbank, 29-31 maja, www.southbankcentre.co.uk SOBOTA, 29 MAJA Majewski and Friends

Polish, world music, jazz and original compositions! Aneta Barcik – vocal Dhevdas Nair – santur, piano, perc. Wonderful atmosphere in the club, beautiful venue set in the heart of London, just at the legendary Tower Bridge! 28 May, doors open 8.30 pm, concert starts 9 pm, entry £8 BVL Club of The Don Restaurant 224A Tower Bridge Road, SE1 2UP

Zakopower

godz. 17.00 Bilety: £5, £11, £15, £20 Queen Elizabeth Hall, www.southbankcentre.co.uk/find/music/gigs-contemp orary/tickets/zakopower-52575 Nigel Kennedy Orchestra of Life

Bach i Ellington godz. 19.30 Bilety: £9-38 Royal Festival Hall

spotkania Piotr Wyleżoł Quintet

godz. 14.00 Bilety: £5 Purcell Room, www.southbankcentre.co.uk/find/music/gigs-contempora ry/tickets/piotr-wylezol-quintet-52595 Kroke and Nigel Kennedy

godz. 16.00 Bilety: £5, £9, £11, £14, £18, £24 Queen Elizabeth Hall, www.southbankcentre.co.uk/find/music/gigscontemporary/tickets/kroke-and-nigel-kennedy-52600 Nigel Kennedy's World Cup Project

Olga Tokarczuk in conversation with Rosie Goldsmith at the London Review Bookshop

PONIEDZIAŁEK, 31 MAJA Anna Maria Jopek

godz. 13.00 Bilety: £9, £11, £14, £18, £25 Qeen Elizabeth Hall, www.southbankcentre.co.uk/find/music/gigs-contemp orary/tickets/anna-maria-jopek-46854 Nigel Kennedy's Chopin Super Group

godz. 15.00 Bilety: £9, £11, £14, £18, £25 Royal Festival Hall, www.southbankcentre.co.uk/find/music/classical/ti ckets/nigel-kennedys-chopin-super-group-52614 Jarek Śmetana Band

NIEDZIELA, 30 MAJA

DeConstruction Project Relaunch Bash W piątek 28 maja grupa DeConstruction Project zaprasza na uroszystą imprezę polskomuzyczną. To już pięć miesięcy, odkąd grupa przeszła gruntowne zmiany organizacyjne. DeConstruction Project zaprasza na spotknie z polską muzyką do tańca oraz kulinarną niespodzianką. 28 maja, godz. 20.00 Wstęp bezpłatny Bedroom Bar 62 Rivington Street, EC2A 3AY

godz. 15.00 Bilety: £10 Purcell Room, www.southbankcentre.co.uk/find/music/gigs-contemp orary/tickets/majewski-and-friends-52568

centre.co.uk/find/music/classical/tickets/nigel-kennedys-worldcup-project-52605

godz. 19.30 Bilety: £9, £11, £14, £18, £25 Royal Festival Hall, www.southbank-

Pisarka odwiedzi Londyn 1 czerwca, w trakcie swej brytyjskiej podróży. Jest autorką takich prac, jak Dom dzienny, dom nocny, Szafa, Lalka i perła, Prawiek i inne czasy. Tokarczuk jest również laureatką prestiżowej nagrody NIKE w 2008 roku za książkę Bieguni. 1 czerwca, godz. 19.00 Bilety: £6 14 Bury Place, London WC1A 2JL www.polishculture.org.uk

godz. 18.00 Bilety: £10 Purcell Room, www.southbankcentre.co.uk/find/music/gigs-contempor ary/tickets/jarek-smietana-band-5261 Nigel Kennedy Quintet

godz. 20.00 Bilety: £9, £11, £14, £18, £24, £30 Queen Elizabeth Hall, www.southbankcentre.co.uk/find/ music/gigs-contemporary/tickets/nigel-kennedy-quintet-46911 Nigel's Front Room Late

29-31 maja, godz. 22.30 Bilety: £5 The Front Room at QEH, www.southbankcentre.co.uk/find/music/classical /tickets/nigels-front-room-late-46932

Technika: abor ygeńska Data: 29.05.2010 Miejsce: 14 Baylis Road, Waterloo, SE1 7AA Mater iały: zapewnione przez organizatorów Prowadzacy: Mar isz Czajkowki www.czajnikar t.co.uk Cena: £10 za osobe Organizator: DeCons tr uction Project i Mariusz Czajkowski Rezerwacja : agata@deconstructionproj ect.co.uk

Big Band Willie Garnetta piątek, 28 maja, godz. 20.30, wstęp £5

POSK, 240246 King Street, W6 0RF, www. jazzcafe.co.uk

Pipe Life Experience sobota, 22 maja, godz. 20.30, wstęp £5 Utalentowany saksofonista altowy Sebastian Pipe zgromadził wokół siebie muzyków, których misją jest kreowanie improwizowanej muzyki będącej odbiciem ich personalnej osobowości w oparciu o kultury muzyczne Bałkanów, Kuby, Indii i zachodniej muzyki klasycznej. Rezultatem jest niezwykle bogata stylistycznie muzyka jazzowa, w której przeplatają się liryczne melodie ze zdecydowanymi rytmami, wzbogacona o bardzo dojrzałe improwizacje poszczególnych muzyków zespołu.

Niewątpliwie jeden z najlepszych londyńskich big bandów, kierowany przez weterana jazzowego, saksofonistę Willi Garneta, którego kariera muzyczna trwa już ponad 50 lat. W Jazz Cafe POSK występuje w każdy ostatni piątek miesiąca, prezentując brawurowo wykonany program znanych standardów jazzowych. Kwartet Aureliusza Sciuki sobota, 29 maja, godz. 20.30, wstęp £5 Pianista Aureliusz Sciuka, absolwent Litewskiej Akademii Muzycznej, przed przyjazdem do Londynu w 2006 roku pracował jako kompozytor i muzyk na Litwie i w krajach Środkowego Wschodu. W Anglii Aureliusz założył własny kwartet, który wrócił właśnie z festiwalu w Birstonas na Litwie, gdzie prezentował własne kompozycje oraz popularne standardy jazzowe. W Jazz Cafe POSK zespół zagra bogaty program muzyki fusion z elementami jazzu, funku i bluesa.


22|

22 maja - 5 czerwca 2010 | nowy czas

agenda

The Price of Elegance Sophia Butler

W

hile having a casual conversation with my London girlfriend Marianna who works for a fashion magazine, we broached an ever present problem – the dwindling budget. I am realizing that the cost of being a well-manicured 21st Century female is immense: “I never seem to be able to get my hands on my money!” I complain, “Half of it is gone as soon as it comes in, because it is owed and today I’ll be hit badly again - its maintenance day!”. My girlfriend is sympathetic, she has to keep up with an impeccable standard at the magazine, her suggestion: “Talk to your boss, give him the figures, its £5, 000 per year to be respectable in the office, that’s the average.” Marianna knows me well enough from our student days to know that unless she backs up her latest fashion update with a book, my concentration span is shorter than a goldfish: “There is this slim, grey volume in a satin cover, entitled ‘A Guide to Elegance’ by Genevieve Antoine Dariaux; her mission in life was to transform a plain woman into an elegant one, clearly she dedicated her life to the likes of you

jacek ozaist

WYSPA [25] Robota na Chelsea wre na całego. Arek okazuje się glazurnikiem z prawdziwego zdarzenia. Przyjemnie się patrzy, jak z uwagą mierzy kolejne płytki do przycięcia, układa i cmoka z zadowoleniem. Jest pracowity, cierpliwy i dokładny. Łazienka oraz kuchnia pięknieją w oczach. Pomagamy sobie nawzajem. On przytrzymuje mi papier, który kleję na suficie, ja skuwam mu stare płytki i klej. Cały czas opowiada o tym, jak trafił do Londynu i co go tu spotkało. Zasłuchany robię dwie kawy i siadamy na ganku, żeby zapalić. Arek nie czekał do 1 maja 2004 roku. Kiedy odeszła dziewczyna, z którą spędził ostatnich kilka lat, w Polsce nie trzymało go już nic. Studia na UJ przerwał na trzecim roku, kolejne próby znalezienia dobrej pracy lub wystartowania z własnym biznesem spełzły na niczym. Handlował używanymi meblami z Niemiec, sprzedawał powierzchnię reklamową do znanych tytułów prasowych, wydał pierwszy i ostatni numer własnego miesięcznika, był nawet prezesem spółki z o.o. Stanowił dla mnie kolejny dobry przykład człowieka przedsiębiorczego bez szans na sukces we własnym kraju.

Sophia!”. Now I was hooked, the description of the book was intriguing; when I heard ‘out of print’ in Waterstone’s, the bibliophile in me went into rapture! I am on a pilgrimage again, for the Holy Grail of fashion. I head straight for my version of paradise: Scotland’s Book town Wigtown. My obsession with second-hand books is well documented by my friends as a spiritual illness, which cannot be explained to the unafflicted. I carefully pull out the book, causing the dust on the shelf to rise in puffs; it was exactly what Marianna promised. The book oozed charisma and respect, with the title sparkling like a glistening coin surrounded by the intoxicating smell of the mould and mildew inseparable from the unevenly stacked volumes. Elaborate script announces: "Elegance is rare in the modern world, largely because it requires precision, attention to detail, and the careful development of a delicate taste in all forms of manners. It does not come easily to most women and never will." Great, how will it ever come to me?! I think quickly, utilizing my IQ of 100 plus (I am not prepared to reveal all my secrets!), which has its uses. If you, like me, may fail here disastrously, then do not panic – there are personal stylists who shop with you and wrap you in flattering fabrics for all occasions, match your hair to your skin tone and make up; creating a masterpiece! In the past, housewives operated in a wellplanned week; there was a washing day, an ironing day and a shopping day (food and groceries). All these duties have become somewhat haphazard as three decades later find a day in the monthly planner which may soon appear in filofaxes: Maintenance day! In order to be presentable, at least one solid day per month must be dedicated to keep up with all that is necessary: hair must be either coloured or styled, nails must be painted, tanning (if you like being orange), excuse my cynicism, I simply

cannot understand why being pale is unfashionable and waxing or other forms of hair removal must be performed. Exfoliating and moisturizing are an essential part of the routine, as well as hundreds of extras such as face masks and hair treatments. I am reminded of a ‘Sex and the City’; Carrie asks her partner: “Do you think I wake up looking this good?” as she points out her well manicured nails, flawless make-up, styled hair and artfully chosen dress complete with Jimmy Choo heels. Imagine Carrie jumping out of bed without any grooming – scary if you ask me! Women are constantly bombarded with the ‘new’ way of doing the same thing in the aggressive language of advertising – “You’re worth it!” until you have handed over your money and then you are condemned to callcentre customer services manned by a computer! Make no mistake – Maintenance day is the most costly in the monthly planner, when credit cards are red-hot! Just in case you hadn’t had enough yet, there is the lower region of the female body, an arena where designers and style opportunists have found a niche to torture us and our purses. They set trends, and open endless, easily accessible beauty parlours to have a ‘Brazilian’ or a ‘Hollywood’. It’s just like ordering a coffee in America – a hundred different options - it is a conspiracy against modern woman! This is only the actual body itself – now imagine that you have to clothe it! We live under a constant pressure to update and accessorize our styles. Even when you have saved for a special garment, instantly, another trend has ousted it from its place. Call me old-fashioned, but I still think that a little black number with a string of single pearls can never look out of place and is always elegant. Drawing on my new-found style bible, it seems that a French woman’s wardrobe is not typically enormous, she will however have many accessories in order to remake her outfit

each time she wears it. They also rarely deviate from darker colours, remaining within the black to grey spectrum. With less experimentation in bright colours which are difficult to wear, there is less room for mistakes. We are so daring in the UK, embracing every fashion, even when it is completely unsuitable for our climate - regular fashion calamities are inevitable! The term ‘fashion victim’ is well exercised by the cutting tongues of other women, men and family members! I love the fact that in Newton Stewart, the closest town to my father’s house, where there is comparatively little going on, women of all ages congregate at the hairdresser and beauticians for a good ‘pick-me-up’. It never fails to be an uplifting experience of endless cups of green tea, massage and a drop of red wine on a Friday afternoon, whilst listening to the latest intrigue in the town. Forget the pub – this is the place to be – you can come on your own and not get bothered by sleazy men! Even the most fragile grannies come in for their regular curlers and blue tints, which is a testament to the spirit of women that I so admire – you have to keep making an effort, otherwise we might as well live in track suits, slob around on the couch and stuff ourselves with sweeties! I was raised in constantly changing and fresh spaces, Mama’s interior designing meant that we moved often and updated styles regularly. My friends always loved to be in the refreshing amalgamations of gothic, minimalist and traditional styles. I contrast this with my Auntie’s permanent family home which I adored as a child; the biggest change in all these years is the colour scheme of the cupboards, I could walk through the kitchen blindfolded and locate anything. However, in terms of a fertile style ground to inspire fresh creations of the wardrobe and ‘the look’, I can see why my Mama could not have inhabited a space like this.

Pewnego dnia usłyszał o wielokulturowym, ogromnym Londynie, gdzie dla każdego znajdzie się miejsce, o ile tylko zdoła przekroczyć granicę. Pojechał przez Niemcy, gdzie mieszka jego wujostwo. Lecąc z Frankfurtu, przybywał z innego kraju UE, a cała siła urzędników imigracyjnych skupiała się na desperatach jadących autokarami z Polski. Miał zaproszenie od dalszej rodziny spoza Londynu oraz wielokrotnie przemyślaną bajkę, że przybywa w odwiedziny oraz napisać reportaż do własnego pisma. Akredytację i wizytówkę redaktora naczelnego nieistniejącej już gazety miał w kieszeni bluzy. – Jakiś czas pomieszkałem u rodziny, choć wiesz, lubię być niezależny. Ciągle coś mi przeszkadzało. Któregoś dnia po prostu wyszedłem i już nie wróciłem. – Odważna decyzja. Ja bym takiej nie podjął – przyznaję uczciwie. Niezależność kosztowała go wiele, ale dziś nie żałuje. Spał na ławce w parku, w namiocie, w różnych dziwnych domach. Walczył z początkami szkorbutu, nieraz z głodem. Imał się różnych zajęć. Zakładał okna, segregował odpadki, rozdawał ulotki, pracował jako najemny kelner na weselach i bankietach. Podczas jednego z wystawnych przyjęć w ambasadzie premier Miller poklepał go po ramieniu i powiedział: – Dobra robota, młody człowieku. Wyrzucił frak do kosza i został sprzedawcą powierzchni reklamowej w nowo utworzonym polskim tygodniku dla emigrantów.

– Paradoks polegał na tym, że nigdy nie cierpiałem telemarketingu. Przejechałem 1500 kilometrów, przespałem tyle nocy pod gołym niebem i znów musiałem robić to, co w Polsce. Chciałem popełnić samobójstwo... Wytrzymał kilka miesięcy. Wynajął pokój, wrócił do normalnej wagi, ustatkował się. Wciąż jednak zarabiał za mało. Ledwie starczało na pokój i czikena z frytkami raz na dwa, trzy dni. Niedobór jedzenia zaspokajał przeterminowanymi kanapkami wystawianymi przed drzwi sklepów. Mieszkał w pokoju nominalnie dwuosobowym, lecz pewnego dnia polska landlady dostawiła do tej klitki jeszcze jedno łóżko. Tego nie był w stanie znieść. Znów znalazł się na bruku. – Uparty z ciebie facet – mówię, kręcąc głową. – Nie wiem. Może. W każdym razie zachowania Polaków na emigracji uważam za niegodne nawet hien. Kiedyś musiałem komuś zapłacić, żeby mi pokazał, jak dojść na pocztę. Ta baba też przegięła. Trzecia osoba zmieniała pokój w coś gorszego od więziennej celi. Nie było nawet miejsca, żeby się obrócić. Podczas jakiejś wystawy fotografii przypomniał sobie dawne pasje. Postanowił spróbować sił jako autor zdjęć i reportażysta. Zaczął jeździć po Londynie z aparatem i dyktafonem. Powoli wgryzał się w tkankę miasta, poznając miejsca i środowiska, o jakich się mieszkającym tu ludziom nawet nie śniło – szestastoletnie alkoholiczki, narkomanów, stręczycieli, prostytutki, squatersów... Ze zdumieniem odkrył, że ludzie mogą mieszkać

w starych domach i nic za to nie płacić. – Stary – powiedział ktoś – znajdź sobie opuszczony dom, upewnij się, że nikt go nie pilnuje i wchodź śmiało. Tylko nie daj się złapać za rękę. Jak już będziesz w środku, zawsze możesz powiedzieć, że było otwarte. Od tej pory nie mógł myśleć o niczym innym. Jadąc autobusem albo na rowerze, uważnie obserwował domy wyglądające na opuszczone, czasem wracał wieczorem, by upewnić się, że nikt tam nie mieszka. Najbardziej spodobała mu się posesja przy Hanger Lane. Którejś nocy zdecydował, cytuję: „wóz albo... radiowóz”. Wziął Waldka „Alleluja”, którego poznał w redakcji, narzędzia i latarkę. Odkręcenie płyt i wyważenie drzwi zajęło im kilka minut. Parter był kompletnie zdemolowany, ale im wyżej, tym dom wyglądał lepiej. I co najważniejsze, stropy i schody zachowały się w nienaruszonym stanie. Już wiedział, że to będzie jego nowy dom. Krok po kroku remontowali squat, podłączyli prąd i wodę, zaczęli znosić znajdowane sprzęty. W ciągu trzech miesięcy kompletnie urządził swój pokój, łazienkę i kuchnię. Mijały tygodnie, nikt nie zgłaszał pretensji do tego domu, przybywało dzikich lokatorów. Arek przecierał ze zdumienia oczy, że wszystko układa się tak dobrze. – No, i w maju przyjechałeś ty – kończy opowieść i odstawia pusty kubek po kawie. – Po tym, co mi powiedziałeś, dziwię się, że postanowiłeś mi pomóc – wyznaję po chwili. – Przecież ty mi też kiedyś pomogłeś. Zresztą


|23

nowy czas | 22 maja - 5 czerwca 2010

agenda

Perhaps I should not be too hard on my cousin and her friends in America. While visiting her last year, I was glued to the bed with my eyes fixed open as she proudly paraded her collection of clothes which could pay off my student debt and then some, complete with designer tags. By the time she got to the shoes I was in a state of disbelief; even her favourite pair looked as though they had only been for a jaunt round the shop! All this in a student style, shared flat on an unimpressive income; “Do you think I’ve got the foundations for a decent wardrobe?” she asked me seriously at the close of the elaborate show. My advice was that she should open a boutique with a few emphatic expletives! Whilst out with her friends, I noticed their worryingly blaze attitude to

plastic surgery and cosmetic procedures; they thought nothing of discussing a nose job or a little lunch-time botox. However, their reality is more plastic than our own and augmentation of appearance has become the norm. I am smiling whilst writing this since I have become a bit of an obsessive dresser! Determined to look sharp in the office, I carefully camouflage the signs of late nights and over indulgences in wine! I plan my outfits the night before and alternate them with different decoration. I remember sitting in a café in the front row on the Champs Elysées, sipping sugared citron presse, (lemon water) and observing the passing women, all well dressed, exuding confidence and total mastery of their bodies, after all, elegance is a state

of mind. As I nurture a fledgling joy in dressing and presenting myself as a grown-up, I realize that I have taken another step on the ladder: a girl becomes a woman and the woman becomes an elegant Goddess only when the natural beauty of a woman is supported by the art of dressing. I am immersing myself in the meaning of style, fashion and vision for and of women. The story of Coco Chanel is an important lesson on this subject; in breaking the images men and history have imposed on us females! We really seem to be naïve enough that advertising giants can sell us anything - poison to paralyze your face, implants which leak into your system and staples for the stomach! I don’t recommend these sorts of measures, but I do

know that I feel amazing when my hair is freshly coloured and I’m wearing my new dress. I have so often condemned all these matters as superficial pursuits, however, if you care for and respect yourself; you want to look your best. Ultimately, I can live with the pain, the cost and the time, because the result is brilliant! I find myself contemplating fashion as I walk through a meadow of bluebells which are extremely elegant en masse; initially, make-up began because women wanted to emulate the beauty of nature’s variety. Incidentally, the bluebell is a symbol of humility, gratitude and everlasting love. Why not say ‘Thank-you’ to existence by wearing a flower in your hair? It’s my way of accessorizing for spring.

już nie jestem taki wściekły na ludzi. Było, minęło. Londyn należy teraz do nas. Wracamy do pracy. Pozostaje już tylko pomalowanie sufitu oraz zafugowanie płytek. Jutro rano przyjedzie Aneta, by ładnie wszystko posprzątać. Ustawiłem ją na tzw. spring cleaning, który polega na kompletnym sprzątaniu całego mieszkania, z wnętrzami szaf i półek włącznie. Klientka przyjęła stawkę osiem i pół funta na godzinę bez mrugnięcia okiem. Dzień, dwa sprzątania i Aneta wyciągnie tygodniówkę niejednego Polaka w Anglii. Przyjechała raptem cztery dni temu, a już zdążyła zauroczyć Ciecia Bobbie’go, zostając naszą domową cleanerką oraz pewną Polkę z emigracji lat osiemdziesiątych, której pięknie odchwaściła ogród i przycięła krzaki. Nigdy nie zapomnę chwili, gdy wpadła mi w objęcia i zmęczona, ale szczęśliwa i krzyknęła: – Zarobiłam dziś swoją miesięczną wypłatę z hotelu! To jakaś bajka! – To nie bajka. To Londyn ludzi przedsiębiorczych, którzy biorą sprawy w swoje ręce. – Heh, to takie proste, że aż trudno uwierzyć. Chyba tu niedługo wrócę i weźmiemy się do pracy razem. Po co ja się mam tam męczyć? Złożę wypowiedzenie, zamknę sklep i po sprawie. Rozpiera mnie energia. Mogłabym pracować 20 godzin. Z uśmiechem wspominam tę rozmowę, gdy uprzątamy z Arkiem kawałki papieru i płytek. Tak właśnie najnowsze dzieje Polski zmieniają ludzi. Zmęczeni, ogarnięci beznadzieją, bezrad-

ni wyjeżdżają z kraju i odkrywają świat wielkich możliwości. Powoli zaczynam zdawać sobie sprawę, w czym biorę udział. Współtworzę nową historię Polski, o której kiedyś dzieciaki będą czytać, jak my czytaliśmy o powstaniach i wojnach. Czas pokaże, czy nasza emigracja to zjawisko historyczne, porównywalne z ucieczkami po II wojnie światowej i stanie wojennym, czy też o wiele większe, wręcz epokowe. Przecież słyszy się, że w kraju ubyło okolo 20 procent populacji, a to już liczba wyrażana w milionach. Nie za bardzo interesuję się tym, co nad Wisłą, ale wieści nie są najlepsze. Kaczyńscy, Lepper i Giertych u władzy, to zapowiedź czegoś bardzo niedobrego. Ilekroć zagajam z kimś rozmowę na ten temat, macha lekceważąco ręką, unikając podjęcia rozmowy. Wychodzimy z Arkiem na tłumną King’s Road. Cała ulica aż po Sloane Square jest już udekorowana bożonarodzeniowymi ozdobami. W sensie handlowym święta w Londynie rozpoczynają się podobno we wrześniu, lecz gorączka zakupów tak naprawdę zaczyna być podgrzewana od października. Restauratorzy kuszą ofertami świątecznego lunchu, handlowcy rozpoczynają wyścig obniżek i promocji. – Robota skończona – mówię. – Zapraszam na piwo. – Eee, nie będziemy pić na ulicy w centrum – mruczy Arek. – Na jakiej ulicy? Do pubu idziemy! – A, chyba że tak...

Siadamy w loży utworzonej za oknem wystawowym i popijamy zimną stellę. Kosztuje mniej niż zakładałem, bo jedyne 2,80 za szklankę. To bardzo pocieszające. Dotychczas zachowywałem się jak zakompleksiony Polaczek, co z puszką na ławce siedzi, bo w pubie za drogo i zbyt wysokie tam progi. – Coś bym chyba zjadł – zastanawia się na głos Arek, sięgając po kartę. – Grill, kurczaki, frytki. Wszędzie to samo. Angole mają tu kuchnie z całego świata, ale ze swoją własną to u nich krucho. Krzywi się i kręci głową. Robię marudną minę, bo też nabrałem apetytu. – Czekaj, czekaj. Serwują English breakfast przez cały dzień. To jesteśmy w domu. Zaufaj mi. To jedyny wynalazek kulinarny, jaki im wyszedł. Ja stawiam. – To ja zadbam o piwo. W doskonałych humorach zamawiamy po dwa jajka, bekon, kiełbaski kumberladzkie, pieczarki, pomidory i fasolkę w sosie pomidorowym. Arek dobiera sobie frytki, ja proszę o grzanki z masłem. Pałaszujemy tę górę żarcia, oglądając przechodniów. Nagle widzę gęstniejący tłumek zarośniętych, brudnych mężczyzn o dziwnie znajomych twarzach. W bramie po drugiej stronie ulicy wielka Murzynka zaczyna wydzielanie ciepłej zupy. – A to, proszę wycieczki, inna strona Londynu – mówi beznamiętnie Arek. – Bezdomni Polacy zjedzą zupę i poproszą o łóżko. Jeśli są

pijani, zostanie im karton pod mostem lub ławka w parku. Jedzenie staje mi w gardle. Czuję wręcz wyrzuty sumienia, że siedzę w pubie naprzeciwko i jestem taki szczęśliwy. – Jedni popadli w kłopoty przez picie, inni z powodu braku siły przebicia lub nieznajomości języka. Krewni myślą, że tu biją ciężką kasę, a ci ludzie po prostu wstydzą się wrócić z pustymi rękami. Pisałem kiedyś reportaż o biedakach spod Ściany Płaczu na Hammersmith. Spędziłem z nimi trzy noce. Tego reportażu nikt nie kupił. – Chodźmy stąd – proszę cicho. – Daj spokój. Możemy zmienić stolik. W duchu przyznaję mu rację. Zapijam kaca moralnego piwem i wracam do jedzenia.

cdn

@

xxpoprzednie odcinkix

www.nowyczas.co.uk/wyspa JACEK OZAIST Z URODZENIA BIELSZCZANIN Z SERCA KRAKOWIANIN Z DESPERACJI LONDYŃCZYK ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ PISZE GŁÓWNIE PROZĄ POEZJĄ PARA SIĘ NIEREGULARNIE


24|

22 maja - 5 czerwca 2010 | nowy czas

jak zamieszczać ogłoszenia ramkowe?

KSIĘGOWOśĆ fINANSE ROZLIcZENIA I bENEfITY szybko i skutecznie (przyjmuję również wieczorem i w weekendy) TEL: 077 9035 9181 020 8406 9341 www.polishinfooffice.co.uk

KUcHNIA DOmOWA

ia Ogłoszen ramkowe ! już od £15 TANIO NIE! I W YGOD

ZDROWIE

AbY ZAmIEścIĆ OGłOSZENIE RAmKOWE

ia Ogłoszen ramkowe ! już od £15 TANIO NIE! I W YGOD

prosimy o kontakt z

Działem Sprzedaży pod numerem 0207 358 8406 ogłoszenia komercyjne

komercyjne z logo

do 20 słów

£15

£25

do 40 słów

£20

£30

PRZEPROWADZKI • PRZEWOZY TEL. 0797 396 1340

NAUKA

jĘZYK ANGIELSKI LAbORATORIUm mEDYcZNE: THE PATH LAb Kompleksowe badania krwi, badania hormonalne, nasienia oraz na choroby przenoszone drogą płciową (HIV – wyniki tego samego dnia), EKG, USG. TEL: 020 7935 6650 lub po polsku: Iwona – 0797 704 1616

KOREPETYcjE

SPRAWNIE • RZETELNIE • UPRZEjmIE

ORAZ PROfESjONALNE TłUmAcZENIA AbSOLWENTKA ANGLISTYKI ORAZ TRANSLAcjI (UNIvERSITY Of WESTmINSTER)

TEL.: 0785 396 4594 ewelinaboczkowska@yahoo.co.uk

Staááe stawki poáá ączeĔ Ĕ 24/7

Bez zakááadania konta

POLSKI KUcHARZ 25-27 Welbeck Street London W1G 8 EN

prywatne przyjęcia, domowe uroczystości, gotowanie na miejscu lub pomoc w gotowaniu, układanie menu. Kuchnia polska, kontynentalna i angielska. Przyjęcia duże i małe. TEL.: 0772 5742 312 www.polish-chef.co.uk

DOmOWE WYPIEKI na każdą okazję. Gwarancja jakości i niskie ceny.

USłUGI RóŻNE

Polska

ANTENY SATELITARNE jan Wójtowicz Profesjonalne ustawianie, usuwanie zakłóĶceń, systemy CCTV, sprzedaż polskich zestawów: 24h/24h, 7d/7d. Anteny telewizyjne. Polskie ceny Tel. 0751 526 8302

umer Wybierz n a nastĊĊpnie dostĊĊpowy elowy np. numer doc i ZakoĔcz # 0048xxx. ie. a poáączen poczekaj n

Polska

2p/min 084 4831 4029

7p/min 087 1412 4029

Irlandia

Czechy

3p/min 084 4988 4029

2p/min 084 4831 4029

Sááowacja

Niemcy

2p/min 084 4831 4029

1p/min 084 4862 4029

TRANSPORT AGATA TEL. 0795 797 8398

WYWóZ śmIEcI przeprowadzki, przewóz materiałów i narzędzi. Pomoc drogowa, auto-laweta, Złomowanie aut – free TRANSPOL Tel. 0786 227 8730 lub 29 ANDRZEj

Auracall wspiera: Polska Obsáuga Klienta: 020 8497 4622 www.auracall.com/polska T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute & include VAT. Charges apply from the moment of connection. One off 8p set-up fee by BT. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Rates are subject to change without prior notice. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.


|25

nowy czas | 22 maja - 5 czerwca 2010

ogłoszenia

job vacancies HEALTHCARE PRACTICE MANAGER Location: LONDON SE17 Hours: 37.5 HOURS OVER 5 DAYS Wage: £24831 TO £24831 PER ANNUM Closing date: 06 August 2010 Employer: Vostek Limited Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: Practice manager required for busy GP surgery. Penrose Group has four busy NHS GP surgeries across Southeast London and is looking for a bright capable applicant who will be required to manage and oversee key performance indicators within the NHS, understand and be able to handle data management software within the NHS including the quality and outcomes. framework QOF, and work within the NHS information governance guidelines. Plans work schedules, assigns task and delegates responsibilities of practice staff. Should possess a relevant Masters degree and have excellent verbal and written communication skills. How to apply: Interested candidates should send a curriculum vitae before the closing date which is 5 June 2010 to Mr Sunil Gupta at Sunil Gupta, Manager, Penrose Surgery, 33 Penrose Street, London SE17 3DW. RESTAURANT MANAGER Location: LONDON SW6 Hours: 37.5 Wage: £20000.00 TO £24000.00 PER ANNUM Closing date: 06 June 2010 Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: This is Thai Staff Solutions Ltd Vacancy operating as a Recruitment Agency. This vacancy is for the client in Chiswick London. The applicant must have a qualification or experiences at NVQ3 or above. Duties includes running a Thai Restaurant, undertaking The support roles to maintain and meet financial targets as set down, preparing marketing tools to. promote Thai food, impress and generates more customers, maintaining stock of food and beverages, placing orders with the retail trades, dealing with any customer request or problems, preparing staff rotas. Supervising and Training waiting staff, Responsible for staff discipline, Health and Safety, Risk Assessment, Hygiene management and finally looking customer welfare, etc. How to apply: For further details about job reference FUL/10035, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearingimpaired people is 0845 6055 255. CNC OPERATOR URGENTLY REQUIRED Location: SLOUGH, BERKSHIRE SL1 Hours: 07:30 - 16:30, MONDAY TO FRIDAY Wage: FROM £24,000 PER ANNUM Employer: Domostone Ltd

Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: Experienced CNC operator needed urgently for Granite Worktops and Natural Stone CNC Machine. Must have: Minimum of 2 years CNC experience in the natural stone industry. Good technical knowledge of granite worktops. Excellent communication skills. Ability to work with CAD software and computerised machines. Ideally you would be: Experience on Taglio Software or used to Gisbert Machinery. Position is full time permanent position with an initial probation period. Would require someone to start immediately in June. Please apply by calling and or emailing. How to apply: You can apply for this job by telephoning 01753 554621 ext 0 and asking for Steven Pardoe. BAKERY SUPERVISOR Location: TADWORTH, SURREY KT20 Hours: MONDAY TO FRIDAY 8AM-4PM, WEEKENDS AS AND WHEN NECESSARY Wage: NEGOTIABLE Employer: Chalet Bakery Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus, for statistical purposes only. See www.direct.gov.uk for more information. An experienced person required to supervise the daily running of the bakery production. Also to provide holiday cover to our team of 5 staff. . How to apply: You can apply for this job by telephoning 0173 7813511 ext 0 and asking for Susannah Gambin. LEGAL POLISH SPEAKER Location: SOUTHAMPTON SO17 Hours: 5 days Wage: Negotiable Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: Personal Injury Polish Speaking Litigation ExecutiveParalegal, Southampton Hours 9-5The individual will:ideally have experience of handling claims, both RTA and non RTAhave a good level of technical expertisehave some knowledge of the litigation process, being capable of running litigated files, using own initiative have good IT skills a case management. system is usedhave excellent client handling skillsideally have a Law Degree and have lived in the UK for 1.5 2 yearsspeak Polish fluently How to apply: For further details about job reference SOM/40812, please

telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearingimpaired people is 0845 6055 255. LEVEL/GAMEPLAY DESIGNER Location: DERBY DE22 Hours: 37.5 HOURS OVER 5 DAYS Wage: NEGOTIABLE DEPENDING ON EXPERIENCE Employer: Eurocom Entertainment Software Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus for statistical purposes only. See www.direct.gov.uk for further information. We are looking for an experienced Designer with a proven track record. Core skill requirements: creativity level triggering Hammer, Radiant, Unread, etc. game scripting Lua, Python,. etc. or relevant programming experience basic modelling skills 3ds Max, Maya, etc. strong analytical skills and an understanding of what makes a good and bad game. A full job description can be viewed on our website www.eurocom.co.uk. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Malcolm Rigley at Eurocom Entertainment Software, Eurocom House, Ashbourne Rd, Mackworth, Derby, Derbyshire, DE22 4NB or to recruitment@eurocom.co.uk. DIESEL MECHANIC FITTER Location: AYLESBURY, BUCKINGHAMSHIRE HP19 Hours: 45 HOURS WITH OVERTIME Wage: £9 TO £12 PER HOUR Employer: Redline Buses Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: Vacancy for diesel mechanicfitter. Applicants must have experience working on commercial vehicles. Knowledge of CumminsVolvo Engines would be an advantage. Applicants should state if they hold a PCV driving licence although all suitable applicants will be considered. Position is full-time with exellent pay and benefits.

Contact Khan Wali on 07940559273. or by email at kwk@redlinebuses.com. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0129 6426786 ext 0 or 0793 2534418 ext 0 and asking for Khan Wali. STORE PERSON Location: ASHFORD, KENT TN26 Hours: 8.30AM - 5.30PM40 HRS EACH WEEK Wage: £12000 TO £15000 PER ANNUM Closing date: 01 June 2010 Employer: Windsor Food Machinery Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: This Local Employment Partnerships employer shares information about new starters with Jobcentre Plus, for statistical purposes only. Refer to www.directgov.co.uk for further information. We require a store person to organise the despatch of goods from warehouse to a nationwide network of dealers and customer base. Applicant must be computer literate and hold a full driving licence. Fork lift work required, but training provided, some deliveries and occasional overnight stay required. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Graham Woodcock at Windsor Food Machinery, Unit 1/6, Marsh Road. Hamstreet., Ashford, Kent, TN26 2JD. MANUAL LOADER / PICKER Location: BRISTOL BS35 Hours: MON TO SUN Wage: £6.20 TO £7.00 PER HOUR Closing date: 04 June 2010 Employer: Synergy CRS Limited Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: Manual loaders and Pickers required for ongoing work in Severn Beach. Working on a 5 from 7 basis with rolling 0600 -1400 shifts or fixed 2200 all available. This is manual loading and unloading of vehicles, order picking and general warehouse duties. You should ideally have some warehouse experience however this is not essential but your own transport and . a reliable, flexible attitude are.For more info, apply today. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0845 2997535 and asking for Darren West. POLISH SPEAKING PURCHASE LEDGER CLERK Location: NOTTINGHAM NG7 Hours: mon-fri 9-5pm Wage: £15-£17,000 Per Annum Closing date: 21 June 2010

Employer: SF Group Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: This Vacancy is being advertised on behalf of sf group who are operating as an employment agency.Accounts Payable Clerk required to report directly into the Purchase Ledger Manager and work in a busy accounts team. The role will involve all aspects of purchase ledger including processing payments, reconciling supplier statements and resolving queries. The. position will also be responsible for processing expenses to tight deadlines.Applicants need to possess previous purchase ledger and expenses experience. The successful candidate must also be fluent in Polish. Previous working knowledge of sage accounts system would be an advantage but is not essential. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0115 9758000 and asking for Dipa Measuria. GERMAN/FRENCH/POLISH SPEAKING PERSON Location: MANCHESTER M12 Hours: 9-5.45, MON-FRI Wage: £14,000-£18,000 PER ANNUM Closing date: 05 June 2010 Employer: NDC.CO.UK Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus, for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk Person fluent in at least 2 of the languages above required to deal with customers in the field of laptop sales.No cold calling required. You will be the first point of contact for our customers based abroad. for sales support via either telephone or email. You will also be required to translate documents. You must have an excellent telephone manner and be confident in dealing with people and customers. Interest and knowledge of laptops is an advantage but not necessary.Your English should be fluent as you will be dealing with local customers too. Office environment and you will also be expected to aid with general office admin duties and basic book keeping.Apply by email to jobs@ndc.co.uk. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Hamid Taqui at NDC.CO.UK, jobs@ndc.co.uk.


26|

22 maja – 5 czerwca 2010 | nowy czas

czas na relaks sudoku

łatwe

średnie

9 6 4 2 5 1

2 7 5 7 4 6 5 1 7 5 9

8 1 7 4

4 1 2 6 1 7 2

6 8 6 3 8 2

9 8

trudne

5 7 3 8 9

3 1 7 9 6 1 2 4

8

3

7

1 5 2 5 3 5 4

1 4

3

2 8

5 8 7 6 2 8

5 7 6

6 9 8 2 9 4 7 4 6 5 9 1 1 7 6 1 1 4 5 9 2 5

krzyżówka z czasem nr 7

aby język giętki powiedział wszystko, co… przyjdzie palcom do głowyi

Słowa między ludźmi Padają różne słowa między ludźmi, oj, różne... Jedne są pełne miłości, dodają nadziei, otuchy, a i odwagi. Inne natomiast są złośliwe, obrażają lub niczym ostrze noża ranią do żywego. Wszystko zależy od intencji nadawcy, od celu, jaki chce osiągnąć. Czasami niejednemu lepiej byłoby trzymać język za zębami. Pomijam tu wulgaryzmy, przekleństwa i inwektywy, bo one są po prostu niedopuszczalne. Oczywiście, że nieźle się mają i słychać je zewsząd, ale są niepożądane, więc tu nie będę poświęcała im uwagi. W każdej sytuacji należy się kierować etykietą językową – dobrze jest być świadomym, kiedy i co należałoby powiedzieć, a od jakich słów się wstrzymać. Maksymę: milczenie jest złotem, niektórzy naprawdę powinni wziąć sobie do serca. Znane jest też powiedzenie, że w domu powieszonego nie mówi się o sznurze. Są jednak tacy, którzy mówią – złośliwość to czy głupota? Coś palną, wprawiając tym pozostałych w osłupienie, a potem szybko dodają, pełni udawanej skruchy: – Och, przepraszam, tak mi się jakoś wymsknęło! Czasami ludzie są dla

siebie niemili i nie muszą nawet wypowiadać ostrych słów, wystarczy, że rzucą coś żartem, ot tak. Gdy pani poprawiająca swój makijaż dowcipnie mówi: – Muszę wygląd doprowadzić do kultury – i słyszy komentarz swojej koleżanki: – Oj, długa droga przed tobą – to jak ma to zrozumieć? Czy ten żart ją ubawi? Może tak, jeśli pani ta ma poczucie humoru, a relacje między koleżankami są przyjacielskie i wiadomo, że komunikat ten nie jest złośliwością. Ale jeśli jest inaczej? Albo jeżeli uwaga ta dopowiedziana jest w obecności innych? Dobrze jest pamiętać o zwykłej grzeczności w każdej sytuacji – nie tylko tej salonowej, ale także codziennej. I nie chodzi o to, aby być nieszczerym i mówić komuś coś, co naszym zdaniem nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości, tylko po to, żeby kurtuazji stało się zadość lub osiągnąć jakiś cel – bo i tak się zdarza. Czasami jednak sytuacja wymyka się spod kontroli i zapominamy o dobrych manierach – zdarzyło się to pewnej pani. Francuski dyplomata i jego żona zaprosili do swego domu znajome małżeństwo. Panowie prowadzili wspólne interesy i chcieli omówić

je na prywatnym gruncie. Spotkanie przebiegało w przyjaznej atmosferze. Okazało się, że całe towarzystwo miało wiele wspólnych upodobań, więc rozmowom i żartom nie było końca. Po jakimś czasie podano wystawny obiad – pani domu stanęła bowiem na wysokości zadania i menu naprawdę było wykwintne. Po obiedzie panowie przeszli do gabinetu, aby tam omówić ważne sprawy. Panie zostały same i dalej miło gawędziły. W pewnym momencie żona dyplomaty – być może żądna komplementów – zapytała swojego gościa: – Czy smakował państwu obiad? Jej rozmówczyni zastanowiła się przez chwilę i powiedziała: – No tak, obiad był dobry, ale jak człowiek jest głodny, to wszystko zje. Zarówno powracających do towarzystwa panów, jak i panią domu odpowiedź ta wprawiła najpierw w osłupienie, a potem zakłopotanie. Nie wiem, czy mężowi autorki tych słów obiad smakował, nie wiem też, czy się nim nasycił, ale tego dnia na pewno najadł się wstydu..

Lidia Krawiec-Aleksandrowicz


|27

nowy czas | 22 maja – 5 czerwca 2010

sport

Bezpiecznie i miło?

Tenis

Warsaw Open Pomimo załamania pogody w południowej i centralnej Polsce warszawski międzynarodowy turniej tenisowy z serii Sony Ericsson WTA Tour rozgrywany jest zgodnie z planem. Uczestniczki Polsat Warsaw Open rywalizują ze sobą na kortach warszawskiej Legii od 17 do 22 maja. Tegoroczna pula nagród przeznaczona dla sportsmenek to 600 tys. dolarów. Zawody toczą się na kortach Legii przy ul. Myśliwieckiej.

Maciej Ciszek Warszawa Warszawska impreza jest ostatnim rozgrywanym turniejem przed wielkoszlemowym French Open, który rozpoczyna się już w niedzielę 23 maja. Z tego powodu na przyjazd do stolicy zdecydowały się tylko dwie zawodniczki z pierwszej 10 światowego rankingu WTA – Caroline Woźniacki (2*) i Elena Dementieva (6). Pozostałe sześć rozstawionych zawodniczek to Chinki Na Li (13) i Jie Zheng (25), Francuzka Marion Bartoli (15), siostry Alona i Kateryna Bondarenko (26 i 32) oraz młoda amerykanka Melanie Oudin (37). Pięć z ośmiu wymienionych wyżej tenisistek przegrało swoje pierwsze mecze i pożegnało się z zawodami. Najbardziej zawiodła Polka z duńskim paszportem, trzecia rakieta świata – Karolina Woźniacka (jak kazała o sobie pisać). Sympatyczna tenisistka bez problemów zjednała sobie dziennikarzy opowiadając czystą polszczyzną o jej związkach z naszym krajem oraz o jej

uległości wobec dań polskiej kuchni. Woźniacka w pierwszym spotkaniu męczyła się ze Słowenką Hercog, a w meczu ćwierćfinałowym odnowiła się jej niezaleczona kontuzja kostki. Na skutek tego Dunka kreczowała po pierwszym przegranym secie 6 do 3. Drugą z faworytek, Elenę Dementievą, za burtę turnieju wypchnęła Bułgarka Pironkova (100), która poradziła sobie z mistrzynią olimpijską z Pekinu, wygrywając 2:1 w setach. Przed nami ostatnie dwa dni warszawskiej imprezy tenisowej. W sobotę zostaną rozegrane mecze półfinałowe, a w niedzielę wielki finał. W półfinałach zmierzą się Chinka Jie Zheng z Węgierką Gretą Arn. Drugą parę stanowi również Chinka – Na Li oraz Rumunka Aleksandra Dulgheru. Warto zwrócić uwagę na obecność w tym gronie Grety Arn, która występ w turnieju zapewniła sobie dzięki trzem zwycięstwom w turnieju eliminacyjnym. Węgierka w rankingu WTA plasuje się dopiero na 202 pozycji. Niespodzianką nie są za to dobre występy chińskich tenisistek, które ostatnio spisują się

znakomicie i są już bardzo blisko światowej czołówki kobiecego tenisa. Grono półfinalistek uzupełnia Dulgheru – ubiegłoroczna zwyciężczyni Warsaw Open. Od tamtej pory Rumunka zrobiła niesamowity postęp w grze i odniosła kilka sukcesów jednak na każdym kroku podkreśla, że warszawska impreza jest jej ulubioną, a jej priorytetem jest ponowne zwycięstwo w Warszawie. Warsaw Open nie jest natomiast szczęśliwe dla naszych rodaczek. W turnieju eliminacyjnym wzięło udział 12 Polek, niestety żadnej nie udało się uzyskać awansu do turnieju głównego. Dwie dzikie karty uprawniające do występu w 1 rundzie przyznano Marcie Domachowskiej oraz Katarzynie Piter, które na skutek losowania zmierzyły się ze sobą w 1 rundzie zawodów. Obronną ręką z tego pojedynku wyszła młodsza i mniej doświadczona Kasia Piter. Niestety, myśl o sukcesie w kolejnej rundzie wybiła jej z głowy Na Li, gładko ogrywając Polkę w dwóch setach. Ze szkodą dla polskich kibiców na udział w warszawskim turnieju nie zdecydowała się nasza najlepsza tenisistka – Agnieszka Radwańska. Pomimo presji organizatorów oraz kibiców, odmówiła występu w Warszawie, tłumacząc się zmęczeniem oraz przygotowaniami do French Open. Organizatorzy dwoili się i troili, jednak na skutek złych warunków atmosferycznych stan kortów meczowych podczas pierwszych dwóch dni imprezy był daleki od doskonałości. Niskie temperatury, zachmurzenie oraz przelotny deszcz skutecznie zniechęciły warszawiaków przed wycieczką ul. Myśliwiecką. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę fakt, że turniej transmitowany był przez dwie stacje telewizyjne – Polsat Sport i Eurosport. Dopiero podczas trzeciego dnia zawodów na kortach Legii pojawiło się słońce, co odbiło się pozytywnie na frekwencji na trybunach. * miejsce w rankingu WTA stan na 15.05.2010

Dariusz Jan Mikus Organizatorzy Euro 2012 stają przed nie lada wyzwaniem. Nie tylko trzeba przygotować obiekty sportowe i konieczną infrastrukturę, ale także – co okazuje się jeszcze trudniejszym zadaniem – zapewnić licznym gościom bezpieczeństwo. A z tym jest bardzo kiepsko...

Wykorzystując własne osobowe źródła informacji, dowiedziałem się ostatnio, że przedstawiciele służb odpowiedzialnych za zapewnienie bezpieczeństwa na naszej sztandarowej imprezie zostali zagonieni we Wrocławiu na Stadion Olimpijski, gdzie odbywało się stosowne szkolenie. Dobrze, że już teraz takie działania mają miejsce, bo jak zgodnie przyznali zarówno szkoleni, jak i szkolący z poziomem bezpieczeństwa na imprezach masowych jest u nas bardzo cieniutko... Nie ma wątpliwości, że od poziomu zabezpieczeń będą zależeć losy tej imprezy. Nawet najlepsze stadiony, lotniska i hotele nie dadzą nam nic, jeśli nie zapewnimy startującym, dziennikarzom czy kibicom bezpieczeństwa. A o oficjelach to już nawet nie wspomnę... Jaki jest faktyczny poziom standardów bezpieczeństwa na polskich stadionach – w tym przypadku Ekstraklasy – osobiście mógł się ostatnio przekonać prezes wrocławskiego Śląska. Na Dialog Arena w Lubinie pobili go w toalecie dwaj stadionowi bandyci – i to wcale nie wystrzyżone na łyska szalikowe małolaty, ale dojrzali już mężczyźni przed czterdziestką. Obowiązująca u nas aktualnie ustawa o bezpieczeństwie na imprezach masowych jest totalnym nieporozumieniem – niekiedy wręcz kompromitacją, a przecież mamy skąd brać dobre wzorce. Czy tak trudno przyłożyć na nasz teren doświadczenia brytyjskie, gdzie siedzących na trybunach tuż obok linii kibiców nie musi wcale odgraniczać od murawy siatka?

Tam regulacje prawne są na tyle skuteczne, że nikomu nie opłaca się przekroczyć linii dzielącej oglądanie meczu od zakazu stadionowego i dokuczliwych kar. Wracając do Lubina, to tamtejsi działacze mają to, na co sobie zasłużyli. Kilka lat temu na trybunę prasową byli wpuszczani miejscowi szalikowcy, którzy dla wywołania zadymy krzyczeli z miejsc dla dziennikarzy hasła wychwalające właśnie Śląsk i poniżające Zagłębie – nic więc dziwnego, że w naszą stronę poleciały kamienie, a pseudokibice przesiedli się kilka metrów wyżej i bawili się w najlepsze, bo każda zadyma to dla nich spora atrakcja. Oczywiście sam incydent, choć był zawiniony przez gospodarzy – bo nikt nie ma prawa, przy tak restrykcyjnym podejściu jak w Lubinie, do siadania w loży prasowej bez legitymacji prasowej – to jednak nie był najważniejszym uchybieniem. Wręcz paranoiczna była reakcja zastępcy ówczesnego dyrektora organizacyjnego klubu Tadeusza Wiśniewskiego, który własnym ciałem zastąpił mi wejście do pokoju delegata PZPN, gdy chciałem pokazać mu ślad na twarzy po uderzeniu kamieniem. Konsekwencja takiego stylu myślenia odbija się właśnie w Lubinie czkawką. Ciekaw jestem, na ile – wcale nie w kategoriach finansowych – wystawi szefostwo PZPN rachunek lubińskiemu klubowi za bicie prezesa rywali i palenie na trybunach flag gości. I jeszcze jedno. Pisząc te słowa, nie mogę stwierdzić, że zamieszki były obopólnie podsycane – nie tylko lubinianie są winni. W dniu meczu przybywałem w KPP w Lubinie i widziałem, że policja przyłożyła do imprezy odpowiednią wagę i zabezpieczyła ją w sposób proporcjonalny do posiadanych środków i ustawowych zapisów. A jeśli mimo to doszło do tak spektakularnych aktów łamania prawa, to znaczy, że także w sferze legislacyjnej należy bardzo szybko dokonać koniecznych zmian.

Duma Polaków w Leicesteri Niewielu kibiców wie, że w Leicester istnieje polski klub piłkarski. Jego historia sięga już blisko 40 lat.

Wszystko zaczęło się w 1973 roku. Wtedy to właśnie dzieci polskich emigrantów, którzy osiedlili się w Wielkiej Brytanii zaraz po wojnie, postanowiły założyć klub piłkarski. Od samego początku nosi on nazwę Leicester Polska, a na czerwonych koszulkach piłkarzy widnieje biały orzeł. Na początku istnienia drużyna występowała w niedzielnej lidze amatorskiej, a swoje mecze rozgrywała na boisku w Victoria Park. Główną siedzibą była Polska Parafia i Polski Klub na Dale Street. Kibice o kolejnych meczach byli informowani poprzez ogłoszenia w lokalnym Polskim Klubie.

Swoje najlepsze momenty klub przeżywał w latach osiemdziesiątych. W 1989 roku Polonia Leicester wygrała Cup Final, w tym samym sezonie zespół awansował też do Premier Division, najlepszej ligi niedzielnych rozgrywek. Dziś młodzi piłkarze mogą obejrzeć zapisy wideo z tamtego okresu, które są przechowywane w archiwum klubu. Po wielu latach spędzonych na Victoria Park Leicester władze klubu zdecydowały o przenosinach na obiekty przy Blackbird Road w Beaumont Leys. Wraz ze zmianą siedziby nastały ciężkie czasy, drużyna przegrywała mecze i spadła na ostatnie miejsce ligowej tabeli. Trudny okres trwał blisko osiem lat. W 1997 roku pod wodzą grającego menedżera, Robina White, klub ponownie zmienia boisko. Od tego momentu, aż po dzień dzisiejszy, Polonia Leicester swoje mecze rozgrywa na

obiektach przy Knighton Park. Robin White rozstał się z drużyną jako piłkarz w wieku 40 lat, ale nadal jest związany z klubem, w którym pracuje jako sekretarz. Od 2001 roku funkcję menedżera pełni Mark White — syn Robina. W maju 2002 roku pierwsza i druga drużyna PL spotkały się w finałowym meczu o Puchar Prezydenta (Presidents Cup Final). Spotkanie zakończyło się zwycięstwem pierwszej drużyny (3:0), do którego powędrowało trofeum. Dwa lata później włodarze klubu zdecydowali o kolejnych przenosinach, tym razem do Alliance League. Po kilku sezonach dobrej gry klub awansuje do Sunday Premier Division, zakwalifikował się również do FA Carlsberg Cup. Leicester Polska został pierwszym klubem w Alliance League, który uruchomił własną stronę internetową:leicesterpolska.co.uk

Obecny sezon nie należy do udanych. Zespół zajął ostatnie miejsce w rozgrywkach i nowy sezon rozpocznie w niższej klasie rozgrywkowej. Teraz głównym celem menedżera jest zrównoważenie liczby polskich i angielskich piłkarzy. Każdego roku byli i obecni piłkarze klubu rozgrywają specjalny mecz – George Okuniewski Trophy – na cześć Jerzego Okuniewskiego, piłkarza Polonii, który zginął tragicznie kilka lat temu. Członkowie klubu są bardzo dumni z historii swojego klubu, nie zapominając przy tym o tradycjach. Zespół ma swoich wiernych kibiców, którzy są z drużyną zarówno w lepszych, jak i gorszych momentach.

Kamila Pacholczyk


28|

22 maja – 5 czerwca 2010 | nowy czas

port

Redaguje Daniel Kowalski d.kowalski@nowyczas.co.uk info@sportpress.pl

Piłka nożna

Walka do końca Fot: Daniel Kowalski

Tak wielu emocji jak w tym sezonie w londyńskiej lidze nie było już dawno. Sprawa mistrzowskiego tytułu rozwiąże się dopiero w ostatniej kolejce.

W najbliższą niedzielę około godziny piętnastej powinniśmy już znać wszystkie rozstrzygnięcia tegorocznego sezonu. O godz. 14.10 mają się rozpocząć dwa najważniejsze mecze: Scyzoryki – Kancelaria Tęcza oraz KS04 Ark – Inko Team FC. Jeśli Inko wygra swój mecz mistrzowski, tytuł powędruje właśnie do niego. Wicelider liczy jednak na potknięcie rywala, a w meczu z Kancelarią nie przyjmuje innego rezultatu niż zwycięstwo. Zapowiadają się więc nie lada emocje. W dolnej części tabeli wszystko już wyjaśnione. Giants oraz Piątka Bronka pozostaną w pierwszej lidze, w barażach o utrzymanie walczyć będzie Kancelaria Tęcza. W drugiej lidze aż trzy mecze dwudziestej piątej kolejki zakończyły się rezultatem 6:1. Warto też odnotować 18 goli w meczu Panoramy z You Can Dance (8:10). W meczu outsiderów (MK Team – KS Ósemka) padł remis 4:4. Oprócz lidera awans do Ekstraklasy już teraz zapewniły sobie Jaga oraz Inter Team. O miejsce premiowane barażem walczą jeszcze Czarny Kot FC oraz Buduj.co.uk. Wyniki 25 kolejki pierwszej ligi: Kancelaria Tęcza – Piątka Bronka 1:4, Scyzoryki – Słomka Builders Team 4:1, Giants – Mleczko 4:3,

KS04 Ark – White Wings Seniors 1:3, Inko Team FC – Katalonia 5:0, PCW Olimpia – Anglopol 5:0, Motor Font – Botafago 5:0. W tabeli przewodzi Inko Team (63 pkt), które lepszym bilansem bezpośrednich spotkań wyprzedza Scyzoryki. O trzecie mecze walczą KS04 Ark (50 pkt) oraz Mleczko (49 pkt). Zestaw par 26 kolejki pierwszej ligi: 12:30 PCW Olimpia – Mleczko, 12:30 Słomka Builders Team – Giants, 13:00 Motor Font – White Wings Seniors, 14:10 Scyzoryki – Kancelaria Tęcza, 14:10 KS 04 Ark – Inko Team FC. Wyniki 25. kolejki drugiej ligi: Polmar Team – Inter Team 1:6, Biała Wdowa – Eagle Express 1:6, Buduj.co.uk – Laptopy Ruislip 6:1, Jaga – North London Eagles 5:2, MK Team – KS Ósemka 4:4, Kelmscott Rangers – Czarny Kot FC 4:0, Panorama – You Can Dance. W ligowej tabeli samodzielnym liderem jest You Can Dance (70 pkt), przed Jagą (61 pkt) oraz Inter Teamem (59 pkt). Zestaw par 26 kolejki drugiej ligi: 10:00 Polmar Team – Laptopy Ruislip, 10:00 Czarny Kot FC – Buduj.co.uk, 10:50 KS Ósemka – Biała Wdowa, 10:50 Eagle Express – You Can Dance, 11:40 Inter Team – MK Team, 11:40 Kelmscott Rangers – Jaga, 13:20 Panorama – North London Eagles..

Daniel Kowalski

Zagraj w Lutoni 12 czerwca w Luton rozegrana zostanie druga edycja Pucharu Magazynu Lokalnego oraz portalu wluton.net Organizatorem imprezy jest Amateur Polish League. To amatorska liga drużyn 11-osobowych, która powstała z inicjatywy sympatyków piłki nożnej w Luton. Zgłoszenia drużyn prosimy kierować na adres email: luton.liga@wp.pl (nazwa drużyny wraz z numerem telefonu kontaktowego kapitana). Ostateczny termin składania zgłoszeń mija 22 maja 2010. Wpisowe wynosi 10 GBP od osoby, a drużyny mogą liczyć maksymalnie 22 zawodników. Uczestnicy turnieju muszą mieć ukończone 16 lat. Turniej będzie rozgrywany na wzór pierwszej edycji. Drużyny zostaną podzielone na dwie grupy. Z każdej z nich awansują dwa zespoły, które zmierzą się ze sobą w półfinałach.

Szczegółowych informacji udzielają: Rafał – 0790 844 4200, Tomek – 0787 104 4167 oraz Paweł – 07849676005. Organizatorzy proszą o kontakt od poniedziałku do piątku w godzinach od 13:00 do 17:30.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.