nowyczas2010/143/007

Page 1

LonDon 23 april - 6 May 2010 7 (143) FRee iSSn 1752-0339

now y czas nowyczas.co.uk

poŻegnanie

najpierw Warszawa, potem Kraków. a my, londyńczycy, pod ambasadą Rp, w poSK-u, w polskich kościołach, pod pomnikiem Katyńskim na gunnersbury, a w niedzielę 18 kwietnia na Trafalgar Square.

Wulkaniczna chmura, unosząca się nad Europą sprawiła, iż do Polski nie przylecieli najważniejsi goście, którzy chcieli oddać hołd ofiarom katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem. Nie zawiedli natomiast Polacy w kraju i ci na Wyspach. 18 kwietnia po raz kolejny pokazali, że potrafią się zjednoczyć. W niedzielę na Trafalgar Square, na którym dwa lata temu świętowano 90 rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości, tysiące rodaków przyszło, by pożegnać Parę Prezydencką. Uroczystość została zorganizowana przez Obywatelski Komitet Obchodów Żałoby Narodowej. Naprzeciwko National Galery ustawiono duży telebim, na którym miała zostać wyświetlona bezpośrednia relacja z uroczystości pogrzebowych w Krakowie. Przygotowania trwały od

samego rana. W organizacji pomagali harcerze oraz wolontariusze. Przez cały dzień było bardzo ciepło, świeciło słońce, dlatego organizatorzy regularnie zaopatrywali uczestników w wodę. Oprócz Polaków, spotkać można było wielu turystów z całego świata, którzy z zainteresowaniem przyglądali się przygotowaniom. Wszyscy słyszeli o tragedii i z chęcią czytali specjalnie przygotowane na tę okazję ulotki, brali też polskie flagi. Niektórzy nawet nie kryli oburzenia, co do nieobecności w Krakowie zaproszonych gości, zwłaszcza Europy Zachodniej. Według organizatorów oraz ochrony, na placu pojawiło się łącznie około siedem tysięcy osób. Wielu Polaków przyjechało na Trafalgar Square spoza Londynu.

»3


2|

23 kwietnia – 6 maja 2010 | nowy czas

” Piątek, 23 kwietnia, wojciecha, jerzego 1616

1961

Urodziła się Katarzyna II, czyli księżna Zofia Augusta Anhalt-Zerbst; caryca Rosji i jedna z największych władców tego kraju. Z Bałtyku szwedzcy archeolodzy wydobyli XVII-wieczny galeon Vasa, który zatonął w 1628 roku w czasie swojego dziewiczego rejsu.

niedziela, 25 kwietnia, jaroSława, Marka 1920

Rozpoczęła się wojna polsko-bolszewicka, zakończona traktatem w Rydze, który wytyczył granicę polsko-sowiecką obowiązującą do agresji ZSRR na Polskę w 1939 roku.

Poniedziałek, 26 kwietnia, Marii, Marzeny 1986

Na skutek błędów operatora i wyłączenia systemów awaryjnych doszło do utraty kontroli nad reaktorem elektrowni atomowej w Czernobylu.

wtorek, 27 kwietnia, zyty, teofila 1792

W Petersburgu polscy magnaci przeciwni reformom Sejmu Wielkiego zawiązali konfederację, ogłoszoną potem w Targowicy.

Środa, 28 kwietnia, Pawła, witaliSa 1939

Niemcy wypowiedziały ponownie pakt o nieagresji wobec Polski, zażądały zwrotu Gdańska.

czwartek, 29 kwietnia, Piotra, boguSława 1707

Połączenie parlamentów Anglii i Szkocji. Powstanie Wielkiej Brytanii.

Piątek, 30 kwietnia, katarzyny, Mariana 1945

Przywódca III Rzeszy, Adolf Hitler popełnił samobójstwo. Wraz z nim życie odebrała sobie Ewa Braun – jego żona.

Sobota, 1 Maja, Święto Pracy 1951 1956

listy@nowyczas.co.uk

Rozpoczęła się emisja programu Radio Wolna Europa dla krajów Europy Wschodniej. W Warszawie powstał pierwszy w Polsce ośrodek telewizyjny. Program nadawany był początkowo przez pięć dni w tygodniu.

Może dziwnie to zabrzmi, ale dziękuję za wydrukowanie dodatku o tragedii, która spotkała nasz naród. Wasza praca i wysiłek, jaki wkładacie w prowadzenie gazety są naprawdę doceniane. Być może na co dzień o tym zapominacie, ale godnie reprezentujecie żyjącą tu Polonię i za to Wam dziękuję EWA ŻABICKA Drodzy Państwo, piszę, by spytać, czy planujecie państwo dystrybucję „Nowego Czasu” również w okolicach Bow i Mile End? Mieliśmy tu skrzynkę z gazetami zaraz pod wyjściem z metra i zdążyliśmy z grupą znajomych bardzo państwa publikację polubić jako jedyną wydawaną na Wyspach o przyzwoitym poziomie. Niestety, jakiś czas temu skrzynka zniknęła, by już nigdy się ponownie nie pojawić. Ruch ten jest dla nas absolutnie zrozumiały gdyż rzadko w tej okolicy słyszy się język polski (w przeciwieństwie do innych dzielnic Londynu) Czy byłaby jednak szansa na podsyłanie nam nowych wydań Nowego Czasu na adres domowy? Bylibyśmy niesamowicie wdzięczni. Z wyrazami szacunku i życzeniami dalszego rozwoju, JAKuB BoChINSKI i reszta z mieszkania przy hitchin Sq.

niedziela, 2 Maja, zygMunta, anatola 1953 1988

Urodził się Lech Janerka, wokalista, gitarzysta i kompozytor rockowy; lider zespołu Klaus Mitffoch. Wybuchł strajk w Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Skończył się wyjściem strajkujących z zakładu i pokojową manifestacją.

Poniedziałek, 3 Maja, Święto konStytucji 1791

1952

Polski sejm uchwalił konstytucję, pierwszą ustawę zasadniczą w Europie. Głównymi jej twórcami byli Stanisław August Poniatowski, Ignacy Potocki i Hugo Kołłątaj. Pierwsza audycja Radia Wolna Europa z Monachium w języku polskim. Kierownikiem sekcji polskiej został Jan Nowak Jeziorański.

wtorek, 4 Maja, floriana, Moniki 1626

1953

Holenderscy osadnicy w Ameryce zakupili wyspę Manhattan, gdzie wybudowali miasteczko – Nowy Amsterdam. Dziś w tym miejscu wznosi się Nowy Jork. Pisarz Ernest Hemingway otrzymał Nagrodę Pulitzera za powieść „Stary człowiek i morze”.

Środa, 5 Maja, ireny, waldeMara 1931

William Shakespeare

Zmarł William Shakespeare, twórca dzieł dramatycznych, które zapisały się w historii literatury jako należące do najwybitniejszych w swoim gatunku.

Sobota, 24 kwietnia, alekSandra, grzegorza 1729

Niech każdy będzie panem swego czasu.

Stanisław Skarżyński i Andrzej Markiewicz zakończyli udany lot dookoła Afryki. Pokonali 26 tysięcy kilometrów polskim samolotem PZL k-2.

63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk REdaktOR NaczElNy: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk); REdakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk), Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Alex Sławiński; WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz; FElIEtONy: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RySUNkI: Andrzej Krauze, Andrzej Lichota; zdjęcIa: Piotr Apolinarski, Aneta Grochowska; WSpółpRaca: Małgorzata Białecka, Irena Bieniusa, Grzegorz Borkowski, Włodzimierz Fenrych, Gabriela Jatkowska, Anna Maria Grabania, Stefan Gołębiowski, Katarzyna Gryniewicz, Mikołaj Hęciak, Zbigniew Janusz, Przemysław Kobus, Michał Opolski, Łucja Piejko, Mira Piotrowska, Rafał Zabłocki.

dzIał MaRkEtINgU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk) WydaWca: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowyczas

P.S. Jeśli jest jakikolwiek sposób, w który grupa studentów brytyjskich uniwerków mogłaby drogiej redakcji pomóc – prosimy pisać! „Nowy Czas” przedstawia sobą niespotykanie wysoki poziom publicystyki na Wyspach – i z radością obserwowalibyśmy jego dalszy rozwój. Od redakcji: Skrzynka sprzed stacji Bow nie został usunięta – wbrew pozorom mieliśmy w tamtym rejonie dużą liczbę czytelników – lecz skradziona. Najbliższa jest przy stacji Mile End – stoi nie na wprost wyjścia z metra, lecz przy ogrodzeniu na rogu Burdertt Road i Mile End Road. Szanowna Redakcjo, moją pierwszą myślą po otrzymaniu wiadomości z Polski o katastrofie lotniczej prezydenckiego samolotu było: (...) Ruski zorganizowali zamach! Nie licząc się ze światem, prowokują III wojnę światową, sytuacja podobna jak zamach na księcia Ferdynanda w Sarajewie z 28 czerwca 1914 roku. Tyle mojej refleksji, a poniżej refleksje mojego kolegi z Warszawy: Sądzę, że wiele różnych faktów jest co najmniej dość dziwnych w sprawie katastrofy samolotu prezydenckiego. 1. Nikt z polskich specjalistów nie widział nowych tzw. czarnych skrzynek, które zostały zamontowane przez Rosjan niedawno podczas remontu tego samolotu. Można je więc podmienić. Nie znam dokładnie ich konstrukcji. A może można podmienić drut nagrywający?

2. Nikt z polskich specjalistów nie ma całkowitego i pełnego dostępu do miejsca katastrofy, żeby zebrać dosłownie wszystkie części samolotu i następnie je dopasować do siebie (służby rosyjskie zaraz po katastrofie konfiskowały nagrania, a nawet kasowały w aparatach fotograficznych zrobione przez reporterów ujęcia – dlaczego niszczyli dowody ?). I dlaczego Rosjanie pierwsi dobierają się do tych „czarnych skrzynek”, a nie dopiero wtedy, gdy komisja międzynarodowa się tym zajmie ? 3. Na każdą część samolotu działały w momencie katastrofy różne, ale z całą pewnością wielkie siły, których skutki można zaobserwować i zbadać na powierzchniach miejsc rozerwania struktury poszczególnych przedmiotów 4. Nawet jeśli „czarne skrzynki” nie mają uszkodzeń, można zbadać czy na ich strukturę, uchwyty, mocowania działały wielkie siły. Samolot zaczepił skrzydłem o ziemię i rozerwał się uderzając o grunt. Miał przy tym podstawową prędkość względem ziemi około 260 km/godz., ale zahaczając skrzydłem o ziemię część elementów samolotu była skrzydłem hamowana, a część uzyskiwała dzięki temu zaczepieniu o ziemię dodatkową prędkość przez pojawienie się osi obrotu dzięki skrzydłu. „Czarne skrzynki” są zwykle umieszczane w ogonowej części samolotu ze względu na statystycznie mniejsze uszkodzenia, jakich doznają przedmioty podczas katastrof lotniczych, gdy są umieszczone w ogonowej części. 5. Przy zaczepieniu skrzydłem o ziemię ogon samolotu stał się ramieniem, które doznało dodatkowego przyspieszenia, a następnie z dużo większą od podstawowej prędkości samolotu szybkością zostało rozerwane podczas katastrofy. 6. Jeśli „czarne skrzynki” nie mają mechanicznych uszkodzeń, to mają ślady wielkich sił działających na ich uchwyty oraz wielkich prędkości z jakimi na stykach (skrzynki przecież były podłączone przewodami) rozłączały się zasilające i przekazujące informacje przewody (może urywały się) – można ocenić struktury powierzchniowe tych miejsc (uchwyty i styki). 7. Zapisy na owym drucie powinny być zanalizowane co do poziomu i głębokości ich nagrania oraz co było na tym nagrane wcześniej 8. W samolotach zachodniej produkcji czarne skrzynki nagrywają zarówno cyfrowo kodowane dane z przyrządów oraz analogowo kodowane rozmowy załogi i rozmowy pilota z wieżą. Na tych nagraniach również mogą pojawić się wątpliwości. Jeszcze gorzej będzie, gdy okaże się, że nagrania załogi i nagrania z wieżą są cyfrowe. Nie zapominajmy że : 1) pilot ustawia poziom ziemi na zero przed startem. Są to urządzenia analogowe - ciśnieniowe - czym wyżej tym niższe ciśnienie. Może jeszcze dodatkowo skorygować po otrzymaniu informacji od wieży lotniska, na którym mają lądować. W dzisiejszych

czasach używa się także urządzeń radarowych, które niezależnie podają wysokość od ziemi oraz często na ekranie obraz powierzchni ziemi. 2) wydaje mi się zupełnie nieprawdopodobne, aby pilot (tym bardziej tej klasy i o takim doświadczeniu) wykonywał ciasny zwrot samolotu na wysokości 100 m nad ziemią 3) podczas remontu w Rosji mogła zostać zamontowana blokada sterów-lotek na skrzydłach – blokada działająca dopiero od określonego kąta wychylenia samolotu 4) mogłoby być nawet tak, że Rosjanie podczas remontu byli na tyle niedbali (jak to już wielokrotnie się zdarzało) i zostawili coś, co było nieumocowane lub nieprzykręcone i to ta nie umocowana część podczas przechyłu zablokowała lotki – pilot nie mógł wyprostować maszyny i ześlizgiwał się w skręcie. Nie pomogło nawet maksymalne zwiększenie ciągu silników, które, jak podają świadkowie, nastąpiło przed samą katastrofą. Rosjanie kłamali i oszukiwali polskich specjalistów w obu przypadkach katastrof Ił-62 , które miały miejsce w Polsce. Do momentu udowodnienia za pierwszym i tak samo za drugim razem twierdzili, że oba samoloty były całkowicie sprawne technicznie, a wina leżała po stronie polskich pilotów. Katastrofy wynikły z powodów rosyjskich zaniedbań i tandeciarstwa oraz wręcz głupoty w wykonywaniu remontów, zarówno silników jak i ich wymiany. Między innymi dlatego grupa polskich pilotów zażądała od polskich władz publicznej publikacji rozmów z wieżą oraz pełnych zapisów „czarnych skrzynek”. Aby nie było możliwości z góry – jak zrobili to natychmiast Rosjanie – obarczyć polskiego pilota winą za katastrofę. Rosjanie – zanim dokonano jakichkolwiek ekspertyz – stwierdzili, że samolot był całkowicie sprawny, a wszystko to wina pilota, bo: 1) najpierw jakoby nie rozumiał rosyjskich komend (później zamilkli, bo nasi podali, że był to pilot, który świetnie znał rosyjski 2) czterokrotnie próbował lądować, a gdy okazało się, że będą przesłuchiwani, a czarne skrzynki będą również analizowane przez polskich specjalistów stwierdzili, że pilot raz podszedł próbnie do lądowania, żeby sprawdzić co i jak naocznie na miejscu, a następnie poinformował, że będzie za drugim razem lądował, bo nie ma paliwa na latanie do Mińska czy tym bardziej do Moskwy 4) dalej także podawali sprzeczne informacje, bo jakoby pilot stwierdził, że jeśli drugim razem mu się nie uda, to poleci do Mińska. Fakt , że posiadał niewiele paliwa potwierdzałoby to, że po katastrofie niewiele paliło się na ziemi. Tuskowi sensownie wytłumaczono, aby leciał do Smoleńska CASĄ, a nie dopiero co wyremontowanym Tu-154. Pozdrawiam, Janusz Frączek


|3

nowy czas | 23 kwietnia - 6 maja 2010

żałoba narodowa

poŻegnanie

ale to wystarczyło, by wyrobić sobie o nim zdanie. – Nie mogę mówić, nie mogę nawet myśleć o tej straszliwej tragedii, do niej nie powinno dojść.

Porwał wszystkich Ciąg dalszy ze str. 1 Uroczystości na Trafalgar Square rozpoczęły się około południa wystąpieniem Ambasador RP w Londynie, Barbary Tuge-Erecińskiej. Następnie głos zabrał minister spraw zagranicznych David Miliband, który nie dojechał do Krakowa. Potem słowa współczucia wyraził wiceburmistrz Londynu Richard Barnes. Tuż po nim wystąpiła Anna Gębska, harcmistrzyni Związku Harcerstwa Polskiego Poza Granicami Kraju, która przedstawiła sylwetkę, a następnie w prawdziwie harcerski sposób pożegnała ostatniego Prezydenta RP na Uchodźstwie oraz druha Ryszarda Kaczorowskiego. Pożegnano także bardzo związanego z Polonią księdza prałata Bronisława Gostomskiego. Przed rozpoczęciem transmisji zebrani na placu pod kolumną Nelsona odśpiewali Mazurka Dąbrowskiego i hymn brytyjski. Tuż przed godziną 13.00 na telebimie ukazał się pierwszy obraz z Krakowa, z Rynku Głównego, wypełnionego tłumem Polaków, którzy przybyli pożegnać Prezydencką Parę. Punktualnie o pierwszej rozpoczęła się transmisja ceremonii pogrzebowej. Po kilku minutach rozpoczęła się transmisja ceremonii pogrzebowej w Bazylice Mariackiej

zanim zawieźli ich na wawel W Warszawie pod Pałac Prezydencki, a w sobotę na plac Marszałka Piłsudskiego, jak i na przyległe do niego ulice przyszły setki tysięcy ludzi, by pomodlić się za dusze ofiar katastrofy. – Czekaliśmy aż zaczną wpuszczać do sektorów – mówił Roman Zubrzycki ze Słupska, który przyjechał do Warszawy ze swoją bratanicą. Byłem tu, na tym placu, wtedy nazywał się Placem Zwycięstwa, w roku 1979, kiedy papież Polak wypowiadał pamiętne słowa. Wtedy była ogromna radość, w sobotę był smutek, ale musiałem tu przyjechać, bo cała moja rodzina kochała Lecha Kaczyńskiego. Polska nie miała od odzyskania niepodległości 20 lat temu większego patrioty. Pan Roman nocował w aucie zaparkowanym na Woli. Rano wstał, przemył oczy wodą mineralną i ruszył z bratanicą do centrum, chciał być przed czwartą rano, to wtedy zajął dobre miejsce. Takich jak on były tysiące, zjeżdżali pociągami, autokarami, własnymi samochodami.

Górale zaGrali Grupa górali w Białego Dunajca była w stolicy od środy. Mówili, że tak prezydentowi i prezydentowej piknie zagrają na skrzypkach, że muszą tam w niebie ich usłyszeć. Jeden ze starszych z tej grupy na słowo prezydent ocierał łzy z policzków i mówił, że po prezydencie płacze całe Podhale, bo był to ich umiłowany panoczek, który nie raz do nich przyjeżdżał. Warszawa w te dni była odmieniona, ludzie jakby milsi dla siebie, może

tylko mniej rozmowni, widać było na twarzach skupienie i smutek. I wielkie tłumy. W piątek wieczorem tłum nie malał, choć ludzie z końca, nawet ze środka kolejki wiedzieli, że nie mają szans dostać się do Pałacu.

Pokłon całej Polski – Nie mieliśmy takiego prezydenta od odzyskania niepodległości w roku 1989 – nie ma wątpliwości Marek Skrzypczak, emerytowany stoczniowiec z Trójmiasta. – Jestem podbudowany tym, że widzę te ogromne tłumy, które chcą oddać mu ostatni pokłon. Polacy po czasie, ale zobaczyli, że ten wyśmiewany i niedoceniany prezydent okazał się większy niż ci, którzy mają wysokie poparcie, ale w... sondażach. Kiedy wojskowa CASA z trumnami Lecha Kaczyńskiego i jego żony Marii wzbiła się już kilkaset metrów nad Warszawę, pilot wykonał ruch machając skrzydłami. Już po kilkudziesięciu minutach obie trumny były w Krakowie. A tam nieprzebrane tłumy, ludzie, którzy przyjechali nie tylko z całej Polski, ale i z wielu krajów świata. – To nie tak miało być – mówiła ocierając łzy Magda Roycewicz z Chicago. – On był tak kochany, uwielbiany za Oceanem, bardziej niż w Polsce. Musiałam tu być, żeby złożyć mu pokłon. Całe szczęście, że znalazłam się wcześniej w ojczyźnie, bo przez chmurę dymu z Islandii Europa jest niemal odcięta od reszty świata. Wojciech Buczek, związkowiec Solidarności przyjechał z Rzeszowskiego z kolegami. Z dumą mówi, że jego region był zawsze za Lechem Kaczyńskim, którego nie nazywa się

tam inaczej niż największym patriotą. Przy jednej z ławeczek przysiadła znana aktorka Anna Dymna, która w zadumie wspomina panią Marię. – To znaczy Marię, bo Pani Prezydentowa od razu skracała dystans. Czasami wstępowałyśmy do warszawskich Łazienek, siadałyśmy na ławeczce i rozprawiałyśmy o wszystkim. W niej nic nie było napuszonego, żadnej celebry, po prostu miła, sympatyczna, bezpośrednia i bardzo inteligentna kobieta, z którą można było porozmawiać na każdy temat. – Mogę powiedzieć, choć w takiej chwili brzmi to niestosownie, że jestem wielką szczęściarą – mówiła po zakończonej mszy pogrzebowej Maria Kiełbus z Wrocławia, która dostała wejściówkę na plac przed bazyliką. Nie dziwię się, że Polska po nich teraz płacze. Nie dziwię się tym tłumom, które były w Warszawie i są tu, w Krakowie. Ludzie autentycznie go kochali, może tylko wstydzili się to okazywać. Teraz nie czas na wstyd. Kilkanaście minut po godzinie czternastej rozpoczyna się msza żałobna. W kościele znalazło się miejsce tylko dla 700 osób. Pozostali dostali miejsca siedzące przed świątynią. Profesor Regina Renz, rektor jednej z uczelni w Kielcach, która kilka tygodni temu witała Lecha Kaczyńskiego w progach swojej placówki nie znalazła się w tej grupie szczęśliwców, stała na jednej z ulic przylegających do Rynku i na telebimie obserwowała relację. – Nie szkodzi, przecież i tak tu jestem – mówiła pani profesor i wspominała prezydenta jako bardzo ciepłego, rzeczowego mężczyznę. Zamieniła z nim tylko kilkanaście zdań,

Wszyscy liczyli, że mszę poprowadzi wysłannik papieża Benedykta XVI, kard. Angelo Sodano, wielki przyjaciel Jana Pawła II. Ale utknął na włoskiej ziemi, podobnie jak wielu innych polityków, którzy z powodu pyłu wulkanicznego, nie mogli przybyć do Krakowa. Wśród nich był prezydent Barack Obama, niemiecka kanclerz Angela Merkel, prezydent Francji i wielu wielu innych. Ale zapewniali oni wszyscy o wielkiej miłości do Polski, do Polaków, zapewniali, że w tych trudnych dla nas chwilach są z nami. A potem był ten przejmujący koncert Filharmoników Berlińskich. Ich muzyka w wiekowych murach przeszywała słuchaczy, podniosła, patetyczna, jednocześnie jakby kojąca największy ból. Ten występ był wyrazem hołdu rządu i narodu niemieckiego dla polskiego prezydenta, dla Polski, dla wszystkich Polaków. Potem były wystąpienia pożegnalne. Najpierw wygłosił je marszałek Sejmu Bronisław Komorowski, pełniący rolę prezydenta. Przeszło bez echa. Następnie przemówił szef NSZZ „Solidarność” Janusz Śniadek. Porwał wszystkich, dostał wielkie brawa, które przerwać musiał kardynał Dziwisz. – Panie prezydencie najjaśniejszej Rzeczpospolitej, pani Mario Kaczyńska, Leszku, przyjacielu drogi, przybyliśmy do Krakowa z całego świata. Jak zawsze jest przy Tobie „Solidarność”, od której wszystko się zaczęło, której byłeś zawsze wierny – mówił Śniadek. – Tylko wieniec, który chciałeś złożyć w katyńskim lesie, przetrwał katastrofę. Pamięć i prawda są silniejsze od największych tragedii. Solidarność Polaków w dniach żałoby, to hołd dla Ciebie, Twojej małżonki i wszystkich ofiar. To wieniec pamięci

polskich serc. Chcemy, aby przyszłość naszego narodu, Europy i świata wyrastała z pamięci, opierała się na prawdzie… Ktoś powiedział, że Twoje życie było drogą do Katynia. Ta tragedia powinna nas zbliżyć, drodzy przyjaciele z całego świata. Proszę, powiedzcie wszystkim, jak Lech Kaczyński kochał prawdę, jak o nią walczył. Powiedzcie o tych tłumach w Warszawie i pod Wawelem. – Co tu dodać, to jest prawda o naszym wielkim Prezydencie – mówił Paweł Wolicki, z Dębicy, obserwując, jak kondukt rusza z kościoła Mariackiego na Wawel. Oprócz rodziny, przyjaciół zmarłych i władz kraju, w kondukcie Traktem Królewskim szła służba liturgiczna, ponad 60 biskupów, rektorzy uczelni, generalicja, Bractwo Kurkowe, przedstawiciele władz Krakowa i Małopolski. Kondukt liczył 300-400 osób. Trumny z ciałami prezydenckiej pary leżały na lawetach armatnich, a rodzina szła tuż za nimi. Tak jak wcześniej w stolicy, tak i teraz na trasie konduktu, tłumy rzucały kwiaty. Jedni krzyczeli: dziękujemy, inni jeszcze pod adresem prezydenckiego brata: Jarek, trzymaj się! Co chwila brawa i znów cisza, zaduma i ponowne oklaski w tej ostatniej drodze na Wawel.

sPoczęli na wawelu Kiedy orszak zbliżał się do drzwi świątyni zabrzmiał Dzwon Zygmunta. Po nabożeństwie trumny z ciałami Prezydenta i Prezydentowej zostały zniesione do Krypty pod Wieżą Srebrnych Dzwonów, w której spoczywa marszałek Józef Piłsudski. W tej części uroczystości była już tylko najbliższa rodzina i przyjaciele.

Bartosz Rutkowski (Warszawa, Kraków) Witold Ratajewski (Londyn)


4|

23 kwietnia – 6 maja 2010| nowy czas

żałoba narodowa

Lech KaczyńsKi, czyli państwo bez kompleksów ono przejęte przez możniejszych. Fundamentalnym rysem jego charakteru była odwaga. Pokazał ją w działalności opozycyjnej, zademonstrował w Gruzji, ale udowadniał ją na co dzień, przeciwstawiając się obiegowym półprawdom i stereotypom, narażając na atak dominujących grup opiniotwórczych, za którymi stały potężne interesy. Po zwycięstwie wyborczym Lecha Wałęsy w urzędzie prezydenckim krótko zajmował się kwestią ze swojej perspektywy najważniejszą – bezpieczeństwem narodowym. Odchodzi, gdy okazuje się, że w tej kwestii nie może nic rzeczywiście zrobić. Wie dobrze, że znowu usypiani jesteśmy mrzonkami o wiecznym bezpieczeństwie, gdy źródła napięć między państwami nie wygasły i musimy być silni, aby nie stać się marionetką w grach silnych tego świata. Jako szef NIK, najważniejszej instytucji kontrolnej państwa, obserwuje nawarstwiające się patologie w niereformowalnym państwie. Wówczas może tylko bić na alarm. Nabytą wtedy wiedzę wykorzystać może jako minister sprawiedliwości, kiedy błyskawicznie zyskuje popularność walczącego o sprawiedliwość szeryfa. Ta krótkotrwała kadencja otworzy mu perspektywę najważniejszych urzędów w państwie.

Bronisław Wildstein Skala żałoby narodowej po tragedii 10 kwietnia zaskoczyła wszystkich. Ma ona charakter ceremonii, w której wspólnota utwierdza swoją tożsamość. Żal po utracie wybitnych rodaków stanowi także manifestację pamięci o nich, a więc próbę ocalenia tego, co zostawili najlepszego, wpisania ich życia i działania w nasze narodowe dzieje, w długie trwanie wspólnoty. W tym sensie uroczystości związane z ich śmiercią są ich wielkim sukcesem. Byli to ludzie służby publicznej, poświęcający swoje życie wspólnocie. Żałoba po nich jest objawem silnej więzi narodowej, tożsamości, o którą tragicznie zmarli zabiegali na co dzień. Życie ludzi, zwłaszcza wybitnych, zawsze coś znaczy. Działalność tych, którzy zginęli 10 kwietnia w Katyniu, pozostawiła ślad. Powinniśmy zrekonstruować ich przesłanie, spróbować zrozumieć, czemu poświęcili życie. To będzie wobec nich hołd największy.

co zNaczy państwowiec Lech Kaczyński przypominał postacie z Polski międzywojennej, które nazywano państwowcami, czyli ludzi, którzy poświęcili się służbie państwu. Niektórzy z nas mieli jeszcze szczęście spotkać ich na emigracji, np. w kręgu „Kultury” paryskiej. Za ich personifikację uznać można twórcę i szefa tego ośrodka Jerzego Giedroycia. Taką osobą był prezydent Polski na obczyźnie Ryszard Kaczorowski, który również zginął w wypadku w Katyniu. Postawa taka opiera się na szeregu założeń. Uznaje, że polityka jest zajęciem szlachetnym, tym, co Arystoteles nazywał roztropnym zabieganiem o dobro wspólne. Zakłada więc, że człowiek dojrzewać może wyłącznie we wspólnocie. Poczucie lojalności wobec niej nazywamy patriotyzmem. Wspólnotę taką stanowią nie tylko aktualnie żyjący. To łańcuch pokoleń, który pozwala nam przekroczyć doraźność naszej egzystencji i wpisuje nas w długie trwanie: zakorzenia w przeszłości i otwiera perspektywę przyszłości. Wspólnotę, którą nazywamy ojczyzną, otrzymaliśmy od generacji naszych przodków. To oni poświęcali się i pracowali, aby wypełnić jej obecną materialną i niematerialną treść. I dlatego dziedzicząc ją, przejmujemy również zobowiązanie wobec pokoleń przyszłych, aby to dobro wspólne przekazać im w jak najlepszym stanie. Postawa państwowca zakłada, że instytucją, której naród potrzebuje do swojego istnienia, jest państwo. Może przetrwać bez niego, ale będzie to bytowanie trudne i kalekie. Stan państwa ma fundamentalne znaczenie dla jakości życia jego obywateli. Ma istotny wpływ na ich dobrobyt, ale także na ich

FuNdameNtalNa idea sprawiedliwoŚci

godność, poczucie wartości. Formuje ich, warunkuje, ale także jest ich świadectwem.

przeciw patologiom iii rp Droga państwowej służby Lecha Kaczyńskiego zaczyna się od działalności w opozycji, a zwłaszcza w „Solidarności”. Jest to heroiczny i niezwykły w skali światowej ruch; odbudowa polskiej wspólnoty. Polacy samoorganizują się, przeciwstawiając się wywłaszczającemu ich z podmiotowości totalitarnemu, niesuwerennemu państwu. Gdy jednak po obaleniu komunizmu elity ogłaszają, że właściwie jedyną rzeczą, jaka pozostaje Polakom do zrobienia, jest uwolnienie mechanizmów rynkowych, które już samoczynnie przywrócą w naszym kraju normalność, Lech Kaczyński wie, że to jednostronna i niebezpieczna utopia. Nawet wolny rynek potrzebuje ram państwa i prawa, a bez tego łatwo wyradza się w swoje

NiespecjalNie chciał i umiał pływać w piaNie współczesNoŚci. właŚNie dlatego, że traktował sprawy publiczNe tak poważNie.

przeciwieństwo rządzone przemocą. A istnienie zbiorowości to nie tylko rynek. Istotna dygresja. Kiedy mówimy o postawie i poglądach Lecha Kaczyńskiego, w rzeczywistości mówimy o poglądach braci Kaczyńskich. Byli osobnymi podmiotami. Każdy z nich miał własne życie i karierę polityczną. Były one jednak ze sobą ściśle związane. Swoje myślenie polityczne wypracowywali wspólnie. Dlatego tak oburzające są dziś próby przeciwstawiania sobie ich osób. Gdy mówimy o Lechu Kaczyńskim, nie możemy zapomnieć o jego bracie, z którym działał razem i wspólnie stawiał czoło wyzwaniom rzeczywistości. Gdy w początkach lat 90. królowało przeświadczenie, że samorzutne mechanizmy wszystko w naszym kraju załatwią, Lech Kaczyński widział pod osłoną tego pozoru grę interesów, działanie silnych, którzy zaczynają zawłaszczać kraj. Wiedział, że bez odbudowy zdrowych instytucji państwa zostanie

Idea sprawiedliwości jest fundamentalna dla Lecha Kaczyńskiego. Również w tym okazuje się spadkobiercą klasycznej myśli politycznej. Zgodnie z nią sprawiedliwość to oddawanie każdemu tego, co mu się należy. Jest ona opoką prawdziwej wspólnoty i przeciwstawia ją wspólnotom występnym, np. bandom zbójców, które także rządzą się jakimiś regułami. Dlatego prawo państwa musi wynikać ze sprawiedliwości. Oderwane od niej – co postulował pozytywizm prawny dominujący w Polsce zwłaszcza po upadku komunizmu – staje się martwym zapisem. Postać szeryfa w popularnej kulturze amerykańskiej, która zawojowała świat, jest uosobieniem człowieka walczącego, często samotnie, o sprawiedliwość, a więc przywracającego światu ludzkiemu elementarny ład. Fakt, że wizerunek taki uzyskał Lech Kaczyński, dużo mówi nam zarówno o nim samym, jak i rzeczywistości polskiej pod koniec ubiegłego wieku. Brak poczucia sprawiedliwości był wówczas dojmujący. Jego efektem był również brak bezpieczeństwa. Wpływowi, żyjący w swoich strzeżonych zonach i mogący łatwiej uzyskać interwencję państwowych służb, nie czuli go tak jak zwyczajni obywatele. To dla nich działanie przeciw przestępczości nowego ministra miało tak wielkie znaczenie. Lech Kaczyński był zresztą przeciwnikiem ideologicznej, modnej wówczas (i ciągle), liberalnej wykładni


|5

nowy czas | 23 kwietnia – 6 maja 2010

żałoba narodowa

prawa, która eksponowała kategorię resocjalizacji. Zgodnie z klasycznym ujęciem prawa naruszenie jego norm, a więc złamanie zasad regulujących życie wspólnoty, podlega karze, która jest „sprawiedliwym odwetem”. Kara przywraca porządek społeczny i stoi na jego straży, gdyż sam człowiek jest niedoskonały, wydany pokusom i generalnie raczej niezdolny do sprostania wyższym, moralnym standardom. Cywilizuje go kultura, która określa reguły i normy działania człowieka w zbiorowości. Eksponowanie na plan pierwszy resocjalizacji zakłada, że przyczyną przestępstwa jest społeczna ułomność, a jej naprawa przywraca zagubioną jednostkę zbiorowości. W praktyce społecznej prowadzi to do akcentowania praw przestępców kosztem ofiar, a konsekwencje tego obserwować mogliśmy w Polsce pokomunistycznej. A to o interes ofiar, a więc zwykłych obywateli, upominał się Lech Kaczyński. Było to zresztą znamienne dla jego poglądów. Wspólnota miała dbać także o los tych najbardziej pokrzywdzonych, wyrównywać szanse. W tym równościowym nastawieniu upatrywano socjalistyczny rys postawy Lecha Kaczyńskiego.

POtRzebA mORALNeGO łAdu Ale sprawiedliwość to kategoria znacznie szersza niż wymiar sprawiedliwości, którym zajmuje się jeden z departamentów państwa. To ład moralny, którego wyrazem instytucjonalnym winien

się stać porządek prawny. To rozpoznanie w rzeczywistości społecznej dobra i zła, symboliczne wskazanie wzorców i antywzorców. I dlatego polityka historyczna Lecha Kaczyńskiego zarówno jako prezydenta Warszawy, jak i później jako prezydenta państwa odwoływała się także do fundamentalnej zasady sprawiedliwości i była konsekwencją jego politycznych poglądów. Miała przywrócić sprawiedliwość naszej pamięci, a więc temu, co realne, co naprawdę mamy. Temu służyły budowa Muzeum Powstania Warszawskiego i odznaczanie ludzi zasłużonych dla naszej wolności i niepodległości. Muzeum, które stało się wielkim sukcesem, jest hołdem tym, którzy złożyli naszej wspólnocie ofiarę największą – życie. A pamięć jest niezbędna tak dla istnienia osoby ludzkiej, jak i wspólnoty. Pamięć uporządkowana wedle wartości. Wspólnota narodowa istnieje dzięki wzajemnej lojalności osób, które się w niej rozpoznają, dzięki skłonności do wzajemnych wyrzeczeń, a nawet poświęceń. Jeśli zbiorowość nie potrafi uznać i choćby symbolicznie wynagrodzić owych poświęceń – traci busolę moralną. Jeśli nie odróżnia bohaterów od zdrajców – zatraca podstawowy instynkt moralny, który pozwala jej przetrwać. Przestaje istnieć jako wspólnota. Dlatego polityka historyczna nie jest poświęcaniem czasu przeszłości, w której, przecież, nic już nie jesteśmy w stanie zmienić. Jest działalnością nastawioną na teraźniejszość i przyszłość. Przywraca nam pamięć i wska-

zuje postawy godne. Kult bohaterów nie jest nawoływaniem do umierania, ale wskazaniem, że wobec wspólnoty, dzięki której istniejemy, powinno nas być stać na poświęcenie. W sytuacji skrajnej nawet poświęcenie życia. Tylko że poświęcenie to ma służyć życiu właśnie.

PRzeCiW KOmPLeKSOm W swoim działaniu Lech Kaczyński naraził się ogromnej liczbie wpływowych ludzi i środowisk. Atakowany był z pasją i nienawiścią. Fałszowano jego przekaz i budowano karykaturę jego wizerunku. Przedstawiano go jako polityka archaicznego, nierozumiejącego współczesności, zakompleksionego. Rzeczywistość wygląda radykalnie odmiennie. Lech Kaczyński usiłował nas wydobyć z kompleksu niższości, jaki podtrzymywała w Polakach dominująca część elit III RP. To wówczas wyrabiano w nas przeświadczenie, że polska narodowa egzystencja jest tylko stadium przejściowym przed roztopieniem się w europejskiej wspólnocie, tak jak i nasz byt państwowy ma wartość wyłącznie jako przedsionek do europejskiego mieszkania. Jeszcze i dziś słyszymy nagłaśniane szeroko opinie, że ucywilizować Polaków mogą tylko instytucje europejskie, którym im więcej kompetencji przekażemy, tym dla nas lepiej. Lech Kaczyński zdawał sobie sprawę, że postawy takie fałszywie interpretują rzeczywistość i sprowadzają naszą narodową wspólnotę do pozycji podrzędnej.

Ich fałsz polega na tym, że narody europejskie nie wskazują tendencji do zaniku i ciągle ich instytucjonalną formą, za pomocą której realizują one swoje interesy, jest państwo narodowe. Co więcej, nie sposób wyobrazić sobie demokracji bez narodowego państwa. Republikańska demokracja może istnieć tylko wtedy, gdy obywatele państwa mają poczucie wspólnoty. Nie tylko doraźnej wspólnoty interesu, ale ponadpokoleniowej wspólnoty losu. Tylko wówczas nie traktują państwa jako instrumentu do realizacji swoich partykularnych celów, ale postrzegać mogą je w perspektywie dobra wspólnego. Określenie Europejczycy jest bardzo umowne i w małym stopniu definiuje tożsamość. Tę określa ciągle, i pewnie jeszcze długo, przynależność narodowa. UE jest nadal, a ostatnio nawet w dużo większym stopniu, przestrzenią uzgadniania i harmonizowania, ale także konkurowania interesów narodowych. Jeśli nie będziemy próbować zabiegać w niej o swoją rację stanu, to staniemy się rzeczywiście narodem i państwem podrzędnym.

POLityK NOWOCzeSNy Lech Kaczyński zdawał sobie z tego sprawę. Jak i z tego, że nie ma najmniejszego powodu, abyśmy pogrążali się w kompleksie niższości. W Europie możemy odgrywać istotną rolę. Zwłaszcza że powinniśmy się stać regionalnym liderem. Sytuacja nas do tego dysponuje, gdyż jesteśmy największym i najsilniej-

szym państwem Europy Środkowo-Wschodniej (większa i ludniejsza od nas Ukraina jest ciągle w znacznie gorszym położeniu). A interesy państw zagrożonych recydywą moskiewskiego imperializmu i wtłoczonych między regionalne potęgi: Rosję i Niemcy, są tożsame. Rola lidera nie oznacza imperialnych apetytów, ale rozpoznanie swojej pozycji pośród równych. To realizacja koncepcji jagiellońskiej, tak mocno akcentowanej przez Jerzego Giedroycia. Tę politykę Lech Kaczyński realizował nie tylko w Tbilisi, gdzie pojawienie się na czele przywódców państw postsowieckich było jego chwilą wielkości. Podejmował inicjatywy na rzecz ekonomicznej, w tym głównie energetycznej, niezależności regionu, która przekłada się na naszą suwerenność. I był w tym wszystkim politykiem niezwykle nowoczesnym. Ci, którzy zarzucali mu staroświeckość, międląc w kółko kilka nieprzemyślanych frazesów o europejskości i postpolityczności, pozostaną w historii jako groteskowy wytwór zagubionej epoki. Owszem, nie przystawał Lech Kaczyński do polityki wizerunkowej, marketingu i reklamy. Niespecjalnie chciał i umiał pływać w pianie współczesności. Właśnie dlatego, że traktował sprawy publiczne tak poważnie. W wymiarze pragmatycznym można uznać to za błąd, ale był to efekt dużo głębszego pojmowania polityki. Polityki jako działania na rzecz spraw najważniejszych. „Rzeczpospolita”, 16.04.2010

W Londynie pod Ambasadą RP, w kościołach, na Cmentarzu Gunnersbury, w POSK-u organizowano czuwania, msze św., spotkania. Polacy mieszkający na Wyspch chcieli w tych trudnych momentach być razem, wspólnie oddać hołd tym, którzy zginęli w katastrofie – pomodlić się, wpisać się do kięgi kondolencyjnej, zapalić znicz, złożyć kwiaty, albo po prostu być razem. Na zdjęciu msza św. na Cemntarzu Gunnersbury w niedzielę 10 kwietnia


6|

23 kwietnia – 6 maja 2010 | nowy czas

żałoba narodowa

Warszawa pożegnała Prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego Ostatni Prezydent Polski na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski został pochowany w poniedziałek 19 kwietnia w Świątyni Opatrzności Bożej w warszawskim Wilanowie. Ceremonię pogrzebową poprzedziła msza św. w katedrze św. Jana na Starym Mieście. W mszy uczestniczyli członkowie rodziny i bliscy prezydenta, przedstawiciele władz państwowych, m.in. marszałek Sejmu Bronisław Komorowski, marszałek Senatu Bogdan Borusewicz, b. prezydent Lech Wałęsa, b. premier Tadeusz Mazowiecki, wicepremier Waldemar Pawlak, minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, minister edukacji Katarzyna Hall, prezydent m.st. Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, Władysław Bartoszewski, harcerze z wszystkich organizacji harcerskich oraz mieszkańcy stolicy. – Niech przykład tego wielkiego, pięknego życia dla Boga, dla Ojczyzny, dla bliźniego, jaki przedstawiał druh Ryszard Kaczorowski, późniejszy prezydent i przyjaciel Polski,

niech będzie dla nas zachętą, byśmy umieli żyć tymi prawdami i ideami, za które można i warto ponosić wielkie ofiary – mówił w homilii prymas senior ks. kard. Józef Glemp. Na trumnie Prezydenta przykrytej proporcem, spoczywała też czapka harcerska. Prezydent Ryszard Kaczorowski od młodości związany był z harcerstwem. W czasie II wojny światowej po wejściu Sowietów do Białegostoku działał w tajnych strukturach Szarych Szeregów za co otrzymał karę śmierci zamienioną na dziesięć lat łagrów. – Niech Pan Bóg Ci wynagrodzi to wszystko, co uczyniłeś dla Ojczyzny, co uczyniłeś dla nas. I za to bycie nauczycielem patriotyzmu, nauczycielem prawdziwej polskości – tymi słowami zwrócił się do zmarłego prezydenta metropolita warszawski abp Kazimierz Nycz. Abp Józef Michalik podziękował też rodzinie zmarłego, że „powierza go Warszawie”. – To człowiek-symbol, harcerz i więzień Sybiru, boha-

ter spod Monte Cassino (...) Ryszard Kaczorowski to człowiek wielkiej kultury politycznej, który dla uniknięcia wszelkich okazji do podziału, do podejrzeń, przekazał insygnia władzy prezydentów Rzeczypospolitej (...) prezydentowi Lechowi Wałęsie – powiedział abp Michalik. Gdy kondukt z trumną z ciałem prezydenta Kaczorowskiego dojeżdżał do Świątyni Opatrzności Bożej, tłum zgromadzony wokół niej spontanicznie zaintonował hymn narodowy. Żołnierze oddali salwę honorową. Podczas uroczystości w Świątyni Opatrzności Bożej prezydenta żegnał urodzony i wychowany w Londynie minister finansów Jacek Rostowski. Mówił, że należał on do pokolenia ludzi, dla którego wiara w niepodległościową tradycję Rzeczypospolitej, niezłomna wiara w odrodzenie wolnej Polski i umiłowanie prawdy były najważniejszym posłannictwem. – Chcę dziś z dumą powiedzieć – to był także mój prezydent – podkreślił minister Rostowski. (tb)

W głębokim smutku i żalu Zrzeszenie Nauczycielstwa Polskiego za Granicą żegna ŚP. PANA PREZYDENTA

RYSZARDA KACZOROWSKIEGO który zginął jak bohater na posterunku w służbie OJCZYŹNIE I NARODOWI POSLKIEMU w katastrofie lotniczej jadąc do Katynia

W Ambasadzie RP i w POSK-u księgi kondolencyjne podpisywali nie tylko Polacy. W POSK-u do księgi kondolencyjnej wpisał się książę Walii Karol, jego żona Kamila i przywódca konserwatystów David Cameron. W Ambasadzie RP podpisy złożyli między innymi premier Gordon Brown i minister spraw zagranicznych David Miliband. Fot. Ryszard Szydło

ŚP. WIELEBNEGO KSIĘDZA PRAŁATA

BRONISŁAWA GOSTOMSKIEGO oddanego społeczności emigracyjnej i każego w potrzebie duchowej. Zginął dobry Pasterz i dobry PRZYJACIEL nas wszsytkich BOHATEROWIE ŻYJĄ WIECZNIE CZEŚĆ ICH PAMIĘCI!!! Prezes, Zarząd, Nauczyciele, Młodzież i Dziatwa Szkół Przedmiotów Ojczystych

Fundacja 10 kwietnia 18 firm prywatnych i państwowych ma wpłacić po 200 tys. zł na fundusz dla dzieci ofiar katastrofy w Smoleńsku. Prezes Telekomunikacji Polskiej Maciej Witucki i szef PZU Andrzej Klesyk chcą, by polskie przedsiębiorstwa powołały fundusz stypendialny dla dzieci ofiar katastrofy pod Smoleńskiem. Pierwszym krokiem jest tworzenie fundacji. Maciej Witucki napisał w tej sprawie list do szefów największych polskich spółek. „Jesteśmy przekonani, że jako działający w Polsce przedsiębiorcy powinniśmy podjąć wspólne działania na rzecz najciężej doświadczonych przez to smutne wydarzenie dzieci, które straciły w tym wypadku rodziców. Około 40 dzieci w różnym wieku znalazło się w tej bardzo trudnej sytuacji” – napisał prezes TP. Akces do grona fundatorów-założycieli potwierdziło 18 firm. Są to: Asseco Poland, Auchan Polska, Bank Zachodni WBK, Canal+, Fiat Group, Grupa ITI/TVN/Onet, Impel, Kulczyk Holding, Netia, P4/Play, Pekao SA, Polska Grupa Energetyczna, Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo, Philip Morris, PKN Orlen, PKO Bank Polski, Powszechny Zakład Ubezpieczeń oraz Telekomunikacja Polska/Orange. Każda zasili konto fundacji kwotą 200 tysięcy złotych z przeznaczeniem na kapitał żelazny. Fundacja będzie więc dysponować sumą przynajmniej 3,6 miliona złotych. Inicjatorzy liczą, że do akcji przyłączą się również średnie i małe przedsiębiorstwa. Wśród członków organizacji pracodawców mają być sprzedawane cegiełki – po 10 tysięcy złotych. (tb)


|7

nowy czas | 23 kwietnia – 6 maja 2010

żałoba narodowa

setki osób pod Ambasadą RP w drugi dzień po katastrofie. Długa kolejka, głównie młodych ludzi, którzy składali kwiaty i wpisywali się do księgi kondolencyjnej.

...PÓKI MY ŻYJEMY Mówi się, że niemalże każdy Amerykanin, zapytany co robił, gdy dowiedział się o śmierci Kennedy’ego, przypomni sobie to bezbłędnie. Mimo że od zamachu na życie prezydenta Stanów Zjednoczonych upłynęło już ponad 40 lat. Podobnie jest z zamachami na World Trade Center. Po niemalże dziesięciu latach od ataku terrorystycznego, zdecydowana większość znakomicie pamięta ten moment. Nie inaczej z wybuchami w londyńskim metrze. Takich chwil nie jest wiele. Towarzyszą im bardzo silne uczucia. Nic więc dziwnego, że zostawiają w naszej pamięci niezatarty ślad. Byłem jeszcze w łóżku, gdy rozdzwonił się telefon. Rodzina z Polski i poszczególni znajomi donosili o katastrofie. Włączyłem telewizor. Odpaliłem komputer. W ciągu pierwszych godzin wiedzę o tym, co wydarzyło się w Katyniu, czerpałem głównie z brytyjskich i amerykańskich serwisów. Nie mam polskiej telewizji, zaś polskie portale internetowe były tak oblegane, że przez długi czas nie byłem w stanie się w nie wbić. Może to i lepiej. Gdyż czytając później pierwsze komentarze, które pojawiały się pod doniesieniami polskojęzycznych portali, oprócz przerażenia, jakie wywołała we mnie wieść o katastrofie prezydenckiego samolotu, rodzić się we mnie poczęła wściekłość. A potem – ogromne rozczarowanie i smutek. Zaś na końcu – zwykły wstyd. Wydawało się, że polski internet jest opanowany przez bandę głupkowatych gówniarzy, dla których jedna z największych katastrof w powojennej historii Polski stanowi powód do radości. Takich niedorzeczności, podlanych zawiścią i jadem, zrodzonym z długo hodowanych frustracji, nie widziałem chyba jeszcze nigdy. Czy ci ludzie naprawdę mienią się być Polakami? Na szczęście z upływem czasu sytuacja w polskim internecie zaczęła się zmieniać. O swoich odczuciach zaczęli pisać ci, którym pierwsze doniesienia odebrały głos. To właśnie dzięki nim

uwierzyłem, że jeszcze nie cały świat zwariował. Że jeszcze nie wszyscy się zezwierzęciliśmy. Że potrafimy myśleć i czuć. Kolejne dni miały mnie utrzymywać w tym przeświadczeniu. Dziś już wiemy, ile osób było na pokładzie. Znamy ich nazwiska i stanowiska. Jednak owego sobotniego poranka mówiło się przede wszystkim o prezydencie i jego żonie. Z upływem godzin dowiadywaliśmy się coraz więcej. Wraz z prezydencką parą samolotem lecieli dowódcy wszystkich rodzajów wojsk. Szef banku centralnego, posłowie. ministrowie, prezydent Kaczorowski, duchowni. Nagłe odejście tych ludzi zostawiło nie tylko puste stołki. Bo przecież stanowiska można zawsze obsadzić innymi ludźmi. Lepszymi lub gorszymi. Chodzi o to, że wielu z tych, którzy zginęli było dla nas autorytetami. Wnieśli oni do naszego życia bardzo wiele. Lech Kaczyński uchodził za człowieka bezkompromisowego. To właśnie jego upór w dążeniu do celu i odwaga w wypowiadaniu opinii sprawiły, że w ciągu długich lat politycznej działalności zdołał „dorobić się” całkiem sporej grupy niechętnych mu osób. Dopiero gdy go zabrakło, niejednemu z dawnych adwersarzy otwierają się oczy: może jednak w swoich działaniach miał całkiem sporo racji? Dobry polityk to przede wszystkim skuteczny polityk. A skuteczności działania Lechowi Kaczyńskiemu odmówić nie można. Czy byłby on równie skuteczny, nie mając jasno sprecyzowanych opinii, wyraźnie wyznaczonych celów i odwagi w ich realizacji? Komuś, kto potrafi iść w wyznaczonym kierunku niezależnie od wzrostu czy spadku słupków popularności, należy się dużo szacunku. W dzisiejszej, makiawelicznej rzeczywistości, konsekwencja w polityce i odważna niepoprawność są cechami spotykanymi nader rzadko. Możemy więc mieć innego prezydenta. Jednak – czy będzie to lepszy prezydent?

Pisząc o autorytetach miałem przede wszystkim na myśli ostatniego prezydenta RP na obczyźnie Ryszarda Kaczorowskiego. Miałem okazję poznać go osobiście i uczestniczyłem w niejednym wydarzeniu z jego udziałem. I Prezydent Kaczorowski potrafił pokazać, że to jednak człowiek nobilituje urząd, który piastuje, a nie na odwrót. Albowiem wśród ludzi, którzy się z nim stykali, wzbudzał szacunek swoją osobą, a nie piastowanym niegdyś przez siebie urzędem. To właśnie on, podczas mającej niedawno miejsce wystawy polskiego plakatu solidarnościowego, potrafił uspokoić grupę Polonii, wzburzoną niezbyt fortunną propozycją Władysława Frasyniuka, by znieść święto 11 Listopada. Zaledwie kilkoma rozsądnymi słowami rozładował napięcie. Kilka dni później obsługiwałem wizytę księcia Karola w POSK-u. Gdy z kolegą z telewizji wjechaliśmy na poskowy parking, wolnych miejsc już prawie nie było. Stanęliśmy więc na ostatnim, jakie pozostało. Okazało się, że jest ono zarezerwowane dla prezydenta Lecha Kaczorowskiego. Dowiedzieliśmy się o tym, gdy on sam podjechał. Wyładowywaliśmy właśnie sprzęt. Widząc, ile zajęłoby nam szukanie kolejnego miejsca parkingowego (mieliśmy całkiem sporego vana), sam znalazł inny miejsce, w którym stanął swoim małym samochodem. Szybko i bez problemu. Jestem przekonany, że do przytoczonych przeze mnie dwóch przykładów jego umiejętności podejmowania szybkich decyzji oraz talentu dyplomatycznego, wielu czytelników „Nowego Czasu” mogłoby dodać jeszcze niejeden. Czy jest ktoś, kto potrafiłby go zastąpić? W ciągu ubiegłego tygodnia mieliśmy wiele okazji, by wszystkim osobom, które zginęły w sobotniej katastrofie lotniczej, oddać należytą cześć. Nasze poświęcenie oczywiście niewiele pomoże ofiarom. Ale – może w nas samych coś

zmieni. Pomoże nam inaczej spojrzeć na ludzi. Tych, którzy odeszli. I – co ważniejsze – na tych, którzy nas otaczają. Widziałem setki osób zgromadzonych pod Ambasadą RP w drugi dzień po katastrofie. Widziałem kolejne tysiące, przybyłe tydzień później na Trafalgar Square, by obejrzeć odbywające się w Krakowie uroczystości pogrzebowe. Nikt ich tam nie zaciągał. Piękną niedzielę mogli spędzić w ogródku ze znajomymi, przy piwie i grillu. A jednak przyszli. Czemu? Każdy miał swój własny powód. Mnie w każdym razie owe momenty dały bardzo wiele. Wbrew temu, co się o nas mówi (i co często sami powtarzamy), miałem okazję przekonać się, że jednak łączy nas silna wspólnota. Że przebywanie na emigracji to nie dla wszystkich robienie kasy i nielicznie się z niczym dokoła. Człowieczeństwo polega między innymi na empatii, umiejętności współodczuwania. Tego nie brakowało nam nigdy. Nie zabrakło również teraz. Może więc dlatego nie robią na mnie większego wrażenia głupkowate żarty, jakie z owej tragedii stroją sobie rysownicy z tego czy innego magazynu, czy jakiś niemiecki komediant. Gdyż niechętne nam środowiska zawsze przedstawiać nas będą jako głupich, swarliwych Polaczków, którzy jedynie w momentach wielkich zrywów rzucają się z szabelką na czołgi. Mnie postawa Polaków w tych chwilach przeżywania narodowej tragedii dała nadzieję. Gdyż – w przeciwieństwie do niektórych spośród tych, którzy patrzą na nas z niechęcią czy wyższością, nie staliśmy się nieczuli na cudze nieszczęścia. I gdy trzeba, jesteśmy razem z tymi, którzy są w potrzebie. Owym niechętnym zaś życzę, by w potrzebie nigdy się nie znaleźli. I nie musieli sprawdzać, czy nadal jesteśmy tacy, jakimi nas opisują.

Alex Sławiński


8|

23 kwietnia – 6 maja 2010 | nowy czas

żałoba narodowa Modlitwa za Nich Boże daj siłę, pozwól wierzyć Że ćwierć sekundy, i mniej jeszcze Wcześniej choć i najmniejsze mgnienie Zdążył tam Anioł miłosierny Twój posłaniec Osłonił Ich swym skrzydłem, wyrwał Uniósł i przygarnął Zanim runęli Bo nie umiera tu na Ziemi Duch sprawiedliwy, Wola prawa Miłość czysta Dla takiej wiary daj moc Panie Że tam upadła w lesie katyńskim Materia roztrzaskana tylko A byli wzięci Do Arki Twego Miłosierdzia – Są ocaleni Istoto licha Lepianko człowiecza marna… wierzysz tak? – Wierzę Panie

Leszek Długosz kwiecień 2010

Co dalej? Michał Opolski W sobotę rano, gdy prezydencki samolot roztrzaskał się w smoleńskim lesie, ugięły się pode mną nogi. Racjonalne myślenie zastąpiły emocje: szok, smutek, złość, wreszcie – zwątpienie i negacja. Kilka godzin później zupełna pustka, chwile zapomnienia, normalności, potem znowu to samo…

trudno zrozumieć Dzisiaj, gdy wiadomość o katastrofie zdążyła już przeorać moją świadomość, powoli dociera do mnie, że żadne mechanizmy obronne nie są w stanie nic zmienić. Przyszedł czas na pierwsze refleksje – bolesne i gorzkie. Katastrofa prezydenckiego tupolewa to szyderczy rechot historii i tragiczna ironia losu. To również bolesna symbolika, przed którą nigdy się nie ucieknie, mimo że już tu i tam próbuje się ją deprecjonować. Wielokrotnie słyszałem, że my, Polacy, lubimy popadać w niepotrzebny patos. Czy to stwierdzenie sprawdza się jednak w obliczu smoleńskiej katastrofy? Jej ludzki wymiar jest tak druzgocący, że nieistotne stają się już jakiekolwiek porównania. Ze śmiercią nie można się oswoić, ale można spróbować ją zrozumieć. Tej ze smoleńskiego lasu nie zrozumiem nigdy, bez względu na racjonalne tłumaczenia przyczyn tej katastrofy. Mam nadzieję, że emocjonalna więź, którą odczuwa teraz tak wielu Polaków w kraju i poza jego granicami, nie skończy się szybko. Jest w niej coś pięknego i poruszającego. Czy jednak narodowa żałoba i zaduma, którą przeżywamy przecież nie po raz pierwszy, prócz ludzkiego wymiaru będzie mieć również jakiś głębszy i trwały wydźwięk obywatelski? Zaryzykuję stwierdzenie, że niekoniecznie, a jeśli nawet, to nie na długo. I nie obwiniałbym za to Polaków, lecz przede wszystkim niektóre media, które skutecznie nakładają im opaski na oczy.

frazesy, puste gesty… Naturalnym echem tragedii, w której zginęła ogromna część elity politycznej kraju stały się rozliczne komentarze. Od kilku dni mówi się w Polsce o pojednaniu polskiej sceny politycznej. Mówią o nim nie tylko dziennikarze, ale i najważniejsi w kraju politycy. Podkreślano to również podczas ceremonii pożegnalnych w Warszawie

i w Krakowie. Symboliczne pojednanie miałoby – jak rozumiem – zakończyć niską politykę wyzwisk i otworzyć nowy rozdział w myśleniu o kraju. Ale czy możliwe jest pojednanie, jeśli walczący ze sobą politycy odwołują się do dwóch tak różnych fundamentów myślenia, tkwiących jeszcze w czasach transformacji ustrojowej oraz w późniejszym rozłamie w szeregach „Solidarności”? Optymizmem byłoby oczekiwanie, że pojednanie jest realne, zwłaszcza że w głównym nurcie myślowym obserwujemy walkę między solidarnościowym etosem a polityką okrągłostołowego kompromisu i serwilizmu. I to, pomijając programy polityczne sensu stricte, na które ostatnio zwraca się coraz mniejszą uwagę, jest kwintesencją polskiej polityki ostatnich lat. Niestety, ale w podobnych okolicznościach pojednanie nie wydaje się możliwe. Doświadczenie uczy, że polityczne pojednanie jest u nas mrzonką, którą opowiada się na potrzeby chwili, by zaraz potem przejść nad tym do porządku dziennego. Przecież pojednawcze deklaracje słyszeliśmy już dużo wcześniej, zaraz po wizycie Jana Pawła II, który w 1999 roku mówił w Sejmie o konsolidacji polskiej sceny politycznej w imię wspólnego dobra. Trudno przytoczyć w tym miejscu jakieś konkretne rezultaty tej wizyty. Żarliwe zapowiedzi, obietnice, frazesy i puste gesty – to wszystko. Kto naprawdę kierował się elementarnymi zasadami, ten przy nich pozostał, dla kogo zaś oznaczały one konflikt interesu, temu światopogląd się nie przemeblował, i żadna katastrofa, nawet tak tragiczna, jak ta smoleńska, przemeblować go nie zdoła, tym bardziej że zginął w niej prezydent, którego nie darzono przecież tak wielkim szacunkiem jak papieża. Ot, po prostu, kilku dziennikarzy i polityków wytoczyło na potrzebę chwili pojednawczą armatę, z której niemożliwością jest wystrzelić. Nie bądźmy więc naiwni, zwłaszcza że mamy już pierwsze powalające wręcz wypowiedzi, będące w rzeczywistości polityczną agitacją. Oto fragment rozmowy z ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim, którą zamieściła „Gazeta Wyborcza”: – Spodziewał się pan takiego zaangażowania prezydenta i premiera Rosji? Żałoba narodowa w Rosji, odezwy Miedwiediewa i Putina do narodu polskiego to wydarzenia bez precedensu. – Sądzę, że to jest wynikiem obecności Władimira Putina w Katyniu 7 kwietnia, kiedy usłyszał to przejmujące przemówienie Donalda Tuska, gdy poczuł grozę tego miejsca. Poczuł do szpiku kości, co sowiecka Rosja zrobiła Polakom. Myślę, że zrozumiał, z jak wielką tragedią mamy teraz do czynienia. Cóż, trzeba mieć nie lada tupet, by po serii skandalicznych wy-

powiedzi, za które minister Sikorski jeszcze niedawno przepraszał prezydenta Kaczyńskiego, pozwolić sobie na tak bezczelną i pogardliwą konstatację. Tragiczna śmierć 96 osób, na czele z prezydentem RP, nie byłaby przez Kreml w ten sposób odebrana, gdyby nie wypowiedź premiera Tuska kilka dni przed tragedią. Nie byłoby więc smutku i zwykłej ludzkiej empatii, którą zauważają nawet najbardziej sceptyczni wobec rosyjskich władz komentatorzy, gdyby nie lekcja historii, której udzielił Rosjanom nasz premier, czy tak? Zdumiewająca wypowiedź, zdumiewająca postawa dziennikarki, która przyjęła wypowiedź ministra jako coś oczywistego. Czy ktoś ma jeszcze wątpliwości, jak wyglądać będzie polityczne pojednanie i jaką rolę spełnią w nim „niezależne” media? Po smoleńskiej tragedii oczy całego świata skierowane są również na Rosję. Zakładając nawet, że rosyjski premier i prezydent nie chcieliby manifestować swego współczucia, to i tak zmusiłaby ich do tego dyplomacja i dbałość o wizerunek Rosji na arenie międzynarodowej.

czy uczucia mogą iść w parze z polityką? Polska tragedia odbiła się szerokim echem również w zachodniej prasie, w której podejmuje się przede wszystkim wątek stosunków polsko-rosyjskich. Tam także pisze się o wzajemnym pojednaniu, którego trwałym fundamentem może stać się smoleńska tragedia, pod warunkiem – należaloby dodać – że jej przyczyny zostaną rzetelnie zbadane i nie popełni się takiego błędu, jak przy utajnianiu dokumentów związanych z katastrofą giblartarską, w której zginął gen. Sikorski (co podkreślono w komentarzu redakcyjnym „The Times”). Nie odbieram prawa do wyrażania żalu premierowi i prezydentowi Rosji, głęboko wierząc w ludzki, ponadpolityczny wymiar tych uczuć. Wzruszający jest natomiast smutek i empatia wielu Rosjan, którzy tak gorąco manifestują swoją jedność z Polakami. Mam jednak spore wątpliwości, słuchając huraoptymistycznych wniosków, jakie wysnuwają niektórzy zachodni i polscy komentatorzy, pisząc o wyraźnym przełomie w podejściu władz Rosji do ludobójstwa w Katyniu. Tak, należy docenić wszystkie rosyjskie kroki ku prawdzie, ale nie należy wyzbywać się ostrożności. Polityka półprawd i niedomówień, która wciąż zaciemnia prawdziwy obraz historii, nadal stosowana jest przez rosyjskie władze, czego nie chcą dostrzec publicyści, przyjmując katyńskie przemówienie premiera Władimira Putina

»10


|9

nowy czas | 23 kwietnia – 6 maja 2010

żałoba narodowa Daj nam wiarę, że to ma sens, Że nie trzeba żałować przyjaciół Że gdziekolwiek są dobrze im jest, Bo są z nami choć w innej postaci I przekonaj, że tak ma być, Że po głosach tych wciąż drży powietrze Że odeszli po to, by żyć, I tym razem będą żyć wiecznie.. Dedykowane Ks. Proboszczowi przez Dei Trust

Nasz dobry kapłan O Księdzu Bronisławie Gostomskim napisano już wiele. Wystarczy zagłębić się w setki wpisów do wzruszającej księgi kondolencyjnej ku Jego Pamięci. Obrazują one, kim był i ile znaczył dla wielu ludzi. Prawie każdy, kto Go znał, jest w stanie przywołać jakieś osobiste wspomnienie, serdeczny uścisk dłoni, pokrzepiające słowo i ten Jego ciepły uśmiech… Taki nieudawany i zarażający. Moja przygoda z Ks. Proboszczem rozpoczęła się pięć lat temu. Podczas niedzielnej mszy św. w parafii św. Andrzeja Boboli usłyszeliśmy, jak ksiądz prosi o zaangażowanie poprzez śpiew i akompaniament muzyczny. Ks. Bronisław szeroko otwierał drzwi tego kościoła dla wszystkich Polaków; bardzo chciał, żeby Jego parafia wzrastała i była dynamicznym ośrodkiem jednoczenia wszystkich pokoleń emigracji. Na zawsze zapamiętam tę pierwszą naszą rozmowę. Przyszedłem do Niego z Magdą Wójcik, moją koleżanką, z którą przed laty wspólnie angażowaliśmy się w życie parafialne w Zakopanem – naszym rodzinnym mieście. Powiedziałem wtedy Ks. Proboszczowi, że chcielibyśmy się podzielić tym, co potrafimy, ale nie mamy żadnej gitary ani mikrofonu i że niestety nie możemy na razie pozwolić sobie na takie zakupy. Wtedy Ks. Proboszcz popatrzył mi w oczy, zamyślił się przez moment i nagle ruszył energicznie do kancelarii. Otworzył szufladę i wyciągnął z niej tysiąc funtów. Dał mi je do ręki i powiedział: – Masz tu pieniądze i kup wszystko, co potrzeba, żeby w następną niedzielę z chóru było was porządnie słychać! Pamiętam, że wyszedłem od Ks. Bronka zszokowany! Jak to możliwe…? Przecież On mnie nie zna! Nigdy mnie nie widział! Nie zapisał nawet moich danych, nie zapytał, skąd jestem, gdzie mieszkam, a koperta z tysiącem funtów była w moim ręku. To chyba wtedy poczułem, że spotkałem na swojej drodze niesamowitego człowieka! Dopiero kilka lat później zapytałem Go, dlaczego wtedy nie zawahał się dać mi tyle pieniędzy praktycznie nie znając mnie. On odpowiedział: – Przecież trzeba ludziom wierzyć. Trzeba mieć do nich zaufanie. A poza tym poleciłem to wtedy Bogu i coś mi podszepnęło, że mogę dać ci te pieniądze i że mnie nie zawiedziesz. Od tej pory Ks. Proboszcz zagościł w naszym życiu na dobre. Przychodził na każdą nasza próbę, rozmawiał, śpiewał z nami, słuchał, żartował, opowiadał, dzieli się swoim dniem i troskami. W niedzielę, gdy ćwiczyliśmy w zamkniętym jeszcze kościele, krzątał się pomiędzy ławkami robiąc ostatnie porządki i słuchał. Dopiero kilka tygodni przed wylotem do Katynia wyznał mi coś szczególnego. Powiedział, że od samego początku, kiedy my ćwiczymy na chórze, on się za nas modli. Poleca nasz zespół i wszystkich, którzy angażują się dla parafii. Dodał żartobliwie, że trochę mu przeszkadza, kiedy nagle przerywamy, żeby po-

wtórzyć jakiś fragment lub coś doszlifować. Mówił, że jak my przerywamy, to on też przerywa, wiec woli jak śpiewamy od początku do końca, bo wtedy może się spokojnie modlić. Od samego początku Ks. Proboszcz został serdecznym Przyjacielem mojej rodziny. Pierwszy raz przyjechał, żeby poświęcić nasze nowe mieszkanie. Przyjechała na tę okazję moja siostra, misjonarka, znajomy ksiądz z Polski oraz kilkoro przyjaciół. Rozmowom i radościom nie było końca. Z trwogą patrzyłem na zegarek, że jest już późno i że nasz Proboszcz nie zdąży odpocząć przed ciężkim, niedzielnym dniem pracy. Ale Proboszcz nigdy nie martwił się takimi drobiazgami jak odpoczynek, sen lub w ogóle własne interesy. Jeździł starym samochodem, nie otaczał się żadnym zbytkiem lub dobrami materialnymi. Kiedy korespondowałem z nim przez email, to godzina wysłania wiadomości była zawsze około północy. Mówił, że dopiero wtedy ma czas, żeby usiąść przed komputerem i nadrobić zaległości korespondencyjne. Bo jego skrzynka wciąż była pełna, a telefon nigdy nie przestawał dzwonić. Ks. Proboszcz, zawsze energiczny i konkretny, miał też olbrzymie serce! Wszyscy pamiętamy koncert dla Haiti i wspaniale zaangażowanie parafian, żeby pomóc ofiarom w parafii Miragoane. Ale mało kto wie, jak to było, kiedy zadzwoniłem do Ks. Proboszcza, żeby opowiedzieć mu o wielkim problemie Fr Ivana Museau i jego cierpiących parafian. Nasz Proboszcz powiedział wtedy tak: – Powiedz księdzu Yvanowi, że będziemy się za nich modlić i że wygrzebiemy tyle pieniędzy, ile się tylko da! Akurat w tę niedzielę wypada comiesięczna składka na remont kościoła, wiec ja tę składkę przeznaczę dla nich. Zapytałem wtedy Ks. Proboszcza, czy może tak zrobić, skoro parafia ma tyle zobowiązań finansowych w związku z remontem kościoła. A On odpowiedział krótko: – Nie będziemy się teraz nad tym zastanawiać. Przecież trzeba się dzielić! No i podzielił się. Między innymi dzięki Niemu zebraliśmy wtedy około 10 tys. funtów! Fr Yvan oraz mieszkańcy Miragoane na Haiti byli głęboko wstrząśnięci katastrofą prezydenckiego samolotu oraz śmiercią elity naszego kraju, w tym księdza Gostomskiego. Zorganizowali oni uroczystą mszę św. ku czci wszystkich tragicznie zmarłych Polaków oraz dobrego księdza z Londynu, który nie zawahał się im pomóc, kiedy tego najbardziej potrzebowali. Rozmawiałem z Ks. Proboszczem wiele razy. Czasami umawialiśmy się na „nocną kawę”, najczęściej w piątek, około dziewiątej wieczorem. Poświęcał ten czas dla mnie, chociaż na pewno potrzebował chwili wytchnienia i odpoczynku. Rozmawialiśmy o wszystkim. Ksiądz Bronek zaangażował się w życie moje i mojej rodziny. Pomimo ogromnej ilości obowiązków, które dźwigał,

potrafił głęboko przejąć się problemami innych i co zawsze było charakterystyczne – od razu szukał konkretnego rozwiązania. On prawie nigdy nie „filozofował”. On zawsze działał! Nie tak dawno był w Zakopanem, które kochał i starał się je odwiedzać, jak tylko nadarzyła się sposobność. Pojechał na polsko-angielskim ślubie, ale pomimo napiętego harmonogramu znalazł czas, żeby odwiedzić naszych rodziców i rodzeństwo. Moja mama zapytała Go wtedy, dlaczego On się tak stara, żeby zakończyć remont kościoła, pooddawać długi, pozałatwiać wszystko, co jest do pozałatwiania – przecież w parafii jest młody, energiczny ksiądz, który może pomóc i podołać wyzwaniom, kiedy przyjdzie czas na emeryturę, na którą wybierał się już za trzy lata. Na to Ks. Proboszcz powiedział, że nie może zostawić wikaremu tak poważnych długów i tylu niedokończonych prac. Jak już pójdzie na emeryturę, to chciałby przyjeżdżać do Londynu i być

przyjmowany z otwartymi rekami i bez brzemienia niedokończonych spraw. Chciałby, żeby ludzie pamiętali Go jako dobrego kapłana, który pozostawił im dokończone dzieło w postaci pięknego sanktuarium, w którym mogą się modlić i spotykać wszystkie emigracyjne pokolenia! Dzisiaj chciałoby się powiedzieć naszemu Drogiemu Proboszczowi, żeby się nie martwił, że my wszyscy już na zawsze Go zapamiętamy jako szczególnego duszpasterza i wspaniałego gospodarza, a to Jego dzieło na pewno wspólnymi siłami dokończymy. Kochany Księże Proboszczu, Twoje poświecenie nie pójdzie na marne. Chcemy, żebyś patrzył z góry na swoją parafię i był z nas dumny..! Podczas naszej ostatniej „nocnej kawy”, na dwa tygodnie przed wylotem do Katynia opowiedział mi o tym, jak prosił Pana Prezydenta Kaczorowskiego, żeby „załatwił” mu ten wyjazd na Obchody Katyńskie. Tak bardzo się cieszył, jak Prezydent do niego zadzwonił i powiedział, że wszystko załatwione i że jadą razem prezydenckim samolotem. Ks. Proboszcz powiedział, że chce zanieść całą naszą emigracyjną społeczność tam, do źródła dramatu naszego Narodu. Mówił, że nie wyobraża sobie, żeby nie zabrać tam naszej Pani – Matki Bożej Kozielskiej Zwycięskiej i polecić nas wszystkich, którzy mieszkamy daleko od Kraju. Pragnął tam, na miejscu kaźni tylu niewinnych, prosić Ją o umacnianie wiary, miłości i szacunku do Polski! Chciał, żeby wszyscy dowiedzieli się o naszym Sanktuarium Matki Bożej Kozielskiej w Londynie. Chciał o nim powiedzieć dostojnikom w Warszawie, przypomnieć, zwrócić uwagę na znaczenie i dostojność tego miejsca. Drogi Księże Proboszczu, Twoje marzenie się spełniło, choć zapłaciłeś za to najwyższą cenę. Dzisiaj każdy już wie o istnieniu Parafii Św. Andrzeja Boboli na Hammersmith, dowiedzieli się o tym, że jest to Kościół Pamięci Narodowej oraz Sanktuarium Matki Bożej Kozielskiej. Księże Bronisławie, w imieniu Dei Trust, który powstał i rozrósł się pod Twoim czujnym okiem, w imieniu parafian, którzy Cię znali, szanowali i tak po ludzku, zwyczajnie kochali, dziękujemy!

Sebastian Książek

Jako kapelan Stowarzyszenia Polskich Kombatantów ks. Bronisław otoczył duchową opieką tych, których dramat życia i okrutny bieg historii pozostawił na angielskiej ziemi, ale swoją miłością i otwartością urzekł też tych, którzy w ostatnich latach przyjechali do Anglii ze względów ekonomicznych. Jako proboszcz umiał połączyć wszystkich w jednym kościele i wszyscy czuli się tutaj – mimo różnicy wieku i dzielących kilometrów z Ojczyzną – jak u siebie. Po prostu był ojcem…

Śp. Ks. Proboszcz Pr ałat Bronisław Gostomski Proboszcz polskiej parafii pw. św. Andrzeja Boboli w Londynie Kapelan Stowarzyszenia Polskich Kombatantów w Anglii Kapelan Stowarzyszenia Rodzin Katyńskich Kustosz obrazu Matki Bożej Kozielskiej Uroczystości pogrzebowe odbyły się w czwartek, 22 kwietnia w kościele św. Benedykta w Sierpcu. zmarły zostanie pochowany w grobowcu rodzinnym. Księga kondolencyjna znajduje się w kościele pw. św. Andrzeja Boboli w Londynie i na stronie internetowej parafii Wspólnota parafii pw. św. Andrzeja Boboli w Londynie W imieniu całej parafii dziękujemy wszystkim, którzy składając wieńce i paląc znicze łączyli się z nami w duchu ludzkiej solidarności, modlili się i nawiedzali nasz kościół. Szczególne podziękowania dla osób uczestniczących w czwartkowej Mszy Świętej żałobnej (15.04.2010) i organizujących ją. Bóg zapłać!


10|

23 kwietnia – 6 maja 2010 | nowy czas

żałoba narodowa

Mój dziennik SMOleńSki Fot. Paweł Rosolski

O

d siedmiu dni mój tydzień toczy się zakrzywionym niewytłumaczalną tragedią rytmem. Dzisiaj jakby uspokojenie. Żałobne requiem zabrzmiało na wszystkich kanałach telewizyjnych i w większości stacji radiowych. Jeszcze wczoraj chciałem powrotu do czasów, kiedy dwa kanały telewizji publicznej i cztery programy polskiego radia były jedynym źródłem aktualnej informacji…

Sobota 10.04.2010 Dzień zaczął się wcześnie – 7:30 rutynowa pobudka. 8:00 wizyta u fryzjera – bo dawno nie byłem (o tak wczesnej porze na pewno nie przyjdzie mi długo czekać). I kiedy przed 9:00 zaczął ogarniać mnie tzw. „drugi sen” pomyślałem, że jakaś godzinka drzemki dobrze mi zrobi, a potem sobota potoczy się standardowym rytmem. Wyciszyłem lekko telewizor z TVN 24 na rozkładzie, jednak zasnąć nie pozwolił mi ten złowieszczy żółty pasek informacyjny u dołu ekranu… Nie ma racjonalnego wytłumaczenia dla tego, co wydarzyło się tamtego sobotniego poranka i chyba nie należy go szukać. Historia nie oszczędza naszego narodu od dawna, ale tym razem po raz pierwszy doświadczyłem tego własnymi zmysłami. W jednej chwili zabrakło koncepcji na dalszą część dnia. Wszystkie plany zeszły na najdalszy horyzont niepamięci. Niewytłumaczalna, nieoczekiwana, niepotrzebna katastrofa rządowego samolotu Tupole-

Co dalej? Ciąg dalszy ze str. 8

czy ostatnie wypowiedzi prezydenta Miedwiediewa z bezkrytycznym entuzjazmem. W klimacie tego entuzjazmu łatwo przeoczyć istotne sprzeczności między tymi przemówieniami a oficjalnym stanowiskiem, które prezentuje Rosja na arenie międzynarodowej. Kuriozalny dokument, jaki władze rosyjskie przedstawiły jeszcze przed oficjalnymi obchodami rocznicy ludobójstwa w Katyniu, będący oficjalną odpowiedzią na skargę złożoną w Strasburgu przez rodziny zamordowanych oficerów, zmusza do sceptycyzmu: „W naszym kraju została dokonana jasna ocena polityczna, prawna i moralna zbrodni reżimu totalitarnego. I ocena ta nie podlega żadnej rewizji” – powiedział w Katyniu premier Rosji. Czym w takim razie jest strasburski dokument, jeśli nie prawnym i oficjalnym stanowiskiem Rosji? Oby w oficjalnych dokumentach „wydarzenia katyńskie”, o których można przeczytać w odpowiedzi skierowanej do Strasburga nie zastąpiły zbrodni ludobójstwa. Pominę w tym miejscu fakt, że przemówienie

katyńskie Putina należałoby poddać wpierw racjonalnej, nie emocjonalnej analizie. Dzisiaj, tu i teraz, jeśli możemy w coś wierzyć naprawdę, to przede wszystkim powinna to być wiara w szczere współczucie zwykłych Rosjan.

pytania bez odpowiedzi Czy w związku z tą wielką tragedią grozi nam polityczna, ekonomiczna lub militarna destabilizacja? Fachowcy zapewniają, że nie, choć jednoczesna śmierć najważniejszych przedstawicieli państwa polskiego, mimo konstytucyjnych procedur stosowanych w takich okolicznościach, zawsze powoduje dezorganizację i może sprzyjać wielu nieprzewidywalnym decyzjom. Jakie będą konsekwencje tej katastrofy poza wieloma zmianami personalnymi, które nastąpić mogłyby również po wyborach prezydenckich ogłoszonych w normalnym trybie? Zobaczymy. W tej chwili mnożyć można tylko dywagacje. Jedno jest raczej pewne – tragedię będzie się rozgrywać politycznie. Nie tylko na politycznych salonach, ale również w mediach. Jak daleko są w stanie posunąć się politycy? Jak wynika z przytoczonego wcześniej przykładu – bardzo daleko. Cezary Michalski pisze na łamach „Krytyki Politycznej” o zbliżającej się politycznej wojnie. Czy jest to proroctwo przesadne? Nie wydaje mi się, choć oczywiście trudno przewidzieć skutki tej wojny. Pozostaje tylko wierzyć, że frekwencja w zbliżających się wyborach prezydenckich, mimo wszystko będzie bardzo duża. Jeśli tak się stanie, to będzie to ten pozytywny wydźwięk smoleńskiej tragedii. Oby nie był to tylko chwilowy zryw, podyktowany emocjami, nie zaś racjonalnymi wyborami.

ludzkie prawo do pogardy W smoleńskiej katastrofie zginęli politycy, urzędnicy państwowi, duchowni, oficerowie, kombatanci, stewardesy i piloci – wszyscy równi wobec śmierci i żalu, który po nich pozostał. Gdy jednak rozbija się samolot, na którego pokładzie znajdowali się najwyżsi przedstawiciele państwa, na czele z prezydentem RP, to siłą rzeczy opinia publiczna skupia się przede wszystkim na nim. O prezydencie Lechu Kaczyńskim powiedziano i napisano w ostatnich dniach bardzo wiele. Dominowały głosy szacunku, podziwu, ciepłe ludzkie refleksje – szkoda, że tak późno, smutno, że w wielu przypadkach czyniło się to tylko na potrzeby sytuacji. W wielu przypadkach bardziej stosowna byłaby zwykła zaduma i ogólnoludzka refleksja, aniżeli zbyt wzniosłe deklaracje. Nie odmawiam przeciwnikom prezydenta Lecha Kaczyńskiego prawa do smutku i żalu, ale ze zdumieniem obserwuję medialną miłość, jaką nagle darzy się jego osobę. To, co jeszcze niedawno przypisywano mu jako małość i wyraz zacietrzewienia, nazywając nacjonalizmem, zaściankowością i ksenofobią, dziś, dla kochających prezydenta neofitów (inna sprawa, że miłość ta będzie zapewne tak krótka, jak płomień na wietrze) jest już przykładem patriotyzmu, przywiązania do tradycji oraz dbałości o narodową podmiotowość. Wypada zapytać, czy jakakolwiek tragedia jest w stanie spowodować tak zadziwiającą schizofrenię w definiowaniu tych podstawowych pojęć? Dlaczego wielu ludziom naprawdę doceniającym rolę prezydenta Kaczyńskiego, i to na długo przed smoleńską tragedią, których bolała nie krytyka jego polityki, ale niskie żarty, drwiny i wylewane na

niego pomyje, odbiera się teraz prawo do zrozumiałego poczucia złości, żalu, a nawet pogardy? Jeśli ktoś ma zamilknąć nad jego trumną, to wszyscy ci, którzy z pełną premedytacją, dla politycznych korzyści, ośmieszali go w oczach tak wielu Polaków.

czy to naprawdę za mało? Prezydent Lech Kaczyński uosabiał wszystko to, czego boi się w Polsce tak wielu ludzi– elementarne pryncypia w myśleniu o kraju. W zdeprawowanej, wciąż nie mogącej poradzić sobie ze spuścizną PRL Polsce jako jeden z nielicznych polityków byłej opozycji odważył się odwołać do prawdziwego etosu „Solidarności”. I tym właśnie przysporzył sobie tak wielu wrogów, zarówno wśród dawnych kolegów z opozycji, jak i wielu intelektualistów, którzy ulegli po 1989 roku idei okrągłostołowego kompromisu. Atakowano go bezustannie, przedstawiano jako historycznego rewizjonistę amatora, zaślepionego nienawiścią lustratora, wreszcie – ksenofobicznego karła z wybujałym ego. Kim był w rzeczywistości? Człowiekiem uczciwym i skromnym, być może za uczciwym na politykę, przez co ponoszącym małe i większe porażki. Starał się doceniać niedocenionych, przypomnieć zapomnianych, ukarać winnych, przywrócić prawdzie jej właściwy wymiar, tak w kraju, jak i za granicą. Słowem – zabiegał o Polskę, której nie mamy od bardzo, bardzo dawna. Polskę prawą, opartą na sprawiedliwości. Czy to naprawdę za mało, by jego prezydenturę postrzegać w kategoriach symbolu?

Michał Opolski


|11

nowy czas |23 kwietnia – 6 maja 2010

żałoba narodowa w 154 z 96 osobami na pokładzie rozpoczęła całkiem nowy rozdział w powojennej historii Rzeczpospolitej. Siedząc na domowej sofie z laptopem na kolanach i telewizyjnym pilotem w ręku wodziłem oczami po przewijających się obrazach tej niewyobrażalnej tragedii. Tego dnia nawet Euronews i CNN nie przestawały nadawać na żywo i to chyba wtedy zdałem sobie sprawę, w jak ciężkiej sytuacji znalazła się polska społeczność na Wyspach Brytyjskich, której częścią byłem przez blisko trzy lata. Łączyły nas obrazy telewizyjne i witryny internetowe, dzieliła odległość, ale wszyscy zapewne poczuliśmy wtedy to samo… Bardzo ciężko przelewa się na papier emocje ubiegłego tygodnia. W pamięci pozostają przede wszystkim pierwsze, emocjonalne reakcje dziennikarzy daleko odbiegające od przyjętych praktyk. No bo jak przekazać milionom ludzi relacje z wydarzeń, które nie miały prawa się nigdy wydarzyć. Symbolika katyńskich ofiar zarówno 70 lat temu, jak i tych z 10 kwietnia jest aż zanadto wymowna, aby silić się na inne, górnolotne porównania. To miał być czas rozliczeń z przeszłością, czas zadumy i przypomnienia światu o bestialskim stalinowskim ludobójstwie sprzed 70 lat. Niestety, dla nas nastał zupełnie inny czas, o którym następne pokolenia będą mówić z niedowierzaniem… Kolejne dni przewijały się w mojej głowie jak w kalejdoskopie – niestety nie zawsze z powagą i mądrością godną tak doświadczonego losem narodu. Najpierw niewiarygodnie budująca postawa władz Rosji i narodu rosyjskiego chylącego czoło przed narodową tragedią Polaków, potem homilia biskupa przemyskiego i wywiad posła Górskiego (oba oratorskie popisy godne pożałowania). W międzyczasie powrót prezydenckiej pary i większości ofiar tragedii pod Smoleńskiem do Polski. Następnie sensacyjna wiadomość o rzekomych strzałach po katastrofie. Jeszcze seria komentarzy i manifestacji po decyzji dotyczącej miejsca pochówku prezydenta Kaczyńskiego i jego małżonki, a na koniec ten nieszczęsny wybuch wulkanu w Islandii, który po-

stawił na nogi wszystkich zwolenników teorii spiskowych… I właśnie w piątek tak naprawdę zacząłem żałować, że powrót do czasów dwóch kanałów TV jest już niemożliwy…

NIEDZIELA 18.04.2010 Dziś już ze spokojem i właściwą randze tego wydarzenia zadumą patrzę na te siedem minionych dni. Wszystkie nazwiska ofiar katastrofy pod Smoleńskiem na zawsze pozostaną w głowach, jako symbol 10 kwietnia. Od teraz kwiecień to nie tylko swoiste rekolekcje Jana Pawła II pięć lat temu – to podwójna lekcja historii katyńskiego dramatu, który jeszcze wciąż kłuje w serce każdego Polaka. I nieważne czy w Wielkopolsce czy w Londynie, pod Smoleńskiem czy na Greenpoincie – kłuje tak samo…

Paweł Rosolski

Las dwu serc Motto: Tym, którzy zasnęli w Lasku Smoleńskim... Ile tej muzyki wpłynęło we mnie Fryderyku. Jestem zmęczony ostatnim tygodniem, a Ty grałeś bez odpoczynku. Brzozy zakwitły i radośnie żartują z motylami. Nie rozumieją polskiej tragedii, żyją swoimi obrazami. A ja wciąż piszę o dramacie Polski. Sznuruję myśli w całość pajęczyny w oknie, gdzieś szept słyszę i płacz rosy. Moja poezja i Twoja muzyka – otwórzmy dwa serca i ułóżmy na trawie. Niech wyrośnie z nas Las Serc!

Zygmunt Jan Prusiński kwiecień 2010

Żałoba i gastronomia Czuję jak blednie moja twarz błazeńska, właśniem usłyszał o stracie Smoleńska. Ale gdzie Smoleńsk, gdzie Kraków. Jacek Kaczmarski „Stańczyk”

Dzień wcześniej byłem jeszcze w Paryżu. Odwiedziłem m.in. Panteon i Pałac Inwalidów – grobowce wielkich Francuzów. Zawadziłem również o polskie miejsca – Hotel Lambert, naszą ambasadę, leżącą nieopodal francuskiego Zgromadzenia Narodowego. Wróciłem o drugiej nad ranem, ale spać nie mogłem. Zerwałem się raniutko, i wtedy przyszedł SMS. Włączyłem telewizor, żeby sprawdzić. To było dziesiątego, nie pierwszego kwietnia. Zabrakło mi tchu. Wyszedłem przed dom. Świeciło słońce, ludzie chodzili ulicami, jeździły autobusy. Pierwsza myśl wcale nie była godna profesorów: co wyście k... narobili???!!! Tylu, tak wielu w jednym samolocie?! Nie, to nie dzieje się naprawdę. Zaraz wejdą i powiedzą, że wszyscy żartowali. A potem ten gwałtowny nawrót świadomości, jak gdyby ktoś narzucał mi czarną płachtę na głowę i zaczynał dusić. Tak mam teraz co dnia. Od otwarcia do zamknięcia. Pracuję w knajpie, gdzie telewizor z polskimi programami chodzi od rana do wieczora. Oglądnąłem chyba wszystko, co przez ten tragiczny tydzień nasza telewizja umiała wyprodukować, jednocześnie obserwując reakcje innych widzów. Marsz żałobny Chopina gra mi w głowie właściwie bez przerwy. Czasami ustępuje miejsca Lacrimosie Mozarta albo Suicie żałobnej Albinioniego. Jeszcze w sobotę, kilka godzin po katastrofie, gdy wszyscy wsłuchiwaliśmy się w każde słowo prowadzących, dwóch miałkich ziomali zapyta-

ło: – A nie można puścić jakiejś muzyczki? Pomyślałem, co zrobić? Klient nasz pan. A cham? A idiota? On też? Powoli z żałobnika zamieniałem się w błazna. Spojrzałem na nich konfrontacyjnie, ale oni wcale nie chcieli walczyć. Zachowywali się tak przygnębiająco obojętnie, że duch walki mnie opuścił. Odparłem, że muzyczki nie będzie, bo czekamy na wieści o katastrofie. Zjedli, poszli. Tak doskonale obojętni, że znów zastanowiło mnie, czy ktoś z nas wszystkich nie zakpił i lada chwila nie nastąpi wielki finał jakiejś upiornej „ukrytej kamery”. Nie umiem o tej tragedii myśleć inaczej, jak o kolejnej polskiej hekatombie, tym bardziej bolesnej, że pozbawionej czegoś, co nawet w przybliżeniu możemy nazwać precedensem. Żaden naród w jednej chwili nie stracił tylu wybitnych reprezentantów naraz. A przecież nie polecieli tam umrzeć. Ruszyli w drogę, by jak co roku, uczcić tysiące pomordowanych na nieludzkiej ziemi. I znów Polska „Chrystusem narodów”. Niechcący, mimochodem. – A jego imię „dziewięćdziesiąt sześć” – podpowiada mi kolega, który zawsze widzi wszystko w krzywym zwierciadle. Nie chcieliśmy tego. Nie chcieliśmy więcej opinii pod tytułem: Polacy uwielbiają cierpieć. Stało się jednak i musimy zareagować, jak kto umie. Powoli zaczynam doszukiwać się dobrych stron. W knajpie przybywa klientów skupionych na tragedii. Pytają, czy będziemy puszczać transmisje do samego końca. Nie bardzo wiem, gdzie jest koniec, ale potakuję. W oczach jednego z klientów ciągle widzę łzy. – Putra, wiesz, osierocił ośmioro dzieci – mówi mi nagle. – A jego żona jest bez pracy. Kiwam bezmyślnie głową. Obejrzałem wszystkie serie „Katastrofy w

przestworzach”, aby okiełznać lęk przed lataniem. Nie bardzo pomogło. Nic nie jest mnie w stanie uspokoić, dopóki stewardessa nie przyniesie mi trzech podwójnych jacków danielsów. Podobno, nawet wypicie butelki wódki nie pomoże, gdy w samolocie zaczyna dziać się źle. Organizm człowieka jest tak zbudowany, że w tej jednej, pełnej wielkiego stresu chwili potrafi wyzbyć się skutków działania odużającej substancji. Jedna z ofiar, poseł Sebastian Karpiniuk, odmierzał swój strach przed lataniem w „karpiniukach” – siedział w samolocie i oceniał, ile jednostek właśnie mu wychodzi. Myślę, że w ostatnich dziesięciu sekundach przekroczył skalę powielokroć. Mój/niemój prezydent swoją straszną śmiercią wyzwolił we mnie tyle dobrych uczuć. Nagle dociera do mnie, że największe osiągnięcie prezydentury Lecha Kaczyńskiego to moment jego niespodziewanej śmierci. Ta śmierć zaczyna zmieniać Polskę i Rosję, zmienia świat, zmienia nas samych. Jeszcze niedawno pisaliśmy w „Nowym Czasie” o nieśmiałych próbach projekcji filmu Andrzeja Wajdy we Włoszech, Francji, Wielkiej Brytanii. W tych dniach nadało go kilkanaście telewizji z całego świata, w tym rosyjska i kilka amerykańskich. W tych dniach ekspert w rosyjskiej telewizji otwarcie mówi, że mordu katyńskiego dokonał zbrodniarz w asyście milionów innych zbrodniarzy. Jeśli to nie przełom, to nadziei na spełnienie naszych marzeń i tryumf prawdy nie ma w ogóle. Lech Kaczyński nie był prezydentem wszystkich Polaków. Świadczy o tym frekwencja wyborcza i późniejsze oceny jego pracy. Teraz, zupełnie niechcący, nim został. Nie program polityczny, nie osiągnięcia, lecz okoliczności spra-

wiły, że Lecha Kaczyńskiego wraz z małżonką chowa się na Wawelu. Nie byłem zwolennikiem polityki polskich bliźniaków. Zawsze powtarzałem, że z Kaczyńskich najbardziej lubię... Bogusława. Oni i ich zwolennicy zwykle mieli monopol na rację, prawdę i żadne dyskusje nie mogły wchodzić w grę. Tego nie cierpiałem najbardziej. Fanatyzmu, despotyzmu i pretensji do prawdy absolutnej. Odkąd jeden z moich przyjaciół „zachorował” na idee Kaczyńskich, jakikolwiek racjonalny spór nie wchodził w grę. A przecież toczyliśmy zażarte dyskusje, gdy byliśmy studentami. Umieliśmy się pięknie różnić. Potem nagle przestaliśmy. Ja pozostałem niezależny, jego wciągnęła IV RP i wszelka dyskusja kończyła się napadami agresji oraz brakiem akceptacji poglądów drugiej strony. Nie chciałem takiej polityki i oświadczyłem przyjacielowi, że w wyborze między Kaczyńskim a Tuskiem, stawiam na... gastronomię. I słowa dotrzymuję do dziś. Do kraju zwożą kolejne trumny. Wypacykowana panna przy ostatnim stoliku pokazuje mamie najnowszą gazetkę z wykrojami. Opowiada, jaką uszyje sobie sukienkę. Znowu żałosne nuty Chopina. 34 trumny stoją na płycie Okęcia. Panna od wykrojów wychwytuje moje smętne spojrzenie, podtrzymuje je, po czym zaczyna pokazywać mamie kolejne fajne kreacje. Wieczorem, mój młody szwagier, któremu tylko techno w głowie, odkrył nagle, że jego spowiednik, ksiądz Gostomski, też poległ pod Smoleńskiem. – Ty, ja się u niego spowiadałem. Czasem nawet mszę odprawiał! Co mam mu powiedzieć?

Jacek Ozaist


12|

23 kwietnia – 6 maja 2010 | nowy czas

żałoba narodowa

Przybrana matka robotników Męskie to były czasy, gdy w PRL-u walczono o chleb i godność. Działacze opozycji byli represjonowani, bici, a nawet zabijani przez SB-ków. Najwspanialszą postacią tego okresu była Anna Walentynowicz. Pozbawiona nienawiści odwaga kobiet tworzy sytuacje, w których mężczyznom nie wypada się bać.

postulatów jest przywrócenie do pracy Anny Walentynowicz. Przewodniczącym komitetu strajkowego zostaje Lech Wałęsa. Na wieść o strajku w stoczni, w Trójmieście zaczyna strajkować wiele innych przedsiębiorstw. Bardzo szybko – już 16 sierpnia – władze ustępują i akceptują postulaty stoczniowców. Lech Wałęsa ogłasza zakończenie strajku. Decyzja ta wywołała sprzeciw obecnych w stoczni przedstawicieli innych strajkujących zakładów. Decydujące jest ostre, apelujące o solidarność, przemówienie przedstawicielki tramwajarzy Henryki Krzywonos. Komitet strajkowy zmienia decyzję i ogłasza kontynuację strajku. Stoczniowcy o tym jednak nie wiedzą i opuszczają zakład. Strajk uratowała szybka reakcja czterech kobiet: Anny Walentynowicz, Henryki Krzywonos, Aliny Pińkowskiej i Ewy Osowskiej. Pojechały one na bramę numer 3 i zatrzymały kilkuset stoczniowców. Powstał Międzyzakładowy Komitet Strajkowy i – jak ładnie napisał Bartosz Gondek – „mężczyźni wiecowali, kobiety prowadziły modlitwy. Mężczyźni pisali manifesty, kobiety poprawiały w nich błędy. Gdy oni się załamywali, one podtrzymywały ich na duchu”. Tak powstała „Solidarność”. Dalej było, niestety, tak jak było, gdyż Wałęsa jest taki, jaki jest. Anna Walentynowicz została usunięta z MKZ. Było to jednak bez znaczenia. Historia nie ocenia ludzi w oparciu o to, jaką formalną funkcję pełnili. Anna Walentynowicz była, jest i zawsze będzie matką „Solidarności”. Pamiętajmy o Annie Walentynowicz, tak jak Amerykanie pamiętają o Mother Jones. Pamiętajmy też o tym, że refren hymnu amerykańskich związków zawodowych – napisany przez Ralpha Chaplina po strajkach w kopalniach Zachodniej Wirginii w latach 1912-1915 – to słowa: Solidarity forever, For the union makes us strong. Anna Walentynowicz zginęła w katastrofie samolotu prezydenckiego pod Smoleńskiem. Cześć Jej Pamięci!

Anna Walentynowicz urodziła się 1929 w roku. Osierocona w czasie wojny, aby jeść i mieć dach nad głową, musi pracować u obcych ludzi. Dorosłe życie pani Ani splata się z losem stoczni. W grudniu 1970 roku szła w pochodzie pod komitet PZPR. Tak wspomina tamte dni, gdy gotowała zupę dla 17 tysięcy „jej chłopców”: „Czuję, że dzieje się coś wielkiego, że i ja mam w tym swój udział, a więc staram się być tam, gdzie najbardziej mogę się przydać. Obrać ziemniaki, ugotować zupę, roznieść ją na wydziały. To umiałam”. Gdy zmarł na nowotwór jej mąż, a dorosły syn usamodzielnił się, Anna Walentynowicz zostaje sama. Postanawia wtedy resztę życia poświecić pomaganiu innym. Zaczyna działać w Wolnych Związkach Zawodowych. Narastające szykany ze strony dyrekcji Stoczni Gdańskiej i SB nie są w stanie zmusić jej do zejścia z raz wybranej drogi. Pani Ania staje się dla stoczniowców wzorem człowieka, który nie umie kłamać i odwracać oczu, gdy innym dzieje się krzywda. Władze zdają sobie sprawę z tego, że rośnie jej autorytet i chcąc zastraszyć stoczniowców, zwalniają ją – 7 sierpnia 1980 roku – z pracy dyscyplinarnie. Skutek jest odwrotny od zamierzonego. W stoczni wrze i 14 sierpnia wybucha strajk. Jednym z

Jerzy Jacek Pilchowski

Przyjaciele Polska! Year W 17 kwietnia koncertem Royal Philharmonic Orchestra uczczono pamięć wszystkich ofiar katastrofy, w szczególności Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który wspólnie z JW Królową Elżbietą II sprawował honorowy patronat nad projektem Polska! Year. W Royal Festival Hall zaprezentowano przejmujące dzieło Henryka Mikołaja Góreckiego III Symfonia Symfonia pieśni żałosnych na sopran solo i orkiestrę symfoniczną. Utwór ten przepełniony nastrojem religijnego skupienia, poświęcony jest bólowi matki opłakującej stratę syna i dziecka oddzielonego od matki. Jego partie solowe oparte są na trzech polskich tekstach: lamentacji maryjnej z XV wieku, słowach wyrytych na ścianie celi więziennej katowni gestapo w Zakopanem i ludowej śląskiej piosence opowiadającej o matce, która opłakuje syna powstańca. W programie koncertu znalazła się też kompozycja Brytyjczyka Marka-Anthony’ego Turnege’a Texan Tenebrae (brytyjska premiera) i II Koncert na skrzypce i orkiestrę Philipa Glassa w wykonaniu Roberta McDuffie. Podczas sobotniego koncertu pierwotnie miała odbyć się światowa premiera IV Symfonii Góreckiego, a obecność na nim zapowiadał Prezydent Kaczyński wraz z Małżonką. W skupieniu i zadumie wysłuchano muzyki i wspominano tych, których na zawsze zabraknie między nami. Wśród ofiar sobotniej katastrofy było wielu naszych przyjaciół, życzliwych doradców, osób zasłużonych dla promocji polskiej kultury i dyplomacji publicznej. Należeli do nich m.in. Pani Maria Kaczyńska, Prezydent Kaczorowski, Minister Tomasz Merta, Minister Stanisław Komorowski, Minister Mariusz Handzlik.

Pierwsza Dama w kwietniu ub. roku wzięła udział w inauguracji Polska! Year i wysłuchała koncertu Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia, który odbył się w Cadogan Hall. To ona pierwsza podczas śniadania zorganizowanego w Ambasadzie RP w Londynie jesienią 2006 rozmawiała z przedstawicielami brytyjskich instytucji artystycznych o planach zorganizowania Roku Polskiego w Wielkiej Brytanii. Prezydent Kaczorowski wielokrotnie zaszczycał nas swoją obecnością, ostatnio podczas koncertu Krystiana Zimermana w Royal Festival Hall zorganizowanego z okazji 200. rocznicy urodzin Fryderyka Chopina. Minister Tomasz Merta, wspaniały historyk, człowiek i przyjaciel, w marcu ub. roku wziął udział w otwarciu wystawy Symbolism in Poland and Britain oraz w uroczystej inauguracji Topolski Century. Były Ambasador RP w Londynie, Stanisław Komorowski, wielokrotnie służył nam radą i pomocą. Cześć Ich Pamięci.

Aneta Wiśniewska koordynator Polska! Year

Od redakcji: Aneta Wiśniewska i inni przedstawiciele Instytutu Adama Mickiewicza z powodu chmury wulkanicznej nie dolecieli na koncert w Royal Festival Hall, na zakończenie którego dyrygentka Marin Alsop poprosiła uczestników o dwie minuty ciszy ku czci ofiar katastrofy pod Smoleńskiem. Ta dojmująca cisza stała się jakby przedłużeniem bólu i cierpienia zawartego w muzyce Góreckiego w wykonaniu London Philharmonic Orchestra i przejmujących partiach sopranowych Joanny Woś. Wiele osób było przekonanych, że repertuar koncertu został zmieniony w ostatniej chwili. Trudno było bowiem uwierzyć, że w tym wypadku życie wyreżyserowało ten bolesny lament, który rozległ się w Royal Festival Hall w tydzień po tragedii, jaka spotkała Polskę.

Pierw sza Da ma w kwiet niu ub. ro ku wzię ła udział w in au gu ra cji Pol ska! Year i wy słu cha ła kon cer tu Na ro do wej Or kie stry Sym fo nicz nej Pol skie go Ra dia, któ ry od był się w Ca do gan Hall w Londynie.


|13

nowy czas | 23 kwietnia- 6 maja 2010

żałoba narodowa

Znajomi z tupolewa Na liście pasażerów prezydenckiego tupolewa znalazłem dwa nazwiska przyjaciół. W obu przypadkach chodzi o przyjaźń sprzed trzydziestu lat. Obu z nich po długiej przerwie spotkałem zupełnie niedawno.

Włodzimierz Fenrych

A

rkadiusz Rybicki, czyli Aram dla wszystkich, którzy go znali, był wówczas opozycjonistą związanym z ROPCiO i redaktorem podziemnego pisma wydawanego w Gdańsku o tytule „Bratniak”. Poznałem go parę lat przed Sierpniem, kiedy w Gdańsku miałem praktykę studencką w jakimś muzeum. Sam będąc opozycjonistą z Poznania natychmiast po przyjeździe nawiązałem kontakt z analogicznymi kręgami w Trójmieście, a rodzina Rybickich była w tych kręgach godnie reprezentowana. Aram wówczas mieszkał ze swą żoną Małgosią we własnym mieszkaniu w malowniczej dzielnicy Sopotu, położonej między wzgórzami. Kiedy dyrektor muzeum postanowił po paru dniach wyrzucić mnie bez wytłumaczenia z tej praktyki, a więc także z miejsca gdzie byłem zakwaterowany, Aram zaproponował, żebym się zatrzymał u niego i wykorzystał ten pobyt, żeby poznać więcej osób z opozycji Trójmiasta. Dzięki temu mogłem poznać na przykład Bogdana Borusewicza, który mieszkał w sąsiedniej dolinie – trzeba było do niego iść przez porośnięty lasem pagórek. Był to czas, kiedy w jednej z kaplic kościoła Mariackiego prowadzone były modły o uwolnienie więźniów politycznych oraz generalnie za ojczyznę. W tych modłach brał udział mało komu wówczas znany robotnik Lech Wałęsa, jednakże kiedy ja byłem w Gdańsku, on był gdzieś na urlopie, a modlitwę prowadziły dwie dziewczyny – siostra Arama, Bożena, oraz jej przyjaciółka Magda Modzelewska, która z czasem wyszła za brata Arama i dziś też się nazywa Rybicka. Później spotkałem Arama jeszcze na weselu Lilki i Bogusia Soników (Bogusław Sonik, dziś europoseł, miał również znaleźć się na pokładzie prezydenckiego samolotu) w Krakowie, na które ja oraz moja żona Marysia trafiliśmy poniekąd przypadkowo. Państwo młodzi byli jednak zadowoleni z takiego przypadku, miało

to być bowiem wielkie opozycyjne wesele z gośćmi z całej Polski, a nie było nikogo z Poznania. Istotnie reprezentacja opozycji była znakomita, z Warszawy przyjechali Kuroń i Michnik, a z Gdańska właśnie Aram. Nie przypuszczałem, że widzę go po raz ostatni na wiele, wiele lat. Nie byłem w Gdańsku latem 1980 roku, jednakże tamtejsze wydarzenia miały decydujący wpływ na dalszy bieg mojego życia. Jednym ze skutków tych wydarzeń było to, że ja – mimo iż byłem dysydentem – mogłem dostać paszport i wyjechać na Zachód, a ponieważ mnie ciągle coś gna w nieznane strony (co czytelnicy tych łamów zapewne zauważyli) – natychmiast skorzystałem z okazji. Zimą 1981 roku znalazłem się w Anglii i tak już zostało do dziś. Z Aramem prowadziłem sporadyczną korespondencję – najpierw pocztą konwencjonalną, potem elektroniczną, ale spotkałem go dopiero po trzydziestu latach na obchodach rocznicy powstania Ruchu Młodej Polski. Ja sam – hipis i anarchista – nigdy nie składałem akcesu do tego ruchu, ale przecież przyjaźń to nie ideologia, dobrze jest zobaczyć dawnych przyjaciół po trzydziestu latach niewidzenia. Dobrze jest też się przekonać, że dawni przyjaciele – posłowie (jak Aram), senatorzy, a nawet marszałkowie Sejmu – nadal są przyjaciółmi, mimo że ja ciągle jestem hipisem i włóczykijem. Arama spotkałem przy okazji pobytu w Gdańsku, natomiast aby poznać Janusza Krupskiego pojechałem specjalnie do Lublina. Pojechałem tam po tym, kiedy „SPOTKANIA – pismo młodych katolików” trafiło w moje ręce. Ja sam, choć z przekonania anarchista alergicznie reagujący na patriotyczne symbole (to one właśnie zniechęciły mnie do Ruchu Młodej Polski) – nigdy nie widziałem powodu, by się wypisywać z Kościoła, a tu tymczasem pojawiło się w podziemiu pismo bez tych symboli, bez schematów myślenia, intelektualnie otwarte. Podany był tam lubelski adres redaktora naczelnego, Janusza Krupskiego. Było to również przed Sierpniem, choć nie pamiętam dokładnie, które to było lato. Pojechałem autostopem do Lublina, znalazłem dom i zapukałem do drzwi. Otworzył mi Janusz, który zdawał się nie być zaskoczony niespodziewaną wizytą. Mieliśmy wiele wspólnych tematów i najwyraźniej podobny tok myślenia, nasza rozmowa toczyła się do późna w nocy. Zaprosiłem go wtedy do Poznania na podziemny wykład w ramach Towarzystwa Kursów Naukowych. Janusz przyjechał z

Arkadiusz Rybicki

Janusz Krupski

Wojtkiem Oraczem i w mieszkaniu Jarka Jedlińskiego opowiadali o filozofii Martina Bubera. Później, kiedy po podróży do Czechosłowacji napisałem artykuł o czeskiej podziemnej muzyce rockowej – Janusz zamieścił go w „SPOTKANIACH” razem z tłumaczeniem tekstu jednego z utworów zespołu Plastic People. Był to mój literacki debiut, 1980 rok. W tym też okresie dostałem paszport i w moich kontaktach z polskimi przyjaciółmi nastąpiła długa przerwa. Wiem, że Janusz chciał ten kontakt odnowić i że mnie szukał. Odnalazł moja matkę, która po kilku przeprowadzkach mieszkała w Krakowie, odwiedził ja i między innymi opowiadał swą przygodę w Puszczy Kampinoskiej, gdzie został wywieziony przez ubeków, oblany fenolem i pozostawiony w lesie. Moja matka opowiadał mi to wstrząśnięta, ale sporo lat upłynęło zanim tę sama opowieść usłyszałem z ust Janusza. Najpierw rozmawiałem z nim przez telefon. Było to wtedy, kiedy przyszedłem do poznańskiego oddziału IPN przejrzeć swoje teczki. Dyrektorem oddziału był wówczas Irek

Adamski, to on mi chyba sam zasugerował, że mógłbym zadzwonić do Janusza, który dyrektorował wówczas w innym oddziale. Ale spotkałem Janusza dopiero podczas obchodów rocznicy powstania KOR. Janusz – wówczas już minister – postanowił mnie podwieźć do domu innego przyjaciela, u którego spałem. Oczywiście to nie Janusz prowadził – auto było duże, czarne i miało kierowcę. Ciekaw jestem, jak często woziło hipoli i włóczykijów. Aram i Janusz pozostawili rodziny, wspaniałe żony. O Joannie Puzynie-Krupskiej, kobiecie walczącej o prawa rodzin wielodzietnych, był dwa tygodnie temu długi artykuł w Wysokich Obcasach. Żona Arama, Małgosia, jest prezesem Stowarzyszenia Pomocy Osobom Autystyczny. Słyszę właśnie, że Małgosia Rybicka prosi, by zamiast kwiatów i nekrologów wpłacać pieniądze na konto Stowarzyszenie Pomocy Osobom Autystycznym, którego Aram był współzałożycielem, a które pomagało Jego Synowi i innym Dzieciakom (nr konta: 88 1020 1811 0000 0002 0072 0474).

RECITAL FOR KATYN 1940-2010 Monday, 3rd May 2010, 7pm Church of St George the Martyr, Borough High Street, SE1 1JA A Admission free. All donations to the Katyń Families Association


14|

23 kwietnia – 6 maja 2010 | nowy czas

felietony opinie

redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 King’s Grove London SE15 2NA

Polały się łzy… Krystyna Cywińska

2010

Polały się łzy czyste, rzęsiste. Posypały się słowa uniesień patriotyczno-pochwalnych. Polska zastygła w żałobie. A Polakom w żałobie zawsze było do twarzy. Czyściec byłby niepotrzebny ani piekło, gdyby wszyscy zmarli byli tak bez skazy i zmazy, jak się ich opłakuje. Gdyby za życia byli tak szlachetni, mądrzy i wielkoduszni, jak się ich opisuje. Wiadomo, że de mortuis nil nisi bene. Mniejsza o to, jak źle się o nich mówiło za życia.

Mniejsza o to, jak źle się o nich mówiło za życia. Jak się ich wyszydzało, szkalowało, obrażało, pomawiało. Ale krytyczne opinie, jakie urabiano za życia o naszych przywódcach, przekształcają się w mity ich wielkości z ich śmiercią. A te mity i opinie zawsze weryfikuje historia. Przypisywanie małości za życia i wielkości po śmierci jest ryzykowne. Wielkość jest wielkim, rzadkim przymiotem. I trudno określić, czym się mierzy. A miary historii bywają bezwzględne. Piszę to ze smutkiem, myśląc o prezydencie Lechu Kaczyńskim. Pamiętam, jak w okresie miodowego miesiąca obsypywano go pochwałami. Pamiętam, jak te miody szybko fermentowały. Jak się zamieniały w medialny gorzki piołun. W kpiny z jego postaci. Bo nie był ognistym brunetem o wilgotnych oczach. Ani smukłym, wysokim blondynem o oczach niebieskich. Ani barczystym, męskim adonisem. Ani nie miał tak zwanej charyzmy. Ani magii oratorskiej. I nie potrafił zarazić swoim romantycznym patriotyzmem cynicznych z reguły sfer opiniotwórczych i kręgów politycznych. Był niski, korpulentny, mało szykowny, niemedialny. Stał się z bratem bliźniakiem obiektem karykatur, szyderstw i dowcipów. Wybrzydzały się na niego elity intelektualne. Przemądrzałe i pyskate. Wybrzydzały się na wszystko, co powiedział i zrobił. A teraz, kiedy tragicznie zginął, składają

mu hołdy. Niepotrzebnie przesadne, bo był człowiekiem skromnym. Lech Kaczyński zasłużył sobie na prezydenturę. To on organizując dumne obchody 60 rocznicy Powstania Warszawskiego przywrócił Polakom poczucie godności narodowej. To on przyczynił się do zbudowania słynnego dziś muzeum AK. To on sięgnął do patriotycznych trzewi narodu. I to on ruszył do rozrachunku ze strukturami postkomuny. Z ostatecznym zerwaniem z poprzednim systemem i jego wypaczeniami. I stał się za to przedmiotem zajadłej nagonki przeciwników. Nie należałam do intelektualnych kręgów krytykanckich. Byłam wdzięczna Lechowi Kaczyńskiemu za to, co dla nas, AK-owców, zrobił za życia. Dał nam nowe życie w świadomości narodowej. Nie jestem jak większość aż tak biegła w arkanach doraźnej polityki, żeby ją rozsądnie krytykować. Krytyka jest niezbywalnym atrybutem demokracji, ale nie ta zajadła, bezmyślna, krzywdząca i arogancka. Nie wypowiadam się o metodach i zasadach prezydentury Lecha Kaczyńskiego, pozostanę wdzięczna za jego życie. I niech go oceni historia. I ciszej nad jego trumną. Także z wdzięczności za pamięć o Katyniu. I za tę – jak ktoś powiedział – prawie dziecinną, romantyczną miłość do Polski. I smutno mi, że już nie będzie z nami Pani Marii Kaczyńskiej. Najmilszej i najlepszej z prezydentowych.

Podbiła nasze serca. Skromnością i ciepłem. Bez kreacji od Chanela czy Diora. Bez torebek i pantofli Gucci czy Pucci. Bez krygowania się przed kamerami. Była ozdobą swego męża i Pałacu Prezydenckiego. Czy naród zjednoczony w halucynacji żałobnej będzie nadal zjednoczony? Narodowa jedność zawsze była marzeniem romantyków. Była też chwilowym odruchem w chwilach tragicznych. Profesor Janina Staniszkis twierdzi, że przywódcom-marzyciolom marzącym o silnej, niepodległej Polsce należy się miejsce na Wawelu i dlatego należy się ono Lechowi Kaczyńskiemu. Jeśli tak, to na Wawelu należałoby się też miejsce w przyszłości dla Lecha Wałęsy. Bo nas przeprowadził przez Morze Czerwone i doprowadził do niepodległości. Myślę też o jeszcze jednym takim marzycielu. Był nim prezydent Ryszard Kaczorowski. Poznałam Go w roku 1989 przed jego wyjazdem do Warszawy. To On, wbrew innym, postanowił przekazać wtedy insygnia legalnej władzy prezydenckiej Lechowi Wałęsie. Przyszłam do tzw. Zamku, siedziby rządu na emigracji w Londynie, żeby z prezydentem o tym porozmawiać. I nagrać tę rozmowę dla Polskiej Sekcji BBC. Przemądrzała, pewna siebie dziennikarka. Niewierząca w sens legalizmu na obczyźnie, ani w sens tej prezydentury. Przyjął mnie wytworny, przystojny starszy pan pełen kurtuazji. Odpowiadał na

moje natrętne pytania z uśmiechem, krótko i rzeczowo. Myślałam, że będzie miał tych swoich przysłowiowych 15 minut sławy w Polsce. Pomyliłam się. Przez ubiegłe lata stał się symbolem godnego prezydenta. Był na każde wezwanie, na każde zawołanie. Stawiał się w każdej potrzebie. Większej i mniejszej. Odpowiadał osobiście na każdy list i telefon, wyglądał dostojnie, zawsze nieskazitelnie ubrany i nigdy nie powiedział nic niemądrego ani kontrowersyjnego. I do tego miał duże poczucie humoru. To było szczęście mieć go wśród nas, emigrantów. Z jego odejściem skończyła się nasza staroemigrancka era. Zasłużył sobie na wejście w trumnie do Belwederu. I na spoczynek w Świątyni Opatrzności w Warszawie. Bo był symbolem łączącym dawną i dzisiejszą niepodległą Polskę. Nie jesteśmy jedynym narodem skłonnym do uniesień żałobnych, do patriotycznej euforii w chwilach tragedii. Do przesadnych, nadmiernych wynurzeń nad naszymi zmarłymi. Amerykanie podobnie opłakiwali tragiczną śmierć prezydenta Johna F. Kennedy’ego. Brytyjczycy śmierć księżnej Diany czy Argentyńczycy Evity Peron. A potem wszystko wróciło do normy. Jak po śmierci naszego papieża. Łzy się polały, czyste, rzęsiste. Posypały się słowa przyrzeczeń. A potem? I co potem? Oby teraz żółć nie zaczęła się sączyć.

Jedno proste słowo Mam problem: co napisać, aby nie obrazić, nie urazić, nie przerazić a wyrazić. Oczywiście o tragedii pod Smoleńskiem, albo jeszcze bardziej tej w Polsce. Żeby było jasne: tak jak niemal każdy, jestem pod wrażeniem tego, co się wydarzyło. Jakby na to wszystko nie patrzeć, to była i jest narodowa tragedia, która bez wątpienia odbije się na dalszych losach naszego kraju. Przynajmniej z politycznego i moralnego punktu widzenia. Żal tych wszystkich, którzy zginęli, ale jeszcze bardziej żal mi ich bliskich, którzy muszą się z tą nagłą stratą pogodzić. Śmierć każdego z nas jest traumatycznym wydarzeniem w życiu tych, którymi otaczamy się na co dzień. I chociaż ludzie odchodzą, to ci, którzy jeszcze zostali, muszą sobie z tym ciężarem poradzić. Do końca swoich dni. To moje stanowisko. Oficjalne. Oficjalnie też muszę się przyznać, że trochę tego wszystkiego miałem już dosyć i cieszę się, że narodowa żałoba już się skończyła. Miałem już dość rozważań o tym, czy Wawel to dobre miejsce pochówku Prezydenckiej Pary czy nie. Pochowani zostali i niechaj im światłość wiekuista świeci. Koniec. Kropka. Życie toczy się dalej i bardziej interesuje mnie to, co z tego narodowego płaczu wyniknie, niż to, czyja to była decyzja, a czyja nie, słuszna czy nie. W porównaniu z

wiecznością nie ma to żadnego znaczenia – każdy z nas i tak w proch się obróci. Ale do tego czasu można jeszcze coś dobrego na tym świecie zrobić, chociaż osobiście jestem sceptykiem co do tego, czy z czasem będzie więcej tego dobrego, czy tego złego. Taka polska mentalność. Nie chce mi się pisać już o tym, jakim politykiem był Lech Kaczyński, bo powiadają, że o zmarłych źle mówić nie wypada. I chociaż nigdy nie był moim politykiem, chociaż nigdy nie miałem o jego prezydenturze nic dobrego do powiedzenia, to teraz zamilczę. Po co wracać do zgrzytów i wydarzeń, które dzisiaj mają już tylko historyczną wartość i są niczym innym, jak tylko chemiczną reakcją w naszych mózgach? Zapisem w pamięci? Nawet nie będę rozwodził się nad zachowaniem polskich mediów, w których to dziennikarze i politycy wszystkich maści płakali jak na zawołanie, mimo iż zadaniem dziennikarza nie jest okazywanie emocji tylko relacjonowanie wydarzeń, pokazywanie spraw takimi, jakimi są, bez zajmowania stanowiska na prawo czy na lewo. Nie będę zastanawiał się nad tym, po co komu Polskie Radio Londyn które w czasie narodowej żałoby puszcza czadowe kawałki, bo w sumie kto tego w ogóle słucha? Pewnie nawet prezes nie ma odbiornika w swoim biurze.

Nawet kazanie katolickiego księdza prałata z dużego miasta na południu Polski stwierdzającego, że „szkoda, iż tragedia ta nie wydarzyła się dwa dni wcześniej, kiedy na tej samej trasie leciał premier Tusk”, nie zrobiła na mnie dużego wrażenia. Kościół w Polsce nie potrzebuje wrogów, wystarczy że ma własnych księży, którzy doskonale wykonują mrówczą robotę zniechęcania ludzi do siebie. Nie będę więc im przeszkadzał, mam ważniejsze sprawy na głowie. I kiedy już mi się wydaje, że z tego wszystkiego się ogarnąłem, przychodzi nagle refleksja, że jednak nie, że ciągle nad tym wszystkim się zastanawiam i na nowo o tym myślę. O tysiącach zniczy pod Pałacem Prezydenckim w Warszawie, o tym, jak wydarzenie relacjonowały media na całym świecie, o tym, że Obama poszedł grać w golfa zamiast być w Krakowie. O tym, co to właściwie dla nas, Polaków, znaczy. O tym, że każdy z nas znalazłby na tej tragicznej liście osób kogoś, z kim się w jakimś stopniu utożsamiał, kogo lubił mniej lub bardziej, kogo mu po prostu żal. I to właśnie „żal” jest tym słowem, którym powinienem dzisiaj wypełnić to miejsce. Tylko jak opisać żal w trzech tysiącach znaków?

V. Valdi

nowyczas.co.uk


|15

nowy czas | 23 kwietnia – 6 maja 2010

felietony i opinie

Na czasie

KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO

Grzegorz Małkiewicz

Nie mogę się z tą tragedią pogodzić. Ze śmiercią 96 osób z elity polskiego społeczeństwa. Nie ja jeden. Nie potrafię zrozumieć procedury zabezpieczenia miejsca katastrofy i toczącego się śledztwa z tezą do udowodnienia – winą pilota. Obawiam się, że mówienie o tym, że zdaliśmy egzamin w trudnych chwilach jest przedwczesne. Jest tyle rzeczy, z którymi nie wiem, jak sobie poradzić. Nie ja jeden. Z powinności dziennikarskiej śledziłem dwugłos na temat pochówku Pary Prezydenckiej na Wawelu. Kuriozalne „za” i „przeciw” zagłuszyła cisza milionów ludzi pogrążonych w żałobie. To oni zdecydowali, wewnętrzną siłą przeżycia, bez wsłuchiwania się w głosy autorytetów. Nadali symboliczne znaczenie tragicznej śmierci swoich przedstawicieli. Wystarczyło wsłuchać się w milczący tłum, żeby to zrozumieć. W Bazylice Mariackiej precyzyjnie nazwał ten fenomen wyjątkowej chwili życia narodu przewodniczący „Solidarności” Janusz Śniadek. Wobec jego pożegnania wszystkie inne, aczkolwiek podniosłe, nie zapadały w pamięć. Byli jednak i tacy, których wypowiedź Śniadka zbulwersowała. Szanuję ich wrażliwość, ale proszę o szacunek dla mojej, dla milionów Polaków żegnających swojego Prezydenta, ostatniego Romantyka, który z 95 towarzyszami podróży doszedł do „ciemnego kresu złotego runa nicości”. Tylko Wawel stanowił właściwą oprawę tej podniosłej symboliki. Na Wawelu złożyliśmy symboliczny hołd wszystkim ofiarom katastrofy pod Smoleńskiem, a także tym, którzy zginęli 70 lat temu w Katyniu. To, co w oczach nielicznych miało dzielić, zjednoczyło miliony. „Ta śmierć jest dla nas wielkim narodowym symbolem – symbolem walki o Prawdę, Wolność i Niepodległość. Dlatego godna jest wielkiej narodowej nekropoli…, nawet jeśli część osób tego nie rozumie…” – powiedział przed uroczystościami metropolita krakowski kardynał Stanisław Dziwisz. Wszędzie, na całym świecie, przez te kilka godzin żałobnych uroczystości w Krakowie Polacy byli razem. W Londynie byliśmy na Trafalgar Square – tysiące młodych Polaków. Szkoda, że zabrakło przedstawicieli emigracji niepodległościowej. Był minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii David Miliband (któremu chmura nie pozwoliła na wyjazd do Krakowa), wiceburmistrz Londynu Richard Barnes, Ambasador RP Barbara Tuge-Erecińska, harcmistrzyni Związku Harcerstwa Polskiego poza granicami Kraju Anna Gębska, ksiądz Dariusz Kwiatkowski z parafii Najświętszej Maryi Panny w dzielnicy Ealing, przedstawiciele społeczności rosyjskiej zamieszkałej w Londynie – Maria Arkell i Siergiej Noskow, i na tym koniec oficjalnej listy. Czy przedstawiciele emigracji niepodległościo-

wej, w tym Zjednoczenia Polskiego i SPK w Wielkiej Brytanii, pokonali wulkaniczną chmurę unoszącą się nad Europą i udali się na główne uroczystości w Polsce? Wszyscy? Bolała ta nieobecność, bo w końcu w symbolikę tej tragedii wpisany jest los pokolenia, które poza granicami kraju przechowało ideę niepodległości, patriotyzmu i prawdy. W katastrofie pod Smoleńskiem zginął ostatni Prezydent II RP Ryszard Kaczorowski, kapelan Związku Polskich Kombatantów, proboszcz parafii św. Andrzeja Boboli ks. Bronisław Gostomski, były Ambasador RP w Londynie Stanisław Komorowski, były konsul Janusz Kochanowski. Kogo reprezentuje Zjednoczenie Polskie? Wszystkich Polaków? Siebie? Nieobecność boli, tym bardziej że w tych podniosłych chwilach dokonała się historia, pokoleniowe przekazanie tradycji i wartości. Młodzi Polacy, którym odmawiano wrażliwości patriotycznej, w skupieniu przez kilka godzin uczestniczyli w żałobnej mszy św. w sercu Londynu. Wielki narodowy spektakl na płycie przed kolumną Nelsona. Wkoło metropolia tętni swoim życiem. Scena niczym z obrazu Petera Bruegla „Upadek Ikara”, chociaż zdarza się, że nasz upadek niejeden przechodzień zauważa. Zatrzymuje się na dłuższą chwilę. Niektórzy pozostają. W trakcie mszy ludzi ciągle przybywa, coraz więcej biało-czerwonych chorągiewek. Trafalgar Square wypełniał miarowy stukot butów Kompanii Reprezentacyjnej Wojska Polskiego i głos Dzwonu Zygmunta, na dźwięk którego wszyscy powstali, jakby w wyreżyserowanym spektaklu. Podniosłe chwile, skąpane w słońcu. Wszędzie znajomi w tłumie nieznajomym, ale bliskim. Wyciszone rozmowy i kondukt żałobny przywołujący strofy Norwida: „czemu cieniu odjeżdżasz ręce złożywszy na pancerz”. W tej wielkiej narodowej tragedii poza symbolem jest jeszcze ludzki ból – cierpienie rodzin, żon, mężów, dzieci, rodziców, najbliższych. Rodzin tak nagle osieroconych. Ich bólu najbardziej podniosła żałoba nie uśmierzy. Nasza pamięć i współczucie nie będzie żadnym pocieszeniem. Ale pamiętać musimy, również o tym, że losy ludzkie są bardziej kruche niż losy narodu, nawet tak doświadczanego przez historię jak polski. Tych losów już nikt nie odbuduje.

Wacław Lewandowski

Ujadaj, sforo! Niesamowita była cisza, która zapanowała od pamiętnej soboty. Nagle zabrakło tego, do czego tak nas przyzwyczajono. Człowiek wiedział dotychczas, że wystarczy włączyć telewizor lub radio, otworzyć gazetę, a na pewno znajdzie się coś śmiesznego o Prezydencie i jego otoczeniu. Każda dziennikarska miernota bez pudła odgadywała, że wystarczy dołożyć Kaczyńskiemu, by być zaliczonym do grona zacnych, myślących nowocześnie i postępowo. Toteż media nie krytykowały Prezydenta – media go linczowały! Cokolwiek zrobił, powiedział, wszystko było wykpiwane, wyszydzane, przedstawiane jako zdarzenie, które przynosi wstyd Polsce i ośmiesza ją przed opinią narodów. I nagle – cisza, nieznośna, przejmująca, ilustrowana na ekranach telewizorów filmowymi ujęciami Pary Prezydenckiej, ujmującymi i sympatycznymi. Skąd się nagle tyle ich wzięło? Dlaczego dotąd nie były pokazywane? Wygląda, że w mediach bardzo skrupulatnie selekcjonowano zdjęcia i filmy, przeznaczając do emisji tylko te, które rzucały niekorzystne oświetlenie, inne od razu trafiały do archiwów... Decyzja kardynała Dziwisza, zaproszenie do pochówku Pary Prezydenckiej na Wawelu, stała się dla wrogów ratunkiem. Dławieni tą

nieznośną ciszą, natłokiem obelg, które uwięzły w gardłach, znów mogli odetchnąć szeroko i mogą znowu się wypowiadać. Że Wawel to przesada, że królom nie był równy, że pewnie wolałby spocząć w Warszawie, wreszcie – że przecież nie miał związków z Krakowem, jakby Wawel był własnością krakowian... Zmuszona tragicznym obrotem spraw do milczenia sfora jeszcze nie może ujadać fortissimo, ale może już warczeć, pomrukiwać. Wśród tych pomruków pojawił się i taki, że za wcześnie na ocenę dorobku i zasług Prezydenta, zresztą – nie wiadomo, czy miał je w istocie. Sfora nie pamięta przecież, czym była reakcja Lecha Kaczyńskiego na rosyjski atak na Gruzję. Prezydent RP zrobił wówczas coś, co nie ma precedensu w dziejach politycznych. Bo nie było nigdy tak, by do państwa zaatakowanego przybyła głowa innego państwa, sprowadzając także innych prezydentów. Postawiło to Rosję w sytuacji politycznie nieprzewidzianej i trudnej. Stało się jasne, że Rosjanie nie mogą rozwijać operacji wojskowej, jeśli nie chcą stanąć pod pręgierzem opinii światowej. Mieszkańcy wielu państw Europy Wschodniej są przekonani, że wtedy Lech Kaczyński zapobiegł militarnej próbie restytucji Związ-

ku Sowieckiego. Ale w Polsce mało o tym wiadomo. W Polsce przecież z wyprawy prezydenta do Gruzji kpiono, a gdy samochód prezydencki znalazł się na linii ognia, dziennikarze pokładali się ze śmiechu po słowach tego, który dziś sprawuje urząd po Zmarłym: „jaki prezydent, taki zamach”. Sfora nie wie więc, czy Lech Kaczyński miał jakieś zasługi i osiągnięcia, bo sfora nie pamięta zdarzeń, a tylko wielką radość gromadnego ujadania, które jest istotą bytu sfory. Sprawa wawelskiej krypty to pretekst do pomruków i warknięć, gdy ujadać pełnym głosem sfora się jeszcze nie odważa. Jakoś niezręcznie przecież wdzierać się ze szczekaniem na te ulice pełne kwiatów i zniczy, gdzie stoją zadumani, zapłakani ludzie, gdzie są tylko poważne gesty, gdzie panuje skupienie i troska, żal i boleść. Tam stoją ludzie, których oszukiwano, przed którymi skrzętnie kryto prawdę o ich Prezydencie, zastępując ją fałszem, kłamstwem i kpiną, medialną manipulacją i socjotechnicznymi sztuczkami. Tam stoją ci, którzy zaczynają pojmować ogrom straty i powagę chwili, którzy zaczynają rozumieć heroizm Pana Prezydenta i tragizm sytuacji, w jakiej swój urząd sprawował. Strach tam ujadać, bo tam stoi naród!


16|

23 kwietnia – 6 maja 2010 | nowy czas

reportaż

10 kwietnia 2010 (próba zapisu)

Czas wyszedł z formy… …trzeba mu złorzeczyć. Pierwszy telefon, kilkanaście minut po ósmej. Dzwoni Lidia, współpracowniczka. O tej porze? Znalazła błąd? Przecież gazeta zamknięta, wydrukowana. Niedowierzanie. Szybkie wejście na strony internetowe. Krótkie doniesienia agencyjne, żadnych oficjalnych potwierdzeń. Kolejne doniesienia, pierwsze listy ofiar. To, czego nie można zrozumieć, staje się faktem. Pod Smoleńskiem rozbił się prezydencki samolot, nikt katastrofy nie przeżył. Czas wyszedł z formy, trzeba mu złorzeczyć. Nie czas jednak na hamletyzowanie. Kiedy zadzwonił pierwszy telefon, wybierałem się właśnie do drukarni odebrać nowy numer „Nowego Czasu” z relacją o świątecznym happeningu: toczeniu gigantycznego jaja ulicami Londynu, malowaniu tej niezwykłej pisanki przez artystów związanych z ARTerią i dzieci. Jakie to ma teraz znaczenie? Opuszczoną nad biurkiem rozpaloną głowę podtrzymują lodowate dłonie. Bezsilność wydawcy, który czuje absolutną nieadekwatność mozolnie wyprodukowanej gazety. Jedynym rozwiązaniem może być wstrzymanie dystrybucji i dodrukowanie stron poświęconych tej strasznej narodowej tragedii. Kolejne telefony. Dzwoni Wojtek Sobczyński, jeden z animatorów świątecznego happeningu. – Nie ma innego wyjścia, dodrukować, i powinien to być nasz wspólny wysiłek, nasz symboliczny hołd złożony ofiarom katastrofy. Wy robicie strony, Teresa niech dzwoni do drukarni i pyta, kiedy mogą wydrukować, ja zajmuję się składką – kończy kategorycznie. Dzwonimy do drukarni. Słyszeli już o katastrofie, składają nam kondolencje, ale na razie nie widzą rozwiązania, mają napięty grafik, każą czekać na odpowiedź. My wiemy, że czekanie zmniejszy nasze szanse. Nie wiedząc jeszcze, czy drukarnia pomoże, przystępujemy do robienia wydania specjalnego. Mamy bardzo mało czasu. We dwójkę tego nie zrobimy. Najbliżej redakcji mieszka Waldek. Dzwonimy, nie odpowiada. Sobota, prawdopodobnie jeszcze śpi. Jest coraz gorzej. Kolejne nazwiska. Osoby, które znałem osobiście – Janusz Kurtyka, Stanisław Komorowski, ks. Bronisław Gostomski, prezydent Ryszard Kaczorowski. Osoby znane z mediów. Elita życia publicznego. Do skrzynki mailowej wpada list z Warszawy od naszego znajomego fotografa Szymona Kobusińskiego. W załączniku portret prezydenta Kaczorowskiego. – Może się przyda – pisze

Księga kondolencyjna w POSK-u

Szymon. Całą stronę poświęcamy ostatniemu Prezydentowi II RP ilustrując ją pięknym portretem autorstwa Szymona. Dzwoni Waldek, dopiero co przebudzony. – Musisz nam pomóc. Rozbił się samolot prezydenta Kaczyńskiego, nikt nie przeżył. – To niemożliwe. – Co niemożliwe? – Taka katastrofa. – Niestety, zginęli najważniejsi ludzie w państwie. – Będę za dziesięć minut. Dzielimy się obowiązkami, materiałem, ustalamy rozkład stron. Cały czas dzwonią telefony, co rozprasza Waldka, idzie do domu, wróci z gotowym materiałem. W końcu odpowiada drukarnia. Do trzeciej musimy przesłać

strony. Fundusz wydawniczy, nad którym pieczę sprawuje Wojtek Sobczyński powiększa się, a czas się kurczy. Spocone ręce, sztywny kręgosłup, dreszcze, spowolniony internet. Dzwonią z radia, z telewizji, proszą o komentarze. Jak to wszystko ogarnąć? Zbliża się trzecia, strony prawie gotowe, jeszcze tylko korekta robiona w biegu. Punktualnie o trzeciej dzwoni drukarnia. Drukarze nalegają, nie mogą czekać. Po wysłaniu stron zauważamy na pierwszej stronie błąd w dacie, roku 2009. Niestety, jest już za późno. Napięcie zastępuje zmęczenie, ale to przecież nie koniec. Trzeba od razu jechać do drukarni odebrać główne wydanie i dodatek specjalny z dwóch różnych adresów, i wydania połączyć. Kolejny problem, jak to zrobić najsprawniej? Okazuje się, że w biegu, to znaczy w trakcie jazdy. Ja jestem kierowcą, Teresa składakiem. Między punktami dystrybucyjnymi udaje się złożyć wystarczającą liczbę egzemplarzy. Gorzej będzie tam, gdzie zostawiamy 500 czy 1000 egzemplarzy. Taki problem mamy w POSK-u. Chcemy zostawić 200, a resztę dowieźć w niedzielę. Nie musimy, spotkana przypadkowo w POSK-u Maria Kaleta (też ARTeria) mówi, że poskłada tyle ile trzeba, choćby miała to robić do rana. Jedziemy na Ealing pod parafię, sklepy już zamknięte. Po drodze zatrzymujemy się u Mirka Malewskiego. Walczy o Fawley Court, ale wydanie specjalne poskłada i poświęci niedzielę, by je rozwieźć ze swoją żoną Jolą. Pomoc w składaniu i rozwiezieniu oferuje Jacek Ozaist. Dzwonią też inni, pytając jak mogą pomóc. Wszyscy działają w ramach „pospolitego ruszenia”, solidarni i głęboko poruszeni tragiczną śmiercią 96 osób. Ostatni kościół – Norwood Crystal Palace. 2.30 nad ranem. Wracamy do domu. Rano wiadomość od księdza Raya z zaprzyjaźnionego kościoła St George the Martyr. Poświęca niedzielną mszę ofiarom tragedii. Mimo potwornego zmęczenia idziemy na mszę. A potem dalej w miasto. Zostało jeszcze dwie trzecie nakładu. Dzwoni telefon. – Wasz trud został wynagrodzy! – krzyczy do słuchawki Mirek. Wejdźcie na BBC News! Nie możemy, rozwozimy gazetę, jesteśmy w samochodzie. Dzwonią inni, z tą samą wiadomością. Całą niedzielę BBC News poświęca polskiej tragedii. Mają kamery pod polską parafią na Ealingu. Tłumy ludzi na chodniku. W rękach ludzi i dziennikarza BBC Andy’ego Moore’a specjalne wydanie „Nowego Czasu”. Naprawdę specjalne, bo wydane i rozprowadzone wspólnym wysiłkiem. Andy Moore mówi do kamery: – The church was so full that dozens of people stood outside in the spring sunshine listening to the service on a loudspeaker. Above them flew the red and white flag of Poland –


|17

nowy czas | 23 kwietnia – 6 maja 2010

reportaż elżBieTa CHOJak-MyśkO: – Spotkaliśmy się koło kościoła, by wyrazić nasz smutek w obliczu tragedii. Przeważały czarne stroje. kolorowe wielkanocne jajko, które było symbolem zmartwychwstania pokryliśmy czarnym kolorem, by zmienić go na symbol żałoby. zapaliliśmy znicze, położyliśmy biało-czerwone kwiaty. Staliśmy w ciszy i skupieniu. najważniejsze, że byliśmy razem. Olga SienkO: – kiedy Teresa zadzwoniła i powiedziała o zamalowywaniu jajka na czarno, odpowiedziałam, że nie przyjdę, bo jajko to symbol nowego życia. nie możemy bez końca i bez nadziei pogrążać się w żałobie. TereSa Bazarnik: – Olga dołączyła jednak. Był już Paweł Wąsek, Sławek Blatton, Maria kaleta, Danusia Sołowiej z córką Józią, Joanna Buchta, Małgorzata Chmielewska, ela Chojak-Myśko, Tomek Furmanek i ewa Obrochta. Olga przyszła z bukietem biało-czerwonych kwiatów. Symbol życia i nadziei odnalazła w maleńkich jajeczkach rozrzuconych wokół mega pisanki. ktoś je zebrał i ułożył w małym gniazdku. nadzieja pozostała…

DanuTa SOłOWieJ: Poszłam zrobić zdjęcie gniazdka, kiedy właśnie w east garden pojawiła się Jo Brand – kręcą coś w kościele dla BBC. Jo wyraziła szczere i serdeczne kondolencje dla Polaków, cała ekipa filmowa też. Był także James Hatts, redaktor lokalnego magazynu Se1, robił zdjęcia i serdecznie współczuł Polakom.

Olga Sienko

a black pennant attached as a mark of mourning. Many people clutched a special edition of the Polish newspaper, „Nowy Czas”. Under the headline ‘A Nation's Tragedy’ were photographs of President Lech Kaczynski and the former President-in-Exile, 90-year-old Ryszard Kaczorowski. Korespondencję Andy’ego Moore’a BBC powtarza przez cały dzień. Rozwozimy gazetę. Taki był cel wydania specjalnego, musi dzisiaj dotrzeć do czytelników. Przed południem jesteśmy pod Ambasadą RP. Setki ludzi i długa kolejka do księgi kondolencyjnej. Pytam pracowników ambasady czy możemy zostawić gazetę w środku. Wskazują boczne wejście. – Zwykle tam zostawiamy, ale dzisiaj jest sytuacja wyjątkowa – przekonuję. Zgadzają się, zostawiamy 200 egzemplarzy i jedziemy na Finchley Road. 40 minut póżniej nie ma już ani jednego egzemplarza. Ktoś rozłożył okładkę „Nowego Czasu” pośród kwiatów układanych przed wejściem do Ambasady RP. Siedzimy w samochodzie składając egzemplarze, które bezpośrednio trafiają do tych, którzy przyszli złożyć hołd ofiarom katastrofy. Spontanicznie powstaje grupa kolporterów. Do budynku ambasady trudno wejść, jest długa kolejka. Jak to zrobić, żeby nie wyglądało na przepychankę? Z gazetą w ręku tłumaczę stojącym najbliżej wejścia, że chcę zostawić egzemplarze w środku. W środku jest już ktoś inny, zdecydowanie odmawia, ale po moich naleganiach obiecuje, że zapyta zwierzchników. Zgodnie z umową wracam po pięciu minutach. Znowu inna osoba. Rozkładam ręce, ale – jak się okazuje – nie muszę wszystkiego opowiadać od początku. – Pan z gazety? Proszę przynieść. Przynoszę 200 egzemplarzy. – Tylko tyle? Niech pan przyniesie więcej. Donoszę. Jedziemy dalej. Po kilku godzinach skrzynki są puste, dokładamy. W samochodzie zostaje nam kilka egzemplarzy archiwalnych.

Grzegorz Małkiewicz Za pomoc w wydaniu numeru specjalnego dziękujemy: Joannie Ciechanowskiej, Elżbiecie Chojak-Myśko, Marii Kalecie, Agnieszce i Pawłowi Kordaczkom, Małgosi Pióro i Andr zejowi Krauzemu, Mirkowi i Joli Malevskim, Elżbiecie i Wojtkowi Sobczyńskim, Wojciechowi Szatkowskiemu.

Jo Brand

a giant easter egg brought a little bit of Poland to the streets of Borough on Holy Saturday. Children, artists and representatives of the local and Polish communities gathered to paint the seven-foot plaster structure in the east garden of St. george the Martyr Church. Organised by the newspaper nowy Czas, the event of painting the egg was a celebration and part of a consorted effort to introduce Polish culture to a wider audience. Placed at the busy intersection of Borough High Street and long lane, a historic approach to london, the exhibition drew crowds of fascinated passers-by. On Saturday the 10th april Polish president lech kaczyński, his wife, and many other leading Polish military, civic, religious and cultural figures (96 people) died when their plane crashed near the russian city of Smolensk on their way to katyń. among the dead was ryszard kaczorowski, the country’s president in exile during the Communist years who resided in london. also killed was rev. Bronislaw gostomski, a parish priest at St andrew Bobola roman Catholic Church in west london and Stanislaw komorowski, a former Polish ambasador in london. The crash happened as the plane took its passengers to a memorial marking the 70th anniversary of the World War ii genocide of 22 000 Polish officers and intelectuals by Soviet forces in katyń in april 1940. Polish artists associated with arTeria have re-painted this giant egg black to pay their tribute to this national tragedy. Patrick Barrett


18|

23 kwietnia – 6 maja 2010 | nowy czas

fawley court

Wkrótce metalowe bramki w ogrodzeniu otaczającym XVII-wieczny Fawley Court, od dziesięcioleci centrum życia polskiej społeczności w tym kraju, też mogą zostać zamknięte. Mieszkańcy Henley-on-Thames obawiają się, że jeśli pałac zostanie sprzedany, nie będą mieli już dostępu do położonego nad rzeką parku czy znajdującego się na jego terenie kościoła rzymskokatolickiego. Stowarzyszenie The Fawley Court Old Boys oraz wielu Polaków w Anglii ostro sprzeciwia się sprzedaży Fawley Court argumentując, że prawo własności posesji, na które powołuje się Marian Fathers Charitable Trust budzi wiele wątpliwości w związku z czym sprzedaż nie będzie prawomocna. Nie spotkali się z dużą pomocą ze strony władz, a Charity Commission odpowiada, że zapis notarialny z 1954 jest prawomocny i zgodnie z nim „fundusze uzyskane ze sprzedaży mogą być użyte w celu umacniania religii katolickiej”. Co może oznaczać, że eksponaty

o dużej wartości pochodzące z muzeum w Fawley Court, które stamtąd zniknęły, cały majątek i pieniądze przekazywane tej instytucji w formie donacji mogą być użyte na budowę kościołów w Polsce. Cała ta sprawa wydaje się dziwna – nie tylko nagłe zamknięcie Divine Mercy College w 1986 roku. Krążą wieści o seksualnym wykorzystywaniu chłopców, co wobec tego, co teraz wychodzi na światło dzienne jeśli chodzi o najważniejsze zakony Kościoła katolickiego, specjalnie nie zaskakuje. Aby sprzedać Fawley Court trzeba najpierw coś zrobić z kościołem św. Anny, który znajduje się na jego tere-

nie. Kościół został zamknięty, a parafianie pozbawieni możliwości korzystania z niego. Natomiast ks Wojtek Jasiński i inni powiernicy trustu starają się o ekshumację ciała ojca Jarzębowskiego, założyciela szkoły w Fawley Court (pozostaje nadal sprawa ks. Radziwiłła pochowanego w kryptach). Sąd Najwyższy wstrzymał zgodę Ministerstwa Sprawiedliwości na ekshumację do czasu rewizji tej decyzji w czerwcu. Robi się coraz bardziej ciekawie. Do sprawy powrócimy. „Private Eye”, 2.04.2010

FAWLEY FOREVER!

Przełożyła Teresa Bazarnik

The fight starts here Be a part of it!

D O N AT I O NS TO : F a w l ey C o urt O l d Bo y s (F CO B)

Cheques/ Postal Orders only made payable to Fawley Court Old Boys (FCOB) C/O FCOB, 82 Portobello Road, Notting Hill, London W11 2QD

Rights Of Way Campaign Fawley Court We are claiming the paths at Fawley Court situated just outside Henley off the Marlow Road as public paths, so that people can continue to walk there in the future. To do this we need evidence from people who have walked all or part of the paths there that have been open to the public from the mid-1950’s until the erection of so-called security gates in December 2009. You need to have walked them without being stopped (for example) by a person challenging you, or a notice saying you have no right to go there or must pay a fee to enter the land (the latter appeared sometime in 2006). You need not to have asked for permission or to have been given permission by any occupants to do so. We need evidence of such use over a 20 year period in total but even if you have only walked once or just a few times your statement will be of the greatest value to us. Please reply urgently if you have done so and we can supply you with the Evidence forms which are required to be completed by the Local County Council. For Forms PLEASE CONTACT us on our email address in the first instance at fawleycourt.rightsofway@yahoo.co.uk

Spotk anie z

JanuSzEm KorwinEm-miKKE

Dok ąd zmier za Europa?

Kiedy : środa, 28 kwietnia, godz. 19:00 Gdzie: Tatra restaurant 24 Goldhawk road, Shepherds Bush, London w12 8DH organizator zy: angielsko-Polski Serwis informacyjno-Kulturalny apsik.co.uk i dwutygodnik nowy Czas ws tęp: wolny Liczba mie jsc: ograniczona – prosimy o wcześniejsze zapisyinfo@apsik.co.uk redakcja @nowyczas.co.uk, tel. 0790 3699056 lub 0779 1582949


|19

nowy czas | 23 kwietnia – 6 maja 2010

wybory powszechne UK 2010

c z a s c l e g ga Adam Dąbrowski – Jest jak Churchill – pisze „The Sunday Times”. –Czy to nowy Obama? – pyta „The Guardian”. A przecież Nick Clegg stoi na czele Liberalnych Demokratów od dwóch i pół roku. Więc o co nagle ten cały szum? Pół wieku zajęło Brytyjczykom zorganizowanie telewizyjnych debat wyborczych. Pierwsza odbyła się w Stanach w 1960 roku. Ale kiedy już je zorganizowali, zafundowali sobie trzęsienie ziemi. Na Wyspach zwykle wybierano między dwiema partiami: konserwatystami i laburzystami. Tymczasem sondaże po pierwszym starciu w telewizji mówiły wyraźnie: do rozdania dołączył trzeci gracz. A przecież gdy pomysł debat dopiero kiełkował, nie było wcale jasne czy Nick Clegg zostanie do nich w ogóle dopuszczony. Sztab lidera liberałów zasługuje na sowitą nagrodę za to, że wynegocjował dla swojego szefa udział na takich samych warunkach, jak Cameron i Brown.

no i clegg wystąpił Na tle sztywnego, wyglądającego na wiecznie zmęczonego i rozdrażnionego premiera Browna i sztucznego, plastikowego Camerona wypadł najlepiej. Paradoksalnie powodem może być fakt, że jego sztab nie dysponuje takimi pieniędzmi jak torysi, a nawet laburzyści. Zamiast importować spin doctors z Ameryki, doradcy Clegga polegali na własnych doświadczeniach. I lepiej wyczuli psychologię brytyjskiego wyborcy. Lider Liberal Democrats zdobył sobie serca widowni naturalnością i bezpośredniością. „Chcę was przekonać, że istnieje alternatywa. Możemy zrobić wszystko inaczej”– mówił Clegg podczas jednej z debat. Ma poważny argument: jest spoza układu. W debacie poświęconej polityce wewnętrznej i Brown, i Cameron przyznawali: z brytyjską polityką nie jest dobrze, trzeba coś z nią zrobić. Ale to Clegg ma największe prawo by tak mówić. W końcu zawsze był outsiderem i w minimalnym stopniu wpływał na to, jak dziś wygląda krajobraz polityczny na Wyspach. O mgławicowej zmianie mówi też David Cameron. Tyle że wielu Brytyjczyków postrzega dziś konserwatystów jako część establishmentu. Swoją nieufnością obdarzają zarówno rząd, jak i opozycję. To nie przypadek, że tak wielu wyborców deklaruje dziś, że zagłosuje na mniejsze partie, takie jak UK Independence Party. W analizie dla Reutersa, profesor Patrick Dunleavy z London School of Economics przewiduje, że stronnictwa te uzyskają rekordową liczbę głosów. Ostatnie sondaże dają Zielonym czy Plaid Cymru nawet 16 proc. Wszystko z powodu braku zaufania do polityków

głów nych par tii. To mię dzy in ny mi na tym bra ku bu du je swo ją po pu lar ność Bry tyj ska Par tia Na ro do wa i jej li der Nick Grif f in de kla ru ją cy, że spra wi, iż imi gran ci nie bę dą mie li ocho ty przy jeż dżać do Bar king (aż strach po my śleć, jak te go do ko na…). „Przez ostat nie 60 lat rzą dził nam czer wo no -nie bie ski ga bi net” – czy ta my w ma ni fe ście wy bor czym li be ra łów. Ta ką nar ra cję usi łu je – na ra zie sku tecz nie – sprze dać ro da kom Nick Clegg. We dług niej, jak w or wel low skim „Fol war ku zwie rzę cym” świ nie i lu dzie – nie gdyś w zwar ciu – po dej rza nie się do sie bie upo dab nia ją. „Im bar dziej Gor don i Da vid się na wza jem ata ku ją, tym bar dziej wi dać, jak nie wie le ich dzie li” – spu en to wał Clegg jed ną z dys ku sji mię dzy li de ra mi naj więk szych par tii. A wie lu wi dzów za pi sa ło w swo ich no te sach plu sy.

Kim oni właściwie są? Nad Ta mi zą li be ral ni de mo kra ci zaj mu ją miej sce w cen trum. Ale od dłuż sze go cza su jest tam bar dzo tłocz no. La bu rzy ści skrę ci li do środ ka w po ło wie lat dzie więć dzie sią tych, a to ry sów za cią gnął tu Ca me ron. Róż ni ce co raz bar dziej się za cie ra ją. Mi mo to w Par tii Li be ral no -De mo kra tycz nej moż na mó wić o ist nie niu dwóch głów nych nur tów. Je den okre ślić moż na mia nem cen tro le wi co we go – znaj dzie my tu zwo len ni ków pań stwa opie kuń cze go i wy rów ny wa nia szans. Dru gi jed no czy zwo len ni ków wol ne go ryn ku i ni skich po dat ków. Ci nie co bar dziej niż ich ko le dzy są skłon ni do po świę ce nia ide ału rów no ści dla więk szej wol no ści. Pa rę lat te mu kil ku re pre zen tan tów te go spo so bu my śle nia ze bra ło swo je ese je w książ ce Oran ge Bo ok. Wśród au to rów zna lazł się też obec ny li der par tii.

Obie gru py łą czy przy wią za nie do swo bód oby wa tel skich i praw jed nost ki. Sym bo li zu je to po stać nie ofi cjal ne go pa tro na ru chu – Joh na Stu ar ta Mil la. W je go O wol no ści zna leźć moż na ar gu men ty i za umiar ko wa nym „we lfa re sta te”, i wol nym ryn kiem z pewną ingerencją pań stwa. Na tle in nych stron nictw Li be ral De mo crats od ci na ją się wy raź nie swo im eu ro en tu zja zmem. Jesz cze ja ko eu ro po seł Nick Clegg z za pa łem prze ko ny wał, że wej ście Wiel kiej Bry ta nii do stre fy eu ro to świet ny po mysł. Zda nia nie zmie nił na wet po kry zy sie, gdy po ja wi ło się wie le gło sów, że brak moż li wo ści pro wa dze nia przez kra je Eu ro lan du po li ty ki kur so wej i pie nięż nej utrud nił wy cho dze nie z re ce sji. Nie jest jed nak szef li be ra łów bez kry tycz ny wo bec Bruk se li. Sprze ci wia się na przy kład wspól nej po li ty ce rol nej. Sym pa tia do Eu ro py – na Wy spach nie zbyt po wszech na – zwią za na jest też za pew ne z ży cio ry sem Cleg ga. Stu dio wał mię dzy in ny mi w Bel gii. Je go mat ka jest Ho len der ką, a w ży łach oj ca pły nie nie co krwi ro syj skiej. Żo na li de ra li be ra łów po cho dzi z Hisz pa nii. Te go wszyst kie go nie omiesz kał mu wy po mnieć – w swym znanym sty lu – pra wi co wy „Ma il on Sun day”. – Czy jest w nim co kol wiek bry tyj skie go? – py tał dra ma tycz nie dzien nik przy po mi na jąc, że wróg nie śpi na wet w nie dzie lę.

walKa z oKręgami Naj więk szym prze ciw ni kiem li be ra łów mo że oka zać się or dy na cja wy bor cza pre fe ru ją ca więk sze par tie. Jed no man da to we okrę gi wy bor cze spra wia ją, że na Wy spach od nie pa mięt nych lat pa nu je sys tem dwu par tyj ny. To za pew nia sta bil ność (bo po zwa la unik nąć opar tych na kom pro mi sach rzą dach ko ali cyj nych), ale wy pa cza wy ni ki.

Dla cze go? Bo to, ile stron nic two do sta nie man da tów za le ży nie tyl ko od licz by wy bor ców, któ rzy je po par li, ale też od geo gra f ii. W sys te mie więk szo ścio wym z każ de go okrę gu do par la men tu do sta je się tyl ko zwy cięz ca. Kan dy dat z dru gie go miej sca, choć by za gło so wa ło na nie go mnó stwo lu dzi, mu si się obejść sma kiem. Tak więc zwy cięz ca z okrę gu X, któ re go po par ło 100 lu dzi mo że uzy skać man dat, w prze ci wień stwie do kan dy da ta, któ ry w okrę gu Y za jął dru gie miej sce zgar nia jąc… 200 gło sów. Na wet uzy ska nie więk szo ści w ska li kra ju nie gwa ran tu je do mi na cji w par la men cie (tak zda rzy ło się w 1951 ro ku: le wi ca nie znacz nie wy gra ła, ale rząd utwo rzy li to ry si). Weź my na przy kład rok 1987. Ugru po wa nie Al lian ce – ko ali cja li be ra łów i Par tii So cjal de mo kra tycz nej – zdo by ła wte dy 25 pro c. gło sów. Prze ło ży ło się to na 23 man da ty. Par tia Pra cy cie szy ła się po par ciem więk szym o le d wie 2 pro c. Mi mo to do sta ła 207 man da tów. Dzi wacz ne za sa dy ude rzy ły w li be ra łów rów nież pod czas ostat nich wy bo rów par la men tar nych. Pięć lat te mu za gło so wa ła na nich nie mal jed na czwar ta Bry tyj czy ków. Par tii przy pa dło le d wie 10 pro c. miejsc w par la men cie. Po dob nych wy pa czeń brak jest w przy pad ku wy bo rów do Par la men tu Eu ro pej skie go, gdzie za miast sys te mu więk szo ścio we go sto su je się pro por cjo nal ny. W 2009 ro ku po par cie czter na stu pro cent wy bor ców prze ło ży ło się na 15 pro c. man da tów. Clegg nie gra oczy wi ście o ca łą staw kę. Chy ba naj więk si opty mi ści w je go szta bie nie spo dzie wa ją się zwy cię stwa po zwa la ją ce go „trze ciej par tii” na sa mo dziel ne rzą dze nie. Rzecz w tym, że li be ra ło wie wca le nie mu szą te go osią gnąć. Na wet zaj mu jąc trze cie miej sce mo gą peł nić ro lę ję zycz ka u wa gi. Bo w

przy pad ku re mi so we go wy ni ku trze ba bę dzie stwo rzyć rząd ko ali cyj ny – rzecz tak rzad ka na Wy spach jak her ba ta z cy try ną. A z kim się do ga dy wać? Kan dy dat jest, rzecz ja sna je den, (bo nikt przy zdro wych zmy słach nie spo dzie wa się Wiel kiej Ko ali cji w sty lu nie miec kim, gdzie le wi ca i pra wi ca jed no czą si ły). Mo że więc dojść do sy tu acji, gdy nie znacz nie wy gra ją kon ser wa ty ści, ale kró lo wa po wie rzy za da nie stwo rze nia rzą du la bu rzy stom, bo ci zy ska ją po par cie trze ciej si ły.

Karta przetargowa Ale by je zy skać, trze ba bę dzie coś Cleg go wi dać. Pod sta wo wą kar tą prze tar go wą bę dzie za pew ne wła śnie zmia na sys te mu wy bor cze go. Li be ra łom ma rzy się re wo lu cja – or dy na cja pro por cjo nal na. Ale być mo że zgo dzą się na pro po zy cję wy su wa ną przez le wi cę – sys tem gło so wa nia al ter na tyw ne go. Obec ny np. w Au stra lii, po zwa la unik niąć „zmar no wa nia gło su” i prze rzu ce nia go na kan dy da ta re zer wo we go, w przy pad ku gdy nikt nie uzy skał bez względ nej więk szo ści. Spór o spo sób roz dzie la nia man da tów su ge ru je, że par tii Cleg ga po win no być bli żej do la bu rzy stów. To ry si są bo wiem nie chęt ni wszel kim po my słom re for my i li be ra łom ła twiej bę dzie się do ga dać w tej kwe stii z le wi cą. W 1977 ro ku li der le wi cy Ja mes Cal la ghan de spe rac ko szu kał po par cia dla swo jej par tii, któ ra nie dys po no wa ła więk szo ścią par la men tar ną. By utrzy mać się przy wła dzy po szedł na układ z li be ra ła mi: zgo dził się na wdro że nie kil ku ich po my słów w za mian za po par cie w gło so wa niu o wo tum za ufa nia. To wte dy w po wo jen nej hi sto rii Wiel kiej Bry ta nii naj bli żej by ło do ko ali cji obu par tii. Być mo że w tym ro ku pój dą one o krok da lej.


20|

23 kwietnia – 6 maja 2010 | nowy czas

kultura

Z ogrodów Edenu do ogrodów Virginii Historia jego życia i śmierci zafascynowała mnie nie mniej niż jego sztuka. Vostanik Manoog Adoyan urodził się nad jeziorem Van w tureckiej Armenii – centrum starożytnych kultur, ziemi Noego i wynalazców wina. W krainie rolników, miejscu, gdzie nie ma czasu i historii, jest tylko roczny rytm przemian natury. Uprawa ziemi jest tam religijnym rytuałem, którym rządzą starożytne reguły i tradycje. Boginie są tam potężne i decydują o życiu, a bogowie kapryśni i niestali. Życie w tej krainie trwa, stoi w miejscu. niż myśląc o zdradzie, ma krótki romans z malarzem Roberto Matta, przyjacielem Gorky’ego. Powstaje groteskowa sytuacja, w której Gorky, czując się zdradzony, bierze do ręki laskę i mówi do przyjaciela: „Mam zamiar dobrze ci dołożyć, jesteś bardzo miły, ale wmieszałeś się w moje życie rodzinne”. Matta ucieka. Po tym wydarzeniu Gorky wraca do swojej pracowni i popełnia samobójstwo, wieszając się. Miał 44 lata. Życie się zatrzymało, proces przemiany się zakończył. Adoyan wrócił do domu, z którego wyjechał 34 lata temu, gdzie mieszkał tysiące lat. Zostawił niedokończone obrazy, nie zamknął za sobą drzwi. “I never finish a painting. I just stop working on it for a while”. [4,5,6] Gorky stworzył styl, sposób patrzenia emocjonalnego, patrzenia uczuciem, które przełożył na rysunek i malarstwo. Po jego śmierci tacy malarze, jak Jackson Pollock, Willem de Kooning i Roberto Matta, poszli właśnie tą drogą (co można zauważyć w ich obrazach).

Tomasz Stando

W 1914 roku, kiedy Vostanik jest 10-letnim chłopcem, w jego życie wkracza historia. Otomańska Turcja rozpoczyna systematyczne przesiedlania Ormian, masakry, forsowne marsze. Jest to pierwszy w historii współczesnego świata genocide. Matka Adoyana umiera z głodu w jego ramionach. Adoyan opuszcza Van. Matka Bogini opuszcza Adoyana, który wyrusza ze starszą siostrą do krewnych w Ameryce. Po wielu miesiącach podróży ląduje na wyspie Ellis w Nowym Jorku. Zaczyna naukę w szkole artystycznej w Bostonie, później wraca do Nowego Jorku. Wtedy 16-letni Adoyan zaczyna nazywać siebie Arshile Gorky. Są to lata dwudzieste XX wieku. Życie przyspiesza, rozpoczyna się proces przemiany, zaczynają dawać znać o sobie kapryśni, nieodpowiedzialni bogowie. Mija 20 lat. To, co w tym czasie dzieje się z Adoyanem (Arshilem), nie jest ważne w historii, którą opowiadam. Jego życie płynie równym nurtem, powstają nowe obrazy, ale pod silnym wpływem obowiązujących wówczas nurtów. Arshile uczy się, naśladując innych artystów, ale już wtedy widać jego twórczy potencjał. W 1941 roku żeni się z Agnes, którą nazywa endearment, to znaczy pieszczota. W 1942 roku wyjeżdża na wieś i zaczyna malować naturę, czego nie robił od wielu lat. Następny rok spędza na farmie rodziców żony w Virginii, tworzy setki rysunków, które potem przekłada na obrazy. Przemiana przyspiesza, życie zwalnia – zrównują się. Adoyan staje się Gorkym. Upomina się o niego Gaja, bogini ziemi. Arshile odpowiada na ten głos, mówiąc: I got them (the abstract forms) from gettin down close to the earth. Breton scharakteryzowała Gorky’ego jako jedynego surrealistę, który miał bezpośredni kontakt z naturą.

Znowu dzicy, nieprzewidywalni bogowie, a może demony zaczynają przypominać o sobie. Życie coraz bardziej zwalnia, przemiana przyspiesza. Adoyan i Gorky oddalają się od siebie. Artysta zaczyna wierzyć w mit głoszony przez jego krewnych o tym, że jego rodzina ma 1500-letnie korzenie i pochodzi od rycerzy. To nie jest prawda, to forma zbiorowego szaleństwa, które artystę całkowicie wciąga. Gorky zaczyna tracić kontakt z życiem, proces przemiany dominuje. Zazdrość i przemoc rządzą nim na zmianę, małżeństwo ulega rozkładowi. Artysta nie rozumie, czego chcą od niego bogowie nowego świata. Upomina się o niego natura. W 1946 roku w jego pracowni wybucha pożar, w czasie którego traci większość swoich prac. Wkrótce potem dowiaduje się, że jest chory na raka. W 1948 roku w wyniku wypadku samochodowego jego ręka, którą maluje, zostaje sparaliżowana. Zazdrość, agresja, paranoje pogłębiają się. Agnes przygnieciona jego dominacją i przemocą, bardziej będąc w desperacji,

Arshile Gorky, A Retrospective, Tate Moder n do 3 maja; www.tate.org.uk

Wypełnianie niszy W zorganizowanej przez Stowarzysznie Poland Street wystawie w Galerii POSK udział wzięło blisko dwudziestu pięciu artystów. Przedstawiono malarstwo, rysunek, fotografię i rzeźbę, a także literaturę. Zaś w gablotach na środku sali znalazła się biżuteria i... pomalowane strusie jaja. Z założenia wystawa miała przedstawiać prace artystów-amatorów. Czyli osób, które twórczością nie zajmują się zawodowo, lecz raczej hobbystycznie. Jednakże zapoznawszy się z przedstawionymi pracami doszedłem do wniosku, że pojęcie „amator” w przypadku zdecydowanej większości artystów może mieć nieco pejoratywny charakter. Nie dostrzegłem w nich „amatorskości”, czy – tym bardziej – „amatorszczyzny”. Prace były dojrzałe i dopracowane warsztatowo. Oczywiście poziom nie był wyrównany. Z łatwością dostrzegało się różnice w warsztacie i doświadczeniu poszczególnych twórców. Od Piotra Apolinarskiego, który znalazł się w jury i miał wpływ na dobór prac dowiedziałem się, że decyzja o tym, które z nich zostaną zakwalifikowane, a które zostaną odrzucone, nie był ła-

twa. Ostatecznie zaledwie jedna czwarta spośród ponad setki artystów dostała szansę pokazania się w POSK-u. Już samo zorganizownie tego przedsięwzięcia nie było łatwe. Jak powiedziała Monika Tkaczyk z Poland Street, która nie tylko zajmowała się przygotowaniem wystawy, ale też pokazywała na niej swoje obrazy, przygotownia wymagały długiego czasu i wielkiego zaangażowania sporej grupy osób. Jednak – trud się opłacił. Impreza wypaliła znakomicie. Co również ważne – trafiła w niszę, której od długiego czasu nikt nie był w stanie zapełnić, a która – sądząc po liczbie nadesłanych prac i frekwencji na otwarciu – do małych nie należy. Mam nadzieję, że zakończona niedawno wystawa przynajmniej kilku osobom pomoże zaistnieć w przyszłości w świecie artystycznym. Może bardziej uwierzą w siebie, odważą się bardziej wyjść do odbiorcy. Bo poziomu swoich prac z pewnością wstydzić się nie muszą. Oby tak się stało. Z pożytkiem dla nich samych i dla nas wszystkich. Tekst i fot.: Alex Sławiński


|21

nowy czas | 23 kwietnia – 6 maja 2010

takie czasy

Zamknęli niebo nad euRopą. Z dnia na dZień. Tylko cZy można Zamknąć niebo? okaZuje się, że można. pRZynajmniej dla Ruchu loTnicZego.

TRafic conTRol

P

oczątkowo nic nie wskazywało na to, że to coś poważnego. Doniesienia mówiły o wybuchu wulkanu w Islandii, nazwy którego nikt nie jest w stanie wymówić. Jeśli oglądaliście wiadomości telewizyjne w ciągu ostatnich kilku dni, pewnie zauważyliście, że mało kto wymawiał nazwę wulkanu. Bo jak wymawia się: Eyjafjallajokull? Pech chciał, że wiało właśnie w naszą stronę, przenosząc pył wulkaniczny początkowo nad Wielką Brytanię, potem nad niemal całą Europę. Kiedy dwa dni później okazało się, że samoloty nadal nie mogą wznieść się w powietrze, zaczęły się dyskusje i rozważania: co teraz? Jedni z przerażeniem pozbywali się złudzeń o wylocie na wymarzone wakacje, dla innych powrót do domu nagle stał się niemożliwy. Z dnia na dzień okazało się, że paraliż ruchu lotniczego może mieć znacznie większe reperkusje, niż pozornie mogłoby się wydawać. Bo kto wyobrażał sobie, że w dzisiejszych czasach aż tak bardzo jesteśmy uzależnieni od lotnictwa cywilnego? Że zamknięcie lotnisk na parę dni sprawi, że tysiące, jeśli nie miliony ludzi będzie miało problemy z powrotem do domu? Jak to w ogóle możliwe, że erupcja wulkanu – co prawda dość nietypowe, ale jednak wydarzenie naturalne – jest w stanie nie tylko sparaliżować życie w Europie, ale co więcej, niemal praktycznie odciąć Europę od świata? Najpierw było niedowierzanie, potem przerażenie i pospieszne próby szukania wyjścia z sytuacji: dodatkowe pociągi Eurostar, więcej promów łączących Wyspy z kontynentem i tysiące pytań: co właściwie jest grane? Czy wszystko zrobiono tak jak należy? Jak długo zajmie nam powrót do normalności? Przez kilka dni było tak: linie lotnicze liczyły straty, politycy i ekonomiści załamywali ręce, widmo bankructwa zaglądało w oczy kolejnym firmom, a islandzki wulkan wciąż dymił. I nagle, we wtorek wieczorem, kiedy pisałem ten tekst, na ekranie komputera pojawia się pilna depesza: brytyjska przestrzeń lotnicza zostanie otwarta jeszcze dzisiejszego wieczoru! Godzinę później na Heathrow wylądował pierwszy od prawie tygodnia samolot. Za nim do lądowania podchodzą kolejne: British Airways z Denver, Bombaju, Sydney. Krążący nad Newcastle Quatar Airways dostaje zgodę na lądowanie w Londy-

nie, po dwudziestu minutach krążenia zawraca i leci na Heathrow. Dla kilkuset pasażerów męczarnia dobiega końca, są wreszcie w domu, a ja mogę wyjść na papierosa i znowu słyszeć nad głową przelatujące jumbo jety. Wielka ulga. Zaczyna być normalnie.

EUROPA JEST OGROMNA Otwarcie przestrzeni lotniczej wcale nie załatwia sprawy, wręcz przeciwnie, pozostawia więcej pytań niż odpowiedzi. Nawet gdy linie lotnicze uporają się z porozrzucanymi po całym świecie samolotami i pasażerami, tysiącami ładunków cargo i wszystko wróci do normy, to nadal pozostaną pytania: jak bardzo jesteśmy uzależnieni od lotnictwa? Do jakiego stopnia jesteśmy na podobne kryzysy przygotowani? Słuchając opowieści ludzi wracających z Włoch, Estonii, Hiszpanii czy Słowenii szybko nabiera się przekonania, że bez siatki połączeń lotniczych nasze życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Co prawda można pojechać autobusem, wskoczyć do nocnego pociągu czy nawet pokusić się o wyprawę prywatnym samochodem lub taksówką (na co zdobyli się turyści brytyjscy płacąc 3 tys. funtów z Madrytu do Calais), ale wszystko to zajmie nam sporo czasu i będzie bardzo męczące. Bez coraz tańszych biletów lotniczych nie moglibyśmy sobie pozwolić na weekend w Berlinie czy Madrycie, odwiedziny u mamy w Krakowie lub Gdańsku czy spotkanie biznesowe w Mediolanie. O wakacjach w Tunezji, Tajlandii czy zakupach w Nowym Jorku nie wspominając. Można co prawda statkiem, ale czy stać nas na tygodniową po-

dróż w jedną stronę? Wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. A i nas w Londynie pewnie byłoby znacznie mniej. Te kilka dni, w czasie których zamknięta była przestrzeń lotnicza nad Europą uświadomiło nam, w jak bardzo nowoczesnym świecie żyjemy, jak bardzo uzależnieni jesteśmy od technologii, które w obliczu takiego kaprysu natury jak wybuch wulkanu stają się zawodne. No i przede wszystkim dowiedzieliśmy się, ile nas to wszystko będzie kosztowało. Linie lotnicze liczą straty w milionach funtów dziennie. Każda z nich podkreśla, że zarabia pieniądze wtedy, gdy samolot jest w powietrzu, a nie gdy stoi na płycie lotniska. A te stały nieruchomo przez ostatnie sześć dni. Pasażerowie, którym nie udało się wrócić przed wprowadzeniem zakazu lotów stracili jeszcze więcej: na dodatkowe noce w hotelach, które węsząc okazje drakońsko podnosiły ceny za nocleg, na wynajęcie samochodu, na dodatkowe bilety na pociąg czy prom. A te w Europie wcale niskie nie są. Ale to nie wszystko. Parę dni pokazało, że bez ruchu lotniczego nasz życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Zapomnijmy o wakacjach, przejdźmy do gospodarki. Za wiele towarów płacilibyśmy znacznie więcej niż obecnie. W sklepach zabrakłoby większości świeżych owoców, które dzisiaj masowo sprowadzane są z całego świata właśnie drogą lotniczą. A jeśli by już były, to zdecydowanie droższe. Inaczej wyglądałyby również stosunki międzynarodowe, które nigdy wcześniej nie były tak uzależnione od handlu jak dzisiaj. Mniejsze obroty z Chinami sprawiłyby, że być może straciłyby one pozycję mocarstwa, a

kraje europejskie znów odzyskałyby rolę producentów dóbr. Nasze życie stało by się mniej... demokratyczne w tym sensie, że podróżowanie znowu stałoby się domeną zamożnych, swoboda przemieszczania się bardziej byłaby uzależniona od zawartości portfela niż chęci spotkania ze znajomymi. Standard naszego życia uległby znacznemu pogorszeniu.

ZBAWIENNY ASH Tak jak w każdej sytuacji, są również dobre strony tego całego zamieszania na niebie. Co prawda są tacy, którzy na tym sporo stracili, ale nie oszukujmy się – są i tacy, którzy nieźle zarobili. Są też i tacy, którym dało to wiele do myślenia. Francuscy komentatorzy podkreślają, że co prawda zaplanowanie podróży lotniczej przez internet jest dziecinnie proste, ale problemy zaczynają się wówczas, gdy w podobną podróż chcemy wybrać się pociągiem czy autobusem. Wówczas zaczynają się schody, a przecież żyjemy w zjednoczonej Europie, kontynencie bez granic! Biznesmeni podkreślają, że być może nie każda konferencja jest ważna na tyle, by brać w niej udział bezpośrednio. Firmy świadczące usługi w wideo-konferencjach zanotowały największe obroty w historii. Zyskali też operatorzy promów i linii autokarowych. A my? My powinniśmy być w sumie zawstydzeni, że w naszym zabieganym życiu potrzebna była erupcja islandzkiego wulkanu, by uświadomić nam, jakim urozmaiceniem życia są linie lotnicze. Roman Waldca


22|

23 kwietnia – 6 maja 2010 | nowy czas

agenda

A handfull of ash Sophia Butler

A

national disaster for Poland and a natural disaster for Europe both left us astounded. We take so much for granted, air travel is pretty close to Star-Trek’s beaming device, taking us anywhere on the globe in a matter of hours. Mother Nature has voiced her dissatisfaction and history has expressed its cruel sense of irony. We have no choice but to be humbled because the first consolation is that there is nobody to blame – volcanoes do not have to answer to us and neither does Majestic History. Planes do fall out of the sky and the air-space above us can be locked. From shock to sympathy, reactions and responses of deep sadness tumble in smoky haze and ash. We do not have control over our planet or over our lives; we are completely at the mercy of fate or the events around us, it seems that the task of living is making the best of what is happening. Never has ‘carpe diem’

jacek ozaist

WYSPA [23] – Marcin, opuściłbyś coś – proszę po raz kolejny chłopaka w dżinsowym ubraniu. – Mogę wam zostawić odtwarzacz CD. To moje ostatnie słowo. Zerknąłem na Anetę. Wyraz niezadowolenia na jej twarzy przeszkadzał mi zakończyć tę transakcję. Stojąca na parkingu przed naszym domem srebrna carisma kusiła mnie z całych sił, Miała trochę duży przebieg i za niskie obroty, lecz poza tym nie było się do czego przyczepić. Pięć lat na drogach, wspomaganie, ABS, dwie poduszki powietrzne, centralny zamek, pełna elektryka, szyberdach... – Macie M.O.T. ważne do marca i cztery miesiące podatku drogowego – mówił z przekonaniem Marcin. Uniesiony w górę kciuk Ricka przekonał mnie, że niczego nie znalazł i auto jest w porządku. – Cheers, mate – powiedziałem, wspominając chwilę, gdy pierwszy raz usłyszałem ten zwrot. „Zdrówko, koleżko”, śmiałem się w duchu, dopóki nie dowiedziałem się, że tak wyraża

seemed truer – we really do not know when we could lose the things which we rely on as the solid, background tapestries of our world. When things are too enormous to take in, there is quietness in the air but the delicate equilibrium of the eco-system and historical justice have been disturbed. There are lessons to be learned from both these events. National disasters and national tragedies remind us that death is the only certainty in this life. Our constant companion, we fool ourselves in our cushioned modern life into thinking that we can cheat the grimreaper with our medicines and technology, that we can somehow buy time and be more prepared; but the planet has its own rights. Eventually, the wind will lift the cloud of volcanic ash and the sky will calm; the Polish people will learn how to live with loss and go on, weaving a new tapestry for the future. As Robert F. Kennedy said in 1966, “Like or not, we live in interesting times..”; the recession coupled with the recent events, acts of terrorism and nuclear weapon status all make for quite a historical broth. I have been drawing on Ram Dass of late; “Everything in your life is there as a vehicle for your transformation. Use it!”, when we see things from this perspective something interesting happens. Not only are seemingly cruel and random events changed into stumbling blocks to be conquered, they are actually challenges which stretch us and open our hearts. They are markers which show us where we stand in relation to emotional attachment and our need to control. We take so much for granted in our arrogance – tragedies of the natural and public kind seem to be the only thing which really make us humble en masse. Even when the outlook seems gloomy, it often reveals a brighter future

– in this case, a new dawn for Eastern Europe. Carl Jung, the founder of modern psychology used the word ‘synchronicity’ to describe random but seemingly related events. Some of us call them coincidences; others prefer the idea that there is a hidden hand that guides and connects all things. Certainly a time of

death will unearth challenges for those who remain living. Death is a profound teacher. It asks us how long we will allow ‘the spoiler’ as Barry Long called the mind, to rob us of the riches of this experience on earth? Suddenly, the 2012 prophecies do not seem a far-fetched fantasy of the doom-mongers. A

się w londyńskiej nowomowie podziękowanie. Pal licho – pomyślałem – Biorę. Utargowałem pięćdziesiąt funtów zniżki i odtwarzacz. Wypełnilismy druk umowy, który dotychczasowy właściciel musiał przesłać do DVLA, centrali obsługującej numery rejestracyjne i wtedy okazało się, że trzeba odwieźć go do podlondyńskiego Slough. I samemu wrócić! – Mówiłeś, że mieszkasz we wschodnim Londynie – zdziwiła się Aneta. - – Śpię w domu, który remontujemy. Codzienne dojazdy nie wchodzą w grę. Patrzymy na siebie z Anetą, nie kryjąc przerażenia. To jakieś dziesięć mil w tę i z powrotem. Kto ma jechać? Jak znajdziemy drogę? Lewostronny ruch, kierownica po prawej stronie, auto jakby większe niż polonez czy fabia, którymi jeździliśmy po Polsce. – Dobra, jedźmy – mówię bez przekonania. Marcin prowadzi sprawną ręką, lewostronny ruch nie sprawia mu najmniejszego kłopotu. Suniemy A4, mijamy Heathrow. Wielkie, stalowe ptaki szumią nam nad głowami. Jeden za drugim, jak po sznurku. Co minutę albo nawet co pół. Teren lotniska zdaje się nie mieć końca. Hangary, budynki gospodarcze, dziesiątki hoteli, parkingów, ronda, obwodnice, tunele. To prawdziwe miasto. Na autostradzie Marcin zajmuje środkowy pas, potem przyspiesza i zjeżdża na prawy. W całej Europie jest to pas to jazdy wolniejszej, na Wyspach służy do rozwijania dużych szybkości. – Zobacz, biegi wchodzą jednym palcem –

popisuje się nasz kierowca, ale my nie zwracamy na to uwagi. Dla nas najważniejsze jest obserwowanie drogi, by ją potem w miarę możliwości odtworzyć. Slough wita nas sennymi uliczkami. Aż trudno uwierzyć, że to tu działał słynny „Gang Krystyny”. Dla Polaków to najbardziej znane miasteczko w Anglii, lecz jego sława jest dość ponura. Setki rodaków przyjeżdżało tutaj skuszone ofertą dobrej pracy i taniego mieszkania. Na miejscu okazywało się, że czeka na nich kilku osiłków, łóżko lub podłoga w ciasnym pokoiku oraz konieczność zapłacenia haraczu. Kto się buntował, był zastraszany, a nawet bity. Kilka miesięcy wcześniej czytałem w gazecie dramatyczny list jednego z tych, co stawili twardy opór. Nie dało się siłą, to załatwili go sposobem. Krystyna współrządziła gangiem z jakimiś Pakistańczykami, którzy zgodnie poświadczyli, że buntujący się Polak molestował seksualnie czternastoletnią córkę jednego z nich. Chłopak wylądował w więzieniu. Nikt się tym listem nie przejął, choć zapadł głęboko w moją pamięć. Wkrótce potem brytyjska policja zaczęła robić naloty na polskie domy w Slough i ślad po „Gangu Krystyny” zaginął. Podobno grasowała teraz w Szkocji albo Walii, jednak ja byłem przekonany, że zaprzestała tego procederu. Wszelkie przesłanki wskazywały na zwykłą polską cwaniarę, która na pierwszą wzmiankę o policji, uciekła na koniec świata, a Pakistańczycy zajęli się tym, co robią najlepiej – handlem.

Marcin ostro skręca w prawo i zajeżdża na parking przed obudowanym rusztowaniem domkiem, jakich w Londynie wiele. Naprzeciw nam wychodzi kilku podpitych budowlańców. Przystają, ćmiąc skręty, i bez żenady przyglądają się lekko spłoszonej Anecie – Teraz kupię vana – chwali się Marcin i wręcza mi kluczyki. – Masz tylko jedną parę, więc pilnuj ich dobrze. Na moim ubezpieczeniu możesz dojechać do domu, ale wykup swoje najszybciej jak się da. Dzięki za podwózkę. Cała grupa znika w domu. Zostajemy na parkingu sami z autem. – Kto jedzie? – pytam dziarsko. – Ja. Ty masz lepszą orientację. Będziesz pilnował drogi. Ta argumentacja ma sens. Bez namysłu zajmuję z powrotem miejsce pasażera, zaś Aneta z wahaniem siada za kierownicą. Zachowuje się zupełnie jakby była w trakcie robienia kursu na prawo jazdy. Poprawia lusterka, siedzenie, sprawdza czy działają światła. – Nie pękaj – mruczę. – To nie może być takie trudne. Kiedy zapala silnik, wzdycham ukradkiem, próbując ukryć zdenerwowanie. Długo nie dzieje się nic, potem Aneta maca ręką po szybie. – Jezu, nie umiem zmieniać biegów lewą ręką! – Powoli. Spróbuj – szepczę, głaszcząc jej rękę. Wrzuca w końcu wsteczny i bardzo wolno wyjeżdża na ulicę. Ruszamy niezgrabnie, jak podczas pierwszej jazdy na kursie.


|23

nowy czas | 23 kwietnia – 6 maja 2010

agenda

couple of simultaneous natural disasters like erupting volcanoes could paralyse all air travel indefinitely. Volcanic fall-out could then prevent us from being outside because of pollution – in Scandinavia people with asthma and allergies were told not to leave the house due to ash in the air. Thousands of people have been grounded for days all over the world, trying to get home – a country’s whole political elite were wiped out on a historical remembrance day – suddenly there is a sense of camaraderie and connection as we unite to face this. (Naturally, this applies to the general public only, as travel companies have shamelessly hitched their rates in a desperate attempt to make back some of their losses). Experiencing grief allows us to see life more acutely and we learn to connect to the wider world at a deeper level, as Oscar Wilde said: “Pain wears no mask”. It encourages us to become lovers of what is happening in any given moment because we have no power to affect it – fighting reality is pointless and only causes us pain – what can we do but surrender wholeheartedly? The work of Byron Katie has inspired many people in this way of perceiving the world. Her theory is: ‘It simply is, until it isn’t’. It does not sound like rocket science, but when fully realised, this is a real tool for freedom in the present moment. In the end, our need to have answers for things, our scientific enquiry, cannot change what has already been. There are reasons which explain and reasons which justify – they are both part of the process, but at some point, we have to stop searching for a cause. To quote James Baldwin: “People are trapped in history, and history is trapped in them”; for how long must we keep digging before we allow the grace of trust to wash over us? Eventually, faith in life returns, let us not repeat Pandora’s mythical situation. After opening the forbidden box, she allowed horrors man had never experienced out into the world – but Hope was left inside the box. Euripides said human hope and courage enable us to “Bear what heaven sends”. It is no wonder that in times like these, people turn to God, the Universe or faith in

humanity. When we are thrown from our delusions of grandeur we must bow our heads and wonder suddenly; ‘there must be more than this…’. Whatever we believe affects our reality directly, so it is worth having a think about what you really turn to when you are deeply touched. People who believe in nothing more than this life, who believe everything to be arbitrary also find their own freedom in using this belief to seize the present moment and enjoy it. So, whatever stories your mind is feeding you, remember that you are the narrator and you can change the script, or simply adapt your interpretation. I have been spending much time at my father’s house lately, as he has been forced to downsize his business and my role has become a full-time job. I have much time for reflection and Ross and I have the space to miss one another and the excitement of being reunited – something which is so necessary in a relationship. I have been avidly reading the spiritual seeker’s ‘Bible’ – it is called ‘A Course in Miracles’, and I found that I was nourished in faith after finding this passage: “What could you not accept, if you but knew that everything happens, all events, past, present and to come, are gently planned by One Whose only purpose is your good?”. Whether or not one believes this, it is a comfort and new opportunities can present themselves. For example, Poland will have a whole new political elite, perhaps we will change the way we travel and begin to take the ferry which is more natural for body, as it has time to adjust to different climates and time-zones; appreciating the journey more than the destination. After the recent events, I was in need of a mood-enhancer which I found in the stables. Larry-the-lamb was rejected by his mother at birth. She had twins and when there is a long gap between the first and the second lamb, the mother often rejects the first-born. In cases where the lambs are still-born, farmers often skin the dead lambs and cover a rejected lamb in it. The mother sheep will then accept it as hers and begin to clean it; the skin can then be removed and disposed of. It seems rather bloody

and gruesome, but it guarantees survival, for the cutest little creatures. Larry was not so lucky and he was left without a mother or a surrogate – the future was bleak – until the ladies at the stables got involved and decided to rescue him. Since then Larry lives at the stables with the cat and the horses. He is bottle-fed several times a day after demonstrating his thirst by pulling his little lips back to expose two tiny teeth. Feeding Larry is like having a hit of endorphins! It is magical and I walk down to feed our new friend each day with my brother. Clearly, it is obvious that I am a London girl – people who have grown up in the country have seen so many Larrys that they cease to be a source of boundless tremendous curiosity and joy! In the tapestry of my reality there was a national tragedy and a natural disaster which shocked me, however, a tiny life was saved and

it brings causeless joy to all those around it. I am a part of that. What if a life of meaning is as simple as that? Forget grand schemes of saving the world, or even your family, and simply get involved in something which makes your heart brim over with compassion…When one of my father’s best friends died a few years ago, we decided to plant a tree for him. We never fail to think of him when we walk past the tree and tend to it. Hamish, Kasia, Marta, Ross and I all decided to plant some remembrance trees in the woods where we walk the dogs, to commemorate this event. The act itself brought us closer to each other because we worked with a higher goal. I hope that we as a people manage to find a way forward which is marked by positive learning and not a compounding tragedy. My thoughts go out to all of you.

– Popieprzone są te lusterka – panikuje Aneta. – I nie umiem wrzucać tych cholernych biegów!!! Zatrzymuje się na środku drogi. – Nie pojadę! – mówi płaczliwie. Cały drżę. Na samą myśl, że mam jechać, staje mi serce. – Dobrze, ja pojadę. – Nie!!! – To co robimy? – Nie wiem. Ta chwila zdaje się ciągnąć w nieskończoność. Aneta opuszcza głowę i zastyga w bezruchu. Nie przeszkadzam jej w skoncentrowaniu się. Milczymy. W końcu zaczyna zmieniać biegi „na sucho”. Dobrze, że dawno zapadł wieczór i na drogach nie ma już ruchu. Sięgam ręką i zapobiegawczo przekręcam gałkę świateł pozycyjnych. Aneta przekręca kluczyk. – Dam radę – mówi z zaciętym wyrazem twarzy. Tym razem idzie jej dużo płynniej. Pozwalam sobie na głęboki oddech ulgi i zaczynam pilotaż: – Na rondzie w prawo, potem cały czas prosto aż do wiaduktu i na autostradę. Pamiętaj, że rondo bierzemy z lewej. – O, matko. Rzeczywiście! Wybuchamy śmiechem. Wspólnymi siłami dostajemy się na autostradę, gdzie można zająć lewy pas i spokojnie sunąć przed siebie. Z satysfakcją odnotowuję fakt, że angielskie drogi są świetnie opisane i wprost nie sposób się zgubić. Wcześniej tego nie nie zauważyłem. Bez proble-

mu dojeżdzamy do Heathrow i odnajdujemy drogowskaz informujący, którędy do Hounslow. Po kwadransie triumfujemy na parkingu przed domem. Zachowujemy się tak głośno, że upalony marihuaną Rick wychodzi zobaczyć co się stało. – Radocha, co? – Jeszcze jaka! Walniesz piwo? – Jasne. – Skoczę załatwić ubezpieczenie i zapukam do ciebie z browarem. Robię telefonem zdjęcie naszego nowego nabytku i posyłam Arkowi, squatowemu Archiemu, z zapytaniem czy mogę skorzystać z internetu. Odpowiedź przychodzi natychmiast: „Szczęściarzu! Pewnie, że możesz”. Dopiero wtedy dopada mnie refleksja. Jestem w Londynie nieco ponad pół roku, a już stać mnie na własny samochód. I to nie na jakiegoś trupa, co się lada dzień rozsypie, ale porządną furę, którą pojadę nawet do Polski. Tak, w moim przypadku emigracja oznacza prawdziwy skok tygrysa. Mógłbym pójść do pierwszej lepszej kafejki internetowej, jednak tak długo nie widziałem Arka, że z chęcią wyprawiłem się na Ealing. Podczas monotonnej podróży metrem, wróciłem myślami do squatu. Kiedy byłem tam po raz ostatni, panował piękny sierpniowy dzień. Przeszedłem zatłoczoną ulicę i jak przed kilkoma miesiącami, minąłem wygiętą szynę kolejową, by zniknąć w gąszczu krzewów między dwoma squatami. Wszystko wokół było obce. Zamiast drzwi i okien wstawiono stalowe płyty z napisem: VPS, poza tym przybyło śmieci, a

chaszcze rozrosły się do gigantycznych rozmiarów. Przez chwilę wydało mi się, że w krzakach widzę bure futerko kotki-squatki, lecz szybko okazało się, że to tylko wróbel. Nagle zza drzewa wyszedł postawny Murzyn w odblaskowej kamizelce, przestraszony i zaskoczony, jak ja. – Co pan tu robi? – zapytał bez wrogości. – Piszę reportaż. – A pan? Roześmiał się. Idealnie białe zęby błysnęły w słońcu. – Każdy, kto tu przychodzi, mówi, że pisze o tym domu. – Może squaty to ciekawy temat? Machnał ręką i poprawił bluetootha przyklejonego do ucha niczym futurystyczny pasożyt. – Ja tam do squatersów nic nie mam. To fajni ludzie. Dali mi nawet fotel i stolik – skwitował i skinął, żebym poszedł z nim. Faktycznie, urządził się komfortowo pośród krzaków. Na stoliku stał termos z herbatą, stos gazet i małe radyjko. Murzyn usiadł w wiklinowym fotelu z naszej squatowej palarni i śmiesznym gestem pokazał mi, jak mu wygodnie. – Mam kontrakt do października. Transport for London wynajął naszą firmę do pilnowania tej posesji. Nie chcą, by ktoś ponownie wdarł się do środka. Tego drugiego pilnuje aż dwóch. Siedzą w aucie naprzeciwko. Pokręciłem z niedowierzaniem głową. – Pracujesz tu codziennie od 17 lipca? – Tak. – Nie no, to kraj wariatów...

Wkrótce potem zjawili się Arek, Waldek i paru innych ludzi, których nie znałem, a pięć minut później ludzie z TfL. Zerwano plomby i zdjęto wielką płytę z drzwi. – Siemano, Archie – powiedziałem ze smutnym uśmiechem. – Pieprzę Archiego – odparł gniewnie. – .Mam na imię Arek. W ponurej atmosferze zaczęliśmy odkopywać tak misternie poukrywane meble, sofy, sprzęt elektroniczny, książki – wszystko, czego nie daliśmy rady zabrać ze sobą podczas błyskawicznej eksmisji. Załadowaliśmy cały ten majdan do vana i zawieźliśmy do specjalnie wynajętego garażu. Niedługo potem Arek włamał się do innego squata i został aresztowany. Waldek dostał wyrok w zawieszeniu.

cdn

@

xxpoprzednie odcinkix

www.nowyczas.co.uk/wyspa JACEK OZAIST Z URODZENIA BIELSZCZANIN Z SERCA KRAKOWIANIN Z DESPERACJI LONDYŃCZYK ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ PISZE GŁÓWNIE PROZĄ POEZJĄ PARA SIĘ NIEREGULARNIE


24|

23 kwietnia – 6 maja 2010 | nowy czas

ia Ogłoszen ramkowe ! już od £15 TANIO NIE! I W YGOD

jak zamieszczać ogłoszenia ramkowe?

KsIĘGOWOśĆ FINANsE rOzLICzENIA I BENEFITY szybko i skutecznie (przyjmuję również wieczorem i w weekendy) TEL: 077 9035 9181 020 8406 9341 www.polishinfooffice.co.uk

KUCHNIA DOMOWA

zDrOWIE

LABOrATOrIUM MEDYCzNE: THE PATH LAB kompleksowe badania krwi, badania hormonalne, nasienia oraz na choroby przenoszone drogą płciową (HiV – wyniki tego samego dnia), EkG, UsG. TEL: 020 7935 6650 lub po polsku: Iwona – 0797 704 1616

WYKŁADY

ABY zAMIEśCIĆ OGŁOszENIE rAMKOWE prosimy o kontakt z

Działem sprzedaży pod numerem 0207 358 8406 ogłoszenia komercyjne

komercyjne z logo

do 20 słów

£15

£25

do 40 słów

£20

£30

PrzEPrOWADzKI • PrzEWOzY TEL. 0797 396 1340

PWWB: WYKŁAD AKADEMICKI Dr MArEK LAsKIEWICz o przyszŁoŚci posk-u itp. sobota, 1 maja, godz. 17.00 sala seledynowa posk, 238-246 king street, W6 0rF WsTĘp WoLNy www.pwwb.co.uk

Staááe stawki poáá ączeĔ Ĕ 24/7

sPrAWNIE • rzETELNIE • UPrzEjMIE Bez zakááadania konta

POLsKI KUCHArz 25-27 Welbeck street London W1G 8 EN

prywatne przyjęcia, domowe uroczystości, gotowanie na miejscu lub pomoc w gotowaniu, układanie menu. kuchnia polska, kontynentalna i angielska. przyjęcia duże i małe. TEL.: 0772 5742 312 www.polish-chef.co.uk

DOMOWE WYPIEKI na każdą okazję. Gwarancja jakości i niskie ceny.

UsŁUGI róŻNE

Polska

ANTENY sATELITArNE jan Wójtowicz profesjonalne ustawianie, usuwanie zakłóĶceń, systemy ccTV, sprzedaż polskich zestawów: 24h/24h, 7d/7d. Anteny telewizyjne. Polskie ceny Tel. 0751 526 8302

umer Wybierz n a nastĊĊpnie dostĊĊpowy elowy np. numer doc i ZakoĔcz # 0048xxx. ie. a poáączen poczekaj n

Polska

2p/min 084 4831 4029

7p/min 087 1412 4029

Irlandia

Czechy

3p/min 084 4988 4029

2p/min 084 4831 4029

Sááowacja

Niemcy

2p/min 084 4831 4029

1p/min 084 4862 4029

TrANsPOrT AGATA TEL. 0795 797 8398

WYWóz śMIECI przeprowadzki, przewóz materiałów i narzędzi. pomoc drogowa, auto-laweta, złomowanie aut – free TrANsPOL Tel. 0786 227 8730 lub 29 ANDrzEj

Auracall wspiera: Polska Obsáuga Klienta: 020 8497 4622 www.auracall.com/polska T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute & include VAT. Charges apply from the moment of connection. One off 8p set-up fee by BT. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Rates are subject to change without prior notice. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.


|25

nowy czas | 23 kwietnia – 6 maja 2010

ogłoszenia on 0207 562 1838 or 07771 55 7105 alternatively e-mail istafaney@planbhealth.co.uk with your contact details for a call back How to apply: You can apply for this job by telephoning 0207 5621838 or 0777 1557105 and asking for Istafaney Buni. DRIVER/VALETER

job vacancies EMBROIDERY ASSISTANT Location: TEWKESBURY, GLOUCESTERSHIRE GL20 Hours: 32 HOURS OVER 5 DAYS OR FLEXIBLE Wage: £5.80 PER HOUR Closing date: 10 May 2010 Employer: Alpha Safety Supplies Pension: Pension available Duration: PERMAMENT ONLY

Description: As an experienced embroidery machinist, you will be using an embroidery machine to logo garments in this busy work wear business. On occasions you may also assist at the trade counter, for which training will be given. . . How to apply: You can apply for this job by telephoning 0168 4298083 ext 0 and asking for Joanna Dale. READY MIX PLANNER Location: RUGBY, WARWICKSHIRE CV21 Hours: 40 PER WEEK MONDAY - FRIDAY BETWEEN 7AM - 6PM Wage: £18,000 PR ANNUM Employer: CEMEX Pension: Pension available Duration: PERMAMENT ONLY

Description: This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for further information.Experience of service level environment,outgoing personality.Computer literate with ability to display good admininistration skills.Good communications,ability to work under pressure. Product knowledge desirable but training is provided.Planning of orders to maximise cost effectiveness of delivery using own fleet,primary & secondary hauliers.planning of orders to achieve delivery on time,liaise with other Cemex staff,principly customer service agents,waybridge staff & drivers.Liaising with external hauliers.Entering & amending information on GINCO/SAP IT & systems. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Susan Buckton at CEMEX, Cemex House, Evreux Way, Rugby, Warwickshire, CV21 2DT or to susan.buckton@cemex.com.

Location: BEDALE, NORTH YORKSHIRE DL8 Hours: AS WHEN REQUIRED BETWEEN 0600 AND 1800 Wage: £5.80 PER HOUR Employer: Icicle Logistics Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: Duties include valeting internally and externally vans; delivering and collecting from customers; checking vehicles for damage. Candidate must have a clean driving licence and an ability to communicate with clients. Training on checking and valeting vehicles to the company standards will be given. . How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Sean Bradford at Icicle Logistics, sean@iciclevehiclesolutions.com. MECHANICS Location: Newquay TR9 Wage: £17600 to £22000 Per Annum Closing date: 18 May 2010 Employer: Winner's Personnel Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: Our client requires 2 apprentice-trained Mechanics to undertake service and repair work on light commercial vehicles. Experience of diesels an advantage but not essential.Ongoing development and training available with financial rewards.Applicants must be able to provide full details of previous experience with CV. . How to apply: You can apply for this job by telephoning 01872 264744 and asking for Mike Grossbard.

layouts,assist in the design phase of new projects,examine proposed designs,prepare O and M manuals and reports. Serve as Design Manager between Office, any contractors and site teams. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Brian Coles at Amber Electrical Services Ltd, Unit A10, Atlas Business Centr, Oxgate Lane, London, NW2 7HJ. ELECTRICAL TECHNICIAN Location: WASHINGTON, TYNE AND WEAR NE38 Hours: 37 HOURS OVER 5 DAYS Wage: £9.00 TO £11.00 PER HOUR Employer: Tanfield Group Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: You will provide technical electrical support to the production department to ensure that all vehicles are built to a production schedule, to diagnose and repair any electrical issues and highlight the issues to the production management and the electrical design department. Key responsibilites include: Provide complete electrical support to the production . facility to ensure that production downtime is minimised and production deadlines are achieved on-time.Installation of vehicle harnesss and associated control systems equipment.Investigate, identify and repair any electrical issues relating to vehicle electrical systems.Data analysis of vehicle drive data to assist in the End of Line sign off procedure.Software diagnosis and software flashing for vehicle modules.Control panel and testing circuit modification and building. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Maria Stanley at Tanfield Group, 250 Birtley Road, Washington, Tyne and Wear, NE38 9DA or to cathy.homer@tanfieldgroup.com. ASSISTANT MANAGER

WAITING STAFF Location: PORTSMOUTH PO6 Hours: 5 DAYS Wage: MEETS NATIONAL MINIMUM WAGE Closing date: 05 July 2010 Employer: Dragon Marina Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: Experience not required as training will be provided. Applicants must be 18 years plus. Duties include serving drinks, taking food orders, cash handling and keeping the restaurant area clean and tidy.Accommondation available. . How to apply: You can apply for this job by telephoning 0207 7425565 and asking for Simon Choi.

Location: LIVERPOOL L1 Hours: 48 HOURS OVER 5 DAYS Wage: EXCEEDS NATIONAL MINIMUM WAGE Employer: The Monro Pension: Pension available Duration: PERMAMENT ONLY

Description: To ensure smooth service delivery of the food and drinks operation. You will be enhancing the customers experience by your knowledge and professionalism.Further duties include managing staff, showing leadership and ensuring that Company guidelines and the law are adhered to. . How to apply: You can apply for this job by visiting www.thejamesmonro.com and following the instructions on the webpage.

HEALTH CARE ASSISTANTS Location: BANBURY, OXFORDSHIRE OX15 Hours: DAYS, EVENINGS AND NIGHTS Wage: £6 TO £9 PER HOUR Employer: PlanB Healthcare Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for further information. Are you looking for local work, Flexible hours, Competitive pay rates? This specialist Healthcare agency is currently looking for Healthcare assistants HCAs for the Oxfordshire region . to join our team and make a real difference to the lives of the residents and patients. Plan B Healthcare is representing a number of Residential and Nursing homes as well as private hospitals for both Part time agency and Permanent positions. As well as flexible hours, good pay rate, weekly pay and strong support you would be helping people have the life they deserve in a rewarding environment. Plan B is an equal opportunities employer. Call Istafaney Buni

ARCHITECTURAL ASS'T/CAD DRAFTSPERSON Location: NW2 7HJ - LONDON NW2 Hours: 40 HOURS OVER 5 DAYS Wage: £24500 PER ANNUM Closing date: 04 May 2010 Employer: Amber Electrical Services Ltd Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: Amber Electrical Services Ltd. requires a multitalented person to establish and manage all design, technical and site information relating to existing and future projects. An architectural qualification to RIBA I level or equivalent with proven relevant experience in this field req. A good understanding of construction methods and details req with previous . CAD drafting and design experience. You will liaise with project engineers, designers,contractors and architects to establish project requirements,limitations, technical problems and design goals, prepare CAD drawings,draft all building services,design concepts and details,construction details,internal design

SUPPORT WORKERS Location: WOKING, SURREY GU21 Hours: FULL TIME & PART TIME HOURS Wage: £7.20 PER HOUR Closing date: 10 May 2010 Employer: Affinity Trust Pension: Pension available Duration: PERMAMENT ONLY

Description: This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus for statistical purposes only. See www.direct.gov for more info. We are looking for community support workers for service users with learning disabilities in their own homes & in day centres in the Woking area. Support will be on a one to one or group basis. . You must have a positive, caring & patient attitude. Previous experience in care or support work would be an advantage. The job will vary according to service user needs. An NVQ in social care will be an advantage but training will be provided. Drivers with own transport. Good rates of pay. Applicants must be prepared to work variable shifts. Weekend work & sleep-ins

also available. We are an equal opportunities employer. An enhanced CRB check is needed, paid by employer. How to apply: You can apply for this job by telephoning 01252 352337 and asking for Selina Trafford. SCRUB NURSE RNA OR RGN MHSCRUB Location: London, W1U Hours: 48+ hours per week depends on hospital rota Wage: Up to £33,000 per annum Closing date: 07 May 2010 Employer: Medacs Health Care Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: RNA or RGN Level 1 required. This Vacancy is being advertised on behalf of Medacs Health Care who is operating as an employment agency. Must be RN qualified with post qualification experience in clinical specialism and have experience of working as a perioperative practitioner . in and across multi disciplinary teams. Essential Competence across a range of perioperative skills supported by professional and clinical knowledge acquired through state registration and further education and development. Successful applicants are required to provide an enhanced disclosure. Disclosure expense will be met by employer. To register as a nurse or midwife in the UK visit http://www.nmc-uk.org. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Anna Mullins at Medacs Health Care, jobs@medacs.com. MIDWIFE PRACTITIONER M MHMID Location: London, SW10 Hours: 48+ hours per week depends on hospital rota Wage: £29 797-£39 516 per annum (inclusive) Closing date: 07 May 2010 Employer: Medacs Health Care Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: RM Qualified required. This Vacancy is being advertised on behalf of Medacs Health Care who is operating as an employment agency. Must be practi-

sing midwife previous experience and have evidence and knowledge of recent midwifery research and clinical audit. All successful . Midwives will rotate between Labour ward, Antenatal and Post-natal ward. All applicants will be considered and although previous experience would be preferred they would also be happy to hear from newly qualified midwives who hold full NMC registration or are in the process of applying. Successful applicants are required to provide an enhanced disclosure. Disclosure expense will be met by employer. To register as a nurse or midwife in the UK visit http://www.nmc-uk.org. . How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Anna Mullins at Medacs Health Care, jobs@medacs.com. SPECIALIST EMERGENCY DOCTORS MHSEMD Location: EPSOM, SURREY KT18 Hours: 48+ HOURS PER WEEK AS PER HOSPITAL ROTA Wage: BETWEEN £31,000-£80,180 PER ANNUM DEPENDS ON GRADE Closing date: 07 May 2010 Employer: Medacs Health Care Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: This Vacancy is being advertised on behalf of Medacs Health Care who is operating as an employment agency. Must be MBBCh qualified with previous relevant experience as a Specialist Emergency Medicine Doctor. Ideally you will hold full GMC registration, or in the process of gaining full registration. Applications from job seekers who require Tier 2. sponsorship to work in the UK are welcome and will be considered alongside all other applications. The post holder will work in close co-operation with nursing, managerial and medical colleagues to provide high quality healthcare to the Trust’s patients. Successful applicants are required to provide an enhanced disclosure. Disclosure expense will be met by employer. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Anna Mullins at Medacs Health Care, jobs@medacs.com.


26|

23 kwietnia – 6 maja 2010 | nowy czas

port

Redaguje Daniel Kowalski d.kowalski@nowyczas.co.uk info@sportpress.pl

W cieniuiii tragediii

Zginął prezes PKOl Wśród 96 ofiar smoleńskiej katastrofy znalazł się również prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego, Piotr Nurowski. Chciał złożyć wieńce na grobach sportowców pomordowanych przez NKWD.

Swoją ostatnią funkcję pełnił od 2005 roku, wcześniej był związany z projektami biznesowymi Zygmunta Solorza. Tworzył między innymi stację telewizyjną Polsat, później był członkiem Rady Nadzorczej tej stacji. Piotr Nurowski był absolwentem Wydziału Prawa na Uniwersytecie Warszawskim. Z profesjonalnym sportem po raz pierwszy zetknął się w Polskim Radiu, gdzie przez krótki czas był sprawozdawcą sportowym. Wcześniej, mając zaledwie piętnaście lat został spikerem na stadionie Wisły Sandomierz.

Na początku lat siedemdziesiątych został wiceprezesem Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, gdzie zajmował się sprawami młodzieżowo-wychowawczymi. Od 1973 roku był najmłodszym na świecie prezesem narodowego związku sportowego (PZLA). Na stanowisku, z dwuletnią przerwą, utrzymał się aż do 1980 roku. Później związał się z polityką. W latach osiemdziesiątych był m.in. pracownikiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz pierwszym sekretarzem ambasady w Moskwie. Przed kilkoma dniami Piotr Nurowski został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Został pochowany w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie. Miał 65 lat.

Daniel Kowalski

Polonijne ligi piłkarskie rozgrywek nie przerwały. Pamięć ofiar tragedii w Smoleńsku uczcili jednak przed każdym meczem minutą ciszy.

tor – Giants, 13:20 Słomka Builders Team – White Wings Seniors, 14:10 Katalonia – Piątka Bronka, 14:10 KS 04 Ark – Mleczko.

W Londynie w ciągu ostatnich dwóch weekendów rozegrano dwudziestą pierwszą kolejkę spotkań oraz drugą rundę Pucharu Ligi – Sami Swoi Cup 2010. W lidze bez większych zmian. Na prowadzeniu w dalszym ciągu jest „piątka” Scyzoryków, która po zwycięstwie nad Giants 10:3, z 56 punktami umocniła się na pozycji lidera. Drugie w tabeli Inko Team również wygrało swój mecz (8:4 ze Słomką Builders), jednak w dalszym ciągu do lidera brakuje mu pięciu punktów. Wszyscy czekają na szlagierowy mecz na szczycie. Inko Team – Scyzoryki rozegrany zostanie już 2 maja o 12:30. Ten pojedynek najprawdopodobniej zadecyduje o mistrzowskim tytule. Organizatorzy ligi w Londynie pozyskali ostatnio nowego sponsora. Została nim Polska Szkoła Nurkowania „Wyspiarze”, która najlepszym strzelcom w obu ligach zafunduje profesjonalne kursy nurkowania. Gdyby rywalizacja zakończyła się dziś, nagroda powędrowałaby do Dariusza Locha oraz Michała Janickiego. W drugiej lidze liderem od wielu tygodni jest You Can Dance. Zespół ten w 21 meczach zgromadził 58 punktów, o pięć wyprzedzając Inter Team, a kolejne „oczko” Jagę.

Wyniki XXI kolejki II ligi: Inter Team – Jaga 0:0, Inter Team – Laptopy Ruislip 9:1, KS Ósemka – You Can Dance 3:10, Czarny Kot FC – Jaga 1:8, Eagle Express – North London Eagles 6:1, Buduj.co.uk – MK Team 8:0, Kelmscott Rangers – Biała Wdowa 5:0, Panorama – Polmar Team 3:4. Zestaw par XXII kolejki II ligi (25.04.2010): 10:00 Buduj.co.uk – You Can Dance, 10:00 Eagle ExpressTeam – Laptopy Ruislip, 10:50 Czarny Kot FC – Polmar Team, 10:50 KS Ósemka – North London Eagles, 11:40 Inter Team – Jaga, 11:40 Kelmscott Rangers – MK Team, 13:20 Panorama – Biała Wdowa. Rozegrano również drugą rundę Pucharu Ligi – Sami Swoi Cup 2010. Szesnaście ekip rywalizowało w czterech grupach, z których do finałowego etapu awansowały po dwie najlepsze „piątki”. Największą niespodziankę sprawił Motor, który wygrał rywalizację z Inko Team. Zaskoczeniem była też porażka Scyzoryków z KS04. Obie przegrane ekipy znalazły się jednak w gronie ćwierćfinalistów, ponieważ awansem były premiowane dwa pierwsze miejsca z każdej grupy. Oto pary 1/4 finału, który rozegrany zostanie 4 czerwca: KS 04 – Piątka Bronka, Scyzoryki – Inter Team, Motor – Olimpia, Inko Team – Mleczko. Sporo dzieje się również w Birmingham. W minioną niedzielę rozegrano piątą kolejkę spotkań, w której kolejne zwycięstwa odniosły FC Revolution MOPS oraz Szerszenie. Oba zespoły z kompletem punktów przewodzą ligowej stawce.

Wyniki XXI kolejki I ligi: Scyzoryki – Giants 10:3, Słomka Builders – Inko Team FC 4:8, Kancelaria Tęcza – White Wings Seniors 6:3, Motor Font – Piątka Bronka 6:4, Katalonia – Mleczko 0:5, Anglopol – PCW Olimpia 0:5, Botafago – KS 04 Ark 0:5. Zestaw par XXII kolejki I ligi (25.04.2010): 12:30 PCW Olimpia – Inko Team, 12:30 Mo-

Wyniki V kolejki: No Name – FC Revolution MOPS 0:11, Imra – Olimpia 3:6, FC Mazowsze - Szerszenie 3:20, PL Squad – Own Goal 2:3, Drink Team – The Patriots PL 1:5, FC Bajany – Białe Orły 10:1. Zestaw par VI kolejki: 15:00 FC Revolution – Drink Team, 15:00 No Name – Own Goal, 15:00 The Patriots PL – Olimpia, 16:00 PL Squad – Szerszenie, 16:00 Imra – Białe Orły, 16:00 FC Bajany – FC Mazowsze. W Birmingham oprócz ligi, miejscowy działacz Jarosław Dyląg, zorganizował również Akademię Piłkarską „Husaria”, w której swoje pierwsze piłkarskie kroki stawiają najmłodsi adepci futbolu.

Daniel Kowalski


|27

nowy czas | 23 kwietnia – 6 maja 2010

sport

Pierwszy wśród równych Trudno to sobie wyobrazić, ale jak zaświadcza Jego kolega z liceum Michał Listkiewicz, Lech Kaczyński był bramkarzem szkolnej drużyny piłki ręcznej, która zdobyła wicemistrzostwo Warszawy. Do tradycji weszły Jego śniadania z mistrzami i medalistami, a widok Prezydenta z szalikiem narodowej reprezentacji na meczach piłki nożnej i ręcznej na zawsze już zostanie w naszej pamięci.

Gdy wieziono trumnę z Jego ciałem ulicami Warszawy, mieszkańcy stolicy, a za pośrednictwem telewizji wszyscy Polacy, oddawali jednak przecież hołd nie tylko Jemu. Tragiczna śmierć w katastrofie samolotu połączyła i zrównała wszystkich pasażerów: prezydenta i pilota, posła i weterana Powstania Warszawskiego, stewardesę i robiącą błyskotliwą karierę panią mecenas, generała i rządowego ochroniarza, biskupa i młodego księdza. Większość tych, co zginęli, znaliśmy z działalności publicznej, widywaliśmy ich z okazji świąt i uroczystych okazji, niemal każdego dnia gościliśmy ich w domach na ekranach telewizorów. Każda śmierć i żałoba ma jednakową wagę, osobiste reakcje bywają jednak różne, bo są na liście ofiar osoby, które znałem bliżej, wręcz prywatnie. Nie ma wątpliwości, że środowisko sportowe najbardziej odczuje stratę Piotra Nurowskiego i Jerzego Szmajdzińskiego. Ich życiorysy i drogi życiowe były podobne. Nie wstydzili się ich, chociaż z dzisiejszego punktu widzenia nie były politycznie poprawne. Nurowski ma przykład nie ukrywał, że do PZLA na stanowisko wiceprezesa został… przyniesiony w teczce. Był jednak entuzjastą sportu od dzieciństwa, spikerem na meczach

w rodzinnym Sandomierzu, podporą studenckiego radiowęzła i kandydatem na reportera Polskiego Radia. O tym, że jako działacz nie był figurantem, świadczy fakt, że już po roku został prezesem tego ważnego przecież dla polskiego sportu związku i to na jego kadencję przypadły na przykład montrealskie sukcesy. Gdy odszedł z PZLA, miał już taki autorytet, że mimo innych ważnych obowiązków w 1978 roku objął ponownie tę funkcję na usilną prośbę całego środowiska. To nie przypadek, że umiał odnaleźć się także w tej innej Polsce po 1989 roku. Okazało się bowiem, że jeżeli odrzuci się ideologiczną otoczkę, której często sami zainteresowani nie traktowali poważnie, związki młodzieżowe w owym czasie były świetną szkołą kształtowania zdolności organizacyjnych i umiejętności pracy z ludźmi, pozyskiwania ich do realizacji nakreślonych celów. Pieniądze Zygmunta Solorza to jedno, ale przecież „Polsat”, nie tylko w swojej sportowej części, to efekt pomysłów, fantazji i ryzyka właśnie jego najbliższego współpracownika Piotra Nurowskiego. Wystarczy przypomnieć, że właśnie ta stacja przełamała w 2002 roku monopol TVP na transmisje z piłkarskich mistrzostw świata.

Z tego samego środowiska wywodzi się też o kilka lat młodszy Jerzy Szmajdziński. Aktywny w ZMS (ba, przewodniczący Zarządu Głównego), realizował się potem w wielkiej polityce, której ukoronowaniem miał być udział w wyborach prezydenckich. Nie zapominał nigdy o swojej fascynacji sportem – i służbowo, wspierając prosportowe inicjatywy w Sejmie, i prywatnie. Kiedyś zaskoczył organizatorów, widzów i dziennikarzy swoją wizytą na ligowym meczu koszykarek w Łodzi. Był na jakimś ważnym spotkaniu politycznym w tym mieście, ale wieczorem „urwał się” na mecz koszykówki, bo ŁKS grał akurat z AZS Jelenia Góra, jego drużyną, którą wspierał nie tylko jako poseł z tego regionu. Nie z racji zajmowanego stanowiska, a z autentycznego zainteresowania na meczach rugby bywał wicemarszałek Krzysztof Putra – trener kadry Tomasz Putra to jego bliski kuzyn, a obaj byli tak ze sobą zżyci, że w środowisku rugbistów uważano ich za braci. Bardzo żałował, że ważny dla polskiej drużyny mecz z Mołdawią w eliminacjach mistrzostw świata zaplanowany został właśnie w dzień uroczystości katyńskiej i że nie może z tego powodu przyjechać do Sochaczewa. Msza polowa zamiast meczu miała więc w sobotnie południe na sochaczewskim stadionie znaczenie szczególne. Jak tu nie wspomnieć sportowych pasji Macieja Płażyńskiego i Arkadiusza Rybickiego z tej samej piłkarskiej drużyny, co premier Tusk, księdza Józefa Jońcy – twórcy parafiad, który czynem przekonywał wszystkich, że chrześcijanin dba nie tylko o duszę, ale i o ciało, Jolanty Szymanek-Deresz,

Spotkania Prezydenta ze sportowcami weszły do tradycji

nie do pokonania dla innych parlamentarzystów na korcie tenisowym. Czasem sport był dla nich tylko epizodem, odskocznią od trudnej pracy i służby, czasem wręcz treścią i sensem życia. Spotykaliśmy ich, czę-

sto byli z nami na meczach i zawodach, tak jak teraz jesteśmy z nimi i z pogrążonymi w rozpaczy i bólu ich rodzinami.

Żegnaj, Panie Marszałku! Nie zobaczymy już na sportowych trybunach Jerzego Szmajdzińskiego. Jego miejsce na stadionach i w halach będzie już zawsze puste...

Marszałek Jerzy Szmajdziński odszedł nazajutrz po swych 58. urodzinach – będąc w kulminacyjnym momencie swej politycznej kariery, przygotowując się do wyborów prezydenckich. Był wielkim miłośnikiem i przyjacielem sportu. Nie takim z loży dla VIP-ów, ale ze zwykłych miejsc dla publiczności. W mojej pamięci pozostanie na zawsze sylwetka opartego o barierki korony stadionu człowieka w szarym płaszczu. Nie było ważne, że pada, że jest zimno – ważne, że był mecz ekstraklasy, że obserwował swoją ukochaną dyscyplinę. Jak go zapamiętam? Jako dużego

człowieka wielkiego formatu – zawsze, autentycznie zawsze, przyjaznego i miłego. Człowieka zawsze otwartego na pomoc innym. Interesował się sportem nie tylko w kontekście widowisk sportowych – był także inicjatorem i sprawozdawcą wielu aktów prawnych – choćby ustawy o sporcie. Potrafił działać nie dla doraźnych korzyści politycznych, lecz realizować oczekiwania oraz wspierać inicjatywy kibiców. Występując w Sejmie w kwestii polskiego piłkarstwa, powiedział: „Piłkarze i trenerzy powinni kierować związkiem i wierzę w to, że dadzą sobie jednak radę, że zostaną uznane apele tysięcy młodych ludzi organizujących protest w Internecie. To są znaczące głosy, sytuacja jest naprawdę poważna, nie wolno tego lek-

ceważyć. Program naprawczy, program sanacji jest niezbędny, konieczny, a lekceważenie tego nie jest dobre”. Kilka tygodni temu, gdy widziałem go po raz ostatni – w gabinecie prezydenta Legnicy rozmawialiśmy oczywiście o sporcie. Miał świadomość tego, ze ustawa hazardowa psuje system finansowania polskiego sportu – obiecał skierować w tej sprawie interpelację do ministra sportu i swego słowa dotrzymał. W imieniu dziennikarzy obiecałem Marszałkowi, że będziemy ten temat konsekwentnie wspierać. I uczynimy to... Żegnaj, Panie Marszałku! Wiem, że na każdym meczu będziesz nadal z nami...

Dariusz Jan Mikus

Wojciech Filipiak


RECITAL FOR KATYN 1940-2010 in memory of the 96 victims of the Smolensk plane crash on 10th April 2010. They died on a mission to commemorate 22 000 Polish oficers and intellectuals murdered by Soviets in the Katyn Genocide in 1940 Violinists

Filip Ćwiżewicz, Michał Ćwiżewicz and Daniel Pióro perform works by Mozart, Wieniawski, Mendelssohn, Dvořák, Szymanowski, Pärt and Messiaen together with pianists: John Paul Ekins and Carson Becke Filip and Michał’s great-grandfather Major of the Artillery Edward Reguła and Daniel’s great-grandfather Colonel Dr. Jan Pióro were both victims of the Katyn executions: POWs, shot in the back of the head by the Soviet NKVD and buried in forests outside Kharkov

Monday, 3rd May 2010, 7pm Church of St George the Martyr, Borough High Street, SE1 1JA Admission free. All donations to the Katyń Families Association


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.