nowyczas2010/141/005

Page 1

LONDON 15-29 marca 2010 5 (141) FREE ISSN 1752-0339

FAWLEY COURT

»4

Wstrzymana ekshumacja Decyzja sądu przyszła w ostatniej chwili – księża marianie planowali ekshumację na poniedziałek 15 marca. Przygotowując się do niej usunęli już płytę nagrobną o. Józefa, krzyż i wykopali otaczający grób bukszpan. Zdjęcia, jakie udało się zrobić 11 i 13 marca są porażające. Wydaje się, że grób jest już pusty, ale firma mająca przeprowadzić ekshumację zapewniła nas, że szczątki o. Józefa Jarzębowskiego nie zostały naruszone i nadal znajdują się w grobie, pomimo usunięcia płyty nagrobnej.

»11

FELIETIONY

Na czasie Grzegorz Małkiewicz: Znajomość własnej historii i pamięć o zmarłych przodkach to elementarne zasady każdej społeczności. Czy 14-letnie dziecko zasłużyło na najgorszą klątwę – „nie zaznasz spokoju nawet po śmierci”? Wituś Orłowski zasłużył na więcej. Stał się symbolem wygnania, nadziei i pojednania. W swoim krótkim życiu odbył daleką drogę, ale zrządzeniem losu, ta droga nie ma końca.

LUDZIE I MIEJSCA

»14

Twórczy apetyt nadal wielki Wojciech Sobczyński: Tomasz Stańko występuje najczęściej jako lider kwintetów lub kwartetów, proponując własne kompozycje, na kanwie których opiera się improwizacyjna współpraca zespołu. Jest to proces fundamentalnie nowoczesny i stale budujący nowe, współczesne brzmienie. Tak jest teraz, tak też było od samego początku jego kariery, którą obserwowałem z bliska jako jego kolega jeszcze za licealnych czasów w Krakowie.

ARTERIA

arteria & nowy czas zapraszają artystów i dzieci na WIELKĄ AKCJĘ malowania GIGANTYCZNEJ PISANKI w kryptach kościoła St. George the Martyr Borough High Street,London, SE1 1JA (naprzeciwko Borough Station) 3 kwietnia od godz. 11.00 do 14.00.

»15

Nie strzelać do fotografa Street Photography, czyli fotografia uliczna jest gatunkiem zagrożonym. Fotograf rejestrujący życie na gorąco staje się coraz częściej osobą podjerzaną o – w zależności od wyobraźni stróża porządku – terroryzm, pedofilię, etc. Robienie zdjęć w miejscach publicznych nie jest wprawdzie zabronione przez prawo, ale w sprzyjających warunkach, a takie niestety władze sobie stworzyły, zawsze jakiś przepis można znaleźć. Czy nasze czasy zapisze tylko wszechobecna kamera policyjna? Damian Chrobak nie wyobraża sobie robienia zdjęć w innych warunkach. To właśnie ulica, w dodatku londyńska (bajeczne miejsce dla fotografa – jak mówi) jest najbardziej inspirująca.


2|

15-29 marca 2010 | nowy czas

” Poniedziałek, 15 marca, Luizy, kLemensa 1987

Urodził się Bernardo Bertolucci, włoski reżyser, twórca m.in. skandalizującego filmu obyczajowego „Ostatnie tango w Paryżu", oraz nagrodzonej Oskarem trylogii orientalnej „Ostatni cesarz".

Środa, 17 marca, Jana, Patryka 1953

Stany Zjednoczone przeprowadziły próbę z bronią jądrową na pustyni w Nevadzie, niedaleko Las Vegas.

czWartek, 18 marca, marty, krystiana 1996

Odbyło się pierwsze losowanie Multi Lotka i jednocześnie pierwsza transmisja losowań gier Totalizatora Sportowego nadawana w telewizji Polsat.

Piątek, 19 marca, marka, bogdana 1951

Podpisanie przez kraje Europy Zachodniej umowy o powstaniu najstarszej z trzech Wspólnot Europejskich: Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali.

sobota, 20 marca, aLeksandry, rafała 1978

Krystyna Chojnowska-Liskiewicz zakończyła samotny rejs dookoła świata. Była pierwszą kobietą, która dokonała takiego wyczynu. Rejs trwał dwa lata.

niedzieLa, 21 marca, mikołaJa, benedykta 1828

Urodził się Henrik Ibsen, najwybitniejszy dramatopisarz norweski, autor takich utworów, jak: „Nora", „Dom lalki", „Upiory", „Dzika kaczka".

Poniedziałek, 22 marca, augusta, katarzyny 1925 1943

Otwarto skocznię narciarską Wielka Krokiew w Zakopanem. W Warszawie przeprowadzono akcję odbicia więźniów pod Arsenałem.

Wtorek, 23 marca, feLiksa, Piotra 1994

2001

Zmarła Giulietta Masina, włoska aktorka filmowa; żona Federico Felliniego; zagrała w takich filmach, jak: „La strada”, „Noce Cabirii”, „Ginger i Fred”. Sowiecka stacja MIR zakończyła swoją działalność. Jej upadek na Ziemię transmitowały wszystkie stacje telewizyjne na świecie.

Środa, 24 marca, marka, oLiWii 1794

1920

Tadeusz Kościuszko złożył przysięgę na krakowskim Rynku, rozpoczynając insurekcję. Hasłami powstania zostały: wolność, całość, niepodległość. Sejm uchwalił ustawę o nabywaniu nieruchomości przez cudzoziemców – jeden z najstarszych, obowiązujących do dziś aktów prawnych.

czWartek, 25 marca, marioLi, ireneusza 1947

1957

Urodził się Elton John (wł. Reginald Kenneth Dwight) brytyski piosenkarz rockandrollowy, kompozytor i pianista (m.in. „Blue Eyes", „Candle In The Wind"). Polska zawarła umowę z ZSRR o repatriacji Polaków z terenów Związku Sowieckiego.

Piątek, 26 marca, oLgi, tymoteusza 1908 1995

Na ulice Warszawy wyjechały pierwsze tramwaje elektryczne. W życie wszedł tzw. układ z Schengen dotyczący zniesienia granic w obrębie Unii Europejskiej.

sobota, 27 marca, Lidii, ernesta 1945 1952

Mikołaj Gogol

listy@nowyczas.co.uk

Japońska firma Fuji zaprezentowała jednorazowy aparat fotograficzny.

Wtorek, 16 marca, izabeLi, JuLiana 1941

Są takie odwieczne prawdy, które już sam czas uświęcił.

Władze sowieckie aresztowały szesnastu przywódców Polski Podziemnej. W Monachium przeprowadzono nieudany zamach na kanclerza Niemiec Konrada Adenauera.

63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedaktoR naczelny: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk); Redakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk), Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Alex Sławiński; WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz; FelIetony: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RySUnkI: Andrzej Krauze, Andrzej Lichota; zdjęcIa: Piotr Apolinarski, Aneta Grochowska; WSpółpRaca: Małgorzata Białecka, Irena Bieniusa, Grzegorz Borkowski, Włodzimierz Fenrych, Gabriela Jatkowska, Anna Maria Grabania, Stefan Gołębiowski, Katarzyna Gryniewicz, Mikołaj Hęciak, Zbigniew Janusz, Przemysław Kobus, Michał Opolski, Łucja Piejko, Mira Piotrowska, Rafał Zabłocki.

dzIał MaRketIngU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk) WydaWca: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowyczas

Hochsztaplerzy w sutannach

Niewielu Polaków w kraju oraz poza granicami Zjednoczonego Królestwa zapewne wie, czym dla powojennej Polonii brytyjskiej jest Fawley Court oraz ile wysiłku włożono, aby go kupić i doprowadzić do stanu używalności. Duszą przedsięwzięcia był ks. Jarzębowski. marianin, który miał wizję stworzenia polskiego centrum duchowego i kulturalnego ludziom okradzionym z Ojczyzny. Zmobilizował rzesze Polaków osiadłych po wojnie w Wielkiej Brytanii do czynnego włączenia się w ten projekt. Dawano szczodrze na ten cel – nie tylko pieniądze, ale również cenne pamiątki rodzinne związane z historią Polski do powstającego tam muzeum oraz setki godzin darmowej siły roboczej. Wizja stała się rzeczywistością. Ośrodek rozrastał się, stał się miejscem, gdzie celebrowano ważne uroczystości religijne i państwowe. Powstała szkoła dla chłopców polskiego pochodzenia. Z powodu tego sukcesu zaczął on być solą w oku anglosaskich rasistów. Nie mogli znieść, że tak cenny zabytek architektoniczny jest w rękach „bloody foreigners” – określenie powszechnie używane w latach 70. w stosunku do obcokrajowców, nawet przez kilkuletnie dzieci szwendające się samopas po ulicach miast Wielkiej Brytanii. mimo to ośrodek istniał, działał i dopóki był administrowany przez marianów ściśle związanych z Polonią (ks. Pisiak) – dopóty kwitł. Był kochany przez nas wszystkich. można tam było przyjechać na piknik, zjeść wspaniały obiad i cudownie spędzić nad rzeką weekend. Żałuję bardzo, że nie było mnie jeszcze w Anglii, gdy powstawał, jestem jednak niezmiernie szczęśliwy, że dano mi szansę pomagać przy organizowaniu corocznych Zielonych Świątek oraz wziąć ślub i ochrzcić swego pierworodnego w kościele św. Anny, który wybudowano na terenie tego ośrodka i w którego krypcie złożone są szczątki księcia Radziwiłła. Sytuacja zmieniła się radykalnie, gdy Polska odzyskała tak zwaną niepodległość. Odwołano marianów, którzy po śmierci księdza Jarzębowskiego prowadzili to centrum. Przysłano z Polski na ich miejsce młodych cwaniaków w sutannach, którzy szybko zwietrzyli, że można tu coś zwę-

Po przed ni ma ria nie, po za mknię ciu Di vi ne Merc y Col le ge, zał o ży li w Faw ley Co urt szko lę jęz y ka an giel skie go dla Po la ków. By ła to du ża po moc, gdyż szkoły językowe były drogie a Polakom nie wolno było wtedy legalnie tu pracować.

dzić. Powoli, rozmyślnie zaczęli doprowadzać ośrodek do upadku. Najpierw wyalienowali przychylne mu dawne polskie społeczeństwo poprzez stworzenie nieprzyjaznej, pełnej nieufności atmosfery. Zaczęto traktować nas jak nieproszonych gości. Dawano nam wyraźnie do zrozumienia, że jest to prywatna własność i że bez uprzedniej zapowiedzi nie mamy tam po co przyjeżdżać, a już na pewno na cokolwiek liczyć. Nie można było już ani kupić obiadu, ani korzystać z terenu lub zagrać w tenisa, bo kort został zlikwidowany. Poprzedni marianie, po zamknięciu szkoły dla chłopców, założyli tutaj szkolę języka angielskiego dla Polaków, którym nie wolno było w tym czasie w Anglii pracować. Chcieli w ten sposób umożliwić im naukę języka oraz mieszkanie w ośrodku, aby nie musieli płacić złodziejskich cen w szkołach tego typu gdzie indziej, jako że Polakom niebędącym jeszcze w Unii Europejskiej nie wolno było korzystać z tanich kursów przeznaczonych dla unijnych studentów. „Nowi marianie” udostępnili ją przyjezdnym z Brazylii i licho wie skąd jeszcze. Dali im role zarządców terenu, a ci z kolei odnosili się do Polaków tam przyjeżdżających nieprzychylnie, a czasem nawet wręcz pogardliwie. Wstyd i hańba, w polskim ośrodku rządzą obcokrajowcy, „fenomen” niespotykany nigdzie na świecie!!! Nic dziwnego, że Polacy powoli przestali przyjeżdżać. Ja też przestałem z rodziną odwiedzać to miejsce,

Prenumeratę można zamówić na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonać zamówienia, należy wypełnić i odesłać formularz na podany poniżej adres wraz z załączonym czekiem lub postal order na odpowiednią kwotę.

aby nie narażać się na wrogie traktowanie. Strategia ta doprowadziła do tego, że nagle zaczęło rzekomo brakować pieniędzy na prowadzenie ośrodka. Ludzie, którzy kiedyś go stworzyli i wspierali, zmarli, a ci, którzy jeszcze są wśród nas, nigdy nie zabezpieczyli prawnie swojego w nim udziału. Nikomu wtedy nawet nie przyszło do głowy, że powinno się to zrobić, ufaliśmy „naszym marianom”, wierzyliśmy, że reprezentują nasze społeczeństwo. Ci „nowi” już zdążyli okraść muzeum, a teraz chcą sprzedać cały obiekt. Komu? Podobno muzułmanom! Kompletny paradoks. Zwracam się więc do wszystkich Polaków na świecie, którzy kiedykolwiek odwiedzili ten ośrodek, słyszeli o nim lub mają doń jakiś emocjonalny stosunek, by zareagowali na to świństwo, które chcą uczynić „hochsztaplerzy w sutannach” i potępili ich za tę zmowę. Osobiście uważam, że Fawley Court powinien stać się nie tylko centrum dla Polaków mieszkających na Wyspach Brytyjskich, ale także ośrodkiem służącym całej Polonii w Europie, a nawet na świecie. Jest nas podobno 17 milionów mieszkających poza Ojczyzną, jeśli każdy z nas da ekwiwalent dwóch funtów, to będzie można go kupić od obecnych „właścicieli” i jeszcze zostanie na rozbudowę. W końcu jeśli można zebrać miliony na ofiary trzęsienia ziemi na Haiti, to można tę sumę zebrać też i na ten cel, trzeba tylko chcieć. R. LAWmAN

Imię i nazwisko........................................................................... Rodzaj prenumeraty................................................................. Adres............................................................................................. ........................................................................................................

liczba wydań

uk

ue

12

£25

£40

26

£47

£77

52

£90

£140

czas PubLisHers Ltd. 63 king’s grove London se15 2na

Kod pocztowy............................................................................ Tel................................................................................................. Prenumerata od numeru .................................. (włącznie)


|3

nowy czas | 15-29 marca 2010

fawley court authority did you do so? Do you have a certificated inventory, a certificated valuation, and a legitimate export licence for the said museum’s removal? We note with dismay and alarm that no attempt was made to contact Fawley Court Old Boys (comprising one hundred and sixty members available on the internet) about the removal of the Museum. Why is this so? THE APOSTOLATE BUILDING THAT WAS NEVER BUILT According to your own magazines, the Zwiastun (Messenger of Mercy), your ‘Fr. John’ (sic) continued collecting solicited funds for the above building long after his departure. We know you collected up to £200 000. Where is this money? Under failed appeals and restrictive funding the listed donors should be reimbursed. Have you returned their donations together with interest?

Marian Fathers Charitable Trust (No: 1075608) To the Trustees: 1.Wojciech Piotr Jasinski 2. Pawel Ryszard Naumowicz 3. Tadeusz Marian Byczkowski 4. Pawel Andrzej Nawalaniec 5. Andrzej Gowkielewicz (Registered Of f ice) Fawley Cour t, Henley on Thames Oxfordshire RG9 3AE 15 March 2010 Dear Sirs Re: 1. LICENCE TO EXHUME FR. JOZEF JARZEBOWSKI IS SUSPENDED (HIGH COURT ORDER No: CO/3422//2010) 2. THE NEEDLESS, UNLAWFUL SALE OF FAWLEY COURT You are doubtless aware that in the High Court of Justice, (Queens Bench Division, Administrative Court), by Order (dated 12 March 2010), of the Honourable Mr Justice Silber, the operation of the exhumation licence (issued by the Ministry of Justice), to exhume the remains of Fr. Jozef has been suspended, pending a Judicial Review set for circa the month of June of this year. This issue whilst sadly still inconclusive, has already caused enough distress in the hearts, minds and souls of Fr Jozef’s next of kin, and the Polish community alike. Fawley Court Old Boys urge you to counsel caution and charity, and end this awful, disquieting, incomprehensible hounding of the deceased. We call upon you to halt your pursuit of the exhumation order forthwith, and thus end this unedifying spectacle. Meanwhile, as under the terms of an iterrogatory, we write to you on the advice of the Charity Commission under cover of their two letters; (l) to Mrs. C Mahoney dated, 3 June 2008, and (2) to Mrs. Ewa Rudz-Rudkowski (now deceased ) dated 23 June 2008) ; THE NEEDLESS, UNLAWFUL SALE OF FAWLEY COURT: In its first letter 2 June 2008, the Charity Commission advises; “Any ‘misinterpretations’ the trustees have with the Polish Community regarding the sale of the property of the charity and any restrictions of the gifts, legacies, etc., we advise that the correct procedure is for the person (or people) in dispute to address the charity trustees about the issues that concern them”.

Fawley Court, over the heads of its beneficiaries and interested parties’ in an opaque manner, in breach we believe of section 6 (1) of the Trusts for Land and Appointment of Trustees Act 1996, and the provision of section 36 of the Charity’s Act 1993. Is the transaction being conducted at arm’s length? Was the purported purchaser, Cherrilow Ltd (an offshore company) known to the vendor prior to marketing the said property? Where was the property marketed? Do you have a proper certificate of valuation? Marriotts, in its sales literature, made provision for access to St. Anne’s Church to be maintained. Is this restrictive covenant, together with easements, rights of way and wayleaves all being observed? Indeed the Charity Commission states unequivocally in its letter of 3 June 2008 that; “…the trustees must follow the provisions of the (said) section 36 of the Charity’s Act 1993”, whilst in its letter of 23 June 2008 to Ewa Rudz-Rudzkowski the Charity Commission reiterates the call for transparency, and the trustees “Amongst other things… are under a duty to obtain the best terms possible for the disposal”. Why did you reject very good offers from The Polish Catholic Mission, and HRH Prince John Radziwill? Are you genuinely obtaining the best possible terms? Fawley Court Old Boys and the Polish community are both vehemently against the attempted sale of Fawley Court. Serious questions keep arising as to certain aspects of the now nearaborted transaction. Have contracts been exchanged? And if so, when? The trustees have declared publicly that Fawley Court was “sold” two years ago. Is this so? Does the family of Lady Anne Mackenzie hold a lien over the buildings and land of Fawley Court? Does the same family have first refusal to buy Fawley Court in the event that the Polish Community vacates it? Whilst the questions posed thus far are not exhaustive, are you at this stage, given all the controversy and doubts, prepared to withdraw from the attempted sale of Fawley Court?

ST ANNE’S CHURCH FAWLEY COURT As you know, under the terms of the deed of 15 August 1971, an “assembly” of Marians are custodians, and clearly not owners of St.Anne’s. The beneficial and active interest indubitably belongs in perpetuity to Divine Mercy College which FCOB today represents, and to St Anne’s Anglo-Polish worshippers. Why have you dishonoured our right to worship at St Anne’s? Can you assure us that the 28 religious plaques are intact? Is the renowned Divine Mercy painting intact and safe at St. Anne’s? ACCOUNTS Your accounts from 2003 to the year ending 31 December 2008 make very troublesome reading, for example you inflate your asset values artificially by ten million pounds. Can you explain this? We will get back to you under separate cover on this and other similar troublesome issues. Please reply to the above within seven days. Yours faithfully, Mirek Malevski Chairman, Fawley Court Old Boys

DIVINE MERCY COLLEGE

FAWLEY COURT OLD BOYS UNITED

THE UNAUTHORISED REMOVAL OF THE MUSEUM AND PAINTINGS. As you well know the artifacts and paintings, and particularly the Lenkiewicz and Buchowski swords, sabres and armoury collections were “presented to Divine Mercy College”. This institute of which the FCOB are the natural heirs in law, is wholly separate and distinct from the Congregation of Marian Fathers. Why have you moved the museum, and under whose

FAWLEY FOREVER!

An issue of overriding “concern” is your persistent attempt to sell (needlessly), the unique monument and symbol that is

REGISTERED AND DELETED CHARITIES The whereabouts and status of Rev. Wladyslaw Duda is of great concern to us. Is he still with the Congregation of Marian Fathers? We are particularly concerned as we believe he oversaw the fundraising for the ghost Apostolate Building, and as with the Rev. Wlodzimierz Honkisz, large sums of money are unaccounted for. Can you tell us whether the funds collected by W. Duda are accounted for? We note W. Duda was a trustee on your 1999 trust deed. Do you have a deed of retirement for him? Do you have a full list of trustee deeds of appointment and retirement? Particularly from 1999 to today’s date?

The fight starts here

DO NA T ION S T O: Fa wle y Co urt Old Bo ys (FCO B)

Cheques/ Postal Orders only made payable to Fawley Court Old Boys (FCOB) C/O FCOB, 82 Portobello Road, Notting Hill, London W11 2QD

Fawley Old Boys re-uniting!

Join our strong and fast expanding Divine Mercy College old boys network.

As we used to say: „Fawley Forever”

It will be great to hear from you! contact: fawleyoldboys@yahoo.co.uk


4|

15-29 marca 2010 | nowy czas

fawley court

Wstrzymana ekshumacja! W dniu 12 marca na wniosek najbliższej rodziny i Komitetu Obrony Dziedzictwa Narodowego Sąd Najwyższy (High Court of Justice) wydał orzeczenie o wstrzymaniu ekshumacji szczątków o. Jarzębowskiego do czasu rozpatrzenia głównego wniosku zaskarżającego decyzję Ministerstwa Sprawiedliwości (Ministry of Justice) udzielającą księżom marianom wymaganego prawem zezwolenia na ekshumację. Firma mająca przeprowadzić ekshumację została powiadomiona o zakazie i dopóki orzeczenie sądu nie zostanie zmienione, dopóty ekshumacji nie będzie. Decyzja sądu przyszła w ostatniej chwili – księża marianie planowali ekshumację na poniedziałek 15 marca. Przygotowując się do niej usunęli już płytę nagrobną o. Józefa, krzyż i wykopali otaczający grób bukszpan. Zdjęcia, jakie udało się zrobić 11 i 13 marca są porażające. Wydaje się, że grób jest już pusty, ale firma mająca przeprowadzić ekshumację zapewniła nas, że szczątki o. Józefa Jarzębowskiego nie zostały naruszone i nadal znajdują się w grobie, pomimo usunięcia płyty nagrobnej. Kamienie, na których znajdowała się płyta nagrobna, tworzą teraz stertę gruzu leżącego przy grobie tego Wielkiego Marianina, który wyniósł na świat Nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego. To dzięki Jego charyzmatycznej osobowości, wierze i mądrości, ciężkiej pracy i zagrzewaniu ówczesnej emigracji do walki o zachowanie wiary i polskości następnych pokoleń obecni mariańscy współbracia, nie zważając na Jego testament duchowy i wolę, mają możliwość spieniężyć Jego dzieło za 22 miliony funtów. Komitet Obrony Dziedzictwa Narodowego Fawley Court

Grób ojca Józefa Jarzębowskiego w Fawley Court w stanie poprzednim i obecnym

Smutna historia Witusia Orłowskiego

Oryginalna płyta z grobu Witusia przeniesiona z Hereford na cmentarz w Henley, pod którą nie ma jego prochów. Gdzie są? Powyżej: kartkapożegnanie: „Jestem już spokojna. Trudno – taki los nam był przeznaczony”.

Kiedy poznałem koleje losu Witusia Orłowskiego, pomyślałem, że jest to jedna z wielu tragicznych historii, jakie wydarzyły się ostatniej wojny, w czasach, kiedy tragedia spowszedniała. Ale ta historia nie zakończyła się w 1944 roku, kiedy 14-letni Wituś zmarł w Meksyku. Ona toczy się dalej i jeszcze bardziej przeraża. Po klęsce wrześniowej w 1939 roku, podobnie jak tysiące innych Polaków, rodzice Witusia uciekają przed jednym najeźdźcą i w krótkim czasie trafiają na drugiego. Docierają do Lwowa. W mieście okupowanym przez Sowietów brakuje żywności, coraz trudniej o zakwaterowanie. W tej sytuacji władze sowieckie zgadzają się na powrót polskich uciekinierów na tereny okupowane przez Niemców. Odjeżdżają specjalne pociągi na zachód. Państwo Orłowscy dochodzą do wniosku, że bezpieczniejszy dla nich, a przede wszystkim dla ich małych dzieci – Witusia (10 lat), i jego siostry Basi (3 lata) – będzie powrót do dziadków w Radomiu. Niestety, z powodu choroby dzieci nie zdążyli na ostatni pociąg. Ze Lwowa wprawdzie wyjechali, ale w przeciwnym kierunku, na wschód. Na początku tej podróży piszą dramatyczną kartkę do dziadków, ostemplowaną przez Sowietów i Niemców. Kartkępożegnanie, podpisaną przez Zosię (mamę), Tolka (ojca), Witusia i Basię. „Trudno, taki los był nam przeznaczony” – czytamy na zachowanej w archiwach rodzinnych przesyłce. – Zostali wywiezieni w okolice Salechardu u ujścia Obu, a potem dotarli do Uzbekistanu, do Kermine, jeśli dobrze pamiętam nazwę miejscowości – zastrzega się mój rozmówca, kuzyn Witusia, pan Zbigniew Mantorski. – Tam, już po rozdzieleniu, zmarła na tyfus mała Basia. Na tyfus, przed wyjściem z armią Andersa z Sowietów, do której dotarł, umiera również ojciec Witold (Tolek). Tułaczkę na nieludzkiej ziemi przeżyła tylko Zofia i jej 12-letni synek Wituś. Przedostają się do Iranu, a stamtąd do Meksyku. Daleko od zawieruchy wojennej, w słonecznym kraju, mogli liczyć na odmianę losu, na wyleczenie bolesnych ran, które ze sobą przywieźli. W Meksyku wszystko układa się lepiej. Poznają księdza Józefa Jarzębowskiego, którego Wituś uwielbia. Ksiądz Jarzębowski, marianin, późniejszy założyciel Fawley Court,

jest duchową opoką dla polskich rozbitków. Ma podobne doświadczenia i niezłomną wolę ratowania okaleczonej wspólnoty. Pewnego dnia ciężko zachorował, jego życie było zagrożone. Wituś nie może się z tym pogodzić. Modli się o uzdrowienie księdza ofiarowując w zamian własne życie. Modlitwa została wysłuchana. Wituś umiera mając14 lat. Ksiądz Jarzębowski pokonuje chorobę. W kilka lat później przyjeżdża do Anglii. Zakłada pierwszą szkołę dla chłopców w Hereford. Do Hereford przyjeżdża też Zofia Orłowska z prochami swojego syna. Straciła wszystkich najbliższych. Prochy syna składa do grobu na przykościelnym cmentarzu w Hereford. Przez lata współpracuje z księdzem Jarzębowskim jako nauczycielka. Umiera w 1995 roku i zostaje pochowana na cmentarzu w Henley. Grób Witusia pozostał w Hereford. Kiedy mieszkający w Polsce kuzyn Witusia, pan Zbigniew Mantorski (Zofia była siostrą jego ojca) odwiedził niedawno Hereford, nie znalazł śladu po jego grobie. Zaniepokojony udał się do miejscowych urzędów. Nie znalazł żadnego śladu ekshumacji. W końcu dowiedział się od pracownika ośrodka w dalszym ciągu zarządzanego przez księży marianów, że na ich polecenie wykopał on prochy Witusia i przewiózł je do Fawley Court bez wymaganej w takim przypadku licencji brytyjskich władz. Księża marianie potwierdzili tę wersję, dodając, że prochy zostały złożone w grobie matki. Ale na miejscowym cmentarzu w Henley nie ma żadnego śladu potwierdzającego przeniesienie prochów. Administracja nie otrzymała podania, ani nie wydała stosownego zezwolenia. Nikt grobu matki nie otwierał. Po kilku dniach na grobie pojawiła się oryginalna płyta z grobu Witusia. – Gdzie są prochy? – pyta pan Mantorski. – Dlaczego marianie, znając mój adres, nie skontaktowali się ze mną? Kiedy Zofia Orłowska wyjeżdżała z Witusiem do Meksyku, musiała się pogodzić nie tylko ze stratą męża i córki, ale też z brakiem ich grobów. Taki sam los spotkał jej syna. Nie ma grobu Witusia, choć wyszedł on z nieludzkiej ziemi.

Grzegorz Małkiewicz

komentarz > 11


|5

nowy czas | 15-29 marca 2010

czas na wyspie

Brytyjczyk zawinił, na Polaku psy powiesili Alex Sławiński Nie czytam brukowców, które w nazwie mają „Daily”. Nie zaglądam też na portale, które po wpisaniu nazwy www… .pl przekierowują mnie – wbrew mojej woli – na www… .eu. Nie lubię marnować czasu, psuć sobie humoru ani narażać się na bycie ofiarą bezczelnych i bezprawnych pomówień, wyszczekiwanych przez różnorakich oszołomów i manipulantów. Pewnie więc dlatego nigdy nie trafiłby do mnie utrzymany w histerycznym tonie artykuł opublikowany w jednym z brytyjskich pism (a potem – często z błędami – przepisany przez kilka innych, w tym również polskojęzycznych). Poszło o Polaków. A raczej – o język polski. Przypomnijmy: jedna z agencji pracy w Norwich zamieściła ogłoszenie, że przyjmie robotników do pracy w przetwórni mięsa. Pewnie nikogo by to nie ubodło, gdyby agencja nie zastrzegła sobie, że kandydaci muszą mówić po polsku. Na firmę rekrutacyjną posypały się gromy, że działa ona niezgodnie z obowiązującym w UK prawem, zabraniającym faworyzowania konkretnych grup etnicznych. Z pewnością podpisałbym się pod tym protestami, gdyż faktycznie – niezależnie od mych sentymentów narodowych (w końcu jestem Polakiem) – treść ogłoszenia brzydko zapachniała rasizmem. Jednakże forma, w jakiej co poniektóre media zareagowały na owo ogłoszenie, wprawiła mnie w zdumienie. Pies ze wszystkimi magazynami, mającymi w

tytule „Daily”. Wiele z nich słynie z niewybrednej nagonki na przedstawicieli różnych mniejszości narodowych. Stanowią one specyficzną formę folkloru na wielobarwnej mapie medialnej Wielkiej Brytanii. Jednak najsmutniejsze w tej całej historii było to, że powszechnej antypolskiej histerii uległy również co poniektóre polskojęzyczne media, na czele ze wspomnianym już portalem, który z pl. zmienia się na eu. Nadały one całemu wydarzeniu klimat skandalu, który bardzo ochoczo został podchwycony przez wszelakich „forumowiczów”, dopisujących pod wiadomościami swoje komentarze. Przez jakiś czas śledziłem poczynania różnych portali informacyjnych (czy też dezinformacyjnych, zważywszy styl uprawianego przez nie dziennikarstwa). Przeglądając takie strony zauważyłem prostą zależność, że im bardziej głupkowatą wymowę ma publikowany tam artykuł, tym bardziej żywiołowe komentarze prowokuje. Ale cóż, każdy z nas obraca się w takiej rzeczywistości medialnej, do jakiej dorósł. Jeśli więc ty, czytelniku, sięgasz po „Nowy Czas”, widocznie takie są twoje potrzeby. Jeśli zaś zaglądasz na portale przekierowujące z pl. na eu., to również twój wybór. W końcu taka jest idea wolnego rynku, by każdy mógł z niego brać to, co mu odpowiada. Większa popularność tych lub innych tytułów powinna więc być raczej tematem badań socjologów i psychologów, niż powodem do dumy lub frustracji poszczególnych redakcji. Parafrazując słowa poety: „tacy będą czytelnicy, jakie ich – przez media – chowanie”. Wróćmy jednak do ogłoszenia mówiącego o

zatrudnianiu Polaków. Było ono w rzeczy samej zredagowane w dość nieprzemyślany sposób. Jego twórcom – jak to później wielokrotnie tłumaczono – chodziło o to, by nowo przyjęci pracownicy rozumieli, co się do nich mówi w czasie szkoleń. Tak się akurat składa, że zazwyczaj prace w fabrykach i przetwórniach podejmują obcokrajowcy bez jakiegokolwiek przygotowania językowego. Wiadomo, że tego typu praca jest ciężka i nisko płatna, ale z drugiej strony nie wymaga też większych kwalifikacji. W owej industrialnej Wieży Babel często bywa tak, że pracownicy po prostu nie potrafią się między sobą porozumieć. Skutkuje to nie tylko spadkiem wydajności pracy, ale też prowadzić może do niebezpiecznych sytuacji. Nic więc dziwnego, że wielu pracodawców woli mieć załogę w miarę homogeniczną narodowościowo. Wbrew oczywistej nielegalności owego procederu, jedni preferują Hindusów, inni Etiopczyków, a jeszcze inni – Polaków. No, cóż – litera prawa nie zawsze idzie w parze ze zdrowym rozsądkiem. Czasem bardziej liczy się użyteczność, niż poprawność polityczna. Nieprzemyślanym w perspektywie tejże właśnie poprawności ogłoszeniem firma rekrutacyjna strzeliła sobie w stopę. Nie rozumiem tylko jednego, skąd wzięła się nagonka na Polaków? Czym jesteśmy winni, że nieszczęsna agencja zechciała zatrudniać akurat przybyszy znad Wisły, a nie – dajmy na to – znad Gangesu? Odpowiedź na to pytanie stara się znaleźć znany działacz polonijny i wieloletni rzecznik prasowy Zjednoczenia Polskiego, Wiktor Moszczyński.

Wielokrotnie już dawał on odpór pomówieniom i insynuacjom, jakie pod adresem Polaków pojawiały się na łamach prasy brytyjskiej. Tym razem, w liście do „The Mail on Sunday”, jednej z gazet, które podjęły temat ogłoszenia „tylko dla Polaków”, stara się on wytłumaczyć trudną sytuację, w jakiej znajdują się polscy pracownicy w Wielkiej Brytanii w dobie recesji, ale też daje zdecydowany odpór nagonce, jakiej zostali poddani wskutek nieodpowiedzialnych publikacji. Firma Forza AW, która zamieściła ogłoszenie poprzez agencję rekrutacyjną, jest jak najbardziej brytyjska. Jest jednym z dominujących dostawców mięsa do brytyjskich supermarketów. Dyrektor spółki oświadczył: We employ many English workers as well as Poles and Lithuanians, though I can’t give you exact figures, and I assure you categorically that all our training and health and safety briefings are conducted in English, Polish or whatever the employee speaks… I cannot say how this error came about, perhaps a glib comment was made about the difficulty of operating in several different languages, I don’t know, but we would never turn down an English person for a job on the basis that they didn’t speak Polish or any other language. It should never have happened and I apologise to anyone who was put off applying for jobs… Firma zrozumiała głupstwo, jakie popełniła i za to przeprosiła. Ciekawe, czy brukowce, które temat rozdmuchały, stać będzie na podobny gest. Mało prawdopodobne, najważniejsze więc, by nie dać się wciągać w medialne manipulacje.

Majster? Pracownik firmy zwalczania szkodników? Chałupniczy producent bomb? Terroryści produkują bomby, co oznacza że oczywiście będą starać się ukrywać swoją działalność. Jednak czasami zostawiają istotne ślady. Ślady, które ty możesz pomóc nam odnaleźć. Mogą na przykład ładować do samochodów znaczne ilości środków chemicznych, nawozów czy butli z gazem – wszystko to można wykorzystać do produkcji bomb. Mogą za to płacić gotówką, albo przechowywać takie produkty w domach, komórkach czy garażach. Czasem można zauważyć wyrzucone resztki materiałów czy opakowań.

Jeśli zauważysz coś podejrzanego lub niecodziennego, zadzwoń na poufną linię antyterrorystyczną (Anti-Terrorist Hotline) pod numer 0800 789 321. Uważamy, że żaden telefon nie jest stratą czasu. Jeśli masz podejrzenia, zgłoś je.


6|

15-29 marca 2010 | nowy czas

czas na wyspie

KiNOteKA. Poziom rośnie Zaczęło się od błyskotliwego Rewersu Borysa Lankosza, który zmusił widzów do konwulsyjnego śmiechu i owacji. Potem był nostalgiczny film Jacka Borcucha Wszystko, co kocham, kontrowersyjne Galerianki Katarzyny Rosłoniec, trzymający w napięciu Enen Feliksa Falka, wzruszający Jeszcze nie wieczór Jacka Bławuta, pulsujący Moje ciało, moja krew”Marcina Wrony... Jacek Ozaist

T

Fot. Grzegorz Lepiarz

egoroczny 8 Festiwal Filmu Polskiego w Londynie mocno podszyty jest naszą trudną historią i polityką. Wydaje się, że tyle tego mamy. Gdy tylko nasi twórcy próbują opisać rzeczywistość, jaka ich otacza, brną często po kolana w banałach. Gdy jednak trzeba pokazać światu, z czego wynika to, jacy jesteśmy, zawsze pokazujemy swoją bogatą, narodową przeszłość. Śmierć Stalina, inwazja Czechosłowacji w 1968 roku, stan wojenny, romans polskiego oficera z Rosjanką, lustracja – to główne motywy prezentowanych w Londynie filmów. Na śmieszno, na straszno, na melodramatycznie, byle o przeszłości. Mieszanka rutyny i młodości zafunkcjonowała naprawdę wspaniale. Swoje pierwsze filmy pełnometrażowe pokazali w Londynie: Borys Lankosz, Marcin Wrona i Paweł Borowski (wszyscy urodzeni w 1973 roku) i znacznie młodsza Katarzyna Rosłaniec, kolejne zaś kroki w karierze postawili: Andrzej Wajda (Tatarak), Feliks Falk (Enen), Waldemar Krzystek (Mała Moskwa) i Michał Rosa (Rysa). Jak powiedział mi Feliks Falk, debiutanta docenia się tak naprawdę po drugim filmie, bo bardzo często obiecujący debiut poprzedza całą serię filmów przeciętnych, a świetnie zapowiadający się reżyser rozmienia swój talent na drobne. Niemniej jednak ja zaryzykuję i postawię na kolejne dzieła owych trzech panów z rocznika 1973. Jacek Borcuch (1970), który po świetnych Tulipanach zrealizował wciągające Wszystko, co kocham, ten umowny egzamin ma już za sobą. To samo dotyczy Xawerego Żuławskiego (1971) i jego sławnej Wojny polsko-ruskiej. Dwóch utalentowanych dokumentalistów zaprezentowało londyńskiej publiczności swoje debiuty fabularne. Jacek Bławut, jeden z operatorów Krzysztofa Kieślowskiego, autor zdjęć do Dnia świra Marka Koterskiego oraz wielu filmów dokumentalnych pokazał przejmujące studium starości – Jeszcze nie wieczór, z niezapomnianymi rolami takich sław, jak Jan Nowicki, Beata Tyszkiewicz czy prawdziwa gwiazda zeszłorocznej KINOTEKI – Danuta Szaflarska. Natomiast Borys Lankosz przyjechał do Londynu w glorii reżysera najlepszego polskiego filmu ubiegłego roku i naszego kandydata do Oscara, którym, jak wiadomo, nie został. Lankosz wydaje się twórcą wyjątkowo zmotywowanym, przebiegłym i mądrym. Od początku doskonale wiedział, co chce zrobić i z kim chce tego dokonać. Aby pozyskać znakomitych aktorów, odwiedzał każdego z nich ze scenariuszem w ręce. Prosił u Anny Polony, Krystyny Jandy, Agaty Buzek i Marcina Dorocińskiego. Aktorów zaś z kolei rozbrajał tekst napisany przez cenionego prozaika Andrzeja Barta. Rewers jest efektem interdyscyplinarnej, postmodernistycznej zabawy, która polega na wskrzeszeniu bohaterki powieści wyróżnionej nagrodą Kościel-

Feliks Falk w Riverside Studios w Londynie

Non Notus, czyli festiwalowa pogawędka z Feliksem Falkiem Skąd wziął się pomysł na ten film?

To stara historia. Podsunął mi ją dyrektor Teatru Telewizji jako temat na spektakl i początkowo intensywnie myślałem o realizacji teatralnej. Chodzi o to – mówiąc w olbrzymim skrócie – że po pamiętnej powodzi w 1997 roku, gdy ewakuowano pacjentów szpitala psychiatrycznego, okazało się, że o jednym z nich nic nie wiadomo. Nie ma nazwiska, historii choroby, niczego dzięki czemu można by stwierdzić, kim jest i dlaczego znalazł

skich Rien ne va plus i daniu jej drugiej szansy na wyjście z impasu, w jakim się znalazła. Bohaterka powieści Barta, Bożena, popełnia samobójstwo, co przez lata nie daje autorowi spokoju. Dwie dekady później nadarza się okazja, by dać jej drugie życie i zorganizować przewrotny happy end. Filmowa Sabina, będąc w sytuacji Bożeny, próbuje wprawdzie popełnić samobójstwo, lecz to tylko pretekst do dalszej zabawy z widzem. Momentami wydaje się, że liczba odniesień do innych filmów, konwencji i stylów jest tak duża, iż straci on oryginalność, ale to tylko złudzenie. Autorom Rewersu udało się zrobić film wyjątkowy. Jedyne odniesienie, z którym się zgadzam, to film noir. Sam Lankosz we wszystkich wywiadach powtarza, że lubi ten rodzaj filmowego opowiadania. Wspomina też, że

się w szpitalu. To wydało mi się znakomitym punktem wyjścia do napisania scenariusza.

Przy scenariuszu pomagała Agnieszka Holland. Na czym polegała ta pomoc?

Z tym bywa różnie. Punkt wyjścia rzeczywiście podsunęło życie, resztę pracy jednak wykonałem ja. Przypadek tego biednego człowieka wydał mi się tak inspirujący, że dopisałem mu trzymającą w napięciu historię. Myślę, że wyszło całkiem nieźle.

Było to coś więcej niż konsultacja. Scenariusz był już gotowy. Miałem jednakże wiele rozmaitych wątpliwości. Podzieliłem się nimi z Agnieszką, która pomogła mi poprawić charakterystykę kilku postaci i ulepszyć relacje między bohaterami, a także wniosła znaczące poprawki dramaturgiczne w kilku scenach. Jest podpisana jako współautorka

podczas 28 intensywnych dni zdjęciowych prawie uwierzył, iż żyje w świecie przedstawionym w filmie. Pieczołowitość dokumentalisty pozwoliła mu stworzyć niemal dotykalny świat schyłku stalinizmu lat 50. w Warszawie XXI wieku. Młodością powiało w British Film Institute na Southbank, gdzie odbyła się londyńska premiera kontrowersyjnego w Polsce, ale znakomicie przyjmowanego na świecie debiutu Katarzyny Rosłaniec. 26-letnia absolwentka szkoły filmowej miała to szczęście, że udało się jej pracować przy realizacji filmu z Witoldem Stokiem, wybitnym operatorem, który od lat 80. mieszka w Anglii. Doświadczenie i młodość – często niezła fuzja. Ten marriage of convenience – jak nazwał ich wspólną pracę Witold Stok – eksplodował dużą energią. Ga-

lerianki to film o młodych dziewczynach, które za wszelką cenę chcą mieć… (najlepszy telefon, najlepszy ciuch). Oddadzą za to wszystko, najłatwiej swoje ciało, bo w ich świecie nie ma fundamentalnych wartości. – Czy takie jest wasze młode pokolenie? – padło pytanie z sali w czasie rozmowy z reżyserką. Tak jest wszędzie w konsumpcyjnych społeczeństwach, gdzie kryzys wartości to problem podstawowy. Na szczęście są wyjątki, choć za tę odmienność płacą dużą cenę. Piękno nie umiera. Stałem pod Riverside Studios, kiedy grupka rozentuzjazmowanych Anglików po wyjściu z pokazu filmu Rysa Michała Rosy burzliwie dyskutowała. Dominowały głosy: coś nowego, wciągającego, niesamowitego emocjonalnie. I o to chodziło! – można powiedzieć.

Czyli najlepsze historie podsuwa życie.

»


|7

nowy czas | 15-29 marca 2010

czas na wyspie scenariusza, więc rola Agnieszki Holland w jego tworzeniu była dosyć duża. Jak to jest z tym Borysem Szycem? Wszyscy go obsadzają. Wiedział Pan, że to właśnie on najlepiej zagra psychiatrę, który do tego stopnia anagażuje się w przypadek pacjenta, że zabiera go do domu?

Od samego początku wiedziałem, że chcę Borysa Szyca. Czułem, że jego temperament, jego energia bardzo pasuje do roli człowieka poszukującego prawdy, łączącego cechy naukowca i dziennikarza śledczego. I on świetnie się z tego zadania wywiązał. Pewnie, że nie zawsze gra w filmach dobrych, ale to w niczym nie umniejsza jego talentu. Rok temu Jerzy Skolimowski odkrył nam Artura Steranko, teraz pan funduje nam genialną kreację aktora, którego publiczność zna słabo.

Grzegorz Wolf zagrał chorobę psychiczną wspaniale. Podobnie jak Steranko, który gra w moim Enenie epizodyczną rolę, jest on aktorem teatralnym. Grywa też w serialach telewizyjnych, choć nie są to role pierwszoplanowe. Pana kolejny film jest już w fazie postprodukcyjnej.

Tak. Joanna opowiada historię młodej kobiety, która podczas II wojny światowej bierze pod opiekę żydowską dziewczynkę i wcale nie otrzyma za to nagrody. Nie chcę zdradzać szczegółów, lecz na skutek złego zbiegu okoliczności bohaterka grana przez Urszulę Grabowską poniesie konsekwencje swojego wyboru. Premiera wkrótce. Serdecznie wszystkich zapraszam.

Z Warszawy do Barbicanu Fot.Archiwum TR Warszawa

4.48 Psychosis, według scenariusza Sarah Kane przedstawia dramatyczną walkę człowieka „uwięzionego” w swym chorym wnętrzu, opowiedzianą przez cierpiącą autorkę. Sarah Kane, która walczyła z depresją, po napisaniu tej sztuki targnęła się na własne życie mając zaledwie dwadzieścia osiem lat. Adaptacja 4.48 Psychosis na potrzeby spektaklu teatralnego odbyła się już po śmierci autorki. W 2008 roku Teatr Warszawa zaprezentował 4.48 Psychosis w wersji polskiej z angielskimi napisany na Festivalu w Edynburgu. W głównej roli wystąpiła znana aktorka Magdalena Cielecka. Spektakl wyreżyserował Grzegorz Jarzyna, jeden z najwybitniejszych twórców współczesnego teatru polskiego. Jest absolwentem filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz wydziału reżyserii krakowskiej PWST. W trakcie studiów szlifował swój talent pod okiem wybitnego reżysera Krystiana Lupy (był asystentem przy realizacji Lunatyków Hermanna Brocha w Starym Teatrze w Krakowie, 1995). Od 1998 roku Jarzyna jest

dyrektorem artystycznym TR Warszawa z siedzibą przy ul. Marszałkowskiej (dawnego Teatru Rozmaitości), a od 2006 także dyrektorem naczelnym. Twórczość teatralna Grzegorza Jarzyny została wielokrotnie doceniona i uhonorowana takimi nagrodami, jak Paszport Polityki (1998), dwukrotnie Nagrodą im. Konrada Swinarskiego przyznawaną redakcję miesięcznika „Teatr” (1998, 2009), oraz Nestroy-Preis (2007). Spektakl 4.48 Psychosis spotkał się z pozytywną krytyką prasy brytyjskiej. „The Daily Telegraph” napisał, że oglądanie sztuki takiej jak 4.48 Psychosis może być wręcz nie do wytrzymania ze względu na ciężkość tematu, jednak dzięki koncepcji reżyserskiej oraz grze aktorskiej jest głęboko poruszająca i co najważniejsze – pozostawia w naszej pamięci niezatarty ślad. „The Financial Times” określił spektakl jako dzieło znaczące, do głębi przejmujące. Natomiast rola głównej aktorki Magdaleny Cieleckiej została doceniona przez krytyków, „The Times”, którzy określili jej obecność na scenie jako

Grzegorz Jarzyna

elektryzującą. Po występie w Edynburgu Scott Clair w „The Herald” napisał, że 4.48 Psychosis, to „fenomenalna adaptacja poruszającej i mocnej sztuki Sary Kane i w wykonaniu TR Warszawa jest szczerą i do bólu prawdziwą introspekcją tragicznie umęczonego umysłu”. Spektakl Grzegorza Jarzyny prezentowany będzie w londyńskim Barbicanie od 23 do 27 marca w ramach projektu Polska. Year! Szczegóły na str. 21.

Joanna Buchta

Rozmawiał: Jacek Ozaist

23 – 27 Marca Barbican Theatre

4.48 Psychosis Sarah Kane TR Warszawa

Zdjecie © Stefan Okotowicz

Zobacz heroiczna walke o zycie W ramach www.PolskaYear.pl

Bilety od £10 0844 243 0784 www.barbican.org.uk/bite

The City of London Corporation is the founder and principal funder of the Barbican Centre


6|

15-29 marca 2010 | nowy czas

czas na wyspie

Pasterz akademicki

Ksiądz prałat Tadeusz Kukla urodził się 22 lutego 1940 roku w Łukowej koło Tarnowa. Ukończył Seminarium Duchowne w Tarnowie. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1964 roku z rąk biskupa tarnowskiego Jerzego Ablewicza. W 1966 roku rozpoczął studia w Paryżu, studiował też w Monachium i Münster. W 1974 roku został mianowany duszpasterzem akademickim na Londyn i Anglię. W 1986 roku otrzymał godność prałata honorowego. W 2002 roku został mianowany rektorem Polskiej Misji Katolickiej w Anglii i Walii, którą pełnił do 1 marca 2010.

Grzegorz Małkiewicz

K

siądz prałat Tadeusz Kukla zakończył swoją posługę rektorską. Polskiej Misji Katolickiej w Anglii i Walii przewodniczył od 2002 roku, czyli w okresie największego wyzwania dla polskiego Kościoła na Wyspach. Już w kazaniu inauguracyjnym, jeszcze przed przystąpieniem Polski do Unii, zwracając się do wiernych, przewidział masowy napływ rodaków z kraju: „Także i Wy powinniście dostrzegać nowe potrzeby i problemy, przed którymi staje emigracja. Tym wyzwaniom trzeba będzie wychodzić naprzeciw. Jednym z nich z pewnością jest bliskie już wejście Polski do Unii Europejskiej. Sytuacja ta może stanowić próbę naszej solidarności z rodakami z kraju, którzy niejednokrotnie będą właśnie w Wielkiej Brytanii poszukiwać pracy i lepszej

przyszłości. Umiejmy okazać im otwartość, podać życzliwą dłoń, wesprzeć radą, a jeżeli będzie to możliwe – pomóc w trudnych początkach”. Chociażby z tego tylko punktu widzenia ks. Tadeusz Kukla był najlepszym kandydatem na rektora w okresie masowych przyjazdów młodych ludzi. Za tę troskę nowo przybyli powinni być księdzu rektorowi wdzięczni. Kościół sprostał wyzwaniu. Budynki

kościelne wprawdzie pękały w szwach, ale wszyscy mogli liczyć na posługę duszpasterską. Zwiększyła się liczba kapłanów, liczba mszy św. i miejsc, nawet w angielskich kościołach, gdzie zaczęto odprawiać msze w języku polskim, o co zadbała Polska Misja Katolicka. Przy polskich parafiach, tam gdzie pozwalały na to warunki lokalowe, młodzi ludzie stworzyli ośrodki kulturalne, tak bardzo potrzebne w życiu emigracyjnym. I tu Kościół ze swoim rektorem też sprostali wyzwaniu, czego nie można powiedzieć w wielu przypadkach o starych klubach polonijnych, gdzie wzajemna nieufność stawała się przeszkodą nie do pokonania. Przy kościołach działają chóry, kluby dyskusyjne, są organizowane spotkania ze znanymi ludźmi, wystawy, nawet potańcówki, udzielane są porady potrzebującym. Duża w tym zasługa ostatniego rektora Polskiej Misji Katolickiej w Anglii i Walii ks. prafata Kukli, który w takiej pracy miał duże doświadczenie, sprawując przez długie lata rolę duszpasterza akademickiego w Londynie. Był nim od 1974 do 2002 roku, czyli do objęcia posługi rektorskiej. Chociaż stanowisko rektora było bardziej prestiżowe i odpowiedzialność większa, pracę w duszpasterstwie akademickim, w porównaniu z ostatnim okresem, ks. Kukla prawdopodobnie wspomina jako wyzwanie swojego życia. Zaczynał jako duszpasterz bez studentów i bez duszpasterstwa. Studenci oczywiście byli, ale rozproszeni. Kiedy już ich zebrał, należało pokonać kolejną przeszkodę – znaleźć jakąś przystań, miejsce spotkań towarzyskich i liturgicznych. Na początku dysponował jedynie wynajmowanym przez siebie pokojem. Rozwiązaniem stały się wspólne wycieczki (wspominane na pożegnalnym wieczorze ks. prałata przez ich uczestników). Pokój spełniał rolę centrum administracyjnego, a w miejscowej kaplicy były odprawianemsze św. Po roku życie duszpasterskie przeniosło się do Little Bromton Oratory, pięknej kaplicy w niezwykle prestiżowej dzielnicy Londynu. W 1981 roku, w okresie stanu wojennego w Polsce, duszpasterstwo akademickie otrzymało w dzierżawę hostel przy 44 Ennismore Garden,

gdzie mieściła się kaplica i akademik zapewniający tymczasowe zamieszkanie dla 20 osób. W Londynie była wtedy duża grupa studentów, którzy z powodu wprowadzenia stanu wojennego nie wrócili do kraju. W licznych przypadkach duszpasterstwo nie tylko użyczało dachu nad głową, ale także pomagało w znalezieniu pracy, w otrzymaniu stypendium, udzielało rekomendacji Polakom wchodzącym w tutejsze środowisko. Hostel istniał do momentu sprzedania go w 1987 roku. Był to najbardziej aktywny okres działalności duszpasterstwa akademickiego, w czym niewątpliwą zasługę miał ks. Tadeusz Kukla. Swoje zdolności organizacyjne i troskę o wszystkie podległe Misji parafie realizował później w nowej roli rektora PMK. Najtrudniej było go zastać w urzędzie. Jeździł w teren, odwiedzał parafie, uczestniczyl w uroczystościach organizowanych przez emigrację. Robił wszystko, żeby nadal pozostać duszpasterzem, chociaż wymagania urzędu nie zawsze mu to ułatwiały. W trakcie swojej kadencji ks. Tadeusz Kukla doprowadził do zmiany działania Polskiego Funduszu Dobroczynności (Polish Benevolent Fund), dostosowując go do angielskich wymogów (jego dotychczasowe obowiązki przejął powołany w 2008 roku Polish Catholic Mission Trust). Na uwagę zasługują również trzy podniosłe uroczystości współorganizowane przez Polską Misję Katolicką w Katedrze Westminster: 25-lecie pontyfikatu Jana Pawła II w 2003 roku, 60-lecie zakończenia II wojny światowej w 2005 roku, 90-lecie odzyskania niepodległości w 2008 roku. Ksiądz Kukla nie zapomniał również o najmłodszych. Na trwałe w kalendarzu zapisały się wyjazdy do Laxton Hall w ramach Wesołego Dnia Polskiego Dziecka. Ksiądz Tadeusz Kukla po latach intensywnej posługi duchowej przeszedł na emeryturę. Pozostał w Londynie, z którym związał się od 1974 roku. Był to chyba jednak bardziej związek z ludźmi niż z miastem, a tych opuścić najtrudniej. Nowym rektorem Polskiej Misji Katolickiej został ks. Stefan Wylężek – dotąd dyrektor Polskiego Instytutu Kultury Chrześcijańskiej w Rzymie i administrator Fundacji Jana Pawła II. Ksiądz Stefana Wylężka czekają

nowe wyzwania. Jeszcze w tym roku ma się rozpocząć proces istotnych zmian w strukturze duszpasterstwa polonijnego na Wyspach Brytyjskich. Do tej pory Polska Misja Katolicka miała charakter diecezji polskiej, nad którą pieczę sprawował rektor jako delegat dla Polaków w Anglii i Walii. Pod koniec roku, zgodnie z prawem kościelnym, za duszpasterstwo emigracji ma przejąć odpowiedzialność, podobnie jak w innych krajach, biskup lokalny i jemu będą przysługiwać prawa jurysdykcyjne. Rozmowy na temat zmian funkcjonowania Polskiej Misji Katolickiej w Anglii i Walii trwają od marca 2008 roku. Wówczas po 343 zebraniu plenarnym Konferencji Episkopatu Polski, którego gościem był kard. Cormac Murphy O’Connor, ówczesny przewodniczący Episkopatu Anglii i Walii, prace podjęła grupa robocza obydwu episkopatów.

Ksiądz prałat Stefan Wylężek, nowy rektor PMK. Pochodzi z diecezji katowickiej, gdzie w 1973 roku został wyświęcony na kapłana. Ukończył studia w Krakowie, później odbył studia specjalistyczne we Francji i w Belgii. W 1986 roku został oddelegowany do pracy w Rzymie. Był dyrektorem Polskiego Instytutu Kultury Chrześcijańskiej w Rzymie i administratorem Fundacji Jana Pawła II.


|9

nowy czas | 15-29 marca 2010

czas na wyspie

Brytyjska szkoła uczciła pamięć Ireny Sendlerowej Watford Grammar School for Girls, brytyjska szkoła o 300-letniej tradycji jest miejscem, gdzie do historii przywiązuje się szczególną wagę. Dba o to dyrektorka szkoły Helen Hyde, która zorganizowała już dla swoich podopiecznych kilka wycieczek do Polski. Poznały historię naszego kraju i działalność ważnych w niej ludzi. Między innymi dokonania Janusza Korczaka i Ireny Sendlerowej.

Konsekwencją tej żywej lekcji historii było odsłonięcie tablicy upamiętniającej Irenę Sendlerową i przygotowanie sztuki teatralnej „Korczak”, na podstawie musicalu Nicka Stimsona i Chrusa Williamsa o tym samym tytule. W tym niezwykłym wydarzeniu udział wzięła, zaproszona przez dyrektorkę szkoły, Lili Pohlmann. niestrudzenie walcząca o pamięć bohaterskiej Polki, która w czasie II

wojny ratowała żydowskie dzieci. – Byłam niezwykle wzruszona i poruszona wrażliwością uczennic, w skupieniu słuchających mojej opowieści. W uroczystości wziął również udział ostatni prezydent II RP Ryszard Kaczorowski z małżonką, który tablicę odsłonił. Przesłanie i podziękowanie dla organizatorów od ambasador RP, Barbary Tuge-Erecińskiej odczytał attache prasowy, Robert Szaniawski.

drugi brzeg

Winston Spencer Churchill 2 marca zmarł Winston Spencer Churchill. Był ulubionym wnukiem jednego z najbardziej znanych polityków XX wieku. Nazwisko zobowiązuje, Winston Spencer Churchill wielokrotnie bronił dobrego imienia dziadka. Między innym wtedy, kiedy w 1968 roku Rolf Hochhuth w dramacie „Żołnierze” oskarżył premiera za przyczynienie się do śmierci generała Sikorskiego.

Dał się jednak poznać jako przyjaciel Polaków. Był członkiem komitetu budowy Pomnika Katyńskiego w Londynie, kiedy na temat Katynia obowiązywało sowieckie kłamstwo. Winston Churchill, podobnie jak jego wybitny dziadek, zaangażował się w politykę, w latach 1970-97 był konserwatywnym posłem Izby Gmin z Manchesteru. Wcześniej pracował jako dziennikarz. Urodził się w 1940 roku.

Polish Connection

St George’s recently enjoyed a Polish connection that has got me thinking about the importance of name in the Polish diaspora. I recently began holding lunch time recitals in the church, on the second Thursday of the month. It’s a great opportunity for young musicians, and we’ve heard some fine performances so far. On March 11th we were entertained by pianist, Tom Lidbetter and flautist, Tadek ChylinskiReid. They gave us a delightful programme of Francis Poulenc, Edwin York Bowen and Cecile Chaminade. When I met Tadek, I had been expecting to meet somebody recognisably Polish (I’m not quite sure what I mean by that!), but instead I met a very English young man, from Gloucestershire. I asked him about his name and he told me that his mother is half Polish, but the nearest Tadek has been to Poland is when he studied at the

Moscow Conservatoire. So, Tadek has a disappearing Polish connection apart from his name. Many children in my parish have parents from West Africa. When I meet these children I immediately recognise that their parents or grandparents probably came from Africa. And it must also be true these days, that in London I see many children that come from Polish parents or grandparents, but I have no way of recognising that unless I get to know them and they choose to tell me. And of course I guess they would only tell me if it was important to them. I absolutely respected Tadek’s Englishness, and I have some understanding of the issues related to assimilation (I come from French and Irish stock!), but I felt a little sad that he didn’t feel more Polish. It has left me wondering how many generations one can feel Polish for in a strange land? I am glad the Polish name has come down to Tadek through his mother. How else would I have made that Polish connection?

Father Ray Andrews Parish Priest of St George the Martyr, Southwark


10|

15-29 marca 2010 | nowy czas

felietony opinie

redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 King’s Grove London SE15 2NA

Oklaski bez mlaskania Krystyna Cywińska

2010

Szłam na ten spektakl w POSK-u w niedzielę 28 lutego w lekko sarkastycznym nastroju. Albo się zdrzemnę w fotelu w cichej loży, albo syknę parę złośliwości dla kurażu. Albo na mnie zasyczą zasłuchani widzowie. Mam w tym już spore doświadczenie po różnych poskowych przedstawieniach. Ale tym razem się przeliczyłam. Spektakl Dobry wieczór, Marysiu, oparty na autobiografii, tekstach i muzyce Marii Drue nie dał mi szansy na moje żądło sarkazmu.

Jestem lekko zawiedziona, że prawie nic krytycznego czy złośliwego napisać o tym spektaklu nie potrafię. A był to spektakl słowno-muzyczny. Podróż przez życie we wspomnieniach, w poezji i piosence. Życie wspominane bez patosu, bez dramatycznych uniesień, pogodnie i prosto, które mimo dramatów i tragicznych sytuacji okazało się jednak zwycięskie. Tym, którzy o życiu Marysi Drue nie czytali, radzę przeczytać. Jej wspomnienia powinny się znaleźć na liście lektur szkolnych w Polsce. Bo są to dzieje żydowskiej dziewczyny z inteligenckiego rodu, z dobrego domu osiadłego w Krakowie. Ukochanym mieście Marysi. Przeżycia dziewczyny czującej się Polką, wychowanej w polskiej szkole katolickiej, złapanej w sidła morderczej wojny. Życie na krawędzi zagłady. Na progu krakowskiego getta. Z wizją skazania na wywózkę, obóz i krematorium. Życie ocalone dzięki hartowi ducha i człowieczej pomocy. W tym katolickiego księdza i austriackich gospodarzy – bauerów. Jedno z tych ludzkich żyć, naznaczonych pochodzeniem, które uniknęło fatum. Scenariusz prawie gotowy. I wbrew naszym różnym antysemitom, bo i tacy są, w kraju i na emigracji, bohaterka tej swoistej epopei wyszła z niej bez skazy. Bez skazy goryczy, żalów i pretensji do polskich rodaków i świata.

Nie jest to opowieść na miarę tragicznego pamiętnika Anny Frank. Holenderskiej żydowskiej dziewczynki, zamkniętej na strychu w Amsterdamie, zgładzonej w obozie. Opowieść o tym rozdziale życia Marii Drue jest raczej beznamiętna i ufna. Niczym opowieść dziewczynki cieszącej się okruchami uratowanego życia. Dziewczynki dzielnej i optymistycznej. Dziewczynka dorosła do panny na wydaniu. Znalazła się po wojnie z mamą w Anglii i wyszła tu za mąż za Stefana Drue. Jednego z najmilszych ludzi, jakich znałam na emigracji. I tu się zaczyna spełnienie jej utalentowanej muzycznie i pisarsko osobowości. Ta część życia Marysi jest częścią naszej radosnej emigracyjnej młodości. Radosnej, beztroskiej, żądnej zabaw, mimo trudnej rzeczywistości. Mimo bytowania poza ojczyzną skazaną politycznie na niebyt w naszej świadomości. Obchodziliśmy tę naszą młodość na emigracji tryumfalnie. Przecież przeżyliśmy wojnę! My, dziś przeżytki przeszłości. Scenariusz spektaklu w POSK-u, słowno-muzyczny, niemal rapsodyczny, rodził się podobno akuszeryjnie. Pod wprawnym okiem i uchem wytrawnej reżyserki Heleny Kaut-Howson. Jej oko, ucho i wizja sceniczna stworzyły prawdziwy teatr. Nic w nim nie było z taniej amatorszczyzny. A to

raczej rzadkie, jak na nasze amatorsko-emigracyjne poskowe spektakle. Chciałabym się do tego i owego przyczepić jako widz, bo jako widz o tym spektaklu piszę, ale jakoś nie potrafię. Ogarnął mnie nastrój płynący ze sceny pełnej rzewnych epizodów i romantycznych piosenek. Wyśpiewanych z przejęciem przez znanych nam emigracyjnych wykonawców. Wiem, wiem, popadam w przesadne uniesienia. Zawodowi krytycy by w nie pewnie nie popadli. Może Marian Hemar, któremu Marysia akompaniowała przez tyle lat, ręce by załamał nad tym czy innym utworem lub wykonaniem. Ale ja jestem tylko widzem. A raczej jedną z wielu uczestniczek, bo na widowni w POSK-u przeważały wdowy i sieroty po naszej emigracyjnej przeszłości. I wciąż słyszę melodię piosenki Kiedy znów zakwitną białe bzy i dowcipne w piosence słowa Marysi: „Starszy pan sklerotyk, a śpiewa erotyk” i widzę znowu naszego aktora zwanego Buzią, jak je śpiewa w podeszłym wieku. Ach, ta nasza młodość, niepowtarzalna. A czasami nieobliczalna. A czasami pochopna w sądach. I w tym miejscu proszę o amnestię dla moich niesłusznych sądów z przeszłości. Napisałam kiedyś, że pisanie wspomnień czy autobiografii w pewnym wieku jest ryzykowne. Bo pamięć nie dopisuje, a

dopisuje fantazja. I nie dodałam, że czytelnik nie jest z reguły ani historykiem, ani analitykiem. Jest odbiorcą, czułym na fabułę lekko dramatycznie i pogodnie napisaną. A taką fabułą są wspomnienia Marii Drue. A kiedy Marysia zasiadła pod koniec spektaklu do fortepianu, miała nas wszystkich pod swymi palcami na klawiszach jak pod pantoflem. Tak jak przez te wszystkie lata. Dziękuję Scenie Poetyckiej, organizatorce Reginie Wasiak-Taylor i aktorom za ten wieczór przywoływania duchów naszego teatru. Zwłaszcza odeszłych w niepamięć piosenkarek, w które wcieliły się ich odtwórczynie z Ewą Beclą i Dorotą Zięciowską – że tylko je wymienię. Lista byłaby zbyt długa. Niestety, nie mam tej weny pisarskiej, jaką mają inni. Nie dorównuję niektórym dziennikarzom (że przytoczę dla przykładu fragment recenzji z „Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza”, 10.03.10): „Nie ma w tym [filmie] jednej zbędnej sceny, chociaż sączy się go z wolna jak likier wiśniowy lub gęste, brunatne konfitury, które kuszą, by mlasnąć”. Takiego talentu na mlaskanie nie posiadam. To wyższa szkoła jazdy. Wystarczy, że się naklaskałam bez mlaskania. Choć w naturze mojej leży szczypanie.

Dziesięć anonimowych cyfr Możemy już zapomnieć o anonimowości. A wszystko to dzięki internetowi – tak przynajmniej twierdzi dr Ari Juels, szef naukowców RSA, firmy organizującej największą konferencję poświęconą bezpieczeństwu. Twierdzi on, że kombinacja dziesięciocyfrowej informacji wystarczy do tego, by każdą osobę na świecie w unikalny sposób nie tylko scharakteryzować, ale przede wszystkim opisać i... zaszufladkować. Nie jest to, co prawda, teoria nowa, tyle tylko, że nigdy wcześniej nie dało się jej udowodnić tak łatwo. – Dzisiaj nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, kiedy i jak roznosi się informacja o nas, więc kombinacja owych dziesięciu cyfr jest zbierana w różnych okolicznościach i przez różne źródła. Z technicznego punktu widzenia jest ona bardzo łatwa do pozbierania i rozszyfrowania – przyznaje dr Juels i wyjaśnia, jak w różnych miejscach mniej lub bardziej świadomie zostawiamy te małe cyfrowe ślady swojej obecności. Odwiedzając stronę internetową, pozostawiamy na serwerze wiele informacji, które – jeśli dobrze wykorzystane – mogą w krótkim czasie doprowadzić do określenia nie tylko kraju, z którego weszliśmy na stronę, ale nawet nasz dokładny adres. O tym, jakiej używaliśmy przeglądarki internetowej i jakiego komputera, nie wspominając.

Małe przenośne chipy, które przechowujemy w portfelu, jest jeszcze łatwiej wyśledzić. Wszystko dzięki RFID – radio frequency identyfication – co wykorzystuje się w kluczykach do samochodu, kartach kredytowych, biletach Oyster, paszportach z wklejonym chipem, wejściówkach do pracy, wysyłających unikalny numer seryjny, który bardzo łatwo jest wyśledzić, a przez niego również i nas. Ale to wszystko nic w porównaniu z współczesnymi telefonami komórkowymi z wbudowanym satelitarnym systemem GPS. Uruchamiając tę funkcję w telefonie, przeważnie nie zdajemy sobie sprawy z tego, że system ten działa w dwie strony i w ciągu kilku sekund można łatwo określić nasze dokładne położenie. W internecie można znaleźć już strony oferujące serwisy „śledcze” – wpisując numer telefonu ukochanej osoby, w ciągu kilku sekund otrzymujemy informację zwrotną o tym, w którym miejscu obecnie znajduje się posiadacz numeru. Co prawda, by korzystać z serwisu, potrzebna jest zgoda osoby śledzonej, ale jest tylko kwestia czasu, gdy pojawią się portale niewymagające zgody zainteresowanych. Technologia, z której każdego dnia tak chętnie korzystamy, owszem, ułatwia nam życie i pomaga często, ale również pozwala na niemal bezbłędne

określenie naszego miejsca pobytu, zainteresowań, przyzwyczajeń. Bez problemu można dzięki pozostawianym przez nas sztrzępkom informacji określić naszą rutynową drogę do pracy, knajp, do których zaglądamy na piwo, a także to, na jakiej jesteśmy diecie i co ostatnio kupiliśmy ukochanej na urodziny. W świetle tego wszystkiego wspominanie o niemal wszechobecnych kamerach nie miałoby większego sensu, gdyby nie jeden mały szczegół: najnowsze programy komputerowe oferują niemal stuprocentową poprawność w rozpoznawaniu twarzy. Dzisiaj, by wyśledzić nas na ulicy czy lotnisku, nie potrzeba już armii osób obserwujących ekrany, wystarczy szybki komputer i sprawny program. Wszystkie te informacje są przechowywane i nawet po latach można jeszcze do nich dotrzeć. Następna generacja będzie miała znacznie większe trudności w pozostaniu anonimowym. Nie tylko w sieci. W każdym aspekcie. Chyba że już dzisiaj zostaną podjęte decyzje, dzięki którym nad tym szaleństwem w pewnym stopniu będzie można zapanować i ten informacyjny bałagan uporządkować. Chciałbym wierzyć, że tak się stanie.

V. Valdi

nowyczas.co.uk


|11

nowy czas | 15-29 marca 2010

felietony i opinie

Na czasie

KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO

Grzegorz Małkiewicz

Znajomość własnej historii i pamięć o zmarłych przodkach to elementarne zasady każdej społeczności. Czy 14-letnie dziecko zasłużyło na najgorszą klątwę – „nie zaznasz spokoju nawet po śmierci”? Wituś Orłowski zasłużył na więcej. Stał się symbolem wygnania, nadziei i pojednania. W swoim krótkim życiu odbył daleką drogę, ale zrządzeniem losu, ta droga nie ma końca. Jego miejsce spoczynku, wybrane przez najbliższych, w tajemniczych okolicznościach zniknęło. Po grobie nie został nawet ślad. Jak to możliwe, że mogli dopuścić się takiej profanacji księża marianie? To w ich nauce i powołaniu zmarły zajmuje poczesne miejsce, a jego szczątki nie mogą być traktowane jako niewygodna rzecz, którą można dowolnie przesuwać. Ekshumacja nie jest tylko czynnością administracyjną. Jest sytuacją wyjątkową i powinna dokonać się z zachowaniem należnego jej rytuału. Nic na to nie wskazuje, że prochy Witusia Orłowskiego (o całej historii informujemy na str. 4) przeniesiono z należnym zmarłemu szacunkiem i godnością. Prawdopodobnie dokonał tego świecki pracownik, bez obecności księdza, bez obecności najbliższej rodziny i jej zgody. Takiego obrotu rzeczy nie potrafi zrozumieć kuzyn Witusia pan Zbigniew Mantarski, o którego istnieniu księża marianie wiedzieli. Zwrócili się do niego kilka lat temu w sprawie praw autorskich do książki napisanej przez mamę Witusia. Można sądzić, że traktują sprawy doczesne poważniej. Z drugiej strony ekshumacja ma też wymiar doczesny, regulowany przez prawo. I tutaj też doszło do karygodnych zaniedbań, które badają brytyjskie władze. Z dotychczasowych ustaleń wynika, że licencja zezwalająca na ekshumację nie została wydana, bo nikt o nią nie prosił. Prochów nie ma też tam, gdzie powinny być, czyli, jak twierdzą księża marianie, na cmentarzu w Henley.

Zdumiewa ten wyrachowany pragmatyzm duchownych, którzy swoimi czynami zaprzeczają głoszonej przez siebie nauce. Czy sami wierzą w to, co przekazują wiernym? Czy religia nie jest dla nich tylko narzędziem…? Właśnie, czego? Bez względu na ich wiarę, i z uwagi na deklarowane powołanie muszą się liczyć z pozbawioną okoliczności łagodzących krytyką. Dla dobra Kościoła powinni odpowiedzieć na dręczące wiernych pytania. Czy ekshumacja prochów złożonych w kościele pw. św. Anny była już przeprowadzona? Jaka była procedura? Czy wystąpiono o zezwolenie? Czy poinformowano najbliższe rodziny? Co księża marianie zamierzają zrobić ze szczątkami fundatora kościoła, księcia Radziwiłła, którego rodzina nie zgadza się na ekshumację? Księża marianie uważali, że desakralizacja kościoła i sprzedaż Fawley Court była prywatną sprawą Zgromadzenia. Nie mieli, a tym bardziej teraz nie mają moralnego prawa, żeby tak twierdzić. Tego prawa pozbawił księży też brytyjski sąd, nie uznając argumentu, że najbliższą rodziną księdza Jarzębowskiego jest Zgromadzenie Księży Marianów. Czy również uważali, że najbliższą rodziną Witusia Orłowskiego było Zgromadzenie? Występowanie przeciwko księżom marianom jest niepotrzebną koniecznością i zwierzchnicy Zgromadzenia powinni w końcu to zrozumieć. Powinni w końcu pomyśleć o swojej roli i miejscu wśród wiernych. Straty mogą być nie do odrobienia.

Wacław Lewandowski

Marzenia Jak donosi gazeta „Fakt”, książę Karol ma być zainteresowany kupnem niszczejącego pałacu w Bożkowie na Dolnym Śląsku. Podobno minister kultury Zdrojewski widzi jakieś przeszkody prawne w postaci kłopotu z dotychczasową właścicielką, która onegdaj odkupiła rezydencję od państwa, ale nie wypełniła zobowiązań w zakresie renowacji zabytku, co było warunkiem utrzymania ważności transakcji (i obniżonej ceny zakupu). Na wszelki wypadek minister Zdrojewski powołał już zespół, który przygotowuje dla Jego Wysokości ofertę, prezentującą inne dolnośląskie zabytki, których w Polsce nikt nie jest w stanie przywrócić do dawnej świetności. „Fakt” oczekuje więc spotkania ministra z księciem Walii i dzieli się z czytelnikami marzeniem, jak to byłoby pięknie, gdyby następca brytyjskiego tronu przyjeżdżał do Polski na wypoczynek. W tym samym czasie wszystkie polskie gazety powróciły do tematu „końca emigracji” i zgodnie wieszczą kres „brytyjskiego raju” dla Polaków. A to kurs funta spadł, a to o pracę trudniej, bo kryzys, tak czy owak, coraz mniej rodaków na Wyspy przybywa. Dziwię się temu zdziwieniu polskich gazet, bo brzmi to tak, jakby w redakcjach myślano, że corocznie jakiś milion Polaków

uda się na emigrację. Wynikałoby z tego, że dziennikarze mieli nadzieję, że za jakieś 25-30 lat Polaków w Polsce nie będzie, a Polska będzie w Wielkiej Brytanii. A teraz wyraźny zawód, że rynek brytyjski się Polakami nasycił i spada liczba przyjeżdżających... Widać w tym wszystkim, że dziennikarze w Polsce mają jakieś ukryte marzenia, związane z pragnieniem eksportu narodu za granicę. Bo gdyby o tym nie marzyli, nie zdradzaliby nam raz po raz zgodnym chórem bolesnego rozczarowania. Marzenia te mogą być głęboko uzasadnione. Dziennikarz w Polsce musi się czuć nieswojo, zwłaszcza gdy jest żurnalistą od politycznych komentarzy. Właściwie na każdym kroku czuje swoją zbędność i drugorzędność, bo w naszym kraju funkcję pierwszoplanowych komentatorów politycznych wydarzeń pełnią politycy, których dzień upływa na przemieszczaniu się pomiędzy studiami telewizyjnymi i rozgłośniami radiowymi. Politycy, najwyraźniej nic poza tym nie mając do roboty, po prostu wygryźli dziennikarzy z ich komentatorskich stołków. Dziennikarzom pozostaje więc podtykanie mikrofonów i zagajanie wypowiedzi tuzów politycznej sceny, co musi rodzić rozżalenie. Dziennikarz wie, że polityk najchęt-

niej dostarczyłby mu gotowy komunikat do powielenia na antenie, a gdyby chodziło o polityka z obozu władzy, odmowa równałaby się z groźbą jakichś podsłuchów czy wplątania w Bóg wie jaką aferę. Nic więc dziwnego, że żurnaliści mieli nadzieję, iż w krótkim czasie naród się wyprowadzi na Wyspy i będzie wreszcie powód, by wydawcy przenieśli tam polskie gazety. Może notatka „Faktu” oznacza pewną modyfikację powszechnego dziennikarskiego marzenia? Skoro w redakcji tak się rozmarzono, snując perspektywę zakupu polskiego pałacu przez księcia Karola, może za tym rozmarzeniem stoi głęboko ukryta nadzieja, że jeśli książę Walii zacznie skupować rezydencje w Polsce, z czasem znajdzie się powód, by nasz kraj stał się, jak Walia, terytorium autonomicznym w ramach Zjednoczonego Królestwa? Perspektywa kusząca – w końcu dla tożsamości narodowo-językowej, dla poczucia historycznej odrębności zagrożenie żadne, a ile można by zyskać! Parlament w Warszawie, jako krajowy, miałby mniejsze kompetencje niż Izba Gmin, premier i rząd krajowy też byliby mniej ważni niż rząd Jej Królewskiej Mości, więc można by było już ignorować naciski krajowych polityków na redakcje i rozgłośnie.


12|

15-29 marca 2010 | nowy czas

czas pieniądz biznes media nieruchomości

VAT w roku 2010 Krzysztof Wach

Do zmiany stawki VAT z 15% na 17,5% pewnie większość z nas już się zdążyła przyzwyczaić. Jej obniżenie z 17,5% na 15% na okres 13 miesięcy (od 1 grudnia 2008 do 31 grudnia 2009) miało pomóc w pobudzeniu brytyjskiej gospodarki. Czy to pomogło?

Opinie na ten temat są podzielone. Teraz omówię jednak inne zmiany, które od 1 stycznia zostały wprowadzone we wszystkich krajach Unii Europejskiej. Mają one uprościć naliczanie podatku VAT. Do 31 grudnia 2009 roku w większości przypadków (The Basic Rule), kiedy podmiot gospodarczy znajdujący się w jednym państwie UE, np. Wielkiej Brytanii, dostarczał swoje usługi firmie mającej siedzibę w innym kraju UE, VAT naliczany był tam, gdzie znajdował się usługodawca, czyli w naszym przypadku była to Wielka Brytania. Oczywiście, od tego było kilka wyjątków. Jeśli zaś chodzi o sprzedaż towarów, VAT naliczany był w tym kraju, w którym znajdowała się siedziba firmy kupującej towar (odbywało się to poprzez tzw. reverse charge). Od 1 stycznia przepisy dotyczące sprzedaży usług między firmami znajdującymi się w różnych krajach UE zostały ujednolicone z tymi odnoszącymi się do sprzedaży towaru. Oznacza to, że VAT powienien być naliczany w kraju, w którym znajduje się siedziba firmy przyjmującej usługę. Korzystając z tego nowego przepisu, należy pamiętać, że dotyczy on tylko i wyłącznie usług przedsiębiorczych,

tzw. Business2Business (B2B). Na przykład firma mająca siedzibę w Wielkiej Brytanii sprzedająca swoją usługę innemu podmiotowi gospodarczemu znajdującemu się w Polsce, aby nie naliczać podatku VAT w Anglii, musi mieć jakieś potwierdzenie, że usługa ta została wykonana dla polskiego klienta. Potwierdzeniem takim jest np. numer VAT klienta. W przypadku gdy usługa brytyjskiej firmy jest wykonana dla prywatnego konsumenta w innym kraju UE, wtedy VAT należy naliczać w UK według standardowej stawki 17,5%. Inną zmianą wprowadzoną w całej Unii Europejskiej jest możliwość odzyskiwania VAT-u zapłaconego przez firmy w innych krajach UE. Dotychczas (do 31 grudnia 2009), aby przedsiębiorstwo mające swoją siedzibę w Wielkiej Brytanii mogło odzyskać VAT zapłacony w Polsce, musiało składać pismo o ten zwrot w polskim Urzędzie Skarbowym. Najczęściej robiło to za pośrednictwem różnych biur lub agencji bądź przez polskie biuro rachunkowe. Można też było odzyskać VAT, gdy firma była zarejestrowana w Polsce, ale z tym wiązały się koszty, a procedura trwała dość długo, gdyż odbywało się to drogą pocztową. Od 1 stycz-

nia w całej Unii został wprowadzony system online pozwalający na odzyskanie VAT-u zapłaconego w innym kraju przez internet. Miało to ujednolicić system VAT oraz ułatwić procedurę. Okazało się jednak, że każde z 27 państw wprowadziło swój własny system online, który nie był, niestety, kompatybilny z innymi, a odzyskanie nadpłaconego VAT-u z innego kraju jest wciąż długotrwałe. Zapewne jednak informatycy już nad tym pracują.

Warto też wspomnieć o zmianach w Wielkiej Brytanii. Otóż, od 1 kwietnia wszystkie firmy zobowiązane do płacenia podatku VAT będą składały deklaracje VAT online i w ten sam sposób dokonywały płatności tego podatku. Papierowe formularze przechodzą do historii. Wyjątkiem będą te firmy, których obrót roczny jest niższy niż 100 tys. funtów – będą składać deklaracje albo online, albo wysyłać je pocztą.

P ro g r a m d l a p r z e d s i ę b i o rc ó w 17 marca Channel 5 o godz. 20.00 rozpocznie edycję czterech odcinków The Business Inspector. Program sponsorowany jest przez HM Revenue & Customs. Optomen Television, producent programu, otrzymał od HMRC 370 tys. funtów na produkcję filmu. W porównaniu z rocznymi stratami 6 mld funtów, jakie urząd podatkowy ponosi z powodu błędów popełnianych w rozliczeniach podatkowych jest to niewielka suma, którą uzasadnia potrzeba zwiększenia świadomości zwłaszcza małych przedsiębiorców. Straty finansowe spowodowane źle prowadzoną księgowością ponosi nie tylko urząd podatkowy. W kwietniu 2009 roku HMRC wprowadził kary za ewidentne zaniedbania. Jest to niepotrzebne dodatkowe obciążenie dla małych firm, szczególnie w okresie recesji. Zdaniem HMRC takich kar można uniknąć, w czym ma pomóc program The Business Inspector. W czteroodcinkowym programie będą omawiane nie tylko sprawy podatkowe i systemy księgowania. Księgowość nie powinna ograniczać się do zadośćuczynieniu wymogom praw-

nym, jak często jest postrzegana. Dobra księgowość w firmie to warunek większej skuteczności, czyli większych zysków. Łatwiej wtedy podejmować decyzje i kontrolować przepływ gotówki. Innymi słowy, o księgowości należy pamiętać przez cały rok, a nie dopiero kilka dni przed rozliczeniem podatkowym, kiedy to w przysłowiowym pudełku po butach zanosimy nerwowo odszukane rachunki księgowemu. Gospodarzem programu będzie Hilary Devey – dyrektorka i założycielka firmy transportowej Pall-Ex Group. W ciągu kilku lat Hilary Devey, zaczynając bez żadnego zaplecza, osiągnęła poziom obrotów w wysokości 10 mln funtów rocznie. I zrewolucjonizowała system transportowy. Swoim doświadczeniem dzieliła się już w programie Channel 4 The Secret Millionaire. W The Business Inspector Hilary Devey nie będzie mówiła o swoim doświadczeniu, lecz wykorzysta je jako przykład, doradzając wybranym firmom, co powinny zmienić w systemie zarządzania i planowania. Hilary Devey, kobieta sukcesu

Adam Wojnicz

The Business Inspector Channel 5 17 marca godz. 20.00


|13

nowy czas | 15-29 marca 2010

czas to pieniądz Fot. Piotr Apolinarski

Minister roku 2009 Brytyjski miesięcznik „The Banker” wydawany przez „Financial Times” uznał ministra finansów RP Jacka Rostowskiego za najlepszego ministra w Europie. To już trzecie z kolei wyróżnienie dla tego ministra za granicą, ale nie w Polsce. Nad Wisłą oczywiście jest krytykowany – zarówno w Sejmie, jak i w mediach. Przypadek Jacka Rostowskiego potwierdza starą maksymę – „nie będziesz prorokiem we własnym kraju”.

Brian Caplen, redaktor naczelny „The Banker” (z lewej) i minister Jacek Rostowski

Wyróżnienie przyznane przez „The Banker” minister Rostowski odebrał osobiście w redakcji „Financial Times” w Londynie. W trakcie uroczystości redaktor naczelny „The Banker” Brian Caplen ujawnił, w jaki sposób redakcja dokonuje selekcji kandydatów do nagrody. W licznych porównaniach – jak podkreślił Brian Caplen

– redakcja „The Banker” zwracała uwagę nie tyle na najlepsze wyniki, ile na najbardziej stabilną ekonomię w warunkach głębokiego kryzysu finansowego na całym świecie. Wszystko wskazywało na to, że Polska będzie dzieliła losy innych krajów, inwestorzy wycofają swoje udziały. Dużym niebezpieczeństwem dla polskiej ekonomii był ponad

70-procentowy udział banków zagranicznych w polskim systemie. Tak się nie stało – powiedział Brian Caplen – co jego zdaniem było zasługą ministra Rostowskiego. W najtrudniejszym momencie przesilenia zachował zimną krew. Przekonał rząd, posłów i prezydenta do niepopularnych cięć budżetowych, kiedy w innych krajach, często w

celach prewencyjnych, dokonywano posunięć stymulujących ekonomię. Spektakularnym sukcesem ministra Rostowskiego było uzyskanie tzw. elastycznej linii kredytowej z MFW (swego rodzaju polisy ubezpieczeniowej), wówczas gdy widoczna już była spekulacja rynkowa wobec słabnącej złotówki. Do ataku na polską walutę nie doszło. Ten moment „twardej gry” w swoim wystąpieniu wspominał także minister Rostowski. Mówił o szczycie w Brukseli, kiedy premierzy Polski i Czech poprosili swoich parterów nie o pieniądze, a o przestrzeganie ustalonych reguł. Konsekwentna polityka finansowa polskiego rządu stworzyła gwarancje dla inwestorów. Kryzys udowodnił – podkreślał w trakcie spotkania minister Rostowski – że w polskiej ekonomii nie było ukrytych słabych stron. Najważniejszą sprawą – mówił – było utrzymanie poziomu wzrostu. Inne kraje miały wyższe wskaźniki przed kryzysem, co, jak się okazało, nie było żadną gwarancją. Polską receptą na czas międzynarodowego kryzysu było więc postawienie na stabilność, a nie rekordy. Rok 2009 udowodnił, że polska ekonomia nie potrzebowała sztucznego wzmocnienia, tym bardziej taka interwencja nie będzie konieczna w 2010 i 2011 roku, kiedy światowa ekonomia zacznie wychodzić z kryzysu. Dotychczasowa polityka finansowa polskiego rządu – podkreślał Brian Caplen – wzmacnia też wiarygodność terminarza wejścia Polski do strefy euro. Innego zdania jest opozycja w Polsce, a także liczni eksperci. Zarzucają rządowi – przede wszystkim Jackowi Rostowskiemu – brak konsekwencji (zmienia terminy) i pomyłki w prognozach ekonomicznych. Zachód widzi nas lepiej. Komu wierzyć?

Grzegorz Małkiewicz


14|

15-29 marca 2010 | nowy czas

ludzie i miejsca

Twórczy apetyt nadal wielki Tomasz stańko to polska kulturalna instytucja i nie wymaga przedstawiania melomanom zarówno polskim, jak i światowym bez względu na pokolenia. Brytyjska publiczność zna stańkę głównie z wielokrotnego uczestnictwa w London Jazz Festival, wielu nagrań dla znakomitej firmy fonograficznej eCm oraz z częstych transmisji jego nagrań w jazzowych programach BBC Radio 3 w sobotnie popołudnia.

Wojciech Sobczyński

S

tańko występuje najczęściej jako lider kwintetów lub kwartetów, proponując własne kompozycje, na kanwie których opiera się improwizacyjna współpraca zespołu. Jest to proces fundamentalnie nowoczesny i stale budujący nowe, współczesne brzmienie. Tak jest teraz, tak też było od samego początku jego kariery, którą obserwowałem z bliska jako jego kolega jeszcze za licealnych czasów w Krakowie. Muzyka jazzowa pojawiła się w polskich demoludowych czasach w schizofrenicznym politycznym klimacie. Władze warszawskie często lubiły pozować pod transparentem postępowości, jeśli to służyło propagandowym celom krytyki Zachodu. W ten sposób Polskie Radio zaczęło nadawanie audycji muzycznych afroamerykańskiej klasy upośledzonych – według oficjalnych wersji sankcjonowanych odgórnie z Moskwy. Natomiast my, młodzi ludzie tamtych czasów, widzieliśmy i słyszeliśmy w tych dźwiękach okno na świat spoza żelaznej kurtyny i afirmację naszej kontrkultury. Malutki strumień stał się nurtem wielkiej rzeki. I tak powstały festiwale muzyki jazzowej zarówno w Warszawie, Krakowie, jak i innych miastach uniwersyteckich. To właśnie studenci przyczyniali się do tych zmian. W Krakowie lat 60., gdzie mieszkał Tomek Stańko, wtedy student tamtejszej Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej, powstały kluby studentów prawie przy każdej uczelni, w domach akademickich czy piwnicach w okolicach Rynku. Tam spotykaliśmy się wszyscy przy piwie, wsłuchując się w dźwięki improwizacji Charlie Parkera, Dizzy Gillespiego czy Milesa Davisa. Zarówno tam, jak i w innych miejscach trwała gorączka zdobywania nagrań płytowych przywiezionych przez muzyków z zagranicznych podróży. Tomek zaczął wyjeżdżać dość często jako młody trębacz zaproszony do zespołów prowadzonych przez pionierów polskiego jazzu – Andrzeja Trzaskowskie-

go czy Krzysztofa Komedę. Po powrocie Tomka z zagranicy wpadałem do jego mieszkania przy ulicy Karmelickiej, gdzie z religijnym namaszczeniem słuchaliśmy nowości awangardowego jazzu, który nam obu najbardziej odpowiadał. Słuchaliśmy muzyki Johna Coltraina, Ericka Dolphiego, Ornette Colemana, Jackie MacLeana itp. Najczęściej nieotwarte jeszcze płyty zabierałem do domu, pomimo Tomka protestu, aby zrobić transkrypcje na taśmy magnetofonowe, zanim zostaną podrapane i stracą dziewiczy bezszmerowy dźwięk. Nagrania te stanowiły później bezcenną kolekcję, z którą wędrowałem do studenckich klubów, a szczególnie klubu „Pod Ręką” w piwnicach Krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, znanego ze swojej „podejrzanej” działalności, gdzie zarywaliśmy weekendowe noce. Stańko współpracował z wieloma muzykami i ciągle formował nowe zespoły, najczęściej wprowadzając w życie doświadczenia zdobyte w trakcie zagranicznych występów, a co za tym idzie, wspólnego muzykowania z artystami ze Skandynawii, a także ich gości ze Stanów Zjednoczonych. Jazz Jamboree w Warszawie i klub „Montmart” w Kopenhadze stały się takim punktem wymiany i współpracy, której kulminacją był udział Stańki jako solisty w nagraniach płytowych zespołów

skandynawskich, często wraz z instrumentalistami amerykańskimi. Stale rozwijający profil artystyczny Stańki doprowadza wreszcie do współpracy z firmą ECM, która pojawiła się na rynku europejskim w 1969 roku jako alternatywa takich firm, jak Atlantic Records, Blue Note czy Impulse. Promowanie europejskiej specyfiki jazzowej było od początku w centrum działania ECM. Tomek Stańko ma w katalogu tej wytwórni (www.ecm.com) wiele pozycji jako lider i muzyk gościnnie występujący z innymi zespołami. W program obecnej edycji KINOTEKI, tak świetnie zorganizowanej przez Instytut Kultury Polskiej, włączono występ Stańki z muzyką filmową Krzysztofa Komedy. Stańko zaprezentuje program muzyczno-wizualny wychodzący poza konwencjonalne ramy koncertu, czym potwierdza, że nadal jest artystą poszukującym, którego twórczy apetyt nadal pozostaje tak wielki, jak za czasów naszej wspólnej młodości.

To masz sTań ko Qu in TeT wy st ą pi w Barbicanie (sobota, 27 marca, godz. 20.00) w skła dzie: To masz stań ko – trąb ka, adam Pie roń czyk – sak so fo ny, Do mi nik Wa nia – for te pian, ola vi Lo uhi vu ori – instr ument y perkusyjne.

Go, Dominika, go! Dominika Zachman występowała na scenie Jazz Cafe POSK już kilkakrotnie. Brała też udział w ARTeriach „Nowego Czasu”. Tym razem zaśpiewała z własnym, znakomitym zespołem w specjalnie przygotowanym na tę okazję repertuarze. W Londynie dobrych muzyków jest pod dostatkiem, ale znalezienie takich, z którymi można regularnie odbywać próby i przygotowywać koncerty, to już jest wyzwanie. Koncert w Jazz Cafe POSK, 13 marca, otwarły dwa instrumentalne utwory – popis utalentowanego saksofonisty Oli Arlotto, który niezwykle oszczędnymi środkami wykreował kameralny, wyrafinowany nastrój, operując świetnie barwą i stonowaną ekspresją. Ton jego saksofonu ma niepowtarzalny charakter. Wspólnie z pianistą Joe Bickerstaffem stworzyli pełen charakteru muzyczny klimat, lat… może 30.? Po czym na scenie pojawił się Sławek Żak grający na gitarze klasycznej i Dominika Zachman. Drobna, o delikatnej fizjonomii, weszła na scenę nieśmiało, niemalże niepostrzeżenie. Moje wątpliwości dotyczące tego, jak „przejmie scenę” po znakomitych muzykach rozwiały się, gdy tylko zaczęła śpiewać – natychmiast ściągnęła na siebie całą uwagę publiczności. Tych, którzy jeszcze nie mieli okazji usłyszeć jak śpiewa, spieszę poinformować, że głos ma nietuzinkowy, posunę się nawet do określenia: niezwykły, o rzadko spotykanej barwie. Pełen mocy i głębi liczonej nie tylko miarą oktaw, ale i siłą jej duchowej ekspresji. Kontrast pomiędzy mocnym, posiadającym jakąś drapieżną chropowatość głosem a drobną fizjonomią urodziwej kobiety może być (i myślę, że jest) dodatkowym atutem scenicznym tej wokalistki. Dominika Zachman zaśpiewała utwory w większości osadzone w tradycji bluesa i wyraźnie poczułem, że w takim genre czuje się znakomicie. Jej wersja Love Me Like a Man została wykonana brawurowo i zasłużenie porwała publiczność. God Bless the Child z repertuaru Billie Holiday czy Throw it Away Abbey Lincoln pokazały, że ma sceniczną charyzmę, głębokie zrozumienie śpiewanych słów, przez co tworzy oryginalne interpretacje znanych standardów. Nie boi się ujawnić swojej duszy i porywającej pasji. Mimo że w Jazz Cafe zaprezentowała ciekawy program, w pewnym momencie odniosłem wrażenie, że wokalistkę stać na jeszcze więcej, że eksplorując mocną barwę swojego głosu pozostawia pewien niedosyt w tonach bardziej lirycznych, zaśpiewanych delikatniej, niedopowiedzianych... I właśnie wtedy artystka wykonała zarezerwowane na koniec dwa utwory w języku polskim. Zaśpiewane przepięknie Kto cię wysłał, by mnie budzić powaliło mnie kompletnie – dostałem swoją oczekiwaną dawkę liryzmu w tym bezbłędnie wykonanym utworze. Nieprzeciętny głos, ciekawe operowanie jego barwą, muzykalność, pasja, uroda... Go, Dominika, go! Tomasz Furmanek


|13

nowy czas | 15-29 marca 2010

arteria

Nie s t rze lać d o fo t o g r a f a Street Photography, czyli fotografia uliczna jest gatunkiem zagrożonym. Fotograf rejestrujący życie na gorąco staje się coraz częściej osobą podjerzaną o – w zależności od wyobraźni stróża porządku – terroryzm, pedofilię, etc. Robienie zdjęć w miejscach publicznych nie jest wprawdzie zabronione przez prawo, ale w sprzyjających warunkach, a takie niestety władze sobie stworzyły, zawsze jakiś przepis można znaleźć. Czy nasze czasy zapisze tylko wszechobecna kamera policyjna? Damian Chrobak nie wyobraża sobie robienia zdjęć w innych warunkach. To właśnie ulica, w dodatku londyńska (bajeczne miejsce dla fotografa – jak mówi) jest najbardziej inspirująca. Ulica składa się z chwil, scen, które przemijają, nakładają się na siebie. Tłum nieznanych sobie ludzi, nagromadzenie ukrytych emocji, nieznane cele anonimowych uczestników tego niezwykłego spektaklu. Aparat potrafi zarejestrować coś, czego już za chwilę nie będzie. Damian Chrobak nie skończył pierwszego roku studiów fotograficznych na prywatnej uczelni w Warszawie. Może to i dobrze, bo nie chciał i nie chce zostać fotografem profesjonalnym. – Boję się, że kiedy fotografia stanie się moim źródłem utrzymania, zamieni się w rzemiosło – mówi. W jego przypadku robienie zdjęć w wolnych chwilach (z aparatem się nie rozstaje) nie jest jednak amatorstwem. W Warszawie pierwsze kroki stawiał pod okiem uznanych mistrzów: Tomasza Sikory i Andrzeja Zygmuntowicza. Cały czas Tych, którzy nie mieli okazji wysłuchania koncertu Dominiki Zachman w Jazz Cafe POSK (recenzja na stronie obok) zapraszamy na jej występ z Leszkiem Alexandrem, który towarzyszyć będzie wystawie Damiana Chrobaka. Leszek od gitary elektrycznej uzależnił się już jako dziecko. Zafascynowanie muzyką rosło jednak wprost proporcjonalnie do frustracji jego rodziców, polskich emigrantów, którzy marzyli o tym, by ich syn zdobył solidny zawód: lekarz, prawnik, architekt. Leszek spolegliwie poddał się presji rodziców, ale architekturę skończył w wieku 41 lat. W ukończeniu studiów przeszkadzała mu… – czy trudno zgadnąć co? Ale mimo wielkiej miłości do muzyki był też cenionym przez swoich klientów architektem, choć praca przy biurku była dla niego torturą. Teraz, w czasie recesji i w wieku 61 może bez ograniczeń oddawać się największej pasji swojego życia. W rozwoju muzycznym przeszedł przez soul, gospel, heavy rock, ale jego prawdziwą fascynacją jest blues. Leszek blues ma we krwi, płynie on też w żyłach Dominiki. Z pewnością w klubie przy moście Tower Bridge, gdzie najpiękniejsze oblicze Londynu zagląda przez okno, wyczarują pulsującą znakomitymi dźwiękami ARTerię. Zapraszamy!!!

wzbogaca swoją wiedzę i wrażliwość oglądając zdjęcia mistrzów ubiegłego stulecia, takich jak na przykład Robert Doisneau czy Henri Cartier-Bresson. W Londynie skończył kurs Black & White Photography na University of Art. – Bliska jest mi atmosfera fotografii z lat 50., 60., 70. minionego wieku. Do niej nawiązuję. Lubię fotografować „po staremu”, analogiem, nie cyfrówką. Patrzenie w ekranik i szybka decyzja: to dobre, to do wywalenia – to nie dla mnie. Wolę nie wiedzieć, czekać na moment wywołania zdjęć… I jak jedno z 36 jest trafione, to jest ok. Kiedy na nie patrzę, widzę, że wyłapuję takie sytuacje, które są osobne w tym szybkim pędzie Londynu. Damian jest człowiekiem niezwykle skromnym. Sam niechętnie mówi o swoich sukcesach. Od roku jest członkiem Związku Polskich Artystów Fotografików. Na SGH w Warszawie miał warsztaty ze studentami. W Starej Galerii ZPAF-u będzie miał niebawem dużą wystawę autorską. Wcześniej jego prace zobaczyć będzie można podczas kolejnej ARTerii.

gdzie: La Vista Club, przy wjeździe na Tower Bridge 224A Tower Bridge Road SE1 2UP kiedy: Piątek 26 marca, od godz. 20.00 do późna wstęp: £5


16|

15-29 marca 2010 | nowy czas

takie czasy

Chcecie walczyć z paleniem – zdelegalizujcie tytoń! Michał Opolski

U

grzązłem ostatnio w ustawodawstwie. Tym razem przyjrzałem się ustawie antynikotynowej. Po sejmowym głosowaniu odetchnąłem z ulgą, gdyż przyjęty zapis różni się od tego, który jeszcze niedawno forsowali nasi „reformatorzy” z sejmowej komisji zdrowia. Wygląda na to, że w kwestii walki z dymem nikotynowym wciąż pozostajemy w europejskim zaścianku, co w tym wypadku powinno tylko cieszyć. I choć procedura legislacyjna nie kończy się na Sejmie, mam nadzieję, że w zasadniczych kwestiach nic się już nie zmieni. Samym pomysłem, by roztoczyć opiekuńcze skrzydła państwa nad niepalącymi nie jestem jakoś szczególnie zaskoczony, mało tego, nawet jako zdeklarowany palacz z pełnym szacunkiem odnoszę się do takich rozwiązań. Nie mogę tylko zrzumieć naszych „zdrowotnych reformatorów”, którzy w swej wybiórczej wrażliwości i trosce jeszcze niedawno mieli czelność zaproponować, by niestandardowa chemioterapia (ratująca życie!), dostępna była tylko dla pacjentów do osiemnastego roku życia.

zakaz palenia po polsku Zakaz palenia w miejscach publicznych obowiązuje już w kilku krajach Unii Europejskiej, toteż jedynie kwestią czasu było, kiedy trafi on również do nas. Znając rodzime umiłowanie dla zachodnioeuropejskiej myśli „prospołecznej” od początku wieszczyłem, że ustawa antynikotynowa zostanie przyjęta przez Sejm w identycznie absurdalnej formie, w jakiej funkcjonuje na Zachodzie. Myliłem się. Przyjęta przez Sejm poprawka brzmi tak: „Właściciele lokali gastronomicznych o powierzchni do 100 m kw. będą mogli zdecydować, czy lokale te będą w całości przeznaczone wyłącznie dla osób palących, czy niepalących. W większych lokalach właściciel będzie mógł wydzielić sale dla palaczy”. Znam i rozumiem argumenty przeciwników nikotynowego dymu. Nie zamierzam ich podważać. Martwi mnie coś innego. Otóż, powołując się na szczytne hasło, że „wolność jednych nie może ograniczać wolności drugich”, „prozdrowotni politycy” chyba zapominają, że maksyma ta działa w obie strony. Czym jest bowiem całkowity zakaz palenia w barach, restauracjach i dyskotekach, obowiązujący chociażby na Wyspach Brytyjskich? Niczym innym jak tylko zepchnięciem palaczy do podziemia. Czy to jest wolność i równość społeczna, z której słyną postępowi Europejczycy?

wolność wyboru Absolutny zakaz palenia w barach, dyskotekach i restauracjach, proponowany również w projekcie polskiej ustawy, został w czasie głosowania odrzucony. Znaleźli się jednak i tacy, którzy w podobnych restrykcjach widzeli sens i logikę, mimo że sankcjonują one prawo w ten sposób, by nie uwzględnić w nim obu stron. A to – powtórzę – z równością nie ma nic wspólnego. Życzyłbym sobie, podobnie jak miliony palących, by prócz barów przeznaczonych dla niepalących były również i takie, w których ci pierwsi będą mogli oddać się nałogowi, bo mimo zdrowotnych konsekwencji dalej lubią palić i mają do tego prawo w myśl wspomnianej zasady, że „wolność jednych nie może ograniczać wolności drugich” – a jeśli już, to co najwyżej tylko wtedy, gdy palacze łamaliby prawo. Jak dotąd sprzedaż tytoniu na terenie krajów, które wprowadziły podobne restrykcje, nie została zakazana, a więc jest zgodna z prawem! W tej sytuacji doszukiwanie się jakiejkolwiek logiki w zakazie prowadzenia barów, dyskotek i restauracji przeznaczonych dla osób palących przeczy zdrowemu rozsądkowi. Ten kuriozalny zakaz obowiązuje w dwunastu krajach Europy, w których pali się przed knajpą na ulicy lub wychylając się przez specjalnie wywiercone w ścianach dziury, wydmuchując dym na zewnątrz, z czym można się spotkać sw Szwajcarii..

Gdy jednak weźmiemy pod uwagę, chociażby Holandię, w której podobna ustawa zakazuje palenia nikotyny nawet w barach, gdzie palenie konopi indyjskich jest legalne, to chyba nie powinniśmy się niczemu dziwić. Tymczasem za lekceważenie zakazu właścicielowi baru grożą restrykcje w postaci grzywny nawet do kilku tysięcy euro, aż po zamknięcie lokalu. Od kiedy więc klub, który otwieram – dajmy na to – w centrum Northampton, jest miejscem publicznym? Skoro klub jest mój i płacę uczciwie podatki, to chyba naturalne, że mogę organizować jego pracę tak, jak tylko mi się zamarzy, biorąc pod uwagę prawo kraju, na którego obszarze ten bar funkcjonuje. A skoro sprzedaż tytoniu – jak dotąd – nie jest w Anglii przestępstwem ściganym przez prawo, to jako właściciel tylko ja powinienem decydować, czy chcę gościć u siebie palących klientów, czy nie. I na tym sprawa byłaby skończona, gdyby nie fakt, że przyszło nam żyć w czasach postępującego zniewolenia. Podczas jednej z wielu publicznych debat nad antynikotynowym projektem, jakie toczyły się w Polsce, jeden z „prozdrowotnych” polityków, indagowany przez przeciwniczkę zakazu palenia w barach, wycedził wreszcie, że istotą tego zakazu ma być równość wszystkich obywateli, jeśli chodzi o kwestię szans znalezienia zatrudnienia. Pozwalając działać na rynku barom, dyskotekom i restauracjom dla palą-

cych, skazujemy niepalący personel na obcowanie z trucizną, a tak przecież nie można – kontynuował wywód „reformator”. Oczywiście – zupełnie się z tym zgadzam! Dlatego niepalącym kandydatom proponowałbym poszukać pracy w knajpie po drugiej stronie ulicy, w której nikt z klienteli nie konsumuje tytoniu. Proste, ale nie dla europejskich „reformatorów”, którzy podobny zakaz wprowadzili już jakiś czas temu, grzmiąc przy tym, że pozostawienie barów dla palących to jawna dyskryminacja niepalącego pracownika, któremu zamyka się szansę na podjęcie pracy tam, gdzie zechce. Dlaczego więc w lokalach ze striptizem nie zatrudnia się nieatrakcyjnych kobiet? Dlaczego kosmetyków w eleganckiej drogerii nie psprzedaje brzuchaty i pryszczaty mężczyzna? Toż to jawna dyskryminacja – nikomu jednak ona nie wadzi.

legislacyjny absurd Rozumiem społeczne larum wymierzone przeciwko palaczom, konsumującym wyroby tytoniowe w biurach, w środkach komunikacji publicznej, na przystankach oraz we wszelkich innych miejscach, gdzie nie sposób byłoby oddzielić zwolenników i przeciwników nikotyny – takie działania są dla mnie oczywiste. Podobnie jak to, że kulturalny palacz nie zapala papierosa w towarzystwie osób, które mogą sobie tego nie życzyć. Zastanawia mnie tylko, jakich absurdów będziemy jeszcze świadkami lub jakie interpretacje umożliwią nam źle napisane ustawy. Zatrzymajmy się jeszcze przy naszej ustawie, bo choć pomija ona zakaz palenia w barach, restauracjach i dyskotekach, to jednocześnie daje ona możliwość kuriozalnej interpretacji jednego z zapisów – tym razem o zakazie palenia w miejscach publicznych przeznaczonych do wypoczynku i zabawy dzieci. Tak więc już widzę park (bo przecież bawią się tam dzieci), w którym usiądę na ławeczce i zapalę papierosa na świeżym powietrzu. Choćbym nawet przysiadł się do osoby, której to nie przeszkadza, to nie ulega wątpliwości,

że paląc na „świeżym” powietrzu, łamię prawo. Zaniecham więc procederu, choć nie mam pewności, czy w obecnych czasach to coś zmieni, gdyż dawka spalin, które połykają dzieci w drodze do żłobków, przedszkoli i szkół prawdopodobnie znacznie bardziej im zagraża aniżeli dym wypalonego w parku papierosa.

zdelegalizować tytoń Pamiętam historyjkę, jaką opowiedziała mi moja znajoma, która próbowała rzucić palenie, korzystając z pomocy programu brytyjskiego NHS. Świetnie obrazuje wybiórczość w postrzeganiu i zwalczaniu zagrożeń dla naszego zdrowia. Mniejsza o sam antynikotynowy program NHS, który ogranicza się tylko do wypisywania kolejnych recept na plastry lub gumy do żucia zawierające mniejsze lub większe ilości nikotyny. Zabawne w tej historii jest to, że dziewczyna, choć nie paliła już od kilku tygodni, podczas kolejnej wizyty w przychodni, gdy z nieskrywaną dumą abstynentki dmuchała w miernik dwutlenku węgla, dowiedziała się, że poziom toksyn w wydychanym przez nią powietrzu wciąż jest tak samo wysoki jak na początku programu. Jak to możliwe? Pielęgniarka wytłumaczyła jej, że problem leży w zanieczyszczeniu środowiska, w którym przyszło nam żyć. Idąc na umówione spotkanie moja znajoma pokonała pięciominutowy dystans (dosłownie pięciominutowy) wzdłuż ruchliwej, zasmrodzonej spalinami ulicy – ot, i cała tajemnica! Reasumując – Szanowne Komisyje! Chcecie naprawdę walczyć z paleniem? Zdelegalizujcie tytoń – przynajmniej będzie w takim zakazie jakaś logika. Chronieni będę wszyscy, a nie tylko niepalący, zgodnie z zasadą równości i sprawiedliwości społecznej. Jeśli nie chcecie tego zrobić, bo ucierpią na tym państwowe budżety, to bardzo proszę – przestańcie perorować o ochronie zdrowia, gdyż trąci to głęboką hipokryzją.


|17

nowy czas | 15-29 marca 2010

wędrówki po londynie

Dla lepszej i gorszej kategorii Rafał Zabłocki

K

iedy jedziemy metrem ze stacji Knightsbridge do Kensington, możemy zaobserwować, że tunel w pewnym momencie skręca. Dzieje się tak, ponieważ w trakcie budowy Piccadilly Line pod Hyde Parkiem natrafiono na masowy grób wypełniony szkieletami tak ciasno, że nie dało się przez tę masę przebić. Londyn zbudowany jest na grobach. Przez ponad dwa tysiące lat miasto rozmaicie radziło sobie ze zmarłymi. W średniowieczu chowani byli na przykościelnych cmentarzach, jednak w trakcie epidemii, gdy żywi nie nadążali z grzebaniem umarłych, ciałami masowo wypełniano nieoznakowane groby. Z kolei w XIX wieku cmentarze działały jak prywatne przedsiębiorstwa kierujące się rachunkiem ekonomicznym. Przykładem tego był otwarty w 1854 roku Brookwood Cemetery w Woking pod Londynem. Zajmował on powierzchnię 2 tys. akrów, co sprawiało, że był w owym czasie największym cmentarzem na świecie. Wyliczono, że przy ówczesnym zaludnieniu i umieralności, zakładając, że groby będą otwierane co 10 lat, by dodać nowe ciała, cmentarz zaspokoi potrzeby Londynu na zawsze. Bramy Brookwood były otwarte dla wyznawców wielu religii. Oprócz anglikanów i protestantów przyjmowano także muzułmanów i sikhów, co na owe czasy było ewenementem. Miało to oczywiście podłoże ekonomiczne. Będąca właścicielem cmentarza firma London Necropolis

Company była nastawiona na masowego klienta. Podstawowe założenie projektu było proste, lecz pomysłowe. Cmentarz miał być położony na rozległych zielonych terenach w hrabstwie Surrey. Rejon ten obfitował w tanie grunty, dzięki czemu nekropolia mogła się dowolnie rozrastać, a koszty pochówku nie wykluczały uboższych londyńczyków. Problem transportu zmarłych w tak odległe rejony rozwiązano przez otwarcie linii kolejowej przeznaczonej specjalnie do przewozu zwłok. Pociąg zatrzymywał się na dwóch stacjach na terenie cmentarza (Brookwood South i North), a następnie jechał do stacji London Necropolis położonej w okolicach Waterloo. Połączenie było obsługiwane przez London South West Railway, której urzędnicy wyliczyli, że z dodatkowej linii firma może spodziewać się co najmniej 40 tys. funtów dodatkowych przychodów, przy założeniu, że roczny obrót to 10 tys. zmarłych oraz żałobnicy i goście, przewożeni trzy razy dziennie przez siedem dni w tygodniu. Motyw zysku przyświecał też z pewnością firmie London Cemetery Company, która w 1839 roku otworzyła słynny cmentarz w Highgate. Stawiali oni jednak na bardziej elitarnego klienta. Najtańszy grób na cmentarzu Highgate kosztował 2 funty i 10 szylingów. Krawiec zarabiał w owym czasie jednego pensa na godzinę. Za tak wygórowaną cenę oferowano jednak miejsce pochówku na najpiękniejszym cmentarzu w Londynie. Percy Shelley napisał, że można zakochać się w śmierci, wiedząc, że będzie się pogrzebanym w tak pięknym miejscu. Cmentarz, zwany wiktoriańską Walhallą, położony jest na wzgórzu, z którego rozciąga się widok na cały Londyn. Poprzecinany jest licznymi żwirowymi ścieżkami, kluczącymi

Ozdobiona kwiatami, brama cmentarza Cross Bones; obok: Brookwood Cemetery, kiedyś największy cmentarz na świecie, jego bramy były otwarte dla wyznawców wielu religii. W lewym dolnym rogu najpiękniejszy cmentarz w Londynie – Highgate Cemetery. Zdjęcia:

Rafał Zabłocki

wśród zarośli i porośniętych bluszczem gotyckich nagrobków. Zaprojektowano je tak, by można było przemieszczać się między tarasami wzgórza bez pomocy schodów. Wzdłuż głównej alei znajdują się grobowce wydrążone w zboczu pagórka. Liczne egipskie motywy obecne w architekturze cmentarza były rezultatem XIX-wiecznej mody na wszystko, co pochodziło z kraju piramid. Obie kultury – wiktoriańska i starożytnego Egiptu – w równym stopniu zafascynowane były śmiercią. Aleja Egipska prowadzi do wydrążonego w ziemi ronda, nad którym góruje olbrzymi stary cedr libański. Po zewnętrznej i wewnętrznej stronie ronda znajdują się wejścia do mauzoleów. Całe to miejsce, nadgryzione zębem czasu i zarośnięte, wygląda jak z filmu o przygodach Indiany Jonesa. W Highgate od początku chowano sławnych i bogatych. Z cmentarzem wiąże się wiele opowieści i legend. Spoczywa tu Julius Beer, który zarobił fortunę na giełdzie i został właścicielem gazety „Observer”,

jednak jako Żyd i nowobogacki nigdy do końca nie został zaakceptowany przez wiktoriańskie elity. Przed śmiercią rozkazał zbudować sobie największe mauzoleum w najwyższym punkcie cmentarza. Do dzisiaj góruje ono nad Highgate. Nieszczęsną Lizzie Sidal musiano ekshumować dwa lata po pogrzebie, bo jej mąż pochował ją z jedynym egzemplarzem tomiku wierszy, który następnie zapragnął odzyskać. We wschodniej części cmentarza pochowany jest Karol Marks. W 1970 roku nieznani sprawcy próbowali wysadzić w powietrze jego popiersie. Absolutnym przeciwieństwem elitarnego cmentarza na Highgate jest cmentarzysko Cross Bones w Southwark. W zasadzie Cross Bones nie istnieje, jest to cmentarz widmo. Pomiędzy Redcross Way a Borough High Street natrafiamy na betonowy plac otoczony drewnianym płotem. Jedyną wskazówką co do przeszłości tego miejsca jest brama wjazdowa. Ozdobiona jest ona kwiatami, zniczami i kolorowymi wstążkami umieszczonymi tu przez stowarzyszenie „Przyjaciele Cmentarza Cross Bones”. Z plakietki dowiadujemy się, że od późnego średniowiecza do XIX wieku Cross Bones było miejscem pochówku prostytutek i żebraków. Ocenia się, iż pogrzebano tam 15 tys. ludzi. Chowani byli masowo, w niepoświęconej ziemi i nieoznakowanych

grobach. Prostytutki zwane były w owym czasie „gęsiami z Winchester”, musiały bowiem kupować licencję na wykonywanie zawodu od biskupa Winchesteru. W wyniku zawirowań historycznych obszar miasta nad Tamizą pokrywający się z dzisiejszym Bankside wyjęty był zarówno spod administracji burmistrza City, jak i szeryfa hrabstwa Surrey. Przez ponad 500 lat owa enklawa podlegała władzy biskupa Winchesteru, który otwarcie zezwalał na istnienie domów publicznych, ściągając z nich opłaty. Prostytutki były dla biskupa dobrym źródłem dochodu, po śmierci nie przysługiwał im jednak kościelny pochówek, więc grzebano je w niepoświęconej ziemi. Dzisiaj przyjaciele cmentarza zabiegają, by na miejscu pustego placu urządzić ogród z tablicą upamiętniającą odrzuconych przez społeczeństwo. Podobno śmierć zrównuje wszystkich, lecz mieszkańcy Londynu, nierówni za życia, także po śmierci traktowani byli niejednakowo. Miejsce pochówku jednych zdobiły marmurowe pomniki, inni kończyli w masowych nieoznakowanych grobach. Choć dziś może się to wydawać absurdalne, to odjeżdżający ze stacji London Necropolis pociąg, którym przewożono zmarłych do Brookwood także był podzielony na klasy – dla zwłok lepszej i gorszej kategorii.


18|

15-19 marca 2010 | nowy czas

agenda

A wild goose chase for a book and

Sophia Butler

A

s Mother’s Day draws near, I wonder how I can best celebrate my Mama on this special occasion. Although I am categorically against commercialised ‘Hallmark holidays’ which have ceased to mean anything besides overpriced cards and flowers, this is a chance for me to honour the woman who inspired and guided me into womanhood. What a gift is a Mother! As a child, she was a mystery of glittering gems, heady perfume and a swish of dresses; undoubtedly the most glamorous and sensual woman I had ever seen. She also had the added accolade of knowing absolutely everything! I turned 25 this year and the quarter of a century mark demands special recognition in my life as a woman. It feels as though I recently passed through my own right of passage; the girl must eventually become a woman, through decisions and life

jacek ozaist

WYSPA [21] Obiecałem sobie, że nigdy więcej nie będę pracował dla Hindusów, lecz nie dotrzymałem słowa. Tylko oni wtedy do mnie dzwonili. Skończyłem robotę po dwóch tygodniach i zaraz wziąłem następną u Roni, hinduskiej aktorki, u której na ścianie wisiały same zdjęcia znanych aktorów i reżyserów. Jedno z nich przedstawiało plan zdjęciowy Indiany Jonesa i Stevena Spielberga instruującego hinduskiego chłopca, jak ma grać młodego maharadżę. Roni z dumą oświadczyła, że to jej siostrzeniec. Zapachniało wielkim światem, „holiłódem” i palmami na bulwarach nad oceanem. Rzeczywistość jednak okazała się brutalna i daleka od filmowych gładkości. Roni była tak skąpa, że odliczała mi minuty pracy, próbując zapłacić na przykład za 2 godziny i 47 minut albo wymyślała nowe zadania, bylebym nie wyszedł przed czasem. Poza tym wypuściła mnie na niezłą minę. Najpierw pomalowałem jej kuchnię i położyłem nowy silikon w łazience, potem zażyczyła sobie, abym przyciął drzewo sąsiada, które agresywnie rozrosło się na jej stro-

circumstances, we reach a point of awareness and a way of seeing that we cannot unknown or unlearn. However, no-one said it was easy. Hamish, my very own equivalent of a tribal elder, asks with a sarcastic grin: “Will you be baking one of your specialities?!”. Mother’s Day in our family has a twist; “Mama is grateful to my father and I on this day; without him, she wouldn’t have become a mother, at which point he usually puffs out his chest proudly, and without me, she couldn’t practise the art”; ‘she always says: “Give me another 100 years and I may become perfect at it”’. I was always aware that Mama’s unconditional love has two conditions: her love may be stretched high and deep, but it must not be abused. The second condition is respect: though my mother is my closest female guide in life, she cannot be treated on the same level as a friend. “It’s a book I’m after Hamish, ‘Women Who Run With the Wolves’; Mama taught me to live in the way the book prescribes”. She inspired me to stand up and fight for my truth if necessary, to listen to and build a relationship with the wild heart within my soul, instead of trying to smother it. The wild women always know ‘instinctively when things must die and things must live’; ‘they know how to walk away, they know how to stay’. I believe that a strong mother is vital in life, to teach this inner guidance system which must be passed down the female line. If you are a woman feeling “fatigued, stressed, frail, depressed, confused, gagged, muzzled, weak, without inspiration, without animation or soulfulness, without meaning, shame-bearing, chronically fuming, volatile, stuck, uncreative”, then you need to wake the wild within! A healthy woman is “much like a wolf: robust, chock-full, strong life force, life-giving,

territorially aware, inventive, loyal, roving”. Hamish scratches his head and begins a ‘sermon’; “The value of a gift cannot be measured by its price. The best gifts take the form of attitudes, gestures, sentiments and love. Japan’s greatest tea master, Sen no Rikyu established a tradition in which a host invites a friend to his home for a tea ceremony. The room is decorated with blossom and an inscription chosen to celebrate their friendship. The tenderness lies in the refinement of the choice and with it, the largeness of the gift it represents”. I smile to myself, it is obvious the old devil does more with books than screwing up the pages and loading them onto the fire or pinning them up in my damp hallway! I realise from his recent ‘lectures’ that he is something of an intellectual. “Do you think you could find this book amongst a quarter of a million of them?!”, Hamish snapped me out of my thoughts, “I’d be willing to give it a try” I reply. “Good then, head for Wigtown”. I am a woman on a quest once again. Armed with my trusty sat nav and Hamish’s approval, I jump into my red rocket. As I hit Scotland’s Book town, I am amazed that this sleepy, backward little town, tucked away in a corner of Galloway was transformed in 1998 into a notorious destination for eccentrics and bibliophiles! I am presented with the largest second-hand bookshop in Scotland and the far from second-hand-charm of its proud proprietor Shaun Bythell. As I walk around the cavern containing 100,000 books, I think to myself that for some of us, nothing more in life would be needed than a bed and an endless supply of tea amongst the shelves. Like Anne Fadiman, I find that my expectations of new and secondhand book shops are very different. From the

new I expect: ‘cleanliness, computer monitors and rigorous alphabetization’ and from a second-hand book shop the preference is for ‘indifferent house-keeping, sleeping cats’ and ‘organizational chaos’. George Orwell documented his experience of working as a clerk in a second-hand book shop in his 1936 essay titled “Bookshop Memories”, in which he finds the reality of long hours in a freezing shop, shelves full of dead flies, dealing with lunatic customers was enough for the books to loose their allure; “I really did love books… the sight and smell and feel of them… as soon as I went to work in the bookshop I stopped buying books. Seen in the mass… books were boring, even slightly sickening”. Thankfully, Shaun seems not to have been afflicted by disenchantment and ‘The Bookshop’ thrives on the energy and enthusiasm we seem to have for old books and the collective knowledge of human experience they represent. Shaun explains the beauty of his work lies in each day being a surprise: “You never know what you’re going to get, one morning a £30,000 book might be walked into the shop”, in the meantime, it is obviously an enjoyable wait. Book addicts, bird watchers and whisky lovers all flock to Wigtown on the quest for their respective interests – what a combination! For some birds there is only one possible destination – Wigtown Bay, which is how it is for wild geese, wildfowl and ospreys and down the road, Bladnoch distillery produce a whisky for every pallet. “What’s all this fuss about books and reading?”, the 1500 strong local inhabitants are entitled to ask – “does it automatically make us wiser and better?” Or the ubiquitous question: “What makes a good book good?!” Without going into a lengthy answer, it is

nę. Wziąłem drabinę, zestaw obcinaków i ruszyłem do boju. Roni stała pode mną i błagała, by wyciąć jak najwięcej od strony sąsiada. W pewnej chwili coś poleciało w moją stronę. Była to butelka po tanim winie. Uchyliłem się i szybko zeskoczyłem z drabiny. W tej samej chwili do płotu dopadł czerwony na gębie facet z dwudniowym zarostem i obłędem w oczach. Wrzeszczał, że dzwoni po policję albo nie, sam mnie zabije. – Wyluzuj, stary – mruknąłem. – Ja tu tylko pracuję. Popatrzył na mnie wzrokiem zamachowca-terrorysty i wziął się za Roni. Obiecał za każdą gałąź obciąć jej jeden palec, a jeśli braknie to także palce jej dzieci. Później sprawa zrobiła się polityczna, bo był Pakistańczykiem, ona zaś Hiduską. Pojawił się Kaszmir i reszta zaszłości. Wycofałem się cichaczem. Wróciłem za dwa dni po pieniądze, ale pracować już u niej nie chciałem. Ostatni koszmar przeżyłem u dwóch młodych Angielek. Właśnie kupiły sobie dom z tak zapuszczonym ogrodem, że karczowanie południowoamerykańskiej dżungli byłoby przy tym spacerkiem po St James’s Park. Chaszcze, pnącza, wszędobylski bluszcz, wszystko splątane w jeden organizm. Walczyłem z tym przez cały dzień, pogryzły mnie jakieś małe muszki, których ukąszenia swędziały przez kilka dni, a do tego zarobiłem grubo poniżej średniej. Dziś to już nieistotne. Mam kilka niedużych, ładnie utrzymanych ogródków u miłych starszych pań i to mi wystarcza. Regularnie co ty-

dzień odwiedzam każdą, trochę pracuję, trochę popijam kawę i podjadam bisquity. Z malowaniem też poszło wcale nieźle. Po dziadku Pająku przytrafiła mi się Ida, wiekowa, choć wciąż energiczna Indonezyjka z singapurskim paszportem i wielkim domem na zachodnim Actonie – leżącym jakieś 500 metrów od naszego squata. Pewnego dnia zrobiłem dla jednej z klientek kopułki z krzaczków. Wyszły mi jak nigdy wcześniej. Ida akurat szła z zakupów i podejrzała mnie przy pracy. – Piękne – pochwaliła. – Musisz przyjść do mnie. I zaczęło się. Przyciąłem krzaki, potem róże, potem drzewa, aż wreszcie doprowadziłem cały ogród do idealnego stanu. Ida najwyraźniej potrzebowała towarzystwa, bo ciągle pytała, co jeszcze umiem i co mógłbym dla niej zrobić. No to pomalowałem jej sufity, następnie ściany, a na koniec cały dom z zewnątrz. Oj, zgarnąłem tam kasy. Ida gotowała mi codziennie różne egzotyczne potrawy, poiła colą i płaciła jak należy. Głównie dzięki niej wyszedłem na długą prostą i teraz mogę wybrzydzać. Kolejne malowanie było dla mnie dość przykrym doświadczeniem. Nie, nie żebym na tym stracił czy coś takiego. Po prostu pewna studentka kupiła sobie mieszkanie, które chciała wyremontować. Nie zwykłem zastanawiać się, jak moi pracodawcy doszli do swoich pieniędzy, ale tym razem mnie ruszyło. Mój Boże – pomyślałem – ja na studiach rozważałem, jak intepretować surrealizm Buñuela, ascezę Bressona,

inżynierski styl Antonioniego, ewentualnie jak się napić piwa i wyrwać fajną panienkę w Świniarni pośrodku Miasteczka, a tu laska sobie flat kupuje. I najmuje magistra do remontu. Zabolało jak cholera. Tego dnia powiesiłem swój dyplom w kiblu. Wisi sobie żartowniś i poprawia mi humor, ilekroć tam wstępuję. Naprawdę śmieszy mnie fakt, że leworęki magister z zacięciem artystycznym uchodzi w Anglii za profesjonalnego malarza czy ogrodnika. Trzeba widzieć i słyszeć rozmowy z klientami, by w pełni pojąć ten paradoks. Oni naprawdę liczą, że zrobię świetną robotę. I jeśli mnie potem chwalą, zawdzięczam to nadludzkim staraniom, żeby czegoś nie spartolić. Nie jest mi to dane. Muszę jakość roboty wydrzeć swojej skłonności do niedbalstwa, a brak talentu zastapić pracowitością. Ale nic to. Wrzesień powoli kończy swój żywot w tym roku. Siedzę sobie pod drzewem i wyrywam chwasty. Słońce mi świeci, ptaki śpiewają. W mojej duszy rosną kwiaty. Mój stary kumpel, malutki ptaszek z pomarańczową klatką piersiową siada na płocie i czeka, podśpiewując. Wie, że stołówka już otwarta i lada moment pojawi się jakaś tłuściutka glista. Zawsze jest przy mnie, kiedy pracuję w ogrodach babć wzdłuż Carberry Avenue. Nie spieszę się. Mrs Guth nigdy mnie nie pogania, a wręcz mówi, żebym się nie zmęczył, bo to w niczym nie pomoże. Nagle widzę Monikę, moją byłą ulubioną pracownicę, podporę mojej firmy. Ma na sobie biały fartuch, a jej ręce ubabrane są mąką.


|19

nowy czas | 15-19 marca 2010

agenda

d a whisky!

Staááe stawki 24/7

Polska

Polska

2p/min

7p/min

Irlandia

Niemcy

Czechy

Sááowacja

1p/min

simple: you can live without a book, but you cannot live without a sofa. However, lying on a sofa without a book only faintly resembles life! I manage to locate a copy of Clarissa Pinkola Estes’s ‘Women Who Run With the Wolves’ and escape from the shop, after bidding farewell to “my friends” in the style of A. Pushkin. Something of a bible for the feminine it is a fascinating collection of stories coupled with Freudian analysis and a healthy dose of magic! It is enlightening and empowering for every woman in search of her inner spirit because in every one of us there is a wild and powerful creature, filled with sound instincts, passionate creativity and ageless knowing. Society attempts to “civilise us into rigid roles without souls. Without Wild Woman, we become over-domesticated, fearful, uncreative and trapped”. I shared this jewel of archetypal wisdom with all women on Mother’s Day. Mama always used to tell me, “My darling Zosia, if you are lucky in life you will have more than one mother, perhaps many, to get all that you need”. There is always hope for those who temperamentally do not fit in with their genetic family.

– Cześć, szefie. Co słychać? Dobrze, że nie powiedziała tego po angielsku, bo szlag mnie trafia, ilekroć jakiś lokals zwraca się do mnie: hello, boss. – Leci, opada i znów leci – odpowiadam filozoficznie. – Lepiej ty powiedz, jak ty sobie radzisz. – Wróciłam do mojej dziury w Podkarpackiem. Pracuję w piekarni za 1200 brutto. – Ożesz, fuck – plątam się między językami – Jak z tego wyżyć? – Z trudem, ale jeśli się wraca do rodziców, to przynajmniej czynsz odpada. Może zresztą pojadę zbierać owoce do Hiszpanii. Zawsze chciałam zobaczyć Andaluzję. Jest okazja. Mandarynki, truskawki... Wzdycham ciężko. Kolejny magister UJ wyjeżdża za chlebem. I po co myśmy się wszyscy uczyli? Dla siebie – magiczne hasło-klucz powoli przestaje wszystko tłumaczyć. Pamiętam, że Monika też popadła w tarapaty finansowe. Uparcie trwała w mieszkanku pod Wawelem kosztem większości zarobionych pieniędzy. Mężczyźni przychodzili i odchodzili, czasem płacili, częściej nie. Współlokatorka pomieszkała raptem trzy miesiące. Monika jednak nie umiała się przenieść do mniejszego lokum ani zrezygnować. Nasze upory, nasze wybory. – A ty co robisz? – pyta, zabawnie przekrzywiając głowę. – Grzebię w ziemi. – Jesteś grabarzem czy co? – Nie, ogrodnikiem.

1p/min

Polska Obsááuga Klienta

1

497 40

2

1p/min

2p/min

treĞci o a s m WyĞlij s AS na 81616 ) Z nd sms a NOWYt C t s + * 5 29 (kosz £

020 8 Wybierz nie numer p xx. a nastĊ y np. 0048xx a docelow # i poczekaj n ZakoĔcz ie. n poá ącze

1TR5A k% redytu

EX

ych dla now ów nik uĪytkow

Auracall wspiera: Polska Infolinia: 020 8497 4622 www.auracall.com/polska

CALLING THE WORLD

*T&Cs: Ask bill payer’s permission. SMS costs £5 + std SMS rate. T-Talk account will be credited with £5. Connection fee varies between 1.5p & 20p. Calls to the 020 number cost standard rate to a landline or may be used as part of bundled minutes. Text AUTOOFF to 81616 (std SMS rate) to stop auto-top-up when credit is low. Charges apply from the moment of connection. Calls billed per minute. Credit may expire 3 months from your first call. Rates are subject to change without prior notice. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.

– Kto by pomyślał... W milczeniu przyznaję jej rację i schylam się po wybujały chwast. – Przyznasz, że spieprzyłem nam życie – mówię, odwracając się, ale jej już nie ma. – Nie byłem dobrym szefem... Bo nie byłem. Ludzkim tak, sympatycznym pewnie też, troskliwym i odpowiedzialnym – na pewno, lecz nie byłem w stanie zapewnić moim ludziom bezpieczeństwa ani rozwoju zawodowego. Byłem uczciwy – jak mówią Anglicy – as much as possible, jednak bez pieniędzy, talentu do zarządzania, genialnych pomysłów – po prostu nie miałem szans. Przegrałem zresztą już na starcie. Nie wiedziałem wtedy tego, co teraz wiem. Po pierwsze nie zdawałem sobie sprawy, że błyskawiczne kariery biznesowe, polegające na wciskaniu klientowi tego, czego nie potrzebuje, kończą się równie szybko, jak się zaczęły. Po drugie posiadałem znaczny balast w postaci wspólnika alkoholika. Po trzecie i ostatnie rozpoczynanie jakiegokolwiek biznesu bez odpowiedniego zaplecza finansowego prędzej czy później musi się zemścić. Harowałem jak wół, by być dla ludzi przykladem człowieka zmotywowanego. Wspólnik co tydzień drukował słupki, pokazując, kto ile dokonał. Moje graficzne erekcje zawsze były największe. Wydawało mi się, że wrota do bogactwa i dobrobytu są tuż tuż, aż pewnego dnia zadzwoniła księgowa z zapytaniem, dlaczego tyle faktur jest niezapłaconych. Serce podeszło mi do gardła.

Wskoczyłem w taksówkę i pognałem do niej, żeby sprawdzić co jest grane. Tam, w oparach tytoniowego dymu, bo paliliśmy oboje na potęgę, wyszo na jaw, że mam w plecy jakieś 40 tysięcy. Dopadłem wspólnika, Grzesia, w afrykańskiej knajpce za rogiem. Zadowolony z siebie kończył pstrąga w migdałach, popijając whisky. Zrobił wielkie oczy i udawał, że nie wie, o co chodzi. Niemal w tej samej chwili barman zapytał, czy zapłacę jego rachunek za bieżący tydzień. – Ile? – spytałem – Jakieś 1200 – odrzekł ze zmartwioną miną. – Nie. Odwróciłem się na pięcie i pobiegłem do banku. Odebrałem Grzesiowi pełnomocnictwa, wypłaciłem wszystkie pieniądze i zaniosłem do naszego głównego kontrahenta – „Gazety Wyborczej”. Okazały się być kroplą w morzu, ale przynajmniej zaprezentowałem dobrą wolę, zyskując więcej czasu na opanowanie sytuacji. Nagle uświadomiłem sobie grozę mojego położenia i przyczyny, które za tym stały. Kiedy zawieraliśmy przyjacielską umowę, nie wziąłem pod uwagę faktu, że Grześ już kiedyś zbankrutował, ale pozrywał komornicze banderole i wyniósł cały sprzęt z zajętego biura. Tłumaczył się, że załatwił go inny wspólnik, robiąc z Grzesia ofiarę oszustwa. Szybko wyszło na jaw, że jego styl życia i uzależnienie od alkoholu są w stanie położyć każdy biznes. Ile to razy Matuś nabijał się z naszych metod. Pytał na przykład, po co kupować bilet na pierwszą klasę, skoro cała drogę pije się w Warsie albo w jakim celu bierzemy na delegację

do Warszawy 2000 złotych. Oprócz tych widomych znaków zdarzyło się coś, co od razu powinno mnie ustawić do pionu. W dniu wypłat Grześ dramatycznym glosem oświadczył, że przegrał w kasynie i zadłużył się u mafii. Musi jeszcze dziś oddać 4 tysiące albo połamią mu nogi. Uległem, zostając sam na sam z pracownikami, którzy musieli odejść z kwitkiem. Straciłem ich wtedy, mimo że stopniowo zapłaciłem każdemu, i zostałem zmuszony budować zespół od nowa. Oczywiście pogoniłem Grzesia, ale było już za późno. Walczyłem jeszcze przez trzy lata, zadłużając się jeszcze bardziej w Skarbówce i ZUS-ie, jeździłem do Norwegii, by ciężko zarobioną kasę wpompowywać w studnię bez dna. I w końcu upadłem na pysk.

cdn

@

xxpoprzednie odcinkix

www.nowyczas.co.uk/wyspa JACEK OZAIST Z URODZENIA BIELSZCZANIN Z SERCA KRAKOWIANIN Z DESPERACJI LONDYŃCZYK ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ PISZE GŁÓWNIE PROZĄ POEZJĄ PARA SIĘ NIEREGULARNIE


20|

15-29 marca 2010 | nowy czas

zobaczyć, posłuchać warto

Czapki z głów, panowie – oto geniusz! Urodził się w 1810 roku w Żelazowej Woli, z ojca Francuza i matki Polki. Już w wieku sześciu lat okrzyknięto go geniuszem. Nad rozwojem jego talentu czuwał Wojciech Żywny, a następnie Józef Elsner. Jego pierwszy utwór – Polonez g-moll – został wydany drukiem, gdy miał zaledwie osiem lat. Ze zniewolonej Polski wyjechał na zawsze w wieku 20 lat. W tym roku przypada 200 rocznica urodzin geniusza muzycznego Fryderyka Chopina. 1 marca w British Library została otwarta wystawa zatytułowana Chopin: The Romantic Refugee. W Folio Society Gallery można podziwiać oryginalne rękopisy Chopina, faksymile listów, dwa nigdzie wcześniej niepokazywane portrety kompozytora oraz wiele dokumentów historycznych ukazujących zmagania emigracji polskiej o wolność ojczyzny rozdartej przez trzech zaborców. Wątki z życia Fryderyka Chopina – od wczesnych lat dziecięcych, poprzez pierwsze wojaże zagraniczne, do ostatecznego przypieczętowania losu emigranta – przedstawiono na tle środowiska emigracji polskiej w Paryżu i Londynie. – Jednym z celów wystawy było naświetlenie stosunku Anglii wobec kwestii polskiej po upadku Powstania Listopadowego – komentuje kurator wystawy Magdalena Szkuta. Chopin dwukrotnie odwiedził Wielką Brytanię. Dzięki jego wizycie w 1848 – roku szalejącej w Europie rewolucji – ujawniło się wiele różnorodnych opinii dotyczących spraw polskich. Wystawę Chopin: The Romantic Refugee wzbogaca maska pośmiertna oraz odcisk lewej ręki kompozytora. Zostały one wykonane kilka godzin po śmierci Chopina przez rzeźbiarza Auguste Clesingera, zięcia George Sand. Dla tych, którzy chcieliby przenieść się w czasie i posłuchać koncertów Chopina, przygotowano wiele historycznych nagrań. 1500 ścieżek dźwiękowych można znaleźć również na: sounds.bl.uk/chopin. Wystawa jest darmowa i otwarta do 16 maja.

Aneta Grochowska

Historyk Adam Zamoyski tuż po wykładzie w British Library podpisywał nowe wydanie swojej książki Chopin: Prince of the Romantics. Na spotkaniu autor obalił liczne mity na temat życia i twórczości kompozytora. Czy Chopin był więc, czy nie był księciem romantyków? Oto jest pytanie! Autor nie udzielił na nie jednoznacznej odpowiedzi, choć ktoś z uczestników spotkania zapytał go, skąd w takim razie tytuł jego książki... Eksponaty prezentowane na wystawie: oryginalny manuskrypt Mazurka f-moll Chopina ze zbiorów British Library oraz XIX-wieczna fotografia zaginionego portretu kompozytora, wypożyczona ze zbiorów prywatnych Adama Zamoyskiego.

Trzecie urodziny

W marcu Jazz Cafe POSK obchodzi jubileusz trzyletniej działalności. Stało się już tradycją, że na urodzinowe koncerty przyjeżdża wybitny gitarzysta jazzowy Jarek Śmietana i w tym roku on również wystąpi na scenie Jazz Cafe w znakomitym towarzystwie Wojciecha Karolaka (organy Hammonda) i Adama Czerwińskiego (perkusja). Dla Czytelników „Nowego Czasu” Jazz Cafe ufundowała sześć biletów na niedzielny koncert Jarka Śmietany (21.03, godz. 20.30). Czekamy na zgłoszenia w piątek, 19 marca, od godz. 10.00 do 17.00, tel. 0779 1582 949.

Jarek Śmietana Band Sobota, 20.03, godz. 20.30, £10

Willie Garnett Big Band Piątek, 26.03, godz. 20.30, £5

Jarek Śmietana to jeden z liderów polskiej sceny jazzowej. W 2007 roku otrzymał najbardziej prestiżową polską nagrodę Fryderyk za płytę Songs and other ballads. Od ponad dwudziestu lat fachowe pisma muzyczne („Jazz Forum", „Gitara i Bass") uznają go w ankietach za najwybitniejszego gitarzystę jazzowego nie tylko w Polsce, ale także w Europie. W Jazz Cafe Jarek Śmietana zagra z Wojtkiem Karolakiem na organach Hammonda oraz Adamem Czerwińskim na perkusji.

Jeden z najlepszych londyńskich big bandów kierowany przez weterana jazzowego, saksofonistę Willi Garnetta, w którym grają trzy pokolenia muzyków. Solistką zespołu jest Lesley Christiane, nieustępująca wielkim damom jazzu.

Jarek Śmietana Band Sobota, 20.03, godz. 20.30, £10 Koncert Jarka Śmietana z zespołem.

David Kollar Trio z Budapesztu Finałowy koncert obchodów 3 rocznicy Jazz Cafe, sobota, 27.03, godz. 20.30, £6 Zespół znakomicie łączy różne style i gatunki muzyczne: jazz, rock, funk i blues. Młodość, energia i wyobraźnia muzyczna to cechy wyróżniające tę oryginalną grupę muzyczną, która już dała się poznać jako jeden z najbardziej progresywnych zespołów europejskich.


|21

nowy czas | 15 marca 2010x

co się dzieje muzyka

The Unilever Series: Mirosław Bałka “How It Is”

Tomasz Stańko Quintet Słynny trębacz zaprezentuje muzykę będącą hołdem dla twórczości Krzysztofa Komedy. Koncert prezentowany jako część Festiwalu Polskiego Kina KINOTEKA. 27 marzec, godz. 20.00 Barbican Centre Silk Street, EC2Y 8DS Bilety: £10-25 www.barbican.org.uk

wystawy Street Photography Nietypowa wystawa w nietypowym miejscu. Tylko przez jeden wieczór można będzie oglądać fotografie Damiana Chrobaka zapisujące nieuchwytne chwile londyńskiego życia ulicznego, które toczy się również za oknem klubu z pięknym widokiem na Tamizę, siedzibę burmistrza Londynu i Tower Bridge. Damiana fascynacje dynamicznym życiem ulicy będzie można podziwiać przy dobrym bluesie Leszka Aleksandra i Dominiki Zachman. Wystawa organizowana w ramach ARTerii przez „Nowy Czas”. 26 marzec, od godz. 20.00 La Vista Club, 224A Tower Bridge Rd, SE1 2UP Given Wystawa współczesnego angielskiego artysty Jeremy Millera, który zafascynowany życiem i twórczością Stanisława Ignacego Witkiewicza postanowił dokończyć podróż, którą polskiemu artyście przerwał wybuch I wojny światowej. Witkiewicz, który przebywał wówczas w Papui Nowej Gwinei, zdecydował przerwać swą wyprawę, by powrócić do Europy. Miller w 2009 roku wyruszył w te same miejsce, aby „dokończyć” i uchwycić to, co Witkacy mógłby, gdyby… Wystawa jest częścią projektu POLSKA! YEAR. Do 5 maja National Maritime Museum Romney Road, Greenwich SE10 9NF www.nmm.ac.uk Henry Moore Aż do 8 sierpnia w Tate Britain można podziwiać dzieła tego wielkiego brytyjskiego artysty. Ekspozycja prezentuje ponad 150 rzeźb w kamieniu, drewnie i w brązie oraz rysunki. Przed pójściem na wystawę można przybliżyć sobie sylwetkę artysty sięgając po numer 4 (140) „Nowego Czasu”, gdzie w artykule “A Personal View” znakomity rzeźbiarz polskiego pochodzenia Wojciech Sobczyński skomentował twórczość Henry Moore. Bilety £12.50 Tate Britain, Millbank SW1P 4RG 020 7887 8888 www.tate.org.uk

Stalowy kontener wysokości 13 m i długości 30 metrów, z ogromnym otworem, wsysający wchodzącego w ogromną otchłań ciemności niczym potwór, wypełnił przestrzeń Turbine Hall w Tate Modern. Co więcej “How it Is” to nie tylko potężny stalowy kontener i – jak się wydaje – niekończąca się otchłań. „How it is” to niezapomniane przeżycie, w którym zwiedzający nie tylko widzi, ogląda, podziwia – jak to zwykle bywa w galeriach, ale również doświadcza. Stalowa konstrukcja wybitnego polskiego artysty zaprasza do środka jeszcze tylko do 5 kwietnia. Wstęp bezpłatny. Tate Modern Bankside, SE1 9TG 020 7887 8888 www.tate.org.uk The Real Van Gogh: The Artist and His Letters

Modern Polish Poster Design Prosto z studia Homework w Warszawie. Prace Jerzego Skakuna i Joanny Górskiej przywołują na myśl twórców polskiego plakatu, takich jak Mieczysław Wasilewski oraz Wiktor Górka. Kolekcja prezentowana jest w galerii Kemistry w Shoreditch (East London). Do 7 kwietnia Kemistry Gallery 43 Charlotte Road, Shoreditch EC2A 3PD www.kemistrygallery.co.uk

film The Directorspective: Roman Polanski Prezentacji najlepszych filmów Romana Polańskiego towarzyszy wystawa plakatów filmowych z archiwum Łódzkiego Muzeum Kinematografii. Cul-de-Sac

Niedziela, 21 marca, godz. 16:00 Niezwykła wystawa skupiająca się wokół korespondencji tego wielkiego impresjonisty. Ponad 35 oryginalnych prywatnych listów Vincenta Van Gogha (1853– 1890), rzadko eksponowanych ze względu na ich bezcenną wartość, razem z 65 obrazami i 30 rysunkami. Wystawa ta jest pierwszą od 40 lat tak dużą wystawą Van Gogha w Londynie. Do 18 kwietnia Bilety £12 Royal Academy of Arts Burlington House, Piccadilly London W1J 0BD

Dance of the Vampires

Sobota, 27 marca, godz. 16:00 Cinema 2 Więcej informacji: www.barbican.org.uk Barbican Centre Silk Street, EC2Y 8DS Alice in Wonderland Reżyseria: Tim Burton Film na podstawie słynnej książki Lewisa Carolla. Występują: Johnny Depp, Mia Wasikowska, Anne Hathaway, Helena Bonham Carter, Crispin Glover, Matt Lucas, Michael

Strictly Woman– exhibition of paintings by Carolina Khouri 21-26 March 2010, POSK Gallery 238-246 King Street, London, W6 0RF Nearest tube: Ravenscourt Park

Sheen, Alan Rickman, Timothy Spall, Barbara Windsor. Różnie oceniany przez krytyków, więc najlepiej mieć na jego temat własne zdanie. W kinach na terenie całej Wielkiej Brytanii.

teatr 4.48 Psychosis by Sarah Kane 23 -27 marca, godz. 19:45

Barbican Theatre Teatr Warszawa przyjeżdża do Londynu ze spektaklem w reżyserii Grzegorza Jarzyny. Aktorzy: Magdalena Cielecka, Katarzyna Herman, Mariusz Benoit, Rafal Maćkowiak, Janusz Chabior, Teresa Owczynnikow. Spektakl prezentowany w ramach projektu POLSKA! YEAR 26 kwietnia Post Show Talk

Grzegorz Jarzyna w rozmowie z Grahamem Saundersem. Bilety: £10-30. www.barbican.org.uk/theatre Barbican Centre Silk Street EC2Y 8DS 020 7638 8891 www.barbican.org.uk/theatre Spotkanie z Piotrem Czerwińskim Dyskusja z Piotrem Czerwińskim, autorem powieści, która jest próbą opisu najnowszej emigracji. Piotr Czerwiński, rocznik 1972.

Dziennikarz i publicysta. Studiował dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. Podczas 12 lat pracy w mediach pracował m.in. w „Expressie Wieczornym", polskim wydaniu „Maxima”, współpracował z „Cosmopolitan" i „Playboyem", jako felietonista. Debiutował jako pisarz w 2005 roku powieścią „Poklanie". Wkrótce potem opuścił Polskę i jak sam mówi, w wyniku przedziwnego splotu wypadków znalazł się w Dublinie. Piątek, 19 marca, godz. 19.00 Jazz Cafe POSK 238-246 King Street, W6 0RF ANTHOLOGIA. Through the Grey Zone. Book and Film launch programme. Niezależne wydawnictwo OFF_ Press zaprasza na spotkanie przygotowane we współpracy z DeConstruction Project (dawne Polish DeConstruction): czytanie wybranych fragmentów książki; pokaz filmu „Through the Grey Zone”; rozmowa z reżyserem Lilian Tietjen i jej współpracownikiem Samem Taradash; na gitarze gra Paweł Gawroński. Wstęp bezpłatny. www.off-press.org/main/books/ Czwartek, 25 kwietnia godz. 19.45 Bedroom Bar 62 Rivington Stret, EC2A 3AY

Opracowała Joanna Buchta


22 |

15-29 marca 2010 | nowy czas

czas na relaks O zdROwiU z naTURy CzERpanym

na słodko

»

mania

Ostatnio gotowaliśmy kopytka i risotto, sięgając do przepisów rodem z Wenecji. Przed nami ciągle kilka dań z polentą, bez której trudno sobie wyobrazić kuchnię wenecką, ale ponieważ mamy już półmetek Wielkiego Postu, czas zacząć sposobić się do świątecznych wypieków.

Kto się boi… CHOLESTEROLU Choć prawie wszyscy lekarze straszą nas »cholesterolem, w dzisiejszych czasach można spotkać coraz więcej zażywnych dziewięćdziesięciolatków, którzy zaskakują nas znakomitym zdrowiem i percepcją.

GotoWania Janusz Frączek mikołaj Hęciak Zacznijmy więc od kilku deserów prosto z weneckich domów i restauracji, a później zobaczymy, co ciekawego może zaproponować nam kuchnia angielska. Za oknem robi się coraz cieplej i to ostatni dzwonek, by spróbować pieczonych jabłek. Najczęściej spotyka się jabłka zapiekane z rodzynkami, ale wersja wenecka wyróżnia się grappą i białym winem. Popularnym dodatkiem do pieczonych jabłek jest też likier amaretto.

PieCzone jabłka Na 4 porcje przygotujmy 4 jabłka (najlepiej kwaskowe, tutaj dostępne są Granny Smith albo Braeburn), 25 g rodzynków, 3 łyżki cukru, 2 łyżki grappy, 1 łyżka masła, 375 ml białego wina, starta skórka z 1 pomarańczy. W bardziej wyrafinowanej wersji jabłka należy obrać i wydrążyć gniazda nasienne. Piekarnik nagrzewamy do 1900 C. Owoce smarujemy miękkim masłem i obtaczamy cukrem albo układamy na blaszce do pieczenia i środek wypełniamy rodzynkami wymieszanymi z cukrem i grappą. Po 10 minutach wlewamy na blaszkę białe wino i dodajemy startą skórkę pomarańczową. Pieczemy bez przykrycia przez następne 20 minut. Co jakiś czas polewamy jabłka alkoholem. Po wyjęciu z pieca powinniśmy odczekać 10 minut, ciągle polewając owoce alkoholem, który został z pieczenia. Takie jabłka są pyszne, ale można skomponować bardziej złożony deser, dodając do nich porcję pana cotta. Przełumaczenie tej nazwy jest raczej niemożliwe, a poza tym o pana cotta nie należy mówić, tylko spróbować. Podstawą tego deseru jest creme anglaise, którym możemy polać nasze przygotowane już jabłka (a w prostszej wersji podajemy je polane śmietaną).

Mówiąc o panna cotta i Wenecji, trzeba wspomnieć o innym deserze – mam na myśli zabaglione. Wyraz ten pochodzi z dialektu neapolitańskiego od słowa pianka. Podobny w wykonaniu do wspomnianej pana cotta czy creme anglaise, ale bez użycia żelatyny bądź mleka. Podstawowymi składnikami są tylko jajka, cukier i alkohol. Można dodać zarówno wytrawne białe wino czy szampana, jak i wina słodkie (np. Sauternes) albo wzmocnione (np. Malaga lub Porto), a także likiery lub połączenie białego wina z mocniejszymi trunkami, takimi jak rum, brandy czy whisky. Najczęściej deser ten wykonuje się w nucie waniliowej bądź cytrusowej. Choć dobór składników jest bardzo prosty, to wykonanie wymaga trochę umiejętności, które najlepiej zdobywa się przez praktykę. Proszę się zatem nie zrażać, jeśli zdarzy się nam zważenie lub przegrzanie masy. W okolicach Wenecji deser ten podawano nowożeńcom, by mieli siły na noc poślubną. Na 4-6 porcji potrzebujemy 4 duże żółtka, 80 g drobnego cukru (caster) i 100 ml Marsali. Ubijamy żółtka z cukrem i ewentualnie z dodatkami smakowymi (wanilią czy startą skórką z cytrusów). Gdy masa jest gęsta, wstawiamy naczynie do wody i ubijając dalej, dodajemy powoli alkohol. Kiedy masa jest puszysta, zdejmujemy z ognia i wlewamy do przygotowanych miseczek (których brzegi mogą być ozdobione cukrem przyklejonym do soku z cytryny). Podajemy z małymi ciasteczkami, np. bussola. Na pewno można znaleźć je w weneckim menu. Są to po prostu maślane herbatniki. Pyszne i proste w przyrządzeniu.

bussola albo bussolai

Pana Cotta Najprostsza wersja, która może być podstawą przeróżnych wariantów, to czysty creme anglaise z dodatkiem żelatyny. Na około 600 ml potrzebujemy 200 ml mleka, 200 ml śmietany (double cream), 100 g drobnego cukru (caster), 6 dużych żółtek, 4 listki żelatyny. Mleko podgrzewamy razem ze śmietaną i 1 łyżką cukru. Jednocześnie ubijamy żółtka z cukrem, aż masa będzie jasna i gęsta. Gdy mleko jest bliskie wrzeniu, odstawiamy je z ognia i po trochę wlewamy do masy, nieustannie mieszając. Dodajemy namoczoną w zimnej wodzie żelatynę i całość podgrzewamy, aż zacznie gęstnieć. Można to sprawdzić, dotykając palcem spód łyżki zanurzonej w kremie. Jeżeli znak po palcu pozostaje widoczny, to znaczy, że wystarczy. Nie możemy dopuścić do zagotowania. Następnie przelewamy do przygotowanych naczyń i pozostawiamy do całkowitego wystudzenia. By łatwo wyjąć krem z naczynia, zanurzamy je w gorącej wodzie i następnie szybko odwracamy do góry dnem, ustawiając na spodku lub talerzyku. W zależności od dodanych składników możemy mieć wersję waniliową, kawową czy czekoladową.

Potrzebujemy 125 g masła, 250 g mąki (self-raising albo zwykłej z łyżeczką proszku do pieczenia), 2 żółtka, po 1,5 łyżeczki syropu waniliowego i otartej skórki z cytryny oraz 2 łyżki mleka. Ciasto przygotowujemy tak jak ciasto półkruche. Łączymy mąkę z pokrojonym w kostkę masłem. Potem dodajemy żółtka i dodatki smakowe oraz mleko, jeśli jest potrzebne do lepszego zagniatania. Następnie chłodzimy ciasto w lodówce, zanim je rozwałkujemy i uformujemy ciasteczka. Pieczemy w 170 C przez około 10-15 minut. Bussolai najczęściej mają okrągły kształt. Kiedyś ciastka te były przygotowywane tylko na Wielkanoc, a że najodpowiedniejsze piece posiadali piekarze, miejscowa ludność zagniatała własne ciasto i ustawiała się w kolejkach do piekarni, by tam je upieczono. Obecnie ciasteczka te można dostać nie tylko od święta, a smakołyk ten znany jest także poza Wenecją.

No cóż, by w dobrej kondycji dotrwać sędziwego wieku, trzeba nam: „chronić się przed wypadkiem, nadmiernym piciem i paleniem, rosyjską ruletką i wizytami u lekarzy” oraz dostarczać organizmowi odpowiednich suplementów, witamin i minerałów. Cholesterol jest naturalnym lipidem produkowanym przez organizm. Lipidy to szeroka grupa występujących w naturze związków chemicznych. Zaliczają się do nich tłuszcze, woski, sterole, tak zwane rozpuszczalne w tłuszczach witaminy (A, D, E, K), monoacyloglicerole, fosfolipidy i wiele innych grup. Główne biologiczne funkcje lipidów to magazynowanie energii, tworzenie błon biologicznych i udział w przesyłaniu sygnałów. Chociaż terminu lipidy używa się czasami jako synonimu tłuszczy, te ostatnie są w rzeczywistości ich podgrupą – triacyloglicerolami. Lipidy zawierają też diacyloglicerole, monoacyloglicerole, fosfolipidy oraz sterole, np. cholesterol. Chociaż ludzie i zwierzęta posiadają różnorodne szlaki metaboliczne zdolne do syntezy i rozkładu lipidów, to jednak niektóre ważniejsze muszą być dostarczane z dietą. Z doświadczenia wiem, że jeżeli chodzi o cholesterol, to w zależności od mód w żywieniu wiele produktów, które jeszcze wczoraj były uznane za zdrowe, dzisiaj są bombą cholesterolową. Takim przykładem są jajka. Obecnie podnosi się larum, by nie jeść białka, a po jakimś czasie dowiemy się, że to żółtko jest szkodliwe. Trzeba więc z dużą dozą rozsądku podchodzić do tych żywieniowych alarmów. W każdym razie życie bez cholesterolu byłoby niemożliwe. W organizmie istnieje tzw. cholesterol dobry (HDL) i zły (LDL) . Ten zły staje się przyczyną miażdżycy tętnic, a w efekcie choroby naczyń mózgowych, chorób tętnic wieńcowych i naczyń obwodowych. W ciągu doby organizm człowieka wytwarza ok. 1,5-3 g cholesterolu, a ok. 0,5 g dostarczamy mu z pożywienia. Aby nie dopuścić do miażdżycy, należy odżywiać się prawidłowo już od najmłodszych lat. Wyrzucenie z jadłospisu tłuszczów dopiero wtedy, gdy skleroza daje o sobie znać, może być działaniem spóźnionym. Jak walczyć z nadmiarem cholesterolu we krwi? Pomogą nam w tym zdrowy styl życia i właściwa dieta, a także zioła. Aby zlikwidować zabójczy cholesterol, należy: – wystrzegać się zwierzęcego tłuszczu, – jeść jak najwięcej ryb, warzyw, owoców (np. codziennie zjadać jabłko), – spożywać len (siemię lniane jest znakomite dla osób starszych; zawiera

dużą ilość lecytyny rozpuszczającej cholesterol), – używać czosnku (usuwa on składy tłuszczowe doprowadzjące do miażdzycy. Jest doskonałym środkiem przeciwcholesterolowym i antybakteryjnym. Aby pozbyć się jego przykrego zapachu nie należy go rozgryzać, trzeba raczej połykać w całości albo utarzeć go do mleka, można też pić nalewkę czosnkową), – jeść cebulę (duszona lub surowa, powinna być jedzona niemal codziennie), – wspomagać się wiesiołkiem (jest to doskonała roślina dla ludzi w podeszłym wieku, chorych na serce i krążenie, nie tylko niszczy szkodliwy cholesterol, ale także obniża ciśnienie krwi).

Obecnie na kontynencie europejskim obserwuje się powrót do używania jednego z najbardziej zdrowych tłuszczów, którym jest smalec. Jest to właściwie jedyny tłuszcz zwierzęcy pozytywnie regulujący w naszym organizmie poziom cholesterolu. Smalec gęsi ze względu na wysoką zawartość (ponad 2/3) nienasyconych kwasów tłuszczowych zalicza się do zdrowych tłuszczów zwierzęcych. Przeważa tutaj kwas oleinowy (podobnie jak w oliwie z oliwek), który obniża poziom złego cholesterolu, natomiast nie zmniejsza dobrego cholesterolu. Potwierdzają to choćby badania przeprowadzone we Francji, które dowiodły, iż osoby spożywające tłuszcz gęsi rzadziej zapadają na chorobę wieńcową serca. W zdrowej polskiej kuchni jest obecny od wieków, m.in. ze względu na nieprzeciętne walory smakowe oraz właściwości zdrowotne. W przeciwieństwie do innych tłuszczów smalec gęsi może być używany w wysokich temperaturach – nawet powyżej 2000 C – bez niszczenia jego struktury molekularnej. Można go stosować do wszystkich rodzajów potraw – w zależności od upodobań. Jest tłuszczem o delikatnej konsystencji i po przekroczeniu temperatury pokojowej staje się płynny.


|23

nowy czas | 15-29 marca 2010

czas na relaks sudoku

średnie

łatwe

7

3 6 2

4

9 1 4 9 3 7 6 4 6 3 5 1 2 9 7 4 6 2 8 2 5 7 9 5 2 8

2

6 8

9 8 3

2

2 2 4 3 5 3 6

8 6

1

trudne

1 4

8 9

9 3 6 7

2

1

7 6 8 4

5 3 2 7

2

6

4

6

8 7 5 4 9 1 4 2 5 8

1

9 1

7

2

4 7 5 4 8

9

1

5 3 1 6

krzyżówka z czasem nr 5 y

Poziomo: 1. grzęda, 4. Polsat, 9. łódka, 10. kształt, 11. winiarz, 13. dzida, 14. szelka, 16. płomyk, 19. marsz, 22. trzaska, 25. cenzura, 26. drzwi, 27. iloraz, 28. plener

Pionowo: 1. gołowąs, 2. zadanie, 3. Diana, 5. oczodoł, 6. stadium, 7. Tutka, 12. real, 15. los, 16. por, 17. Oka, 18. klakier, 19. macki, 20. rondo, 21. złuda, 22. traf, 23. zydel, 24. sezon

aby język giętki powiedział wszystko, co… przyjdzie palcom do głowyi

„Słowa w lustrze”... i w krzywym zwierciadle Wszyscy znamy masło maślane. To określenie, którym zwykło się nazywać bełkotliwe wielosłowie. Bełkotliwe, bo nielogiczne. Wyrazy w tego typu konstrukcjach (dodajmy – błędnych) albo znaczą to samo, albo znaczenie jednego słowa zawiera się w innych. W obu przypadkach – jeśli nie jest to ich zamierzone użycie – są to błędy językowe zwane pleonazmami lub tautologią. „Słowami w lustrze” nazwała je Agnieszka Małocha-Krupa. O tego typu błędach się mówi, więc doskonale są nam znane wyrażenia: cofać się do tyłu / wstecz, kontynuować dalej, akwen wodny, spadać w dół, skręcić w bok, klękać na kolana, mimika twarzy, podskoczyć do góry, potencjalne możliwości, ćwikła z chrzanem itd. Wiele jest i takich, nad którymi przeciętny użytkownik języka się nie zastanawia, bo używane często stały się – mimo swej nielogiczności – powszechnie stosowane, np. gotować we wrzącej wodzie, aktywna działalność, całkowicie eliminować, pełen komplet, najlepszy bestseller, całkowita zgoda, słaba silna wola, sam osobiście, sztuczna proteza, przedmieście miasta, relaksujący odpoczynek, powtórzyć ponownie, szczególnie podkreślać, najbardziej optymalny, iść pieszo, dążyć do osiągnięcia celu, kartka papieru, dokonać czynu, zaspa śnieżna, wolny wakat, trwać nadal, wzajemne relacje, zdawać spra-

wozdanie. Mogłabym wymieniać przykładów bez liku, nie przestając się dziwić tym połączeniom wyrazowym i ich liczbie. Niektóre pleonazmy trzeba jednak wziąć w obronę. Są one do przyjęcia, gdy nadawca chce złagodzić swą wypowiedź lub dodać jej ekspresji czy też dopowiedzieć coś wyjaśniająco. Mogą więc mieć sens takie pleonazmy, jak: usilnie / pokornie błagać (szczególnie tych nieubłaganych), brzydki nałóg (żeby walczącemu z nim zupełnie go obrzydzić), bojaźliwy tchórz (bo drugiego takiego świat nie widział), życie biologiczne (w odróżnieniu od psychicznego). Nie może też zdumiewać powstawanie innych, zwłaszcza tych ze skrótowcami pochodzącymi z języka obcego. Człowiek nierozumiejący ich nie będzie wiedział, że używając takiej konstrukcji, powtarza treść nazwy lub skrótu w stojącym obok wyrazie, np. komputer PC, wirus HIV, płyta CD, pamięć RAM czy też ser Fromage, poczta e-mailowa itd. Jeśli jednak dobrze przyjrzeć się rzeczywistości, to inaczej można ocenić to, co się odzwierciedla w języku. Kiedy w świecie polityki mówiło się lub mówi o faktach, które tak naprawdę faktami nie są i nigdy nie były, to do słowa fakt mimo wszystko ma się ochotę dorzucić autentyczny – tak żeby wiedzieć na pewno,

co jest czym. Gdy naród słyszy o oczywistej oczywistości, to też powinien podejść do tego bez emocji – jak do walizki z podwójnym dnem. Ciekawy też jest niewierzący ateista – bo ateista przecież też wierzy, że nie wierzy, a gdy do tego jest niewierzący, to przy tym nawet masło maślane wysiada. I jeszcze inne błędy językowe – słowa w krzywym zwierciadle – czyli paradoksy (choć i one mogą być świadomie użytymi oksymoronami). Określenia te składają się z wyrazów, których znaczenia wzajemnie się wykluczają, chociaż tu też zdarzają się wyjątki niebędące błędami, takie jak wirtualna rzeczywistość, zimne ognie lub ciepłe lody. Jednak komunistyczne wyrażenia centralizm demokratyczny czy demokracja ludowa jeżą włos. Śmieszy natomiast, z powodu swej nielogiczności, większa / mniejsza połowa. Nie dziwią też już nikogo żywe trupy, bo aż nadto ich mamy w książkowych i filmowych horrorach. Przyznam jednak, że kiedy słyszę: Strasznie się cieszę, że cię widzę!, to nie bardzo rozumiem, o jaką radość chodzi. I nie wiem też, czy mogę poczęstować lodami waniliowymi kogoś, kto mówi, że je okropnie lubi.

Lidia Krawiec-Aleksandrowicz


24|

15-29 marca 2010 | nowy czas

ia Ogłoszen ramkowe ! już od £15 TANIO NIE! I W YGOD

jak zamieszczać ogłoszenia ramkowe?

KSIĘGOWOśĆ fINANSE

PEŁNA KSIĘGOWOśĆ (rozliczenia przez internet) Zwrot podatku w ciągu 48h Virtual office NIN, CIS, CSCS, zasiłki i benefity ACTON Suite 16 Premier Business Centre 47-49 Park Royal London NW10 7LQ TEL: 0203 033 0079 0795 442 5707 CAMDEN Suite 26 63-65 Camden High Street London NW1 7JL TEL: 0207 388 0066 0787 767 4471 www.polonusaccountancy.co.uk office@polonusaccountancy.co.uk

ROZLICZENIA I BENEfITY

ZDROWIE

LABORATORIUM MEDYCZNE: THE PATH LAB Kompleksowe badania krwi, badania hormonalne, nasienia oraz na choroby przenoszone drogą płciową (HIV – wyniki tego samego dnia), EKG, USG. TEL: 020 7935 6650 lub po polsku: Iwona – 0797 704 1616 25-27 Welbeck Street London W1G 8 EN

ABY ZAMIEśCIĆ OGŁOSZENIE RAMKOWE prosimy o kontakt z

Działem Sprzedaży pod numerem 0207 358 8406 ogłoszenia komercyjne

komercyjne z logo

do 20 słów

£15

£25

do 40 słów

£20

£30

WYKŁADY

PWWB: WYKŁAD AKADEMICKI DR MAREK LASKIEWICZ O TUTEJSZEJ POLSZCZYŹNIE I SPOŁECZEŃSTWACH niedziela, 27 marca, godz. 17.00 Sala Seledynowa POSK 238-246 King Street London W6 0RF WSTĘP WOLNY www.pwwb.co.uk

TRANSPORT

WYWóZ śMIECI przeprowadzki, przewóz materiałów i narzędzi. Pomoc drogowa, auto-laweta, Złomowanie aut – free TRANSPOL Tel. 0786 227 8730 lub 29 ANDRZEj

PRZEPROWADZKI • PRZEWOZY TEL. 0797 396 1340

USŁUGI RóŻNE

SPRAWNIE • RZETELNIE • UPRZEjMIE

ANTENY SATELITARNE jan Wójtowicz Profesjonalne ustawianie, usuwanie zakłóĶceń, systemy CCTV, sprzedaż polskich zestawów: 24h/24h, 7d/7d. Anteny telewizyjne. Polskie ceny

Staááe stawki poááączeĔĔ 24/7

Bez zakááadania konta

Tel. 0751 526 8302 szybko i skutecznie (przyjmuję również wieczorem i w weekendy) TEL: 077 9035 9181 020 8406 9341 www.polishinfooffice.co.uk

KUCHNIA DOMOWA POLSKI KUCHARZ

ARCHITEKT REjESTROWANY W ANGLII Wykonuje projekty: lofts extensions, pełen service – planning application, building control notice.

Polska

TEL.: 0208 739 0036 MOBILE: 0770 869 6377

NAUKA prywatne przyjęcia, domowe uroczystości, gotowanie na miejscu lub pomoc w gotowaniu, układanie menu. Kuchnia polska, kontynentalna i angielska. Przyjęcia duże i małe. TEL.: 0772 5742 312 www.polish-chef.co.uk

POTRZEBNY NAUCZYCIEL jĘZYKA POLSKIEGO gotowy udzielać prywatnych lekcji raz w tygodniu. Wymagane kwalifikacje i dobra znajomość angielskiego.

umer Wybierz n nastĊĊpnie a y w o p Ċ tĊ dos elowy np. numer doc oĔcz # i Zak 0048xxx. . poáączenie a n j a k e z c po

Polska

2p/min 084 4831 4029

7p/min 087 1412 4029

Irlandia

Czechy

3p/min 084 4988 4029

2p/min 084 4831 4029

Sááowacja

Niemcy

2p/min 084 4831 4029

1p/min 084 4862 4029

Tel. 07522 397 120 DOMOWE WYPIEKI na każdą okazję. Gwarancja jakości i niskie ceny.

jĘZYK ANGIELSKI KOREPETYCjE ORAZ PROfESjONALNE TŁUMACZENIA ABSOLWENTKA ANGLISTYKI ORAZ TRANSLACjI (UNIvERSITY Of WESTMINSTER)

AGATA TEL. 0795 797 8398

TEL.: 0785 396 4594 ewelinaboczkowska@yahoo.co.uk

Auracall wspiera: Polska Obsáuga Klienta: 020 8497 4622 www.auracall.com/polska T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute & include VAT. Charges apply from the moment of connection. One off 8p set-up fee by BT. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Rates are subject to change without prior notice. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.


|25

nowy czas | 15-29 marca 2010

ogłoszenia

job vacancies FAMILY LINK WORKER Location: HALIFAX, West Yorkshire Wage: Circa £14,251 (pro rata for part time hours) Closing Date: 26/03/2010 Employer: Halifax Opportunities Trust Pension: Pension available No details held Duration: PERMANENT

Description: Central Halifax is a culturally diverse area. Successful applicants will have a focus on engaging and supporting families of Polish or Czech and Slovak origin, therefore will need to be fluent in Polish and/or Czech and/or Slovak with knowledge and understanding of issues facing the Polish or Czech and Slovak communities living in the UK. In addition you will need some experience of working with families and children. Posts temporary until 31/03/2011 due to funding. Must have full driving licence and use of car for work. Part time hours available for each post. How to apply: You can apply for this job by obtaining the employer's application form by telephoning 0142 2434979 ext and asking for Nicola Salem and returning it to Nicola Salem at Halifax Opportunities Trust, Jubilee Childrens Centre, Lightowler Road, HALIFAX, West Yorkshire, HX1 5NB. SALES ADMINISTRATOR Location: SAXILBY, LINCOLN, LINCOLNSHIRE Hours: 40 PER WEEK, 5 DAYS OVER 7, 9AM-5PM Wage: £6 PER HOUR Employer: Trade Fair International Pension: No details held Duration: PERMANENT

Description: This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus, for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for more information. English and Polish speaking applicants are preferred. A good telephone manner and computer skills are required. Responsibilities will include data entry of orders, goods dispatch and visual inspection. Generally dealing with our customers over the phone and via email. You will also handle returns, repairs with customers, up selling on the telephone and general day to day office duties. We are a busy team and down to earth. If you would like a job where you can learn, develop and enjoy the company of a fast moving team this is for you. An immediate start available. How to apply:You can apply for this job by sending a CV/written application to Martin Hutchins at Trade Fair International, Unit 7, 8 and 9 Allens Busines, Skellingthrope Road., Saxilby, LN1 2LR or to sales@tradefairinternational.com. TRANSLATOR Location: PLYMOUTH, DEVON Hours: 20 HOURS PER WEEK, FLEXIBLE TO SUIT BUSINESS NEEDS Wage: £6.00 PER HOUR Pension: No details held Duration: PERMANENT

Description: Must be able to speak fluent English and any of the following languages; Polish, French, German, Portuguese or Romanian. Should have a

reasonable knowledge of web design, and preferably previous experience of this. Should be educated to degree or diploma level or equivalent. Duties include designing, updating and translating web pages into various languages, including English. This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus, for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for further information. How to apply:For further details about job reference PYT/22878, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am - 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearing-impaired people is 0845 6055 255. TRANSPORT PLANNER Location: DINNINGTON, SHEFFIELD, S YORKS Hours: 40 HRS PWK, MON-FRI, 4 HOURS EVERY 3RD SAT, + ON CALL Wage: £20,000 PER ANNUM Closing Date: 30/04/2010 Employer: Frigologistics Consulting Limited Pension: No details held Duration: PERMANENT

Description: : With experience essential in transport planning, national and international, general cargo, temperature controlled cargo, part loads and full loads. A team player, you must have PC user knowledge, experience in Microsoft Office products and you must have fluent English in word and script. Either German, French or Polish language skills are essential. You must be able to work under pressure, with good self confidence. You will have contacts with hauliers/subcontractors, contacts within the industry and have experience of promoting and acquiring new business. How to apply:You can apply for this job by sending a CV/written application to Sylvia Laux at Frigologistics Consulting Limited, sylvia.laux@frigologistics.co.uk. NURSERY NURSE – POLISH SPEAKING Location: DERBY Hours: FLEXIBLE Wage: £7.07 - £7.32 PER HOUR Closing Date: 15/06/2010 Employer: Kidstaff Ltd Pension: No details held Duration: TEMPORARY ONLY

Description: This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for further info. Working on a supply basis within the Rose Hill Children's Centre. This is a really rewarding environment to work in, where you will get to work with children from a variety of backgrounds. By working on a supply basis you are able to choose the days and hours that you are available to work which gives you total flexibility. You will receive competitive rates of pay, along with 28 days of paid holiday per year, optional training sessions and excellent support from our friendly team. Must have a minimum of a level 3 qualifications in childcare and can demonstrate experience of working within a childcare setting. How to apply:You can apply for this job by telephoning 0845 6037898 and asking for Nick or Sabrina. INSURANCE CLAIM ADVISER Location: CHEADLE, CHESHIRE Hours: 37 MONDAY TO FRIDAY 9AM-5PM Wage: £14,000 PER ANNUM

Employer: Adecco Pension: No details held Duration: PERMANENT

Description: This Vacancy is being advertised on behalf of Adecco who is operating as an employment business. Must be a Polish speaker as will be dealing with a predominantly Polish client base. Previous experience in an insurance claims environment would be advantageous, but if not good customer service telephone experience would be considered. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Janine Halliday at Adecco, janine.halliday@adecco.com. EXPORT SALES PERSON Location: LANCASHIRE AND YORKSHIRE AREAS Hours: 37.5 HOURS PER WEEK, DAYS AND WEEKENDS Wage: EXCEEDS NATIONAL MINIMUM WAGE Closing Date: 26/03/2010 Employer: Multibrands International Pension: No details held Duration: PERMANENT

Description: This Local Employment Partnership shares information about new starters with Jobcentre Plus for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for more information. Must be a fluent speaker in Polish and Czech with excellent communication skills as will be dealing with applicants who speak no English. Ideally you will have experience within a sales role. You will be required to sell products to an increasing number of existing and potential clients in the EU and further a field. How to apply:You can apply for this job by sending a CV/written application to Imran Hussain at Multibrands International, careers@multibrands.eu.com.

and answering e mails. There will also be general office tasks. This is temporary, no duration is given. Exception under Race Relations Act 1976 - reference language requirement - genuine occupational reason for this stipulation. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Sharon Stephens at Veritas Language Solutions Ltd, Sun Alliance House, 166-167 St. Helens Road, SWANSEA, SA1 4DQ or to sharon@veritaslanguagesolutions.com. INTERNATIONAL SALES PERSON Location: SITTINGBOURNE, KENT Hours: 40 HOURS PER WEEK, MONDAY TO FRIDAY, BETWEEN 8.30AM-5.30PM Wage: NEGOTIABLE DEPENDING ON EXPERIENCE Pension: No details held Duration: PERMANENT

Description: Must be age 18+. This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for further information. Must be fluent in the Polish language verbal and written and have previous experience telephone sales. Duties will be contacting clients both current and potential to make them aware of company products and generate sales. How to apply: For further details about job reference SIG/7161, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am - 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearing-impaired people is 0845 6055 255.

MULTILINGUAL CUSTOMER SERVICES ASSISTANT

POLISH INTERPRETER

Location: SWANSEA, WEST GLAMORGAN Hours: 4-8 PER WEEK MONDAY TO FRIDAY BETWEEN 9AM-5PM Wage: NATIONAL MINIMUM WAGE + COMMISSION Employer: Veritas Language Solutions Ltd Pension: No details held Duration: TEMPORARY ONLY

Location: LONDON W2 Hours: 30 PER WEEK, MONDAY TO FRIDAY, BETWEEN 10AM AND 4PM Wage: £100 PER DAY Employer: LOMER TRANSLATIONS AND INTERPRETINGS LTD Pension: No details held Duration: PERMANENT

Description: Must be fluent in German, French, Spanish, Italian, Polish and Russian, both spoken and written. Duties include working on the telephone dealing with customer queries in these languages

Description: Must be fluent in English and Polish preferably educated to higher education. Duties include interpreting for solicitors. Employee states that hours are flexible. You will be working in The Gre-

ater London area. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Robert Lomer at LOMER TRANSLATIONS AND INTERPRETINGS LTD, 74 Queensway, LONDON, W2 3RL. INTERPRETER Location: WOLVERHAMPTON Hours: 30 per week Wage: MINIMUM WAGE Closing Date: 30/04/2010 Employer: Interpretation Services Pension: No details held Duration: TEMPORARY ONLY

Description: This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus, for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for more information. This vacancy is due to start on 01/03/2010 and end on 01/08/2010. Assisting non polish people to learn basic polish speaking skills, interpreting information, researching and interpreting polish legislation and guidance, assisting new job applicants to find work, accommodation and assisting in travel plans. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0190 2455384 ext 0 or 0780 1846284 ext 0 and asking for Roger Singh. FLORIST Location: LONDON NW2, NW3 AND NW6 AREAS NW2 Hours: 20 PER WEEK, BETWEEN MONDAY & SUNDAY, BETWEEN 8.30AM & 8PM Wage: £6.00 PER HOUR Closing Date: 31 March 2010 Employer: ArtFlora Pension: No details held Duration: PERMANENT

Description: This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for further information. A skilled florist required to work as part of an expanding team in London. The successful applicant will have at least 3 years relevant experience. . This vacancy would suit somebody who is creative and flexible. Duties include opening the shop, flower arranging, dealing with customers both face to face and by telephone and any other related duties as required. . How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Mark Ferdousian at ArtFlora, mark@artflora.co.uk.


26|

15-29 marca 2010 | nowy czas

port

Redaguje Daniel Kowalski d.kowalski@nowyczas.co.uk info@sportpress.pl

Wiosna może być ciekawa Ponaddwumiesięczna przerwa w rozgrywkach Ekstraklasy dobiegła końca. Po długim okresie wakacyjno-przygotowawczym piłkarze i kibice wrócili tam, gdzie ich miejsce, czyli na stadiony. W pierwszych trzech kolejkach rundy wiosennej nie zabrakło niespodzianek, największą z nich jest fatalna forma obrońcy tytułu mistrzowskiego Wisły Kraków oraz Legii Warszawa. W obu tych klubach ze względu na słabe wyniki z pracą pożegnali się trenerzy Maciej Skorża i Jan Urban.

Maciej Ciszek Jak co roku, wraz z rozpoczęciem nowej rundy rozgrywek ze wszystkich mediów na naszą ligę są wylewane wiadra pomyj, że za niski poziom, że słabi piłkarze i tak dalej. Trudno się dziwić dziennikarzom i kibicom, przerwa zimowa w rozgrywkach rodzimej ligi należy bowiem do jednych z najdłuższych w Europie. Sympatykom piłkarskim z pewnością nie jest łatwo przestawić się z poziomu Primera Division czy boisk angielskich na widowiska rozgrywane w Gliwicach, Bytomiu czy Wodzisławiu. Poziom spotkań rzeczywiście wciąż nie jest najwyższy, jednak, jak pokazały pierwsze trzy kolejki, wiosna może być naprawdę ciekawa. Po rundzie jesiennej wydawało się, że krakowska Wisła pewnie zmierza po trzeci z rzędu tytuł mistrzowski. Pięciopunktowa przewaga krakowian nad Legią nie podziałała dobrze na zespół, który przegrał najpierw w Bełchatowie z tamtejszym GKS, a później na własnym boisku ze słabą Arką Gdynia. Czarę goryczy przelał bezbramkowy mecz w wyjazdowym spotkaniu z Jagiellonią Białystok. W trzech spotkaniach wiślacy wywalczyli zaledwie jeden punkt. Jakby tego było mało, nie zdobyli ani jednej bramki. Gra Wisły stanęła na tak niskim poziomie, że nie można tego wytłumaczyć nawet licznymi kontuzjami, które cyklicznie nękają piłkarzy Białej Gwiazdy. Słabo prezen-

tują się napastnicy powracający po kontuzjach Paweł Brożek i Rafał Boguski. Z niewiadomych powodów wielu szans na grę nie dostaje bułgarski nabytek Wisły, tamtejszy król strzelców Georgi Christov. Daleko od swojej jesiennej dyspozycji jest także jeden z liderów zespołu Brazylijczyk Marcelo. Jedynym zawodnikiem, który utrzymuje równą formę, jest Mariusz Pawełek, który w każdym spotkaniu prezentuje się równie beznadziejnie i swoimi interwencjami, przyspiesza bicie serc wiślackich kibiców. W tej sytuacji nie dziwi decyzja o zwolnieniu z funkcji trenera drużyny Macieja Skorży. Biorąc pod uwagę wyniki Wisły w tym sezonie, można powiedzieć, że znany z porywczych decyzji właściciel klubu Bogusław Cupiał wykazał się wielką cierpliwością. Ku zaskoczeniu kibiców oraz mediów nowym szkoleniowcem Wisły został Henryk Kasperczak. Ten doświadczony trener pracował już przy ul. Reymonta w latach 2002-2004, co zaowocowało dwoma tytułami mistrzowskimi oraz awansem do 1/8 finału puchar UEFA. Kibice Wisły mają nadzieję, że nowy, choć znany już, trener obudzi drużynę ze snu zimowego i przywróci Wiśle jej dawny blask. Drugą pozycję w ligowej tabeli zajmuje stołeczna Legia. Legioniści wygrali pierwsze spotkanie rundy jesiennej, którym był wyjazdowy mecz z Cracovią. Warszawiacy pomimo czerwonej kartki i gry w dziesiątkę zdołali odrobić straty i wywieźć z Krakowa trzy punk-

Maciej Skorża podzielił los Jana Urbana i od minionego wtorku jest bezrobotny. ty. Były to jednak miłe złego początki. Kiedy nadarzyła się okazja, by wskoczyć na fotel lidera ligi bądź przynajmniej zmniejszyć stratę punktową do Wisły, Legia zupełnie zawiodła, przegrywając dwa spotkania. Najpierw na własnym obiekcie musiała uznać wyższość Odry Wodzisław, później w meczu wyjazdowym uległa bytomskiej Polonii. Odpowiedzią zarządu klubu na taki obrót sprawy było zwolnienie jej dotychczasowego trenera Jana Urbana. Nowym szkoleniowcem drużyny ze stolicy został Stefan Białas, który, podobnie jak w przypadku Wisły i Kasperczaka, pełnił już kiedyś funkcję trenera Legii (dwukrotnie w 1998 i 1999 roku). Legia w ligowej tabeli traci do Wisły trzy punkty. O punkt mniej od Legii do lidera traci poznański Lech, który jest, jak na razie, największym zwycięzcą rundy wiosennej. Drużyna Kolejorza w dobrej formie, o czym najlepiej świadczą dwa zwycięstwa w wymiarze 3:1 w Warszawie z Polonią oraz z Cracovią w Poznaniu, a także wyjazdowy remis z GKS Bełchatów. Oprócz siedmiu zdobytych punktów Lech pokazał ładną, szybką i efektowną grę. Trzy gole zaliczył już Robert Lewandowski, dobrą formę pokazuje też drugi reprezentant Polski z Poznania Sławomir Peszko. Świetnie do drużyny wkomponował się sprowadzony z Białorusi za sumę 400 tys. euro Sergiej Kriwec. Piłkarz ten był gwiazdą ligi białoruskiej i wszystko wskazuje na to, że również na polskich boiskach szybko wyrobi sobie dobrą markę. Do dobrej formy wrócił Bośniak Semir Stilic, który znów zachwyca i swoją grą nawiązuje do wspaniałych

występów w europejskich pucharach sprzed ponad roku. Jeśli piłkarzom trenera Jacka Zielińskiego uda się utrzymać dłużej taką świetną formę, to właśnie poznaniacy, a nie Legia czy Wisła będą głównym faworytem do końcowego zwycięstwa. Tuż za wielką trójką plasuje się tegoroczna rewelacja rozgrywek – Ruch Chorzów. Niebiescy rozpoczęli od pewnego zwycięstwa 3:0 w Gdyni z tamtejszą Arką, w drugim spotkaniu przegrali jednak z Zagłębiem Lubin. Mecz z Miedzianymi przegrany przed własną publicznością 2:0 był rozgrywany w ciężkich warunkach atmosferycznych (śnieżyca). Dla chorzowian gorszy od straty punktów w tym spotkaniu jest jednak fakt, że kontuzji nabawił się ich najlepszy snajper Andrzej Niedzielan. Jego brak był już widoczny w ostatniej kolejce, gdzie Ruch zremisował przy ul. Konwiktorskiej z Polonią Warszawa. Piąte miejsce w tabeli Ekstraklasy należy do GKS-u Bełchatów. Bełchatowianie to druga ekipa obok Lecha Poznań, która na wiosnę prezentuje się bardzo dobrze. Zwycięstwa nad Wisłą, Piastem Gliwice na wyjeździe oraz remis z Lechem świadczą o tym, że drużyna nie składa broni w walce o mistrzostwo Polski. Spokojne o swój byt w Ekstraklasie są Lechia Gdańsk, Polonia Bytom i Śląsk Wrocław. Problemów z utrzymaniem nie powinny mieć również Korona Kielce i Jagiellonia Białystok. Piłkarze Jagi mimo dobrej gry zajmują dalekie miejsce w tabeli, jednak przyczyną tego jest odebranie białostocczanom dziesięciu punktów za korupcję. Ze strefy spadkowej wydostała Odra

Wodzisław. Działacze z Wodzisławia są królami zimowego okienka transferowego, do klubu sprowadzono bowiem kilku wartościowych zawodników m.in. Brasilię, Mauro Cantoro i Arkadiusza Onyszkę. Ruchy transferowe już przynoszą zamierzone korzyści, Odra wywalczyła siedem punktów, pokonując m.in. Legię na jej terenie. Jeśli piłkarze z ul. Bogumińskiej podtrzymają dobrą passę, to po raz kolejny utrzymają Ekstraklasę w Wodzisławiu. Podobne plany ma warszawska Polonia, która jest w tej chwili na samym dole tabeli. Właściciel Czarnych Koszul Józef Wojciechowski snuje plany na przyszły sezon, w którym to Polonia ma wywalczyć mistrzostwo Polski. Zanim to jednak nastąpi, Polonię czeka ostra walka o utrzymanie w lidze. Pomóc ma w tym hiszpański trener Jose Mari Bakero oraz nowe nabytki Janusz Gancarczyk, Adreu oraz chilijski napastnik Cesar Cortes. Jak na razie, transfery nie przełożyły się na zdobycz punktową, w trzech meczach poloniści zainkasowali zaledwie dwa punkty. Pozostałe kluby, które uzupełnią stawkę walczącą o pozostanie w najwyższej klasie rozgrywkowej, to Piast Gliwice, Zagłębie Lubin, Arka Gdynia i Cracovia Kraków. Poziom zarówno na dole, jak i górze tabeli jest bardzo wyrównany. Prawdopodobna jest sytuacja, w której do ostatniej kolejki będzie się toczyć walka o start w europejskich pucharach, mistrzostwo oraz utrzymanie w lidze. Zawodnicy i trenerzy zdają sobie sprawę z tego, że każdy zdobyty punkt będzie jeszcze cenniejszy niż jesienią, gdyż na wiosnę zaplanowano tylko 13 kolejek, z czego trzy są już za nami.


|27

nowy czas | 15-29 marca 2010

sport

Świetny początek roku Ireneusz Jeleń doskonale zaczął na boisku 2010 rok. Bardzo szybko strzelił dwa gole, po jednym w lidze i pucharze. Do tego doszła fantastyczna bramka w spotkaniu z Rennes i trzy gole w meczu o Puchar Francji. Jak na kilka tygodni rozgrywek, dorobek Polaka jest imponujący. Najpierw jednak był mecz ligowy z Nice i bramka strzelona w doliczonym czasie gry. Kilka dni później Ireneusz Jeleń trafił na 1-0 w meczu Pucharu Francji z Sedanem. Auxerre awansowało do kolejnej rundy po serii rzutów karnych. Rozumiem, że po pierwszym golu była „kołyska”.

– Oczywiście, że była. To jedna z najważniejszych bramek w mojej karierze, nie tylko dlatego, że zwycięska i strzelona w doliczonym czasie gry. Pierwsza od chwili urodzenia Julii i pierwsza od śmierci babci. Im dedykuję to trafienie. Chyba nie było łatwo w ostatnich tygodniach skupić się na grze w piłkę.

– Bardzo trudno. W moim osobistym życiu było tyle ważnych zdarzeń, że myślenie o piłce zeszło na dalszy plan. Było to widać w meczu ligowym z Boulogne. Grałem bardzo słabo i mam tego świadomość. Myślami nie byłem na boisku obecny. Myśli krążyły wokół babci, dlatego tak ważny był dla mnie przylot na jej pogrzeb. Do tego żona trafiła na kilka dni do szpitala. Nie było problemu z pozwoleniem na przylot do kraju krótko przed meczem?

– W takich sytuacjach nie ma dylematów. Babcia Marta miała ogromny wpływ na moje wychowanie. Rodzice pracowali, z rodzeństwem spędzaliśmy u niej mnóstwo czasu. Wiedziałem, że muszę tam być. Z pewnymi sytuacjami trzeba się pogodzić, ale nie miałbym czystego sumienia, gdybym tego dnia siedział we Francji. I to bardzo długo. Przyjechałem silniejszy, coś ze mnie „zeszło”… I wiem, że było to widać na boisku. Bramka to konsekwencja mojego nastawienia do tego meczu. Czyli czasami nie trzeba być na kilku ostatnich treningach, by decydować o losach meczu?

– Przecież ja wylądowałem we Francji w dniu meczu, około trzynastej. Pojechałem do hotelu i szczerze mówiąc, nie przypuszczałem, że trener wstawi mnie od pierwszej minuty. Jak jest się dobrze przygotowanym, to najważniejsza jest „głowa”, a ja po pogrzebie mogłem skupić się już tylko na piłce.

Taka decyzja trenera świadczy tylko o jednym…

– Chyba faktycznie ma do mnie duże zaufanie i wiarę, że mogę pomóc drużynie. To wielka satysfakcja, ale powiem nieskromnie, ciężko pracuję, by tak było, i chyba na takie podejście trenera zasłużyłem. Potem był Puchar Francji i kolejny gol.

– Przede wszystkim awansowaliśmy dalej. Sedan to druga liga, ale w Pucharze Ligi wygrali z nami jesienią 3-1. Dziwny to był mecz. Strzeliłem fajną bramkę z woleja, mieliśmy sporo kolejnych okazji i mecz pod pełną kontrolą. Wyszedł im jeden atak, błąd popełnił nas bramkarz i zrobił się remis. Boisko mamy dramatyczne, nie da się na nim atakować, więc doszło do serii rzutów karnych. Dawno takiej nie widziałem. To znaczy?

– Po trzech „jedenastkach” był koniec. Trafiliśmy wszystkie, a oni w słupek, w bramkarza i obok. Pan wtedy nie strzelał?

– Miałem, ale sam zrezygnowałem. Bolało mnie kolano i plecy. Z tym pierwszym mam kłopot od grudnia, a na wspomnianym boisku jest to dla kolana droga przez mękę. W lidze karne strzelają inni, a mnie do tego nie ciągnie. Lepiej raz, ale z 35 metrów?

– Na to wychodzi. Jak „idzie”, to trzeba próbować. I mieć trochę szczęścia. Ta bramka była o tyle istotna, że dała nam trzy punkty. Przyznam jednak, że wcześniej z takiej odległości chyba do siatki nigdy nie trafiłem. Taki gol cenię wyżej niż hat trick w Pucharze Francji. Rywal był z niższej ligi, ale też fajnie potwierdzić w takich spotkaniach, że strzelanie goli nie jest problemem. – Na razie rok układa się sportowo fantastycznie?

– Odpukać.... To prawda. Gram, strzelam, a Auxerre zdobywa punkty. Jesteśmy wysoko w lidze i cały czas gramy w Pucharze Francji. Nie wiem, jaka będzie moja przyszłość po tym sezonie, ale chciałbym coś konkretnego z klubem wygrać.

Rozmawiał: Dariusz Czernik

Pojedynek gigantów Już w najbliższą niedzielę w Northampton Academy odbędą się międzynarodowe zawody siłaczy z Polski oraz Anglii. W programie imprezy oprócz sześciu konkurencji znaleźć można również pokaz tańca nowoczesnego, występy cheerleaderek oraz rywalizację dla publiczności. Bilety w przedsprzedaży kosztują piętnaście funtów, w dniu imprezy kosztować będą dwadzieścia. Sędzią głównym zawodów będzie dwukrotny mistrz Strongman, Svend Karlsen. Adres imprezy: Northampton Academy, Wellinborough Road, Northampton, NN3 8NH. Dodatkowe informacje oraz rezerwacje biletów: Sylwester – 0795 504 7723 oraz Magda (Active Polish Community) 0778 215 1255.

Daniel Kowalski


S T N E PRES

t o h p t e e r sbytdamian chrobak h lat. czterec prawie d o u n i, Londy m mów zi życie atu i, jak sa t jednym z ta, d le ś bak apar n jes świa u bez n Chro Londy miast Damia chodzi z dom na spuście. ych życiem ów wartych c t c Nie wy trzyma pale ardziej kipią kuje momen wać nad o a e jb r c zawsz wszych, na nowi nie b zestaje pra okiem a r ia k d p o m ie sity ce p najc e Da cześnie nie Univer w Pols awia, ż co spr ienia. Jedno otograficzne Londynie na mało. n f uwiecz tem: studia icza, kurs w dzi, wciąż za ch wielkich, a w t o z t ch ty twier wars ja Zygmun to, jak w arcydzieła albumy, – e z n r o d – An ać ond szukać zegląd Arts L ztuki of the nieustannie otografie, pr auczyć się s tu”. f a n e e b by om n „Trze zić genialn rzodu, dującego m p o d a d grom nie o krok decy n anego codzie enia tak zw c uchwy

y h p a r g o blues by

Leszek Alexander & Dominika Zachman where: La Vista Club 224A Tower Bridge Road SE1 2UP when: Friday, 26 March 2010, from 8.00pm till late entry: £5

in coop erati on with London Global Art Village


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.