nowyczas2010/140/004

Page 1

lONdON 1-14 marca 2010 4 (140) FRee issN 1752-0339

NEW TIME

www.nowyczas.co.uk

Książę Karol w POSK-u

– Czy ja też zostanę kiedyś królem? Nie udało nam się ustalić, czy książę Karol podczas wizyty w Polskim Ośrodku SpołecznoKulturalnym 23 lutego zapytał o to Króla Maciusia I. Adam »3 Zamoyski Sława Harasymowicz czas Na wyspie

»5

takie czasy

»9

RepORtaŻ

»12

Waldemar Januszczak

ludzie i miejsca

»19

Solidarność 30 lat

Rozmówki polskie

Żywoty grzesznych

Pikantne figle Fryderyka

Frasyniuk, jakby w rewanżu, niefrasobliwie zakomunikował zebranym, że11 listopada to święto bez znaczenia dla współczesnych Polaków. Powinno być zniesione i zastąpione świętem 4 czerwca, kiedy Polacy po latach komunizmu poczuli się znowu wolni. – W czerwcu jest cieplej – dodał Frasyniuk – ludzie mogą świętować na ulicach, popijać wódkę.

Fresz po przedawkowanej nocy, po czym brifing w radiu, przed południem sejle, bo można złapać ap to 50% bergejn. Jeśli nie potraficie się na tym sfokusować, zawsze możecie liczyć na pomoc kołcza. Gdybyście opadli z sił i wasz imidż na tym ucierpiał, sandwicz na pewno pomoże wam odzyskać świeży luk…

Kim będę w moim ulicznym wcieleniu, jeszcze nie wiem. I nie wiem, jak długo ono potrwa. Wiem jedynie, że trzeba jakoś przetrwać tę śmieszną brytyjską zimę. Nie zimna się obawiam, a opadów, czyli przemoczenia ciuchów i legowiska. Noc z 9 na 10 grudnia przesiedziałem w bramie kościoła baptystów na skrzyżowaniu Camden Road i Hilldrop Road.

Urodził się blisko czterdzieści lat temu w Częstochowie, w rodzinie muzyków i intelektualistów. W wieku osiemnastu lat kończy liceum muzyczne w klasie skrzypiec. Dziadek, religioznawca, wywiera na nim duży wpływ. Fryderyk z fascynacją przegląda jego bibliotekę. W 2005 roku przyjeżdża do Anglii i zaczyna systematycznie malować.


2|

1-14 marca 2010 | nowy czas

” Poniedziałek, 1 marca, albina, antoniny 1950 1995

Premiera filmu „Koralowy pałac”, pierwszego w historii kolorowego filmu kręconego pod wodą. Waldemar Pawlak ustąpił ze stanowiska premiera rządu polskiego..

Wtorek, 2 marca, PaWła, Heleny 1931 1978

Urodził się Michaił Gorbaczow, polityk, prezydent ZSRR, inicjator pierestrojki, laureat Pokojowej Nagrody Nobla w 1990 roku. Pierwszy Czech w kosmosie – V. Remek.

Środa, 3 marca, kunegundy, Hieronima 11934

Urodził się Jacek Kuroń, od 1964 w opozycji do władz PRL; współzałożyciel KOR-u; współtwórca porozumień Okrągłego Stołu, od 1989 poseł na Sejm.

czWartek, 4 marca, kazimierza, łucji 1946

Winston Churchill użył określenia „żelazna kurtyna” podczas przemówienia wygłoszonego w Fulton. Zapowiedź początku „zimnej wojny”.

Piątek, 5 marca, Fryderyka, adriana 1836 1985

Samuel Colt zbudował pierwszy pistolet. W Wielkiej Brytanii zakończyły się trwające blisko rok strajki górników;

Sobota, 6 marca, Wiktora, róży 1869 1992

Rosyjski uczony Dmitrij Mendelejew opublikował pierwszą wersję układu okresowego pierwiastków, zwaną później Mendelejewa. W większości zachodnich krajów zanotowano obecność wirusa komputerowego Michał Anioł. W Polsce nie wyrządził on poważnych szkód.

niedziela, 7 marca, tomaSza, PaWła 1941 1953

Wykonano wyrok śmierci na Igo Symie, aktorze filmowym. Został skazany przez sąd wojskowy Polski Podziemnej za kolaborację z Niemcami. Dwa dni po śmierci Stalina Katowice zmieniły swoją nazwę na Stalinogród. Nazwa ta obowiązywała do 1956 roku.

Poniedziałek, 8 marca, beaty, Wincentego 1910 1968

W Kopenhadze podczas II Międzynarodowego Zjazdu Kobiet Socjalistek obwołano 8 marca Międzynarodowym Dniem Kobiet. Na Uniwersytecie Warszawskim odbył się wiec studencki, który zapoczątkował tzw. wydarzenia marcowe.

Wtorek, 9 marca, FranciSzki, katarzyny 1831 1987

Król Francji Ludwik Filip wydał dekret o utworzeniu Legii Cudzoziemskiej. Prezydent USA Ronald Reagan oficjalnie przyznał, że Stany Zjednoczone sprzedają nielegalnie broń Iranowi.

Środa, 10 marca, makarego, cyPriana 1952 1955

Na Kubie przejął władzę Fulgencio Batista i obwołał się dyktatorem. Został obalony 1 stycznia 1959 roku. Urodził się Juliusz Machulski, reżyser takich komedii jak „Vabank”, „Eksmisja”, „Kingsajz”, „Killer”.

Nawet moralność jest kwestią czasu. Gabriel García Márquez

listy@nowyczas.co.uk Drodzy Czytelnicy „Nowego Czasu”, poglądy Pana V. Valdiego na temat facebooka („Konserwowa garsonka”, NC nr 139, 14.02) podziela zapewne niejeden z Was. Ale zapewne też niejeden od dawna ma swój profil, dziesiątki, a może i setki znajomych z całego świata, rozbudowaną galerię zdjęć i szereg linków do ulubionych stron. Oczywiście „fejsbukowych” absurdów nie da się ukryć, ale warto też pamiętać, ile korzyści daje nam ten serwis – można na przykład odnaleźć starego znajomego, którego numer telefonu zgubiliśmy lata temu, można podyskutować na interesujące nas tematy z ludźmi z drugiego końca świata lub... dowiedzieć się, co nowego szykuje nam ARTeria! Tak, tak, Szanowni Czytelnicy! Już wkrótce rusza nowa strona ARTerii na facebooku, na której znajdziecie zdjęcia, które nie zmieściły się w gazecie, informacje o wcześniejszych wydarzeniach oraz pełny program zaplanowanych na najbliższe miesiące imprez. Dodatkowo będziecie mogli zamieszczać komentarze i zdjęcia oraz własne propozycje kolejnych edycji ARTerii, które – w miarę możliwości – postaramy się uwzględniać w naszych planach. Aby być na bieżąco z programem imprezowym wystarczy znaleźć stronę ARTerii i zostać jej fanem oraz przesłać link do znajomych, żeby ich również nie ominęło żadne wydarzenie! Kto wie, może i Pan V. Valdi kiedyś odwiedzi naszą stronę? ALeKSANDRA PTASińSKA

Polska wyciąga przyjazną dłoń do Ukrainy. Wiktor Juszczenko przez decyzję uznania Stefana Bandery za bohatera narodowego przyjazną rękę Polski odrzuca. Przecież Polska z całą stanowczością popierała Wiktora Juszczenkę w tak zwanej pomarańczowej rewolucji. Tu nasuwa się stare chłopskie porzekadło: za twoje dobro, to ci pod ziobro... Wiem, że obecnie młode pokolenie Ukraińców nie jest wrogo do Polski nastawione i pokolenie to nie ponosi winy za ludobójstwo popełnione przez UPA. Przyznanie jednak Stefanowi Banderze – przywódcy ludobójczych organizacji OUN i UPA tytułu bohatera Ukrainy nie wpłynie budująco na obecne i przyszłe pokolenia Ukraińców. Łączę wyrazy szacunku Roman M. Koszuta

(zapewne również Anglicy) szydzą ze stanu polskich dróg, a jazdę po nich uznają za sport ekstremalny. My sami też kpimy, iż zima tak zaskoczyła drogowców, że obudzili się w marcu itd. W tym roku, w Londynie stan dróg woła o pomstę do nieba. Poprzednie zimy były dużo łagodniejsze, więc udawało się odpowiednim służbom zareagować w porę. Tym razem łatwo nie będzie, choć tutejsi drogowcy wydają się być bardzo sprawni. Kilkakrotnie widziałem, jak wymieniali spory kawałek asfaltu na drodze w ciągu jednej zaledwie nocy! Mam nadzieję, że szybko zabiorą się do pracy, bo jazda po londyńskich drogach Anno Domini 2010 będzie dla nas wszystkich koszmarem. Pozdrawiam OLAf CZUPAŁA

Szanowna Redakcjo, czy ktoś oprócz mnie zwrócił uwagę, jak po zimie 30-lecia wyglądają londyńskie drogi? Kiedy jadę co rano do pracy tą samą trasą od lat, uczę się jeździć niemal od nowa. Wielkie, wyżarte w asfalcie wykroty są w paru miejscach tak duże, że można stracić koło. A do tego ciągle pada deszcz i angielscy drogowcy nie są w stanie przystąpić do regularnego łatania. Zwykle turyści z całego świata

Szanowna Redakcjo, do kącika językowego, który pojawił się w ostatnim numerze „Nowego Czasu” (NC nr 139, 14.02) chciałbym dorzucić pewną złotoustą sentencję – z tych samych czasów, co „ludzie wy świnie kontraktujcie” – która brzmiała tak: „panowie bydło zdycha burmistrz zabronił z niego mięsa jeść. Gdzie postawić przecinek? Pozdrawiam MAReK KALiCińSKi

z teki andrzeja licHoty

••• czWartek, 11 marca, konStantego, benedykta 1985 1990

Michaił Gorbaczow został sekretarzem generalnym KC KPZR. Koniec dyktatury generała Augusto Pinocheta w Chile. Doszedł do władzy w 1974 roku w wyniku wojskowego puczu, który obalił demokratycznie wybranego prezydenta Salvadora Allende.

Piątek, 12 marca, grzegorza, bernarda 1999 1999

Zmarł Yehudi Menuhin, amerykański skrzypek i dyrygent; jeden z najwybitniejszych wirtuozów skrzypiec XX wieku. Polska została oficjalnie przyjęta do NATO.

Sobota, 13 marca, kryStyny, bożeny 1988

W Japonii uroczyście otwarto najdłuższy na świecie tunel łączący pod morzem wyspy Honsiu i Hokaido.

niedziela, 14 marca, leona, matyldy 1938 1980

Adolf Hitler podpisał akt zjednoczenia Austrii z Niemcami. Anschluss Austrii stał się faktem. Samolot PLO IŁ-62 lecąc z Nowego Jorku do Warszawy rozbił się pod Warszawą, w Lesie Kabackim. Zginęło 87 osób, w tym Anna Jantar oraz członkowie drużyny bokserskiej USA, lecący na mecz z polską drużyną.

63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedaktoR naczelny: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk) Redakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk) Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Alex Sławiński WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz FelIetony: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RySUnkI: Andrzej Krauze, Andrzej Lichota; zdjęcIa: Piotr Apolinarski, Aneta Grochowska; WSpółpRaca: Małgorzata Białecka, Irena Bieniusa, Grzegorz Borkowski, Włodzimierz Fenrych, Gabriela Jatkowska, Anna Maria Grabania, Stefan Gołębiowski, Katarzyna Gryniewicz, Mikołaj Hęciak, Zbigniew Janusz, Przemysław Kobus, Michał Opolski, Łucja Piejko, Mira Piotrowska, Rafał Zabłocki

dzIał MaRketIngU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk) WydaWca: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowyczas

Szanowny Panie Redaktorze, Wiktor Juszczenko z okazji dnia jedności Ukrainy ogłosił Stefana Banderę bohaterem narodowym. Minister Mariusz Handzik wyraził, bardzo ogólnikowo, niezadowolenie z tego powodu. Nie rozumiem dlaczego Mariusz Handzik zdecydowanie nie potępił nadania Stefanowi Banderze tytuły bohatera Ukrainy. Przecież minister i polski rząd dobrze wiedzą, że w latach UPA, pod przywództwem Stefana Bandery dokonywało na Wołyniu i w południowo-wschodniej Polsce ludobójstwa na ludności polskiej. Wtedy z rąk UPA zginęło od 100 do 200 tysięcy kobiet, dzieci i starców,

Prenumeratę można zamówić na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonać zamówienia, należy wypełnić i odesłać formularz na podany poniżej adres wraz z załączonym czekiem lub postal order na odpowiednią kwotę.

Imię i nazwisko........................................................................... Rodzaj prenumeraty................................................................. Adres............................................................................................. ........................................................................................................

liczba wydań

uk

ue

12

£25

£40

26

£47

£77

52

£90

£140

czaS PubliSHerS ltd. 63 king’s grove london Se15 2na

Kod pocztowy............................................................................ Tel................................................................................................. Prenumerata od numeru .................................. (włącznie)


|3

1-14 marca 2010 | nowy czas

czas na wyspie

Książęca wizyta w POSK-u

Nie dla wszystkich starczyło miejsca w ośrodu, ale ze wszystkimi książę Karol serdecznie się witał, szczególnie z tymi, którzy wytrzymali deszczową pogodę.

Alex Sławiński Karol, książę Walii, w towarzystwie małżonki Kamili, odwiedził w środę, 24 lutego, Polski Ośrodek SpołecznoKulturalny, gdzie spotkał się z przedstawicielami organizacji polonijnych. Obejrzał również wystawę plakatów wyborczych Solidarności z 1989 roku. Wziął udział w koncercie i przedstawieniu, zaprezentowanym w Sali Teatralnej POSK-u. Spotkanie z Polakami w Londynie poprzedziło przygotowania do jego podróży do Polski w drugiej połowie marca. Podczas tego wyjazdu książę odwiedzi również Czechy i Węgry. Para książęca przybyła do POSK-

u około godziny 16.30. W progu powitali ją: ambasador RP Barbara Tuge-Erecińska, ostatni prezydent II RP Ryszard Kaczorowski, przewodniczący POSK-u dr Olgierd Lalko oraz przewodnicząca Zjednoczenia Polskiego Helena Miziniak. Wiktor Moszczyński, związany z Solidarnością od momentu jej powstania, przedstawił gościom wystawę plakatu , zatytułowaną Solidarność – legenda wiecznie żywa, prezentowaną w Galerii POSK. Następnie para książęca udała się do Sali Teatralnej. W poskowym teatrze książę przywitał się między innymi z Jerzym Ostoją Koźniewskim, ministrem w rządzie RP na uchodźstwie, oraz Ireną Anders. W wypełnionej po brzegi

drugi brzeg

Walery Choroszewski

16 lutego w Londynie zmarł Walery Choroszewski, minister informacji w ostatnim rządzie II RP na uchodźstwie. Pochodził z Wilna. Był przewodniczącym Towarzystwa Przyjaciół Uniwersytetu Wileńskiego. Wilno opuścił w czasie

II wojny światowej w 1940 roku. Po zdaniu matury wyjechał jako sezonowy robotnik do Estonii, skąd przedostał się do powstającej w Związku Sowieckim armii generała Andersa. Ponownie odwiedził swoje miasto młodości w 1993 roku. Był żołnierzem Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie 3 maja 2009 roku prezydent Lech Kaczyński w czasie uroczystości z okazji 218. rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 Maja na Zamku Królewskim w Warszawie odznaczył Walerego Choroszewskiego Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski.

przez przedstawicieli polskiej społeczności Sali Teatralnej wysłuchał mini recitalu chopinowskiego w wykonaniu utalentowanego, 11-letniego Karola Rybarczyka. Zaproszeni goście obejrzeli również fragment sztuki przygotowanej przez polskie dzieci z Teatru Syrena, opartej na motywach książki Janusza Korczaka „Król Maciuś I”. Wprawdzie książę Karol niewiele rozumiał ze słów granej po polsku sztuki, jednak siedząca obok niego pani ambasador sprawiała wrażenie, że tłumaczy mu niektóre fragmenty. Zwłaszcza że wybrana scena, przedstawiająca burzliwe posiedzenie dziecięcego parlamentu, wybrana została przez organizatorów chyba nieprzypadkowo. Spotkanie przeniosło się potem do restauracji Łowiczanka. Tam książę Karol spotkał się z polskimi weteranami II wojny światowej oraz przedstawicielami organizacji polonijnych. Poczęstowano go również polskimi pierogami, których jednak – wbrew niektórym relacjom prasowym – nie skosztował. Książę Karol zamienił kilka słów z każdą z przedstawionych mu osób. Księżna Kornwalii również rozmawiała z licznie przybyłymi do POSK-u przedstawicielami Polonii. Mimo ściśle przestrzeganego protokołu dyplomatycznego, niemalże każdy miał możliwość do niej podejść. Podczas przygotowania wizyty nie zapomniano o akcentach historycznych. Specjalnie na tę okazję z Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego wypożyczono fotografie generała Władysława Sikorskiego w towarzystwie dziadka księcia Karola, króla Jerzego VI. Według słów Amandy Foster rzeczniczki Clarence House (rezydencji księcia Karola w Londynie), Karol spotkał się z przedstawicielami Polonii, by podkreślić swoje uznanie dla wkładu Polaków w życie i rozwój Zjednoczonego Królestwa.

Na zakończenie wizyty przedstawiciele Zjednoczenia Polskiego wręczyli księciu pamiątkową figurkę szklaną, z wygrawerowaną sentencją: To Our British Friends, Polish Community, a także płytę DVD z zapisem wystawianej w POSK-u opery Verbum Nobile. Dla wszystkich uczestników wieczoru wizyta królewskich gości była bardzo ważnym przeżyciem. Przygotowania

do niej zajęły organizatorom kilka tygodni. Jeszcze tuż przed przybyciem Karola zaproszeni goście byli pouczani, jak zwracać się do książęcej pary. Pełna napięcia atmosfera została rozładowana przez książęcą parę podczas spotkania w Łowiczance. Ppo zakończonej wizycie wiele osób podkreślało umiejętność przełamywania dystansu i bezpośredniość Karola i Kamili.


4|

1-14 marca 2010 | nowy czas

fawley court

Doczesne działania Jesz cze nie tak daw no te mu (na wet w per spek ty wie do cze sno ści, a nie wiecz no ści), bo w ro ku 2002, księ ża ma ria nie zwra ca li się do wier nych z ape lem, aby ci wy kupywali ko lum ba rium w kryp tach ko ścio ła św. An ny w Faw ley Co urt na miej sce spo czyn ku swo ich bli skich. Miej sce – jak czy ta my w „Zwiastunie Miłosierdzia” nr 2 (20) 2002 – skąd Mi ło sier dzie Bo że roz cho dzi się w róż ne za kąt ki świa ta i obej mu je co raz szer sze krę gi lu dzi. Czyżby w tak krót kim cza sie (3-4 lat) Mi ło sier dzie Bo że prze sta ło in te re so wać się Faw ley Co urt, o czym księ ża ma ria nie nie po in for mo wa li wier nych? Nie po in for mo wa li też, czy Zgro ma dze nie Księ ży Ma r ia nów prze sta ło być wier ne swo je mu szcze gól ne mu cha ry zma to wi mo dli twy za zmar łych. Nie po in for mo wa li o de cy zji sprze da ży Sank tu arium Mi ło sier dzia Bo że go w Faw ley Co urt. Wpro wa dze ni w błąd wier ni na dal przy sy ła li dat ki, wspo ma ga ją ce utrzy ma nie Faw ley Co urt. Pie nią dze by ły tym bar dziej po trzeb ne, al bo wiem pra cę roz po czę li praw ni cy, któ rzy za sowitą opłatą mie li Sank tu arium przy wró cić do cze sno ści. Księ ża ma ria nie uwa ża ją, że nie ma po trze by in for mo wa nia wier nych, jak prze bie ga pro ces de sa kra li za cji te go uświęconego miej sca. W tej sy tu acji z proś bą o wy ja śnie nie pro ce du r y eks hu ma cji pro chów (wy raź nie okre ślo nej przez bry tyj skie pra wo) zwró ci li się do okrę go we go ko mi sa rza po li cji ab sol wen ci Divine Mercy College – Faw ley Co urt Old Boys. Otrzy ma li enigmatyczną od po wiedź. Najbardziej Ku riO ZAl Ne w niej było to, że wbrew za pew nie niom księ ży ma r ia nów, Faw ley Co urt nie zo stał jesz cze sprze da ny. Od po wiedź na list ko mi sa rza An dy’ego Tay lo ra za miesz cza my obok.

DIVINE MERCY COLLEGE

FAWLEY COURT OLD BOYS UNITED

FAWLEY COURT OLD BOYS 82 Portobello Road, Notting Hill, London W11 2QD Andy Taylor A/Assistant Chief Constable Crime and Criminal Justice Thames Valley Police Headquarters Oxford Road, Kidlington, OX5 2NX 1 March 2010

REMOVAL OF CREMATED HUMAN REMAINS FROM ST ANNE’S CRYPT AND BURIAL PLACE, FAWLEY COURT I am in receipt of your letter (reference number missing) from 22 February. The law on the removal of human remains from a ”burial place” is very firm. In the public interest, and as a matter of public policy Thames Valley Police are asked to re-investigate the above. There also exists concern over the removal of up to ten human remains from the Hereford Cemetery, (Lower Bullingham), to Henley Cemetery allegedly by the Congregation of Marian Fathers over the past ten years. A similar situation as with Fawley Court involves the (distress) sale of St Raphael’s House/Church. Your letter of 22 February is extremely unclear and inconclusive. The St Anne’s columbarium – built thanks to public subscription and consecrated by Bishop Jan Lenge on 19 May 2002 – is in the crypt (thus below ground). Your investigating officer should re-visit the site and confirm this. To date records indicate that the crypt is home to the tomb and remains of Prince Stanislaw Radziwill, and the columbarium houses seven urns, in separate niches, containing human remains as ashes. One of these urns was removed, apparently without licence, from the St Anne’s columbarium last year to Henley Cemetery, in a ceremony overseen by the Congregation of Marian Fathers whom you mention. Somewhat alarmingly you mention several urns which the same Congregation of Marian Fathers ”succeeded in having them placed in other churches where necessary”. Could you specify the names, the number of urns, the churches they were moved to, and whether licences were granted? To assist Thames Valley Police, The Ministry of Justice has a list of seven urns and one tomb with the deceased’s names, confirming that under Section 25 of the Burial Act 1857 no application had or has been made for the requisite licence.

FCOB has also made its own enquiries with the Ministry of Justice, whose view (copy letter to the Chief Constable enclosed), is at odds with your construction of the definition of ”interred”.

Join our strong and fast expanding Divine Mercy College old boys network.

As we used to say: „Fawley Forever”

It will be great to hear from you! contact: fawleyoldboys@yahoo.co.uk

UWAGA! Osoby, które miały, mają lub w ostatnich latach musiały usunąć zwłoki lub prochy swoich bliskich z krypty kościoła św. Anny w Fawley Court, uprzejmie proszone są o pilne skontaktowanie się z Fawley Court Old Boys: Fawley Court Old Boys, 82 Portobello Road, Notting Hill, London W11 2QD tel: 0207 727 5025, fax 0208 896 2043 email: fawleyoldboys@yahoo.co.uk lub kristof@talktalk.net

It should be stressed that the family of Prince Stanislaw Radziwill, the generous founder, and funder of St Anne’s have a continuing strong interest in the Church. The Prince’s remains are entombed in the crypt, and the remains of two relatives rest in the columbarium, again in the crypt.

Dear Mr Taylor

The Assistant Chief Constable is aware of course of the Police’s unique role in upholding the law.

Fawley Old Boys re-uniting!

Are Thames Valley Police, together with Wycombe District Council, ready to act, intervene, and preserve the law of the land and protect the right to free religious worship at St Anne’s in this instance?

I quote from the Ministry’s letter of 11 January; ”The current law relating to the removal of buried human remains is contained in Section 25 of the Burial Act 1857. This makes it unlawful to remove any body or the remains of any body, which has been interred in any place of burial, without a licence.” Records show that there is only one grave – that of Fr Jozef – outside of the (St Anne’s) Church. If there is another, doubtless you will advise us. Anything is possible. St Anne’s is purportedly under the ”control” of the Marians, but as there are so many Trusts within, and under their stewardship, it would be helpful if the Asst. Chief Constable could advise which of these numerous Trusts’ is actually ‘controlling’ St Anne’s Further, it would be useful if your Senior Investigating Detective delegated with the ‘investigation’ could indentify which one of the five Marian ‘Trustees’ was consulted in this matter. Under the terms of a deed of 15 August 1971, it is clear that an ”assembly” of Marians in the ”Province (sic) of England” are simply custodians/ ‘controllers’ (not owners), of St Anne’s Church, Fawley Court. And further, the beneficial (and active) interest clearly belongs ”in perpetuity” to both: ”Divine Mercy College” (which Fawley Court Old Boys today represents) and a right bestowed (by the same said deed), on St Anne’s ”…faithful worshipers”. This right to free worship at St Anne’s has been unlawfully denied them in the last three month to both Divine Mercy College beneficiaries, and to the faithful worshipers, by the very same Marian Trust(s) visited by your officer. This is in breach of the protection afforded by the Human Rights Act, Article 9., and in violation of the common law of the land.

FCOB has had contact with the office of John Radziwill, and understands that their family is vigourously opposed to the removal of their family’s remains. In any event, it is understood that John Radziwill and family, are well able to protect their position if needs be. As you well know, St Anne’s Church at Fawley Court is a Grade II listed monument, which, as Ian Dunlop, Department of Culture, Media and Sport decreed, is: ”Of special historic interest for its significance to the Polish Roman Catholic community”. Can the Thames Valley Police assure FCOB that the fabric and design of this treasured shrine and monument that is St Anne’s, is intact, and that the twenty seven religious plaques, (together with other items of private property) have not been unlawfully removed? You raise the issue of the Father Jozef Jarzembowski Museum at Fawley Court which in great part was ”Presented to Divine Mercy College” in 1966 of which Fawley Court Old Boys would be the natural beneficial heirs, together in the main with the Anglo/Polish community. Could the Asst. Chief Constable please advise FCOB when precisely was the said Museum closed? What artefacts and relics were ‘approved’ by the Ministry of Culture, to be ‘relocated’ and to which ‘new museum in Poland’ and where in Poland did these items end up? Have the Marian Trusts drawn up a quantified, certificated inventory, and if so has this been exhibited to the Police? Was an export licence from the Ministry of Culture issued, and if so, has this been produced to the Police? Particularly disturbing is your comment that ”relics” were relocated. If this refers inter alia to the infamous blood-stained shirt, and his blooded 5-zloty note of Romek Strzalkowski, a schoolboy mercilessly shot dead by the authorities in Poznan, Poland, 1956, then this is an affront not only and distressingly to his Mother and family, but also to his memory, and the heroic symbolism it represents to the British/Polish community. Romek’s Mother, Mrs Strzalkowska at great risk, recovered the relics – blooded shirt and note – and personally brought them from Poznan, Poland to England, circa 1956-57, donating them unequivocally to Father Jozef’s Museum, with the view and promise that they remain at Fawley Court in perpetuity. The Asst. Chief Constable’s assertion that there was a ”check that none of the items were of significant British cultural interest” is inflammatory to say the least, given that there is a two million-plus British-Polish presence in the United Kingdom, followed by a vast English interest in such ‘artefacts’, and the extraordinarily original manner in which these artefacts were assembled over some fifty years. Finally, the dismissive comment that the sale of the ‘site’ is to be completed on 6 April remains to be seen… The sale of Fawley Court is a highly contentious and controversial issue, affecting the legitimate and lawful interests of a wide class of inter-related bneficiaries, donors, and creditors, under the legal cover of a constructive trust, and otherwise. These interested parties have not had the benefit of any fiduciary duty or care, and in gigantic measure have been scandalously betrayed by those who should know far, far better. The (current) Congregation of Marian Fathers, in an unprincipled and dismissive way, have publicly declared Fawley Court as having been sold as far back as two years ago… and yet, we are still here… I await to hear from you at your earliest convenience. Yours sincerely Mirek Malevski Chairman, Fawley Court Old Boys cc

The Prime Minister, The Rt. Hon. Gordon Brown The Attorney General Baroness Scotland The Rt. Hon. Sir Malcolm Rifkind MP Stephen Deutz Esq., Attorney General’s Office Andrew Hind Esq. Charity Commission John Radziwill Esq.


|5

nowy czas | 1-14 marca 2010

czas na wyspie

30 lat

Od lewej: Prezes Zjednoczenia Polskiego Helena Miziniak, Jan Rulewski, Joanna Fabisiak, Władysław Frasyniuk

Grzegorz Małkiewicz Joanna Fabisiak, dziś poseł na Sejm RP, w 1989 roku kolekcjonowała plakaty wyborcze do sejmu kontraktowego. Po 20 latach jest to unikatowy zbiór, dzięki któremu mogła przygotować wystawę przypominającą tamte gorące dni czerwca. Z wystawą, na zaproszenie Zjednoczenia Polskiego w Wielkiej Brytanii, przyjechała do Londynu. Nie tylko przywiozła plakaty wyborcze, ale także przyjechała w towarzystwie dwóch legendarnych przywódców Solidarności – Jana Rulewskiego i Włodzimierza Frasyniuka. Program przewidywał otwarcie wystawy, odsłonięcie tablicy pamiątkowej Dziękujemy za Solidarność w kościele pw św. Andrzeja Boboli, wieczór okolicznościowy i spotkanie dyskusyjne z udziałem Władysława Frasyniuka, Charlesa Crawforda – byłego ambasadora Zjednoczonego Królestwa w Warszawie, Wiktora Moszczyńskiego – byłego przewodniczącego Polish Solidarity Campaign oraz Dougie Rooneya – przedstawiciela Trades Union Congress. Program ambitny, gorzej z jego realizacją.

Już w trakcie otwarcia pojawiły się pierwsze zgrzyty. Prezes Zjednoczenia Polskiego w Wielkiej Brytanii, gospodarz wystawy, Helena Miziniak w mowie powitalnej nie mogła przypomnieć sobie nazwiska zaproszonego gościa. Niby drobna rzecz, zdarza się wszystkim, jednak z wystąpienia pani prezes wynikało, że od samego początku wspierała Solidarność, a przecież w czołówce działaczy związku i w doniesieniach prasowych nazwisko Frasyniuka figurowało zawsze. Potem przyszła kolej na Frasyniuka. Jakby w rewanżu niefrasobliwie zakomunikował on zebranym, głównie przedstawicielom emigracji niepodległościowej, którzy przeżyli pierwsze dni wolności po 200 latach niewoli, że 11 listopada to święto bez znaczenia dla współczesnych Polaków. Powinno być zniesione i zastąpione świętem 4 czerwca, kiedy Polacy po latach komunizmu poczuli się znowu wolni. – W czerwcu jest cieplej – dodał Frasyniuk – ludzie mogą świętować na ulicach, popijać wódkę. Pewnie zapomniał, że 22 lipca jest jeszcze cieplej. Jak to jest, że ludzie, którzy rzeczywiście poświęcali swoje życie za wolność, a w warunkach wolności tracą głowę? Ponadto Frasyniuk nie jest tylko byłym legendarnym przywódcą Solidarności, jest też byłym przywódcą partii w systemie wielopartyjnym, gdzie obowiązuje znajomość pewnych elementarnych reguł, takich jak choćby dyplomacja czy po prostu dobre wychowanie. Doszło do dużego poruszenia wśród zgromadzonych. Sytuację próbował ratować Jan Rulewski. Kategorycznie, choć dyplomatycznie interweniował również prezydent Ryszard Kaczorowski. Prawie dwie godziny po otwarciu wystawy organizatorzy zaplanowali wieczór okolicznościowy w Sali Malinowej, nie wiadomo dlaczego nazwany „wieczorynką”. Co zrobić z wolnym czasem? oglądać plakaty do znudzenia? Iść na pierogi? W Sali Malinowej mieli wystąpić gościnnie artyści z krakowskiej Piwnicy pod Baranami. Postanowiłem poczekać. obejrzałem wystawę raz jeszcze, wypiłem herbatę, jedną i drugą, wypaliłem więcej papierosów, żeby czas skrócić, i w ten sposób doczekałem do zapowiedzianej wieczorynki. Sala pełna, publiczność siedzi w oczekiwaniu wokół rozstawionych stołów. Scena oświetlona teatralnymi

reflektorami, na niej mikrofony, ale nic poza tym się nie dzieje. Artyści nie dojechali? Mogli – Londyn to nie Kraków. Często improwizacja tworzy jakość niespotykaną w zaplanowanym występie – pomyślałem z nadzieją. Może coś się wydarzy. W końcu na scenie pojawia się Jurek Jarosz. Pomyślałem (nie ja jeden), że – jak zwykle – w roli konferansjera. Z jego monologu wynika, że coś ruszyło i za chwilę przed mikrofonami usiądą artyści. Nic z tego, konferansjer nie opuszcza sceny. opowiada historię PRL-u w stylu kabaretowym. Myli przy tym Cyrankiewicza z Gomułką. Cyrankiewicz był przedwojennym inteligentem i nie

Potem przyszła kolej na Frasyniuka. Jakby w rewanżu niefrasobliwie zakomunikował on zebranym, głównie przedstawicielom emigracji niepodległościowej, którzy przeżyli pierwsze dni wolności po 200 latach niewoli, że 11 listopada to święto bez znaczenia dla współczesnych Polaków. Powinno być zniesione i zastąpione świętem 4 czerwca, kiedy Polacy po latach komunizmu poczuli się znowu wolni. – W czerwcu jest cieplej – dodał Frasyniuk – ludzie mogą świętować na ulicach, popijać wódkę. Pewnie zapomniał, że 22 lipca jest jeszcze cieplej. mógł powiedzieć i nie powiedział „obciemy ręce…”. Przaśny PRL poprzedza heroiczną Solidarność. W ten scenariusz Jarosz wplata anegdoty na temat Piwnicy pod Baranami, przygotowuje im grunt, bo za chwilę pokażą się na scenie. Dużo w tym o Piotrze Skrzyneckim, który był duszą Piw-

nicy, ale nigdy nie odważył się być jej ciałem. Był konferansjerem, który wszystko spinał, ale nigdy z własnym tekstem satyrycznym nie wystąpił. Czekamy na artystów, a ze sceny między monologami Jarosza płynie z głośników wcześniej przygotowana muzyka. Między innymi ballada Jacka Kaczmarskiego Nasza klasa. Pusta scena tylko wtedy nie razi. Jacka już wśród nas nie ma, a był przecież integralną częścią tamtych czasów. Sala słucha w skupieniu, ale nie czuć już żadnego ożywienia, oczekiwania. Po tak długim, nieprzemyślanym wstępie artyści Piwnicy pod Baranami nie mieli już żadnej szansy. Największy geniusz estradowy nie nawiąże kontaktu z tak zmaltretowaną publicznością. Idziemy dalej. Intensywny weekend. Następnego dnia piękny gest odsłonięcia tablicy pamiątkowej Dziękujemy za Solidarność w kościele św. Andrzeja Boboli. Jest za co dziękować, nawet komuś, kto urodził się później, bo urodził się w innych czasach. Gesty jednak przychodzą nam łatwiej, gorzej wypadamy, kiedy trzeba się nam skonfrontować z historią, z jej uczestnikami, o czym można było się przekonać w trakcie debaty historycznej. Na początku w Sali Teatralnej PoSK-u nic nie wskazywało na wiszącą w powietrzu prawie że awanturę. Dostojni goście, świadkowie historii, uczestnicy stworzyli dyskusyjny panel. Zamiast do dyskusji, niestety, doszło do konfrontacji. Taki już chyba nasz los – umiemy zjednoczyć się w walce z wrogiem, ale zaorać grunt prozaicznej demokracji, to już nie, brakuje nam wyobraźni i elementarnych manier. Dyskusja w Sali Teatralnej zaczęła dryfować w niebezpiecznym kierunku, nie po raz pierwszy zresztą. Dla zewnętrznych obserwatorów (co potwierdził ambasador Charles Crawford) polskie rozwiązania z przełomu lat 80. były wynikiem sytuacji politycznej, Polacy byli pierwsi, co wykorzystali komuniści, sprawnie organizując się w nowej rzeczywistości. Polska dyskusja o okresie przełomowym jest ostro spolaryzowana. – Dlaczego układaliście się z Jaruzelskim, który ma krew na rękach? – padło pytanie z sali. – Nie pana krew, tylko moją – odpowiada Frasyniuk. Z czego wynika, że tylko Frasyniuk i inni zasłużeni (ale podobnie myślący) mają prawo do oceny, a nawet gloryfikacji swoich oprawców. Takiego prawa nie mają ci, co zginęli, a byli tacy – to ich krew Jaruzelski ma na rękach. Argument „nie siedziałeś, to siedź teraz cicho” rodzi zrozumiałe rozgoryczenie drugiej strony, systematycznie zagłuszanej przez media i strażników „historycznego kompromisu”. Nic nowego już w tej dyskusji nie usłyszymy. Po burzliwym popołudniu przyszła kolej na właściwy koncert Piwnicy pod Baranami. Wierzę, że artyści potrafią odzyskać scenę, ponownie zaistnieć w swoich rejestrach (występowali już w PoSK-u ponad rok temu). I tak się stało. Agata Ślazyk znalazła się w Piwnicy już po śmierci Piotra Skrzyneckiego, ale klimat tego miejsca wchłonęła tak, jakby tam była od samego początku. Piękny głos i doskonały, zróżnicowany warsztat pozwala jej odtworzyć całą piwniczną klasykę – hymny dramatyczne i satyryczne. Ale nie tylko, wykonuje też własne kompozycje i ma szczęście, jak podkreśla, do muzyków, z którymi przyjechała: Tomasza Kmiecika (fortepian) i Michała Półtoraka (skrzypce). Wyśpiewała każde słowo, które pamięta. Słowa mają pamięć. Dzięki nim „barany wełniane” pasły się na halach poskowych. Poczułem się jak w Krakowie i wybaczyłem Jurkowi Jaroszowi, który Piwnicę sprowadził, wszystkie grzechy wieczorynki.


6|

1-14 marca 2010 | nowy czas

czas na wyspie

W tym tygodniu rusza 8 edycja Festiwalu Polskich Filmów KINOTEKA. Filmy będą prezentowane w dziesięciu najlepszych londyńskich kinach (Riverside Studios, BFI Southbank, Empire Leicester Square, Prince Charles Cinema, Barbican, Tricycle Cinema, West London Synagogue, Roxy Bar, Imperial War Museum oraz Tate Modern). Festiwal otworzy film Rewers Borysa Lankosza (4 marca, godz. 19.00, Riverside Studios) – zwycięzca zeszłorocznego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Tegoroczna KINOTEKA to festiwal przede wszystkim twórców młodych – nadziei polskiego kina, takich jak Xawery Żuławski (syn Andrzeja), Borys Lankosz, Jacek Borcuch, Marcin Wrona. Będzie to również czas aktorskich popisów Borysa Szyca czy nagrodzonego Eryka Lubosa oraz aktorskich par, m.in. Agata Buzek i Marcin Dorociński. Ciekawie zapowiada się debiut córki wybitnego aktora Jana

Londyn w oczach polskiego filozofa Był polskim filozofem i pisarzem. Przybył do Anglii w latach dwudziestych XIX wieku jako opiekun dwóch polskich książąt. Przez ponad 18 miesięcy miał okazję zarówno uczestniczyć w życiu salonowym, jak i podglądać codzienne zmagania z rzeczywistością prostych ludzi u progu rewolucji przemysłowej. Wraz ze swymi podopiecznymi odwiedzał nie tylko więzienia, szpitale i fabryki, ale również słynne londyńskie galerie i muzea. Znakomicie poznał zarówno brytyjski parlament i lokalną giełdę, jak też okoliczne zajazdy i teatry. Interesowały go wszystkie aspekty codziennego życia Anglii. Krystyn Lach-Szyrma – mimo że pochodził z chłopskiej rodziny – miał błyskotliwy styl pisania. Był wnikliwym obserwatorem i głęboko, ale także z humorem, potrafił opisywać oglądaną rzeczywistość. Jego uwagi i spostrzeżenia mogą być bardzo cenne nawet dziś, po niemalże 200 latach od pierwszej jego wizyty w Anglii. Obserwując różnice i podobieństwa w stylu życia Polaków i Brytyjczyków, możemy porównać nasze doświadczenia z tymi, jakie towarzyszyły dawnemu przybyszowi na Wyspy. Instytut Kultury Polskiej w Londynie w siedzibie Ambasady RP zorganizował promocję zredagowanej przez Mone McLeod książki London Observed. A Polish Philosopher at Large, 1820-1824 Krystyna Lach-Szyrmy. Książka, z przedmową Neala Aschersona, została wydana przez Signal Books Limited. IKP od samego początku wspierał Mone McLeod w jej pracach nad książką. Zarówno finansowo, jak i merytorycznie. Nie tylko wyłożył pieniądze na wydawnictwo, pokrywając sporą część potrzebnego budżetu, ale też zarekomendował książkę Instytutowi Książki z Krakowa, który pokrył resztę funduszy potrzebnych do zrealizowania projektu. Instytut Kultury Polskiej był również organizatorem promocji książki w Edynburgu w ramach konferencji dotyczącej stosunków polsko-szkockich w październiku ubiegłego roku.

Spotkanie w Ambasadzie RP uświetnili swą obecnością potomkowie Krystyna Lach-Szyrmy. Duże zainteresowanie wzbudziły przyniesione przez nich stare wydania jego dzieł w języku polskim. Była też Lady Panufnik i Neal Ascherson London Observed... nie jest jedyną książką dotykającą życia w Anglii, jaką napisał Krystyn Lach-Szyrma. Po upadku Powstania Listopadowego, gdy ponownie – tym razem już na stałe – znalazł się w Wielkiej Brytanii, prowadził aktywną działalność publicystyczną, w której dużo uwagi poświęcał tutejszej rzeczywistości. Przy okazji autor zajmował się również przybliżaniem Brytyjczykom Polski. Jeszcze w 1823 roku wydał w Edynburgu pracę Letters Literary and Political on Poland... uznaną „za pierwszą w języku angielskim syntezę dziejów kultury i literatury polskiej i słowiańskiej”. Był autorem kilkudziesięciu artykułów o Polsce, tłumaczem na angielski utworów polskich pisarzy i poetów, m.in. Ksiąg Narodu i Pielgrzymstwa Adama Mickiewicza. Drukował też korespondencje i tłumaczenia z angielskiego w czasopismach polskich, takich jak „Gazeta Codzienna”, „Gazeta Warszawska”, „Czas”. W 1846 roku uzyskał obywatelstwo angielskie. Zmarł 21 kwietnia 1866 roku w Devonport. Już po śmierci ukazał się jego autobiograficzny Pamiętnik mego życia. Mona McLeod, która włożyła wiele pracy w przygotowanie brytyjskiej edycji książki, podczas wieczoru w Ambasadzie RP barwnie przybliżyła zarówno postać pisarza, jak i jego dzieło. Zwróciła szczególną uwagę na specyficzny język, jakiego używał, oraz na jego głęboką ciekawość świata. A także na znakomity styl pisarski, dzięki któremu jego prace są łatwe w odbiorze. London Observed. A Polish Philosopher at Large jest publikacją niecodzienną. Książka ta – niczym wehikuł czasu – zabiera nas na wyprawę do Londynu, którego już nie ma. Ale którego niezapomniana atmosfera pozostała pośród starych murów i ulic miasta: w jego kościo-

łach, galeriach, bankach, dawnych szpitalach czy nieistniejących posterunkach policji. Dla każdego, kto chce dobrze poznać ducha przedimperialnej Brytanii, książka polskiego filozofa i publicysty powinna stać się lekturą obowiązkową. Tekst i fot.: Alex Sławiński

Staááe stawki 24/7

Polska

Polska

Irlandia

Niemcy

Czechy

Sááowacja

2p/min

1p/min

www.KINOTEKA.org.uk

reĞci msa o t 1616 s j i l Ğ y 8 1 W ZAS nand sms) a NOWYt C t * 5+ s 29 (kosz £ 0 4 7 9 0 84 bierz 02 numer 2 Wy pnie xx. a nastĊ y np. 0048xx a w docelo # i poczekaj n ZakoĔcz ie. n poá ącze

1p/min

2p/min

Jacek Ozaist

Polska Obsááuga Klienta

7p/min

1p/min

Frycza, Olgi, we Wszystko, co kocham Borcucha. Wydaje się jednak, że głównym choć nieobecnym bohaterem tegorocznej KINOTEKA będzie Polański – retrospektywa jego filmów (Nóż w wodzie, Dziecko Rosemary, Matnia oraz Taniec wampirów), pokaz filmu dokumentalnego Mariny Zenovich Roman Polański: Ścigany i pożądany (6 marca, Riverside Studios) oraz imponująca wystawa plakatów do filmów Romana Polańskiego, sprowadzonych z różnych zakątków świata, pochodzących z ostatniej wystawy łódzkiego Muzeum Kinematografii Roman Polański. Aktor. Reżyser. Wystawa będzie pokazana zarówno w Riverside Studios, jak i Barbican Centre. Gala muzyczno-filmowa KINOTEKI będzie prawdziwą ucztą dla miłośników Krzysztofa Komedy. Koncert na żywo w wykonaniu bliskiego przyjaciela Komedy i członka The Komeda Quintet znakomitego, znanego dobrze londyńskiej publiczności trębacza Tomasza Stańki oraz piosenkarki Justyny Steczkowskiej poprzedzi światowa premiera nowego filmu Braci Quay pt. Maska, opartego na opowiadaniu Stanisława Lema.

1TR5A k% redytu

EX

ych dla now ów ik n uĪytkow

Auracall wspiera: Polska Infolinia: 020 8497 4622 www.auracall.com/polska

CALLING THE WORLD

*T&Cs: Ask bill payer’s permission. SMS costs £5 + std SMS rate. T-Talk account will be credited with £5. Connection fee varies between 1.5p & 20p. Calls to the 020 number cost standard rate to a landline or may be used as part of bundled minutes. Text AUTOOFF to 81616 (std SMS rate) to stop auto-top-up when credit is low. Charges apply from the moment of connection. Calls billed per minute. Credit may expire 3 months from your first call. Rates are subject to change without prior notice. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.


|7

nowy czas | 1-14 marca 2010

czas na wyspie

A jednak się kręci Rzeczy, które kiedyś były komuś do czegoś potrzebne, z czasem stały się niepotrzebne. Jednak za sprawą twórczej wizji artystów dano im szansę na nowe życie. W Rickshaw House, naprzeciwko Southwark Station, byłem już wcześniej. Z okazji poprzedniej wystawy organizowanej w ramach cyklu 4 Seasons of the Year. Stali czytelnicy „Nowego Czasu” z pewnością pamiętają to wydarzenie, bo pisaliśmy o nim – to była ciekawa wystawa, w międzynarodowej obsadzie, z pracami wysokich lotów. Spodobała się też przybyłym na wernisaż, w innym przypadku chyba nie pojawiliby się tak licznie i tym razem. Najbardziej tłoczno było chyba wokół stolika, przy którym serwowano grzane wino. W ten zimny i mokry wieczór rozgrzewało ono wszystkich. Pomieszczenie pod torami kolejowymi na co dzień stanowi bazę dla ryksz – Tomek, syn organizatorki wystawy Elżbiety Chojak-Myśko, jest właścicielem ryksz, które wożą gości po West Endzie. Największe wrażenie robiły dwie prace. Jedną z nich było ogromne, wielościenne pudło pomalowane z zewnątrz w geometryczne plamy, od wewnątrz zaś wyłożone lustrami. Drugą z kolei – odsłonięta przez konsula Jakuba Zaborowskiego – instalacja

Elżbiety Chojak-Myśko, zbudowana z wielu kół i kółek rowerowych. Kiedyś użytecznych, potem nieco zdezelowanych, a teraz znów przywróconych do życia – nie tylko zaczęły się kręcić, często napędzając się wzajemnie, ale też świecić. Na zimowej odsłonie Czterech pór roku pokazano również wiele innych, nie mniej interesujących prac. W wejściu witały widza rzędy tajemniczych, papierowych figur. Na piętrze, w szeregu stały „taneczne” instalacje ze szkła i metalu. Jeszcze dalej – kolorowe, drewniane bloki, które każdy mógł dowolnie ustawiać i oglądać z każdej strony. Figuratywności towarzyszyła abstrakcja. Płaskim obrazom – trójwymiarowe rzeźby. Wiele prac łączyła jednak wspólna cecha: powstały jako produkt recyclingu. Jak zauważono podczas otwarcia wystawy, rzeczy, które kiedyś były komuś do czegoś potrzebne, z czasem stały się niepotrzebne. Jednak za sprawą twórczej wizji artystów dano im szansę na nowe życie. Podobnie jak poprzednim razem, również i teraz obsada wystawy był

Kuraotr wystawy Elżbieta Chojak-Myśko z artystami: Elą Lewandowską i Walerem Martynchik

międzynarodowa. Spośród tuzina artystów pokazujących swoje prace w Rickshaw House niecałą połowę stanowili Polacy. Coraz wyraźniej widać, że na artystycznej mapie Londynu nie tylko zaczynamy zajmować istotną pozycję, ale też – przełamując narodowościowe czy kulturowe granice – w

międzynarodowym tyglu brytyjskiej stolicy stajemy się często ambasadorami obcych kultur, znajdując z nimi wspólny język i siły do wzajemnej promocji, co chyba znaczy, że odnaleźliśmy tutaj swoje miejsce. Wernisaż już za nami, ale wystawę wciąż jeszcze można obejrzeć. Galeria

w Rickshaw House jest otwarta dla zwiedzających do 3 marca. Można ją oglądać od godz. 13.00 do 22.00. Bardzo łatwo tam trafić. Znajduje się niemalże naprzeciwko wyjścia z Southwark Station. Gorąco polecam.

Alex Sławiński


8|

1-14 marca 2010 | nowy czas

takie czasy

Śledczy samozwańcy Przemysław Kobus

S

ejmowa komisja śledcza zostaje powołana w myśl polskiego prawa jako specjalne gremium do wyjątkowych spraw. Praktyka pokazuje, że z komisji można uczynić kabaret, a przedmiot obrad staje się niewiele znaczącym przyczynkiem do wszczęcia kolejnych obrad relacjonowanych w TV na żywo. Coraz częściej można odnieść wrażenie, że komisje działają jak media komercyjne – lepiej wypadniemy, więcej ludzi nas zobaczy, gdy będziemy mieli atrakcyjnego gościa. Swoiste talk-show toczy się, niestety, za publiczne pieniądze. A wyborcy fundujący posłom-śledczym te programy nawet nie wiedzą, o co tak naprawdę w całej sprawie chodzi. W przypadku afery hazardowej dowiedzieliśmy się na przykład, że były premier Jarosław Kaczyński… nie potrafi grać w golfa.

Powołujemy Komisję Cele komisji zawsze są szczytne. Nieudolny aparat państwowy, potężna afera, uwikłane w nią znane nazwiska (najczęściej te z obozu przeciwnika) i olbrzymia chęć dojścia do prawdy. Później następuje polityczny plebiscyt na twarze, które najlepiej zaprezentują się na ekranach telewizorów. Do tego jeszcze małe przepychanki, wzajemne oskarżenia o potencjalną stronniczość potencjalnych

kandydatów do komisji i w ostatecznym rozrachunku objawia się nam komisja. Jej skład? Czasami pozostawia wiele do życzenia, czasami wręcz razi. Najsłynniejszą ostatnio komisją śledczą w Polsce jest ta, której zadaniem jest ustalenie, czy w ogóle do jakiejś afery hazardowej doszło, a jeśli tak, to kto do niej doprowadził. Co ważne, poszczególni członkowie komisji mają już wyrobione zdania na ten temat i naprawdę można odnieść wrażenie, że przesłuchania nie są im potrzebne. Bo po co, skoro z góry wiadomo, że świadek będzie się – jak to się u nas mawia – mijał z prawdą. Komisje śledcze są jednak doskonałym narzędziem do demonstracji politycznej siły ugrupowań. Żeby nie zginąć w parlamencie, trzeba się wybić, korzystając z telewizyjnego okienka. Onegdaj doskonale wykorzystał tę możliwość Zbigniew Ziobro (PiS), który – choć prawnik z wykształcenia – dopiero w komisji mógł realizować się zawodowo. Ścigał wówczas bohaterów tzw. afery Rywina. Czy skutecznie? Komentarz pozostawiam Czytelnikom.

szuKAmy winnych Skandal, który w Platformie Obywatelskiej zdjął kilka postaci z partyjnego świecznika, stał się doskonałym pretekstem do powołania komisji śledczej. Chętnych do tego nie brakowało, a oporna Platforma nie mogła powiedzieć „nie”. Wyborców należało przekonać, że także partii Donalda Tuska zależy na dojściu do prawy. Śledczy z Sejmu nie czekali na ustalenia prokuratury, która – jakkolwiek by patrzeć – ma większe doświadczenie w prowadzeniu postępowań karnych, natychmiast przystąpili do

prac. Zdołali się oczywiście pokłócić o skład komisji, na pewien czas „eksmitowano” posłów PiS, bo, jak się okazało, sami brali udział w procesie tworzenia podobnych przepisów, których legalność jest dzisiaj podważana. Co jednak zaskakujące, ich przeszła współpraca nie stała się przyczyną ich trwałego usunięcia ze składu komisji. W polskim prawie karnym to sytuacja co najmniej niedopuszczalna, ale w Sejmie… No cóż. Posłowie Wasserman i Kempa wrócili do komisji, ich zeznania wniosły niewiele do sprawy, jak i zresztą zeznania wielu innych. Lista świadków też może pozostawiać wiele do życzenia. Chodzi przede wszystkim o nazwiska – im lepsze, tym ciekawsze zapowiada się przesłuchanie, tzn. widowisko. Ale te gorsze nazwiska też muszą się pojawić, ponieważ w przeciwnym razie zasadność powołania komisji śledczej mogłaby stanąć pod wielkim znakiem zapytania. Więc do Sali Kolumnowej w Sejmie (o ile nie obraduje w niej inna komisja śledcza, a przypomnijmy, że obecnie działają cztery) zaprasza się nie tylko politycznych liderów, ale i partyjne doły. W niektórych przypadkach takie działania mijają się z celem, bo przed oblicze posłów-śledczych stawiają się osoby, które o aferze hazardowej słyszały, ale… z telewizji. Swoistym szczytem niepowagi było wezwanie pana X, który w podróży do Warszawy spędził kilkanaście godzin, by odpowiedzieć na jedno pytanie: – Czy pan brał udział w takich, a takich pracach? Pan X odpowiada, że nie. Komisja dziękuje za przybycie i złożenie wyczerpujących zeznań. Euforia i plebiscyt atrakcyjnych pytań i przypuszczeń pojawia się w przy-

Gdy rozum śpi… Rys. Andrzej Krauze

padku świadków z pierwszych rzędów. Takim szczęśliwym dla komisji dniem było wezwanie Donalda Tuska. Premier miał się wyspowiadać ze swoich nikczemnych działań, nietypowych znajomości z podejrzanym światem biznesu, gdyż – dodam – dla posłów-śledczych wszystko jest podejrzane. Tusk zeznaje przed komisją kilkanaście godzin, posłowie zdają się z niesmakiem podchodzić do udzielanych przez świadka odpowiedzi, bo po pierwsze wydają się racjonalne i zgodne z prawdą, po drugie nijak nie odpowiadają wcześniej postawionym tezom. Kilkanaście godzin i nic. Premier kaja się szybciej, niż przypuszczają posłowie, odpowiada na pytanie, nie wychodzi z siebie, nie daje oznak zdenerwowania. Nie unosi się, jak czynił to niegdyś Leszek Miller, który w odpowiedzi na jedno z pytań posła Ziobry nie omieszkał nazwać go zerem. Tusk kończy śledczy maraton, opuszcza Salę Kolumnową, gasną światła kamer, śledczy wychodzą i… mówią w sumie to samo, o czym mówili przed przesłuchaniem premiera. Tak czy inaczej Tusk jest winny i basta. Jakby jeszcze tego było mało, sondaż wśród Polaków dotyczący wiarygodności premiera przed komisją wskazuje na to, że blisko połowa badanych wierzyła Tuskowi i nie uznała go za postać broniącą interesów jakiejś tajemniczej grupy. Kolejnym medialnym świadkiem miał być Jarosław Kaczyński. Jego zeznania również nie prowadzą do przełomu, posłowie z PiS mizdrzą się, zadając grzeczne i sympatyczne pytania. PSL zadziwia i pyta o umiejętność gry w golfa. Kaczyński przyznaje, że takiej nie posiada, poseł PSL, z uśmiechem dobrego wujka, mówi, że również nie zna arkanów tego sportu. Jest rubasznie, sala się śmieje, a podatnik płaci.

nowe twARze Przełomem miało być przesłuchanie Marcina Rosoła, onegdaj bliskiego współpracownika Mirosława Drzewieckiego. Młody (wiekiem) Rosół staje

przed komisją, zasłania się chwilami niepamięcią, czasami bagatelizuje podnoszone problemy, by po kilku godzinach często co najmniej naiwnych pytań zacząć traktować komisję równie niepoważnie. Śledcza z PiS, Beata Kempa, dopytuje o szczegóły prywatno-biznesowego meczu towarzyskiego w piłkę nożną. Grają źli lobbyści, politycy, Rosół i ktoś tam jeszcze. Posłanka pyta: – O czym rozmawialiście w trakcie meczu? Świadek odpowiada, że o zwykłych sprawach, jak to podczas gry w piłkę. Posłanka namiętnie drąży: – Ale jakie słowa padały? Świadek odpowiada: – No normalne, podaj do mnie, kopnij tutaj… Posłanka nie daje się zbić z pantałyku, skrupulatnie notuje. To są oczywiście tylko wybrane scenki, a właściwie obrazki z funkcjonowania komisji hazardowej. Liczba świadków, liczba zadanych pytań – tych mądrych i tych odstających od kanonów rozsądku – jest olbrzymia. Społeczeństwo nie wie, o co tak naprawdę śledczym chodzi. Dodajmy – jak pisaliśmy już na łamach „Nowego Czasu” – wielu Polaków nie ma bladego pojęcia, o co tak naprawdę w aferze hazardowej w ogóle chodzi. A co do prac samej komisji, to wystarczy przytoczyć wyniki sondażu, jaki w styczniu wykonano dla TVP Info., 65 proc. Polaków powiedziało, że nie wierzy w skuteczność pracy komisji. Po co więc powoływać takie gremia, a nie pozwolić na normalne funkcjonowanie prokuratorom? Tu też zaskakujące zjawisko. Owszem, czynnikiem decydującym jest presja, jaką wywierają środowiska polityczne, drugi to presja opinii publicznej. Sejmowej komisji ds. afery hazardowej chciała ponad połowa Polaków – tak przynajmniej wynikało z sondaży. Dzisiaj taki sam odsetek mówi, że nie wierzy, by powołana komisja cokolwiek sensownego ustaliła. Komisja – jak na razie – pozwala nam się dowiedzieć o istnieniu wspomnianego Marcina Rosoła, który ma teściów w Zielonej Górze i lubi pobiegać za piłką.


|9

nowy czas | 1-14 marca 2010

takie czasy

rozmówki polskie? Michał Opolski

W

izyty w Polsce zmuszają do ciekawych przemyśleń. Ostatnia skłoniła mnie do refleksji nad sensem i mocą prawną ustawy o języku polskim – bądź co bądź dokumentu ważnego, ba, dla polskiej kultury nawet fundamentalnego. Skoro jednak w telewizji publicznej czy całodobowej stacji informacyjnej mówi się żałosnym polsko-angielskim żargonem, to chyba możemy być zgodni, że ustawa o języku polskim jest czymś bezużytecznym.

zwis męski i podpłomyk z Farszem? Nie lubię skrajności i boję się wszelkiego jarzma, również językowego. Nie domagam się więc lustracji polszczyzny i wykarczowania z niej wszelkich zapożyczeń, które nagromadziły się w naszym języku przez wieki. Musielibyśmy bowiem od nowa uczyć się komunikowania. Leżą mi na sercu, jak zwykle, tylko dwie kwestie – zdrowy rozsądek i proporcje. Mamy krawaty, więc nie róbmy z nich zwisów męskich, z pizzy zaś – podpłomyka z farszem. Zżymam się jednak, gdy obserwuję, jak importuje się nad Wisłę bez jakichkolwiek zahamowań słowa angielskie, których używa się coraz częściej tam, gdzie doskonale można by posłużyć się istniejącymi słowami polskimi. Jakikolwiek import ma sens, gdy sprowadzany towar jest u jego nabywcy deficytowy lub po prostu opłaca się go importować. Na razie w przypadku zasobów leksykalnych naszego języka deficyt nie jest tak duży, jak może to wynikać z szaleńczego importu, nie wiadomo też, jak uzasadnić jego opłacalność. Na własne życzenie oraz przez własną głupotę zrobiliśmy z naszego języka leksykalne śmietnisko, przez co porozumiewamy się coraz częściej nie za pomocą polszczyzny, lecz używając koszmarnego konglomeratu językowego. Rzuciłem okiem tu i ówdzie. Naprawdę było i śmieszno, i straszno…

BriFinG księdza proBoszcza? To jasne, że w jakimś tam telewizyjnym programiku o modzie pewna dama mówi: haj lajf, imidż lub luk, bo wyższe sfery, wizerunek lub wygląd to przecież nie to samo – brzmią prowincjonalnie, przaśnie. Ale czy w związku z tym, że dama ta ma wobec Zachodu coś do nadrobienia, mam za nią gonić i dostawać angielskiej obstrukcji językowej? Oczywiście, że nie. Nic prostszego – przełączam na inny program, naiwnie wierząc w to, że nie wszyscy zwariowali na punkcie językowych implantów. Co usłyszałem w kolejnej, tym razem poważnej stacji informacyjnej, której doniesienia śledziłem podczas urlopu w Polsce? – Zapraszamy na krótki brifing premiera Tuska. Na co? Bo nie chwytam? Chodzi o krótkie spotkanie informacyjne, tak? A, to już rozumiem, ale jestem pewien, że wielu Polaków nie zrozumiało (i nie ma się czemu dziwić), choć to do nich adresowano tę zapowiedź. Ale to już oczywiście ich wina, bo gdyby uczyli się języków obcych, to rozumieliby polski. Czy doczekamy się kiedyś brifingu księdza proboszcza zamiast ogłoszeń duszpasterskich? Czekam z niecierpliwością!

TrzeBa się sFokusować, pomoże nam kołcz Znów zmieniam kanał telewizyjny. Znalazłem poważny program publicystyczny. Skoncentrowałem się na odbiorze w dwójnasób, choć dziś wiem, że wypadałoby się raczej „sfokusować”, bo właśnie tego słowa użył gospodarz programu. Bidula, jak on się wyrażał, zanim przyszła do nas moda na angielszczyznę? Milczał czy jak? Moda ta przyszła do nas już dawno. Kiedy kilka lat temu podjąłem pracę w pewnej instytucji, zanim pozwolono mi i moim kolegom pracować samodzielnie, musieliśmy przejść gruntowne szkolenie. Uczył nas – oczywiście – najlepszy kołcz z Warszawy. W prowincjonalnym Lublinie mówiliśmy jeszcze wtedy – instruktor lub szkoleniowiec. Nie wykluczam, że i te ostatnie słowa mogą być zapożyczeniami z języków obcych, ale powtórzę raz jeszcze – za cholerę nie rozumiem, dlaczego na siłę zastępujemy wyrazy już istniejące zwrotami angielskimi. Bo komuś ubzdurało się, że tak będzie brzmieć dużo lepiej, światowo? Moim zdaniem brzmi coraz bardziej groteskowo i żałośnie.

of. Okazja! A raczej wypadałoby po nowemu stwierdzić – niezły bergejn. Szkoda tylko, że w żadnym z opisywanych sklepów nie znalazł się jakiś prowincjusz, który byłby łaskaw zamieścić również zwykłą informację w języku polskim – przecena do 50%. Znaleźli się za to „światowcy”, którzy nie omieszkali przetłumaczyć tej angielszczyzny na inne obce języki. Przepraszam, ale nie zwróciłem uwagi na jakie dokładnie, bo poczułem, że zaraz trafi mnie szlag.

Fresz po przedawkowanej nocy, po czym brifing w radiu, przed południem sejle, bo można złapać ap to 50% bergejn. Jeśli nie potraficie się na tym sfokusować, zawsze możecie liczyć na pomoc kołcza. Gdybyście opadli z sił i wasz imidż na tym ucierpiał, sandwicz na pewno pomoże wam odzyskać świeży luk.

Fresz na kaca Jaki jest najlepszy sposób radzenia sobie ze skutkami zarwanej nocy? Każdy ma swój. Nie wiedziałem tylko, że dobrym sposobem na poranne dolegliwości jest fresz”. Tak przynajmniej doradzał w polskiej telewizji pewien jegomość. Niewtajemniczonym wyjaśniam – chodziło o sok wyciskany ze świeżych owoców lub warzyw, a dowiedziałem się o tym tylko dzięki uprzejmości telewizyjnego prezentera, który w porę przetłumaczył radę z „polskiego” na nasz. Pijącym doradzam naukę angielskiego, gdyż lada dzień bez tego nie będą w stanie dobrze wytrzeźwieć. Naoglądałem się tej naszej telewizji bez tołku – jak mawiała moja świętej pamięci Babcia. A umiar trzeba przecież znać. Dlatego postanowiłem zaczerpnąć trochę świeżego powietrza i pospacerować po mieście, zwłaszcza że uwielbiam polskie siarczyste zimy. I gdyby nie spacer, to może odpuściłbym sobie ten wywód na temat naszego języka, kwitując całą sprawę śmiechem z zakompleksionej Polski. Ale problem jest dużo szerszy, gdyż nie dotyczy już tylko kilku lub kilkunastu osób, które w mediach posługują się nieszczęsnym konglomeratem językowym, tylko niemal wszystkich – od pucybuta po prezydenta. Ten ostatni bowiem, w rozmowach z politykami nie stawia już spraw w sposób delikatny lub twardy, tylko soft lub taf, wyraźnie łamiąc sobie przy tym język.

marTwy zapis, żywy Język, czyli ap Tu 50% oF Nadszedł czas, by na chwilę zatrzymać się przy ustawie o języku polskim. Czytamy w niej m.in.: „Obcojęzyczne opisy towarów i usług oraz obcojęzyczne oferty i reklamy wprowadzane do obrotu prawnego muszą jednocześnie mieć polską wersję językową”. Przy czym obrót prawny opisywany jest w ten oto sposób: „Języka polskiego używa się w obrocie prawnym na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej pomiędzy podmiotami polskimi oraz gdy jedną ze stron jest podmiot polski. Dotyczy to w szczególności nazewnictwa towarów i usług, ofert, reklamy, instrukcji obsługi, informacji o właściwościach towarów i usług, warunków gwarancji, faktur, rachunków i pokwitowań”. Jak to się ma do rzeczywistości? Nijak. Odwiedziłem w Polsce kilka sklepów i po prostu oniemiałem. Wszechobecne sejle biją po oczach z każdego składu, który oferuje przeceny – bez wyjątku. Mało tego, w niektórych sklepach można nabyć ciuszki – tu uwaga – nawet ap tu 50%

Nie mam nic przeciwko angielskim napisom w sklepach i na ulicach – skoro jesteśmy Europejczykami, to powinniśmy się na tę Europę otworzyć. Pełna zgoda. Jest tylko jeden mały problem. Prócz cudzoziemców, którzy przyjeżdżają nad Wisłę, mamy jeszcze kilkadziesiąt milionów polskich obywateli. Niektórzy z nich nie mówią po angielsku, inni zaś – do tego grona ja się zaliczam – są poirytowani faktem, że we własnym kraju zmuszeni są obcować tylko z angielszczyzną, mimo że w wielu sytuacjach zabrania tego ustawa o języku polskim. Do tej pory sądziłem, że cenimy sobie w Polsce niezależność, ale najwyraźniej zmierzamy do tego, by na gruncie językowym stać się kolonią brytyjską. A wystarczyłoby zamieścić informację o ofercie w kilku językach, również i w polskim, i taki Opolski nie miałby się do czego przyczepić. A tak, pozwolę sobie przytoczyć jeszcze jeden ustęp naszej ustawy, argumentując – po raz wtóry – swoją wcześniejszą opinię o jej przydatności. „Kto w obrocie prawnym na terytorium Rze-

czypospolitej Polskiej stosuje wyłącznie obcojęzyczne nazewnictwo towarów i usług, ofert, reklam, instrukcji obsługi, informacji o właściwościach towarów i usług, warunków gwarancji, faktur, rachunków i pokwitowań, z pominięciem polskiej wersji językowej, podlega karze grzywny”.

świeże sandwicze dla zakompleksionych pariasów Znam argumentację wszystkich tych, którzy mówią o żywotności języka. W wielu kwestiach się z nią zgadzam, ale tylko pod tym warunkiem, że mają uzasadnienie lingwistyczne. Co ma żywotność języka do natrętnego importu? Czy jedyną metodą rozwoju polszczyzny jest małpie, bezmyślne ulepszanie? Niech mi kaktus na dłoni wyrośnie, jeśli reklama, którą zobaczyłem na polskim lotnisku, ma coś wspólnego z rozwojem języka. Otóż, przed jedną z lotniskowych jadłodajni było napisane – świeże sandwicze. Zastanawiam się tylko, kto – prócz wracających na Wyspy Polaków – ofertę tę zrozumiał? Przytaczam tego językowego potworka w oryginalnej formie, pochodzącej – jakkolwiek by patrzeć – z lotniska w Europie. Nie twierdzę, że w XXI wieku nasz język osiągnął stopień ostatecznego rozwoju i nie będą nam potrzebne kolejne zapożyczenia. Śmiem tylko zauważyć, że wywieszanie w Polsce napisów w stylu Merry Christmas będzie prowadzić do powstawania coraz to nowych potworków językowych. Już teraz mógłbym mnożyć przykłady niemal w nieskończoność, dlatego strach pomyśleć, co stanie się z naszym językiem, jeśli nie zaczniemy w końcu kierować się zdrowym rozsądkiem. Dawno, dawno temu, polska arystokracja ukochała sobie francuszczyznę, często popadając w swoim uwielbieniu w zwykłą śmieszność. Dziś Polacy ukochali sobie angielszczyznę. Trudno jednak mówić o jakiejś wyraźnej symetrii, gdyż ta pierwsza, mimo wszystko, miała bardzo duży wpływ na naszą rodzimą kulturę, druga natomiast, przynajmniej w tej formie, o której wcześniej wspomniałem, sprowadza nas do roli zakompleksionych pariasów, którzy na siłę próbują zaadaptować obcy język.

na prenumeratę k

63 Kings Grove London SE15 2NA

PRENUMERATĘ zamówić można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonać zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na adres wydawcy wraz z załączonym czekiem lub postal order.

Imię i nazwisko.....................................................................................................................................................

Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.

Kod pocztowy.......................................................................................................................................................

Adres....................................................................................................................................................................... ...................................................................................................................................................................................

Tel............................................................................................................................................................................. liczba wydań

UK

UE

12

£25

£40

Prenumerata od numeru .................................. (włącznie)

24

£40

£70

Czeki prosimy wystawiać na:

Liczba wydań........................................................................................................................................................

CZAS PUBLISHERS LTD.

nowyczas

arteria arteria arteria arteria arteria arteria arteria arteria nowyczas

nowyczas

nowyczas

nowyczas

nowyczas

nowyczas

nowyczas


10|

1-14 marca 2010 | nowy czas

felietony opinie

redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 King’s Grove London SE15 2NA

Demony demokracji Krystyna Cywińska

2010

Wszyscy kłamią. Najpiękniej kłamią poeci. A najbardziej przewrotnie politycy. Choć moja znajoma powiada, że przewrotnym kłamstwom jej byłych trzech mężów nikt nie dorówna. A jednak wybrała się za mąż po raz czwarty. A my, mimo przewrotnych kłamstw polityków, już się przygotowujemy do kolejnych wyborów. Na wyborowych mężów stanu i wybornych poslów.

Między wiarą w demokrację a wiarą w małżeństwo są różnice semantyczne i merytoryczne. Przed każdymi wyborami mamy nadzieję na zmiany i poprawę bytu. Przed każdym małżeństwem też. A po wielu wyborach mamy złudzenia, że się obudziliśmy w innym kraju. Po nocy poślubnej zaś, że się obudziliśmy w innym świecie. Prawie żadne wybory polityczne ani małżeńskie cudu nie dokonują. Z mężami różnie bywa. Ale politycy z dnia na dzień nie odradzają się i nawracają na drogę cnoty. Odnowy kraju nie dokonuje się za pomocą głosowania od nowa. A jeśli już, to rzadko i na krótko. Odnowa to skomplikowany proces historyczny i społeczny. A wybory to często polityczny proceder. Wybory to także polityczny kontredans. Jedni ze stołków – jak wiemy – inni na stołki. W Polsce i tu, w Wielkiej Brytanii, już się o tym rozprawia w mediach. Kto w wyborach padnie od wyborczego topora, a kto się obroni. Nastroje i stosunek do polityków jest w obu krajach podobny. Obrzucanie się błotem w debatach nie jest jedynie polską przywarą. Jest zjawiskiem powszechnym w tak zwanych demokracjach. W telewizyjnych polemikach w kraju rzuca się w oponenta hakami, teczkami, insynuacjami. W debatach politycznych w Wielkiej Brytanii podobnie. Różnica jest tylko semantyczna. W

Polsce zagłusza się oponentów słowo-kąsami, jak ktoś napisał. Kąsa się oponenta. W tym kraju kąsa się go aluzjami i niedomówieniami. Tu panuje jeszcze ogłada i pewna kultura bycia. W Polsce wciąż jej brak. W tym kraju zarzuca się premierowi, że jest bully boy, ciemiężyciel, okrutnik i histeryk. W Polsce zarzuca się prezydentowi, że jest chamem, krętaczem i alkoholikiem. A podjazdowa walka za kulisami i przy odsłonach jest w obu krajach podobna. Skoro w Wielkiej Brytanii, matce parlamentarnej demokracji, matkę traktuje się jak macochę, to czemu się dziwić, że w Polsce, zaledwie kołysce demokracji, jest jeszcze gorzej? W kołysce skleconej ze spróchniałych przeszłością desek. Pisząc felieton, słyszę: – Czy to Mrs Tchajkovski. – Nie. – Sorry. Mr Stravinsky? – Nie. Sorry. – Sorry Mrs Tchyvinski. Tu działacz miejscowej Labour Party. – Miło mi. – Czy zamierza pani głosować w nadchodzących wyborach na naszego kandydata? – A kto nim jest? – pytam. Zasłużony działacz partyjny Sing Sing. – Przykro mi, nie słyszałam. Sing Sing? – Tak, tak. Już miałam zapytać, a skąd ów kandydat pochodzi, ale się ugryzłam w język. Żałuję, ale nie zapytałam. W kolebce brytyjskiej demokracji następuje pewne przetasowanie etniczne. I nie bez różnych chwytów i haków.

Niedawno liberalna, czarnoskóra radna z Bristolu nazwała swego azjatyckiego oponenta-konserwatystę kokosem. – Ach ty kokosie! – wrzasnęła. I stanęła przed sądem. Kokos, jak się okazuje, to taki kolorowy, który się podlizuje białym, bo jest brunatny z wierzchu, a biały w środku. Jak kiedyś w PRL-u rzodkiewka. Czerwona z wierzchu biała w środku. Oj, będą mieli zgryz z kokosami brytyjscy wyborcy, tak jak polscy wyborcy mają zgryz z rzodkiewkami. Czy aby byli, czy nie byli biali w środku, a w tym kraju, czy aby są, czy nie są w środku biali. Jak nie pałką to kijem. Jak nie kokosem to rzodkiewką. Bo kolor jego jest czerwony, czy kolor jego jest brunatny? Podzielam awersję do czerwonych. I mam pewną satysfakcję, że w Polsce, jak dotąd, kolor brunatny oznaczał tylko faszystów. A jednak tu i tam, i gdzie indziej w Europie cierpiącej na kryzysy zaufania, polityczne i gospodarcze, ludziom lepiej się wiedzie. Problem w tym, że głosowanie w wyborach niekoniecznie załatwia bolączki wyborców czy ich kaprysy lub narzekania. Wyborców wiecznie z czegoś niezadowolonych. Pieszczochów demokracji. I mało kto się chyba spodziewa zarówno w tym kraju, jak i w Polsce, że po wyborach dentyści będą za darmo, a darmowi lekarze na zawoła-

nie. Że szpitale będą czyste, bez zabójczych bakterii. Że ich obsługa będzie troskliwa i uprzejma. A zabiegi i operacje bez komplikacji i natychmiast. Że młodzież będzie starannie wychowana, niebluzgająca obelgami ani czym innym po przepiciu i dragach. Że nie będzie chuligaństwa i bandytyzmu. Że podatki będą niskie, a płace, ho ho, wysokie. I że wszyscy będziemy się kochać, lubić i szanować. A polityk, który to wszystko obiecuje, zakłamuje rzeczywistość. I mała to pociecha, że wszyscy kłamią. Z demokracją jest tak jak z tą babą, która sprawiła sobie prosię. Prosię było nieuległe, nieposłuszne i uparte. Baba wezwała na nie kija. Kij się wykręcił. Wezwała wtedy ogień, żeby kij spalił. Potem wodę, żeby ogień ugasiła. W końcu wezwała na pomoc brytana. A brytan pokazał prosięciu kły i pazury i przywołał je do porządku. Kłopot w tym, że po pewnym czasie z prosięcia i tak zrobiła się świnia. Demokrację trzeba przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza. Nic się lepszego nie wymyśli. A czy pani będzie głosowała na Lecha Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich? – ktoś mnie zapytał. – Nie, przeciwnie. Będę głosowała na panią Marię Kaczyńską, najmilszą ze wszystkich prezydentowych. Bo taką mam demokratyczną fantazję.

Akt dziennikarski Wiele dzieje się w dziennikarskim biznesie. Jeszcze nie tak dawno temu trwała gorąca dyskusja o tym, czy pisanie blogu można zaliczyć do któregoś z dziennikarskich gatunków. Dzisiaj nikt na ten temat już nie rozmawia: blog stał się jedną z nowych form dziennikarskich, na które z przyjemnością powołują się największe tytuły na świecie. Dziś blogi piszą wszyscy: byli prezydenci, a także dziennikarze, gwiazdy filmowe i telewizyjne. Blogi piszą uczniowie w szkole, sprzątaczki, a nawet prostytutki, którym od czasu do czasu uda się w zaszyfrowany sposób przemycić dane ostatniego klienta. Ale co tam blog! Dzisiaj, by wejść na dziennikarskie salony, wystarczy posiadać telefon komórkowy z wbudowanym aparatem fotograficznym. No i mieć trochę szczęścia (lub nieszczęścia) bycia w odpowiednim miejscu i czasie. Przekonała się o tym pewna osoba z Iranu, której udało się sfilmować telefonem komórkowym śmierć Iranki zastrzelonej przez snajpera w czasie tzw. Zielonej Rewolucji. Neda Agha-Soltan szybka stała się międzynarodową męczennicą, o której rozpisywały się media na całym świecie. Tożsamość autora zdjęć ciągle jest nieznana i być może nigdy się nie dowiemy, kim on jest, co wcale

nie przeszkodziło radzie Long Island University w Nowym Jorku w przyznaniu autorowi zdjęcia prestiżowej nagrody George Polk Awards. Jest to jedno z największych dziennikarskich wyróżnień w Stanach Zjednoczonych. Wiele wskazuje również na to, że osoba, której udało się to tragiczne wydarzenie uwiecznić aparatem fotograficznym, jest nikim innym, niż tylko naocznym świadkiem, który z zawodowym dziennikarstwem nie ma nic wspólnego. Przyznanie tak prestiżowej nagrody anonimowej osobie zostało odebrane nie tylko jako znak poparcia irańskiej rewolucji i potrzeby demokratyzacji życia w Iranie, ale przede wszystkim również jako symbol decentralizacji mediów, który dokonuje się na naszych oczach szybciej, niż ktokolwiek mógł sobie to wyobrazić. Jeszcze do niedawna, może jeszcze jakieś dziesięć lat temu dziennikarstwo było uznawane na równi z medycyną czy prawem jako zajęcie prestiżowe, do którego dostęp miało niewielu. Wymagane było doskonałe wykształcenie, które gwarantowało świetne zarobki i bycie na salonach. Tyle że dziennikarstwo to nie zawód, a sposób na życie. Akt. I każdy, kto w nim gra, chociaż na chwilę staje się dziennikarzem.

Fakt, iż całe to medialne zjawisko przeżywa być może największą rewolucję od lat zdaje się potwierdzać również komitet przyznający nagrodę Pulitzera. Po raz pierwszy w historii tej nagrody szansę na zdobycie tego dziennikarskiego Nobla ma również największy brukowiec świata „The National Enquirer”, za dziennikarskie śledztwo w aferze Johna Edwardsa w trakcie ostatniej kampanii prezydenckiej. Nagroda Pulitzera dotychczas była przyznawana tylko wielkim, renomowanym redakcjom. „The New York Times” czy „Washinghton Post” to zawodowcy, którzy niemal co roku publikują na swoich łamach materiały czy zdjęcia nagradzane Pulitzerem. Ale aby wyróżnienie to trafiło do pisma sprzedawanego w supermarketach, tuż obok gumy do żucia czy formularzy stałego klienta? Nic dziwnego, że nominacja „The National Enquirer” wzburzyła środowisko, niestety, niewiele to zmienia. Wręcz przeciwnie, potwierdza jedynie powszechną już opinię, że dzisiaj dziennikarzem może być każdy, kto tylko chce i ma odrobinę szczęścia. Tobie też może się udać. Rozglądajcie się wkoło.

V. Valdi

nowyczas.co.uk


|11

nowy czas | 1-14 marca 2010

felietony i opinie

Na czasie

KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO

Grzegorz Małkiewicz

Kto komu zabrał pracę? Przyczynili się imigranci do rozwoju gospodarczego Wielkiej Brytanii czy nie? A może spowodowali zwiększenie liczby brytyjskich bezrobotnych? Takie pytania zadali sobie twórcy programu telewizyjnego The Day the Immigrants Left nadanego przez BBC One w środę 24 lutego. Pytania niby stare, ale postawione w nowym recesyjnym kontekście z udziałem brytyjskich bezrobotnych, których na potrzeby programu poproszono o podjęcie pracy niewymagającej zawodowych kwalifikacji. Nawet w czasie recesji „dzień bez imigrantów” mógłby spowodować poważne perturbacje w brytyjskiej gospodarce. Twórcy programu wybrali się z kamerami do targowego miasteczka Wisbech w hrabstwie Cambridge. Po poszerzeniu Unii w miasteczku i okolicach znalazło zatrudnienie około 9000 imigrantów z Europy Środkowo-Wschodniej. Była to praca niewymagająca kwalifikacji i znajomości języka. Na prośbę producentów programu miejscowy bezrobotny Philip zatrudnia się na farmie. Pracuje z imigrantami, o których mówi do kamery: – Pracują ciężko i wydajnie, gdybym miał farmę, też bym ich zatrudnił. Bezrobotny zmienił zdanie, przekonał się naocznie. Ale nie to było w programie najciekawsze. Imigranci, o czym rzadko się mówi, przyczynili się do powstania nowych miejsc pracy. Zwiększenie produkcji spowodowało rozwój miejscowych firm. Powstała potrzeba bardziej rozwiniętego zarządzania i rozbudowy działów księgowości, co z kolei stworzyło rynek na nowe firmy rekrutacyjne. Te nowe miejsca pracy zajęli wykształceni Brytyjczycy. Paradoksalnie może być tak, że zwiększy się bezrobocie, jeśli imigranci wyjadą. Nowa grupa menedżerów straci swoich podwładnych i tym samym przestanie być potrzebna. To właśnie wokół takiego układu krążyło swego czasu w inter-

necie zdjęcie Polaka kopiącego rów w towarzystwie zarządzających. Chociaż niewielka grupa Polaków awansowała na szczebel zarządzania, nie zmienia to rzeczywistego układu sił na rynku pracy, potwierdzonego przez eksperyment BBC. Temat imigrantów będzie powracał w rozpoczętej już kampanii wyborczej. Powinien również zahaczyć o system świadczeń społecznych, który doprowadził do paradoksów na rynku zatrudnienia i stereotypów, że cudzoziemcy zabierają Brytyjczykom pracę. Jeśli zasiłki dla bezrobotnych i wynikające z braku zatrudnienia inne świadczenia socjalne są korzystniejszym rozwiązaniem niż podjęcie pracy, z perspektywy bezrobotnych lepiej jest zachować ten stan rzeczy. Jak działa obecny system świadczeń socjalnych, najlepiej widać na przykładzie tzw. housing benefit. Z opublikowanych danych wynika, że rocznie z kieszeni podatnika rząd wydaje 17 mld funtów na zapomogi mieszkaniowe. Ponad 100 rodzin otrzymuje 1000 funtów tygodniowo. Rekordzistką jest samotna matka sześciorga dzieci, która tygodniowo otrzymuje 1600 funtów, czyli 83 200 funtów rocznie. Ci, którzy na rok zarabiają poniżej 100 000 funtów, nie mogą marzyć o takim mieszkaniu. O reszcie nawet nie ma co mówić. Za stawkę minimalną pracują frajerzy.

kronika absurdu Kronikarz absurdu zawsze może liczyć na poprawność polityczną. Rozum śpi, rodzą się upiory. Ostatnią rewelacją było ostrzeżenie Komisji do spraw Równości i Praw Człowieka dotyczące potencjalnego naruszania prawa w przypadku zmuszania uczennic do noszenia sukienek w szkole. W przypadku uczennicy, która chce być chłopcem, zmuszanie jej do noszenia spódnicy zamiast spodni może być interpretowane, zdaniem ekspertów Komisji, jako pogwałcenie jej praw. A co z chłopcami, którzy chcą być dziewczynkami? Jak na razie Komisja nie wypowiedziała się na ten temat. Nie czekając jednak na wytyczne, uniwersytet w Manchesterze na wszelki wypadek zlikwidował segregację płciową w toaletach. Decyzję władz przyjęło z dużym uznaniem środowisko transwestytów i fetyszystów. Baron de Kret

Wacław Lewandowski

Z podsłuchów W ubiegłorocznym andrzejkowym numerze „Nowego Czasu” (134) Przemysław Kobus pisał, że rząd Donalda Tuska wprawdzie nie szkodzi obywatelom, „ale też ich nie rozpieszcza”. Postanowiłem dzisiaj ujawnić materiały, które przeczą temu sądowi i dowodzą, że – owszem – rozpieszcza. Nie będę oryginalny, mówiąc, że w kraju panuje moda na przecieki i wycieki wszelkiego rodzaju materiałów z podsłuchów prowadzonych przez różne służby, głównie stenogramów będących zapisem podsłuchanych rozmów, więc i ja taki „przeciek” zdobyłem i stenogram Państwu udostępniam, tając jedynie nazwiska rozmówców. Proszę się z tym materiałem zapoznać, choćby po to, by przekonać się, jak bardzo (jednak) administracja państwowa dziś Polaków rozpieszcza. R. – Dzień dobry pani, czy rozmawiam z panną S.? S. – Tak, kto mówi? R. – Moje nazwisko R. nic pani nie powie... S. – [niezrozumiałe] R. – Tak, tak jak zupa... więc nic to pani nie powie, bo jestem tylko urzędnikiem z zaplecza ministra... Nie, nie znamy się właściwie... Widzieliśmy się tylko przelotnie... S. – O co chodzi? R. – Dzwonię, bo dowiedziałem się, buszując na Naszej klasie, a może na Facebooku – nie pamiętam, że pani

szuka posady i ma pani znakomite kwalifikacje... Chcę pani powiedzieć, że za miesiąc będzie konkurs w jednym z państwowych przedsiębiorstw na członka zarządu. Gdyby pani przesłała mi swoje cv, ja przekażę, komu trzeba... S. – Bardzo dziękuję, jestem zaskoczona pańską uprzejmością! R. – A, jeszcze jedno. Dowiedziałem się przypadkiem, że w Ministerstwie Środowiska czeka decyzja środowiskowa w sprawie inwestycji pani ojca. Niech się pani tata nie fatyguje do Warszawy, proszę mi podać numer jego faksu, to mu prześlę... Na pewno jest bardzo zajęty i ma pilniejsze sprawy... S. – Pan zna mojego ojca? R. – Słabo, właściwie wcale, ale mój szef grywał z nim w golfa. S. – Panie R., a właściwie dlaczego pan taki wobec mnie i papy uczynny? R. – Bo my z moim szefem, proszę pani, tworzymy przyjazne państwo! Tu stenogram się urywa; więcej nie wyciekło. Ale to, co zdobyłem, wystarczy przecież, by zrozumieć, że (i jak bardzo) rządowi urzędnicy potrafią obywateli rozpieszczać, wyręczać, dbać o nich, ułatwiać, umożliwiać itd. Gdy się pomyśli, jaka armia urzędników średniego szczebla ministerialnego nie szczędzi czasu, by na tzw. portalach społecznościowych zbierać dane, wyszukiwać młodych z

kwalifikacjami poszukujących państwowej posady, człowiek dziwi się, że w Polsce w ogóle jest jeszcze jakieś bezrobocie. Bo przecież tu już nie wystarczy mówić o „państwie opiekuńczym”, trzeba raczej rzec o nadopiekuńczym, prawda? Jednocześnie, jak wiadomo, Polacy to naród malkontentów. Wiecznie narzekają, marudzą, zawsze niezadowoleni... Rodzi to obawę, że wysiłki administracji rządowej pozostaną jednak niedocenione i znów gdzieś przeczytamy, że „rząd nie rozpieszcza”. My, ludzie doświadczeni, dobrze przecież wiemy: znikąd sprawiedliwości na tym łez padole, a kto bliźnim pomaga, tego kara nie minie... Smutna to, gorzka prawda, która każe przewidywać, jak wiele goryczy i rozczarowań czeka jeszcze urzędników w rodzaju pana R. Wierzmy jednak, że oni jakoś sobie z tą goryczą poradzą, bo przecież działają bezinteresownie, nie oczekują nagród ani wdzięczności. Ich szczęściem jest szczęście ogółu i tzw. szarego obywatela. Gdy mogą pomóc, nieproszeni pomogą, gdy mogą się przyczynić, przyczynią się, nie oczekując zaszczytów, podziękowań, zadowalając się jedynie jakąś małą rekompensatą, drobną premią finansową od szefa, który dostrzeże ich wysiłki, jakimiś marnymi sześćdziesięcioma tysiącami złotych...


12|

1-14 marca 2010 | nowy czas

reportaż

Żywoty grzesznych Kim będę w moim ulicznym wcieleniu, jeszcze nie wiem. I nie wiem, jak długo ono potrwa. Wiem jedynie, że trzeba jakoś przetrwać tę śmieszną brytyjską zimę. I w gruncie rzeczy nie zimna się obawiam, a opadów, czyli przemoczenia ciuchów i legowiska. Noc z 9 na 10 grudnia przesiedziałem w bramie kościoła baptystów na skrzyżowaniu Camden Road i Hilldrop Road. Wielka butla cidra rozgrzewała, pozwalała też pospać dwie lub trzy godziny, póki zimno i pęcherz nie dochodziły do głosu. I znów kilka łyków, wypalenie skręta i drzemka. Kolejne noce niewiele się różniły, tyle że kładłem na beton dwie warstwy tektury, a nogi przed wsunięciem do śpiwora owijałem zdobycznym kocykiem. Znalazłem go rano przy Chalk Farm. Była jeszcze, a może przede wszystkim, kołdra i poduszka. Schować jej jednak przed deszczem i ludźmi nie miałem gdzie, a noszenie jej ze sobą przez cały dzień to zbyt wielki kłopot. I bez tego plecak, ciężka torba i zarośnięta gęba wzbudzały zainteresowanie każdego policjanta. Choć Darek, Górnoślązak, uważa, iż częste spisywanie to dobry sposób na noclegownie. – Byle w jednym miejscu cię spotykali – dodaje. nieuStanna wędrówka Nie stać mnie jednak na siedzenie w jednym miejscu. Pobudka ósma rano. Powolny przemarsz na targ przy starej kuźni na Camden. U Włocha od spaghetti gorąca woda na herbatę, którą wraz z kubkiem mam ze sobą. Od dziewiątej czynny jest darmowy kibelek na krzyżówce przy metrze. Można opłukać ręce i twarz. A nade wszystko posiedzieć w ciepłej kabinie, wypalić skręta, przejrzeć gazetę. Do zagospodarowania mam cztery godziny. Ruszam na stałą trasę, w kierunku Hampstead, później skręcam w stronę Regent’s Park, a stamtąd do wiaduktu Chalk Farm, skąd do Arlington Road jest już bar-

dzo blisko. Dlaczego sygnalizuję taką trasę? Bo jest dobra, bardzo dobra. Po drodze mam bodaj setkę parkomatów i budek telefonicznych, a w nich – przy odrobinie szczęścia – sporo monet. Można nie znaleźć nic, ale też można wygrzebać kilka funtów. No i jest to potężna plantacja tytoniu, jak nazywam ulice, gdzie dobrych kiepów można znaleźć szczególnie dużo. żYć nie umierać W robocze dni dobrze jest być przed pierwszą w pobliżu mekki, przy jednym z rogów Arlington Road. We wtorki, w czwartki i piątki w niezbyt odległym kościele można dostać dwie kanapki, kubek kawy bądź czegoś w rodzaju gorącego żurku, a także kilka ciastek. O pierwszej pod mekkę zajeżdża wóz fundacji Hari Kriszna. Kriszna serwuje makaron bądź ziemniaki z sosem, czasem owoce, jakieś ciastko, pieczywo, ciepły napój. W niedzielę trzeba szukać innych fundacji. Chadzałem na Tottenham Court Road, gdzie pod kościół przy St. Giles, zajeżdżał wóz The Simon Community. Tam naprawdę można było się najeść, na ciepło, i zrobić sandwichowo-ciastkowy zapas na noc. Kriszna i pobliski kościół zrobili sobie przerwę do 4 bądź 5 stycznia. Filip, Maltańczyk, powiedział mi o kościele przy Lady Margaret Street, tuż za stacją Kentish Town. Był strzał w dziesiątkę. Przez okołoświąteczny tydzień kuchnia przykościelna czynna była od 9 do 15. Możliwość kąpieli, wyprania ciuchów, a nade wszystko możliwość posiedzenia w cieple, przy kawie, herbacie, kilku różnej jakości i obfitości posiłkach – od English breakfast po lunch. Żyć nie umierać.

przYciąganie

Dlatego, jak wcześniej przy Arlington, przewija się tam nieprzebrany tłum – wielobarwny skórą, strojem i charakterem. Wiedza uliczna przewraca cały dotychczasowy świat wartości. Tu stara życiowa prawda: umiesz liczyć, licz na siebie, po części traci swą brutalną siłę, ale jedynie po części. Już na starcie moje krótkie, jak dotąd, doświadczenie z rough sleeping, zmalało do zera. – To moja piąta zima na ulicy – mówi Tomek. Od miesiąca nie piję. Wcześniej bywało błędne koło. Picie – szpital, picie – policja, picie – szpital. Teraz Tomek czeka na termin cięcia żylaków, które grubymi sznurami oplatają mu nogę. Przy swych wspominkach śmieje się. Wojtek sypiał z kolegą w jakimś zamykanym przedsionku pubu, w jego piwnicznej części. Do północy trzeba było kręcić się po ulicach, aż znikną piwosze. Bodaj z rok to się ciągnęło. Wreszcie Marcin zagapił się na jakąś dziewczynę i poszedł na swoje. Wojtek oczywiście żałuje – we dwóch było łatwiej. Marcin nie jest jedynym, który liczy, że dziewczyna jest lekiem na całe zło. Wiktor mawia, że dzięki kobiecie uwalnia się od ciągotek do różnych głupich zachowań. Czasem na Lady Margaret pojawia się Andrzej. Sypia z Łotyszem Guntarem i jakimś Polakiem na skwerze, pod dachem budki gospodarczej. Dogadali się z cieciem, jest spokój, na głowę nie pada. Andrzeja wyeksmitowała kiedyś do Polski Barka. Chciał, pojechał, ale bardzo szybko wrócił. Londyńska ulica dla wielu jest jak magnes. Gdzieś tam drzemie w nas atawistyczny ciąg do włóczęgostwa i gdy jedno życie kończy się, tworzy się próżnia, w której magnes zaczyna pracować. Kiedyś widziałem zdjęcie mężczyzny śpiącego na ławce przed blokiem mieszkalnym, opatrzone idiotycznym podpisem: odrzucony przez społeczeństwo. Kto kogo odrzuca? – pomyślałem. I co to jest to społeczeństwo, cóż to za wartość sa-

ma w sobie, cóż za wielkość. I jeszcze ten polski blok mieszkalny, więzienie bez klawiszy. SYpialnia na kółkach Dwójka młodych ludzi sypia w autobusach przegubowych. Ona oko podbite, ale stale troszczy się o partnera, aby się zapiął, ubrał czapkę etc. Słyszę żart, iż ona należy do tej kategorii kobiet, które mówią: on już mnie nie kopie, tylko ręką bije. Damski bokser nie cieszy się wielką sympatią, choć nikt ich ani nie odtrąca, nie odmawia tytoniu czy kubka cidrea. Oni śpią w autobusach za free, ale są też tacy, którzy kupują tygodniówkę i nie boją się żadnych kontroli biletów, choć gapowicze mają to gdzieś. Prawdopodobnie, jak mówi Darek, Boris Johnson jeszcze przed Olimpiadą 2012 chce oczyścić Londyn z bezdomnych, a przynajmniej usunąć ich z ludzkich oczu, a więc i z autobusowych noclegowni. Ponoć do likwidacji pójdą przegubowce 453, 73, 25, 29. Może nie do likwidacji, ale do wymiany na krótkie wozy, gdzie nie da się przejść bez biletu obok kierowcy. Ale i na to zapewne znajdzie się sposób. Na razie mam te obwoźne sypialnie co noc przed oczami. Autobus 29 noc w noc wielokrotnie przejeżdża obok mojej sypialni, mam go jak na ekranie olbrzymiego telewizora, gdy staje na pobliskim przystanku. W jednym z nich prawie połowa pasażerów śpi.

Szkoła żYcia Darek jest inteligentny, bystry, jak większość pozostałych. Ulica to niezła szkoła życia, a tym bardziej londyńska ulica, która ubierze, nakarmi, da tytoń, a zaradnym i pieniądze. Nie takie jak moje, nędzne parę funtów, które raz są, a raz ich nie ma. Zarobić można na wystawkach czy przy remontowych skipach, często w grę wchodzi złom. Niektórzy handlują ciuchami, których można zebrać

naprawdę dużo i to w zupełnie przyzwoitym stanie. Ci, o których piszę, są faktycznie bezdomni, choć na ulicy wzrokiem ich nie wyłowisz. Może jak dojrzysz śpiwór, którego nie ma gdzie zostawić. Ale 70 proc. przykościelnych konsumentów z Arlington Road, Lady Margaret, St. Giles, a także wielu innych miejsc ma swój kąt. Brytyjska opieka społeczna pomaga im te mieszkania utrzymać i na dobrą sprawę nawet nie muszą oni korzystać z darmowego żarcia. Są jednak wśród nich ludzie w takim stanie, w jakim żadnego z licznych Polaków mieszkających na ulicy nie widziałem. – Jestem tu od 18 lat – mówi Rafał. – Najpierw Szkocja, teraz Londyn. To ponad połowa mojego życia. Rafał to klasyczny singel. Sypia w namiocie, dźwiga na plecach pudło z gitarą. W ostatni dzień starego roku trafiam do fundacji Simon przy Malden Road. Oprócz wymienianych wcześniej atutów jest tam dostęp do komputerów i internetu. Przy jednym z nich siedzi Paweł, szuka wiedzy o starożytnym Egipcie, bo to go szczególnie pasjonuje, a ze słuchawek, które ma na głowie, lecą lekcje angielskiego. Simon Community ma tę przewagę nad innymi fundacjami i instytucjami, że korzysta z pomocy wolontariuszy wywodzących się właśnie z ulicy. To nie są fundacje, w których nafaszerowani dobrą wiedzą teoretyczną ludzie wstają z ciepłych łóżek z ambitnym planem pomagania zmarzniętym. Bo oni wiedzą, jak należy żyć. Tego samego chcą nauczyć swoich podopiecznych, którzy takie życie akurat mają dawno za sobą i często nie chcą do niego wracać. Żywoty grzesznych to może być ciągnąca się w nieskończoność epopeja, nigdy niedocierająca do sedna sprawy. Ja nie dam głowy za to, że sednem sprawy jest akurat bezdomność… Janusz Aleksander


|13

nowy czas | 1-14 marca 2010

POETYCKA Alex Sławiński

G

dy w sobotni wieczór, w przeddzień walentynkowych szaleństw, schodziłem (któryż to już raz?) do podziemi kościoła St George the Martyr przy Borough Station, do końca nie miałem pewności, co tam zastanę. Byłem jednak pełen nadziei. Poprzednie odsłony ARTerii zawsze czymś miłym zaskakiwały. Czemu więc tym razem miałoby być inaczej? Imprezy organizowane w krypcie przez „Nowy Czas” zawsze mają multimedialny charakter. Kiedy głównym motywem jest coś „dla oka”, znajdzie się też coś „dla ucha”. Obowiązkowo również musi być coś „dla brzucha”. Mieszają się dźwięki, kolory, zapachy i smaki, ściskamy dłonie przybyłych, dzielimy, mnożymy poglądy... Stajemy się częścią spektaklu, który sam się reżyseruje. Przybywając na ARTerię, musimy skupić wszystkie zmysły. Gdyż zasadniczy temat imprezy bywa jedynie pretekstem do tego, by przemycono i pokazano nam coś więcej. Tak było i tym razem. ARTeria poetycka. A tu nagle obrazy Agnieszki i Tomasza Standów. Trzeba przyznać, że znakomicie korespondujące z głównym tematem poetyckiego wieczoru. Artyści, jak się okazało, pod wpływem poezji Ziby Karbassi dokonali świadomego wyboru prezentowanych prac. Z obrazów wylatywały ptaki, unosząc się we wszystkich kierunkach. Czy można bardziej „obrazowo” przedstawić uczucia towarzyszące czytelnikowi w spotkaniu z liryką? Nadając cyklowi tytuł Czytając poezję, Agnieszka Stando dokonała jedynie formalności. Natomiast eteryczne, zamglone figury na drewnianych panelach Tomasza Standy kojarzyły się z czymś ulotnym, nieuchwytnym, a jednak widocznym i namacalnym. Wieloznaczność, nieuchwytność skrupulatnie dopracowana – jak w poezji. Niejeden z poetów z pewnością byłby szczęśliwy mając możliwość zilustrowania swojego tomu poezji pracami zaprezentowanymi w podziemiach kościoła St George the Martyr. Jednak tym, co stanowiło temat główny imprezy, było słowo. Słowo nie zawsze w pełni dla nas zrozumiałe. Płynące z nieznanej nam kultury, w której abstrakcyjne pojęcia mogą być zupełnie inaczej interpretowane. Ziba Karbassi przemierzyła kawał świata, by swą poezję móc bez przeszkód przedstawiać innym. Zwykle, gdy spotyka się kilka kultur, nie jest łatwo o zrozumienie. Przed rozpoczęciem imprezy zapytałem Włodzimierza Fenrycha, który tłumaczy poezję Karbassi na polski, w jakim języku poetka będzie czytać swoje utwory. – Po persku – odrzekł. – To jak my ją zrozumiemy? – spytałem. – Jak ją usłyszysz, wszystko zrozumiesz – padła krótka odpowiedź. I tak właśnie było. Nie spotkałem jeszcze poetki, która potrafiłaby w taki sposób oddać emocje zawarte w tekście. Nie rozumiałem słów, ale czułem przekaz. Żywiołowy, mocny, trafiający do serca. Ziba jest znakomitą recytatorką. Wielu poetów – mimo że piszą znakomite teksty – w żywym kontakcie z odbiorcą zupełnie do

ARTeria poetycka „Nowego Czasu” po persku, angielsku i po polsku: Ziba Karbassi, Stephen Watts, Włodzimierz Fenrych

niego nie trafia. Ziba – niczym Modrzejewska, która wzruszała słuchaczy recytacją tabliczki mnożenia – wie, jak intonacją, prostym gestem, zawieszeniem głosu czy spojrzeniem nadać słowu znaczenie. Zresztą po chwili można było się przekonać, czy wrażenie, jakie sprawiła recytacja, ma swój odpowiednik w znaczeniu słów. Po „wersji perskiej”, przed mikrofonem stawał Stephen Watts, który liryki Karbassi tłumaczy na angielski, a po nim – Włodek Fenrych z polską wersją – albo na odwrót. Było to niezwykle interesujące doświadczenie, gdyż każdy język operuje innym kodem, innym zestawem pojęć, inną melodyką. Słowa, a nawet całe związki frazeologiczne potrafią tworzyć zróżnicowany obraz, inne skojarzenia i mogą budować inne światy w głowie odbiorcy. Do tego dochodzi inna forma werbalizowania utworów przez kolejnych recytatorów – ekspresyjna, dynamiczna Stephena Wattsa oraz lirycznie melodyjna Włodka Fenrycha. Sfera skojarzeń, w których porusza się Ziba, jest bliska chyba każdemu z nas. Podstawowym tematem, jaki zdaje się przebijać z większości jej utworów, jest pytanie „dlaczego”? Obojętnie, czy jest to dialog dziewczyny stojącej „na małym pagórku” z siedzącym na wysokościach Bogiem, czy też poruszony jest problem wolności kobiet w społeczeństwie islamskim i prawo jednostki do samostanowienia. Pytanie zjawia się, prowokuje i... zazwyczaj pozostawia odbiorcę bez odpowiedzi.

Powtarzane w kółko pytanie „dlaczego” jest dla rządzących światem satrapów bardziej niebezpieczne niż czołgi wroga. Jednak to, co dla jednych może być ogromnym zagrożeniem, skazującym pytającego na stos pod zarzutem siania herezji, dla innych bywa szansą na odnalezienie własnej drogi i ucieczki od narzuconych z góry schematów. I tym właśnie poezja Karbassi jest dla tysięcy ludzi – nie tylko Impresja poetycka, która powstała pod wpływem młodych – w Iranie. Gdy pod koniec wiewrażeń z ARTerii z Zibą Karbassi: czoru udało mi się przeprowadzić z poetką krótką rozmowę, dowiedziałem się, że jej wiersze są bardzo chętnie czytane w irańIt was like a dream skim „podziemiu”. Studenci powielają jej A whisper teksty, przekazują sobie, czytają i... zaczynają tworzyć w podobnym duchu. Do nieA scream dawna jeszcze robili to w ukryciu, bo A breathing verse władza ajatollachów trzymała się mocno. Exhaled Obecnie jednak zdaje się to zmieniać. Sytuacja w Iranie jako żywo przypoUnsung lullaby that doesn’t let you sleep mina tę, w jakiej Polska była 30 lat temu. A torture Wprawdzie u nas u steru władzy nie staA trance li religijni zamordyści, lecz próbujący z komunizmu uczynić nowoczesną parareI saw a woman dance ligię ponurzy faceci z betonu. Jednak Peeling away her many veils wszystko inne było bardzo podobne. W A caress in passing by dawnym „spichlerzu Europy” podstawowe produkty żywnościowe były na kartSatin rouge is the last what I see ki. Dziś w zasobnym w ropę Iranie trudno przeciętnemu obywatelowi dostać Tania Young paliwo do samochodu. W imię powszechnej wolności i zbawienia > 14

Zresztą owa prowokacja oraz skłanianie do refleksji nad światem i miejscem, jakie w nim zajmuje człowiek, stały się przyczyną, dla której Ziba jest we własnym kraju poetką na indeksie. System polityczny Iranu, podobnie jak każda inna forma władzy totalitarnej w jakimkolwiek punkcie globu i miejscu w historii, nie toleruje odszczepieńców. A ludzie wątpiący, poszukujący takimi właśnie są.


14|

1-14 marca 2010 | nowy czas

arteria poetycka

How I saw Ziba

I

zniewala się całe społeczeństwa i spycha na dno piekła. Myśmy to przeżyli. Oni – jeszcze w tym tkwią. Jednak fakt, że całkiem niedawno znajdowaliśmy się w podobnej sytuacji, może sprawiać, iż łatwiej trafi do nas przekaz wierszy Karbassi niż do przeciętnego Brytyjczyka, który nie zna takich doświadczeń. Nie bez powodu wspominam o politycznym tle wieczoru poetyckiego Ziby. Wspominając tamte czasy, zapewne niejeden z nas zadaje sobie pytanie, co by było, gdyby 30 lat temu historia potoczyła się trochę inaczej. Czy dziś bylibyśmy Iranem, tyle że w Europie? Totalitarne systemy nie rodzą się same. Same też się nie obalają. Za wszystkim stoją ludzie, którzy potrafią zdziałać zarówno wiele złego, jak i dobrego. Nasunęlo mi się porównanie Karbassi z Jackiem Kaczmarskim – bardami dodającymi umęczonym ludziom ducha w walce ze zniewoleniem i przynoszącym nadzieję na to, że jednak kiedyś „mury runą”. Oby runęły. Bo od tego właśnie zależy, czy Karbassi jeszcze za życia zostanie obwołana w swoim kraju „poetką narodową”, czy też pozostanie na wygnaniu jak Słowacki, Mickiewicz lub Norwid. Wieczór Ziby nie skończył się jednak w momencie jej zejścia ze sceny. Był jeszcze wspaniały występ Anety Barcik z towarzyszącymi jej muzykami, pochodzącymi – a jakże – z Iranu. Payman Heydarian grał na santurze i Emad Rajabalipour na instrumentach przypomnających tamburyn, zwanych dayreh i daff. Jak sama wokalistka przyznała, był to jej pierwszy występ, na którym miała śpiewać po persku. Trudno jednak było w to uwierzyć, gdyż materiał był tak znakomicie przygotowany, jakby wszyscy występowali razem od lat. Oprócz perskich tekstów i melodii Aneta przygotowała również... utwór oparty na wierszu poety polskiego. Tekst Leśmiana o szewczyku, który szył buty dla Pana Boga, zaśpiewany po polsku przy akompaniamencie wschodnich instrumentów brzmiał porywająco. Santur to instrument strunowy pochodzący z Indii, bardzo przypominający cymbały. Perska wersja trochę się różni od swego indyjskiego kuzyna, jednak – mimo że irańskie władze z niechęcią patrzą na sztukę, zwłaszcza muzykę, taniec czy tym bardziej ma-

larstwo – jest wielu wirtuozów tego instrumentu, wśród nich Payman Heydarian, doktorant londyńskiej SOAS. Na bis Aneta zaproponowała coś, co poniekąd zaparło dech w piersiach zebranych – muzyczną improwizjację... Zaprosiła na scenę poetkę – sama zaśpiewała jej wiersz w polskim tłmaczeniu, prosząc Zibę, by z podkładem muzycznym recytowała swój wiersz. Wyszło impnująco. Nie wiem, komu bardziej gratulować... Wokalistce, która błyskawicznie opracowała aranżację? Muzykom, którzy znaleźli odpowiednią melodię? Czy może samej poetce, piszącej melodyjne, wpadające w ucho teksty? Wieczór, oprócz oczywistych walorów artystycznych, niósł jeszcze jedną, bardzo istotną rzecz. Pozwolił – jak na wszystkich ARTeriach organizowanych przez „Nowy Czas” – spotkać się przybyłym nie tylko ze sztuką, ale i z sobą nawzajem. W Londynie mieszka wielu utalentowanych twórców, którzy nie zawsze mają możliwość dotarcia do innych, spotkania ludzi o podobnych zainteresowaniach. Sam poznałem kilku dobrych poetów, malarzy, dostałem też zaproszenie na ciekawie zapowiadającą się wystawę. Wbrew różnorakim oszołomom wypisującym o nas bzdury, zarówno w prasie brytyjskiej, jak i (co smuci najbardziej) w niektórych polskojęzycznych portalach internetowych, nie jesteśmy – jak się okazuje – zgrają tępych dzikusów. I potrafimy to udowodnić. Między innymi organizując cykliczne imprezy, takie jak ARTeria, serwujące strawę duchową na najwyższym poziomie, zarówno poprzez obcowanie z samą sztuką, jak i z ludźmi ją tworzącymi, a jednocześnie wychodząc poza nasz polski krąg kulturowy. Poetycki wieczór w St George the Martyr pokazał, że jeśli tylko się chce, łatwo można łamać bariery językowe i kulturowe, a nawet przekraczać granice dotychczas nieprzekraczalne, zrodzone przez lata narastającego niezrozumienia i uprzedzeń, czego przykładem była prezentacja w chrześcijańskim kościele sztuki o muzułmańskich korzeniach. Mury runą. Ale zanim zerwiemy kajdany krępujące ciała, najpierw trzeba wyzwolić ducha. Tekst i zdjęcia: Alex Sławiński

heard about the Ziba Karbassi poetry evening by chance. The latest recession has forced me to “reconsider my options” (to use the business terminology) so I’ve already spent all my time, and money, on professional development. Essentially I’ve always been an artist, I’ve specialised in the art of making ends meet. My life has been very creative, I’ve become a master of stretching the budget go further. So, who’s got the time for poetry? And who is Ziba Karbassi? Also I have to admit, I didn’t consider myself sufficiently qualified to follow this kind of poetry. Persian-Polish is not my language pair of expertise. How am I going to understand this particular poetry? I knew the translations were provided, but I still remained doubtful. Besides I didn’t feel that I culturally belonged to the part of the world where Persian languages are spoken. How can a young and good-looking woman with a flower in her hair from the poster advertising the event, possibly appeal to me? What do we have in common? My life’s journey hasn’t been covered in any kind of flowers, let alone roses. It’s been thorns and thistles all the way, with an occasional collision with a cactus. Also, when was the last time I read poetry? My life has mostly been a prose, sometimes lyrical, sometimes ironic and cynical, sometimes comical, but most of the time it was a hard and harsh realism. At times I was a Julia waiting for her Romeo to turn up under the balcony, then I was Pushkin’s Tatiana, wooed and rejected by Onegin, but most of the time I was a Don Quixote fighting against the wind mills, but sadly I didn’t have a Sancho Panza in tow, so I had to fight my battles all on my own (occasionally, I did have a donkey though). Life hasn’t always been kind to me – not only do I come from a broken and no longer existent country but also from a broken up language. What language do I speak? The first part of its hyphenated name has remained in the east, while the other one has gone west. That is why I am in a constant search of identity. Who am I, why am I here, where do I belong, where am I going? These are the questions I have to ask myself very often. I had to redraw my maps and re-establish borders countless of times. So, how does Persian poetry fit into my map? After the poetry evening on 13 February, I can confirm that it fits very well. Poetry has a language of its own and doesn’t need much translation. You don’t need an interpreter to understand sadness or joy, you already know it yourself. Unless you’ve lived your life under a bell jar, which is very unlikely. This isn’t only a Persian poetry, this is a poetry of an individual, a human being. A young woman, Ziba Karbassi. Her poetry is a poetry of loss and sadness but also of love and joy. There is nostalgia in reminiscing of the past. And every poem tells a story. I am slightly taken aback by the intensity of the emotion and its raw nakedness. The story erupts then reaches a quick climax. Ziba reveals it all. She bares her soul for all to see. She doesn’t hold anything back. The pace varies, it is slow at times and then speeds up again. Even though I am sitting back, I feel like I am on the edge of my seat. There are three people on stage but I see a lot more. A whole new landscape opens up right in front of me. I see a faraway city somewhere

unknown. A city with houses and gardens, trees and blossoms. With spices and bazaars. I can hear people talk and I can hear laughter. I can smell oranges and pomegranate. I can taste coffee and Turkish delight. I can hear water gurgling from a fountain. I can see the sky as the sun sets down on the horizon. I smell happiness. But then a storm gathers and rips the fragile fabric apart. A lightning strikes and hits at the very heart of the family tree. Cuts the branches off. And the storm blows them away. But it’s only just the beginning. I can hear steps. A sinister dance begins and gathers speed. There’s a thud of heavy boots approaching. The pounding begins. The pace quickens then slows down. My mind floats. I am exiled into a different world. In exile from reality. Time has stopped. I travel and on my journey I don’t need either a ticket or passport. My thoughts wander to my own family tree. Scattered around the world like plant seeds prevented from taking root. Exile is implanted in my genes. I think of two aunts of my father’s who only lived in the memories of our family and reminiscences of my grandfather. We never knew where they were or what happened to them after a certain revolution, now long forgotten. Another beautiful voice, this time different, angelic and heavenly, starts singing and alleviates the pain. This time the instruments, santur and tambourine weave a melody, to transport us to yet another world. An invisible dancer swirls and unravels the many layers of her dress. “Aman, aman”, the singer in a red satin dress implores. The dancer on the podium suddenly turns and winks at me. “Come on, go on. Stop saving yourself, go and live a little,” she whispers as she removes yet another layer. Ziba, Ziba, Ziba. Ziba the Beautiful. That is what Ziba means. Beautiful. Ziba is beautiful and so is her poetry. Her poetry is beautiful even when it tells a story of cruelty. And the reason it does so is to help eradicate it. Ziba, the princess of Persian poetry. The Persian Sheherzade who keeps telling her story not to save her life but to save her soul. Her poetry is a kingdom. A kingdom where her country lives. A country no longer needs a territory. A country can live in ideas. We no longer need to be physically present in a country in order to live in it. But what we do need is people. People who are the citizens of our own personal kingdoms. And they don’t need a permit to reside there. Ziba’s poetry transcends all continents and time zones. And all states of mind. Her poetry is about all of us. At the beginning of the evening, I didn’t know much about Ziba. By the end of the evening I knew everything about Ziba. I know how she breathes, articulates the sounds, how she pulsates. I know how she loves. I know the sound of her voice. Ziba has a distinct poetic voice. What has this poetry evening taught me? It taught me how blind we can become with ignorance. How prejudiced we can be about some countries and cultures of the world we don’t know much about nor do we make an effort to learn. And what we find out from the media doesn’t tell us much. On the contrary, it only perpetuates our ignorance. Just as Khaled Hosseini gave an excellent insight into the life of ordinary Afghans in his book A Thousand Splendid Suns, Ziba has done the same for Iran with her poetry. I do hope that the day will come when Ziba will be able to read


|15

nowy czas | 1-14 marca 2010

arteria poetycka

Polish Connection

Aneta Barcik, Payman Heydarian i Emad Rajabalipour

her poetry in her own country. And when that day comes she will have a well deserved place on the throne of Persian poetry. Despite having doubts on the translatability of Ziba’s poetry, Stephen Watts has brilliantly transposed Ziba’s work into English, and Fenrych has done the same in Polish. They both poured their soul and breathed life into Ziba’s verses. There was another question that initially troubled me: how can the two men translators possibly understand Ziba, a woman? There is more to poetry than translation of words. There is a matter of images and emotion, sensibility and rhythm, also culture. On this occasion it was also a gender issue. But my doubts were dispelled as both translators have done an excellent job of capturing the very essence of Ziba. They made Ziba accessible to readers in both languages. I had an advantage (or disadvantage) to flit between English and Polish, so I could choose

Na początk u zawsze jest zabawa gestem. Tutaj gest reprezentuje kreska z ołówka, ostra i rozmazana. Nieświadomie, odruchowo buduję kompozycję z kresek i plam, a nadmiar ścieram lub rozmazuję gumką. Powoli wyłaniają się kształt y, które zaczynają przeds tawiać – sylwetki ludzi, kobiet, mężczyzn? Sa to pr zedstawienia zdeformowane, wymieszane, wszystkie znaczenia w jednym. Powoli wzbiera we mnie uczucie spełnienia. Rysunek jest skończony. Myślę, że w taki sposób jak ja, kreską i plamą piszę swoje r ysunki, tak słowem i dźwiękiem piszą poeci swoje wiersze. Dlatego ucieszyłem się, że przy okazji wieczor u poezji Ziby Karbassi mogłem pokazać swoje r ysunki napisane. Tomasz Stando

both to create images in my mind. Even though Polish sounds familiar to me, I do not speak it. I know that the familiarity can be deceptive. Whilst I perfectly understood the term “roe deer” in English, the Polish term “gazelka” gave me a more familiar concept. To me it suggested vulnerability and being hunted. That worked for me. Read Ziba’s poetry, but better still go and see her. Hear her read her poetry. And if you are Polish let Fenrych guide you into these morsels of delight, into the sweet centre of this rahatlukum of poetry. Let Fenrych whisper to your ears those sweet sounding words, spelt with so many cszs, szks, rszs and other szs, it will mean something to you. To us non-Polish speakers Polish language sounds like a permanent chuchotage, a whisper of words, like “rustling of leaves” as a Serbian poet once said. Tania Young Interpreter and Translator

One of the themes I have chosen to focus on at St George’s this year is diversity. When I came to this parish three years ago and flung open the doors of this previously neglected and inward-looking church, it soon became apparent to me that part of God’s mission for us here is to be a place of welcome to people from a rich variety of cultures. I had become weary of the concept of multiculturalism and felt that however helpful it had been in the past, it has become tired and meaningless. Yes, we are a culturally diverse community and I thank God for it. But what I am thanking God for is much more than differing ethnicities. My gratitude is for a community that embraces and celebrates a diversity of, among other things, sexuality, gender, race, disability, age and faith. ”Nowy Czas” has become a significant and precious tile in that rich mosaic, and on Saturday, February 13th, brought to St

George’s a deeply spiritual event. The Persian poet, Ziba Karbassi read a selection of her poems that were also translated and read in Polish by Włodek Fenrych, and in English by Stephen Watts. The poetry was achingly beautiful, delivered movingly, intelligently and sometimes amusingly, by these three gifted poets. I was taken to another place where my mind was stimulated, my heart was softened and my spirit uplifted. The readings were followed by stunning performances by two Iranian musicians, Payman Heydarian and Emad Rajabalipour and the Polish singer Aneta Barcik. Weaving Persian, Arabic and Polish cultures into a Celtic or Islamic knot of exquisite sound, with no beginning and no end. To me, such events are prayers that are absorbed into the building and the life of St George’s, and received into the heart of God. Thank you ”Nowy Czas”.

Father Ray Andrews Parish Priest of St George the Martyr, Southwark

Moje obrazy powstały zanim poznałam Zibę i jej poezję. Szukałam tematu na zimę. Miałam pomysł na formę: pełne złota i czerwieni w różnych odcieniach, małe, kwadratowe obrazy. Szukałam treści, tematu. Znalazłam go w Sonetach Szekspira i poezji Williama Blake'a. Znalazłam słowa pełne ekspresji, namiętności, gorące, niespokojne. Moje obrazy nie mają ilustrować tych dzieł, są próbą oddania nas troju za pomocą środków malarskich, takich jak kolor, kontrasty, faktura, światło i cienie. Jest jednak jeden motyw symboliczny, któr y powtórzyłam na wszystkich obrazach z tej serii: ptaki. Ktoś zapytał mnie podczas wernisażu co znaczą te wzbijające się w górę, lecące w kierunku światła lub ciemności ptaki. To symbol dążenia, wyzwalania się, uwalniania, szukania drogi ku światłu lub ciemności, ale zawsze w stronę tego co nowe, co niesie przyszłość. Ten cykl obrazów zat ytułowałam Czytając poezję. Bardzo się ucieszyłam, kiedy pojawiła się możliwość pokazania t ych właśnie prac w czasie ARTer ii – wieczor u, kiedy śpiewano i recytowano poezję w tr zech językach. Wieczór był niezwykły, miejsce szczególne… Agnieszka Stando


16|

1-14 marca 2010 | nowy czas

kultura

Henry Moore at the Tate Britain Mill Bank, London SW1P 4RG The exhibition runs until 08.08.2010 www.tate.org.uk Further recomended reading: Herbert Read, Modern Sculpture,Thames and Hudson

A personal view Wojciech Sobczyński

T

his is the exhibition that no one should miss, be it the sophisticated art lover or an uninitiated novice who is willing to discover that modernity in art can indeed be beautiful, poetical, thought provoking and challenging in the same time. I have to admit to a certain amount of personal bias as a sculptor and an artist in my own right. Throughout my creative life I remember holding a deep admiration for this giant of 20-th century sculpture. My first encounter with Henry Moore’s artistry goes back to teenage times. The iron curtain that had divided Europe into totally artificial camps has only just twitched following the rebellion in Poznan and subsequent Hungarian uprising of 1956. The “West” felt guilty for doing next to nothing in bringing help to the stranded millions of Eastern Europe. An intervention would have meant another global conflict and a nuclear at that. Instead, the USA and Great Britain embarked on a fruitful and much welcomed cultural campaign. One such an effort was a travelling art exhibition organised by the The Arts Council of Great Britain and brought to Poland in the late 50’s. Henry Moore’s sculpture was included and was a fascinating feature together with others such as Barbara Hepworth, Ben Nicholson and a cross section of the post war British artists. Needless to say, it made a huge impression on the Polish art scene and Polish sculptors in particular. It was largely due to Moore’s ability

in engaging his art with the landscape. Traditionally, the out door sculpture was confined to commemorative monuments taking its inspiration in Italian and French 18 century followed by great public sculptures of August Rodin. Moore however, was first in placing his sculpture right in the middle of rural countryside. In part, it was his creative choice but it was also an instinctive response to the countryside were his post war studio is situated and remains there until today, long after his death, thought it is administered by the Henry Moore Foundation in Perry Green, Much Hadham, Hertfordshire. It was from that location that the photographs of Moore’s great new pieces were disseminated and appeared in the newspapers, art journals of scholarly books on modern art. However remote it seems, I as a

young art student in Poland, together with my friends and I imagine countless other young sculptors throughout the world, we all were looking with fascination at the new concepts that Moore’s sculpture had introduced. Moore was a modest and unassuming person. A Yorkshire man by birth, a Londoner as a mature student and a teacher, an official war artist famous for his “underground shelter” drawings, a promoter of modern art and its exponents, the list is long and gets longer with every turn of his life’s analyses. A notable two institutions formed by him survive until today. The Henry Moore Institute in Leeds, dedicated to modern art and education and The Henry Moore Foundation in Perry Green, charged with the preservation of his legacy and good name, his magical country studios and the family

house, now a museum in which a visitor will discover not only countless examples of his work but also the flints, bones, art and random found objects that formed a core of his inspiration. The exhibition in Tate Britain includes a cross section of his art. From early pieces inspired by Pre-Columbian art to which he held a life long admiration and art of ancient Greece that he found fascinating as a frequent visitor to the British Museum. There he would sketch and train his eye on pieces that were echoed in his later works above all in the sense of proportions, order or monumental scale. Tate show includes his world famous elm wood reclining figures, stone carvings, bronzes, printed artwork and drawings. A strong recommendation to visit the gallery is an understatement.


|17

nowy czas | 1-14 marca 2010

kultura

Krystian Zimerman w Royal Festival Hall Kiedy w 1975 roku wygrał Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina, był jego najmłodszym laureatem. W krótkim czasiepianista z kraju Chopina zdobywa sławę na całym świecie.

K

rystian Zimerman jest ceniony za perfekcyjną technikę i niezwykłą wrażliwość w interpretowaniu muzyki Fryderyka Chopina. Podobnie jak jego mistrz jeździ po świecie z własnym fortepianem. Zaliczany jest do ścisłej czołówki, uważany za największego pianistę, który potrafi wydobyć słowiańską nutę kompozycji swojego wielkiego rodaka – słowiańską, ale i uniwersalną, co najlepiej widać na przykładzie nastrojów nostalgicznych, powszechnych w muzyce romantycznej. W przypadku Fryderyka Chopina nostalgia nabiera dodatkowych znaczeń. Jest również nostalgią za ojczystym krajem, który kompozytor opuścił w młodym wieku. Ta sama nostalgia dla kogoś, kto przeżywa świat w innych rejestrach, zmienia swój podmiot liryczny – jest nim ukochana, ukochany – albo podmiotu tego w ogóle nie ma. Nostalgia jako taka jest doświadczeniem prawie mistycznym. I tak zagrał Krystian Zimerman w Royal Festival Hall 22 lutego – nostalgicznie, lirycznie i mistycznie. Zagrał inaczej niż dotychczas, zmieniał tempo i barwę dźwięków. Wyjątkowość wielkich wirtuozów polega właśnie na umiejętności odczytywania na nowo granych po wielokroć kompozycji, które w swoim pierwotnym zapisie nigdy się nie zmieniają. Artysta wykonał m.in. sonaty nr 2 (Marsz żałobny) i nr 3, Scherzo b-moll op. 31 oraz Barkarolę Fis-dur op. 60. Pierwszą część koncertu w wypełnionej do ostatniego miejsca Royal Festival Hall po dynamicznym wykonaniu Marsza żałobnego Zimerman zakończył melodyjnym, subtelnym akcentem, grając Scherzo nr 2. Po tych muzycznych wrażeniach publiczność skróciła sobie i artyście przerwę o kilka minut, nagradzając go długimi brawami.

Krzyszfof Zizmerman w rozmowie z Lady Panufnik, w tyle ambasador RR Barbara Tuge-Erecińska

W drugiej części momentem kulminacyjnym było wykonanie Barkaroli pełnej magicznych akordów, zanikającej i pojawiającej się melodii, refleksyjnych, lirycznych motywów – jednego z ostatnich utworów Fryderyka Chopina. Od kilku lat Krystian Zimerman mało koncertuje, a kiedy już wystąpi przed publicznością, jego gra usprawiedliwia długą nieobecność – jest czymś niepowtarzalnym, jakby specjalnie przygotowanym na ten jedyny wieczór. Londyńska publiczność doceniła to długimi owacjami na stojąco. Zimerman, który bardzo rzadko bisuje, tym razem – wywoływany kilkakrotnie przez publiczność na scenę – musiał zerwać ze swoim zwyczajem. Na koncert przybyli m.in. książę Kentu, posłowie Partii Pracy – Andrew Slaughter oraz Stephen Pound, historyk Adam Zamoyski – autor biografii Chopina, wdowa po wybitnym polskim kompozytorze Andrzeju Panufniku Lady Panufnik, dyrektor Museum of London Jack Lohman, a także ostatni prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski z córką. Niektórzy brytyjscy krytycy ocenili koncert mniej entuzjastycznie (za wolne tempo, nakładające się akordy). Niemały wpływ na tego typu krytykę

może mieć perfekcjonizm Zimermana, z powodu którego artysta mało koncertuje. Nagrywa jeszcze mniej, ponieważ przemysł muzyczny zdominowała cyfrowa technologia zniekształcająca jego zdaniem muzyczny przekaz. Zachwycamy się czystością dźwięku w takim zapisie, a dźwięk – jak twierdzi artysta – to jedynie część muzyki. Ponadto wydaje się, że krytycy daleko posuniętego indywidualizmu mistrzów nie lubią, a może nie są w stanie go zrozumieć? Koncert w Royal Festival Hall odbył się w ramach obchodów 200 rocznicy urodzin Fryderyka Chopina i projektu Polska! Year realizowanego w Wielkiej Brytanii przez Instytut Adama Mickiewicza. W salach koncertowych Southbank – Royal Festival Hall oraz Queen Elizabeth Hall – oprócz Zimermana wystąpią najwybitniejsi współcześni interpretatorzy muzyki kompozytora, m.in. trzeci zwycięzca Konkursu im. Fryderyka Chopina w Warszawie Maurizio Pollini, Cedric Tiberghien oraz Kevin Kenner. Koncerty chopinowskie odbywają się też w niedawno otwartym nowoczesnym centrum kultury King’s Place.

Teresa Bazarnik

Symbiosis Big Band , Sobota 06.03, godz. 20.30, £5 Rosyjski kontrabasista Jurij Gałkin, absolwent Królewskiej Akademii Muzycznej, skupił wokół siebie międzynarodową grupę utalentowanych muzyków, którzy wspólnie jako 9osobowy big band prezentują jego kompozycje, a także oryginalne aranżacje standardów jazzowych. Salsa con Wódka Piątek 13.03, godz. 20.00, £5 Kolejna cykliczna fiesta kubańska na żywo, z zespołem Havana Newna, w specjalnie przygotowanym programie na Dzień Kobiet. Znakomita okazja, by nauczyć się tańczyć salsę, która od kilku lat robi oszałamiająca karierę na parkietach całego świata. Lekcje tańca poprowadzi kubańska tancerka Damarys Farres z The Cuban School of Arts. Wiele niespodzianek, dużo tańca i zabawy! .

Dominika Zachman z zespołem – Sobota 13.03, godz. 20.30, £5 Dominika występowała już na scenie Jazz Cafe w ramach cyklu Polskie Damy Londyńskiego Jazzu. Powraca do nas z niezwykle starannie przygotowanym programem, w którym znajdą się elementy muzyki jazzowej i bluesa, a także znane kompozycje muzyki popularnej, które współgrają z balladowo-lirycznym nastrojem jej recitalu, a jednocześnie kontrastują ze środkami wokalnymi artystki. Dominice będzie akompaniować dwóch znakomitych muzyków londyńskich: Joe Bickerstaff – fortepian i Oli Arlotto saksofon. W drugiej części koncertu zapraszamy wszystkich wokalistów pragnących zaprezentować się na profesjonalnej scenie.


18|

1-14 marca 2010 | nowy czas

ludzie i miejsca

KiNoMaNiaKi fajne chłopaki Mówią, że są fenomenem pokolenia internetu. Wielu nie wyobraża sobie już uprawiania swojego hobby poza nim, no i nie wyobrażają sobie istnienia bez chodzenia do kina. Nauczyciel, zawodowy piłkarz i strażnik miejski oraz kilku innych kinomaniaków tworzy amatorski portal dla fanatyków kina, który obchodzi w tym roku swoje szóste urodziny.

Marcin Mochal, nauczyciel języka angielskiego, i Cezary Pietrzak, z wykształcenia inżynier, zawodowo instruktor prawa jazdy, widzieli się tylko raz w życiu. Rozmawiają jednak ze sobą niemal codziennie za pomocą komunikatora. Obaj są odpowiedzialni za wygląd zewnętrzny strony. Nigdy nie doszło do spotkania całego składu redakcyjnego, ponieważ każdy ze współtworzących portal redaktorów mieszka w innym miejscu w Polsce. Gdyby tylko chodziło o dwa miasta, np. Poznań i Kraków, ale kinomaniaki mieszkają również w Warszawie, Łodzi, Olsztynie, Wejherowie, Jaśle i Sanoku oraz we Wrocławiu. Przez wirtualną redakcję portalu przewinęło się kilkanaście osób, stale tworzy ją około osiem. Prywatnie pracują w bardzo różnych miejscach: redaktor naczelny Dawid Chylaszek jest zawodowym piłkarzem jednego z krakowskich klubów, poza nim jest też nauczyciel i instruktor, strażnik miejski, informatyk, student logistyki i studenci dziennikarstwa. Łączy ich pasja do pisania i oglądania filmów. Recenzje są subiektywnym głosem autora, jednak panuje żelazna zasada, by nie zdradzać końca filmu i nie relacjonować szczegółowo fabuły – chodzi przecież o zarażanie kinem, a nie o teksty dla szukających streszczenia lektur szkolnych, na podstawie których nakręcono filmy.

testosteron i kąCik sajgona

Marcin Mochal i Cezary Pietrzak spotkali się tylko raz, co nie przeszkadza im w dobrej współpracy

Małgorzata Białecka

I

ch popularność opiera się wyłącznie na marketingu szeptanym, dlatego czasami bywa większa, a czasami spada. Zwłaszcza że marketing wcale nie jest najważniejszy w tej działalności – najważniejsze jest oglądanie filmów i pisanie o nich. O portalu dowiaduję się przypadkiem pewnego wieczoru w pubie. Redaktor Marcin Mochal, kryjący się pod pseudonimem Sajgon, udziela się towarzysko, a przy okazji wymienia nazwę strony. – Od czasu do czasu piszę dla kinomaniaki.com – rzuca mimochodem. – To taki hobbystyczny portal dla amatorów kina, w pełni społeczny, niekomercyjny i niezależny. Otwierając kolejne zakładki na stronie trudno uwierzyć, że jest ona inicjatywą społeczną jej twórców. Sami płacą za domenę i sami zdobywają bilety dla swoich użytkowników biorących udział

w konkursach na stronie. Są fanami kina i filmu, więc – jak twierdzą – żyją swoją pasją, chętnie poświęcając wolny czas tworzeniu strony.

10 tysiĘCy wejść Kinomaniaki szczegółowo liczą każde wejście w ciągu swojego sześcioletniego istnienia. Liczba użytkowników to ich karta przetargowa w poszukiwaniu sponsora. Niestety, dziś trud-

niej o sponsora niż o reklamodawcę, a i takiego brakuje, bo portale piszące o filmach skupiają się głównie na nowych produkcjach, a kinomaniaki opierają się na recenzjach filmów starych. Recenzja Krzyżaków Aleksandra Forda z 1960 roku miała ponad 10 tys. wejść. – To nasz zdecydowany rekordzista – mówi Cezary Pietrzak, kolejny redaktor kinomaniaki.com.

Marcin i Cezary wspominają, że do sukcesów portalu należy wywiad z Tomaszem Kotem i absolutnie pierwsza informacja o produkcji Testosteronu. W ciągu sześciu lat ujawnił się też talent reżyserski redaktora Kamsona, prywatnie Kamila Giedrojcia, którego krótkometrażowy film Pachnąco-tnące zdobył nagrodę publiczności na festiwalu SOFFA (SuperOrbitalny Festiwal Filmów Amatorskich). Poza tym każde usprawnienie strony, ochrona przed hakerami i przeprowadzenie kolejnego plebiscytu Srebrny Kadr są uważane przez zespół za sukces. – Nie mamy osobowości prawnej, pracujemy społecznie i nawet jeśli tylko ktoś uzna nas za portal oryginalny, to ogromna frajda – mówi Cezary, komentując przyznanie im znaczka „Strona dnia” przez „PC World on-line”. Kinomaniaki szukają wciąż nowych i ciekawych aspektów kina do opisania. Tak powstał „Serialowy kącik Sajgona” czy „Recenzje teledysków” uznanych przez zespół za

formę krótkiego materiału filmowego. Pojawia się też coraz więcej biografii aktorów oraz tekstów krytycznych.

FilM to żyCie... Do zespołu redaktorów nie wchodzi się przypadkowo. Zwykle to redaktorzy werbują kolejnych redaktorów, jeśli ocena ich zafascynowania kinem wypada pozytywnie. Mariusz Sanokowski tak uzasadnia swoje dołączenie do kinomaniaków: – Świetnie czuję się w grupie osób, dla których kino to magia, świat pełen niespodzianek. Z miłości do filmu warto tworzyć niezależny portal, na którym w postaci słów można wyrazić własne postrzeganie filmowej rzeczywistości. Bo jak mawiał Hitchcock: „Film to życie, z którego wymazano ślady nudy”. Grupa stworzyła już ponad 1200 recenzji filmowych, na stronie istnieje też pokaźny zbiór biografii gwiazd kina, co roku przeprowadza się także plebiscyt Srebrny Kadr na film roku, każdy z głosujących internautów ma szansę wygrać film na DVD. Dla wielu kinomaniaków ich portal to sposób na życie i dopełnienie ich wieloletnich pasji. Paweł Kapitańczyk trafił do grona redakcyjnego przypadkiem. Prowadził blog z recenzjami filmów, to mu jednak nie wystarczało, szukał więc w sieci miejsca, w którym mógłby sprawdzić, ile warte są jego teksty w porównaniu z innymi. – Comiesięczne konkursy na najlepszą recenzję i redaktora portalu stwarzały mi taką możliwość – mówi Paweł. – Z czasem jednak zauważyłem, że kinomaniaki.com to dla mnie coś więcej niż miejsce, gdzie mogę wystawić swoje teksty „do boju”. To przede wszystkim miejsce, gdzie mogę poznać opinie innych kinomaniaków na temat produkcji filmowych i bieżących wydarzeń, wdać się z nimi w polemikę i wiedzieć, że wszystko odbywać się będzie na odpowiednim poziomie. A konkursy na recenzje? Obecnie traktuję je jako zabawę, mobilizującą do ciągłego rozwoju.

w w w .K

IN O T E K

A .o rg .u

k


| 19

nowy czas | 1-14 marca 2010

ludzie i miejsca Fot. Milo

The Noughties czyli pikantne figle Wojciech Sobczyński

F

ryderyk Herbert RossakovskyLloyd to postać niezwykle barwna. Urodził się blisko czterdzieści lat temu w Częstochowie, w rodzinie muzyków i intelektualistów. W wieku osiemnastu lat kończy liceum muzyczne w klasie skrzypiec. Dziadek, religioznawca, wywiera na nim duży wpływ. Fryderyk z fascynacją przegląda jego bibliotekę i trafia na książki, jakie zaszczepiają w nim zainteresowania buddyzmem, któremu oddany jest do dzisiaj. Silne poczucie głodu szerszego świata i nowych horyzontaów powodują, że Fryderyk wyjeżdża do Francji, gdzie na Universite de Mirail w Tuluzie, a później w paryskiej Sorbonie podejmuje studia w zakresie filozofii. Okres ten wypełniony jest intensywnymi przemyśleniami, które przynoszą ciekawe owoce, gdy po sześciu latach Fryderyk wraca do kraju, ale nie do rodzinnej Częstochowy, lecz do Wrocławia. Wrocław to miasto-magnez dla miłośników współczesnego teatru. Nie inaczej działa na Fryderyka, który łączy swoje losy z Teatrem Nowym, z tzw. Sceną na Basenie. Jest to bardzo intensywny okres jego pracy jako dramaturga, aktora i reżysera. W dorobku ma około osiemaście sztuk, z których takie, jak Sen o Matce czy Spowiedź zdobyły duży rozgłos i uznanie. Uformowany przez

niego w tym czasie zespół pod nazwą Teatr bez Nazwy podejmuje się wystawienia kontrowersyjnego dramatu Łowcy skór. Spektakl został zaproszony na sceny warszawskie, jednak odgórna polityczna ingerencja doprowadza do odwołania premiery i nieodwracalnych strat finansowych. W tym samym okresie Fryderyk ujawnia też inny aspekty swojej kompleksowej osobowości, wdając trzy tomiki wierszy, których interesujące fragmenty można przeczytać na www.rossakovsky.republika.pl oraz www.youtube.com/rossakovsky W 2005 roku Fryderyk przyjeżdża do Anglii i zaczyna systematycznie malować. Na stronie www.redtreelondon.com można znaleźć ponad szesnaście prac z różnych okresów jego pracy. Przypominają one swoim charakterem, a zwłaszcza kolorem, prace popartystów, takich jak na przykład Patrick Proctor David Hockney ze wczesnego okresu.

Fryderyk Herbert Rossakovsky-Lloyd. Z lewej jedna z jego praca: The Proposal

Malarstwo nadało mojemu życiu zupełnie inny wymiar, czyniąc mnie szczęśliwym. Mogę bowiem za jego pomocą przelewać na płótna moje marzenia i sny, pokazując je całemu światu bez zbędnych słów. Dzielę się więc swoją radością z każdym, kto ma na to ochotę. Nie maluję twarzy, aby za pomocą własnej wyobraźni każdy mógł zastąpić moje postaci swoimi…

Fryderyk nie jest jednak niczyim imitatorem, a jego obrazy wynikają całkowicie z niczym nieskrępowanej wyobraźni. Z farbą po raz pierwszy zaczął eksperymentować już we Wrocławiu. Tam też, w 2003 roku, odbyła się jego pierwsza wystawa, która okazała się dużym sukcesem, gdyż w całości – czyli 16 obrazów – została sprzedana. Mimo że już wcześniej, we Wrocławiu, po raz pierwszy ma doświadczenie z „farbą”. Od tego czasu minęło już blisko siedem lat. Wkrótce indywidualna wystawa Fryderyka będzie zorganizowana w galerii Hepisbah w zachodnim Londynie. Czy odniesie równie duży sukces? Zobaczymy! Fryderyk Herbert Rossakovsky-Lloyd: The Noughties 12 -17 Marca, wys tawa w Hepsibah Gallery 112 Brackenbury Road, London W6-0BD więcej: www.redtreelondon.com

Zamiast raka złowiłem Kuraka… Od prawie roku śledzę z zainteresowaniem działalność interesującej galerii, która zaszczepiła się na londyńskim rynku sztuki bezboleśnie, spontanicznie i bez żadnych stereotypowych wschodnioeuropejskich obciążeń. Może stało się to dlatego, że jest to bliźniacza instytucja galerii warszawskiej pod tą samą nazwą, a więc zespół prowadzący ma spore doświadczenie i konieczną ekspertyzę przy prowadzeniu galerii o awangardowym profilu . Galeria usytuowana jest w Hackney i weszła w skład całej grupy podobnych instytucji skupionych nad Regent’s Canal przy Vyner Street, E2. Najnowsza wystawa, Mag da le na Aba ka no wicz UNRE CO GNI SED, jest bardzo ciekawa, a równocześnie kontrowersyjna. Nazwisko Mag-

daleny Abakanowicz jest szeroko znane, zarówno w Polsce, jak i w światowych rejestrach. Przypominam sobie, jak pewnego razu, przy okazji pobytu w Nowym Jorku, wybrałem się obejrzeć w Metropolitan Muzeum wystawę dotyczącą antyku. Ku mojemu zdumieniu zorientowałem się, że na dachu muzeum jest akurat specjalna wystawa sztuki współczesnej. Jakiego artysty??? Polskiej rzeźbiarki Magdaleny Abakanowicz. Wrażenie było niesamowite. Pod gołym niebem stała cała armia figuratywnych kształtów odlanych w brązie. Armia ta, wywołująca Orwellowskie skojarzenia, maszerowała otoczona ze wszystkich stron panoramą niebotycznej nowojorskiej architektury. Trudno byłoby wyobrazić sobie lepszą scenografię dla tego artystycznego przedsięwzięcia.

Wróćmy jednak do Lokalu_30 w Hackney. Pospieszyłem tam, aby zobaczyć ulubionego artystę, jak głosiły publikowane informacje dotyczące wystawy. Okazało się jednak, że wchodząc do galerii, stałem się – chcąc nie chcąc – częścią artystycznego eksperymentu. Wystawiane są faktycznie prace Macieja Kuraka i Maxa Skorwidera, którzy w swoim akcie „uzurpacji” nazwiska Abakanowicz poddają krytyce już nie pierwszy raz establishment rynku sztuki, a także krążące wokół tego debaty dotyczące cen, manipulacji wartości wobec nowych i przebijających się twórców. Tak już było dawniej z każdym prawie nowym „izmem” i zapewne dzisiejszy artysta będzie miał swoich oponentów, kiedy rynek sztuki zacznie robić na nim pieniądze.

Wystawę Mag da le na Aba ka no wicz UNRE CO GNI SED – mimo uzurpacji, jaką jest wykorzystanie nazwiska Abakanowicz – polecam bardziej dlatego, że jest w ciekawej galerii, niż dlatego, że jest ważna sama w sobie. Tu rodzi się pytanie, jakie są konsekwencje mojej i innych ludzi podróży do dalekiego Hackney. Zarówno Maciej Kurak, jak i Lokal_30 chyba mi wybaczą, jeśli zażartuję i powiem, że zapuściłem wędkę w kanale Regenta i zamiast raka złowiłem Kuraka.

Woj ciech Sob czyń ski

Lokal_30 warszawa_londyn 29 Wadesden Street, E2 9DR


20|

1-14 marca 2010 | nowy czas

agenda

Reasons to be chee Sophia Butler

D

uring one of the many phases of ‘inspiration time’, or simply daydreaming which comprises about 70% of my writing time, I look through a well camouflaged drawer in my desk. I came upon the beginnings of my first novel – or rather, it came upon me; pages and pages of it flying out of the cramped space. I close my eyes and see a literary review: “An elegant and refreshing debut, managing to instruct and amuse” or I see myself sitting on the underground and the person opposite me is reading my book – I am lost in the fantasy of my biggest dream! Coming back to reality, I wonder if my book has sailed over the River Hades, or whether I can still intercept its journey into the afterlife and administer the kiss of life?! As I sit in the present moment, I am tempted to both travel

memory lane and to leap into the future with new threads and twists for the story; my inner guidance tells me ‘you are in the most realistic time, stay here, where past and future meet’. Exhausted by piling memories and dashed hopes, I flick to the last page; ‘Next instalment soon’… The ambition to write is illustrated by contrast; there are two manifestations of the condition: the person who says ‘I wish to be a writer’ and the person who says ‘I want to write’ are exhibiting the symptoms. The former desires the glamour and intellectual kudos which come with being ‘published’, the latter is prepared for the long, solitary hours spent staring at a blank computer screen, for the love of the craft. At the end of my university days, my father said to me, “Why don’t you fulfil your deep longing for contribution by adding a truly fulfilling activity to your life?”; I wondered frantically how I could facilitate that in my hectic mind. He was not talking about visiting orphanages or feeding the homeless I later realised because I knew suddenly: ‘I want to WRITE!’. One can give only what one has and I have my words. I employed discipline and a healthy dose of obsession as my project managers; with the aim of letting loose the written word on the world and losing control over its existence. No more invitations to lunch, evening cocktails and dancing in romantic atmospheres – I was a woman on a mission! Many great authors did it the hard way; Conrad for example locked himself in his study, remaining there until he achieved what he set out to do. The completed novel was appropriately named Victory. I ploughed bravely on, until I met someone who informed me that every writer must first

jacek ozaist

WYSPA [20] Na komisariacie oficer dyżurny przygląda nam się krzywo. Jerry twardo stawia żądania. Musimy dowiedzieć się, gdzie przetrzymują naszego przyjaciela i jakie są w ogóle zarzuty. W Polsce nie trzyma się ludzi w areszcie dłużej niż 24 godziny, zwłaszcza przy drobnych przestępstwach. Próba zesquatowania niezamieszkanego domu wydaje nam się właśnie czymś takim. Oficer twierdzi, że u nich Archiego nie ma. Sugeruje, by przyjść nastepnego dnia lub popytać w sąsiednich komisariatach. – W dupę uprzejmy – warczy Jerry. – Nie wiem, czy zauważyliście – bo ja miałem wielokrotnie taką okazję – że w Londynie wszystko zależy od tego, na kogo trafisz. Załatwiasz wymianę prawa jazdy na angielskie, zakładasz konto w banku, rejestrujesz firmę, kupujesz ubezpieczenie, bierzesz telefon na stałe, wynajmujesz chatę, cokolwiek... Jedna osoba będzie twierdzić, że coś jest nie tak, kręcić, stawiać wymagania, przeszkadzać, inna załatwi ci to od ręki. Bardzo

indywidualne podejście. Podejrzewam, że ten baran był zbyt leniwy, żeby nam pomóc. Mam dziwne wrażenie deja vu. Mój były wspólnik pokłócił się kiedyś z dziewczyną i po wypiciu butelki wódki wyjechał naszym firmowym polonezem w miasto. Ujechał dwa skrzyżowania i go aresztowali. Szukałem go potem po krakowskich komisariatach niczym ojciec krnąbrnego dzieciaka. Jerry sapie jak podbieszczadzka ciuchcia. Olbrzymi brzuch przeszkadza mu przy każdym kroku. Zerkam ukradkiem czy aby ostatnio bardziej nie przytył. – Coś ci wyraźnie służy, stary – mówię, klepiąc go w potężne ramię. – Wspólne obiadki, kolacyjki, co...? – Życie rodzinne – przyznaje. – Tylko z robotą kiepsko. Malwina ma mało zleceń, a ja trafiłem na chudszy okres. – Wciąż nie wynająłeś żadnego flatu??? – Niestety... Odprowadzamy Magdę pod sąsiedni squat. Ściskamy ją serdecznie. Jerry obiecuje rano zadzwonić gdzie trzeba. Odchodząc, patrzymy na siebie ironicznie. Normalnie od razu poszlibyśmy po piwo i rozsiedli się na trawie przy Heaven Green lub małym skwerku przy stacji Ealing Common, gdzie jest tylko jedna ławka, zawsze zajęta przez Polaków. Tym razem jednak sytuacja nie nastraja do

zabawy, a upijać się na smutno nie zawsze da radę. – To lecę. Baba czeka z kolacją. – Leć. Daj jutro znać, jeśli się czegoś dowiesz. – Jasne. Jerry znika za bramkami metra. Przez całą drogę do domu myślę o Archiem. Jerry pewnie wie, co on przeżywa, bo sam kiedyś przeszedł procedurę deportacyjną. Ja nie mam pojęcia. Wyobrażam sobie wilgotne kazamaty, gdzie słychać tylko brzęczenie łańcuchów i okrzyki oszalałych więźniów. Po chwili wybucham śmiechem, płosząc jakąś staruszkę siedzącą obok. Moje wiadomości są trochę nieaktualne. Od czasów Hrabiego Monte Christo, Nędzników i Papillona minął szmat czasu. Dziś pewnie cele to pobielone pomieszczenia z piętrowymi łóżkami i okutymi drzwiami lub – jak w amerykańskich filmach – tylko kratą oddzielającą cele od korytarza. Tak czy owak moje myśli nie są kolorowe. Zastanawiam się, czy było warto tak ryzykować. Zakładając, że koszt wynajęcia dwuosobowego pokoju wraz z mediami wynosi średnio 110 funtów na tydzień, oszczędność z tytułu mieszkania na squacie można było oszacować na jakieś 400-500 funtów miesięcznie. Daje to około 5000-6000 rocznie. Czyli WARTO! W tym momencie zamykam temat. Archie wiedział, ile ryzykuje i ile może zyskać. W domu zastaję hałas i poruszenie. Rick nosi

przez living na podwórko mnóstwo dziwnych rzeczy – jakichś starych telewizorów, magnetowidów, lamp, książek, toreb, narzędzi, zabawek, a nawet wielki żyrandol. – Zjesz z nami kurczaka curry? – pyta, obcierając pot z czoła. Nieśmiało kiwam głową. W Polsce na ogół nie wypada, ale w Anglii, odmawiając, sprawia się komuś przykrość. – Po co ci to wszystko? – pokazuję ręką na jego graty i nie mogąc powstrzymać krzywego usmieszku. – Na car boot. – ??? – Siadaj. Zaraz wytłumaczę. Sara nakrywa do stołu. Z podziwem patrzę na różne miseczki z zakąskami, sosami i sałatkami. Nie rozmawiamy. Mam wielki kompleks związany z Sarą i ona chyba o tym wie. Mówi inaczej – szybko i z dziwnym akcentem. Prawie wcale jej nie rozumiem, choć przecież mówi po angielsku. Podsłuchując ludzi w metrze i na ulicach, wychwyciłem, że takich jak ona jest więcej. Szkoci i Walijczycy wcale nie ustępują Sarze poziomem bełktoliwości językowej. Rick stawia przede mną puszkę Stelli. – Lunch za parę chwil. Siada obok i pyta: – Masz jakąś robotę dla mnie? Uśmiecham się złośliwie i kręcę głową. Już mnie


|21

nowy czas | 1-14 marca 2010

agenda

erful! The well proportioned dining plate in the macrobiotic way of life always contains the five tastes: sweet, salty, bitter, sour and pungent. If it all gets too sad, let us remember that every cloud has a silver lining – just don’t ask me to point it out, I am gazing up at the sky with you!

parę razy złapał na ten żart. Pyta dla jaj, ale wyczuwam podskórną złość, że zabrałem mu pracę. Zaraz po wprowadzeniu się tutaj dogadałem się z cieciem Bobbym, że pomaluję korytarz i uporzadkuję ogród za równowartość dwutygodniowego czynszu. Potem okazało się, że Bobby obiecywał to samo Rickowi. Myślałem, że będzie z tego powodu sporo nieporozumień, jednak Rick stwierdził, że to nie moja wina. Bo tak rzeczywiście było. – Co to jest ten car boot? – Stara angielska tradycja. Ludzie mają w domach mnóstwo staroci, z którymi trudno im się rozstać. Nie chcą ich tak po prostu wyrzucić, więc co niedzielę jadą na car boot i sprzedają je z bagażnika. Ja zbieram różne rzeczy wystawione przed domy lub podarowane mi przez klientów i nimi handluję. Mogę cię zabrać w niedzielę. Jestem w tym naprawdę dobry. – Ile na tym wychodzisz? – Czasem 100, czasem 300 funtów. – Nieźle. Rick podaje swoje cuda kulinarne. Są naprawdę wyśmienite. Chętnie przystaję na dokładkę. Dopijam piwo i zostawiam ich samych przy butelce wina z Afryki Południowej. Chcę zasnąć zanim oni obejrzą talk show i pójdą do pokoju. Seksualne jęki Sary nie wpływają na mój sen za dobrze . Znów myślę o Archiem. Czy mu tam twardo,

write their own story in some shape or form, before creating something new. Otherwise, the lack of catharsis for their own story will always be trying to get out; leading to confusion or works which are similar. I had to agree with this, which threw me into the depths of my teenage life. I began valiantly but eventually, I sabotaged myself. Between emotional recollections and written memoirs, I was unable to complete or even to show the chapters to anyone. I buried them away and turned my attention to other things. Gone too were the blasphemous ideas of a summer money making scheme conjured up by a dear friend of mine: writing a Mills and Boon novel. All we had to do was compose 800 pages of well rehearsed characters and story lines, a few cheap facts, plenty of make-up and split the £8,000 profit! Naturally we would never have signed our names to such a mercenary quest, but I still felt that this was not the right beginning of our writing careers – start as you mean to go on. I also developed a rebellious attitude to the vision of the artist in our society. Having emerged from the angst of teen-hood and discovered more peace in my life as a young woman, I felt the image of the tortured genius, living on a shoe string in a cold basement, eating nothing but beans and pining over a lost love; disgusted me to the point of feeling like an activist. Perhaps this picture is a little extreme, but many of the finest pieces in our cultural canon are of the heartbroken genre. Let’s face it; the writers who make writing look like a viable day job are the exceptions. Do we need pain to create? When musicians, writers and poets find happiness (often inextricably linked to love), their work mysteriously loses its effect. Now I wonder, is this something our society has created because our collective values make it so – or is it simply a fact of life? Periods of suffering in our lives are universal; those who are gifted with the ability to express the nature of these states become the mouth pieces of those who cannot. The idea that we might identify more with suffering than with joy as a species filled me with anger and I decided that I would not create, if the price was my happiness. I was left with the enormous task of attempting to

infuse this belief into the written word. As usual, when confused, I take myself walking in the Scottish countryside which I am fortunate to have all around me. I look out over the rolling hills; the sun is making every effort to pierce the heavy cloud. I am a great believer in the great beauty and solitude which go hand in hand in nature. Make time for introspection; all great characters are sculpted in this space. Without reflection and personal inquiry we are lost, like rag dolls in an ocean swell of emotions, we cannot find an even keel. On my return, I find a letter patiently awaiting me from a reader of my column. I am not just writing for myself. I have touched him with my words and he in turn has lifted my spirits with his words and thoughts. This is the most wonderful gesture any writer can be gifted, I muse, remembering a deep thought by Antonio Porchia on the subject of giving: “I know what I have given you. I do not know what you have received”. I am pleased with myself and I feel the mission of my column is being realised. I savour the warm message from so distinguished an artist, who would undertake such a feat as the translation of Scotland’s poetic hero Robert Burns, (or Rabbie as he is affectionately called) into the Polish language. When I began my column in June 2009, I knew I would need courage. With mantra in hand – No man is brave unless he is afraid – I set out on the feat of writing for a deadline, which requires the kind of endurance and stamina that make climbing Everest look like an easy alternative! It is a self-contained activity which lasts as long as the creative process needs to, with the fruits living long after the printing house. I have heard all kinds of stories about how people facilitate the journey; some must write in beautiful notebooks. Others favour a methodical approach, like the prolific writer of magical realism: Isabel Allende who writes for eight hours each day in her office at home, reliably completing one novel per year. There is also the J.K.Rowling style – write when inspiration takes you, even if your parchment be a café napkin! I have been writing my essays over a period of eight months; they record the passage of real time, a personal chronicle of

the world through my eyes in an attempt to capture the essence of reality. I am not going to abandon the field without discovering all the seasons; like a good restaurant menu, in harmony with nature and geographical coordinates. To make a crucial difference to the quality of our lives, we must create something to mark our own individual responses to the world, however modest they are. We can do this by pursuing activities which we are passionate about, as “The number one reason people don’t get what they want is that they don’t know what they want”; the problem is in first locating what stirs us internally. My truth is I love the labour of writing, I love my newspaper and I love my kind readers! Let’s go back for a moment to my melancholic reflections; Thomas Fuller once said “One cloud is enough to eclipse all the sun”. Most S.A.D sufferers are women; the acronym stands for seasonal affective disorder, which is caused by winter’s dark days. Our poor bodies suffer with low moods and troubled sleeping patterns. Wondering around in my beloved Scottish countryside I remembered a word from my Krakow days: ‘przednowek’ which describes the time between winter and the onset of spring in the villages. This period was very real historically, as the most difficult of the year. People and livestock waited for the life-giving green shoots in the pastures and the warm rays of the sun. In this time of prolonged and imposed starvation for the masses, people were known to consume everything that was edible, even things they would not normally touch. They did not know about S.A.D, going about their daily business as usual; in tune with nature. In their belief systems hardship and struggle were a fundamental part of being alive, with happiness as a bonus, like the one day a week they could afford to eat meat. So, a little bit of sadness is good at times, in any season. The well proportioned dining plate in the macrobiotic way of life always contains the five tastes: sweet, salty, bitter, sour and pungent. If it all gets too sad, let us remember that every cloud has a silver lining – just don’t ask me to point it out, I am gazing up at the sky with you!

czy nie marznie, czy nie jest głodny. Jakieś pół godziny temu minęła doba od momentu zatrzymania. A może zdarzył się cud? Dzwonię do Magdy. Nie odbiera. Po kwadransie dostaję od niej sms-a: „nie wrócił”. Pewnie, jak ja, łudziła się i czekała. Powoli moje myśli kierują się setki kilometrów stąd ku śpiącej w pustym łóżku Anecie.

opuszcza. W mojej głęboko słowiańskiej duszy nie mieści się permantny dobrobyt jako norma. Dla Anglików i innych członków cywilizacji Zachodu wysoka stopa życiowa jest czymś normalnym od stuleci i zupełnie nie wyobrażają sobie, że to się może zmienić. Kredyt goni kredyt, co tydzień czeka koperta od księgowej, można planować inwestycje i spokojnie oczekiwać jutra. Polak tego prędko nie zrozumie. Za długo żył w komunizmie, a potem w warunkach rodzącego się w bólach kapitalizmu. Może następne pokolenia będzie stać na luksus nieprzejmowania się tym, co przyniesie przyszłość. Czasami nie w pełni pojmuję, co się dzieje. Czuję się tak, jak gdyby Opatrzność wzięła sprawy w swoje ręce i kierowała wszystkim bez mojego udziału. Przez całe lato uwijałem się przy malowaniu i sprzątaniu ogrodów, a kiedy nie było konkretnej roboty, goniłem z ulotkami bangladeskiej knajpki Tandoori. Zdarzały się roboty przyjemne, lecz najczęściej brałem to, czego inni nie chcieli. Przeżyłem na przykład mrożącą krew w żyłach przygodę u Mr Khana, starego Pakistańczyka, którego nazwałem Pająkiem, bo ciągle dreptał z dwoma laskami w rękach i dogadywał mi podczas pracy. Zacząłem u niego od skoszenia wielkiego ogrodu spalinową kosą. Na szczęście nabyłem trochę wprawy w naszym domku w górach i wyszło mi całkiem nieźle. Na-

stępnie Pająk zapytał, ile bym chciał za pomalowanie domu z zewnątrz. Powiedziałem, że chcę 600 funtów, jednak okazało się, że Pająk nie dosłyszy i musiałem zgodzić się na 500. Dostałem stare, pokrzywione rusztowanie do złożenia i jeszcze starszą, drewnianą drabinę. Budowanie i rozbieranie rusztowania zabierało mi co najmniej godzinę, drabina trzeszczała, jak gdyby za moment miała zostawić mnie na łasce ziemskiego przyciągania, ale trwałem w deszczu, wietrze i słońcu. Rusztowanie chwiało się na wszystkie strony, a ja tańczyłem niby linoskoczek, zerkając niepewnie w dół.

Mijają już nie tygodnie, tylko miesiące. Mimochodem, niechcący zacząłem wrastać w społeczną tkankę Londynu, stając się kimś w rodzaju rezydenta. Mam konto w banku, kartę kredytową, kontrakt na telefon komórkowy. Lada dzień założę firmę i kupię samochód. Wcale tego nie planowałem. Wyszło jakoś tak samo. Krok po kroku wywłaszczam swój polski stan nicnieposiadania. Więcej posiadam tu, choć to co najważniejsze, do którego nie mam na razie po co wracać, wciąż pozostaje w Polsce. Mam świadomość, że żaden wybrany lub niewybrany prezydent, rządząca ekipa ani Gabinet Cieni, nie wpędził mnie w kłopoty. Zrobiłem to sam i sam też chcę z tego wybrnąć. Zachlać na śmierć można się wszędzie, ale odkuć tylko za granicą. To smutna prawda tysięcy wygnańców, którzy zdecydowali się zaryzykować podbój swojej „wyspy obiecanej”. Śmieszy mnie, a zarazem niepokoi mój obecny status. Czysto polski, atawistyczny strach, że stan spokoju i stabilizacji to sen-mara, nigdy mnie nie

cdn

@

xxpoprzednie odcinkix

www.nowyczas.co.uk/wyspa JACEK OZAIST Z URODZENIA BIELSZCZANIN Z SERCA KRAKOWIANIN Z DESPERACJI LONDYŃCZYK ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ PISZE GŁÓWNIE PROZĄ POEZJĄ PARA SIĘ NIEREGULARNIE


22 |

1-14 marca 2010 | nowy czas

czas na relaks o zdrowiu z Natury czerpaNym

Koniec Karnawału

» Pozostajemy w Wenecji, nadal

mania

pięknej, choć trochę pustawej o tej porze roku, gdy karnawał się skończył, a zima jeszcze trwa. Ostatnio poznaliśmy przepis na kopytka dyniowe. Dziś proponuję ten przepis nieco urozmaicić.

Gotowania mikołaj Hęciak

KopytKa z KrewetKami Na 4 porcje przygotujmy: 10 scampi (150 g), 1 łyżka masła, 2 łyżki koniaku i tyleż śmietany (double cream), 1 łyżka posiekanej pietruszki, puszka pomidorów (plum tomatoes), 3 łyżki oliwy, średnia cebula, 2 ząbki czosnku, 60 ml białego wina, ostra papryczka (pepperonchino). Jeżeli do tej kulinarnej kompozycji nie pasują nam kopytka dyniowe, to możemy przygotować ziemniaczane. Wtedy ciasto (w proporcji 650 g przetartych ugotowanych ziemniaków na 150 g mąki) rolujemy w nie za grube wałki i odcinamy po 1 centymetrze. Jeśli używamy świeże scampi, to należy je obrać ze skorupek, oczyścić, pokroić na 3-4 kawałeczki i osuszyć na papierze kuchennym. Następnie pokroić i podsmażyć na oliwie cebulę. Potem dodać czosnek, a gdy ten zacznie uwalniać aromat, dolać wino i całkowicie odparować. Gdy cebula znowu zacznie się smażyć, dodać zmiksowane pomidory, doprawiając do smaku solą i pieprzem, z odrobiną ostrej papryki. Teraz na wolnym ogniu gotujemy sos około 10-15 minut, aż trochę się zagęści, ale nie za bardzo. Doprawiamy śmietaną według uznania. W tym czasie możemy na rozgrzanej patelni położyć masło i gdy pokażą się bąble, podsmażyć przygotowane krewetki. Wcześniej osuszamy je na papierze, aby odsączyć nadmiar wody, która na patelni momentalnie obniżyłaby temperaturę i zahamowała proces smażenia i mięso zaczęłoby się dusić raczej, a nie o to chodzi. Smażymy przez chwilę (to nigdy nie trwa długo, bo mięso jest bardzo delikatne), aż ze szklistego będzie białe i ciągle jeszcze miękkie (bardzo łatwo jest przegotować owoce morza, które potem zaczynają być twarde i gumowate). Na koniec dodajemy koniak. Czynność ta będzie zakończona sukcesem, gdy alkohol ten zapali się na chwilę. Jeżeli nic takiego się nie wydarzy, to można jeszcze raz spróbować podpalić zapałką albo tylko przez chwilę odparować. Scampi dodajemy do sosu pomidorowego. Jeżeli sos wydaje nam się za gęsty, można dodać doń kilka łyżek wody z gotowania kopytek. Następnie dodajemy je do sosu, mieszamy całość i wykładamy na talerze. Jako dekoracja posłuży nam posiekana pietruszka. Wróćmy jednak do obiecanego w poprzednim numerze ryżu i risotto. Jak wiemy, istnieje wiele odmian ryżu, a we Włoszech uprawia się jego 24 odmiany, z których większość jest chroniona odpowiednimi certyfikatami jakości i oryginalności. Do dań typu risotto najlepiej pasuje ten o krótkich ziarnach (short grain). Popularną jego odmianą w Anglii jest Arborio, pochodzący z miasta o tej samej nazwie, we włoskim regionie zwanym Piemontem. Zresztą w tym regionie jest też popularna inna odmiana ryżu Carnaroli. A ponieważ mówimy o risotto w samej Wenecji, z jej najbliższego otoczenia pochodzi ryż zwany Vialone Nano. Hodowany jest w okolicach Verony, która sąsiaduje z Wenecją. Już wkrótce na wiosnę nowe sadzonki Vialone Nano zostaną posadzone na tej urodzajnej

ziemi, a doświadczeni rolnicy będą regulować poziom wody na polach całkowicie płaskich i wyrównanych, tak by ochronić delikatne sadzonki przed zmiennymi warunkami pogodowymi. Aby do lata, gdy ryż osiągnie maksymalny wzrost i zacznie dojrzewać. Ale na zbiory trzeba będzie poczekać aż do września.

riSotto Veneto Na 4 porcje potrzebujemy: 400 g Vialone Nano Veronese I.G.P. (z ang. P.G.I., co znaczy: chronione oznaczenie geograficzne, czyli oryginalny ryż Vialone Nano z okolic Verony), 240 g sera Asiago

DOC-DOP (te zaś skróty znaczą: chroniona nazwa pochodzenia dla sera Asiago), 4 główki czerwonej cykorii z Treviso IGP, 30 g masła, 40 g startego parmezanu, 800 ml bulionu warzywnego, 2 łyżeczki oliwy, 1 ząbek czosnku, 1/2 czerwonej cebuli, 1/2 pora, 1 szklanka wina Sauvignon DOC, sól i pieprz do smaku. Od razu wyjaśnienie. W Anglii trudno byłoby nam dostać wszystkie te składniki, więc zamiast Vialone Nano weźmy ryż Arborio, zamiast sera Asiago więcej parmezanu – 2/3 do sosu, 1/3 do ryżu (Asiago jest ciekawym serem otrzymywanym z mleka krowiego; należy do serów twardych i może być używany zamiennie z parmezanem, ale w początkowej postaci ma miękką konsystencję i świetnie nadaje się do kanapek oraz popularnego chleba Panini), oryginalną czerwoną cykorię zastąpmy inną dostępną w naszym sklepie, a zamiast wina Sauvignon DOC użyjmy najtańsze białe wino, jakie znajdziemy. Najpierw przygotujmy sos z cykorii. Na połowie masła podsmażmy ząbek czosnku w całości, ale obrany, drobno pokrojoną cebulę i pora. Po około 10 minutach dodajmy oczyszczoną i pokrojoną na małe cząstki cykorię. Doprawiamy do smaku i gotujemy na małym ogniu. Dodajemy pokruszony bądź starty ser, zostawiając trochę do posypania pod koniec gotowania. Po około 20 minutach dodajemy białe wino i gotujemy do momentu, aż cykoria będzie miękka, a zanim zdejmiemy sos z ognia, dosypujemy resztę sera. W międzyczasie zagotowujemy bulion i dodajemy ryż. Gotujemy przez 16 minut, a potem dodajemy ser i mieszając, podgotowujemy jeszcze przez kilka minut. Dodajemy przygotowany sos, resztę masła i parmezanu. Odstawiamy na trzy minuty i podajemy, posypawszy wiórkami sera. Smacznego!!!

Na ratunek…

wĄtrobie Sekret, by pozbyć się »uciążliwego bólu wątroby, ataków kolki i wzdęć raz na zawsze, leży w tym, by stosować nasz pospolity chwast – oset polny.

Janusz Frączek

Zapewne wielu z nas nie zdaje sobie sprawy, jak ważnym organem jest wątroba, i często nawet bagatelizuje jej dolegliwości, bo nie wie, jak o nią dbać... Warto uświadomić sobie, że wątroba to ogromne laboratorium, bez którego nie moglibyśmy prawidłowo funkcjonować, a nawet żyć!!! Już w starożytności o tym wiedziano, a także wierzono, że wątroba jest siedzibą duszy. Jednak z biegiem lat malało jej znaczenie i dopiero współcześnie ponownie uznaje się ją za nadzwyczajny organ. Osobliwość wątroby polega na tym, że jest najważniejszym laboratorium chemicznym organizmu, ośrodkiem kontroli antytoksycznej, zbiornikiem i dystrybutorem paliwa, a także spełnia ponad 500 innych funkcji w organizmie. Wszyscy pamiętamy mit, w którym orzeł wyrwał ją Prometeuszowi, a ona odrastała. W micie tym tkwi wiele prawdy. Wątroba ma wprost fenomenalne zdolności regeneracji. Może funkcjonować nawet po utracie 50 proc. swojej wielkości! Musimy jednak uświadomić sobie, że choroby wątroby mogą mieć poważne konsekwencje dla całego naszego organizmu. W ostateczności mogą one doprowadzić do jej marskości, a w konsekwencji do śmierci. Wątroba jest szczególnie narażona na zatrucia występujące w wyniku spożywania nadmiernej ilości leków i alkoholu. Innymi przyczynami chorób wątroby są także wirusy i pasożyty. Kilka rad pomagających skutecznie chronić wątrobę: • stosuj lekarstwa tylko wtedy, gdy jest to konieczne, • nie pij alkoholu i nie pal papierosów w nadmiarze, • nie przejadaj się, jedz regularnie w ciągu dnia 4-5 niezbyt obfitych posiłków, • dbaj, aby w codziennym jadłospisie nie brakowało witamin – jedz owoce i dużo surówek ze względu na witaminę C oraz razowe pieczywo i przetwory mleczne zawierające dużo witamin z grupy B, • zrezygnuj z potraw tłustych i smażonych, zwłaszcza w głębokim tłuszczu, • preferuj lekkie potrawy gotowane, duszone oraz pieczone bez tłuszczu w przykrywanych naczyniach – żaroodpornych lub w rękawie foliowym, • z umiarem używaj sól, przyprawiaj potrawy ziołami, • jeśli masz dużą nadwagę, postaraj się schudnąć, ale nie stosuj drastycznej diety

poniżej 1200 kcal ani tym bardziej długotrwałych głodówek, • pij herbatki ziołowe (zwłaszcza z mieszanek ziołowych) ułatwiające trawienie i usprawniające czynność wątroby. Jak widać, dieta jest podstawą leczenia chorej wątroby, a zioła niezwykle skutecznie pomagają również w profilaktyce. Mimo że, niestety, na zaawansowane i nieodwracalne zmiany w wątrobie leku nie ma, wiele dolegliwości mogą złagodzić ziołowe preparaty z nasion ostropestu plamistego i ziela karczochów. Jednym z nich jest Sylimarol (jedna tabletka zawiera 50 mg wyciągu suchego z ostu polnego). Może on być stosowany o wiele dłużej niż środki chemiczne i nie doprowadza do poważnych uszkodzeń miąższu wątroby, a także lepiej hamuje procesy chorobowe w komórce wątrobowej. Natomiast farmaceutyki przynoszą doraźną ulgę i nie dają długotrwałych efektów. Z przeprowadzonych analiz wynika, iż preparaty z ostropestu są przeciwutleniaczami silniejszymi od witaminy E, chroniącymi nie tylko wątrobę, ale także cały organizm (zwłaszcza mózg!) przed atakiem wolnych rodników tlenowych. Owoce zawierają 2-4 proc. mieszaniny flawonolignanów, zwanych sylimaryną. Liczne badania potwierdzają, że osłaniają one zewnętrzne receptory komórek wątroby, uniemożliwiając toksynom przenikanie przez lipidowe błony komórkowe do ich wnętrza. Neutralizuje także działanie substancji, którym udało się dostać w głąb komórek. Stosowanie ostropestu ma solidne podstawy naukowe. Większość badań przeprowadzono w Niemczech, gdzie jest on oficjalnie uznany za lek pomocniczy w leczeniu marskości wątroby i stanów jej przewlekłego zapalenia. W jednym z takich badań wzięło udział 116 osób z uszkodzeniami wątroby spowodowanymi nadużywaniem alkoholu. Pacjentom podawano codziennie 420 mg ostropestu plamistego. Lecznicze efekty działania zioła pojawiły się w ciągu dwóch tygodni od rozpoczęcia kuracji. Badani zauważyli poprawę swego stanu zdrowia już po siedmiu dniach. Badacze zaś konkludują, iż ostropest pomaga przywrócić normalne funkcjonowanie wątroby i złagodzić przebieg choroby.


|23

nowy czas | 1-14 marca 2010

czas na relaks sudoku

średnie

łatwe

3 6 8 6 5 1 8 9 1 2 9 6 4 7 9 8 5 6 4 3

4 1 5 7 3 4 9

8 9 5 8 5 6 3 1 7

trudne

4

6 1

8 6 5

5 9 3 6 2 9 5 8 5 7 1 5 2

7

8 2 4 6 3 5 7 9 2 6

1 8 4 2 2

3 4 1 9

8 5

4

3

7

5 6 4

5

6

5

8 5 6 2 1

4 5 7 8

9

krzyżówka z czasem nr 4 Poziomo: 1 – kury nie zadowala, 4 – w nim bywa nasz sport, 9 – w wodzie dzioba nie zadziera, 10 – i kowal go nada, 11 – upłynnia procentowe przewinienia, 13 – prababka oręża, 14 – w nią smutek, 16 – iskropochodny, 19 – chodliwa muzyka, 22 – głośne drewienko, 25 – cięcie to jej zajęcie, 26 – zamknięte, puknięte, 27 – inteligencjometr, 28 – pędzel na trawie.

Poziomo: 1 – puma, 3 – teoretyk, 9 – retor, 10 – rozetka, 11 – linotyp, 12 – hańba, 14 – żelazo, 17 – udział, 21 – potop, 23 – podstęp, 25 – smaczek, 26 – obrót, 27 – Grzegorz, 28 – ospa. Pionowo: 1 – paraliż, 2 – metanol, 4 – Europa, 5 – rozchód, 6 – tytoń, 7 – klasa, 8 – grot, 13 – boa, 15 – ego, 16 – zaprzęg, 18 – interes, 19 – łopatka, 20 – spiker, 21 – posąg, 22 – twarz, 24 – dłoń.

Pionowo: 1 – z nagim podnosiem, 2 – do wykonania, 3 – bogini łowów ze Spencerów, 5 – nie dołuje wzroku, 6 – faza uczenie, 7 – Lengrenowski zwinięty profesor, 8 – sztuka, że hej, 12 – nowomowna rzeczywistość, 15 – mówią, że bywa ślepy, 16 – pół spodni do sałatki, 17 – rzeka na rosole, 18 – owacjoburca, 19 – u ośmioramiennej głębinówki, 20 – koło nietrudne dla czterech, 21 – widok, którego nie ma, 22 – wceluj, 23 – pod szewskim tyłkiem, z ogórkiem w logo.

aby język giętki powiedział wszystko, co… przyjdzie palcom do głowyi

Dialog niejedno ma imię W składni języka polskiego – podobnie jak w innych gramatykach – użycie pewnych słów wymusza pojawienie się w tekście przypisanych im wyrazów. Jakby to były pary, którym najlepiej jest razem. Tak więc jeśli mówimy dopóty, żeby normie językowej stało się zadość, musi pojawić się też dopóki (np. Dopóty dzban wodę nosi, dopóki mu się ucho nie urwie); gdy powiemy zarówno, wówczas wywołamy drugi składnik tego spójnika jak i, z kolei jak i domaga się wcześniejszego zarówno (np. Zarówno brunetki, jak i blondynki całować bym chciał – brzmiałyby sparafrazowane słowa śpiewane przez Jana Kiepurę). Jeśli chcemy podkreślić, że równie ważne są dla nas rzeczy, nawet te czasem ze swej natury odmienne, możemy użyć konstrukcji nie tylko…, ale także… (np. komuś, kto zapyta o nasze preferencje kulinarne – pewni zarówno poprawności naszego języka, jak i upodobań naszego podniebienia – odpowiadamy: Lubię nie tylko wykwintne dania, ale także proste posiłki). Takich par jest wiele, a przykładów można by mnożyć. Czasami jednak dzieje się tak, że norma, czyli teoria, wskazuje jedno, nato-

miast w życiu bywa różnie – nawet tym językowym. Przecież chodzi o to – mógłby ktoś stwierdzić – aby została spełniona funkcja komunikatywności języka, czyli żeby nadawca i adresat wypowiedzi dobrze się zrozumieli – przynajmniej w sferze słów. W związku z tym przypomina mi się pewne historia, która opowiadana jest do dziś. Na jednym z polskich uniwersytetów wykładał bardzo lubiany i wielce szanowany językoznawca. Po egzaminach semestralnych, do których z różnych względów nie przystąpili wszyscy studenci, profesor – chcąc im dać jeszcze jedną szansę – na drzwiach swojego gabinetu wywiesił taką oto informację: „Ci studenci, co jeszcze nie zdawali egzaminu, zgłoszą się w późniejszym terminie”. Wiadomość tę przeczytał zainteresowany student, ale postanowił wykazać się swą wiedzą jeszcze przed egzaminem i poprawił profesorskie zdanie na: „Ci studenci, którzy jeszcze nie zdawali egzaminu, zgłoszą się w późniejszym terminie”.

Wykładowca nie zirytował się tym bynajmniej, lecz docenił wysiłki i odwagę studenta. Chcąc jednak rozszerzyć jego językoznawcze horyzonty, kontynuował ten swoisty dialog i odpowiedział słowami wieszcza: „Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy…”. Niezbity z tropu student nie chciał dać za wygraną – mimo że doskonale zrozumiał zawartą w tym cytacie odpowiedź profesora – i rezolutnie, choć może nazbyt śmiało, skonkludował: „Co wolno Mickiewiczowi, to nie każdemu profesorowi”. Smaczku całej opowieści dodaje fakt, że ta językoznawcza dysputa była zapisywana przez obu panów ciągle na tej samej kartce wywieszonej przez profesora na drzwiach jego gabinetu. Wszyscy czytali, z niecierpliwością czekali na ciąg dalszy i podziwiali poczucie humoru swego wykładowcy. No cóż – licentia poetica – chciałoby się rzec…

Lidia Krawiec-Aleksandrowicz


24|

1-14 marca 2010 | nowy czas

ia Ogłoszen ramkowe ! już od £15 TANIO NIE! I W YGOD

jak zamieszczać ogłoszenia ramkowe?

ksiĘGOWOśĆ finanse

Pełna ksiĘGOWOśĆ (rozliczenia przez internet) Zwrot podatku w ciągu 48h Virtual office NIN, CIS, CSCS, zasiłki i benefity actOn Suite 16 Premier Business Centre 47-49 Park Royal London NW10 7LQ tel: 0203 033 0079 0795 442 5707 camden Suite 26 63-65 Camden High Street London NW1 7JL tel: 0207 388 0066 0787 767 4471 www.polonusaccountancy.co.uk office@polonusaccountancy.co.uk

rOzliczenia i benefitY

zdrOWie

labOratOrium medYczne: tHe PatH lab Kompleksowe badania krwi, badania hormonalne, nasienia oraz na choroby przenoszone drogą płciową (HIV – wyniki tego samego dnia), EKG, USG. tel: 020 7935 6650 lub po polsku: iwona – 0797 704 1616 25-27 Welbeck street london W1G 8 en

abY zamieściĆ OGłOszenie ramkOWe prosimy o kontakt z

działem sprzedaży pod numerem 0207 358 8406 ogłoszenia komercyjne

komercyjne z logo

do 20 słów

£15

£25

do 40 słów

£20

£30

kiermasze

W niedzielĘ 7 marca w godzinach 11.00 – 18.00 w holu POSK-u odbędzie się kiermasz dubletóW krajowych i emigracyjnych (większość książek po £1.50). Dojazd metrem: District Line, stacja Ravenscourt Park. 238-246 King Street, W6 RF

transPOrt

WYWóz śmieci przeprowadzki, przewóz materiałów i narzędzi. Pomoc drogowa, auto-laweta, złomowanie aut – free transPOl tel. 0786 227 8730 lub 29 andrzej

PrzePrOWadzki • PrzeWOzY tel. 0797 396 1340

usłuGi róŻne

sPraWnie • rzetelnie • uPrzejmie

antenY satelitarne jan Wójtowicz Profesjonalne ustawianie, usuwanie zakłóĶceń, systemy CCTV, sprzedaż polskich zestawów: 24h/24h, 7d/7d. Anteny telewizyjne. Polskie ceny

Staááe stawki poááączeĔĔ 24/7

Bez zakááadania konta

tel. 0751 526 8302 szybko i skutecznie (przyjmuję również wieczorem i w weekendy) tel: 077 9035 9181 020 8406 9341 www.polishinfooffice.co.uk

kucHnia dOmOWa POlski kucHarz

arcHitekt rejestrOWanY W anGlii Wykonuje projekty: lofts extensions, pełen service – planning application, building control notice.

Polska

tel.: 0208 739 0036 mObile: 0770 869 6377

nauka prywatne przyjęcia, domowe uroczystości, gotowanie na miejscu lub pomoc w gotowaniu, układanie menu. Kuchnia polska, kontynentalna i angielska. Przyjęcia duże i małe. tel.: 0772 5742 312 www.polish-chef.co.uk

POtrzebnY nauczYciel jĘzYka POlskieGO gotowy udzielać prywatnych lekcji raz w tygodniu. Wymagane kwalifikacje i dobra znajomość angielskiego.

umer Wybierz n nastĊĊpnie a y w o p Ċ tĊ dos elowy np. numer doc oĔcz # i Zak 0048xxx. . poáączenie a n j a k e z c po

Polska

2p/min 084 4831 4029

7p/min 087 1412 4029

Irlandia

Czechy

3p/min 084 4988 4029

2p/min 084 4831 4029

Sááowacja

Niemcy

2p/min 084 4831 4029

1p/min 084 4862 4029

tel. 07522 397 120 dOmOWe WYPieki na każdą okazję. Gwarancja jakości i niskie ceny.

jĘzYk anGielski kOrePetYcje Oraz PrOfesjOnalne tłumaczenia absOlWentka anGlistYki Oraz translacji (universitY Of Westminster)

aGata tel. 0795 797 8398

tel.: 0785 396 4594 ewelinaboczkowska@yahoo.co.uk

Auracall wspiera: Polska Obsáuga Klienta: 020 8497 4622 www.auracall.com/polska T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute & include VAT. Charges apply from the moment of connection. One off 8p set-up fee by BT. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Rates are subject to change without prior notice. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.


|25

nowy czas | 1-14 marca 2010

ogłoszenia

job vacancies POLISH/RUSSIAN LANGUAGE TUTOR Location: KINGSWINFORD, WEST MIDLANDS Hours: 40 HOURS PER WEEK MONDAY TO FRIDAY 8AM TO 6PM Wage: £27000 PER ANNUM Employer: LCP Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: An international property business based in the UK with active commercial interests in Poland and Russia require an experienced language teacher to teach senior executives Polish and Russian languages on an ongoing basis. The role will require the successful applicant to work on a rota of one to one tuition sessions monday to friday - to prepare teaching materials for each session - to devise business specific translation exercises - facilitate conversational practise sessions - accompany executives to meetings where Polish/Russian may be required. The successful applicant should have at least three years experience teaching Polish/Russian at NVQ level 3 or above. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Human Resources Manager at LCP, lcp2010@hotmail.co.uk. PARALEGAL Location: STOCKPORT, CHESHIRE Hours: MONDAY TO FRIDAY 9AM-5.30PM Wage: NEGOTIABLE DEPENDING ON EXPERIENCE Employer: Henry and Co. Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: Polish speaking Personal injury paralegal required for expanding solicitors practice. Will be dealing mainly with Polish clients, therefore excellent communication skills in Polish and English required. Duties include dealing with the claimant and RTA and EL for employer's Liability. Managing own caseload of Fasttrack claims. Handling initial instructions, investigating new claims and gaining evidence required to negotiate claims. Liaising with clients and insurers. Suitable candidate must have suitable standard of education, and good computer skills. Must be efficient, accurate, and able to work to deadlines, and under pressure. Should be able to work both in a team and independently. Previous experience in a similar role required. Work Trial Available. IF YOU ARE ELIGIBLE REMEMBER TO OFFER A WORK TRIAL FOR THIS VACANCY. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Martin Durlak at Henry and Co., marcin.durlak@henrysolicitors.co.uk.

nity HR Group who is operating as an employment agency. Must be able to speak fluent Polish, as the workers in this situation are all Polish and speak poor English. Must have good management skills and managing or supervisory experience particularly in a field setting. Duties are to supervise staff, check quality of flowers, to be a guide for health and safety procedures, be communication between farmer and workers and any reasonable duties as required. How to apply: You can apply for this job by telephoning 01480 414898 and asking for Czarek Bogucki. RESTAURANT MANAGER Location: MELTON MOWBRAY, LEICESTERSHIRE LE13 Hours: LUNCH AND EVENING SHIFTS - 5 DAYS/WK Wage: £16,400-£18,000 P.A. DEP' EXP. Employer: Thai Sabai Restaurant Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: Restaurant Manager/ess required for busy town-centre Restaurant. Experience preferred. Must have a genuine enthusiasm for fine food and excellent customer relations skills. Should be a good communicator, have problem solving skills and be able to work on own initiative under pressure. Will be responsible for day-to-day running of restaurant. Responsibilities. will include: Taking bookings and efficiently organising the seating to suit, ordering stock, communicating with the kitchen. Welcoming and seating customers, organising day-to-day staff, preparing and collating bills, cashing up, etc. Must be trustworthy and have good references. On-site accommodation is available if necessary. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to David Sneath at Thai Sabai Restaurant, 24 Burton Street, MELTON MOWBRAY, Leicestershire, LE13 1AF or to thai-sabai@hotmail.co.uk. DESIGN ENGINEER Location: ROCHDALE, LANCASHIRE OL16 Hours: 37 HRS OVER 5 DAYS Wage: NEGOTIABLE SALARY Closing Date: 17 March 2010 Employer: Hartland Recruitment Pension: Pension available Duration: PERMAMENT ONLY

Description: This vacancy is being advertised on behalf of Hartland Recruitment who are operating as an employment agency. Working within the Mechanical Power Transmissions Engineering team, the successful candidate will work on standard product development and customer led engineered solutions. This involves design work, project planning, design analysis, bills of material, collaboration with production engineering. Skills: Degree or HNC in Mechanical Engineering or similar Autocad or Pro- Engineer Conceptual or detail design Design Analysis Desirable experience: Mechanical power transmission design Gearing design / manufacture Customer supplier liaison Project management ISO 9001 QA procedures. How to apply: You can apply for this job by visiting http://www.hartland.uk.com and following the instructions on the webpage.

FIELD SUPERVISOR Location: HAYLE CORNWALL Hours: 40 PER WEEK MONDAY TO SUNDAY 6 DAYS 6AM TO 7PM Wage: £6.50 PER HOUR Employer: Victoria Lewis Recruitment Consultants Pension: No details held Duration: TEMPORARY ONLY

Description: This Local Employment Partnership shares information about new starters with Jobcentre Plus for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for more information. This vacancy is being advertised on behalf of Victoria Lewis/Infi-

MUSIC TUTOR Location: NATIONWIDE N4 Hours: 37.5 Closing Date: 09 May 2010 Employer: Stageland Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: To teach a musical instrument privately, schools and colleges throughout the UK. The hours are casual unless contracts are awarded. Projects, privately as well as other ventures. Successful applicants are required to provide an enhanced disclosure. Disclosure

expense will be met by applicant. Hours as and when required, no set working pattern. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Edward Malone at Stageland, 10 Farndale Square, Worsley, Manchester, M28 3ZB or to stageland@hotmail.co.uk. HOME CARE ASSISTANT Location: LONDON Battersea, Tooting Hours: 5 over 7 days Wage: £6.00 Employer: Aqua Flo Care Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: This Local Employer Partnership shares information about new starters with JobcentrePlus for statistical purposes only. See http://www.dwp.gov.uk for more information. This contract is for 6 months with immediate start. Experience in this role is required along with relevant NVQ in Care or equivalent. Polish language would be an advantage but is not essential. Duties will involve working as a home carer in clients individual home and includes all aspects of personal care including assisting with dressing, bathing and at meal times. Successful applicants are required to provide an enhanced disclosure. Disclosure expense will be met by applicant. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0208 841 ext 2713 and asking for Recruitment FLORIST Location: LONDON NW2, NW3 AND NW6 AREAS NW2 Hours: 20 PER WEEK, BETWEEN MONDAY & SUNDAY, BETWEEN 8.30AM & 8PM Wage: £6.00 PER HOUR Closing Date: 31 March 2010 Employer: ArtFlora Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for further information. A skilled florist required to work as part of an expanding team in London. The successful applicant will have at least 3 years relevant experience. . This vacancy would suit somebody who is creative and flexible. Duties include opening the shop, flower arranging, dealing with customers both face to face and by telephone and any other related duties as required. . How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Mark Ferdousian at ArtFlora, mark@artflora.co.uk.

DATA ENTRY CLERK Location: CHELMSFORD, ESSEX Hours: 40 HOURS PER WEEK, 5 DAYS A WEEK, 9AM TO 5:30PM Wage: £7 PER HOUR Employer: Etesius Ltd Pension: No details held Duration: TEMPORARY ONLY

Description: This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus, for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for more information. Candidates need to be fluent in either French, Spanish, Russian or Polish. Previous experience is preferred. Duties include keying in high volumes of data, searching through data to spot and fix errors, reviewing and appending supplementary information to data such as categorisation of spend data, review and QA of reporting outputs, analysis and manipulation of data, responding to inbound customer data queries and any other duties. This is a temporary vacancy for 6 months with the potential for permanency. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Sarah Snell at Etesius Ltd, sarah.snell@etesius.com.

Paul McCay at Rutledge Recruitment, 5 Market Place,, LONDON, W1W8AE or to pmccay@rutledgejoblink.com. MARKETING ASSISTANT Location: LONDON E14 Hours: 5 DAYS Wage: 15000-22000 PER ANNUM Closing Date: 22 March 2010 Pension: Pension available No details held Duration: TEMPORARY ONLY

Description: Basic Marketing knowledge. Must be able to use Adobe and Dreamweaver. Applicant must have excellent communication skills. Internet and Word knowledge is a must. How to apply: For further details about job reference PAP/11294, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am - 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearing-impaired people is 0845 6055 255. CARETAKER

RGN NURSE Location: LONDON SW19 SW19 Hours: PART TIME/FULL TIME, FLEXIBLE Wage: £22,000 TO £25,000 PER ANNUM AND PRO RATA Employer: Rutledge Recruitment Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: RNA or RGN Level 1 required. This vacancy is being advertised on behalf of Rutledge Recruitment who is operating as an employment agency. You will be part of a multi-disciplinary team, supervising, training and developing care staff in providing the best quality of care. possible. The desire to learn and the ability to inspire your team is therefore essential. Our client has its own Learning and Development Academy, giving you the freedom to develop professionally and create your own career pathway - it's just a case of high do you want to climb? Successful applicants are required to provide an enhanced disclosure. Disclosure expense will be met by employer. To register as a nurse or midwife in the UK visit www.nmc-uk.org. To apply ring Paul McCay at RutledgeJoblink on 02871 370300 or forward your CV to: pmccay@rutledgejoblink.com. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to

Location: LONDON E2 Hours: 36 HOURS PER WEEK , OCASSIONAL WEEKENDS Wage: 18,000 P.A. Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for further information. Caretaker for a site of 70 flats, able to work alone , general handy person able to deal with small building works, working with tenants, computer literate, dealing with tenants, . calling contractors to site, liasing with main office staff, will be given a reduced rental flat on site. WORKING HOURS 8.00 6.00 Monday to Friday and on call weekends if necessary. How to apply: For further details about job reference HOX/8579, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am - 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearing-impaired people is 0845 6055 255.


26|

1-14 marca 2010 | nowy czas

port

Redaguje Daniel Kowalski d.kowalski@nowyczas.co.uk info@sportpress.pl

Vancouver 2010

Justyna Kowalczyk, Małysz i długo, długo nic Patrząc na statystyki medalowe naszej reprezentacji w porównaniu do kilku poprzednich olimpiad, można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z niewidzianym od wielu lat w sportach zimowych sukcesem. Czy tak jest w rzeczywistości?

Maciej Ciszek Zimowe Igrzyska Olimpijskie w kanadyjskim Vancouver powoli zmierzają ku końcowi - czas na pierwsze podsumowania i komentarze. Patrząc z perspektywy polskiego kibica, nie możemy czuć się rozczarowani. Nasi reprezentanci za sprawą Adama Małysza i Justyny Kowalczyk mają na swoim koncie pięć krążków w klasyfikacji medalowej. Dzięki swojej formie Justyna Kowalczyk nie poprzestała na zdobytych wcześniej dwóch medalach (srebro i brąz) i w sobotnim biegu na dystansie 30 km dorzuciła złoty medal. Adam Małysz w Vancouver potwierdził to, co wiedzieliśmy już wcześniej, że jest niedoścignionym fenomenem. „Orzeł z Wisły” swoimi

występami zachwyca nas już całą dekadę, wydaje się rzeczą niesamowitą tyle lat być w światowej czołówce skoków narciarskich. Mimo ostatnio słabszej formy po raz kolejny udało mu się zrealizować swój cel, tym samym do dwóch medali wywalczonych w Salt Lake City (brąz i srebro) dorzucił kolejne, tym razem dwa srebrne krążki. Z pewnością sukces naszych multimedalistów jest duży, a dorobek medalowy o wartości pięciu krążków należy przyjąć z zadowoleniem. Przypomnijmy, że cztery lata temu podczas Olimpiady w Turynie naszym sportowcom udało się zdobyć jedynie dwa medale, podobnie było w 2002 roku w Salt Lake City. Jednak, pamiętajmy, że ten sukces zawdzięczamy wyłącznie dwójce wybitnych

indywidualności, przygotowywanych do zawodów przez zagranicznych trenerów. Adam Małysz podczas następnych IO w Soczi będzie miał 36, Kowalczyk zaś 31 lat. Co będzie, kiedy ich zabraknie? Niestety, następców Małysza i Kowalczyk nie widać. Sukcesy naszej królewskiej pary sportów zimowych trzeba maksymalnie wykorzystać do promocji tychże sportów, które mimo wszystko kuleją w naszym kraju. Inaczej czeka nas stagnacja i porażki jak w latach 1976-1998, kiedy podczas siedmiu kolejnych igrzysk polskim olimpijczykom nie udało się ani razu zająć miejsca na podium. Podsumowując, stwierdzam, że powodów do hurraoptymizmu nie mamy i potęgą sportów zimowych (w najbliższym czasie) nie będziemy. W sobotę wszyscy kibicowaliśmy Justynie Kowalczyk! Wspaniale, że Justyna w końcu wywalczyła upragniony złoty medal, na który polscy kibice czekali już 36 lat od czasu pamiętnego skoku Wojtka Fortuny w Sapporo.

Pół miliona odsłon! Tyle właśnie kliknięć wygenerował internetowy serwis piłkarski typefan.pl od 1 września minionego roku. Witryna zmienia się każdego tygodnia, zdobywając wśród sympatyków piłki nożnej coraz większą popularność.

Statystyczny jubileusz zbiegł się z historycznym wydarzeniem w klasyfikacji generalnej. Po 44 kolejkach na pozycji lidera nastąpiła bowiem zmiana. Rysiu31 wyprzedził o dwa punkty kgrabskiego, a do walki o pierwsze miejsce włączyli się również Bronek oraz mariusz. Do zakończenia sezonu jeszcze wiele kolejek, tak więc zapowiadają się nie lada emocje. Zacięta rywalizacja trwa również w pozostałych rankingach, a jest ich już w tej chwili kilkanaście. Oprócz klasyfikacji generalnej gracze rywalizują o tytuł typera tygodnia oraz miesiąca, od kilku dni działają również rankingi prywatne. Na czym one polegają? Jak sama nazwa wskazuje, każdy użytkownik od teraz może założyć swój własny, prywatny ranking. Nie ważne, czy jest to grupa przyjaciół, sąsiadów z jednego bloku, miasta, czy może kibiców jednej drużyny piłkarskiej. Z rankingów pry-

watnych można korzystać już od 42 kolejki, a jeden zawodnik może się przypisać maksymalnie do trzech takich klasyfikacji. Każdy gracz, poza udziałem w rankingu prywatnym, jest równocześnie klasyfikowany we wszystkich pozostałych tabelach, dzięki czemu grając w

prywatnych rozgrywkach, nie traci swoich szans na nagrody w rankingu ogólnym, miesiąca czy tygodnia. Wytyczne, jak założyć ranking prywatny, można znaleźć na stronie www.typerfan.pl.

Andrzej Starczyński

Polska Liga Piątek SAMI SWOI

Kompromitacja Katalonii Taki wynik nie zdarza się często nawet w rozgrywkach minipiłkarskich. W XVII kolejce Scyzoryki rozgromiły Katalonię aż 19:0! To był prawdziwy popis strzelecki „żółto-czerwonych”. Po pięć bramek zdobyli w tym meczu Mariusz Janiszewski oraz Bogdan Rubacha. Drugie w tabeli Inko Team tym razem pauzowało. Ciekawie jest natomiast na dalszych pozycjach. KS04 Ark, Mleczko oraz Słomka Builders Team mają po 32 punkty i w XVII kolejce wszystkie trzy zainkasowały komplet punktów. W drugiej lidze przez moment spodziewano się niespodzianki. Prowadzące You Can Dance dosyć długo przegrywało z ósmym w tabeli North London Eagles 0:1. Ostateczne lider rozgromił jednak rywala 5:1 i w dalszym ciągu ma aż siedem punktów przewagi nad drugą w tabeli Jagą. Na uwagę zasługuje również zwycięstwo dotychczasowego outsidera – MK Team – z wyżej notowaną Panoramą. Wyniki XVII kolejki I ligi: Scyzoryki - Katalonia 19:0, Słomka Builders Team – Kancelaria Tęcza 4:1,

PCW Olimpia - White Wings Seniors 3:3, Giants - Piątka Bronka 5:5, Motor Font – KS04 Ark 4:6, Inko Team FC – Anglopol 5:0, Mleczko - Botafago 5:0. Zestaw par XVIII kolejki I ligi: 12:30 Piątka Bronka – White Wings Seniors, 12:30 PCW Olimpia - Scyzoryki, 13:20 Motor – Katalonia, 14:10 Kancelaria Tęcza – Giants, 14:10 KS04 Ark – Słomka Builders Team. Wyniki XVII kolejki II ligi: North London Eagles – You Can Dance 1:5, Czarny Kot FC – Eagle Express 3:1, Polmar Team – Biała Wdowa 2:4, Jaga – Laptopy Ruislip 8:3, Inter Team – KS Ósemka 7:0, Kelmscott Rangers – Buduj.co.uk 4:6, Panorama – MK Team 0:2. Zestaw par XVIII kolejki II ligi: 10:00 Laptopy Ruislip – MK Team, 10:00 Inter Team – Eagle Express Team, 10:50 Buduj.co.uk - Jaga, 10:50 Polmar Team – You Can Dance, 11:40 Biała Wdowa – North London Eagles, 11:40 KS Ósemka – Kelmscott Rangers, 15:00 Panorama – Czarny Kot FC Daniel Kowalski


|27

nowy czas | 1-14 marca 2010

sport

Jednoręka ustawa hazardowai Po politycznym tąpnięciu, w listopadzie dla ratowania wizerunku naprędce z wielkim szumem przyjęto ustawę tzw. hazardową.

Ryszard Drewniak Z góry wiedząc, jak niebywały to bubel, po miesiącu już cichcem do Komisji Europejskiej wysłano nowelizację, mając świadomość, że bez kodyfikacji z prawem unijnym takich rozwiązań nie można wprowadzać. To prawda, i to niezwykle kosztowna. Na razie, jak to w kiczu, po aferze rykoszetem oberwały nie te branże, które ją sprokurowały. Kasyna mają się świetnie, będzie ich nawet więcej. Bandyci o jednej kończynie przeniosą się jedynie z ulic i skromnych lokali do luksusowych

kasyn. Państwowy Totalizator kwitnie, a jedyną ofiarą został Bogu ducha winien sport. W tym, jak jest potrzeba, ulubiona przez wszystkich piłka nożna, której właśnie odcięto strategicznych sponsorów. Źródłem zła okazała się bukmacherka (z około 4-procentowym udziałem w rynku hazardowym), o której ustawodawcy nie mają żadnego pojęcia. Gdzieżby zadali sobie trud, by zrozumieć, na czym polegają zakłady wzajemne. Dla nich to ustawiony los jak w automatach czy „bandytach”, gdzie porażka grających jest zaprogramowana, nie wspominając o zmonopolizowanym Lotto, w którym gracz z góry połowę stawki przegrywa. Skąd mieliby wiedzieć, że w bukmacherce ryzyko i szanse obu stron są takie same. Tu organizator nie ma zapewnionego zwycięstwa. Równie dobrze może przez małą liczbę niespodzia-

nek w rozegranych meczach tak popłynąć jak w kwietniu, gdy do końca roku odrabiał straty. Państwo na takie ryzyko nie idzie, dlatego w latach 90. dobrowolnie pozbyło się zakładów wzajemnych, zostawiając sobie monopol na pewny zysk. Za to innym postawiło szlaban, nie bacząc na skutki. Kto się przejmuje, że i tak ubogi w kraju sport do reszty zdziadzieje, a budżet państwa nie dostanie dodatkowych wpływów. Populistom nie chciało się nawet sprawdzić, czy są jakieś uzależnienia od bukmacherki. Ważne, by wykreować taki odbiór społeczny, aby słupki poparcia wzrosły. A jak lepiej, jeśli nie poprzez dbałość o dzieci – ładnie brzmi i przynosi splendor. A zagrożenie czyha, zwłaszcza w Internecie, bo zdaniem władz dzieci posiadają konta bankowe i nieogra niczony dostęp do nich. To w trosce o nie na wszelki wypadek zakaz doty-

czy wszystkich. Można za to uzależniać się w hazardzie państwowym, bo ten nie szkodzi. Nawet promować i zachęcać, cel jest bowiem zbożny. Najważniejszy jest przecież hucznie głoszony aspekt społeczny. Rzeczywiście taki będzie, bo za grożące nam kary ze swoich podatków zapłaci społeczeństwo. Takie w 2002 roku za podobne wymysły dotknęły Greków ukaranych aż 30 tys. euro za każdy dzień obowiązywania niezgodnej z unijnym prawem ustawy. Niektórzy już zacierają ręce, bo z odsetkami zrobią niezły interes. Państwo zapłaci (czytaj: my), bo stać je, w końcu mamy wzrost gospodarczy. Wtedy, ma się rozumieć, żadnej afery nie będzie, bo u nas takimi są, ale tylko te bezgotówkowe. Jak tak dalej pójdzie, to zamkniemy też giełdę, bo czym gra na niej różni się od przewidywania sporto-

wych wyników? Potem uchwalimy zakaz prowadzenia własnej działalności lub inwestowania w nią, bo to dopiero hazard – jeszcze większe ryzyko. Ale zanim to nastąpi, niech twórcy ustaw i przegłosowujący je parlamentarzyści, podobnie jak przedsiębiorcy, ponoszą finansowe skutki swych decyzji. Arcyciekawie, bardziej niż wynik meczu, wyglądałyby głosowania i dyscyplina partyjna. Może wtedy nie mielibyśmy tyle hipokryzji, gdy na wizji we wszystkich transmisjach zagranicznych, a i krajowych promują się firmy bukmacherskie. Tyle że u innych sport i biznes kwitnie, a u nas z głupoty jest „bidnie”. Wszystko, rzecz jasna, z zamiłowania do sportu i w trosce o EURO 2012, byle w efekcie sfrustrowani kibice nie musieli w afekcie topić wstydu w „Pędzącym króliku”... o ile nie zakażą.

Liga bankrutów Daniel Kowalski Już za kilka tygodni o Premier League może być głośno jak nigdy, a powodem w żadnym wypadku nie będą sukcesy sportowe. Do końca lutego do biura Premier League wszystkie kluby muszą wysłać finansowe audyty z niezależnych firm, a do końca marca informacje na temat przyszłych budżetów. A wszystko to z powodu coraz gorszej sytuacji finansowej większości klubów, które pomimo recesji wydawały w ostatnich latach na potęgę. Kluby z problemami poniosą kary, z których najlżejsza to zakaz transferów oraz przedłużania aktualnych kontraktów. Premier League zamrozi również wpływy z tytułu transmisji telewizyjnych. W drastyczych przypadkach dojdzie do degradacji. Może być więc bardzo ciekawie, bo z 18 drużyn zadłużonych jest aż 15! Największe problemy mają aktualnie Portsmouth oraz West Ham United. Obu klubom grozi bankructwo, ponieważ nie potrafią utrzymać płynności finansowej. Portsmouth już w tym tygodniu może zostać postawiony w stan upadłości, klub zalega bowiem z płatnościami już od listopada. W kolejce po pieniądze czekają nie tylko piłkarze i sztab szkoleniowy, ale również inne kluby. Na razie skończyło się na zakazie transferów, jednak kara to niewielka, bo działacze z Fratton Park i tak nie mają na nie pieniędzy. Jakby tego było mało, w sądzie znalazł się dyrektor sportowy,

który jest oskarżony o uchylanie się od płacenia podatków. Ponad stan żyje również wspomniany West Ham United. Choć zespół z trudem utrzymuje się nad strefą spadkową, jego skarbnicy pieniądze wydają niczym Chelsea. Nowy właściciel przeprowadza na Upton Park właśnie restrukturyzację. Zmiany mają być rewolucyjne. Zawodnikom zapropo-

Tylko trzy kluby angielskiej Premier League są na finansowym plusie. Pozostałe toną w długach i w najbliższym czasie kilku z nich może grozić bankructwo!

nowano obniżenie kontraktów o 25 proc. Pracę straci też kilkanaście osób z administracji. Najlepiej prowadzonym klubem Premier League jest Burnley, który jako jedyny nie poddał się ogólnej tendencji wydawania ponad stan. Dwa pozostałe zespoły z czystym kontem to Chelsea Londyn oraz Manchester City, ale w tym przypadku zadecydowały pieniądze prywatnych właścicieli, którzy spłacili wielomilionowe debety. Roman Abramowich niedawno pokrył 701 milionów

funtów straty The Blues, a nowi właściciele Manchesteru City przy zakupie spłacili wierzycieli na łączną kwotę 305 milionów. Oprócz tego ówczesny trener Mark Hughes wydał 120 milionów na transfery. Najdrożej, bo aż 26 milionów funtów, kosztował Carlos Tevez, który przyszedł z Manchesteru United. Tylko pół miliona mniej wyceniono umiejętności Emanuela Adebayora. Na kolejnych trzech piłkarzy (Colo Toure, Santa Cruz oraz Gareth Barry) wydano następne 45 milionów. Bardziej rozrzutny jest tylko Real Madryt. Niezbyt ciekawą sytuację mają również Czerwone Diabły. Według danych z czerwca ubiegłego roku klub miał 716 milionów długów, wszystko jednak zostaje pokrywane pożyczkami (same odsetki to 60 milionów funtów rocznie). Amerykańscy właściciele rozglądają się za nowym inwestorem. Pomimo takiej sytuacji Manchester United nie zwalnia transferowego tempa. Latem kolejnym wzmocnieniem ma być Karim Benzema. Francuski napastnik był dla Alexa Fergusona celem numer 1 letniego okna transferowego w 2009 roku, ale na drodze stanął Real Madryt, który zgodził się na cenę zaproponowaną przez władze Olympique Lyon (25 milionów funtów). Hiszpanie nie są z niego do końca zadowoleni. Strzelił 7 bramek w 19 meczach, ale to nie zadowala prezydenta Realu, Fiorentino Pereza. Latem chce nabyć piłkarza Valencii, Davida Villę, a kwota z transferu Benzemy (ok. 18 milionów funtów) ma pomóc w realizacji tego celu. Warto jednak zaznaczyć, iż o

Wayne Rooney zdobywa kolejny puchar dla Manchester United w meczu z Aston Villa (2:1). Jego klub zadłużony jest na 716 mln funtów.

Francuza zabiega również AC Milan. Nie wiadomo jednak, czy po marcowych audytach klub z Manchesteru będzie mógł dokonywać transferów. Blisko 300 milionów funtów na minusie jest Arsenal Londyn, ale to głównie efekt budowy Emirates Stadium, bo w wydawaniu wielkich pieniędzy na transfery Arsene Wenger jest powściągliwy. Niezbyt ciekawą sytuację ma również Liverpool, którego zadłużenie sięga 250 milionów. Jeśli zespół nie zajmie w tym sezonie miejsca premiowanego udziałem w Lidze Mistrzów, nastąpią wielkie zmiany, bo straty z tego tytułu mogą sięgnąć 12 milionów. Pierwszy z posadą pożegna się szkoleniowiec Rafael Benitez. Piłkarze stracą 5 proc. ze swojego aktualnego kontraktu, może też dojść do historycznych transferów. Latem Manchester City chce bowiem złożyć galaktyczną ofertę Stevenowi Gerrardowi. Mówi się o cenie zbliżonej do 100 milionów funtów, co w znacznej mierze podreperowałoby budżet The

Reds. Są również chętni na Fernando Torresa. Tak więc jeśli Liverpool wypadnie z Big Four, klub czeka rewolucja. O budowie nowego stadionu na razie nikt nie wspomina. Premier League to aktualnie najcenniejsze przedsiębiorstwo sportowe na świecie, jednakże zrzeszone w niej kluby generują największe długi. Jeśli klubowi skarbnicy się nie opamiętają, konsekwencje swoich czynów mogą ponieść jeszcze w tym sezonie. Oto lista dłużników Premier League (w funtach): Manchester United – 716 mln, Arsenal Londyn – 297 mln, FC Liverpool – 237 mln, Fulham – 197 mln, West Ham United – 110 mln, Aston Villa – 73 mln, Sunderland – 69 mln, Wigan – 66 mln, Portsmouth – 60 mln, Birmingham – 57 mln, Bolton – 54 mln, Tottenham – 46 mln, Everton – 39 mln, Wolverhampton – 21 mln, Blackburn – 14 mln, Hull – 9 mln, Stoke – 3 mln. Kluby bez długów: Burnley, Chelsea Londyn oraz Manchester City.


S T N E PRES

t o h p t e e r sbytdamian chrobak h lat. czterec prawie d o u n i, Londy m mów zi życie atu i, jak sa t jednym z ta, d le ś bak apar n jes świa u bez n Chro Londy miast Damia chodzi z dom na spuście. ych życiem ów wartych c t c Nie wy trzyma pale ardziej kipią kuje momen wać nad o a e jb r c zawsz wszych, na nowi nie b zestaje pra okiem a r ia k d p o m ie sity ce p najc e Da cześnie nie Univer w Pols awia, ż co spr ienia. Jedno otograficzne Londynie na mało. n f uwiecz tem: studia icza, kurs w dzi, wciąż za ch wielkich, a w t o z t ch ty twier wars ja Zygmun to, jak w arcydzieła albumy, – e z n r o d – An ać ond szukać zegląd Arts L ztuki of the nieustannie otografie, pr auczyć się s tu”. f a n e e b by om n „Trze zić genialn rzodu, dującego m p o d a d grom nie o krok decy n anego codzie enia tak zw c uchwy

y h p a r g o blues by

Leszek Alexander & Dominika Zachman where: La Vista Club 224A Tower Bridge Road SE1 2UP when: Friday, 26 March 2010, from 8.00pm till late entry: £5

in coop erati on with London Global Art Village


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.