nowyczas2013/190/004

Page 1

london april 2013 4 (190) free issn 1752-0339

MazUrY – a lesson in ethnography, geography and history of poland »3 »12

»24-25

Margaret thatcher 1925-2013

Battle of ognisko

Kobieta z żelaza »4-5 SPełnione marzenie »4-5 odgłoSy z tłumu »6-7 lady tHatCHer i KneW »8 you turn if you Want to

a tragicomedy Plaster miodu, szyszka cyprysu, in five acts By 99 votes to 32, victorious club nasienie klonu… members demonstrate their democra-

»10

tic will at Ognisko Special General Meeting (SGM) on Sunday 14 April 2013. But still the tragicomic antics go on… while Polonia demands back it’s charity properties, assets and funds. Will we see the end of this tragicomedy at last?

podróże w czasie

Choć katedra jest sławna na cały świat i przyciąga tłumy turystów, życie jej twórcy, Antoniego Gaudiego pozostaje nieznane. Jeśli proces beatyfikacyjny zakończy się pomyślnie, Gaudi stanie się jednym z nielicznych twórców sztuk plastycznych wyniesionych na ołtarze.


2|

kwiecień 2013 | nowy czas

” listy@nowyczas.co.uk Ku przestrodze

12

£30

£60

Drogi Czytelniku, wesprzyj jeDyne na Wyspach polskie niezależne pismo! Imię i Nazwisko........................................................................................ Adres............................................................................................................ ........................................................................................................................ Kod pocztowy............................................................................................ Tel................................................................................................................. Liczba wydań............................................................................................ Prenumerata od numeru....................................................(włącznie)

Prenumeratę

zamówić można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonosć zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na adres wydawcy wraz z załączonym czekiem lub postal order Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.

Czeki prosimy wystawiać na: CZAS PUBLISHERS LTD.

63 Kings Grove London SE15 2NA

63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedaktoR naczelny: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk); RedakcJa: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk), Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk); WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Joanna Ciekanowska, Krystyna Cywińska, Adam Dąbrowski, Włodzimierz Fenrych, Mikołaj Hęciak, Julia Hoffmann, Andrzej Krauze, Marta Kazimierczak, Anna maria Mickiewicz, Grażyna Maxwell, Wacław Lewandowski, Bartosz Rutkowski, Sławomir Orwat, Aleksandra Ptasińska, Wojciech A. Sobczyński, Agnieszka Stando

dzIał MaRketInGu: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk), WydaWca: CZAS Publishers Ltd. © nowyczas Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia.

Droga Redakcjo, ostatnio znalazłam się w bardzo trudnej dla mnie sytuacji, z której na szczęście znalazło się wyjście, postanowiłam zatem podzielić się krótką opowieścią z czytelnikami „Nowego Czasu” – i to nie tylko ku przestrodze. Otóż, jakiś czas temu (wydawało mi się, że to było tak niedawno…) mojemu mężowi kończyła się ważność jego paszportu. Pojechaliśmy zatem do konsulatu w Londynie, złożyliśmy wniosek o nowy paszport (nawet nie stojąc w długiej kolejce), a po miesiącu odebraliśmy nowy dokument. W tym roku z kolei mój paszport traci swą ważność, w związku z tym – na prawie dwa miesiące wcześniej – i ja w tym samym celu pojechałam do polskiego konsulatu. Tu jednak spotkała mnie przykra niespodzianka. Dowiedziałam się bowiem od pana wpuszczającego interesantów na teren konsulatu, że absolutnie nie mogę złożyć wniosku, jeśli wcześniej w tym celu nie zarejestrowałam się poprzez stronę internetową. Poza tym terminy na takie spotkania są bardzo odległe, a i potem po złożeniu wniosku na nowy dziesięcioletni paszport czeka się od siedmiu do ośmiu tygodni. Nogi się pode mną ugięły, gdy o tym usłyszałam. Co prawda, przepisy zmieniły się bardzo dawno, ale – choć może trudno w to uwierzyć – nie mam komputera i nie korzystam z internetu nawet w bibliotece, więc po prostu nie byłam tego świadoma. Do Polski muszę pojechać w bardzo ważnych sprawach rodzinnych i moja tam obecność w określonym czasie jest konieczna. W tamtej chwili byłam zrozpaczona, bo wydawało mi się, że w tej sytuacji już absolutnie niczego nie mogę zrobić. I to nie z powodu mojego zaniedbania czy opieszałości, lecz z niewiedzy. Pan przy drzwiach – zresztą bardzo grzeczny – niestety, nie mógł mi w tym pomóc, ale bardzo chętnie na moje życzenie połączył mnie telefonicznie z panem konsulem. Rozmowa była bardzo przyjazna, lecz mój rozmówca podkreślił, że należy jednak śledzić wszelkie nowości i ogłoszenia na stronie internetowej Ambasady RP w Londynie (http://londyn.msz.gov.pl), bo przecież tylko w ten sposób – co zrozumiałe – można o różnych sprawach poinformować wszystkich Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii. Poprosiłam zatem o radę pana konsula i – co podkreślam z wielką radością – nie zostałam ze swoim problemem sama. Oczywiście, nie mogłam złożyć wniosku tego dnia, ale zostałam umówiona na konkretny termin i poinformowana o możliwości starania się w mojej sytuacji o paszport tymczasowy, na którego wydanie czeka się krócej niż na paszport dziesięcioletni, co dla mnie jest wyjściem zbawiennym i pozwoli mi na wyjazd do Polski (w bardzo ważnych sprawach) w określonym czasie.

Czas jest zawsze aktualny

Nieznajomość przepisów nie zwalnia nas z obowiązku ich przestrzegania, a i wynikających z tego konsekwencji. I dlatego piszę ten list, by przestrzec czytelników. Poza tym pewnie jest więcej takich jak ja nieużytkowników internetu lub innych nieświadomych tego, że coś w przepisach mogło się zmienić. Ale nie tylko dlatego. Bardzo ucieszyło mnie bowiem to, że pracownicy konsulatu, a przede wszystkim pan konsul, to nie jedynie urzędnicy na stanowiskach, lecz ludzie gotowi służyć radą i pomagać nam Polakom na obczyźnie, którzy znaleźli się w trudnym położeniu. To nie sztuka dla sztuki, lecz konsulat z życzliwymi i pomocnymi ludźmi. Imię i nazwisko znane Redakcji Drogi Panie Redaktorze, Ludwik XIV nie wymyślił powiedzenia „naród to ja”. On mówił całkiem co innego: „L'Etat c’est moi !” – państwo to ja! Czyli państwo a nie naród. Nie był to intelektualny wybryk megalomana ani jakaś arogancja, tylko najgłębsze zrozumienie swego znaczenia i roli w umyśle tego chrześcijańskiego władcy. Świadomość, że jako monarcha, Pomazaniec Boży, reprezentuje swą osobą majestat państwa i jego legitymizm. Od niego w istocie rzeczy zaczynało się państwo, Civitas Christiana, którego naturalnym celem eschatologicznym było w dążnościach Kościoła augustyńskie Civitas Dei. Przepaść mentalna, jaką wykopało tzw. „oświecenie” i rewolucja francuska, odcięła nas od zrozumienia tych prawd w ludziach epok wcześniejszych. Ludwik XIV nie musiał z tego powodu zginąć, bo zmarł szczęśliwie we własnym łóżku, wiekowy, ale syt chwały, bo uczynił Francję największą potęgą europejską. Zginął jego prawnuk, Ludwik XVI,

Sławomir Mrożek

no i oczywiście nie z powodu słów swego pradziada, tylko dlatego, że nie umiał dostrzec i zdusić rewolucji nie wtedy, gdy wybuchła, ale wtedy gdy była misternie knuta i przygotowywana w lożach i w ogrodach Palais Royal przez egzaltowaną szumowinę, trzeciorzędnych literatów i adwokacin i garść zdegenerowanych arystokratów. Janusz PIeRzchała Od redakcji: nie mam nic na usprawiedliwienie swojej pomyłki, mogę jedynie wyrazić radość z powodu erudycji, wnikliwości i spostrzegawczości naszych czytelników i jednocześnie przeprosić za popełniony błąd. Grzegorz Małkiewicz Droga Redakcjo, chciałabym czytać „Nowy Czas” mówiąc kolokwialnie „od deski do deski”. Niestety moja niewielka znajomość języka angielskiego nie pozwala mi na śledzenie ważnych wypowiedzi właśnie w tym języku na tematy naszego emigracyjnego dziedzictwa. Wiem, że w podobnej sytuacji jest znacznie więcej czytelników. Rozumiem redakcyjną otwartość na Polaków urodzonych na Wyspach. Jest to jedyny tytuł, do którego chętnie sięgają. Ale jest też niebezpieczeństwo, że zyskując jednych, można stracić drugich. Aby temu zapobiec, byłoby dobrze, gdyby redakcja zamieszczała przynajmniej streszczenia angielskich artykułów po polsku i może wybranych polskich po angielsku. Jolanta GRodzIńska Od redakcji: szanowna Pani, dziękujemy za cenne uwagi – niestety, w sytuacji gazety, która boryka się z nieustannymi problemami finansowymi nie stać nas na tłumaczenia tekstów. Może w przyszłości będzie taka szansa, w tej chwili trudno nam zadowolić wszystkich czytelników, choć bardzo byśmy tego chcieli.

Szkoła Przedmiotów Ojczystych im. Prezydenta R. Kaczorowskiego w Phoenix High School White City, Shepherds Bush ogłaSza zaPiSy uCznióW w wieku od 5 do 16 lat na rok szkolny 2013-2014 (zapisy w szkole od 20 kwietnia, w każdą sobotę od godz. 9.00 do 15.15) GCSE/AS/A Level Polish Więcej informacji tel: 07719 111 043; 07735202521 email: polishlang@hotmail.com ESOL – lekcje angielskiego dla rodziców!!!


|3

nowy czas | kwiecień 2013

czas na wyspie

Mazury

A lesson in ethnography, geography and history of Poland

The chimney sweeps' dance

The stage of the Beck Theatre, Middlesex, provided for a vivid, enthusiastic and a happy 17th March. The annual show put on by the London-based Mazury Dance Company filled the seats to the brim. On both sides of the stage you could find devotees of dance and enthusiasts of Polish culture. What we saw was a beautifully choreographed lesson in ethnography, geography and history of Poland. The dances ranged from Kujawiak to Oberek and Polka; from Polonez to Suita Huculska and Hajduk Żywiecki and included the Sądeckie, Lubelskie, Spiskie and Śląskie dances as well as Mazur ułański, Lwowskie melodies and others. The younger members of Mazury impressed us with their Chimney Sweepers' dance and together with the amusing 'unfortunate Tale of a Squad of Firefighters', showcased by the strongest senior members of the Company, both received a thunderous applause. The show ended with a wonderful Krakowiak, a dance that for many symbolizes the spirit of Poles and is a sign of national affiliation. The resulting overwhelming sense of joy and admiration was not just a reward to Mazury for the time and effort put into preparing the show but it showed that people are more than capable of sharing the ups as well as the downs of their daily lives. The traditional culture wove these emotions into dance and music. The dancers’ costumes and the dance routines were so rich in colour and free movement that it was as though the blossoming meadows, the golden wheat or the autumn landscapes themselves did the choreography! In the past, the folk culture acted as a medium that united all – and unite it certainly did, on March 17th.

Text & graphics by Maria Kaleta Photos by ryszard Szydło

Mazury – Dance Company of the Polish YMCA,

The youngest members of Mazury

founded in 1973 by Włodek Lesicki. Artistic Director & Choreografer: Zosia Lesicka Instructor & Choreographer: Lucjan Santos-Witkowski Musical Director: Maryla Kolendo. Chairman: Rysiek Saller; Wardrobe Mistress: Wisia Saller


4|

kwiecień 2013 | nowy czas

Margaret Thatcher 1925-2013

kobieTa z żelaza Margaret Thatcher była niewątpliwie jednym z najwybitniejszych polityków drugiej połowy XX wieku. Być może ostatnim, dla którego instynkt polityczny był ważniejszy niż rady udzielane przez ekspertów i doktrynerów. W polityce zagranicznej zdecydowanie powtarzała, że Warszawa, Praga i Budapeszt należą do Europy! Grzegorz Małkiewicz Kiedy w 1979 roku, jako pierwsza kobieta w historii najstarszej demokracji nowożytnych czasów, obejmowała rządy, wydawało się, że jest amatorką, chociaż miała już na swoim koncie ministerialne doświadczenie. Jako minister edukacji w rządzie Edwarda Heatha pozbawiła dzieci w szkołach darmowej szklanki mleka. Wprowadzając się na 10 Downing Street po wygranych wyborach, ku uciesze lewicujących dziennikarzy powołała się na św. Franciszka: Gdzie jest błąd, niech nam będzie dane nieść prawdę. Gdzie jest wątpliwość, niech nam będzie dane przynieść wiarę. Gdzie jest rozpacz, niech nam będzie dane nieść nadzieję. Wkrótce udowodniła, że cytat ten najlepiej ilustruje jej styl rządzenia. Nie było w nim ideologii, podręcznikowej wiedzy czy „poprawności politycznej”. Była chyba ostatnim politykiem kierującym się wewnętrznym instynktem, co przyniosło jej niebywały w historii sukces i jeszcze bardziej spektakularny koniec kariery politycznej.

Po koniec lat 70. ubiegłego wieku Wielka Brytania znalazła się w najgłębszym kryzysie gospodarczym i społecznym okresu powojennego. Choć wojnę wraz z aliantami wygrała, straciła jednak pozycję imperialnego mocarstwa. W polityce wewnętrznej dominowały tendencje lewicowe. Państwo wzmacniało swój stan posiadania (nacjonalizacja przemysłu), ale swoje wpływy zwiększały związki zawodowe, których państwo stawało się zakładnikiem. Prawdziwym załamaniem był przełom lat 1978 i 1979, nazywany Winter of Discontent (zima niezadowolenia). Strajki pracowników sektora publicznego sparaliżowały życie – ulice miast blokowały niewywożone śmieci, na pochówek czy spopielenie czekali zmarli. Rządziła wtedy Partia Pracy z premierem Callaghanem. W kolejnych wyborach większość zdobywają konserwatyści szermujący hasłem Labour doesn’t work. Ten dwuznaczny slogan zapewnił Margaret Thatcher zwycięstwo, choć z niewielką przewagą. Jedyną receptą w tak trudnej sytuacji mogły być tylko radykalne reformy. Wymagały jednak dużej odwagi politycznej, znacznie większej niż reformy Balcerowicza, który dysponował kre-

dytem społecznego entuzjazmu po upadku komunizmu. Thatcher takiego kredytu nie miała. I prawdopodobnie była zbyt słaba, żeby tę nasilającą się konfrontację wygrać. Jak sugerują niektórzy analitycy – z pomocą przyszedł generał Galtieri dokonując inwazji Falklandów, oddalonych od Londynu 14 tys. mil i zamieszkałych przez 1050 Brytyjczyków. Wbrew doradcom i ku zdziwieniu najbliższego sobie sojusznika, prezydenta USA Ronalda Reagana, Thatcher wysyła w odległy region świata okręty marynarki wojennej. Royal Navy po trzech miesiącach odbiła wyspy. Zwycięstwo na Falklandach wpłynęło na zdecydowany sukces torysów w kolejnych wyborach. Margaret Thatcher zyskała powszechne poparcie niezbędne do przeprowadzenia radykalnych reform w kraju – prywatyzacji majątku państwowego i systematycznego ograniczania władzy centralnej. Tym samym wzmocniła jednak szeregi swoich zdeklarowanych wrogów. Przez kolejne dwie kadencje wzbudzała entuzjazm sympatyków i nienawiść środowisk lewackich, które nawet po śmierci i ponad 20-letniej nieobecności na scenie politycznej Żelaznej Damy postanowiły urządzić

karnawałowe pożegnanie swojego adwersarza na ulicach brytyjskich miast, chociaż większość z nich urodziła się już po odejściu Margaret Thatcher z polityki. Paradoksalnie to również jest dowód na wpływ, jaki miała na życie społeczno-polityczne w Wielkiej Brytanii. Margaret Thatcher odegrała również wyjątkową rolę w demontażu „żelaznej kurtyny”. Przydomek Żelazna Dama, nadany jej przez sowiecką propagandę, do czegoś zobowiązywał. Szczególnie my, Polacy, powinniśmy pamiętać o tym, że to dzięki warunkom stawianym przez Żelazną Damę w sprawie zjednoczenia Niemiec nastąpiło szybkie przyjęcie krajów byłego bloku sowieckiego (w tym Polski) do Unii Europejskiej. Margaret Thatcher w sposób zdecydowany powtarzała, że Warszawa, Praga i Budapeszt należą do Europy! Powinniśmy też pamiętać o radykalnej zmianie kursu w stosunku do naszego wschodniego sąsiada w latach 80. To wtedy, z inicjatywy Reagana i Thatcher, Zachód odrzucił prowadzoną przez dekady politykę ustępstw wobec Związku Sowieckiego, przestał być sojusznikiem opresyjnych rządów w krajach komunistycznych. Ten przekaz zro-

SPEŁNIONE MARZENIE Bywało, że kiedy zauważyła mnie przed biurem swojej fundacji, wybiegała znienacka, wprawiając w przerażenie ochroniarzy, którzy w samych koszulach i z paniką w oczach wybiegali za nią. – Hello Beata! How is work, how is live, how is your family? Are you still in the same hospital? Krótkie pytania, zdawkowe odpowiedzi. Wracała do biura. Nerwowi ochroniarze oddychali z ulgą. LisTopad 1991 – Byłam zafascynowana zarówno architekturą budynku, jak i historią parlamentu brytyjskiego jako instytucji – mówi Beata. – Chodziłam tam bardzo często, przysłuchując się debatom parlamentarnym z galerii dla publiczności, na którą wtedy mógł wejść bez problemu każdy, oczywiście w określonych godzinach. Ochroniarze w budynku parlamentu mówili o mnie: – That Polish girl, our regular. – Późny wieczór, prawie noc. Wychodzę z parlamentu. Widzę, że jej samochód odjeżdża nie w kierunku Eaton Square, gdzie mieszkała, ale Great College Street, gdzie była Prime Minister miała swoje biuro, którego użyczył jej na okres przejściowy przyjaciel. Postanowiłam tam podejść. Mała uliczka. Ciemno, cicho, ani żywej duszy, ani jednego samochodu. Ale widziałam, że ona tam przyjechała. Podeszłam

do drzwi biura, wyszedł jej sekretarz John Whittingdale, późniejszy poseł konserwatywny. – Kim jesteś? – pyta. – My cię tu widzimy, ale nie wiemy, skąd jesteś, jak się nazywasz? Co tu robisz? – zadaje pytanie po pytaniu. – Jutro mija rok, od kiedy Margaret Thatcher przestała być premierem. Na pewno jest to dla niej smutna rocznica, chciałabym przynieść jej kwiaty. – Jak przyjdziesz jutro o dziesiątej, to gwarantuję ci, że znajdzie dla ciebie czas. – Przyszłam punktualnie, ona też punktualnie podjechała pod biuro w swoim samochodzie. Oddałam kwiaty sekretarce. – Good morning – usłyszałam w drzwiach, które szybko się zamknęły. – No to po wizycie – pomyślałam. Po chwili jednak te same drzwi znów się otwierają, wystaje z nich palec i zgina się ruchem przywołującym. Był listopad, byłam skostniała z zimna i z emocji.

Lady Thatcher i Beata Wrzal

Weszłyśmy do pokoju. Patrzyłyśmy na siebie z niedowierzaniem. Ona charyzmatyczna, wyniosła postać, piękne ręce, włosy, wytworny kostium, biżuteria. Ja w rozciągniętym swetrze, dżinsach. Dwa odległe światy. Podeszła do kominka, rozpaliła ogień i powiedziała: – A teraz mi opowiedz więcej o sobie.

LisTopad 1980 Beata była dwunastoletnią dziewczynką, kiedy zobaczyła ją w telewizji po raz pierwszy. – Piękna, stanowcza kobieta wśród europejskich przywódców. Nie ugięła się, powiedziała im „nie” – wspomina Beata swoje pierwsze wrażenia. Od tej pory zaczęła zbierać wszystkie

dostępne materiały na temat brytyjskiej Prime Minister i jej kraju. Wynosiła z piwnicy stare książki ojca i wymieniała się z kolegami na magazyny i gazety. Ojciec, który wychowywał swoje córki twardą ręką, w tym wypadku zdobył się na wyrozumiałość. Tak samo zachowała się nauczycielka rosyjskiego, która idąc do szkoły, zauważyła Beatę w kolejce po gazety przed kioskiem Ruchu. Beata na lekcję nie zdążyła, nieobecność została jednak usprawiedliwiona. – Znalezienie informacji na temat Zachodu było w tamtych czasach niezmiernie trudne, wszystko było przekręcane, pokazywane w innym świetle – wyjaśnia Beata. – Uczyłam się sama angielskiego (w szkole


|5

nowy czas | kwiecień 2013

drugi brzeg zumiały ujarzmione społeczeństwa Europy Wschodniej, ale nie do końca tracący swoje wpływy dyktatorzy, o czym Margaret Thatcher przekonała się w trakcie swojej pierwszej wizyty w Polsce, w 1987 roku. Brytyjska premier odwiedziła nasz kraj stawiając generałowi Jaruzelskiemu niezbyt korzystne dla władz warunki. Chodziło głównie o złożenie hołdu zamordowanemu kapelanowi „Solidarności” księdzu Jerzemu Popiełuszce. Nie udał się też sprytny plan premiera Mieczysława Rakowskiego, który ogłaszając w trakcie wizyty rozwiązanie Stoczni Gdańskiej (Thatcher znana była z zamykania kopalń i nierentownych zakładów) po raz kolejny udowodnił, jak bardzo nie rozumiał nastrojów społecznych – ku zdumieniu władz, mieszkańcy Gdańska zgotowali Margaret Thatcher owacyjne przyjęcie. Brutalny koniec tak wyjątkowej kariery politycznej – Margaret Thatcher została odsunięta od władzy przez swoich najbliższych sojuszników, którzy obawiali się konsekwencji wyborczych jej reform – miał tę dobrą stronę, że dał jej szansę śledzenia z boku rozwoju kraju będącego wynikiem jej wcześniejszych reform. Można zasadnie twierdzić, że wpłynęła również na modernizację Partii Pracy. Jak sama zauważyła, Tony Blair był jej największym sukcesem. New Labour, wygrywając w końcu wybory, nie wróciła już do uprawiania polityki pod dyktando ideologicznych nakazów i kontynuowała prorynkową politykę thacheryzmu, w tym między innymi politykę uwłaszczenia społeczeństwa – nadanego przez Margaret Thatcher prawa do wykupywania mieszkań kwaterunkowych. Margaret Thatcher była politykiem nieskażonym sztywną ideologią. Kierowała się zestawem prostych i jednoznacznych wartości. Wierzyła w

miałam rosyjski i niemiecki), by móc zdobywać informacje z Zachodu. Nauczyła się pisać i czytać, z rozmową po angielsku było zdecydowanie gorzej. Zapisała się do międzynarodowego klubu korespondencyjnego, korespondowała z młodymi ludźmi praktycznie z całego świata, z niektórymi z czasem się zaprzyjaźniła. Sporo z tych przyjaźni przetrwało do dziś. Marzyła o tym, żeby wyjechać do Anglii. W kuchni z mamą i siostrą przepytywały się nawzajem z brytyjskiej historii i geografii, piły w filiżankach zdobytą po znajomości angielską herbatę. Śledziły biografie sławnych Brytyjczyków. – W szarym, komunistycznym Dęblinie, podzielonym wtedy na dwie strefy: dla uprzywilejowanych – żołnierzy stacjonujących w okolicznych jednostkach i ich rodzin – oraz dla szarej masy zamieszkującej ponure, komunistyczne bloki. Dla nich specjalne, świetnie zaopatrzone sklepy, dla nas puste półki. Po naszej stronie 90 procent mężczyzn, którzy regularnie pili, i zmęczone kobiety, wystające po pracy w długich kolejkach po kawałek mięsa dla swojej rodziny.

Listopad 1992 Szkoła języka angielskiego w Shepherd’s Bush, Advanced Class. Siedzimy w ustawionych naprzeciwko siebie ławkach. Obserwujemy się nawzajem. Na wprost mnie siedzi Beata. Cicha, pracowita, bardzo nieśmiała, nawet wtedy, kiedy odpowiada na zadane na lekcji pytania. Nigdy nie zostawała po zajęciach. Nie chodziła z nami na piwo. Któregoś dnia zauważyłam, że ma dziurawe buty. W Londynie? Wracają wspomnienia z kraju – kiedy chciałam sobie kupić modne w połowie lat osiemdziesiątych oficerki, musiałam w kasie zakładowej najlepszego wtedy teatru w Polsce wziąć 15 tys. pożyczki, a potem przez kolejny rok ją spłacać. Jako redaktor wydawnictw teatralnych zarabiałam – jak zwykła mówić moja mama – na kawę i bilet autobusowy… w jedną stronę. Czy w drugą jechałam na gapę? – nie pamiętam. Tutaj, po czterech godzinach sprzątania, mogłam sobie kupić wymarzoną parę butów. Miałam ich więc pod dostatkiem. Taka mała rekompensata za biega-

nie z miotłą po zajęciach w szkole językowej. Nie oszczędzałam. Chciałam nauczyć się angielskiego i wrócić do Polski. Beata przeciwnie. Przyjechała tu, by zrealizować marzenie swojego życia. Rano chodziła do szkoły angielskiego, potem biegła na praktyki do szpitala, co miało jej umożliwić nostryfikację dyplomu pielęgniarki. Na płatną pracę zostawało bardzo mało czasu. Zarabiała niewiele. A przecież musiała się utrzymać, zapłacić za szkołę w pełnym wymiarze godzin, by uzyskać wizę studencką, za przejazdy. Dziurawe buty tak bardzo by jej nie przeszkadzały, gdyby nie deszczowa jesień i ciągłe przeziębienia. Nie wiedziałam, czy się odważę. W końcu się odważyłam, a ona się nie obraziła. Wzięła ode mnie buty, ciut za duże, ale za to prawie nowe. – Chyba w tych butach poszłam na to pierwsze spotkanie z Margaret Thatcher – śmieje się Beata, kiedy wracamy do tamtych chwil. Odprowadzałam czasem Beatę do metra. Opowiadała mi o Dęblinie, fascynacji Wielką Brytanią, Margaret Thatcher… Jej opowieści były przygwożdżone determinacją pozostania tutaj. Nie chciała być sprzątaczką czy opiekunką do dzieci. Była przecież dyplomowaną pielęgniarką. W czasie praktyk zorientowała się, że jej wiedza i umiejętności są znacznie większe niż przeciętnych pielęgniarek pracujących w tutejszych szpitalach. Jeśli zdobędzie uprawnienia, będzie tu kiedyś mogła pracować w swoim zawodzie. Co tam dziurawe buty... Przebrnęła przez wszystkie niezbędne praktyki i egzaminy językowe, dostała pracę w szpitalu na stały etat. Natychmiast wzięła pożyczkę i kupiła jednosypialniowe, przytulne mieszkanie w Palmers Green w północnym Londynie. W szpitalu wkrótce awansowała.

Listopad 1988 Margaret Thatcher przyjechała pierwszy raz do Polski w ramach wizyty rządowej. Hala Mirowska w Warszawie. – Udało mi się przecisnąć do środka – wspomina Beata. Poprosiłam ją o autograf. To był mój pierwszy osobisty kontakt z brytyjską premier. Potem Wybrzeże. Pociąg do

nie, i ta wiara oraz stalowa determinacja zmieniły nie tylko Wielką Brytanię. Żelazna Dama stała się też ikoną (albo antyikoną) popkultury za sprawą swoich lewackich krytyków, ale też, i może przede wszystkim, dzięki przedstawicielom brytyjskiego establishmentu. Była większym zagrożeniem dla klas rządzących niż dla tzw. lewicy, bo lewicowość jest coraz bardziej sprawą estetyki, a nie wiarygodnego, to znaczy dającego się zrealizować, programu plitycznego. Czego najlepszym dowodem były rządy New Labour – Tony Blaira i Gordona Browna. Płomienne przemówienie Glendy Jackson w trakcie specjalnego posiedzenia Izby Gmin, upamiętniającego zmarłą Lady Thatcher, powinno było być skierowane pod adresem jej partii, było zaś odgrzebanym atakiem z lat 80. w trosce, jak podkreśliła, o utrwalenie historii bez zniekształceń. Spór o spuściznę Margaret Thatcher nie wygaśnie nawet przy postępującej globalizacji, która pozbawi thatcheryzm wymiaru narodowego, przenosząc środek ciężkości uprawianej polityki poza Westminster. Takim symbolicznym wyrazem tej tendencji jest nieobecność jej dzieci w kraju, któremu Margaret Thatcher poświęciła całe swoje życie i wywarła tak odczuwalne piętno. Margaret Thatcher była niewątpliwie jednym z najwybitniejszych polityków drugiej połowy XX wieku. Być może ostatnim, dla którego instynkt polityczny był ważniejszy niż rady udzielane przez ekspertów i doktrynerów. Cel, a nie pozycja. Jak zauważył jeden z konserwatystów – dla Margaret Thatcher 10 Downing Street stanowił zaledwie 1 proc. jej planu, 99 proc. to była ciężka praca. W przypadku Davida Camerona ta proporcja jest odwrotna – podsumował z sarkazmem. Brytyjczycy docenili tę jakość. Pożegnali, być może, swojego ostatniego, wielkiego przywódcę.

Gdańska był tak zapchany, że stałam na jednej nodze. Przy kościele św. Brygidy w Gdańsku milicjanci otoczyli nas barierkami. Przedzierałam się pod nimi. Bałam się, że mnie aresztują. Kiedy dochodziłam do stacji, już bili ludzi, już używali gazu łzawiącego. – Margaret Thatcher lubiła Polaków – kontynuuje Beata. – W swojej pierwszej książce bardzo pozytywnie wyraża się o nas jako hardworking, patriotic people. W drugiej wspomina mszę świętą w kościele św. Krzyża w Warszawie, kiedy ludzie uczestniczący w nabożeństwie mimo skupienia cały czas ją obserwowali i uśmiechali się do niej. Wtedy nasunęła jej się taka myśl, że w życiu popełniła wiele błędów, ale jak już stanie przed obliczem Stwórcy i będzie za swoje życie sądzona, z pewnością ci Polacy, którzy modlili się razem z nią w kościele św. Krzyża, będą po jej stronie. Czuła, że była wśród przyjaciół, czuła ciepło od nich bijące, w katolickim kościele, ona, protestantka.

– Nigdy nie rozmawiamy na temat polityki – mówi Beata – chociaż przeczytałam wszystkie możliwe książki na jej temat, a moją główną fascynacją są właśnie jej polityczne dokonania. Niezłomna kobieta, która zawsze kierowała się swoim instynktem politycznym. Reformowała kraj pomimo krytyki i często otwartej nienawiści wpływowych publicystów. Ostatni polityk wielkiego formatu, z którym liczyli się najwięksi wrogowie. To w końcu Sowieci nadali jej przydomek „Żelazna Dama”, z którego była dumna. Ale do tych czasów już nie wraca. Teraz żądzą inni, a była premier, na którą powołują się nawet laburzyści, zgodnie z niepisanym zwyczajem w życiu politycznym już nie uczestniczy. – Kiedy przyszłam do jej domu ostatni raz, zdumiał mnie jej widok: szary kostium, szara chustka na głowie, szare pończochy, Taki kamuflaż, żeby w spokoju, nierozpoznana przez nikogo mogła pospacerować w parku. Cieszyłam się się, że mogłam spędzić z nią nawet krótką chwilę.

sierpieŃ 2007

MarZeC 2013

Jedna z niewielu słonecznych sobót mijającego lata. Siedzimy w ogródku, nad stertą albumów fotograficznych, które Beata przywiozła z sobą. Nie pracuje już w szpitalu. Chroniczna choroba nie pozwala jej na to. Jest teraz pielęgniarką środowiskową. Odwiedza ludzi chorych, potrzebujących pomocy w ich domach. Od niełatwej codzienności ucieka, kiedy tylko zdrowie jej na to pozwala, w odległe zakątki świata. Do Kambodży, Peru, Maroka, Wenezuelii, Islandii, Syrii i wielu innych, niezwykłych miejsc. Niekiedy znacznie bliższych. Właśnie wróciła z krótkiego pobytu we Francji – odwiedziła dom Moneta. – Ogród przy jego domu jest imponujący, nie dziwię się, że on tak malował – śmieje się Beata, która sama też w wolnych chwilach maluje. Nawet udało jej się sprzedać kilka olei w lokalnej galerii. Sprzedała jednosypialniowe mieszkanie w Londynie i na jego obrzeżach kupiła mały dom z ogrodem, który zamieniła w kwitnący eden. I trzy razy w roku odwiedza Lady Thatcher, przynosząc jej zawsze piękne kwiaty. Na jej urodziny, na Boże Narodzenie i Wielkanoc.

– Zawsze do bukietu dołączałam kartkę, bo nigdy nie miałam pewności, czy będę ją mogła spotkać osobiście czy nie. Podczas jednego z ostatnich spotkań, kiedy miała już problemy z pamięcią, wzięła kartkę w rękę, przeczytała moje imię bez żadnych trudności, wypowiadając je w taki sposób, w jaki my Polacy je wypowiadamy. Ogromną trudność sprawiło jej moje nazwisko: Wrzal. Usiłowałam jej pomóc. – To jest polskie nazwisko – usprawiedliwiam się. – No przecież wiem! – odrzekła w sposób kategoryczny, ale z lekkim błyskiem porozumienia w oku. Po operacji Margaret Thatcher nie wróciła już do swego domu przy Chester Square. Prosto ze szpitala przewieziono ją do prywatnego apartamentu w Ritz przy Piccadilly. Tam Beata przyniosła jej kwiaty po raz ostatani. Odebrała je pielęgniarka. Kilka dni później do Beaty zadzwoniła sekretarka Lady Thatcher Juliet Miller. – Postawiłam Twoje kwiaty naprzeciwko jej łóżka. Do ostatnich chwil na nie patrzyła.

Teresa Bazarnik


6|

kwiecień 2013 | nowy czas

reportaż

ODGŁOSY Z TŁUMU Z jednej strony oklaski, z drugiej – gwizdy. Londyńczycy pożegnali Margaret Thatcher. Poważnych incydentów nie było, ale emocji nie brakowało

Adam Dąbrowski

Tweedowa marynarka, elegancki kapelusz, wyprasowane spodnie – mężczyzna, który ustawił się tuż przy początkowym punkcie konduktu pogrzebowego wygląda jakby w magiczny sposób wycięto go ze starego filmu z Ealing Studios. Na wszelki wypadek czeka już od siódmej. – To przecież historyczny moment! Ostatnio coś takiego miało miejsce, gdy chowano Winstona Churchilla! – mówi. I wspomina czasy poprzedzające dojście Żelaznej Damy do władzy: czasy potężnych związków, oszałamiającej inflacji i nieustannych strajków. Erę zalegających na ulicach śmieci. – Wielka Brytania sprzed jej czasów zmierzała w jednym kierunku: na dno. Thatcher zawróciła nas z tej drogi. Uratowała ten kraj – mówi Walt, opierając się o laskę. Tłum gęstnieje w miarę gdy posuwamy się ku katedrze św. Pawła. O jedenastej zacznie się tu ceremonia. Mimo apeli z różnych stron (między innymi prawicowego tabloidu „Daily Mail”), pogrzeb Lady Thatcher nie ma statusu ceremonii państwowej, ale i tak uroczystość jest wielkim wydarzeniem. W Londynie zamilkł Big Ben. Część centrum zamknięto dla ruchu. Ostatniej podróży Margaret Thatcher towarzyszą wystrzały z armat – tych samych, których użyto podczas obrony Falklandów. Do Londynu zjechali zewsząd politycy i dyplomaci. Na trasie konduktu mnóstwo dziennikarzy. – Urodziłem się w 1979 roku, więc całe dzieciństwo spędziłem właściwie za rządów Thatcher, a potem jeszcze Johna Majora – opowiada Christopher, pracujący w biurze nieopodal Somerset House. – Myślę to tym czasie, jako o erze, w której nasz kraj przesunął się ze skraju bankructwa na pozycję pełną siły i dumy. Dlatego przyszedłem tu, by wspominać Thatcher.

KONIEC EPOKI W tłumie dominują zwolennicy Żelaznej Damy oraz pracownicy okolicznych biur przyglądający się wszystkiemu podczas wydłużonych tego dnia przerw na papierosa. Ale w tłumie można też spotkać tych, którzy do brytyjskiej premier mają raczej chłodny stosunek. – Nie jestem jej fanką. Większość ludzi, których znam raczej nie darzyła jej sympatią. Uważam, że pomysł, by urządzać jej pogrzeb z taką pompą jest dość kontrowersyjny. Ona dzieliła ludzi, to fakt – mówi Fran. – Szczerze? – dorzuca stający obok – To dobry pretekst, by na moment wyjść z pracy. Nie czuję wielkiego sentymentu do samej Thatcher, chociaż uważam, że wielu tych, którzy tuż po jej śmierci demonstrowali radość po prostu przesadziła – uśmiecha się James, prawnik, którego spotykam niedaleko Chancery Lane. – A co myślisz o samym pogrzebie? – pytam. Po namyśle mój rozmówca przyznaje, że rozumie tych, który protestują przeciwko wydawaniu na niego pieniędzy z kasy publicznej. W końcu nie wszyscy chcą się zrzucać na pożegnanie kogoś, kto do dziś budzi tak skrajne emocje. – To absurdalny argument. Gdyby go przyjąć, nie moglibyśmy urządzać jakiegokolwiek publicznego

pogrzebu – denerwuje się Christopher. – W gruncie rzeczy nie powinniśmy byli pochować nikogo w opactwie Westminster. Przecież większość z leżących tam osób za swoich czasów budziła kontrowersje. Też można powiedzieć, że dzielili ludzi. To jest po prostu cena za to, że nie siedzisz w cieniu i chcesz coś osiągnąć! – przekonuje Christopher. Na wysokości Farringdon Road swoją pracę wystawił jakiś artysta. Sztuka jak najbardziej zaangażowana. Na wielkim prześcieradle wizerunki torysowskich polityków wymieszane z symbolami walut z całego świata. Obok – żeby nie było najmniejszych wątpliwości co do interpretacji dzieła – stoi jego znajomy trzymając tabliczkę wyliczającą „zbrodnie” Żelaznej Damy. – Chcę przypomnieć wszystkim, że to ona zderegulowała rynki. Puściła wszystko wolno, a to doprowadziło do ekscesów bankierów, którzy sprawili, że dziś jesteśmy w tak potężnym kryzysie. Uważam, że to mój obowiązek, by przypomnieć o tym ludziom. To już nie kapitalizm. To kasyno – mówi spokojnie, ale dobitnie. Ale pytany o to, czy należy do przeciwników drogiej ceremonii pogrzebowej, wyłamuje się ze schematu. – Akurat przeciwko temu nic nie mam. Rzeczywiście była ważną postacią historyczną. Jej odejście kończy pewną epokę – tłumaczy „Nowemu Czasowi” mężczyzna.


|7

nowy czas | kwiecień 2013

reportaż Pogrzeb Thatcher przyciąga też solidną dozę dziwaków i ekscentryków. Ktoś postanawia, że pogrzeb jest idealną sposobnością, by oświadczyć przechodniom, że Wielka Brytania ocaleje tylko i wyłącznie, jeśli najpierw wyrzuci wszystkich muzułmanów. Inny człowiek niesie wielki transparent przypominający nam, że Apokalipsa nadchodzi wielkimi krokami. Na wypadek, gdyby komuś umknął osobisty wymiar tego wydarzenia, co chwilę wykrzykuje w kierunku przechodniów: – Pamiętaj, jutro mogą zorganizować twój pogrzeb! Dziwnie nieporuszeni ludzie mijają proroka nie rzucając mu nawet spojrzenia.

CiTy BOyS i NieROBy

Nie POdążAć łATWą dROgą Na krótko przed ceremonią w katedrze trumna z ciałem Margaret Thatcher dociera w okolice Aldwych. Tu, przed kościołem St Clement Danes przeniesiona zostaje na ciągnięty przez konie wóz armatni. Mieszkańcy Londynu mogą towarzyszyć Żelaznej Damie w jej ostatniej drodze. Część z nich zapowiadała buńczucznie, że gdy trumna będzie przejeżdżać koło nich, na znak sprzeciwu wobec jej polityki odwrócą się od niej plecami. Ale w rzeczywistości niewielu wybiera taką formę protestu. Natomiast gdy trumna jest już niedaleko dziedzińca katedry, spora grupka ludzi zaczyna gwizdać i buczeć. Krzyczą: – Zmarnowane pieniądze! Zmarnowane pieniądze! Ale dominujący w tłumie zwolennicy Thatcher są na to przygotowani. Protesty giną w morzu oklasków, choć okrzyki około 200osobowej grupy nie tak łatwo zagłuszyć. Dziś jednak polityka kończy się na schodach katedry. – Pogrzeb to nie czas na debaty o jej spuściźnie – mówi podczas kazania biskup Londynu Richard Chartes. Warto jednak przypomnieć, że w przeszłości stosunki Thatcher z Kościołem anglikańskim nie zawsze były najlepsze. W czasach, gdy opozycyjna Partia Pracy prowadzona była przez nieco zagubionego Michaela Foota, głos Kościoła był nierzadko najgłośniejszym głosem sprzeciwu, z jakim Żelazna Dama musiała się liczyć wprowadzając swoje radykalne reformy. – Uczyła nas, by zawsze kierować się własnym zdaniem i nie podążać za tłumem łatwą drogą – mówił biskup Londynu. W St Paul’s Cathedral Margaret Thatcher pożegnali między innymi premier David Cameron i minister finansów George Osborne (który nie potrafił ukryć łez wzruszenia). Przybyła też królowa Elżbieta II wraz z księciem Filipem. Ostatnim razem monarchini pojawiła się na pożegnaniu Churchilla.

Tańce, szampan i głośna muzyka – tak Brixton w południowym Londynie powitało wieść o śmierci Margaret Thatcher. Ktoś wspiął się na balkon kina Ritzy, by z literek zapowiadających najbliższy seans utworzyć kwaśne „pożegnanie" dla Thatcher. – Wiedźma nie żyje. Po prostu! – mówił BBC jeden z uczestników, nawiązując do internetowej akcji, która wywindowała do czołówki listy przebojów piosenkę z „Czarodzieja z Oz" o takim właśnie tytule. Ale w tydzień po tych wydarzeniach na Windrush Square nie sposób było znaleźć kogokolwiek, kto przyznałby się do uczestniczenia w tych wydarzeniach. – Uważam, że to źle świadczy o sposobie, w jakim postrzegamy brytyjskość. Nawet jeśli zadała wielu ludziom ból, nie powinniśmy odpowiadać tym samym jej bliskim. Ci ludzie zachowywali się tak, jakby zapomnieli, że to była czyjaś mama i babcia – mówi mi Joe, którą proszę o komentarz. – Nie lubiłem jej, jak pewnie większość mieszkańców tej okolicy. Ale cieszyć się w ten sposób z czyjejś śmierci to przesada – dodaje Toby, który włącza się do rozmowy. – Większość z uczestników nawet nie pamiętała lat osiemdziesiątych! – kręci z niedowierzaniem głową Steve, czekający przed kinem na początek seansu – Ktoś, pewnie rodzice, coś im naopowiadali, a oni to bezmyślnie kopiują – dodaje Steve. Tylko mieszkająca w Brixton Viola ma inne zdanie. – Wiele rozmawiałam z moimi przyjaciółmi o tym, co Thatcher zrobiła. Nie dziwię się takiej reakcji . Myślę, że gdybym wiedziała o tym wydarzeniu, przyłączyłabym się. Ale oczywiście podkreśla, że owej nocy na Windrush Square jej nie było.

– To, że dziś tak łatwo uciec jest przed podatkiem to również zasługa Thatcher! To ona wprowadziła w życie mechanizmy, które to umożliwiają! – wykrzykuje przez megafon długowłosy mężczyzna. Wokół niego duża grupa ludzi. Są tacy, którzy na każde zdanie wykrzyczane przez megafon reagują oklaskami. A lista kwestii jest długa: Zderegulowane rynki! Raje podatkowe! Nierówności! Prawa kobiet! Ekologia! Ktoś nawet dodaje do tej mieszanki dzieci pracujące w kopalniach w Wenezueli. Ale ponieważ to City, przybyli też City boys: dobrze skrojone garnitury, świetne fryzury, designerskie okulary. I emanujące z nich poczucie wyższości. – Znajdźcie sobie pracę! – wykrzykują i opryskliwe prychają na każde zdanie wypowiedziane przez protestujących. – Raje podatkowe istnieją od dwóch stuleci. One też są winą Thatcher?! – pyta z niedowierzaniem jeden z nich. – Naucz się czegoś o gospodarce! – traci cierpliwość inny. Wkrótce wybuchają gromkim śmiechem słysząc nieporadną angielszczyznę starszego imigranta, który wspominając erę Thatcher robi błędy gramatyczne. W parę minut później robi się naprawdę gorąco. Dwóch przedstawicieli wrogich sobie obozów spotyka się twarzą w twarz. Ich nosy dzielą od siebie dosłownie centymetry. Z jednej strony – najbardziej wojowniczy protestujący, z jakiegoś powodu ubrany w zieloną, fluorescencyjną kamizelkę. Z drugiej –najbardziej opryskliwy lokator City, w najbardziej nienagannym garniturze. – Co ty możesz wiedzieć o Thatcher? Byłeś wtedy dzieckiem! – denerwuje się pierwszy. – Człowieku, ja mam czterdzieści lat! – odparowuje City boy. Rosnącą temperaturą zaczynają się interesować policjanci, dotychczas z lekka znudzeni. Ale przecież jesteśmy w Anglii – kraju, gdzie z rewolucją czeka się do wypicia popołudniowej herbatki. A jej ostrze i tak stępiają brytyjski dystans i ironia. Do megafonu dopada jakiś chłopak i z poważną miną ogłasza: – Uwaga! Mam ważne oświadczenie. W obliczu ostatnich ustaleń fizyki kwantowej trzeba sobie powiedzieć, że cała rzeczywistość jest tylko iluzją. Panie i panowie, możemy się spokojnie rozejść, bo tak naprawdę nie ma niczego: ani ulicy, ani katedry, ani nas. Margaret Thatcher też nigdy nie było. Ta piękna pani policjant, która nam towarzyszy, straciła dziś rano mnóstwo czasu robiąc sobie makijaż. Zupełnie niepotrzebnie, bo – niestety – również nie istnieje! Rozumiem oczywiście, że tę prawdę bardzo trudno jest przyjąć, ale musimy z tym żyć!– ogłasza chłopak. Napięcie pod katedrą gwałtownie spada. Śmieją się wszyscy: i demonstranci-nieroby, i zarozumialcy z City.


8|

kwiecień 2013 | nowy czas

Margaret Thatcher 1925-2013

TOMASZ STARZEWSKI, famous for his haute couture, who “dresses royalty, and the establishment, not celebrities”. Among his clients was also Margaret Thatcher. He tells Mirek Malevski about his unique experience.

Lady Thatcher as I knew her Tomasz’s association with Lady Thatcher started at the end of her political career, in 1991. Her historic, highly controversial eleven years as Britain’s first and only woman Prime Minister, saw her often tough epoch-changing, radical, populist policies, drag the country, UK Plc, shouting and screaming into the 21st century. With a begrudging public at home but admiring audience abroad, ‘steely’ Maggie, undefeated in three elections, was embarking on a new career – the demanding international political lecture circuit. Lady Thatcher was clearly a woman who was noticed, and who made difference! Says Tomasz: “ She was then the (first) woman exPrime Minister, or ‘President’ who went on the international political arena as a speaker.” However, her renowned ’10 Downing Street dressing’ now needed re-inventing, but nonetheless had to remain strong, and identifiable. Every colour was to be permitted, except red. The introduction came through Lady Thatcher’s right hand lady, Mrs Cynthia Crawford MBE, “Crawfie”, her indispensable confidante, and companion. Tomasz’s designs, and dress sense were readily recognizable, and rested easily, and tastefully both on the eye, and on his (always female) clients who included; Princess (Diana) of Wales, The Duchess (Camilla) of Cornwall, Countess of Wessex, Duchess (Fergie) of York, together with the Duchesses of Bedford and Devonshire. In short, his impeccable sense of design, discretion, easy professional manner, and unwavering loyalty, were, and are qualities much valued in his clients. Qualities which had not escaped the attention of Lady Thatcher. Contact was made between Crawfie, and Lorrie Edwards, Tomasz’s manageress. Lady Thatcher had an important trip to Switzerland to make, and a top was needed. A jacket – navy, with white polka dots, and orange trim – proved just the ticket. Some months later mid-1991, Tomasz’s Pont Street office received a further call, again from Crawfie, on behalf of Lady Thatcher. Would Tomasz Starzewski be interested in: “Creating a wardrobe for Lady Thatcher, for her forthcoming two-week American lecture tour?” The answer was immediate: “Of course he would”. The US lecture tour, a big success, was demanding, requiring stamina reminiscent of Charles Dickens’s own draining but highly lucrative talk-tours on the American lecture circuit of 1842. Lady Thatcher is known to have made a huge success of the lecture tour, and The Thatcher Foundation, together with her favourite cause, an issue close to her heart, the Chelsea Pensioners were in the forefront of deserving beneficiaries. The similar act of kindness, and consideration on her part befell Tomasz himself. Knowing that Tomasz was backed as the only fashion “element” within the Aspre Group, traditionally jewelers, Lady Thatcher also knew that the well known luxury goods house had fallen on seriously hard times as a result of its owner Prince Jefri Bolkiah brother of the Sultan of Brunei, Hassanal Bolkiah, having been caught foul of obscure financial shenanigans involving multibillion pound debts. The Tomasz Starzewski fashion house itself, was temporarily imperiled. Lady Thatcher made an extraordinary gesture which Tomasz will never forget. She offered in advance Tomasz’s standard deposit on her yet to be ordered and made attire so that he could keep his head above tricky financial waters. The Tomasz Starzewski haute couture business survived, no small thanks to Lady Thatcher. Tomasz was to see another side of the Thatcher phenomenon in Poland. He was stunned by the awe in which she was held there – the admiration of the Poles for her impressed him no end. The Pole’s release from the shackles of communism which she supported, and the fight for freedom projected by her fiery brand of realpolitik, they will never forget. (Significantly, the St Paul’s Funeral Service programme-hymn sheet, carried on the front cover Baroness Thatcher’s crest, beneath it is written: Cherish freedom).

Rocco Forte, the hotelier, was (re-)opening the revived Bristol hotel, in Warsaw. Lady Thatcher was invited as guest of honour for the opening ceremony, 17 April 1993. Tomasz was invited as were Joanna Kanska, the actress, Adam Zamoyski, the historian, and Dan Toploski (Oxbridge rowing commentator, son of painter Feliks Toploski). In Poland Lady Thatcher was feted as nowhere else, says Tomasz. The Poles loved her. The Iron Lady, the one who (with political soul-mate US President Ronald Reagan and Pope John Paul’s guiding spiritual strength), had helped knock down the Berlin Wall, supported Solidarity, saw off communism, and made the head of the former Soviet Union, Michael Gorbachev one of her “can do business with” friends, was in town. Tomasz, who had been to Poland only once before, saw on this, his second visit to his parents’ homeland, at first hand, the Thatcher ‘wow’ factor weaving its magic in the former Soviet oppressed, East European, communist totalitarian bloc country. Shortly before the funeral of President Ronald Reagan, (11 June 2004), his wife former First Lady Nancy, turned to Lady Thatcher asking if the (electorally) undefeated Prime Minister would accompany the coffin. Lady Thatcher agreed unhesitatingly. Tomasz was again asked to prepare Lady Thatcher’s outfits, and dress for this visit, and momentous occasion. Says Tomasz of Reagan’s state funeral and the event itself: I had to make the appropriate clothes for that trip. I spend time in Washington. I am very interested personally in the international political landscape, and I know quite a lot of the people so I know the ‘players’. What one was again constantly reminded (of) was that Lady Thatcher was going to say farewell to a great, great, friend of hers. You know, it was an extraordinary moment of history – Reagan, Gorbachev and Thatcher…but the last thing she would ever wish to do is overshadow the person who was the most important there, and that was Nancy Reagan. And that was the amazing quality of Lady Thatcher. Back in Britain the Starzewski design and fashion house, continued for the next nine years to provide Lady Thatcher’s with clothes and dress for various functions, including a sumptuous white gown for her ennoblement in the House of Lords. Other occasions included Lady Thatcher’s birthday, and Christmas parties, to which Tomasz was regularly invited. In fact Lady Thatcher expressed keen interest in Tomasz’s background, his Polish lineage, and often made him feel to be special, a courtesy he says she extended to all in her presence.Thatcher actually did care for (the) people. But with time came change, ill-age, frailty and mortality; inevitability which never daunted Lady Thatcher. She had organized her funeral service with methodical un-sentimentality,

and military precision, at a time when she was still in good health. Then she steadily succumbed to a series of mini strokes. These were harsh but not incapacitating. The last stroke, the final blow, was less merciful. Her short term memory was badly affected, as was the Baroness’s health generally. But her companions, and the team around her cared for Lady Thatcher protectively and lovingly like no others. Tomasz himself was included into a special inner circle, ‘sanctum’ to ensure as he says: “That she still had the ‘routine’ around her”. He saw her for the last time six months before her death. Tomasz relates how he first heard on Monday 11 April, of Lady Thatcher’s death, by telephone, four minutes after it had happened. He was telephoned later in the week to be advised of the funeral at St Paul’s Cathedral. Of course he would attend. The service details duly arrived in the post. Late on the morning of Wednesday 17 April, he – in charcoal grey suit – accompanied by his manageress, Lorrie Edwards are picked up, and chauffeur driven to St Pauls. Arriving at Ludgate, the traffic had come to a stop. There was nothing for it but to walk. Tomasz describes in amused terms how simultaneously other car doors opened, and many dignitaries, and well know faces, followed suit. He saw one-time newspaper proprietor Conrad Black and wife Barbara (Amiel), appear. There was Joan Collins, and husband Percy. What he found very touching was how the crowds, did not harass the famous, but almost assisted them, dignified, in their walk to St Paul’s Cathedral, and Baroness Thatcher’s funeral service. Inside the church vergers calmly ushered the two thousand guests to their seats. In the distance Tomasz picked out the now white moustached Lech Walesa, leader of the Gdansk Solidarity strikers of the early 1980s. In row fifteen, he found himself next to advertising guru Maurice Saatchi. The Saatchi agency had placed whole page ads in all the nationals, thanking Margaret Thatcher with just one headline: The Greatest Client we ever had.” The service began, with the coffin draped in the British Union Jack flag bought to the front of the cathedral, under Wren’s great dome. First to enter of course were the Thatcher family. They were followed by The Queen, and Prince Philip. Says Tomasz; “She (Lady Thatcher) was an enormous admirer of the Queen”. The congregation settles, it is a multi-faith attended service but Methodist-Anglican in spirit and presentation, and being a service, not a mass is more austere”, stresses Tomasz. The hymns, all chosen by Lady Thatcher – who “insisted against” a State Funeral, being a ‘commoner’ – were beautifully sung, says Tomasz, by the St Paul’s Choir. For him one of the highlights of the service was undoubtedly, Lady Thatcher’s granddaughter, nineteen year Amanda Thatcher delivering a remarkably confident lesson from Ephesians. “It’s sort of in the (Thatcher) blood” – the young Amanda later told reporters, still unfazed. Tomasz was particularly impressed, his designer’s eye as always caught by the ‘pageantry’; the Armed forces, Choristers, The Chelsea Pensioners – whom Lady Thatcher forever admired, (her ashes are at rest at the Chelsea Hospital). Says Tomasz: “… The thing about these kind of funerals, there is a protocol about them and there is an order, and this is where the British are so spectacular, because it is military precision…”. In all says Tomasz it was an enormously moving, sad, and spectacular farewell. Only when the monumental doors of St Paul’s are opened, and the gush of emotion from the cheering public outside, whooshes into the hitherto solemn, hushed cathedral, does a tear well up, and is shed… farewell Maggie. Tomasz then joins the reception, held at the Guildhall. He stays for just an hour. And then back into the outside world… life goes on.


|9

nowy czas | kwiecień 2013

nowy potyfikat

czy asyż podeprze chwiejący się Watykan? Papież, ku zdumieniu gawiedzi, wsiadający do autobusu zamiast do limuzyny, papież odmawiający przeprowadzki do przygotowanych dla niego watykańskich apartamentów, papież spontanicznie podpisujący się na zagipsowanej nodze dziewczynki podczas audiencji generalnej, papież odmawiający noszenia czerwonych butów, papież witający się z tłumem słowami: dobry wieczór. Papież, który wielu katolikom przywraca nadzieję, że tron apostolskiej stolicy przybliży się do betlejemskiego żłóbka…

szymon Gurbin Podobno kiedyś pewnemu inżynierowi wszystko się pomieszało i świat, zamiast miarą, zaczął mierzyć sobą. Wydawać by się mogło, że z oczywistych powodów jest to zabieg dość karkołomny, ale tak naprawdę – któż nie ulega podobnej pokusie? Prawdziwe kłopoty zaczynają się jednak, kiedy taką lichej proweniencji miarkę przykładamy np. do… Boga. Myślałem o tym wielokrotnie wędrując przez cudowny labirynt National Gallery. Koloryt poszczególnych epok odciska się na twarzach blondwłosych Jezusów odzianych zgodnie z kanonami mody średniowiecza, re-

nesansu, baroku… Po dwóch tysiącach lat od wydarzeń opisanych w Ewangeliach, warto zastanowić się nad tym, gdzie przebiega granica między misterną ornamentyką religijnej kultury, a wiarą w Boga, który już w Dekalogu dał człowiekowi do zrozumienia, że figlując z wyobraźnią, można tworzyć w swym przepełnionym żarliwą religijnością sercu fałszywe obrazy Tego Który Jest. Wśród rzeczy porażająco pięknych – moim zdaniem – jest stawianie nieśmiałych kroków w wypełnionej ciszą i skąpanej w słońcu gotyckiej katedrze. A teraz niech tę ciszę i tę przestrzeń wypełni liturgia pełna gestów, symboli, słów, obrazów, muzyki, a nawet zapachów.

W samym centrum tego piękna, na które składają się soborowe spory ojców Kościoła i geniusz wielu ludzi dotkniętych przez Boga takim czy innym talentem stoi tabernakulum. Katolicy wierzą, że umieszczona tam hostia to ciało Chrystusa. Skoro jednak już folgujemy naszej wyobraźni, pozwólmy sobie na taki oto obraz: do cudownej świątyni, obojętnie której: Bazyliki św. Piotra, Katedry Westminsterskiej, Katedry Notre Dame, wchodzi Jezus Chrystus. Czy ów ubogi rabbi zamieniłby swoje sandały na czerwone buty z miękkiej skóry? Czy do Jerozolimy wjechałby zrobionym na zamówienie mercedesem, czy jednak pozostałby przy grzbiecie osła? Czy mówiłby do ludzi językiem wysublimowanej teologii, czy raczej starałby się używać prostych słów pozbawionych melodyki kazań standardowego księdza proboszcza? Czy Jezus Chrystus w bezpośrednim spotkaniu z niektórymi rzymskokatolickimi hierarchami nie miałby uzasadnionych reminiscencji ze swoimi spotkaniami z przedstawicielami Sanhedrynu? Od chwili wyboru papieża Franciszka wstąpiła we mnie nadzieja, że oto na moich oczach rzymskokatolicki Kościół dostaje do wykorzystania wielką szansę. Kiedyś św. Franciszek – syn bogatego kupca, który dobrowolnie przyjął ubóstwo, był zgorszeniem dla ludzi Kościoła. Jego żarliwa wierność Ewangelii tak wielu osobom nie była w smak, sprawiała dyskomfort świątobliwej hipokryzji. Właśnie dlatego imię obecnego papieża wywołało na mojej twarzy radosny uśmiech. To był pierwszy tak bardzo ważny i czytelny znak. Asyż jest szczególnie bliski Betlejem. Asyż, po raz kolejny w dziejach, jest bardzo potrzebny Watykanowi. Pytanie tylko, czy purpuraci, kościelni dostojnicy, proboszczowie i księża, a wreszcie tzw. szeregowi wierni potraktują gesty papieża Franciszka jako kolejny festyn? Przecież wielokrotnie wręcz do jarmarcznego blichtru sprowadzono i sprowadza się dalej pontyfikat Jana Pawła II, onegdaj uhonorowany w Polsce mentalną kremówką, a ostatnio monstrualnym po-

PaPież Franciszek (Jorge Mario Bergoglio SI, urodził 17 grudnia 1936 w Buenos Aires). W latach 1998–2013 arcybiskup Buenos Aires i tym samym prymas Argentyny, w latach 2001–2013 kardynał, 266. papież i ósmy suwerenny władca Państwa Watykańskiego. Franciszek jest pierwszym papieżem z kontynentu amerykańskiego, a także pierwszym spoza Europy od czasu papieża Grzegorza III (pontyfikat 731–741). Jest również pierwszym jezuitą wybranym na papieża i pierwszym zakonnikiem od czasu papieża Grzegorza XVI (pontyfikat 1831–1846).

mnikiem w Częstochowie. Zatem jest wielkie niebezpieczeństwo, że gesty papieża Franciszka zyskają medialne uznanie, spłyną po ustach kaznodziejów, a potem przeminą przy akompaniamencie westchnienia ulgi dającego się słyszeć w biskupich pałacach. Kto wie, jaka jest waga tego pontyfikatu… Kto wie, skąd wieje Duch… Kościół zawsze stoi w obliczu wyzwań. Na niektóre problemy przez długi czas gorliwie jednak pracowali jego mniej lub bardziej wierni synowie. Hipokryzja, to drobne przewinienie wobec takich zgorszeń, jak pedofilia duchownych. Wracając jednak do wspomnianego wcześniej inżyniera, katolicy mają dobry, Ewangeliczny punkt odniesienia. Dla nich to miara, której muszą być wierni, bo inaczej stracą swoją tożsamość. Podczas wielkopiątkowej modlitwy

papież Franciszek powiedział: Nie chcę dodawać wielu słów. Tej nocy musi pozostać jedno słowo, którym jest sam krzyż. (…) Jezusowy krzyż jest słowem, którym Bóg odpowiedział na zło świata. Czasami wydaje się nam, że Bóg nie odpowiada na zło, że pozostaje milczący. W rzeczywistości Bóg przemówił, odpowiedział, a Jego odpowiedzią jest krzyż Chrystusa: słowo, które jest miłością, miłosierdziem, przebaczeniem. I tak sobie myślę, wpatrując się w krzyż, że papież w czerwonych butach coś tracił ze swojej wiarygodności… Kto wie, może franciszkańska postawa papieża będzie budującym zawstydzeniem dla tych, którzy w tej chwili gorszą maluczkich.


10|

kwiecień 2013 | nowy czas

nowy czas

felietony opinie

redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 King’s Grove London SE15 2NA

You turn if you want to Krystyna Cywińska

2013

Śmierć nie istnieje, powiedział pewien pastor. Ale za to są pogrzeby! A jeśli ty nie będziesz chadzał na pogrzeby swoich przyjaciół i wrogów, oni nie przyjdą na twój. Margaret Thatcher rozumiała wymowę pogrzebów. Szczególnie w polityce. Wiedziała, że pogrzeby notabli i przywódców politycznych są specjalną okazją do spotkań w wyjątkowej atmosferze kondolencji, sentymentów i wynurzeń. Niepowtarzalnych przy innych uroczystych okazjach i spotkaniach.

Kiedy w roku 1985, w okresie zimnej wojny, zmarł radziecki przywódca Konstanty Czernienko, Margaret Thatcher postanowiła pojechać do Moskwy na jego pogrzeb. Sprzeciwiali się temu brytyjscy politycy, szczególnie ministerstwo spraw zagranicznych. Że niby się nie godzi żegnać osobiście przywódcę niegodnego imperium zła przez brytyjską premier. Ale Ona, jak to Ona, z tym się nie zgodziła. I pojechała do Moskwy na ten uroczysty pogrzeb. Docenili to wtedy Rosjanie, a przede wszystkim Michaił Gorbaczow. I tak podobno zaczęło się na odległość ciche między nimi porozumienie. A ona stała się w Rosji i jest bodaj do dziś, gwiazdą popularności. Margaret Thatcher była osobowością wyjątkową. Z tą swoją stanowczością, nieugiętością, determinacją graniczącą z uporem i niezłomną wiarą w słuszność swoich poglądów i decyzji. I z tą niespożytą energią. Daj nam Boże takiego przywódcę, bo od takich przywódców bez lęku i skazy może zależeć los narodów. Można by debatować, czy takie przywództwo nie prowadzi do dyktatury. Czy taki przywódca nie zamieni się w tyrana, satrapę i zamordystę. Nie taki jak Margaret Thatcher. Głęboko wierząca w Boga, w dobro, i dobrobyt swojego narodu. Mawiała, że niepopularność może być miarą politycznych sukcesów w ostatecznym rozrachunku politycznych decyzji. Likwidując władzę związków zawodowych nad krajem wiedziała, że będzie opluwana. Przystępując do

wojny z górnikami, których kopalnie i tak były zdane na zapaść, gromadziła zapasy węgla. Sprowadzała ten węgiel nawet z PRL-u. Ówczesny przywódca związku zawodowego górników brytyjskich Arthur Scargill głośno pomstował i nie mógł tego darować „polskim towarzyszom”. Dobrze pamiętam ten okres wojny ze związkami. Szarże policji konnej z pałami ruszające na rozjuszonych górników. Górników walczących z cegłami i młotami w rękach. Krew się lała. Tłum wył przed parlamentem. Ale Ona była niewzruszona. The lady was not for turning. Wielką Brytanią rządziły wtedy związki zawodowe hutników i pracowników stalowni, kolejarzy i górników. Trzymały ten kraj za gardło. Przed jej dojściem do władzy władały nim bez ograniczeń. Wielka Brytania została nazwana chorym i zaraźliwym człowiekiem Europy. Groził nam tu już skrajny socjalizm. Kryzys coraz bardziej się pogłębiał. Wprowadzono czterodniowy tydzień pracy, wyłączano elektryczność na parę godzin dziennie, co chwilę ogłaszano strajki kierowców, kolejarzy i Bóg wie kogo. Inflacja wpadła w spirale wysokości. Ograniczono, niemal jak w PRL-u, sumę wywożonych za granicę funtów. Nikt już tego nie pamięta. A Ona, nieugięcie, zaczęła ten kraj ratować. I chyba go uratowała w jakiejś mierze, bo w polityce i gospodarce wszystko jest złożone. Kiedy w Polsce objawiła się „Solidarność” jako ruch związkowy, Ona, przeciwniczka związków zawo-

dowych, wiedziała, że należy ten związek popierać. Bo jest dążeniem do wolności i wyzwaniem dla komunistycznej doktryny. I dawała temu poparciu dowody. Pamiętam, jak stawiła się w londyńskim Ognisku Polskim na spotkanie z działaczami

Lady Thatcher w Ognisku

emigracyjnymi. Żeby dodać emigracji ducha do walki z komuną. Jej spotkanie zorganizowało Anglo-Polish Conservative Society. Ognisko było wtedy eleganckim salonem, a nie jak dziś – gniazdem os, na miarę krajową. Sala była nabita. Ona weszła tym swoim charakterystycznym drobnym krokiem. Uśmiechnięta i ciepła. Bez pompy. Ubrana w ciemnoniebieską garsonkę z wytłaczanej tkaniny. Co mówiła? – nie pamiętam. Siedziałam

niemal u jej stóp, poniżej estrady, zafascynowana. Patrzyłam na jej zgrabne nogi w czarnych pantoflach na wysokich obcasach. Pamiętam tylko, że któraś z pań emigracyjnych syknęła: – A z czego ta garsonka? Z zasłony czy z kanapy? Margaret Thatcher miała swój własny styl, także w ubiorze. Nie francuski, nie włoski, nie europejski, ale angielski. Przez polskie emigrantki często krytykowany. Odeszła wierząc, że niepopularność jest także miarą jej sukcesu. A te wrzaski, krytyczne, obraźliwe uwagi, śpiewanie: „Ding, dong wiedźma nie żyje”, ta fala brutalnej radości z powodu jej odejścia jest nie tylko miarą jej sukcesu. Jest także czymś obcym w mojej polskiej mentalności. Jest chamstwem w obliczu godności śmierci. I bólu ją opłakujących. Mam nadzieję, że na takie chamstwo nie zdobyliby się Polacy o chamstwo pomawiani, nawet wobec śmierci swoich wrogów. Ona była i pewnie zostanie swego narodu bohaterką. Kiedyś na uroczystym bankiecie lorda mera City of London Margaret Thatcher wysłuchała przemądrzałych pyszałkowatych przemówień dziewięciu finansistów, bankierów i ekonomistów. Słuchając milczała. Po czym wstała i powiedziała: „Wysłuchałam piania dziewięciu kogutów, a kto znosi jajka? Kura”. Noszę Ją w swoim sercu. Śmierć nie istnieje. Ale za to są pogrzeby. Cóż to był za godny, wspaniały pogrzeb sprawiony Jej przez rząd i większość narodu. Jej, Wielkiej Premier Wielkiej Brytanii.

Zachodnia cywilizacja Przez ponad 500 lat zachodnia cywilizacja dominowała nie tylko życie w Europie, ale również wszędzie tam, gdzie udało się jej podbić nowe tereny. Dzisiaj to wszystko chyli się ku upadkowi a Zachód, jako kultura i sposób życia, powoli przechodzi do lamusa. Wierzyliśmy, że Zachód to jedyny styl życia. Jedyny słuszny, ponad wszystko prawdziwy i sprawiedliwy. Jedyny możliwy dla ludzi cywilizowanych. Ale czy koniecznie? Wróciłem właśnie z kolejnej wyprawy do Azji i jestem pod wrażeniem nie tylko szybko zmieniającego się kontynentu, ale przede wszystkim naszej, zachodniej obecności tam. Albo jej braku. W codziennych mediach Zachód istnieje tylko wtedy, gdy coś tragicznego się wydarzy, poza tym mało kto przejmuje się tym, co dzieje się u nas. Nasze ekonomiczne kłopoty dobrze odbijają się na tamtejszych gospodarkach, które – jak to w krajach rozwijających się bywa – rozwijają się znacznie szybciej, niż nam by się nawet marzyło. Wartość euro czy funta spada, rośnie siła lokalnych walut. Bo ich gospodarki są silniejsze. Jeśli w Wielkiej Brytanii produkt krajowy brutto osiąga

0,5 proc., tam przeważnie wynosi kilka procent. I utrzymuje się na takim poziomie przez lata. To, na co my pracowaliśmy na Zachodzie przez pokolenia, oni dorabiają się w ciągu kilku lat. Nagle, po cichu, jakby niezauważalnie, z dominantów tego świata przechodzimy do drugiej ligi. I to nie tylko dlatego, że cywilizacja w Azji istniała długo przed pierwszymi piramidami w Egipcie. Nie chciałbym się dzisiaj urodzić. Naprawdę jestem pełen przerażenia, gdy próbuję sobie wyobrazić jak będzie wyglądało życie, praca i przede wszystkim starość tych, którzy dzisiaj przychodzą na świat. Może już jestem stary, ale pamiętam czasy bez tabletów czy telefonów komórkowych. Pewnie łatwiej nie było. Ale przynajmniej bardziej ludzko, każdy ze sobą jeszcze rozmawiał, miał dla siebie czas. Dzisiaj wszystko to zastąpiła technologia. A ta, chcemy tego czy nie, szybciej dociera do przeciętnego Azjaty, niż do nas, tych z Zachodu. Historyk Niall Ferguson przekonuje, że cała nasza zachodnia siła i potęga opierała się na sześciu podstawowych filarach: konkurencji, nauce, prawach własności, medycynie oraz naszych zdolnościach

konsumenckich oraz etyce pracy. To dzięki nim udało się nam, Zachodowi, dominować na świecie przez ponad 500 lat. Ale ten świat nie spał, uczył się szybciej, niż nam się wydawało. Zachwyceni własną potęgą zapominaliśmy, że pierwsza zasada – konkurencja – dotyczy nie tylko nas. I dzisiaj powoli za to płacimy. Azja to nie tylko największy producent na świecie, ale także największy konsument dóbr, które tam sprzedają się jak świeże bułeczki. To właśnie tam, powoli, po cichu, przenosi się centrum światowego życia: japońskie technologie już od dawna dominują na świecie, azjatyccy projektanci coraz częściej określają nowe kierunki nie tylko w modzie, ale również architekturze, przemyśle, transporcie czy nader wszystko obsłudze klienta. To, w jaki sposób goście traktowani są w hotelach azjatyckich może wiele nauczyć nawet najznakomitszych hotelarzy w Europie. Zachodnia cywilizacja wypala się, zanika. Czy zastąpi ją inna, lepsza? Bardziej ludzka, z twarzą? Na to pytanie odpowiedzieć będą w stanie przyszłe pokolenia. Życzę im powodzenia.

V. Valdi

nowyczas.co.uk


|11

nowy czas | kwiecień 2013

komentarze

Na czasie

KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO

Grzegorz Małkiewicz

W Londynie wysyp spotkań z drugiej strony barykady polskiego sporu. Formacji rządowej Londyn już nie jest tak potrzebny jak kiedyś. Wydaje się, że mozolnie przez lata wypracowany straszak antypisowski wystarcza. Nie trzeba rządzić ani agitować. Opozycja, może jeszcze nie do końca przekonana o tym, że Londyn jest ważnym etapem w kampanii wyborczej, wysyła swoich przedstawicieli, choć inicjatywa należy chyba do zapraszających – coraz większej grupy polskich londyńczyków, którzy przeczą „naukowym” obserwacjom o końcu historii, ponowoczesności, itd. Frekwencja na spotkaniach z politykami i publicystami opozycyjnymi wciąż rośnie. Pojawiło się tu młode pokolenie, dobrze zorientowane w arkanach polskiej sceny politycznej. A ich wiedzę niewątpliwie wzbogaca doświadczenie życia poza krajem. Nie bez powodu włodarze komunistycznej Polski dokładali wszelkich starań, by „żelazna kurtyna” była szczelna. Żeby nowinki z Zachodu nie zakłócały porządku przaśnej nowoczesności, „proletariackiemu” dobrobytowi. Mur runął i w jego miejsce trzeba coś wprowadzić. Na przykład elektroniczną inwigilację, nad czym zastanawiają się Brytyjczycy, a Polacy pewnie robią to dyskretnie, korzystając z bratniej pomocy wschodniego sąsiada. Podobno serwery polskiej sieci internetowej znajdują się w Rosji. Dlaczego? Czyżby była krajem bardziej technologicznie rozwiniętym niż nasi zachodni partnerzy? W krajowych środkach masowego przekazu coraz częściej słyszę i czytam o (można powiedzieć) ruchu republikańskim. Co go wyróżnia pośród innych ruchów? Trudno powiedzieć. Na pewno nie kształt państwa, bo obecne struktury można nazwać republikańskimi. Ten ruch republikański bardziej chyba określa nostalgia niż rzeczywistość. No więc mamy nową stację telewizyjną Republika. W Londynie mieliśmy możność spotkania z jednym z jej założycieli – Rafałem Ziemkiewiczem. Autorem książek, felietonistą, publicystą i okazjonalnym politologiem. Ostatnio historykiem odsłaniającym gotowe recepty na bolączki współczesności odnalezione w archiwach. Endecki szlak. Dlaczego nie. Rzeczywiście, ta tradycja jest zakłamana i wciąż niewiele wiemy o pozytywistecznej roli tego ruchu po odzyskaniu przez Polskę niepodległości.

Odkłamanie – zbożny cel, ale jakie to ma przełożenie na współczesność? Tymczasem, zdaniem Ziemkiewicza, musimy borykać się z całym inwentarzem państwa postkolonialnego. Skądinąd ciekawe zestawienie historii Europy pod dominacją sowiecką z kolonializmem. Pana już nie ma, ale zostali na scenie jego wyrobnicy – klasa zaprzedana władcy, jego administracja, która odchodzić bynajmniej nie zamierza, więc trzyma się kurczowo struktur III RP. Jest też obywatel Szmaciak, który wartości nadrzędnych nie zna, ale wie, jak kombinować. Skrót modelowy, i w swoim wymiarze trafny. W jaki jednak sposób pozbyć się obywatela Szmaciaka? Jednoznacznych odpowiedzi nie usłyszałem, bo pewnie ich nie ma, ale w sukurs znanemu autorowi przyszedł praktyk – były wiceminister spraw zagranicznych w rządzie PiS, politolog, wicedyrektor Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych UJ Krzysztof Szczerski. Rzeczowe spotkanie. Jesteśmy w Unii i nie możemy godzić się na rolę klakiera rozdających karty. Usłyszałem merytoryczny wykład na temat zaniechań polskiego rządu i założeń polityki alternatywnej: Polska nie musi być zakładnikiem swoich wielkich sąsiadów. Wiernopoddańcze gesty ministra Sikorskiego i premiera Tuska są wbrew interesom naszego kraju. Sposób prowadzenia śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej najwyraźniej pokazuje wasalczy charakter sprawowania rządów. Patrząc na polską politykę zagraniczną trudno nie zauważyć, że Polska zrezygnowała z własnej podmiotowości. Smutny obraz malują goście z Polski. Czy rozwiązaniem jest pragmatyzm: więcej ekonomii, mniej ideologii?

kronika absurdu Albo prezydent Kwaśniewski ma pecha, albo choroba polskiej polityki jest nieuleczalna. Pierwsze wystąpienie byłego prezydenta w roli lidera po długim urlopie od polityki, i znowu azjatycka grypa. Z taką wrażliwością na zaziębienie może lepiej pozostać na chorobowym… Z okazjonalnym komentarzem, bez uciążliwego przewodzenia. Baron de Kret

Wacław Lewandowski

„Rasizm” nie przejdzie! Z wielką satysfakcją przyjmuję to, że mój felieton sąsiaduje w „Nowym Czasie” z rysunkiem, a właściwie rysunkowym felietonem Andrzeja Krauzego. Miło i zaszczytnie spotykać się choćby w ten sposób z wybitnym artystą, tym milej, że mam we wdzięcznej pamięci to, że zechciał on kiedyś zaprojektować okładki dla dwóch moich książek. Teraz jednak dowiaduję się, że nie powinienem się tym niezasłużonym sąsiedztwem chlubić, ale raczej go wstydzić i unikać. Bo oto niejaki Tomasz Piątek poucza „Guardiana” (londyńskiego pracodawcę Krauzego), że to nie żaden wybitny rysownik, ale rasista i homofob, i właściwie należałoby postawić go przed sądem. Piątek pisuje dla Tygodnika Opinii „Krytyki Politycznej”, organu nowego polskiego lewactwa. I z tych właśnie lewackich (Piątek powiedziałby „lewico-wych”) pozycji ocenia twórczość Krauzego. Od dawna ocenia krytycznie, bo od dawna dostrzega, że choć na Wyspach Krauze rysuje dla lewicowego „Guardiana”, to w Polsce – wyłącznie dla pism prawicowych, jak „Rzeczpospolita”, „Do Rzeczy”, a przedtem do dawnego „Uważam Rze”. Już sam fakt współpracy z takimi pismami zdaniem Piątka powinien zwrócić uwagę „Guardiana” na podejrzaną postawę Krauzego. Oczywi-

ście, Piątek wie, że zapewne w „Guardianie” polskich gazet nikt zbyt pilnie nie studiuje, dlatego przychodzi Brytyjczykom z pomocą, zwraca ich uwagę na to, że zatrudniają osobę, mówiąc delikatnie, nieodpowiednią. Zatrudniają rasistę! Oni – postępowe i lewicowe pismo! Gdyby wiedzieli o rasistowskich wybrykach Krauzego, pewnie by nie zatrudniali, ale nie wiedzą! Wobec tego Piątek spieszy z bratnią pomocą i poucza ich w „liście otwartym”, w którym zaznacza, że czujnością swą zamierza służyć także polskiej prokuraturze. Piątek jest bardzo zdeterminowany, najwyraźniej czara goryczy się już przelała. O co poszło? O rysunek z okazji wizyty premiera Tuska w Nigerii, złożonej (bo „tak się złożyło”) w dniu rocznicy katastrofy smoleńskiej. Dwóch ludożerców dźwiga Tuska uwiązanego do drąga, dźwiga pewnie w kierunku kotła nad paleniskiem, ten zaś myśli: „Trzeba było polecieć do Smoleńska”. Zabawne? Jak dla kogo. Piątek uważa, że rasistowskie i obraźliwe dla Nigeryjczyków. Na marginesie – ciekaw jestem, gdzie był Piątek po wyborze Obamy na pierwszą kadencję, gdy media donosiły, że jeden z ministrów rządu Tuska opowiada, że prezydent-elekt ma związki z Polską, bo jego przodkowie

zjedli polskiego misjonarza. Jakoś nie przypominam sobie, by wtedy Piątek kipiał oburzeniem, pisał listy otwarte i zapowiadał doniesienie do prokuratury na Radosława Sikorskiego… Być może jest po prostu tak, że zdaniem Piątka, jeśli minister Tuska powie „rasistowski” dowcip, to jest to tylko drobna gafa, nawet zabawna, co innego, gdyby takim dowcipem popisał się rysownik pism prawicowych. To, rzecz jasna, tylko domysły, nie zamierzam przecież odkrywać całej głębi Piątkowych przemyśleń. Jedno jest w tym wszystkim pewne i domysłom nie podlega, bo Piątek wykłada kawę na ławę – „Guardian” nie powinien zatrudniać Andrzeja Krauzego! Swoją drogą interesujące, jak nowa polska lewica wyobraża sobie nowy społeczny porządek. – Jakaś neo-jaczejka, jakiś, pożal się Boże, „Tygodnik Opinii” ma być od tego, by decydować, kto zasługuje na pracę, a kto nie. Kto jest artystą, a kto tylko „rasistą”. Cóż, panie Piątek, niech mi pan pozwoli wierzyć, że tego rodzaju „rasizm” nie przejdzie – jak to się mówi w kręgach młodej lewicy. Ściślej, że nie przejdzie ów lewacki ostracyzm, który wam nakazuje przylepiać etykietę „rasisty” każdemu, kto nie kryje, że mu z lewactwem w wydaniu „Krytyki Politycznej” nie po drodze.


12 |

kwiecień 2013 | nowy czas

nasze dziedzictwo na wyspach!

BATTle of ognIsko A Tragicomedy in Five Acts FAW L E Y C O U RT O L D B O Y S By 99 votes to 32, victorious club members demonstrate their democratic will at Ognisko Special General Meeting (SGM) on Sunday 14 April 2013. But still the tragicomic antics go on… while Polonia demands back it’s charity properties, assets and funds.

WHO Cares WINS 82 PORTOBELLO ROAD, NOTTING HILL, LONDON W11 2QD tel. 020 7727 5025 Fax: 020 8896 2043 email: mmalevski@hotmail.co.uk

But it seems that the rule of law, ethics and club etiquette is totally beyond the comprehension and culture of diehard executive committee schemers. Sunday, 14 April 2pm, and another SGM. The ACT V famous Hemar Room, music and cabaret salon, is

The audience is getting ready for Act V

U

p and down the country like a plague, Polish charity properties are being seized from under Polonia’s noses. Even now, in Edinburgh, (and Kirkcaldy) Scotland, local AngloScot-Polish groups are furious at the idea of their properties being sold off by SPK (Polish Combatants Association in Great Britain) in such a cavalier style. Architect Adam Dudley has already initiated an action plan to save Scotland’s ‘Ognisko’, the marvellous Grade A listed building at 11 Drummond Place, Edinburgh. Elsewhere, in Rugby, Luton and all over Great Britain, Polonia’s houses and clubs sales is an illicit done deal. Allegedly SPK has in twenty five years sold off forty four properties in the UK although in the Sixties they changed their rules in order to welcome new members and keep the organisation and its assets in service for Polonia. Now only four SPK properties are left. Where are the sales funds, where are all those missing millions? Are they being held in trust, as capital funds, on interest bearing deposit accounts? If so, at what bank(s)? Not Cyprus hopefully! Invested? Where, and on what terms? Put into some offshore account? Used for (private) real estate development in Poland? Who exactly benefits financially? Clearly much transparency and accountability is sorely wanting here. In the murky “Fawley Court Affair” the notorious Marians amazingly gave the allegedly corrupt Vatican Bank, £4 million from the Fawley ‘sale’, and £1 million towards refurbishing their own Rome palazzo. Ognisko itself – 55 Prince’s Gate SW7 – was also an asset stripping target. Luckily, united Anglo-Polish resourcefulness prevented it’s sale, and Ognisko was saved! But still the tragicomic antics go on…

The anniversary of the famous salvation of Ognisko ACT I club and building is not even a year old. Yet it seems like an eternity of Polish style valour, chicanery, and squabbles which separates us from that victorious, sunny day of 27 May 2012. On that day a specially convened Extraordinary General Meeting (EGM) was called and the traitorous would-be-sellers of our beloved building and heritage – 55 Prince’s Gate SW7 – were soundly defeated by a vote of 88 to 3. A month after the victorious EGM followed the 24

ACT II June EGM. A “Vote of no Confidence” in an

executive committee full of would-be-sellers, enemies of club and building, is bizarrely and insultingly construed as a “Vote of (sic) Confidence”. Bully boys are planted about the Hemar Room

specifically to intimidate club members. The very same psychoterror tactics were employed that the founders and prominent guests of Ognisko: the Duke of Kent, Lord Halifax, President Raczynski, Generals Sikorski and Anders, and Lady Thatcher all fought against with heart, mind and soul. Fortunately, the shoddy game-plan of the hangers-on and disrupters with land-grab designs and buffoonish ambitions is being laid bare as never before. The ploy, as always, is the same old tried and ‘trusted’ method – operation “vulture-trust”. Grab Polonia’s UK charity property assets, sell them on, grab the cash, and sit on a pile of capital funds to which no one from more than a half-million (Anglo) Polish community has any access, (Polish today is the second most spoken language in Great Britain). Meanwhile of course generous expenses for trustees must be met. Officials from these Polish charities of course have no idea of what is going on, and lead blameless, unblemished lives.

now more famous as Ognisko’s regular political and debating chamber. Inside the large stately room, straight rows of chairs and chairman’s podium are not arranged longways, west to east, window to window, but in a crescent, with chairs nicely arrayed in a semi-circle the length of the hall, around a microphone and table by the wall – in fact just like around a cosy harcerstwo (scouts) Polish Hearth campfire – an ognisko. But this time things are anything but cosy. The diehard schemers have already given proceedings a rather sinister, nasty foretaste of things to come. The first little surprise comes in the way of advance letters (from Teresa and Marek Stella-Sawicki), taken in breach of club rules and aims, the data protection act, and good manners generally, to fifty three club members, motion signatories – to their private addresses! The contents of these letters are alarming. They attempt to; pre-judge, even preempt the motion debate, suspension vote, and even the far-off findings of the Ognisko Judicial Committee. Their letters disown any wrongdoing or bias over the restaurant tenders, see no wrong in instructing lawyers on the Concerto contract without board authority, or misleading members over the two year rule, thus trying to prevent them proposing candidates for the club executive committee, together with providing inaccurate summaries of club matters. More worryingly is their threat to pursue club members for defamation, take legal action, or to go to the police. Barbara Arzymanov is not late swinging into action with her own pathetic letter, again to fifty three members. She sees nothing wrong in not fulfilling, and thus “misleading members” over the requisite two year member rule before having stood herself for the Executive Committee, persists in trying to persuade unconvinced members of the need for Ognisko to be a

At Ognisko’s Annual General Meeting, Sunday 25

ACT III November 2012 votes are miscounted or lost, (they

are still counting) and club members are confronted with a ridiculous, (purposely rigged?), confused executive committee voting system. It is akin to the dinosaur leftist British union style block voting. Here’s the list, but we, the “Vote of ‘NO’ confidence” Executive Committee, will sort out what candidate gets what job, all behind closed doors, and smoke filled, mirrored rooms… But Ognisko club members are not political fodder. Wlodek Mier-Jedrzejowicz , Ognisko ‘Honorary’ club Secretary for twenty years, with his ‘pal’, ex-Ognisko Chairman, Andrzej Morawicz have both much to answer for. At the 25 November Ognisko AGM Mier-Jedrzejowicz gets a hundred plus votes. His lifetime’s ambition, nay dream of being Ognisko Chairman (again), is within his grasp. But no. Amazingly, the once ejected club member, Marek Stella-Sawicki is made Vice-Chairman, and Basia Kaczmarowska-Hamilton remains Chairman. Not for long. Before the Act IV starts she gets dismissed by the same Committee and Mr Kulczycki (with a vote of no confidence!) is elected. And so on to yet another Ognisko Special Meeting,

ACT IV Sunday 24 February 2013. This time club members are invited to vote on the future of its restaurant. Despite the oppostion’s dirty tactics the vote goes decidedly in favour of Jan Woroniecki’s independent tender, and he wins by 131 votes to Concerto’s 32 votes. Guy Roger, a director on behalf of Concerto plays an exceptionally clean and honest hand, and acquits himself, and his Concerto group (event organiser), with utmost grace, and commercial gentlemanliness. He bows out.

Mr Jerzy Kulczyski, chairman newly elected by the Committee, and chairwoman dismissed by the Committee Barbara Kaczmarowska-Hamilton


|13

nowy czas | kwiecień 2013

drugi brzeg charity, and like the Sawicki’s, does some flimsy sabrerattling, threatening members with legal action. She also tries to mislead members by saying in her letter that “Concerto like Jan (Woroniecki) would have served Polish food”. Concerto – it has to be stressed again – was to organise events. Food would be in the hands of Beata Zaborowska whose contract with Ognisko was to expire on the 31st March. In the meantime Westminster Council closed the kitchen for hygiene reasons. We are now awaiting refurbishement work to be carried out by Jan Woroniecki. The meeting on the 14th April is again chaired with clinical implacability and coolness by psychiatrist Jan Falkowski. Attempts to sabotage the meeting are made by plants with rogue questions. Jan Falkowski is having none of it. Some outbursts are politely silenced. The storm passes. The vote is taken. The motion to SUSPEND the six unruly Executive Committee members is passed by ninety nine (99) votes to thirty three (33). Thus far the score on the EGM’s, AGM’s and SGM’s is a total landslide for club members’ against the unwanted club miscreants of three hundred and eighteen (318), to sixty eight (68). In cricketing terms, miscreants are all out by two hundred and fifty (250) ‘runs’. Some result – thus far… Meanwhile thoese suspended by a democratic vote of the club members ignore the outcome of the SGM, 14 April, and turn up at the Ognisko office on the following Monday to do their business as normal. Bizarrely Mier-Jędrzejowicz continues (eternally) as Honorary Secretary, at the same time sitting on a pile of unpaid cheques, unattended membership applications, and Lord only knows what amount of information relating to Ognisko’s finances. • It is now down to the Ognisko Judicial Committee to decide on the fate of the “suspended six”. Club members are relying on this judicious enclave to do the right thing… Will we see the end of this tragicomic antics at last?

Mirek Malevski Chairman, Fawley Court Old Boys/FCOB Ltd

Barbara Piasecka-Johnson 1937- 2013 Urodziła się 25 lutego 1937 roku w Staniewiczach na Białorusi, skąd po wojnie jej rodzina została przesiedlona na Dolny Śląsk. Zmarła po długiej chorobie 1 kwietnia w swoim domu w Sobótce (w powiecie wrocławskim), gdzie osiedliła się na stałe, choć miała też dom w Monte Carlo. Studiowała na Uniwersytecie Wrocławskim zdobywając dyplom historyka sztuki. Ładna, choć bardzo skromna, z długim do pasa warkoczem, od młodych lat wywierała duże wrażenie. W 1968 roku, w wieku 34 lat, wyjechała do Stanów Zjednoczonych, gdzie znalazła pracę jako pokojówka w rezydencji Johna Sewarda Johnsona w New Jersey (właściciela koncernu Johnson & Johnson). Starszy od niej o 43 lata Johnson zaproponował jej, zgodne z wykształceniem, stanowisko kuratora swej nowej kolekcji dzieł sztuki, rozwiódł się z żoną i oświadczył. W roku 1971 została jego trzecią żoną. Małżeństwo trwało 12 lat, do śmierci Johnsona w roku 1983. Po jego odejściu rozpoczął się proces o spadek wartości 500 mln dolarów, w tym koncernu Johnson & Johnson, który zakończył się przyznaniem Barbarze 350 mln dolarów i po 30 mln dla każdego z dzieci Johnsona. Inwestując w dzieła sztuk Barbara Piasecka-Johnson odziedziczony majątek po-

mnażała. W roku 2001 Forbes zaliczył ją do 20 najbogatszych kobiet na świecie. Po śmierci męża przebudowała rodzinną posiadłość w Princeton i nazwała ją Jasna Polana. W jej kolekcji znalazło się wiele znakomitych dzieł sztuki. Część kolekcji prezentowana była na wielu światowych wystawach, m.in. dwukrotnie w Zamku Królewskim w Warszawie.

W 1974 roku założyła The Barbara Piasecka Johnson Foundation, finansującą m.in. edukacyjne pobyty polskich naukowców i studentów w Stanach Zjednoczonych. Uczestniczyła w wielu akcjach dobroczynnych w Polsce, przekazała ponad 7 mln złotych na leczenie dzieci z autyzmem, była między innymi fundatorką Domu Matki i Dziecka w Gnieźnie oraz gdańskiego Instytutu Wspomagania Rozwoju Dziecka oraz współfundatorką legnickiego ośrodka diagnostyki onkologicznej. Przekazała dzieła sztuki na rzecz Zamku Królewskiego, finansowała też remont kaplicy klasztoru na Jasnej Górze. Na uroczystości pogrzebowe, które odbyły się 15 kwietnia w katedrze we Wrocławiu, przybyło około 300 osób. Uczestnicy wspominali jej hojność wobec ośrodków medycznych oraz jej wsparcie dla „Solidarności” w latach PRL-u. Barbara Piasecka-Johnson umożliwiła wielu Polakom studia za granicą i pomagała samotnym matkom. „Założyła szereg fundacji i innych organizacji dobroczynnych, których zadaniem było sponsorowanie programów badawczych i pedagogicznych w dziedzinie kultury i sztuki oraz medycyny” – podkreślił w mowie pogrzebowej jej charytatywną działalność proboszcz parafii katedralnej we Wrocławiu ks. infułat Adam Drwięga. (tb)


14 |

kwiecień 2013 | nowy czas

edukacja

Polskie szkolnictwo za granicą

P

o 2004 roku z kraju wyjechało wielu młodych ludzi. Z czasem drastycznie zwiększyła się także liczba dzieci polskich przebywających poza granicami RP. Fakt ten przyczynił się do powstania i rozwoju wielu szkół polskich nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale także i w innych krajach europejskich. W szczególności w: Niemczech, Grecji, Skandynawii (głównie w Norwegii), Włoszech. Historia szkolnictwa polskiego, charakter i kierunki kształcenia w „duchu polskim”, a także kwestie ewentualnej odpowiedzialności rządu RP za koszty i jakość kształcenia najmłodszych Polaków wychowywanych na obczyźnie, poddane zostały dyskusji przez uczestników konferencji naukowej – zorganizowanej w sobotę 13 kwietnia – przez Polski Uniwersytet na Obczyźnie (PUNO). Najstarszy i najmniejszy uniwersytet polski działający poza granicami Rzeczypospolitej Polskiej. Przedstawiciele Zakładu Badań nad Emigracją i Zakładu Dydaktyki Polonijnej PUNO, realizując trzyletni projekt badawczy pod nazwą Szkolnictwo polskie poza granicami Rzeczypospolitej Polskiej od roku 1918 – zapoczątkowany konferencją kwietniową w 2012 roku (poświęconą sprawom szkolnictwa polskiego w Wielkiej Brytanii) – wraz z zaproszonymi ekspertami z Kraju i z wybranych państw europejskich, po raz kolejny poruszył problematykę szkolnictwa polskiego poza Krajem. Dedykując swoje obrady (jak co roku) pamięci ostatniego Prezydenta RP na Uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego. Konferencja, na którą złożyło się kilkanaście referatów i panel dyskusyjny, zorganizowana została we współpracy z Uniwersytetem Jagiellońskim w Krakowie. Głównym celem spotkania była analiza i ocena dorobku edukacyjnego i

naukowego szkolnictwa polskiego w Europie Zachodniej i Środkowo-Wschodniej w perspektywie historycznej i współczesnej. Wśród omawianych zagadnień znalazły się zatem wybrane aspekty: kształcenia językowego i kulturowego dzieci i młodzieży, polskiego szkolnictwa wyższego, a także problemy i zasady funkcjonowania Szkolnych Punktów Konsultacyjnych i szkół sobotnich w: Belgii, Francji, Grecji, Niemiec, Szwecji, Norwegii, Danii, a także na Ukrainie, Litwie i we Włoszech. Obrady, w których udział wzięło łącznie kilkadziesiąt osób; w tym przedstawiciele Ambasady RP w Londynie – konsul Tomasz Stachurski oraz konsul Rafał Siemianowski, otworzyło wystąpienie Rektora PUNO prof. dr hab. Haliny Taborskiej. W pierwszej sesji, moderowanej przez prof. dr hab. Dorotę Praszałowicz z Uniwersytetu Jagiellońskiego (UJ), wystąpili: prof. dr hab. Władysław Miodunka z UJ, który omówił Sytuację języka polskiego w Europie Centralnej i jego znaczenie w edukacji krajów środkowoeuropejskich, dr Joanna Pyłat, prodziekan Wydziału Humanistycznego PUNO, koordynator konferencji, która poruszyła kwestie Specifiki i charakteru Polskiej Sekcji SHAPE International School w Belgii, a w szczególności programu nauczania i rzeczywistych potrzeby kształcenia polskiego dzieci oficerów i żołnierzy służących poza granicami RP, dr Agnieszka Szajner z Aten, która zwróciła uwagę na skomplikowaną problematykę Integracji międzykulturowej uczniów szkoły polskiej w Atenach oraz dr Maria Małaśnicka-Miedzianogóra, przewodnicząca Nordyckiej Unii Oświaty Polonijnej, która zapoznała uczestników spotkania z zasadami organizacji oświaty polonijnej w nordyckich modelach edukacji ojczystej. Po przerwie, w części koordynowanej przez dr Joannę Pyłat, głos zabrali: prof. dr hab. Jolanta Chwastyk-Kowalczyk z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach (Wybrane problemy szkolnictwa polskiego w Europie Zachodniej i Środkowo-Wschodniej z perspektywy prasy emigracyjnej), dr Łukasz Wolak z Uniwersytetu

Wrocławskiego, z Centrum Studiów Niemieckich i Europejskich im. W. Brandta (Szkolnictwo polskie w RFN pod egidą Zjednoczenia Polskich Uchodźców w latach 1951-1969), dr Agata Błaszczyk z PUNO (Szkoły wyższe we Włoszech w latach 1944-1947), dr Jerzy Kowalewski z Uniwersytetu Lwowskiego (Globalizacja nauczania języka polskiego a perspektywy edukacji polonistycznej na Ukrainie). W ostatniej części obrad z przeobrażeniami w systemie oświaty polskojęzycznej na Litwie po 1991 roku zapoznała uczestników spotkania mgr Małgorzata Stefanowicz z UJ. Natomiast dr Joanna Pyłat udowodniła, że „polskie szkolnictwo średnie we Francji po II wojnie światowej” swój nieskrępowany rozwój zawdzięcza, m. in. profesorom PUNO. Do ubiegłorocznej konferencji kwietniowej nawiązała w swoim wystąpieniu prof. dr hab. Dorota Praszałowicz z UJ, która w referacie: W stronę ofensywy oświatowej – o potrzebie szerszej debaty na temat szkolnictwa polskiego poza Krajem, przedstawiła wyniki raportu: Szkolnictwo polskie w Wielkiej Brytanii. Tradycja i nowoczesność, opracowanego przez badaczy z: Polskiej Akademii Nauk (PAU), UJ, PUNO, Oxford University i Bengor University: prof. Dorotę Praszałowicz, dr Joannę Pyłat, Paulinę Pustułkę, dr Agnieszkę Małek, dr Małgorzatę Irek i dr Paulinę Napierała, w ramach konkursu na realizację zadania: Współpraca z Polonią i Polakami za granicą (2012). Obrady zakończyła dyskusja panelowa z udziałem wszystkich uczestników konferencji, prowadzona przez dr Joannę Pyłat. Uczestników spotkania pożegnała prof. dr Halina Taborska, która przy okazji podziękowała sponsorom konferencji: Polish Deli, pani Krystynie Muraszko, Stowarzyszeniu Polskich Kombatantów, POSK, Zjednoczeniu Polskiemu w Wielkiej Brytanii, Towarzystwu Przyjaciół Dzieci i Młodzieży oraz patronom medialnym: czasopismom („Nowy Czas”, „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”), portalom internetowym (Londynek-net, Tutkaj-news), radio PRL oraz TVP Polonia.

T-TALK

Dzwoń Tanio do Polski Korzystaj z tej samej karty SIM

Używaj serwisu T-Talk i dzwoń za darmo na numery 0800

Używaj kredytu na rozmowy z dowolnej

Używaj serwisu T-Talk i dzwoń tanio na numery 0845/0870

komórki lub telefonu domowego

Używaj wygodnej opcji automatycznego doładowanie konta

Nie musisz posiadać kontraktu z Auracall Możesz doładować konto na wiele sposobów

Polskojęzyczna Obsługa Klienta

1 Doładuj £10 kredytu

Wyślij NOWYCZAS na 65656

(koszt £10 + std.SMS)

£5 kredytu

Wyślij NOWYCZAS na 81616 (koszt £5 + std.SMS)

Przy doładowaniu przez Internet

Stawki do Polski na tel. domowy

.70

1

pence/min

2.00 1.45

pence/min

pence/min

Stawki do Polski na komórkę

5

.90 pence/min

7.00 5.10

2 Zadzwoń Wybierz *

0370 041 0039

i postępuj zgodnie z instrukcją operatora. Proszę nie wybierać ponownie.

pence/min

pence/min

Najniższe ceny dostępne na www.auracall.com/polska

Polska Obsługa Klienta: 020 8497 4622 *T&Cs: Ask bill payer’s permission before using the service. SMS costs £5 or £10 + standard sms. Calls billed per minute, include VAT & apply from the moment of connection. The charge is incurred even if the destination number is engaged or the call is not answered, please replace the handset after a short period if your calls are engaged or unanswered. Connection fee varies between 0p & 25p depending on the destination. Calls to 03 number cost standard rate to a landline and can be used as part of the bundled minutes. We will automatically top-up your T-Talk account with the initial top-up amount when you will have 3 minutes talk time remaining. To unsubscribe text AUTOOFF to 81616. Credit expires 90 days from the last top-up. Rates are subject to change without prior notice. Prices correct at 28/02/2012. This service is provided by Auracall Ltd.


|15

nowy czas | kwiecień 2013

agenda

Ameryka na celowniku Nowy Jork leży blisko Bostonu. Wydaje się, że w pogodny dzień, stojąc na brzegu oceanu na półwyspie Cape Code, można dojrzeć czubki drapaczy chmur obu miast. Fale imigrantów wypełniały te miasta od dawna. Protestanci uciekali z Europy ratując się przed prześladowaniami religijnymi. Irlandczycy uciekali przed głodem, Polacy za chlebem i wolnością, Żydzi chroniąc się przed pogromami, Włosi przywieźli tu pizzerie i mafie. Wszystkie nacje znalazły swe miejsce w Ameryce i znajdują do dzisiaj, włącznie z czeczeńskimi uciekinierami. Życie imigrantów zaczynało się w Ameryce w momencie, kiedy na horyzoncie ukazywała się Statua Wolności, a ogromne transatlantyckie okręty zbliżały się do nowojorskich doków. Dziewiąta symfonia Antonina Dvorzaka Z nowego świata jest sublimacją podobnych przeżyć. Tak Ameryka powitała Ignacego Paderewskiego, który przybywał na serię koncertów i kluczowe rozmowy z prezydentem Wilsonem, przedstawiając mu polskie racje odrodzenia niepodległości.

Wojciech A. Sobczyński

M

niej więcej dwa lata temu siedziałem w kinie Barbican na specjalnej projekcji filmu Jerzego Skolimowskiego pt. Essential Killing. Film wywarł wówczas na mnie ogromne wrażenie i pozostanie chyba w moich myślach do końca życia. Pozornie prosta historia. Ktoś ucieka. Inni próbują za wszelką cenę go pojmać. Przemoc, helikoptery, szeroki ekran, piękny zimowy krajobraz i zarejestrowany po mistrzowsku, oplatający widzów dźwięk, działający na zmysły prawie że od środka. Taka lista atrybutów z reguły jest receptą na banalny film, ale nie u Skolimowskiego. Nie będę próbował rozbierać jego wielowarstwowej konstrukcji na części, bo byłoby to podobne do rozbierania dużej cebuli – do środka daleko, a oczy zaczynają wypełniać się łzami. Tytuł Essential Killing – o ile wiem, nie tłumaczony na język polski – już sam w sobie zawiera wielowarstwowe znaczenie. Zabić z konieczności lub konieczność zabójstwa? Wszystko zależy od tego, kto kogo zabija, dlaczego, kto jest ofiarą, a kto jest wykonawcą. Film Skolimowskiego powstał w czasie wielkiej kontrowersji politycznej dotyczącej pojmanych islamskich partyzantów, których transportowano, przesłuchiwano i często torturowano w tajemniczych okolicznościach. Skolimowski nie mówi nic bezpośrednio. Unika moralizowania i opowiadania się po takiej czy innej stronie. Pozostawia te kwestie nam, widzom, którzy muszą sami poszukać odpowiedzi w zakamarkach swojego sumienia. Bohater filmu, więzień, transportowany jest helikopterem, który pada ofiarą katastrofy. Załoga traci czujność. Więzień sięga po broń wartowników. Padają strzały – strzały „z konieczności”. Zaczyna się ucieczka na śmierć i życie. Noc, mróz, ranny człowiek, odgłosy pościgu, psy, helikoptery, służbywyposażone w najnowszą technologiczną maszynerię – a jednak więzień, zbieg, a ponad wszystko – człowiek, trzyma się kurczowo życia. Wydobywając z siebie ostatnie iskry sił, powoli zamienia się w zwierzę kierującą się wyłącznie instynktem samozachowawczym. W tak tragicznych okolicznościach antybohater i jego walka o przetrwanie zmusza nas do zrewidowania naszego podejścia. Właśnie kiedy zaczyna rodzić się w nas współczucie, Skolimowski wprowadza nas w następną moralną pułapkę, kiedy bohater filmu, u kresu swego człowieczeństwa, zmarznięty i wygłodniały, dostrzega na leśnej drodze młodą wieśniaczkę, trzymającą w objęciach malutkie dzieciątko i jednocześnie próbującą pchać w śniegu rower. Dziecko zaczyna płakać. Rower pada bez dźwięku w głęboki śnieg. Wieśniaczka, opatulona przed zimnem, siada na skarpie i przykłada dziecko do nabrzmiałej pokarmem piersi. To wszystko widzi z ukrycia ścigany zbieg, który rzuca się na kobietę, by wyssać jej mleko. Jest to straszny obraz. Szamotanina, dziecko odrzucone w zawiniątku płacze. Więzień jak zwierzę pożera życiodajne mleko i porzuca ofiarę. Do niego powraca życie, dla matki jest to doświadczenie ponad jej siły – życie odchodzi z jej twarzy. Jest wyssane przez trwogę. Pogoń trwa, uciekinier rusza w dalszą drogę pozostawiając płaczące dzieciątko na pewną śmierć, a Skolimowski zostawia nas z nowymi dylematami moralnymi.

T

ydzień temu, odwiedzając rodzinę w Bostonie, znalazłem się w zgoła innych okolicznościach. Tak się złożyło, że potrzebowałem medycznej pomocy i mój brat Stanisław zabrał mnie do głównego szpitala w mieście. Był to dzień dorocznego bostońskiego maratonu. Dylemat, czy

A

ryzykować jazdę w korkach, rozstrzygnęła potrzeba. I tak, przez przypadek, doszło do prawdziwego zderzenia ze śmiertelnym łańcuchem wydarzeń, których ciąg jest już wszystkim znany. Siedząc w szpitalnej poczekalni patrzyłem z bratem na monitor telewizora. Monotonne są takie sportowe imprezy. Do mety dotarli już zawodowcy, a mniej sprawni i niekończąca się rzeka amatorów wciąż przepływała linię mety pokonujac w wielu przypadkach osobistą drogę przez mękę. Raptem obraz wypełnił niebieski dym, a za oknem z łopotem skrzydeł uniosły się z dachów stada ptactwa. W ogólnej konsternacji nikt nie wiedział co się dzieje – zarówno przed kamerami, jak i w budynku szpitalnym. Z niedowierzaniem i jakby samozaprzeczając faktom patrzyliśmy na drugi wybuch, wtopieni w potok przypuszczeń, pytań i spekulacji. Szpital wypełnił się ofiarami i ich rodzinami. Zapłakani ludzie telefonowali do bliskich. Szlochająca kobieta powtarzała bez końca słowa: „On nie żyje”. Niedługo potem wszystkie zakamarki szpitala wypełniły się uzbrojonymi cywilami. Grupy tajniaków ustawiono we wszystkich kluczowych punktach, lustrując każdą osobę, próbując odgadnąć ze sposobu zachowania, kto z nas mógłby być kandydatem na terrorystę. W kolejce po lekarstwa stało przede mną dwóch młodych Arabów. Oboje z bratem patrzyliśmy na nich z mieszanymi uczuciami, nie wiedząc czy oni są już na celowniku, a razem z nimi i my. Na myśl przychodziły nam wspomnienia 9/11. Wtedy też zamachowcy zainicjowali swe działania z Bostonu, który słynie w Stanach Zjednoczonych ze swojego liberalizmu, młodzieży uniwersyteckiej Harvardu i MIT. To kolebka intelektualnej śmietanki amerykańskiego społeczeństwa. Od ubiegłego piątku wiemy już, że sprawcami bostońskiego zamachu bombowego są dwaj bracia pochodzący z Czeczenii. Zdjęcie młodszego z nich, dziewiętnastolatka, wywołało we mnie bardzo mieszane uczucia. Poczucie sprawiedliwości, a jednocześnie współczucie dla ofiar i ich rodzin musi być wartością fundamentalną. A jednak, słuchając doniesień o pogoni, poszukiwaniach, krwawych śladach i desperackiej ucieczce młodego człowieka nie mogłem powstrzymać myśli o filmie Skolimowskiego i bólu ich matki w odległej Czeczenii, która wiązała z chłopcami nadzieje i dumę, a straciła ich nieodwracalnie z powodu skrajnej ideologii terroru.

meryka zawsze była przygodą dla odważnych i zdeterminowanych, gdzie życie było twarde, jak uliczna walka na pięści. Kroniką życia nowojorskiej ulicy są prace amerykańskiego malarza George Bellowsa (1882-1925), prezentowane właśnie w Royal Academy, w Sackler Wing. Jest to kolejne wydarzenie, po wystawie Edourda Maneta – w przypadku obu artystów można doszukać się niewątpliwego związku stylistycznego, ale różnicę pomiędzy nimi determinuje w dużym stopniu środowisko. Dzielnice wschodniego Manhattanu w porównaniu z Paryżem Maneta pierwszych lat XX wieku to ladacznica pod latanią, zalatująca zapachem bimbru i wulgarnych perfum. Bellows maluje z rozmachem i bez hamulców. Powstają obrazy z portowych doków. Kolosalne kadłuby statków i kaniony nowojorskich kamienic czynszowych przytłaczają ogromem mrowisko ludzkie. Uliczne zabawy i bójki dzieci. Nielegalne walki bokserskie, często na gołe pięści, za marne pieniądze dla walczących, a grube zyski dla sprytnych bookmacherów. Życie Bellowsa jest bardzo krótkie, umiera mając 43 lata. Nieuleczalna choroba ucina jego znakomite, choć może właśnie z powodu choroby nierówne malarstwo we wczesnym etapie twórczości, kiedy artysta nadal próbował swoich sił w poszukiwaniach artystycznego samookreślenia. Trzon najciekawszych obrazów wystawy, zarówno olejnych, jak i rysunków, to walki uliczne i przemoc. Farba wyciskana jest z tub bezpośrednio na powierzchnię płótna. Kolory mieszają się dopiero pod pędzlem, którego artysta używa z rozmachem i brawurą, starając się uchwycić moment tak krótki, jak mrugnięcie oka. Krew walczących bokserów leje się jak obficie wyciskany na frytki ketchup – szybko, dużo, by natychmiast zaspokoić głód. Bellows pracuje też nad grafiką. Wiadomości prasowe przynoszą doniesienia z zachodniego frontu I wojny światowej, w której ginie ogromna liczba amerykańskich żołnierzy. Powstaje seria prac przywołujących na myśl echo prac Goyi poświęconych okropnościom wojny. Bellows nie jest jedynym przedstawicielem amerykańskiego realizmu i dzieli swoje czołowe miejsce w historii malarstwa z Winslowem Homerem i Edwardem Hopperem. Ich studencka przyjaźń zaczęła się w nowojorskiej Ashkan School of Art. Ameryka tych twórców to bezkompromisowy atak koloru na płótno, a tą drogą na nasze zmysły. Ich twórczość stworzyła niezależną platformę amerykańskiemu malarstwu, wyzwalając je spod piętna szkoły paryskiej, a Nowy Jork staje się punktem ciężkości światowego ruchu artystów. Transatlantyckie liniowce wypluwając ze swoich wnętrzności przybyszy ze „starego” świata nie cumują już dzisiaj w portowym basenie Nowego Jorku. Dzisiejsze liniowce unoszą się w powietrzu, a celowniki radaru kierują je na Kennedy Airport zataczając kręgi ponad Statuą Wolności.


16 |

kwiecień 2013 | nowy czas

czas przeszły teraźniejszy

trzy córki ii rp Barbara Surzyńska-Zakrzewska od lat sama podsuwa mi tematy, a ja nadaję im kształt. Cecylia Bartel nie lubi udzielać wywiadów, ale tym razem zrobiła wyjątek. W dodatku zachęca do wspomnień Ewę KwiatkowskąObrąpalską. To okazja nie lada, bo trzy panie należą już do ostatnich ze swego pokolenia.

Aleksandra Solarewicz

Były dziewczynkami, gdy ich ojcowie obejmowali wysokie funkcje państwowe, dorastały u schyłku II Rzeczpospolitej. Dwie panie urodziły się w 1922 roku. Ojcem Barbary Zakrzewskiej był dr Leon Surzyński, lekarz, ostatni wicemarszałek Sejmu II RP, przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych i społecznik. Cecylia Bartel jest córką premiera i senatora, prof. Kazimierza Bartla. Jeszcze w przedwojennym Lwowie poznała Ewę Kwiatkowską, z którą przyjaźni się do dziś. Pani Kwiatkowska urodziła się w Chorzowie, w 1925 roku. Ale historia zatoczyła koło. Ojciec dr Ewy Kwiatkowskiej-Obrąpalskiej, Eugeniusz Kwiatkowski, był ministrem przemysłu i handlu w rządzie Kazimierza Bartla (oraz ministrem skarbu i wicepremierem w rządach Mariana Zyndram-Kościałkowskiego i Felicjana Sławoja-Składkowskiego). Pod koniec lat 30., wizytując Targi Poznańskie, złożył wizytę domową państwu Surzyńskim. Te trzy postacie pojawiły się na mojej reporterskiej drodze kolejno, w ciągu trzech lat. W końcu przyszła myśl, żeby połączyć ich losy.

Artystyczną pasję potrafił godzić z polityką. Jego kariera była długa i łączyła się z członkostwem w wielu organizacjach. Gdy Basia i o trzy lata młodsza Maryla (Maria) dorastały, ojciec był już posłem na Sejm i wicemarszałkiem. Był piłsudczykiem. Dwukrotnie wybrano go z listy BBWR (Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem).– Tuż przed wybuchem II wojny powstał projekt, by desygnować go na ministra opieki społecznej – dodaje Barbara Zakrzewska. W naszej rozmowie wciąż używamy terminu „polityk”. Słowo znaczy wiele, ale… czy w każdej epoce to samo? – Przed wojną polityk był kimś innym niż jego dzisiejsi następcy – zastanawia się głośno pani Zakrzewska. – Tym ludziom zależało, by dotrzeć do zwykłych obywateli. Intensywnie działali na poziomie samorządowym – tłumaczy. Leon Surzyński dużo czasu spędzał w swoim biu-

uratował firmę, a wtedy nastąpiły dobre lata i dla Mościc, i dla rodziny Kwiatkowskich. Był to czas, gdy dużo przebywali razem. Trójka dzieci: Anna (uczennica szkoły sióstr Sacré Coeur pod Tarnowem), Ewa (uczennica szkoły powszechnej) i Jan (uczeń ostatnich klas gimnazjum) przeżyła szczęśliwy czas w dużym domu z ogrodem. – Byliśmy wychowywani przez rodziców w łagodności – mówi Ewa Kwiatkowska. – Ale tatuś, z natury dokładny, gdy tylko mógł, sprawdzał nasze zeszyty. Gdzie zapisaliśmy coś niechlujnie, tam była wyrywana kartka. Wszystko musiało być zrobione porządnie. Inaczej przepisywaliśmy. Taki był właśnie premier Eugeniusz Kwiatkowski, student Politechniki Lwowskiej i absolwent Uniwersytetu w Monachium. Charakter miał bardzo mocny i niezwykle zdyscyplinowany. – Jak zaplanował, tak wszystko musiało być – opowiada córka.– Jednocześnie był bardzo ciepły i dowcipny, a przy tym dobry, troskliwy i opiekuńczy wobec mamusi i nas. Nad życie światowe Kwiatkowscy przedkładali krąg przyjaciół i rodziny (np. Wielkanoc spędzali tradycyjnie w Spale, u prezydenta Mościckiego, z którym Eugeniusz był zaprzyjaźniony od lat studenckich). Już jednak w czasach warszawskich pan Kwiatkowski był bardzo zajęty. – Odczuwałam, że on robi coś ważnego. Ale ojciec zawsze był „blisko nas” – mówi stanowczo Ewa Kwiatkowska. I dodaje: – Ja miałam to szczęście całe życie być blisko moich rodziców.

tatuś Był znany, a ja Byłam młoda Życiorys profesora Kazimierza Bartla budzi podziw i szacunek. Sławny matematyk, rektor Politechniki Lwowskiej. Autor pionierskiej pracy o perspektywie w malarstwie europejskim. Podpułkownik Wojska Polskiego, Kawaler Orderu Orła Białego i Orderu Virtuti Militari. Poseł na Sejm, pierwszy premier Polski po przewrocie majowym, premier pięciu rządów Rzeczypospolitej. Pod koniec lat 30. zasiadł w Senacie. Ceniono go za umiejętność łagodzenia sporów i rządzenia Polską. Dzięki rodzinnej wyprawie do Rzymu Cecylia Bartel poznała Piusa XI. Papież udzielił Kazimierzowi Bartlowi prywatnej audiencji. Każdemu dał drobną pamiątkę, dziewczynce wręczył różaniec, zamknięty w ozdobnym pudełeczku. Pani Bartel sięga do torebki, wyjmuje z niej i podaje mi zieloną, metalową kulkę. 5-letnia Cecylia dużo zwiedzała z ojcem, gdy zbierał materiały do swego opus magnum. Kulka, którą miała przy sobie, czasem wypadała z dłoni i uderzała o posadzkę muzeów. Do dziś w pokrywającej ją emalii zachowało się wgłębienie, ślad tamtych dni. Rozmowa z Cecylią Bartel jest i swobodna, i pogodna. Tak, jak gdybyśmy rozmawiały nie o faktach pilnie opracowywanych przez historyków, ale o życiu rodziny takiej jak każda. Pani Bartel przyznaje, że w czasie, gdy dorastała, ojciec zajmował się już głównie pracą naukową. W wywiadzie, który przeprowadziły z nią uczennice krakowskiego gimnazjum, wyzna: „Byłam wtedy małą dziewczynką, która żyła z dala od polityki, pogrążona w typowo dziecięcym świecie. Mogę jedynie powiedzieć, że w domu tatuś był człowiekiem o bardzo dużym poczuciu humoru i pogody ducha. Wspólnie wybieraliśmy się na wyścigi konne, chodziliśmy do kościołów, a w okresie świąt śpiewaliśmy razem kolędy” (A. Karolczyk, J. Kosek, „Okruchy biografii z historią w tle”, mlodziez.info). Ja jednak dopytuję o szczegóły, o znajomych z kręgów politycznych. Owszem, poznała premiera Władysława Grabskiego, który też mieszkał we Lwowie. Jego brat, Stanisław, miał dwie córki, koleżanki Cecylii.

piłsudczyK w poznaniu – Leon, ty się zdecyduj, co chcesz robić – powtarzała z troską Helena Surzyńska. Mąż angażował się w mnóstwo inicjatyw naraz i bez reszty. Ona wolałaby, żeby już pozostał przy praktyce lekarza kardiologa. Córka Basia zapamiętała go jako społecznika. Dr Leon Surzyński był człowiekiem przedsiębiorczym, pogodnym i empatycznym. Młodość spędził w pruskim gimnazjum w Inowrocławiu, gdzie był prezesem tajnego koła Towarzystwa Tomasza Zana. Ukończył medycynę w Lipsku. Wziął udział w powstaniu wielkopolskim. Po I wojnie był prezesem Słowiańskiego Związku Śpiewaczego, wiceprezesem Naczelnej Rady Zjednoczenia Polskich Zespołów Śpiewaczych i Instrumentalnych, prezesem Wszechsłowiańskiego Związku Śpiewaczego, zasiadał w radzie opery. Leczył serca, kochając muzykę.

tajniaK w windzie Basia i Maryla Surzyńskie interesowały się życiem rodziny. Wiedziały, że ojciec stale bywa u kardynała Hlonda, którego ogromnie cenił za intelekt i życzliwość względem oponentów, zaś w domu często bywają koledzy z Sejmu: dr Witold Jeszke, notariusz i senator, i Felicjan Lechnicki, właściciel ziemski i senator. Adiutant Piłsudskiego, mjr Mieczysław Lepecki wpisał się do pamiętnika Basi, ten wpis zachował się do dziś. – Mój ojciec miał niższą pozycję wobec panów Bartla i Kwiatkowskiego – podkreśla Barbara Zakrzewska. Wspomina odwiedziny wicepremiera Kwiatkowskiego w domu jej rodziców (Kwiatkowski i Surzyński razem otwierali Międzynarodowe Targi Poznańskie). W okolicy przedsięwzięto nadzwyczajne środki bezpieczeństwa. Kamienica, gdzie mieszkali, jak na owe czasy była domem nowoczesnym. Zainstalowana była tu XIX-wieczna winda, pierwsza winda w Poznaniu. Przez cały czas spotkania jeździł nią tajniak. W górę i dół!

Życiorys profesora Kazimierza Bartla Budzi podziw i szacuneK. sławny matematyK, reKtor politechniKi lwowsKiej. poseł na sejm, pierwszy premier polsKi po przewrocie majowym, premier pięciu rządów rzeczypospolitej

rze poselskim, spotykał się z wyborcami. Ale i on sam dostrzegał, jak zmienia się postawa polityków. Barbara Zakrzewska: – Ojciec uważał, że ci, którzy przez całe lata przygotowywali się do przejęcia władzy z rąk z zaborców, potem gorliwie służyli ojczyźnie. On sam odebrał gruntowne wychowanie patriotyczne w domu, matka uczyła go polskiej historii i geografii (rodzina Surzyńskich przez pokolenia poświęcała się pracy u podstaw). Jego zdaniem, po śmierci Marszałka w 1935 wśród piłsudczyków zaczął szerzyć się ferment moralny. Wkrótce Leon Surzyński poznał środowisko polskich emigrantów w Londynie. Ale to już temat na osobną opowieść.

te cudowne mościce Gdy premierem był Kazimierz Bartel, państwo Kwiatkowscy mieszkali w Warszawie (cztery lata), potem pięć lat w Mościcach i od 1935 znowu Warszawie. Ewa Kwiatkowska chętnie wspomina Mościce. To w dzisiejszej dzielnicy Tarnowa powstała z inicjatywy prezydenta Ignacego Mościckiego Państwowa Fabryka Związków Azotowych. W latach 1930-1935 Eugeniusz Kwiatkowski był jej dyrektorem. Gdy objął to stanowisko, zakład był na krawędzi upadku. Walczył i

marzenia o podróŻach Kwiatkowscy przenosili się z miejsca na miejsce, bo Eugeniusz przecież zmieniał posady. W latach 1938/1939 zasiedlili Pałacyk Myślewicki w Łazienkach. Ale uczuciowo związani byli z majątkiem w Owczarach blisko Krakowa, kupionym przez Kwiatkowskiego na początku lat 30. Tam, w willi, w pięknym starym parku spędzali każde wakacje, do 1939 roku włącznie. Bartlowie pociągiem przemierzali Włochy, Belgię, Szwajcarię, Francję, zwiedzali muzea. Po latach Cecylia Bartel ukończy krakowską ASP. Jak przyznaje, ojciec nie potrafił tylko zarazić jej swoją pasją do matematyki! Cechą wspólną trzech polityków okaże się sympatia do muzyki. Bartlowie, wszędzie, dokąd tylko zawędrowali, odwiedzali operę. W domu słuchali płyt gramofonowych. – Przede wszystkim niemieckich śpiewaków. Jako dziecko byłam przekonana, że jeśli dobry śpiewak, to niemiecki – śmieje się Cecylia Bartel. Także państwo Kwiatkowscy lubili operę i zabierali tam swoje dzieci. Barbara Zakrzewska mówi: – Memu ojcu zawdzięczam ciekawość świata. Po pierwsze, często prosił mnie, bym słuchała radia i relacjonowała mu potem wiadomości dnia. Dzięki temu w mojej klasie byłam najlepiej zorientowana w sytuacji politycznej na świecie. Leon Surzyński sam spędził pół roku w USA (jako poseł zajmował się sprawami Polonii) i bardzo chciał, żeby córki podróżowały. Ale postawił warunek: „Najpierw musisz poznać Polskę. Zagranica potem. Co to za Polak, który przebywa w obcym kraju, a nie ma pojęcia o własnej ojczyźnie?”. Surzyńscy zwiedzali więc ojczyznę wzdłuż i wszerz, prywatnym samochodem. Służbowego Surzyński do celów prywatnych nie używał nigdy. Helena Surzyńska wychowywała córki w posłuszeństwie. Może


|17

nowy czas | kwiecień 2013

czas przeszły teraźniejszy

przykładała do tego większą wagę niż mąż. Oboje uważali, że panny powinny wejść w świat jako w pełni samodzielne kobiety. W wieku 17 lat Basia miała więc prawo jazdy. Po zdaniu dużej matury miała wyjechać na rok do Paryża. Miał to być kolejny etap kształcenia, jeszcze przed podjęciem decyzji o studiach. Jednak losy potoczą się inaczej. Tak zwaną dużą maturę będzie zdawać na tajnych kompletach, a swoje pierwsze egzaminy studenckie na polonistyce w Tajnym Uniwersytecie Ziem Zachodnich w Częstochowie. Cecylia Bartel marzyła, że po zdaniu egzaminu ona i jej koleżanka Teresa będą miały do dyspozycji samochód i nim objadą Europę. Także i jej marzenia nie miały się spełnić.

to, co najważniejsze

1 września Pierwsze bombardowania we wrześniu 1939 roku Surzyńscy spędzili w schronie pod warszawskim hotelem sejmowym. Kilka dni później Surzyński odwozi swoje panie do bezpiecznego, jak się wydawało, schronienia u Lechnickich, w dworze Serebryszcze pod Lublinem. Sam wyrusza samochodem do Rumunii. Ewa Kwiatkowska pamięta dokładnie ucieczkę z Warszawy podczas nalotów 6 września. Eugeniusz Kwiatkowski wyjechał ze stolicy dzień później, 7 września (razem z wiceministrem Grodyńskim). Dołączył do rodziny i odtąd podróżowali we trójkę: Eugeniusz, Leokadia i Ewa. (Syn Jan był na froncie, starsza córka Anna z malutkim dzieckiem została pod Warszawą, w majątku teściów). Przemieszczali się wraz z całą ekipą rządową, według odgórnie ustalonych wytycznych. Wciąż zmieniali miejsca pobytu.– Jechaliśmy od miasta do miasta. Tam odbywały się spotkania rządu, rady ministrów „pod bombami” – opowiada Ewa Kwiatkowska. Trwało to aż do 17 września, gdy do Polski wtargnęli Sowieci. Wtedy zapadła decyzja o ewakuacji rządu RP. Dr Kwiatkowska pamięta moment oczekiwania w ciemnym lesie w Kutach, nad rumuńską granicą. Zgodnie z zarządzeniem zebrała się tam cała grupa, ministrowie, wiceministrowie i urzędnicy z rodzinami. Udali się do rumuńskich Czerniowiec. – To był strasznie ponury obraz. Było już całkiem ciemno. Deszcz padał. Widziałam, jak szli polscy żołnierze i zrzucali broń na stos. Natomiast członkowie rządu i ich rodziny samochodami, a potem pociągami, zostali wysłani do różnych miejsc odosobnienia. Kwiatkowscy trafili do górskiego kurortu Băile Herculane. To był początek ich internowania. Rodzina Bartlów przeżywa okupację sowiecką względnie bezpiecznie. Umiejętności i sława profesora są Rosjanom potrzebne. Planują nawet wydanie „Perspektywy w malarstwie” w rosyjskim przekładzie (zadania miał się podjąć polski naukowiec, Ludger Szklarski). Kazimierz Bartel dalej wykłada na politechnice. Do mieszkania dokwaterowano mu tylko rosyjskiego kapitana z żoną i małą Tamarką na ręku. Zajęli salon, w pobliżu którego było pomieszczenie WC. Nie byli kłopotliwymi gośćmi, tyle że nie znając pewnych rozwiązań technicznych, kapitan mył się w klozecie. Okupacja sowiecka na Kresach pełna była takich tragikomicznych w wymowie momentów.

Po drugiej stronie Leon Surzyński przez Rumunię, Francję i Afrykę zawędrował do Londynu. Rodzina jednak przetrwa i spotka się po latach. Nie będzie to już dane Bartlom. Tragiczny los spotka profesora na początku niemieckiej okupacji Lwowa, 2 lipca 1941 .– Byłam wtedy sama w domu. Przyjechało dwóch gestapowców. Zapytali o tatusia – opowiada Cecylia Bartel. – Przebywał na politechnice. Zmusili mnie, żebym tam z nimi pojechała (na ul. Leona Sapiehy). Aresztowali go w gabinecie, wśród asystentów. Razem pojechaliśmy na gestapo, a stamtąd wróciłam do domu, sama. Tego samego dnia matka z córką zostały brutalnie wyrzucone ze swojej willi, z kilkoma walizkami prywatnego bagażu. Znalazły schronienie u przyjaciół. Przez jakiś czas pani Bartel przynosiła mężowi do więzienia obiady. 26 lipca strażnik nie przyjął pożywienia dla więźnia. Kazimierz Bartel, po serii upokorzeń, został stracony. Do dziś nie wiadomo, gdzie spoczywają jego prochy. Internowani Kwiatkowscy są przenoszeni z miasta do miasta, z kwatery na kwaterę. Dzieci polskie chodzą do szkół (gdzie początkowo uczą polscy urzędnicy i wojskowi), w 1943 roku Ewa Kwiatkowska zdaje maturę. Ale Rumunia nie jest miejscem sielanki. Późną jesienią ’39 na premiera spada jak grom z jasnego nieba wieść: – Janek nie żyje! Okazało się, że 20 września, w okolicach Włodawy, Jan Kwiatkowski wracał na motorze do swojego oddziału. Został omyłkowo wzięty za Niemca, zginął od strzału w serce i w szyję. Pochowano go na miejscowym cmentarzu, w Sahryniu koło Hrubieszowa. Na podwórzu domu Bartlów Niemcy rozpalili ognisko, w którym spłonęły książki, dokumenty i rękopisy profesora. Sporo cennych rzeczy zostało rozkradzionych. Poznańskie mieszkanie Surzyńskich Niemcy zajęli już we wrześniu 1939. Zrabowali meble, rodzinne pamiątki, listy Marceliny Czartoryskiej – pianistki i ulubionej uczennicy Szopena, rękopisy i fotografie. Podobno antyki ozdobiły pałac niemieckiego generała, niedaleko Szczecina. Książki należące do muzykologa ks. Józefa Surzyńskiego (stryja Leona) opatrzone ekslibrisem Jos. Surzyński sacerdotis, zapewne jeszcze leżą w prywatnych bibliotekach za naszą zachodnią granicą.

– Przed wojną Polityk był kimś innym niż jego dzisiejsi nastęPcy. tym ludziom zależało, by dotrzeć do zwykłych obywateli. intensywnie działali na Poziomie samorządowym – mÓwi barbara zakrzewska-surzyńska.

Eugeniusz Kwiatkowski, internowany w Rumunii, wraca do kraju w 1945. Robi to po długim wahaniu, na zaproszenie władz komunistycznych. Jest im początkowo potrzebny, by – w dobranym przez siebie samego zespole – odbudowywał zniszczone Wybrzeże. Jednocześnie wykłada w Wyższej Szkole Handlu Morskiego w Sopocie oraz na UJ. Ale i on w końcu staje się wrogim elementem. W 1948 roku zostaje zmuszony do opuszczenia Wybrzeża. Osiada w Krakowie. Tu próbuje podjąć pracę akademicką na nowo, ale wszędzie napotyka na trudności. Zaczyna intensywnie pisać. Dzięki honorarium, jakie dostaje za „Zarys dziejów gospodarczych świata”, t. 1. (1947), może przeprowadzić ekshumację syna i pochować go w grobowcu rodzinnym na Rakowicach. Sam umiera w 1974 roku, w wieku 86 lat. Żegna go dzwon Zygmunta i tłumy krakowian, na czele z kardynałem Wojtyłą. Helena Surzyńska z córkami po długiej tułaczce wracają do Poznania w 1945 roku. Władze łaskawie przydzielają im kąt w ich własnej wilii na Sołaczu. Tam przychodzi wiadomość, że w piwnicy domu przy placu Wolności 18 „są jakieś rzeczy”. Kilka książek, dokumenty rodzinne – to, co Niemcy z jakichś powodów odrzucili (znikoma część). Literaturę muzyczną Barbara Zakrzewska przekaże do archiwum Akademii Muzycznej w Krakowie. Po kilku latach, razem z mężem Bogdanem Zakrzewskim – polonistą, przyszłym profesorem, przenosi się do Wrocławia. Tu z godną podziwu systematycznością archiwizuje dzieje rodziny. Nagrania przekazuje do bibliotek i archiwów. To już trzeci artykuł mojego autorstwa, który powstaje w oparciu o jej wspomnienia ( „Nowy Czas”: Kochał muzykę i leczył serca, 20.12.2010; „Rzeczpospolita”: Sowieci w polskim dworze, 17.09.2009). Z kolei młodsza siostra Maryla poszła w ślady ojca i zdobyła zawód lekarza, pozostała w Poznaniu. Leonowi Surzyńskiemu komuniści odebrali polskie obywatelstwo i paszport, więc musiał zostać na Zachodzie. Tam nadal pracował dla Polski. Był prezesem Głównej Komisji Rewizyjnej Skarbu Narodowego, prezesem Związku Lekarzy Polskich na Uchodźstwie i Związku Chórów Polskich. Zmarł w Londynie w 1967 roku, spoczął na poznańskim Junikowie. Cecylia Bartel wraz z matką osiadły w Krakowie. W PRL Maria Bartlowa pracowała w szkole muzycznej i ostatecznie dostała rentę po mężu – senatorze. Przywiozła ze sobą ze Lwowa dwa spore pudełka pamiątek po mężu. Z narażeniem życia uratowali je studenci profesora, zmuszeni przez Niemców do palenia jego biblioteki. Rzeczy te – rękopisy, kryształową pieczęć, fotografie – pani Cecylia przekazała do Muzeum Historii Polski. W 2008 powołała też Fundację imienia Profesora Kazimierza Bartla: www.kbartel.org i jest przewodniczącą jej kapituły. Chce wspierać edukację dzieci i młodzieży z niezamożnych rodzin. Organizuje konkursy historyczne, funduje nagrody w turniejach sportowych. Włączyła się w budowę pomnika polskich profesorów pomordowanych w 1941 roku we Lwowie. W 2011 roku uczestniczyła w uroczystości jego odsłonięcia. Mieszkanie Kwiatkowskich w łazienkowskim pałacyku zostało wyszabrowane we wrześniu 1939. Fotografie uratowała córka Anna, która odwiedziła dom rodziców po zakończeniu walk, jeszcze przed wejściem Niemców. Owczary w 1950 zabrali komuniści, po reformie rolnej (choć nawet według ówczesnych wytycznych do reformy się nie kwalifikowały). Okazało się jednak, że najtrudniej zebrać wspomnienia. 12 tomów pamiętników Eugeniusza Kwiatkowskiego z całego okresu ministerstwa spłonęło w czasie wojny. Ale jego postać jest w Polsce żywa. Potomkinie premiera biorą udział w konferencjach, uroczystościach, spotkaniach, angażują się w pracę naukową. Jego imię noszą szkoły, a młodzież kontaktuje się z rodziną patrona. Kwiatkowski patronuje też wielu organizacjom. Stało się tak, jak przewidział Jan Nowak-Jeziorański: „W miarę mijania czasu, postać Kwiatkowskiego z perspektywy historycznej będzie rosła i wysunie się na czoło okresu zamkniętego datami 1918-1939” („W poszukiwaniu nadziei”, Warszawa 1993). Sam premier do końca życia przeżywał niedokończoną misję. „Żebym dostał jeszcze pięć lat. Tyle bym jeszcze zrobił dla Polski” – mówił Eugeniusz Kwiatkowski.

Proszę czekać, łączę

„żebym dostał jeszcze Pięć lat. tyle bym jeszcze zrobił dla Polski” – mÓwił eugeniusz kwiatkowski.

Eugeniusz Kwiatkowski nigdy nie pozwolił nagrać swoich wspomnień. Natomiast pisząca artykuł obserwuje przemianę: bohaterowie – z początku sceptycznie podchodzący do tematu – nagle dostrzegają, że to, co wiedzą, ma swoją wartość. Budzą się. Zaczynają chwytać odchodzący czas. A w końcu niecierpliwie dopytują, czy został dodany taki a taki szczegół. Tak, już na etapie projektowania przeze mnie tekstu pani Zakrzewska-Surzyńska zapragnęła skontaktować się z panią Kwiatkowską. Poznała je w końcu Cecylia Bartel. Teraz pozostają w kontakcie telefonicznym. To dla córek II RP ważne. Inspiracją do odtworzenia dziejów trzech rodzin stała się pani Bartel. Siedzimy w ulubionej przez nią restauracji w Krakowie. Gra dyskretna muzyka, dźwięczą sztućce. Przebija się przez nie obcy, przytłumiony dźwięk telefonu komórkowego. Gdyby to profesor Bartel siedział teraz z nami przy stole, ten sygnał pewnie odwołałby go na sesję w Senacie.


18 |

kwiecień 2013 | nowy czas

czas na wybieg fot. Nyla D Photography

MAZury

nami współpracować. Według nich byłam za gruba, choć tak naprawdę zawsze miałam szczupłą sylwetkę. Nie byłam też w typie urody, jakim zainteresowane są polskie agencje modelek. Poczułam się wtedy bardzo zawiedziona. Gdy ktoś wywodzący się z małego środowiska robi karierę, często najbliższe otoczenie zaczyna okazywać swoją zazdrość, brak akceptacji i bawi się w wyszukiwanie cech negatywnych. W twoim przypadku zauważyłem coś przeciwnego.

– Jest to dla mnie bardzo miłe, ale najbardziej tę atmosferę czują rodzice, którzy mieszkają w Polsce. Bardzo często ludzie podchodzą do nich na ulicy i gratulują. Na początku było to dla nich trochę dziwne… Dokładnie pamiętam pierwszy dzień po tym, jak zakwalifikowałam się do finałów Top Model. Mama zadzwoniła do mnie i zapytała: – Czy ty na pewno tego chcesz? Odpowiedziałam wówczas: – Chcę tego mamo i musisz to zaakceptować. Teraz rodzice nie tylko akceptują mój wybór, ale także często podkreślają, że są ze mnie dumni. W końcu moi rodzice uwierzyli, że byłam stworzona do zawodu modelki. Wcześniej, nawet gdy słyszeli od innych takie opinie o mnie i o Ani, zawsze chcieli mieć poczucie, że jesteśmy bezpieczne w tak zwanym „normalnym zawodzie”. Moja mama pracuje w sądzie i bardzo chciała, abym także tam pracowała. Kiedyś inna opcja była dla nich nie do pomyślenia. Zawsze odrzucali nasze pomysły. Teraz jednak widzą, że to co robię ma sens.

bo „bardzo się cieszę z twojego sukcesu”. W Polsce dopiero gdy zostaniesz zauważony za granicą, stajesz się kimś intrygującym i ciekawym. Tym bardziej jestem szczęśliwa, że społeczność, z której się wywodzę, zachowuje się inaczej i na wszelkie sposoby daje mi odczuć swoje wsparcie. W Polsce pokutuje też brak wiary w młode talenty. Problemem jest oczywiście brak pieniędzy na rozwój młodych ludzi. W Anglii czy w Stanach takie środki są, i zapewne również z tej przyczyny o wiele więcej osób z tych krajów dociera na szczyty. Czy w amerykańskiej edycji Top Model, pojawiły się takie zadania, jakie można było obejrzeć w polskiej edycji? Jedna z kandydatek – pacyfistka – musiała pozować z karabinem. Inna wbrew swoim przekonaniom zagrać zwolenniczkę aborcji, wegetarianka musiała żuć surowe mięso i ssać ogon zwierzęcia, przeciwniczka noszenia futer musiała udawać obdarte ze skóry zwierzę. Naga i ociekająca krwią spoglądała w obiektyw jak złapany w sidła futrzak. W innym odcinku modelki musiały godzić się na sesję zdjęciową z nagim modelem. Czy ty też miałaś podczas swojej drogi do finału, jakieś zadanie, w którym czułaś się niekomfortowo?

– Nie. Nigdy nie miałam takiej sytuacji. Organizatorzy Top Model poza Polską są bardzo ostrożni z tym, co proponują dziewczynom podczas programów. W Stanach każdy może oskarżyć każdego o wszystko. Słyszałam o polskim programie Top

Co było przyczyną twojego wyjazdu do Stanów Zjednoczonych?

ANGEL z Bielska Podlaskiego Ilu udzieliłaś dotychczas wywiadów w języku polskim?

– Ten jest pierwszy… Cieszę się w takim razie, że „Nowy Czas” jest pierwszym pismem polskojęzycznym, który ma okazję zaprezentować przyszłą gwiazdę wybiegów.

– Mam nadzieję, że uda mi się osiągnąć sukces (śmiech). Marzyłaś o tym, aby zostać modelką?

– Już jako małe dziewczynki wraz z Anią, moją siostrą bliźniaczką, uwielbiałyśmy się przebierać. W wieku dziesięciu lat miałyśmy po

raz pierwszy okazję zobaczyć na żywo pokaz mody i chyba właśnie wtedy się to zaczęło. Zawsze też lubiłam oglądać programy telewizyjne i przeglądać czasopisma traktujące o modzie. Pochodzę z Bielska Podlaskiego – miejscowości w północno-wschodniej Polsce. Jako nastolatka wielokrotnie namawiałam mamę na wyjazd do Warszawy, a ona zawsze mówiła: – Showbiznes nie jest dla ciebie. Zajmij się jakąś normalna pracą. W końcu kiedy miałyśmy szesnaście lat udało nam się z siostrą przekonać mamę do naszych planów. Niestety, żadna agencja modelek nie chciała z

– Od dawna wiedziałam, że chcę mieszkać w Stanach. Mama często wysyłała mnie na kolonie z Amerykanami, którzy w moich oczach byli jak nie z tego świata. Zawsze uśmiechnięci i sympatyczni – wyglądali na szczęśliwych. Obie z siostrą postanowiłyśmy, że chcemy tam mieszkać, pomimo że rodzice bali się, że sobie nie poradzimy. W szkole nazwano nas nawet „Amerykanki”, ponieważ uwielbiałyśmy język angielski i wszystko, co dotyczyło USA. Nie będę ukrywać – kocham Amerykę. Będąc w szkole średniej, starałyśmy się wyjechać do Stanów na cały rok szkolny. W związku z ogromnymi kosztami, pomysł jednak nie wyszedł. Już na studiach postanowiłyśmy, że chcemy jechać na kurs językowy. Pierwotnie miała to być Anglia. W pobliskim biurze podróży usłyszałyśmy, że kursy w Anglii są już nieosiągalne, natomiast cały czas jest możliwość wyjazdu do Stanów. Do tego w tym samym czasie nasz tato wygrał zieloną kartę. Był to dla nas moment przełomowy. Na początku nie szło nam łatwo. Pierwsze dwa miesiące pracowałyśmy na lotnisku w Atlancie i to właśnie w tym mieście poznałam Emery’ego, mojego chłopaka. Wróciłyśmy wprawdzie na kilka miesięcy do Polski, ale bardzo szybko wyleciałyśmy do Stanów po raz drugi, tym razem już na stałe. Obecnie mieszkamy na Florydzie. Bardzo lubię to miejsce, bo przez cały rok jest tam ciepło. Uważam, że tam gdzie jest więcej słońca, ludzie są bardziej pozytywnie nastawieni. Z myślą o podróży do Londynu kupiłam sobie pierwszą od lat kurtkę (śmiech). Twój typ urody nie spodobał się w Polsce. W Ameryce twoja kariera jest porywająca. Jak to jest? Czy w Polsce nie ma fachowców, którzy prawidłowo potrafią ocenić walory kandydatek, czy też Amerykanie inaczej postrzegają urodę kobiety?

– Po pierwsze Polska jest krajem mniejszym i mniej otwartym na inność, w którym panuje wiele stereotypów. Modelka ma wyglądać w określony sposób i nikt nie akceptuje choćby najmniejszej odmienności. W Stanach daje się szansę praktycznie wszystkim typom urody. W Ameryce każda odmienność jest akceptowana, a każdy sukces odbierany pozytywnie. Często mogę tam usłyszeć: „jesteś piękna” al-

Angel Oliferuk, pOlskA mOdelkA mieszkAjącA Obecnie w usA reprezentOwAć będzie nAsz krAj nA ŚwiAtOwej edycji finAŁu kOnkursu tOp mOdel, OdbywAjącegO się w lOndynie


|19

nowy czas | kwiecień 2013

czas na wybieg

Model i podzielam opinię, że był on zbyt agresywny i w USA niemożliwy do zrealizowania. W światowym finale Top Model wystąpią dziewczyny z najróżniejszych krajów, w tym także z krajów islamskich, gdzie obowiązują różne religijne zakazy i dlatego organizatorzy niezwykle uważnie podchodzą do kandydatek podczas eliminacji, zachowując się bardzo profesjonalnie i nie podejmując najmniejszego ryzyka naruszenia normy moralnych. Zdarza się, że bierzesz udział w pokazach bielizny. Jak radzisz sobie z nagością lub półnagością i czy istnieje dla dziewcząt w tym zawodzie jakaś ustalona granica wstydu?

– Początki są zawsze trudne, ale do pokazywania swojego ciała można się przyzwyczaić. Jeśli pracujesz z naprawdę dobrymi projektantami, którzy cię szanują, goły brzuch czy nogi nie sprawiają problemu. Trzeba zwyczajnie uważać na to, z kim podejmuje się współpracę. Czasami może zdarzyć się słaby pokaz i wtedy modelka czuje się najogólniej mówiąc dziwnie, ponieważ wtedy publiczność wokół wybiegu też jest inna. Jeżeli jednak wydarzenie jest na wysokim poziomie, wówczas także i publiczność ma więcej klasy i inaczej traktuje dziewczynę, która prezentuje najwyższej jakości bieliznę. Skąd wziął się ten przedziwny trend, że modelka musi być bardzo szczupła?

–Kiedyś po prostu było łatwiej produkować ubrania w tym samym rozmiarze. Pakowali je na przykład w Nowym Jorku, a potem wysyłali do Mediolanu i Miami. Ostatnio pod wpływem protestów modelek i medialnej kampanii na temat zdrowotnych problemów wychudzonych dziewcząt, które prawie nic nie jedzą, kreatorzy mody nareszcie zaczęli dopasowywać się do nieco innych norm. Jednocześnie ciągle są tacy, jak choćby Karl Lagerfeld, którzy mimo presji nadal preferują bardzo szczupłe dziewczyny. Czy wśród modelek masz swój wzorzec do naśladowania?

– Linda Evangelista, Heidi Klum, Cindy Crawford. Lubie też Anję Rubik. Czy Anja Rubik jest obecnie najlepszą polską modelką?

– Tak. Anja jest najlepsza. W jednym z numerów „Vogue” znalazłam aż pięć zdjęć Anji Rubik. Kiedy zapytałam Amerykanów, czy znają ją, okazało się, że nie. Kiedy jednak pokazałam zdjęcia, wtedy dokładnie wiedzieli, o kogo chodzi. Amerykanie lepiej kojarzą twarz Anji Rubik, niż jej nazwisko. Cenię jej profesjonalizm. Jest naprawdę dobra w tym, co robi. Na światowym finale Top Model w Londynie będziesz reprezentować Polskę czy Stany Zjednoczone?

– Reprezentuję Polskę. Zapytano mnie, czy chcę reprezentować Polskę czy Stany. Wybrałam nasz kraj, bo chociaż mieszkam w USA, kocham Polskę. Chciałabym także w ten sposób pokazać wszystkim moim znajomym i wszystkim Polakom, że marzenia jednak się spełniają. Rozmawiał: Sławomir Orwat

Moda w Białym Domu

D

ruga edycja Fashion Culture odbyła się 6 kwietnia w Londynie, w pałacu White House księcia Jana Żylińskiego. Zgromadzonym gościom swoje kolekcje pokazywali absolwenci College London of Fashion i Central Saint Martins College of Art and Design z Wielkiej Brytanii oraz uczelni polskich: ASP z Łodzi, Szkoły Artystycznego Projektowania Ubioru z Krakowa a także Międzynarodowej Szkoły Kostiumografii i Projektowania Ubioru w Warszawie. Swoje kolekcje zaprezentowało dwunastu projektantów: Jee Hyun Jung, Aleksandra Kawalko, Aimee Matthew-John, Edyta Pietrzyk, Karolina Marczuk, Marta Makary, Gabriel Bakalarz, James Castle, Anka Letycja Walicka, Danxia Liu, Ashleigh Downer, Stephanie Ghoussain. Podczas pozakonkursowego XIII pokazu została zaprezentowana zbiorowa praca stylistki Deborah Roberts, projektantki biżuterii Kasi Piechockiej, artystki makijażu Kamili Siemiątkowskiej. Ponadto mogliśmy podziwiać prace projektantek biżuterii – Lili Colley i Rose Irwin oraz Vite Gottlieb. Impreza odbyła się pod auspicjami Ambasady Rzeczypospolitej Polskiej w Londynie i T-Mobile fashion, honorowy partner Fashion Culture, wraz z czołówką polskiego designu, duetem Marcin Paprocki i Mariusz Brzozowski oraz zasiadającą podczas gali w Jury Gosią Baczyńską oraz Maciejem Zieniem. Kolekcje młodych projektantów oceniało jury pod przewodnictwem Jana Żylińskiego, w skład którego również weszli między innymi projektanci Joanna Klimas, Zaid Ghanem, Agata Koschmieder. Główna nagroda– dwumiesięczny płatny staż w prestiżowej pracowni krawieckiej Meyer & Mortimer powędruje do Anki Letycji Walickiej, autorki kolekcji zatytułowanej N-HIL. Warto wspomnieć, że firma Meyer & Mortimer istnieje od XVII wieku i szyje ubrania dla członków rodziny królewskiej i gwardii Królowej Elżbiety, co świadczy o tym, jak wysokiej rangi jest to wyróżnienie. Charakter nagrodzonej kolekcji najlepiej opisuje sama autorka: – Chciałam stworzyć surowy charakter kolekcji, jak również efekt trójwymiarowości i złudzenia optycznego. Ogólnie – kontrastowe połączenia materiałów sztucznych i naturalnych, gładkich i fakturalnych, ciężkich i lekkich. Dzięki zamkom błyskawicznym, zapinanym i rozpinanym w różnych kombinacjach, można nadać ubraniom różne formy. Anka Letycja Walicka może się poszczycić wieloma osiągnięciami. Zdobyła między innymi główną nagrodę Rady Wysokich Krawców i Rady Mediów na Cracow Fashion Awards 2012, główną nagrodę za najlepszą kolekcję w konkursie Habitus Baltija 2012 – stypendium w New Academy of Fine Arts of Milan, Złotą Nitkę Jury Mediów 2012, wyróżnienie Jury Kreatorów Złota Nitka 2012. Zajęła też pierwsze miejsce na Warsztatach Art and Fashion Festival 2012 w Poznaniu, dzięki czemu przyjedzie do Londynu, by odbyć staż w prestiżowym Central Saint Martins College of Art and Design. Drugie i trzecie miejsce zdobyli absolwenci Central Saint Martins w Londynie – James Castle oraz Aimee Matthew-John. W zamykającej tegoroczny projekt edycji warszawskiej, 16 maja, pokazane zostaną dwie wyróżnione kolekcje: Gabriela Bakalarza – absolwenta Central Saint Martins oraz Karoliny Marczuk, absolwentki ASP w Łodzi. Wszystkie kolekcje zaprezentowały modelki i modele z Agencji Promocji Mody REKLAMEX – partnera Fashion Culture (www.reklamex.krakow.pl) . Galę poprowadziła piosenkarka Pola Pospieszalska wraz ze Stuartem Philipsem. Kompozycję muzyczną podczas gali wykonał Sabio Janiak wraz z wiolonczelistką Joanną Qvail.

Kolekcja Anki Letycji Walickiej w White House

WygrAną AnKi LetyCJi WALiCKieJ – AbsoLWentKi szKoły ArtystyCznego ProJeKtoWAniA UbiorU, zAKońCzyłA się ii edyCJA PoLsKobrytyJsKiego ProJeKtU FAsHion CULtUre, PodCzAs Którego zostAły zAPrezentoWAne KoLeKCJe dWUnAstU AbsoLWentóW nAJLePszyCH UCzeLni ModoWyCH.

Projekt Anki Letycji Walickiej

Projekt James Castle

Projekt Aimee Matthew-John


20 |

kwiecień 2013 | nowy czas

kultura

HARMONIA

Artful Faces

Anna Maria Mickiewicz

N

ciu udziałem w kampanii wrześniowej, podczas której pełnił funkcję radiotelegrafisty. Następnie dostał się do niewoli niemieckiej, jednak udało mu się uciec z konwoju. Powrócił do Warszawy. W trudnych latach wojennych wraz z Andrzejem Panufnikiem wspomagał rodzinę koncertami w kawiarniach artystycznych. Po wojnie, w 1946 roku, powstaje Suita warszawska. Słynny utwór swoją wymową oddaje atmosferę zniszczonej stolicy i jej powojenną odbudowę. Lutosławski komponuje też Melodie ludowe na fortepian, w których można odnaleźć elementy polskiego folkloru muzycznego z różnych regionów kraju. Również po wojnie powstaje znacząca w dorobku artystycznym I Symfonia, uznana potem za utwór „formalistyczny”. Po raz pierwszy wykonana została w Warszawie w 1949 roku, podczas Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina. Rae przywołuje atmosferę tych czasów, gdy członkowie jury demonstracyjnie wychodzili z sali. Lutosławski nie mieścił się bowiem w wyznaczonych ramach „nowej epoki”. Po śmierci Stalina, gdy czasy stały się „bardziej ludzkie”, artysta zaczyna być wielokrotnie nagradzany. Rae zwraca uwagę, że Witold Lutosławski to nie tylko wielki kompozytor. W 1981 roku wystąpił na Kongresie Kultury Polskiej, wygłaszając historyczny i znaczący wykład poświęcony prawdzie w sztuce. Podkreślił w nim, że twórcy przez lata zmuszeni byli do ukrywania swych indywidualności. Nowatorstwo technik i stylu nie było dobrze przyjmowane. Zmuszało muzyków do nieujawniania swych dzieł, co w konsekwencji prowadziło do życia w izolacji i depresji. Witold Lutosławski dwadzieścia lat starszy od Krzysztofa Pendereckiego, doczekał się, tak jak i ten gigant muzyki, prawie natychmiastowego sukcesu międzynarodowego. Jest też jednym z największych twórców XX wieku, wybitną osobowością muzyczną, artystą tworzącym – jak powiada Bolesław Bieniasz – własnym muzycznym stylem i językiem. Karola Szymanowskiego uważa się za niepodważalnego spadkobiercę tradycji muzycznej Fryderyka Chopina. Witold Lutosławski jako kontynuator Karola Szymanowskiego już w chwili swojej śmierci w 1994 roku był słusznie uznawany za jednego z największych kompozytorów w skali świata.

Fot. Marcin Noga

ie tylko w Polsce, ale również poza jej granicami bardzo uroczyście obchodzona jest 100. rocznica urodzin jednego z najwybitniejszych europejskich kompozytorów, Witolda Lutosławskiego. W Lublinie, gdzie spędzałam Święta Wielkanocne, na „Spotkania z Lutosławskim” zapraszała Teresa Księska-Falger z Towarzystwa Muzycznego im. Henryka Wieniawskiego, która podkreśla: „Współczesna twórczość muzyczna czasami budzi niepokoje. Natomiast muzyka Lutosławskiego jest pełna najwspanialszych pomysłów pochodzących z XVIII, XIX i XX wieku. Tam nie ma nadmiaru dźwięków, nie ma potrzeby epatowania nowatorstwem”. Spośród wielu opracowań, które poświęcono sylwetce i twórczości słynnego artysty, chciałabym zachęcić do lektury przede wszystkim tego, którego autorem Charles Bodman Rae. The Music Of Witold Lutosławski, wydana w języku angielskim przez Omnibus Press, ukazała się już po raz trzeci w 1999 roku. Autor jest z wykształcenia muzykiem, byłym dyrektorem Royal Northern College of Music. Przedstawia zarówno sylwetkę wielkiego kompozytora XX wieku, jak również analizuje jego dzieła muzyczne oraz stara się uchwycić ich dogłębny przekaz. Fascynacja twórczością Witolda Lutosławskiego zrodziła się w nim podczas kilku lat spędzonych w Warszawie. Przebywał tam jako stypendysta i należał do grona najbliższych przyjaciół artysty. Lutosławski zaczął muzykować we wczesnych latach dziecięcych. Swe zamiłowania, ujawnił tak wcześnie dzięki artystycznej atmosferze panującej w domu rodzinnym. W świat muzyki wprowadził go ojciec, wybitny intelektualista i polityk. Pierwsze lekcje gry na skrzypcach pobierał w wieku siedmiu lat w Warszawie. W Liceum im. Stefana Batorego, zetknął się z twórczością Karola Szymanowskiego. Już od wtedy miała ona duży wpływ na jego własną twórczość. W 1927 roku wstąpił do Konserwatorium. Wkrótce powstał pierwszy publicznie wystawiony utwór na fortepian – Taniec Chimery. Lutosławski rozpoczął równocześnie studia matematyczne. Nie jest to odosobniony przypadek, gdy wielki twórca przejawia zainteresowania zarówno muzyczne, jak i matematyczne. Te wbrew pozorom tak odległe dziedziny posiadają wiele wspólnych cech, na co zwrócili uwagę już filozofowie greccy. W obu przypadkach wymagana jest systematyczność oraz umiejętność analitycznego myślenia. Gdy spogląda się na zapis muzyczny, dostrzega się wewnętrzne uporządkowanie, które przypomina skomplikowane równania matematyczne. Bolesław Bieniasz, z wykształcenia muzyk, znawca twórczości Lutosławskiego stwierdza: „Muzyka polifoniczna, której symbolem jest Bach, nosi znamiona konstrukcji matematycznej (...), studia matematyczne pomogły Witoldowi Lutosławskiemu (...), matematyka pomogła mu w znajdowaniu proporcji i logiki działania. Tak matematyka, jak i doskonała znajomość poezji francuskiej urozmaiciły twórczość kompozytorską artysty, poszukiwał w niej brzmień i dyskursu”. Przywoływany Rae zauważa, że Lutosławski już jako młody artysta wypowiadał się na temat twórczości muzycznej. Stawiał tezę, że ponad wszystko należy cenić kontakt psychiczny twórcy z dziełem. Kładł nacisk na formę oraz na schemat strukturalny. Rae dostrzega w twórczości Lutosławskiego echa takich mistrzów, jak Debussy czy Ravel. Natomiast nie zauważa podobieństw i wpływów chopinowskich. Ale przecież Szymanowski, którego twórczością Lutosławski inspirował się od zawsze, czerpał ze źródeł polskiej muzyki, tj. z twórczości właśnie Chopina. Trzeba dodać, że artysta z czasem zaczął wykorzystywać też muzykę kurpiowską, która stała się rozpoznawalnym elementem jego utworów. W 1938 roku odbył się pierwszy występ muzyczny kompozytora w Polskim Radiu. Rok 1939 zapisał się w jego ży-

Say Others: Talented painter who was one of the winners of the 2001 German Paderborn Volksbank Young European Artist award. Inspiration for his earlier paintings came from ancient icons, and old Or thodox churches scattered around south-eastern Poland where he lived. Based in London now, his themes are more ‘streetwise’ and the palette brighter, but the technique remains faithful to his very own style. Says He: ‘No, maybe not me. Are you sure you want to draw me? Ok, ok, but maybe not such big glasses… What do I think of your painting? Well… you have to decide on something… I am busy, it’s three of us now, you know! And the cat to look after.’ And my wife’s dreadlocks… Say I: An ar tist admired by many. Quiet. Not readily committing to anything but when the fire starts burning, he is capable of jumping in with both feet. When he wants. As long as he has some oil paints and canvas to play with he will be all right. Inspiration might change direction when he starts to listen to his newborn daughter. Bottom line: I am warning you, invest your money now. Before he finds a dealer. Now. Text & graphics by Joanna Ciechanowska

W sobotę 27 kwietnia otwarta zostanie wystawa The Bathroom Project, prezentująca fotografie Marcina Nogi będące rejestracją mini-happeningów, tworzonych w londyńskich wnętrzach w latach 2008-2012. Seria zainspirowana została obrazem Śmierć Marata, Jacques-Louis Davida, którego kompozycja stała się punktem wyjścia do działań artysty. The Bathroom Project obrazuje nie tylko rewolucyjny kontekst obrazu Marata, ale również samotność – uczucie, którego doświadczamy w skomercjalizowanym, pogrążonym w konsumpcji świecie. Marcin Noga zajmuje się fotografią wnętrz, współpracuje z wieloma artystami i instytucjami, m.in. The Drill Hall czy Hackney Museum. Od 2004 roku wraz z rodziną mieszka w Hackney. Na wystawę w pięknym, nietuzinkowym wnętrzu zaprasza galeria The Montage, nowo otwarte, tętniące życiem miejsce na mapie Forest Hill. Wystawa będzie czynna do 9 maja. The Montage, 33 Dartmouth Road, Forest Hill SE23 3HN


|21

nowy czas | kwiecień 2013

kultura

A Piacere Trio w St Martin’s Muzycy z A Piacere Trio, założonego przez skrzypaczkę Barbarę Dziewięcką, za sukces uznali sam udział w finale konkursu St Martin’s Chamber Music Competition 2013, którego patronem jest Sir Neville Marriner, a tymczasem w koncercie finalistów okazali się zdecydowanymi faworytami publiczności, która nagrodziła ich wielkimi brawami. A Piacere Trio zdobyło w tym konkursie nagrodę publiczności.

Oso bi ście uwa żam –po wie dzia ła „No we mu Cza so wi” Bar ba ra Dzie więc ka – że na gro da pu blicz no ści jest naj waż niej szą na gro dą w każ dym kon kur sie. W koń cu ta ki jest, a przy naj mniej po wi nien być cel mu zy ków, aby po przez swo ją grę na wią zy wać kon takt, po ro zu mie nie z pu blicz no ścią. Kon cer ty na ży wo po win ny wy wo ły wać u lu dzi kon kret ne emo cje, prze ka zy wać ener gię i mi łość do te go, co się ro bi. Nie ma nic pięk niej sze go dla wy ko naw ców, jak ży we re ak cje pu blicz no ści w trak cie kon cer tu, po przez wi docz ne na twa rzach sku pie nie, za du mę, na wet wes tchnie nia, spon ta nicz ne bra wa czy okrzy ki, jak to mia ło miej sce pod czas na szych kon kur so wych wy stę pów. Sko ro pu blicz ność za de cy do wa ła więk szo ścią gło sów o na szej na gro dzie, mo gę mieć na dzie ję, że uda ło nam się owe po ro zu mie nie osią gnąć. Kościół St. Martin in the Fields w Londynie słynie z licznych koncertów i jego muzyczna historia jest bardzo bogata. Od wielu lat jest to stała siedziba londyńskiej orkiestry kameralnej Academy of St. Martin in the Fields, której założycielem i dyrektorem jest słynny

dyrygent Sir Neville Marriner. Do półfinału konkursu zakwalifikowanych zostaje tylko sześć zespołów, a tylko trzy występują w koncercie finałowym. Wszy scy tro je – Bar ba ra Dzie więc ka (skrzyp ce), An ne Chau ve au (al tów ka), Przemysław Demb ski (for te pian) – są ab sol wen ta mi Gu il dhall Scho ol of Mu sic and Dra ma oraz Roy al Col le ge of Mu sic w Lon dy nie. Tam wła śnie w 2010 ro ku za ło ży li A Pia ce re Trio. Od te go cza su wy stą pi li z wie lo ma kon cer ta mi w Wiel kiej Bry ta nii (m.in w Roy al Al bert Hall) i Pol sce (m.in. w Au li Uni wer sy te tu Ja giel loń skie go). W 2012 ro ku mło dzi ka me ra li ści zdo by li pierw szą na gro dę w Cham ber Mu sic Com pe ti tion En sam ble with Pia no. A Pia ce re Trio łą cząc tradycyjne po dej ście do mu zy ki z no wo cze sną, świe żą in ter pre ta cją sta je się co raz bar dziej roz po zna wal nym ze spo łem mu zy ki ka me ral nej. Mu zy cy kilkakrotnie wy stę po wa li w POSK -u, w ra mach pre zen ta cji Kon fra ter ni Ar ty stów Pol skich, pro wa dzo nej przez Bar ba rę Bakst, któ ra ogrom nie cie szy się z każ de go suk ce su pro mo wa nych przez sie bie mło dych pol skich ar ty stów. (tb) Fot.: Marc Gascoigne

The Spirit of Holland Park Po wyż sza gra f i ka za ty tu ło wa na The Spirit of Holland Park, au tor stwa miesz ka ją cej w Lon dy nie pol skiej ar tyst ki Ma rii Ka le ty otrzy ma ła na gro dę na 31th The Friends of Hol land Park An nu al Art Exhi bi tion, w któ rej wzięło udział 70 ar ty stów re pre zen tu ją cych róż ne dzie dzi ny sztu ki – od ma lar stwa olej ne go, pop rzez gra f i kę i akwa re le, rzeź bę, szkło ar ty stycz ne, po ce ra mi kę i bi żu te rię. Galeria w Holland Park, choć skromna, ma piękne tra dy cje. Za ło żył ją Sir Hugh Cas son, ar chi tek t (odpowiadał za prezentację osiągnięć w dziedzinie architektury na Festival of Britain), ma la rz, na uczy cie l księ cia Ka ro la. Założył Design Department w Royal College of Art, a w la tach 1976-84 był pre zy den tem Roy al Aca de my of Arts. Przez wie le lat był rów nież prezesem i tej ga le rii, któ rej lo sy w później szych cza sach toczyły się róż nie... Rok te mu ku ra to rem wy sta wy został Gor don French, (sam pro wa dzi wła sną ga le rię), któ ry bar dzo in ten syw nie pra cu je nad pod nie sie niem ja ko ści wy staw po przez za pra sza nie cie ka wych ar ty stów oraz ju ro rów o dużym autorytecie. Kuratorem tegorocznej wystawy był również Gor don French. (tb)

A PiAcere Trio: Barbara Dziewięcka (skrzypce), Anne chauveau (altówka) Przemysłam Dembski (fortepian)

eclectique 2013

Agnieszka engelien, Call of the wild

Eclectique 2013 to wystawa przygotowana przez London School of Photography. Wystawa o tyle ciekawa, bo skupiająca fotografów z różnych stron świata. Każdy z uczestników przedstawia własną wizję otaczającej go rzeczywistości. Kamera staje się wrażliwym narzędziem dialogu z zewnętrznym światem, dając możliwość przechwytywania obrazów pokazujących piękno, niewinność, ale też ból istnienia. Agnieszka Engelien, artystka z Polski mieszkająca na stałe w Londynie, przedstawia dwa równoległe światy – londyński świat finansów i świat dzikich, krwiożerczych zwierząt. Call of the wild (mieszanka fotomontażu i kolażu) to odpowiedź artystki na ciągnącą się debatę i kontrowersje związane ze światem londyńskich finansów i stylem życia bankierów. Artystka używa masek zwierząt jako analogii do prymitywnej natury ludzkiej, która dominuje nad wyuczonym kodem zachowań i gestów charakterystycznych dla świata finansów. Jak zauważył niegdyś Jean

Chevalier, „żyjemy w świecie symboli, a świat symboli żyje w nas”. Maska przedstawiająca zwierzę nawiązuje do siły owego zwierzęcia. Polska artystka pokazuje londyńskie City jako grę pozorów, świat iluzji, w którym ludzie ukrywają swoje prawdziwe oblicze. Maski drapieżnych zwierząt mają wymiar symboliczny i nawiązują do prymitywnych instynktów, które w nas drzemią. Prace pokazują cienką granicę między człowieczeństwem a prymitywną naturą, która dominuje nasze codzienne zachowania. Na wystawie są też między innymi prace artystki z Tunezji. Lilia Stobbs w pracach zatytułowanych In the shadow of monuments pokazuje bezdomne dzieci z Indii, żyjące w cieniu pomników i świątyń. Mimo bezgranicznej nędzy, na ich obliczach maluje się uśmiech i radość wywołane zainteresowaniem, jakie okazuje im artystka. (tb) Blac kall Stu dioS, 73 le onard Stre et, Sho re ditch, Ec2a 4Q S. 25-28 kwiet nia, godz. 11.00 - 18.00. Wstęp wol ny.


22 |

kwiecień 2013 | nowy czas

kultura

Sprawa ważniejSza niż Sztuka Jacek Ozaist

B

ył rok 1993. Pewnego ranka policyjne jednostki specjalne wpadły do domów trzej krakowskich biznesmenów i grożąc bronią, wywlekły ich z łóżek. Spektakularna akcja zatrzymania groźnych przestępców, godna najwyższych pochwał? Nie! Efekt intrygi skorumpowanych urzędników państwowych, którzy nigdy nie ponieśli za to konsekwencji. Natomiast poszkodowani, jako zadośćuczynienie za miesiące spędzone w areszcie śledczym, szkody cielesne (w tym gwałt i pobicie), moral-

ne i materialne otrzymali po 10 tysięcy złotych... Ta historia to świetny materiał na film fabularny, ale mimo dobrych recenzji kolaudacyjnych, Polski Instytut Sztutki Filmowej odmówił finansowania projektu. Z pomocą przyszli więc różnego rodzaju przedsiębiorcy, którzy – najczęściej anonimowo – dokonali jednorazowej wpłaty na konto producenta. Scenariusz napisali twórcy filmu Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł, reżyserii podjął się autor słynnego Przesłuchania Ryszard Bugajski. Film trafił do kin 5 kwietnia. Układowi zamkniętemu daleko jednak do klasy Przesłuchania czy choćby niedawnego Generała Nila. Przeziera przezeń nietajony pośpiech i cierpka powierzchowność, jak gdyby twórcy uznali, że ranga tematu jest w stanie zatuszować niedostatki artystyczne. Jest to rodzaj szantażu emocjonalnego, że skoro temat ważny, całą resztę można zepchnąć na

REJESTRACJA

plan dalszy. Tak samo myśleli twórcy słabego Linczu o pamiętnych wydarzeniach we Włodowie, podobnie wyszło z telewizyjną biografią siatkarki Agaty Mróz Nad życie. Ale że tak nie musi być, niech świadczy choćby przykład Długu Krzysztofa Krauzego czy Matki Teresy od kotów Pawła Sali. Rozumiem jednak, że nagłośnienie sprawy było ważniejsze od ewentualnych sukcesów artystycznych, ponieważ za produkcją tego filmu nie stały osoby związane ze sztuką, tylko pokrzywdzeni przez państwo polskie biznesmeni. Rozumieją to także widzowie. Po premierze nie mówi się wiele o filmie Bugajskiego, tylko o sprawie, którą porusza, a także korupcji i wszechwładzy urzędników w Polsce. Treść Układu zamkniętego znakomicie ilustruje anegdota o dziku, którego ustrzelił niegdyś prokurator Kostrzewa. „Nie był zbyt czujny. – mówi podczas jednego ze spotkań w swoim domku myśliwskim – Wyszedł mi wprost przed ambonę”. Trzej biznesmeni też nie byli czujni. Wydawało im się, że żyją i pracują w państwie prawa, a kapitalizm, który tak niedawno zawitał do Polski, chroni i nagradza ich zawodowe wysiłki. Kanalie skryte za powagą swojego urzędu przygotowały plan odebrania im nowoczesnej fabryki i sprzedania jej za bezcen tajemniczemu nabywcy. Widza, który przez cały seans zadaje sobie dramatyczne pytanie, czy to wszystko wydarzyło się naprawdę, czeka jednak happy end. Twórcy koronkowej intrygi popełnili kilka błędów w tłumaczeniu dokumentów leasingowych i w konsekwencji zarobili na sprawie okrągłe zero. Całe wyposażenie fabryki młodych biznesmenów pochodziło z leasingu środków trwałych duńskiego producenta, a ponieważ ustały wpłaty, właściciel upomniał się o swoje, pozostawiając w fabryce tylko gołe ściany. Niestety, to jedyna kara, jaka spotkała prokuratora Kostrzewę oraz naczelnika Kamińskiego, i tego happy endem nazwać nie można. To wielkie szczęście dla Układu zamkniętego, że zdecydował się wziąć w nim udział aktor pierwszoligowy, mistrz w swoim fachu – Janusz Gajos. Grywa on bowiem rzadko i bardzo starannie dobiera role filmowe. To efekt zaszufladkowania w postać Janka z serialu Czterej pancerni i pies, po którym przez długie lata nie otrzymywał ról na miarę swojego talentu – ta-

kich, jak brata „Zdrówko” z Jasminum, pijaka z Zółtego szalika, sędziego Laguny z Piłkarskiego pokera, cenzora z Ucieczki z kina Wolność czy majora „Kąpielowego” z Przesłuchania. Podobno Bugajski bardzo zabiegał, by obaj panowie znów spotkali się na planie. Gajos kręcił nosem, że postać słaba i jednowymiarowa. Scenariusz poprawiono, a on wyraził zgodę, jednak moim zdaniem postać prokuratora Kostrzewy pozostała płaska i niewyraźna, niewiele odbiegając od figury ubeka-gangstera z Psów Pasikowskiego. Tamten też miał rodzinę i lubił dzieci, a jednocześnie mordował ludzi i handlował amfetaminą. Lepiej w rolę skorumpowanego naczelnika urzędu skarbowego wszedł Kazimierz Kaczor, też bardzo długo nie widziany na ekranach polskich kin. Tak naprawdę, to właśnie cichy i wyrachowany naczelnik Kamiński przygotował osnowę dla całej intrygi. Wybucha on gniewem właściwie tylko raz, gdy Kostrzewa wypomina mu błędy wspólnej przeszłości z marca 1968 roku. Posępny, bezduszny i zazdrosny o czyjeś sukcesy urzędnik skarbowy w wydaniu Kazimierza Kaczora zapadł mi bardziej w pamięć, niż sztampowy „zły” Gajosa. Rolą młodego, ambitnego, skorumpowanego pracownika prokuratury wyróżnił się także Robert Żołądkowicz, którego pewnie nie raz jeszcze zobaczymy na ekranach kin. Szanuję odwagę i determinację twórców, że pomimo lęku (jakkolwiek irracjonalny by się on nie wydawał), iż narażą się na gniew i zemstę organów władzy, ukończyli swój film i nam go pokazali. Układ zamknięty to po trosze film na zamówienie społeczne. Nie chciała go finansować w imieniu Państwa Polskiego dyrektor PISF-u Agnieszka Odorowicz, wicepremier Waldemar Pawlak prosił o podesłanie scenariusza, a potem zamilkł jak kamień. Przez cały seans myślałem o Romanie Klusce, potężnym niegdyś biznesmenie (Optimus SA, Onet), którego niesłusznie oskarżono o wyłudzenie podatku VAT. Też składano mu obietnice szybkiego wyjścia z aresztu w zamian za zrzeczenie się udziałów, a po wygranej w sądzie otrzymał symboliczne 5 tys. złotych zadośćuczynienia. O ilu podobnych, mniej spektakularnych sprawach nie wiemy? Zapewne wielu. Dlatego dobrze dla społeczeństwa polskiego, że ten film powstał. Ku pamięci, ku przestrodze.

Na początku stanął na waszej drodze Waldemar Rudziecki, który zrobił najwięcej, by was wypromować.

– Tak. Dzięki temu mogliśmy profesjonalnie nagrać w Tonpressie aż trzy numery, z czego dwa ukazały się na płycie Jak punk to punk. Był to nasz pierwszy nagrany materiał.

– Waldek stał wówczas na czele klubu studenckiego i wykorzystał swoją wiedzę i możliwości, jakie posiadał w promowaniu naszego zespołu. Wiadomo że tam, gdzie są studenci, tam jest przyciąganie. Wyobraź sobie, że grasz w Domu Kultury. Kto cię wypromuje? To był klub studencki z jakimiś wartościami i grając tam, masz świadomość, że gra się dla kogoś, kto docenia to, co słyszy i posiada jakąś wyobraźnię. Z jakimi nadziejami jechaliście w roku 1982 do Jarocina?

Zespół REJESTRACJA powstał w 1980 roku w Toruniu pod nazwą Rejestracja Przedpoborowa. Wraz z takimi zespołami jak: Dezerter, Moskwa, Abaddon, Siekiera należał do czołówki polskiego punk rocka. W latach 80. grupa była częstym gościem na festiwalu w Jarocinie. 10 maja usłyszymy ich w londyńskim pubie The Grosvenor. Z GRZEGoRZEM „GElo” SAkERSkiM – wokalistą, autorem tekstów, legendarnym współzałożycielem grupy rozmawia Sławomir orwat

– Żadnych nadziei nie mieliśmy. Mieliśmy wtedy po 17, 18 lat i była to okazja do pokazania się przed większym audytorium. O to chodziło. Taką możliwość każdy chciał wykorzystać, bo wiadomo było, że jedziemy do miejsca, które było wtedy źródłem i gromadziło dużą liczbę osób o podobnym światopoglądzie. Krótko potem Zbyszek Krzywański z Republiki pomógł wam w realizacji kawałka Wariat na potrzeby filmu To tylko rock.

Zespół miał swoje lepsze i gorsze dni. Rozpadał się i odradzał. Jaki moment w historii Rejestracji wspominasz jako najlepszy?

– Rok 2006. To był ten moment, kiedy dogadałem się z Tomaszem [Siatką], że znowu gramy. Wcześniejsza reaktywacja, która nastąpiła w roku 1999 była reaktywacją na odległość. Część muzyków dojeżdżała z Niemiec. Były wtedy nawet perspektywy na wydanie płyty, która w końcu jednak się nie ukazała. Moment, kiedy Siatka powiedział: „Już do Niemiec nie jadę. Gramy Rejestrację”, był dla mnie najlepszy. Jak postrzegasz polski punk rock na przestrzeni 33 lat istnienia Rejestracji?

– Współczesny punk rock nie ma nic wspólnego z tamtym z lat 80., które były wyjątkowe. To już jest historia. Bardzo często przekaz ze sceny był wtedy beznadziejny z powodu braku właściwego sprzętu. Gdyby wtedy był odpowiedni sprzęt, to niektóre zespoły grające w tamtych cza-


|23

nowy czas | kwiecień 2013

kultura

Without structure you have no building, without aesthetics – you have no sculpture

sach nie miałyby racji bytu. Jeśli słyszysz ze sceny jedynie dolatującą sieczkę, to ludzie mówią „a ch…, to już niech leci”. Kto dla was pisze teksty?

– Aktualnie ja. skąd czerpiesz inspiracje?

– Z doświadczenia przeżytych lat i obserwacji. Teksty są odzwierciedleniem moich przeżyć i mojej wrażliwości. Nie wiem, czy są dobre, ale mam doniesienia, że o czymś mówią. „…O hip hopie mówiło się jako o czarnym punku, czyli o formie buntu czarnych i o ekspresji, która jest podobna do punk rocka”. czy zgadzasz się z tym porównaniem?

– Oczywiście. Zgadzam się z tym. Rap to jest krzyk ulicy, a punk rock też był krzykiem ulicy. język w punk rocku był chyba jednak bardziej wygładzony i nie epatował aż taką ilością wulgaryzmów, jak w rapie?

– Ale to chyba tylko ze względu na cenzurę. My nie mieliśmy wtedy aż takich możliwości. Nie licząc kasety z roku 1995, pierwszą płytę wydaliście dopiero w roku 2009. jak ją dziś oceniasz?

– Chcieliśmy ją pierwotnie skonsolidować tak, aby pokazać przekrój twórczości Rejestracji i chyba udało się nam to zrobić. Płyta jest eklektyczna. Są na niej kawałki stare, są i nowsze. W roku 1998 powstał projekt złożony z czo-

łowych przedstawicieli polskiej sceny punkowej, w skład którego weszli m.in. „Grabaż” Grabowski z Pidżamy Porno, Kelner z Deutera i Nika z Post Regimentu. skrzyknęli się po to, aby nagrać album Tribute to Rejestracja, na którym znalazło się 18 waszych kompozycji.

– Okazało się, że na tym etapie naszej twórczości byliśmy dobrze rozumiani i stanowiliśmy inspirację dla innych, którzy tym wydawnictwem postanowili oddać hołd naszej muzyce, która dla nich, jak widać, stanowiła jakąś wartość. jaka będzie wasza nowa płyta?

– Dźwiękowo będzie na pewno znacznie lepsza od poprzedniej. Poza tym znajdą się na niej także utwory nieco lżejsze, które będzie można grać w radio, gdzie na pewno nie mogłyby być zagrane nasze ekstremalne kawałki.

TO będzie płyTA O pOlSkiej biedzie i O cOdziennOści. nieWrAżliWOść pAńSTWA nA cOrAz WiękSzą biedę i nieSprAWiedliWOść. MOje TekSTy Są O TyM, że MAMy W krAju TAki SySTeM, kTóry dOprOWAdził dO TeGO, że OficjAlnie już Się MóWi O 300 TySiącAch ludzi bezdOMnych.

O czym są teksty?

– O tym, co dzieje się za oknem. Kiedyś ograniczała was cenzura PRL-owska. jak wygląda teraz los utworu, który jest nie na rękę władzy? czy w Polsce rzeczywiście można śpiewać bez ponoszenia konsekwencji o wszystkim? Paweł Kukiz na liście przebojów Polisz czart, którą prowadzę, jest bardzo ceniony, a w polskich mediach jest z powodów politycznych bojkotowany.

RejestRacja wystąpi 10 maja w pubie Grosvenor, w stockwell, 17 sidney Road, sW9 0tP

joanna ciechanowska Fot.: Marek Borysiewicz

Wojciech A. Sobczyński Overbury Gates series , 2013

A

small Julian Hartnoll Gallery in Duke Street, St. James’s, recently showed new works by Wojciech Antoni Sobczyński. I am a quiet admirer of his work and this latest show called Metropolis was not a disappointment. He was showing new installation-sculptures, works on paper as well as mixed media on glass. All the new artwork is derived from contemporary London architecture. I have asked him if it’s only London he had on his mind: “Not only. Standing below Brooklyn Bridge in New York, looking at the colossal structure with East River reflecting the skyline of Manhattan in the distance is to me one of the most enchanting examples of urban excellence. I remember the Twin Towers Trade Center before 9/11 dominating the constant glistening buzz below. I try to measure up to these images by revising my own preconceptions of them, be it in New York or London on the one hand, Florence or Siena, historic city states, on the other. I am always interested in history and use photography as my notebook.” The recurrent motif in his two dimensional, colourful works on paper and glass are of two vertical masses with a heavy top, reminiscent of gates, passages or windows, a Stonehenge type of megalithic structure, with luminous space between them in the distance, an imaginary landscape or a promise of hope, for the future. Some are called Overbury Gates. Wojciech explains: “When you ‘do’ things in life or in art, you turn the corner, you go through a window, a gate. An artist’s sketch or a picture often has the purpose of an imaginary ‘holding’, a landscape, an interior, a space within. I use these ‘gates’ as windows to my own landscapes, using a system of colours; light and dark, dusk and dawn.” One painting on paper differs from the others. It is also a vision of gates, but more quiet, small, but still monumental in feeling, in grey and white tones. Wojciech explains that it is a memorial gate dedicated to Bruno Cooper who passed away recently, an art dealer and a great friend who over the years had collected his work and moreover, understood it. I have always loved the instant recognition factor in Wojciech’s works, despite his constant reassurance, that they are only: “abstract geometric shapes arranged according to contrasts, masses, proportions and optical weights.” I can’t help noticing a monochrome wooden sculpture, which is called Two Figures. To my eyes it looks, (shall I spell it out?), like a man and a woman in an act of carnal contact. Wojciech laughs: “That’s an interesting slant, I wonder what Sigmund Freud would say to that!” So, are they abstract shapes, or are they human figures? “Imagine a space, look in a garden, a forest, a seascape. Remember Antony Gormley’s shoreline figures with the tide coming in? When I look at an open space, be they trees, chimneys, telegraph polesor totem poles, all are standing,

marching. I see figures in vertical things.” And the man with a prick? “These are two geometric shapes where each element in the composition serves not only the role of shape, but as such also has an aesthetic and structural functioning integrity. I try to use the golden rule so that the horizontal accent is merely a technical link, a stabilizer linking otherwise separate verticals and if you detected a phallic reference, so be it.” I was right then? Most of Wojciech’s three dimensional sculptures although small, look almost monumental, as though they were preliminary sketches for something much bigger, and his use of colour in them is surprising. “The core is timber, with canvas on top, and then paint, polymers, resins, crayons, pencils, I call them almost ‘perverted paintings’. It is an attempt to marry painting and sculpture, join the two worlds.” I was always curious how he starts his compositions, how he proceeds from two planks of timber to what I clearly see is, an instantly recognizable, be it imaginary, ‘thing’. “Imagine, you are confronted with space, a graphic space, perhaps? What do you do? Do you drop things in it, too fast, too far, not knowing when to finish? No, you organize, with logic. An aesthetic logic leads to an aesthetic outcome, you are composing, organizing, improving stuff into a cohesive substance. Once you manage to communicate a certain order, you start to ‘hook up’ between the viewer’s imagination and yours. And you are half way there. Yes, the sculptures are like architecture in miniature, they have the same rules: without structure – you have no building, without aesthetics – you have no sculpture.” This exhibition has closed now. No doubt next year we will see further interesting work from a man who is constantly turning a corner, going through gates and seeing landscapes light and darkness, dusk and dawn. I look back on the exhibition and say good bye to the gateway of experience it gave to me.

– To będzie płyta o polskiej biedzie i o codzienności. Patrz wokół na to, co dzieje się w tym naszym kraju. To jest już nie do zniesienia. Na tej płycie Polska będzie pokazana z mojej perspektywy. Patrz na to [Gelo wyciąga swój telefon komórkowy]. To jest szok. Gość bez nogi, który mówi: „Za złotówkę możecie mi zrobić zdjęcie”. O tym traktują moje teksty. Niewrażliwość państwa na coraz większą biedę i niesprawiedliwość. Moje teksty są o tym, że mamy w tym kraju system, który doprowadził do tego, że oficjalnie już się mówi o 300 tysiącach ludzi bezdomnych. Dla mnie to jest holocaust narodu. Chciałem nawet tę płytę tak nazwać, ale taki tytuł budzi kontrowersje. Ja traktuję słowo „holocaust” jako formę świadomości. Zatracanie ludzi, które w konsekwencji jest skazywaniem ich na śmierć poprzez niezabezpieczenie im podstawowych środków do życia. To wszystko dzieje się przy milczeniu tych, którzy są za ten stan odpowiedzialni, co w konsekwencji jest cichym przyzwoleniem na powolne umieranie. Kawałek reggae na tej płycie to moja obserwacja osiedlowego śmietnika, tuż za oknem. Śmietnika, do którego co pięć minut podchodzą biedacy. Po długich dyskusjach stanęło na tym, że album będzie nosił tytuł Szkoda słów.


24|

kwiecień 2013 | nowy czas

podróże w czasie i przestrzeni

PLASTER MIODU, SZYSZKA CYPRYSU, NASIENIE KLONU czyli METODA GAUDIEGO Ten budynek pojawia się we wszystkich historiach architektury XX wieku. Pamiętam, jak po raz pierwszy w Sztuce cenniejszej niż złoto Białostockiego zobaczyłem fasadę z czterema wieżami przypominającymi budowlę termitów – i od pierwszego spojrzenia to kiepskie, czarnobiałe zdjęcie rozbudziło moją wyobraźnię. W zeszłym roku miałem okazję zobaczyć kościół Sagrada Familia, bo o nim tu mowa, na własne oczy. Dziś świątynia jest kilkakrotnie większa niż na starych fotografiach, a jej budowa wciąż trwa – zwiedzaniu bazyliki towarzyszy skrzypienie dźwigów, stuk młotów, odgłosy szlifowanego kamienia i piłowanego drewna.

Marcin Kołpanowicz

Choć katedra jest sławna na cały świat i przyciąga tłumy turystów, życie jej twórcy, Antoniego Gaudiego (1852–1926), pozostaje nieznane. Mały Antek był chorowity, cierpiał na reumatyzm. Z tego powodu nie uprawiał sportów, lecz całymi dniami, miesiącami i latami zajmował się szkicowaniem liści, kwiatów, ślimaków i owadów. To wczesne zainteresowanie formami i konstrukcjami natury stało się jego kapitałem na całe życie. Kiedy skończył studia, dziekan wydziału architektury w Barcelonie powiedział: „Daliśmy dyplom szaleńcowi lub geniuszowi – czas pokaże”. Wiele najnowszych realizacji architektonicznych, jak choćby jajowaty City Hall w Londynie czy bliźniacze spiralne wieżowce Marylin Monroe w Toronto, wyróżnia się obłymi sylwetami i falistymi płaszczyznami rodem z wizji Gaudiego, a na jego odkryciach bazują współcześni twórcy opływowych form przemysłowych. Można go więc śmiało nazwać pionierem nowoczesnych form architektonicznych. Ekstrawaganckie pomysły od początku przyciągały inwestorów. Młody architekt szybko został gwiazdą i zaczął realizować prestiżowe zamówienia w centrum Barcelony. Głównym zleceniodawcą (a z czasem najlepszym przyjacielem artysty) stał się jeden z najbogatszych ludzi ówczesnej Hiszpanii, fabrykant i utopista, Euzebi Güell. To on zlecił Gaudiemu projekt założenia Parku Güell, który jest kapryśną materializacją bajkowych fantazji na temat architektury krajobrazu. Jednak to, co wygląda na wytwór wyobraźni niezrównoważonego południowca, któremu słońce zbyt mocno przygrzało w głowę, jest w istocie wynikiem wnikliwej analizy form natury

i twórczego przekształcania jej rozwiązań. Cała twórczość Gaudiego to efektowna transkrypcja przyrody na geometrię. Parabola i helikoida były ulubionymi figurami geometrycznymi twórcy Casa Battló. Warto zwrócić uwagę na to, że traktował on architekturę integralnie, holistycznie – równie ważne jak konstrukcja były dla niego użyte materiały, dekoracja oraz kolorystyka. Zlecenie dokończenia budowy kościoła Sagrada Familia dostał Gaudi w wieku 38 lat i odtąd poświęcił tej budowli całe swoje życie. Według pierwotnych planów miał to być typowy neogotycki kościół jakich wiele. Gaudi uczynił z niego najbardziej osobistą interpretację gotyku w historii sztuki i najbardziej niezwykłą świątynię XX wieku. W trakcie pracy projekt się rozrastał, kataloński wizjoner dorabiał coraz to nowe plany (a właściwie modele i makiety) poszczególnych fragmentów budynku. Wszystkie na pozór szalone pomysły są jedynie efektem twórczego namysłu nad formami przyrody śródziemnomorskiej i transformacją mądrości zaobserwowanej w naturze. „Zadaniem budynków jest chronić ludzi przed słońcem i deszczem. Budynek naśladuje drzewo, bo drzewo chroni nas przed słońcem i deszczem. Kolumny były pierwotnie drzewami – dlatego kapitele dekoruje się liśćmi” – te słowa Gaudiego pomagają zrozumieć koncepcję, która stoi za projektem wnętrza świątyni. Jedyne w swoim rodzaju, rozwidlające się kolumny zainspirowane zostały konarami platanowca, a cała nawa przypomina platanową aleję. Przykrywa ją sklepienie ze stylizowanych ząbkowanych liści. Nawet kapitele kolumn zainspirowane zostały „bliznami” po wyciętych konarach. Pinakle wież powstały pod wpływem kłosów traw, które porastały plac budowy. Projektując okna, Gaudi wzorował się na konstrukcji plastra miodu.


|25

nowy czas | kwiecień 2013

podróże w czasie i przestrzeni

Jeden z najciekawszych, niemal poetyckich pomysłów Gaudiego to koncepcja spiralnych schodów na chór – ich linię wyznaczył architekt na podstawie analizy toru lotu wirującego nasienia klonu. Bazy kolumn Fasady Narodzenia stanowią kamienne żółwie – żółw jako zwierzę wodnolądowe symbolizuje całą ziemię, a jako jedno z najbardziej długowiecznych stworzeń – stałość, czas. Z kolei przy kapitelach umieszczone zostały kameleony – wcielenia zmienności. Forma typowych dla Gaudiego czteroramiennych (przestrzennych) krzyży wieńczących wieże wywodzi się od szyszki cyprysu. Koralowce, jeżowce, meduzy, oleandry, palmy, cyprysy, salamandry – niemal cała śródziemnomorska flora i fauna znalazła swe odbicie w detalach świątyni. Jednak Sagrada Familia nie jest jakimś panteistycznym botaniczno-zoologicznym ogrodem wykutym w kamieniu – to raczej współczesna biblia pauperum, wykład historii Zbawienia, dogmatów i prawd wiary. Gaudi zrealizował pomysł, by za pomocą piaskowca, bazaltu, porfiru, granitu, majoliki, kolorowego szkła, spiżu, brązu, miedzi i złota stworzyć jedyny w swoim rodzaju architektoniczny katechizm. Za młodu dandys i uczestnik zakrapianych imprez barcelońskiej bohemy, w trakcie pracy nad kościołem Sagrada Familia z roku na rok stawał się człowiekiem coraz bardziej religij-

nym. Nie miał rodziny, więc mógł całkowicie poświęcić się budowie. Żył nadzwyczaj skromnie, niemal ascetycznie. Pod koniec życia zrezygnował w ogóle z honorarium, a nawet zaczął osobiście kwestować na budowę kościoła. Pogrążony w wirze pracy, zaniedbywał wygląd zewnętrzny. Potrącony przez tramwaj, kiedy udawał się na codzienną mszę świętą, początkowo nie został rozpoznany – w biednie ubranym starcu nikt nie rozpoznał sławnego architekta Gaudiego. Świadkowie zdarzenia uznali, że to jakiś włóczęga. Litościwy policjant – „dobry Samarytanin” – wynajął taksówkę i przewiózł poszkodowanego do szpitala. Dopiero na drugi dzień, gdy zauważono nieobecność architekta w pracowni, rozpoczęto poszukiwania i zidentyfikowano go w ubogim pacjencie szpitala. Trzy dni później, 10 czerwca 1926 roku, Antoni Gaudi zmarł w wieku 73 lat i został pochowany w krypcie kościoła Sagrada Familia. Zmarł w opinii świętości; w pogrzebie uczestniczyły tysiące mieszkańców Barcelony. Od 2000 roku trwa jego proces beatyfikacyjny. Jeśli zakończy się pomyślnie, Gaudi stanie się jednym z nielicznych twórców sztuk plastycznych wyniesionych na ołtarze (dołączy do błogosławionego Jana z Fiesole, czyli Fra Angelico, i Adama Chmielowskiego – świętego Brata Alberta). Warto wspomnieć, że zanotowano kilka przypadków nawróceń (w tym dwu Japończyków – architekta i rzeźbiarza, oraz

Od gór y: Antoni Gaudi w młodości i jego maska pośmier tna; pinakle wież powstały pod wpływem kłosów traw, które porastały plac budowy; Na daloe z lewej: kapitele kolumn zainspirowane zostały „bliznami” po wyciętych konarach; Z prawej: jedyne w swoim rodzaju, rozwidlające się kolumny zainspirowane zostały konarami platanowca, a cała nawa przypomina platanową aleję.

jednego koreańskiego dyplomaty), które nastąpiły po zwiedzeniu Basílica y Templo Expiatorio de la Sagrada Familia. Za życia nazywano Gaudiego „Architektem Pana Boga”. Na zarzuty, że budowa postępuje zbyt wolno, odpowiadał: „Mój Klient ma czas”. Zakończenie budowy planowane jest na 2016 rok. Mimo że świątynia stała się wizytówką Barcelony i przynosi miastu gigantyczne dochody, od początku wzbudzała opór i protesty. Jej budowa zagrożona była w trakcie antyreligijnych zamieszek, które przetoczyły się przez miasto w 1909 roku. Już po śmierci Gaudiego, w 1936 roku, podczas hiszpańskiej wojny domowej republikanie (którzy „wsławili się” wymordowaniem jednej piątej hiszpańskich duchownych) wtargnęli do pracowni w podziemiach bazyliki i usiłowali zniszczyć wszystkie plany i modele budowli. Tylko refleksowi i przytomności umysłu kontynuatorów prac Gaudiego zawdzięczamy ocalenie planów i możliwość dalszego prowadzenia budowy. W 2011 roku w Kaplicy Adoracji szaleniec zdetonował materiał wybuchowy. Jednak bardziej niebezpieczny dla świątyni może okazać się pomysł projektantów podziemnej kolei, którzy – mimo protestów fundacji budującej kościół – zaplanowali tunel dokładnie pod Fasadą Narodzenia; został on już wydrążony, wkrótce okaże się, czy drgania wywołane przejazdem pociągów nie naruszą konstrukcji budynku. Warto dodać, że samo finansowanie tak ogromnej inwestycji jest małym cudem: pieniędzy nie daje ani miejski ratusz, ani hiszpański episkopat – lwia część środków pochodzi z biletów wstępu. Cena jednej wejściówki to 16 euro, co pomnożone przez trzy miliony zwiedzających rocznie, pokrywa niebagatelne koszty budowy. Cała konstrukcja jest odzwierciedleniem bogatej religijnej symboliki. Wymowna jest sama liczba szesnaście wież – najwyższa z nich to wieża Jezusa Chrystusa, następnie wieże cztery ewangelistów, kolejne to wieże Maryi i dwunastu apostołów. Bazylika będzie też jedną z najwyższych świątyń świata, ma liczyć 171 m (dla porównania katedra w Kolonii ma 157 m). Skąd taka wysokość? Najwyższe wzgórze Barcelony, Montjuic, ma 175 m – wyrazem pokory Gaudiego jest fakt, że nie chciał on swą konstrukcją przewyższyć dzieła Bożego. Kościół wyposażony ma być w trzy fasady – dwie z nich (Narodzenia i Męki) już istnieją, rozpoczynają się właśnie prace nad Fasadą Chwały. Będzie ona przedstawiać rzeczy ostateczne – sąd, piekło i niebo. Gaudi zaplanował podziemny tunel (piekło), pełen demonów i upiorów, personifikacji grzechów i

przywar, przez który przechodzić się będzie do portyku przedstawiającego raj i niebieską chwałę. Jak na razie wrażenie rajskiego ogrodu sprawia wnętrze świątyni; zwiedzający ulegają tu niezwykłemu czarowi proporcji, swobodnego ukształtowania przestrzeni i gry kolorowych świateł przenikających przez witraże. Dla Gaudiego najważniejszą kategorią estetyczną pozostawało piękno (ewenement we współczesnej sztuce), a pojmował je w ścisłym powiązaniu z proporcją i harmonią wyprowadzoną z natury. Jego następcy, XXwieczni architekci, nie mogli odmówić mu artystycznego geniuszu. „Duch zamknięty w kamieniu” – tymi słowami określił Sagradę Familię amerykański architekt Louis Sullivan, a założyciel Bauhausu, Walter Gropius, którego surowej stylistyce jak najdalej było do organicznych i dekoracyjnych form Gaudiego, po obejrzeniu świątyni wykrzyknął: „To cud technicznej doskonałości!”.


26 |

kwiecień 2013 | nowy czas

takie czasy

Jaki wpływ mają zdrowaśki na gotowane jajka? Z cyklu:

SZuSZwol Ze SwarZyndZa

P

owiadał fra ter Adal ber tus: – Czyż oso ba du chow na nie po win na po zna wać rów nież in nych dok tryn re li gij nych, po za swo ją wła sną? Jest prze cież spo ro praw dy w twier dze niu, że zro zu mie nie in nych punk tów wi dze nia nie zu bo ża, ale wła śnie ubo ga ca. Z ta kie go za ło że nia wy cho dząc, usły szaw szy, że pe wien sław ny pro fe sor ma se rię wy kła dów otwar tych na te mat re li gio znaw stwa, po sta no wi łem ich po słu chać. O wy zna czo nej go dzi nie zna la złem się w bu dyn ku al ma ma ter w sa li wy kła do wej w gru pie słu cha czy ocze ku ją cych wy kła dow cy. Jak to zwy kle by wa w ta kich chwi lach, ocze ku ją cy roz ma wia li ze so bą pół gło sem i sa lę wy peł niał jed no staj ny szmer. Szmer ten ucichł jak no żem uciął, kie dy do sa li wszedł wy kła dow ca i wkro czył na ka te drę. Miał on dłu gie wło sy spię te zie lo ną gum ką, pod pa chą tecz kę pa pie rów, a na twa rzy szel mow ski uśmie szek. Roz ło żył przed so bą na sto le pa pie ry, skło nił się lek ko ze bra nym i za czął mó wić: – Dzień do bry pań stwu. Chciał bym za cząć od ostrze że nia. Ostrze że nie to do ty czy ma gii. Nie, nie! – za pe rzył się, wi dząc zdu mio ne twa rze nie któ r ych słu cha czy – nie bę dę pań stwa ostrze gał przed wiedź ma mi i uro ka mi. Chcę na to miast ostrzec przed my le niem ma gii z wie dzą. Są dzi cie pań stwo, że te dwie rze czy trud no po my lić? Otóż za pew niam, że hu ma ni stom ba da ją cym kul tu rę zda rza się to bar dzo czę sto, a szcze gól nie czę sto zda rza się to re li gio znaw com. Dam pań stwu przy kład z ja ja mi. Otóż mo ja bab cia go tu jąc ja ja na mięk ko od ma wia ła nad ni mi trzy zdro waś ki. Za wsze i nie odmien nie od ma wia ła te trzy zdro waś ki i za wsze sku tek był ten sam: ja ja ugo to wa ne by ły na mięk ko. Mo ja bab cia by ła oczy wi ście naj zu peł niej świa do ma wpły wu, ja ki od ma wia ne zdro waś ki mia ły na wspo mnia ne wy żej ja ja: był to spo sób od mie rza nia cza su. Tym cza sem mo ja ciot ka (któ ra, mu szę to przy znać, nie jest zbyt roz gar nię ta) do mie rze nia cza su ma elek tro nicz ne urzą dze nie pisz czą ce po – za łóż my – trzech mi nu tach, tym cza sem nad ja ja mi na dal od ma wia zdro waś ki. Cze mu? Z pro ste go po wo du: bab cia za wsze tak ro bi ła, a mia ła u ciot ki au to ry tet nie pod wa żal ny. Ciot ka jest bar dzo po boż na i sko ro bab cia od ma wia ła, to ona też bę dzie. Te raz wy obraź my so bie po ten cjal ne go re li gio znaw cę z Chin, któ ry po sta na wia zba dać za cho wa nia mo jej ciot ki. Jak za kla sy f i ku je on zdro waś ki od ma wia ne nad ja ja mi? Naj praw do po dob niej za li czy je do za cho wań re li gij nych. Mo że wli czy je do prak tyk Ko ścio ła ka to lic kie go? A mo że bę dzie to punkt wyj ścia do roz wa żań nad ja ja mi, któ re pier wot nie są w sta nie pro fa num, ale po trzech zdro waś kach osią ga ją stan sa crum i wte dy do pie ro na da ją się do spo ży cia?" Słu cha jąc te go przy po mnia łem so bie mo ją wła sną bab cię, któ ra rów nież od ma wia ła zdro waś ki nad ja ja mi, ale ich licz ba ja koś nie utkwi ła mi w pa mię ci. Wy kła dow ca tym cza sem kon ty nu ował: – Dam pań stwu ba rdziej ma gicz ny przy kład. Otóż wy obraź my so bie śre dnio wiecz ne go al che mi ka w – po wiedz my – arab skiej Hisz pa nii. Ów al che mik wie, jak otrzy mać al -ko hol, al -de chy dy i al -ka lo idy, wie tak że, że z nie któ r ych mi ne ra łów moż na otrzy mać me ta le, wkła da jąc je na okre ślo ny czas do roz ża rzo ne go pie ca. Na

DZIK PUSTOSZY WINNICĘ

ja ki czas? Po wiedz my, że moż na ten czas od mie rzyć po wta rza jąc od po wied nią liczbę ra zy for muł kę Allah Akbar. Al che mik ów po sia da zu peł nie rze tel ną wie dzę i zu peł nie upraw nio ne jest je go twier dze nie, że po szu ku je mi ne ra łu, z któ re go otrzy mać moż na zło to. Wy obraź my so bie te raz, że ów al che mik ma po moc ni ka, któ re go za da niem jest sprzą ta nie la bo ra to rium. Po moc nik ten ob ser wu je za cho wa nie al che mi ka i oczy wi ście za uwa ża, że al che mik cie szy się du żym sza cun kiem na dwo rze ka li fa. Po ja kimś cza sie po moc nik emi gru je do chrze ści jań skiej czę ści Hisz pa nii i na dwo rze tam tej sze go księ cia przed sta wia się ja ko al che mik po szu ku ją cy mi ne ra łu, z któ re go otrzy mać moż na zło to. Zyskuje on pa tro nat księ cia, bu du je so bie la bo ra to rium i na śla du je ze wnętrz ne za cho wa nia al che mi ka, wkła da róż ne ka mie nie do pie ca i po wta rza nad ni mi… no wła śnie, ma gicz ne for mu ły. Pi sze rów nież księ gi i po le mi zu je z in nym po dob nym so bie „al che mi kiem”, czy wy po wia da ną for mu łą po win no być Allah Akbar czy ra czej Abrak Adabra. Uśmie cha ją się pań stwo z nie do wie rza niem? Otóż pro szę mi wie rzyć, że ta ka po le mi ka o for muł ki jest naj bar dziej moż li wa, i to nie tyl ko w książ kach. By wa ło, że o for muł ki to czo no krwa we woj ny… W tym mo men cie do sa li wszedł ja kiś pa pu drak w gar ni tu rze i pod kra wa tem, z wuch tą pa pie rów pod pa chą, i sta nął jak wry ty. Wy ba łu sza jąc oczy na na sze go wy kła dow cę, wy krztu sił: – Co… Co pan tu ro bi? – Ja, pro szę pa na, mó wię – pa dła od po wiedź. – A ści ślej, mó wiąc ostrze gam. – Prze pra szam, ale czy to pan jest mo że sław nym pro fe so rem re li gio znaw stwa? – Ja miał bym być pro fe so rem? Skąd że! Je stem tyl ko wę drow nym her me neu ty kiem, na zy wa ją mnie Szusz wol ze Swa rzyn dza. A czemu? – Ach, to mi ulży ło. Bo mi się wła śnie wy da wa ło, że to ja je stem sław nym pro fe so rem, a tak że, że w tej sa li mam mieć aku rat te raz wy kład. – Sko ro tak się pa nu wy da wa ło, to nie bę dę z pa nem po dej mo wał po le mi ki. Niech się pa nu na dal tak wy da je, a ja już so bie pój dę – to po wie dziaw szy ze brał swo je pa pie r y i skło niw szy się w stro nę słu cha czy bez sło wa wy szedł z sa li. Tym cza sem no wy wy kła dow ca wszedł na ka te drę, roz ło żył na sto le swo je pa pie r y, skło nił się ze bra nym i za czął: – Dzień do bry pań stwu. Dzi siej szy wy kład chciał bym po świę cić for mu łom wer bal nym w chrze ści jań stwie śre dnio wiecz nym, a w szcze gól no ści sfor mu ło wa niu filioque i je go ro li w roz pa dzie Ko ścio ła na wschod ni i za chod ni…

Przy zwy cza ili śmy się do wy raź ne go roz dzia łu mię dzy kul tu rą a na tu rą, cy wi li za cją a przy ro dą, mia stem i dżun glą. A jed nak ostat nio ja dąc sa mo cho dem przez So pot, mu sia łem się za trzy mać, że by prze pu ścić prze cho dzą ca przez jed ną z po do sie dlo wych ulic dzi ką świ nię. Daw ny mi cza sy wy so kie mu r y bro ni ły miast nie tyl ko przed na jeźdź ca mi, ale tak że dzi ka mi, wil ka mi i niedź wie dzia mi. W XXI wie ku dzi kie zwie rzę ta za czę ły tra to wać cen tra miast i że ro wać na śmiet ni kach. Za uwa ży łem nie po ko ją cą ana lo gię: nie tak daw no jesz cze ist nia ła róż ni ca mię dzy kul tu rą a cham stwem – ga le rią ob ra zów a wy sy pi skiem śmie ci, sa lą kon cer to wą a staj nią, te atrem a mor do bij nią. Jed nak pod ko niec XX wie ku ta gra ni ca za czę ła się za cie rać. Kto wy brał się do mu zeum, mógł tam nie ocze ki wa nie na tknąć się na zło mo wi sko, kto po szedł do fil har mo nii – ry zy ko wał uszko dze nie słu chu nie ar ty ku ło wa ny mi zgrzy ta mi i trza ska mi, a nie bez pie czeń stwo ze tknię cia się z ostrym sa do -ma sochizmem i naj wul gar niej szy mi blu zga mi gro zi ło mu w te atrze. Bez pre ce den so wy fe sti wal cham stwa i zdzi cze nia oby cza jów za ta cza co raz szer sze krę gi, więc rynsz to ko we wzor ce mo wy i za cho wa nia tra f ia ją na sa lo ny. Ostat nio dy rek tor ka Te atru Ósme go Dnia wul gar nym sło wem okre śli ła pa pie ża Fran cisz ka. Tu i ów dzie ode zwa ły się gło sy obu rze nia na ta kie kna jac kie od zyw ki, ale na nie z ko lei obu rzył się bły ska wicz nie chór kul tu ral nych au to r y te tów, uzna ją cych wy po wiedź dy rek tor ki za prze jaw wol no ści sło wa i ar ty stycz nej eks pre sji. Czy obroń cy „wol no ści sło wa” nie wi dzą te go, że wsku tek ich in ter wen cji pu blicz ny dys kurs się gnie wkrót ce (ósme go) dna – po zio mu py sków ki w pi jac kiej me li nie, skut kiem cze go wszy scy ze wszyst ki mi, za miast uży wać ar gu men tów, za czną się wza jem nie prze rzu cać ch****i?

włodzimierz Fenrych

Marcin Kołpanowicz


|27

nowy czas | kwiecień 2013

witaminy

Tu smakuje się życie Wysiadąjąc na dworcu kolejowym London Bridge ma się wrażenie, ze Borough Market jest jego przedłużeniem – oba obiekty pokrywa szklany dach stylizowany na czasy wiktoriańskie. Dzieli je tylko ulica. Tu wielu turystów zaczyna swój przemarsz słynnym szlakiem nad Tamizą (tzw. Thames Path) – sam targ to równie ważna instytucja co Tate Modern czy Tower Bridge. Spopularyzował go film Bridget Jones. Rozsławili go w swych programach telewizyjnych brytyjscy kucharze-celebryci. Jamie Olivier nie robi wcale zakupów w Tesco, tylko bierze pod pachę wiklinowy kosz i rusza na ten najstarszy w Wielkiej Brytanii targ, którego początki sięgają średniowiecza.

Agnieszka Dale

Borough Market ma kształt trójkąta i znajduje się pod samym wiaduktem kolejowym. Wydawałoby się – miejsce fatalne. Słychać przejeżdżające zbyt blisko pociągi, czasem zatrzęsie się ziemia. Atmosfera jest jednak wspaniała. Po pierwsze – jak tu czysto! Zaraz od wejścia widnieją pojemniki do segregacji śmieci: tu szkło, a tu plastik. Do wielu stoisk doprowadzono bieżącą wodę. Ręce sprzedawcy ziemniaków nie są ubrudzone ziemią. Poza tym – nikt się nie śpieszy. Tu się smakuje życie. Tradycyjnie Borough Market to targ warzywno-owocowy, dlatego część targowiska nazywa się Green Market. Na stoisku o dźwięcznej nazwie Turnip (rzepa), znajdziesz misternie poukładane pomidory z całego świata, o każdym kształcie – od małych kulek wielkości paznokcia po wielkie bulwy; od najbardziej czerwonych po złote. Ciekawe, ile godzin zajmuje ta swoista aranżacja? Wygląda imponująco. Liczy się detal. Klient hurtowy załatwia interesy we wczesnych godzinach rannych, ale klient późniejszy to już „detalista”. Jest więc starsza pani, która przyszła tu tylko na kawkę do tureckiego deli, w którym miła obsługa oprócz kawy namawia do kupienia mydła z oliwek; turystki z Hong Kongu idą na paelle, którą gotuje Francuz na patelni o średnicy metra; sery sprzedają Anglicy, którzy za wyjątkiem fromage nie mówią ani słowa po francusku, a grzyby – Chinka. Jest po londyńsku: wielokulturowość i luz, za który drogo się płaci. Wszystko można pomacać, spróbować. Zanim wybiorę chleb, mogę zjeść kawałeczek. Ale gdy pytam o cenę małego bochenka razowca, opada mi szczęka – kosztuje trzy funty. Próbuję się targować, ale sprzedawca chleba jest zaskoczony: – No przecież cena widnieje przy produkcie, wbita w bochen. Trochę mi głupio i szybko proszę o trzy takie chlebki. Dopiero wtedy on daje mi upust 10 proc. Tak więc klient hurtowy ma tu jak w raju. Wracam na stację London Bridge, gdzie napotykam niemiły ścisk śpieszących się ciągle przejezdnych. A na rynku było tak spokojnie. Przypominam sobie z radością, że zapomniałam kupić ryby na obiad. Wracam. Stoisko rybne rozpoznaję z daleka po dyndającej na sznurku fugu o charakterystycznych ostrych kolcach. Zakupuję przysmak wyspiarzy – sea bass – czyli okonia morskiego, choć sprzedawca mówi, że dzisiejszy whiting (witlinek) jest równie dobry. Ryba jest myta i oprawiana na miejscu. Radzi mi, by wrzucić ją do piekarnika z odrobiną cytryny i kminku, polawszy uprzednio oliwą z oliwki. A może by tak jeszcze jakieś świeże mięsko? Odstraszają mnie jednak trzy świńskie głowy na stoisku z mięsem. Ryba mi wystarczy. Jest akurat piątek, a to dzień, kiedy gość specjalny gotuje na żywo, czyli Demonstration

Kitchen ! Dziś to Luke Mackay – londyński kucharz, który gotował m.in. dla Billa Clintona. Z produktów spożywczych nabytych na rynku przygotowuje śniadanie na Dzień Ojca: smaży haggis (który przypomina naszą kaszankę) z boczkiem, dodaje jaja przepiórcze. – Takie śniadanko dla facetów – komentuje. Ma na sobie fartuch z logo Borough Market – dłoń z wyciągniętym palcem wskazującym, jak drogowskaz. W drodze do domu – bo już teraz naprawdę muszę iść – mijam stoisko z rękawicami do gotowania, fartuchami i torbami z logo rynku. Kupuję sobie parę drobiazgów do domu. – A jadłaś tam lody? Przecież najlepsze w mieście! – mówi do mnie przyjaciółka, którą spotykam w pociągu. Następnego dnia umawiamy się tam na lody i tym razem jest już zupełnie inaczej niż poprzedniego dnia. W soboty ścisk tam jest nie do zniesienia – i choć lody dobre – piątek na zakupy jest o niebo lepszy.

Borough Market boroughmarket.org.uk 8 Southwark Street Londyn SE1 1TL Godziny otwarcia: Czwartek: 11.00-17.00 Piatek: 12.00-18.00 Sobota: 8.00-17.00


28 |

kwiecień 2013 | nowy czas

co się dzieje kino

Side Effects Gęsty thriller Stevena Soderbergha. Doskonały Jude Law gra tu psychiatrę wspomagającego borykającą się z problemami parę młodych ludzi: jemu skończył się właśnie wyrok za malwersacje finansowe, ona ma za sobą problemy psychiczne. Mimo że pewnego dnia dziewczyna próbuje się zabić, uderzając rozpędzonym samochodem w mur, lekarz podejmuje ryzyko: postanawia odesłać ją do domu. Czy podjął dobrą decyzję? Stylowy, dość klasyczny thriller pełen psychologicznego napięcia, od pierwszej sekwencji w uroczy sposób składającej hołd „Dziecku Rosemary” Romana Polańskiego aż po scenariuszową „przewrotkę” á la David Mamet. W tle refleksja na temat współczesnego „kasynowego kapitalizmu”. Momentami niestety dość naciągana.

bohaterowie filmu: górnicy, pracownicy fabryk i stoczni. Film stara się uchwycić dominujący wówczas w kraju nastrój. Zszokowany Winston Churchill odkryje, że przegrał wybory z człowiekiem, którego od zawsze wyśmiewał: Clementem Atlee. Lewica znacjonalizuje kopalnie i koleje, a na Wyspach powstanie bezpłatna służba zdrowia. Miliony ludzi dostaną pierwsze domy z prawdziwego zdarzenia. Inni po raz pierwszy odkryją, że stać ich na lekarza. „Spirit of 1945” nie jest rzecz jasna dokumentem w klasycznym sensie tego słowa. Loach nie oddaje głosu nikomu z krytykowanego tu bezlitośnie gabinetu Margaret Thatcher. Nie wspomina o potężnych związkach zawodowych, które unieruchomiły gospodarkę Wielkiej Brytanii w latach siedemdziesiątych. Ale opowieści ludzi, którzy po raz pierwszy mogli dostać okulary, albo do śmierci przetrzymujących w portfelach listy informujące ich o przydziale mieszkania socjalnego, robią niezatarte wrażenie. in the House

Barbra Streisand

Black Swan Nowojorska tancerka baletowa (grana przez Natalie Portman) marzy o zdobyciu głównej roli w przedstawieniu „Królowa Łabędzi”. Żeby ją dostać, jest gotowa na wiele wyrzeczeń. Ma jednak rywalkę – Lilly (Mila Kunis). Nina coraz bardziej zapada się w swoją postać sceniczną. Wkrótce okazuje się, że granica między fikcją a rzeczywistością staje się coraz bardziej płynna… Jeśli ktoś pominął premierowe pokazy tego filmu – zachęcamy! Prince Charles Cinema leicester Place, WC2 Poniedziałek, 20 maja, godz. 21.00

muzyka

Spirit of 1945 Wybitny brytyjski reżyser Ken Loach nigdy nie ukrywał swoich lewicowych sympatii. Na koncie ma mnóstwo zaangażowanych filmów fabularnych, teraz natomiast zabrał się za dokument, w którym przenosi nas do Wielkiej Brytanii tuż po zakończeniu II wojny światowej. „Skoro mieliśmy pełne zatrudnienie zabijając Niemców, może uda się nam je uzyskać również w innych sposób” – pytają

co znudzony nauczyciel pracujący w modnej, cieszącej się doskonałą reputacją szkole średniej, odkrywa nową fascynację: zbuntowanego, wyalienowanego chłopaka Claude’a, który przejawia niezwykły jak na jego wiek talent literacki. Jego proza wbija się w uporządkowane życie pretensjonalnej, burżuazyjnej pary. Wkrótce jednak okaże się, że chłopak wniesie w jej życie o wiele więcej niż tylko ferment intelektualny. I zacznie się robić niebezpiecznie… „Inteligentna, psychologiczna komedia” – pisze o filmie brytyjski krytyk Philip French.

Peter J. Birch

Juliusza Słowackiego w Krakowie czy Teatru Narodowego w Warszawie. Karierę muzyczną rozpoczęła osiem lat temu, tworząc innowacyjne widowisko muzyczne „Miastomania”, któremu towarzyszyła płyta o tym samym tytule. Trzy lata później artystka nagrała album „Maria Awaria”. Stała się jedną z najpopularniejszych gwiazd sceny alternatywnej i studenckiej. W październiku 2012 wydała trzeci album studyjny pt. „Jezus Maria Peszek”. Artystka nie boi się kontrowersji. Ma zdecydowane poglądy polityczne, z którymi chętnie – i w bezkompromisowy sposób – dzieli się z opinią publiczną.

Dama srebrnego ekranu i piosenki przybywa nad Tamizę na dwa koncerty. Urodzona na Brooklynie w 1942 roku Streisand zaczynała karierę mniej więcej w tym samym czasie co The Beatles i mimo że to rock’n roll był wówczas na wznoszącej się fali, Barbrze udało się uzyskać sporą popularność śpiewając wysmakowany pop i klasyki amerykańskiej piosenki. Podobnie było na ekranie. Pamiętamy ją choćby z takich filmów jak „Hello, Dolly”, „What’s Up, Doc?” czy „A Star is Born”. Całkiem niedawno miała udany występ w lekkiej komedii „Meet the Fockers”, gdzie grała obok Roberta de Niro i Dustina Hoffmana. Czego możemy spodziewać się na londyńskim koncercie? Zapewne mieszanki: od standardów„My Funny Valentine” czy „In the Wee Small Hours of the Morning”, po pop głównego nurtu, jaki artystka uprawiała w latach osiemdziesiątych („Woman in Love”).

Niedziela, 19 maja, godz. 19.45 275 Pentoville Road King’s Cross, N1 9Nl

mark Knopfler François Ozon, jeden z najpopularniejszych współczesnych reżyserów francuskich (znany chociażby z „Basenu”) tym razem zatrudnia genialną Kristin Scott Thomas. I zabiera się za drapieżną, gorzko-kwaśną satyrę na francuską klasę średnia. Germain, nieMłody polski songwriter Peter J. Birch (Piotr Jan Brzeziński) zaprezentuje w Londynie swój pierwszy długogrający album „When The Sun’s Risin’ Over The Town”, który zebrał bardzo pochlebne recenzje w polskiej prasie. Od stycznia Peter jest w trasie koncertowej – grał w Polsce, ale też w Czechach i na Słowacji. Przed młodym muzykiem kolejne koncerty w Polsce i zachodniej Europie. Na początku maja Londyn. Czwartek, 2 maja Amersham Arms New Cross, 388 New Cross Road, SE14 6tY Piątek, 3 maja the Windmill Brixton 22 Blenheim Gardens, SW2 5BZ

Rejestracja W pubie Grosvenor w Stockwell zagra toruńska legenda polskiego punk rocka zespół REJESTRACJA. Wcześniej wystąpią: Low Rollers – punk rock oraz hard core – Barcode Slave.

Tej gitary nie sposób pomylić z żadną inną! Mark Knopfler przyjeżdża do Londynu promować swój kolejny, tym razem podwójny album „Privateering”. Karierę rozpoczął dość późno, bo w wieku w dwudziestu ośmiu lat. W dodatku kontekst nie był zbyt przyjazny. Wokół szalały punk i nowa fala, a Knopfler zainteresowany był w długich solówkach i nastrojowych, opartych na gitarze akustycznej brzmieniach. A jednak się udało! „Sultans of Swing”, a potem „Romeo and Juliet” sprawiły, że grupa Dire Straits (zarządzana przez Knopflera w sposób autokratyczny) stała się jedną z największych gwiazd lat osiemdziesiątych (wydatnie pomógł też w tym multiplatynowy album „Brothers in Arms”). Po rozwiązaniu grupy na początku lat osiemdziesiątych Knopfler zrobił sobie długą przerwę i można było sądzić, że płyty wydawać będzie sporadycznie. Tymczasem pierwsza dekada XXI weku była dla niego niezwykle pracowita. Wypracował podczas niej swoje własne brzmienie. Fani, którzy zatrzymali się na płytach Dire Straits mogą poczuć się zawiedzeni, bo Mark raczej rzadko sięga po klasyki.

Piątek, 10 maja, godz. 20.00 Pub Grosvenor 17 Sidney Road, SW9 0tP

maria Peszek Bezkompromisowa w opiniach i tekstach, łącząca tradycję piosenki poetyckiej z inteligentnym, nowoczesnym popem. Maria Peszek przyjeżdża do Londynu. Początkowo była aktorką. Występowała na deskach Teatru im.

27-31 maja Royal Albert Hall Kensington Gore, SW7 2AP

Sobota, 3 czerwca, godz. 18.30 O2 Arena, Peninsula Square Greenwich, SE10 0DX

Robbie Williams Z boysbandu, do którego wzdychają egzaltowane nastolatki do świata poważnych artystów droga nie jest wcale łatwa i nie każdemu udaje się ją przejść. Robbie Williams należy do szczęśliwców. Jego inteligentny pop-rock, a także całkiem udana wycieczka w świat Great American Songbook, cieszy się nieustającą światową popularnością. Podczas długiej brytyjskiej trasy Robbie promować będzie swój najnowszy album „Take a Crown”, wydany w listopadzie ubiegłego roku. 29 i 30 czerwca oraz 2 i 5 lipca Wembley Stadium, HA9 0WS

BRitiSH SummER FEStivAl: Rolling Stones „Czas jest po mojej stronie” – śpiewał zaraz na początku swojej kariery młody Mick Jagger. Wygląda na to, że po latach układ sojuszy się nie zmienił. The Rolling Stones to zespół, który z barierą stawianą im przez mijające lata radzi sobie doskonale. Dowód? Szaleńcze zainteresowanie, jakim cieszy się ich występ w zaplanowanym na lipiec British Summer Festival. Występ The Rolling Stones organizatorzy festiwalu postanowili nam zafundować… za darmo! Obok trzygodzinnego spektaklu legendy rock’n rolla usłyszymy też młodziaków: Palma Violets, The Boxer Rebellion, Tribes, Drenge, Gabriel Bruce, Splashh i Loom Sobota, 6 lipca (od rana) Hyde Park


|29

nowy czas | kwiecień 2013

co się dzieje teatry

Pe ter and Ali ce Między tą dwójką zaiskrzyło po raz pierwszy na planie ostatniego Bonda. Judi Dench grająca szefową brytyjskiego wywiadu stworzyła doskonałą chemię ze „złotym dzieckiem” brytyjskiego aktorstwa Benem Whishawem, który wcielił się w ekscentrycznego wynalazcę Q. Teraz duet gra razem w kameralnej sztuce „Peter and Alice”, a krytycy są zgodni: energia między parą jest porywająca. Sztuka Johna Logana opowiada o spotkaniu dwojga ludzi , którzy stali się pierwowzorem dla bohaterów klasycznych już dzieł: „Piotrusia Pana” i „Alicji w Krainie Czarów”. Alice Hargreaves i Peter Llewelyn Davies rozmawiają o swoim trudnym dzieciństwie i o współczesnej im Anglii. Obrazy z krainy „Nigdy-nigdy” i drugiej strony lustra nachodzą na siebie, mieszając z opowieściami o skrzeczącej rzeczywistości, którymi wymienia się dwójka bohaterów. Noël Co ward The atre St Mar tin’s La ne, WC2N 4AU

The Cu rio us In ci dent of the Dog in the Ni ght -Ti me Christopher Boone ma misję. Pies jego sąsiada zmarł w dziwnych okolicznościach. Sprawę trzeba wyjaśnić, a sprawiedliwości musi się stać za dość. Tylko że do typowych dla każdej misji detektywistycznej trudności, w tym przypadku dochodzą jeszcze kolejne: a) Christopher ma zaledwie 15 lat; b) po raz pierwszy w życiu przyjeżdża do Londynu; c) cierpi na zespół Aspergera. Stolica Wielkiej Brytanii, ze swoim zgiełkiem, tłumami i hałasem, onieśmiela każdego przybysza – trzeba trochę czasu nim człowiek nauczy się ignorować wiele z tysiąca atakujących go zewsząd bodźców. A co ma począć ktoś, kto cierpi na chorobę uniemożliwiającą założenie takiej blokady? O tym właśnie opowiada najnowsze przedstawienie w National Theatre.

tragikomedią opowieść z 1949 roku – z czasów, gdy nad Wyspami wciąż unosi się cień wojny: racje żywnościowe, życie wśród ruin i ledwo dyszące, niegdyś dumne imperium. Ale dla przedstawicieli brytyjskiej klasy średniej istnieje szereg sposobów na ominięcie tych przeszkód. Próbują więc choć trochę zbliżyć się poziomem życia do czasów sprzed wojny. Tyle że wkrótce wszystko zmieni się na zawsze – za sprawą wstrząsającego sekretu, jaki reszcie rodziny wyjawi owdowiała córka Laura… Al me ida The atre Al me ida Stre et, N1 1TA

wystawy So ny World Pho to gra phy Awards Szereg kategorii – od dokumentu, przez modę, pejzaż, portret i sport. Fotografowie amatorscy i profesjonalni. Zwycięzcy i zdobywcy drugiego miejsca. Somerset House na trzy tygodnie stanie się królestwem fotografii. Wszystko dzięki pokazowi prac fotografów wyróżnionych na Sony World Photography Awards. Towarzyszyć jej będzie seria warsztatów, wykładów i debat – zarówno z samymi twórcami, jak i teoretykami fotografii. Od 26 kwietnia do 12 ma ja So mer set Ho use The Strand, WC2R 1LA

Se ba stian Sal ga do Odnaleźć miejsca na ziemi, których nie dotknęła ludzka ręka, które nie zmieniły się od wieków, a może nawet od zarania dziejów. Takie zadania stawia przed sobą wybitny brazylijski fotograf Sebastian Salgado. Fotografuje w czerni i bieli, jak jego mistrz Ansel Adams (którego retrospektywę oglądać można było niedawno w Maritime Museum w Greenwich). Pokazuje nam chłodne, monumentalne pejzaże, ale także portety ludzi zamieszkałych daleko od zachodniej

To sztuka odkopana niemal spod ziemi. „Zapomniany klejnot z 1949 roku” – pisze recenzent dziennika „The Independent”. Pachnąca rosyjską

Na tu ral Hi sto ry Mu seum Crom well Ro ad, SW7 5BD

The Me thod Paulina Ołowska złożyła swoją londyńską instalację z prac Władysława Hasiora, Matthiasa Schauflera oraz Włodzimierza Wieczorkiewicza. Bierze te dzieła – z wpisanymi w nie znakami rozpoznawczymi przeróżnych estetyk – od modernizmu po sztukę późnego PRL-u – i zderza ze sobą, a także ze swoimi, już współczesnymi, interwencjami. Ta wystawa jest także pierwszą prezentacją prac Hasiora i Wieczorkiewicza w Wielkiej Brytanii. do 11 ma ja Stu dio Vol ta ire 1a Nelson’s Row, SW4 7JR

Bo wie Is... Retrospektywa Davida Bowie jest najpopularniejszą wystawą w całej historii szacownego Victoria & Albert Museum. Przechodzimy przez szereg sal, które nie prezentują nam sztampowej, chronologicznej biografii artysty. Każda stanowi dokończenie zdania z tytułu i pokazuje nam różne oblicza piosenkarza. Od dzieciństwa we wciąż jeszcze zrujnowanym wojną Brixton, aż po lata, które artysta spędził w ukochanym Berlinie. Poznajemy Bowiego – naiwnego chłopaka śpiewającego piosenki folkowe, bombastycznego, glamrockowego Ziggy’ego Stardusta, przerażającego, wykończonego niemal przez heroinę „chudego, bladego księcia”, a także Bowiego-gwiazdora z lat osiemdzie-

Vic to ria & Al bert Mu seum Crom well Ro ad, SW7 2RL

An drzej Ma ria Bor kow ski i Ha li na Ne kan da -Trep ka Polscy artyści mieszkający od ponad trzydziestu lat w Londynie prezentują w Galerii POSK swoje najnowsze prace, przede wszystkim akwaforty i zbliżone do nich akwatinty. Ona skupia się na na bogatych teksturach obiektów organicznych i krajobrazu, on – zainteresowany jest światem bajek, mitów i marzeń. Do 3 ma ja. Ga le ria POSK 2324-236 King Stre et, W6 0RF

wykłady/odczyty TA DE USZ RÓ ŻE WICZ Mum, Dad, I’m a Po et W ramach London Literary Festival zaprezentowana zostanie twórczość jednego z największych polskich poetów, dramaturgów, prozaików Tadeusza Różewicza . W wieczorze promującym angielskie wydanie zbioru „Matka odchodzi” (Mother Departs) zobaczymy fragmenty filmów, będzie muzyka i poezja. Wystąpią m. in. wibitny aktor Jan Peszek i piosenkarka Katy Carr. Wieczór poprowadzi pisarka i wydawca Sophie Meyer Sobota, 25 maja, 19.45 Pur cell Ro om, Southbank, SE1 8XX

Down and out: Li ves of tramps and va grants 1750-1950 Historyk i pisarz Simon Fowler opowiadać będzie o życiu włóczęgów i wagabundów na przestrzeni wieków: od 1750 do 1950 roku. Opowie nam, jak zmieniało się codzienne życie trampów, ale także o tym, jak państwo próbowało im „pomóc”, na siłę pakując do warsztatów, w których ciężka praca miała im dać pieniądze i zapewnić powrót na łono społeczeństwa. Czwar tek, 9 ma ja, godz. 18.30 Flo ren ce Ni gh tin ga le Mu seum Gas siot Ho use 2 Lam beth Pa la ce Ro ad, SE1 7EW

Arab ska Wio sna, któ rej nie by ło Niosąca wielkie nadzieje Arabska Wiosna Ludów ugrzęzła w błocie codziennej polityki i podziałów w gronie opozycji. W innych przypadkach – utopiono ją (lub topi się nadal) we krwi. Wiele jest też państw, w których autorytarne władze z łatwością ugasiły płomień buntu. Co poszło nie tak? Oszukać będzie dwóch specjalistów z tej uczelni: dr Toby Matthiesen i dr Kristian Ulrichsen. Śro da, 15 ma ja, godz. 16.30 Lon don Scho ol of Eco no mics Houghton Street, WC2A 2AE

POMPEJE I HERKULANUM W BRITISH MUSEUM

Na tio nal The atre, Lyt tel ton, So uthbank, SE1 9PX

Be fo re the Par ty

cywilizacji, żyjących tak, jak żyli ich przodkowie. Potężna wystawa aż 200 prac artysty.

siątych, śpiewającego w duecie z Tiną Turner. Błyszczące garnitury Ziggy’ego sąsiadują z wyświetlanymi na gigantycznych telebimach teledyskami. Do tego dochodzą filmowe występy bohatera ekspozycji oraz reprodukcje okładek jego albumów. A ostatni akord? Brak. Bo Bowie ciągle jest aktywny, czego dowodem jest wydana przez niego właśnie nowa płyta. – Zajmuje się obecnie wieloma rzeczami. Dużo czyta i myśli. Nowy album to tego odbicie. Są tu odniesienia do przeszłości, ale najważniejsze jest to, że David wciąż patrzy w przód i dobrze się bawi. Płyta jest spójna, pełna energii i świeża – mówi „Nowemu Czasowi” biograf Bowiego, Paul Trynka.

Ta wystawa to podróż do świata na krańcu zagłady. Odwiedzimy dwa piękne, bogate mias ta: Pompeje i Herkulanum z eleganckimi witrynami sklepowymi, wodociągami, przes tronnymi domami. Zamieszkują je zamożni obywatele korzystający z doskonałego dla handlu położenia. Usługują im niewolnicy, z któr ych wielu ma szansę na to, by zostać uwolnionym za ciężką pracę. Z początku nikt nie zwraca uwagę na złowrogie pomruki znajdującego się nieopodal Wezuwiusza. To prawda, w okolicy zdarzają się trzęsienia ziemi (mieszkańcy mają już wytarte ścieżki ewakuacy jne i wie-

dzą, gdzie najlepiej się przed nimi schronić). Ale nikt nie spodziewa się wybuchu wulkanu. A już na pewno nikomu nie przychodzi do głowy, że wybuchnąć on może z taką siłą. Najpierw zakr ywa on słońce, niczym w biblijnej przypowieści. Mieszanina kurzu i dymu wisi nad miastami niczym zapowiedź przerażającego losu. Gdy w wyniku ochłodzenia w atmosferze mieszanka ta spadnie, zaczyna się prawdziwe piekło. Wystarczy najmniejszy kontakt z ognistym deszczem, by w mgnieniu oka ludzie zamienieni zostali w pył. Kobiety i dzieci uciekają na plażę, podczas gdy mężczyźni próbują organizować ewakuację, wkraczając w śmiertelną pułapkę gęstej pajęczyny ulic. Liczba ofiar jest przerażająca. Ale, paradoksalnie, jak przekonują kuratorzy wyjątkowej wystawy w British Museum, dla archeologów wybuch Wezuwiusza miał nieoce-

nione znaczenie. Ogromna temperatura deszczu, jaki spadł na te miasta sprawiła bowiem, iż wiele sprzętów doskonale zachowało się dzięki procesowi karbonizacji. Gdyby nie on, po tysiącach lat nie moglibyśmy dziś oglądać pięknego stołu z Herkulanum. Nie zobaczylibyśmy też na przykład kołyski zachowanej przez żywioł w stanie niemal idealnym (niestety, dziecko, które w niej spało, nie uszło z życiem). – Znajdziemy tu też bochenek chleba, na któr ym wciąż odczytać można pieczęć niewolnika, który go wypiekał. Wiemy więc, że nazywano go „Szybki” – tłumaczy kurator wystawy, Paul Roberts. Po wejściu do sławnej, okrągłej biblioteki muzeum słyszymy odgłosy ulicy: wokół nas pracują rzemieślnicy, przebiegają dzieci, rozmawiają ze sobą sklepikarze. – Zajmujemy się nieczęs to podejmowanym aspektem: nie chodzi

nam tu o gladiatorów czy cesarzy, ale o zwykłych ludzi, którzy s tanowili większość populacji Rzymu – tłumaczy kurator. Wystawa zaprasza nas do typowego domu rzymskiej klasy średniej. Zarówno Pompeje, jak i ich młodszy brat, pełne były podobnych budynków. W sypialni zobaczymy łóżko czy lampę oliwną sugestywnie ozdobioną motywami fallicznymi. W salonie – kufry i stoły. Do tego niezwykle szczegółowa rzeźba satyra w miłosnym uścisku z kozłem. Towarzyszą temu wszystkiemu niesamowite, doskonale zachowane obrazy, z których – jak żywi – patrzą na nas mieszkańcy świata skazanego na zagładę.

Adam Dą brow ski Wystawa potrwa do 29 września www.britishmuseum.org


30 |

kwiecień 2013 | nowy czas

czas na relaks

Autobus

C

zarność i kręconość. Oczywiście rozumiem, że Pan Bóg mnie kocha, tak nawet jest napisane na żółtej plastikowej laleczce, którą mam od dzieciństwa, ale trochę za dużo tego wszystkiego jak na jedną osobę. Na przykład autobusy. Z pewnością projektowali je szczupli i biali, bo prawdę mówiąc, i z przykrością mówiąc, nie widziałam jeszcze żadnej rzeczy ani maszyny zaprojektowanej przez czarnego człowieka. Siedzenia w autobusie są za małe i choćbym nie wiem jak starała się wstąpić i skurczyć, zawsze zajmuję półtora siedzenia, tak że zostaje już tylko troszkę miejsca na torbę z zakupami. Wujek Trevor mówi, że na szczęście jestem prawdziwą kobietą, bo prawdziwa kobieta musi mieć dużo słodkiego ciała. A sam jest chudy jak patyk i ma złote zęby, to znaczy te, które jeszcze ma. Moje są białe i piękne jak w reklamie, ale co z tego. Twarz mam czarną, a nie jasną i promienną, jak te modelki na billboardach. O, właśnie weszła jedna biała i spokojnie zmieściła się na siedzeniu naprzeciwko. Stara, ale szczupła i nie ma wykrzywionych ani spuchniętych nóg, jak moja mama. Nie ma też czarnych włochatych baczków na twarzy ani skręconych włosków na karku, ani nawet czarnych plam na skórze. Ja wydaję majątek na depilację twarzy i rąk, no i przede wszystkim na kremy wybielające, już o prostowaniu włosów nie wspominając. Praktycznie pół życia spędzam u fryzjera, tak samo jak moje koleżanki, a w piątek, przed weekendem, to już kompletne szaleństwo. Na szczęście cała nasza rodzina chodzi do tego samego salonu, łącznie z wujkiem Trevorem i roczną Pam, więc jest bardzo swojsko, zwłaszcza kiedy zabieramy ze

sobą coś do jedzenia. Obok jest jeden z największych sklepów z perukami i przypinkami, jakie w ogóle widziałam w życiu, więc bardzo się cieszę, że mieszkam właśnie w Peckham. Kiedyś słyszałam w telewizji, że najważniejsza jest dobra lokalizacja i myślę, że to prawda. Więc może rzeczywiście – tak jak mówi babcia – jakiś dobry duch się mną opiekuje, oczywiście oprócz Pana Jezusa, który ma wszystkich na głowie. Babcia też mówi, żebym nie jadła cukru i ciastek pszennych, bo będę miała robaki. Wujek Trevor śmieje się z babci, ale ja myślę, że babcia ma rację, tylko że to nie robaki, ale alergia pokarmowa – tak słyszałam w telewizji. O, ta biała naprzeciwko właśnie czyta książkę. Babcia mówi, że biali są zawsze niespokojni i dlatego ciągle muszą coś robić, bo wtedy wydaje im się, że dogonią czas. Nie rozumieją, że kiedy człowiek nic nie robi, czas nie płynie, bo to jest chwila kontaktu z Wielkim Czasem, czyli nie jest to czas zmarnowany ani lenistwo. Ale babcia słabo mówi po angielsku, więc nie może wystąpić w tej sprawie w telewizji. Czasem myślę, że dobrych duchów jest za mało albo Pan Jezus jest przemęczony, no bo dlaczego niby miałyby przychodzić złe duchy? Gdy wujek Trevor zauważył, w zeszłym tygodniu, że zły duch wszedł w Lucy, od razu zamknął ją w piwnicy i zgasił światło. Lucy teraz nie może chodzić do szkoły, choć akurat mieli mieć badanie wyników nauczania 6-latków, ale trudno. Na początku strasznie krzyczała, ale po kilku dniach (wujek daje jej tylko wodę i chrupki żytnie) już mniej, więc wujek mówi, że to dobrze, bo zagłodzi ducha i Lucy się wyzwoli. Nie wiem, co o tym myśleć. Babcia nic nie mówi tylko pali kadzidełka. A mamy nie chcę denerwować, bo jest w ciąży.

Julia Hoffmann

JC ERHARDT: S tealing girlfr iends The man with six fingers on his righ t hand su ddenly moved forward to the middle of the room. It was getting dark, the old fashioned s treet lamp, the only one in the street had just come to life. The yellow glow framed the window pane, and cast the light on the object he was holding. “This is genuine,” h e said, moving the ivory object in his palm towards the ligh t. “I’ve only seen two examples like that in my life and this is th e finest. You ought to take care of it.” I stared at his sixfingered h and. I was dying to touch it. Maybe it would be rude of me. Impolite. Should I ask? I waited, we chatted, we were saying good bye, and finally I grabbed his hand. ”This is amazing…” I couldn’t resist touching his extra thumb. “Yes…” h e said, “I was born in Africa, and the nun who delivered me said to my mother: “Never be tempted to cu t it of, this is a sign of luck, your son was bor n under a lucky star.” Well, he looked as

lu cky to my eyes as a prosperous antiq ue dealer could. “And, you’ve never been tempted to….?”. I was s till staring at his two thumbs. “Never” he smiled. “In any case, it’s easier to steal with six fingers…” “S teal? You mean you are a thief as well as an antique expert? So what things did you steal in your career?” I was teasing him. “Oh, only other men’s girlfriends!” he laughed. That would not be too difficult to imagine, given his looks and his Aston Martin, never mind his sixth finger. “By the way”, he said “That Russian icon you have on the wall, I could trade it for you, if you are interested?” I wasn’t. I acquired it through family connections, I knew what it was and didn’t need any expert’s advise. I would never willingly part with it. The myth has it that Anne Boleyn had six fingers on each hand. Not much luck it brought her when she had h er h ead chopped of f on orders of his Majesty

Henr y VIII. She would have made an interesting Yakuza member I imagine. In Japan, a gang member of a legendar y Yakuza who commits an offence must pay penance and apologize by chopping off a tip of his little finger and giving it as a present to his boss. Holding a Japanese sword requires the las t three fingers for a good g rip, so you can image what happens when the luckless chap has to defend his honour too many times? Does anybody remember who Postman Pat is? The beloved children’s cartoon character created twenty seven years ago is, apparently, a very popular figure in Japan. Have you ever noticed that he has only four fingers on each hand? I have no idea though, if he is accepted as an honorar y Yakuza member. An old lady I know had her little finger broken in a fall and, unluckily for her, it didn’t heal, and remained stiff and

crooked. We were visiting an aquarium and she noticed the tank with piranhas with a warning: Danger, don’t put hands in the fish tank. Before I could s top her, she quickly stuck her hand in the piranha tank. “What are you trying to do?!!!” I cried, wrestling with her to get it out, before the piranhas could have a go. “But I want it off!” she cried. “I don’t need it anymore! It’s a nuisance, crooked and painful! And I can’t put my gloves on! I want it off, and nobody believes me!” I decided to console her. My old family friend seemed to be determined to get rid of her little finger in a grisly way, so I suggested tea and cake back at my place. She was sitting in her usual place gazing at the paintings on the walls and various objects acquired on foreign travels around the world which she all knew very well. “And where is your Russian icon?” she asked suddenly. “Have you decided to get rid of it?”


|31

nowy czas | kwiecień 2013

Polscy piłkarze na Wyspach:

POLSPOrT nEwS

Triumf na wembley – świetna sprawa

innEr CiTY wOrLd CUP w SiErPniU

Z AdriAnEm CiEśLEwiCZEm, piłkarzem wrexham FC, rozmawia Grzegorz Boczar

KLASYCZnY HAT-TriCK HrYniEwiCZA

Gratuluję zwycięstwa w FA Trophy. To, zdaje się, pierwszy pucharowy triumf w twojej karierze?

– Zgadza się. Wcześniej wygrałem ligę U-18 w barwach Manchester City, ale trofeum w seniorach to co innego. Cokolwiek się zdarzy w przyszłości, występ na wembley na pewno pozostanie jednym z najlepszych wspomnień…

– Och, oczywiście! Rodzice specjalnie przylecieli z Polski na ten mecz. 17 tysięcy naszych kibiców, 16 tysięcy fanów Grimsby… Świetna sprawa. Jestem siódmym Polakiem, który tam zagrał ze swoim klubem, i ledwie trzecim, który trafił do siatki. Była szansa, by mój Wrexham wystąpił tam już rok i dwa lata temu w finale baraży o awans, ale dwukrotnie odpadliśmy w półfinale z Luton. mimo sukcesu i wizyty na słynnym stadionie, bieżący sezon nie będzie dla was i waszych kibiców udany, jeśli nie awansujecie do League Two.

– Masz rację, puchar to bonus. Awans z ligi Conference to cel numer jeden. Czy za tymi oczekiwaniami idą pieniądze i skład? wiadomo już, że nie awansujecie automatycznie, możecie tylko przez play-offy. więc może nie jesteście tak mocni, jak by się chciało?

– Nasz budżet z pewnością nie jest porażający. Mansfield, który bije się o pierwsze miejsce z Kidderminster, dysponuje półtora milionem funtów – my mamy mniej niż połowa tego. W Wrexham to fani są właścicielem klubu, nie ma tu multimilionera, który kupuje klub i ściąga gwiazdy. Z drugiej strony, większość klubów w Conference jest gorzej sytuowana; ja i koledzy utrzymujemy się

W ostatnim meczu bieżącego sezonu Reading Football League Division IV, White Eagles Reading wygrał z Woodley Hammers 5:3. Klasycznym hat-trickiem popisał się Łukasz Hryniewicz, który aż cztery razy znalazł drogę do bramki rywali.

z gry w piłkę, podczas gdy niektórzy rywale to kluby part-time. Co do naszego składu – patrząc na pojedynczych zawodników – wydaje się słabszy, jednak drużyna jako całość jest lepsza niż była.

POwSTAJE POLSKi KLUB BiEGACZA

W Liverpool, pod nazwą „White Eagle Running Club Liverpool”, powstaje polski klub biegaczy. Tylko w maju i czerwcu jego zawodnicy mają wystartować w czterech biegach. Wszyscy chętni wspólnymi treningami oraz startami w biegach proszeni są o kontakt drogą elektroniczną (whiteeaglerc@gmail.com).

Czy w końcu przebrniecie baraże?

– Ostatnio nasza forma nie jest może najlepsza, ale z mocnymi rywalami zwykle gramy lepiej. Wierzę, że się uda. niedawno przedłużyłeś kontrakt z walijskim klubem. Jest ci tam tak dobrze, czy po prostu nie było innej opcji?

– W grudniu kończyła się poprzednia umowa. Jest mi tu nieźle, a że w tym sezonie więcej gram, częściej wychodzę w pierwszej jedenastce, to nie czułem potrzeby, by zmieniać otoczenie. Podpisałem kontrakt na 18 miesięcy, z opcją przedłużenia o kolejny rok. Czyli teoretycznie jestem związany z Wrexham do połowy 2015 roku. A jak tam trafiłeś? wydawałoby się, że juniorzy z manchester City mają niemal gwarantowane miejsce w klubie wyższej ligi niż piąta…

– Jak skończyłem 18 lat, miałem trzy oferty: z Bradford City, Aberdeen i Wrexham. W Bradford niebawem zwolniono trenera, który się mną zainteresował, więc zrezygnowałem. Z dwóch pozostałych propozycji wybrałem niżej notowany klub z Walii, bo podobał mi się styl gry, jaki preferował ówczesny trener Dean Saunders. Ponadto on sam był napastnikiem, a ja na boisku też raczej operuję z przodu, więc mogłem się sporo od niego nauczyć. Pozostaniesz w wrexham, jeżeli nie uda się awansować?

Tegoroczna edycja międzynarodowego turnieju piłkarskiego Inner City Cup odbędzie się w dniach 1112 sierpnia na boiskach Charlton Park w Londynie. W turnieju co roku rywalizują amatorskie reprezentacje 20 krajów z całego świata. Reprezentacja Polski w całości będzie się składała z zawodników Polskiej Ligi Piątek Piłkarskich w Londynie. W najbliższych dniach rozpoczną się pierwsze treningi na dużych boiskach.

wiELKA PiŁKArSKA mAJÓwKA

Adrian Cieślewicz Ur. 16 listopada 1990 r. w Gorzowie Wielkopolskim Kluby: jako junior – VB (Wyspy Owcze), Manchester City jako senior – Wrexham FC (od 2009)

Wielkie piłkarskie emocje czekają fanów piłki nożnej w Manchesterze na początku maja. W pierwszy majowy weekend odbędą się tam trzy turnieje piłkarskie z cyklu Denis Cup. Organizatorzy zapowiadają też turnieje w dwóch kategoriach wiekowych dzieci (rocznik 2000 i młodsi oraz rocznik 2003 i młodsi). Oprócz sportowych emocji kibice mogą spodziewać się patrona imprez z cyklu Denis Cup – Tomasza Kuszczaka. Będzie również loteria fantowa, stoiska z gadżetami sportowymi, malowanie twarzy oraz kącik dla najmłodszych.

KOnKUrS FA TROPHY Są to rozgrywki pucharowe dla drużyn, które na co dzień rywalizują na poziomach 5-8 angielskiej struktury ligowej (tj. w Conference i na trzech kolejnych szczblach). W finale ostatniej edycji, na Wembley, zespół Wrexham pokonał Grimsby Town w rzutach karnych 4-1. Adam rozpoczął serię jedenastek, pokonując Jamesa McKeowna.

Już 1 czerwca w Cardiff na Millenium Stadium po raz kolejny zobaczymy najlepszych żużlowców świata Dla naszych czytelników mamy trzy podwójne bezpłatne wejściówki na to wyjątkowe wydarzenie. Aby wziąć udział w ich losowaniu wystarczy odpowiedzieć na pytanie: Kto zwyciężył w ubiegłorocznej edycji SGP?

– Czas pokaże. Zobaczymy. Odpowiedzi prosimy nadsyłać drogę elektroniczną na adres: sport@nowyczas.co.uk

Turniej młodzików w Londynie 2 czerwca w Londynie odbędzie się młodzieżowy turniej piłkarski, który orgaznizuje polonijna szkółka London Eagles. W imprezie wezmą udział piłkarze w wieku od 5 do 16 lat, a oprócz gospodarzy mają się na niej pojawić drużyny polskich szkół sobotnich z całej Wielkiej Brytanii. Turniej odbędzie się na terenie ALEC Reed Academy w Northolt. – Chcemy zaprosić możliwie jak najwięcej polonijnych drużyn piłkarskich z Londynu, ale nie tylko. Wiemy, że jest również kilka szkółek młodzieżowych w miastach całej Anglii. Do nich również będziemy starać się

dotrzeć – powiedział „nNowemu Czasowi” sekretarz klubu, Artur Majchrowski. – W naszym założeniu ma to być cykliczna impreza – dodaje rzecznik prasowy London Eagles, Jacek Pobiedziński. – Dla uczestników i kibiców chcemy przygotować również inne atrakcje, ale w tej chwili nie chcemy ujawniać szczegółów, bo wszystko jest na etapie planowania. daniel Kowalski

(odpowiedź powinna zawierać Państwa dane kontaktowe: imię i nazwisko, adres zamieszkania/wysyłki biletu, nr tel)

Bilety można również kupić poprzez strony internetowe: www.speedwaygp.com oraz www.seetickets.com oraz telefonicznie pod numerem: 0844 858 8879 / +4 4 115 912 9000

Wszyscy chętni proszeni są o kontakt z Arturem Majchrowskim: 0784 330 6646


KTO

G A Z E T NIECZYTA WSTRĘTDOWINA CZUJETENJEST WA R I AT E M A L B O ZWARIUJE

nowyczas


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.