nowyczas2012/182/005

Page 1

13-20

LONDON 15 maja – 14 czerwca 2012 5 (182) FREE ISSN 1752-0339

not for sale

Walne zebranie członków Ogniska Polskiego ma przegłosować 27 maja propozycję sprzedaży posesji w Kensington (wycenianej na 20 mln funtów). Klub jest nierentowny. Czy wszyscy o tym słyszeli? Tymczasem nieoczekiwanie 27 podań członkowskich zostało złożone na ręce prezesa Andrzeja Morawicza. Czy z prawem głosu? Powyżej niedoszli członkowie na pamiątkowym zdjęciu w Ognisku.

»3-5,10-11


2|

15 maja – 14 czerwca 2012 | nowy czas

Czas jest zawsze aktualny Sławomir Mrożek

listy@nowyczas.co.uk 24 kwietnia 2012 roku zmarła Szanowni Państwo Otrzymany wraz z numerem z 12 kwietnia-14 maja liścik, w którym znalazły się słowa „ostatnie wydanie”, w pierwszej chwili zrozumiałam jako zapowiedź końca „Nowego Czasu”, a co najmniej jego przesyłek do mnie. Po namyśle, interpretuję go jako kurtuazyjny gest (przeprosin/usprawiedliwienia) w odniesieniu do nieregularnego pojawiania się pisma, do czego chyba wszyscy już są przyzwyczajeni. Byłoby naturalnie pięknie, gdyby pismo ukazywało się regularnie, i gdyby zdołało sobie zapewnić wsparcie finansowe, także od czytelników (zgłaszam gotowość staropanieńskiego grosza), gotowych zapłacić za to, czego gdzie indziej nie ma. Ślę dobre życzenia i wyrazy poważania. tereSa MYśkow Luxembourg

Imię i Nazwisko........................................................................................ Adres............................................................................................................ ........................................................................................................................ Kod pocztowy............................................................................................ Tel................................................................................................................. Liczba wydań............................................................................................ Prenumerata od numeru....................................................(włącznie)

Prenumeratę

zamówić można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonosć zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na adres wydawcy wraz z załączonym czekiem lub postal order Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.

Czeki prosimy wystawiać na: CZAS PUBLISHERS LTD.

63 Kings Grove London SE15 2NA

63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk redaktor naczeLnY: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk); redakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk), Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk); WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz, Krystyna Cywińska, Adam Dąbrowski, Włodzimierz Fenrych, Mikołaj Hęciak, Monika S. Jakubowska, Aleksandra Junga, Andrzej Krauze, Robert Małolepszy, Grażyna Maxwell, Wacław Lewandowski, Michał Opolski, Bartosz Rutkowski, Sławomir Orwat, Aleksandra Ptasińska, Michał Sędzikowski, Wojciech A. Sobczyński, Agnieszka Stando

dział Marketingu: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk), wYdawca: CZAS Publishers Ltd. © nowyczas Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia.

PS. Mam nadzieję, że zechcą Państwo zamieścić poniższą informację, ponieważ najwyraźniej nie dotarła ona do tych czytelników, których może dotyczyć i interesować. W biuletynie dla byłych pracowników BBC, bbc-owski emeryt i były brytyjski lotnik przypomina, że Akcja HEROES RETURN II, finansowana przez Big Lottery Fund (tel. 0845 0000121) wobec niespodziewanie niskiego popytu w 2011 roku, została przedłużona do 31 grudnia 2012. Akcja HEROES RETURN II przewiduje pomoc finansową (w wysokości od £150 na wizytę na terenie Wielkiej Brytanii, £1300 w Europie, po £5500 na Dalekim Wschodzie dla weteranów II wojny światowej, którzy wraz małżonkiem/małżonką pragną odwiedzić teren wojenny, na którym walczyli. Dotyczy to również wdowców i wdów po żołnierzach walczących pod dowództwem brytyjskim. W razie potrzeby przewidziana jest pomoc finansowa na osobę towarzyszącą (opiekuna). O dofinansowanie ubiegać się mogą osoby zamieszkałe na trenie Zjednoczonego Królestwa i Wysp Normandzkich oraz w Republice Irlandii. Informacje można otrzymać z Big Lottery Fund, ale także od weterana, który sam z tej pomocy skorzystał i pragnie je udostępnić towarzyszom broni: Mr TED CACHARET Chairman The 49 Squadron Association 4 Cottage Close Heage, Belper, Derbyshire, DE56 2BS tel. 01773 853181 email: ted@49squadron.c.uk

Polish Hearth

Sir, Not myself being Polish, but married to a Polish lady, I am most distressed by the proposal by Andrzej Morawicz and the Committee to sell the premises of the Polish Hearth Club which has stood as a standard for all free Poles through the dark ages of German and Soviet ocupation and is a living

Ś†P

Maria Fenrych Naszemu współpracownikowi

Włodzimierzowi Fenrychowi i ich Dzieciom Justynie, Łukaszowi i Mateuszowi składamy głębokie wyrazy współczucia Redakcja „Nowego Czasu”

monument to the bravest nation in Europe. The Club has historic significance for Poles in the UK far beyond the pecuniary value of the property. Having myself been a member since 1986 I have noticed that, whilst being an important social centre for Poles and their families, it has never been properly run as I understand a Club should be. Mr Andrzej Morawicz has been a Chairman for all these years in good times and now in bad (or terminal). He is an excellent spoksman for the Club and his speeches are always concise and relevant. However it is now the opinion of many if not most people that he has served his time and should withdraw the motion for sale and allow a new Chairman and Committee to take over. Yours sincerely Lord BeLhaven and Stenton ••• Dear Sirs, I, who frequented the club for almost 60 years and remember the good old days: successful theatre productions, Hemar reviews, balls, various functions, Sunday lunches, and not forgetting the club in the basement which was very popular with the younger generation, – would grief if the club was lost like all the others: White Eagle in Knightsbridge, the Navy Club on the Embankment, the Air Force Club in Earls Court, and recently the loss of Fawley Court! If everything else fails may I suggest that you adopt similar solution that was adopted by the Royal Thames Yacht Club in Knightsbridge some years ago. The building should be sold to a developer at a suitably reduced market value price, with a proviso, that after total refurbishment by the developer to mutually approved standard, the club will be given the basement, ground floor and possibly the first floor, rent free “ad infinitum”. The second floor could be sold or rented as a flat or office, and the third and fourth floor to be converted to a luxury apartment

and sold or rented. All this should be maintained by external management company and paid for by the new owners, therefore relieving the club of any expenses and responsibilities, except for utility bills, cost of employing professional club management and staff, and the day to day operating costs. I sincerely hope that you will find a way for the club to operate and flourish again, for many years to come, and after the refurbishment, the club will attract younger generation of Poles and admirers of Poland, and not rely on the loyalty of the older diminishing wartime generation. I wish you all the best, and hope that a suitable solution may be found. andrzej jaworSki

Right to manifest our faith

Sir, The atheists believe that God does not exist. This is their faith. They have a right to manifest their faith, but not to curtail the faiths of others. Yet their secular arm seeks to suppress other faiths such as Catholic etc and thus they exercise intolerance and discrimination. They try to eliminate it in the workplace, in the public square, in places of learning and in the court chambers. We have a right to manifest our faith. If we respect the last resting place of Fr. Jarzebowski and wish to preserve it, then those who seek to disrespect it curtail our freedom. I recommend that one questions them whether they believe in the devil, arguing that Christians believe in its existence, and that they would be more convincing disproving the devil rather than God. Should they deny its existence they become wide open to examples of evil in the world, eg holocaust, and, swamped by the evidence, give way. If all else fails, we point and say: does not your denial prove my case? krzYSztof jaStrzęBSki


|3

nowy czas | 15 maja – 14 czerwca 2012

polskilondyn

Ognisko nasze to więcej niż klub… Grzegorz Małkiewicz … to jest ośrodek polski, w którym jest dobrze spotkać przyjaciół, powspominać. Niekiedy wspólnie się smucić i – oby jak najczęściej – wspólnie się cieszyć. Tak widział rolę Ogniska Polskiego przy Exhibition Road jeden z byłych prezesów, książę Eugeniusz Lubomirski de Vaux. Czasy się zmieniły. Obecny zarząd tego wyjątkowego miejsca w Londynie uważa, że Ognisko to przede wszystkim kilkanaście milionów funtów uwięzionych w cegłach i robi wszystko, żeby ten kapitał uwolnić. A w coraz głośniejszej debacie środowiskowej cały dorobek kilku pokoleń przestał się liczyć, zastąpiły go odwołania do przewrotnych paragrafów tak pozmienianego aktu założycielskiego, by sprzedaż była prawnie możliwa. Obecnych powierników nie obowiązuje dziś przekonanie księcia Lubomirskiego, co zresztą przy każdej okazji podkreśla prezes Andrzej Morawicz: – Ognisko to prywatny klub! Kogo? Prezesa? Słyszy się też taką opinię, że Ognisko jest klubem oficerskim, a ponieważ oficerów – mimo napływu ogromnej fali Polaków na Wyspy – nie przybywa, zasoby ludzkie klubu się kurczą, więc sprzedaż pozostaje jedyną opcją. Zdaniem włodarzy klubu, powoływanie się na znacznie większą liczbę Polaków przebywających obecnie w Londynie jest słabym argumentem, bo – według nich – młodzi się tym nie interesują. Mają swoje puby – jak mówi prezes Morawicz. Ale kto z nich (włodarzy) pamięta, że w pamiątkowym wydaniu na 50-lecie klubu poza wypowiedzią księcia Lubomirskiego są takie deklaracje: Ognisko otwarte było dla wszystkich (…). O Ognisku mówiliśmy z dumą. Prezydent Ryszard Kaczorowski Nie wyobrażam sobie Londynu bez Ogniska. Tadeusz de Virion pierwszy po 1990 ambasador RP w Londynie W tym samym okolicznościowym wydaniu znajdziemy również deklarację ówczesnych władz: Wydaje się, że majątek Ogniska właśnie najlepiej służy polskości utrzymując reprezentacyjny polski klub w Londynie... W nowych warunkach odzyskanej niepodległości Ognisko ma wszelkie dane ku temu, ażeby w tym przodować, podtrzymując polskie tradycje i kulturę w swoistej polskiej atmosferze. Co się zmieniło od roku 1992, że ta ocena misji klubu straciła na ważności? Polska wróciła do rodziny europejskiej. Na mocy traktatów akcesyjnych setki tysięcy Polaków przyjechało do Londynu. A klub w tak prestiżowym miejscu zaczął podupadać. Paradoks? Zaniedbanie? Zaniechanie? Czy pod okolicznościowymi deklaracjami ukrywa się drugie dno? Agenda, którą prezes ujawniał najbardziej zaufanym współpracowni-

kom, dobranym według klucza przydatności w realizowaniu planu B, czyli sprzedaży posesji przy Exhibition Road, o czym nie informował nawet członków klubu?

Trochę hisTorii Jeszcze w 1939 roku, po klęsce wrześniowej, polskie władze przed ewakuacją z Paryża do Londynu myślały o stworzeniu w stolicy Zjednoczonego Królestwa klubu oficerskiego. To chyba stąd bierze się opinia, że Ognisko Polskie jest klubem oficerskim. Nigdy nie było. Był to kawałek Polski z całym społecznym przekrojem. Ognisko, klub oficerski? W którym były dwa stoliki dla oficerów? Ognisko było zawsze klubem polskim – ani oficerskim, ani prywatnym. Składki członkowskie były zawsze niskie, a o zwiększanie liczby klubowiczów nikt się nie troszczył. Z naszego mini sondażu wynika, że większość rozmówców kiedyś była na liście członków, nikt jednak nie przypominał im o zaległościach, więc prawdopodobnie członkostwo wygasło. Kto za to odpowiada? W normalnych warunkach o wygaśnięciu członkostwa zainteresowana organizacja bombarduje swoich członków listami, emailami do znudzenia. Czy tak też działo się w przypadku Ogniska? Czy zarządowi zależało na tym, by liczbę członków powiększać? Czy może obowiązywała zasada: im gorzej, tym lepiej. Bo uzasadnić sprzedaż miejsca, które świetnie prosperuje, byłoby znacznie trudniej? Wróćmy jednak do historii. Po wstępnych ustaleniach odbyła się seria spotkań na najwyższym szczeblu, w których uczestniczył gen. Sikorski. W końcu lord Halifax, brytyjski minister spraw zagranicznych, zatwierdza plan, a role rządów przejmują British Council i polski Czerwony Krzyż. Ognisko zostaje otwarte 16 lipca 1940 roku. Uroczystość swoją obecnością uświetnili: Duke of Kent, lord Halifax, prezydent Raczkiewicz i gen. Sikorski. W krótkim czasie popularność klubu jest tak duża, że pomieszczenia przy 55 Prince’s Gate są za małe. Dzięki brytyjskiemu wsparciu Ognisko przenosi się na Belgrave Square, nr 45. Zbliża się koniec wojny. Brytyjczycy pomimo zdrady na arenie międzynarodowej, idą na rękę swojemu byłemu sojusznikowi lokalnie, tu na Wyspach. Nie ma jednak możliwości na utrzymanie drogiego lokalu przy Belgrave Square. Ognisko wraca tam, gdzie zainaugurowało swoją działalność – do kamienicy 55 Prince’s Gate przy Exhibion Road. W nowej sytuacji politycznej, po wycofaniu uznania dla rządu RP na emigracji, zmieniają się też patroni klubu. Miejsce British Council i polskiego Czerwonego Krzyża zajmuje nowo powstałe Towarzystwo Pomocy Polakom. TPP podpisuje w imieniu klubu umowę wynajmu do 1976 roku. W historii klubu był to najlepszy okres. Swój stolik w restauracji miał generał Anders, grywał tam regularnie w brydża i oczywiście uczestniczył

Piękna dzielnica, reprezentacyjny budynek, tablice pamiątkowe i historyczne już portrety generałów i znanych postaci emigracyjnych. Z Ogniska przez całe lata Polacy byli dumni, zapraszając tam swoich brytyjskich znajomych. we wszystkich uroczystościach. Na pierwszym piętrze występował kabaret Mariana Hemara. Generał grał w brydża, żona generała śpiewała u Hemara, a córka jeździła między piętrami na imponującej wiktoriańskiej poręczy. – Biedne dziecko – westchnął podobno zatroskany Hemar – ojciec karciarz, a matka szansonistka. Sala na pierwszym piętrze kolokwialnie nazywana jest „teatrem Hemara”. Hemar powrócił do obiegu kultury w kraju, był i będzie najbardziej znanym wieszczem etosu

niezłomnego emigranta, może więc warto zrobić wszystko, żeby zachować miejsce, gdzie ten etos powstawał. To mógłby być największy pomnik tej Emigracji, większy niż w Arboretum. Takie myślenie obowiązywało jeszcze w latach 70. Kiedy wygasła dzierżawa, ówczesny zarząd klubu podjął decyzję kupna posesji przy 55 Prince’s Gate na własność wieczystą, a nie była to decyzja łatwa, brakowało pienię-

ciąg dalszy na str. 4


4|

15 maja – 14 czerwca 2012 | nowy czas

polskilondyn dzy. Pomocną rękę wyciągnął hrabia Jan Badeni, członek zarządu, pożyczając na zakup budynku brakujące 20 tys. funtów. Współwaścicielem budynku pozostało Towarzystwo Pomocy Polakom z udziałem 10 proc. i dzierżawą dwóch pokoi na czwartym piętrze do roku 2026. – Dzięki wizji ówczesnego zarządu powstał majątek Ogniska – podkreśla autor pamiątkowego wydania. Można tę ocenę sparafrazować na miarę współczesnych wymogów i standardów. Dzięki wizji obecnego zarządu majątek Ogniska trafi na otwarty rynek – posesja jest wyceniana na niebagatelne 20 mln funtów

KTo CHCe SPRzeDAć? Klub z listą stałych członków od początku był miejscem otwartym, nikt nikogo nie sprawdzał. Można założyć, że w ciągu ponad 70 lat istnienia Ogniska goście zostawili w klubie więcej pieniędzy niż jego członkowie. Po 70 latach okazuje się, że członkowie klubu i ich goście, którzy stworzyli to miejsce, są materiałem zarządzanym przez grupę powierników, która zamiast dbać o interesy członków i przyszłość klubu chroniąc nasze wspaniałe dziedzictwo, ostatnie lata wykorzystała na wprowadzenie stosownych zmian w statucie, gwarantujących jej prawo do zakończenia działalności i sprzedania posesji przy Exhibition Road bez ponoszenia żadnej odpowiedzialności prawnej za długoletnie zaniedbania. Scenariusz dobrze już znany i sprawdzony, ostatnio w przypadku sprzedaży Fawley Court. Jak będzie teraz? Kolejny Fawley Court? Z jedną różnicą, w pierwszym przypadku majątek wypracowany przez emigrantów przywłaszczyli sobie księża marianie (podobno na zbożny cel). Tym razem kasę podzieli między siebie ZARZĄD, nawet wtedy, kiedy stworzy fundację. Kto ma pieniądze, ten rządzi. W nowym statucie są zapisy o funduszach emerytalnych, ewentualnych pensjach etc. Kto stanie się z dnia na dzień największym autorytetem emigracji? Mityczny prezes! Koniecznie doświadczony, z długim stażem. Rekordzistą na tym rynku jest obecny prezes Ogniska Andrzej Morawicz. Konflikt interesu? Nie ma konfliktu, kiedy chodzi o najlepsze rozwiązanie, a tak uważa Andrzej Morawicz, który jest prezesem Ogniska od prawie 22 lat i dyrektorem zarządzającej firmy Ognisko Limited. Nie na tym kończy się jego aktywność zawodowa. Jest współwłaścicielem firmy księgowej Crystalle Ltd, która – za opłatą – prowadzi ten bankrutujący interes przy Exhibition Road. Jej drugi udziałowiec, Lucy Quirke, jest wiceprezesem Ogniska i wicedyrektorem Ogniska Limited. Nie na tym koniec. Są też i powiązania z mediami. Nikogo nie powinna dziwić przychylna sprzedaży polityka „Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza”. Redaktor naczelny tej najstarszej polskiej gazety na Wyspach, Jarosław Koźmiński, od kilku lat w Wielkiej Brytanii, należy do zarządu Ogniska Limited i jest jednym z udziałowców. Niektórzy mówią, że młodym przybyszom z kraju tak trudno było zostać członkiem tego polskiego klubu. Redaktor „Dziennika” na członka został przyjęty wtedy, kiedy lista była już w zasadzie zamknięta i szybko trafił do zarządu. Felietonista tej gazety, Jacek Korzeniowski – również powiernik i udziałowiec Ogniska Limited – nie sprawdził swojej wizytówki, postanowił wyszydzić protestujących przeciwko sprzedaży. (Nie wiem, kto stoi za tą organizacją [Save Ognisko – red.], ale czytając tekst zachęcający nas do podpisania petycji podejrzewam, że nie wyszedł on spod pióra osoby, która regularnie odwiedza ten szacowny i stary klub na londyńskim Kensingtonie, bo np. adres Ogniska podany jest błędnie! – napisał Jacek Korzeniowski. Czy powiernik Ogniska też nie bywa regularnie w tym „szacownym i starym klubie? Czy tylko osoba złośliwa może dostrzec w tej sytuacji konflikt interesów. W czasach powojennych obecność Polaków w Knightsbridge, Kensington i Earls Court była tak widoczna, że konduktorzy czerwonych autobusów informując pasażerów o przystankach nazywają ten odcinek trasy Polish Corridor. Ostatnim bastionem polskiej obecności w tej części Londynu jest Ognisko. Powstają bardzo aktywne grupy protestu. Tym niezwykłym miejscem zainteresował się też rząd polski, Ambasada RP w Londynie wydała stosowne oświadczenie (czytaj obok). Petycję protestującą przeciwko sprzedaży Ogniska Polskiego można podpisać na: www.saveognisko.talktalk.net

Lord Parkinson był jednym z najbliższych współpracowników Margaret Thatcher, w „ognisku” stoi z tyłu za byłą premier

OŚWIADCZENIE W SPRAWIE OGNISKA POLSKIEGO Ambasada RP w Londynie jest żywotnie zainteresowana w znalezieniu najlepszego rozwiązania problemów Ogniska Polskiego w Londynie. Pragniemy, aby budynek ten, towarzyszący polskiej emigracji niepodległościowej od zarania Jej losów w Wielkiej Brytanii, będący przez dziesięciolecia centrum życia towarzyskiego i intelektualnego emigracji, pozostał w polskich rękach i mógł w dalszym ciągu służyć Polsce i Polakom w Wielkiej Brytanii. Placówka nawiązała kontakt z zarządem Ogniska Polskiego. Z troską obserwujemy coraz trudniejszą sytuację Ogniska i stan budynku przy Exhibition Road. Jednak trzeba podkreślić, że o przyszłości Ogniska Polskiego zdecydują jego władze statutowe. Wyrażamy przekonanie, że decyzje dotyczące przyszłości siedziby Ogniska Polskiego będą podejmowane w sposób przemyślany i transparentny. Kierując się troską o przyszłość tego historycznego obiektu Ambasada RP zadeklarowała, że gdyby statutowe władze Ogniska uznały, iż jedynym wyjściem w obecnej trudnej sytuacji będzie sprzedaż budynku, to jesteśmy gotowi przystąpić do rozmów w sprawie ewentualnego jego nabycia. To stanowisko zostało przekazane Zarządowi Ogniska Polskiego pismem z dn. 14 maja br. W przypadku nabycia nieruchomości przez Skarb Państwa budynek zostałby przeznaczony na rezydencję Ambasadora RP (choć prowadzone są zaawansowane prace nad inną lokalizacją rezydencji). Podobnie jak w przypadku kilku innych polskich placówek zagranicznych w kluczowych stolicach świata rezydencja mogłaby być wówczas miejscem realizacji zarówno funkcji reprezentacyjnych jak i przedsięwzięć z zakresu dyplomacji publicznej i kulturalnej, służąc do organizowania koncertów, spotkań, konferencji naukowych i innych tego rodzaju wydarzeń. Pragniemy, aby powyższe rozwiązanie mogli ocenić Polacy mieszkający w Wielkiej Brytanii. Należy jednocześnie podkreślić, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych przy podejmowaniu ostatecznej decyzji kierować się musi zarówno dobrem publicznym, jak i koniecznością racjonalnego gospodarowania środkami, na które składają się pieniądze polskiego podatnika. Barbara Tuge-Erecińska Ambasador RP w Londynie

27 maja o godz. 14:00, przed Ogniskiem Polskim (57 Princes Gate, Exhibition Road, SW7 9PN) odbędzie się wiec protestacyjny!

Revolt at Polish Hearth Club over plans to sell its home Members of the Polish Hearth Club in Kensington are furious that the chairman and committee have decided to sell the building without consulting them. Located near the Science Museum, it is thought to be worth £20 million. Angry Poles held a meeting at the weekend at the Kensington studio of Polish-born portrait painter Basia Hamilton to confront the chairman and tell him to hand over to a younger generation. The Duke of Kent and Lord Parkinson, former president of the Anglo-Polish Conservative Society, have written in support of the members. Cecil Parkinson thanked the chairman Andrzej Morawicz for his many years in the post and said the best service he could offer now was to resign. Following protests, members have been invited to vote on the proposals on May 27. Lady Rose Cholmondeley, president of the Chopin Society, told the meeting this was embarrassing because they had invited Princess Alexandra to a concert in aid of the club on that day. The club was founded 70 years ago as a cultural refuge for expat Poles who came to Britain to fight Hitler and Stalin. At the meeting, 30 young new members signed up to fight the decision but the chairman told them it takes time to join the club so they wouldn’t be eligible to vote.


'OD 1DMXNRFKDęV]HM 0DP\ QD ĤZLHFLH SU]HV\ãDP VHUGHF]QH İ\F]HQLD

/\FDPRELOH PD SUH]HQW GOD :DV]\FK 0DP Z 3ROVFH =UyE 0DPLH QLHVSRG]LDQNč :\ĤOLM MHM NZLDWND ] NDUWNĈ RUD] EH]SãDWQĈ NDUWĈ 6,0 SRWHP PRİHV] ] QLĈ UR]PDZLDþ GR

PLQXW ]D GDUPR Z VLHFL /\FDPRELOH

6]F]HJyã\ ZZZ O\FDPRELOH SO PDPD


6|

15 maja – 14 czerwca 2012 | nowy czas

wielka brytania • świat

Na kolejne cztery lata

Boris Johnson

Boris Johnson – jedyny konserwatysta, który w obecnych warunkach potrafi wygrywać. Inwestowanie w samego siebie przyniosło Borisowi zwycięstwo. niemniej jednak, nie było to łatwe. Do późnych godzin nocnych, pomimo przedwyborczych dobrych wyników, sztab wyborczy burmistrza Londynu walczącego o reelekcję z głównym kandydatem, byłym burmistrzem Kenem Livingstonem, utrzymywany był w niepewności. Wygrał niewielką różnicą, 62,500 głosów przewagi, co przy fatalnych wynikach konserwatystów w wyborach lokalnych poza Londynem przyczyniło się do powstania opinii, że popularność Johnsona zagroziła pozycji premiera Camerona w partii. Ponowny wybór, bez specjalnego wspomagania ze strony partii, o co sam kandydat nie prosił, i – jeśli nie musiał – nie powoływał się na swoją partię, jest niewątpliwym sukcesem. Przenoszenie jednak tego sukcesu do wyborów powszechnych przypomina raczej political fiction i nie ma nic wspólnego z szansami Johnsona w wyborach powszechnych. Sam nowy-

stary burmistrz nie zachęcał dziennikarzy do takich spekulacji, podkreślając, że ma przed sobą cztery lata ciężkiej pracy w ratuszu i nie zawiedzie zaufania londyńczyków. Pierwszy prawdziwy sprawdzian czeka burmistrza już niedługo. Wprawdzie formalnie za zorganizowanie olimpiady odpowiedzialny jest Komitet Olimpijski, to jednak burmistrz jest gospodarzem, a olimpijski splendor bądź porażki organizacyjne (przede wszystkim funkcjonowanie komunikacji, sprawy bezpieczeństwa itp.) zostaną przypisane jemu. Kolejnym wyzwaniem nowej kadencji będzie przyszłość komunikacji lotniczej. Boris Johnson przedstawił w czasie pierwszej kadencji projekt budowy nowego lotniska w delcie Tamizy. Takiego projektu nie zrealizuje sam burmistrz bez politycznego i finansowego wsparcia Downing Street, na co w czasach kryzysu nie może specjalnie liczyć. Z drugiej jednak strony, jak alarmuje Colin Matthews, dyrektor BAA, właściciela Heathrow, brak inwestycji w infrastrukturę lotniska doprowadzi do marginalizacji Londynu na rzecz Frankfurtu, Paryża i Amsterdamu. Zdaniem Colina Matthews sprawa jest na tyle pilna, że nie można jej odkładać na lepsze czasy. Boris Johnson niewiele mówił o swoich rozwiązaniach dotyczących lotnictwa cywilnego w kampanii wyborczej, ale będzie to największe jego wyzwanie obecnej kadencji.

Francja na drodze zmian?

czasie prezydenckiej debaty z Hollandem rzucił pod adresem rywala: „Różnimy się tym, że pan chce ograniczyć liczbę ludzi bogatych, a ja biednych”. Francuskie media jednak tej riposty prawie nie zauważyły... Jeśli mimo to na Sarkozy’ego głosowała tak duża liczba wyborców, co na finiszu kampanii doprowadziło niemal do remisu, znaczy, że francuscy wyborcy jeszcze bardziej bali się socjalisty Franciszka Hollande’a. Warto zauważyć, że głosowało na niego o milion Francuzów mniej niż w 2007 roku na Sarkozy’ego. Porażka Sarkozy’ego to także wynik podziałów wśród centroprawicy. Po pierwszej turze Hollande uzyskał 28,63 proc., a Sarkozy – 27,18 proc. głosów. W drugiej Hollande dostał poparcie Frontu Lewicowego i ekologów, Sarkozy’ego nie poparł w II turze nikt.

Po raz drugi w powojennej historii Francją będzie rządził prezydent socjalista. Bogdan Dobosz

Hollande’a z Mitterrandem łączy nie tylko imię, polityczny kolor, ale nawet podobny przebieg kariery (od działalności partyjnej na prowincji po funkcję sekretarza generalnego). Jednak w odróżnieniu od Mitterranda, który był politykiem ze starej szkoły, Francoise Hollande wydaje się bardziej nowoczesny i otwarty na wszelkie ideologiczne nowinki. Pozostaje pytanie – wygra ideologia czy francuski pragmatyzm? Mitterrand zaczynał dość ostro, zgodnie z socjalistycznymi dogmatami zabrał się nawet za nacjonalizację gospodarki. Fatalne skutki tego typu decyzji szybko jednak skorygowały działania socjalistów i w końcówce rządów Mitterrand był coraz większym pragmatykiem. Czy podobna droga czeka Hollande’a?

porażka sarkozy’ego Zacznijmy jednak od pytania – dlaczego przegrał Sarkozy? Dlaczego Francuzi ocenili cały okres jego rządów negatywnie? Najprostsza odpowiedź to: czasy kryzysu, przeprowadzenie niepopularnych cięć w wydatkach państwa, obniżenie siły nabywczej społeczeństwa. W ocenie francuskiego wyborcy życie pod rządami „Sarko” po prostu się pogorszyło.

Kolejna przyczyna odrzucenia Sarkozy’ego przez wyborców to sposób przeprowadzania reform. Od dawna wiadomo, że zbyt duża liczba reform owe reformy zabija, a przy okazji zniechęca społeczeństwo. Zmiany proponowane przez centroprawicę, choć bardzo ważne, zaledwie dotykały problemów. Starały się kruszyć pewne etatystyczne przyzwyczajenia tego kraju, przełamywały utrwalone przez lata schematy dominacji lewicowego myślenia. Naruszały pozycje związków zawodowych, próbowały „cywilizować” islam, zmieniały optykę rozdziału Kościoła od państwa. Efekty zmian mogłyby być widoczne dopiero po pewnym czasie, gdyż frontalny atak na każdy z tych bastionów francuskiego „republikanizmu” był ze względów społecznych niemożliwy. Reformy Sarkozy’ego, który próbował naruszyć fundamenty, nie przyniosły spektakularnych rezultatów, wywoływały za to głośne protesty lewicy i grup, które na etatyzmie żerują. Upadek Sarkozy’ego trudno także zrozumieć bez poruszenia tematu jego osobowości. Ruchliwy, wiecznie gestykulujący, nerwowy, człowiek z wybujałym ego, ocierał się o impertynencję i bufonadę. Polityczne ADHD nie przysłużyło się do budowania powagi jego wizerunku, a stawało się łatwym obiektem krytyki. Dobrym przykładem jest tu upublicznienie jego życia prywatnego. Przez lata życie prywatne polityków było nad Se-

Grzegorz Małkiewicz

Co Czeka FranCJę, europę i polskę?

Francoise Hollande

kwaną tematem tabu (o nieślubnej córce Mitterranda Francuzi usłyszeli dopiero po śmierci prezydenta). Sarkozy to tabu złamał. Rozwód, plotki o licznych romansach, później ślub z celebrytką Carlą Bruni i dopuszczenie dziennikarzy do życia prywatnego wywołały efekt odwrotny od spodziewanego. Sarkozy w oczach Francuzów naraził się na śmieszność. Zamiast sympatii, wywoływał kpiny. Nawet urodzenie dziecka przez Carlę Bruni, choć przyciągnęło pod klinikę tłumy dziennikarzy, popularności prezydentowi nie dodało. Nowy styl polityczny we Francji po prostu się nie przyjął... Lewica dość sprytnie skojarzyła też urzędującego prezydenta z „klasą posiadaczy”. Wypisywano bzdury o fascynacji Sarkozy’ego bogactwem, podkreślano jego związki z milionerami, zamiłowanie do luksusu. Prezydent „burżujów” w społeczeństwie, w którym termin égalite pojmowany jest wyjątkowo populistycznie, odstręczał od siebie całe rzesze. Sarkozy podjął zresztą sprytną próbę odwrócenia przyprawionej mu gęby i w

Francoise Hollande na razie nie ma większości w parlamencie. Jednak tylko do czerwca. Jeśli wybory parlamentarne staną się łupem lewicy sytuacja we Francji całkowicie odwróci się i Hollande będzie mógł realizować wszystkie swoje pomysły. Na arenie europejskiej duet „Merokzy” zastąpił już duet „Merkolland”. Wydaje się jednak, że zmian będzie tu niewiele, a górę weźmie właśnie francuski pragmatyzm. Niemal natychmiast po ogłoszeniu pierwszych wyników Hollande skontaktował się telefonicznie z Merkel, a w swoją pierwszą zagraniczną podróż wybrał się właśnie do Berlina. Oś Berlin-Paryż nadal będzie odgrywała w relacjach europejskich główną rolę. W programie wyborczym Hollande opowiadał się za pewnymi korektami paktu fiskalnego, Merkel oznajmiła jednak, że nie ma możliwości renegocjacji paktu fiskalnego i zwróciła się z apelem o dotrzymanie terminu wycofywania wojsk z Afganistanu. Na razie wielkich zmian w polityce zagranicznej Francji nie będzie, ale można przewidzieć, że będzie się to zmieniało. Socjaliści przegrali w Hiszpanii i Grecji, więc Hollande nie ma specjalnego zaplecza w UE, jego prezydentura może jednak dodać ruchowi socjalistycznemu w Europie pewnej werwy. Dotyczy to przede wszystkim niemieckiej SPD, która szykuje się do przyszłorocznych wyborów. Merkel, która otwarcie wsparła w wyborach prezydenckich Sarkozy’ego, może spodziewać się, że obecny lokator pałacu Elysée odpłaci jej tym samym w roku 2013. W przypadku przegranej Baracka Obamy, prezydent Hollande będzie zapewne znacznie mniej proamerykański, niż byłby tu Sarkozy. Zresztą nawet obecna ekipa rządząca w Waszyngtonie patrzy na socjalistę z pewną obawą. Nic nie


|7 nowy czas | 15 maja – 14 czerwca 2012

wielka brytania • świat

Niepokój w Grecji W Grecji po niedawnych wyborach nie doszło do powstania nowego rządu, który miał się zmierzyć z kryzysem finansowym. Jeszcze przed wakacjami mają być rozpisane kolejne wybory. Na skutki polityczno-ekonomiczne pogłębiającego się kryzysu nie trzeba było długo czekać. Wartość euro spadła na wszystkich giełdach. Jednocześnie uruchomił się proces wycofywania kapitału z niepewnych, zdaniem inwestorów, lokat, niekoniecznie powiązanych z grecką gospodarką. Wycofywanie gotówki miało też miejsce na warszawskiej giełdzie. Jak twierdzą analitycy, bankructwo Grecji będzie miało poważniejsze konsekwencje dla światowej gospodarki niż przyczyna kryzysu bankowego sprzed kilku lat, czyli upadek komercyjnego banku Lehman Brothers. – System bankowy w Grecji jest bliski zapaści – bezradnie oświadczył prezydent Karolos Papoulias po załamaniu się rozmów negocjacyjnych prowadzonych w celu

powołania rządu. Ostatnią deską ratunku prezydenta będzie próba powołania rządu technokratów, który nazwał government of personalities. Z niepokojem grecką sytuację obserwuje brytyjski kanclerz George Osborn. Załamanie w strefie euro może przedłużyć obecny kryzys w Wielkiej Brytanii , tym samym przyczyni się do zwiększenia krajowego długu. Bank of England myśli już o dodrukowaniu kolejnych miliardów funtów, zwiększając pokaźną już kwotę 350 mld. W tej sytuacji politycy Partii Pracy po raz pierwszy zasugerowali przeprowadzenie referendum na temat obecności Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Optymistyczne prognozy dla Grecji są coraz mniej prawdopodobne. Grecja może też pociągnąć za sobą inne kraje strefy euro, takie jak: Włochy, Francja, Hiszpania, Portugalia czy Irlandia. Polsce tym razem może się nie udać manewr pozostania poza strefą kryzysu. (gm)

wskazuje też na to, że zmieni się cokolwiek w relacjach z Rosją. W polskich mediach krytykowano Sarkozy’ego za sprzedaż Rosji okrętów desantowych „Mistrali”. Hollande zrobiłby zapewne to samo. Każdy prezydent Francji będzie bowiem wspierał przede wszystkim jej interesy ekonomiczne. Swoją drogą, Hollande nie zapomni także, że i w Polsce rządząca ekipa nie znalazła czasu, aby się z nim spotkać...

granci spoza UE dostaną prawo do głosowania w wyborach lokalnych. Nic dziwnego, że większość znajdujących się we Francji meczetów wsparła w wyborach kandydaturę Hollande’a. Na Placu Bastylii, gdzie świętowali wybór jego zwolennicy, powiewało sporo flag Maroka, Tunezji, Algierii... Prasę obiegły też zdjęcia wiwatujących na Polach Elizejskich muzułmanek w nikabach. Wygląda to na koniec walki z nielegalną emigracją czy wprowadzaniem porządku na przedmieściach wielkich miast. Wyniki wyborów w miasteczkach zdominowanych przez emigrantów są jednoznaczne. Zmiany społeczne i światopoglądowe pójdą zapewne najdalej. Francji grozi wręcz powtórka „zapateryzmu”, czyli dość fatalne posunięcia w gospodarce i głębokie reformy ideologiczne. Prezydent-socjalista obiecał już nie tylko związki partnerskie dla gejów, ale i ich „małżeństwa” wraz z możliwością adopcji przez takie pary dzieci. Dodajmy do tego jeszcze prawo do eutanazji czy refundowaną w stu procentach przez państwo aborcję. Zapowiada się także bój z francuskim Kościołem. Walka o dusze Francuzów ma się rozegrać w oświacie. W kampanii wyborczej Hollande obiecywał nauczycielom sporo. Można dodać, że lewica od lat stara się wpływać na państwo właśnie przez szkołę. Jej dominacja jest tak duża, że od lat na lewicę głosuje ponad 70 proc. pracowników oświaty. Hollande wesprze więc oświatę państwową. Szkolnictwo prywatne, głównie katolickie, może natomiast sporo stracić, gdyż prezydent obiecywał obronę publicznej szkoły laickiej. Hollande obiecał także zmodyfikowanie porozumień zawartych przez rząd francuski ze Stolicą Apostolską, które dotyczą uznawania dyplomów wydawanych przez uczelnie katolickie. W swoim programie zapowiadał także wymuszenie na szkołach prywatnych wprowadzenia obowiązku koedukacji. Kierownictwo Szkolnictwa Katolickiego we Francji już wyraziło zaniepokojenie próbą zamachu na „fundamentalną wolność, jaką jest swoboda nauczania”. Plany dotyczące katolickiego szkolnictwa to tylko część przedwyborczych zapowiedzi Hollande’a o ścisłym przestrzeganiu laickości państwa, od której to zasady zgodnie z jego obietnicami – „nie będzie żadnych wyjątków”. Wybór Hollande’a był postawieniem przez Francuzów na zmianę, a właściwie na powrót do słodkich czasów lekkiego życia i systemu pełnej opiekuńczości państwa. Czasy się jednak mocno zmieniły, a państwo od dawna nie jest w stanie owej „słodkości” zapewnić. Uświadomienie sobie tej gorzkiej prawdy przez większość Francuzów pozostaje tylko kwestią czasu...

Co z Gospodarką? Najwięcej pytań dotyczących nowej prezydentury wzbudza ekonomiczna sytuacja Francji. Jeśli Hollande chciałby spełnić swoje wyborcze obietnice to Francji groziłby po prostu krach. Z jednej strony obiecał zredukować zadłużenie budżetu, a z drugiej jego pomysły na ożywienie popytu oznaczają przecież dalsze zadłużanie. Przypomnijmy, że Hollande wycofa np. podniesienie wieku emerytalnego do 62 lat i przywróci granicę 60 roku życia, nie podobało mu się także odejście rządu od 35-godzinnego tygodnia pracy wymyślonego jeszcze za rządów poprzedniej ekipy socjalistycznej. Obiecywał „zwiększenie siły nabywczej” Francuzów m.in. przez podniesienie zasiłków i płacy minimalnej, zamrożenie na 60 dni cen paliw. W jego planach jest 60 tys. nowych etatów w oświacie, budowa mieszkań... Obietnica wprowadzenia 75 proc. podatku dla milionerów to czysta propaganda, która żadnej dziury budżetowej nie zapcha i stanowi ułamek potrzeb. Ta populistyczna obietnica spowoduje raczej odpływ ludzi bogatych ze swoimi majątkami do innych krajów, gdzie obciążenia fiskalne są mniejsze. Francja przeżywała już taki odpływ podatkowy w czasach poprzednich rządów socjalistów... W dodatku Hollande sam sobie utrudnia zadania, obiecując np. zamknięcie do 2025 roku 24 z 58 elektrowni atomowych, dzięki którym Francuzi mieli dotąd energię tańszą o ok. 30 proc. w porównaniu z innymi źródłami. Nawet zakładając, iż po wprowadzeniu się do Pałacu Elizejskiego górę weźmie pewien pragmatyzm gospodarczy, to przyszłość francuskiej gospodarki nie rysuje się zbyt różowo.

Co z pewNośCią się uda? Najbardziej szkodliwa dla Francji, ale też zapewne dla całej UE, będzie działalność ideologiczna Hollande’a dotycząca sfery przemian społecznych. Jego obietnice w tej materii są jednoznaczne i, niestety, możliwe do spełnienia bez względu na sytuację budżetową kraju. Hollande zapewne szybko zakończy walkę z nielegalną emigracją. Podczas kampanii obiecywał zamknięcie ośrodków dla nielegalnych emigrantów, wobec których rozpoczęto procedurę wydalenia z kraju, a emi-

Bogdan Dobosz

PROMY DO Euro 2012

FRANCJI

DOVER - FRANCJA AUTO + 4 BILET POWROTNY OD

29

£

Z A O S ZCZ

ĘDŹ *

£10 TR O N Y W DWIE S KI: 2012 KOD ZNIŻ

*Warunki i obowiązujące zasady można znaleźć na naszej stronie internetowej. Koszt połączenia wynosi 10p za minutę plus opłaty operatora.


8|

15 maja – 14 czerwca 2012 | nowy czas

fawley court i ognisko to nasze dziedzictwo!!!

FROM FAWLEY COURT TO OGNISKO

FAW L E Y C O U RT O L D B OY S WHO Cares WINS 82 PORTOBELLO ROAD, NOTTING HILL, LONDON W11 2QD tel. 020 7727 5025 Fax: 020 8896 2043 email: mmalevski@hotmail.co.uk

The stench of corruption is unmistakable. First it’s the Klub Marynarzy-Chelsea Embankment, then Bialy Orzel- Hyde Park, Klub Lotnikow- Earls Court, PitsfordNorthampton, Coworth Park – Sunningdale. Then Lower Bullingham Hereford,and Fawley Court – Henley, (The battle for the latter’s return to Polonia is ongoing and raging !). Hundreds of houses are donated to various shady Polonia ‘Charities and Trust’ foundations. The trick is the same. Self-servingly usurp the title or trust deeds, convert the assets into money and cheat the beneficiaries – Polonia. Well, enough is enough.

H

On 11 May the “Ognisko 27 Rejtans” articulated the defiance of thousands in protest against the heinously proposed sale of Ognisko. With their white new membership forms – like Neville Chamberlain’s infamous “Peace in our Time” white letter – are their new Ognisko memberships worth the paper they are written on? “This just cannot go on like this”, complains one reader. ”At this rate, mine will be THE ONLY POLISH HOUSE LEFT IN GREAT BRITAIN!”. By any standards, Friday 11 May 2012, was the most extraordinary of evenings in the history of Ognisko, The Polish Heart Club, at 55 Princes Gate, Exhibition Road, London, SW7. This historic house, home for almost seventy two years (since 1940!) first to exiled Polish Governments and Military, and later a social and cultural centre par excellence, has – as with Fawley Court – been willfully run down and ripened for an asset stripping sale! But, it appears, this mischievous little plot involving a disparate dramatis personae – plotters and rebels – is well and truly hitting the buffers… It all started with an innocent soiree at 6.45pm at 62 Stanhope Gardens, SW7, home and studio of painter and portraitist Barbara Kaczmarowska-Hamilton. Thanks to her splendid initiative some ninety determined, angry Anglo-Poles turned up with a view to executing a coup d’etat to oust Chairman Andrzej Morawicz, the controversial, but indomitable head of Ognisko. In effect the wholesale resignation was being demanded not only of Morawicz, but his ineffective Ognisko Club Committee. How could they even contemplate, let alone entertain a proposal to sell Ognisko!? Heinous. Surrounded by Basia Hamilton’s distinctive pastels and paintings the assembled rebels, elegant to a tee, were fuming, to put it mildly. There was a strong whiff of cordite in the air. The guest of honour, Andrzej Morawicz, Ognisko’s Chairman for near twenty one years (!), was the last to arrive. Morawicz was not expecting such a crowd, all supposedly there to acknowledge those

owever, soon a wonder came to light. Earlier Morawicz had indicated, but was now promising, that with an extra two hundred new members, their subscription fees coupled to raising funds would help repair the tired building, and there would be: ”No need to sell”(!). ”Indeed”, he said. He was glad of Basia Hamilton’s timely meeting; ”Nie wywołujcie wilka z lasu” (Let sleeping dogs lie, talk of the devil – and the devil appears). At last young, interested Anglo-Poles were taking an interest in Ognisko, wanted things to work, were being galvanized, wanted to secure its long term future. Morawicz, though, was still being slippery, evasive. Those present were also adamantly opposed to any sale. Morawicz reiterated for all to hear; ”Jak najbardziej przyjmę nowe członkowstwa do klubu (Ogniska)…” (I will happily accept new club memberships). This was too good an opportunity to miss. Malevski suggested why not start the new membership ball rolling here and now, (as opposed to the stonewalling, blackballing Morawicz and his ‘club’ had clearly practiced hitherto). The cry was unanimous. Where were the membership forms? At Ognisko, of course. Let’s go to Ognisko then! Let’s sign up! It was reminiscent of a scene at the House of Commons with pockets of lobbying MPs, or indeed of Poland’s old Sejm. And so everyone amidst the hustle and bustle excitedly exited Basia Hamilton’s studio, and made for Ognisko, 55 Prince Gate, Exhibiton Road. Andrzej Morawicz, whilst not trussed up, was ensured a safe journey to Ognisko in a sleek, but aged Alfa Romeo, with Jolanta Pelczynska at the wheel, Teresa Potocka, Bozena Karol, and Malevski. Outside Ognisko Andrzej Morawicz helpfully pointed out the repairs needed to the façade and chimney stacks. Inside the club, the first port of call was the bar. Malevski at Morawicz’s request agreed to a Bruderszaft (drink to friendship) – so there it was, no longer „panie ten… panie tamten”, but Andrzej, and Mirek… Ah! The membership forms. Jolanta Pelczynska – just in case he might escape – accompanies Morawicz, and they return with a batchful of pristine, blank Ognisko Club membership forms. Tucked away in all parts of Ognisko’s bar and restaurant areas, pockets of rebels are busily filling in their Ognisko Club Membership forms. All in the hope that they can vote at the EGM on 27 May against the unacceptable proposal to sell Ognisko – OUR building ! The forms are signed by Ognisko Chairman Andrzej Morawicz, and countersigned by Honorary club member Basia Hamilton or Arek Marczewski, also aclub member. The battle lines are drawn. I know we are going to WIN this one…!

Surrounded by Basia Hamilton’s distinctive pastels and paintings the rebels and the guest of honour, Andrzej Morawicz.

twenty plus years of fine, at times erratic, even despotic service to Ognisko. He was offered a glass of wine, and placed centrally on a black throne of honour by the hostess, Basia Hamilton. Followed hawkishly by everyone, his every move, utterance and gesture – as Chairman of Ognisko – was being seen as his last. Morawicz however, took things in his stride, and saw things differently. He was not going down without a fight. asia Hamilton warmed to her task. On behalf of the small throng she sweetly thanked Morawicz for having steered Ognisko through both calm and choppy waters, his splendid twenty one years. To this Morawicz quickly riposted with precise dates – not quite yet twenty one years, (clearly he’s counting). Questions were taken from the floor. The first was from Lady Rose Cholmondeley, president of the Chopin Society. Inexplicably, and to some insultingly, Morawicz refused Lady Cholmondeley’s plea to reschedule the Ognisko club’s EGM (Extraordinary General Meeting), of 27 May, which was to vote on the sale. Lady Cholmondeley even accused Morawicz and his cohorts of carefully engineering the EGM date which collided not only with the Chopin concert of that date, meaning many members of the Chopin Society could not vote, but was embarrassing as Princess Alexandra was also specially invited.

B

he mood intensified. Questions rained down on Morawicz. Philip Bujak (COE Montessori Schools) took exception to Morawicz’s inept handling

T

of Ognisko’s commercial arm, and missing appointments. Tadeusz Dembinski on behalf of Gessler restaurants offered generous upfront rent funds to help steady the club through it current sticky patch. Various cries from the gathered, bayed for blood. It was not a pleasant sight. Then to ease the tension Basia Zarzycka, fashion designer, stepped in courteously and emphatically asking all to let Morawicz have his say. Sadly, there was more beating about the bush. In stepped Irena DelmarCzarnecka, the actress, (still running ZASP – Zwiazek Artystow Scen Polskich – her husband a onetime Chairman of Ognisko). Resplendent in black oufit and silver Hermes scarf, she diplomatically told Morawicz his time was up, but equally stressed all the good he had done for Ognisko, but that the proposal to sell Ognisko was appalling. Jurek Scibor-Kaminski highlighted the pitfalls of the proposed Ognisko sale which was largely prompted by poor husbandry, and secretive ulterior motives. Running through this debacle was an ongoing feud between Mirek Malevski, (Chairman, Fawley Court Old Boys), and Morawicz. The two had never met. At one stage Malevski’s insistence on answers was met with a rebuff to “Shut up” (!). Basia Hamilton again took the floor: ”Andrzej, please, it is now time, please resign with dignity”. In support of this motion a resignation declaration as Ognisko Chairman, ready for Morawicz’s signature was put under his nose. He was having none of it.

Mirek Malevski, Chairman, Fawley Court Old Boys, FCOB Ltd


|9

nowy czas | 15 maja – 14 czerwca 2012

czas na wyspie

Miasto Cowes pamięta Adam Szlongiewicz Polski niszczyciel ORP „Błyskawica” w sierpniu 1939 roku, kilka dni przed wybuchem II wojny światowej, opuszcza swój port w Gdyni i udaje się w kierunku Wysp Brytyjskich. Zbudowany przez stocznię w Cowes, w 1942 roku wraca niejako do „domu”, na Isle of Wight. W nocy z 4 na 5 maja 1942 roku niszczyciel jest zacumowany w stoczni remontowej. Na czas remontu okręt musi być rozbrojony, chociaż kilka dni wcześniej był zaatakowany przez samoloty Luftwaffe. Spodziewając się kolejnego ataku kapitan Wojciech Francki, który wcześniej przeszedł pod rozkazy brytyjskie, nie podporządkowując się przepisom, dozbraja okręt i w pełnej gotowości bojowej salwą z pokładowych dział kontratakuje nadlatujące samoloty Luftwaffe. Tym samym zmusza Niemców do zwiększenia wysokości i pozbawia ich szansy precyzyjnego niszczenia jednego z ważniejszych portów brytyjskich. Po odparciu pierwszego ataku w krótkim czasie dochodzi do drugiego nalotu. ORP „Błyskawica” bez żadnego wspomagania walczy w sumie z 160 samolotami nieprzyjaciela. Lufy dział pokładowych są tak rozgrzane, że trzeba je chłodzić morską wodą. Drugi atak odparty, zniszczenia portu i miasta niewielkie. Podczas zmasowanych ataków ginie jednak 70 osób. W trakcie nalotu zestrzelone zostały dwa niemieckie samoloty. Dopiero 20 lipca dowódca brytyjski dziękuje za the good work done by Commander Francki. Mieszkańcy Cowes docenili od razu brak subordynacji kapitana Franckiego i pamiętają do dziś tę noc, kiedy polski niszczyciel obronił ich przed najeźdzcą organizując coroczne uroczyste obchody tej rocznicy.

Konsul Generalny RP w Londynie Ireneusz Truszkowski i mieszkający obecnie na wyspie Wight Otton Hulacki podczas uroczystości 5 maja w Cowes

W tegorocznych uroczystościach w Cowes uczestniczyli polscy marynarze. Przybyli na wyspę Wight na pokładzie okrętu transportowo-minowego ORP „Toruń” z 8. Flotylli Obrony Wybrzeża. W polskiej delegacji, oprócz załogi okrętu, obecni byli przedstawiciele dowództwa Marynarki Wojennej, załoga ORP ,,Błyskawica” oraz Orkiestra Wojskowa ze Świnoujścia. Okręt przebywał na redzie portu Cowes od 3 do 8 maja. W tych dniach miały miejsce uroczystości związane z bohaterska postawą marynarzy z „Błyskawicy”. W uroczystościach 70-lecia obrony miasta, wraz z marynarzami, wzięły udział władze wyspy Wight i miasta Cowes oraz zarząd i członkowie towarzystwa przyjaciół ORP

Przygotowania do igrzysk dr Witold Rybczyński

,,Błyskawica”. Delegacje złożyły kwiaty na miejskim cmentarzu Kingston, uczestniczyły w rocznicowych uroczystościach w ratuszu oraz historycznych punktach miasta i wyspy. Goście z Polski wzięli udział także w paradzie miejskiej. Szczególnie atrakcyjne dla mieszkańców były koncerty w wykonaniu Orkiestry Wojskowej ze Świnoujścia i londyńskiego chóru Ave Verum. Podczas uroczystości upamiętniających ofiary II wojny światowej w kościele w Cowes, Otton Hulacki, wiceprezes Towarzystwa Przyjaciół OkrętuMuzeum ORP ,,Błyskawica” odczytał, skierowany do mieszkańców wyspy Wight, list Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego.

18 kwietnia przedstawiciele Ambasady RP w Londynie zaprosili media na krótkå konferencję prasową, dotyczącą powołania do życia Polonijnego Centrum Olimpijskiego. Organizatorzy mają nadzieję, że Polski Ośrodek Społeczno-Kulturalny, w Hammersmith, w którym będzie mieściło się centrum, stanie się miejscem spotkań Polonii i Polaków, zwłaszcza tych sciągających do Londynu na tegoroczne Igrzyska Olimpijskie. Przedstawiciele mediów licznie przybyli na spotkanie z dr Witoldem Rybczyńskim z Polskiego Komitetu Olimpijskiego. W czasie ponad godzinnego spotkania przedstawiony został dość szczegółowy plan organizowanych równolegle do igrzysk wydarzeń. Cały program obfituje w imprezy promujące nasz kraj i kulturę, a większość z nich będzie odbywała się właśnie w POSKu. Oprócz spotkań ze sportowcami, aktorami i politykami Centrum oferuje wiele konkursów, wystaw i koncertów. Organizowane jest także Światowe Forum Polonijne, które będzie otwarte przez prezydenta RP Bronisława Komorowskiego. Organizatorzy obiecali, że na czas święta sportu poszarzały i posępny na co dzień gmach POSK-u będzie zapraszał swoim nowym wyglądem. To tylko nieliczne z atrakcji, które zapewni nam Centrum. Miejmy więc nadzieję, że medale naszym olimpijczykom będą

sypały się gęsto, niczym manna z nieba, bo wtedy świętowaniu nie będzie końca. A swoją drogą dobrze będzie zobaczyć nowe oblicze poskowego gmachu – pytanie tylko, czy niczego nie spodziewający się stali bywalcy trafią tam, gdzie powinni...

Tekst i zdjęcie: Monika S. Jakubowska


10|

15 maja – 14 czerwca 2012 | nowy czas

nowy czas

felietony opinie

redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 King’s Grove London SE15 2NA

Skóra na niedźwiedziu

2012

Za młodu nie byłam bywalczynią Ogniska przy Exhibition Road. Nie stać mnie było. Za drogo. Zbyt eksluzywnie. Zbyt salonowo. Zbyt straczo towarzysko. Jak dojrzałam, zaczęlam bywać. Kiedy byłam w kwiecie wieku, stać mnie już było na taki luksus, jak kolacja w Ognisku. Albo na sobotni obiad. W pięknym hallu, pod pięknym żyrandolem, pod kilimem z szablami na ścianie, był kiosk pani Rudzkiej.

– Kicia jej było – twierdzi znajomy weteran. Ale wtedy co druga piękna przekwitająca pani nazywała się Kicią, Lolą czy Dzidzią. W ogniskowym kiosku kupowało się koniecznie patriotyczne bibeloty, patriotyczne książki, patriotyczne pisma. O innych mowy nawet być nie mogło. Po zakupach w kiosku, w patriotycznym natchnieniu, wchodziło się na przekąskę do baru. Przy barze, z kieliszkami, kiwali się przeważnie ci sami gracze w brydża czy rozgrywacze politycznych misji emigracyjnych. Piękne panie za barem, nalewały, dolewały, podawały to śledzika, to nóżki w galarecie. I czuł się człowiek jak w ojczyźnie. Jak w warszawskiej restauracji u Lardellego – mawiano. A ja, będąc już, jak rzekłam, w kwiecie wieku, lustrowałam krytycznie starszyznę. Nieco już przekwitłe panie, i dobrze już podstarzałych panów. A na pięknych ścianach Ogniska przybywało portretów jego bywalców, i fotografii aktorów ogniskowej estrady. Siedziby głównie chyba Mariana Hemara. Z baru wchodziło się do eleganckiej restauracji, gdzie do wytwornie nakrytych stołów, podawały arystokratki albo co najmniej panie z towarzystwa. Prym tam wiodła wytworna i zawsze elegancka generałowa Regulska. Po prawej stronie od wejścia był dwór generała Andersa. On, w otoczeniu kawaleryjskiej szarży. Nic

niżej rotmistrza. Serce człowiekowi raźniej biło na ten zawadiacki widok w stanie spoczynku. Nadstawiałam ucha, o czym to rozprawiają. Ale dziś już nie pamiętam o czym. Pewnie o metodach zbawienia kochanej ojczyzny. Jęczącej – jak mawaino –w okowach komuny. PRL, to nie Polska, powszechnie uważano. Polska była na pewno w ścianach Ogniska. Z generałem i jego sztabem za stołem. Po drugiej stronie od wejścia, na lewo była siedziba sów dziennikarskich. Dam dzienikarskich nie wspominam, bo ich było wtedy zaledwie dwie. Stefania Kossowska i Helena Heinsdorf. Pisywała na stronie kobiecej jako Hestia. Prezydował przy tym stoliku wybitny pisarz i fellietonista Zygmunt Nowakowski, Dużych rozmiarów, barczysty z wyglądu i siarczysty w mowie. Patrzył już wtedy niczym cyklop jednym okiem oprawnym w lupę. Lustrował wchodzących i wychodzących z tym samym krytycznym uśmiechem. W soboty w południe, kiedy wszyscy zajęci już byli spożywaniem i gadaniem, wkraczała na salę piękna Irena Delmar z mężem lub eskortą. I wszystkie oczy od zupy czy klopsa na talerzu przenosiły się na nią. Jej kapelusze, stroje, biżuteria, gesty niczym na estradzie. A tu szmer komentarzy i brzęk talerzy czasem tłuczonych z podniecenia. Ukłony,

pozdrowienia, zachwyty i krytyki. Wszyscy się w tym Ognisku znali. Z czasem, jak stare i łyse konie. I wszystkim tam było przyjaźnie i swojsko. I było się czym pochwalić, wystrojem i kuchnią przed znajomymi Anglikami czy przyjezdnymi z Polski. Przepraszam weteranów – przyjezdnymi z PRL-u, że się poprawię. Z czasem język się zmienił. Nazewnictwo zmieniło. Kraj zaczęło się odwiedzać. Przez Ognisko przelewały się fale, a czasem potoki nowych przybyszów. Opozycjonistów politycznych i szukających tu lepszego życia. Wtapiali się łatwiej i trudniej w emigracyjny grunt. Wsiąkali powoli w tę naszą specyficzną atmosferę. I stawali się bywalcami Ogniska. Jeśli ktoś nie napisał historii tej naszej pięknej siedziby, niech się śpieszy. Bo jak słyszę i czytam, jak wszystko inne – i Ognisko jest na sprzedaż. Dwa tygodnie temu po dłuższej niebytności wchodzę tam. I co widzę już od progu? Prawie tendencyjne zaniedbanie. Brudne dywany, brudne schody, brudnawe ściany. I kurzem pokryty wielki żyrandol. Kupił go wiele lat temu dla Ogniska Felek Laski, żeby rozświetlał to ognisko polskością. By nigdy nie zgasło. Felek był finansistą, filantropem, pasjonatem Ogniska. Natknęłam się niechcący na prezesa Ogniska, pana Andrzeja Morawicza. Zawsze mi przypomina wiatrak mielący kiepską

mąkę. Macha rękami, zalewa je potokiem słów. Pytam go, dlaczego tu tak brudno? No i przede wszystkim dlaczego ten piękny żyrandol taki zakurzony. I słyszę butną odpowiedź prezesa. – Bo Felek Laski nie zostawił pieniędzy na czyszczenie żyrandola. Oniemiałam. Ze zdumienia, że kogoś stać na aż taką arogancję. Felek Laski już dawno nie żyje. Opodal, tu urodzony, przedstawiciel młodszej generacji pyta prezesa, co będzie z Ogniskiem. – Czy ta scheda po naszych ojcach będzie sprzedana? W odpowiedzi zostaje niemal siłą wyrzucony za drzwi. Ktoś mówi, że prezes Morawicz niejednego członka lub gościa z Ogniska wyrzucał lub usuwał, dla ścisłości. I słyszę głośne ubolewanie, że na dochód z ewentualnej sprzedaży tej naszej schedy już czekają ci i owi. Nazwisk ani organizacji , które się wymienia, nie wymienię dla przyzwoitości. Czyli już się dzieli i ćwiartuje Ognisko niczym skórę na niedźwiedziu. Nie wierzę żadnym argumentom, jakie słyszałam i czytałam, o potrzebie sprzedaży Ogniska. Nie wierzę ani jednemu słowu prezesa. Powinien odejść i spuścić z pewnego siebie tonu. Wierzę, że Ognisko znajdzie odpowiednich, zawodowo do tego przygotowanych ludzi, którzy je ocalą od niepamięci. Skończ Waść z rozrabianiem, wstydu nam oszczędź!

Patriota. Ten tutaj. Nie tam… Zostałem ostatnio zapytany o to, czy jestem patriotą. Pytanie zabrzmiało dziwnie z ust Polaka. W 1992 roku popełniłem największy błąd w życiu. Dałem się przekonać na wyjazd do Ameryki. Wtedy, by z Polski polecieć do Stanów, trzeba było mieć niezłe dochody i solidne zaproszenie, by dostać wizę. Owszem, pracowałem w gazecie, pisałem, ale zarabiałem grosze. Miałem co prawda zaproszenie od znajomych w Kalifornii, ale wtedy każdy miał zaproszenie. Zresztą nie w tym rzecz. Problem polegał na tym, że wizę dostałem i poleciałem. I po Kalifornii szwendałem się przez prawie miesiąc. I w tym właśnie cały jest ambaras. Dzisiaj, z perspektywy czasu uważam, że wówczas jechać nie powinienem. Nie tylko do Ameryki, ale również do tych wszystkich innych krajów na czterech kontynentach, które udało mi się odwiedzić w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Co więcej, powinienem siedzieć na tyłku – jak na prawdziwego Polaka przystało – i z kraju nad Wisłą nie wyjeżdżać, i to nigdzie, nawet na chwilę. Bo po co, skoro Polska to taki piękny kraj? Niestety, zawsze robiłem rzeczy po swojemu, wierząc, że tylko w ten sposób jestem w stanie opanować to całe bogactwo, jakie świat ma do

zaoferowania. I jeździłem po świecie jak wariat, zachwycając się niemal wszystkim. Wyjeżdżając na wakacje do Ameryki (i innych krajów) naraziłem mój patriotyzm na prawdziwy test. Okazało się bowiem, że są miejsca na świecie bardziej normalne, w których żyje się lepiej, przyjemniej, by nie powiedzieć bezstresowo, bo stres taki czy inny jest zawsze. Gdy oglądam dzisiaj wiadomości z Polski, zaczynam się zastanawiać nad tym, czy tam ktokolwiek kogokolwiek jeszcze lubi. W polityce wszyscy się wyzywają i oskarżają. Jak nie komuniści, to Żydzi, jak nie PiS-owcy, to PO-wcy, jak nie tacy, to owacy. Nie lepiej jest nawet, kiedy ogląda się programy, które w założeniu mają bawić. Tam albo jest się „za grubym”, albo „się nie nadajesz”, albo „nie przechodzisz dalej”, albo „przegrałeś”. Same negatywy. Zawsze jest coś źle, nie tak. Zawsze można lepiej. Jeszcze gorzej jest w sporcie. Już prawie połowa Polaków deklaruje, że ma w nosie polskie Euro 2012, bo przecież i tak za dużo kosztuje. Ktoś już nawet wyliczył, ile dopłacą Polacy do każdego biletu. A ci, którzy do Polski przyjadą oglądać mecze, to sami chuligani i pijacy, i na prawdziwej Polsce się nie poznają, bo przecież to ich

wcale nie interesuje, tylko sport. No i pewnie piwo. I nikt nie pyta już, jaka tak naprawdę jest ta prawdziwa Polska. Co w niej takiego, że coraz więcej tam nienawiści, a nie społecznej jedności. Stajemy się narodem coraz bardziej podzielonym, zamkniętym w swoim małym ogródku, w którym zajmujemy się już coraz to większymi drobiazgami, którymi nikt na świecie nie zawraca sobie głowy. Na pytanie o mój patriotyzm nie potrafię odpowiedzieć. Bo o ile nadal czuję się Polakiem, to coraz bardziej się tego wstydzę, coraz częściej przyłapuję się na tym, iż tak naprawdę to nie umiałbym już tam żyć. Ale czy można być Polakiem tysiące kilometrów od Polski? Pewnie można. I pewnie trzeba, tylko że już zupełnie inaczej, bez przymykania oczu na tę ponurą obyczajowość, która jakimś dziwnym cudem nie chce Polski opuścić. Może, ale to tylko nadzieja, może jest tak, że moja niezgoda na to polskie zdziczenie jest właśnie moją odpowiedzią na to, jak być patriotą tutaj, a nie tam. Chciałbym w to wierzyć. I dożyć kiedyś czasów, kiedy będę mógł przyznać, że i tam zrobiło się normalnie.

V. Valdi

nowyczas.co.uk


|11

nowy czas | 15 maja – 14 czerwca 2012

felietony i opinie

Na czasie

KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO

Grzegorz Małkiewicz

I znowu w polskim Londynie pojawiła się znana emigracyjna mantra: – Brak zainteresowania naszym dorobkiem, my mieliśmy inne wartości. Ogniskiem Polskim nikt się nie interesował, nie pytał, nie troszczył. Nikt z tej masowej, zarobkowej emigracji – lamentuje prezes i jego dwór. Ale też nikt, łącznie z prezesem, nie zapraszał do rozmów i współpracy. W skali moralnej kodeksu Boziewicza, młoda emigracja zachowała się nienagannie, czekając na inicjatywę starszego, doświadczonego pokolenia, nazywanego w skrócie niepodległościowym. Grupy te wykopały rów tak szeroki, że wyciągnięta obecnie ręka po obu stronach ginie we mgle. Czy jest jeszcze szansa na kompromisowe rozwiązanie? Myślę, że jest, pod warunkiem że zrozumiemy, co jest nie tyle do wygrania, ale do przegrania. Ale do tego potrzebna jest skala wartości, którą emigracja niepodległościowa (samym już swoim istnieniem) broniła do 1989 roku, a które, niestety, wyszły już z mody. W tym przypadku chodzi przede wszystkim o dziedzictwo. Nie trzeba zaglądać do słownika – każdy chyba poprawnie odpowie, co to takiego to narodowe dziedzictwo. Zbyt długo Polacy walczyli o jego zachowanie, o przekazanie go następnym pokoleniom. A jednak coraz częściej można odnieść wrażenie, że chociaż mówimy tym samym językiem, używamy tych samych słów, to albo słowa pozostają puste, albo nabierają innych zupełnie znaczeń. Dziedzictwo ustępuje potrzebom bieżącym, bywa, że staje się politycznym frazesem, albo sprowadza się do konieczności sprzedania „rodzinnego srebra”. Czy rzeczywiście jedynym wyjściem jest sprzedanie tej reprezentacyjnej posesji wolnych Polaków? Nawet wtedy, kiedy nabywcą będzie polski rząd – bo też jest i taki plan, potwierdzony przez ambasador RP w Londynie panią Barbarę Tuge-Erecińską. Ambasada nie cierpi z powodu braku reprezentacyjnych pomieszczeń, a i te nie są chyba w pełni wykorzystywane.

W pospolitym już prawie ruszeniu wokół Ogniska Polskiego nie chodzi tylko o zachowanie tego miejsca w polskich rękach, ale o zachowanie jego klubowego charakteru z całą bogatą historią Emigracji. Znajdujemy pieniądze na budowę pomników (i bardzo dobrze, bo są one też potrzebne), a nie potrafimy utrzymać tego miejsca? Ognisko powinno być żywym miejscem dla wszystkich Polaków, nawet nie prestiżowym klubem, czy – tym bardziej – prestiżową rezydencją polskiego ambasadora. Przyszłość Ogniska to oczywiście temat wiodący wszystkich spotkań i rozmów polskiego Londynu. Efektem tych rozmów jest wyjątkowe poruszenie na forach internetowych. Paradoksalnie, spora grupa Polaków, nawet mieszkających w Londynie, dowiaduje się dopiero teraz o istnieniu tego ośrodka. Nie muszę chyba dodawać, że również o jego historii. Czy fakt ten nie świadczy o świadomym wygaszaniu działalności Ogniska przez działaczy odpowiedzialnych za jego przyszłość? A może ostatni zarząd Ogniska uważa, że jego przyszłością jest koniec? I w ciągu ostatnich 20 lat robił wszystko, żeby do tego końca łagodnie doprowadzić. Ogłosić zgon, ale oszczędzić agonii. Jeśli to robił na zlecenie członków, zadanie wykonał, chociaż metodą kontrowersyjną. Jeśli jednak zrobił to samowolnie, bez konsultacji z członkami, powinien ponieść wszystkie statutowe konsekwencje, łącznie z dymisją. Może właśnie głosowanie nad votum nieufności wobec zarządu powinno być tematem zebrania członków Ogniska w dniu 27 maja, a nie jego sprzedaż. Klubowiczu, Twój głos się liczy! Spisane będą czyny i rozmowy, a losy Kartaginy mnie nie interesują.

kronika absurdu Grecki prezydent Karolos Papoulias myśli o powołaniu rządu celebrytów. Celebryci są zwykle zamożni i nie muszą się martwić o dochody. Z pewnością też swoje oszczędności przenieśli już w bezpieczne miejsce. Może tym samym wiedzą najlepiej, jak zarządzać kapitałem i unikać bankructwa. Druga ważna zaleta takiego manewru – ich popularność i zaufanie, jakim są darzeni. Celebrycie nikt nie zazdrości zamożności. Sami ją osiągnęli. Nie są przedmiotem zazdrości, a pożądania. Baron de Kret

Wacław Lewandowski

Flirt i pieniądze Rzadko mam okazję pochwalić polskie sądownictwo, ale tym razem pochwała się należy. Za zdrowy rozsądek, chociażby. Oto bowiem sąd pierwszej instancji nie dał wiary wyjaśnieniom byłej posłanki Beaty Sawickiej, oskarżonej o korupcję i skazał ją na trzy lata więzienia. Sawicka, mało znana ze swej parlamentarnej aktywności, stała się gwiazdą mediów tuż przed przegranymi przez PiS wyborami parlamentarnymi. Postawiona w stan oskarżenia, zwołała konferencję prasową, podczas której roniła przed kamerami krokodyle łzy i pokrzykiwała, że stała się ofiarą prowokacji politycznej. Twierdziła, że ówczesny szef CBA Mariusz Kamiński, wraz z ówczesnym ministrem i prokuratorem generalnym Zbigniewem Ziobrą zastawili na nią sidła, uknuli misterny plan, którego głównym wykonawcą był niejaki agent „Tomek”, zręczny przystojniak, który rozkochał w sobie niczego nie podejrzewającą posłankę PO, a rozkochawszy, nakłonił ją do działań korupcyjnych. Platforma Obywatelska niby to bezpośrednio Sawickiej nie broniła, jednakowoż wszczęła szum medialny na temat metod Ziobry i Kamińskiego, twierdząc że zamiast ścigać przestępców, nakłaniają oni uczciwych acz naiwnych ludzi do dokonywania przestępstw. Zaczęło się

mówienie i pisanie o „przekroczeniu uprawnień”, ba, nawet o „państwie policyjnym”, które to duet Ziobro-Kamiński miał nam pod patronatem Jarosława Kaczyńskiego fundować. Wkrótce potem Platforma odniosła sukces wyborczy, w czym niewątpliwie miały swój procentowy udział publicznie eksponowane łzy Sawickiej. Ona sama startować w wyścigu o mandat już nie mogła, ale oświadczyła, że czeka na proces, bo przed sądem oczyści się z zarzutów i dowiedzie własnej niewinności, jak i tego, że stała się ofiarą politycznego spisku. Nowy rząd wyrzucił Kamińskiego z CBA, wszczęto też prokuratorskie śledztwa przeciwko niemu i Ziobrze, ciągając obu po prokuraturach w różnych, odpowiednio odległych miejscach kraju, w celu „składania wyjaśnień”. Śledztwa te żadnych nieprawidłowości w działaniu obu panów nie wykazały, w końcu prokuratura musiała je umorzyć. Niczego też nie przyniosło sejmowe śledztwo tzw. komisji do spraw nacisków, co ogłosił Andrzej Czuma, tracąc zaufanie Platformy i jej szefa oraz ministerialny stołek. Zastanawia w tej sprawie siła oddziaływania propagandy PO. Oto nagle pół Polski uwierzyło, że agent „Tomek” flirtował z Sawicką, wzniecając w niej

burzę uczuć, by potem nakłonić ją do przestępstwa. Wszyscy jednak słyszeli z operacyjnych nagrań, że to nie „Tomek” nakłaniał, lecz Sawicka żądała łapówki, bez żenady wyznając, że potrzebuje forsy na kampanię wyborczą. Interesujące, co wierzący w wersję Sawickiej (i Platformy) sądzili o uczuciowości posłanki? Bo jakże to, kobieta się zakochuje, ulegając czarowi podstawionego fircyka i ten stan zakochania sprawia, że zamiast o słoneczku, ptaszkach i kwiatkach myśli i mówi: „dajcie mi kasę”?! Przedziwna to, zaiste, uczuciowość, niezwykle – by tak rzec – praktyczna. A jednak – „ludzie to kupili”, przynajmniej większość ludzi! Wobec tego sądowi, który „nie kupił”, należy się szczególna pochwała i szacunek. Miejmy nadzieję, że sąd drugiej instancji będzie równie niewrażliwy na łzy i opowieści o „uczuciowym wykorzystaniu” naiwnej kobiety. I nie chodzi tu o to, bym pałał żądzą ujrzenia Sawickiej za kratami. Rzecz w tym, że jak się okazuje ostatnio, korupcja w Polsce kwitnie, a kres rządów PiS najwyraźniej odczytano jako przyzwolenie na korupcyjne praktyki. W takiej sytuacji każdy sygnał woli i możliwości karania za korupcję płynący z sądu uznać należy za niezwykle cenny i społecznie potrzebny.


12|

LADY KITCH

15 maja – 14 czerwca 2012 | nowy czas

ludzie i miejsca

– Kicz? Jaki kicz? To ręcznie robione rzeczy, prawdziwe cudeńka, jedynie w swoim rodzaju – poprawia mnie Ania. Roman Waldca

Ania pracuje w tej samej firmie, co ja. Dużym domu towarowym w centrum Londynu. Średnia klasa brytyjskiego społeczeństwa nie wyobraża sobie robienia zakupów gdzie indziej, a dla nas jest to po prostu miejsce, gdzie pracujemy. Praca nie jest łatwa, jak to w handlu: soboty, niedziele, bank holidays i inne święta – pracujemy non stop. Jeśli nie od wczesnych godzin porannych, to do późnego wieczora. I tak bez końca. O tym, że Ania chce robić coś swojego, wiedziałem od dawna. Opowiadała bez końca o swoich planach. I z takim zacięciem, że zaczynałem jej tej pasji po prostu zazdrościć. Wiedziałem, że jest poważna i mówi całkiem serio, że w końcu dopnie swego. Któregoś dnia zadzwoniła i powiedziała szefowej, że nie może tak dużo pracować, że chce mniej godzin. Zaczęły jednak nękać ją pytania: Boże, jak ja sobie teraz poradzę, co ja zrobiłam? Uświadomiła sobie, że nie

będzie łatwo. A ja zazdrościłem jej odwagi. Nic dziwnego, że prędzej czy później ludzie decydują, że odchodzą. Częściej jednak zostają, bo czasy trudne i o pracę już nie tak łatwo, jak kiedyś. – Zaczynam nowy kontrakt w przyszłym tygodniu – oznajmiła mi przez telefon. Coś jednak było nie tak. Nie ten sam głos. Gdzie podział się jej szalony entuzjazm, którym tak łatwo zjednywała sobie ludzi? – Czy ja robię coś głupiego? – pytała. Ania Nikipirowicz mieszka w Londynie od 1994 roku. – Gdy tu przyjechałam – opowiada – miałam zaledwie szesnaście lat, nie mówiłam po angielsku, nie miałam tutaj znajomych. Przyleciała do matki, która wtedy tutaj mieszkała. Od razu jej się spodobało, choć nie było łatwo. Na początku lat dziewięćdziesiątych nie było w Londynie tylu Polaków co teraz, głównie starsza emigracja, która do nowych przybyszy z Polski nastawiona była dosyć sceptycznie. – Było bardzo ciężko, bardzo – przyznaje i wspomina, jak chodziła do polskiej szkoły sobotniej tylko po to, by nawiązać jakieś kontakty, poznać ludzi, z kimś się spotykać od czasu do

czasu. – Nie lubiłam tej szkoły, czułam się dziwnie. Tam uczono głównie języka polskiego tych, którzy po polsku nie mówili, bo urodzili się tutaj – dodaje. A jednak chodziła na Clapham South co tydzień. Z czasem zaczęła poznawać ludzi. Po czterech miesiącach pobytu mówiła już trochę po angielsku i poczuła, że to wcale nie jest taki obcy kraj. – Jak potrafisz się tutaj dogadać, to wiesz, że Londyn to wspaniałe miasto. Już wtedy wiedziałam, że tutaj da się żyć, że wszystko da się zrobić. Postanowiła, że do Polski już nie wróci. Pierwsza praca nie była tą wymarzoną, ale co mogła robić młoda dziewczyna z Polski? Restauracja, w której pracowała, potrzebowała młodych ludzi, chętnych do biegania między stolikami i nalewania piwa do późna. – W tej branży niewiele się zmieniło. Zupełnie tak, jakby każdy, kto tutaj przyjedzie, obowiązkowo musiał przejść szybki kurs pracy w barze czy innej knajpie – zauważa i przyznaje, że długo nie wytrzymała. Może dwa albo trzy lata. – Nie pamiętam dokładnie. Pamięta za to doskonale, że tuż potem zatrudniła się w sklepie z ciuchami. – Było już trochę lepiej, inne godziny, mniejszy stres i inni klienci. Po dwóch latach Ania zostaje menedżerem. – Cieszyłam się jak głupia, bo myślałam, że teraz moje życie się odmieni, będzie lepiej, łatwiej, przyjemniej. Nie ukrywa, że była wówczas bardzo naiwna. Zamiast lepiej, było inaczej. Pracowała znacznie więcej niż poprzednio, coraz częściej zostawała po godzinach tylko po to, by być na bieżąco z pracą, której przybywało z każdym dniem. – Pracowałam jak szalona, ale miałam takie momenty, kiedy czułam, że coś się zmienia, że będzie lepiej, że... Ania wspomina, jak w przerwach w pracy zaglądała do znajdującego się tuż obok sklepu z pasmanterią. – Tam było dosłownie wszystko: materiały, wstążki, a przede wszystkich wspaniała kolekcja włóczek, w każdym możliwym kolorze, w każdym odcieniu. Dla dziewczyny z Polski, pamiętającej szare sklepowe półki, to był prawdziwy raj. Spędzała tam dużo czasu. Przeglądała, dotykała. Pewnego dnia zaczęła rozmawiać z właścicielką, która pokazała jej książkę o tym, jak robić na drutach. – Wiesz, ja powinnam umieć robić na drutach, w końcu u mnie w domu, tam w Polsce, każdy wtedy robił na drutach. To były takie czasy, że trzeba było sobie radzić samemu. Wszystkie moje ciocie, bacie, nawet mama, spędzały całe dnie robiąc przeróżne cuda na drutach, ale ja byłam jakoś oporna. Szydełka, igły czy kłębki wełny nigdy mnie tak naprawdę nie interesowały, wolałam palić papierosy – wspomina po latach. – Gdyby mi wtedy ktoś powiedział, że włóczka zmieni moje życia, wyśmiałabym go! I popatrz, dokąd mnie to wszystko doprowadziło – dodaje rozradowana. Kupiła książkę i tak się zaczęło. Nie było jednak łatwo pogodzić nową pasję z pracą. Zaczęła cierpieć na przepracowanie. – Co z tego, że byłam menedżerką, skoro nie miałam czasu spotkać się nawet ze znajomymi. Ile możesz pracować, no powiedz, ile? W sklepie przepracowała sześć długich lat. – Może o sześć za dużo, ale przecież czasu nie da się cofnąć, więc co było to było. Prawie natychmiast znalazła pracę w dużym domu towarowym w centrum Londynu. Zatrudniono ją w

dziale z haberdashery. – Byłam w swoim żywiole. Już nie musiałam zaglądać do pasmanterii, ja w niej pracowałam! Uczyła się wszystkiego: jakie są rodzaje wełny, kto je produkuje i co można z niej zrobić. A zrobić można przecież wszystko. – Wełna daje ci niesamowite możliwości tworzenia. Praktycznie nie ma żadnych ograniczeń, no może poza zwykłą ludzką wyobraźnią. Ania zdecydowanie ożywia się, kiedy zaczyna mówić o włóczkach. Dla mnie to czarna magia, nie mam zielonego pojęcia o czym to wszystko jest, ale czuję, że dla niej to zupełnie inna historia. Nie ukrywa, że to prawdziwa miłość. – Wiesz, ja jestem bardzo kreatywną osobą, która wbrew pozorom bardzo lubi wyzwania. Im są większe, tym lepiej. A pracując z wełną czasem trzeba się zupełnie nieźle wysilić, by wymyślać i stworzyć coś nowego, ale przede wszystkim, by wiedzieć, jak sobie z tym poradzić. Ludzie często nie doceniają tego, że robienie na drutach może być bardzo wymagającym zajęciem, któremu trzeba poświęcić dużo uwagi i czasu. Liczy się dokładność, kreatywność i przede wszystkim cierpliwość. A ja przecież zbytnio cierpliwa nie jestem – śmieje się. Właśnie dostała e-mail, że jedna z jej prac zdobyła pierwszą nagrodę w konkursie organizowanym przez Rowan (jednego z producentów wełny) z okazji królewskiego jubileuszu. – Zrobiłam na drutach poduszkę z herbem królowej i... wygrałam! Potrzebowała takiej mobilizacji. Wiadomość o wygranej przyszła w momencie, gdy zdecydowała, że ograniczy czas pracy w domu towarowym i zacznie skupiać się na czymś własnym. Tak zaczęła pracować nad… Moochką. To jej własna strona internetowa, gdzie można kupić handmade goodies by Anna Nikipirowicz. Wchodząc na Moochka.co.uk wita nas uśmiechnięta krówka (tak, tak, to jest właśnie Moochka!) i zdjęcia jej prac. Wszystkie z wełny. Ciepłe, kolorowe. – Ale to trochę takie kiczowate – staram się podpuścić Anię. – No pewnie! – odpowiada natychmiast. – Ale zobacz, jaki to jest kicz. Ten kicz jest piękny, miły w dotyku, ciepły. Daje poczucie swobody, niezależności i indywidualności. To bycie sobą i robienie rzeczy po swojemu, by potem poczuć się wyjątkowo bez obawy, że ktoś w metrze będzie miał na sobie to samo. I ludzie to kochają ! Wie co mówi. Już dostała pierwsze zamówienia. Rzeczy te trzeba dopiero zrobić, ale ludzie nie obawiają się czekać, bo wiedzą, że to, co dostaną, jest robione specjalnie na ich zamówienie i będzie czymś absolutnie wyjątkowym. – A łatwo tak na drutach? – pytam. – Łatwo, jeśli masz dobrego nauczyciela i dużo determinacji. Jednym idzie to szybciej, drugim wolniej, ale można się nauczyć. I wiesz mi, nie ma większej satysfakcji niż tworzenie czegoś, co potem samemu możemy ubrać, używać, pokazać znajomym. Bo robienie na drutach to nie tylko wełna i skarpetki na zimę. To przyjemność, a na dodatek jest się niezwykle dumnym z samego siebie. Moochka to dopiero początek. Ania już myśli o warsztatach robienia na drutach. Przy kawie, z miłą pogawędką. Na luzie. Już raz to robiła, charytatywnie, teraz chce na tym zarobić pieniądze. O chętnych się nie boi. – Od wełny można się uzależnić. Wiem coś o tym – dodaje na odchodne. Wełna to moja pasja.


arteriaposterexhibition.tumblr.com


II

arteria

1-4 June 2012

List z redakcji

Językiem sztuki jest aluzja, język pośredni. Anglicy nazywają go indirect speech. W Polsce w czasach PRL-u ta najważniejsza cecha sztuki ratowała wielu artystów, którzy byli zmuszeni przechytrzyć cenzora. Z tej perspektywy, mogą tylko dziękować losowi za łaskawość. Nie zawsze pamiętamy o tych uwarunkowaniach politycznych podziwiając polskich mistrzów z ubiegłego wieku. W przeciwieństwie do literatów produkujących na zamówienie panegiryki rzekomo chłopsko-robotnicze, czy plakacistów rysujących mężczyzn z umęczonymi twarzami bądź wypiętą piersią coraz większa grupa artystów tworzyła zaskakujące widza skojarzeniami plakaty informujące o konkretnych imprezach artystycznych, a jednak ich wymowa wytrzymała próbę czasu. Nie pisali manifestów, nie szukali estetycznego języka jedynie słusznego, a stworzyli coś, co od dawna powszechnie nazywane jest polską szkołą plakatu. ARTeria, po dłuższej, nieplanowanej nieobecności, wraca z wystawą prezentującą historię polskiego plakatu. Stało się to możliwe dzięki współpracy z Galerią Plakatu w Krakowie, specjalizującą się w tej dziedzinie sztuki. Kuratorem wystawy jest Natalia Dydo wychowana w innych czasach, kiedy dosłowność zdominowała przekaz, a jednak, ona i jej rówieśnicy, nadal dostrzegają to tajemnicze drugie dno. Zapraszamy Państwa do poszukiwań tego drugiego dna na własną rękę, z zachowaniem ostrożności, bo są też prace, które dna nie mają i można się zgubić w nicości, a to metafizyczne doświadczenie polecam jedynie najbardziej odpornym. Tradycyjnie już wystawę wzbogacą koncerty muzyki jazzowej, soulowej i rockowej. Grzegorz Małkiewicz

Senior editor || Grzegorz Małkiewicz Editor & exhibition curator || Natalia Dydo Project Coordinator || Teresa Bazarnik Designer || Monika Ciapala

Wystawa Polish Posters

An invitation to the exhibition of Polish Posters

Od 1 do 4 czerwca w kryptach kościoła St George the Martyr w Borough w Londynie, SE1, obędzie się wystawa plakatu POLISH POSTERS.

Between 1st and 4th of June there will be an exhibit of POLISH POSTERS in the Crypt of St. George the Martyr Church in Borough, London, SE1.

Organizatorem wystawy jest gazeta Nowy Czas, która w ramach cyklicznego projektu ARTeria promuje polskich artystów mieszkających w Londynie. Wystawa powstała we współpracy z Galerią Plakatu w Krakowie.

Organised by Nowy Czas newspaper as part of their cyclical project ARTeria promoting Polish artists living in London, in cooperation with renowned Cracow Poster Gallery — a leading institution in this field.

Plakat artystyczny jest wizytówką Polski, podobnie jak Chopin, Wajda czy Kieślowski. W latach 60. XX wieku pojawiło się określenie „polska szkoła plakatu”, które skupiało różnorodność technik, stylów i osobowości artystów. Najbardziej reprezentatywne nazwiska to m.in.: Henryk Tomaszewski, Eryk Lipiński, Józef Mroszczak, Jan Lenica, Jan Młodożeniec, Waldemar Świerzy, Roman Cieślewicz, Franciszek Starowieyski. Oryginalne w swym przesłaniu i stylistyce projekty plakatów filmowych, teatralnych, muzycznych były docenianie zarówno w Polsce, jak i za granicą. Na ulicach plakat artystyczny zostaje wypierany przez komercyjne reklamy. Jednak ta forma przekazu wizualnego wciąż się rozwija i pojawiają się kolejne pokolenia plakacistów.

Posters are showpieces of Poland in the same way that Chopin, Wajda and Kieslowski are. In the 1960s the term ‘Polish School of Posters’ was coined, it referred to the varying techniques, styles and character of poster artists. The most noted artists include Henryk Tomaszewski, Eryk Lipiński, Józef Mroszczak, Jan Lenica, Jan Młodożeniec, Waldemar Świerzy, Roman Cieślewicz and Franciszek Starowieyski. Original in both their message and style, posters were appreciated not only in Poland but abroad as well. Today, on the streets, the artistic poster is overwhelmed by commercial advertising. Nevertheless this form of visual information continues to influence with the next generation of practitioners. The exhibition will be divided into two parts:

Wystawa będzie podzielona na dwie części: I. LONDON CONNECTIONS Plakaty artystów, którzy w różny sposób są powiązani z Londynem – mieszkają tu, pracują, studiują lub spędzili tu tylko kilka miesięcy. Jest to wybór prac twórców uznanych w dziedzinie plakatu, jak i tych, którzy na co dzień zajmują się inną dziedziną sztuki, a plakat był jednym z artystycznych doświadczeń w ich życiu. W wystawie wezmą udział: Michał Bończa, Monika Ciapala, Joanna Ciechanowska, Sława Harasymowicz, Maria Kaleta, Katarzyna Kałdowska, Mariusz Kałdowski, Andrzej Klimowski, Andrzej Krauze, Zuzanna Lipińska, Justyna Niedzińska, Ryszard Rybicki, Olga Sieńko, Rosław Szaybo.

I. LONDON CONNECTIONS Posters of artists who have a connection to London — they live, work, study here or in some cases have only spent a few months here. The works displayed are partly by artists who specialise in the field, but also by those who specialise in other artistic forms but for whom poster making was important in their creative development. The exhibition will hold the works by: Michał Bończa, Monika Ciapala, Joanna Ciechanowska, Sława Harasymowicz, Maria Kaleta, Katarzyna Kałdowska, Mariusz Kałdowski, Andrzej Klimowski, Andrzej Krauze, Zuzanna Lipińska, Justyna Niedzińska, Ryszard Rybicki, Olga Sieńko and Rosław Szaybo.

II. CRACOW POSTER GALLERY Plakaty z kolekcji Galerii Plakatu w Krakowie – prace mistrzów i nowe trendy w sztuce plakatowej. Na wystawie pojawią się zarówno prace sław polskiej szkoły plakatu, jak i ich następców, oraz najmłodszego pokolenia, m.in. Mirosława Adamczyka, Elżbiety Chojny, Kaji Renkas, Sebastiana Kubicy, Moniki Starowicz.

II. CRACOW POSTER GALLERY Posters from the collection of the famous Poster Gallery in Cracow. The exhibition will display famous works from the classic time of the Polish School of Posters as well as their successors and the present generation. Showcased will be the work of Mirosław Adamczyk, Elżbieta Chojna, Kaja Renkas, Sabastian Kubica and Monika Starowicz.

Przybywa coraz więcej pasjonatów polskiego plakatu. Przyjdź i dołącz do nich.

More and more people are becoming enthusiasts of Polish Posters. Come and join them.

Zapraszamy! || arteriaposterexhibition.tumblr.com

Everyone is welcome!

Galeria Plakatu w Krakowie

Poster Gallery Kraków

Galeria Plakatu w Krakowie specjalizuje się w promocji i sprzedaży polskiego plakatu. Jest miejscem spotkań zarówno artystów, jak i tych, których interesuje polski plakat artystyczny. Powstała na bazie prywatnej kolekcji Dydo Poster Collection. Zorganizowała ponad dwieście wystaw indywidualnych i zbiorowych w Polsce oraz co najmniej trzysta w większości krajów Europy i w wielu krajach innych kontynentów (m.in. w USA, Meksyku, Maroku, Chinach i Iranie). Poza wystawami tematycznymi, jak plakat teatralny, filmowy, operowy, jazzowy itp., prezentuje wystawy współpracujących z Galerią artystów, zarówno sław jak i młodych twórców polskiego plakatu. Poza przygotowywaniem wystaw, drukiem katalogów, plakatów i kartek pocztowych z reprodukcjami, galeria współorganizuje konkursy na plakat, współpracuje z państwowymi i prywatnymi instytucjami kulturalnym oraz festiwalami w Polsce i za granicą. Dla miłośników plakatu jest to jedno z najbardziej znanych miejsc na świecie. Od wielu lat odnotowują je wszystkie renomowane międzynarodowe przewodniki po Polsce i Krakowie. Piszą o niej również polskie i zagraniczne pisma dotyczące projektowania graficznego, jak i te związane z turystyką. U

The Poster Gallery in Cracow is one of the most famous places in the world for many poster-lovers. It has become a meeting place for artists and all those interested in poster art. For many years it has been featured as a must visit gallery in the best-selling international guidebooks to Poland and Cracow. It has been extensively written about in polish and foreign magazines dedicated to travel and graphic design. The Gallery is based on the private Dydo Poster Collection. It has organised over 200 individual and group exhibitions in Poland, and at least 300 in almost every country in Europe as well as in Australia, Mexico, China, Iran, Canada and the US. Most frequently presented, aside from the exhibitions on the themes of theatre, film, opera, jazz, etc., have been the monographic exhibitions dedicated to the recognised masters of Polish poster design as well as promising young artists. The Gallery regularly collaborates with various public and private cultural institutions in Poland and abroad. In addition to organising exhibitions, printing catalogues, posters and postcards and reproducing rare posters, the Gallery also collaborates with poster and film festivals and other organisations throughout Poland mounting thematic poster competitions. U

Galeria Plakatu w Krakowie // Poster Gallery Kraków // Kramy Dominikańskie // ul. Stolarska 8-10 // 31-043 // Kraków // Poland // www.cracowpostergallery.com


arteria

1-4 1- 4 J June une e 2012 2012

III

Me Meet M eet th the he e artists at

Kasia Ka Kałdowska łdowska

Mariusz M Mar iusz Kałdo Kałdowski wski

Joanna C Ciechanowska Ciechanowska

www.kaldowskigallery.co.uk www .kaldowskig gallery.co.uk

www.kaldowskigallery.co.uk w www .kaldowskigallery.co.uk

www.joanna-ciechanowska.com www .joanna-ciec echanowska.com

Kasia K Kasia Kałdowski ałdowski sstudied tudied g glass lass and ceramics ceramics well artt cu curating London’s Central as w ell as ar urating at London ’s Centr al completed Saint Martins, Martins, and a rrecently ecently com pleted her printmaking sstudies tudies in pr intm making techniques techniques and web web was design. She w as tto o sstudy tudy fine art ar t in Gdansk Gdansk Art Academy 1981, however Art A cademy in n 1 981, ho wever due tto o tthe he Martial Law Martial La aw in Poland Poland she sstayed tayed in the the UK, finishing a La Law Degree, never L aw Deg ree, but she ne ver stopped stopped creating. creating g. She is a member of Free Free Painters Sculptors, Painters and Sc ulptors, tthe he Association of Polish Artists, Artt V Village Polish Ar tists, London L Global Ar illage and Br British Women Artists. liv-itish W om men Ar tists. She has been liv ing in tthe since he UK sin nce 1981. 1981.

Mariusz Mar M iusz Kałdowski Kałdowski studied studied painting paiinting at the the Academy Arts Cracow. painter, A cademy of Fine Fine Ar ts in Cr acow. A paint er, print maker graphic designer; a pr int mak er and a g raphic de signer; since 1996 has c coming tto o tthe he UK in 1 996 he ha as been busy creating, c cr eating, exhibiting exhibiting and successfully succe essfully sellselling work. commissioned in ng his w ork. He has been co ommissioned ffor or o portraits; portraits; for for a number of years years now now he portrait painter Fred h been tthe has he ffamily amily por trait pai inter ffor or F red Fred O Olsen (of F red Olsen Cruise Cruise Liners). L Liner s). Since Artist Residence 2 2002 he has been an Ar tist in R esidence in Regent’s working R egent’s Park. Park. In 2009 he sstarted tar ted w orking with artist w wit h the the National National Trust Trust as its resident resident e artist South Eastt rregion. ffor or o tthe he Sout h Eas egion.

Ciechanowska Prof. Joanna Ciec han nowska sstudied tudied under Pr of. Leszek Holdanowicz Academy Fine Lesz ek Holdano owicz at tthe he A cademy of F ine Arts Warsaw. Poland worked Ar ts in W arsa aw. In P oland she w orked as a graphic designer illustrator. After years g raphic designe er and illus trator. Af ter y ears working East, sspent pent living and dw orking in tthe he Middle Eas t, Africa Far East, now Afr ica and tthe he F ar Eas t, she is no w based in APA London. She hass been a member of tthe he AP PA director Gallery Poland tthe he dir ectorr of POSK Galler y in tthe he P olCultural ish Social & Cul ltural Association in London works predominantly with since 2009. She ew orks pr edominantly wit h pastels, sometimes collage oils and pas telss, some times using collag e from photographs, own and cut outs fr rom pho tographs, her o wn others. and o thers.

Olga O Olg a Sieńk Sieńko o Olga Sieńk Olga O Sieńko o sstudied tudied g graphic raphic design d at The Academy Fine Arts Warsaw. After A cademy of F ine Ar ts in W arsa aw. Af fter moving m mo ving tto o London she studied studied d at the the Slade School Fine Artt as a Br British scholS Sc hool of F ine Ar itish Council C sc holCentral a and continued her sstudies ar tudies at a tthe he Centr al Stt Mar Martins School Artt and Design. She S tins Sc hool of Ar completed printmaking education c com pleted her pr intmaking edu ucation at tthe he Royal College Art. 1993 established R oyal Colleg e of Ar t. In 1 993 she e es tablished Studio Sienko Gallery, where cu-S tudio Sienk o Galler y, wher e she has cu over seventy exhibitions. rrated ated o ver se venty e xhibitions. She has also written photographed Arteon, Polw wr itten and pho tographed ffor or Ar A teon, a P olartt mag magazine, organised i ar ish azine, and or ganised d a number of workshops Poland, Italy France. w orkshops in P oland, It aly and dF rance.


IV

arteria

1-4 June 2012

Monika Ciapala

Michał Bończa

www.merdesign.co.uk Monika Ciapala is studying graphic design at the University of Bedfordshire. She is one of the winners of the Design Factory 2012 competition. She likes to use a ‘purely mathematical’ approach to her work by using geometrical shapes, grids and a limited palette of colours. Monika has created a series of posters, designed one edition of Arteria for Nowy Czas as well as helped with various other design jobs in preparation of the Arteria Poster Exhibition.

Michal Bończa studied at the University of Arts in Poznań. While in Poland he trained in fine art and poster design, he later moved to Britain. In the 70s, 80s and 90s he was famous for his political posters. Almost his entire career has been spent as a graphic designer in service of the non-commercial sector including NGOs, Global Union Federations, educational establishments and charities. He now works as a journalist and a graphic designer for Morning Star paper.

Justyna Niedzińska

Zuzanna Lipińska

www.justnnabout.blogspot.com

www.zuzannalipinska.com

Justyna Niedzińska studied Media Art Advertising Photography under Professor Rosław Szaybo at the Academy of Fine Arts in Warsaw. She represents the youngest generation of poster designers. She is inspired by the Polish School of Posters, photography (from classic white-black photographic advertisements) as well as modern paintings. She has worked as a graphic designer for Nowy Czas in London.

Zuzanna Lipińska studied poster design under Professor Józef Mroszczak at the Warsaw Academy of Fine Arts; now a poster designer, illustrator, and website designer. She collaborates with many companies and publishers in Poland and abroad, including Czytelnik, The National Theatre and Syrena Theatre in Warsaw. She has worked as a logo and poster designer for The Muzeum Karykatury, whose founder and first director was her father Eryk Lipiński, a famous illustrator, satirist and poster designer.


arteria

1-4 June 2012

V

Sława Harasymowicz

Ryszard Rybicki

www.sharasymowicz.com

www.rybicki-art.com

Sława Harasymowicz studied philology and translation at the Jagiellonian University in Cracow. After moving to London she studied graphic design at the Royal College of Art where she graduated with an MA. She is a frequent contributor to the Guardian Weekend Magazine, Penguin Books, BBC online and BBC iPlayer. She lectures in Visual Communication at the University of Bedfordshire. She references her art to archive photography, family memorabilia and her own photos, translating them into ‘image sets’ of drawings, silkscreen prints, paintings, posters and graphic novels.

Ryszard Rybicki studied at Art School in Bruges, Belgium; he emerged as a naturally talented artist. He moved to the UK in 2004 and has designed and provided art to many interiors, both residential as well as commercial. At the moment Ryszard is the artist-in-residence at Mary Ward House in London.


VI

arteria

1-4 June 2012

Maria Kaleta

Andrzej Klimowski

Rosław Szaybo

Andrzej Krauze

Maria Kaleta studied painting at the Academy of Fine Arts in Poznań and graphic design at the WMC College in London. She has a clear flair for the abstract and the colour that can be found in the works of traditional Polish artists, such as Jacek Malczewski or Tadeusz Brzozowski, as well as the more modern artists such as Francis Bacon and Mark Rothko. She is a Committee member of The Association of Polish Artists in Great Britain. Her portfolio includes painting, drawing, pastels, traditional printmaking and computer graphics.

Andrzej Klimowski studied at St Martin’s School of Art in London and studied poster design under Henryk Tomaszewski, he also studied film animation at the Warsaw Academy of Fine Arts. He is active in graphic design, poster art, painting and the author of many books and experimental films. He is also an international illustrator of book covers, press and magazine illustrations and an author of graphic novels. He is currently a professor at the Royal College of Art in London and designed posters for several films including Chinatown, Down by Law, The Duellists and Institute Benjamenta.

Rosław Szaybo studied painting and poster design under Henryk Tomaszewski at the Warsaw Academy of Fine Arts. He moved to Britain in 1966, where he became a prominent graphic designer and printmaker. He has designed book covers, art posters and over 2000 CD covers for international musicians. Szaybo was the artistic director of Young and Rubicon Advertising Agency between 1968 and 1973, he then went on to CBS Records for a further 14 years. In the early 1990s he moved to Poland and now works as a lecturer in photography at The Warsaw Academy of Fine Arts.

Andrzej Krauze studied painting and illustration under Henryk Tomaszewski at the Warsaw Academy of Fine Art. He contributed cartoons to the satirical polish magazine Szpilki and worked as political cartoonist for the weekly magazine Kultura. In 1982 he settled in London. He contributes regularly to The Guardian, Rzeczpospolita, New York Times, International Herald Tribune and others (among them Nowy Czas). His drawings, watercolours and theatre posters are represented in many private and public collections. In 1985 he was appointed Visiting Lecturer at the Royal College of Art.


arteria

1-4 June 2012

VII

Historia polskiego plakatu Historia plakatu sięga przełomu XIX i XX wieku i wiąże się z doskonaleniem techniki litograficznej.

Ustalenie formy artystycznej plakatu poprzedzały lata ukazywania się mniej lub bardziej ozdobnych afiszy. Począwszy od prac francuskiego przedstawiciela postimpresjonizmu Henriego de Toulouse-Lautreca, trwa proces odkrywania reguł sztuki plakatowej. Podstawowymi elementami języka plakatowego jest: znak wizualny, alegoria, symbol, metafora. W Polsce pierwsze projekty powstawały w krakowskich pracowniach wybitnych malarzy. W 1898 roku odbyła się I Międzynarodowa Wystawa Plakatu, w ówczesnym Muzeum Techniczno-Przemysłowym przy ulicy Smoleńsk 9 w Krakowie. Organizatorem tego przedsięwzięcia był dyrektor wspomnianego obiektu, Jan Kacper Wdowiszewski. Wystawiono tam około 250 prac. Dział polski liczył ich 15. Autorami plakatów byli między innymi Teodor Axentowicz i Juliusz Kossak. Anonsowały one przede wszystkim spotkania towarzyskie, bale charytatywne, rauty, wystawy, wydarzenia kulturalne. Jednak dopiero rok później wydrukowano plakat, który zrywał z obowiązującym dotychczas układem typograficznym i rozwiązaniem kompozycyjnym (górna część — obraz, dolna — tekst) i jest najbardziej znanym przykładem, który charakteryzuje początki tej formy użytkowej w Polsce. Była to praca Stanisława Wyspiańskiego do odczytu Stanisława Przybyszewskiego, połączonego z przedstawieniem sztuki Maeterlincka „Wnętrze”. Inspiracje Wyspiański czerpał z twórczości przedstawicieli secesji — znał osobiście czeskiego artystę Alfonsa Muchę, zetknął

pierze (1926), który stawia ten plakat w rzędzie najlepszych osiągnięć tego czasu w Europie. Gronowski był absolwentem Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej. Środowisko architektów — Jerzy Skolimowski, Jerzy Hryniewiecki, Maciej Nowicki, Stanisława Sandecka — jawi się jako zdecydowanie nadające ton polskiemu plakatowi w latach trzydziestych. Charakterystyczna dla ich projektów była jasna konstrukcja kompozycji oraz jasny znak graficzny. W Krakowie tradycje druku artystycznego kontynuowano w Państwowej Szkole Sztuk Zdobniczych i Przemysłu Artystycznego. W 1930 zorganizowano Ogólnopolską Wystawę Afiszów i Druków Reklamowych w Muzeum Przemysłowo-Technicznym, stanowiącą przegląd osiągnięć środowiska artystycznego w dziedzinie plakatu. Najciekawsze prace tworzyli FranciszekSeifert i Witold Chomicz. Istotnym czynnikiem, który napędzał rozwój plakatu był element konkurencji i organizowane konkursy. Pod koniec okresu międzywojennego zaznacza się obecność Tadeusza Trepkowskiego. Zaprojektował on cykl prac z dziedziny bezpieczeństwa pracy oraz plakaty dla linii żeglugowej. Jego twórczość dopiero się rozwijała. Plakat powojenny i polska szkoła plakatu Po 1945 roku wzrosło zapotrzebowanie na propagandę polityczną i społeczną. Trepkowski stworzył antywojenny plakat Nie! (1952). Jednocześnie zainteresowanie

Z początkiem lat siedemdziesiątych nastąpił kolejny etap dziejów plakatu. Odwoływanie się do czasów szkoły polskiej przy pomocy aluzji, odległych nieraz skojarzeń, posługując się często ironią, paradoksem, a nawet graficzną prowokacją charakteryzowało prace Jana Jaromira Aleksiuna, Jerzego Czerniawskiego, Eugeniusza Get Stankiewicza i Jana Sawki. Wzrosła znacznie sama produkcja wydawnicza, ukazywało się sporo plakatów wartościowych artystycznie. Środowisko projektantów liczyło kilkaset osób. Dojrzewało wtedy artystycznie pokolenie debiutujące w poprzedniej dekadzie (Grzegorz Marszałek, Mieczysław Górowski, Mieczysław Wasilewski), a także nowa generacja projektantów (Marcin Mroszczak, Lech Majewski, Andrzej Klimowski). Mierną pod względem artystycznym produkcję plakatów politycznych rekompensowała duża liczba prac o tematyce kulturalnej. Plakat filmowy tracił swe znaczenie, natomiast teatralny umacniał niekwestionowaną pozycję lidera całego polskiego plakatu . Solidarność Kolejna dekada rozpoczęła się strajkami i narodzinami Solidarności, a potem okresem stanu wojennego i ciągłymi objawami kryzysu gospodarczego. Plakaty dla Solidarności (poza paroma zaledwie wyjątkami) formalnie kopiowały sposób wyrażenia treści politycznych czy społecznych z poprzedniej epoki. Oficjalna propaganda partyjna przestała mieć już jakąkolwiek wartość artystyczną.

Podstawowymi elementami języka plakatowego jest: znak wizualny, alegoria, symbol, metafora. się zapewne w Paryżu również z twórczością Eugène Grasseta, szwajcarskiego artysty tworzącego we Francji. Pierwsze symptomy secesji wiedeńskiej — art nouveau i modern art — zwiastowane były również plakatami Wojciecha Weissa (Raut artystyczny, 1898), Józefa Mehoffera, Teodora Axentowicza (Sztuka, 1899). Tworzyli oni dzieła interpretujące nowe prądy artystyczne w sposób rodzimy, inspirowane sztuką ludową. Mówienie nie wprost, odwoływanie się do refleksyjności samego odbiorcy to cechy, które charakteryzowały ich prace a pół wieku później legły u podstaw polskiej szkoły plakatu. W 1904 roku, ponownie w Krakowie, zorganizowano Wystawę Drukarską z inicjatywy Towarzystwa Polskiej Sztuki Stosowanej. Na początku XX wieku pierwsze plakaty pojawiły się też w Warszawie, lecz życie artystyczne w szczytowym okresie Młodej Polski pulsowało wciąż mocniej w Krakowie. Plakaty z tego okresu cechowały się dekoracyjnym traktowaniem płaszczyzny, bogatą ornamentyką, stylizowanym liternictwem oraz stosowaniem motywów ludowych. Podczas I wojny światowej powstało wiele plakatów politycznych (agitacyjnych, legionowych, antybolszewickich, plebiscytowych) i społecznych, których autorem był między innymi Wojciech Kossak. Na podstawie tych faktów można stwierdzić, że to ruch Młodej Polski ukształtował formę plakatu. Dwudziestolecie międzywojenne Zmiana stylu nastąpiła po zakończeniu I wojny światowej, kiedy to awangardowe kierunki sztuki europejskiej znalazły wyraz w plakatach do wystaw formistów, dążących do powiązania osiągnięć kubizmu, futuryzmu i ekspresjonizmu. Plakat stał się samodzielną dyscypliną sztuki. Ośrodkiem rozwoju grafiki użytkowej oraz centrum kulturalnym kraju stała się Warszawa. Tam też została zorganizowana pierwsza powojenna wystawa plakatu w 1922 roku w kamienicy Baryczków. Wystawa zaaranżowana na wzór krakowskiej sprzed osiemnastu lat, z dużym rozmachem prezentowała druki artystyczne z różnych działów, m.in. książki, ilustracji, reklamy, opakowań. Najwybitniejszym artystą tego okresu był Tadeusz Gronowski. Klasycznym jego dziełem stał się Radion sam

projektantów padło na plakat kulturalny o tematyce filmowej. Zamówień na plakat filmowy było bardzo dużo ze względu na to, że każdy film, jaki wchodził na ekrany, miał mieć swój własny polski plakat, który finansowany był przez państwo. W Polsce Ludowej nie chodziło przecież o kasowy sukces filmu, lecz o jego treści wychowawcze. Co istotne, wtedy jeszcze państwo nie ingerowało w projekty, dzięki czemu przed artystami otwarły się nowe możliwości w tej dziedzinie. Wyróżniały się plakaty Henryka Tomaszewskiego (Obywatel Kane, 1948), Trepkowskiego (Ostatni etap, 1948) oraz prace Józefa Mroszczaka, Adama Bobwelskiego, Jana Słomczyńskiego, Eryka Lipińskiego. Bez osiągnięć okresu pierwszego dziesięciolecia PRL nie do pomyślenia byłyby światowe sukcesy polskiego plakatu zaledwie kilka lat później i ukucie pojęcia „polska szkoła plakatu”. Określenie szkoła kojarzy się zazwyczaj z jednolitym stylem, wspólnym językiem graficznym. Według Jana Lenicy (i nie tylko) w tym przypadku nie jest to słuszne. Polski plakat jest wielostronny, heterogenny, jest zbiorem różnorodnych temperamentów i osobowości. Polską szkołę plakatu charakteryzowała indywidualność ich twórców w podjęciu tematu, różnorodność wykorzystanych form oraz skrót myślowy, metafora. Henryk Tomaszewski, Jan Młodożeniec, Franciszek Starowieyski, Waldemar Świerzy zapewnili sukces plakatowi polskiemu. Jan Lenica i Wojciech Fangor jako jedni z pierwszych wprowadzili do projektowania plakatu warsztat malarski. Wystawy prac polskich artystów objeżdżały całą kulę ziemską, a ciekawszym realizacjom i ich twórcom były poświęcane artykuły w specjalistycznych pismach. Polska aspirowała do miana plakatowego imperium. Skutkiem rozwijającego się gatunku było ufundowanie pierwszego na świecie Muzeum Plakatu w Wilanowie w 1968 roku, którego otwarcie poprzedzało zorganizowanie I Międzynarodowego Biennale Plakatu w 1966 w Warszawie. W warunkach społeczno-politycznych państwo nie wymagało od artystów uprawiających plakat zaangażowania w problemy komercyjne. Dzięki temu stał się on sam w sobie dziełem sztuki, chronionym przez specjalnie do tego powołane muzeum.

Trudno wskazać dominującą tendencję tych lat. Debiutanci dochodzą do głosu. Wiktor Sadowski, Stasys Eidrigevicious, Wiesław Wałkuski, mają podstawy solidnego warsztatu malarskiego i tworzą plakaty oszczędne w środkach. Na uwagę zasługuje nurt typograficzno-konstruktywistyczny, posługujący się wyłącznie literą, bądź typografią połączoną z elementami geometrycznymi. Najciekawsze prace tego typu znajdujemy w twórczości Władysława Pluty, Tadeusza Piechury. Po 1989 roku Na trudne dzieje polskiego plakatu po roku 1989 zaważyły głównie czynniki ekonomiczne. Wzrost cen druku i dystrybucji plakatu ograniczyły tę formę promocji instytucji kulturalnych, a tym samym liczbę realizacji, w konsekwencji zaś wpłynęły na funkcjonowanie plakatu w przestrzeni miejskiej. Kiczowate, komercyjne reklamy amerykańskie (tak zwany styl amerykański) spowodowały upadek ambitnego plakatu filmowego. Jedynie kina studyjne i Dyskusyjne Kluby Filmowe wciąż zabiegały o autorski, rodzimy plakat. Grafiką użytkową zajmowali się m.in. Mieczysław Górowski, Roman Kalarus, Piotr Kunce, Władysław Pluta, Wiesław Grzegorczyk, Marek Pawłowski. Po 1990 roku odbywały się liczne konkursy na plakat (np. Kraków – miasto tradycji, kultury i sztuki w 1995 roku). Największą popularnością cieszył się plakat kulturalny – do wystaw, koncertów, przedstawień teatralnych. Obecnie można mówić o renesansie plakatu w Polsce. Młodzi artyści, tworzący zarówno w kraju jak i za granicą, nawiązują do najlepszych wzorców polskiej szkoły. Zdobywają liczne nagrody w konkursach, warto wymienić np. Sebastiana Kubicę i jego brązowy medal w 2003 roku na International Poster Biennal in Toyama, oraz Joannę Górską i Jerzego Skakuna (Homework), zdobywców srebrnego medalu na Międzynarodowym Biennale Plakatu w Meksyku (2008). U Natalia Dydo


Where to get them There will be a selection of Polish posters available for purchase at the exhibition.*

Didn’t find what you want? Did you miss the exhibition? Why not visit: cracowpostergallery.com /shop

*While stock lasts.

Posters for sale Mirosław Adamczyk // 25 Dydo Poster Collection Bogna Otto-Węgrzyn // Kabaret Ewa Tamara Bajek // Dekalog 6 Elżbieta Chojna // Kino włoskie w plakacie polskim Joanna Górska & Jerzy Skakun // Fando i Lis Tomasz Bogusławski // Tytus Andronikus Weronika Ratajska // Porozmawiaj z nią Monika Starowicz // L’affiche Polonaise Contemporaine Władysław Pluta // Szymanowski Michał Sitek // Il Manifesto Polacco e il Gran Teatro del Mondo Mieczysław Górowski // Absolut Warhola Leszek Żebrowski // Casanova + many more


|21

nowy czas | 15 maja – 14 czerwca 2012

kultura Photo: John Heynes

Polski Makbet w The Globe Katarzyna Paradecka Możliwość wystawienia dramatu szekspirowskiego w The Globe w Londynie to z pewnością zaszczyt dla zespołu artystycznego, ale także okazja na sprawdzenie swoich możliwości w przestrzeni scenicznej owianej tradycją i historyczną aurą. W tym roku taką szansę dostał zespół Teatru Dramatycznego im. Jana Kochanowskiego z Opola, który w ramach jednego z najbardziej znanych światowych szekspirowskich festiwali Globe to Globe (w którym bierze udział aż 37 zespołów z różnych krajów), pokazał Makbeta w reżyserii Mai Kleczewskiej. Było to nie tylko wyróżnienie, ale również ogromne wyzwanie, biorąc pod uwagę fakt, że spektakl ten nie jest wierną interpretacją dzieła szekspirowskiego i raczej niewiele ma wspólnego z klasyczną realizacją. Jest oparty na współczesnych realiach i zjawiskach, w bezpośredni i brutalny sposób ukazuje losy głównego bohatera Makbeta (Michał Maj-

Makbet opolskiego Teatru im. Jana Kochanowskiego na scenie The Globe w Londynie

nicz) i jego żony Lady Makbet( Judyta Paradzińska). Polska reżyserka snuje opowieść o bezwzględnym dążeniu do zaspokojenia własnych ambicji oraz żądzy władzy. Główni bohaterowie wplątują się w sieć marzeń o nieograniczonej władzy. Ona pragnie zostać królową. On, jak błądzący we mgle chłopiec poddaje się kolejnym zamysłom partnerki i staje się powoli narzędziem w jej ręku. Lady Makbet według Kleczewskiej początkowo skrywa swoje żądze pod niewinną dziewczęcą postacią w sukience, jednocześnie zaś kusi i prowokuje męża do zabójstwa wykorzystując do tego swój seksapil i intuicję. W drugiej części spektaklu pojawia się już jako królowa w sztywnej sukni na tronie próbując tłumaczyć tajemnicze zachowanie swojego męża przed gośćmi. Makbet

szaleje, nie potrafi pogodzić się z dokonanymi czynami. Spełnia się przepowiednia trzech wiedźm, które snują się przez wszystkie sceny jako znak niekończącej się ciążącej nad bohaterami groźby. Maria, Żu-Żu i Lola są żywą ikoną popkultury i seksualnej wolności, znakiem współczesnego zjawiska poszukiwania tożsamości płciowej. W spektaklu nie ma konkretnej współczesnej scenografii, charakter i klimat sztuki budują głównie stroje i rekwizyty. W przestrzeni scenicznej The Globe z jej charakterystycznym fartuchem, galeriami, miejscem dla stojącej widowni i otwartym niebem nad głowami widzów znalazły się również wózek dziecięcy, telefony komórkowe, leżaki, drinki z palemką, garnitury, jaskrawozielone slipy, białe kozaczki, elektroniczny papieros i wiele innych gadżetów wspólczesności. Czy teatr będący świątynią ducha elżbietańskiej sceny był w stanie unieść tego typu eksperyment teatralny, jaki zaproponował opolski teatr? O tym przekonali się widzowie, którzy licznie przybyli by oglądać polską wersję Makbeta. Większą część widowni stanowili Polacu, jednak nie brakowało też przedstawicieli innych narodowości żywo zainteresowanych polskim podejściem do realizacji. Czy spektakl sprostał oczekiwaniom widzów? Jeśli ktoś spodziewał się klasycznych strojów epoki elżbietańskiej i

Genialni Nietykalni

Jacek Ozaist Raz na jakiś czas pojawia się na ekranach kin film, który pustoszy mózgi nobliwych krytyków i wypełnia radością serca zwyczajnych kinomanów. Bez wątpienia Nietykalni (zbieżność tytułów z dziełem Briana de Palmy z 1987 roku przypadkowa) to film do swobodnego, radosnego przeżycia, nie zaś do jakiejkolwiek analizy i to właśnie uczyniła z nim publiczność w Polsce i na całym świecie, śrubując rekordy oglądalności. A najbardziej nieprawdopodobne jest to, że historia przyjaźni bogacza i chłopaka z ulicy wydarzyła się naprawdę. Driss po wyjściu z więzienia trafia prosto do pośredniaka. Nie chce mu się podejmować żadnej pracy. Musi jedynie zdobyć papierek na dowód, że się starał. To wystarczy, aby otrzymał zasiłek i mógł spokojnie przesiadywać z kumplami na murku, popijając piwko i popalając skręta. Philippe Pozzo di Borgo, sparaliżowany od szyi w dół milioner nie ma łatwego życia. Nie mają go również zatrudnione przy nim osoby. Panuje spora rotacja, zwłaszcza na stanowisku bezpośredniego opiekuna. Bezczelność i swobodny styl bycia Drissa przypadają Philippe’owi do gustu. Nie liczy on na litość, nie chce współczucia. Młody emigrant z Afryki zostaje więc przyjęty na okres próbny i przeżywa prawdziwą przygodę życia. Obaj zresztą na tej przedziwnej, nieprawdopodobnej przyjaźni zyskują. Philippe wyprowadza Drissa na ludzi, pokazuje mu lepszy świat, inny od podmiejskich blokowisk, a przy okazji wydobywa na światło dzienne tkwiące w chłopaku dobro. Z kolei Driss nie ma

To już nie film, to społeczny fenomen

kompleksów ani zahamowań. Burzy z pozoru poukładany świat sparaliżowanego milionera i organizuje go na nowo. Wprowadza proste, jasne zasady życia zwykłych ludzi, w którym dominuje kontrast czerni i bieli. I prosta, lecz nie prostacka wrażliwość. Samo spotkanie dwóch światów – dużych pieniędzy i wysokiej kultury z biedą oraz brakiem wykształcenia rodzi wiele komicznych sytuacji. Trudne i smutne tematy (niepełnosprawność, bezrobocie, niedola emigrantów z Afryki, narkotyki, problemy wychowawcze) są raczej przemycane niż manifestowane. Widz gładko przechodzi ponad nimi, zauważając jednak, między salwami śmiechu, że istnieją. Omar Sy (Driss) oraz Francois Cluzet (Philippe) jako ży-

poetyckich monologów mógł się mocno zawieść. Kostiumy były współczesne a tekst inkrustowany wulgaryzmami mówiony był prosto, bez większej dbałości o formę wiersza. Może to celowy kontrast mający na celu uświadomienie powszechnego dziś kryzysu języka. Jeśli ktoś oczekiwał rozrywki i oderwania od rzeczywistości, owszem mógł ją dostać. Śmiech wywoływały absurdalne i karykaturalne kreacje trzech wiedźm. Jak się okazuje, śmiech ten był tylko odruchowy, gdyż za zasłoną przesadzonych zachowań i pstrokatych strojów kryła się bolesna prawda. Epatowanie brutalną seksualnością, kiczowate kostiumy, frywolny sposób interpretacji tekstu, muzyczne standardy, jak choćby słynny przebój Glorii Glaynor I will survive czy Bang Bang z Kill Billa wplatane w akcję to tylko niektóre środki artystyczne, do jakich odwołała się reżyserka spektaklu, by przybliżyć widzom w bardzo bezpośredni sposób swoją popkulturową wizję Makbeta. Już chyba bardziej nie można było. To z pewnością dość ryzykowne, aby w miejscu tak przesiąkniętym historycznym duchem światowej sławy dramatopisarza umieszczać nowatorskie czy wręcz kontrowersyjne rozwiązania sceniczne. Jednak nieprzypadkowo przecież wybór padł właśnie na ten spektakl. Przeniesienie historii Makbeta w dzisiejsze czasy, w których żądza władzy, wiecznie niespełnione ambicje, pogoń za uznaniem i sławą nie są zjawiskiem obcym, dowodzi, że wątki szekspirowskie są nadal aktualne i ponadczasowe. Makbet Kleczewskiej w The Globe to z pewnością wydarzenie ważne dla polskiego teatru głównie ze względu na możliwość wejścia w dialog z międzynarodową widownią, ale także konfrontacji polskiej wizji szekspirowskiego świata z wizją innych zespołów.

wo przypominając Dustina Hofmana z czasów Rain Mana to pełen sprzeczności duet, który robi z widzem coś, o co ostatnio bardzo trudno – zachwyca, wzrusza i śmieszy do łez. Bezpretensjonalnie i lekkostrawnie. Właściwie nie wiadomo dlaczego. Czasem twórcy coś wyjdzie na tyle dobrze, że sam jest efektem swojej pracy zadzwiwiony. Tak jak Olivier Nakache i Eric Toledano. Może to skromność, może kokieteria, lecz faktem jest, że dojrzewali do realizacji tego filmu bardzo długo. Zdążyli nakręcić dwa inne, zanim uznali, że już czas zmierzyć się z tą historią. Słychać głosy, że francuska komedia trzyma się nieźle. Rzeczywiście, ostatnio rozśmieszały widzów takie obrazy jak Jeszcze dalej niż północ czy Nic do oclenia, lecz o efekcie Nietykalnych twórcy tych filmów mogą jedynie marzyć. Tu się dzieje śmiech i toczą się łzy wzruszenia, tak po chaplinowsku. To magia kina w postaci czystej – w istocie jarmarczna, a jednak wzniosła. Film Nakache i Toledano dawno wykroczył poza ramy kina i zwyczajowego myślenia o sztuce filmowej. Amerykanie zarzucili mu rasizm i umacnianie stereotypów, Francuzów napełnił dumą, że są tacy tolerancyjni, barwni, zaskakujący. Jeszcze nie wzięli się za niego politycy, ale pewnie także do ich świata Nietykalni w końcu się przebiją. Jak napisał francuski „Liberacion”: To już nie film, to społeczny fenomen. Kto nie widział, niech pędzi do kina lub wypatruje DVD. Ponownie czegoś takiego prędko nie doświadczymy.


22|

15 maja – 14 czcerwca 2012 | nowy czas

kultura

OUT OF FOCUS: PHOTOGRAPHY

Poszlim boso… Lightness of Being_Hi

Charles Saatchi prezentuje jedną z największych wystaw fotograficznych w Londynie. Pokazane prace 38 artystów, m. in. Katy Grannan, Michele Abeles, Adam Broomberg & Oliver Chanarin, Anders Clausen, David Noonan, Chris Levine, Jennifer West. Każdy z nich przedstawia swój własny punkt widzenia na świat oraz unikatowe podejście do sztuki fotografii. Bez wątpienia, w dzisiejszych czasach fotografia przeżywa jeden ze swych najbogatszych, a zarazem najburzliwszych momentów. Każdego dnia pojawia się milion zdjęć w internecie. Tradycyjne granice pomiędzy różnymi dziedzinami fotografii – reportażu, mody i sztuki – zacierają się i powstaje nowy styl, który ciężko zaszufladkować. Nawet definicja artysty i fotografa staje się tematem do wielu dyskusji. Wystawa Out of Focus połączyła w jednym miejscu prace artystów z Wielkiej Brytanii, Ameryki, Japonii, Afryki Południowej, Australii, Szwajcarii, Francji, Finlandii, Szwecji, Danii, Turcji i Beninu. Zaprezentowane prace mogą wystawić pojęcie środka przekazu na próbę. Zanikają tutaj jakiekolwiek reguły, jeżeli chodzi o samą formę wyrazu. Można znaleźć tu prawie wszystko, poczynając od klasycznej fotografii reportażowej, przez kolaże, instalacje, do prezentacji online. Większość prac na wystawie jest naprawdę dobrej jakości i warta obejrzenia. Zdecydowanie polecam serię anonimowych portretów, ekscentrycznych osobistości z San Francisco, stworzonych przez Katy Grannan. Zdjęcia są rozmieszczone w piętnastu pomieszczeniach, przy czym w każdym z nich zaprezentowano róż-

ne trendy fotograficzne. Warto zachować kierunek zwiedzania i odwiedzać galerię według numeracji 1-15, w przeciwnym razie może ominąć cię coś niesamowitego.

Aneta Barnett Wyst awa czynna do 22 lipca. Wstęp wolny. Więcej informacji: www.saatchi-gallery.co.uk

Anonymous (Boulevard Series)

Fot. Monika S. Jakubowska

Sławomir Orwat Są takie chwile w życiu dziennikarza, które każą mu zastanowić się, jak niezbędną postacią jest on dla artysty. Takie egocentryczne refleksje pojawiają się wtedy, kiedy uświadamia on sobie, że został potraktowany jak wyścigowy koń, który po długim galopie, wynoszącym artystę na wierchy medialnej popularności, zostaje pozbawiony należnej mu kostki cukru, jaką jest podzielenie się wrażeniami po występie. Wywiady, recenzje, zdjęcia i medialny patronat –TAK, jak najbardziej! Rozmowa po koncercie – NIE, bo… właściwie… po co? Zakopower był przed siedmiu laty sporym objawieniem na polskiej scenie muzycznej, a Sebastian Karpiel-Bułecka to w dodatku „niezłe ciacho”, jak twierdzi moja dwudziestokilkuletnia sąsiadka. Jako że cukiernikiem nie jestem, skupię się na muzycznej warstwie zagadnienia i przyznam się, iż rad jestem bardzo, że chłopcy przed laty się skrzyknęli i postanowili wspólnie pomuzykować, bo nie tylko kapela piknie gro, ale i publika dudki na płyty radośnie wydaje. Nie bardzo jednak to brzmienie z płyt słychać było 13 maja w londyńskim HMV Forum. Początek koncertu sprawiał nawet wrażenie, jakby muzycy zamiast grać, stroili instrumenty i sprawdzali, czy dobrze każdego z nich słychać. Przez ponad połowę koncertu wokal Sebastiana przebijał się niczym kilof przez niewidzialną ścianę instrumentów, a sekcja rytmiczna brzmiała jakby była umieszczona w studni. Pozbawiony dynamiki dźwięk był płaski jak naleśnik, a z

Sebastian Karpiel-Bułecka brawurowo łączył swój charakterystyczny wokal z grą na skrzypcach i kobzie

różnych części sali dało się słyszeć głosy: – Gdzie są basy??? Żal mi było muzyków, którzy na scenie robili co mogli, aby publiczność zapamiętała ich dobrze, ale nie żal mi było „fachowca”, który odpowiadał tego dnia za akustykę. Osobnym tematem jest frekwencja. Nie wiem, kto w sztabie Zakopowera ubzdurał sobie, że na ich gig przyjdą te same tłumy, jakie co roku można zobaczyć na koncertach Kultu, T-Love czy Lady Pank, ale wiem, że ów człowiek musiał uwierzyć tak bardzo we własną propagandę, jak ci, którzy w 1989 roku wmawiali „partyjnym dołom”, że naród zagłosuje na listę krajową. Nie od dziś wiadomo, że wartościowa muzyka to nie zawsze ta, na którą przychodzą tłumy (choć bardzo

bym chciał, aby tak było). Jestem w stanie zrozumieć niezadowolenie z finansowej porażki. Przyjmuję nawet do wiadomości wszystkie braki techniczno-organizacyjne i darmowe rozdawanie biletów na lewo i prawo, które stało się tajemnicą poliszynela. Nie potrafię tylko zrozumieć postawy muzyków. Kilka minut po występie cudem udało mi się krzyknąć z odległości kilku metrów do najprzystojniejszego (podobno) faceta RP, że jestem z prasy i chciałbym zamienić z nim kilka słów. Sebastian podpisując płytę wskazał na menedżera, który przerwał mi bez pardonu, mówiąc: – CZTERY! (że mogę mieć cztery minuty) i dodał: – Będziemy za chwilę w pubie, zaczekajcie przy wyjściu. Nie bardzo wiedzieliśmy, o jakie wyjście chodziło, bo

wyjść w Forum jest kilka, a puby w najbliższym otoczeniu były przynajmniej dwa (jeden już zamknięty, a z drugiego wyproszono nas zaraz po przekroczeniu progów, bo właśnie go zamykano). Dowiedziałem się potem, że muzycy spotkali się z pewną grupą (wyznaczoną nie wiedzieć z jakiego klucza) medialnych wybrańców na piętrze tego samego budynku, w którym tak dzielnie walczyli wcześniej z nieznośną akustyką. A występ? Muzycy, świadomi problemów z nagłośnieniem robili wszystko, aby pospolite ruszenie zgromadzonych na sali widzów zabrało ze sobą do domu jak najlepsze o nich wrażenie. Oprócz instrumentalnych solówek Sebastiana, który brawurowo łączył swój charakterystyczny wokal z grą na skrzypcach i kobzie, mieliśmy także okazję oklaskiwać taneczne popisy instrumentalistów, które w polskiej świadomości od zawsze stanowiły istotę występu podhalańskiej kapeli. I nawet jeśli w krótkiej rozmowie dla „Nowego Czasu”, która ukazała się w poprzednim numerze, Sebastian Karpiel-Bułecka odżegnywał się od stwierdzenia, że Zakopower gra muzykę gór, to góralskiej duszy każdego z nich trudno było nie zauważyć. Znakomity poziom instrumentalistów, którzy w większości są muzycznymi samoukami, jest kolejnym dowodem na to, że góral z muzyką się rodzi, a tradycji muzykowania w podhalańskich rodzinach od wieków przekazywanej z pokolenia na pokolenie, można by się zapewne doszukać w strukturach DNA. Mam takie marzenie, aby dane mi było jeszcze kiedyś ponownie stanąć naprzeciw sceny, na którą wyjdzie Zakopower. Bardzo chciałbym zobaczyć perfekcyjnie przygotowany występ tego zespołu, który nie będzie tylko małym fragmentem jakiejś trasy koncertowej i który stanie się wydarzeniem, pokazującym, jak wspaniale może brzmieć ten zespół, jeśli zapewni mu się wszystkie warunki, które są dla artysty niezbędne, aby na scenie mógł dać z siebie wszystko.


|23

nowy czas | 15 maja – 14 czerwca 2012

kultura

Rzucać słowa na wiatr Fot. Wojciech A. Sobczyński

Wojciech A. Sobczyński

P

oprzez elektroniczne wici dostałem niedawno zawiadomienie o unikatowym wydarzeniu artystycznym w Tate Modern. Zaintrygowany przeczytałem w dodatku, że będzie to jednorazowy pokaz przedstawicielki polskiej awangardy Ewy Partun. Na piątym piętrze Tate Modern znajdują się na ogół najnowsze eksponaty nabyte w ostatnim okresie. W pośpiechu przemykam między zwiedzającymi, żeby zdążyć na początek performance o dwunastej w południe. Po drodze zauważałem wiele znakomitych przykładów sztuki najnowszej, eksponowanych po mistrzowsku w sterylnie białych przestrzeniach galerii zalanych tego dnia wiosennym światłem. W sali numer dziewięć było prawie ciemno. Powoli przyzwyczaiłem oczy do mroku. Zebrana grupa widzów patrzyła z uwagą na projekcję filmu. Na ekranie młoda kobieta pokazana była w kilku scenach rzucając na wiatr papierowe litery. Film nakręcony przeszło trzydzieści lat temu był teraz tłem do podobnej akcji. Po chwili dotarły do mojej świadomości szelesty dochodzące z boku widowni. Patrząc bliżej zobaczyłem kobietę, zgiętą w pół i pochyloną nad pakunkami. Jej ręce utopione w szeleszczącej materii uniosły się nagle w powietrze i podobnie jak na ekranie, rozproszyły papierowe litery. Ten prosty, powtarzający się akt nie wymagał wyjaśnień. Podłoga Tate Gallery usłana była wkrótce papierowym dywa-

nem liter. Na ekranie też, słowa rzucane na wiatr ścieliły się jak jesienne liście, czasami układając się w przypadkowe słowa. Jest to pomysł prosty. Może nawet za prosty, aby pozyskać moją sceptyczną aprobatę. Po jakimś czasie, kiedy szeleszczące pakunki przestały zawierać więcej liter artystka ukłoniła się w stronę widzów zamykając performance, czyli swój występ trzema angielskimi słowami wypowiedzianymi z silnym słowiańskim akcentem: – Zis iss oll. Przyznam się do mieszanych uczuć. Z jednej strony słowa rozsiewane po świecie, porywane przez wiatr, rozmowa z nikim, jako sama idea przemawia do mojej wyobraźni. Tak jest czasami przecież w życiu, kiedy pozornie słuchając jednocześnie nadstawiamy „głuche” ucho, jak mówi angielskie przysłowie. Kiedy rozmawiamy o sprawach nieważnych, wypełniając ciszę słowami bez znaczenia. Z drugiej strony performance art jako konceptualny „pseudo-izm” pozbawiony jest w moim przekonaniu wystarczających jakości, by wynagrodzić widza za udział w seansie, które komunikuje zamierzoną prawdę. Moje zastrzeżenia rozwiały się jednak natychmiast, kiedy dowiedziałem się od artystki, że rozrzucane litery stanowiły komplet słów zawartych na dwóch stronicach książki Marcela Prousta W poszukiwaniu straconego czasu. Tego rodzaju metoda wizualnego zaangażowania w słowa Ewa Partum nazywa „poezją aktywną”i podobny występ przygotowuje właśnie na zaproszenie organizatorów zbliżającego się Biennale w Sydney, gdzie cytować będzie fragment z Jamesa Joycea rzucając zapewne jego słowa na wiatr.

Adam Czerniawski w rozmowie z Januszem Guttnerem

Adam Czerniawski nie ma tego zwyczaju. Jego kolejny poetycki wieczór miałem przyjemność wysłuchać w Ognisku Polskim przy Exhibition Road. Jego poezja jest zwarta, wyważona i przemyślana. Osobiste odczucia i delikatną wrażliwość pokrywa ochronny pancerz skonstruowany przez autora. Nazwałbym to zjawisko twórczą dyscypliną. O wybór wierszy i scenariusz zadbał Janusz Guttner, który wystąpił razem z Renatą Chmielewską. Oboje wykazali się wielkim zrozumieniem poezji Czerniawskiego trafiając bez przeszkód do wyobraźni zebranych słuchaczy. Organizatorem tego autorskiego wieczoru, jak i wielu poprzednich była Regina Wasiak-Taylor. Adam Czerniawski był celebrantem, a jednocześnie słuchaczem, jak reszta widowni, zadając pytania, dając wyjaśnienia, nie ukrywając satysfakcji z udanego wieczoru.

Andrzej Dawidowski

Joanna Ciechanowska, Mervyn

Poezja aktywna

W ubie głą nie dzie lę otwar to w Ga le rii POSK wio sen ną wy sta wę człon ków Związ ku Ar ty stów Pol skich w Wiel kiej Bry tan ii, APA . Trudn o pi sać o tej wy sta wie w su per la ty wach. Jej skrom ność przy pie czę tow u je ogrom na liczb a prze cięt nych fo to gra fii, któ re za gęsz cza ją eks po zy cję, nie ma jąc przy tym żad nych wa lo rów ar ty stycz nych. Na wy róż nie nie za słu gu je ry su nek elek tro nicz ny Jo an ny Cie cha now skiej. Jest to por tret, a jed no cze śnie im pro wi za cja. Zap ew ne szki co wa na nie wię cej niż w jed ną mi nu tę. Jeg o świe żość po win na być przy kła dem dla kil ku in nych ar tys tów też pok a zu ją cych ten ga tu nek, a któ rych wy sił ki nie ste ty nie wy szły po za ra my prze cięt no ści. Za pa mię ta łem pra ce Ha li ny Na kę dy -Trep ki, An drze ja Da -

wi dow skie go i Ma rii Ka le ty, któ rzy kon se kwent nie cią gną swo ją in dy wi du al ną wi zję. Ela Le wand ow ska spre zen to wa ła mi ilu stro wa ny to mik swo ich wier szy. Ilu stra cje są re pro du ko wa ne z jej ob ra zów po ka zy wa nych na wcze śniej szych wy sta wach i w ma łym for ma cie do sko na le współ dzia ła ją z jej sło wa mi, któ re dob rze wyr a ża ją na tu rę i zma ga nia artst ki z trud no ścia mi lo su. W kon traś cie, ze zdu mie niem pa trzę na pra ce dwóch no wo przy ję tych człon ków APA, któ rych pra ce są po ni żej do pusz czaln ych stan dar dów i obec ny za rząd APA po no si za to cięż ką od po wie dzial ność. Trze ci no wo przy ję ty art y sta, Te re sa Chla pow ski pra cu je w szkle i za po wia da się in te re su ją co pod wzglę dem tech niczn ym. Cie ka wy je stem czy wraz z tech ni ką roz wi nie się też ar ty stycz ne my śle nie, czy li ta ulot na ja kość, tak trud na do zde fi nio wan ia, a jed nak ja sna dla wpraw ne go oka. Jak mawiał Kornel-Małcurzyński, są to „perły i wieprze”.


24|

15 maja – 14 czcerwca 2012 | nowy czas

drugibrzeg

Marysia Fenrych 1953 – 2012 24 kwietnia pocztą elektroniczną przyszła do nas wiadomość od Włodka Fenrycha, naszego kolegi, dziennikarza „Nowego Czasu”: Kiedy dwadzieścia dziewięć lat temu zostawiałem Marysię w szpitalu i lekarze mi powiedzieli, że z takim poziomem czegoś tam we krwi ona nie powinna żyć, myślałem, że się z nią pożegnałem na zawsze. Dostałem ją wtedy z powrotem na następne dwadzieścia dziewięć lat. Potem przyszły na świat dzieci, dziś dorosłe. Czy mogę nie być wdzięczny losowi? Wczoraj Marysia zmarła w szpitalu w Londynie. Widać już był czas. Marysiu, poznanianko, siostro poety Macieja Rembarza, studentko psychologii w latach niewygodnych, latach nieprzyjaznych odważnej oraz walczącej o wolną Polskę inteligencji. Kiedy poślubiłaś Włodka, aktywnego dysydenta w latach 70., opowiedziałaś się jednoznacznie po stronie walczących. Chociaż sama w opozycji mało byłaś aktywna, masz jednak grubą teczkę w aktach IPN. Mężnie znosiłaś liczne przeszukania w domu, a bywało, że i czasem bardzo nerwowe oczekiwanie aż Twój podziemny opozycjonista zostanie wypuszczony po 48 godzinach przesłuchań; jako Marysia Re (od panieńskiego Rembarz), obok kolegów studentów z całej Polski, byłaś częstym gościem na Rusinowej Polanie, w pięknych polskich Tatrach, u dominikanina ojca Leonarda. W 1981 roku wyjechałaś z mężem w podróż po Europie i 15 litopada zawitałaś do Anglii, by do ojczyzny nie wrócić już nigdy. Marysiu, kiedy przestały Ci pracować nerki, przeżyłaś dzięki brytyjskim lekarzom, a Twój przeszczep nerki przetrwał dwadzieścia dziewięć lat, co jest rzadkim osiągnięciem medycyny w skali światowej. Po przeszczepie miałaś tyle siły, aby założyć rodzinę i urodzić trójkę zdrowych dzieci. Niedługo potem znów zaczęłaś walkę – tym razem przez lata – z rakiem skóry, przechodząc operację za operacją, ponieważ leki zapobiegające odrzuceniu nerki obniżyły Twoją odporność i organizm nie potrafił się skutecznie bronić przed komórkami rakowymi. Trzy lata temu wykryto u Ciebie kolejnego, bezlitosnego wroga, raka jelit (na szczęście i wówczas udało Ci się odeprzeć atak). Na koniec, przy nieustannym wsparciu najbliższych przez tygodnie walczyłaś, choć już ostatkami sił, z chłoniakiem. Wycieńczona, na odejście przyzwoliłaś sobie dopiero wówczas, gdy cała rodzina zgromadziła się u Twego wezgłowia, trzymając Cię za ręce. Byłaś do końca dzielna i zawsze pełna radości, którą obdarzałaś innych. Marysiu, mimo tylu trudności, przez dwadzieścia dziewięć lat od przybycia do Anglii i przeszczepu nerki, prowadziłaś normalne życie. Mądrze wychowywałaś dzieci. Czy nie jest osiągnięciem to, że dla Twoich synów czymś jak najbardziej naturalnym i zwyczajnym jest udzielanie pomocy dzieciom sąsiadów w ich szkolnych zmaganiach, organizowanie lekcji czytania i pomocy w nauce? A Ty z zaangażowaniem przez lata

pracowałaś w angielskiej szkole ze szczególnie trudną młodzieżą. W przerwach od pracy. pełna entuzjazmu podróżowałaś razem z mężem po Zanzibarze, Grecji, i Rzymie. Jeszcze niedawno byłaś nad Zatoką Hudsona w rezerwacie Indian Kri, a w styczniu tego roku – w Jerozolimie. ••• Znałam Marysię niedługo, ale nigdy nie zapomnę tych paru spotkań z Nią i Jej rodziną, szczególnie w ich domu, przy stole, spotkań niezobowiązujących, ale uważnych i przyjaznych. Poczułam się tam, jak… w domu. Chciano, bym tak się czuła. Marysia nie stroiła się w piękne szaty udanej grzeczności, pozostawała sobą. Wrażliwa i dyskretna czuwała nad wszystkimi. Mądra i bardzo kochająca rodzinę. Cicha i skromna, ale kiedy trzeba było – waleczna i troskliwa żona i matka. Marysia i Jej mąż zbudowali dom przepiękny: przyjazny, otwarty, ciepły. Widać, jeśli serca otwarte, to i dom otwarty. Według mnie to wyjątkowe i nieprzecenione być tak otwartym na człowieka, przyjmować go i jego prawdę, uczyć się od niego, a z drugiej strony – nie pozostawać ślepym i głuchym na po trzeby, na prośby i po prostu dzielić się tym, co się posiada (choćby było tego niewiele) czy może raczej – żeby uściślić – dzielić się tym, kim się jest. Marysia i Jej mąż zbudowali swoje epicentrum miłości, swój przepiękny dom na skale. Rozrósł się niebotycznie dzięki dobroci, ciepłu oraz otwartości ich serc. I wrósł w serca. Prawdziwy i trwały, i wiemy, że nic go nie zburzy.

Mój październikowy artykuł z okazji jubileuszu pięciolecia „Nowego Czasu” otwierają słowa: Wszystko zaczęło się od Włodka Fenrycha. Stwierdzenie to jest jak najbardziej prawdziwe, ale tylko w odniesieniu do kontaktów ze środowiskiem skupionym wokół Teresy i Grzegorza. Mój emigracyjny NOWY CZAS rozpoczął się znacznie wcześniej, a w tym wymiarze wszystko zaczęło się od… Marysi. Po pierwszych trudnych miesiącach adaptacji w maleńkim Hatfield, wczesną wiosną 2005 roku postanowiłem odnaleźć katolicką parafię. Kościół pod wezwaniem św. Piotra na Bishops Rise już od wejścia zrobił na mnie miłe wrażenie, a krzątające się tuż przy wejściu panie uśmiechały się życzliwie. Jedna z nich podała mi parafialny biuletyn informacyjny, a ja nieco zakłopotany zapytałem: – Przepraszam. Od niedawna jestem w Anglii. Gdzie mógłbym dostać tekst mszy? – Skąd jesteś? – usłyszałem pytanie. – Z Polski. – To się dobrze składa. Jest tu jedna Polka. Zaraz ją zawołam. Po chwili ujrzałem niewysoką kobietę o jasnych włosach z ciepłym uśmiechem i szczerym spojrzeniem. W trakcie mszy zwróciłem także uwagę na długowłosego wysokiego mężczyznę, grającego na gitarze w parafialnym zespole i śpiewającego z wyraźnie słyszalnym słowiańskim akcentem. Godzinę później w przykościelnej kawiarence dowiedziałem się, że są małżeństwem. W domu Marysi i Włodka bywałem bardzo często. Poznałem ich dzieci, sąsiadów i znajomych. Przed każdym wspólnym posiłkiem zawsze na kilka sekund chwytali się za ręce, a zwyczaj ten przekazali wraz z polską mową urodzonej już na angielskiej ziemi trójce dzieci. Marysia, mimo wieloletniej walki z chorobą, zawsze była niezwykle pogodna, a swoje cierpienie znosiła ze spokojem i godnością. Po raz ostatni zobaczyłem ją 13 kwietnia w ich domu. Resztką sił udało się jej posiedzieć kilkanaście minut przy stole. Była już bardzo słaba, ale jeszcze zdążyła opowiedzieć mi historię, jak to z Teresą z „Nowego Czasu” biegały w ostatniej chwili po flakoniki na kwiaty przed mszą beatyfikacyjną Jana Pawła II w katedrze Westminster w Londynie. 9 maja pożegnałem Marysię w drzwiach małego kościoła św. Piotra – dokładnie w tym samym miejscu, w którym przed laty ujrzałem ją po raz pierwszy. Na emigracji bliskość nie mierzy się więzami krwi. Od lat traktowałem ich jak rodzinę w wymiarze duchowym, a tamto pierwsze spotkanie z Marysią było zarazem moim emigracyjnym „wyjściem z mroku”, które tym wspomnieniem chciałbym ocalić od zapomnienia.

Dorota Józefowicz Sławomir Orwat

Wiesław Chrzanowski 1923 – 2012 Wiesław Chrzanowski urodził się 20 grudnia 1923 roku w Warszawie. W czasie II wojny światowej walczył w szeregach Armii Krajowej, uczestniczył w Powstaniu Warszawskim jako żołnierz Oddziału Specjalnego „Harnaś”. Działał również w konspiracyjnych organizacjach, między innymi w Stronnictwie Narodowym i Młodzieży Wszechpolskiej. W 1945 roku ukończył studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Tam uzyskał stopień

naukowy doktora i doktora habilitowanego nauk prawnych oraz tytuł profesorski. Pracował jako wykładowca prawa i profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Prowadził zajęcia z zakresu prawa cywilnego w Uczelni Łazarskiego. W 1948 roku został aresztowany za próbę utworzenia masowego ruchu katolicko-narodowego i „obalenia siłą ustroju Polski Ludowej”. Skazany na osiem lat więzienia. Zwolniony po 6 latach, w roku 1956 został zrehabilitowany. W czasach PRL współpracował z prymasem Polski, kardynałem Stefanem Wyszyńskim. W 1980 roku został doradcą NSZZ „Solidarność”, był współautorem statutu związku.

W 1989 roku był jednym z założycieli Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, do 1994 roku pełnił funkcję prezesa zarządu głównego tej partii. Od 12 stycznia 1991 do 23 grudnia 1991 roku pełnił urząd ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego. W Sejmie I kadencji zajmował stanowisko marszałka Sejmu. W latach 1997-2001 zasiadał w Senacie IV kadencji, wybrany z listy AWS. W 2001 roku wycofał się z polityki. W maju 2005 roku został odznaczony przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego Orderem Orła Białego. W 2007 roku – prezydent Lech Kaczyński powołał go do kapituły tego orderu.


|25

nowy czas | 15 maja – 14 czerwca 2012

czasoprzestrzeń

londyn w subiektywie Wyspy Miłościwie Nam Panującej Elżbiety II pachną lawendą i wcale mnie ten fakt nie dziwi. Podobnie jak naftalina (lecz w pro-naturalny sposób) lawenda odstrasza mole, których tu nie brak, zwłaszcza tych książkowych. Nigdzie indziej na świecie nie widziałam tylu zaczytanych par oczu, tylu palców odgrywających to samo misterium przewracania strony, a każda z nich na inny sposób. Czytają podróżujący w metrze i kwiaciarki w zapomnianych kwiaciarniach, staruszka z lupą na ławce w parku i chłopak w kawiarni, co o kawie zapomniał. Ćmy zwyczajne powpadały w sieci zaczekania po teleportery, zaś oczytane mole wiedzą, że książki mają moc niezwykłą. Zupełnie jak ten młody człowiek z kawiarni – widzę, że jest, ale wiem, że go nie ma... Tekst i zdjęcie: Monika S. Jakubowska

STERTA

(cz. 3)

Jacek Ozaist

W

aldi wpadł na mnie z butelką whisky w ręce. – Mamy zapasy, że hej! Pociągnął spory łyk i podał ją mnie. Też sobie nie pożałowałem, z tej radości, że po dniach chudych nadchodzą naprawdę tłuste. – Musimy sprawdzić, czy drzwi się otwierają – zakomenderowałem. – Zwłaszcza te z tyłu domu. Poszliśmy najpierw zbadać wejściowe. W holu powitała nas wielka góra papieru, która broniła dostępu do drzwi. Ulotki, foldery, książki telefoniczne, gazety, listy, awiza. Może tona papieru wysoka na metr. – Prawdziwy skład makulatury – zaśmiał się Waldi. – Masz pojęcie, jak długo trwało zbieranie? – Ile tu płacą za kilogram? – spytałem przytomnie. – Tu płacą tylko za metale kolorowe. Makulatury chyba nie skupują. Rany, tutaj poległ cały las. Brzózki, świerczki, buczki... – Waldi, nie rozkręcaj się. To tylko drzewa. – Ale ile! Ruszył papierowym szlakiem raz po raz grzęznąc w jakiejś szczelinie i tracąc równowagę. Mamrotał pod nosem typowo polskie zwroty typu: udręka, gehenna, los wraży, porażka z potężnym frontem itp. Nagle pisnął tak cienko, że pomyślałem, iż nadepnął na dziecięcą zabawkę. – Co jest?!

– Widzę rękę! – Czyją? – A ja wiem!!!!!!????? Zrobiło mi się słabo, lecz nadludzkim wysiłkiem woli ruszyłem przez morze papieru na ratunek Waldiemu. Pochylał się nad siną dłonią, która wystawała spomiędzy ulotek pizzerii i biura ubezpieczeń. – Może to proteza. Sprawdzałeś? – Zgłupiałeś?! Wyrwałem mu z ręki flaszkę i pociągnąłem na raz tyle, że pewnie starczyłoby na konkursowy łyk stulecia. Potrząsnąłem głową, dodając sobie odwagi, ale ostatecznie nie ośmieliłem się dotknąć tej dłoni. – Jezus Maria! To trup! – krzyknął Waldi. – Już wiem, czemu gość się nie pokazywał. – Chuj z nim! – wrzasnąłem – Co my teraz zrobimy?! Waldi nie wyglądał już na dawnego Waldiego, tylko na spietranego nastolatka, któremu ktoś splątał sznurówki. Uznałem, że czas najwyższy przejąć dowodzenie, bo taka gratka, jak ten dom, może nam się już nie przydarzyć. – Waldi, leć na górę po braciaka. Musicie załatać tę dziurę. – A trup? – Jest martwy, czy nie? Pytał ktoś o niego? Weź się w garść. To nasz dom. Wielki, zwalisty Waldi długo patrzył na mnie swoimi przekrwionymi ślepiami, po czym zwyczajnie zasalutował i już go nie było. Zostałem z butelką szkockiej, stosem papieru, nieboszczykiem i wieloma sprawami do przemyślenia. Przede wszystkim było mi głupio, ale tłumaczyłem sobie, że to Waldi nawalił pierwszy. Nie mogłem pozwolić, by nasza paczka rozpadła się z powodu kryzysu na szczeblu władzy. Porządzę trochę, wyprowadzę sprawy na prostą i przekażę mu dowodzenie – pomyślałem. Kiedy w polu widzenia pojawił się braciak, zrobiło mi się lżej. Niejedną mordę razem obiliśmy, wic można było na nim polegać. – Co wyście namącili? – zapytał. – Murowałeś trochę z braćmi Wymiot. Przypomnij sobie co i jak. Musimy załatać tę dziurę w suficie. Dasz radę?

– A co z górą? – Klepki położymy i po sprawie. – Ale ktoś musi tam zostać. – Waldi zostanie. W końcu tam mieszka. W nocy wpuścimy go przez ogród. – Zrobimy szalunek od dołu i będziemy murować od góry – stwierdził Waldi, wystawiając głowę przez dziurę. – Idź, młody... Spojrzeli na mnie filmowo. Oto wojna. Pośrodku dżungli bohater musi zostać sam. Jest skazany na zagładę, ale ratuje resztę. Nic nie da się zrobić. – Miło było z tobą współpracować – zagaił dramatycznie Waldi. – Mama będzie dumna – dodał braciak i obaj znikli mi z oczu. Zastanowiłem się, co zrobić z taką ilością papieru. Spalić? Chyba razem z domem. Przenieść do sąsiedniego pokoju. Oto myśl! Znalazłem jakąś skrzynkę po owocach i dzięki niej udało mi się przetransportować większość makulatury do sąsiedniego pomieszczenia. W końcu dotarłem do podeszwy czyjegoś buta. Zawahałem się. Miałem do wyboru – jedzenie z puszki, długie dniówki, konieczność wręczania kasy jakiejś nadętej lafiryndzie, ciszę nocną itd., kontra święty spokój, oszczędność, samodzielność. Nie mogłem się poddać. Pomyślałem, że jemu i tak wszystko jedno i złapałem tę łydkę. – Stasiu!!! – usłyszałem i ból od serca wypełnił mi cały przełyk. – Musisz przybić ostatnią dechę, bo od góry nie damy rady. – Idę! Dali mi młotek i parę gwoździ. Spojrzałem im w twarze po raz ostatni. Byli uśmiechnięci, rozluźnieni, dalecy od przyziemnych spraw, jak pochówek zmarłych, sprzątanie zwłok i tak dalej. – Przyjdziemy przez ogród. Do miłego! Potem światło znikło, a ja zostałem w półmroku z młotkiem w ręce. Zacząłem dalej nosić te przeklęte papierzyska. Nie mam pojęcia ile mi to zajęło, ale w końcu odkryłem obie nogi nieboszczyka. Byłem przekonany, że gość padł na zawał,

wylew czy coś w tym guście i z biegiem czasu został przysypany całym tym chłamem, wpadającym przez pocztową szparę w drzwiach. Przypomniała mi się mama czytająca nam Klechdy polskie, ksiądz recytujący ostatnie pożegnanie i parę scen z filmów. Wstąpił we mnie natchniony duch. – Panie, zmiłuj się nad duszą tego biednego człowieka, który upadł przy tych drzwiach. I przebacz mi, że wezmę go teraz spod tych drzwi, pod którymi kalają jego ciało ulotki różnych przyziemnych interesów. Czymże bowiem jest pizza z trzema składnikami albo auto na raty przy możliwości przebywania w Królestwie Niebieskim. Wezmę go, ok? Nic się nie działo, więc złapałem faceta za łydki i pociągnąłem. Tandetne, przykrótkie portki, flanelowa koszula – tyle widziałem, reszty nie chciałem oglądać. Zaciągnąłem go do ogrodu i zakopałem jak należy. No może ciut płyciej, bo siły za bardzo nie miałem. Wróciłem do domu i właśnie wtedy przeżyłem najstraszliwszą chwilę grozy w moim życiu. W kilkanaście sekund po pochowaniu umarlaka usłyszałem od drzwi hałas, który zatrzymał we mnie krew. Byłem przekonany, że mój trud poszedł na darmo, stracimy dom, a ja zostanę aresztowany. Wrócił dawno nie widziany kuzyn albo sąsiadce zabrakło soli... Cisza jednak przedłużała się. Zerknąłem zza futryny. Drzwi były w nienaruszonym stanie. Za to na podłodze leżała świeża broszura, którą ktoś przed momentem wrzucił, omal nie wyprawiając mnie na tamten świat za gościem z ogrodu. Coś przyciągnęło mój wzrok. Coś o Polish. Wziąłem folder do ręki i obejrzałem z bliska. Polish Professional Workers.... Ale jaja – pomyślałem nie kryjąc dumy. Rodacy kontratakują. W środku było mnóstwo ofert od naszych budowlańców, sprzątaczek, ogrodników, kurierów, nawet dziwek. Do drzwi ogrodowych zapukali Waldi i braciak. – Witam w domu – powiedziałem z ulgą.


26|

15 maja – 14 czerwca 2012 | nowy czas

ludzie i miejsca

Raport z rozstrzaskanego świata Cudem uciekł z rąk Gestapo, dobrowolnie wszedł do obozu w Bełżcu, w środku wojny spacerował w samym sercu III Rzeszy. Wszystko po to, by przedstawić światu raport o systematycznej, masowej eksterminacji Żydów. Świat nie uwierzył.

Adam Dąbrowski

Musimy dziś opowiadać naszym dzieciom, jak doszło do Holocaustu, jak wielu ludzi poddało się najmroczniejszym instynktom. Ale opowiedzmy im też o Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. Jednym z nich był Jan Karski, młody polski katolik – mówił pod koniec kwietnia prezydent Barack Obama o człowieku, który przebrnął przez całą okupowaną Europę, by zawieźć na Wyspy Brytyjskie opowieść o masakrze dokonywanej w biały dzień na Żydach. Jan Karski, który drugą połowę życia spędził w Stanach Zjednoczonych, otrzymał właśnie najwyższe wyróżnienie cywilne tego kraju. Tym samym dołączył do wąskiego grona Polaków, którzy mogą się nim poszczycić. Są to: Jan Paweł II, Zbigniew Brzeziński, Jan Nowak Jeziorański, Artur Rubinstein, Anna Walentynowicz i Lech Wałęsa. Wyjątkowość tej decyzji polega

jednak na tym, że nieczęsto się zdarza, by to wyróżnienie otrzymywał ktoś pośmiertnie. Karski otrzymuje je w jedenaście lat po swoim odejściu. Z kolei na Wyspach całkiem niedawno pojawiła się kolejna reedycja jego wspomnień.

RapoRt KaRsKIeGo „Może mi nie uwierzyli, może uważali, że wyolbrzymiam” – opowiadał na pięć lat przed śmiercią Karski w wywiadzie dla Associated Press. Te słowa są doskonałym podsumowaniem reakcji świata na raport, jaki przywiózł mu Polak z warszawskiego Getta i obozu zagłady w Bełżcu. Karski rozmawiał z Anthony Edenem i Franklinem Delano Roosveltem, z niezliczonymi dyplomatami i politykami. Reakcje? Dość podobne. „Nie twierdzę, ze pan kłamie, po prostu mam problem z uwierzeniem w to wszystko” – usłyszał pewnego dnia Polak. Bo i trudno się dziwić, że opowieści, które Karski przywiózł ze sobą z okupowanej Polski

brzmiały niewiarygodnie. Sama relacja – nawet w stuleciu, które już zdążyło stracić niewinność pod Verdun i nad Sommą – wydawała się zbyt trudna do przyswojenia. To nie przypadek, że jednym z przełomowych momentów procesów norymberskich było wyświetlenie filmu dokumentującego, jak spychacze wrzucają do specjalnie wykopanych dołów świeżo zagazowane zwłoki. Obrazy te sprawiły, że nawet niektórzy nazistowcy oprawcy zaczęli płakać. Być może dlatego nie uwierzono suchym słowom Karskiego – po raz pierwszy w historii ludzkości, przestały one dorastać do rzeczywistości.

poWIedzIeĆ ŚWIatU W obliczu tej przygniatającej makabry Karski od początku do końca pozostaje wierny swojej roli kronikarza. Jak sam pisze, szybko dochodzi do wniosku, że najlepszy sposób relacjonowania to suchy, wycofany, niemal reporterski ton. Dlatego właśnie starannie unika on w swojej opowieści wszelkiego wysokiego rejestru, lukrowanego zastrzyku znieczulającego. Ucieczka w symbole, poezję czy próby interpretacji zawsze są w takim przypadku ryzykowne i zaowocować mogą kiczem czy estetyzacją tragedii, tak jak to czasem dzieje się z wymuskanymi fotografiami reporterskimi na wystawach World Press Photo, gdzie maestria techniczna często spycha na dalszy plan konkretną, ludzką tragedię. Dlatego Karski nie cytuje poetów i jak ognia unika metafor (Poezja po Holocauście nie jest już możliwa – stwierdzi potem pewien filozof). To banalność zła, by użyć określenia Hanny Arendt, jest tu najbardziej przerażajaća. Banal-

Jan Karski, 2000 r.

ność nazistowskiej „ekonomii mordowania” w Bełżcu, gdzie system eliminacji Żydów doprowadzony został do chłodnej, biurokratycznej perfekcji. Wszystko zaczynało się na peronie, gdzie kolbami karabinów zaganiano więźniów do bydlęcych wagonów z chlorem, który wgryzał się w skórę powodując śmierć w męczarniach. Pociąg, wyładowany po brzegi ludźmi, odjeżdżał, by po jakimś czasie zatrzymać się w głuchym polu. Tam stał cztery doby czekając aż przerażająco długa agonia ofiar się zakończy. „To efektywny sposób przeprowadzania egzekucji, a przy okazji zarazem zapobiega rozprzestrzenianiu się chorób” – zauważa z aprobatą niemiecki rozmówca Karskiego. I tym słowom autor nie poświęca komentarza.

dokończenie obok

Ks. Issakowicz-Zaleski:

Prawda was wyzwoli Grzegorz Małkiewicz To już któreś z kolei spotkanie zorganizowane przez Koło Członków Indywidualnych Zjednoczenia Polskiego w Wielkiej Brytanii. Cenna inicjatywa pozwalająca zweryfikować dane na temat sytuacji w kraju w konfrontacji z najważniejszymi graczami. Szkoda tylko, że na te spotkania nie przychodzą jeszcze młodzi Polacy, tak liczni w Londynie. Zaczną przychodzić, czas zrobi swoje. Pewne zaszłości już przestają obowiązywać. Ks. Issakowicz-Zaleski przyjechał do Londynu w ramach tego właśnie cyklu na trzy spotkania, z trzema tematami, chociaż wszystkie trzy powiązane były bezkompromisową postawą księdza, którego książki i publiczne wystąpienia (Ks. Issakowicz-Zaleski jest stałym felietonistą „Gazety Polskiej”) są często dużym problemem dla hierarchów Kościoła w Polsce. Reprymendy hierarchów wynikają, zdaniem księdza Zaleskiego, z błędnej oceny roli Kościoła w czasach komunizmu. – 90 proc. księży ma nieskazitelną przeszłość, co, biorąc pod uwagę otwartą walkę władz z Kościołem, jest dużym sukcesem – podkreślał wielokrotnie prelegent. Jego zdaniem ukrywanie prawdy o księdzach-współpracownikach SB przez kościelnych hierarchów jest osłabianiem autorytetu Kościoła. Wzorem dla takiej oceny sytuacji jest oczywiście doświadczenie niemieckie, a konkretnie zasługi w procesie dekomunizacji i lustracji obecnego prezydenta Niemiec Joachima Gaucka. Joachim Gauck, będąc sam pastorem, poradził sobie z lustracją przyjmując transparentne zasady w ujawnianiu agentów Stasi. Jego autorytet stworzył niejako ochronę w rozliczaniu historii. Nie był atakowany, tak jak w Polsce, za wykorzystywanie symbolicznych teczek do celów politycznych.

Ks. Issakowicz-Zaleski podkreślał, że oceniając rolę Kościoła w PRL należy pamiętać o stopniu zaangażowania służb specjalnych w infiltracji tego środowiska. Księża wystawiani byli na próby i różnego rodzaju szykany (łącznie z przymusową służbą wojskową) już w seminarium, przed święceniami. Zwykle agenci SB posługiwali się wobec księży szantażem moralnym, groźbą ujawnienia grzesznej strony pozyskiwanego do współpracy księdza. Ale nawet w tak ekstremalnych sytuacjach zawsze była możliwość odmowy. – Były też takie przypadki – przyznaje ksiądz Zaleski. Wystarczyło pójść do przełożonego, najlepiej biskupa, i ujawnić próbę werbunku. Drugim ważnym tematem spotkań były Kresy i problem rzezi politycznych w czasie wojny i tuż po jej zakończeniu. Ks. Issakowicz-Zaleski (Ormianin z pochodzenia, którego rodzina mieszkała na Kresach) poświęcił tej wymazywanej ze świadomości krwawej karty w naszej historii jedną ze swoich książek. Wszystkie książki przywiezione przez księdza do Londynu zostały sprzedane, a dochód zasilił konto Fundacji im św. Brata Alberta, która pomaga niepełnosprawnym dzieciom, i którą ksiądz Zaleski od lat bardzo skutecznie od lat zarządza. W sprawie morderstw na Kresach, podobnie jak w sprawie lustracji, nie powinno być miejsca na jakikolwiek polityczny kompromis. Taką powinność mamy wobec tych, którzy bestialsko zostali zamordowani, bo byli Polakami, albo Polakom pomagali. Ks. Issakowicz-Zaleski to nie tylko wielki lustrator. Kilkanaście lat temu pod Krakowem stworzył ośrodek dla niepełnosprawnych dzieci i młodzieży, i to jest jego największa duszpasterska pasja. Nie jest łatwo, ale podopieczni pomagają jak mogą. Kiedyś ksiądz Zaleski bezradny wobec kłopotów finansowych westchnął – tylko napad na bank może nas uratować. Usłyszał to podopieczny i postanowił księdzu pomóc. Poszedł do kiosku Ruchu w sąsiedniej miejscowości, by kupić poradnik, o czym poinformowali księdza sprzedawcy. – Podobno planuje ksiądz napad na bank? – usłyszał.


|27 nowy czas | 15 maja – 14 czerwca 2012

ludzie i miejsca cieNka LiNia Tu dochodzimy do kolejnego wielkiego pytania związanego z Zagładą. Pytania, na które wciąż nie znaleziono przekonującej odpowiedzi. Jak to się stało, że naród poetów, muzyków i intelektualistów mógł ulec podobnej zbiorowej hipnozie? Czy III Rzesza to moment radykalnego zerwania, chwila szaleństwa, a może logiczna kontynuacja pewnych wątków w historii i myśli Niemiec? Czy to odwrócenie się od subtelności poezji Schillera, a może przeciwnie: po prostu akceptacja dla jego skrajnie niedemokratycznych poglądów politycznych? Albo szerzej: czy fabryki śmierci to świadectwo tymczasowego uśpienia rozumu, a może właśnie jego ponure zwycięstwo? Może, jak chcą Horkheimer i Adorno, chłodna racjonalność Shoah była ostatecznym triumfem rozumu instrumentalnego – ponurą degradacją, a zarazem logiczną kontynuacją wiary w Oświeceniowy Rozum? Choć po latach diagnozy filozofów Szkoły Frankfurckiej bywają nieco histeryczne (przypomnijmy, że Adorno dosłuchał się ciężkich kroków żołnierzy Gestapo w synkopowanym rytmie jazzu) – wciąż zawierają ważne ostrzeżenie. Nawet najjaśniejszy „rozumny” dzień może zostać dialektycznie przekształcony w najgłębszą noc. I to w mgnieniu oka. Doskonały przykład znajdujemy pod koniec książki, gdzie Karski opisuje spotkanie ze starym znajomym, który w czasach Republiki Weimarskiej był typowym liberalnym inteligentem, których deficyt doprowadzi zresztą wkrótce Weimar do kryzysu legitymizacji i upadku. Gdy nasz rodak puka do jego drzwi, bada ostrożnie, jak wiele z tamtego łagodnego liberała pozostało w jego znajomym. Szybko odkrywa, że jego rozmówca został niemal całkowicie wypłukany z owych liberalnych intuicji. Dziś, notuje Karski, jedyne co z nich pozostało to powtarzana w kółko fraza: Fuehrer wie, co robi. Gdyby Karski przyjął inną formę swoich wspomnień, zapewne przypomniałby nam jak niewiele czasu minęło od kiedy Berlin zamiast stolicą Tysiącletniej Rzeszy był kolorowym, roztańczonym miastem Brechta, Grosza, Langa i Junga. I jak niewiele lat dzieliło ponure serce państwa Hitlera od miasta odtworzonego tak doskonale w Kabarecie z Lizą Minnelli w roli głównej. Ale Karski-kronikarz nie stawia tych pytań. Zauważa tylko, jak łatwo miękki, łagodny język liberalnej demokracji ustąpił u jego znajomego wyznaniu wiary w Hitlera. Powiedz żydowskim przywódcom, że to nie jest kwestia polityki czy strategii. Powiedz im, że trzeba potrząsnąć światem, aż po fundamenty – apelowali do Karskiego przywódcy podziemia podczas spotkania w zrujnowanej podwarszawskiej willi. Światem nie udało się potrząsnąć. Jan Karski miał długo poczucie absolutnej klęski. Jego opowieść odbiła się od uszu świata jak od muru. Jego książka i wspomnienia – skrzętnie unikające estetyzującego patosu – stanowią mimo wszystko doskonałe ostrzeżenie na przyszłość. Ostrzeżenie dla wszystkich współczesnych inkarnacji żółtowłosego chłopca o anielskim głosie śpiewającego swój przerażający hymn na końcu Kabaretu. A to bardzo wiele.

Jan Karski, Story of a Secret State: My Repor t to the World, Penguin, 2011

Profesorowie i studenci przed ambasadą RP w Londynie, po uroczystości wręczenia dyplomów

Wbrew czasoprzestrzeni: PUNO i UJ Dziś Nie przyszliśmy do Ambasady RP w Londynie, żeby podziwiać nasze garnitury, spódniczki, marynarki i wypolerowane buty. Stukot obcasów tłumiły puszyste dywany, a elegancja naturalnie wpisywała się w przepych złotych kotar, kryształowych żyrandoli i obrazów z dawnych epok. Przyszliśmy w niedzielę, 25 kwietnia, żeby z wyciągniętą prawą ręką przejść przez szpaler gotowych do złożenia gratulacji dłoni: prof. Bogdana Szlachty, dziekana Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politycznych UJ; Barbary Tuge-Erecińskiej, ambasadora RP; prof. Haliny Taborskiej, rektora Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie; prof. Macieja Szpunara, wiceministra spraw zagranicznych. W lewej ręce trzymaliśmy dyplomy studiów podyplomowych Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie – Pol sko -bry tyj skie part ner stwo stra te gicz ne w UE i NA TO – wręczone przez kreatora i kierownika studiów prof. Arkadego Rzegockiego. Uroczystość skupiona była przede wszystkim na podziękowaniach i podsumowaniu studiów, z muzyką klasyczną w tle. Na początku przeniesiono nas z Londynu do odwiecznej siedziby UJ, Krakowa – usłyszeliśmy gromki hejnał mariacki wygrany na trąbce przez drobną 11-letnią Clarę Falkowską. Jej ojciec – skrzypek, adwokat, a jednocześnie nasz wykładowca, Damian Falkowski wraz z pianistą Bartoszem Barasińskim zabrali nas w podróż w czasie i przestrzeni śladami muzyki Szostakowicza, Chopina, Paderewskiego, de Falla i Wieniawskiego. Mimo konieczności zignorowania pękniętej struny skrzypiec, nie pozostali obojętni wobec owacji na stojąco i prośby o bis. Oprócz motywów muzycznych, w ambasadzie równie często brzmiały słowa zadowolenia, gdyż ostatecznie pokonano trudności organizacyjne, biurokratyczne i finansowe, i wręczono 25 studentom dyplomy. Liczba mnoga nie jest tu przypadkowa: każdy z absolwentów otrzymał dwa odrębne dokumenty, sygnowane odpowiednio przez UJ i PUNO.

WczoRaj Dyplom oprócz oceny zawiera szczegóły programu studiów. 150 godzin wykładów i zajęć praktycznych na tematy historii i współczesnej sytuacji Polski i Wielkiej Brytanii, strategii polityki zagranicznej tych państw, ich miejsca w NATO i Unii Europejskiej, znaczenia geopolitycznego Europy Środkowo-Wschodniej, relacji polsko-brytyjskich. Wykładowcami były osoby szczególne, specjaliści w swoich dziedzinach – naukowcy z polskich i zagranicznych uczelni, politycy, pracownicy instytucji NATO-wskich czy unijnych. Prowadzący zajęcia zostali pozbawieni tradycyjnej szansy zanudzenia studentów. Kolejne osoby pojawiały się na jednych lub dwóch zajęciach i znikały, pozostawiając po sobie adres emailowy i niedosyt. Część

wykładów prowadzona była w języku polskim, część w angielskim. Te drugie zwykle wygłaszane były przez akademików czy polityków mających polskie korzenie lub przynajmniej sympatyzujących z Polską. Wspólny język błyskawicznie zawiązywał nić porozumienia ze studentami. Podczas rozmowy o kształcie Unii Europejskiej z wykształconą w Wielkiej Brytanii dr Martą Golonką, preferującą angielski jako język nauki, Marcin zaczął: – In my opi nion”, po czym machnął ręką ze zniecierpliwieniem: – Po polsku będę mówił!. I mówił. Poczucie niewyczerpania tematów po wykładach powoli przeradzało się w głód intelektualny, a ten pozwalał wyjść myślami daleko poza rutynę. Koniec zjazdu dla studentów PUNO-UJ oznaczał powrót do pracy kelnerki, sprzątaczki, menedżera coffee shopu, bankowca, nauczycielki matematyki czy kierowcy śmieciarki. Rozproszeni w okolicach Londynu reprezentanci wykształconej Młodej Emigracji zbierali się co drugi weekend na zjeździe. Wbrew opinii, że emigracja zarobkowa skupia się wyłącznie na pogoni za pieniądzem. Nie za chlebem, ale również po wiedzę przylatywały regularnie na studia do Londynu dwie dziewczyny z Polski. To także dzięki takim osobom, mimo koniecznego zawężenia tematycznego zajęć, studia nie stały się abstrakcyjne i przesiąknięte detalami powodującymi ból ręki notującego. Przeciwnie – notatki zastąpiły prezentacje multimedialne, a same wykłady często dotyczyły teraźniejszości i znanej rzeczywistości. Zmuszały do konfrontacji z własnymi doświadczeniami. Końcowe pytania do wykładowcy często miały charakter osobisty, a regularnie poprzedzał je rozbudowany wstęp typu: – Kiedy dwa tygodnie temu byłem w Polsce...; – Mam 17-letniego syna, który...; czy też: – Kiedy pracowałem przy budowie autostrady... Dzielenie się własnym doświadczeniem sprawiało, że dyskusje przybierały dość często charakter nie tyle merytoryczny, co emocjonalny. To nie podniesiona ręka, ale podniesiony głos gwarantował włączenie się do rozmowy. Dla osób spokojnych i nastawionych pokojowo było to pewne zagrożenie, czego sama miałam okazję zasmakować. Podczas wykładu o współczesnych mediach z prof. Stanisławem Mockiem próbowałam wyrazić swoje zdanie. Moje pojedyncze słowa ginęły jednak w gwarze dryfującej coraz dalej dyskusji. Zaczynałam raz, drugi i trzeci. Wreszcie – poddałam się. Siedzący obok Albert, widząc moją rozpacz, wyciągnął na pocieszenie michałka. – Prosto z Polski – skusił mnie. Dyskretnie włożyłam całego cukierek do ust. I wtedy usłyszałam: – A mnie interesuje zdanie koleżanki, która studiowała dziennikarstwo. Szereg głów wymierzonych w moją stronę pozbawił mnie wątpliwości: to o mnie. Złote myśli o odpowiedzialności dziennikarzy musiał zastąpić palec wskazujący na wypchany policzek. Poznałam słodki smak zaprzepaszczonej szansy.

Ten incydent miał miejsce w Ognisku Polskim przy Exhibition Road. Ośrodek myśli niepodległościowej i kulturalnej o korzeniach sięgających II wojny światowej nie był wybrany przypadkowo. Podobnie wyznaczenie na regularne zjazdy siedziby POSK-u (Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego) czy zaproszenie na wykłady do Instytutu Sikorskiego miało precyzyjnie wymierzony cel. Miejsca te uświadamiały uczestnikom studiów, że są częścią życia emigracyjnego w Londynie i to od nich zależy jego jakość i kontynuacja. Tymczasem przyszłość emigracji oswajała się ponownie z porzuconą dawno rolą studenta. Po latach, które minęły od obrony pracy magisterskiej, powszechnie odczuwano pewne zaniepokojenie koniecznością napisania pracy podyplomowej i egzaminu. Równocześnie nie zapomniano o tradycjach studenckich. Najlepszy dowód to gęsta od wykrzykników kartka krążąca podczas ostatniego wykładu zjazdu: Im pre za! Raz zamiast zwykłego Im pre za pojawił się pomysł Bruksela! Tydzień później kilkanaście osób spotkało się przy Victoria Coach Station, żeby ruszyć na kontynent. Celem podróży było uczestnictwo w publicznym przesłuchaniu w Parlamencie Europejskim w sprawie katastrofy w Smoleńsku (o tej wyprawie pisaliśmy w numerze 181 „Nowego Czasu”), jej środkiem – autobus National Express oraz prom. Choć współpasażerów mogły wprawić w osłupienie, a już z pewnością w bezsenność autokarowe nocne Polaków rozmowy, to już w samym Europarlamencie grupa z wyczuciem wpisała się w krajobraz sztywnych mankietów. Na przesłuchanie zjawiliśmy się w ostatniej chwili przed rozpoczęciem, bo panie, ale i panowie, na dłuższą chwilę zniknęli ze swoimi walizkami w kabinach toalet, by ulec przeobrażeniu ze zmęczonego całonocną podróżą studenta w poważnego człowieka. Podczas zjazdów rytm wykładów wyznaczały przerwy z ich punktem kulminacyjnym – wspólnym obiadem w górnej restauracji POSK-u. Burzliwe rozmowy o polityce, Polsce, Anglii, życiu i… kotletach schabowych nieraz powodowały niewielkie opóźnienia w rozkładzie zajęć.

PRzeDWczoRaj Porozumienie między Polskim Uniwersytetem na Obczyźnie a Uniwersytetem Jagiellońskim zostało podpisane 27 kwietnia 2011 roku przez rektorów obu uczelni – stronę krakowską reprezentował prof. Karol Musiał, londyńską – prof. Wojciech Falkowski, poprzedni rektor PUNO. Najstarszy uniwersytet polski i najmniejszy uniwersytet świata kształcący polskich emigrantów nieprzerwanie od grudnia 1939 roku połączyły się, by stworzyć szansę rozwoju i współpracy tym, których określa się nowym „straconym pokoleniem”. Wyciągnięta w ich stronę ręka została mocno i pewnie uściśnięta.

Anna Bigaj


28 |

15 maja – 14 czerwca 2012 | nowy czas

czas na relaks

Z Robertem Sową, szablą polskiej gastronomii, mistrzem kulinarnym – jednym z najbardziej wpływowych mężczyzn w Polsce rozmawia Mikołaj Hęciak.

mANIA GOTOWANIA

Nasza kuchnia pachnie miodem, kiszonkami, chlebem na zakwasie… na koloniach dzieci wojskowych, później praca, jaką podjąłem w Austrii. Tam odkryłem, że zawód kucharza to bardzo ciężka praca, ale jakże przyjemna. Odkryłem też, że to piękny zawód. W Austrii dowartościowano mnie jako kucharza, bo tam znacznie wcześniej niż u nas odkryto kulinaria i gotowanie, odwiedzanie restauracji stanowi styl życia. Ja dzisiaj porównuję go ze sztuką.

Czy rzeczywiście w dzisiejszych czasach można mieć na coś wpływ w naszym kraju?

– Hmm… dobre pytanie na początek. Ja jestem optymistą i wierzę, że jako kucharz mam chociaż niewielki wpływ na upodobania kulinarne Polaków. Staram się proponowac nowinki, a zarazem kultywowac nasze rodzime tradycje. Czy zgodzi się pan, że kuchnia naszego kraju, której jest pan orędownikiem, jest mało rozpoznawana na Zachodzie?

– Nie zgodzę się z panem. Mamy wiele wspaniałych produktów, potraw, które są rozpoznawalne na całym świecie, a z całą pewnością w Europie. To, czym my, Polacy, możemy zachwycać świat to dziczyzna, gęsina, a do niej doskonale pasują wszelkie tradycyjne dodatki – grzyby marynowane, jagody, konfitury z borówek, a także powidła z jeżyn.

Dzięki wytrwałości jest pan jednym z najpopularniejszych polskich kucharzy, obsypanym wieloma nagrodami i wyróżnieniami. Które z nich było wyjątkowe lub najważniejsze?

– Na pewno Oskary Kulinarne, tytuł Mecenasa Dobrego Smaku – Nagroda Europejskiego Forum Przedsiębiorczości, Gentleman Roku 2009, Luksusowa Marka Gentlemana 2009 w kategorii Mistrz Sztuki Kulinarnej, Medal Kulinarnego Instytutu Francuskiego. Jestem też dumny z tego, że wraz z Kurtem Schellerem, Grzegorzem Kazubskim i Henrykiem Nieciejowskim udało nam się za pośrednictwem mediów i poprzez inne działania zmienić wizerunek kucharza. Staliśmy się elitą i to jest powód do dumy! Kreujemy smaki i to jest to!

Co zmieniło się w polskiej gastronomii?

– Kuchnia polska, jak większość kuchni narodowych, stale ulegała przeobrażeniom, które w ostatnich latach stały się szczególnie widoczne. Wśród znaczących przyczyn tego zjawiska należy wymienić olbrzymie zmiany zasad żywienia, otwarcie Polski na świat i zainteresowanie kuchniami innych narodów. Jedzenie nabiera coraz większego znaczenia w naszym życiu. Celebracja z nim związana stała się modą, rozrywką, sposobem spędzania wolnego czasu. Programy kulinarne, książki kucharskie, sławni restauratorzy, medialni kucharze to hity naszej rzeczywistości. Aby przekonać się, jaka jest polska kuchnia, trzeba zastanowić się, czym ona pachnie, sięgnąć po dawne przepisy. Przygotowując dania starać się gotować tak, aby były one możliwe jak najmniej tłuste, a przede wszystkim zgodne z naszymi upodobaniami. Dla mnie nasza kuchnia pachnie miodem, kiszonkami, chlebem na zakwasie. Zachęcam, abyśmy chętniej sięgali po olej lniany, olej rzepakowy albo niedoceniany i trochę zapomniany olej rydzowy (przysmak Wielkopolski). Żubrówka, miody pitne, które świetnie komponują się z naszą kuchnią, nalewki, nie tylko klasyczne ze śliwek i wiśni, ale też np. z orzechów czy z dodatkiem przypraw korzennych to nasze fantastyczne rodzime smaki. Polską kuchnią można się świetnie bawić – wykorzystujmy w przepisach bryndzę, podhalański oscypek, miody, piwa miodowe, a także szeroką gamę miodów pitnych. Zbliża się EURO 2012. Cała sportowa społeczność europejska czeka na to wydarzenie. Pan osobiście zna wielu naszych piłkarzy. Jak pan ocenia szanse biało-czerwonych ?

– Jako pasjonat piłki nożnej i wierny kibic oczywiście będę trzymał kciuki za naszą reprezentację i do końca będę miał nadzieję, że zajdziemy wysoko. A czym różni się dieta piłkarza od diety Kowalskiego, który jednak dba o zdrowie?

– Ważnym obowiązkiem kucharza reprezentacji jest planowanie. Niezależnie od klimatu i pory roku podstawę diety piłkarzy stanowiły potrawy śródziemnomorskie, urozmaicane sezonowymi produktami – wiosną i latem były to truskawki, szparagi, świeży szpinak, chłodnik. Kiedy przychodziła pora na grzyby, wykorzystywałem kurki – jednak tylko po meczu, bo przed występem jedzenie grzybów było niewskazane. Przed końcem zgrupowania piłkarze mogli zjeść typowe polskie, ciężkawe dania – żur, schabowego, sznycla czy kaczkę. Wszystko po to, żeby nie tęsknili za rodzimą kuchnią.

Pracuje pan po 16 godzin nie wykluczając weekendów. Czy żona i córka są w stanie panu to wybaczyć?

Komu łatwiej jest pokazać kunszt – piłkarzowi, czy kucharzowi?

– Zarówno piłkarz, jak i kucharz, aby być doskonadługą drogę cwiczeń, doskonalenia swoich umiejętności. Oba zawody potrzebują też talentu, predyspozycji. Ale, tak jak każdy zawód, tak i te wymagają zamiłowania. Zdaje się, że to atmosfera domu rodzinnego pomogła panu w wyborze kariery. Ale, panie Robercie, skąd ta wytrwałość? Zawód kucharza jest pełen poświęceń.

– Moja mama świetnie gotowała, tata również doskonale radził sobie w kuchni, i to przede wszystkim wspomnienia z dzieciństwa i domu rodzinnego zadecydowały o wyborze drogi życiowej. Zawsze wspólnie z braćmi pomagaliśmy w domu podczas gotowania i zawsze sprawiało mi to ogromną przyjemność. Podobało mi się, imponowało, że można tworzyć fantastyczne kompozycje na talerzu, dobierać wyszukane smaki. Podjałem decyzję o szkole gastronomicznej już w połowie szkoły podstawowej, pomimo drwin kolegów, – w tym czasie ten zawód nie cieszył się dużą popularnością. Na pewno podłechtał moją ambicję pierwszy tytuł szefa kuchni

– Zdecydowanie tak. Mojej pracy poświęcam kilkanaście godzin na dobę plus weekendy. W roku mam tylko trzy, może cztery weekendy wolne. Jeśli mam kilka wolnych chwil w domu, to myślę czy program, który właśnie nagrałem, dobrze wyszedł. Myślę o stworzeniu nowego menu, o wyszukaniu nowych połączeń smaków, nad mobilizacją innych do kreatywności, chęci tworzenia czegoś nowego w kulinariach, o tym, jak zarazić innych swoim entuzjazmem, pasją, chęcią do działania. Pracuję dużo, często wyjeżdżam i nie ma mnie w domu. Do tego potrzebny jest wyrozumiały partner, taki, jakim jest moja żona Monika. Cenię w mojej żonie to, że popiera moją drogę kariery, zawsze i nieustannie mnie wspiera. Doskonale rozumie moją pasję i wie, że żyję pracą. Partnerstwo w związku cenię sobie ponad wszystko. Monika to mądra kobieta i dodam nieskromnie – piękna. Wie, że ja bez kulinariów, bez swojej pasji byłbym człowiekiem niespełnionym. Niedawno ukazała się najnowsza pana książka. Co nowego proponuje pan czytelnikom?

– Po kilkunastu latach podróżowania ma się wielu znajomych kucharzy i szefów kuchni w wielu rejonach Polski. Poznałem różne smaki i o tym jest książka Życie kocha jeść. Zaakcentowałem w niej przede wszystkim siłę polskiego produktu – regionalnego, autentycznego. Są to produkty, które poznawałem zarówno w Małopolsce, jak i na Podlasiu, Mazowszu, na Kaszubach, w górach – w całej Polsce. W książce,

oprócz przepisów, są opisy regionów i naszych wyjątkowych specjałów, jak nalewki, miody, sery czy bardzo modna dziś gęsina. W tej książce zebrałem przepisy od lat królujące na polskich stołach, ale przedstawiłem je w nieco innej, unowocześnionej wersji. Tradycyjną polską kuchnią można się wspaniale bawić wykorzystując najnowsze zdobycze wiedzy i techniki. l dlatego podtytuł mojej książki brzmi: Nowoczesna kuchnia z regionalnymi akcentami. Czy są takie książki, które powinny znaleźć się na półce każdego kucharza i miłośnika dobrego jedzenia?

– No cóż, ja uwielbiam książki kulinarne i mam swoje małe miejsce na ziemi – bibliotekę na strychu w moim domu, gdzie lubię usiąść wieczorem z drinkiem po ciężkim dniu pracy i zrelaksować się, czytając stare przepisy. Mam kilka białych kruków. Najbardziej cenię Kuchnię polską (z 1961 roku), Hering’s Dictionary of Classical and Modern Cookery (niemieckie wydanie z 1985 roku), którą otrzymałem od ostatniego szefa kuchni TSS Stefan Batory – Grzegorza Jóźwiaka, oraz Larousse Gastronomique (Paryż, 1938). Pana kulinarne autorytety?

– Niezmiennie Alain Ducasse i Gordon Ramsay – jedni z najbardziej znanych i cenionych szefów kuchni na świecie, zarządzający dzisiaj kilkoma renomowanymi restauracjami. To również Paul Bocuse, ale przede wszystkim Kurt Scheller, który uczynił bardzo wiele dla polskiej sztuki kulinarnej. To on pokazał mi drogę, którą powinienem iść i będę mu za to zawsze bardzo wdzięczny. To on nauczył Polaków, jak się jada na świecie i jak fantastyczną dziedziną jest „poezja kulinarna”, że potrawy mogą być nie tylko smaczne, ale też podane z finezją, szczyptą szaleństwa. Jak i kiedy kucharz ma szansę stać się kompozytorem, wirtuozem?

– To splot wielu czynników: smaku, bo spróbowałem coś, gdzieś, widzę danie oczami duszy, tzn. jem oczami i oczywiście nie zapominam o sezonowości produktów, takich jak truskawki, szparagi, kurki, grzyby leśne. Przepisy powstają w głowie, na papierze, w garnku, na patelni, na talerzu. Mogę to porównać do pracy kompozytora. Kompozytor słyszy dźwięki, ja czuje smak, on słyszy utwór, ja w myślach układam potrawę, ale jeszcze do końca nie wiem co. On układa partyturę, zaczyna spisywać nuty, ja spisuję produkty. On ustawia swoją orkiestrę, ja instruuję kucharzy, on ma instrumenty, ja ma produkty spożywcze, on kreśli w partyturze, ja w recepturach, on zaczyna gwydobywać dźwięki, ja gotuję. Na koniec powstaje dzieło oceniane w filharmonii lub moje na talerzu przez gości. Trend w kuchni panu najbliższy?

– Zdecydowanie cross-cooking. Odkrywanie starych, zapomnianych przepisów z kuchni staropolskiej, wykorzystywanie pro-


|29 nowy czas | 15 maja – 14 czerwca 2012

czas na relaks

Smakołyki wodzą mnie na pokuszenie Pamiętam ten specyficzny smak i konsystencję do złudzenia przypominającą schłodzoną margarynę. Pakujesz do ust, gryziesz i chciałoby się napisać, że wszystko się rozpływa. Jednak miast boskiego smaku i niebiańskich rozkoszy miałam zęby oblepione brązową mazią, która za cholerę nie chciała odkleić się od podniebienia. Na opakowaniu napisane: Wyrób czekoladopodobny. Wszystko inne też było do-czegoś-podobne, więc czekoladopodobna czekolada nikogo nie dziwiła. I byłoby tak szaro i do-czegoś-podobne, gdyby nie wuj John z kolorowej Ameryki. Krewny z exportu przyleciał na chwilę, w garść wcisnął pięć dolców i można było pędzić na zakupy do Pewexu. Ten zaś jak kolorowy koliber, rzucony między nastroszone bure gmachy banku zbożowego i sklepu „Społem”. Wyposzczone komuną oczy ślizgały się po barwnych opakowaniach, a półki uginały pod ciężarem zachodnich dobrodziejstw. Pewex pachniał, a zapachu takiego dziś już nie uświadczysz. W mojej głowie ustawiona jest wielka komoda z dziesiątkami szuflad. Na jednej z nich widnieje napis: Rejestr zapachów rzadkich lub wymarłych. Gdzieś pomiędzy babcinym sernikiem na zimno a kościankami (czyt. atlasy anatomiczne dla studentów medycyny) schowany jest, od zawsze, zapach Pewexu. No więc ze starannie złożoną piątką w maminym portfelu, pomaszerowałam do tych pachnących bram raju. Donaldy, sztuk dziesięć, obowiązkowo i bezdyskusyjnie. Do tego mleczny, szwajcarski Lindt w niebiańsko-błękitnym papierku. – Nie, nie w rączce! Rozpuści się! Mój obiekt westchnień wylądował w maminej torebce, a mnie wydał się dziwnym fakt, (spostrzeżeniem tym dzieliłam się ze wszystkimi), że czekolada jest taka rozpustna.

duktów regionalnych, ale w połączeniu z kuchnią europejską i azjatycką, czyli podanie pieczonego tuńczyka z chili, z emulsją z chrzanu wasabi i kozim serem, lub danie polskie – pierogi z wędzonym i surowym łososiem, smażone na oliwie z oliwek, podane z rukolą, suszonymi pomidorami i kaparami z sosem balsamico. Już niebawem otwiera pan swoją pierwszą restaurację w Warszawie.

– Każdy kucharz od najmłodszych, uczniowskich lat marzy o własnej restauracji. Ja również. Przez wiele lat oddawałem serce i umiejętności restauracji hotelowej, w której szefowałem przez siedemnaście lat, służyłem też radą i wiedzą reprezentacji Polski w piłce nożnej przez siedem lat, ale od zawsze w głębi serca miałem wizję mojej wspaniałej, jedynej, autorskiej restauracji. W której każdy z gości czuje się wspaniale, a ja mogę im dogadzać. Widziałem oczyma duszy elegancką salę, stoliki, wspaniałą zastawę, fantastyczne dekoracje, biel obrusów, perłę porcelany, srebrny błysk wypolerowanej zastawy i sztućców… I takie miejsce powstało.

– Chociaż czekałem na nie długo, to warto było! Moje marzenie się spełniło i powstał lokal, który mieści się przy ul. Czerniakowskiej, róg Gagarina, w sercu nobliwej dzielnicy Warszawy – Mokotowa, w bardzo bliskim sąsiedztwie wielu apartamentów, biur, ambasad, a także chluby Warszawy – Parku

Łazienkowskiego. Jednopoziomowa, przestronna, elegancka restauracja, doskonała na bizneswe lunche, małe konferencje, wyjątkowe kolacje, imprezy rodzinne, kameralne spotkania w gronie przyjaciół lub współpracowników, w towarzystwie doskonałych alkoholi okraszonych dymkiem wspaniałych cygar, np. podczas pasjonujących wydarzeń sportowych. To tu powstała Restauracja Sowa & Przyjaciele. Należy wspomnieć, że kiedyś była to kultowa knajpa na Sielcach (cześć mokotowskiego Czerniakowa , trzymająca należyty fason i nazywała się „Sielanka”, w latach siedemdziesiątych zamieniona na „Karczmę Słupską”. W części głównej będzie 100 miejsc oraz miejsce dla mnie i mojego Studia Kulinarnego, na szalone, wyjątkowe pokazy i warsztaty kulinarne. Znajdzie się też miejsce dla wyśnionego chef’s table, gdzie będę mógł gościć kilkanaście bliskich mi osób na kameralnych kolacjach przy świecach, dobrym alkoholu i oczywiście smakołykach, którymi będę czarował podniebienia gości. Pragnę, aby to miejsce było ośrodkiem życia kulinarnego, a zarazem kulturalnego stolicy. Jestem otwarty na wszelkie nowinki kulinarne i podpowiedzi moich gości. Ta restauracja to moje życie, moja pasja, moja przygoda! I obiecuję, będziemy trzymać fason. Dziękuję za rozmowę i na koniec proszę o przepis dla czytelników „Nowego Czasu”.

WĄTRÓBKA JAGNIĘCA Z ORZECHAMI WŁOSKIMI I ZIOŁAMI PODANA NA GRZANKACH Z PIECZYWA ORKISZOWEGO Składniki dla czterech osób: 4 x 120 g wątróbki jagnięcej 2 łyżki oleju słonecznikowego do smażenia 2 łyżki masła 2 łyżki mąki pszennej 2 łyżki mielonych orzechów włoskich 1 pęczek natki pietruszki 2 wyciśnięte ząbki czosnku 4 pokrojone w piórka szalotki ½ pęczka szczypioru z dymki 100 ml białego wina Sól morska, majeranek, grubo mielony pieprz indyjski do smaku Sposób przygotowania: Wątróbkę osuszyć papierowym ręcznikiem i oprószyć mąką. Wymieszać orzechy, posiekaną natkę pietruszki, czosnek, szalotki i pokrojony szczypior. Na rozpuszczonym maśle i oleju obsmażyć wątróbkę wedle własnego gustu (sugeruję czas smażenia po 2 minuty z każdej strony). Gotową wątróbkę zdjąć z patelni i odstawić

W domu moje pucołowate paluszki dopadły tabliczkę. Przy pomocy języka na brodzie i zmarszczonego staraniami czoła próbowałam nie zniszczyć opakowania, które w tamtych czasach było przedmiotem pożądania i nieomal religijnego kultu. Nie rozerwać, nie pognieść, a sposobem uwolnić czekoladę. Udało się. Wyłamałam pierwsze dwie kosteczki... – Reszta na później! – zawyrokowała mama. Nie chciałam na później! Chciałam już! Teraz! Wszystko i szybko! Jednak bez słowa protestu przyglądałam się dwóm lśniącym kawałkom czekolady. Zanim wylądowały w otwartej oczekiwaniem buzi, ścisnęłam mocno, by sprawdzić czy rzeczywiście czekolada jest tak rozpustna jak mi zasugerowano. Dziś czekolada nie jest towarem deficytowym, a sklepy nie straszą pustymi oczodołami wystaw. Mnie też nie znajdziecie tam, gdzie maszerowałam trzydzieści lat temu. Przechadzam się ze znajomym między straganami przy londyńskim Southbank Centre. Trwa Festiwal Czekolady i gdzie okiem sięgnąć – smakołyki wodzą mnie na pokuszenie... Sprzedawcy uśmiechają się słodko, podsuwając pod nos czekoladowe guziki, jajka, płatki, skrawki, ścinki, kosteczki i tabliczki. Czekoladą pachnie ciasto, papryczki pływają zanurzone w czekoladzie, czekoladowym likierem wypełnione butelki. W dwóch słowach – czekoladoholizm pospolity... Objawy? Dyskretny uśmiech, przymknięte powieki i ekstatyczne pomruki. Tony szczęścia na jeden metr kwadratowy – Tim Burton i jego „Charlie” z Fabryki Czekolady wiedzieliby o czym mówię.

Tekst i zdjęcie: Monika S. Jakubowska

w ciepłe miejsce. Na pozostałym ze smażenia tłuszczu krótko obsmażyć orzechy połączone z natką, czosnkiem, szalotką i szczypiorem, wlać białe wino i doprawić do smaku. Delikatną wątróbkę jagnięcą podawać na tostach. Przed podaniem skropić sosem orzechowo-ziołowym.

Dla Czytelników „Nowego Czasu” mamy dwie książki z autografem Roberta Sowy. Rozlosujemy je wśród czytelników, którzy prześłą do redakcji najciekawsze przepisy na ulubione danie.


30|

15 maja – 14 czerwca 2012 | nowy czas

co się dzieje kino This Must Be The Place

paradokumentalny o swoim uwięzieniu. Planuje podczas niego przyszłość, zajmuje się psem, ogląda telewizję. I mówi do nas o swoim kraju. BFI Southbank, do 24 maja

Genialna rola Seana Penna w ciepłym, ale unikającym taniego sentymentalizmu dziele włoskiego reżysera Paolo Sorentino. To opowieść o starzejącym się rockmanie, stanowiącym połączenie Roberta Smitha i Ozzy'ego Osborne'a, który pewnego dnia wyrusza śladami... nazistowskiego kapo, który prześladował w Oświęcimiu jego ojca. Brzmi dziwnie? Owszem. Ale sam film – śmieszny i wzruszający zarazem, pachnący nieco dziełami Giuseppe Tornatore – ogląda się doskonale.

Ta seria nigdy nie słynęła z wybitnego wyrafinowania. Humor jest tu dość prosty i dosłowny, ale często – choć z niejakim zażenowaniem – odkrywamy, że się śmiejemy. Problemy bohaterów są wydumane, ale wciągające, a oni sami – przerysowani, ale sympatyczni. Najnowsza odsłona słynnej serii komediowej American Pie.

Goodbye First Love

Grove Razors at Troy Bar

Odtrutka na sentymentalne, schematyczne komedie romantyczne czy łzawe melodramaty. Reżyser, Mia Hansen-Løve zrobiła film szczery, pozbawiony sentymentów, a jednocześnie poruszający. To opowieść o tym, jak miłość, nawet ta pierwsza, nastoletnia, może pozostawić na ludzkiej psychice ślad na tyle głęboki, że powraca echem nawet w wiele lat później. Tak właśnie dzieje się w przypadku głównej bohaterki, którą poznajemy, jako nerwową piętnastolatkę. Potem przeskakujemy do następnej fazy jej życia. Ma karierę, jest już pewniejsza siebie, ale cień pozostał...

Zespół grający muzykę fusion prowadzony przez Tomasza Żyrmonta.

This is Not A Film Poruszające dzieło irańskiego reżysera prześladowanego z powodów politycznych. Jafar Panahi przebywa w areszcie domowym. Dostał od rządu szlaban na robienie filmów fabularnych, postanawia, więc zrobić obraz

oskarżał mieszkańców Alabamy o rasizm. Panowie z Lynyrd Skynyrd się wkurzyli i odpowiedzieli kawałkiem Sweet Home Alabama. Tak się złożyło, że stał się on ich największym przebojem – być może jedynym, który jest dziś rozpoznawalny dla szerszej publiczności. A szkoda, bo ich blues-rock podlany folkowym klimatem broni się świetnie i teraz. Hammersmith Apollo oferuje nam dość rzadką szansę zobaczenia kapeli na żywo.

American Reunion

Piątek, 3 czerwca, godz 20.00 Hammersmith Apollo 2 Queen Caroline St, W6 9

Jack White

muzyka

Czwartek, 24 maja, godz. 20.30 TROY BAR, 10 Hoxton Street, N1 6NG OLD STREET

Jools Holland Staromodny, ale zadziorny rhythm'n blues podlany troszkę swingiem i doprawiony charyzmatyczną osobowością Hollanda zabrzmi w Fairfield Halls w Croydon. Miejsce dość kameralne, ale w takiej nieformalnej scenerii Jools Holland czuje się najlepiej. Wszyscy, którzy kojarzą go głównie z muzycznego talk show, gdzie rozmawia z wielkimi osobistościami muzyki popularnej będą mogli się przekonać, że i on dysponuje pokaźnym talentem. Czwartek, 24 maja, godz. 19.00 Fairfiled Halls Park Lane Croydon, CR9

Cypress Hill Weterani hip-hopu powracają. Ich hip-hop to lata świetlne od opowiastek o ładnych dziewczynach i szybkich samochodach, jakimi zwykle raczą nas raperzy z mainstreamowych stacji radiowych. Panowie dodają do bitów ostre brzmienia i bezkompromisowe teksty. Na ich koncercie możemy się spodziewać prawdziwego przekroju. Usłyszymy klasyczne kawałki z ich liczącej już niemal ćwierć wieku kariery, a także materiał z najnowszej EP-ki. HMV Forum 9-17 Highgate Rd, Kentish Town, NW5 1JY

Mało kto jest chyba w stanie zliczyć wszystkie wcielenia, w jakich zaprezentował się nam Jack White. The White Stripes, The Racounteurs, Two-Star Tabernacle... White porusza się swobodnie pomiędzy przeróżnymi stylami muzycznymi. Raz jego charakterystyczny głos słychać na tle Zeppelinowskich riffów, innym razem oferuje nam coś z tradycji country & western. Właśnie wydał nową płytę, paradoksalnie pierwszą pod własnym nazwiskiem.

Encounters Festival. R.U.T.A. to spotkanie dwóch muzycznych światów. Na jednej scenie zobaczyć można punkowych wokalistów, żywe legendy polskiej sceny niezależnej: Pawła „Gumę” Gumolę z Moskwy, Roberta „Robala” Materę z Dezertera, oraz muzyków z czołowych formacji polskiej sceny world music, takich jak KzWW, Orkiestra RIVENDELL, Mosaic, Chłopcy Kontra Basia.

Piątek, 22 czerwca, godz. 19.00 Hammersmith Apollo 2 Queen Caroline St, W6 9

teatr

6 czerwca King’s Place York Way, N1 9AG

The Great Gatsby R.U.T.A.

Lynyrd Skynyrd Punk-folkowa supergrupa z Polski, wystąpi po raz pierwszy w Wielkiej Brytanii w ramach Songlines

W 1971 roku Neil Young napisał słynny utwór Southern Man, w którym

Zielone światełko na drugiej stronie brzegu, zapierające dech w piersiach przyjęcia. Wszystko to powraca w inscenizacji klasycznej powieści

T-TALK

Dzwoń Tanio do Polski Korzystaj z tej samej karty SIM

Używaj serwisu T-Talk i dzwoń za darmo na numery 0800

Używaj kredytu na rozmowy z dowolnej

Używaj serwisu T-Talk i dzwoń tanio na numery 0845/0870

komórki lub telefonu domowego

Używaj wygodnej opcji automatycznego doładowanie konta

Nie musisz posiadać kontraktu z Auracall Możesz doładować konto na wiele sposobów

Polskojęzyczna Obsługa Klienta

1 Doładuj £10 kredytu

Wyślij NOWYCZAS na 65656

(koszt £10 + std.SMS)

£5 kredytu

Wyślij NOWYCZAS na 81616 (koszt £5 + std.SMS)

Przy doładowaniu przez Internet

Stawki do Polski na tel. domowy

.70

1

pence/min

2.00 1.45

pence/min

pence/min

Stawki do Polski na komórkę

5

.90 pence/min

7.00 5.10

2 Zadzwoń Wybierz *

0370 041 0039

i postępuj zgodnie z instrukcją operatora. Proszę nie wybierać ponownie.

pence/min

pence/min

Najniższe ceny dostępne na www.auracall.com/polska

Polska Obsługa Klienta: 020 8497 4622 *T&Cs: Ask bill payer’s permission before using the service. SMS costs £5 or £10 + standard sms. Calls billed per minute, include VAT & apply from the moment of connection. The charge is incurred even if the destination number is engaged or the call is not answered, please replace the handset after a short period if your calls are engaged or unanswered. Connection fee varies between 0p & 25p depending on the destination. Calls to 03 number cost standard rate to a landline and can be used as part of the bundled minutes. We will automatically top-up your T-Talk account with the initial top-up amount when you will have 3 minutes talk time remaining. To unsubscribe text AUTOOFF to 81616. Credit expires 90 days from the last top-up. Rates are subject to change without prior notice. Prices correct at 28/02/2012. This service is provided by Auracall Ltd.


|31

nowy czas | 15 maja – 14 czerwca 2012

co się dzieje Francisa Scotta Fitzgeralda. Wilton's Music Hall zabiera nas w dekadencki świat Ameryki lat dwudziestych i wybiera z powieści raczej lżejsze akcenty. Rzecz jasna dramat tytułowego bohatera wciąż jest tu obecny, strach przed światem opuszczonym przez Boga również. Ale tym razem najważniejsze są niekończące się przyjęcia ze świata, którego już nie ma. Wil ton's Mu sic Hall 1 Gra ces Al ley, e1 8JB

edu ca ting Ri ta Przystosowana do współczesnych realiów opowieść o Pigmalionie zakochanym w swej kreacji. Nieco lżejsza i niż sztuka Bernarda Show sztuka podejmuje podobne wątki. Opowiada o nieco zgorzkniałym profesorze, który podejmuje się „przemienić” prostą dziewczynę. Funduje jej wszechstronną edukację, która ma pomóc jej nadgonić rzekome zacofanie. Me nier Cho co la te Fac to ry 51-53 So uth wark Stre et, Se1 1Te

The Lion, The Witch and the War dro be Po raz kolejny grupka dzieci odkryje w szafie portal do innego, bajkowego świata pełnego faunów, elfów, gadających zwierzaków, zamieszkanego również przez wiele nikczemnych stworów. Tym razem autorzy inscenizacji zadbali jednak o wprowadzenie dwóch istotnych zmian. Podobno stonowano wszelkie “elitarne” akcenty (w końcu w oryginale dzieci pochodziły z zamożnego rodu). W dodatku ta wersja jest nieco mroczniejsza aniżeli na przykład niedawne wersje filmowe książki Lewisa. Thre esi xty The atre Ken sing ton Gar dens, W2 2UH

wystawy Bau haus Radykalna, synkretyczna i odważna – taka była balansująca na granicy architektury i sztuki twórczość grupy Bauhaus. Jeden z najbardziej wpływowych ruchów w architekturze modernistycznej powstał w Weimarze w latach trzydziestych. W taki czy inny sposób swój akces do niego złożył szereg twórców: Anni Albers, Wassily Kandinsky, Paul Klee, László Moholy-Nagy czy Ludwig Mies van der Rohe. Echa założeń szkoły odnaleźć można i w Londynie, choć który akurat nie oferuje nam jakiejś oszałamiającej liczby modernistycznych budynków. Warto się jednak wybrać na Hampstead, by zobaczyć słynny budynek Isokonu, przy projekcie którego palce maczał Walter Gropius, wygnany z Niemiec przez Nazistów – tak jak reszta artystów kojarzonych z ruchem. Poza tym, sam brutalistyczny Barbican nosi na sobie z pewnością Bauhausowskie piętno... Bar bi can Silk Stre et, eC2y 8DS

pi cas so: Vol lard Su ite - Można powiedzieć, że to ostatnia wielka premiera dzieł Piccassa – mówi kurator wystawy Stephen Coppel.

Zajmuje ona ledwie jeden pokoik, wejście jest darmowe, a w środku znajdziemy serię niewielkich, często wykonanych jakby na prędce akwafort. A jednak. Organizatorzy pękają z dumy. – Ta seria nigdy wcześniej nie była pokazywana publicznie. To pierwszy raz.- podkreśla z dumą kurator. Prace powstały w latach trzydziestych. Artysta wykonał je na zamówienie słynnego dwudziestowiecznego kolekcjonera sztuki Ambroise'a Vollarda. Nigdy wcześniej nie zebrano ich w jednym miejscu by wystawić na widok publiczny. Wśród przewijających się tu tematów jest seks, świat antyczny, studio rzeźbiarza oraz minotaur. Dlaczego akurat minotaur? – Bo Hiszpan identyfikował się z jego niespożytą energią. Uważał go niemal za swoje alter ego – tłumaczy Coppel. Z czasem zwierzę nabrało też innego wymiaru. Pod koniec lat trzydziestych Picasso je oślepił. W mgnieniu oka stwór stał się zupełnie bezbronny. Symbolizować to miało bezradność Europy wobec coraz bardziej przerażającego widma faszyzmu. – Te rysunki łączą się ściśle z wielkim antywojennym arcydziełem artysty – Guernicą – tłumaczy Coppel. out of Fo cus

Mon drian/ni chol son Ogólnie rzecz biorąc, szał na modernizm po pierwszej wojnie światowej był w Europie raczej domeną kontynentalną. Wyspy jakoś mu się oparły. W samym Londynie trudno jest znaleźć ślady po “modernistycznej rewolucji”. A jednak wiatry historii przywiały tu wielu twórców, którzy zmuszeni zostali do ucieczki na Wyspy przed Nazistami. Wśród nich był Piet Mondrian. Wystawa w Courtauld Gallery dokumentuje przyjaźń malarza z urodzonym na Wyspach Benem Nicholsonem.

nam Oliver Balch, dziennikarz zajmujący się wielkim azjatyckim krajem, który od dłuższego już czasu puka do drzwi rozwiniętego świata. I w końcu się do stuka, bo Indie słyną dziś z doskonałych informatyków, ale także z coraz większej liczby ambitnych, nieszablonowo myślących przedsiębiorców. Wto rek, 31 ma ja, godz. 19.00 Fron tli ne Club 13 nor folk pla ce, W2 1QJ

Mia sta a fi lo zo fia Dla Hegla to była Jena, dla Kanta -

Królewiec, a dla Sokratesa Ateny. Dodajmy do tego Paryż Sartre'a czy Oxford Russellla i okaże się, że niemal każdy wielki filozof związany był w jakiś sposób z określonym miastem. Czy miało to wpływ na rozwój zachodniej filozofii? Ten ciekawy, choć dość nietypowy, temat podejmie wykładowca Westminster University dr David Cunningham. nie dzie la, 29 ma ja, godz. 20.00 The Whe at she af 25 Ra th bo ne pla ce, W1T 1DG SW7 9pn

Co ur tald Gal le ry Strand Lon don, WC2R 0Rn

Wy sta wa wio sen na Czym zajmują się, czym fascynują i co chcą nam pokazać polscy artyści żyjący na Wyspach? Wystawa wiosenna twórców należących do Zrzeszenia Polskich Artystów Plastyków może dać nam odpowiedź na to pytanie. Ga le ria poSK 238-246 King Stre et, W6 0RF

wykłady/odczyty CZy TA nIe WIeR SZy ZBI GnIe WA HeR BeR TA

Wystawa stawia sobie ambitny cel: chce uchodzić za przekrój tego, co dzieje się we współczesnej fotografii. Pewnie dlatego trudno tu znaleźć jakąś myśl przewodnią. Co, jak co, ale akurat w tej dziedzinie sztuki różnorodność środków wyrazów szczególnie rzuca się w oczy. Zapewne jednak kuratorom o takie właśnie wrażenie chodziło. Być może stąd tytuł? Ekspozycja prezentuje dzieła artystów takich jak Katy Grannan, David Benjamin Sherry czy John Stezaker.

Ognisko Polskie i Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie zapraszają na Rozbieranie mitologii Pisarka Magda CZAJKOWSKA, opowie o latach przyjaźni ze Zbigniewem Herbertem i jego żoną Katarzyną oraz o wspólnych podróżach po Morzu Śródziemnym i Grecji. Utwory pisarza czytają: Renata Chmilewska i Janusz Guttner. Wstęp: wolne datki 10 czerwca (niedziela), godz. 16.00 OGNISKO POLSKIE, II p

Sa at chi Gal le ry Du ke of york HQ, King's Ro ad, SW3 4SQ

In DIe: re wo lu cja przed się bior ców?

55 prin ces Ga te, exhi bi tion Rd,

Takie pytanie zadawać będzie sobie i

FeSTIWALoWe LATo nA WySpACH Festiwale muzyczne to brytyjska specjalność. Gdzie w tym roku będzie się można bawić?

Jaki ś cza s tem u eks perc i wi es zczyl i zm ier zch epok i wi el kich fest iwalu , któ ra t r wała na Wys pach Br yt y jsk ich o d końc a la t sześc iesi ąt ych. Powód? Rynek ju ż si ę ni m i n asyci ł, a publ icz noś ć c oraz częśc iej decydowa ła s ię n a pozos tan i e w dom ach, s zczegól n ie, że os t atn im i czasy legendarn e br yt y jski e la to n as n i e rozpies zcza. W zes złym ro ku parę i mprez zos t ało moc no pr zyci ęt ych, a jedn ą czy dwi e nawet odwoł an o. N ie wiadom o, c zy te pro gn ozy o każą si ę prawdzi we, al e być m oże war to dm uchać na zi mn e i z apl an ować sobi e wyja zd na k tórąś z tegoroc znych i mprez m uzycznych. Wybór jes t duży. dbywają si ę w o kol iDo wn lo ad Fe sti val Od cach Zamk u Donn i ngton w Derby. W men u ci ężkie br zmi eni a tr zech zes połów: Mat ali cc a, P rodigy i Bl ack Sabbat h z Ozzy' m n a wo kalu. Jeśli kto ś gus tu je w in nych kl im atch m oże wybrać si ę na gi gan t yczn ą i mprezę w Wal ii . Fe sti wal esca pe in to the park reklam uje

si ę jako n ajwi ęks ze świ ęt o m uzyki danc e w k r a j u. Al tern at ywą jest So uth well Folk Fe sti val na któr ym zag rają mi ędz y in nymi Jool s H o l l a nd o r a z D o u g i e M a c L e a n c z y B r a s s Mon key. Fan i mu zyki j azz i fu si on spot ka ją si ę zapewne n a The Lu nar Fe sti val.. Pos łu ch ają taki ch ar ty st ów, jak Benja mi n F ran ci s L ef twi ch , F i on n Regan c zy Ri ch ard James . Oc zywiśc ie n ajważni ejsz ą im prezą dla fan ów podobnych dźwi ęków będzie E ly Fol k Fest ival, któr y o rgan izowany j es t j uż po raz dwudzies t y si ódmy. Ty m razem pojawi ą si ę tut aj Sh ow o f H an d, The Bl ues Ba nd, L ady Mais er y, Ewan McL el lan , Ri ch ard Di gan ce, Mrs Ac kroyd i Jez L owe. L ondyń czyc y już os tr zą sobi e zęby n a odbywający s ię w poło wi e li pca Hard Rock Cal ling . Na je dnej z tr zech rozs s tawio nych w sł ynnym s toł ec znym park u s cen zo ba czymy taki ch wykon awców, jak S oun dgarden , Iggy Pop (z th e S tooges !) i Ma rs Vol ta. A do tego Amy Macdon al d, John Fogert y z legen dar nej for macj i C reeden ce Cl ear wat er Revival i A li son Krauss z zes po łem. Główn e gwi azdy ro bią wrażeni e. Kli mat amer ykań ski ego

przedmi eś cia pr zybl iży n am Br uc e Spr in gs t een, a an gi elski fo lk i af r ykańs kie br zmi eni a połąc zy n a na szych oczach P aul Si mon . Br uc e wys t ąpi t rochę wc ześ ni ej n a legen darnym Is le of Wi ght Fe sti val.. Będą go wspi erali : Noel Gall agh er ze swoą nową g r upą, a t akże wetera ni gr u nge' u, Pearl Jam . Swo ją m ieszan kę n owej fal i, fol ku i amer ic any zaprezen tu ją n am n ato mi as t pano wi e z gr u py Tom Pett y & Hear tbreakers . S zczególni e ten os tat ni wys tęp może być gratką, bo To m i s pó łka r zadko o st atn io zapusz czal i s ię do Eu ropy. Inn a atrakcj a to l on dyński Lo ve box,, po ś wi ęcony n owoc ześ ni ejszym , o bf i ci ej podl anym elektron iką i kam pem dźwi ękom. W połowi e li pc a będzi emy t am mo gli wyrobi ć sobi e opin ię n a tem at ko ntrowersy j nej L any Del Rey. Zagra równ ież i kon a l at os iemdzi esi ąt ych, Grac e Jon es. Opróc z tego Bobby Woma c k , H o t C h i p i C r y s t a l C a s t l e . Li s ta art ys tów, któr zy za grają n a tej t rzy dni owej i m prezi e jes t jednak gi gant yczn a i war to ją pr zeanal izować s amem u.

Adam Dą brow ski


WHERE The Crypt St George the Martyr Borough High Street London SE1 1JA

WHEN 1-4 June 2012

WWW arteriaposterexhibition.tumblr.com

FREE ENTRY


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.