Germania. Niemiecka polityczność na Górnym Śląska 1871 -1945

Page 1


Mu z e u m w G l i w ic a c h

Sebastian Rosenbaum

Germania N i e mi e c ka p o l i t yc zn o ś ć n a G ó rnym Ś l ąs ku 1 8 7 1 –1 9 4 5

G l i w ic e 2 0 1 2


Germania Niemiecka polityczność na Górnym Śląsku 1871–1945 Copyrigt © for the Polish edition by Sebastian Rosenbaum & Muzeum w Gliwicach 2012 Redakcja językowa i korekta Monika Rosenbaum Kwerenda materiału ilustracyjnego Anna Kulczyk Opracowanie graficzne, projekt typograficzny i skład Marcin Gołaszewski

wydanie pierwsze ISBN 978-83-89856-48-7 Wydawca Muzeum w Gliwicach Dyrektor Grzegorz Krawczyk ul. Dolnych Wałów 8a 44-100 Gliwice www.muzeum.gliwice.pl

Druk Przedsiębiorstwo Poligraficzne Modena sp. z o.o. ul. Mała Łąka 17 43-400 Cieszyn www.drukarniamodena.pl


Spis treści

Tytułem wprowadzenia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

9

Cesarstwo 1871–1918 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

15

„Fizjonomia kraju”: niemieckie dyskursy o Górnym Śląsku w dobie zjednoczenia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

21

Vetera et nova: junkrzy i mieszczanie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

41

„Żelazem i krwią”: refleksy wojen zjednoczeniowych . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

61

Nowa symbolika w przestrzeni miast . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

75

Kulturkampf: liberałowie i nacjonaliści kontra katolicyzm . . . . . . . . . . . .

89

Wielka Wojna: „święto wiosny”, kryzys, rewolucja, pamięć . . . . . . . . . . . .

113

Od „wersalskiej zdrady” do „rozdarcia Górnego Śląska” . . . . . . . . . . . . . .

141

Po równi pochyłej: od Republiki do dyktatury . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

165

Utrakwista w Dachau albo naziści a Kościół katolicki . . . . . . . . . . . . . . . . . .

195

Mikrokosmos obozowy: casus gliwicki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

219

Götterdämmerung . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

251

Przypisy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

285



Podziękowania Zarówno wystawa „Germania”, jak i towarzysząca jej książka są pomysłem Dyrektora Muzeum w Gliwicach, Grzegorza Krawczyka, wpisującym się we wcześniejsze inicjatywy tej placówki (np. konferencja „Górnoślązacy. Problemy społeczności pogranicza w XX wieku” czy wystawa i konferencja o gliwickich i górnośląskich Kresowianach). Serdecznie dziękuję Panu Dyrektorowi za możliwość pracy nad projektem w charakterze kuratora. Podziękowania należą się pozostałym kuratorom: współtwórcy wystawy, Bogusławowi Traczowi, który przygotował opisy eksponatów, po części wykorzystane w tej książce, jak również Annie Kulczyk, która – niezależnie od działań organizacyjnych w ramach wystawy – zaangażowała się w gromadzenie materiału ilustracyjnego. Za konkretną pomoc przy tworzeniu wystawy i niniejszej publikacji kuratorzy i autor książki muszą podziękować wielu osobom. Są to: Robert Ciupa, Józef Dembiniok, dr Adam Dziurok, Irena i Roman Gatysowie, Zbigniew Gołasz, dr Piotr Greiner, dr Krzysztof Gwóźdź, Tadeusz B. Hadaś, Jacek Kalke, dr Dawid Keller, dr Bogdan Kloch, Adam Knura, ks. Piotr Kopiec, Anna Kwiecień, Bogusław Małusecki, Jacek Mastalerz, dr Wojciech Moś, Jolanta Ogaza, Joanna Popanda, ks. Paweł Pyrchała, Damian Recław, Renata Skoczek, Joanna Tofilska, ks. Sławomir Tomik, Jolanta Wnuk, Ewa Wosz. S. R.

—7


Landrat powiatu bytomskiego Hugo Solger (1818–1898). MUZEUM GÓRNOŚLĄSKIE W BYTOMIU

20 —


„Fizjonomia kraju”: niemieckie dyskursy o Górnym Śląsku w dobie zjednoczenia — 21


Dyskurs rozwijany od połowy XIX wieku przez niemieckie wykształcone mieszczaństwo w kwestii Górnego Śląska akcentował dwa zjawiska: przemiany społeczno-ekonomiczne, wyznaczane przez proces industrializacji i urbanizacji z jednej strony, a z drugiej sytuację etniczną i językową części ludności rodzimej ze wschodnich obszarów regionu. Analizując dowolne teksty mające ambicje uniwersalnej deskrypcji regionu, te dwa punkty napotkamy zawsze i bezwzględnie. Jedno zjawisko rzutujące na większość opinii należy podkreślić na wstępie: mianowicie dynamikę demograficznego rozwoju rejencji opolskiej, obejmującej pruski Górny Śląsk. Tuż po wojnach napoleońskich zamieszkiwało ją prawie 370 tys. mieszkańców; w momencie zjednoczenia Niemiec – 900 tys.; w przededniu wybuchu Wielkiej Wojny – 1,3 mln. Mało który region rozwijał się aż w takim tempie, ale Niemcy tego czasu w ogóle były obszarem znacznego demograficznego skoku, w przeciwieństwie np. do Francji. W 1860 roku w znanym wydawnictwie Wilhelma Gottlieba Korna we Wrocławiu ukazał się obszerny tom „Der Kreis Beuthen in Oberschlesien” pióra Hugo Solgera (1818–1898)18, landrata ogromnego wówczas powiatu bytomskiego, obejmującego niemal całe właściwe terytorium uprzemysłowione. Akurat mijał kryzys ekonomiczny końca lat pięćdziesiątych, a Górny Śląsk stał u progu największego skoku uprzemysłowienia, którego powiat bytomski był głównym teatrem, z zaludnieniem na kilometr kwadratowy trzykrotnie wyższym niż średnia całych Prus. W przedmowie do swego dzieła podkreślił autor dwa czynniki, które determinowały optykę opisywanego obszaru. Po pierwsze: niezwykły charakter powiatu, płynący z osobliwego zderzenia zaawansowanego rozwoju przemysłowego z narodowościowym wymieszaniem ludności. Po wtóre, mimo tej egzotyki, niemal zupełny brak opracowań pisanych, pozwalających lepiej poznać tak wielki szmat ziemi, jaki składał się na powiat. Zatem było to terytorium arcyciekawe – i kompletnie nieznane. W przededniu przejęcia władzy w Prusach przez króla Wilhelma, który już dekadę później, w 1871 roku, miał się stać cesarzem zjednoczonej Rzeszy, Solger postrzegał Górny Śląsk w jego przemysłowej części jako niemal tabula rasa. Nie przypadkiem jako motto swej – dodajmy: imponującej – pracy dał słynny czterowiersz Goethego „An die Knappschaft in Tarnowitz” z 4 września 1790 roku, z tylekroć cytowaną frazą „Fern von gebildeten Menschen, am Ende des Reiches” („z dala od wykształconych ludzi, na kresach królestwa”). Czyżby od tego czasu w tym zakresie na Górnym Śląsku nic się nie zmieniło, zdawał się pytać Solger. „Gdy spojrzeć na nasz powiat jako część jednego z najlepiej urządzonych państw świata, zdumienie ogarniać musi, jak wiele w nim odkrywa się nieporządku”, pisał mało optymistycznie. Dodawał jednak zarazem, a jego praca miała być tego dowodem, że właśnie wiele zmienia się na lepsze. Solger postrzegał siebie jako „statystyka” poruszającego się w gąszczu danych, w sieci sprzecznych opinii, pośród zwalczających się nawzajem interesów, aby oddać „fizjonomię powiatu”. Jego racjonalny wysiłek wpisywał się w podobne wysiłki wielu – by przywołać pochodzące z tego samego okresu prace o Górnym Śląsku Theodora Schücka czy Feliksa Triesta. Na prawie czterystu stronach landrat precyzyjnie charakteryzował poszczególne gałęzie przemysłu, urządzenia komunalne i „feudalne” (szlacheckie), wreszcie władze i administra-

22 —


cję. Cały tom tworzy przejrzysty podręcznik, który ma umożliwić zrozumienie charakteru powiatu bytomskiego, a wraz z nim całego przemysłowego Górnego Śląska. Zrozumienie prowadzące do lepszego nim zarządzania i poprawiające jego globalną sytuację. Nie można zapomnieć, że książkę pisał landrat, a więc osoba stojąca na czele władz powiatowych. Co prawda stanowisko to objął Solger dopiero w lutym 1860 roku, ale wcześniej przez sześć lat pracował w landraturze jako asesor rejencyjny, nadto od stycznia 1859 roku pełnił obowiązki landrata toszecko-gliwickiego. Był doświadczonym urzędnikiem, który chciał możliwie perfekcyjnie spełnić swoją misję, dlatego analiza status quo wydawała mu się pierwszym krokiem w sprawowaniu urzędu. Solger próbował uczciwie zrozumieć, w czym tkwi osobliwość „jego” cząstki Górnego Śląska (cząstki reprezentatywnej, ale tylko dla wschodniego fragmentu regionu), i w pierwszym rzędzie wskazywał na kwestie tożsamości etnicznej i narodowej. „Jako pole bitewne niekończących się wojen toczonych przez spierające się narody”, pisał, przebiegając myślą minione stulecia, „nie zdołał kraj ten wytworzyć wyraziście określonej tożsamości narodowej”. Z kolei rozbicie na mnogie księstewka zabiło ducha przywiązania do jednego państwa, który począł się rodzić dopiero w momencie zdobycia Śląska przez króla pruskiego Fryderyka Wielkiego. U Solgera widoczna jest fascynacja górnośląską ludnością rodzimą powiatu bytomskiego, jak też przekonanie o jej odrębności: nie od Niemców, bo ta była oczywista dla wszystkich, ale od Polaków. Spróbował więc możliwie klarownie naszkicować ten fenomen. Najpierw opisał rdzennych mieszkańców wsi z grupy kmieci i średnich właścicieli rolnych, jako tych najbardziej wyrazistych, konserwatywnych, a więc doskonale zachowujących pierwotne obyczaje. „Mowa ich, jak zresztą w ogóle mowa mieszkańców wsi, jest polską, ale posługują się nią nie w formie czystej, ale w przemieszaniu z germanizmami i innymi obcymi wtrętami, także wymowa różni się od literackiej polszczyzny (Hochpolnisch)”. Z kwestią języka wiąże Solger także pojmowanie przez Górnoślązaków (ściślej: ich omawianą chłopską część) tożsamości narodowej. „Chociaż wszyscy mówią tylko po polsku i język polski pozostaje żywym wskutek stałego wpływu idącego z Polski, głęboko różnią się swoim usposobieniem (Gesinnungsweise) od narodowych Polaków (Nationalpolen). Sami uważają się za Niemców albo raczej Prusaków, a swoich współplemieńców (Stammesgenossen) zza granicy uważają za obcą nację, co wytłumaczyć można stuleciami oddzielenia od dawnej ziemi macierzystej. Służba w armii pruskiej od czasu podboju Śląska przez króla Fryderyka II znakomicie przysłużyła się do tego, by podtrzymać poczucie obywatelstwa w pruskim państwie, służba ta znaczną część młodych ludzi zapoznaje też z językiem niemieckim”. Zachwyt Solgera nad „wysmakowanymi strojami” górnośląskich bauerów wydaje się szczery, podobnie jak twierdzenie o większej ich fizycznej urodzie w porównaniu z napływowymi robotnikami. Mniej optymistyczna jest jego ocena charakteru opisywanej ludności: jak wszyscy chłopi, powiada landrat, są oni uparci, ponadto „nierzadko znajdują upodobanie w piciu, nie lubią za dużo pracować, w większości są też prymitywni (roh), przesądni i nieoświeceni, jednak zdolni do nauki”. O wiele bardziej krytyczne są opinie Solgera o „masie mieszkańców wsi (Landvolk)”, przez co rozumie on ogół niższej (chciałoby się rzec: robotniczo-chłopskiej) warstwy społecznej.

— 23


Opisał ich jako niestałych, nieufnych, nielitościwych dla innych ludzi i zwierząt, mających upodobanie w brudzie i alkoholizowaniu się, surowych i lekkomyślnych, nieskłonnych do wytężonej pracy, choć pełnych sprytu w pracach mechanicznych. Twierdził, że są dobroduszni, a nie złośliwi czy mściwi. Czują respekt przed autorytetem, zwłaszcza gdy objawia się odziany w uniform. Dominuje pośród nich język polski. Niemcy mało się z nimi mieszają poprzez małżeństwa, choć pośród nich żyją – jako prości robotnicy, urzędnicy, fachowcy, rzemieślnicy, we wsiach także jako posiedziciele ziemscy władający dominiami, tj. majątkami rycerskimi (to często drobna szlachta, ale nie tylko). Co decyduje o obecności Niemców w powiecie bytomskim, po co tu przybywają? Solger odpowiada prosto: pieniądze, kariera. Mimo tak krytycznych tez raczej nie ma w książce bytomskiego landrata poczucia wyższości niemieckiego Kulturträgera (trzeba pamiętać, że wówczas było to pojęcie ze wszech miar pozytywne) nad zacofanymi przedstawicielami słowiańszczyzny. Solger jest zbyt inteligentny i dystynktywny w swoich rozważaniach. Nie zmienia to faktu, że konstrukcja intelektualna wypracowana przez znaczną część niemieckiej „kasty wiednej” rejencji opolskiej, przy pomocy której opisywano „problem górnośląski”, była natury czysto kolonialnej i niekoniecznie cechowała się nadmierną subtelnością. Gdzie niemczyzna (Deutschtum) – tam porządek i czystość, pracowitość, inteligencja; gdzie słowiańskość – tam brud i bieda, niski poziom intelektualny, zacofanie. W wersji pur odnajdziemy tę optykę na przykład w „Topographisches Handbuch von Oberschlesien” Feliksa Triesta, kapitalnym przykładzie metodologii statystycznej znanej z książki Solgera, a tu odnoszącej się do całej rejencji opolskiej19. Dłuższy cytat z Triesta dobrze pokazuje przypadek niemieckiego nacjonalistycznego dyskursu o ludności górnośląskiej. Ale jest też momentami całkiem trzeźwym opisem socjalnego uwarstwienia społeczności górnośląskiej. „Mieszkańcy terenów czysto niemieckich Górnego Śląska, niestrudzeni w pracy, o życiu uporządkowanym, nastawieni na czystość i porządek, niemal wszyscy cieszą się dostatkiem i zasobnością. (…) Więksi właściciele rolni inteligentnie, własnymi siłami gospodarzą w swoich majątkach. Stan chłopski z roli swojej, uprawianej rozważnie, oszczędnie i pracowicie, pozyskuje bogate źródło utrzymania. Nawet drobnym rolnikom wytężona praca i rodna gleba zapewniają wystarczający dochód”. To jakże typowy pean na cześć kultury niemieckiej. Natychmiast następuje jednak stosowne sed contra i Triest buduje obraz wschodniej części regionu jako obszaru przemieszanego, w którym „kultura niemiecka” dopiero mości sobie miejsce, czytaj: modernizacja i postęp powoli poszerzają pole swojej dominacji. „Obraz ten [zachodniego Górnego Śląska] zmienia się, gdy przekraczamy granicę narodowości. W powiatach, gdzie mówi się po polsku, rozróżnić można trzy klasy ludności: polskojęzyczną ludność pierwotną (Urbevölkerung), obecnie reprezentowaną przede wszystkim pośród stanu kmiecych posiedzicieli ziemskich, rzemieślników i drobniejszych obywateli miejskich; dalej familie niemieckie, które przybyły tu w dawnych wiekach, po części dysponenci wielkich dóbr, po części oddani drobnemu rzemiosłu, w niewielkim tylko stopniu należący do stanu wiejskiego; wreszcie masy ludzkie, które przywędrowały tu w ostatnim czasie, rozdzielone między wszystkie warstwy, głównie wszelako związane z rzemiosłem i przemysłem. Pierwsza klasa

24 —


mieszkańców oparcie znajduje w drobnych majątkach rolnych i tworzy wciąż jeszcze właściwy trzon gmin wiejskich. W powiatach Opole, Olesno, Lubliniec, Strzelce Wielkie, Bytom, Toszek-Gliwice, Pszczyna i Rybnik ta klasa ludu najmocniej jest reprezentowana i tu zachowała ona najczęściej swoją obyczajowość (Art und Sitte). Pozostaje w dobrych warunkach materialnych, po części dzięki dynamice transportu, który tak ekspandował w ostatnich latach; jednak wciąż na starą polską modłę niewiele ma potrzeb, co znajduje na ogół wyraz w źle urządzonych mieszkaniach i nikłej aktywności duchowej. Stary niemiecki kolonista stoi na wyższym szczeblu oświecenia ludowego (Volksbildung). Przeważnie stosuje i rozumie obydwa języki [polski i niemiecki]: zrozumienie dla większego porządku i lepszego gospodarowania, wyższa inteligencja i łatwe pojmowanie nowoczesnej komunikacji w nowej rzeczywistości, w którą wkroczył Górny Śląsk, zapewniły mu o wiele korzystniejszą pozycję. Tu i tam własnymi siłami wzniósł się do posiadania większego majątku, który wedle miary swoich umiejętności i sił próbuje wykorzystać. Jeśli mieszka na wsi, należy do najbardziej szacownych jej mieszkańców. W miastach z tej grupy rekrutuje się średnie mieszczaństwo, które po większej części znajduje się w zadowalających warunkach materialnych. (…) Łupem ducha nowego czasu na dobre i na złe pada trzecia część tutejszej ludności, nowi osadnicy. To barwna mieszanina: ludzie ze wszystkich stron, wszystkich pogranicznych narodowości, wszelkich stanów. Stałe, a wzorowe elementy niemieckie napotkamy w tych częściach kraju, gdzie nie działa przemysł, i tu kraj pod ich wpływem powoli, ale wyraźnie zaczyna przechodzić na niemiecki język i niemiecki obyczaj. Inaczej na właściwym przemysłowym obszarze. Tu tylko pośród warstw wykształconych przeważają Niemcy; reszta, do tego w dalece znaczniejszej większości, to Polacy, którzy napływają wskutek intensywnej migracji z sąsiednich okręgów, z rosyjskiej Polski i z Galicji. Tworzą masy zwykłych robotników, którzy znajdują w powiecie bytomskim zatrudnienie w nadzwyczaj wielkiej liczbie. Bez stałego miejsca zamieszkania, wciąż pod wpływem nastroju lub przypadku zmieniający pracę, żyją w nieustannym miotaniu się, nadając wspomnianemu powiatowi zupełnie niezwykły charakter. Pozostała masa mieszkańców, ta bardziej wykształcona, a złożona z Niemców, wywiera na owe niespokojne duchy niewielki wpływ. Z tego powodu silniej niż gdzie indziej pozostaje w tej grupie zakorzeniony polski element. Nawet właściciele i urzędnicy zakładów przemysłowych w takiej sytuacji zmuszeni są często do dostosowania się do tych ludzi i stąd w niektórych kwestiach ta chwiejna część ludu zgoła dominuje na danym terenie. Zresztą w tych stronach nawet niemiecki robotnik wiedzie niespokojny i zmienny żywot. Także on tedy, podobnie jak ludzie wykształceni, nie jest w stanie wywrzeć trwałego wpływu na ludność rodzimą. Przyzwyczajenia życiowe, kuchnia, język – wszystko tu inne, niż w ojczystych stronach. Tylko zysk skłania go do pozostania tu na dłużej. Także poprzez małżeństwo w niewielkim stopniu miesza się z miejscowymi. Obawia się bowiem, jakkolwiek brzmi to może dziwnie, wpływu polskiej żony. Bo gdy żona należy do polskiego narodu, doświadczenie wykazuje, że i cała rodzina dostosowuje się do niej: mężczyzna zmuszony jest do wyuczenia się kiepskiej polszczyzny, kobieta zaś rzadko uczy się ojczystej mowy męża. Najnowsze reformy w systemie nauczania, szczególnie od kiedy utrakwistyczne seminaria nauczycielskie w Głogówku, Pyskowicach

— 25


Grupa gliwiczan po polowaniu, XIX w. ARCHIWUM PAŃSTWOWE W KATOWICACH, ODDZIAŁ W GLIWICACH

26 —


i Kluczborku kształcą niezbędnych w tych stronach nauczycieli w pełni władających obydwoma językami, wywierać poczynają niezwykle korzystny wpływ na oświatę i ogólnie na warunki życiowe ludności”. Jak widać, tezy Triesta nie są zbyt łagodne. Pamiętajmy jednak, że to i tak frazy delikatne w porównaniu z tym, co pisano chociażby stulecie wcześniej o rodowitych mieszkańcach Górnego Śląska. Głośny artykuł z „Fabris geographisches Magazin” z 1783 roku zawierał następujące uwagi: „Tę żyzną krainę [Górny Śląsk] zamieszkują ludzie, którzy w niczym jak tylko przez swoją postać nie odróżniają się od zwierząt. Ich język jest chaotyczną mieszaniną języka polskiego i niemieckiego, bardzo ograniczoną wedle ciasnej zawartości pojęć (…). Ta polska nacja ludzka stoi jeszcze na bardzo niskim poziomie kultury. Ich religia polega na pielgrzymkach, czci oddawanej świętym i proboszczom. Nie ma jeszcze w swojej większej części pojęcia o chrześcijańskiej moralności, o podstawowych zasadach prawa i bezprawia i o rozumnych obyczajach, stąd kradzieże, kłamstwa, oszustwa, krzywoprzysięstwo i podobne grzechy traktowane są tam obojętnie. Polski Górnoślązak odżywia się mało i kiepsko, pijąc tym więcej gorzałki. Nadmierne spożywanie tego napoju, któremu hołduje cała nacja, jest ważnym powodem jej nieobyczajności, powszechnego osłabienia cielesnego, lenistwa i braku pożywienia”20. Inna próbka takiego dyskursu pochodzi z czołowego periodyku śląskich oświeconych końca XVIII wieku („Schlesische Provinzialblätter”): Górnoślązaków cechują „fizjonomie budzące wstręt najokropniejszym wyrazem głupoty, niewolniczego ducha i rozpaczy, wyzierającymi z głęboko osadzonych oczu, niekształtnych czół, niegolonych szczęk i policzków od młodości zżartych ubóstwem i nędzą”21. „Głupie fizjonomie” (stupide Physiognomien) Górnoślązaków powracają co i rusz jako wątek w literaturze o regionie, choćby w powieści „Nach der Natur” Maksa Waldaua (1850). Akcja drugiego tomu rozgrywa się właśnie na Górnym Śląsku, gdzie dyskusja o zapóźnieniu regionu prowadzona jest w cieniu epidemii tyfusu i nędzy pustoszących kraj. Wrócimy jeszcze do tej powieści później. Teraz należy podkreślić, że cały ten niezwykle krytyczny wobec Górnego Śląska dyskurs zawiera w sobie wyraźnie polityczny szpic: wskazanie na wroga i sojusznika. Wszystko, co niemieckie, sprzyja modernizacji regionu, wyrwaniu go z bagna zacofania. Wszystko, co słowiańskie, jest owej wsteczności zarodnikiem. Warto podkreślić, zaglądając raz jeszcze do cytowanego wyżej artykułu z 1783 roku, kogo uznano za sojusznika wstecznictwa: Kościół katolicki. To typowo protestancka optyka, charakterystyczna nie tylko dla Niemiec. Wystarczy przypomnieć sobie chociażby „Childe Harold’s Pilgrimage” lorda Byrona, a konkretnie „Canto I” (1812), gdzie katolickość Portugalii pokazana jest jako kwintesencja pogaństwa i barbarii. Oczywiście raz jeszcze należy zaakcentować, że negatywne stereotypy, przy pomocy których opisywano część Górnoślązaków, to niejedyny ton w dyskusji o Górnym Śląsku. Już w reakcji na osiemnastowieczne filipiki antygórnośląskie pojawiły się głosy stonowane, szukające pozytywów, by przypomnieć opinie Johanna Gottlieba Schummla czy pastora ks. Johanna Pohlego z Tarnowskich Gór22. Obaj zwracali uwagę na jasne strony rozwijającego się regionu, podkreślali też konieczność dywersyfikacji społeczności zamieszkującej Górny Śląsk.

— 27


Przecież, argumentowali, nie tylko polskojęzyczni Górnoślązacy są mieszkańcami tego obszaru, ale i Niemcy, ci zasiedziali z dawien dawna i ci napływowi. Ponadto zacofanie mieszkańców najbardziej rdzennych nie do końca jest przez nich samych zawinione. Po części odpowiedzialność ponoszą nieudolne rządy – austriacke, później także pruskie, których nie sposób nie oskarżać o zaniedbanie. Czytając przywołaną już powieść Maksa Waldaua „Nach der Natur” (drugi tom), widać drastyczny niemal obraz społecznej i kulturowej zapaści, w jakiej, zdaniem młodoniemieckiego i „postępowego” autora, znajduje się region. Waldau, arystokrata (wł. Richard Georg Spiller von Hauenschild, 1825–1855), który po klęsce rewolucji 1848 roku ostatnie lata życia spędził w swoim majątku koło Baborowa w Głubczyckiem, znał Górny Śląsk z autopsji, z wieloletnich obserwacji, a nie z przelotnych impresji podróżnego. Niewątpliwa zapaść kraju, którą z czarnym pesymizmem konstatował, to w jego oczach efekt kumulujących się od dziesięcioleci zaniedbań o strukturalnym wręcz wymiarze. Jeden z bohaterów „Nach der Natur”, Schwarz, powiada z ostrym krytycyzmem wobec Prus, jak również Kościoła katolickiego: „prawdziwej inteligencji narodu nie reprezentuje tuzin zużytych wielkich nazwisk (…), ale realna oświata ludu i nauczanie możliwie pobudzające ducha. Oto prawdziwa podstawa, oto zasiew, który jedynie przynieść może roztropny owoc. Ale po tym zasiewie w jednej z prowincji, należącej do najlepszych w monarchii, nie ma nawet śladu, a owoce nie spadną z nieba. Szkolnictwo (…) w całej rejencji opolskiej (…) jest w stanie najstraszniejszego upadku. Ani nie uczyniono niczego, by autentycznie zgermanizować ludność, jeśli taki miano cel, ani we własnym żargonie nie otrzymują dzieci wartościowej nauki. Katechizmu uczą się po niemiecku na pamięć, i to już wszystko, co po sześciu latach edukacji wynoszą ze szkoły; poza szkołami miejskimi nieliczne placówki wiejskie oferują uczniom umiejętność czytania i od biedy też pisania”. Przekonany o fundamentalnym znaczeniu szkolnictwa w oświecaniu ludu, włożył Waldau w usta swego bohatera uwagę miażdżącą oświatę pruską na Górnym Śląsku: „Zahamowanie duchowego poruszenia ludności, uniemożliwienie wewnętrznej zdolności do pożywiania się zrozumiałymi pismami, brutalna egzekucja na wyższych instynktach człowieka, tworzą tu konsekwentny system, kładący kres wszelkiej umiejętności odczuwania obyczajności i moralności”23. Czy przekonanie o wyjątkowej zapaści cywilizacyjnej Górnego Śląska było tylko licentia poetica powieści Waldaua? Absolutnie nie. Podobnie przecież opisywał region w słynnym studium Rudolf Virchow, który jako lekarz z berlińskiego szpitala Charité odwiedził region podczas szalejącej epidemii tyfusu w drugiej połowie lat czterdziestych XIX wieku. Jego po wielekroć cytowana praca 24 jest w pełni zbieżna z opiniami Waldaua. Wspomnieć o niej warto również dlatego, że była politycznym dynamitem – ukazała kompletną nieudolność i „imposybilizm” władz pruskich wobec kolosalnych problemów społecznych, jakimi były nędza, złe warunki życia, pijaństwo (przysłowiowe wręcz) na Górnym Śląsku. Ale, dla poparcia optyki niemieckiej, zajrzyjmy jeszcze do relacji nieco późniejszej, bo dotyczącej przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, za to powstałej pod piórem zwykłego, niewykształconego robotnika z Dębieńska w powiecie rybnickim. Edward Jeleń urodził się w 1855 roku i wiele dzie-

28 —


sięcioleci później plastycznie opisał warunki, w jakich dorastał (pisownia oryginału): tylko „w Niedziela był Chleb a Kawa, to my sie jusz napszod [z góry] radowali Niedzieli, że zaś bydzie Chleb z Kawą. Jednem słowym w Doma była śmierdząco biyda, a ku tymu [do tego] jeszcze ojciec pioł gożoła, a fest [dużo], a jak sie opioł, to chto mu przyszoł pod ręka to proł [bił], bo był bardzo mocny, i wiela razy Matki niebogi za włosy smykoł [ciągnął], i wiela razy na dwoże w Nocy pokutowała, jak sie opioł”25. Rewersem pesymizmu Waldaua i jemu podobnych, ale też rewersem optyki kolonialnych denuncjatorów słowiańskiego (polskiego) zacofania, jest optymistyczna narracja o modernizacyjnym awansie, jaki od połowy XIX wieku stał się udziałem Górnego Śląska. Komentując po ponad półwieczu czarny wizerunek regionu zawarty w „Nach der Natur”, dyrektor gimnazjum w Zabrzu (wtedy największej w Prusach gminy wiejskiej), dr Paul Drechsler (także przewodniczący Towarzystwa Muzeum Górnośląskiego [Oberschlesisches Museum] w Gliwicach), podkreślał, że na przestrzeni pięciu dekad wszelkie nakreślone przez Waldaua negatywy zniknęły lub zostały wyparte przez modernizacyjny walec – głównie przez uprzemysłowienie. Nowoczesna technika, pisał zabrzański pedagog, przyniosła „szybki jak w Ameryce rozwój wszystkich dziedzin życia” i „wkrótce kraj i jego mieszkańcy inne pokazali oblicze, inne zupełnie obrazy niż przed pięćdziesięciu laty”. Na czym owa inność polegała? „Niby przez jedną noc powstały osiedla, liczba mieszkańców w miastach i wsiach wzrosła do nieprawdopodobnej wysokości. (…) Ciasno i szczelnie pokryła kraj sieć szyn i trakcji, uskrzydlając komunikację; wiele uczyniono dla polepszenia dróg i ulic. Obok starych chatynek, pamiątek przeszłości, stanęły masywne budowle, wyposażone we wszelkie komforty wielkiego miasta. Na szerokich bulwarach, oświetlonych nocą rzęsiście elektrycznym światłem, kłębi się żądny wiedzy i sztuki tłum. Zmieciono hegemonię junkierstwa, daleko w tyle pozostawiono niedostatki oświaty; analfabeci znikną wnet zupełnie. Polak, zręczny i skromny, szanuje niemiecką pracę i niemieckiego ducha przedsiębiorczości, które tak mocno przekształciły cały kraj i mieszkańców, także jemu przynosząc awans społeczny i kulturalny. Gdy obie narodowości zjednoczą się w pokojowej konkurencji, zaczną współdziałać we wzajemnym szacunku, wtedy dopiero Górny Śląsk doceniony zostanie także daleko poza granicami, nie tylko jako ziemia bogatych skarbów natury, ale i kraj pracy i siły”26. O tym, że nie była to jedynie pusta retoryka urzędowego optymisty (a takie można odnieść wrażenie), niech zaświadczy jeden, wcale nie drobny, fakt: umieralność niemowląt. W latach 1875– 1890 na 1 tys. narodzin w rejencji opolskiej przypadało 216 zgonów dzieci przed pierwszym rokiem życia; w dolnośląskich rejencjach: we wrocławskiej – 279, w legnickiej – 289. Był to pewien postęp, co jednak nie zmienia faktu, że w wielu kwestiach górnośląski okręg przemysłowy ciągle był obszarem zacofanym. O ile na Górnym Śląsku w górnictwie węgla kamiennego jeszcze w 1912 roku zatrudniano 5,7 tys. kobiet i 5,8 tys. młodocianych, to w okręgu dortmundzkim kobiety w kopalniach nie pracowały, a liczba nieletnich sięgała 1,5 tys. Spójrzmy na zarobki w górnictwie węglowym: na Górnym Śląsku w 1899 roku – 801 marek miesięcznie, na Dolnym Śląsku – 846, w Zagłębiu Saary – 1019, w okręgu Dortmund w Westfalii – 125527.

— 29


Optymistyczne głosy wydawały się pochodzić głównie od mieszczaństwa, które nie tylko zaczęło dostrzegać zmiany na lepsze, przypisując je zresztą sobie, ale zaczęło też być na swój sposób dumne ze „swojego” regionu, odczuwając patriotyzm regionalny i lokalny. To nie przypadek, że poczynając od lat sześćdziesiątych XIX wieku, szerokim strumieniem zaczęły płynąć na Górnym Śląsku kroniki miejscowości, monografie historyczne miast i większych gmin, będące nie tylko podsumowaniem dziejów danego miejsca, ale także apologią dokonującego się postępu. Taki optymizm bije z wydanej w 1886 roku książki gliwickiego nauczyciela w królewskim katolickim gimnazjum, Benna Nietschego, „Geschichte der Stadt Gleiwitz”. Autor swoją książkę dedykował mieszczanom gliwickim, pokazując drogę, jaką przebyło miasto; szczególnie ostatnie lata zostały opisane w jasnych barwach. W latach 1854–1874 na czele Gliwic stał burmistrz Eduard Teuchert. Jego rządy, zdaniem Nietschego, zapoczątkowały „nową erę w rozwoju Gliwic”. Na czym ona polegała? Tu konstruuje kronikarz sekwencję opozycyjnych obrazów: „zacofane mieszczaństwo” ustąpiło miejsca nowemu, walczącemu o gospodarczą i polityczną wolność; „na ruinach” Gliwic rzemieślniczo-rolniczych wyrosło „prężne miasto przemysłowe”; „obok skromnych domków, świadków gasnącej epoki” powstały „przestronne budynki” i „monumentalne budowle”, „wykwintne i stylowe”. Szkoły i rozrost oświaty, pięć gazet, szereg stowarzyszeń, instytucje gospodarcze, aktywizacja polityczna na wszystkich szczeblach, masowe imprezy, polepszenie higieny i stanu zdrowia – i tak dalej. „Wszędzie widać postęp ku lepszemu”, puentował swój pean na cześć „nowych” Gliwic Nietsche, „Gliwice rozkwitają: któż temu zaprzeczy”. Ten optymizm i wiara w nieustanny postęp to cechy charakterystyczne dla rozumowania mieszczaństwa, głównie liberałów. Cechy immanentnie wpisane w dyskurs tej grupy w atmosferze pokoju i dostatku, roztaczającej się aż po wybuch wojny światowej, która miała zmieść ten optymizm raz na zawsze, bowiem nazistowska huraoptymistyczna hektyczność budowy nowej Rzeszy była radykalnie innej proweniencji. Ale wróćmy do bytomskiego landrata Hugo Solgera. Otóż jego punkt widzenia do pewnego stopnia umyka naiwnym zachwytom modernizatorów, tak jak umykał prostackiej dychotomii niemieckości i słowiańskości. Patrząc na okręg przemysłowy, w przytłaczającej większości zjednoczony w granicach powiatu bytomskiego, Solger dostrzegał region zamieszkały wyjątkowo gęsto, zindustrializowany jak mało która część monarchii, a jednocześnie wyjątkowo zdegradowany przez przemysł. „Gdzie oko nie spojrzy, tam widać ludzkie sadyby i żwawą pracę. Wszędzie bite drogi i linie szyn przecinają kraj. Nie ma ulicy ni drogi wolnej od człowieka, we wszystkich miejscach pracy kłębi się tłum czynnych robotników”, stwierdza, jakby przyznając rację piewcom postępu. Dalej jednak szkicuje niepokojące obrazy: „Wokoło na horyzoncie wznoszą się czarne chmury dymu, znaki ciasno jeden przy drugim rozłożonych zakładów. Kto, nie znając tej krainy, zjawia się tu po raz pierwszy, odnieść może wrażenie, że kraj najechały wrogie hordy, by wszędzie palić i plądrować. Gdy wiatr spycha chmury w dół, atmosfera ciężka jest od dymu. Zwyczajny wygląd wszystkich przedmiotów określa ich zanurzenie w szarość, zwłaszcza w suche lato, gdy cała zieleń drzew spoczywa pod grubymi warstwami pyłu. Część ładunku z nie-

30 —


zliczonych wozów z węglem i rudą rozpyla się w postaci drobnych cząstek pyłu, które potem znaleźć można na pieczołowicie przechowywanej w szafach bieliźnie jako cienką warstwę czarnego kurzu. (…) W niektórych miejscach podziemne pożary kopalniane niszczą wszelką roślinność. Ponad polem popiołów drży rozgrzane powietrze, ziemia jest wokół spękana i kryształy siarki zmieszane z białym pyłem osiadły na krawędziach rozpadlin. (…) Wszędzie obraz spustoszenia, jakby miejsce to było Sodomą i Gomorą”. I w tych realiach, powiada Solger, bezpośrednio w takim do cna zniszczonym otoczeniu, „w jaskrawym do niego kontraście, leżą kolonie robotnicze, huty i budynki kopalniane”. Owszem, bytomski landrat jest dzieckiem postępu, ale obrazy, które mnoży, zdradzają lęk przed apokaliptyczną destrukcją natury przez cywilizację. Obraz wielkiej szczeliny, pęknięcia w ziemi przy „Scharleygrube” między Bytomiem a Niemieckimi Piekarami, sięgającej daleko w głębinę, wydaje się być prefiguracją scenografii, która półwiecze później stanie się codziennością na niszczonym wojną pozycyjną zachodnim froncie Wielkiej Wojny.


U GÓRY: Członkowie gliwickiego towarzystwa śpiewaczego „Liedertafel”, 1883 r. ARCHIWUM PAŃSTWOWE W KATOWICACH, ODDZIAŁ W GLIWICACH; PONIŻEJ: Członkowie Bractwa Strzeleckiego z Bytomia w tradycyjnych strojach, XIX w. ARCHIWUM PAŃSTWOWE W KATOWICACH, ODDZIAŁ W GLIWICACH

32 —


Rodzina von Ballestremów w Pławniowicach pod pomnikiem założyciela śląskiej linii rodu. W środku (w czapce) prezydent Reichstagu i polityki Partii Centrum Franz hr. von Ballestrem. Pocz. XX w. ARCHIWUM PAŃSTWOWE W KATOWICACH, ODDZIAŁ W GLIWICACH

— 33


Rodzina von Welczków przed pałacem w Łabędach, XIX/XX w. ARCHIWUM PAŃSTWOWE W KATOWICACH, ODDZIAŁ W GLIWICACH

34 —


Związek gimnastyczny z Gliwic, XIX w. W tle portret twórcy ruchu „turnerskiego” w Niemczech F.L. Jahna. ARCHIWUM PAŃSTWOWE W KATOWICACH, ODDZIAŁ W GLIWICACH

— 35


Impreza Bractwa Strzeleckiego w Pyskowicach, ok. 1914 r. MUZEUM W GLIWICACH

36 —


Bernard, przyszły książę Saksonii-Meiningen, wraz z żoną Charlotte, siostrą cesarza Wilhelma II, i Konstantynem, następcą tronu Grecji, podczas uroczystego wjazdu do Gliwic w towarzystwie ułanów Katzlera, 10 VI 1899 r. MUZEUM W GLIWICACH

— 37


38 —


Kartka okolicznościowa z okazji 50-lecia ślubu pary cesarskiej, Wilhelma I i Augusty, 1879 r. MUZEUM W GLIWICACH

— 39


Arystokrata na spacerze: hr. Stolberg z psem, XIX w. ARCHIWUM PAŃSTWOWE W KATOWICACH, ODDZIAŁ W GLIWICACH

40 —


Vetera et nova: junkrzy i mieszczanie — 41


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.