9 minute read

Sport

Adrian Wieliczko: w drodze po marzenia

Choć przygodę z MMA zaczął dość późno, to śmiało idzie po swoją przyszłość. Właśnie wywalczył zawodowy kontrakt z organizacją Armia Fight Night i zapewnia, że jeszcze będzie o nim głośno. O treningach, przygotowaniach do walki i planach na przyszłość rozmawiamy z pochodzącym z Białogardu 23-letnim zawodnikiem MMA Adrianem Wieliczko.

Advertisement

ROZMAWIAŁA EWELINA ŻUBEREK / FOTO ARCHIWUM PRYWATNE

Kiedy zainteresowałeś się mieszany-

mi sztukami walk? Zacznijmy od tego, że zawsze się ruszałem i aktywnie spędzałem czas. 7-8 lat temu poszedłem na treningi BJJ w Białogardzie pod okiem trenera Łukasza Jackiewicza. Przez pewien czas trenowałem tylko to, jednak z czasem się wkręciłem, chciałem więcej i więcej. Tak trafiłem na treningi do Koszalina, gdzie ćwiczę również pod okiem trenera Sylwestra Dziekanowskiego. Na początku nie wiązałem swojej przyszłości z MMA. Jednak gdy wygrałem swoje pierwsze zawody ALMMA, a później pojawiła się okazja zawalczyć na gali w Białogardzie, to pomyślałem „a czemu nie”.

Która walka była dla ciebie tą najtrud-

niejszą? Myślę, że ta pierwsza walka na gali MMA w Białogardzie w 2018 roku.

Przegrałeś? Wygrałem, ale bardzo się stresowałem. Była dla mnie bardzo dużym obciążeniem psychicznym. Walczyłem w swoim mieście, przed swoją publicznością i znajomymi. Oczywiście z jednej strony to plus, bo wiesz, że oni ci kibicują, ale z drugiej strony czujesz presję, by wygrać. Łatwo wtedy o pomyłkę, którą może wykorzystać rywal.

Jak dziś wygląda twój przykładowy

tyzień treningowy? Podczas przygotowań do walki robię 10-11 treningów w tygodniu, gdzie pracuję nad każdym elementem walki. Ćwiczę w klubie Ronin Gold Team zarówno w Białogardzie, jak i w Koszalinie. Dużo czasu poświęcam na kształcenie zapasów pod okiem trenera Damiana Woźniaka. Uczęszczam również do różnych klubów w Koszalinie i Karlinie, aby rozwijać swoje umiejętności walki i pracować nad wszechstronnością. Niedziela jest dniem wolnym, a właściwie regeneracyjnym. Wtedy najczęściej chodzę na basen lub korzystam z sauny.

Jak to się zmienia przed zawodami? Gdy szykuję się do konkretnej walki, to podkręcam intensywność treningów, pracuję nad każdym elementem, jak tylko

mogę. Dochodzi duża liczba sparingów. Staram się robić dwa treningi dziennie. Ostatni tydzień przed walką to czas na robienie szybkości.

Czy do tego dochodzi jakaś lub zbijanie

wagi przed walką? Jeśli chodzi o dietę, to na co dzień staram się odżywiać zdrowo. Moja naturalna waga wynosi 69 kilogramów. Gdy startowałem w zawodach, zbijałem wagę do 66 kg. Tydzień przed walką schodziłem z wody, która znajduje się w organizmie i bez problemu mieściłem się w limicie. Natomiast w zakończonym niedawno turnieju Road to Armia walczyłem w kategorii 70 kilogramów i wręcz musiałem podbijać wagę.

Skoro już wspomniałeś o turnieju…

Jak się w nim znalazłeś? W ostatnim czasie wielokrotnie startowałem na zawodach ALMMA, które są największymi i najstarszymi cyklicznie rozgrywanymi w Europie zawodami MMA. Kilka razy z rzędu je wygrałem, przez co wskoczyłem wyżej w rankingu. Tak zauważyli mnie organizatorzy turnieju i zaproponowali udział w turnieju.

20 listopada miałeś walkę finałową, którą wygrałeś. Dało ci to zawodowy kontrakt z organizacją Armia Fight Ni-

ght. Jak się z tym czujesz? Jestem bardzo szczęśliwy, zapracowałem na to ciężką pracą. Cieszę się, że to zrobiłem. Czuję jeszcze większy głód walki oraz zwycięstw. Kontrakt z organizacją Armia Fight Night daje mi duże możliwości, które na pewno wykorzystam. Moim kolejnym celem jest debiut zawodowy w tej organizacji w kategorii 61 kg. Uczucie wygranej jest bardzo uzależniające i czuję, że chcę tego więcej i chcę wejść na sam szczyt.

Czym twoje przyszłe walki będą się

różniły od tych amatorskich? Walki zawodowe wiążą się oczywiście z wyższym wynagrodzeniem. Na pewno inny jest też czas walki. Amatorskie trwają trzy rundy po 3 minuty. Te zawodowe są dłuższe, bo trwają 5 minut. Dozwolona jest też większa liczba technik. Przede wszystkim dochodzą uderzenia łokciami i dźwignie skrętowe na stawy czyli tzw. skrętówki.

Brzmi kontuzyjnie. W MMA, jak w każdym sporcie zdarzają się kontuzje. Jest dużo mikrourazów, wybite palce i zwichnięte kostki. Ja na szczęście nie mam na swoim koncie poważniejszych kontuzji. Staram się trenować mądrze, a gdy coś mnie boli, nie ćwiczę na siłę. Nie robię przerwy, ale zwracam szczególną uwagę na bolące miejsce i oczywiście dbam o rehabilitację.

Co daje ci największą satysfakcję

w walkach w klatce? Tak naprawdę trudno mi wymienić jedną rzecz. Uwielbiam cały ten proces przygotowań, otoczkę wokół walki, te wszystkie emocje. Lubię też uczucie satysfakcji po wygranej walce i świadomość, że ciężko pracowałem na sukces.

A jak radzisz sobie ze stresem? Pra-

cujesz z psychologiem? Podczas pierwszych startów w MMA bardzo się stresowałem. To jest normalne. Na szczęście nie był to paraliżujący strach. Wszystko schodzi, gdy wkraczam do klatki. Czuję, że to moje miejsce. Bardzo pomagają mi także wizualizacje i ustawianie głowy na wygraną. Jeśli chodzi o psychologa, to do tej pory go nie miałem, ale teraz po przejściu na zawodowstwo na pewno będzie trzeba o tym pomyśleć.

Czy jest jakiś zawodnik MMA, który

cię inspiruje? Khabib Nurmagomedov, zawodnik UFC. Jest człowiekiem, który ma swoje zasady. Bardzo podoba mi się jego styl walki i czerpię od niego dużą inspirację. Tak jak on lubię rozwiązywać walkę w parterze, dążyć do obalenia i kończyć walkę przez duszenie zza pleców.

Czy zawodnikom z małego miasta trudniej się wybić niż tym z dużych metropolii? Myślę, że miejsce zamieszkania może mieć na to wpływ. W większym mieście są większe możliwości, więcej miejsc, w których można trenować, większa różnorodność sparingpartnerów. Ale z drugiej strony uważam, że jeśli czegoś się bardzo chce, to nieważne, gdzie się znajdujemy. Ważniejsza jest ciężka praca.

Jaki jest twój zawodowy cel? Chciałbym być najlepszym zawodnikiem w mojej kategorii oraz żyć ze spor-

tu, czyli robić to, co kocham. Kontrakt z Road to Armia to kolejny krok w kierunku spełnienia marzeń. Każdego dnia staram się dokładać cegiełkę do tego, by osiągnąć sukces.

Katarzyna Regent: karate kształtuje charakter

Od lat sztuki walki nie kojarzą się już wyłącznie z mężczyznami. Kobiety walczą w elitarnych organizacjach i biorą udział w międzynarodowych turniejach. Wśród nich są także mieszkanki Koszalina. Postanowiliśmy porozmawiać o tym z Katarzyną Regent, uprawiającą karate kyokushin, która na swoim koncie ma tytuły wicemistrzyni świata, Europy oraz Akademickiej Mistrzyni Polski.

ROZMAWIAŁA EWELINA ŻUBEREK / FOTO ARCHIWUM PRYWATNE

Karate kyokushin jest w twoim życiu od ponad 15 lat. Jak sport ukształtował

twój charakter? - Większość mojego życia związana jest z karate, więc na pewno miało to wpływ na mnie, mój charakter i życie. Łącząc treningi z takimi obowiązkami jak szkoła, studia i praca na pewno nauczyłam się dobrej organizacji czasu. Kyokushin uczy także dyscypliny, szacunku, pokory i wytrwałości.

Jak trafiłaś na treningi? - Miałam wówczas 9 lat. Zaczęłam dość nietypowo, bo od obozu sportowego. Na treningi do Koszalińskiego Klubu Karate Kyokushin chodziła moja chrzestna i to ona namówiła mnie na wyjazd. Rodzice chcieli, żebym się poruszała, trochę schudła i spędziła wakacje w inny sposób, niż zawsze.

Czyli można powiedzieć, że zostałaś rzucona na głęboką

wodę. - Tak, ale chyba to był dobry sposób na zainteresowanie mnie sztukami walki. Na obozie nie było lekko. Starałam się wykonywać wszystkie ćwiczenia, choć większość ruchów była dla mnie abstrakcyjna. Spodobała mi się jednak ta odmienność – dyscyplina, hierarchia stopni i filozofia. Karate kyokushin ma też przysięgę, w której mowa o pokorze, szacunku i opanowaniu. Ma to odzwierciedlenie na dojo (sala ćwiczeń), gdzie panuje wyjątkowa atmosfera.

Próbowałaś także innych dyscyplin czy od razu wiedziałaś,

że twoje miejsce jest na dojo? - Przez 6 lat grałam w koszykówkę. Miałam także epizod w pchnięciu kulą. W sumie wiąże się z tym nawet ciekawa historia. Podczas zajęć WF-u okazało się, że mam do tego predyspozycje i nauczyciel zaproponował mi udział w zawodach. Pchnęłam kilka razy, pojechałam na zawody i wygrałam etap miejski i powiatowy. Na mistrzostwach wojewódzkich zajęłam 8. miejsce. To ciekawy sport, a co ważne – dyscyplina olimpijska. Jednak to karate najbardziej mnie kręciło.

Pamiętasz swój pierwszy start w zawodach? - Wydaje mi się, że każdy zawodnik to pamięta. W moim przypadku był to start w Mielnie. Przegrałam, bo… z mocno kopnęłam przeciwniczkę. Pamiętam jak płakałam za trybunami.

Nie zraziło cię to jednak i ćwiczyłaś dalej. Długo musiałaś czekać na swój pierwszy

medal? - Do 2007 roku. Na zawodach w Złocieńcu przegrałam tylko walkę finałową z dziewczyną z Drawska Pomorskiego. Niestety byłam tak podekscytowana, że nie pamiętam tych walk. Bardzo dobrze pamiętam jednak uczucie po zdobyciu tego srebrnego medalu. Nie dowierzałam, ale byłam niesamowicie szczęśliwa, że mi się udało.

Z której walki jesteś szczególnie dumna? - Z walki, którą przegrałam. Moją rywalką była Agata Kaliciak, jedna z najbardziej utytułowanych zawodniczek w Polsce. Zostawiłam na macie serce i wiedziałam, że zrobiłam wszystko co mogłam. Ostatecznie sędziowie, po dwóch dogrywkach, niejednogłośnie wskazali na Agatę. To była nasza trzecia wspólna walka. Pierwszą przegrałam przez wazari (pół punktu), drugą przez wskazanie w regulaminowym czasie. Widać więc że za każdym razem jest progres.

A jakaś pamiętna wygrana? - Najbardziej zadowolona jestem z tytułu Akademickiej Mistrzyni Polski. Zawody odbywały się w Krakowie, a ja reprezentowałam moją uczelnię (Kasia jest absolwentką Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie). W walce finałowej zmierzyłam się z Olą Karpuk, z którą już niejednokrotnie spotykałam się na macie. Miałyśmy trzy dogrywki i ostatecznie sędziowie wskazali na mnie. Byłam szczęśliwa i dumna, że udało mi się to osiągnąć niejako przed moją widownią.

Czy przegrane walki traktujesz jako porażkę, czy raczej motywację do dalszej pracy? - Różnie je odbieram. Wyznacznikiem jest to, ile dałam z siebie podczas przygotowań. Jeśli przegrałam, ponieważ nie pracowałam dostatecznie ciężko, to wiem, że to moja wina. Jestem na siebie zła. Natomiast, gdy mam świadomość, że na treningach wylewałam siódme poty,

a mimo to przegrałam to staram się wyciągnąć wnioski. Analizować co poszło źle i eliminować błędy.

Jak ważna jest w sztukach walki rola sekundanta? - Można powiedzieć, że to dodatkowa para oczu. Widzi więcej niż ja, dostrzega błędy przeciwnika, jego słabe punkty, a tym samym daje trafne uwagi. Jeśli wiem, że stoi za mną osoba, która mnie zna i wie jak walczę, to bardzo mu ufam i słucham jego rad.

Czy po tylu latach na macie nadal towarzyszy ci stres? - Powiedziałabym nawet, że teraz stresuję się jeszcze bardziej niż kiedyś. Gdy byłam dzieckiem traktowałam to jak zabawę. Dziś jestem świadoma tego, co robię i tego jakie umiejętności ma przeciwnik. Staram sobie z tym radzić na różne sposoby. Przede wszystkim przed startem nie patrzę na drabinki. Nie chcę wiedzieć z kim będę walczyć, żeby się nie nakręcać. Lubię też porozmawiać z innymi, pośmiać się, żeby za dużo nie myśleć. Gdy jestem sama ze sobą to zdecydowanie za dużo analizuję, narzucam sobie presję i zaczynam się stresować.

Przejdźmy do twoich osiągnięć. Jakie tytuły masz na kon-

cie? - Największe sukcesy osiągałam w 2018 roku. Wówczas było wspomniane Mistrzostwo Akademickie, później srebrny medal na Mistrzostwach Europy w Kaliningradzie oraz wicemistrzostwo świata zdobyte w Astanie. Wszystko to w kategorii OPEN.

We wrześniu 2021 roku zdobyłaś także srebrny medal na Mistrzostwach Europy w Świnoujściu, a w listopadzie

startowałaś w Mistrzostwach Świata w Krakowie. - To prawda, jednak nie zaliczam tych startów do udanych. Przez natłok obowiązków spowodowanych studiami podyplomowymi i pracą nie byłam w stanie przygotować się tak, jakbym chciała. Start w Świnoujściu był pierwszym po bardzo długim czasie. W finałowej walce spotkałam się z mistrzynią Wielkiej Brytanii. Czułam, że mogłam ją wygrać, jednak po kopnięciu w udo sędziowie przyznali mojej rywalce wazari. W Krakowie, w walce o wejście do strefy medalowej, spotkałam się z Holenderką, która kiedyś złamała mi ząb. Takie rzeczy siedzą z tyłu głowy. Niestety po dogrywce sędziowie niejednogłośnie wskazali na moją rywalkę.

Czy masz już wyznaczone cele na 2022 rok? - Na konkretny rok nie. Na pewno w przyszłości chciałabym zdobyć upragnione złote medale Mistrzostw Polski, Europy i Świata.

A co jest twoją największą słabością? - Zdecydowanie słodycze (uśmiech).