Projekt dofinansowano ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu
Promocji Kultury.
Ten projekt nie poszedł zgodnie z planem.
Wyszłyśmy z założenia, że gotowanie zbliża ludzi. Same Naramowice mają przecież długą tradycję produkcji żywności. Do początku lat 90. XX wieku działało tu Państwowe Gospodarstwo Ogrodnicze, a zgodnie z założeniem pierwszego projektu mieszkaniowego w naszej dzielnicy każdy dom na osiedlu Sarmackim ma działkę pod uprawę warzyw i owoców. W Mikro Domu Kultury przy Lotaryńskiej 6 kontynuujemy tę tradycję i wspólnie z dużą grupą sąsiadek i sąsiadów uprawiamy rośliny jadalne w naszym perumakulturowym ogrodzie społecznościowym. Od początku organizowaliśmy warsztaty kulinarne, które mieszkańcy uwielbiali. Przez ten czas przyglądałyśmy się temu wspólnemu gotowaniu, ale i słuchałyśmy, o czym gotujące wspólnie, choć obce sobie osoby, rozmawiają. Zaskoczyło nas, że wśród naramawiczan jest tak dużo osób, które pochodzą z innych miast i krajów. Zachwyciło, że w związku z tym kulinarne tradycje są tak różne i wszystkie one mogły spotkać się właśnie przy naszym stole.
Zakładałyśmy prosty plan – zebranie od mieszkańców Naramowic przepisów (informacji „co” jest potrzebne, aby przygotować danie oraz „jak” należy to zrobić, czyli wiedzy i praktyki pieczenia, smażenia, mieszania składników) i wydanie ich w jednej publikacji, pt. Naramowicka książka kucharska
Nasze plany zmieniły się już po pierwszym kulinarnym spotkaniu –
sąsiedzkiej kolacji. Zrozumiałyśmy, że to nie same przepisy są ważne, ale czas spędzony przy stole, wspomnienia oraz emocje związane ze wspólnym biesiadowaniem. I sam stół, jako mebel wyjątkowy.
Kolejne spotkania dostarczały nam jeszcze więcej materiału do planowanej publikacji, ale również więcej wzruszeń, śmiechu, wiedzy o około kuchennych zwyczajach i tradycjach.
Zaprosiłyśmy do współautorstwa nie tylko osoby, które brały udział w organizowanych przez nas kulinarnych spotkaniach, ale wszystkich mieszkańców dzielnicy. Warunkiem było przysłanie nie tylko nazwy potrawy i krótkiej instrukcji, jak ją przygotować, ale przede wszystkim jej historii. Poprosiłyśmy o informacje, skąd zgłaszany przepis pochodzi (miasto, region, imię osoby, która go przekazała), czy wiąże się jakimś wspomnieniem, emocjami, anegdotą, no i – jak smakuje!
Efekt wspólnych doświadczeń trzymacie teraz w rękach. To historyczny, 1. numer nowego magazynu naramowickiego Nara!. Czytajcie, gotujcie i cieszcie się czasem spędzonym wspólnie przy Waszych stołach. Niech moc soli i pieprzu będzie z Wami!
Joanna i Marta
Wyspa Dorota Nizio
The table – heart of the home
Rodzina Guillemin
Przepis na spotkanie
Agnieszka Chlebowska-Ogurkis
Marta 6 Gotowanie to zabawa
Krystyna Adamczak
Stół z przełamanymi lodami Kolektyw Barwne Życie
W naramowickiej kuchni –sąsiedzkie przepisy:
Pasta à la makrela Rodzina Guillemin
Wspólny stół w pracy
Joanna Pańczak
Z literatury przedmiotu Kornel Makuszyński
Fotoreportaż z warsztatów
Rafał Piątek
Kulinarny horoskop
Krzyżówka
Marta 15 Lasagne
Agata 13 Naleśniki jaglane
Dorota 16 Kopytka według babci
Joanna 11 Pieczony Camembert
Marta 14 Zupa dyniowa na rozgrzanie sąsiedzkich serduszek
Mateusz 20 Risalamande
Karolina 18 Kiszona kapusta z ciecierzycą
duńskie niebo w gębie
Ambasador
Alicja 12 Sałatka z boczniakami
Waldek 19 Zapiekanka makaronowa z kurczakiem (lub bez)
Sylwia 22 Ten pierwszy raz – mityczny naramowicki sernik nowojorski
Dorota Nizio
Wspólny stół to w moim przypadku wyspa, przy której z jednej strony zasiadają goście, a z drugiej jestem ja. Gdy w innych domach rola gospodarzy polega na tym, że jedno zabawia gości, a drugie przygotowuje i serwuje potrawy, w moim domu ja pełnię obie te funkcje. Aby „rozwiązać” problem mojej wielozadaniowości, zamiast stołu pojawiła się wyspa. Goście uczestniczą w przygotowaniu posiłku – a ja mogę ich jednocześnie zabawiać. A bywa, i to jest najlepsze, gdy wspólnie spędzony czas mija nam nie tylko na rozmowach i przyglądaniu się jak serwuję potrawy, ale na wspólnym przygotowywaniu potraw, a następnie na wspólnym jedzeniu.
Kuchnia od zawsze była miejscem najlepszych imprez, spotkań towarzyskich i rozmów – w moim domu też tak właśnie jest. Nie ma stresu, że coś nie będzie smakować – bo robimy to razem. Nie ma presji, że nie zdążę – bo robimy to razem. Nie ma obawy, że ominie mnie jakaś ciekawa dyskusja – bo zawsze, dzięki wspólnemu gotowaniu, w nich uczestniczę. I ważne – nie chodzi o to, aby stół „uginał się” pod ciężarem potraw – ważne są rozmowy przy wyspie, dzielenie się kulinarnymi przepisami i radością, że jesteśmy razem. No i ja, jako gospodyni, nie siadam do niego zmęczona i napięta, bo przecież mam pomocników.
The table –heart of the home
Rodzina Guillemin
From as far as I can remember, memories of eating at my parents’ table are neither the most loving nor heart-warming.
Iremember my dad asking us to be quiet during our evening meals so he could watch and listen to the news. Because of this behaviour, we were not able to discuss the day or express ourselves on how we felt, and therefore created a tense atmosphere. This had a negative impact on the relationship with my father, lacking confidence to share my feelings and opinions. Of course not the only reason, but it played its part.
Now, as an adult, I see the importance to involve children in the meals’ preparation, not only teaching them valuable skills, but using that time to share knowledge, let them engage in discussions talking about whatever they want to and have fun. Preparing healthy meals together, when possible of course, and sitting together at the table sharing food, is a priceless time for parents and children to explain what they have been up to during the day, explain how they feel about it, and all this without any disturbance. Unfortunately there are too many families who prefer sitting in front of the TV, eating bought-in meals, or even eating separately, missing on that most important time, simply being together and enjoying everyone’s presence.
For me there is also another time where the table plays an important role in our life. And for this I mean when welcoming friends and family. Many choose meeting in restaurants and bars but the environment is very different. Meeting at home is more personal and conversations are a lot less likely to be interrupted. I remember having many meals, either at our parents’ home or at friends’, during which we had such a great time, bonding with peers and sharing some wonderful homemade food. I often felt the gratitude and humility as for us in France, sharing the table with close one and loves ones, does not mean spending a lot of money or using the best crockery and cutlery. Whatever we may have in store is good, the important here is to be together and have a great time.
The table is of course not the only place where great time can be had, where sharing can be done, where conversations can take place, but it has its own purpose, a purpose that has unfortunately been lost in modern times for many reasons. It may be an opportunity for some to be reminded of it so people connect again or at a deeper level.
ROZMOWA
Przepis na spotkanie
Agnieszka Chlebowska-Ogurkis i Robert Ogurkis
– Goszczenie jest jak?
– Nie lubię tego słowa. Za bardzo kojarzy mi się z poszczeniem.
– A jakie wolisz?
Lubimy przyjmować ziomeczków, przyjaciół, kochanych ludzi. Wszystko zaczyna się od tęsknoty. Za ziomkami, dobrym jedzeniem i bezpiecznym miejscem, bo taka kombinacja sprawdza się najlepiej przy wspólnym stole.
Z naszymi stołami to jest tak, że mamy ich wiele.
Jak jest u Ciebie?
Ostatni stolik – „jamniczek”, który pojawił się u nas w domu jest z odzysku. Właśnie na Lotaryńskiej odzyskiwał swój szczery, drewniany charakter. Trwa wiernie przy kanapie, gdy wjeżdżają kolejne porcje deseru i dolewane są kolejne litry kawy.
Długi czas stołem spotkań i portem jedzeniowym był stary, drewniany stół stolarski, jego masywne gabaryty wdzięcznie przyjmowały porcje, treści, emocje ostatnich lat. Ma dwie szuflady, w których chowaliśmy sztućce. Nie tylko my docenialiśmy to rozwiązanie. Mario był zachwycony, że nie musiał wstawać, by sięgnąć po nowy komplet z „przybornika”. W sosnowym blacie ze sklejki, który razem z Karo nam podarowali, takiej opcji nie było. Była natomiast działkowa zieleń. Oba stoły ostatecznie wylądowały w naturze i tam w sezonie ogniskują wspólne rozmowy i posiłki ze swojakami.
Dziś domowy stół do goszczenia jest zwyczajnie prosty, bez falującej powierzchni dziur po drewnojadach. Jest czysty, jak całe mieszkanie przed wizytą ;) Robimy porządny audyt przestrzeni, przygotowujemy miejsce tak, by nic nie przeszkadzało nam w trakcie czasu z bliskimi.
A co na stole?
Opowieść o tym zaczyna się dużo wcześniej, zanim ciepłe potrawy zaczniemy kroić. Są pytania o preferencje,
o ochoty, o diety. Bo jest różnie, choć na pewno u nas zawsze wegetariańsko. Mamy odmienne podejścia do gotowania, albo ordnung albo freestyle. Trzymanie się sztywno przepisu, albo potrawa, której raczej nie da się powtórzyć. Łączy nas to, że maksymalnie minimalizujemy marnowanie jedzenia.
Jest też pewna stała kombinacja matematyczna: w potrawach nie schodzimy poniżej trzech, czas razem to kilka godzin rozmów, rozkmin, dyskusji – wszyscy musimy mieć apetyt na te wymiany! Zatem: przynajmniej dwa dania na słono, coś na słodko i przekąski, żeby dziubać kiedy wypełnimy się większymi porcjami.
Ale pamiętacie, że karmienie odbywa się też przez uszy?
Wyżerka na dwóch polach: Robert odpowiada za menu, Agnieszka karmi opowieściami. Oczywiście, włączamy tu ruch wahadłowy, dzielimy się odpowiedzialnością w ten sposób, że każde z nas opiekuje bardziej te obszary, w których jest jej/jemu łatwiej dawać: jedzonko lub słowa.
Naszym przepisem na dobre spotkanie jest właśnie ten balans, uzupełnianie się i przyzwolenia. Spotkanie jest jak przepływ, proces współbycia płynie swobodnie, gdy może wyłaniać się to, co między nami jest.
– To jak chcesz nazywać goszczenie?
– Dla mnie to: ciepły czas bycia razem.
Gotowanie to zabawa
Krystyna Adamczak
Stół był zawsze dla mnie ołtarzem, przy którym gromadziła się cała rodzina. Zapalało się świece, albo płonęły ogniki oczu biesiadników. Nim jednak potrawy pojawiły się na stole, w kuchni odbywała się cała alchemia, która przeistaczała marchewki, pietruszki, selery w zupę, kawałki mięsa w kotlety, torebki ryżu w potrawki.
Z kuchni dobiegały zwykle okrzyki radości, ekscytacji, zadowolenia. Gotowanie to coś wspaniałego! To zabawa! Dzieci chętnie podwijały rękawy, aby zanurzyć dłonie w masie rozgniatanego mięsa, które z majerankiem, pieprzem i żółtkiem jajka miało zeń uczynić kotlety mielone. Ta plastyczna, różowa masa z łatwością dała się ugniatać, formować w zgrabne kuleczki, otaczać w bułce tartej niczym bałwanek w śnieżnej pościeli i układać na drewnianej desce. Stamtąd już mama lub ciocia wrzucały je na gorącą patelnie. Rozpoczynał się proces skwierczenia.
Obserwowano, jak ciepło rozgrzanej oliwy nadawało bałwankom rumiany kolor. Obracano je na boki, do których przyczepiała się złocista cebula. W takim kształcie wędrowały na platery! Jeszcze tylko ułożenie w dwuszereg, okrąg albo pary niczym musztra wojskowa, w zależności od fantazji dziecka, w którym ożywała ostatnio zapamiętana bajka.
A wykrawanie pierniczków?
To było dopiero poletko do fantazjowania. Wprawdzie były foremki, ale nie całe ciasto się w nich mieściło. Zostawały skrawki rozwałkowanego ciasta, które w naszym domu zawsze było zagospodarowane. Już sam ich kształt zachęcał dziecko do swobodnej twórczości. Fantazjowania tworzenia scenariuszy kolejnych opowieści. Kiedy ciastka lub pierniczki wynurzały się z paszczy piekarnika, następował czas ich odbioru, rozpoznawania, czyje to dzieło?
I to jeszcze nie koniec!
Najmilsze były te chwile gdy poddawaliśmy je strojeniu. Dzieci w fartuszkach, z pędzlami w dłoniach zabierały się, aby zdecydować, w jakim kolorze będzie serce, dziadek, księżyc, czy co tam jeszcze się objawiło. Suto obsypywali je błyszczącymi kuleczkami, migdałami, orzechami, makiem...
Powstawała galeria postaci, monstrum – istna uczta dla oka, pożywka dla umysłu. Sceneria kolejnych opowieści. Nikt nie chciał rozgryzać stworzonych przez siebie postaci, które miały imiona, historie, uczucie.
Inaczej było z klopsikami, ziemniaczkami, które gdy tylko pojawiały się na stole, tak nęciły nozdrza biesiadników, że nim się obejrzeliśmy, talerze świeciły tłuszczem. Trudno było utrzymać zasadę jedzenie małymi kęskami, podawania sobie potraw, służenia sobie nawzajem. To był wyścig! Czyj kotlecik największy, najsmaczniejszy.
Innym ulubionym daniem było spaghetti. Już samo zanurzenie makaronu w wodzie było czarowne. Obserwowanie, jak długie nitki uginają się pod naporem wody. Jak ich twardość wiotczeje we wrzątku. Wyjęte z garnka, opłukane zimną wodą, zmieniają się w długaśne dżdżownice, które można połykać pojedynczo lub na tysiące innych sposobów. Dzieci prześcigały się w pomysłach, czym może być nitka makaronu. Prędko trzeba było podać sos, aby spaghetti stało się obiadem.
Gotowanie to eksperymentowanie, którego efekty można zjeść! Jedzeniem można się bawić, podziwiać, częstować innych, zaskakiwać siebie i towarzyszy zabawy. Nie wszystko wychodziło tak, jak zaplanowaliśmy. Zdobywaliśmy wtedy umiejętność przyjmowania tego, co jest. Wspólne gotowanie z dziećmi nauczyło nas wszystkich współpracy. Dzielenia zadań. Przyjmowania tych czynności, których się nie lubiło, a które trzeba było wykonać, aby potrwa powstała. Stół jednoczy, ale gotowanie jeszcze bardziej.
Każde z tych dzieci jest już dziś dorosłe, lubi gotować. Eksperymentować w kuchni, a nawet ugotować coś z niczego. Te godziny w kuchni, wyposażyły je także w poczucie własnej wartości i sprawstwa. Wchodzą z odwagą w życie, umieją z pogodą ducha przyjmować nieprzewidziane okoliczności.
To najlepszy ekwipunek na życie, w jaki możemy wyposażyć nasze dzieci.
Stół z przełamanymi lodami
Kolektyw Barwne Życie
Stół z jedzeniem piciem był od początku ważnym punktem na mapie spotkań naszego dziewczyńskiego, międzykulturowego kolektywu i naszych otwartych działań w stronę barwniejszego życia na Naramkach. Zdecydowanie wierzymy, że najedzona wiara, to szczęśliwa wiara. Już podczas pierwszego projektu – Mikropodróży przez zmysły i Naramowice – nasz rejs zorganizowany dla sąsiadek i sąsiadów zakończył się wspólnym lepieniem pierogów przy jednym stole. Pierogi z soczewicą z jagodami wylądowały najpierw w garze, a potem w brzuchach uczestników podróży. Temu wszystkiemu towarzyszyły opowieści i śmiechy, bo każdy wyniósł z domu inny sposób zaklejania farszu.
Zależy nam na tym, żeby każda osoba uczestnicząca w działaniach Barwnego Życia mogła spróbować przygotowanych pyszności, dlatego nie może obyć się bez opcji wegańskich. Zrobione przez nas pasty są już znakiem rozpoznawczym kolektywu – a przynajmniej lubimy tak myśleć. Dotychczas częstowałyśmy tapenadą, pastą z białej fasoli, pastą z groszku i hummusem. My same też je uwielbiamy i za każdym razem bardzo cieszymy się na nasze mikro-uczty. Świetnie sprawdzają się podczas wymianek ciuchów, pikników i różnych warsztatów, napełniając brzuchy w przerwach między zadankami. Jeśli chodzi o napoje, celujemy w klasyki – kawa, napar ze świeżych ziół z ogrodu na Lotaryńskiej i woda, najlepsza z ogrodową miętą, koprem włoskim i cytryną. Do przyniesienia przekąsek na wspólny stół zachęcamy też osoby biorące udział w barwnych wydarzeniach. Taka pyszna wymiana dwustronna to frajda dla każdego.
Poza walorami smakowymi i energetyzującymi, stół z jedzeniem i piciem ma jeszcze jedną wyjątkową moc. Staje się miejscem poznania i rozmów. Przy jedzeniu łatwo przełamać lody i znaleźć wspólny temat z nieznajomą.
„Kawa biała czy czarna?”, „zaczynasz od słodkiego czy wytrawnego?”, „to Twoje? – pyszne!”. Chcemy, żeby osoby na naszych spotkaniach czuły się komfortowo i miały przestrzeń do swobodnej integracji. Widok grupek dyskutujących wokół stołu sprawia nam zawsze dużo radości. Będzie nam miło Cię gościć następnym razem!
W naramowickiej kuchni
są-siedzkie prze-pisy
Pasta à la makrela
Rodzina Guillemin
Składniki:
1 kostka tofu wędzonego
1 mała biała cebulka
1 łyżeczka musztardy
1-2 łyżki nasion konopi łuskanej
1 łyżeczka sosu sojowego* Pieprz do smaku
Sposób przygotowania:
1. Rozkrusz tofu na kawałki i zmiksuj.
2. Dodaj konopie.
3. Do mikstury dodaj posiekaną cebulkę, 1 łyżeczkę musztardy, 1 łyżeczkę sosu sojowego, pieprzu do smaku i wymieszaj wszystko razem do połączenia składników.
* Używamy sosu sojowego bez pszenicy Kikoman. Można dodać też aminos kokosowy, który jest zdrowszą wersją sosu sojowego.
Why this recipe? First, because we like it! But also because it reminds me of a time before we had children and before we changed our diet. We used to eat smoked mackerel with mayonnaise and bread for breakfast on regular basis; it was one of our favourite. The above recipe replaces this original dish, offering a brilliant alternative. All this to say that we may go through times of change, but it does not necessarily mean that we should lose good habits because of it. We used to eat our mackerel breakfast sat at the table, just the two of us, and few years later, we still sit at the table to eat, with our children this alternative version.
To rodzaj wegetariańskiej przystawki na ciepło. Albo przekąski. Tyle razy zajadałam się nim u mojej przyjaciółki, że sama zaczęłam go robić. Idealny na kameralne spotkanie przy winie. Jest banalnie prosty i szybki w przygotowaniu. Szybko też znika. Tak też się stało na naramowickiej kolacji sąsiedzkiej, gdzie zrobił furorę.
Sposób przygotowania: Wierzch sera nacinamy „w kratkę” – w powstałe nacięcia wciskamy plasterki czosnku (im więcej upchniecie, tym lepiej). Ser układamy na środku żaroodpornego naczynia, wokół niego rozsypujemy przecięte na pół pomidorki, które odrobinę solimy i pieprzymy. Dookoła pomidorków rozkładamy kromki bagietki. I siup, do piekarnika – 180 stopni, jakieś 25 minut (czyli do czasu, aż wszystko się zarumieni, a ser rozpuści. Kawałki bagietki możemy maczać w rozpuszczonym serze, a zapewniam, że i pomidorki będą nadawały się do zgarniania pieczywem.
Sałatka z boczniakami i piklowaną marchewką
Agata
Piklowana marchewka
Składniki:
3 marchewki pół papryczki chilli kilka listków kolendry
1-2 cm imbiru
0,5 łyżeczki soli
2/3 szklanki octu ryżowego 2/3 szklanki wody łyżka sosu sojowego
1/3 szklanki cukru brązowego
Sposób przygotowania:
Marchewki obieramy ze skórki, a następnie przy pomocy obieraczki robimy z niej cienkie i długie wstążki. Wrzucamy do słoika razem z listkami kolendry i plastrami imbiru. W garnku zagotowujemy ocet, wodę, cukier, sos sojowy, sól i plastry chilli. Wrzącym wywarem zalewamy marchewki. Zakręcamy słoik, po ostygnięciu odstawiamy w zimne miejsce, najlepiej na całą noc. Marchewki trzymają się przez kilka tygodni ;)
Ta sałatka to prawdziwy hit każdej imprezy! Za każdym razem, gdy ją przygotowuję, jestem proszona o podzielenie się przepisem. Ale nie tylko z tego powodu powinna znaleźć się w magazynie naramowickim. Ma dla mnie szczególne znaczenie, ponieważ wiąże się z niezapomnianymi wspomnieniami pozytywnymi doświadczeniami z warsztatów wegańskiej kuchni, które prowadziła Daria w Mikro Domu Kultury na Lotaryńskiej 6. Daria nie tylko podzieliła się swoimi sprawdzonymi przepisami i kulinarnymi trikami, ale także stworzyła wspaniałą, sąsiedzką atmosferę. Podzieliła nas – uczestników warsztatów na zespoły, przydzielając zadania, dzięki czemu mogliśmy się lepiej poznać, a na koniec cieszyć się pyszną potrawą w przepięknym letnim ogrodzie, przy wspólnym stole. Te kilka godzin spędzonych razem było naprawdę bezcenne! Cieszę się, że nasz Mikro Dom Kultury stawia na kulinarne spotkania i integrację mieszkańców. Jeśli jeszcze nie uczestniczyliście w takim wydarzeniu, koniecznie wybierzcie się na jedno z nich!
Sałatka
Składniki:
0,5 kg boczniaków opakowanie mieszanki rukoli i roszponki lub młodych listków garść pestek dyni szalotka
Boczniaki rozrywamy na paski. Do dużej miski wlewamy sok z całej limonki, posiekane ząbki czosnku, cukier, sól, pieprz, posiekane 1⁄4 szalotki (resztę zostawiamy do sałatki) i sos sojowy. Wszystko dokładnie mieszamy tak, żeby boczniaki były pokryte marynatą. Odstawiamy do lodówki, najlepiej na kilka godzin. Następnie grillujemy na patelni lub elektrycznym grillu.
Naleśniki jaglane
Dressing musztardowy
Składniki:
oliwa z oliwek musztarda francuska syrop z agawy sok z cytryny sól, pieprz, zmielona trawa cytrynowa
Sposób przygotowania:
Do miseczki dodajemy wszystkie składniki, energicznie mieszamy, by połączyły się w pyszny i gładki dressing. Do dużej miski wsypujemy umytą sałatę, na nią wykładamy z zalewy wstążki marchewki. Teraz kroimy w drobną kostkę resztę szalotki – dodajemy do miski z sałatką, wraz z listkami kolendry, zgrillowanymi boczniakami oraz uprażonymi na suchej patelni pestkami dyni. Na samym końcu, polewamy dressingiem.
Składniki na 5-6 naleśników:
12 łyżek ugotowanej kaszy jaglanej
– 1 szklanka suchej
8 łyżek mąki z tapioki
250 ml napoju roślinnego, np. migdałowego
2 jajka
1 łyżka masła klarowanego (ghee) odrobina masła klarowanego do smażenia
Sposób przygotowania: Wrzucić do blendera ugotowaną kaszę jaglaną, mąkę z tapioki, dodać napój roślinny, masło ghee i jajka. Zblendować. Na patelnię włożyć odrobinę masła, poczekać, aż patelnia się nagrzeje a masło rozpuści. Nakładać na patelnię chochelką porcję ciasta. Smażyć z obu stron, aż naleśniki się zarumienią.
Lubię ten przepis kojarzy mi się z czasem, gdy zmieniałam nawyki żywieniowe moich synów. Nie było to łatwe wyzwanie, biorąc pod uwagę fakt, że w tym czasie ich koledzy pili namiętnie kolę, a burger z McDonalda lub hod dog był codziennością. Naleśniki zagościły też na imprezach z przyjaciółmi, gdy z dodatkiem pesto (z bazylii czy pomidorów) zdobywały uznanie. Przepis jest o tyle fajny, że naleśniki zawsze można podgrzać czy to na patelni czy w piekarniku. Tak jak u mnie – mogą być „na słono”, ale i na słodko... Dzieci to polubią. Skąd się u mnie wziął przepis? Zapewne „z potrzeby”. Zaczęłam eksperymentować i tak powstał. Naleśniki są pulchne i takie trochę „jak chmurka”. Nie wymagają specjalnych zdolności kulinarnych, aby je przygotować. Wystarczy czytać przepis. Kasza jaglana przemycona w naleśnikach. Pysznie, zdrowo, wyjątkowo. Naleśniki – lubimy je wszyscy. Czasem nam nie wychodzą, ale te udają się wszystkim! Delikatne sprężyste, z dodatkiem pesto, musu z owoców, awokado… można wybierać i przebierać. Zróbcie raz, a już zawsze gościć będą w waszych domach.
NARAMOWICKIEJ
Zupa dyniowa na rozgrzanie (nie tylko) sąsiedzkich serduszek
Mateusz
Mam 7, może 8 lat. Jest ciepłe, wrześniowe popołudnie i idę do mieszkających po sąsiedzku dziadków na obiad. Otrzymuję solidną dawkę ziemniaczków, surówki, mięsa, a do popicia kompot z korbola. W smaku wyczuwalna lekka kwaskowość spowodowana dodatkiem octu, struktura mętna i oleista, troszkę mnie wykrzywia, bo w porównaniu do słodkich, gazowanych „Trzech cytryn”, picie dyniowego napoju dla małego Mateusza, to niczym spadek z piłkarskiej ekstraklasy.
Kilka lat później, u tych samych dziadków, pałaszuję kolejną porcję leczo z dynią, kaszą i kurczakiem, a babcia na fali mojego apetytu rozpoczyna intensywną produkcję słoikową. Gdy próbuję potwierdzić informację na temat „słynnego”, dyniowego leczo, otrzymuję odpowiedź, że musiałem coś pomylić, bo babcia nie dodawała żadnego korbola do leczo. Mimo tych wątpliwości, nie wierzę, że moje kubki smakowe mogą się mylić. Cel na nieodległą przyszłość: odnaleźć dyniowo-kulinarne zapiski babci.
2016 rok. Leżę chory w łóżku, gdy przez Polskę przetacza się fala protestów ws. zaostrzenia prawa do aborcji. Jest październik, uprawa dyni na rodzinnej działce obrodziła w monumentalne korbole. Czuję frustrację, że nie mogę iść na poznańską manifestację, ale od przyjaciółki dowiaduję się, że w trakcie protestu odbędzie się akcja kulinarna. „Mam dyniowego kolosa, chcecie na zupę?” – proponuję. Po manifestacji dostaję informację, że zupą udało się obdarować grubo ponad setkę osób. Ostatnie lata na Naramowicach. Angażuję się w robienie kultury na Lotaryńskiej, czasami zdarzają się duże działania sąsiedzkie, a jak dobrze wiemy, najlepiej rozmawia się przy dobrym jedzeniu. Rodzinne zagłębie dyni ma się całkiem nieźle, doczekało się nawet kilku odmian, z moją ulubioną piżmową na czele. Biorę kilka na Święto Osiedla, bo dobrego kremu nigdy za dużo! Potężny garnek lekko słodkiej, kapkę pikantnej dyniowej rozchodzi się w okamgnieniu, a widok zadowolonych sąsiadów i sąsiadek robi takie przyjemne ciepełko w serduszku.
Czas na rozgrzanie sąsiedzkich serduszek w innych domach, na innych ulicach, innych fyrtlach! Łapcie przepis na ulubioną zupę naramowickich sąsiadów i sąsiadek*.
Składniki – trochę na oko, bo tak wychodzi najlepiej!
1 kg dyni piżmowej
½ łyżeczki słodkiej papryki
½ łyżeczki ostrej papryki
½ łyżeczki wędzonej papryki
¼ łyżeczki cynamonu
¼ łyżeczki płatków chili (opcjonalnie)
150 ml soku pomarańczowego
1,5 kg pomidorów – (warto zrobić mix malinowych, czekoladowych
i żółtych)
1,5 litra bulionu warzywnego sól i pieprz do smaku
1 gruszka lub jabłko (opcjonalnie)
Sposób przygotowania:
Piekarnik rozgrzewamy do 160 stopni. Dynię kroimy na ćwiartki, usuwamy gniazda nasienne. Pomidory pieczemy w całości, nacinamy skórkę na krzyż. Dynię smarujemy olejem. Pieczemy do miękkości, ok. 40-60 minut. Polecam pieczenie w niższej temperaturze, aby dynia spokojnie doszła do siebie. Po upieczeniu wydrążamy miąższ z dyni, a pomidory obieramy ze skórki.
Na dnie dużego garnka rozgrzewamy olej, dodajemy wszystkie przyprawy i smażymy intensywnie mieszając przez kilkanaście sekund. Dodajemy upieczoną dynie i pomidory i lekko podsmażamy całość. Wlewamy bulion, a na koniec sok pomarańczowy. Wszystko blendujemy. Jeśli krem będzie zbyt gęsty, można dodać więcej bulionu. Podajemy z prażonymi pestkami dyni i syropem klonowym
Uwaga! Jeśli zdecydujecie się na dodanie jabłka lub gruszki, należy je lekko podsmażyć na osobnej patelni i dodać do garnka wraz z dynią i pomidorami.
*Oryginalna wersja przepisu znajduje się na stronie jadlonomia.com.
Lasagne
Marta
Składniki:
mięso mielone wieprzowe (najlepiej z karkówki, takiej zmielonej bezpośrednio u rzeźnika)
500 g mleko, masło i mąka (na sos beszamelowy) passata 0,5 l + odrobina koncentratu pomidorowego ser gouda (sprawdzałam inne, ten jest naprawdę najlepszy) tarty lub w plasterkach, dużo tego sera płaty makaronu (surowe) sól, pieprz, papryka słodka, czosnek, suszona cebula, cukier
To kluskowe niebo w gębie pojawiło się w mojej kuchni prawie 30 lat temu, przed czasem udomowionego internetu i kanałów telewizyjnych poświęconych gotowaniu. Nie wiedziałam o istnieniu lasagne (choć spaghetti pizza były mi już znane) do czasu kolacji u znajomych moich rodziców. Trafiłam tam przez przypadek, trochę z przymusu, ale tego wieczoru zorientowałam się, że mój ulubiony schabowy i ruskie pierogi mają nie lada konkurencję. Gospodyni pożyczyła mi taką maleńką gazetkę z przepisami, typową dla kiosków Ruchu w tamtym czasie. No i się zaczęło. Dość szybko tak udoskonaliłam przepis (metodą prób i błędów), że stałam się rodzinną mistrzynią płatów makaronu przekładanych sosem i serem. Każda wizyta mojej rodziny lub znajomych zaczynała się od pytania: a zrobiłaś lasagne? Najwierniejszymi fanami stali się moi siostrzeńcy, którzy podczas rodzinnych spotkań nie chcieli jeść już nic innego (a muszę przyznać, że znają się na jedzeniu, po pierwszej wizycie w naszym lokalnym dyskoncie meblowym i zjedzeniu tradycyjnych szwedzkich hot-dogów, jednoznacznie stwierdzili – świetne macie kucharki w tym Poznaniu…). Przygotowanie jest trochę czasochłonne, ale zawsze robię ją z wielką radością, chyba się nawet do niej uśmiecham. To potrawa-symbol mojej kuchni. I tarta, ale o niej w drugim numerze magazynu.
Sposób przygotowania:
Mięso na patelnię, smażonko i rozdrabnianie jednocześnie, do mięsa dobrze jest dodać sól i pieprz, reszta przypraw potem. Do usmażonego mięsa dodajcie passatę i łyżkę koncentratu. Musi się trochę poddusić, to czas na doprawianie – ja dodaję przyprawy wymienione wyżej, ale tu możecie zaszaleć i doprawić tak, jak chcecie, pamiętajcie jednak, że sos musi być nie taki gęsty jak do bolognese, makaron musi się czegoś napić, w razie czego dolejcie trochę ciepłej wody, doprawcie też mocniej, niż byście doprawiali zwykle, bo przyprawy trochę znikną pod beszamelem. Przygotujcie sos beszamelowy, rozpuście na patelni masło, podsypcie mąką (poczekajcie na mączny zapach), dolewajcie powoli mleko i cały czas mieszajcie, ma być gęsty, ale konsystencja budyniu to już przesada.
No i składamy, mały chlaps sosu na dno naczynia żaroodpornego, na to warstwa makaronu, sos mięsny, ser (może być tarty, ale ten
w plastrach też jest spoko), sos beszamelowy, makaron, sos mięsny… i tak w kółko; ostatnia warstwa to sos beszamelowy. Pieczcie 45 minut w temp. 180 st. pod przykryciem, po tym czasie odkryjcie, posypcie serem i znowu do piekarnika, tym razem na 15 minut.
Po tym czasie otwórzcie piekarnik i pozwólcie lasagne dojść do siebie, tak z kwadransik, żeby dało się ją pokroić i wyjąć w zwartej formie (to opcja dla cierpliwych), jeżeli robię ją tylko dla domowników, wydłubujemy zdeformowane kawałki zaraz po upieczeniu, też jest piękna, tylko trochę „rozjechana”.
Lasagne pachnie przypieczonym serem (mogłabym mieć takie perfumy), czosnkiem i pomidorami. Smakuje słodkawo (to zasługa beszamelu), uwielbiam ten posmak mleka i masła, pomidorowo, jest mięciutka i ma jeszcze jedną zaletę – jest lepsza po podgrzaniu kolejnego dnia! No i można ją zrobić bez dodawania mięsa :)
Kopytka według babci
Karolina
Kopytka te, jak sama nazwa wskazuje, robiłam ze swoją babcią. Uwielbiałam do niej przychodzić na to danie, chociaż nie było ono w żaden sposób wykwintne. Zwykłe, proste kopytka, polane lekko przypalonym masłem. Nic więcej nie było potrzebne do kulinarnego szczęścia. Teraz, gdy babci już ze mną nie ma, uwielbiam je robić i wspominać te dni, gdy w piątek po szkole szłam do niej na obiad i razem siedziałyśmy nad nimi. Szczególnie dumna jestem, gdy wychodzą mi praktycznie jak te jej. Obecnie tworzę je w kilku wersjach: klasycznej (znanej na Śląsku), z pesto oraz azjatyckiej. Poniżej załączam przepisy na wszystkie trzy formy, abyście mogli spróbować ich w kilku wariantach. Jednak moje ulubione pozostają te w wersji klasycznej. Uwaga, wszystko tworzone jest na proporcjach, stąd nie podaję dokładnej gramatury. Nie ma sensu wskazywać gramatury ziemniaków, każdy jest inny.
Obrać ziemniaki, pociąć je na ćwiartki i ugotować z solą (około łyżeczka soli). Ugotowane ziemniaki przepuścić przez praskę, gdy są jeszcze ciepłe (ważne – zimne ziemniaki mają tendencję do tworzenia grudek!). Ziemniaki przepuszczone przez praskę uformować łyżką w misce, tak aby powstała gładka, płaska z góry forma. Podzielić zawartość miski na równe ćwiartki. Następnie jedną ćwiartkę wyciągnąć, tak aby w misce powstała pusta przestrzeń. Wyciągniętą ćwiartkę położyć na pozostałych w misce ziemniakach, nie wyrzucać. Do powstałej luki należy dodać mąkę ziemniaczaną do mniej więcej ¾ wysokości powstałej prze-
strzeni. Do pozostałej ¼ części dodać mąkę pszenną. Do miski wbić jajko. Wymieszać całość na gładką masę, która będzie odchodziła od rąk. Gdy masa będzie zbyt mokra, dodać mąki ziemniaczanej oraz pszennej w podobnych proporcjach. Posypać blat mąką ziemniaczaną, aby powstała masa się do niego nie przykleiła. Następnie przełożyć masę na blat i podzielić na kilka mniejszych kulek. Następnie kulki formować w wałeczki, na kształt węża lub rurki. Obtaczać w mące w razie potrzeby, aby zapobiec przyklejeniu się kopytek do blatu. Mi najlepiej sprawdzają się kopytka, które powstały z masy o średnicy około 2-4 cm. Powstałe rurki pokroić na ukos nożem. W trakcie krojenia można rozpocząć roztapianie masła. Do gotującej się wody wrzucić kopytka i gotować przez około 2 minuty od momentu wypłynięcia. Kopytka powinny mieć lekką gumową formę, lecz nie powinno być w nich widać surowej masy. Do kopytek dodać roztopione masło. Zjeść ze smakiem jako danie główne lub dodatek do mięsa (tu sprawdzą się rolady, schab w sosie, kaczka, czy zrazy).
Kopytka z pesto z rukoli
Kopytka przygotowujemy jak w wersji klasycznej. Zmienia się jedynie okrasa. W tej wersji wykorzystuję pesto z rukoli, twardy ser oraz orzeszki.
Składniki: pół opakowania rukoli orzechy włoskie orzeszki ziemne lub piniowe oliwa z oliwek (3-4 łyżki) twardy ser (najczęściej wybieram bursztyn, grana padano lub pecorino romano) przyprawy do smaku (u mnie pieprz, suszone pomidory, sól)
Sposób przygotowania: Do blendera wrzucamy pół opakowania rukoli wraz z garścią orzechów włoskich. Dodajemy około 10 gramów twardego sera oraz oliwę. Przyprawiamy do smaku, a następnie blendujemy. Powstałe pesto podgrzewamy w małym garnuszku tak, aby odparowała woda. Orzeszki ziemne lub piniowe siekamy na małe kawałki. Twardy ser trzemy na tarce. Pesto po odparowaniu dodajemy na kopytka (najlepiej gotować je równocześnie, aby oba składniki były ciepłe). Ozdabiamy posiekanymi orzeszkami oraz tartym serem. W tej wersji kopytka mogą nam przypominać gnocchi i z pewnością będą dobrą opcją na bezmięsny obiad.
Kopytka po azjatycku
Kopytka robimy jak w wersji klasycznej poza istotną zmianą –formujemy je w formę bardzo cienkich, długich rurek (najlepiej mniej niż 1 cm średnicy).
Sposób przygotowania: Cebulkę szatkujemy na małe kawałeczki, następnie podsmażamy do zeszklenia na oleju. Dodajemy keczup, sos sojowy oraz teriyaki. Całość cały czas mieszamy, aby uniknąć przypalenia. Do sosu dodajemy paprykę słodką oraz pieprz. Całość mieszamy i gotujemy do momentu powstania jednolitego sosu. Szczypiorek tniemy na małe kawałki, aby nadać mu formę „posypki”. Na gotowe kopytka nakładamy sos oraz posypujemy szczypiorkiem i sezamem. Danie to, mimo że nie wygląda, jest bardzo kaloryczne. Jednocześnie jest bardzo dobre i ciężko się od niego oderwać.
Kiszona kapusta z ciecierzycą
Joanna
Nim zabierzecie się za przyrządzanie kapusty, polecam zajrzeć do artykułu „Wspólny stół w pracy”, w którym opisuję praktykę jedzenia obiadów domowej roboty w biurze. Ten przepis jest jego kontynuacją.
Gdy pytałam koleżanki i kolegów z zespołu, czy mają ochotę na coś szczególnego z mojego kulinarnego repertuaru, zwykle odpowiedź była jednogłośna – kapusta kiszona z ciecierzycą. Przepis poleciła mi kiedyś Ada, która ze względu na nietolerancje pokarmowe jest na bezglutenowej diecie wegańskiej. Smak kapusty jest bardzo umamiczny, kojarzy się ze staropolską kuchnią i obiadami u babci, dlatego cieszy podniebienia wszystkich. A wykonanie jest dziecinnie proste, także dla większej grupy!
Przepis na danie dla 6 osób.
Składniki:
1 kg kapusty lekko lub średnio kiszonej 1 słoik ugotowanej ciecierzycy 1 czerwona cebula
1/2 papryczki chilli (lub cała jeśli ktoś lubi na ostro) szczypta wędzonej papryki
1/2 łyżeczki słodkiej papryki liść laurowy szczypta mielonego kminku (opcjonalnie) pieprz i sól do smaku
Do podania: gotowane ziemniaki zielona pietruszka kwaśna śmietana 12% (lub wegański jogurt)
Sposób przygotowania:
Przepłukać delikatnie kapustę. Pokroić cebulę w kostkę. Na dużej patelni lub w woku rozgrzać olej rzepakowy i podsmażyć cebulę do miękkości, dodać wszystkie przyprawy, a na końcu kapustę. Podlać ją 1/3 szklanki wody, żeby trochę zmiękła (można też dodać 2 łyżki masła). Zostawić ją na małym ogniu na ok. 15 min, od czasu do czasu mieszając. Na końcu dodać odcedzoną ciecierzycę i dusić jeszcze przez kilka minut. W międzyczasie ugotować ziemniaki i poszatkować pietruszkę. Serwować z kleksem śmietany lub jogurtu, który przełamuje intensywny, kwaśno-ostry smak kapusty i nadaje potrawie bardziej wilgotny charakter. A nie mówiłam, że dziecinnie proste?
Zapiekanka makaronowa z kurczakiem (lub bez)
To danie ma milion kalorii, ale jest tak pyszne, że warto po nim przebiec maraton. Przepis na sos dostałam od znajomej z Zielonej Góry jakieś dwadzieścia lat temu. Nie mogłam uwierzyć, że tak prosty sos może być tak skomplikowany smakowo. Przez te dwadzieścia lat przetestowałam różne sery i rożne jego proporcje w stosunku do śmietany, odkrywałam też, z czym najlepiej go łączyć i jak doprawiać. No i efekt jest spektakularny! Sprawdźcie!
Przepis na danie dla 6 osób.
Składniki:
250 g makaronu (rurki)
0,5 l śmietany słodkiej 12%
2 sery lazur (koniecznie błękitny i koniecznie lazur)
Makaron gotujemy, jak to gotuje się makaron. Na patelni rozpuszczamy masło, jednocześnie krojąc kurczaka na małe kawałki, które doprawiamy solą i cayenne (odważnie, ale bez przesady). Mięso smażymy, jak zaczyna być gotowe, podlewamy białym winem. Czekamy, aż alkohol odparuje i wlewamy śmietanę. Do tego dodajemy starty drobno ser lazur i mieszamy wszystko tak długo, aż z sera i śmietany powstanie kremowy sos. To moment, kiedy możemy go ewentualnie dosolić. Łączymy sos z makaronem i przekładamy do naczynia żaroodpornego. Posypujemy parmezanem i wstawiamy do piekarnika – tylko po to, żeby ser na wierzchu się podpiekł. I tyle.
Risalamande (dosł. ryż z migdałem) to duński deser, który wieńczy tradycyjną kolację wigilijną. Mimo francusko brzmiącej nazwy jest lokalną tradycją, znaną w Danii od końca XIX wieku. Niestety, nie pamiętam, kiedy zetknęłam się z nim po raz pierwszy, pewnie usłyszałam o nim już dawno temu podczas studiów na filologii duńskiej. Jedno wiem jednak na pewno – to była kulinarna miłość od pierwszego wejrzenia! Zresztą, za każdym razem, gdy o nim opowiadam, cieknie mi ślinka i czuję rozanielenie – jest rozkosznie przepyszny (lekki, choć niepozbawiony kalorii), kojarzy mi się z niewymuszoną atmosferą i delektowaniem się chwilą. Czyste hygge w miseczce! Początkowo polowałam na risalamande podczas zimowych pobytów w Danii, mam też zaszczyt smakowania go podczas spotkań wigilijnych u znajomego Duńczyka (i to najlepsza znana mi wersja tego deseru!). Jednak od kilku lat przyrządzam go sama.
Sposób przygotowania: (dzień przed podaniem)
Gotuję ryż (najlepiej okrągły, tzw. mleczny ryż) do miękkości w dużej ilości mleka z dodatkiem ziarenek wanilii. Ugotowany ryż odstawiam do ostudzenia.
Następnie przygotowuję kosmiczne ilości bitej śmietany, startą skórkę cytryny i migdały w słupkach/posiekane (koniecznie obrane).
Ostudzony ryż mieszam z migdałami, skórką cytrynową i bitą śmietaną – konsystencja całości powinna być dość luźna. Tak, wszystko robię na oko, a jeśli ryż jest zbyt zbity, to po prostu dodaję więcej śmietany :). Całość zostawiam do schłodzenia (np. wystawiając garnek na balkon).
Ambasador
Alicja
Przepis jest w mojej rodzinie odkąd pamiętam, mam go od mamy. Ciasto przygotowywała moja ciocia na każde święta. To mój smak dzieciństwa.
Deser podaje się w dużej wspólnej misce, chowając w niej jeden cały migdał. Każdy przy stole nabiera sobie deseru, ile chce, porządnie schłodzoną porcję polewając ciepłym sosem wiśniowym (można go zrobić np. podgrzewając konfiturę wiśniową). Pychota!
A osoba, która znajdzie w swojej miseczce cały migdał, dostaje „prezent migdałowy” (mandelgave) od gospodarza/gospodyni przyjęcia – ten nie tylko cieszy, ale i jest zapowiedzią powodzenia na nadchodzący rok! I ta migdałowa wróżba się sprawdza – sama tego już dwa razy doświadczyłam.
Ciasto
Składniki:
¾ szklanki cukru ¼ szklanki mleka
½ kostki margaryny
1 czubata szklanka mąki
1 ½ łyżeczki proszku
do pieczenia
2 jaja
1 ½ łyżki kakao
Sposób przygotowania:
Margarynę rozpuścić i przestudzić, połączyć z cukrem i kakao. Ucierać kilka minut. Następnie dodać mąkę i proszek oraz mleko i jaja. Utrzeć na jednolita masę. Wyłożyć na dobrze wysmarowana blachę.
Piec ok. 40 min (do suchego patyczka) w 180 stopniach.
Krem
Składniki:
1 kostka masła
6 łyżeczek cukru pudru
1 cukier wanilinowy
2 szklanki kwaśnego mleka*
Sposób przygotowania:
Masło rozetrzeć dobrze z cukrem pudrem i cukrem wanilinowym, ucierać do białości.
Dodawać po trochu kwaśnego mleka i utrzeć na jednolita masę. Gdy krem będzie gotowy wyłożyć go na wystudzone ciasto. Następnie posypać orzechami i czekoladą.
Całość polać lukrem czekoladowym.
*Mleko musi być tak ukwaszone, że musi oddzielać się woda. Wodę należy zlać i dodawać samo gęste mleko. Ja kupuję Zsiadłe mleko
OSM Krasnystaw i wtedy nie trzeba zlewać wody.
Lukier czekoladowy
Składniki:
2 jaja
2 łyżki cukru
3 łyżki kakao 50g masła
Sposób przygotowania: Wszystko razem ubijać na parze przez 15 min. Ostudzić.
Ten pierwszy raz –
mityczny naramowicki
sernik nowojorski
Waldek
Sernik to chyba najłatwiejsze ciasto świata. Dla kogoś, kto lubi gotować i piec, ale nie lubi się przemęczać, sernik jest wdzięcznym przepisem na sukces. Pierwszy sernik nowojorski upiekłem w czasie trwania pandemii. Była potrzeba zrobienia czegoś inaczej, a spotkania z bliskimi celebrowało się co do minuty. Sernik pieczony w kąpieli wodnej – to była myśl! Znalazłem przepis w Internecie i starannie przygotowałem sernikowe ciasto. „Jaki puszysty!”, „Jaki pyszny!”, „Rozpływa się w ustach!”, „Niesamowity! Jak go zrobiłeś?” –to tylko niektóre z zapamiętanych przeze mnie pochlebstw. Ciocia Małgosia od tamtego momentu robi wyłącznie serniki w kąpieli wodnej. Dostałem nawet nową, okrągłą blachę z zamknięciem, bo na Wielkanoc musi przyjechać sernik nowojorski à la Waldek. Tata mojej partnerki czeka na niego cały rok. W wielkanocny poranek od progu pyta: „Masz sernik?”. Od pewnego czasu czuje jednak zawód: „Znowu coś zmieniłeś! Nie jest taki, jak za pierwszym razem”. Ciocia się upewnia: „Robiłeś według przepisu?”. Fakt, trochę zmieniam. A to inne ciastka, a to mniej jaj, a to poświęcam sernikowi mniej czasu. „Nie kombinuj!” – pan Jędrzej domaga się powrotu do pierwotnego smaku. Wszyscy czekają na mityczny sernik. Może Wam uda się przygotować sernik w kąpieli wodnej o smaku, konsystencji wyglądzie takim, jak mi za pierwszym razem?
Nie pamiętam strony www, na której znalazłem pierwszy przepis. Wypróbowałem jeszcze kilka innych. Robiłem sernik już tyle razy, że dziś dyktuję przepis z głowy. Daję Wam też trochę swobody w dobieraniu produktów.
Składniki:
Spód: pół paczki ciasteczek owsianych (do wyboru)
50 g masła
Masa serowa:
1 kg białego sera (do wyboru)
250 g mascarpone
6 jaj
200 g drobnego cukru sok z ½ cytryny opakowanie cukru wanilinowego
Krem:
kwaśna śmietana 18% łyżka cukru pudru sok z cytryny skórka cytrynowa (opcjonalnie)
Sposób przygotowania:
Spód: Kruszę ciasteczka owsiane, maślane lub digestive. Na ogniu rozpuszczam masło lub dodaję masło w kostce (ok. 50 g). Mieszam ciastka z masłem i dodaję szczyptę soli. Żeby nie brudzić dodatkowych naczyń, często robię to w formie, na którą uprzednio nakładam papier do pieczenia. Wyrównuję, aby był gładki i bez dziur. Wstawiam do lodówki na godzinę (jak mi się spieszy, wstawiam na czas przygotowania masy serowej).
Masa serowa:
Moja mama kupuje ser „krówka” i z niego robi masę; ja idę na łatwiznę i kupuję kubełek masy serowej (1 kg). Dodaję 250 g mascarpone, 6 jaj (raz oprócz jaj dodałem pięć dodatkowych żółtek), 200-250 g cukru, sok z połowy cytryny, proszek wanilinowy lub wanilię. Blenduję wszystko 2-3 minuty (można też zmiksować). Następnie powoli, aby nie uszkodzić spodu z ciastek, wlewam masę serową na blachę. Wkładam sernik do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni C. Poniżej wkładam blachę napełnioną gorącą wodą. Kąpiel wodną można
przygotować inaczej (tak zrobiłem za mitycznym pierwszym razem). Blachę z sernikiem otoczyłem szczelnie folią aluminiową i zamoczyłem ją w wodzie w drugiej blaszce (w ten sposób para wodna otoczy sernik kąpielą, a jednocześnie sernik będzie mokry i sprężysty). Sernik piekę przez 70 min. na termoobiegu lub góra-dół na 180 stopni. Można też wstawić sernik na 10 min. na 200 stopni, a potem na 60 min. na 180-170 stopni. Gdy ten czas minie, wyłączam nagrzewanie i zostawiam w zamkniętym piekarniku na 10 min. Potem uchylam drzwi piekarnika i trzymam sernik w środku przez kolejne 10 min. Wyciągam i schładzam w temperaturze pokojowej.
Krem: Wierzch sernika pokrywam kremem z gęstej śmietany 18%, zmieszanej z cytryną, skórką cytrynową i łyżką cukru pudru (wcześniej mieszam te trzy składniki razem).
Sernik najlepiej smakuje wyciągnięty z lodówki.
Wspólny stół w pracy
Joanna Pańczak
Gotowanie dla siebie nawzajem w pracy nie jest zbyt popularne, a może być wspaniałe! I wcale nie chodzi o tworzenie rodzinnej atmosfery, bo praca to praca. Ale siadanie całym zespołem przy posiłku homemade ma inny wymiar i smak. To sposób na poznanie się od kuchni, złapanie oddechu między zawodowymi wyzwaniami, regularny i zdrowy lunch, a przede wszystkim dostarczanie sobie przyjemności, codziennie. Do tego jest ekonomiczne, wygodne po prostu serdeczne. Skąd idea i jak ją praktykowaliśmy w zespole?
Minęło parę miesięcy w nowym biurze Festiwalu Malta. Długi stół zaprojektowany pod biuro prasowe dziennikarzy sportowych na Euro 2012 stał nieużywany, choć kusił. Któregoś jesiennego dnia Natalia opowiadała przy herbacie o jakiejś pysznej potrawie. Rzuciłam, że może zamiast robienia nam smaka, przyniesie na spróbę. Przyjęła wyzwanie następnego dnia o 13:00 przy długim stole zasiadły 4 osoby z 8-osobowego zespołu pracującego nad 25. edycją festiwalu. Sporych rozmiarów open space z widokiem na plac Wolności wypełnił się zapachami. Jedni rozkoszowali się smakami, inni zazdrościli strawy w trakcie pracy. „To kto gotuje następny?” – zapytałam podczas wylizywania talerzy. I tak się zaczął praktykowany dzień w dzień przez 6 lat zwyczaj maltańskich obiadków.
Do gotujących zaczęły dołączać kolejne osoby, najpierw stali pracownicy, potem także osoby zasilające zespół przedfestiwalowo. Idea była prosta, zawsze o 13:00 rezerwujemy 20-30 min na wspólny posiłek, który jedna osoba przygotowuje w domu i serwuje dla reszty przy długim stole w biurze. Początkowo porcje były raczej niewinne, taki ot lunchyk. Ale apetyt rósł w miarę jedzenia dość szybko zaczęliśmy przygotowywać pełnowymiarowe obiadki. Zawsze wegetariańskie, z czasem bezglutenowe i koniecznie bez wędzonej papryki. Tak by wszystkie osoby czuły się zaproszone, niezależnie od diety, wyborów etycznych i znienawidzonych smaków.
Na co dzień gotowaliśmy dla 8 osób. Co to oznaczało? Raz na 8 dni pichcisz, a przez pozostałych 7 ktoś przygotowuje jedzenie dla Ciebie. I praktycznie codziennie masz niespodziankę kulinarną. I wiecie co? Zawsze było pysznie! Królowały dania jednogarnkowe i pożywne zupy ze świeżym pieczywem z sąsiedzkiego Fawora, ale
zdarzały się też burgery, tarty, sałatki, a nawet pierogi. Nauczyłam się robić pesto buraczane z fetą i curry à la Agunia, zapiekankę ziemniaczaną z jabłkami i orzechami laskowymi Martuni, kopytka w sosie pomidorowym pod pierzynką Pauli, kochałam tartaletki z gruszką i gorgonzolą Romy, aglio e olio Adasia, kaszotto Natalii, zupę dyniową Kasi, zapiekane warzywa z sosem tahini Mikołaja i last but not least wegańską fasolkę po bretońsku Dominika. Mieliśmy też jedną złotą zasadę – nie rozmawiamy przy jedzeniu o pracy! I to było wspaniałe. Na językach były przeczytane książki, obejrzane filmy, przeżyte przygody, odwiedzone miejsca, wyśnione sny, pomysły na weekend, polecane lekarki, zabawne anegdoty. Rzadko udawało się nam skończyć w 30 minut…
Na biurowej szafie zawsze wisiał święty grafik obiadkowy, uzupełniany na 2 tygodnie do przodu. Każdy wpisywał swoje imię w termin, który mu pasował. Jak ktoś się nie dodał, dostawał reprymendę. O nic tak nie dbaliśmy w biurze, jak o to, żeby wszystkie dni były zapełnione. „Pańczaku, pamiętasz że jutro gotujesz?” – dobywało się zza biurka Natalii. Albo wywołujące śmiech pytanie od osoby sprawdzającej grafik chwilę przed 13:00: “Kto dziś gotuje? O kurcze, to przecież ja!”. Faktycznie, zdarzało się, że ktoś zapomniał. Ale i wtedy była frajda, bo na nasz długi stół wjeżdżała zamówiona po sąsiedzku pizza.
Z czasem opatentowaliśmy transportowanie garnków zbiorkomem albo rowerem, podgrzewanie 5l zupy i kilograma makaronu w mikrofalówce, a nawet kupiliśmy palnik elektryczny. Sprzątała osoba, która gotowała następnego dnia. Reszta pomagała nakryć stół przed i znieść do kuchni brudne naczynia po.
Nawet bardzo intensywny czas tuż przed festiwalem i powiększająca się drużyna do wykarmienia nie powstrzymywały nas przed obiadkowym rytuałem. Jak robiło się nas ponad 12 osób (w szczytowych momentach nawet 16) dyżury miały 2 osoby. Wtedy to były dopiero uczty! Tradycję przerwała dopiero pandemia — izolacja, a potem hybrydowy tryb pracy, bo nigdy nie było wiadomo, kto kiedy będzie.
Ale niech to Was nie zniechęca. Wspólne obiadki to najlepsze, co może Was spotkać w pracy!
Kłopoty z gośćmi
(fragmenty)
Kornel Makuszyński
Wokresie świąt gość mnoży się modą szarańczy i w wielkiej ilości odmian krąży po świecie, zanim – objedzony jak anakonda – ułoży się na spoczynek, do następnej dobrej okazji.
Gość jest zabytkiem szczątkowym minionych czasów, kiedy to poczciwi i serdeczni, lecz dość ciężko i powoli myślący Lechici nie spenetrowali, że jest to osobistość niebezpieczna. Przemyślni goście – bo chyby nikt inny! – wymyślili rozmaite chytre przypowiastki porzekadła, aby dobre o sobie utrwalić mniemanie. Oni to puścili w ruch powiedzonko: „Gość w dom, Bóg w dom”.
Zuchwała tych słów przesada wyszła wreszcie na jaw, długo jednak cieszył się gość niezasłużonym szacunkiem. Chytra zmowa gości wymyśliła ongi zwyczaj zdejmowania kół z kałamaszki, by gość nie mógł odjechać. Toteż nie wyjeżdżał czasem i przez cały rok, co tym można sobie jako tako wytłumaczyć, że drzewiej ludzie mieli nerwy jak postronki. Coś im jednak zaczęło świtać w twardych, podgolonych głowach, skoro poczęli bąkać nieśmiało o tym, że „gość nie w porę gorszy od Tatarzyna”. Gościom jednakże dobrze się działo, czasy bowiem były zawiesiste, flaki na oleju nudne były wprawdzie, lecz tanie, gość miał własną łyżkę za cholewą, jadł wszystko i spał byle gdzie, a czasem pod stołem. Od biedy można było z takim wytrzymać, choćby przez rok. Ba! Bywali nawet i tacy dziwaczni gospodarze, co łowili gości po gościńcach, szukając w ten sposób kompanii.
Należy przyznać, że w owych rubasznych czasach i z gościa niejaki był pożytek, jako z żywej gazety. Gość „jeździł po świecie i zbierał wszystkie śmiecie”, plotki i wiadomości, a o czym nie wiedział, o tym misternie zełgał. Oświecane smolnym łuczywem życie było smętne zakopcone, przeto nowa w domu gęba wiele mogła przyczynić radości. W gościach jednakże obudziło to mniemanie, że są zawsze pożądani i upragnieni i do dnia dzisiejszego nie można im tego wybić z głowy. A flaków na oleju i pieczonej rzepy już, szelmy, jeść nie chcą. Myślą, że zawsze tak być powinno, jak za króla Sasa. Przeto nawet z niejakim rozczuleniem zaczynamy wspominać poczciwego gościa dawnego zawołania i cierpko rozważać instytucję nowoczesną. Zdarzy się i dzisiaj gość miły i najmilszy, serdecznie oczekiwany: „Ktoś mi znany, ktoś kochany…” Są ludzie ludzie (dawno nie wypowiedziałem równie świetnej złotej myśli!). Z takim gościem wymarzonym, z takim rajskim ptakiem, przedziwną rzadkością, wystawowym okazem, rodzynkiem w zakalcu życia (!), słonecznym promieniem. Lecz reszta – pożal się Boże! (…)
Naramowicki wspólny stół
W dniach 1, 8 i 29 grudnia Mikro Dom Kultury Lotaryńska 6 zorganizował serię trzech sąsiedzkich spotkań przy wspólnym stole. Pierwotnie miały to być klasyczne warsztaty kulinarne z rozmową w tle. Postawiłyśmy jednak na międzypokoleniową wymianę wspomnień z przygotowywania posiłków w większym gronie, dzielenie się pomysłami kulinarnymi, a nawet kolektywne wymyślanie nowych i ich testowanie. Przy swoich stołach gościli nas Fundacja Knock Knock i Fundacja Panda Team. Kulinarne eksperymenty sąsiedzkie sfotografował Rafał Piątek.
Na pierwszym spotkaniu tak się rozgadaliśmy, że dopiero po półtorej godzinie zaczęliśmy przygotowywać jedzenie! A potem w 30 minut wysmarowaliśmy prawdziwą sąsiedzką ucztę. Choć kucharek było więcej niż sześć, to było co jeść. Na kolacji największą ciekawość wzbudziły kiszone arbuzy i kiełki hodowane w słoiku. Na śniadaniu zszokowała wegańska pasta à la makrela, a rozbawiło wspólne odgadywanie smaków z zamkniętymi oczami. Przy obiedzie zabrakło garnków palników, a w kulminacyjnym momencie wysiadły korki z przeciążenia 3 kuchenkami elektrycznymi, blenderem i czajnikiem. Zrobiliśmy tyle pyszności, że starczyło także dla gości naramowickiego kolędowania, które odbywało się w tej samej przestrzeni. Mamy nadzieję, że sąsiedzkie spotkania przy stole staną się nową naramowicką tradycją!
Horoskop na 2025
Baran
Ten rok przyniesie Ci posmak papryczki chilli i kremowego masła – bez obaw, będziesz mieć znaczny wpływ na to, w jakich proporcjach się pojawią.
Byk
Wreszcie skończysz z nudą codziennego, monotonnego przeżuwania trawy. Bądź gotowy na nowe smaki na zupełnie nowych polanach.
Bliźnięta
Zadbaj o odpowiednią ilość snu. Przemęczenie może obniżyć Twój apetyt na gluten i cukier. A to rok, który spędzisz pod znakiem makaronu i czekolady.
Lew
Odwagę masz we krwi, przed Tobą rok próbowania zupełnie nowych smaków. Durian, balut, czy haggis to tylko początek Twojej gastronomicznej podróży.
Panna
Możliwe, że część podjętych jeszcze w poprzednim roku działań okaże się bezowocna. Nie martw się, zdecydowanie więcej projektów doprowadzi Cię do przygotowania bezkonkurencyjnej sałatki owocowej.
Waga
W tym roku będziesz toczyć wewnętrzną walkę pomiędzy konserwatywnym a postępowym podejściem do gotowania. Zaufaj intuicji robotowi planetarnemu.
Skorpion
Bez obaw – burczenie w brzuchu, które poczujesz lada chwila, okaże się, niczym ruch motyli, zwiastunem zupełnie nowych emocji.
Musisz zadbać o swoje zdrowie psychiczne i uważać na działania, które mu nie służą. Nie stawiaj ciągle przed sobą trudnych wyborów – pizza czy szpinak.
Naramowicka Krzyżówka Kulinarna
Strzelec
Czeka Cię kosmiczne oczyszczenie, po którym znacznie zwiększy się Twój głód nowych działań. Zainwestuj w nowy zestaw garnków –pomogą w ich realizacji.
Koziorożec
W tym roku postaw na siebie i swoją przyjemność. Pamiętaj, że nie ma nic złego w jedzeniu lodów na śniadanie.
Wodnik
Powinieneś skupić się na zaciśnięciu więzi z najważniejszymi osobami w życiu. Zainwestuj w większy stół i wygodne krzesła.
Ryby
Opuść bezpieczną przestrzeń akwarium. Masz w zasięgu ręki większe akweny wodne. Nie poprzestawaj na owocach morza, w tym roku ryzykuj – to czas na brukselkę.
Poziomo
2. Rodzaj wegańskiej pasty z ciecierzycy
7. Nazwa ogrodu warzywnego działającego w Mikro Domu Kultury
8. Bliskowschodnia mieszanka ziół używana np. do posypywania hummusu
12. W Poznaniu mówimy na nią korbol
13. Zdrowy napój uzyskiwany ze sfermentowanego grzybka herbacianego
15. Ulica, na której znajduje się najstarsza naramowicka piekarnia
16. Stolica szampana
19. Mocna, mała kawa
20. Rodzaj specjalnego sita w formie miski lub garnka z podziurkowanym dnem
22. W jakim miesiącu odbywa się akcja, w której twórcy zachęcają do tego, aby przynajmniej na jeden miesiąc w ciągu roku wstrzymać się od jedzenia mięsa
23. Kruche ciasteczka w formie kokardki lub nazwa rzędu owadów
1. „... Rewolucje” – lecą na TVN-ie
3. Elektryczne naczynie do pieczenia, popularne w czasach PRL-u 4. Wielkopolski słodki przysmak z makiem
5. Potocznie duży ruch w restauracji
6. Woda po gotowaniu ciecierzycy lub zalewa pozostała po ciecierzycy konserwowej
7. Rodzaj szwajcarskiego sera o lekko orzechowym smaku
9. Jeden z pięciu podstawowych smaków odczuwanych przez człowieka
10. Włoski deser
11. Słynna kawiarnia na ul. Św.
14. Ewa ... – była Miss Polonia, obecnie prowadząca program kulinarny