Melba Magazine no. 08 Raw issue

Page 1

issue no째 08 raw

02 / 2015


Redaktor naczelna

Ilustratorzy

Magdalena Nowosadzka magda@melbamagazine.com

Kaja Gliwa Małgorzata Herba Karolina Koryl Paweł Olszczyński Paprotnik Studio

Dyrektor artystyczny

Piotr Matejkowski piotr@melbamagazine.com

Manager ds. komunikacji

Redaktor prowadzący

Łukasz Nowosadzki

Łukasz Nowosadzki lukasz@melbamagazine.com

Autorzy

Manager ds. reklamy

Alicja Caban Katarzyna Cieślar Marta Czeczko Marta Dyba Dorotka Kaczmarek Aleksandra Krześniak Ewa Kosz Alicja Rekść Milena Soporowska

Malwina Żurek malwina@melbamagazine.com Webmaster

Ana Bee Projekt graficzny

Piotr Matejkowski Stażysta

Ada Sokół

Fotografowie

Paweł Błęcki Andrey Bogush Justyna Chrobot Ren Hang Jacek Kołodziejski Annabel Miedema Filip Skrońc

www.melbamagazine.com www.facebook.com/melbamagazine www.melbamagazine.tumblr.com instagram.com/melba_magazine soundcloud.com/melba-magazine twitter.com/melba_magazine vimeo.com/melbamagazine

Melba is self-published and composed with OTAMA.EP font by Tim Donaldson & Garamond by C. Garamond & Sofia Pro Light font by Mostardesign

2


melba U Annabel Miedemy i Andreya Bogusha człowiek jest prawie nieobecny; widzimy jedynie abstrakcyjny, surowy przedmiot.

W świecie panuje względna równowaga. Dziewczyny pijane szczęściem i zapłakane, ze złamanym sercem. Miasta, w których nigdy nie zachodzi słońce i takie, w których deszcz to jedyna pogoda. Dobre poranki po super imprezach i puste wieczory. Dlatego po ostatnim numerze Melby wypełnionym kolorem, radością i kiczem w wielu wydaniach nastał czas raw.

Do rozmowy zaprosiliśmy odnoszącą sukcesy w świecie muzyki elektronicznej Zamilską, duet reżyserski Kijek/Adamski, kolektyw artystyczny Pussykrew oraz fotografów Asgera Carlsena i Maury'ego Gortemillera. Nie zabrakło również mody. Prezentujemy wywiady z Zofią Chylak i Natalią Siebułą oraz efekt współpracy Pawła Błęckiego z Polą Zag.

Tym razem współpracujący z nami artyści próbowali oswoić temat surowości i brutalności. Dla fotografów punktem wyjścia okazał się sam człowiek, ludzkie ciało i procesy w nim zachodzące. Przewija się to zarówno w konceptualnej sesji Jacka Kołodziejskiego, u Justyny Chrobot, czy nieco dosadniej na zdjęciach Rena Hanga.

Magdalena Nowosadzka redaktor naczelna

fotografia: Justyna Chrobot

raw issue no° 08 Wszystkie teksty oraz obrazy opublikowane na łamach Melba Magazine są wyłączną własnością poszczególnych autorów (fotografów, ilustratorów i współpracowników) i podlegają ochronie praw autorskich. / Żadne zdjęcie i żaden tekst nie może być reprodukowany, edytowany, kopiowany lub dystrybuowany bez pisemnej zgody jego prawnego właściciela. / Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie (cyfrowej lub mechanicznej), drukowana, edytowana lub dystrybuowana bez uprzedniej pisemnej zgody wydawców. Wszystkie prawa zastrzeżone.

3



melba

Chrobot 8

Ludzie 20 Kijek/adamski 22 / pussykrew 26 / zamilska 36

Kołodziejski 42

Fotografia 54 Gortemiller 55 / Harley weir 60 / Carlsen 62 / Blossfeldt vs araki 68 / raw 72

Ren Hang 76

Moda 88 Chylak 89 / EWA kosz 94 / Pola ZAG 98 / Balenciaga 102

Bogush 106

Styl 120 Siebuła 122 / In Buddha we trust all others pay cash 130 / koteluk 144

Miedema 146


the raw issue 08

ilustracja: Paweł Olszczyński

6


melba

raw Uncooked: raw meat. Being in a natural condition; not processed or refined: raw wool. Not finished, covered, or coated: raw wood. Not having been subjected to adjustment, treatment, or analysis: raw data; the raw cost of production. Undeveloped or unused: raw land.


fotografie: Justyna Chrobot modelka: Aleksandra Talacha modele: Roman Buk, Jakub Wolski, Mateusz WoĹ›

Chrobot

the raw issue 08




melba

11


the raw issue 08



the raw issue 08

14



the raw issue 08

16




melba

19


Ludzie kijek/adamski pussykrew zamilska


melba

ilustracja: Kaja Gliwa

21


the raw issue 08

Kijek/Adamski WYWIAD

Everytime Rozmawiamy przy okazji festiwalu Żubr -offka, na którym znaleźliście się w gronie jurorów. Sami jesteście aktywnymi i nagradzanymi twórcami. Jak się czuliście po tej drugiej stronie? Na dobrą sprawę kryteria oceny cudzych prac nie różnią się specjalnie od zasad, którymi sami kierujemy się przy tworzeniu. Różnica polega na konieczności zwerbalizowania oceny, przez co zbliża debatę do standardów akademickich. Na własne potrzeby nie musimy artykułować wszystkich argumentów, które wypada przytoczyć na użytek komunikacji z innymi jurorami. Sam tok obrad uświadomił nam z kolei, że niemożliwy jest werdykt doskonały i uzmysłowił

mechanizmy dojścia do werdyktów konkursowych, które do tej pory wprawiały nas często w konsternację. Jesteście również odpowiedzialni za oprawę wizualną i spot festiwalu. Wcześniej byliście zaangażowani w projekt Filmowe Podlasie Atakuje! Czujecie się związani z Białymstokiem w jakiś szczególny sposób? Dla uściślenia dodamy tylko, że kilka lat temu stworzyliśmy ramy oprawy wizualnej Żubroffki, ale w tym roku zaprosiliśmy do współpracy Izę Srokę i to ona jest odpowiedzialna za wygląd wszystkich druków, z którymi miała do czynie-

22


melba Jak duży wpływ na waszą twórczość filmową ma wspólne wykształcenie graficzne i jak wyglądała wasza droga do zajęcia się obrazem ruchomym? Wykształcenie graficzne, jakkolwiek nie przekłada się ściśle na naszą praktykę zawodową, sprawia że myślimy przede wszystkim obrazem i to właśnie obraz jest w naszym odczuciu najbardziej pojemnym i uniwersalnym medium. Zainteresowanie obrazem ruchomym natomiast to wypadkowa ogólnego rozwoju technologii i komunikacji oraz niechęci do składowania i transportu fizycznych prac.

nia publiczność festiwalowa w 2014 roku. Sam Białystok jest dla nas rzeczywiście miejscem szczególnym na mapie. Mimo że żadne z nas nie pochodzi z tego miasta, w dużej mierze identyfikujemy się z panującą tu wielokulturową atmosferą. Duża w tym zasługa ekipy Białostockiego Ośrodka Kultury, która umiejętnie tę atmosferę podsyca. Jak oceniacie poziom i wyniki Żubroffki? Słyszałem, że podjąć wspólną decyzję łatwo nie było. Poziom jest zdecydowanie wysoki. Cieszy nas zwłaszcza sukcesywny rozwój festiwalu i wzrost jego rangi. A ustalenie werdyktu rzeczywiście nie było łatwe. Bardzo szybko przekonaliśmy się, że niemożliwe jest pogodzenie osobistych ambicji i zasad demokracji. Kompromis jest rzeczą mądrą, ale często szkodliwą. Jeśli przestajemy się identyfikować z finalnym werdyktem, przestaje on mieć dla nas sens. Nie jest na szczęście tak, że nagrodzony został wbrew naszej woli jakiś zły film. Pozostał jedynie pewien niedosyt, że nie udało nam się zaakcentować naszego punktu widzenia i kilka wartościowych w naszym odczuciu filmów nie zostało należycie docenionych. Ale to może po prostu klęska urodzaju.

Wasze dzieła odznaczają się dbałością o szczegóły i szacunkiem dla tradycji medium. Czy wybór często żmudnej pracy zamiast sięgnięcia po techniki komputerowe to wybór wynikający ze świadomego buntu przeciw możliwościom nowych mediów i chęć bycia bardziej autentycznym, czy jednak wciąż tradycyjna animacja daje ciekawsze efekty? Na pewno nie ma tu mowy o buncie. Mamy na koncie kilka realizacji, które powstały w środowisku czysto cyfrowym (m. in. In statu nascendi, czy film dla AnOther Mag / Phillipa Lima) i czujemy się w nim równie dobrze jak przy pracach ręcznych. Wszystko zależy tu od pretekstu. Rzeczywiście stosunkowo często jednak tradycyjne techniki znajdują w naszych pracach uzasadnienie. Początkowo było to w dużej mierze podyktowane budżetami. Kameralne metody realizacji oparte na autorskich pomysłach z pogranicza eksperymentu wciąż dawały szanse na wyróżnienie się prac. Z czasem staliśmy się w tej metodyce coraz bardziej skuteczni.

Sami zajmujecie się tworzeniem filmów, w których warstwa plastyczna i spójność koncepcji grają pierwszoplanową rolę. Chciałbym przewrotnie zapytać, jak istotna jest dla was emocjonalność przekazu filmowego? Bardziej interesuje nas adekwatność. Ze swoimi emocjami każdy powinien sobie radzić sam i cieszy nas, że dzięki temu odbiór naszych prac jest potencjalnie skrajnie różny. Nie mamy jednak na celu manipulowania emocjami widza.

23


the raw issue 08

In Statu Nascendi

Katachi

24


melba Jak wygląda u was proces twórczy – od pomysłu do finalnego efektu? Czy we wszystkie jego etapy każde z was jest równomiernie zaangażowanym? Zawsze szukamy najpierw odpowiedzi w pytaniu. To w specyfice utworu, briefu, czy problemu doszukujemy się pomysłu na realizację. Staramy się przy tym myśleć formą, bo często już dobór odpowiedniej materii i techniki jest sam w sobie celną odpowiedzią. Potem staramy się konsekwentnie eksplorować właściwości materiału i technologii. Z reguły rzeczywiście trudno wskazać kto z nas odpowiada za które fazy opracowania projektu. Wszystko to miesza się i nie jest warte powtórnej analizy.

Zaciekawiła mnie koncepcyjna praca In statu nascendi, w której, odwołując się do wiersza Czesława Miłosza Stwarzenie świata, przedstawiacie proces stawania się grafiki 3D. Co Was najbardziej pociąga w animacji? In statu nascendi jest trochę ironią przeszczepioną z cytatu z Miłosza zarzucającego filmowi, że rości sobie prawa do pokazywania rzeczywistości. Może zresztą Miłosz był w tym zupełnie poważny. My traktujemy to nieco z przymrużeniem oka, bo dla nas obraz ruchomy jest właśnie pretekstem do kreacji, a nie naśladownictwa. Dlatego też tak dużo uwagi poświęcamy animacji, bo daje ona możliwość kontroli każdego elementu kadru i każdej klatki z osobna.

Robicie teledyski. Macie jakiś klucz do wyboru wykonawców, to znaczy musicie czuć muzykę by ją przełożyć na obraz? Niestety z powodu notorycznego braku czasu dobór wykonawców nie jest tak komfortowy, jak byśmy sobie tego życzyli. Zdecydowanie jednak odrzucamy propozycje pracy nad klipami do utworów, które nie sprawiają nam przyjemności słuchania. Prawdę mówiąc, przez dłuższą chwilę skupiliśmy się na innych formach twórczości i odłożyliśmy na bok robienie klipów, ale już zaczynamy za tym tęsknić i pojawiło się w naszych głowach kilka pomysłów, które zechcemy w najbliższej przyszłości zrealizować na tym polu.

Jak widzicie swoją przyszłą drogę twórczą? Planujecie robić więcej konceptualnych projektów z myślą o wystawianiu ich w galeriach? Poniekąd większość naszych prac jest w pewnym stopniu konceptualna, ale nie mamy ambicji zamykania ich w galeriach. Sporadyczne wycieczki w tę stronę chyba wyczerpują nasz apetyt na tworzenie form bardziej jednoznacznie kwalifikujących się jako sztuka.

rozmawiał: Łukasz Nowosadzki stills: Kijek/Adamski

25


Pussykrew, Body double

the raw issue 08

26


melba

Pussykrew WYWIAD

Pamiętam waszą działalność sprzed paru lat. Potrafiliście VDJ-ować godzinami nawet w pustym klubie. Cieszy mnie ogromnie, że udało wam się przebić przez natłok wszystkiego, co związane z 3D. Patrząc wstecz: czy coś się zmieniło w waszych założeniach? Co uważacie za punkt zwrotny w waszej karierze artystycznej? Mi$ Gogo: Puste kluby i godziny grania to zdecydowanie początki mojej przygody z kulturą klubową w 2004 roku, choć tak naprawdę wizualizacje zaczynałem tworzyć wraz z przyjaciółmi już w 2002, kiedy to prezentowaliśmy je na koncertach naszego postrockowego zespołu w rodzinnej Jeleniej Górze. Punktów zwrotnych było chyba kilka, zdarzają się one co kilka lat. Na pewno 2004 rok, później 2006, gdy przez przypadek zostałem w Dubline na 3 lata. 2009 i przeprowadzka do Anglii na studia w Culture Lab Newcastle University i 2012, gdy przenieśliśmy się do Berlina. Każde nowe miejsce przynosiło nowe wyzwania i środowisko działań. 2014 rok był dla nas niezwykle ciekawy, 2015 również zapowiada się bardzo interesująco. Co do przebijania się przez 3D - nie jestem pewien, czy myślimy o tym w ten sposób. Nie musimy się chyba nigdzie przebijać, jesteśmy po prostu konsekwentni. CGI [Computer Generated Imagery] to tylko jedno z narzędzi, którymi się posługujemy, a nie jedyna platforma działania. Mnie osobiście interesuje rzemiosło i doskonalenie umiejętności, a także niezależność podczas tworzenia projektów.

Koncentracja na narzędziach 3D była podyktowana zewnętrznymi warunkami, dla mnie jest okresem przejściowym. Nadal w sferze planów jest produkcja arthousowego filmu erotycznego, który połączyłby nasze doświadczenia z video, slow motion, CGI i drukiem przestrzennym. Tikul: Zanim się poznaliśmy, studiowałam projektowanie ubioru w Krakowie, potem New Media Design w Dublinie. Dało mi to dość dobre, kompleksowe przygotowanie w zakresie rysunku, malarstwa, fotografii, historii sztuki, projektowania czy grafiki. Wtedy bawiłam się nieco modą, fotografią cyfrową i designem. Miałam niezaspokojoną potrzebę odkrywania nowych rzeczy, poszukiwania nowych praktyk artystycznych. Interesowały mnie niekonwencjonalne rozwiązania estetyczne związane z ciałem i możliwości, jakie daje technologia. Moją przygodę z ruchomym obrazem rozpoczęłam, gdy się spotkaliśmy. Było to dla mnie niezwykle ekscytujące: wprowadziłam swoje fascynacje w zupełnie inną formę. Studia w Newcastle też były dla mnie wielkim przełomem w związku z poznaniem nowych narzędzi, takich jak programowanie, physical computing, teoria mediów. To wszystko otworzyło przede mną wachlarz nowych możliwości realizacji. Generalnie cały czas działamy na pograniczu video, dźwięku, technologii, sztuki. Nadal jesteśmy wierni idei DIY, działamy w sposób wymykający się kategoriom, spontaniczny i dość niezależny. Dużo się przemieszczamy. Często

27


the raw issue 08 zamieniamy się rolami lub przyjmujemy nowe. Fakt, iż nasza praca ewoluuje i zmienia się przez lata, jest dla nas budujący i niezwykle pozytywny. To jest to, co nas napędza. Wszystko ulega nieustannym zmianom: środowisko wokół nas, narzędzia i dostęp do technologii. My znajdujemy wciąż nowe inspiracje, możliwości realizacji i ekspresji. Bardzo nam to odpowiada. Chyba najgorsze, co moglibyśmy zrobić, to pozostać przy jednej estetyce lub medium i kultywować to przez lata. Szybko się nudzimy, ciągle potrzebujemy nowych wyzwań. Czasami łączy się to z podejmowaniem ryzyka, ale jest ono wpisane w działanie. Można to doskonale zaobserwować poprzez fakt, że co kilka lat zmieniamy miejsce zamieszkania, wciąż działamy na nowych scenach.

Tikul: Jeśli chodzi o kontekst galeryjny, wydaje nam się, że z racji mediów, którymi się posługujemy, aktualnie w Polsce nie ma chyba zbyt wielu miejsc, które pokazywałyby takie prace. Wszystko idzie jednak w dobrym kierunku, jest coraz więcej zainteresowanych bardziej współczesnymi formami komunikacji. Świat sztuki w Polsce to dość poważne środowisko, które rządzi się własnymi, trochę innymi prawami. Większości artystów dotyka tematów, z którymi my zupełnie się nie identyfikujemy, często sposób egzekucji prac jest bardzo zachowawczy. Poziom zainteresowania, wsparcie i organizacja to indywidualna sprawa. Nie wydaje mi się, aby mogła wiązać się z danym krajem czy szerokością geograficzną, choć często zdarza się, że w innych stronach ludzie są nieco pogodniejsi, bardziej przychylni. Nie uważam jednak, żeby w Polsce z jakichś względów kreatywne przedsięwzięcia były gorzej zorganizowane. Takie porównywania są chyba dość niesprawiedliwe i nie mają najmniejszego sensu.

Macie na swoim koncie wiele wystaw, zarówno w Polsce, jak i za granicą. Podzielicie się swoimi doświadczeniami? Jak porównacie poziom zainteresowania, wsparcia kuratorów i organizację w naszym kraju i poza jego granicami? Mi$ Gogo: Każde z nas zaczęło podróżować dość wcześnie, dlatego niestety rzadziej mamy okazje pokazywać nasze prace w kraju. Po prostu samoistnie dzieje się tak, że realizujemy więcej projektów i dostajemy więcej zaproszeń za granicą. W tym roku mieliśmy w Polsce dwie solowe wystawy: w BWA Zielona Góra i w Galerii Szarej. Pokazywaliśmy tam nasze najnowsze prace, w tym wydruki 3D, video instalacje i grafiki. Było to wspaniałe doświadczenie. Wojtek Kozłowski, Łukasz Dziedzic i Joanna RzepkaDziedzic - to ludzie jak najbardziej poszukujący, otwarci na eksperymenty i bardzo pomocni. W Szarej robiliśmy też warsztaty druku 3D. Zainteresowanie i entuzjazm były ogromne.

W którym momencie waszej praktyki zaczęliście się interesować 3D? Jakie były pierwsze powody tego zainteresowania? Czy była to naturalna kolej rzeczy wynikająca z wcześniejszych doświadczeń? Mi$ Gogo: CGI było zawsze częścią mojej praktyki ze względu na moją ówczesną pracę w Dublinie (motion design, postprodukcja itd.). Ograniczeniem jednakże były procesory i karty graficzne. Dopiero z czasem w grę zaczęły wchodzić render farmy, które stały się finansowo dostępne. Przygodę z 3D zaczęliśmy kilka lat temu. Najpierw od wizualizacji, budowania własnych patchów do występów na żywo, a potem na profesjonalnych programach do 3D renderingu. W 2012 roku braliśmy udział w rezydencji ar-

28


melba tystycznej w Platoon Kunsthalle w Berlinie. Powstał tam nasz pierwszy poważniejszy projekt przy użyciu animacji 3D - projekcja na szklanej fasadzie budynku. Nieco wcześniej wyprodukowaliśmy też set wizualny na Berlin Music Week, tylko w 3D. Tikul: Po dłuższym okresie nagrywania video i przeprowadzce do Berlina, poszliśmy w bardziej syntetyczną stronę. Filmowanie ma swoje ograniczenia, a my chcieliśmy budować surrealną rzeczywistość. W świecie fizycznym nie zawsze mogliśmy realizować nasze wyobrażenia. 3D okazało się po prostu łatwiejsze pod względem budowania konceptu, potrzebnych środków itd. CGI daje oczywiście obietnicę całkowitej wolności jeśli chodzi o wyobraźnię, jedyne co może ograniczać, to karta graficzna i liczba procesorów. Generowanie obrazów w 3D stało się więc dla nas czymś naturalnym. Od dłuższego czasu planowaliśmy też połączenie naszych wizualnych podróży z gaming environment. Wszystkie te zmiany są dość organiczne. Myślę, że to naturalna kolej rzeczy, że wielu artystów skłoniło się w stronę 3D właśnie z powodu łatwiejszego do niego dostępu.

teresujemy się obrazem, dźwiękiem, aktualnie dostępnymi narzędziami, globalnymi nastrojami. Jesteśmy czymś pomiędzy artystami a badaczami, działamy na różnych platformach, tworzymy interdyscyplinarne prace. Ważna jest dla nas nie tylko ostateczna forma projektu, ale cały proces, podczas którego zdobywamy doświadczenie i poszerzamy swoją wiedzę, aby jak najlepiej wyegzekwować pomysł. Wszystko realizujemy sami, od początku do końca. Jeżeli projekt wymaga nowych umiejętności i wiedzy, jest dla nas tym bardziej budujący. Ciągle próbujemy nowych rzeczy: obydwoje uczymy sie bardzo szybko, wiec rozbrojenie drukarki 3D czy podstawy nowego programu to kwestia kilku dni czy tygodni. Publikujecie na swoim blogu również zapis procesu samego druku 3D. Opowiedzcie coś o technice wykonywania waszych prac i powodach, dla których zdecydowaliście się udostępniać jej etapy. Nie chcielibyście mieć wyłączności na niektóre z technologicznych rozwiązań? Mi$ Gogo: Nasza przygoda z drukiem 3D rozpoczęła sie w marcu zeszłego roku, kiedy to kupiliśmy naszą pierwsza drukarkę. Wcześniej mieliśmy niewielkie doświadczenia jedynie w obserwowaniu procesu, od dłuższego czasu robiliśmy także dość intensywny research na temat najnowszych drukarek 3D i ich możliwości. Od połowy zeszłego roku wydrukowaliśmy dwie serie rzeźb inspirowanych rzeźbą klasyczna, postmodernizmem, net artem, zacieraniem granic pomiędzy rzeczywistością wirtualną a światem realnym. Prace te zostały pokazane dotychczas na sześciu wystawach w Austrii, Niemczech, Polsce, Paryżu i opublikowane m.in. na Creators Project i kilku innych znanych stronach dotyczących sztuki i technologii.

W związku z powyższym, jakie są wasze zainteresowania? Jakich tematów najbardziej lubicie dotykać? Tikul: Tematy, które od lat badamy, to fizyczność, seksualność, szeroko pojęte ciało, gender fluidity, transhumanizm, technologia, syntetyczno-organiczne struktury, destrukcja, dekonstrukcja, wszelkiego rodzaju transformacje, architektura, postindustrialne krajobrazy, fascynacje, zmysły, osobiste i globalne armagedony, ukryte pod specyficzną symboliką. Mi$ Gogo: W zależności od potrzeby potrafimy wykreować dany nastrój w rożnej formie. In-

29


Pussykrew, okładka RSS Boys

the raw issue 08

30


Pussykrew, b | w | r, widok wystawy Saatchi Gallery London

melba

31


the raw issue 08 Zostaliśmy również nagrodzeni Artist of the Year Award na 3D Printshow w Londynie. Jest to dla nas wielki sukces - zostaliśmy nominowani obok najważniejszych międzynarodowych designerów i artystów, którzy pracują z drukiem 3D i tworzeniem obiektów od wielu lat. Tikul: Nasze prace z animacją 3D były definitywnie dobrą bazą do rozpoczęcia przygody z drukiem przestrzennym. To w pewnym sensie naturalna kontynuacja naszej wcześniejszej pracy i próba przeniesienia jej w wymiar materialny. Rzeźby projektujemy i drukujemy sami, poddawane są ręcznej obróbce, polerowaniu, malowaniu. Eksperymentujemy z różnymi rodzajami materiałów. Są to bardzo proste rozwiązania, a jednak nasza estetyka jest dość wyjątkowa. Jeśli chodzi o transparentność procesu, to nigdy nie próbujemy niczego ukrywać i zachować tylko dla siebie. Wyznajemy zasadę, że należy dzielić się doświadczeniem i wiedzą. Jeżeli ktoś chce wiedzieć, w jaki sposób kreujemy obiekty i jakich narzędzi używamy, zawsze służymy pomocą. Chcemy inspirować i motywować do działania, to dla nas bardzo ważne. Myślę, że zaraziliśmy pasją do 3D już wielu naszych znajomych.

bawić się współczesną estetyką i znaczeniami, aniżeli prace uznanych, poważnych artystów w wielkich galeriach. My sami obecnie doświadczamy sztuki głównie przez Internet, naszą codziennością są streamy kolorowych obrazków. Ta ilość stymulantów pozwala mi odpowiednio funkcjonować. Na pewno bardziej przeraża mnie przewaga bezwartościowych, powielających się obrazów w galeriach. Nie mam poczucia, że coś jest bezwartościowe. Każdy może dzielić się swoja kreatywną pracą w dowolnym środowisku, poza murami wszelkich instytucji. Zawsze znajdzie się ktoś, kto to doceni. To jak najbardziej pozytywne. Mi$ Gogo: Estetyka zmienia się nie tylko pod wpływem internetu, ale również poprzez dostęp do narzędzi. Demokratyzacja technologii i globalne nastroje kształtują daną ekspresję. Wydaje mi się to całkiem naturalne, iż większość artystów zwróciła się w kierunku 3D. Komputery stały się bowiem szybsze, a render farmy tańsze i bardziej dostępne. To narzędzia które będą jeszcze bardziej ewoluować w przyszłości. To prawda - każdy używa teraz podobnych narzędzi, jeśli chodzi programy 3D. Mamy wielu przyjaciół, którzy zajmują się także CGI, a jednak każdy z nich ma zupełnie inny, charakterystyczny styl, który odróżnia go od reszty artystów.

Prace 3D statyczne i ruchome, a także związana z nimi estetyka, stają się w bardzo szybkim tempie coraz bardziej popularne i wszechobecne, przynajmniej jeśli chodzi o internet. Co sądzicie na ten temat? Czy uważacie, że mamy obecnie przewagę bezwartościowych, powielających się obrazów? Tikul: Prace młodych artystów rodem z internetu są niezwykle inspirujące. Wydaje mi się, że aktualnie bardziej inspirują nas takie właśnie bezpretensjonalne prace ludzi, którzy potrafią

Jakie macie plany i aspiracje na najbliższe kilka lat? Mi$ Gogo: Kilka miesięcy temu wyprowadziliśmy się z Berlina do Brukseli. Teraz tutaj jest nasza baza: mamy nowe studio i pracujemy nad nowa serią rzeźb 3D. Tym razem będą to wearable sculptures, czyli eksperymentalne

32


melba formy, które ewoluują w odniesieniu do ciała. Współpracujemy też przy różnych projektach z lokalnymi designerami, aktualnie pomagamy zaprojektować kolekcję biżuterii opartej na algorytmach.

wyjazdem, w marcu i w kwietniu 2015, zaprezentujemy swoje prace na 3D Printshow w Berlinie i w Nowym Jorku. Mamy też zaplanowanych kilka wydarzeń i festiwali w pierwszej połowie 2015 roku, m.in. w Belgii, Francji i Niemczech. Jeśli chodzi o jeszcze dalsza przyszłość, jedyne o czym marzymy, to abyśmy mogli kontynuować naszą praktykę artystyczną i nadal mieć możliwość realizacji swoich pomysłów, poznawać inspirujących ludzi, podróżować, dzielić się doświadczeniami i nieustannie się rozwijać.

Tikul: Niespodziewanie okazało się, że już w lipcu wyruszamy do Szanghaju. Zostaliśmy wybrani do udziału w rezydencji artystycznej w Swatch Art Peace Hotel. Jesteśmy tym niezmiernie podekscytowani, da nam to ogromne możliwości, komfort pracy i wsparcie dla kreacji artystycznej. Od lipca do stycznia 2016 roku planujemy w ramach rezydencji realizować własny projekt, który połączy w sobie wszystkie dotychczasowe przejawy ekspresji i media, którymi operowaliśmy dotychczas: video oraz całą sferę 3D (animację, druk, skanowanie). Całość pracy będzie zainspirowana lokalną rzeźbą architektoniczną miasta. Być może zostaniemy w Azji nieco dłużej. Mamy już kilka propozycji wystaw w Pekinie i Hongkongu. Natomiast jeszcze przed

rozmawiali: Ada Sokół i Piotr Matejkowski prace dzięki uprzejmości artystów

33


Pussykrew, Forces (video still)

the raw issue 08

34


melba

35


Zamilska MUZYKA


melba

Kiedyś próbowałam odzwierciedlić w muzyce szczęście, ale mi to nie wyszło. Natalia Zamilska proponuje więc mroczne basy, łącząc je kobiecą, ale silną ręką z tanecznym rytmem. Plemienna elektronika - tak mówi o tym, co robi. Wydana w maju płyta Untune obiegła już świat, dzięki czemu muzyka Zamilskiej pojawia się nie tylko tam, gdzie dobrzy ludzie tańczą do dobrego techno, ale też na dużych festiwalach, a ostatnio na wybiegu Diora. To jak było z tym Diorem? Zadzwonili? Nie dzwonili, ale napisali maila. Po prostu któregoś dnia przyszła propozycja z Paryża. Zapytano mnie, czy można wykorzystać Duel do pokazu Diora w Tokio. Bardzo się ucieszyłam. Pokaz mody to dla mnie rodzaj sztuki. Oprócz modelek, ciuchów jest jeszcze cała magia – scenografia, oświetlenie i przede wszystkim muzyka. Zawsze oglądałam Fashion TV, bo mieli o wiele lepszą muzykę niż na muzycznych kanałach, jak jeszcze takowe istniały.

do lepienia. Tak też zostało do dziś. Jakiś czas temu poznałam etnomuzykologa, który prowadzi portal Awesome Tapes from Africa. Facet jeździ po Afryce i zgrywa stare kasety. Zbiera ja po targowiskach afrykańskich i wrzuca na streamingi. I nagle okazuje się, że masz dostęp do afrykańskich kaset - z Maroko, z najdalszych rejonów Afryki, nawet z lat 50. i 60. i to w świetnej jakości. Co wybierasz z elektroniki? Z elektroniki lubię Andy'ego Stotta – u niego po raz pierwszy usłyszałam kompresję na basie. Gessafelstein na pewno, Laurel Halo, Gazzelle Twin, Muslimguaze… M.I.A. - dziewczyna jest z krainy popu, nie oszukujmy się, ale jest tym cennym popem. Ma w sobie bunt i ma powód, żeby się buntować, tak że z miejsca się w niej zakochałam. Teraz jeszcze dzięki Unsoudowi odkryłam Vessel. Cenię Carter Tutti Void czy

A czego słuchasz? Bardzo tego dużo. Gdy zaczęłam zajmować się elektroniką, słuchałam bardzo delikatnej muzyki. Nie zapuszczałam się nawet w rejony czarnej sztuki techno,. Oczywiście to się później zmieniło. Interesują mnie etniczne brzmienia, Arabia, Afryka. Odkąd zresztą pamiętam, plemienne aspekty zawsze stanowiły dla mnie bazę

37


the raw issue 08 Rrose. Dużo tego. Od bardzo ciężkiej elektroniki, przez plemienne brzmienia, aż po starego Jona Hopkinsa, gdy potrzebuję odpoczynku. Kiedyś byłam bardzo konserwatywna, jeśli chodzi o gatunki, nie pozwalałam sobie na odchyły. Ale później stwierdziłam, że nie, dość tego. Wywodzę się z undergroundu, który powinien być z definicji otwarty, a później nagle okazuje się, że to nieprawda. Underground wzbrania się przed kawałkami, które lecą w Radio Zet. Nawet, jeśli są to dobre rzeczy. Długi czas też myślałam, że nie wypada, ale jest taki komiks Bohater Małgosi Halber. Znalazłam tam fajnie postawione pytanie: jeśli coś jest popularne, czemu musi być gorsze? Dla małych wytwórni popularność nie idzie w parze z jakością. Istnieje przekonanie, że jeśli chcesz być niezależnym artystą, nie możesz mieć więcej niż 10 tysięcy wyświetleń na YouTube, nie możesz grać na mainstreamowych festiwalach. To jest bardzo smutne.

popu, skoro cały czas gram to, co gram? I zauważyłam, że ludzie reagowali podobnie. Też nie widzieli tego podziału na pop i resztę. Poszli za instynktem. Właśnie o to mi chodzi, żeby nie było tych sztucznych podziałów w muzyce. Pamiętam, jak grałam pierwsze koncerty i jacy ludzie przychodzili - totalna abstrakcja: fani techno, fani plemiennych brzmień, fani popu, fani dyskotekowych ruchów, cały miszmasz. Jakich emocji szukasz? Skrajnych, ponieważ są najlepsze do przekazania. Kiedyś próbowałam odzwierciedlić w muzyce szczęście, ale mi to nie wyszło. Powstał patetyzm, połączony z mrokiem. Nie umiem robić wesołych kawałków, ale umiem robić kawałki taneczne. Byłam bardzo zdziwiona na pierwszych koncertach, gdy zobaczyłam poruszenie, że ludzie tańczą. Ostatnio po koncercie usłyszałam piękny komplement: podobno moja muzyka sprawia, że tańczy całe ciało. To mnie motywuje do pracy, a potrafię pracować przez tydzień non stop.

Taki konserwatyzm w drugą stronę. Dokładnie. Gdy udało mi się wyrwać z tego klimatu, poczułam totalną wolność. Jakby ktoś dał mi skrzydła. Teraz już nie wstydzę się przyznać, że uwielbiam Rihannę i jak jest mi po prostu źle, to słucham Rihanny. Jak chcę odpocząć od techno, to słucham Beyoncé, jak chcę coś jeszcze innego, to nie mam już problemu. Muzyka jest albo dobra albo zła.

Opowiedz o Untune. Muzyka jest dla mnie formą terapii, wywaleniem ciężkich przeżyć za pomocą muzyki. To odwaga, żeby wyrzygać emocje, bo nigdy nie wiadomo, jaka będzie reakcja. Nieważne, że nie ma tekstu, ale widzę, że ludzie doczytali się, o co chodzi. Ludzie wyczuli, że chodzi o emocje, że nie jest to płyta techniczna. Untune opowiada o czymś naprawdę trudnym. Problem polegał na tym, że Quarrel zrobił furorę. Wydaj teraz resztę materiału! Ludzie będą chcieli powtórki z Quarrel, różnych wersji Quarrel i co tu zrobić. Tymczasem każdy utwór opowiada zupełnie inną historię - wszystko tworzy jedną całość, paroletnią opowieść, podzieloną na kilka

Masz poukładane. Weźmy na przykład taki Open'er. Mazzol, Sorry Boys, The Dumplings i Zamilska. Zaczęłam zastanawiać się, co ja tam robię. Ale później okazało się, że wszystko jest super. Open'er był super. Najlepiej. Wszystko wypełnione po brzegi. Dlaczego nie mogę występować na koncercie

38


melba

39


the raw issue 08 etapów. Nie chciałam zrobić depresyjnej płyty, ale żeby przy tym ciężarze była zawarta jakaś rewolucja: było fatalnie, stawiamy kreskę, idziemy dalej. To również płyta polityczna. Polacy mają problem z islamem, z innymi kulturami. Chcę przełamywać stereotypy.

się nowej możliwości tym bardziej spinałam się do pracy, żeby zasłużyć na to wszystko. Nadal mam w sobie głęboką panikę z powodu tego, co się dzieje, ale nie oszukujmy się, już nie jestem w undergroundzie. Gram na mainstreamowych festiwalach, ale dumna jestem z tego, że nie poszłam i nie pójdę na żaden kompromis

Mówi się teraz: to nie brzmi jak płyta debiutanta. Poszukiwania trwały 10 lat. Na początku grałam na perkusji, na basie, byłam metalówą i potem przerzuciłam się na elektronikę. Gdy robiłam rzeczy do szuflady, to były trip hopy, to były chilllouty. Chciałam połączenia basu, pewnego rodzaju patetyczności i aspektu tanecznego. Jednocześnie zależało mi na mroku, ale nie mroku depresyjnym, tylko takim klimatycznym. Kiedyś słyszałam bardzo niedobre rzeczy: musisz się ukierunkować, nie możesz brać wszystkiego. Początkowo tego słuchałam, ale później uświadomiłam sobie, że jednak to nie jest tak i nawet ktoś z większym niż ja doświadczeniem nie musi mieć racji. Dlatego zrobiłam po swojemu i efektem tego był Quarrell. To kawałek, który powstał najszybciej, z impulsu, na totalnym wkurwie. Usiadłam nad tym w jedną noc, po czym postanowiłam gdzieś go wrzucić.

Ale może przyjdzie taki moment, że ktoś będzie chciał zrobić z ciebie produkt. Takie okazje zaczęły się już pojawiać. Miałam reklamować wielkie firmy w Polsce, przychodziły różne dziwne propozycje. Na szczęście jestem pod skrzydłami najlepszej agencji w Polsce, która bardzo mnie wspiera i czuję się przy nich strasznie bezpiecznie. Gdy mam jakąś moralną zagwozdkę, to rozmawiamy. Tłumaczą mi swój punkt widzenia, ale najczęściej jesteśmy zgodni, bo oni czają mój klimat, widzą, jaka ja jestem, do niczego mnie nie zmuszają. Jestem muzykiem, nie będę zajmować się reklamowaniem czegokolwiek - chyba, że jest to dobrze przemyślane i czemuś ma to służyć, na przykład komuś pomóc. Jak to jest z dziewczynami w tym biznesie? Na początku nie byłam traktowana zbyt poważnie, ale też zaczynałam w małym mieście, w Cieszynie, na imprezach DJ-skich. Do tej pory nie wszyscy mają świadomość, że nie jestem żadnym DJ-em, tylko gram live. Raz zdarzyło mi się, że gdy weszłam na scenę, technik kazał mi wyjść, bo nie mógł uwierzyć, że ja to ja. Musiałam się przedstawiać i tłumaczyć, że to mnie za chwilę będzie nagłaśniał. Teraz myślę, że gdy wchodzę na scenę, to mam dowód na to, że my, kobiety, możemy. Za granicą, mam wrażenie, kobieta na scenie wzbudza jeszcze większy szacunek. W Polsce też powoli tak się dzieje.

I poszło. I zaczęły rosnąć wymagania. Spadło na mnie bardzo dużo, bo z miejsca zostałam uznana nadzieją polskiej elektroniki, królową techno, królową basu, a to straszna odpowiedzialność. Właściwie od początku byłam trochę przerażona, bo wszystko stało się w momencie, kiedy miałam dopiero połowę materiału. Reszta była zaledwie szkieletem. Musiałam dokończyć tę płytę, jednocześnie koncertując. A ponieważ jestem bardzo wymagająca wobec siebie, z każdą dobrą recenzją lub pojawieniem

40


melba Mam nadzieję, że chociaż trochę dołożyłam się do tej zmiany w myśleniu.

siąść za wcześnie do sprzętu. Zakładam sobie szelki, przypominam do ściany, bo wiem, że to jeszcze nie ta chwila. Czekam, aż to we mnie dojrzeje. Od przyszłego roku też chciałabym rozbudować trochę sprzęt, żeby było bardziej koncertowo. To już nie będzie zwykły live act, tylko wielki koncert z pierdolnięciem. Muszę się zastanowić jeszcze, co bym dalej chciała.

Kiedy druga płyta? Untune wyszło w maju, a ja od lutego już grałam, więc od dawna marzę o czymś nowym. Jest zima, najchętniej teraz bym się zaszyła, żeby popracować. Chwilowo trzaskam remixy, współpracuję z różnymi ludźmi. Może wiosna? Zobaczymy. Czekam na taki moment, aż zbiorę odpowiednią ilość emocji, żeby je zmieścić na kolejnym krążku. Przecież nie chodzi o to, żeby puścić ludziom kawałki, które po prostu są dobre technicznie. Muzyka zawsze opowiada historie. Muszę to ułożyć, przeżyć dziesięć razy i wtedy dopiero będę mogła o tym opowiedzieć. Czekam też, żeby nie zrobić falstartu, żeby nie

rozmawiała: Katarzyna Cieślar fotografie: Ola Bydlowska i Piotr Matejkowski

41


the raw issue 08

Kołodziejski Fake Fleck

obiekty i fotografie: Jacek Kołodziejski model: Bart Ungerman make-up / włosy Marianka Jurkiewicz stylizacja: Elwira Rutkowska

42


melba

43


the raw issue 08

44


melba

45


the raw issue 08

46


melba

47


the raw issue 08

48


melba

49


the glow issue 07

50


melba

51


the raw issue 08


melba

53


Fotografia Gortemiller HArley weir Asger Carlsen raw


melba

Maury Gortemiller, Ghosts

55


the raw issue 08

Gortemiller Natrafiłam na twoje prace przypadkiem – było to jedno z tych popołudni spędzonych na przeglądaniu tumblra. Zobaczyłam ciekawe zdjęcie, bez śladu podpisu wykonawcy czy tytułu. Podobna sytuacja miała miejsce jeszcze kilka razy i minęło trochę czasu, zanim znalazłam takie, któremu towarzyszył opis. Jakie masz odczucia względem swobodnego, niekontrolowanego przepływu fotografii w internecie, pozbawionych kontekstu, zamienionych w ornament? Wydajesz się otwarty na odbiorców w sieci – sam prowadzisz tumblra, a na twojej stronie internetowej można znaleźć bogate portfolio i opisy projektów. Uczestniczę w obrazowym wirze udostępnień, który kształtuje sposób, w jaki wchodzimy dziś w relacje z fotografią. I chociaż wolę prezentować swoje prace wraz z informacją o kontekście (tytuł, oświadczenie artysty) w warunkach formalnych, to zdjęcia muszą także dotrzeć do publiczności na bardziej intuicyjnych, spontanicznych zasadach, jeśli mają być naprawdę skuteczne. Jeśli obraz dobrze działa, to jego właściwości formalne, tematyka i ogólna atmosfera zyskują odbiorców bez względu na to, jakie słowa mu towarzyszą.

staje się źródłem brudu, hot-dogi zrobione są z kostek lodu, manekiny wyglądają jak przybysze z kosmosu… Znakomicie! Jeśli ktoś czuje się niekomfortowo, oglądając moje zdjęcia, to znaczy, że wykonałem dobrą robotę. Parafrazując Nicholasa Cage’a, to najlepsza pochwała. Kolejną intrygującą rzeczą w twoich fotografiach jest to, że ciężko powiedzieć, czy przedstawiona na nich kompozycja została zaaranżowana, czy to po prostu zapis sytuacji, której byłeś świadkiem. Czy jest to performance, intuicyjny snapshot czy rezultat kreacji. To również pokazuje, jak cienka jest linia pomiędzy światem sztuki a zwykłym życiem. Wolę, żeby moje obrazy były ambiwalentne lub dwuznaczne na kilku poziomach. Aparaty często nie odzwierciedlają rzeczywistości w sposób, jakiego oczekujemy. Wręcz przeciwnie, większość narzędzi rejestrujących obraz kreuje specyficzny, alternatywny wygląd tego, co rejestrowane. Obraz jest wierny w tym sensie, że istnieje jako kopia informacji zawartej w świetle, ale zarazem może nieść ze sobą przekłamanie rzeczywistości poprzez zaburzenie perspektywy czy głębi ostrości. Ta dwojaka natura medium jest szczególnie interesująca w perspektywie postrzegania aparatu jako narzędzia wiernego, dokumentalnego zapisu. Aby zobrazować to rozszczepienie posługuję się zdjęciami, które są efektem intuicji, choć wydają się aranżowane, oraz takimi, które zostały pieczołowicie opra-

W twoich pracach jest zawsze coś intrygującego. Dekonstruujesz utarte sposoby postrzegania codziennych przedmiotów poprzez dodanie elementów, które jak intuicyjnie wyczuwamy, tam nie pasują. Temu odkryciu towarzyszy zmieszanie i niepewność. Patrzenie na twoje obrazy może nawet sprawiać dyskomfort. Mydło

56


melba

Maury Gortemiller, Watermelons

57


Maury Gortemiller, Heads

the raw issue 08

cowane, ale sprawiają wrażenie przypadkowych. To odnosi się z kolei do mojej wcześniejszej wypowiedzi odnoszącej się do wiedzy o kontekście danej pracy. Interesujący dialog nawiązuje się pomiędzy odbiorcą a obrazem. Wypowiedź artysty (lub jej brak) jest brana pod uwagę, a proces powstawania zdjęcia czy towarzyszące temu okoliczności związane są z jego tematyką. Czynniki te współtworzą ostateczne wrażenie odbiorcy, i co za tym idzie, budują obraz.

Ambiwalentny, nieoczywisty status twoich fotografii jeszcze silniej podkreśla aspekt techniczny. Odwołujesz się do estetyki fotografii snapshotowej, używając ostrego światła, wbudowanego f lesza i przypadkowego kadrowania. Uważasz tę konwencję za satysfakcjonujące narzędzie ekspresji, czy może myślisz o wypróbowaniu innych sposobów zapisu? Często, ale nie zawsze, używam sposobu, który lubię określać jako estetyka intuicyjna. Jako że wiele obrazów może wydawać się dwuznacznymi ze względu na ich inscenizacyjny charakter,


melba

używam estetyki snapshot, która nadaje im bezpośredniości. Celowe środki, takie jak wbudowany flesz, chaotyczny kadr, itp. sugerują uwiecznienie czegoś autentycznego.

definicję, chociaż wydają się zarazem bardzo osobistymi historiami. Generalnie nie używam terminu dokumentalny w nawiązaniu do moich prac, ponieważ to słowo nacechowane jest zbyt dużą ilością znaczeń. Często natomiast robię prace, które można przypisać do stylu dokumentalnego. Projekt Breathe in and Disappear jak najbardziej został wykonany w takiej konwencji. Jednocześnie próbuję też nadać pewną szczerość czy autentyczność obrazom, które są celowo niejednoznaczne, ze względu na tematykę czy ogólne wrażenie, jakie wywołują.

Do the Priest in Different Voices – to prawdopodobnie twój najbardziej znany projekt. Co stanowi jego mocny punkt i angażuje widza to uniwersalizm – łatwo można się z nim zidentyfikować. Obrazujesz odwieczne napięcie pomiędzy obrazem a językiem, za punkt wyjścia biorąc Biblię. Osobiście odczytuję ten cykl również jako ref leksję nad statusem współczesnej religijności. Mógłbyś opowiedzieć parę słów o tym, jak zacząłeś i pracowałeś nad tym projektem? To bardzo osobisty projekt o odkrywaniu. Interesuje mnie możliwość zaakceptowania doświadczenia w sposób, który niewiele ma wspólnego z nauką, organizacją religijną czy konwencjonalnymi pojęciami zachodniej duchowości. Skoro omówiliśmy już proces, jednym z bodźców do realizacji tego projektu była chęć pracy nad bardziej zaaranżowanymi sytuacjami. Tym razem chciałem skupić się niemal wyłącznie na wykreowanych, konceptualnych obrazach. Ponieważ sam temat jest dla mnie kontemplacyjny na poziomie osobistym, chciałem stworzyć obrazy, które są nieco bardziej wyciszone i nawiązują do symetrycznej i zrównoważonej kompozycji charakterystycznej dla twórczości religijnej.

Wykładasz fotografię na uniwersytecie. Czy młodzi fotografowie eksperymentują, szukają nowych możliwości użycia medium? Czy ich pomysły są dla ciebie inspirujące? Jak widzisz przyszłość fotografii? Przeważnie jestem zainspirowany, a czasami nawet zdumiony pracami studentów. Ci z nich, którzy mają małe doświadczenie z fotografią, lub też nie mają go wcale, tworzą najczęściej w sposób bardzo swobodny i szczery – są to cechy, które trudno zachować wraz z biegiem lat. Bycie nauczycielem fotografii polega w jednej części na instruowaniu, w drugiej na słuchaniu studentów, a w trzeciej na nie wchodzeniu im w drogę. Zajmujesz się też fotografią komercyjną? Nie, przeważnie realizuję projekty osobiste, okazjonalnie wykonuję zlecenia dla magazynów.

Czy postrzegasz siebie jako dokumentalistę? Osobiście myślę o dokumentaliście jako o osobie, która rejestruje lub wskazuje na coś, aby dokonać pewnej zmiany, wpłynąć na czyjeś postrzeganie rzeczywistości. Czy to jeden z twoich celów? Projekty takie jak Breathe In and Disappear czy October 13, 1983 z łatwością wpasowują się w tę

Nad czym pracujesz obecnie? Pracuję nad projektem złożonym z martwych natur powstałych z przedmiotów pochodzących ze sklepu z rzeczami za jednego dolara. rozmawiała: Dorotka Kaczmarek

59


the raw issue 08

Harley Weir FOTOGRAF

Nazywana perwersyjną czarodziejką, bo jak niewielu potrafi tak wieloznacznie epatować nagością, pozostawiając zawsze coś nieodkrytego i magicznego jednocześnie. Przykład? Ubiegłoroczna sesja w i-D Magazine z Lindsey Wixson. Pozorna sielanka, słodka modelka – urocza pastereczka. Ale to tylko złudzenie, bo za chwilę bezwstydnie pochłonie nas czerwona sukienka. Chyba że już wcześniej ulegliśmy pokusie ognistych ust.

60


melba

Harley Weir jest fotograficznym samoukiem, studiowała na Central Saint Martin’s. Profesjonalnie fotografią zaczęła zajmować się bardzo wcześnie. Na początku nie była traktowana zbyt poważnie. Często gdy przyjeżdżała na plan sesji zdjęciowej ktoś pytał, czy jest asystentką Harley Weir. Teraz wraz z upływem czasu czuje się silniejsza i umie wykorzystać to, że jest młodą kobietą w zmaskulinizowanym świecie fotografii mody. Uważa, że gdyby była mężczyzną trudniej byłoby prosić o niektóre rzeczy modeli, więcej osób oceniałoby ją jako niezwykle perwersyjnego i wyuzdanego fotografa. Czasami szukając modeli do zdjęć, zwraca się do mamy, która jest nauczycielką, żeby poprosiła, któregoś ze swoich uczniów o pozowanie. Twierdzi, że gdyby była chłopakiem czułaby się z tym dziwnie. Do tego dochodzi jej imię, które jest zarówno imieniem męskim jak i żeńskim. Wiele osób zanim pozna ją osobiście myśli, że na sesję przyjedzie seksowny mężczyzna albo gej. Harley śmieje się, że to pewnie dlatego ma tyle pracy.

Egon Schiele – osobisty mistrz, też poniekąd źródło inspiracji. Nawet jego twarz przypomina kubistyczne dzieło. Harley przy pracy skupia się przede wszystkim na kompozycji. To jej podporządkowana jest cała praca na warstwie wizualnej. Weir nie myśli wcześniej o odbiorze jej prac: Chcę tylko poruszyć kogoś. Naprawdę nie ma znaczenia, jakie emocje wywołają moje prace, czy ktoś poczuje się zdegustowany, albo komuś przypomną o miłości czy o czymś podobnym. Obojętne jakie to będą emocje, wystarczy żeby w ogóle były, będę wtedy bardzo szczęśliwa. Tak trudno poruszyć dziś ludzi. Harley nie ukrywa, że fotografia mody to najłatwiejszy dla fotografa sposób na zarabianie pieniędzy. Oczywiście chwytanie momentów jest bardziej satysfakcjonujące, ale na to brakuje czasu. Chociaż już kilka razy zdarzyło jej się chwytać codzienność w miejscach trudnych, dotkniętych konfliktami: Izraelu, Palestynie, Abchazji i ostatnio Rosji. W tych projektach rządzi człowiek i poszukiwanie prawdy o nim. Weir podchodzi do pracy dokumentalisty nienachalnie, trochę może nawet nieśmiało, ale przede wszystkim zachowując szczególną dbałość o szczerość bohatera i sytuacji. W twórczości Harley pojawia się też film. Tu kieruje się słowami Rolanda Barthesa: „Fotografia jest martwa, film jest żywy”. Jej filmy to właśnie ruchome obrazki, ożywione zdjęcia, które ogląda się po prostu szybciej niż same fotografie, które nachodzą na siebie aż stworzą jedność. Obecnie publikuje w AnOther Magazine, Vogue’u, i-D, Dazed and Confused, a projekty reklamowe wykonuje między innymi dla Stelli McCartney czy Topshopu.

W okresie dorastania uwielbiała kolaże Petera Bearda, jego zwierzęta i nagie kobiety. Czego więcej chcieć? Z fascynacji pracami Bearda i starymi pocztówkami wzięło się mazanie po zdjęciach, czyli jej pierwsze fotograficzne kolaże. Obecnie jest bardziej naturalna i surowa. Chociaż zdarza jej się przedobrzyć, chce więcej i więcej, aż w końcu gubi realizm. Do tego uwielbia naturalnych modeli o posągowej, renesansowej urodzie. Fotografuje chętnie zarówno mężczyzn jak i kobiety, choć wydaje jej się, że łatwiej jest z chłopakami. Nie ma takiej presji, łatwiej zrobić coś interesującego, coś czego jeszcze nie było. Wymarzonym modelem Harley byłby

tekst: Alicja Caban

61


the raw issue 08

Asger Carlsen WYWIAD

fotografia: Asger Carlsen

62


melba Osobiście interesuję się współczesną sztuką amerykańską. Widzę szereg pokus czyhających na pochodzących z zewnątrz artystów, związanych z igraniem z poprawnością polityczną i wieloma różnorodnymi paradoksami, uporczywie obecnymi w amerykańskiej współczesności. Ciekawi mnie, jak ty, Duńczyk z pochodzenia, od kilku dobrych lat mieszkający w Nowym Jorku, odnosisz się do swoich doświadczeń z przeszłości, edukacji, etc. w aktualnych okolicznościach przyrody? Urodziłem się i wychowałem w Danii. Niestety nie mam profesjonalnego wykształcenia. Wychodzi na to, że jestem samoukiem na wszystkich polach, który w wyniku zbiegu wielu okoliczności podążył w zupełnie nieoczekiwanym kierunku. Z pewnością pozostałem obcokrajowcem odkrywającym nowe terytorium. Nie mogę uciec przed wpływem mojego aktualnego środowiska na to, co robię i kim jestem, chociaż jest tutaj bardzo wiele rzeczy, z którymi zupełnie się nie zgadzam. Dostrzegam bardzo wiele różnic kulturowych, często budzących najszczersze zdumienie – w Ameryce nie możesz mówić otwarcie o seksie, ale możesz nosić przy sobie broń i zastrzelić człowieka nachodzącego twoją posesję.

Czyli wówczas zajmowałeś się fotografią dokumentarną? Na początku pracowałem tam przez tydzień, ale zacząłem odwiedzać redakcję regularnie po zakończeniu praktyk. Zostałem potem zatrudniony jako fotograf scen zbrodni. To była bardzo ciężka praca. Były lata dziewięćdziesiąte. W tamtych czasach skończenie szkoły fotograficznej nie gwarantowało nauczenia się czegokolwiek innowacyjnego. Żeby pracować w zawodzie, wystarczało udowodnić, że jest się dobrym, na tyle dobrym by sprzedać swoje zdjęcia gazecie. Można było się z tego utrzymać. Fotografowanie scen zbrodni to bardzo interesujący trop w kontekście dziwności i swego rodzaju ingerencji w ludzkie ciało silnie obecnych w twojej twórczości artystycznej. Jak długo pracowałeś w tym zawodzie? Pracowałem w ten sposób prawie 10 lat. Po fotografowaniu scen zbrodni miałem jeszcze kilka innych zleceń. W tym czasie nie miałem jeszcze rozbudowanej świadomości wizualnej i nie byłem do końca pewny, co chcę osiągnąć swoimi zdjęciami. Wiedziałem, że robienie zdjęć było czymś, co wydawało się mieć sens, sprawiało mi dużo satysfakcji. Sam do końca nie wiem, co sprawiło, że moje prace wyglądają tak, a nie inaczej, na ile moje wcześniejsze doświadczenia wpłynęły na ich kształt, ale faktycznie coś w tym pewnie jest. Byłem zaangażowany w fotografię prasową do 1999 roku. Później zacząłem się zajmować zleceniami komercyjnymi – dla magazynów, etc.

Jak to się stało, że znalazłeś się w Nowym Jorku? Cóż, obecnie mam 41 lat, odkąd miałem 16 lat byłem szaleńczo zainteresowany fotografią. W ramach szkolnych praktyk wybrałem pracę w lokalnej gazecie w małym miasteczku na obrzeżach Kopenhagi. Spędziłem tam na początku tydzień i to, czego doświadczyłem kompletnie zbiło mnie z nóg. Zobaczyłem, jak ogromny potencjał drzemie w medium fotografii. Przekonałem się, że można wejść do czyjegoś domu i „ukraść” zastany tam obraz.

63


the raw issue 08 I postanowiłeś pojechać do Stanów Zjednoczonych… Czy byłeś tam wcześniej? Tak, wiele razy, zarówno na wymianach studenckich, jak i na wielodniowych wycieczkach samochodowych. W 2005 roku przyjechałem tu z powodu komercyjnego zlecenia. Miałem zatem zapewnioną pracę. Regularnie odwiedzałem Stany w 2006 roku, by rok później osiąść na stałe.

Ludzie mogą nazywać mnie tak, jak tylko im pasuje. Dla mnie fotografia jest tylko medium, potrzebnym mi do uchwycenia czegoś – jakiegoś kształtu, czy formy. Nie czuję się zbyt mocno fotografem jako takim. I tak, powoli zaczynam tworzyć własne rzeźby. Fotografia pozostała jednym z mediów. Chociażby w projekcie Hester nie miałem koncepcji fotograficznej – ta pojawiła się o wiele później. Zdałem sobie z niej sprawę, gdy poprosiłem znajomego, aby sfotografował pewne części mojego ciała, nawiasem mówiąc, obiektywnie nie były to wcale wybitne zdjęcia.

Skoro mówimy o Ameryce – wspomniałeś o paradoksalnych wartościach – tabu seksu w telewizji i prawie gwarantującym możliwość posiadania broni. W swoich pracach zdajesz się używać owej fobii przed nagością – cielesność i seksualność są silnie zaznaczone w twoich pracach, zwłaszcza w cyklu Homemade, który łączy w sobie erotyzm w wytrawną innością. Ów cykl przypomina mi lalki Hansa Bellmera, czy pikantne opowiadania Georges’a Bataille’a. Czy były to może dla ciebie swoiste siły popychające ku prowokacji pruderyjnego społeczeństwa? Tak, zawsze byłem szczerze zafascynowany Bellmerem. Jednakże większość moich prac pojawiła się, z uwagi na istnienie konkretnego zdjęcia. Jestem najbardziej leniwym fotografem, jakiego możesz sobie wyobrazić. Przez dłuższy czas unikałem pracy z innymi ludźmi. Wszystkie moje prace powstawały wyłącznie w mojej pracowni. Dało to mi możliwość stworzenia dokładnie tego, czego chciałem, bycia w pełni za to odpowiedzialnym.

W zdjęciach z Wrong i niektórych innych tworzonych przez ciebie portretach dostrzegam atmosferę, przywodzącą mi na myśl dawne Kunstkammeren – pomieszczenia wypełniane sztuką, ale i egzotycznymi eksponatami, osobliwościami, anatomicznymi kuriozami, grafikami z przykładami ludzki deformacji, które zaburzały zaistniały porządek… Były swego rodzaju pokazy osobliwości, chociażby na Coney Island. Ciekawiło mnie to zjawisko, ale nigdy nie leżało w moich intencjach stworzenie rzeczy, które miałyby przypominać jakąkolwiek znaną chorobę, czy cokolwiek, co może faktycznie objawić się u człowieka. Jest w twoich pracach także wyczuwalny wpływ surrealizmu i psychoanalizy, zwłaszcza w cyklu Hester – niektóre prace, włączając twoje autoportrety, mają wiele wspólnego z pracami Maxa Ernsta. Czy miewasz podobne obsesje, jak surrealiści? Kiedy zacząłem tworzyć cykl Hester, byłem żywo zainteresowany przeżywaniem swojego życia wedle własnych zasad, chciałem cieszyć się wolnością. Bylem już nieco znużony fotografią, chciałem ją przekroczyć. Wrong było cyklem,

To interesujące, zwłaszcza, że na twoją pracę składają się skrupulatne, koronkowe wręcz działania postprodukcyjne. Twoje ostatnie projekty stają się coraz bardziej abstrakcyjne, chociaż nadal pozostają w dwóch wymiarach, wyglądem zbliżają się do rzeźby. Czy chcesz uniknąć etykietki, wyzwolić się z jednoznaczności medium?

64


fotografia: Asger Carlsen

melba

65


the raw issue 08 który powstał niejako przez przypadek, w ramach igraszki, zabawy. To nawet nie miał być artystyczny projekt, osobiście nigdy nie myślałem o tym, by zostać artystą. Zafascynowała mnie idea możliwości pracy z medium fotograficznym, ale jako malarz. Byłem zachwycony malarstwem Francisa Bacona. Pewnego dnia biegałem (w ogóle biegam bardzo dużo, jestem kompulsywnym biegaczem) i nagle wstrząsnął mną taki pomysł, by wziąć fotografię nagiej dziewczyny, zestawić ją z kolejną i poodwracać je na różne sposoby. Jak tylko dobiegłem do domu, natychmiast wziąłem się do pracy. Jednym z silniejszych akcentów, wyraźnie charakterystycznych dla twojej twórczości jest podejście do ciała – jest pokazywane z dużą estetyczną precyzją, jego rzeźbiarska natura przywodzi mi na myśl fotografie Roberta Mapplethorpe’a. Wiosną 2014 roku otwarto w Paryżu wystawę konfrontującą prace Mapplethorpe’a i Rodina. Masywność i ciężar ciała, wszystko to jest też bardzo obecne w twoich pracach… Tworząc swoje prace, zawsze dużo myślałem o rzeźbach. Jakie powinny sprawiać wrażenie, jakim zasadom powinny odpowiadać. Nigdy nie miałem w planach zostać rzeźbiarzem, ten proces stał się zupełnie naturalny. Albo progres… Ile zazwyczaj czasu musisz poświęcić, by ukończyć jeden obraz? Dokończenie cyklu Hester zajęło mi jakieś trzy lata, ale w tym czasie wykonałem około stu prac, z których finalnie wybrałem niewiele ponad dwadzieścia. Każda praca, jaką tworzę staje się swoistą konstrukcją, wymaga bardzo dużo budowy.

Współpracowałeś z Rogerem Ballenem. Z tego, co udało mi się przeczytać, ty wysyłałeś mu swoje fotografie, a on dokonywał na nich własnych ingerencji. Nie kusiło cię, by pójść krok dalej, by stworzyć coś jeszcze? Jesteśmy aktualnie w trakcie kontynuacji naszej współpracy. Projekt, o którym mówisz, to mała sprawa realizowana dla magazynu Vice. Po jej zakończeniu stwierdziliśmy, że musimy działać dalej razem. Rezultat niebawem ujrzy światło dzienne. Na razie nic więcej nie zdradzę. Roger Ballen nie tak dawno stworzył wideoklip dla zespołu Die Antwoort (I fink U freeky, 2012), ty na razie produkowałeś okładki albumów (Cut Copy, Free Your Mind, 2013). Nie kusi cię by sięgnąć po obraz ruchomy? Owszem, z pewnością bym się w tym odnalazł. Pozostaje kwestia czasu – z pewnością stworzenie wideo na moich zasadach zajęłoby spokojnie kilka dobrych miesięcy. Wymagałoby też dużego budżet. Ale zdecydowanie przyjąłbym takie wyzwanie. rozmawiała: Alicja Rekść fotografie: Asger Carlsen


melba

67


the raw issue 08

Kwarantanna FOTOGRAFIA

W 1928 roku Karl Blossfeldt wydaje w Berlinie album Urformen der Kunst. Inspirowane średniowiecznymi i renesansowymi zielnikami studium roślin stanowić ma wzór dla projektantów sztuki użytkowej. Ponad 80 lat później Nobuyoshi Araki kończy serię Flower Paradise barwną baśń, w której jedną z głównym ról odgrywają, dekorujące jego balkon, kwiaty. To swoiste epitafium na cześć zmarłych: żony Yoko i kotki Chiro. Choć zestawionych twórców uznać można za reprezentantów dwóch przeciwległych biegunów fotografii, ich cykle zdradzają podobną obsesję przedmiotu taktylnego, sensualnego, nachalnego wręcz w swojej surowej bezpośredniości. 68


melba

Po botaniczne okazy Blossfeldt jedzie pod koniec XIX wieku do Włoch. Wraz z instruktorem rysunku, profesorem Moritzem Mauerem, wyrusza na wyprawę badawczą, której celem jest stworzenie nowoczesnego herbarium. Mauer, pedagog eksperymentujący z nowymi strategiami edukacyjnymi, poszukuje w Rzymie i jego okolicach podstawowych wzorców budujących rzeczywistość, owych wywiedzionych wprost z natury Urformen.

Araki, w przeciwieństwie do swojego poprzednika, nigdzie wyjeżdżać nie musiał. Inspirację do swoich wanitatywnych martwych natur znalazł w zaciszu własnego domu. To tam kontempluje stratę żony i ukochanego zwierzęcia, łącząc ich ponownie w utopijnej przestrzeni osobistego Edenu. Znany m.in. z zamiłowania do snapshotowych narracji, tym razem tworzy starannie przygotowane kompozycje. Ustawione na ciemnym tle, soczyście kolorowe kwiaty nawiedzają postaci lalek i jaszczurek. Te skarlałe sobowtóry Yoko i Chiro często interpretowane są również jako alter-ego artysty. Rośliny wydają się przy nich monstrualne, przytłaczające. Raj ten to zarówno afirmacja życia, jak i gorzkie przypomnienie o jego końcu.

Dla młodego rzeźbiarza, Blossfeldta podróż ta staje się zderzeniem z czystą strukturą. Wkrótce sam przyjmuje posadę wykładowcy w muzeum sztuki użytkowej w Berlinie, gdzie kontynuuje zajęcia z „modeli żywych roślin” [Modellieren nach Pf lanzen] zapoczątkowane przez Mauera. Do wykorzystywanych w trakcie kursu gipsowych modeli i rysunków dodaje w końcu fotografię. Łącząc praktykę odlewniczą, edukację artystyczną oraz wykształcenie pedagogiczne tworzy unikalny program, jednocześnie przyczyniając się do ugruntowania modernistycznej koncepcji fotografii I połowy XX wieku.

Fotografia dla Arakiego stanowi przede wszystkim odbicie surowych odczuć i wrażeń2. To rodzaj dziennika, niekończącej się sekwencji, której rytm nadaje puls fotografującego. Jego bezkompromisowe zapisy własnych doświadczeń to efekt nie szczegółowej analizy, badań i weryfikacji, a spontaniczne uderzenie, uścisk, moment. Nawet, gdy moment ten swoją kulminację znajduje w zaaranżowanym układzie. To nadal forma dla doznania, które wymyka się językowi.

Wielkoformatowe slajdy i odbitki umieszczane początkowo na ścianach sal dydaktycznych, potem zaś w galeriach i albumach, charakteryzuje zimna analiza. Porowate warstwy, wykutych niczym w kamieniu, organicznych konstrukcji przytłaczają swoją bezdyskusyjną obecnością. To zapowiedź „nowego sposobu widzenia”1, swoją realizację znajdującego w estetyce Nowej Rzeczowości [Neue Sachlichkeit]. Stylu, w którym to, co naprawdę realne to przedmiot – obiektywny, absolutny, górujący nad obserwatorem.

Strand P. [za:] Kemp W., Krótka historia fotografii – Od Daguerre’a do Gursky’ego, przekład: M. Bryl, Universitas Kraków 2014, s. 53.

1

Araki N., Nobuyoshi Araki: Sakura [online], [dostęp: 27.01.2015]. Dostępny w internecie: https://www.nowness.com/story/nobuyoshi-araki-sakura 2

69


fotografia: Karl Blossfeldt

the raw issue 08

W tych nasiąkniętych intymnością pracach zaciera się często granica pomiędzy przedmiotem a podmiotem, pomiędzy artystą a obiektem rejestrowanym. Skrajne podkreślenie autoekspresji to jednocześnie afirmacja tego, co tę ekspresję umożliwia. Araki zwykł mawiać, że nie on jest wielkim fotografem, to jego modelki są wspaniałe. Czasem nawet oddawał im aparat odwracając pierwotnie przypisane role. Przedmiot patrzył na widzącego, stając się jego lustrem.

Na przykładzie Blossfeldta i Arakiego doskonale oddać można jedną z najważniejszych zmian w sposobie traktowania tego, co fotografowane, a więc i samego medium fotografii. Od pozornie obiektywnej, zanurzonej w dyskursie naukowym rejestracji, po skrajnie indywidualną ekspresję własnych przeżyć, których zdjęcie ma być nośnikiem. Dystans skonfrontowany z imersją. Naukowiec zestawiony z uczestnikiem. Poznanie versus intuicja.

70


Jednocześnie obaj twórcy rejestrują naturę – wyabstrahowaną, przetworzoną, pozbawioną oryginalnego kontekstu. Rośliny stają się po prostu i aż przedmiotami. Wyrwane z otoczenia zyskują status formy. Formy wręcz surrealistycznej, bo choć nadal związanej ze swoim desygnatem, to już niebezpiecznie wyobcowanej. Blossfeldt efekt ten, mimo iż niezamierzony, osiąga poprzez nadmierny realizm. Ekstremalne powiększenia, pozbawienie roślin liści, korzeni i pędów, rozproszone światło podkre-

zdjęcie dzięki uprzejmości Leica Gallery Warszawa

fotografia: Nobuyoshi Araki

melba

ślające ich wypukłość – to wszystko paradoksalnie sprawia, że tracą one na rozpoznawalności. Araki podobne doznania wywołuje nie dzięki naukowej izolacji, lecz estetycznemu przeciążeniu: kolorem, fakturą, rekwizytem. Zarówno poprzez brak, jak i naddatek przedmiot objęty zostaje swoistą kwarantanną – natura odseparowana od swoich naturalnych kontekstów może wreszcie stać się surowym obiektem. Surowym, a więc otwartym na ciągłe reinterpretacje. tekst: Milena Natalia Soporowska

71


the raw issue 08

Raw PYTANIA

Czyli jak? Dla mnie z jednej strony krystalicznie, sterylnie, zbyt czysto, aż nieswojo. Ale jest też w tym słowie coś chropowatego, szorstkiego, coś, co powoduje, że ta minimalistyczna pustka budzi niepokój. Gdzie jej szukać? Aby odnaleźć odpowiedź na to pytanie, zapytaliśmy czterech fotografów, jak surowy może być obraz i w zasadzie co to znaczy.

72


melba

Michał Polak

Kamil Zacharski

Jak słyszysz raw, jaki obraz widzisz? Odciski ubrań na ciele / seks bez zabezpieczenia.

Jak słyszysz raw, jaki obraz widzisz? Stop klatki z pierwszych teledysków Romaina Gavrasa dla Mafia K1 – surowe, bezpośrednie, bez barier, bez planu realizacji, bez przesadnej ingerencji, bardzo mocne i prawdziwe, pełne koloru życia. Albo okładka albumu Jurgena Tellera The Master wraz z zawartością.

Jeśli miałabyś sfotografować raw (dostałabyś taki temat), co by to było? Zdecydowanie ludzkie ciało. Który fotograf/zdjęcie przychodzi ci na myśl, jeśli tematem jest raw? Stare kampanie Helmuta Langa / Wolfgang Tillmans.

Jeśli miałabyś sfotografować raw (dostałabyś taki temat), co by to było? Skupiłbym się na ludzkiej skórze, tej prawdziwej, nieczęsto spotykanej w fotografii, zwłaszcza modowej. Detale, zbliżenia, ruchy, zmiany, odciski, motywy, które trwają tylko chwilę, a potem znikają i są nie do powtórzenia. Kontakt ciała z rożnymi materiami – kamień, marmur, piasek, żelazo. Temperatury, faktury, struktury – działanie na wyobraźnię na zasadzie - to by bolało, od tego skóra marznie – coś jest następstwem czegoś.

Ola Walków Jak słyszysz raw, jaki obraz widzisz? Świeże sashimi z łososia, skaza białkowa. Jeśli miałabyś sfotografować raw (dostałabyś taki temat), co by to było? Myślę o super filmie animowanym Frozen Disneya jako inspiracji. Zimno, mróz, lód, Kanada i te klimaty.

Który fotograf/zdjęcie przychodzi ci na myśl, jeśli tematem jest raw? Jon Raffman ze swoim projektem 9eyes – zbiór obrazów z kamerek Google zestawionych ze sobą w bardzo ciekawej formie – życie, kontrola, ingerencja, sprzeciw przez spontaniczne pozowanie, zmienianie, piękno absurdu.

Który fotograf/zdjęcie przychodzi ci na myśl, jeśli tematem jest raw? Ostatnio bardzo popularny chiński młody fotograf Ren Hang.

73


the raw issue 08 Dominik Tarabański Jak słyszysz raw, jaki obraz widzisz? Staram się poruszać w mojej fotografii możliwie daleko od pierwszego punktu, który rozpoczyna proces myślowy. Stawianie kolejnych kroków i szukanie konotacji między nimi, próby przetworzeń i transformacji pierwotnie wybranego obszaru wydają mi się znacznie ciekawsze, niż pozostawanie w nim. Ta droga zależy jednak od bardzo wielu znaczących, ale i zupełnie błahych czynników, jak obszary moich zainteresowań, nastrój czy pogoda. Myśląc o raw jak o punkcie wyjścia, mógłbym postawić takie kroki: raw -> surowość -> integralność -> brak modyfikacji -> czystość struktury -> faktura -> beton / drewno -> organiczne vs syntetyczne -> ciepłe i zimne.

Który fotograf/zdjęcie przychodzi ci na myśl, jeśli tematem jest raw? Obiecałem sobie kiedyś nie szukać inspiracji w innych fotografiach i oddalać moje poszukiwania możliwie najbardziej od zbyt bliskich, dosłownych i bezpośrednich powiązań z innymi obrazami. Oczywiście jest to bardzo trudne, bo cały czas oglądam ogromne ilości fotografii, ale gdy dziś zabieram się za pracę, staram się nie używać żadnych innych fotografii jako referencji czy inspiracji lub robić to możliwie rzadko. Już nawet tak banalny gest, jak szukanie inspiracji w malarstwie, w sposób znaczący pozwala zniwelować podobieństwo między tym, dlaczego zaczynam fotografować a tym co jest efektem tej fotografii. Staram się jednak poruszać jeszcze dalej i szukać pretekstów i inspiracji w dziedzinach dalszych niż malarstwo dla fotografii. Ale dziś, pozostając przy nim, mógłbym wskazać na przykład takie referencje wizualne jak: Ad Reinhardt, Barnett Newman czy nawet Mark Rothko.

Jeśli miałabyś sfotografować raw (dostałabyś taki temat), co by to było? Chyba zupełnie śmiało mogę stwierdzić, że byłoby to wszystko, czego przykładem może być właśnie ta droga i skoki od jednego punktu do drugiego. Głęboko wierzę w stwierdzenie quality comes from mind, dlatego staram pozwalać sobie myśleć wystarczająco długo i zupełnie swobodnie. To jest też coś, co w fotografii i sztukach wizualnych interesuje mnie w sposób szczególny, nawet jeśli gdzieś na końcu okazuje się, że to, co powstaje jest tak odległe od tego, co rozpoczęło ten proces, że sam muszę szukać ponownie konotacji, by zrozumieć jak z pierwszego punktu dotarłem do ostatniego (który definiuje już jakaś konkretna forma w warstwie wrażeniowej i wizualnej).

rozmawiała: Alicja Caban

74


ilustracja: Gosia Herba



melba

Ren Hang 77



melba

79


the raw issue 08

80






melba

85



melba


Moda chylak KOSZ Pola zag Balenciaga


melba

89


the raw issue 08

Zofia Chylak Projektant Temat naszego numeru to raw. Czy określiłabyś swoje projekty mianem surowych? Nigdy nie lubiłam przesady ani ubrań, które sprawiają, że jesteśmy przebrani. Jeżeli prostotę, elegancję i umiar można uznać za elementy składające się na surowość stroju, z pewnością jest to moja estetyka. Zawsze było mi bliżej do stroju zakonnic niż sukni w kształcie bezy.

Dlaczego zdecydowałaś się na szycie na miarę zamiast tworzenia sezonowych kolekcji? Były dwa powody. Pierwszy jest bardziej romantyczny. Jest we mnie ogromy sentyment do czasów przedwojennych. Do czasów, których nie znałam, ale które bliskie są mojemu sercu dzięki opowieściom żyjącego jeszcze pokolenia, dzięki zdjęciom i zachowanym filmom. Zawsze chciałam przywołać dawną tradycję szycia na miarę. Żeby było jak kiedyś: elegancko, powoli, niczym w przedwojennym Domu Mody Bogusława Hersego. Przychodziły tam eleganckie panie, zamawiały ubrania, inspirując się modą z żurnali sprowadzanych z Paryża. Wybierały tkaniny, a potem umawiały się na przymiarki. Niestety ten dom mody nie przetrwał drugiej wojny światowej. Piękna kamienica przy ulicy Marszałkowskiej, w której mieścił się, zajmując wszystkie cztery piętra, została w całości zburzona. Zawsze budzi to we mnie wielki smutek. Chciałam podjąć próbę podtrzymania, mimo czasu, który upłynął, tej tradycji. Drugi powód, który wcale nie przesłania mi pierwszego, jest znacznie bardziej pragmatyczny. Nie mając dużego inwestora, który od początku wspierałby moją markę, obawiałam się tworzenia co sezon kolekcji, w którą muszę sama inwestować. Lubię robić ubrania z bardzo dobrej jakości tkanin, zazwyczaj wybieram jedwabie i wełny.

Skończyłaś historię sztuki. Jaki wpływ na to, co i jak projektujesz miało twoje wykształcenie? Historia sztuki to wspaniały kierunek i wszystkim będę go polecała. Nie są to studia łatwe. Przez pięć lat trzeba przyswoić ogromną ilość wiedzy, zapamiętać tysiące dat. Gdy już jednak mamy możliwość skupienia się na tym, co najbardziej nas interesuje - w moim przypadku były to stroje protestantów w Niderlandach w XV i XVI wieku - można czerpać z tej wiedzy łyżkami. Okazuje się ona przydatna i rozwijająca, bardzo często podczas projektowania. Nawet jeżeli nie jest to widoczne na pierwszy rzut oka, zdarza mi się przenosić jakieś elementy - na przykład z renesansowej rzeźby przedstawiającej rycerza w zbroi - na formy sukienek.

90


melba

91


the raw issue 08

92


melba Szycie z nich pięknie wykończonych ubrań po prostu nie może być tanie. Inwestowanie w jednym momencie pieniędzy w całą kolekcję, później w organizację sesji i wszystko, co z nią związane wiąże się z ogromnym nakładem finansowym. Starałam się znaleźć inną drogę, by nie obawiać się, czy na pewno te pieniądze mi się zwrócą.

ograniczona. Ich rzeczy również muszą sprostać oczekiwaniom odbiorców, od których zależy sprzedaż. W moim przypadku okazało się, że wszystkie projekty szyte w naszej pracowni są bardzo moje. Wydaje mi się, że udało mi się już na samym początku mocno zaznaczyć charakterystykę marki. Dzięki temu przychodzą do mnie kobiety, które szukają rzeczy w mojej estetyce. Staram się brać pod uwagę ich wszelkie potrzeby i inspiracje, na to nakładam potem mój pomysł i tak powstaje projekt.

Czy łatwo jest połączyć modę z biznesem? W jaki sposób tobie się to udało? Zakładając własną firmę modową, trzeba zdawać sobie sprawę, że samo projektowanie ubrań nie będzie wcale naszym głównym zajęciem. Jeżeli zaczynamy bez inwestora i wspólników – jak ja to zrobiłam – trzeba zacząć myśleć o finansach, dobrym inwestowaniu, nawiązywaniu kontaktów, pozyskiwaniu klientów, znajdowaniu najlepszych współpracowników czy podwykonawców, porozumiewaniu się z nimi. Na to, co najprzyjemniejsze zostaje stosunkowo niewiele czasu. Jeżeli uda nam się to dobrze poprowadzić, pewnie da się to zharmonizować. Myślę, że jestem na dobrej ku temu drodze. Nie ma co się jednak oszukiwać, że upragniony cel przyjdzie bardzo szybko, konkurencja jest ogromna i trzeba włożyć dużo pracy i czasu w rozwój marki.

Ostatnio zaprojektowałaś własną linię torebek. Jakie jeszcze nowości szykujesz? W jakim kierunku chcesz się rozwijać? O torebkach myślałam od dawna. To był projekt, nad którym naprawdę długo pracowałam. Był bardzo przemyślany, prototypy powstawały przez kilka miesięcy. To nie ma być jednorazowa kolekcja, chcemy kontynuować i rozwijać tę część marki. Inwestujemy w nią dużo pieniędzy i czasu. Właśnie powstaje kolejna linia akcesoriów, będziemy ją wprowadzać za kilka tygodni do sprzedaży. Staramy się, żeby wszystko było dopracowane. Wszystkie metalowe elementy są produkowane dla nas we Włoszech, mają rzadki odcień matowego złota, który pięknie współgra z naszymi czarnymi włoskimi skórami, których część jest właśnie specjalnie dla nas tłoczona we wzory w jednej z włoskich firm. Być może, że moja marka będzie rozwijała się właśnie w tę stronę, z naciskiem na skórzane akcesoria. Nie żegnam się jeszcze na pewno z ubraniami, ponieważ moja działalność szycia na miarę prężnie się rozwija. Mamy coraz więcej zamówień. Właśnie zaprojektowałam sukienkę na Oscary dla nominowanej za film Joanna Anety Kopacz.

Jak sama mówiłaś każde szycie zaczyna się od wywiadu z klientką i wsłuchania w jej potrzeby. Ile ciebie jest w końcowym projekcie, a ile to wpływ osoby, która do ciebie przychodzi? Na początku bardzo obawiałam się tego połączenia. Tego, że w pewnym sensie muszę mój projekt oddać i dostosować do wymagań klienta. Z drugiej strony wolność projektantów tworzących kolekcje też ostatecznie okazuje się

rozmawiała: Magdalena Nowosadzka fotografie: Małgorzata Turczyńska

93


the raw issue 08

Ewa Kosz

Prawda czy fałsz

Rok 2008. Jestem na urlopie wychowawczym i siedzę w domu z moim synkiem. Wszystko niby ok, ale gnuśnieję. Spędzam całe dni w dresie. Powoli zaczynam to zauważać i jestem przerażona. W momencie największego emocjonalnego dołka odkrywam blogi modowe. Jest to dla mnie totalne objawienie. Najpierw oglądam i poznaję coraz to nowsze blogi. Następnie zaczynam komentować, by na samym końcu sama założyć bloga o wdzięcznej i z lekka infantylnej nazwie Kostki Cukru. Liczba polskich blogów rośnie. Spotykamy się, rozmawiamy, poznajemy i myślę, że w jakiś sposób zaprzyjaźniamy. I po tych ponad sześciu latach muszę przyznać, że był to wspaniały czas. Relację między naszą małą społecznością blogerek modowych były naturalne i szczerze. Nasze wizyty w programach śniadaniowych pełne entuzjazmu. Nie udawałyśmy nikogo. Prowadziły-

śmy jedynie blogi, na których pokazywałyśmy swoje ciuchy. Nie było w tym większej filozofii. Natomiast była w tym prawda. Bez lukru, kilkukrotnego przegotowania i posypywania złotym brokatem. Bez retuszu i zakłamywania rzeczywistości. Bez oportunizmu. I nagle mamy rok 2015. To, co się dzieje w polskiej blogosferze związanej z modą wygląda groteskowo. Dzień bez kryzysu jest dniem straconym. Tylko czy modowe kryzysy w social media są jeszcze ciekawe? Nie. Czy to, że jedna

94


melba

ilustracja: Paprotnik Studio

95


the raw issue 08

ilustracja: Paprotnik Studio

96


melba blogerka nosi podróbki ubrań, uszyte przez swoją mamę jest ciekawe? Nie, jest raczej żenujące. Zwłaszcza patrząc przez pryzmat firm, które jeszcze chcą inwestować w takie osoby z mętnym poczuciem tego co dobre, a co złe. Czy szpachlowanie sobie twarzy makijażem, który ma nas uszczęśliwić jest ekscytujące? Na Boga, nie. Od razu myślę o rozpadającej się Goldie Hawn i Meryl Streep w filmie Ze śmiercią jej do twarzy. Czy warto ufać wyborom pań blogerek? Czy to, co pokazują na blogu jest rzeczywiście tym czymś, za którym warto pobiec do sklepu z ostatnią stówką w portfelu? Oczywiście, że nie warto. W końcu na blogach znaczących w środowisku znajdziemy przecież wszystko – jedyne co się liczy to odpowiednia kwota zasilająca konta właścicielki swojej cudownej blogowej fermy. Zapytam po raz kolejny – gdzie się podziała prawda?

Zastanawiam się, jak moje życie wyglądałoby, gdyby tej mody, blogów w nim nie było. Wiem, że nie poznałabym wielu wspaniałych ludzi – tak, to trochę frazes, ale tak naprawdę jest. Może trudno w to uwierzyć, ale poznałam w trakcie swojego blogowania wiele świetnych kobiet, z wieloma utrzymuję nadal kontakt – spotykamy się, czasami coś pijemy i jest totalnie miło. Ktoś może powiedzieć: jesteś stara, zgorzkniała, nie osiągnęłaś sukcesu, trzeba było prowadzić bloga dalej, kupować followersów, byłabyś teraz na Fashion Weeku w Nowym Jorku… Zaraz, zaraz – czy ktoś już czegoś takiego nie powiedział? Ale wracając do meritum – nie, nie smucę się, że nie kasuję pięciu tysięcy złotych za wpis na stronie. Nie wyrywam sobie włosów z głowy, bo przeszedł mi kolejny intratny kontakt z marką X. Nie jestem zdołowana, że nie dostaje tony ciuchów za nic. Taką wybrałam drogę, pracę, dojrzałość i niepowierzchowne kontakty z ludźmi. A jeśli blogi modowe muszą wyglądać tak jak teraz, to szczerze mówiąc, nie ubolewam. Nawet superodpicowany zakalec zostanie zawsze zakalcem.

Od blogów do polskiej mody blisko. Wszak blogerki to słynne recenzentki pokazów mody i bywalczynie salonów. I tu ja zadaję sobie pytanie - czy warto zajmować się polską modą? To pytanie chyba jest jednym z cięższych, które cyklicznie sobie zadaję. Zwłaszcza, kiedy mój kontakt z modą polską można zaliczyć do traumatycznych. I tu mogę zadać kolejne pytanie… Czy warto chodzić na pokazy projektantów, którzy wygrywają telewizyjne talent show, a tym bardziej czy warto o tym pisać? Nie, jeśli pretensjonalność całego przedsięwzięcia jest nie do zniesienia, a projekty ranią estetycznie oczy oglądającego.

tekst: Ewa Kosz

97


the raw issue 08

fotografie: Paweł Błęcki / FALA

98


melba

Pola Zag PROJEKTANT

Pola Zag, projektantka biżuterii, architekt wnętrz. Wszystkie swoje projekty wykonuje ręcznie, przywracając życie dawnemu rzemiosłu we współczesnej odsłonie. Od blisko 5 lat tworzy swoją autorską markę, przykładając dużą uwagę do świeżości realizowanych projektów oraz spójności z ideą: kiedy oglądasz finalny projekt odejmij z niego jeden akcent – otrzymasz ideał.

Projekt fotograficzny to efekt współpracy studia FALA z Polą Zag – krakowską projektantką biżuterii. Tak o projekcie pisze Paweł Błęcki, założyciej FALI: Fotografie są wyrazem mojej fascynacji przedmiotami. Na zdjęciach zestawiam biżuterię z obiektami naturalnymi, kawałkami metalu itp. Pozbawiam ich funkcjonalności na rzecz czerpania przyjemności z jej obserwacji. Tytuł projektu to zestawienie dwóch słów (FALA to studio fotograficzno-projektowe, którego jestem założycielem, natomiast POLA to imię projektantki biżuterii).

99


the raw issue 08

100


melba

101


the raw issue 08

Balenciaga: surowy przemysł

PROJEKTANT

Długo zastanawiałam się nad wyborem projektanta, o którym napiszę w tym numerze. Z jednej strony jednym z moich pierwszych skojarzeń ze słowem surowy jest industrialny, przemysłowy. A myśląc industrialny, niemal od razu pomyślałam o ostatniej kolekcji Balenciagi, wiosna/lato 2015. Z drugiej strony, o Alexandrze Wangu - co prawda w kontekście marek sygnowanych jego imieniem, ale zawsze - pisałam w poprzednim numerze. Przemysł mody jest jedną z dynamiczniej rozwijających się gałęzi rynku, więc kolejny tekst poświęcony tej samej osobie wydawać się może małym faux pas. No trudno, zaryzykuję.

102


melba

103


the raw issue 08 Warto spojrzeć na tę kolekcję przez pryzmat wywiadu dla Vogue’a (autorstwa Hamisha Bowlesa, z 24 września), w którym Wang przedstawia swoje inspiracje. Mówi o przepychu i bogactwie oraz ponownym odkryciu upiększeń i zdobień, z których słynął twórca marki, Cristóbal Balenciaga. Oglądając zdjęcia z pokazu, trudno w prezentowanych ubraniach znaleźć cokolwiek z wymienionych przez projektanta inspiracji. Całość utrzymana jest w kolorystyce typowej dla Wanga, czyli bieli, czerni i szarości. Proste formy, ostre cięcia. Gdzie więc szukać bogactwa i ozdób? Wang chciał połączyć je z funkcjonalnością. Pracując nad kolekcją, pomysłów szukał na ulicach Paryża, ogarniętego wówczas gorączką Tour de France. Punktem wyjścia stał się materiał strojów kolarskich. Dyrektor kreatywny Balenciagi postanowił przenieść na zewnątrz to, co ukryte, czyli bogactwo monochromatycznych haftów i splotów, z których tkanina została wykonana. Stąd w większości propozycji w kolekcji wiosna/lato 2015 znajdziemy przeskalowaną siatkę – połączone ze sobą i obite satyną oczka różnej wielkości. Materiał powstał z misternie splecionych poliestrowych wstążek, przypalonych i stopionych na końcach. Kolejnym nawiązaniem do Tour de France są tzw. croakies, czyli opaski zapobiegające zsunięciu się okularów przeciwsłonecznych z głowy. Kolarze najczęściej używają tych wykonanych z gumy, Wang natomiast wyniósł je do rangi biżuterii. Finezyjnie ozdobione, stanowią przeciwwagę do sportowych okularów. Z innych detali warto zwrócić uwagę na bransoletki i naszyjniki, kształtem i fakturą przypominające łańcuch rowerowy. Buty – oplecione rzemykami skórzane sandały na płaskiej, sportowej

104

podeszwie – są nawiązaniem do rowerowych nosków: elementów mocowanych na pedale, służących do lepszego przekazywania energii z nogi i stopy na koła. Poczucie szybkości wbudowane jest w całą kolekcję, co samo w sobie stanowi interesujący zabieg. Pojawiają się smukłe, sportowe sylwetki, obcisłe szorty z wysokim stanem, przylegające do ciała koszule, dopasowane sukienki w kształcie litery T. Wang znany jest ze swoich inspiracji wielkim miastem. Tak więc szybkość, którą chciał zamknąć w tej kolekcji, wydaje się naturalną kontynuacją wypracowanego przez projektanta stylu. Imponujący jest cały entourage pokazu. Premiera odbyła się pod koniec września w Tokio, wzbudzając spore poruszenie. Wybieg, wykonany z najnowocześniejszego, bezbarwnego szkła i metalowej kratownicy, przypominał rekonstrukcję tradycyjnych francuskich podłóg, wyłożonych kafelkami. Pod nimi umieszczono maszyny produkujące suchy lód, dzięki czemu modelki sprawiały wrażenie, jakby unosiły się kilka centymetrów nad podłożem. Karierę Wanga obserwuję już od jakiegoś czasu z niesłabnącym zainteresowaniem, więc pewnie mojej ocenie daleko do obiektywizmu. Jako projektant pokazał, że 30-latek jest w stanie stworzyć dwie autorskie marki o zasięgu światowym i stanąć na czele trzeciej. Podobno człowiek przez połowę życia pracuje na swoje nazwisko po to, by przez drugą połowę nazwisko pracowało na niego. W przypadku Alexandra Wanga ta pierwsza połowa okazała się znacznie krótsza. tekst: Aleksandra Krześniak fotografie: materiały prasowe


melba

105


the raw issue 08

Bogush

fotografie: Andrey Bogush

106


sukienka, plecak: Maldoror

melba


the raw issue 08

108


melba

109


the raw issue 08

110


melba

111



melba

113


the raw issue 08

114



the raw issue 08


melba


the raw issue 08

118



Styl natalia siebuła In Buddha we trust all others pay cash mela koteluk


melba

ilustracja: Karolina Koryl

121


the raw issue 08

Natalia Siebuła WNĘTRZE

122


melba

W twoim domu czuć ducha, historię. Ważny był dla ciebie taki punkt zaczepienia? Klimat samego miejsca? Szukaliśmy z Piotrem, moim partnerem, wspólnego mieszkania. Lubimy klimat starych budynków, więc wiedzieliśmy, że musi to być kamienica. Weszliśmy obejrzeć to mieszkanie jako pierwsze z zaznaczonych przez nas ogłoszeń. I to było to! Pomimo bardzo złego stanu i braku ogrzewania, przekonały nas stare, duże okna, parkiet, dwa kaflowe piece, dwuskrzydłowe drzwi – wiedzieliśmy, że zostajemy. Po ponad półrocznym remoncie poczuliśmy się tu świetnie.

ce, nadają miejscom charakter. To te małe rzeczy, które mnie cieszą. We wnętrzach, tak jak i w modzie, ważne są proporcje, harmonia, kolor, użytkownik – inne są środki. Budując swoją przestrzeń, myślisz takimi samymi kategoriami jak wtedy, kiedy projektujesz ubrania? Nie, w mieszkaniu zbieram rzeczy, które mi się podobają. Często to kwestia przypadku, emocji. Mogą do siebie nie pasować, pochodzić z rożnych stylów, być w rożnej kolorystyce. Wybieram te przedmioty, które uważam za ładne i funkcjonalne. Jednak kiedy buduję kolekcję, wszystko mam zaplanowane. Musi to być spójne, dopracowane. Wiem konkretnie, co chcę uzyskać, na czym mam się skupić .

Wnętrze ma być natchnieniem czy tłem, odpoczynkiem? Przekłada się na twórczość zawodową, czy wręcz odwrotnie? Dla mnie wnętrze rozumiane jako dom jest na pewno tłem. Wydaje mi się, że to, gdzie żyjemy i czym się otaczamy, wpływa bezpośrednio na naszą pracę i życie prywatne. Otaczanie się ładnymi rzeczami polepsza subiektywne poczucie szczęścia. Są też wnętrza, które inspirują, do których chcemy wracać, bo przypominają nam miłe wspomnienia lub ludzi, których tam spotkaliśmy .

Twoją pracownię stanowi jeden z pokoi w mieszkaniu. Życie domowe swobodnie przenika się u ciebie z zawodowym? Choć często przebywam wśród maszyn, u krawcowej, większość czasu spędzam w domu. Tam też pracuję nad projektami. Bardzo dużo mówi się o rozgraniczeniu pracy i czasu prywatnego, ale ja cenię sobie taką swobodę. Dobra organizacja pozwala mi na miłe przerwy: mogę na chwilę wyjść z pokoju, który przeznaczyliśmy do pracy do kuchni, przygotować coś na obiad, posiedzieć chwilę z kotkami, a za moment wrócić do swoich zajęć. Nie czuję wtedy takiego zamknięcia: teraz jest czas na pracę, później na obowiązki domowe. Mogę zajrzeć też do pracy wieczorem i wcale nie czuję się z tym źle.

Jaka musi być przestrzeń, w której funkcjonujesz, żeby była twoja? Co jest w niej najważniejsze? Lubię wysokie, białe pomieszczenia. Większe przestrzenie dają większy oddech. Ważne jest dla mnie światło. Cienie przenikające się gdzieś na ścianach, duże okna, przez które wpada słoń-

123


the raw issue 08

124


melba

125


the raw issue 08 Od 2009 roku masz własną markę modową. Jesteś też muzykiem, gotujesz. Natalia Siebuła tworzy dla wszystkich zmysłów? Och, nie przesadzałabym. Postanowiłam jakiś czas temu, że dopóki będzie się dało, będę robiła to, co sprawia mi przyjemność. Wszystko w zgodzie ze sobą. Warto uwzględniać swoje zainteresowania i pasje, łączyć przyjemne z pożytecznym. Na początku kiedy zaczęłam projektować, nie myślałam, że chcę i będę zarabiała na tym pieniądze, z tego żyła. Największa jest jednak radość, kiedy wiesz, że dobrze wykonałaś swoją pracę ku zadowoleniu innych. Wtedy to wszystko nabiera zupełnie innego znaczenia. Czasem oczywiście jest trudno, coś nie idzie po naszej myśli, ale to normalne, przejściowe. Trzeba mieć plan, kombinować, cieszyć się i wciąż rozwijać.

szukać, odgrzebywać historię. Staram się wybierać tematy, które same przychodzą mi do głowy: na wiosnę myślałam o morzu, oglądałam fotografie Edourda Boubata, czytałam o pierwszych pomysłach na stroje kąpielowe, o modzie plażowej. Teraz przy zimowej kolekcji zainteresowała mnie trochę duszna i deszczowa aura w fotografiach Saula Leitera. Sama do końca nie wiem, skąd biorą się inspiracje. Obserwuję dużo przemian w sztuce, designie, rozwój w grafice i malarstwie. Przeglądam magazyny, dużo fotografii. To gdzieś zostaje, skłania do różnych refleksji. Zawsze dopełnieniem jest dla mnie muzyka. Ważniejsze jest odczuwanie czy obserwacja? Oba te pojęcia postawiłabym na równi. Zapisywanie zmian, badanie zjawisk i obrazów, spostrzegawczość i uwaga – zapamiętywanie wrażeń wpływa na nasze odczuwanie, odbiór i przeżycia.

Myślisz, że w odbiorze wnętrza dźwięki i zapachy też są ważne? Tak , bardzo. Myślę, że to trochę tak jak z zapachami, które nosimy na ciele. One wpływają na nasze samopoczucie. U mnie w domu pachnie aloesem, eukaliptusem, kwiatami. Lubię zapach traw i mchu, w sezonie świeżo zerwanego tataraku. Podobnie jest z muzyką. Gdy słyszymy melancholijną, wprowadza nas to w refleksyjny nastrój, radosna dodaję energii. Poznanie systemów odczuwania i harmonia tych wszystkich czynników owocuje zadowoleniem.

Ubrania podpisujesz własnym nazwiskiem, ale muzykę tworzysz w duecie, podobnie z gotowaniem w Lubczyku i Jemiole. Samodzielność i niezależność czy współpraca? Tak , ubrania podpisuje swoim nazwiskiem, bo ja je projektuje, ale markę tworzę z Piotrem, który wykonuje wszystkie fotografie. Jest przy mnie od początku istnienia firmy i jest obecny na wszystkich etapach pracy: od rozmów o inspiracjach, przez realizacje projektów, do codziennych spraw związanych z firmą. Czuję w nim poparcie moich działań i bardzo tego potrzebuję. Jest także moja krawcowa Gosią, która pomaga mi w konstrukcji wszystkich modeli, odszywaniu wzorów przy zamówieniach na miarę. Podobnie jest z muzyką. Ja sama gram już teraz dużo mniej, ale kiedy Piotr tworzy,

Mówisz, że w modzie zawsze inspirowało cię miasto: to, jak zmienia się zależnie od pory dnia, pogody, ludzi w nim funkcjonujących. Co jeszcze? Oczywiście miasta są ciekawe: ich światło , osadzającą się mgła, ich dźwięki, ale to już mnie tak nie pochłania . Teraz próbuje we wszystkim znaleźć jakiś interesujący kontekst: poznawać,

126


melba

127


the raw issue 08

128


melba dużo o tym rozmawiamy, analizujemy. Zawsze pyta mnie o zdanie, prezentując nowy utwór. Natomiast Lubczyk i jemioła to projekt angażujący więcej osób. Jest dla nas powrotem do tradycji wspólnego jedzenia przy dużym stole. Chcemy umożliwić innym wspólne celebrowanie posiłków, co zawsze przekłada się na nowe interakcje. Lubię współpracować, działać w dużym gronie, ale przyznaję, że wolę, kiedy ostateczne zdanie należy do mnie. Pewnie nie bez powodu przyjaciele żartobliwie nazywają mnie szefową.

do załatwienia, jest w zasięgu mojego wzroku, a mamy tu tak wiele pięknych miejsc. Kiedy coś mnie interesuje, jakieś wydarzenie, lub mam nagłe sprawy, spotkanie, sesję czy przymiarki w Warszawie, mogę tam być w przeciągu dwóch godzin. Na tym etapie nie jest to ważne gdzie jestem, bardziej to, gdzie dobrze się czuję i gdzie mogę w spokoju realizować swoje projekty. Wielokrotnie myśleliśmy o przeprowadzce i pewnie kiedyś to nastąpi, ale ze względu na realizację naszych kolejnych planów, a nie beznadziejności tego miejsca. Nasi znajomi uwielbiają nas odwiedzać, spędzać tu weekendy. Często śmiejemy się, że Radom to sanatorium dla Warszawy.

Radom wystarcza? Większość ludzi śmieje się z Radomia. Ci, co tu zostali, wiecznie narzekają, że nuda, marazm. Marzą tylko o tym, żeby stąd jak najszybciej wyjechać, powiem więcej - uciec. A ja lubię Radom. Mam dużo pracy, więc na nudę nie narzekam. Tu jest tak spokojnie, cicho, czas płynie jakby trochę wolniej. Wszystko, co mam

rozmawiała: Marta Czeczko fotografie: Piotr Czyż

129


the raw issue 08

In Buddha we trust all others pay cash

PODRÓŻ

Proszę młodych mnichów, by zapozowali mi do zdjęcia. Świeci ostre słońce, więc ustawiam ich w cieniu klasztoru. Klasztor jest za moimi plecami, za ich wisi jasnoróżowa reklama. Nie wiem, co znaczą napisy na niej umieszczone, ale intryguje mnie kobieca sylwetka – siedzi na ziemi, ciało podpiera rękoma, wypina biust, nogi ugina w znany sposób. Kobieta z plakatu całymi dniami patrzy na buddyjską świątynie. Wydaje mi się to dziwne, ale nikt inny się temu nie dziwi. Pattaya, gdzie robię to zdjęcie, jest światową stolicą seksturystyki. Bóg oczywiście też tu mieszka , ale ofiary przyjmuje w bahtach i dolarach. fotografie i tekst: Filip Skrońc

130


melba

131


the raw issue 08


melba





melba

137






the raw issue 08


melba

143


the raw issue 08

Mela Koteluk STYL

Przywodzi na myśl biel. Chropowatą powierzchnię, pełną rys i niedoskonałości. Ostrość w wykończeniu, kroju, geście. Bezkompromisowość, nieugładzenie, ale i wysokie standardy. Surowość to słowo, które nasuwa szereg skojarzeń. Przywodzi przed oczy minimalizm i kusi ascezą. Ale surowość to także naturalność. Świeżość. A ta może przejawiać się w stylu, przekazie, całej twórczości.

144

Przyznając się, że lubi prostotę, sama serwuje utwory niełatwe. Z przesłaniem, na temat. Kuszące melodią, wokalem i uderzające tekstem. Wartością potwierdzoną udanym debiutem. Z naturalności czyni swój największy atut, zachwycając kolejnych tym, co potrafi.


melba

Rok artystki Tytuł artysty roku zdaje się być zarezerwowanym dla tych, którzy debiut mają już dawno za sobą. 2013 był jednak rokiem nietypowym – dwa Fryderyki zgarnęła Mela Koteluk. Nazywana będzie muzycznym odkryciem, doceniana za kolejne utwory. Gdy odbiera podwójną nagrodę jest ubrana w prostą, różową sukienkę sygnowaną nazwiskiem Jagody Piekarskiej. Szpilki w odcieniu jasnoniebieskim. Lekki makijaż, rozpuszczone włosy. Naturalna, w stylu i tekstach.

Czerń pojawia się także jako kolor główny. Podczas wyjść, podczas koncertów. Bywa zastępowana przez granat, występuje w towarzystwie bieli i wzorów. Prostota krojów, brak przesadnych dodatków. Mela Koteluk nie popełnia błędów wynikających z pogoni za sezonowością. Wybiera stroje zróżnicowane, ale zazwyczaj proste. Składające się z kilku elementów, ograniczonej liczny dodatków, niejednokrotnie butów na obcasie. Podobieństwo Talent Meli komplementuje się i porównuje do tego, jaki posiada Kasia Nosowska. Dopatrując się podobieństw na poziomie tekstu, stylu, melodii upewnia się w przekonaniu o oryginalności. Szukając podobieństw w stylizacjach, zapożyczeń, inspiracji dostrzega się konsekwencję. Zestawienia, które zdają się idealnie pasować do osoby, która je nosi.

Odkrycie Drobna blondynka to autorka utworów o codzienności. Jej różnych odcieniach, barwach, aspektach. Maluje różnymi kolorami, używa prostych słów, ciekawych metafor. Nasuwających się na myśl, oddających sedno. Różnicujących przekaz, współgrających ze zmiennym rytmem utworów, które potrafią kołysać, ale i zachwycać szybszym rytmem.

Surowość w doborze środków, naturalność w ich używaniu sprawdza się zarówno jeśli chodzi o twórczość, jak i o kreowanie własnego stylu. Niepowtarzalnego, niezwykle dopasowanego do autora. Bezkompromisowego w swoim zharmonizowaniu.

Zróżnicowanie widoczne jest także w stylu. Od kolorowych sukienek na oficjalne okazje po całkowitą czerń. Paleta barw waha się od różu przez ostry, niebieski kolor. Stylizacja Meli Koteluk z festiwalu w Opolu w roku 2013 uznawana była za jedną z najlepszych w tamtym czasie. Długa, rozkloszowana, pikowana czarna kreacja i biały kwiat jako jedyny, kontrastowy dodatek. Kwiaty pojawiają się także w jednej z sesji piosenkarki. W towarzystwie żółtego swetra zdają się być naturalnym dodatkiem. Paradoksalnie, równie dobrze współgrają z czarno-białymi paskami.

tekst: Marta Dyba fotografia: materiały prasowe

145



melba

Miedema 147

fotografie: Annabel Miedema przedmioty pochodzÄ… z Corque.nl



melba


the raw issue 08

150


151



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.