Magnifier 5/2017

Page 1


Sezon ogórkowy za nami… …lato powoli dobiega końca, a przed nami coraz dłuższe wieczory. My zaś podsumujemy wakacje, skupimy się na tym, jak przetrwać nadchodzący czas i nie poddać się jesiennej depresji. Oprócz tego przeczytacie między innymi o niezwykłej podróży fakira, kobiecie­noblistce czy o wizerunku taty w filmach! Przyjemnej lektury! Klaudia Chwastek Redaktor Naczelna Magnifier

Redaktor Naczelna: Klaudia Chwastek Redakcja: Joanna Wrona, Tomasz Jakut, Grzegorz Stokłosa Współpraca: Anna Chomiak Korekta: Tomasz Jakut Skład: Klaudia Chwastek Okładka: Magdalena Chwastek Kontakt: redakcja@e­magnifier.pl www.e­magnifier.pl FACEBOOK: @czasopismomagnifier INSTAGRAM: @czasopismomagnifier TWITTER: @magnifier__ Poglądy wyrażone w artykułach są wyłącznie poglądami ich autorów i nie mogą być uznane za poglądy Redakcji Czasopisma Magnifier. Przedruki, kopiowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie jest dozwolone wyłącznie za uprzednią zgodą wydawcy. Wydawca: Klaudia Chwastek, Kraków

2


SPIS TREŚCI LUDZIE Wakacje w mieście 6 Koniec tego dobrego 9 Dzień odpierdolenia się od siebie 13 Grażyna i Janusz na wakacjach 17 Jak przegonić jesienną deprechę 20 Czy ładna dziś pogoda? 23

KULTURA Niezwykła podróż fakira... 28 Hold the door… 30 Film o kobiecie, a nie noblistce 35 Tata 37 Hearthstone. Gra, która zdobyła serce antygracza 40

3




Wakacje w mieście

6


W

akacje dobiegły końca. Było

pięknie, upalnie. Większość gdzieś wyjechała, plażowała, opalała się. No bo o atrakcje łatwiej w turystycznych kur­ ortach aniżeli w wielkim mieście. Jednak czy lato w mieście było nudne? Niby sezon ogórkowy, a w Krakowie mimo wszystko dla tych, którzy cenią sobie życie kulturalne, działo się całkiem sporo, choć trzeba przyznać, że więcej at­ rakcji było w lipcu aniżeli w sierpniu, ale zawsze to coś. Jeśli ktoś myślał, że nie będzie co robić, to się mylił. Sama byłam wielce za­ skoczona, ile atrakcji kulturalnych odby­ wa się w Krakowie. Zacząć jednak należy od kina plenerowego. Tego było wręcz całe mnóstwo, a, co za tym idzie, w weekendy było co oglądać. Poczynając od kina plenerowego na Powiślu, or­ ganizowanego w ramach budżetu obywa­ telskiego przez Krakowskie Biuro Festiwalowe i Krakow Film Commission.

MOCAK oferował zaś kino bardziej artystyczne. Jednak kino plenerowe można było znaleźć także w kompleksie na Dolnych Młynów, w innych muzeach i różnych częściach Krakowa. Tegoroczne wakacje to z pewnością było kino pod chmurką. Czasami trudno było się zdecy­ dować co obejrzeć, oferta była konkur­ encyjna (i, co istotne, darmowa), to jednak przynajmniej na Powiślu zbierało całkiem sporo widzów. A skoro już o kinie mowa, to o ile w nowościach można było trudno znaleźć coś ciekawego, tak Kino pod Baranami czy Krakowski Ars postanowiły umożli­ wić widzom powtórkę tego, co można było obejrzeć w minionym roku i nie tylko i to w niewielkiej cenie. Siedem zło­ tych za sztukę czy Letnie Tanie Kino­ branie to były trafne pomysły na spędzenie wakacji. Weekendy można zaś było spędzać na Pikniku Krakowskim, a niedzielne popołudnia na Koncertach Promenad­ owych w Altanie na Plantach organizow­ ane przez Krakowskie Forum Kultury.

7


Imprezy, choć słabo rozreklamowane i tak przyciągały przechodniów. Posłuchać można było m.in. Joannę Słowińską czy Cracow Jazz Quartet. Muzycznie też było na Błoniach w ramach trasy Cydru Lubelskiego Spragnieni Lata. Wystąpiła Natalia Przybysz, Bovska, Iza Lach i Dwa Sławy. Publiczność zadowolona i chyba tylko szkoda, że był to taki jedyny koncert w Krakowie dla młodszej publiczności. Także i muzea wychodziły naprzeciw tym, którzy wakacje spędzali w Krakow­ ie. Międzynarodowe Centrum Kultury otworzyło na początku lipca nową wys­ tawę. "Ivan Mestrowic. Adriatycka Epopeja". Pięknie zaaranżowana, ukazująca dzieła tego wybitnego chor­ wackiego artysty. MOCAK organizował zaś Audycje o Sztuce, podczas których można było posłuchać o aktualnej wys­ tawie "Sztuka w Sztuce". W te wakacje organizowane były też pomniejsze festiwale, koncerty, już dla nieco wymagającej publiczności, bardziej

8

świadomej tego, co chcą zobaczyć czy usłyszeć. Bez względu na wszystko, wakacje w mieście wcale nie musiały być nudne. Ośrodki kultury czy nawet zwykłe knajpy zadbały o to, by zarówno mieszkańcy, jak i turyści w wakacje w mieście się nie nudzili. Było sporo ofert dla dzieci, dla starszych. Szkoda tylko, że trochę ubogo została potraktowana młodzież. W końcu można było ich jakoś skutecznie zachęcić do tego, by wyszli z domu, a nie tylko spędzali czas wpatrzeni w ekran kom­ putera/tableta/smartphone'a. Nie ma jednak co narzekać. Jesień zapowiada się za to bardzo in­ tensywna. W końcu będzie miało miejsce całkiem sporo festiwali i nie tylko. Teraz pozostaje tylko rozplanowanie kalendar­ za i dostosowanie go do wydarzeń kul­ turalnych! Tekst i zdjęcia:

Klaudia Chwastek


Koniec tego dobrego, czyli jak wrócić do powakacyjnej rzeczywistości

Wrzesień, choć może nie każdy od razu to dostrzega, jest dosyć znaczącym miesiącem w codziennym życiu. Dla uczniów to moment ostatecznego pożegnania wakacji i powrotu do szkolnej ławki. Dla studentów, zwłaszcza tych szczęśliwców, którzy mają letnią sesję za sobą, czas rozpoczęcia ostatniego miesiąca wolnego od uczelni, zaś w wielu zakładach pracy wraz z końcem września kończy się także sezon urlopowy. Jedno jest więc pewne: okres lata, odpoczynku od pracy oraz wyjazdów nieubłaganie dobiega końca. Wielu z nas zaczyna gorączkowo zadawać sobie pytan­ ie: i co teraz? Jak bezboleśnie wrócić do codzienności? Co zrobić, by odzyskać formę fizyczną? No i jak znaleźć w sobie znowu motywację do wykonywania tylu obowiązków? To nigdy nie będzie przyjemne. Ale może być dużo prostsze niż myślisz.

9


By ciału było lżej Jak mówi znane powiedzenie: w zdrowym ciele zdrowy duch! Nie żeby ciało mogło przez urlop stracić zdrowie, ale zdarza się, że czasami traci formę, a zyskuje kilka nadprogramowych kilo­ gramów czy parę procent dodatkowego tłuszczu. Ale nie ma się czym przej­ mować. To zupełnie normalne, a nawet oczywiste! Przecież nie wyjeżdżamy na wakacje po to, by katować się dietą i ćwiczeniami. Będąc nad morzem, nie odmówimy sobie solidnej porcji lodów czy porządnego gofra z bitą śmietaną. A co to za górskie ognisko bez kiełbasek i pieczonych w żarze ziemniaków? Do tego czasami dochodzi alkohol, gazow­ ane napoje, jakieś przekąski czy po prostu barowe obiady, które przecież nierzadko jemy na wczasach. Po powrocie zdarza się, że nie czujemy się dobrze, mając w pamięci to, ile i co zjed­ liśmy na urlopie, więc zaczynamy martwić się o naszą sylwetkę, zwłaszcza te osoby, które na co dzień dbają o to, co

10

mają na talerzu. Jak sobie z tym poradz­ ić? Po pierwsze: nie dajmy się zwari­ ować. Jeżeli nie mamy jakiś medycznych problemów z ciałem (np. stwierdzonej nadwagi), taki cheatweek nie powinien zasiać w naszym ciele spustoszenia. Dlat­ ego koniec z wyrzutami sumienia! Nie możemy w kółko rozpamiętywać każdej nadliczbowej kalorii albo rozbierać wakacyjnych posiłków na części pier­ wsze. Urlop to urlop, a teraz jest teraz. Oczywiście, apetyt rośnie w miarę jedzenia, dlatego po takim tygodniowym folgowaniu ciężko jest nam przestać myśleć o wszystkich dobrych, ale mało zdrowych rzeczach, które ostatnio jed­ liśmy. Jeśli jednak zależy nam na powrocie do dobrych nawyków ży­ wieniowych, musimy sobie uświadomić, że wczasy rządzą się innymi prawami. Proponowałabym natychmiast rozstać się z chrupkami, chipsami, ciastkami, codziennymi lodami, fast­foodem, wieczornym piwkiem i tym podobnymi rzeczami. Zostawmy je na czas wakacyj­


nych wspomnień. Jednak, mając na uwadze własne tegoroczne doświad­ czenie, odradzałabym gwałtowne zm­ niejszenie liczby kalorii, zwłaszcza jeśli przez wyjazdowy tydzień jedliśmy naprawdę sporo więcej niż zazwyczaj, a wracamy np. do pracy. Powód? Na początku będziesz chodził głodny. A jak człowiek głodny, to wiadomo – zły, sfrus­ trowany i jeszcze mniej chętny do dbania o formę, a bardziej przychylny przekąskom. Ograniczałabym ilość zjadanych rzeczy stopniowo, oczywiście pamiętając o ich jakości i o tym, że mówiąc stopniowo, mam na myśli kilka dni, a nie tygodni. Można też spróbować jakiegoś jednodniowego detoksu typu owocowo­warzywnego, polegającego na samym picu wody albo na wyłącznie trzech, postnych, restrykcyjnych posiłkach. Ja bym jednak uważała i pod­ jęła go tylko wtedy, kiedy naprawdę bardzo, ale to bardzo nagrzeszyliśmy na urlopie, kiedy nie ma przeciwwskazań zdrowotnych i kiedy czasowo możemy

sobie na to pozwolić. Bo w powrocie do zdrowych nawyków żywieniowych nie chodzi o to, aby chodzić głodnym i nieszczęśliwym, lecz o to, by ponownie zadbać o dostarczane wartości odżywcze, a naszemu ciału było lżej po wakacyjnej rozpuście. Ruszaj się –na zdrowie! Na wyjeździe często pomijamy albo ograniczamy dawkę ruchu (nie mówię o osobach trenujących zawodo­ wo). Zawieszamy karnety na siłowni, chowamy do szafy domowe maty i płyty z Chodakowską –jedziemy się „pobyczyć”. Oczywiście ruszamy się, spacerujemy, zwiedzamy, pływamy, wędrujemy, ale zazwyczaj urlop zakłada jednak więcej odpoczynku, relaksu, a więc i najczęściej więcej spoczynku niż ruchu. Od tego w końcu są wakacje, prawda? Prawda. Jednak po powrocie warto by było wrócić do większej akty­ wności fizycznej. To również pomoże w odbudowie formy po niekoniecznie

11


poprawnej diecie. Powrót na siłownię, odkurzenie roweru czy wieczorne biegi będą dobrym pomysłem. Przed wyjazdem na co dzień też nie miałeś zbyt wiele ruchu? Może powrót do rzeczywis­ tości będzie impulsem, aby to zmienić, zapisać się na basen albo zajęcia fitness. Dzięki temu będziemy się lepiej czuli w swoim ciele, a poza tym odstresujemy się, dostarczymy organizmowi trochę en­ dorfin i odpoczniemy od obowiązków. Wracamy do codzienności, ale nie mu­ simy wracać do rytuału praca(szkoła) – dom. Niech teraz jakaś forma aktywności fizycznej będzie naszym małym urlopem! Akcja motywacja Najtrudniejszym zadaniem po za­ kończonych wakacjach jest motywacja psychiczna. Wracamy trochę rozleni­ wieni i po prostu nam się nie chce. Mało tego, czasem nawet na samą myśl o powrocie do codzienności zbiera nam się na płacz. Jak sobie z tym poradzić? Przede wszystkim – bez paniki. Przecież przed urlopem, wakacjami, życie toczyło się normalnie i było dobrze. Musimy dać sobie dwa, trzy dni na ponowne wbicie

12

się w rytm oraz przestać rozpamiętywać, jak to na wczasach było fajnie, a jak bardzo źle będzie teraz. Z takim myśle­ niem nigdy nie zmotywujemy się do efektywnej pracy. Życie toczy się dalej, musimy okazać dorosłość i wziąć się w garść. Warto też zadbać trochę o siebie, mieć czas na drobne przyjem­ ności, na chwilę odpoczynku. Kino, wieczór z przyjaciółmi albo z dobrą książką, rodzinna kolacja. Korzystajmy ze wszystkiego, na co pozwoli nam czas i sytuacja. Wtedy pourlopowa codzien­ ność nie będzie tak bolesna, a codzienny tryb życia tak dokuczliwy. No i oczy­ wiście wspominajmy minione wakacje. Ale nie na zasadzie rozżalonej tęsknoty, a z uśmiechem na twarzy. Za rok prze­ cież będą następne. I niech te plany, które snujemy odnośnie przyszłorocz­ nych wyjazdów, będą naszą największą codzienną motywacją.

Joanna Wrona


Dzień odpierdolenia się od siebie A gdyby tak chociaż raz, jeden, jedyny raz, dać sobie spokój z tymi wszystkimi krytycznymi uwagami ski­ erowanymi w kierunku własnego odbicia w lustrze? Gdyby, choć przez jedną małą chwilę, przestać dokopywać samej sobie i zrobić sobie wolne od au­ tokrytyki? Czy to jest w ogóle możliwe, że chociaż jeden dzień w roku, jeden, jedyny raz na 365 dni odpuścisz sobie, tak po prostu? Bez większej idei, przekonania, spontanicznie? Przestaniesz sabotować siebie krytycznymi uwagami. Odpuścisz kopanie swo­ jego leżącego ciała, które i tak nie ma lekko na co dzień. Zapomnisz o tym, co ci nie wyszło. Wyol­ brzymisz wszystko to, co ci się udało. Wiem, to brzmi tak bardzo nierealnie…

13


Skąd w tobie ten głos? Uporczywy, natrętny, ostry i tak bardzo bolesny głos w twojej głowie, który każdego poranka sączy ci do ucha te wszystkie słowa pogardy. Gdy tylko otworzysz oczy, mijając drogę do toalety na poranne siusiu, żałujesz, że spojrzałaś w wielkie lustro umieszczone na korytarzu. Szara cera, oklapnięte włosy, obwisłe cycki, cellulit, brak wcięcia w talii i jeszcze to garbienie się. Jesteś beznadziejna. Pierwsza seria bolesnych słów orzeźwia cię mocniej niż świeżo parzona kawa w bardzo drogim ekspresie. Potem niestety nie jest lepiej. Szykując sobie coś do jedzenia, wyrzucasz sobie, że wczoraj znów zamiast sałatki zamówiłaś frytki. W duchu karcisz się za to, że po raz kolejny

14

wybrałaś maraton z serialem na kanapie, zamiast pobiegać w pobliskim parku. Nie lubisz swojego głosu, koloru włosów, sposobu poruszania się. Uważasz, że tak naprawdę żadne ubranie nie leży na tobie wystarczająco dobrze. Nie dziwisz się, że masz mało znajomych i żadnego faceta – w końcu jesteś nudna i brzydka. To twoje słowa. To właśnie ty sama codziennie podcinasz sobie skrzydła, dowalasz swojemu ciału, dokopujesz swojej pewności siebie, umniejszasz swoje osiągniecia. To tylko ty, nikt inny. Ktoś kiedyś powiedział… Dawno, dawno temu, jeszcze jak byłaś smarkata i mało rozumiałaś, ktoś ci powiedział, że masz grube kolana. Nie pamiętasz dobrze, czy to jakaś życzliwa


c iotka, nadgorliwa sąsiadka, czy troskliwa mama wypaliły ci z tymi kolanami. Zresztą to naprawdę nie jest istotne, najważniejsze, że od tamtej pory nie włożyłaś ani razu sukienki, spódnicy i krótkich szortów, bo, faktycznie, te kolana wydawały się jakieś takie pulchne. Innym razem w podstawówce zaprzyjaźniona koleżanka wyśmiała przy całej klasie twój sposób akcentowania – od tamtej pory na samą myśl o wystąpieniu publicznym dostajesz gęsiej skórki. Co prawda kiedyś marzyłaś o zdawaniu na łódzką filmówkę, ale z taką dykcją?! Odpuściłaś sobie te infantylne dyrdymały i skupiłaś się na tym, co istotne.

Być przezroczystą Najważniejsze było siedzieć cicho. Nie rzucać się w oczy. Nie wyróżniać z tłumu. Nie wychylać z propozycjami, nie odmawiać, jak ktoś coś zaproponuje. Przyjąć postawę: „jestem miła, koleżeńska i dam sobie ze wszystkim radę”, także żeby więcej nie robić nikomu problemów. I może jeszcze dlatego, żeby nikt głośno nie mówił o tej mojej manierze z akcentowaniem trzysylabowych wyrazów. To nic takiego, że nosiłam ciągle długie spodnie, bez względu na temperaturę za oknem. Grube kolana nie są ładne, grube kolana lepiej ukrywać. Przy moim wysokim wzroście lepiej nie dawać kolejnego powodu do komentowania. Mały biust na szczęście przy obecnych trendach jest akceptowalny, przynajmniej z tym nie mam teraz problemu. Kompletując garderobę skupiłam się na tym, by być niewidzialna, przezroczysta albo chociaż mało wyraźna, tak, wiesz, jakbyś nie wziął rutinoscorbinu. A potem pojawił się on I pierwszy raz w życiu zapragnęłam być bardzo widoczna. I chciałam eksponować te grube kolana, ten mały, śmieszny biust. I pragnęłam rozmawiać, mówić nieustannie do niego, mimo tej mojej brzydkiej maniery w głosie. I zamieniłam te szare, bure, nie wiadomo jakie ubrania, na takie, wiesz: wyraziste, dopasowane i bardzo, ale to bardzo seksowne – to akurat on powiedział. I pierwszy raz w życiu czułam się fajna. Taka, wiesz – kompletna. Czułam się kochana, czułam

15


się kobieca, czułam się sobą. Lubiłam siebie, polubiłam się na nowo sama z sobą. A potem, wiesz, on odszedł. I ja zostałam sama, taka skołowana. Z tymi niby grubymi – niegrubymi kolanami. Z tym małym, żałosnym, ale tak naprawdę fantastycznie jędrnym i zmysłowym biustem. Z tą wyrafinowaną wadą wymowy, dzięki której ktoś zaczepił mnie w metrze i zaproponował mi pracę w radiu. I teraz jestem ja I, wiesz, wzięłam ten etat. Zostawiłam te kolorowe, ultrakobiece i opinające ubrania. I polubiłam moje nogi tak, wiesz, w całości, mimo tych wcześniej krytykowanych kolan. I nawet opalałam się toples i mam teraz takie pięknie, równomiernie opalone brzoskwinki, wiesz, co mam na myśli… Pierwszy raz w życiu jestem sobą. Ale to jak wyglądam ma naprawdę najmniejsze znaczenie. Po prostu zrzuciłam z siebie

16

ciężar innych. Ten balast obcych ludzi, który mi przywiązano już w dzieciństwie. Te wszystkie kompleksy, ograniczenia i lęki. To wszystko, czym mnie karmiono każdego dnia. Tym, co mnie zatruwało, ograniczało i powodowało, że, wiesz, byłam taka przezroczysta. Tamtego dnia, gdy on mnie zostawił, postanowiłam chociaż na jeden dzień odpierdolić się od siebie. I wiesz co? Dobrze mi z tym, jestem taka nieidealna w oczach innych. Dla siebie? Jestem kompletna, jestem po prostu szczęśliwa. Tekst i zdjęcia:

Anna Chomiak

nieidealnaanna.com


Grażyna i Janusz na wakacjach

17


G

rażyna i Janusz, czyli typo­

wi Polacy, to wręcz kwintesencja pol­ skości. Grażyna i Janusz skupiają w sobie wszelkie możliwe stereotypy. Każdy z nas jest w stanie zwizualizować sobie Grażynę bądź Janusza, choć mam wrażenie, że dużo łatwiej jest wyobrazić sobie Janusza. To nie tyle styl bycia, nie tyle zachowanie, ale także i ubiór, a ten na wakacjach może być iście polski. Grażyna i Janusz ponownie stwi­ erdzili, że co tam ol inkluziw. Trzeba być tradycyjnym Polakiem, trzeba docenić to, co polskie. Na to złożyły się głównie chyba dwa czynniki: 500+ i względne bezpieczeństwo. Na pogodę w tym roku nie było co narzekać. Gdzieniegdzie tropiki takie, że nie pozostało nic innego, jak tylko się roztopić. Ale! Grażyna i Janusz tak czy inaczej będą narzekać. W końcu narzekanie to nasza cecha nar­ odowa… można by tak sądzić. To już nie te czasy, że nasze tereny są od morza do morza. Ale są przynajm­ niej od morza do gór, więc Janusz i Grażyna mieli w czym wybierać. Po drodze mamy jeszcze jakieś jeziora, jakieś pagórki, dolinki i różne takie, ale wybrać trzeba tradycyjnie: Bałtyk albo Zakopane. Do korków na Zakopiance czy przed bramkami na A1 przywykł już każdy Janusz, a także i Grażyna, więc jadą – północ, południe? Nieważne, ważne by zobaczyć to, co piękne – to co nasze, dobre, polskie. Prawda jest taka, że Grażyna i Janusz nieważne gdzie po­ jadą, ich zachowanie i tak da się pow­ ielić. Nad morzem? Parawaning, paradowanie bez ubrania po mieście. W końcu same slipki czy bikini wystar­ czy. Jeszcze gdyby te slipki nie miały dwudziestu lat, ale nie… Panowie przy­ pominający raczej wieloryba niż delfina próbują zmieścić się w to, w co mieścili się parę lat temu. Przykłady można mnożyć, memy też. W internecie tego nie brakuje.

18

Jednak nie tylko w nadmorskich kurortach problem nagiego torsu wys­ tępuje. Wystarczy w upalny dzień przejść się po Krakowie. Niektórym jest aż nadto gorąco. I o ile opalanie się na bulwarach wiślanych już jest znośne, to czasami bulwary wyglądają jak nadmorska plaża, a Janusz i Grażyna leżą obok kolejnego Janusza #2 i Grażyny #2. Tak, czasami ludzie nie mają skrupułów. W centrum miasta też można się opalać. Takie Planty przy Siennej to też dobra miejscówka. Jednak także i inne turystyczne mieścinki, które mimo wszystko słyną z czegoś innego aniżeli morze i plaża, skłaniają takiego Janusza czy Grażynę do zamoczenia się na przykład w rzece. Pomoczenie stóp jeszcze można zrozu­ mieć, taplanie się takiego delfina czy wieloryba jeszcze przejdzie. Ale jest coś, do czego taki Janusz czy Grażyna po­ trafią się posunąć. Skoro powiedziało się „A” i wskoczyło się taplać w rzece, przy­ chodzi też „B”. Z mokrymi gaciami ciężko wracać, więc trzeba je ściągnąć/przebrać. Niektórzy bez wręcz najmniejszych oporów, zbytnio się nie zastanawiając, przy tłumie ludzi, potrafią to zrobić. Po prostu brawa za odwagę! Ale oprócz taplania się w wodzie, jest jeszcze opcja: GÓRY. Tu matka natura nas mimo wszystko obdarzyła pięknie, poskąpiła tylko na racjonalnym myśleniu Grażyny i Janusza. Od paru sezonów dyrekcja parków narodowych, GOPR­owcy, TOPR­owcy i nie tylko grzmią na temat tego, w jakim obuwiu Janusz z Grażyną idą w góry, jak przemierzają szlaki… Kalatówki, Kas­ prowy, Rysy, Morskie Oko. Kwintesencją będzie zdjecie opublikowane przez Face­ booka Tatromaniaka typowego Janusza, w klapkach Kubota, w skarpetkach do połowy łydki, białym podkoszulku na ramiączkach i z siatką Biedronki w ręce. Nieważne, czy pozowane czy nie. Mimo wszystko wiele mówi o tym, jak lekkomyślnie podchodzimy do wycieczki w góry. Owszem, możemy się łudzić, że do Morskiego Oka wywiozą nas konie (co swoją drogą jest skandaliczne, bo nawet


w gigantyczne upały stoją długie kolejki, bo Kowalski zamiast chodzić po górach, zdecydował się wozić swoje cztery litery, by się nie spocić i nie zmęczyć), ale i tak Janusz z Grażyną zapominają, że góry to jednak góry a nie pagórki i potrafią być nieobliczalne. Jednak oprócz narażania swojego życia i zdrowia, narażają także życie swoich dzieci. Wypuszczenie trzylatka na stromy kamienisty szlak w samych sandałkach? Żaden problem. Pójście na ten szlak z niemowlakiem w chuście, na którym osoba w porządnych butach przystosowanych do górskich wycieczek może się potknąć i wywrócić, bo kamień jej uskoczy – problem? Żaden! Po przysłowiowych trupach do celu też można dojść na szczyt… góry. Podłożenie nogi, deptanie kogoś, bo przecież mi się śpieszy i założyłem się sam ze sobą, że wbiegnę a nie wejdę, nie stanowi problemu. Zdeptam innych, co się będę przejmował. Jak ktoś się połam­ ie (ze względu na mnie), to nie mój prob­ lem. Zachowania Polaków, a zwłaszcza na wakacjach, można mnożyć i mnożyć. Jak czyta się różne doniesienia w sieci, widzi to na własne oczy, można stwierdz­ ić, że na wakacje Polacy wyłączają jakiekolwiek myślenie. W końcu wakacje, to czym się przejmować. Wbrew po­ zorom jest czym, bo czasami zachowanie jednej osoby może kosztować kogoś uszczerbek na zdrowiu, bądź wręcz brzy­ dzi innych i jest niekulturalne. Owszem, wiele się zmienia, a zmiany nie nastąpią ot tak. Trzeba kształcić i edukować, jed­ nak w tym wszystkim nic nie zastąpi myślenia, zwłaszcza racjonalnego i lo­ gicznego. Jakaś podstawowa wiedza jest wymagana i użytkowana. A mimo że w okresie wakacyjnym niektóre portale wręcz rozwodzą się nad nieodpowiedzialnością niektórych, to te zachowania są powielane. I o ile jeszcze stanowią o bezmyślnym podejściu do własnego życia, okej. Ale jeśli widzę na szlaku dziecko, małe, w sandałkach, dookoła pełno kamieni, ono ciągle się potyka, a po przejściu paru metrów

zaczyna płakać, bo coś sobie zrobiło, a rodzic tylko każe przestać wyć, to jest tu coś nie tak. Niemowlę w chuście na brzuchu mamy na stromym podejściu, gdzie większość turystów ma problem by wyjść. O wypadek niewiele trzeba. I o ile z Grażyny i Janusza możemy się naśmiewać ile bądź, oglądać kolejne memy z niedowierzaniem, to jed­ nak ta głupota i nieodpowiedzialność w pewnych przypadkach przeraża, zwłaszcza tych, którzy zdają sobie sprawę z tego, że do tragedii w niektórych przypadkach niewiele potrzeba.

Klaudia Chwastek

19


Jak przegonić jesienną deprechę Jesienne przebudzenie Z początkiem września wszystko się zmienia. Zielone liście opadają lub zastępują je złote, brunatne i czerwone listki zwiastujące nieuchronne załamanie letniej pogody. Gdzieniegdzie pojawiają się pierwsze kasztany i żołędzie. Jarzę­ bina wyraziście daje o sobie znać i infor­ muje o tym, że lada moment przeprosisz się z płaszczem, czapką, ciepłym kom­ inem, a nawet rękawiczkami. Słoneczne promienie będą bezwstydnie pieściły twój koniuszek nosa w taki sposób, że będziesz chciała więcej i więcej. Przy­ pomnisz sobie, że to ostatni moment, żeby zacząć odkładać pieniądze na gwiazdkowe prezenty. Wrześniowe, mroźne poranki skutecznie cię orzeźwią i przypomną o tym, że letni sezon biegowy za tobą, a właściwie bez ciebie. Do Sylwestra pozostały trzy miesiące, a ty nadal nie zaczęłaś się odchudzać i teraz na pewno nie zaczniesz…

20

Szaro­bury bilans Mogłabyś zacząć wyrzucać sobie te wszystkie rzeczy które miałaś zrobić, ale z jakiejś przyczyny nie zrobiłaś. Możesz zacząć narzekać na to, że czas strasznie pędzi, a ty za nim nie nadążasz. Być może zaczniesz pisać smutne ody na temat gorącego słońca, które z pier­ wszym podmuchem jesiennego wiatru zniknęło w kierunku wiecznie gorącego Południa. Ostatni kwartał roku przed to­ bą i może to cię martwi, ale możesz w końcu zwolnić. Jesienne rytuały Wreszcie doczekałaś się na­ jlepszego momentu w roku, kiedy możesz odetchnąć. Ten czas, kiedy nikt nie wymaga od ciebie bycia ultratowar­ zyską. To twój czas i dobrze wiesz, że wykorzystasz go maksymalnie dobrze, najlepiej jak potrafisz. Zamiast włóczyć się wieczorami po mieście, zalegniesz na kanapie. Obowiązkowo w towarzystwie kota albo dwóch. Najpewniej będziesz


ubrana w dobrze już wysłużone leginsy, dużo za dużą bluzę swojego faceta, taką, wiesz, z ogromnym kapturem, którą można naciągnąć na oczy. W razie gdyby horror, który oglądasz (razem z kotami na brzuchu), okazał się zbyt straszny. Twojemu domowemu „lookowi” atrak­ cyjności dodadzą puchate bambosze w kolorze ostrego różu. Tak, wiesz, że w tym wieku nie powinnaś ich nosić, ale masz to w dupie. Cały rok czekasz na ten moment, kiedy wyciągniesz je z szafy i będziesz mogła bezczelnie paradować w nich po domu. Kocyk – wspominałam już o kocyku? Masz słabość do tych mię­ ciusich, welurowych szitów made in china. Na szczęście nie masz alergii i możesz pozwalać sobie na te małe, nieekologiczne szaleństwo w zaciszu własnego mieszkania. Wrześniowe smaki Potem jest już tylko lepiej. Bo jesteś łasuchem i jesienią odpuszczasz sobie nieco dietę – bo wiadomo, że

tłuszczyk milusio grzeje, gdy za oknem, szaro, ponuro i zimno. I właśnie wtedy raczysz siebie i bliskich herbatą z malin­ owym sokiem, w chmurce z cytryny i goździków, podsypanej rozgrzewającym imbirem i aromatycznym cynamonem. Od września zaczynasz umawiać się z bliskimi na grzane wino, które tak cudownie łaskocze tam na dole. Gdy łapiesz chandrę, bez wyrzutów sumienia serwujesz sobie gorącą czekoladę, bo wiesz, że jesień rządzi się swoimi prawami. Cały rok czekasz na to, aby zrobić zupę krem z dyni, dyniowe ciasteczka i dyniowy chlebek. Orzechowe szaleństwo pochłania cię bez reszty. Sia­ dasz sobie wygodnie w fotelu z miską fistaszków i grubą książką i znowu kot wskakuje ci na kolana. Nie masz pojęcia, kiedy minęło te kilka godzin. Leniwe spoglądasz w kierunku sypialni i wiesz, że sen tym razem nadejdzie bardzo szyb­ ko.

21


Skąpana w słońcu A kiedy w tej całej rozmemłanej, mżystej i szarej zawierusze pojawi się słońce, cieszysz się tak, jakbyś szła na pierwszą randkę. Rozumiesz? Celebrujesz ten moment bardzo, ale to bardzo dokładnie. Z okazji słonecznego dnia postanawiasz wystroić się w swój czerwony płaszczyk i zamszowe botki na drewnianym słupku. Do pracy postanawiasz pójść pieszo, koniecznie dłuższą drogą przez park. Do kieszeni płaszcza wkładasz torbę ekologiczną, masz zamiar zbierać kasztany. Nie wiesz co prawda jeszcze co z nimi zrobisz, ale wiesz na pewno, że nic ani nikt nie odwiedzie cię od tego pomysłu. Poranny spacer pośród drzew robi ci bardzo, ale to bardzo dobrze. Wieczorem postanawiasz wziąć długą, gorącą kąpiel – obowiązkowo w towarzystwie świec. Jesień to jedyny moment, kiedy pozwalasz sobie na wdychanie modnego i cholernie drogiego wosku, który jarzy się złotym językiem ognia. Zapach świeżo pieczonej szarlotki roznosi się po całym domu i wiesz, że tego właśnie było ci trzeba najbardziej.

22

Powroty i pożegnania I mimo tego, że skończyły się wakacje i wszyscy narzekają, ty nie tęsknisz za nimi. Mimo tego, że znów za­ cznie się szkoła, praca i obowiązki, nie możesz się doczekać. Nawet fakt, że rok temu w październiku on cię porzucił, nie powoduje, że czujesz się przytłoczona. W twoim sercu jesień otwiera wszystkie drzwi, które dotychczas była mocno zamknięte. To czas upragnionych powrotów, bezlitosnych pożegnań, w końcu możesz zwolnić. Mimo że we wrześniu odeszła twoja matka, w sercu nadal masz żar. Nie boisz się. Wiesz doskonale, że jesienne przebudzenie to naturalny rytm, coś, co jest nieuniknione. Odchodząc, spojrzysz jeden, jedyny raz za siebie. Uśmiechniesz się i powiesz do swoich już tylko myśli: to był piękny, jesienny czas.

Anna Chomiak

nieidealnaanna.com


Czy ładna dziś pogoda? W

śród rozlicznych podzi­ ałów, współcześnie pozwalających rozróżnić od siebie ludzi, odnaleźć można też ten na tych, którzy wierzą i którzy nie wierzą. I nie, nie jest to kole­ jna opowieść o wierze w Boga, ukazująca sensowność pokładania nadziei i doszukiwania się sensu wszystkiego w siłach ponadludzkich, wyższych, nad­ przyrodzonych. Chodzi mi o ludzi, którzy wierzą w zmiany klimatyczne, globalne ocieplenie, a także ich oponentów, dla których „bajki o globalnym ociepleniu” to metoda na usprawiedliwianie prob­ lemów świata. Rzecz w tym, że coraz trudniej jest uciec od jakichkolwiek rozmyślań na temat wcześniej wymi­ eniony, albowiem mamy chłód w lecie, zimę na wiosnę i lato w zimie! Zatem jeżeli jesteś miłośnikiem rozpoczynania rozmowy od dyskusji o pogodzie, to ten artykuł jest przygotowany właśnie dla Ciebie.

Kwiecień plecień… Trochę zimy, więcej zimy… Zawsze uwielbiałem wiosnę. Ten moment, gdy świat budzi się do życia po tak długiej przerwie, by na nowo pokryć świat zielenią. Ciepłe słońce, jeszcze nie tak gorące, by parzyć skórę, lecz na tyle, by przyjemnie ogrzewać twarz, pieszcząc odzwyczajoną przez zimowe mrozy cerę. Łąki usiane świeżo co zakwitłymi kwi­ atami we wszystkich barwach znanych człowiekowi. Ptaki, powróciwszy z ciepłych krajów, ponownie dają się słyszeć pośród drzew, śpiewając swoje radosne pieśni ku czci bogini Wiosny. Wiosna, ach to Ty… Niestety, czasy się stanowczo zmi­ eniły. Nie ma już pięknej wiosny, przyna­ jmniej nie w takiej formie, w jakiej ja ją pamiętam z dzieciństwa. W momencie, gdy wiosenna przedstawienie winno się zacząć, na zewnątrz panuje zima. W dod­ atku brzydka, mokra zima. Gdzie spraw­ iedliwość? Gdzie sens? Jak to możliwe, że święcąc wielkanocne jedzenie, stąpam

23


po pas w śniegu? Dlaczego na Majówce, zamiast spędzać go w ogrodzie, z przyja­ ciółmi, uprawiając narodowy, polski sport, ja w gronie tych samych przyjaciół gromadzę się w zamkniętym pom­ ieszczeniu przy patelni elektrycznej, usiłując oszukać zmysły smaku podłą podróbką grillowanej karkówki? Odda­ jcie wiosnę! Gorące lato… Śródtytuł dość przekorny. Bo jak inaczej nazwać dwa miesiące wakacji, gdy przez jeden tydzień umieramy w cz­ terdziestu stopniach, by kolejne dwa ty­ godnie leczyć przeziębienia wywołane temperaturą nieprzekraczającą piętnastu stopni w słońcu? I tak w koło… Nie, nie jest to wzór lata, który pamiętam z cza­ sów dziecięcych. Mało tego. Nie jest to wzór lata, który określają podręczniki dla szkoły podstawowej! Chyba że nowe podręczniki dla ośmioletniej edukacji za­ wierać będą całkiem nowy obraz pór roku…

24

Przychodzi maj. Nadal jest zimno. Następnie czerwiec. Nieco na siłę, być może bardziej z potrzeby niż z konieczności, ubieram krótkie spoden­ ki, krótki rękawek, wyruszając na spacer. Z potrzeby, bo kiedyś trzeba przywdziać wszystkie te ubrania, tak dzielnie zak­ upywane w poprzednich sezonach. Nie z konieczności, bo pogoda wcale nie zmusza do pozbywania się kolejnych warstw. Ale nie oszukujmy się. Panowie przez długie miesiące pompowali bicki, właśnie z myślą o zrzuceniu ciuchów, a panie również nie mogły się doczekać chwili, by móc pokusić przedstawicieli płci przeciwnej swoimi długimi, opa­ lonymi na solarium nogami. Zatem, choć grozić to może przeziębieniem, choć gęsia skórka nie wygląda przesadnie at­ rakcyjnie, to jednak robimy to. Korzys­ tamy z lata, gdy lata jeszcze nie ma…


Rodem z Ameryki… Od kilku lat jeszcze jedno zjaw­ isko nawiedza Polskie ziemie. Coś, co kiedyś wydawało się być zjawiskiem nieprawdopodobnym w tym regionie, sieje spustoszenie, przynosi śmierć. Mowa o tornadach. Nie znam lepszego dowodu potwierdzającego zmi­ any klimatyczne na świecie. Dowodu na to, że owe zmiany dotyczą również nas. Bo jak inaczej nazwać coś, co kiedyś ko­ jarzyło się z „sezonem na tornada” w Stanach Zjednoczonych, a co już któryś rok z rzędu pojawia się u nas. W środkowej Europie. I zabija. W ubiegłym miesiącu zginęli ludzie. Bo nie jesteśmy na to przygotowani. Bo nikt się nie spodziewa, że tego typu zjawisko, z taką siłą, może mieć miejsce na północy Polski. I to właśnie obecność tych zjaw­ isk przeraża mnie bardziej niż cokolwiek innego. Dokąd zmierzamy? Zastanawiam się, jak się bronić przed tym, co szykuje dla nas przyszłość. Czy jest perspektywa, by zatrzymać, jeśli nie cofnąć, zmiany, które już zaszły? Gdzieś w telewizji spotkałem się z ko­ mentarzem naukowca, który zapewniał, że dopóki nie zaprzestaniemy produkcji gazów cieplarnianych, nie ma sensu rozmawiać o jakiejkolwiek perspektywie poprawy. Co to są owe gazy cieplarni­ ane? To para wodna, dwutlenek węgla, metan, freony, podtlenek azotu, halon, gazy przemysłowe oraz ozon. Nie, nie chodzi mi o O­Zone tylko ozon, choć podejrzewam, że szkodliwość dla człow­ ieka w obu przypadkach jest zbliżona. W każdym razie, nie tyle istotna jest dokładna znajomość wspomnianych gazów, co ich źródło. Czyli, co zrobić, by zaprzestać ich emisji. Wyłączając aktywność wulkan­ iczną i aktywność flory i fauny, albowiem na to nie mamy przesadnie dużego wpły­

wu, jesteśmy w stanie dojść do tego, w jaki sposób człowiek przyczynia się do produkcji gazów, które są szkodliwe dla środowiska. To przede wszystkim spa­ lanie paliw kopalnych, wycinka lasów, stosowanie nawozów azotowych, a także… chów bydła. Ponadto jest jeszcze produkcja CO2 wynikająca z dzi­ ałalności przemysłowej poszczególnych państw. Nietrudno się domyślić, gdzie w rzeczywistości można odnaleźć na­ jwiększych producentów jednostkowych dwutlenku węgla, jednak warto spojrzeć na kraje, które produkują tego najwięcej. Nim obrzucimy pana Trumpa błotem, pragnę podkreślić, że to nie USA zajmuje pierwsze miejsce w rankingu… Bo ustępuje je tylko Chinom. Później kole­ jne ogromne państwa, takie jak Indie, Rosja… Japonia?! My jednak nie musimy się przejmować, bo jesteśmy dopiero na dwudziestej drugiej pozycji. Ale… Czy to jest aż tak zaszczytne miejsce? Czy w ogóle istnienie takiego rankingu to powód do dumy? A z drugiej strony… Czy istnieje sensowna metoda, nie wy­ wracająca życia człowieka w dzisiejszym świecie do góry nogami, umożliwiająca obniżenie ilości rocznej produkcji gazów cieplarnianych? A czy człowiek ma pra­ wo do takich przemyśleń, skoro jego dzi­ ałalność wywraca do góry nogami życie wszystkich innych organizmów żywych, zaburzając w ogromnym stopniu natur­ alny byt planety Ziemi? Może warto się chwilę zadumać, kto był pierwszy? Ziemia czy człowiek? I czy gdy mówimy „Ziemia należy do człowieka”, przypadkiem nie zapędzamy się w niewłaściwych osądach?

Grzegorz Stokłosa

25




Niezwykła podróż fakira... W

szystkie powieści, które w ostatnim czasie trafiają w moje ręce, są poważne, życiowe. Jakieś kryminały, thrillery, sensacja, czasem zdarzy się jakaś obyczajówka. Nawet przeglądając nowości wydawnicze czy półki w księgar­ niach, rzadko się zdarza, że trafiam na coś komediowego, wręcz śmiesznego. Owszem, w książkach mamy jakieś ele­ menty humorystyczne, jednak aby całość była wręcz absurdalna, zdarza się niezwykle rzadko. Niektórzy zaczytują się w obyczajowych i romansach, inni w thrillerach i kryminałach. A komedia? Ostatnio dobra w filmie nawet rzadko się zdarza, a co dopiero w literaturze. Roman Puertolas to były polic­ jant, kontroler lotów, specjalizował się także w badaniu nadużyć w doku­ mentach nielegalnych imigrantów, by w końcu stać się pisarzem. Jednak to doświadczenie życiowe spowodowało, że chciał napisać o imigrantach, choć trzeba przyznać, że uczynił to w niebanalny i wręcz absurdalny sposób, co zag­ warantowało mu bestseller, przetłu­ maczenie książki na kilka języków i nagrodę im. Juliusza Verne.

28

Po opisie na okładce można przeczytać, że niełatwo było mu wydać swoją debiutancką książkę. Ale za­ stanówmy się, kto o zdrowych zbysłach wydałby książkę pod tytułem „Niezwykła podróż fakira, który utknął w szafie IKEA”?. Jednak w końcu Puertolasowi się udało, a książka stała się bestseller­ em. I choć absurd goni absurd, IKEA łóżek dla fakirów nie produkuje i raczej nigdy się na to nie zdecyduje, znając ich politykę, to jednak fakir Pooshyanoghart Ocoordhay Bhaythel wyrusza w podróż życia, by kupić łóżko z piętnastoma tysiącami gwoździ. A to tylko początek, bo im dalej wczytujemy się w przygody tego fakira, tym bardziej wydaje nam się, że autor postradał zmysły. I tak w dużej mierze rzeczywiście jest. Całość jest absurdalna i zarazem śmieszna. Kiedy ostatnio wybuchaliście śmiechem podczas lektury nie memów a literatury? To właśnie zapewnia nam Puertolas. Chociaż jak dla mnie, ta książka dzieli się na dwie części. Z czego ta pierwsza, właśnie pobyt głównego bo­ hatera w IKEI i jego próby zakupu łóżka, wydają się bardziej śmieszne i mimo wszystko nieco bardziej realne aniżeli część druga. Przygoda naszego bohatera


toczy się w taki sposób, że w efekcie koń­ cowym zostaje pisarzem, który początkowo swoją powieść zaczął spisywać na koszuli, zamknięty w luku bagażowym. Ta druga część, moim zdaniem, wypadła ciut gorzej. Z rzezimieszka i oszusta Pooshyanoghart zostaje bogatym pisarzem, który jednak za­ czyna robić coś dobrego i zarazem znajduje miłość swojego życia. Upchnięcie tego na nieco ponad dwustu stronach Puertolasowi wyszło trochę naciąganie, zwłaszcza, że w pewnym sensie jego celem było ukazanie także imigrantów. I owszem ukazuje. Jednak nie jest to wątek główny, to gdzieś przewija się między głównym wątkiem głównego bohatera. On, choć z Indii przyjeżdża do Paryża, a później można by uznać, że ma nielegalnego tripa po Europie, to jednak nie on jest migrantem i trochę nie pojmuje tego, co motywuje jego współtowarzyszy. Owszem, kwestia mi­ grantów jest ciekawa, jednak nie zostało to ukazane na tyle, by był to jeden z ważniejszych elementów tej książki. Jeśli celem autora było to, aby czytel­ nik się bawił i pośmiał, to bez dwóch zdań mu to wyszło. Niezwykła podróż fakira, który utknął w szafie IKEA ani nie zmieni świata, ani naszego życia, po prostu umili nam wieczór, a tym samym nas rozbawi. Nie ma co spodziewać się cudów, to po prostu przyjemna lektura, absurdalna. Czyta się bardzo łatwo, autor w ciekawy sposób przedstawił tę historię, problem możemy mieć z przeczytaniem i wymową niektórych nazwisk, jednak to nie o to chodzi w tej książce, by je zapamiętać. Mówiąc szczerze, nie czytałam nigdy czegoś takiego, nie mam pojęcia, do czego mo­ głabym porównać. Owszem, ludzka wyo­ braźnia czasami podsuwa nam różne scenariusze, niektórzy piszą, tworzą, niekiedy to upubliczniają na blogach czy różnych formach. Jednak mam wrażenie, że Puertolas podszedł do tego na serio, z pewnym zamysłem, który udało mu się zrealizować, a czego efektem jest fizyczna książka.

Klaudia Chwastek

29


Hold the door…

Przedostatni sezon kasowego hitu HBO dobiegł końca. Po raz kolejny twórcy zachwycają nas widowiskową adaptacją Pieśni Lodu i Ognia George’a R.R. Martina. Kultowa Gra o tron to jeden z najpopularniejszych seriali ostatnich lat. Kontrowersyjny, brutalny, niepróbujący nawet czegokolwiek cenzurować. I choć nic nadal nie jest pewne, choć pionki wciąż ustawiają się na planszy, wiele się już wydarzyło. Z czym tak naprawdę mamy do czynienia? Gdzie ukryty jest rzeczywisty sekret Gry o tron? Spróbujmy dojść prawdy.

30


Wracając do korzeni… Pierwszy odcinek serii miał swoją premierę 17 kwietnia 2011 roku, czyli ponad sześć lat temu. Od tego czasu HBO sprezentowało nam siedem pełnych sezonów. I trzeba twórcom przyznać, że pierwszy sezon w pełni oddaje zasadę Al­ freda Hitchcocka – zacząć się trzęsi­ eniem ziemi, a kolejne minuty powinny przynieść jedynie wzrost napięcia. I tak było. Mieliśmy dynamikę, mieliśmy pełno zwrotów akcji, mieliśmy wiele gołych tyłków, mnóstwo krwi i jeszcze więcej trupów. Aż wstyd pomyśleć, że to właśnie są determinanty sukcesu kinowego. Ale skoro tak jest, nie ma co udawać, że jest inaczej. Bo to właśnie ogrom wulgarności, niesłychana brutal­ ność i spora dawka soft­porno okazały się tym, z czym wielu kojarzy serial. Jed­ nak byłbym kłamcą, gdybym nie przyzn­ ał, że historia wymyślona przez pana Martina to jeden z najlepszych materi­

ałów (jak się okazało) na serial, jaki kie­ dykolwiek wpadł w moje ręce. Mało tego, w czasach, gdy wysokobudżetowe, seria­ lowe tasiemce nie cieszyły się jeszcze tak ogromną popularnością, twórcy wiele za­ ryzykowali lub też wykazali się wybitną wręcz znajomością rynku, tym samym dokonując przysłowiowego „strzału w dziesiątkę”. Namiętność ustępuje miejsce przyzwyczajeniu… Niestety, gdy pierwsze dwa sezony nie pozwalały odejść od telewizora, wraz z następnymi napięcie zaczęło opadać. Wkradł się pewien marazm, dynamika akcji stanowczo osiadła, a wielu, ze mną włącznie, oglądała kolejne odcinki, wi­ erząc, że wreszcie powróci to, co niegdyś uczyniło Grę o tron wybitnym dziełem. I tak właśnie spędziłem kilkadziesiąt godzin mojego życia. Bowiem wiele wątków, być może istotnych, które

31


32


niebawem okażą się niezwykle istotnymi dla całości fabuły, wydawało się ciągnąć niepotrzebnie w nieskończoność, niemal usypiając widza swoją monotonią. Z perspektywy czasu patrząc – niezwykłe, jak człowiek nie szanuje swojego czasu, żyjąc fikcyjną historią. Jednak faktem jest, że serial wbił się na długi czas do świata kultury. Nie wiem, czy istnieje ktoś, kto choćby nie słyszał o Westeros. I choć wielu ma żal do autora za zabi­ janie wszystkich bohaterów w tempie niepozwalającym na wytypowanie ulubionego, to ogromne rzesze fanów docen­ iają kunszt i staranność wykonania. To właśnie jest Gra o tron. Świetna historia, podszyta pracą wielkich zastępów profesjonalistów, którzy, wykorzystując ogrom możliwości współczesnego kina, stworzyli coś, co najzwyczajniej w świecie miło się ogląda. Szczęśliwa siódemka… Nie chcąc zdradzać przesadnie fabuły, a jed­ nocześnie chcąc podzielić się jakąś opinią, mogę śmiało powiedzieć, że obecny sezon to jeden z najlepszych w całej serii, a z pewnością najlepszy spośród kilku poprzednich. Tym samym, pierwszy raz od dawna, z zapartym tchem wyczekuję, jak i miliony fanów, kolejnego odcinka, nie mo­ gąc doczekać się odpowiedzi na wiele pytań, które wciąż pozostały bez odpowiedzi. Mam jednak pewne obawy, czy aby dynamika, która stanowczo wzrosła, nie wiąże się z „ciśnieniem zbliżającego się końca”? Nie jest bowiem za­ skoczeniem, gdy historia ciągnie się godzinami, by nies­ podziewanie przyspieszyć, tak, by zdążyć wszystko zmieścić przed zakończeniem. Czy nie spotkamy się z sytuacją, gdy wielowątkowa fabuła, napięcie rosnące przez dziesiątki odcinków, skończy się w dwóch rozczarowujących odcinkach? Gra o tron w liczbach… Na koniec trochę liczb. Mało kto zdaje sobie sprawę, jak wysoki jest budżet serialu. Każdy odcinek kosztuje śred­ nio sześć milionów dolarów, a najdroższy aż osiem milionów. Jednak bez obaw – twórcy, jak i gwiazdy nie przymierają głodem, albowiem zysk już dawno przekroczył półtora miliarda dolarów. Nie jest również tajemnicą, jak bez sentymentu traktowani są bohaterowie, bowiem liczba uśmierconych „ważnych” postaci przekroczyła już pół tysiąca. Czy to mało? W skali sześćdziesięciu kilku odcinków? Pozostawiam każdemu do przemyślenia. Kolejna, być może mniej radosna ciekawostka, to fakt, że Gra o tron jest najczęściej nielegalnie pozyskiwanym dziełem filmowym w ostatnim czasie. Myślę, że gdyby nie ten serial, wielu nawet by nie wiedziało o istnieniu torrentów.

Grzegorz Stokłosa

33


Film o kobiecie, a nie noblistce G

dy sięgamy po filmy bio­

graficzne, bywa z nimi różnie. Dosyć sporo jest w nich patosu, tego, że ktoś jest bohaterem. Zwłaszcza w polskim kinie ma się wrażenie, że to filmy o wręcz herosach, co tylko niszczy odbiór za­ równo filmu, jak i myślenia o danej postaci. To, że ktoś jest kimś wielkim, coś osiągnął, uratował życie, nie znaczy, że jego życie tylko tak wyglądało. Że było bez skazy. Każdy z nas jest w końcu tylko człowiekiem, popełnia błędy, nie zawsze wybiera słusznie. Na szczęście w ostatn­ im czasie to podejście do filmów bio­ graficznych zaczyna się zmieniać. Mniej mamy herosa, a więcej człowieka. Ukazany jest nie tylko przez pryzmat jego czynów, ale także i jego życia. Marię Skłodowską­Curie zna każdy. W końcu poznajemy tę postać w szkole, jednak ze względu na jej dokonania naukowe – odkrycie radu i nagrody No­

bla. Żyła w niełatwych czasach, nie miała też łatwo pod względem nauki. Wybiera­ jąc się na film Marie Noelle nie wiedzi­ ałam za bardzo czego się spodziewać. Raczej nie typowo polskiego filmu, w końcu powstał on we współpracy z Francuzami. Więc co otrzymaliśmy? Z pewnością nie patos, nie wielką bo­ haterkę, co po prostu kobietę. Kobietę, która stała w cieniu męża, miała ogromne ambicje, ale też miała zwykłe życie, uczucia. Ten aspekt ludzki zdom­ inował ten film, spychając na dalszy plan kwestię noblistki, kobiety naukowca. Curie zamknięta w szopie, która służy jej za laboratorium, mająca nieco gdzieś naukowy świat, pokazana jako kobieta ponadprzeciętna, która wykracza poza swoje pokolenie. Jednak w tym wszys­ tkim pojawił się także gigantyczny chaos. Brak jakiejś ciągłości. To, że czas biegnie, a historia nie dzieje się linearnie, widzi­ my raptem po dzieciach Curie. Zwłaszcza po młodszej Eve. To dzięki drugiej córce noblistki wiemy, że historia jest rozciąg­


nięta w sporym czasie. Nic nie działo się dzień po dniu, jednak to okazuje się dopiero po pewnym czasie oglądania filmu. Brak oznaczenia czasowego nieco komplikuje poprawny odbiór filmu. Nie jest to bowiem zwykły film, ale kluczową rolę odgrywa tu historia prawdziwej os­ oby, co powinno być istotnym elemen­ tem. Powinno zostać to usystematyzowane i pokazywać historię taką, jaka była. Jednak jest coś, co zwróciło moją uwagę i to już nie o samą historię chodzi, ale o pewien zabieg, który zastosowano. Już pierwsza scena, a później przewijający się niebieski kolor radu, przypominał mi Niebieskiego Krzysztofa Kieślowskiego. Miałam wrażenie, że za­ stosowano te same zabiegi co Kieślowski. To, co było istotne dla głównej bohaterki, miało kolor niebieski. Nawet mieszkanie, w którym spotykała się z Paulem Langevinem miało niebieskawy odcień ścian. Ta inspiracja Kieślowskim wydaje mi się tu istotna. Niebieski kolor towar­

zyszył głównej bohaterce w Niebieskim tam, gdzie przypominała sobie o ukochanym, tak gdzie było to dla niej istotne. W Marii Skłodowskiej­Curie jest podobnie, choć nie tak nachalnie. Tym bardziej, że gdzieś ten kolor jest uzasad­ niony. Noelle nie ma jednak wielkiego dorobku reżyserskiego. Oprócz Marii Skłodowskiej­Curie na swym koncie ma jeszcze Żonę Anarchisty (2008) i Lud­ wika Szalonego (2012). W tym przypadku skupiła się na wątku kobiety, kobiety jako człowieka, a nie naukowca i zdobywczyni nagrody Nobla. Natomiast bez wątpienia dużą robotę zrobiła tutaj Karolina Gruszka wcielająca się w noblistkę. Ona jest tą Marią Skłodowską­Curie. Niezależną, silną kobietą, która potrafi kochać, ma ambicje i chce dokończyć dzieło męża. Mimo niesprzyjającej jej sytuacji, mężczyzn w świecie nauki, potrafi się odnaleźć i walczyć o swoje. Szkoda tylko, że ta walka o swoje nie jest ukazana


w pełni. W jednej scenie widzimy, że próbuje walczyć, ubiega się o stanowisko na uczelni, sądzimy, że otrzymuje odmowę, by w kolejnej scenie prowadzić już wykład i zajęcia. Ten chaos mimo wszystko się tu przewija. Warto także wspomnieć o Albercie Einsteinie, w którego wcielił się Piotr Głowacki. Postać, która mogła być po­ traktowana nad wyraz za poważnie – w końcu do Einstein – została pokazana z humorem, nieco żartobliwie. Głowacki, choć zagrał tutaj tylko epizod, zostanie zapamiętany, przynajmniej przeze mnie, a zwłaszcza scena podczas spotkania naukowców, gdzie głowi się z Marią nad kolejnymi naukowymi zagwozdkami będzie jedną z tych, które zapamiętam z tego filmu. To wreszcie jest rola, w której Głowacki się wyróżnia i jest go warta. Dotąd pamiętam go głównie z komediowych ról, które niekoniecznie były słuszne. Tutaj mi się podobał, choć zagrał tak niewiele. Ten film nie jest o kobiecie­naukowcu, o kobiecie­noblistce, pierwszej, pod­ wójnej… To zdecydowanie jest plus tego

36

filmu, gdyż nie ma w nim patosu, jest życie kobiety, która ma swoją pasję, ma ambicje. Chociaż w zasadzie ta jej ambicja, nauka, została przedstawiona na marginesie. Górę wzięły emocje, uczucia, miłość. Z jednej strony zapewne przedstawia to Skłodowską w zupełnie innym świetle. Pokazuje jej inną twarz, jednak jak na film biograficzny, nie odnoszę wrażenia, że nie zostało to zrównoważone. Ten chaos też nie wpłyn­ ął pozytywnie na odbiór filmu, mimo wszystko bardzo się cieszę, że powstał film, który ukazuje silną, ponadprzecięt­ ną jak na swoje czasy, kobietę. Kobietę, która była w stanie poświęcić się dla nauki. Wiele elementów nie zostało dopracowanych, to prawda, nie wszys­ tko, odnoszę wrażenie, zostało tak przed­ stawione, jak mogłoby wyglądać. Bądź co bądź to jednak film, który warto obejrzeć, bo nie jest to kolejny typowy film biograficzny – z patosem, o herosie i heroicznych czynach.

Klaudia Chwastek


Tata W

ostatnich miesiącach miałem przyjemność oglądać dwa filmy, z pozoru niczym się niewyróżniające od pozostałych. Proste komedie, przyjemny dla oka humor, inteligentny i smaczny. Jednak było w tych filmach coś, czego często w fil­ mach nie spotykam. A być może jest wręcz odwrotnie. Częstotliwość takich zajść jest tak duża, a zarazem społeczny głos manipuluje mną do tego stopnia, że nie dostrzegam, a raczej nie zauważam, że taka tematyka się pojawia. Chodzi o motyw ojca. Ojca, który zostaje z dzieckiem, gdyż matka z tej lub innej przyczyny decyduje się je porzucić. Ojca, który, mimo że sytuacja go przerasta, mimo że jest mu to zupełnie nie na rękę, podejmuje wyzwanie, poświęca swoje dotychczasowe życie, by wychować dziecko, a, w razie czego, poświę­ cić jeszcze więcej dla dobra dziecka. I muszę pow­ iedzieć, że taki obraz sprawy oraz forma przedstawienia są interesujące, by nie powiedzieć wprost, że mi się podobają.

37


Jutro będziemy szczęśliwi… Wielu pamięta zapewne film Ni­ etykalni, opowieść o niezwykłej więzi, która zrodziła się pomiędzy niepełnos­ prawnym miliarderem oraz jego opiekunem. To właśnie Omar Sy, który zaprezentował nam pociesznego opiekuna, jest bohaterem nowego filmu Hugo Gélina, Jutro będziemy szczęśliwi. To historia Francuza. W zasadzie to dużego dziecka, które mimo swojego wieku nie zachowuje się w najmniejszym stopniu odpowiedzialnie. Jego życie opi­ era się na pracy kapitana statku wycieczkowego, imprezach, panienkach, imprezach, laseczkach, imprezach i gorą­ cych dziewczynach. A, zapomniałem o imprezach. Pewnego ranka, gdy właśnie budzi się po kolejnej imprezie, która zakończyła się orgią na pokładzie jego łodzi, na molo staje dziewczyna. Nie kto inny a Fleur Delacour, małżonka Charliego Wesleya. No może nie do końca ta postać, ale właśnie ta aktorka. W owym filmie na imię ma Kristin. Jest jedną z minionych przygód naszego bo­ hatera, a przybyła po roku, by przed­ stawić mu jego córkę. Po chwili znika, a Francuz, imieniem Samuel, zostaje

38

sam z dzieckiem. Dzieckiem, na które nie był gotowy. Kolejne minuty filmu to przezabawne epizody z życia Samuela, uczącego się, jak być dobrym ojcem, oraz jego fantastycznej córeczki – Glorii. Wszystko wydaje się być sielanką, która nie może mieć końca, do czasu, gdy matka postanawia jednak zająć się córką. Wtedy rozpoczyna się prawdziwa batalia o prawo do dziecka. Obdarowani Drugie ze wspomnianych dzieł to film niezwykły. Doprawdy, niesamowita, świetnie przedstawiona historia. Chris Evans, który znany jest z roli Kapitana Ameryki w Kapitanie Ameryce, wychow­ uje samotnie swoją siostrzenicę. Jego si­ ostra, genialna matematyczka, popełniła samobójstwo i to na Franka spadł obowiązek zajęcia się małą. Jednak Mary nie jest zwykłym dzieckiem. Jest równie genialna jak jej matka, co często przys­ parza Frankowi wielu trudnych sytuacji, a widzom sporą dawkę śmiechu. Frank chce dla dziewczynki jak najlepiej, chce, by, mimo swojego talentu matematycznego, miała normalne dzieciństwo, pełne śmiechu i zabawy. Ni­


estety, zdolności Mary szybko wychodzą na jaw, co błyskawicznie spotyka się z reakcją jej babci, apodyktycznej matematyczki, która uważa, że dla dziecka liczy się rozwój, nie dobra zabawa i rówieśnicy. Rozpoczyna się walka. Walka o prawa do dziecka, a także o normalne życie dla tego dziecka. Tato Na koniec warto wspomnieć również o polskiej produkcji poruszającej podobną tematykę. Film Tato, z 1995 roku, z Bogusławem Lindą w roli głównej, to opowieść o ojcu, który walczy o prawa do dziecka, chcąc wyrwać je z rąk psychicznie chorej matki. Film niezwykle wzruszający, pełen dramatycznych epizodów, z przepiękną piosenką w wykonaniu Gin­ trowskiego. Choć nie jest to zapewne arcy­ dzieło mogące mierzyć się z produkcjami z dzisiejszych czasów, trzeba mu przyznać, że przekaz jest jasny, ważny i nadal aktu­ alny. Albowiem ukazuje, że to nie tylko mężczyzna zawsze jest tym złym. Nie wolno uogólniać, zawsze trzeba patrzeć w szer­ szym spektrum. I to właśnie jest widoczne we wszystkich wymienionych filmach. Dramat ojców, którym usiłuje się odebrać część życia – ich córki. W imię większego dobra, w imię matczynego prawa do dziecka, w imię zasad. Zasad, które niekoniecznie mają nadal rzeczywiste odniesienie do rzeczywistości, jednak wciąż są kultywowane. Jednak czy można przedkładać kultywowanie tych zasad pon­ ad dobro dziecka? Faktyczne dobro dziecka, nie to, które wskazuje utarty przez lata schemat. Bowiem w tym wypadku często można dać się zwieść obłudzie, sztucznie naszkicowanemu obrazowi moralności, który w rzeczywistości wyrządzić może większą krzywdę niż brak jakiegokolwiek działania.

Grzegorz Stokłosa

39


Hearthstone. Gra, która zdobyła serce antygracza Nie przepadam za grami wideo.

Jedyne, które toleruję, to planszówki, dlatego tak –nazwałabym siebie mianem antygracza. Jednak ponad rok temu spróbowałam zagrać w jedną cyfrową grę karcianą. Spróbowałam i zostałam w jej świecie na dłużej.

40


Trzyletnie dziecko Blizzarda Hearthstone została wydana przez Bliz­ zard Entertainment w marcu 2014 roku. Trzy lata na rynku to aż 10 wydanych do HS dodatków, włącznie z najnowszym, sierpniowym, zatytułowanym Rycerze Mroźnego Tronu. Ewoluował także format gry i teraz dostępna jest, oczy­ wiście za darmo, zarówno w wersji na komputer, jak i na telefon czy tablet. Początkowo widniała pod rozszerzoną nazwą Hearthstone: Heroes of Warcraft, gdyż część postaci to bohaterowie właśnie ze świata Warcraftu. Istnieje kilka trybów gry, ale najbardziej istot­ nym z nich jest rozgrywanie rankingow­ ych pojedynków on­line przeciwko innym graczom, korzystając z serwisu Battle.net. Sprawa jest dosyć prosta: wybieramy bohatera spośród 9 klas (mag, łotr, łowca, kapłan, szaman, druid, wojownik, paladyn oraz czarnoksiężnik), tworzymy talię z posiadanych kart (oczy­ wiście im dłuższy nasz staż, tym więcej ich mamy) i gotowe –możemy już

próbować sił w rozgrywce. Karty dzielą się na trzy główne kategorie: stronników, zaklęcia i bohaterów. Pakiety kart albo kupujemy za tamtejsze, wirtualne pien­ iądze (złoto), którego dziesięć sztuk wpada na nasze konto za każde trzy wygrane pojedynki oraz, w większej ilości, za wykonane przez nas zadania, albo za pieniądze realne (do wyboru), albo dostajemy je w nagrodę przy jakiejś okazji. Jak już wspominałam, trybów gry jest kilka i to je chciałabym najpierw przybliżyć, z myślą o tych z Was, którzy pierwszy raz słyszą o Hearthstone, zanim przejdę do własnych wrażeń o tej, wyjątkowej moim zdaniem, karciance. Słowniczek: tryby gry Pojedynek – zakłada grę on­line z realnym przeciwnikiem i jest dostępny w czterech wersjach. Wybieramy jeden z pośród dwóch dostępnych formatów: standard i dzicz. Standard to dynam­ iczny, ciągle zmieniający się tryb, z którego, wraz z pojawiającymi się now­

41


ymi dodatkami, odchodzą niektóre stare dodatki, a więc i stare karty. Jest on łatwiejszy od dziczy dla początkujących graczy, ponieważ nie trzeba uczyć się kart, które wyszły kilka lat temu. W dz­ iczy natomiast możemy operować wszys­ tkimi kartami, jakie wyszły od początku istnienia gry Hearthstone. Pojedynek w obu formatach może być rankingowy, gdzie liczą się zwycięstwa i kolejne wygrane dają nam kolejne gwiazdki, a co za tym idzie –coraz wyższe miejsce w rankingu, ale istnieje też wersja rozry­ wkowego starcia, gdzie wygrana ma tylko takie znaczenie, że za trzy zwycięstwa (tak samo jak w pojedynkach rankingow­ ych) dostaniemy 10 jednostek wirtual­ nych pieniędzy. Przygoda – ta forma gry zmieniła się na przestrzeni lat. Kiedyś była walką z bos­ sami, do której wykupywało się dostęp za pomocą wirtualnego złota albo realnych pieniędzy, a kiedy się przechodziło kole­ jne skrzydła przygody, w nagrodę otrzymywało się nowe karty. Obecnie jest to darmowy dodatek do nowego zestawu kart. Wraz z wyjściem Rycerzy Mroźne­ go Tronu gracze dostali możliwość

42

bezpłatnego przejścia przygody. Za prze­ jście prologu dostaje się mroźnego rycerza, a za kolejne skrzydła można otrzymać pakiety kart do najnowszego dodatku. Arena – tryb starcia on­line, za który płacimy wirtualnym złotem albo prawdziwymi pieniędzmi (do wyboru). Po wykupieniu dostępu wybieramy sobie klasę spośród trzech możliwych i składamy talię z dziewięćdziesięciu lo­ sowych kart. Dokonujemy trzydziestu wyborów –za każdym razem wybieramy pomiędzy trzema kartami. Arena zakłada trzy możliwe przegrane i dwanaście wygranych. Nagroda gwarantowana to pakiet z najnowszego dodatku i trochę złota albo pyłu, a każda kolejna wygrana zwiększa wartość nagrody, którą otrzymamy. Karczemna Bójka – ostatni z dostęp­ nych trybów. Bójka grywalna jest od środy wieczorem do końca niedzieli, a jej zasady zmieniane są co tydzień. Za pier­ wszą wygraną otrzymujemy pakiet kart klasycznych, każda kolejna Bójka to już czysta przyjemność.


Zdobyć przychylność antygracza Gra Hearthstone urzekła mnie od pier­ wszego zalogowania się na swoim koncie. Cała ta trochę magiczna otoczka, fant­ astyczni bohaterowie, z których każdy ma jakąś moc specjalną, wyjątkowe pod względem graficznym plansze do gry, oryginalność kart –to wszystko sprawiło, że chciałam nauczyć się grać w tę grę. Wcale nie trzeba znać Warcrafta, aby czuć się dobrze w świecie Herathstone. Ja na przykład, poza obejrzeniem filmu Warcraft: Początek, nie mam o nim bladego pojęcia, co nie przeszkadza mi grać w HS już ponad rok. Dużym plusem są zróżnicowane tryby gry. Dzięki nim wcale nie muszę się stresować zdoby­ waniem wyższej rangi –jeśli nie mam ochoty danego dnia rywalizować albo złościć się, że akurat ciągle przegrywam, włączam rozrywkę, Karczemną Bójkę albo rzucam wyzwanie znajomemu i po prostu cieszę się grą. Podoba mi się również to, że nie liczy się tylko i wyłącznie szczęście, ale także zdoby­ wane pomału umiejętności gracza. Strategia, taktyka budowania talii, zna­ jomość kart, przewidywanie możliwych

kolejnych ruchów przeciwnika… Można powiedzieć, że Hearthstone jest nieco ambitniejszą grą, nie da się rzucać kart bezmyślnie. Szczęście niestety odgrywa nieraz decydującą rolę: jakie karty będziemy dobierać po kolei, jakie dostanie przeciwnik w danej sytuacji –to już nie zależy od nas. Ale bez umiejęt­ ności i znajomości gry pojedynki byłyby nie do wygrania. Rozgrywki graczy mają­ cych najwyższe rangi, które można oglądać w Internecie, to naprawdę istny majstersztyk! Na plus jest też wszech­ stronność celów: możemy obierać sobie różne założenia. Dążyć do jak najwyższej rangi, zbierać złoto na rozgrywanie Aren albo obrać sobie za cel zebranie pełnej kolekcji kart. Hearthstone to wyjątkowa gra karciana, w której ciągle jest coś do odkrycia, a która cieszy zarówno na poziomie rywalizacji, jak i czystej rozry­ wki. Moje serce (i sporo czasu wolnego) już zdobyła. Może czas, by zdobyła two­ je?

Joanna Wrona

43



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.