fot. na okładce: Kuba Czupryński Dwumiesięcznik „Magazyn Obywatel” (nakład 4 000 egz.)
w numerze: Z BLISKA :„Obywatele bez ziemi”
Wydawca: Stowarzyszenie „Obywatel” Adres redakcji: Obywatel ul. Próchnika 1/301 90-408 Łódź tel./faks: /42/ 630 17 49 tel. 0608 137 646
Obywatele bez ziemi – Remigiusz Okraska .................................str. 4 Miasta dla ludzi – z dr. Jackiem Wesołowskim o świadomym planowaniu przestrzennym rozmawia Barbara Bubula ....................str. 8 Odzyskać miasto – Rafał Górski....................................................str. 12 Wszystko na sprzedaż – Barbara Bubula ....................................str. 16 Z ŻYCIA OBYWATELI: Dlaczego ludzie nie poszli na wybory – Mariusz Muskat .........str. 18 Nauki z Ożarowa – Remigiusz Okraska........................................str. 19 Skłoting – domy wolnych ludzi – Janusz Krawczyk ...................str. 20 Walczyć trzeba do końca – rozmowa z Danutą Kowalczyk, prezesem łódzkiego Stowarzyszenia „Bezpieczna Autostrada”.......str. 23 Infostrada........................................................................................str. 26
Propozycje tekstów, tematów, uwagi merytoryczne: okraska@obywatel.org.pl Reklama: gorski@obywatel.org.pl Kolportaż, prenumerata, numery archiwalne: biuro@obywatel.org.pl
ZA MIEDZĄ : Wygasający proces pokojowy – z prof. Normanem G. Finkelsteinem o sytuacji w Palestynie rozmawia Jon Elmer .....................................str. 28 Postępy demokracji – Krzysztof Rytel .........................................str. 30 Oko Wielkiego Brata – Maciej Muskat .........................................str. 31 Z innego kontynentu – Monika A. Gorzelańska...........................str. 32
Internet: http://www.obywatel.org.pl Numer konta: Stowarzyszenie „Obywatel” Bank Spółdzielczy Rzemiosła w Łodzi 87840003 - 589 - 27016 Redaguje zespół: Barbara Bubula, Rafał Górski, Maciej Muskat, Remigiusz Okraska (redaktor naczelny), Szymon Surmacz, Olaf Swolkień. Stali współpracownicy: Stefan J. Adamski, Dominika Baryła, Karolina Bielenin, Piotr Bielski, Monika A. Gorzelańska, Krzysztof Kędziora, Janusz Korbel, Tomasz Kuczma, Bartosz Malinowski, Małgorzata Świderek, Jarosław Tomasiewicz. Skład i opracowanie graficzne: Szymon Surmacz – Studio Graficzne „Obywatel” studio@obywatel.org.pl W całej Polsce „Magazyn Obywatel” można kupić w sieci salonów prasowych Empik, Ruch, Kolporter, Inmedio, Relay. Wybrane teksty „Magazynu Obywatel” są dostępne na stronach OnetKiosku (http://kiosk.onet.pl). Redakcja zastrzega sobie prawo skracania nadesłanych tekstów. Materiałów nie zamówionych nie zwracamy. Nie wszystkie publikowane teksty odzwierciedlają poglądy redakcji. Wszystkie artykuły zamieszczone w „Magazynie Obywatel” mogą być cytowane i przedrukowane pod warunkiem poinformowania redakcji, podania źródła, zaznaczenia ewentualnych skrótów i nadesłania egzemplarza z przedrukowanym tekstem na adres redakcji.
AGORA : Hipermarketyzacja w Unii Europejskiej – Philippa Jill Gallop .str. 34 §22: Każdy ma prawo do informacji – Magda Micińska ...........str. 38 Kilka uwag o stanie państwa – Janusz Galewski ........................str. 40 Jaka Europa, jaki antyglobalizm – relacja z Europejskiego Forum Społecznego – Piotr Bielski ..........str. 42 Jaki ATTAC? – Jarosław Tomasiewicz.............................................str. 44 Dzieci rewolucji – Pogonić kapitalistę, który deprawuje urzędnika, czy przepędzić biurokratów mnożących paragrafy? – Witold Falkowski str. 46 Money makes the world go around – czy euro może konkurować z dolarem? – Adam Sandauer, Aleksander Jędraszczyk... str. 49 CHWILA ODDECHU : vLEPIEJ TAK! .................................................................................str. 50 Co słychać .......................................................................................str. 50 Po co sięgasz – przewodnik po polskich mediach drukowanych............................str. 52 Kronika Kontrasa ..........................................................................str. 56 Z GRUBEJ RURY: Postmoderna? – Aleksander Dugin ...............................................str. 58 Lewica i prawica wobec hipernowoczesności – Marek Węgierski....str. 65 Recenzje: Burza w mózgu – Remigiusz Okraska ...................................str. 66 Gdy ziemia rodzi kokę – Remigiusz Okraska .......................str. 68 Felietony: Ratunek w drzewach – Janusz Korbel ..................................str. 69 Opinia publiczna – Joanna Duda–Gwiazda ...........................str. 70 Populizm fachowców – Olaf Swolkień ..................................str. 71 Autorzy numeru ............................................................................str. 72 OBYWATEL
3
Z BLISKA
Ob watele Obywatele
Coraz czêœciej s³ychaæ utyskiwania na obojêtnoœæ wobec problemów publicznych, lekcewa¿enie dobra wspólnego, „wycofywanie” siê obywateli do domowego zacisza i brak zainteresowania wszystkim, co wykracza poza czubek w³asnego nosa. Narzekaj¹ politycy, naukowcy, intelektualiœci. ¯aden z nich nie zada sobie jednak podstawowego w tej sytuacji pytania: jak ma trwaæ i rozwijaæ siê spo³eczeñstwo obywatelskie, skoro coraz mniej jest miejsc, gdzie mog³oby siê to dokonaæ?
BEZ ZIEMI
U progu XXI wieku obywatele są pozbawiani przestrzeni, w której mógłby się kształtować etos wspólnoty. Zamiast forum i agor mamy coraz dalej idącą komercjalizację i dehumanizację przestrzeni publicznej. Tereny zielone ustępują miejsca autostradom, place i skwery parkingom, a dotychczasowe nieużytki wypełnia zabudowa centrów handlowo-rozrywkowych. Coraz mniej miejsca pozostawia się obywatelom – nie kierowcom, producentom, konsumentom, turystom, handlarzom, lecz obywatelom, którzy potrzebują miejsca, by się organizować, spierać i podejmować wysiłki na rzecz swojej polis. Malejąca frekwencja wyborcza, konieczność sztucznego podtrzymywania tzw. trzeciego sektora, brak oddolnych inicjatyw społecznych, prywata i obojętność – wszystko to jest pochodną m.in. zaniku przestrzeni publicznej miast, w których coraz trudniej działać twórczo, kreatywnie i pro publico bono. Miasta są barwniejsze, bardziej hałaśliwe, większe – i coraz bardziej martwe. Można wertować statystyki i prowadzić badania ogółu społeczeństwa, czasem jednak warto spojrzeć na problem z drugiej strony. W mieście, w którym niegdyś mieszkałem istniało stare, stuletnie robotnicze osiedle, słynące z przestępczości i innych patologii. Gdy zaczęła się „nowoczesność”, postanowiono położyć temu kres. Część domów wyburzono, na ich miejscu stawiając mieszkania dla nowobogackich i lokale usługowe. Owszem, zmalała skala patologii, ale jednocześnie wyparowało... życie. Znikły bawiące się na ulicach dzieci, grupki plotkujących kobiet w oknach, starcy na ławeczkach, ruch i rwetes do późnego wieczora. Resztki starych budynków otoczone nowymi obiektami tworzą martwą strefę
4
– z rzadka przemknie przechodzień, szybko przejeżdżają samochody, już popołudniem trudno dostrzec oznaki życia. Nie ma „meneli” – nie ma też nikogo innego. I dokładnie to samo by się stało, gdyby w brutalny sposób potraktowano inną wspólnotę ukształtowaną mozolnie na przestrzeni lat w określonym pejzażu architektonicznym. Problem jest szerszy – stale maleje ilość przestrzeni, w której mogłyby się odbywać ludzkie interakcje wykraczające poza schemat petent-urzędnik i klient-sprzedawca. Dzisiaj projektanci miast na ostatnim miejscu stawiają jakość życia mieszkańców, przedkładając ponad nią stworzenie biznesowi optymalnych warunków działania. Parki, zieleńce, bulwary, place, zabytkowa substancja? Zapomnijcie o tym – trzeba wytyczyć szeroką drogę dojazdową dla klientów hipermarketu, zlokalizować biurowce i hurtownie, stworzyć parkingi na tysiące miejsc, ustawić ogromne plansze reklamowe. Bo wzrost gospodarczy, bo nowe miejsca pracy, bo inwestycje. Ale jak będziemy żyli w takim otoczeniu? – o to nikt nie pyta. Już wiele lat temu Aleksander Wallis w „Socjologii i kształtowaniu przestrzeni” pisał: „Potrzeby mieszkańców dotyczące własnego urbanistycznego otoczenia, identyfikacji z małą dzielnicą, przywiązania do lokalnych wartości artystycznych i symbolicznych nie dają się ująć w liczby ani przeliczyć na złotówki. Wskutek tego, choć sprawa ta dotyczy zwartości społecznych struktur miasta /.../ traktowana jest jak poetycki dodatek do spraw bardziej istotnych. Tymczasem patologia wielkiego miasta, zarówno ta, którą ujmują statystyki sądowe, i ta, którą odnajdujemy w statystykach chorób psychicznych, i ta, która przejawia się w traktowaniu wszystkiego poza własnym mieszkaniem jako własności obcej, ma źródło w braku silniejszych społeczno-przestrzennych struktur większych niż rodzina i mniejszych niż społeczność całego miasta”. Władysław Misiak w książce „Jakość życia w osiedlach miejskich” dodaje: „Badania wykazują, że toksyczność środowiska miejskiego, hałas, brak kontaktów z otwartymi przestrzeniami prowadzi nie tylko do zmian chorobowych, organicznych, lecz również psychicznych, co w sumie wytwarza negatywne cechy osobowościowe mieszkańców miast”. Jak zwykle zamiast eliminować przyczyny, będziemy biadolić i leczyć skutki – lewica użali się nad „blokersami” bez perspektyw, prawica zażąda surowszych kar i podwyżek policyjnych pensji. Zapaść miejskiego życia dokonuje się na naszych oczach, w wydziałach architektury i podczas przetargów inwestycyjnych. Im większe i bardziej podporządkowane potrzebom biznesu będą nasze miasta, tym gorzej będzie się w nich żyło w przyszłości. Dlatego właśnie tak istotne jest zaangażowanie się w proces kształtowania przestrzeni miejskiej już teraz. Później będziemy tylko bezsilnie zaciskać pięści – jako mieszkańcy i obywatele.
OBYWATEL
Jest kilka głównych problemów trapiących miasta. Pierwszy to problem transportu. Jeśli możemy mówić o raku trawiącym zdrowe komórki, to rakiem tym jest bez wątpienia samochód i motoryzacja indywidualna. Samochód niszczy jakość życia zatruwając powietrze i hałasując. Niszczy także miejsca publiczne, gdzie mogą zachodzić relacje międzyludzkie, gdzie można uprawiać politykę rozumianą jako troska o dobro wspólne. Pochłania wciąż nowe i nowe tereny pod jezdnie i parkingi – albo anektuje istniejące obiekty (chodniki, place, skwery, parki), albo rozrasta się samo miasto, by sprostać oczekiwaniom dotyczących jazdy i postoju. Jeśli wybrano wariant pierwszy, to mniej jest miejsca dla ludzi. Jeśli drugi, to w rosnącej przestrzeni metropolii maleją szanse zaistnienia spójności społecznej, niezbędnej do powstania ducha obywatelskiego; cierpią także tereny podmiejskie – niegdyś azyl w świecie betonu i asfaltu. Richard Register w artykule, „Co to jest miasto ekologiczne” pisze: „Samochód jest bez wątpienia najpoważniejszym czynnikiem powodującym społeczną dezintegrację”. Ten sam autor wskazuje, że samochód jest najgorszym narzędziem miejskiej komunikacji. Lepsza jest komunikacja zbiorowa (pociągi, tramwaje, autobusy), rowery i poruszanie się pieszo. Ale jedno nie da się pogodzić z drugim, bo samochód zabiera przestrzeń innym rodzajom komunikacji, ogranicza ich prędkość (gdy autobusy stoją w korkach) lub utrudnia funkcjonowanie – trudno jeździć rowerem lub chodzić piechotą wśród mnóstwa pojazdów i w chmurze spalin, a gdy miasto się rozrasta, to piesza wyprawa staje się niemożliwa. Jako przykład rozsądnego podejścia do miejskiej przestrzeni podaje holenderskie woonerf, czyli ulice tak zaprojektowane, by mimo motoryzacji mogło się toczyć normalne życie. Są tam ławki, wysepki zieleni, pojedyncze drzewa, miejsca zabaw dla dzieci, co wymusza znaczne ograniczenia prędkości i w ogóle zniechęca do jazdy samochodem. A dzieje się to w kraju o wiele bardziej rozwiniętym i bogatszym niż nasz! W Polsce samochód jest natomiast królem miast – najpierw budują nową drogę, a po kilku-kilkunastach latach myślą o przejściu dla pieszych czy sygnalizacji świetlnej; zimą drogę odśnieża opłacany z podatków pojazd, a na chodnikach, wśród zwałów śniegu (także tego z ulic) piesi mozolnie wydeptują wąskie ścieżki... Samochody „wykańczają” także alternatywy w postaci porządnej, szybkiej, wygodnej i często kursującej komunikacji zbiorowej. Barbara Ward w książce „Dom człowieka” pisze: „Powstaje tu błędne koło. Kiedy liczba podróżujących się zmniejsza, koszty państwowej komunikacji rosną, obsługa się pogarsza, opłaty za przejazd idą w górę, co z kolei powoduje dalsze zmniejszenie się liczby pasażerów”. Liczba użytkowników samochodów zatem rośnie – to alternatywa wobec
kiepskiej komunikacji zbiorowej. W efekcie, jak informuje ta sama autorka, w Los Angeles ok. 70% miasta zajmują drogi, parkingi, obwodnice, w Dallas, Nowym Jorku i Waszyngtonie jest to około połowa powierzchni. Nieodłączną towarzyszką samochodu jest druga patologia – suburbanizacja, zwana też „rozpełzaniem się” miast. To proces lokowania na przedmieściach nowych inwestycji, które przyciągają nowe osiedla, wzmagają ruch samochodowy itp. Przyczyną suburbanizacji jest spadająca jakość życia w centrum miast, spowodowana rosnącym ruchem samochodowym (hałas, spaliny, brak miejsca do spacerów i życia publicznego) – ludzie w poszukiwaniu lepszych warunków przenoszą się na przedmieścia, przenosząc też ze sobą... patologie trawiące dotychczas centralne dzielnice miast, czyli ruch samochodowy i jego konsekwencje. Tam, gdzie na przedmieściach nie powstaną osiedla, wyrastają hipermarkety, do których z centrów miast lub innych dzielnic dojeżdżają samochodami klienci. Przedmieścia są coraz bardziej zabudowywane, coraz więcej w nich samochodów – w efekcie znów znika dobra jakość życia, więc mieszkańcy wyprowadzają się jeszcze dalej. I tak w kółko – miasta rosną kosztem przyrody i spójności społecznej, gdyż ciągle przeprowadzki i zmiany charakteru dzielnic nie sprzyjają zakorzenieniu. W efekcie w centrach miast tworzy się „ziemia niczyja” – mieszkańcy wyprowadzają się na przedmieścia, małe sklepy i lokale usługowe tracą klientelę na rzecz centrów handlowych i upadają. W Bielsku-Białej lokalna prasa zauważyła ostatnio, że po inwazji hipermarketów wyludnia się centrum miasta – kiedyś gwarne, pełne lokali usługowych i sklepów, dzisiaj coraz bardziej puste, straszące opuszczonymi pomieszczeniami. Sklepy padają, ludzie tracą pracę, mieszkańcy centrum (na ogół emeryci) nie mają gdzie dokonywać zakupów, nikt nie robi remontów. Te same gazety zaledwie rok-dwa lata temu pisały o rozwoju miasta dzięki hipermarketom, nowych miejscach pracy etc. Trzecim czynnikiem chorobotwórczym jest komercjalizacja przestrzeni miejskiej, czy to w centrum, czy na przedmieściach. Rację bytu ma tylko to, co przynosi zysk. Władze miejskie niechętnie patrzą na tereny „darmowe”, do których trzeba dokładać – tak jakby finansowali je z własnej kieszeni, a nie z podatków ludzi korzystających z tych miejsc. Dlatego wciąż większe połacie miast padają łupem komercji: placówki handlowo-usługowe wdzierają się w każde wolne miejsce, czy to wielkie domy handlowe stawiane na pustych placach, czy kioski i blaszane budy. W wielu miastach wprowadzono zakaz spożywania alkoholu w miejscach publicznych, ale knajpiane ogródki anektują latem na swoje potrzeby znaczne obszary ulic, pasaży,
OBYWATEL
5
Z BLISKA
Samochody.
Tysiące samochodów. Szał samochodów. Opium naszego czasu ma zapach benzyny.
Wszędzie
kolorowe blachy, nikle, chromy. Żyjemy w epoce blach. Pędzących, rozszalałych blach. /.../
Kto nam narzucił te monstra, kazał do nich wsiąść i wykonywać całe to bezbrzeżne kretyństwo pchania się naprzód.
Zaraza
samochodowa oblepia miasta. Zniszczyła perspektywę urbanistyczną. Doprowadziła do karykatury najlepsze pomysły architektów. Obsiadła swoim blaszanym liszajem katedry, pałace, zamki, budowle starożytności, przesłaniając ich fasady i portale. Napełniła rykiem ulice niszcząc nasze uszy i nerwy, trując płuca i brzuchy. Zaległa szosy, wnętrza małych miasteczek i wsi; wdarła się na łąki i do lasów, na plaże nadmorskie, nad rzeki i jeziora; wspięła się prawie na szczyty gór. Wszędzie blachy, blachy i blachy. I to ma być ładne? Jak mogliśmy dać sobie to wmówić? Jak mogliśmy zaakceptować gust kramarzy, agentów samochodowych, specjalistów od afiszów i reklam w gazetach? Najpodlejszy, najniższy gust tych sprytnych nieuków, prostaków, chamów robiących forsę na zbiorowej głupocie. /.../ Nigdy jeszcze chyba w historii nie było tak zwyrodniałej manii, tak dzikiej mody, szaleństwa doprowadzonego do takich wyników ilościowych, tak wszechobejmującego i klinującego ludzkie czaszki. Jan Gerhard, Niecierpliwość, Warszawa 1986
alei i placów – wiadomo, knajpy płacą podatki. Jeśli pijesz piwo na opodatkowanym terenie, to w porządku, gdybyś to samo robił w parku, nie awanturując się i nie przeszkadzając nikomu, popełniłbyś wykroczenie – ot, polska logika. Czwarty problem to niemal zupełne lekceważenie historycznej przestrzeni miast, starych budynków, elementów infrastruktury, układu architektonicznego. Na skutek tego miasta tracą charakter i klimat kulturowy, a ich mieszkańcy poczucie identyfikacji z przestrzenią. Ledwo ludzie zdążą się do czegoś przyzwyczaić, oswoić z jakimś widokiem, już nadchodzą zmiany: tu coś zburzymy, tu dobudujemy, tam przesłonimy, gdzie indziej pomalujemy na jaskrawy kolor – w efekcie miasto znajduje się w ciągłym ruchu. Pod nowe budowle poświęca się stare obiekty, niszcząc w ten sposób ład przestrzenny i harmonię otoczenia. Zamiast remontować – burzy się i buduje na tym miejscu nowe, bo „tak jest taniej i szybciej”. Tymczasem elementarna znajomość ludzkiej psychologii podpowiada, że zmiany nie mogą być zbyt częste i gwałtowne, gdyż niszczą poczucie mentalnej bliskości,
6
zrozumienia, zamazują zakodowany obraz. Jak czułby się architekt czy planista, który lekką ręką przekształca całe połacie miast, gdyby codziennie zmieniać mu wystrój mieszkania, żonę, dzieci, przyjaciół, rytm dnia i rodzaj wykonywanych czynności? Innym następstwem destrukcji historycznej przestrzeni jest zanik genius loci, destrukcja toposu, znaków orientacyjnych i symbolicznych w przestrzeni miejskiej, stanowiących element lokalnej tożsamości. I nie musi to wcale być zabytek na miarę Kościoła Mariackiego – każde miasto ma (lub miało...) takie obiekty, które stanowią o jego specyfice. Ot, choćby stary dworzec, ciąg kamienic, pomnik z „minionej epoki”, kasztanową aleję, fabryczny komin o stuletnim rodowodzie, widoczny z każdego miejsca w okolicy. Destrukcja takich form, choćby uzasadniona ekonomicznie, stanowi trudną do zagojenia ranę w zbiorowej świadomości. Jak trafnie pisał Edward T. Hall w swym „Ukrytym wymiarze” – książce poświęconej jakości życia zbiorowego i jego patologiom, „/.../ powinniśmy zachowywać i konserwować dawne budynki nadające się jeszcze do użytku i otaczające je zabudowania, chroniąc je przed »bombą« urbanistycznej odnowy. Nie wszystko co nowe musi być dobre, i nie wszystko co stare musi być złe. Jest wiele miejsc w naszych miastach – czasem kilka domów, czasem cale dzielnice – które warto zachować. Dają nam one poczucie związku z przeszłością i wzbogacają pejzaż miejski”. Piąty aspekt degradacji miast to postępująca „gettoizacja”, segregacja mieszkańców, fragmentacja społeczna. Dokonuje się ona w oparciu o kryterium majątkowe – zamożni wybierają sąsiedztwo podobnych sobie, ubodzy są spychani do slumsów. Tak oto tworzą się dwie zwarte społeczności: luksusowa i „normalna” oraz biedna i „patologiczna” – obie coraz bardziej odizolowane przestrzennie, a także kulturowo. Pociąga to za sobą kilka niekorzystnych następstw, m.in. podział miasta na skrajnie przeciwstawne enklawy o odmiennym poziomie życia i wzorcach kulturowych, co przekłada się na brak identyfikacji z całą przestrzenią miejską i ogranicza tożsamość do najbliższego otoczenia – kilku ulic, dzielnicy. Reszta miasta staje się obca. Dawniej przemieszane porządki biedy i bogactwa oddziaływały na siebie nawzajem – przykład klasy średniej i jej stylu życia hamował rozwój wielu patologii wśród warstw uboższych, zaś obcowanie z kłopotami codziennej egzystencji tych, którym się gorzej powiodło, budziło u lepiej sytuowanych odruchy solidarności i chęć pomocy. Dzisiaj rozpiętość dochodów znajduje odzwierciedlenie także w usytuowaniu przestrzennym mieszkań i miejsc rozrywki obu warstw. Niegdyś bogaty fabrykant nierzadko wznosił swą willę na robotniczym osiedlu, podkreślając wspólnotowy charakter paternalistycznego kapitalizmu, dzisiaj lokuje ją wśród podobnych sobie wybrańców losu, na szczelnie odgrodzonym od „motłochu” terytorium, co unaocznia pogardę, jaką w turbokapitalizmie żywi się wobec osób z dolnych pięter drabiny społecznej. Symbolicznemu oddaleniu towarzyszy przepaść materialna – uboższe dzielnice niszczeją pozbawione nakładów na infrastrukturę, obiektów użyteczności publicznej itp., brakuje im silnego lobby na rzecz dbałości o dobro wspólne. Nakłady i inwestycje koncentrują się w „lepszych” dzielnicach – te „gorsze” są brane pod uwagę najwyżej wtedy, gdy trzeba gdzieś ulokować wysypisko śmieci, szkodliwy dla otoczenia zakład, zlokalizować trasę wylotową z miasta...
OBYWATEL
potrzeb i oczekiwań – ale też sami ponoszą konsekwencje swoich wyborów. Miasta powinny być dla ludzi, dla mieszkańców – to główna zasada. To oni sami powinni określać, jakiego rodzaju inwestycje chcą mieć na swoim terenie, czy wolą kolejny parking, czy zachowanie ostatniego parku, czy wielki sklep zagranicznej firmy, czy małe sklepy prowadzone przez sąsiadów, znajomych, krewnych, itd. Jeśli popełnią błąd, to powinni mieć okazje do jego naprawy, np. decydując o likwidacji ruchliwej arterii i zastąpieniu komunikacji samochodowej szybką i nowoczesną linią tramwajową. Przede wszystkim jednak należy zdecentralizować podejmowanie decyzji dotyczących przekształceń miejskiej tkanki. Heine Paetzold w artykule „Architektura i urbanistyka. Zarys krytycznej filozofii miasta” pisze o Holandii, że „Odnowy miasta Amsterdam w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych zaczynały się od zwalczania przygotowanych przez miejskich biurokratów planów opartych na całkowitym »wyrębie«”. Podobnie było w innych krajach Zachodu, gdzie tamę arogancji urzędników postawiły dopiero konsekwentne protesty mieszkańców – np. w Londynie, gdzie całe dzielnice stawiały opór planom lokalizacji na ich terenie obwodnic czy tras przelotowych, żądając w zamian lepszego skomunikowania autobusami z centrum miasta. W Anglii i USA rozwinął się też znaczący ruch „Reclaim the Streets!” (Odzyskać ulice), mający na celu zwrócenie uwagi na problem anektowania przez samochody coraz większych połaci miast. Jego uczestnicy blokowali ruchliwe arterie, organizując tam przyjęcia, potańcówki, symboliczne rozkuwanie asfaltu i sadzenie drzew, palenie wraków samochodów itp. W ten sposób udało im się zwrócić uwagę na narastający problem zaniku przestrzeni publicznej w miastach, spychanie na margines ich mieszkańców, zwłaszcza pieszych, rowerzystów, dzieci, ludzi starszych, inwalidów, itp. którzy tak samo jak użytkownicy samochodów płacą podatki do miejskiej kasy, otrzymując w zamian znacznie gorsze traktowanie przez władze municypalne. Gdzie nie ma miejsca dla ludzi, nie ma go też dla obywateli. Dawniej miasta wypełniały się gwarem, pełne były miejsc publicznych, w których obywatele mogli dyskutować o trapiących ich problemach. Gdzie mają dyskutować dzisiaj? Zamknięci w blaszanych pudłach samochodów, w tłumie nawiedzającym hipermarkety, na chodnikach tonących w chmurze spalin, w lokalach, gdzie ceny oraz hałas z głośników są skuteczną barierą odstraszająca, w rachitycznych resztkach parków i terenów zielonych zwłaszcza zimą?
Remigiusz Okraska
fot. Rafał Górski
Szóstym elementem składającym się na proces zapaści przestrzeni miejskich jest połączenie urzędniczej arogancji z monopolizacją procesu decyzyjnego dotyczącego rozwoju miast, co przejawia się w pozbawieniu mieszkańców wpływu na to, w jakich warunkach przyjdzie im żyć. Coś takiego jak demokracja lokalna niemal w Polsce nie istnieje – nie chodzi tu o organizowane raz na kilka lat wyborcze spędy, lecz o realny wpływ na życie własne i macierzystej zbiorowości. Urzędnicy robią swoje, mając obywateli za nic, a gdy czasem łaskawie zechcą się z nimi spotkać, to jest to szczyt poświęcenia. Poszedłem kiedyś na spotkanie mieszkańców z radą jednej z dzielnic Bielska-Białej, na które zaproszono głównego architekta miasta. Urzędnik ten ze znudzoną miną tłumaczył aroganckim tonem, że supermarket musi być, droga dojazdowa do niego także i na nic się zdadzą protesty – miasto potrzebuje wpływów do budżetu, a jak nie zezwoli na lokalizację tej placówki, to powstanie ona tuż za granicą administracyjną, na terenie sąsiedniej gminy i kasa przepadnie. I tak właśnie wyglądał „dialog” władzy z obywatelami. Wpływ na kształt naszych miast ma tylko jedna grupa – lobby inwestorów, planistów i architektów. Na głos mieszkańców niemal nie ma tu miejsca. Rozwój – jeśli można to tak w ogóle nazwać – miast dokonuje się nieodmiennie w jednym kierunku: rozrostu dróg, parkingów, wielkich placówek handlowo-uslugowych. Na margines spychane są inne potrzeby: komunikacja zbiorowa, tereny zielone (te, jeśli już powstają, na ogół są tak „sztuczne”, że niemal świecą pustkami), tzw. mała architektura nadająca przestrzeni niepowtarzalny charakter, miejsca publiczne, niekomercyjne obiekty rozrywkowokulturalne. Jakub Wujek w pracy „Mity i utopie architektury XX wieku” przestrzegał, że „Nie istnieje, mimo olbrzymiego bagażu mitów, jeden system budowlany, jedna technologia rozwiązująca wszystkie skomplikowane problemy budownictwa /.../ Fundamentalną zasadą winno być używanie rozwiązań alternatywnych”. Monopol w dziedzinie miejskiego rozwoju okaże się, jak każdy monopol, tragiczny w skutkach – miasta będą coraz mniej bliskie mieszkańcom, coraz słabsze więzi międzyludzkie, społeczność miejska zdezintegrowana, apatyczna i niezdolna do aktywnego kreowania własnego życia. Coraz mniej w miastach będzie żyjących (a nie wegetujących) i identyfikujących się z nim mieszkańców, coraz mniej będzie także obywateli, którzy gotowi są odpowiedzialnie i samodzielnie kształtować własne życie, bez oglądania się na państwowych biurokratów i rynkowych usługodawców. Odzyskanie przestrzeni miejskiej dla jej mieszkańców to odzyskanie kontroli nad własnym życiem, pierwszy (i jak to on zwykle – najtrudniejszy) krok ku powstaniu społeczeństwa obywatelskiego. Nie tego, które tworzy „trzeci sektor” i żebrze o dotacje u Fundacji Batorego, lecz takiego, którego członkowie sami decydują o całokształcie swego życia, kreują normy i wzorce oraz ustalają hierarchie
Z BLIS S
Miasta dla ludzi
– z dr.Jackiem
Wesołowskim
Rozrastające się przedmieścia, amerykański sen o własnym domku z garażem. Fot. Rafał Górski
Napisał Pan w swojej książce, że planowanie przestrzenne jest emanacją społecznej świadomości. J.W.: Kiedy jedziemy przez Europę, gołym okiem widać, że są kraje, w których zabudowa i funkcje poszczególnych terenów są uporządkowane, zwarte, racjonalne. To kraje germańskie, od Skandynawii po Szwajcarię. I są kraje takie, jak Włochy. Gdy jedzie się pociągiem z Neapolu do Reggio, to ma się wrażenie, że cały czas wędrujemy wzdłuż jednego miasta-przedmieścia. Planowanie przestrzenne oznacza pewne ograniczenie wolności jednostki, aby społeczeństwo mogło korzystać z przestrzeni. Istnieją kraje, gdzie świadomie wykorzystuje się pewne elementy w świadomości społecznej, np. w krajach anglosaskich od XVIII w. ukształtował się krytyczny stosunek do miasta jako miejsca, w którym brakuje powietrza, jest ciasno, brudno i niezdrowo. I wykorzystano to, promując budownictwo niskiej intensywności, przedstawiane jako wyższy poziom cywilizacyjny. W świadomości Amerykanów domek z ogródkiem stał się więc ideałem, do którego się dążyło. Za to się dziś płaci, bo miasta amerykańskie zajęły ogromne przestrzenie. Ale była to kwestia wyboru tamtego społeczeństwa. Czyli nie uważa Pan miast amerykańskich za gorsze od np. niemieckich? J.W.: Mój wzorzec idealnego miasta jest inny. Jeśli uznamy, że względy estetyczne są ważne, to oczywiście amerykańskie są gorsze. Martwe śródmieścia, niezabudowane kwartały, ogromna skala, niesamowite dystanse do pokonania. Wolę Szwajcarię, która też nie jest krajem biednym, a ma piękne miasta. Są one ukształtowane w ludzkiej skali, nie ma tam ostrych antagonizmów społecznych, kontrastów, napięć. Bo nie można zapominać o tym,
8
rozmawia Barbara Bubula
że z ukształtowania przestrzeni w danym kraju, zwłaszcza w miastach, można wnioskować o typie konfliktów społecznych na danym terenie. Istnieje więc sprzężenie zwrotne pomiędzy tym, jak wyglądają miasta i jak wygląda życie społeczne w danym kraju? J.W.: Wygląd miast jest ściśle związany z kulturą danej społeczności. Od tej kultury zależy oblicze miast i odwrotnie, poziom tej kultury, jej kierunek rozwoju, zależy w dużym stopniu od wyglądu miast. Przy czym należy pamiętać, że nie ma to nic wspólnego z zamożnością. Jest oczywiste, że w Europie niezwykłe znaczenie ma ochrona zabytków – nie tylko poszczególnych zabytkowych budynków, ale także przestrzeni, krajobrazu, poczucia ciągłości, tradycji. Europa jest mniej podatna na innowacje. Ale – co chyba najważniejsze – przestrzeń dostarcza mieszkańcom Europy atrybutów tożsamości, czują się wrośnięci w dany pejzaż, związani ze swoją rodzinną okolicą. Amerykanie ukształtowali kulturę, w której człowiek nie jest w ten sposób związany z konkretną przestrzenią, ich sposób życia charakteryzuje się dużą mobilnością. Polska dzisiaj wydaje się podążać za wzorcem amerykańskim, z dominacją samochodu w przestrzeni. Motoryzacja indywidualna stała się najważniejszym czynnikiem planowania przestrzennego. Opinia publiczna nie jest świadoma, do czego prowadzi chaos w planowaniu i podporządkowanie rozwoju miast samochodom. J.W.: Też mam takie wrażenie. Większość architektów i urbanistów przede wszystkim zarabia na życie. Starają się schlebiać gustom wszystkich, zatem plany są nijakie, albo – co gorsza – podporządkowane ogólnym, szkodliwym wyobrażeniom o tym, co jest dla danego terenu „korzystne”. Jeśli urzędnicy uznają, że zrobią biznes na działkach zabudowanych, to planuje się długi pas zabudowy komercyjnej po obu stronach drogi. Potrzeba naprawdę silnej osobowości i autorytetu urbanisty oraz świadomości tego, jak powinno wyglądać osiedle czy miasto, by przekonać lokalnych polityków do dobrego planu przestrzennego. Niestety, urbanistyka stała się w Polsce pustą procedurą biurokratyczną. Dopiero interwencje zewnętrzne, np. konserwatora zabytków pozwalają uratować nievktóre tereny przed chaosem lub niekontrolowaną zabudową.
OBYWATEL
Fot. Bartosz Malinowski
dr Jacek Wesołowski
(ur. 1962) – architekt, absolwent Politechniki Łódzkiej, gdzie od 1989 r. jest adiunktem w Zakładzie Historii Architektury i Konserwacji Zabytków tamtejszego Instytutu Architektury i Urbanistyki. Interesuje się problematyką rewitalizacji miast, dziejami transportu oraz miejską polityką transportową.
Konieczna jest zatem popularyzacja problematyki planowania przestrzennego wśród polskich obywateli, polskiej opinii publicznej. J.W.: Wróciłbym do kwestii estetycznych. Jeśli większość stawianych w Polsce płotów to betonowe koszmarne prefabrykaty w stylu „rokokowym”, to oznacza, że społeczeństwo nie ma wyrobionego podstawowego zmysłu estetycznego. Tu wyraźnie negatywnie odróżniamy się nie tylko od Niemców, ale i Czechów czy Słowaków. U nas każdy chce się wyróżniać i stąd estetyczna kakofonia. Nie ma zmysłu ochrony dobra społecznego, podporządkowania się pewnemu wzorcowi, umiaru, prostoty. Bierze się to z długich okresów braku państwowości w ostatnich 200 latach, co potwierdza pewnie tezę o kulturowym charakterze planowania przestrzennego. Przy takim stanie świadomości, presja indywidualnego transportu jest coraz dotkliwsza. Zachodzą nieodwracalne zmiany w kształcie urbanistycznym Warszawy, Krakowa, Łodzi.
J.W.: Wśród osób zamożnych kształtuje się obecnie nowy model życia miejskiego, zaczerpnięty z hollywoodzkich filmów. Presja używania samochodu jest bardzo duża – tak duża, że nie dopuszcza do głosu argumentów za interesem publicznym. Użytkownicy samochodów albo zatracili już świadomość, że miasto jest czymś wspólnym, a nie tylko zbiorem ulic dla ich prywatnego samochodu, albo tę świadomość od siebie odsuwają. Rzeczywiście jest tak, że potrzeby transportowe stały się obecnie podstawowym czynnikiem kształtującym przestrzeń, zwłaszcza w miastach poprzemysłowych, takich jak Łódź. Niektórym marzy się na przykład modelowe centrum bez mieszkań. Tymczasem brak inwestowania w śródmieście, usuwanie się z niego lepiej sytuowanych mieszkańców, czyni z tego obszaru miejsce upadku społecznego i technicznego, kamienice zamieniają się w rudery, następuje erozja miasta. Z kolei te rudery wyburza się, już nawet nie dlatego, że poszerzane są ulice (na to na razie miasta nie stać), ale dla miejsc parkingowych. Śródmieście ulega erozji. Rośnie atrakcyjność obrzeży, a nawet komunistycznych blokowisk. Mamy więc klasyczny objaw znany z miast amerykańskich, tzw. urban sprawl, czyli rozpełzania się miasta. To, czym Łódź się różni, to tempo przemian, bo kierunek jest podobny: mamy już degradację śródmieścia, powszechną motoryzację, brak jeszcze tylko (i oby jak najdłużej) „domu dostępnego” dla większości. Poprawa w gospodarce może to „diabelskie koło” dezurbanizacji rozpędzić nieodwracalnie. Skoro prawie nikt nie chce zamieszkać w śródmieściu, to co z tego, że np. w Łodzi można by stworzyć świetne, oryginalne miejsca do zamieszkania w byłych fabrykach, których jest w centrum mnóstwo. Na razie zamiast tego wymyślono, by budować tam centra handlowe. Nie ma pomysłów, jak umiejętnie wtopić te tereny poprzemysłowe w tkankę miasta, zachowując ich walory, a miastu nie szkodząc. Błędna polityka polega na stwarzaniu inwestorom dogodnych warunków do inwestowania przede wszystkim na obrzeżach, nawet samo miasto jest od dawna jednym z takich budowlanych przedsiębiorców. A co z mieszkańcami centrów miast? Amerykanie jadą do pracy. Atlanta, fot. Rafał Górski
OBYWATEL
J.W.: Nie jesteśmy w stanie nigdzie tych ludzi z kamienic śródmiejskich przenieść, nie stać nas na to. Jeśli nastąpi erozja śródmieść, zawsze ktoś za to zapłaci – zapłacą bezpośrednio oni, bo będą nękani hałasem i spalinami. Ale zapłacą też wszyscy, bo pozbędą się przyjaznego ludziom i bezpiecznego śródmieścia. Pomijając względy estetyczne czy ekonomiczne – taka polityka nie ma nic wspólnego
9
Buchanan. Stwierdził on, że nie da się równocześnie zwiększać liczby podróży samochodem i zachować tradycyjnej struktury miast. Wszyscy potraktowali to jako zaproszenie do radykalnej przebudowy, do tworzenia nowych tras komunikacyjnych, poszerzania liczby miejsc parkingowych itp. Buchanan wtedy zaprotestował. Stwierdził, że pokazana przez niego zależność ma jedynie służyć temu, by świadomie przyjmować założenia, jak wyglądać ma miasto. Jeśli się chce podporządkować je samochodom – to wtedy trasy, mosty, estakady, parkingi. Jeśli się chce, by było bardziej tradycyjne, wielofunkcyjne, spokojne, czyste – to wtedy nie wolno ustępować przed presją samochodów i należy wprowadzić dla nich ograniczenia. Istota problemu jest więc znana już niemal od półwiecza. I rzeczywiście, wiele miast zachodniej Europy poszło w tym drugim kierunku, zdały z solidaryzmem społecznym, tradycyjnym w Europie. Weźone sobie sprawę z kosztów niekontrolowanego rozwomy za przykład Wiedeń, który postawił na szeroki zakres ju motoryzacji i z konsekwencji utraty tożsamości miast. budownictwa komunalnego. Nie chcą budować gett, więc W USA refleksja także poszła w tę stronę – chociaż niewiele dbają o to, by nowa zabudowa, również śródmiejska, to dało w praktyce. „Śmierć i życie wielkich miast amerymiała zróżnicowany standard. Tam to jest możliwe, bo do kańskich” – książka Jane Jacobs z 1961 r. rozpoczęła krytykę erozji nie dopuszczono. Tymczasem podporządkowanie modernistycznego rozwoju miast opartego na monofunkmiast samochodom powoduje powstawanie gett. Ciekawe, cji, zabudowie przedmieść że w Polsce jest ogromna rzesza właścicieli kamienic, Szwajcarzy jeżdżą głównie starymi tramwa- i użyciu samochodu. Znaktórzy głośno domagają się jami, które dowożą ludzi szybko i sprawnie mienne, że książka ta, zupodwyżek czynszów, ale dzięki przywilejom w ruchu. U nas kupuje żaden z nich nie krzyczy o potrzebie humanizowasię nowe, które tkwią w korkach. nia przestrzeni w centrum. A to przecież w przyszłości także od tego zależy, czy ktokolwiek zamożniejszy w tych kamienicach będzie chciał mieszkać! Właściciele nieruchomości powinni być sojusznikami państwa w planowaniu przestrzennym, a tak w Polsce nie jest. Mamy więc podstawowe luki w społecznej świadomości. Rozrost przestrzenny to ogromne koszty budowy i utrzymania infrastruktury. Drogi, parkingi, estakady, doprowadzenie wody, odprowadzenie ścieków, ciepłociągi – za to wszystko płacimy z podatków. J.W.: Płacimy też zawyżone stawki za świadczenia. Jednorodzinne suburbia i osiedla na peryferiach zaprojektowane „tyłem” do tramwaju lub autobusu generują ruch samochodowy – najbardziej terenochłonną formę przemieszczania się. Obliczono, że samochód wymaga posiadania 20–25m2 wolnej przestrzeni do zaparkowania. Automatycznie prowadzi to do przebudowy struktury centrum. Następuje spłaszczenie funkcji przestrzeni – już jej na cokolwiek innego poza samochodami nie starcza. Zwiększają się dystanse: daleko jest do sklepu, szkoły, pracy. To ma swoje koszty. Ale w Polsce każdy chce wszędzie dojechać własnym samochodem. J.W.: Politycy i urbaniści są oczywiście zobowiązani do zapewnienia ludziom dojazdu, ale nie musi być to dojazd własnym samochodem! W latach 60. zeszłego wieku pierwszym, który zwrócił uwagę na związek pomiędzy motoryzacją a miejską przestrzenią był Brytyjczyk Colin
10
pełnie podstawowa dla urbanistyki, nigdy nie została przetłumaczona na język polski. Cały problem polega więc na dokonaniu wyboru. Wydaje się, że znacznie bardziej wynika on z przesłanek kulturowych – dominującej hierarchii wartości, stopnia podziałów społecznych – niż z samego poziomu technologii i zamożności. Upadek tradycyjnych miast nie jest nieuchronny – jest wynikiem wyboru! Warto także mieć świadomość, że nic nie robiąc, najprawdopodobniej i tak się go dokonuje. Jeśli założyć, że również w Polsce ukształtowana historycznie struktura miejska jest wartościowa, to inżynieria transportowa powinna się do tego dostosować. I trzeba to robić z głową. Warto przypomnieć konkurs na przebudowę ulicy Zielonej w Łodzi – to ulica przechodząca przez śródmieście z linią tramwajową w jezdni, po obu stronach ulicy stoją zabytkowe kamienice. Była ona stale zakorkowana, więc projektowano jezdnię od ściany do ściany, bez chodników. Piesi mieli się przemieszczać podwórzami lub podcieniami. Czy takie rozwiązanie to utrzymanie substancji miasta w dobrej kondycji i czy wyeliminuje korki? Wolne żarty: po prostu zamiast dwóch, będą cztery rzędy samochodów – kierowcy zaraz odkryją, że tam jest szerzej. Nigdy nie będziemy w stanie zapewnić wystarczającej chłonności i przepustowości centrów miast dla samochodów. Doskonałym dowodem na to jest Warszawa. Zdawa-
OBYWATEL
fot.Bartosz Malinowski
Od lat nieremontowana kamienica w centrum Łodzi. Prawdobodobnie ustąpi miejsca tzw. „Bulwarowi Narutowicza”, jak szumnie władze miasta nazywają plan wtłoczenia kolejnych samochodów do miasta. Fot. Bartosz Malinowski
łoby się – piękny przykład miasta modernistycznego, duże przestrzenie, szerokie trakty komunikacyjne. I co? Gorzej zakorkowana niż Łódź czy Kraków, bo w samym centrum. Pół roku temu łódzką ulicę Zieloną zamknięto dla samochodów, a katastrofy komunikacyjnej w mieście mimo to nie ma. To też jeden z cudów mądrzejszej polityki (dość rzadki to wypadek w Łodzi).
w rozwoju cywilizacyjnym, czy Polacy mogą nauczyć się na błędach Zachodu, czy też sami, na własnej skórze muszą sprawdzić, że to droga donikąd. Większość Polaków, którzy jeżdżą na Zachód, używa własnych samochodów, bo taniej. Widzą autostrady, węzły, skrzyżowania, wiadukty, parkingi. Nie jeżdżą tam pociągiem, który jest droższy. I nie widzą z bliska życia w mieście. Nie poznają tej drugiej prawdy o Zachodzie. Trudno oczekiwać, by w najbliższym czasie znaJaki kształt transportu jest dla miast optymalny lazły się pieniądze na edukację w zakresie planowania w kontekście przykładów z innych krajów? przestrzennego miast i roli systemów transportowych. Mimo podstawowych braków w polskojęzycznej literatuJ.W.: Dostępność centrów można zwiększać tylko rze, nikt nie wierzy, że publikacje z tego zakresu można rozwijając transport publiczny i tzw. „miękki” (czyli ruch „sprzedać”. Potrzebna jest przemiana pokoleniowa, np. pieszo-rowerowy). W miastach szwajcarskich ok. 40% w szkolnictwie wyższym, tam ciągle jeszcze króluje powszystkich podróży w mieście odbywa się z użyciem kolenie wychowane na modernitransportu publicznego. Kiedy w folderach podaje się jakiś adres Urbanistyka stała się w Polsce pustą zmie. Czas będzie zmieniał te postawy, także w miarę zacieśniania w Zurychu czy Bazylei, to zwykle zaczyna się od nazwy przy- procedurą biurokratyczną. Dopiero się kontaktów z krajami zachodstanku i numeru linii. We Francji interwencje zewnętrzne, np. konser- nioeuropejskimi. Cały problem, by zanim się to stanie, nie doszło do zaczyna się od adresu najbliżwatora zabytków pozwalają urato- nieodwracalnych zmian w strukszego parkingu. Czyli z góry zakłada się, że ktoś tam dojedzie wać niektóre tereny przed chaosem turze naszych miast. I tu jest miejsce dla idealistów, ekologów, dla takim środkiem transportu! To lub niekontrolowaną zabudową. których te sprawy są ważne, któpokazuje sposób myślenia. W rzy traktują to jako swoją misję. miastach amerykańskich, które Ich działalność na razie będzie odbierana jako szaleństwo, są na drugim biegunie, ten współczynnik kształtuje się ale muszą oni z uporem powtarzać prawdę o konieczności nawet poniżej 5%. Porównanie Genewy, której jest bliżej kształtowania w Polsce dobrych, zdrowych miast. do Francji, i „bardziej germańskiej” Bazylei jest wymowne: w Genewie ruch samochodowy w centrum jest 2–3-krotnie większy. Zurych, Bazylea i Berno zachowały bardzo Dziękuję za rozmowę. klasyczny układ transportu zbiorowego, z tramwajem jako głównym środkiem lokomocji – dlatego mogłyby Łódź, 25 października 2002 r. być dla Polski cennym wzorcem. Tramwaj ma priorytet, może wjeżdżać tam, gdzie nie wolno samochodom. Ma też pierwszeństwo przejazdu, zabezpieczone wzbudzaną sygnalizacją świetlną. Kiedy dojeżdża do skrzyżowania, to Łódź. Niezagospodarowane tereny pofabryczne straszą w centrum miasta. odpowiednio wcześniej czujniki zapalają mu światło zielo„Nie ma pomysłów, jak umiejętnie wtopić te tereny poprzemysłowe ne, żeby bez przeszkód i zatrzymywania mógł przejeżdżać. w tkankę miasta, zachowując ich walory, a miastu nie szkodząc”. To jest problem organizacji ruchu w mieście. Wydzielane Fot. Bartosz Malinowski są torowiska, montowane separatory, które uniemożliwiają samochodom tamowanie ruchu tramwajów. W Zurychu ruch kołowy jest spowalniany na wjazdach do centrum, przez wydłużenie faz na światłach, jeśli czujniki informują o zbyt dużej liczbie samochodów w jego obrębie. Stosunkowo mało buduje się obecnie kosztownych tuneli, wiaduktów i estakad, skrzyżowań bezkolizyjnych. Ciekawe jest też, że Szwajcarzy jeżdżą głównie starymi tramwajami, które dowożą ludzi szybko i sprawnie dzięki przywilejom w ruchu. U nas kupuje się nowe, które tkwią w korkach. Co zatem zrobić, żeby zmieniała się świadomość transportowa Polaków? J.W.: Należy sobie zadać pytanie, czy można przeskoczyć epoki
OBYWATEL
11
Z BLISKA
ODZYSKAĆ
MIASTO
– kilka porad praktycznych
Wielopoziomowy parking samochodowy, Atlanta – USA. Fot. Rafał Górski
Organizacje ekologiczne i społeczne mogą odegrać kluczową rolę w batalii o kształt polskich miast, która toczy się obecnie na skalę całego kraju i od której będzie zależała jakość życia miejskiego za 10, 20 i 50 lat. Sama ekologia jednak nie wystarczy, aby wynik walki był korzystny dla zwykłych obywateli. Potrzebni są sojusznicy.
Podstawowym zadaniem organizacji społecznych jest sprawienie, aby obywatele byli w o wiele większym stopniu zaangażowani w zrozumienie zagadnień związanych z degradacją miast, a następnie zorganizowali się tak, by ich wpływ na podejmowanie decyzji był dużo większy. Nie sądzę, że urzędnicy, radni, politycy i media zaczną się liczyć z faktami i nastrojami, jeśli większa ilość obywateli nie zaangażuje się w te zagadnienia. Czasem lepiej powiedzieć „nie” dla pewnego rodzaju rozwoju oraz kreować rozwiązania mniej efektowne, mniej widoczne, ale o wiele bardziej przyjazne mieszkańcom i pasujące do skali miasta, jego tradycji, istniejącego układu przestrzennego itp. Oto kilka pomysłów, gdzie szukać sojuszników w walce o kształt miast. Przedstawiam również sposób argumentacji, który może pomóc nam sprawić, aby potencjalni sprzymierzeńcy stali się faktycznymi sojusznikami i aktywnie zaangażowali się w zatrzymanie, ograniczenie i blokowanie procesu degradacji społecznej, estetycznej, zdrowotnej i ekologicznej naszych miast.
1.MIESZKAŃCY CENTRÓW MIAST
– to nasi „naturalni” sprzymierzeńcy. Substancji miasta najbardziej zagraża proces tzw. urban sprawl (dosłownie: rozpełzanie się miast; fachowo - suburbanizacja), czyli proces rozrostu terenów miejskich w efekcie zabudowy przedmieść, lokowania tam hipermarketów i centrów handlowych, a z czasem przeniesienia się ciężaru inwestycji mieszkaniowych, handlowych, usługowych i instytucjonalnych, co prowadzi do odpływu ludności z centrów miast i ich degradacji. Mieszkańców polskich śródmieść nie trzeba uwrażliwiać na hałas, spaliny, szpetotę budynków, brak terenów zielonych i miejsca dla pieszych – to już znają z autopsji. Musimy natomiast odkłamać propagandę zdemoralizowanych polityków, urzędników i mediów. Dwa największe mity tej propagandy to twierdzenie, że: • Autostrady wyprowadzą ruch samochodowy z miasta. • Wielopoziomowe parkingi w centrum wpłyną na polepszenie sytuacji transportowej w mieście. Te twierdzenia są fałszywe, czego dowiedziono już wielokrotnie, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, gdzie powoli, ale stopniowo odchodzi się od takich rozwiązań. Jeżeli nie autostrady i parkingi, to co? Jest jeden skuteczny sposób na wyprowadzenie ruchu z centrum: strefowanie ruchu. Trzeba namawiać ludzi z centralnych obszarów miast do żądania od władz miejskich zrobienia tego, co wprowadzono w życie już ponad 10 lat temu w Krakowie.
2.PIESI
– najliczniejsza grupa naszych sojuszników. Trzeba mocniejszy akcent położyć na dowartościowanie pieszych. Potrzeba ta wynika z funkcjonowania obiegowej opinii, że właściciel samochodu jest kimś lepszym niż osoba, która
12
OBYWATEL
3.KUPCY,RZEMIEŚLNICY
– tej grupy nie trzeba przekonywać, że hipermarkety na przedmieściach oznaczają niszczenie ich miejsc pracy. Natomiast przekonywać ich trzeba i to usilnie do samoorganizacji i aktywnej walki z korporacjami handlowymi lokującymi na przedmieściach swoje placówki. Polecam odszukanie organizacji kupieckich, które działają w dużych miastach. Pomagają one w oddziaływaniu na lokalne władze. Ciekawą inicjatywą jest pomysł właścicieli sklepów przy ul. Piotrkowskiej w Łodzi z czerwca 2002 r., którzy zapowiedzieli zrzeszenie się i aktywną walkę z supermarketami o klienta.
sce zauważyłem pierwsze jaskółki, np. w centrum Łodzi w maju 2002 r. kosztem ograniczenia miejsca dla parkingu i postoju taksówek otwarto targowisko.
6.WŁAŚCICIELE PUBÓW,KAWIARNI, KWIACIARNI ITP.
– trzeba ich uwrażliwiać na fakt, że zamiana wielkich obszarów w niekończące się przedmieścia to zagrożenie dla ich dochodów. Naszym zadaniem powinno być przekonywanie, że w ich interesie leży, aby tkanka miejska z mieszaną, nie dzieloną sztucznie na strefy zabudową była żywa. Trzeba im unaoczniać, że odradzanie się miast, powrót życia do centrum, gdzie ludzie chodzą piechotą, rozmawiają, jedzą, bawią się, dyskutują, to dla ich lokali same korzyści. Trzeba zachęcać do otwierania w sezonie wiosennym i letnim kawiarnianych ogródków kosztem części ulic, jak to ma miejsce na przykład na Piotrkowskiej w Łodzi.
7.UŻYTKOWNICY TRANSPORTU PUBLICZNEGO I PRACOWNICY MPK
– kolejna grupa będąca potencjalnie naszymi sojusznikami. Warto używać argumentacji mówiącej, że pierwszym i najważniejszym zadaniem w polityce transportowej i przestrzennej miast powinno być ulepszanie i unowocześnianie
4.ORGANIZACJE CHRONIĄCE ZABYTKI
– odbudowa i ponowne wykorzystanie obiektów historycznych w miastach może być twórczym impulsem ożywienia społeczności lokalnej. Ochronę zabytków warto przestać traktować wyłącznie jako kwestię zachowania tego czy innego obiektu, ich otoczenia albo nawet tożsamości miasta, lecz wykorzystywać jako środek do odradzania się miasta, powrotu życia do jego centrum. Postępujący proces rozłażenia się miasta uwidacznia się zanikiem budowli historycznych w śródmieściu. Zabytkowe budynki (o różnej jednostkowej wartości, ale tworzące harmonijny układ miejski) wyburza się wskutek braku remontów albo w celu postawienia w ich miejscu szklanego wieżowca lub poszerzenia drogi. Na te zależności i procesy warto zwracać uwagę organizacjom, których celem jest ochrona zabytków, w ten sposób zyskując w nich sojusznika.
5.ROLNICY
– kolejna grupa społeczna będąca „naturalnym” sojusznikiem. Najlepszym sposobem ich pozyskania jest rozwijanie w miastach kampanii i programów edukacyjnych na rzecz lokalnych targów rolnych. Lokalizacja targowisk w centrach i na osiedlach wielu miast może w znacznym stopniu pobudzić lokalną działalność gospodarczą i rewitalizację społeczności. Targi są również najlepszym mechanizmem zachęcającym do wspierania rolnictwa ekologicznego i zachowania małych gospodarstw. Targi dają rolnikom możliwość bezpośredniej sprzedaży konsumentom i wyeliminowanie marży pośredników, co podniesie dochody. W Stanach Zjednoczonych rozpoczął się kilka lat temu proces otwierania w wielkich miastach lokalnych targów, na które farmerzy (coraz częściej ekologiczni) przywożą swoje towary i sprzedają bezpośrednio z samochodów. Nikogo to nie zawstydza, przeciwnie – prezentowane jest z dumą jako dowód na odradzanie się amerykańskich miast. W Pol-
istniejącego transportu publicznego. Musimy zwracać członkom tej grupy uwagę na fakt, że wzrost ruchu samochodowego zawsze ma negatywny wpływ na pracę transportu publicznego, a w dłuższej perspektywie oznacza likwidację wielu etatów w komunikacji miejskiej. Transport publiczny czyni miasto miejscem, które dobrze funkcjonuje i jest przyjazne jego mieszkańcom. Podobnie jak z pieszymi, w Polsce konieczna jest ogromna praca edukacyjna mająca na celu eliminację ze świadomości użytkowników transportu publicznego stereotypu, że obywatel nie posiadający samochodu lecz korzystający z komunikacji publicznej jest kimś gorszym niż osoba poruszająca się po mieście swoim autem.
8.UŻYTKOWNICY KOLEI I PRACOWNICY PKP
– w przypadku tej grupy trzeba szczególny nacisk położyć na promocję systemu szybkiej kolei miejskiej z wykorzystaniem pojazdów dwusystemowych.
OBYWATEL
13
Takich miejsc jest w miastach coraz mniej. Fot. Rafał Górski
tego pojazdu nie posiada a porusza się po mieście piechotą lub transportem publicznym. Konieczne jest uświadamianie społeczeństwu zalet używania na co dzień własnych nóg. Z pieszymi wiąże się pięć fundamentalnych zależności: 1. Zwarte miasto, nie poddające się procesowi urban sprawl, to z definicji miasto dla pieszych; 2. Nowe budownictwo w mieście musi zawsze być w 90% zorientowane na pieszych. 3. Transport publiczny czyni miasto przyjaznym dla pieszych; 4. Ruch samochodowy zawsze koliduje z ruchem pieszym; 5. Jeżeli poruszanie się piechotą zostaje zaniedbane czy utrudnione, wtedy zawsze pogarsza się jakość życia w mieście.
9. ROWERZYŚCI
– podstawowy problem to mobilizacja posiadaczy rowerów, którzy niestety sami z siebie rzadko potrafią się zorganizować w skuteczną i efektywną grupę nacisku walczącą o respektowanie swoich praw i uwzględnianie ich interesów w planowaniu rozwoju miasta.
10. ARCHITEKCI I URBANIŚCI
– warto zorientować się, kto jest kim w środowisku architektów i urbanistów w mieście, w którym zamierzamy podjąć walkę o uratowanie przestrzeni przed degradacją. Fachowców i ekspertów zawsze dobrze mieć po ręką, warto więc poświęcić trochę czasu na ich aktywne poszukiwanie. Jeżeli w naszym mieście znajduje się ośrodek akademicki, to proponuję zacząć właśnie od niego. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że znajdzie się jedna lub kilka osób, którym nie obce będzie zjawisko rozpełzania się miast i które będą chętne do wsparcia swoim doświadczeniem i wiedzą naszych działań.
11.CZŁONKOWIE PTTK-ów
– Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze to najstarsza w Polsce organizacja skupiająca turystów i krajoznawców. PTTK rozwija i upowszechnia krajoznawstwo i turystykę kwalifikowaną we wszystkich jej formach. Warto zorientować się, czy lokalny oddział PTTK–u nie skupia ludzi, którym tak jak nam zależy, aby miasto nie zmieniło w zabudowane przedmieścia kolejnych podmiejskich, malowniczych tras pieszych czy obszarów zielonych i wiejskich. Trzeba również zachęcać członków PTTK do turystyki miejskiej. Pokazywać, że miasto historyczne, posiadające bogatą architekturę, to miasto atrakcyjne pod względem turystycznym. Przekonywać, że dziedzictwo
12.MATKI
– wśród kobiet najlepiej popularyzować problem destrukcyjnego wpływu degradacji miast na jakość życia ich dzieci. W aktywizacji kobiet warto wykorzystywać dziesiątki pism kobiecych, które poprzez zamieszczenie naszego artykułu mogą zrobić dużo dobrego w świadomości płci pięknej. Raport Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) stwierdza: „Dzieci stanowią grupę szczególnie wrażliwą na zagrożenia zdrowotne tworzone przez transport. Ze względu na ich ograniczoną świadomość i reakcję na niebezpieczeństwa ruchu drogowego są bardziej narażone na wypadki. Rodzice reagują ograniczając dzieciom możliwości chodzenia i jeżdżenia rowerem. Nie tylko, że niekorzystnie wpływa to na tryb życia dzieci, który staje się przez to jeszcze mniej aktywny, ale pozbawia dzieci niezależności, ogranicza możliwości kontaktu z rówieśnikami i wpaja poczucie zależności od samochodu, która zostanie przeniesiony w dorosłe życie. W tych krajach, gdzie ciągle używa się benzyny ołowiowej dzieci wystawione na działanie ołowiu zawartego w benzynie są narażone na zwiększone ryzyko upośledzenia funkcji systemu nerwowo-poznawczego. Dzieci są również szczególnie wrażliwe na hałas”.
13.EMERYCI I RENCIŚCI
– naturalni nasi sprzymierzeńcy z uwagi na fakt, że najczęściej robią zakupy w miejscu zamieszkania, nie posiadają samochodu, korzystają z transportu publicznego, nie znoszą hałasu i powietrza zanieczyszczonego spalinami, chętnie (jeżeli tylko mają gdzie) odbywają spacery na terenach zielonych i w parkach.
14.CZŁONKOWIE TOWARZYSTW PRZYRODNICZYCH
Duch Miejsca
– Instytut Ruchu Społeczeństwa Alternatywnego poleca książkę:
MOJE MIASTO – wybór 48 opowiadań, wspomnień i historii o miastach. Znakomity zbiór tekstów różnych autorów (w tym znanych z „Obywatela”), które poświęcone są miastom i przestrzeni miejskiej. Od wspomnień, przez historię osobistą, aż po minimonografie miast czy dzielnic – książka zawiera różne formy opowieści poświęconych relacjom człowiek-miasto, „oswajaniu” miejskiego terytorium, patriotyzmowi lokalnemu, subiektywnym sposobom percepcji i tworzenia miejskich wspólnot. Prawie 50 autorów, tyleż opisów miast lub/i dzielnic z całego kraju i pobliskiej zagranicy. Książka ma 260 stron, kosztuje zaledwie 16 zł (koszt przesyłki wliczony). Można ją nabyć pod adresem: Janusz Krawczyk, Kędziora 2/8, 39-300 Mielec, wpłacając pieniądze przekazem pocztowym, podając swój dokładny adres i pisząc na odwrocie przekazu „Moje miasto”. przemysłu w postaci zabytkowych budynków pofabrycznych jest jednym z ważniejszych elementów tożsamości wielu miast i ma szansę, przy odpowiednim zagospodarowaniu, stanowić atrakcyjne cele turystyki. Pozyskani entuzjaści turystyki mogą nam bardzo pomóc np. w obronie przed wyburzeniem kolejnej zabytkowej kamienicy czy fabryki pod parking lub nową drogę.
14
– zajmujący się ptakami, owadami, płazami czy terenami podmokłymi i torfowiskami. Grupa kilku tysięcy ludzi, mogąca być przydatna szczególnie w sytuacjach, kiedy miasto rozlewa się na tereny podmiejskie zajmowane dotychczas przez dziką przyrodę.
15.WĘDKARZE
– członkowie Polskiego Związku Wędkarskiego mogą być szczególnie przydatni w sytuacjach, kiedy zmiany planu zagospodarowania przestrzennego dotknąć mogą w negatywny sposób tereny posiadające dzikie oczka wodne, stawy, rzeki. Warto szukać wsparcia w PZW argumentując, że zmiana planu czy nowa inwestycja wpłyną niekorzystnie na tereny wodne.
16.DZIAŁKOWCY
– wśród właścicieli ogródków działkowych warto również poszukać naszych sprzymierzeńców w batalii o kształt miast. Polski Związek Działkowców wydaje w nakładzie 235 tys. egz. miesięcznik „Działkowiec”. Już sam ten fakt świadczy, że jest to grupa liczna, która wymaga zainteresowania.
OBYWATEL
Nakładem warszawskiego Instytutu na rzecz Ekorozwoju ukazał się jesienią 2002 r. raport zatytułowany „Miasto za miastem”. 17.CZŁONKOWIE ORGANIZACJI WALCZĄCYCH Z OTYŁOŚCIĄ I KLUBÓW ZDROWEGO TRYBU ŻYCIA
To pierwszy – o ile nam wiadomo – w Polsce kompleksowy materiał poświęcony problemowi „urban sprawl”, czyli suburbanizacji, rozpełzania się miast na okoliczne tereny oraz towarzyszących temu zjawisku problemów społecznych, ekonomicznych i ekologicznych. Przygotowany pod kierunkiem Krzysztofa Kamienieckiego, raport zawiera kilkanaście tekstów dotyczących zarówno ogólnych aspektów procesu suburbanizacji, jak i – tych jest znacznie większej – konkretnych zjawisk z naszego kraju. Wśród autorów kilku znawców tematyki, m.in. jeden z redaktorów „Obywatela” – Rafał Górski. Polecamy lekturę tego opracowania wszystkim, którzy interesują się problemami degradacji naszych miast i spadku jakości życia ich mieszkańców. Raport można zamawiać nieodpłatnie (wskazane przesłanie koperty formatu a-4 ze znaczkami za 2 zł na koszt przesyłki) pod adresem Instytutu na rzecz Ekorozwoju: ul. Nabielaka 15, lok. 1, 00-743 Warszawa, tel./22/8510402, e-mail: ine@ine-isd.org.pl Raport w formacie pdf można także pobrać ze strony instytutu:
– na pierwszy rzut oka można nie dostrzec związku między rozprzestrzenianiem się miast a wzrostem liczby ludzi chorych na nadwagę. Kto miał okazję przyjrzeć się na własne oczy sylwetkom Amerykanów, ten może to potwierdzić. Gdy po raz pierwszy odwiedziłem kilka amerykańskich miast, zauważyłem duże podobieństwo między http://www.ine-isd.org.pl ich rozrostem, a rozrastaniem się sylwetek Amerykanów. To pierwsze zjawisko określane jest w Stanach 20.CZŁONKOWIE ORGANIZACJI Zjednoczonych terminem urban sprawl, to drugie określiłbym SPOŁECZNYCH ZAJMUJĄCYCH SIĘ terminem pupa sprawl... Nagłówki z amerykańskich gazet z OSOBAMI NIEPEŁNOSPRAWNYMI początku lutego 2001 r. mówią same za siebie: „Urban sprawl I STARSZYMI odpowiedzialny za otyłość, wykazują najnowsze badania”. – obie te grupy społeczne są spychane na pobocze i marJak tę zależność można wykorzystać w polskich warunkach? gines życia miejskiego. Miasto przyjazne procesowi urban Przede wszystkim poprzez uświadamianie ludziom faktu, sprawl to miasto nieprzyjazne osobom starszym, niedołężże częste używanie samochodu, obok innych czynników, nym i inwalidom. ma ogromny wpływ na nadwagę. Fakt ten jest oczywisty, ale wciąż mało akcentowany w różnego rodzaju poradPowyższa lista potencjalnych sojuszników oczywiście nikach i materiałach mówiących o przyczynach otyłości. nie jest pełna. Problem rozlewania się miasta dotyka tak wielu aspektów codziennego życia obywateli, że mógłbym ciągnąć wyliczankę jeszcze długo. Zachęcam jednak 18.WŁAŚCICIELE FIRM LOKALNYCH do poszukiwań własnych skojarzeń i wyciągania z nich – którzy zatrudniają ludzi mieszkających w bliskim sąsiedzwniosków. twie miejsca ich firmy. Jeżeli ci pracownicy muszą dojeżdżać Wbrew pozorom i potędze przeciwnika, nasza wygrana z daleka, np. odległych dzielnic, to ich efektywność może jest możliwa, jak pokazuje to przykład tysięcy amerykańspadać, wydłuża się czas dojazdu do i z pracy, dochodzą skich społeczności zaangażowanych w ostatnich dziesiękoszty parkingów i miejsc w garażach. Warto w tym miejscu cioleciach w obronę swoich domów, dzielnic i miast przed przeciwstawiać biznes biznesowi. Biznes, na który składa „rozwinięciem”, czyli zburzeniem po to, by postawić na ich się duża liczba małych firm lokalnych korzystający z więkmiejscu kolejny szklany wieżowiec lub poszerzyć kolejną szej liczby pracowników – przeciwko biznesowi wielkiej drogę. Co ciekawe, jak pokazują te amerykańskie zmagania, skali, dążącemu do maksymalnej automatyzacji produkcji życie i historia z reguły przyznają rację lokalnym społeczi usług. nościom i tamtejszym „oszołomom”, którzy podobnie jak w Polsce przeciwstawiają zdrowy rozsądek wszelkiego ro19.URZĘDNICY MIEJSCY dzaju wysoko opłacanym fachowym analizom i ocenom. – trzeba szukać, choć znalezienie kogoś rozsądnego i mająceIntuicja mieszkańców czy poszczególnych aktywistów okago odwagę współpracować jest bardzo trudne. Lista wydziazuje się bowiem na ogół dostarczać o wiele lepszych odpołów, gdzie teoretycznie powinny pracować osoby przeciwne wiedzi na pytanie, co trzeba zrobić w dzielnicy czy mieście rozpełzaniu się miasta: Wydział Zdrowia Publicznego, Wyniż pomysły przyjezdnych fachowców, konsultantów i tzw. dział Edukacji, Wydział Kultury i Ochrony Zabytków, Wydział ekspertów. Ochrony Środowiska, Wydział Komunikacji, Wydział Handlu, Usług i Rolnictwa, Wydział Rozwoju i Promocji Miasta. Rafał Górski
Tramwaj – najlepszy środek komunikacji w mieście. Fot. Jacek Wesołowski
OBYWATEL
15
Z BLISKA
Wszystko na sprzedaż?
Barbara Bubula
Latem
1999 roku przyszłam do biura i zastałam kolegów z grobowymi minami, dziwnie jednak podnieconych. „Widziałaś tego bernardyna, co wisi na kościele Mariackim?”. O rany, pomyślałam, koniec świata. „Jakiego bernardyna?”. Oczyma wyobraźni ujrzałam wisielca-zakonnika w brunatnym habicie, dyndającego gdzieś na rusztowaniu Wieży Mariackiej – tej, z której gra się hejnał. Rusztowania stały tam od jakiegoś czasu, bo kościół był w remoncie. „No, bernardyna, psa”. Ach, psa, ale kto powiesił psa? Co to za upiorny happening? Dopiero po chwili zorientowałam się, że chodzi o wizerunek psa-bernardyna, rzeczywiście upiornych rozmiarów, który jako reklama firmy ubezpieczeniowej zawisł na jednej z krakowskich świętości historycznych – fasadzie Kościoła Mariackiego w Rynku Głównym. Nazajutrz krakowska prasa poinformowała, że proboszcz Bazyliki Mariackiej, ks. infułat Bronisław Fidelus tłumaczy to zaskakujące posunięcie koniecznością zebrania funduszy na remont świątyni. A firma ubezpieczeniowa zapłaci okrągłą sumkę za możliwość ekspozycji reklamy przez dwa miesiące. Przyznaję, ogarnęła mnie bezsilna wściekłość. Oczekiwałam, że odezwą się jakieś protesty. No, bo Kraków, Rynek, narodowa sprawa, a tu taki triumf geszefciarstwa. I na kościele. Czy ludziom wierzącym to nie przeszkadza, że świątynię zamienia się w słup reklamowy? Dlaczego nie ogłoszą jakiejś zbiórki pieniędzy? A ile zostało zmarnowane przez korupcję w zleceniach konserwatorskich? Kiedy dopiero co pomalowane fasady odpadają, kostka wapienna rozlatuje się po jednej zimie, a rusztowania wokół Sukiennic czy Barbakanu stoją na okrągło, bo ciągle są jakieś zleconka – istne perpetuum mobile dla zaprzyjaźnionych firm. W takim nastroju wybierałam się do księdza infułata, chcąc zadośćuczynić chrześcijańskiej zasadzie, że najpierw trzeba w cztery oczy powiedzieć, co się ma przeciw bliźniemu, a potem dopiero występować z publicznym protestem. Zanim jednak trafiłam do kancelarii parafialnej w dwa dni później, nagle okazało się, że ktoś inny też miał całej sprawy dość. „Dziennik Polski” określił go jako „38-letniego obywatela Będzina z żoną”. Wspiął się on na rusztowanie wraz z żoną (trzeba było szybko działać i w absolutnej konspiracji się przygotować, a realizacja pomysłu wymagała dwu osób) i błyskawicznie zrzucił ogromną płachtę reklamy. W miejsce psa zawiesili własny transparent: „Jezu, ufam Tobie”. Policja natychmiast interweniowała. Po kilku godzinach „właściwa” reklama była z powrotem na miejscu. A prasowe komentarze w czambuł potępiły akcję. Niech da pieniądze, a nie protestuje – szydzono z tego odważnego człowieka. Wkrótce na ul. Grodzkiej spotkałam przypadkiem znajomego. „Ale historia z tym psem – mówię do niego – chciałabym uścisnąć rękę facetowi, co nie bał się zdjąć tego paskudztwa. Tylko akcja bezpośrednia działa na tych otumanionych ludzi”. A on w śmiech. „No to uściśnij mi rękę” – mówi. I wte-
16
fot. archiwum
dy przypomniałam sobie, że przecież on jest z Będzina, choć od lat mieszka bez meldunku w Krakowie, i że ma 38 lat, i że byłby do tego zdolny. Zaczęliśmy się szaleńczo śmiać, aż przechodnie – krakowianie i turyści – zaczęli na nas podejrzliwie patrzeć. Jak można się było spodziewać, moja wizyta u ks. infułata nic nie dała. Skoro mówią „dajcie pieniądze”, byłam już gotowa zacząć akcję zbiórki. Nawet dość niegrzecznym tonem sugerowałam, że wykupimy godziny, jeśli nas nie stać na całe dwa miesiące. To nic nie da – powiedział ks. Fidelus. Umowa jest taka, że pies musi wisieć do października. I wisiał. Dziś, kiedy turyści zachwycają się odnowioną polichromią kościoła, mnie ona nie zachwyca. Bo skoro za taką cenę... Przeczuwałam, wiedziałam, że reklama na Kościele Mariackim będzie stanowić przełom w sprzedaży przestrzeni publicznej. Że skoro inni zobaczą, że hierarchia kościelna jest za, że ludzie nie protestują (poza kilkoma „oszołomami”), że można na Rynku, i na zabytku, i na kościele... Nie trzeba było długo czekać. W grudniowy wieczór tego samego roku wracaliśmy samochodem ze Stryszowa. Jechaliśmy w towarzystwie gościa z Anglii, sir Juliana Rose’a, doradcy brytyjskiego następcy tronu. Przejeżdżaliśmy przez Most Dębnicki na Wiśle, skąd jest najlepsza panorama Wawelu. I oto naszym oczom ukazała się oświetlona sylweta zamkowego wzgórza... z przytwierdzoną ogromną reklamą niemieckiej firmy grzewczej pośrodku. Oświetloną, żeby było lepiej widać. Wszyscy w samochodzie wydali okrzyk zgrozy. Rzeczywiście, to było porażające dla każdego normalnego człowieka. „Coś z tym trzeba zrobić, to nie może tak zostać, to przechodzi ludzkie pojęcie! Czy dyrektor Wawelu myśli, że to jego własność?” – wykrzyknęłam. „Zrób coś, Barbara” – zachęcał mnie równie wzburzony Brytyjczyk. I zrobiłam. Napisałam do dyrektora Wawelu list otwarty, który przesłałam do wszystkich gazet, rozgłośni radiowych i do telewizji. Oto jego treść: Szanowny Panie Dyrektorze! Kieruję do Pana Dyrektora ten list głęboko poruszona faktem umieszczenia agresywnej reklamy jednej z firm na murze Wawelu od strony Wisły. Wielu ludzi (zarówno goście zagraniczni, jak i mieszkańcy Kra-
OBYWATEL
Ponieważ moje poglądy stały się znane, donoszono mi kowa traktujący mnie jako swoją przedstawicielkę) usilnie proo wszystkich okrzykach oburzenia na widok przesłonięsiło mnie o interwencję w tej sprawie, gdyż oburzeni i zdumieni tych tym proszkiem czy ową siecią komórkową widoków. są takim umyślnym zepsuciem najpiękniejszej panoramy na na„Przecież tu już nie można nawet zdjęcia zrobić, że się było rodową świętość Polaków. w Krakowie, bo wszędzie włażą te paskudztwa. Tego nie Względy historyczne i estetyczne, a także poszanowanie tradyma w żadnym zabytkowym mieście na świecie” – narzecji, każą chronić nie tylko same zabytki, ale i krajobraz z nimi kali Niemcy, Francuzi, Amerykanie i oczywiście, najwięcej, związany. Dlatego z takim trudem bronimy się przed umieszpolscy turyści. Poglądów Japończyków nie poznaliśmy czeniem reklamowych billboardów w historycznym centrum tylko dlatego, że oburzenie wyrażali po japońsku, pewnie Krakowa. dosadnie... Żadne względy finansowe nie usprawiedliwiają wykorzystaWszystkim się zdawało, że ja coś mogę zrobić. I że zastąpię nia widoku najcenniejszych zabytków w celach zarobkowych. opinię publiczną, autorytety moralne, wymiar sprawiedliWawel stanowi współwłasność wszystkich obywateli Polski, wości, władzę i wszystkich innych obywateli w obowiązku a w sensie symbolicznym należy do wspólnoty narodowej, która ochrony Krakowa przed inwazją reklam. Oczywiście, nie ma charakter ponadczasowy. Dlatego rozporządzenie nim nie mogłam zastąpić. Potrzebny był Palec Boży. powinno odbywać się w sposób sprzeczny z tradycją. Jestem przekonana, że najbardziej niebezpiecznym aspektem tej sprawy jest zaszczepianie w ludziach Dlaczego zdecydowali się Państwo na akcję bezpośrednią przekonania, że wszystko jest na sprzedaż, a to stazdjęcia reklamy z Wieży Mariackiej? Co złego w tym, że ponowi jedną z największych obelg, rzuconych przeciw stanowiono w ten sposób uzbierać środki na renowację Kocywilizacji łacińskiej. ścioła Mariackiego? Jest ogólny kryzys i w ogóle społeczeńDlatego proszę Pana Dyrektora, aby niezwłocznie stwo jest biedne, a bogaci sponsorzy chcą tak niewiele... doprowadził do usunięcia reklamy z murów Wawelu. Z poważaniem, ...Niewiele?! Chcą zabrać nam naszą prawdę, naszą wiarę, Barbara Bubula – Radna Miasta Krakowa. naszą duszę. I naszą pamięć. Chcą szczelnie oblepić nasze kościoły Przez środki przekazu przetoczyła się w okre– w których czytamy i słuchamy Ewangelii Jezusa Chrystusa – teksie Bożego Narodzenia burzliwa dyskusja, czy turą i stylonem z kolorowymi obrazkami, ewangelią handlarzy i lichwiarzy. Nagie wolno zabytki wykorzystywać na reklamę. Po- mury naszych świątyń pośród wszechobecnej reklamowej konfekcji ich drażnią, parło mnie zaledwie kilku szacownych obywa- „gorszą” – to niedopuszczalne wykroczenie przeciw konsumpcyjnej moralności: teli Krakowa. A tylko jeden z nich napisał list „Dlaczego nie dają nam zarobić! I dlaczego wciąż jeszcze czytają w środku ten w mojej obronie (tak! – to ja byłam oskarżo- anachroniczny kawałek o wypędzeniu kupców sprzed świątyni?!”. na) do redakcji miejscowego dodatku „Gazety Podobnie jest z zabytkami. To przecież takie ziemskie świątynie pamięci. Wyborczej”. Większość była obojętna. Dyrektor Gdzie jest powiedziane, że mają na siebie zarabiać? Są po to, byśmy wydając Wawelu odpowiedział, że reklamy nie zdejmie, na ich utrzymanie pieniądze, ponosili ofiarę zapisaną w testamencie ojców bo to zapłata za nowy kocioł grzewczy dla Wa- i dziadów. Gdy dopuszczamy do wieszania na nich reklam, to tak, jakbyśmy welu, a on nie ma skąd wziąć na to środków. zlecali jakiejś firmie odwiedziny grobów swych rodziców w Dzień Zaduszny, Telewizja zaprosiła mnie do programu, radio bo my nie mamy na to czasu. nagrało moją wypowiedź. Dziennikarze atakowali mnie – nie dyrektora Wawelu, to ja musiaOto latem 2002 r., zgodnie z zasadą, że w czasie remontu łam się tłumaczyć z własnych poglądów. Przecież względy i na rusztowaniu wolno, na Sukiennicach (tj. na rusztowaekonomiczne wszystko usprawiedliwiają, a mamy kryzys niu, którym je obstawiono) zawisła ogromna reklama kawy. w Polsce... – co ja sobie wyobrażam! Niby dlaczego pańPrzyszła wichura, przewróciła reklamę, a ta przy okazji stwo ma łożyć na kulturę? Między świętami i Nowym Rozburzyła zabytkową attykę Sukiennic, zrzucając kamienne kiem to był temat numer jeden, uparcie eksploatowany z rzeźby maszkaronów. I znów dyskusja, w której większość braku innych. Nad ranem, kiedy wracałam z Sylwestra, jak ognia wystrzegała się fundamentalizmu, utożsamianego w radio usłyszałam nagle swój głos, powtarzany pewnie od z moim poglądem, że nie kupczy się w ten sposób, że nie dwu dni przy każdych wiadomościach, jako ciekawostka, można handlować sprzedając zabytkową przestrzeń. Przy bo przecież tylko dziwak tak może mówić: „Nie wszystko okazji okazało się, że rusztowania stawiane są zanim rejest na sprzedaż, nie wolno wykorzystywać Wawelu jako mont się rozpocznie – celowo, żeby dłużej wisiała reklama. podkładki do billboardu”. Dopiero po kilku miesiącach, na Znaleziono dwa drobne naruszenia przepisów. Mandaty wszelki wypadek po tym, gdy dyrektor zdjął reklamę z waza zburzenie zabytkowych maszkaronów, które przetrwały welskiego muru, szacowne grono profesorów, konserwa500 lat, a nie przetrwały kontaktu z kawą Tchibo wyniosły torów i historyków sztuki uznało, że nie można wieszać dwa razy po 500 zł dla dwu urzędników średniego szczebla. reklam ot tak sobie na zabytkach, tylko na rusztowaniach, Po 1 zł za każdy rok „zabytkowości” rzeźb. Taki przelicznik... w czasie remontu. Taki kompromis sztuki z mamoną. Jest koniec roku 2002. Idę przez Rynek a tu sensacja, Minęło półtora roku. We wrześniu 2001 r. dziennikarze wyzbiegowisko, telewizja, wóz strażacki z drabiną. Właśnie kryli, że wykorzystując bezradność urzędników odpowiew majestacie prawa przymusowo zdejmowana jest rekladzialnych za egzekucję prawa w tym zakresie, właściciele ma-gigant z jednej z kamienic. Typowa „pokazówka”. Czy kamienic w Rynku zgłaszają „remonciki”, stawiają rusztowatrzeba było na to aż 2 lat i uszkodzenia Sukiennic? I czy nia, na nich wieszają reklamy i biorą za to pieniądze. Nawet spektakularna jednorazowa „egzekucja” załatwi sprawę? nie udają, że jakiś remont się naprawdę odbywa. W rezultacie, tu i ówdzie na krakowskich zabytkach, na kamienicach w Rynku powszedniały już krakowianom coraz to nowe gigantyczne płachty reklam. Turystom nie powszedniały. Barbara Bubula
OBYWATEL
17
Dlaczego ludzie
nie poszli na wybory
Komentarze w tej sprawie ze strony polityków i uczonych mężów są beztreściowe i bezradne. Im bardziej toczy się przez media biadolenie nad społeczeństwem, które ponoć nie dorosło do demokracji, tym mocniej pojawia się postulat, aby głosowanie uczynić aktem przymusowym. Już wyobrażam sobie setki tysięcy Polaków załatwiających pokątnie L-4, aby zamiast do urny udać się na działkę, tysiące próśb, aby kogoś zwolnić z wyborów, bo akurat jego ciocia na drugim końcu Polski potrzebuje pilnej pomocy, wreszcie miliony dochodzeń mających ustalić przyczyny absencji. Istny cyrk. Tymczasem odpowiedź na pytanie zawarte w tytule jest prosta jak kij od szczotki. Najpierw trzeba wiedzieć, jakie obowiązują u nas zasady wyborcze do samorządów. W gminach do 20 tys. mieszkańców są to zasady większościowe, przy czym okręgi wyborcze są przeważnie jednomandatowe i ubiega się o taki mandat parę osób z jednej lub kilku wsi. Gdy miejscowość jest trochę większa, wtedy mandatów bywa kilka, a chętnych do ich obsadzenia jest kilkunastu. Ważne jest tu to, że wyborca ma możliwość poparcia tylu kandydatów, ile jest mandatów. W gminach do 20 tys. mieszkańców rzadko kiedy kandydatów popierają jakieś partie polityczne. No i z tych wszystkich powodów frekwencja w tych gminach jest wysoka, a obecnie – prawdopodobnie na skutek bezpośrednich wyborów wójtów – wręcz bardzo wysoka. Fakt ten jest starannie ukrywany od lat, ponieważ jest nie na rękę establishmentowi politycznemu wszelkiej maści (mówi o tym tylko znany badacz opinii Tomasz Żukowski). Nie udało się natomiast ukryć, że zdecydowana większość wójtów, burmistrzów i prezydentów miast to ludzie spoza partii politycznych. Media koncentrują się na miastach wojewódzkich, gdzie wybory miały charakter polityczny oraz na sejmikach wojewódzkich (zresztą zupełnie zbędnym ogniwie), gdzie konkurują partie – pomijają natomiast rady gmin i powiatów. W radach powiatów partie zdobyły już tylko ok.50 % mandatów, a w radach gmin 25%. Establishment preferuje panoszenie się partii. Partii społeczeństwo nie poważa, nie chce się do nich zapisywać i ich popierać. Dlaczego? No a jakież my mamy partie? Najpierw dwa aparaty komunistyczne (PZPR i ZSL), które się przemalowały w garderobie okrągłego stołu. Dalej uciekinierów z dwu pseudosolidarnościowych ugrupowań skompromitowanych w poprzedniej kadencji sejmu. Następnie prymitywną, bez-
18
rys. Szymon Surmacz
Z ŻYCIA OBYWATELI
Mariusz Muskat programową partię protestu o może nawet agenturalnych koneksjach, na koniec zaś przeniesioną z dalekiej przeszłości neoendecję. Podaż polityczna skrajnie nie odpowiada popytowi i fakt, że około 30% wyborców brało udział w wybieraniu między tymi potworkami (chodzi o procent głosujących na partyjne listy w ośrodkach o ponad 20 tys. mieszkańców) uważam za wyraz wielkiego samozaparcia naszego narodu. Partie poprzez parlament wymyśliły taką ordynację w gminach powyżej 20 tys. mieszkańców, która zmusza wyborców do zachowań im obcych i coraz większą część narodu pozostawia poza aktem wyborczym. Wyborca w większych ośrodkach ma przed oczyma głównie partie, bo one mają pieniądze i zalewają go swą propagandą. O istnieniu komitetów lokalnych nawet nie wie, nie mówiąc już o ich programach. Dodatkowo, na wszelki wypadek, działają tu jeszcze próg wyborczy i zasada d’Hondta, które eliminują skutecznie przedostanie się do puli wybranych pojedynczych popularnych osób. Mamy więc w samorządach powyżej 20 tys. mieszkańców walkę polityczną partii i w takim paranoicznym spektaklu wyborcy po prostu udziału brać nie chcą także i z tego powodu, że upolitycznianie samorządu jest jawnie dla niego szkodliwe i na zdrowy rozum absurdalne – dlatego frekwencja jest tu dwa razy mniejsza niż na wsi i w małych miastach. Ponadto ordynacja zawiera tu jeszcze taki idiotyzm, że wyborca nie może głosować na tylu kandydatów, ile jest w okręgu mandatów, ale tylko na jednego. Ponieważ kandydatów na karcie jest około setki, prawdopodobieństwo, iż się trafi na tego, kto ostatecznie przejdzie jest bardzo nikłe i zdecydowana większość wyborców ma po wyborach odczucie przegranej, co skutecznie zniechęca do aktu wyborczego. Na koniec odpowiedź tym, którzy dziwią się, że mimo bezpośrednich wyborów na prezydentów i burmistrzów frekwencja w miastach była niska – z tego samego powodu co powyżej. Kandydaci na te stanowiska w dużych ośrodkach to reprezentanci partii, a tych ostatnich ludzie mają powyżej uszu. Jedynym wyjściem z tego zaklętego koła niemocy byłaby oczywiście ordynacja większościowa i to najlepiej jednomandatowa dwuetapowa do wszystkich ciał z finansowaniem kampanii ze środków publicznych i ograniczeniem prywatnych dotacji na ten cel. To jest kwestia legitymacji władzy a zatem kwestia racji stanu. Jedyną pociechą na dziś pozostaje fakt, że na głębokiej prowincji rodzi się mimo wszystko społeczeństwo obywatelskie.
OBYWATEL
Mariusz Muskat
Nauki z Oża Oż Ożar Oż ża ar Na
fot. Marek Piekarski
przełomie listopada i grudnia ub.r. w podwarszawskim Ożarowie miała miejsce brutalna napaść na protestujących pracowników Fabryki Kabli, dokonana przez prywatną firmę ochroniarską Impel przy współpracy z policją. Zwolnieni pracownicy pikietowali przed bramą swego zakładu od momentu, gdy wiosną nowy właściciel fabryki Bogusław Cupiał, szef spółki Tele-Fonika, postanowił zlikwidować ożarowską wytwórnię. Zamiarem protestujących było niedopuszczenie do wywozu z fabryki urządzeń do produkcji, części zamiennych, zapasów materiałów i gotowych produktów, gdyż to oznaczałoby nieodwołalną likwidację ich miejsc pracy. Cupiał stał się właścicielem zakładu pół roku przed podjęciem decyzji o likwidacji, gdy fabryka prosperowała dobrze. Do przejęcia firmy doszło w dość niejasnych okolicznościach, gdyż Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, który wcześniej odmówił Cupiałowi prawa do przejęcia fabryki, po wyborach parlamentarnych nagle zmienił zdanie. Z całej sytuacji, jaka rozegrała się w Ożarowie, warto wyciągnąć kilka wniosków. Pierwszy – nie ma co liczyć na państwo w obronie przed neoliberalizmem i wynaturzeniami rynku. Państwo bowiem chodzi na pasku kapitału i troszczy się o jego – nie zaś obywateli – interesy. W przypadku Ożarowa, gdzie szturmu na okupowany zakład dokonała prywatna firma ochroniarska wspierana przez państwową policję, widać to było jak na dłoni. Państwowa policja nie ma ponoć wystarczających sił, by zabezpieczyć państwowe ulice przed kibicami-bandziorami czy państwowe linie kolejowe przed złodziejami węgla, ale do wspomożenia prywatnego biznesmena wysyła się kilkuset funkcjonariuszy, armatki wodne itp. Warto o tym pamiętać, zanim w kolejnych wyborach zagłosujemy na przyjemniaczków, którzy wzywają do większych nakładów na policję. Jeśli chodzi o mnie, to serdecznie za to dziękuję – niech Cupiał i podobne mu kreatury sami płacą policjantom, skoro ci wykonują polecenia finansowych oligarchów. Drugi – nie istnieje nic takiego, jak „narodowy interes” w gospodarce. Polski cwaniak jest takim samym cwaniakiem, jak zagraniczny i tak samo niewiele obchodzą go ludzie wyrzucani z pracy w imię jego większych zysków. Gdyby wierzyć w „narodową” mitologię, to powinno się Cupiała wynosić pod niebiosa – toż to przykład znakomitej kariery „naszego, polskiego” przedsiębiorcy. Tele-Fonika to prężna firma, 4 w Europie i 22 na świecie wśród producentów kabli. Przykładanie do ekonomii matryc „narodowych” jest zupełnie pozbawione sensu – w Ożarowie nie było konfliktu Polaków z „obcym”, lecz zderzenie interesów pracowników i lokalnej społeczności z zamiarami biznesmena operującego w skali ponadlokalnej. Trzeci – nieskuteczna jest forma oporu zastosowana w ożarowskiej fabryce. Nietrudno było zgadnąć, że prędzej czy później nastąpi „zmęczenie materiału” i wtedy Cupiał zaatakuje skutecznie. Skuteczna jest inna metoda, zastosowana z powodzeniem przed kilkoma laty przez pracowników fabryki żelatyny w Brodnicy – strajk czynny.
Robotnicy Ożarowa powinni byli zająć zakład i uruchomić w nim produkcję, przy okazji udowadniając, że fabryka – wbrew sugestiom Cupiała – jest rentowna i sobie dobrze poradzi (co nie byłoby trudne, gdyby przestano opłacać szefów czy kierowników i ich fanaberie, jak np. klub piłkarski Wisła Kraków, którego Cupiał jest sponsorem). Przyjęcie już na wstępie biernej i cierpiętniczej postawy musiało zakończyć się klęską. Czwarty – nie ma obecnie szans na powtórkę sierpnia’80, czyli ogólnonarodowy zryw przeciwko łamaniu praw pracowniczych i ekonomicznej eksploatacji kraju. I to nie dlatego, że dzisiaj jest lepiej niż wówczas. Dlatego, że społeczeństwo zostało zdezintegrowane, zastraszone, podzielone na niechętne sobie grupy. Ci, którzy w powstaniu Ogólnopolskiego Komitetu Protestacyjnego upatrywali nadziei na radykalną zmianę sytuacji, pominęli w swych rachubach prosty fakt: zniszczenie materialnych i mentalnych podstaw do zjednoczonego oporu. Ludzie dziś troszczą się tylko o siebie, boją się nadstawiać głowę w imię obrony innych, niepomni są, że po tych „innych” jutro przyjdzie kolej na „nas”. OKP okazało się niewypałem – dużo było gadania, spotkań z udziałem specjalistów od ulepszenia wszystkiego, mnóstwo planów i zamiarów, haseł o współpracy. Gdy przyszło co do czego, do Ożarowa przybyła garstka stoczniowców i parę małych grupek pracowników z różnych stron Polski. Piąty – globalizacja to nie coś odległego przestrzennie, lecz nasza codzienna rzeczywistość. To nie tylko Ameryka Południowa, Afryka czy Azja, lecz takie właśnie miejsca, jak Ożarów, gdzie jednym pociągnięciem pióra rujnuje się dobrze prosperującą fabrykę, niszczy podstawy egzystencji kilkuset ludzi, dezintegruje lokalną społeczność – wszystko to w imię zysków jakiegoś faceta, który tej fabryki nie zbudował, w Ożarowie był raptem kilka razy, a mieszkańcy miasta obchodzą go tyle co zeszłoroczny śnieg. Szósty – nie ma co liczyć na „cudotwórców”. Losem fabryki w Ożarowie nie zainteresował się żaden „trybun ludowy”. Do położonego nieopodal Warszawy miasteczka przez ponad pół roku trwania protestu nie pokwapił się żadne specjalista od obrony biednych i uciśnionych. Może wreszcie po tej lekcji ludzie zrozumieją, że problem nie w zastąpieniu Buzka Millerem, a tego ostatniego Lepperem czy Giertychem, lecz w samoorganizacji i współpracy.
OBYWATEL
Remigiusz Okraska
19
DOMY WOLNYCH LUDZI squatting) to praktyka polegająca na zajmowaniu pustostanów przez osoby nie mające gdzie mieszkać lub realizować innych projektów, do których potrzebne są cztery ściany. To działanie logiczne, choć nie jest to logika kapitalizmu. Z jednej strony mamy ludzi bez dachu nad głową lub nie będących w stanie płacić wysokich czynszów, z drugiej natomiast puste budynki. Nic prostszego niż pogodzić obie te kwestie – zająć pustostany. W ten sposób ludzie mają gdzie mieszkać, a substancja mieszkaniowa zamiast niszczeć i się marnować – służy człowiekowi.
Janusz Krawczyk
tywnej, ale często ma w nich miejsce szeroko pojęta działalność kulturalna i polityczna. Mało jest w Polsce skłotów, w których nic się nie dzieje i służą wyłącznie do mieszkania. Poznański „Rozbrat” jest najdłużej działającym skłotem w Polsce. Pierwsi mieszkańcy pojawili się na jego terenach jesienią 1994 r. – była to niewielka grupka związana ze środowiskiem kontrkulturowym. Zajęty wówczas barak z kilkunastoma pokojami do dziś służy jako mieszkalna część skłotu. Obok niego stopniowo na potrzeby alternatywnej społeczności zaadaptowanych zostało kilka sąsiednich budynków. Możliwe to było, gdyż sprawy własności do dziś nie są uregulowane. Od czasu do czasu pojawiają się rzekomi właściciele budynku lub gruntów, jednak niewiele mogą wskórać na drodze formalnej. „Rozbrat” jest nie tylko miejscem, gdzie ludzie mieszkają za darmo i wg własnych zasad. To wyrwany z kapitalistycznej rzeczywistości kawałek miasta, gdzie realizowane są społeczne, artystyczne i polityczne przedsięwzięcia. Działa tu biblioteka wolnościowa, dwa bary, dwie sale koncertowe, lokal poznańskiej sekcji Federacji Anarchistycznej, ciemnia fotograficzna. Organizuje się koncerty, wystawy, spektakle teatralne i kabaretowe, seminaria, spotkania itp. Dwa razy w roku odbywają się festiwale: jeden z okazji działalności biblioteki, zwany „Abramowszczyzną” (na cześć Edwarda Abramowskiego, do którego idei nawiązują poznańscy alternatywiści), drugi upamiętniający kolejny rok istnienia „Rozbratu”. Rozwój ruchu skłoterskiego to lata Spektakl podczas festiwalu „Abramowszczyzna 2002”. W wakacje 2002 r. odbyła się rewolty roku 1968. Młodzież Europy Fot. Archiwum autora. pierwsza edycja targów prasy i USA na własne potrzeby zaczęła zajalternatywnej. Wszystkie te inimować – nielegalnie lub za zgodą włacjatywy odbywają się bez dotacji ścicieli – puste budynki, zamieniając je z budżetu centralnego i lokalnego w wolnościowe komuny, niezależoraz wsparcia wielkiego biznesu, ne centra kulturalne, mieszkania itp. co pokazuje, że ludzie zostawieni Skłoting rozwijał się przede wszystkim samym sobie potrafią nieźle funkw Niemczech, Holandii, Wielkiej Brytanii cjonować, obywać się bez pośredi Włoszech. Znajdują się tam setki skłoników i tworzyć własną rzeczytów, niekiedy są to całe kwartały ulic wistość na zasadach współpracy czy spore części dzielnic. Z tych państw i solidarności. zaczęli czerpać wzory polscy pionierzy skłotowania, tam też po roku 1989 za„Kolektyw Rozbrat”, w którego częli mieszkać pierwsi Polacy wybierająskład wchodzą mieszkańcy skłotu cy życie w „wolnych domach” Zachodu. i ludzie „z miasta”, poza przetwaPrzez wiele lat o skłotach można rzaniem przestrzeni na własne pobyło w Polsce jedynie poczytać w prasie trzeby, angażuje się także w wiele alternatywnej. Dopiero od połowy lat 90. działań wykraczających poza ramy można mówić o początkach ruchu skłoskłotowego podwórka. Jego uczestterskiego, choć wcześniej zdarzały się nicy współtworzą Porozumienie sporadyczne próby. Większość polskich Społeczne „Poznań Miastem dla skłotersów to kontrkulturowcy, subkulLudzi”, które m.in. przeciwstawia turowcy, anarchiści, ekolodzy, studenci się eksmisjom na bruk (w pomieszbądź osoby o niskich dochodach szukające jak najtańszego czeniach Klubu Anarchistycznego mieszkała wyeksmitozakwaterowania. wana rodzina) i próbom przekształcenia centrum miasta w tzw. City i pozbycia się przez to wielu „niepotrzebnych” Polskie skłoty – inaczej niż na Zachodzie, gdzie przeważa mieszkańców czynszowych kamienic. Ludzie z „Kolektywu aspekt mieszkaniowy (wysokie czynsze i ceny domów) – poRozbrat” angażują się także w walkę o prawa pracowników wstają na ogół z zamiarem stworzenia miejsca, gdzie będzie najemnych, walczą z wszelkimi formami ucisku społeczeńsię rozwijała aktywność społeczna. Wynika to ze scentralizostwa przez władze centralne i lokalne, wspierają tych, którzy wanego modelu publicznych instytucji kulturalnych, a także na skutek swej działalności społecznej mają kłopoty z wyz tandety komercyjnej oferty kulturalnej. Przeważnie działalmiarem sprawiedliwości. ność skłotów rozpoczyna się od koncertów muzyki alterna-
20
OBYWATEL
„Rozbrat” swoją działalnością wkomponował się już w koloryt Poznania, jest miejscem dość znanym i trudno sobie wyobrazić zaprzestanie jego działalności. Mimo wielokrotnych kłopotów (m.in. bandyckie napady, represje policyjne, rotacja mieszkańców) funkcjonuje już od 8 lat, stale się rozwijając. Wrocław to jedyne miasto w Polsce, gdzie równocześnie istnieje kilka skłotów (jest ich aż trzy), ma też najbogatszą tradycję skłotowania. Istniało tu już chyba kilkanaście krócej lub dłużej działających miejsc tego rodzaju, najbardziej znanym był „Rejon 69”. Spośród obecnie działających, „Free Dom” nie jest skłotem w ścisłym tego słowa znaczeniu. Miejsce to jest legalne (za zgodą władz miejskich), we wrześniu 2000 r. zostało tu utworzone niezależne centrum kulturalne. Nikt nie zamieszkuje budynku, lecz działa tu kilkadziesiąt osób, w tym wiele zaangażowanych wcześniej w „Rejon 69”. Sąsiadujące z centrum budynki zajmowane są przez zaprzyjaźnionych z „Free Domem” kontrkulturowych artystów, dzięki czemu tworzy się mini-wspólnota ludzi o podobnych przekonaniach i stylu życia. Od lutego 2000 r. istnieje we Wrocławiu skłot przy ulicy Kromera. W marcu 2001 r. przeżył brutalną eksmisję dokonaną przez policję (pobito kilka osób, zniszczono siekierami sprzęty domowe, skradziono osobiste rzeczy), jednak mieszkańcy nie opuścili go. W miesiąc po eksmisji budynek został ponownie zajęty i funkcjonuje jako skłot do dnia dzisiejszego. Mieszka tu kilkanaście osób, robione są kameralne imprezy muzyczne, a lokatorzy angażują się w akcję „Jedzenie zamiast bomb”, w ramach której rozdają bezdomnym samodzielnie przygotowane posiłki, a także dostarczają je do jednego ze społecznych domów opieki socjalnej. Bez państwowych dotacji, bez pośredników, bez łaski urzędników. Trzeci wrocławski skłot jest nietypowy – to tzw. wagenburg. Nie jest budynkiem – są to stare wagony kolejowe, dostosowane do celów mieszkalnych i „okupujące” jakiś teren na stałe lub przez określony czas (np. dopóki nie zostaną z niego usunięte). Wrocławski wagenburg istnieje od maja 2001 r., zmieniał miejsce pobytu już kilka razy, aktualnie zaskłotowano przy nim jeden budynek, w którym działa bar, warsztat rowerowy i szwalnia. Cyklicznie na terenie okupowanym przez skłotersów odbywają się imprezy muzyczne. W przypominającym cygańskie obozowisko skłocie mieszka kilkanaście osób. Wrocławscy skłotersi zaangażowani są również w szereg innych działań. W ostatnim czasie aktywnie blokowali eksmisje na bruk, organizują wspomnianą akcję „Jedzenie zamiast bomb”, uczestniczą w wielu manifestacjach, a także działają na polu szeroko rozumianej kultury niezależnej. Białostocki „De Centrum” jesienią 2002 r. obchodził drugie urodziny. Budynek skłotu to czteropiętrowa kamienica – dawna fabryka. Ma formalnego właściciela, który na razie nie usiłuje stąd wyrzucić mieszkających i działających na skłocie osób.
Wszyscy potencjalni inwestorzy oglądający lokal nie byli nim zainteresowani. Miejsce to przeżywało też problemy z okolicznymi chuliganami, którzy dość często napadali na ludzi i atakowali sam budynek. Działalność skłotu jest coraz szersza. Mieszkańcy rozdają bezdomnym i biednym jedzenie w ramach akcji „Jedzenie zamiast bomb”, cyklicznie odbywają się imprezy „Dziewczyny w akcji”, promujące aktywność i kreatywność młodych kobiet. Mają miejsce projekcje filmów, wystawy, koncerty, warsztaty, działa biblioteka i wideoteka, prowadzone są treningi samoobrony i siłownia. Ludzie zaangażowanie w „De Centrum” są również uczestnikami wielu kampanii ekologicznych, mają tu miejsce spotkania białostockiej sekcji Federacji Anarchistycznej. Przez okolicznych mieszkańców ta działalność jest odbierana pozytywnie. Podczas wakacji 2002 r. w budynku sąsiadującym z „De Centrum” swój „mini-skłot” zorganizowały dzieci z pobliskich blokowisk. Biorąc przykład ze skłotersów, sami wyremontowali niewielki budynek. Kłopoty zaczęły się we wrześniu, gdy okazało się, że „mini-skłot” jest dobrą „bazą” dla wagarowiczów. Policja, rodzice i nauczyciele zgodnie stwierdzili, że odpowiedzialność za to ponoszą skłotersi, którzy do wyboru mieli albo zlikwidować dzieciakom „miniskłot”, albo bardziej się nimi zainteresować. Wybrali to drugie – dziś pomagają dzieciom, udzielają im darmowych korepetycji, pilnują, by nie przebywały one na terenie skłotu w czasie zajęć lekcyjnych, udostępniają własne sale do ćwiczeń tanecznych, nauki gry na instrumentach, gotowania itp. Utrzymują też kontakt z większością rodziców. Sprawą zainteresowały się lokalne media, odbyła się nawet debata na falach radiowych, pozytywnie o działalności skłotersów wypowiadały się autorytety w dziedzinie pomocy społecznej. Straż miejska zaoferowała swą pomoc m.in. w postaci „legalizacji” skłotu dla dzieciaków. Gliwicki „Krzyk” powstał ponad 4 lata temu na terenach będących niegdyś zakładami rzeźniczymi. Budynek ma około 20 pomieszczeń wykorzystywanych na różne sposoby. Zagospodarowano również przylegające do skłotu baraki, gdzie urządzono m.in. salę do jazdy na deskorolkach. W pomieszczeniach skłotu mieści się wolnościowa biblioteka, spotkania mają tam członkowie Stowarzyszenia KRZYK (formalnego użytkownika skłotu) oraz Inicjatywy Pracowniczej – organizacji zajmującej się walką o prawa pracowników najemnych. Regularnie odbywają się koncerty i wystawy, działa także niewielki bar. W bezpośrednim sąsiedztwie mało jest budynków mieszkalnych, co sprzyja prowadzeniu działalności, a mieszczące się nieopodal zakłady produkcyjne i szpital nie stwarzają bywalcom żadnych problemów. Od niedawna władze miejskie chcą jednak pozbyć się skłotersów, tłumacząc to niebezpieczeństwem zawalenia się budynku i planami jego rozbiórki. Jak na razie wynegocjowano przekazanie budynku przez władze miejskie na okres roczny,
Skłot w Gliwicach. Fot. Marek Piekarski
OBYWATEL
21
Biblioteka na „Rozbracie”. Fot. Marek Piekarski
w tym czasie skłotersi będą musieli poszukać innego lokalu, który mogliby dostać od miasta. Tak udane negocjacje powiodły się dzięki dużej kampanii medialnej i protestom okolicznych mieszkańców przeciwko lokalizacji drogi, jaka ma powstać m.in. na terenach skłotu i centrum miasta. Przez pewien okres mieszkańcy skłotu mieli problemy z policją i strażą miejską, jednak po legalizacji budynku wszystko się uspokoiło. Zdarzały się również ataki chuliganów. W stolicy Polski jak do tej pory działały chyba tylko trzy skłoty, o których warto wspomnieć. Pierwszy mieścił się przy ulicy Smyczkowej i zajęty został przez warszawskich uczestników Federacji Anarchistycznej, którzy otworzyli tam Centrum Kultury Niezależnej. Niestety miejsce to nie przetrwało długo, władze Uniwersytetu Warszawskiego przy pomocy policji doprowadziły do usunięcia skłotersów. Do dziś budynek na Smyczkowej stoi pusty i niszczeje. Drugim miejscem, o którym warto wspomnieć była „Twierdza”. Jak sama nazwa wskazuje, mieściła się w starej cytadeli zbudowanej przez Rosjan w XIX w. „Twierdzę” zaskłotowano w roku 1998, a jej żywot trwał ok. dwóch lat. Odbywało się tu wiele imprez kulturalnych – dziś na jej miejscu stoją komercyjne lokale o astronomicznych cenach. Ostatnim dzieckiem warszawskiego środowiska alternatywnego był istniejący do niedawna skłot „Czarna Żaba”. Zakończył on swój żywot na przełomie listopada i grudnia ub.r., ale osoby tam mieszkające zajęły już kolejny budynek, w którym pragną kontynuować działalność. Budynek „Czarnej Żaby” zajęty został jesienią 2001 r., dawniej mieściła się tam Spółdzielnia Piekarsko-Ciastkarska. Wiosną 2002 r. właścicielem terenu, na którym stoi budynek została firma Aral BP, zamierzająca tu postawić kolejną stację benzynową. W remont i działalność „Czarnej Żaby” zaangażowanych było wiele osób. Poza pomieszczeniami mieszkalnymi udało się stworzyć salę koncertową, bar, własną galerię. Cyklicznie organizowano tu koncerty, odbywały się wystawy (m.in. prac studentów warszawskiej ASP), pokazy filmów i slajdów. Na skłocie miały też miejsce wszelkie spotkania organizacyjne przed akcjami społecznymi, tutaj trwały m.in. przygotowania do demonstracji w trakcie szczytu NATO w Pradze. Organizowano też imprezy muzyczne, z których dochód służył wsparciu działalności ekologicznej, m.in. na rzecz kampanii w obronie Puszczy Białowieskiej. 1 czerwca 2002 r. zorganizowano imprezę dla dzieci pod hasłem „Anarchiści dzieciom”. Dzieciaki mogły wspinać się na specjalnie zbudowanej ściance, były gry i zabawy z nagrodami, malowanie twarzy, darmowe napoje, słodycze itp. Wystąpiła również grupa perkusyjna samby. Festyn spotkał się z bardzo pozytywną reakcją ze strony dzieci i ich rodziców. Oprócz działań artystyczno-kulturalnych prowadzono również cotygodniową akcję rozdawania ciepłych posiłków bezdomnym i ubo-
22
gim. Niestety, kapitalistyczna rzeczywistość dzisiejszych czasów pokazuje, że cenne inicjatywy przegrywają ze stacjami benzynowymi, kolejnymi inwestycjami, komercyjnymi obiektami itp. Od października 2001 r. również w Częstochowie działa skłot stworzony przez tamtejszych młodych ludzi związanych z ruchami kontrkulturowymi. W budynku mieszkają tylko cztery osoby, ale bezpośrednio w działalność tego miejsca zaangażowana jest grupa ok. 20-osobowa. Budynek jest własnością jednej z częstochowskich fabryk okien, po wizycie właściciela i porozumieniu się obu stron działalność skłotu jest legalna, tzn. odbywa się za zgodą właściciela (powiedział on: „lepiej żebyście coś tutaj robili, jakieś próby zespołów, ćwiczyli na siłowni, niż miałbym wynajmować dom agencji towarzyskiej”). Budynek, choć przedwojenny, jest w dobrym stanie. Poza funkcjami mieszkalnymi budynek stanowi zaplecze dla częstochowskiej młodzieży, której ciężko znaleźć miejsce w publicznych domach kultury itp. Jedno z pomieszczeń przeznaczone jest na próby dla zespołów, w innym umiejscowiono małą siłownię, jest też niewielka pracownia sitodruku, z której zyski przeznaczone są na inwestycje w budynek i jego działalność. Przynajmniej raz w miesiącu odbywają się koncerty i potańcówki, organizowane są również pokazy ambitnych filmów. Do niedawna w Sosnowcu, w nielegalnie zajętym budynku działał Niezależny Ośrodek Pracy Twórczej „La’Tryna”. Powstał on w lipcu 2001 roku. Po trzymiesięcznym remoncie swą działalność rozpoczął wystawą ekologiczną. Później były kolejne wystawy oraz wykłady dotyczące m.in. globalizacji. Niestety, skłotersi zostali zmuszeni do opuszczenia zajmowanego budynku. Po niedługim czasie zajęty został jednak kolejny budynek, o wiele większy i dający lepsze możliwości działania. Na drodze ku realizacji planów stanęła jednak miejscowa policja, która złożyła donos właścicielowi budynku, a ten zażądał usunięcia z niego skłotujących osób (w budynku nikt nie mieszkał na stałe, służył on jedynie jako miejsce działań). Ludzie tworzący „La’Trynę” nadal walczą o własne miejsce, gdzie mogliby realizować swe artystyczne i społeczne zamiary. W walce tej nie są sami, wspomagają ich inne ośrodki skłoterskie z całego kraju i lokalne media. Poza wyżej opisanymi ośrodkami w Polsce nielegalnie zajętych jest jeszcze kilka innych miejsc. W Łodzi przy ulicy Węglowej mieszka około dziesięciu osób, swoje spotkania ma tam łódzka sekcja Federacji Anarchistycznej, w Andrychowie istnieje niewielki skłot „Karton”, w Dębicy w nielegalnie zajmowanym budynku odbywają się koncerty, chodzą słuchy o nowym skłocie w Tychach... Powyższy opis z pewnością nie jest pełnym obrazem tego, co dzieje się zarówno w tych miejscach jak i w całej Polsce na gruncie skłoterskim. Ruch skłoterski jest ruchem płynnym – niczym „tymczasowe strefy autonomiczne” Hakima Beya, skłoty powstają i upadają, choć z pewnością każdy z nich chciałby być „permanentną strefą autonomiczną”, miejscem, gdzie bez nękania przez właścicieli i policję można realizować zamierzone cele. Nawet jednak tymczasowość takich miejsc jest lepsza niż brak jakiejkolwiek przestrzeni do realizacji własnych pomysłów – skłoting to niezależność od państwowego urzędasa i „niewidzialnej ręki rynku”. To wolność tutaj i teraz.
OBYWATEL
Janusz Krawczyk
Walczyć trzeba do końca
RUSZ SIĘ!
– z Danutą Kowalczyk
prezesem łódzkiego Stowarzyszenia „Bezpieczna Autostrada” rozmawia Barbara Bubula
D.K.: W grudniu 1998 r. sąsiedzi powiedzieli, że podobno przez nasz dom rodzinny i sąsiedztwo będzie biegła autostrada. Początkowo się z tego śmialiśmy, bo od 1973 r. wiedzieliśmy, że jest w planach pas pod autostradę, ale kilka kilometrów dalej, w szczerych polach. Wszyscy się przyzwyczaili, a tu pojawiła się pogłoska, że nie tam, lecz przez osiedle. Postanowiłam to sprawdzić. W urzędzie powiedzieli, że wkrótce zostanie wydana decyzja lokalizacyjna dla autostrady. Zaczęłam przeglądać te plany i zobaczyłam, że faktycznie zmieniają przebieg pasa autostradowego. Początkowo załamałam się. Zupełnie nie byłam przygotowana na taką sytuację. Nie wiedziałam, jak walczyć. Pierwsze moje działania były chaotyczne. Zaczęłam dzwonić po urzędnikach i próbowałam nakłonić do zmiany decyzji, bądź wywnioskować, czy można się spodziewać zmiany. Decyzja wtedy jeszcze nie zapadła, ale wszyscy twierdzili, że już nic się nie da zrobić, proponowali się z tym pogodzić. Po tych telefonach, poszłam do sołtysa, bo choć osiedle od 12 lat jest w granicach Łodzi, to działało tu sołectwo. On też był zdezorientowany. Potem udałam się z sąsiadką do księdza. I tak po nitce trafiłam do kłębka, czyli do pani z Olechowa, osiedla bloków. Okazało się, że wiadomość do nas dotarła tak naprawdę od niej. Znała kogoś w urzędzie, dowiedziała się nieoficjalnie o zmianie lokalizacji autostrady i postanowiła nas ostrzec. Wprawdzie ogłoszenie o planach budowy autostrady na naszym terenie władze zamieściły 4 grudnia, ale było to obwieszczenie drobniutkimi literkami, w jednej z gazet lokalnych. Pro forma oczywiście. D.K.: Nikt nie będzie szukał w gazecie czegoś, czego się nie spodziewa. Okazało się, że jest króciutki termin do złożenia wniosków, byśmy zostali potraktowani jako strona w sprawie. Według kodeksu postępowania administracyjnego. D.K.: Tak. Pamiętam, że chodziłam od domu do domu, pokazywałam mapę i mówiłam, że tutaj będzie autostrada. Z początku wszyscy się pukali w głowę i ci, którzy nie byli w urzędzie, nie wierzyli. Proponowałam, żebyśmy się zebrali i zastanowili nad powołaniem komitetu protestacyjnego. Pani z Olechowa poradziła, żebyśmy nie zawiązywali komitetu, ale stowarzyszenie, bo będziemy mieli większe uprawnienia. Dała mi książkę, która opisywała m.in. jak można założyć taką organizację. Nocą czytałam, jak zapadają decyzje w sprawie autostrad, jak wyglądają przepisy, żeby się zorientować. W tym samym czasie dzwoni-
Fot. Rafał Górski
Jak to się stało, że pewnego dnia musiała się Pani zmienić w działaczkę społeczną?
łam (wzięłam numery z książki telefonicznej) po organizacjach ekologicznych. Próbowałam ich namówić do pomocy, ale skutek był mizerny. Jedną z osób, która zareagowała, był Rafał Górski z Obywatelskiego Ruchu Ekologicznego, drugą organizacją byli Zieloni Rzeczpospolitej Polskiej. Ile osób przyszło na zebranie? D.K.: Jakieś 16-17. Wiedziałam, że 15 osób potrzeba, żebyśmy założyli stowarzyszenie, więc to wystarczyło. Szybciutko następnego dnia poleciałam ze wszystkimi papierami do urzędów, do sądu, żeby to zarejestrować. Złożyłam wniosek do Urzędu Wojewódzkiego o dopuszczenie stowarzyszenia do postępowania na prawach strony, ale nie było jeszcze decyzji sądu o zarejestrowaniu, więc wniosek odrzucili. Przecież w normalnym postępowaniu administracyjnym automatycznie stroną są wszystkie osoby, przez których działki ma przebiegać inwestycja oraz właściciele działek sąsiadujących, którzy mogą być poszkodowani. D.K.: Tylko w ciągu jednego dnia ok. 60 mieszkańców złożyło wnioski o dopuszczenie na prawach strony, w następne dni wniosków było więcej. Okazało się, że urzędnicy przyznali prawa strony tylko tym, którzy znajdują się bezpośrednio na trasie korytarza autostradowego. Ale najbardziej poszkodowani, przez których działki miała przebiegać inwestycja, powinni być stroną z urzędu, a nie dopiero na wniosek... D.K.: NSA w późniejszym wyroku zaznaczył, że urząd złamał prawo (a konkretnie art. 31 k.p.a), ponieważ znacz-
OBYWATEL
23
nie ograniczył dostęp do postępowania ludziom, którzy powinni być w nim stroną. Ale urzędnicy chcieli, żeby było mniej problemów. Na początku stycznia zorganizowaliśmy manifestację pod Urzędem Wojewódzkim, a 22 stycznia dowiedzieliśmy się, że z datą 31 XII 1998 r. decyzja o lokalizacji autostrady już zapadła. Przez 3 tygodnie nie było wiadomo, czy decyzja jest, a tu nagle okazuje się, że dawno była. Kiedy zdecydowaliście się, że będziecie demonstrować, że nie ograniczycie się do drogi prawnej? D.K.: Wszystko działo się spontanicznie. Zebrań było bardzo dużo przez ten cały okres. Ludzie rzucali różne pomysły, w końcu zdecydowaliśmy się na pikietę pod Urzędem Wojewódzkim. W międzyczasie zebraliśmy około 800 podpisów pod protestem. W tym czasie stała się Pani przywódcą tej grupy mieszkańców? D.K.: Tak wyszło, że byłam najbardziej wtajemniczona. Ludzie byli zdezorientowani, ja kilka razy przeczytałam tę książkę o procedurach i kilka ustaw. Poza tym, wychodzę z założenia, że walczyć trzeba do końca, zawsze. W marcu czy kwietniu na nasze zebranie przyszli urzędnicy. Na wcześniejsze zaproszenia nie reagowali. Czyli pofatygowali się dopiero po kilkumiesięcznej walce.
Łódź – Andrzejów, zebranie mieszkańców w sprawie budowy autostrady. Fot. Rafał Górski
Przyjechali dyrektor wydziału i pełnomocnik wojewody ds. autostrad, mnóstwo dziennikarzy. Było ok. 300 osób, atmosfera burzliwa. Mieszkańcy zarzucali urzędnikom ignorancję, arogancję, a urzędnicy wymachiwali dokumentem, iż rzekomo odbyły się konsultacje społeczne. A ja ten dokument sprawdziłam i okazał się blefem. Papiery mówiły o tym, że były tylko zapowiedzi konsultacji. Mieszkańcy byli naprawdę rozjuszeni. W pewnym momencie podniosło się dwóch panów, którzy siedzieli pośród mieszkańców i powiedzieli, że reprezentują organizacje ekologiczne. Próbowali pytać, co złego widzimy w autostradzie. Ona będzie biegła na wysokości 14 metrów i ludzie będą mieszkać pod nasypem albo wiaduktem, oni to by nawet chcieli mieszkać w takim miejscu, że nie rozumieją, dlaczego ludzie są przeciw. No i ich wygwizdano i prawie wyniesiono. Gdy spotkanie się skończyło, to podjechały busiki z Urzędu Wojewódzkiego i ci „ekolodzy” wpakowali się do nich z urzędnikami.
24
Pełna symbioza. D.K.: Tak, oni mieli nas przekonać, że to nic złego mieszkać przy autostradzie, że to postęp – konieczny i nieunikniony. Kierowaliśmy się do Rzecznika Praw Obywatelskich, wszystkich możliwych ministerstw, do prezydenta, zastępcy prezydenta Łodzi, do bardzo wielu radnych, posłów. Tylko dwóch posłów coś dla nas zrobiło. Załatwili m.in. wizytę u prezesa Urzędu Mieszkalnictwa. Sprawa była przez 9 miesięcy rozpatrywana w tym urzędzie, tam złożone zostały nasze odwołania od decyzji wojewody. W międzyczasie szukaliśmy pomocy prawnej. Zwracaliśmy się do prawników, ale naprawdę ciężko znaleźć kogoś, kto by był w temacie autostradowym obeznany. Trafiliśmy do prawnika z Wrocławia. Pomagał nam bezinteresownie. Napisał odwołanie do Urzędu Mieszkalnictwa. W sumie około 150 osób plus organizacje, o których wcześniej wspomniałam zdecydowały się na złożenie odwołania. Po 9 miesiącach, w czasie których usiłowaliśmy się przebić do mediów, nagłośnić sprawę... Organizowała Pani konferencje prasowe? D.K.: To był problem, bo nie miałam z tym żadnych doświadczeń, ale ktoś to musiał robić. W sumie było kilkanaście konferencji prasowych. Zainteresowanie dziennikarzy było duże. Chcąc się ustrzec przeinaczeń, dawaliśmy nasze wypowiedzi na piśmie i kopie dokumentów stanowiących dowody, że mamy rację. To niewiele pomagało, były manipulacje, np. takie programy telewizyjne, kiedy zamiast domów, przez które miała przebiegać autostrada, pokazano jakieś pola, kilometr dalej, co miało sugerować, że korytarz autostradowy wiedzie przez nieużytki, a zamiast naszych wypowiedzi przytaczano kłamliwe wypowiedzi urzędników. Naszym celem było, żeby temat ciągle powracał, żeby sprawa nie została zapomniana. Za każdym razem, kiedy był jakiś nowy fakt – odpowiedź z ministerstwa, nowy dokument – robiliśmy konferencję prasową. Ilekroć były w Łodzi konferencje autostradowe, to się na nich pojawiałam, różnymi sposobami uzyskując zaproszenia. Żeby się pokazać, zabrać głos. Nawet, jeżeli konferencja była na zupełnie inny temat... Po 9 miesiącach zdecydowaliśmy się napisać skargę do NSA na bezczynność Urzędu Mieszkalnictwa, bo nasze odwołania leżały, a powinni je rozpatrzyć w ciągu miesiąca. 9 listopada zapadła decyzja prezesa Urzędu Mieszkalnictwa o podtrzymaniu decyzji wojewody. Na wskazane przez nas uchybienia formalne i prawne odpowiadano, że musiano się ich dopuścić z powodu „wyższej konieczności”. Na zarzuty, że jest nie do pomyślenia, aby autostrada biegła wzdłuż osiedla mieszkaniowego, ponad stacją przeładunkową, gdzie rocznie przetacza się ponad 27 tys. ton substancji chemicznych, odpowiadali, że to dobrze, iż te uciążliwości tu się skoncentrują, bo w ten sposób uwolnią od nich pozostałą część Łodzi... Jak Państwo zareagowali na tę negatywną dla was decyzję? D.K.: Część ludzi mówiła, że walczymy z wiatrakami. Ale większość była tak zdenerwowana tą odpowiedzią, że gdybyśmy się wtedy spotkali z tym co to podpisał, to doszłoby do rękoczynów. Kilkadziesiąt osób postanowiło od-
OBYWATEL
RUSZ SIĘ! było oceny oddziaływania na środowisko – likwiduje się konieczność przedstawienia tego dokumentu. Nie było konsultacji z mieszkańcami. I ten obowiązek ma zniknąć.
wołać się od decyzji Urzędu Mieszkalnictwa do NSA. W czerwcu 2000 r. odbyła się pierwsza rozprawa. Kto Państwa reprezentował? D.K.: Znaleźliśmy wspaniałą panią adwokat w Warszawie. Rozmawialiśmy z wieloma prawnikami, ale nie znali się na tych sprawach i byli nastawieni materialistycznie, chcieli kilka tysięcy złotych za pierwszą rozprawę, a pani ta podeszła do nas bardzo życzliwie, wzięła naprawdę symboliczną zapłatę. W międzyczasie jeździłam do NSA i oglądałam te dokumenty, których wcześniej nie udało się przejrzeć czy zdobyć. Wszędzie, gdzie się zwracaliśmy o pomoc, zniechęcali nas, że to proces nie do wygrania. Wiedzieliśmy, że NSA to ostatnia deska ratunku. Wyżej pozostawał tylko Sąd Najwyższy, ale tam już niełatwo skarżyć, i koszty dużo większe. Z początku pierwsza rozprawa wyglądała bardzo formalnie, przyszli prawnicy z Urzędu Mieszkalnictwa, wyluzowani, nastawieni do całej sprawy jak do wygranej. Ale w trakcie rozprawy zaczęło wychodzić na jaw, że pierwsze wskazanie lokalizacyjne autostrady nie obejmowało w ogóle kwestionowanego przez nas przebiegu, tylko dwa zupełnie inne, czyli ten, który jest w planach zagospodarowania przestrzennego od prawie 30 lat, i drugi, który przebiegał w odległości kilku kilometrów. A decyzja zapadła na przebieg „uśredniony”, jakby ktoś sobie postawił kreskę pomiędzy tymi dwoma. I nie było oceny oddziaływania na środowisko dla tego wariantu, ponieważ urzędnicy wyszli z założenia, że jeśli jest ocena dla wariantów poprzednich, a ten jest pośrodku, to w zasadzie nic nie trzeba robić. Nie było też uzgodnienia z żadnym z 9 ministerstw na ten „środkowy” wariant... Występowaliście tylko jako stowarzyszenie? D.K.: To było także kilkadziesiąt osób „prywatnie”. Było nasze stowarzyszenie oraz Towarzystwo Ekologicznego Transportu z Rafałem Górskim i partia Zielonych RP. Podczas rozprawy wynikła sprawa obozu, który w czasie wojny leżał na trasie planowanej autostrady. Szacuje się, że ponad 20 tys. osób jest tu pochowanych, są zeznania świadków. Wszyscy mówili, że takie sprawy kończą się zwykle na jednej rozprawie, dostaliśmy zawiadomienie, że będzie jeszcze druga. 24 października 2000 r. odbyła się druga rozprawa przed NSA. Później dzwoniłam do sądu, żeby dowiadywać się, jaki jest wyrok. I pamiętam, że się popłakałam, gdy usłyszałam, że wygraliśmy. To było w połowie listopada 2000 r. Czyli sprawa na tym etapie definitywnie się zakończyła. Uchroniliście się przed autostradą raz na zawsze? D.K.: Niestety, nie. Determinacja urzędników obecnej ekipy rządzącej jest tak ogromna, że postanowili „dostosować” prawo, skoro poprzednim razem okazało się, że stoi ono po stronie obywateli. Zmieniają teraz ustawy. I tak to dziwnie pasuje do naszego przypadku. Jakby ktoś na naszym przykładzie chciał się ustrzec przed skutecznym oporem. Wygraliśmy, bo nie było wskazań lokalizacyjnych. W nowej ustawie proponuje się, żeby nie były potrzebne. Wygraliśmy, bo nie było uzgodnień z ministerstwami. Więc teraz ten obowiązek mają zlikwidować. Wygraliśmy, bo nie
Okazało się, że walczyć trzeba dalej... D.K.: Spodziewałam się, że po zmianie ekipy rządzącej mogą być problemy. Ta ekipa, która zaczęła bawić się tymi wariantami, czyli SLD, to m.in. wojewoda łódzki Pęczak, który nie potrafił wyjaśnić, skąd mu takie kwoty przyrosły na kontach. Trzystu działaczy SLD zażądało, żeby wyjaśnił, skąd ma taki majątek, a on nic. To wszystko oczywiście jest kwestią domysłów, bo dowodów nie mamy. Więc się spodziewałam, że po zmianie rządu tamta ekipa będzie realizowała swój pomysł. Bo jakiś cel w tym mieli, żeby nagle przesunąć miejsce lokalizacji autostrady. W jednym z pism wojewody Pęczaka pojawiło się określenie, że zrobili to „ze względów społecznych”. Był korytarz zarezerwowany w planach od dawna, o którym ludzie wiedzieli, a tu nagle zmiana na wariant przez zamieszkałe osiedle, do tego na kilkukilometrowej estakadzie. Ciekawe, jakie to są te „względy społeczne”? Może na przykład spekulacja gruntami... D.K.: Może. Te nowe przepisy są szokujące. Jeśli rozpocznie się budowa autostrady, nawet nielegalna lub zagrażająca życiu ludzi, to nie można jej wstrzymać, nawet sądownie. I na każdym etapie zapewnia się wojewodzie możliwość nadania decyzji rygoru natychmiastowej wykonalności. Czyli praktycznie rzecz biorąc, zanim sąd się w ogóle weźmie za tę sprawę, budowę rozpoczną metodą faktów dokonanych. Już nic nie będzie można zrobić. Oni są bardziej zdeterminowani, lepiej zorganizowani niż poprzednicy. Wiedziałam nawet, że będą zmieniać przepisy, żeby sobie ułatwić, ale nie przypuszczałam, że do tego stopnia. Gdyby Pani wiedziała, że to będzie tak wyglądało, to czy by Pani te pierwsze kroki do sąsiadów w grudniu 1998 r. wykonała, czy nie? D.K.: Cały czas pojawiali się ludzie, którzy mi doradzali, żeby się wycofać. Najgorsze jest właśnie to, że wiele osób się zniechęca. Mówią: to jest za trudne, nikt jeszcze nie wygrał. A ja wychodzę z założenia, że jeżeli ktoś nie może czy nie chce pomóc, to niech chociaż nie przeszkadza, nie zniechęca. Bo naprawdę to jest cały czas walka z samym sobą, żeby się nie poddać. Ale gdybym jeszcze raz miała podjąć decyzję, czy to robić, to bym to zrobiła. Nawet gdybym na to miała 10 lat poświęcić. Wszystko, co mam. I zdrowie, i czas, i pieniądze. Zbyt wiele dla mnie i wielu innych osób znaczą korzenie, dom rodzinny i to, jak ładne i ciche są te okolice, gdzie przyjeżdżają wycieczki rowerowe z całej Łodzi. Dla tego momentu, kiedy się dowiedziałam przez telefon, że decyzja jest cofnięta, warto było. Gdyby tak naprawdę we wszystkich ludziach była determinacja... Byłoby nam znacznie łatwiej. Żeby ludzie nie ulegli takiemu praniu mózgów, że już nic się nie da zrobić. Żeby się nie poddawali. Dziękuję za rozmowę.
OBYWATEL
Łódź, 26 października 2002 r.
25
Z ŻYCIA OBYWATELI
Rafał Górski Piotr Bielski 29 października 2002 „Po ośmiu latach procesu, siedmiu mieszkańców Tokio wygrało od rządu odszkodowania za zatrucie spalinami pochodzącymi z publicznych autostrad. Astmatycy, którzy dostaną pieniądze mieszkają tylko 50 metrów od drogi, po której codziennie przejeżdżają tysiące samochodów. Sąd tokijski przyznał pieniądze tylko siedmiu poszkodowanym, którzy udowodnili, że ich choroby zostały wywołane przez spaliny samochodowe. Odszkodowania są jednak duże: każdy z nich dostanie 79,2 mln jenów (638 tys. dol.). Pozew złożyło 99 osób, które domagały się 2,2 mld jenów (ponad 18 mln dol.). W uzasadnieniu decyzji japoński sąd wytknął rządowi i jego agendzie, która zajmuje się zarządzaniem autostradami, że nieprawidłowo zbudowały i zarządzają drogami w Tokio. Stolica Japonii jest uważana za jedno z najbardziej zanieczyszczonych spalinami miast na świecie – mieszka w niej 12 mln ludzi, znaczna część dojeżdża do pracy samochodem. – To bardzo surowy wyrok. Już zarządziłem rozpoczęcie prac nad rozwiązaniem problemu zanieczyszczeń, który dotyczy wielu mieszkańców Tokio – skomentował werdykt sądu minister transportu Chikage Ogi, ale nie podał dokładnie jakie kroki zamierza powziąć rząd, by zmniejszyć poziom zanieczyszczeń w stolicy. Władze miasta, które równie będą musiały ponieść koszty kary, zapowiedziały już, że nie będą się odwoływać od wyroku. Pozwane zostały również koncerny motoryzacyjne, w tym siedem firm japońskich: Toyota, Nissan, Nissan Diesel, Mitsubishi Motors, Hino Motors, Isuzu Motors i Mazda. Sąd nie uznał ich jednak winnymi spowodowania uszczerbku na zdrowiu. – To wielkie rozczarowanie – powiedział jeden z Japończyków, który skierował sprawę do sądu. Koncerny tłumaczyły przed sądem, że nie mają wpływu na politykę przestrzenną w Tokio, w tym na budowę autostrad, a same starają się opracować takie technologie, które byłyby jak najmniej szkodliwe dla środowiska. Pozew przeciwko rządowi wygrany przez siedmiu poszkodowanych był pierwszym, który złożono w Japonii w sprawie zanieczyszczeń środowiska spowodowanych spalinami. To również pierwsza sprawa sądowa w Japonii, w której oskarżono koncerny motoryzacyjne” [Gazeta Wyborcza, 29.11.02]. Tyle doniesienia prasowe. Teraz kolej na nas. Nie pozwól się krzywdzić, walcz o swoje prawa. Jeżeli przeszkadzają Ci spaliny samochodowe, Twój spokój zakłóca hałas przejeżdżających samochodów, wartość Twojego mieszkania lub domu obniżyła się z powodu powstania w sąsiedztwie drogi szybkiego ruchu, chorujesz lub masz złe samopoczucie na skutek zwiększającego się ruchu samochodowego – pomożemy Ci. Organizujemy procesy zbiorowe przeciwko koncernom samochodowym i użytkownikom samochodów. Walczymy w sądach o odszkodowanie dla Ciebie. Jeżeli czujesz się skrzywdzony i chciałbyś to zmienić, zgłoś się do nas. Jesteśmy stowarzyszeniem ekologicznym z wieloletnim
26
doświadczeniem. Zapewniamy doradztwo prawne i reprezentację przed sądami. Nie jesteś sam. W podobnej sytuacji są tysiące ludzi. Razem możemy osiągnąć sukces. Kontakt z nami: Federacja Zielonych – Grupa Krakowska, ul. Sławkowska 12, 31-014 Kraków, tel./fax.: /12/4131095, Tomasz Siwiński.
25 listopada Tego dnia w warszawskiej siedzibie Banku Światowego odbyły się konsultacje nowej strategii udzielania pożyczek wypracowanej przez ekspertów Banku. Było to jedno z 8 spotkań z tej serii. Bank Światowy wystawił dość „mocną” ekipę, w spotkaniu brał udział Pietro Vieglio zasiadający w 24-osobowym zarządzie Banku, jak i inni waszyngtońscy urzędnicy, m.in. dyrektor departamentu środowiska czy makroekonomiści odpowiedzialni za politykę tej instytucji. W spotkaniu uczestniczyli liczni przedstawiciele rządu i kilku reprezentantów „społeczeństwa obywatelskiego”. Przedstawiciele Banku podkreślali wolę reform, uwzględniania wpływu inwestycji na środowisko naturalne przy udzielaniu pożyczek, a także troskę o ich odbiór społeczny. Jak przyznał członek zarządu Banku, czasem Bankowi opłaca wycofać się z kontrowersyjnych projektów budowy tam czy rurociągów niż narażać na szwank swój wizerunek. Jednak czy nasi decydenci byli zainteresowani reformą Banku? Ależ skąd, powód przybycia na spotkanie był bardziej prozaiczny. Agnieszka Rudniak – zastępca dyrektora departamentu funduszy zagranicznych i zadłużenia w Ministerstwie Finansów, pochwaliła dotychczasowe strukturalne programy dostosowawcze Banku (tak silnie krytykowane przez tysiące działaczy obywatelskich na całym świecie) i powiedziała, że polski rząd jest bardzo zainteresowany korzystaniem z usług Banku, szykuje różne projekty infrastrukturalne. Najważniejszy to „szczególnie priorytetowy” program budowy autostrad, na który rząd chce uzyskać od Banku 400 milionów dolarów. Przedstawiciele Ministerstwa Infrastruktury oraz Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej poparli panią dyrektor i podkreślali znaczenie nowego programu autostradowego i setek innych projektów „rozwoju”, które też będą wymagały sfinansowania... Przedstawiciele Banku Światowego przynajmniej pozorują jakieś zmiany, zaczynają mówić o środowisku i społeczeństwie obywatelskim, a nasi decydenci po staremu wciąż tylko bezczelnie wyciągają łapę. Ciekawostką może też być fakt ukazania się na stronach WWW polskiego oddziału Banku Światowego raportu pt. „Finansowanie dróg w Polsce – stan obecny i plany na przyszłość”. Czytamy w nim m.in.: „Należy wspierać i możliwie jak najszybciej zrealizować rządowe plany nowelizacji sze-
OBYWATEL
regu aktów i regulacji prawnych” dotyczących nowych inwestycji transportowych. Pozostawiamy to bez komentarza w świetle informacji z Infostrady z numeru 8 „Obywatela”, bo i co tu komentować: pan (Bank Światowy) każe – sługa (polski rząd) musi...
Koniec listopada Na stronach WWW Sejmu RP możemy przeczytać projekt ustawy o zmianie ustawy – Prawo budowlane, stanowiący realizację Strategii Gospodarczej Rządu SLD-UP-PSL „Przedsiębiorczość-Rozwój-Praca” (http://orka.sejm.gov.pl/ Druki4ka.nsf/wgdruku/493/$file/493.pdf). W artykule 28 projektu czytamy: „Stroną w postępowaniu w sprawie pozwolenia na budowę jest inwestor oraz właściciel, użytkownik wieczysty lub zarządca sąsiedniej nieruchomości. Przepisu art. 31 Kodeksu postępowania administracyjnego nie stosuje się”. Tymczasem wspomniany art. 31 Kpa mówi: „§ 1. Organizacja społeczna może w sprawie dotyczącej innej osoby występować z żądaniem: 1) wszczęcia postępowania, 2) dopuszczenia jej do udziału w postępowaniu, jeżeli jest to uzasadnione celami statutowymi tej organizacji i gdy przemawia za tym interes społeczny. § 2. Organ administracji państwowej, uznając żądanie organizacji społecznej za uzasadnione, postanawia o wszczęciu postępowania z urzędu lub o dopuszczeniu organizacji do udziału w postępowaniu. Na postanowienie o odmowie wszczęcia postępowania lub dopuszczenia do udziału w postępowaniu organizacji społecznej służy zażalenie. § 3. Organizacja społeczna uczestniczy w postępowaniu na prawach strony. § 4. Organ administracji państwowej, wszczynając postępowanie w sprawie dotyczącej innej osoby, zawiadamia o tym organizację społeczną, jeżeli uzna, że może ona być zainteresowana udziałem w tym postępowaniu ze względu na swoje cele statutowe, i gdy przemawia za tym interes społeczny. § 5. Organizacja społeczna, która nie uczestniczy w postępowaniu na prawach strony, może za zgodą organu administracji państwowej przedstawić temu organowi swój pogląd w sprawie, wyrażony w uchwale lub oświadczeniu jej organu statutowego”. Z zapisów nowego Prawa budowlanego wynika zatem, że organizacje obywatelskie nie będą miały prawa skarżenia inwestycji szkodliwych dla ludzi i środowiska typu stacje benzynowe, autostrady, parkingi itp. W innym miejscu projektu Prawa budowlanego możemy przeczytać, że pozwolenia na budowę nie wymaga wykonanie robót budowlanych, polegających na przebudowie i remoncie dróg. Czyli dodanie do istniejącej drogi jednopasmowej dwóch pasów dodatkowych oraz na przykład estakady nie będzie wymagało pozwolenia na budowę... Kolejna perełka to artykuł 35: „W przypadku złożenia skargi do Naczelnego Sądu Administracyjnego na decyzję o pozwoleniu na budowę, wstrzymanie wykonania tej decyzji na wniosek skarżącego Sąd może uzależnić od złożenia przez skarżącego kaucji na zabezpieczenie roszczeń inwestora z powodu wstrzymania wykonania decyzji”. A zatem np. organizacja społeczna chcąca powstrzymać wybudowanie autostrady będzie musiała wpłacić kilka milionów dolarów kaucji... Konsultacje ze społeczeństwem w wykonaniu rządu SLD-UP-PSL są dokładnie takie same, jak za komuny – władza wydaje prikaz, a jak się komuś on nie podoba, to ma zamknąć mordę i siedzieć cicho, bo jak nie, to pałą...
Rafał Górski, Piotr Bielski OBYWATEL
27
ZA MIEDZĄ
WYGASAJĄCY PROCES POKOJOWY
– z prof.Normanem
G.Finkelsteinem rozmawia Jon Elmer
Profesorze, w piątek 15 listopada 2002 r. wysoko postawiony izraelski funkcjonariusz wojskowy oświadczył, że ostatnie oblężenie Hebronu „pomyślnie oczyściło ulice z terrorystów”. Zaledwie kilka godzin później islamski Dżihad zaatakował osadników żydowskich zamieszkujących Hebron, zabijając 12 osób, w tym dowódcę izraelskich sił zbrojnych w Hebronie. Czy istnieje możliwość zbrojnego rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego w kontekście takiej definicji sukcesu? N.G.F.: No cóż, możliwy jest tylko jeden rodzaj zbrojnego rozwiązania tego konfliktu, mianowicie usunięcie wszystkich Palestyńczyków. Jest jednak sprawą zupełnie jasną, że ewentualne wydalenie Palestyńczyków nie zlikwiduje istniejącego problemu. Beniamin Netanjahu, który oświadczył ostatnio: „Po prostu powiedzmy nie państwu palestyńskiemu”, będzie konkurował 28 listopada na stanowisko przywódcy ugrupowania Likud z premierem Arielem Szaronem. Jakie konsekwencje może spowodować zwycięstwo Netanjahu dla palestyńskiej intifady? N.G.F.: Myślę, że wizja Zachodu dotycząca systemu politycznego Izraela jak i dokładnego działania jego elit politycznych jest błędna. Polityczny dorobek Netanjahu za czasów, gdy piastował stanowisko, był rzeczywiście pokaźniejszy niż jego następcy E. Baraka. Przyjrzyjmy się ostatniemu sprawozdaniu „Land Grab” z maja 2002 r. autorstwa Izraelskiej Organizacji Obrony Praw Człowieka na Terytorium Okupowanym (B’Tselem), a w szczególności podejmowanej w nim ważnej kwestii osadników żydowskich i osadnictwa. Otóż wynika z tego sprawozdania, iż można zaobserwować przyrost osadnictwa – objawiający się większą ilością kwaterunków – w czasie rządów Izraelskiej Partii Pracy niż w czasie rządów Likudu. Oznacza to większą liczbę osadników i zakwaterowań za rządów Icchaka Rabina (1992-1995) niż za rządów Icchaka Szamira (1986-1992) i kolejno więcej za E. Baraka (1999-2001) niż za B. Netanjahu (1996-1999). Sądzę więc, że problem nie tkwi w tym, czy władzę sprawuje rząd „prawicowy”, czy „lewicowy”, mowa jest o długoterminowej polityce Izraela, która nie zmienia się bez względu na to, jakie polityczne ugrupowanie akurat jest przy władzy. Spójrzmy na oświadczenie E. Baraka po operacji „Mur Obronny” rozpoczętej przez A. Szarona, mającej miejsce w marcu i kwietniu 2002 r., która została potępiona przez Amnesty International i Human Rights Watch za różnorodne zbrodnie wojenne. W tym oświadczeniu E. Barak powiedział, iż głównym błędem A. Szarona była jego powściągliwość w działaniu. Czające się niebezpieczeństwo nie wynika z tego, jaki rząd jest przy władzy, lecz ze zdecydowanej odmowy rządu Izraela co do rozsądnego rozstrzygnięcia konfliktu.
28
W kwestii osadnictwa Peace Now donosi, iż 68% osadników przyznaje, że byłaby gotowa opuścić swoje miejsce zamieszkania, gdyby tak zadecydował rząd izraelski, podczas gdy 75% stwierdza, iż zostaje ze względu na „standard życia”... Jak by Pan zinterpretował te dane? N.G.F.: Dane te są całkowicie wiarygodne. Większość osadników byłaby rzeczywiście gotowa opuścić swoje miejsce zamieszkania, gdyby taka była decyzja rządu. Znacząca liczba osadników na tym terenie nie wynika bynajmniej z pobudek ideowych, lecz z faktu, że rząd w różny sposób ich dotował oraz zachęcał (np. tańszymi mieszkaniami) do osiedlania się tam. Po 11 września 2001 r., szukając poparcia dla ataku na Afganistan, Prezydent Bush przedstawiał „wizję” państwa palestyńskiego. Co oznaczać będzie dla Palestyńczyków wojna w Iraku? N.G.F.: Myślę, iż istnieje duże prawdopodobieństwo, chociaż nie można tego stwierdzić z całą pewnością, że Izrael wykorzysta zainteresowanie amerykańskim atakiem, kiedy uwaga całego świata będzie skupiona na wojnie w Iraku, a wszyscy reporterzy i dziennikarze zostaną odesłani z Terytoriów Okupowanych do państw sąsiednich, by stamtąd obserwować wojenne działania. Stworzy to okazję do wydalenia Palestyńczyków (jak to się już podobnie odbyło w roku 1948). Jakie będą konsekwencje takiego działania w całym tamtejszym regionie? N.G.F.: Mam bardzo małe zaufanie do pomysłu nazwanego „Arab Street”. Myślę, że w dużej mierze kraje arabskie ulegają rozkładowi, co może poniekąd tłumaczyć znaczący wzrost liczby ataków terrorystycznych. Myślę, że zasadniczo Stany Zjednoczone mogą zapanować nad tymi atakami, ale szczerze mówiąc dopóki nie zwiększy się ich intensywność mogą one nawet powodować pewne zadowolenie ze strony Stanów Zjednoczonych. Izraelski dziennikarz Uri Avnery napisał ostatnimi czasy w „The Ha’aretz”: „Rząd A. Szarona jest gigantycznym laboratorium-wylęgarnią wirusa antysemityzmu”. Jak Pan to skomentuje? N.G.F.: Nie jest rzeczą zaskakującą, że działania Żydów lub działania przedsięwzięte w imię społeczności żydow-
OBYWATEL
skiej przez rząd, który zaświadcza, iż działa w ich imieniu prowokują negatywną reakcję społeczności międzynarodowej, która nie jest zaślepiona ideologią i dostrzega prawdziwe oblicze zbrodni. Pod warunkiem, że nie żyje Pan w raju szaleńców, dla których Żydzi sami nie mogą wywoływać odczuć antysemickich. Jak to lubią podkreślać organizacje syjonistyczne: Żydzi nie prowokują antysemityzmu, robią to antysemici. Podczas wojny w Wietnamie można było zaobserwować wzrost nastrojów antyamerykańskich na świecie, nic więc dziwnego, że państwo, które nazywa siebie państwem Żydów i twierdzi, iż działa w ich imieniu, i które w rzeczywistości jest w olbrzymim stopniu popierane przynajmniej przez Stany Zjednoczone i światową społeczność żydowską, wywołuje reakcje anty-żydowskie w odpowiedzi na popełniane przez siebie zbrodnie. Jest to rzeczą tak przewidywalną, jak reakcja antyamerykańska na zbrodnie popełnione przez Amerykanów w Wietnamie. Czyżby więc B. Netanjahu żył w tym samym raju szaleńców mówiąc, że „główną przyczyną terroryzmu są terroryści”? N.G.F.: Są to tylko wygodne i niemądre sformułowania... Co mogą one oznaczać? To tak, jak slogan narodowego lobby popierającego sprzedaż broni w Stanach Zjednoczonych: „Broń nie zabija ludzi, to ludzie zabijają się nawzajem”. To tylko bezsensowne i niemądre slogany, których nikt, przy głębszym zastanowieniu, nie weźmie na poważnie.
Norman G. Finkelstein
Pan żadnej prasy światowej, która byłaby nastawiona bardziej krytycznie do Izraela niż właśnie prasa izraelska. Więc jeśli wszystkie zachodnie massmedia są uważane za antysemickie, stronnicze itp., te same kryteria muszą również odnosić się do prasy izraelskiej, która zawiera najbardziej obrazowy i niekorzystny opis sytuacji na Terytorium Okupowanym. Jeśli wierzyłby Pan w istnienie rozległej i współdziałającej konspiracji światowej, posiadającej w swych szeregach oprócz prasy również organizacje praw człowieka, jak Amnesty International, Human Rights Watch i w szczególności B’Tselem, który w najbardziej bezpośredni sposób potępił pogwałcanie praw człowieka w Izraelu, to byłaby kolejna błędna teoria. Nie nazwałbym tego paranoiczną wizją świata, to „paranoiczna” wizja świata dobrowolnie kultywowana, w której Żydzi są uwolnieni od jakiejkolwiek odpowiedzialności za popełnione przez nich samych zbrodnie, twierdząc zarówno, że nie oni je popełnili oraz że popełnili je, lecz w imię samoobrony, gdyż wszyscy nie-Żydzi tego świata chcą ich zagłady. Jest to więc w tym znaczeniu celowo kultywowana i przemyślana „paranoja”, która ma na celu usprawiedliwianie zbrodni izraelskich. Jedną z krytykujących dziennikarek izraelskich jest Amira Hass. Napisała ona kiedyś, że odpowiedzialność dziennikarzy spoczywa na „kontroli centrów władzy”. Czy dotyczy to również ludzi nauki? N.G.F.: Myślę, że odpowiedzialność ta dotyczy wszystkich tych, którzy, po pierwsze, mieli możliwość dostępu do należytego kształcenia, a po drugie możliwość zgłębienia danego zagadnienia czy problemu, co oczywiście jest przywilejem większości. Stąd ludzie zazwyczaj orientują się w danym zagadnieniu i mają możliwość zarówno podejmowania wyboru, jak i reakcji zgodnych z ich wartościami moralnymi. Lecz często nie posiadają tak szerokiej wiedzy w danej dziedzinie, by móc reagować w sposób inteligentny. I tutaj odpowiedzialność spada na tych, którzy tę wiedzę mogą im przekazać.
jest profesorem nauk politycznych na Uniwersytecie DePaul w Chicago. Uczeń Noama Chomsky’ego. Przez lata specjalizował się w problematyce izraelsko-palestyńskiej. Autor licznych książek, m.in. „Image and Reality of the Israel Palestine Conflict” (Mit i rzeczywistość konfliktu palestyńsko-izraelskiego) Verso, 2001; „The Rise and Fall of Palestine” (Powstanie i upadek Palestyny), Uniwersytet w Minnesocie, 1996; a także najgłośniejszej „The Holocaust Industry: Reflections on the Exploitation of Jewish Suffering”, Verso, 2002 (wydanie polskie: „Przedsiębiorstwo Holokaust”, Volumen). Pochodzi z rodziny żydowskiej. Jon Elmer jest dziennikarzem i studentem filozofii na Uniwersytecie Dalhousie (Kanada). Od zawsze pozostaje na uboczu świata akademickiego, wyruszając na poszukiwania kontrowersyjnych tematów w krainę dziennikarstwa.
Pod koniec października 2002 r. jedna z czołowych postaci massmediów kanadyjskich – Izzy Asper, wystąpiła z przemową mniej więcej taką samą, jak ta, którą przedstawił we wrześniu podczas swej wizyty w Kanadzie wraz z B. Netanjahu. Przemówienie to oskarżało zachodnie massmedia (m.in. „New York Times”, „Los Angeles Times”, „Washington Post”, AP, Reuters, CBS, ABS, NBC, CNN, BBC, CBS, „The Guardian”, „Independent”, Sky News, ITV) o opieszałe, nieścisłe, mało inteligentne, proste, stronnicze, antysemickie i niewierne relacjonowanie wydarzeń. To samo przemówienie zostało również opublikowane w „The National Post” i przez gazety lokalne ukazujące się w miejscu zamieszkania I. Aspera. Jaka jest Pańska opinia odnośnie do oskarżeń, jakoby mass media były stronniczo nastawione przeciwko Izraelowi? N.G.F.: Jeśli wierzy Pan w istnienie światowej konspiracji antysemickiej, a istnieją tacy ogarnięci szaleństwem i paranoją Żydzi, to przedstawia Pan z założenia błędną teorię. Zacznijmy od rzeczy najbardziej ewidentnej – nie znajdzie
Kończąc, czy można zaobserwować swego rodzaju wygasanie procesu pokojowego? N.G.F.: Myślę, że aktualnie zmierzamy do katastrofy, chyba że jakimś cudem Stany Zjednoczone zostaną powstrzymane od kolejnego niszczycielskiego ataku na Irak. Myślę, że istnieje realne niebezpieczeństwo, iż Palestyńczycy w bardzo okrutny sposób ucierpią z tego powodu, przynajmniej tak – jeśli nie bardziej – jak w roku 1948. Dziękuję za rozmowę.
17 listopada 2002 r. tłum. Beata Nowak
W Polsce jedynym pismem zamieszczającym ten materiał za zgodą Normana G. Finkelsteina i Jona Elmera jest „Magazyn OBYWATEL”. Przedruk niniejszego materiału wyłącznie za zgodą redakcji „OBYWATELA”.
OBYWATEL
29
ZA MIEDZĄ
Postępy demokracji rys.tjfk
Krzysztof Rytel
***
Waszyngton poinformował o tworzeniu bazy danych wszystkich zakupów dokonywanych w USA. To nic innego, jak rozszerzenie globalnego systemu podsłuchowego ECHELON o informacje uzyskane z kart płatniczych. ECHELON jest wspólnym przedsięwzięciem USA, Wielkiej Brytanii, Kanady, Australii i Nowej Zelandii. Niewiele pewnego można o nim powiedzieć. Stany Zjednoczone do dziś odmawiają przyznania, że taki projekt w ogóle istnieje; w 1999 r. ujawniły go władze Australii i Nowej Zelandii. System zbiera i analizuje wszystkie sygnały telekomunikacyjne, jak rozmowy telefoniczne, faksy, pocztę elektroniczną, transmisje internetowe, rozmowy w sieciach komórkowych. Niektóre źródła szacują, że system jest zdolny monitorować aż 90% ruchu internetowego. Transmisje satelitarne i radiowe są przechwytywane w stacjach nasłuchowych. Monitoring transmisji kablowych w zasadzie wymaga fizycznego podłączenia. W większości krajów (współpracujących z CIA) nie stanowi to problemu – firmy telekomunikacyjne mają obowiązek współpracy z krajowymi służbami bezpieczeństwa, a te z kolei pomagają amerykańskim kolegom. W krajach takich, jak Polska, należy się liczyć z tym, że 100% ruchu telekomunikacyjnego jest śledzone (nie jest tajemnicą, że najbliższa stacja CIA znajduje się w Raszynie pod Warszawą). Wszystkie rozmowy są analizowane w bazach Narodowej Agencji Bezpieczeństwa (NSA) – najlepiej wyposażonej komputerowo instytucji w Ameryce. Prawdopodobnie wychwytywane są te komunikaty, które zawierają określone wielowariantowe słowa kluczowe. Służą do tego bardzo zaawansowane technologie, prawdopodobnie oparte na elementach sztucznej inteligencji. System jest oczywiście sprzeczny z prawami człowieka i nielegalny. Powoduje inwigilację milionów ludzi, którzy nie dali ku temu żadnego powodu. W demokratycznych krajach podsłuch może być zastosowany tylko wtedy, gdy istnieją do tego wystarczające poszlaki, o czym rozstrzyga sąd. ECHELON jest też wykorzystywany do szpiegostwa gospodarczego na rzecz amerykańskich firm. W 1993 i 1994 r. informacje o zmianach rządów w Afryce pozyskane za pomocą ECHELON-u pozwoliły firmom amerykańskim na zawarcie kontraktów o wartości 16,5 mld dolarów, co było przyczyną francuskiego żądania dochodzenia w tej sprawie, które potwierdziło działalność szpiegowską na ogromną skalę. Więcej o ECHELON-ie: „GreenPepper” nr 1/2002, http://squat.net/cia/gp
***
Wojna w Iraku, kolejna interwencja USA w kraju, w którym cywilizacja istniała tysiące lat wcześniej niż po wzgórzu kongresowym przestały biegać bizony. Kiedy w 1958 r. niejaki Abdul Kassem obalił monarchię i ustanowił
30
republikę, Amerykanie razem z Turcją zaplanowali wspólną interwencję, która nie doszła do skutku tylko z powodu ostrej reakcji Związku Radzieckiego. Kassem, chociaż nie wprowadził komunistów do swojego rządu, a nawet nie zezwolił im na pełną legalizację działalności, zaś w latach zimnej wojny chciał być neutralny, to jednak wzbudził swoimi reformami „niezdrowy” ferment w regionie. W 1960 r. Amerykanie zorganizowali nieudany zamach. W następnych latach polityka Kassema stała się jeszcze bardziej „odrażająca” – był współzałożycielem OPEC i zorganizował iracką firmę naftową dla wydobywania narodowego bogactwa. W 1963 r. Kassem ujawnił prasie pogróżki Stanów Zjednoczonych, które to państwo groziło mu sankcjami. Największe problemy zaczęły się jednak, gdy Irak wniósł pretensje terytorialne do Kuwejtu (wynikają one z dokonanego za europejskimi biurkami kontrowersyjnego podziału dawnego Imperium Otomańskiego). Kilka dni później Kassem został obalony i zabity. Nowy reżim zgodził się respektować układy międzynarodowe, wykluczył nacjonalizację zachodnich koncernów wydobywczych, osłabił roszczenia wobec Kuwejtu. Ujawnione później dokumenty brytyjskie świadczą, że była to intryga amerykańsko-brytyjska. Cynizm Ameryki najlepiej obrazuje sprawa kurdyjska. Na początku lat 70., kiedy w Iranie rządził wielki przyjaciel Waszyngtonu – Szach, Amerykanie finansowali irackich Kurdów, walczących o autonomię. Celem Ameryki było stałe destabilizowanie Iraku oraz niedopuszczenie do współpracy irańsko-kurdyjskiej. Dlatego nie na rękę było im także zwycięstwo Kurdów. W 1975 r. biznes naftowy doprowadził do zbliżenia Iraku z Iranem, który wraz z Ameryką opuścił Kurdów. Siły kurdyjskie zostały zdziesiątkowane, setki przywódców tej społeczności rozstrzelano. Henry Kissinger pytany o tę sprawę w Kongresie odpowiedział: „Nie należy mylić akcji specjalnych z misjami charytatywnymi”. Po upadku Szacha, kiedy władzę w Teheranie objął Chomeini, duchowy przywódca islamskich fundamentalistów, uważający Amerykę za szatana, Stany Zjednoczone wsparły Irak w toczącej się przez cale lata 80. wojnie z Iranem. Co ciekawe, broń biologiczna, której możliwość posiadania przez Irak jest pretekstem ostatniej awantury, została przekazana mu przez Reagana! „Mikroorganizmy eksportowane przez Stany Zjednoczone były identyczne z tymi znalezionymi i zniszczonymi przez inspektorów Narodów Zjednoczonych w irackich ośrodkach” – stwierdziła senacka komisja. Jej raport wykazuje, że USA eksportowały także półprodukty do wytwarzania broni chemicznej, technologie produkcji broni biologicznych i chemicznych. Eksport był kontynuowany do listopada 1989 r., pomimo tego, że Irak od samego początku informował o używaniu broni chemicznej i prawdopodobnie biologicznej przeciw Iranowi, Kurdom i Szyitom. W 1997 r. Senat USA ratyfikował konwencję o broni chemicznej, przyjętą przez ponad 100 państw. Ale ratyfikacja została opatrzona zastrzeżeniem: „Prezydent może odmówić zgody na inspekcję dowolnego obiektu na terenie Stanów Zjednoczonych, jeśli uzna, że inspekcja może zagrozić interesom bezpieczeństwa narodowego Stanów Zjednoczonych”. To nic nadto, czego domagał się Saddam Hussajn dla siebie!
OBYWATEL
W 1990 r. kiedy Kuwejt zapowiedział wyłamanie się z postanowień OPEC, Irak przypomniał o swoich pretensjach terytorialnych i zagroził zajęciem Kuwejtu. Tydzień przed aneksją Saddam Hussajn spotkał się z ambasadorem Stanów Zjednoczonych, który stwierdził, że w przypadku aneksji Ameryka nie będzie interweniować. Prawdopodobnie była to pułapka. Chociaż aneksja Kuwejtu nie była większym przestępstwem niż choćby aneksja Timoru Wschodniego przez Indonezję (dokonana z błogosławieństwem Waszyngtonu), to wojna w Iraku była prawdziwą masakrą. Celem amerykańskich rakiet było każde ujęcie wody i każdy magazyn zbożowy. Po zakończeniu działań wojennych polityka USA wobec Iraku była wielokrotnie surowsza niż wobec Niemiec czy Japonii po 1945 r. i nosi cechy eksterminacji narodu irac-
kiego. Raport Narodów Zjednoczonych ocenia liczbę ludności cywilnej zmarłej w wyniku braku wody zdatnej do picia, lekarstw obłożonych embargiem i chorobami wywołanymi wskutek użycia bomb zawierających uran, na co najmniej milion osób, z czego połowa to dzieci w wieku do lat 5. Na podstawie: William Blum „Rogue State. A Guide to the World’s Only Superpower”, Zed Books, London 2002. c.d. str. 33
Oko
Wielkiego Brata
W dniu 19.11.2002 r. Senat USA przegłosował ustawę ustanawiającą nowe ciało, tzw. Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Akt jest uznawany za początek tworzenia najbardziej represyjnego i inwazyjnego aparatu rządowego w historii tego kraju. W bazach danych Departamentu Obrony będą mogły być legalnie gromadzone informacje dotyczące każdego aspektu życia obywateli, od stopni na uczelniach przez diagnozy medyczne aż po poczynione rezerwacje biletów. Sednem ustawy jest program Total Information Awareness (Totalna Świadomość Informacyjna), który ostatecznie czyni z wolności obywatelskich, wciąż ważnych dla wielu Amerykanów, jawną kpinę. Krytycy zwracają uwagę, że w godle Agencji DARPA, będącej technicznym ramieniem programu, pojawia się wszystkowidzące oko znane z ilustracji sekty Illuminati, wraz z napisem „Informacja jest Potęgą” (czytaj: nieograniczona wiedza rządu na twój temat daje mu nieograniczoną władzę nad twoją osobą). Razem stanowi to perfekcyjnie surrealistyczny obraz przedsięwzięcia w stylu Orwella. Niektórzy komentatorzy się śmieją, ale inni są po prostu przerażeni i oburzeni. Osobą odpowiedzialną za program TIA jest John Poindexter, który w 1990 r. został uznany winnym ciężkich przestępstw związanych ze składaniem fałszywych zeznań w sprawie afery Iran-Contras, kiedy okazało się, że wraz ze swą kohortą jawnie łamał ustalenia Kongresu i zapisy Konstytucji. Teraz Poindexter powrócił, nie tyle jako człowiek wspierany przez administrację Busha, co członek tej administracji. Amerykanom trudno jest sobie wyobrazić „lepszego” kandydata na to stanowisko. Będą teraz musieli bardzo się starać, aby pozostałości obywatelskich wolności, które jeszcze niedawno czyniły z nich dumnych obrońców „ojczyzny demokracji”, nie odeszły w niepamięć. George Bush nazwał ustawę „historycznym i odważnym krokiem naprzód w kierunku ochrony ludności Ameryki /.../ Ta znacząca ustawa, najszersza reorganizacja rządu federalnego od lat 40., pomoże naszemu narodowi stawić czoło wyłaniającemu się zagrożeniu terroryzmem w XXI wieku”. Wielu komentatorów za wyjątkową ironię historii uznaje fakt, że zdarzenie to miało miejsce w rocznicę przemówienia Abrahama Lincolna w Gettysburgu, w którym ów najbardziej
poważany prezydent amerykański powiedział: „Ten nowy naród doświadczy narodzin nowej wolności”. Lincoln musi się kręcić w grobie jak wrzeciono. Poindexter nazywa swoje dziecko instytucją „użyteczną w działaniach wyprzedzających, ostrzegawczych i decyzyjnych związanych z bezpieczeństwem narodowym”, co w praktyce oznacza zalegalizowanie wszechobecnych, elektronicznych i informatycznych technik śledzenia obywateli, które będą oparte na bazach danych skonsolidowanych dzięki dzieleniu się informacją między rządem a korporacjami. Biuro Poindextera skonsoliduje również szereg różnych, dotychczas oddzielnych agencji państwowych (CIA i FBI pozostaną na zewnątrz), co argumentowane jest „wydajnością”, a co de facto likwiduje możliwości wzajemnej kontroli tych agencji. Choć ustawa została solidarnie przegłosowana stosunkiem 90:9 przez republikanów i demokratów, to coś jednak zaczyna się w Ameryce dziać, skoro po raz pierwszy jednoznaczna krytyka wobec działań administracji pojawiła się wyraźnie również wśród niektórych znanych komentatorów konserwatywnych, takich jak senator John McCain oraz William Safire, który nazwał Poindextera „mistrzem oszustwa”. Obecny przed kilkoma miesiącami w Polsce David Korten kilkakrotnie wspominał o tym, jak bardzo Amerykanie, którzy chcą bronić swych wolności i zatrzymać szaleństwo w Waszyngtonie, potrzebują wsparcia w postaci oporu oraz dowcipu poza granicami swego kraju. Mieszkańcy USA nie doświadczyli w swej historii tego typu inwigilacji, co sprawia, że polskie doświadczenia mogą okazać się im bardzo przydatne.
OBYWATEL
Maciej Muskat
31
cja ucierpiała na skutek nowych decyzji władz lokalnych, będzie miała prawo do wywarcia wpływu na instytucje wykonawcze FTTA, by te przywróciły poprzedni stan rzeczy. Takie przypadki miały miejsce już w ramach NAFTA. W 1996 r. firma Metalclad z USA wygrała proces o odszkodowanie za straty spowodowane decyzją władz lokalnych w San Luis Potosi w Meksyku, które nie wyraziły zgody na składowanie toksycznych odpadów zwożonych przez Metalclad. Sądu przyznał firmie rację, a rząd meksykański musiał zapłacić 16,7 mln USD jako rekompensatę. Taka regulacja niemal całkowicie pozbawia lokalne społeczności lub władze krajowe prawa do suwerennych decyzji podejmowanych w imię interesu publicznego, jeśli tylko są one sprzeczne z interesem wielkiego biznesu. Demokracja staje się fikcją – władze nie mogą robić tego, czego oczekują od nich obywatele, lecz tylko to, na co pozwolą im ponadnarodowe korporacje.
Monika A. Gorzelańska Ograniczający wolność wolny handel
Wydział Transportu ma zawsze rację
Pisałam już o trwających przygotowaniach do podpisania Traktatu o Wolnym Handlu Strefowym na Terenie Obu Ameryk (FTAA) oraz o jego spodziewanych następstwach. FTAA jest obejmującą kraje obu Ameryk kopią NAFTA, czyli Traktatu o Wolnym Handlu w Ameryce Północnej, który został zawarty pomiędzy Kanadą, USA i Meksykiem. Wprowadzenie stref wolnego handlu przewidywanych w umowie oznacza przyzwolenie na swobodny przepływ kapitału pomiędzy jedną z najpotężniejszych gospodarek na świecie – Stanami Zjednoczonymi a rozwijającymi się państwami w Ameryce Południowej. Oczywiście traktat opiera się na propagandowej fikcji o porozumieniu równorzędnych partnerów oraz ignoruje fakt, że budżet wszystkich krajów Ameryki Południowej stanowi 1/10 budżetu USA. FTAA wprowadza całkowity zakaz stosowania przez kraje stowarzyszone regulacji uniemożliwiających krótkoterminowych transakcji, tj. takich, w których państwo znacznie traci, a korporacje zyskują ogromne kwoty. Przykładem takich mechanizmów może być sytuacja w przemyśle tekstylnym. Chile zezwala na zerowe opodatkowanie produktu pod warunkiem, że firma go wytwarzająca będzie prowadziła w tym kraju działalność przez okres nie krótszy niż 10 lat. FTAA znosi możliwość takiej regulacji – zostawia jedynie preferencje podatkowe dla firm zagranicznych... NAFTA doprowadziła do niemal całkowitej zapaści rolnictwa meksykańskiego. Dotowana amerykańska kukurydza wprowadzona na rynek meksykański doprowadziła do bankructwa lokalnych producentów. Wielu rolników musiało opuścić swe gospodarstwa i wyemigrować do USA lub wielkich aglomeracji meksykańskich w poszukiwaniu pracy – z powodu jej braku większość z nich żyje z żebractwa lub dorywczych zajęć. FTAA zmusza też kraje członkowskie do sprywatyzowania sektora edukacyjnego. Jak można się domyślać, doprowadzi to do sytuacji, w której jedynie nielicznych będzie stać na posłanie dzieci do szkół średnich i na wyższe uczelnie. Tak stało się w Chile, które 20 lat temu sprywatyzowało sektor edukacyjny pod presją Banku Światowego. Spowodowało to, że w porównaniu z sytuacją wyjściową współczynnik młodzieży kończącej studia wyższe zmalał o ok. 1/3. Kolejnym negatywnym aspektem FTAA będzie faworyzowanie wielkich korporacji. Jeśli firma uzna, że jej kondy-
32
W 1999 r. organizacje Friends of the Earth oraz Taxpayers for Common Sense opublikowały raport o autostradach w USA. Zawierał on wykaz 50 najbardziej szkodliwych projektów autostradowych, które rząd postanowił sfinansować. Większość z nich to projekty, na które nie było pieniędzy przez ponad 30 lat, a na które miały znaleźć się środki po nowych wyborach prezydenckich. Wiele się zmieniło przez te 30 lat. Lokalne społeczności dostrzegły negatywny wpływ autostrad na zdrowie mieszkańców i stan środowiska naturalnego. Jednak Federalny Wydział Transportu okazał się niepokonany. Zaczęła się realizacja projektów. W Pensylwanii Wydział Transportu wygrał proces w związku z budową autostrady na terenie będącym własnością Wydziału ds. Polowań. Wydział ten posiada wielkie dzikie tereny, na których zabroniony jest jakikolwiek wyrąb drzew. Wydział Transportu woli jednak poprowadzić autostradę przez cenny przyrodniczo obszar niż poszerzyć drogę obecnie biegnącą przez dolinę, gdyż tak jest taniej. Myśliwi podali sprawę do sądu, po ich stronie stanęło Ministerstwo Ochrony Przyrody. Niestety, sprawę wygrał Wydział Transportu, gdyż tak jest skonstruowane prawo, które daje mu nieograniczoną władzę. Oznacza to, że droga może zostać wybudowana wszędzie tam, gdzie zechce szef Wydziału Transportowego. Sprawa jest o tyle groźna, że może stanowić precedens dla innych projektów autostradowych. Opór pozostaje jeszcze na drodze wyborów. Skorzystali z tego mieszkańcy Wirginii, którzy 5 listopada 2002 r. zdecydowali o nie zwiększaniu wydatków na infrastrukturę transportową z budżetu stanowego z 4,5 na 5%. Zdecydowana większość wyborców (75%), z różnych opcji politycznych, stanowczo sprzeciwiła się temu pomysłowi, choć był on tak sprytnie skonstruowany, że zawierał oprócz budowy autostrad także projekty udoskonalenia transportu publicznego. Obywatele doprowadzili do rezygnacji z rozbudowy autostrad i przeznaczenia większych kwot na ulepszenie transportu publicznego. Również w listopadzie ogłoszono wyniki badań, z których wynika, że w ciągu ostatnich 15 lat nastąpił wzrost zużycia paliwa na przejechany kilometr o średnio 6%. Tak wygląda w praktyce „ekologiczność” przemysłu samochodowego i te wszystkie bajki o mniejszym zużyciu paliwa, nowych technologiach, ochronie środowiska itp.
OBYWATEL
Co z pociągami? W USA pasażerski transport kolejowy jest obsługiwany przez prywatną firmę Amtrak, założoną w 1971 r. za kadencji Richarda Nixona. Pod koniec lat 60. po upowszechnieniu się 4-osobowego modelu rodziny (rodzice plus dwoje dzieci), mieszkającej w domku na przedmieściach, w centrach miast, do których ludzie musieli dojeżdżać do pracy zaczęły się tworzyć ogromne korki samochodowe. Wywoływało to coraz silniejszą krytykę ze strony obywateli oraz było źródłem problemów trudnych do rozwiązania. Powstała więc firma, która z pomocą budżetu federalnego przetrwała 31 lat, nigdy nie przynosząc zysku. Kongres zawsze dotował to przedsiębiorstwo, ale zawsze były to kwoty na granicy przetrwania firmy i świadczenia usług na przyzwoitym poziomie. Co jakiś czas powracają pomysły likwidacji rządowych dotacji do kolei pasażerskich (towarowe przynoszą dochód), podobnie dzieje się także teraz. Największym problemem byłoby zawieszenie kursowania pociągów na krótkich lokalnych trasach, którymi Amerykanie dojeżdżają do pracy, gdyż to oznaczałoby dalszy wzrost liczbyt podróży samochodem. Bilety kolejowe na dłuższe trasy są droższe niż lotnicze, nie wspominając o transporcie samochodowym. Trudno się jednak temu dziwić, gdyż autostrady są najmocniej dotowane z budżetu federalnego, następne w kolejce są linie lotnicze, a dopiero na końcu znajduje się kolej. W 1997 r. Kongres zawarł z dyrekcją Amtraku umowę, że do 2002 r. firma stanie się instytucją samofinansującą się – niestety, tego samego warunku nie postawił licznym przedsiębiorstwom z branży samochodowej czy związanym z budową i eksploatacją autostrad. Jest rzeczą oczywistą, że pociągi nigdy nie będą przynosiły zysków pokrywających wszystkie koszta ich funkcjonowania, może jedynie poza bardzo uczęszczanymi trasami, jak odcinek Nowy Jork-Filadelfia-Waszyngton, a w Polsce Warszawa-Łódź. Nie zmienia to faktu, że ich funkcjonowanie daje liczne korzyści niewidoczne gołym okiem i nieprzeliczalne tak łatwo na gotówkę, np. mniejsze zanieczyszczenie powietrza, mniej wydatków na infrastrukturę transportową itp.
Spotkanie w Sydney Światowa Organizacja Handlu (WTO) zrzesza 144 państwa i ustala normy handlu pomiędzy nimi. Główne, tzw. ministerialne, jej spotkanie odbywa się co 2 lata. We wrześniu 2003 r. takie spotkanie odbędzie się w Meksyku, jednakże pomiędzy nimi odbywają się zjazdy, na których negocjowane są nowe zasady handlowe. Jak można się domyślać, na te spotkania zapraszane są rządy jedynie 25 krajów (m.in. wybrane kraje europejskie, USA, Kanada i Japonia). Przed utworzeniem WTO w 1995 r., światowe zasady handlowe dotyczyły jedynie produktów przemysłowych. Obecnie WTO obejmuje wiele regulacji dotyczących rolnictwa i usług. Planowane są nowe – w dziedzinie inwestycji, konkurencji handlowej itp. Spowodują one eliminację licznych praw lokalnych, chroniących obywateli przed nieuczciwą konkurencją. WTO ma swoje sposoby na zmuszenie państw, które nie będą chciały się podporządkować tym regułom, m.in. sankcje ekonomiczne czy zakaz dokonywania wymiany handlowej dopóki nieposłuszny rząd nie zmieni swojej polityki. WTO od samego początku budziło wiele sprzeciwów wśród organizacji ekologicznych i spo-
łecznych. Spotkania WTO organizowane są za zamkniętymi drzwiami. USA, Kanada, UE oraz Japonia tworzą propozycje, które później konsultują z rządami innych 20 czy 30 krajów, aby następnie przedstawić gotowy projekt – kraje uboższe muszą go przyjąć albo zostaną objęte sankcjami. Spotkanie w Sydney 14 i 15 listopada 2002 r. było takim właśnie zgromadzeniem „wybrańców ekonomicznego losu”. Regulacje WTO nie muszą być uchwalane przez poszczególne rządy. Wysłannicy rządowi mają pełnomocnictwo do podejmowania decyzji. Oznacza to, że szczegóły decyzji nie docierają do ogółu społeczeństwa. WTO definiuje w swoich dokumentach, że wiele zdrowotnych, konsumenckich i ekologicznych praw to bariery dla handlu. Obecnie negocjacje dotyczące nowych postanowień są lekko zahamowane z powodu złamania przez USA reguł zabraniających udzielania znacznych dotacji do produktów rolnych – przyznały własnym rolnikom miliardy dolarów, lecz oczywiście nikt nie nałożył sankcji na to państwo. Kraje rozwijające się nalegają na bardziej demokratyczne sposoby działania. W maju 2002 r. przedstawiły propozycję powołania Przewodniczącego Komisji Głównej, rozsyłania z wielomiesięcznym wyprzedzeniem projektów ustaw do wszystkich krajów członkowskich, klarownego wyjaśniania różnic proponowanych w nowej ustawie oraz oficjalnego pierwszego czytania nowej ustawy na spotkaniu wszystkich członków, a nie jedynie podczas obrad „wybrańców”. Postulaty te zostały w całości odrzucone...
Monika A. Gorzelańska
Postępy Demokracji
***
Czechy odmówiły niejakiemu Aleksandrowi Łukaszence wizy wjazdowej. Unia Europejska, zapewne w ramach jednej z 4 podstawowych wolności – swobody przepływu osób – dla których realizacji podobno powstała, naciska na rządy innych państw stowarzyszonych, by nie wpuszczały tego pana na swoje terytoria. Wygląda na to, że reżim boi się Łukaszenki, jak kiedyś Jaruzelski papieża. W ramach tej samej swobody osoby udające się do Czech w połowie listopada mogły nie zostać tam wpuszczone, jeśli znalazły się na pewnej tajnej liście. Listy oczywiście nie sporządziły żadne sądy na podstawie swoich wyroków, tylko urzędnicy służb bezpieczeństwa. Jak tak dalej pójdzie, gen. Kiszczak stanie się rozchwytywanym konsultantem. W ramach wolności słowa nie wpuszczono do Czech pewnej Polki, która miała przy sobie dużą liczbę ulotek o NATO. Wiele osób, które wybierały się do Pragi, odwiedzili funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego (dawniej UOP), troskliwie odradzając wyjazd. Ci, którym udało się dojechać, obejrzeli niecodzienną stolicę Czech – wyludnioną, z 10-15 osobowymi, w pełni uzbrojonymi patrolami policji na każdym rogu. Do tego setki tajniaków, wielokrotne sprawdzanie dokumentów każdego dnia, kamery przy każdym patrolu. W tych dniach nie było w mieście miejsca, w którym można było czuć się prywatnie, swobodnie, bezpiecznie. Orwell wiecznie żywy... Krzysztof Rytel
OBYWATEL
33
Skutki hipermarketyzacji
AGORA
w Unii Europejskiej
Philippa Jill Gallop Minęło ponad 30 lat od czasu, gdy super- i hipermarkety (hipermarkety są definiowane jako obiekty o pow. powyżej 2500 m2, supermarkety 400-2499 m2) zadomowiły się w Zachodniej Europie i stały się dla wielu ludzi integralną częścią ich otoczenia. Korzystają one z przywilejów masowego rynku oferując klientom wszystko pod jednym dachem, wywołując wrażenie nieskończenie szerokiego asortymentu. Na coraz większą skalę „wchodzą” do supermarketów różne usługi – ubezpieczeniowe, fotograficzne czy pocztowe. Artykuły w super-promocjach, takie jak krojony chleb, które są sprzedawane poniżej kosztów produkcji oraz nieustanne kampanie reklamowe przyciągające konsumentów zwabionych obietnicą taniego pożywienia i szeroką gamą produktów gotowych. Trafiają w dziesiątkę zaspokajając potrzeby wiecznie śpieszących się ludzi. W ciągu ostatniej dekady super- i hipermarkety rozwijają się kwitnąco w krajach Europy Środkowej, co – paradoksalnie – dzieje się w momencie ich dotkliwych porażek na Zachodzie. Występujące jedna za drugą bomby biologiczne („choroba szalonych krów”, salmonella, żywność genetycznie modyfikowana) podkopały społeczne zaufanie do przemysłowo przetwarzanej żywności, a supermarkety zaczęły być dodatkowo oskarżane o działanie na szkodę centrów miast, o rosnące korki i zanieczyszczanie środowiska. Powodując upadek małych gospodarstw, odgrywają ważną rolę w procesie pogarszania się standardów żywności, a tym samym zdrowia obywateli. W czasie, kiedy hipermarkety w Polsce triumfują, kryzys przeżywają tradycyjne targowiska rolne. Te same targowiska przeżywają jednak obecnie swój renesans w Wielkiej Brytanii, gdzie odżyło zainteresowanie zdrowymi źródłami żywności. Ruch Slow Food Movement, organizacja światowego zasięgu mająca swe korzenie we Włoszech, promująca żywność lokalnych producentów i naturalne gospodarstwa, notuje dynamiczny wzrost zysków. Poniżej naświetlimy mity, które narosły wokół hipermarketów i przyjrzymy się, dlaczego coraz większa liczba ludzi rezygnuje z ich usług na rzecz lokalnych producentów żywności.
Bezrobocie i wymarłe centra miast „/.../ hipermarkety poza miastem /…/ ograniczyły żywotność centrów miast, /…/ doprowadziły do zamknięcia sklepów »za rogiem« w małych miastach i wioskach; spowodowały niekontrolowane rozrastanie się aglomeracji i zagładę tak bardzo cenionej wsi tuż za ich granicami” – tak twierdzą członkowie angielskiej rządowej agendy British Government Select Committee on Environment, Transport and Regional Affairs w raporcie pt. „Environmental Impact of Supermarket Competition”.1
34
fot. Rafał Górski
Supermarkety osiągnęły dzisiejszą pozycję eliminując z rynku drobnych kupców. W latach 1976-1989 upadło w Anglii 44 tys. sklepów spożywczych, głównie małych „zieleniaków” i placówek spółdzielczych.2 Oczywistością jest, że małe sklepy przegrywają nierówną walkę z hipermarketami oferującymi „wszystko” pod jednym dachem, darmowe parkingi i bezpłatne autobusy próbując uczynić zakupy jak najbardziej wygodnymi. Jednak hipermarkety nie są w stanie zapewnić tak wielu miejsc pracy, więc wypieranie handlu prywatnego odbywa się kosztem zwiększenia bezrobocia. Supermarkety korzystają z ekonomicznego efektu skali i komputeryzowania swoich struktur, które zorganizowane są w ten sposób, by maksymalnie zwiększyć efektywność pojedynczego pracownika (jednostką miary jest tu ilość sprzedanych produktów na jedną wizytę klienta). Znaczy to, że zatrudnienie jest o wiele niższe niż w mniejszych sklepach, gdzie wszystkie czynności wykonuje się ręcznie. W dodatku pieniądze wydawane w hipermarketach odpływają do akcjonariuszy i kadry kierowniczej (zwykle zagranicznej), zamiast zostawać we wspólnocie lokalnej. Jednym z celów hipermarketów jest również minimalizacja płaconych podatków poprzez transfer pieniędzy do miejsc, gdzie stawki są niższe.
OBYWATEL
Reżimowa propaganda sukcesu...
„Zachodnie sieci handlowe znajdują się w czołówce inwestorów. 12 największych zrzeszonych w Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji zainwestowało ponad 30 mld zł w budowę nowoczesnych super- i hipermarketów oraz centrów logistycznych, dając pracę ok. 100 tys. ludzi. Planowana budowa kolejnych sklepów gwarantuje wzrost zatrudnienia o 5-7 proc. rocznie. Sam lider rynku, niemiecki koncern Metro AG, w najbliższych latach chce przyjmować do pracy po tysiąc osób rocznie. To tylko jedna z korzyści, bo jak twierdzi szef Państwowej Agencji Inwestycji Zagranicznych Antoni Styrczula, jedno miejsce pracy w nowym hipermarkecie /.../ tworzy co najmniej 3-4 kolejne etaty w ich bezpośrednim otoczeniu” Adam Grzeszak, Paweł Wrabiec, Będzie praca!, „Polityka” nr 48/2002.
• Supermarkety mają ogromną siłę nabywczą, co daje im wielką siłę przetargową wymuszając na rolnikach i przetwórniach najniższe ceny oraz powodując ostrą walkę konkurencyjną, grożąc zmianą dostawcy w przypadku braku obniżki cen. Małe sklepy nie będąc strategicznym odbiorcą nie mogą pozwolić sobie na tego typu zachowania, ze względu na brak rozwiniętej, masowej sieci dystrybucji. • Supermarkety są w stanie wywierać wpływ na władze lokalne dla własnych korzyści. Często wywierają presję w celu podniesienia niepotrzebnych wymogów w zakresie higieny, wiedząc, że lokalni konkurenci nie są w stanie im sprostać. • Supermarkety są pośrednio wspierane finansowo przez subwencje dla rolnictwa, budowę infrastruktury (drogi), które są opłacane z pieniędzy podatników. Władze są skłonne do popierania zagranicznego kapitału, któremu proponują korzystne warunki podatkowe, co oznacza, że płacone przez nich stawki są ekstremalnie niskie w porównaniu z podatkami płaconymi przez mniejsze firmy i zwykłych obywateli.
Łatwo zauważyć, że wpływ hipermarketów na społeczności lokalne jest niszczący. Są one główną przyczyną pogarszania się koniunktury w centrach miast oraz upadku małych sklepów. Badania British Retail Planning Forum Konsumenci i wolny wybór z 1998 r. wykazały, że każde otwarcie dużego supermarketu oznacza likwidację kilkuset miejsc pracy (ponad Jednym z argumentów przytaczanych zwykle na obronę ilość nowozatrudnionych w supermarkecie), co ma hipermarketów jest to, że dają klientowi możliwość większenegatywny wpływ na rynek pracy w promieniu 15 km.3 go wyboru. Z pewnością oferują wiele marek każdego produktu, ale zwykle kilka z nich pochodzi od jednego producenThe New Economics Foundation podaje, że 50 tys. funtów ta. Wytwarzane są metodą maksymalnej redukcji kosztów. wydanych w niezależnych, lokalnych sklepach stwarza W dodatku supermarkety mogą utrzymywać swoje koszty na jedno nowe miejsce pracy, podczas gdy aż 250 tys. funminimalnym poziomie, korzystając z korzyści efektu skali, tów potrzeba wydać w tym samym celu w hipermarkecie, więc nie mogą sobie pozwolić na magazynowanie szerokiej co spowodowane jest skomputeryzowaniem i efektami gamy produktów niemarkowych, takich jak szeroki wybór skali.4 Na te liczby wpływ ma również fakt, że małe firmy owoców czy serów. Tym samym rezygnują z produktów lowspółpracują z lokalnymi hurtowniami i usługodawcami, kalnych, chyba, że przekształcą ich wytwórców w masowego czego hipermarkety zwykle nie czynią. producenta zdolnego dystrybuować swoje wyroby na szeroPrawnicy hipermarketów twierdzą, że ich pracodawcy, ką skalę. Przeświadczenie konsumenta, że pojawienie się zaspokajając wszelkie potrzeby klienta, mają prawo do w okolicy hipermarketu nie zmieni jego zwyczaju kupowania prowadzenia swojej działalności. Znaczy to, że klienci w specjalistycznym sklepie, robiąc jedynie zakupy pierwpodejmują mądrą decyzję na podstawie pełnej informaszej potrzeby w supermarkecie zwykle nie znajduje odbicia cji, podczas gdy w rzeczywistości kierują się kreowanym w rzeczywistości. Supermarkety dokładają starań, aby zaprzez hipermarkety wizerunkiem taniego jedzenia i złudtrzymać ludzi jak najdłużej w sklepie – z braku czasu lub ną wygodą. Sugerują również, że konkurencja między lopo prostu z lenistwa nie odwiedzą już oni małych sklepów. kalną przedsiębiorczością a hipermarketami jest uczciwa. W konsekwencji wiele „ryneczków” i sklepików kończy dziaNie jest to jednak prawdą: łalność, a wolny wybór konsumenta praktycznie przestaje • Konflikt nadwyżki podaży żywności nad popytem poistnieć. 40% handlu w UE znajduje się w rękach 20 najwiękjawia się, kiedy na danym terenie powstają hipermarkety. szych firm. Największa koncentracja handlu ma miejsce Wzrost sprzedaży może być osiągnięty jako kombinacja w Finlandii i Szwecji, najniższa w Grecji, Hiszpanii i Włoszech. dwóch metod: po pierwsze przez bezpośrednią konkurencję Wielka Brytania, Francja i Niemcy plasują się po środku.5 cenową z lokalnymi sklepami lub poprzez oferowanie dóbr o większej „wartości dodanej”, np. posiłków gotowych do spożycia, które niejako „nadrabiają” zyski ...i ponure fakty: za niskodochodowe produkty pierwszej potrzeby. „Watykańska Komisja Ekonomiczna w raporcie ze stycznia 1999 r. poInnymi słowy, zaniżanie wartości niektórych dóbr święconym hipermarketom stwierdziła, że uwzględniając wpływ tej formy stwarza wrażenie niskich cen, a w tym samym cza- handlu na upadek lokalnego przemysłu należy przyjąć, że na jedno miejsce sie trwają zabiegi sztabu psychologów i specjali- pracy stworzone w hipermarkecie ulega likwidacji 7 do 8 istniejących stów od marketingu (np. jak zapewnić zapach świe- miejsc pracy. /.../ Ustawodawstwo wymierzone przeciwko rozwojowi żego chleba w wewnętrznej piekarni), aby skłonić hipermarketów stanowi osobny temat. Ta forma handlu zrobiła tyle złego klientów do zakupu drogich dóbr. Przewaga hiper- w gospodarkach krajów Europy, że odpowiednie ustawy anty-hipermarmarketów jest tu oczywista – tego typu strategia jest ketowe mają prawie wszystkie kraje Unii Europejskiej. Rozwiązania prawnie do zastosowania przez mały, lokalny sklep ze ne są różne – od drakońskich limitów powierzchni dla nowo otwieranych względu na ograniczone możliwości magazynowa- sklepów (320 m. kw. we Francji, 400 m. kw. w Portugalii) po obligatoryjną nia produktów. Sklepy te nie mogą pozwolić sobie zgodę organizacji kupieckich (Niemcy, Wielka Brytania) itd.” na długotrwałe magazynowanie takich produktów, Prof. dr hab. Kazimierz Cywiński (Politechnika Białostocka), Dane w sprawie hipermarketów co oczywiście zwiększa koszty transportu, obniża – materiał informacyjny dla radnych miasta Białegostoku, Białystok, maj 1999. wysokość upustów hurtowych od producenta itp.
OBYWATEL
35
Co oznacza niewielki wybór sklepów?
AGORA
W wielu miastach Zachodniej Europy istnieje tylko jeden lub dwa supermarkety, które już w tej chwili mają monopol na sprzedaż artykułów spożywczych. Osiągają to poprzez agresywną reklamę, ceny dumpingowe i wizerunek sklepu wygodnego, tym samym eliminując drobną konkurencję. Staje się to problemem, gdyż konsument traci możliwość wyboru miejsca zakupów i przedsiębiorstw, które chce wspierać. Jeśli na przykład ktoś zdecyduje się nie kupować w Tesco z powodu odpływu zysków z lokalnej gospodarki, w niektórych miastach nie Tempo, z jakim ma żadnej alternatywy, by wydając pieniądze wspierać miejscowych producentów hipermarkety i handlowców. To pokazuje, jaką kpiną są wchodzą na polski twierdzenia supermarketów o oferowaniu wolności wyboru. rynek, duża ilość Kiedy hipermarket opanuje już małych sklepów w dużym stopniu rynek spożywczy w danym miejscu, ma wolną rękę jeśli chodzi (drobny handel jako o podnoszenie cen, wiedząc, że ludzie główne źródło nie będą dojeżdżać kilometrami do najbliższej konkurencji. Brytyjska orgadochodów szerokich nizacja Citizens Organising Foundation rzesz ludności) skrytykowała Tesco i Sainbury za narzucanie wyższych marż w biednych rejooraz wysoka stopa nach, gdzie ludność ma mniejsze możlibezrobocia, sprawiają, wości dotarcia do innych sklepów.6 Z danych opublikowanych w „Głosie że znalezienie Warszawy” wynika, że w Polsce w roku alternatywnej pracy 2000 istniało 3513 sklepów o pow. powyżej 400 m2, w porównaniu do 2231 w 1995 staje się jeszcze r. W 1999 r. super- i hipermarkety liczyły trudniejsze. na ponad 20-procentowy udział w sprzedaży dóbr szybkozbywalnych – liczba 2 razy wyższa niż w 1996. Andrzej Jarosz, przedstawiciel sieci sklepów Casino i właściciela Geanta, twierdził, że do roku 2003 liczba hipermarketów wzrośnie z dzisiejszych 100 do około 175.7 Wpływ tego procesu na zatrudnienie i lokalne społeczności w Polsce będzie nawet bardziej niszczący niż w Europie Zachodniej. Tempo, z jakim hipermarkety wchodzą na polski rynek, duża ilość małych sklepów (drobny handel jako główne źródło dochodów szerokich rzesz ludności) oraz wysoka stopa bezrobocia, sprawiają, że znalezienie alternatywnej pracy staje się jeszcze trudniejsze. Przewaga konkurencyjna hipermarketów działa na wiele kilometrów w promieniu sklepu, a dodatkowo nowe normy higieniczne wymagające stosowania drogich technologii (zwykle bez sensownego uzasadnienia) stwarzają bariery nie do pokonania dla drobnych rolników, sklepikarzy i przetwórni.
Więcej samochodów – większe zanieczyszczenie Badania przeprowadzone w duńskim mieście Esbjerg (70 tys. mieszkańców) wykazały, że ludzie kupujący w hipermarketach przejeżdżają o 55% więcej kilometrów niż ludzie zaopatrujący się w lokalnych sklepach i co ważniejsze – ludzie, którzy kupują w marketach przejeżdżają tak samo dużo kilometrów na dodatkowe zakupy, co ludzie, którzy zaopatrują się w lokalnych sklepach, jeżdżą
36
więc niejako dwa razy. Przytoczone wyniki stają się jeszcze bardziej wymowne w przypadku ludzi zamieszkujących tereny podmiejskie. Tutaj ludzie, którzy kupują w hipermarketach przejechali średnio 250% tego, ile ci, którzy nie robili tam zakupów. Wniosek jest prosty – im więcej hipermarketów, tym większy ruch na drogach.8 Ma to swoje skutki w zwiększonym poziomie hałasu i większym zanieczyszczeniu, a także zwiększonej częstotliwości zachorowań.9
Zagłada rolników i gospodarstw rodzinnych Jako jeszcze jeden, oprócz supermarketów i przetwórni spożywczych oraz producentów chemicznie uprawianej żywności, element systemu istnieje w Unii Europejskiej taki mechanizm rolnictwa, który służy interesom akcjonariuszy i zyskom wielkich przedsiębiorstw. Jego celem jest poprawa „wydajności”, uzyskiwana przez obniżenie zatrudnienia, eliminację różnorodności produktów i degradację środowiska naturalnego, a deklarowany cel to produkcja „taniej żywności”. W rzeczywistości ta „taniość” oznacza obniżanie kosztów nie w sposób klasyczny, lecz poprzez przerzucanie ich na podatników, drobnych producentów rolnych i środowisko naturalne. Ostatecznie tanie jedzenie okazuje się być mitem. Konsument płaci trzy razy: pierwszy raz w sklepie, po raz drugi poprzez finansowanie dotacji, które rosną wraz ze spadkiem cen artykułów rolniczych, trzeci raz – płacąc większe podatki w celu likwidacji skutków przemysłowego rolnictwa i finansowanie infrastruktury transportowej. Samo zainstalowanie aparatury niezbędnej do usunięcia związków azotu i pestycydów z wody pitnej w Wielkiej Brytanii kosztowało ponad miliard funtów. Pieniądze te pochodziły oczywiście z kieszeni podatników.10 Na skutek minimalizacji kosztów osiąganej przez sprzedawców i przetwórców, rolnicy są na ogół wynagradzani poniżej kosztów produkcji. W niektórych sektorach rolnictwa luka ta jest wypełniana z pieniędzy rządowych. W sektorach nie dotowanych, głównie w mleczarstwie, tylko ci, którzy produkują wystarczające ilości, aby zapewnić sobie korzyści ekonomii skali mogą przetrwać. Co więcej, supermarkety stawiają coraz to nowe żądania dotyczące norm dla rolników i dostawców. Jeśli rolnika nie stać na kupno własnej linii przetwórczej, wówczas jego produkt przechodzi na potrzeby marki wewnętrznej hipermarketu, co stawia go na pozycji mniej stabilnej i w zasadzie uniemożliwia dalszy rozwój. Siła przetargowa farmerów praktycznie nie istnieje. Muszą jakoś sprzedać swoje produkty, ale ograniczone rynki zbytu zmuszają ich do akceptacji niskich cen. Są więc zmuszeni do stosowania metod maksymalnie ograniczających koszty, aby zwiększyć produkcję i sprzedaż. Jakkolwiek takie działania mają sens indywidualny, w końcu obraca się to przeciwko nim poprzez nadprodukcję i dalszy spadek cen skupu. Spowodowało to w UE masowy exodus ludzi ze wsi. Stoi za tym oficjalna polityka wielu instytucji, wliczając w to rząd brytyjski, a także Bank Światowy, aby ograniczyć liczbę zatrudnionych w rolnictwie.11 To implikuje sytuację, w której odejście części siły roboczej ze wsi jest uznane za naturalne i pożądane, a zmechanizowanie gospodarstw postrzega się jako czynnik zwiększający dochody rolników. Jednak większa produkcja oznacza spadek cen i większy odsetek bankrutujących rolników. W rzeczywistości jest to strategia przynosząca zyski tylko międzynarodowym korporacjom,
OBYWATEL
takim jak Cargill czy Smithfield. W Wielkiej Brytanii Krajowy Związek Farmerów podaje, że w ciągu 3 lat, do 2001 r., pracę straciło 60 tys. rolników i robotników rolnych.
Podłe żarcie Wielkie firmy, jeśli chcą zachować rentowność, muszą bazować na masowej ilości standardowych produktów. Aby to osiągnąć, stosowane są pestycydy, nawozy sztuczne i fabryczne metody produkcji żywności. Skutkiem tego jest widoczny w ciągu ostatnich dekad spadek standardów jakości żywności w UE. Najbardziej jaskrawym przykładem tego zjawiska są owoce i warzywa: te z hipermarketów nie dorównują walorami smakowymi i różnorodnością tym, które uprawia się tradycyjnie. Kolejnym uwarunkowaniem jest odporność warzyw i owoców na długie i niekorzystne warunki transportowe. Niestety, tylko pewne gatunki spełniają te kryteria, a te z kolei są zwykle bez smaku. To oznacza, że uprawa bardziej urozmaiconych produktów nie znajduje sieci dystrybucji i wielu z nich nie można już nigdzie dostać. Jednolitość i atrybuty praktyczne stały się ważniejsze niż smak i wartości odżywcze, czego skutkiem jest widoczny ich spadek w warzywach i owocach.12 Kierując się tymi priorytetami większość głównych producentów żywności popiera logiczne założenia „jednolitej żywności”: modyfikację genetyczną. Pomimo propagandowych sloganów, rys. www.artmwaj.prv.pl większość asortymentu została „ulepszona” genetycznie nie w celu zaspokojenia oczekiwań konsumenta, lecz w imię potrzeb producentów środków chemii rolnej, firm odpowiedzialnych za transport i przetwórców. Te „zdobycze” to m.in. odporność na pewne rodzaje herbicydów, wydłużony okres magazynowania czy utwardzona skóra (zwiększająca odporność na uszkodzenia podczas transportu). Nawet warzywa czy owoce projektowane z myślą o ulepszonym smaku czy zwiększonych wartościach odżywczych są tylko sposobem na wyłudzenie wyższej ceny za produkty, które ludzie spożywali niskim kosztem od tysięcy lat. Oprócz zmniejszonej wartości odżywczej, przemysłowo przetwarzana żywność zawiera substancje, które – jak wykazują badania – są szkodliwe dla zdrowa, np. pestycydy, chemiczne pozostałości nawozów czy antybiotyki podawane zwierzętom hodowlanym. Obawy przed tego rodzaju żywnością wzmogły się ostatnio po epidemiach salmonelli w jajach, BSE, lysterii, e-coli itp. Te zjawiska wzbudziły nieufność wobec przemysłowej żywności
i wywołały krytykę sposobu, w jaki jest ona produkowana. Gwarancje rządów i regulacje prawne okazały się niewystarczające.13 W świetle tych faktów nie powinno dziwić, że wielu mieszkańców UE zaczęło rozważać wszystkie za i przeciw dla przemysłowej produkcji żywności i dystrybucji poprzez sieć hipermarketów. Wielu doszło do wniosku, że straty przewyższają korzyści.
Philippa Jill Gallop tłum. Janusz Ratecki 1. Cały dokument dostępny w Internecie: www.publications. parliament.uk/pa/cm199900/ cmselect/cmenvtra/120/12006.htm 2. Dane za: Business Statistics Office, in Henson S., From high street to hypermarket? In Your Food, Whose Choice?, National Consumer Council, HMSO, 1992. 3. Porter Sam i Raistrick Paul, The Impact of Out-of-Centre Food Superstores on Local Retail Employment, The National Retail Planning Forum, c/o Corporate Analysis, Boots Company Plc., Nottingham. 4. Letter from Emma Hallett to George Monbiot, New Economics Foundation, kwiecień 1998. 5. Dane za: EC-DG Competition, 2000, http://europa.eu.int/comm/ regional_policy/sources/docgener/ studies/pdf/chap42_en.pdf 6. Martin Wainwright, Supermarkets Challenge Survey of Food Price Variations, „The Guardian”, 22 grudzień 1998. 7. „Głos Warszawy” nr 17 (653), 29 kwietnia 2001, http://www.warsawvoice.pl/v653/ Business06.html 8. Brian Høj, Jakob Nielsen i Lars Berg Møller (Civil Engineers in City Planning, AUC), Lavprisvarehuse suger biler til sig, „Ingeniøren” nr 49, 8 grudnia 1995 http://danenet.wicip.org/bcp/bta/ spokenword_1196/ Supermarkets.html). 9. „Spaliny zabijają rocznie 20 tys. osób w Europie” – Paul Brown, „The Guardian”, 1 września 2000. 10. Pesticide Action Network UK Briefing: Pesticides in Water, www.pan-uk.org/articles/pn49p5.htm 11. Por. „Agenda 2000 CAP Reform: Nowe kierunki dla rolnictwa”, MAFF, grudzień 1999 i „Wstępny plan Banku Światowego dla polskiego rolnictwa”, 26.04.2002, s.16, www.worldbank.pl, gdzie czytamy: „Walka z ubóstwem wymaga postępów w produktywności, które mogą być osiągnięte tylko poprzez redukcję zatrudnienia w rolnictwie”. 12. Por. „LE Magazine”, marzec 2001, www.lef.org/magazine/mag2001/mar2001_report_vegetables.html 13. Richard A.E., North, The Death of British Agriculture: The Wanton Destruction Of A Key Industry, Gerald Duckworth and Co., 2001. Praca ta ukazuje rosnącą niechęć do przemysłu spożywczego, który paradoksalnie okazuje się być mniej efektywny niż kiedykolwiek w zakresie gwarancji bezpieczeństwa żywności.
OBYWATEL
37
Paragraf
22
i inne, czyli prawne aspekty działań obywatelskich
Każdy ma prawo do informacji (cz. 1)
P
ubliczny dostęp do informacji powszechnie uważany jest za integralny aspekt demokracji. Gwarantuje on jawność działania organów władzy, umożliwia kontrolę struktur państwowych, podnosi skuteczność obywatelskich inicjatyw. Dostęp do informacji jest zatem jednym z fundamentów społeczeństwa obywatelskiego i stanowi niezbędny czynnik publicznej partycypacji w podejmowaniu decyzji. Idea swobodnego dostępu do informacji urzędowej zaczęła upowszechniać się w prawie poszczególnych państw od połowy lat 60. ubiegłego wieku, chociaż np. w prawie szwedzkim ustawę o wolności prasy i jawności akt wprowadzono już w XVII w. Problematyka ta jest bowiem ściśle związana z historycznie uwarunkowanym modelem działania władz państwowych i zależna jest od tego, czy w danym kraju administracja jest „otwarta”, czy „zamknięta” wobec społeczeństwa. Polski system prawny charakteryzuje się ukształtowaną w XIX w. pod rządami państw rozbiorowych tradycją sekretu urzędowego. Do niedawna prawo do informacji przysługiwało przede wszystkim stronom postępowania administracyjnego i uczestnikom na prawach strony (w takim charakterze mogą występować organizacje społeczne). Według kodeksu postępowania administracyjnego (k.p.a.), mają oni m.in. możliwość wglądu do akt sprawy (art. 73), uczestniczenia w przeprowadzaniu dowodu, np. w przesłuchaniu świadka, dokonaniu oględzin (art. 79) oraz aktywnego udziału w rozprawie (art. 95). Jednakże istotą powszechnego dostępu do informacji jest udzielanie informacji na żądanie osób fizycznych czy organizacji społecznych, kiedy nie mają one uprawnień przysługujących stronie postępowania administracyjnego. W okresie PRL właściwie brak było ogólnego aktu prawnego normującego dostęp do informacji w tej sytuacji. Problematykę tę regulowały w bardzo ograniczonym zakresie przepisy dotyczące zagospodarowania przestrzennego, które przewidywały obowiązek udostępniania społeczeństwu projektu miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego. Znacząca zmiana w dostępie do informacji i akt urzędowych nastąpiła po wejściu w życie nowej ustawy zasadniczej, która prawu do informacji nadała rangę normy konstytucyjnej1. Artykuł 54 ust. 1 i art. 61 Konstytucji RP ustanawiają ogólne prawo pozyskiwania i rozpowszechniana informacji2. Urzeczywistnienie gwarantowanych przez konstytucję praw wymagało jednak wydania szczegółowej ustawy. Po czterech latach od wejścia w życie konstytucji ukazała
38
Magda Micińska się ustawa z dnia 6 września 2001 r. o dostępie do informacji publicznej3, która unormowała zakres danych podlegających ujawnieniu, określiła podmioty zobowiązane do ich udostępniania, a także tryb biernego i czynnego udostępniania informacji łącznie z procedurą odwołań. Tryb bierny polega na udostępnianiu informacji będących w posiadaniu organu na wniosek (żądanie) obywatela. Czynny występuje natomiast w dwóch sytuacjach: wtedy, gdy organ administracji specjalnie gromadzi i przetwarza dane w celu udostępnienia ich społeczeństwu oraz wtedy, gdy przygotowane przez siebie informacje organy administracji podają do wiadomości opinii publicznej poprzez komunikaty, biuletyny etc. Według wspomnianej ustawy, obowiązek udostępniania dotyczy każdej informacji o sprawach publicznych oraz wszelkich dokumentów urzędowych (w rozumieniu ustawy są nimi: oświadczenia woli lub wiedzy, utrwalone i podpisane w dowolnej formie przez funkcjonariusza publicznego w ramach jego kompetencji, skierowane do innego podmiotu lub złożone do akt sprawy). Prawo dostępu do tych danych przysługuje bezwzględnie każdemu a nie tylko obywatelom polskim i to bez konieczności ujawniania jakiegokolwiek interesu faktycznego lub prawnego. Na realizowanie tego prawa składają się następujące uprawnienia: 1) uzyskania informacji publicznej 2) wglądu do dokumentów urzędowych 3) dostępu do posiedzeń kolegialnych organów władzy publicznej pochodzących z powszechnych wyborów (art. 3 ust. 1). Prawo to nie ma jednak charakteru absolutnego, bezwyjątkowego, podlega bowiem ograniczeniu ze względu na ochronę informacji niejawnych oraz ochronę innych, bardzo licznych tajemnic ustawowo chronionych, np. państwowej, służbowej, bankowej (art. 5). Obowiązanymi do udostępniania informacji publicznej są władze wszystkich szczebli administracji państwowej i samorządowej, a także inne podmioty wykonujące zadania publiczne, np. związki zawodowe, partie polityczne etc. Z reguły informację udostępnia się na pisemny wniosek (tryb bierny), aczkolwiek, gdy może być ona udostępniona niezwłocznie w formie ustnej lub pisemnej, należy ją udostępnić także bez pisemnego wniosku (art. 10 ust. 2). Udostępnianie danych na wniosek pisemny następuje bez zbędnej zwłoki, nie później jednak niż w terminie 14 dni od dnia złożenia wniosku. Jeżeli informacja publiczna nie może być udostępniona w powyższym terminie, podmiot obowiązany do jej udostępnienia powiadamia w tym terminie o powodach opóźnienia oraz o nowym
OBYWATEL
terminie, w jakim udostępni informację, nie dłuższym jednak niż 2 miesiące od dnia złożenia wniosku (art. 13 ust. 1 i 2). Dostęp do informacji publicznej jest z zasady bezpłatny, choć organ może pobrać od wnioskodawcy opłatę w wysokości odpowiadającej kosztom zużytych materiałów biurowych, ksero, dyskietek etc. Czynne udostępnianie informacji przez organ następuje m.in. poprzez wyłożenie lub wywieszenie jej w miejscach ogólnie dostępnych. Do najciekawszych form czynnego udostępniania należy powołanie Biuletynu Informacji Publicznej w formie urzędowej strony internetowej. Niestety, jak dotąd strona ta jest jeszcze w przygotowaniu. Pod adresem www.bip.gov.pl zobaczyć można jedynie wersję testową biuletynu, która nie zawiera żadnych merytorycznych informacji. Ustawa o dostępie do informacji ma niewątpliwie doniosłe i prekursorskie znaczenie w naszym porządku prawnym. Nasuwają się jednak liczne wątpliwości co do wielu jej postanowień. Podstawowe zastrzeżenia budzi art. 1 ust. 2, który stanowi, że „przepisy ustawy nie naruszają przepisów innych ustaw określających odmienne zasady i tryb dostępu do informacji będących informacjami publicznymi”. W związku z tym pierwszeństwo w stosowaniu będą miały przepisy szczegółowo regulujące wspomniane już tajemnice (państwową, służbową etc.). Do tej grupy należą także normy regulujące dostęp do informacji o środowisku.4 Przepisy ogólnej ustawy o dostępie do informacji publicznej można więc zastosować w tej dziedzinie jedynie w sytuacji, kiedy informacja tylko w sposób pośredni wiąże się z zagadnieniami ochrony środowiska. Innym istotnym mankamentem omawianej ustawy jest brak konkretnej instytucji czuwającej nad jej stosowaniem, np. rzecznika informacji publicznej. Rozpatrywanie odwołań w wypadku odmowy udzielenia informacji pozostawiono bowiem Naczelnemu Sądowi Administracyjnemu (NSA) i sądom cywilnym, co przy obecnej „wydolności” polskich sądów wydaje się być mało skuteczne.
MIESIĘCZNIK POŚWIĘCONY
# kampaniach w obronie zagrożonych obszarów przyrodniczych w Polsce i na świecie # eksploatacji środowiska w imię zysków wielkich koncernów # filozoficznych aspektach ochrony przyrody # poglądach intelektualistów i osób publicznych na problem niszczenia ekosystemu # dzikim życiu w nas samych i za oknem Pismo dostępne w sprzedaży wysyłkowej i prenumeracie oraz w sa lonach EMPIK Adres redakcji: ul. Jasna 17,43-360 Bystra Telefon: /33/ 817-14-68, e-mail: redakcja@pnrwi.most.org.pl http://www.pnrwi.most.org.pl/dz
prenumerata: dowolną wielokrotność 3,5 zł wpłacić na konto: „Pracownia na rzecz Wszystkich Istot”, PKO BP Bielsko-Biała, 10201390-173889-270-1 podając dokładny adres wpłacającego oraz zaznaczając na odwrocie blankietu, że chodzi o prenumeratę „DŻ” ANI KROKU DALEJ W NISZCZENIU PRZYRODY!
Magda Micińska
1 Art. 54. 1. Konstytucji RP stanowi: Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji. Art. 61. 1. Konstytucji RP stanowi: Obywatel ma prawo do uzyskiwania informacji o działalności organów władzy publicznej oraz osób pełniących funkcje publiczne. Prawo to obejmuje również uzyskiwanie informacji o działalności organów samorządu gospodarczego i zawodowego, a także innych osób oraz jednostek organizacyjnych w zakresie, w jakim wykonują one zadania władzy publicznej i gospodarują mieniem komunalnym lub majątkiem Skarbu Państwa. 2 Art. 61. 1. Konstytucji RP stanowi: Obywatel ma prawo do uzyskiwania informacji o działalności organów władzy publicznej oraz osób pełniących funkcje publiczne. Prawo to obejmuje również uzyskiwanie informacji o działalności organów samorządu gospodarczego i zawodowego a także innych osób oraz jednostek organizacyjnych w zakresie, w jakim wykonują one zadania władzy publicznej i gospodarują mieniem komunalnym lub majątkiem Skarbu Państwa. 2. Prawo do uzyskiwania informacji obejmuje dostęp do dokumentów oraz wstęp na posiedzenia kolegialnych organów władzy publicznej pochodzących z powszechnych wyborów, z możliwością rejestracji dźwięku lub obrazu. 3. Ograniczenie prawa, o którym mowa w ust. 1 i 2, może nastąpić wyłącznie ze względu na określone w ustawach ochronę wolności i praw innych osób i podmiotów gospodarczych oraz ochronę porządku publicznego, bezpieczeństwa lub ważnego interesu gospodarcze go państwa. 4. Tryb udzielania informacji, o których mowa w ust. 1 i 2, określają ustawy, a w odniesieniu do Sejmu i Senatu ich regulaminy. 3 Dz. U. z dnia 8 października 2001 r. nr 112. poz. 1198. 4. Chodzi tu o ustawę z dnia 27 kwietnia 2001 r. – Prawo ochrony środowiska (Dz. U. Nr 62, poz. 627).
OBYWATEL
39
AGORA
KILKA UWAG O STANIE PAŃSTWA
fot. Kuba Czupryński www.nokturn.to2.pl
Janusz Galewski O przedsiębiorczości Niektórzy powiadają, że w Polsce nic się nie opłaca. I rzeczywiście – ci, którzy tę filozofię głoszą, konsekwentnie ją realizują. Nieopłacalne rolnictwo zastępuje się importem „taniej żywności” do hipermarketów. Armatorzy zamawiają „tańsze statki” w stoczniach Korei czy Japonii. Ekonomiczniej jest sprowadzać „tańszy” węgiel, jednocześnie wypłacając polskim górnikom odprawy. To samo mówi się o energetyce – że Niemcy będą „taniej” dostarczali prąd do polskich odbiorców. Po co nam przemysł zbrojeniowy, skoro mamy taką malutką armię, a czołgi dostaniemy od Niemców. A polskie pieniądze z winiet na budowę autostrad trafią do niemieckich już cementowni. O turystyce od dawna wiadomo, że Bałtyk to morze zimne, a urlop jest tańszy na wybrzeżu Francji, Hiszpanii czy Włoch. W konsekwencji mamy upadek przemysłu stoczniowego i zbrojeniowego, energetyki i hutnictwa, upadek rolnictwa i przemysłu tytoniowego, turystyki i budownictwa. Za parę lat strajki górników nie będą już „newsem” na pierwszych stronach gazet – o byłych pracownikach PGR-ów nikt już dzisiaj nie mówi.
O Unii Przyjmując, że nigdy nie mieliśmy przemysłu samochodowego i elektronicznego, to co nam pozostaje? Polski biały Murzyn? Nie dziwię się radykalnemu „Nie” Ligi Polskich Rodzin wobec Unii Europejskiej, bo dzisiaj nie ma takiej siły, żebyśmy mogli być partnerem państw Unii przy otwartych granicach, regułach i zasadach wolnego przepływu kapitału. Nie jestem przeciwnikiem współpracy, wspólnej obrony interesów grupy kilkunastu państw wobec reszty świata. Ale na przyjęcie gości u siebie w domu zawsze się przygotowujemy: sprzątamy mieszkanie i wyrzucamy śmieci. Tymczasem i my, i Zachód graliśmy w karty, ale my graliśmy 40 lat w durnia, a oni całe życie grali w pokera.
O gospodarce państwa Niektórzy powiadają, że rolnictwo jest kołem zamachowym gospodarki, inni z kolei, że budownictwo, jeszcze inni widzą początek rozwoju w przemyśle górniczym, zbrojeniowym czy włókiennictwie itd. Myślę jednak, że koło nie ma początku ani końca. Każda szprycha jest potrzebna do utrzymania tego idealnego geometrycznego kształtu. A to oznacza dla mnie, że dochód państwa, że gospodarka państwa są całością: „Murarz domy muruje, krawiec szyje ubrania, ale gdzieżby co uszył, gdyby nie miał mieszkania”. Wszystkie dziedziny gospodarowania trzeba rozpatrywać łącznie i to koniecznie w rachunku ciągłym, a nie w poszczególnych branżach.
O elitach Właśnie postrzegając życie społeczne, politykę i gospodarkę jako całość, powiem o autorytetach. Dzisiaj mamy schi-
40
zofreniczną sytuację, gdy ekonomiści uczący przez całe lata „ekonomii socjalizmu” mówią nam, jak budować kapitalizm. Gdy rządzą nami ci sami ludzie, którzy wtedy strajkujących o demokrację nazywali warchołami, a dzisiaj mają najwięcej do powiedzenia w sprawach demokracji i wolności słowa. Gdy rządzi nami przechrzczona formacja, która wtedy rolników nazywała „kułakami”, ogrodników „badylarzami”, a kobiety sprzedające warzywa „straganiarami”. Wtedy handlujących walutami nazywano „cinkciarzami” – dzisiaj mówi się o słabości polskiego systemu bankowego. Ci ludzie rzemieślników nazywali z pogardą „prywaciarstwem” – dzisiaj mówią o słabości polskiej przedsiębiorczości i „klasy średniej”. Dzisiaj polskie władze dają ulgi i swobodę działania zachodniemu kapitałowi – nie polskiemu. Władcy przyjeżdżają przecinać wstęgi przy otwarciu zachodnich fabryczek zatrudniających kilkadziesiąt osób, a nie jadą do likwidowanych i upadających polskich fabryk z kilkutysięcznymi załogami.
O samorządach Pomimo zmiany ustroju i określenia nowych kompetencji samorządów, dotychczasowe zasady tworzenia budżetu są nadal postawione na głowie. Pomimo, że podstawowy strumień pieniądza, jakim są podatki jest tworzony i zbierany w gminach, to władze centralne nadal zabierają prawie wszystko. Dzisiaj ponad 60% dochodów miast i gmin stanowią właśnie dotacje i subwencje z nadania władz centralnych, a reszta to dochody własne. Wydaje się rzeczą normalną, aby nareszcie określić zadania państwa, a w ślad za tym z zebranych w gminach wszystkich podatków i wpływów „dotować” tylko te właśnie zadania celowe, którymi miałby się zająć rząd Rzeczpospolitej. Wybraliśmy ponoć gospodarzy w gminach, ale jak długo jeszcze można być gospodarzem w ok. 1/3?
O podatkach Dotychczasowy system fiskalny jest skomplikowany, podatny na nadużycia, a praktyczny wymiar ściągalnego obecnie podatku po uwzględnieniu wykorzystywanych ulg i odpisów i tak wynosi tylko około 17%. Uważam, że należy w pierwszym rzędzie zaakceptować istniejącą rzeczywistość, a zupełnie przy okazji uprości się system podatkowy i uczyni go przejrzystym. W szkole podstawowej uczono mnie, jak to chłop pańszczyźniany był wyzyskiwany przez pana i plebana, bo musiał płacić „dziesięcinę”, czyli dziesięć procent swych dochodów. Dzisiaj na swoim tzw. dzień wolności podatkowej (kiedy przestaję zarabiać na państwo, a zaczynam na siebie) mam we wrześniu. Podkreślam, że w żadnym aspekcie nie kwestionuję publicznej i społecznej służby pomocy osobom starszym, słabszym, samotnym i chorym, które z różnych powodów nie mogą oczekiwać opieki ze strony najbliższych. Ale na przy-
OBYWATEL
kładzie analizy budżetu miasta Łodzi na 2002 r. zauważyłem, że z prostego wyliczenia wynika, iż na pomoc udzieloną jednej potrzebującej osobie, z naszych wspólnych pieniędzy wydajemy w Publicznych Domach Opieki kwotę około 21000 zł na osobę, natomiast w Niepublicznych Domach Opieki stanowi to kwotę około 9200 zł na osobę. W innym miejscu znowu w rachunku wychodzi, że na jedno dziecko w Przedszkolu Miejskim wydajemy ponad 4600 zł, natomiast jedno dziecko „niepubliczne” kosztuje nas tylko około 1900 zł.
z dużych miast, którzy przecież już gdzieś mieszkają. Chcą oni sobie jednak podwyższyć standard mieszkania: zamienić na większe, mieć mieszkanie ze wszystkimi „wygodami”, usamodzielnić się. Dam przykład z Łodzi: obowiązujące zasady przydziału mieszkań komunalnych mówią o tzw. koniecznym minimum dochodu na osobę – wynosi ono, to nie żart, ok. 1200 zł miesięcznie. Podkreślam: dla takich lokali, przeznaczonych dla ludzi ubogich, określa się minimum – a nie maksimum dochodu! Zatem wg obecnych przepisów budujemy z naszych pieniędzy mieszkania komunalne nie dla O rolnictwie najuboższych. Ponieważ czynsze nie pokrywają także kosztów odtworzenia, to my wszyscy przez cały czas dopłacamy Zamieńmy grzech zacofania polskiego rolnictwa w cnotę do tych bogat(sz)ych lokatorów! zdrowej, ekologicznej żywności. Wprowadźmy w Polsce takie I znów dam przykład z Łodzi. Około 22500 rodzin nie normy jakościowe, aby postawić tamę schemizowanej żywnopłaci czynszu, a zaległości z tego tytułu wyniosły w 2001 r. ok. ści, skoro nie możemy obłożyć jej cłem. W Norwegii zamie280 mln zł. W budżecie Łodzi na rzają wprowadzić nakaz hodowli 2002 r. na nowe bloki komunalne bydła na pastwiskach i dają sobie przeznaczono około 8 mln zł, na to 20 lat! My mamy to już tenieco ponad 5 mln zł na remonty raz. Dlaczego nie przemawia do kamienic i 25 mln zł na dodatki wyobraźni euro-zwolenników mieszkaniowe. obecny status Eskimosów nie mogących konkurować z unijW tym roku za te 8 mln zł nym rybołówstwem i zachęcooddano do użytku 69 (sic!) nych swego czasu wypłaconymi mieszkań na nowym osiedlu. odprawami do rezygnacji z tradyŚrednia cena wybudowania nocyjnych (ponoć nieopłacalnych) wego mieszkania komunalnego połowów, a następnie osiedlona tym osiedlu wynosi około nych w komunalnych blokowi2500zł/m2. W tym wyliczeniu nie skach, co w sumie spowodowało ujęto kosztu budowy koniecztotalny alkoholizm prawie całej nych nowych ulic i chodników, populacji. sieci kanalizacji, doprowadzenia wody i gazu, oświetlenia, noO budownictwie wych tras i przystanków komukomunalnym nikacji miejskiej. I to wszystko wyliczono przy preferencyjnej Do niekwestionowanych – a nie komercyjnej – stopie odobo-wiązków władz gminy w setek od kredytu zaciągniętego zakresie budownictwa komuprzez realizujące te budynki nalnego należy organizacja tego Towarzystwo Budownictwa obszaru gospodarki w sposób, jak Społecznego. Dla porównania, to się „populistycznie” określa, średnia cena wybudowania zaspokajający potrzeby. Czytając nowego mieszkania „developertreść obowiązujących dokuskiego” w Łodzi z wliczeniem mentów polityki mieszkaniowej kosztu kredytu komercyjnego widzimy zapis o budowaniu wynosi około 2200 zł/m2. nowych budynków komunalnych w miastach. Niewiele jest tam Zróbmy następującą kalkulafot. Kuba Czupryński www.nokturn.to2.pl o remontach kamienic zagrację: przyjmijmy, że średnia stawka żających życiu ludzi swoim stanem technicznym. Zupełnie czynszu wynosi około 3 zł/m2 pow. użytkowej. Przyjmijmy, nie mówi się o budownictwie komunalnym na wsi. Mówiąc że mieszkanie ma średnią powierzchnię około 70 m2. Wtedy o budownictwie komunalnym, rozumiemy powszechnie, opłata czynszowa wyniesie około 2500 zł rocznie. Jak wiże należy mieć wystarczającą ilość lokali zastępczych lub dzimy, za kwotę 8 mln zł można rocznie całkowicie opłacić mieszkań dla: czynsz za 3200 rodzin – tyle najuboższych rodzin może a) rodzin z budynków, które muszą być rozebrane z uwagi na mieszkać całkowicie za darmo przez rok. Teraz te pieniądze wyższe cele społeczne (np. poszerzenie fragmentu ulicy); służą zapewnieniu mieszkań dla 69 rodzin zamożnych, chob) rodzin z budynków poddawanych kapitalnemu remontowi ciaż szacuje się, że już w tej chwili w samej Łodzi znajduje się i modernizowanych; ok. 400 „pustostanów”. Czy aby napić się piwa, trzeba kupoc) powodzian, pogorzelców lub ofiar katastrof budowlanych. wać cały browar? Oprócz tego trzeba zapewnić miejsca w schroniskach i noclegowniach dla ludzi bezdomnych. Ale czy dzisiaj te grupy są w centrum uwagi władz? Nie. Cała polityka państwa w zakresie budownictwa komunalnego z reguły działa na rzecz naprawdę niewielkiej grupy ludzi, i to zamożniejszych
Janusz Galewski Powyższy artykuł to zredagowany tekst wystąpienia na Ogólnopolskim Forum Programowym „Alternatywne koncepcje przezwyciężenia kryzysu gospodarczego w Polsce”, Warszawa, dnia 14 listopada 2002 r.
OBYWATEL
41
Jaka Europa, jaki antygl balizm
AGORA
– refleksje z Europejskie o Forum Społecznego
W dniach 6-10 listopada 2002 r. we Florencji odbyło się Europejskie Forum Społeczne. Fakt, iż ponad 40 tys. ludzi chciało się spotkać, by dyskutować o naszej przyszłości i poszukać nowych rozwiązań, konkurencyjnych wobec drogi narzucanej nam z wyżyn Davos przez „ekspertów” i „specjalistów”, uruchomił wszelkie środki dostępne obrońcom istniejącego globalnego układu. Zmobilizowano policję z całych Włoch, zawieszono na czas Forum układ z Schengen, czym zablokowano swobodę poruszania się po terenie UE, na całym świecie na alarm biły wszelkie Ministerstwa Prawdy. Autokary były przeszukiwane przez groteskowo wyglądających tajniaków w puchowych kurtkach, którzy latarkami świecili w oczy babciom jadącym do Włoch i pytali się: „social forum? no global?”. McDonald’s, Nike itp. zamknęły swe sklepy za żelazną kurtyną i nawet ze wstydu zdjęły szyldy. Reporterom CNN ciekła ślinka na myśl o „drugiej Genui”. A tu takie rozczarowanie... Miasto przez kilka dni żyło Forum – piekarze czy fryzjerzy, którzy nie mieli powodów, by ukrywać twarze, otworzyli swe sklepy i nawet wywiesili na nich znaki „Florencja – miasto otwarte”. Władze miejskie i siły porządku również bardzo przyzwoicie zachowały się w czasie olbrzymiej demonstracji, policja bowiem była niewidoczna i nie prowokowała tych, którzy mają za dużo testosteronu. Mieszkańcy okazywali swą solidarność z demonstrującymi, rozwijali białe prześcieradła, tańczyli, dzieciaki podawały wodę. Możemy więc śmiać się z rządu Berlusconiego i polskich gazet, wieszczących wielką rozróbę i zmiecenie z powierzchni ziemi tego urokliwego miasta. Liczba uczestników (minimum 40 tys.) zaskoczyła wszystkich, nawet organizatorów, którzy byli przygotowani na 20 tys. ludzi. W związku z tym sale pękały w szwach i na niektóre seminaria setki ludzi nie mogły się dostać. Ale nie bądźmy małostkowi, wszak każdego dnia Forum odbywały się setki konferencji, seminariów i warsztatów. Seminaria skupione były zasadniczo w trzech blokach: ekonomiczna i społeczna krytyka współczesnego systemu pt. „Globalizacja i Neoliberalizm”, skupiająca chyba największe tłumy „Wojna i Pokój”, a także najbardziej poprawna politycznie „Prawa, Obywatelstwo, Demokracja”. Nie tylko tematyka rozróżniała seminaria, także styl prowadzenia dyskusji dzielił je wg wzorca „rzeczowość kontra wiecowość”. Niektóre seminaria przypominały właśnie wiec a nie debatę, jak na przykład seminarium na temat polityki pojmowanej jako dobro wspólne i wyzwań europejskiej lewicy zorganizowane przez Transnational Institute z udziałem m.in. Susan George. Niemal każde przemówienie stanowiło wcześniej przygotowaną całość i zupełnie nie nawiązywało do problemów poruszanych przez przedmówców, a często sprowadzało się do powtarzania utartych frazesów. Każdy roztaczał wizje wielkiego ruchu społecznego, ruchu ruchów, budowania innego świata i... zbierał gromkie brawa. Przemawiał między innymi przewodniczący Partii Odrodzenia Komunistycznego
42
fot. Agata Bielska
Piotr Bielski
(poważna siła we włoskim Parlamencie) czy inni politycy, którzy potraktowali to głównie jako okazję do pokazania figi Berlusconiemu. Na zakończenia wywodów w rodzaju „Socjalizm jest jedyną drogą” publiczność reagowała ekstatycznie. Prawie każdy mówca odwoływał się do XIX-wiecznych schematów rodem z ksiąg pana Karola, prężył mięśnie i wieścił zwycięstwo Pracy nad Kapitałem. Nikt nie polemizował, wszyscy się ze sobą zgadzali. Sielanka... Było jednak sporo seminariów wartych uwagi. Ja trafiłem zaledwie na kilka z nich. Vandana Shiva, symbolizująca walkę indyjskich rolników z industrialnym rolnictwem, w niezwykle luźny, ciepły i rzeczowy sposób przedstawiła nam nędzę ludzkich mrzonek o sterowaniu przyrodą. „Czy pamiętacie, jak kilka lat temu sklonowano owcę Dolly? »Time« i »Newsweek« pisały wówczas bez zażenowania o »drugiej kreacji«, a słowem nie wspomniały, że oprócz Dolly ten naukowiec stworzył 273 zdeformowanych owiec-mutantów, które natychmiast zamordowano. Tylko jeden na setki eksperymentów genetycznych może się udać... Oni usprawiedliwiają konieczność genetycznych manipulacji rzekomą zbawiennością terapii genetycznej. Niech pokażą choć jeden przykład terapii genetycznej, która się powiodła... Wielu ludziom zafundowali natomiast raka czy wywołali inne dewiacje. Sam biznes przyznaje, że posługuje się metodą prób i błędów i liczy, że kiedyś dojdzie do perfekcji. Mówią, że to jak z nauką latania. Ale czy pionierzy lotnictwa rozbijali się samolotami pełnymi pasażerów?”. Drugi mówca, którego warto było usłyszeć to Wolfgang Sachs, naukowiec z Wuppertal Institut i jeden z liderów niemieckiego Greenpeace’u, od lat propagujący ideę, iż to nie bieda państw rozwijających się jest pierwotnym problemem, lecz bogactwo państw rozwiniętych. Sachs jest nad Wisłą zupełnie nieznany, nie zrobi z nim wywiadu żaden dziennik, mimo iż chętnie jeździ z wykładami po całym świecie, nie zaprosi go też pewnie jeszcze długo polska placówka
OBYWATEL
Party. Wtórowali im gdzieniegdzie „w 100% lewicowi” frannaukowa. Sachs brał udział w debacie o przyszłości koncuscy trockiści czy niemieccy komuniści, ale swe gazetki cepcji „zrównoważonego rozwoju”, swe przemówienie rozwciskali z trochę większą gracją i umiarem. począł od prawdziwej bomby intelektualnej: „Moim zdaniem »Le Monde Diplomatique« nie różni się znacznie od »The Czy Forum da się jakoś scharakteryzować by nie użyć Economist« a zgromadzeni w Davos od tych z Porto Alegre...”. oklepanych formułek o „innej Europie”? Mój znajomy zajmuDlaczego? Bo odwołują się do tak samo rozumianego jący się walutami lokalnymi i alternatywną ekonomią, wrócił pojęcia sprawiedliwości. Lewica zawsze postrzegała sprazadowolony z Forum i stwierdził, że było „bardzo nowoekonowiedliwość jako powstrzymanie nadużycia siły kapitału, miczne”. Ja bym pewnie tak nie określił Forum, podobnie jak a nie nadużycia eksploatacji przyrody przez kapitał i świat większość uczestników, co nie znaczy, że na Forum nie było pracy. Rozpaczamy nad relatywnie drobnymi katastrofami, wielu warsztatów poświęconych alternatywnej ekonomii. a nie widzimy strukturalnej niesprawiedliwości zawartej Dla publicysty „Robotnika Śląskiego” Forum miało głównie w samym systemie produkcji. Największe katastrofy nie dowymiar zawierania międzynarodowych sojuszy robotnitykają Niemców czy Włochów, lecz peruwiańskich rybaków czo-bezrobotno-chłopskich i było demonstracją siły Pracy produkujących łososie na niemieckie stoły czy rolników w konfrontacji z Kapitałem, wysyłało socjalistyczne przesłanie. senegalskich bądź meksykańskich. Stwierdził, że przed Dla tysięcy osób Forum przede wszystkim było pacyfistyczne, Europą stoją dwie drogi. Jedna zwana „business as usual”, wielu uczestników to osoby działające na rzecz pokoju, lecz która wyraźnie obrały Stany Zjednoczone. Prezydent Bush nie zmian ekonomicznych czy systemowych. 600-tysięczny senior przy okazji konferencji w Rio wyraził jej kwintesenmarsz protestujących przeciwko wojnie z Irakiem akcentuje cję: „amerykański styl życia jest nienaruwłaśnie taką wymowę Forum. Nie zdziwiłszalny” (nie podlega negocjacji). Możemy bym się, jeśli lesbijki wracające ze swoich Na zakończenia kultywować ten styl życia z wszelkimi debat stwierdziłyby, że forum było bardzo wywodów w rodzaju jego konsekwencjami, ale możemy pójść lesbijskie, a rabini i mnisi powracający po olej do głowy, obrać ścieżkę zerowe- „Socjalizm jest jedyną drogą” z sesji „Religia przeciwko globalizacji”, go wzrostu gospodarczego i w końcu że Forum było religijne. Na Forum byli też publiczność reagowała rozpocząć autentyczny rozwój. Sam fakt, obecni separatyści czy też autonomiści że takie głosy słychać jest dobrą nadzieją ekstatycznie. Prawie każdy sardyńscy, sycylijscy, korsykańscy, baskijscy, na przyszłość. Kurdowie, dla których Forum było okazją do mówca odwoływał się zareklamowania swej sprawy – czy uznają Inne ciekawe seminarium zorganiForum za wyzwoleńcze? Każdy miał bozowała Via Campesina z udziałem José do XIX-wiecznych wiem we Florencji swoje Forum. Uważam, Bové, któremu wtórowali rolnicy z krajów schematów rodem z ksiąg iż ta różnorodność jest pewną wartością Południa, zgodnie głoszący koncepcję suwerenności żywnościowej. Jej założenie pana Karola, prężył mięśnie i broniłbym pluralizmu Forum. wygląda w uproszczeniu następująco: Następną edycję EFS planuje się na i wieścił zwycięstwo każdy kraj ma prawo posiadać rolniclistopad 2003 r. w podparyskim St. Denis, two nie zdominowane przez korporacje, przygotowania już się rozpoczęły. Mam Pracy nad Kapitałem. jego płody powinny być przeznaczane nadzieję, że Polska i inne kraje naszego Nikt nie polemizował, w pierwszej kolejności na rynek wewnętrzregionu będą na nim lepiej reprezentony. Rolnicy europejscy nie chcą zalewu na- wszyscy się ze sobą zgadzali. wane – niekoniecznie większą liczbą szych rynków przez płody rolne z Południa. wesołych autobusów, lecz seminariami Sielanka... Ale nie chcą też Wspólnej Polityki Rolnej, i mówcami, którzy będą mieli coś senktóra ma wielkie zasługi w zagłodzeniu sownego do powiedzenia. W tym roku Południa poprzez eksport naszych produktów rolnych. Bové tylko jedna sesja dotyczyła Europy Środkowo-Wschodniej, stwierdził, że 60% mieszkańców świata to rolnicy, a tylko a wśród polskich mówców była pani od planowania rodziny. 28 milionów z nich pracuje z użyciem traktorów, jak więc Najlepszym przykładem do naśladowania jest dobrze zormożna twierdzić, iż przemysłowy model rolnictwa to jedyny ganizowana i bardzo aktywna ekipa rosyjska, chociaż nie możliwy? Przekonywał by nie wierzyć WTO i komisarzowi mamy się co łudzić, że prześcigniemy Rosjan potencjałem Fischlerowi odnośnie do usunięcia subsydiów dla eksportu intelektualnym i demograficznym... Dobrym znakiem byłoby płodów rolnych. Europa bowiem dalej pragnie eksportować również zaproszenie środowisk, które były reprezentowane swe towary po cenach dumpingowych, poniżej kosztów słabo lub wcale. Mam na myśli stosunkowo słabą repreprodukcji, bo to podstawa jej polityki. zentację środowiska „zielonego”, a poza tym – nie boję się Niektórzy uczestnicy Forum nie mieli jednak zamiatego powiedzieć – chętnie posłuchałbym również krytyków ru poznać złożonych problemów naszego świata, mają neoliberalizmu z innych pozycji. Jakoś nie zauważyłem bowiem już gotowe ich rozwiązanie, absolutne i zawsze komunitarian czy bioregionalistów, przeciwnych wolnemu skuteczne. Szczególnie denerwujący byli „socjalistyczni rynkowi konserwatystów... Oczywistym jest, że uczestnicy robotnicy” (sprzedający gazetkę „Socialist Worker), wszędomuszą dzielić pewne ideały zawarte w Karcie Forum, m.in. bylscy, zaczepiający ludzi w najbardziej niespodziewanych odrzucenie gospodarczego liberalizmu, wojny, rasizmu. Te miejscach. Repertuar ich śpiewek: „Jedyne rozwiązanie – reidee podziela część konserwatystów, za to miałbym pewne wolucja” czy „Pierdol wojnę, kapitalizm, imperializm!”. Byli wątpliwości w przypadku nawołujących do rewolucji komubardziej nachalni niż akwizytorzy atakujący nas w centrach nistów, maoistów czy innych ekstremistów, którzy są akdużych miast, wyraźnie wytrenowani na korporacyjnych ceptowani ze względu na swą lewicowość. Ja osobiście nie szkoleniach – gdy podziękowałem za gazetkę, akwizytor chciałbym budować nowej Europy pod skompromitowanym „socjalista-robociarz” zapytał mnie, czy jestem członkiem sztandarem z symboliką sierpa i młota. lub czy pragnę w tej chwili wstąpić do Socialist Workers Piotr Bielski
OBYWATEL
43
AGORA
Miniona dekada była okresem triumfu kapitalizmu. Upadł komunizm, Zachód zafundował sobie najdłuższy jak dotąd okres prosperity. Przyczyna oszałamiającego wzrostu gospodarczego była prosta – otwarły się nowe, wyposzczone rynki zbytu w krajach dawnego bloku wschodniego. Pojawiły się nowe możliwości ekspansji kapitałowej, można było za bezcen wykupywać całe gałęzie gospodarki – choćby po to, by wykończyć konkurencję. Francis Fukuyama obwieścił koniec historii. Dla kapitalizmu nie widać było alternatywy. Rządy i społeczeństwa posłusznie więc godziły się na bolesną „transformację ustrojową” tzn. na dostosowanie swoich gospodarek do neoliberalnej ekonomii globalnej. Zwycięstwo kapitalizmu doprowadziło do kryzysu lewicy – bodaj najgłębszego z dotychczasowych. Można zaryzykować twierdzenie, że tradycyjna lewica przestała istnieć. Całe rzesze dotychczasowych lewicowców przechodziły na stronę swych wrogów. Najczęściej dawni marksiści stawali się liberałami. Wynikało to nie tylko ze wspólnych Oświeceniowych korzeni, ale też z głęboko zakorzenionej wiary w determinizm historyczny: ci ludzie chcieli być zawsze po stronie Postępu, po stronie zwycięzców, a skoro postęp okazał się prowadzić do kapitalizmu, to zaakceptowali kapitalizm. Nie sposób wymienić długiej listy intelektualistów, którzy przeżyli nawrócenie na liberalizm. Ich śladem podążali politycy pokroju Blaira czy Kwaśniewskiego, pod wodzą których socjaldemokracja przeistoczyła się w partię sytej, zamożnej, wykształconej klasy średniej. Oczywiście na placu boju pozostały niedobitki lewicy rewolucyjnej: rozmaitych trockistów, poststalinowców, anarchistów, radykalnych ekologistów etc. Ale nawet ta lewica trwała zepchnięta do głębokiej defensywy. Wobec kompromitacji projektu socjalistycznego, wobec zagubienia swej bazy społecznej zajmuje się tematami – moim zdaniem – zastępczymi. Walczy z faszyzmem i klerykalizmem (często wyimaginowanymi), broni praw najróżniejszych mniejszości, angażuje się w ochronę środowiska i rozmaite ekstrawagancje obyczajowe. Chce czy nie chce – w tych działaniach stoi w jednym szeregu z liberalną burżuazją. W konflikcie między wielkim ponadnarodowym kapitałem
44
JAKI ATTAC? Jarosław Tomasiewicz
a burżuazją narodową bierze raczej – przynajmniej de facto – stronę tego pierwszego. Atak na kapitalizm pozostał gdzieś w głębokim tle mimo całej rewolucyjnej retoryki. Kapitalizm jednak nie ustanowił raju na ziemi. Zresztą nawet nie próbował. Jedni bogacili się bardziej, drudzy mniej, a jeszcze inni po prostu biednieli. Pojawiły się nowe zagrożenia. Coraz więcej grup społecznych, które globalizacja wyrzucała z siodła, zaczynało stawiać opór. Najpierw rozproszony, izolowany, wręcz rozpaczliwy, potem coraz pewniejszy siebie, coraz lepiej zorganizowany. Wreszcie musiał nastąpić przełom. Na hasło establishmentu „Nie ma alternatywy” ludzie odpowiedzieli: „No i co z tego?”. Na globalizację gospodarki odpowiedzieli globalizacją oporu. Zrodzony w ten sposób ruch ma bardzo złożony, wręcz ambiwalentny charakter. Jego baza chce bronić status quo – jest konserwatywna, czasami nawet ksenofobiczna. Pamiętam wypowiedź włoskiej prostytutki, solidaryzującej się z antyglobalistami w Genui: popiera protesty, bo jej samej zagraża konkurencja w postaci tańszych prostytutek z Europy Wschodniej. Zaplecze ruchu antyglobalistycznego stanowią robotnicy z bankrutujących fabryk, chłopi tracący ziemię, drobni przedsiębiorcy nie wytrzymujący konkurencji... Ci wszyscy, których świat się rozleciał. Natomiast awangardą ruchu – tymi, którzy kierują, organizują, nadają ton, których widać na ulicach – są najczęściej radykalni lewicowcy. Lewica – ta autentyczna – ponownie podjęła frontalny atak na kapitalizm. Dlaczego akurat lewica stanęła na czele tego konserwatywnego ruchu oporu? Bo tylko ona była w stanie pokierować nowym, międzynarodowym ruchem. Prawicowcy pozostali zamknięci w swoich narodowych czy wyznaniowych gettach, ich interesuje tylko własne podwórko. Ochrona polskiego przemysłu, obrona wiary katolickiej. Nie widzą, że te same lub podobne problemy przeżywają pracownicy w innych krajach, że laicyzacja uderza też w islam czy judaizm, że nie tylko Polska, ale też np. Niemcy tracą suwerenność. Ale ten opisany przeze mnie paradoks miał już precedens. Była nim rewolucja październikowa lat 1917-1920. Kierowali nią ultralewicowi bolszewicy, lecz główną siłą tej rewolucji – przynajmniej w pierwszym okresie – było konserwatywne chłopstwo. Chłopi nie chcieli socjalizmu, ale walczyli przeciwko kapitalizmowi, przeciw urynkowieniu gospodarki wiejskiej (zaledwie dekadę wcześniej reformy Stołypina rozbiły wiejską obszczinę). Bolszewicy ich żywiołową walkę wykorzystali, popłynęli na jej fali. Lenin powiedział później, że bolszewicy wygrali rewolucję dzięki przejęciu programu chłopskiej partii eserowców. Innym ustępstwem bolszewików było uznanie prawa do samostanowienia dla narodów peryferyjnych, choć przejściowo oddalało to proces jednoczenia światowego proletariatu...
OBYWATEL
Wróćmy wszakże do współczesnego antyglobalizmu. ...Wracałem kiedyś z zebrania ATTAC, na którym Łączy on bardzo różne tendencje. Weźmy np. stosunek do z ogniem w oczach mówiono o Porto Allegre3. Było około państwa, gdzie zaobserwować można co najmniej trzy staszesnastej, siąpił deszcz. Na ulicy zobaczyłem sporą kolejkę nowiska. Niektórzy antyglobaliści remedium na globalizację skulonych mężczyzn w różnym wieku, tłoczących się pod widzą w stworzeniu światowego super-państwa („globalnej szyldem „Noclegownia dla bezdomnych”. Wzdrygnąłem demokracji”), podczas gdy anarchiści z „czarnego bloku” się. To okropne, gdy już wczesnym popołudniem człowiek walczą przeciw każdemu państwu, każdej władzy. Jeszcze musi się zastanawiać, gdzie by tu przenocować – i ma inni działacze bronią państwa narodowego jako zapory szansę, że tego noclegu w ludzkich warunkach nie znajdzie. przed globalizacją, np. Ralph Nader, kandydat ameryZamyśliłem się: co tym ludziom dało Porto Allegre? Czy to kańskich Zielonych na prezydenta, powiedział: „Państwo nie była taka impreza ku pokrzepieniu serc aktywistów? narodowe, które było tak lżone przed dekadami jako militarySztuka dla sztuki? styczne, jest jedyną strukturą, która ma władzę obronić ludzi Jak na mój gust, ATTAC jest wciąż za bardzo akademicki, przed groźnymi siłami globalnymi... W rzeczywistości musimy zbyt oderwany od codziennych problemów zwykłych ludzi. powstrzymać osłabianie państwa narodowego przez ciała takie A przecież globalizacja atakuje nas zewsząd, codziennie, jak Światowa Organizacja Handlu”. bez wytchnienia. Gdy dotyczące ciebie decyzje podejmowaMuszę tu wyraźnie powiedzieć, że ja jestem antyglobane są w coraz odleglejszych miejscach. Gdy pada fabryka listą a nie jakimś (pojawił się taki termin) „alterglobalistą”. nie wytrzymująca zagranicznej konkurencji. Gdy „restruktuJestem przeciwny globalizacji jako takiej – każdej globaliryzują” górnictwo. Gdy prywatyzują usługi publiczne. Gdy lizacji – bo prowadzi ona do uniformizacji i centralizacji, jest kwidują linię kolejową. Gdy rząd zapomina o ochronie praw więc sprzeczna z moimi ideałami Wolności i Różnorodności. polskich rybaków w negocjacjach z UE. Gdy powstaje kolejPodejrzliwie więc patrzę na tych, którzy „złą” globalizację ny hipermarket, pod wpływem którego bankrutują nie tylko neoliberalną chcieliby zastąpić jakimś „dobrym” modelem małe sklepy, ale także lokalni producenci (bo partnerów globalizacji. Jestem za współpracą mięszuka w wielkich firmach). Gdy budują Zaplecze ruchu dzynarodową, ale na zasadach autonomii multikino, które wymiata okoliczne kina. i poszanowania tożsamości, a nie podpoGdy w Twojej miejscowości pojawia się antyglobalistycznego rządkowania jednolitemu kierownictwu trzeci McDonald. Gdy w telewizji możesz stanowią robotnicy i „jedynie słusznemu” modelowi. Nie przeoglądać filmy amerykańskie i amerykańszkadza mi to jednak współpracować skie, a poza tym jeszcze kilka amerykańz bankrutujących fabryk, z tymi, którzy chcą globalizować inaczej. skich. Gdy wszyscy dookoła słuchają muchłopi tracący ziemię, Na podziały przyjdzie czas później. zyki z MTV, ubierają się jak bohaterowie W tym układzie ATTAC1 jest siłą „Beverly Hills” i wydają z siebie odgłosy drobni przedsiębiorcy takie jak „Oops” czy „Wow”. To wszystko „centrową”, reprezentującą tzw. lewicowych reformistów. Oblicze ideowe nie wytrzymujący konkurencji... jest globalizacja. I to wszystko jest paliwem do protestów. poszczególnych oddziałów narodowych Ci wszyscy, Ale to trzeba ludziom wytłumaczyć. różni się czasem od siebie odcieniem. W których świat się rozleciał. Na razie polska sekcja ATTAC to generaPolsce ATTAC współtworzą trzy środowiłowie bez armii – podczas gdy za oknem ska: dawne Wolne Związki Zawodowe stoi zdezorientowana armia bez generałów. Potencjalni Andrzeja Gwiazdy, radykalni ekologiści wywodzący się z sympatycy patrzą na antyglobalistów podejrzliwie. Zrobiłem Federacji Zielonych oraz trockizujący marksiści, czasem kiedyś ankietę: okazało się, że przeciwników globalizacji związani z PPS. było kilkakrotnie więcej niż zwolenników ruchu antygloDla jednych ATTAC to groźni wywrotowcy, bez mała balistycznego. Przypuszczam, że od zorganizowanego młodsi bracia ben Ladena (taki felieton pojawił się kiedyś antyglobalizmu odstręcza ich abstrakcyjny charakter we „Wprost”). Tymczasem inni – „prawdziwi rewolucjoniści” haseł, zadymiarski image, ideologiczne doktrynerstwo. – zarzucają ATTAC-owi reformizm. Powiem jasno: dla mnie I to trzeba zmieniać. Ruch antyglobalistyczny musi przeto żaden zarzut. Wolę ludzi, którzy robią coś konkretnego mówić do ludzi ludzkim głosem. dla innych, od internetowych gaduł produkujących slogany. Jedno dziecko nakarmione przez „Caritas” czy wyleczone przez Owsiaka znaczy dla mnie więcej niż tona rrrewoluJarosław Tomasiewicz cyjnych ulotek. Uważam, że nie ma co czekać na rewolucję – trzeba robić swoje tu i teraz, choćby małymi kroczkami. Przypisy od redakcji: A kiedyś, być może, te małe kroczki przybliżą ów wymarzony 1. O głównych założeniach ruchu i stowarzyszenia cel. Jak to mawiają marksiści: ilość przejdzie w jakość. ATTAC (Obywatelska Inicjatywa Opodatkowania Nie znaczy to, że ATTAC nie ma swoich minusów. Jego Obrotu Kapitałowego) pisaliśmy w nr 2 i 4 „Obywasztandarowy postulat – „podatek Tobina”2 – jest po protela”. Zobacz też w Internecie: www.attac.pl stu nieczytelny dla ludzi, którzy 2. O tzw. podatku Tobina pisaliśmy szerzej powinni być zapleczem ruchu w „Obywatelu” nr 6. antyglobalistycznego, dla prze3. Porto Alegre – miasto w Brazylii, znane z organizociętnych ofiar globalizacji. Taki wania Światowego Forum Społecznego, największego człowiek chciałby wiedzieć, co spotkania przeciwników globalizacji. Relacja z tego z wprowadzenia podatku Tobina wydarzenia ukazała się w „Obywatelu” nr 6. będzie miał on, jego rodzina, jego zakład, jego miasto.
OBYWATEL
45
Dzieci re olucji
AGORA
–podz ały klasowe w służbie oligarchów Witold Falkowski
C
o najmniej 30 lat swojego świadomego życia przeżyłem w komunizmie. Wystarczająco długo, by tego systemu szczerze nienawidzić i by jego byłych prominentnych piewców traktować z najwyższą podejrzliwością. Wystarczająco długo, by rozumieć, że Polska w roku 2002 jest krajem wszelkich swobód w porównaniu z krajem, w którym byle szeregowy funkcjonariusz MO podchodził do mnie na ulicy i w majestacie prawa wyszarpywał ze swetra opornik. Ale czasem czuję się tak, jak być może czuli się Rosjanie w krótkim okresie rządów Kierenskiego. Obalili cara i cieszyli się nieporównanie większą wolnością niż za jego panowania, ale przeczuwali już zagrożenia nieodległej przyszłości i pomruki nadchodzącej nowej, jeszcze bardziej bezwzględnej tyranii. W obecnym polskim chaosie niby-wolności przeczuwam groźbę nadchodzącej nowej-starej niewoli. Symptomów przybywa z dnia na dzień. Dostrzegają je ludzie reprezentujący bardzo różne przekonania polityczne, w tym także autorzy publikujący w „Obywatelu”. Ich niepokój i krytyka dotyczy jednak często objawów choroby a nie jej przyczyn, proponowane zaś środki zaradcze są w istocie propozycją, by grypę leczyć gangreną.
M
am wrażenie, że w umysłach niektórych anarchistów, ekologów lub, mówiąc ogólnie, ludzi dostrzegających zagrożenie nową tyranią – technologii, standaryzacji i masowości – pokutuje nie zawsze uświadomiony sentyment do realnego socjalizmu, a więc do dominacji państwa i ideologii nad jednostką. Nietrudno zauważyć, że mamy tu do czynienia z pewną schizofrenią. To rozdwojenie jaźni polega na głoszeniu jednocześnie: postulatu ograniczenia represyjnej aktywności państwa oraz postulatu zwiększenia kontroli państwa nad przepływem kapitału i czynnościami cywilno-prawnymi obywateli.
W
imię ograniczenia bezwzględnych, rzekomo, reguł kapitalizmu stawia się często postulaty „ograniczenia gromadzenia kapitału” czy „kontroli społecznej nad tym, co kapitalistom wolno”. Rezultat takiej kontroli jest łatwy do przewidzenia. Urzędnik, który ma kapitalistę kontrolować, weźmie od kapitalisty łapówkę za niewtrącanie się do biznesu i będzie po krzyku. To prawda, że pozostawanie we władzy pieniądza może być złe, a nawet niebezpieczne. Ale pozostawanie we władzy pieniądza, za którym stoi urzędnik, oznacza pozostawanie we władzy państwowej mafii, czego doskonałym przykładem jest obecna sytuacja Polski. Nic tu nie pomogą skomplikowane teorie na temat sposobu zadekretowania równowagi między władzami pieniądza i urzędnika (zwa-
46
nego inaczej „głosem ludzi” czy „przedstawicielami ludu”), bo życie, jak zwykle, zwycięży z przepisami krępującymi działalność zmierzającą do wzbogacenia się. Urzędnicy niezawodnie sprzymierzą się z kapitałem, żeby jawnie lub skrycie uczestniczyć w jego zyskach, bo dlaczego nie mieliby skorzystać z okazji? Nieliczni uczciwi ministrowie, prokuratorzy i inspektorzy zostaną zaś sprawnie uciszeni, w skrajnych przypadkach tak, jak śp. prezes NIK Walerian Pańko albo komendant Marek Papała.
N
asuwają się dwa kierunki działania w celu uzdrowienia takiej, niewątpliwie chorej, sytuacji. Pierwszy (A): pogonić kapitalistów, żeby przestali nam deprawować urzędników. Wtedy budujemy jedynie słuszny system. Problemy jednak pozostają, a nawet się rozmnażają. Bo nowe wspaniałe państwo bez kapitalistów, choćby nie wiem jak uczciwymi urzędnikami dysponowało, nigdy nie będzie tak wydajnie zarządzać gospodarką, jak robią to prywatne podmioty ekonomiczne. Urzędnicy nie są w stanie, nawet przy najlepszych chęciach, zarządzać organizmem tak skomplikowanym, jak gospodarka kraju, czy nawet jego części. Podobnie jak biolodzy – choćby najwytrawniejsi – nie wytworzą syntetycznej pszenicy tańszej niż poczciwie nam wschodzące co roku zielsko podlewane krowieńcem. Kapitalizm państwowy jest niewydajny. Konieczne więc się staje budowanie łagrów, żeby zmusić ludzi do pracy, do której brak jest innej motywacji (wszak nie można gromadzić dóbr, bo nie wolno być kapitalistą).
C
hyba nie o to chodzi. A jednak słychać wiele wypowiedzi utrzymanych w tym duchu. Protesty przeciwko zmianom w Kodeksie Pracy poparte są teorią walki klas i tezą o tym, że kapitaliści sprzymierzyli się z władzą, żeby – jak dawniej, w XIX wieku – gnębić i wyzyskiwać pracownika, pozbawiwszy go przywilejów. Zamiast męczyć czytelnika wykazywaniem anachroniczności i niespójności takiego rozumowania proponuję mu wyobrazić sobie, że od jutra chce zostać prywatnym przedsiębiorcą w Polsce. Nie musi przecież mieć wielkiego kapitału: Rothschild i inni zaczynali, jak wiadomo, od paru groszy. Proszę wyobrazić sobie jak krok po kroku z wyzyskiwanego pracobiorcy stajesz się prywatnym przedsiębiorcą, np. producentem gumek-myszek. Jak idziesz do urzędu gminy, zgłaszasz działalność, idziesz do ZUS-u, GUS-u, być może Sanepidu i PIP-u, do banku i producenta pieczątek. Potem już będzie łatwiej: co miesiąc ponad 600 zł na ZUS za siebie (bez względu na sukces lub fiasko finansowe) i prawie 50% pensji pracownika, co miesiąc deklaracja podatkowa PIT-5, PIT-4, VAT-7, RMUA i przelewy, no i jeszcze podwyższony o jakieś 1000% czynsz za lokal. Do tego
OBYWATEL
kasa fiskalna, książka przychodów i rozchodów, kontrola skarbowa. Po paru tygodniach niezbędne okaże się zlecenie prowadzenia księgowości biuru rachunkowemu za 300-600 zł miesięcznie plus VAT. Proszę czytelnika, żeby wyobraził sobie, czy i jak wyzyskuje swojego pracownika. Czy czuje tę chęć wyciśnięcia z pana Ziutka ostatnich potów, żeby tylko pomnożyć swój zysk, żeby kupić skórzaną kanapę do dużego pokoju, a może nawet używaną skodę fabię? Nie czuje? A, to w takim razie zarzucam bałamutność twierdzeniu, że kapitalista kieruje się żądzą zysku i wyzysku. Teorie dzielące ludzi na dobrych pracowników i złych kapitalistów opierają się na założeniu, że społeczeństwo dzieli się na „klasy”, przede wszystkim pracodawców i pracobiorców, i że świat można ulepszyć zabierając trochę tym złym i dając dobrym.
P
odejrzewam, że z punktu widzenia pracownika huty czy fabryki obrabiarek świat tak właśnie wygląda. Państwo sprzymierzone z kapitalistą odbiera pracownikowi jego prawa, jego zabezpieczenia socjalne, redukuje zatrudnienie. Jest to jednak optyka skrzywiona przez wieloletnie nawyki, nie biorąca pod uwagę, że przyczyną zła jest zbyt mała, a nie zbyt duża wolność w dziedzinie np. prawa pracy. Błędem nie jest odbieranie specjalnych praw czy przywilejów pracownikowi huty, lecz to, że ta huta w ogóle istnieje – podtrzymywana przy życiu zabiegami oportunistycznych wodzów partyjnych. Łatwiej jest wodzowi powiedzieć, że pracownikowi będzie dobrze i bezpiecznie, niż przekonać ludzi do użycia wyobraźni, do nowego spojrzenia i odważnych zmian. Chodzi w końcu tylko o to, żeby zostać ważniakiem na 4 lata.
branie części wolności i odpowiedzialności. Państwo nas ubezpiecza, więc nie musimy już myśleć o materialnym zabezpieczeniu na przyszłość albo na wypadek choroby. Państwo nam gwarantuje w kodeksie to i tamto, więc nie musimy się doskonalić, testować innych możliwości zatrudnienia, nie musimy wręcz myśleć.
P
owstaje pytanie: czy zwolnienie z myślenia i odpowiedzialności jest naszym wymarzonym stanem? Ryzykuję odpowiedź, że nie. I dlatego w interesie pracobiorcy jest, by dążyć nie do utrzymania przywilejów wynikających z Kodeksu Pracy i innych paragrafów, lecz do natychmiastowego unieważnienia, likwidacji Kodeksu Pracy, systemu przymusowych ubezpieczeń społecznych, inspekcji PIP, jako haniebnych narzędzi zniewolenia pracobiorcy. Równolegle należałoby ograniczyć formalności i podatki nakładane na przedsiębiorców-pracodawców. Wtedy dopiero powstaje relacja: „wolny pracodawca – wolny pracobiorca”, a ewentualne kwestie sporne są rozstrzygane przez zastosowanie odpowiednich przepisów Kodeksu Karnego (gdy pracodawca np. znęca się nad pracobiorcą), Kodeksu Cywilnego, Handlowego i Konstytucji. Wtedy to pracobiorca jest decydentem i panem swoich pieniędzy jeśli chodzi o decyzję, czy i z jakiego systemu ubezpieczeń skorzystać. Wtedy wreszcie, jeśli pracownik uzna, że firma mu źle płaci albo źle go traktuje, przecho-
P
roponuję więc uruchomić wyobraźnię. Wyobraźmy sobie, że chcemy ustawowo chronić słuszne prawa przedszkolaków. Wprowadzamy w tym celu Kodeks Opieki nad Przedszkolakiem (KOP), w którym są szczegółowo opisane wszystkie czynności, jakie rodzic i przedszkolanka codziennie powinni wykonywać wobec przedszkolaka, jakiej szerokości chodnikiem go prowadzić do przedszkola, na jakim ogniu gotować dlań kaszkę, w jakich sytuacjach przedszkolak może dać kopniaka rodzicowi itd. Na pierwszy rzut oka taki kodeks to dla przedszkolaka marzenie. Nareszcie wszystko pod kontrolą, nie będzie rodzic pluł mu w twarz, a kaszka nie ma prawa być za słona. Po głębszej analizie jednak pojawia się obawa, że w tej sytuacji potencjalni rodzice przestaną mieć chęć na posiadanie przedszkolaka. Rezultat będzie taki, że wprawdzie KOP będzie niezwykle postępowym i humanitarnym dokumentem, ale zabraknie w kraju przedszkolaków. Tak jak teraz ubywa pracobiorców, bo – jak rodziców – ubywa pracodawców!
Z
OBYWATEL
rys. Szymon Surmacz
punktu widzenia pracobiorcy na pierwszy rzut oka może się wydawać, że różne gwarancje socjalne, minimalne płace, ubezpieczenia to wielkie dobrodziejstwo, prezenty, których nie wolno mu odbierać. Rzeczywiście są to prezenty, ale nie każdy prezent jest nam darowany w dobrej wierze. Niektóre podarunki, np. gwarancja bezpieczeństwa, mogą być okupione niewolą, zupełnie tak jak w bajce Krasickiego „Ptaszki w klatce”. System przymusowych ubezpieczeń, Kodeks Pracy i miliony przepisów regulujących gospodarkę to właśnie takie gwarancje złudnego bezpieczeństwa, które oznacza ode-
47
AGORA dzi natychmiast do innej, bo jest ich pełno – jak rodziców,
kiedy nie są traumatycznie spętani Kodeksem Opieki nad Przedszkolakiem.
N
ie jest więc godne pożałowania to, że rząd Millera – prawdopodobnie dla zachowania pozorów nowoczesności i zrozumienia kłopotów pracodawców – godzi się na uelastycznienie Kodeksu Pracy, lecz to, że jakikolwiek rząd toleruje istnienie jakiegokolwiek Kodeksu Pracy! To biurokraci i ich kodeksy są autorami zniewolenia i bezrobocia. To oni są przyczyną mojego osobistego zniechęcenia do przedsiębiorczości. To przez nich nie widzę sensu jakiejkolwiek aktywności gospodarczej, z której owoców miałbym oddawać 70-90% na niejasno zdefiniowane wydatki ministrów Kołodki i Pola i rzęsiście oświetlone podjazdy willi notabli. W tej sytuacji wybieram minimum materialne i bierność ekonomiczną – choćby ze względów etycznych. Nie chcę się przyczyniać do umacniania mafijnego systemu rozdziału pieniędzy, który posługuje się na przemian Kodeksem Pracy albo pojęciem „wrażliwości społecznej”, by znaleźć się w mafijnej „rodzinie” wybranych w głosowaniu powszechnym. I tak marnuje się mój skromny potencjał patriotyzmu i przedsiębiorczości. Tak się marnuje zapewne wiele tysięcy podobnych potencjałów, które – jakkolwiek skromne – zsumowane byłyby potężną siłą napędową gospodarki, poważnym pracodawcą i inwestorem.
P
odział społeczeństwa na klasy jest pewną abstrakcją. Naprawdę mamy do czynienia z ludźmi, a nie z klasami. Pielęgnowanie pojęcia podziałów klasowych jest wybitnie na rękę tzw. demokratycznej władzy! Przecież łatwiej jest rządzić dwoma zantagonizowanymi społeczeństwami niż jednym w miarę zgodnym i spójnym. Zawsze można to jednym, to drugim wskazywać tych drugich lub tych pierwszych jako winowajców niepowodzeń, można ich napuszczać na siebie, a samemu przyglądać się
demonstracjom i kontrdemonstracjom zza przyciemnianych szyb BMW. Gdyby nie państwo z jego ekwilibrystycznym systemem podatkowym, orwellowskimi ubezpieczeniami społecznymi, przepisami zmieniającymi się w rytm wyborczych festiwali i polityką Janosika (zabrać i dać), to decyzja, czy być pracownikiem najemnym, czy też stać się przedsiębiorcą i pracodawcą byłaby tak samo łatwa, jak wybór między kupnem mleka z zawartością 2,0% lub 3,2% tłuszczu! Ta bariera jest stworzona, a nie zesłana przez złe moce.
S
koro jest stworzona, to można i warto ją rozmontować. Innymi słowy, warto spróbować opcji (B): pogonić biurokratów. Odebrać państwu władzę nad rzeczami, nad którymi nie musi, nie powinno i zwykle władzy nie sprawowało. Czy w XV wieku słyszał ktoś o obowiązkowych ubezpieczeniach społecznych? A to właśnie w 1496 r. sejm polski zabronił chłopom noszenia złotych łańcuchów. Czyli, że mimo braku zabezpieczeń socjalnych i kontroli państwa klasie uciśnionej (chłopom) wiodło się tak dobrze, że klasa uciskająca (szlachta) musiała wprowadzić regulację prawną umożliwiającą odróżnienie szlachcica od chłopa! Widzimy więc, że dobrobyt i normalność nie pojawia się tam, gdzie państwo opiekuje się uciśnionymi i ubezpiecza, uczy i karmi pod przymusem. Raczej odwrotnie: dobrobyt i normalność pojawiają się tam, gdzie rola państwa w obrocie gospodarczym i w życiu społecznym jest minimalna. To w takim minimalistycznym państwie wielkie korporacje mają ruchy o wiele bardziej skrępowane – naturalną konkurencją, groźbą bojkotu, ryzykiem przejęcia czy wykupienia. Ba, w takim państwie być może koncerny nigdy nie rozrosłyby się do dzisiejszych rozmiarów, które faktycznie grożą nowym rodzajem niewolnictwa.
Witold Falkowski
Urlop u Ekorolników ! Uwaga ! Oferta Specjalna dla czytelników „Obywatela” ! 5% zniżki dla osób, które skorzystają z usług gospodarstwa Państwa Bigosów. Do zniżki uprawnia posiadanie numeru „Obywatela” z reklamą gospodarstwa. Pismo trzeba pokazać przy meldunku w gospodarstwie. Jeden egzemplarz to 5% zniżki dla jednej osoby. Nasze gospodarstwo leży w paśmie Beskidu Małego we wsi Roczyny u podnóża Złotej Górki. Oferujemy Państwu 6 miejsc noclegowych w komfortowo wyposażonych 3 pokojach: jedno i dwuosobowych. Zapewniamy miłą i rodzinną atmosferę, domowe wyżywienie, ekologiczne produkty i swojskie wyroby (nabiał, wędliny). Las, rzeka, spacery i wycieczki po szlakach turystycznych oraz piękne krajobrazy pasma górskiego Beskidów to nasze dodatkowe atuty. Do dyspozycji gości: łazienka, kuchnia, plac zabaw, grill, rowery, parking. Gospodarstwo należy do Stowarzyszenia ECEAT zrzeszającego polskich ekorolników.
Kontakt z nami: Jadwiga & Marian Bigosowie 34-120 Roczyny, ul. Zarzeczna 12 Telefon : 0-(prefix)-33-8751818 Telefon kom. : 0 692 303646 Email : trzykorony@andrychow.pl Szczególowe informacje dotyczące gospodarstwa (m.in. zdjęcia) oraz promocji: www.obywatel.org.pl
Redakcja Obywatela zaprasza do współpracy gospodarstwa ekologiczne i agroturystyczne z całego kraju !
48
OBYWATEL
Aleksander Jędraszczyk, Adam Sandauer Amerykańska pomoc pozwoliła odbudować Europę Zachodnią ze zniszczeń II wojny światowej. Płynęły pieniądze emitowane przez Zarząd Rezerwy Federalnej. W latach 60. wzajemna współpraca zaowocowała dobrobytem i rozwojem gospodarczym. Dolar zyskał pozycję pieniądza światowego. Gromadzono w nim rezerwy bankowe i zaczął obsługiwać dominującą część handlu międzynarodowego. Zarząd Rezerwy Federalnej USA uzyskał przywilej emisji środków i rezerw płatniczych świata. Gdy była potrzeba, maszyny drukarskie prowadziły emisję pieniądza, który wyjeżdżał za granicę, bez groźby wywołania inflacji na rynku amerykańskim. Nadmiar pieniądza wypływał za granicę, początkowo jako pomoc dla Europy, a później w zamian za emitowane dolary kupowano towary i usługi. Pieniądz ten z reguły nie wracał na rynek amerykański, stając się rezerwą wielu państw i banków świata. Lata 70. i 80. stały się okresem wzajemnej współpracy państw Europy Zachodniej. Narastały jednocześnie kłopoty ekonomiczne i zadłużenie bloku państw socjalistycznych. Początkowo luźne formy współpracy państw Europy przekształciły się w coraz bardziej zintegrowane związki. Powiększyła się ilość państw przystępujących do Unii Europejskiej. Mimo to, ani marka, ani funt czy frank nie mogły konkurować na rynkach walutowych z potęgą dolara amerykańskiego. Zmiany w Europie Wschodniej, upadek muru berlińskiego poskutkowały likwidacją Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej i rubla transferowego. Pojawiła się możliwość dalszego powiększenia obszaru Unii Europejskiej. Dało to Funduszowi Rezerw Federalnych możliwość dalszego eksportu pieniądza do państw, które niegdyś były „za żelazną kurtyną”. Państwa Europy Zachodniej nawet nie próbowały podjąć działań dla ekspansji własnych środków płatniczych. Zamiast tego w 1992 r. z wielką pompą podpisany zostaje traktat z Maastricht, którego sygnatariusze ograniczają własną emisję pieniądza. Za oceanem pozostają profity wynikające z prawa tworzenia pieniądza światowego. Można przypuszczać, iż był to rachunek za zjednoczenie całej Europy po upadku bloku wschodniego, zapłacony przez Brukselę za amerykańską zgodę na tworzenie się nowej potęgi politycznej. Należy pamiętać, iż utrzymanie dolara jako podstawowych rezerw finansowych świata jest także wynikiem strachu przed jakimikolwiek zmianami. Mogłyby one spowodować destabilizację systemu finansowego. Takie zagrożenie niesie powrót do Ameryki dolarów, gdyby nastąpiło ich wyparcie z rynków walutowych. Po długich przygotowaniach, na przełomie 2001 i 2002 r. Unia Europejska wprowadziła wspólną walutę - euro. Emitentem stał się Europejski Bank Centralny, a realizatorami emisji Centralne Banki Narodowe. Wspólny
rys. Szymon Surmacz
MONEY MAKES THE WORLD GO AROUND
pieniądz ułatwia wszelkie transakcje. W Europie operacje finansowe i rezerwy banków zaczynają być prowadzone w euro, a wypierany jest dolar. Nadal obowiązuje traktat z Maastricht, ograniczający emisję europejskiej waluty. Gwarantem jest Europejski Bank Centralny, nie podlegający wpływom żadnych sił politycznych. Rozważmy pokusy i niebezpieczeństwa związane z emisją euro. Europa przeżywa stagnację gospodarczą i narastające bezrobocie. Trudny pieniądz i drogi kredyt nie ułatwią wyjścia z tej sytuacji. Będzie więc wzrastać presja w celu utrzymania poziomu lub zwiększenia wydatków budżetowych na cele socjalne i obniżenia kosztów kredytu na działalność gospodarczą. Jedyną zaś drogą jest większa emisja pieniądza europejskiego i odejście od dogmatów monetaryzmu. Można wyobrazić sobie mechanizm i następstwa gwałtownego wypierania dolara przez euro i powrotu wyemitowanych niegdyś dolarów na rynek amerykański. Banki gromadząc inną walutę, zaczynają pozbywać się amerykańskich środków płatniczych. Świat zaczyna robić wielkie zakupy na terenie USA. Produkcja gospodarki USA nie jest w stanie nadążyć. Tworzy się nadmiar pieniądza na rynku amerykańskim, gwałtowana panika i inflacja oraz rozpoczyna się spirala kryzysu światowego... Koncepcje ożywienia gospodarczego przez emisję pieniądza formułuje wiele sił politycznych w Europie. Najostrzej występują formacje, które przeciwne są jedności Europy. Wystarczy wymienić opcje polityczne reprezentowane przez Klausa, Le Pena, Haidera czy - w Polsce - Leppera. Symptomatyczne jest, iż partie te nie dążą do zwiększenia emisji euro, lecz do powrotu lub utrzymania własnych walut narodowych. Te zaś nie będą w stanie zagrozić dolarowi amerykańskiemu, podobnie jak waluta meksykańska, kanadyjska lub australijska. Wzrost wpływów tych partii zbiega się, o dziwo, w czasie z wprowadzeniem euro. Gdyby Unia Europejska zaczęła przejawiać wolę ekspansji wspólnej waluty euro, Stany Zjednoczone znalazłyby się w bardzo trudnej sytuacji. Wówczas wspomniane partie zostałyby naturalnym sojusznikiem USA w dążeniu do osłabienia centralnego systemu walutowego Europy. Widać więc, iż problem podziału korzyści wynikających z emisji pieniądza potrzebnego dla obsługi gospodarki światowej i rezerw bankowych, nie jest rozwiązany. Społeczeństwa Europy nieświadomie zgodziły się na rezygnację z korzyści w zamian za możliwość zjednoczenia politycznego. Życie jednak wskazuje, iż problem zysku z emisji pieniądza światowego będzie powracał. Konieczne zatem będzie poszukiwanie rozwiązań, które bez zagrożenia kryzysem gospodarczym pozwolą na udział wszystkich społeczeństw w zyskach emisyjnych.
OBYWATEL
Aleksander Jędraszczyk, Adam Sandauer
49
?
CHWILA ODDECHU
CO SŁYCHAĆ
vLEPIEJ TAK
Ścianka
to zespół, który wyrósł na scenie trójmiejskiego undergroundu, ale jak przyznają sami muzycy etos niezależności ich nie interesuje. Chcą dotrzeć ze swoją twórczością do jak najszerszego kręgu odbiorców, choć nie oznacza to z ich strony żadnego kompromisu artystycznego. Wręcz przeciwnie, od samego początku Ścianka uchodzi za najbardziej bezkompromisową kapelę w Polsce. Jesienią ukazała się najnowsza płyta zespołu wydana przez wytwórnię Sissy Records. Album nosi tytuł „Białe wakacje”. Jak mówi wokalista i jednocześnie autor tekstów i muzyki, Maciej Cieślak, „na płycie panuje klimat ciepłego nocnego powietrza”. Z pewnością album ten ma specyficzny, filmowy charakter, jak najbardziej nadający się na ścieżki dźwiękowe obrazów kręconych przez takich twórców jak Quentin Tarantino czy David Lynch.
Krzysztof
vlepki autorstwa Qrde i FSH: www.czytosztuka.prv.pl, www.pobv.prv.pl www.artmwaj.prv,pl, www.fsh.of.pl
50
Krawczyk jest jednym z tych wielkich artystów, dla których nie ma granic własnych możliwości muzycznych i którzy świetnie sprawdzają się w różnych i często bardzo śmiałych projektach. W połowie października 2002 r. pojawiła się najnowsza płyta pana Krzysztofa zatytułowana „...bo marzę i śnię” – album nie przypominający żadnego z nagranych do tej pory. Stało się tak głównie dzięki producentowi tej płyty, znanemu również z własnych alternatywnych propozycji muzycz-
OBYWATEL
Czuć w niej nostalgię za wielkim amerykańskim kinem drogi. Kontynuacją w dokonaniach zespołu jest akustyczne brzmienie i brak elektroniki, co jeszcze raz potwierdza, że bez komputerów, korzystając głownie z gitar, można nagrać płytę, która będzie inna od tego, co było do tej pory. Podczas pracy nad nowym albumem muzycy korzystali z 16-śladowego magnetofonu analogowego, płyty pogłosowej, polskich przedwzmacniaczy lampowych z lat 60., co pozwoliło osiągnąć zaskakujące efekty, nietypowe dla polskich produkcji muzycznych. To wszystko, w połączeniu z alternatywnym brzmieniem, mrocznymi zakamarkami dźwięków, ekspresją i charyzmatycznym głosem wokalisty sprawia, że na płycie „Białe wakacje” słychać tak wiele różnej dobrej muzyki i tak wiele jest tu odniesień, jednak mimo to całość ma niepowtarzalny charakter. W tytułowym utworze doszukać się można nastroju z „Riders on the Storm” The Doors, a w piosence „Miasta i nieba” wyczuwa się podobieństwa do dokonań Joy Division czy The Pixies. Ta płyta jest melodyjna, ale na pewno nie jest prosta, trafi z pewnością do tych, którzy w Ściance już się zakochali, ale także i tych, którzy szukają w muzyce przyjemności i nowych doznań. Trzeci album Ścianki z pewnością ma szansę zostać wielkim muzycznym wydarzeniem na polskim rynku fonograficznym, na rynku, który w niebezpieczny sposób przyzwyczaja nas do masowości popkulturowej w najgorszym tego słowa znaczeniu. Michał Burak nych – Andrzejowi Smolikowi. Efekt współpracy z Andrzejem – producentem i kompozytorem – to 12 utworów, które potwierdzają że połączenie muzyki klubowej z 40-letnim doświadczeniem muzycznym daje efekt piorunujący. Kunszt wokalny Krawczyka oraz muzyczne fascynacje Smolika stworzyły płytę zarówno dla wielbicieli Krzysztofa, jak i osób, które oscylują wokół muzyki „uprawianej” przez Smolika. Ten album jest połączeniem muzycznych światów, stworzonym przez bardzo wielu artystów, m.in. tak różnych jak Robert Gawliński, Przemek Myszor, Maciej Maleńczuk czy Adam Nowak z zespołu „Raz Dwa Trzy”. Kombinacja tego wszystkiego dała w rezultacie płytę, która jednocześnie świetnie pasuje do filiżanki kawy pitej gdzieś w przytulnej kawiarence, jak i do tłumnej klubowej imprezy. Dzięki Smolikowi na nowo odkrywamy Krawczyka, odkrywamy jego głos cichy i ciepły, ale także głos zmęczony i naznaczony upływem czasu. „...bo marzę i śnię” to płyta z gatunku tych, z którymi trzeba się osłuchać, bardzo uważnie osłuchać. Dopiero wtedy zasłuży sobie na nasz muzyczny szacunek. Michał Burak
Jacek Uglik
Słów kilka o dramacie Conora McPhersona
W
Majchrzak, właściciel zakładu samochodowego (w Tamie) oraz Teatrze im. Leona Kruczkowskiego w Zielonej pracownik zakładu pogrzebowego (w Dublińskiej kolędzie), Górze odbył się w październiku 2002 r. Przefrapuje, wciąga widza i przytłacza. gląd Dramatu Irlandzkiego. W trakcie Sztuki McPhersona nie są widowitegoż spędu zaprezentowano sztuki skowe w obiegowym rozumieniu J. M. Synge’a, C. McPhersona oraz tego słowa – nie ma u niego bogatej M. McDonagha. Lokalizacja imprezy scenografii, wyszukanych kostiujest nieistotna, marginalizować należy mów, nie ma też w takowym sensie również Teatr Lubuski, wszak ważne akcji. Nie bez racji nazywa się więc spektakle tam pokazywane sporadycznie McPhersona (wyróżnionego w roku są dziełem lokalnego zespołu. Tak było 1998 tytułem Dramaturga Roku) i tym razem – Królową piękności „irlandzkim Czechowem”, jego prace z Leenane i Samotny zachód Martina bowiem tkane są misternie, on czuwa McDonagha pokazał Teatr Nowy z Ponad słowem, a całość ujęta w klasyczznania, a Dublińską kolędę McPhersona ne ramy porywa poetyką budowaną Teatr Studio z Warszawy. poprzez dialog. Conor McPherson Jako że istnieje szansa zobaczenia części potrafi opowiadać, o czym przekopropozycji Przeglądu poza macierzystynuje Święty Mikołaj, spektakl jednego mi dla nich scenami, ośmielę się zatrzyaktora, który mówi. U McPhersona mać na chwilę przy dramacie dwudziedominuje ascetyzm – akcja zazwyczaj stokilkuletniego Irlandczyka, Conora dzieje się w jednym miejscu, a klimat McPhersona. I uczynię to nie bacząc na to dzieło paru postaci, stąd często nieprzystępną opłatę, jaką należy uiścić, o sztukach Conora mówi się, że są by stać się uczestnikiem widowiska; adramatyczne, senne. Te spektakle w Zielonej Górze na Dublińską kolędę powstałe tak niedaleko geograficznie w reżyserii Agnieszki Lipiec-Wróod Anglii, stanowią przeciwieństwo blewskiej trzeba było wyłożyć 50 zł. tamtejszej sceny okupowanej przez McPherson, studiując na uniwersytecie autorów ochrzczonych mianem bruw Dublinie filozofię i filologię angielską, talistów, pani Kane i pana Ravenhilla; zakłada teatralną grupę Fly By Night, ich teatr szokuje obsceną w języku z którą wystawia pierwsze monodramy i geście, pokazuje zezwierzęcenie czło– Rum z wódką i Dobrego złodzieja. wieka. Teatr McPhersona tegoż człoPóźniej do ważnych jego dzieł zaliwieka upadłego uczłowiecza, wyciąga czy się m.in. Altankę lipową, Tamę, z rynsztoka. Teatr McPhersona pokaŚwiętego Mikołaja – dwa ostatnie okładka zbioru dramatów C. McPhersona zuje, że cynizm, cwaniactwo i agresja spektakle miały już swe premiery u nas. to fasada mająca bronić człowieka przed nim samym, który Monodram Święty Mikołaj reżyserowała Agnieszka Glińska, a wręcz skamle o uczucie (jak John w Dublińskiej kolędzie). rzecz odegrał Jan Englert; Tama z kolei to ponownie zasługa Krytycy polscy pisząc o przedstawieniach McPhersona napaA. Lipiec-Wróblewskiej oraz Krzysztofa Majchrzaka. wają się mistrzostwem warsztatu Krzysztofa Majchrzaka, aktora żyjącego swym rzemiosłem; aktora, którego próżno szukać w reklamówkach kawy i proszku do prania. Majchrzak przemawia do widza z taką siłą, jakby rzeczywiście nosił na barkach żywot grywanych postaci, jakby to on, pracownik zakładu pogrzebowego, stawał naprzeciw skrzywdzonej córki, jakby to on taszczył z sobą świat upodlonego pijaka w zasikanych spodniach. Właśnie dla Krzysztofa Majchrzaka, dla jego, jak rzekł recenzent, „wielkiej roli w kameralnym spektaklu”, warto wejść w przestrzeń kreowaną przez Conora McPhersona – tam, gdzie człowiek rozmawia z człowiekiem. Jacek Uglik
OBYWATEL
51
CHWILA ODDECHU
PO CO SIĘGASZ Przewodnik po polskich mediach drukowanych Osoba wchodząca w dorosłe życie, chcąc dowiedzieć się czegoś o kraju lub świecie z mediów drukowanych, staje przed wyjątkowo trudnym zadaniem. Z jednej strony napotyka tytuły prasowe, które pod względem treści wyglądają tak, jak gdyby ktoś przetransportował je wehikułem czasu z początków XX wieku. Z drugiej strony ma do wyboru pisma „nowoczesne”, które w istocie są działami public relations korporacji próbujących utrzymać się na powierzchni. Obcokrajowiec, który trafił do naszego nadwiślańskiego kraju powinien pamiętać o tym, że Polacy, ze względu na swoją historię, przyzwyczaili się traktować media jak megafony władzy i elit, nie jak źródła informacji pozwalającej rozumieć świat i żyć w zgodzie ze swymi ziomkami. Obecni rządcy dusz postanowili nie zmieniać tego przyzwyczajenia. Dostrzegając społeczną potrzebę stworzenia przewodnika po polskich mediach drukowanych, autorzy postanowili podjąć się tego trudnego zadania. Ich zamysłem było, aby
Dzienniki Gazeta Wyborcza W pokoju naczelnego wisi zdjęcie przedstawiające Tadeusza Mazowieckiego w momencie omdlenia na mównicy sejmowej. Najbardziej poczytny dziennik kraju. Narzeka na niego mnóstwo osób, jednocześnie kupując – co można uznać za dowód na pewien masochizm Polaków. Głównym celem GW jest asymptotyczne (czyli nieustające) udowadnianie, że wszyscy Polacy (z wyjątkiem redakcji wraz ze znajomymi) to antysemici. Ostatnio zamieszcza wykresy przedstawiające fale antysemityzmu zalewające Polskę oraz przygotowuje serię artykułów nt. antysemityzmu na boiskach koszykówki, który dotyka gracza Prokomu Trefl o nazwisku Żidek (narodowość czeska, wzrost 212 cm). Oprócz tego lubuje się w historii komunistycznych staroci. Funkcjonuje jako codzienny organ Rady Polityki Pieniężnej, z wyjątkiem wydań sobotnio-niedzielnych, kiedy pochyla się nad ciężkim losem świata i dolą biednych. Często zawiera pożyteczne porady na temat tego, jak rodzić „po ludzku” oraz jak unikać podatków.
52
objętość przewodnika nie była zbyt duża, tak aby każdy mógł go sobie skopiować i używać podczas zakupów. Postanowiono, że przebadane zostaną jedynie bardziej znane tytuły ogólnopolskie nie będące w ewidentny sposób wysuniętymi placówkami działów reklamy (z jednym wyjątkiem). Już podczas pracy autorzy zorientowali się, że znakomitym miernikiem charakteru danego tytułu są zdjęcia, obrazy lub relikwie wiszące na ścianach pokoju zajmowanego przez redaktora naczelnego. W związku z tym dla dobra obiektywizmu naukowego postanowiono przekupić woźnych odpowiednich redakcji (oferując im luksusową liberię), i dzięki temu przewodnik zawiera tak potrzebny materiał empiryczny.
Prof. niezwykły Makary Korowiow, Dr humoris causa Jeremi Rufus, Prof. zaoczny Ignacio Rum-Burak
Nasz Dziennik W pokoju naczelnego wisi obraz przedstawiający Tomasa de Torquemadę przy pracy oraz zdjęcie Romana Dmowskiego klęczącego przed carem Mikołajem. Czasem może się wydawać, że „Nasz Dziennik” istnieje jako reakcja na aktywność „Wyborczej” i rządów soc-liberalnych. Ale dzięki temu można się z niego niekiedy dowiedzieć, co nam szykują i próbować się zabezpieczyć. Poza tym misją ND jest odkrywanie kolejnych agentów spisku żydowskomasońsko-niemieckiego, a w redakcji trwa niekończąca się dyskusja, czy bardziej groźni są Żydzi nowojorscy, czy może brukselscy.
Rzeczpospolita W pokoju naczelnego wisi portret króla Norwegii przecinającego wstęgę podczas otwarcia kolejnego hipermarketu Klif w Polsce. Publiczność uważa ją za dziennik rządowy, co jest prawdą, ponieważ reprezentuje rządy fiński i norweski. W dodatkach wiele użytecznych informacji dla biznesu i resztki dobrze wynagradzanych najemnych. Lektura RP jest zalecana przez wykładowców studentom ekonomii (żeby przypadkiem nie mieli zbyt dużo czasu na
OBYWATEL
Centrum ds. Badań nad Archeologią Mediów w Suchej Beskidzkiej zagłębianie się w podstawy ekonomii im głoszonej).
Życie W pokoju naczelnego wisiał portret Maryjana odwrócony przodem do ściany. W trakcie przygotowywania raportu pismo zmieniło nazwę na „Życie po życiu”.
Trybuna W pokoju naczelnego wisi portret Dymitrowa (przedwojennego szefa Kominternu – moskiewskiego biura zajmującego się mordowaniem komunistów na całym świecie). Za czasów komunistycznych organ partyjny. W początkach okresu transformacji z pierwotnego tytułu wycięto słowo „lud”, co podobno sprawiło, że Adam Mickiewicz (prowadzący niegdyś „Trybunę Ludów”) przekręcił się w grobie. Pismo nie wydaje się zatrudniać korektorów i nikt w nim nie potrafi policzyć do 100. Redakcja zeszła do podziemia (co można poznać po tym, że gazeta jest drukowana na tzw. sitosączku), skąd krytykuje rząd z pozycji pryncypialno-komunistycznych.
Tygodniki Tygodnik „Solidarność” W pokoju naczelnego wisi fotomontaż przedstawiający Ryszarda Kuklińskiego plującego w twarz Wojciechowi Jaruzelskiemu. W ostatnim półroczu pismo widziano podobno w jednym kiosku na przedmieściach Międzyrzecza Podlaskiego. Autorzy przewodnika niestety nie zdążyli go nabyć.
Tygodnik Powszechny W pokoju naczelnego wisi zdjęcie małego Bronisława Geremka w stroju ministranta. Przez „Nasz Dziennik” uważany za KatoLewicę, choć w latach 1990-1993 oraz 1997-2000 był amboną dla homilii gospodarczych takich ekspertów jak Jan Bazyl Lipszyc, a ówczesny minister finansów Balcerowicz Leszek pełnił funkcję przewodniczącego kongregacji ds. doktryny wiary. Często zamieszcza informacje sprzed 4 tygodni. Redakcja posiada honorowe i dożywotnie członkostwo partii Mumia Wolności.
Gazeta Polska W pokoju naczelnego wisi fotografia George’a Busha seniora błogosławiącego lotników amerykańskich tuż przed startem do bombardowań irackich instalacji wodnych. Nowoczesna prawica, co wyraża się tym, że potępia ewentualne strzelanie do masonów w Lasku Bulońskim, natomiast cieszy się niezmiernie na wieść o wysłaniu naszych chłopców do Afganistanu. Głównym celem redakcji GP jest wprowadzenie polski do NAFTA. Celem pośrednim jest reprywatyzacja wszystkiego, łącznie z Zamkiem Królewskim w Warszawie.
Najwyższy Czas! W pokoju naczelnego wisi portret króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego. Pismo rojalistyczno-liberalne, którego redakcja uważa, że szczytowy okres rozwoju ludzkości przypadał na wiek XIX. Przygotowuje posiłki na wypadek wybuchu kolejnego powstania w Wandei przeciwko rządom jakobinów. Głównym celem jest walka z socjalizmem, który według NC pa-
nuje na całym świecie, a w naszym kraju objawia się szczególnie poprzez przymus zapinania pasów w samochodzie. Młodzież stykająca się z NC powinna wiedzieć, że w tym piśmie słowo „demokrata” oznacza obelgę. Można się też z niego dowiedzieć, jak kręte są ścieżki postępu.
Nasza Polska (przymiotnik „nasza” oznacza „nie ich”) W pokoju naczelnego wisi malowidło o wymiarach 2x6 metrów, przedstawiające Bitwę Warszawską 1920 roku. Głównym zadaniem redakcji jest udowodnienie, że raj na ziemi stworzono tylko raz w dziejach – za Marszałka Piłsudskiego. Poza tym rozliczają UBeków – tym ostrzej, im mniej ich żyje.
Wprost W pokoju naczelnego wisi nowoczesny kolaż przedstawiający noblistę Miltona Friedmana w momencie (przyszłego) wniebowstąpienia. Katechizm nuworyszy. Dzięki osobie naczelnego może korzystać z bogatych tradycji socjotechnicznych poprzedniego systemu, które zostały udoskonalone w znaczący sposób. Późni scholastycy mogliby być dumni z wynurzeń ekonomicznych tam zamieszczanych. Zawiera sporo informacji ze świata, które można łatwo dekodować poprzez odwrócenie ich o 180 stopni. Zamieszcza listę 100 najbogatszych Polaków, która jednocześnie stanowi listę potencjalnych kandydatów zakładów penitencjarnych. Prawdopodobnie dlatego amerykański pomysł prywatyzacji więzień cieszy się wzięciem w kręgach redakcji.
Newsweek W pokoju naczelnego wisi zdjęcie Billa Clintona w gabinecie oralnym. Komiks dla dorosłych, wersja dla tych, dla których „Wprost” jest trochę za „ciężki”. Platforma dla wzajemnych pochwał dysponentów władzy w połączeniu z kroniką towarzyską. Zajmuje się promocją potraw z „klasą”, czyli takich, jak koalicja PiS-PO w sosie warszawskim, które to dwa składniki „różnią się pięknie”, jak to słowami poety wyraził propagator „Nowej Ekonomii” Olechowski Andrzej. Z „Newsweeka” można się dowiedzieć, jaki model samochodu, garnituru i żony/męża jest modny
OBYWATEL
w tym sezonie w sferach „wykształconych” oraz że kapitalizm ma korzenie etyczne.
Polityka W pokoju naczelnego wisi, oprawione w złocone ramy, zdjęcie Mieczysława F. Rakowskiego w otoczeniu synów i wnuków politycznych. Udaje, że jest socjaldemokratyczna, jakby to cokolwiek dziś znaczyło. Nie napisze wprawdzie, że czarne jest białe, ale będzie starała się utrzymywać, że wszystko jest szare. Stara się, aby artykuły nie były zbyt „dogłębne”, bo mogłyby przestraszyć czytelników. Linieje w stylu postmodernistycznym.
NIE Zdjęcie wiszące w pokoju naczelnego przedstawia Jerzego Urbana i Adama Michnika po upojnej nocy w paryskim Crazy Horse. Drugi obok „Naszego Dziennika” wysokonakładowy tytuł będący własnością polskiego kapitału – być może dzięki temu również z niego możemy się czasem dowiedzieć, w jaki sposób jesteśmy tym razem sprzedawani. Regularnie śledzi, co mówią w Polsce mury. Głównym tematem „NIE” jest jednak pedofilia księży katolickich. Zbyt częsta lektura powoduje znudzenie.
Przegląd W pokoju naczelnego wisi zdjęcie Aleksandra Kwaśniewskiego, gdy był piękny, młody i szczupły. Gazeta nie utrzymuje się z reklam, więc jest ewenementem na polskim rynku wydawniczym. Pytanie, kto ją finansuje zadają tylko dzieci. Zajmuje się wykazywaniem, że najgorszym nieszczęściem, jakie spadło na Polskę były rządy Jerzego Buzka, zaś najlepszym lekarstwem na to są rządy SLD. Każdy artykuł na ten temat kończy się skrótem „c.b.d.u.”.
Głos W pokoju naczelnego wisi orzeł w koronie przybity do krzyża z napisem „Made in Brussels”. Kolejny tytuł ukradziony z XIX wieku. Odnowiony przez zwolennika Che Guevary i ONR-u (Obóz NarodowoRadykalny) o inicjałach A.M. (nie mylić z Adamem Michnikiem). Zgrabna
53
anarcho animals zine____
LORD TERROR #8
e ow
54
e icow r aw ie p
ii
W pokoju naczelnego wiszą zdjęcia z ujęć próbnych do filmu „O dwóch takich, co ukradli księżyc”. Promuje tezę, że z premiera Millera stale wychodzi PZPR-owski aparatczyk, o czym od dawna wiedzą wszyscy czytelnicy. Nie lubią Leppera, jak
rt
Nowe Państwo
pa
Miesięczniki:
linia
wic ie le
W pokoju naczelnego wisi portret Judasza Iskarioty. Celem pisma jest rozpropagowanie tezy, że wszystkie drogi prowadzą do Watykanu. Od gazet antysemickich różni się wstawieniem w miejsce słowa „Żyd” wyrazu „ksiądz” lub „papież”.
G łó wna
len chy
Fakty i Mity
W pokoju naczelnego wisi wykres przedstawiający generalną linię partii (odręczny rysunek wykonany przez informatora zamieszczamy poniżej).
Od
W pokoju naczelnego wisi zdjęcie Waldemara Pawlaka z domalowanym wąsem á la Jarosław Kalinowski). Zajmuje się użalaniem nad dolą chłopa polskiego i przytaczaniem ciekawostek z rynku trzody. Często zamieszcza wywiady z sołtysami i wójtami, których łączą trzy cechy: należą do PSL, wieś lub gmina zawdzięczają im wiele, cieszą się uzasadnionym poparciem ich mieszkańców.
Dziś
hyle n
Zielony Sztandar
prawie wszystkie omawiane przez nas gazety. Publicyści NP znają się na wszystkim, więc te same osoby piszą o poezji i transformacji ustrojowej.
Odc
fuzja „Naszego Dziennika”, „Naszej Polski” i „Gazety Polskiej”, więc powinna się nazywać „Nasza Codzienna Gazeta Polska”. Być może zmieni tytuł (i częstotliwość edycji), gdy z tygodnika opozycji przekształci się w organ rządowy.
Kierowany przez faktycznego ojca polskiej transformacji Mieczysława F. Rakowskiego, który jako ostatni premier PRL wprowadził najbardziej liberalną na świecie ustawę o podejmowaniu działalności gospodarczej. Obecnie zajmuje się liczeniem zakładów upadłych w wyniku transformacji przez niego rozpoczętej.
Twój Styl W pokoju naczelnej wisi kalendarz firmy L’Oreal otwarty na zdjęciu trupa księżnej Diany w otoczeniu paparazzich. Folder reklamowy sprzedawany jako wizualizacja marzeń o „lepszym życiu”. Pomiędzy „prawdziwym romantyzmem”, przepisem na sorbet, psy-
• Czy Kropotkin kochał zwierzęta? Granice moralności. • Anarchista Leon Czołgosz – zabójca prezydenta USA • Proces Rewolucyjny i ALF • Głos w sprawie aborcji • Milicja Praw Zwierząt • Tutaj jest wielka rewolucja etyczna • Powstanie w Kronsztadzie • Słowniczek Autorytarnej nowomowy • Prymitywizm
chozabawą i jękami z ero-notatnika feministy Jastruna przeprowadza łagodną lobotomię.
Robotnik Śląski W pokoju naczelnego wisi zdjęcie Lwa Trockiego na plantacji Cannabis indica. W myśl zasady „Czytelnicy wszystkich gazet łączcie się!”, pismo jednoczące skrajne tendencje. Posługuje się metodologią zapożyczoną od „Przeglądu” (c.b.d.u.). Piętnuje faszyzm i antysemityzm jak „Gazeta Wyborcza”. Węszy spiski jak „Nasz Dziennik”. Użala się nad dolą chłopa polskiego jak „Zielony Sztandar”. Nie lubi Watykanu jak „Fakty i Mity”. Krytykuje rząd z pozycji pryncypialno-komunistycznych jak „Trybuna”. Zamieszcza informacje sprzed 4 tygodni jak „Tygodnik Powszechny”. I tak dalej.
ResPublica Nowa W pokoju naczelnego wisi linoryt przedstawiający Alexisa de Tocqueville’a podczas drzemki poobiedniej. Pismo czytane tylko w Warszawie (oprócz Pragi i Jelonek), charakteryzujące się tym, że wszyscy czytelnicy znają redaktorów i vice versa. I lewicowe, i prawicowe, i centrowe, wszystko to w wyważonych proporcjach. Skrajną lewicę w piśmie reprezentuje Sergiusz Kowalski, zaś skrajną prawicę Jarosław Kaczyński – ponieważ skrajna lewica jest na salonach milej widziana niż skrajna prawica, ten pierwszy ma stały dział, z drugim natomiast sporadycznie zamieszczają wywiady. „Rzeczpospolita” dla inteligencji.
• Szybkie jedzenie? - nie, dziękuję • Leszek Kołakowski – autorytet moralny? • Proces Sacco i Vanzettiego • Noam Chomsky o kapitalizmie • Czy tylko globalizacja? • Edukacja czy indoktrynacja? • Idee Kooperatyzmu • Krzywda zwierząt jako problem moralny • i inne
Powrót po latach. A4 40 str. /4 zł + 6 poczta/ Płatne przy odbiorze listu na poczcie. Zamówienia: ezln@ezln.prv.pl lub listownie /kartka pocztowa z namiarami/ na adres Centrum Inicjatywy Lokalnej P.O.Box 203 90-950 Łódź 1
OBYWATEL
Rzadziej wychodzące: Arcana W pokoju naczelnego wisi fotokopia okładki pierwszej edycji „Kazań” Piotra Skargi. Konserwa. Bardziej papiescy od papieża. Bardziej krakowscy od „Tygodnika Powszechnego”. „Nasz Dziennik” dla inteligencji.
Fronda W pokoju naczelnego wisi ryngraf z Matką Boską, wierna kopia podarunku parlamentarzystów dla Augusto Pinocheta. Grube pismo. Postępowi tradycjonaliści katoliccy. W redakcji panuje kult ultranowoczesnych technologii, który znajduje wyraz w reklamach Telekomunikacji Polskiej S.A. Z redakcyjnego okna wypatrują powrotu Świętej Inkwizycji. Święta, święta i po świętach...
Lewą Nogą W pokoju naczelnego wiszą naprzeciwko siebie zdjęcia młodego Marksa i starego Marksa. Najgrubsze pismo. Kawiorowa skrajna lewica. Szczegółowo opisują epo-
Autorzy
kowe wydarzenia w rodzaju socjalistycznej rewolucji węgierskiej i antysocjalistycznej reakcji nikaraguańskiej. Uczuleni na odchylenia prawicowo-nacjonalistyczne. W redakcji istnieje silna frakcja anarchistów-miłośników centralnego planowania. „Trybuna” dla inteligencji.
Przegląd Polityczny
Krytyka Polityczna W pokoju naczelnego wisi zdjęcie Leszka Kołakowskiego z czasów „burzy i naporu”. Sami swoi plus kilku juniorów, by sprawić wrażenie nowości i pluralizmu. Lektura pisma jest jednak pożyteczna – to krótki kurs jak się bawić w krytykę, by nikomu krzywdy nie zrobić i nie wypaść z pierwszego obiegu rozdziału posadek. „Gazeta Wyborcza” z ludzką twarzą.
Nie mają naczelnego, kolektyw redakcyjny spotyka się w lokalu, w którym wisi malowidło przedstawiające wojaka Szwejka dłubiącego w nosie. Refleksyjny anarchizm przełomu tysiącleci. Redagują go brodacze, ale nie kubańscy. W środku wkładka dla trudnej młodzieży. Ostatnio w wyniku zamachu stanu spore wpływy w redakcji zdobyły młode wilki i wilczyce. Strach się bać, co będzie w przypadku praktycznego zastosowania przez nich teorii chaosu.
Bez Dogmatu
Zadra
W pokoju naczelnego wisi portret Judasza Iskarioty czytającego rozprawę prof. Leszka Nowaka pt. „Czy zwykły czytelnik »Bez Dogmatu« może być zbawiony?”. „Fakty i Mity” dla inteligencji. Dzięki państwowym dotacjom mogą zatrudniać anarchistów.
W pokoju naczelnej wisi zdjęcie Walentyny Tierieszkowej z podpisem „Kobiety na rakiety!”. Postępowy koń trojański w konserwatywnym Krakowie. Promują straszną ideologię na literę „F”. Więcej nie piszemy, bojąc się oskarżeń o seksizm, mizogynizm i fallocentryzm. „Wysokie obcasy” dla inteligentek.
przewodnika postanowili nie poprzestawać na stosunkowo łatwej analizie obecnego rynku mediów drukowanych, lecz przedstawić najbardziej prawdopodobną prognozę jego rozwoju. Polska – wzorem Zachodu – zaczęła już wchodzić w okres konsolidacji rynku mediów, a proces ten w najbliższych latach nabierze jeszcze rozpędu. Dokładne wyniki otrzymane przy zastosowaniu tradycyjnych metod ekstrapolacji trendów w sposób wykluczający przypadek pokrywają się z wynikami uzyskanymi przy zastosowaniu teorii chaosu. Oto one: • Mafia rosyjska (na której czele stanie Borys Bieriezowski, multimiliarder żydowskiego pochodzenia) przejmie pisma neoendeckie i „niepodległościowe”. • Wszystkie pisma probrukselskie (w tym KatoLewicę) przejmie na własność Sławomir Wiatr, dzisiejszy współwłaściciel sieci supermarketów Billa, syn Jerzego Wiatra, posiadający z pewnością geny zasłużonego ojca, który przez 50 lat był autorem politgramoty komunistycznej wydawanej w milionach egzemplarzy, a teraz wprowadza nas do Europy. Według wszelkich przesłanek, do ostatecznej fuzji powinno dojść w okolicach roku 2010, kiedy to właściciele obu imperiów medialnych dojdą do wnio-
W pokoju naczelnego wisi fotografia Donalda Tuska z podpisem „Zalegalizować tabakę!”. „Wprost” dla inteligencji. I tyle.
Mać Parjadka
sku, że potencjalne zyski oraz środkowoeuropejska racja stanu wymagają, aby wszystkie tytuły mniej lub bardziej przypominały periodyk nieregularny „Strażnica” – rozdawany za darmo, który głosi przyjaźń wilka z jagnięciem i z którego można się dowiedzieć „dlaczego pingwinom nie marzną nogi”.
Magazyn Obywatel nie dostał się do
badanej populacji, bowiem wirtualność redakcji (podobno ciągle się przemieszcza) uniemożliwia przypięcie czegokolwiek do ścian, co nie pozwala na zdobycie materiału empirycznego. Krążą natomiast plotki, że przedziwne informacje zamieszczane w „Obywatelu” są wynikiem współpracy redakcji z wywiadami Botswany i Tajlandii oraz mocy telepatycznych współpracujących z nimi ostatniego wodza plemienia Hohokamów. Inni twierdzą, że celem rozwoju „Obywatela” jest zdobycie możliwości medialnych pozwalających na przeprowadzenie bezpośredniej transmisji z końca świata. Jeszcze inni uważają, że sugestie samodzielnego myślenia proponowane w „Obywatelu” należy uznać za zagrażające bezpieczeństwu państwa i kapitału – autorzy raportu nie zdziwią się, jeśli redakcja zostanie wkrótce zmuszona do wzięcia udziału w pierwszej załogowej misji na Marsa.
OBYWATEL
55
KK
RONIKA ONTRASA
Tankowiec Prestige się rozbił
,
pękł na pół. 10 tysięcy ton oleju wylało się od razu. 60 tysięcy powędrowało na głębokość 3,5 kilometra i teraz będzie się wylewać powoli, w postaci brył żelu, który stopniowo będzie się rozpuszczał. To już piąta tego typu katastrofa w tym rejonie. Loyola de Palacio – „European Transport Commissioner”, pytana co zrobiła, żeby temu zapobiec (od ostatniej podobnej katastrofy Eriki u wybrzeży Francji minęły 3 lata) powiedziała, że napisała list. Prawda jest taka, że w tym czasie ta wyzbyta krzty wdzięku baba i bliźniaczo do niej podobni przeróżni „EU commissioners” zajmowali się zagrożeniami, jakie stwarza oscypek, ogórek kiszony itp. „groźne zarazki”. Olej należał do putinowskich oligarchów, a statek do spółeczki, która ma siedzibę w Liberii. Za to biura mają w Szwajcarii, ale ta alkaida jest cacy. NATO nie wysyła dziarskich chłopców do Lagos i nie blokuje jej kont. Tylko hiszpańscy small biznesmeni z wybrzeża płaczą – może jakiś program ich wspierania się ogłosi i kuzyni Loyoli znajdą miejsca pracy.
Jakaś pani mądralińska napisała w liście do dziennika „Rzeczpospolita”, że nikogo nie można nazywać złodziejem, dopóki nie stwierdzi tego prawomocnym wyrokiem jakiś sąd. Czy ta mieszczka obrzydliwa nie oglądała westernów, gdzie szeryf był bandytą i do takiego się strzelało po prostu, bo jak ktoś mu powiedział, że jest bandytą to on strzelał, u nas takie typki pozywają do sądów i uczciwi ludzie nawet mówić nie mogą. A strzelanie do bandytów? Może kiedyś naród się obudzi i dożyję tej pociechy.
Jakiś pan pozytywny w liście do „Naszego Dziennika” znalazł sposób na gumowy pył, który zalega ulice naszych miast, a jak pojawią się ożywcze podmuchy wiatru to pył też się ożywia i wędruje do płuc powodując astmę u i tak coraz wątlejszych dzieciątek. Pan proponuje, żeby ciągle polewać ulice i móc dzięki temu ciągle jeździć samochodem, pan robi to poważnie i „Nasz Dziennik” drukuje go na serio, pan ma przecież dobrą wolę. Inny pan, też kierowca, też pobożny, uskarżając się na zwiększony ruch samochodowy, który pojawił się na jego ulicy, napisał w „Zielonych Brygadach”, że na cichej niegdyś uliczce nie ma miejsca, bo nie tylko ruch się zwiększył, ale ludzie parkują tam samochody, a parkują, bo – jak pan pisze – „jest to konieczne”. Jak niewinny i rozsądny wydaje się w porównaniu z tym szacunek okazywany świętym krowom przez Hindusów. Na Zachodzie są już msze, gdzie święci się blachy, polscy biskupi ochoczo święcą autostrady. Jeden taki, co kropił wodą święconą toruński odcinek A1, akurat wtedy, gdy reżimowi siepacze łamali opór ostatniego antyautostradowego bastionu ekologów na górze Św. Anny, nawet zginął za kierownicą, na posterunku niemal. Mam nadzieję, że w jego niebie, jego
56
Bóg da mu pojeździć, aż będzie miał dosyć. Ale wspomniana pani i panowie mają coś wspólnego – w ogóle nie mieści im się w głowach, że można coś zmienić, zmienić na serio. Nazwałbym ich państwem smutnymi, na pamiątkę pewnego młodzieńca z Ewangelii, który miał „bogactw wiele”, w ogóle dobry chciał być, tylko też różne rzeczy „były dla niego konieczne” i chciał wszystko „dobrze robić”, robić zgodnie z prawem, w tym wypadku z prawem własności, dzisiaj równie świętym jak samochód. O ileż więcej Ducha i znajomości logiki wykazuje umiarkowana przeciwniczka obecnego systemu Naomi Klein, kiedy na pytanie Tima Sebastiana z BBC o tzw. alternatywy dla prywatyzacji kolei i budowy autostrad odpowiada: nie prywatyzować, nie budować.
Ale w sumie nie jest źle, tak, jak przewidywałem rok temu po wyborach, w Sejmie dobrej sprawy często bronią Liga Polskich Rodzin i Samoobrona. Tak, jak dzięki manifestacjom w Seattle świat dowiedział się o istnieniu Światowej Organizacji Handlu i działaniach innych zbrodniczych instytucji, tak dzięki posłowi Janowskiemu Polacy dowiedzieli się, że niedługo o dystrybucji prądu w tym kraju decydować będą Niemcy, a umowa o sprzedaży majątku publicznego jest dla wybranych w wyborach przedstawicieli społeczeństwa tajna – bo to tajemnica handlowa. Takie prawe i śmiałe działania jak posła Janowskiego w sprawie Stoenu przywracają godność polskiemu parlamentowi, stwarzają pozytywny klimat, a to z kolei ośmiela lękliwych, takich jak Kaczyński – strateg wyśmienity. Dzięki nim, jak mały mieszczuch, który chciałby być uczciwy, a boi się, Kaczyński widzi, że można i sam też dzielniej sobie poczyna. Jednak Kaczyński nadal czuje psychiczny przymus, żeby się z takiego zachowania tłumaczyć przed mamusiami i ciociami np. z „obozu postsolidarnościowego”, a nawet z SLD i TVP, wtedy mówi, że on tak tylko na niby, że jak dojdzie do wybuchu społecznego to dzięki temu, że teraz kokietuje radykałów, to on Kaczyński będzie mógł stanąć na jego czele i go – w domyśle – udupić. Niby śmieszne, ale w Polsce niestety takie rzeczy już się zdarzały, więc warto zapamiętać.
Warto też zapamiętać Gawlika Radosława eks-posła Unii Wolności. Teraz facet wziął się chyba do „tworzenia polskich zielonych”. Kiedyś zresztą już próbował wszystkich ekologów umieścić bez ich wiedzy w Unii Wolności. Jak przystało na twardego darwinistę, Gawlik wierzy najwyraźniej, że aby w naturze coś stworzyć, trzeba najpierw oczywiście zrobić dla tego czegoś miejsce, czyli trzeba coś albo kogoś zniszczyć. Zaczął więc Gawlik od zniesławiania w gazecie kołtuńskiej uczciwych i antysystemowych ekologów, że to niby szantażyści i biednych inwestorów prześladują, podczas gdy on Gawlik jest uczciwy, a jego tak zwana Polska Zielona Sieć jak pieniądze brała, to tylko od zagranicznych i krajowych rządów, na kilka skromnych posad. Jedna posada to pół organizacji, czasem
OBYWATEL
cała organizacja, a kilka takich organizacji to już sieć – nie, tego już w gazecie kołtuńskiej nie było. Potem Gawlik zawarł z inwestorami porozumienie o przyjaźni i współpracy. W ostatniej chwili zorientowano się, że ktoś mógłby się pokapować o co chodzi i z porozumienia wykreślono paragraf o tym, jak to ekolodzy Gawlika oddają do dyspozycji inwestorów swój potencjał i wiedzę potrzebną do robienia ekspertyz, analiz i tym podobnych, ale na pewno niedługo dowiemy się o przypadkach takiej, no, współpracy. Teraz Gawlik jeździ do Brukseli i pewno tam opowiada, że reprezentuje ten, no, ruch ekologiczny. Aha, ostatnio facet wziął się jeszcze do tworzenia „karty etycznej”, stoi tam chyba jak byk: „inwestora krzywdził nie będziesz”, „kolegów będziesz oczerniał, gdy inwestorom szkodzą”, „ekspertyzy i opinie dla inwestorów robił będziesz” – toż to Mojżesz nowy. Przy okazji całej tej sterowanej przez ciemne siły nagonki na autentycznych obrońców przyrody, dało o sobie znać po raz kolejny psychiczne poddaństwo, w jakim ciągle tkwi malejąca, ale jednak, część polskich ekologów, którzy nie mogą spać spokojnie w łóżeczkach, jeżeli „Newsweek”, TVN czy gazeta kołtuńska – w ramach akcji na zlecenie inwestorów – oczernią ekologów i pomieszają ich z różnymi szumowinami, których nigdzie nie brak. To mniej więcej tak, jakby – toutes proportions gardées – Piłsudski przejmował się, że na herbatce u pani pisiupkowskiej „źle o nim powiedzą” i to, o Boże, po nazwisku. A ruch ekologiczny i tak powstanie, i tym się także będzie różnić od innych, że małych karierowiczów, którzy we wrogiej prasie oczerniają najlepszych towarzyszy, będzie się z niego wykluczało i to bez żadnej karty etycznej, tylko ze zwykłego poczucia przyzwoitości. Inaczej nie ma po co niczego tworzyć, bo ugrzęźniemy znowu w polskim piekiełku i zatrujemy się zwyczajną nienawiścią, a wszystko po to, by paru gości załapało się na brukselskie synekury czy dotacje.
Husajn i partia Busha wygrali wybory, w podobnym stylu i przy podobnym stopniu wyprania mózgów większości swych poddanych, choć głosy Irakijczyków w swym uwielbieniu dla Saddama, że np. dziecko malutkie w kołysce zaczęło samo z siebie całować jego zdjęcie, wydały mi się poprzez swą groteskowość w gruncie rzeczy na większym luzie. Bo choć histeria, jaka ogarnęła większość Amerykanów na temat „irackiego zagrożenia” też jest na pozór śmieszna, to jednak wiek XX pokazał, że takie „zagrożenia”, a raczej walka z nimi, stają się dobrą odskocznią dla wszelkiej maści obłąkańców marzących o panowaniu nad światem, nowym ładzie, czystej rasie, bezklasowym społeczeństwie itp. Bardzo mnie w tym kontekście bawi utyskiwanie niektórych polskich publicystów nad tym, że Europa nie dorównuje w zbrojeniach Wielkiemu Bratu zza oceanu, rzeczywiście nie dorównuje i chciałoby się powiedzieć chwała Bogu, bo Wielki Brat zwariował, ale gdzieś tam na horyzoncie rysuje się chyba powoli ewentualność, że taka broń może się przydać do obrony przed samym Wielkim Bratem, gdyby poczuł się zagrożony np. przez Finlandię czy Czechy. Tak mi zresztą z tą Finlandią się przypomniało, bo w 1939 roku już innemu Wielkiemu Bratu zagrażała – po prostu Finowie, tak samo jak Irakijczycy mieszkali w niewłaściwym miejscu, tamci za blisko Leningradu, ci za blisko ropy. Tymczasem trwająca tzw. wojna z terroryzmem bez zachowania pozorów zmienia się w wysyłanie marines, CIA itp. do wszystkich
państw świata, które jeżeli się nie podporządkują to zostaną uznane za wroga – wroga wolności, oczywiście.
Jednak cham polski chyba to też przetrzyma, powie tylko, kurwa, pierdolę i dalej będzie żuł gumę, bo to też dobry sposób na „robienie czegoś” i znieważenie innych. Jak za każdym chamstwem tkwi za tym brak pewności siebie i pomysłu na to „co zrobić z rękami”, w tym wypadku z buzią, a jednocześnie chęć skorzystania z możliwości bezkarnego znieważania bliźnich, bo jak to miło patrzeć na bliźniego i bezczelnie ruszać mordką. Robi to nawet kelner w restauracji, dziecko w szkole. Jest to jeszcze gorsze od palenia papierosów, bo mniej szkodzi samemu chamowi, a trudniej udowodnić, że szkodzi innym. W ogóle Polska dobrze się trzyma, nie ma tu suszy i burz piaskowych jak w Australii, mało powodzi, tornad, nawet nie ma takich wielkich chmur smogu samochodowego jak np. ciągnąca się tego lata od Bengalu do Tajlandii, jeżeli dodać do tego tzw. kryzys gospodarczy, spadek sprzedaży aut i wydobycia węgla, to można spać spokojniej.
Kontras
Przechodzenie Czekanie jest grzechem Takiej niemalże rangi jak lenistwo. Tak to wygląda Jeśli niewybudzeni z planów i zamiarów Potykamy się wciąż o korzenie rzeczywistości. O Bogowie moi, Nie damy rady Nie damy rady Zachwycić się sobą nie składając ofiary z chlebowego koła, z ziół leczniczych nadziei i ciągłego w nas oczekiwania. O Bogowie moi, Plany nasze tak daleko wybiegają w bezczas, że nie mogą się ziścić, nie można im ufać. Czas już złożyć ofiarę, przed siebie wyrzucić ramiona I zbiór legend z wieków przeszłych. Zapominanie nie jest większą sztuką niż przechodzenie w kolejne kręgi - codzienności - zwyczajności - nadzwyczajności...
OBYWATEL
Magdalena Muskat
57
Z GRUBEJ RURY
POSTMODERNA? Aleksander Dugin
1.Obecne unikanie defi nicji. W ciągu ostatnich 10 lat wyrażenia „postmodernizm” i „postmoderna” używane są tak często, że stają się banalne, zwyczajne i pozbawione znaczenia. Treść tych terminów pozostaje niedookreślona i płynna. Brak zgody co do definicji pojawia się i u krytyków, i u artystów, i u znawców sztuki, i u filozofów. Zjawisko to jest określane bardziej intuicyjnie i w sposób przybliżony. A tak, jak „postmoderna” umyślnie dąży do bycia dwuznaczną, „aluzyjną”, pojawiającą się równocześnie na wielu płaszczyznach, tak wymykanie się ze sztywnych ram definicyjnych stanowi jedną z jej podstawowych cech charakterystycznych. W zasadzie nie jest to niczym nowym. Jakikolwiek proces nie zakończony, będący w rozwoju, z konieczności jest sprzeczny, wielopłaszczyznowy i nieokreślony. Potwierdza to nawet etymologia słowa: nieokreślony, czyli taki, który nie uzyskał jeszcze określenia – granicy, nie ujawnił swego celu. Jest wciąż żywy i może urzeczywistnić się w sposób, który wszystkich zadziwi. Nieostrość terminu „postmodernizm” jest wyraźnym świadectwem jego aktualności. Nie jest to jednakże wystarczający powód do tego, by zrezygnować z jakichkolwiek prób wyjaśnienia, czym się on w istocie objawia.
2.Kilka opisów. By posunąć się w dociekaniach poświęconych naszemu tematowi, przywołamy kilka przykładów z klasycznej analizy tego zjawiska. Oto, jak charakteryzuje postmodernizm Ihab Hassan, teoretyk amerykańskiej kontrkultury („Die unvollendete Vernunft: Moderne versus Postmoderne”): 1. Niedokładność (duża skłonność do dwuznaczności, ślizgania się po znaczeniach) 2. Fragmentacja 3. De-kanonizacja 4. Utrata „ja” i „świata wewnętrznego” 5. Nie-reprezentatywność 6. Ironia (wynikająca z perspektywizmu, a to z kolei – z wieloznaczności) 7. Hybrydyzacja 8. Karnawalizacja (analogiczna do heteroglosji – wielogłosu Rabelais’go lub Sterna i identyczna z odśrodkową polifonią i wesołą, wielobarwną względnością) 9. Performance i współuczestnictwo (energia w ruchu) 10. Konstrukcjonizm, co implikuje, że świat nie jest nam dany raz na zawsze, ale jawi się jako proces nieprzerwanej generacji wielości skłóconych ze sobą wersji. 11. Immanentność, intertekstualność wszelkiego życia objawiające się związkiem zespolonych znaczeń. Podstawowe aspekty postmodernizmu wg Charlesa Jencksa, jednego z najlepszych współczesnych historyków architektury („Die Postmoderne”), to:
58
1. Zamiast harmonii, do której dążył renesans i integracji, ku której zmierzał modernizm, postmodernizm pozostaje przy hybrydzie sztuki i architektury charakteryzującej się „dysonansowym pięknem” i „dysharmonijną harmonią”. Co więcej, brak tu doskonałej całości, w której nie można nic odjąć ani dodać, by owej harmonii nie naruszyć, lecz przede wszystkim są to „trudne zespoły” i dyspersyjne jednostki. Powinny pojawić się starcia rozmaitych stylów, zadziwiające obserwatora rozłamy, synkopowana proporcja, fragmentaryczna czystość itd. 2. Postmodernizm proponuje polityczny i kulturowy pluralizm; nieunikniona heterogeniczność społeczeństw masowych winna się objawiać poprzez postmodernistyczne budowle. Nie można dopuścić do dominacji jakiegokolwiek stylu. 3. Postmodernizm proponuje elegancki urbanizm. Elementy tradycyjnego urbanizmu, np. ulice, arkady i place winny być rekonstruowane i rewitalizowane z uwzględnieniem nowych technologii i środków transportu. 4. Zwrot w kierunku antropomorfizmu jako elementu architektury postmodernistycznej. Ciało ludzkie znowu znajduje swoje miejsce w dekoracji. 5. Kontynuacja i przyjęcie przeszłości, anamneza. Wspomnienia, relikwie włączone w postmodernistyczną konstrukcję – niezależnie od tego, czy społeczeństwo rozumie ich znaczenie, czy nie. 6. Malarstwo postmodernistyczne akcentuje realizm narracyjny, martwe natury i pejzaże. 7. Postmodernizm oznacza „podwójne kodowanie”. Każdy element powinien mieć swoją funkcję dublującą się poprzez ironię, sprzeczność, wieloznaczność. 8. Korelatem „podwójnego kodowania” jest wieloznaczność. W tym przejawia się odejście od integracyjnego „wysokiego modernizmu”. 9. Wspomnienia i skojarzenia powinny wzbogacać każdy ponowoczesny budynek, w przeciwnym razie będzie on okaleczony, ograbiony. 10. Postmodernizm proponuje wprowadzenie nowych figur retorycznych: paradoksów, oksymoronów, wieloznaczności, podwójnego kodowania, dysharmonijnej harmonii, kompleksowości, sprzeczności itd. Nowe figury powinny służyć temu, by uczynić „obecnym” to, co nieobecne. 11. Zwrot ku nieobecnemu centrum. Zespół architektoniczny lub dzieła sztuki spełniają swoje role w taki sposób, że wszystkie elementy są zgrupowane wokół jednego centrum, ale miejsce owego centrum pozostaje puste.
3.Terminologiczne pytania. Co się za nimi kryje? Jeszcze w roku 1987 na fali pierwszej dyskusji o „postmodernie”, Wolfgang Welsch1 w swojej książce „Unsere postmoderne Moderne” podjął próbę ukazania genezy zjawiska. Welsch dąży do utworzenia szeregu rozgraniczeń między samym „postmodernizmem” i równoległymi do niego zjawi-
OBYWATEL
spróbujemy zrozumieć, jakie są realne podstawy podobnego rozgraniczenia. Póki co, po prostu zaakcentujemy możliwość takiej poprawki terminologicznej. Welsch proponuje także oddzielić postmodernizm od postindustrialnego społeczeństwa, którego czołowym teoretykiem jest Amerykanin Daniel Bell – zdeklarowany technokrata. Sądzi on, że postindustrialne społeczeństwo charakteryzuje się takim stadium rozwoju stosunków produkcyjnych, w którym wszystkie sprzeczności historyczne, społeczno-ekonomiczne nikną wobec gwałtownego rozwoju techniki. Przejście od technologii maszyn do technologii informacji, wg Bella, pozbawia wszelkiego sensu opór wobec kapitału, eksploatatorów, władzy i przemocy. „Społeczeństwo otwarte” Poppera urzeczywistnia się w praktyce – w historii dokonuje się całkowita racjonalizacja społecznego i produkcyjnego bytu ludzkości. Daniel Bell rozpatruje postindustrialne społeczeństwo jako ideał i wyższą wartość. Jako „koniec historii”. Jedyną przeszkodą w realizacji owego ideału jest jego zdaniem kultura. Sfera kultury jest wg Bella oparta na logice różnej od dualistycznego modelu racjonalnego działania, a zatem prędzej czy później pogłębi się fundamentalna sprzeczność tkwiąca w postindustrialnym społeczeństwie – między monolityczną i uniwersalistyczną logiką racjonalnej technokracji i sferyczną, pluralistyczną i a-racjonalną logiką kultury.
W ten sposób Bell przyrównuje kulturę do „subwersyjnej”, tzn. odwróconej rzeczywistości przez sam fakt jej istnienia zagrażającego swobodnemu funkcjonowaniu postindustrialnej „idylli” całkowitej technokracji. Opozycja ta nie może się jednak przerodzić w otwarty konflikt czy katastrofę. Jeśli postindustrialne społeczeństwo – megamaszyna banków, mechanizmów rynkowych i technologii informacyjnych – zdoła odzyskać dla siebie kulturę, przetworzyć ją w produkt konsumpcyjny, w gadżet, w element swojej zamkniętej technologicznej gry, jej podważona
OBYWATEL
59
rys. Grzegorz Stańczyk
skami, takimi jak „post-historia” czy „postindustrialne społeczeństwo”. W rzeczywistości, nawet przy uwzględnieniu, iż tezy Welscha są czymś uzasadnione, nie określają one w pełni danego zjawiska, a ścisłe rozgraniczanie, czego się on domaga, okazuje się zdecydowanie przedwczesne. Przeciwnie bowiem, nawet z punktu widzenia lingwistyki, przedrostek „post” wyraźnie we wszystkich trzech pojęciach – nie przypadkowo, ale rzeczywiście – wiąże te trzy zjawiska, które nie będąc synonimami, są paralelne i powiązane ze sobą. Teoria „post-historii” została rozwinięta i doskonale wyłożona przez Jeana Baudrillarda. „Post-historią” nazywa Baudrillard taki stan społeczeństwa, w którym aktualizują się wszystkie historyczne możliwości, a zatem niedopuszczalne jest na dłuższą metę jakiekolwiek nowatorstwo. Jedynym nastrojem pozostaje gorycz, cynizm, bierność i szarość. Bieg świata, zdaniem Baudrillarda, przybiera ostateczne stadium określane jako „hipertelia”, w którym możliwości osiągnięcia pełni neutralizują się nawzajem, stwarzając wszechobecny indyferentyzm oraz przekształcając naszą cywilizację w gigantyczny mechanizm, „megamaszynę”, która z kolei, definitywnie i bezpowrotnie „homogenizuje” wszystkie typy „różnic” naturalnych dla życia. Tak struktura świata zamykająca się w odpowiednim czasie w tworzeniu „różnic”, przepływa w kierunku fazy produkowania „bezróżnicy”. Innymi słowy, dialektyka dyferencjacji przenicowuje swoją podstawę i tworzy indyferentność. Wszystko należy już do przeszłości: wiara w utopie, nadzieje na lepszy świat, oczekiwanie lepszego jutra... Zachodzi tylko jedna i ta sama procedura: niekończące się klonowanie, proliferacja (rozmnażanie się) komórek rakowych, całkowita niemożność wprowadzenia jakiejkolwiek innowacji, „nieprzyzwoite otłuszczenie”. Post-historia już nie wytwarza i nie odrzuca sprzeczności, ale zadowala się zachwytem nad narcyzmem. Baudrillard jest pesymistą przekonanym, że główną cechą posthistorii jest utrata wiary w utopię. To kryterium stosuje do epoki postmoderny. Ponowoczesny aktywizm to jedynie ślepe samonapędzanie się narcyzmu, który utracił już resztki witalności i sił twórczych. Welsch usiłuje obalić twierdzenie Baudrillarda uważając, iż nie zrozumiał on pozytywnej strony postmoderny. Z tego jednak powodu diagnoza Baudrillarda wcale nie staje się mniej przekonywająca. Jeśli postmodernizm wyróżnia się z post-historii, to nieważne – nie przekreśla to ich synchroniczności. Występują one bowiem paralelnie. Post-historia jest faktem. W mniejszym stopniu stwarza historyczne, egzystencjalne i kulturowe tło postmoderny. Można uznać rozróżnienie postmodernizmu od post-historii, ale brak jakichkolwiek podstaw do tego, by je sobie przeciwstawiać. Wręcz przeciwnie, mają one tak wiele wspólnego, że przypominają bliźnięta. W dalszej kolejności
Z GRUBEJ RURY pozycja zostanie sprowadzona do minimum lub wręcz do zera. Wyobraziwszy sobie taką udaną operację, otrzymujemy obraz identyczny do post-historii Baudrillarda. Innymi słowy, postindustrialne społeczeństwo tworzy idealną post-historię wtedy, gdy umie wyzwolić się od wyzwań stawianych przez kulturę. Czym zatem odróżnia się postmoderna Welscha od tych dwóch kategorii – postindustrialnego społeczeństwa i post-historii? Welsch jako podstawowe kryterium przytacza „optymizm”. Smutne stwierdzenie. Czyj optymizm? Dlaczego optymizm? Zostaliśmy teraz zmuszeni zwrócić się ku Nowej Prawicy2, która z entuzjazmem przyjęła prace Welscha. Wyjaśnia nam ona źródła tak uporczywego dążenia do wydzielenia postmodernizmu w samodzielną kategorię.
rys. Grzegorz Stańczyk
4.Optymizm postmodernizmu. Na wyzwanie postmodernizmu jako jedni z pierwszych intelektualistów, przy czym z nader pozytywnym i optymistycznym nastawieniem, odpowiedzieli przedstawiciele Nowej Prawicy – Armin Mohler, Alain de Benoist, Robert Steuckers i inni. Jest to całkiem logiczne. Wydało się im, że „przespali modernizm”, tzn. okazali się być współczesnymi tej epoce, w której nareszcie kończyła się niepodzielna dominacja zasad i teorii nieakceptowanych przez długi okres czasu w kręgach „konserwatywnych rewolucjonistów”
odrzucających „współczesny świat” – postulaty Nowego Czasu. Przeciwko koncepcji postmoderny występowali kolejni humaniści, w szczególności Habermas, który rozpoznał w nim „chorobliwe uderzenie wielkiego planu oświeceniowego”. I naturalnie, analogiczne (ale á rebours) reakcje nie mogły nie pojawić się ze strony wiecznych przeciwników Oświecenia – „nowoprawicowców”. Robert Steuckers przekonująco wykazał, że w postmodernizmie swoją szansę ujrzeli przedstawiciele tej tradycji, która powstała kilka wieków temu jako alternatywa wobec
60
kartezjanizmu i jego idei mathesis universalis, proponującej całkowitą racjonalizację społecznego bytu, i – w szczególności – skrajną uniformizację architektury. Ta tendencja, tzw. Gegen-Neuzeit, „kontr-moderna”, powstała w roku 1750, gdy Rousseau skrytykował mechanizm rozumowania Descartesa, a Baumgarten w swojej „Estetyce” szukał „estetycznej kompensacji” dla prawdziwego racjonalizmu. Od Vico i Rousseau do Baudelaire’a, Nietzschego i Gottfrieda Benna kontr-moderna nie osłabiła swojej ugruntowanej pozycji jako alternatywa w stosunku do ideału kartezjańskiego. Kolejni naśladowcy tego nurtu uznali, iż doczekali wreszcie swojego czasu, tzn. tego momentu, w którym patos moderny okazał się całkowicie wyczerpany (przy czym stało się to oczywiste nie tylko dla jego przeciwników, ale i zwolenników). Od tego czasu pojawia się optymizm nowoprawicowców w kwestii postmoderny i dążenie do utrzymania definicji Welscha i innych teoretyków, poczynając od Amitai Etzioniego, autora pracy „Aktywne społeczeństwo”, w której po raz pierwszy został użyty sam termin „postmodernizm”. Interesujące jest to, że prawie identyczną analizę tego terminu przeprowadził przedstawiciel Nowej Lewicy – Jean-François Lyotard, który dostrzegł w tym zjawisku możliwość pokonania mechanicyzmu i kartezjanizmu3. Fakt ten oznacza, że nie tylko nowoprawicowcy mieli podstawy do zaakcentowania pozytywnej siły postmodernizmu, wynikającej ze specyfiki ich własnego intelektualnego naśladownictwa konserwatywnej tradycji Gegen-Neuzeit. Zmobilizowani zostali także i ci lewicowi myśliciele, którzy krytycznie odnosili się do współczesności z zupełnie przeciwnej pozycji, postrzegając kartezjanizm jako „racjonalistyczny totalitaryzm” i typologiczną podstawę „faszyzmu”. Jak by nie było, zaznacza się widoczna tendencja ze strony odrębnej grupy intelektualistów, zniechęconych ideą moderny, do wykorzystania postmodernizmu jako pozytywnego narzędzia w celu umocnienia swoich własnych racji w takiej sytuacji, w której sprzeczna i nienawistnie do nich nastawiona dominująca wizja zatraca podstawy swego panowania, zaczyna być chwiejna, niepewna, traci uprawomocnienie i oczywistość. Jeśli w odniesieniu do nowoprawicowców ich nieśmiały optymizm może być określony jako wyżej przytoczona fraza – „przespali modernizm”, to w wypadku nowolewicowców pojawia się inne określenie: „przeskoczyli totalitaryzm zamknięty w modernie”, „wykonali ostatni krok do doskonałej wolności”. Ku tej nowolewicowej linii optymistycznego postmodernizmu zbliżają się i Foucault, i Deleuze, i Derrida, którzy – każdy na swój sposób – widzą w tym zjawisku wymiar „nowej wolności”. Foucault – w ostatnim okresie, charakteryzującym się zerwaniem ze strukturalizmem – upatrywał w postmodernizmie ostatecznego rozbratu z uniwersalistycznym paradygmatem, tzn. ze wszystkimi epistemologicznymi i ideologicznymi normatywami, które
OBYWATEL
i post-historii z jednej strony oraz postmodernizmu z drupretendowały do osiągnięcia monopolu na poznanie jedygiej, rozpatrując je jako antytezy, bieguny, przeciwieństwa. nego „kodu” rzeczywistości. W zamian ogłaszał początek W takim wypadku postindustrialne społeczeństwo ery nagromadzania „różnic”, pełnej fragmentaryzacji rzei post-historia będą synonimami negatywnych następstw czywistości, przejście w kierunku oswobodzenia istotnej właśnie modernizmu, postmodernizm natomiast będzie heterogeniczności rzeczy i istnień. kierunkiem pokonującym te przypadłości, nową ideą, Gilles Deleuze tworzy swoją koncepcję „kłącza” nonkonformistyczną strategią, wyzwaniem, alternaty(le rhisome), kłębiącego się chaosu nieprzewidywalnego wą. Taki postmodernizm można określić jako „aktywny”, nakładania się rozmaitych ewolucyjnych i inwolucyjnych optymistyczny, rewolucyjny, podmiotowy. I właśnie na takajdan. Od leibnizowskiej „monady” Deleuze przeszedł do kiej płaszczyźnie schodzą się dwie najbardziej radykalne teorii „nomady”, „koczowniczego błądzenia po labiryntach – a to zawsze interesujące – współczesne intelektualne rzeczywistości”, niesystematycznych i nieoczekiwanych opcje: Nowa Lewica i Nowa Prawica. Nowa Lewica upatruróżnic i syntetycznych symultaniczności. U Deleuze’a wije w aktywnym postmodernizmie nadejścia wyzwalającedoczny jest całkowicie „lewicowy” optymizm „wyzwolenia go chaosu, zaś Nowa Prawica – oczyszczenia przestrzeni chaosu”. dla „utworzenia nowego ładu” i umocnienia nowej struktuDerrida ujawnił w tym zjawisku nowe drogi dyferenry aksjologicznej. cjacji, które odtąd posiadają nie statyczny, muzealny, ale dynamiczny charakter – tak, że mogą być postulowane i klasyfikowane. 5.Parenteza Interesujące, że wszystkich tych „optymistów postmo– uwolnienie się od skrajności. dernistycznych”, Habermas, wierny dialektyce Oświecenia, potraktował jak renegatów i niemalże faszystów, zauwaOdejdziemy nieco od głównego wątku i rozpatrzyżając wspólny entuzjazm nowolewicowców i nowoprawimy dokładniej owo zetknięcie się Nowej Lewicy i Nowej cowców. On sam gotów jest zaliczyć Prawicy w kwestii postmodersiebie do „ortodoksyjnych lewicownizmu. Nowa Lewica odróżnia Już Debord wskazywał, ców”, odrzucających postmodernizm się od „starej” cechą, która sama że najskuteczniejsze narzędzie w sobie może służyć za ilustrację jako niebezpieczeństwo powrotu do pre-modernizmu. Jednak ten właSystemu to nie sztywny podział tego, co określa się istotą moderśnie zwrot mieli na myśli Mohler, de nizmu, Neuzeit. Stara lewica dąży Benoist i Steuckers wtedy, gdy idea ról przyjaciel – wróg, ale miękka bowiem do rozszerzenia kategorii postmodernistów z nowolewicowej klasycznej racjonalności na globalintegracja, odzyskanie, flanki ujawniała zatrważający absoną teleologiczną ideę i stworzenia zaokrąglenie kątów, lutny nihilizm. podstaw dla jak najbardziej rozsądI tak dochodzimy do uprzednio nego i uporządkowanego ustroju, wchłanianie antytez. sformułowanych wniosków. Istnieje doprowadzając do ostatecznych optymistyczna wersja postmodernizmu, oparta na tradycji granic fundamentalne założenia Oświecenia. odrzucenia (czy pokonania) modernizmu. Jeśli ta tradycja Stara prawica odrzuca bardzo podobny racjonaliprzedstawiana jest jako nieprzerwana linia u niektórych styczny paradygmat, a przy tym odcina się od jego aspektu współczesnych teoretyków „konserwatywnej rewolucji”, to „zaprojektowanego”, uniwersalistycznego, globalistyczw wypadku Nowej Lewicy wciela się ona raczej w „postęnego i postępowego. Stara prawica ciąży ku utrzymaniu pujące skoki naprzód”, poza zakres rozwoju, immanentnie historycznego status quo, ku umocnieniu i konsolidacji już przyrodzone epoce moderny i rozpoznawane jako ograniistniejących – społecznych, politycznych, państwowych, czające rubieże. Dlatego istnieje tendencja do przeciwstanarodowych, ekonomicznych itd. – struktur w takiej forwiania postmodernizmu jako idei, wysiłku intelektualnego, mie, w jakiej obecnie funkcjonują. jako wyjaśnienia, jako stylu czy aktywności innym modalStara prawica może być nazwana „minimalnie racjonościom ultrawspółczesnej epoki, które z kolei określają nalną” na takiej samej zasadzie, jak stara lewica – maksybierną, stanowiącą tło „negatywną rzeczywistość”, realizumalnie racjonalną. jącą się w odpowiadających im ideach post-historii i postJednak owym głównym opcjom politycznym tradycyjindustrialnego społeczeństwa. nie towarzyszyły elementy radykalne, które wychodziły Teraz wszystkie te trzy pojęcia mogą zostać zhieze swoich stron polityczno-ideologicznej mapy i przekrararchizowane. Jeśli rozpatrywać postmodernizm jako czały bariery dopuszczalnych postaw. Zwykle nazywa się zjawisko synonimiczne i homogeniczne do post-historii je „skrajną lewicą” i „skrajną prawicą”. W rzeczywistości (Baudrillarda lub Fukuyamy) i postindustrialnego społeelementy te były zbyt obce zwykłemu ideologicznemu czeństwa, to możemy mówić o biernym postmodernizmie, rozłożeniu sił, a ich orientacje świadomie przecinały norpostmodernizmie stanowiącym tło, pesymistycznym postmatywy „nowego czasu”. Właśnie te tendencje, jednak nie modernizmie. Taki postmodernizm byłby ściśle związany w sekciarskiej i ograniczonej, ale w otwartej, awangardoz kulturą, całkowicie podporządkowaną technokratycznewej formie legły u podstaw tego, co zwykło się nazywać mu hiperkapitalistycznemu projektowi postindustrialnego Nową Lewicą i Nową Prawicą. Ich odmienność wobec społeczeństwa (o tym wyraźnie pisał Arnold Gehlen). „skrajnych” leżała nie w sferze ideologii, ale w manieWspółcześnie oczywiste jest, że coś podobnego istnieje rze, w stylu stawiania pytań i wskazywania problemów. i, być może, stanowi najbardziej wyrazisty i rzucający się W pewnym sensie byli oni bardziej radykalni niż ci skrajni, w oczy wyznacznik naszej epoki. wychodząc cały czas poza zakres zastanych konwencji. Z drugiej strony zaznacza się tendencja przeciwTak Nowa Lewica poddała krytyce „totalitarne aspekty na – do rozdzielania społeczeństwa postindustrialnego komunizmu”, który obserwować można było w Związku
OBYWATEL
61
Z GRUBEJ RURY Radzieckim czy maoizmie. Nie ze względów moralnych, lecz śledząc logikę filozofii wyzwolenia, która doprowadziła ich do krytyki marksizmu i zdemaskowania jego faszystowskiej natury. Innymi słowy, najbardziej konsekwentną formą lewicy był zdeklarowany „otwarty, niedogmatyczny anarchizm”. On to, w swej ostatecznej wersji podważał cały konceptualny system „myśli postępowej”, której zasady zostały wyłożone w epoce Oświecenia. Źródło „dyktatury” i „eksploatacji” ujawniło się w samym sednie idei, które dla przedstawicieli starej lewicy było podstawowym narzędziem wyzwolenia. Oczywiście później następował chaotyczny a-racjonalizm odrzucający jakiekolwiek sztywne i utrwalone kody i racjonalizacje aż do takich giętkich i kompleksowych modeli, jak freudyzm (zob. krytykę freudyzmu u Deleuze’a i Guattari w „Anty-Edypie”). Nowa Prawica przeszła natomiast analogiczną drogę, ale w odwrotnym kierunku. Jednym z ojców duchowych tej myśli był Julius Evola, ekscentryczny polityk, filozof i ideolog, który postrzegał całą historię współczesnego świata – poczynając niemal od początków chrześcijaństwa – jako epokę degeneracji i zwyrodnienia, i przeciwstawiał temu dawniejszy ideał tradycyjnych społeczności antyku. Na poziomie filozoficznym oznaczało to całkowity rozbrat z racjonalizmem we wszystkich jego przejawach, a zatem i ze starą prawicą ograniczoną „nacjonalizmem”, „etatyzmem”, konwencjonalną religijnością i moralizmem. Nowa Prawica – przede wszystkim Alain de Benoist, Giorgio Locchi itd. – na pozór modernizowali dyskurs tradycjonalisty Evoli. Dodali doń wiele kulturowych, filozoficznych i naukowych warstw, które wyrażały ową ideę na innych płaszczyznach językowych. We współczesnej filozofii i fizyce nurt ten otrzymał nazwę „holizm”, z greckiego holos – „cały”. W ślad za Evolą nowoprawicowcy utrzymywali, że duch współczesności opiera się na „spreparowanej całości”, na dokonywaniu podziałów i dotyczy to zarówno sfery myśli, jak i polityki. Nowa Prawica poddała całościowej rewizji prawicową ideologię, odrzucając większość jej postulatów – „państwa-narodu”, „moralności”, „ksenofobii”, „elitaryzmu”. Nowoprawicowcy i nowolewicowcy byli o wiele bardziej postmodernistami niż modernistami, jeśli pod pojęciem postmoderny rozumieć będziemy jego wersję aktywną. Można też jeszcze bardziej uściślić stosunek ich wspólnych postmodernistycznych tendencji i wyjaśnić, do jakiego stopnia pozostają one jednakowe. Nowolewicowi postmoderniści zakładają, iż wyzwolenie od „terroru rozsądku” następuje w sytuacji granicznej, dynamiczno-chaotycznej oraz w sprowokowanym i kontrolowanym szaleństwie. Społecznym odpowiednikiem tego jest orgiastyczne święto rewolucji, performance pomieszania zmysłów, zburzenie hierarchii, saturnalia, potlacz. Przy tym, choć sami nowolewicowcy uporczywie nie chcą rozmawiać o „programie twórczym”, inercja odejścia od klasycznej racjonalności umieszcza ich po tej stronie cienkiej błony „dynamicznego chaosu” i zmusza do akceptacji. Tak np. Gilles Deleuze w „La logique du sens” w ślad za Antoninem Artaudem mówi o „nowej powierzchowności” i „ciele bez obrazów”, co dokładnie odpowiada inicjacyjnej koncepcji „nowego człowieka” czy „nowej twórczości”. Julius Evola, znakomity specjalista w dziedzinie ezoteryki, właśnie na analogicznych inicjacyjnych teoriach oparł swoje wzorce polityczno-ideologiczne. Etapy inicjacji dzielą się na negatywne („brudna robota”, rozprężenie, chaos) i pozytywne („czysta praca”, tworzenie zalążka „nowego”, nowa harmonia). Program „chaotycznego anarchizmu” Deleuze’a odpowiada pierwszemu stadium
62
działania inicjacyjnego. Jego społecznym przejawem jest rewolucja, powstanie, orgiastyczny performance itd. Nowa Prawica szczególnie akcentuje ponadto drugie stadium twórcze, budowę „nowego ładu”, powrót sacrum, z tym, że możliwe jest ono tylko po radykalnym wyzwoleniu się od „klasycznej racjonalności” i jej wytworów społecznych. Chaos Nowej Lewicy staje się zalążkiem porządku Nowej Prawicy. Jeśli mówimy tylko o płaszczyźnie teoretycznej, trudno jest nam przewidzieć, do jakiego stopnia rozpościerać się będzie wspólna droga tych dwu wersji „aktywnego postmodernizmu” i kiedy popadną one (o ile w ogóle popadną) w sprzeczność. Całkiem logiczne jest przypuszczenie, że nie każdy chaos zechce się przeobrazić w „nowy ład”, preferując pozostanie w takim zdecentralizowanym stanie, co niechybnie pociągnie za sobą nowy rozłam. Jest pewna historyczna osobliwość, która nie dopuszcza dyskusji o realnej współpracy nowolewicowej i nowoprawicowej wersji postmodernizmu. Rzecz w tym, że w Europie (szczególnie we Francji) przez kilka dziesięcioleci z rzędu Nową Lewicę uważano za główny element intelektualnego establishmentu i tym samym Nowa Prawica była poddawana kulturowej dyskryminacji i spychana na margines, mimo że z czysto teoretycznego punktu widzenia ich ciężar intelektualny był na równym poziomie. Z tego powodu nawet w przypadkach li tylko radykalnego nonkonformizmu, lewicowcy przyrównywali się do „ekstrawaganckich dziwaków”, a prawicowcy, nawet ci bardziej umiarkowani, z oburzeniem odżegnywali się od nazywania ich „faszystami”. Dlatego też między tymi dwiema ideologicznymi rodzinami, tak podobnymi w ogólnej strategii, pojawiła się sztuczna społeczna przepaść. Skutki tego odczuwane są aż do czasów obecnych, gdy sama Nowa Lewica w szybkim tempie marginalizuje się i rezygnuje z prawa do wypowiedzi w liberalnym establishmencie. Najważniejsze jednak zawiera się w tym, że obie wersje aktywnego postmodernizmu w całości sprowadzają się do skrajnego, kulturowo-ideologicznego sektora, jaki postaramy się zestawić z uogólnionym „biernym postmodernizmem”, tzn. z otwartym i natarczywym następstwem tych fenomenów, które określa się mianem post-historii i postindustrialnego społeczeństwa. Zbliżenie czy wręcz zlanie się teoretyczne Nowej Lewicy i Nowej Prawicy w jednej aktywnej postmodernistycznej koncepcji nie rozwiązuje fundamentalnego problemu totalizacji post-historii. Innymi słowy, aktywna i bierna postmoderna rozpatrywane są w innych kategoriach. Pierwsza – elitarno-marginalna, druga – agresywno-totalna wspierana podstawową logiką historii, nie zmieniającej swego głównego kursu w ciągu ostatnich stuleci, ale dochodzącej do ostatecznych granic. Istota problemu tkwi w tym, że z powodu „przespania modernizmu” czy pokonania totalnych granic „klasycznej racjonalizacji”, tzn. zdobycia możliwości utrzymania pozycji alternatywnych rozwiązań, nie bojąc się poddania „oświeceniowej cenzurze” aktywni postmoderniści stracili ten społeczno-historyczny podmiot, dla którego podobne stwierdzenia, podobne wezwania miały jeszcze jakikolwiek sens. Innymi słowy, przebiegłość post-historii polega na tym, że jest ona zdolna przyporządkować sobie swoją antytezę i utorować jej drogę.
6.Nieobecne centrum. Temat „nieobecnego centrum” w przytoczonych na początku artykułu regułach Charlesa Jencksa okazuje się
OBYWATEL
z przypadkowych „trudnych zespołów”. Zamiast autentycznego a-racjonalnego chaosu następuje jego imitacja, „pozorny nieład”, „fikcyjna imitowana wolność”. Trudno – co oczywiste – dokładnie przewidzieć przyszłość, ale najprawdopodobniej teza Baudrillarda jest usprawiedliwiona. Post-historia zdoła pochłonąć postmodernizm w jego alternatywnej wersji. Według jakiejś dziwnej prawidłowości, jeden po drugim odchodzą na naszych oczach ludzie, którzy uświadamiali sobie możliwość innej drogi – Deleuze, Debord, Guattari, Kurechin... Centrum pozostaje puste tylko pod tym warunkiem, że nikt go nie zajmie. Ostatni fortel moderny – samemu wystąpić w roli własnego wroga. Już Debord wskazywał, że najskuteczniejsze narzędzie Systemu to nie sztywny podział ról przyjaciel – wróg, ale miękka integracja, odzyskanie, zaokrąglenie kątów, wchłanianie antytez. Postmodernizm z całą właściwą mu dwuznacznością i rozmyciem znaczeń – oto idealne narzędzie osiągnięcia tego celu. W jaki sposób gwarantowana jest nieskończoność postmoderny? Ano w taki, że kończy się czymś, co uprzednio zostało stwierdzone i prognostycznie potwierdza się, iż coś nastąpiło, wreszcie, że to nie nastąpiło. Tak samo pojawia się unikanie tego, że – zgodnie z każdą logiką – powinno było się urzeczywistnić i nastąpić.
7.Czarna,czarna noc.
Jeśli chcielibyśmy analizować sytuację jak najbardziej rzetelnie, to powinniśmy skonstatować, że radykalny pesymizm Baudrillarda jest słuszny. Oznacza to, że w swoim masowym przejawie, w makroskali, postmodernizm jawi się jedynie jako dodatkowy wymiar post-historii i styl postindustrialnego społeczeństwa. Innymi słowy, w przytłaczającej większości przypadków postmodernizm jest bierny. Aktywny postmodernizm, wspólna doskonała koncepcja Nowej Prawicy i Nowej Lewicy przedstawia sobą widmo, cień migocący na krawędzi bytu, nie potrafiący wcielić się w podmiot historii. Przy tym nie chodzi tylko o wewnętrzną słabość i niewielkie znaczenie nonkonformistycznego bieguna. Sam System czynnie przeszkadza i uprzedza jakiekolwiek możliwości ukonstytuowania alternatywy i zespolenia jej
OBYWATEL
63
rys. Grzegorz Stańczyk
być znamienny. Można wyobrazić sobie taki obraz: „klasyczna racjonalność” rezygnuje z autorytarnej dominacji i pozostawia centralne miejsce pustym. Pojawia się tu jednak podstawowy warunek: miejsce to musi pozostać puste także w przyszłości. Aktywni postmoderniści – nowolewicowcy i nowoprawicowcy – cieszą się tymczasem, że „idol” odszedł i przygotowują się do zajęcia owego miejsca w taki sposób, że w ich rękach koncentruje się alternatywny projekt, cała logika i mechanizm nie-moderny czy jej wewnętrznej struktury. Jednakże nie uwzględniają oni jednego zasadniczego szczegółu. Otóż klasyczna racjonalność, wielkie meta-narracje współczesności samounicestwiają się nie pod działaniem zewnętrznych sił, nie pod naciskiem wewnętrznej alternatywy i nie dlatego, iż uznają swoją niesłuszność, ale dlatego, że dążą do znalezienia nowej formy egzystencji, która wchłaniałby przeciwieństwa – nie walczyła z nimi, ale wsysała je w siebie. Inaczej rzecz ujmując, w postmodernizmie szuka ostatniego i triumfującego etapu duch samego modernizmu, wszak w ostatecznym rozrachunku jest to budowanie czegoś racjonalnego w sposób niemądry, gdzie rozsądek i jego działanie obracają się wokół zupełnej pustki. Uznanie jednak takiej okoliczności może doprowadzić do traumatycznego rozdarcia i wezwania ku czemuś innemu („witalnej sile duchowej” Bergsona, „nadracjonalnemu intelektowi” tradycjonalistów, ku „ciemnemu mgnieniu” Błoka czy „przeklętej części” Bataille’a, teorii chaosu Prigogine’a i Mandelbrota, ku nadczłowiekowi Nietzschego itd.). W tym wypadku chodzi o rewolucję i może okazać się to próbą utrzymania status quo w jego absolutnie maksymalnej formie. Post-historia ma wyraźną nadzieję na stworzenie nieskończonego „końca czasów”, na zamianę kryzysu racjonalności w coś innego trwającego wiecznie, w modus vivendi, w szczelnie chroniony, samozamknięty styl, na uczynienie z depresji obojętności, z konstatacji – ironicznej aluzji, a z egzystencjalnego horroru – aspiryny. Nieobecne centrum, gdy się ujawni, wykonuje ważniejsze historyczne zadanie. Nie chcąc dłużej ukrywać swoich forteli, które leżą u podstaw moderny, Neuzeit, post-historia usiłuje raz na zawsze zahipnotyzować rzeczywistość w taki sposób, że dobrowolnie demonstruje swoją znikomość czyniąc tym samym aluzję do tego, iż potencjał immanentnego „nic” jest nieporównywalnie większy od potencjału „czegoś”. Puste miejsce w centrum. Nie dla nas, ale i nie dla was. W szybkim tempie dokonuje się wydarzenie o kolosalnym znaczeniu – aktywny postmodernizm, postmodernizm jako alternatywa, jako przezwyciężenie, jako coś innego niż modernizm ujawnia brak wymiaru historycznego, traci ontologiczną i gnozeologiczną (epistemologiczną) sensowność, roztapia się w biernym postmodernizmie (post-historii i postindustrialnym społeczeństwie), transformuje się w widmo, staje się ogniwem złożonego łańcucha jednego
w jedną całość – nawet w skali mikro. Gigantyczne siły posthistorii tracą energię na to, by nie dopuścić do syntezy Nowej Lewicy i Nowej Prawicy nawet w sytuacji, w której przedstawiają one znikomy procent w masowym społeczeństwie. Postindustrialne społeczeństwo bardzo poważnie odniosło się do idei Bella w kwestii ważkiego zagrożenia, jakie kultura stwarza technokracji. Dlatego też technokracja dąży do zupełnego podporządkowania sobie i oswojenia kultury, a tam, gdzie napotka sprzeciw, włącza się aparat represji. Tak było w przypadku francuskiej intelektualistycznej gazety „Idiot International”, brutalnie rozgromionej przez System w roku 1993, absurdalnie obwinionej o „czerwono-brunatną” orientację. Pod tym upokarzającym terminem rozumie się nonkonformistyczny alians aktywnych postmodernistów z różnych opcji ideologicznych. I rzeczywiście, w kolegium redakcyjnym byli nowolewicowcy, komuniści, nacjonal-bolszewik Limonow, guru nowoprawicowców Alain de Benoist i wiele innych politycznie oryginalnych osobistości. Gazeta została zlikwidowana, a jej redaktorzy zmuszeni do przejścia przez poniżający proces publicznego kajania się. Mimo pozorów, postindustrialne kapitalistyczne społeczeństwo pozostaje w swej istocie brutalnie totalitarne. Nie pozbawimy aktywnego postmodernizmu prawa do istnienia – wręcz przeciwnie, sami siebie postrzegamy jako przedstawicieli tego nurtu. Nie jesteśmy jednak skłonni żywić złudzenia, że owa tendencja się urzeczywistni. Jeśli mogłaby uzyskać minimalną społeczno-historyczną potęgę, weszlibyśmy w epokę Rewolucji i chimera post-historii rozwiałaby się jak poranna mgła. Należy robić wszystko, aby tak się stało. Z drugiej strony powinniśmy obawiać się przyjęcia czegoś prawie nieistniejącego, migocąco-potencjalnego za rzeczywiste. Jeśli wpadniemy w tę pułapkę, to niepostrzeżenie społeczeństwo spektaklu, post-historia i bierny postmodernizm pochłoną nas samych, zamienią w gadżet, w reklamową parodię, w postmodernistyczną, dwuznaczną, synkopowaną i chwiejną sztampę. Aktywny postmodernizm – radykalna antyteza post-historii, czynne roztapianie istniejącego Systemu, dobitne i zwycięskie potwierdzenie pustki jego centrum. Owa pustka zamiast pozostać kokieteryjną, powierzchowną, delikatną, zabawną i pretendującą do wieczności, powinna ujawnić się jako bezdenna otchłań ontologicznego unicestwienia. Innymi słowy, aktywny postmodernizm stanie się rzeczywistością tylko wtedy, gdy współczesny świat wpadnie w pustkę swego własnego centrum, zostanie pożarty przez rozbudzony chaos, który zrzuci System w mrok dogorywającego strachu i chorobliwego, obrzydliwego rozkładu. W miejsce „pozytywnego zaprzeczenia” wiecznie ślepej ewolucji biernej postmoderny, post-historia przyjdzie jedyna i niepowtarzalna jako wyjęta z gry teatru cieni synkopa Rewolucji i „niszczące, katastroficzne odrzucenie” – nie umowne i nie stylowe, lecz surowe, barbarzyńskie, mściwe. Dopóki tego nie ma, dopóki post-historia zachowuje pełną władzę i sprawuje kontrolę, nasz biegun balansuje na krawędzi bezdenności, pół-istnienia, rozkładu eschatologicznej siły. I naszym obowiązkiem jest akceptować go dokładnie takim, jaki jest. To tragiczne, ale i odpowiedzialne. Aktywny postmodernizm jako post-postmodernizm, jako koniec postindustrialnego społeczeństwa i ostateczna Rewolucja stoi pod znakiem zapytania. Może nastąpić albo i nie. Na razie obserwacje popychają nas do wniosku, że nie będzie mu łatwo się spełnić. Jednak jest coś, co nie podlega
64
wątpliwości, co jest bezwarunkowe i absolutnie nieuchronne – koniec historii nie będzie trwał wiecznie, mimo wszystkich jej roszczeń. Owa pozorna nieskończoność końca to ostatnia iluzja eonu, który osiągnął już swój kres. Immanentny proces zapewne nie przejdzie przez czarodziejską krawędź od nieskończenie małego do żadnego, od prawie nic do zupełnego nic, od quasi-nieistnienia do całkowitego nieistnienia. Dążenie do teleologicznego punktu pragnie rozciągnąć w nieskończoność, by maksymalnie zbliżyć się do niego. Jak w paradoksie Zenona, gdzie żółw usiłuje wykonać kilka drobnych kroczków, żeby prześcignąć Achillesa – zwiastuna śmierci. Czas ma wrażenie, że zbliża się jego koniec. Że nadchodzi nowy czas – czas końca. I ze strachu zbacza z prostej drogi – zawija się w spirale, zawraca, rozdrabnia się, naśladuje kolejne z niezliczonych kwantów, których analityczne roztrząsanie jednego za drugim oddala i oddala końcowy akord. Proces pragnie przeżyć swój kres, zachować się w innym bycie chimerycznej wirtualnej rzeczywistości, na ekranie wyimaginowanej gry, w klonach i atrapach rzeczy i istnień. Wynalazczość konającego automatu jest niemal nieograniczona. Urzeczywistnia się ona w strategii biernego postmodernizmu, który uznaje samego siebie za absolutny styl, jako że ma możność wielokrotnego przetwarzania wszystkich historycznie utrwalonych lub symulowanych sytuacji. Po postmodernizmie nie może nastąpić żaden inny nurt, ponieważ jest to styl absolutny. Stanie się on totalnym tylko w tym wypadku, jeśli poradzi sobie z migocącym, aktywnym postmodernizmem. I wtedy iluzja nieskończoności stanie się faktem. Ale nawet wtedy pozostanie ona tylko iluzją. Wszystko ma swój kres. Jest to koniec sam w sobie ostateczny. Koniec raz na zawsze. Gaśnie ekran halucynacji nazywanej współczesnym światem. W proch rozsypują się ciała telewidzów, papiery wartościowe, komisariaty policji, pedantyczni politycy w garniturach, dziadkowie Scrudge z Komisji Trilateralnej i Chase Manhattan Bank, szaleni naukowcy ze sklonowaną owieczką Dolly, kolorowe czasopisma z opalonymi dziewczynami na plażach i perwersyjne typy o chytrych oczach kreślące „nowy porządek świata”. Czarna noc nadchodzi bezgłośnie i bezpowrotnie. To nie ulega wątpliwości. Jakich by nie użył forteli czas u progu tajemnicy rzeczywistego ostatecznego końca a nie jego simulacrum i tak ktoś pochwyci twardą ręką tę chronologiczną żmiję ze śliską szyją i płaskim łbem. I czerep ów razem z jadowitym żądłem zostanie raz na zawsze zawinięty i ukręcony. Dokładnie tak. Z całą pewnością. Bez wątpienia. Ale jest chwila, jest czas. Jest bicie serca i dźwięk gwiazdy, gdy to wreszcie nastąpi. Czarna, czarna noc.
Aleksander Dugin tłum. Karolina Bielenin Tekst pierwotnie ukazał się w piśmie „Elemienty” nr 9, 1999, przedruk za zgodą autora.
1. Podane tu wyobrażenia o postmodernizmie opierają się przede wszystkim na artykule Roberta Steuckersa „Geneza postmodernizmu”, „Voluoir” nr 54-55. 2. Autor ma na myśli „europejską” Nową Prawicę (Nouvelle Droite) – nie mylić z anglosaską neoliberalną Nową Prawicą symbolizowaną przez Thatcher i Reagana (przyp. redakcji „Obywatela”). 3. Welsch nazywa siebie „uczniem i naśladowcą Lyotarda”.
OBYWATEL
LEWICA I PRAWICA WOBEC HIPERNOWOCZESNOŚCI Marek Węgierski Nowa Klasa, czyli światowa oligarchia biznesu i mediów, której centrum decyzyjne znajduje się w Ameryce Północnej, od dawna stara się skompromitować pewne koncepcje i programy zagrażające obecnemu status quo. Są to zarówno antykonsumpcyjna i konsekwentnie antykapitalistyczna lewica (do której przedstawicieli można zaliczyć Noama Chomsky’ego, Ralpha Nadera i Ivana Illicha), jak i głosy kojarzone z postawą ekologiczną i stającą w obronie wartości cywilizacyjnych na autentycznej prawicy (na przykład G.K. Chesterton, Wendell Berry i J.R.R. Tolkien). Te siły mogą stać się istotnym elementem w walce z negatywnymi aspektami hipernowoczesności. Propaganda i metody kontroli społecznej pozostające do dyspozycji Nowej Klasy powstrzymują nawet nieśmiałe próby pochylenia się nad poważną myślą, gdy tylko zajdzie podejrzenie o jej prawicowych korzeniach. Dzieje się tak dlatego, że stanowią one poważne wyzwanie dla dogmatów hipernowoczesności. Należy zauważyć, iż jednym z najpotężniejszych rodzajów propagandowej amunicji, jaka znalazła się w rękach Nowej Klasy – którego nie wahała się używać wielokrotnie i bez najmniejszych skrupułów jako środka odstraszającego i argumentu ostatecznie pogrążającego przeciwnika – były okropności niemieckiego faszyzmu. Oskarżenia o podobieństwa wobec nazizmu służyły dyskredytowaniu znacznej części krytyki późnej nowoczesności. Siły kwestionujące (czy nawet podające w nieśmiałą wątpliwość) współczesny porządek rzeczy,
o ile tylko uzna się je za stojące „po prawej” – niezależnie od wartości ich dorobku krytycznego – natychmiast ściągają na siebie piętno „faszystowskich”, co emocjonalnie od razu kojarzy się z obozami koncentracyjnymi i samymi okropieństwami. Hitleryzm był z pewnością jednym z najpotworniejszych zjawisk w historii. Szczere i całościowe odrzucenie nazistowskiej teorii i praktyki (w jej rzeczywistej postaci) musi być dzisiaj „biletem wstępu” na salony poważnej debaty intelektualnej i politycznej. Innym niezbędnym warunkiem wstępnym musi być odrzucenie programowych, masowych mordów i stosowania przymusu przez Lenina, Stalina, Mao, Pol Pota itp. Ponadto do rozpoczęcia jakiejkolwiek dyskusji na arenie politycznej niezbędna jest pewna „otwartość” i autentyczny liberalizm, którego nie wolno mylić z przybranym w maskę swobód obecnym intelektualnym totalitaryzmem. Mimo, że ludzi kojarzonych na różne sposoby z „prawicą” wyszydza się z reguły jako „faszystów”, „rasistów”, „seksistów”, „antysemitów”, „homofobów” i nieodrodnych „totalitarystów”, ich zdecydowana większość jest przekonana o własnej uczciwości, umiarze i faktycznym humanizmie (w rozumieniu historycznym, nie zaś w kontekście panującym obecnie w krajach wysoko rozwiniętych). Większość ugrupowań uważanych obecnie za prawicowe pozostawia jednak wiele do życzenia jako roszczące sobie pretensje do reprezentowania ogółu mieszkańców. Większość z nich stanowczo opowiada się za neoliberalizmem i światowym wolnym handlem. Ogólnie rzecz biorąc, zajmują one stanowisko „oświeceniowe”, poprzez które chciałyby umocnić indywidualizm kosztem „nowych ruchów społecznych”, zbudowanych na fundamentach etnicznych i płciowych (próbując zatem rozbić je na mnogość dbających o swoje interesy jednostek), nie opowiadają się natomiast za wartościami wspólnotowymi. Tych partii, postulujących m.in. obniżkę podatków i cięcia budżetowe, nie należy traktować jako awangardy autentycznej prawicy. Najciekawsze bowiem myśli tych, których można umieścić w prawej części sceny politycznej, sprowadzają się do idei demokracji społecznej, przynajmniej do jej pozytywnych aspektów. Prawica w swym najlepszym wydaniu opowiada się za konkretnie umiejscowioną wspólnotą, prawdziwym poczuciem celu i przynależności, które może stanowić uzasadnienie istnienia państwa opiekuńczego. Nie da się ukryć, iż demokracja społeczna znajduje się dziś w defensywie, cofając się pod naporem globalnego i amerykańskiego hiperkapitalizmu. Prawica może w tym kontekście zauważyć, iż prawdziwe korzenie państwa opiekuńczego muszą przynajmniej częściowo sięgać wspólnej kultury narodowej, która umożliwia narodziny poczucia jakiegoś dobra wspólnego. Imigracja nie jest procesem naturalnym: to konsekwencja ciągłego wykorzeniania narodów przez ponadnarodowe korporacje, poszukujące źródeł taniej
OBYWATEL
65
Z GRUBEJ RURY siły roboczej. To także efekt nieustannych konfliktów na półkuli południowej, wywoływanych przez różnorodne naciski „McŚwiata”. Imigracja w społeczeństwach Zachodu stanowi potężną siłę burzącą, niszczącą zakorzenioną tożsamość i kulturę, co z kolei służy tylko wzmocnieniu wielkiego biznesu i spotęgowaniu mocy oddziaływania kultury konsumpcyjnej. Nie ma natomiast sensu popieranie różnego rodzaju groteskowych nadużyć państwa opiekuńczego. Należy sobie wyraźnie uświadomić, iż w XXI wieku czeka nas racjonowanie coraz rzadszych zasobów naturalnych, a wysoko rozwinięte społeczeństwa w rodzaju kanadyjskiego powinny zacząć przyzwyczaJeżeli przy utrzyma- jać się do życia wyznaczanego ograniu obecnego pozio- niczonymi zasobami posiadanych środków. Nie można wykluczyć możmu wydatków system liwości, że nadmiernie hojne państwo państwa opiekuńczego opiekuńcze prowadzi do zwyczajnej demoralizacji i rodzi problemy, które musi się prędzej ma rzekomo rozwiązywać. Dzisiejsi czy później zawalić, mieszkańcy bogatej Północy nie mają pojęcia o skrajnej nędzy, jaka na pewno lepiej byłoby panowała w Europie zaledwie przed ograniczyć rolę takie- wiekiem. Ludzie byli wówczas zmuszeni ciężko pracować, uczyli go państwa do zapew- się oszczędzać i dawać sobie radę niania świadczeń nie- w życiu bez pomocy rozrośniętego państwa opiekuńczego. W takich wazbędnych do prze- runkach państwowe ubezpieczenie trwania niż doprowa- zdrowotne było istnym zbawieniem dla uczciwych, pracujących w pocie dzić do zupełnej jego czoła obywateli. Jeżeli przy utrzymalikwidacji. niu obecnego poziomu wydatków system państwa opiekuńczego musi się prędzej czy później zawalić, na pewno lepiej byłoby ograniczyć rolę takiego państwa do zapewniania świadczeń niezbędnych do przetrwania niż doprowadzić do zupełnej jego likwidacji. Międzynarodowe korporacje liczą właśnie na fiskalną zapaść państwa (wywołaną brakiem finansowej roztropności) – wtedy łatwo przyjdzie im zniszczenie zaufania ludzi do rzekomo „ewidentnie nieskutecznego i skorumpowanego państwa” i przejęcie praktycznie niczym nieograniczonej władzy, np. poprzez wykupienie przedsiębiorstw komunalnych i innych elementów infrastruktury państwowej po śmiesznych cenach. Wykraczając poza bieżące uwarunkowania polityczne, autentyczna prawica opowiadać się powinna za rozsądniejszym, bardziej „zielonym” (dbającym o kwestie ekologiczne) i mniej zabieganym światem, w którym osadzone w konkretnym terytorium wspólnoty mogłyby współżyć ze sobą pokojowo. Tego rodzaju program można by określić jako „ponowne zazielenienie Ziemi”. Głuchy pomruk propagandy Nowej Klasy zagłusza jednak najpiękniejsze nawet głosy stęsknionych za lepszym światem. Uczciwa intelektualnie i bardziej filozoficznie niezależna lewica – poszukująca dróg wyjścia z grzęzawiska kultury konsumpcyjnej – powinna zwrócić baczniejszą uwagę na argumenty poważnej i myślącej prawicy.
Marek Węgierski tłum. Jacek Spólny
66
BURZA W MÓZGU
RECENZJE :
Remigiusz Okraska
Co tu kryć – ukazała się rzecz bardzo dobra i będę musiał się mocno pilnować, by zamiast recenzji nie wyszła laurka. Będzie to próba odpowiedzi na pytanie, dlaczego Jacek Zychowicz dobrym felietonistą jest. I dlaczego jego książka „Mieszanka wybuchowa” to lektura obowiązkowa dla każdego człowieka, którego horyzontu intelektualnego nie wyznaczają tzw. autorytety moralne i zapełniane ich drętwą nowomową demoliberalne gadzinówki. Z tekstami Zychowicza dotychczas stykałem się sporadycznie w prasie lewicowej. Publikuje on – jak się okazało – głównie w dziennikach i tygodnikach, którą to formę za Thoreau, Nietzschem i Ceronettim uważam za niewartą poważniejszego zainteresowania. Byłbym zatem niewątpliwie stratny, gdyby nie godny uznania pomysł zebrania tej rozproszonej twórczości w jednym tomie, który niedawno trafił na księgarskie półki. Teraz można rozkoszować się owymi tekstami do woli, a sądzę, że w skondensowanej postaci zyskują one jeszcze bardziej na jakości, ukazując pewien ogólny rys twórczości autora, niewidoczny przy lekturze odosobnionych i krótkich rozprawek. Dlaczego zatem Zychowicz dobrym felietonistą jest? Po pierwsze i najważniejsze – bo ma własne zdanie. Wielkie halo, powie ktoś – w Polsce, tej ojczyźnie kiepskiego indywidualizmu, własne zdanie ma każdy, od menelika spod budki z piwem, po profesorów. Zychowicz ma jednak zdanie odmienne niż opinie reżimowych papug (to ulubiony ptak – figura tekstów pana Jacka) i zapatrzonej w nie gawiedzi. Ba, jest to zdanie często odmienne także od lewicowych mód i paranoi. Już we wstępie do książki Zychowicz prezentuje się jako outsider, heretyk swego politycznego wyznania: „Lewica, którą uważam za ojczyznę myśli swojej, składa się z kilkudziesięciu książek, obrazów, oper i songów. Natomiast instytucjonalna lewica polityczna (jak również ta nazywająca siebie »radykalną«, którą na ogół – bo istnieją wyjątki – odróżnia od tamtej tylko hipokryzja lub nikła mądrość) od dawna stała się podporządkowaną cząstką rzeczywistości, której się przeciwstawiam: ani nie prowadzi poza nią, ani tego nie pragnie”.
OBYWATEL
Własne zdanie, cóż to znaczy? W tym przypadku to m.in. pryncypialna obrona identycznych kryteriów stosowanych wobec „swoich” i „obcych”, ergo potępienie zbrodni NATO bombardującego Jugosławię i bandytyzmu kosowskich Albańczyków. To spostponowanie nowobogackiej hołoty, zaślepionej w swym prymitywnym egoizmie i obojętności na los innych. To nazwanie po imieniu skurwienia (tak, tak, delikatne uszka) dzisiejszych, pożal się Boże, elit: „Usłużny mikrofon podsunęła /.../ Monika Olejnik, która /.../ służyć jest gotowa każdemu, kto dobrze zapłaci”. To obnażenie hipokryzji lumpenliberałów, którzy zasady wolnego rynku stosują do wszystkich oprócz... siebie – upodobali sobie promowanie wolnego rynku za publiczne pieniądze, opłacane z budżetu posady itp. Tylko tyle? Wszak to standardowa śpiewka zwykłej, „porządnej” i co bardziej bystrej lewicy. Nie, to nie wszystko, choć i wierność tej „starolewicowej” postawie zasługuje na uznanie w czasach, w których i „normalna”, i „skrajna” lewica za szczyt radykalizmu uważają posadkę w jakiejś rządowej przybudówce do walki z wyimaginowanym faszyzmem. Dzisiejsza lewica, także ta radykalna, jest wykastrowana, a w konformizmie bije wszelkie rekordy. O ile pewne podobieństwa myśli lewicowej do liberalizmu są pochodną wspólnych oświeceniowych korzeni obu idei, o tyle dzisiejsze chodzenie lewicowych „radykałów” na smyczy liberałów można wytłumaczyć wyłącznie słabością charakterów i dobrze przyswojoną wiedzą, gdzie są konfitury i z kim warto trzymać, by na „buncie” zbyt wiele nie stracić. Co by nie mówić o dorobku dawnych liderów lewicy, to trudno wyobrazić sobie Lenina czy nawet Bebla piszących raporciki o „nietolerancji i ksenofobii” lub wysługujących się „Newsweekowi”. A dzisiaj to niestety norma. Zychowicz porywa się także na tabu swojego światka. Pomstuje na kulturę popularną i wskazuje na wartości kul-
tury wysokiej. Wyśmiewa „tolerancyjną” fiksację i obnaża jej drugie dno: „Prezenter telewizyjny, który dla lokatorów zagrożonych eksmisją miał wyłącznie słowa lekceważenia, oburzał się z zaciśniętymi zębami, że jakiś postrzelony kibic nabazgrał na ścianie »Widzew-Juden«. Taka szlachetność jest obrzydliwością podszyta”. Ubolewa nad postępującym „ucentrowieniem” sceny politycznej i zanikiem obu jej skrajności, czego skutkiem jest brak jakiejkolwiek autentycznej debaty publicznej, mamy za to nieustanny monolog „samych swoich”. Potępia swobodę pornografów i porno-biznesu i to nie dlatego, że przedmiotowo („kapitalistycznie”) traktują kobiety, lecz z racji na to, iż promują obrzydlistwa. Wskazuje bez pardonu na totalne upupienie młodzieży i zaszczepienie jej przepotężnych genów włazidupstwa, a tzw. kontrkulturę postrzega jako niedzielną szkółkę rynkowego przystosowania i pisze: „Czy to na koncertach, czy /.../ posiedzeniach przy »trawce«, kontrkultura zachęca /.../ do kropka w kropkę takiego wyzwolenia, które jest potrzebne rynkowi. Nie ograniczaj się, nie krępuj, nie »represjonuj« – cóż lepiej zmobilizuje młodych ludzi, wędrujących po hipermarkecie, do odpowiednio wydajnych zakupów”. Stwierdza, że sam tygodnik „NIE” jest konformistyczny. I tak dalej, to tylko malutki wybór z całości. Po drugie – bo Zychowicz świetnie pisze. I po prostu dobrze się to czyta. Ostry, konkretny język, bez ślimaczenia się, oklepanych formułek i zgranych przykładów. Krótko, lecz nader treściwie, w efekcie czego pochłania się te teksty jednym tchem, aż chcąc na koniec zawołać encore! Po trzecie – bo autor jest odważny i kulom się nie kłania. Tak, trzeba mieć sporo odwagi, by „nie pękać” przed nadętymi autorytetami Michnika, Miłosza, Wajdy i całego stadka „wieszczów” pomniejszego sortu. Jest to tym trudniejsze, gdy się funkcjonuje w „warszawce”, w tym tyglu układów i układzików, wzajemnych zależności, rączek myjących inne rączki. Zychowicz w dodatku atakuje inteligentnie, bez obsesji na punkcie tego, że któryś z adwersarzy był masonem, Żydem, komunistą czy ufoludkiem. Mamy tu nazwane po imieniu realne postawy negatywne, nie zaś przypisywanie napiętnowanym osobom wszystkiego, czego autor ataków nie lubi. Po czwarte – bo Zychowicz przyznaje się czytelnikowi do własnego zapętlenia w krytykowaną przez się rzeczywistości, do chałtur i bytowania w czasoprzestrzeni zrazu z całą mocą potępianej. Mało tu koloryzowania i kreowania się na jedynego niezłomnego. O ileż to lepsze od znanych mi „proletariuszy” na wysokopłatnych posadkach żurnalistów, czy kawiorowej skrajnej lewicy, która użala się nad smutną dolą poniewieranego „świata pracy” milcząc przy tym o piastowanych dyrektorskich stanowiskach. Po piąte – bo ta książka zmusza do myślenia. Czy to wtedy, gdy z Zychowiczem nie sposób się nie zgodzić, czy też wówczas, gdy zgodzić się właśnie nie sposób, nigdy jednak nie jest to tylko prosta akceptacja czy równie odruchowy i zakodowany w umyśle sprzeciw, bezrefleksyjne odrzucenie. Starczy. Żadna recenzja nie zastąpi samodzielnej lektury tej książki, do czego szczerze zachęcam. Zachęcam też do pośpiechu – kupujcie „Mieszankę wybuchową” póki jeszcze jest. Niezależna myśl, oryginalny sąd i ostre pióro to dzisiaj towary deficytowe.
Remigiusz Okraska
Jacek Zychowicz, Mieszanka wybuchowa. Felietony i powiastki ze świata jednowymiarowego, Instytut Wydawniczy „Książka i Prasa”, bdw.
OBYWATEL
67
GDY ZIEMIA RODZI KOKĘ... Remigiusz Okraska Narkotyki – słowo, które wywołuje niepokój, ogniskuje spory i sprzeczne opinie. Przemyca je mafia, handlują nimi zdemoralizowani dealerzy, zażywają je patologiczni młodziankowie, artyści i uczestnicy wyścigu szczurów – taki jest powszechny obraz zjawiska. Obraz, w którym istnieje pewna luka. Urszula Ługowska w książce „Boom kokainowy w Ameryce Łacińskiej. Casus Boliwii” sprokurowała obraz jednego z aspektów problemu narkotykowego, pełen mało znanych informacji, trudnych pytań itp. Kokaina to jeden z popularnych narkotyków. Boliwia to jeden z jego największych światowych producentów. Na początku była koka, krzew od wieków uprawiany przez Indian z andyjskich regionów Ameryki Południowej. Używano jej jako produktu „świeckiego” – żując liście zawierające substancje zwiększające odporność na trudne warunki, jak i „sakralnego”, gdyż roślina przez wieki obrosła legendami i mitami. Spożywanie liści koki nie doprowadziło do negatywnych zjawisk – Indianie potrafili używać ich tak, by stymulujące działanie nie przeradzało się w uzależnienie prowadzące do przyjmowania dawek szkodliwych dla zdrowia – zresztą sama koka jest dużo bezpieczniejsza niż kokaina. Uprawy koki były rozpowszechnione przed podbojem Ameryki Południowej przez Europejczyków. Oni natomiast potraktowali kokę czysto utylitarnie, jako tani środek stymulujący siły witalne zaciąganych do przymusowej pracy indiańskich poddanych. Na plantacjach, w kopalniach, przy transporcie na dalekie odległości łatwiej i taniej było rozpowszechnić zwyczaj spożywania koki niż zagwarantować przyzwoite racje żywnościowe, umożliwiające prawidłowe funkcjonowanie organizmu. W efekcie koka stała się towarem pierwszej potrzeby, nabywanym masowo. Później była kokaina – wyodrębniona z koki substancja narkotyczna, która aż do lat 70. XX w. pozostała towarem elitarnym. Wtedy w bogatych krajach Zachodu spożycie rozpowszechniło się, czyniąc z niej jeden z popularniejszych narkotyków, w wyższych warstwach społeczeństwa i wśród najuboższych (w postaci bardziej szkodliwego tzw. cracku). Uznana za szkodliwy narkotyk, stała się przyczyną poważnych problemów społecznych. Jak przekonująco dowodzi autorka, problemy te są bardziej złożone niż zwykło się powszechnie przyjmować. Uwaga Ługowskiej kieruje się na pomijany aspekt zjawiska – sytuację producentów substancji wyjściowej do wytwarzania narkotyku. Nie jest to książka o narkomanach z Zachodu, lecz o sytuacji rolników, których ziemia rodzi
68
kokę. O ludziach wkręconych w mechanizmy olbrzymiej maszyny, której trybami są nędza i niemożność wyżycia z uprawy „normalnych” roślin, ogromne zyski narkotykowych bossów, korupcja i niemoc klasy politycznej, „walka z narkotykami”, której pomysłodawcy nie pytają, dlaczego coraz więcej osób po nie sięga i nieodmiennie uderzają w najsłabszych i najmniej winnych. W skrócie wygląda to tak: Boliwia to kraj biedny, z samego końca list obrazujących rozwój cywilizacyjny. Produkty dostarczające dawniej krajowi większych dochodów straciły na znaczeniu. Biedni chłopi dostrzegli, że koka przynosi większe zyski niż zwykła produkcja rolna i szybko przerzucili się na jej uprawę, a część z nich także na udział we wstępnych fazach produkcji kokainy. Obrót narkotykiem na wielką skalę spowodował powstanie wielu fortun bossów narkotykowych, z których część środków trafiła do legalnego obiegu gospodarczego, zasilając skarb państwa i umożliwiając rozwój wielu branż. Kokaina stała się najlepszym boliwijskim towarem eksportowym! Klasę polityczną skorumpował narkobiznes. Zapotrzebowanie na kokainę powoduje, że coraz więcej osób jest zależnych finansowo od tego źródła dochodów. Pod plantacje poświęca się nowe tereny – uprawa wdziera się na cenne przyrodniczo obszary lasów deszczowych, które są karczowane. Międzynarodowe naciski skłaniają rządzących do walki z produkcją narkotyku. Rząd niszczy plantacje używając wojska i grup paramilitarnych. To powoduje opór chłopów tracących źródło dochodów. Indiańska ludność kraju postrzega kokę jako roślinę tradycyjną, więc poczynania rządu traktuje jako zamach na największą świętość. Im większe sukcesy w walce z uprawami koki, tym mniejsze dochody Boliwii jako całości, tym mniejsze inwestycje w legalnych branżach. Im brutalniejsza polityka antynarkotykowa, tym większe społeczne niezadowolenie, przeradzające się w otwarty bunt przeciw władzy, która nie oferuje godziwych zarobków z produkcji innego rodzaju. Im większe naciski społeczeństwa na władzę, tym mniej zdecydowana postawa polityków wobec koki. Im mniej plantacji jest likwidowanych, tym mniejsze środki trafiają do Boliwii jako pomoc gospodarcza ze
OBYWATEL
FELIETONY: strony krajów wysokorozwiniętych. Błędne koło. Sednem wywodu Ługowskiej są dwie kwestie. Po pierwsze, kokainowy boom w Boliwii to efekt gospodarczej marginalizacji i „rozwoju zależnego” tego kraju. Koka to podstawowy produkt kolejnego krótkiego cyklu gospodarczego – biedny, rządzony przez oligarchię i podporządkowany przez międzynarodowy kapitał kraj, może podążać jedynie drogą eksploatacji surowcowej i wytwarzania nisko przetworzonych dóbr, na które istnieje popyt w krajach bogatych, nie mogących lub nie chcących samodzielnie zaspokoić go w oparciu o własną produkcję. Gdy w danym kraju zależnym kończy się popyt na jeden taki produkt eksportowy, chcąc w ogóle przetrwać, musi on szybko znaleźć inne, podobne źródło dochodów. W Boliwii po krachu gospodarki nastawionej na eksploatację złóż cyny, na scenę wkroczyła koka. Po drugie, autorka obnaża hipokryzję mechanizmu „walki z narkotykami”. Polega on niemal wyłącznie na niszczeniu upraw krzewu koki, bez przejmowania się losem osób, którym zajęcie to zapewniało podstawy bytu. Bogate kraje są zadowolone, że powierzchnia upraw maleje, bo mniej narkotyków trafia na ich rynek wewnętrzny, mają one też wyższą cenę, co ogranicza spożycie. Dolą boliwijskich wieśniaków, będących wrogiem własnego rządu oraz pozbawionych źródła dochodu, nikt się nie interesuje – nie oferuje się im żadnych sensownych alternatyw, a „pomoc finansowa” dla Boliwii nie jest przeznaczana na jakiekolwiek formy wsparcia ofiar tego procederu. Trudno się zatem dziwić, że cały proces albo przybiera postać walki z wiatrakami (pozbawieni źródła dochodu chłopi zakładają nowe uprawy koki w trudno dostępnych regionach), albo prowadzi do kolejnych, coraz większych tragedii (na bezsilny gniew biedaków jedyną odpowiedzią rządu jest przemoc, więzienia i morderstwa). I tylko w odległych metropoliach pierwszego świata to wszystko odbija się coraz mocniejszą czkawką – rosnącą liczbą narkomanów. Jakaś sprawiedliwość być musi. Szkoda tylko, że tak tragiczna w skutkach – w Nowym Jorku, Amsterdamie i górach Boliwii...
Remigiusz Okraska Urszula Ługowska, Boom kokainowy w Ameryce Łacińskiej. Casus Boliwii, Wydawnictwo TRIO, Warszawa 2002.
Lasy i ludzie
RATUNEK W DRZEWACH Janusz Korbel Z niedalekiego, choć mało znanego w Polsce kraju dostałem list o losach ludzi i lasów, więc postanowiłem się nim podzielić z czytelnikami. List był bardzo długi, dlatego pozwolę sobie na poruszenie tylko kilku wątków, które mogą być ciekawe dla każdego, niezależnie od tego, czy mieszka w lesie, w pobliżu lasu, czy na terenie, gdzie las został już dawno temu wycięty. Autorka listu pisze, że wychowała się na dwóch książkach – jedna z nich opowiada o walce o las jako walce o duszę narodową. Jan Gwalbert Pawlikowski napisał kiedyś, że walka o pierwotny charakter przyrody i walka o styl stanowią ścisłą analogię. Pierwotna przyroda i krajobraz ze śladami ręki człowieka, np. budownictwo stanowią o licu ziemi i – słowami Pawlikowskiego – „dają jej niejako duszę zamieszkującego ją ludu, unaradawiają ją”. Ta pierwsza książka, mówiąca o walce o duszę poprzez obronę dzikiej przyrody zostawiała nadzieję. Druga książka był o wycinaniu cedrów na Ałtaju. Masło cedrowe – przygotowywane według specjalnej receptury, którą znają tylko wtajemniczeni, chroniło od wszelkich chorób i złych mocy. Podobno w syberyjskim lesie żyje w dzisiejszych czasach Anastazja, żywiąc się energią z cedrów. Anastazja jest potomkinią syberyjskich szamanów. Na Ałtaju wszystkie cedry zostały wycięte, a sam autor także zmarł w młodości, wkrótce po napisaniu swojej smutnej książki. Później było tam już tylko coraz więcej cierpienia. I autorka listu zastanawia się: może cierpienia szybciej zmieniają mentalność niż czyni to świadomy wybór życia w oparciu o wiedzę czy nawet psychoanalizę własnej historii? W jej kraju ważne znaczenie ma słowo pokuta. Pokutę należy rozumieć przez działanie, a nie zajmowanie się ocenami i smucenie się. Walka o las to również próba uchronienia się od pustki i rozczarowania, kiedy zabraknie poczucia tożsamości narodowej, czyli tożsamości swojego miejsca, swojego lica ziemi. Czasami ludzie, którzy odcięli się od swoich korzeni i prowadzą życie wędrowca szarpanego podmuchami historii, polityki lub zwyczajnie konsumpcji czy mody, szukają ratunku właśnie w drzewach. Taki przypadek opisuje Ryszard Przybylski w eseju „Cierpienia osobowości” („Gazeta Wyborcza”, 20 kwietnia 2002 r.), nakreślając przeczucie nicości, a zarazem wyjątkowy związek z drzewami Jarosława Iwaszkiewicza, który mieszkając daleko od swoich stron rodzinnych, czerpał swoistą energię i moc od rosnących przy domu sosen. Autorka listu zastanawia się także nad związkami między człowiekiem i zwierzęciem. Gdzieś tam, w Australii, naukowcy chcą odtworzyć wilka workowatego. Po co? Chyba po to, żeby zaprzeczyć sensowi ewolucji i obrastać w dumę z modyfikowanej genetycznie żywności czy klonowanych osobników. Oczywiście, nie ma tu żadnego związku między człowiekiem i zwierzęciem. Związek ten jest, kiedy człowiek opiekuje się żyjącym gatunkiem, lasem, ekosystemem. Wzajemne współczucie i solidarność między człowiekiem i zwierzęciem, człowiekiem – i lasem (tak, las jest współczujący!) w duchowej tradycji tego kraju uzdrawia całe otoczenie: zarówno przyrodę, jak i społeczeństwo. Nic dziwnego, że kiedy społeczeństwo „gnije”, giną także dzikie zwierzęta. Kiedy wiele lat temu w kraju, z którego przyszedł list zaczęto realizować wielki projekt kaskad na ogromnej rzece – wyginęły ostatnie dzikie konie. Dla mieszkających tam ludzi były one symbolem wolności...
Janusz Korbel
OBYWATEL
69
Król jest nagi -odkrywamy kłamstwa propagandy
ce. Każde pytanie, temat, rozmówcę czy możliwość zabrania głosu polityk ocenia wyłącznie pod kątem – jak przełożyć to na sukces wyborczy. Profesjonalizm zbłądził już pod strzechy organizacji non profit. Z profitów można zrezygnować, ale bez fachowego marketingu i reklamy nie można przyciągnąć sponsorów czy choćby członków chętnych do płacenia składek. Kto zapisze się do organizacji, której liderzy mówią – jeszcze nie wiemy co i jak, najpierw musimy pogadać? Joanna Duda-Gwiazda Życie publiczne w RP wieje nudą. Tak, jak w czasach PRL można publicznie pleść różne Fundamenty demokracji – organizacje pozarządowe, głupstwa, byle tylko nie podważać podstaw jedynie słuszneopinia publiczna, społeczeństwo obywatelskie – mają się pogo systemu. Można krytykować polityków i biznesmenów, tak dobno dobrze. Profesjonalni aktywiści pozarządowi nie mają jak w PRL krytykowano kelnerów za trzymanie palca w zupie, na co narzekać. Natomiast przeciętny obywatel nie wie co a krojczych za nierówne nogawki. począć ze swoją opinią, aby ją choć trochę upublicznić. Pluralizm mamy niewątpliwie. Swobodnie działają Można napisać list do władz czy do prasy i nic za to różne stowarzyszenia. Problem w tym, że entuzjasta konie grozi, lecz adresat wrzuci list do kosza i na tym komulejek wąskotorowych, przyjaciel Norwegów czy hodowca nikacja społeczna się urywa. Problem w tym, że prywatny jamników jest również człowiekiem bez żadnych dopełnień pogląd funkcjonuje jako opinia publiczna, gdy można go i przymiotników. Człowiek jako taki znika z życia publiczprzedyskutować. nego. Rządy, Komisja Europejska już jawnie głoszą, że Przestrzeń publiczna zwana agorą, czyli placem zebrań problemy, o jakich muszą decydować parlamenty są zbyt obywateli, skurczyła się lub została zawłaszczona. Symbolem skomplikowane dla nieprofesjonalistów. Proponuje się, aby tej zmiany może być Agora, wysoce dochodowa spółka merozwiązania uzgadniane były przez ekspertów z grupami indialna, własność elity elit. Przeciętny obywatel nie ma gdzie teresów. Prezydent Bush dostał wolną rękę w walce z terropogadać, czyli bezinteresownie wymienić opinie na różne teryzmem, ponieważ Kongres nie wiedział, gdzie i jak dopaść maty. Nie jest też łatwo zorganizować zebranie. W PRL dostęp Osamę ben Ladena. Okazało się, że prezydent też nie wie, do sali limitowały względy polityczne, w RP – ekonomiczne. ale rozpędzona machina wojenna toczy się dalej. Na Manhattanie płaci się „za powietrze”, czyli przeŚwiat stał się zbyt skomplikowany dla demokracji. strzeń nad głowami przechodniów zajętą przez drapacze Niestety, centralne zarządzanie światem przez fachowców chmur. Opłaty można zmniejszyć udostępniając na parterze już raz przerabialiśmy z marnym skutkiem. Obecne proobszerne hole. W polskich miastach jest coraz gorzej. Nie blemy przypominają ból głowy Komitetu Centralnego PZPR podobna pogadać w supermarkecie, ponieważ nie ma tam – skąd wziąć sznur do snopowiązałek, jaka jest gramatura gdzie przysiąść. Na ogromnych placach przed marketami papieru listowego itd., itp. Jeśli Unia Europejska nie wie, też nie uświadczysz najmniejszej ławeczki. McDonaldy co to jest l’oscypek (to z francuskiej telewizji), to niech go i inne punkty przelotowego żywienia zorganizowane są na zostawi w spokoju. Przeżyły polskie cepry, może i Francuzi zasadzie – płać, jedz i zjeżdżaj. Zanikła instytucja kawiaujdą z życiem. renek, gdzie można było godzinami dyskutować nad pół Z drugiej strony, konwencje międzynarodowe dotyczące czarnej, albo poczytać gazetę. bezpieczeństwa życia i zdrowia, praw człowieka i obywaLikwidacji ławek w miejscach ogólnie dostępnych sprzytela, praw pracowniczych są podobno niedostosowane do ja obawa przed marginesem społecznym, który mógłby na wymagań nowoczesnej ekonomii i do walki z terroryzmem. nich siedzieć, jeść, pić, a nawet spać. Dworzec Centralny Wmawia się nam, że ściganie niewolnictwa, eliminacja pracy w Warszawie nie jest tak wspaniały, jak dworce, czyli padzieci, przestrzeganie ośmiogodzinnego dnia pracy mogłoby łace kolei rosyjskich, ale i tu, i tam nie ma ani jednej ławki. podnieść ceny kakao, doprowadzić do inflacji, zwiększyć bezKto ciekaw, jak drzewiej bywało powinien przejechać się robocie, obniżyć cenę akcji. kolejami słowackimi. Normalny człowiek, nie ekspert od rynków światoSpostrzegawczy czytelnik pewnie już zauważył, że czewych czy producent czekolady mógłby machnąć ręką na piam się ławeczek, a przecież starożytni Grecy dyskutowali wyższą konieczność zysku. – A niech tam, trudno, moje przechadzając się po agorze. Nic z tego. Rowerzyści wydzieci nie przełkną czekolady, kiedy im powiem, że ich eksmitowani przez samochody zajęli ścieżki spacerowe rówieśnicy są niewolnikami na plantacjach kakao. Na takie pieszych. Psa trzeba trzymać na smyczy, dziecko za rękę, draństwo nie możemy się zgodzić. I o to właśnie chodzi, a przywitanie się ze znajomymi grozi wypadkiem drogożeby tego nie mógł powiedzieć publicznie. Wtedy również wym. Wypoczywając też trzeba się spieszyć. własnym dzieciom nie odmówi „pysznych czekoladowych” Stosowanie zasad public relations w polityce spowodoproduktów reklamowanych w telewizji. wało, że nie ma nic nudniejszego niż rozmowa z politykiem. Inteligencja polityka kojarzy mi się z pantofelkiem, amebą czy innym stworzonkiem, które reaguje tylko na określone bodźJoanna Duda-Gwiazda
OPINIA PUBLICZNA
70
OBYWATEL
W Krakowie odchodzący na szczęście z urzędu prezydenta profesor AGH chlubił się, że zostaną po nim mosty, których zbudował aż trzy. Każdy za dziesiątki i setki milionów złotych. Zostanie też gigantyczne zadłużenie, ale zadłużenie według tego wibroakustyka to dobra rzecz. Dobra, bo Gomułka się nie zadłużał, a pan Gołaś wie, że Gomułka złym komuchem był. Budowa była prezentowana w gazetach jako sposób na rozładowanie korków na mostach już istniejących. Badania przeprowadzone kilka miesięcy później czarno na białym wykazały, że stało się coś dokładnie przeciwnego – korki tam, gdzie były są nadal, a tam, gdzie ich przedtem nie było, teraz również są. Ale nikt nie robi z tego problemu, ważne, że zbudował, bo – jak mówi lud roboczy – „przynajmniej coś zrobił”. Teraz wmawia się ludziom, że mosty nic nie dały, bo jeszcze nie ma „dróg dojazdowych”. Te „drogi dojazdowe” to kolejne zniszczone dzielnice w bezpośrednim sąsiedztwie centrum, gdzie spaliny i hałas samochodowy zmuszą ludzi, którzy mieli pecha znaleźć się przy owych „drogach dojazdowych do dróg dojazdowych” do sprzedaży mieszkań i ucieczki na przedmieścia, skąd będą wszędzie dojeżdżać. Samochodem oczywiście, bo na przedmieściach zabudowa jest zbyt rzadka, żeby opłacało się budować linię tramwajową. W otoczeniu centrum zostaną najbiedniejsi, których na taką zamianę nie będzie stać, coraz więcej będzie pustostanów, melin i ruin, tylko w samym środku parę deptaków i luksusowych enklaw dla turystów. A wszystkie te programy niszczenia miast (podobne scenariusze mają też miejsce w Warszawie, Katowicach i w większości polskich metropolii) odbywają się za pieniądze nieporównywalnie większe niż byłyby potrzebne na doinwestowanie transportu publicznego, zapewnienie w nim bezpieczeństwa, remonty istniejących dróg i secesyjnych kamienic razem wzięte. Ale to się „nie opłaca”, a „ludzie będą coraz więcej jeździć i tego nikt nie zatrzyma”. Ten fatalizm motoryzacyjny ma kilka źródeł. Jedno to oczywiście wiara małego Jasia, że ruch rozłoży się na nową i starą drogę, a będzie wszędzie dwa razy mniejszy, jeśli wybuduje się dwa razy więcej dróg – i tak w nieskończoność, aż do spełnienia reklamowej wizji „jeden samochód – jedna droga”. Każdy, kto władował w domek na kółkach swoje życiowe oszczędności teraz nie może się pogodzić z tym, że ktoś inny, tuż obok, szybciej posuwa się tramwajem, rowerem czy nawet piechotą. Bo to by oznaczało przyznanie się przed żoną i dziećmi, że – delikatnie mówiąc – tatuś palnął głupstwo, że można żyć taniej, poruszać się mniej po chamsku, być zdrowszym, mieć mniejszy brzuszek i jeszcze zaoszczędzić dziesiątki tysięcy złotych. A żona patrzy na tego gościa z reklamy i myśli: no zrób coś, misiu, żeby było tak jak tam. Więc tatuś głosuje na tego kto mówi, że już-już będzie dobrze, tylko jeszcze jeden most i jedna droga dojazdowa. Kiedy obserwowałem ostatnio kandydatów na prezydentów w różnych miastach to bez względu na to, czy byli z lewicy, czy z tzw. obozu posierpniowego zwracało uwagę, że w znakomitej większości są to ludzie bez jakiegokolwiek choćby humanistycznego poloru, bo o wykształcenie dzisiaj trudno nawet na uniwersytetach, na ogół absolwenci politechniki, rzadziej prawa
Słownik zabobonów
POPULIZM FACHOWCÓW Olaf Swolkień lub ekonomii, w Krakowie często AGH – kto pamięta ministra (i to edukacji) Handkego, może sobie wyobrazić o jakim typie ludzi piszę. Co gorsza, nieliczni radni czy w ogóle humaniści angażujący się politycznie, z reguły mają kompleks, że właściwie to na niczym się nie znają, a miasto to wiadomo – finanse, inwestycje, transport, a tam potrzeba fachowców: finansistów, prawników i inżynierów. Rodzi się więc przekonanie, że aby stwierdzić, iż król jest nagi, trzeba być inżynierem transportu. Problem tylko w tym, że inżynierowie transportu z definicji są materialnie zainteresowani, żeby więcej i więcej budować nowych dróg (no i baśni nie czytają), choćby było to zupełnie bezsensowne – bo jakby rzeczywiście ktoś zlikwidował korki, to zmniejszyłaby się liczba publicznych pieniędzy na kolejne mosty i analizy ruchu. Ci fachowcy, którzy są uczciwi i mówią, że budowa nowych dróg żadnych problemów nie rozwiąże, lecz stworzy nowe, są niszczeni przez tak zwane środowisko. Z tyłu jest jeszcze armia „pracowników gliwickiego Opla”, kierowców TIR-ów i innych, którzy jak przyjdzie co do czego zaczną krzyczeć na ulicy, że „też mają rodziny” i chcą „godnie” żyć i pracować. Takich „godnie” pracujących na rzecz niszczenia Ziemi są jeszcze tysiące i miliony. Architekt projektujący w San Francisco nowoczesne (tzn. bez parkingów i z wygodnym dostępem piechotą) stacje metra powiedział mi, że sam zastanawia się czasem, dlaczego mieszkańcy okolic Krzemowej Doliny godzą się na wstawanie nierzadko o 4 rano i jechanie do pracy przez kilka godzin samochodem, zamiast domagać się sprawnego transportu publicznego. Odpowiedź jego zdaniem sprowadzała się do tego, że oni to po prostu lubią, że godziny spędzone w samochodzie są jedynymi, gdy mogą odetchnąć od szefa, żoneczki, dziatek. Posuwają się w miarowym, niezbyt szybkim tempie, w pozycji siedzącej, w cieple, przy radiu. Ten domek na kółkach odpowiada ich wizji szczęścia – siedzieć w klimatyzowanym wnętrzu i płynąć w przestrzeni, tylko przy pomocy delikatnych ruchów dłonią czy stopą, powtarzając jak na okładce książki Marka Głogoczowskiego: Jestem wolnym człowiekiem w wolnym kraju, jestem wolnym człowiekiem w wolnym kraju, jestem wolnym człowiekiem w wolnym kraju...
Olaf Swolkień
SPROSTOWANIE W poprzednim numerze z mojej winy do tekstu Olafa Swolkienia „Niemcy na razie poczekają...” wkradł się błąd. Chodziło w nim o sąsiedztwo „krakowskich Błoń” a nie „Błoni”, jak zostało wydrukowane, choć autor do redakcji przesłał tekst z prawidłową odmianą. Autora i czytelników przepraszam. Errare humanum est. Remigiusz Okraska
OBYWATEL
71
AUTORZY NUMERU: Piotr Bielski (ur. 1982) – student stosunków międzynarodowych i socjologii na Uniwersytecie Łódzkim, działacz Obywatelskiego Ruchu Ekologicznego i ATTAC-Polska, stały współpracownik „Obywatela”.
Aleksander Jędraszczyk (ur. 1944) – doktor nauk ekonomicznych, w przeszłości doradca prawicowych partii w parlamencie RP, działacz gospodarczy.
Barbara Bubula (ur. 1963) – polonistka, nauczycielka języka polskiego, publicystka i tłumaczka (m.in. autorka przekładu „Idee mają konsekwencje” Richarda Weavera), od 1990 r. radna Krakowa, liderka stowarzyszenia „Samorządny Kraków”, redaktorka „Obywatela”.
Janusz Korbel (ur. 1946) – dr inż. architekt, działacz ekologiczny, publicysta, organizator wielu kampanii w obronie dzikiej przyrody, przez wiele lat lider Pracowni na rzecz Wszystkich Istot, autor książek „Architektura Żywa”, „Ekozofia urbanistyki”, „W obronie Ziemi. Radykalna edukacja ekologiczna” (z Martą Lelek), stały współpracownik „Obywatela”.
Michał Burak (ur. 1976) – politolog ze specjalizacją dziennikarską, mieszka w Bydgoszczy. Joanna Duda-Gwiazda – inżynier okrętowiec, działaczka Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża (1978) i „Solidarności” (członek prezydium MKS-MKZ, Zarządu Regionu), w stanie wojennym internowana, niezależna dziennikarka i publicystka („Robotnik Wybrzeża”, „Skorpion”, „Poza Układem”). Od początku do dziś konsekwentnie w opozycji do metod i polityki firmowanej przez Lecha Wałęsę i jego następców. Żona Andrzeja Gwiazdy. Aleksander Dugin (ur. 1962) – rosyjski historyk religii, ideolog tradycjonalizmu integralnego, w latach 70. związany z opozycją, w 1983 r. więziony na Łubiance, od początku lat 90. redaktor naczelny pism „Elemienty” i „Miłyj Angieł”, realizator stałej audycji „Finis Mundi” w Radiu Swobodnaja Rossija, redaktor programowy wydawnictwa „Arktogeja”, koordynator prac Centrum Specjalnych Analiz Metastrategicznych, autor książek: „Drogi Absolutu” (1991), „Misteria Eurazji” (1991), „Teoria hiperborejska” (1992), „Konspirologia” (1992), „Konserwatywna Rewolucja” (1994), „Cele i zadania naszej rewolucji” (1995), „Templariusze proletariatu” (1997), „Finis Mundi” (1997) i „Podstawy geopolityki” (1997) oraz kilkuset artykułów w prasie rosyjskiej i zagranicznej. Jego książka „Podstawy geopolityki” została zalecona jako podręcznik dla studentów w rosyjskich akademiach wojskowych i dyplomatycznych. Mieszka w Moskwie. Witold Falkowski (ur. 1960) – absolwent filozofii i Nauczycielskiego Kolegium Językowego, studiował również w Podyplomowym Studium Krajów Rozwijających Się. W latach 80. podejmował różnorodne zajęcia – od robotnika rolnego i dekoratora wnętrz, poprzez akwizytora, do nauczyciela. Jednocześnie podróżował do większości krajów Europy, Indii, Nepalu, USA. W latach 1990-2001 nauczyciel angielskiego, właściciel szkoły językowej w Warszawie. Żona, syn, ogród. Janusz Galewski (ur. 1950) – inżynier budownictwa, 32 lata pracy w bezpośrednim wykonawstwie w Łodzi, w tym 21 lat prowadzi własną firmę wykonawczą i nadzoru. Wspołzałożyciel Korporacji Polskich Kupców, Producentów i Firm Budowlanych – organizacji mającej na celu integrację wszystkich środowisk i organizacji na rzecz rozwoju Łodzi, członek Ogólnopolskiego Komitetu Protestacyjnego. Philippa Jill Gallop (ur. 1977) – magister w dziedzinie polityki postkolonialnej, działaczka ruchu ekologicznego, pracuje w organizacji Corporate Watch, zajmującej się ujawnianiem „ciemnej strony” działalności wielkich koncernów, prowadzi kampanie przeciw hipermarketom i żywności modyfikowanej genetycznie, wiosną i latem roku 2002 przebywała na stażu w kilku polskich organizacjach ekologicznych, mieszka w Wielkiej Brytanii. Monika A. Gorzelańska (ur. 1975) – socjolog, poetka, aktywistka ruchu ekologicznego. Przez kilka lat prezes Ośrodka Działań Ekologicznych „Źródła” w Łodzi. Obecnie mieszka w Waszyngtonie. Wolontariuszka w „Friends of the Earth”, stypendystka „American Rivers”. Korespondentka miesięcznika „Dzikie Życie”, stała współpracowniczka „Obywatela”. Rafał Górski (ur. 1974) – mgr inż. informatyk – niepraktykujący, działacz Obywatelskiego Ruchu Ekologicznego, dyrektor Instytutu Polityki Przestrzennej i Transportowej, redaktor audycji radiowej „Czy masz świadomość...?”, redaktor „Obywatela”.
Janusz Krawczyk (ur. 1972) – robotnik, redaktor anarchistycznego pisma „Inny Świat” i założyciel Wydawnictwa „Inny Świat”. Magda Micińska (ur.1972) – prawnik, pracownik naukowy KujawskoPomorskiej Szkoły Wyższej w Bydgoszczy oraz Zakładu Chemii Środowiska i Ekoanalityki Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Maciej Muskat (ur. 1971) – ekonomista, publicysta, alpinista, pracownik naukowy Uniwersytetu Gdańskiego, członek International Society for Ecological Economics, przewodniczący Stowarzyszenia ATTAC-Polska, redaktor „Obywatela”. Magdalena Muskat (ur. 1982 r.) – studentka filologii polskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Wydała tomik poezji „Którędy”, jej wiersze opublikowano też w antologii poetów Trójmiasta pt. „Miejsce Obecności”. Mariusz Muskat (ur. 1947) – socjolog, poeta, publicysta, uczestnik ruchu studenckiego marca 1968, działacz opozycji demokratycznej w latach 1977-1980 i „Solidarności” w latach 1980-1981, obecnie rzecznik prasowy Oddziału Gdańskiego Polskiej Ligi Obrony Praw Człowieka. Remigiusz Okraska (ur. 1976) – socjolog niepraktykujący, niedzielny publicysta, tu i ówdzie robi różne rzeczy, redaktor naczelny „Obywatela” i nie tylko. Krzysztof Rytel (ur. 1974) – architekt, urbanista, wiceprezes Społecznego Instytutu Ekologicznego, jeden z liderów Federacji Zielonych, członek Warszawskiego Okrągłego Stołu Transportowego. Adam Sandauer (ur. 1949) – doktor fizyki, w przeszłości doradca prawicowych partii w parlamencie RP, obecnie zajmuje się prawem medycznym i pomocą poszkodowanym pacjentom jako działacz Stowarzyszenia Pacjentów Primum Non Nocere. Olaf Swolkień (ur. 1960) – socjolog i historyk, publicysta, autor książki „Nowy ustrój – te same wartości. Rzecz o tym dlaczego współczesny człowiek niszczy środowisko naturalne”, aktywista ekologiczny, m.in. od 1996 r. prowadzi kampanię „TIR-y na tory”, jako prezes krakowskiej grupy Federacji Zielonych na co dzień stara się chronić miasto Kraków przed budową supermarketów, niszczeniem zieleni i temu podobnymi działaniami, redaktor „Obywatela”. Jarosław Tomasiewicz (ur. 1962) – doktor nauk politycznych, publicysta, autor książek „Terroryzm na tle przemocy politycznej (zarys encyklopedyczny)” i „Między faszyzmem a anarchizmem. Nowe idee dla nowej ery”, stały współpracownik „Obywatela”. Jacek Uglik (ur. 1976) – doktorant w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Zielonogórskiego, założyciel art zine’a „Blasfemia”, publikuje m.in. w „Ricie Baum”, „Edukacji Filozoficznej”, „Autografie” i „Akancie”, poeta – autor trzech arkuszy poetyckich i jednego tomiku. Marek Węgierski (ur. 1961) – polskiego pochodzenia obywatel Kanady, historyk i bibliotekoznawca, publicysta, pisarz, konsultant ds. informacji i informatyki, publikował m.in. w pismach „Telos”, „This World”, „The Review of Metaphysics”, „The World&I”, „American Enterprise”, „The Social Contract”. W Polsce po roku 1989 publikował m.in. w „Arcanach”, „Stańczyku” i „Zielonych Brygadach”.
CENNIK REKLAM NA OKŁADCE: (W PEŁNYM KOLORZE) II strona okładki - 1350,- zł III strona okładki - 1350,- zł IV strona okładki - 1500,- zł
CENNIK REKLAM WE WNĘTRZU NUMERU kolumna w środku pisma - 850,- zł 1 moduł (szer. 86X wys. 48 mm) - 100,- zł 10% zniżki przy zamówieniu 3 lub więcej reklam w kolejnych numerach przy większych zamówieniach możliwość negocjacji cen. Do podanych cen doliczamy 22% vat-u. Uwaga: 1. Dla zaprzyjaźnionych inicjatyw obywatelskich stosujemy inny, uznaniowy, cennik reklam. 2. W sprawie płatności za reklamy oraz szczegółów technicznych prosimy o kontakt telefoniczny lub pocztą elektroniczną z Działem Reklam (Rafał Górski, gorski@obywatel.org.pl, tel/fax: /42/ 630 17 49, 608 137 646). 3. Zastrzegamy sobie prawo odrzucenia reklam oraz zamieszczania ich za darmo. 4. Możliwa jest nieodpłatna reklama w „Obywatelu” pod warunkiem zamieszczenia naszej reklamy w innym czasopiśmie. Decyzja o wymianie reklam zależy od jakości, nakładu, dystrybucji i zawartości pisma, które proponuje wymianę. Chętnych prosimy o kontakt w sprawie ustalenia warunków ew. wymiany. 5. Za treść reklam i poczynania reklamodawców nie ponosimy odpowiedzialności, choć staramy się sprawdzać ich rzetelność przed drukiem.
PRENUMERATA I EGZEMPLARZE ARCHIWALNE „Obywatel” ukazuje się co dwa miesiące – sześć razy w roku. Najpewniejszym sposobem na zdobycie kolejnych numerów pisma jest prenumerata. Przyjmujemy prenumeratę roczną (6 numerów pisma), której koszt wynosi 36 zł. Wpłat należy dokonywać przy pomocy blankietu dostępnego na poczcie i w bankach (wpłaty na rachunki bankowe) lub zamieszczanego w „Obywatelu”, podając czytelnie swój dokładny adres oraz wpisując na odwrocie cel wpłaty („prenumerata”) i zaznaczając, od którego numeru się ona rozpoczyna. Prenumerata roczna nie musi pokrywać się z rokiem kalendarzowym – oznacza ona jedynie chęć otrzymania kolejnych sześciu numerów Obywatela, np. od numeru 8 (XI 2002) do numeru 13 (IX 2003). Egzemplarze archiwalne pisma można zamawiać w podobny sposób: wpłacając przekazem równowartość zamawianych numerów (nr 3-5 – 6 zł za egz.; nr 6 i następne – 7 zł za egz.) i pisząc na odwrocie blankietu czego dotyczy wpłata (np. „Obywatel” nr 3). Uwaga! Nakład numerów 1 i 2 został wyczerpany, prosimy nie dokonywać na nie wpłat. Koszt prenumeraty zagranicznej wynosi 36 zł plus koszty wysyłki. Osoby zainteresowane prenumeratą zagraniczną prosimy o kontakt z Działem Kontaktu z Czytelnikami (Dominika Baryła, /42/ 630 17 49, biuro@obywatel.org.pl) w celu uzgodnienia szczegółów. Prenumerata „Obywatela” na całym świecie w internecie: www.exportim.com, prenumerata@exportim.com, fax/tel. +48 22 663 33 00 oraz +468 663 99 63. UWAGA! Wszystkie osoby, które wpłaciły pieniądze na prenumeratę lub egz. archiwalne, a nie dostały zamówionych numerów proszone są o pilny kontakt z Działem Kontaktu z Czytelnikami lub przesłanie kopii odcinka blankietu wpłaty „Potwierdzenie dla wpłacającego” na adres redakcji „OBYWATELA”.
Zaprenumeruj magazyn Obywatel. Za 6 numerów w prenumeracie płacisz 36 zł, w salonie prasowym 42 zł. Dzięki prenumeracie masz jednego Obywatela GRATIS !!!
Każda osoba, która do 15.03.2003 roku opłaci roczną prenumeratę Obywatela otrzyma nieodpłatnie jeden numer archiwalny. Dzięki szybkiej decyzji będziesz miał już dwa Obywatele GRATIS!!!
Prosimy o zaznaczenie na przekazie wpłaty, który z numerów archiwalny mamy przesłać razem z pierwszym numerem prenumeraty.
FUNDUSZ OBYWATELA „Obywatel” jest naprawdę niezależny – finansowany z prywatnych środków jego twórców i sympatyków. To jedyny sposób, aby w „wolnym” kraju zachować swobodę w kształtowaniu zawartości pisma i nie brać pod uwagę interesów sponsora. Dlatego zwracamy się z prośbą o pomoc do wszystkich Czytelników, którym podoba się taka formuła gazety. Masz szansę zostać dobroczyńcą pisma, które nie zależy od woli partyjnych bonzów, łaski ministerialnych urzędasów, chorych układów towarzyskich, widzimisię fundacji rozporządzających środkami z brudnych interesów – nikt tego nie zrobi za Ciebie. Prosimy o wszelką możliwą pomoc finansową (darowiznę możesz odliczyć od podatku) – każda kwota będzie nam pomocna w wydawaniu pisma, będzie też sygnałem, że istnieje ludzka solidarność i realne zaangażowanie w życie społeczne. Chętnie przyjmiemy także każdą inną pomoc – w kolportażu, materiałach biurowych, promocji itp. To pismo dla Ciebie – nie zapomnij o swoim piśmie! Wpłaty prosimy kierować na nasze konto przy pomocy blankietu prenumeraty, z adnotacją na odwrocie, że przesłana kwota jest darowizną. Podziękowania dla wszystkich ofiarodawców będziemy zamieszczać (chyba, że będą woleli zachować anonimowość) na naszych łamach. Nasze konto: Stowarzyszenie „Obywatel” Bank Spółdzielczy Rzemiosła w Łodzi 87840003 – 589 – 27016
„SIEĆ OBYWATELSKA”
CZYTAJ WIĘCEJ...
www.obywatel.org.pl
fot. Krzysztof Mazurkiewicz
W OBIEKTYWIE:
Stowarzyszenie „Obywatel”, wydawca „Magazynu Obywatel” zaprasza do udziału w projekcie „Sieć Obywatelska”. Jego celem jest stworzenie sieci i wspomaganie osób-wolontariuszy w całej Polsce, które zdecydują się na długoterminową współpracę z Obywatelem. Osoby te przeszkoleniu i przy odpowiednim wsparciu będą lokalnie rozwijać projekty prowadzone przez „Obywatela” (Magazyn Obywatel, Biblioteka, Filmoteka, Konfrontacje, Studio graficzne, Manufaktura, Festiwal, Audycje radiowe, Czytelnia) oraz animować nowe przedsięwzięcia obywatelskie w swojej okolicy. Pomysł zrodził się z rosnącej popularności naszych inicjatyw, chęci dotarcia do większej i bardziej różnorodnej grupy odbiorców projektów „Obywatela” niż było to w latach ubiegłych, a także z potrzeby wypracowania systemu współpracy z osobami z całej Polski, które coraz liczniej zgłaszają się do nas z propozycjami włączenia się w działalność „Obywatela”. Szczegółowe materiały dotyczące „Sieci Obywatelskiej” można uzyskać: • na stronie internetowej: http://www.obywatel.org.pl • po przesłaniu na adres e-mailowy: siec@obywatel.org.pl listu z tematem „Sieć Obywatelska”, • po przesłaniu na adres redakcji kartki pocztowej ze swoim dokładnym adresem pocztowym i z prośbą o informacje na temat „Sieci Obywatelskiej”.