14 minute read

Porozmawiajmy o śmierci

Żałoba i umieranie są w naszym społeczeństwie tabu. Nie pozwalamy –sobie ani innym – na poczucie bezradności i innych trudnych emocji, które towarzyszą śmierci. Rozwiązaniem problemu wydaje nam się kupienie leków na uspokojenie, wzięcie L4 na parę dni i jak najszybszy powrót do pracy.

Samotni w żałobie

Advertisement

Maria Rościszewska

To nie będzie nic nowego ani odkryw czego: powiedzieć, że żyjemy w społe czeństwie samotnym, izolującym się i od ciętym od tego, co trudne. Odwracamy wzrok od osób w kryzysie bezdomności, leżących na ulicy. Wyrzucamy za mur uchodźców, którzy chcą lepszego życia w demokratycznym państwie. Usuwamy z przestrzeni publicznej nawet dzieci –

„przecież przeszkadzają i są zbyt głośne” – tworząc hotele i restauracje, do których nie mają wstępu. To, co nie mieści się w normie, jest związane z trudnymi emo cjami i przeszkadza normalnie funkcjo nować w kapitalistycznym społeczeń stwie, wyrzucane jest na margines.

Podobnie jest ze śmiercią. Jak zauważa między innymi Geoffrey Gorer, angielski antropolog i pisarz, zamknęliśmy ją za drzwiami szpitala i kostnicy, zostawili śmy medykom i pracownikom hospicjów.

I choć romantyzowanie przeszłości bywa niebezpieczne, trudno jest oprzeć się wrażeniu, że wspólnotowe przeżywa nie śmierci i żałoby, które zatraciliśmy, miało w sobie coś ważnego i potrzeb nego. Może dlatego tak wielu ludzi cho dzi z Adamem Strugiem śpiewać ludowe pieśni o śmierci 1 listopada na cmen tarzu Powązkowskim, o czym sam pie śniarz opowiada w rozmowie z Bartkiem Tarnowskim i Dawidem Gospodarkiem. Razem ze śmiercią z przestrzeni pu blicznej zanika żałoba. Związane z nią silne przeżywanie emocji – smutku, ale też złości, lęku, a czasem dziwnego ro dzaju wzruszenia, słowem: całej gamy różnych uczuć – przeważnie nie jest ak ceptowalne. Trudne, gwałtowne emocje należy zostawić w domu, ewentualnie w gabinecie terapeutycznym. Zauważmy jednak, że nie chodzi tu tylko o wymiar społeczno‑psychologiczny braku przy zwolenia na wyrażanie emocji. To coś więcej niż to, że „nie wypada” szlochać w miejscach publicznych. Owszem, rze czywiście są w społeczeństwie takie, a nie inne tendencje, pewnie częściowo wynie sione z domów rodzinnych. Ale to zjawi sko jest nierozłącznie związane również z rozwojem kapitalistycznej nowocze sności. Gdy umiera ktoś z mojej naj bliższej rodziny – mąż, rodzic, dziecko –prawo pozwala mi wziąć najwyżej dwa dni urlopu. Mam dwa dni na to, by po tej stracie pozbierać się na tyle, aby móc wrócić do pracy. Kapitalizm dyscypli nuje mnie, bym była odpowiednio pro duktywna.

Ktoś na ten zarzut odpowie, że przecież można wtedy pójść do psychiatry i wziąć L4 . Tu przechodzimy do kolejnego waż nego aspektu tego, jak zmienia się po strzeganie i praktyka żałoby – a miano wicie do zjawiska jej medykalizacji. Jak zauważył Tomasz Stawiszyński w swo jej książce „Ucieczka od bezradno ści”, Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne w trzeciej wersji DSM (Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders , klasyfikacja zabu rzeń psychicznych) uznawało, że żałoba powinna trwać najdłużej rok. W DSM IV skrócono ten czas do dwóch miesięcy, a najnowsza edycja mówi o dwóch ty godniach! Według nowoczesnej psychia trii powinnam w dwa tygodnie „przeżyć żałobę” i zaakceptować śmierć bliskiej osoby. Dłuższy czas świadczy już o patologii i jako taki powinien być le czony – oczywiście najlepiej farmako logicznie. A fakt, że autorzy tej zmiany –jak wskazuje Stawiszyński – są blisko związani z przemysłem farmaceutycz nym w USA , to oczywiście drobiazg. Objawem uschematyzowania żałoby jest też ujęcie jej w model DABDA – denial, anger, bargain, depression, acceptance Jest on tak stary i znany, że pojawia się nawet w popkulturze (na przykład w me mach lub w serialu „The Office”). Jak za uważa w rozmowie z nami Anja Franczak z Instytutu Dobrej Śmierci, wcale nie jest on oczywisty i spora część psychologów oraz ludzi pracujących z osobami w ża łobie zdecydowanie go odrzuca. Model ten zakłada, że każda żałoba wygląda tak samo. A przecież inaczej przeżywamy stratę po ukochanej siostrze, inaczej po despotycznym ojcu alkoholiku i jesz cze inaczej po dawnej miłości z podsta wówki. Inaczej po psim członku rodziny; po przyjaciółce, która popełniła samo bójstwo; po żonatym kochanku, o któ rym nikt nie wiedział. Przemawia do mnie George Bonanno, amerykański profe sor psychologii klinicznej, który w swo ich badaniach pokazuje, że każdą śmierć przeżywa się bardzo różnie. Przekonuje mnie Franczak, gdy mówi w naszej roz mowie, że żałoba to relacja, wciąż istnie jąca więź z osobą zmarłą – i jako taka ra czej nigdy nie znika, nie jest to więc coś, co można „przejść” lub „przepracować”.

Nie chcę świata, w którym osoba do świadczająca jednej z najtrudniejszych, najboleśniejszych i najbardziej absur dalnych strat, jakie można przeżyć w na szym ludzkim życiu – czyli śmierci – jest w tym nieludzko samotna. Rano łyka leki na uspokojenie i patrzy w lustro, mó wiąc sobie: „Weź się w garść”. Dusi w so bie emocje w drodze do pracy, w któ rej koledzy i koleżanki patrzą na nią ze skrępowaniem, bo coś tam słyszeli, ale nie wiedzą, jak zagadać. Po południu wraca autobusem, połykając łzy, bo ry czeć może tylko w samotnym mieszkaniu. A następnego dnia robi znów wszystko to samo – aż w końcu ból będzie trochę bardziej przytępiony. Śmierć i żałoba są tematem tabu. Nie stykamy się już z nimi w przestrzeni pu blicznej. Boimy się o nich rozmawiać. Jak zauważa Stawiszyński we wspomnianej „Ucieczce od bezradności”: „Pozbawieni języka, którym dałoby się o śmierci i o umieraniu mówić, jesteśmy zarazem pozbawieni prawa do śmierci czy raczej prawa do bezradności, rozpaczy i nie mocy w zetknięciu z nią”. W odtabuizowa niu śmierci nie chodzi więc o to, by uda wać, że śmierć to coś normalnego – bo choć jest od zawsze nieodłączną częścią życia, jest jednocześnie w nim czymś naj bardziej absurdalnym i niezrozumiałym, a dla niektórych przerażającym. Naszym zadaniem nie jest to, by śmierć opano wać i w pełni oswoić. Ale dobrze byłoby pozwolić sobie na tę bezradność – przed samym sobą i przed innymi. Byśmy mogli, jak pisał Franz Kafka w liście do Oskara Pollaka, „stać naprzeciw siebie tak zamy śleni i współczujący, jak przed wejściem do piekła”. Byśmy w żałobie nie musieli być tacy samotni.

L4 na śmierć kota

Ida Nowak

W pewien letni piątek dzwonię do lekarza rodzinnego i proszę o zwolnienie z pracy na jeden dzień. Mówię: „Nie będę pana oszukiwać, panie doktorze. Wczoraj uśpi liśmy naszego kocura staruszka, a ja pra cuję z klientami i czuję, że dzisiaj nie dam rady z nikim rozmawiać”. Pan doktor jest pełen zrozumienia – wypisuje L4 i pyta, czy potrzebuję też czegoś na uspoko jenie. Nie potrzebuję, chciałabym tylko chwilę odetchnąć i nie musieć praco wać. Oczywiście tylko przez ten jeden dzień – o więcej nie mam odwagi po prosić. Mimo że nasz Kita był członkiem najbliższej rodziny, a szesnaście lat z nim stanowi więcej niż połowę mojego życia, śmierć kota może być przez społeczeń stwo zakwalifikowana co najwyżej jako niedogodność, zły dzień, gorszy czas, na który dzięki wyrozumiałemu lekarzowi mogę dostać jeden dzień luzu. Tak samo jak na bolesny okres, stan podgorącz kowy albo – bo i to się przecież zdarza –kaca.

Możliwość szybkiego zorganizowa nia zwolnienia chorobowego w zasadzie wedle własnego uznania jest oczywiście przywilejem. Pozwala mi na nie po pierw sze, prywatny pakiet medyczny, a po drugie, wyrozumiałość miejsca pracy –w dużym mieście i aspirującego do by cia „dobrym pracodawcą”, który nie bę dzie dociekał, czy obiektywnie danego dnia nie jestem w stanie pracować, ani podważał moich potrzeb. Ba! Złoży nawet kocie kondolencje. Jednak nawet w tym luksusowym środowisku nie oczekiwała bym zrozumienia dla dłuższej żałoby po śmierci zwierzęcego towarzysza – osta tecznie po jednodniowym L4 wróciłam do pełnowymiarowej pracy.

Karolina Kuszlewicz, adwokatka zaj mująca się prawami zwierząt, po śmierci swojej pieski Koko przejmująco pisała o żałobie po zwierzęcym członku ro dziny w artykule dla serwisu Noizz: „Jakże zresztą rzadko słyszy się w tym kontek ście słowo «żałoba». Raczej «umarł mi pies». Ale – mnie nie umarł pies, tylko najbliższy członek rodziny. Przecież nie mówi się, gdy umrze nam matka, brat, partner: «umarł mi człowiek». [...] Gdybym pracowała na etat, musiała bym po tym, jak towarzyszyłam Koko w odchodzeniu, pójść do pracy na ósmą czy dziewiątą. Ewentualnie wzięłabym urlop na żądanie, ale systemowo moja strata i mój czas żałoby pozostałyby nie widzialne”.

Kuszlewicz bardzo celnie definiuje róż nicę między społecznym uznawaniem żałoby po bliskim człowieku a żałoby po bliskim zwierzęciu, jednak jeśli chodzi o systemową „widzialność”, ta pierwsza niewiele różni się od drugiej. Kodeks pracy przewiduje urlop okoliczno ściowy w przypadku śmierci i pogrzebu bliskiej osoby, jednak jest on stanow czo zbyt krótki, by mówić o przeżyciu w tym czasie żałoby. Ten czas można ra czej odczytywać jako przestrzeń do zała twienia niezbędnych formalności. Dość powszechną praktyką żałoby w kontek ście pracy wydaje się raczej urlop na żą danie lub L4 .

Zapisy Kodeksu pracy można potrak tować jednak jak papierek lakmusowy „żałobnego radaru”. Rodzice, dzieci i mał żonkowie – to wedle prawa najbliższe osoby dla każdego człowieka, po któ rych śmierci przysługują nam dwa do datkowe dni wolne. Trochę dalej plasują się rodzeństwo, dziadkowie i teściowie –po ich śmierci mamy dodatkowy jeden dzień. W oczywisty sposób Kodeks pracy nie obejmuje więc nie tylko „odpowied niego” czasu żałoby, ale także wielu ty pów bliskich relacji, także rodzinnych, na przykład z synową, szwagrem, cio cią czy wnukiem. Podobnie rzecz się ma w przypadku relacji niezalegalizowa nych – w tym par jednopłciowych, co stanowi tylko jeden z wielu przejawów dyskryminacji osób LGBT + w Polsce. →

Jednak to nie prawny wymiar śmierci bliskiej osoby wydaje się kluczowy, kiedy myślimy o żałobie „uznanej” i „nieuzna nej”. Znacznie większe psychologiczne znaczenie wydaje się mieć jej społeczne postrzeganie. Gdy chodzi o śmierć ro dzica, dziecka czy partnera życiowego, naturalną reakcją otoczenia jest ocze kiwanie na przeżywanie – wiadomo, że osoba jest w żałobie, że jest jej ciężko, przechodzi trudny czas, i to dość długo. Zupełnie inny jest jednak odbiór żałoby po babci, cioci czy teściu – owszem, zło żymy kondolencje, ale raczej zdziwi nas przedłużający się smutek czy zwolnienie lekarskie. Podobnie rzecz ma się w przy padku zwierzęcego członka rodziny czy też „rodziny z wyboru”, to jest naszych przyjaciół.

Tymczasem lista istotnych dla na szego życia osób, których śmierć czę sto wiąże się z silną reakcją emocjonalną, jest o wiele, wiele dłuższa. Znajdują się na niej na przykład osoby publiczne, któ rych nie znaliśmy, ale które wywarły –lub wywierały przez długi czas – istotny wpływ na nasze życie. I nie mam tu bynaj mniej na myśli jedynie masowych emo cji takich jak opłakiwanie Karola Wojtyły,

Michaela Jacksona czy księżnej Diany. Sądzę, że dla wielu osób śmierć ukocha nego idola, choćby i nieznanego szerszej publiczności, stanowi spore emocjonalne wyzwanie. Myśl, że nic więcej nie stwo rzą, nie powiedzą, nie napiszą, jest prze cież ogromną pustką w sercu wymaga jącą przeżycia.

Kolejna „nieuznana” żałoba to ta, która zdarza się w związkach ukrywanych, na przykład romansach czy niejawnych re lacjach queerowych. Nie dość, że dla niej samej często nie ma w najbliższym oto czeniu zrozumienia (bo na opłakiwanie zmarłej monopol ma przecież mąż, a nie kochanek), często trzeba ukryć ją jesz cze przed światem (bo jeśli nie mieliśmy bezpiecznej przestrzeni, by wyjść z szafy wspólnie, tym bardziej trudne będzie to po świeżej stracie partnera). Podobnie niewidzialna bywa żałoba po osobach, z którymi relacje już zamknęliśmy – po przednich partnerach, skłóconych z nami dawnych znajomych. A przecież śmierć osób, które kiedyś były bliskie i prze stały być, do których być może mieliśmy żal, którym czegoś „nie zdążyliśmy po wiedzieć”, jest ogromnym obciążeniem emocjonalnym.

Przypadki można by mnożyć, a pewnie każda zapytana osoba dodałaby do listy „żałobnej niewidzialności” jeszcze kolejną pozycję. Temat „nieuznanej żałoby” jest więc jednym z wielu, które obrazują kło pot z opisaniem, zmierzeniem i wyzna czeniem ram dla przeżywania śmierci. Tymczasem żałoba, śmierć, a także to, co wcześniej – na przykład powolne odcho dzenie – są ogromnymi wyrwami w kra jobrazie emocjonalnym, każda o własnym kształcie i odcieniu i każda poczyniona przez inną nieobecność.

(Nie)poprawna żałoba

Gabriela Kowalewska

Żałoba to cena, którą płacimy za miłość. k enneth j dO ka

Kiedy w Google’u wpiszemy hasło „ża łoba”, od razu wyskakuje pięć proponowa nych wyszukiwań: „przeżywanie żałoby”, „stopnie przechodzenia żałoby”, „czego nie robić w żałobie”, „jak przejść żałobę”. Czy można uschematyzować żałobę? Raczej nie, a w internecie wyświetlają się zale dwie próby, podjęte przez osoby często o różnym poziomie wrażliwości i wiedzy. Można zacząć od postawienia serii teoretycznych pytań: skąd się wzięła żałoba, jak tradycje związane z żałobą różnią się między sobą w zależności od kultury, czym są obrządki pogrzebowe, czy pogrzeb pomaga w żałobie albo jakie kolory żałobne dominują w Mikronezji. Jednak czy tymi pytaniami nie staramy się jeszcze bardziej uteoretycznić tego procesu? W momencie straty kogoś bli skiego – człowieka czy zwierzęcia – je steśmy postawieni w sytuacji tak skrajnie absurdalnej, że trudno mówić o jakiej kolwiek logice czy teorii. Człowiek jest skazany na śmierć, ba, można powie dzieć, że wszyscy zwyczajnie żyjemy, aby umrzeć – a jednak, mimo całej wiedzy na temat przemijania i śmiertelności, mimo świadomości, którą mamy w sobie od urodzenia, śmierć pozostaje najbardziej abstrakcyjną chwilą w życiu człowieka. Ludzki umysł nie jest w stanie przetwo rzyć informacji o tak fundamentalnym braku – nie jest i nigdy nie był.

Żałoba jest skomplikowanym pro cesem, złożonym i zależnym od wielu czynników. Nie można jej zamknąć w ra mach etapów ani podpunktów. Nie je steśmy w stanie wytłumaczyć wszyst kiego, mimo że czasem bardzo byśmy chcieli. Człowiek dąży do racjonalizacji świata, rozumienie daje mu spokój, kon trolę i poczucie wewnętrznej harmonii. Im dana sprawa jest bardziej skompli kowana, tym uporczywiej dążymy do jej rozwiązania. Ludzkie życie jest jak dra mat u Arystotelesa: po każdym napię ciu musi dojść do katharsis, do rozwią zania akcji, a wszystko po to, żebyśmy zwyczajnie nie oszaleli. Ale to się zmie nia w przypadku emocji, które nie są ra cjonalne – nie można ich opisać mate matycznie, raczej nie powinny podlegać ocenie i są trudne do zrozumienia. Jeżeli uznamy, że żałoba jest konsekwencją mi łości, czegoś tak intymnego i indywidu alnego, to w jaki sposób można ją oce nić? Jak można wpisać w rubrykę tego, co poprawne?

Żałoba dla jednych to proces, który otwiera się po śmierci, dla innych jeszcze chwilę przed, dla niektórych nie otwiera się nigdy. Żałoba może być czarna, nie bieska, zielona, biała, czerwona, miękka, twarda, gładka, ostra, ociężała, sflaczała, brzydka, piękna i męcząca. Może być za bawna albo zupełnie nie mieć poczucia humoru. Może trwać tygodnie, miesiące, lata albo nigdy się nie skończyć – niektó rzy mogą z niej nigdy nie wyjść.

Żałoba może przebiegać też bardzo burzliwie. Przykładem tego jest historia amerykańskiej aktorki Jennette M c Curdy, autorki książki o bardzo kontrowersyj nym tytule „Cieszę się, że moja mama umarła”. Opisała ona stosunki ze swoją matką od dzieciństwa do dorosłości. Ich relacja była ze strony matki pełna mani pulacji, brutalności, przemocy emocjo nalnej i fizycznej. W ostatnich rozdzia łach książki M c Curdy opisuje pożegnanie z matką – autorka bardzo wtedy cierpiała i ostatecznie poszła na terapię. Z czasem zrozumiała, że ze śmiercią mamy wiąże się również uczucie lekkości i ulga. To może być trudne i dla niektórych kon trowersyjne, bo jednak uczucie ulgi po śmierci bliskiej osoby jest w naszej kul turze tabu. Czy M c Curdy przeżyła lub wciąż przeżywa żałobę? Na pewno nie taką, jak w klasycznym ujęciu normatyw nym i teoretycznym. Amerykańska ak torka i pisarka jest tylko jednym z przy kładów, które mogłyby obalić myślenie o żałobie w klasycznym schemacie. Jej sposobu przeżywania śmierci swojej mamy, pełnego złości, ulgi i innych zło żonych emocji, nie da się zamknąć w pro stym modelu. →

Żałoba jest intymną relacją między ży jącym i zmarłym. Jest wyjątkowa i nie powtarzalna. Bez sensu jest twierdzić, że ktoś przez ten proces powinien przecho dzić w określony sposób. Jeżeli w kwestii żałoby my jako ludzie mamy jakąś powin ność, to tylko taką, by wyzbyć się wszel kich przekonań, uprzedzeń i wiedzy, ja kie mamy na jej temat. Choć oczywiście nie znaczy to, że nie powinno się o niej pisać. Wręcz przeciwnie – należy deta buizować śmierć, żałobę oraz wszyst kie inne związane elementy. I mówić o nich z szacunkiem dla indywidual ności i wyjątkowości każdego procesu i osoby.

Od dobrej śmierci do spektaklu śmierci Tomasz Hryciuk Nie towarzyszymy w śmierci członkom rodzin, ale chętnie oglądamy ją w tele wizji. Nie całujemy zwłok podczas po grzebów, ale zabijamy w grach kom puterowych. Scrollujemy wiadomości, umierające dzieci patrzą na nas szkli stymi oczami, i scrollujemy dalej. Nasz stosunek do śmierci staje się coraz bar dziej niejednoznaczny.

Żałoba jest intymną relacją między żyjącym i zmarłym.

Jeszcze niedawno ludzie w Polsce od chodzili w domu. Śmierć była wydarze niem rodzinnym i społecznym, drzwi były otwarte dla wszystkich. Umierający spi sywał testament i informował najbliż szych, w czym ma być pochowany. Żegnał się, przebaczał komu trzeba i jemu prze baczano.

Towarzyszenie w umieraniu było mo ralnym obowiązkiem społeczności, bo każdy miał prawo do „dobrej śmierci”, do odejścia zaopiekowanym. Wiatyk, ostat nia komunia święta, to dosłownie za pasy na drogę i rolą najbliższych było te zapasy przygotować. Przy umierają cych czuwano, a gdy odeszli, czuwano przy ich zwłokach. Zgon miał swój teatr, w którym śmierć było widać, była sły szalna i miała zapach. Rodzina pielęgno wała i ubierała zwłoki, całowała zmarłego lub zmarłą, odprowadzała na cmentarz, niosła trumnę. Śmierci jeszcze za życia doświadczało się fizycznie.

Dzisiaj niewiele osób asystuje przy zgo nach, więc tracą one odświętność, stając się zagadnieniem raczej biologicznym niż duchowym. Outsoursujemy umieranie, oddając je w ręce medycznych i funeral nych branż. Nie ma więc już „przed” i „po”, zostaje tylko „przed”. Umierający znikają w przedśmiertnej przestrzeni szpitala czy domu starości, niezauważenie odchodzą i już więcej się ich nie widzi.

Coraz częściej kosztem jakości śmierć idzie w ilość. Bycie przy śmierci zastę pują masowe informacje na smartfonach, w telewizji i gazetach. Zmieniło się śro dowisko informacyjne, więc coraz rza dziej nawet wiadomości o wielkich trage diach są obiektem głębszych przemyśleń czy dyskusji. Wiadomości jest więcej, po jawiają się częściej i z większym natę żeniem – więc lepiej widać i lepiej sły chać. To, co parędziesiąt lat temu było wzmianką w gazecie, dziś jest newsami na żywo z ziemi i nieba, w pakiecie z eks pertami, ignorantami i komentującą na żywo światową agorą. Odchodzenie i ko nanie podlega informacyjnej obróbce tak jak inne relacje, więc trudno wybie rać, czy bardziej przejąć się osunięciem ziemi w Ekwadorze, katastrofą humani tarną w Jemenie czy zbombardowanym blokiem w Ukrainie. Obfitość wiedzy i in formacji o śmierci powoduje, że zmienia się ona w natarczywy spektakl. Istotna jest też ekspozycja na liczne bodźce: in formacje o śmierciach spływają ze świata w audycjach, fotografiach, artykułach, fil mikach i reportażach. Słowa i obrazy do cierają ze wszystkich stron, a ten nadmiar powoduje, że nasz próg czucia się obniża.

Przez trzy lata epidemii COVID 19 w związku z zakażeniem wirusem zmarło w Polsce około 120 tysięcy osób – to tyle, co populacja Elbląga albo Gorzowa Wielkopolskiego. Ale objawów zbioro wej żałoby nie widać. Jakby nie śmierć nas dotknęła, tylko niecodzienność pan demicznej sytuacji. Słyszeliśmy o śmier ciach czyichś wujków albo babć i te wieści nas smuciły. Ale jako społeczeństwo nie przepracowaliśmy tych zgonów w całości, jak wielkiej narodowej tragedii. Najwięcej „ponadprogramowych” zgonów od czasu drugiej wojny światowej stało się infor macją na pasku, która szybko spowsze dniała. Zachorowań tyle, zgonów tyle, wyleczonych tyle. Rozłożyły się w cza sie i naszych wyobrażeniach. Szpitalne oddziały covidowe, pierwszy front walki z epidemią, były dalekim światem, z któ rego docierało do nas zaledwie echo sta tystyk.

Czy zmiany w postrzeganiu śmierci wywołane pandemią będą trwałe? Psychologiczne i zdrowotne konse kwencje zagrożenia epidemią w wielu z nas pozostaną z pewnością na długo, ale jak wpłyną na społeczne postrzega nie umierania? Wiele wskazuje na to, że jeszcze bardziej się ono zmedykalizuje. Pandemia pokazała, że przerażony świat szukał ratunku w nauce – specjalistach walczących o wynalezienie szczepionki, załogach karetek, w respiratorach, za pasach tlenu, medykamentach. Znaczna część ludzkości bez szemrania poddała się odgórnej kontroli fachowców, poli tyków i organizacji. Mimo ofiar wyszli śmy z tego względnie cało, a zaufanie do naukowej kontroli nad śmiercią wzrosło. Jednak wciąż otwarte pozostaje py tanie o etyczne i emocjonalne aspekty związane ze śmiercią innych – czy że gnamy ich tak, jakby tego chcieli? Czy od chodzą w duchowym komforcie? Ciągle chyba jest w nas zakorzenione poczu cie, że odchodzenie to ostatni moment na czułość, miłość, przebaczenie, wyja śnienie spraw – że jeśli nie teraz, to nigdy. Może więc „dobre umieranie”, z bliskimi wokół i we własnym łóżku, nie zanik nie całkowicie, wyeksportowane za za mknięte drzwi szpitali i domów spokoj nej starości?