ROZDZIA 2
Koniec i pocz tek: dedykacja
yjemy, pomijaj c drobiazgi, w wiecie przebaczaj cym, w którym margines b du jest zwykle spory. Zawsze podejrzewa em, e nawet na najwy szych szczeblach w adzy podejmowanie decyzji jest procesem do niechlujnym.
A jednak w yciu cz owieka i spo ecze stw zdarzaj si sytuacje krytyczne, w których nie ma miejsca na pomy ki. W a nie wtedy zdolno ci wykonawcze osoby stoj cej przed konieczno ci podj cia decyzji s maksymalnie obci one. Mam 62 lata i do g owy przychodzi mi tylko jedna taka sytuacja w moim yciu. Dla mnie, cz owieka studiuj cego funkcje wykonawcze, to do wiadczenie mia o podwójne znaczenie: osobistego dramatu i praktycznego studium funkcjonowania p ata czo owego – mojego w asnego.
Pewnego wiosennego popo udnia by em poch oni ty rozmow z moim mentorem Aleksandrem Romanowiczem uri . T rozmow odbyli my ju kilkana cie razy. Szli my spacerkiem od moskiewskiego mieszkania urii, w gór ulicy Frunzego i dalej w stron Starego Arbatu1. Szli my ostro nie, poniewa uria z ama nog i utyka , co spowalnia o jego zwykle szybkie tempo. Moskwa topnia a po mro nej zimie i na placu robi o si t oczno. Lecz uria by tak imponuj co profesorski w swoim ci kim, si gaj cym niemal ziemi granatowym kaszmirowym p aszczu z astracha skim konierzem i pasuj cym kapeluszem, e t um si rozst powa By rok 1972. Kraj prze y mordercze lata Stalina, II wojn wiatow , kolejne mordercze lata Stalina i przerwan odwil Chruszczowa. Nie wykonywano ju egzekucji za sprzeciw wobec w adzy, ludzie byli ju tylko wi zieni. Dominuj cym nastrojem spo ecznym nie by jak wcze niej mrocy krew w y ach strach, ale wilgotna, zrezygnowana, stagnacyjna beznadziejno i oboj tno , rodzaj spo ecznego odr twienia. Mój mentor mia siedemdziesi t lat, ja dwadzie cia pi . Zbli a em si do ko ca aspirantury, studiów doktoranckich ko cz cych si zazwyczaj stanowiskiem na uczelni. Rozmawiali my o mojej przysz o ci.
2. Koniec i początek: dedykacja
Aleksander Romanowicz, nie po raz pierwszy, mówi , e nadszed czas, abym wst pi do partii – Komunistycznej Partii Zwi zku Radzieckiego. Sam by jej cz onkiem i zaproponowa , e poprze moj kandydatur i za atwi równie poparcie Aleksieja Niko ajewicza Leontjewa, innego wybitnego psychologa i dziekana na Uniwersytecie Moskiewskim, z którym utrzymywa em serdeczne stosunki. Cz onkostwo w partii by o pierwszym krokiem ku radzieckiej elicie, obowi zkow trampolin dla wszelkich powa nych yciowych aspiracji. Rozumia o si samo przez si , e by o warunkiem sine qua non jakiegokolwiek awansu zawodowego w Zwi zku Radzieckim. Samo przez si rozumia o si równie , e propozycja przyj cia mnie na ono partii by a bardzo hojnym gestem zarówno ze strony urii, jak i Leontjewa. By em ydem z otwy, uwa anej za niegodn zaufania prowincj , do tego mia em „bur uazyjne” pochodzenie. Mój ojciec sp dzi pi lat w agrze jako „wróg ludu”. Nie do ko ca wpisywa em si w radziecki idea . Wstawiaj c si za mn , uria i Leontjew, dwie najwa niejsze postaci radzieckiej psychologii, narazili si na ryzyko zirytowania organizacji partyjnej uniwersytetu za wepchni cie „kolejnego yda” do ekskluzywnych warstw radzieckiej elity akademickiej. Ale byli gotowi to zrobi , co oznacza o, e chcieli, abym pozosta na Uniwersytecie Moskiewskim jako m odszy pracownik naukowy. Obaj chronili mnie ju wcze niej, pozwalaj c, by ró ne sprawy uchodzi y mi na sucho, i wyci gali z opresji. I byli gotowi wesprze mnie ponownie.
Ja jednak raz po raz powtarza em Aleksandrowi Romanowiczowi, e nie mam zamiaru wst pi do partii. W ci gu ostatnich kilku lat, gdy uria wielokrotnie porusza ten temat, robi em, co mog em, eby go unikn , zamienia em w art, mówi c, e jestem za m ody, zbyt niedojrza y, jeszcze niegotowy. Nie chcia em otwartego starcia, a uria niczego nie wymusza Tym razem w jego g osie wybrzmiewa a stanowczo . I tym razem powiedzia em, e nie przy cz si do partii, bo nie chc
Aleksander Romanowicz uria by zapewne najwa niejszym radzieckim psychologiem swoich czasów. Jego wieloaspektowa kariera obejmowa a prze omowe badania mi dzykulturowe i rozwojowe, prowadzone g ównie wspólnie z jego mentorem Lwem Siemionowiczem Wygotskim, jednym z najwybitniejszych psychologów XX wieku. Jednak to wk ad w neuropsychologi zapewni mu prawdziwie mi dzynarodowe uznanie. Powszechnie uwa any za ojca za o yciela neuropsychologii, bada neuronalne podstawy j zyka, pami ci i, oczywi cie, funkcji wykonawczych. Nikt z jemu wspó czesnych nie przyczyni si bardziej do zrozumienia z oonych relacji mi dzy mózgiem a poznaniem i w a nie za to cieszy si szacunkiem po obu stronach Atlantyku (ryc. 2.1).
Rycina 2.1. Aleksander Romanowicz Łuria i jego żona Lana Pymenovna Łuria, oboje po trzydziestce. (Dzięki uprzejmości dr Leny Moskovich).
Urodzony w 1902 roku w rodzinie wybitnego ydowskiego lekarza, prze y kulturowe zawieruchy pocz tku stulecia, burzliwe lata rewolucji bolszewickiej, wojn domow , czystki stalinowskie, II wojn wiatow , drug rund stalinowskich czystek i wreszcie wzgl dn odwil . By wiadkiem, jak pa stwo okry o ha b nazwiska jego dwóch najbli szych przyjació i mentorów, Lwa Wygotskiego i Miko aja Bernsteina, i wymaza o ich yciowe dzie o. W ró nych momentach swojego ycia by o krok od stalinowskiego gu agu, ale w przeciwie stwie do wielu innych radzieckich intelektualistów nigdy nie trafi do wi zienia. Jego kariera by a swoist mieszank intelektualnej odysei nap dzanej autentycznym, naturalnym rozwojem bada naukowych i kursem przetrwania na radzieckim ideologicznym polu minowym.
2. Koniec i początek: dedykacja
2. Koniec i początek: dedykacja
Pochodz z najbardziej wysuni tego na zachód kra ca imperium radzieckiego, z nadba tyckiej Rygi, dorasta em w „europejskim” rodowisku. W przeciwie stwie do rodzin moich moskiewskich przyjació pokolenie moich rodziców nie dorasta o pod w adz Sowietów. Mia em pewne poczucie europejskiej kultury i to samo ci. W ród moich profesorów na Uniwersytecie Moskiewskim uria by jednym z nielicznych, w którym wida by o Europejczyka; to by a jedna z tych rzeczy, które mnie do niego przyci gn y. By wieloj zycznym, wszechstronnie utalentowanym obywatelem wiata, ca kowicie zadomowionym w zachodniej cywilizacji. By jednak te cz owiekiem radzieckim, przyzwyczajonym do kompromisów, aby przetrwa . Podejrzewa em, e w najg bszych zakamarkach jego istoty czai si instynktowny strach przed brutalnymi, fizycznymi represjami. Zna em innych ludzi jemu podobnych i mia em wra enie, e ukryty strach by z nimi na zawsze, a do mierci, nawet gdy okolicznoci si zmieni y i strach nie mia ju rzeczywistych przyczyn. Ten strach by spoiwem re imu radzieckiego i, jak s dz , spoiwem ka dego innego represyjnego re imu, obecnym a do chwili jego upadku. Ta dwoisto wewn trznej wolno ci intelektualnej, a nawet wynios o ci, i codziennego przystosowania by a w ród radzieckiej inteligencji do powszechna. Nie pot pia em przynale no ci partyjnej urii, ale te jej nie szanowa em i by o to ród em dokuczliwej ambiwalencji w moim stosunku do niego. W pewnym sensie by o mi go za to al – dziwne uczucie ucznia wobec szanowanego mentora.
Moje stosunki z Aleksandrem Romanowiczem i jego on Lan Pymenovn , uznan naukowczyni -onkolo k , by y wr cz rodzinne. Ludzie serdeczni i hojni, mieli zwyczaj wci gania wspó pracowników w swoje ycie, zapraszania ich do moskiewskiego mieszkania i wiejskiej daczy oraz zabierania na wystawy sztuki. Jako najm odszy z bezpo rednich wspópracowników urii cz sto by em obiektem ich niemal rodzicielskiego nadzoru, pocz wszy od znajdowania mi dobrego dentysty po przypomnienia o konieczno ci czyszczenia butów. Jak to w yciu bywa, czasami k ócili my si o drobiazgi, ale byli my bardzo blisko.
Teraz, kiedy wyra nie o wiadczy em, e nie wst pi do partii, uria zatrzyma si na rodku ulicy. Z cieniem rezygnacji, ale i rzeczow stanowczo ci , powiedzia : „W takim razie, Kola (moja stara rosyjska ksywka), nic nie mog dla ciebie zrobi ”. I to by o wszystko. By mo e w innych okoliczno ciach by oby druzgoc ce, ale tego dnia poczu em ulg . Bez wiedzy Aleksandra Romanowicza i w tajemnicy przed niemal wszystkimi podj em ju decyzj o opuszczeniu Zwi zku Radzieckiego. Czyni c cz onkostwo w partii warunkiem jego dalszej opieki nade mn , uwolni mnie od wszelkich
2. Koniec i początek: dedykacja
zobowi za , jakie wobec niego ywi em i które mog y wp ywa na moj decyzj . Po tej rozmowie ostatnie w tpliwo ci znikn y i teraz pytanie nie brzmia o ju czy, ale jak. Decyzja o opuszczeniu kraju dojrzewa a stopniowo, a jej motywy by y z o one. y em w opresyjnym re imie, lecz a do tego momentu moja kariera na tym nie cierpia a. W pa stwie panowa milcz cy antysemityzm i by o wiadomo, e na uniwersytetach obowi zuj niepisane limity, a ja studiowa em na najlepszej uczelni w kraju. Wszyscy wiedzieli, e ydzi ogólnie nie byli mile widziani w najwy szych warstwach spo ecze stwa radzieckiego, ja jednak nie do wiadczy em antysemityzmu skierowanego przeciwko mnie. Wi kszo moich najbli szych przyjació by a Rosjanami i w moim bezpo rednim kr gu znajomych kwestia etniczno ci po prostu si nie pojawia a. Otaczali mnie odnosz cy sukcesy ydzi z pokolenia moich rodziców, co oznacza o, e mimo milcz cych ogranicze w Zwi zku Radzieckim kariera by a mo liwa. Praktyki religijne zosta y ograniczone i utrudnione, jednak ja dorasta em w wieckiej rodzinie i nie by a to dla mnie sprawa osobi cie wa na.
Wi kszo moich znajomych rozumia a, e yjemy w spo ecze stwie, które nie jest ani wolne, ani zamo ne. Pomimo radzieckiego populizmu istnia o w narodzie poczucie ni szo ci i przekonanie, e reszta wiata jest bardziej ekscytuj ca i oferuje wi cej mo liwo ci. Zostali my odci ci od tego wiata, elazna kurtyna by a namacaln rzeczywisto ci , a wi kszy wiat kusi . Wychowa em si w zachodniej Rydze i nie ba em si tego wiata.
Indoktrynacja w Zwi zku Radzieckim rozpoczyna a si praktycznie od przedszkola. Moja rodzina by a jednak ma enklaw biernego sprzeciwu i bardzo wcze nie zacz to podawa mi antidotum na oficjaln propagand . Gdy mia em rok, ojciec zosta zes any do obozu pracy. W ponurym dowcipie, kr cym wówczas po ca ym kraju, rozmawia dwóch winiów: „Ile dosta e ?”. „Dwadzie cia lat”. „Co zrobi e ?”. „Spali em ko choz. A ty?”. „Nic”. „Ile dosta e ?”. „Pi tna cie lat”. „Bzdura. Za nic dostaje si tylko dziesi ”.
Mój ojciec zosta skazany na dziesi lat agru w zachodniej Syberii w ramach czego , co nazwa em „socjobójstwem”, systematycznej eksterminacji ca ych grup spo ecznych: inteligencji, osób wykszta conych zagranic , by ej klasy zamo nej. Sama przynale no do jednej z tych grup by a powodem do prze ladowa . Ojciec zosta zes any do obozu pracy, a mama trzyma a w korytarzu naszego mieszkania dwie spakowane ma e walizki, jedn dla siebie, drug dla mnie. Istnia y oddzielne obozy pracy dla „ on wrogów ludu” i specjalne sieroci ce dla „dzieci wrogów ludu”.
2. Koniec i początek: dedykacja
W wielu mieszkaniach w ca ym kraju sta y takie spakowane i gotowe walizki, poniewa ubrani po cywilnemu funkcjonariusze podje d ali nieoznakowanymi czarnymi samochodami, bez ostrze enia, w rodku nocy, dzwonili do drzwi i dawali swoim ofiarom 15 minut na spakowanie. Potem zabierali je na pi , dziesi , dwadzie cia lat lub na dobre. Trzeba by o by przygotowanym.
Dorasta em ze wiadomo ci , e mój ojciec jest daleko, ale nie wiedzia em, gdzie dok adnie. Adres na jego listach brzmia po prostu „skrytka pocztowa” i jako dziecko ci gle si zastanawia em, dlaczego mój ojciec zdecydowa si mieszka w skrytce pocztowej, daleko st d. Kiedy w marcu 1953 roku og oszono mier Stalina, z g o ników w ca ym mie cie lecia a ponura muzyka. Ludzie na ulicach p akali. Matka zacz a biec do mieszkania, ci gn c mnie za sob . Nie mog a powstrzyma rado ci i ba a si okaza j publicznie. Moja matka zawsze wypowiada a si politycznie, a do granic lekkomy lno ci. Nawet zwierzanie si w asnym dzieciom by o niebezpieczne, poniewa zach cano je do donoszenia na rodziców – i niektóre to robi y. Jedno z nich, Pawlik Morozow, zosta o bohaterem narodowym. W ci gu kilku miesi cy przedterminowo zwolniono wielu wi niów, by w ród nich i mój ojciec. Pami tam, jak matka wpad a w obj cia chudego jak szkielet nieznajomego na peronie stacji kolejowej w Rydze. Mia em sze lat i adnych wspomnie zwi zanych z ojcem. Dopiero wtedy dowiedzia em si , e „skrytka pocztowa” to obóz pracy i co to oznacza. Wówczas po raz pierwszy zobaczy em prawdziw natur pa stwa, w którym ylimy. Wiele lat pó niej moja mama wspomina a, e kiedy pozna em prawd o „skrytce pocztowej” mojego ojca, wpad em we w ciek o , której intensywno j przestraszy a. Krzycza em: „A wi c o to tak naprawd chodzi w Zwi zku Radzieckim!”.
ycie szybko wróci o do normalno ci. Dorastaj c, nie mia em z udze co do pa stwa, w którym y em, i nie czu em do niego adnego przywi zania w sensie patriotycznym – wr cz przeciwnie. W pewnym wieku rozwin em w miar dobrze wyartyku owane poczucie, e ca a moja radziecka egzystencja by a godn po a owania konsekwencj przypadkowego miejsca urodzenia. A jednak na co dzie czu em si zadowolony, a czsto szcz liwy, i si „wtapia em” w t o. Zosta em przyj ty na Uniwersytet Moskiewski i by em na dobrej drodze do do czenia do elity akademickiej. Niemniej stopniowo narasta a we mnie wiadomo , e nie ma dla mnie przysz o ci w Zwi zku Radzieckim, tak jak nie ma przysz o ci dla Zwi zku
Radzieckiego.
I oto sta em po rodku Arbatu, wiedz c, e ostatnie ród o mojego wahania przesta o istnie . Decyzja egzystencjalna czeka a teraz na rozwi zanie
2. Koniec i początek: dedykacja
wykonawcze. Próba opuszczenia kraju wymaga a skomplikowanego planu, który nie dawa gwarancji powodzenia. Aby si wydosta , musia em przechytrzy pa stwo radzieckie. Wiedzia em, e w nadchodz cych miesi cach mój p at czo owy dostanie w ko
„Raj robotniczy” zosta zaprojektowany niczym pu apka na myszy: atwiej by o do niego wej ni wyj . Obywatele radzieccy nie mogli dowolnie opuszcza kraju, nawet tymczasowo. Pozwolenie na wyjazd za granic w celach turystycznych lub s u bowych dostawali wybrani. Wyjazd ca ej rodziny by w zasadzie niemo liwy, zawsze trzymano zak adnika, by zapobiec ucieczce. Sta a emigracja by a jeszcze trudniejsza. Do pocz tku lat 70. XX wieku by o to praktycznie niespotykane. Pó niej, w wyniku odwil y i pod naciskiem Kongresu Stanów Zjednoczonych, zezwolono ydom na ograniczon emigracj do Izraela. Takie restrykcyjne podej cie do emigracji mia o powstrzyma precedens. W adze si jednak przeliczy y, poniewa po opuszczeniu kraju ydzi mogli ju uda si , dok d chcieli. Wielu, cznie ze mn , wybra o Stany Zjednoczone. To by ten ironiczny moment w historii Rosji, kiedy bycie ydem nagle sta o si atutem. Oto sta em si cz ci „uprzywilejowanej” mniejszo ci. W tych wyj tkowych okoliczno ciach bycie ydem sta o si narz dziem, a nie jedynie impulsem, do podj cia próby ucieczki. Jak to cz sto w yciu bywa, zale no mi dzy pragnieniem a szans by a nieco ko owa. Do pokonania zosta o jeszcze wiele przeszkód. Pa stwo radzieckie by o brutalnie pragmatyczne. Im wi ksza wydawa a si czyja postrzegana warto , tym trudniej by o mu uzyska pozwolenie na opuszczenie kraju. Szanse absolwentów elitarnych uczelni praktycznie równa y si zeru. Jako absolwent Moskiewskiego Uniwersytetu Pa stwowego, Harvardu Wschodu, by em cenn w asno ci pa stwa. Takim jak ja raczej nie pozwalano na emigracj . Analogia niewolnicza sz a dalej. Nawet je li wydawano zezwolenie, pa stwo da o okupu, którego wysoko ustalano na podstawie poziomu wykszta cenia. Mój okup by by wyj tkowo kosztowny.
Rozprawa doktorska by a napisana i oprawiona, a termin obrony wyznaczono za kilka miesi cy. By o jasne, e b d c jeszcze na Uniwersytecie Moskiewskim, nie mog si ubiega o wiz wyjazdow . Ka dy, kto wyst powa o wiz , natychmiast stawa si persona non grata . W takich okoliczno ciach nikt nie pozwoli by mi si obroni . Zosta bym natychmiast wyrzucony z uniwersytetu.
Opó nienie z o enia wniosku do czasu obrony wydawa o si logicznym posuni ciem. Kiedy jednak zaczyna em planowa ucieczk , zrozumia em, e wy szy stopie naukowy pogorszy moje szanse. Doszed em do wniosku, e b d musia w jaki sposób sabotowa w asn obron . W odniesieniu
2. Koniec i początek: dedykacja
do funkcjonowania p ata czo owego by to skrajny przypadek zablokowania ch ci natychmiastowej gratyfikacji. Musia em po wi ci co , do czego d y em od kilku lat i co za kilka miesi cy z pewno ci bym osi gn . Odroczon gratyfikacj by a perspektywa wydostania si z kraju. W hierarchii celów (nadanie priorytetu celom to inna funkcja p ata czo owego) by to cel wy szy.
Strategia nie by a pozbawiona ryzyka. Brak doktoratu zwi ksza moje szanse na uzyskanie pozwolenia na emigracj , ale w adnym wypadku tego nie gwarantowa . W równaniu by o zbyt wiele niewiadomych, by móc z jak kolwiek dok adno ci obliczy wzrost prawdopodobie stwa. Ryzyko, e nie pozwol mi odej , pozostawa o wysokie. Brak zgody oznacza stan zawieszenia na ca e ycie. Odrzucaj c pro b o opuszczenie kraju, odmawiano mo liwo ci powrotu do g ównego nurtu spo ecze stwa radzieckiego. Ludzie byli wyrzucani ze swoich stanowisk i stawali si pariasami skazanymi na niewdzi czne prace na marginesie spo ecze stwa. I w a nie dlatego doktorat nie mia ju adnego znaczenia. Gdyby odmówiono mi prawa do wyjazdu, zarabia bym na ycie, je d c taksówk , z doktoratem lub bez.
By jeszcze jeden powód, eby nie przyst powa do obrony: ochrona przyjació . Moi profesorowie zostaliby poci gni ci do odpowiedzialno ci przez w adze za „brak czujno ci politycznej” i wychowanie „zdrajcy ojczyzny”. Cho brzmi to dziwnie, takie okre lenia naprawd by y u ywane w oficjalnym dyskursie politycznym w Zwi zku Radzieckim. Jako mój mentor Aleksander Romanowicz by by szczególnie nara ony na represje. Nale a o tego unikn
Stopniowo w mojej g owie powstawa plan. Jako unikn obrony doktoratu. Wtedy znikn z Moskiewskiego Uniwersytetu Pa stwowego tak dyskretnie, jak to mo liwe, i opuszcz Moskw . Pojad do mojego rodzinnego miasta, Rygi, gdzie podejm mo liwie najgorsz prac . A potem, po kilku miesi cach, mo e roku, wyst pi o wiz . I wtedy wszystko b dzie ju poza moj kontrol
Dok adny termin z o enia wniosku zale a wówczas od czynników, na które nie mia em wp ywu. Odwil nabiera a tempa. Henry Kissinger przyje d a i wyje d a . W prasie pojawi y si doniesienia o rych ej wizycie prezydenta Nixona. W takich sytuacjach w adze nak ada y liberaln mask . By em zdeterminowany, by mój wniosek zbieg si z tymi wydarzeniami najbardziej, jak to tylko mo liwe. Rozmy laj c o szczegó ach planu, dozna em dziwnego poczucia depersonalizacji, jakbym przegl da fabu powie ci o yciu kogo innego. Ale to mia a by moja historia i to ja by em za ni ca kowicie odpowiedzialny.
2. Koniec i początek: dedykacja
Próbowa em zaciera lady. Nie ebym wierzy , e w krytycznym momencie decyzji w adze b d nie wiadome mojej przesz o ci. W Zwi zku Radzieckim nikt nie móg zatrze ladów. Ka dy, gdziekolwiek si przeprowadza , musia rejestrowa si na miejscowym posterunku milicji. Wewn trzne akta ledzi y ka d zmian miejsca pobytu ka dego obywatela ZSRR. Liczy em na oboj tno i zasadniczo bezmy ln natur radzieckiej biurokracji. W latach 70. XX wieku w systemie pozosta o bardzo niewielu gorliwców. Wszystko dzia a o wed ug zasad. A zasady g osi y, e absolwenci Uniwersytetu Moskiewskiego i podobni s cenni i nie nale y pozwala im na wyjazd. Zasady stanowi y równie , e zamiatacze ulic, taksówkarze i sprzedawcy w sklepach spo ywczych s zast powalni i mo na ich zwolni w imi deklarowanej odwil y. Zasady nie wspomina y ani s owem o absolwentach Moskiewskiego Uniwersytetu Pa stwowego, którzy zostali zamiataczami ulic. Obstawia em, e w adze, mechanicznie, nie b d zag bia si w moje akta.
W kalkulacjach pojawia si jeszcze jeden element. W milcz cy sposób dawa em w adzom do zrozumienia, e si ich nie boj . Zrzekaj c si dobrowolnie presti u i obietnic, jakie niesie ze sob stanowisko uniwersyteckie, i podejmuj c fizyczn , le p atn prac , w pewnym sensie ich uprzedzaem. Z w asnej woli sam zrobi em sobie to wszystko, co oni by mi zrobili, gdybym ubiega si o wiz , b d c jeszcze na Uniwersytecie Moskiewskim. Pozbawiaj c ich narz dzi represji, pozbawia em ich kontroli nade mn Wszystko, co jeszcze mogli mi zrobi , to wsadzi do wi zienia. Poniewa nie by em aktywnym dysydentem, uzna em, e to ma o prawdopodobne. Im mniej strachu okazywa em, tym wi kszy wysi ek by by potrzebny z ich strony, eby mnie zastraszy i zmusi do porzucenia planu. W atmosferze odwil y i ch ci pokazania swojego cywilizowanego oblicza zapewne dojd do wniosku, e powstrzymywanie mnie nie jest warte zachodu. Ale nie mia em adnej gwarancji.
W pierwszym odruchu chcia em usi z Aleksandrem Romanowiczem i przedstawi mu mój plan. By y jednak dwa istotne powody, aby tego zaniecha . Cho robi em wszystko, co w mojej mocy, eby si od niego zdystansowa i w ten sposób zminimalizowa ewentualne konsekwencje moich dzia a dla niego, nie mog em by pewien jego reakcji. Jakiekolwiek by y jego prawdziwe przekonania, publicznie zawsze by lojalnym, czasem bardzo lojalnym, obywatelem radzieckim. Czy by a to tylko patyna, której bardzo nie chcia straci ? Czy naprawd wierzy w to, co mówi ? Podejrzewam, e by o to co pomi dzy, e ci g y, wiadomy dysonans mi dzy tym, co si mówi, a tym, co si czuje, jest zbyt bolesny, by go znie . Przez wiele lat naszej bliskiej wspó pracy nigdy nie uda o mi si
2. Koniec i początek: dedykacja
przeprowadzi z Aleksandrem Romanowiczem szczerej rozmowy o polityce. Ilekro próbowa em go w ni wci gn , jego reakcj by a ostra, niemal szalona „linia partyjna”. Chyba najbli ej ujawnienia swojego g boko skrywanego niezadowolenia bywa wtedy, gdy okazjonalnie pomrukiwa : Vremena slozhnye, durakov mnogo („To skomplikowane czasy, wokó jest wielu g upców”). Co , co pocz tkowo mia o by ochronnym przystosowaniem, z czasem sta o si form autohipnozy.
Jak na ironi , poj cie autohipnoza zosta o zaproponowane w 1990 roku, pó artem, przez Len , córk urii, podczas kolacji w „Nirvanie”, indyjskiej restauracji z widokiem na nowojorski Central Park. Rozmawiali my o jej rodzicach, dawno ju nie yj cych, i o innych osobach z ich pokolenia. Podobnie jak ja, Lena by a zafascynowana polityczn autohipnoz jako psychologicznym mechanizmem obronnym w czasach tyranii. ona urii, Lana Pymenovna, ulega a jej w du o mniejszym stopniu i przez lata odbyli my wiele szczerych rozmów na zakazane tematy.
W wietle tego wszystkiego nie mog em by pewien, e uria nie zg osi moich zamiarów w adzom uczelni. Zgodnie z zasadami panuj cego ustroju w a nie tego od niego oczekiwano, a zignorowanie tej powinno ci przez radzieckiego profesora i szanowanego cz onka partii by oby odebrane jako powa ne wykroczenie. Poinformowana o moich planach uczelnia uzna aby mnie za potencjalne ród o wstydu i natychmiast by si mnie pozby a. Znalaz bym si w stanie zawieszenia jeszcze przed z o eniem wniosku o wiz
To by o bardzo ryzykowne. Wyrzucony z uniwersytetu jako „niepoprawny politycznie” mia bym ogromne trudno ci ze znalezieniem pracy – jakiejkolwiek. W granicach radzieckiego pa stwa przypominaj cego pu apk na myszy by oby to bardzo niebezpieczne. Obowi zuj ce prawo zezwala o pa stwu na aresztowanie i wi zienie „paso ytów”, czyli osób bezrobotnych. Na to rzadko egzekwowane prawo powo ywano si , gdy chciano kogo „dopa ” – zw aszcza kogo „niepoprawnego politycznie”, kto próbowa opuci kraj. Ze wzgl du na mój plan i spokój duszy mojego nauczyciela mog em mie jedynie nadziej , e mnie nie wyda, ale nie mia em adnej gwarancji. By jeszcze jeden, mniej egocentryczny powód, aby nie zwierza si Aleksandrowi Romanowiczowi. Krótko mówi c, ba em si , e szok wywoany wiadomo ci o moich planach spowoduje u niego zawa serca. Mia chore serce, a instynktowny strach przed pa stwem móg skutkowa reakcj emocjonaln nieproporcjonaln do sytuacji. Uzna em, e pod ka dym wzgl dem Aleksander Romanowicz b dzie w lepszej sytuacji, nie znaj c moich zamiarów. Wiedzia o o nich tylko kilka osób. Wszyscy byli zaufanymi przyjació mi mimo bardzo odmiennego pochodzenia i przekona
2. Koniec i początek: dedykacja
Zdecydowa em si uciec do bia ego k amstwa. Odwo anie zaplanowanej ju obrony doktoratu by o nies ychane. Wymy li em wi c histori o nag ej chorobie w rodzinie i pilnej potrzebie natychmiastowego znalezienia pracy. Oficjalny plan zak ada powrót do Rygi, znalezienie pracy, wspieranie rodziny do czasu zako czenia „kryzysu”, a potem powrót do obrony – za pó roku lub rok, przy odrobinie szcz cia. uria by zaniepokojony, ale mój majstersztyk zadzia a . Uda o mi si odej z uniwersytetu bez ujawnienia – i tym samym zniweczenia – moich planów.
Przyjecha em do Rygi i zacz em szuka pracy. Okaza o si to bardzo trudne, gdy najwyra niej mia em zbyt wysokie kwalifikacje do pracy, o któr si ubiega em. W ko cu zosta em zatrudniony jako salowy w szpitalu w centrum miasta – ni ej w hierarchii ju si nie da o. Przydzielono mnie na oddzia intensywnej terapii. Pacjenci – wypadki samochodowe, przedawkowania, rany k ute, zgwa cenia – sprawili, e inaczej spojrza em na miasto, w którym si urodzi em.
Pacjenci byli przywo eni karetk w rodku nocy. Przychodzi em do pracy o szóstej rano, wtedy niektórzy ju nie yli. Identyfikacja zmar ych na brudnych ó kach i liczenie ich by o moim pierwszym codziennym zadaniem. Sze lub siedem – taka by a rednia. Do moich obowi zków nale a o dostarczenie zw ok do kostnicy. Nios em je r cznie na kiwaj cych si noszach z moj „partnerk ” Mari .
Maria by a bezz bn , wiecznie pijan kobiet w wieku 40–65 lat. Jej znajomo rosyjskich wulgaryzmów by a imponuj ca. W tamtych czasach sam mia em niez y repertuar, ale przy jej wirtuozerii czu em si naprawd ma y. Codziennie rano sprawdza a autoklawy w poszukiwaniu etanolu u ywanego do sterylizacji narz dzi medycznych. To by o jej niadanie. O siódmej rano, kiedy byli my gotowi za adowa zw oki, by a tak pijana, e ledwo mog a chodzi . Potyka a si , chwia a, a czasami upada a. Wtedy musia em sobie radzi z dwoma trupami – jednym prawdziwym i Mari .
Reszta moich zaj by a w porównaniu z tym banalna: noszenie butelek z lekami, mycie pod óg, przenoszenie pacjentów – wszystkie zwyk e zadania, które wykonuj salowi na ca ym wiecie. To by o surrealistyczne prze ycie. Po miesi cach ekstremalnego wysi ku poznawczego zwi zanego z podejmowaniem krytycznych decyzji (to by pierwszy raz w yciu, kiedy odkry em co takiego jak wysi ek poznawczy) nast pi spokój, przerwa, pozory stabilno ci, jakkolwiek kruche i dziwaczne. Przez kilka nast pnych miesi cy, do chwili z o enia wniosku o wiz , nie musia em podejmowa adnych wa nych decyzji. A kiedy z o y em wniosek, nie zosta em zwolniony. Nie z tej pracy! Mój p at czo owy odpoczywa
2. Koniec i początek: dedykacja
W odpowiednim momencie z o y em wniosek o wiz i kilka miesi cy pó niej wezwano mnie, by przekaza odpowied . By a pozytywna. Mog em wyjecha . Umundurowana kobieta, która przekaza a mi t wiadomo , mia a przed sob moje akta. Przejrza a je i krzykn a z niedowierzaniem: „Wypuszczaj ci mimo takiej historii!”. Tylko wzruszy em ramionami. W jej g osie nie by o oburzenia, tylko rozbawienie. To nie by a jej decyzja i nie obchodzi o jej to. Gdy szed em ulic , znów mia em poczucie depersonalizacji, jakby to nie dzia o si mnie, ale komu , kogo obserwowa em z zewn trz. Moi rodzice, którzy, jak podejrzewam, do samego ko ca nie wierzyli, e moja bezczelna intryga si powiedzie, mieli s odko-gorzkie do wiadczenie spe nienia si niemo liwego. Nieprzerwanie mnie wspierali i zap acili za mnie pa stwu „okup emigracyjny”, czego sam nie by em w stanie zrobi
Polecia em do Moskwy, eby si po egna . Jak setki razy wcze niej, siedzieli my w gabinecie urii wokó masywnego, zabytkowego biurka z mosi nymi g owami lwów. Od naszego spaceru po starym Arbacie min y dwa lata. Rozmawiali my przez wiele godzin – sze , siedem, mo e wi cej. Lana Pymenovna podawa a herbat i co jaki czas si do nas przycza a. uria nie ywi urazy za moje bia e k amstwo. Wydawa si zadowolony, e nie bra w tym wszystkim udzia u. W ko cu powiedzia : „Nie pochwalam tego, co robisz, ale dzi kuj ci za to, jak to zrobi e ”. Rozumia o si samo przez si , e kiedy ju b d poza granicami ZSRR, nigdy nie b d móg si z nim skontaktowa . Zosta em persona non grata. To mia a by nasza ostatnia rozmowa. Aleksander Romanowicz zmar trzy lata pó niej. Do Stanów Zjednoczonych dotar em pó nym latem 1974 roku okr n tras przez Wiede i Rzym i zacz em wszystko od pocz tku. Ci g o intelektualna cz ca ucznia z mistrzem zosta a zerwana i w nowej ojczynie znalaz em si w a ciwie sam. To sprawia o, e na pocz tku wszystko by o trudniejsze, ale z perspektywy czasu – bardziej satysfakcjonuj ce. Jednocze nie ci g o zosta a zachowana dzi ki licznym i trwa ym wp ywom mojego nauczyciela, które do dzi przenikaj moj prac w sposób zarówno oczywisty, jak i subtelny. Od tego nie atwego po egnania min o dok adnie trzydzie ci pi lat. Zainteresowanie p atami czo owymi zosta o wzbudzone przez Aleksandra Romanowicza i pozostaje jednym z najtrwalszych. Dlatego te ta ksi ka zosta a napisana ku pami ci Aleksandra Romanowicza urii, cz owieka, który w decyduj cy sposób wp yn na moje ycie, a tak e ku pami ci skomplikowanych czasów, w których jego kariera si zako czy a, a moja zacz a.