100943694

Page 1


SPIS TREŚCI

Zamiast wstępu

1. Ale w koło jest wesoło.

2. Nie ma jak pompa

3. Pod Papugami jest szeroko niklowany bar

4. Ta nasza młodość

5. W co się bawić? W co się bawić?.

6. W kawiarence „Sułtan” przed panią róża żółta

7. La-la-la-la la-la-la-la zaśpiewał w barze ktoś. To czarny Ziutek pije gin, Celiny koleś, twardy gość...

8. Portugalczyku, jak nóż bezlitosny. Naciąłeś dziewcząt jak róż w kraju sosny...

9. Przychodzimy, odchodzimy...

10. Wiatr odnowy wiał, darowano resztę kar, znów się można było śmiać...

11. Cała sala śpiewa z nami!

12. No i jak tu nie jechać?

13. Jesteśmy na wczasach w tych góralskich lasach

14. Tupot białych mew o statku pokład...

15. Ach, co to był za ślub! .

16. Jeżeli kochać, to nie indywidualnie

17. Po co babcię denerwować, niech się babcia cieszy .

18. Szampana pijmy dziś do dna, panowie!

Źródła cytatów wykorzystanych w tytułach rozdziałów .

Nierozwiązaną towarzyską tajemnicą SPATiF-u było zachowanie Kazimierza Rudzkiego, znanego aktora i konferansjera. Co pewien czas siadywał samotnie przy stoliku, wyraźnie na kogoś czekając. Po kwadransie do sali wchodził sędziwy osobnik o wyglądzie szlagona z sumiastym, siwym wąsem. Rozglądał się i od wejścia donośnie wołał: „Nie ma tu aby Rudzkiego?”. Aktor zrywał się od stolika, podbiegał do szlagona z otwartymi ramionami i wołał: „Wuju! Wuju kochany!!!”. „Kaźmirz!!!” – odkrzykiwał „wuj” i serdecznie ściskał Rudzkiego. Po czym obaj spożywali zakrapianą kolację (Rudzki raczej jadł, a „wuj” raczej zakrapiał). Po kolacji Rudzki odprowadzał „wuja” do szatni i tam, jak później opowiadał bywalcom klubu wszystkowiedzący szatniarz Franio, wkładał dyskretnie szlagonowi do kieszeni palta wypchaną kopertę. Całe to przedstawienie powtarzało się co pewien czas. Po co to przedstawienie? Wszyscy w SPATiF-ie zachodzili w głowę, ale Rudzki nigdy tego nie zdradził. Powszechnie było wiadomo, że aktor pochodził z zasłużonej rodziny księgarzy, która jednak szlacheckich konotacji nie miała...40

Innym wydarzeniem szeroko komentowanym w SPATiF-ie był rękoczyn, którego w klubie dopuścił się wielki aktor Jan Świderski. Pobił krytyka Jana Kotta – ponoć recenzja, zdaniem aktora, była nie dość pochlebna41.

Po sygnale Frania o końcu zabawy wkraczały jednak absurdy PRL-u. Rozbawione towarzystwo, chcąc kontynuować zabawę, musiało udać się do któregoś z innych, nielicznych czynnych jeszcze lokali. Najbliżej, na odcinku Nowego Światu między placem Trzech Krzyży a Alejami Jerozolimskimi, vis-à-vis „Białego Domu”, jak warszawiacy nazywali siedzibę KC PZPR, znajdowała się Melodia (dawniej Paradis). Było to ulubione miejsce na finał zabawy aktorki

40 Łazuka B., dz. cyt., s. 57.

41 Gołas-Ners A., Na Gołasa, Warszawa 2008, s. 134.

Barbary Wrzesińskiej („artystki i szamanki”, jak nazwała ją Agnieszka Osiecka, a prywatnie pierwszej, ale tylko trzymiesięcznej, żony Bohdana Łazuki). Wrzesińska pod koniec każdego wieczoru spędzanego w SPATiF-ie rzucała hasło: „Do »Melodii«! Do »Melodii«!”, i otoczona wianuszkiem mężczyzn szła do tej restauracji. Wśród nich, bywało, znajdował się i Janusz Minkiewicz. Ale przy drzwiach do lokalu portier, który wpuszczał wszystkich SPATiF-owców do Melodii, odciągał „Minia” na bok i stanowczo stwierdzał: „Pan redaktor tu nie wejdzie. To nie jest miejsce dla pana redaktora”. I Minkiewicz wracał chwiejnym krokiem do domu na Starym Mieście42.

Zofia Czerwińska miała kiedyś okazję wracać po wizycie w Melodii do domu milicyjną nyską. Po prostu przedstawiciele władzy chcieli być uprzejmi i podwieźć aktorkę. Czerwińska wsiadła, ale samochód nie ruszał.

„Przepraszamy, że czekamy tak długo, ale babce klozetowej gdzieś kabura od pistoletu się zapodziała” – tłumaczył się przed aktorką sierżant43.

Gorzej, gdy przyszła fantazja, aby przemieścić się ze SPATiF-u  do któregoś z dalej położonych lokali. Problemem okazywał się transport. Taksówki w czasach PRL-u były dobrem deficytowym za dnia (w dodatku to zwykle taksówkarz oznajmiał, dokąd jedzie, i zabierał tych klientów, którzy chcieli się dostać w tamtą okolicę), a w nocy wręcz nieosiągalnym. Te lukę w transporcie wykorzystywali w Warszawie kierowcy miejskich polewaczek, czyszczących nocą ulice miasta. Oczekiwali na wychodzących i za odpowiednią cenę wieźli w wybrane miejsce. Za dodatkową opłatą włączali urządzenie polewające wodą jezdnię. Wtedy pod kolejny lokal lub pod

42 Osiecka A., dz. cyt., s. 124.

43 Gruza J., Człowiek z wieszakiem. Życie zawodowe i towarzyskie, Warszawa 2003, s. 46.

mieszkanie zajeżdżało się z fasonem. Zwykle takie wodne ekstrawagancje były powszechne na początku miesiąca, później musiał wystarczyć sam przejazd. Problemem, zwłaszcza dla osób w stanie nietrzeźwym, było dostanie się do wysoko umieszczonej szoferki –mieściło się tam czworo pasażerów.

Zofia Czerwińska wspomina jeden ze szczególnych przejazdów.

Po wyjściu ze SPATiF-u razem z bardzo popularną wówczas piosenkarką Danutą Rinn i aktorem Karolem Stępkowskim wgramolili się do owej szoferki i „zamówili” kurs na niedaleki Foksal, do lokalu Stowarzyszenia Architektów Polskich.

– Tylko niech pan leje! – zakomenderowała Czerwińska.

– Nie będę lał! – odpowiedział kierowca.

– Ja pana proszę, niech pan leje, tu jedzie sama pani Rinn – namawiała Czerwińska.

– Ryn nie Ryn, nie będę lał! – padła stanowcza odpowiedź.

– Dlaczego? – dopytywały się obie panie.

– Bo ja jestem szczotka – padła odpowiedź44. ***

Lokale środowisk twórczych działały także w innych dużych miastach. Nie wszystkie obrosły legendą, jak warszawski SPATiF, ale i tam działy się rzeczy ciekawe i zaskakujące. W Trójmieście był to również SPATiF – w Sopocie przy Monte Cassino, zwany z racji charakterystycznego usytuowania, „na pięterku”. Był to lokal przeznaczony nie tylko dla aktorów. Przy jego powstawaniu uczestniczyli również trójmiejscy plastycy, na przykład Aleksander Kobzdej projektował do wnętrza ławki.

44 Czerwińska Z., dz. cyt.

„Spotykaliśmy się po to, żeby porozmawiać o sztuce, ale zawsze towarzyszyły temu nadmierne ilości alkoholu, więc po pewnym czasie wszystko zamieniało się we wzajemne wymówki, typu: »a wiesz, gdzie ja mam to twoje malarstwo?«”45 – opowiada prof. Władysław Jackiewicz, wówczas dziekan Wydziału Malarstwa Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych, późniejszy rektor. Było to tak niemiłe, że profesor postanowił, przynajmniej przez pewien czas, przestać pić alkohol i zostać abstynentem. „Początkowo koledzy traktowali to podejrzliwie, że jak nie piję, to może jestem z jakiegoś »urzędu« i donoszę. Ale szybko przekonali się, że nie. No i miało to dla nich dobrą stronę: wszyscy pili, a ja byłem do odwożenia” – wspomina profesor.

Do SPATiF-u nie należało po prostu przyjść. Trzeba było przybyć w oryginalny sposób – Zbyszek Cybulski i Bogumił Kobiela zajeżdżali pod lokal na wspólnym motocyklu, umorusani, spóźnieni i z ogromnym hukiem, ale z fasonem, tłumacząc spóźnienie tym, że „coś się tam zepsuło”, a studenci uczelni plastycznej maszerowali z dworca kolejki w płaszczach założonych tył na przód. Z racji położenia lokalu na piętrze i tego, że prowadziły doń strome schody, wchodzenie, a zwłaszcza opuszczanie go po alkoholowej konsumpcji nastręczały kłopotów. Odczuł to na własnej skórze jeden z trójmiejskich krytyków teatralnych. Pewna aktorka Teatru Wybrzeże niezadowolona z recenzji, po prostu zrzuciła go ze schodów. Sopocki SPATiF miał i tę dobrą cechę, że gdy atmosfera zrobiła się już zbyt gorąca, można było przejść się na molo i tam ostudzić gorące głowy. Po rozstaniu się z Sopotem (PWSSP została przeniesiona do gdańskiej Zbrojowni), plastycy nie zaniechali wizyt w kurorcie i „na pięterku” choćby przy okazji wernisaży w sopockim Biurze Wystaw Artystycznych. Nieodłącznym elementem wernisaży były

45 Wszystkie wypowiedzi pana prof. Władysława Jackiewicza pochodzą z nagrania rozmowy z dnia 11 maja 2013 r.

„Batory” pływał opromieniony przedwojenną sławą luksusowego transatlantyku, wyposażonego od A do Z w przedmioty zaprojektowane przez najlepszych polskich artystów. Był również słynny dzięki wojennej legendzie, gdy pływał w konwojach i podróżowały na nim dzieci ewakuowane z Wielkiej Brytanii do Australii. Zyskał sobie wtedy miano „Lucky Ship”, czyli „szczęśliwego statku”. Po wojnie, gdy już wrócił na trasę atlantycką, a w sezonie zimowym pływał m.in. na Karaiby, to nadal dla tych, którym udało się wyruszyć nim w drogę, był miejscem wyjątkowym. Podróż trasą transatlantycką trwała około dwóch tygodni. W tym czasie na statku kwitło życie towarzyskie: zawiązywano nowe znajomości i związki, wzmacniano już istniejące. Za dnia pasażerom oferowano przede wszystkim relaks dla ducha i ciała: kąpiele w basenie pokładowym, leżakowanie lub grę w siatkówkę czy kometkę na pokładzie słonecznym, o ile akurat pogoda sprzyjała. Dla ducha były lektura książek i czasopism z biblioteki i rozmowy na pokładzie. W czasie, gdy rodzice oddawali się rozrywkom, dzieci pasażerów prowadziły własne życie towarzyskie w bawialni pod opieką znającej kilka języków tzw. matki okrętowej. A gdy milusińscy szli spać, życie towarzyskie nabierało rumieńców. Po kolacji (notabene kuchnia „Batorego” słynęła w świecie z wykwintności i jakości, a szef kuchni potrafił wyczarować każde danie – podczas pewnego rejsu nawet zupę z jaskółczych gniazd na życzenie pasażerki, chociaż de facto był to polski żurek), zaczynały się atrakcyjniejsze od gry w ping-ponga przejawy życia towarzyskiego. Zapełniały się bary, orkiestra grała do tańca, palono cygara i dobre papierosy, sączono egzotyczne drinki. Szczególnie jeden, Batory-Special na bazie wódki wyborowej, cieszył się popularnością. Drinki rozluźniały atmosferę, pomagały zachować dobrą kondycję szczególnie podczas sztormów. Wiesław Gołas, który nie raz płynął „Batorym” i uwielbiał

jego „cudowne skrzypienie”, przy którym doskonale zasypiał, wspomina, że spacery po pokładzie sprawiały mu ogromną przyjemność.

„Pusto wszędzie, na pokładzie żywego ducha, nawet kelnerów nie ma. Stoliki umocowane na łańcuchach kołyszą się, talerze dzwonią, sztućce, brzęcząc, przetaczają się po stołach. Tylko brzęk naczyń i stukanie stolików było słychać. Co dwa schodki stał przygotowany kubeczek. I widok tych kubeczków, niestety, prowokował”171 – wspomina Gołas.

Wiesław Gołas był częstym gościem „Batorego” nie tylko półprywatnie (pływał nim często na występy dla Polonii w Kanadzie i USA), lecz także służbowo. W roku 1963 na podkładzie statku, podczas rejsu do Helsinek i ówcześnie Leningradu, Stanisław Bareja kręcił komedię Żona dla Australijczyka. Główne roli grali Wiesław Gołas właśnie i Elżbieta Czyżewska, a w filmie i na statku towarzyszył im Państwowy Zespół Ludowy Pieśni i Tańca „Mazowsze”. Piękne dziewczęta z „Mazowsza” podniosły więc estetyczny poziom atrakcji podczas tego rejsu. To nie jedyny film kręcony na pokładzie tego transatlantyku. Wcześniej, w 1961 roku, Andrzej Munk nakręcił słynny dramat Pasażerka z Aleksandrą Śląską i Anną Ciepielewską. Aktorzy często podróżowali „Batorym”, zwykle płynęli nim na tournée. Przy okazji szlifowali program, występując przed publicznością na statku, jak artyści popularnego kabaretu Wagabunda: Lidia Wysocka, Maria Koterbska, Edward Dziewoński i Wiesław Michnikowski. Dziewoński pływał „Batorym” wielokrotnie, również z założonym przez niego kabaretem Dudek. Podczas jednego z rejsów postanowił zmierzyć się na rękę z kapitanem statku. Kapitan był nieco podchmielony, ale i tak pokonał „Dudka” Dziewońskiego. Płynący statkiem Wiesław Gołas

171 Gołas-Ners A., dz. cyt., s. 124–125.

również chciał się zmierzyć z kapitanem na rękę, ale wykorzystując jego stan, postanowił lekko pomóc przeznaczeniu i w ostatniej chwili zmienił kąt ustawienia ręki – i wygrał!172

Nie zawsze podróż przebiegała beztrosko. Jeszcze w 1953 roku z zespołem Podwieczorku przy mikrofonie do USA popłynęła Hanka Bielicka – ale był to rejs tylko w jedną stronę. Aktorka dostała tak silnej choroby morskiej, że nie zdecydowała się na powrót do kraju statkiem – wybrała samolot173.

Spokojnie, ale tylko do czasu, przebiegał rejs, w który wybrali się w roku 1960 Kalina Jędrusik i Stanisław Dygat z córką Magdą z jego pierwszego małżeństwa. Jędrusik i Dygatówna płynęły do rodziny w Londynie, Dygat do USA – otrzymał bowiem stypendium Forda. Dygatowie korzystali z atrakcji, takich jak pokładowe kino (akurat puszczano filmy z Doris Day i Gary Grantem), zakupy w dewizowych sklepach czy spędzanie wieczorów przy sączeniu alkoholu i słuchaniu muzyki w barze Lido albo na dancingu. Pierwszym portem, do którego zawinął „Batory”, była Kopenhaga. I tam doszło do wydarzenia, które nadało dalszemu życiu towarzyskiemu w tym rejsie wymiar makabreski. Jak wspomina Magda Dygat, jeden z pasażerów dostał zawału serca. Statek, który był już w morzu, zawrócił do Kopenhagi, ale pacjenta nie udało się uratować. Jednak jego zwłoki podróżowały do miejsca przeznaczenia w chłodni, ku przerażeniu Magdy Dygat174.

Pasażerowie mogli szukać rozrywki na statku na własną rękę albo skorzystać z pomysłów podsuwanych przez oficera rozrywkowego. Na „Batorym” w latach sześćdziesiątych tę funkcję pełnili Edward Ibertyński i Eryk Kulm. Do ich obowiązków należało

172 Tamże, s. 122.

173 Bielicka H., dz. cyt., s. 85.

174 Dygat M., Rozstania, Kraków 2001, s. 229–230.

zapewnienie podróżującym dobrej zabawy. Przede wszystkim więc oficer rozrywkowy musiał pamiętać o urodzinach przypadających w czasie rejsu. Jubilat otrzymywał kwiaty i życzenia, a orkiestra odgrywała gromkie „Sto lat!”. Oficer organizował także bale przebierańców albo zabawy z okazji świąt narodowych państw, których obywatele podróżowali, czy szczególnie lubianych przez płeć brzydką wyborów „Miss Batorego”. Życie towarzyskie na transatlantyku upływało więc na delektowaniu się alkoholami i dziełami doskonałej kuchni, tańcach, flirtach oraz grach i zabawach. Zwłaszcza gdy z powodu złej pogody odpadały atrakcje na otwartych pokładach. Popularnością cieszyły się takie gry i zabawy, jak wyścigi w rozcinaniu nożyczkami wzdłuż rolki papieru toaletowego, wyścigi konne na plastikowym torze wyścigowym czy nader popularna gra w bingo. Stawki, jak na warunki PRL-u, były wysokie: „Na statku przegrałem w »Bingo« (b. dobra gra hazardowa) dwa dolary i w tej chwili nie mam już nic, ale jutro dostajemy zaliczkę”175 – informował w liście rodziców pianista

Wacław Kisielewski.

Oficerowie rozrywkowi musieli odznaczać się szczególnymi umiejętnościami, szczególnie potrzebnymi w kontaktach z płcią piękną. Jak ujął to Eryk Kulma: „pić, ale być trzeźwym, uwodzić, ale nie uwieść”176.

Clou życia towarzyskiego był bal kapitański – pożegnalna kolacja na koniec rejsu, okraszona tańcami. Już sam dobór strojów świadczył o specjalnym charakterze wieczoru: panie obowiązywały toalety wieczorowe, panów smokingi lub w ostateczności ciemne garnitury, oficerów galowe mundury, a intendent i ochmistrzowie występowali w białych ubraniach. Sygnałem do

175 Urbanek M., dz. cyt., s. 197.

176 Pertek J., Królewski statek Batory, Gdańsk 1975, s. 223

Sylwester we wczesnym PRL-u był dniem specjalnie hołubionym. I tutaj dotarła walka partii z Kościołem – Nowy Rok, jako dzień świąteczny, miał przyćmić Boże Narodzenie. Poza tym dla komunistów była to ważna data: rocznica powstania Krajowej Rady Narodowej – pseudoparlamentu, który utworzono 1 stycznia 1944 roku. Dlatego za Bieruta celebrowano wielkie sylwestrowe uroczystości: w auli Politechniki Warszawskiej odbywał się bal dla przodowników pracy, ściąganych z całego kraju. A w pierwszych dniach stycznia, kiedy oficjelom wywietrzały już z głowy sylwestrowe toasty, w Pałacu Rady Ministrów (obecnie Pałac Prezydencki) odbywał się bal dla dzieci. Przy dźwiękach Mazurka Dąbrowskiego Bierut, Cyrankiewicz i inni partyjni notable rozdawali dzieciom słodycze i upominki, a następnie tańczyli z dziećmi w kółeczku wokół choinki. Jak bowiem wiadomo, nic tak nie ociepla wizerunku władzy jak dzieci.

Gomułka uznał na fali popaździernikowej, że wizerunek władzy jest wystarczająco ocieplony i nie musi już pląsać z dziećmi ani przodownicami pracy typu łódzkie prządki czy traktorzystki. Nie oznacza to, że zrezygnował z zabawy w tę noc. Gomułka i partyjna wierchuszka cieszyli się z nadchodzącego roku na balu na najwyższym piętrze tzw. Białego Domu, czyli gmachu Komitetu Centralnego PZPR. Była to zabawa przeznaczona dla rodzin pracowników KC. Ot, jak wiele innych zakładowych sylwestrów obchodzonych w PRL-u. Z czasem uczestniczyło w zabawach w KC coraz więcej osób spoza tego zakładu pracy – magia władzy, niezależnie od tego, jaka to władza, zawsze działa nęcąco...

Sylwester w KC miał swoją specyfikę nie do odtworzenia w innym miejscu:

„W głównej sali ustawiano stół prezydialny. Siadaliśmy pod ścianą około godziny 22, ludzie przychodzili, kłaniali się i tańczyli”235 – wspomina Józef Tejchma, członek Biura Politycznego.

Czas do północy był jednocześnie czasem oczekiwania na wystąpienie I sekretarza, który nie mógł sobie odmówić nawet w tym gronie podsumowania osiągnięć polityczno-gospodarczo-społecznych i nakreślenia wizji wyzwań w tych dziedzinach życia społeczeństwa socjalistycznego na kolejne lata. Po wybiciu północy i wzniesieniu noworocznych toastów zaczynała się przemowa w stylu wystąpień na partyjnym plenum. Na szczęście dla zebranych nie trwała tak długo, gdyż towarzysz Wiesław również miał ochotę na zabawę i konsumpcję frykasów zapijanych czystą wyborową w dużych ilościach (innego alkoholu Gomułka nie uznawał). Pląsał potem walczyki w towarzystwie małżonek oficjeli, a o szóstej rano, wyraźnie rozluźniony po nadużyciu (raz w roku!) alkoholu wracał z małżonką Zofią do domu236.

Za to w wielkich salach, takich jak aula w gmachu głównym ówczesnego SGPiS-u (czyli obecnie SGH), oprócz walczyków rozbrzmiewał jazz. Jak wspomina Cezary Prasek, tradycyjna orkiestra przygrywała do tańca w sali głównej: „w bocznych salach dla miłośników jazzu grali New Orleans, Stompers czy Old Timers. W tamtych czasach na balach grały często najlepsze zespoły”237.

Sylwestrowa zabawa, czy w domu, czy na wielkim balu, zawsze pociąga za sobą wydatki, w wypadku pań – wynikające ze stwierdzenia: „ja nie mam co na siebie włożyć”, a u braci studenckiej z chronicznego braku gotówki jako takiej. Studenci łódzkiej filmówki postanowili w roku 1958 nie tylko dobrze się bawić z okazji powitania

235 Osęka P., Sylwestry pierwszych sekretarzy, „Ale Historia”, nr 50 (50), 31 grudnia 2012, s. 15.

236 Tamże.

237 Prasek C., dz. cyt., s. 77.

Nowego Roku, ale jeszcze dostać za to pieniądze od szkoły. I tak powstał zaaprobowany przez uczelnię scenariusz filmu Zima 1958. Reżyserem został studiujący w Łodzi Bułgar Mirczew, na lokację wybrano opuszczony dworek pod Łodzią. Tydzień trwały poważne przygotowania, łącznie z przetykaniem kominów, przywiezieniem węgla i zasłanianiem okien, aby miejscowi chłopi nie podglądali studentów w akcji. Wydawało się, że wszystko jest gotowe, kiedy w samego sylwestra okazało się, że ekipa techniczna filmu, który mimo że miał nie powstać, to musiał spełniać wszystkie warunki pracy na planie, nie będzie mieć towarzystwa płci pięknej. Konsternacja.

„Pojechaliśmy więc pod akademik i przez tubę ogłosiliśmy, że potrzebujemy statystek do filmu. Z paru, które się zgłosiły, wybraliśmy dwie najładniejsze. Kiedy zorientowały się, że nie chodzi o żaden film, wpadły we wściekłość. Bladym świtem uciekły, choć z dworku do szosy było z dziesięć kilometrów”238 – wspomina Andrzej Kostenko.

Z prywatnych imprez w stolicy sławą cieszyły się sylwestrowe zabawy urządzane w trójkondygnacyjnym segmencie przy Pilickiej na Mokotowie, należącym do naczelnej scenograf TVP Xymeny Zaniewskiej oraz jej drugiego męża, również scenografa, Mariusza Chwedczuka. Jedna z nich, kiedy oczekiwano nadejścia roku 1967, była szczególnie brzemienna w nieoczekiwane skutki natury towarzyskiej i... zdrowotnej. Już przy drzwiach czekała na gości niespodzianka w postaci Iwo, ośmioletniego wówczas syna Zaniewskiej (w latach dziewięćdziesiątych razem z synem Jeremiego Przybory Kotem założą agencję reklamową PZL). Chłopiec odbierał od przychodzących okrycia, w zamian oczekując opłaty – zbierał bowiem na węża pytona. To początek ciągu zdarzeń podczas tego sylwestra, który Jerzy Gruza zapamiętał jako „horror”.

238 Krubski K., Miller M., Turowska Z., Wiśniewski W., dz. cyt., s. 126.

„Zanim doszło do życzeń noworocznych, podczas tańców znany literat pochylił partnerkę tak nisko, że stracił równowagę na śliskim parkiecie i o poręcz schodów podzielił sobie nos na połowę.

Pojechali na pogotowie”239 – wspomina Gruza.

Na tę zabawę został również zaproszony Jeremi Przybora, współtwórca słynnego Kabaretu Starszych Panów z córką Martą, modelką, a później spikerką TVP. On również zapamiętał ów wypadek, a także to, co poszkodowany opowiadał po powrocie z pogotowia: „chirurg właśnie »odkorkowywał« faceta, któremu przy noworocznym toaście korek od szampana wbił się w czoło”.

„Był to oczywiście radziecki szampan z największymi bąblami na świecie”240 – ironicznie komentuje przypadek z pogotowia Przybora.

Ale w segmencie przy Pilickiej nie działo się lepiej i nie skończyło się tylko na jednej wizycie na pogotowiu. Gospodyni zaproponowała, aby każdy zapisał sobie na kartce noworoczne życzenie, a następnie karteczkę spalił, popiół wsypał do kieliszka i wypił przy toaście. Gruza tak zrobił, ale przy połykaniu mieszanina wpadła mu do tchawicy i przez godzinę się dusił. Nikt na to nie zwrócił uwagi, ponieważ podczas składania życzeń zaproszona Szwedka (obcokrajowcy zawsze byli w czasach PRL-u superatrakcją podnoszącą obecnością prestiż imprezy; oprócz Szwedki gościem przy Pilickiej tej nocy był przystojny Katalończyk Fabian, obiekt platonicznych westchnień pań, gdyż preferował panów) z entuzjazmu noworocznego podniosła młodą narzeczoną Ludwika Klekowa, dyrektora sopockiego festiwalu. Ale ów gest przyjaźni był wykonany tak nieszczęśliwie, że dziewczę uderzyło głową w belkę stropową i straciło przytomność. Nikt jednak tego nie zauważył, wszyscy

239 Gruza J., 40 lat minęło, dz. cyt., s. 181.

240 Przybora J., dz. cyt., s. 61.

byli przekonani, że dziewczyna po prostu się upiła. W końcu nieprzytomną zawieziono na pogotowie. A tam sanitariusze zapytali od razu: „Państwo z sylwestra u pani Xymeny, tak?”. Apogeum tej hekatomby był upadek samego Klekowa, który nad ranem zleciał ze schodów i uderzył głową w kaloryfer. Gruza dowiedział się o tym później, gdyż opuścił imprezę i przeniósł się do znajomych na Grójecką. Tam sylwester w zaadaptowanym na mieszkanie strychu skończył się pożarem i ewakuacją gości241.

Sylwester u Zaniewskiej miał jednak, oprócz wymiaru katastroficznego, także i jasne strony. To podczas tej zabawy Jeremi Przybora zakochał się, ze wzajemnością, w Alicji Wirth, scenografce związanej z telewizją, wówczas jeszcze żonie Andrzeja Wirtha, teatrologa, krytyka i tłumacza. Jak wspomina, uczucie ogarnęło Przyborę tak absorbująco, że spędzili całą noc, rozmawiając na wąskich schodach, nie zauważając ani bawiącego się towarzystwa, ani owych tragikomicznych wypadków towarzyszących zabawie242. Aktorzy bawili się na wielkich balach urządzanych w teatrach.

Elżbieta Szczepańska-Lange wspomina jeden z sylwestrów organizowanych w Teatrze Narodowym. Odbył się w sali prób: na scenie urządzono parkiet do tańca, na widowni ustawiono stoliki. Ściany udekorowano napisami – kalamburami autorstwa aktora Andrzeja Szczepkowskiego. O północy w roli „romantycznej zjawy” pojawiła się ubrana w białą krynolinę piękna Elżbieta Barszczewska, wielka gwiazda Teatru Polskiego (z wyjątkiem lat 1962–1965 – w Teatrze Narodowym)243.

Z kolei podczas jednego z sylwestrów urządzonych w siedzibie Studenckiego Teatru Satyryków uczestnicy zabawy ogłosili

241 Gruza J., 40 lat minęło, dz. cyt., s. 182.

242 Przybora J., dz. cyt., s. 61.

243 Gołas-Ners A., dz. cyt., s. 64.

powstanie Wolnej Republiki STS z lechem – czyli własną jednostką monetarną i pięciopunktową konstytucją. Punkt czwarty konstytucji mówił: „Republika jest państwem kolorowych dżentelmenów pozbawionych braku poczucia humoru”, a podpunkt b przewidywał: „Za naganny lub zbyt banalny wygląd zewnętrzny – za brud, niegolenie się lub brak fantazji – mandat 10 lechów”. A jeden ze sloganów rozlepionych na murze siedziby „republiki” brzmiał: „Nie zabijaj, lecz cudzołóż”. Wolna Republika STS przestała istnieć o świcie 1 stycznia244.

Nie wszyscy artyści witali Nowy Rok, bawiąc się od wczesnych godzin wieczornych – dla wielu z nich noc sylwestrowa to okazja do zarobku. Występy czy konferansjerka podczas sylwestrowego balu dawały większy dochód niż niejedna wielka impreza estradowa w ciągu roku. Koncerty z tej okazji w stolicy odbywały się na zakładkę: kiedy część wykonawców rozpoczynała występ w jednym z kin, pozostali kończyli w innym i pędem przemieszczali się, aby wystąpić tam, gdzie pierwsza część ekipy już kończyła.

Tancerze Krystyna Mazurówna i Witold Gruca zaliczali w tę noc po kilkanaście występów na różnych imprezach (omyłkowo z rozpędu wystąpili nawet na estradzie Sali Koncertowej Filharmonii Narodowej, podczas gdy mieli zatańczyć w Sali Kameralnej). Wreszcie dotarli do Klubu Aktora, SPATiF-u w Alejach Ujazdowskich, aby pobawić się przez resztę nocy. Do wnętrza wpuściła ich przypadkowo przechodząca Hanna Skarżanka. Gruca chciał znanej aktorce przedstawić swoją partnerkę zawodową, ale ponieważ zabawa trwała już dłuższy czas, kontakt z aktorką był na tyle utrudniony, że ta po prostu odwróciła się i poszła w głąb lokalu. Mazurówna również – chciała wreszcie odreagować zabawą sylwestrową pracę.

244 Budrewicz O., dz. cyt., s. 64–65.

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.