1
C o roku wydaje się, że jest coraz trudniej, musi włożyć w to więcej wysiłku na miarę wchodzenia pod górę z plecakiem kamieni, a za każdym razem jest tych kamieni o kilka więcej. Jeździ po znanych drogach, przecina małe i schludne miasteczka, pokonuje odcinki, które je ze sobą łączą. W lusterku widzi wzgórza nagie i te gęsto porośnięte sosnowymi lasami, które pojawiają się i znikają, długie płowe trawy falują mu na pożegnanie. Albo widzi ciemne ogony kotów machające nad znikającymi stawami. Próbuje na równinie i na wzgórzach, od strony oceanu i od zatoki. Staje za turystami i usiłuje patrzeć na to wszystko ich oczami. Staje sam i przygląda się zmierzchowi zapadającemu nad portem Pamet. Nie widzi nic, czego by już wcześniej nie widział. I też
niczego
nie
odczuwa,
chyba
że
bliżej
niesprecyzowane doznanie w trzewiach. Natrafia na sceny, które już sobie pobrał, poskręcał, ułożył, sprzedał. Sceny, które kiedyś przyspieszały