Blade ciało niemowlęcia przez całą noc pływało w starym ocynkowanym wiadrze pełnym roztworu formaliny. Mężczyzna, który wcześniej wysunął wiadro spod stołu w kuchni i zdjął pokrywę, z trudem powstrzymał falę łez. Gryzące opary uderzyły go w nozdrza, gdy płyn zafalował i obmył łuk drobnych pleców z nieznacznie zarysowanymi łopatkami. Jasne włosy dziecka, niczym aureola, ułożyły się promieniście wokół główki. Zagryzł zęby na zaciśniętej pięści i modlił się, żeby z jego gardła nie wydobył się dziki, nieokiełznany ryk. Nie mógł obudzić żony, która spała za zamkniętymi drzwiami w pokoju na końcu korytarza. Powiódł tam wzrokiem i przez jego twarz przebiegł cień lęku. Dwa dni temu w oknie sypialni powiesił gruby koc, a następnie zaciągnął ciężkie zasłony. Lipcowe słońce, które rozjaśniało niedawno wytapetowane wnętrze z dużym łóżkiem i białym drewnianym kojcem dziecięcym pod ścianą, nagle zgasło, ale duchota nie ustępowała. Otarł pot z czoła i w mroku, do którego jeszcze się nie przyzwyczaił, poszukał wzrokiem zarysu sylwetki żony. Leżała pod kocem z podkurczonymi nogami i złączonymi dłońmi. Wydawało mu się, że ma otwarte oczy pozbawione zdrowego blasku i wzrok wbity w ścianę, w konkretny punkt. Na tym swoistym ekranie jej mózg niczym zacinający się projektor slajdów wyświetlał zapewne jeden obraz. Twarz dziecka. Był tego pewien, bo suche, spierzchnięte usta żony szeptały słowa kołysanki: — Z popielnika na Wojtusia iskiereczka mruga… — wypowiadała je wolno, machinalnie i bez żadnych emocji. Na próżno szukał w nich ciepłej barwy, troskliwej nuty, która jeszcze nie tak dawno pobrzmiewała w jej głosie, gdy nachylała się nad łóżeczkiem. Kochał ją najbardziej na świecie. Kochał ich dziecko. I wciąż nie mógł uwierzyć w to, co się stało. To nie mieściło mu się w głowie. Dlatego wpatrując się w zawartość starego wiadra, uznał, że musi dokończyć to, co zaczął. Że ani żona, ani on sam nie zniosą widoku białej trumienki, nie przeżyją tego momentu, w którym trzeba będzie złożyć ją do grobu, a potem eksplodującego w ich głowach huku, gdy czarna garść ziemi opadnie głucho na drewniane wieko. Ich synek na to nie zasłużył. Przegonił czarne myśli i otarł łzy. Musiał się zabrać do roboty. Przynajmniej tyle mógł zrobić. Czuł, że jest mu to winny. Za to, że ciągle nie było go w domu. Może gdyby nie wpadał tu tylko jako gość, wszystko ułożyłoby się inaczej i dalej byliby szczęśliwą rodziną. Myślał o tym, wpatrując się w wiadro. Akurat w radiowej Trójce puszczono niedawny premierowy utwór Erica Claptona Tears in Heaven. Słyszał go już wcześniej wiele razy, każda rozgłośnia nadawała ten przebój. Muzyk trącał rytmicznie