Fragment książki „Lekarze w górach. Bohaterowie drugiego planu”

Page 1

Fragment 1. SZPITAL NA STOKACH CZO OJU str. 11-18 Pomóż, bo wykorkuję – w wypełnionym ciemnością nocy namiocie słychać zduszony szept. – Musisz mi wyssać powietrze, inaczej zgniecie mi płuco. O ratunek prosi Marek Roslan, lekarz polskiej wyprawy na ośmiotysięcznik Czo Oju. Jest z nim Krzysztof Paul, który zna się na szkieletach, ale… statków. Z wykształcenia jest inżynierem budowy okrętów. O chirurgii miękkiej czy pulmonologii nie ma bladego pojęcia. Problem w tym, że w obozie II jest jedynym, kt óry może pomóc. Bez ociągania się zapala świeczkę. Jasny krąg oblewa pole operacji, oświetla też pomalowaną na szaro cierpieniem twarz Marka. Krzysztof wyciąga z apteczki na śpiwór rzeczy, które wymienił Marek. Zastrzykiem znieczula obszar klatki piersiowej, pod obojczykiem. To proste. Trudności dopiero przed nim. Aby dostać się do jamy opłucnej, musi grubą, długą igłą przebić skórę i opłucną ścienną. Pierwsza próba nieudana. Ręce drżą. Igła trafia na żebro i wyślizguje się z palców. W namiocie temperatura poniżej zera, a Krzysztof czuje, jak pot szczypie go w oko. Mruga. Ociera czoło wierzchem dłoni, z której chwilę wcześniej zdjął cienką rękawiczkę. Lekko zgiętym palcem wskazującym trze powiekę. Druga próba. Igła tylko na milimetr wbija się w naskórek. *** Cofnijmy się o kilka dni. Jest maj 1985 roku. Kierowana przez Wacława Otrębę wyprawa Trójmiejskiego Klubu Wysokogórskiego na leżący w głównej grani Himalajów Czo Oju (8201 m n.p.m.) przebiega sprawnie. Planowana droga na szczyt ma prowadzić wschodnim żebrem południowej ściany ośmiotysięcznika. Najpierw stromo, trzeba się wspinać 800-metrową, śnieżno-lodową zerwą. Potem plateau, gdzie stanął obóz I. Dalej linia wejścia biegnie łagodniejszym stokiem, aż do grani. Pogoda dopisuje. Ekipa zgrana. Z czternastu osób dwaj to Amerykanie, którzy mają własne plany. Chcą wejść na pobliski Ngojumba Kang I (7806m n.p.m.). Obozy stają jeden po drugim. Nic a nic nie zwiastuje kłopotów, a to często sygnał, że one są już u wejścia do namiotu. Wyprawa ma w składzie dwóch lekarzy. Waldemar Kluszczyński jest ordynatorem szpitala w Wejherowie. Marek Roslan, doświadczony wspinacz, to jego podwładny. Urolodzy. Medyczny duet to komfort dla ekspedycji. Jeden w razie problemów może ruszyć w górę z pomocą, nie oglądając się na to, że zostawia bazę. Niestety, w połowie wyprawy Kluszczyński musi wracać do kraju. Roslan zostaje sam. To jednak żaden problem. Ale czy na pewno? 14 maja w jednym z wyższych obozów Bogdan Czerniawski, z wykształcenia geograf, w przyszłości biznesmen handlujący sprzętem rybackim, budzi Michała Kochańczyka. Świt właśnie rozjaśnia namiot, z półmroku wypełzają zarysy fantazyjnie powypychanych puchowych śpiworów. Himalaiści chowają w nich wszystko, co powinni ogrzać ciałem, by nie zamarzło na kość: buty, radiostację, apteczkę, termos i drobiazgi, jak czekolady, latarkę, zapasowe baterie do czołówek, aparatów i radiotelefonu. A, jeszcze pojemnik na mocz – nie dość, że pozwala na luksus sikania bez wychodzenia, to jeszcze potem przez chwilę służy za termofor. W takim napchanym śpiworze drzemie się jak w pralce bębnowej. Próba obrócenia się przemieszcza masę przedmiotów. Ale nikt nic lepszego nie wymyślił, kiedy trzeba funkcjonować w temperaturach, które nocą spadają grubo poniżej zera. Pod plecy jeszcze zwoje lin, puste plecaki, worki od śpiworów i namiotu, na to karimaty. Wszystko po to, by izolować się od śniegu. Teraz ten cały bajzel wypełza na boki, wywałkowany podczas snu, gdy człowiek wierci się, szukając pozycji, w której można pospać dłużej niż kilkanaście minut. Generalnie według nizinnych standardów jest ciasno, zimno i niewygodnie. To jakby nocować zimą w popsutym małym fiacie 126


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.