fot. Marcin Aniszewski/archiwum CILP
— nasz gość —
Małgorzata Ostrowska-Królikowska i Paweł Królikowski
to dziś najpopularniejsze w Polsce małżeństwo aktorskie, znane z wielu ról filmowych i teatralnych oraz z cieszących się niesłabnącym powodzeniem seriali telewizyjnych, takich jak „Klan” (w którym Małgorzata Ostrowska-Królikowska gra Grażynkę Lubicz – troskliwą żonę i matkę) czy „Ranczo” (rola Jakuba Kusego, niespokojnego artysty malarza, kreowana przez Pawła Królikowskiego). Oboje są absolwentami Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej we Wrocławiu. Małgorzata Ostrowska-Królikowska została aktorką Teatru Polskiego we Wrocławiu. Występowała w licznych spektaklach telewizyjnych (m.in. „Kasia z Heilbronnu”, „Pani Bovary”), filmach fabularnych (jak „Rajski ptak”, „Rozmowy kontrolowane”, „Inflagranti”, „Miasto prywatne”) i serialach telewizyjnych. Paweł Królikowski grał m.in. na deskach Teatru Studyjnego’ 83 w Łodzi czy Wrocławskiego Teatru Współczesnego. Na ekranie zadebiutował w 1983 r. rolą chuligana w filmie dla młodego widza „Dzień kolibra”. Twórczości dla dzieci poświęcił zresztą nieco później kilkanaście lat, realizując własny program telewizyjny „Truskawkowe studio”. Jego filmografia liczy kilkadziesiąt pozycji. Zagrał m.in. tak wyraziste postacie, jak komisarz Rosłoń w „Pitbullu” czy kolega Adasia we „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”. Tekściarz i kompozytor, pisze również teksty do piosenek, inspirowane twórczością innych artystów (np. Serge’a Gainsbourg’a). Państwo Królikowscy mają pięcioro dzieci – trzech synów i dwie córki. Najstarszy syn, Antoni, poszedł w ślady rodziców – został filmowcem, Jan komponuje. 10—echa leśne lato 2013
– Zabawna, kabaretowa piosenka sprzed lat głosi, że „Natura ciągnie człeka w las/Tam każdy z nas się czuje młodo/ Bo najważniejsze znaleźć czas, by zbliżać się z przyrodą...”. Sprawdza się to w państwa życiu? Małgorzata Ostrowska-Królikowska: – A to nie wilka, przypadkiem, ciągnie do lasu? Paweł Królikowski: – Człeka też, jak najbardziej. Oj, ciągnie, ciągnie, choć, rzeczywiście, najważniejsze znaleźć czas. Z tym zawsze jest krucho. MK: – Skądinąd, my akurat mamy rzadki luksus mieszkania właściwie w lesie, dokładniej na skraju podwarszawskich Lasów Chojnowskich, w Zalesiu Górnym. Mamy nawet furtkę wprost do lasu, wystarczy otworzyć i już się jest w innym świecie. – Często jest otwierana? PK: – Gatunek ludzki już chyba tak ma, że tego, co za darmo i przychodzi bez specjalnego wysiłku, co się zdążyło opatrzyć, spowszednieć, jakoś tak zawzięcie nie pożąda. Tak bywa z tą naszą furtką do lasu. W duchu rozgrzeszamy się, że nie ma czasu, by częściej za nią wychodzić. Bo też żyjemy w ciągłej gonitwie, z jednego planu filmowego na drugi. Ale jakby, nie daj Boże, ktoś nam zlikwidował tę furtkę, to przełazilibyśmy przez płot, byle tylko dobrać się do zakazanego owocu. Druga sprawa to „leśne obywatelstwo”. My je nabyliśmy, jesteśmy świadomi daru natury, który mamy tuż pod bokiem i wiemy, jak z niego korzystać. MK: – Cały Paweł! Jak podskórnie wyczuwam, sprytnie, na poczekaniu dorabia ideologię, w której zawarłyby się dostatecznie przekonujące powody, by wytłumaczyć, dlaczego zbyt rzadko odwiedza las ciągnący się tuż za oknem. O lesie nie trzeba opowiadać – trzeba do niego chodzić. Ja bywam często i, mogę powiedzieć, schodziłam go wzdłuż i wszerz, zwłaszcza najbliższe okolice. Kolejno każde z naszych dzieci, w czasie niezliczonych spacerów, zapoznałam z zielonymi zakątkami. Niektóre miejsca od dawna nie są już dla mnie anonimowe, trwale splotły się z naszą rodzinną historią, mają już w niej własną kartę. – Wierzy pani, że las może nie mieć tajemnic? MK: – Oczywiście, nie twierdzę, że na wylot znam wszystkie ostępy, wszystkie ścieżki, choć przemierzyłam wiele. Ba, zdarzyło mi się nawet zabłądzić w tym przydomowym lesie. Ale wiem, gdzie są „moje” grzybne ostoje, które regularnie odwiedzam każdej jesieni, bez mała jak dobrze zaopatrzone, zawsze godne zaufania sklepiki. PK: – Jeden z nich wreszcie nam zamknęli… – To znaczy? MK: – Zaglądam kiedyś w miejsce, może kilkaset metrów od naszego domu, gdzie zawsze gromadnie rosły piękne grzyby i… przecieram oczy ze zdumienia. Ktoś wyciął część drzew! Byłam przerażona – to już koniec, zaraz wyrżną cały las! Paweł, z którym natychmiast podzieliłam się moim odkryciem, nie chciał wierzyć, był wstrząśnięty… PK: – Oczami wyobraźni już widziałem, jak w tym miejscu jakiś deweloper kopie dół pod fundamenty osiedla mieszkaniowego albo luksusowego biurowca. Długo nie mogłem dojść do siebie, w końcu wskoczyłem do samochodu i pojechałem z wielką gębą do nadleśnictwa. Oj, byłem wtedy trudnym rozmówcą! Chyba z półtorej godziny cierpliwie tłumaczono mi, że pod piłę poszły dojrzałe drzewa, w wieku rębnym, co przyznam, niewiele mi wtedy mówiło. Leśnicy rozłożyli mapy, wyjaśniali co i jak, że wycinka była planowa, że objęła tylko niektóre sztuki, a robota była wykonana z chirurgiczną precyzją (to prawda, na mój gust to była akurat chirurgia szczękowa, wyrwano tylko niektóre zęby). Przekonywali, że taka jest kolej rzeczy, zapewniając, że na tym miejscu na pewno będzie posadzony nowy las, bo restrykcyjne prawo leśne tylko naprawdę wyjątkowo dopuszcza inne rozwiązanie. Wreszcie, by mnie do końca uspokoić, wskazano mi na mapie podobne miejsca, gdzie kiedyś też ścięto drzewa i teraz są tam już młodniki. W drodze powrotnej sprawdziłem – rzeczywiście, były! MK: – Ja jednak przez długi czas wzdragałam się na widok ściętych drzew i drewna układanego w stosach czekających na wywóz. Przecież trzeba aż stu lat, żeby wyrósł las – myślałam za każdym razem. Dopiero kiedy poznałam kilku ludzi w zielonych mundurach, zaczęłam inaczej widzieć to, co dzieje się w lesie, także tym „naszym”.