Lapsus Calami nr 2/2015

Page 1

Nr 2 (2) grudzień/2015

lapsus

calami w numerze:

** Muzyka (nie)poważna  s. 4 ** Po co komu książka?  s. 8

** Self-publishing a sukces pisarski  s. 22

** Czy e-booki zastąpią papierowe książki?  s. 28 ** Typografia elektronicznego papieru  s. 32


d

ji c k da

re d O

Jeszcze dziesięć lat temu nikt nie wyobrażał sobie, że pewnego dnia w drodze do pracy, w komunikacji miejskiej, częściej spotka osobę z czytnikiem w ręku zamiast z tradycyjną książką. Mowa o e-bookach, czyli prawdziwej zmorze drukarzy. Uznany początkowo za ciekawostkę wynalazek szybko podbił rynek amerykański i przywędrował do Polski. Tylko czy rozwój książki elektronicznej to dobry sygnał dla rodzimych wydawców? Co oznacza to dla nas, (nie)przeciętnych czytelników? Gościem numeru jest Paweł Jakubowski. Pisarz postara się rozwiać te wątpliwości, przybliżając nam spojrzenie self-publisherowego autora. Opowie o podróżach po Polsce, zmaganiach z wydawcami i zarobkach niezależnych twórców. Ponadto na następnych stronach znajdziecie artykuł Bożydara Cudo, który postanowił zajrzeć do procesu wydania e-booka od kuchni. Jakby w odpowiedzi mamy tekst Sandry Czarnieckiej – „Czy e-booki zastąpią papierowe książki?”. No właśnie. Pozwólmy autorom mówić, tymczasem ja zaproszę was jeszcze do sprawdzenia kącika literackiego,

gdzie Ewa Biała debiutuje zbiorem wierszy o uroczym tytule: „Ku pokrzepieniu serc”. Przy tej okazji chciałbym podziękować Profesorowi Wojciechowi Kruszewskiemu z Katedry Tekstologii i Edytorstwa za recenzję artykułów naukowych. Drodzy czytelnicy. Pierwsze śniegi za nami. Nastał czas wesołości i spędzania czasu w gronie rodzinnym. Oby pod naszymi choinkami znalazły się, oprócz oczywiście książek (papierowych czy elektronicznych!), pogoda ducha oraz uśmiech na twarzy.

Redaktor naczelny

Współpraca

Krzysztof Abramowski

Artur Truszkowski

Z-ca redaktora naczelnego

Druk

Mateusz Tutka

Perfekta info ul. Doświadczalna 48

Sekretarz redakcji Katarzyna Brodziak

Opracowanie graficzne i skład Krzysztof Abramowski

Ilustracje

Z życzeniami od redakcji, Krzysztof Abramowski Redaktor naczelny

Wydawca Koło Edytorów KUL Al. Racławickie 14, 20-950 Lublin Numer ISSN: 2450-4521

Ida Hajduk

Kontakt

Redakcja

Masz pytanie? Napisałeś coś ciekawego? Chciałbyś się tym podzielić? Zachęcamy do nadsyłania tekstów na adres: lapsuscalamikul@gmail.com

Aldona Liszka, Anna Pietroń, Zuzanna Markowska, Joanna Poliszuk, Ewa Biała

Recenzja tekstów naukowych dr hab. Wojciech Kruszewski


B G W nu

mer

ze:

Publicystyka

Alicja Janusz  Muzyka (nie)poważna

4

Ewa Biała  Złap mnie, jeśli potrafisz – listowna gra Kuby Rozpruwacza

7

Karolina Wnuk  Po co komu książka?

8

Od edytora

Justyna Staroń  Socrealistyczne „wanderjahre” Kapuścińskiego

10

Urszula Jańczyk  „Pan Tadeusz” Adama Mickiewicza

16

Rozmowa z… Paweł Jakubowski  Self-publishing a sukces pisarski

22

Temat numeru Sandra Czarniecka  Czy e-booki zastąpią papierowe książki?

28

Bożydar Cudo  O wydawaniu e-booków

30

Krzysztof Abramowski  Typografia elektronicznego papieru

32

Twórczość Ewa Biała  Ku pokrzepieniu serc

34


Muzyka (nie)poważna O tym w szkole nie usłyszysz Alicja Janusz

l 4

Jestem lutnistką. Muzyką średniowieczną, renesansową i barokową interesuję się od dawna. Nie brzmi to zbyt porywająco, prawda? A jednak po ostatnim koncercie podszedł do mnie znajomy i powiedział: „Myślałem, że zagracie coś nudnego, a to brzmiało jak z »Wiedźmina«!”. Ten komplement uświadomił mi skalę niezrozumienia muzyki dawnej, którą kojarzymy z muzyką sakralną, długimi pieśniami po łacinie i wokalistkami wyjącymi do akompaniamentu klawesynu. Ta strona medalu jest z radością prezentowana podczas szkolnych zajęć – lekcje o muzyce średniowiecza sprowadzają się do odsłuchania melodii, która zamiast zainteresowania, może wywołać u najmłodszych strach. Dla wielu osób to mógł być koniec przygody z muzyką dawną. Sama miałam szczęście poznać tę drugą stronę medalu, gdy moja siostra grała na lutni utwory z tego samego okresu. Wydarzenie niepozorne, lecz przełomowe, rozpoczęło moją wędrówkę w kierunku przeszłości. Muzyka żyje: melodie taneczne przechodziły w ballady, te zaś w tańce. To, co było znanym motywem średniowiecza, jest zmieniane i rozwijane w renesansie oraz w baroku. Niegdyś zdarzyło mi się usłyszeć, że gdyby w renesansie nie powtarzano utworów średniowiecznych, zapewne słuch by o nich zaginął, gdyż ich echa nie grałyby w motywach przekazywanych z mistrza na ucznia. Przerażać może, jak wiele utworów zniszczył czas. Przyczyna jest bardzo prosta – mało kto umiał w dawnych wiekach czytać i pisać, a co dopiero stworzyć zapis muzyczny! Dobitnym przykładem jest „Egil Saga”, utwór literacki, który mimo epickiego zapisu uzyskał drugie – muzyczne – dno dopiero na początku XXI wieku dzięki grupie muzyków skandynawskich, która wiele miesięcy jeździła po wioskach i nagrywała znane przez najstarszych mieszkańców wersje „Sagi”, przekazywane sobie z pokolenia na pokolenie. Takie ponowne odkrycia zdarzają się jednak niezwykle rzadko… Jaka więc była muzyka dawna? Przede wszystkim bajecznie różnorodna. W starych zbiorach można znaleźć zarówno kompozycje poważne, jak i dowcipne przyśpiewki, a niejeden utwór doskonale nadałby się na ścieżkę dźwiękową do filmu

czy gry fantasy. Łatwo skojarzyć utwór „’t Smidje”, bardziej znany w Polsce jako „Taniec belgijski”, w znakomitym wykonaniu zespołu Lais. Jednakże mało kto wie, że pochodzi z XII wieku. Podobnie jest ze znaną pieśnią „Scarborough fair”, rozsławioną przez amerykański duet Simon & Garfunkel. Najstarsza pisemna wzmianka o tym utworze pochodzi z połowy średniowiecza. A niewiele osób wie nawet, że nuci czy tańczy do melodii znanych już od wieków. Dzisiaj, włączywszy radio, usłyszeć można piosenki o bardziej lub mniej szczęśliwej miłości, relacjach między ludźmi, dobrej zabawie. Słuchając starych utworów, przekonamy się, że na przestrzeni lat niewiele się zmieniło! W XVI wieku bardzo popularne wśród mieszczaństwa były pieśni plotkarskie, często sprośne, o „pikantnej” treści. Takim utworem jest na przykład francuskie „La, la, la, je ne l’ose dire” autorstwa Pierre’a Certona, opowiadające historię o jegomościu, któremu żona przyprawiła rogi. Jednym z najciekawszych tego typu dzieł jest „A fair maid of Islington”, będące relacją procesu kobiety lekkich obyczajów z klientem, który wymigał się od zapłaty. Pomysłowa dziewczyna wnosi sprawę do sądu, lecz nie chcąc ujawniać prawdziwego charakteru swoich usług, zeznała, że wynajęła winiarzowi piwnicę, a ten nie chce płacić czynszu. Ballada kończy się ciekawie, gdyż proces rozsławił piwniczkę, która od tego czasu była ciągle wynajmowana. Śpiewano również o miłości i dobrej zabawie, niejednokrotnie łącząc obydwa motywy. Słowacki utwór „Chwala chwile” przekazuje zasadę, do której wielu stosuje się również w czasach dzisiejszych – nieważne, czy jesteś szczęśliwie zakochany, czy nie, każdy powód jest dobry, żeby wypić. Jeśli już o piciu mowa, to powiedzmy również coś o jedzeniu. Istniały także śpiewane przepisy kulinarne. W śpiewniku „Broadside ballads” autorstwa Lucie Skeaping, można znaleźć kilka ballad w których podane są proporcje, w jakich należy mieszać ze sobą składniki, by dana potrawa dobrze wyszła.


Podobnie jak teraz, także kiedyś, muzyka była doskonałą dźwignią handlu. Najstarsza zachowana muzyczna reklama to „Will you buy a fine dog?” Thomasa Morleya. Opiewa ona istniejący w XVIwiecznym Londynie sex shop i zawiera pełną listę artykułów, jakie można było w nim nabyć. Na uwagę zasługuje też złożona linia lutni, na którą został napisany ów utwór – jest na tyle trudna, że jedynie nieprzeciętny lutnista byłby w stanie ją wykonać. Inną, dużo bardziej popularną reklamą pewnego artykułu jest napisana na znaną angielską melodię „Packington’s pound” ballada „The maid’s complaint for want of a Dil doul”, w której to pewna podupadła na zdrowiu młoda dziewczyna domaga się od swojego ojca przedmiotu o tej tajemniczej nazwie. Poczciwy staruszek, nie mając pojęcia, czego jego córka właściwie pragnie, na wzór baśniowego króla ogłasza, że jej rękę dostanie ten młodzieniec, który przyniesie ową rzecz. Po żmudnych poszukiwaniach i rozważaniach, czy jest to zwierzę, roślina, czy może element biżuterii, sąsiad odkrywa prawdziwą naturę tajemniczego przedmiotu i zawstydzony boi się wyjaśnić ojcu niewiasty, do czego on służy. Jak widzimy, można muzyką zachęcić. A czy można muzyką wbić sztylet między żebra? Są też i takie przypadki. Najbardziej znany, zachowany do dziś i przetłumaczony na wiele języków utwór „Zenner greiner”, powstały i rozwijany od XIV wieku, nie jest jednym z tych, które dedykujemy z wdzięczności. Składał się z wielu dwuwersowych zwrotek (w niemieckim oryginale zachowało się aż 60 stron), a każda z nich była obrazą dla innego typu człowieka. Śpiewamy więc niewiernemu kochankowi, pijakom, złodziejom czy człowiekowi bez honoru i każdemu, kto akurat grającemu zalazł za skórę. Jako ciekawostkę dodam, że Angielskie Stowarzyszenie Lutni regularnie dopisuje i dedykuje kolejne zwrotki osobom, które zakłócają ich działalność. Najmowano też bardów, by pisali paszkwile na wrogów. Rodowa waśń między rodzinami Byrenów i Haselngreenów z Edynburga miała stać się dla pewnego kompozytora doskonałą okazją do zarobku. Starał się on upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i stworzył balladę, w której obraża jednych i drugich. W efekcie nigdy nie została ona opublikowana w całości, muzyka powstała tylko do dwóch pierwszych zwrotek, znanych dziś jako anonimowy utwór „Lady fair”. Ze względu na charakterystyczny styl autorstwo przypisuje się jednak najsłynniejszemu angielskiemu lutniście,

Johnowi Dowlandowi, który w młodości szukał szczęścia w Edynburgu. Jakkolwiek posiadał wielki muzyczny talent, dzięki któremu powstało wiele pięknych pieśni, takich jak „Come again”, tak nie miał szczęścia do intryg. Jedna z nich, skierowana przeciwko żonie Karola I Stuarta, Henrietcie Marii Burbon, skończyła się pobytem w więzieniu. Zrozpaczony Dowland napisał wówczas „Can she excuse my wrongs?” oraz spisał pieśń skazańców „Fortune my foe”, jednakże nawet te piękne utwory nie ocaliły mu życia. Sami bardowie i ich losy, niejednokrotnie jeszcze ciekawsze i zabawniejsze od żywota Jaskra z książek Sapkowskiego, to temat na zupełnie inną opowieść… Muzyka grała nam w miłości, w intrygach oraz w zemście. Muzyka pozwalała nam także coś rozreklamować. Były jednak pieśni na specjalne okazje. Jeden z piękniejszych polskich utworów, „Przychylne gwiazdy”, powstał specjalnie na koronację Henryka III Walezego. Nie tylko możni byli tematem tego rodzaju pieśni. Śpiewano o narodzinach i śmierci, aby oswoić człowieka z odwiecznym cyklem życia. Doskonałym przykładem są liczne tańce śmierci, zarówno polskie, jak i te zagraniczne, pisane najczęściej wtedy, gdy w kraju wybuchała wojna lub epidemia, a życie można było zakończyć gwałtownie i w okrutny sposób… Muzyka żyje: melodie taneczne przechodziły w ballady, te zaś w tańce. To, co cieszyło ludzi, przekuwano w radosne piosenki. To, co ludzi martwiło – w ckliwe ballady. To, z czym ludzie sobie nie radzili – w satyrę. Muzyka odzwierciedla ducha czasów. Pomimo oczywistych róznic, byliśmy takimi samymi ludźmi i mieliśmy podobne problemy, a melodie pozwalają nam to uchwycić w swoisty, subtelny sposób. Bo nasza mentalność nie zmieniła się specjalnie przez wieki – zmieniły się tylko realia i sposób wyrazu. ¶

Publicystyka

5


l 6


Złap mnie, jeśli potrafisz – listowna gra Kuby Rozpruwacza

Ewa Biała

Wielbicielom zagadek kryminalnych, kochających zgłębiać tajniki poczynań śledczych w sprawie morderstw, fascynatom historii seryjnego mordercy – Kuby Rozpruwacza, gorąco polecam pozycję książkową „Kuba Rozpruwacz. Portret zabójcy”. Autorka, Patricia Cornwell, poświęciła się precyzyjnemu rozszyfrowywaniu zagadki tytułowego bohatera, mrocznej postaci epoki wiktoriańskiej. Kryminalista, choć minęło sto lat od okrutnych przestępstw, których się dopuścił, wciąż jest enigmą dla współczesnych historyków i kryminologów. W książce zostaje przedstawiona ich żmudna praca. Imponujący jest materiał badawczy, na którym bazuje Cornwell. Czytelnikowi dane do wglądu są listy winowajcy, dokumenty, wszelkiego typu zapiski oraz mrożące krew w żyłach pośmiertne fotografie „kobiet upadłych” – ofiar Rozpruwacza. To ciekawy element publikacji. Urozmaica edycję wizualnie i merytorycznie. Te załączniki umacniają stanowisko pisarki, iż Kubą Rozpruwaczem mógł być podejrzany Walter Sickert, znany londyński malarz. Po psychologicznym przeanalizowaniu osobowości Sickerta oraz zestawieniu wyników badania z niesamowitym życiorysem artysty, dociekania Cornwell wydają się być logiczne i sensowne. Skrupulatne śledztwo autorki recenzowanej książki, choć niezwykle wiarygodne, może wywołać u czytelnika wrażenie narzucania opinii. Nie sposób jednak zaprzeczyć pisarce, gdyż dysponuje potężną dokumentacją, przemawiającą za jej tezą. Lektura dostarcza ogromnej ilości informacji. Czytając o Rozpruwaczu, poszerzamy swą wiedzę o ciekawostki z życia Waltera Sickerta – potencjalnego zabójcy – a także jego rodziny. Interesującym zabiegiem jest nieutożsamianie Waltera i Kuby. Pisarka podchodzi do tego bezpiecznie – opisuje życie jednego i drugiego, zwracając uwagę na podobieństwa, ale i wskazując pewne różnice. Rozpoczynając przygodę z tą książką, czytelnik poznaje ciemne strony epoki wiktoriańskiej oraz realia życia w tamtych czasach. Szokują nie tylko historie kobiet zamordowanych, ówczesne praktyki medyczne, ale i komicznie powierzchowna praca policji. Styl, w jakim Cornwell pisze, jest również zaskakujący. Brawurowy język,

nieowijanie w bawełnę i bardzo obrazowe charakteryzowanie poszczególnych zbrodni może budzić wstręt albo wręcz przeciwnie – podziw za odwagę i brak jakiegokolwiek skrępowania w pisaniu. Znakomity jest opis poniekąd schematycznego działania psychopatów, bo właśnie do takiego grona autorka zdecydowała się zaliczyć Kubę Rozpruwacza. Dzięki przybliżeniu czytelnikowi metod działania takiego człowieka, łatwiej jest zrozumieć problematykę treści. „Kuba Rozpruwacz. Portret Zabójcy” to świetna przygoda. Zaskakuje na każdym kroku. Czasem budzi niepokój, zmusza do odłożenia książki, by po dziesięciu minutach chwycić po nią ponownie i dalej „spacerować” wewnątrz umysłu mordercy. To sensacja, dramat i historia. To smutna rzeczywistość, genialnie skomentowana przez Patricię Cornwell. To po prostu książka warta przeczytania. ¶

Publicystyka

7


Po co komu książka? Karolina Wnuk

l 8

Wchodzę do zatłoczonego autobusu linii numer 26. Zajęcia skończone, a do domu jeszcze 20 minut drogi przez zakorkowane Racławickie i Sowińskiego. No nic, staję w przegubie, gdzie nikomu nie muszę ustępować miejsca, i odpalam czytnik e-booków. Czekam, aż wczyta się zbiór opowiadań Iana McDonalda. W międzyczasie rozglądam się dookoła. Zdecydowana większość pasażerów w podobnym do mnie wieku wbija wzrok w smartfony, a ich palce ledwo nadążają ze scrollowaniem Facebooka już setny raz tego dnia. Kilka osób w różnym wieku stoi tuż przy drzwiach, robiąc sztuczny tłum i blokując przejście dla innych. Niektórzy zerkają ukradkiem, co tam ciekawego trzymam w ręce. Niby jak tablet, ale się nie świeci – to chyba jakieś urządzenie do czytania. Czytanie? Fuj. Na dojazd na uczelnię, do pracy, szkoły przeznaczamy około godziny dziennie. To daje 20 godzin miesięcznie, czyli, zaokrąglając, 12 dni w roku spędzamy w autobusie lub samochodzie. Pomyśl teraz, ile razy mówiłeś/łaś, że nie masz czasu na czytanie. Jak widać, godzinka dziennie się znajdzie, tylko trzeba o niej pomyśleć. Ja nigdzie się nie ruszam bez książki/czytnika, nawet na spotkanie ze znajomymi czy do lekarza (czekanie w kolejce to też świetny moment na pochłonięcie rozdziału!). Zabranie czegoś do czytania traktuję na równi z założeniem zegarka. Bez książki to jak bez ręki. Bo w sumie po co marnować tyle czasu? Według badań Biblioteki Narodowej statystyczny Polak sięga rocznie po sześć książek. Wychodzi jedna na dwa miesiące. Z kolei inne badania pokazują, że codziennie wydaje się około 81 książek! Dla kogo więc wydawnictwa produkują tyle tytułów? Dzieci już od małego są uczone, jak wybrać numer do babci na telefonie dotykowym, jak ściągnąć najnowszą gierkę na tablet, jak podłączyć i uruchomić konsolę. Nic więc dziwnego, że czytanie nie wydaje się dla nich ciekawe – tam nic się samo nie dzieje. Nuda! Na ekranie ciągle coś się zmienia, jest kolorowo, interaktywnie, a książka to miliardy znaczków, które każą czytać w szkole. Po co jeszcze sobie dokładać?

Dlaczego rodzice wolą dać dziecku elektroniczną zabawkę zamiast książki? Bo to drugie oznacza, że musieliby z tym dzieckiem siedzieć i mu czytać. Na to nie ma dziś czasu. Trzeba przecież załatwić sprawy niedokończone na 12-godzinnej zmianie w pracy. Czytanie to ostatnie, o czym można wtedy pomyśleć. Żyjemy dziś coraz szybciej. Wydawać by się mogło, że czasu na książki jest w dobie po prostu za mało. Jesteśmy czymś ciągle zajęci, przemieszczamy się z miejsca na miejsce wiecznie spóźnieni, więc nie myślimy nawet o sięgnięciu po lekturę. Spadek czytelnictwa A czemu nie?! Jestem przenie jest spowodowany konana, że każdy w ciągu małą ilością wolnego dnia ma nawet kilka taczasu. Spadek kich sytuacji, gdzie musi czytelnictwa jest na coś/kogoś czekać. spowodowany Stanie w korku, wizyta myśleniem, że u lekarza, egzamin na prawolnego czasu mamy wo jazdy… Mogę wylimało. czać w nieskończoność. Co wtedy robić, siedzieć i niepotrzebnie się denerwować? Kilkunastominutowa lektura oderwie od tego, co dzieje się dookoła – przynajmniej przez ten czas nie będziesz myśleć o tym, co cię czeka za chwilę. Dla większości brzmi to abstrakcyjnie, ale naprawdę polecam ten sposób. Poza tym bycie oczytanym nie jest już w modzie. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu nieznajomość najważniejszych pozycji z kanonu literatury klasycznej była uważana za powód do wstydu. Który wykształcony człowiek nie obcował z książkami? Były one tematem do rozważań podczas spotkań towarzyskich czy nawet gadką na podryw! Teraz czytanie nie jest ani sexi, ani super. Czytanie to jakaś masakra. Błąd! Nikt nie każe ci wertować usypiających książek. Odpowiedz sobie na pytanie, jakie są twoje zainteresowania i jestem przekonana, że znajdziesz takie tytuły, które pochłoniesz w kilka godzin. Spadek czytelnictwa nie jest spowodowany małą ilością wolnego czasu. Spadek czytelnictwa jest spowodowany myśleniem, że wolnego czasu


mamy mało. Ile razy znajdujemy się w sytuacji, gdy szukamy wymówki? Urodziny znajomej – coś źle się czuję, zapomniany telefon do rodziców – jakoś dziwnie mi ostatnio komórka działa, przeczytanie książki – nie, teraz przez te kolosy i w ogóle studia nie mogę, przeczytam za jakieś… tysiąc lat. W tym wypadku, jak i w wielu innych, jestem zagorzałą zwolenniczką powiedzenia: dla chcącego nic trudnego. Nie trzeba od razu brać się za tysiącstronnicowe tomiszcza, wystarczy przejść się do pobliskiej biblioteki miejskiej (nic nie płacisz! kolejna wymówka z głowy!) i poszperać wśród ciągnących się korytarzy pełnych literackich skarbów. Panie bibliotekarki zazwyczaj bywają miłe i też chętnie doradzą. Na pewno będzie w czym wybierać. Codziennie dostajemy przecież 81 nowe pozycje. Na koniec, drogi przyszły czytelniku, chcę ci doradzić. Nie powiem ci, jakie książki masz czytać, nie podam gotowych tytułów. Ale może dzięki tym kilku zdaniom uda ci się coś wybrać: LL Nie patrz na to, co czytają wszyscy. Nie sugeruj się listami bestsellerów czy liczbami sprzedanych kopii. Tak, te książki muszą mieć w sobie coś, co ciekawi tłumy. Ale pamiętaj, że tłumy są przeciętne, a ty nie :) LL Nie zaczynaj swojej przygody z książką od kilkutomowej, zawiłej serii. Jeśli nie jesteś przyzwyczajony do pochłaniania literek, to po jednej czy dwóch częściach będziesz czuł się przytłoczony tym światem. Książka to nie serial!

LL Zobacz, w którym gatunku czujesz się najlepiej. Mimo że uwielbiasz oglądać filmy s.f., to literatura fantastyczna może ci nie przechodzić przez gardło. Spróbuj wtedy czegoś innego. To nic, jeśli spodobają ci się młodzieżowe romansidła. LL Nie oceniaj książki po okładce. Banalne i wszystkim znane, ale paść tu musiało. Książki bywają dziś opatrzone naprawdę piękną oprawą. Graficy wyciskają z siebie siódme poty i koszą niezłe sumki za ładnie zaprojektowane okładki. Gorzej, jeżeli tylko te dwie strony w całym egzemplarzu są warte twojej uwagi. LL Kup/zrób/dostań pod choinkę najpiękniejszą zakładkę do książki, jaką sobie wyobrażasz. Będziesz dumny, patrząc, jak z każdą dawką czytania wędrujesz coraz dalej. LL Weź coś w ciemno. Zdaj się na instynkt czy przeznaczenie i wybierz tę pozycję, która wpadnie ci w ręce. Możesz być albo zniesmaczony, albo pozytywnie zaskoczony. LL Nie czytaj do końca tego, co cię męczy. Nikt nie każe ci ślęczeć godzinami nad jednym rozdziałem tego badziewia. Szkoda czasu! Szukaj czegoś, co powali cię na łopatki. ¶

Publicystyka

9


Socrealistyczne „Wanderjahre” Kapuścińskiego

Justyna Staroń

l 10

Całe życie Ryszarda Kapuścińskiego było wędrówką. Zaczęła się ona niemalże od narodzin i trwała do końca jego życia. Świadczą o tym zarówno migracje jego rodziców, jak i samego pisarza, który wielokrotnie przeprowadzał się i podróżował. Można pokusić się o spostrzeżenie, że Kapuściński w młodości odbył trzy wędrówki (ale nie zakończyły się wówczas definitywnie, ich echa pobrzmiewały przez całe późniejsze życie): pierwsza – gatunkowa, od poezji, przez propagandowe artykuły, po reportaże, z których jest znany na całym świecie, druga – rzeczywiste podróże w latach 50. oraz trzecia – duchowa, istotna zmiana światopoglądu. Po zakończeniu działań wojennych rodzina Kapuścińskich zamieszkała w Warszawie, a przyszły autor „Cesarza” rozpoczął naukę w Gimnazjum im. Stanisława Staszica, które ukończył, zdawszy maturę 5 czerwca 1950 roku. W międzyczasie wstąpił do Związku Młodzieży Polskiej (1948). Debiutował w 1949 roku, kiedy to na łamach tygodnika „Dziś i Jutro”  1 zamieszczono dwa jego wiersze: „Pisane szybkością” oraz „Uzdrowienie”. Juwenilia zostały zauważone – w gimnazjum, do którego uczęszczał, zorganizowano dyskusję o współczesnej poezji. Uczniowie zestawili obok siebie pięć wierszy powstałych w ciągu ostatnich 30 lat. Były to teksty Jana Brzękowskiego, Józefa Czechowicza, Kazimierza Wierzyńskiego, Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego i Włodzimierza Majakowskiego. Sprawozdanie z tej dysputy opublikowano w „Odrodzeniu”  2. Kapuściński nie został oceniony pochlebnie – jego wiersz zestawiono bezpośrednio z utworem Majakowskiego i uznano, że twórczość początkującego poety stała zbyt daleko od rewolucyjnego kanonu. Kolejnym „zarzutem” było użycie przez Kapuścińskiego symbolu, który zakłócił prostotę wiersza i stworzył pozór nieszczerości, ale mimo to podkreślono jego talent i uznano, że warto go obserwować. Zauważył i docenił go także znany krytyk literacki Ryszard Matuszewski, który napisał artykuł „Ambitna próba młodego poety”, opubliko1   Zob. R. Kapuściński, Pisane szybkością; Uzdrowienie, „Dziś i Jutro” 1949, nr 32, s. 2. 2  Zob. Dyskusja o poezji w gimnazjum im. Staszica w Warszawie, „Odrodzenie” 1950, nr 10, s. 5 (z 5 III 1950).

wany w „Sztandarze Młodych”, a dotyczył poematu „Droga prowadzi naprzód”  3: Poemat Ryszarda Kapuścińskiego […] jest jedną z tego rodzaju charakterystycznych, ambitnych prób podjęcia w poezji nowej tematyki budowy socjalizmu […]. W poemacie autor potrafił oddać gorącą temperaturę uczuciową tematu, wydobyć i dynamicznie odtworzyć momenty toczącej się na wsi walki klasowej, podkreślić moment zapału i solidarności młodzieży. Poemat napisany jest językiem żywym, prostym, co zapewnia mu łatwą czytelność i daje duże walory recytacyjne. Brakiem poematu […] jest zbyt daleko posunięte sprowadzenie zagadnienia do jego bardzo ogólnych, typowych rysów, stąd pewna ogólnikowość przedstawionej sytuacji i sposobu obrazowania, przewaga retoryki nad opisem konkretnych wydarzeń  4.

Sam pisarz wypowiadał się o początkach twórczości poetyckiej w taki sposób: Miałem 16 lat. Pisałem niedobre wiersze. Nigdy nie poświęcałem się poezji. Nie umiałem się w tej formie wypowiedzieć, dlatego przestałem pisać wiersze i zająłem się reportażem. […] Od czasu do czasu, okazjonalnie, piszę jakąś poezję. Wiersze są wspaniałą szkołą dyscypliny języka, literackiego obrazowania i walki o piękno języka, o jego klarowność, czystość i plastyczność  5.

Próby poetyckie (wiersze pisał rzadko, ale regularnie do końca życia) rzutowały na całą jego twórczość, jak trafnie zauważyła Julia Hartwig: „Kapuściński bywał świetnym poetą w prozie”  6. Liryka pozostała jednak na marginesie jego dorobku pisarskiego, ale wiersze, oparte na kanonie  R. Kapuściński, Droga prowadzi naprzód, „Twórczość” 1950, nr 11, s. 33–41. 4  R. Matuszewski, Ambitna próba młodego poety, „Sztandar Młodych” 1951, nr 74, s. 4. 5  R. Kapuściński, Ryszard Kapuściński o książce „Notes”, dostęp online: http://kapuscinski.info/ryszard-kapuscinski-o-ksiazce-notes.html [11 XI 2015]. 6   Cyt. za. A. Domosławski, Kapuściński non-fiction, Warszawa 2010, s. 67. 3


socrealistycznym, otworzyły mu drogę do dziennikarstwa. 1 maja 1950 roku pojawił się na rynku wydawniczym pierwszy numer „Sztandaru Młodych” z podtytułem – „Dziennik Związku Młodzieży Polskiej”. Kapuścińskiemu, jako członkowi ZMP oraz młodemu poecie, zaproponowano pracę w redakcji, którą podjął już następnego dnia po zdaniu matury (na początku pracował jako goniec). Równocześnie 1 października rozpoczął studia polonistyczne na Uniwersytecie Warszawskim. O „Sztandarze” mówiło się wówczas, że był „wylęgarnią talentów”  7. Redakcja bardzo często wysyłała swoich pracowników w teren: jeździli do fabryk, kopalni, zakładów pracy, szkół, notowali oczekiwane przez władze zobowiązania młodych, rejestrowali nowe rekordy i czyny produkcyjne. Tak się złożyło, że powstanie dziennika łączyło się z apogeum zjawiska zwanego później „okresem błędów i wypaczeń”. Kapuścińskiemu coraz trudniej było pogodzić pracę ze studiowaniem, ponieważ ciążył na nim obowiązek pełnienia dyżurów w redakcji, a jako student musiał chodzić na wykłady, które – z racji deficytu książek – stanowiły bardzo ważne źródło wiedzy. Następny rok akademicki przyniósł zmiany w życiu Kapuścińskiego: zrezygnował z polonistyki i rozpoczął studia na historii, a w pracy wziął urlop, pomimo którego nadal zamieszczał artykuły w „Sztandarze”. W większości przypadków była to „publicystyka walcząca”, tłumaczenia wierszy z rosyjskiego czy recenzje polecające lub odradzające czytanie książek  8. Dzięki współpracy z redakcją dostał możliwość pierwszego w swoim życiu wyjazdu za granicę. Razem ze Stefanem Skrobiszewskim, dziennikarzem z większym doświadczeniem, został wysłany do Berlina na rozpoczynający się 5 sierpnia 1951 roku Światowy Zlot Młodych Bojowników o Pokój. Wyjazd został przedłużony o tournée zespołu pieśni i tańca z płockiego liceum po NRD. Wydrukowano dwa cykle korespondencji dziennikarzy: „Z polską piosenką po ziemi niemieckiej”  9 oraz „Byliśmy 7   Był taki dziennik. „Sztandar Młodych”, red. W. Borsuk, Warszawa 2006, s. 6. 8   Zob. np. R. Kapuściński, Bojowa satyra, „Sztandar Młodych” 1951, nr 268, s. 2; tenże, Ulica Wołodii Dubinina, „Sztandar Młodych” 1952, nr 205, s. 3. 9  Zob. W hucie Brandenburg widzieliśmy piec im. Bieruta, „Sztandar Młodych” 1951, nr 209, s. 2; Ludzie nowego Brandenburga, „Sztandar Młodych” 1951, nr 212, s. 2; Na berlińskim Zlocie było 1000 chłopców i dziewcząt z Zakładów Sztucznego Jedwabiu w Premnitz…, „Sztandar Młodych” 1951, nr 214, s. 2; „Miliony rąk” w premnitzkiej świetlicy, „Sztandar Młodych” 1951, nr 218, s. 2; Na trasie MagdeburgSchönebeck, „Sztandar Młodych” 1951, nr 223, s. 2.

w NRD…”  10. W jednym z reportaży Kapuściński napisał o Karolu Liebknechcie – niemieckim polityku komunistycznym, przywódcy założonej w 1889 roku II Międzynarodówki i współzałożycielu Socjalistycznej Międzynarodówki Młodzieży w Stuttgarcie, który został zamordowany razem z Różą Luksemburg po manifestacjach w Berlinie w 1919 roku: 13.8.[19]51 przeszedł aleją Stalina w Berlinie pochód, inny od tych, które nieustannie przesuwają się ulicami tego miasta w dniach Zlotu. Milczące i skupione szeregi kroczyły rozdzielone gęsto wieńcami. Flagi różnych państw pochylały się nisko. Pochód zatrzymał się na cmentarzu Lichtenberg. Wzdłuż alei ustawiły się delegacje SED, obok stali uczestnicy Zlotu młodzieżowego. Cmentarz w Lichtenberg jest miejscem, gdzie znajduje się grób Karola Liebknechta. […] Po przemówieniu wchodzą po stopniach poszczególne delegacje. Wolno składają wieńce. Wśród nich znajduje się wieniec delegacji polskiej na Zlot berliński. Na szarfie napis: „Młodzież polska płomiennemu rewolucjoniście – Karolowi Liebknechtowi”. Nas też – podobnie, jak młodzież całego świata – uczy walki i umiłowania pokoju życie Karola Liebknechta  11.

To twórczość socrealistyczna umożliwiła Kapuścińskiemu kolejne wyjazdy zagraniczne, które sprawiły, że obudziła się w nim pasja podróżnika. Wspomina o niej w „Podróżach z Herodotem”. Młody dziennikarz marzył o wyjeździe do Czechosłowacji i z tej chęci zwierzył się redaktor naczelnej „Sztandaru Młodych”, która rok później poinformowała go, że dostał możliwość wyprawy do Indii (w wyniku różnych zawirowań – blokady Kanału Sueskiego – niespodziewanie kilka dni był w Afganistanie, skąd również pisał reportaże), a jako prezent na drogę podarowała mu grubą książkę oprawioną w żółte płótno z wytłoczonymi złotymi literami nazwiskiem autora i tytułem: „Herodot »Dzieje«  12”. W tym samym roku odbył drugą podróż zagraniczną do Kijowa na Kongres Światowej Federacji Młodzieży Demokratycznej. W następnym roku, na przełomie lipca i sierpnia, udał się do  Zob. Unser Friedenswerk – to znaczy: nasza huta pokoju, „Sztandar Młodych” 1951, nr 273, s. 2; Dieter, Arno i Manfred opowiadają o Zlocie, „Sztandar Młodych” 1951, nr 276, s. 3; Nad Odrą wschodzi słońce, „Sztandar Młodych” 1951, nr 277, s. 3. 11  R. Kapuściński, W hołdzie wielkiemu niemieckiemu rewolucjoniście. Pochyliły się sztandary 92 krajów nad grobem Karola Liebknechta, „Sztandar Młodych” 1951, nr 193, s. 1. 12   Zob. tenże, Podróże z Herodotem, Kraków 2006, s. 12–14. 10

Od edytora

11


Moskwy na Festiwal Studentów i Młodzieży, a następne 6 miesięcy spędził w Chinach w ramach wymiany dziennikarskiej. Jako młody reporter był wysyłany również w różne zakątki Polski, aby pisać sprawozdania, jak wygląda codziennie życie w odniesieniu do wzorca socrealistycznego. Często wyjazdy służyły temu, by rozliczyć zwykłych obywateli z ich zachowania względem przywołanych wcześniej ideałów. Wizytował zakłady pracy, świetlice dla młodzieży czy szkoły. Za przykład niech posłuży tekst „Lepiej kierować pracą młodzieży w skupie zboża. Gdy Zarządy Powiatowe nie nadążają…”, który dotyczy kwestii związanej z sześcioletnim Planem Rozwoju Gospodarczego i Budowy Podstaw Socjalizmu. Był to projekt ogólnogospodarczego wzrostu, stworzony przez władze i wprowadzony w życie ustawą, przyjętą przez sejm 21 lipca 1950 roku. Plan zakładał działania kompleksowe, obejmujące każdą sferę życia społeczno-gospodarczego w Polsce. Priorytet został nadany rozbudowie przemysłu ciężkiego, dlatego zwiększono podatek nałożony na ludność wiejską. Ponadto, w 1952 roku, przywrócono tzw. dostawy obowiązkowe produktów rolnych, a ich wysokość obliczano na podstawie powierzchni gospodarstwa i ilości członków rodziny. W rzeczywistości nie wyglądało to tak, jak to przedstawił Kapuściński, który pojechał do byłego województwa krakowskiego, by zobaczyć pracę w Zarządach Powiatowych ZMP w Dąbrowie Tarnowskiej, Tarnowie i Miechowie. Chłopi byli zmuszani do oddawania plonów po znacznie zaniżonej cenie. Ale reporter skupił się na roli, jaką pełniła wówczas młodzież na wsi; oto próbka propagandowego stylu późniejszego autora „Cesarza”: Skup zboża, to wielka polityczna i gospodarcza akcja w kraju. Wokół niej skupia się w tym okresie całe życie wsi. Nie pamiętać o tym, nie współdziałać i nie kierować młodzieżą w takich akcjach, znaczy skazywać się na obojętność młodzieży. Młodzież będzie rosła dalej. Podnosi się dobrobyt naszych wsi, rozwija się jej życie kulturalne, wzrasta świadomość polityczna każdego chłopca i dziewczyny, coraz szerzej włączają się oni w nurt życia Polski Ludowej  13.

napisanej pod kierunkiem profesora Henryka Jabłońskiego. Pod koniec sierpnia na łamach „Nowej Kultury” ukazał się „Poemat dla dorosłych” autorstwa Adama Ważyka o losie robotników budujących Nową Hutę. Utwór ten zszokował odbiorców, karmionych do tej pory propagandą o nieustannej radości i szczęściu Polaków: Wielka migracja przemysł budująca,/ nieznana Polsce, ale znana dziejom,/ karmiona pustką wielkich słów, żyjąca/ dziko, z dnia na dzień i wbrew kaznodziejom –/ w węglowym czadzie, w powolnej męczarni,/ z niej się wytapia robotnicza klasa./ Dużo odpadków. A na razie kasza  14.

Kapuściński wcześniej pisał pochwały Nowej Huty  15, dlatego zabrał głos w dyskusji ze starszym kolegą po fachu, co z założenia miało naprawić obraz nowohuckiej budowy. Okazało się, że jego tekst nie był całkowicie sprzeczny z wizją Ważyka. Dotyczył godności człowieka i bronił mieszkańców krakowskiego osiedla przed oskarżeniami: W Nowej Hucie mieszkają prawdziwi ludzie. Uczciwi, pracowici i wytrwali. Ludzie, którzy uczą się żyć, którym trzeba pomóc. Tu też można by pisać opowieść o prawdziwym człowieku. Na pewno można by napisać wiele takich opowieści. Bo Nowa Huta jest terenem nieustannych zmagań i zaciekłych starć […]. Żaden z mieszkańców Nowej Huty nie jest legendarnym bohaterem, wszyscy są zwyczajni, często niepozorni. Ba, ileż razy chodzą po krzywych drogach. Ale nie są „hałastrą”, „duszą wpółobłąkaną”, „Polską nieczłowieczą”, na pewno nie są „kaszą”! Te określenia wzięte z poematu Ważyka, „Poemat dla dorosłych” są dla nich krzywdzące, nieprawdziwe, obrażające. Ich wysiłek powinien się spotkać z szacunkiem i mają żal do poety, że dostrzegł w nich „kaszę”, a nie serce gorące i chęci warte uznania  16.

Publikacja artykułu „To też jest prawda o Nowej Hucie” stała się przełomowym wydarzeniem w życiu autora „Cesarza” – najpierw pojawiły się problemy (tekst wywołał zamieszanie  A. Ważyk, Poemat dla dorosłych, „Nowa Kultura” 1955, nr 34, s. 1–2. 15   Por. R. Kapuściński, Poemat o Nowej Hucie, „Nowa Kultura” 1950, nr 32, s. 5; „Pokolenie” 1950, nr 43, s. 4; „Sztandar Młodych” 1950, nr 113, s. 3. 16  Tenże, To też jest prawda o Nowej Hucie, „Sztandar Młodych” 1955, nr 234, s. 2. 14

l 12

Oficjalnie do redakcji „Sztandaru” Kapuściński powrócił w 1955 roku, po obronie pracy magisterskiej, 13  Tenże, Lepiej kierować pracą młodzieży w skupie zboża. Gdy Zarządy Powiatowe nie nadążają…, „Sztandar Młodych” 1952, nr 212, s. 2.


– zwolniono z pracy redaktor naczelną pisma Irenę Tarłowską i cenzora Mieczysława Adamczyka. Kapuścińskiemu również groziła utrata pracy, ale obyło się bez poważniejszych konsekwencji. Wzór socrealistyczny zwyciężył w twórczości wielu debiutujących w tamtym czasie pisarzy, zwłaszcza u takich, którzy przeżyli piekło wojny i dlatego pisali teksty chwalące nową peerelowską rzeczywistość, a pokój stał się dla nich jedną z wyłącznych wartości. Tak o tym pisał wówczas Kapuściński: Nasze głowy, nasze strudzone ramiona pochylają się nad Kartą Plebiscytu Pokoju. Jeszcze raz odczytujemy stanowcze słowa. „W imię niepodległości Polski”… Są one bliskie i drogie, jak słowo miłość i jak słowo ziemia, jak słowo Stalingrad, i jak słowo praca, jak słowo matka, i jak słowo radość  17.

Adam Michnik we wspomnieniu pośmiertnym wrócił pamięcią do komunistycznej przeszłości autora „Cesarza”: Przed laty zdarzyło mi się uczestniczyć w seminarium letniego uniwersytetu w San Sebastian wraz z Ryśkiem, ks. Józefem Tischnerem i Jorgem Ruizem. Mieliśmy sporo czasu na rozmowy. Podczas jednej z nich zapytałem Ryśka: – Powiedz, kiedy właściwie zmieniłeś swój stosunek do komunizmu? Przecież w latach młodości wierzyłeś w komunizm. Rysiek zastanowił się i odpowiedział, że decydujący był rok 1956. – Ale zawsze byłem – tłumaczył Rysiek – i pozostałem po stronie biednych i wykluczonych  18.

Rok 1956 przyniósł zmiany w myśleniu niemal całego pokolenia, ale nie odbywało się to w sposób gwałtowny, to były początki. Złożyło się na ten fakt kilka czynników, ale pierwszym i bodajże najważniejszym było wygłoszenie utajnionego referatu „O kulcie jednostki i jego następstwach ”przez Nikitę Chruszczowa na zjeździe KPZR w Moskwie, na którym ujawnił zbrodnie stalinowskie. To wystąpienie miało duży wpływ na to, co wydarzyło się w czerwcu tego roku w Polsce i w październiku na Węgrzech, a niepokój zwiększyła śmierć Bolesława  R. Kapuściński, Nie zdepczą naszej kultury, „Sztandar Młodych” 1951, nr 121, s. 2. 18  A. Michnik, Rysiek dobry i mądry, „Gazeta Wyborcza” z 27–28 stycznia 2007 r., dostęp online: http://wyborcza.pl/1,93057,3879496.html [11 XI 2015]. 17

Bieruta w Moskwie. Mimo tak wyraźnych sygnałów „pryszczaci” nie rozstali się definitywnie z iluzją komunistyczną. Wielkie rozczarowanie przyszło na przełomie 1957 i 1958 roku, a w przypadku Kapuścińskiego mowa o 1958 roku, kiedy odszedł z redakcji „Sztandaru Młodych” (po narzuceniu przez władze nowego kierownictwa) i rozpoczął pracę w Polskiej Agencji Prasowej, natomiast kilka tygodni później nawiązał współpracę z „Polityką”. Kapuściński nie był w latach 50. XX wieku wyjątkiem, wielu młodych uwierzyło komunistycznej ideologii, jak określił to Wiktor Woroszylski – kolega z redakcji: „[…] lgną do tej utopii jak muchy do lepu […]”  19, Jan Józef Lipski definiował ten czas „[…] jako amok, czy zbiorową chorobę psychiczną. Jakby jakiś wirus zaczął się rozszerzać”  20, a Andrzej Braun publicystykę zaangażowaną określał mianem „[…] użytkowych robótek. Mieliśmy rodziny, z czegoś trzeba było żyć”  21, a potem dodaje: Najgroźniejsze były lata 1951-1952. […] Nie potrafię nawet tego wszystkiego dobrze wytłumaczyć. Pisałem wtedy teksty, które mnie zdumiewają. […] Wciągnięty zostałem w bezsensowny język propagandy  22.

Młodzieńcze lata Kapuścińskiego do tej pory są marginalizowane, choć coraz częściej pisze się o jego początkach, nie tyle zachowując pozory obiektywności, co szukając sensacji  23 oraz podkreślając fakt, że nie wracał i nie rozliczał się z przeszłością. Przywołany wcześniej Woroszylski powiedział: „Dla mnie rzeczywiście w moim życiu jest bardziej interesujące, że ja od tego odszedłem, niż to że w tym byłem”  24, a następnie wymienia powody, które sprawiły, że historia ludzi ich pokolenia potoczyła się takimi drogami: po pierwsze rozczarowanie dzieciństwem, nad którym zawisnął cień 19  J. Trznadel, „Myśmy żyli w literaturze”. Rozmowa z Wiktorem Woroszylskim (21 października 1981), [w:] tenże, Hańba domowa. Rozmowy z pisarzami, Lublin 1990, s. 87. 20  Tenże, Niezrozumiały i przerażający amok. Rozmowa z Janem Józefem Lipskim (16 września 1985), [w:] tenże, Hańba…, dz. cyt., s. 289. 21  Tenże, Były we mnie jakby dwie osobowości. Rozmowa z Andrzejem Braunem (12 i 13 września 1985), [w:] tenże, Hańba…, dz. cyt., 267. 22   Tamże, s. 268. 23   Zob. L. Żebrowski, „Chcę partyjnie żyć, pracować i walczyć”, czyli o Ryszardzie Kapuścińskim inaczej, dostęp online: http://www.rodaknet.com/rp_art_4436_czytelnia_czerwony_kapuscinski.htm [11 XI 2015], A. Domosławski, Kapuściński…, dz. cyt.; K. Masłoń, Osobliwa skrytość Ryszarda Kapuścińskiego, dostęp online: http:// kapuscinski.info/osobliwa-skrytosc-ryszarda-kapuscinskiego.html [11 XI 2015]. 24   J. Trznadel, „Myśmy…, dz. cyt., s. 86.

Od edytora

13


faszyzmu i hitleryzmu, po drugie niedojrzałość, kiedy wstępowali w oddziały partii, po trzecie niewiedza o zbrodniach komunistów, po czwarte postawa innych, starszych, którzy określali jawnie swoją przynależność poglądową. To wszystko przełożyło się na to – jak określił autor „Dziennika węgierskiego” – że „[…] nie żyliśmy właściwie jakimś życiem realnym. […] My żyliśmy w literaturze”  25. Z drugiej jednak strony rację należy przyznać także Herbertowi, który w rozmowie z Jackiem Trznadlem powiedział: „Czy tylko zadżumieni mogą mówić o dżumie, czy postronny obserwator też może mówić o dżumie?”  26, następnie dodaje: „Jestem zakładnikiem tego systemu. Natomiast ludzie starają się jakoś urządzić w tym niewolnictwie, oswoić potwora”  27. Tak sytuacja wyglądała z „pryszczatymi” – dość szybko przystosowali się do otaczającej ich rzeczywistości. Kapuściński powrócił z dalekich podróży. W jego przypadku Goethowskie „Wanderjahre” należy połączyć z „Lehrjahre” – wędrowanie i nauka splatały się. Młodzieńcze wybory i tułaczki stanowią genezę dalszej twórczości autora „Hebanu”. Wyjście   Tamże, s. 91.  J. Trznadel, Wypluć z siebie wszystko. Rozmowa ze Zbigniewem Herbertem (9 lipca 1985), [w:] tenże, Hańba…, dz. cyt., s. 181. 27   Tamże, s. 183.

z poezji i powroty do niej, ulirycznienie reportaży, globtroterstwo w poszukiwaniu człowieka i wreszcie doświadczenie „okresu błędów i wypaczeń” – nauczyły go tego, co następnie przekazywał w swoich książkach: […] empatia dla biednych, moralny sprzeciw wobec potęg kolonialnych, w jakimś sensie dystans wobec całego kapitalistycznego Zachodu, krytyczny stosunek do europocentryzmu w myśleniu o świecie; zainteresowanie odmiennością  28.

Ten szczególny rys uwidocznił się i zaczął dominować w pisarstwie Kapuścińskiego po pierwszej wielkiej podróży na inny kontynent. Takiego właśnie cesarza reportażu poznał cały świat. ¶

25

26

l 14

28

A. Domosławski, Kapuściński…, dz. cyt., s. 144.


ś ci

i, ńsk

2 1 96

-r y rety or t p ski / w ria le zar Sobo l /gale Rys anusz re.pl /p .J l tu fot : cu d ło źró

a dK

pu

rd sza

a-k

apu

sc

kie ins

go -

g al

eria

Od edytora

15


„Pan Tadeusz” Adama Mickiewicza Formowanie dzieła  1 Urszula Jańczyk „Śliczny Soplica – Pan Tadeusz”, jak mawiał Fryderyk Chopin, kończy 181 lat od czasu, kiedy w Paryżu, w dwóch tomach, staraniem Aleksandra Jełowieckiego, w drukarni Augusta Pinarda przy wybrzeżu Voltaire 154 ukazało się arcydzieło Adama Mickiewicza. By jednak przedstawić historię formowania się dzieła, należy dokładnie prześledzić drogę, jaką przebyło ono od czasu, kiedy Mickiewicz powziął realne kroki jego realizacji. W artykule ograniczę się tylko do zarysowania płaszczyzny historycznej, która towarzyszyła Mickiewiczowi podczas tworzenia „Pana Tadeusza” – arcydzieła literatury polskiej – od czasu przybycia poety do Paryża (1831 r.) do ogłoszenia poematu drukiem (1834 r.). Dzięki korespondencji poety z przyjaciółmi, rodziną, wydawcami etc., ale zwłaszcza z jego najwierniejszym przyjacielem i kompanem w podróżach, Antonim Edwardem Odyńcem, oraz dzięki bogatym wspomnieniom niektórych jego przyjaciół, którzy w okresie pisania „Pana Tadeusza” pozostawali z poetą w częstym kontakcie, możliwe jest odtworzenie, choć w zarysach, historii kształtowania się utworu. Choć dzieło to skrywa w sobie szereg sekretnych, i z pewnością, nieodczytanych glos, skomplikowaną genezę, szeroko pojętą tradycję oraz tęsknotę poety za „krajem lat dziecinnych”, niewątpliwie utwór ten, choć skromnie nazwany przez poetę – „Pan Tadeusz” – należy zaliczyć do rangi epopei. Nim jednak miano to na stałe zaczęło określać rangę poematu, wiele wydarzeń poprzedza postawienie przez poetę ostatniej kropki na rękopisie. Pomysł napisania „Pana Tadeusza” zrodził się na przełomie jesieni i zimy 1831 r.,   Dla ograniczenia gęstych przypisów podstawowe wydania dzieł poety, do których odwołuję się najczęściej, oznaczam następującymi skrótami: A. Mickiewicz, Dzieła, Wydanie Jubileuszowe, pod red. J. Krzyżanowskiego, t. I – XVI, Warszawa 1955 – WJ; A. Mickiewicz, Dzieła wszystkie zebrane i opracowane staraniem komitetu redakcyjnego, Wydanie Sejmowe, t. XVI: Rozmowy z Adamem Mickiewiczem, zebrał i oprac. Stanisław Pigoń, przedm. Władysław Mickiewicz, Warszawa 1933 – WS; A. Mickiewicz, Dzieła, Wydanie Rocznicowe 1798-1998, t. XIV – XVII, Warszawa 1998-2005 – WR. Cyfry rzymskie po skrótach oznaczają tom edycji, arabskie natomiast – strony. 1

l 16

kiedy Mickiewicz przebywał w Poznańskiem. Józef Bohdan Zaleski, który pod koniec swojego życia napisał pod adresem syna poety – Władysława Mickiewicza – dłuższy list-memoriał pt. „Adam Mickiewicz podczas pisania i drukowania »Pana Tadeusza«. List do Syna Adama”, wskazuje na datę powstania i zakończenia poematu. Zaleski stwierdza, że okres, w jakim Mickiewicz tworzył, to czas między wrześniem 1832 a lipcem 1834 roku. Nie jest to jednak prawdopodobne, gdyż Zaleski łączy tu czas pisania z czasem drukowania „Pana Tadeusza”, dlatego wskazuje w liście do syna poety na lipiec 1834 roku. Adam Mickiewicz w korespondencji z dn. 14 lutego 1834 r. do swojego wieloletniego przyjaciela i powiernika, Antoniego Edwarda Odyńca, pisał: „[…] więc skończyłem wczora właśnie. Pieśni ogromnych dwanaście!”  2. Tymi słowami potwierdza, że w rzeczywistości skończył pisać „Pana Tadeusza” w lutym, jednak kiedy rozpoczął nad nim pracę, trudno w tym miejscu orzec. Informacja, że poeta powziął pierwsze pomysły dotyczące poematu właśnie w Poznańskiem są bardzo przekonujące. Przecież od wyjazdu z Litwy na jesieni 1824 r. przebywał poeta głównie w Petersburgu, Moskwie, Rzymie, Odessie czy Paryżu. Miejsca te nie pozwalały Mickiewiczowi zetknąć się z obrazem i życiem polskiej wsi, aż do chwili, gdy właśnie znalazł się w Poznańskiem. Pobyt ten niewątpliwie ożywił wspomnienie domowej ojczyzny, rodzimej Nowogródczyzny oraz szlacheckich dworów. Ta poświadczona tylekroć radość płynęła nie tylko z tego, że spędzał poeta godziny na pisaniu „Pana Tadeusza”, ale przede wszystkim była ucieczką od nękającej go niezmiernie emigracyjnej rzeczywistości. Nic nie wskazuje jednoznacznie na to, że poemat zaczął powstawać właśnie w Poznańskiem. Brak na ten temat jakiejkolwiek przesłanki, która sugerowałaby ową ewentualność. Warunki pobytu Mickiewicza w Wielkim Księstwie Poznańskim, następne miesiące spędzone w Dreźnie, rozpoczęcie „Dziadów” III cz. oraz „Ksiąg” nie wskazują na to, by właśnie w tym   WR XV, s. 261.

2


pracowitym dla Mickiewicza okresie rozpoczęło się tworzenie nowego dzieła. Trzydziestosześcioletni wówczas Mickiewicz był nie tylko w sile wieku, ale jak wspomniano powyżej, przede wszystkim talent jego wstąpił w najwyższe stadium rozwoju. To zupełne oddanie się pracy twórczej tłumaczyć można zapewne ogromnym bogactwem myśli i uczuć, jakich poeta doświadczał dzięki podróżom po Europie, podejściem do tworzenia oraz władzą nad językiem i stylem. W tym właśnie okresie, dość burzliwym politycznie, lecz w otoczce harmonii i równowagi umysłu poety, najwyższej doskonałości we władaniu narzędziami poezji, które stały mu się poddańcze, powstawał „Pan Tadeusz”, niewątpliwe arcydzieło Adama Mickiewicza, a tym samym całej literatury polskiej, to „dążność, również świadoma – jak pisał Pigoń – do utrzymania łączności z twórczością rodzimą…”  3. „Duch poetycki czuję w sobie” – tak informował Mickiewicz Odyńca w liście z dn. 8 grudnia 1832 r. W tym samym liście poeta podkreślał:

formował się z licznymi przerwami przez zimę i wiosnę, zrodzony wśród lasów, pól i dworów w okolicach Poznania. W styczniu 1833 roku relacjonował Mickiewicz Garczyńskiemu: „mam już prawie całe dwie wielkie pieśni”. W późniejszym czasie, z wielkim żalem musiał poeta „poema szlacheckie zawiesić”, by skończyć tłumaczenie „Giaura”. Wreszcie kwietniem tego samego roku udało się Mickiewiczowi wrócić do „Pana Tadeusza”. W liście do Garczyńskiego z 8 kwietnia pisał: „»Giaura« szelmę i nudnika skończyłem […]. Wracam do Szlachcica  5 i piszę czasem do dalszych »Dziadów«”  6. W połowie marca przeniósł się Mickiewicz do mieszkania Ignacego Domeyki na Carrefour de l’Observatoire nr 36 w Paryżu. Jak relacjonował Józef Bohdan Zaleski: Ku wiośnie zapachnął Adamowi las, opanowała tęsknota za wsią […]. Na razie miał różnego rodzaju zobowiązania, co nie pozwalały mu wychylić się z Paryża. Ogród Luksemburski […] nęcił go ku sobie, głównie z powodu „Pana Tadeusza”. Domeyko […] miał mieszkanie o kilkadziesiąt kroków od tego ogrodu, z oknami na wsze strony jak w latarni, w którym tylko noclegował. […] w Dreźnie Adam przetłumaczył był i „Giaura” Bajrona, niemal całego. Nadchodził termin wyznaczony na druk, a tu brulion drezdeński gdzieś się zapodział  7 […]. Rad nierad, ze szkodą „Pana Tadeusza”, musiał zasiąść do tłumaczenia na nowo, z przykrym uczuciem, że dawniejszy przekład był lepszy. […] Okrom tego, marcowe chłody i słoty nabawiły go fluksji dokuczliwych, że zaledwie kilkadziesiąt wierszy mógł dorzucić do „Pana Tadeusza”  8.

[…] tyle miałem zgryzot z wiadomej tobie przyczyny [z powodu Konstancji Łubieńskiej – przyp. UJ], tyle kłopotów korekty [„Dziadów” i „Ksiąg narodu” – przyp. UJ] i prócz tego różnych bazgrań, rozprawek, artykułów, projektów, że sam nie wiem, jak czasem mogę kilkanaście wierszy sklecić.

Było to, jak donosił Mickiewicz Odyńcowi w tym samym liście, „poema szlacheckie w rodzaju »Herman i Dorotea«”. Miesiąc później relacjonuje Stefanowi Garczyńskiemu, że „piszę powoli poema sielskie, mam już prawie całe dwie wielkie pieśni”  4. W liście do Niemcewicza z końca maja 1833 r. opisuje natomiast swój nowy utwór jako „poema wiejskie”, w których starał się zachować pamiątkę dawnych zwyczajów oraz skreślić jakkolwiek obraz życia wiejskiego: łowów, zabaw, bitew, najazdów ett. Scena dzieje się w Litwie około 1812, kiedy jeszcze żyły dawne podania i widać jeszcze było ostatki dawnego wiejskiego życia. [Paryż, koniec maja 1833 r., WR XV, s. 213]

Poemat, zatytułowany na cześć Domeyki – „Żegota”, w późniejszym czasie – „Tadeusz”, 3  S. Pigoń, Pan Tadeusz. Wzrost, Wielkość, Sława. Studium literackie, Warszawa 1934, s. 571. 4   List Mickiewicza do Stefana Garczyńskiego z 12 stycznia 1833 r. Zob. WR XV, s. 187.

Mickiewicz zaczął pisać III część „Pana Tadeusza”   List Mickiewicza do Stefana Garczyńskiego z 8 kwietnia 1833 r. Zob. WR, t. XV, s. 200. Mickiewicz w liście do Odyńca z dn. 21 kwietnia 1833 r. pisał: „Wróciłem do wiejskiego poematu, który jest nadzisiaj mojem pieszczonem dzieckiem i który pisząc, zdaje się, że na Litwie siedzę; gdyby nie »Giaur«, jużbym go może skończył, dosyć powoli, ale ciągle idzie”. Zob. WR XV, s. 202-203. 7   Relacja Zaleskiego o zgubieniu przez Mickiewicza brulionu drezdeńskiego jest mało prawdopodobna. P. Chmielowski we wstępie do „Giaura” [Dzieła, Wyd. Tow. Liter., Lwów 1863, t. III, s. 207] stwierdził: „Kłopot to zapewne był tylko chwilowy: z rękopisów bowiem […] przekonać się można, iż bardzo wiele weszło do wydania »Giaura« z tłumaczenia drezdeńskiego bez zmiany”. Mickiewiczowskie wspomnienia z okresu tłumaczenia „Giaura” traktują o „przepisywaniu”, „poprawianiu” i „kończeniu” ułamków powieści tureckiej z Lorda Byrona. W dostępnych źródłach nie pojawia się informacja o zaginięciu rękopisu, co podważa relację Zaleskiego. 8  J. B. Zaleski, Adam Mickiewicz podczas pisania i drukowania Pana Tadeusza. List do syna Adama, Paryż 1875, s. 11. 5

6

Od edytora

17


Nie zaznał jednak Mickiewicz wielkiego spokoju, przebywając w Paryżu u Domeyki. W liście do Odyńca pisał: Nie wiem wszakże, czy tu długo zabawię i gdzie się obrócę. […] Tu pożerają wszystkich chwilowe wypadki i mnie często rozbijają na części duszę i trzeba ją potem w samotności sztukować i kleić […] Wiele bardzo mam różnych zamiarów, ale je odpędzam, nim „Tadeusza” skończę. [Paryż, 21 kwietnia 1833 r., WR XV, s. 202]

Mieszkanie na Carrefour de l’Observatoire straciło dla Mickiewicza urok, a zdrowie poety zaczęło się znacząco pogarszać. Wtenczas przeniósł się on do apartamentu mieszczącego się w Paryżu przy Saint-Nicolas-d’Antin. Nowe otoczenie i wypogodzony umysł poety pozwoliły mu, by „zasiadł do umiłowanego i pobłogosławionego swego arcydzieła, i natchnienie popłynęło mu wnet strumieniściej”  9. Przeprowadzka była dla Mickiewicza niewątpliwie wycofaniem z rzeczywistości, która dostarczała mu zgryzot. Pod koniec maja relacjonował Odyńcowi w jednym z listów: Robię dosyć wiele, prócz różnych postronnych, mimojazdowych pisań, kropię moje poema, którego pieśń czwartą dziś kończę  10. Żyję tedy w Litwie, w lasach, karczmach, ze szlachtą, Żydami etc. Rzadko gdzie wychodzę; ciągle chodzimy i gawędzimy z Witwickim, moim bliskim sąsiadem, i czasem z Zaleskim. Gdyby nie poema, uciekłbym z Paryża. [Paryż, 23 maja 1833 r., WR XV, s. 212]

Wtenczas pisał Mickiewicz po sto pięćdziesiąt wierszy dziennie, przedstawiając je swoim przyjaciołom wieczorami. „Podziwialiśmy ich świeżość, krasę, barwę i woń rodzinną”  11. Czasami „Rozbruchany Adam zachęcał rymujących swoich przyjaciół, aby przynosili luźne rapsody szlacheckie, które on wcieli do swojej powieści”  12. Pod koniec maja ukończył Mickiewicz kolejną pieśń. W liście do Niemcewicza pisał: „Pracę tę do poło  Tamże, s. 11.   W objaśnieniach do „Pana Tadeusza” wspomina poeta przy księdze IV, że niektóre jej miejsca są pióra Witwickiego. Odnosi się to konkretnie do opisu matecznika. Zob. A. Mickiewicz, Poezje, oprac. St. Pigoń, t. IV, Lwów 1929, s. 320-321. Por. R. Pilat, Opis matecznika w trzech redakcjach, [w:] „Pamiętnik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza”, Lwów 1890, r. 4, s. 154-168. 11   J. B. Zaleski, op. cit., s. 12. 12   Tamże, s. 12. 9

wy już doprowadziłem, ale obszerna jest i niemało jeszcze roboty zostaje”  13. Wydaje się, że pod koniec maja i w czerwcu Mickiewicz nie pisał „Pana Tadeusza”. Pracę przerwała mu zapewne wiadomość o pogarszającym się zdrowiu przyjaciela poety – Stefana Garczyńskiego. Wiadomość odebrał Mickiewicz wówczas, gdy kończył druk cz. III „Dziadów” i „Ksiąg”. Z początkiem lipca, zabrawszy ze sobą brulion „sielskiego poematu”, wyruszył poeta w kierunku Szwajcarii, gdzie znajdował się chory Garczyński. W liście do Odyńca pisał: Podróż […] przerwała moje roboty. „Tadeusza” dotąd nie dośpiewałem! Na szczęście nie wiem, czy tu będę miał humor śpiewać dalej. Wszakże mam już trzy czwarte  14 poematu, najdłuższego, jaki napisałem. [Bex, 10 lipca 1833 r., WR XV, s. 224]

Pierwsza wiadomość dotycząca powrotu poety do pisania datowana jest na listopad 1833 r., gdzie Mickiewicz relacjonuje Odyńcowi: „Wziąłem się do roboty, wychodzę rzadko, piszę a piszę. Piątą pieśń »Tadeusza« skończyłem, trzy jeszcze zostaje”  15. Zaleski wspomina natomiast, że spotkawszy Mickiewicza po śmierci Garczyńskiego w Lyonie pod koniec września, zastał go „cudownie zacietrzewionego nad »Panem Tadeuszem«”  16. Decyzja poety o wyjeździe do Szwajcarii do umierającego przyjaciela była zapewne ucieczką z Paryża. 2 sierpnia w liście do Ignacego Domeyki poeta pisał: Roboty moje całkiem teraz przerwane. […] patrząc na ciągłe cierpienia Stefana niepodobna myśl o pisaniu […]. Gdybym przynajmniej mógł przepisać pieśń czwartą; próbuję, może potrafię. [Genewa, 2 sierpnia 1833 r., WR XV, s. 227]

Powróciwszy jednak do Paryża zajął się poeta pisaniem. Arcydzieło, które podziwia dziś cała Europa, pisał Mickiewicz głównie z myślą o ludzie wiejskim, bo i cały poemat zawiera w sobie – jak twierdził sam poeta – wiele sielskości. W mistrzowskich rękach rosło arcydzieło Mickiewicza z nadzwyczajną szybkością.

10

l 18

13   List Mickiewicza do Jana Ursyna Niemcewicza z końca maja 1833 r. Zob. WR XV, s. 213. 14   Wynika z tego, że Mickiewicz planował zamknąć całość poematu w najwyżej sześciu księgach. Por. J. Kleiner, Mickiewicz, t. II, Lublin 1948, s. 175, 219. 15   J. B. Zaleski, op. cit., s.13. 16   Tamże, s. 13.


Cieszył się najbujniejszym natchnieniem. „Pan Tadeusz” wstąpił dopiero teraz w zarysach wyraźnych architektoniki swej epicznej. Mistrz potężny opanował całkiem swe narzędzia; język, rytmy, rymy, jak roztopiony kruszec lały się w ogromnym tygle […]  17.

Przez cztery miesiące napisał Mickiewicz pozostałe sześć ksiąg „Pana Tadeusza” i poprawił cztery dotychczas już skreślone. 13 listopada 1833 ukończył poeta księgę piątą  18, a w drugiej połowie miesiąca zaczął pracować nad kolejną, sądząc zapewne, że ukończy poemat, gdyż całość według jego ówczesnych obliczeń miała zawierać się w ośmiu pieśniach. Mickiewicz odczytywał swym przyjaciołom świeżo skreślone pieśni.

w przepisywaniu. Co tam najlepsze, to obrazki z natury kreślone naszego kraju i naszych obyczajów domowych. [Paryż, 15 lutego 1834 r., WJ XV, s. 118-119]

Nadszedł jednak czas wydania poematu. Kolejne miesiące zajęło poecie redagowanie tekstu i rozmaite korekty, których, jak wiadomo, Mickiewicz nigdy nie lubił. Wtenczas przyjaciele „wskazywali mu do sprostowania i ważniejsze błędy, bądź to w duchu, bądź w treści, bądź w formie, bądź to na koniec w słowach i wyrażeniach czemkolwiek grzeszących”  23. Jak wspominał Jan Ursyn Niemcewicz w swoich „Pamiętnikach”: Adam Mickiewicz […] oświadczył się czytać mi nowe poema swoje. W dwunastu księgach treść jego domowa zawiera trafne i szczęśliwie skreślone obrazy dawnych niknących już obyczajów polskich. […] Czym prędzej więc zaprosiłem na to czytanie ks. A[dama] C[zartoryskiego], jenerała Paca, Kniaziewicza, pułk. W[Ładysława] Zamoyskiego. Dałem im zupę grochową, kiełbasę itp. Wszyscyśmy z rozkoszą słuchali opisania scen, te nas nie bez rozrzewnienia, a czasem śmiechu przeniosły w dziedzinę domową  24.

W czasie odczytów żyliśmy jak przemienieni, przeniesieni cudownie do Polski między braci i siostry; zapomnieliśmy bied i trosk powszednich tułactwa, zapomnieliśmy piekących tęsknot poojczystych i porodzinnych… Nuciliśmy pieśni litewskie, białoruskie, ukraińskie, w chorowód za wieszczem  19.

W kilka tygodni później w liście do Klaudyny Potockiej pisał: „Kończę teraz nowe poema, które jako najmłodsze dziecko najmocniej lubię. Umyśliłem pieśń Pani naszej poświęcić dla zachęcenia samego siebie do pracy”  20. W połowie lutego – jak relacjonuje Zaleski – wieczór pod szarą godzinę, kiedyśmy się już zebrali byli przy ulicy Saint-Nicolas i po cichu gwarzyli, widząc gospodarza w drugim pokoju przy kominku „szparko machającego piórem przy papierze…” powstał od stolika Adam z rozpromienioną twarzą i zawołał ku nam: „chwała Bogu! Oto w tej chwili podpisałem pod »Panem Tadeuszem« wielkie finis”  21.

14 lutego 1834 r. donosił Mickiewicz Odyńcowi: „Więc skończyłem wczoraj właśnie. Pieśni ogromnych dwanaście!”  22. Dzień później do tegoż: Wiele mierności, wiele też dobrego. […] Za parę tygodni druk zaczynam. Mnóstwo pracy   Tamże, s. 13.   Dzieło swe porównywał do dzieł Waltera Scotta; Por. List A. Mickiewicza do A. E. Odyńca z dn. 13 listopada 1833 r., WJ, t. XV, s. 103-104. 19  B. Zaleski, Studjum historyczno – literackie, Lwów 1904, s. 131. 20   WR XV, s. 248. 21   J. B. Zaleski, dz. cyt., s. 14. 22   List Mickiewicza do Antoniego Edwarda Odyńca z 14 lutego 1834 r., WR XV, s. 261.

Niektóre sugestie oczywiście przyjmował, inne odrzucał, „wymawialiśmy się w tej mierze – wspominał Zaleski – i targowali z nieudanym sromem, ale w końcu musieliśmy uledz jego niezłomnej woli”  25. Z początku krytykowanie szło przyjaciołom poety dość ciężko. Wszelkie uwagi uznawał poeta za słuszne lub niesłuszne, i natychmiast własnoręcznie podkreślał do poprawki. Jak wspominał Zaleski: „robił to z nieocenioną skromnością i nawet z pokorą”. Słuszność owych poprawek sprawdzał podczas odczytywania swego rękopisu na spotkaniach. Mickiewicz sam czytał „Pana Tadeusza”, a kiedy odczuwał zmęczenie, przekazywał rękopis Witwickiemu lub Zaleskiemu. W redagowaniu poematu pospieszyli na pomoc przyjaciele, jednak niezbędną korektę Mickiewicz musiał wykonać sam. Jak pisał Zaleski:

17

Na początku kwietnia […] Adam dla tym pilniejszego dozorowania druku i korekty przeniósł się na ulicę de Seine-Saint-Germain, do

18

J. B. Zaleski, dz. cyt., s. 15.  J. U. Niemcewicz, Pamiętniki… Dziennik pobytu za granicą od 21 lipca 1831 r. do 20 maja 1841, t. II, Poznań 1876-1877, s. 280. 25   J. B. Zaleski, dz. cyt., s. 15. 23 24

Od edytora

19


hoteliku, w którym już mieszkali Bohdan Jański i Stefan Zan  26.

umowy zawartej pomiędzy poetą a wydawcą z dn. 3 lipca 1833 r. Mickiewicz zobowiązał się:

Wtenczas poprosił Mickiewicz swego wydawcę – Aleksandra Jełowieckiego – o zatrudnienie pomocnika przy wykonywaniu korekt ukończonego poematu. Był nim Bohdan Jański – uzdolniony absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, który jeszcze przed wybuchem powstania rozpoczął w Paryżu studia z zakresu prawa i ekonomii. Ich przyjaźń, zacieśniona zapewne podczas długich rozmów, stała się właśnie podstawą bliskiej współpracy. To właśnie Jański przygotował dosłowny przekład „Ksiąg narodu polskiego” dla Montalemberta. Wydawca „Pana Tadeusza” był od dawna znany. Na wiele miesięcy przed wydaniem poematu, zgłosił się Mickiewicz do Aleksandra Jełowieckiego, który w tym czasie otwierał polską księgarnię w Paryżu. Jak pisał Zaleski:

złożyć na ręce Aleksandra Jełowieckiego rękopis poematu oryginalnego pod tytułem „Tadeusz” ostatecznie przygotowany do druku, a to zaraz po ukończeniu tegoż poematu, zlewając na Aleksandra Jełowieckiego prawo wydrukowania tego poematu w ilości trzech tysięcy egzamplarzów i przyrzekając nie drukować ani pozwalać drukować komu innemu tegoż poematu przez lat trzy, rachując od dnia wyjścia jego w świat  29.

Adam zgłosił się do przyszłego swego nakładcy. Opowiadał jak mu Milikowski, księgarz ze Lwowa, nie daje mu spokoju w domu i na ulicy, dobijając targu o poemat, który nie jest jeszcze napisany ani w połowie, że mu za niego ofiaruje dwa tysiące franków. Aleksander Jełowiecki odrzekł wtedy poecie: „Skoro ci, panie Adamie, Milikowski daje za twój poemat dwa tysiące franków, ja dam ci z przyjemnością i chlubą cztery tysiące”  27.

Z początkiem lipca 1834 r. rozpoczął się druk poematu, postępujący dość spiesznie pod kontrolą samego poety, który mimo pomocy Jańskiego przy korekcie, sam dokonał rewizji całego „sielskiego poematu” przed oddaniem go do druku. Pierwsza wzmianka o sprzedaży wydanego już „Pana Tadeusza” pojawia się u Józefa Bogdana Zaleskiego, który, tak samo jak syn poety, Władysław Mickiewicz  30, podaje błędną datę wydania dzieła, mianowicie lipiec 1834 r., myląc tym samym rozpoczęcie druku ze sprzedażą pierwszych egzemplarzy, która miała miejsce dopiero 10 sierpnia 1834 r. po przerzuceniu części nakładu do kraju  31. Jest również możliwym, że Mickiewicz i Jełowiecki mogli przekazywać lub rozdawać egzemplarze najbliższym znajomym. W Krakowskim „Czasie” 4 lipca 1890 r. ukazała się obszerna relacja Pawła Popiela – konserwatywnego publicysty – dotycząca „Pana Tadeusza”. Popiel pisał:

Z pozoru umowa z Jełowieckim nie była dla Mickiewicza bardzo korzystna. W tym czasie wyjeżdżał właśnie poeta do chorego Garczyńskiego do Szwajcarii, a jego ówczesna sytuacja finansowa była bardzo słaba. Pertraktacje jego z wydawcą  28 w Niemczech, o których pisał w liście do brata Franciszka, nie doszły do skutku:

W r. 1834, podobno w lipcu, przechodzę w Krakowie koło kantoru przezacnego Leona Bochenka. Woła mnie: „Panie Pawle!” — „No co?” — „Znowu coś nowego Mickiewicza”. — Bochenek, jeden z najczystszych patriotów, jakiego znałem, z niemałym niebezpieczeństwem sprowadzał wówczas książki polskie z zagranicy, pilnie przez policję śledzone  32.

Jest podobieństwo, że własność moich poezji przedam za pensję dożywotnią, małą wprawdzie, ale pewną; wyniesie to około tysiąc złotych, może i więcej. […] Czekam wkrótce z Niemiec odpowiedzi tyczącej się… [Paryż, 14 lutego 1833 r., WR XV, s. 191]

l 20

W konsekwencji układ z Jełowieckim okazał się dla Mickiewicza koniecznością. W tekście   Tamże, s. 17.   Tamże, s. 17. 28   Prawdopodobnie wydawcą tym miał być Jan Marcin Bansemer. Por. WJ, t. XV, s. 86. 26 27

29   Rkps Muzeum Mickiewicza w Paryżu nr 714, teczka 5. Por. St. Pigoń, Zawsze o Nim. Studia i odczyty o Mickiewiczu, Warszawa 1960, s. 140. 30   Wł. Mickiewicz, Żywot Adama Mickiewicza. Podług zebranych przez siebie materiałów oraz własnych wspomnień opowiedział…, t. II, Poznań 1931, s. 324. 31   Jak pisał w liście z dn. 18 lipca 1834 r. Eustachy Januszkiewicz do swej narzeczonej Eugenii Larischówny o wysyłaniu „Pana Tadeusza” do Galicji: „wydawca [Aleksander Jełowiecki – przyp. UJ] »P. Tadeusza« nie chciał zezwolić na to, abym mój egzemplarz posłał do Galicji przed 1 sierpnia. Około tego czasu przyjdą jego paki i wiadomość, że »Tadeusz« już jest w Galicji – rząd więc nie dowie się wcześniej i nie przeszkodzi dojściu”. Zob. J. Kallenbach, Z epoki emigracyjnej (1833-1841), „Lamus” 1909, z. 3, s. 451. 32  P. Popiel, Pierwsze wrażenia Mickiewiczowskiej epoki. Ze wspomnień osobistych, „Czas” 1890, nr 151, s. 1.


Poemat Mickiewicza, wydany w Paryżu w trzech tysiącach egzemplarzy, rozchodził się wolno. Poświadcza to m.in. Juliusz Słowacki, skarżąc się na zupełny brak zainteresowania czytelników krajowych literaturą emigracyjną: „Księgarnia Polska straciła kilka tysięcy funtów nawet na »Tadeuszu«!!!”  33. Dzieło to spotkało się z ogromną falą krytyki ze strony czytelników. Syn Adama Kazimierza Czartoryskiego, Adam Klewański, w liście do swego sekretarza, Hipolita Błotnickiego, pisał: P. Mickiewicz ma przed oczyma w swym „Panu Tadeuszu” Ariosta i Waltera. Czasem upadla się raczej do Skarrona przez Boilego tak słusznie pochowanego […]. Słowem, mym zdaniem, dzieło to, aby żyło, powinno na nowo do kowala posłać. […] w teraźniejszym stanie tłumaczyć je nie można. A dobre dzieła są te, które sobie mile i z pożytkiem kraje obce przywłaszczać mogą  34.

Przez ponad dwadzieścia jeden lat, aż do śmierci Mickiewicza, dzieło jego nie zostało wznowione, co w zupełności dokumentuje jego ówczesną słabą poczytność oraz niewątpliwą restrykcję cenzur zaborczych  35. Ówczesna krajowa krytyka literacka przyjęła dzieło niejednoznacznie. Sądy o charakterze pozytywnym są już nadto spopularyzowane, natomiast sądy odmienne są dziś niejako dyskredytowane przez badaczy poematu, choć niewątpliwie przynoszą one wiele cennych uwag, nierzadko odkrywczych, dających nowe spojrzenie na interpretację. Stanowisko owych krytyków – „niedobitków starego pokolenia” – jak pisał Stanisław Pigoń, było w większości krytyczne. Abstrahując od sądów i ich wartości, należy z pewnością traktować jako znamienny głos w niewątpliwie poróżnionej społeczności emigracyjnej. W owym czasie dzieło Mickiewicza odgrywało znaczącą rolę. Funkcje dzieła mają do dziś aktualne odniesienia w historycznej recepcji, nie tylko krajowej, ale również emigracyjnej. ¶

J. Słowacki, Korespondencja, oprac. E. Sawrymowicz, t. 1, Wrocław 1962, s. 415. 34  M. Strzałkowa, Adam Klewański (1763-1843), Kraków 1960, s. 29-30. 35   Ważnym jest, że anonimowo publikowane dzieła Mickiewicza ukazywały się dość często w krajowej prasie. 33

Od edytora

21


Self-publishing a sukces pisarski Wywiad z Pawłem Jakubowskim Dzisiejsze spotkanie z Pawłem Jakubowskim przeprowadzimy wokół tematu self-publishingu. Według Wiki jest to „zjawisko publikowania nakładem własnym autora różnego rodzaju wydawnictw (…). Jakkolwiek wydawnictwa samoopublikowane stanową margines rynku środków masowego przekazu w sensie generowania przychodów ze sprzedaży, to jednak rozwój technologii ułatwiających proces publikowania (…) powoduje, że udział prac wydanych nakładem własnym stale rośnie”. Paweł, rocznik `84, ma na swoim koncie cztery książki, jest też aktorem i reżyserem w teatrze „Nie Ma”. Zapraszamy do lektury poniższego wywiadu. Na początek pytanie, które pewnie ludzie często ci zadają. Czy od zawsze chciałeś zostać pisarzem? Nie wiem, czy od zawsze, ale skrobałem sobie coś już na lekcjach w podstawówce i myślę, że dość szybko powstała w mojej głowie myśl, że chciałbym pisać nie tylko do szuflady. Z drugiej strony – jakiś czas temu doszedłem do wniosku, że nie chodzi wcale o pisanie, a o opowiadanie wymyślonych przez siebie fabuł. Gdybym umiał programować, być może pisałbym własne gry komputerowe. Nakręcenie filmu też wymaga większego nakładu środków. Pisanie jest w pewnym sensie najłatwiejsze – siadasz przed komputerem i przelewasz pomysły ze swojej głowy do pliku. Wprowadźmy czytelnika w twoją twórczość. „Najemnicy”, druga napisana przez ciebie powieść, która niedawno doczekała się kontynuacji, powstała na bazie rozgrywki RPG, prowadzonej przez ciebie jako Mistrza Gry. Jak wyglądał proces tworzenia tej książki? Od początku planowałeś, by rozgrywka przekształciła się w powieść, czy dopiero przyszło to z czasem?

l 22

Przyszło z czasem. Na początku „Najemnicy” mieli być wyłącznie kampanią RPG. Kiedy poprowadziłem ją drugi raz, pewne wątki się rozrosły, fabuła ewoluowała. Zacząłem też pomiędzy

sesjami pisać i wysyłać graczom krótkie tekściki – retrospekcje z przeszłości bohaterów, sny, które ich dręczą w Navarro (druga część książki) – te miniopowiadania stały się impulsem do spisania całej fabuły w formie powieści. Teksty wysyłane graczom, po pewnych przeróbkach i korekcie, weszły w skład książki. A jak zareagowali pozostali gracze, gdy powiedziałeś im o swoim pomyśle? Cóż, minęło sporo czasu od zakończenia kampanii do wydania książki, więc emocje graczy zdążyły już nieco opaść. Byli jednak entuzjastyczni i na miarę swoich możliwości wspierali mnie w trakcie całego procesu wydawniczego i później w promowaniu książki. Z tego, co wiem, z przyjemnością jeszcze raz przeczytali o swoich przygodach. Pamiętam, że osoba, która prowadziła postać Jovy, była zaskoczona bezwzględnością swojego bohatera – chodzi o scenę, w której Jova, kierowany strachem, morduje wziętego do niewoli Doresa (bandytę ze swojej dawnej szajki, którą Jova wcześniej zdradził). Tak jednak faktycznie postąpił na sesji gracz – to nie był mój pomysł. Książki rządzą się innymi prawami w kwestii opowiadania historii niż gry RPG. Dużo musiałeś dodać od siebie? Nie do końca zgodzę się z tezą, że opowiadanie historii w książce i na sesji RPG różni się. To znaczy – tak, mistrz gry inaczej przygotowuje się do poprowadzenia przygody niż pisarz do napisania książki. MG musi zostawić odpowiednio dużą swobodę dla graczy. Ale poprowadzona sesja to już skończona fabuła – zarówno prowadzący, jak i gracze opowiedzieli, co mieli opowiedzieć. Teraz wystarczy siąść i to spisać. I tak było w przypadku „Najemników”. Owszem, w trakcie pisania przychodziły mi do głowy nowe pomysły – sceny z życia najemników, jakieś poboczne epizody, wspominki postaci drugoplanowych, ale nie było to nic, czego nie mógłbym dodać, prowadząc tę kampanię po raz kolejny dla nowej drużyny. Oczywiście, dokonywałem


pewnych drobnych zabiegów (skrótów, a czasami wręcz przeciwnie – rozbudowania opisu), tak aby książka mogła się podobać osobom, które w RPG nie grają. Nazwałbym to jednak zabiegami kosmetycznymi. Wracając jeszcze do praw panujących w opowiadaniu historii w książce i w RPG-u, to uważam, że podczas pisania dobrej książki bohater (niczym RPG-owy gracz) powinien mieć możliwość zaskoczenia samego autora. Jeśli historia i psychologia danej postaci ewoluuje w trakcie pisania, to nagle może się okazać, że dana postać postąpi inaczej, niż to sobie zakładał autor na początku, i na przykład zmieni w ten sposób finał książki. Pisanie zaczynamy od pustej kartki i wydarzyć może się wszystko, ale potem, wraz z kolejnymi zapisanymi stronami, nagle zdajemy sobie sprawę, że nasze nieograniczone dotąd możliwości zostały zredukowane do wyboru jednego z kilku możliwych zakończeń – opowiadana historia przejmuje kontrolę, marginalizując rolę pisarza. I to wcale nie musi być złe – osobiście uwielbiam, kiedy opowiadana historia zaskakuje mnie samego, podsuwając rozwiązanie, którego sam bym się nie spodziewał.

Wydawnictwa self-publishingowe, mimo zapewnień o najlepszym wykwalifikowaniu kadry redakcyjnej, często nie przykładają odpowiedniej wagi do swoich zadań. Jak oceniasz przygotowanie takich książek pod względem redakcji, łamania i druku? Pytanie nie jest dla mnie łatwe, ale uważam, że jestem winny czytelnikom szczerą odpowiedź. Mam mieszane uczucia. Łamanie było – na ile się na tym znam – na wysokim poziomie. Redakcja i korekta też, ale… mam wrażenie, że niektóre fragmenty zostały przy redakcji i korekcie pominięte. W „Najemnikach cz. I” znalazły się dwa koszmarki, które nie powinny były się tam znaleźć. Z jednej strony, to ja je popełniłem, z drugiej, niewątpliwie powinny były zostać wychwycone na poziomie korekty. Pod wpływem wartkiej akcji część czytelników w ogóle tego nie wychwyciła, ale niektórzy wiedzą, o co chodzi. Pomijam literówki i inne drobiazgi – te zdarzają się i w tradycyjnych wydawnictwach – ale biorąc pod uwagę fakt, jaką kwotę wyłożyłem na wydanie tej książki, oczekiwałbym, że takie poważne rzeczy zostaną wychwycone i nie znajdą się w wersji drukowanej. Na pewno przed drugim wydaniem dokonam jeszcze poprawek.

Bardzo interesuje nas sprawa self-publishingu. To nadal nowość na rynku wydawniczym. Dlaczego zdecydowałeś się na taki rodzaj publikacji? Ze względu na brak zainteresowania ze strony innych wydawnictw czy też większej kontroli nad wydaniem i dystrybucją? A może kierowało tobą pragnienie ujrzenia własnego nazwiska na okładce? Czynników, które wpłynęły na moją decyzję, było wiele. Miałem już na koncie powieść „Ty”, a jak wiadomo, najtrudniej zadebiutować. Mój wydawca powiedział jednak, że jego profil nie obejmuje powieści fantasy, musiałem więc szukać gdzie indziej. Inne tradycyjne wydawnictwa albo nie odpowiedziały wcale, albo odmówiły. Chciałem wydać „Najemników”, ponieważ w mojej ocenie historia tam opowiedziana była tego warta. Szukając innych rozwiązań, zdecydowałem się ostatecznie na skorzystanie z usług wydawnictwa, które zakłada samofinansowanie autora. Ostatecznie przekonało mnie, że całość praw autorskich zostaje przy mnie.

Rozmowa z…

23


A czy wykształcenie polonistyczne pomaga w opracowaniu własnych tekstów? Na pewno pomaga w samym pisaniu – ma się świadomość pewnych elementów istniejących w tekście. Przy samym opracowywaniu chyba jednak nie bardzo. Zwłaszcza przy dużych tekstach autor nie ma szans zachować dystansu. Oczy same przeskakują nad niektórymi słowami czy nawet zdaniami. Skróty myślowe, dla innych niezrozumiałe, dla samego autora są oczywiste i poprawne. Chyba nie ma sensu z tym walczyć, trzeba to zaakceptować – tekst musi zostać opracowany i zredagowany przez kogoś jeszcze.

l 24

Zabrałeś też głos w dyskusji na temat zarobków pisarzy. Według ciebie: „Jeśli ktoś pisanie traktuje jako pracę… to niech lepiej poszuka sobie lepiej płatnego zajęcia”. Napisałeś też, że wolisz traktować pisanie jako pasję, a nie zawód. Czy brałeś to pod uwagę, decydując się na samopublikowanie? Czy wydając się w ten sposób, liczyłeś w ogóle na zarobek? W jakim stopniu sprawdziły się twoje oczekiwania?

Tutaj znowu przywołam kontekst. Niejaka Kaja Malanowska napisała, że za szesnaście miesięcy ciężkiej pracy (czyli pisania książki) zarobiła 6 800 zł, że to skandalicznie mało i że państwo „Zamiast wymyślać pomysł, który się sprzeda, popowinno bardziej pochylić się nad losem pisarzy, myślmy, jak sprzedać pomysł, który już mamy” którzy przecież są wytwórcami dziedzictwa naro– tak radzisz na swoim Facebooku. Czy self-pudowego. Krótko mówiąc: państwo powinno piblishing jest według ciebie takim sposobem? sarzom dopłacać za ich dzieła… Są to postulaty, Traktujesz go jako cel, który pozwala na uczciz którymi nie mogę się zgodzić. Jestem pisarzem, we wydanie własnej twórczości, rozgłos i zaroale jestem też czytelnikiem i nie lubię, kiedy się bek, czy jedynie przystanek pozwalający zaistnieć mnie do czegoś zmusza – na przykład do płacena rynku wydawniczym? nia podatków na innych pisarzy. Owszem, namawiam ludzi do czytania moich książek, promuję Ciekawe pytanie. Zdanie, które się itd., ale nikogo do czytania czy kupowania przytaczasz, wypowiedziaswoich tekstów nie zmuszam. Postawa „nałem w nieco innym konpisałem/napracowałem się, to niech mi Jestem pisarzem, ale tekście – trafiłem na wpis, teraz państwo za to zapłaci” wyjestem też czytelnikiem również autora, który pidaje mi się szalenie niedojrzai nie lubię, kiedy się sał o tym, że jego następła, niezależnie, czy prezentuje mnie do czegoś zmusza na książka będzie w innej ją górnik, czy pisarz. Nie sztu– na przykład do konwencji niż fantasy, m.in. ką jest się natrudzić i nic z tego płacenia podatków na dlatego, że czytelnik oczenie mieć. Sztuką jest zoptymalizoinnych pisarzy. kuje już czegoś innego. Moim wać swoje wysiłki tak, aby przyzdaniem to błąd – autor nie poniosły jak najlepszy efekt. Nie od winien się na siłę wpasowywać dziś wiemy, że rynek czytelniczy w gusta czytelnika, a raczej olśnić go w Polsce jest trudnym rynkiem – swoimi pomysłami. Jeśli energię poświęconą na tylko teraz pytanie, czy mam jako piszukanie aktualnych trendów skierujemy na eksplosarz tupać z tego powodu nóżką, wyciągnąć rękę atowanie własnego pomysłu, mamy szansę stworzyć i powiedzieć „dajcie mi”, czy poszukać rozwiązań, nowy trend. Pisanie pod kogoś to dla mnie katorktóre pozwolą jednak na książkach zarobić. ga – a czytelnik raczej i tak wychwyci, czy pisaliśmy Decydując się na self-publishing, nie miałem książkę z radością, czy z przymusu. wiedzy, którą mam teraz – wtedy liczyłem, że wyjdę Natomiast jeśli rozpatrywać to zdanie przez „na zero”, teraz liczę na duży plus. Przeinwestowałem pryzmat self-publishingu, to będzie on nie celem, w wydanie pierwszej części „Najemników”, ale to a jednym ze środków do celu prowadzących. Z perjeden z tych błędów, na podstawie których człospektywy moich doświadczeń jest to środek, przed wiek dużo się uczy. zastosowaniem którego trzeba dobrze się zastanowić, Mimo powyższego, pisanie to dla mnie nadal oszacować swoje możliwości i zachować ostrożność, hobby, ale traktuję je trochę szerzej. Nie bawię się ale na pewno nie odrzucać z samego faktu, że seltylko samym aktem tworzenia, ale także markef-publishing wiąże się z poniesieniem przez autora tingiem i promocją swoich tekstów. Owszem, cekosztów. Czasami, jeśli się w coś naprawdę wielem jest zbicie fortuny na swoich książkach, dzięki rzy, warto w to zainwestować. czemu nie będę musiał pracować, ale jeśli tak się


nie stanie, nie będę się frustrował jak pani Kaja. Mam inne źródło dochodu – pracę. Czy uważasz, że self-publishing ma w Polsce przyszłość? Tak. Niekiedy mam wrażenie, że w Polsce jest więcej piszących niż czytających. Oczywiście lekko przerysowuję, ale obserwuję pewne przesunięcie popytu – mniej jesteśmy skłonni wydać na przeczytanie książki, bo jesteśmy ją w stanie pożyczyć w bibliotece lub od znajomego, jesteśmy za to gotowi wydać pieniądze, żeby opublikować swój tekst. Nic zatem dziwnego, że wydawnictwa, które nadal są firmami, zaczęły widzieć zyski nie w czytelnikach, a w autorach… Niemniej formuła self-publishingu może ulec zmianie. Oficyny, opierające się na finansowaniu książek przez samych pisarzy, potencjalnie mają do zaoferowania dwie rzeczy – wsparcie marketingowe i dystrybucyjne oraz oszczędność czasu (zajmą się korektą, redakcją itd.) Jeśli jakość tych dwóch aspektów będzie coraz wyższa, klientów-autorów nie zabraknie. Jeśli jakość będzie niska, większość klientów zrazi się po swojej pierwszej książce, a ci bardziej uparci poszukają innych rozwiązań. Uzyskanie numeru ISBN nie jest podobno niczym trudnym, a korektę, redakcję i skład można zlecić freelancerom, których też nie brakuje. I to będzie prawdziwy self-publishing. Co roku jeździsz na festiwale fantastyczne takie jak Falkon czy Pyrkon. Jak wygląda twoja coroczna „trasa” po kraju? Czy jest to twoim zdaniem dobry sposób promowania swojej twórczości? Sposób na pewno dobry na początek. Nie jestem jeszcze na etapie, kiedy to na spotkania z moją osobą ustawiają się kolejki ludzi, chcących mój autograf. Na razie to ja muszę zabiegać o czytelników. Jest to wbrew pozorom ciężka praca, ale też satysfakcjonująca. Pocieszam się tym, że autorka Harry'ego Pottera też podobno zaczynała od sprzedawania swoich książek na konwentach. Moja coroczna trasa stale się zmienia. Wciąż wypatruję nowych imprez w rejonach Polski, w których jeszcze nie byłem. Z drugiej strony – rezygnuję z wydarzeń, które w poprzednich latach nie przyniosły mi korzyści. Ze Szczecina w wiele miejsc jest daleko, a muszę brać pod uwagę koszta podróży oraz poświęcony czas. Jest kilka obowiązkowych

punktów programu. Skala Pyrkonu jest na tyle duża, że jeżdżę tam na razie rok w rok. Wspomnę jeszcze, że pomimo iż do Lublina mam potwornie daleko, jestem na Falkonie drugi raz z rzędu. Pytanie nieco z innej beczki. Serwisy crowdfundingowe wciąż nie są w Polsce zbyt popularne. A tobie udało się zebrać pieniądze w ten sposób. Mógłbyś nam zdradzić, jak wygląda zbiórka na takim portalu? Nie wiem, czy to nie temat na oddzielny wywiad. Ale spróbuję odpowiedzieć tak w skrócie. Crowdfunding, dzięki potędze internetu, daje ogromne możliwości. Poza niewątpliwymi korzyściami finansowymi to przede wszystkim sposób na wypromowanie się, dotarcie do nowych odbiorców. Nie jest to jednak łatwa droga. Trzeba dobrze przemyśleć swój projekt i być gotowym poświęcić sporo czasu – zarówno na jego przygotowanie, jak i promocję już w trakcie. Niemniej włożony wysiłek się opłaca – byłem zaskoczony progiem, który osiągnąłem. Dlatego na pewno skorzystam z crowdfundingu jeszcze raz. Kilka rad dla tych, którzy też myślą o skorzystaniu z tej metody. Upewnijcie się, że kilku znajomych wesprze was już na samym początku. Projekty, które nie uzyskały 20 procent założonej sumy w ciągu kilku pierwszych dni, przepadają. Nie panikujcie, jeśli w środkowym etapie zbiórki przez dwa, a nawet trzy dni nikt nic nie wpłaci – podobno na koniec zawsze znajdują się kolejni wspierający, i tak było w moim przypadku. Nie przesadźcie z kwotą – jeśli nie będzie zbyt wielka, po jej osiągnięciu ludzie prawdopodobnie i tak będą wspierać was dalej, ale jeśli będzie za duża, to sporo osób uzna projekt za nierealny. Więcej informacji i porad można znaleźć na stronach www poszczególnych crowdfundingowych platform. Twoja twórczość to nie tylko „Najemnicy”, to również horror „Ty” oraz minipowieść post-apokaliptyczna „Kopuła”. Nie boisz się, że ze względu na różnorodność gatunkową trudniej będzie ci znaleźć stałą grupę fanów? Raczej nie. Z moich rozmów z ludźmi wynika, że mało kto skupia się na lekturze tylko jednego gatunku. A nawet gdyby tak było, to wrócę do zdania: „Zamiast wymyślać pomysł, który się sprzeda, pomyślmy, jak sprzedać pomysł, który już mamy.” A ja, choć bardzo lubię fantasy, mam też pomysły

Rozmowa z…

25


na fabuły w innych konwencjach. Myślę też, że mimo wszystko moje książki mają kilka spajających je elementów. Czy doświadczenie teatralne (i reżyserskie) pomaga ci w procesie twórczym? Pisałem na długo przed dołączeniem do teatru, więc to raczej pisanie wspiera moją twórczość teatralną. Oczywiście, w przypadku zrealizowanego przeze mnie spektaklu „Kopuła” na podstawie książki o tym samym tytule, obie sztuki przenikają i wspierają się wzajemnie. Nie wiem, na ile można to porównywać, ale spektakl wydaje mi się lepszy od książki z tego względu, że fabuła została jeszcze raz przemyślana i skonsultowana z aktorami, którzy przecież wnieśli sporo od siebie, kreując na nowo bohaterów. Jestem też pewien, że doświadczenia aktorskie pozwolą mi tworzyć w przyszłości jeszcze ciekawszych bohaterów.

Na koniec – jakie masz plany na przyszłość? Pracujesz nad nową powieścią? Plany są, aczkolwiek trudniej o ich realizację. Pomysłów mi nie brakuje i w pewnym momencie zacząłem pisać nową powieść, ale niestety ograniczenia czasowe sprawiły, że prace zostały przerwane. Rozpoczęty tekst spoczywa zapisany w kilku plikach i niewykluczone, że wkrótce do niego powrócę. Będzie to kolejna powieść w świecie Aphalonu, aczkolwiek całkowicie niezależna od „Najemników”. A może zdecyduję się na coś zupełnie innego? Na razie moim głównym pisarskim celem jest znaleźć czas na pisanie. Jak tylko ta trudna sztuka się uda, pomyślę nad kolejnymi posunięciami. Dziękujemy za odpowiedzi. Również dziękuję.

wywiad przeprowadzili: Joanna Poliszuk Mateusz Tutka

l 26


h ru

me u tn ma

Te

27


Czy e-booki zastąpią papierowe książki? Sandra Czarniecka

l 28

Miałam kiedyś marzenie: chciałam dostać czytnik e-booków. Uważałam, że każdy szanujący się bibliofil powinien mieć taki gadżet. W końcu moje życzenie się spełniło i dostałam go na Gwiazdkę. Na początku czytałam książkę za książką, radości nie było końca. Potem coś przygasło… Brakowało mi przewracania stron, szelestu kartek, szacowania, ile mi zostało do przeczytania poprzez grubość reszty książki. Szybko wróciłam do książek tradycyjnych, a mój czytnik leży na półce i czeka na lepsze czasy. Spierałam się ostatnio z kolegą, który w zasadzie nie czyta tak dużo, czy e-booki zastąpią kiedyś książki tradycyjne. W dzisiejszych czasach ciężko wybiegać na kilkadziesiąt lat naprzód, bo postęp technologiczny jest tak szybki, że naprawdę nie wiadomo, co będzie kiedyś. Kolega upiera się, że elektronika wyprze papier. Jednak moim skromnym zdaniem owy „każdy szanujący się bibliofil” (za którego sama przecież się mam) nigdy w życiu nie zrezygnuje z papierowej książki. E-booki same w sobie mają wiele zalet. Każdy od razu powie, że oferują lepszą i szybszą dostępność do różnych utworów. Gromadzenie książek na czytniku jest o tyle wygodniejsze, że można mieć całą biblioteczkę zawartą w jednym urządzeniu wielkości zaledwie jednej cieniutkiej lektury. Fakt, to duży plus. Dla studenta oczywistym jest, że wolałby wziąć z domu więcej słoików niż stos książek. Z własnego doświadczenia widzę to jednak trochę inaczej. Mając na czytniku kilkanaście lektur do wyboru, nigdy nie mogłam się zdecydować, co przeczytać. Ta pozycja ma za dużo stron, ta za mały stopień pisma (i nie da się tego zmienić), inną źle mi się czyta albo mnie nie przekonała. Ktoś kiedyś powiedział, że najgorsze to dać komuś wybór. Ja zabieram ze sobą tylko to, co faktycznie chcę przeczytać i nie mam problemu. Tym bardziej, że przy tradycyjnych książkach trzymam się zasady: jeśli już zaczynam, to kończę. Nie muszę chyba nikomu wspominać o ubocznych skutkach czytania z ekranu. Nowoczesne czytniki są wyposażone w ekran matowy, imitujący kartkę papieru, ale tablety czy komputery już takiego nie mają. Oczy szybko się męczą, a co

za tym idzie – pogarsza się wzrok. Czytamy wolniej, mniej zapamiętujemy – zwyczajnie się męczymy. Przy książce papierowej pozbywamy się tego problemu (chyba że czytamy przy złym świetle). Narząd wzroku nie jest tak obciążony, a my możemy czytać i czytać… aż książka się skończy. Ceny e-booków wcale nie są dużo niższe (o ile w ogóle są) niż książek papierowych. W artykule „Ebook vs książka tradycyjna – cenowy pojedynek”  1 autor porównuje ceny dwudziestu wybranych przez siebie książek w wersji elektronicznej i tradycyjnej. Różnica jest ogromna – od 48,54% do nawet 108,02%! Nie można też zapominać o koszcie samego sprzętu do czytania e-booków – dobry czytnik może kosztować nawet 500 złotych, te z „niższej półki” – ok. 150 zł. Książki papierowe możemy czytać praktycznie za darmo. Wystarczy zapisać się do biblioteki, przejrzeć biblioteczkę rodziców, dziadków czy koleżanek. Liczne kiermasze książek, antykwariaty albo zwykłe kupno książki używanej pozwalają czytać za niewielką sumę. A jeśli już chcemy koniecznie kupować najnowsze pozycje z listy bestsellerów księgarni – fakt, trzeba w to zainwestować, i to często niemałe pieniądze. Ale jak już wspomniałam wcześniej, legalne e-booki nie są wcale dużo tańsze. Mój kolega powiedział, że e-booki są o tyle dobre, że nie musi ruszać się z domu, żeby je mieć. Wejdzie na odpowiednią stronę, rach-ciach i ma książkę na dysku. Nie musi stać w kolejkach, czekać na kuriera, szukać i kombinować. Ja osobiście lubię przechadzać się wśród półek z książkami, zaglądać do nich już w kolejce. Uwielbiam te chwile oczekiwania, aż kurier przyniesie mi zamówioną uprzednio paczkę, rozerwę papier i będę mogła w końcu zagłębić się w lekturze. Zbyt duża dostępność jakiejkolwiek rzeczy psuje jej prawdziwy urok. To trochę jak ze świętami Bożego Narodzenia – gdyby były „na zawołanie”, nie byłyby takie cudowne. A wiadomo, że ten przedświąteczny czas jest najlepszy! Tak samo mam z książkami. Mogę   Czynownik, Ebook vs książka tradycyjna – cenowy pojedynek. Rzut oka na problematykę, 11 kwietnia 2012, http://eczytanie.blox.pl/2012/04/ Ebook-vs-ksiazka-tradycyjna-cenowy-pojedynek.html [28 XI 2015]

1


nacieszyć się książką, zanim ją przeczytam, i być może okaże się, że nie spełnia moich oczekiwań. Wiecie, że e-booki ściągnięte z internetu czasem nie są kompletne? Moja wykładowczyni miała taki przypadek, że chciała sobie kiedyś przeczytaną książkę przypomnieć, ściągnęła skądś e-booka i brakowało tam zakończenia, o czym dowiedziała się od studentów na zajęciach. Sama wiele razy otrzymywałam w pliku PDF samą okładkę i link, pod którym podobno dana książka ma być do ściągnięcia. Po kliknięciu okazywało się jednak, że za pobranie utworu trzeba zapłacić. Na koniec dodam, że jako osoba czytająca często i dużo podchodzę do zagadnienia w sposób

bardziej tradycyjny. Dużo większą przyjemność sprawia mi czytanie dzieła, kiedy mogę przekręcić stronę czy powąchać papier. Sam widok półki pełnej książek robi na mnie większe wrażenie i wywołuje pozytywniejsze emocje niż jeden mały czytniczek. Nie wierzę, żeby w przyszłości znawcy literatury, badacze i krytycy nie mieli na swej półce ani jednej książki. Przecież niektórzy mają osobne pokoje na osobistą biblioteczkę! Dlatego uważam, że e-booki owszem, są praktyczniejsze, ale książki papierowe mają duszę i nic ich nie zastąpi. ¶

lapsus

cala

mi

29

Temat numeru


O wydawaniu e-booków Bożydar Cudo

l 30

Książki. Książki nigdy się nie zmienią – powiedziałby klasyk jeszcze kilkanaście lat temu. A jednak się zmieniły. Choć „zmiana” to może nie do końca trafione słowo. Lepiej może powiedzieć, że zaadaptowały się, bądź wciąż się adaptują, do współczesnego czytelnika. Teraz czytamy na czym się da – na komputerach, komórkach, tabletach. Obecnie wszystko musi być elektroniczne: mamy już e-mail, e-papierosy, e-uczelnie, to i książki musiały stać się „e-” Co to oznacza dla wydawców, autorów i czytelników? Najprościej powiedzieć, że dla wydawców e-booki oznaczają dodatkowe koszta (ale również dodatkowy przychód – wszak nikt nie trudziłby się wydawaniem książek elektronicznych, gdyby nie było to opłacalne). Można przypuszczać, że nie ma nic prostszego niż stworzenie e-booka, zwłaszcza gdy powstaje on równomiernie z wersją drukowaną książki. Drogi czytelniku, musisz wiedzieć, że termin „wydawanie e-booka” oznacza tyle co „wydawanie dzieła w trzech formatach plików: PDF, EPUB i MOBI”. Zgaduję, że ci z was, którzy nigdy nie mieli do czynienia z czytaniem na tabletach lub czytnikach, rozpoznali tylko ukochany PDF. Dlatego może warto w tym miejscu zaznaczyć jedną, bardzo istotną kwestię. Czytanie PDF-ów na czytnikach i tabletach mija się z celem. One są tworzone tylko z myślą o komputerach. Dlatego skupmy się na dwóch pozostałych formatach. EPUB to prawdopodobnie najpopularniejszy format, w którym czyta się e-booki. Nie tylko da się go wyświetlić na każdym sprzęcie, ale także jest bardzo elastyczny (automatycznie dostosowuje wielkość liter do urządzenia; można też samemu modyfikować rozmiar i krój fontu oraz marginesów). MOBI natomiast, w porównaniu do formatu EPUB, ma jedną wadę, która wadą właściwie być nie musi – mianowicie działa tylko na czytnikach firmy Amazon, czyli popularnych Kindlach. Na owych urządzeniach nie działa jednak EPUB, więc jako takiego problemu nie ma (bo MOBI właściwie powstało jako substytut dla EPUB-a na zasadzie: „jeżeli korzystasz z naszego czytnika, używaj tylko naszego oprogramowania”), ale wiem, że wielu

ludziom to się nie podoba (zazwyczaj najwięcej narzekają ci, co z e-czytaniem mają nie po drodze). Kupując e-booka, płacimy za wszystkie trzy formaty, więc co, na czym i gdzie czytamy, zawsze zostaje w naszej gestii. Wiedząc już, co wydawnictwa rozumieją pod terminem „e-book”, przyjrzyjmy się, jak wygląda przygotowanie takiego „pakietu”. Pliki EPUB i MOBI powstają na zasadzie konwersji, za którą odpowiada wyspecjalizowane studio. Za podstawę do wykonania tego działania mogą służyć: plik tekstowy, PDF lub książka papierowa. Cena wykonania takiej konwersji waha się od kilkudziesięciu do kilkuset złotych. Największy wpływ na nią mają forma i struktura książki. Mówiąc o strukturze, mam na myśli „poziom skomplikowania” książki – tabele, wykresy, listy, grafiki itp. Oczywiście, im więcej takich dodatków, tym więcej trzeba zapłacić. Najbardziej pod względem finansowym opłaca się obrać za podstawę plik tekstowy – PDF i tradycyjna książka są o wiele trudniejsze do przerobienia. Trzeba też pamiętać o dodatkowej korekcie: konwersja z PDF-a czy z książki nigdy nie jest wolna od błędów. Należy zatrudnić korektora, aby zajął się brakującymi przecinkami i spacjami (z mojego doświadczenia związanego z e-bookami wynika, co muszę z bólem przyznać, że albo często jest ta korekta pomijana, albo po prostu pracownik nie jest zbyt zmobilizowany do pracy, bowiem bardzo rzadko udawało mi się znaleźć e-booka nieskażonego efektem sklejonych wyrazów bądź porozrywanych akapitów). Ważną częścią książek elektronicznych są też zabezpieczenia. Przecież ani wydawca, ani autor nie chce, by w pięć minut po premierze utworu efekt pracy wielu ludzi był dostępny za darmo na pewnym popularnym gryzoniowym portalu internetowym. Istnieją więc dwa rodzaje ochrony, które stosuje się do walki z piractwem. Pierwszym z nich jest DRM (Digital Right Management). Pewnie części z was (tej grającej w gry) oczy właśnie zapłonęły ze złości, bo – nie ukrywajmy – zabezpieczenia DRM najbardziej uprzykrzają życie ludziom uczciwym, a piraci


komputerowi i tak nic sobie z nich nie robią. Może zacznę od dobrej wiadomości – w e-bookach odchodzi się od tego typu ochrony. No dobrze, ale co jest właściwie takiego złego w tych trzech przypadkowych literkach? - zapyta reszta z was. Przedstawię problem na przykładzie firmy Adobe. Po pierwsze, do odczytu plików zabezpieczonych DRM-ami należy pobrać specjalne oprogramowanie. Po drugie – należy utworzyć identyfikator na stronie producenta i przypisać do niego nasze urządzenia (w przypadku Adobe ID, który umożliwia odczytywanie specjalnych plików PDF; plik może znajdować się na sześciu urządzeniach jednocześnie). A przecież każdy z nas uwielbia rejestrować się na milionach stron, więc wiadomo, że taki system bezpieczeństwa cieszy się bezgraniczną miłością użytkowników. Na całe szczęście potrzeba jest matką wynalazków, toteż – teraz już bez ironii – ludzie wpadli na lepszy pomysł. A pomysłem tym okazał się znak wodny (Watermark). To zabezpieczenie ma formę znakowania pliku wewnątrz treści książki. Innymi słowy: pozwala ono na identyfikację osoby, która łamie zasady udzielonej licencji. W tym przypadku nie ma mowy o limitach dotyczących ilości urządzeń, na których może znajdować się plik. Nie można go po prostu odsprzedać (ale – powiedzmy sobie szczerze – jaki sens ma odsprzedawanie książek, które nie mają swojej formy fizycznej?) oraz wstawić do internetu. Jest to system o wiele przyjaźniejszy dla użytkowników i dlatego też coraz bardziej popularny. Skoro już mamy wyobrażenie o tym, jak powstają e-booki, trzeba zadać kolejne pytanie: czy wydawanie książek elektronicznych w Polsce ma sens? Co do tej kwestii mogę bardzo szybko odpowiedzieć – tak. Oczywiście do mojej opinii trzeba dorzucić parę „ale”, bo rzeczywistość nigdy nie jest czarno-biała i nie myślcie, że skoro nie udało wam się wydać książki papierowej, to możecie spróbować wydać elektroniczną – nie jest to aż takie proste. W poprzednim numerze, w wywiadzie z Andrzejem Pilipiukiem, „największy piewca wsi polskiej od czasów Reymonta” uznał za niemożliwe wybicie się publikacją w formie e-booka. I, przynajmniej póki co – ma rację. W Polsce e-czytanie dopiero zyskuje na popularności (w zasadzie na etapie „zyskiwania” są kraje na całym świecie, ale to inna historia), więc bardziej sprawdza się jako dodatek do książki papierowej niż jako samodzielna publikacja. No, chyba że nazywasz się Jacek Dukaj. Autor „Lodu” jako pierwszy w Polsce wydał powieść wyłącznie w formie elektronicznej i… okazała się bestsellerem. „Starość aksolotla” – bo o tym

tytule mowa – po czterech tygodniach sprzedaży znalazła 8,5 tysiąca nabywców. Jest to zasługa zarówno nazwiska autora, jak i szeroko zakrojonej akcji marketingowej (o samej treści już nie wspominając), ale oczywiście utwór ten stanowi wyjątek od reguły – niewielu polskich pisarzy jest tak rozpoznawalnych jak Dukaj. Za inny przykład niech posłuży Andrzej Sapkowski. Jego „Sezon burz” ukazał się w formie tradycyjnej, ale nacisk fanów sprawił, że opublikowano również wersję elektroniczną. Wydawnictwo, choć początkowo nie miało w planach wczesnego wydania powieści jako e-booka, po pojawieniu się elektronicznych wersji „drugiego obiegu” szybko się złamało. Podczas przygotowań do napisania tego artykułu natknąłem się na tezę, że gdyby nie poślizg w powstaniu wersji elektronicznej, ta część „Wiedźmina” mogłaby być najlepiej sprzedającym się e-bookiem w polskiej historii. Szkoda, że nie dane nam było się o tym przekonać. Książki elektroniczne nie są już tylko melodią przyszłości. Rewolucja dokonuje się na naszych oczach. Stajemy się społeczeństwem, które przestaje się przywiązywać do rzeczy materialnych. Stąd biorą się przecież karty kredytowe, przelewy internetowe i produkty cyfrowe (gry, filmy, muzyka, a teraz jeszcze książki). Myślę, że przeciętni konsumenci będą usatysfakcjonowani z takiego rozwoju sprawy. Nikt przecież nikomu nie mówi, jak ma czytać książki. Dopóki istnieje wybór, to wszyscy powinni być zadowoleni. Przecież nie jest ważne, jak czytamy. Ważne, że czytamy w ogóle. ¶

31

Temat numeru


Typografia elektronicznego papieru Krzysztof Abramowski Na łamach obok kolega wspominał o porozrzucanych w e-bookach akapitach. O pozlepianych wyrazach i innych mankamentach. Skąd biorą się takie błędy? Skąd brzydkie luki w tekście, niekiedy urwane „strony”? Wierzę, że wszystko to wynika z błędów składu w programie komputerowym lub nieznajomości mechaniki konwersji przez projektantów. Albo jednego i drugiego. W 2012 roku zatrudnienie w branży wydawniczej spadło o 4,7 procent  1, a jednocześnie wzrosło zainteresowanie wydawców korzystaniem z zewnętrznych usług redakcyjnych, korektorskich, ale również studiów DTP. Gnająca na łeb na szyję technologia, która co roku przynosi nowe rozwiązania w branży IT, powoduje zmiany również na rodzimym rynku. Czy powyższe dane oznaczają, że pracownicy powoli przenoszą się na umowę-zlecenie, czy może „stara gwardia” nie nadąża po prostu za współczesną typografią książki elektronicznej? Biorąc pod uwagę fakt, że w USA rynek publikacji elektronicznych wzrósł do 23 procent wartości ogólnego rynku wydawniczego (u nas jest to około dwa procent), wydawcy powinni poważnie zastanowić się nad przyszłością i być może poświęcić większą uwagę przygotowaniu e-booków. Chyba podstawowym błędem przy projektowaniu e-książek jest usilna chęć stworzenia magicznego pliku, który działałby na wszystkich urządzeniach. Poszukiwane eldorado publikacji elektronicznych kończy się zwykle fatalną szatą graficzną i właściwie kompletnym brakiem czytelności. A przecież e-book to nie tylko formaty, o których była mowa wcześniej, ale także pozostałe formaty Amazon Kindle – AZW z włączoną obsługą DRM oraz nowoczesny KF8 zbudowany dla tabletów Kindle i czytników czwartej generacji. Ten ostatni zapewnia m.in. wsparcie dla najnowszych CSS3 (Kaskadowych arkuszy stylów) i HTML5 (ang. HyperText Markup Language)  2.

l 32

Wszystkie dane statystyczne powyższego artykułu zostały zaczerpnięte z publikacji: Rynek książki w Polsce. Wydawnictwa, Biblioteka Analiz, Warszawa 2013. 2  P. Burke, E-publikacje w InDesign CS6, tłum. M. Włodarz, Warszawa 2013, s. 40. 1

Nawet średnio rozgarnięty czytelnik od razu zauważy, że język HTML przeznaczony jest do tworzenia stron internetowych, tak samo zresztą jak CSS. Skąd więc potrzeba znajomości projektowania witryn do konstruowania książek?! Osobiście przeżyłem spore zdziwienie, kiedy dowiedziałem się, że gdy rozbierzemy przeciętnego e-booka na części, naszym oczom ukażą się różne cząstki zapisane tym samym językiem, co Facebook czy Google. Właściwie, gdyby się uprzeć, można by było napisać książkę od razu w edytorze do projektowania stron internetowych. Niesamowite, prawda? Ten fakt niesie ze sobą pewne konotacje. Z racji „internetowego” układu e-booka nie należy go traktować identycznie jak książki drukowanej. Załóżmy na chwilę, że rezygnujemy z najpopularniejszego formatu PDF, który konwertuje się dziecinnie łatwo, i posiada wiele plusów, ale nie dopasowuje się do ekranu. Wraz z upływem czasu powstają coraz lepsze formaty, mogące lada moment zupełnie zdetronizować PDF-a. Załóżmy więc, że tworzymy EPUB, chyba drugi równie popularny format obok zamkniętych PDF-ów. Plik trzeba „ułożyć”, czyli wskazać programowi, jakie elementy mają być wyświetlane jako pierwsze. W ten sposób unikniemy dziur w tekście czy pomieszania stron ze zdjęciami. Nie łudźmy się, że skoro tekst powątkowany jest w programie typu Adobe InDesign, tak samo będzie wyświetlany na czytniku. Elementy książki w InDesignie możemy ułożyć na kilka sposobów. Po pierwsze, mamy możliwość skorzystania z panelu „Articles” i zadbania, by poszczególne partie wyświetlały się w odpowiednim porządku. Dzięki temu, załóżmy, obrazek nad tytułem rozdziału czytnik umieści na górze strony, a nie na jej końcu. Drugim sposobem, chyba nieco bardziej pracochłonnym, jest po prostu zakotwiczenie elementów – nie tylko grafiki do tekstów, ale również ramek tekstowych do siebie nawzajem. Ułożyć zawartość dokumentu można także poprzez znakowanie elementów w strukturze XML dokumentu  3. Sposób ten jest najbardziej skuteczny   Tamże, s. 129.

3


i precyzyjny, ale wymaga największej świadomości obsługi programu. Zajmijmy się nieco szatą graficzną e-booków. Przeciętny plik ściągnięty z serwisu „drugiego obiegu” nie spełnia podstawowych wymagań estetycznych i jest to wina jedynie nonszalancji projektantów (czy możemy ich tak właściwie nazywać?). Cztery najważniejsze zasady projektowania brzmią bowiem: 1. Kontrast. Uniknijmy umieszczania na stronie elementów, które są zbyt do siebie podobne. 2. Powtarzanie. Powtarzajmy w całej pracy wizualne elementy projektu. 3. Wyrównanie. Niczego nie można umieszczać na stronie w sposób przypadkowy. 4. Odległość. Elementy odwołujące się do siebie nawzajem powinny być zgrupowane blisko siebie  4. Wygląda na to, że większość (oczywiście zdarzają się absolutne perełki na rynku!) książek elektronicznych jest „ponad prawem” i nie stosuje się do żadnej z powyższych reguł. Z pomocą przychodzą nam kaskadowe arkusze stylów. Język CSS3 oferuje, zupełnie jak w przypadku stron internetowych, całą gamę stylów i wyróżnień, które możemy zastosować w naszej pracy. Co więcej, użycie CSS3 zapewnia spójność elementów w czytniku. Dzięki językowi internetowemu możemy określić grubość fontu na tytuły, spuszczenie kolumny (jak rzadko spotyka się to w książkach elektronicznych!) czy inicjały rozpoczynające rozdział. Po otwarciu EPUB-a za pomocą WINRAR-a odkryłem ciekawą rzecz. W pliku znajdujemy oddzielne foldery na użyte fonty i metadane (o ile je wcześniej uzupełniliśmy), ale najbardziej interesujący jest sam plik tekstowy, który moglibyśmy otworzyć równie dobrze w zwykłym notatniku. Tekst, co warto podkreślić, upstrzony tysiącem znaczników HTML. Jeśli dobrze wyeksportowaliśmy dokument, znajdziemy tam znaczniki <h1></h1> lub <h2></h2> pomiędzy tytułami, a wiszące spójniki, oznaczone w Adobe InDesign jako styl znakowy „No break”, ujrzymy jako tag class=”no break”. Znaczy to tyle, że najwidoczniej da się w książce elektronicznej stosować zasady klasycznej typografii i chociażby pozbywać się wiszących spójników. Zamiast tworzyć e-booka od zera, można próbować konwertować publikację drukowaną bezpośrednio na czytnik. Podsumujmy więc kilka błędów w trakcie tego procesu: elementy stron wzorcowych nie eksportują się, rozmieszczenie elementów jest  R. Williams, The Non-Designer’s Design & Type Books, tłum. M. Dorosz, Warszawa 2011, s. 15.

nieprzewidywalne, obrazy zostają oddzielone od tekstu, obrazy są eksportowane w pełnej rozdzielczości i przycinane do wyświetlacza, EPUB będzie samodzielnie interpretował hierarchię zawartości (o ile nie zostanie wcześniej określona)  5. Na szczęście wiemy już, jak większość tych niedociągnięć naprawić. Niesprawny składacz machnie na to ręką. Bo skoro PDF jest e-bookowym ideałem, po co poprawiać skład w pozostałych formatach? Tak oto mamy do czynienia z obniżeniem jakości książek elektronicznych, które trafiają na nasze biblioteczne „półki”. Obecna tendencja i tak napawa pewnym optymizmem. W przeciwieństwie do beletrystycznych książek papierowych – ich średni nakład zanotował w 2012 roku wyraźny spadek (z 3427 egzemplarzy do 2680) – rynek książki elektronicznej w Polsce rozwija się coraz szybciej. Wraz ze wzrostem zakupu czytników i powstawaniem kolejnych platform dystrybucyjnych, takich jak Virtualo, możemy być pewni, że za kilka lat udział e-booków w rynku na pewno wzrośnie. Tym samym podniesie się jakość oferowanych tytułów – czytelnicy staną się bardziej wymagający, a konkurencja będzie wymuszała na wydawcach coraz lepsze przygotowanie publikacji na elektronicznym papierze. ¶

4

P. Burke, dz. cyt., s. 112-114.

5

33

Temat numeru


Ku pokrzepieniu serc Ewa Biała Zielona sesja Zielone są lasy, łąki oraz drzewa. Zielone też kropki Facebook przyodziewa. Aktywnością na zielono edytorstwo świeci. Raz internet, raz mobilnie – tak się uczą dzieci. Cóż, że sesja, że czas goni, obowiązków więcej. Niż przy książkach, na Facebooku, znajdziemy się prędzej. Zegar tyka, książka czeka, ach, studenckie życie! Na wspomnienie egzaminu głośne słychać wycie. Pochlipiemy, popłaczemy, jakoś to przetrwamy. Przecież wszyscy edytorstwo tak mocno kochamy! A jak zdamy, to spokojnie fejsa odpalimy, i do woli na zielono sobie poświecimy.

cv

l 34

Proces wydawniczy Gdy Pan Autor w pocie czoła zakończenie skonstruował, zaczął intensywnie myśleć czy potrzebnie czas marnował. Wszak językiem pisał zgrabnym i baboli też unikał. Jednak tak jak Pan Redaktor w tekst autora nikt nie wnikał. Stylistyka, ortografia, a także merytoryka, nic a nic, żaden błąd w adiustacji nie umyka. Jeśli wszystko w tekście gra, to niestety nie jest meta! Przed autorem, proszę państwa, jest jeszcze kolejny etap. Trochę tu zabawy, trochę też dumania. Autor tylko pragnie makiety powstania. Kiedy projekt dzieła ktoś już opracuje, dalszą trudną pracą składacz się zajmuje. Praca wykonana, teraz czas korekty. Autor niecierpliwie czeka na efekty. Później sam też sprawdza czy mu nic nie zgrzyta. W razie wątpliwości korektora pyta. Poprawianie byków trwa tu już do skutku. Likwidacja błędów idzie powolutku. Gdy korektor powie, że poszło jak z płatka, pozostaje w tym procesie jedynie okładka.

cv

Ku pokrzepieniu serc (edytorów) Grafologa powinnością Jest się zmierzyć z szerokością, duktem pisma, cech szeregiem. Stać się dociekliwym szpiegiem. Motać się i kąty mierzyć. Nagle przestać w siebie wierzyć. Zwątpić w ludzi, ich oblicze. Odkryć wielkie tajemnice. Coś wam powiem, moi Mili, byście się już nie martwili. Czy arkada, czy girlanda, Przecież to jest niezła frajda! Jak zabawę to odbierzmy! Zamiast smucić, to się cieszmy! Wiedza to niesamowita, No a przez nas już nabyta! Uda nam się! Uda, mówię. I buziaczki ślę wam czule!

cv

Logika Jak wam idzie, moi Mili? Już się żeście wyuczyli? Już logikę tę umiecie? Wszyscy piątki dostaniecie? Mam was! Nikt się nie chce uczyć. Lepiej się po necie włóczyć. Lepiej spać, tak do oporu, nie psuć logiką humoru. Ale żeby was pocieszyć, gdzieś drzemiącą radość wskrzesić, powiem, że gdy sesję zdamy, wspólnie wszyscy się spotkamy. I uczcimy cudną chwilę, czas spędzimy sobie mile. Uczmy się więc póki czas! Będzie dobrze! Wierzę w nas!


35




Sponsorzy, czyli ludzie, bez których nie byłoby tego numeru

Studencie, Fundacja Rozwoju KUL zachęca do korzystania z usług:

na ollegium Ja C r e rt a (p L drowia KU Poradnia Z isy w rejestracji) ap Pawła II, z inny, dz ro – lekarz gia, lo to – stoma rań, b o p t – punk , y ta gratis). zykoterapii – gabinet fi chologa (pierwsza wiz watne. sy ry – gabinet p sowane z NFZ oraz p . n a ia n n fi e z Usługi ie zaświadc ia kul.pl lk e sz w y m n ychod Wydaje a: w w w.prz Szczegóły n

K sięgar n publika ia uniwersy te cje prac c KUL ownikó ka oferują w naukow – Gma ych ch Głó w – Colle gium Ja ny KUL (I pi ę w w w.k ul.com na Pawła II (p tro) .pl arter)

Barek studen ck kanapk i, jog i „No Logo” zaprasza n urt y, słodko ści oraz natu a pyszne własnej prod ra lne sok i ukcji. To również doskona łe m iejsce na org spotkań i m anizację a ły Godziny otw ch konferencji. arcia: od 8.0 0 do 18.00 Gmach Głó wny KUL

wa ż n ą zekazania a ekranach r p o d z s Jeśli ma ć umieścimy ją n zmieszczonych ś ro wiadomo vendingow ych Uniwersy tetu. w h ó c t automa iejszych punkta n ż a w najw 5 32 35 tel. 81 44


c

Katedra Tekstologii i Edytorstwa KUL oraz Koło Edytorów KUL

Czym jest edytorstwo? To kierunek powstały w wyniku wieloletniego prowadzenia specjalizacji edytorskiej przy polonistyce. Stanowi połączenie gruntownej edukacji akademickiej z umiejętnościami praktycznymi, niezbędnymi w pracy edytora i redaktora. Na licznych zajęciach warsztatowych studenci uczą się kompetentnego wykonywania redakcji merytorycznej i korekty, natomiast blok filologiczny pozwala wykształcić ogólną wrażliwość na słowo pisane. Przykładowe zajęcia: redakcja typowej książki, grafologiczna lektura rękopisów, tekstologia, redakcja tekstów obcojęzycznych, obróbka graficzna i formatowanie tekstu (skład komputerowy). Absolwenci edytorstwa świetnie odnajdują się w wydawnictwach literackich, gdzie pełnią funkcję redaktorów, tłumaczy, korektorów, projektantów publikacji. Zajęcia z marketingu i promocji książki pomagają w natychmiastowym przyswojeniu zasad obowiązujących w środowisku wydawniczym. Dołącz do nas!

O szczegóły pytaj w katedrze: CN-217 (Collegium Norwidianum) Al. Racławickie 14 20-950 Lublin

8



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.