"To tylko kilka chwil" - Kamila Potapiuk

Page 1

to tylko kilka chwil Kamila Potapiuk


wiersze, zdjęcia, skład - Kamila Potapiuk


Kamila Potapiuk

to tylko kilka chwil

Warszawa 2017



szczęście



nowe przykazania

będziesz wielbił mnie w świątyni mego ciała będziesz odprawiał litanie do mego najdroższego serca będziesz trzymał za rękę, gdy nadejdzie zwątpienie nie pozwolisz mi oddalić się od ciebie zamkniesz mnie w swych ramionach i utulisz



lunch

możesz to nazwać obsesją, ale gdy tak wiedziesz palcem po krawędzi telefonu, myślę o tym, jak ten palec kreśli linię moich ust



taniec

staję swoimi stopami na twoich stopach mówisz moja mała księżniczka całujesz tańczymy



do pana S.

leżymy naprzeciw siebie zamknięte oczy czuć bicie serca twojego mojego zastanawiasz się czemu tak mocno może zawał serca może dwa mówisz mi „kocham cię” w czterech językach a ja czuję się jak na krawędzi przepaści



dada z Szymborskiej

jestem za blisko, żeby mu się śnić tak poza ciałem tak bezwiednie jestem za blisko, żeby mu z nieba spaść ograniczona do własnej postaci jestem blisko za blisko



w moim łóżku. w moim mózgu

nie dajesz mi spać. wiercisz się w moich myślach przytulona do wspomnień. pocałunkiem budzisz tęsknotę. odwracasz się na drugi bok ufna w czekające na nas jutro. nie dajesz mi spać. chrapiesz.



la comedie d’amour w wydaniu włoskim

samotni i niemądrzy wypełniamy przez chwilę pustkę gula w gardle, panika, seksualny pociąg to nic, że zostały dwa tygodnie, to dobrze c’est la vie, just be happy



wyjście

za pierwszym stwierdziłeś, że za wcześnie za drugim rozproszył cię widok mojego ramienia za trzecim odurzył cię smak moich ust za czwartym stwierdziłeś, że mam najpiękniejszy na całym świecie tyłek i nogi i cała jestem piękna za piątym przypomniałeś sobie piosenkę za szóstym nie mogłeś znaleźć skarpetki za siódmym kazałeś mi się nie ruszać zamknąć oczy, nie mówić, zimny posąg wyszedłeś, długo stałeś za drzwiami niezdecydowany czy może by tak wrócić



pustka



***

czasem chcę krzyczeć z rozpaczy tak tęsknię



les memoires

idziesz chodnikiem przypominasz sobie łapiesz się za brzuch boli brak tchu straszna tęsknota zamykasz oczy



5 miesięcy, 5 lat

nigdy nie myślałam, że będzie tak trudno wyzbyć się pamięci przejść do porządku dziennego nocnego prostego przeciętnego wciąż wracam myślami obrazami zapachami dzień za dniem umyka ulatuje znika a mi się wciąż wydaje, że to było wczoraj



koszmar (w tle Soko - First Love Never Die)

śniłeś mi się zaręczony i płakałam bez końca spojrzałam na twoje zdjęcie gdzie trzymasz ją za rękę oddaliśmy serca niewłaściwym osobom już tyle lat nie rozmawiamy nadal tęsknię nadal cię unikam i boję się że przy spotkaniu wykrzyczę wszystko i to, że wtedy cię nie pocałowałam i to, że tobie jednemu ufałam



codzienność



dada z Poświatowskiej

jestem starsza o słowo w abstrakcji wyznaczono mi wąskie stąd-dotąd dwa trzy w abstrakcji błądzę gubię się i błądzę wiersz



grawitacja umysłu

kosmos w moim ciele - galaktyka jestem dla siebie wszechświatem złożona z atomów nieświadomości własnego ja własnych właściwości otoczona księżycami wokół własnej osi z kręgosłupem moją mleczną drogą istnieję ja w materii ja w przestrzeni ja energia ja natura czuję oddziaływania silne serca i słabe ciała



J.

the way she looked at me her heart in her eyes with our broken tongues we talked about the solitude



gdy się nie wie

czego się chce można się pogubić z myślami



do G.

mów mi więcej o czarowaniu rzeczywistości o białej dobrej magii dnia codziennego żebym nie musiała zastanawiać się każdego ranka nad niesprawiedliwością świata tym, że jedni mają wszystko, kiedy inni nie mają nic bezpieczeństwa miłości przyjaznej przystani mów mi więcej o czarowaniu rzeczywistości inaczej rozpadnę się w drobny pył z bezradności



gdy okiem sięgnę

przez noktowizor kamery patrzę w przeszłość przewijam do przodu do tyłu i jeszcze raz powtarzam w ciszy bez dźwięku słów nieostre wspomnienia wyrastam inaczej duża duża mała tańczę dookoła śmieję się taka mała jeszcze mniejsza piruet, śmieszna minka oj ty mała rozrabiaro pośród cieni młodszych milszych rozumiejących cieni dziś już nieżyjących tacy byliśmy wszyscy beztroscy kochani



wrocławskie życie na Krętej 3/11

w obskurnej kamienicy w dwupoziomowym mieszkaniu mieszkamy my pseudoartyści pseudokultury pseudoświata i żremy wszystkie klisze rozumy książki płyty naleśniki mijamy się jak ćmy śpimy pijemy palimy widzimy potykamy spotykamy płaczemy krzyczymy śpiewamy aż tchu zabraknie żyjemy



sen



wczorajszy sen

śniła mi się szamocząca się kawka czarny ptak zwiastujący nieszczęście którego nikt nie umiał się pozbyć w moim pokoju bez okien



sztuka absurdu

śnił mi się szpital i zastrzyk w pachę z której wystaje ogród



szkic poetycki | sen 1

Nasz stary, drewniany dom miał ponad sto lat. Od jego powstania artystyczne dusze domowego ogniska zostawiały tam swój ślad. Pewnego wieczoru, wczesną jesienną porą, w powietrzu unosił się zapach palonych starych traw z pobliskich pól. Stałam na wzniesieniu i płakałam niepowstrzymywanym płaczem. Był to ostatni zjazd rodzinny. Odległe domostwo wypełniło się po latach ludźmi, starymi artystami, dziadkami, wnukami. Powstało z mary i wspomnień. Nastało wielkie świętowanie i zwiedzanie. Ostatni raz. Starszyzna zadecydowała o opuszczeniu domostwa. Miały być to ostatnie dni rozbrzmiewającego śmiechu odbijającego się o kryształowy żyrandol wiszący w bawialni, ostatnie dni intensywnych rozmów, które przypominały mi brzęczenie pszczół na polach pełnych kwitnących kwiatów. Na ścianach korytarzy wisiały zdjęcia, pamiątki po zmarłych mieszkańcach, po przyjaciołach. Zdjęcia Witkacego zainspirowały mnie do zostania prawdziwym fotografem. Zdjęcia ciotki Jadwigi z całym artystycznym światem lat 70. uzmysławiały, że nieodwracalnie minęła pewna epoka. Dziś prawie żadne z nas nie było już artystą. Moi wujowie byli inżynierami, konstruktorami, księgowymi. Wnuki interesowały się Internetem, zamiast książkami. Babcia Alina, była aktorka, patrzyła na nie ze smutkiem.



Ten ostatni zjazd rodzinny miał być powrotem, próbą wskrzeszenia ducha domostwa. Niepostrzeżenie wymknęłam się do pobliskiego lasu, żeby pogodzić się ze zbliżającą agonią ukochanego domostwa. Wędrowałam, obserwując żółknące liście i zachód słońca widoczny między drzewami. Gdy nastał zmierzch, spotkałam swojego brata i młodszą kuzynkę, zbierających zacięcie liście, szyszki i inne skarby natury. Nie tłumacząc swojego zachowania, przekazali mi wiadomość, że kuzynka Kalina chce się ze mną zobaczyć przy starej wierzbie na tyłach domostwa. Było to niemożliwe, kuzynka Kalina zniknęła w białej szafie już półtorej roku temu. Od tego czasu nikt jej nie widział. Widok, który ujrzałam był piękny. Kuzynka Kalina w multiplikowanej postaci, w stroju baletnicy, tańczyła na huśtawkowej karuzeli zrobionej z gałęzi wierzby. Grupa tancerek wdzięcznie kołysała się na wietrze. Piękno tego obrazu sprawiło, że pomknęłam po aparat. Gdy wróciłam wierzba płacząca stała jak zwykle samotnie, a w pobliżu nie było śladu kuzynki Kaliny. Wróciłam do domostwa. Zdjęcia, antyki, pamiątki zastąpione zostały wypchanymi zwierzętami, nieżywymi ptakami w klatkach, żabami w formalinie. Szmer w przeciwległym pokoju uzmysłowił mi, że to mój brat i kuzynka dokonują tego zniszczenia. Rzuciłam się na nich z krzykiem rozpaczy, wyrywając z rąk mojego brata lusterko z toaletki. Nie przejęli się tym, kontynuowali dalej swoją pracę. Powiedzieli, że domostwo musi wrócić do natury. To koniec jego człowieczego życia.



szkic poetycki | sen nocą letnią

Wyszłam za mąż. Moim mężem został mężczyzna, którego szczerze kochałam. W tym samym czasie przyszła depesza, że zmarła siostra mojej babci i odziedziczyłam po niej zamek. Postanowiliśmy pojechać tam z mężem w podróż poślubną i przebudować zamek na małe centrum odnowy biologicznej. Na czas remontu mieliśmy zająć jedno zamkowe skrzydło i mieszkać wśród zakurzonego luksusu, w którym panowały nieustanne przeciągi. Ponurość tego gmachu przygnębiała, a pajęczyny, kurz i ciemne zakamarki przyprawiały o dreszcze. Na zamku pracowali w pocie czoła służący, którzy nie znali słowa prywatność. Pracownicy o każdej porze dnia i nocy korzystali ze wszystkich drzwi. Przechodzili bez zgody czy sygnału ostrzegawczego również przez nasze pokoje: sypialnię i buduar. We wszystkich drzwiach brakowało zamków lub kluczy do nich. Mój luby wpadł zatem na pomysł: wybudowanie pod zamkiem małego, prywatnego domku. Jak się okazało, miał być on jednak cały szklany. Pomimo moich perswazji, energicznie zajął się budową.



Pewnego dnia, gdy po zmroku wracałam sama z placu budowy do zamku, zobaczyłam, że za mną idzie Kapelusznik z Alicji w Krainie Czarów. Gdy doszłam do przedsionka, wyskoczył służący i przegnał Kapelusznika, oznajmiając, że jest to sługus i szpieg czarownicy z Narnii. Chciała ona sprawdzić, kim też są nowi właściciele zamku. Odesłałam zatem Kapelusznika gdzie pieprz rośnie i położyłam się spać. Kilka dni później wydawaliśmy bankiet. Nieoczekiwanie, służba zgłosiła niemożliwość pracowania o godzinie osiemnastej, gdyż wtedy miała odbywać się msza za siódmego właściciela zamku. W tym dniu bowiem obchodzili rocznicę jego śmierci. Żył jakiś wiek, dwa temu. Przerwaliśmy bankiet i postanowiliśmy udać się na ceremonię. Mój mąż usiadł jako pierwszy – z dala, chociaż powinien usiąść w pierwszym rzędzie. Wokół niego zaczęło roić się od różnych straszydeł: duchów, służących o dziwnych wyrazach twarzy czy stworach jak nie z tej ziemi. Jego najbliższym sąsiadem był Behemot z Mistrza i Małgorzaty w postaci stuprocentowego wyrośniętego kota w kapeluszu. W pewnym momencie mój mąż zrozumiał, że musi do mnie dołączyć. Nie może przecież siedzieć pośród służby! Spróbował wstać. Wówczas okazało się, że z jednej osoby zrobiły się trzy postaci: id, ego, superego. Jeden został na ławce, drugi ruszył ku mnie, a trzeci odwrócił się i czekał na pierwszego. Mój mąż, skupiwszy uwagę na tym niespotykanym ewenemencie, stał się znów jednością. Od tej pory miał być całkowicie innym człowiekiem.



Wtedy też po raz pierwszy poznałam jego: ducha i pana tego zamku. Fryderyk – tak miał na imię. Gdy się pojawił w kaplicy, świece niepokojąco zatrzepotały na wietrze, jakby nie wiedząc, czy mają gasnąć z trwogi. Fryderyk nie był jednak typem przerażającego mężczyzny. Od samego początku zauważyłam, że był dość przystojny jak na ducha, a maniery miał godne prawdziwego dżentelmena. Rozmawiał ze mną i z moją matką jakbyśmy były jego starymi znajomymi. Nie zamienił jednak ani słowa z moim mężem, który nie dość, że milczał od tego dziwnego roztrojenia, to jeszcze zniknął gdzieś w trakcie ceremonii. Wkrótce okazało się, że całkowicie pochłonęła go budowa naszego szklanego gniazdka. Powoli gromadził się tłum, który był spragniony obejrzenia tak nowoczesnego budynku. Musiałam sama ustawiać się w kolejce, żeby wejść do środka i zobaczyć mojego męża! Absurd gonił absurd. Uciekłam zatem do zamku i tam spędzałam większość czasu. Spa powoli ruszało. Z duchem, z Fryderykiem zaprzyjaźniłam się na dobre. Pewnego dnia ten elegancki mężczyzna we fraku przyprowadził do mnie kobietę, która miała zrobić balsam do ciała według starej receptury jego przodków. Balsam miał niesamowite właściwości lecznicze i miał być lepem na muchy, czyli przyciągać klientki.



Fryderykowi bardzo spodobała się wizja zamku jako spa. Chodził, zaciekawiony, między robotnikami doglądając prac. Wszyscy pytali go o rady, chcieli, żeby zatwierdzał decyzje. Nie wiedziałam już czy to ja jestem panią zamku, czy on. Spędzaliśmy na rozmowach większość mojego wolnego czasu. Błądziliśmy po nieużywanych pomieszczeniach zamkowych, przesiadywaliśmy przy kominku w moim saloniku. Rozmawialiśmy o jego życiu i czasach, o moich marzeniach. Mój mąż już nawet nie wracał na noc do zamku. Nasz dom był prawie gotowy. Powinnam była się cieszyć, że wszystko idzie jak po maśle. Tymczasem odkryłam, że wcale nie znam tego, z którym miałam spędzić resztę życia. Stał się innym człowiekiem. Zamieniłam z nim tylko kilka słów w ciągu ostatniego miesiąca. Nie wiedziałam nic o nim, o jego uczuciach, przeczuciach, radościach czy lękach. Po pewnym czasie zaniepokoił mnie Fryderyk i jego wpływ na mnie, bowiem wydawało mi się, że zaczynałam czuć do niego coś więcej niż sympatię. To jednak nie mogło być przecież prawdą! On był duchem, a ja miałam męża. Pewnego razu, po jednej z kolejnych nieprzespanych nocy, oświadczyłam, że tak dłużej być nie może. Powiedziałam mu, że chyba się w nim zakochałam i musimy coś z tym zrobić. Popatrzył na mnie z taką czułością. Uniósł swoją rękę tak, jakby chciał dotknąć mojego policzka. I wtedy się obudziłam.



szkic poetycki | sztuki greckiej kilka słów (Śladem legendy i naszych korzeni odfruniesz całkiem gdzie indziej).

Atlantyda - miasto na dnie Hadesu zwane wyobraźnią. Po pięciu miesiącach życia w raju Eurydykę spotyka niespodzianka.Rzecz niezwykła: Orfeusz przybył. Już nie pijany i śmierdzący. Bożyszcze tłumów. Piosenkarz-poeta ze swoją lirą. Ideał, który uprzednio sięgnął bruku, powstał. Narodził się na nowo. Orfeusz: Niech moje słowa omywają cię jak muzyka. Wróć do mnie. Niech już nie czeka na mnie tylko kot w pustym mieszkaniu. Eurydyka (zakochana kiedyś do szaleństwa): Jak chcesz pokonać dzielącą nas przepaść? Orfeusz: Jesteś moją żoną. Eurydyka: Byłam kiedyś twoją żoną. Nie nazywaj mnie już tak. Nie chcę. Nie po twoich zdradach, nie po tym wszystkim. Orfeusz: Ale ja się zmieniłem. (Zaczyna grać na lirze). Spróbuj objąć świat ramionami. Zaczarowałem go w poszukiwaniu ciebie. (Jego muzyka mogła uśmierzać huczące fale morza i sprawiała, że ku śpiewakowi pochylały się drzewa, a dzikie bestie szły za nim łagodne jak baranki).



Eurydyka: Zaprzestań swych sztuczek. Nic nas już nie łączy. Orfeusz: Proszę, chodź ze mną. Kiedyś było im tak cudownie, ona i on. Poezja przerodziła się w ich życie. Byli oboje, świat poza nimi nie istniał. Eurydyka (z wahaniem w głosie): Nie wiem. Orfeusz: Chodź ze mną. Proszę. Patrzyli na siebie. W jego oczach widziała coś, co dawno utraciła. Miłość? Podała mu rękę, której on już nie puścił. Szli razem. Pod górę Olimp ciężko. Żar leje się z nieba. Eurydyka: Jeżeli mamy żyć razem, musimy zamknąć przeszłość. Nie patrz w tył. Bo mnie utracisz. O krok od wolności, u wrót Hadesu, czekał ich ostateczny sukces. Na drodze stanęła im jednak Persefona, królowa królestwa we własnej osobie. Sama. Hades zmarł zeszłego lata. Rak. Persefona: Eurydyko, zapomniałaś swoich kolczyków z pawich piór. Eurydyka: Pawie pióra przynoszą nieszczęście. Persefona: Brednie. Proszę. Wyciągnęła przed siebie puszkę Pandory, prezent urodzinowy. W nim Eurydyka trzymała biżuterię.



Otworzyła pudełko. Zamiast kolczyków wypadł jeden wdowi grosz. Potoczył się z góry w dół. Orfeusz i Eurydyka obejrzeli się za sobą. Eurydyka krzyknęła, kiedy zdała sobie sprawę z tego, co zrobili. Klątwa wygrała. Persefona ujęła Eurydykę za rękę. Persefona: To już koniec. Tak będzie lepiej, Eurydyko. Obie zawróciły. Orfeusz nie wyrzekł ani słowa. Spuścił głowę. Nie chciał patrzeć na swoją ukochaną, która właśnie odchodzi na zawsze. Persefona: Wyjaśnicie to sobie, jak wrócimy. On mnie o to prosił. Eurydyka kiwnęła głową. Obie doszły do mieszkania Eurydyki. Otworzyły się drzwi. A w nich stanął Ikar. Był nagi, otulony jedynie swoimi skrzydłami. Na opalonej skórze widać było blizny. W ręce trzymał irysy. Fioletowe jak ich oczy. Ikar: Nie mogłem. Ty też nie mogłaś. Uratowałaś mnie kiedyś. Nie pozwoliłaś, żebym stracił marzenia. Muszę ci to powiedzieć. Kocham cię i nie chcę, żebyś zniszczyła sobie życie z tym zepsutym śpiewadłem. Eurydyka płakała.



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.