Nr 8

Page 1

Rok 2009, nr 8

8 sierpnia 2009

IŃSKIE POINT XXXVI IŃSKIE LATO FILMOWE G

A

Z

E

T

A

F

E

S

T

I

W

A

L

O

W

A

Od redakcji

W T Y M N U M E R Z E :

Od Redakcji

1

Arka Noego

2

Odgłosy robaków. Zapiski mumii

2

Madagaskar na rowerach

3

Wywiad z Arkadiuszem Ziembą

4

Dom mojego ojca

6

Wywiad z Michałem Majerskim

7

Filmy konkursowe Krakowskiego Festiwalu Filmowego

9

Anima & Etiuda

10

Klub Festiwalowy

11

Moja krew

12

17 Sierpnia

12

Wywiad z Aleksandrem Gutmanem

13

Koncert zespołu Jafia Namuel

15

Podczas pracy nad trzecim numerem gazety, gdzieś koło 5 nad ranem, ktoś w redakcji rzucił, że po czterdziestu paru godzinach bez snu zaczynają się pojawiać halucynacje. I rzeczywiście, jest w tym ziarnko prawdy. Praca nad tegorocznym „Ińskie Point” przypominała ciągłe balansowanie na granicy realności i omamu. Niewyspani, spaleni słońcem, jak mary snuliśmy się między kolejnymi pokazami, które wciąż na nowo ożywiały naszą wyobraźnię, dawały energię do dalszego działania, do pisania dla Was kolejnych recenzji, dzielenia się z Wami wrażeniami i przemyśleniami. Wieczorami każdy z nas zaszywał się w jakimś cichym kącie

gościnnej szkoły, aby w spokoju przelać swobodne, krążące w wyższych sferach świadomości, refleksje na ekran monitora. Wraz z wybiciem godziny zero nasze niespokojne dusze zlatywały się do gabinetu dyrektora, przemienionego w „cudowny sposób” w redakcję, aby pod czujnym okiem tych, którzy odpowiedzialni byli za korektę, skład i łamanie tekstu, głębokie, kulturoznawczo-zboczone wynurzenia wyprostować, przygładzić i w ramach kilkunastu stron tak poprawione i wychuchane oddać w Wasze ręce. Hektolitry kawy, krążące w „dwóch kubkach na krzyż”, kolejne notatki dopinane do korkowej tablicy (wśród nich m.in. wyznanie o orientacji seksu-

Biuro Ińskiego Lata Filmowego Kino Morena ul. Przybrzeżna 1 tel. 091 5623084

alnej i list do świętego Mikołaja), głupawe żarciki, psychodramy i psychodramki, i unoszące się ponad tym wszystkim dźwięki bollywoodzkich melodii. Nie obyło się bez drobnych wpadek, które z pewnością nasi wierni czytelnicy już sami wychwycili i które, mamy nadzieję, już nam wybaczyli. Zmęczeni, ale szczęśliwi udajemy się na spoczynek, by wrócić na posterunek redakcyjny podczas kolejnego, równie niepowtarzalnego Ińskiego Lata Filmowego, z zapasem świeżych sił za rok. Do siego roku! JAI HO!■ półżywa Redakcja

Klub Festiwalowy na małej plaży koło bazy płetwonurków

Kasa biletowa

spotkania z twórcami

katalog 36. ILF-u — 5 zł

koncerty

Książka Gdzie woda czysta… Ińskie Lato Filmowe 1973-2007 — 25 zł

inne atrakcje


S t r o n a

2

I Ń S K I E

P O I N T

Sezon na... Arkę Noego

Przekroczyłam granicę własnych możliwości. Wstałam o 8. Skąd ten masochizm? Chciałam zobaczyć Sezon na misia 2. Kiedy dotarłam do kina Morena, z trudem znalazłam wolne miejsce. Początek seansu i... coś nie tak. To NIE BYŁ Sezon na misia! Misie, owszem, były – ale polarne. I to w towarzystwie całej bandy Noego. Oszukali mnie! Oszukali nas wszystkich! Byłam naprawdę rozczarowana, nie chciałam przecież oglądać Arki Noego. Małoletniej widowni ta superdyskretna podmiana nie sprawiła jednak większej różnicy. Film to animowana wersja biblijnego Potopu ukazana w dużej mierze z perspektywy wesołego zwierzyńca. Większość z nas zna historię rodziny Noego, mało kto jednak wie, jak wiadomość o klęsce bożej przyjęły zwierzęta i jak zacięta wal-

ka o przyszły kształt świata toczyła się między nimi na pokładzie arki. Otrzymawszy wskazówki od Boga, Noe wysyła listy do wszystkich gatunków zwierząt. Doręczycielami mają być rubaszne gołębie pocztowe, które, niezaangażowane w swą pracę, lecą do baru, gdzie urządzają sobie konkurs puszczania bąków i zaśmiewają się z błędów ortograficznych popełnionych przez staruszka. Tylko jeden z nich, biały jak śnieg, traktuje zlecenie poważnie, i to dzięki niemu wszystkie gatunki mają szanse przetrwać. Główni bohaterowie to syn królewskiej pary – lalusiowaty lew Ksiro i zakochana w nim służka – Kairel, która na arkę dostaje się przypadkiem. Przyszły król zwierząt to nieodpowiedzialny i naiwny bawidamek. Na pokład wsiada przekonany, że wyjeżdża na wakacje, nieświadom knutego przez inne drapieżniki spisku, mającego na celu wyeliminowanie go z wyścigu do tronu w nowym świecie. Dobroć i rozsądek Kairel sprawiają, że książę się zmienia i dostrzega w niej lwicę swego życia, natomiast pomoc przyjaciół pozwala mu zdemaskować zdrajców. Wątek główny urozmaicany jest scenami wpajającymi wartości rodzinne i ukazującymi Boga z przymrużeniem oka. Wszechmocny jest bowiem ciemnoskórym blondynem (!) zlecającym aniołkowi pisanie Biblii na wzór buddyjskich ksiąg i zastanawiającym

się, jakby tu jeszcze namieszać na Ziemi, żeby było ciekawiej. Nie jest to jednak bluźnierczy obraz, Wszechmocny to wciąż mądry ojciec

„Film to animowana wersja biblijnego Potopu ukazana w dużej mierze z perspektywy wesołego zwierzyńca.” pragnący dobra swoich dzieci. W filmie pojawiają się zaskakujące wątki mitologiczne. Dowiadujemy się, co się stało z yeti, jednorożcem i smokiem: nie uwierzyły Noemu i pozostały na lądzie. Film ogląda się dobrze, zarówno fabuła jak i wypowiedzi postaci dostosowane są do możliwości najmłodszych odbiorców, ale bawią również dorosłych widzów. W dialogach pojawiają się cytaty z klasyków literatury i odwołania do twórczości starożytnej. Muzyka jest dynamiczna, usłyszeć możemy motywy z takich hitów jak I will survive czy Eye of the tiger. Ogólne wrażenie nie jest złe – chyba, że naprawdę chciało się obejrzeć inny film. Oszukali mnie!■ Jeżyna

Zwierciadło ludzkiego losu Odgłosy robaków. Zapiski mumii zaczynają się jak film fabularny; punkt wyjścia zapowiada wręcz film sensacyjny. Góry, zima, śnieg. Głos z offu informuje, że znaleziono ludzkie zwłoki. Myśliwy, polujący na króliki, odkrywa w lesie zmumifikowane ciało czterdziestoletniego mężczyzny. Lekarze twierdzą, że zgon nastąpił około stu dni wcześniej. Zmarły prowadził dziennik, z którego możemy odtworzyć ostatnie dwa miesiące jego życia.

Bohater udał się pod koniec sierpnia w góry, które odwiedził kiedyś jako student. Po kilkunastu latach zjawia się tu ponownie. Notuje: w plecaku mam wszystko, co potrzebne do samobójstwa. Nie zamierza się wieszać ani skakać z urwiska. Wybiera ustronne miejsce, z folii i gałęzi buduje namiot, w którym postanawia zagłodzić się na śmierć. Ma ze sobą kilka książek (Beckett, Dante), trochę lekarstw przeciwbólowych, świece, baterie i radio. Pije wyłącznie wodę deszczową.


R o k

2 0 09 ,

n r

8

S t r o n a

Z filmu nie dowiadujemy się o motywach decyzji bohatera. Jego szczegółowy dziennik jest szokująco naturalistycznym zapisem zbliżającej się śmierci, rozpisaną na wiele dni to kino opowieścią o mierzeniu się graniczne – ludzkiego rozumu z największą zagadką, jaką zna uświadamia, że człowieczeństwo. Bohater nasza natura z ze zdumieniem stwierdza, że ciało buntuje się przejednej strony ciw decyzji umysłu – orgaodrzuca apoteozę nizm wykorzystuje ukryte zapasy energii, by tylko śmierci, a z utrzymać się przy życiu. drugiej potrzebuje Jego serce wcale nie chce umierać – by podtrzymać świadectwa temperaturę gasnącego reakcji duszy na ciała, szaleńczo pompuje krew, pobudzając zastygajej nadejście.” jące członki. Z podobną uwagą bohater obserwuje swoje myśli i sny, z biegiem czasu coraz bardziej symboliczne. Przytomnie zauważa, że jego postępowanie z racjonalnego punktu widzenia nie ma sensu, wszak dla niewierzącego cierpienie nie jest wartością. Jednak coś w nim pragnie zapisać każdy detal powolnego umierania. Pobrzmiewają tu echa Tybetańskiej Księgi Umarłych, opisującej szczegółowo sytuację człowieka, który rozstał się już z życiem, a nie wszedł jeszcze w

„Odgłosy robaków. Zapiski mumii

3

nową formę istnienia. Jego dusza zadaje sobie wówczas ostateczne pytanie, wspólne dla wielu religii – czy po śmierci człowiek jest, czy nie jest. Bohater konsekwentnie wid zi śmierć jako wybawienie od cierpienia i z tego powodu z utęsknieniem oczekuje jej nadejścia. Odgłosy robaków. Zapiski mumii to kino graniczne – uświadamia, że nasza natura z jednej strony odrzuca apoteozę śmierci, a z drugiej potrzebuje świadectwa reakcji duszy na jej nadejście. Osobną opowieścią jest warstwa wizualna. Twórcy przez wiele dni filmowali otoczenie namiotu, w którym umarł mężczyzna. Wyciszonym, kontemplacyjnym ujęciom zmieniającej się natury, obojętnej na cierpienie bohatera towarzyszą wizyjne obrazy świata, który zostawił za sobą. Reżyser kroczy ścieżką wyznaczoną przez największych wizjonerów kina, takich jak Tarkowski czy Herzog. Podobnie jak u nich, tutaj również niepojęty świat natury jest świadkiem i zwierciadłem ludzkiego losu.■ Lila

Czarownicy kradną kości Istnieją ludzie, których rozrywki wykraczają daleko poza schemat życia na akord. Należy do nich oczywiście redakcja gazety „Ińskie Point”. Ale nawet ci indywidualiści, piszący recenzje między 3 a 5 rano, nie mogą się równać w ekstrawagancji z bohaterem dzisiejszego spotkania u Doktora Caligariego. Spotkanie z człowiekiem, który razem z przyjaciółmi postanowił przejechać Madagaskar na rowerze, jest jak spojrzenie w oczy swoim dziecięcym snom. Kiedyś marzyło się o tym, żeby zo-

stać podróżnikiem, odkrywać lądy, przepływać oceany. Potem te plany karlały, by w końcu ograniczyć się do wypowiadanego po cichu: A może w końcu pojadę do tej Pragi? Spełnienie marzenia może jednak zawsze okazać się rozczarowujące. Japończycy zdaje się nazywają to syndromem paryskim. Pola Elizejskie w rzeczywistości nigdy nie będą wyglądać tak, jak sobie je wyśniliśmy. Jazda na rowerze przez bezdroża to nie zabawa. To morderczy wysiłek i konieczność utrzymywania

stałej uwagi. Jesteśmy na obcej ziemi. Mówimy innym językiem, wyglądamy inaczej, jeździmy pojazdami mechanicznymi tam, gdzie drewniana chata jest absolutnym szczytem techniki. Tubylcy wiedzą, co myśleć o takich dziwnych osobnikach, poruszających się bez celu, wpadających o zmroku do wiosek. Oczywiste, że to czarownicy. A czarownicy mogą w tych okolicach robić tylko jedną rzecz: rozgrzebywać groby przodków i kraść ich kości, aby za ich pomocą czynić złą magię.

Ktoś zawsze jednak popuka się w głowę i powie, że to tylko grupka zdziwaczałych białych. Po niedługim czasie czarownicy znikają, a życie na Madagaskarze wraca do normy. Nikt tam nawet nie pomyśli, że ta grupka dziwnych osobników już wróciła do swoich domów, by rozejrzeć się za kolejnym punkcikiem na mapie, do którego jeszcze nie mieli okazji dotrzeć.■ Tomek Rachwald


S t r o n a

4

I Ń S K I E

P O I N T

Trzeba się zmęczyć Tomek Rachwald: Proszę mi powiedzieć, dlaczego akurat Madagaskar? Skąd wziął się pomysł wyprawy na rowerze w takie miejsce? Arkadiusz Ziemba: Madagaskar wziął się z tego, że pierwszą książką podróżniczą, którą przeczytałem, była Gorąca wieś Ambinanitelo Arkadego Fiedlera, opisująca jego pobyt na tej wyspie. Fiedler miał bardzo duży wpływ na to, że zacząłem podróżować. Fascynująco opisywał wydarzenia i odwiedzane miejsca. To był podróżnik starej daty, który mógł robić rzeczy, o które dzisiaj trudno. Niełatwo jest znaleźć takie miejsca, gdzie czeka wyzwanie, gdzie znikąd nie otrzyma się żadnej pomocy. Krótko mówiąc: miejsca nieeksplorowane. Miałem zamiar połączyć jazdę wyczynową z wyjazdem poznawczym, etnograficznym. Były też cele edukacyjne: chodziło o to, żeby dotrzeć do miejsc, w których przebywał Fiedler [wieś Ambinanitelo była głównym celem wyprawy]. Miałem nadzieję dotrzeć do ludzi, którzy go pamiętają, co się w końcu udało. Musiałem możliwie dobrze nauczyć się języka i jak najwięcej przeczytać na temat wyspy. Bez odpowiednio rozległych wiadomości nie można jechać w takie tereny, bo mieszkańcy tej części Madagaskaru, do której się wybieraliśmy, nie są przyzwyczajeni do kontaktów z obcymi. Tam nikt nie dociera, bo nie ma żadnej porządnej komunikacji, nie ma dróg, nie ma elektryczności. Tomek Rachwald: A dlaczego na rowerach? Arkadiusz Ziemba: Podróżuję już po świecie od dziesięciu lat, i służbowo, bo pracuję w turystyce, i prywatnie. W pewnym momencie te podróże

przestały mnie satysfakcjonować. Dopiero gdy zacząłem jeździć na rowerze, najpierw niewiele, a potem coraz więcej, odkryłem, że to jest właśnie to. Madagaskar już od jakiegoś czasu był dla mnie głównym celem. To nie jest łatwy kraj do podróżowania. Nie mówimy tu przecież o jeżdżeniu po parkach narodowych. Tomek Rachwald: Których tam nie ma? Arkadiusz Ziemba: Są. Jeżeli ktoś tam jedzie, to jedzie właśnie do parków narodowych. Ale jeżdżenie po parkach narodowych mnie nie satysfakcjonuje. Tomek Rachwald: Nie chcesz jeździć po wyznaczonych ścieżkach? Arkadiusz Ziemba: Nie chcę. Rzecz w tym, że poza parkami tam nie ma nic, nikt nic nie wie na temat interioru. Tomek Rachwald: Czyli chodzi o odpowiednio dzikie i niezbadane miejsce? Arkadiusz Ziemba: Jakieś miejsce, które niesie ze sobą wyzwanie. Tomek Rachwald: Na spotkaniu wspomniałeś o wyjątkowości Madagaskaru, również pod względem unikalności flory i fauny. Wyjątkowości nawet jak na skalę afrykańską, która przecież z naszego punktu widzenia jest zupełnie nieprawdopodobna. Mógłbyś opowiedzieć, co jest niezwykłego w Madagaskarze pod tym względem? Arkadiusz Ziemba: Madagaskar odłączył się bardzo wcześnie od superkontynentu Gondwany, w czasach, kiedy kontynenty nie były jeszcze dobrze rozczłonkowane. To było w okresie, kiedy jeszcze nie zdążyły się rozwinąć duże ssaki. Na wyspie nie ma większych drapieżników, poza fossą, zwierzęciem nieco więk-

szym od lisa. Cała niemal flora i fauna, jaka tam występuje, jest endemiczna – ocenia się, że ponad dziewięćdziesiąt procent występujących na Madagaskarze gatunków nie występuje nigdzie indziej. Wszystko, z czym się człowiek na wyspie spotyka, jest inne. Nawet, jak ktoś powie, że wszędzie

„ Niełatwo jest znaleźć takie miejsca, gdzie czeka wyzwanie, gdzie znikąd nie otrzyma się żadnej pomocy. Krótko mówiąc: miejsca nieeksplorowane.” był i wszystko widział, to na Madagaskar nie ma mocnych. Tomek Rachwald: Mówiłeś też o swojej podróży po Ameryce Łacińskiej, z której ledwie wczoraj wróciłeś. Czy dużo już odbyłeś tak dalekich wypraw na rowerze? Arkadiusz Ziemba: Teraz zakładam, że będę jeździł, bo nie znam lepszego środka transportu niż rower. Choćby dlatego, że potrzebuję silnych emocji. A na rowerze można silne emocje dosyć szybko osiągnąć. Można naprawdę dać sobie w kość. Można rzecz jasna łączyć jazdę na rowerze z innymi atrakcjami. Gdy byłem pierwszy raz w Ameryce Środkowej, chciałem poznać te wszystkie kraje: jechałem od Kostaryki, przez Nikaraguę, Honduras, Gwatemalę, Belize, do Meksyku. Mogłem pojechać na


R o k

2 0 09 ,

n r

8

rowerze do Gwatemali, posiedzieć chwilę na jednym z tamtejszych rancz i nauczyć się jeździć konno. Ale i tak to musi być rower, bo musi być ciężko. Tomek Rachwald: Chodzi o to, żeby się zmęczyć, tak? Arkadiusz Ziemba: Tak. Trzeba się koniecznie zmęczyć. Pieszo, żeby to osiągnąć, trzeba robić straszne rzeczy, trzeba być porządnym górołazem. Normalny człowiek, który chce się zmęczyć, musi się porządnie nachodzić. A doba ma za mało godzin. Na rowerze wystarczy dziesięć godzin dziennie i po iluś tam dniach będzie naprawdę mocno. Tomek Rachwald: Prawdę mówiąc pierwsza myśl, jaka pojawiła mi się w głowie, kiedy usłyszałem o rowerowej wyprawie na Madagaskar, brzmiała: Matko Boska, niebezpiecznie! Rozumiem, że chodziło o adrenalinę, ale... Arkadiusz Ziemba: Powiem ci, co jest niebezpieczne. Najbardziej niebezpieczną rzeczą w życiu jest jeżdżenie samochodem. Mieszkałem w wielu krajach, ze względu na swoją pracę. Miałem okazję poznać mentalność ludzi w wielu różnych miejscach. Jak ktoś chce ci zrobić krzywdę, to zagada do ciebie w podobny sposób w każdym miejscu na świecie. Jeśli masz duże doświadczenie w podróżowaniu i znasz języki, to będziesz wiedział, o co mu chodzi. Pewnych ludzi trzeba unikać. Trzeba wiedzieć, jakie miejsca są naprawdę niebezpieczne. Wiesz, jakie by nie było miasto w Ameryce Łacińskiej, to na starówce nic złego ci się nie stanie. A stanie ci się w innych miejscach. Natomiast na pewno nic cię nie spotka na wsi. Trzeba wiedzieć, gdzie nie chodzić o tej i o tej godzinie. Nie możesz też wdawać się w głupie gad-

S t r o n a

ki. Wiadomo, u nas w Europie to wszystko musi być politycznie... jak to się mówi? Tomek Rachwald: Poprawne. Arkadiusz Ziemba: Właśnie. W podróżowaniu, jakby ktoś chciał, żeby wszystko było politycznie poprawne, to daleko by nie zajechał. U nas jest demokracja, ale to nie znaczy, że musimy ze wszystkimi rozmawiać i ze wszystkimi się zadawać. Jak zagada do ciebie żul i nie masz ochoty z nim rozmawiać, to po prostu go spławiasz. Natomiast wielu ludzi w podróży do masy rzeczy podchodzi z przesadną poprawnością polityczną. Bo oni mają inny kolor skóry i trzeba miło, już nie mówiąc o tym, że tak jest, bo tu jest inna kultura. Jak ktoś jest bambułą, to nie jest to inna kultura, ale inna mentalność. Po prostu, jak ktoś ci nie pasuje, to się z nim nie zadajesz. A jeśli są też inni ludzie w okolicy, to możesz się go pozbyć w ten sposób, że pokażesz za pomocą tego, co mówisz, albo gestami, że nie traktujesz gościa poważnie, i od razu zyskujesz sympatię miejscowych. Tomek Rachwald: Wspominałeś, że w obliczu zetknięcia się z Malgaszami unikałeś sytuacji, w których inni obdarowywaliby mieszkańców wiosek. Preferowałeś handel, bo, jak mówiłeś, dawanie nie ma sensu. Pytam dlatego, że mieliśmy w Ińsku spotkanie z Maciejem Drygasem, który niedawno wrócił z Sudanu i opowiadał o tym, jak rozdawał tam aspirynę. Arkadiusz Ziemba: Dla mnie to jest bez sensu, bo na Madagaskarze oni zjedliby tę aspirynę jak cukierki. O czym oni mają pojęcie? Skąd oni mają wiedzieć co to jest aspiryna? Jeśli on nie potrafiłby im wytłumaczyć do czego aspiryna służy, to oni nie potrafiliby zrozumieć. To jest coś, czego oni nie mają na co dzień. Poza tym, rozdaw-

5

nictwo nie ma żadnego sensu. Rozmawialiśmy niedawno o wysyłaniu pieniędzy do Afryki. Co trzeba robić, żeby Afryka się rozwinęła? Wysyłać pieniądze? Ja nie jestem profesjonalistą. Ale z tego co widziałem, to do sensowniejszych rzeczy, które można by zrobić, należy budowanie dróg. Jak nie ma dróg to jest amba, czyli nie ma nic. Ludzie z prowincji, bez komunikacji z miastami, są pozostawieni sami sobie. Po drugie: robienie projektów edukacyjnych i usamodzielniających, prowadzących do tego, żeby oni otwierali mini biznesy, zarabiali swoje pieniądze. To, że komuś coś dajesz, do niczego nie prowadzi. Możesz dać dzisiaj, jutro, ale jak długo? To jest sposób na uzależnianie biednych od bogatych. Bo co będzie jak przestaniesz dawać? Jak chcesz komuś coś dać, to daj mu pracę. Powiedzmy, że siedzi dziecko, a ty masz ochotę dać mu cukierka. Nie rób tego. Daj mu pieniądze żeby kupił pięć cukierków i daj mu cztery z nich za to, że poszedł. I to wtedy jest opłata za wykonaną pracę. Nauczyłem się tego w Afryce, od miejscowych. Tam bogaty, który siedzi w restauracji, nie może iść sam po papierosy, to jest w złym tonie. On jest bogaty, więc niepotrzebnie nie chodzi. Z kolei ten, który jest biedny, musi z czegoś żyć. Więc ten bogaty woła kogoś, kto przesiaduje pod restauracją i wysyła go do sklepu. A potem mu coś za to da. Absolutnie to nie jest poniżające, bo on wykonał usługę. I teraz będzie mógł kupić sobie porcję czegoś do jedzenia. Ale dawanie komuś coś za nic jest bez sensu. Tomasz Rachwald: Dziękuję za rozmowę i za poświęcony czas.■ Z Arkadiuszem Ziembą, podróżnikiem, rozmawiał Tomek Rachwald


S t r o n a

6

I Ń S K I E

P O I N T

Historia bez podtekstów – Dom mojego ojca Niezwykle rzadko zdarza się, że powstaje dokument mówiący o drugiej wojnie światowej i jej konsekwencjach, który rezygnuje jednocześnie z ideologicznego zacietrzewienia. Sztuka ta udała się Michałowi Majerskiemu w dokumencie Dom mojego ojca. Idea filmu opiera się na ukazaniu, jak Polacy i Niemcy wspominają przemilczane przez lata wydarzenia, które miały miejsce zaraz po zakończeniu wojny. W ramach podziału Europy dokonanego przez zwycięzców, czyli aliantów i ZSRR na tzw. ziemie odzyskane przybywają Polacy. Ich celem jest zasiedlenie i zagospodarowanie pozostawionego przez Niemców mienia. Jednak wielu rdzennych mieszkańców nie opuściło swojego dobytku. Reżyser zestawia wspomnienia obu stron. Tworzy to wrażenie dialogu, do którego w rzeczywistości długo jeszcze nie mogłoby dojść. Majerski nie stara się moralizować czy oceniać. Pozwala swoim bohaterom mówić i dzielić się z widzem nierzadko zupełnie najskrytszymi doświadczeniami. Wypowiedziom towarzyszą skrywane przez lata emocje, często strach, nienawiść czy gniew. Z ich zestawienia nie wyłania się jednowymiarowy obraz. Ocenę postaw i indywidualnych decyzji pozostawia reżyser (odpowiedzialny również za zdjęcia i przeprowadzone wywiady) każdemu z widzów.

Niezwykłość Domu mojego ojca polega na osobistym podejściu reżysera do tematu oraz dotarciu przez niego do zapomnianych ludzi i ich historii, tworzących ważką część polsko-niemieckiego dialogu. Dokument zrealizowany został skromnymi środkami. Efektem jest kameralna opowieść, w której twórca unika estetyzowania, dając nam tym samym możliwość pełniejszego skupienia się na losach bohaterów. Szkoda, że niewielu dokumentalistów ma na tyle odwagi, aby realizować swoje filmy w podobny sposób. Po projekcji odbyło się w kinie Morena spotkanie z reżyserem. Zarówno dokument, jak i wypowiedzi autora wzbudziły wśród widzów żywe emocje. Duża część słuchaczy przywoływała doświadczenia osób, które przeżyły wydarzenia podobne do opisanych w filmie. Co ciekawe, całkowicie przypadkowo na sali znalazła się wnuczka Józefa Chorowskiego, jednego z bohaterów tego wydarzenia. Rozpoznała dziadka na filmie, chociaż ten nie powiedział jej o spotkaniu z reżyserem. Ta niezwykła sytuacja sprawiła, że wokół filmu Majerskiego skupiło się jeszcze więcej emocji.■ Michał Dondzik, Bartosz Zajicek

Sonda po filmie Dom mojego ojca Ten film pokazuje, jak bardzo potrzeby jest nam polsko-niemiecki podręcznik do historii. Do tej pory historia była pokawałkowana, poddana odmiennym punktom widzenia, poddająca wydarzenia oglądowi pojedynczych osób, grup, ziomkostw. Potrzebna jest rzetelna dokumentacja, która zestawiałaby odmienne punkty widzenia. Sądzę, że nigdy nie uda się stworzyć jakiejś wspólnej wersji historii po prostu dlatego, że każdy ma swój punkt widzenia. Ja chyba też zacznę filmy kręcić, bo też mam dużo znajomych zarówno ze strony wschodniej, jak i zachodniej. Każdy z nich ma swoje zdanie i nie da rady tego uspójnić. My też pochodzimy z rodzin przesiedleńczych. Pamiętam, jak moja babcia opowiadała, że długo po odejściu Niemców bała się, że oni wrócą i odbiorą jej dom. W dokonanej przez reżysera konfrontacji losów Polaków i Niemców odniosłem wrażenie, że perspektywa polska pozostała jednak bardziej pozytywna.


R o k

2 0 09 ,

n r

8

S t r o n a

O sobie ustami innych. Bartek Zając: Czy film, który właśnie obejrzeliśmy, Dom mojego ojca, był wcześniej pokazywany w telewizji? Michał Majerski: Tak, w szczecińskiej telewizji regionalnej. Pamiętam, że to był drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, bardzo dobry czas antenowy. Pokazano dłuższą, półtoragodzinną wersję. Dziś widzieliśmy wersję skróconą. Zaproponowano mi emisję w telewizji niemieckiej lub ogólnopolskiej, ale pod warunkiem, że film będzie krótszy. Przemontowałem go głównie z tego powodu, ale też dlatego, że już po zakończeniu zdjęć do pierwotnej, dłuższej wersj i, znal azł em te sł oi ki [pozostawione przez Niemców słoiki m.in. z niemiecką walutą i weki z mięsem]. Michał Dondzik: Czyli w tej pierwszej wersji pojawia się inne zakończenie? Michał Majerski: Tak, uznałem, że takie zakończenie jest bardziej spektakularne. Poza tym oddaje mój sposób widzenia współczesnego Pomorza jako, w pewnym sensie, muzeum. Oczywiście nie jest to do końca zgodne z prawdą. Na Pomorzu są różne domy i mój film stanowi zaledwie wycinek tego krajobrazu. Nie jest to więc zakłamanie, tylko wybór, a jako dokumentalista muszę dokonywać wyborów. Spotkałem się jednak z zarzutami, że pokazuję w swoim filmie tylko biednych Polaków i bogatych Niemców, polskie ruiny i starocie, nie kierując kamery na nowe domy. Michał Dondzik: Być może, ale nie sądzę, żeby Pan tymi obrazami atakował widza. Michał Majerski: To po prostu też jest faktem. Bartek Zając: W jaki sposób historia opowiedziana w Domu mojego ojca,

łączy się z tą, która stoi za wcześniejszym Pana dokumentem, Krajem mojej matki? Michał Majerski: Oba filmy stanowią w pewnym sensie spójną całość. Kraj mojej matki powstał wcześniej. Realizacja obu filmów zajęła mi łącznie dwa lata, ale to dlatego, że nikt ich nie finansuje. Tak naprawdę te filmy łączą moi rodzice. Zacząłem szukać swoich korzeni, poniekąd nieświadomie. W pierwszym filmie opowiadam o matce, a tu chodzi o mężczyzn, o mojego ojca. Moi rodzice już nie żyją. Matka nigdy nie opowiadała mi swoich historii. Znalazłem więc te bohaterki i w filmie buduję opowieść mojej matki ustami tych kobiet i to sklejam. Bartek Zając: Sądziłem, że perspektywa autobiograficzna w Pana filmie będzie bardziej dosłowna. Michał Dondzik: Ja również spodziewałem się bezpośredniego nawiązania do Pana rodziny. Michał Majerski: Być może była to jakaś forma uniku. Z drugiej strony miałem tyle materiału z rozmów z tymi kobietami, że mogłem wybierać fragmenty, które były mi bliskie. Dopiero z czasem zdałem sobie sprawę, jak bardzo ten film jest autobiograficzny. Pojawiają się na przykład fragmenty wypowiedzi, które mogłyby należeć do mojego ojca. Bartek Zając: W filmie Dom mojego ojca tworzy Pan wirtualną przestrzeń komunikacji między Polakami i Niemcami. Chociaż nie spotykają się oni bezpośrednio, przy jednym stole, są obecni w tych dwóch narracjach – wypowiedziach Polaków i Niemców. Michał Majerski: Wydaje mi się, że w kwestii dialogu między nimi kluczowy jest problem bariery językowej. Dlatego uważam, że bardzo

ważne było otwarcie granic. Polacy najczęściej jeżdżą właśnie do Niemiec. I podobnie jest z Niemcami, którzy przyjeżdżają do Polski. Te podróże są bardzo ważne. Dzięki nim ludzie zaczynają próbować ze sobą rozmawiać. W kwestii bariery językowej w tej chwili więcej się nie zrobi. Ważną rolę mogłaby

„Dokumenty w telewizji niemieckiej są zupełnie inne. Ukazują problemy z perspektywy Niemiec i nasycone są wieloma zawoalowanymi stereotypami.” oczywiście odegrać tutaj telewizja, jednak decydenci po dwóch stronach granicy mówią albo, że to jest nieinteresujące, albo, że jest na to po prostu za wcześnie, że relacje polsko-niemieckie są jeszcze zbyt napięte i taka inicjatywa mogłaby wywołać protesty – zwłaszcza ze strony tych, którym nie zależy na komunikacji. Wielu Niemców chciałoby odzyskać swoje domy z powrotem i to nie dlatego, że nie mają pieniędzy, ale są związani z tą ziemią. Już coraz mniej jest tych ludzi, ale są i oni po prostu zaczęliby oponować. Po stronie polskiej też jest wielu ludzi, którzy z różnych powodów tkwią w określonych stereotypach. Telewizja w tej sytuacji chce być bezpieczna, a szkoda. Moim zdaniem o pewnych rzeczach należy mówić głośno i wolałbym, żeby podobnych filmów

7


S t r o n a

8

pokazywano więcej. Bo nie jest tak, że filmów na podobne tematy nie ma, że nie powstają. W niemieckiej telewizji jest ich bardzo dużo. Michał Dondzik: Zrealizowanych w podobnej konwencji, co Pański? Michał Majerski: Nie, takich zupeł-

„Muszę przyznać, że sprawia mi przyjemność robienie zdjęć niepoddanych estetyzacji.” nie nie ma. Dokumenty w telewizji niemieckiej są zupełnie inne. Ukazują problemy z perspektywy Niemiec i nasycone są wieloma zawoalowanymi stereotypami. Michał Dondzik: No właśnie, przecież fala kina historycznego w dokumentalizmie jest obecnie bardzo silna, ale nie słyszy się o tym w Polsce. Michał Majerski: Dla przykładu II wojna światowa jest numerem jeden w niemieckiej telewizji. Może nie pokazuje się tych filmów w blokach o najlepszej oglądalności, ale w godzinach wieczornych jest bardzo dużo emisji filmów dokumentalnych na znakomitym poziomie. Wciąż jednak są to projekty zupełnie inne od mojego filmu, ponieważ wypowiedzi Polaków są tam wplecione w narrację Niemców – nie ma prawdziwej konfrontacji. Nie mam o to pretensji, ale brakuje mi bardziej intymnych historii. Bartek Zając: Dom mojego ojca nie pojawił się dotąd w szerszej dystrybucji. Czy udało się Panu pokazać go gdzieś poza festiwalami?

I Ń S K I E

Michał Majerski: Jestem często zapraszany na różnego typu pokazy i festiwale. W telewizji sytuacja z dokumentami wygląda zwykle tak, że dokument jest pokazywany raz, i to jest koniec. Pewną szansę widzę w dystrybucji internetowej. To stosunkowo nowa opcja, ale sądzę, że już niebawem moje filmy będzie można ściągnąć z internetu za stosunkowo niewielkie pieniądze. Jest więc duża szansa, że także inne dokumenty, projekty takie jak mój film, niekomercyjne, będą łatwiej osiągalne. Dlatego cały czas coś robię, licząc, że wkrótce te filmy wypłyną, że będzie można je obejrzeć. Zresztą w przypadku tak trudnych tematów nie ma często czasu na czekanie. Przecież ludzie, o których mówią pokazywane w Ińsku filmy, nie będą żyli wiecznie i wkrótce tych historii nie będzie można już opowiedzieć. Nie tak dawno zacząłem pracę nad kolejnym filmem, również traktującym o braku ojczyzny, o utracie. Inne jest miejsce. Tym razem opowiem o Zagłębiu Ruhry. Chodzi mi o losy Górnoślązaków, którzy w latach 70. wyjechali z Polski jako Niemcy. W tej chwili są to ludzie starzy i nie zależy im tak bardzo na sprawach materialnych, a jednak zaczynają wracać. Ciągną za sobą rodziny, które chcą tego albo nie, kolejne pokolenia, wnuków. Zrobił się z tego straszny kocioł. Oni sami nie wiedzą na przykład, czy są Niemcami, czy nie. Chciałbym tę sytuację jakoś ugryźć kamerą, bez scenariusza, tu nie może powstać scenariusz. Kogo spotkam, z kim uda mi się porozmawiać, tego nie można przewidzieć. Bartek Zając: A czy do filmu, który dziś widzieliśmy, powstał scenariusz? Michał Majerski: Nie, dlatego, że nie mógłby powstać. Oczywiście, czasem

P O I N T

dobrze jest mieć szczegółowy plan. Być może gdybym miał taki scenariusz, realizując Dom mojego ojca, bardziej wygrałbym pewne motywy, na przykład domy. One tu jednak giną przytłoczone wypowiedziami ludzi. Czuję, że w tym filmie za mało było konfrontacji z konkretnymi domami. Michał Dondzik: Faktycznie, to był motyw, który nie znalazł rozwinięcia i dopełnienia w dalszej części filmu. Potem powracał jednak motyw kluczy. Michał Majerski: Jeszcze w finale starałem się powrócić wyraźniej do tego motywu, tworząc kompozycyjną klamrę. Michał Dondzik: Chciałbym zapytać Pana o reakcję publiczności na dzisiejszym pokazie. Po projekcji właściwie każdy miał coś do powiedzenia. Czy podczas innych pokazów też przywoływane są podobne historie, wspomnienia widzów, które budzi Pański film? Michał Majerski: Zdziwiłem się, że po projekcji tylko jedna czy dwie osoby zaczęły opowiadać swoje historie. Na ogół przy każdej projekcji było tak, że widzowie wstawali i zaczynali mówić, nie można im było przerwać, takie emocje wyzwala ten temat. Dla mnie szokiem jest, jak widzę, ile w takich sytuacjach zostaje poruszonych spraw. To jest jak włożenie kija w mrowisko. Bartek Zając: Czy poza dyptykiem pokazywanym podczas Ińskiego Lata Filmowego zrealizował Pan jeszcze jakieś dokumenty? Michał Majerski: Tak, kręciłem dokumenty dla telewizji niemieckiej, a teraz zabrałem się za kolejne autorskie projekty. Przeszedłem na


R o k

2 0 09 ,

n r

8

emeryturę, więc nie pracuję już w publicystyce. Wcześniej jednak zdarzało mi się wiele takich filmów. Zrobiłem na przykład dokument na Pomorzu, którego tytuł nie ma polskiego odpowiednika. Można by to przetłumaczyć jako Spotkania nad polskimi rzekami. To była produkcja opowiadająca o ludziach, którzy przejęli dawne niemieckie elektrownie wodne, które do tej pory pracują na tych samych, starych maszynach. Bohaterowie tego dokumentu opowiadali o tym, jak przejmowali elektrownie, doszkalali się w technologii, no i jest to opowieść o samych rzekach, które traktowane są tu symbolicznie. Jakieś dziesięć lat temu zrobiłem też film zatytułowany Koncerty szkolne. Dokument opowiadał o grupie emerytowanych muzyków Filharmonii Szczecińskiej, którzy dziś jeżdżą starą nysą po polskich wioskach i grają tam muzykę poważną. Zamysł stanowił konfrontację sztuki wysokiej z codzienną rzeczywistością tych miejsc. Nie jest to już więc temat „niemiecki”. Michał Dondzik: Ale film powstał dla niemieckiej telewizji? Michał Majerski: Tak. Bartek Zając: Pracując dla telewizji w Niemczech zajmował się Pan głównie publicystyką? Michał Majerski: Tak. Był okres, że cieszyła się bardzo dużym zainteresowaniem. To się zmieniło wraz z otwarciem granic, może trochę później. Wtedy zainteresowanie ze strony niemieckiej wygasło. Michał Dondzik: Poszukując informacji na temat Pana twórczości, natknęliśmy się na wzmiankę, że jest Pan z wykształcenia operatorem. Kiedy nastąpiło przejście od realizacji zdjęć do reżyserii? Michał Majerski: Tak naprawdę, to wraz z tymi filmami [dyptykiem Kraj mojej matki i Dom mojego ojca]. Potraktowałem to bardzo osobiście. Mój pierwszy zawód to operator filmowy, z tego żyłem – i to nieźle. Dla

S t r o n a

mnie to jest rzemiosło, podobnie jak reżyseria. W okresie, kiedy pracowałem jako operator, nie mogłem tych dwóch zajęć połączyć, tego się nie da zrobić. Natomiast w momencie, kiedy skończyłem z operatorką, odkryłem dla siebie kino dokumentalne jako formę osobistych notatek, dzienników. Robienie takich filmów przyszło mi bardzo łatwo. Znam to od strony technicznej. Miałem bardzo dobrych nauczycieli reżyserii, m.in. Kieślowskiego. Ale w tamtym okresie nie dojrzałem jeszcze do reżyserii, nie chciałem być reżyserem, ale ta wiedza została we mnie zakodowana. Bartek Zając: Pamiętając, że jest Pan z wykształcenia operatorem, byłem przygotowany na film, w którym warstwa wizualna odgrywać będzie istotną rolę. Tymczasem okazało się, że tak nie jest. Fotografia w Pana filmie jest bardzo prosta, co w pewnym sensie koresponduje z porzuceniem pracy według scenariusza. Czy to był świadomy wybór? Michał Majerski: Muszę przyznać, że sprawia mi przyjemność robienie zdjęć niepoddanych estetyzacji. Lubię pracę kamery, w której widać lekkość. Potrafię stworzyć wysublimowaną kompozycję kadru, ale kompletnie mnie to nie interesuje. Wolę takie zdjęcia, w których, jeżeli ktoś dobrze patrzy, może zobaczyć coś innego, coś, co nie zostało zakodowane przez samego operatora. Dużo bardziej cieszą mnie takie zdjęcia. Bartosz Zając: Nas też. Michał Dondzik: Myślę, że to dobra puenta naszej rozmowy. Dziękujemy Panu za spotkanie. Michał Majerski: Ja też wam dziękuję i do zobaczenia na jutrzejszej projekcji.■ Z Michałem Majerskim, reżyserem filmów Kraj mojej matki i Dom mojego ojca rozmawiali Michał Dondzik i Bartek Zając

9

Inny wymiar Ińska Wczoraj o godzinie 16:00 w Gabinecie Doktora Caligariego nieliczni widzowie Ińskiego Lata Filmowego zostali przeniesieni w inny wymiar. W wymiar animacji, filmowego montażu, techniki noncamerowej i wielu innych interesujących rozwiązań formalnych w sztuce filmu. Podczas seansu zostały zaprezentowane filmy konkursowe Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Podróż w czasie projekcji mogłaby się nazywać Dziesięcioma dialogami Celluloidivy w innym wymiarze kuchni podczas poszukiwania Looploopa. Na szczęście tak się nie nazywa. Wizualizacje okazały się na tyle różnorodne, że nie sposób znaleźć jakiegokolwiek wspólnego ścięgna łączącego je wszystkie. Jako pierwszy zaprezentowany został obraz niemieckiego reżysera Celluloidiva. Harald Schleicher, śledząc role div klasyki światowego kina (m. in. Grety Grabo, Marilyn Monroe, Audrey Hepburn, Brigitte Bardot, Elizabeth Taylor, Umy Thurman, etc.), szukał odpowiedzi na pytanie, kim jest kobieta. W swym montażu zestawił zdania, jakie wypowiadają bohaterki filmowe. Choć wypowiedzi są różnorodne, tematy – zawsze te same: zauroczenie, miłość, małżeństwo, macierzyństwo, rozczarowanie, pożegnanie. To świetny pomysł na prezentację wizerunku kobiet w kinie, ale z pewnością nie na pełne ukazanie kobiecości w ogóle. Żaden to zarzut przecież, bo komu udałoby się to zrealizować? Kolejna animacja, Dziesięć w reżyserii Bifa to w brutalny i dosadny sposób przedstawiona fobia Marca, który nie mogąc poradzić sobie z wizjami, poddaje się psychoterapii. Problem stanowi niemożność normalnego chodzenia. Każde stąpnięcie na przerwy pomiędzy płytami chodnikowymi wywołuje strach i obrazy pokawałkowania własnego


S t r o n a

1 0

ciała, zgodnie z liniami owych szczelin. Kuracja polega na stopniowym pokonywaniu przeszkód, a liczba dziesięć znamionuje osiągnięty sukces. Tego, czy koszmary nie wracają po wyjściu od lekarza, nie wiemy. Człowiek musi sam zmierzyć się z bezmiarem chodnika. Dialogos Ula Pikkova to oryginalnie przedstawiony pastisz zmechanizowanego i stechnicyzowanego społeczeństwa. Do zobrazowania tego estoński reżyser wykorzystał, paradoksalnie, samą technikę noncamerową. Wyśmianie nadużywania technologii w życiu codziennym poprzez stosowanie tejże mijałoby się z celem. Rysunki nakładane bezpośrednio na taśmę filmową robią duże wrażenie, będąc jednocześnie nośnikami przesłania filmu. Czwarta z kolei została zaprezentowana bodaj najbardziej znana animacja w tegorocznym zestawie, Inny wymiar kuchni. Priit Tender pokazał, że ludzka imaginacja nie zna granic, że domowa przestrzeń jest tylko pozornie oswojona. Każdy kęs chleba czy łyk kawy może wyprowadzić wyobraźnię na surrealistyczne manowce. Inny wymiar kuchni jest wymiarem a rebours. Personifikacja przedmiotów doprowadza do reifikacji człowieka. Na szczęście to tylko teatr. Teatr fantazji. Na koniec bohater kłania się i wychodzi z kadru. Wyobraźnia jednak nie śpi. Kolejna propozycja nie miała na celu pokazania nieskończonego kosmosu fantazji człowieka, ale sposobu, w jaki ludzki umysł reprodukuje wspomnienia. Czy

I Ń S K I E

próba wizualizacji tego procesu dokonana przez Kanadyjczyka Patricka Bergerona powiodła się, oceńcie Państwo sami. Ja przyznam, że w Looploop nie dostrzegłam elementów odwołujących się do pojęć tak fundamentalnych, jak czas czy pamięć. Ostatnia animacja prezentowana podczas tego seansu to opowieść o współczesnych kobietach poszukujących miłości. Obecny świat nie sprzyja tego typu relacjom. Kobiety-Wikingi, modne, odważne i silne muszą odbyć wielką podróż. Jednak przeznaczeniem nie jest idealny mężczyzna. Nagrodą dzielnych jest Valhalla, mityczna kraina z wierzeń nordyckich, do której docierają jedynie zasłużeni. W Poszukiwaniach Line Severinsen pokazuje, że nawet na końcu świata nie sposób odnaleźć miłość. Z tych smutnych, czasem brutalnych przemyśleń widzowie zostali przeniesieni do krainy śmiechu. Oczywiście nie trudno się domyślić, że to za sprawą Czechów. Wiaomo, że o gagach mogą teoretyzować tylko narody, w których krwi płynie humor. A tego Czechom odmówić z całą stanowczością nie można. Nie bez kozery w końcu prezydentem tejże republiki został autor traktatu Anatomie gagu. Film Josefa Abrahama Jr-a to niezwykle zabawna (ba! jakżeby inaczej) analiza pojęcia gagu ilustrowana wieloma przykładami z książki Vaclava Havla, wypowiedziami czeskich humorystów oraz krótkimi inscenizacjami w wykonaniu Jirego Machaćka i Jana Budasa. Całość nie do opisania, do polecenia jak najbardziej.■ Agnieszka Cytacka

P O I N T

Pole popisu dla wyobraźni Druga projekcja w ramach cyklu Etiuda i Anima poświęcona była animacji. Widzów w Caligarim pojawiło się niewielu – być może ze względu na „konkurencyjny” film w Morenie. A może dlatego, że animacja nie jest dostatecznie ceniona? Wiele osób sprowadza ją do bajek dla dzieci, a przecież wcale tak nie jest. Moim zdaniem animacja jest czymś cudownym, gdyż pozwala na nieprawdopodobne poszerzenie możliwości medium filmowego. Wyobraźnia umożliwia ożywienie papieru, stworzenie na nim nie tylko rysunku (choć i same rysunki mogą być czymś pięknym), ale i wycinanki czy wykonanie konstrukcji przestrzennej, która może stać się samodzielnym bohaterem miniatury. Przedmioty zostają wprawione w ruch, tworząc swą własną opowieść. Pokazane wczoraj etiudy nie rozczarowały mnie. Mimo że było ich aż jedenaście, ani przez chwilę nie odczułam znużenia. Otwierające przegląd Kadrowanie (2007) otrzymało Grand Prix zeszłorocznego krakowskiego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Etiuda. Zapewne ze względu na bardzo ciekawe rozwiązania techniczne – miejskie krajobrazy, a właściwie fasady budynków, przeplatają się z taśmami filmów, ekran został podzielony na dwa konkurujące obrazy. Wszystko to niknie, zaciera się, jednocześnie cichnie akompaniująca obrazom muzyka Schuberta. Animowany poklatkowo Muto (2008) to harmonijne połączenie animacji ze sztuką ulicy. Malowane na miejskich murach stworki i postaci mutują, tworząc wizualne ciągi. Z malowanej głowy wypełzają ząbki, wędrując po różnych ulicznych zakamarkach, mózg przemienia się w motyla... Być może brzmi to strasznie,


R o k

2 0 09 ,

n r

8

S t r o n a

1 1

ale wcale tak nie wygląda, zwłaszcza, że muzyka, do któIzraelska animacja Przeżyć życie (2007) umiejscowiorej montowano ten film, wprowadza piękną, fikcyjną au- na jest w wyjątkowej świątyni w czeskim Sedelcu. Na rę. ambonie ksiądz intonuje w rytmie bluesa, że i tak Wiek Kamienia (2007), praca dyplomowa Marty umrzesz, nawołując do smakowania życia – przecież i tak Skrockiej, szczególnie przypadł mi do gustu. Autorka wszyscy umrzemy. Owa postać ozdabia kościół ludzkimi stworzyła piękny kolaż: spadająca kośćmi i czaszkami. Niewiary„Prócz nagród kropla wody pozwala zakiełkować godne? Wcale nie, Kościół roślinom. Ich sfilmowany wzrost Wszystkich Świętych istnieje po przyznawanych przez zastąpiony zostaje rysunkiem dziś dzień; jeśli chcecie obejspecjalistów, w ramach tychże roślin, prowadząc nas do rzeć inne dzieło dotyczące tego zeszłorocznej Etiudy wygniecionych z papieru kwiatów, miejsca, polecam Kaplicę czaktóre stopniowo gubią listki i przeszek Jana Svenkmajera. przyznana też została mieniają się w owoce. Historia Prócz nagród przyznawanych nagroda publiczności oraz może wydać się banalna, ale pojaprzez specjalistów, w ramach jury studenckiego.” wiający się dalej kamień, który zeszłorocznej Etiudy przyznana krwawi, i sycące się jego płynem też została nagroda publicznopapierowe wstęgi, nie pozwalają na uznanie tego wszyst- ści oraz jury studenckiego. Obydwie trafiły do twórców z kiego za błahostkę. National Boards of Canada – m.in. Chrisa Lavisa i Maćka Stworzony w Japonii Dom małych kostek (2008) także Szczerbowskiego. Zrealizowana przez nich w 2007 anizostał wyróżniony na wspomnianym festiwalu. Pomimo macja lalkowa Madame Tutli Putli dopracowana została braku nawiązań stylistycznych, skojarzył mi się z fińskim w każdym szczególe. Tytułowa bohaterka wybiera się w komiksem Deszcz Ville Ranty (w Polsce wydanym przez podróż, w trakcie której osaczają ją jej własne obawy i Kulturę Gniewu). A to ze względu na niemożliwość miesz- wyobrażenia, zmuszając do ucieczki z wagonu. Madame kania we własnym domu, który jest stopniowo – dosłow- pokazana zostaje czasem w określonych planach, jak nie – zalewany. Animowany bohaprawdziwi filmowi bohaterowie. ter, sędziwy starzec, dobudowuje Kiedy indziej wzrok widza kiero„Wiele osób sprowadza więc kolejne jego piętra, które wany jest ku innym lalkom, na wyglądają jak klocki. Zakłada jed- animacje do bajek dla dzieci, przykład panom grającym w nak kombinezon i wskakuje do a przecież wcale tak nie jest.” szachy, które przestawiają się wody, zanurzając się w swej pana szachownicy wraz z drgamięci. niem pociągu. Czy coś takiego Interesującym filmem był też Stary, Stary, Bardzo mogłoby zostać zrealizowane w tradycyjnym filmie fabuStary Człowiek (2007). Elisabeth Hobbs odwołała się do larnym, bez użycia efektów specjalnych? Wątpię. historii Thomasa Parra, który podobno żył 152 lata! A Zachęcam wszystkich czytelników „Ińskie Point” do wszystko to pokazane za pomocą prawie abstrakcyjnych zainteresowania się filmem animowanym. Jest tak barplam, najzwyczajniej w świecie wykonanych na papierze dzo wieloraki, że na pewno każdy znajdzie (choćby za za pomocą jednobarwnego tuszu. Autorka poświadczyła, pomocą Internetu) coś dla siebie! Z pewnością warto że komputer nie jest niezbędny do pokazania czegoś zacząć od filmów pokazanych wczoraj w ramach Ińskiego ciekawego – pomysł i jego realizacja wystarczają, by Lata Filmowego.■ stworzyć intrygujący obraz. Sonia Grzelak

Sprawozdanie z wyprawy do Klubu Festiwalowego Usłyszałem muzykę. W sumie to całkiem ładnie grało. Powiedzmy sobie szczerze, ile znamy położonych przy plaży punktów sprzedaży piwa, w których z głośników leci Lenny Kravitz i Radiohead? Nie da się wykluczyć, że to efekt bliskości centrum festiwalowego, czyli kina Morena. Niemniej nie jestem w stanie stwierdzić, czy osoby pijące tam piwo i piekące kiełbaski nad ogniskiem były dziś w kinie. Co o niczym rzecz jasna nie świadczy. Typowy festiwalowicz potrafi się nieźle zakamuflować w tłumie. Jeśli chodzi o atrakcje: piwo było jak należy, w plastikowym kubeczku, kiełbasek nie próbowałem, bo kazali płacić. Nie mówiąc już o tym, że trzeba było przypiec je sobie własnoręcznie. Tłumów nie zaobserwowałem. Jezioro szumiało cichutko i koiło co trzeba. Thom Yorke nieco głośniej śpiewał, jaką jest ofiarą losu, co wprawiało mnie w dobre samopoczucie, jak zawsze, gdy ktoś ma gorzej niż ja. Podbudowany odszedłem w siną dal. Prawdopodobnie nikt nie słyszał, jak odgrażałem się, że jeszcze tu wrócę.■ Turkuć Podjadek


S t r o n a

1 2

I Ń S K I E

P O I N T

Boksowanie siebie Zaczęło się od głównej nagrody Polskiej Edycji Konkursu Scenariuszowego Hartley-Merrill w 2007 za tekst Tamagotchi dla Marcina Wrony i Grażyny Treli. Pomysł ewoluował. Czas mijał. Castingi trwały. Młody reżyser i filmoznawca w końcu nakręcił film pod zmienionym tytułem – Moja krew. W 2009 roku posypały się nagrody na Koszalińskim Festiwalu Filmowym Młodzi i Film. Wczoraj mogliśmy oglądać efekty boksowania siebie w Ińsku. Pasja. Codzienne treningi. Walki na ringu. Pokiereszowana twarz. Boks jest dla Igora całym życiem. Nadzieja polskiego boksu, choć nos ma jeszcze prosty… Choroba. Śmiertelna choroba. Trzydzieści procent szans na przeżycie. Niech pan ułoży swoje plany. Wyczekiwanie śmierci… Załamanie. Narkotyki, kluby ze striptizem i walkami w kisielu, seks za pieniądze. Refren utworu zespołu Dick4Dick mówi wszystko: out of control, out of control, out of control… Impuls. Jedno spojrzenie. Podążanie za wietnamską dziewczyną na Stadion Dziesięciolecia. Propozycja małżeństwa. Ona zyska obywatelstwo, on zostawi po sobie dziecko… Poznawanie. Pierwsze zbliżenie. W aucie. Wybieranie sukni ślubnej. Seks bez uczuć. Ona chce bliskości, on koniecznie syna... On nie mówi o swojej chorobie. Ona obserwując go zaczyna odczuwać niepokój. Jest w ciąży z innym,

słyszy tylko wynocha. Jednak jemu doskwiera samotność, żąda powrotu… Igor układa życie innych kosztem swojej osoby, jakby chciał sam siebie znokautować, zarazem traktując innych przedmiotowo i powodując ich nieszczęście. Yen Ha jest dla niego maszyną do reprodukcji, punktem zaczepienia dla sensu własnego życia. Olo, przyjaciel sprzed lat, ma być nim, kontynuować jego życie, gdy Igor umrze. Człowiek – brawurowo zagrany przez Eryka Lubosa – który emocje potrafi wyrażać tylko agresją, to postać godna jedynie pogardy. Dla rasistowskich odzywek, szowinistycznych zachowań, egoistycznych postulatów bohatera usprawiedliwieniem nie może być skrajna sytuacja, w jakiej się znalazł. Nienawidzimy go, a zarazem czekamy na kolejny ruch, a właściwie na odruch człowieczeństwa. Chwilowa uczuciowość Igora wyrażona przez tęsknotę za Yen Ha jest chyba tylko życzeniowym postulatem reżysera. Zestawienie dwóch postaci: głównego bohatera z jego byłymniebyłym przyjacielem Olem i przeciwstawienie ich ścieżek życia daje jasny obraz osobowości, które się nie zmieniają. Obaj utracili szanse na karierę bokserską i obaj siebie niszczą. Zdjęcia Pawła Flisa doskonale oddają kontrast, pomimo pozornie podobnej sytuacji bohaterów. Brudna obdarta kamienica, syf w

mieszkaniu Ola niewiele, wbrew pozorom, różni się od luksusowego apartamentu Igora, gdzie wśród surowych ścian panuje tylko pustka. Moja krew kipi emocjami. Wizualnie dopracowane kadry uwypuklają strach, agresję czy pustkę odczuwaną przez bohaterów. Choroba Igora jest wiarygodna właśnie z powodu operatorskiej pracy Flisa, jak choćby w scenie, gdy obraz aż pulsuje pod wpływem bólu Igora, rytmicznie wyostrzając się i rozmazując. Irracjonalne decyzje mężczyzny, który jak nieokrzesany dupek wchodzi w życie innych, uzasadnione są brakiem wsparcia, kompletnym zagubieniem i maniakalnym szukaniem zatraconego sensu życia. Jeśli widzowi to wystarczy, powinien być usatysfakcjonowany i z napięciem oglądać film. Na koniec warto wspomnieć o „ciekawostce dla potomnych” – Marcin Wrona uchwycił ostatnie chwile istnienia Stadionu Dziesięciolecia i pustki po nim, gdzie tylko szczury i bezdomne psy dają oznaki życia. Wszyscy w tym filmie utracili sens istnienia: Igor, Olo, Monika, nielegalni imigranci. Szkoda tylko, że skończyło się jedynie na opowiastce powierzchownie ślizgającej się po temacie.■ Malwina Czajka

Intymnie zza krat W czwartek uczestnicy 36. Ińskiego Lata Filmowego zostali pozytywnie zaskoczeni przez organizatorów festiwalu. W Gabinecie Doktora Caligari odbyła się nieplanowana wcześniej projekcja filmu 17.

sierpnia, a także rozmowa z jego twórcą, wybitnym rosyjskim dokumentalistą Aleksandrem Gutmanem. Niewiele osób, które zapewne spodziewały się jakiegoś filmu rozrywkowego, opuściło salę. Ci, którzy

zostali, wiedzą, że było warto. Twórca filmu spędził ponad trzy lata na jego realizacji. W więzieniu, w którym kary odsiadują osoby skazane na dożywocie, nakręcił już kiedyś

dokument. Główny bohater został wypuszczony na wolność – decyzję podjęto pod wpływem zebranych przez reżysera materiałów. Tym razem znajomość otoczenia umożliwiła mu swobodne (jak na


R o k

2 0 09 ,

n r

8

warunki więzienne, rzecz jasna) poruszanie się w przestrzeni. Na bohatera 17. sierpnia wybrał Borysa Bezotieczestwo (co w dosłownym tłumaczeniu znaczy „bezojcowego”). A to ze względu na jego osadzenie w pojedynczej celi, na które zresztą Borys zdecydował się sam. Do wyboru więźnia przyczyniło się również to, że, nie mając do kogo, – mówi on sam do siebie. Kamery umieszczone zostały w dwóch miejscach – wewnątrz celi i tuż obok niej. Dlatego obrazy miały dość statyczny charakter. Często było tak, że

S t r o n a

bohater przemieszczał się z jednego końca pomieszczenia w drugi, po prostu mówiąc. Zazwyczaj do siebie samego. Niekiedy też zwracał się do Boga. Obserwacja modlitw, gimnastykowania się oraz jeden spacer to całość „akcji” tego filmu. Nie ona jednak była w wypadku 17. sierpnia istotna. Reżyser w trakcie spotkania wyjaśnił, że starał się wniknąć w głąb myśli i zachowań bohatera. Wedle Gutmana modlitwy Borysa wcale nie świadczyły o skrusze, która powinna nastąpić po

zabójstwie trzech ludzi. Słowa kierowane do Stwórcy były niejako prośbami o pomoc w ucieczce lub opuszczeniu więzienia. Autor filmu uważa, że ten skazaniec pod żadnym względem nie powinien być uniewinniony, wypuszczony na wolność. Dzięki rozmowie, która odbyła się po projekcji dowiadujemy sie, że tytuł 17. sierpnia to data rozpoczęcia zdjęć. Wybór ten może wydać się niektórym zbyt prosty. Ale przecież celem dokumentu nie było konstruowanie rzeczywistości, lecz jej przekazanie w możliwie dokładny sposób.

1 3

Zachowania bohatera interpretować więc można dowolnie. Skąd wzięła się ocena reżysera, można dowiedzieć się po przeczytaniu wywiadu, przeprowadzonego w dzień po projekcji. Dodać trzeba, że nie była to projekcja „zwyczajna”, gdyż światowa premiera filmu odbędzie się dopiero 12. sierpnia tego roku, w ramach 62. Festiwalu Filmowego w Locarno. Już za kilkanaście dni dowiemy się, jak zaopiniuje go międzynarodowe jury.■ Sonia Grzelak

O trudnej sztuce dokumentalizmu Sonia Grzelak: Chciałabym dowiedzieć się czegoś o Pana drodze zawodowej. Jak stał się Pan dokumentalistą? Aleksander Gutman: Z wykształcenia jestem fizykiem jądrowym. Po zakończeniu studiów ponad dwa lata pracowałem jako fizyk teoretyk. Później zapragnąłem zmienić zawód – i to nie tak, po prostu, na byle jaki. Mój ojciec jest znanym w Rosji operatorem i reżyserem. Namawiał mnie zresztą, gdy wybierałem szkołę wyższą, aby studiować kierunki artystyczne. Ja jednak wybrałem co innego. Dopiero po jakimś czasie zrozumiałem, że popełniłem błąd. Gdy pokazałem ojcu swe pierwsze fotografie i powiedziałem, że chciałbym uczyć się operatorstwa, on powiedział: Zwariowałeś? Po co ci to? Masz cudowny zawód, więc zapomnij o kinie. Na szczęście znajomy taty, także operator, powiedział, że mogę liczyć na jego pomoc. I w ten sposób zacząłem rozwijać się jako fotograf. Na mojej pierwszej poważnej wystawie ukradziono dziesięć zdjęć, z czego byłem bardzo dumny – oznaczało to przecież, że się komuś podobają. Stopniowo kształciłem się – na studiach uczyłem się, jak być asystentem operatora. Jako operator pracowałem przy około stu filmach – najróżniejszych, krótkich i długich, fabułach i reklamach. Potem zacząłem reżyserować, i po dziś dzień się tym zajmuję.. Sonia Grzelak: A dlaczego zajął się Pan właśnie dokumentem, a nie fabułą? Aleksander Gutman: Chodzi Ci o filmy, które po prostu starają się opowiedzieć jakąś historię? Fabułą zajmuje

się dziś przede wszystkim telewizja – dziś prawie każdy ma telewizor, może siedzieć i oglądać, a gdy coś mu się nie spodoba – najzwyczajniej w świecie nacisnąć guzik i zmienić kanał. Trzeba więc robić jakieś tam reklamy, rankingi itp. Natomiast w kinie dokumentalnym istnieje możliwość poszukiwania formy. Dokumentalizm to sztuka, staram się zrównoważyć formę i treść. Znalezienie formy jest niezmiernie ważne, bo gdy jej nie ma – z tego samego materiału może powstać tekst dziennikarski, telewizyjny. Kino pozwala przekazać jakieś swoje idee, a także to, co czujemy. Zresztą emocje są bardzo ważne, są pierwotne, a rozum jest wtórny. Tak pojmuję sztukę – bo przecież najpierw czujemy, a dopiero potem staramy się zrozumieć. Jeżeli bez emocji przechodzimy obok, to nie mieliśmy w tym wypadku do czynienia ze sztuką. Wszystko jedno, czy mówimy o obrazie, filmie, książce, symfonii. Jeśli pozostajemy obojętni, to znaczy, że coś jest nie tak, że była w tym jakaś omyłka. Jeśli jest inaczej – znaczy się, że jest to choćby trochę sztuka, a może nawet sztuka przez duże S – jeśli jest forma i nastrój, i to wszystko jest ze sobą zespolone. Kino dokumentalne oczywiście też ma taką możliwość. Sonia Grzelak: A jak wybiera Pan tematy do swoich filmów? Aleksander Gutman: Nie mam żadnych gotowych recept. Czytam gazety i książki, oglądam telewizję, słucham radia czy opowieści znajomych, jeżdżę po całym świecie. Patrzę otwartymi oczyma we wszystkie strony – i jakoś te tematy znajduję. Wszystko jest wokół nas. Można by przecież zrobić film o tym miejscu, w którym właśnie się znajdujemy. Jeśli tylko człowiek jest utalentowany. O, tu na przykład pojawia się właśnie nurek... [wywiad przeprowadzany był na pomo-


S t r o n a

1 4

I Ń S K I E

P O I N T

ście przy plaży]. Należy moim zdaniem robić filmy, które dego ranka, budząc się w samotnie w celi powinien będą interesujące, ale przy tym porządnie zrobione. Swo- wiedzieć „dlaczego”. Co dzień powinien myśleć o doim studentom mówię, że kino jest proste – literatura czy konanych przez siebie zabójstwach. To, co czujesz w muzyka mają o wiele bardziej skomplikowaną budowę. W takiej sytuacji, jakie słowa kierujesz do siebie czy Bodobrym filmie potrzebna jest struktura – wstęp, kulmina- ga – prosisz o przebaczenie dla tych ludzi, dla siebie cja i zakończenie. Bardzo rzadko zdarza się, że przy bra- samego... Czy czujesz się winny, jak siebie oceniasz? ku tej klasycznej formuły, film jest rzeczywiście dobry. Moim zdaniem ludzkie emocje są najważniejsze, Sonia Grzelak: A co Pan odczuwa w związku ze swym świadczą więcej niż słowa. Jest to siła kina dokumenostatnim filmem, 17. sierpnia? talnego. Aleksander Gutman: Piękną rzeczą jest to, że gdy film Sonia Grzelak: A jak to wyglądało w praktyce? uzyska w końcu swój ostateczny kształt, to zaczyna żyć Aleksander Gutman: Muszę przyznać, że bardzo ciężwłasnym życiem. Powiada się, że ostatnie dziecko jest ko zniosłem realizację tego filmu. Za pierwszym razem najbardziej kochane przez swych rodziców. Ze mną też zarejestrowałem prawie 50% materiału. Wróciłem do tak jest – mój ostatni film jest moim najulubieńszym. domu, i odłożyłem rzecz na jakiś czas – nie chciałem Oczywiście z różnych powodów. Najbarwniejsze wspo- do tego wracać. Po trzech czy czterech miesiącach mnienia wiążą się właśnie z nim, są najbardziej żywe. przeniosłem wszystko do montażowni, i zacząłem Poza tym film nie uzyskał jeszcze swej „samodzielności” oglądać. Podjąłem próby składania, poprzedzone dro– jego oficjalna światowa premiera odbędzie się biazgową transkrypcją tekstu. Zajmowała się nią moja 12.08.2009 na festiwalu w Locarno. Bardzo cieszę się, żona, Tania [współtwórczyni filmu], i już wkrótce po że prapremiera odbyła się właśnie tutaj, w Ińsku. Po rozpoczęciu żmudnego procesu rozszyfrowywania też wczorajszej projekcji z sali padały bardzo ciekawe pyta- dostrzegła jego nieszczerość. Była i w tym, co mówił, i nia; starałem się odpowiedzieć na wszystkie, także te, w tym, co robił. Przecież modląc się do Boga nie kajał które mi nie do końca odpowiadały. Najważniejsze dla się, nie umartwiał – co więcej, klękał tak, aby było mu mnie jest to, że widzowie nie byli na ten film obojętni. miękko i wygodnie, komfortowo! Dlatego uważam, że Sonia Grzelak: Mnie osobiście bardzo zainteresowało to, nie odczuwał winy, nie żałował swych zbrodni. Poza co powiedział Pan przed wczorajszą projekcją – relacja tym, wyobraź sobie taką sytuację. Jest mężczyzna, między przestrzenią i czasem. robię z nim wywiad, i pytam: Boria, czy jesteś winny? Aleksander Gutman: Więzienie, będące bardzo ograni- Oczekiwałem odpowiedzi typu Tak, oczywiście, dzisiaj czoną przestrzenią, wypycha człowieka w czas, w nie- nie popełniłbym takich zbrodni. Ale jeśli obcujesz z skończoność. W naszych życiach jest chytakim człowiekiem nie przez chwilę, a ba odwrotnie: nieskończone życie umiejprzez kilka lat, to widzisz, że on nie odscawia człowieka w konkretnym świecie. W „(...) jeśli chodzi czuwa skruchy. Słowami łatwo jest skławypadku tej historii można zadać pytanie: o sztukę, to nie mać, ale detale jego codziennych zachoco czeka tego człowieka? Raj czy piekło? wań dają rzeczywisty obraz tego, kim ma mowy o jest. Dlatego nie uważam, żeby wywiad Raczej to drugie. Oczywiście grzesznicy też trafiają do raju, ale to już jest kwestia wypoprzedzający kręcenie filmu dokumenprawdzie.” baczenia. Ale widziałaś przecież, jak Borys talnego, był czymś bardzo istotnym. zwraca się do Boga: stwarza pozory. Ja mu Sonia Grzelak: Czyli ten materiał filmowy nie wierzę. uważa Pan za wiarygodny? Sonia Grzelak: Interesujące w wypadku 17. sierpnia jest Aleksander Gutman: Wszyscy jesteśmy po trosze artyto, że w filmach dotyczących więźniów zazwyczaj pokazy- stami. Już przecież Szekspir rzekł, że Świat cały jest wane są relacje między skazanymi. Mało kto skupia się teatrem, a aktorami ludzie. Człowiek gra zawsze, nie na pojedynczym człowieku, choćby jego odczuciach. Czy tylko przed kamerą! Choćby idąc rano do łazienki pataka była Pana koncepcja? trzy się w lustro i stroi miny! Tak samo w mieście, na Aleksander Gutman: Tak, taki miałem pomysł. Specjalnie zajęciach... Gramy przez całe życie. Chociaż, oczywiszukałem więźnia, który będzie sam – nie będzie miał się ście są sytuacje, w których zapominamy o tym, żeby z kim komunikować, za wyjątkiem Pana Boga lub siebie grać. I wtedy gramy siebie samych, a nie role innych samego. Człowiek przecież nie może żyć w absolutnym ludzi. Dlatego jako dokumentalista staram się śledzić odosobnieniu. Dla mnie to była podstawowa kwestia: co i swych bohaterów, zobaczyć ich w realnych sytuacjach jak on mówi, w jaki sposób zwraca się do siebie lub Bo- – także tych „nieportretowych”. ga. Jakaś skrucha powinna przecież być. Borys wiedział, Sonia Grzelak: Czy Pana zdaniem filmy dokumentalne dlaczego został skazany, powinien o tym pamiętać. Każ- dobrze przekazują prawdę?


R o k

2 0 09 ,

n r

8

S t r o n a

1 5

Aleksander Gutman: Wszem i wobec deklaruję, że jeśli chodzi o sztukę, to nie ma mowy o prawdzie. To wszystko jest nieprawdą. Prawdą jest decyzja sędziów – zabił, nie zabił, zbiegł czy też nie. Przedstawię to za pomocą asocjacji: kino to dom. Budując dom musisz kierować się jakimiś zasadami. Podstawy kina rozrywkowego zdecydowanie różnią się od tych w kinie dokumentalnym. Przy budowie wykorzystuje się różne materiały. Obydwa domy mogą być przytulne czy ładne. Oczywiście, w obydwu opowiada się jakieś historie, ale robi się to w odmienny sposób. Najpiękniejsze i najważniejsze mym zdaniem jest to, gdy odczuwasz to, co ich twórcy. Sonia Grzelak: Sądzę, że wiele osób odczuło wczoraj to, co Pan pokazał. Życzę powodzenia Pańskiemu najnowszemu filmowi. Dziękuję za rozmowę!■ Z Aleksandrem Gutmanem, reżyserem filmu 17. sierpnia, rozmawiała Sonia Grzelak

Pozytywne wibracje Kolejny koncert towarzyszący festiwalowi filmowemu oraz Dniom Ińska odbył się tym razem pod znakiem reggae. Jafia Namuel, których przyjemność mieliśmy posłuchać wczoraj wieczorem, swojego czasu wraz z zespołem Voo Voo, nagrał utwór znany wszystkim, którzy uczestniczą w akcjach Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Pozytywne Myślenie stało się ich oficjalnym hymnem. Nazwa formacji oznacza po hebrajsku „Wspaniały dzień Boga” i jest nawiązaniem do elementów religijnych występujących w twórczości zespołu. Nie zabrakło ich oczywiście również na koncercie, na którym połączono ważną wymowę z dobrą zabawą oraz wyśmienitą muzyką. Frekwencja była zdecydowanie większa niż dnia poprzedniego, zapewne dlatego, że w piątkowy wieczór wiele osób pragnie się zrelaksować i puścić w niepamięć trudy całego tygodnia pracy, co niewątpliwie większości się udało. Atmosfera była energetyczna, naładowana pozytywnymi emocjami i wszechogarniającą radością. Publiczność miała okazję posłuchać ciepłych, wesołych, a czasem także spokojnych rytmów, które

wraz z charakterystycznym głosem wokalisty – Dawida Portasza (który nota bene jest uznawany za jeden z najlepszych reggae’owych wokali w Polsce) sprawiały, że nogi same porywały się do tańca. Właściwie jedynym minusem muzycznego wieczoru było to, że za tym gatunkiem muzyki nie przepada każdy. Zdarzało się jednak zobaczyć osoby, którym muzyka ewidentnie nie podobała się. Preferencje muzyczne przestały mieć znaczenie wobec chęci dobrej zabawy. Kolejny ciepły wieczór nastrajał pozytywnie. Dlatego publiczność żywo reagowała, wchodziła w interakcję z członkami zespołu oraz, w rezultacie, wyszła z koncertu zadowolona. Jako miłośnicy dobrej muzyki i wyśmienitej zabawy życzymy sobie więcej takich koncertów oraz podobnie energetycznej, pozytywnej atmosfery!■

Mroos


XXXVI IŃSKIE LATO FILMOWE

„Ińskie Point” wyprodukowali: K O Ł O N A U K O W E F I L M O Z N A W C Ó W U N I W E R S Y T E T U Ł Ó D Z K I E G O

Lilianna Antosik Agnieszka Cytacka Malwina Czajka Diana Dąbrowska Michał Dondzik Bogusia Fiołek Sonia Grzelak Ewa Kazimierczak Magda Kowalska Natalia Królikowska Aleksander Lisowski Agnieszka Mroziewicz Michał Pabiś Tomek Rachwald Dagmara Rode Joanna Rozwandowicz Bartek Zając


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.