e-Profit październik

Page 1

e-PROFIT WSZYSTKO O e-BIZNESIE

PAŹDZIERNIK 2012

k

Rafał

cza z s e i Agn

Foto: Ola Anzel / www.olaanzel.pl

R E A T W K A T A S R D O A P O CH T Przedsiębiorcą być Krok po kroku do własnego startupu

Magia cyfrowej reklamy Digital OOH bez tajemnic

Polak potrafi Artur Jaskólski z Can’t Stop Games udowadnia, że można być w czubie

汉语学习值得你付出

Polaku, obyś dzieci swoje chińskiego uczył... czyli chiński e-learning nad Wisłą

w numerze: Agnieszczak • Jaskólski • Gołębiewski • Miergoń • Woźniak


10

2012

e-PROFIT w numerze:

Od Redakcji

Wyróżnij się lub zgiń

Felieton

Czy Piano pasuje do naszego rynku? Gdzie jest mobile commerce?

Aktualności Co z tym kryzysem? Tomasz Szulgo

Co oglądamy na żywo Polskapresse inwestuje w Langloo Wspieramy e-biznes Dzieje sie w Gdańsku

Z naszej perspektywy

Inwestor myśli inaczej Przedsiębiorca być – czyli krok po kroku na drodze do własnego startupu Wymiana walut online – sposób na oszczędność

Rynkowe trendy

Polak potrafi

Artur Jaskólski

Startupy na krańcu Europy Aplikantem być Co z tym kryzysem? e-learning po chińsku Magia cyfrowej reklamy Wszystko co powinieneś wiedzieć na temat Real Time Bidding Przychodzi baba do lekarza... Turysta coraz bardziej „mobilny”

Wywiad numeru Polak potrafi

Temat z okładki Charakter to podstawa

Warto wiedzieć

Meaningful brands – marki przyszłości e-learning po chińsku Aneta Woźniak

Startujemy – Oceniamy Statkiem.pl

Po godzinach

Langloo – Manipulations in Advertisements Ludzie polskiego internetu – Hubert Turaj Okiem CD Rollera – Skunk Anansie „Black Traffic”

okładka 10/2012 Rafał Agnieszczak Foto: Ola Anzel

2  e-PROFIT


Od Redakcji Wyróżnij się lub zgiń Nie jest łatwo być startupowcem. Jeśli wierzyć tym, którzy trochę w tej branży „siedzą” – a do takich osób z pewnością można zaliczyć Rafała Agnieszczaka – zaledwie 1 na 100 naszych czytelników ma psychologiczne cechy predestynujące go do prowadzenia własnego startupu. Mocne słowa i gdyby nie to, że wypowiada je osoba, która na co dzień pracuje z młodymi przedsiębiorcami, pomyślałbym, że mocno przesadzone. Podejmujemy ryzyko publikacji, licząc, że po lekturze tego wywiadu czytelnictwo nie spadnie nam jednak o 99%. W tym numerze piszemy trochę o sposobie myślenia inwestorów (bazując na własnych doświadczeniach), które warto znać, zgłaszając potencjalnemu inwestorowi swój pomysł. Staramy się też krok po kroku opisać obowiązującą w InQbe drogę od pomysłu do inwestycji. Służyć temu będzie cykl artykułów „Przedsiębiorcą być”, w tym numerze zaczynamy.

Marek Dornowski redaktor naczelny WYDAWCA InQbe sp. z o.o. ul. Towarowa 1 10-416 Olsztyn tel. 89 532 06 06 mdornowski@inqbe.pl NIP 524 256 87 12 REGON 140440822 KRS 0000250743 www.inqbe.pl Redakcja Marek Dornowski, Marta Przyłęcka Małgorzata Zawadzka, Tomasz Szulgo Korekta ITEL Solutions Tomasz Łukiańczyk Design + layout IMOGEN Jarek Szymla

Sporo dyskusji wywołał wywiad z Krzysztofem Kowalczykiem, który stwierdził, że nie widzi w Polsce drugiego Google. Tak, przyznajemy, że słowo Google zostało przez nas użyte jako pewien synonim międzynarodowego sukcesu IT. Zdajemy sobie sprawę, że prawdopodobieństwo zbudowania dosłownie takiej potęgi nad Wisłą można porównać do zdobycia mistrzostwa świata przez piłkarską reprezentację Polski. Teoretycznie jest to możliwe… Poszukaliśmy jednak przykładu polskiej firmy, która odnosi międzynarodowe sukcesy i… efektem tych poszukiwań jest rozmowa z Arturem Jaskólskim – prezesem Can’t stop games. Można? – Można. Z krajowego podwórka tym razem polecamy stosunkowo krótką, ale za to bardzo rzeczową rozmowę z Rafałem Agnieszczakiem, którego specjalnie przedstawiać nikomu nie trzeba. Każdy chyba słyszał o Startup School i o Fotka.pl, ale jak przeczytacie w rozmowie, Rafał Agnieszczak to nie tylko te dwie marki. Z naszych doświadczeń wynika, choć to chyba żadne odkrycie, że nowa firma największe wyzwanie znajduje zawsze w procesie sprzedaży, i co się z tym wiąże marketingu. Dlatego też jak zawsze sporo miejsca poświęcamy tematom związanym z nowymi technikami reklam, pozycjonowania i wszystkiego tego, co może nam pomóc być dostrzeżonym na rynku. Króluje zasada „wyróżnij się lub zgiń”, a zatem wyróżniajmy się.

Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Pragniemy, aby e-PROFIT był zawsze blisko nowych trendów w branży. Chcemy pisać o tym, co jest dla nas wszystkich interesujące i przydatne. Jeśli znacie ciekawy temat, o którym jeszcze na naszych łamach nie pisaliśmy, a sądzicie, że powinniśmy to zrobić, to nie zwlekajcie i skontaktujcie się z nami. Czekamy na Wasze uwagi, sugestie i propozycje. Piszcie: mdornowski@inqbe.pl

e-PROFIT  3


Felieton

Czy Piano pasuje do naszego rynku? Właściwie od momentu powstania internetu przyjęło się mówić o darmowych zasobach. Wydawcy nas przyzwyczajali, że w internecie treści pojawiają się szybciej niż na papierze. I za darmo. Tak było przez blisko 10 lat, bo właściwie od tego okresu możemy mówić o upowszechnieniu się tej drogi komunikacji. Wszystko szło dość gładko – wpływy z reklam i ze sprzedaży wydań papierowych pokrywały koszty zarówno redakcji tradycyjnej, jak i internetowej. Rynek jednak zaczął się zmieniać. Okazało się, że kupujemy coraz mniej „papieru”. A zyski ze sprzedaży reklam zaczęły maleć. Wydawcy więc szukają nowych dróg. I na pomoc przychodzi Piano – system płatności za treści w internecie oparty na abonamencie. Zasady są dość proste: 70% kwoty trafia do wydawców serwisów, które odwiedzaliśmy. Brzmi dobrze.

Sylwester Kozak Wydawca serwisów E-biznes.pl Wystartowali.pl

Przyjrzyjmy się np. Agorze, która w systemie Piano przedstawia swoje treści. Przyglądam się i jedyne co mi przychodzi do głowy, to głośne powiedzenie: To się nie uda! Dlaczego? Agora poza systemem Piano zdecydowała się na utrzymanie drugiego systemu płatności do archiwum. Mało tego, użytkownicy płatni nie otrzymują „bonusu” w postaci wersji serwisu bez reklam. Co do jakości treści nie będę się wypowiadać – tutaj każdy ma prawo do własnej oceny. Wydaje się, że jest jeszcze jedno zagrożenie dla całego systemu. Wyścig o zasięg. Może się okazać, że wydawcom tak zależy na odsłonach, że nie będą w stanie pogodzić się ze znacznym spadkiem oglądalności. A zasięg dla reklamodawców jest najważniejszy. Kilka miesięcy temu, gdy patrzałem na rozwój Piano w innych krajach, byłem optymistą. Wydawało się, że model może się przyjąć w Polsce. W końcu za treści umiemy i potrafimy płacić, żeby wskazać tylko serwisy z muzyką. Jednak gdy wydawcy oferują produkt dość miernej jakości, nie można być optymistą. Tak więc albo zobaczymy koniec projektu za kilka miesięcy, albo wydawcy zmienią podejście do czytelnika. ■

Magic Key: 1B 2A 3B 4C 5B

4  e-PROFIT


Felieton

Gdzie jest mobile commerce? M-commerce, czyli handel z wykorzystaniem urządzeń mobilnych, kojarzy nam się bardziej z e-commerce niż z handlem tradycyjnym. O ile dla sklepów internetowych kanał mobilny jest dość naturalnym rozszerzeniem sprzedaży, przynajmniej ze względów technologicznych, o tyle jest to kompletnie nieopłacalne. Dla handlu tradycyjnego – zwłaszcza galerii wielkopowierzchniowych – jest dokładnie odwrotnie.

M-commerce w e-commerce

W Polsce kanał mobilny nie jest bardzo popularny. Powodów jest kilka – począwszy od dostępności smartfonów i tabletów, które pozwalają na wygodne oglądanie oferowanego asortymentu, poprzez dostępność internetu (zwłaszcza mobilnego) w Polsce, a skończywszy na możliwości opłacenia tak zrobionych zakupów. Problem interface’u można przezwyciężyć. Skoro przywykliśmy do czytania na telefonach czy tabletach, to również dokonywanie prostych zakupów nie powinno stanowić wielkiego problemu. W mojej opinii nadal największą barierą jest brak możliwości dokonania płatności w kanale mobilnym. Cóż z tego, że mogę obejrzeć i wrzucić do koszyka towar, skoro płatności i tak muszę dokonać przy laptopie.

M-commerce w handlu tradycyjnym

Jak wspomniałem technologie mobilne mogą być świetnym uzupełnieniem działalności tradycyjnych sklepów. Aktualnie telefony komórkowe w sklepie – zwłaszcza w wielkich galeriach – są używane głównie do porównania cen z konkurencją sprzedającą ten sam towar online. Nie jest to działanie inicjowane przez sklepy ani wspierające sprzedaż. Po takim porównaniu klient najczęściej kupuje online (chyba, że bardzo zależy mu na czasie). Jeśli już wykorzystanie kanału mobilnego jest jakoś inicjowane to jedynie poprzez bluetooth.

Paweł Lipiec Redaktor prowadzący Ecommerce.edu.pl Bloger WebFan.pl

Urządzenie zainstalowane w sklepie automatycznie wykrywa telefony i inne urządzenia, które mogą komunikować się poprzez bluetooth. Do każdego z nich wysyłany jest identyfikator nadawcy (nazwa) stacji roboczej i po akceptacji połączenia system nawiązuje kontakt z potencjalnym klientem. W efekcie do każdego klienta, który zaakceptował połączenie wysyłany jest komunikat. W teorii działa to świetnie. W praktyce zaś... W praktyce nie znam nikogo, kto używałby bluetooth’a na co dzień. Jeśli już z niego korzystamy, to włączany jest on doraźnie w celu wymiany plików czy udostępniania transferu danych. Jednak rzadko zdarzają się ludzie mający włączony ten protokół permanentnie. To sprawia, że takie działania nie są skuteczne. cd. na str. 6

e-PROFIT  5


Felieton

Gdzie jest mobile commerce? cd. ze str. 5

Skuteczny m-commerce – czy to możliwe?

Rodzi się więc pytanie, czy – i ewentualnie jak – można skutecznie wykorzystać szeroko pojęty mobile w handlu. Jeśli celem ma być zwiększenie sprzedaży to należy albo zachęcić klienta do odwiedzenia sklepu, albo sprzedać mu towar z pominięciem etapu odwiedzin sklepu. W pierwszym przypadku rozwiązania mobilne oparte o RFID oraz rozszerzoną rzeczywistość mogą zwiększać ilość zakupów w danym punkcie. Wystarczy zadbać o coś, co z angielska nazywamy customer experience. W sklepach odzieżowych klienci tracą sporo czasu na odnalezienie odpowiedniego rozmiaru czy koloru ubrania. Jeśli żmudne poszukiwania kończą się sukcesem to pół biedy. Gorzej, gdy poszukiwany towar nie jest dostępny w sklepie, klient najpierw przekopuje się przez liczne półki, a następnie czeka, aż wynik jego poszukiwań potwierdzi pracownik sklepu. W efekcie mamy poirytowanego klienta, który nie dokonał zakupu. Dzięki aplikacjom mobilnym możemy zbliżyć doświadczenie zakupów offline do zakupów online, gdzie łatwo ustawić parametry poszukiwanych towarów. Wyobraźmy sobie sytuację, w której klient wyposażony w odpowiednią aplikację wchodzi do sklepu, wyjmuje telefon i na ekranie widzi, gdzie może znaleźć ubrania w swoim rozmiarze. Dodatkowo wprowadza informacje o preferowanych kolorach. Dzięki temu wszystko, czego potrzebuje, znajduje dużo szybciej, ponieważ aplikacja dokładnie wskazuje te półki w sklepie, które mogą nas zainteresować.

Co więcej, wykorzystanie aplikacji mobilnych, a co za tym idzie całej dostępnej dzięki temu analityki, pozwala oszczędzić przestrzeń magazynową, spada wskaźnik „braku towaru na stanie” oraz ilość towarów zalegających nie na swoim miejscu. Technologia RFID pozwala na interakcję z klientem dokładnie wtedy, gdy jest on w pobliżu sklepu (lub innego określonego punktu). Możemy wysyłać komunikaty do klientów przechodzących obok naszego sklepu... lub oferować zniżkę w momencie, gdy wchodzą do konkurencyjnego punktu. To tylko przykładowe rozwiązania pokazujące, że technologia może być skutecznie wykorzystywana w handlu. Co nas czeka w przyszłości? Być może zakupy z wykorzystaniem hologramów, a może mix handlu tradycyjnego i e–commerce? To trudno przewidzieć. Dziś wiemy na pewno, że nie wykorzystujemy jeszcze wszystkich dostępnych technologii. ■

RFID

(ang. Radio-frequency identification) – technika, która wykorzystuje fale radiowe do przesyłania danych oraz zasilania elektronicznego układu (etykieta RFID) stanowiącego etykietę obiektu Inna sytuacja w galerii handlowej. Wchodząc do wielkiego przez czytnik w celu identyfikacji obiektu. centrum handlowego wyciągam telefon i widzę na nim, gdzie sprzedawana jest prasa, gdzie są kawiarnie, a gdzie zakupię nową grę. Dzięki szybkiemu filtrowaniu tych informacji szybko trafiam po grę, a później idę na kawę. Oszczędzam czas i jestem szczęśliwszym człowiekiem, ponieważ nie traciłem czasu na poszukiwanie odpowiednich punktów.

Z drugiej strony są liczne korzyści dla sprzedawców. Przede wszystkim zaprzęgnięcie technologii do sklepów pozwoli im na dokładniejsze, szybsze analizowanie zachowań konsumentów oraz tego, jak układa się sprzedaż w ciągu dnia, tygodnia, miesiąca i roku. Dokładniejsza analityka pozwoli lepiej dopasować towar do sezonowej sprzedaży czy do krótszych rytmów sprzedaży (tygodniowych, miesięcznych).

6  e-PROFIT

Technika umożliwia odczyt, a czasami także zapis układu RFID. W zależności od konstrukcji umożliwia odczyt etykiet z odległości do kilkudziesięciu centymetrów lub kilku metrów od anteny czytnika. System odczytu umożliwia identyfikację wielu etykiet znajdujących się jednocześnie w polu odczytu. (Źródło:Wikipedia)


Aktualności

Co oglądamy na żywo? Największą popularnością wśród materiałów nadawanych na żywo w internecie cieszą się relacje z wydarzeń sportowych, koncertów, demonstracji i konferencji prasowych – wynika z badania zrealizowanego dla Popler, platformy oferującej transmisje wideo online. Badanie przeprowadził instytut badań społecznych Pollster. Te badanie to pierwsza tego typu analiza zachowań i opinii przeprowadzona w Polsce. Wynika z niej, że aż 64% respondentów przynajmniej raz oglądało w sieci transmisję wideo na żywo. Do oglądania transmisji na żywo internauci najczęściej wybierają duże portale (41%), a także serwisy specjalizujące się w transmisjach live (39%). Wysokie miejsce zajmują również strony stacji telewizyjnych (32%) oraz serwisy tematyczne (25%). Analizie poddana została również częstotliwość oglądania transmisji online. Ponad połowa respondentów (54%) zadeklarowała, że korzysta z takich materiałów przynajmniej raz w miesiącu, przy czym jedna czwarta robi to co najmniej raz w tygodniu. Największą popularnością cieszą się relacje z wydarzeń sportowych i koncertów muzycznych, które wskazało, odpowiednio, 71% i 32% badanych.

Internauci coraz częściej wychodzą też poza treści rozrywkowe, oglądając na żywo transmisje z konferencji prasowych (24%) i wydarzeń ulicznych, takich jak pochody czy demonstracje (21%). Na dalszych miejscach uplasowały się wideoczaty (6%) i konferencje biznesowe (3%). Respondenci zostali również zapytani o doświadczenia związane z samodzielnym nadawaniem wideo na żywo do internetu. Korzystanie z takich rozwiązań zadeklarowało 4% badanych, którzy używali w tym celu kamer internetowych, profesjonalnych kamer podłączonych do internetu oraz telefonów komórkowych. Jednocześnie 18% internautów wyraziło silne zainteresowanie możliwością nadawania live, a 21% badanych trudno było stwierdzić, czy są zainteresowani tego typu rozwiązaniami. ■

Polskapresse inwestuje w Langloo Opracował Marek Dornowski Grupa wydawnicza Polskapresse zainwestowała prawie 0,5 miliona złotych w należącą do portfela IQ Partners spółkę Langloo. Langloo.com to internetowy serwis edukacyjny oraz platforma e-learningowa przeznaczona dla internautów, którzy są zainteresowani nauką języka angielskiego oraz doskonaleniem znajomości tego języka. Spółka posiada w swojej ofercie pełne kursy językowe dla wszystkich poziomów – od poziomu początkującego aż do zaawansowanego. Pozyskane środki przeznaczone zostaną na dalszy rozwój portalu oraz dynamiczne pozyskanie nowych klientów. Nie bez znaczenia może okazać się tutaj promocja w serwisach i tytułach należących do Polskapresse. Grupa wydawnicza Polskapresse to z kolei jeden z największych wydawców prasy w Polsce. Szczególnie mocną pozycję spółka wyrobiła sobie w segmencie prasy lokalnej. Spółka aktywnie działa również w internecie, a jej serwisy

z 5,8 mln użytkowników i zasięgiem 30,62% (PBI/ Gemius, 01’12) zajmują 12 miejsce w polskim internecie. Pozyskane środki zostaną przeznaczone na dalszy dynamiczny rozwój serwisu Langloo.com i opracowanie kolejnych kursów e-learningowych do nauki języka angielskiego oraz dywersyfikację i rozszerzenie oferty również do użytkowników urządzeń mobilnych, w tym smartfonów i tabletów. Do końca roku w naszej ofercie będzie ponad 80 kursów. Dzięki takiemu Partnerowi, jakim jest Polskapresse, możemy znacznie zwiększyć zasięg i stać się rozpoznawalna marką na rynku – twierdzi Aneta Woźniak z Langloo.com. ■

e-PROFIT  7

Foto: sxc.hu / Montaż: IMOGEN

Informacja prasowa


Aktualności

Wspieramy e-biznes Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości organizuje cykl imprez dla startupów internetowych. Odbywać się one będą w każdym mieście wojewódzkim! (Na zalaczonej mapce możecie sprawdzić terminy). Podczas spotkań omówione zostaną zagadnienia związane z prowadzeniem biznesu w sieci oraz pokazane najlepsze praktyki e-biznesowe. Wystąpienia będą prowadzone przez praktyków z branży internetowej oraz beneficjentów projektów PO IG 8.1 i 8.2.

Już jesienią rusza StartUp Contest, wydarzenie które łączy inwestorów ze Startupami, ale także umożliwia bezpośrednią interakcję pomiędzy konkurującymi firmami. Wybrane Startupy dostaną szansę na zdobycie nawet 200 tys. euro dla swojego pomysłu! Wśród jurorów znajdą się m.in. inwestorzy z Xevin Investments oraz inkubatora InQbe. Po prezentacjach i ocenie Startupów zaplanowany został networking. Podczas nieformalnych rozmów będzie okazja do poznania inwestorów oraz zaproszonych gości. ■

Szczegóły na stronie: http://inkubatorstarter.pl/pl/startup-contest-1/

8  e-PROFIT

Foto: sxc.hu / Montaż: IMOGEN

Dzieje się w Gdańsku


Z naszej perspektywy

Inwestor myśli inaczej Marek Dornowski

Zadzwonił ostatnio do InQbe jeden z pomysłodawców. Z pozoru nic nadzwyczajnego. Szukamy ciekawych pomysłów biznesowych, więc mamy całkiem sporo telefonów od osób, które poszukują inwestora. Jednak ta rozmowa zaczęła przybierać zgoła odmienny kształt. Zamiast dyskutować o zarysach kolejnego ciekawego biznesu, rozmówca skierował rozmowę w kierunku naszych dotychczasowych inwestycji, podsumowując, że z jego punktu widzenia nie mają one większej szansy pokazać się na rynku i dopiero inwestycja w jego pomysł da nam oczekiwaną stopę zwrotu. Nie możemy dzielić się informacjami pochodzącymi od projektodawców, więc samego projektu komentować nie zamierzam. Nie chcę również oceniać, na ile skuteczną sprzedażowo jest metoda rozpoczęcia rozmowy z potencjalnym inwestorem od krytycznej oceny jego dotychczasowych inwestycji. Pozostawiam to bezpośredniej analizie naszych czytelników. Skupić się chcę na czymś innym, a mianowicie na tym, że z punktu widzenia zwykłego obserwatora rynku niektóre inwestycje mogą wydawać się nietrafione lub wręcz bezsensowne, podczas gdy w rzeczywistości może być zupełnie inaczej. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź jest prosta. Punkt widzenia wspomnianego obserwatora rynku czy też potencjalnego startupowca i punkt widzenia inwestora, to dwie zupełnie różne sprawy. Pomysłodawca rozpoczyna proces tworzenia projektu od rozpoznania pewnej potrzeby rynkowej, którą można zaspokoić i dzięki temu zarobić. Inwestor rozpoczyna analizę inwestycyjną od poszukiwania drogi wyjścia z inwestycji. Perspektywa stabilnych i nawet wysokich, ale oddalonych w perspektywie czasowej zysków rozpatrywana jest przez pryzmat wyjścia z inwestycji. Z założenia inwestor finansowy, taki jak InQbe, może tej perspektywy nawet nie doczekać, sprzedając dany projekt inwestorowi docelowemu, dla którego będzie to brakujący element większej układanki. Z punktu widzenia inwestora finansowego dany projekt wcale nie musi istnieć docelowo

jako kompletnie niezależny podmiot zaspokający potrzeby konsumenta w danym obszarze od A do Z. Jeżeli przyjmiemy taki punkt widzenia, spojrzymy na inwestycje podejmowane przez poszczególne fundusze z zupełnie innej perspektywy. Nasze przygotowanie do rozmowy z inwestorem będzie też zupełnie inne. Nie będziemy skupiać się na tym, na czym projektodawcy skupiają się najczęściej, a więc na opisywaniu jak wspaniale dany projekt rozwiązuje zdefiniowaną przez nas potrzebę na rynku. To oczywiście ważne, ale z punktu widzenia inwestora nie najważniejsze. Ta perspektywa pozwoli nam też zrozumieć, dlaczego nawet najlepszy pomysł, którego siła tkwi wyłącznie w indywidualnych kompetencjach pojedynczych członków zespołu, raczej będzie miał trudność w znalezieniu finansowania. Inwestorzy nie szukają projektów opartych na kontaktach czy relacjach, szukają wartości dodanej, którą będzie można sfinansować i sprzedać docelowemu klientowi z zyskiem. W tej branży bardzo mocno sprawdza się parafraza słów jednego ze znanych polskich polityków: dobrego inwestora nie poznaje się po tym jak zaczyna, ale jak kończy. Wchodząc do lasu, trzeba mieć w głowie mapę wyjścia z niego. Jeśli ktoś tak nie myśli, lepiej zamiast zajmować się finansowaniem startupów, niech wybierze się na spacer na grzyby. ■

Foto: sxc.hu

e-PROFIT  9


Z naszej perspektywy

Przedsiębiorcą być –

czyli krok po kroku na drodze do własnego startupu Marek Dornowski

Masz pomysł na biznes, który krąży gdzieś tam z tyłu głowy, ale nigdy nie masz czasu, by się nim bliżej zająć? A może to nie tylko pomysł, ale już prototyp jakiejś usługi lub serwisu? Poszukujesz inwestora, ale nie wiesz, jak taka współpraca miałaby wyglądać? W tym dziale chcemy krok po kroku odpowiedzieć na wszelkie pytania, które najczęściej pojawiają się w rozmowach z potencjalnymi Startupowcami pukającymi do drzwi InQbe. Od czego zacząć? Zacznij od odpowiedzi na pytanie, czy w ogóle chcesz być przedsiębiorcą. Wypisz na kartce wszystkie plusy i minusy takiego rozwiązania.

Jeśli więc masz prototyp nowego lekarstwa na raka, które może odmienić rynek medyczny i przynieść miliony dolarów zysku, to absolutnie nie odkładaj takiego pomysłu do szuflady.

Nie przychodzą Ci do głowy żadne negatywy? Naprawdę? No to pozwól, że przyjdziemy z pomocą:

Po prostu skontaktuj się z Funduszami, które sprawnie poruszają się w tym obszarze. To najlepsze rozwiązanie dla wszystkich. Kwalifikowanie tego typu pomysłów do szuflady z podpisem IT, tylko dlatego że „przecież to można sprzedawać online” może okazać się niewystarczające.

Praca w trybie 8–16 to coś, co dla Ciebie jako przedsiębiorcy, stanie się obcą i mało zrozumianą rzeczywistością. Jeśli chcesz, by Twój startup odniósł sukces, nastaw się na ciężką pracę i… przyzwyczaj do tego, że nawet w wolnych chwilach Twoje myśli będą odbiegać gdzieś daleko w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania typu: Kupią czy nie? A może obniżyć cenę? Może jednak warto wziąć tę reklamę? Interfejs miał być gotowy na wczoraj, dlaczego jeszcze nikt nie dzwoni? Itp. Itd. Nie ma bardziej nieprzewidywalnego czynnika niż czynnik ludzki. Miło jest być CEO, ale będąc nim, to do Ciebie należy podejmowanie decyzji, egzekwowanie wykonania prac, rozwiązywanie konfliktów w zespole itd. Czasem to bardzo trudna i niewdzięczna rola. Dobrze, wystarczy straszenia, nie o to nam chodzi. To tzw. „poziom 0” i chyba każdy, kto czyta ten tekst, zdaje już sobie z tego sprawę. Idźmy dalej. Skoro podejmujesz decyzję o poszukiwaniu inwestora, to pierwszą rzeczą, którą warto zrobić, jest zapoznanie się z jego dotychczasowymi inwestycjami. Nie chodzi tu o to, by oceniać czy jego dotychczasowe inwestycje były bardziej czy mniej udane. Twój biznes jest wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju. Nawet najbardziej okazałe i pełne sukcesów portfolio inwestora nie zagwarantuje Tobie sukcesu. Dlaczego więc warto zapoznać się bliżej z wcześniejszymi inwestycjami? By odpowiedzieć sobie na pytanie, czy mój biznes do takiego portfolio pasuje? A może jestem konkurencją dla już istniejących projektów? Przykładowo InQbe nie inwestuje w projekty, w których widzi konkurencje dla swojego dotychczasowego portfela. Jeśli więc planujesz robić to samo, co już ktoś z danego funduszu na rynku oferuje, musisz liczyć się z tym, że w większości przypadków spotkasz się z odmową. Warto więc oszczędzić sobie czas. Poza tym niektóre fundusze mają sprofilowane pole zainteresowań. InQbe inwestuje tylko w projekty z obszaru IT, internetu, e-commerce czy technologii mobilnych.

10  e-PROFIT

A zatem, trzymając się przykładu InQbe, jeśli masz projekt z obszaru nowych technologii, którego jeszcze nie ma w naszym portfelu inwestycyjnym, oznacza to, że jest pole do rozmowy. Zanim jednak do niej dojdzie, pojawi się zapewne myśl: „a co jeśli mi odpowiedzą, że nie są zainteresowani, a następnego dnia sami zaczną realizować ten projekt?” Oczywiście, przed rozpoczęciem szczegółowych, rozmów można podpisać tzw. umowę NDA. Żeby jednak zobrazować sytuację posłużmy się liczbami. Do InQbe od początku funkcjonowania wpłynęło ponad 1000 pomysłów – mniej lub bardziej genialnych. Dotychczas zainwestowaliśmy w ponad 20. Niemniej każdy ze zgłoszonych pomysłów musiał zostać przeanalizowany. Do czego zmierzam? Z fizycznego punktu widzenia inwestorowi nie jest w głowie bawienie się w samodzielną realizację nawet bardzo genialnego projektu. Ryzyko duże, efekt niepewny, a reputacja na rynku stracona. Potwierdzi to każdy logicznie myślący inwestor. Oczywiście nie oznacza to, że na pierwszym spotkaniu należy przedstawiać szczegółowy biznes plan projektu. Absolutnie nie, ale z drugiej strony trudno wyobrazić sobie, aby inwestor wszedł w inwestycję, której szczegółów nie zna. W którymś momencie bardziej szczegółowe pytania muszą się pojawić. Gdy już mamy pewność, że drugą stronę obowiązuje, nazwijmy to umownie, „tajemnica inwestycyjna”, możemy zacząć rozmowę. W głowie mamy ułożony plan opowiadania o tym, skąd i dlaczego wziął się pomysł, im więcej myślimy, tym więcej chcemy powiedzieć. Jak to wszystko poukładać, by nie powiedzieć za dużo ani za mało i żeby przedstawić dokładnie te informacje, na których zależy inwestorowi? O tym już za miesiąc. ■


Z naszej perspektywy

Wymiana walut online – sposób na oszczędność

Foto: sxc.hu / Montaż: IMOGEN

Szymon Szymczyk

Sytuacja na rynkach finansowych nie ułatwia prowadzenia działalności za granicą – kurs złotówki podlega ciągłym wahaniom i traci na wartości. Według danych NBP średni kurs dolara w czerwcu bieżącego roku był o 25% wyższy niż rok temu, a euro podrożało w tym samym czasie o 9%. Równocześnie to właśnie kraje strefy euro, takie jak Hiszpania, Włochy i Grecja są, wg badania Nielsen Polska, jednymi z najpopularniejszych celów podróży Polaków. W tej sytuacji jeszcze większego znaczenia dla firm z branży turystycznej nabiera możliwość szybkiej i taniej wymiany walut. Do niedawna przedsiębiorcy nie mieli wielkiego wyboru, byli skazani albo na drogie usługi banków, albo nieelastycznych kantorów. Na szczęście, dzięki rozwojowi internetu, pojawili się nowi gracze – platformy społecznościowej wymiany walut, w których to sami użytkownicy ustalają kursy.

Drogi spread

– Obecnie najczęściej do wymiany dużych sum pieniędzy przedsiębiorcy korzystają z usług banków. Ustalane przez nie kursy są jednak obarczone tzw. spreadem walutowym, czyli różnicą miedzy kursem sprzedaży danej waluty a kursem jej kupna – mówi Wojciech Kuliński, twórca platformy Trejdoo.com. Aktualne kursy w bankach i wartości spreadów można śledzić m.in. na stronie Spred.pl. Wahają się od 4,81% (Bank BGŻ) do 10,65% (Getin Bank, kursy na dzień 9.07.2012). Różnice w kosztach wymiany walut najlepiej zobrazuje przykład, do którego powrócimy jeszcze w dalszej części artykułu. Powiedzmy, że jako właściciele firmy turystycznej chcemy nabyć 30 tys. euro, które posłużą do regulowania należności z europejskimi kontrahentami. W PKO BP operacja ta kosztowałaby 130 647 zł (po kursie 4,35 zł z dn. 9.07.2012). Lepsze kursy niż banki oferują zwykle kantory tradycyjne, ale regularne korzystanie z ich usług posiada wady – nie ma łatwego sposobu na porównywanie oferowanych przez nie kursów, a ponadto wymiana większej sumy pieniędzy wymaga zwykle wcześniejszego kontaktu. Na szczęście z pomocą przedsiębiorcom przyszły firmy internetowe, które zaproponowały nowy model – niech użytkownicy sami między sobą ustalają, po jakim kursie chcą

sprzedawać i kupować waluty. W tym modelu właściciele platformy są jedynie pośrednikami, którzy zapewniają bezpieczną przestrzeń do zawierania transakcji, za co pobierają niewielką prowizję – w przypadku Trejdoo.com jest to 0,2 % wartości transakcji. Koniec także z wyprawami do kantorów. Jeśli tylko przedsiębiorca ma dostęp do internetu, może wymieniać waluty.

Realne oszczędności

Jak w praktyce wygląda korzystanie z platform tego typu? Wymiana walut wymaga zwykle trzech kroków. Po rejestracji w serwisie należy zasilić swój „portfel” (konto służące do późniejszych transakcji) przelewem z wybranego rachunku bankowego. Ze względów bezpieczeństwa wymagane jest, aby portfel i rachunek bankowy były zarejestrowane na tę samą osobę. Następnie należy ustalić interesujące nas warunki zlecenia wymiany, czyli kwotę oraz kurs. Transakcja zostanie dokonana automatycznie, gdy tylko inny użytkownik złoży zlecenie o pasujących parametrach. Warto przy tym pamiętać, że im korzystniejsze warunki zaproponujemy (np. kurs zbliżony do rynkowego), tym krócej będziemy czekać na realizację. Natychmiast po wymianie pieniądze w odpowiedniej walucie pojawiają się w naszym portfelu. Ostatni krok, to wskazanie rachunku bankowego, na który ma zostać dokonany przelew. Ile czasu zajmuje wykonanie opisanej operacji? – Jeśli korzystamy z konta w jednym z obsługiwanych przez platformę banków, to nie powinno to zająć więcej niż kilka godzin od wpłaty środków do portfela, po ich wypłatę już w innej walucie – mówi Kuliński. Oczywiście czas to pieniądz, ale zapewne dla większości przedsiębiorców ważniejsze od wygody są konkretne sumy, które zaoszczędzą, wymieniając waluty przez internet. Wróćmy do przykładu z początku artykułu. Zakup 30 tys. euro w PKO BP kosztował 130 647 zł. Ta sama transakcja dokonana poprzez Trejdoo.com (kurs 4,24 zł z dnia 9.07.2012), z uwzględnieniem prowizji serwisu, kosztowałaby 127 517 zł. To ponad 3130 zł różnicy tylko na jednej operacji. ■

e-PROFIT  11


STARTUPY NA KRAńCU

EUROPY

12  e-PROFIT


Y

Rynkowe trendy Z czym kojarzy się Wam Portugalia? Ciekawe miejsce na spędzenie wakacji, Christiano Ronaldo, wyśmienite wino z Porto? To wszystko prawda, ale chyba mało kto na dźwięk słowa Portugalia myśli o startupach. Czy jest szansa, by to zmienić i zacząć podróżować do Lizbony w celach innych niż turystyczne? O opinie na temat portugalskiego e-rynku poprosiliśmy mieszkającego tam na co dzień Grzegorza Gołębiewskiego – CEO Znak it! Rozmawia Marek Dornowski

Jak w Portugali wygląda rynek startupów? Gospodarka Portugalii jest stosunkowo mała, GDP to ok. 240 mld USD, w 75% oparta na usługach w tym turystyce. Około 23% to przemysł, głównie produkcja odzieży i butów, wyroby spożywcze oraz półprodukty i części zamienne na eksport. W ostatnich latach gospodarka tego kraju przeżywa kryzys, produkt narodowy maleje, a bezrobocie utrzymuje się na poziomie 12%. Niestety, wśród młodych ludzi jest ono znacznie większe. Wszystko to rzutuje dosyć mocno na krajobraz startupów, typowy z resztą dla państwa w podobnej sytuacji. Z jednej strony startupy są szansą, szczególnie dla ludzi młodych i wykształconych, którzy nie mogą znaleźć zatrudnienia, więc decydują się stworzyć sobie własne miejsce pracy. Z drugiej strony, te nowe przedsięwzięcia, aby zaistnieć i odnieść szybki sukces – bo o wsparcie finansowe, tak jak wszędzie, jest tu stosunkowo trudno – starają się wypełnić lukę technologiczną między istniejącymi już przedsiębiorstwami a rynkiem. Innymi słowy, innowacyjność tych przedsięwzięć polega często na stworzeniu elektronicznej wersji lub internetowego „przedłużenia” usług i produktów już oferowanych – a więc witryny i platformy e-commerce, e-usługi, digitalizacji niektórych produktów, np. e-booków, itd. Powstają też ciągle nowe portale społecznościowe, a to miłośników fotografii (Olhares.sapo.pt, przejęty ostatnio przez największy portal portugalski Sapo.pt), miłośników wina (Pt.adegga.com), muzyki (Buymyplaylist.com) itp. Mało jest startupów obliczonych na drastyczne zmiany lub wprowadzenie nowego produktu czy nowej technologii. Wyjątki stanowią przedsięwzięcia z zakresu wykorzystania energii słonecznej, częściowo sponsorowane przez państwo, oraz ochrony zdrowia. Ta ostatnia dziedzina ma swoją gwiazdę i patrona – firmę Bial, produkującą Foto: sxc.hu / Montaż: IMOGEN

m.in. leki przeciwbólowe. Bial nie jest startupem, ale ma kilka ośrodków badawczych, które współpracują z małymi firmami i wynalazcami, aktywnie wspomagając innowacyjność w tej dziedzinie. I takich patronatów jest więcej.

Jakie są różnice, czego możemy się nauczyć od Portugalczyków, a w czym jesteśmy od nich lepsi? Różnice, jeżeli są, to również wynikają one ze struktury i stanu portugalskiej gospodarki. Ponieważ większość udanych startupów ma wspomniany już „usługowy” charakter, szybciej chyba niż w Polsce są przejmowane przez większe podmioty. W związku z kryzysem, nawet największe firmy mają ograniczone fundusze na rozwój (R&D), a w takiej sytuacji często lepiej się opłaca kupić nowe, ale częściowo już sprawdzone rozwiązanie opracowane przez małe, startujące dopiero firmy, niż angażować własne środki w szukanie tych rozwiązań. Jest to z korzyścią dla większych firm, ale też startupów. W ten sposób bowiem, najbardziej utalentowani młodzi przedsiębiorcy mogą wdrażać kolejne swoje pomysły w oparciu o zdobyte już doświadczenie oraz pozyskany kapitał. Powstaje naturalny ekosystem oraz ścisłe związki między dużymi oraz małymi firmami oraz między CEOs i początkującymi przedsiębiorcami. Może to tylko moje doświadczenie, ale wydaje mi się, że w Polsce tzw. „duzi gracze” rzadko widzą w startupach swoich partnerów. Często trudno jest nawet dotrzeć do polskiego CEO i przedstawić mu, czy jej coś nowego. Inna różnica to współpraca startupów ze środkami akademickimi, i to nie tylko w Portugalii, oraz aktywny udział portugalskich firm w programach umożliwiających pozyskanie kapitału typu seed lub equity z innych państw. Naturalnie polscy przedsiębiorcy też w takich programach

e-PROFIT  13


Rynkowe trendy uczestniczą, ale bardziej na zasadzie wyjątków. Brałem udział w kilku tzw. venture czy startup summits organizowanych regularnie przez Europe Unlimited czy Seedcamp. Wszędzie spotykałem startupy z Portugali – i oczywiście z innych krajów – ale polskich innowatorów jakoś nie udało mi się nigdy spotkać. Nie widziałem tam też polskich inwestorów. To jest tylko pozornie odrębnym zagadnieniem, ponieważ bez udziału polskich funduszy w programach wsparcia dla zagranicznych startupów trudno będzie przyciągnąć takie organizacje jak wspomniana European Unlimited do Warszawy. A w Lizbonie organizuje one spotkania i konkursy na najlepsze startupy kilka razy w roku. Jednym z patronów tych spotkań jest Sonea Capital Venture należąca do portugalskiej korporacji Sonea, która zajmuje się m.in. technologią komputerową i mediami elektronicznymi. Do wyjątków należą sukcesy portugalskich startupów w USA, ale są takie. Przykładem jest Musikki.com czyli portugalska Wiki, ale poświęcona wszystkiemu, co wiąże się z muzyką i artystami/zespołami muzycznymi. Musikki wygrało konkurs dla startupów organizowany przy współudziale Massachusetts Institute of Technology (MIT) i odniosło też sukces na amarykańskim South by South West, czyli popularnym SXSW, gdzie zaczynały swoją karierę m.in. Twitter i Foursquare.

Jakie są główne tendencje rozwoju portugalskiego e-rynku? Jak już wspomniałem jest to głównie tworzenie nowych „internetowych oddziałów” istniejących już biznesów, ich e-komercjalizacja, tworzenie e-usług zastępujących tradycyjne metody obsługi klientów oraz szeroko pojęta komunikacja, centra danych oraz zbieranie i wymiana informacji. Ale tak jak wszędzie, ambicją zarówno państwa, jak i pojedynczych przedsiębiorców jest stworzenie czegoś nowego i to na skalę międzynarodową, zgodnie z globalnym charakterem internetu.

14  e-PROFIT

Często się mówi, że o pomysły jest łatwo, trudność polega na ich wdrożeniu. W wielu wypadkach tak jest, ale mimo wszystko dobrych pomysłów brakuje i to wszędzie, niezależnie od szerokości geograficznej czy tzw. „tematu”. Gdyby było inaczej, to od dawna mielibyśmy gotowe „pomysły” na zwalczanie chorób czy produkcję energii z wody czy z powietrza. Wystarczyłoby je tylko wdrażać. A tak nie jest. Inwestorów też jest zwykle więcej niż przełomowych konceptów. Pod tym względem Portugalia nie jest wyjątkiem.

Inwestor z Portugali to pomysł dobry i realny czy raczej z obszaru science fiction? Może nie sci-fi, ponieważ istnieją tu fundusze i inwestorzy, wspomniana już Sonea czy Portugal Ventures, która oferuje seed funds. Są też organizacje wspomagające startupy, inkubatory i specjalne strefy ekonomiczne umożliwiające rozwój i to nie tylko miejscowych firm. Swego czasu Madera np. miała bardzo atrakcyjny program i bazę serwerów dla zagranicznych firm technologicznych. Są też fundusze społeczne finansowane częściowo z europejskiego Investment Fund, np.: Portuguese Venture Capital Initiative i wiele innych. Wykluczyć tych instytucji nie można, ale polegać akurat na kapitale z Portugali też chyba byłoby niemożliwe. Zakładając BuyMyPlaylist.com, który jest serwisem muzycznym i należy obecnie do 500 najpopularniejszych stron internetowych w Portugali, nie szukałem tu inwestorów. Skoncentrowałem się na pozyskiwaniu partnerów i to się udało. Mój portal współpracuje z kilkoma liczącymi się tu stacjami radiowymi i TV. Organizujemy programy i imprezy z promotorami największych koncertów muzycznych, mamy też wyłączność na sprzedaż utworów kilku znanych artystów. Warto również wspomnieć, że udało nam się, choć na krótko, przekonać lokalną TV do obsługi portugalskiego wydania „Idola” przez BuyMyPlaylist. Niestety, firma posiadająca prawa autorskie do tego programu nie zatwierdziła naszego porozumienia. Mówię o tym nie jak o sukcesie, ale by zilustrować jak otwarty i przyjazny jest ten rynek. Obcy i jeszcze rok temu nieznany nikomu startup mógł zaistnieć i odnosić sukcesy. Próbować więc warto. Zachęcam. ■


Aplikantem być Czy w niecałe półtorej godziny dziennie można przygotować się do egzaminu na aplikację? Jeśli wierzyć liczbom płynącym z badania przeprowadzonego przez serwis ArsLege.pl – jest to możliwe.

Marek Dornowski Nie ma chyba innych egzaminów, które owiane byłyby tak groźną aurą jak egzaminy na aplikacje prawnicze. Aplikacja – to słowo, które przez dziesiątki tysięcy studentów prawa w całej Polsce odmieniane jest przez wszystkie przypadki, najczęściej w rozmowach przepełnionych dekadentyzmem i spiskową podejrzliwością. Jednak, jak dowodzą badania przeprowadzone przez serwis ArsLege.pl, spiskowe teorie można włożyć między bajki, a wszystko da się sprowadzić do rzeczywistego czasu poświęconego na naukę.

2 godziny dziennie spędzone przed ekranem komputera na rozwiązywaniu testów. Dla aplikacji adwokackiej i radcowskiej najwyższe wyniki uzyskały osoby, rozwiązujące miesięcznie 9,5 tys. pytań, a więc poświęcające na testy 2,6 godziny dziennie. Średnia wśród osób, które pozytywnie zaliczyły egzamin wynosiła 5 tys. pytań miesięcznie. Oznacza to, że były osoby, które poświęcając dziennie średnio 1,4 godziny na rozwiazywanie testów przygotowały się do egzaminu w stopniu wystarczającym do jego zdania.

ArsLege.pl posiada największą bazę testów na aplikacje prawnicze w Polsce. Ponad 80 tys. pytań na różnego rodzaju egzaminy zawodowe wraz z odpowiedziami i ich uzasadnieniem prawnym – to olbrzymia dawka wiedzy. Nikt nie obiecywał jednak, że zdobycie prestiżowego zawodu adwokata, geodety, maklera czy rzeczoznawcy majątkowego będzie sprawą łatwą i przyjemną. Dobra wiadomość dla osób pragnących dostać się na aplikacje prawnicze jest taka, że z badań przeprowadzonych przez serwis wynika, że aż 90% pytań, które pojawiły się w testach na aplikacje dostępnych było wcześniej w serwisie. W praktyce oznacza to, że dla osób, które solidnie przyłożyły się do nauki razem z ArsLege.pl, egzamin był jedynie formalnością.

Co ciekawe wyższa była liczba rozwiązywanych pytań, a co za tym idzie czasu poświęconego na naukę wśród osób, które zdały egzamin próbny na aplikację ogólną. Średnio rozwiązywały one około 230 pytań dziennie (prawie 2 godziny dziennie), czyli prawie 7 tys. miesięcznie.

W organizowanych przez ArsLege.pl egzaminach próbnych na aplikacje wzięło udział ponad 1200 osób. Ilość pytań oraz nałożone ograniczenie czasowe dokładnie odzwierciedlały wymagania egzaminacyjne. Egzamin z sukcesem zaliczyło 49% zdających. Przyjrzeliśmy się bliżej statystykom, które w serwisie pozostawiły po sobie osoby, które egzamin zdały i te które go oblały. Osoby, które znalazły się w pierwszej dziesiątce najlepszych wyników na aplikację notarialną średnio w miesiącu rozwiązywały około 13 tys. pytań. Ze statystyk wynika, że na jedno pytanie w serwisie użytkownicy poświęcają średnio 30 sekund. Musiały one zatem spędzić miesięcznie w serwisie na samym rozwiązywaniu testów 108 godzin, czyli średnio 3,6 godziny dziennie. Średnia wśród osób, które poradziły sobie z egzaminem próbnym na aplikację notarialną wynosiła prawie 7 tys. pytań miesięcznie, co w praktyce oznacza średnio prawie

Grafika: ArsLege.pl

Teoretycznie najprościej było zdać egzamin na aplikację komorniczą. Tam najlepsze wyniki osiągnęły osoby, które średnio na serwisie rozwiązywały dziennie 170 pytań, czyli statystycznie poświęcały na to 85 minut dziennie. Oczywiście, badanie nie uwzględnia czasu, które poszczególni kandydaci dodatkowo poświęcili na samą naukę do testów. Jeśli ktoś jednak, jak w praktyce często ma to miejsce w przypadku egzaminu na prawo jazdy, nastawił się wyłącznie na rozwiązywanie testów, to można zaryzykować dosyć kontrowersyjną hipotezę, że przy odrobinie szczęścia półtorej godziny dziennie okazało się wystarczającym czasem na właściwe przygotowanie się do egzaminu na aplikację, w tym przypadku komorniczą. Jeśli jednak ktoś nie chce opierać całego swojego przygotowania wyłącznie na nauce testów i zamierza dokładnie przestudiować wszystkie 50 aktów prawnych, których znajomość wymagana jest na aplikacji, to warto zwrócić uwagę na drobny szczegół, otóż 87% pytań podczas ostatniego egzaminu na aplikacje dotyczyło jedynie 12 z nich. ■


Co z tym kryzysem? Opracował Marek Dornowski

Od czasu upadku Lehman Brothers słowem, które chyba najczęściej pojawiało się we wszystkich mediach biznesowych było słowo „kryzys”. Kto jest winien? Jakie będą skutki? Kiedy nadejdzie druga fala? Kiedy wreszcie minie? Prowadzenie biznesu, a zwłaszcza startupu, w czasie kryzysu do prostych nie należy, choć w warunkach naszej rzeczywistości gospodarczej to słowo zadomowiło się tak dobrze, że właściwie wszyscy zdążyliśmy się do niego przyzwyczaić. Postanowiliśmy zbadać, jak radzą sobie startupy w czasie kryzysu. Czy rzeczywiście zdobycie klienta graniczy z cudem, czy raczej kryzys jest tym magicznym stanem dookoła nas, o którym wiadomo tyle, że jest, ale nikt nie wie gdzie? Zapytaliśmy o to bezpośrednio samych przedsiębiorców. Odpowiedzi różnią się ze względu na specyfikę różnych branż, ale z poniższych wypowiedzi płynie raczej optymistyczny przekaz. Piotr Chumicki – prezes zarządu Site S.A.

Do tej pory kryzys w Polsce nie był mocno odczuwalny, głównie słyszeliśmy o nim z mediów. W naszej branży spadek cen emisyjnych reklam spowodował naturalny rozwój serwisów oraz szukanie nowych modeli biznesowych na zarobek. Jest to dobry okres na rozwój oraz dywersyfikację działalności. Kryzys spowodował wyczyszczenie rynku z pseudofirm bazujących na wzmożonym popycie na ich dobra, w ogóle niedbających o klienta i rozwój.

Sylwia Zawadzka – specjalista ds. marketingu E2O Sp. z o.o. Branża wideo cierpi na tym kryzysie z dwóch powodów: polscy biznesmeni nie doceniają jeszcze potęgi tego narzędzia w świecie marketingu, a co za tym idzie nie chcą wydawać na nie pieniędzy. Zauważam jednak poprawę sytuacji. Coraz więcej osób dopytuje o transmisje online, chętnie nagrywa filmy biznesowe. Mam nadzieję, że to światełko w tunelu.

Tomasz Ostrowski – prezes zarządu Prawomaniacy Sp. z o.o. prowadzącej serwis Arslege.pl

My kryzysu raczej nie odczuwamy. Naszą główną grupą docelową są klienci indywidualni – osoby przygotowujące się do państwowych egzaminów zawodowych. Kandydat, który chce dobrze przygotować się do egzaminu, potrzebuje dobrych materiałów. Taka osoba nie oszczędza. Doskonale zdaje sobie sprawę, że wiedza zaprocentuje. W szczególności, że nie są to duże kwoty. Zdany egzamin bezpośrednio przełoży się na jego przyszłe wynagrodzenie.

Marcin Sznyra – prezes zarządu Exnui Sp. z o.o.

Rynek usług opartych o model Cloud computing jest pod tym względem dość specyficzny. Model oprogramowania w chmurze to model, który pozwala ograniczyć koszty operacyjne. Nieodzownie CC kojarzony jest również z płatnościami pay-as-you-go, czyli zamianą długotrwałych zobowiązań na formę „płacisz tyle, ile wykorzystasz”. Okres spowolnienia gospodarczego to dobry moment dla przedsiębiorstw na zmiany organizacyjne i poszukiwanie lepszych form zarządzania firmą. To czas, kiedy wszyscy myślą o optymalizacji działania firmy (jak zarobić więcej przy niższych kosztach operacyjnych). Kryzys jest więc swego rodzaju motorem napędzającym sprzedaż dobrych produktów w modelu CC pozwalającym lepiej zarządzać firmą.

16  e-PROFIT

Dariusz Sokołowski – prezes zarządu NoNoobs.pl

Na pewno trzeba się liczyć z możliwością kryzysu w Polsce, jednak dla biznesu internetowego czy mobilnego powinien mieć łagodny przebieg ze względu na wciąż dynamiczny wzrost rynku reklamy czy e-commerce. Spodziewam się też zwiększonej koncentracji firm w segmentach rosnących, głównie cyfrowych, co powinno odnieść pozytywny skutek dla całej branży.

Maciej Kasperowicz – Sendspace.pl

Na rynku wydawcy reklam faktycznie zrobiło się gorzej, można było poczuć zwiększony popyt wydawców i niską podaż reklamodawców. Z drugiej strony kampanie są także coraz tańsze, ale jest to raczej trend panujący od wielu lat związany ze zmniejszającą się efektywnością takiego rozwiązania, a nie samego kryzysu. Jeżeli chodzi o rynek hostingu plików to raczej nic się nie zmieniło po wybuchu kryzysu, odnotowujemy raczej coraz mocniejszą konkurencję w postaci dużych graczy w tym segmencie.

Piotr Skawiński – prezes zarządu Power Price S.A.

Dla Power Price kryzys jest okazją do zainteresowania naszą ofertą tych przedsiębiorców, których pogorszenie sytuacji na rynku skłania do szukania oszczędności. Fakt, że robiąc zakupy firmowe na platformie e-commerce PowerPrice.PL, można zaoszczędzić 20–40% tego, co wydaliby nasi klienci, kupując u dotychczasowych dostawców, ma wielkie znaczenie właśnie wtedy, gdy rynek dołuje. W czasie dynamicznego wzrostu gospodarki cena produktu często schodzi na drugi plan, za to w obecnej chwili niska cena jest podstawą.

Sylwester Kozak – wydawca serwisów internetowych, m.in. E-biznes.pl i Wystartowali.pl

Wszystko oczywiście zależy, jak zdefiniujemy kryzys – czy jako konkretne, wręcz nagłe zdarzenia zewnętrzne, czy może zmianę na samym rynku. Jeśli myślimy o rynku internetowym w tym drugim kontekście, to możemy mieć niebawem „kryzys ciekawych treści” – wpływy z reklam spadają, a wydawcy, aby zrekompensować mniejsze wpływy, dodają kolejne miejsca reklamowe i coraz częściej ograniczają się do przedruków, bo są tańsze niż tworzenie własnych treści. Efekt długofalowy będzie taki, że sporo mniejszych, ale ciekawych, serwisów nie będzie w stanie się utrzymać i będziemy właściwie ograniczeni do treści masowych.


Aneta Woźniak – prezes zarządu Chinese2know.com

Na tę chwilę kryzys w nauczaniu zdalnym nie jest odczuwalny, powiedziałabym nawet, że e-learning jest odpowiedzią na kryzys. Stawiamy na klientów indywidualnych, chcących rozwijać swoje kompetencje językowe, a także na firmy i organizacje, które chcą radykalnie zmniejszyć koszty szkoleń dedykowanych. Chiny dla wielu firm i branż to naturalny kierunek przeciwdziałaniu kryzysowi.

Rynkowe trendy Tomasz Szulgo dyrektor finansowy InQbe sp. z o.o.

Artur Pleskot – prezes zarządu Seo Power Sp. z o.o.

Myślę, że kryzys dotyka bardziej większych firm, które mocniej uzależnione są od rynków finansowych. Z naszej perspektywy to jednak daleki problem, na którym specjalnie się nie skupiamy. Po prostu kolokwialnie mówiąc, robimy swoje.

Wojciech Kuliński – prezes zarządu Igoria Trade S.A., właściciela platformy transakcyjnej Trejdoo.com

Nasz biznes rozwija się bardzo dynamicznie. Trudno mówić tu o kryzysie. Codziennie pozyskujemy nowych klientów oraz stale rozszerzamy obsługę o kolejne banki, w których posiadamy rachunki. Rynek elektronicznej wymiany walut jest dość konkurencyjny, a to jest raczej oznaką rozwoju. Poza tym, pozostaje jeszcze dość duża grupa klientów, którzy dokonują wymiany w tradycyjny sposób w banku lub kantorze. Liczymy, że w najbliższym czasie dostrzegą oni nowe możliwości ograniczenia kosztów i wygody. Pozwala to mieć nadzieję, że w naszej branży słowo kryzys jeszcze długo nie będzie znane.

Michał Wróblewski – prezes zarządu Langloo.com S.A

Na rynkach światowych obserwujemy znaczny wzrost zainteresowania szkoleniami zdalnymi, w tym językowymi, niezależnie od kryzysu. Wydaje się nawet, ze kryzys powinien dopomóc takim przedsięwzięciom jak zdalna nauka języków, gdyż trudniejszy rynek pracy będzie wymagać, po pierwsze, coraz większych kompetencji językowych, a po drugie, wymagać większej, międzynarodowej mobilności w poszukiwaniu zatrudnienia bądź nowych rynków ekspansji gospodarczej przedsiębiorstw.

Andrzej Endler – prezes zarządu M10 S.A.

Działamy w dosyć specyficznej branży automatycznych systemów inwestycyjnych. Na obecnym etapie rozwoju spółki nie mamy jeszcze klientów (pracujemy nad produktem), a więc kryzys dotyka nas nieco pośrednio. Możemy obserwować go poprzez zachowania rynków finansowych, zwiększoną nerwowość, skoki rentowności obligacji, ruchy walut, zwiększoną zmienność. Rynki zachowują się trochę inaczej niż przed kryzysem i musimy to uwzględniać w algorytmach naszych automatów. Jednak rynki zmieniają się zawsze i w sposób ciągły. Na rynkach światowych było już wiele mniejszych i większych kryzysów i pewnie niejeden jeszcze będzie w przyszłości, pojawiają się nowe technologie i produkty, nowi gracze na rynku itp. My musimy obserwować zmieniające się rynki i odpowiednio reagować, a zwiększona zmienność to często więcej okazji inwestycyjnych.

Foto: InQbe sp. z o.o.

Nasza firma powstawała w czasie obecnego kryzysu, więc od początku było tak samo trudno. Czy gorzej niż za czasów sprzed kryzysu? Nie sądzę. Prowadząc zupełnie inną firmę, jeszcze w tak zwanym czasie przed kryzysem też lekko nie było.

Codziennie słyszymy o kryzysie. Naturalnym wydaje się pytanie: kto jest temu winien? W mojej ocenie problem kryzysu – jak to w życiu bywa… – jest złożoną kwestią. Możemy tu mówić o kryzysie w USA oraz w Europie. Winnych jest więcej niż jedna konkretna strona. Wszystko zaczęło się w USA poprzez chciwość „bankierów” z WallStreet i braku wystarczającej kontroli organów nadzorczych nad instrumentami pochodnymi opartymi o kredyty hipoteczne o podwyższonym ryzyku. W dużym skrócie były one uzależnione od ciągłego wzrostu cen nieruchomości. Gdy ceny nieruchomości przestały rosnąć – okazywały się papierami szybko tracącymi wartość. Pierwszy poległ bank inwestycyjny Lehman… Ceny nieruchomości zaczęły drastycznie spadać, a kredyty stały się „bardziej ryzykowne” ze względu na topniejącą wartość ich zabezpieczenia. Kredyty przestały być spłacane terminowo, a w pewnym momencie można mówić o zaprzestaniu ich spłaty np. z powodu sytuacji, że obecna cena domu na rynku była zdecydowanie niższa niż jego pierwotnego zakupu. Banki, obawiając się nawzajem o posiadanie we własnych aktywach „toksycznych obligacji”, przestały pożyczać sobie pieniądze. Brak gotówki i niestabilność w tym ekosystemie jest zawsze wstępem do problemów gospodarczych. Problem USA rozlał się na cały glob. W Europie druga fala kryzysu już jest obecna, powiedzmy, od roku. Jest to inny rodzaj kryzysu niż ten w USA. Europa pokutuje za konsumpcję ponad miarę swoich możliwości finansowych – każda rodzina w końcu musi się zadłużyć przy takiej filozofii. Kryzys fiskalny, moim zdaniem, osiąga w tym momencie apogeum (jaka jest jego skala niech, będzie obrazem kontrolowane bankructwo Grecji, czy też jeden z największych długów publicznych na świecie, jaki mają Włochy ok. 2 bln euro, czyli ok. 120% wytwarzanego PKB tego kraju). Czy jesteśmy w stanie powiedzieć, kiedy ten kryzys wreszcie minie? Nie ma na tym świecie osób, które znają odpowiedź. Możemy tylko dywagować – moim zdaniem jesteśmy już za dołkiem. Teraz powinno być już tylko lepiej, tj. mam na myśli, że już „nie spadniemy jako Europa gospodarczo niżej”, a rentowności obligacji państw Europy będą już tylko niższe (co oznacza pozytywną sytuację dla zadłużonych krajów – spłatę długu po coraz niższych cenach). ■

e-PROFIT  17


Rynkowe trendy

e-learning po chińsku Aneta Woźniak Chinese2know.com sp. z o.o.

O tym jak duży wpływ na rozwój edukacji ma internet, niech świadczy fakt, że szacunki mówią, iż w ciągu najbliższych 2 lat tempo wzrostu szkoleń dystrybuowanych elektronicznie będzie wynosiło co najmniej 90% rocznie. Dziś e-learning kojarzy się… z liczbami. Gdzie nie spojrzeć tam statystyki i porównania, optymalizacja kosztów, rosnąca efektywność i wydajność. Przykładowo – zastosowanie e-learningu zmniejsza koszty szkoleń o 50 do 70%. Informacja o tym, że IBM szkoląc 30 tys. handlowców w 3 miesiące, zaoszczędził ponad 200 mln dol. musi robić wrażenie. Spróbujmy teraz odnieść te liczby do edukacji języków obcych. Na początek mały quiz: jaki język jest najbardziej popularny na świecie? Angielski? Otóż nie. Właściwa odpowiedź to dialekt mandaryński języka chińskiego, czyli po prostu chiński. Na świecie językiem chińskim posługuje się 1,372 mld osób (wliczając w to zarówno native speakerów, jak i osoby, dla których język chiński jest drugim językiem). Język angielski jest zrozumiały dla 1,302 mld mieszkańców naszego globu. Zatem już teraz język chiński jest najpopularniejszym językiem na naszym globie, a tendencja ta w miarę upływu czasu coraz bardziej się nasila. W 2005 roku szacowano, że języka chińskiego uczy się około 30 mln osób, a już 5 lat później, w 2010 roku, liczba ta wzrosła do ponad 100 mln. Te liczby nie dziwią, gdyż znajomość języka chińskiego to w wielu przypadkach przepustka do wyższych zarobków i lepszej kariery zawodowej. Sedlak & Sedlak, firma doradztwa personalnego, wykazała w swoich badaniach dotyczących wpływu znajomości języka obcego na wzrost płacy, że najlepiej zarabiały osoby znające język chiński. W tym przypadku mediana wynagrodzenia

18  e-PROFIT

Foto: sxc.hu / Montaż: IMOGEN


była prawie 235% wyższa od płac innych uczestników badania i wyniosła 8000 zł (dane z roku 2009). Z kolei portal Pracuj.pl w 2011 roku opublikował ok. 1200 ofert pracy, w których jednym z wymogów była znajomość języka chińskiego. Biorąc pod uwagę branżę internetową, warto pamiętać, że znajomość języka chińskiego to również możliwość dostępu do gigantycznych zasobów internetowych w tym języku. W ciągu 11 lat liczba użytkowników internetu w Chinach wzrosła z 22,5 mln do ponad 509 mln. Co z tego wynika? A co wyjdzie z połączenia e-learningu i… języka chińskiego? Odpowiedź na to daje serwis Feelchinese.com, gdzie każdy, kto interesuje się tym krajem, jego kulturą i nauką języka, znajdzie coś dla siebie. Poza sporą dawką wiedzy na temat państwa środka, główna uwaga serwisu skupiona jest na kursach online, które zostały opracowane przez zespół polskich i chińskich specjalistów – językoznawców i praktyków, specjalnie na potrzeby polskiego użytkownika. Jest to szczególnie ważne ze względu na znikomą dostępność profesjonalnych materiałów do nauki chińskiego w naszym ojczystym języku. Użytkownik ma do wyboru dwie ścieżki nauki: Pierwsza część – Słuchaj i Mów jest niejako unowocześnioną wersją tradycyjnej metody audiolingwalnej. Kładzie ona nacisk na sprawność słuchania i po odpowiedniej ilości ćwiczeń uruchamia biegłość mówienia. Druga – Czytaj i Pisz ma za zadanie prezentować już poznane słownictwo, dialogi, wyrażenia przy pomocy znaków chińskich. Użytkownik uczy się nie tylko rozpoznawać, ale i pisać znaki. W tej części dostarczonych jest wiele narzędzi ułatwiających naukę, wraz z odpowiednią aplikacją. Wszystko wskazuje nas to, że należący do stajni IQ Partners serwis stawia sobie za cel nie tylko sama naukę, lecz także chce wykorzystać synergię pomiędzy e-learningiem i ciągle rosnącym znaczeniem gospodarczym Chin. Do końca roku, chcemy naszym użytkownikom zaproponować dodatkowe kursy ułatwiające kontakty biznesowe z Chińczykami, ale wcześniej zapraszamy na II edycję Konferencji z cyklu „Odkryj Chiny” w całości poświęconej biznesowi z Chinami „Biznes z Chinami od A do Z”. ■

汉语学习值得你付出 Chiński jest wart twojej inwestycji (czasu i energii)

e-PROFIT  19


magia cyfrowej reklamy Digital OOH (out-of-home), czyli cyfrowa dystrybucja multimedialnych treści poprzez sieć ekranów, to nowoczesne rozwiązanie, które przyciąga uwagę odbiorców i zwiększa sprzedaż.

Szymon Szymczyk Tak jak sugeruje to angielski termin, Digital OOH to cyfrowa komunikacja kierowana do konsumentów znajdujących się poza domem. Ekrany zlokalizowane są w miejscach, w których odbiorca może poświęcić chwilę na zapoznanie się z przekazem. Osoby robiące zakupy lub korzystające z usług patrzą na nośniki Digital OOH, aby dowiedzieć się więcej lub wypełnić czas oczekiwania. Do najczęściej prezentowanych treści należą reklamy, informacje o produktach i usługach oraz specjalnie przygotowane programy informacyjne. – Popularnym miejscem wykorzystania Digital OOH są placówki, w których prowadzona jest sprzedaż. Ekrany mogą być skierowane zarówno do osób przechodzących obok sklepu czy kawiarni (np. na witrynie), jak i tych zapoznających się z ofertą już wewnątrz. – mówi Damian Rezner, dyrektor IT w Screen Network, największej polskiej sieci Digital OOH.

Jak to działa? Sieć Digital OOH składa się z dwóch głównych elementów. Pierwszy z nich to oczywiście hardware, czyli sprzęt: ekrany, komputery, serwery i rozwiązania do komunikacji pomiędzy tymi urządzeniami. – Najważniejsze kwestie, które warto brać pod uwagę, projektując sprawny i stabilny system, to prostota instalacji, bezawaryjność oraz efektywność kosztowa – radzi Damian Rezner ze Screen Network. Drugi element to software, czyli oprogramowanie do zarządzania emisją treści na nośnikach. To od niego zależy łatwość publikowania treści, dane możliwe do pobierania i automatycznego wyświetlania oraz ogólna intuicyjność obsługi przez pracowników. Na rynku obecne są rozwiązania zazwyczaj zamknięte, czyli niepozwalające na istotne modyfikacje. – Nasze doświadczenie pokazuje, że dla ostatecznego sukcesu projektów Digital OOH kluczowa jest elastyczność i tworzenie rozwiązań „szytych na miarę” – mówi Rezner. Systemy Digital OOH to świetna alternatywa dla tradycyjnych drukowanych reklam, zarówno tych w formie plakatów, jak i ulotek rozkładanych w biurach i sklepach.

20  e-PROFIT


Dynamiczny obraz jest bardziej efektowny, mocniej przykuwa uwagę oraz buduje wizerunek nowoczesnej firmy. Podnosi wartość estetyczną punktu sprzedaży i zwiększa zaufanie, co ostatecznie przekłada się na zwiększenie sprzedaży. To jednak nie koniec zalet. W przeciwieństwie do drukowanych reklam kanał cyfrowy może pomieścić dowolną ilość komunikatów reklamowych i pozwala na ich błyskawiczną zmianę. – Największe możliwości oferują systemy Digital OOH zintegrowane z innym oprogramowaniem wykorzystywanym w przedsiębiorstwie, na przykład systemem zarządzającym sprzedażą – podkreśla Damian Rezner. – Dzięki temu na nośnikach mogą być wyświetlane treści generowane automatycznie, np. aktualne oferty. Daje to możliwość natychmiastowej zmiany reklamowanej treści w razie jej sprzedaży lub przeceny – bez potrzeby angażowania pracownika. Inne zastosowanie to automatyczne sortowanie ofert wg wybranych kryteriów. Sprzedawca wyposażony w system, może w łatwy sposób filtrować oferty, wybierając te zgodne z aktualną polityką sprzedażową. Inne popularne zastosowania Digital OOH w branży to prezentowanie oferty. Klient ma możliwość zapoznania się w dynamicznej formie z produktem, który zamierza kupić. TreścinanośnikachDigitalOOHmogąbyćgenerowane w oparciu o niemal dowolne źródło: wyniki sportowe, wiadomości czy media społecznościowe. Umożliwia to tworzenie dynamicznych i angażujących treści oraz wykorzystanie rekomendacji konsumentów do promowania reklamowanych produktów. To właśnie połączenie z social media i mobile daje najbardziej ekscytujące możliwości, gdyż pozwala na bezpośrednią interakcję z nośnikiem.

Rynkowe trendy

Często sam fakt wyświetlenia komentarza użytkownika na dużym ekranie zlokalizowanym w miejscu publicznym stanowi gratyfikację wystarczającą do aktywności i dzielenia się ze znajomymi. Inną efektowną technologią oferujących szeroki wachlarz zastosowań jest tzw. rzeczywistość rozszerzona (ang. augmented reality). W największym skrócie polega ono na dodawaniu cyfrowych treści do rzeczywistego obrazu. W praktyce najczęściej polega to na wyświetlaniu na ekranie widoku z kamery pokazującej przestrzeń bezpośrednio przed ekranem. Do tego obrazu dodawana jest cyfrowa „warstwa”, np. chmurka nad głową przechodnia, w której umieszczony jest tekst: „A może urlop w Egipcie?”. Albo… plaża w Tunezji, na tle której wyświetlana jest osoba stojąca właśnie naprzeciw ekranu. – Wirtualna warstwa może obejmować grafikę reagującą na działania użytkownika (np. obracające się modele 3D), animacje, a nawet proste gry – mówi Rezner. Ocenę efektywności działań ułatwiają narzędzia służące mierzeniu liczby odbiorców mających kontakt z nośnikami. System Intel Aim potrafi zliczać osoby patrzące na ekran, rozpoznawać ich wiek i płeć, wyliczać średnią ilość przebywania w obrębie ekranu itp.

Efektywność i elastyczność Digital OOH to interesujące rozwiązanie dla reklamodawców szukających środków przekazu o wysokim poziomie oddziaływania, nastawione na dotarcie do szerokich grup odbiorców. Dobrze wykorzystane zwiększa świadomość marki oraz sprzedaż. Z tego też powodu to segment reklamy, który rozwija się szybko na całym świecie i obejmuje coraz to nowe technologie (ostatnio popularne staje się łączenie Digital OOH ze smartfonami). Wdrożenie systemu cyfrowych nośników nie musi być przy tym wcale drogie. Firmy specjalizujące się w tego typu projektach akceptują bowiem różne typy rozliczeń – zarówno standardową opłatę jednorazową (kilka tysięcy złotych za lokalizację), raty, jak i model abonamentowy (od kilkudziesięciu do kilkuset złotych miesięcznie). Każda firma powinna zatem znaleźć wariant dopasowany do jej potrzeb i możliwości. ■ Foto: Screen Networks

e-PROFIT  21


Wszystko

Foto: sxc.hu / Montaż: IMOGEN

co powinieneś wiedzieć na temat

Arkadiusz Miergoń + Paula Kaliszewicz 22  e-PROFIT


Rynkowe trendy

CTR, PV, CR, UU... Branża interaktywna, jak żadna inna, z namiętnością używa skrótów lub całych zwrotów anglojęzycznych, które potrafią wprowadzić w zakłopotanie wynikające z ich niezrozumienia, nawet bardzo świadomego marketera. O ile już bez trudu potrafimy rozszyfrować skróty typu CTR, PV, CR, UU, to kiedy słyszymy kolejne typu RTB, SSP, DSP, DMP dostajemy bólu głowy. W poniższym tekście postaram się przybliżyć i rozszyfrować kilka nowych skrótów, które w najbliższym czasie będą używane częściej niż jakiekolwiek inne dotyczące reklamy w internecie. W przystępny, mało techniczny sposób opowiem o zaletach i przewadze nowego podejścia do kierowania przekazu, jakim jest Audience Targeting z wykorzystaniem technologii Real Time Bidding (RTB) i co to zmienia dla prowadzących kampanie display. Wszyscy zdają się o tym mówić, ale jak to wpływa na Twój biznes? Postaram się tym tekstem rzucić trochę światła na tę zawiłą z pozoru technologię. Dzięki niej mamy pełną kontrolę nad swoją kampanią, a co najważniejsze zmienia się podejście do zakupu. Nie kupujemy już worka z odsłonami wypalanymi w kosmosie, lecz wyceniamy każdorazowo, ile warta jest odsłona do konkretnego użytkownika. Dzięki temu na pierwszym planie mamy zawsze ROI i ani przez moment nie tracimy go z oczu! Jedno nie pozostawia wątpliwości, obserwując rynki bardziej rozwinięte – jak Wielka Brytania, Stany Zjednoczone, Niemcy czy Francja – czy tego chcemy, czy nie RTB stanie się główną walutą na rynku reklamy display. Dlaczego tak uważam? Z tych samych powodów, o których pisałem powyżej. Dzięki Audience Targetingu wreszcie płacimy tylko za te odsłony, które trafiają do wybranego przez nas użytkownika.

Mamy pełną kontrolę i bezpieczeństwo emisji, że nasza kampania nie jest wypalana na kontencie niepożądanym czy szkodliwym dla wizerunku marki. Wszystko po to, by podnieść efektywność podjętych działań. Neal Mohan Google Vice President twierdzi, że w ciągu kilku następnych lat 50% wszystkich targetowanych kampanii zostanie kupiona w technologii Real time bidding. Czy ma podstawy tak sądzić? Weźmy pod uwagę nasze rodzime poletko, na raczkującym rynku. Już teraz mamy do dyspozycji 6 mld odsłon w tej technologii. A ten wolumen z każdym dniem rośnie. Co za tym idzie, wchodzenie na ten rynek dużych graczy, jakimi są portale, powoduje, że mamy coraz większe spektrum do optymalizacji, co na koniec przynosi poprawę efektywności. Sam Google nie tylko umieścił RTB w swoich siedmiu proroctwach do 2015 roku, lecz także skupuje firmy z tego nowego ekosystemu. Ale jaką jeszcze daje przewagę Audience Targeting nad dotychczasowym systemem planowania kampanii display? Czy display może dorównać pod względem efektywności reklamie typu search? Czy zgodzicie się ze mną, że żyjemy w świecie opanowanym przez dane? Poprzez dane, mam tu na myśli informację zapisaną w cookie na temat użytkownika. Jak do tej pory tzw. dostarczyciele danych nie byli w stanie dostarczyć takich, które można by wykorzystać w zakupie kampanii. W nowym środowisku ta sytuacja ulega zmianie. Możemy zidentyfikować i wyświetlić odpowiedni komunikat do wybranego użytkownika z poziomu platform zakupowych funkcjonujących w ekosystemie RTB. Podsumowując, co zmienia Audience Targeting dla reklamy display? Niweluje marnotrawstwo odsłon do użytkowników nie z naszej grupy celowej, zapewnia kontrolę, gdzie reklama się wyświetla, a także gwarantuje pełną przejrzystość nad procesem optymalizacji i zakupu. Dlatego też warto zwrócić uwagę na ten model, by zapewnić dodatkowy zasięg i możliwie najwyższy zwrot poniesionych nakładów. ■

e-PROFIT  23


Przychodzi baba do lekarza… czyli co warto wiedzieć zanim odwiedzimy pozycjonera Kamil Mordasewicz – Seo Power sp. z o.o.

J

ak każdy hipochondryk idący do lekarza dokładnie wie, co mu dolega, tak osoba prowadząca swoją własną stronę zna mocne i słabe strony swojego serwisu. Ale czy na pewno? Tak to już bywa, że bardzo rzadko zdarza się krytyczne spojrzenie na swoje dzieło życia, błędy pojawiają się dopiero, gdy spojrzy na nie obiektywnym okiem osoba z zewnątrz. Jednym z takich etapów jest pozycjonowanie, czyli próba zaistnienia w najpopularniejszych wyszukiwarkach internetowych takich jak Google czy Bing. Gdy podejmiesz decyzję, że już czas podbić świat i udasz się do specjalisty SEO, z pewnością zacznie on od doboru odpowiednich słów kluczowych oraz szeroko rozumianych prac w zakresie Twojego portalu zwanych potocznie optymalizacją. Co powinniśmy wiedzieć zanim wybierzemy się na rozmowę ze specjalistą SEO, żeby nie wyjść na totalnego laika, któremu można wszystko wcisnąć. Foto: sxc.hu / Montaż: IMOGEN

24  e-PROFIT


Rynkowe trendy Niezależnie od tego czy jesteś właścicielem bloga, sklepu internetowego, czy serwisu społecznościowego, do rozpoczęcia pozycjonowania będziesz potrzebował fraz kluczowych. Są to tematycznie powiązane słowa lub ciągi słów, dzięki którym potencjalni klienci trafią do Twojego serwisu. Tak zwane keywords najlepiej dobierać w taki sam sposób, jak potencjalni użytkownicy wpisaliby je w wyszukiwarkę internetową. Najprostszy sposób to wypisanie wszystkich słów, które przychodzą Ci na myśl, gdy myślisz o swojej stronie. Od nazwy firmy, produktu czy usługi, aż po unikalne słowa związane z działalnością, którą prowadzisz. Tak stworzoną listę warto wzbogacić również o słowa napisane błędnie. Literówki często zdarzają się przy wpisywaniu zapytań w wyszukiwarkę i na taki wariant trzeba być po prostu przygotowanym. Ponieważ jednak pozycjonowanie każdego ze słów to konkretny koszt, konieczne jest oddzielenie ziarna od plew. Można to porównać do zabawy w „Familiadę”, czyli sprawdzenie ile osób faktycznie wpisuje dane hasło czy frazę, poszukując tego, co oferujesz. Może się bowiem okazać, że doskonale wypozycjonujesz swój serwis pod frazę „X”, ale nie przeniesie się to w żaden sposób na Twój biznes, gdyż mało kto będzie z tej frazy korzystał.

ABC optymalizacji Jak głosi powiedzenie znane chyba przez wszystkie osoby związane z internetem: content is king. W optymalizacji strony internetowej to on odgrywa główne rolę. Jest kilka wyznaczników mówiących, jak powinien wyglądać tekst na stronie: Podstawą jest to, by był zrozumiały dla ludzi, liczy się jego struktura, zawarte w nim informacje ułożone w sposób który przyswajalny jest dla statystycznego internauty. Powinien mieć odpowiednią długość w stosunku to kodu HTML – im wyższy stosunek, tym lepiej. Minimalne wartości to 15–20%. Koniecznie muszą być zawarte słowa kluczowe, na które chcemy pozycjonować naszą stronę. Należy jednak pamiętać, by tekst nie był nimi przesycony, gdyż wtedy strona może zostać zakwalifikowana jako spam. Kolejnym krokiem jest optymalizacja kodu strony: Uporządkowanie nagłówków, najlepiej stosować drzewiastą strukturę której pniem będzie znacznik <H1>.

Pomocne może być tu skorzystanie z narzędzi ogólnie dostępnych takich jak adwords, wordtracker czy innych, które z łatwością znajdziesz w sieci. Im dokładniej dobierzesz słowa kluczowe, tym bardziej sprofilowane osoby trafią na stronę i tym większe korzyści przyniosą. Czy Twój dobór był słuszny? Zawsze możesz to sprawdzać, korzystając ze statystyk takich jak Analytics, czy Stat4u.

Dobrze skonstruowane title i meta znaczniki, zawierające słowa kluczowe ważne dla naszej strony. Istotne jest, by były unikalne dla każdej z podstron.

Ta wiedza jest niezbędna przed pierwszą wizytą u pozycjonera, gdyż bez niej możemy za pozycjonowanie naszego serwisu po prostu najzwyczajniej w świecie przepłacić. Oddzielną sprawą jest kwestia optymalizacji, czyli czynności, które należy wykonać na samej stronie internetowej, tak by zarówno użytkownicy, jak i roboty wyszukiwarek dobrze ją oceniły. Nie chodzi tu o walory artystyczne wykorzystanych zdjęć, lecz o zgodność z kryteriami, które stanowią podstawę działań robotów wyszukiwarek.

Rich snippets (znaczniki kodu html wskazujące na ściśle określone dane, które zostaną wyświetlone w wynikach wyszukiwania), dzięki którym będziemy bardziej widoczni w wynikach wyszukiwania.

By nieco uprościć sobie pracę, można skorzystać z programów, które wskażą nam miejsca istotne do optymalizacji. Są to skrypty umieszczone na stronach internetowych np. seoptimer czy opcje wpięte do popularnych wtyczek przeglądarek np. seoquake (diagnosis).

Właściwie opisane zdjęcia – głównie należy pamiętać o artybutach ALT, nagminnie pomijanych przez webmasterów.

Warto zwrócić uwagę nawet na najmniej istotne szczegóły takich prostych audytów, gdyż dopiero sumaryczny wynik daje nam końcowy efekt w postaci pozycji strony. Mapa strony, czyli tzw. Sitemap również jest przydatnym elementem pomagającym nam w indeksowaniu witryny. To przecież dzięki niej wskazujemy robotom, które treści na stronie są istotne, które zmieniają się częściej i wreszcie, które mają największą wartość merytoryczną. Powyżej przedstawiono zaledwie zarys tego, co nazywamy pozycjonowaniem i optymalizacją. Osobiście odradzam pokusę stwierdzenia: skoro to takie jasne i proste, najlepiej zrobię to sam. Podstawowa wiedza do tego, by móc porozmawiać z pozycjonerem, a samodzielne pozycjonowanie, to w praktyce – mimo wszystko – dość odlegle od siebie etapy wtajemniczenia SEO. ■

e-PROFIT  25


TURYSTA –

coraz bardziej „mobilny”

Marta Struk, Pkt.pl Rok 1876. Aleksander Graham Bell przeprowadza po raz pierwszy w historii transmisję głosu. Nikt nie podejrzewa, że te wydarzenie da początek prawdziwej rewolucji w sposobie komunikacji. Teraz rozmowa telefoniczna to zaledwie niewielki dodatek do możliwości, które oferuje nam telefon komórkowy.

26  e-PROFIT

Foto: sxc.hu / Montaż: IMOGEN


Rynkowe trendy Od przesyłu głosu do dotykowej zabawki?

Co wynika z tego dla …turystów?

Bezprzewodowy aparat wyposażony w kolorowy ekran dotykowy, technologie szybkiego transferu danych (m.in. GPRS), moduły operacyjne oferujące wyspecjalizowane usługi, tj. informacyjne, nawigacyjne a nawet finansowe. To wszystko sprawia, iż telefony komórkowe stały się niezastąpionym centrum komunikacji, rozrywki oraz informacji. A niejednokrotnie oferują nam większe możliwości niż komputery osobiste.

Sposób planowania oraz konsumpcji wakacji w niczym nie przypomina tego sprzed lat. Współczesny turysta nie ma ochoty zabierać ze sobą ciężkiego, grubego na kilkaset stron przewodnika, planować tras spacerowych na każdy dzień ani też liczyć na porozumienie się z lokalnymi mieszkańcami, jeśli zgubi drogę. Liczy się ciągły dostęp do informacji bez względu na lokalizację.

O wyjątkowości telefonów komórkowych decyduje także nasz osobisty stosunek do nich. Na pytanie: Co zabierasz, wychodząc z domu?, ponad połowa respondentów odpowiedziała: telefon, klucze i portfel. Dokładnie w takiej kolejności. Prawie 70% z nas rozstaje się z telefonem tylko wtedy, kiedy idzie spać, a jeśli wychodząc z domu, zapomni go zabrać, na pewno się wróci. 45,5 mln aktywnych kart SIM, penetracja na poziomie 127% i ponad dwukrotny wzrost liczby użytkowników korzystających z internetu mobilnego w 2011 r. w Polsce to liczby, wobec których nie można być obojętnym.

Po co nam ten smartfon? Jesteśmy świadkami ogromnej ewolucji sposobu korzystania z telefonu komórkowego. Co prawda nadal dla większości z nas jest on narzędziem do komunikacji głosowej oraz tekstowej, jednak coraz większym zainteresowaniem cieszą się: dostęp do serwisów społecznościowych, komunikatorów, aparatu fotograficznego czy też poczty elektronicznej. Wystarczy spojrzeć na ostatnią kampanię reklamową iPhona 4S, w której hasłem przewodnim nie jest zachwalanie możliwości komunikacyjnych telefonu, ale próba uświadomienia odbiorcom, iż iPhone 4S może być jedynym potrzebnym nam aparatem fotograficznym. Posiadacze smartfonów to świadomi konsumenci, którzy mają duże wymagania w stosunku do swoich telefonów. Technologie mobilne rozwijają się coraz szybciej, dając dostęp do atrakcyjnych usług operatorskich. Postępuje cyfryzacja społeczeństwa, dla którego skonfigurowanie telefonu nie stanowi najmniejszego problemu. Internet w komórce jest używany tak samo jak w komputerze, aby ściągnąć gry z sieci, zabić nudę, do odbioru poczty elektronicznej czy też znalezienia drogi za pomocą GPS-a. Ponad 40% użytkowników internetu mobilnego, uważa, że smartfon jest nieodzownym elementem ich życia towarzyskiego, dlatego często korzystają z serwisów społecznościowych, dzieląc się „swoim życiem” o każdej porze, z każdego miejsca. Dla ponad 33% smartfon stanowi źródło rozrywki. To wszystko sprawia, że oczekują oni wprowadzania na rynek nowych aplikacji mobilnych.

Dlatego też coraz więcej miast i regionów, także w Polsce, korzysta z aplikacji mobilnych, aby przybliżyć odwiedzającym atrakcje turystyczne, a także pomóc im ciekawie spędzić czas. Zaletą „bycia” w aplikacji mobilnej jest także znaczne ograniczenie kosztów związanych z produkcją i utrzymaniem takich nośników reklamowych jak billboardy czy tablice informacyjne. Dziś w jednym miejscu – aplikacji mobilnej – można zamieścić wszystkie przydatne turystom informacje. Jeśli dodamy do tego dane przedstawione przez Instytut Turystyki, przekonamy się, jak wielki potencjał drzemie w promocji miast i regionów w aplikacjach mobilnych. W 2011 r. 61 mln turystów odwiedziło Polskę, spędzając średnio 3 dni i wydając średnio 400 dol. podczas pobytu w naszym kraju. Głównymi celami podróży były: zwiedzanie, interesy oraz zakupy. Nic zatem dziwnego, że powstają aplikacje umożliwiające szybkie wyszukiwanie wszelkich informacji przydatnych turystom, zarówno z Polski, jak i z zagranicy. Umożliwiają one w łatwy sposób odnalezienie oraz nawiązanie kontaktu m.in. z hotelami, placówkami gastronomicznymi, klubami oraz innymi punktami usługowymi. Podpowiadają, co warto zobaczyć w danym mieście, co i gdzie zjeść. Atrakcyjność tego typu aplikacji zależy w dużej mierze od bazy danych, którą dana aplikacja jest w stanie przetworzyć. Im więcej POI (point of interest), tym większa szansa, że każdy znajdzie coś dla siebie. Cały czas pracujemy nad rozbudową bazy, która na dziś i tak jest już imponująca i ma ponad 70 tys. POI – mówi Anna Rawska, kierownik ds. produktów mobilnych z firmy Pkt.pl, która jest właścicielem aplikacji Welcome2Poland. Ważne jest również, żeby aplikacja działała offline. Dzięki temu potencjalny użytkownik nie jest narażony na ewentualne koszty roamingu – dodaje Rawska. Zgodnie z badaniami World Travel Trends Report, 40% turystów posiada smartfona. W szczególności osobom odbywającym podróże służbowe zależy na stałym dostępie do danych. Z tych powodów branża turystyczna coraz częściej zwraca uwagę na rozwój aplikacji mobilnych. Dlatego też miasta, regiony oraz placówki komercyjne już dziś powinny zastanowić się nad zaistnieniem w turystycznych aplikacjach mobilnych, gdyż mogą one okazać się doskonałym miejscem promocji. ■

e-PROFIT  27


Nie widzę w Polsce drugiego Google – tak wypowiedział się ostatnio na naszych łamach Krzysztof Kowalczyk z funduszu HardGamma. Wywiad wywołał na Facebooku dyskusję o zasadność pytań porównujących polski świat startupów z tym zza oceanu. Oczywiście, mamy świadomość różnicy skali, a Google zostało użyte jako pewien symbol międzynarodowego sukcesu. Rzeczywiście trudno jest dziś gdziekolwiek dostrzec startupy, które rokują na to, by dogonić amerykańskiego giganta. Nie zmienia to jednak faktu, że warto szukać przykładów rozwiązań powstałych nad Wisłą, które odnoszą sukces nie tylko u nas, ale również za granicą. Rozpoczęliśmy więc poszukiwania i… natknęliśmy się na Can’t Stop Games. Rozmawiamy z jej prezesem – Arturem Jaskólskim.

Polak

potrafi Marek Dornowski rozmawia z Arturem Jaskólskim – prezesem Can’t Stop Games Chcielibyśmy porozmawiać z osobą, której udało się w Polsce stworzyć startup działający globalnie i odnoszący sukcesy. Dobrze trafiliśmy?

Zanim przejdziemy do tematyki tego, czym zajmujecie się na co dzień, chciałbym zapytać o Twoje spojrzenie na temat szans polskich startupów na konkurowanie na rynkach zagranicznych.

W przysłowiową dziesiątkę! Możesz mi zarzucić brak skromności, ale ja po prostu stwierdzam fakt, o którym piszą niezależne źródła. A jeśli mówi się o działalności Can’t Stop Games w kategorii światowego sukcesu, to najwyraźniej coś jest na rzeczy.

Nie ma się co oszukiwać, nie jesteśmy startupową potęgą, mimo że nie skłamię jeśli powiem, że mamy duży potencjał. Jak to wygląda z perspektywy człowieka, któremu sukcesów na rynkach zagranicznych wielu może tylko pozazdrościć?

28  e-PROFIT


Wywiad numeru Dobry produkt zawsze się obroni – niezależnie od tego, z jakiego kraju pochodzi. Grunt to wiara we własne możliwości. Dlatego nawet jeśli konstruujesz rowery, a kolega z USA jumbo jety, to pamiętaj, że obaj jesteście dobrzy w swoim fachu, a rowerem da się dojechać tam, gdzie nie może wylądować samolot. Pozytywne myślenie i świadomość zróżnicowania rynku to podstawa! Warto wspomnieć, że nikt na zachodzie nie mówi, że Polacy są bez szans. Takie zdanie można usłyszeć... tylko w naszym kraju! Owszem, Polska nigdy nie będzie drugimi Stanami Zjednoczonymi. Ameryki nie zniszczyły dwie wojny światowe, nie tłamsił jej też wieloletni reżim, a samo państwo jest tak wielkie jak niemal cała Europa. Nie zmienia to jednak faktu, że wszędzie są ludzie zdolni, tylko różny mają PR. Całkiem niedawno pewien skromny uczeń z podwrocławskiej wsi wygrał prestiżowy konkurs programistyczny i zainkasował 100 tys. zł. Bardzo starałem się przeczytać o tym coś więcej, jednak poza dosłownie kilkoma doniesieniami w sieci, media zachowały milczenie. Gdzie wsparcie, gdzie gratulacje, gdzie pomocna dłoń wyciągnięta w stronę młodego geniusza, gdzie wywiad, który przybliżyłby postać programisty potencjalnym pracodawcom czy inwestorom? I w tym cały problem. Widzi się nas za granicą, nie widzi we własnym kraju, gdzie komentatorzy zwykli parafrazować inżyniera Mamonia, mówiąc: A w polskiej branży, proszę pana, to jest tak: nuda... Nic się nie dzieje, proszę pana. Nic. Rok temu przeżyłem to na własnej skórze. Po długich, skomplikowanych negocjacjach ocierających się wręcz o szczebel ministerialny, udało nam się sforsować Wielki Mur i wejść z naszym, docenionym już przez Microsoft tytułem na teren Chin kontynentalnych. Był to oczywisty sukces nie tylko Can’t Stop Games, ale i Polski jako kraju. Stworzyliśmy w branży gier społecznościowych pierwszy polski produkt eksportowy, który stał się dostępny na całym świecie. Sukcesem tym podzieliliśmy się z ogólnopolskimi mediami głównego nurtu. Respons, a raczej jego brak, był porażający. Wręcz zatrzaśnięto nam drzwi przed samym nosem, a w najlepszym wypadku odpowiadano, że materiał na temat chińskiej ekspansji byłby kryptoreklamą firmy, w związku z czym na żadne wsparcie liczyć nie możemy. Zabawne w tej historii jest to, że te same media nagłośniły wtedy temat sprzedaży śpiewanych łamaną chińszczyzną piosenek disco polo w Azji, jak gdyby nie była to akcja stricte komercyjna, lecz bohaterski marsz krzewienia kultury polskiej w świecie... Polska jest krajem bogatym w niezwykle kreatywne umysły, bo ludzie, którym niewiele dano, rozwijają twórczy umysł. Nie sztuką jest mieć milion dolarów i kupić sobie helikopter. Sztuką jest być MacGyverem i zrobić helikopter z zużytej sznurówki! Stąd niezwykły w naszym kraju rozkwit przemysłów kreatywnych, który już za kilka lat wyda wiele wspaniałych owoców. O ile sami nie będziemy podgryzać korzeni. Foto: Can’t Stop Games

A może klucz do sukcesu jest naprawdę banalną sprawą. Wystarczy znaleźć odpowiednio ciekawą niszę i w nią wejść? Parę lat temu mało kto wierzył w Polsce w rozwój gier społecznościowych, wy mieliście odmienny pogląd. Opłaciło się? Sukces nigdy nie jest sprawą banalną. Nawet za najprostszym pomysłem stoi ciężka, metodyczna praca i długie godziny burz mózgów. Podstawowy przepis na sukces zawiera dwa składniki – talent i warsztat. Z talentem można się urodzić, ale szlifowanie go to już trudna obróbka trwająca czasem lata. To prawda, opłaciło się nam, ale nie był to szczęśliwy traf, tylko efekt wspomnianej pracy. Wytyczyliśmy sobie realne cele i konsekwentnie staraliśmy się je realizować. Owszem, zaczynaliśmy od pasji, jednak wspartej konkretną wiedzą. A przy tym nie broniliśmy się przed ciągłą nauką i doskonaleniem warsztatu, stopniowo odkrywając niuanse branży. Tajemnicą naszego sukcesu jest również interdyscyplinarność. Działamy na wielu różnych platformach – choć głównym celem jest tworzenie gier, staramy się też badać je naukowo, działamy w oświacie, upowszechniamy wiedzę z dziedziny nowych mediów i odmieniamy sposób, w jaki postrzegana jest branża elektronicznej rozrywki. Stąd nasza współpraca z prestiżowym towarzystwem naukowym, animacja klastra firm branży kreatywnej, obecność na fachowych konferencjach, spotkania z młodzieżą czy nawet działalność wydawnicza, bo jesteśmy w przeddzień publikacji naszej pierwszej książki. Zaangażowaliśmy się też w działalność dobroczynną. Uważamy, że dużo nam dano, więc i dużo się od nas wymaga, a my się przed tym nie uchylamy. Pamiętaj jednak, że taka praca wymaga zaangażowania emocjonalnego i zakrywania ręką tarczy zegarka, by nie przypominać sobie, że doba ma tylko 24 godziny. No dobrze jest pomysł, ale przecież jest też kwestia zasobów i możliwości realizacji wizji, którą ktoś sobie stawia. W Can’t Stop Games zatrudniacie około 40 osób. Jak na startup, który powstał na początku 2008 roku to całkiem sporo, ale jak sam wspomniałeś, to nic w porównaniu z tym, ile osób zatrudnia przykładowo Zynga. Jak radzicie sobie ze świadomością różnicy skali, która dzieli Was z konkurencją? Zynga zatrudnia aż 3 tys. osób, czyli sto razy więcej niż my w zeszłym roku. Można więc powiedzieć, że nie mamy żadnych szans. Tymczasem rok temu Microsoft uznał nasza grę „Pirate Saga” za jedną z 10 produkcji lepszych od „FarmVille” Zyngi. Gdybym był złośliwy, powołałbym się na biblijny przykład Dawida i Goliata. Daleki jednak jestem od krytyki konkurencji. Dzięki takim firmom jak Zynga uczymy się przeskakiwać naprawdę wysoko zawieszoną poprzeczkę. Różnice skali niespecjalnie nas obchodzą. Patrzymy raczej na poziom naszego progresu. Rozpoczynaliśmy całkiem niedawno od spotkań w krakowskiej kawiarence, a dziś rezydujemy w nowoczesnym biurze o powierzchni blisko 1 km². I tak wygląda cała nasza działalność – cechuje ją ciągły rozwój. Wszyscy na ten sukces

e-PROFIT  29


Wywiad numeru ciężko pracujemy, a jeśli jakiś gigant rzuca na nas cień, po prostu zapalamy latarki i ruszamy dalej. Rynek gier społecznościowych jest bardzo szeroki i popularny. Znajdzie się tu miejsce i dla tuzów, i dla małych firm, które dopiero rozpoczynają swoją przygodę. Warunek jest jeden – finalny produkt zawsze musi mieć wysoki poziom. Minęły czasy, gdy każda nowa gra była atrakcją. Dzisiejsze pokolenie odbiorców stawia wysokie wymagania. Spełnienie ich to podstawa, ale poradzić sobie z tym mogą nie tylko wielkie korporacje. Przejdźmy zatem do samej branży. Może zabrzmi to trochę jak podcinanie gałęzi, na której się siedzi, bo w sumie po co zapraszać konkurencję, ale czy podpisałbyś się pod stwierdzeniem, że branża gier społecznościowych to rynek, w który warto inwestować? Oczywiście! Co więcej, potwierdzają to analitycy rynku, prognozując trendy na najbliższe kilka lat. Największy wzrost przewiduje się właśnie w sektorze mikropłatności, czyli tzw. freemium, gdzie lokują się właśnie gry społecznościowe. Jak zawsze jednak, gdy inwestujesz pieniądze, inwestuj je nie tylko w samą branżę, lecz także i w odpowiedniego, reprezentującego ją partnera, który może pochwalić się szerokim know how, porządnym portfolio, stabilną sytuacją finansową i realistyczną ofertą. Podobnie jak i w innych branżach, na polu elektronicznej rozrywki pojawiają się bowiem nieopierzeni pasjonaci i marzyciele, którzy przekonani są, że wszystko potrafią, bo widzieli w telewizji, że gry robi się pstryknięciem palców. Było takich przypadków w Polsce kilka, a jeden z nich odbił się nawet poważną czkawką wśród akcjonariuszy. Inwestować trzeba zawsze z głową i nigdy w gruszki na wierzbie. Nie mogę dziś zdradzać szczegółów, bo wiąże mnie tajemnica służbowa, ale pochwalę się informacją, że podpisaliśmy właśnie umowę ze znakomitym, doświadczonym inwestorem, a tytuł, który dla niego tworzymy, będzie niezwykle pozytywnym zaskoczeniem, które potwierdzi poziom polskiej branży.

Stereotypowy wizerunek gracza przedstawiany jest często jako obraz dość oryginalnego introwertyka. Furorę w sieci zdobył film Będę grał w grę http://www.youtube.com/ watch?v=Vde93bn6kxk. Jaki Twoim zdaniem jest obraz Waszego klienta, użytkownika gier społecznościowych? To osoba, która spędza sylwestra, grając w grę, czy raczej ktoś zupełnie inny? Przede wszystkim należy zapytać, czy gra komputerowa jest naprawdę czymś gorszym niż świąteczne pijaństwo. Kiedy ktoś w Sylwestra zdemoluje kilka samochodów, mówimy, że się dobrze bawił. Jeśli jednak młody człowiek wybierze w tym czasie partyjkę w sieci, to oskarżamy go o najgorsze patologie i „brak życia”. Najbardziej intrygujące jest to, że gdy w czasie meczu piłki nożnej dochodzi do burd, nazywamy chuliganów „pseudokibicami”, bo przecież prawdziwy kibic to elita. Kiedy natomiast niezrównoważony psychicznie człowiek myli rzeczywistość ze światem wirtualnym, nigdy nie powiemy, że był to „pseudogracz”. Stereotypowe myślenie z góry zakłada, że gry komputerowe są zjawiskiem negatywnym. Nic bardziej mylnego. Nie będę wyważał otwartych drzwi, mówiąc o pozytywnym wpływie gier, bo na ten temat napisano już wiele opracowań naukowych. Jeden z naszych referatów mówi zresztą o grach w służbie edukacji, a dostępny jest za darmo w sieci. Wróćmy do naszych graczy. Kim są? Bardzo często osobami, które same za graczy się nie uważają, bo nie kupują produkcji pudełkowych, nie mają w domu konsol, a tytuły społecznościowe są dla nich sympatyczną odskocznią i sposobem na spotykanie się z przyjaciółmi z innych miast czy nawet krajów w sympatycznym, bajkowym świecie. Statystycznie użytkownikiem gier społecznościowychjest kobieta w wieku około 40 lat. Osoba poważna, stateczna, często wykształcona. Jednak rozpiętość wiekowa komuny graczy jest naprawdę duża, bowiem są tu i 10-latkowie i 60-latkowie. Ciekawostką przy tym jest fakt, że nasze produkcje doczekały się szerokiego, niezwykle aktywnego ruchu fanowskiego, co bardzo nam pochlebia i motywuje do dalszych prac.

Ostatnio sporo pisaliśmy o tym, że rynek staje się coraz bardziej mobilny. Wszędzie dookoła słychać o aplikacjach mobilnych, o nowych mobilnych rozwiązaniach. Czy ten trend dotyka również waszej branży?

Czy Twoim zdaniem rozwój rynku gier online zagrozi producentom standardowych gier? A może po prostu powstaną nowe wydziały w tych wielkich korporacjach? Jak oceniasz bieżące trendy rynkowe?

Jak najbardziej. Do niedawna tablety znaliśmy tylko z serialu CSI, telefony komórkowe miały zbyt słabą konfigurację, a mobilny internet był na tyle wolny i kosztowny, że rynek gier społecznościowych nie miał tam, czego szukać. Zeszłoroczny boom na tablety oraz technologiczny progres, który zamienił telefony w małe komputery, sprawiły jednak, że w kręgu naszych możliwości, a co za tym idzie zainteresowań znalazło się naprawdę ogromne i żyzne pole. Użytkownicy portali społecznościowych mają swoje ulubione gry i chcą mieć do nich dostęp wszędzie, a naszym zadaniem jest im to zapewnić.

Prognozy dla sektora freemium są bardziej łaskawe niż dla pozostałych gałęzi rynku, ale zdecydowanie bym nie dramatyzował. Gry komputerowe i konsolowe w sektorze AAA zawsze będą miały swoich zwolenników i będą się sprzedawać na całym świecie, choć trzeba pamiętać, że to właśnie ich twórcy najbardziej narażeni są na straty wpływów z powodu piractwa.

30  e-PROFIT

Gry komputerowe to pojęcie niezwykle szerokie, które wymyka się wszelkim naukowym systematykom. Dla przykładu użytkownicy przygodówek, fani produkcji społecznościowych

Foto: Can’t Stop Games


Wywiad numeru czy tak zwani hardcore’owi gracze – to często całkowicie odrębne grupy ze skrajnie różnymi potrzebami. Oczywiście każda nisza to inne dochody dla producentów, ale jeśli wielcy światowi wydawcy zwracają się ku sektorowi social games, oznacza to, że to jest to teren złotonośny. Nie jesteśmy natomiast na pewno wampirem, który wysysałby siły życiowe z innych branż. Rynek jest naprawdę szeroki i każdy może się na nim doskonale odnaleźć, o ile wie, jak się kreuje elektroniczną rozrywkę. Uczestniczycie w Game Industry Trends, czy Twoim zdaniem branża gier w Polsce dojrzała już do tego typu wydarzeń? Czy to realna szansa na rozwój, czy raczej spotkania przypadkowych osób, które mają na celu dopiero tę branżę ze sobą skonsolidować? Najwyższy czas na tego typu wydarzenia! Prestiżowych imprez branżowych jest w Polsce coraz więcej, choć wciąż brakuje im wsparcia ze strony mediów głównego nurtu. Konsolidacja w branży pozostaje nieco pobożnym życzeniem, jednak nie ulega wątpliwości, że tego typu spotkania są doskonałą platformą wymiany wiedzy. Staramy się regularnie być na najważniejszych imprezach branżowych na całym świecie, ale w żadnym wypadku nie zaniedbujemy inicjatyw krajowych, a przy tym nie ograniczamy się jedynie do konsumpcji treści, ale wnosimy wkład własny w postaci referatów, udziału w panelach dyskusyjnych etc. A teraz tak zupełnie poważnie, kiedy ostatnio znalazłeś godzinę dla siebie, by pograć na jakiejś grze nie dla testów czy podpatrywania konkurencji, ale dla własnej przyjemności? Choć muszę na gry patrzeć jako profesjonalista, analizując wszystkie ich podskórne mechanizmy, nigdy nie przestałem ulegać ich magii. Rozrywka jest elementarną częścią rozwoju człowieka, co już dawno potwierdzono naukowo. Regularnie więc gram kilkanaście godzin w tygodniu i coraz częściej na platformach mobilnych – chociażby z czystej wygody. Pamiętam, że zabawa z komputerem to nie jedyna forma odpoczynku. Z równą chęcią wsiadam więc na rower lub nieco bardziej ekstremalne pojazdy, bo lubię czuć wiatr we włosach i od lat niezmiennie pozostaję łowcą przygód. Dzięki za rozmowę. ■

Artur Jaskólski

Prekursor innowacji w branży gier komputerowych i doświadczony lider zespołów tworzących nowatorskie aplikacje elektroniczne. Pod jego kierownictwem powstały między innymi: pierwsza gra MMO w Europie Środkowej, jedyna gra RPG w pełni wykorzystująca możliwości konsoli Nokia N-Gage czy pierwsza na świecie gra całkowicie zintegrowana z komunikatorem internetowym. Mentor i prelegent konferencji startupowych. Aktywny zwolennik i propagator idei społecznej odpowiedzialności biznesu.

e-PROFIT  31


Foto: Ola Anzel / www.olaanzel.pl

Temat z okładki

R E A T W K A T A S R D O A CH TO P kiem

ałem

k

Mare

ows Dorn

ki r

f a z Ra i w a ozm

szcza e i n g A


R R

osnąca popularność startupów, a co za tym idzie zapotrzebowanie na fachowe komentarze z tej branży, sprawia, że pojawia się coraz więcej „ekspertów” serwujących złote zasady, o których „każdy startupowiec pamiętać powinien”. Niestety, bywa, że w rolę specjalistów wcielają się osoby, dla których największym osiągnięciem w obszarze e-biznesu jest przeczytanie biografii Steve’a Jobsa i udział w kilku branżowych konferencjach. Są jednak jednostki, które swoją wiedzę czerpią nie tylko z doświadczenia innych, nie tylko obserwują i komentują rzeczywistość, lecz także aktywnie ją tworzą. Jedną z nich jest bez wątpienia Rafał Agnieszczak, twórca serwisu społecznościowego Fotka.pl oraz pomysłodawca Startup School – którego w tym miesiącu mamy przyjemność gościć na naszych łamach.

Rafał, jesteś filantropem?

Patrząc na działalność Startup School, tak pewnie można to ująć, chociaż sam siebie tak nie postrzegam. Filantropia zakłada brak oczekiwań w związku z wydawanymi pieniędzmi, ja mam natomiast nadzieję, że kiedyś jeden z naszych startupów będzie wart bardzo wymierne pieniądze. Pytam, bo biorąc pod uwagę to, co sam wielokrotnie podkreślasz, że 9 na 10 startupów upadnie, zaczynam się zastanawiać, czy projekt Startup School jest Twoim niszowym sposobem na inwestycje i zarabianie, czy raczej jest to pasja ocierająca się wręcz o filantropię? Na pewno trudno to nazwać biznesem. Ja bym to nazwał działalnością „probiznesową”, czyli wspierającą rozwój startupów w Polsce. Ktoś musi dawać alternatywę do pracy w korporacji. Taka praca sama w sobie to nie jest jeszcze nic złego – wielu ludzi świetnie odnajduje się w takich firmach. Jednak nie zapominajmy, że to własna inicjatywa i przedsiębiorczość napędza ten kraj. Dlatego staram się pomagać młodym ludziom wystartować z własnym biznesem – jeśli nikt im nie pomoże w wieku 20–25 lat, to z każdym kolejnym rokiem zrobienie takiego kroku będzie coraz trudniejsze. Mówią, że łatwiej jest wejść na szczyt, niż się na nim utrzymać. Jesteś jedną z tych osób, które mogą pochwalić się sukcesem w e-biznesie, bo serwis Fotka.pl niewątpliwie nim jest. Jak Ty to odbierasz? Czy nie męczy Cię już, że przedstawiany jesteś jako twórca Fotka.pl, tak jakby to było podsumowanie całej Twojej e-biznesowej działalności? Nie czujesz presji, by do swojego biznesowego portfolio dorzucić kolejny tak mocno rozpoznawalny brand? A może właśnie skupiasz się na tym, by w szybko zmieniającej się internetowej rzeczywistości utrzymać Fotkę.pl na szczycie?

Trudno mnie identyfikować inaczej, skoro prowadzę ten biznes od ponad 11 lat i jest to nadal moje najbardziej zyskowne przedsięwzięcie. Z drugiej strony, faktycznie, mało kto dostrzega, że jako jedna z nielicznych osób w branży mam jeszcze kilka, zupełnie niezwiązanych ze sobą przedsięwzięć, które również zarabiają pieniądze. Może nie 7-cyfrowe kwoty, ale jednak. W dobie „biznesów”, które głównie umieją przepalać pieniądze z inwestycji, jest to jednak jakiś ewenement. Z biegiem czasu takie postrzeganie na pewno się zmieni – niektóre projekty staną się zapewne bardziej widoczne. Nie ma sensu temu pomagać, czy też przyspieszać – w gąszczu „sukcesów” i tak trudno byłoby zauważyć sukces. W sieci można znaleźć wywiady, również z Tobą, w których mówisz o błędach osób zakładających startupy. Radzisz, na co zwracać uwagę, dzielisz się swoim doświadczeniem. Czy obserwując chociażby uczestników Startup School, odnosisz wrażenie, że ktoś to czyta i wyciąga odpowiednie wnioski, czy raczej to taka walka z wiatrakami i błędy zarówno mentalnościowe, jak i operacyjne co roku są takie same? Innymi słowy uczymy się, czy stoimy w miejscu? Im dłużej pracuję z startupowcami, tym mam większe przekonanie, że najważniejszy jest tu charakter i wrodzone predyspozycje niż nabyta wiedza i umiejętności. Dlatego teraz stawiamy na dogłębne selekcjonowanie osób z największym potencjałem, a to, co kto umie, stawiamy na drugim miejscu. W czasach, gdy wiedza na temat szeroko pojętego marketingu jest na wyciągnięcie ręki, a przyzwoicie programować potrafią już 20-latkowie, to właśnie cechy charakteru mają decydujące znaczenie. Przedsiębiorcy musi się chcieć, musi nieustannie myśleć nad ulepszaniem

e-PROFIT  33


R E T A W K A A T S R D A O P H C TO afałe

azR zmow

iem

zczak

nies m Ag

Ro

swojego projektu, hackować rzeczywistość w każdym aspekcie swojej pracy, umieć rozmawiać z ludźmi, dowozić zaplanowane zadania, być odpornym na stres, umieć słuchać i zapamiętywać, nie przejmować się problemami, które na pewno się pojawią itp., itd. Brzmi niepozornie, ale to naprawdę bardzo trudne – z czytających te słowa ledwie co 10. posiada te cechy na przyzwoitym poziomie, a tylko 1 na 100 może powiedzieć „tak, to ja”. Na naszych łamach często pytamy o przypuszczalne kierunki rozwoju e-biznesu w Polsce. Szukamy nisz, które byłyby idealnym miejscem do rozwoju nowych startupów. Ciebie jednak chciałbym zapytać inaczej. Powiedz, co w ostatnim czasie najbardziej Cię zaskoczyło na rynku? Rozwój jakiego trendu dziwi Cię najbardziej? Nic mnie już właściwie nie dziwi od momentu, kiedy okazało się, że ponad 4 mln osób zagląda co miesiąc na prosty serwis z mniej lub bardziej śmiesznymi obrazkami ;-). Jeśli coś mnie teraz dziwi, to zainteresowanie niektórymi projektami niewspółmierne do tego, co tak naprawdę reprezentują. Zdziwilibyście się, ile świetnych, na fali i dobrze rokujących startupów to tak naprawdę nadmuchane balony z odroczonym terminem pęknięcia. Zasada fake it till you make it rozprzestrzenia się bardzo szybko – jest łatwa i przyjemna, ale zwykle nie prowadzi do szczęśliwego zakończenia. Z jednej strony mówi się, że na naszym rynku inwestycyjnym jest nadpłynność, z drugiej nie słyszymy codziennie o jakichś mega wejściach czy wyjściach. Z czego Twoim zdaniem to się bierze? Słaba kreatywność pomysłodawców? A może coś zupełnie innego? To proste – mamy na rynku kiepskie projekty. Mam tu na myśli zarówno pomysły, jak i ekipy chodzące z nimi po rynku. Gwarantuję, że żaden inwestor nie przepuści dobrego pomysłu z równie dobrymi founderami. Tyle że tacy do nich rzadko docierają – wolą rozwijać projekty samodzielnie, a o dodatkowe finansowanie zadbać ewentualnie w kolejnym etapie. Fundusze, całkiem słusznie, zamiast obniżać poprzeczkę wolą trzymać pieniądze w kieszeni i czekać cierpliwie na projekty, których pomysłodawcy w końcu zaprezentują się jako mądrzejsi w danym temacie od inwestorów. Dziękuję za rozmowę. ■

34  e-PROFIT


Foto: Ola Anzel / www.olaanzel.pl

Temat z okładki

e-PROFIT  35


Jeśli jedyną stałą rzeczą jest zmiana, jak stworzyć markę, która przetrwa i od

MEANINGFUL Anna Płachta

BRANDS

Jesteśmy uczestnikami ciągłej ewolucji, świadkami mniejszych i większych rewolucji. Świat wokół nas zmienia się w mniej lub bardziej zauważalny i odczuwalny sposób. W skali makro obserwujemy zachwianie równowagi między gospodarkami, zalew rynków przez tanie azjatyckie produkty, postęp technologiczny. W skali mikro przekłada się to na konieczność obniżania kosztów produkcji, szybkiego wprowadzania innowacji i coraz krótszy cykl życia produktu. Zmieniają się też oczekiwania i styl życia konsumentów. Technologia w coraz większym stopniu wpływa na sposób oraz szybkość komunikacji, zarówno międzyludzkiej, jak i marketingowej. Na przestrzeni lat, model komunikacji ewoluował z tradycyjnego, jednostronnego przekazu liniowego do modelu interaktywnego, generującego zaangażowanie, dialog i informację zwrotną.

marki przyszłości

Wszystko to przyczyniło się także do zmian w relacji konsument–marka – w większości przypadków na niekorzyść, powodując rosnący rozdźwięk między oczekiwaniami konsumentów a tym, co i w jaki sposób firmy oferują.

Większość marek nie zaspokaja potrzeb konsumentów

Według raportu Havas Media Meaningful brands for sustainable future większość konsumentów nie odczułaby, gdyby 70% marek przestało istnieć. Globalne wyniki badania wykazują też, że tylko 20% marek w zauważalny sposób wpływa na nasze samopoczucie i lepszą jakość życia.

Meaningful Brands for sustainable future

Gdy przyjrzymy się, jak odpowiadali respondenci z różnych części świata, widać, że im lepiej rozwinięty jest dany kraj, tym marki notują gorsze wyniki. Wysoka jakość życia, wielość substytutów i wysoki stopień zaspokojenia potrzeb sprawiają, że konsumenci z bogatszych gospodarek odczuwają mniejszy wpływ marek na swoje życie – o ile marka nie wytworzy osobistej relacji z konsumentem, może zostać łatwo zastąpiona inną. Widać to wyraźnie w Stanach Zjednoczonych i krajach Europy Zachodniej. Natomiast w słabiej rozwiniętej Ameryce Południowej deklarowany wpływ marek na życie konsumentów jest wciąż wysoki – w krajach „na dorobku”, gdzie sporo jest jeszcze do zrobienia, markom łatwiej jest wspomagać rozwój społeczny i polepszać jakość życia. Postępująca komodytyzacja, brak zaufania do marek, a w rezultacie obojętność powodują, że wartość marek postrzegana przez konsumentów jest niska. Podobnie jest z komunikacją, która często skutkuje niską interakcją lub jej brakiem. Co więcej, coraz częściej nawet jakościowy, spełniający potrzeby produkt, już nie wystarcza.

Legenda: B – brand (marka), M – media, C – consumer (konsument)

36  e-PROFIT

Jakie to ma konsekwencje? Trzeba na nowo zdefiniować i zmierzyć wartość marki. Konsumenci są coraz bardziej świadomi, dokonują przemyślanych wyborów i coraz częściej dystansują się od konsumpcyjnego stylu życia. Są jednak coraz bardziej zagubieni jako ludzie i dążąc do balansu między rodziną a karierą, poszukując swojego miejsca i nowego spojrzenia na życie chcą, aby marki pomogły odnaleźć im to, co naprawdę ma znaczenie. Ale żeby móc wyznaczać drogę, potrzebny jest autorytet: marka musi mieć znaczenie dla konsumenta, cieszyć się jego zaufaniem, być przez niego ceniona. Musi być meaningful.


dniesie sukces?

Meaningful brands – nowa generacja marek

Meaningful brands podnoszą jakość życia, wspomagając rozwój społeczny. Co je wyróżnia? • • • • • •

najpierw widzą człowieka, dopiero później konsumenta; podnoszą komfort życia ludzi, społeczności, planety; pomagają zmieniać na lepsze ludzi, ich rodziny, społeczności i środowisko; są trwałe i rozwijają się w sposób zrównoważony; kooperują z ludźmi na zasadzie partnerstwa i pomagają im wyrabiać w sobie lepsze nawyki i styl życia; zawierają głębsze i bliższe relacje z ludźmi, oparte na zrozumieniu.

Warto wiedzieć

Jednak – co ciekawe – w zestawieniu top 20 globalnych marek, kojarząca się z życiową radością i pozytywną energią Coca-Cola zajęła ostanie miejsce (wyprzedziły ją m.in. Leroy Merlin, Philips czy Volkswagen). Ankietowani przyznawali, że rzeczywiście optymizm i wartości głoszone przez markę wpływają na nich pozytywnie, jednak zwracali uwagę także na możliwe negatywne skutki zdrowotne spożywania dużych ilości napoju.

Meaningful brands wpływają zarówno na dobrobyt jednostki (personal wellbeing), jak i dobrobyt społeczności (collective wellbeing), a w im większym stopniu przekładają się na obie te sfery, tym większe jest przywiązanie konsumentów do marki. Jak to zrobić? Aby zwiększać dobrobyt jednostki, marka powinna ułatwiać i uprzyjemniać konsumentowi życie, mieć pozytywny wpływ na jego zdrowie i poczucie własnej wartości, przekładając się na odczuwanie przez niego satysfakcji i ogólnego zadowolenia. Powinna również wspomagać jego rozwój osobisty, dawać poczucie przynależności, bycia częścią czegoś wartościowego, komunikować jasne wartości i ułatwiać konsumentowi nieść pomoc innym. Marki przyszłości pomagają nam stać się lepszymi ludźmi. W wymiarze społecznym, meaningful brands cechuje transparentność, etyczność i odpowiedzialność. Uwzględniają kwestie pracownicze, środowiskowe, społeczne, działają fair i wyznaczają dobre praktyki. Oferują godne warunki pracy, dbają o wysoką jakość produktów/usług, podtrzymują dobre relacje z interesariuszami. Marki przyszłości oferują coś więcej niż tylko dobry produkt, niż niezbędne minimum i dzięki temu zmieniają świat na lepsze. Niełatwo jest sprostać wyzwaniu, jakie wobec marek stawiają współcześni konsumenci. Utrudnione zadanie mają zwłaszcza koncerny energetyczne i paliwowe, instytucje finansowe oraz firmy telekomunikacyjne. Stosunkowo łatwiej jest firmom z branży FMCG, IT i producentom elektroniki użytkowej.

Legenda: Globalne zestawienie top 20 marek, które uzyskały najlepsze wyniki w badaniu

Liczy się absolutnie wszystko

Nie można już ukrywać się za logo. Konsumenci, przez lata indoktrynowani reklamową perswazją, dziś zaczynają kwestionować wszystko. Nawet firmy z długoletnimi tradycjami muszą udowadniać swoją wiarygodność. Coraz trudniej zdobyć jest również zaufanie konsumenta. Wszystko to może wydawać się przerażające, jednak w rzeczywistości może markom pomóc. Te z zasadami, oferujące jakościowe produkty, działające fair, ułatwiające życie konsumentom i wspomagające rozwój społeczny obronią się przed konkurencją i będą zyskiwały na znaczeniu. I na koniec – dobra wiadomość jest taka, że w Polsce, podobnie jak w Ameryce Południowej, sporo jest do nadrobienia. A to daje markom, które chcą podnieść rękawicę i zmieniać rzeczywistość na lepsze, ogromną szansę na sukces. ■

e-PROFIT  37


Startujemy – oceniamy

Statkiem.pl – morski eksport nie taki straszny Sylwester Kozak, Dawid Zaraziński Statkiem.pl to ciekawy przykład na to, jakie możliwości internet stwarza trudnym biznesowym niszom. W połączeniu z doświadczeniem twórców i starannym wykonaniem powstaje produkt godny uwagi. Serwis Statkiem.pl umożliwia szybką wycenę transportu morskiego drobnicowego. Po wypełnieniu formularza na stronie internetowej odbieramy towar od nadawcy i zajmujemy się odprawą celną. Świadczymy usługi spedycji morskiej do 340 portów na całym świecie, a głównie obsługujemy przesyłki do Stanów Zjednoczonych (USA), Kanady i Chin – czytamy na stronie serwisu.

Automatyzacja całości procesu transportu drobnicowego praktycznie nie istnieje – przekonują twórcy. Postanowili więc świadczyć usługę kompleksową polegającą na odbiorze towaru od klienta w dowolnej lokalizacji w Polsce, odprawie celnej eksportowej, transporcie do portu morskiego i załadunku na statek oraz transporcie morskim do wskazanego portu.

Nad projektem pracuje pięć osób, które mają kilkunastoletnie doświadczenie w branży spedycyjno-transportowej. Jak przekonują, ma to pozwalać na świadczenie usług na najwyższym poziomie. O projekcie, który wystartował 1 sierpnia, opowiada nam jego współtwórca, Krzysztof Kukla.

Na życzenie klienta świadczymy także usługę doręczenie do drzwi „door-to-door” w danym kraju – informują twórcy. W ostatnich tygodniach rozszerzono ofertę serwisu o usługi importu morskiego w podobnej formule co eksport z usługami dodatkowymi (magazyn i skład celny). Statkiem.pl zarabia na pośrednictwie pomiędzy armatorami morskimi a nadawcami w procesie transportu morskiego. Sprzedaje również usługi dodatkowe: ubezpieczenie towaru, przepakowanie, składowanie czy organizacja odprawy celnej w imieniu klienta. Twórcy planują ekspansję na kolejne rynki, powstaje anglojęzyczna wersja serwisu. Obecnie promują swój projekt na branżowych spotkaniach. Chcą również do końca roku skierować się w stronę większych podmiotów i zaoferować import/eksport całych kontenerów towarów. ■

Fot: Strona główna

Źródło: Statkiem.pl

Zajmujemy się transportem od kilkunastu lat i widzimy jaka jest sytuacja. Ludziom, szczególnie z małym doświadczeniem w tym aspekcie, jest trudno porównywać koszty transportu, napotykają również liczne problemy po drodze – mówi pan Krzysztof. Celem serwisu jest więc pozyskanie, utrzymanie a następnie powiększanie grupy firm zajmujących się eksportem swoich wyrobów lub pośredniczących w międzynarodowej wymianie handlowej. U nas podaje się wagę, wymiary, miejsce rozładunku, a cena pojawia się natychmiast. Pokazujemy, że transport morski może być prosty, że nie jest to żadna wiedza tajemna – dodaje Krzysztof Kukla.

38  e-PROFIT

Fot: Przesyłka

Źródło: Statkiem.pl


Startujemy – oceniamy

Statkiem.pl w ocenie ekspertów

Sylwester Kozak

Dawid Zaraziński

Ocena trudna, ale pozytywna

Czego chcieć więcej?

Nie ukrywam, tematyka transportu morskiego jest mi obca i dlatego nie czuję się na siłach oceniać projektu pod kątem biznesowym. Początkowo myślałem, że mamy do czynienia z serwisem kojarzącym osoby nadające towary jak i firmy oferujące transport – tak jak chociażby w recenzowanym przez nas serwisie Kurierem.pl, jednak okazuje się, że to samodzielna firma oferująca usługi spedycyjne.

Dawno już nie było u nas projektu, który urzekłby mnie od pierwszej chwili. Muszę się jednak przyznać, że z transportem mam niewiele wspólnego i moja wiedza jest zdecydowanie nierozbudowana. A ponieważ Sylwester ma tak samo – nasza ocena dotyczy głównie wykonania i pomysłu biznesowego. Pamiętajcie więc, że nie oceniamy samego procesu transportowego.

Ze swojego punktu widzenia mogę oceniać wykonanie strony. I tu na pewno można autorów pochwalić, strona ma zaledwie kilka podstron, ale udało się zamieścić informacje zarówno o samej stronie, jak i doświadczeniu właścicieli. Mamy też konkretne informacje takie jak kalkulator ładunku czy możliwość porozmawiania na czacie z doradcą. Na pewno cieszy fakt połączenia „tradycyjnego” biznesu z możliwościami, które niesie internet. Bo poza dość prostą i estetyczną stroną internetową kryje się całe przedsiębiorstwo, o czym wspomina Dawid.

ocena redakcji

Statkiem.pl ma trzy grupy docelowe: polskich producentów, którzy chcą eksportować mniejsze ilości swoich produktów, importerów, którym ułatwiać ma procedury związane z transportem oraz spedytorów zagranicznych, którzy poszukują zaufanych partnerów na terenie naszego kraju. Serwis stawia na klasyczny model biznesowy, w którym klient płaci za konkretne zrealizowane usługi. Ekipa Statkiem.pl dysponuje własnym magazynem celnym, działa również w organizacjach zrzeszających podobne firmy na całym świecie, co stanowić ma wymierną pomoc w realizacji zamówień w różnych krajach. Wszystko to, by eksporterzy i importerzy nie utknęli w gąszczu przepisów, opłat i potencjalnych problemów. Rozmawiając z twórcami projektu, odnoszę wrażenie, że naprawdę wiedzą o czym mówią. Profesjonalizm połączony ze świetnym wykonaniem serwisu – czego można chcieć więcej? Gratulacje! PS. Podczas pisania tego teksu w oknie przeglądarki miałem otwartą stronę z przykładową wyceną transportu do Chin. Pisanie zajmowało już chwilę – w pewnym momencie na Statkiem.pl otworzyło się okienko z czatem, a tam pytanie od operatora serwisu: Czy mogę pomóc w kwestii transportu do Chin?

e-PROFIT  39


Po godzinach

40  e-PROFIT


Po godzinach

e-PROFIT  41


Po godzinach

42  e-PROFIT


Po godzinach


Ludzie polskiego internetu Idea projektu jest prosta. Pokazać ludzi tworzących Internet w Polsce. Chcemy pokazać ludzi zróżnicowanych, ciekawych, barwnych, uchwyconych w czarno-białych fotografiach Aleksandry Anzel.

web 2

LUDZIE POLSKIEGO INTERNETU

www.webdokwadratu.pl, www.olaanzel.pl

HUBERT TURAJ Tworzy architekturę informacji i projektuje najrozmaitsze interfejsy: serwisy internetowe, systemy biznesowe, aplikacje mobilne czy przemysłowe. Fascynuje go interakcja w każdej formie – elektronicznej i tradycyjnej. A że z wykształcenia jest psychologiem, z zainteresowaniem obserwuje wszelkie przejawy zachowań w przestrzeni publicznej, próbując dociec, jak otoczenie, przedmioty i komunikaty wpływają na nasze codzienne decyzje. W związku z tym jest w pracy niemal cały czas. Wymyśla, projektuje, a potem testuje na ludziach to, co zostało zaprojektowane. Czasem nawet na dzieciach, które są najbardziej wymagającymi użytkownikami. W nielicznych wolnych chwilach przygotowuje nalewki i czyta na Kindle’u (doskonała interakcja!) biografie wynalazców. Gdyby nie był interaction designerem, z pewnością zostałby urbanistą. Jest spod znaku Barana, co nie ma kompletnie żadnego znaczenia. Nie lubi długich zebrań.

PARTNERZY PROJEKTU

44  e-PROFIT


Okiem CD Rollera

Po godzinach

Skunk Anansie – Black Traffic 7 września ukazał się szósty album brytyjskiego kwartetu dowodzący niezbicie, że w pisaniu piosenek nieprzeciętnych nie ma on sobie równych. Skunk Anansie tym razem pracowali w Londynie i Los Angeles. Za konsoletą siedział słynny producent Chris Sheldon (Foo Fighters, Biffy Clyro, Pixies). Powstało 11 znakomitych, pełnych energii i emocji kawałków. W jednym z nich, Spit You Out, pojawiają się gościnnie muzycy Shaka Ponk.

Robert T. Woźniakowski Od lipca rozgłośnie radiowe zaczęły promować najnowszy singiel zespołu Skunk Anansie z płyty Believed In You. Tych, których nie przekonał, zachęcam do poznania całości. Warto.

– Chcieliśmy mieć wpływ na naszą karierę. Od lat ludzie z branży jęczą, jak to jest źle w obecnym muzycznym biznesie, lecz my patrzymy na niego pod kątem nowych możliwości, które daje – tłumaczy Skin. Możemy zmienić sposób pracy i mieć większą kontrolę nad tym, co robimy. Jesteśmy bardzo podekscytowani przyszłością zespołu – dodaje charyzmatyczna wokalistka. Dziś, po tylu latach, potrafimy powiedzieć to, co chcemy w sposób bardziej zwięzły oraz mocno przyłożyć, gdy jest taka potrzeba. Jesteśmy niczym poczwórny miecz trafiający prosto w serce.

Także we wrześniu będzie można obejrzeć ilustrujący piosenkę wideoklip. Skunk Anansie otwierają płytą Black Traffic nowy rozdział w swojej wspaniałej karierze. Krążek ukazuje się bowiem nakładem założonej przez muzyków wytwórni Boogooyamma i we współpracy z earMUSIC/Warner. Członkowie kwartetu nie kryją, że bardzo cieszą się z takiego rozwiązania.

Na rynku mamy dostępne dwie wersje albumu – CD i CD/DVD. Wersja płyty z DVD zawiera raport ze studia, wywiady, oraz niepublikowane zdjęcia. Zdecydowanie CDRoller poleca tę pozycję i nadaje jej status obowiązkowej w kolekcji każdego fana muzyki. ■

Preview wszystkich utworów i artworków albumu http://www.3dicd.com/Skunk-Anansie/Black-Traffic Oficjalna strona Skunk Anansie http://www.skunkanansie.net Oficjalny kanał Youtube http://www.youtube.com/user/SkunkAnansieOfficial

e-PROFIT  45


Tytuł działu

Tytuł artykułu tytuł artykułu tytuł artykułu tytuł artykułu tytuł artykułu Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Quisque at massa eu nisi ultrices tempor. Fusce vulputate mauris orci. Vivamus eros metus, sodales quis cursus eget, rutrum id neque. Aliquam erat volutpat. Duis ac lacus sit amet nunc aliquet faucibus sit amet at nisi. Suspendisse potenti. Aliquam erat volutpat. Donec malesuada sem pulvinar tortor cursus et vehicula mauris eleifend. Pellentesque in tempor quam. Imię i nazwisko autora artykułu Eris et ipsum asperiam exerion sequia il min porro consed ut vendese quamusapid ulpa nos rem ipiderit voluptatis de voluptate culpa quatem quiantio modisincium fugitatius disit, volupti non rem eum et exceate mporrovid mos eatenimpor apit qui rerro con poreped quid eations entium earchilitis essitat ibusam ea nonseque porem id eum natempor a vellecu mquae. Oloribus. Sam rempores dionsec usdandis et labor aliberc hillab il millandus. Modis venestion reperovit re prem quod molo molupta eruptatur asperuntibus dem experibusdam vel ius, nit volumquis sum fuga. Nest, sim soluptat vellit perumet autatis quiatet endus, ipsaeperia num fuga. Niminctus eserum faceptibus et et libusani cum fugit reped modia que es audae porecuptatur rerrundus aut laut quam, impor maxim solorecto estis di quas ut perovitibus acerunt, voloreprem que prem quia vercium consequi tem aboreror asped quam expero expedit di inimodi quatur, incientet quis esenditio qui ipsaperit aut odi volupta tectur sitis di am rerum repeditas expe consed maximilit ellatem oluptat voluptiissim in rerfernate sin nihicia nulla dis etur, cus dent est ped eum nimus dolupta

46  e-PROFIT

spellaccum eaquiam, sunt ius arum ullabor as sequi od estendis excepe nus, sum rem. Nequo eiur? Sequia cum es aut essendipidis renis am nihic tendipi dentis et laboribus dolum fugia voluptatur, ea idit, tempe dolorror sunt ut quiaectures pos moloreicil moluptatur? Qui nonsendi andis moluptasitia dolore et excest aspere voloreped ea volorporrum faccus, odisquodi dolum re ducipsum is quaturio volores quibusdam doloreprat aut a del earumqu iaesto eos et atuscium as utem ut labor a sundamus il ium facestium dus. Landestet am re, nihil moditinvent adit poriae volupta ssimintorrum qui rersperum quo doluptatium natempero esed quam ea ducitatur? Occulpa dolum et acipict otatet aut quias siminihicte nis eaquat et in cullatem harcid es nobis consequi omnis dici rescimusa voloreseque occatur aut am faces dit ullorum qui aut modis aut re intotas sitam, alictum dererrovid erioreicid que ad que nimus sae. Moluptatur seria consed eaquidebis eatur arci alia conestorit vendusam, expliqui dolum fugit imporporrum rectas destios di resciam ne minvenis dis ea core verro omnit res as quiae volorep

rehendel ipitatqui qui culpa volo berum vel esequiam faciis ni volupta tustotas maximus dolorporro evenis pelectibusci aut optaquos ne volorunt. Iducillam reres utetur? Evendae porerspid maximai onseque maiossinci berum quid moles dolupist dunda sunti dolorer ferferae. Pe nihit officab int erchil es volore rerepe prae. Pudaesto vent alibus sume provid et ex eatem eossimin rempossedit liqui ut unt escia velestrum vid eatur aut identur restrum que idel modiasi tatiis etus ped quas delibusapid ut restota sim ilit imin perum esed molor as dolupta as mil ma invendemquas a vent fugitiate oditibus volla dolenimus, od estibus et labor sus sandit quam aut rera con repe voloritium et ipit mi, quam fugitate nobisciassit ■


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.