e-Profit styczeń 2013

Page 1

WSZYSTKO O e-BIZNESIE

Foto: Kominek.tv

STYCZEń 2013

BLOGI

Nr 1 polskiej

nie mają

KOMINEK

w obecnej formie

Przyszłości

blogosfery

BIZNES TO ZOOLOGIA Rozmowa z jurorką Dragon’s Den Anną Garwolińską

Jak ugryźć tort Zuckerberga? Aplikacje facebookowe

SSS... czyli StArtup Success Story

DDCC darmowa dostawa czyni cuda

UX

kaprys czy konieczność?

w numerze: Kominek • Garwolińska • wojnar • Błaszczyk • Dąbek • Bartnik


01

2013

e-PROFIT w numerze:

Od Redakcji

Noworoczne postanowienie

Felieton

Nie każdemu social media są potrzebne 2013 – czy trzynastka będzie pechowa?

Aktualności

e-PROFIT wyróżniony Zapraszamy na gdański Social Media Convent

Anna Garwolińska Biznes to zoologia

Z naszej perspektywy SSS… czyli Startup success story Przedsiębiorcą być – część 4

Rynkowe trendy

Aneta Wojnar Jak ugryźć tort Zuckerberga?

Jak ugryźć tort Zuckerberga? Odwrócony e-commerce na usługach marketingu bezpośredniego Kryzys dopadł rodzinne budżety. Jest na to „lekarstwo” ...mobilne! Cztery kroki do skutecznej optymalizacji UX – Kaprys czy konieczność? Startup w chmurze DDCC, czyli darmowa dostawa czyni cuda 7 grzechów głównych w mobile marketingu

Wywiad numeru Biznes to zoologia

Temat z okładki

Blogi w obecnej formie nie mają przyszłości

Warto wiedzieć

W życiu masz to, co sobie wynegocjowałeś Kamila Błaszczyk Startup w chmurze

Po godzinach

Langloo – The Napster Story

Startujemy – Oceniamy

Stokrotka – system rezerwacyjny dla ciekawych miejsc

okładka 01/2013 Kominek Foto: kominek.tv

2  e-PROFIT


Od Redakcji

Noworoczne postanowienie Początek roku to czas, kiedy najłatwiej nam robić różnego rodzaju postanowienia. Zaczniemy się zdrowiej odżywiać, więcej ćwiczyć na siłowni, ostrożniej jeździć samochodem, mniej czasu spędzać, patrząc bezmyślnie w ekran. Te i wiele innych postanowień dają nam siłę i wiarę, że ten zaczynający się rok będzie lepszy od poprzedniego. Trudno więc uciec od pytań: co nam ten czas przyniesie. Niby koniec świata po raz kolejny udało się przeżyć, ale w mediach słowa „kryzys” i „recesja” nadal niebezpiecznie często się pojawiają.

Marek Dornowski redaktor naczelny

WYDAWCA InQbe sp. z o.o. ul. Towarowa 1 10-416 Olsztyn tel. 89 532 06 06 mdornowski@inqbe.pl NIP 524 256 87 12 REGON 140440822 KRS 0000250743 www.inqbe.pl

Jakkolwiek kryzysowo by jednak nie było, trzeba zrobić wszystko, by nasz biznes dalej się rozwijał. W tym procesie niewątpliwie sztuka negocjacji jest bardzo cenną umiejętnością. Poświęcamy jej więc trochę więcej miejsca w tym numerze. Postanowiliśmy również popytać ludzi w branży, co by zmienili, gdyby z wiedzą, którą mają dziś, zaczynaliby jeszcze raz. Wnioski są proste: nie czekaj z wejściem na rynek, aż całkowicie dopieścisz produkt, ale od pierwszego dnia myśl o sprzedaży. Szerszy komentarz znajdziecie w artykule „Startup Success Story”. W tym numerze polecamy szczególnie wywiad z Kominkiem. Dlaczego „król polskich blogerów” uważa, że blogi w dłuższej perspektywie nie mają szansy na rozwój? Zanim zdecydujecie się na założenie własnego bloga koniecznie przeczytajcie ten wywiad. Ponadto, jak co miesiąc, mamy dla was masę ciekawych informacji począwszy od przedstawienia 7 głównych grzechów marketingu mobilnego, a skończywszy na analizie rynku aplikacji na Facebooka. A zatem życzymy miłej lektury i pomyślności w nowym roku. ■

Redakcja Marek Dornowski, Marta Przyłęcka Małgorzata Zawadzka, Tomasz Szulgo Korekta ITEL Solutions Tomasz Łukiańczyk Projekt + skład IMOGEN Jarek Szymla

Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Pragniemy, aby e-PROFIT był zawsze blisko nowych trendów w branży. Chcemy pisać o tym, co jest dla nas wszystkich interesujące i przydatne. Jeśli znacie ciekawy temat, o którym jeszcze na naszych łamach nie pisaliśmy, a sądzicie, że powinniśmy to zrobić, nie zwlekajcie i skontaktujcie się z nami. Czekamy na Wasze uwagi, sugestie i propozycje. Piszcie: mdornowski@inqbe.pl

e-PROFIT  3


Felietony

Nie każdemu social media są potrzebne Paweł Lipiec

na pewno znacie to powiedzenie. Mamy ten komfort,

HUBRO.pl ZeroZeroSiedem.pl

że żyjemy w takich czasach i w takim miejscu na świecie, gdzie wszystkie nasze potrzeby zostały już zaspokojone lub ich zaspokojenie nie wymaga wielkiego wysiłku. Aby sprzedać coś nowego, coś czego do tej pory na rynku nie było, trzeba stworzyć potrzebę. Dzisiejsze produkty nie zaspokajają istniejących potrzeb. One zaspokajają potrzeby, które same tworzą.

Lubimy cytować amerykańskich dyrektorów czy prezesów firm związanych z mediami, zwłaszcza tymi społecznościowymi. Dla niektórych ich wypowiedzi są jak prawdy objawione, bo przecież oni, tam za oceanem, wyznaczają trendy. To, co dzieje się u nich dziś, za pół roku czy rok będzie się działo u nas. Z podobnym upodobaniem słucha się ich polskich odpowiedników, bo lubimy, kiedy doradza nam człowiek sukcesu. Cialdini nazwał ten mechanizm regułą autorytetu. Internet ponadto dużo lepiej przyjmuje opinie skrajne, wyraziste, z „czystym” biało-czarnym przekazem. Warto się jednak czasem zastanowić, czy to co czytamy, faktycznie ma sens i trzyma się kupy. Jakiś czas temu mignęła mi na Facebooku grafika, na której znajdował się prosty przekaz: Brands that ignore social media… will die. It’s that simple. (Jeff Ragovin – Co-Founder i Chief Strategy Officer w Buddy Media). Kiedy słyszę tego rodzaju tezy – skrajne, wyraziste i przekonujące że białe jest czarne… budzą się we mnie 2 odruchy. Po pierwsze – kto to jest i dlaczego to powiedział? Być może wyda Wam się to niewiarygodne, ale firma Buddy Media nie zajmuje się mediami tradycyjnymi, reklamą bilboardową ani radiową. BM proponuje cały wachlarz ciekawych rozwiązań służących do zarządzania swoją obecnością w mediach społecznościowych. Czy z ust człowieka zarabiającego na tym, że wszyscy (w szczególności firmy) siedzimy na Facebooku, Twitterze itp. można się spodziewać wygłoszenia jakiejkolwiek krytycznej uwagi o tym ekosystemie? Widzieliście kiedyś producenta dachówek, który opowiada o przewadze blach dachowych nad dachówkami? To tak jakby Apple przekonywało do Samsunga! Każda sroczka swój ogonek chwali –

Langloo Key: 1A 2A 3C 4A 5B

Przypomina mi się powiedzenie, o poprzednim systemie polityczno-gospodarczym, który świetnie rozwiązywał problemy przez siebie stworzone. Dziś rynek działa dokładnie tak samo, więc jeśli szefowie tego rodzaju firm – sprzedających iluzję – nie będą nas przekonywać, że to produkt czy usługa bardzo potrzebna na rynku, to kto w to uwierzy? Dlatego właśnie ważne jest, aby zwracać uwagę na to, KTO mówi, a nie tylko CO mówi i na wypowiedź patrzeć przez pryzmat jej autora. Po drugie – czy ten człowiek zwyczajnie się nie myli? Wspomniałem już o Apple. Czy widzicie na stronach Apple widgety „społecznościowe”, przyciski „like” lub jakiekolwiek inne odniesienia do serwisów społecznościowych? Nie ma, a mimo to nikt nie wieszczy upadku i plajty firmy z Cupertino. Przykład takiej marki jak Apple można łatwo obalić, ponieważ zyskała ona grono wiernych konsumentów, fanów, ambasadorów marki i zbudowała tak silny brand, z tak zaangażowaną społecznością jak nikt inny na świecie. Dzięki temu może sobie spokojnie odpuścić budowanie pseudospołeczności w SoMe, bo prawdziwą społeczność ma przede wszystkim w offline. Co nie znaczy, że w sieci nie ma społeczności fanów Apple – jest masa blogów poświęconych produktom tej firmy, fora, grupy dyskusyjne itd., itd. Ta społeczność po prostu nie potrzebuje SoMe. Przykładem Apple nie udało się obalić tezy Jeffa Ragovina, więc spróbujmy z drugiej strony. Co z małymi markami? Nie zapominajcie, że w takiej Polsce na przykład duża część przedsiębiorstw to jednoosobowe działalności gospodarcze! Czy takie firmy naprawdę potrzebują SoMe? Jeśli nadal myślicie o firmach z sektora IT, to zapraszam do mnie na Ziemię. Warzywniak, który co dziennie mijasz na


osiedlu, kwiaciarnia pani Zosi czy kiosk ruchu to również firmy. Właśnie takie małe jednoosobowe lub rodzinne. Czy taki warzywniak, czy szewc potrzebują koniecznie fanpage’a lub swojego firmowego konta na Twitterze? Śmiem wątpić. Więcej, stawiam tezę, że w takich biznesach lepiej konwertują papierowe ulotki niż Facebook! No dobrze, ale poza takimi malutkimi firmami, to jednak nie da się prowadzić biznesu bez internetu! I tu się drogi czytelniku mylisz! Są takie branże, które zawsze będą sobie radzić, a internet jest im niepotrzebny. Nawet własna strona WWW jest zbędna, bo wystarcza dobrze pozycjonujący się wpis w PKT.pl. Nawet duże marki mogą sobie świetnie radzić bez Facebooka i całej tej reszty. Czy na zakup mieszkania, samochodu, kuchenki, zasłon lub telewizora ma wpływ to, czy polubiłeś danego producenta na Facebooku? Czy komunikacja w mediach społecznościowych przekonała Cię kiedyś do zmiany operatora sieci komórkowej (i kilka lat

po zmianie jesteś zadowolonym abonentem)? Są takie segmenty rynku, w których klient jest wrażliwy na cenę i żadne media społecznościowe tego nie zmienią. Analogicznie jest w tych segmentach, gdzie panuje oligopol, czyli mamy kilku dużych graczy, którzy podzielili cały rynek między siebie (vide telefonia komórkowa). Wysoki próg wejścia na takie rynki dodatkowo wzmacnia tę sytuację. Innym przykładem są dobra luksusowe. To chyba na tyle oczywiste, że nie będę się nad tym rozwodził. Ponadto są takie marki, które funkcjonują na rynku lokalnym i obecność w „szerokich” mediach nie jest im do niczego potrzebna. Tu dużo lepiej sprawdzają się tradycyjne polecenia zadowolonych klientów czy obecność w lokalnych… Żeby już nie przedłużać – narzędzia trzeba dopasowywać do potrzeb. Podsumowując – czytajmy ze zrozumieniem i odrobiną krytycznego spojrzenia na stawiane tezy. Myślenie nie boli. Zwłaszcza gdy człowiek się już przyzwyczai. ■

2013 – czy trzynastka będzie pechowa? Sylwester Kozak wydawca serwisów E-biznes.pl Wystartowali.pl

Nowy Rok może na pewno skłaniać do wróżenia z fusów na temat przyszłości. Czy mamy szansę w starciu z feralną trzynastką? Wiele wskazuje, że koniec świata przeżyliśmy dość gładko, a nasze firmy dalej działają. W mojej bardzo subiektywnej ocenie, nie będzie to jednak łatwy rok. Szczególnie dla firm, które opierają swój model biznesowy na wpływach z reklam, czyli głównie wydawnictwach online. Możemy mieć więc rok, w którym wiele witryn internetowych

przestanie być uaktualniana. Wciąż widzimy, że rynek wydawniczy szuka optymalnego modelu, w jakim może zarabiać. Wnioski po stworzeniu paywalla w Polsce nie są zbyt optymistyczne. Może po prostu za wcześnie? A może czytelnicy skuszą się na to, by zapłacić za dostęp do swoich ulubionych stron dopiero wtedy, gdy dostaną jasny sygnał „bez Waszego wsparcia będziemy musieli po prostu zamknąć biznes”. To ta ciemniejsza strona, a czy jest jaśniejsza? Oczywiście, przed nami cała seria ciekawych wydarzeń. Zobaczymy nowe pomysły na startupy, część z nich pozyska finansowanie. Osobiście mam nadzieję, że zobaczymy więcej projektów łączących tradycyjny biznes z internetem. Trzynastka może nie jest tyle pechowa, co niesie sporo zagrożeń rynkowych – ale nie dajmy się zwieść magii i róbmy swoje! ■

e-PROFIT  5


Aktualności

e-PROFIT wyróżniony Magazyn e-PROFIT otrzymał „Wyróżnienie specjalne” w konkursie „Siła promocji – siła projektu” organizowanym przez Ministerstwo Rozwoju Regionalnego i firmę Smartlink. Podczas uroczystej gali wyłoniono zwycięzców. Do konkursu zgłosiło się 60 projektów z całej Polski. Jury konkursu doceniło wkład jaki e-PROFIT wniósł w integrację polskiego środowiska startupów. Bardzo cieszy nas to wyróżnienie – mówi Marek Dornowski dyrektor ds. marketingu&PR InQbe. Od samego początku zależało nam, aby e-PROFIT nie był wyłącznie magazynem informującym o naszych inwestycjach, ale żeby stał się platformą komunikacji osób, którym zależy na rozwoju polskiego e-rynku. Rzesza czytelników, która co miesiąc czyta e-PROFIT jest dla nas potwierdzeniem, że nam się to udało.

6  e-PROFIT

Od początku myślenia o e-PROFICIE do obecnego momentu minęło sporo czasu. Na bieżąco dochodziły nowe pomysły, poszukiwaliśmy optymalnego rozwiązania, który najbardziej przekonałby do siebie czytelników. Dzis jesteśmy już z pewnością bliżej tego, co docelowo chcielibyśmy osiągnąć, ale zdajemy sobie sprawę, że nie wolno nam spocząć na laurach i musimy cały czas zmieniać się i rozwijać. Przed nami jest jeszcze sporo pracy, ale takie momenty jak ten, gdy ktoś docenia nasz wysiłek, tylko nas mobilizują. To znak, że idziemy w dobrym kierunku – dodał Dornowski. ■


Aktualności

Zapraszamy na gdański Social Media Convent 1 lutego 2013 r. w Gdańsku odbędzie się konferencja Social Media Convent przeznaczona dla osób zajmujących się komunikacją w mediach społecznościowych. Wydarzenie organizowane jest przez agencję Feeltz. Gościem specjalnym, który poprowadzi konferencję będzie Lasse Chor.

SOCIAL MEDIA TRENDS

Wydarzenie składać się będzie z trzech głównych części: Social Media Trends wypełnione ciekawymi prezentacjami zaproszonych ekspertów, Case Study Festival, konkurs, w którym zmierzą się agencje oraz Social Media SuperStar, wyzwanie dla specjalistów, w którym skonfrontują swoją wiedzę i umiejętności w specjalnym teście. Social Media Convent odbędzie się w centrum konferencyjnym Inkubatora Przedsiębiorczości STARTER w Gdańsku. Konferencja ma być organizowana cyklicznie, 1 lutego 2013 r. odbędzie się jej pierwsza edycja.

Więcej: socialmediaconvent.pl

Prezentacje zaproszonych przez Nas ekspertów poświęcone najnowszym trendom i zmianom w social media, a także nowatorskim sposobom ich wykorzystania przez marki. Głównymi tematami będą: monitoring, obsługa klienta, treści, zaangażowanie i badanie efektów działań. Nie zabraknie też podsumowań i ciekawych case studies. Każdy ekspert będzie miał do dyspozycji 30 minut.

CASE STUDY FESTIVAL

Część konkursowa dla agencji, firm i marek, w której prezentowane będą case studies z najciekawszych kampanii w social media w 2012 roku. Oceny dokonywać będą eksperci prezentujący się w pierwszej części konferencji oraz publiczność. Kampanie będą prezentowane w krótkich, kilkuminutowych wystąpieniach.

SOCIAL MEDIA SUPERSTAR

Wyzwanie dla specjalistów komunikacji w social media, które wyłoni prawdziwe gwiazdy w branży. Zadaniem uczestników będzie podjęcie specjalnego testu wiedzy i umiejętności przygotowanego przez ekspertów. ■

Foto: Materiał prasowy organizatora

e-PROFIT  7


SSS...

czyli Startup Success Stories

Marek Dornowski Uczestnicząc w konkursach czy pokazach organizowanych dla startupów, można odnieść wrażenie, że żyjemy w czasach rewolucji technologicznej, o której starszym pokoleniom nawet się nie śniło. Jednak gdy dokładnie prześledzimy biznesowe losy wielu dobrze zapowiadających się pomysłów, dojdziemy do konkluzji, że tylko nieliczne są w stanie zawojować rynek w praktyce.

Dlaczego tak się dzieje? Czy klienci nie nadążają za pomysłowością przedsiębiorców, a może doskwiera brak środków na przełożenie akademickiej teorii na praktykę? A jeśli problem leży zupełnie gdzie indziej? Poszukaliśmy odpowiedzi u osób, które prowadzą własnego startup i same doświadczyły trudności, porażek i sukcesów. Foto: sxc.hu / Montaż: IMOGEN


Z naszej perspektywy Zacznij od potrzeby Najpierw musi być potrzeba, potem produkt lub usługa – nigdy odwrotnie. Przecież nikt nie produkuje leku na chorobę, której nie ma – te słowa Tomasza Ostrowskiego, prezesa spółki Prawomaniacy, która jest właścicielem serwisu ArsLege.pl, doskonale opisują grzech pierworodny wielu startupów. Myślenie, że coś jest łatwe w monetyzacji, tylko dlatego że jest przyjemne i wygodne w użyciu, to pokusa, której ulega wielu pomysłodawców. Tworzą naprawdę innowacyjne i przyjazne rozwiązania. Gdy jednak za daną usługę czy produkt – które nie są rzeczami niezbędnymi – musimy zapłacić, okazuje się, że nie jesteśmy skłonni wydać na to realnych pieniędzy. Zyskaliśmy dużą rzeszę klientów w tak krótkim czasie, ponieważ nasz produkt był im po prostu potrzebny – dodaje Ostrowski. Jeśli przygotowujesz się do egzaminu na aplikację, to testy z aktów prawnych i inne materiały naukowe są ci po prostu niezbędne. Twoja decyzja sprowadza się w praktyce do tego, czy wolisz uczyć się, kreśląc mazakiem po książce, czy klikając w ekran swojego laptopa lub smartfona – wyjaśnia. Tu już jest miejsce na marketing, przekonywanie klienta, że efektywniej, taniej i szybciej będzie mu skorzystać z naszej usługi, ale sama potrzeba skorzystania z niej jest niepodważalna. Tymczasem wiele startupów na samym starcie zamierza oferować klientom produkt lub usługę, której zakup jest co najwyżej kaprysem, ale z pewnością nie zaspokojeniem realnej potrzeby. Jeżeli model biznesowy zakłada darmowe udostępnienie produktu lub usługi to jest szansa, że biznes się obroni, ale wiara w to, że uda się nam przekonać odpowiednio dużą liczbę osób do zakupu niepotrzebnych im produktów, to prosta droga do niepowodzenia.

Sprzedawać, sprzedawać, sprzedawać… Gdy zapytaliśmy Michała Samojlika, prezesa Autentiki i twórcę serwisu Mamstartup.pl, o to, co sprawiło mu największą trudność, odparł, że: była to decyzja o momencie, w którym produkt jest gotowy do wejścia na rynek i należy się przestawić z produkcji na promocję i sprzedaż. Analizując biznesowe losy wielu dobrze zapowiadających się pomysłów, można odnieść wrażenie, że jest to dość powszechnie występujący problem. Nie ma produktu idealnego – twierdzą Artur Pleskot i Sławomir Rodziewicz z firmy Seo Power. Zawsze jest coś do poprawy i im bardziej chcesz być perfekcyjny, tym

głębiej wpadasz w pułapkę permanentnych poprawek. Moment, w którym zaczynasz zarabiać, zaczyna się wówczas niebezpiecznie oddalać – dodaje Pleskot. Tracisz podwójnie, bo nie dość, że nie sprzedajesz produktu, to nie zyskujesz feedbacku od klientów mogącego być podstawą do wprowadzenia tych ulepszeń, które faktycznie są im potrzebne. Tezę o tym, że produkt należy wprowadzać na rynek, gdy tylko można już z niego korzystać, potwierdza Tomasz Ostrowski z ArsLege. Gdy porównuję obecny zakres funkcjonalności naszego serwisu z tym jak wyglądał on w momencie, gdy zaczynaliśmy, widzę ogromną przepaść. Niemniej jednak absolutnie nie zmieniłbym decyzji i nie opóźnił wypuszczenia produktu na rynek. Owszem, od momentu debiutu do dziś dużo się zmieniliśmy, rozwinęliśmy, ale robiliśmy to jednocześnie, budując bazę klientów i co najważniejsze zarabiając – dodaje Ostrowski. Tego kroku nie wykonał Michal Samojlik i dzisiaj zdecydowanie tego żałuje. Gdybym mógł cofnąć czas, to z pewnością skróciłbym okres przed premierą produktu i dopracowywał go już w oparciu o feedback klientów – deklaruje. Sprzedaż i związany z tym marketing to kolejny temat, który często bywa niedoceniany. Gdybym na początku wiedział to, co wiem dziś, zatrudniłbym od pierwszego dnia marketingowca – twierdzi Artur Pleskot. Internet jest dziś tak ogromny, że dawno minęły czasy, gdy informacja o ciekawych projektach w sieci rozchodziła się samoistnie. Ktoś musi o tobie mówić, inaczej choćbyś miał najlepszy i bardzo potrzebny produkt, to nikt go nie kupi, bo po prostu nie będzie o nim wiedział. Niby banalna rzecz, a jednak o niej zapomnieliśmy. Gdybyśmy od samego początku bardziej postawili na marketing, z pewnością bylibyśmy dziś jeszcze dalej – dodaje Sławomir Rodziewicz.

Komunikacja z klientem? Tak, ale bez przesady Wielu naszych rozmówców zgodnie potwierdza, że realizacja sugestii płynących od klienta to absolutna konieczność. Umiejętność dostosowania się do wymagań klienta, czasami nawet realizacja rzeczy, które wydawały mi się bezsensowne, ale ostatecznie wpływały pozytywnie na relacje z klientem, to jeden z głównych czynników naszego sukcesu – twierdzi Marek Wylon, CEO Ganymede. Trzeba jednak pamiętać, że to klient decyduje o intensywności i formie tej komunikacji. Chcieliśmy mocno zaangażować się w dialog z naszymi użytkownikami, poświęciliśmy mnóstwo czasu i energii na uruchomienie i utrzymanie forum na naszym serwisie. Niestety, ostatecznie musieliśmy odpuścić. Użytkownikom nasze forum nie przypadło do gustu – opowiada Arkadiusz Howara z ArsLege.

e-PROFIT  9


Z naszej perspektywy Czy to oznacza, że zaprzestaliśmy komunikacji z klientem? Absolutnie nie, po prostu stosujemy tylko te kanały, które się sprawdzają – dodaje.

Ludzie to podstawa To, że czynnik ludzki jest najmniej przewidywalny, a przez to najtrudniej sterowalny wiadomo nie od dziś. Nie zdziwiły nas zatem powtarzające się odpowiedzi, że kolejną szalenie istotną sprawą jest budowa zespołu. Michał Samojlik na pytanie, co w praktyce okazało się najważniejsze przy prowadzeniu firmy, bez wahania wskazuje na zespół. Jeżeli członkowie zespołu nie są równomiernie zaangażowani, z początku to przeszkadza, z czasem demotywuje, a jeśli odpowiednio wcześnie nie dokona się zmian personalnych, może to doprowadzić do klęski – twierdzi Samojlik. Trzeba się dotrzeć, móc na sobie polegać. Każdy powinien coś wnosić i wynosić z takiego projektu, wtedy szybciej i sprawniej jest budowany dany produkt – dodaje Anita Kijanka z Comcreation.pl. Również Artur Pleskot zaznacza, że jedną z głównych biznesowych lekcji, jaką wyciągnął, prowadząc swój startup, to umiejętność zbudowania zespołu, którego zadania są zaplanowane i odpowiednio podzielone. Niemal tych samych słów używa Artur Jaskólski – prezes Can’t stop games. Podkreśla on, że w pierwszym roku działania to właśnie skompletowanie profesjonalnego zespołu sprawiło mu największą trudność.

może być zaspokajana przez jakieś substytuty. Poza tym jeśli rzeczywiście czegoś nie ma, może wynikać to z tego, że nikt na tak genialny pomysł nie wpadł (sytuacja idealna, aczkolwiek rzadka), albo wpadł, ale stwierdził, że póki co biznesu na tym zrobić się nie da. Bycie pierwszym w jakiejś dziedzinie to również kosztowna konieczność edukacji klienta, który niekoniecznie musi być tak samo świadomy jak przedsiębiorca budujący dane rozwiązanie. Oczywiście nie oznacza to, że nie warto być pierwszym i nie warto ryzykować. Trzeba natomiast do tej kwestii podchodzić wielowymiarowo i ostrożnie. Wróćmy na chwilę do momentu wejścia na dany rynek. Mitem jest to, że trzeba być pierwszym, by odnieść sukces. Wielu startupowców często myli słowo pierwszy ze słowem lepszy. Klienta najczęściej nie interesuje to, czy na rynku pojawił się najpierw produkt X czy Y. Klienta interesuje to, który z tych produktów lepiej zaspokoi jego potrzebę. To jedna z lekcji biznesu, którą ma za sobą Michał Sadowski z Brand24.pl. Nie trzeba być pierwszym w danej dziedzinie. Nie byliśmy ani pierwszym, ani drugim, ani nawet piątym narzędziem monitoringu – a jesteśmy liderem. Czasami wystarczy rozwiązać problem odrobinę lepiej niż inni – twierdzi Sadowski, który w istocie jest potwierdzeniem tej tezy.

Nie bój się przegrywać

Życie z reklamy? Nie ma mowy

Wreszcie coś, co nie jest tematem ani łatwym ani przyjemnym, choć w praktyce w mniejszym lub większym stopniu dotyczy każdego z nas – błędy i porażki.

Słowa z popularnego przeboju Bitsy Boys to kolejny przewijający się przez wiele wypowiedzi element. Nie wierzę w startupy, które cały swój model biznesowy opierają wyłącznie na reklamie – jasno deklaruje Tomasz Ostrowski. Oparcie modelu biznesowego na wpływach z reklamy jest największym błędem – wtóruje mu Sylwester Kozak z serwisu E-biznes.pl. I choć są to dość radykalne stwierdzenia, to ich powtarzalność powinna wzbudzać uwagę i czujność.

Popełniłem całą masę błędów. Powinienem zrobić ścianę hańby z logami produktów, które się nie zwróciły – mówi Marek Wylon, CEO Ganymede. Taka samokrytyka z ust twórcy największej w Polsce spółki developerskiej, która od 8 lat wydaje gry społecznościowe i mobilne, świetnie radzi sobie na zagranicznych rynkach, pokazuje jedynie, że błędy zdarzają się najlepszym.

Nie musisz być pierwszy W rozmowach z projektodawcami zgłaszającymi się do InQbe często pojawiają się stwierdzenia typu: tego jeszcze na rynku nie ma. Z jednej strony to dobra wiadomość. Będąc pierwszym, mamy szansę zgarnąć to, co najlepsze, stworzyć markę, wokół której wszystko się będzie kręcić. Z drugiej strony zapala się lampka ostrzegawcza. Czy osoba, która twierdzi, że w sieci czegoś nie ma, aby na pewno dobrze taką sieć przeszukała? Czasem nie jest konieczne, by istniały identyczne lub podobne produkty, a dana potrzeba

10  e-PROFIT

Czy jest zatem jedna i nieomylna droga do biznesowego sukcesu? Zdecydowanie nie, ale cokolwiek byśmy nie planowali i nad jakimkolwiek projektem nie pracowali, warto uczyć się z doświadczenia innych i pamiętać o tych kilku prostych radach. Potrzebny produkt, który należy wprowadzić możliwie szybko. Sprzedażą trzeba zająć się od samego początku, najlepiej w zespole, któremu dobrze rozdzieliliśmy zadania. Dzięki temu szybko rozbudujemy produkt/usługę w oparciu o feedback płynący od klientów. Ufff… prawda, że proste? Ale z drugiej strony nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. ■


Z naszej perspektywy

Przedsiębiorcą być –

czyli krok po kroku na drodze do własnego startupu cz. 4 Marek Dornowski, InQbe

Przed Tobą ostatnia, ale bardzo ważna część procesu inwestycyjnego – negocjacje z inwestorem. Jak się do nich przygotować? Zapewne ile indywidualnych rozmów i projektów, tyle różnych argumentów i strategii negocjacyjnych. Nie będziemy zatem wchodzić w szczegóły. Skupimy się na ogólnych zasadach, które warto znać zanim zacznie się z kimkolwiek negocjować. Zacznijmy od nastawienia

BATNA, czyli klucz do sukcesu

Jak traktować drugą stronę? Jak przeciwnika, który tylko czyha na mój błąd, by go skrupulatnie wykorzystać? Takie nastawienie, niestety, można często zaobserwować. Wielu osobom wydaje się, że negocjacja to gra, rywalizacja polegająca na sytuacji, kto okaże się elokwentniejszy, sprytniejszy i bardziej zdeterminowany.

Dlaczego z kimś w ogóle negocjujemy? Pytanie proste, a odpowiedź na nie daje nam dużą przewagę. Dlaczego przykładowo policja w USA (gdzie w niektórych stanach wciąż jest kara śmierci za morderstwo) przysyła negocjatora do rozmów z terrorystą, który ma na sumieniu już kilka ofiar i grozi, że jeśli nie spełnią jego żądań, to będzie ich więcej? Przecież w świetle obowiązującego prawa mogliby go zastrzelić. Po co więc rozmawiają?

Czy tak jest? Z pewnością są rozmów, kiedy nie da się inaczej. Siadając jednak do stołu z inwestorem, powinniśmy mieć zgoła inne założenie. Inwestor to Twój biznesowy partner, ktoś, kto ryzykuje kapitał, wierząc w powodzenie Twojego biznes planu. Zaufanie we współpracy, wzajemny szacunek i partnerstwo to podstawa, by przeprowadzić negocjacje, a później z sukcesem realizować ich ustalenia. Nastawienie to podstawa.

Kompromis nie zawsze dobry Wszelkie podręczniki na temat dobrych negocjacji mówią o systemie win-win, czyli takim, w którym obie strony wygrywają. W praktyce często jednak sytuacja ta mylona jest z kompromisem. Pójdźmy na kompromis, zawrzyjmy kompromis – to modne wyrażenia. Ktoś kiedyś powiedział, że dobry kompromis jest wtedy, gdy obie strony są niezadowolone. Coś w tym jest, pytanie tylko czy o to właśnie nam chodzi? Często zawieramy złe kompromisy i potem cierpimy z jednego prostego powodu. Nie potrafimy się dobrze komunikować i boimy się właśnie ze względu na opisaną postawę, mówić o swoich potrzebach. Przykładem obrazującym taką sytuację jest obraz starego dobrego małżeństwa, w którym żona lubiła dół bułki, a mąż górę. Dobry mąż w akcie miłości i poświęcenia codziennie oddawał żonie swój przysmak na śniadanie, sam zadowalał się dołem. Z kolei żona, której bardziej smakował dół bułki, nie mówiąc nic, jadła górę w przekonaniu, że mężowi również bardziej smakuje dół i dlatego go zabiera. W efekcie poświęcały się obie strony, nie mając pojęcia, że jeden prosty komunikat mógłby zmienić sytuację. Jaki z tego wniosek? Mówmy otwarcie o tym, na czym nam zależy, pytajmy o to samo drugą stronę. Tylko mając tę wiedzę, jesteśmy w stanie wypracować kompromis, który będzie przynajmniej w pewnej części zadowalał każdą ze stron. Anglicy mówią try to walk in my shoes i jest to zdecydowanie dobre określenie tego, co należy zrobić zanim usiądziemy z kimś do negocjacji.

Odpowiedź jest oczywista. Terrorysta ma zakładników, a wiec coś, na czym policji zależy. Skończmy w tym momencie to porównanie i odnieśmy je do naszego przykładu. Skoro inwestor ma pieniądze, to dlaczego siada z Tobą do stołu negocjacyjnego? Czego po tym oczekuje? Co takiego masz, że poświęca Ci swój czas? Odpowiedź jest jedna, jeśli inwestor z Tobą rozmawia, to znaczy, że widzi możliwość, by na Twoim pomyśle pomnożyć kapitał. Czy skoro tak myśli, to musi tak być? Niekoniecznie. Równie dobrze może się pomylić i stracić pieniądze. Jesteście więc dla siebie nawzajem szansą na biznes. W tym miejscu dochodzimy do kolejnego pytania. A co się stanie, jeśli się nie dogadamy? Jaki masz przygotowany scenariusz na wypadek gdyby inwestor powiedział: Pass, na takie warunki się nie zgadzam? BATNA, czyli best alternative to a negotiated agreement – to klucz do Twojego scenariusza negocjacji. To także klucz do tajemnicy tego, czego możesz spodziewać się po drugiej stronie. Co ryzykuje Inwestor, jeśli nie podpiszecie umowy? Być może przejdzie mu koło nosa dobry biznes, chociaż skoro warunki wejścia w niego są tak niekorzystne, to czy na pewno byłby to dla niego interes życia? Co ryzykujesz Ty? Jeśli o Twój pomysł zabiegają różni inwestorzy i ktoś stale puka do Twoich drzwi to zapewne masz silną BATNĘ i możesz poszaleć w negocjacjach. Ale z drugiej strony pamiętaj – fakt, że dany pomysł przekonał jednego, wcale nie oznacza, że przekona drugiego. Najgorzej jest zostać bez odpowiedniego wsparcia, nawet z bardzo dobrym pomysłem. Wówczas można co najwyżej schować go do szuflady i napić się piwa z myślą, co by było gdyby… Inwestor to Twój potencjalny biznesowy partner. Jasno określ ramy swojej elastyczności. Nadaj swoim celom priorytety i jasno je przedstawiaj. Skoro rozmawiacie, to znaczy, że nawzajem widzicie w sobie biznesowy potencjał. Razem możecie go wykorzystać, osobno niewiele będziecie w stanie osiągnąć. Powodzenia. ■

e-PROFIT  11


Rynkowe trendy

Jak UGRYźć

TORT zuckerberga Niedawno świat obiegła wiadomość, że miesięczna liczba aktywnych użytkowników Facebooka sięgnęła miliarda. Do tego ponad 1 trylion „lajków”, 220 bilionów załadowanych zdjęć i 62 miliony piosenek. Sporo jak na projekt, który miał być lokalną siecią dla studentów. Ekspansja Facebooka mierzona liczbą aktywnych użytkowników przekłada się też na coraz większe zainteresowanie ze strony developerów aplikacji społecznościowych. Każdy chce ugryźć kawałek tortu Zuckerberga.

12  e-PROFIT

?

Foto: sxc.hu / Montaż: IMOGEN


Rynkowe trendy Aneta Wojnar Ganymede Fot. Ganymede Sp. z o.o.

Ci, którym już się udało, zorganizowali przy współpracy z Facebookiem pierwszy BarCamp dla developerów aplikacji API Hours. Zynga jest największym graczem, ale mniejsi też zarabiają. W świecie facebookowych aplikacji oligarchicznie rządzi Zynga – największy developer gier społecznościowych, ale i mniejsi twórcy zdążyli zaistnieć i mają się zupełnie dobrze. Serwis AppData, publikuje rankingi najpopularniejszych aplikacji na Facebooku na podstawie danych liczbowych o aktywnych użytkownikach. Jakie aplikacje są ostatnio na topie?

szef oddziału, wybrano Polskę, bo jest przykładem niebywałego sukcesu ekonomicznego w ostatnich 21 latach. Co więcej, w ostatnim raporcie Ernst & Young nazywa nasz kraj najlepszym miejscem w Europie do bezpośrednich inwestycji. Dlaczego? Mamy ogromne zaplecze utalentowanych ludzi zajmujących się programowaniem, obróbką graficzną czy tworzeniem aplikacji mobilnych, którzy świetnie zaprezentowali się podczas pierwszego hackatonu organizowanego w Polsce przez Facebooka. Lloyd Melnick, współzałożyciel firmy Playdom, developera gier społecznościowych, przyznaje natomiast, że Polska z roku na rok staje się coraz atrakcyjniejsza dla developerów gier. Playdom przeprowadził analizę 20 potencjalnych miejsc do utworzenia studia gier społecznościowych, z której wynika, że nasz kraj jest w zdecydowanej czołówce.

Pod uwagę wzięto miasta Środkowo-Wschodniej Europy, byłego Związku Radzieckiego i Ameryki Wspomniane już imperium Marca Pincusa otwiera Łacińskiej. Firma wybrała Kraków. Dlaczego? TOP 10 developerów, którzy szczycą się najwyższym Możemy się poszczycić ogromnym skupiskiem wskaźnikiem MAU (monthly active users), a FarmVille programistów Flash i utalentowanych artystów 2 z 60 mln aktywnych użytkowników miesięcznie nieustępujących intuicją projektową deweloperom nie schodzi z podium najpopularniejszych aplikacji. z USA czy Europy Zachodniej. Dzięki temu polskie Podobnie jak znany wszystkim, ujmujący prostotą produkcje mogą zadowolić użytkowników na pomysłu Instagram. najbardziej wymagających rynkach. Od miesięcy w pierwszej trójce mamy TripAdvisor – źródło opinii na temat wyjazdów wakacyjnych. Kolejne aplikacje należą już do Zyngi: Poker Texas Holdem i CityVille 2 zajmują kolejne miejsca rankingu. Dalej mamy Scribd, który umożliwia zamieszczanie i przeglądanie dokumentów online oraz Birthdays, znany nam bardziej jako Mój Kalendarz, który według specjalistów służy głównie do pozyskiwania danych i rozsyłania spamu.

Facebook bliżej polskich developerów Mahomet przyszedł do góry. We wrześniu powstało w Warszawie biuro Facebooka, które pełni funkcję centrum firmy Marka Zuckerberga na Europę Środkowo-Wschodnią. Jak przyznaje Diego Oliva –

– Od pewnego już czasu lokalni developerzy podbijają Facebooka i platformy mobilne ze swoimi produkcjami. Piękno tego biznesu polega właśnie na tym, że nigdy nie jest za późno na innowacyjne i odważne pomysły. Co więcej, mogą one być realizowane przez małe firmy. Polska swym potencjałem nie ustępuje krajom zachodnim i wreszcie zostało to dostrzeżone – komentuje Lidia Janoszka, dyrektor marketingu w Ganymede.

Jak zarabiać na Facebooku? Aplikacje na Facebooku bazują w większości na sprzedaży reklam. Wspomniany TripAdvisor, który dzisiaj jest jedną z najszybciej rosnących aplikacji, rozlicza się z reklamodawcami w oparciu o CTR, czyli koszt za klik. Dla tej aplikacji wynosi on 0,6 eur, czyli dość dużo w porównaniu do ceny reklamy poza Facebookiem. Gry natomiast mają znacznie

e-PROFIT  13


bardziej rozbudowane modele biznesowe. Te, które odniosły największy sukces, wykorzystują freemium. W praktyce oznacza to, że dla zdecydowanej większości użytkowników gra faktycznie jest za darmo. Jednak gracze, którzy chcą w grze robić szybszy postęp lub chcą mieć więcej dostępnych opcji, płacą. Zwykle jest to 3–5% użytkowników. Jednym z podstawowych wskaźników pokazujących, ile można zarobić na grach społecznościowych, jest ARPDAU (ang. average revenue per daily active user), czyli średni dochód z użytkownika dziennie. Miara ta przyjmuje różne wartości w zależności od gatunku gry. Dla produkcji Zyngi jest to 0,6 dol., ale tytuły kasynowe czy też gry dla bardziej wymagających graczy mogą pochwalić się wynikami nawet 20 razy lepszymi. Wśród płacących graczy jest niewielka grupa tzw. wielorybów, czyli osób skłonnych wydawać na grę całkiem wysokie kwoty – nawet kilkaset dolarów miesięcznie. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że w jedną grę gra kilkadziesiąt milionów użytkowników, to widzimy, jakie możliwości czekają na developerów. Oczywiście nie wszystkim się to udaje. Aby skłonić użytkowników do płacenia, gra powinna być naprawdę angażująca i musi przedstawiać dla gracza wysoką wartość, zwykle emocjonalną.

Fot. Materiały prasowe Ganymede Sp. z o.o.

Rynkowe trendy

Lidia Janoszka, dyrektor marketingu Ganymede Sp. z o.o.

Jakie koszty ponoszą developerzy?

Developerzy muszą także brać pod uwagę koszty marketingu. A ta sprawa urosła ostatnio do rangi prawdziwego wyzwania. Facebook zamyka kolejne kanały promocji wiralnej, a zakup użytkowników kosztuje coraz więcej. Kiedyś pozyskanie jednego Należy także pamiętać, że Facebook pobiera gracza kosztowało 20 c , a on przyprowadzał jeszcze trzydziestoprocentową prowizję od transakcji pięciu znajomych „organicznie”, bez kosztów dla dokonywanych w ramach aplikacji z wykorzystaniem developera. Tymczasem niedawno przekroczyliśmy swoich systemów płatności. Wyjątek przez pewien magiczną kwotę 1 lub nawet 1,5 dol. za czas stanowiła Zynga, która podpisała z Facebookiem instalację aplikacji, przy dużo niższej wiralności. indywidualną umowę i oddawała portalowi mniejszą W okresie świątecznym to może być nawet 2 dol. część. Teraz wszystkich developerów obejmują standardowe warunki rozliczeń. Facebook niesie ogromny potencjał, ale życie developerów aplikacji nie jest łatwe. Z uwagi na Freemium było i jest z powodzeniem stosowane to, że API Facebooka ciągle się zmienia, trzeba być w grach przeglądarkowych sprzed ery Facebooka, czujnym każdego dnia. Umiejętność szybkiego ale developerzy gier społecznościowych jeszcze dostosowywania do zmian jest tu kluczowa, bo bardziej rozwinęli ten model, opierając się na coś, co dzisiaj jest dozwolone, jutro może być rozbudowanej analityce gier i częstych iteracjach, zabronione. Jedyne co możemy zrobić, to starać się które poprawiają monetyzację. Uzupełnieniem być na bieżąco, również dzięki takim wydarzeniom, freemium na Facebooku są reklamy oraz product jak API Hours – podsumowuje Adrian Witkowski placement. Prawdopodobnie poprzez AppCenter, z Gamfi.pl. ■ czyli sklep z aplikacjami na Facebooku, możliwa będzie także sprzedaż aplikacji Premium.

14  e-PROFIT


Rynkowe trendy

Odwrócony e-commerce na usługach marketingu bezpośredniego Lojalność i zadowolenie klienta to we współczesnym handlu podstawa udanego biznesu, a zbudowanie z nim trwałej relacji to jeden z najważniejszych celów i jedno z największych wyzwań.

Dopieścić klienta Trzy produkty w cenie dwóch, dodatkowy płyn do zmiękczania tkanin przy zakupie proszku do prania, płyty z filmami, ozdoby, próbki kosmetyków dodawane do czasopism. Te i wiele innych podobnych pomysłów wciąż cieszą się powodzeniem u klientów. Niektórzy kupują plotkarski dwutygodnik, tylko po to, by dostać film na DVD. Współczesny klient jest rozpieszczony i przyzwyczajony do tego, że coś mu się należy „za darmo”, oczekuje bonusów i prezentów. W myśl zasady – która w świecie handlu chyba nigdy się nie zmieni – „Nasz klient, nasz pan”, nie bez racji uważa, że dla sprzedającego towar lub usługę, on jest najważniejszy, a jego zadowolenie przesądza o pomyślności interesów. Marketing bezpośredni nie jest tylko kwestią chwilowej mody, a bliskie relacje z klientami są w cenie od początku istnienia handlu. O tym, że zakupy robimy w przydomowych sklepikach, decyduje nie tylko ich wygodna lokalizacja, ale także fakt, że pani Kazia wybierze dla nas najdorodniejsze pomidory, bo przecież zna nas od lat i bardzo lubi. Oczywiście ta relacja jest zwrotna – pani Kazia wybiera dla nas najlepsze okazy po to, byśmy do niej wracali także po inne produkty. Czasem da drobny upust, czasem do zakupów dołoży batonik dla pociechy. Podobnie rzecz ma się z działaniami promocyjnymi dużych sklepów, które wykorzystują marketing bezpośredni. Zadowolony konsument z pewnością wróci po kolejne towary. I chociaż dopieszczenie przez „dużych graczy” będzie polegało na czymś innym, i inne narzędzia do tego pieszczenia zostaną wykorzystane, to główny warunek w obu przypadkach pozostaje ten sam – dla udanego biznesu potrzebny jest bardzo dobry kontakt i doskonała relacja z klientem. Jak to osiągnąć w przypadku klientów korzystających z usług e-sklepów, w którym nie ma szans na osobiste spotkanie? Jak to osiągnąć w przypadku firm, Fot. Materiały prasowe Odbierz.to

e-PROFIT  15


Rynkowe trendy które mają dziesiątki, a nawet setki tysięcy klientów? Czy można poznać gusta, preferencje, potrzeby tak licznej grupy? Tu właśnie zaczyna się pole do działania dla „odwróconego e-commerce”, którego zadaniem jest poznanie i zrozumienie potrzeb potencjalnych „zakupowiczów”, ich preferencji i gustów, a następnie zbudowanie sprofilowanych baz danych oraz umiejętne wykorzystanie jej w tzw. mix marketingu.

Sklep, który nie sprzedaje, a rozdaje Dzisiejszy rynek nasycony jest niechcianymi próbkami i ulotkami reklamowymi, które – jeśli np. są rozdawane na ulicy – często lądują w koszach na śmieci lub pod nogami przechodniów. Wówczas szkodzą wizerunkowi firmy zamiast go budować. Można tego uniknąć. W 2007 r. w Tokio został otwarty pierwszy sklep typu tryvertising (try before you buy, czyli wypróbuj zanim kupisz). W sklepie tym konsumenci mogą nieodpłatnego testować produkty – nie wydają więc pieniędzy i sami wybierają to, co chcą wypróbować. Sample Central, bo o nim tu mowa, to gigantyczne laboratorium, w którym stali bywalcy mają niezwykłą możliwość wypróbowania nawet tych produktów, które nie są jeszcze dostępne na rynku. W zamian za to muszą (choć w przypadku Sample Central raczej „chcą” niż „muszą”) wypełnić ankiety, które pomogą markom, ich projektantom oraz producentom rozwinąć lub poprawić produkt tak, aby był on atrakcyjny dla masowego konsumenta. Sklep Sample Central wygląda jak supermarket z szerokim asortymentem. Można tu znaleźć wszystko: od skuterów i elektroniki, po proszki do prania i budynie. Opinia na temat produktu nie tylko pomaga udoskonalić go, lecz także buduje dobre relacje z konsumentem, sprawia, że czuje się on rozumiany i ważny. Klient jest zachwycony, bo ma poczucie współtworzenia i kształtowania produktu oraz jest ciekawy, czy jego obserwacje i uwagi zostały uwzględnione przy masowej produkcji. Jak widać z powyższego przykładu, wiedza na temat opinii i preferencji konsumentów jest tak cenna, że warto oferować produkty za darmo. Firma Sample Central odniosła tak duży sukces, że stworzyła nawet możliwość franczyzy. W Polsce do tej pory (jeszcze) nie znalazł się nikt, kto chciałby z tej możliwości skorzystać, jednak na naszym rynku wykorzystywane są podobne mechanizmy.

16  e-PROFIT

Przykładem jest serwis internetowy Odbierz.to, którego funkcjonowanie – choć podobne – nie polega jednak na oferowaniu konsumentom produktów do testów. Serwis (działający w ramach Online Sales&Marketing Group) bada gusta, opinie i preferencje zakupowe użytkowników internetu oraz zbiera ich dane teleadresowe. Oferuje za to towar, który można wygrać (nie kupić) w regularnie organizowanych przez serwis konkursach. Nagrodami w nich są przykładowo ubrania uznanych marek, biżuteria i kosmetyki.

Odwrócony e-commerce Marcin Brysiak, prezes spółki E-pasaż.eu, która jest właścicielem serwisu Odbierz.to tłumaczy: Odwrócony e-commerce polega na tym, że w miejscu, które na pierwszy rzut oka przypomina standardowy sklep internetowy, sprzedający jest de facto rozdającym. W tym modelu biznes nie polega na zarabianiu poprzez sprzedaż produktów, bo klienci nie płacą za niego pieniędzmi. Mają oni za to możliwość zdobycia markowych produktów za darmo, w zamian za krótkie badanie. Na podstawie ankiet wypełnianych przez użytkowników portalu i zebranych dzięki temu informacji, Online Sales&Marketing Group przygotowuje bazy z leadami, które są ściśle dostosowane do konkretnych, unikatowych, sprecyzowanych potrzeb naszych klientów biznesowych i ich branży. Te bazy to oferta, którą kierujemy do osób odpowiedzialnych za tworzenie strategii marketingowych, za rozwój i kreowanie sprzedaży. Pytania, które pojawiają się w ankiecie, dotyczą różnych sfer życia: od tematów związanych z telewizją, modą, technologią komórkową, po produkty finansowe. Zakres tematów poruszanych w ankietach jest nieograniczony.

Dasz mi swój numer? W dzisiejszych czasach niemal na każdym kroku spotykamy się z różnymi sposobami zbierania danych. Czasem użytkownik nawet nie podejrzewa, że udziela pewnych informacji, „płacąc” w ten sposób za pewne usługi czy dobra. U kosmetyczki czy manicurzystki wiele kobiet zostawia oprócz numerów telefonów także informacje na temat ulubionych kosmetyków, marek, itp. Żeby otrzymać kartę rabatową lub wziąć udział


Rynkowe trendy w konkursie organizowanym przez sklep zwykle trzeba podać imię i nazwisko, adres, wiek itp. Często stosuje się także „zachęcacze” w postaci kuponów rabatowych, punktów w programach lojalnościowych, czy możliwości zakupu kilku produktów w cenie jednego. Żeby jednak wykorzystać te informacje do marketingu bezpośredniego, potrzebna jest zgoda użytkowników na przetwarzanie danych osobowych (permission marketing). Z doświadczenia wiemy jednak, że niełatwo ją zdobyć. Ludzie nie lubią spamów w skrzynkach e-mailowych, ulotek reklamowych na drzwiach mieszkań czy w skrzynkach pocztowych, ani nachalnych SMS-ów z propozycjami, które ich nie zainteresują. Większość negatywnych reakcji konsumentów można na szczęście uniknąć, precyzyjnie dobierając odpowiednie komunikaty marketingowe, skierowane do konkretnych, wyselekcjonowanych adresatów. Jedną z podstaw skutecznego wykorzystania narzędzi marketingu bezpośredniego np. SMS&MMS oraz e-mail marketingu jest zbudowanie unikatowej dla danej marki i dostosowanej do jej potrzeb bazy danych. Bazy tworzone specjalnie na zlecenie konkretnej branży i konkretnego klienta, poprzedzone badaniami preferencji konsumenckich w oparciu o wytyczne tegoż klienta, są niezwykle efektywne. Skuteczność kampanii SMS kierowanych do odbiorców wygenerowanych na podstawie sprofilowanych badań wynosi nawet 30%. Natomiast skuteczność działań bez wiedzy o klientach, bez targetowania, czyli najogólniej rzecz ujmując – do baz zakupionych – oscyluje w okolicach 0%–2%. Od niespełna roku na rynku polskim funkcjonuje także kodeks dobrych praktyk mobilnego marketingu. Jest on inicjatywą Polskiej Telefonii Cyfrowej, Orange, Polkomtela i P4 we współpracy z IAB Polska oraz grupami Agora, Onet, Wirtualna Polska i Interia. Podstawowe zasady tego kodeksu to: targetowanie, personalizacja oraz permission marketing.

Franczyzobiorca mile widziany W tej chwili na naszym rynku nie ma jeszcze konkurencji wśród e-sklepów, które funkcjonowałby w modelu „odwróconego e-commerce”, czyli na zasadzie, że towar jest rozdawany, a środkiem płatniczym nie są pieniądze, ale odpowiedzi w badaniu preferencji konsumenckich i dane osobowe użytkowników. Czy w Polsce model ten odniesie spektakularny sukces? Czy i kiedy znajdzie się śmiałek, który podejmie decyzję i zostanie franczyzobiorcą Sample Central? Czas pokaże. ■

Fot. Materiały prasowe PR Maker

Joanna Dąbek PR Maker Fot. G. Piwowar

e-PROFIT  17


Rynkowe trendy

Kryzys dopadł rodzinne budżety. Jest na to „lekarstwo” ...mobilne!

Maciej Prostak Dobrowolne oszczędności Polaków spadły poniżej zera – podał Narodowy Bank Polski w swoim sierpniowym raporcie „Sytuacja finansowa gospodarstw domowych z I kwartału”. Dobrowolne oszczędności to pieniądze, które odkładamy z własnej woli. Pogarszająca się sytuacja finansowa polskich rodzin wpływa na ich skłonność do oszczędzania. Gospodarstwa domowe nie uzyskują tak wysokich dochodów, które pozwoliłyby im na odkładanie pieniędzy. Z raportu NBP wynika, że stopa oszczędzania w pierwszym kwartale tego roku była ujemna i wyniosła -0,1%. Jak przewidują analitycy, zanim sytuacja zacznie ulegać poprawie w 2014 r., negatywne skutki pogarszającej się koniunktury będą dalej demolowały domowe finanse. Czy mniejsze dochody muszą oznaczać brak oszczędności? Niekoniecznie.

18  e-PROFIT

Opublikowany raport z badan zleconych przez Meritum Bank i zrealizowanych pod koniec czerwca 2012 r. pokazuje, że choć 80% badanych deklaruje planowanie wydatków, to aż 60% „liczy je w głowie”. To oznacza, że wciąż niezbyt poważnie traktujemy zarządzanie domowymi finansami. Nie dziwi fakt zwiększającego się zadłużenia gospodarstw domowych, które „dokładają” sobie do budżetu z kredytów gotówkowych lub na kartach kredytowych. Tak jest łatwiej, niż przysiąść fałdów i zaplanować realistyczne cele, przenicować wydatki na wylot, ograniczając te zbędne.

Jak się za to zabrać? Można, tak jak kiedyś, budżet planować, używając kopert. Do każdej z nich wkładać określoną sumę, a wydatki księgować ołówkiem i kartką.


Rynkowe trendy z przyjętą strategią „mobile first”, przekształciliśmy Monezyzoom w platformę mobilną. Stąd jednoczesne wprowadzenie na rynek nowych aplikacji na trzy główne systemy Android, iOS i Windows Mobile. Naszą obecną aplikacje (Moneyzoom Wydatki pod kontrolą – dostępną, dotychczas jedynie na iPhone’y) Dzisiejsze narzędzia wspomagające zarządzanie pobrało ponad 50 tys. osób, oceniając ją bardzo finansami osobistymi (ang. Personal Finance wysoko w rankingach i komentarzach w AppStore. Management) są dużo prostsze w użyciu, choć To duże zaufanie, którego nie chcemy zawieść. dużo więcej mogą niż te sprzed kilkunastu czy kilku Nowe aplikacje podtrzymują prostotę rozwiązania, lat. Rozpoczęcie pracy z nimi wymaga wpisania jednocześnie dając ogromne, nowe możliwości, miesięcznego limitu budżetu domowego oraz sugerowane zresztą przez samych użytkowników. ustalenia limitów na poszczególne kategorie, a następnie wpisywania kolejnych wydatków ręcznie Na pytanie, czym będą różnić się nowe aplikacje lub raz na jakiś czas zaciągając dane z banku. I tyle. od dostępnej w appstore obecnej czy innych dostępnych na rynku, odpowiada: – Rozbudowując Aplikacja poda nam zawsze aktualny stan naszego Moneyzoom o nowe funkcjonalności, zrobiliśmy budżetu i poinformuje o zbliżającym się limicie jedno fundamentalne założenie: nowa wersja nie w jakiejś kategorii. Używając ich na co dzień, z biegiem może stracić nic na swojej prostocie. To prostota czasu odkryjemy inne bardziej zaawansowane, działania i estetyka wykonania zapewniły wysoką użyteczne funkcjonalności. „ściągalność” aplikacji i oceny bliskie pięciu gwiazdkom w AppStore. Myślę, że się udało. Również Obok niezależnych aplikacji PFM także banki Moneyzoom na Android i WindowsPhone spełniają poświęcają coraz więcej uwagi problemom edukacji te kryteria. finansowej i zarzadzaniu finansami osobistymi. Alior, ING, Meritum, Citi mają w swojej ofercie bakowości internetowej narzędzia umożliwiające ich klientom analizę wydatków ponoszonych w ramach transakcji wykonanych za pomocą produktów danego banku jak karta płatnicza czy kredytowa. Można jednak przyjąć do wiadomości fakt ogromnego postępu technologicznego, który dokonał się w ostatnich latach, i skorzystać z gotowych aplikacji dostępnych w internecie, a coraz częściej na telefony komórkowe.

Wszyscy czekają na uruchomienie z pompą ogłaszanego „Facebooka finansów”, czyli platformy finansowej przygotowywanej przez m-Bank, ale póki co niewiele słychać w tej sprawie. Ciekawie zapowiada się rynek, niezależnych projektów PFM. Jeden z nich, startujący właśnie na wszystkie platformy mobilne, znany już projekt. Moneyzoom wygląda naprawdę obiecująco. Prezes spółki Moneyzoom S.A. – właściciel pierwszej polskiej aplikacji do zarządzania wydatkami w Polsce – Maciej Prostak, zapowiadał niedawno rewolucyjne zmiany w dostępnej od roku aplikacji i serwisie Moneyzoom.pl. Już teraz udostępniamy zupełnie odmieniony serwis, ale najważniejsza zmiana dotyczyć będzie naszych aplikacji mobilnych. Zgodnie

Fot. Materiały prasowe Moneyzoom

e-PROFIT  19


Rynkowe trendy Co nowego? Z najważniejszych nowości w Moneyzoom wymieniłbym możliwość śledzenia wydatków kilku osób w ramach jednego budżetu rodzinnego. Nawet gdy korzystają z różnych smarfonów i systemów, Moneyzoom zsynchronizuje dane w jednym miejscu, podając bieżące zużycie budżetu. Inną ciekawą funkcjonalnością jest „tagowanie” wydatków, co umożliwia zakładanie budżetów ad hoc np. weekend czy wakacje i podsuwanie wydatków w jego ramach. Geolokalizacja wydatków, czy tworzenie budżetów na poszczególne kategorie wydatków, pełny bilans (przychody-wydatki) oraz wydatki rekurencyjne to tylko część z nowych funkcjonalności. To jednak nie wszystko: – Do końca pierwszego kwartału 2013 r. udostępnimy Moneyzoom w wersji umożliwiającej połączenie się z każdym kontem bankowym i automatyczne pobranie wszystkich transakcji bezpośrednio do Moneyzoom. Transakcje zostaną automatycznie skategoryzowane do odpowiednich kategorii wydatków, ułatwiając tym samym kontrolę finansów dla wszystkich tych, którym brak systematyczności przy manulanym wprowadzaniu wszystkich poniesionych wydatków. A to wszystko bezpośrednio w samej aplikacji mobilnej.

Foto: Moneyzoom

20  e-PROFIT

Produkty takie jak Moneyzoom umożliwiają każdemu z nas przejęcie kontroli nad własnymi finansami. Tak naprawdę nie ma znaczenia, z którego rozwiązania skorzystamy. Najważniejsze to zacząć. Nie polegać na własnej głowie, bo jak życie pokazuje większość zakupów dokonujemy pod wpływem emocji i chwili. Lepiej podeprzeć się narzędziem, które zawsze obiektywnie pokaże nam, czy stać nas kolejny wydatek. Zrozumieli to już dawno Amerykanie. Stąd ogromna popularność prekursora PFM w sieci Mint.com. Dziś korzystają z tego narzędzia miliony osób na cały świecie, a serwis chwali się, że pomógł zaoszczędzić swoim klientom miliardy dolarów. Miliard brzmi obezwładniająco dla kogoś, komu na konto spływa to, co zostanie po średniej krajowej brutto, albo jeszcze mniej. Wielu myśli, że te kilka złotych potencjalnych oszczędności nie jest warte zachodu. Ale jak mówi stare przysłowie: Grosz do grosza a będzie kokosza. Może tak od jutra? Aplikacja Moneyzoom dostępna jest na wszystkie platformy mobilne (Android, WindowsPhone, iOS) do pobrania za darmo. Więcej informacji również pod Moneyzoom.pl. Oszczędności życzę! ■


Rynkowe trendy

Cztery kroki do skutecznej optymalizacji Nim przystąpisz do pozycjonowania swojej strony WWW, musisz zadbać o to, aby jej struktura była przyjazna dla wyszukiwarek. Optymalizacja to proces, bez którego bardzo trudno będzie Ci się znaleźć na szczycie list wyników. Poznaj kroki, dzięki którym Twoja droga na szczyt będzie krótsza. Zasady skutecznej optymalizacji wyjaśnia Artur Pleskot – prezes zarządu firmy Seo Power, właściciel Giełdy Linków tekstowych w treści Linkolo.pl.

1. Dobierz odpowiednie słowa kluczowe dla Twojej witryny Słowa kluczowe to (obok treści) najważniejszy element zawartości strony, który jest brany pod uwagę podczas przeszukiwania witryn przez roboty wyszukiwarek. Frazy, na które chcemy być wysoko w wyszukiwarce, powinny znajdować się zarówno w meta tagach, jak i samej treści WWW. Dobra praktyka mówi, że każde słowo kluczowe przynajmniej raz powinno znaleźć na każdej podstronie.

znajdować się nagłówek H1, a w nim najważniejsza informacja na temat strony wraz z frazami. Pamiętaj też o domknięciu wszystkich tagów. Te z pozoru błahe sprawy mogą znacznie wpłynąć na widoczność twojej strony w wyszukiwarce.

4. Pamiętaj o wewnętrznym linkowaniu

Zdaniem ekspertów linkowanie wewnętrzne to jeden z najważniejszych elementów optymalizacji. Odnośników powinno być dużo, ale nie wolno przesadzać. Linki powinny być naturalne. Idealnym Unikalna treść obok słów kluczowych, to druga przykładem, który obrazuje wewnętrzne linkowanie najważniejsza rzecz, o której musisz pamiętać, jest Wikipedia. W każdym artykule znajdują się optymalizując swoją stronę WWW. Google nie lubi odnośniki do innych podstron wewnątrz serwisu, treści, które powielane są w wielu miejscach, dlatego które mogą być potencjalnie ciekawe dla czytelnika. optymalizując stronę, zadbaj o niepowtarzalne Linków jest dużo, ale są one naturalne. teksty. A to dlatego, że roboty wyszukiwarek są ustawione w taki sposób, aby eliminować z wyników Jeśli zbudujesz swoją stronę w oparciu o powyższe witryny, które korzystają z gotowych tekstów. założenia, to masz już doskonałą bazę do pozycjonowania. Dobrze zoptymalizowana strona to połowa sukcesu na twojej drodze do pierwszego 3. Zrób porządek w kodzie HTML miejsca w wynikach wyszukiwania. ■ Jeśli to możliwe – unikaj umieszczania treści w grafice. Strony flashowe i teksty ukryte są niewykrywalne Zebrał Marcin Osiak dla robotów Google. Ważne też jest zachowanie proporcji pomiędzy ilością treści a kodem HTML ze wskazaniem na to pierwsze. Dokładnie używaj tagów <HTML>, <HEAD>, <TITLE> lub <BODY>, ponieważ ich nawet nieświadome powtórzenie może skutkować obniżeniem twojej pozycji w wynikach wyszukiwania. Na każdej podstronie powinien też

2. Zadbaj o unikalną treść Twojej strony WWW

Foto: sxc.hu


UX

MAREK DORNOWSKI

kaprys czy Konieczność?

Gdy jakiś czas temu firmy w Polsce zaczynały uwzględniać w swoich strategiach marketingowych obszar Corporate Social Responsibility, wielu obserwowało te praktyki z lekkim przymrużeniem oka, widząc w nich niepotrzebną próbę przeszczepiania na polski grunt zachodnich praktyk komunikacji z klientem. Dziś tego typu działania nikogo już nie dziwią, a ich brak odbierany jest jako znak nienadążania za rynkowymi trendami. Podobnie sprawa wygląda w przypadku User Experience (UX). Liczba osób, dla których UX jest jedynie psychologicznym chwytem stosowanym wyłącznie przez sklepy internetowe, topnieje dziś szybciej niż lodowce w Arktyce. Dlaczego tak się dzieje? Czy bycie dzisiaj User friendly to jedynie kaprys, czy już konieczność?

22  e-PROFIT

NASI EKSPERCI

Wiesław Kotecki

CEO, UseLab

Hubert Anyżewski

UseLab

Foto: sxc.hu / Montaż: IMOGEN


Rynkowe trendy Ale o co chodzi? Zacznijmy od zdefiniowania, czym właściwie jest User Experience? Najprościej rzecz ujmując, tym terminem można określić wszelkie działania, które powodują, że tworzymy usługi i produkty online, które są przyjazne ludziom i skuteczne biznesowo. Ważne, aby te dwa aspekty szły ze sobą w parze. Projektowanie użyteczności musi uwzględniać biznesowe cele organizacji – mówi Wiesław Kotecki, CEO UseLab, jednej z najbardziej znanych polskich agencji UX. Ostatecznie chodzi przecież o to, aby klient chciał korzystać z naszych usług. Ważne jest, by pieniądze wydane na sprzedaż i marketing nie zostały zmarnowane tylko dlatego, że interfejs naszego serwisu jest nieciekawy albo proces obsługi niezrozumiały dla użytkownika.

Wyższy poziom konkurencji Praktycznie każdy e-biznes da się opisać na trzech poziomach. Pierwszy to sama obecność w sieci. Czy nasz produkt lub usługa jest w ogóle dostępna dla klienta? Wiele osób automatycznie wskazuje w tym miejscu na działania SEO lub SEM. Czy na pewno do końca słusznie? Drugi poziom to sama jakość produktu. Tran podany nawet w wykwintnej porcelanie, zawsze będzie smakował tylko jak tran. Jak ktoś nie musi, to raczej nie będzie chętnie po niego sięgał. Nasz produkt czy usługa musi być po prostu dobra sama w sobie. Jeśli tak nie będzie, wszelkie inne działania spełzną na niczym. Mamy wreszcie trzeci, najwyższy poziom konkurowania, czyli prostota korzystania z danej e-usługi czy aplikacji. Na tym poziomie rola User Experience nie podlega już żadnej dyskusji. Problem polega na tym, że wielu menadżerów miejsce dla UX widzi dopiero tutaj. Pomijają to, że bycie User friendly powinno zaczynać się już od samej idei produktu. Klienci często przychodzą i pytają o gotowe rozwiązania UX, takie prosto z pudełka – mówi Hubert Anyżewski z UseLab. Tymczasem rozwiązania oparte o UX jak żadne inne muszą być szyte na miarę, dopasowane do produktu, charakteru organizacji i specyficznych oczekiwań klientów. To, co doskonale sprawdza się w przypadku X, wcale nie musi być dobre w przypadku Y – dodaje.

Liczy się kompleksowość Liczby nie kłamią. Coraz więcej osób łączy się z siecią nie w tradycyjny sposób za pomocą komputera czy laptopa, ale poprzez kanał mobile. Myli się ten, kto myśli, że funkcjonalność serwisu w tych dwóch kanałach może pozostać taka sama. Mobile definiuje bowiem nie tylko sposób połączenia z siecią, ale również zakres informacji, których potrzebujemy. Inaczej wygląda nasze surfowanie, gdy wieczorem siedzimy na kanapie z laptopem, popijając gorącą herbatę, a inaczej gdy stoimy w zatłoczonym autobusie. Wiele firm podejmuje oddzielne działania z obszaru UX dla każdego z tych kanałów. Oddzielne w rozumieniu nieskoordynowane. Być może zabrzmi to jak chęć zagarnięcia większego kawałka tortu – śmieje się Hubert Anyżewski. – Ale na bazie swojego doświadczenia śmiało mogę powiedzieć, że opracowanie kompleksowej i spójnej wizji dla obu kanałów to zdecydowanie lepszy pomysł.

Zawieszenie broni O tym, że świadomość korzyści płynących z wykorzystania UX jest coraz większa, świadczy chociażby popularność największej branżowej imprezy w Polsce, którą jest Polish IA Summit. Bilety na tegoroczną edycję zostały całkowicie wyprzedane. A fakt, że do Warszawy zawitali światowej klasy eksperci z kilkunastu krajów, jedynie potwierdza, że polski rynek UX z roku na rok staje się coraz bardziej perspektywiczny. Staramy się, by nasz event był zaprzeczeniem stereotypowej wizji konferencji, na której dominuje przekaz reklamowy, a jedyny interesujący moment to kuluarowe rozmowy przy kawie i ciasteczkach – mówi Wiesław Kotecki, jeden z organizatorów. Zaprosiliśmy na nią wszystkie liczące się na rynku podmioty. Na co dzień możemy konkurować, ale na te trzy dni robimy zawieszenie broni i wspólnie dyskutujemy, co i jak można robić lepiej – podsumowuje. Czy zatem branża UX w Polsce ma przed sobą perspektywy rozwoju? To pytanie z roku na rok staje się coraz bardziej retoryczne. Klient płaci – klient wymaga. Wymaga dostępnego, dobrego i prostego w użyciu produktu. I z cała pewnością go dostanie. ■

e-PROFIT  23


Rynkowe trendy

Startup w chmurze Do dobrego funkcjonowania biznesu niezbędne są usługi usprawniające codzienną pracę. Dla startupów rozpoczynających działalność ich koszt jest swoistą górą lodową, o którą może rozbić się nawet biznes zbudowany na genialnym pomyśle. Rozwiązaniem tych problemów jest wykorzystanie zintegrowanych usług udostępnianych w modelu SaaS, zwanym potocznie chmurą. Pozwala ona korzystać z profesjonalnych narzędzi w przystępnej cenie, a ich elastyczność i skalowalność umożliwia dostosowanie do aktualnych potrzeb. Przetwarzanie w chmurze opiera się na dostarczeniu użytkownikowi końcowemu usług za pomocą sieci internet, przy czym opłaty nie są pobierane za licencje, a za okres korzystania z usługi. Główną zaletą takiego rozwiązania jest brak konieczności instalowania dodatkowego oprogramowania, a jedynym wymogiem jest dostęp do internetu. Wizja przetwarzania w chmurze zdążyła się już zakorzenić w umysłach polskich przedsiębiorców. Kolejnym etapem rozwoju jest integracja w jednej ofercie wielu przydatnych usług dostarczanych przez różnych dostawców. Hosting firmowej witryny, centralka telefoniczna, faks, numery wewnętrzne, serwer z kopią bezpieczeństwa danych, czy też system CRM wspomagający zarządzanie informacją funkcjonują w świadomości wielu osób jako narzędzia drogie i przeznaczone dla dużych firm. Nic bardziej mylnego. Nawet startując z biznesem, gdy prawie cały kapitał to pomysł, możemy korzystać z zaawansowanych narzędzi biznesowych. Własna infolinia, zaawansowana strona internetowa, możliwość stworzenia telekonferencji buduje u naszych aktualnych i potencjalnych klientów zaufanie i prestiż firmy. Jeżeli do tego dołożymy możliwość korzystania z oprogramowania CRM, gdzie od ręki znajdziemy wszystkie potrzebne informacje, odkładając arkusze kalkulacyjne do lamusa, przeskoczymy organizacyjnie na wyższy poziom. Efektem będzie zwiększenie jakości obsługi klienta.

24  e-PROFIT

Telefonia VoIP Telefon to nieodłączny element biznesowej codzienności, bez którego trudno sobie wyobrazić działanie firmy. Na tym polu popularność zyskuje technologia VoIP wykorzystująca łącza internetowe. Oprócz niewątpliwych oszczędności wynikających z braku konieczności inwestowania w infrastrukturę oraz tańszych połączeń, VoIP pozwala zoptymalizować funkcjonowanie firmy dzięki dostępowi do szerokiego spektrum usług dodatkowych, takich jak wirtualny faks, wirtualna centralka, telekonferencje, call center online oraz wiele innych ukierunkowanych na wsparcie komunikacji przedsiębiorstwa.

Bezpieczeństwo danych Każde przedsiębiorstwo posiada zasób informacji, danych czy plików, których utrata mogłaby się wiązać z poważnym zagrożeniem dla jego funkcjonowania. W większości przypadków dokumenty przechowywane są na dyskach twardych komputerów, a tylko nieliczne kopiowane są na pamięci przenośne. Najbezpieczniejszym rozwiązaniem jest archiwizacja online, która jest tańszą alternatywą tradycyjnego backupu wykonywanego na zewnętrznych dyskach. Tworzenie kopii zapasowych jest w pełni zautomatyzowane, a dane przechowywane są na bezpiecznych serwerach dostawcy usługi. Profesjonalne Foto: sxc.hu / Montaż: IMOGEN


Rynkowe trendy systemy do backupu online zapewniają poufność dzięki szyfrowaniu i przesyłaniu danych za pomocą bezpiecznego protokołu. Niewiele firm zdaje sobie sprawę, jak opłacalne jest zabezpieczenie wszelkich informacji oraz poufnych danych, dopóki nie musi walczyć ze skutkami ich utraty. Przechowywanie danych w chmurze gwarantuje odzyskanie ich w całości bez jakiegokolwiek ryzyka i niezależnie od miejsca, w którym się znajdujemy.

CRM Dziś oprogramowanie CRM to dużo więcej niż tylko to, co kryje się za rozwinięciem skrótu (Customer Relationship Management = Zarządzenie Relacjami z Klientami). CRM to bardzo funkcjonalne narzędzie wspierające codzienne działanie firmy. Oprócz budowania bazy danych klientów, archiwizowania i planowania zadań, możemy zarządzać projektami, a na podstawie danych generować przekrojowe raporty.

Przedstawione funkcjonalności systemów CRM znajdziemy w wielu aplikacjach. Prawdziwa moc drzemiąca w takich systemach objawi się jednak, gdy skorzystamy z możliwości zintegrowania CRM z innymi usługami SaaS. Najciekawsza, i zarazem najbardziej przydatna z nich, to połączenie CRM z telefonem, dzięki czemu informacje o każdym dzwoniącym kliencie będziemy widzieć natychmiast na ekranie, a notatki z rozmowy będziemy prowadzić na bieżąco. Dodatkowo, bezpośrednio z systemu, możemy wykonać połączenie telefoniczne. Czas trwania, a nawet nagranie w formie pliku mp3 zostanie automatycznie zarchiwizowane w systemie. Dużym atutem jest również funkcja wysyłania komunikatów SMS, zarówno do klientów, jak i do użytkowników systemu. Wiadomości zawierają przykładowo dane kontaktowe lub przypomnienia o planowanym spotkaniach.

Z dobrodziejstw przedstawionych usług możemy W wariantach bardziej rozbudowanych dostępny jest korzystać bez instalowania kosztownego sprzętu, również moduł finansowy, ofertowania, magazynowy, czy oprogramowania i jego licencji. Elastyczność rozwiązań też wbudowany system DMS pozwalający na stworzenie w chmurze pozwala na ciągłe modyfikowanie zakresu wirtualnego dysku. Co więcej systemy takie posiadają usług wraz z rozwojem działalności. Likwidują też barierę własne moduły pocztowe lub też integrują się z popularnymi finansową, która w początkowej fazie działalności programami pocztowymi, dzięki czemu w wielu przypadkach byłaby dla niektórych firm nieprzekraczalna. są w tym względzie samowystarczalne.

Dodatkowym atutem jest dostęp do bardzo różnorodnych usług za pomocą jednego panelu administracyjnego. Unikamy więc konieczności pamiętania haseł do kilku platform i systemów, a płynne przechodzenie pomiędzy usługami i jedno Biuro Obsługi Klienta to dodatkowe udogodnienie. Platformy integrujące usługi SaaS często oferują darmowe okresy próbne lub nawet darmowe pakiety. Warto takie rozwiązania wypróbować i zobaczyć, że przeniesienie części usługi do zintegrowanej chmury, przynosi duże oszczędności. Skorzystamy na tym organizacyjnie, a przede wszystkim finansowo, co niewątpliwie dostrzeżemy, zestawiając je z kosztami tradycyjnych rozwiązań. ■

Kamila Błaszczyk

wiceprezes zarządu marka CRM Vision

Michał Mysiak

Business Line Manager marki SMARTO

e-PROFIT  25


Rynkowe trendy

DDCC, czyli darmowa dostawa czyni cuda Krzysztof Bartnik Brak kosztów dostawy to dla wielu osób Od strony e-sklepu idealna okazja do zrobienia zakupów w sklepach internetowych. Dla sprzedawców Tymczasem jeszcze trzy lata temu brak kosztów dostawy zaś to szansa na szybkie zwiększenie nie był przez właścicieli sklepów internetowych traktowany jako okazja do zwiększenia przychodów. przychodów i – coraz częściej – konkretnego Po dokładnym przeliczeniu pierwsze próby przynosiły zarobku na tego typu promocji. więcej szkody niż pożytku (dużo pracy, niewiele zysku).

Od strony konsumenta Powody zakupów w internecie są dobrze znane. W badaniu rynku e-commerce przeprowadzonym przez Nielsen dla Empik.com ankietowani wskazywali najczęściej dostawę prosto do domu (79% respondentów), oszczędność czasu (76%) oraz duży wybór produktów (75%). Bezpłatna wysyłka została wskazana przez 36% ankietowanych i ten atut z roku na rok zyskuje większą popularność.

Od niedawna obserwuję jednak, jak sprzedawcy potrafią umiejętnie korzystać z tej formy zaproszenia do zakupów i dobrze na niej zarabiać.

Najczęściej stosowaną formą darmowej dostawy w e-sklepach jest wyzerowanie kosztów, pod warunkiem przekroczenia określonej wartości zamówienia. Nie zawsze jest to jednak propozycja atrakcyjna dla kupujących, zwłaszcza jeżeli próg ustawiony jest dość wysoko. Sprzedawcy obniżają lub likwidują ten limit, wprowadzając na przykład brak opłat za wysyłkę Jeżeli w tym samym badaniu popatrzymy na argumenty w przypadku płatności przelewem jeszcze przed przeciwko zakupom online, to po takich rzeczach jak zrealizowaniem zamówienia. przyzwyczajenie do tradycyjnych sklepów (57%), brak możliwości dokładnego obejrzenia produktu (42%) Dużo zależy tutaj oczywiście od rodzaju oferowanego i obawach związanych z poprawną realizacją zamówienia asortymentu. Na co innego może sobie pozwolić (37%), znajdziemy też zbyt wysokie koszty dostawy (20%). sprzedawca z branży AGD i RTV (np. Neo24.pl To pokazuje, jak wielu konsumentów jest wyczulonych przed świętami oferuje darmową dostawę, ale przy na tym punkcie i traktuje opłaty za dostawę jako zło przedpłacie i minimum 100 zł), a na co innego firma konieczne. Co ciekawe, klienci często deklarują, że chętnie zapłacą pełną cenę za określony produkt pod warunkiem zapewnienia darmowej wysyłki. Grzechem sprzedawcy byłoby nie skorzystać z tych wszystkich informacji…

26  e-PROFIT


Rynkowe trendy handlująca odzieżą czy butami (Answear.com wysyłający towar zawsze za darmo i dodatkowo oferujący darmowe zwroty). Jak zatem najlepiej podejść do tematu promocji polegającej na braku kosztów wysyłki? Przede wszystkim dokładnie policzyć swoje możliwości (koszty!) oraz dokładnie przemyśleć, co chcemy w ten sposób osiągnąć. Wielu sprzedawców zapomina o przygotowaniu do zwiększonego ruchu na stronach (potencjalna awaria serwera) czy większej liczby zamówień, które trzeba obsłużyć tak, żeby klient był zadowolony. Większość e-handlujących nie patrzy też na swoje działania długoterminowo i nie robi nic, aby kupującego bez kosztów dostawy zatrzymać w swoim sklepie na dłużej (program lojalnościowy, niewielka zniżka na kolejne zamówienie etc.). Wysyłają paczki, a dopiero później myślą, co mogli zrobić lepiej. Powinno być odwrotnie. Dobre przygotowanie każdego aspektu odgrywa kluczową rolę.

Dzień Darmowej Dostawy Nie ma co ukrywać, istotny wpływ na zwiększenie świadomości sprzedawców oraz kupujących na promocję polegającą na braku opłat za wysyłkę ma organizowany przeze mnie już od trzech lat Dzień Darmowej Dostawy, czyli wspólna akcja sklepów internetowych i firm z branży e-commerce. Pomysł zrodził się z obserwacji rynku zachodniego – tam Free Shipping Day wystartował w 2008 roku, a za 12 miesięcy udało się go przenieść z pomocą wielu osób na polski rynek. Założenie jest proste: głównym celem akcji Dnia Darmowej Dostawy jest zachęcenie jak największej liczby osób do zrobienia zakupów w sieci (jako alternatywy dla odwiedzania tradycyjnych sklepów). Robimy to

poprzez zlikwidowanie na jeden dzień we wszystkich sklepach uczestniczących w wydarzeniu kosztów dostawy, co skutecznie przemawia do osób, które do tej pory nie zamawiały w sieci, ale również dodatkowo zachęca dotychczasowych e-klientów do ponownych zakupów. W czasie Dnia Darmowej Dostawy 2012, który odbył się tym razem 3 grudnia, sklepy zaoferowały wszystkim swoim klientom darmową dostawę zamówień, niezależnie od sposobu płatności (przedpłata, pobranie), metody dostawy (poczta, kurier, Paczkomaty) oraz ich wartości (można było jednak wprowadzić limit 20 zł brutto jako minimalne zamówienie, żeby uniknąć zakupów za 5 zł kurierem za pobraniem...). Co udało się osiągnąć w tym roku? Przede wszystkim ponad 1800 sklepów uczestniczących w akcji (oryginalny, amerykański Free Shipping Day miał „jedynie” 1700!) oraz 2,5 mln przejść z oficjalnej strony DDD na strony sprzedawców tylko jednego dnia! Materiał o Dniu Darmowej Dostawy pojawił się w głównym wydaniu „Wiadomości” TVP (czekałem na to trzy lata!). O promocji napisały gazety, mówiło radio i szumiał internet (social media i serwisy WWW). Przeprowadziliśmy też ankietę podsumowującą DDD 2012 i po sprawdzeniu ponad 300 informacji zwrotnych od sprzedawców, aż 91% sklepów zadeklarowało znacznie większy ruch na swoich stronach, niż średnia użytkowników z listopada, a 81% sklepów przyznało, że tego dnia złożono więcej zamówień niż w dowolnym dniu z wcześniejszego miesiąca! Oczywiście „diabeł tkwi w szczegółach” i tylko od sprzedawców zależy, czy potrafią skutecznie na akcji zarobić. Jako organizator wydarzenia po raz kolejny nauczyłem się czegoś nowego i widzę bardzo dużo rzeczy do poprawienia za rok. Ogólnie, jestem jednak bardzo zadowolony z tego, jak Dzień Darmowej Dostawy wypadł po raz trzeci w 2012 roku. I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od wpisu na mało popularnym blogu, którym w 2009 roku był eKomercyjnie.pl. ■

Foto: sxc.hu / Montaż: IMOGEN

e-PROFIT  27


7 grzechów głównych w mobile marketingu B

rand managerowie bardzo entuzjastycznie reagują na technologie mobilne i chętnie wplatają je w pomysły na działania marketingowe. Uczulam jednak, że nie są to tanie zabawy i bardzo szybko może się okazać, że aplikacje mobilne – najbardziej atrakcyjne rozwiązanie marketingu mobilnego tego roku – nie dostarczą spodziewanych wyników. Po wyliczeniu kosztu pozyskania jednego użytkownika (dzieląc budżet na development aplikacji mobilnej przez sumę pobrań z marketów) można już zapłakać nad źle wydatkowanym budżetem marketingowym. Zatem jakich błędów należy się szczególnie wystrzegać?

Grzech 1.

Syndrom Mamby: „wszyscy mają appkę, mam i ja” Kojarzysz reklamę gumy rozpuszczalnej Mamba z roku 1997? Jeśli w tej reklamie zamienić słowo „Mambę” na „appkę”, to spokojnie niektórzy marketerzy mogliby radośnie nucić „wszyscy mają appkę, mam i ja”. Ewentualnie „wszyscy mają appkę, chcę i ja”. Dlaczego? Bo konkurencja nie ma i ja chcę być pierwszy. Ale... dlaczego? Bo tak. Jeśli faktycznie to jest jedyny powód, dla którego chcesz wdrożyć aplikację mobilną, lepiej odpuść.

Grzech 2.

Brak KPI

Zadaj sobie pytania o KPI działań Twojej firmy w marketingu mobilnym, czyli kieruj się oczekiwaniami klienta, przekładając je na mierzalne wymagania. W ich układaniu proś o pomoc ludzi, firmy, agencje, które się na tym znają. Kilka razy już usłyszałam od marketingowców, że aplikacje mobilne nie dają oczekiwanych efektów. A jakich efektów oczekiwałeś? I czy aplikacja rzeczywiście była najlepszym sposobem na ich realizację? Aktywność w kanałach mobilnych to nie tylko posiadanie aplikacji mobilnej. Istnieją prostsze, równie mobilne sposoby, na dotarcie do Twojej TG...

28  e-PROFIT

Grzech 3.

Założenie, że każdy wie, na jakim OS pracuje jego telefon Owszem telefony mają „wszyscy”, ale nie wszyscy wiedzą czym są aplikacje mobilne. Nie wszyscy Twoi klienci zaglądają do marketu z aplikacjami. Ba, może boją się nawet tam wejść, bo… jeszcze operator naliczy im opłaty za korzystanie z internetu. Tak, tak, poziom wiedzy o posiadanych telefonach u ludzi, którzy nie są związani ze środowiskiem biznesowym, jest bardzo niski i trzeba włożyć dużo pracy w edukację masowego klienta. To jest do zrobienia, ale dopiero wszyscy musimy na to zapracować. Przeciętny Kowalski nie zrozumie Twojego komunikatu: „Nasza aplikacja działa na telefonach i tabletach z systemem Android w wersji 1.6 i nowszych”. Co to jest Android? Jakie wersje?! To tylko my, z branży (tfu!), rozumiemy te frazy. Zapytaj swoją mamę albo przyjaciela z innej branży, na jakim OS-ie pracuje jego smartfon? Z mojego doświadczenia (a poruszam się w świecie geeków, więc mogę zawyżyć statystyki) nie więcej niż 30% osób potrafi bez wahania odpowiedzieć na to pytanie.

Grzech 4.

Będzie milion pobrań! Jeśli już planujesz zaprojektować i zrealizować aplikację mobilną, spodziewaj się tysięcy pobrań. Miliony to mit. Tylko 3 polskie aplikacje mobilne mogą pochwalić się takim jednomilionowym wynikiem (sumując pobrania ze


Rynkowe trendy wszystkich marketów, w jakich dostępna jest aplikacja). Dwie pierwsze aplikacje, Allegro i GG to aplikacje z trzyi czteroletnim stażem na rynku. Trzecia aplikacja, TVN Player nie skończyła jeszcze roku, ale ma nieustanne wsparcie promocyjne w telewizji o bardzo dużym zasięgu. Aplikacje mobilne wdrażane dla celów marketingowych uzyskują średnio kilkanaście tysięcy pobrań w 2–3 pierwszych miesiącach po publikacji w marketach. 20 tys. pobrań uważane jest za sukces.

Grzech 5.

Ocena efektywności aplikacji mobilnej po statystykach pobrań Z liczbą pobrań aplikacji mobilnej jest jak z liczbą fanów na fanpage’u na Facebooku. Nie powinna się liczyć ilość, a jakość. Co z tego, że aplikację pobrało 1000 osób, a aktywność w niej wykazuje 10? Tak przy okazji, czy korzystacie w ogóle z narzędzi do trackowania aktywności użytkowników w aplikacji? Z tym wiąże się pewien paradoks. W Polsce dwoma najpopularniejszymi systemami operacyjnymi są iOS i Android. Na te dwa OS najczęściej przychodzą briefy od marketerów. Dlaczego iOS? Bo to elitarna grupa użytkowników. Dlaczego Android? Bo mają go wszyscy. Faktycznie, analizując dokładnie statystyki pobrań najpopularniejszych aplikacji mobilnych w Polsce, łatwo wyciągnąć wniosek, że Android ma miażdżącą przewagę nad iOS.. W niektórych przypadkach, np. JakDojade.pl czy TVN Player aż 80% pobrań pochodzi z Google Play. Ale uwaga – najbardziej popularny OS generuje najmniejsze zaangażowanie. Potwierdzają to marketerzy, którzy posiadają aplikację mobilną wydevelopowaną na oba systemy operacyjne. Oni kierują większą część budżetu marketingowego na działania promocyjne na platformie iOS, ponieważ użytkownicy lepiej konwertują. I mają rację – właściciele iPhone’ów są o wiele bardziej świadomi ich możliwości. Androidowców należy edukować często od podstaw.

Zapominanie o niebrandowanych benchmarkach Zawsze podczas opracowywania koncepcji na aplikację mobilną dokonaj rzetelnego researchu, jakie PODOBNE aplikacje są już w marketach. Szczególnie te od developerów, a nie marketerów. Bo może się okazać, że naszą aplikacją mobilną nie zaoferujemy niczego więcej aniżeli to, co jest już obecne w App Store, Google Play czy innym markecie. Półtora miesiąca temu występowałam na Geek Girls Carrots Silesia. Zapytałam dziewczyny, ile z nich ma smartfona, ile z nich pobiera aplikacje, ile z nich pobrała aplikację od jakiejś marki. Wynik mnie zaskoczył. Około 40% dziewczyn, będących w posiadaniu telefonu z ekranem dotykowym, potwierdziło, że pobrały na swój telefon przynajmniej jedną aplikację mobilną. ANI JEDNA nie była aplikacją brandowaną.

Grzech 7.

Mobile na doczepkę Dlaczego jest tak słabo? Po części dlatego, że działania w mobile w strategiach marketingowych firm traktowane są dziś jak wisienka na torcie. Czyli np. robimy kampanię w social mediach i… jeszcze dorzućcie nam coś w mobile. Na końcu. Na doczepkę. Bo mobile jest modny. Podczas układania strategii dla nowego produktu czy usługi (o ile oczywiście, wcześniej zdefiniujesz, że Twoja „TG jest mobi”) spróbuj ZACZĄĆ od mobile. Uczyń z aplikacji mobilnej narzędzie do zaspokojenia potrzeby, zrealizowania celu, a nie rób z niej sztuki dla sztuki. Aplikacja mobilna w strategii marketingowej nie powinna być celem samym w sobie. Mobile nie może istnieć osobno, niezależnie – musi łączyć się z innymi mediami poprzez odpowiednie punkty styku. ■

Grzech 6. Monika Mikowska Specjalistka ds. mobile marketingu i UX rozwiązań mobilnych w agencji konsultingowej – mobee dick. W branży interaktywnej od 9 lat. Pracowała m.in. dla Masterfoods, NIVEA Polska, Orange, Raiffeisen Bank Polska, Kredyt Bank, BZ WBK, Pkt.pl, WP.pl. Autorka bloga Jestem.mobi. Pomysłodawczyni i redaktorka pierwszego w Polsce raportu użyteczności mobilnych aplikacji bankowych, opublikowanego przez Janmedia. Absolwentka poznańskiej Akademii Ekonomicznej.

e-PROFIT  29


Foto: Archiwum własne Anny Garwolińskiej

Biznes TO ZOOLOGIA Anna Garwolińska


Wywiad numeru Podobno w biznesie – oprócz wiedzy, zaangażowania i ciężkiej pracy – trzeba mieć jeszcze to coś, by być we właściwym miejscu we właściwym czasie. Nasza rozmówczyni sama o sobie mówi, że miała w życiu szczęście. Pewnie coś w tym jest. Ale jeżeli ktoś studiował w łódzkiej Filmówce, pełnił funkcję doradcy w Ministerstwie Przekształceń Własnościowych, opracowywał strategie komunikacyjne dla pierwszych spółek debiutujących na warszawskiej giełdzie, jest założycielem i prezesem Glaubicz Garwolińska Consultants, a jednocześnie akcjonariuszem jednej z największych na świecie sieci niezależnych firm PR – to musi być osobą nietuzinkową. Jaka w rzeczywistości jest jurorka programu Dragon’s Den? Rozmawiamy dzisiaj z Anną Garwolińską. Rozmawia Marek Dornowski

Zacznijmy od trochę nietypowego pytania. Czy w dzieciństwie lubiła Pani oglądać westerny? Nie, raczej nie. Preferuję thrillery psychologiczne. Czytając historię Pani kariery zawodowej, mam (jednak) wrażenie, że gdzieś w Pani został zaszczepiony ten obraz pioniera wyruszającego na podbój nieznanych terenów. Weźmy pierwszy przykład z brzegu. Rynek mediów na początku lat 90., gdy zakładała Pani swoją firmę PR – to był totalny dziki zachód. Są pokolenia, które mają szczęście, bądź nieszczęście, żyć w czasach przełomów i zmian ustrojowych. Ci, którzy mówią, że mieli to szczęście od tych, którzy uznają to za nieszczęście, różnią się tylko kwestią podejścia do tego, czy kryzys to zatrzaśnięcie drzwi, czy ich otwarcie. I nie przesadzajmy z tym dzikim zachodem. Rzeczników prasowych w resortach mieliśmy jeszcze przed zmianą ustroju, pierwsze kroki ku zorganizowanej komunikacji zaczęły się na początku lat 80. Czuje się Pani startupowcem? Nie, ale na pewno z określeń anglojęzycznych przylgnęło do mnie entrepreneur, a nie corporate. Wiele osób twierdzi, że przedsiębiorcą trzeba się urodzić, że trzeba mieć w sobie to coś, czego nie nauczy żadna szkoła na świecie. To realna ocena rzeczywistości, czy górnolotny frazes, którego i tak nie da się zweryfikować?

To zoologia. Istnieją samce i samice alfa, przywódcy stada. Nie różnimy się aż tak bardzo od małp. Patrząc na goryla idącego do ataku stroszącego sierść na ramionach i generalissimusa którejkolwiek armii, trudno nie dostrzec podobieństwa. Dlaczego zgodziła się Pani zostać członkiem jury Dragon’s Den? Dlatego że po raz pierwszy doceniono firmy z dziedziny doradztwa corporate affairs i potraktowano je jako inwestorów, a nie tylko doradców. Poprosił mnie też o to mój bliski znajomy, szef TV4, a przyjaciołom staram się nie odmawiać. Jak to zatem jest z tym polskim rynkiem startupów? Miała Pani okazję poznać nie tylko suche koncepty biznesowe, lecz także przede wszystkim stojących za nimi ludzi. To w większości urodzeni przedsiębiorcy, kapitalistyczne ziarno na posiew, czy raczej tania podróbka zachodnich wzorów? Przede wszystkim byłam przerażona wyobrażeniem tego, czym jest startup. Najczęściej to były pomysły i postawy – ja jestem genialny, a wy zróbcie mi firmę i zaróbcie dla mnie pieniądze. Przeważała niska świadomość, kim jest inwestor finansowy i czym jest przedsiębiorstwo. Prawie nikt też nie zdawał sobie sprawy z tego, na czym opiera się rynek, sprzedaż, jakimi prawami się rządzą. Na pytanie o wyjście z danej inwestycji zwykle widziałam coraz bardziej przerażone powiększające

e-PROFIT  31


Wywiad numeru się oczy, tak jak by inwestor był kimś, kto zostaje na wieki wieków. Nasze deklaracje na wizji prowadziły do przeprowadzenia due diligence projektu.

dostrzega Pani jakieś pozytywne trendy rynkowe, które sprawią, że w grudniu będziemy mogli powiedzieć: „to był dobry rok”?

Niestety, na spotkaniach z wybranymi osobami już po programie często okazywało się, że anturaż kamer powodował, iż uczestnicy opowiadali barwniej i dużo więcej niż potem odnajdywaliśmy w papierach.

Na początku lat 90. usłyszałam taki dowcip: Do polskiej siedziby zachodniej firmy przyjeżdża nowo powołany prezes i pyta swojego poprzednika o specyfikę polskiego rynku, jak się po nim poruszać. Na co poprzednik odpowiada mu, żeby się o nic nie martwił, ponieważ w sejfie zostawił mu trzy listy. Gdy przyjdzie czas rocznego sprawozdania i spotkania z radą nadzorczą, niech otworzy pierwszy list, potem z każdym rokiem kolejne. Nowy prezes szczęśliwy skorzystał z rady poprzednika i dobrze się bawił w Polsce cały rok.

Od czasów Pani pracy w Ministerstwie Przekształceń Własnościowych rynek w Polsce kompletnie się zmienił, dojrzał, wszedł w nowe struktury i uwarunkowania. Chcąc porównać sytuację z lat 90., czyli tego budującego się kapitalizmu i tego z czym mamy do czynienia dziś, zgodzi się Pani ze stwierdzeniem, że teraz jest prościej wejść na rynek? Internet daje podpowiedzi modeli biznesowych z całego świata, inwestorzy tylko czekają na ciekawe pomysły – nic tylko zakasać rękawy i działać. Nie zgodzę się z tym. W tej chwili cena wejścia na rynek jest dużo wyższa. W latach 90. można było stworzyć firmę na zasadzie – ja i mój notes czy komputer. Każdy mógł zmienić swój życiorys. Dziś próg wejścia na rynek wymaga dużo większych nakładów, lepszych technologii, wiedzy i doświadczenia. Kiedy przyjmuje ludzi do pracy, to przede wszystkim patrzę na ich wykształcenie i doświadczenie. Inwestor to nie jest osoba, która nie ma dobrego pomysłu na biznes. To ktoś, kto chce zarobić na swoich pieniądzach. Teraz na każdą złotówkę pracuje się ciężej. W latach 90. rynek był głodny, nienasycony niezależnie od branży. Każdy pomysł, minimalna inicjatywa mogła przerodzić się w biznes. W tej chwili praktycznie każdy rynek jest już zagospodarowany. Oczywiście łatwiej i szybciej zakłada się firmę, ale nie w samym zakładaniu jest clou, a w utrzymaniu i rozwijaniu firmy przez pierwsze pięć lat. Po raz kolejny przeżyliśmy zapowiadany koniec świata, ale sytuacja makroekonomiczna nie wygląda najlepiej. Kryzys finansowy ciągle nie daje o sobie zapomnieć, negocjacje kolejnego budżetu Unii na lata 2014–2020 z pewnością nie będą należały do najłatwiejszych. Czy na progu nowego roku

32  e-PROFIT

Kiedy nadszedł czas rozmowy z radą nadzorczą, prezes nieco przestraszony brakiem wyników firmy otworzył pierwszy list, w którym przeczytał następująca instrukcję: Kiedy rada nadzorcza wezwie cię na rozmowę, kiepskie wyniki firmy wytłumacz tym, że cały rok ciężko pracowałeś, sprzątając wewnętrzny bałagan po poprzedniku. W końcu dlatego go wyrzucili, a ty zająłeś jego miejsce, w związku z tym nie mogłeś się zająć sprawami zewnętrznymi. Prezes jak przeczytał, tak zrobił. Rada nadzorcza przyjęła wyjaśnienia, widząc w nich logikę. Prezes kolejny rok balował, aż nadszedł dzień spotkania z rada nadzorczą. Zdenerwowany sięgnął po następny list i przeczytał: Tym razem wytłumacz radzie, że złe wyniki firmy spowodowane są ogólnopanującym kryzysem, niestabilną sytuacją w kraju, nieudolnością rządzących polityków i trudno coś na to poradzić. Prezes jak przeczytał, tak zrobił i rada nadzorcza kolejny raz okazała się łaskawa. Prezes już całkowicie spokojny o swoja przyszłość bawił się i kolejny rok. W dniu spotkania z radą nadzorczą z uśmiechem wyjął z sejfu trzeci list i przeczytał: A teraz napisz trzy listy dla swojego następcy. Na sukces trzeba ciężko pracować. Dlatego należy zawsze pracować bez oglądania na zewnętrzne uwarunkowania. Dziękuję za rozmowę. ■


e-PROFIT  33

Foto: Archiwum własne Anny Garwolińskiej


Temat z okładki

BLOGI w obecnej formie

nie mają

Przyszłości Rozmawia Marek Dornowski

34  e-PROFIT


Temat z okładki

W wywiadach ze znanymi ludźmi, często natrafiamy na pytanie o receptę na sukces. Odpowiedzią za każdym razem jest garść życiowych porad i mądrości. Jednak zaskakująco często powtarza się w nich: bądź sobą. Banalne? Być może, ale w dobie szalejącej komercji, trendów, specjalistów od wizerunku, którzy wiedzę zdobyli na podstawie tych samych książek, to zadanie wcale nie jest takie proste. Całe szczęście niektórym osobom to się udaje, tak jak naszemu gościowi. A jest nim człowiek, który dla jednych jest źródłem inspiracji, a u innych wywołuje silne rozdrażnienie. Bloger, który twierdzi, że blogi jako takie nie mają przyszłości. Postać o której można napisać wiele, ale z pewnością nie to, że jest tuzinkowa. Zapraszamy na spotkanie z …Kominkiem.

Foto: Archiwum własne Kominka

e-PROFIT  35


Foto: Archiwum własne Kominka

Temat z okładki

36  e-PROFIT


Temat z okładki W jednym z wywiadów powiedziałeś, że blogi jako takie nie mają przyszłości, przyszłość mają charyzmatyczni blogerzy. Rodzi się zatem pytanie, czy jesteś gościem spod znaku no future, czy raczej charyzmatykiem, dla którego blog jest po prostu formą komunikacji ze światem? Pamiętasz internet sprzed 10 lat? Królowały Yahoo, Altavista, AOL, ICQ, potem MySpace. Wydawało się wtedy, że przed nimi świetlana przyszłość, bo już na samym początku rozwoju sieci, zdobyły pozycję liderów i może być tylko lepiej. Gdyby ktoś im wtedy powiedział, że nie mają przyszłości, zostałby uznany za wariata. No więc ja uważam, że blogi w tej formie, w jakiej znamy je dziś też nie mają przyszłości. Odbiorca coraz bardziej przyzwyczaja się do szybkiej, precyzyjnej informacji. Podawanej mu codziennie, nawet po kilkanaście razy. Blogi nie są w stanie z tym konkurować, tak jak prasa codzinna nie jest w stanie konkurować z portalami newsowymi. Przyszłość nie należy do blogów, a już na pewno nie do tych, które nie są codziennie aktualizowane, a takich jest 99,99%. Należy do autorów, liderów opinii, osób, za którymi czytelnik będzie „chodził”. Mniejsze znaczenie będzie miało, gdzie ten autor pisze. Kto wie, czy za 10 lat blogi nie będą istniały wyłącznie jako aplikacje w telefonach i tabletach? Czujesz się „internetową gwiazdą”, „królem blogerów” jak czasami jesteś nazywany? E..., to takie gadanie. Jasne, że jestem jakąś tam internetową gwiazdą, rozpoznawalnym blogerem, ale gro Twoich czytelników widzi mnie pierwszy raz. Tak to jest, że najpopularniejsi blogerzy znani są z tego, że mało kto ich zna. I dobrze, mamy święty spokój. A w Twojej opinii kto na dziś jest takim charyzmatykiem wybijającym się ponad przeciętność? Antyweb? A może ktoś zupełnie inny? Nie, Grzesiek Marczak jest dobrym rzemieślnikiem, ale nie jest postacią charyzmatyczną, czemu zresztą trochę się dziwię, bo on potencjał ma. Widocznie ma inne potrzeby i woli rozwijać serwis blogowy, co mu wychodzi doskonale. Jest liderem w swym gatunku. Jest bardzo trudno znaleźć w naszym kraju blogerów, którzy są charyzmatyczni. Blogerzy po prostu są bezjajowi. Potrafią dobrze pisać, nawet sypną czasami błyskotliwy komentarz do gazety,

ale boją się lub nie chcą za bardzo wychylać, aby nie urazić tego lub tamtego kolegi. To przecież mały świat, branża jest mała, tu każdy z każdym albo robił interes, albo dopiero zrobi. „Cięty kominek” – to cytat ze znanej piosenki Bitsy Boys na Twój temat. Faktycznie jesteś taki cięty z piórem jak brzytwa, czy chłopaki trochę przesadzili? Która twarz Kominka jest tą prawdziwą: ta gdy sprowadzasz do parteru Karola Wnukiewicza jednym ostrym ciosem, czy ta gdy za chwilę obejmujesz go przyjacielsko z uśmiechem na twarzy? Obie. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego ludzie czują potrzebę dzielenia ludzi na dobrych i złych, skoro każdy ma i pozytywne i negatywne cechy. Z natury pokojowy ze mnie człowiek, lubię dobrze żyć z ludźmi. „To nie jest miejsce dla Ciebie, jeśli Twoje życie składa się ze złudzeń”. Nie wygląda to zbyt gościnnie. To takie Twoje sito oddzielające tych czytelników, do których chcesz dotrzeć od tych, na których Ci nie zależy? Nigdy nikogo nie zapraszałem na swojego bloga. Wielu czytelnikom wydaje się, że robią mi łaskę, czytając mnie i są wielce niepocieszeni, kiedy każę im spadać. Od lat nic się nie zmienia, piszę, bo chcę, a nie bo muszę komuś zrobić dobrze. Niedawno ukazał się bezpłatny raport Social Media Enterprise 2012. Jak skomentujesz wyniki? Z jednej strony zaskakujące, z drugiej przewidywalne, ale kto siedzi głęboko w temacie, ten nie powinien być nimi zaskoczony. A tak naprawdę, to nie mam pojęcia o czym mówisz, bo na oczy tego nie widziałem. Co tam w nich wyszło? Że istnieje Facebook i jest duży? Nie ma social mediów poza Facebookiem. Podpisałbyś się pod tym? Jeśli do social mediów zaliczamy blogi, to Facebook może nam stopy lizać. Badania sprzed dwóch lat (nie pamiętam przez kogo robione, ale na pewno nie przez Krysię z mięsnego) pokazały, że miesięcznie czyta lub pisze blogi 10 mln Polaków. Teraz tego pewnie jest dużo więcej, bo blogerem się czują nawet ci, którzy na fejsie wrzucą status „lubię Apple”. Natomiast w świadomości wielu marketerów nie ma social mediów poza Facebookiem. To prawda.

e-PROFIT  37


Temat z okładki Wiem, że denerwują Cię pytania w stylu: dlaczego zacząłeś pisać bloga. Podarujmy więc je sobie. Faktem natomiast jest, że pisanie bloga w takim stylu, jak Ty to robisz, to nie to samo, co pisanie pamiętnika do poduszki. Na to potrzeba pomysłu i czasu. Potrzeba widzieć swoja wizję, cel gdzie chcę dojść, mieć na to strategię. Tylko szaleniec poświęcałby tyle czasu, pracy i wysiłku, nie widząc w tym dalszego celu. Nie wyglądasz na takiego, powiedz zatem, gdzie Ty sam siebie widzisz? Ależ ja jestem takim szaleńcem. Kilka lat temu olałem dziennikarstwo, zacząłem pisać bloga i przez kilka lat robiłem to, gorąco wierząc, że pewnego dnia uda mi się z tego zarobić na chleb. To był bilet w jedną stronę. Kiedy moi kumple kończyli studia, zakładali rodziny i pytali mnie: kiedy ja coś w końcu zacznę robić w życiu, odpowiadałem, że jeszcze trochę muszą poczekać. I tak rok w rok. Wszystko zmieniło się dopiero półtora roku temu, kiedy kilka poważnych firm zrozumiało potencjał blogosfery i zainwestowało trochę grosza. W ślad za nimi poszły kolejne i dziś wielu blogerów ma naprawdę fajne życie. Gdzie ja siebie widzę? Wszędzie. Polska jest tylko bazą wypadową.

z blogowania w polskim internecie domu z basenem raczej się nie zbuduje. Jak myślisz, Antyweb to jednorazowy wystrzał, wyjątek potwierdzający regułę, czy może początek nowego trendu patrzenia na blogi? Może to właśnie jest potwierdzenie tego, o czym mówiłeś, że liczą się charyzmatycy? Tak, Antyweb to jednorazowy strzał. Takich strzałów w najbliższej przyszłości nie należy się spodziewać, a przynajmniej nie w liczbie większej niż parę. W przyszłości blogerzy będą podkupywani przez większe media, bo jak wspomniałem na początku – liczyć się będzie autor i społeczność, która za nim pójdzie. Zresztą przykład mamy teraz przy aferze z „Uważam Rze”. Jestem bardzo ciekaw, jak bardzo spadnie im nakład za pół roku, bo spaść musi. Czy vlogi wyprą blogi? Nie przy obecnej technice. Dlaczego?

Dokończ zdanie: Marka „Kominek” skierowana jest do…

Zabrzmi to dziwnie, ale robiene vloga na YouTube, nawet jeśli kręcisz filmy z łapy, kamerą w iPhonie, jest zbyt skomplikowane. Dopóki nie będzie można tego robić na „trzy kliknięcia”, nie spopularyzuje się to. Poza tym my wciąż żyjemy w czasach anonimowości. Nie ma jeszcze w nas nieskrępowanej chęci pokazywania siebie całemu światu. To przyjdzie z czasem, prawdopodobnie wraz z upowszechnieniem się wideorozmów, na które dawniej tak czekaliśmy, a teraz mało kto z nich korzysta.

...ludzi szczęśliwych. Tych, których stylem życia nie jest praca od świtu do nocy albo przewijanie pieluch 24h. Ludzi, którzy wiedzą, że życie jest jedno i trzeba je pięknie przeżyć.

Jeśli ktoś nas czyta, oznacza to, że przeżyliśmy kolejny koniec świata. Powiedz, jak Twoim zdaniem będzie wyglądał rok 2013 w sieci? Przewidujesz jakieś duże zmiany na skalę próby wprowadzenia w Polsce ACTA?

Pieniądze w sieci – to Twoim zdaniem temat wciąż aktualny dla nowicjuszy czy zarezerwowany jedynie dla dotychczasowych graczy?

Przewiduję, że będzie to całkiem nudny rok. Obecny też był przecież nudny.

W ciągu 7 najbliższych lat zamierzam zarobić 49 mln dol., a w ciągu 15 lat stać się pierwszym na świecie autorem, który na swoich publikacjach/książkach zarobił mld dol. To są realne plany, o tych nierealnych nie będę ci zanudzał.

Internet jest na etapie, na którym media tradycyjne były na początku poprzedniego stulecia. Jest jeszcze bardzo dużo pieniędzy do zarobienia, a dotychczasowym graczom dałem przykłady wielkich firm sprzed lat. Niech wiedzą, że nowicjusze tylko czekają, by ich wyeliminować z rynku. Inwestycja IQ Partners w Antyweb była pierwszą inwestycją w blogosferę. Często podkreślasz, że

38  e-PROFIT

Podobno lubisz podróże, które miejsce chciałbyś najbardziej odwiedzić? Na pierwszym miejscu zawsze będzie Nowy Jork. Chciałbym pomieszkać tam co najmniej miesiąc. Na drugim miejscu jakaś rajska plaża z palmami, bo to takie marzenie z dzieciństwa, a na trzecim paromiesięczna podróż dookoła świata. Dziękuję za rozmowę. ■


Warto wiedzieć

W życiu masz to, co sobie wynegocjowałeś

Tomasz Szulgo dyrektor finansowy InQbe Sp. z o.o. Przykład z gospodarczej rzeczywistości: prezes firmy X postanowił zwiększyć sprzedaż w grupie swoich największych pod względem obrotu odbiorców. Zdecydowanie podkręcił tempo działań prohandlowych i w ciągu 4 miesięcy podpisał 4 znaczące kontrakty. I… po roku walczy o rynkowe przetrwanie. Dlaczego? Wpadł w pułapkę negocjacyjną dotyczącą terminów zapłaty. Skuteczne negocjacje – bo o nich tutaj chciałbym wspomnieć – wymagają w zasadzie od każdego z nas, nie tylko od przedsiębiorców – dobrego przygotowania, przygotowania planu zwanego strategią negocjacji. Obserwując m.in. pomysłodawców, z którymi inwestor negocjuje różne kwestie, widzę, jak wielu z nich boi się negocjować. Każda ze stron ma prawo wyrazić swoje zdanie, czytaj: dążyć do jak najlepszych warunków dla siebie. Odwagi! Rozmowy negocjacyjne z inwestorem zawsze mogą zakończyć się parytetem win-win. Jak podejść do tematu? Postaram się w kilku punktach opisać moje przemyślenia.

Foto: sxc.hu / Montaż: IMOGEN

Po pierwsze – bądź przygotowany!

Można by rzec, że jest to najbardziej trywialny błąd – zbyt często spotykany. Wygospodarujmy czas i ponieśmy nakłady na to, by się do negocjacji przygotować, do każdych negocjacji, od tych związanych z życiem prywatnym do tych związanych stricte z życiem zawodowym. Ktoś kiedyś powiedział, że „w życiu masz to, co sobie wynegocjowałeś”. Nie dajmy się już na wstępie pogrążyć, tylko dlatego że nasz partner negocjacyjny lepiej odrobił tę lekcję! Co jest tu meritum sprawy? Przygotowanie pola negocjacji, czyli na spotkanie „przynosimy” w głowie określony maksymalny cel oraz cel minimalny, który jest naszą ostateczną akceptowalną miarą. Ważne jest też, by zadać sobie pytanie, jakie cele chciałaby osiągnąć druga strona stołu, by zbudować sobie pewien komfort poruszania się w obszarze negocjacyjnym.

Po drugie – plan i taktyka

To o czym powinienem tu wspomnieć, to fakt byśmy uwzględnili przed spotkaniem, czy podchodzimy do tematu z pozycji agresywnej rywalizacji, czy też wyłącznie chcemy się wkupić „do współpracy”. Może też być ścieżka pośrednia, bardzo zależy nam na czasie i szybki kompromis

e-PROFIT  39


Warto wiedzieć to jest coś, czego szukamy i oczekujemy. I tu przychodzi taktyka. Niestety żadnych elaboratów na ten temat nie jestem tu w stanie załączyć, ale przedstawię przykłady, żeby lepiej to zobrazować. Taktyka zależy właśnie od oceny naszej subiektywnej siły negocjacyjnej. Jeśli duża sieć handlowa jest głównym odbiorcą produktów czy usług w okolicy, to nie miejmy złudzeń, że nie będzie negocjować, jakikolwiek by to temat nie był, z pozycji siły.

Biorę z półki i zaczynam przeglądać! Obok jegomość patrzy na mnie z zazdrością i agresją w oczach jednocześnie. Zwraca się „uprzejmie” do mnie, iż właśnie kupuje ten tytuł i czy mogę mu ją oddać, bo to ostatni egzemplarz! No i się zaczęło… padły stanowiska – „Przyszedłem pierwszy, tylko nie mogłem znaleźć tytułu”, „Przyszedłem drugi, ale wiem o co c’mon i zdobyłem tytuł pierwszy” itd., itp.

Ale już pomysłodawca negocjujący z inwestorem ilość własnych udziałów w przedsięwzięciu inwestycyjnym powinien postawić na przyjazną atmosferę i budowanie „chemii”, czyli zaufania. Zawsze miejmy na uwadze to, że nawet jeśli nasz maksymalny cel nie jest możliwy do osiągnięcia, to świat się nie kończy, pracujmy nad najlepszą możliwością, która nam pozostała.

Można sobie wyobrazić. Suma summarum inteligentny lub dobrze przeszkolony przedstawiciel personelu, widząc całą sytuację, zadał nam jedno pytanie: dlaczego zależy tak jednej i drugiej stronie na tym tytule? Skracając tę opowieść, okazało się, że można wyjść ze sklepu z wesołą miną, wymienionymi wizytówkami i ba… okazjami biznesowymi na przyszłość właśnie z tym człowiekiem, z którym przed chwilą mogłem rozpocząć wyścig zbrojeń!

Po trzecie – jak zwykle odpowiedni zespół!

Trzymając się przykładu z naszego podwórka – jeśli idziemy do inwestora z nastawieniem negocjacji opartej na współpracy, to dobierzmy obok siebie osobę nie tylko z odpowiednią wiedzą mediacyjną, lecz także istotnie odpowiednią osobowością! – Przecież wiedzę techniczną czy też fachową o swoim i naszym biznesie już posiadasz drogi Pomysłodawco! To dlaczego przychodzisz negocjować agresywnie lub nie dbasz o to, że Twój kolega z zespołu nie wytrzymuje napięcia rozmów i przyjmuje postawę agresywnej negocjacji? Praca domowa z technik obrony własnych celów maksymalnych i minimalnych również powinna być odrobiona przed spotkaniem. Warto również, na ile to się da, trzymać na wodzy mowę swojego ciała: ruch, gesty i mimikę (ułożenie rąk, nóg, sposób siedzenia, wskazywania palcem, dłonią, zaciskanie warg itp.). Wiem, że „łatwo się mówi”, ale staraj się być naturalny.

Po czwarte – dobór miejsca

Oczywistą oczywistością jest, że inaczej rozmowy toczą się w zależności od otoczenia – miejsca spotkania negocjacyjnego. Oczywiście warto wybrać i nalegać na miejsce neutralne. Co prawda nie liczyłbym na negocjacje z inwestorem w saunie – no chyba, że szukamy kapitału skandynawskiego – ale warto wyrwać inwestora zza swojego biurka i poszukać neutralnej strefy komfortu dla każdej ze stron.

Po piąte – interes a obrane stanowisko

No to zasiadamy do rozmów na neutralnym gruncie i rozmawiamy, tj. prezentujemy nasze stanowiska w tzw. sprawie i… okazuje się, że z jednej strony mamy lód, a z drugiej ogień. „Nie dogadamy się?” No, aby czy na pewno nasze stanowisko jest tak odległe z interesem drugiej strony? Ostatnio przerobiłem to na własnej skórze – wpadam do sklepu jednej z renomowanej sieci księgarń po konkretny tytuł książki. Jest! Ostatni egzemplarz.

40  e-PROFIT

Wracając do meritum, ja chciałem KUPIĆ i kupiłem tytuł, kolega zaś chciał cytuję „SOLIDNIE PRZEJRZEĆ” tytuł na miejscu. Skończyło się na tym, jak się już pewnie domyślasz z poprzedniej sentencji, że każdy z nas „dopiął” swego. I tu możemy przejść w zasadzie do oddzielnego punktu – kompromis. Mądrze jest szukać choćby jednego wspólnego mianownika, na którym będzie można oprzeć dalsze działania. Szukajmy, choć to w rzeczywistości naprawdę trudna sztuka, rozwiązania przynoszącego obu stronom zadowolenie. Parafrazując jednego z polityków: szukajmy tego, co nas łączy, a nie dzieli i na tym budujmy dalsze działania.

Po szóste – podsumowanie negocjacji

Przed „podpisaniem umowy” podsumujmy poczynione ustalenia. W przypadku, gdy pozostaje nam ostatnia kwestia, nawet bardzo ważna, np. ilość lub cena udziałów „do oddania” inwestorowi, zadajmy sobie pytanie, czy gdyby nie było tej kwestii, to czy zakończylibyśmy temat, podpisując umowę? Z moich doświadczeń wynika, iż ta metoda działa na pozytywne dobrnięcie do końca. Wszakże wskazuje, że już „sporny” może być tylko jeden element, który dzieli od sukcesu, a po drugie rykoszetem uderza nas feedback z takiej sytuacji, sytuacji, która świadczy o rzeczywistych intencjach stron. Jeśli okazuje się, że feedback mówi jednak o rozbieżnościach istotnych, wróćmy z negocjacjami o krok do pozycji komfortu obu stron i poszukajmy w tych elementach, które nas poróżniają, kolejnego wspólnego mianownika interesu.

Po siódme – papier przyjmie wszystko!

Pamiętajmy, bo jak życie pokazuje, dziwnie o tym się zapomina, iż podpisanych umów należy dotrzymywać! Przecież ostatnią fazą procesu negocjacji jest RZECZYWISTA realizacja wyasygnowanych postanowień. Nie ma tu wyjątków – obowiązuje OBIE strony! ■


e-PROFIT  41


42  e-PROFIT


Warto wiedzieć

e-PROFIT  43


Startujemy – oceniamy

Stokrotka – system rezerwacyjny dla ciekawych miejsc Rezerwacje ciekawych miejsc – wykonanie wbrew modzie i nazwa brzmiąca znajomo. Stokrotka chce być pomocna turystom i atrakcyjna dla właścicieli obiektów noclegowych. Ma szansę na sukces na trudnym rynku?

Dawid Zaraziński

Fot: Strona główna serwisu Stokrotka.com

Na stronie projektu czytamy: Stokrotka System jest nowoczesnym systemem rezerwacyjnym umożliwiającym rezerwowanie miejsc noclegowych w czasie rzeczywistym na zasadach pełnego online. Cały proces rezerwacji i płatności odbywa się w sposób automatyczny – od informacji po wystawienie dokumentów rozliczeniowych. Nie wymaga to od podróżnych wykonywania żadnych telefonów, faksów czy wizyty w bankach w celu realizacji transakcji.

44  e-PROFIT

Właścicielem i administratorem systemu jest firma DPA z Wrocławia. W prace nad serwisem zaangażowane są trzy osoby. Niektóre elementy systemu wykonali zewnętrzni podwykonawcy (np. mobilną wersję). Dziś w systemie zarejestrowanych jest kilkuset użytkowników. Twórcy chcą docelowo mieć przynajmniej dwa rzędy wielkości więcej. Stokrotka zarabia na prowizji pobieranej od rezerwacji przeprowadzonych za pomocą serwisu. Dodatkowym źródłem zarobku są opłaty za promocję obiektów noclegowych np. poprzez wprowadzanie ich na główną stronę czy przez SMS-y.


Startujemy – oceniamy Wyróżniki na tle konkurencji Na pewno wyróżniamy się szatą graficzną, nie poddaliśmy się presji kolejnych estetyk Web 2.0, 3.0 i co tam jeszcze. Sam system jest znacznie bardziej kompleksowy niż inne systemy rezerwacyjne, prowadzi internautę od znalezienia obiektu na różne ciekawe sposoby (nie tylko po terminach, ale np. też po rodzaju oczekiwanego wypoczynku, czy za pomocą interaktywnej mapy), po opłacenie należności za pobyt, wystawienie voucheru-faktury i pomoc w znalezieniu miejsca docelowego (dzięki mechanizmom geolokalizacji) – mówią twórcy. Chwalą też mechanizm ofert na życzenie: Pozwala on właścicielom ośrodków noclegowych aktywnie promować swoje obiekty wśród podróżnych – użytkowników Stokrotki, którzy znajdują się w okolicy, poprzez wysyłanie SMS-ów i e-maili bezpośrednio na ich telefony.

Autorów projektu interesuje również marketingowa współpraca z serwisami internetowymi i blogami. Pracują nad programem partnerskim „Podróżuj ze Stokrotką”, który pozwolić ma na umieszczanie widżetu serwisu na zewnętrznych stronach internetowych i przeprowadzanie rezerwacji za jego pomocą (wydawcy mieliby finansowy udział w każdej takiej transakcji). Twórcy rozważają pozyskanie inwestora. Stokrotka.com ma być więcej niż tylko serwisem internetowym, ma stać się siecią franczyzową, oferującą oprócz systemu rezerwacji także system zbiorczych zamówień dla branży hotelarskiej i gastronomicznej (już działa, pod adresem Zakupy.stokrotka.com), szkolenia branżowe, ubezpieczenia czy konsultacje.

Do końca roku zakończą się prace związane z wersją mobilną. Później twórcy zamierzają rozwinąć funkcjonalność przewodnika turystycznego, tak by pozwalał użytkownikom wygodnie budować własne trasy i szlaki. Teraz skupiają się jednak na pozyskiwaniu nowych obiektów noclegowych – szczególnie małych, ciekawych i nieznanych (leśniczówek, zabytków, gospodarstw agroturystycznych itp). Jesteśmy zainteresowani nawiązywaniem kontaktu ze wszystkimi, którzy mają doświadczenie w regionalnej turystyce i byliby w stanie działać w regionach Polski jako nasi rezydenci, pozyskujący obiekty do systemu i opiekujący się nimi. Możemy im zaoferować naprawdę partnerskie warunki współpracy, uczciwe dzielenie się wypracowanym zyskiem.

Fot: Ekrany aplikacji Torba Kangura Źródło: Geomobile

Nasza ocena Przede wszystkim pochwalić należy otwartość twórców – o biznesie rozmawiają szczerze i konkretnie. Kuszą piękną wizją rozwoju i mamy wrażenie, że wiedzą, co obiecują. Oczywiście inną sprawą jest to, na ile są to obietnice możliwe do spełnienia. Zastrzeżenia budzić może nazwa projektu. Twórcy zapytani o tę kwestię odpowiadają, że podobieństwo do nazwy spożywczej sieci handlowej nie ma znaczenia. Wiele firm nazywa się podobnie, marki są zbieżne. Dopóki zakresy działalności się nie pokrywają, nie jest źle. Dodają, że może to nawet lepiej, bo nazwa ma szansę kojarzyć się ludziom na zasadzie „ta druga Stokrotka”. Lepiej nazywać się Stokrotka, niż Stokrotkeo, mówią z uśmiechem.

Największym wyzwaniem stojącym przez Stokrotką jest przekonanie turystów i właścicieli obiektów noclegowych, że ich projekt jest inny, lepszy niż konkurencja. A jest to trudne, bo w turystyce są duże pieniądze. Choć z drugiej strony może chodzi po prostu o stworzenie ciekawej architektury, a potem sprzedanie jej – rozwój, promocja będzie wtedy zmartwieniem kogoś innego. ■

e-PROFIT  45



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.