Hill Size Magazine luty 2018

Page 1

Hill Size Magazine

Andreas Wellinger Chłopak na medal

L ea Lem are Trenuj ciężko, skacz daleko

A lex an der Stoe ck l Siła to drużyna Magazyn o skokach narciarskich

S po rtowa e m e r y t u ra Martina Schmitta

1

numer 7 / luty 2018


zdjęcie: Maria Grzywa

2

nr 07 | luty 2018


Belka startowa Płatki śniegu leniwie opadają na tory najazdowe. Z dołu słychać stłumiony przez odległość tłum. Siadasz na belce. Jeszcze raz sprawdzasz wiązania. Dwa uderzenia w uda dla pokrzepienia. Zielone światło, energiczny ruch chorągiewki. Ruszasz! Olimpijskie emocje wyglądają zza każdego rogu. Nie inaczej jest u nas! Specjalnie na ten czas przygotowaliśmy dla Was najnowsze wydanie magazynu. Podsumowaniom minionych już wydarzeń towarzyszyć będą zapowiedzi i przemyślenia olimpijskie. W Soczi 19-letni wówczas Andreas Wellinger wywalczył złoto w drużynie. Cztery lata doświadczeń, wzlotów i upadków, jak sam przyznaje, nauczyły go wiele. Do Korei jedzie pewny siebie i daje słowo, że nieobecność Severina Freunda nie przeszkodzi Niemcom w walce o najwyższe laury. Zdanie młodego skoczka podziela bardziej doświadczony, trzykrotny medalista olimpijski, Martin Schmitt. Nie zapominamy także o paniach. Będą to drugie igrzyska dla przedstawicielek płci pięknej. Kto tym razem pokaże pazur? Niezawodna tej zimy Maren Lundby, głodna sukcesu na wielkiej imprezie Sara Takanashi, czy może tradycyjnie gotowa walczyć o medale Carina Vogt? U nas Lea Lemare, której idolem jest król ostatnich igrzysk Kamil Stoch, zdradza, co skłoniło ją do uprawiania skoków narciarskich oraz które doświadczenie pomogło przed wyjazdem na olimpijskie konkursy. Igrzyska to nie tylko rywalizacja. To cały ceremoniał, okazja do pokazania się, nie tylko ze sportowej strony. Dlatego nie mogło zabraknąć modowych ciekawostek. Stroje z poprzednich edycji, przewidywane nowości i spekulacje wprost zza kulis. Moda na Sukces? Mamy nadzieję! W norweskiej kadrze tylko Anders Fannemel miał okazję posmakować olimpijskiej rywalizacji. W Soczi pojawił się także obecny lider zespołu i świeżo upieczony Mistrz Świata w lotach, Daniel- Andre Tande. W zawodach jednak nie wystąpił. O tym, dlaczego decyzja z 2014 roku była jedną z najlepszych w trenerskiej karierze Alexandra Stoeckla i czemu indywidualne trofea w Korei nie są celem numer jeden Norwegów, przeczytacie w wywiadzie z trenerem. A zatem…Rozbieg, wybicie z progu. Spóźniłeś? A może było nieco za wcześnie? Teraz to już nie ma znaczenia, lecisz. Świst wiatru, klapnięcie nart o zeskok. Lekkie zachwianie, ale udało się, lądowanie z telemarkiem. Odpinasz narty. Wokół ciebie cała drużyna. W napięciu czekacie na wynik. Jedynka przy twoim nazwisku! Tak, jesteś Mistrzem Olimpijskim. Redakcja

Hill Size Magazine

3


Redaktor naczelny Przemysław Wardęga wardega@hillsizemagazine.com Z-czyni redaktora naczelnego Martyna Ostrowska ostrowska@hillsizemagazine.com Sekretarz redakcji Maria Grzywa grzywa@hillsizemagazine.com Projekt graficzny Aleksander Milejski Magdalena Gawlik-Łęcka Makieta magazynu Magdalena Piwowar Reklama reklama@hillsizemagazine.com Współpraca: Artur Bała, Aneta Biedroń, Ewa Blaszk, Karolina Chyra, Klaudia Feruś, Julia Robel, Mikołaj Szuszkiewicz, Dominika Wiśniowska Adres kontaktowy Hill Size Magazine Kręta 7/7, 50-237 Wrocław Zdjęcie na okładce Maria Grzywa Partnerzy:

4

nr 07 | luty 2018


spis treści

zdjęcie: Maria Grzywa

BELKA startowa ROZBIEG 6 | CZYŚCI JAK ŚNIEG 8 | ANZE SEMENIC

PRÓG 10 | FOTOGRAFIA TO ŻYCIE 12 | CHŁOPAK NA MEDAL

BULA 16 | SKOKI WEDŁUG MRUCZKA 18 | DOBRZE BYĆ SKOCZNIOŁAZEM

ZESKOK 26 | KONTUZJE 28 | SIŁA TO DRUŻYNA 32 | Raw Air 2018

PUNKT K 36 | KAMIL TO WIELKI MISTRZ 40 | SPORTOWA EMERYTURA

HILL SIZE 42 | Turniej Czterech Skoczni 44 | Moda na Sukces 48 | MISTRZOSTWA ŚWIATA W LOTACH

SZPALER CHOINEK 50 | Noriaki Kasai 52 | WSZYSTKO PŁYNIE

ODJAZD 56 | SOCIAL MEDIA

Hill Size Magazine

5


tekst: Dominika Wiśniowska zdjęcia: FIS

ROZBIEG

Czyści jak

śnieg

Doping to jeden z największych problemów współczesnego sportu. Walkę z niebezpiecznym procederem od lat prowadzi Światowa Agencja Antydopingowa. Kilka lat temu w działania tej organizacji włączyła się również Międzynarodowa Federacja Narciarska.

Clean As Snow to kampania antydopingowa zapoczątkowana przez FIS, której podwaliny stanowi program ‘Say NO! To Doping’ stworzony przez Światową Agencję Antydopingową WADA. Celem działań jest zjednoczenie sportowców i organizacji sportowych na rzecz walki z dopingiem, zwiększenie świadomości niebezpieczeństwa jego stosowania i propagowanie czystego sportu. – WADA kładzie olbrzymi nacisk na uświadamianie i promowanie działań sprzeciwiających się dopingowi. Staraliśmy się zachęcić wszystkie federacje sportowe do zbudowania własnej kampanii przy użyciu stworzonego przez nas modelu ‘Say NO! To Doping’. Informowanie środowiska sportowego o działaniach,

6

które mają na celu walkę z dopingiem oraz świadomość zagrożeń, jakie niesie ze sobą jego stosowanie są kluczem do podjęcia wspólnej walki z tym niepokojącym zjawiskiem. To niezwykle istotne szczególnie dla kolejnej generacji sportowców. Coraz więcej organizacji używa naszego modelu, dlatego trzymamy kciuki za FIS – powiedział David Howman, były dyrektor generalny WADA. Kampania Clean As Snow wystartowała w 2011 roku podczas Pucharu Świata w Ruce – Kuusamo. Specjalnie zorganizowanej konferencji prasowej przewodniczyła Sekretarz Generalna FIS Sarah Lewis, która wytłumaczyła powstanie akcji: – Clean as Snow to kampania stworzona przez FIS, żeby powiedzieć nie

nr 07 | luty 2018


Czyści jak śnieg

dopingowi. To niezwykle ważny przekaz pochodzący od sportowców, działaczy i wszystkich osób zaangażowanych w sport. Chcemy bardzo wyraźnie zaznaczyć nasze stanowisko i mamy w tym ogromne wsparcie członków Komisji Zawodniczej FIS. Światowa Agencja Antydopingowa zainicjowała ruch mający na celu stworzenie harmonijnego przekazu dla całego sportowego świata. Zastanowiliśmy się zatem, co my, jako FIS, możemy zrobić aby włączyć się w akcję. Chcielibyśmy żeby wszyscy sportowcy poparli naszą inicjatywę. W kampanię zaangażowali się najbardziej znani narciarze świata. Podczas konkursów Pucharu Świata w Ruce, skoczkowie narciarscy i kombinatorzy norwescy wyrazili swoje poparcie dla akcji podpisując szklaną tablice Clean As Snow. Około 400 sportowców, trenerów i działaczy wyraziło poparcie dla walki z dopingiem podczas zeszłorocznych Mistrzostw Świata w Lahti przez złożenie podpisu na śnieżnej kuli.

Hill Size Magazine

Staraliśmy się zachęcić wszystkie federacje sportowe do zbudowania własnej kampanii przy użyciu stworzonego przez nas modelu ‘Say NO! To Doping’. Informowanie środowiska sportowego o działaniach, które mają na celu walkę z dopingiem oraz świadomość zagrożeń, jakie niesie ze sobą jego stosowanie są kluczem do podjęcia wspólnej walki z tym niepokojącym zjawiskiem. – Jako sportowcy jesteśmy wzorami dla tysięcy młodych osób skoncentrowanych i zmotywowanych do zawodowego uprawiania sportu. Musimy dać im najlepszy przykład. Nauczyć ich wartości, jakie dla przyszłości ich kariery i zdrowia niesie sprawiedliwa rywalizacja i wolny od dopingu sport. To jest moim celem – powiedziała Amerykanka, Kikkan Randall, która w Komisji Zawodniczej FIS reprezentuje żeńskie biegi narciarskie.

7


przygotowała: Aneta Biedroń zdjęcie: Maria Grzywa

ROZBIEG

Anze Semenic • • • •

ur. 01/08/1993, Kranj/Słowenia Reprezentant klubu NSK Trzic Trifix Rekord życiowy: 238.0 m (Planica 2017) Zwycięzca Pucharu Kontynentalnego 2012/2013 i 2014/2015 • Drużynowy Mistrz Świata Juniorów (Liberec, 2013) • Srebrny medalista MŚ w lotach narciarskichdrużynowo (Oberstdorf, 2018) W tym sezonie Richard Freitag i Kamil Stoch. najlepsi skoczkowie to:

Słowenia! loty czy skoki: Loty oczywiście! najsilniejsza drużyna:

najlepszy przyjaciel wśród skoczków:

Hm...można powiedzieć, że wszyscy się przyjaźnimy, nie mam „najlepszego kumpla”.

Bez wątpienia Planica. skocznia przygotowana na igrzyska jest: Fajna, bo jest podobna do tej w Planicy i dobrze się na niej skacze! ulubiona skocznia:

najlepsze zawody, w których brałem udział:

Planica, rok 2015.

8

nr 07 | luty 2018


Anze Semenic

Hill Size Magazine

9


próg

przygotowała: Martyna Ostrowska zdjęcia: Archiwum prywatne Eliasa Tollingera

Fotografia to życie Elias Tollinger to bardzo zajęty człowiek. Skoczek, student, a w wolnych chwilach również fotograf. Jak sam przyznaje, praca z aparatem była jak miłość od pierwszego wejrzenia.

10

nr 07 | luty 2018


Elias Tollinger

1.

Pierwszy raz miałem styczność z fotografią podczas szkolnej wycieczki do Anglii. Zabrałem ze sobą aparat, który dostałem od mojej mamy. Mój nauczyciel posiadał jednak lepszy sprzęt. Zainteresowało mnie to, ponieważ robił zapierające dech w piersiach zdjęcia. To wtedy zdecydowałem się zająć tym tematem. Mój nauczyciel powiedział mi, że moje zdjęcia są naprawdę dobre jak na osobę początkującą. Dodał, że mam zmysł i widzę rzeczy w piękny sposób. Pierwszą lustrzankę dostałem na osiemnaste urodziny i od tego czasu fotografia interesuje mnie coraz bardziej.

2.

Najczęściej zamieszczam zdjęcia na Instagramie, ponieważ uważam, że to świetnie miejsce do dzielenia się swoimi fotografiami. Możecie mnie tam zaobserwować i śledzić moje poczynania.

3.

Nie mam ulubionych obiektów czy rodzaju zdjęć, które szczególnie preferuję. Lubię nocne fotografowanie, portrety i krajobrazy. Używam Nikona D750 z obiektywem Nikkor 50 mm 1,8. Jest naprawdę świetny – cichy i dokładny.

4.

Czy mam jakieś plany związane z moim hobby? Zrobiłem zdjęcia dla firmy mojego znajomego. Możecie je zobaczyć poniżej: (ad.1, ad.2). Może w przyszłości zajmę się czymś bardziej związanym z tym kierunkiem. Bardzo to lubię!

 @eliastollinger

ad.1

Hill Size Magazine

ad.2

11


rozmowa: Maria Grzywa zdjęcia: Maria Grzywa/Przemysław Wardęga

próg

Ch łopak na medal Andreas Wellinger to zdecydowanie jeden z najbardziej utalentowanych zawodników młodego pokolenia. W swojej niespełna siedemnastoletniej karierze może pochwalić się złotem olimpijskim w drużynie i dwoma indywidualnymi srebrnymi medalami, które zdobył podczas ubiegłorocznych Mistrzostw Świata w Lahti. W tym sezonie czeka go kolejne wyzwanie – Zimowe Igrzyska Olimpijskie w koreańskim Pjongczang.

Pochodzisz z Ruhpolding, gdzie triumfy od wielu dekad święci biathlon. Czy to Twój tata, który związany jest z narciarstwem, był dla Ciebie inspiracją?

– Jeśli mam być szczery, to moja inspiracja wzięła się z oglądania telewizji (śmiech). Mój tata przez pewien czas zajmował się narciarstwem alpejskim. Kiedy miałem trzy lata wciągnął i mnie. Później nieco podrosłem i zacząłem oglądać sport na szklanym ekranie. Powiedziałem wtedy mojej mamie, że chcę spróbować skoków narciarskich. I tak niezmiennie od siedemnastu lat jest to moje hobby. Dokładnie to najpierw była nim kombinacja norweska, a dopiero w 2001 roku same skoki. Trening związany z narciarstwem biegowym to zdecydowanie nie była moja bajka. Powiedziałeś kiedyś w jednym z wywiadów, że poważnie interesowałeś się pływaniem…

– Kiedy byłem młodszy miałem do czynienia z wieloma dyscyplinami sportu.

12

Narciarstwo alpejskie, biegi narciarskie, kombinacja norweska, piłka nożna i pływanie. Do tego ostatniego zachęciła mnie moja siostra, ale zakończyłem tą przygodę w wieku 11 lat. Zima to bez wątpienia moja ulubiona pora roku. Poza skokami jesteś jeszcze studentem. Uczęszczasz na studia biznesowe. Skąd pomysł na taki kierunek?

– Nie chcę, żeby ten czas „po skokach” mnie zaskoczył. Nigdy nie wiadomo ile potrwa sportowa kariera. Chcę zostać w branży sportowej i robić coś, co będzie sprawiało mi radość. Dlatego zdecydowałem się na kierunek Biznes i administracja, który da mi możliwość późniejszej pracy, np. przy organizowaniu i planowaniu różnych eventów. Nie jestem jeszcze pewny na 100%, co chcę robić na swojej sportowej emeryturze, ale zamierzam być dobrze przygotowany. Nie chcesz zostać następcą swojego trenera?

– Oj, zdecydowanie nie. Chociaż w sumie… wszystko jest możliwe. Mam przed sobą jeszcze trochę lat skakania. Zostałeś włączony do teamu Milka, który kojarzy się kibicom przede wszystkim z Martinem Schmittem. To presja czy motywacja być stawianym na równi z taką osobistością?

– Na pewno nie ma tutaj mowy o presji. Milka Team jest dla mnie jak rodzina. Wsparcie, którym mnie obdarzają jest niesamowite. Dołączenie do zespołu to była najlepsza decyzja w mojej karierze. Jeśli znasz Martina trochę bliżej, wiesz, że jest niezwykle wyluzowany i uprzejmy. Zrobił wiele dobrego dla niemieckich skoków. Miałem tą przyjemność trenować z nim. Kiedy zaczynałem swoją przygodę w Pucharze Świata, on był w drużynie. Dobrze było mieć obok osobę z tak ogromnym doświadczeniem. Bardzo mi to pomogło. Dla mnie przynależność do Milki to wielka motywacja.

nr 07 | luty 2018


Andreas Wellinger

Ostatnie cztery lata wiele mnie nauczyły. Przede wszystkim doświadczenie z Mistrzostw Świata w Lahti jest dla mnie ogromnie cenne. Każdy konkurs, tydzień, miesiąc ciężkiej pracy uczy radzić sobie z presją i oczekiwaniami. Przede wszystkim z oczekiwaniami wobec samego siebie. (…) Możesz przepracować ciężko kilka miesięcy, ale wystarczą złe warunki, gorszy dzień, problem ze sprzętem czy inna drobnostka, która będzie brzmieć wręcz śmiesznie, ale spowoduje, że możesz skończyć zawody na odległym miejscu. Uważam, że jestem dobrze przygotowany do igrzysk. Nadchodzące dni to zweryfikują.

Hill Size Magazine

13


próg

W 2016 roku do sztabu szkoleniowego niemieckiej drużyny dołączył Norweg Roar Ljoekelsoey. Jesteś zadowolony z tej współpracy?

– Roar jest przede wszystkim fajnym człowiekiem, który posiada wiele ciekawych pomysłów, związanych przede wszystkim z lotami narciarskimi. Był jednym z najlepszych lotników i bardzo dobrze wie jak radzić sobie z presją. Tą w powietrzu i po wylądowaniu. Wie wszystko o lataniu i chętnie dzieli się z nami swoją wiedzą. Bardzo lubię z nim współpracować. Na ostatnich igrzyskach zdobyłeś złoty medal w konkursie drużynowym. Miałeś wtedy zaledwie 19 lat. Pamiętasz jakie cele stawiałeś sobie jadąc do Soczi? Na co liczysz teraz będąc jedną z pierwszoplanowych postaci w zespole?

– W Soczi było to dla mnie spełnienie dziecięcych marzeń, coś niesamowitego! Każdy sportowiec trenuje właśnie dla takich chwil. Teraz patrzę na to wszystko z większym dystansem. Ostatnie cztery lata wiele mnie nauczyły. Przede wszystkim doświadczenie z Mistrzostw Świata w Lahti jest dla mnie ogromnie cenne. Każdy konkurs, tydzień, miesiąc ciężkiej pracy uczy radzić sobie z presją i oczekiwaniami. Przede wszystkim z oczekiwaniami wobec samego siebie. W skokach trzeba wyczuć ten właściwy moment, w którym wszystko musi się zagrać na tip-top. Możesz przepracować ciężko kilka miesięcy, ale wystarczą złe warunki, gorszy dzień, problem ze sprzętem czy inna drobnostka, która będzie brzmieć wręcz śmiesznie, ale spowoduje, że

14

nr 07 | luty 2018


Andreas Wellinger

możesz skończyć zawody na odległym miejscu. Uważam, że jestem dobrze przygotowany do igrzysk. Nadchodzące dni to zweryfikują. W waszej złotej drużynie z Soczi znalazł się także Severin Freund. Czy uważasz, że mając w kadrze zdecydowanego lidera było wam łatwiej?

– Nie sądzę. Uważam, że kiedy większą ilość zawodników możemy nazwać faworytami jest trochę prościej. W obecnej sytuacji, kiedy Severina niestety nie ma z nami, mamy kilku zawodników, którzy są na podobnym poziomie, tak jak Richie [Freitag], Markus [Eisenbichler] i trochę ja. Także Stephan [Leyhe] skacze bardzo dobrze. Presja spoczywa na każdym z nas w takim samym stopniu. Kiedy debiutowałeś w kadrze, byłeś jeszcze juniorem. Pozostali skoczkowie byli od Ciebie zdecydowanie starsi. Pamiętasz jakieś momenty, w których dawali ci to odczuć?

– Były to raczej żartobliwe sytuacje. Podróżujemy ze sobą po całym świecie, jesteśmy na siebie wręcz skazani. Musimy być dla siebie mili (śmiech). Kiedy zaczynałem swoją przygodę w kadrze narodowej byłem trochę nieśmiały, ciężko było mi nawiązać kontakty. Z upływem czasu przychodziło mi to coraz łatwiej. Teraz motywujemy siebie nawzajem i to jest w tym wszystkim zdecydowanie najlepsze.

– To są skoki narciarskie. Ciężko wytłumaczyć od A do Z, co poszło nie tak. Na skoczniach mamucich nawet minimalny błąd kosztuje cię utratę odległości. Sport to wzloty i upadki, a to przede wszystkim ich trzeba się nauczyć. Nikt nie chce czuć się przegrany, ale każdy sportowiec musi przez to przejść w swojej karierze. Musisz być skupiony na każdej sekundzie skoku czy treningu. Sezon Pucharu Świata to długi okres, przez co łatwo się rozkojarzyć. Ten turniej nauczył mnie pokory oraz dał dodatkową siłę, aby jeszcze mocniej skupić się na swojej pracy. Patrząc teraz na te wydarzenia z boku, coś byś zmienił w swojej postawie podczas tamtego turnieju?

– Mimo wszystko, w skokach nie możesz zapominać o luzie, który daje wielką frajdę z uprawiania tego sportu. Jeśli chcesz oddawać skoki na 120% swoich możliwości, musisz czuć to „coś” w każdym elemencie – wybiciu z progu, locie czy lądowaniu. Jeżeli połączysz to wszystko – jesteś najlepszy na świecie.

Pytanie-odpowiedź: Ulubiona skocznia:

Willingen, Vikersund i Kuusamo – nie dam rady wybrać jednej! Mistrzostwa świata czy igrzyska olimpijskie:

Każdy konkurs to specjalne wydarzenie, cieszę się, że mogę brać w tym udział. Najlepszy kolega z drużyny:

Stephan Leyhe Jeśli nie skoki, to:

(długa cisza, śmiech i brak odpowiedzi) Robert Lewandowski czy Thomas Mueller:

Thomas Mueller

Podczas zeszłorocznego RAW AIR byłeś o krok od zwycięstwa. Po konkursie w Vikersund twój trener częściowo winą za niepowodzenie obarczył jury…

Hill Size Magazine

15


tekst: Mruczek zdjęcie: Maria Grzywa

bula

skoki według mruczka Witam po świątecznej przerwie! Jak tam wasze postanowienia noworoczne? Ja obiecałam sobie, że przestanę drapać kanapę w czasie skoków, ale wytrwałam tylko do konkursu Turnieju Czterech Skoczni w Ga-Pa. Dla tych, którzy również mają sporo czasu nie spełniając postanowień w Roku Psa (a fe!) kolejna porcja kocich spostrzeżeń! Choć rok 2018 dopiero się zaczął, nie możemy narzekać na brak wrażeń. Teraz nie tylko można być „głupim jak pasek w TVP”, ale również „nieogarniętym jak Polsat”. Dla tych, którzy nie wiedzą, czym kanał ze słoneczkiem zawinił, zachęcam do obejrzenia powtórki Gali Mistrzów Sportu. Panowie operatorzy nierozsądnie zaufali osobom trzecim. Zamiast Ewy Bilan-Stoch, jako partnerkę życiową naszego najlepszego skoczka, pokazywali „tajemniczą brunetkę”. Gdy część kobiecej widowni szykowała już lincz na niewiernego męża, a druga część nie mogła przeboleć słabej reakcji na zwycięstwo, pewna grupka przytomnie zauważyła, iż Kamil został związany z... żoną Stefana Huli. Obie panie są piękne i powabne, ale nie wiem, czy panowie byliby zachwyceni choćby chwilową „zamianą”. Mimo wszystko przeczuwam powstanie nowego trendu. Kiedyś

16

dziewczynki mówiły „Bohun to by mnie kochał!”. Teraz pewnie zmienią slogan na „Żeby mnie jak Stoch kochał!”. Panie dość szybko przyćmiło wystąpienie Janka Ziobry, który krótkim filmikiem odpalił bombę atomową skierowaną na PZN. Pełne goryczy wyznanie skoczka o tym, jak jest on traktowany przez zwierzchników, w tym Apoloniusza Tajnera, wywołało niemałą burzę w środowisku. Ziobro wsadził bowiem kij w sam środek mrowiska świata skoków. Na odzew nie trzeba było długo czekać, a piłeczkę odbił sam Adam Małysz. Młodszy kolega nie dał się jednak przywołać do porządku i odpowiedział kolejnym atakiem. Serial trwa nadal, do tablicy wywoływane są kolejne osoby, ku uciesze spragnionej sensacji gawiedzi. A może rzeczywiście istnieje problem i warto by się temu przyjrzeć z bliska w nieco spokojniejszy sposób? Te rozważania

pozostawiam do indywidualnego zgłębienia przez dziennikarzy śledczych. No, w ostateczności może być CBŚ. Kamil Stoch niestety mistrzem świata w lotach nie został, lecz nie ma się co przejmować – grunt, żeby z Korei przywiózł złoto. Nową taktykę na igrzyska wdrożył już w życie Richard Freitag, który coraz bardziej upodabnia się do Adama Małysza. Narty są, wąs jest, bułka z bananem też pod ręką, zatem cosplay można uznać za kompletny. Pomysł z wejściem w buty (oby nie dosłownie) naszego mistrza nie jest zły, bowiem Małysz ma na koncie trzy olimpijskie sreberka. A że Ammann coś nie w formie, to może tym razem szwajcarskie hokus-pokus nie stanie na drodze do złota? Co do mistrzostw świata w lotach, to organizatorzy mają wielki plus za kreatywność. Komu podobały się nowe

nr 07 | luty 2018


Felieton

prezentacje zawodników, ręka do góry! Tylko najpierw odstaw ten kubek. Ktoś w końcu się wysilił i dał skoczkom wykazać się talentem komediowo-aktorskim. Nie wszyscy stanęli na wysokości zadania, ale kilka perełek na stałe przejdzie do kanonu skocznych anegdot. Tak samo jak fakt, iż w 2018 roku na rozbiegu skoczni w Oberstdorfie pojawił się mistrz z 1992 roku i to jako czynny zawodnik! Nie trzeba być geniuszem, by odgadnąć, że chodzi o najgorętszego skoczka ostatnich miesięcy – Noriakiego Kasai. Japończyk jak wino – im starszy, tym lepszy. Dlatego postanowiono uhonorować go wspaniałą galą w Bad Mitterndorf. Kasai pięknie nauczył się podziękowań w języku gospodarzy, za co zebrał gromkie brawa i dedykowaną piosenkę „We are the World” w wykonaniu byłych skoczków. Chciałabym powiedzieć, że

Hill Size Magazine

nie było tak „Bad”, ale... Cóż, jeśli na emeryturze czeka go towarzystwo tak śpiewających kolegów (choć niektórzy dawali radę), to teraz Kasai poskacze pewnie do setki. I o to chodzi!

Nową taktykę na igrzyska wdrożył już w życie Richard Freitag, który coraz bardziej upodabnia się do Adama Małysza. Narty są, wąs jest, bułka z bananem też pod ręką, zatem cosplay można uznać za kompletny. Ponieważ czas szykować się na Pjongczang, wracam do lekcji koreańskiego i żegnam się z wami do następnego numeru! Annyeong!

17


bula

rozmowa: Artur Bała, Mikołaj Szuszkiewicz zdjęcia: Archiwum prywatne autorów

Dobrze być skoczniołazem Okolice Rabki-Zdroju. Krótki postój na trasie do Zakopanego. Dwóch skoczniołazów przed kilkoma minutami do swoich liczników dopisało sobie dwa kolejne obiekty. Choć dawne skocznie narciarskie w Skomielnej Białej lata świetności mają już dawno za sobą, oni pojechali tam, żeby je zobaczyć i przywrócić o nich pamięć. Od dobrych kilku lat to ich ulubiony sposób spędzania wolnego czasu. Skomielna to tylko jeden z kilkuset przystanków na ich niekończącej się trasie.

18

nr 07 | luty 2018


Skoczniołazy

motywacja. Postawiłem wszystko na jedną kartę i wykorzystałem większość wolnego czasu na wyprawy skoczniołazowskie. Jest to moja największa pasja, jestem w stanie się jej w pełni poświęcić. Prawdopodobnie nigdy nie uda się już poprawić tego wyniku. Jednak kolejny rok zaczynamy z impetem. Dziś trzy skocznie, bo wcześniej jeszcze Rabka, to daje mi w sumie 510 skoczni w karierze. Ja też mam ich trochę na swoim koncie, ale jednak…

Innsbruck-fot. Mikołaj Szuszkiewicz

Mikołaj Szuszkiewicz, skoczniołaz, Hill Size Magazine i SkokiPolska.pl: Pasy zapięte, możesz ruszać. Artur Bała, skoczniołaz, Skisprungschanzen Archiv: No to jedziemy. Oczywiście na kolejne skocznie. Które to już będą w twojej karierze?

Zaczynamy właśnie rok 2018. Z grubej rury, w tej Skomielnej to był naprawdę hit. A poprzedni rok był bardzo owocny, prawie 300 zaliczonych skoczni. Jakim cudem to się w ogóle udało?

Muszę przyznać, że nastąpiła pełna mobilizacja, ale była ku temu wielka

Hill Size Magazine

Gdybyś znalazł czas wtedy, kiedy pojechałem do Niemiec, dalej byśmy szli łeb w łeb. To jest tak, że czasami potrzebuję wytchnienia od pracy, i kiedy pojawia się jakiś dogodny termin, zawsze staram się go wykorzystać i ruszyć na wyprawę. Nie ma co zwlekać. Ale takie skoczniołazostwo to też jest pewien wysiłek, do wspinania się na skocznie trzeba mieć niezłą kondycję.

Pewnie, ale kiedy realizuje się swoją pasję, to trud włożony w wyprawę, poświęcony czas czy zaangażowanie stają się przyjemnym doświadczeniem. Wówczas jesteś w stanie znacznie przekraczać swoje granice, gdyż jest to coś, co robisz z wielką przyjemnością. Tak moja, jak i twoja przygoda ze skokami zaczęła się oczywiście od Adama Małysza i nie jest to nic wyjątkowego w przypadku ludzi w naszym wieku. Ale nie każdy z małyszomaniaków stał się skoczniomaniakiem. Ba, skoczniołazem.

Dla mnie to wciąż trochę zagadkowe, czemu akurat padło na skocznie. Trudno to wytłumaczyć. Osobiście czuję, i zapewne ty też, że to coś wyjątkowego i jedynego w swoim rodzaju. Skocznie to najpiękniejsze obiekty, na których uprawia się sport, pośród wszystkich dyscyplin świata. Co do tego nie mam wątpliwości. To jak się zaczęła ta pasja do skoczni?

Konkretnego momentu nie pamiętam. Pamiętam jednak jak dawno temu szukałem w Internecie wszelkich informacji na temat skoczni… Jest taka pewna strona, z którą współpracujesz.

To chyba najważniejsza strona internetowa, jaka istnieje. Spędzam na niej naprawdę dużo czasu w ciągu każdego tygodnia, weryfikując i aktualizując informacje oraz poszerzając wiedzę na temat skoczni. Mam nadzieję, że pamiętasz, kto ci ją kiedyś pokazał?

No cóż. Jako młode szczyle bawiliśmy się w czatowanie i pisanie na forum, żeby nawiązać kontakt z innymi pasjonatami skoków. Pewnego dnia pisałem o skoczniach z pewnym człowiekiem o nicku Walther. To on podesłał mi link do Skisprungschanzen Archiv. Ten nick wziął się oczywiście od Waltera Hofera. Tak jak on chciałem wtedy stanąć na czele światowych skoków.

W Archiv, bazie skoczni narciarskich świata, znalazłem kilka rekordów skoczni, o których wcześniej nie wiedziałem,

19


bula a których usilnie poszukiwałem. Na przykład z Thunder Bay, Hakuby. Bardzo mnie to uradowało! Ja też nie pamiętam swojego momentu „zero”, ale pamiętam, że przez ładnych parę lat utrzymywaliśmy kontakt na Gadu-Gadu. Przez ten czas sporo jeździłem z rodzicami, a ponieważ lubimy góry, to przy okazji zwiedzałem też skocznie. Tak nabijałem sobie (oraz Skisprungschanzen Archiv) licznik. Pamiętam, jak jeszcze w 2004 roku, właśnie wtedy, kiedy złapaliśmy kontakt, w dziale „Polska” na Archiv było sześć, może osiem obiektów. Teraz jest ich prawie dwieście. Nie przypominam sobie, żeby przez te czternaście lat tyle ich zbudowano…

„Dwusetka” na pewno zostanie przekroczona. Ale to oczywiście wszystko dawne skocznie, które w wyniku m.in. naszej pracy zostały wydobyte z zapomnienia. Dla tych, którzy może nie do końca rozumieją, czym się właściwie zajmujemy, czym jest to całe skoczniołazostwo: jeździmy na te skocznie, często już dawno nieużywane, eksplorujemy teren (który czasami po wielu dziesiątkach lat od zamknięcia skoczni nie przypomina już dawnego obiektu sportowego), zbieramy informacje, robimy dokumentację fotograficzną. Generalnie nie potrzebujemy do tego zawodów, choć czasem oczywiście pojawiamy się także na konkursach skoków. Początkowo, kiedy byliśmy młodsi, jeździliśmy osobno, najczęściej przy okazji wyjazdów rodzinnych. Mniej więcej pięć lat temu zwarliśmy szyki i od tamtej pory wspólnie wyruszamy na wyprawy, które podporządkowane są tylko eksploracji skoczni narciarskich. Potem efekty naszej pracy można zobaczyć chociażby właśnie na Skisprungschanzen Archiv, tam umieszczamy i fotografie, i dane, które uda się zgromadzić.

20

Należy powiedzieć też o innych zasłużonych osobach, Adrianie Dworakowskim (autor Przewodnika po polskich skoczniach) czy Ewie Ulińskiej (autorka słowa „skoczniołaz”, która swego czasu zaliczyła sporo skoczni w Polsce i Europie). Tak duża liczba skoczni, która widnieje dziś w dziale z polskimi obiektami, to wynik dużego zaangażowania garstki pasjonatów.

nie tylko z Internetu, szukamy jakiegokolwiek punktu zaczepienia. To mogą być rozmowy z ludźmi ze środowiska skoków, których zbiorczo nazywamy „działaczami”, albo z ludźmi, których spotykamy przypadkowo w miejscu, w którym badamy teren. To wszystko tworzy naszą bazę, z której potem korzystamy…

(…) kiedy realizuje się swoją pasję, to trud włożony w wyprawę, poświęcony czas czy zaangażowanie stają się przyjemnym doświadczeniem. Wówczas jesteś w stanie znacznie przekraczać swoje granice, gdyż jest to coś, co robisz z wielką przyjemnością.

Byliśmy już tutaj dwa razy. Za pierwszym razem rozmawialiśmy ze starszym panem, który mieszkał w domu przy samym wybiegu.

No właśnie, zaangażowanie. Sama wyprawa, podczas której zwiedzamy skocznie, lub ich pozostałości, to w zasadzie są już same „żniwa”…

To jest ostatni etap. Zbieramy plony naszej długotrwałej pracy. Przed wyprawą zasadniczą dzieje się bardzo dużo. Choć zazwyczaj siedzimy w miejscu przed ekranem.

To te słynne „wyprawy internetowe”. Robimy dogłębny research. Pod lupę idą mapy, zdjęcia satelitarne, skany starych gazet, wyniki zawodów… Ale korzystamy

Przepraszam, że ci przerwę, ale właśnie przejeżdżamy koło skoczni w Rabie Wyżnej…

Wtedy przekonałeś się, że skoczniołazostwo to niebezpieczne hobby.

Ugryzł mnie jego pies. Na szczęście obyło się bez większego uszczerbku na zdrowiu. Wracając. Jesteśmy już milionowy raz w tych okolicach. Małopolska, Podhale, Tatry. I znowu mamy jakieś skocznie do odkrycia. Przypomniało mi się, jak wiele lat temu skontaktowałem się z małżeństwem Sommerów - bardzo zasłużonych i swego czasu bardzo aktywnych niemieckich skoczniołazów. Pytali mnie o skocznie, które mogliby odwiedzić w Polsce. Ale wówczas byłem w stanie wymienić jedynie kilka podstawowych obiektów oraz skocznię w Łodzi, która dla mnie, łodzianina, była szczególnie ważna, a wiedziałem o niej od rodziców. Trzeba przyznać, że skocznia narciarska często jest istotnym elementem lokalnej historii.

Ludzie, których spotykamy i robimy z nimi wywiady środowiskowe, traktują ten temat bardzo poważnie i wiedzą naprawdę dużo. Trzeba też zaznaczyć, że miejscowych często cieszy, że tacy, było nie było, młodzi ludzie, interesują się historią danego miejsca. Dzięki temu mają

nr 07 | luty 2018


Skoczniołazy

Rajcza 1-fot. Mikołaj Szuszkiewicz

okazję powspominać dawne czasy, kiedy młodzież garnęła się do sportu i były do tego odpowiednie obiekty. Takie wywiady stały się dla nas nieodzowną częścią wypraw i bardzo dużo z nich czerpiemy. Ale w tych relacjach zdarzają się też nieścisłości.

Ciekawy przypadek jest z Rajczą. Kiedy byliśmy tam pierwszy raz, skocznia wydawała nam się naprawdę wielka. Za drugim razem zmierzyliśmy zeskok i wyszło nam, że jej punkt K znajdował się mniej więcej na 55. metrze. O tym też mogą świadczyć jedyne dostępne wyniki zawodów. A jednak miejscowi, i to kilkoro spotkanych niezależnie, wspominali o tym, że dało się tam skakać 80, a nawet pod 90 metrów. Dziwna sprawa, bo nie jest to możliwe. Mierzyliśmy miarą na miejscu,

Hill Size Magazine

sprawdzaliśmy też wielkość za pomocą narzędzi do mierzenia odległości na zdjęciach satelitarnych oraz dostępnych on-line starych mapach, na których skocznia jest oznaczona. Wszystkie te pomiary dają nie więcej, niż 50-60 metrów.

Podobnie było w Myślenicach. Nasze pomiary dały 40 metrów, a na miejscu mówiono, że na pewno było 70. Cóż, na przestrzeni lat ziemia z zeskoku może się osuwać. Ze względów atmosferycznych, lub dlatego, że motocykliści i rowerzyści rozjeżdżają teren. Skocznia może się wtedy wypłaszczać, ale to raczej nie dałoby aż 30-metrowej różnicy. Jeśli nie mamy żadnych danych, typu wyniki zawodów, staramy się samemu ustalić punkt K.

Na starych skoczniach punkt K znajdował się tam, gdzie zeskok przechodził

z linii prostej w krzywą przejściową, w wypłaszczenie. Raczej nie mylimy się o więcej, niż 5 metrów. Na jakąś wartość trzeba się zdecydować, żeby dodać profil skoczni na Archiv. Ale znamy też historię, w której skocznię „powiększono” poprzez manipulację wynikami.

Podobno kiedyś w Koniakowie, żeby zwiększyć prestiż zawodów, każdy oficjalny „metr” w rzeczywistości miał długość 70 cm… A tę historię opowiedział nam przy herbatce nie byle kto.

To był pan Jurand Jarecki, w młodości skoczek, później architekt. Zaprojektował kilka bardzo ważnych budynków w Katowicach, Skarbek czy Bibliotekę Śląską. Zajmował się też projektowaniem skoczni. Parę telefonów i udało

21


bula

Bukowina Tatrzańska-fot. Mikołaj Szuszkiewicz

nam się dotrzeć do pana Juranda. Przyjął nas z dużą radością. Ale skocznia w twoich rodzinnych Katowicach nigdy nie powstała.

Były plany budowy skoczni w Parku Śląskim, który administracyjnie znajduje się w Chorzowie, a do którego mam z domu 2 kilometry. No i przecież pan Jurand zaprojektował skocznię z myślą o Katowicach. Miała stanąć w Parku Kościuszki. To był pierwszy projekt Juranda Jareckiego w życiu. Nie na przykład jakiś monumentalny gmach czy osiedle, tylko skocznia. Ale co tu się dziwić, skoro był to człowiek związany ze skokami od dziecka. A my sami nigdy nie skakaliśmy, pochodzimy z terenów nizinnych, nawet nie jeździmy na nartach. Dzięki kontaktowi z takimi osobami, mamy okazję poznać skoki narciarskie bardziej od kuchni.

Na przestrzeni ostatnich lat byliśmy na naprawdę wielu wywiadach z ważnymi osobistościami. Przełomem było chyba spotkanie z dyrektorem sportowym PZN-u, panem Markiem Siderkiem. Kiedyś nawiązałem z nim kontakt na zawodach w Wiśle, wtedy zaprosił nas na dłuższą pogawędkę do siedziby związku w Krakowie. Nie jesteśmy zbyt cierpliwi.

22

Dzień później pani sekretarka w PZN-ie musiała przygotować dwie nadprogramowe herbatki. Pan Marek opowiedział nam o kilku mniej znanych polskich skoczniach, skierował do wielu osób z różnych rejonów Polski, które mogłyby nam pomóc w dalszych działaniach. Udało nam się poznać takie postacie, jak Wojciech Fortuna czy Jan Szturc. Polska Polską, ale przecież nie ograniczamy się tylko do naszego kraju. Wspomnieć choćby dwie duże wyprawy z zeszłego roku…

Kiedy pojawiła się informacja, że skocznie olimpijskie we włoskim Pragelato mają zostać zburzone w niedługim czasie, trzeba było podjąć szybką decyzję. Szkoda by było nie zobaczyć takich ciekawych obiektów… Ile to kilometrów z Polski, przypomnij?

Jakieś 1600. Pragelato leży prawie przy granicy z Francją, więc trzeba przejechać całe północne Włochy wszerz. Pomysł na wyprawę zaczął się rozwijać. Stwierdziliśmy, że skoro chcemy dotrzeć na obiekty olimpijskie, jesteśmy u progu sezonu olimpijskiego, a po drodze jest jeszcze kilka olimpijskich skoczni…

Ale zaczęliśmy od skoczni nieolimpijskiej.

Gilowice-fot.Mikołaj Szuszkiewicz

Był to jeden z najważniejszych punktów w naszej dotychczasowej karierze. Skocznia normalna w węgierskiej Mátraházie. Monumentalna stalowa konstrukcja, nieczynna od lat, na rozbiegu powalone gałęzie, drzewa wrośnięte w schody. Wejście było dosyć ryzykowne. Muszę przyznać, że był to chyba najbardziej emocjonujący moment ze wszystkich wypraw do tej pory.

Mieliśmy ubezpieczenie! Nawet natura nam sygnalizowała, żeby tam nie wchodzić…

Kiedy przyszliśmy na teren skoczni, zauważyliśmy, że na drzewie siedzi wielka sowa. Po chwili po prostu sobie odleciała. Symbol mądrości odfruwa w siną dal, było to dla nas równoznaczne z tym, że najwyraźniej rozum nas opuścił. Tak jakby chciała nam powiedzieć „Co wy robicie?”! I pewnie wiele osób zgodziłoby się z tą sową. To był szalony pomysł. Skocznia w głębi lasu, gdyby nam się coś stało, to nawet nikt by się nie dowiedział. Mam nadzieję, że moja mama tego nie będzie czytać…

Oczywiście to brzmi groźnie, ale mimo wszystko działamy zgodnie z rozsądkiem. Gdyby było to pewne zagrożenie dla zdrowia czy życia, nie pchalibyśmy się tam.

nr 07 | luty 2018


Skoczniołazy Obadaliśmy teren, sprawdziliśmy, czy schody są stabilne. Widzieliśmy wcześniej filmy, jak wchodzą tam inni zapaleńcy. Uznajmy, że decyzja była przemyślana. Potem były kolejne legendarne skocznie, choćby Bergisel w Innsbrucku czy Cortina d’Ampezzo. Do Pragelato dotarliśmy zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi. Skocznie jeszcze stały, choć już mocno zaniedbane…

No i nocleg mieliśmy w wiosce olimpijskiej w Sestriere. Klimat igrzysk nas nie opuszczał. To były niezapomniane wrażenia. Niedługo później odbyliśmy jeszcze jedną dużą wyprawę zagraniczną.

To było przy okazji występu naszego młodego skoczka, Tymka Cienciały, w Turnieju Czterech Skoczni Dzieci. Byliśmy wówczas łącznie na ponad 60 obiektach. Ale równie ważne było dla nas wtedy kibicowanie Tymkowi. Którego poznaliśmy dwa lata wcześniej.

W sierpniu 2015 roku, z naszym kolegą Przemkiem Wardęgą [redaktor naczelny Hill Size Magazine], pojechaliśmy na wyprawę na południe Polski. Załatwiliśmy sobie nocleg w Wiśle – właśnie u państwa Cienciałów. To spotkanie zapamiętamy na długo. Najpierw byli zaskoczeni, że trzech gości w czapkach różnych skokowych reprezentacji pojawiło się w ich drzwiach, a niedługo potem Andrzej, ojciec Tymka, dziwił się, że z takimi delikwentami, jak my, można połowę nocy przedyskutować na przeróżne tematy okołoskokowe.

Tymek, skakał też Andrzej. Poznaliśmy dziadka Jerzego, znaną postać w Wiśle.

I uraczył nas niesamowitymi historiami. Udało nam się zabrać Pana Jerzego na przejażdżkę po Wiśle, której zwieńczeniem była wizyta na skoczniach w Wiśle-Łabajowie, na których wiele lat temu ustanowił swój rekord życiowy. Dzięki jego opowieściom mogliśmy się poczuć jak w wehikule czasu.

Kiedy pojawiła się informacja, że skocznie olimpijskie we włoskim Pragelato mają zostać zburzone w niedługim czasie, trzeba było podjąć szybką decyzję. Szkoda by było nie zobaczyć takich ciekawych obiektów…

To naprawdę niesamowite, kiedy słuchasz relacji z wizyty prezydenta Mościckiego na zawodach… dokładnie w tym samym miejscu, w którym właśnie stoisz.

znajdujemy w zasadzie żadnych pozostałości po obiekcie. Czy wtedy możemy sobie taką skocznię dopisać do licznika? Takie decyzje podejmujemy wspólnie, zazwyczaj po długich dyskusjach. Myślę, że kiedyś bardziej przywiązywałem wagę do liczb. Teraz, zgodzisz się, skupiamy się przede wszystkim nie na liczbie, a na jakości odwiedzanych skoczni, w sensie ich znaczenia, historii, rangi. Moim największym marzeniem jest wyjazd do Stanów Zjednoczonych, którego głównym elementem byłaby wizyta na słynnej skoczni Copper Peak w Ironwood. Skocznie amerykańskie, podobnie jak zresztą rosyjskie, mają w sobie pierwiastek dzikości. Rok 2018 na pewno nie będzie ostatnim rokiem skoczniołazostwa, mamy jeszcze na to wszystko trochę czasu, choć wiadomo że niektóre miejsca kuszą bardziej, niż inne. Skocznie znajdują się w różnych, bardzo egzotycznych, wydawałoby się lokalizacjach. Uda się dojechać wszędzie?

Chyba nie, ale trzeba próbować. Trudno będzie dostać się np. na Syberię czy do Korei. Skocznie są też w takich krajach jak Gruzja, nawet bliska Ukraina jest problematyczna ze względu na sytuację polityczną. Są też zupełnie inne problemy. Nasz kolega Michał Chmielewski był na przykład na skoczni w rumuńskim Predeal. Na terenie, który zamieszkuje... sporo niedźwiedzi.

I te opowieści są tak szczegółowe, jakby Pan Jerzy przeżywał to nie dziesiątki lat temu, a wczoraj…

W obfitym 2017 roku jeździliśmy na skocznie przede wszystkim w duecie. Wcześniej jednak zdarzało się, że było nas więcej.

Oczywiście.

Masz już te 500+ obiektów, ale na świecie jest jeszcze co zwiedzać. To licznik jest dla ciebie najważniejszy w całej tej zabawie?

Cienciałowie to akurat trzy pokolenia skoczków narciarskich – teraz skacze

Samo liczenie zaliczonych skoczni czasami potrafi sprawiać problemy! Zdarza się, że kiedy dojeżdżamy na miejsce, nie

Mamy takie swoje nieformalne stowarzyszenie miłośników skoków „inSJders”, pod tą nazwą prowadzimy wspólny profil na Twitterze. Tak się jakoś złożyło, że ostatnio pozostali członkowie wybrali takie drogi życiowe, że rzadko mają czas na wyprawy skoczniołazowskie.

Oczywiście te bardziej zaangażowane dyskusje miały miejsce, kiedy Tymek poszedł już spać, no i odbyło się to przy szklaneczkach soku z czarnej porzeczki.

Hill Size Magazine

23


Największe zasługi ma oczywiście nasz kolega Maciek Nowak, który przez lata badał sprawy skoczniowe wspólnie z nami, z tak samo dużym zaangażowaniem. Teraz robi to raczej okazjonalnie. Sporo skoczni na swoim koncie ma wspomniany już Michał Chmielewski, dziennikarz Przeglądu Sportowego, który czasami jeździ z nami i nawet napisał o nas dwa teksty. Choćby dzięki takim tekstom spora liczba ludzi miała okazję poznać nasze hobby. Odkąd prowadzę blog oraz fanpage „Okiem skoczniołaza”, dostałem co najmniej kilka wiadomości z różnymi pytaniami: czy to skocznie, czy to o samo skoczniołazostwo. To musi być miłe, kiedy odbiór jest tak pozytywny?

Pewnie, że tak. Nigdy się jeszcze nie spotkałem z negatywnymi reakcjami. Słyszę najwyżej komentarze typu „niezłe z was świry”, ale zawsze ma to pozytywny wydźwięk. Wjeżdżamy właśnie do Podczerwonego, to znak, że za chwilę czeka nas kolejna skocznia. Plecak naszykowany?

Naszykowany. Co znajduje się w plecaku skoczniołaza?

Zwijana miara do mierzenia zeskoku, co najmniej 50-metrowa. Malutkie białe tabliczki, na których się podpisujemy i które wbijamy w ziemię na terenie skoczni, by zaznaczyć swoją obecność. Kamera GoPro, którą dokumentujemy wyprawy. Mam już trzy dyski twarde zapełnione tymi filmami. Aparat fotograficzny, bez niego nie ma wyprawy. Nawet w naszym wewnętrznym regulaminie jest punkt, że każdą wizytę na skoczni musi potwierdzać dokumentacja zdjęciowa!

Wiadomo. A jak ktoś nie ma aparatu, to musi namalować skocznię na płótnie.

24

Słusznie, bez dokumentacji się nie liczy. Co dalej?

Dyktafon, w razie gdybyśmy kogoś spotkali i mieli przeprowadzić wywiad środowiskowy na temat skoczni. Zapasowe karty pamięci i baterie – w ilości hurtowej. Latem konieczny jest środek przeciw kleszczom i komarom. No i zawsze dobrze mieć coś do picia. Zdarzyło mi się kiedyś zawędrować głęboko w las. To było w Gdańsku, miałem wtedy problem ze znalezieniem starej skoczni w Lesie Oliwskim. Było czterdzieści stopni na plusie, bez wody chyba bym został na tej skoczni na zawsze. Niestety, choć zazwyczaj znamy dokładną lokalizację naszego punktu docelowego, zdarza nam się błądzić, szczególnie gdy znajdujemy się na terenie oddalonym od cywilizacji. Co jeszcze jest przydatne? Plastry, bandaże, lekarstwa. Skoczniołaz musi być przygotowany na wszystko. Czasem przydają się też kijki do wspinaczki.

Kąt nachylenia zeskoku skoczni sięga od 32 do 38 stopni. Dla wielu ludzi jest to jak pionowa ściana. Z kijków przydaje się jeszcze kijek do robienia selfie. Warto mieć taką pamiątkę, szczególnie z miejsc, do których prędko możemy nie wrócić. Noszę też ze sobą sekator, który czasami pomaga oczyścić nieco teren. To jednak tylko w szczególnych sytuacjach. Nie niszczymy zieleni, aspekt kontaktu z przyrodą jest bardzo ważny w skoczniołazostwie. Skocznie to najczęściej góry, lasy, potoki. Święty spokój, czyste powietrze, okazja do kontemplacji, na przykład na szczycie rozbiegu - pod warunkiem, że nie jesteśmy akurat na czynnym obiekcie i nie odbywają się zawody.

Bardzo ważne jest, żeby ubierać się komfortowo. Jeśli na skoczni nie ma schodów, wspinaczka często jest bardzo wymagająca, a teren nierzadko trudny. Przedzieranie się przez krzaki lub błota to dla nas chleb powszedni. Dlatego właśnie warto mieć dobre buty, Oczywiście należy dostosować się do pory roku. Dobór pory roku jest istotny – wczesną wiosną najlepiej jest eksplorować zapomniane obiekty, właśnie ze względu na to, że roślinność jest najmniej obfita i najczęściej nie ma już śniegu. Lato jest dobre na zwiedzanie „mainstreamowych” skoczni, tych czynnych, z dobrym dostępem. Wtedy mamy najdłuższy dzień i można za jednym zamachem zwiedzić sporo obiektów. Zima z kolei daje niepowtarzalny klimat, choć w weekendy jest Puchar Świata, któremu przecież też trzeba poświęcić trochę czasu. [Odzywa się głos z nawigacji GPS. „Dotarłeś do celu”] Trzeba wysiadać, dalej nie przejedziemy. To zanim zaliczysz swoją 511. skocznię… Po co to wszystko?

Skoczkowie czy trenerzy zapisali się na kartach historii dzięki dalekim lotom na skoczniach świata. Chciałbym, by dzięki naszej działalności pamięć o nich przetrwała. Przy okazji zostawimy też jakiś ślad po sobie. Jest to łączenie przyjemnego z pożytecznym, jest to obcowanie z naturą, poznawanie nowych ludzi, podziwianie krajobrazów, a solą jest obecność na terenie skoczni – zawsze czerpałem z tego wielką przyjemność i satysfakcję. I nie planuję zmieniać swoich priorytetów, chcę się dalej rozwijać w tej dziedzinie. Dobrze być skoczniołazem.

Skocznie są dla nas tak ważne, że w zasadzie na każdej z nich powinniśmy pojawiać się w marynarkach i pod krawatem. Ale to chyba nie najlepszy pomysł.

nr 07 | luty 2018


Wisła-Łabajów-fot. Mikołaj Szuszkiewicz

Widok z buli skoczni w Dolinie Kościeliskiej-fot. Mikołaj Szuszkiewicz

Hill Size Magazine

25


ZESKOK

tekst: Aneta Biedroń zdjęcie: Dominika Wiśniowska

Depresja kontra kariera Wyobraź sobie, że stoisz na szczycie. Osiągnąłeś wszystko. No, może prawie wszystko. Problem polega na tym, że szczyt to bardzo samotne miejsce, bo niewielu ma okazję się na nim znaleźć. Dodatkowo ze szczytu jest tylko jedna droga – w dół. I nie każdemu bezpiecznie udaje się ją pokonać. Zacznijmy od tego, że depresja to choroba, a osoba, która w nią popadła nie jest „świrem”. Tak jak cukrzyca, nadciśnienie czy niewydolność tarczycy podlega leczeniu. Niestety, w mentalności społeczeństwa to wciąż temat tabu, a pójście po pomoc do psychologa czy psychiatry jest równie wstydliwe, co wizyta u wenerologa. Pozostawia to piętno osobnika słabego, nieprzystosowanego, mającego „nierówno pod sufitem”. Takie nastawienie jest nie tyle krzywdzące, co wręcz szkodliwe. Nakręca spiralę nienawiści i wstydu wymierzoną w samą osobę chorą. Tymczasem zupełnie nie ma się czego wstydzić! Każdy z nas może zachorować i każdemu należy się pomoc oraz zrozumienie ze strony otoczenia.

Gdy gigant upada Gdy na ekranie Gregorowi Schlierenzauerowi łamie się głos, a na policzkach pojawiają łzy, każdy kto pamięta Austriaka

26

sprzed kilku sezonów, doznaje szoku. Ten sam chłopak, który był niezwyciężony, robił z przeciwnikami co chciał i pukał się w czoło tym, którzy puścili go w zbyt „korzystnych” warunkach, teraz płacze jak mały chłopiec. Na dodatek pozwala to nagrywać. Gdy Justyna Kowalczyk ujawniła w mediach, że przez długi czas borykała się z depresją oraz podała powód swojego załamania, została niemal zlinczowana. Do walki z depresją przyznali się również Sven Hannawald, Simon Ammann oraz wielu innych atletów ze światowej czołówki. Prawdopodobnie była to najlepsza rzecz, którą mogli zrobić dla swoich fanów.

Podstępne początki W książce Hannawalda natrafiamy na trzy puste strony – tak skoczek opisuje najczarniejszy okres swojego życia. Osoby z depresją nie od razu zauważają, że dzieje się z nimi coś niedobrego. Obniżenie

aktywności, ogólne złe samopoczucie, gorszy nastrój czy zaburzenia apetytu to coś, czego kiedyś doświadczył każdy z nas. Z czasem jednak symptomy ulegają zaostrzeniu. Pojawiają się problemy ze snem, poczucie braku sensu czy nawet agresja. Najczęściej w stosunku do otoczenia, które nie rozumie aktualnych potrzeb chorego i próbując go na siłę mobilizować – szkodzi. Pewna kobieta zmagająca się z depresją napisała książeczkę dla dzieci opowiadającą o mamie, która zmieniła się w smoka. Historyjka, mająca oczywiście szczęśliwe zakończenie, miała oswajać milusińskich z zagadnieniem tego schorzenia. Jej celem było wytłumaczenie dziwnego zachowania dorosłych, których najmłodsi nie mieli szans zrozumieć, a które mogły bardzo niekorzystnie odbić się na ich delikatnej psychice. Uświadomienie najbliższych na co choruje członek ich rodziny czy przyjaciel jest bardzo ważne. Wsparcie zaufanych osób odgrywa znaczącą rolę w procesie leczenia.

nr 07 | luty 2018


Kontuzje Czym jest depresja i jak to się leczy Teorii na temat powstania depresji jest wiele. Żadna nie została jednak w pełni udowodniona. Podejrzewa się, iż w części przypadków może mieć ona podłoże genetyczne. Ryzyko zachorowania jest wyższe o 10-25% u osób, u których najbliższych krewnych zdiagnozowano depresję. Za jej wystąpienie mogą też odpowiadać zaburzenia neuroprzekaźników (substancji odpowiedzialnych za przekazywanie informacji między komórkami nerwowymi), ponieważ u chorych występują niedobory dopaminy, noradrenaliny i 5-hydroksytryptaminy. Według teorii poznawczej Becka predyspozycje oraz doświadczenia życiowe, często traumatyczne i wywodzące się z dzieciństwa, prowadzą do wytworzenia błędnych schematów postrzegania siebie i otocznia. Z czasem może to doprowadzić do wystąpienia zaburzeń. Aby zdiagnozować depresję potrzebne jest zaobserwowanie u pacjenta jednego z trzech objawów: przewlekłe uczucie smutku i przygnębienia, anhedonia (brak odczuwania radości) oraz

W książce Hannawalda natrafiamy na trzy puste strony – tak skoczek opisuje najczarniejszy okres swojego życia. Osoby z depresją nie od razu zauważają, że dzieje się z nimi coś niedobrego. wyczerpanie i utrata energii. Dodatkowo pojawić się mogą wcześniej wspomniane problemy z łaknieniem i snem, spowolnienie, problemy z podejmowaniem decyzji, brak koncentracji, zaburzenia aktywności ruchowej, stany lękowe, a nawet urojenia czy idee samobójcze. Klasyczną postacią depresji jest depresja melancholijna, którą

Hill Size Magazine

wszyscy kojarzymy z filmów czy książek. Czasami jednak może dochodzić do wystąpienia obrazu wręcz odwrotnego, wtedy do czynienia mamy z depresją atypową. Częstokroć chorzy sami przed sobą nie chcą się przyznać, że w ich życiu źle się dzieje. Nie radzą sobie z sytuacją i starają się maskować objawy. To utrudnia prawidłową diagnostykę, lecz psychologowie i psychiatrzy wiedzą, jak dotrzeć do sedna.

A jak to jest u sportowców? Wbrew pozorom znaczna aktywność fizyczna wcale nie jest dla sportowców czynnikiem ochronnym. Bycie pod ciągłą presją, konieczność rywalizacji i stres związany ze startem w zawodach to potężne obciążenie psychiczne. Większość sportowców popada w depresję w związku z wystąpieniem poważniejszych kontuzji oraz przed końcem kariery. Dowodzi tego wiele badań naukowych, w których duże grupy zawodników różnych dyscyplin poddawane były szczegółowej obserwacji i analizie. Jednym z narzędzi jest terapia poznawczo-behawioralna oraz jej kamień węgielny - dialog sokratejski (Sokrates zadając odpowiednie pytania sam naprowadzał rozmówcę na odpowiedź). Dzięki temu można ustalić, czego sportowiec najbardziej się boi i co tak naprawdę leży u podstaw jego zaburzeń. „Co teraz ze mną będzie?”, „Czy nadal mogę uprawiać zawodowo sport?”, „Czy znów doznam kontuzji ręki/kolana/ barku/kręgosłupa?”, „Co jeśli zawalę następne ważne zawody, bo fizycznie będę gorszy/a od innych?”, „Czy nie wracam za wcześnie, może trzeba dać sobie więcej czasu na rehabilitację?”, „Co jeśli trener wyrzuci mnie z drużyny, bo teraz jestem wadliwym egzemplarzem?”, „Czy dam radę wrócić na szczyt?” to tylko niektóre z pytań, którymi zadręczają się atleci. Takie wciąż nawracające obawy powodują chroniczny stres, który okresowo może się nasilać powodując wzrost napięcia, objawy lękowe, nadwrażliwość na sprawy

związane z kontuzją czy zachowaniem członków drużyny. Zmianie ulega nie tylko nastrój czy zachowanie, lecz nawet biologia chorego. Jeśli w porę nie przerwie się tej spirali, efekty mogą być tragiczne. Nikomu nie trzeba chyba tłumaczyć, iż szczególnie w sportach, gdzie w grę wchodzą duże przeciążenia (bobsleje, saneczkarstwo, skoki narciarskie) chwilowy brak koncentracji lub chwila zawahania mogą być tragiczne w skutkach.

Terapia Podstawowym sposobem leczenia jest psychoterapia, ale by pomóc przywrócić równowagę chemiczną mózgu, czasem nie da się obejść bez pomocy leków. Praca ze sportowcem wymaga doprowadzenia do zmiany jego sposobu myślenia, czasem przewartościowania i uporania się z wewnętrznymi „demonami”. Środki dopasowywane są indywidualnie. Jedni muszą skonfrontować się ze swoimi problemami twarzą w twarz. Tak jak zrobił to Schlieri w swoim filmie. Inni powinni wyeliminować czynnik stresogenny jak Thomas Morgenstern, dla którego jedynym wyjściem było zakończenie kariery. W proces leczenia zaangażowany musi być cały zespół, a nie wyłącznie psycholog. Zmiany i dopasowanie treningu i/lub rehabilitacji do potrzeb zawodnika mają duże znaczenie w procesie leczenia. Aby doszło do odwrażliwienia na czynniki wywołujące stres, zawodnik musi widzieć efekty swojej pracy i ponownie poczuć się pewnie. Wsparcie drużyny i bliskich, które zapewnia wrażenie bycia „potrzebnym”, a przez to wzmaga poczucie bezpieczeństwa to kolejny z elementów, bez którego terapia ma marne szanse powodzenia. Jaki zatem płynie z tego wniosek? Każdy profesjonalny sportowiec potrzebuje wsparcia, aby na szczycie nie był sam. Każda drużyna powinna zapewnić swoim zawodnikom opiekę psychologiczną – dla ich i swojego dobra.

27


ZESKOK

S i ła to druż yna

Spodziewałeś się, że to właśnie Anders Fannemel będzie spisywał się tak dobrze na początku roku?

Jeśli Alexander Stoeckl wśród swoich podopiecznych miałby wytypować największego pechowca zeszłego sezonu, w ciemno mógłby wskazać na Andersa Fannemela. Tym razem karty się odwróciły i początek roku rozpoczął się niespodziewanie dobrze dla Norwega. Trenera spotkaliśmy po konkursie w Garmisch-Partenkirchen, w którym Fannemel zanotował trzecie miejsce i był najlepszym skoczkiem w zespole.

– Anders miał dobre wyniki już na początku sezonu, ale dopiero po weekendzie w Engelbergu [Fannemel wygrał sobotni konkurs – przyp. red.] przekonałem się, że stać go na zwycięstwo. W Garmisch jego dobra dyspozycja nie była dla mnie taką niespodzianką. To zawsze miłe, jeśli któryś z naszych zawodników znajdzie się na podium podczas noworocznego konkursu. To trudne zawody. Napięcie i zainteresowanie mediów jest bardzo duże, a oczekiwania wysokie. Świetnie, że Andersowi udało się pokazać naprawdę udane skoki i zakończyć konkurs na trzecim miejscu. Ostatni sezon go nie oszczędzał. Dużo zmienił przed zimą?

– Nie zmienił za wiele, ale dokonał pewnych korekt w treningu fizycznym. Przed zimą staraliśmy się zoptymalizować technikę lotu razem ze sprzętem na nieco bardziej indywidualnym poziomie. Uważam jednak, że Anders poprawił się głównie w kontekście mentalnym. Porównując do zeszłego sezonu jest zdecydowanie pewniejszy siebie.

28

Lato było dla niego udane, przeszedł stabilnie przez cały proces przygotowań. To główna przyczyna jego obecnych wyników. To duże udogodnienie, że nie przyjechał na Turniej Czterech Skoczni jako faworyt?

– To na pewno pomaga. Dla niektórych zawodników ogromną rolę odgrywa fakt, że nie są stawiani na pozycji lidera. Uważam, że Andersowi również wyszło to na dobre. Nie sposób nie zapytać o Kennetha Gangnesa. Informacja o jego kolejnej kontuzji była dla wszystkich ogromnym ciosem. Jak ciężka była ta sytuacja dla Ciebie jako trenera?

– Dla mnie osobiście było to bardzo trudne. Jako trener wiem, na co stać każdego mojego zawodnika i jak dużo wysiłku kosztuje ich bycie w tym miejscu, w którym się znajdują. Widzę, jak poświęcają się dla sportu. To bardzo bolesne, kiedy sportowiec traci szansę na coś, o co walczył przez cały rok. Kenneth ponownie doznał tej samej kontuzji. Więzadło krzyżowe w kolanie zostało zerwane i cały proces zaczął się od początku. To niesamowicie ciężkie widzieć taką sytuację i obserwować, jak wszystko się sypie. I to za sprawą małego błędu oraz niefortunnego lądowania. Straciliście lidera drużyny. Jak udało Ci się utrzymać dobrą atmosferę wśród zespołu w takim momencie?

– Kiedy to się stało, nie było nam łatwo. Kenneth to część zespołu, jego lider. Jest najbardziej doświadczonym skoczkiem w drużynie, więc jego nieobecność była dla nas sporą stratą. Z drugiej strony ta okoliczność pozostawia więcej możliwości dla innych skoczków. Mają szansę pokazać się w drużynie narodowej. Dla mnie, jako trenera, przyglądanie się tej sytuacji było bardzo ciekawym doświadczeniem. Obserwowałem jak grupa zachowuje się bez swojego najsilniejszego

nr 07 | luty 2018


rozmowa: Martyna Ostrowska zdjęcia: Dominika Wiśniowska / Przemysław Wardęga

ogniwa. Jak do tej pory wszystko współgrało. Nie zapominamy oczywiście o Kennecie i przez cały czas rehabilitacji będzie on członkiem naszego zespołu. Dołączył do nas już w trakcie Turnieju Czterech Skoczni i od zawodów w Innsbrucku spędzał czas z całą drużyną. Jak przebiega jego rehabilitacja?

– Wszystko idzie w dobrym kierunku. To zawodnik doświadczony w tej kontuzji, więc dokładnie wie, co robić. Rehabilitacja przebiega prawidłowo, ale na razie Kenneth nie będzie podejmował żadnej decyzji dotyczącej swojej przyszłości. Wszystko okaże się, kiedy proces powrotu do pełnej sprawności będzie zakończony. Ja również nie chcę niczego przyspieszać, pozostawiam tę kwestię otwartą. On wciąż widzi siebie jako sportowca, ale nadal ma sporo czasu do zakończenia leczenia. Kiedy ten proces dobiegnie końca, Kenneth będzie miał czas na zastanowienie się, czy zostaje przy czynnym uprawianiu sportu czy jego rola w zespole będzie inna. Teraz wszystko zależy od niego. Bierzesz udział w projektach związanych z coachingiem oraz skokami narciarskimi. Długo pracujesz z jedną drużyną. Jak zatem najlepiej motywować zawodników?

– Uważam, że nie mogę sam zmotywować drugiej osoby. Sportowcy mogą być motywowani tylko przez siebie samych. ja mogę być w tym tylko pośrednikiem: przekazać odpowiednie narzędzia, pokazać pewne możliwości i wskazać drogę. Dodatkowo mogę użyć mojej własnej motywacji, aby pokazać zawodnikowi jak radzić sobie z pewnymi rzeczami i jak dobrze wykorzystać swoją energię w codziennych obowiązkach. Dopiero wtedy oczekuję od sportowca, że będzie robił to w pożądany przeze mnie sposób. Nie możesz zmotywować innych do zrobienia czegoś. Motywacja musi wypływać ze środka.

Hill Size Magazine

Alexander Stoeckl

Ostatniej zimy zdarzały się momenty, kiedy nie byłeś w 100% zmotywowany. Ostatecznie podpisałeś umowę na kolejne pięć lat. Jak teraz motywujesz siebie do pracy z Norwegami na stabilnym i wciąż wysokim poziomie?

– Po zeszłym sezonie zimowym miałem pewien okres, w którym nie byłem pewny jak będzie wyglądać przyszłość. Możliwe, że byłem nieco zmęczony. Wprowadziliśmy pewne zmiany w drużynie, a jedna z nich dotyczyła mojej roli jako trenera. Teraz jestem bardziej liderem, kimś kto zarządza zespołem. Zajęło mi sporo czasu zanim na nowo odnalazłem swoje miejsce. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że nie ma znaczenia, czy zostanę czy nie. Wszystko idzie w dobrym kierunku. Rozwinęliśmy bardzo dobrze działającą strukturę w kontekście zawodników, ale także działania regionalnych ośrodków skoków w Norwegii. Niesamowite postępy zrobili trenerzy. System działa samodzielnie. To dało mi do myślenia, zacząłem się nieco wycofywać. Dobrnąłem do momentu, w którym spytałem siebie: Czy jestem tu jeszcze potrzebny? Miałem na tyle szczęścia, że w tamtym czasie spotkałem dyrektora sportowego tenisa w Szwecji. Jest długo związany ze swoją dyscypliną i ma ogromne doświadczenie w dużo bardziej popularnym sporcie niż skoki narciarskie. Okazało się, że był w podobnej sytuacji. W odpowiednim czasie zorientował się, że jego obowiązkiem jest kontynuowanie rozpoczętego procesu. Chodziło głównie o nadzorowanie zapoczątkowanych zmian i utrzymanie kierunku rozwoju. To była świetna rada. Postawiłem się w nieco innej roli i ta decyzja okazała się kluczowa. Teraz mam więcej energii. To dało także dodatkową przestrzeń dla pozostałych trenerów i dla ich dalszych postępów. Będziesz współpracował z drużyną do kolejnych igrzysk. Jak widzisz swoją rolę w zespole?

Będę

kimś

pomiędzy

trenerem

a menedżerem. Chcę nadal wykonywać trenerską część swojej pracy, bo uwielbiam to robić. Współpraca ze sportowcami jest dla mnie sporą przyjemnością, potrzebuję jej. Będę jednak bardziej skupiał się na byciu liderem drużyny, tak aby zachować równowagę i pilnować, czy zmierzamy w obranym kierunku. Chcę być takim superwizorem, który przekazuje informacje zwrotne i podsuwa pomysły innym trenerom. Uważam, że wciąż posiadamy pewne zasoby, które możemy wykorzystać i stać się jeszcze lepsi. Potwierdzisz, że za sprawą Twoich zmian rozwinął się system skoków narciarskich w Norwegii?

– Jesteśmy na dobrej drodze, ale z kształtowaniem systemu jest tak, że proces ten nigdy się nie kończy. Skoki narciarskie to swego rodzaju kultura, a Norwegia ma długoletnią tradycję związaną z tym sportem. Naszym zadaniem jest dopasowanie naszych pomysłów do kultury i próba zbudowania sprawnie działającego organizmu. To nie tylko moja rola, ale także sporej ilości osób, którzy w ostatnich latach popchnęli ten temat do przodu. Wykonaliśmy świetną pracę, ale wciąż jest wiele aspektów, nad którymi musimy pracować. W Norwegii jest tak, że mamy jednego dobrego zawodnika w danym roku, ale nie ma stałych zadowalających wyników kilku skoczków. To kolejny etap rozwoju, który chcemy osiągnąć. Musimy kontynuować dobrą pracę i dążyć do jeszcze większego profesjonalizmu. W wielu przypadkach Norwegowie osiągają szczyt formy później niż skoczkowie z Niemiec czy Austrii. To też wynika z systemu szkolenia?

– To zależy od wielu czynników. Jednym z nich jest system szkolnictwa w Norwegii. Ostatni etap edukacji rozpoczyna się w wieku 16 lat i kończy, kiedy uczeń osiąga wiek 19. W Austrii uczniowie ten etap zaczynają już w wieku 14-15 lat. To sprawia,

29


ZESKOK

Po zakończeniu ostatniego sezonu zimowego wspólnie postawiliśmy sobie cel na olimpijską zimę. Przeprowadziliśmy pewne analizy i przedyskutowaliśmy priorytety na kolejny sezon. Najważniejszym zadaniem jest walka o złoty medal w konkursie drużynowym. Taka wygrana pokazuje, że masz drużynę czterech skoczków na niesamowicie wysokim poziomie.

że profesjonalne szkolenie zaczyna się wcześniej, tak jak w znanym z wielu osiągnięć Gimnazjum Sportowym Stams. W Norwegii prawdziwa praca ze sportowcem rozpoczyna się później, co sprawia, że nie ma wystarczająco dużo czasu na pracę nad sportowymi aspektami, ale także osobowością przyszłego sportowca. To powoduje opóźnienia i właśnie dlatego Norwegowie w Pucharze Świata pojawiają się dopiero w wieku 20-21 lat. W Austrii dzieje się to około czterech lat wcześniej. Inaczej pracuje się również w klubach. Adepci nie muszą tam dużo skakać. Dla nich byłoby lepiej skupiać się na sporcie jako całości. W początkowych treningach zawodnicy powinni poświęcać czas przede wszystkim podstawowym ćwiczeniom. To jedno z największych wyzwań w Norwegii. Często dzieje się tak, że widzimy sporą grupę młodych skoczków spisujących się świetnie na małych obiektach. Później mamy wspomnianą przerwę i wszystko się opóźnia. Rozwój młodego skoczka musi być kompletny. Tutaj brakuje nam jeszcze kompetencji. Musimy być pewni, że młodzi sportowcy spędzają wystarczająco dużo czasu skupiając się na podstawach zamiast oddawać kolejne próby na skoczni. Praca w Gimnazjum Sportowym w Stams pomogła Ci w trenerskiej karierze?

– To było bardzo rozwijające doświadczenie. Kiedy tam pracujesz, uczysz się, że sportowiec jest centrum twojego wszechświata. Zawodnicy przychodzą do szkoły kiedy mają 14 lat. Twoim obowiązkiem nie jest tylko praca nad ich rozwojem sportowym, ale także osobowościowym. Musisz się nimi zaopiekować i wziąć za nich odpowiedzialność. To jest aspekt, który musimy jeszcze rozwinąć w Norwegii. Na etapie Pucharu Świata praca odbywa się już tylko na poziomie sportowym. Dlatego Stams to miejsce,

30

które opuszczają ukształtowani zawodnicy, a dalsza praca z nimi dotyczy tylko aspektów sportowych. Pracujesz z młodymi osobami o różnym usposobieniu. Jak udaje Ci się unikać kłótni, nieporozumień i stresujących sytuacji?

– To zawsze spore wyzwanie, ale jedno z przyjemniejszych. Interesuje mnie, kiedy mogę lepiej poznać człowieka. Jako drużyna opanowaliśmy niemal do perfekcji akceptację różnic naszych charakterów. Takie zachowanie to zawsze była ważna część filozofii Norwegów. Charakteryzuje się to wysokim poziomem akceptacji i zaufania do obranego systemu. Nie chodzi tylko o nas, trenerów, ale także zawodników i same skoki. Jesteśmy reprezentantami naszej dyscypliny, która jest dla nas najważniejsza i musimy to robić zawsze z pozytywnym nastawieniem. Żeby było to możliwe, musimy współpracować razem jako drużyna. Kiedy rozpocząłeś pracę w Norwegii, napotkałeś wiele trudności, na przykład wynikających z różnic kulturowych?

– Takie rzeczy się zdarzają, ale to normalne na początku. Kiedy przyjechałem do Norwegii nie mówiłem po norwesku. Porozumiewałem się w języku angielskim.

W takiej sytuacji zawsze tracisz nieco ze zrozumienia pewnych reakcji i odpowiedzi. Bardzo ważne było dla mnie opanowanie języka, aby lepiej zrozumieć tamtejsza kulturę, szczególnie w oparciu o skoki narciarskie. Na początku zdarzały się nieporozumienia z tym związane. Teraz czuję się dużo pewniej. Rozumiem więcej i lepiej odczytuję ludzkie intencje. Jest coś w Norwegii co nieustannie jest dla Ciebie dziwne bądź irytujące?

– Nie rozumiem pewnych dialektów. Ostatnim etapem nauki języka obcego w moim mniemaniu jest sytuacja, w której rozumiesz sarkazm. To jeszcze nie mój pułap, ale jestem coraz bliżej. Tęsknisz czasem za Austrią?

– Kiedy podczas Turnieju Czterech Skoczni jechaliśmy z Garmisch i zjeżdżaliśmy z Seefeld do Innsbrucka zatęskniłem nieco za domem. Czasem odczuwam brak tutejszej scenerii i widoku gór. Norwegia również posiada wspaniałe widoki, ale zupełnie się one różnią. Tak, zdarza mi się zatęsknić za Austrią. Z drugiej strony, jest coś co naprawdę lubisz w Norwegii?

– Doceniam norweską otwartość. Ludzie zawsze są blisko natury i stresują się dużo mniej niż w jakimkolwiek innym

nr 07 | luty 2018


Alexander Stoeckl miejscu w Europie. Czas to nie wszystko. Norwegowie niczego nie pospieszają, żyją swoim rytmem. W większości przypadków to bardzo dobra cecha, choć czasem może prowadzić do frustracji. Niska presja w pracy może być demotywująca?

– Nie powiedziałbym, że to demotywujące. Presja wynika tutaj raczej z czegoś innego. Czujesz mniej nacisku z zewnątrz, on pojawia się bardziej od środka. Każdego lata przyjeżdżacie do Austrii na obóz treningowy. To wciąż bardziej podróż sentymentalna czy robicie to ze względu na możliwości treningowe?

– To kombinacja wielu rzeczy. W Austrii panuje dobry nastrój do treningów i mamy tutaj świetne warunki infrastrukturalne. Mamy do dyspozycji skocznie w Stams i Innsbrucku. Możemy korzystać z pomieszczeń i sprzętu Gimnazjum Sportowego w Stams. Co roku gramy w golfa z Austriakami. Ostatnio dołączyli do nas także Finowie. Wprowadzenie rozrywki w trakcie ciężkich przygotowań do sezonu to zawsze fajny pomysł. Na co stać Norwegów podczas Igrzysk Olimpijskich w Pjongczang?

– Po zakończeniu ostatniego sezonu zimowego wspólnie postawiliśmy sobie cel na olimpijską zimę. Przeprowadziliśmy pewne analizy i przedyskutowaliśmy priorytety na kolejny sezon. Najważniejszym zadaniem jest walka o złoty medal w konkursie drużynowym. Taka wygrana pokazuje, że masz drużynę czterech skoczków na niesamowicie wysokim poziomie. Daniel-Andre Tande do Soczi pojechał jako młody skoczek. Teraz jest dużo bardziej doświadczonym zawodnikiem. Oczekiwania także wzrosły. Jak wspomóc zawodnika w takiej sytuacji?

– Daniel wydaje się być pewniejszy siebie. Wynika to również z tego, że nabrał

Hill Size Magazine

bezcennego doświadczenia. W tamtym czasie decyzja o zabraniu go do Soczi była trafiona. Wybór pomiędzy nim, a innym zawodnikiem [Tomem Hilde – przyp. red.] wywołał wiele dyskusji. Zdecydowaliśmy się wytypować Daniela, ponieważ widzieliśmy w nim spory potencjał. Olimpijskie doświadczenie było dla niego bardzo pozytywne i na pewno pomoże mu w kolejnym udziale w tak dużym turnieju. Teraz już wie, jak to wygląda i czego może się spodziewać. To był zdecydowanie dobry ruch z naszej strony. Jako drużyna spisujecie się w tym sezonie wyśmienicie. Co sprawia, że jesteście tak silni?

– Norwegowie zawsze byli silni jako drużyna. Jak wspomniałem, to także część kultury. Silnie rozwinęliśmy ducha zespołu. Co więcej, wreszcie udało nam się znaleźć indywidualne rozwiązania na poziomie treningu technicznego. Dzięki temu w tym sezonie mamy kilku skoczków na wysokim poziomie w tym samym czasie. Rok temu w drużynie dużo mówiło się o niedociągnięciach sprzętowych. Skoczkowie byli nieco zawiedzeni, że odstają w tym temacie na tle innych nacji. Przeszliście małą sprzętową rewolucję...

– Zmieniliśmy w zasadzie jedną rzecz. Mój asystent, Magnus Brevig został mianowany liderem stworzonego przez nas Departamentu Naukowego. Zajmuje się wszystkimi szczegółami, pomaga mu w tym też uniwersytet. Szuka nowych możliwości i rozwiązań, które mogą być dla nas przydatne. To był bardzo słuszny krok, ponieważ jest bardzo zmotywowany i zaangażowany w swoje nowe zadania. Nie sposób nie zauważyć, że sprzęt skoczka staje się coraz bardziej istotny. Oczywiście tak było już wcześniej, ale teraz pojawia się coraz więcej detali, które naprawdę mogą mieć znaczenie. Dla

nas sporym krokiem naprzód było zdanie sobie sprawy, że to bardzo ważna część naszej pracy. Teraz robimy wszystko, aby drużyna rozwijała się także w tym kierunku. Znaleźliśmy pewne szczegóły, które mają na to niesamowity wpływ. Zawodnik, który ma świadomość, że ktoś specjalnie dla niego pracował nad sprzętem, czuje się pewniej?

– To bardzo duża różnica, jeśli skoczek wie, że zmieniliśmy coś specjalnie dla niego. Nawet jeśli zmiana była niewielka, zawodnik czuje się lepiej. Ma świadomość, że będzie rywalizował na równie dobrym sprzęcie jak rywale. To niezwykle ważne dla pewności siebie. Drużyna wzięła udział w pewnym projekcie. Nakręcono o Was serial. Jakie były Twoje pierwsze wrażenia?

– Ten projekt rozpoczęliśmy rok temu. Pierwszy raz telewizja pojawiła się w Pjongczang. Na początku było to nieco dziwne uczucie, kiedy kamera podążała za nami w każdym momencie. To zajęło trochę czasu zanim zapomnieliśmy, że cały czas nas śledzą. Zespół był jednak bardzo profesjonalny i nie przeszkadzał nam w pracy. Teraz mamy okazję oglądać siebie w telewizji i to bardzo interesujące zobaczyć wszystko z drugiej strony. To pierwszy raz, kiedy mam okazję obserwować siebie jako trenera z takiej perspektywy. Dzięki temu mam dokładniejszy wgląd w swoją pracę. To dziwne uczucie widzieć siebie na szklanym ekranie, ale może być to również bardzo rozwijające. Wciąż nagrywamy nowe odcinki. Kamery były z nami podczas Turnieju Czterech Skoczni i całe przedsięwzięcie będzie kontynuowane do igrzysk. Czego życzyć Ci w trakcie tak napiętego sezonu?

– Zdrowia, ponieważ unikanie kontuzji jest dla nas najważniejsze. Pozytywnych nastrojów w zespole i dobrych wyników!

31


grafika: Karolina Chyra

ZESKOK

RAW AIR

RAW AIR 09-11 Mar Oslo 12-13 Mar Lillehammer 14-15 Mar Trondheim 16-18 Mar Vikersund

nr 07 | luty 2018


AIR 2018

Hill Size Magazine


ZESKOK

1.OSLO Holmenkollen

134 m

Rozmiar skoczni

Andreas Kofler

(Austria) 141 m, 2011 r. Rekor d zista

Program: 9 marca (piątek) 19:30 – kwalifikacje

10 marca (sobota) 17:00 – konkurs drużynowy

11 marca (niedziela) 14:30 – konkurs indywidualny

2.LILLEHAMMER Lysgårdsbakken

140 m

Rozmiar skoczni

Simon Ammann

(Szwajcaria) 146 m, 2009 r. Rekor d zista

Program: 12 marca (poniedziałek) 17:30 – kwalifikacje

34

13 marca (wtorek) 17:00 – konkurs indywidualny

nr 07 | luty 2018


3.TRONDHEIM Granåsen

140 m

Rozmiar skoczni

Michael Hayboeck (Austria) 143 m

Noriaki Kasai

(Japonia) 143 m, 2016 r. Rekor d zista

Program: 14 marca (środa) 17:30 – kwalifikacje

15 marca (czwartek) 17:00 – konkurs indywidualny

4.VIKERSUND Vikersundbakken

225 m

Rozmiar skoczni

Stefan Kraft

(Austria) 253.5 m, 2017 r. Rekor d zista

Program: 16 marca (piątek) 17:30 – kwalifikacje

Hill Size Magazine

17 marca (sobota) 16:15 – konkurs drużynowy

18 marca (niedziela) 16:30 – konkurs indywidualny

35


rozmowa: Martyna Ostrowska zdjęcia: Archwium prywatne Lea Lemare

punkt k

Kam

Wielk

Lea Lemare z nartami na nogach. N w powietrzu czy n częścią jej codz życiowe motto – „T zaprowadził wi

Narciarstwo jest obecne w Twoim życiu od dzieciństwa. Skąd pomysł na skoki?

– Jeżdżę na nartach odkąd ukończyłam trzy lata. To duża część mojego życia. Narty do skoków po raz pierwszy ubrałam jako sześciolatka. Wszystko zaczęło się w Klubie Narciarskim Courchevel, gdzie dzieciaki od piątego do siódmego roku życia trenują w tzw. „grupie ewolucyjnej”. W tym zespole mają okazję poznać wiele sportów zimowych: narciarstwo, biegi czy skoki. Byłam tam z moimi znajomymi, dobrze się razem bawiliśmy. Wrażenia były niesamowite i tak właśnie zaczęła się moja miłość do skoków narciarskich.

36

Trenujesz skoki już 15 lat. Wyobrażałaś sobie kiedyś jakby wyglądało Twoje życie, gdybyś wtedy podjęła inną decyzję?

szczęśliwi i nadal cieszą się, z tego co robię i że jestem zaangażowana w wiele sportów. Ich zdaniem to dla mnie najlepsza szkoła życia.

– Zdarzało mi się o tym myśleć. Mam wielu przyjaciół, którzy wybrali tą „normalną” drogę. Kocham jednak moje życie i nigdy nie zamieniłabym go na nic innego.

Skoki narciarskie kobiet stają się coraz popularniejsze. Jak Ty, jako sportowiec, widzisz tę sytuację?

Rodzina zawsze entuzjastycznie odnosiła się do Twojej pasji? Skoki wciąż uznawane są za niezbyt bezpieczną dyscyplinę.

– Moja rodzina jest wspaniała, zawsze mnie wspiera i akceptuje wszystkie moje decyzje. Rodzice nigdy nie myśleli, że skoki są zbyt niebezpieczne. Byli

– Jestem bardzo dumna z tego, jak przebiega ten proces. Jestem w tym towarzystwie od wielu lat i widzę, jak poziom poprawia się każdego dnia. Dziewczyny stają się sportowcami najwyższej klasy, skoki są coraz lepsze. Pokazałyśmy, że potrafimy skakać na dużych skoczniach. Mam nadzieję, że kiedyś będziemy tak popularne jak

nr 07 | luty 2018


Lea Lemare

mil to

ki Mistrz

emare bez wątpienia urodziła się Nieważne, czy zimą czy latem, na wodzie, są one nieodłączną zienności. Robi wszystko, aby „Trenuj ciężko, skacz daleko” – ło ją na szczyt, zupełnie jak jej ielkiego idola… Kamila Stocha.

chłopcy. Zanim tak się stanie, wiele do zrobienia w tej sprawie ma Międzynarodowa Federacja Narciarska. Chodzi mi o większą ilość konkursów na dużych obiektach, więcej drużynowych zawodów i więcej...pieniędzy. Mimo wszystko idziemy w dobrym kierunku! W tym sezonie przeprowadzono pierwszy konkurs drużynowy dla pań. Jakie były Twoje wrażenia?

– To było niesamowite uczucie. Konkursy drużynowe są specyficzne i wydaje mi się, że to motywuje dziewczyny, żeby skakać jeszcze lepiej. To był wspaniały dzień z dwoma rekordami skoczni. Najpierw dokonała tego Irina

Hill Size Magazine

Avvakumova skacząc 108.0 metrów, a chwilę później jeszcze dalej lądowała Maren Lundby. 109.0 m robiło wrażenie. Liczę na więcej zawodów drużynowych w kolejnych sezonach, ale także podczas igrzysk. Taką rywalizację dobrze ogląda się również w telewizji.

Nie mamy konkretnego celu dotyczącego wyniku. W Pjongczang chciałabym dać z siebie wszystko. Ważne, aby udało mi się wykorzystać to, co mam i wywalczyć najlepszy możliwy rezultat. Chcę wyjechać stamtąd i niczego nie żałować. Twoja drużyna zajęła w tych zawodach trzecie miejsce. Jakie to uczucie być częścią historii?

– Pierwszy konkurs drużynowy i od razu podium...To było dla nas coś

bardzo ważnego, ponieważ ciężko pracowałyśmy, aby takie zawody zostały przeprowadzone. Jestem bardzo dumna, że mogłam być częścią historii skoków narciarskich. To wspaniałe dla mojego kraju i całej dyscypliny. Dużo mówi się o świetnej atmosferze wśród dziewczyn w całym Pucharze Świata. To prawda?

– Tak, sportowy duch pośród wszystkich dziewczyn jest wyjątkowy. Nawet jeśli rywalizujemy na skoczni, to poza nią jesteśmy koleżankami. Wszystkie dążymy do tego, aby rozwinąć nasz sport. Zrezygnowałaś z tournée po Japonii. Jaki był powód tej decyzji?

– Ja i Lucie Morat nie pojechałyśmy do Japonii, żeby przygotować się do igrzysk. Taka decyzja została podjęta wspólnie, jeszcze przed startem sezonu. Dziewczyny mogą skakać częściej na dużych obiektach?

– Oczywiście! Pokazałyśmy to już w Lillehammer. Jeśli miałybyśmy więcej konkursów na skoczniach K-120, częściej trenowałybyśmy na tych obiektach. To z pewnością przełożyłoby się na to, że byłybyśmy pewniejsze siebie i lepsze również na tych skoczniach.

37


punkt k

Jesteście gotowe na loty narciarskie? Dlaczego Twoim zdaniem te skocznie są wciąż dla Was nieco zakazane?

– Dzieje się tak dlatego, że nie ma w tym momencie trzydziestu dziewczyn gotowych na oddanie skoku na mamucie. Myślę, że 10-15 z nas jest w stanie to zrobić. To powód, dla którego jest to dla nas nieco zakazane. Dlatego potrzebujemy więcej konkursów na dużych obiektach! Musimy podnieść nasz poziom. FIS nie chce jeszcze ryzykować, ale w przeciągu dwóch, trzech lat skocznie mamucie powinny być dla nas bardziej dostępne. Może na początek z kwalifikacją dla dziesięciu lub piętnastu zawodniczek. Później, krok po kroku, można poszerzać stawkę. Startując w Soczi miałaś zaledwie siedemnaście lat. Jak to wspominasz?

– To było jedno z najlepszych wspomnień w moim życiu. Igrzyska olimpijskie to szczególne wydarzenie dla każdego sportowca. To inny świat, inny wymiar zawodów. Nauczyłam się tam bardzo dużo, zdobyłam cenne doświadczenie. To nieco jak narkotyk. Spróbujesz raz i nie możesz przestać. To piękne wydarzenie, w trakcie którego każdy wie dlaczego tu przyjechał. Sportowcy bardzo siebie szanują. W 2012 wzięłaś udział w Młodzieżowych Igrzyskach w Innsbrucku. Byłaś bardzo blisko podium, zawody zakończyłaś na czwartym miejscu. To było

38

pomocne doświadczenie przed Soczi?

– Tak, ten wyjazd mi pomógł. Byłam wtedy bardzo młoda i nie miałam pojęcia, co tak naprawdę znaczy duża sportowa impreza. Byłam cały czas pod presją. Nie umiałam się cieszyć wydarzeniem i pokazać skoków, na które w tamtym momencie było mnie stać. W Soczi wiedziałam już nieco więcej i starałam się nie powtórzyć błędów, które zdarzyły mi się w Innsbrucku. Postanowiłam czerpać radość z zawodów, otworzyć się na wszystkie nowe doświadczenia. To była dobra decyzja, ponieważ nie miałam wtedy szans na medale i dobre wyniki. W Soczi zajęłaś 20.miejsce. Jaki cel stawiasz sobie przed igrzyskami w Korei?

– Nie mamy konkretnego celu dotyczącego wyniku. W Pjongczang chciałabym dać z siebie wszystko. Ważne, aby udało mi się wykorzystać to, co mam i wywalczyć najlepszy możliwy rezultat. Chcę wyjechać stamtąd i niczego nie żałować. Paryż będzie gospodarzem Letnich Igrzysk Olimpijskich w 2024 roku. Widzisz szansę na organizację przez Francję zimowych igrzysk?

– Kiedy ogłoszono Paryż jako organizatora igrzysk w 2024 byłam bardzo zadowolona. Zimowe igrzyska olimpijskie we Francji...Jeśli mogłoby się to wydarzyć, na pewno nie będzie to prędko. Byłabym

przeszczęśliwa, gdyby tak się stało. Byłoby to spełnienie snu, ale nie robię sobie złudnych nadziei. W 2015 roku wzięłaś udział w Mistrzostwach Stanów Zjednoczonych. Radziłaś sobie tam bardzo dobrze. Byłaś pierwsza i druga. Skąd pomysł wyjazdu na takie zawody?

– To był sezon letni zaraz po igrzyskach i bardzo zależało mi na przełamaniu rutyny treningowej. Chciałam zebrać nowe doświadczenia i zdecydowałam się na wyjazd do USA. Park City i Courchevel to miasta partnerskie, więc nie miałam większych problemów z organizacją podróży. Decyzja okazała się trafiona. Zdobyłam nowe doświadczenia. Musiałam panować nad wszystkim sama, nikt nie mówił mi, co robić w danej sytuacji. Dużo musiałam się nauczyć. Dorosłam tam. Przygotowania były świetne. Wraz z tamtejszym trenerem Alanem [Albornem] wykonaliśmy znakomitą robotę. Wygranie konkursu było wisienką na torcie! Twoje motto brzmi „Trenuj ciężko, skacz daleko”. Co to dla Ciebie znaczy?

– Pochodzi ono od Damiena Maitre, który był moim trenerem, kiedy byłam młodsza. Wychowałam się z tym mottem, cały czas mając te słowa z tyłu głowy. Nic nie spada z nieba. Jeśli czegoś bardzo pragniesz, musisz na to zapracować. Nie chodzi

nr 07 | luty 2018


Lea Lemare na leniwą niedzielę. To także świetny patent na podróże i relaks. Najlepsze jest to, że nosząc te ciuchy możesz odpoczywać w stylowy sposób. Wierze w tę markę i dlatego z nią współpracuję. Pochodzą z mojego miejsca, więc naturalne jest dla mnie, że pomagamy sobie wzajemnie. Jesteś bardzo kreatywna i na bieżąco prowadzisz media społecznościowe. Kontakt z kibicami jest dla Ciebie ważny?

tylko o skoki narciarskie, ta zasada dotyczy wszystkiego w życiu. Trenujesz w klubie z Courchevel. Zobaczymy tam kiedyś zawody Pucharu Świata Pań?

– Mamy już zawody latem. Teraz ciężko pracujemy, aby uzyskać organizację Mistrzostw Świata w 2023 roku. Przygotowujemy stoki, powstają nowe miejsca noclegowe. Jestem pewna, że po takim wydarzeniu rozegranie zawodów dla Pań również będzie możliwe! Poza skokami interesujesz się wieloma sportami. Który jest Twoim ulubionym?

– Lubię sporty wodne i ekstremalne. Na pierwszym miejscu, zaraz za skokami, postawiłabym surfing. Uprawiam ten sport od ósmego roku życia. Przeżycia są niesamowite, jeżdżenie po wodzie jest naprawdę cudowne. Kiedy surfujesz jesteś tylko ty, deska i morze. Współpracujesz z Jumpsuit. Co to za firma?

– To francuska marka z Courchevel. Produkują bardzo fajne ubrania, a dokładnie bluzę z kapturem, która jest połączona ze spodniami wielkim suwakiem. Taki strój

Hill Size Magazine

– Staram się, ale to nie takie proste. To bardzo ważne, żeby te media prowadzić, ponieważ obecna generacja jest kompletnie zakręcona na ich punkcie. Wszyscy muszą iść za tą modą, również znane marki. Sponsorzy często proszą, aby być na bieżąco. Skoki, szczególnie żeńskie, nie są tak popularne jak piłka nożna, więc jeśli chcemy być zauważalne, powinnyśmy być częścią tej gry. Masz plan jak prowadzić swoje profile czy robisz to spontanicznie?

– Nie mam żadnego planu, którego się trzymam. Staram się robić to, co uważam za fajne i ciekawe. Czasem podpatruję pomysły innych albo radzę się moich przyjaciół. Po Turnieju Czterech Skoczni na swoim Instagramie zamieściłaś gratulacje dla Kamila Stocha. Napisałaś także, że jest on dla Ciebie inspiracją...

Pytanie-odpowiedź: Ulubiona skocznia:

Klingenthal i Oslo Idol:

Kamil Stoch Najlepsza koleżanka z drużyny:

Lucile Morat Jeśli nie skoki, to:

surfowanie Mistrzostwa Świata czy igrzyska olimpijskie:

Igrzyska olimpijskie Miejsce na Ziemi:

dom

– Odkąd byłam młoda, Kamil zawsze był dla mnie inspiracją. Doceniam i szanuję drogę, którą ten sportowiec podąża. Wiem, że nie zawsze było to dla niego łatwe, ale nigdy się nie poddał. Trenował bardzo ciężko i teraz widać efekty tej pracy! To wielki mistrz. Wyobrażasz sobie, że mogłabyś być inspiracją dla młodych sportowców?

– To byłby wielki zaszczyt dla mnie. Mam nadzieję, że pewnego dnia będę jedną z najlepszych na świecie i zainspiruję swoją postawą młode osoby. Pokaże im, aby podążały za swoimi marzeniami.

39


rozmowa: Martyna Ostrowska zdjęcia: Carolin Erbe

punkt k

Sportowa emerytura Kilkanaście lat wypełnionych emocjami, rywalizacją i nieustannym byciem w drodze. Decyzja o odwieszeniu nart na kołek nie dla każdego jest łatwa. Co zrobić z nagłym nadmiarem wolnego czasu? Złotego środka nie ma, ale przykład Martina Schmitta pokazuje, że na sportowej emeryturze nie musi być nudno. To jeden z najbardziej spektakularnych sezonów odkąd rozpocząłeś współpracę ze stacją Eurosport. Przygotowania do olimpijskiej zimy były szczególne?

śledzić każdy skok, starać się rozróżnić słabe i mocne strony poszczególnych zawodników. Patrzę na konkursy z innej, szerszej perspektywy.

– Nie robiliśmy niczego wyjątkowego przed rozpoczęciem tego sezonu. Osobiście zawsze chcę być przygotowany najlepiej jak to możliwe. Pojawiam się na obozach treningowych, staram się być dobrze zorientowany. To ważne, żeby wiedzieć jakimi elementami w danym okresie zajmuje się drużyna. Dla mnie te przygotowania są jednak bardzo podobne każdego roku.

Ciężko było przyzwyczaić się do wszystkich zasad z punktu widzenia komentatora?

Co było dla Ciebie najtrudniejszym zadaniem, kiedy zacząłeś pracować w telewizji?

– Ciężko powiedzieć, czy napotkałem na coś faktycznie bardzo uciążliwego. Moje zadania teraz różnią się od tych, które miałem będąc sportowcem. Jako ekspert muszę skupiać uwagę na wielu skokach i zawodnikach. Kiedy sam byłem skoczkiem koncentrowałem się tylko na sobie i swoich próbach. Nie musiałem martwić się niczym więcej. Nie przywiązywałem dużej wagi do skoków rywali. Byłem skupiony na swojej pracy i nie było dla mnie ważne, co robią inni. Teraz muszę

40

– Większość zasad obowiązujących teraz była podobna, kiedy i ja byłem aktywnym skoczkiem. To sprawiło, że nie miałem z tym większych problemów zaczynając pracę w telewizji. Sposób, w jaki postrzegam zmiany belki czy punktowanie za wiatr jest w zasadzie taki sam. Nie mam problemu z analizą tych aspektów skoków. Żeby lepiej to robić zawsze staram się wczuć w rolę skoczka. Czy któraś z obecnych zasad szczególnie Cię zaskoczyła?

– W tym sezonie nie zmieniło się nic, co mogłoby mnie bardzo zaskoczyć. Jednak według mnie przepisy powinny być bardziej surowe, przede wszystkim jeśli chodzi o kombinezony. Uważam, że skoczkowie wciąż mają zbyt duże pole manewru w tym temacie. Reguły są na tyle niejasne, że zawodnicy mogą je obejść i pozwolić sobie na większy

kombinezon niż dopuszczalny. Nie powinni mieć tylu możliwości. Kontrola musi być zaostrzona. Tak długo jak to się nie zmieni, wciąż będą powtarzały się dyskusje pomiędzy skoczkami i zespołami. Obecnie wygląda to tak, że jeden wytyka drugiemu błędy. Tej zimy słyszałem już od wielu zespołów: „Patrz, tamci skoczkowie mają za duże stroje. Kombinezony Polaków są zbyt szerokie. Norwegowie oszukują. Niemcy też.” Takich głosów jest bardzo dużo. Jestem zdania, że lepiej dla wszystkich byłoby być bardziej rygorystycznym jeśli chodzi o kontrolę sprzętu. To zahamowałoby tego rodzaju spekulacje. Stojąc na dole skoczni bardziej się denerwujesz?

– Nie. Byłem dużo bardziej nerwowy, kiedy sam skakałem. Udzielasz czasem rad młodszym kolegom?

– Niektórzy zawodnicy z reprezentacji Niemiec czasami rozmawiają ze mną o swoich skokach. Dyskutujemy o konkursach, warunkach pogodowych itd., ale nie udzielam im szczególnych rad.

nr 07 | luty 2018


Martin Schmitt

W tym sezonie wszyscy czekają na igrzyska olimpijskie. Na co stać Niemców?

– Uważam, że możemy pokazać się tam z naprawdę dobrej strony. Mamy bardzo silny zespół. Trzymam kciuki za chłopaków i mam nadzieję, że uda nam się uniknąć kontuzji. Wtedy podczas najważniejszej imprezy sezonu będziemy skakać bardzo dobrze. Drużyna jest odpowiednio przygotowana i wierzę, że stać nas na walkę o medale zarówno na małej, jak i dużej skoczni. Nie inaczej jest w przypadku konkursu drużynowego. To dla nas niezwykle komfortowa sytuacja. A dziewczyny?

– One również są bardzo mocne. Niestety przez kontuzję kolana drużyna straciła Svenję Wuerth, ale wciąż mamy silne zawodniczki, jak Katharinę Althaus i oczywiście Carinę Vogt. Ona jest zawsze groźna, szczególnie podczas najważniejszych turniejów. Jestem bardzo ciekawy jak ta skoczkini spisze się podczas igrzysk. Nie próżnujesz na narciarskiej emeryturze. Prowadzisz także swój własny biznes...

– Prowadzę agencję marketingu sportowego. Działam z dwoma innymi osobami, z czego jedna jest bardzo znana w świecie skoków i nazywa się Simon Ammann. Drugim współpracownikiem jest mój długoletni menedżer Hubert Schiffmann. Głównym zadaniem naszej agencji jest prowadzenie zawodników, pomoc w znalezieniu sponsorów i koordynowanie pracy z mediami. To wspaniałe, że możemy wciąż być blisko sportu i pracować ze sportowcami.

wspólne spotkanie. Rozmawialiśmy o tym, co chcemy razem zrobić. Obrady przebiegały w miłej atmosferze i trwały naprawdę długo. Kolejny rok zajęły nam wszystkie przygotowania. Po tym okresie nareszcie udało nam się złożyć finalny projekt naszego przedsięwzięcia. Ciężko pracować z kimś, kto jest czynnym sportowcem?

– To nie jest skomplikowane. Mamy czas, żeby wszystko przedyskutować. Kiedy Simon jest zajęty, jak na przykład w trakcie Turnieju Czterech Skoczni,

Mamy bardzo silny zespół. Trzymam kciuki za chłopaków i mam nadzieję, że uda nam się uniknąć kontuzji. Wtedy podczas najważniejszej imprezy sezonu będziemy skakać bardzo dobrze. Drużyna jest odpowiednio przygotowana i wierzę, że stać nas na walkę o medale, zarówno na małej, jak i dużej skoczni.

Kto wpadł na pomysł wspólnego biznesu z Simonem Ammannem?

nie angażujemy go zanadto. Nie jest to jednak żadnym problemem. W tym czasie on musi być skoncentrowany na swoim zadaniu na skoczni i na przygotowaniach do igrzysk olimpijskich. Jeśli zacząłby zaprzątać sobie głowę czymś innym, nie przyniosłoby to żadnych korzyści. Oczywiście zawsze może do nas zadzwonić czy wysłać email. Jednak podczas sezonu zimowego skupia się głównie na sobie i skakaniu.

– Zainicjował to nasz menedżer i to właśnie on nas skontaktował. Pewnego dnia zadzwonił i umówił nas na

Simon Ammann i kolejne igrzyska olimpijskie...co powiesz?

Hill Size Magazine

– Nie powiem, że wywalczenie kolejnego medalu jest dla niego niemożliwe. Wziąłeś udział w programie Eurosportu „Szermierka z Gwiazdami” [ang. „Fencing with the Stars”]. Jak to wspominasz?

– To było wspaniałe doświadczenie! Znam Brittę Heidemann, gospodynię tego programu, od wielu lat. Kiedy zaproponowała mi w nim udział i zaczęliśmy rozmawiać na ten temat, byłem bardzo podekscytowany. Ostatecznie zgodziłem się spróbować. Było zabawnie, ale wcale nie tak łatwo. Raz uderzyła mnie mocno w klatkę piersiową. Zupełnie się tego nie spodziewałem. Upadłem...Nie miałem pojęcia, że tak to będzie wyglądało. To naprawdę boli (śmiech)! To była dla mnie spora niespodzianka, ale także świetna zabawa. Był z nami także Michi Greis [niemiecki biatlonista – przyp. red.]. To wspaniały człowiek i świetnie się razem bawiliśmy. Byli skoczkowie często pojawiają się także w programach tanecznych. Jest szansa, że zobaczymy tam kiedyś Martina Schmitta?

– Nie, nie jestem dobrym tancerzem, więc tam raczej mnie nie zobaczycie. W 2016 roku powiedziałeś, że to jeszcze nie czas dla Ciebie, aby sprawdzić się jako trener. Co sądzisz o tym teraz?

– Wciąż jest dla mnie nieco za wcześnie, aby podjąć się takiego wyzwania. Jestem zadowolony, z tego czym aktualnie się zajmuję i nie mam czasu na inne zajęcia. Bycie trenerem to bardzo pochłaniająca praca. Kiedy się już na to decydujesz, musisz być w to wkręcony na 100%. Jeśli zechciałbym zostać trenerem w Niemczech musiałbym być dyspozycyjny. Tylko pełne zaangażowanie pozwala wykonywać tą pracę należycie. W tym momencie to jeszcze nie dla mnie.

41


hill size

42

zdjęcia: Julia Robel/Przemysław Wardęga

nr 07 | luty 2018


Photostory Turniej Czterech Skoczni

Hill Size Magazine

43


hill size

Moda na sukces Jest mroźny poranek 9 lutego. Grażyna staje przed szafą pełną ubrań i z rozpaczą krzyczy do męża: „Janusz! Nie mam się w co ubrać!”. Tego problemu na pewno nie mają sportowcy, którzy tego dnia wezmą udział w ceremonii otwarcia Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Pjongczang.

Igrzyska olimpijskie to nie tylko zacięta rywalizacja o medale. Nawet najwięksi pasjonaci wiedzą, że nie samym sportem człowiek żyje. Kto z nas nie lubi oglądać swoich ulubieńców podczas hucznych ceremonii otwarcia? Ba! Dla wielu jest to jedyna rozrywka godna uwagi podczas całych igrzysk. W dobie powszechnie dostępnego Internetu i mediów społecznościowych ekspertem może być każdy. Kilka lat temu, gdzieś w centrum Warszawy zadano mi pytanie, czy jestem szafiarką. Zaskoczona odpowiedziałam, że nie, co pytający skwitował pełnym rezygnacji „widać”. Nie zamierzam się jednak poddawać i w myśl zasady „nie znam się, to się wypowiem” w tym numerze postanowiłam zająć się igrzyskową modą!

Made in the USA Wyścig o to, kto będzie najlepiej wyglądał na otwierającej zmagania olimpijskie defiladzie trwa od lat. Podczas uroczystej ceremonii zawodnicy różnych krajów prezentowali się w ubraniach

44

projektowanych przez najważniejsze postaci mody takie jak Giorgio Armani czy Stella McCartney. Nacją najbardziej zaangażowaną w modowy wyścig zbrojeń od zawsze były Stany Zjednoczone, choć w swej wielowiekowej historii amerykańscy sportowcy mieli swoje lepsze i gorsze momenty. I nie mam tu na myśli tylko wyników sportowych. W swoich stylizacjach Amerykanie wyraźnie zaznaczają przywiązanie do barw narodowych. Epatowanie patriotyzmem i dumą z bycia obywatelem swojego kraju jest ich znakiem rozpoznawczym. Nie zawsze jednak wychodziło im to na dobre. Tak jak w 1984 roku podczas ceremonii otwarcia ZIO w Sarajewie, kiedy wystąpili w kowbojskich kapeluszach. Chuck Norris byłby zachwycony, kibice i modowi eksperci – niekoniecznie! Wszystkie grzechy modowe z przeszłości Amerykanie wymazali cztery lata temu. Na otwarciu Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Soczi sportowcy ze Stanów Zjednoczonych zaprezentowali się w eleganckich swetrach od Ralpha Laurena. Barwy

nr 07 | luty 2018


tekst: Dominika Wiśniowska zdjęcia: Media społecznościowe

Moda na Sukces

źródło: instagram_Kamil Stoch

narodowe: biel, granat i czerwień, flaga i pięć kół olimpijskich, a do tego śnieżnobiałe spodnie spowodowały, że Amerykanie wyglądali tak jak lubią: patrio-

Historia igrzysk olimpijskich zna wiele przypadków spektakularnych triumfów, jak i druzgocących porażek. Jak się okazuje nie tylko dramatów sportowych, ale też modowych. tycznie, nieco vintage, ale nie tandetnie. Początkowo stylizacja amerykańskich sportowców była mocno krytykowana przez ich rodaków. Wspomniane swetry porównywano do znienawidzonych

Hill Size Magazine

bożonarodzeniowych. Finalnie opinia publiczna i znawcy mody w Stanach stwierdzili, że wyszło zaskakująco dobrze. Idąc za ciosem Amerykanie znowu postawili na projekt Ralpha Laurena. Choć stroje, w których sportowcy zaprezentują się podczas ceremonii otwarcia igrzysk oficjalnie przedstawione zostaną tuż przed imprezą, już teraz można się spodziewać podobnej stylizacji jak cztery lata temu. Wiemy natomiast, w czym amerykańscy sportowcy będą odbierać olimpijskie medale. Producent strojów, firma Nike przygotowała dla zawodników między innymi rękawiczki pozwalające na używanie ekranów dotykowych. O ilość selfie z podium nie musimy się zatem martwić!

Mistrzowie klasyki Powszechnie wiadomo, że stolicą światowej mody jest Paryż. Francuscy sportowcy podczas ceremonii otwarcia zawsze prezentują się nienagannie, klasycznie i niezwykle elegancko. W tym roku trójkolorowi wyjdą w otwierającej zmagania defiladzie w strojach od Lacoste. Te same

kolory i kroje to dla niektórych nuda, ale ja doceniam klasykę i mam nadzieję, że i w tym roku Francuzi mnie nie zawiodą. Bez wielkich rewolucji do olimpijskiej kolekcji podeszli gospodarze imprezy. Koreańczycy zaprezentują się w biało-granatowych strojach marki North Face. Ta sama firma wyprodukowała także ubrania dla 20 000 wolontariuszy, którzy będą pracować podczas Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Pjongczang. Czerwony kolor odzieży ma symbolizować klimat święta i zabawy, a dodatki w kolorze metal grey mają spowodować, że ubiór wolontariuszy będzie bardziej trendy. Polacy poza zwycięstwami sportowymi przywieźli z Soczi też sukces modowy. Stroje defiladowe sprzed czterech lat – białe z szarymi elementami i zdobieniami z płatkami śniegu zostały pozytywnie odebrane przez ekspertów. Na jednym z fashion blogów, amerykańska blogerka oceniła je nawet na A+! Stroje dla Polaków wyprodukowała wtedy firma 4F. Tak też było w tym roku, choć projekt ubrań zasadniczo różni się

45


hill size od tych z Soczi. W Pjongczang kolorem dominującym będzie czerwień, której towarzyszyć będzie tradycyjna biel i nieco szarości. Kolorystycznie klasycznie, a jednak fason nieco bardziej oryginalny niż ten sprzed czterech lat. Szerokie kurtki z kapturami i puchowe kamizelki to tylko niektóre z elementów kolekcji, które zainteresowałyby nawet zupełnych modowych laików. Obyśmy mogli zimową kolekcje 4F podziwiać nie tylko podczas ceremonii otwarcia, ale przede wszystkim na najwyższym stopniu podium!

Hit czy kit? Historia igrzysk olimpijskich zna wiele przypadków spektakularnych triumfów, jak i druzgocących porażek. Jak się okazuje nie tylko dramatów sportowych, ale też modowych. Z moich obserwacji i wnikliwego studiowania blogów modowych, które pochyliły się nad igrzyskową modą, wynika, że największym problemem są nakrycia głowy. W tej dziedzinie polegli nie tylko Amerykanie w kowbojskich kapeluszach. W Soczi uwagę niewątpliwie przykuwali Czesi i ich „tatarskie” czapki. W tej kategorii błysnęli, i to dosłownie, także Norwegowie w swoich srebrzystych kaszkietach. Kto jednak pamiętał, co mieli na głowach Czesi i Norwegowie, kiedy na ekranach telewizorów pojawili się Niemcy? Nasi zachodni sąsiedzi postanowili w Soczi zdecydowanie odejść od tradycji i złamać wszystkie możliwe stereotypy. Na defiladzie otwierające igrzyska niemiecka reprezentacja pojawiła się w tęczowych strojach. Standardowe i stonowane kolory zastąpione zostały żółtym, błękitnym i seledynowym. Jak spekulowano później, stroje miały być oznaką sprzeciwu wobec krzywdzącej polityki Rosji uderzającej w sportowców o orientacji innej niż heteroseksualna. Protest czy nie, niemieckie stroje zostały zauważone i zapamiętane zarówno przez ich krytyków, jak i entuzjastów. Niestety

46

tym razem Niemcy nas nie zaskoczą. Jedna z najliczniejszych olimpijskich reprezentacji powraca do klasycznego wizerunku i, przynajmniej pod względem wyglądu, nie będzie wyróżniać się na tle innych nacji. Andreas Wellinger i spółka w Pjongczang zaprezentują się w złocie, brązie i ciemnej zieleni. Parafrazując dobrze znane przysłowie „Nie szata zdobi olimpijczyka, ale ilość zdobytych medali”. W gruncie rzeczy, jakie znaczenie ma dla nas to, co ma na sobie polski sportowiec walczący o najwyższe lokaty na igrzyskach olimpijskich. Jakby to powiedziały nasze babcie – najważniejsze, żeby było im ciepło! Mimo wszystko, otwarcie igrzysk zawsze budzi wielkie emocje. Zasiadamy przed telewizorami i czekamy aż pojawią się „nasi”, dyskutujemy, krytykujemy i oceniamy to, jak wyglądają rywale. A więc, Grażyna głowa do góry! Ty nie masz się w co ubrać?! Chodź zobaczyć, co Schlierenzauer na siebie włożył!

źródło: twitter_Team Deutschland

źródło: facebook_Andreas Wellinger

źródło: ins

nr 07 | luty 2018


Moda na Sukces

Bez wielkich rewolucji do olimpijskiej kolekcji podeszli gospodarze imprezy. Koreańczycy zaprezentują się w biało-granatowych strojach marki North Face. Ta sama firma wyprodukowała także ubrania dla 20 000 wolontariuszy, którzy będą pracować podczas Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Pjongczang.

źródło: instagram_Anders Bardal

stagram_Sarah Hendrickson

Hill Size Magazine

47


hill size

48

zdjęcia: Maria Grzywa

nr 07 | luty 2018


Mistrzostwa Ĺšwiata w lotach photostory

Hill Size Magazine

49


szpaler choinek Japonia 06.06.1972

Noriaki Kasai Dwa srebrne i jeden brązowy medal igrzysk olimpijskich

Dwa srebrne i pięć brązowych medali mistrzostw świata

Złoty medal mistrzostw świata w lotach

Dwa trzecie miejsca w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata

Dwa drugie miejsca w Turnieju Czterech Skoczni

Siedemnaście indywidualnych zwycięstw w Pucharze Świata

50

nr 07 | luty 2018


zdjęcie: Przemysław Wardęga

Hill Size Magazine

51


szpaler choinek

tekst i zdjęcia: Klaudia Feruś

Wszystko

p ły n i e

Alexander Pointner – jeden z najsławniejszych trenerów skoków narciarskich ostatnich lat i niewątpliwie najbardziej wpływowych postaci trenerskiego gniazda. Dla jednych tytan pracy i szkoleniowy geniusz, dla innych nieopanowany choleryk żądny sukcesu za wszelką cenę. Jaki naprawdę jest? Co kryją kulisy jego pracy? Odpowiedzi na te pytania można znaleźć w jego dwóch książkach: „Mut zum Absprung – So entstehen Höhenflüge” („Odwaga do wybicia – czyli jak powstają dalekie loty”) i „Mut zur Klarheit-Woher die Kraft zum Weitermachen kommt” (Droga do oczyszczenia – skąd czerpać siłę do kontynuacji”). Alex Pointner przez dekadę był niezwykle wpływową figurą w Pucharze Świata. Jego zawodnicy seryjnie wygrywali konkursy nie dając najmniejszych szans

52

nr 07 | luty 2018


Skoczkowie Alexandra Pointera byli nie tylko świetnymi sportowcami, ale także znakomicie dopracowanymi marketingowo produktami.

swoim rywalom. Podopieczni Austriaka byli najlepsi, najsilniejsi, najpopularniejsi, najbardziej medialni i lubiani. Czy w pełnym mocnych osobowości, utytułowanym zespole, z pewnym siebie trenerem mogła panować dobra atmosfera? Czy można zbudować drużynę z ludzi, którzy uważają się za największych rywali nie tylko na skoczni, a także poza nią? Po lekturze książki wydawać się może, że „Superadler”, jak nazywano austriackich skoczków za czasów ich świetności, byli tylko wytworem mediów i specjalistów od marketingu. Wiecznie uśmiechnięci i żartujący między sobą, grzeczni chłopcy, którzy stali się dla siebie wrogami. Z każdym indywidualnym sukcesem jednego z nich wiązała się porażka wszystkich pozostałych. Wewnątrz zespołu piętrzyły się: zazdrość, egoizm i żal. Z czasem konflikty były coraz bardziej zauważalne, również na zewnątrz. Pod koniec pracy szkoleniowca otwarcie mówiło się o konfliktach z Gregorem Schlierenzauerem czy Thomasem Morgensternem. Pod naciskami władz związku oraz swoich najlepszych zawodników, z którymi

Hill Size Magazine

wcześniej świętował ich największe sportowe sukcesy, pełen żalu i rozgoryczenia Pointner musiał w końcu opuścić trenerskie gniazdo. W swojej pierwszej książce „Mut zum Absprung” Alexander poświęca bardzo dużo miejsca konfliktom, z którymi przyszło mu się zmierzyć w trakcie pracy z austriackim zespołem. Bez ogródek opisuje relacje panujące między nim a Morgensternem i Schlierenzauerem. Każdy z nich wymagał od szkoleniowca specjalnego traktowania i oczekiwał, że to właśnie jemu przypadnie rola lidera. Pointner niejednokrotnie wspomina, że skoczkowie rywalizowali ze sobą o wszystko. Gdy jeden stawał na najwyższym stopniu podium, a drugi był tuż za nim to przerzucał całe swoje rozgoryczenie na kolegów i obarczał winą zespół. Co gorsza, nawet triumfator nie potrafił cieszyć się w stu procentach ze swojego sukcesu, gdy tuż za plecami miał swojego kolegę z zespołu. Austriak wspomina m.in. początek sezonu 2007/2008, gdy wszystkie sześć pierwszych konkursów wygrał Morgenstern. „Nawet jeżeli wygrywał, studiował dokładnie wyniki końcowe, ponieważ jego zdaniem Schlieri

Księgarnia

dostawał od sędziów za dużo punktów. Z kolei Gregor szukał spisku. Twierdził, że ktoś w szatni manipulował przy jego butach.” Nie była to sytuacja jednostkowa. „Konflikt pomiędzy naszymi dwoma największymi gwiazdami, podsycany przez media, narastał jeszcze bardziej. Kiedy Morgenstern, przed MŚ objął prowadzenie w klasyfikacji generalnej PŚ, Schlierenzauer dosłownie zalewał się łzami.” Pointner przyznał, że w tamtym momencie uznał za właściwe wstawienie się za słabszym Schlierenzauerem i postanowił pomóc mu w powrocie na szczyt. Gdy Gregor ponownie stał się najlepszym, a Morgensternowi i reszcie zespołu przestało się tak dobrze powodzić, trener liczył na wdzięczność ze strony młodszego Austriaka. „Cała kadra pracowała na jego sukces, a on podczas wspólnego posiłku zamiast skorzystać z zaistniałej okazji i podziękować chłopakom jeszcze bardziej dołował ich i stawiał siebie na piedestale. Bardzo mnie to zabolało i zezłościło.” „Każdemu w zespole życzę wszystkiego dobrego, ale sobie najlepszego.” – tą frazą zwykło się komentować wewnętrzną sytuację w drużynie.

53


Dalej dowiadujemy się także o zdia- My, moja żona i ja, opieraliśmy się lękognozowaniu u Pointnera depresji. wi, uprzedzeniom i poczuciu winy. Nie Choroba wychodzi na pierwszy plan miałem już wiele siły, sam przecież dodopiero w drugiej książce byłego szko- świadczyłem co ta choroba znaczy. Doleniowca: „Mut zur Klarheit – Woher staliśmy pomoc, dla mojego syna, żony i die Kraft zum Weitermachen kommt”. dla mnie – terapeuci, psychiatrzy, lekarze To zdecydowanie bardziej osobi- – i staraliśmy się radzić sobie z chorobą sta część zwierzeń trenera. Dzieli się na tyle dobrze, jak to możliwe (…). Myw niej swoimi przemyśleniami i uczu- śleliśmy, że mamy wszystko pod kontrolą. ciami po serii traumatycznych przeżyć Max i ja znów czuliśmy się dobrze. Kiedy w rodzinie: depresji swojej i syna, stra- u mojej córki Niny postawiono taką samą cie matki, a przede wszystkim samo- diagnozę, wydawało się, że nie jest nas to bójczej śmierci córki Niny. Opowieść w stanie pokonać. Wiedzieliśmy przecież o dramatycznych doświadczeniach jest co robić, ale do czasu. W dniu 5 listopada swego rodzaju apelem o przełamanie 2014 r. Nina, po około pięciu tygodniach tabu depresji i wsparcie osób na nią terapii psychiatrycznej, usiłowała popełcierpiących. nić samobójstwo. Bez ostrzeżenia, bez 32 medale, 118 zwycięstw w Pucharze listu pożegnalnego. Zrobiła to, kiedy moja Świata, 6 zwycięstw z rzędu w klasyfi- żona opuściła dom na około 15 minut. kacji końcowej Turnieju Czerech Skocz- (…) Nikt nigdy nie dowie się, dlaczego ni to tylko najważniejsze tytuły, które to zrobiła. Mimo, że precyzyjnie możemy zapisały się na trenerskiej liście suk- odtworzyć czas przed próbą samobójstwa cesów „szefa Superadler”. Za sukcesy i dokładnie sprawdziliśmy jej telefon koprzyszło Pointnerowi zapłacić wysoką mórkowy, komputer, pokój, pamiętnik. cenę. Cztery lata temu po raz pierwszy Nie znajdziemy odpowiedzi (…).” przyznał, że od dłuższego czasu walczy Druga książka poświęcona jest doświadz depresją. Z tą ciężką chorobą mierzył czeniom Alexa i jego żony od czasu się także jego syn Max. Najgorsze jed- próby samobójczej ich córki. Wspólnie nak stało się 5 listopada 2014 roku, gdy jego 16-letnia córka Nina usiłowała popełnić samobójstwo. Nastolatkę udało się uratować, ale w wyniku poważnych i nieodwracalnych uszkodzeń mózgu pozostawała w stanie śpiączki. Trzynaście miesięcy później, tuż przed świętami Bożego Narodzenia, lekarze przekazali rodzinie informację o jej śmierci. „Gdy mój syn wagarował, został punkiem i upijał się, runął mój precyzyjnie ułożony świat. Ten starannie ułożony domek z kart oznaczających: pracę, rodzinę i sukcesy zaczął się sypać, a ja razem z nim. Kiedy u syna zdiagnozowano depresję, pojawiła się pewna ulga, która jednak trwała bardzo krótko. Chmury dopiero miały nadejść. Jak radzić sobie ze społecznym tabu choroby psychicznej? Kto jest winny chorobie dziecka i czy zawsze są to rodzice? Nina w dniu swoich 14. urodzin.

54

próbują w niej wytłumaczyć czym jest depresja, co choroba oznacza dla nich samych, i jak udzielić prawdziwej pomocy. Książka nie jest osobistym rozrachunkiem z przeszłością, nawet jeśli pojawia się w niej dużo krytyki. „Mut zur Klarheit” opisuje ich sposób radzenia sobie z tragedią i stratą. „Nasza droga jest daleka od zakończenia, ale może choć trochę pomożemy niektórym ludziom.” Pozycje dostępne są jedynie w języku niemieckim. Nowe wydanie kosztuje około 25 EUR. W Internecie dostępne są także używane wersje, a na stronie Alexandra Pointnera znajdziecie całkiem obszerne fragmenty książek. „Mut zum Absprung” na: http://www. alexanderpointner.at/de/buch, a „Mut zur Klarheit” tutaj: http://www. alexanderpointner.at/de/mut-zur-klarheit

nr 07 | luty 2018


Posiadanie w drużynie tak mocnych i ambitnych zawodników to dla trenera błogosławieństwo i przekleństwo jednocześnie.

Kiedy Pointner ze swoimi podopiecznymi odnosił największe sukcesy w jego rodzinie zaczęła się prawdziwa tragedia.

Hill Size Magazine

55


przygotowała: Maria Grzywa

odjazd

Potomek na horyzoncie? Michael Hayboeck nie najlepiej wspominać będzie Mistrzostwa Świata w lotach w Oberstdorfie. Po jednym ze swoich skoków, Austriak niefortunnie upadł i musiał zostać przewieziony do szpitala na dokładne badania. Czyżby poza stłuczonym nadgarstkiem znaleziono coś jeszcze? Sam zainteresowany twierdzi, że będzie to chłopiec. Czy możemy już gratulować? facebook.com/michael-haybock

Austriacy po olimpijskiej przysiędze Heinz Kuttin podał oficjalny skład swojej drużyny na Igrzyska Olimpijskie w Pjongczang. Znalazł się w niej powracający po kontuzji Gregor Schlierenzauer, dla którego będzie to trzeci turniej olimpijski. Zapewne Schlieri chciałby poprawić swój występ z Vancouver, skąd przywiózł dwa brązowe medale. facebook.com/gregor.schlierenzauer

Duchem z drużyną Podczas konkursu Turnieju Czterech Skoczni w Oberstdorfie, gdzie zaciętą rywalizację prowadzili między sobą Kamil Stoch i Richard Freitag, w tłumie kibiców można było wypatrzeć Severina Freunda. Mamy nadzieję, że już niedługo będziemy mogli oglądać tego zawodnika po drugiej stronie barykady. facebook.com/severinfreund.ski

56

nr 07 | luty 2018


Social media

Duchem z drużyną vol.2 Kiedy leczysz kontuzję niełatwo oglądać kolegów z poziomu kanapy. Zniecierpliwił się także Kenneth Gangnes, który poszedł o krok dalej niż kibicujący Niemcom Severin Freund. Norweg dołączył do swojej drużyny jako część sztabu szkoleniowego. instagram.com/kennethgangnes

Kibicem się jest, a nie bywa Pochodzący z Bawarii, Andreas Wellinger jest wielkim fanem Bayernu Monachium. Podczas swojej ostatniej wizyty w jednym z niemieckich programów telewizyjnych miał przyjemność spotkać się z byłym zawodnikiem tego klubu, Elber Giovane De Sousa. instagram.com/andreaswellinger

Maciej Kot i jego droga do spełnienia marzeń Maciej Kot wziął udział w społecznej kampanii „Podążaj za marzeniami”. Wraz z Joanną Jóźwik opowiada o ścieżkach swojej kariery i drodze do uprawiania zawodowego sportu. Jednocześnie zachęca młodych ludzi do realizacji własnych celów i marzeń. Zdecydowanie pochwalamy takie przedsięwzięcia! instagram.com/maciejkot

Hill Size Magazine

57


zdjęcie: Przemysław Wardęga

#GrandSlam

58

nr 07 | luty 2018


zdjęcie: Maria Grzywa

#SkiflyingWorldChampion Hill Size Magazine

59


ODJAZD

60

nr 07 | luty 2018


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.