Grabarz Polski - Nr 16

Page 62

Cykl o morderczych krabach należy do największych osiągnięć Guya N. Smitha, pozostaje też jednym z jego największych popisów grafomańskich. Początki serii datujemy na 1976 rok, kiedy to ukazała się „Noc Krabów”. Nawiązując do klasycznych rozwiązań monster movie i animal atack Smith zaserwował nam inwazję olbrzymich, zmutowanych krabów, które siały zniszczenie w Walii. Jeśli dorzucić do tego liczne sceny niezobowiązującego seksu pomiędzy głównymi i epizodycznymi bohaterami, to otrzymamy wszystko co w powieści najważniejsze. Fabuła jest bowiem tak prosta, że czasem można w ogóle zapomnieć o jej istnieniu. Zresztą autor nie bawi się w żadne zawiązywanie akcji, czy też budowanie napięcia. Kraby pojawiają się i już, a sieją grozę, bo tak. I jedyne co może zrobić główny bohater, profesor Cliff Davenport to znaleźć sposób na ich skuteczną likwidację, stworom nie straszne bowiem ani wojsko, ani czołgi, ani bomby. To że całość skończy się dobrze, jest pewne od samego początku, tego przecież wymaga konwencja. „Noc krabów” gdyby została przeniesiona żywcem na ekran byłaby klasykiem klasy C i wzorem dla kiczowatych filmów. W postaci powieści nie radzi sobie zupełnie. Drętwe i naprawdę źle napisane dialogi, nieprzemyślane

62

zdania czy wreszcie idiotyczne sformułowania, sprawiają wrażenie, że całość została napisana w jeden dzień na kolanie i nikt przed wydaniem tego nie przeczytał. Nie wierzę, żeby korekta puściła takiego potworka. Choć całość czyta się wprost błyskawicznie, to jednak nic nie zmieni tego, że jest to jedna z najgorzej napisanych książek jakie kiedykolwiek czytałem. Kolejną z tego typu książek jest (zaskakująco) druga część sagi o morderczych krabach napisana w 1984 roku. „Zew krabów” powiela wszystkie błędy poprzednika, zarówno fabularne jak i warsztatowe. Co ciekawsze, autor chyba nie do końca pamięta co napisał wcześniej, ponieważ akcja rozgrywa się w tym samym miejscu, a jednak nikt nie pamięta, żeby mordercze kraby kiedykolwiek istniały. A te kroczą dumnie, rozbijając w pył armię, zrównując z ziemią miasteczka i rozrywając na strzępy półnagich, zajętych uprawianiem seksu wczasowiczów. Dlaczego? Bo tak. Tym razem jednak pojawia się geneza stworów. Oczywiście to wyciek z radzieckiego statku spowodował mutacje, to chyba nikogo nie dziwi. Powieść jest straszna i to w dosłownym sensie tego słowa. Wydaje się być napisana nie na kolanie jak poprzednik, lecz na... hmm... „tronie”. I tam też powinna była pozostać.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.